środa, 11 grudnia 2019

Nomen Nominandum - Rozdział 2: Obietnica kłamstw


Po dłuższej przerwie spowodowanym brakiem weny powracam! Urlop również nieco pomógł, więc nabrałam sił na kolejne rozdziały. Dziękuję za komentarze pod poprzednim rozdziałem: 

Anonimowy: Tak jakoś wyszło, że pierwsza cześć Nomen wyszła wcześniej, za to kontynuacja zaliczyła poślizg ^^ Oh widzę, ze sporo masz pytań, jednak wiesz jak to u mnie działa daje odpowiedź na jedno i dodaje kolejne pięć pytań, jednak z czasem znajdziesz na wszystko rozwiązanie. Cieszę się że spodobała ci się również Persona, która również będzie mieć po Nomen publikacje choć zakładam już styczeń ^^  Dziękuję za komentarz, ściskam mocno ;* 

S: Oh moja droga mogłaś się chociaż podzielić wrażeniami z rozdziału :P Proszę o poprawę na przyszłość ^^  Ściskam ;* 

Betowała: Matonemis 

__________________________________

Rozdział 2: Obietnica kłamstw

Przez kilka następnych dni Hermiona uważnie obserwowała Harry'ego. Gryfon wyraźnie nie był w formie. Często chodził zamyślony. Czasami nawet sprawiał wrażenie przygnębionego. Zdecydowanie także, jak na niego, stał się niezbyt rozmowny. Nie rzucało się to w oczy, bo nie unikał rozmowy z nimi, ze swoimi przyjaciółmi, ale wyczuwała różnicę. Czuła po prostu, że czegoś temu chłopakowi brakuje.

Próbowała podpytać Rona, wychodząc z założenia, że może chłopcy między sobą więcej rozmawiają, ale on też niewiele wiedział. Uzyskała jednak pewność, że nie wyobraża sobie tych wszystkich drobnych odmienności w osobie Harry’ego. Rudy Gryfon też zauważył, że ich przyjaciel myślami bywał w zupełnie innym świecie.

Cokolwiek powodowało rozkojarzenie Harry’ego, nie wpływało na zmianę postawy wobec nich dwojga. Gryfon wciąż żądał, by dać mu więcej przestrzeni życiowej. To samo potwierdzał Ron. Dziewczyna postanowiła zaufać w tej sprawie intuicji rudzielca i wstrzymać się z interwencją.

Dzisiaj, jak niemal codziennie, czekała w pokoju wspólnym na obu przyjaciół. Jak zwykle spóźnionych. W końcu drzwi ich dormitorium uchyliły się i chłopcy pojawili się w zasięgu wzroku. Hermiona westchnęła, uśmiechnęła się lekko na powitanie i powiedziała:

– Nie wierzę, że musimy to przerabiać codziennie. Harry... daję słowo, twoje włosy z dnia na dzień są coraz bardziej nieujarzmione. Jeżeli chcesz, mogę ci dać jakiś specyfik, który pomoże opanować ten chaos.

– Doceniam, ale jak wiesz nie jestem zbyt zdyscyplinowany. Pewnie i tak częściej będę o tym zapominał niż pamiętał. Poza tym wolę pospać dłużej, a na pewno żeby wykonać zabieg z włosami musiałbym codziennie wstać wcześniej. Niby pewnie z pięć, albo dziesięć minut, ale zawsze. Dzięki jednak za propozycję – odparł chłopak, starając się choć trochę przylizać dłońmi swoją fryzurę. Bezskutecznie.

– Hermiono daj spokój – mruknął Ron, a po chwili dodał: – jakby to go obchodziło... Poza tym mamy teraz ważniejsze sprawy na głowie. Śniadanie!

– Doprawdy... czasami myślę, że twoimi czynami kierują najbardziej prymitywne odruchy... – dziewczyna pokręciła głową z niedowierzaniem. Wstała jednak i podążyła za nimi na posiłek.

Niedługo potem dotarli do Wielkiej Sali, zajęli miejsca i zajęli się śniadaniem. Ron był nim pochłonięty bez reszty, a przynajmniej sprawiał takie wrażenie. Harry jadł, ale jak zazwyczaj ostatnio, myślami był gdzie indziej. Hermiona westchnęła w duchu i uniosła wzrok. Spojrzała przed siebie. Draco znowu obserwował Harry'ego. Z jakiegoś niepojętego powodu zdarzało się to bardzo często. Przeniosła wzrok na swojego przyjaciela, który akurat zamieniał kilka słów z Ronem. Sprawiał wrażenie, jakby nie zdawał sobie sprawy z tego, że jest obserwowany. Przez chwilę zastanawiała się nad zwróceniem mu uwagi na ten fakt. Ślizgon mógł coś knuć i lepiej żeby Harry był o tym uprzedzony. Wtedy istniała szansa, że nie da się zaskoczyć, kiedy ich obojga nie będzie w pobliżu. Podejmując szybką decyzję zwróciła się do przyjaciela:

– Harry... zauważyłam, że Malfoy od jakiegoś czasu cię obserwuje. Powinieneś być ostrożny i... – chciała jeszcze dodać, żeby się nie odwracał. Powstrzymała się jednak kiedy okazało się, że Harry nie wykonał nawet podobnego ruchu w przeciwieństwie do siedzącego obok niego Rona. Zaskoczyło ją to, ale nie miała czasu na pogłębioną refleksję, ponieważ usłyszała w odpowiedzi:

– Myślę, że mam poważniejsze zmartwienia niż Ślizgoni, którzy i tak ciągle próbują mnie sprowokować. Jak wiesz staram się nie dać wyprowadzić z równowagi, ale to naprawdę trudne...

– Oh Harry... – wyszeptała współczująco dziewczyna, ściskając delikatnie jego dłoń w geście wsparcia: – Widzę jak ostatnio starasz się nie reagować na zaczepki. Jesteśmy z ciebie dumni. Wiem, że to jest trudne, ale już w piątek wraca dyrektor i wszystko się ułoży. Zobaczysz!

– Mam nadzieję. Nic więcej już mi nie zostało – odparł uśmiechając się smutno. Myślami wrócił do przeszłości. Nawet jeżeli ból był prawdziwy, nikt stąd nie musiał znać prawdy kryjącej się za jego słowami. Kłamał, ale była to idealna przykrywka i nie musiał aż tak bardzo zmuszać się do zakładania maski.

Rozmyślał. Kluczowym problemem był dyrektor szkoły. Trochę obawiał się tego spotkania. W końcu przecież spotkali się także w przeszłości. Dumbledore mógł go rozpoznać. Miał jednak nadzieję, że uda mu się właściwie odegrać Złotego Chłopca Gryffindoru, wpatrującego się w postać mentora z bezgraniczną ufnością. To będzie trudne, ale nie niemożliwe. Kiedy doszedł w myślach do tego momentu, miał ochotę roześmiać się szyderczo do swoich wniosków. Oczywiście powstrzymał się od podobnej reakcji. Nie mógł sobie na to pozwolić.

Musiał grać swoją rolę. Nie mógł się zdradzić, zwłaszcza przed Dumbledore'em. W końcu z pierwszej ręki wiedział do czego starzec był zdolny. Jedna uporczywa myśl ciągle wracała mu do głowy i uwierała niczym kamyk: nie mógł znaleźć żadnej informacji na temat Turnieju, a dyrektor z pewnością wiedział co się tam stało po jego zniknięciu... wiedział o tym jak przetrwali inni... Tak, to była dokuczliwa myśl. Tym gorsza i bardziej bolesna, że równocześnie pojawiła się świadomość, że informacje te są nie do zdobycia. Aren zdawał sobie przecież sprawę z tego, że dla tego człowieka jest żadnym przeciwnikiem. Choćby z tego powodu musiał zdobywać wiadomości zapewne wolniej, ale z dużo bezpieczniejszych źródeł. Nie warto było aż tak się narażać. Drgnął lekko czując dotyk na ramieniu:

– Harry idziesz? Zaraz zaczynamy lekcje – uniósł głowę, uśmiechnął się lekko i wstał gotowy do wyjścia mówiąc z ironią:

– Snape nie może czekać, nieprawdaż?

– Ja tam uważam, że byłby zachwycony mogąc nam odjąć punkty za spóźnienie. Jakby mało mu było tych, które tracimy podczas lekcji – żachnął się Ron, na co usłyszał od przyjaciela:

– Wciąż wolę bardziej eliksiry niż obronę z Umbridge...

– Merlinie, nie dobijaj mnie! Wystarczy mi świadomość, że to dzień z zajęciami z najmniej lubianymi nauczycielami. Normalnie żyć nie umierać! To dopiero rano, a już marzę o tym żeby był wieczór...

– Nie dramatyzujecie. Poza tym Harry... ostatnio zachowujesz się wręcz nienagannie. Dziś też nie dajcie Umbridge żadnego pretekstu... zwłaszcza ty Harry. Pamiętaj... utrzymaj spokój tak jak do tej pory, a będzie dobrze.

Aren chyba tylko siłą woli zdusił przemożną chęć przewrócenia oczami na słowa Granger. Najpierw go chwali, a potem upomina. Nie znosił takiego zachowania. Z jednej strony niby jest z nimi, a z drugiej pokazuje, że ona tutaj ma ostatnie słowo. Zdaje się, że w jej mniemaniu on z Ronem są tylko kretynami, którzy powinni podążać za tym co im mówi. Opanował odruch żachnięcia się i stwierdził, że robienie dobrej miny do złej gry przychodzi mu wyjątkowo gładko. Skinął twierdząco głową robiąc trochę niepewną minę. Zadowolony uśmiech na twarzy dziewczyny powiedział mu, że jego reakcje są odpowiednie, co przyjął z zadowoleniem. Niestety nie mógł jej ignorować, ale mógł udawać.

Teraz musiał skupić się na eliksirach. Wiedział doskonale, że jako Potter nienawidził ich głównie ze względu na osobę nauczyciela. Orientował się także, że jego odczucia w stosunku do Snape’a, były przez profesora odwzajemnione.

W zasadzie choćby dlatego doceniał swoją wycieczkę w przeszłość. Dzięki niej miał niepowtarzalną okazję przekonać się, że eliksiry to coś dla niego. Slughorn pokazał mu jak czerpać radość z tego przedmiotu. Sprawił, że ożyła w nim pasja tworzenia mikstur. Pokochał to co robił odkrywając kolejne, coraz to nowe, ciekawe, magiczne właściwości rozmaitych składników. Nowe, odmienne zastosowania... a kiedy zaczął współpracować z Herbertem... Przepadł zupełnie w ogromie możliwości.

Tutaj jednak... Na widok grobowej miny Naczelnego Nietoperza Hogwartu i wzroku jakim obdarzył wszystkich Gryfonów Aren nabrał pewności, że musi ograniczyć swoje zapędy. W duchu doszedł też do wniosku, że takie osoby nie powinny nauczać. Z drugiej strony zdawał sobie także sprawę z faktu, że nie potrafi patrzyć na Snape’a tak jak dawniej. Widział go teraz przez pryzmat swoich sporych już wiadomości, umiejętności i warzelniczego doświadczenia i mógł stwierdzić, że nauczyciel bez wątpienia ma wielki talent, wiedzę i umiejętności w zakresie eliksirów. Teraz był w stanie to ocenić i docenić.

Owszem, to była prawda. Nie zmieniała ona jednak jednego. Pewności co do tego, że charakter nauczyciela nie zmienił się ani na jotę i pozostawiał wiele do życzenia. Było to widoczne na pierwszy rzut oka.

Aren usiadł na swoim miejscu wraz z Ronem, czując wzrok profesora. Zignorował to nie dając nic po sobie poznać. Przy okazji stwierdził, że nabrał w tym zakresie wprawy. Wzajemne obserwacje z Tomem znacznie poprawiły jego zdolności. Zmysł obserwacji, umiejętność ukradkowego zbierania informacji w taki sposób, żeby nie zostać na tym przyłapanym i łączenie faktów z zauważonych przesłanek miał opanowane do perfekcji.

Wspominał... Czasem celowo pozwalał, by spojrzenia jego i czerwonookiego Ślizgona się skrzyżowały. Czuł wtedy zawsze, że Riddle był zadowolony, mimo że jego zewnętrzna postawa i mina pozostawały takie same. Widział jednak wszystko w czerwonych oczach. Całą gamę odczuć. Przypomniał sobie też jeszcze jedno spostrzeżenie. Po pewnym czasie zauważył, że inni z reguły unikali dłuższego spoglądania w oczy Toma... Nie rozumiał tego, ale w środku czuł pewną satysfakcję. On i Tom dzielili ze sobą coś tak intymnego...

Zmarszczył brwi do swojej ostatniej myśli i stwierdził, że spowodowała ona u niego dziwne, szybsze bicie serca. Zastanowił się i aż lekko uniósł brwi. To określenie... skąd mu się wzięło w stosunku do... niego? Kim był dla niego Tom? Nadal nie potrafił określić ich wzajemnych relacji, choć już przecież wcześniej również zadawał sobie to pytanie. Tego co ich łączyło nie można było określić jako przyjaźń. Znajomość, koleżeństwo także nie pasowały. To było coś innego... bardziej...

– Psst! Harry! Przestań bujać w obłokach, bo zaraz Snape nam odejmie punkty – szept rudzielca przerwał mu rozmyślania i gwałtownie przywrócił do rzeczywistości.

Powrót był bolesny. Coś ściskało go w piersi, a dłonie kurczowo zacisnęły się na podręczniku. Zamrugał starając się dojść do siebie. Był tutaj... nie tam... Powtórzył sobie w myślach to krótkie stwierdzenie, żeby zakotwiczyć się w tym miejscu i uśmiechnął się do przyjaciela. Szybkim spojrzeniem złowił wypisaną na tablicy nazwę eliksiru. Rzucił okiem na stół. Okazało się, że Ron zgromadził już kilka potrzebnych im składników, myląc przy okazji jagody czerńca gronowego z owocami pokrzyku wilczej jagody i kwiat konwalii majowej z kwiatem kokoryczki wonnej, ale Aren przyjął to ze spokojem. Powiadomił rudzielca, że zapomniał o paru rzeczach i udał się do składziku po składniki.

Wziął kilka dodatkowych skrzydeł ważki, parę kłujek srogonia, śluz ropuchy i inne, wymienił pomylone przez Rona składniki na odpowiednie, a po chwili zastanowienia wziął jeszcze trzy rzeczy, które nawinęły mu się pod rękę, prawie na nie nie patrząc. Chwilę później był już w klasie przy swoim stoliku, który dzielili z Ronem. Tam okazało się, że rudy Gryfon rozpoczął już pracę. Aren stwierdził, że początek był niezły, choć to była zaledwie baza z jednym składnikiem, który należało wrzucić w całości, więc nie było w zasadzie możliwości pomyłki. Skupił się na eliksirze, bo tylko to ratowało go od ponurych myśli.

Początkowo był przerażony sposobem pracy rudzielca. Po jakimś czasie odkrył, że obserwowanie reakcji zachodzących w źle warzonym eliksirze, jest w zasadzie bardzo interesujące. Raz, czy dwa zaryzykował i osobiście sabotował ich wspólny twór, śledząc zmiany. Raz zastosował inne niż należało proporcje, innym razem zmienił gramaturę składnika. W pewnym momencie zorientował się, że Ron przyniósł ze składziku źle przechowywany róg dwurożca, czyli zdecydowanie gorszej jakości składnik. Z premedytacją go użył, analizując następujące po tym zmiany i reakcje. Patrzył, śledził, wnioskował i co jakiś czas ratował miksturę przed ostatecznym zepsuciem.

Efekt był taki, że ich eliksir wyglądał póki co naprawdę znośnie. Co jakiś czas kusiło go niemiłosiernie „naprawić” go. Oczywiście nie pozwolił sobie na to, ale mentalnie w głowie i owszem. Wyszukiwał składniki, które mogłyby tego dokonać, wyliczał procesy odwracające, jakie musiały zajść, żeby tak się stało. W pewnym momencie nawet pobłądził myślami, wykraczając poza robiony eliksir. Na koniec doszedł do wniosku, że mentalne poczynania to za mało... Potrzebował poczuć ten eliksir pod ręką... jego gęstość, zapach, zachowanie. Wizualizacja nie zastępowała samodzielnie uwarzonego eliksiru i satysfakcji z pracy nad nim.

Zamknął na sekundę oczy, zmuszając się do powrotu do rzeczywistości. Przyjrzał się wykonywanej miksturze. Znowu była odrobinę gorsza. Bez wątpienia nie pomagało jej to, że Ron tak niedbale machał łyżką mieszając. Rudzielec kompletnie ignorował stopniowo wrzucane przez niego liście mandragory i bełtał sobie ich twór bez ładu i składu. Ten widok bolał. Tym bardziej, że pojawiły się symptomy bardzo złych rezultatów i zważywszy na zastosowane już składniki istniało podejrzenie, że przy takim traktowaniu pogłębią się one. Kiedy tylko ta myśl pojawiła się w głowie Arena, nad nimi pojawił się cień, który bez wątpienia zwiastował nauczyciela. Snape ku zadowoleniu Greya wykazał się czujnością, choć wyraził wszystko w swoim niepowtarzalnym stylu:

– Oczywiście... Można było się spodziewać, że bez mózgu waszej grupy, wy dwaj jesteście zupełnie nieudolni. To co robicie to niemal przestępstwo. Weasley! Jeżeli jeszcze raz zamieszasz w ten sposób łyżką zapewniam, że oprócz dzisiejszego szlabanu z panem Filchem w ramach kary, będziesz spędzać swój czas w ten sposób do końca tygodnia!

Cóż... Aren nie mógł się z nim nie zgodzić. W zasadzie miał ochotę się uśmiechnąć słysząc te słowa. Oczywiście nie zrobił tego, zachowując kamienny wyraz twarzy. Prawdę mówiąc, tak po cichu i tylko przed sobą przyznawał, że sam też popełniał swego rodzaju zbrodnię. Starał się dostosować wsuwanie kolejnych liści mandragory do mikstury w rytm ruchów Rona. To jak się zdaje powstrzymało spodziewany wybuch, ale za to spowodowało kompletny chaos podczas ich pracy. Snape pojawił się w dobrym momencie.

Chłopak z pewnym zainteresowaniem zerknął na uzyskany eliksir i ze zdumieniem skonstatował, że mimo tych wszystkich obrazoburczych manewrów udało im się uwarzyć miksturę klasy D. Mimo to bez wątpienia nie było się czym chwalić. Z drugiej strony twór nie nadawał się co prawda do tego do czego powinien być przeznaczony, ale po zmieszaniu ze sfermentowaną pokrzywą i skrzypem, byłby świetnym nawozem. Jak to stwierdził kiedyś Beery: szkoda marnować coś, co można spróbować wykorzystać w inny sposób.

Czekał na dalszy ciąg wypowiedzi Snape’a, bo jakoś nie chciało mu się wierzyć, że nauczyciel poprzestanie na upomnieniu i ukaraniu Rona. Miał rację. Wzrok profesora spoczął po chwili na nim. Jak zwykle wyrażał niechęć. W tym momencie Aren doceniał zahartowanie się jako Ślizgon. To pomagało. Tymczasem usłyszał:

– Potter... zjawisz się tutaj po kolacji, by odbyć swoją karę! Za eliksir otrzymujecie Trolla. Poza wyznaczoną karą obaj macie napisać dwie rolki pergaminu o tym, co powinniście byli uwarzyć. Mam nadzieję, że przynajmniej wiecie do czego staraliście się dążyć. Dostarczycie mi je na następną lekcję.

Ron zbladł nagle i Aren zorientował się błyskawicznie z jakiego powodu. Kolejne eliksiry mieli już jutro. Wyglądało na to, że nauczyciel z premedytacją zmusza ich do zarwania części nocy. Nie obędzie się bez tego jak wiadomo, więc nie było się nad czym zastanawiać, a tym bardziej buntować. Aren nie zamierzał w żaden sposób reagować. Snape stał obok, jakby na coś czekając i chłopak doskonale wiedział na co. Dawniej zareagowałby gniewem i bezsensowną kłótnią, która doprowadziłaby do kolejnej kary i utraty punktów. Póki co skończyło się jak się zdaje na szlabanie... Już po chwili okazało się, że jego nadzieje były płonne...

– Obydwaj po minus dziesięć punktów od Gryffindoru za tak żałosną pracę, marnowanie składników i mojego czasu.

Tak, teraz wiedział już za co i dlaczego nie znosił tego człowieka. Mimochodem skinął głową na jego słowa, tym razem nie ukrywając złości na twarzy. Przecież Snape to właśnie chciał zobaczyć. Należało mu to umożliwić. Brak reakcji byłby błędem. Zresztą... Aren rzeczywiście się zezłościł na tak jawną niesprawiedliwość. Zajęcia powinny być przecież po to, by uczyć się na ewentualnych błędach. Nauczyciel powinien je wychwytywać, tłumaczyć i naprowadzać jak je skorygować, a nie...

Nietoperz swoim postępowaniem zabijał wszystko co było piękne w sztuce warzenia eliksirów. Spojrzeli na siebie z Ronem posępnie, zabierając się za sprzątanie stanowiska. Należało przypuszczać, że nie ominie ich gadanie Hermiony po zajęciach. Oby się szybko skończyło, bo nie bardzo mieli obaj czas na jej wysłuchiwanie. Czekał ich po lekcjach ogrom zajęć.

Aren był zły jeszcze z innego powodu. Przez te beznadziejne lekcje tracił czas, który powinien poświęcić na szukanie wiadomych informacji.

Obrona przed czarną magią o dziwo nie powodowała u Arena tak negatywnych odczuć jak wcześniej. W zasadzie przyjął to zdumiewające spostrzeżenie ze spokojem. Czas naprawdę potrafił czynić cuda. Doszedł do wniosku, że na ten moment czuje się opanowany, spokojny i świadomy tego co musi. W związku z tym nie widział szans dla Umbridge i jej złośliwych prowokacji. Musiałaby wymyślić coś naprawdę... nawet słów mu zabrakło na określenie tego czegoś co by spowodowało, żeby zareagował jak Harry Potter. Był świadomy, że dawniej tracił punkty, bo był sabotowany przez Ślizgonów, ale teraz lepiej rozumiał ich sposób myślenia i o dziwo jakoś był w stanie to akceptować.

Zresztą, jeśli już o Ślizgonach mowa... Wydawało mu się, że Draco polubił go jako Arena, ale jak dotąd nie otrzymał od niego odpowiedzi. Czyżby się pomylił w ocenie? O ile pamiętał, sam Malfoy sugerował, że chciałby, żeby ich poprzednie spotkanie nie było ostatnim. Co teraz robić? Powinien napisać kolejny list? Nie chciał być nachalny. Nie chciał też stracić możliwości dowiedzenia się czegoś o Abraxasie. Chciał... i zarazem nie chciał wiedzieć co się stało z jego najlepszym przyjacielem. Jak przebiega, albo przebiegało jego życie...

Ponownie się zamyślił, czekając w ławce na Różową Ropuchę. Wyczuwał na sobie spojrzenia. Nie reagował. Był przyzwyczajony do obcych oczu. Przeszkadzało mu tylko jedno. Podejrzewał, że w tych spojrzeniach mógłby wyczytać litość, a tego nie znosił. Czuł się żałośnie, wciąż nie potrafiąc wrócić do rzeczywistości. Udawało mu się jakoś zapanować nad odczuciami i zmusić do spokoju tylko dlatego, że pozwalał sobie na myślowe ucieczki do tamtej rzeczywistości. Miał wrażenie, że stoi nad przepaścią, a brak wiadomości powoduje, że nie bardzo wie, w którą stronę ruszyć. Wobec tego stoi nieruchomo i czeka na sygnał. To nie było zbyt przyjemne. Inna sprawa, że nie był pewien jak długo będzie w stanie to znieść? Z każdym kolejnym dniem coraz trudniej mu było utrzymywać równowagę.

Nadejście Umbridge przerwało mu smutne rozważania. Jej mina była wyjątkowa... świadczyła o wielkim zadowoleniu. To było podejrzane i wskazywało, że on sam musi się mieć na baczności. Cokolwiek sprawiło jej radość, zapewne nie było dobre dla niego. Pozostało tylko poczekać aż oznajmi co wymyśliła. Nie musiał długo czekać:

– Postanowiłam, że przez najbliższych kilka zajęć będziecie pracować w mieszanych grupach. Osobiście was do nich przydzielę. Nie chcę słyszeć żadnych sprzeciwów, inaczej spotka was kara – nauczycielka obrzuciła całą klasę triumfującym spojrzeniem, zatrzymując dłużej wzrok na nim właśnie.

Miał ochotę prychnąć szyderczo na jej plan utrudniania mu życia. Oczywiście tego nie zrobił. Gryfoni byli w większości przerażeni oznajmieniem pani profesor. W zasadzie mniej tym co mówiła, a bardziej tym, co kryło się za jej słowami, czyli pracą ze Ślizgonami. Ci drudzy również nie byli zbyt entuzjastycznie nastawieni do pomysłu. W postępowaniu Umbridge było jednak drugie dno i Aren po chwili namysłu odkrył o co chodziło. Tak będzie jej łatwiej utrzymać dyscyplinę i panować nad całą grupą. W końcu jeden z partnerów będzie z radością donosić na wrogi dom. Wystarczy poczekać i gromadzić informacje.

Nie było dla niego zaskoczeniem, że został przydzielony do Draco. Było to tak samo pewne jak to, że jutro nadejdzie. W końcu Ropucha to mistrzyni w wyszukiwaniu najbardziej bolesnych miejsc. Teraz też... Na szczęście nie zadawała sobie sprawy z faktu, że Aren przejrzał jej podstęp. Inni Gryfoni w zasadzie też nie mieli lepiej. Hermiona została przydzielona do Goyle'a, a Ron do Parkinson. Dla osoby takiej jak Hermiona było to niemal jak policzek. Gregory nie należał do osób, które przykładały się do nauki, ani do takich, które by się nią interesowały.

Po ogłoszeniu kto z kim ma pracować, nastąpiło zamieszanie, kiedy uczniowie zmieniali miejsca. Aren bez słowa przeniósł się do ławki przy oknach, zajmowanej przez Draco. Malfoy obdarzył go szyderczym uśmiechem i... nawet nie przesunął się o cal, żeby umożliwić mu zajęcie miejsca. Musiał przeciskać się za nim na swoje miejsce. Kiedy już wreszcie usiadł, pozwolił sobie na niewielki gest irytacji i przewrócił oczami. Ten gest uszczęśliwił jeszcze bardziej blondyna.

Kiedy zakończono już powszechną rotację, potoczyła się lekcja. Aren często prowokowany przez blondwłosego Ślizgona nie odzywał się, ani nie reagował. Wolał przyjąć taktykę ignorowania przeciwnika zwłaszcza, że miał plany na najbliższy weekend. Szlaban nie wchodził w żadnym wypadku w grę. Ponieważ prowokacje nie działały, Malfoy w końcu najwyraźniej się poddał. Za to mieli obaj inny problem.

Lekcja mijała, a na ich stole spoczywał pusty pergamin. Szczerze mówiąc Aren nie bardzo wiedział jak zabrać się za coś, co od początku nie miało sensu. Ich obecne podręczniki były stekiem bzdur. O dziwo odnosił wrażenie, że nie tylko on tak myślał. Draco najwyraźniej również nie wiedział od czego zacząć.

W końcu Gryfon westchnął cicho i postanowił zacząć jakkolwiek, byleby coś napisać. Nawet jeżeli miałoby to być kropka w kropkę to samo, co widniało w podręczniku. Nie obchodziło go to jak Ropucha oceni tę pracę. I tak nie spodziewał się przecież pochwał. Siedzący obok Ślizgon nie ruszył nawet palcem, ograniczając aktywność do kąśliwych uwag na temat treści, czy charakteru pisma. Aren z pewną ulgą stwierdził, że bardzo przydało mu się w tym wypadku doświadczenie pracy z Jamesem. Znosił te fochy z iście stoickim spokojem aż do końca zajęć.

Nie przewidział problemu, który pojawił się na koniec. Kiedy oddał nauczycielce zapisany pergamin, jako wynik pracy ich obu, Ropucha spojrzała na niego, uśmiechnęła się i najzwyczajniej w świecie przedarła pracę na pół. Później stwierdziła tym swoim przesłodzonym tonem:

– Potter. Pamiętasz, że to miała być wasza wspólna praca? Widzę tutaj tylko twoje notatki. Swoją drogą, pobieżnie je przeglądając stwierdzam, że zostały wykonane źle. Sam wstęp na pewno wystarczy do oceny całej pracy. Czy zgadzasz się z moją oceną panie Malfoy?

– Oczywiście pani profesor. Mówiłem Potterowi, że robi to źle. Nie chciał mnie słuchać i ignorował moje dobre rady. Nie zgadzam się dzielić z nim oceny. To może zachwiać moje doskonałe wyniki.

– Masz w tej sprawie coś do powiedzenia chłopcze? – nauczycielka zwróciła się do Arena, świdrując go spojrzeniem.

Aren w duchu ją przeklął, utrzymując jednak spokojny wyraz twarzy. Miałby całkiem sporo epitetów, którymi chętnie by ją obrzucił, ale zachował je dla siebie. Za to przyszła mu do głowy inna myśl. Ten pomysł mógł mu pomóc w sprawie spotkania Draco i Arena. Miał już przecież swoje ślizgońskie doświadczenie. Mógł wykorzystać tę sytuację na własną korzyść. Odwrócić ją tak, żeby służyła jego potrzebom. Zastanowił się szybko i z pewnym trudem, bo pierwsze słowa ledwo przeszły mu przez gardło, ale później było coraz bardziej gładko, powiedział:

– Jest mi przykro z tego powodu... Nie sądziłem, że Malfoyowi tak bardzo zależy na naszej wspólnej pracy. Proponuję, żebyśmy zaczęli spotykać się w bibliotece w celu kontynuowania pracy nad tym tematem, skoro wyraźnie lekcja nam nie wystarcza.
Zabawnie było patrzeć jak oczy blondyna rozszerzają się na tak dziwacznie przedstawioną propozycję. Nikt się jej nie spodziewał. Dolores również była wyraźnie zaskoczona. Zamarła przetrawiając jego słowa. Na twarzy miała przy tym jakiś dziwny wyraz. Szybko się jednak pozbierała. Mina zmieniła jej się na pogodniejszą i Aren zaczął podejrzewać, że wpadła na jakiś pomysł, który znowu uprzykrzy mu życie. Czekał jednak, bo jakkolwiek by było, sam także zamierzał wyciągnąć ze wszystkiego korzyści. Na koniec nauczycielka skinęła głową i stwierdziła:

– Masz rację Potter. Nie możemy pozwolić, żeby tak niekompetentna osoba jak ty miała wpływ na oceny Draco. Dziś ocenę negatywną dostajesz tylko ty. Dodatkowo minus dziesięć punktów od Gryffindoru. Na następne zajęcia proszę przynieść efekty waszej wspólnej pracy. To wszystko na dziś. Malfoy, zostań jeszcze na moment.

To było do przewidzenia. Aren nawet się nie zdziwił. Pewnie Ropucha chciała w ten sposób zebrać więcej informacji o nim samym. Zapewne spróbuje zrobić z blondyna małego szpiega, który będzie donosił jej o każdym domniemanym przewinieniu znienawidzonego Pottera. Oczywiście niezależnie od tego, czy winy będą prawdziwe, czy też nie. To było w zasadzie dosyć niewygodne zwłaszcza, że czekała go przecież za jakiś czas rozprawa za rzekomy zamach...

Trzeba będzie się przyjrzeć Malfoyowi. Sprawdzić ile w nim jest z Abraxasa. Sam Draco również dał przecież dowó d, że był inny. W obecności Arena Greya nie zachowywał się tak jak zwykle. Dokładnie tak jak jego dziadek Abraxas. Pamiętał przecież doskonale. Uśmiechnął się lekko do swoich myśli... Wynikało z tego, że ta dwójka miała ze sobą sporo wspólnego.

Tuż za progiem sali lekcyjnej czekali na niego Ron z Hermioną. Wydawali się być w mało pozytywnych nastrojach. Aren wiedział, że powinien czuć podobnie, ale jakoś nie mógł. Chciał uzyskać dostęp do jedynego póki co dostępnego dla niego źródła informacji i to osiągnął. Nie był w stanie się smucić, ale oczywiście musiał się dostosować do tego, czego od niego oczekiwano w danej chwili.

Przybrał grobową minę opowiadając obojgu w skrócie dlaczego tym razem został przetrzymany po zajęciach i w jaki sposób stało się, że będzie spędzać część swojego wolnego czasu z Malfoyem. Nie powiedział im wszystkiego. Nie musieli wiedzieć, że sam wyszedł z inicjatywą spotkań z Draco. Podkolorował też całe zdarzenie, winę zwalając na Umbridge, czego się zresztą spodziewali.

***

Mistrz eliksirów czekał na Pottera, sprawdzając stosy pergaminów z pracami domowymi uczniów. W większości był to niestety stek bzdur, na które musiał tracić swój cenny czas. Oderwał się od nich słysząc ciche pukanie zwiastujące nadejście Gryfona. Chłopak wszedł, skinął głową i przywitał się w krótkich słowach. Później stanął przy biurku i w milczeniu czekał. Snape w duchu westchnął. Chciał mieć to już z głowy, więc zaczął:

– Miałem ostatnio okazję rozmawiać z dyrektorem o wypadku sprzed kilku dni, który spowodował, że zostałeś oskarżony przez Umbridge o celowe zranienie innych uczniów – mówiąc przyglądał się uważnie chłopakowi, oczekując jakiejś rekcji. Ku jego zaskoczeniu Potter zdawał się być spokojny. To było dosyć niespodziewane jak na sytuację, w której się znalazł. Spodziewał się jego zwyczajowego zachowania: jakichś niedorzecznych pytań, płomiennych zaprzeczeń i innych w tym rodzaju. Chłopak zdziwił go jednak pozytywnie... przynajmniej na razie. Kontynuował: – Niestety, moje słowo nie znaczyło zbyt wiele zwłaszcza, że jej wersję poparła większość Ślizgonów i Gryfonów...

– Wiem o tym profesorze. Dziękuję za interwencję. Powiedział pan, że po tym wydarzeniu dyrektor się z panem skontaktował. Na pewno wie pan wobec tego czy szybko wróci, żeby postarać się jakoś to wszystko... ułożyć – mówiąc to Aren starał się wyrazić słowami to, czego zapewne oczekiwano, czyli całą wiarę i nadzieję na jaką było go stać. Przy okazji przemknęło mu przez myśl, że będzie musiał sobie ułożyć jakiś plan na chwilę, kiedy stanie twarzą w twarz z Dumbledore. W odpowiedzi usłyszał:

– Tutaj muszę cię prawdopodobnie rozczarować Potter. Dyrektor będzie nieobecny znacznie dłużej niż było planowane. Chociaż w zasadzie będzie to dla twojego dobra. Dolores nie może nic zrobić, póki głowa Hogwartu jest nieobecna. W ten sposób dyrektor kupi nam więcej czasu na uzyskanie środków zapobiegawczych i rozmaite manewry. Jak się czujesz z tym, że znowu ktoś inny musi za ciebie nastawiać karku?

Końcowe pytanie zostało zadane ironicznym tonem i zapewne miało go zezłościć, ale Aren poczuł nagle rozbawienie i musiał szybko opuścić wzrok i przygryźć wargę, żeby ukryć uśmiech. Dla Snape’a wyglądało to zapewne tak, jakby mu było wstyd i przykro. Prychnięcie mistrza eliksirów tylko to potwierdziło. Tymczasem Grey poczuł autentyczną ulgę. Już kilkukrotnie dochodził do wniosku, że nie czuje się gotowy na bezpośrednie spotkanie z Albusem. Raz dlatego, że nie miał póki co dostatecznych informacji. Dwa, że pomimo tego, że jako Aren starał się manipulatorowi schodzić z drogi doskonale wiedział, że był przez niego uważnie obserwowany. Dumbledore nie był głupcem. Był szczwanym lisem i Aren musiał się naprawdę wykazać, by nie dać się złapać. Z drugiej strony jak wyjaśnić fakt, że przeniósł się w przeszłość i ostatnie kilka miesięcy spędził tam żyjąc zupełnie innym życiem...

W myśli wbił mu się ostry głos nauczyciela eliksirów, przerywając wszelkie dywagacje i zmuszając do uwagi:
– Potter! Czy tak ciężko jest ci utrzymać minimum skupiania w tej twojej głowie?! Z drugiej strony nie jest to dla mnie zaskoczeniem, że jak zwykle ignorujesz wszystko, czekając żeby inni wyciągnęli cię z bagna...

– Jaka jest moja kara profesorze? – przerwał przemowę Snape’a zdecydowanym tonem. Może nie było to grzeczne, ale miał już serdecznie dość bredni, które nauczyciel opowiadał nie mając o niczym pojęcia. Nie... wróć... jest jeszcze inaczej. Przecież profesor ma jakieś tam pojęcie przynajmniej o Potterze, którego zna. Z tego wynika, że z premedytacją uderza tam, gdzie myśli, że zaboli najbardziej... Czyli z pełną świadomością prowokuje go do takich, a nie innych reakcji. Dawniej dałby się na to z pewnością złapać. Doprawdy był to podły człowiek.

Profesor zatrzymał na nim dłużej spojrzenie. Zapewne nie oczekiwał braku założonych reakcji. Aren miał szczerą nadzieję, że złoży to na karb jego zakłopotania, pewnego zmartwienia i nie poweźmie żadnych podejrzeń. Nie miał jakoś w tej chwili ochoty na granie głupszego niż był. Czekał na odpowiedź z nadzieją, że profesor ograniczy się do nakazu sprzątania bez użycia magii, czy jakiegoś porządkowania szafek, ewentualnie składziku. Dlatego zapewne następne słowa nauczyciela spowodowały, że ciężko mu było opanować zszokowany wyraz twarzy:

– Uwarzysz ponownie tę porażkę, która spowodowała to całe zamieszanie. W końcu sam zarzekałeś się, że możesz naprawić swój eliksir wiggenowy. Owszem, udało ci się stworzyć zupełnie inny eliksir o całkowicie odmiennym działaniu. Ciężko go jednak nazwać naprawionym eliksirem. Merlinie, zamknij usta Potter i weź się do roboty!

Otrząsnąwszy się z początkowego szoku, chłopak ruszył w stronę składziku, czując na sobie spojrzenie mistrza eliksirów. Zastanawiał się gorączkowo, czy nie zdradził się z czymś na lekcjach. Wydawało mu się, że pracował w taki sam sposób jak zawsze robił to w tych czasach jako Potter. Co prawda troszkę eksperymentował przeczuwając porażkę wykonywanego eliksiru, ale Ron pomagał mu w maskowaniu tego swoim postępowaniem, więc chyba jednak nie było możliwe... ale wtedy...

Tamten eliksir, o którym mówił Snape to było naprawdę coś. Czy umiałby go odtworzyć? Szczerze mówiąc nie wydawało mu się to możliwe. Wtedy był zbyt rozkojarzony... Zaczął gromadzić składniki, starając sobie przywołać w pamięci tamtą felerną miksturę... Pamiętał jej smak... w końcu przecież był zmuszony ją wypić. Był jednak wtedy tak zestresowany, że nie zwracał uwagi na inne bodźce. Przynajmniej tak teraz uważał, bo pamięć mu jakoś w tym wypadku nie służyła.

Z drugiej strony było to coś do czego warto było wrócić... choć nie koniecznie teraz. Zebrał składniki i ruszył do klasy. Ustawił cały zestaw na jednej z ławek, wciąż rozmyślając. Nie spodziewał się kompletnie, że w ramach kary Nietoperz każe mu warzyć eliksir... W każdym innym wypadku byłby zachwycony, że nie musi czegoś tam szorować, ale teraz... Był tu sam i Snape mógł się na nim skupić. Nic mu nie umknie. Musiał włożyć w udawanie dużo więcej wysiłku niż na lekcji. Na szczęście luki w pamięci powodowały, że w zasadzie był niemal pewien, że nie osiągnie oczekiwanego rezultatu podczas warzenia.

Odkąd wrócił do tej rzeczywistości, jego magia była bardzo niestabilna i nieraz tracił nad nią kontrolę. To miało konkretne skutki. Trudno mu było poprawnie rzucać zaklęcia. Na przykład utrzymać ten sam poziom płomienia pod kociołkiem. Dawniej robił tak proste rzeczy w zasadzie bez zastanowienia. Dlatego właśnie teraz pozostawiał ten aspekt Ronowi. W tym momencie sam musiał sobie z tym poradzić. Dość szybko doszedł do wniosku, że już to będzie początkiem porażki. To był eliksir, który w paru momentach tworzenia wymagał precyzji i skupienia na składnikach, tymczasem on będzie musiał dzielić uwagę na tak prostą rzecz jak pilnowanie odpowiedniej siły ognia.

Nie było jednak wyjścia. Zaczął. Po pewnym czasie był już pewien, że miał rację. Co najmniej kilka razy zdążył po prostu przegrzać miksturę tracąc cenne właściwości składników. To co miał w kociołku wyglądało przez to coraz gorzej. Miał ochotę po prostu wyrzucić to wszystko i zacząć od początku. To co widział było beznadziejne. Wzrok Snape'a również nie pomagał. Pod tym taksującym spojrzeniem Aren wbrew sobie zaczął się denerwować i popełniać błędy. W duchu złościł się o to na siebie, co nie poprawiało samopoczucia.

Po dwóch godzinach, które były absolutną męczarnią, usłyszał zbliżające się kroki profesora. Po chwili nauczyciel stanął obok i bez słowa spojrzał na to coś w kociołku, bo trudno było nazwać tę miksturę eliksirem. Aren miał tego pełną świadomość. W końcu przecież poprzez błędy zdusił w zarodku każdą możliwą rozpoczynającą się reakcję, co samo w sobie było niesamowitym wyczynem. Efekty były katastrofalne, a zachowanie nauczyciela do przewidzenia. W zasadzie sam się na nie skazał, zupełnie dobrowolnie. Komentarze były zjadliwe, ironiczne i bolesne. Każde kolejne, ociekające sarkazmem i wyższością słowo nauczyciela powodowało, że znowu poczuł się jak głupi Harry Potter, którym był niegdyś. Milczał i cierpliwie czekał końca:

– Doprawdy... to chyba najbardziej żałosny pokaz braku talentu i umiejętności, jaki kiedykolwiek widziałem. Podkreślam... kiedykolwiek w całej mojej karierze nauczycielskiej. Możesz być dumny. Pokonałeś samego Longbottoma. Wierzę, że nie będziesz na tyle głupi Potter i nie zechcesz zostać w przyszłości aurorem. Po takim pokazie nie ma mowy, bym wpuścił cię do klasy eliksirów. A teraz uprzątnij stanowisko i wynoś się stąd.

Głos mężczyzny nie pozostawiał wątpliwości, a Aren nie miał zamiaru się spierać. Tym razem Snape miał rację, a on popierał nauczyciela w całej rozciągłości. Kiedy sprzątał wyczuł, że nie jest już obserwowany. Napięcie wewnątrz niego trochę zelżało. Odłożył resztę składników na miejsce. Wrócił do kotła, który należało wyczyścić. Spojrzał smętnie z pewnym smutkiem i jednocześnie złością na zielonkawą masę. Zabijanie wzrokiem tego tworu raczej nie miało sensu, więc nakierował swoją różdżkę, by pozbyć się wstydliwej zawartości. Po chwili jednak wycofał ją obawiając się, że znowu coś może pójść nie tak. Postanowił usunąć miksturę inaczej. Po prostu wylać zawartość kociołka do zlewu. Obserwował jak zielony płyn znika w kanalizacji do czasu, aż nie zauważył w okolicy dna naczynia jakiejś zmiany. Wstrzymał wylewanie i przyjrzał się dokładniej. Na ściankach i przy dnie mikstura przybrała niebieskawą barwę.

Spojrzał kontrolnie na Snape'a, ale ten nadal pisał na jednej z prac jakiegoś ucznia. Ukradkiem sięgnął po dwie puste fiolki i przelał w nie resztę tworu, a niebieskawy osad z dnia i ścian zeskrobał do małego słoiczka i wszystko schował do swojej torby.

Skończył sprzątnie swojego stanowiska. Na odchodne usłyszał tylko, że jutro po lekcji jego karne zadanie domowe i praca Weasleya mają się znaleźć na biurku nauczyciela. Krótko potwierdził, po czym jak najszybciej opuścił klasę kierując się w stronę dormitorium.

Severus został sam i niemal natychmiast przerwał sprawdzanie. Wyprostował się na krześle i pomasował skronie. To co zaserwował mu ten durny dzieciak spowodowało, że czuł zbliżający się ból głowy. To co zobaczył, powinno być stosowane jako tortury dla mistrzów eliksirów.

Z drugiej strony wyzbył się wątpliwości o tym, że Potter mógł posiadać jakikolwiek talent w zakresie dziedziny, którą się zajmował. Nie było to możliwe, skoro trudność sprawiało mu nawet utrzymanie zaklęcia kontroli ognia pod kociołkiem. I ktoś taki jak on miałby pokonać Czarnego Pana? Śmiechu warte! Dzieciak jak zwykle miał jakieś dziwaczne szczęście poprzednim razem. Nad tym co stworzył przez przypadek, mistrzowie pracowali latami. Nie zamierzał już więcej tracić czasu na tego Gryfona. Wystarczająco dużo go zmarnował.

***

Szedł zamyślony. Na szczęście droga z klasy eliksirów do pokoju wspólnego była krótka. W końcu komnaty Slytherinu znajdowały się również w lochach. Chwilę poświęcił na zastanowienie się nad aktualnym hasłem i nagle dotarło do niego co wyprawia. Rzucił ostatnie smutne spojrzenie w tamtym kierunku, zawrócił i zaczął wędrówkę w drugą stronę, do wieży Gryffindoru. Zauważył obserwującą go grupkę uczniów z domu węża, którzy doskonale słyszalnym półgłosem szydzili z niego. Nie odpowiedział na zaczepki. W końcu był do nich przyzwyczajony, a przynajmniej tak mu się wydawało, dopóki nie usłyszał głosu Malfoya:

– Potter, zgubiłeś się? A może z twoją głową zaczyna być naprawdę coraz gorzej? Łaskawie ci jednak przypomnę, że wieża Gryfonów znajduje się w innym kierunku.

– Mhm... dzięki – odparł na to neutralnym głosem mijając ich wszystkich. Zatrzymała go dłoń zaciskająca się na ramieniu, która chwilkę później odwróciła Arena w stronę blondwłosego Ślizgona, który niespodzianie rzucił:

– Potter do diabła! Serio uderzyłeś się w głowę? Dziwnie się zachowujesz!

– Co? – zapytał Aren rozkojarzony i jakby zdziwiony, że blondyn wciąż tutaj był. Po chwili dodał jeszcze z lekką kpiną w głosie: – Jeszcze pomyślę, że się martwisz Malfoy. Skoro jednak już na ciebie wpadłem, to równie dobrze możemy się umówić. To co? Jutro w bibliotece? Musimy przecież zrobić pracę dla Umbridge. To co zrobiłem na lekcji wyraźnie ci nie odpowiadało. Wynika z tego, że lepiej będzie jak sam to zrobisz.

– Niby dlaczego miałbym przychodzić. To twoje zmartwienie. Im dłużej nie oddasz pracy, tym więcej punktów straci wasz dom – skomentował Ślizgon, starając się sprowokować Pottera. Ku jego zdumieniu nie osiągnął spodziewanego skutku. To go zirytowało, ale nie okazał tego. Gryfon na odchodne powiedział tylko:

– Bądź jutro o piątej w bibliotece. Do zobaczenia.

Grey odchodząc miał nadzieję, że Draco nie spełni swojej groźby i pojawi się jutro na spotkaniu. Jeśli nie... będzie trudno. Będzie musiał zastosować nieco inne metody. Postanowił jednak nie zamartwiać się na zapas. Na dziś miał już wystarczająco dużo kłopotów i zajęć.

Dotarł do wieży przed ciszą nocną. W pokoju wspólnym zauważył Rona pochylającego się nad pergaminem ze zbolałym wyrazem twarzy i Hermionę, która co chwila go poprawiała. Ruszył w ich kierunku siadając naprzeciw rudzielca i bez słowa wyciągnął własne pergamin i pióro. Musiał zabrać się za pracę na eliksiry. Póki co wszystko robił w milczeniu. Przyjaciele także nic nie mówili, więc postanowił zagaić jakoś rozmowę. Co prawda nie miał na nią najmniejszej ochoty, bo wydłużała niepotrzebnie czas na napisanie referatu, ale z drugiej strony jej brak był nienaturalny, a to było niewskazane:

– Jak było z woźnym? Wątpię żeby udało mu się przebić Snape'a w kwestii kreatywności co do wymierzania kar.

– Cóż, sprzątanie klasy po Irytku, który dosłownie w tym samym momencie pojawił się w innym miejscu. Woźny popędził tam i zapomniał zabrać mi różdżkę. Dzięki temu uwinąłem się całkiem szybko. A jak u ciebie? Wyglądasz na wykończonego – stwierdził z troską w głosie rudzielec.

– Oh... Było absolutnie okropnie. Sądziłem, że będę musiał coś porządkować. Zamiast tego kazał mi warzyć eliksir wiggenowy. Mało tego... cały czas nie spuszczał ze mnie wzroku, co było deprymujące. Popełniłem chyba każdy możliwy błąd. Na koniec Snape miał w oczach istną chęć mordu – westchnął ciężko Aren, zaczynając wypracowanie. Po chwili zreflektował się jednak. Dawniej przecież sam by się tym nie zajmował. Należało naprawić błąd: – Hermiono... czy mogę liczyć na twoją pomoc?

– Jesteście niemożliwi... obaj! – dziewczyna roześmiała się lekko, jednak zmieniła miejsce siadając teraz obok Arena i instruując go tak samo jak wcześniej Weasleya. Po pewnym czasie Grey doszedł do wniosku, że Hermiona całkiem rzeczowo potrafi tłumaczyć. Niestety, jeśli chodziło o niektóre składniki jej domysły były błędne. Zatrzymał to jednak dla siebie, dopisując kilka innych bzdur na pergaminie tak dla niepoznaki.

Po północy został już sam. Doprawdy, nigdy by nie pomyślał, że robienie pracy domowej z eliksirów specjalnie źle, jest tak męczące. Zajęło mu to o wiele więcej czasu niż wykonanie tego samego poprawnie. Skończył ostatnią pracę domową z zaklęć i westchnął z ulgą. Nie był jeszcze śpiący. Rozsiadł się wygodnie przy kominku i zapatrzył w płomienie. Ile czasu już minęło od jego zniknięcia z przeszłości? Tutaj to były ponad trzy tygodnie... Co pomyśleli inni? Abraxas... Samuel... Liam... Tęsknił za nimi tak bardzo... Tutaj nie mógł być sobą. Dusił się. Przymknął oczy starając się oddalić swój ból. To było na nic. Myśli zaczęły go zalewać falami.

Próbował podpytać Sprout o poprzedniego nauczyciela Herberta Beery'ego. Jak się okazało nigdy nie spotkała go osobiście. Słyszała jednak o nim, że był bardzo egocentrycznym nauczycielem o wybujałej wyobraźni i dziwnych pomysłach. Z jej słów wynikało, że przestał nauczać w tym samym momencie kiedy rocznik Arena w przeszłości ukończył edukację.

Po tej rozmowie Grey próbował znaleźć jakieś publikacje, czy wzmianki o Herbercie, ale nigdzie nie było nawet śladu. Nie wiadomo było co się z nim dzieje. Smuciło go to. Beery był według niego jednym z najbardziej uzdolnionych czarodziejów w dziedzinie zielarstwa. Pamiętał ich rozmowy i plany. Mieli naprawdę ogromne ambicje. Chcieli po zakończeniu przez Arena szkoły, ruszyć na prawdziwy podbój czarodziejskiego świata z innowacyjnymi technikami... Zamiast tego... nie było niczego.

W publikacjach książkowych i rozmaitych kronikach udało mu się natomiast odnaleźć informacje, których nie był w stanie uzyskać z gazet. Doszedł do tego, która szkoła wygrała Turniej Trójmagiczny w Durmstrangu w 1943 roku. To akurat nie było jakoś szczególnie trudne. Na podstawie tego co znalazł w kronice, wyliczył ile wygranych miał Hogwart i pozostałe szkoły. Musiał przyznać, że wynik go zaskoczył. Okazało się, że zwycięską szkołą było Ilvermorny. Patrząc na zdolności bojowe i współpracę między uczestnikami z tej szkoły... nigdy by nie pomyślał, że to ona będzie na czele... Z drugiej strony doskonale wiedział jak bardzo nieobliczalny potrafi być Turniej...

Później skupił się na ludziach. Najwięcej informacji, ku własnemu rozgoryczeniu, znalazł o Wrighcie. Wyglądało no to, że ten parszywy drań odniósł sukces w tamtych stronach. Niczego nie doszukał się jeśli chodziło o Liama. Było tak, jakby zupełnie nie istniał... żadnej wzmianki, zdjęć, artykułów... nic... kompletnie nic. Znalazł za to wiadomości o Nessie i Rowenie. Ta pierwsza prowadziła całkiem normalne życie znajdując zatrudnienie jako prywatna nauczycielka. Wyszła za mąż dając małżonkowi trojkę dzieci. Zmarła jakieś dwa lata temu. Jeżeli chodziło o Owen, to była wysoko postawionym politykiem w MACUSA, więc było o niej sporo wiadomości. Takich, które niezbyt go obchodziły...

Miał nadzieję, że wkrótce zdobędzie więcej zagranicznych gazet, o które poprosił. Jak stwierdził przeglądając spisy, w archiwum znajdowały się jakieś wzmianki o rodzinie Jamesa. Niestety musiał czekać na kopię z archiwum, żeby zweryfikować te informacje. I to by było na tyle jeżeli chodziło o zebrane wiadomości dotyczące uczestników... Odkrycie tych szczątkowych danych zabrało mu bardzo dużo czasu i energii, a wciąż nie wiedział nic o osobach, na których mu najbardziej zależało...

Został jeszcze jeden trop do sprawdzenia... Trafił na niego przypadkowo, jednak miał nadzieję, że doprowadzi go do znalezienia Toma. Musiał zaczekać cierpliwie do weekendu. Drgnął, gdy poczuł na dłoni delikatne dotknięcie, ale za chwilkę usłyszał znajomy głos, który wyjaśnił mu kto go dotknął:

– Harry Potter Sir! Przeziębi się pan, jeżeli będzie tutaj spać – otworzył oczy i zobaczył przed sobą skrzata domowego, który patrzył na niego z wyraźną troską w oczach.

– Dawno się nie widzieliśmy Zgredku... Jak się masz? – zapytał grzecznie.

– Harry Potter od dłuższego czasu nie wygląda dobrze... Martwimy się o twoje zdrowie. Harry Potter Sir powinien udać się na spoczynek, inaczej nie będzie jutro w kondycji.

– Martwimy...? – powtórzył Aren z pewnym zdumieniem.

– My, skrzaty domowe! Zgredek będzie przynosił rano ciepłą herbatę. Zgredek pamięta, że Harry Potter lubi słodką herbatę!

– Czy to naprawdę aż tak widać...? – chłopak zapytał niepewnie myśląc, że wobec ludzi udawało mu się całkiem dobrze ukrywać samopoczucie. Był też zaskoczony, że skrzaty martwią się o niego. I to w liczbie mnogiej. Było to bardzo miłe uczucie. Zawsze czuł szacunek i pewnego rodzaju więź z tymi stworzeniami. Być może dlatego, że przez całe dzieciństwo sam był traktowany jak one.

– Nie widać tego Sir! Harry Potter dobrze to maskuje. Mój wcześniejszy pan, nie potrafił się tak dobrze kryć! – pisnął skrzat, po chwili zakrywając z przerażeniem usta. Aren musiał natychmiast interweniować wiedząc, co się zaraz wydarzy.

– Zgredku, nie obraziłeś w żaden sposób Lucjusza mówiąc mi o tym. Pamiętaj, że Malfoy nie jest już twoim panem i nie musisz się karać z tego powodu.

– Zgredek zawarł pakt krwi! Zgredek nie może mówić źle o swojej byłej rodzinie, nawet jeżeli zostanie zwolniony ze służby! Zgredek jest naprawdę okropnym skrzatem domowym!

Niestety Aren nie był dość szybki. Skrzat zaczął się karać uderzając głową o kominek. Jedyne co przyszło na myśl chłopakowi na ten widok, to wyczarowanie poduszki, by amortyzować uderzenia. Podziałało na moment. Skrzat był jednak jakby w jakimś amoku. Szukał czegokolwiek, czym mógłby się zranić. Chłopak desperacko go ścigał, jednak stworzenie było szybkie i zwinne. Nie dało się schwytać. W rezultacie Grey poprzestał na obserwacji co się dzieje i natychmiast rzucał rozmaite zaklęcia, by krzywda jaką sobie robiło stworzenie była jak najmniejsza. Po dobrych piętnastu minutach niemożliwej ilości transmutacji i zaklęć skrzat się uspokoił. Aren czuł się wykończony. Po dłuższej chwili zapytał o jedyną rzecz, która chodziła mu teraz po głowie:

– Dlaczego to robisz? Przecież sprawiasz sobie ból. Nie można tego jakoś uniknąć?

– Zgredek bardzo przeprasza... Jest mu bardzo przykro, że Harry Potter musiał być tego świadkiem. Jeżeli nie będziemy tego robić, ból będzie jeszcze gorszy niż ten, który sami stwarzamy. Proszę się jednak nie przejmować! To naprawdę nic!

Po tym co właśnie przeżył, Aren postanowił więcej nie pytać o szczegóły życia w rodzinie Malfoyów. Z drugiej strony był pewien, że Zgredek mógł mu udzielić informacji. Cena, którą stworzenie musiałoby za to zapłacić, wydawała się jednak chłopakowi zbyt wysoka. Nie mógł tego żądać zwłaszcza, że ten skrzat troszczył się o niego... zresztą nie tylko on jak się okazało... Inne najwyraźniej również się o niego martwiły. Na moment zapomniał o pustce w sercu, która rosła z dania na dzień coraz bardziej. Patrząc w wielkie oczy skrzata skinął głową, jednak nie potrafił znieść widoku jego poturbowanego ciałka, więc natychmiast wyleczył rany.

– Ohh! Zgredek nie zasłużył na taką dobroć! – załkał skrzat wycierając łzy dłońmi.

Grey wyciągnął w jego stronę dłoń i starł wierzchem dłoni ostatki łez, uśmiechając się lekko. Skrzat patrzył na niego jak urzeczony, a później wykonał głęboki pokłon. Aren zaskoczony tym nagłym gestem próbował go podnieść, ale ten nie zareagował, a po chwili zaczął mówić:

– Zgredek jeszcze nigdy nie spotkał takiego czarodzieja jak Harry Potter... Zgredek przysięga chronić Harry’ego Pottera! Zrobi wszystko, by polepszyć samopoczucie i uleczyć jego duszę i serce!

– Dziękuję Zgredku... To, naprawdę wiele dla mnie znaczy i bardzo się cieszę, że mogę na ciebie liczyć. Jednak nie musisz mi się kłaniać. Nie potrzebuję również, byś nazywał mnie panem. Wystarczy tylko...

– Zgredek się nie zgadza! Zgredek jest szczęśliwy móc nazywać Harry’ego Pottera swoim panem! Jest to zaszczyt! Proszę by Harry Potter pozwolił się tak nazywać!

– Zgredku... nie chcę być panem. Zwłaszcza, że wiem jak inni traktują wasz gatunek. Samo to sprawia, że mam ochotę przekląć większość czystokrwistych rodzin, które są za to odpowiedzialne. Poza tym pracując w Hogwarcie, podlegasz jego dyrektorowi nieprawdaż?

Na jego słowa skrzat od razu skulił uszy i zacisnął swoje dłonie w pięści. Przez chwilę wyraźnie nad czymś myślał. Później spojrzał na Arena zdecydowanie z jakimś wewnętrznym postanowieniem. Na ten widok chłopak poczuł wewnętrzny niepokój. Nie wiedział czemu, ale czuł, że coś podobnego zdarzyło się już kiedyś... Samo jednak myślenie o tym sprawiło, że pojawił się ból głowy... jak zawsze. Znał sprawcę swojego zaniku pamięci. Na niego też przyjdzie pora. Potrzebował jednak czasu, planu i umiejętności. Zapytał:
– Czy mogę ci zadać pytanie? Od razu mówię, że jeżeli poczujesz, że odpowiedź może sprawić ci ból nie mów o tym, dobrze? – zapytał. Zgredek pokiwał głową w potwierdzeniu. Chwilę później Aren kontynuował: – Czy to o czym rozmawiamy, albo to co robię... czy ty lub inne skrzaty mówicie o tym dyrektorowi? Pytał kiedykolwiek o mnie? Kazał składać jakieś raporty? Pamiętaj o naszej umowie Zgredku – zastrzegł widząc jak stworzenie otwiera usta.

– W porządku Sir, Zgredek może odpowiedzieć na to pytanie. My, skrzaty nigdy nie wyjawiliśmy żadnej rzeczy dyrektorowi o tym co Harry Potter robi. Sam Dumbledore nigdy nie pytał nas o zdanie. Po tej rozmowie Zgredek przekaże wolę Harry Pottra innym skrzatom, by miały się na baczności! Myślę jednak, że żadne z nas nigdy nie zrobi niczego, co by sprawiło panu ból! Zawsze będziemy... – przerwał kiedy Gryfon go objął i wyszeptał udręczonym głosem, po raz pierwszy nie bojąc się okazać swoich uczuć:
– Dziękuję... to naprawdę wiele dla mnie znaczy – Zgredek niepewnie poklepał go po plecach, czekając aż chłopak się uspokoi.

Chwilę jeszcze spędził ze skrzatem, starając się omijać niebezpieczne tematy. Stworzenie jednak samo w końcu wygnało go do łóżka, by odpoczął. Ciężko było mu się opierać. Chłopak chciał doprowadzić teren do porządku, ale skrzat pstryknął tylko palcami i wszystko wyglądało, jakby nigdy nikogo tu nie było. Skrzaty miały naprawdę niesamowite zdolności. Głośną pochwałę Zgredek przyjął z zakłopotaniem, ale i cichą radością.

Dopiero leżąc już w łóżku i analizując wydarzenia w pokoju wspólnym, Aren zdał sobie sprawę, że wszystkie zaklęcia jakie rzucił podczas pościgu zostały wykonane bez użycia różdżki, a nawet bez odpowiednich inkantacji... To było... zaskakujące. Chwilę później po prostu zasnął, śniąc o przeszłości. Tam, mimo rozmaitych trudności czuł się naprawdę szczęśliwy. Tak było do momentu obudzenia i powrotu do rzeczywistości.

***

Snape faktycznie przestał zwracać na niego jakąkolwiek uwagę. Wyglądało na to, że nadal był wściekły z powodu wczorajszego nieszczęsnego eliksiru. Każdy mógł zobaczyć jego wybitną niechęć. Nie szczędził szyderstw dotyczących mikstury, którą aktualnie, warzyli wraz z Ronem. Mistrz eliksirów posunął się nawet do tego, że przeczytał fragment jego wypracowania, drwiąc z większości napisanych tam celowo bzdur.

Aren zniósł to ze stoickim spokojem ciesząc się w duchu, że to były ostatnie eliksiry w tym tygodniu. Tym sposobem będzie mieć już względny spokój, aż do następnych zajęć. Po wczorajszej rozmowie ze Zgredkiem poczuł się odrobinę lepiej. Postanowił, pierwszy raz od dawna, po obiedzie spędzić czas wolny na zewnątrz. Odkąd wrócił wykorzystywał ten moment na poszukiwania, czyli albo koczował w dormitorium, albo w bibliotece, ewentualnie spędzał go z Ronem i Herminą głównie po to, żeby nie wzbudzać ich podejrzeń. Na szczęście znali rzekomy powód jego marnego nastroju i nie starali się drążyć tematu.

Na pomost poszedł ze ściśle określonym planem. Zabrał ze sobą kroniki, które zamierzał skrupulatnie przejrzeć pod kątem informacji dotyczących tematu jego poszukiwań. Każda, nawet drobna na pozór informacja, mogła wiele wnieść. Tak stało się, gdy analizował przegląd prasy z nordyckiego Ministerstwa. Zupełnie przypadkowo znalazł wiadomość o mistrzu eliksirów Lucasie Bennecie, który zginął tragicznie w czerwcu 1943 roku. O ile pamiętał na ten termin zaplanowano finał Turnieju. Coś mu mówiło, że obydwa wydarzenia były w jakiś sposób ze sobą powiązane. Aren zamyślił się na chwilę. Co prawda szczerze nie znosił tego człowieka, ale równocześnie nie mógł nie doceniać jego osiągnięć. Był wybitnym mistrzem eliksirów i przyczynił się do ogromnego rozwoju warzycielstwa. Gdyby tylko dał mu szansę, być może ich znajomość potoczyłaby się inaczej...

Chłopak westchnął ciężko łapiąc się na tym, że znowu zatonął w bezsensownym co by było gdyby. To nie miało sensu. Wydarzenia stały się już i nie miał na to wpływu... Zadrżał. Dopiero wtedy zorientował się, że zaklęcie ogrzewające straciło swoją moc. W pierwszej chwili chciał je odnowić, ale już w następnej zrezygnował. Chłód był orzeźwiający. Siedział tak sobie jeszcze jakiś czas, obserwując taflę jeziora.

Spojrzał na swoje odbicie. Przez moment zastanawiał się czyją twarz widzi, bo wszystko w niej wydawało mu się obce: mina, oczy, włosy, szata... Nie podobało mu się to co widział. Źle się z tym wszystkim czuł. Żeby choć przez chwilkę poprawić sobie nastrój i trochę również na przekór wszystkiemu, zmienił brązowe oczy na swój oryginalny kolor. Wpatrzył się w nie i z przygnębieniem doszedł do wniosku, że jest w stanie wyczytać z nich wszystko, co się w nim wewnątrz kotłuje. Westchnął ciężko i szybko nałożył zaklęcie z powrotem.

Nie chciał wracać jeszcze do zamku. Do spotkania z Draco miał trochę czasu. Zastanowił się przez moment i spojrzał w stronę chaty Hagrida. Tak, to był jakiś pomysł. Postanowił odwiedzić przyjaciela. Ostatnio niewiele ze sobą rozmawiali. Parę słów na korytarzu, albo wymiana zdań po zajęciach to trochę mało, żeby uznać to za rozmowę. Aren podniósł się energicznie z pomostu i ruszył w kierunku domostwa półolbrzyma. Kiedy podszedł bliżej, zauważył dym ulatujący z komina. Ewidentne świadectwo, że gajowy jest w domu. W zasadzie miał już zapukać, kiedy przypomniał sobie o szpiczaku i zapragnął zobaczyć jak się ten ma. Obszedł budynek i z tyłu odnalazł tymczasowy dom stworzenia. Szpilka spała, ale kiedy uchylił wejście i usiadł przy nim, otworzyła oczy. Aren półgłosem powiedział:

– Wybacz, że cię obudziłem. Chciałem cię zobaczyć... Czy masz coś przeciwko by... – nie dokończył, po prostu sugestywnie wyciągając dłoń i dając stworzeniu wybór. Szpilka chwilkę go obserwowała, po czym spokojnym kroczkiem wdrapała się na jego rękę.

Pogładził ją po miękkich aktualnie kolcach. Wiedział, że w razie zagrożenia stanowiły naprawdę potężną broń. W zasadzie myśl ta pojawiła się już po niewczasie, kiedy głaskał stworzenie. Nie przestawał jednak, ponieważ w zachowaniu szpiczaka nic się nie zmieniło. Szpilka nie wydawała się być w bojowym nastroju. W pewnym momencie coś zwróciło jego uwagę. Przyjrzał się stworzeniu uważniej i stwierdził, że coś jest z nim nie tak. Pod kolcami skóra była lekko zaczerwieniona. Wyglądało na to, że Szpilka miała jakieś pasożyty. Być może Hagrid już o tym wiedział, ale nie zaszkodzi mu wspomnieć. Z drugiej strony...

Zdecydował się dokładniej przyjrzeć szpiczakowi. Uniósł go lekko do góry, oglądając skórę brzucha. Tam infekcja była dużo gorsza. Odłożył delikatnie stworzenie na miejsce i sięgnął po jedną ze zrzuconych igieł, oglądając ją z każdej strony. Oczywiście nie nadawała się do niczego jeśli chodziło o eliksiry, ale gdyby tak spróbować... Ponownie spojrzał na stworzenie, które również wpatrywało się w niego czarnymi ślepkami. Szpilka znowu do niego podeszła, choć domyślał się, że pewnie jest to dla niej trudne i polizała jego dłoń. Mógłby jej jakoś ulżyć, choć było to tylko tymczasowe rozwiązanie, ale gdyby tak... To mogło się udać! Pogłaskał na do widzenia stworzenie, rzucając kilka słów otuchy i zamknął pomieszczenie.

Do drzwi domu gajowego dotarł w zasadzie biegiem i zapukał w nie z rozmachem. Gospodarz, kiedy otworzył drzwi, miał na twarzy wypisane zdziwienie i Aren się temu nie dziwił. Po takim pukaniu... Gajowy usunął się z przejścia i chłopak skorzystał skwapliwie z zaproszenia. Wszedł i niemal od razu zaczął od najważniejszej dla niego w tym momencie kwestii:

– Byłem zobaczyć się ze Szpilką. Zauważyłem, że ma pasożyty.

– Podaję jej już od jakiegoś czasu preparat leczniczy od Severusa, ale nie mogę powiedzieć, by przyjmowała go z chęcią. Czasem muszę ją wręcz zmuszać.

– Czy mogę zobaczyć ten preparat? – zapytał Aren, widząc ponownie zaskoczenie półolbrzyma, który jednak podszedł do kredensu podając mu buteleczkę.

Chłopak spojrzał na zawartość pod światło, po czym odkręcił i powąchał. Preparat był doskonały i powinien zadziałać. Zastanowiło go tylko jedno. Buteleczka była już w połowie pusta. Zmarszczył lekko brwi, sięgnął po łyżeczkę i napełnił ją odrobiną eliksiru, po czym wypił starając się jak najdłużej trzymać go na języku. W końcu połknął, odwrócił się w stronę Hagrida i zapytał:

– Jak długo podajesz tę miksturę Szpilce?
– Już ponad tydzień będzie... Harry to naprawdę ty? Nie poznaję cię – gajowy roześmiał się lekko, ale z cieniem jakiejś niepewności. Aren zreflektował się, uśmiechnął trochę zawstydzony i odpowiedział:

– Oh, wybacz... Po prostu przejąłem się stanem Szpilki i za bardzo mnie poniosło... Przepraszam. Wszedłem w zasadzie bez przywitania i od razu zasypałem cię pytaniami.
– Daj spokój Harry! Zawsze wiedziałem, że masz rękę do stworzeń. Po prostu przez chwilę brzmiałeś jak prawdziwy magomedyk! Muszę przyznać, że wybrałeś naprawdę nieodpowiedni moment, zaraz muszę wychodzić.
– Czy mogę wrócić jutro?

– Oczywiście Harry. Weź ze sobą przyjaciół. Dawno nie odwiedzaliście mnie wspólnie – zaproponował półolbrzym, na co Aren skinął głową, choć nie miał najmniejszej ochoty zapraszać pozostałej dwójki... Na przekór tej myśli pojawiła się jeszcze inna: z Ronem byłoby zabawniej. W rezultacie zdecydował, że to nie byłoby złe. Należało tylko skutecznie zniechęcić Hermionę do odwiedzin? To nie powinno być trudne.

***

Potter doprawdy miał tupet! Nie dość, że osobiście oznaczył termin ich spotkania w bibliotece, to jeszcze sam się spóźniał! Draco zaczynał się nawet zastanawiać, czy nie padł ofiarą żartu ze strony Gryfona. Przecież mogło być tak, że on czeka tutaj, a tamten spędza czas zupełnie gdzie indziej śmiejąc się wraz z... Im dłużej o tym myślał, tym bardziej zaczynał się przekonywać do tej koncepcji. To mogła być prawda.

Spojrzał na zegar, który wskazywał już piętnaście minut po piątej. Zważywszy na to, że przyszedł wcześniej, czekał na przeklętego wybawcę więcej czasu niż to było warte. Poczuł wypełniającą go złość. Zaczął chować pergaminy do torby, ale kiedy sięgnął po książki jakaś dłoń oparła się o nie z drugiej strony. Uniósł wzrok, widząc zdyszanego Pottera, który wyglądał jakby przebiegł co najmniej milę.

– Przepraszam za spóźnienie. Kompletnie straciłem poczucie czasu – wysapał, ledwo mogąc złapać oddech. Wciąż uparcie trzymał dłoń na książkach.

– Miałeś swoją szansę, a teraz zabieraj łapska – odwarknął Draco wyszarpując publikacje.

– Naprawdę jest mi przykro. Uwierz proszę. Zróbmy to co do nas należy Draco, a wtedy będziemy mogli się rozstać i pójść każdy w swoją stronę. Obiecuję, że jeśli zrobisz teraz to o co proszę, aż do kolejnej pracy w bibliotece nie będę ci zawracał głowy. Zauważ też, że jeżeli uzbiera nam się więcej do nadrobienia, to nigdy tego nie skończymy – Aren próbował negocjować. Blondyn wpatrywał się w niego w milczeniu, po czym opadł na swoje miejsce mamrocząc cicho, jakby bardziej do siebie:

– Potter, ty naprawdę musiałeś uderzyć się w głowę... – zrobił to na tyle głośno, że Aren doskonale wszystko słyszał, a po chwili dodał: – Nie myśl sobie, że w przyszłości znowu zmarnuję na ciebie pół godziny życia! To twoja ostatnia szansa!

– Oh... postaram się jej nie zmarnować – uśmiechnął się w odpowiedzi Gryfon. Był zadowolony z tego, że blondwłosy chłopak zdecydował się jednak przyjść. Poza tym zajął dla nich ten sam stolik, przy którym zwykli pracować w przeszłości z Abraxasem. Zbieg okoliczności? Być może. Jeżeli mógł mieć choć namiastkę tego co stracił... chciał się tego trzymać.

W trakcie pracy docenił ponownie swoje zahartowanie, które posiadł dzięki ostremu językowi Jamesa. Po pewnym czasie zauważył jednak, że docinki Malfoya straciły na jadowitości. Ślizgon sprawiał wrażenie, jakby wypowiadał je tylko dla zasady i dla widowni. Zdarzało się bowiem, że ktoś przechodził w pobliżu ich stolika. Aren nie reagował. Jego komentarze dotyczyły wyłącznie wykonywanej pracy. Kiedy zrobili już większość, postanowił zacząć realizować swój plan. Jako Harry już na starcie miał problem, chociaż wewnętrznie czuł, że blondyn nie nienawidzi go aż tak bardzo jak dawniej sądził.

Już miał zacząć, kiedy nieoczekiwanie pojawili się goryle Ślizgona, rozsiadając się koło nich. Jeden z nich uderzył Arena specjalnie z łokcia, kiedy siadał. Gryfon nie skomentował tego w żaden sposób. Zauważył za to, że kiedy łokieć wylądował na nim, obserwujący wszystko blondyn zwęził na moment oczy. Abraxas zawsze tak robił, kiedy zaczynał być zirytowany.

– Co tutaj robicie? – Malfoy zapytał niby niedbale, rzucając dwójce sługusów podejrzliwe spojrzenie.

– Pansy chciała, byśmy cię uwolnili od Pottera nim zacznie się kolacja – wypalił Goyle i natychmiast umilkł widząc mordercze spojrzenie Dracona, który spodziewał się chyba jakiegoś kąśliwego komentarza ze strony Gryfona. Aren jednak wciąż milczał, pisząc na pergaminie i nie zwracając na nich uwagi. To było jeszcze bardziej niepokojące... Malfoy wolałby jednak wiedzieć czego może się spodziewać, a ten Potter był jakiś dziwny.

– Nie potrzebuję waszej interwencji. Wbijcie sobie też do zakutych łbów, że nie obchodzi mnie rzekoma „pomoc” Pansy. Następnym razem po prostu ją zignorujcie, a wtedy...

– Harry!
Dały się słyszeć kolejne znajome głosy. Aren jak nigdy miał ochotę walić głową w stół na widok swoich przyjaciół. W innym wypadku może by się i roześmiał z ironii tej sytuacji. Obaj z Draco siedzieli spokojnie przy zawalonym książkami i pergaminami stole, a po obu stronach ich przyjaciele patrzyli na siebie wilkiem wyglądając, jakby byli gotowi się rzucić sobie do gardeł. Zapewne wyglądało to zabawnie, ale... jakoś nie dzisiaj.

Nic nie mógł na to zaradzić... popsuli mu szyki. Wstał i zaczął się pakować. Wątpił, by w takim towarzystwie udało mu się cokolwiek wyciągnąć od Malfoya. Już teraz trudno było przekonać go do ich wspólnej pracy... Kolejne spotkanie odbędą dopiero w przyszłym tygodniu... Smętne rozważania przerwał mu zrzędliwy głos:

– Potter, przez twoją niekompetencję nie skończyliśmy naszej pracy. Jutro naprawisz swój błąd –blondyn mówiąc to patrzył na niego z wyższością, choć bez typowego zacięcia. Zanim Aren zdążył cokolwiek odpowiedzieć, włączył się Ron:
– Malfoy ty dupku! Jak śmiesz... – ucichł jednak szybko pod dotknięciem dłoni Arena, który popędził oboje Gryfonów do wyjścia słowami:

– Nie warto Ron. Chodźmy już. Chcę jeszcze przed kolacją pójść do sowiarni i wysłać list.

– List? Do kogo...? – zapytała Hermiona, ale gdy mrugnął do niej natychmiast zrozumiała, że był to zaledwie wybieg z jego strony.

Draco obserwował plecy trójki Gryfonów, zatrzymując spojrzenie na sylwetce Pottera. To było dziwne... wydawało mu się, że nawet chód tego chłopaka był inny. Wcześniej chodził zgarbiony, stawiając ciężko kroki. Teraz poruszał się wręcz z gracją i elegancją. To naprawdę był Potter? Poza tym ten tam nazwał go po imieniu... To było już w ogóle dziwaczne zwłaszcza, że uśmiechał się przy tym do niego. Wypowiedział jego imię miękkim głosem, jakby był dla niego kimś ważnym... Nikt nigdy nie wypowiedział imienia Draco w ten sposób... Do diabła! To był Harry przeklęty Potter! O czym myślał proponując mu powtórne spotkanie jutro?! Choroba umysłowa Gryfona musiała być zaraźliwa!

– Draco...
– Czego znowu! – warknął na Gregory'ego, wciąż rozpamiętując dziwne spotkanie z Złotym Chłopcem.

– Przypomniało mi się, że dostałeś jakiś czas temu list. Nie było cię wtedy w pokoju, więc schowałem go do szuflady nocnej szafki – wyjąkał Crabbe widząc, że Ślizgon jest dziś wyjątkowo czymś rozdrażniony. To pewnie spotkanie z Potterem tak na niego podziałało. Kwestia korespondencji powróciła do niego w momencie, kiedy Gryfon wspomniał o wysłaniu listu. Wtedy zdał sobie sprawę, że nie poinformował Draco o jego poczcie.

Poziom irytacji blondyna wzrósł do apogeum po tej wiadomości. Jeżeli to była poczta od jego ojca miał przechlapane! Nie mogąc znieść dłużej głupoty tej dwójki kretynów, odesłał ich jak najdalej od siebie, czyli na kolację. Na szczęście mieli na tyle rozumu, że wręcz z ulgą odeszli. Sam udał się do dormitorium. Kiedy już tam dotarł, natychmiast otworzył wspomnianą szufladę. Nic dziwnego, że nie zauważył niepozornego listu. Większość przestrzeni zajmowały pergaminy. Sięgnął po przesyłkę, czując magię zabezpieczającą przed niechcianymi odbiorcami. Docenił formę zabezpieczenia, choć takich zaklęć nie używał jego ojciec. On wolał stosować klątwy. Najwyraźniej przesyłka była od kogo innego.

Otworzył ją. Notatka była bardzo krótka. Po jej przeczytaniu zaschło mu w ustach z wrażenia. Kiedy spojrzał na datę, poczuł się jeszcze bardziej chory. Musiał jakoś rozwiązać tę sprawę. Szybko obmyślił i nakreślił odpowiedź. Nie zastanawiając się jak to wygląda, wybiegł ze swojego pokoju kierując się do sowiarni i przeklinając w myślach raz za razem tych pacanów, którzy narobili mu tylko kłopotu.
***

Oczywiście nie obyło się bez przesłuchania ze strony Hermiony. Znosił je dzielnie, dostrzegając w pewnym momencie współczujące spojrzenie Rona. To było pocieszające. W końcu jednak postanowił zacząć zmieniać kierunek rozmowy na taki, który na pewno zainteresuje dziewczynę bardziej niż jego waśń z Malfoyem. Zresztą, jeżeli chodziło o tego ostatniego, wciąż nie widział go na uczcie, za to jego goryle byli i owszem. To było zastanawiające, ale nie miał czasu na tę sprawę. Musiał działać jeśli chodziło o dziewczynę. Zaczął więc:

– Snape powiedział, że żeby zyskać więcej czasu do procesu, dyrektor nie pojawi się w szkole w zapowiedzianym terminie.

– To wspaniale Harry! Może uda nam się coś wspólnie wymyślić.

– Albo pozbyć się Umbridge... Sądzę, że to byłaby najbardziej skuteczna metoda – wtrącił Ron.

– Nie zrobią tego. Ta baba daje złudne poczucie bezpieczeństwa tym, którzy nie chcą uwierzyć w powrót Voldemorta. Ministerstwo będzie mydlić oczy tak długo, póki na własnej skórze nie odczują skutków swojej polityki. Oczywiście wtedy będzie już za późno. Najwyraźniej wyznają zasadę: zamiast zdusić niebezpieczeństwo w zarodku dajemy czas, by mogło rosnąć w siłę...

Na te słowa Ron z Hermioną momentalnie sposępnieli. Nie rozumiał tej reakcji. Przecież to od początku było oczywiste, choć może oni sami również wciąż się łudzili, że było inaczej? Ile razy jednak musiał o tym mówić innym, by dotarło? Teraz wiedział, że to nie ma najmniejszego sensu, skoro nawet najbliższe osoby nie słuchały dokładnie tego co mówił. Umilkł więc i zabrał się po prostu za jedzenie ignorując sowy, które wleciały chwilę później do Wielkiej Sali. Dopiero kiedy list niemal wleciał mu na talerz z napoczętą kanapką zorientował się, że to czas poczty.

– Spodziewałaś się listu? – zapytał Ron patrząc na niepozorną białą kopertę.

– Nie... chyba, że... – nie dokończył zrywając się z miejsca i ściskając kurczowo przesyłkę. Nie zastanawiał się długo, tylko natychmiast wybiegł z pomieszczenia.

– Harry! – zawołała za nim Hermiona. Udał, że jej nie słyszy, a po chwili już rzeczywiście nie było na to szansy, dlatego nie usłyszał też śmiechu i słów Rona:

– Daj mu spokój. Widziałaś jego minę.

– Czyżby...? – dziewczyna również odwzajemniła uśmiech.

– Mhm... w końcu dostał list od swojej drugiej połowy. Może dzięki temu będzie chodzić mniej struty. Oby to były dobre wiadomości...
– Wciąż denerwuje mnie fakt, że wiesz o Harrym więcej niż ja...
– Wiesz dobrze, że wychował się w dosyć trudnym środowisku... Wiesz jacy są jego krewni. Wątpię, by byli tolerancyjnymi osobami... Poza tym widać, że ostatnio chyba miał jakieś problemy. Może właśnie w tym związku. Póki co zostawmy to... Przekażę ci jutro rano wieści.

Aren zdawał sobie sprawę z tego, że zareagował nieco zbyt impulsywnie. Zrobił to spontanicznie. Tak bardzo czekał na ten konkretny list. W zasadzie już prawie stracił nadzieję i proszę... pojawił się niespodziewanie. Zaledwie godzinę po rozmowie z Malfoyem. Opuścił Wielką Salę, ponieważ nie chciał, żeby Ron z Hermioną zaglądali mu przez ramię w czasie czytania. Znał jedno miejsce, do którego i tak chciał pójść prędzej, czy też później. Nic nie stało na przeszkodzie, żeby zrobić to teraz. Skierował się w stronę lochów, przemierzając kolejne korytarze. Na końcu stanął przed obrazem centaura, którego zbudził ze snu. Ten poznał go od razu i powiedział skłaniając głowę na powitanie:

– Dawno się nie widzieliśmy panie.

– Przepuścisz mnie do środka? – zapytał Aren trochę niepewnie. Co prawda został rozpoznany, ale nie wiedział czy wciąż mógł wchodzić do tego pomieszczenia.

– Zgoda nigdy nie została cofnięta – odpowiedział oszczędnie centaur uchylając wejście i umożliwiając chłopcu dostanie się do chronionego pomieszczenia ukrytej pracowni Slughorna.

Chłopak odetchnął z ulgą, wyrzucając sobie równocześnie, że tak późno przypomniał sobie o tym pomieszczeniu. Dopiero teraz, kiedy zamierzał pomóc Szpilce. Szukał w myślach miejsca innego niż klasa eliksirów, gdzie jednak byłyby wszystkie sprzęty potrzebne do wykonywania mikstur... najlepiej także składniki. Wizja tej ukrytej pracowni pojawiła się w jego umyśle w odpowiedzi na tę potrzebę.

Kiedy wejście się otworzyło i przekroczył próg, światła zabłysły ukazując niemały bałagan przyprószony grubą warstwą kurzu i brudu. Wniosek był jeden. Od lat nikt tutaj nie zaglądał. Wszedł głębiej omijając walające się w zasadzie wszędzie puste butelki po ognistej. Nie miał na razie czasu sprzątać, ani zastanawiać się nad ich pochodzeniem. Pierwszą rzeczą był otrzymany list. Dopiero później zamierzał zając się eliksirem.

Wyciągnął przesyłkę z kieszeni, rozerwał pieczęć identyfikując to samo zaklęcie, które sam wcześniej nałożył na swój list, po czym zabrał się do czytania:

Aren,
na wstępie bardzo chciałbym cię przeprosić za tak późną odpowiedź.
Moi współlokatorzy odebrali twoją wiadomość, zapominając
powiadomić mnie o tym. Przesyłka przeleżała cały ten czas
w szufladzie, przykryta pergaminami.
Mam nadzieję, że wciąż chcesz się spotkać.
Żeby wynagrodzić ci czas jaki musiałeś czekać na moją odpowiedź,
mam propozycję. Będę na ciebie czekał w każdy weekend w Hogsmeade
w Trzech Miotłach o godzinie szóstej.
Chcę ci w ten sposób udowodnić, że chciałbym móc bliżej cię poznać
i naprawdę mi zależy na naszym spotkaniu.
Draco

Grey szybko połączył kropki i wydarzenia. Domyślił się, że pewnie któremuś z goryli Malfoya przypomniało się o liście, kiedy odchodząc od stolika w bibliotece wspomniał o wysłaniu listu. Uśmiechnął się do siebie. Tym sposobem znał już przyczynę nieobecności blondyna na uczcie. W jakiś sposób uszczęśliwiło go to. Treść przesyłki wskazywała, że Malfoyowi zależy na kontakcie. Najwyraźniej rzeczywiście Draco polubił go jako Arena. Zamierzał ten fakt wykorzystać, by zdobyć informacje... Z drugiej strony chciał poznać prawdziwe oblicze tego Ślizgona. W szkole blondyn za bardzo miał się na baczności i zważał na każdy swój krok. To przypominało zachowanie Abraxasa. Podejrzewał, że tak jak i jego przyjaciel, Draco ukryty przed licznymi, obserwującymi go oczami jest zupełnie innym człowiekiem.

Westchnął ciężko myśląc o Abraxasie i chowając list. Teraz należało zająć się uporządkowaniem panującego wokół chaosu. Podszedł do stołu, przestawił wszystkie puste słoje i fiolki do zlewu i zaczął przecierać blat. Po dwukrotnym myciu ten nadawał się już do użytku. Teraz zajął się czyszczeniem tego co było w zlewie, później kociołkami, łyżkami i innymi akcesoriami potrzebnymi do warzenia. To czego zamierzał użyć zostawił na stole, resztę schował do umytych wcześniej szafek i szuflad. Teraz zwrócił się w stronę szafek, gdzie powinny być składniki. Wcześniej dbał o to, by wszystkie były właściwie przechowywane, tak jak nauczył go Slughorn. Miał nadzieję, że przetrwały w dobrym stanie. Nie mógł jednak mieć pewności, że był ostatnią osobą, która miała dostęp do tego pomieszczenia. Butelki sugerowały co innego.

Zaczął szperać i szukać potrzebnych mu składników, otwierając kilka słoików, fiolek, pudełek czy słojów. Tak jak się spodziewał wszystko było z nimi w jak najlepszym porządku i nadawały się wciąż do użytku. Z czystej ciekawości podszedł do szafy, która stała oddzielnie i którą Horacy mu podarował, żeby mógł w niej trzymać swoje własne eliksiry i składniki. Otworzył ją i uniósł brwi w zdumieniu na widok kompletnej pustki wewnątrz. Wcześniej była po brzegi wypełniona składnikami, surowcami, roślinami, półwytworami, eliksirami... w tym jego autorskimi. Opróżnione półki zaskoczyły go, ale też i zmartwiły. Kto na Merlina mógłby zabrać całą jego i Beery'ego pracę?!

Kiedy pomyślał o Herbercie zdał sobie sprawę, że przecież profesor również miał dostęp do ukrytej pracowni. Jeśli to on zabrał owoce ich współpracy, to nie miał naprawdę nic przeciwko. Gorzej, gdyby był to ktoś inny... Niby miał swoje zabezpieczenia, szyfrował napisy, ale...

Wrócił do zwyczajowego stanowiska pracy. Znalazł swój stary palnik, który na szczęście działał. Jego magia wciąż jeszcze była bardzo niestabilna, nie był jej pewien i nie potrafił do końca ujarzmić. Wolał polegać na starych, sprawdzonych i wypracowanych metodach. Działały wtedy, mogą działać i teraz. Wstawił wodę i rozpoczął pracę. Doprowadził wywar do momentu, kiedy miał się wolno gotować przez dłuższy czas. Teraz miał czas na posprzątanie reszty pomieszczenia.

Zaczął nalewać wodę do wiadra i nagle roześmiał się sam do siebie. Wciąż jeszcze miał nawyk pracy bez magii. W zasadzie dopiero teraz przyszło mu do głowy, że przecież już wcześniej mógł użyć jej do sprzątania. Pokręcił głową w niedowierzaniu i wyjął różdżkę. Potraktował zaklęciem czyszczącym kolejny zbiór pustych i brudnych fiolek. W niektórych wciąż były zaschnięte na ściankach resztki eliksirów. Druga sterta leżała z boku, przy kanapie. Kiedy zaklęcie czyszczące ich dotknęło, kilka z tych fiolek po prostu wybuchło, robiąc przy tym jeszcze większy bałagan. Zaskoczony Aren zamrugał zdziwiony, ale wzruszył ramionami kiedy doszedł do wniosku, że to tylko jego niestabilna magia.

Szkło musiało poczekać. Nadszedł czas na dalszą pracę nad tworzonym eliksirem. Przeskoczył rozbite fiolki i podszedł do kociołka. Skupił się i zaczął myśleć o Szpilce. Z jakiegoś powodu mikstura podawana przez Hagrida nie była wystarczająca. Widocznie potrzebne były silniejsze środki. Zdecydował się na formę maści. To byłoby łatwiejsze do zaaplikowania. Przez chwilę intensywnie pracował. Pociągnął nosem... skonstatował, że zapach mikstury będzie dosyć nieprzyjemny. Miał nadzieję, że Szpilka pozwoli mu jednak zastosować maść na sobie. To się jednak okaże dopiero jutro. Dziś nie uda mu się tego skończyć do ciszy nocnej, a i tak sama baza musi trochę się odstać przed kolejnymi krokami.

Bazą maści były goździki o działaniu przeciwbakteryjnym, dezynfekującym i przeciwbólowym. Ucierane z cynamonem i paroma kroplami soku aloesu, tworzyły doskonałą podstawę. Komponenty należało dodać do wcześniej przygotowanego wywaru zawierającego już magiczne komponenty jakimi były sok z chrobotka i śluz rogatych ślimaków rozprowadzone w odrobinie wody. Roztwór był już trochę zagęszczony. Teraz mikstura musiała ostygnąć i odstać się. Spojrzał zadowolony na końcowy efekt. Przykrył kociołek i uśmiechnął się z zadowoleniem.

Zdecydowanie brakowało mu takiego swobodnego działania w zakresie warzenia eliksirów. Na lekcjach raczej nie miał jak się wykazać, chyba że chciałby wpędzić Snape’a do grobu. Rzucił zaklęcie czasu. Miał jeszcze chwilę, więc postanowił uprzątnąć szkło z wcześniej rozbitych fiolek.
Usunął szklane drobinki i zaczął robić to samo ze zdumiewającą ilością butelek po ognistej, które jakimś cudem były niemal wszędzie, nawet pod kanapą. Schylił się po te, które tam tkwiły i sięgając po najgłębiej wciśniętą musnął dłonią coś jeszcze. Przedmiot znajdował się zbyt daleko, żeby dosięgnąć go od tej strony. Podniósł się i przesunął mebel. Zauważył niewielki karton. Sięgnął po niego, usiadł na oczyszczonym wcześniej krześle i postawił na stole tajemnicze pudełko. Nałożona na nie pieczęć krwi była już złamana, mógł je więc otworzyć bez narażania się na nieprzyjemności.

Pierwszą rzeczą jaką zauważył, była statuetka w kształcie smoka. Na oko oceniając chińskiego ogniomiota. Kiedy na nią spojrzał, otworzyła leniwie jedno oko i rozpostarła na moment skrzydła. Później smoczek ponownie ułożył się do snu, tym razem w nieco innej pozycji niż wcześniej. Zaintrygowany chłopak sięgnął po leżący obok pęczek utrwalonych zaklęciem fiołków. Były naprawdę doskonale zachowane. Poświęcił chwilkę na zastanowienie jakie zaklęcie zostało użyte... Na pewno żadne z jemu znanych. Zapewne także nie znał go Beery. Przecież stosował by je do konserwowania swoich roślin i składników przekazywanych jemu, Arenowi. To musiało być bardzo zaawansowane i skomplikowane zaklęcie. Utrzymywało się przecież przez lata, utrzymując kwiaty w idealnym stanie. Wyglądały tak, jakby rzucono na nie czar dosłownie przed chwilą. Herbert byłby zachwycony...

W kartonie znajdowało się także podłużne pudełko. Otworzył je. Wewnątrz spoczywał ozdobny, mosiężny klucz leżący na miękkim, aksamitnym podłożu. Krwawa pieczęć zabezpieczająca go, również została złamana. Jego trzon opleciony był przez misternie stworzony ornament w kształcie grawerowanych pnączy z licznymi liśćmi. Oczywiście ciekawość popchnęła Arena i dotknął klucza licząc na to, że skoro pieczęć nie była już aktywna, nic złego go nie spotka. Na szczęście faktycznie tak było. Były jednak również inne skutki. Wzór zanikł wraz z systemem otwierającym. Temu przedmiotowi Aren poświęcił najwięcej uwagi. Wyglądało na to, że był związany z jakąś specjalną procedurą, sposobem uruchomienia. Na pewno nie leżał tu sobie ot tak. Do czegoś służył, ale jakoś póki co nie udało się go pobudzić do współpracy. Chłopak pomyślał w końcu nawet o potraktowaniu go magią, ale zaraz z tego zrezygnował. Nie chciał nic popsuć, a wiadomo jaka była aktualnie jego zdolność czarowania.

Obok pudełka z kluczem spoczywała sterta listów. Chłopak się zawahał, gdy wziął ten plik do ręki. W końcu postanowił uszanować prywatną korespondencję, dlatego odłożył go na bok. Zostały jeszcze dwa przedmioty. Uszkodzony naszyjnik, popękany na wiele części. Poprzez uszkodzenia nie potrafił dojrzeć niestety co było w środku. Odłożył go delikatnie.

Ostatnim przedmiotem w kartonie była kryształowa fiolka. Również na niej krwawa pieczęć została złamana. Aren przez mieniącą się grubo rżniętą ściankę nie mógł stwierdzić czy coś w niej było. Próbował ją przechylać, żeby coś zobaczyć, ale to także nie skutkowało. W ostateczności zwyciężyła ciekawość i postanowił zaryzykować. Odkorkował naczynie. Przez chwilę ze zdumieniem wpatrywał się w zdawałoby się roztopione srebro na dnie fiolki. Już po chwili wiadomo było, że nie jest to nic o czym myślał.

Z masy zaczęły stopniowo oddzielać się srebrne nitki. Wiele srebrnych nitek. Te powoli wznosiły się coraz wyżej. Aren kątem oka zauważył, że klucz spoczywający w pudełku zaczął reagować. Jedna z nitek, która wydostała się poza fiolkę i wyraźnie zmierzała w stronę czoła chłopca, widocznie zadziałała jak aktywizator. Klucz zaczął lśnić, a nitka po chwili dotknęła czoła Arena i zanim zdołał cokolwiek zrobić, cały świat zawirował. Zamknął oczy, bo wrażenie było bardzo dezorientujące. Kiedy ponownie je otworzył, na moment zabrakło mu oddechu. Zdał sobie sprawę, że zna to pomieszczenie... To była biblioteka Durmstrangu. Teraz już zrozumiał. To było czyjeś wspomnienie.

Rozejrzał się uważnie. Koło niego siedzieli naprzeciw siebie dwaj mężczyźni. Wyglądali bardzo znajomo... Jeden miał ciemne włosy, które okalały jego twarz i bardzo jasne oczy w odcieniu błękitu. Wyglądał jak Cadan Reid, ale jakoś nie sprawiał tak pobudzającego do ostrożności wrażenia jak w okresie, kiedy Aren go znał. Za to druga osoba... tak... to był Beery... w zasadzie jego młodszy odpowiednik, chociaż wciąż wyglądał podobnie do siebie z czasów, kiedy Grey go znał. Herbert był rozluźniony, a przede wszystkim sprawiał wrażenie szczęśliwego. Aren przypomniał sobie, że póki Herbert był w Hogwarcie, nigdy nie wydawał się być tak do końca wesoły. Dopiero kiedy w Durmstrangu spotkał Cadana Reida, zdarzało mu się to dość często.

– Ahh... to takie nudne... Chodźmy na zewnątrz coś porobić! – marudził Herbert. W odpowiedzi usłyszał:

– Zbliżają się Owutemy. Jak możesz być tak beztroski? Zamiast wykorzystać pozostały nam na naukę czas, wolisz plątać się po lesie i badać te przeklęte rośliny. Zastanawiałeś się jakoś poważniej nad swoją przyszłością?

– Nie zapominaj kto zużywa najwięcej tych roślin robiąc eliksiry... Poza tym już ci mówiłem z czym wiążę swoją przyszłość, nie uważasz? – zapytał niewinnie Herbert. Drugi uczeń pozostał niewzruszony. Przynajmniej tak początkowo sądził Aren. Stał jednak na tyle blisko, że zauważył wyraźnie jak uszy ciemnowłosego zaczerwieniły się lekko.

Obserwował dalej...

Beery westchnął opierając się na dłoni i wpatrując w chłopaka naprzeciw. Widać było, że lubi to robić. Aren nie wiedział jakim cudem, ale znał jego myśli. Reid nie robił już na Beery’m tak piorunującego wrażenia, jak dawniej, ale i tak nie zamierzał rezygnować z tej intensywnej obserwacji, jeśli tylko miał na to okazję. Pamiętał jakie pierwsze wrażenie zrobił na nim ten chłopak... Długo to trwało, ale w końcu mógł powiedzieć, że był naprawdę jego. Wyciągnął dłoń, dotykając ręki Reida w ulotnej pieszczocie. Niestety ta została natychmiast zabrana, a on sam został obdarowany lodowatym spojrzeniem. Cadan syknął ostrzegawczo, rozglądając się wokół tak samo jak Aren, który zrobił to zupełnie odruchowo:

– Nie zapominaj gdzie jesteśmy!

– Nie przeszkadza mi to... naprawdę... ale jak tam wolisz. Nadrobię to innym razem – mrugnął Beery, kładąc głowę na ławce i patrząc na skupioną twarz Reida, który nie zwracał na niego uwagi. Był skupiony na czytanym właśnie tekście.

Herbert zebrał się w sobie i przez moment sam starał się uczyć. Najwyraźniej jednak obecność czarnowłosego chłopaka była rozpraszająca. Czuł, że jego obsesja wobec siedzącego naprzeciw stawała się z dnia na dzień coraz większa. Miał nadzieję, że prawdą było co się mówi, że z czasem zainteresowanie trochę maleje. Póki co w jego przypadku nie znajdowało to potwierdzenia. Było wręcz odwrotnie.

Miał ochotę podokuczać Cadanowi. Wkrótce będą musieli się udać do swoich pokoi. To był dobry moment. Udawał najgłębsze skupienie na czytanym tekście, ale wyciągnął jedną stopę z buta, po czym zaczął dotykać nią nogi swojego chłopaka. Najpierw łydka... pióro Cadana momentalnie zamarło w drodze po pergaminie, ale po chwili wróciło do pisania. Widać było jednak, że mocniej zacisnął na nim palce. Beery kontynuował. Przez chwilę wykonywał powolne, okrężne ruchy i stopniowo przesuwał się coraz wyżej w stronę uda. Czuł jak mięśnie wyczuwalne pod jego wędrującą stopą napinają się. Zagryzł lekko wargę, by ukryć psotny uśmiech i wciąż udawał zaambarasowanego tekstem. Póki co Reid zdawał się to tolerować. Podziwiał jego opanowanie, bo sam wiedział najlepiej co tak naprawdę musiało się z nim dziać. Oddech siedzącego naprzeciw chłopaka delikatnie przyśpieszył. Usta były bardziej zaciśnięte. Cadan od czasu do czasu przygryzał wargę sprawiając, że jego wargi były jeszcze bardziej kuszące dla Herberta. Beery kochał jak tamten to robił. Zawsze po tym miał ochotę go pocałować. Posunął się jeszcze dalej... dotknął pachwiny i... znienacka oberwał książką w głowę, a czarnowłosy chłopak zarządził, nie ruszając się ze swojego miejsca i nie patrząc nawet na niego:

– Skończyliśmy na dziś. Odłóż publikacje na miejsce.

– Dla ciebie wszystko – odparł Herbert podnosząc się, kłaniając w pas i biorąc naręcze książek. Lawirując wśród regałów odkładał na miejsce kolejne tomy z leciutkim uśmiechem na ustach.

Mógł oczywiście rozesłać księgi za pomocą magii, ale chciał dać czas Cadanowi na ochłonięcie. Wewnętrzne ego Beery’ego zostało mocno podbudowane, kiedy zobaczył gwałtowne jak na Cadana reakcje na jego zabiegi. Gorzej, że sam musiał się również zmagać z problemem, który osobiście spowodował. Kłopot wcale nie znikał. Pewnie dlatego, że wciąż myślał o tym co robił i komu. Musiał przyznać sam przed sobą, że nikt nie działał na niego tak bardzo jak ten mężczyzna. Wątpił, by to mogło się kiedykolwiek zmienić. Starał się opanować myśli oscylujące niebezpiecznie w stronę sypialni. Skupił się na wykonywanym zadaniu.
Kiedy już wracał do stolika z daleka obserwował Cadana. Merlinie, był naprawdę piękny. Inni mogliby powiedzieć, że miał surowy wygląd. Pewnie tak, ale kiedy rozbije się w pył wszystkie jego maski... był cudowny... najlepszy... wspaniały... Był jego. Zakradł się po cichu i objął od tyłu siedzącego chłopaka, przyciskając do siebie jak najdroższy skarb. Ciało Cadana stopniowo się odprężyło w jego objęciach, głowa wsparła się o tors Herberta. Ten pochylił głowę ku zagłębieniu szyi siedzącego wdychając jego zapach, po czym pocałował go lekko w to miejsce. Szepnął:

– Kocham cię... ty totalnie nieszczery sam przed sobą draniu.

Po tych słowach cofnął się uwalniając z objęć Reida. Nie spodziewał się odpowiedzi. Nigdy ich nie dostał na żadną ze swoich deklaracji miłości. Takiego właśnie go kochał, więc tego nie wymagał. Czuł jego uczucia. Może i Cadan wiele nie mówił, ale sporo okazywał i to wystarczało... póki co. Kiedyś mu odpowie... na pewno.
Chłopcy ruszyli do wyjścia z biblioteki, a Aren ruszył za nimi wciąż obserwując i analizując to co widzi i wychwytuje. Herbert z Cadanem szli nic nie mówiąc. Beery patrzył od czasu do czasu na dłoń drugiego chłopaka, czując wewnętrzną potrzebę złapania jej. Wątpił jednak, by to zostało pozytywnie przyjęte, a uniki Reida zawsze go trochę bolały, choć tego po sobie nie pokazywał. Oczywiście rozumiał jego niepewność i wątpliwości. Tym bardziej, że rodzina Cadana miała wobec niego zupełnie inne plany. A jednak... Odważył się wejść w ten związek, mimo chorobliwej wręcz ostrożności. Herbert ufał, że jeżeli udowodni swoją wartość i będzie kimś w oczach innych, wtedy nikt nie ośmieli się patrzyć na ich związek krzywym okiem. Gellert z pewnością pozwoli mu to osiągnąć.
Kiedy byli już przed pokojem Cadana, Beery wolno się wycofał w stronę własnych kwater. Wolał tak zrobić niż popełnić jakiś błąd, który mógłby skończyć się różnie. Najczęściej jakąś drobną klątwą, albo też zatrzaśnięciem drzwi przed nosem i całą górą słownych przekleństw. Niemal dochodził już do drzwi własnej kwatery, kiedy nagle zatrzymało go delikatne ujęcie za dłoń. Odwrócił się natychmiast, jednak nie dostrzegł wyrazu twarzy Cadana, tylko jego plecy. Ciągnięcie za rękę sugerowało, że tamten chce, żeby poszedł za nim do jego pokoju. Uśmiechnął się ciepło. Ah... naprawdę go kochał.

Po tym wspomnienie się rozpłynęło, a Aren otwierając oczy znowu widział pomieszczenie, w którym sprzątał. Zamrugał szybko, starając się dojść do jakichś wniosków.

Nie było wątpliwości, że wspomnienie należało do Herberta. Na samą myśl o tym czuł jak pieką go policzki. Wiedział, że Reid i Beery byli kiedyś w związku, ale po tym co zobaczył... Widać było wyraźnie, że ten związek był poważniejszy niż początkowo sądził. Widział to przecież na własne oczy... Najpierw przypuszczał, że Reid był raczej mało zaangażowaną stroną. Okazało się, że to była tylko maska. Pokazywały to jego reakcje, których Herbert nie widział, wykonując te wszystkie swoje zabiegi: skupienie na tekście, nie patrzenie na partnera, roznoszenie książek... Aren miał okazję do wnikliwych, ciągłych obserwacji. Widział więcej i... ponownie poczuł palenie policzków... Zauważył też wahanie w oczach czarnowłosego, kiedy Beery odchodził w stronę własnych pokoi. Później przygryzienie wargi, zdecydowany błysk w oczach i sięgnięcie po dłoń, a w chwili gdy prowadził już Herberta w stronę własnej kwatery łagodny i taki jakiś ujmujący uśmiech. Aren po raz pierwszy widział szczery, otwarty uśmiech Cadana Reida... Taki był szczęśliwy i delikatny. Zupełnie inny od tego człowieka, którego poznał.

Na stole zauważył jakiś ruch. To nitka manifestująca oglądane chwilkę wcześniej wspomnienie, właśnie niknęła w kluczu. Wyczuł jakiś nakaz, potrzebę dotknięcia go w tej chwili i wyciągnął rękę. Ornament zamigotał i zanikł, ale nie w całości. Pozostał widoczny fragment pnącza. Aren puścił klucz w momencie, kiedy przed oczami pojawiła mu się kolejna srebrna nitka zmierzająca w stronę jego czoła. Ponownie poczuł wirowanie. Tym razem znalazł się w kompletnie nie znanym sobie miejscu.

W pomieszczeniu był tylko Reid i w dodatku nieco starszy niż wcześniej. Prawdopodobnie ukończył już szkołę. Siedział sztywno w fotelu, co chwilę zerkając na zegar. Był wyraźnie zdenerwowany. Po pewnym czasie obaj usłyszeli dźwięk otwierających się drzwi. Do pomieszczenia wszedł zakapturzony człowiek. Aren się zaniepokoił, ponieważ niemal całe ubranie tej osoby było przesiąknięte świeżą krwią. Obserwował jednak w milczeniu scenę rozgrywającą się przed oczami. Właściwie tylko tyle mógł zrobić.

Cadan natychmiast zerwał się ze swojego miejsca podbiegając do mężczyzny i odsuwając jego kaptur. Aren widząc twarz Herberta przeżył swoisty szok. Oczy były bez wyrazu, uśmiech okrutny... Reid ściągnął z niego płaszcz, podprowadził do łóżka i posadził go na nim. Wziął wilgotny ręcznik wycierając krew z jego twarzy i dłoni, później wziął różdżkę i zaczął czyścić zaklęciami jego ubranie. Grey dostrzegł z jaką delikatnością i troską traktował Herberta. Kiedy okazywało się, że odkrywał gdzieś jakieś rany opatrywał je, bądź leczył za pomocą zaklęć. Podczas tych zabiegów wyraz twarzy późniejszego profesora zielarstwa nie zmienił się na jotę. Pozwalał się sobą zajmować, ograniczając się tylko do śledzenia rąk Cadana. Na koniec Reid ujął twarz Beery’ego w swoje dłonie, spojrzał mu w oczy i zapytał:

– Jak mam na imię? – wyraz twarzy siedzącego zmienił się. Pojawiło się skupienie, a chwilę później zmieszanie. Później padła odpowiedź wypowiedziana z wielkim trudem i ulgą:

– Ca...dan... Wróciłem – po tych słowach Herbert objął kurczowo stojącego przed sobą mężczyznę, wtulając się w niego. Reid stał przez moment, a później odsunął się lekko, delikatnie i stwierdził:

– Późno już, chodźmy spać.
Jego partner zareagował z opóźnieniem. Wyszeptał coś po czym puścił go. Pozwolił Cadanowi rozpiąć guziki swojej koszuli i ściągnąć ją z siebie. Pozwolił się także popchnąć lekko, aż do pozycji leżącej. Reid chwilę później sam się rozebrał z wierzchnich ubrań, zgasił światła oprócz tego przy łóżku i położył się obok Herberta. Kiedy tylko się tam znalazł, Beery przylgnął do niego i zaczął cicho mówić:

– Zabiłem dziś wielu ludzi... znowu... nie znienawidź mnie... Zrobiłem to dla nas... Będziemy mogli być razem... Bez żadnych przeszkód... Nikt nigdy nie spojrzy na ciebie tak jak wtedy. Nikt cię nie skrzywdzi... Kocham cię Cadanie... Zrobię dla ciebie wszystko... Zawsze.

– Wiem... doskonale to wiem... – wyszeptał ciemnowłosy, przytulając mężczyznę do siebie jeszcze bardziej i głaszcząc go po włosach powolnymi ruchami.

Aren widząc jego udręczoną twarz, również zaczął odczuwać ból. Miał kompletny mętlik w głowie. Widział teraz przed sobą tylko skrzywdzonych przez los dwóch zakochanych w sobie ludzi.

Wspomnienie rozmazało się. Zamrugał lekko zdezorientowany. Kolejna nitka zaczęła zanikać w kluczu i pojawił się następny fragment ornamentu. Aren zorientował się w rządzącej tym zasadzie. Najwyraźniej było jeszcze sporo do zobaczenia. Musiał to zobaczyć. W zasadzie nie miał wyjścia. Być może będą tu jakieś wskazówki przydatne w poszukiwaniach. Istniała możliwość, że znajdzie dzięki temu poszlaki, gdzie powinien szukać, albo do czego odnosić się w poszukiwaniach. Być może odkryje co stało się z jego profesorem... Musnął lekko klucz. Nie był pewien, czy musiał to robić po każdym powrocie ze wspomnienia, by aktywować następne, czy też wystarczy poruszyć fiolką. Spojrzał na fiolkę i potrząsnął nią lekko. Wydostała się z niej następna nitka i ruszyła w jego stronę. Kolejne nitki wspomnień wirowały w naczynku.
Ponownie znalazł się w Durmstrangu. Był na zewnątrz. Przed sobą miał kilka osób. Po strojach zorientował się, że byli to uczniowie tej szkoły. Musiał ich obejść, by zobaczyć coś więcej. Ujrzał więcej niż chciał. Cadan... pobity, związany, w postrzępionych ubraniach. Spadały na niego kolejne ciosy uczniów... i te szyderstwa:

– Nadal nic nie powiesz Reid? Zawsze patrzysz na wszystkich z góry, a teraz proszę... spójrz na siebie! – uderzenie podkreśliło słowa. Dwóch kolejnych podbiegło i na zmianę zaczęli, kontrapunktując zdania uderzeniami:

– Lubisz gdy dotykają cię inni faceci? Podnieca cię to?

– Kto by się spodziewał, że lodowy książę ma taką lubieżną stronę...

– Aż chcemy sami to zobaczyć... w końcu to bez znaczenia, skoro jesteś pedałem.

– No właśnie... to bez znaczenia kto cię pieprzy, prawda?

– Spójrz na niego, jak facet może tak wyglądać? – zaczął kolejny z oprawców, odchylając bardziej koszulę związanego i odsłaniając jego tors. Patrzył na Cadana z coraz większym pożądaniem w oczach, dotykając skóry. Po chwili dokończył: – Łał... Beery zdecydowanie ma gust. Lubisz jak cię bierze...?

Reid poruszył się gwałtownie, próbując pozbyć się nie chcianego dotyku z mizernym skutkiem i warknął:

– Zapłacisz mi za to... Pożałujesz każdego słowa, które wyszły z twoich plugawych ust.

– Haha... nawet związany i pobity uważasz się za lepszego od nas. Ciekaw jestem co na to twoja rodzina, kiedy dowie się jakiego dziwaka chowała pod swoim dachem? Zwłaszcza tak szanowany ród... a ty jesteś jedynym dziedzicem... Wyobrażasz sobie ten skandal? To będzie koniec waszej rodziny... No cóż... skoro twój chłoptaś nie potrafił trzymać rąk przy sobie... My również chcemy się zabawić... Nie uważacie?

Pozostali potwierdzili uśmiechając się. Aren miał coraz gorsze przeczucia. Był tak zdeterminowany, że gdy oprawcy zaczęli się zbliżać do Reida, chciał ich powstrzymać. Oczywiście nic z tego. Przeszli przez niego, nawet tego nie zauważając. Jego ciało tu nie istniało. Mógł tylko patrzeć jak dwójka z grupy przytrzymuje ręce Cadana, a inni cofają zaklęcie wiążące, próbując rozebrać szarpiącego się coraz bardziej rozpaczliwie, desperacko chłopaka. Widział przerażenie w jego oczach. Widział pożądliwe spojrzenia oprawców. Reid się nie poddawał mimo przewagi liczebnej, ale był coraz bardziej spanikowany. W pewnym momencie zaczął krzyczeć. Zasłonili mu usta. Teraz trzymało go już czterech, co go skutecznie unieruchomiło. Jeden z uczniów uśmiechając się szyderczo stwierdził:

– Mmm... podoba mi się, że tak walczysz. Tak bardzo się teraz różnisz od tej swojej zwyczajnej postawy wspaniałego i wyniosłego panicza z bogatego rodu. Teraz łatwiej będzie cię złamać. Jednak jeżeli sądzisz, że na tym się skończy jesteś w błędzie. To dopiero początek... Będziesz musiał nam płacić za milczenie, inaczej cały świat się dowie jak odrażający jesteś.

W oczach Cadana pojawiły się łzy, chociaż usilnie starał się opanować.

Aren chyba jeszcze nigdy tak bardzo nie błagał w duchu by ktoś, ktokolwiek uratował tego człowieka. To niby było już tylko wspomnienie, bardzo okrutne wspomnienie i nie miał żadnego wpływu na to co się tutaj działo, ale nikt nigdy nie powinien przez to przechodzić. Czuł się bezradny. Mógł tylko stać i patrzeć na skrępowanego chłopaka, który nie mógł już krzyczeć, ani nie miał jak się bronić. Zamknął oczy, gdy oprawca sięgnął po ostatni kawałek odzieży na ciele skazańca i wtedy usłyszał głos...

Głos bardzo cichy, ale taki wystarczył. Powiało grozą i dobrze wyczuwalną czarną magią. Ten efekt sprawił, że oprawcy momentalnie puścili i odskoczyli od swojej ofiary. Instynkt podpowiadał im, że muszą się bronić, inaczej zginą. Pojawił się Herbert.

Rzucił na każdego z pięciu oprawców zaklęcie uciszające, a następnie Cruciatusa. Utrzymywał go bardzo długo. Tak długo, że Aren wątpił, czy którykolwiek z nich wyjdzie z tego zdrów na umyśle. Furia Herberta była widoczna gołym okiem, a wyraz twarzy zaczął odrobinę przypominać ten, który widział we wcześniejszym wspomnieniu. Wreszcie skończył. Oprawcy leżeli na ziemi nieprzytomni, a może nie żyli... Aren nie był w stanie tego ocenić na odległość, a podchodzić do każdego z nich nie miał ochoty. Zresztą... Jakoś jednak nie czuł odrazy do profesora za tak okrutną karę dla tych pięciu. Zasłużyli sobie na to... Gdyby Beery się nie pojawił, oni z pewnością nie mieliby litości dla Cadana. Herbert opuścił różdżkę wzdłuż ciała i podszedł do Reida zdejmując z siebie płaszcz i okrywając go nim. Grey widział wahanie w jego oczach i udrękę. Zapewne chciałby teraz dotknąć Cadana, ale nie wiedział, czy może.

Decyzję podjął Reid. Z widocznym bólem ukląkł i przywarł do Herberta desperacko, drżąc na całym ciele. Beery odwzajemnił ten uścisk. Rozległo się najpierw ciche łkanie, które chwilę później przerodziło się w głośny, spazmatyczny szloch. Cadan wstrząsany płaczem wciąż trzymał kurczowo swojego partnera. Ten głaskał go łagodnie po głowie, a z oczu płynęły mu bezgłośne łzy. Aren patrzył na to wszystko ze wzruszeniem. Po chwili usłyszał:

– To moja wina... przepraszam... przepraszam... przepraszam... przepraszam... Proszę wybacz mi.... przepraszam... Nigdy więcej nie pozwolę nikomu cię skrzywdzić... Zrobię dla ciebie wszystko...

Pośród kolejnych słów przeprosin, Aren znowu wrócił do ukrytej pracowni, czując łzy na swoich policzkach. Srebrna nić powędrowała do klucza, a na nim pojawił się następny fragment ornamentu. To wspomnienie było najgorsze jak dotąd. Czuł się chory po jego obejrzeniu. Jednak musiał wiedzieć więcej. Nie zastanawiając się dłużej i obawiając się, że dopadną go wątpliwości musnął klucz i sięgnął po fiolkę. Potrząsnął nią lekko i pobudził następną nitkę.

Zanurzył się we wspomnieniu.

Znowu wszyscy trzej byli w widzianym już wcześniej pokoju. Ślady stresu widoczne były tym razem na obu obserwowanych przez Arena mężczyznach. Czuł zmianę w zachowaniu Beery'ego w porównaniu z tym, co widział poprzednio. Tym razem do Herberta nie docierały żadne bodźce. Nawet nie zwracał uwagi na Cadana. Monotonnym głosem opowiadał o przesłuchaniu, którego dokonywał. Mówił o tym jak udawało mu się zdobyć informacje. Aren zauważył, że Reid starał się nakierować myśli przyjaciela na inne tory, ale to było na nic. Herbert był jakby w zupełnie innym świecie. Kiedy mówił uśmiechał się specyficznie, co dawało straszny efekt przy opisach okrutnych tortur. Gdyby Aren nie znał później Beery’ego, nigdy by nie powiedział, że to mówi on. Bezosobowy ton przeczył wypowiadanym słowom:

– Jeszcze trochę! Obiecuję! Będziemy mogli być w końcu razem, gdy udowodnię swoją wartość. Nikt nigdy nie powie o tobie nic złego. Nawet przez gardło mu to nie przejdzie!

– Herbercie... To zaczyna się wymykać spod kontroli. Jeżeli będziesz postępować tak dalej...

– Nie! Nie mów tego... Cadanie, zrobię dla ciebie wszystko... Pozwól mi to jednak zakończyć.

Kolejna wizja była w pewien sposób połączona z poprzednią. Przynajmniej tematycznie. Beery coraz bardziej pogrążał się w ciemności. Następowały kolejne zabójstwa. Znikał coraz częściej i na coraz dłużej. Reid również nad czymś pracował, jednak Aren nie znał się na czarnej magii. Księgi i zapiski niewiele mu mówiły. Było to jednak związane z Beerym, na tyle się zorientował.

Następna wizja dotyczyła konfrontacji między tą dwójką. Aren czuł tym większy, bolesny ucisk w sercu, że przypomniała mu ona o jego ostatniej kłótni przed zniknięciem. Nie miał jednak czasu rozpamiętywać. Musiał słuchać. Głos Cadana się łamał i chwiał, ale oczy patrzyła twardo:

– Przyznaj, że po prostu sprawi ci to przyjemność! Przestań się wykręcać moją osobą, bo doskonale wiemy obaj, że jest ci to na rękę. Masz wymówkę. Jak mogłeś to zrobić! Pracowałem nad tym od kilkunastu miesięcy byś w końcu mógł...

– Jeśli by to zobaczył, posłał by cię na front! Nie chcę tego. Mogą cię zranić, skrzywdzić... Nie rozumiesz tego?! Przecież możesz umrzeć! Tu jesteś także bardzo przydatny. Możesz w dalszym ciągu opracowywać klątwy. Przynajmniej trzyma cię to z dala od tego wszystkiego...

– Jesteś hipokrytą. Przecież ty ciągle narażasz swoje życie! Myślisz, że co ja czuję odkąd tutaj jesteśmy!? Kiedyś robiliśmy wszystko wspólnie. Byliśmy my! Teraz jesteś tylko ty!

– Tak? O mało nie zginąłeś na moich oczach! Gellert zgodził się trzymać cię z dala od walk. Skoro jesteśmy tutaj przeze mnie, pozwól mi...

– Oszalałeś, czy jesteś kompletnym idiotą?! Myślisz, że sam nie potrafię podejmować racjonalnych decyzji?! Nie myśl, że wszystko robię wyłącznie z myślą o tobie! Mój świat nie kręci się tylko i wyłącznie wokół ciebie. Przestań w końcu obwiniać się za każdą złą rzecz, która mnie spotkała! Nie jesteś mi nic winien!

– Więc dlaczego tutaj jesteś?! Dlaczego podążyłeś za mną doskonale wiedząc, że chcę dołączyć do Grindelwalda! Nie zrobiłeś tego dla mnie? Nie chciałeś być ze mną w świecie, gdzie nikt nie spojrzy na ciebie krzywo z powodu miłości, którą cię darzę? Zaakceptują mnie, a wtedy...
– Nie pomyślałeś, że może mam też własne powody?
– Takie, które najwyraźniej mnie nie obejmują – odparł oschle Beery.

– Przestań... Po prostu już przestań... Nie chcę tego... nie potrzebuję...

– Przestałeś również potrzebować mnie... Udowodnię ci, że się myślisz!

Po tym oświadczeniu Herbert opuścił pomieszczenie, pozostawiając Cadana samego. Aren spojrzał na tego mężczyznę. W samotności odrzucił z twarzy wszystkie maski. Teraz wyglądał jak pokonany i złamany człowiek, który stracił nadzieję. Spojrzał w stronę biurka, gdzie we wcześniejszych wspomnieniach nad czymś pracował. Zacisnął kurczowo dłonie.

Wizja się na tym skończyła. Powrót do rzeczywistości był trudny. Przez dobrych kilka minut Aren obracał w pamięci to wspomnienie, analizując. Ciężar, który czuł w sercu jeszcze bardziej się powiększył. Domyślał się już, że ta historia nie będzie miała dobrego zakończenia. W końcu pamiętał kłótnię tych dwóch, którą podsłuchał przypadkowo... Jedno było pewne. Beery był podwładnym Czarnego Pana... ówczesnego Czarnego Pana, czyli Grindelwalda. Patrząc z tej perspektywy niektóre wypowiedzi profesora, które wcześniej dziwnie brzmiały, zaczynały nabierać sensu. Aren otrząsnął się wreszcie z pewnego rodzaju zaskoczenia i zerknął na klucz. Widoczna już była spora część ornamentu, ale daleko było do całości. Spojrzał na fiolkę i postanowił wnioski pozostawić do czasu, aż obejrzy ostatnie wspomnienie. Nadal nie był pewien co aktywuje nici, dlatego musnął dłonią klucz, potrząsnął fiolką i kolejna srebrna nić wypłynęła w jego stronę.

Znowu przeżył powrót do Durmstrangu. Tym razem... to musiało być odrobinę wcześniej przed uprzednio oglądaną kłótnią. Herbert leżał naburmuszony w pokoju Reida. Ten, nie przejmując się humorami przyjaciela, kontynuował warzenie eliksiru. Aren z ciekawości zerknął do środka kociołka. Zobaczył w nim naprawdę dobrej jakości miksturę wzmacniającą. Cadan wydawał się skupiony na pracy, ale od czasu do czasu spoglądał na Herberta. Wybierał chwile, kiedy tamten akurat nie patrzył. W takich momentach jego obojętna twarz zmieniała się, wypogadzała, wygładzała. Wyrażała więcej niż przekazywał słowami. Po godzinie skończył warzenie. Do tego czasu Beery już dawno zasnął. Reid przelał do fiolek eliksir, spakował cały zapas do torby położonej na krześle i usiadł na brzegu łóżka.

Odsunął kilka zabłąkanych kosmyków z twarzy Herberta. Położył się obok niego wciąż obserwując z łagodną miną twarz śpiącego. Uśmiechał się zupełnie szczerze i otwarcie, czego nie robił niemal nigdy, kiedy był widziany przez Beery’ego. Na koniec cichutko wyszeptał:

– Dziś powiedziałeś mi to tylko dwa razy... wiesz, ostatnim razem było aż sześć. Rekord to chyba dwadzieścia... doprawdy... Chciałbym mieć choć odrobinę twojej szczerości i odwagi. Jestem tchórzem jeżeli chodzi o uczucia, chociaż doskonale wiem, że to by cię uszczęśliwiło. Wiem i nic nie mówię. Nie potrafię. Boję się powiedzieć na głos co czuję.

Cadan mówił coraz ciszej i Aren żeby go słyszeć, musiał podejść jeszcze bliżej. Teraz szept był tak cichy, że niemal bezgłośny:

– Kocham cię... Kocham cię... Kocham cię... Bardziej niż sądzisz. Dlatego właśnie zawsze jak śpisz, nadrabiam wszystkie twoje wyznania miłosne. Wiem, postępuję jak kretyn. Nadrabiam i zawsze dodaję o jedno więcej... Tak sobie myślę, że tacy właśnie są zakochani, nie sądzisz? Obiecuję, że powiem ci o tym... nawet dam moje wspomnienia w prezencie jako dowód... dlatego proszę... daj mi jeszcze trochę czasu... aż będę gotowy...

Później nastąpiła cała seria obrazów. Były to zebrane chyba wszystkie wyznania miłosne Herberta i ciche, szeptem do śpiącego wypowiadane odpowiedzi na nie. Rzeczywiście było tak, jak Cadan mówił wcześniej. Zawsze dodawał o jedno więcej. Kiedy ta seria się skończyła, Aren znowu wylądował na krześle w ukrytej pracowni. Czuł coraz bardziej intensywny ucisk w sercu. Wzór na kluczu, na który opadła nić niemal się wypełnił. Wyglądało na to, że wspomnienia zbliżały się do końca.

Wciągnął powietrze do płuc, wypuścił je powoli dla uspokojenia, sięgnął do klucza, a później potrząsnął fiolką. Kolejna nić powędrowała w jego stronę.

Był w jakimś gabinecie. Cadan siedział na jednym z foteli, wpatrując się w swoje dłonie. Aren ocenił, że musiało to być niedługo po oglądanej kłótni, bo twarz Reida wyrażała niemal taką samą determinację jak wówczas. Aren usłyszał, że drzwi do pomieszczenia się otwierają. Cadan podniósł się na powitanie jakiegoś mężczyzny. Ten zajął miejsce za biurkiem pokazując gestem, by usiadł. Reid zrobił to na pozór spokojnie, ściskając mocno pergamin, który trzymał w dłoni.

– Nie spodziewałam się, że będziesz chciał się ze mną spotkać. Treść twojego listu zaintrygowała mnie na tyle, że nie mogłem dłużej czekać, nieprawdaż? Domyślam się, że nie chcesz, by Herbert dowiedział się o tym spotkaniu. Tym bardziej, że twój kochanek jest aktualnie na rajdzie. Przyznam, że tym bardziej ta prośba mnie zaintrygowała. O czym chcesz mi powiedzieć?

– Mam coś, co może osłabić znacznie Dumbledore'a. Pracowałem nad tym latami, choć początkowo cel był inny. Proszę, spójrz na to panie.

Aren obserwował jak Cadan przekazuje pergamin, ale dość szybko przeniósł wzrok na obcego mężczyznę. Reid nazwał go panem. Wniosek nasuwał się sam. To musiał być Gellert Grindelwald. Był inny niż go sobie Aren wyobrażał. Przez chwilę go obserwował, a później przeniósł wzrok na pergamin. Nie rozpoznawał tych wzorów i wyliczeń. Cokolwiek to było, musiało być niezwykłej wagi i jakości. Widział to w oczach Czarnego Pana, który patrzył na pergamin z pragnieniem i fascynacją. Analizował treść dobrą chwilę, ale na koniec skwitował:

– Jak widzę rzecz nie jest kompletna... Przyznaję, że to naprawdę wspinały projekt. Widać, że włożono w niego wiele pracy. Skoro nie dostałem całości podejrzewam, że chcesz dokonać wymiany. Czy mylę się?

– Nie mój panie... masz rację. Chcę... chcę dokonać wymiany.

– Niech zgadnę... musi dotyczyć Herberta. Zawsze kiedy którykolwiek z was tutaj przychodzi, sprawa obejmuje tego drugiego. Miłość jest rzeczywiście słabością. Pomijając jednak filozoficzne dywagacje... chcę mieć całość tego projektu. Czego chcesz w zamian?

– Chcę byś usunął Herberta ze swoich szeregów. Na zawsze.

– Oh... Tego akurat się nie spodziewałem. Zdajesz sobie sprawę o co prosisz? To przecież mój najlepszy wojownik. Jego strata będzie odczuwalna i bardzo bolesna. Tym bardziej, że jak jeden z was odejdzie, pociągnie za sobą tego drugiego. To wygórowana cena. Obaj jesteście niezbędni.

– Proszę tylko o niego... ja tu zostanę. Proszę. Kiedy on zniknie, oddam ci cały projekt i przejdę do jego realizacji. Niezwłocznie.

– Wiesz, że to nie przejdzie... On bez ciebie nigdzie się nie ruszy. Jak chcesz go do tego zmusić, nie wyjawiając niczego?

– Właśnie dlatego ciebie panie proszę o pomoc. Jesteś inteligentnym czarodziejem. Jestem pewien, że potrafisz zaaranżować wszystko tak, by już nigdy tutaj nie wrócił...
– Jaki jest powód twojej decyzji? Czyż nie mamy wspólnych celów? Czy nie chcemy osiągnąć ich razem? Chcę poznać twoją opinię Cadanie.
– Panie... myślę, że bardzo dobrze znasz powód. Herbert jest niezwykle utalentowanym czarodziejem, również w dziedzinie czarnej magii. Obaj jednak widzimy jak go ona pochłania. Jak go niszczy coraz bardziej i bardziej. On nie jest w stanie nad tym zapanować. Jeżeli teraz się nie wycofa, nie będzie już odwrotu i pewnego dnia nie wróci. Herbert nigdy nie był mrocznym czarodziejem, a jednak stał się nim... – Reid zdusił to co jeszcze zamierzał powiedzieć. Dla Arena było jasne, że na końcu języka miał słowa, że Beery stał się taki dla niego, że zrobił to z jego powodu... jak wszystko. Rozmowa trwała dalej. Aktualnie mówił Gellert:
– Zastanów się. Chcesz wycofać z działań Herberta, a sam chcesz zrealizować projekt, który opiera się o jedną z najbardziej mrocznych magii. Nie zatracisz się w trakcie? Obaj wiemy jak ta moc jest potężna i kusząca...
– W przeciwieństwie do niego wychowałem się w rodzinie, która parała się od zawsze taką właśnie magią. Jestem nią przesiąknięty i umiem ją kontrolować. Poza tym dasz mi odpowiedni bodziec, by tak się nie stało, prawda? W końcu będzie nas wiązać umowa. Będziesz miał w rękach najcenniejszą dla mnie osobę. Będziesz miał mnie w garści. Zdajesz sobie sprawę panie, że przychodząc tutaj nie mam już w zasadzie odwrotu.
Gellert zatrzymał na nim dłużej wzrok, oceniając postawę młodego mężczyzny. Widać było, że kalkuluje w myślach. Cadan nie wykazał żadnego wahania. Propozycję miał przemyślaną, doskonale wiedział czego chce. Na koniec Gridelwald uśmiechnął się do swoich myśli. Doceniał starania Reida. Nie znał go od dzisiaj. Cena była wysoka, nawet bardzo. Jednak to co miał przed sobą było genialnym planem, dopracowanym zapewne w całości. Niestety realizacja wiązała się z wielką stratą. Z drugiej strony szkoda byłoby projektu nie wykorzystać, zwłaszcza przed walką z Albusem. Wiedział przecież, że prędzej czy później do niej dojdzie. Znał siłę tego czarodzieja. Była równa jego własnej. Byłby głupcem nie wykorzystując przewagi, którą Cadan mu podsuwał. W końcu odpowiedział:

– Załóżmy, że doprowadzę do zniknięcia Herberta. Skoro przyszedłeś mnie o to prosić, na pewno zdajesz sobie sprawę z jednej rzeczy. Herbert nie odejdzie bez ciebie. Chyba, że sprawię, że cię znienawidzi. Tylko wtedy kiedy będzie przekonany, że nie ma tu po co wracać, zniknie na dobre. Jesteś gotowy przyjąć taką cenę?

– Muszę. Zakładałem taką ewentualność... Wiedziałem... Więc, to obietnica?

– Owszem... obietnica kłamstw – mówiąc to Gellert wyciągnął do Cadana dłoń, by zawrzeć magiczny kontrakt. Ten ujął ją niemal bez wahania, pieczętując umowę.

Po spotkaniu Reid udał się do swojego mieszkania. Był tam już Herbert, którego jak się zdawało nie spodziewał się zastać. Spojrzeli na siebie w milczeniu. Berry podszedł do niego i go przytulił, mówiąc:

– Przepraszam. Zachowałem się jak totalny dupek. Nie powinienem. Wiem jak długo nad tym pracowałeś. Z drugiej strony... kiedy pomyślę, ze możesz zostać skrzywdzony... nie panuję nad tym... Wystarczająco dużo poświęciłeś, by być tutaj ze mną. Tymczasem ja wciąż nie jestem w stanie ci nic zagwarantować... – przerwał uciszony pocałunkiem. Kiedy się rozłączyli zapytał: – Czy to oznacza, że mi wybaczasz...?

Cadan nic nie odpowiedział, ponownie go całując. Tym razem pogłębił pocałunek i zaczął powoli rozpinać guziki koszuli Herberta, starając się nie przerywać kontaktu cielesnego. Chciał być jak najbliżej to było wyraźnie widać. Chciał mieć jak najwięcej, bo miało to być już prawie ostatni raz. Aren obserwował tę scenę i widział jakąś potrzebę w każdym ruchu ciała Reida. I naprawdę rozumiał to co się działo... Wiedział przecież więcej niż Beery w tej chwili. Wizja rozpłynęła się, gdy mężczyźni znaleźli się w łóżku.

Wróciła w momencie kiedy było już po wszystkim, a obaj panowie leżeli wtuleni w siebie, patrząc sobie w oczy. Herbert uśmiechał się błogo całując kącik oka Cadana i mówiąc cicho:

– Cadanie nie poznaję cię... Byłeś dziś... cudowny, wspaniały, niesamowity... A może tęskniłeś za mną bardziej niż byłbyś skłony przyznać...? – Reid uśmiechnął się leciutko, ale wbił mu palec w żebra, na co Beery zareagował szybkim zapewnieniem: – Tak, tak, dobrze, przepraszam, przepraszam! Wiesz, ja jednak czułem się bardzo samotny, gdy nie było cię bliżej. Było tak, jakbym stracił cząstkę siebie. Wiesz o co mi chodzi prawda? – ciało Cadana zastygło i lekko zesztywniało, ale ręce objęły Herberta w pasie. Ten uśmiechnął się lekko pod nosem kontynuując: – Mmm... wiem. Kocham cię Cadanie. Nie mogę się doczekać kiedy odpowiesz na moje wyznanie... Jednak wiem...

Chwilę potem Beery zasnął oddychając miarowo. Reid wciąż go tulił, przesuwając dłonią po jego włosach. Grey widział desperację w jego uścisku... w każdym geście. Widział strach i łzy, które pojawiły się w oczach czarnowłosego i popłynęły po policzkach bezgłośnie. Wielokrotnie też powtarzał trzy słowa: „ przepraszam” i „ kocham cię”. Aren doszedł do wniosku, że to były słowa, które definiowały tę dwójkę. Każdy z nich był zdolny do największych poświęceń dla tego drugiego.

Wspomnienie rozwiało się, ale nie na długo. Po chwili Aren znalazł się ponownie w gabinecie Geindelwalda. Reid siedział na tym samym miejscu co wcześniej, słuchając z kamienną maską na twarzy słów czarnoksiężnika.

– Wkrótce przejdziemy do realizacji naszego planu. Trwało to kilka miesięcy, więc nikt nie poweźmie podejrzeń. Nawet Herbert. Będziemy utrzymywać, że twoje czyny są związane z chęcią zdobycia władzy w moich szeregach. Przecież każdy wie jak bardzo napięta jest sytuacja między waszą dwójką. Pominę fakt, że nie rozmawialiście już od...?

– Sześćdziesięciu trzech dni. Od ostatniej kłótni... Masz rację panie, wszystko idzie po naszej myśli. Wciąż jednak mi nie zdradziłeś jak chcesz sprawić, że on sam odejdzie. Do tej pory robiłeś uniki gdy cię o to pytałem. Skoro weszliśmy w końcową fazę sądzę, że należą mi się wyjaśnienia?

– Owszem, należą. Tym bardziej, że to będzie ostatni dzień, w którym go zobaczysz. Zaraz po tym, jak rzucisz na niego zaklęcie uśmiercające. I zanim uniesiesz wyżej swoją różdżkę na mnie, radzę posłuchać do końca. Długo nad tym myślałem... Zastanawiałem się co może zmusić tego człowieka, żeby się od ciebie odwrócił. Doszedłem do wniosku, że musi zostać przekonany, że stałeś się żądny władzy, bezwzględny i zmieniłeś się tak bardzo, że trudno cię poznać. Tylko wtedy w momencie kiedy według niego go zdradzisz i porazisz zaklęciem stwierdzi, że nie ma już żadnego powodu, by tu zostać. To będzie ostateczny cios.

– Miałeś go odesłać, a nie zabić! Chcesz żebym rzucił na niego Avadę?! Żartujesz sobie?! – Cadan poderwał się i chyba zapomniał nawet o szacunku, ale Gellert zignorował to i spokojnie odpowiedział:

– Oczywiście, że nie. Mogę ci zagwarantować, że Beery ujrzy tylko zielone światło i usłyszy słowa morderczej klątwy. Obiecuję ci jednak, że samo zaklęcie go nie dosięgnie. Nie mógłbym mu tak odpłacić, chociaż efekt dla mnie w zasadzie będzie dokładnie taki sam, jakby Herbert zginął. Wracając jednak do tematu... dla naszego planu najważniejsze jest żeby uwierzył, że próbujesz go zabić. Zajmę się resztą później i tym samym dopełnię naszej obietnicy kłamstw. Ty natomiast zgodnie ze swoją obietnicą natychmiast zajmiesz się realizacją projektu.

Cadan już chyba trochę ochłonął, bo usiadł znowu i w miarę spokojnie zapytał:

– Jak chcesz to zrobić panie? Jest jakiś sposób, by dało się uniknąć tej klątwy?

– Owszem... Twoją rolą będzie wypowiedzieć słowa i tylko słowa. Bez zaangażowania. W tym samym momencie osobiście rzucę zupełnie inne zaklęcie, które manifestuje się takim samym zielonym odcieniem smugi światła jak przy Avadzie. Zaklęcie to jedynie obezwładni Herberta.

– Ja... obawiam się... Nawet jeżeli to będą tylko słowa... Chyba nie dam rady ich wypowiedzieć... nie jemu w twarz... zwłaszcza tych... Nie dam rady... – głos Cadana z każdym słowem cichł i drżał. Widać było, że w myślach już próbuje. Pobladł jakby sam miał umrzeć już w tej chwili. Opanowany głos Grindelwalda trochę go otrzeźwił:

– Przewidziałem również i taką możliwość. W związku z tym, najlepiej będzie jak teraz zaśniesz... – Cadan na te słowa poderwał się jak sprężyna i krzyknął:

– Co...? Nie możesz... proszę... – Gellert skierował w jego stronę różdżkę i pod Reidem ugięły się nagle nogi, a on sam powoli opadł na podłogę. Poruszał się coraz bardziej ospale, a mrugał tak powoli, jakby był to ogromny wysiłek. Grindelwald pochylił się nad nim i powiedział:

– Kiedy się obudzisz, będzie już po wszystkim.
Wirowanie poinformowało Arena, że to koniec tego obrazu i tak było w istocie. Nie skończyła się jednak wizja. Wylądował znowu w gabinecie Grindelwalda, ale w innym czasie. Reid właśnie powoli się budził. Najwyraźniej przebudzony przez Gellerta. Aren podejrzewał, że już stało się co się miało stać. Zresztą niewątpliwie wraz z Cadanem dowiedzą się wszystkiego. Tymczasem Reid wyglądał przez moment na zdezorientowanego. Później otrząsnął się i płynnym ruchem poderwał się z podłogi.

Niemal natychmiast znieruchomiał, wpatrując się w leżącego na kanapie, nieprzytomnego Herberta. Jakby bez udziału woli ruszył w jego stronę i opadł koło kanapy na kolana. Długą chwilę patrzył jak klatka piersiowa leżącego unosi się miarowo, mimo przeraźliwej bladości na twarzy. Dotknął jego ręki, chcąc widocznie wyczuć puls, choć był to trochę nielogiczny ruch, skoro Herbert oddychał. Dotknął jego policzka i w tym momencie dał się słyszeć głos Gellerta:
– Wszystko poszło zgodnie z planem. Tutaj masz moje wspomnienie z tej akcji. Możesz się przekonać jak przebiegła całość.

Cadan obejrzał się w stronę biurka. Grindelwald właśnie stawiał na nim fiolkę ze srebrną nicią wewnątrz. Zanim jakoś zdołał zareagować, czarnoksiężnik dodał:

– Masz piętnaście minut na pożegnanie. Potem ja go przejmuję.

Po tych słowach Gellert odszedł, zostawiając Reida samego. Ten podniósł się, sięgnął po fiolkę, wrócił do ciała Herberta, położył mu dłoń na piersi i zanurzył się we wspomnieniu Grindelwalda. Aren nie był pewien, czy je także zobaczy. Okazało się, że skoro już był tutaj, to i owszem, zobaczy.

Widział jak osoba, która wyglądała dokładnie tak jak Cadan kłóci się z Beery’m, wymieniając zawzięcie kolejne argumenty, które miały najwyraźniej zranić drugą osobę. Herbert początkowo również rzucał cięte komentarze, ale z czasem stracił do tego zapał. Starał się uspokoić rzekomego Cadana i polubownie zakończyć ten spór mówiąc:

– Cadanie, to nie jest tego warte... Proszę odpuść. Pozwól mi...
– Stoisz mi na drodze Herbercie. On sam mi to powiedział. Dopóki ty i ja jesteśmy tutaj, zawsze będzie istniał ten konflikt. Jeden drugiemu będzie solą w oku. Nie czuję tego co kiedyś. Czuję tylko żal i... poczucie straty. W końcu wszyscy się ode mnie odwrócili. Straciłem status, rodzinę, zaprzepaściłem szansę na dalszy rozwój. Jestem nikim i to wszystko dzięki tobie.

Aren równocześnie z odtwarzanym wspomnieniem widział to, co dzieje się w wizji. Oczy Cadana klęczącego z ręką na piersi nieprzytomnego Herberta rozszerzyły się w szoku. Podniósł drugą dłoń do ust, najwyraźniej nie będąc w stanie uwierzyć w to co widzi i słyszy.

Beery w oglądanym wspomnieniu zamarł, ale to nie było wszystko, czego musiał wysłuchać. Osoba odgrywająca rolę Reida, widocznie dążyła do tego, żeby zadać ostateczny cios, bo kontynuowała:

– A może się mylę? Z każdym dniem, przebywając obok ciebie, coraz bardziej żałowałem tego wyboru. Teraz w końcu odzyskam to co straciłem. Odzyskam bez twojej pomocy. Stoisz mi na drodze. Jeżeli nie uniesiesz swojej różdżki bądź pewien, że cię zabiję. Stań do walki!

– Nie mogę... Masz rację. Przepraszam, że cię tak skrzywdziłem. Nie chciałem... Chciałem tylko... – w tę treść wbił się głos udręczonego, oglądającego to wszystko Cadana, który krzyczał:

– Nie słuchaj go Herbercie! To nie jestem ja! Nigdy bym... Nigdy bym...

Aren dobrze rozumiał potrzebę Reida, żeby to przerwać, żeby jakoś zadziałać. Oczywiście było to na nic. Tamten patrzył na rozgrywającą się przed nim scenę z cierpieniem wypisanym na twarzy. Aren tymczasem zauważył na szyi Herberta stojącego przed rzekomym Cadanem naszyjnik spoczywający teraz w pudełku. Póki co był w jednym kawałku. Nie było na to czasu. Musiał się skupić na wydarzeniach. Udający Reida właśnie krzyczał z różdżką skierowaną w kierunku Beery’ego:

– Zrób to, albo umrzesz tu i teraz! No dalej!

– Nie, nie wyjmę różdżki... Wierzę, że tego nie zrobisz... Ufam ci i wierzę, że nie mógłbyś... Nawet jeżeli teraz mnie nienawidzisz to ja wciąż...

– Jesteś żałosny do samego końca... Avada Kedavra!

Aren skupił się na postaci uzurpatora. Zauważył, że zaklęcie rzeczywiście nie wyszło z jego różdżki. Padły tylko słowa, a strumień światła pojawił się z innego źródła biegnąc precyzyjnie, tuż za jego dłonią. Przypuszczał, że Herbert stojąc naprzeciw nie był w stanie tego dostrzec. Za zielonym strumieniem pomknęło kolejne zaklęcie, rzucone niemal natychmiast po pierwszym. Spojrzał w kierunku Beery’ego. Na twarzy miał wypisany szok, niedowierzanie i ból. Twarz oglądającego te wydarzenia Cadana wyrażała dokładnie te same emocje.

Tymczasem wspomnienie Gellerta się skończyło. Reid dyszał ciężko i był bardzo blady. Po chwili wsparł się czołem o ramię leżącego Herberta i szepnął pełnym bólu głosem:

– ...szam... prze... przepraszam Herbercie... Tak bardzo musiało boleć... To moja wina... Wiem, że mi nigdy nie wybaczysz. Jednak to dla ciebie. Będziesz żył od nowa. Bez tego całego bałaganu. Z dala od czarnej magii. Znowu będziesz sobą. Będziesz mógł wrócić do swoich ukochanych roślin. Jeżeli byłbyś tutaj dłużej, ciemność by cię pochłonęła. Nie byłoby odwrotu. Od dłuższego czasu byłeś już na krawędzi. Musiałem to odwrócić. Dla ciebie. Nikt cię nie zatrzyma, nikomu nie będziesz musiał nic udowadniać. Jesteś wolny... dlatego proszę... wybacz mi ukochany... Tylko tyle mogę dla ciebie zrobić.

Podniósł głowę i złożył ostatni pocałunek na ustach leżącego, mocząc mu twarz swoimi łzami. Aren przy okazji zauważył na piersi Herberta ten sam naszyjnik, który znał z pudełka, ale teraz już popękany. Cadan delikatnie ściągnął go z szyi mężczyzny szepcząc ciche słowa:

– To ostatnia rzecz, która mogła cię przy mnie zatrzymać.

W tym momencie wszedł Grindelwald, a wspomnienie się skończyło. Aren ponownie znalazł się w znajomej ukrytej pracowni. Spojrzał na klucz. Ornament się dopełnił, a przedmiot uległ transmutacji w drugi, taki sam naszyjnik. Ten był jednak cały. Dzięki temu mógł dostrzec, że w środku obydwu znajdowało się coś jeszcze... nie mógł jakoś rozpoznać co to takiego. Na razie odłożył więc dywagacje na ten temat.
Wpatrywał się w pudło czując całą gamę emocji. Był wzburzony, bo w zasadzie przeżywał wszystko przez co przechodzili tamci dwaj. Przecież znał ich. Dzięki temu co widział poczuł więź z obydwoma. Nawet z Reidem, którego teraz lepiej zrozumiał. Pojął dlaczego tamten podjął taką, a nie inna decyzję. Beery w pewnym momencie był już zbyt zaślepiony dążeniem, żeby zwrócić wszystko, czego musiał się wyrzec Reid decydując się na związek z nim. Nie był w stanie zauważyć, że Cadan tego nie żałuje. To było jedyne, co można było zrobić, żeby przerwać degradację Beery’ego. Żeby go uratować...

Arenowi trudno było jednak to wszystko tak po prostu zaakceptować. Zdawał sobie sprawę, że wydarzenia miały miejsce już dawno temu i nie może mieć na nie wpływu, ale było to trudne. Zbyt trudne.

Spojrzał na listy leżące w pudelku. Wcześniej nie zamierzał ich czytać, ale teraz... Sięgnął po nie. Wszystkie były zaadresowane do Herberta, ale dopiero teraz zauważył, że żaden z nich nie został nigdy wysłany. Każdy z nich był otwarty, czyli został przeczytany.

Aren się zastanowił... skoro znał tylko dwie osoby, które miały dostęp do tego miejsca nasuwał się wniosek, że przeczytał je Herbert. Poczuł ogromny ból w sercu zdając sobie sprawę, że Beery musiał także obejrzeć te wszystkie wspomnienia. Co wtedy odczuwał? I dlaczego pierwsze z nich należało do samego Herberta? A może zostało ono wcześniej podarowane Cadanowi i tak tu trafiło? W końcu było przecież szczęśliwe. Swoją drogą... Dlaczego Cadan umieścił te wypomnienia tak, żeby się dopełniały, zmuszając użytkownika do oglądania w konkretnej kolejności?

Były to w zasadzie jałowe rozmyślania. Wątpił, żeby znalazł na nie odpowiedź. Przynajmniej nie w tej chwili. Mógł tylko gdybać i snuć przypuszczenia. Odkładając listy potrącił zwój pergaminu, który najwyraźniej przeoczył wcześniej.

Sięgnął po niego i rozwinął. Kiedy zorientował się co trzyma w dłoniach zaschło mu w ustach, a pergamin spadł na podłogę. W trakcie lotu rozsypał się na dwa, widocznie zwinięte kiedyś razem. Sięgnął po ten pierwszy. Był to nekrolog, na którym przykuły jego wzrok dwa słowa: Cadan Reid. Aren zupełnie nagle poczuł się pusty w środku. Spojrzał na datę... zaledwie trzy miesiące po jego zniknięciu...

Drugi pergamin był testamentem. Reid zapisał w nim w spadku Beery'emu rodową posiadłość, skrytki w Gringottcie oraz wszystkie rzeczy osobiste znajdujące się w jego kwaterach i w gabinecie w szkole. Na dole widniała krótka notatka:

Ta fiolka leżała przy ciele, podczas jego śmierci.
Jak zwykle Cadan był przezorny, aż do samego końca.
Cokolwiek to jest, jestem niemal pewien, że dotyczy ciebie
G.G


Grey nie musiał się nawet zastanawiać czyje to były inicjały... Ponownie spojrzał na nekrolog i na zdjęcie mężczyzny. Widział tak wiele jego twarzy w obejrzanych wspomnieniach. Nawet nie próbował sobie wyobrażać co czuł Herbert oglądając to, co on przed momentem. Co zrobił, gdy poznał prawdę o rzekomej zdradzie jego ukochanej osoby, która chciała go ochronić przed nim samym? Kiedy zadał sobie te pytania, poczuł łzy napływające do oczu i już po chwili spływające po policzkach. Nie powstrzymywał ich. Z bólem zadał sobie jeszcze inne pytanie. Czy gdyby był tam... może nie doszłoby do śmierci Reida? Może wiele innych rzeczy by się nie wydarzyło?

To nie było sprawiedliwe. Poczuł palącą wściekłość na Grindelwalda. Co prawda nie znał tak naprawdę całej historii, jedno było wszakże pewne... nie pozwoliłby żadnemu z tych dwóch odejść. Gellert był bardzo inteligentnym i przebiegłym czarodziejem, bezlitośnie grającym na uczuciach innych. Wykorzystywał ich słabość. Jednak te wszystkie rzeczy ktoś musiał zebrać razem i tutaj umieścić. To musiał być Beery, skoro Reid nie żył. Nie było innej możliwości. Z drugiej strony te pieczęcie... Były zerwane owszem, ale wciąż miały na sobie moc czuł to przez krew na nich. Czy to oznaczało, ze wraz z powrotem tutaj mógł zrobić więcej? Czy magia krwi pomoże mu odnaleźć informacje...? Czy będzie w stanie podjąć te ryzyko...? Spojrzał na zdjęcie nekrologu wiedząc, że już podjął decyzje.

_____________________
Tutaj napomnę, że dzięki becie mamy rozdział w tym miesiącu, bo obecnie ma naprawdę duży natłok pracy a jednak mamy go!

Chcę również przypomnieć, że zachęcam do dodawania mojego profilu do obserwujących, bo pod poprzednim rozdziałem zauważyłam w komentarzach, że duża część was nie wiedziała o kontynuacji. Zachęcam również do dodawania do znajomych na fb ( Joanne Gabrielle ze znajomym avatarem) gdzie jesteście absolutnie w wszystkim na bieżąco, bo jednak nie chcę tutaj robić spamu i bałaganu. Okej kilka słów o tym rozdziale:

Uwielbiam go, zwłaszcza że możecie w końcu poznać znacznie bliżej relacje Cadan-Herbert oraz poznać motywy każdego z nich. Być może dzięki temu spojrzycie na każdą z tych postaci nieco inaczej? Naprawdę, pisząc ich historię chętnie bym napisała osobny spin off o tej dwójce z czasów szkolnych, bo naprawdę ich lubię i aż prosi się o rozwinięcie. Okej wróćmy jednak na ziemię... Kocham wszystkich was moi drodzy czytelnicy i życzę wam wesołych świat. To ostatni rozdział w tym roku.

JoGa.