Witajcie po jakże długiej przerwie
związanej z brakiem chęci do pisania. Wena powróciła ze zdwojoną
siłą, jednakże nie mogę wam obiecać więcej niż jeden rozdział
miesięcznie, bo wiem, że po prostu nie dam rady więcej napisać
zwłaszcza, że kierunek na którym się uczę jest wymagający.
Muszę wam wszystkim serdecznie PODZIĘKOWAĆ za te wszystkie
wspierające komentarze, które naprawdę bardzo mnie uszczęśliwiały
i dawały motywacje do pisania no i ujawniły się również osoby
które wcześniej nie komentowały i wiem, że jest was tam więcej
niż początkowo mi się zdawało, chyba powinnam częściej znikać
byście się ujawniali :) ( Oczywiście to żarcik ). Cóż, ja tu
biadolę ( ktoś to w ogóle czyta?) a wy czekacie na rozdział.
Więc, bardzo wam dziękuję za wasze ogroooomne wsparcie i za
motywujące słowa, dzięki wam chcę pisać i wiem, że nie
przestanę aż do końca opowiadania. Miłego czytania!
Betowała:
Kochana Mato, która w trybie ekspresowym zbetowała rozdział a w
dodatku już chce następny :)
Rozdział
12: Spotkanie
Sensacyjne
doniesienia i absurdalne czasem wnioski, drukowane w brukowcach po
ostatnim koszmarze Harry'ego, nauczyły chłopaka jednego: przed
spaniem zawsze rzucać wokół łóżka zaklęcie wyciszające. Nie
chciał kolejnego wybuchu medialnej histerii. Nie miał też ochoty
obserwować rzucanych ukradkiem podejrzliwych, albo przerażonych
spojrzeń mieszkających z nim chłopaków. Żeby to jeszcze byli
jacyś obcy ludzie, ale przecież to Gryfoni, którzy przebywali z
nim od lat. Wciąż pamiętał wyraz ich twarzy po wybudzeniu z
koszmaru i ten specyficzny wzrok Rona. Nie, nigdy więcej. Harry
westchnął ciężko i odruchowo zerknął na puste łóżko
rudzielca. Sprawdził czas, zbliżała się powoli północ, a Ron
wciąż nie wrócił ze szlabanu u Snape'a. Harry przez chwilę trwał
w zadumie nad własnymi uroczymi szlabanami u przemiłego nauczyciela
eliksirów, po czym spokojnie wrócił do prób czytania książki.
Po chwili jednak stwierdził, że nie rozumie ani słowa z tekstu, bo
inne myśli na to nie pozwalają. Dał sobie więc spokój z
czytaniem, choć nie oderwał wzroku od publikacji udając, że wciąż
ją studiuje i pozwolił myślom płynąć Ostatnio zauważył, że
od pamiętnego koszmaru unika kontaktu wzrokowego z innymi i to bez
wyjątku. Na szczęście większość czasu spędzał na czytaniu
książek albo pisaniu, więc Hermiona nic nie zauważyła, a Ron
nadal puszył się swoją chwilą sławy i jak się wydawało nie
bardzo nawet starał się skupić na czym innym. Harry zwątpił czy
doczeka się jakichkolwiek przeprosin z jego strony. Zresztą nie
zależało mu już na tym. Uśmiechnął się do siebie. Chętnie
wyjąłby fiolkę z włosem pogrebina, żeby podziwiać jego piękno.
Przyłapał się na tym, że kiedy coś go trapi, lubi zaszyć się w
jakiś kąt i przyglądać się tej ślicznej rzeczy. Jakoś wahał
się określić kwiat jako roślinę, więc często myślał o nim
jako o przedmiocie. Starał się też, by nikt nie zobaczył jego
ostatniej zdobyczy. Harry ponownie westchnął i zdecydował, że
czas przygotować się do snu. Złożył książkę z zamiarem
odłożenia jej na stolik, kiedy usłyszał delikatne skrzypnięcie
drzwi. Odwrócił się w ich kierunku i ujrzał, zgodnie z
przewidywaniami Rona, który po trzecim już wspólnym wieczorze ze
Snape'm wyglądał jakby niedawno spojrzał w twarz samej śmierci.
Potwornie blady, niemal zielony na twarzy i ze zdumiewającą
mieszaniną min, jakby zbolałej i wściekłej zarazem. Harry przez
moment studiował ten widok, po czym powiedział:
-
Wszystko w porządku Ron? Wyglądasz naprawdę paskudnie.
-
Ten cholerny, stary nietoperz ... To wszystko jego wina! Nie
wystarczyło mu to, że kociołki lśniły czystością. Kazał mi
jeszcze wypić eliksir, który uwarzyliśmy kilka dni temu! -
Rudzielec wręcz wybuchnął z furią w odpowiedzi, nie bardzo
zważając na innych, którzy już spali. Harry zerknął z
niepokojem na śpiących współdomowników i szybko zasłonił mu
dłonią usta uciszając. Ron zaskoczony zesztywniał najpierw, po
czym także łypnął na śpiących i się rozluźnił mruknąwszy
coś niewyraźnie. Harry zabrał rękę i Ron opadł ciężko na
swoje łóżko. Chwilę milczał wpatrując się ponuro w podłogę,
po czym już dużo ciszej zaczął opowiadać - Wybacz, nie chciałem
tak krzyczeć ... chodzi mi raczej o to co było potem, gdy już
wypiłem ten eliksir ...
-
Chyba nie mogło być aż tak źle? To znaczy Snape cię na pewno nie
otruł i ...
-
Uwierz mi, cały wieczór jak czyściłem te kociołki patrzył na
mnie tak wściekłym i pogardliwym wzrokiem, że nawet nie zdziwiłbym
się gdyby mi podał truciznę - Wszedł w słowo Harry'emu
rudzielec, ale po tej tyradzie znów umilkł, więc Harry zdecydował
się dokładniej go wypytać, zastanawiając się, który eliksir
musiał wypić Ron. Każdy efekt ich pracy był dość mizerny
zaczynając od samej barwy oraz zapachu większości mikstur. Z
pewnością nie było to nic miłego, bo Ron był zbyt roztrzęsiony.
-
W takim razie co się stało? Jaki wypiłeś eliksir?
-
To był ten, za który dostałem szlaban. – Bąknął niemrawo
rudzielec, wciąż wpatrzony w podłogę – Kiedy go wypiłem
zacząłem mieć halucynację, że z każdej strony otaczają mnie
pająki... Rozumiesz! Pająki! - Ostatnie słowo było już dość
histerycznym piskiem, który Harry dobrze zapamiętał z drugiego
roku. Przeżycia Ron'a musiały być niezwykle żywe i realne, bo
chłopak nawet w tej chwili drżał trochę ze strachu, a trochę z
obrzydzenia. Po chwili opowiadał dalej. - Widziałem jak powoli się
do mnie zbliżają … spojrzałem na Nietoperza, a ten potwór miał
na ustach tak zadowolony z siebie uśmiech, jakiego jeszcze nigdy u
niego nie widzieliśmy! Wyobrażasz sobie, on był zadowolony, a ja
panikowałem i nie miałem swojej różdżki! A one zaczęły po mnie
chodzić! Nawet jeden wlazł mi do nogawki! Nie mam pojęcia ile to
trwało, bo zemdlałem. - Wyszeptał rudzielec, spoglądając na
swoje ubrania, jakby chciał się przekonać czy aby pająki na pewno
już zniknęły.
-
Eliksir powodujący halucynacje? Uwarzyliśmy coś takiego? - Zapytał
zaskoczony Harry, żałując po cichu, że nie zwrócił wtedy uwagi
na końcowy wynik i spisał na straty coś tak użytecznego. W jego
głowie pojawiła się myśl, że dobrze byłoby zapamiętać, że po
dodaniu omanu i po gwałtownym zamieszaniu powstaje mikstura o
takich, a nie innych właściwościach. W końcu nie wiadomo, kiedy
może mu się ta informacja przydać, ale oczywiście za nic nie
powie tego Ronowi. Czuł się całkiem zadowolony, choć na twarzy
utrzymywał współczującą minę. Jego satysfakcję, odczuwaną w
głębi duszy pogłębiły kolejne słowa rudzielca:
-
Powiedział, że to jedyna rzecz, którą udało nam się stworzyć
całkiem dobrze. Moglibyśmy się jednak według niego powstrzymywać,
od ustawicznych prób wysadzenia jego pracowni. No nic, przynajmniej
sam przyznał, że choć zupełnie przypadkowo, to wtedy nam się coś
udało! - Ron westchnął smętnie, choć z lekkim odcieniem
satysfakcji w głosie, powoli sięgając po piżamę. - Jestem
wykończony wiesz i chcę zapomnieć o ... o tym wszystkim! - Szepnął
rudowłosy, a drugi Gryfon zauważył, że celowo nie wypowiedział
słowa "pająki". Nie chcąc już przedłużać tej
dyskusji Harry klepnął pocieszająco przyjaciela w ramię i życząc
mu dobrych snów udał się do swojego łóżka zasłaniając kotarę
i rzucając na siebie zaklęcie wyciszające.
Harry
leżał w ciemności czekając na sen, który jak na złość nie
chciał nadejść. Nawet Ron, mimo traumatycznych przeżyć zdążył
już zasnąć, a Złoty Chłopiec, jak niektórzy go nazywali, wciąż
tylko się starał. W końcu dał sobie spokój ze staraniami i po
cichu wstał sięgając po swoją torbę. Zanurzył w niej rękę
poszukując podręcznika do Historii Magii. Według niego to powinna
być wystarczająco nużąca lektura, by zmęczyć go i sprowadzić
sen. Zanim jednak chwycił książkę, poczuł znajome delikatne
wibracje magii, która mogła pochodzić tylko od jednej rzeczy …
szybko wyciągnął dziennik i otworzył go patrząc, jak na pustych
stronach formuje się wiadomość.
Spodziewałem
się co prawda więcej pytań, jednak jestem zadowolony
że,
w dość krótkim czasie jak na Gryfona, udało ci się to odkryć.
Tak, jestem
twoim
Przeznaczonym. Jakiś rok temu wróżbitka Kassandra obdarzyła mnie
przepowiednią,
w której była mowa o Tobie. Do końca nie chciałem wierzyć
w
to co powiedziała, jednak zaryzykowałem. Umieściłem dziennik w
skrytce i postanowiłem zaczekać na to co się stanie i czy w
ogóle się stanie. Po pewnym czasie odkryłem, że dziennik
zniknął ze skrytki i nie miałem już wątpliwości.
Zaklęcie,
którego użyłem do ochrony tamtego pomieszczenia
powinno
działać tylko na moją magię, a skoro właśnie trzymasz dziennik
i
twoja krew pozwoliła odczytać moją wiadomość, wiosek jest tylko
jeden:
Posiadamy
tą samą sygnaturę oraz rdzeń magiczny.
Chciałbym
wkrótce się z Tobą spotkać,mam coś co należy do Ciebie.
Pierwsze
co poczuł Harry po przeczytaniu słowa „Gryfon” to była panika.
Skończył jednak czytać do końca i dopiero wówczas zaczął się
zastanawiać. Nigdy nie dawał tej osobie żadnych poszlak do jakiego
domu mógłby należeć, więc skąd wiedziała, że on, Harry, jest
Gryfonem? Czy wobec tego ten osobnik wie, że ten, do którego pisze
to Harry Potter? I skąd do diabła ma coś należącego do niego!? A
może to tylko taki żart? Przemknęło nagle przez myśl chłopaka,
jednak szybko ten pomysł odepchnął, jako kompletnie bezsensowny.
Postanowił ponownie, spokojnie przeanalizować wszystkie ważne
kwestie wynikające z dziennikowej korespondencji. Przede wszystkim
Harry stwierdził, że ma ewidentne dowody, na posiadanie
Przeznaczonego. Nie miał pewności czy ta osoba wie kim on tak
naprawdę jest i z jakiego domu pochodzi, być może był to tylko
taki podstęp, żeby to z niego wydobyć. Tak, to zdecydowanie
pasowało do jego korespondenta. Nie zdziwiłby się nawet, gdyby ten
okazał się o zgrozo Ślizgonem! Chociaż ... ostatnio Harry na
własnej skórze się przekonał, że węże jednak potrafią być
mili i zachowywać się normalnie, bez tej swojej wyższości. Miał
po prostu nadzieję, że skoro jest to jego Przeznaczony, to być
może zaakceptuje go takim jaki jest? Tego akurat nie był pewien,
ale stwierdził, że czas, by odkryć kolejną tajemnicę. Wziął
parę głębokich uspokajających oddechów i zaczął pisać
odpowiedź.
Czy
wieża astronomiczna jutro o północy Ci odpowiada?
Zamknął
dziennik z zamiarem odłożenia go z powrotem do torby, ale nie
zdążył. Poczuł ponownie przyjemne ciepło bijące od dziennika
świadczące o tym, że odpowiedź nadeszła. Zaskoczony tak szybką
reakcją otworzył go czytając:
Do
zobaczenia.
Klamka
zapadła, a Harry wbrew obawom poczuł pewną ulgę. Jutro miał
poznać prawdziwe oblicze osoby mu przeznaczonej i odwrotnie. Do tej
pory wiedział tylko, że koresponduje z mężczyzną. Z niewiadomych
przyczyn, osoba ta zdawała się mieć większe pojęcie kim on był.
Tego trochę się obawiał. Westchnął cicho i zdecydowanym ruchem
odłożył wreszcie dziennik. Jutro się przekona, a na razie przez
to całe myślenie poczuł się zmęczony. Zdecydował więc, że tym
razem czas spać. Odnowił zaklęcie wyciszające i błyskawicznie
zapadł w sen.
Na
lekcjach było dziwnie spokojnie. Umbridge zdawała się Harry'ego
ignorować, natomiast Snape obserwował czujnie każdy jego ruch,
przez co chłopak denerwował się. Nerwy i eliksiry to nie najlepsze
połączenie jak wiadomo. Harry momentami nie myślał co i w jakiej
kolejności wrzuca do kociołka, dlatego rezultatem wysiłków jego i
Ron'a była szarawa breja, przypominająca wymiociny trolla. Mistrz
eliksirów wydawał się dziwnie zamyślony i milczący gdy kończyli
lekcje. Harry był z tego powodu zadowolony, ale też i trochę
zaniepokojony. Owszem, nauczyciel choć raz oszczędził im szyderstw
z ich, co tu dużo mówić, nieudolnej pracy, jednak z drugiej
strony ten brak komentarzy jakoś niepokoił. Z niejaką ulgą Harry
przyjął widok wykrzywionej z odrazą twarzy nietoperza z lochów,
kiedy ten zobaczył fiolkę z zawartością stawianą na biurku na
koniec lekcji. Ten grymas przywracał jakby równowagę w zachowaniu
Snape'a. Ostatnią lekcją była transmutacja i Harry miał nadzieję,
że zakończy ten dzień nauki bez żadnych przeszkód, dlatego
poczuł się zawiedziony, gdy po zajęciach McGonagall wezwała go
do pozostania w klasie. Wiedział, że coś się święci:
-
Czy coś się stało pani profesor? - Zapytał, gdy za ostatnim
uczniem zamknęły się drzwi.
-
Harry, ostatnio dochodzą do mnie niepokojące wieści i szczerze
mówiąc zaczynam się o Ciebie martwić chłopcze. - Zaczęła
rozmowę nauczycielka spoglądając na niego przenikliwie.
-
Nie do końca rozumiem co Pani ma na myśli … - Niepewnie
odpowiedział Harry, rzeczywiście nie pojmując, w którą stronę
pobiegnie ta rozmowa. Tyle przecież było możliwych kierunków:
incydent z Umbridge, eliksir, ta sprawa z Hagrid'em, a może Pani
Pomfrey coś wspomniała, koszmary … W tym momencie Harry zdał
sobie sprawę, że jest naprawę wiele rzeczy, które ukrywa przed
innymi i przez moment poczuł się bardzo nieswojo. Szybko jednak
postarał się odzyskać spokój głównie po to, by nie dać się
przejrzeć swojej opiekunce. Teraz już rozumiał dlaczego większość
Ślizgonów miała do perfekcji opanowaną sztukę zakładania masek.
Dzięki temu nie byli tak podatni na zranienia, ponieważ nikt nie
potrafił ich przejrzeć. Sam docenił tę sztukę, wcześniej można
było mu czytać z twarzy jak z otwartej księgi, ale teraz, tak
naprawdę pozwalał widzieć innym tylko to, co oni chcieli zobaczyć.
Tak było dużo lepiej. Uważnie obserwująca go McGonagall po
chwili zaczęła kontynuować zmartwionym tonem:
-
Za dwa tygodnie wraca Dyrektor. Dolores Umbridge złożyła skargę
do Ministerstwa na ciebie i czeka cię rozprawa, jednak udało mi się
odłożyć to do powrotu Albusa. Harry, niestety, ale nie wygląda to
dobrze zwłaszcza, że wielu uczniów potwierdziło jej wersję. -
Harry zagryzł lekko wargę myśląc „... a, więc o to chodzi
...”. Mógł się spodziewać, że ropucha tego tak nie zostawi.
Postanowił sobie w duchu pomyśleć nad linią obrony. W tej chwili
był zadowolony, że wymazał wspominania bliźniakom, a Collin'a nie
miał zamiaru w to mieszać. Harry tak skupił się na przyszłej
strategii obrony, że na moment zapomniał o swojej rozmówczyni,
dlatego drgnął, gdy z zadumy wyrwał go głos nauczycielki:
-
Harry?
-
Oh.... Przepraszam, pani profesor, zamyśliłem się - odpowiedział
szczerze, przenosząc lekko rozkojarzone spojrzenie z biurka na jej
twarz.
-
Zauważyłam Panie Potter. - Skonstatowała nauczycielka uśmiechając
się delikatnie. Po czym dodała: - Mam nadzieję, że do tego czasu
sprawa zostanie wyjaśniona z satysfakcjonującym dla nas wynikiem i
wyjaśnisz nam przyczynę swojego zachowania. - McGonagall umilkła
wyczekująco, po czym, gdy cisza zaczęła się przedłużać
westchnęła lekko i zakończyła sucho:
-
To wszystko Harry.
Chłopak
skinął lekko głową, odwrócił się i ruszył w stronę wyjścia.
Kiedy sięgnął już do klamki usłyszał jeszcze słowa swojej
opiekunki domu:
-
Mam nadzieję, że twoje oceny nadal będą wzrastać. Inni
nauczyciele są z ciebie bardzo zadowoleni. - Harry uśmiechnął się
na te słowa i odpowiedział:
-
Postaram się proszę Pani. Dziękuję i do widzenia. - Po wyjściu
z sali transmutacji Gryfon skierował się w stronę sowiarni.
W
drodze do wieży zachodniej zastanawiał się wciąż nad poważnym
problemem swojej linii obrony w sprawie Umbridge. Doszedł też do
wniosku, że przemyślenia wymagały również skutki jakie mogły
wyniknąć z grożenia nauczycielowi. Nie były to wesołe myśli.
Doszedł też do niezbyt pocieszającego wniosku, że istnieje duże
prawdopodobieństwo, że jednak nie zdoła się wybronić. Ropucha
zajmowała przecież dość wysokie stanowisko w Ministerstwie i
choćby dlatego jej siła rażenia była odpowiednio duża. Harry
ciężko westchnął i zwolnił kroku. Miał jeszcze trochę czasu do
powrotu Dumbledore'a, będzie musiał też podpytać Hermionę jak
powinien się bronić. Dziewczyna miewała doskonałe pomysły. Do
rozprawy musiał pozałatwiać wszystkie swoje sprawy, bo wiedział,
że dyrektor będzie miał go już teraz na oku. Zbyt wiele się
działo ostatnio wokół jego, Harry'ego osoby. Na takich
rozmyślaniach spędził całą drogę do sowiarni i właściwie
zaskoczyło go, kiedy osiągnął cel . Usiadł na zimnej podłodze i
wyciągnął pergamin, na którym zaczął pisać list do swojego
ojca chrzestnego:
Kochany
Łapo,
wybacz,
że dopiero teraz piszę, ale sam rozumiesz, wiele ostatnio się
działo.
To co wypisują w Proroku Codziennym to bzdury i mam nadzieję, że
nie
uwierzyłeś
w większość tego, co tam przeczytałeś. Mimo wszystko, dla
spokoju
twojego
ducha, postanowiłem napisać ci ogólnie co się ostatnio wydarzyło.
Czasami
miewam koszmary o śmierci Cedrick'a i to one spowodowały
mój
stan tak szeroko i często bzdurnie komentowany w gazetach.
Jednak
teraz jest dobrze, Ron z Hermioną cały czas mnie
wspierają
i dodają mi otuchy ...
Harry
przerwał na chwilę pisanie śmiejąc się gorzko z tego kłamstwa.
Wiedział jednak, że musi napisać cokolwiek, by Syriusz mu
uwierzył, a skoro były Gryfon ufa Ron'owi i Hermionie nie powinno
być problemu z przekonaniem go do tego. Chłopak westchnął ciężko
i powrócił do pisania:
…
Wiele myślałem też o Huncwotach. O waszych starych czasach,
gdy
byliście młodzi i niedawno uświadomiłem sobie po lekcjach z
McGonagall,
że
będąc w moim wieku opanowaliście animagię! To naprawdę jest
niesamowite!
Chciałbym być choć trochę podobny do Ciebie i taty. Jeśli nie w
czym innym to niechby chociaż w tym. Chciałbym również opanować
animagię.
Może
moim zwierzęciem będzie jeleń, jak u mojego ojca? W końcu moim
patronusem
jest
to właśnie zwierzę, tak jak u taty, co o tym sądzisz Łapo?
Dlatego
chciałbym prosić cię o wskazówki, od czego mogę zacząć.
Mam
jednak do Ciebie prośbę. Chciałbym zachować moje ćwiczenia w
tajemnicy
przed
Ron'em i Hermioną. To byłaby taka niespodzianka dla nich.
Wyobraź
sobie tylko ich miny później, gdy w końcu mi się uda!
H.
Przeczytał
jeszcze raz swoją wiadomość. Zastanowił się przez chwilę, czy
jeszcze czegoś nie dodać, ale w sumie zrezygnował. To co napisał
powinno wystarczyć, żeby jego ojciec chrzestny złapał przynętę.
Argumenty na to, by nikomu nie mówić o jego nauce animagii do czasu
osiągnięcia sukcesu też wydawały się być wystarczające. Harry
ciężko westchnął, kiedy poczuł lekkie ukłucie winy. Czuł się
trochę źle z tym, że okłamuje Łapę i wykorzystuje jego
przywiązanie do jego, Harry'ego rodziców. Nie zamierzał jednak
zmienić postanowienia. Przywołał najbliżej siedzącą sowę i
wręczył jej list. Obserwował lot ptaka aż do momentu, gdy ten
zniknął za horyzontem, po czym wstał z podłogi i otrzepał
siedzenie z kurzu. Zastanawiał się chwilę co by tu dalej robić i
w rezultacie postanowił odwiedzić Hagrida, który jako jedyny
szczerze cieszył się z jego odwiedzin. Było to dla Harry'ego
bardzo pokrzepiające, że ma jeszcze w kimś jakieś tam oparcie i
zawsze może liczyć na swojego pierwszego, prawdziwego przyjaciela.
Idąc do chatki gajowego chłopak wciąż wracał myślami do sprawy
z Umbridge. Podobnie zresztą było, kiedy już był na miejscu. Jego
roztargnienie nie uszło oczywiście uwagi gajowego, który w końcu
postanowił dowiedzieć się czegoś więcej o strapieniach młodego
Gryfona i zapytał:.
-
Wszystko w porządku Harry?
-
Tak, po prostu jestem trochę zmęczony. Wczoraj do późna się
uczyłem i się nie wyspałem. - Skłamał gładko chłopak, czując
się okropnie z tego powodu. Nie chciał jednak wciągać Hagrid'a w
wir swoich kłopotów. Półolbrzym był bardzo wrażliwy i na pewno
niezwykle martwiłby się, gdyby wiedział o tej całej sprawie w
Ministerstwie.
-
Tylko nie przesadź z tą nauką Harry, choć słyszałem jak
profesor Sprout i Flitwick bardzo cię chwalą. – Gajowy uśmiechnął
się ciepło i Harry'emu lżej zrobiło się na sercu mimo, że
kłopotów mu nie ubyło. Spróbował jednak zażartować:
-
Spokojnie nie mam zamiaru zajmować miejsca Hermiony w szkolnym
rankingu. – Po tym oświadczeniu Gryfon wyszczerzył się w
uśmiechu i wypił ostatni łyk herbaty z kubka. Równocześnie
postanowił zgrabnie zmienić ten niewygodny dla niego temat. -
Widziałem przed twoim ogrodem jakąś niezbyt wielką skrzynię, co
tam jest?
-Oh!
Jak dobrze, że mi przypomniałeś! - Wykrzyknął nagle Hagrid
zrywając się na nogi. Gryfon spojrzał na niego zaciekawiony. –
Chodź Harry, chcę ci coś pokazać. - Padła propozycja i Harry
ruszył szybko za Hagrid'em, który tymczasem dotarł do ogrodu, a w
chwilę później był już przy tajemniczym przedmiocie. Kiedy w
końcu chłopak do niego dołączył, gajowy z zachęcającym
uśmiechem machnął ręką w stronę pudła. Harry zajrzał do
pojemnika i zobaczył w rogu białą kulę pokrytą igłami.
-
Oh ... Czy to jest ... szpiczak? - Zapytał trochę z wahaniem,
przyglądając się zwierzęciu i marszcząc brwi. Wygląd stworzenia
niby się zgadzał, ale kolor był zupełnie nie ten.
-
Dokładnie Harry, ale sądząc po twojej minie coś tu nie pasuje …
– Dopytywał się półolbrzym, zachęcając Gryfona do myślenia.
-
Barwa stworzenia … szpiczaki tak nie wyglądają. Nie wiedziałem,
że magiczne stworzenia również dotyka albinizm ... Coś mu dolega,
że tutaj jest?
-
Oh, po prostu został odrzucony po urodzeniu, właśnie z powodu
umaszczenia, więc go przygarnąłem. Inaczej bidulek by umarł. –
Smutno powiedział Hagrid, podsuwając łagodnie w kierunku
stworzenia kilka owoców, które zwierzę szybko pochwyciło i
zaczęło z zapałem pałaszować. Gajowy karmił szpiczaka i
równocześnie mówił. - Wśród magicznych stworzeń bardzo rzadko
zdarzają się przypadki albinizmu. Najczęściej takie osobniki
zostają odrzucone najpierw przez matki, a jeśli jakoś mimo
wszystko przetrwają, to ze społeczności. Takie stworzenia nigdy
nie będą mogły żyć w grupie, ani nigdy nie znajdą partnera ...
To przykre, ale taka jest właśnie natura. - Hagrid podniósł wzrok
na Gryfona i widząc jego smętną minę dodał szybko: - Nie martw
się Harry! Szpilka zamieszka u mnie w ogrodzie! Już ja się
odpowiednio nią zajmę! Nie pozwolę jej zginąć!
-
Szpilka?
-
Tak ją nazwałem, bo to samiczka. – Potwierdził dumnie gajowy. –
Podoba ci się?
-Nawet
bardzo! - Przytaknął entuzjastycznie chłopak. – Czy mogę ją
wziąć na ręce? - Zapytał po chwili trochę niepewnie.
-
Pewnie, choć uważaj. Szpiczaki jeżeli kogoś nie polubią, za
cholerę nie pozwolą się wziąć i kłują wtedy niemiłosiernie. –
Ostrzegł gajowy, na co Gryfon przytaknął lekko głową przyjmując
pouczenie, przykucnął i zbliżył powoli dłoń ku stworzeniu.
Zatrzymał ją przed pyszczkiem zwierzęcia, żeby mogło ją
dokładnie obwąchać. Po chwili ocenił, że zwierzę go
zaakceptowało, więc postanowił wziąć je na ręce. Ostrożnie
ujął niezbyt wielkie ciałko w dłonie. Przez moment wydawało
się, że wszystko będzie w porządku, ale zupełnie nagle zwierzę
zwinęło się w kulkę i Harry poczuł w dłoniach ból od ukłuć.
Pierwszym odruchem Gryfona było upuszczenie bolesnego balastu na
ziemię, jednak szczęśliwie zdołał opanować się na czas i
delikatnie odłożył stworzenie z powrotem na miejsce.
-
Chyba mnie nie polubiła. – Podsumował krótko Gryfon,
rozczarowany wynikiem tej próby.
-
Wiesz Harry, myślę, że jest zupełnie odwrotnie, przestraszył się
po prostu tego jegomościa za tobą, który patrzy już od dłuższej
chwili na biedne stworzenie nieprzyjemnym wzrokiem. – Zaśmiał się
w odpowiedzi Hagrid wskazując palcem pogrebina, który stał za
chłopakiem.
-
Pogin! - Wykrzyknął zaskoczony widokiem zaprzyjaźnionego
stworzenia Gryfon. Pogrebin z kolei, kiedy tylko został zauważony i
rozpoznany, wskoczył na kolana Harry'ego, spoglądając z wyższością
na szpiczaka. Zwierzątko tymczasem fukało, najeżając się
jeszcze bardziej. - Hej nie powinieneś tak robić. – Próbował
zwrócić uwagę pogrebinowi Gryfon, ale Pogin początkowo niewiele
sobie z tego robił. Dopiero po dobrej chwili tego triumfalnego
pokazu zdecydował się dać znać, że rozumie o co chłopakowi
chodzi, bo opuścił wzrok na ziemię, jakby w zawstydzeniu. Jak się
okazało , było to pozorne ustępstwo, bo gdy tylko Harry przeniósł
uwagę na Hagrida, pogrebin ukradkiem pokazał szpiczakowi język.
Gryfon, który wciąż kątem oka obserwował wyraźnie bojowo
nastawione stworzenie na swoich kolanach, zauważył ten gest i lekko
zachichotał dołączając do rozbawionego tą sytuacją Hagrida.
-
Kto by pomyślał Harry, że zaprzyjaźnisz się z pogrebinem.
Wszyscy czarodzieje uważają je tylko za szkodniki i wolą się
raczej trzymać od nich z daleka. – Skomentował całą tą
sytuację Hagrid, z uśmiechem przyglądając się, jak Harry
głaszcze wielką głowę pogrebina, a ten z przyjemnością mruży
oczy, przyjmując z zadowoleniem pieszczotę.
-
Ostatnio zauważyłem, że nie jestem jak wszyscy lub większość
ludzi, znaczy czarodziejów. – Powiedział w zadumie chłopak, nie
przerywając pieszczot. Było to dla niego w pewien sposób
uspokajające zajęcie, a pogrebin przypominał mu teraz niemalże
kota. - Myślę, że jednak ta zmiana myślenia wyszła mi na dobre.
– Dodał po chwili krótko, pozostawiając Hagrid'owi interpretację
swoich słów.
-
Zauważyłem to Harry i nawet nie wiesz jak bardzo jestem z Ciebie
dumny. Przyznam się, że teraz patrząc na ciebie, widzę swoje
ograniczenia, bo również widziałem w pogrebinach tylko szkodniki.
Powiedz mi jednak, czy nie czujesz się w jego towarzystwie
przygnębiony? - Zainteresował się półolbrzym.
-
Szczerze mówiąc nigdy o tym nawet nie myślałem, ale ... jeśli
się nad tym zastanowić, to wcale też nie czułem przygnębienia w
jego obecności. Naprawdę nigdy. Lubię jego towarzystwo i myślę,
że Pogin również mnie lubi ... To pewnie dlatego nie działa na
mnie jak na innych. - Harry przerwał na moment zastanawiając się,
po czym zaproponował trochę niepewnie: – Może przetestujemy jak
działa na Ciebie Hagridzie? Wtedy zdobędziemy pewność.
-
W porząsiu Harry, możemy to zrobić. Co ty na to, że wezmę go
tam, koło tego drzewa? – Hagrid machnął ręką, wskazując na
oddalony o kilka metrów stary dąb - A ty może jeszcze raz
spróbujesz zapoznać się ze Szpilką? - Tym razem gajowy po prostu
pokazał wzrokiem białką kulkę siedzącą w rogu skrzyni. Gryfon w
odpowiedzi uśmiechnął się i podał półolbrzymowi Pogina.
Pogrebin skrzywił się, gdy tylko Hagrid go chwycił i Gryfon był
niemalże pewien, że spojrzał na niego z lekkim wyrzutem.
Kiedy
tylko Hagrid z Poginem się oddalili, Harry ponownie spróbował
przekonać do siebie Szpilkę powoli zbliżając rękę do jej
pyszczka, żeby zwierzę mogło zapoznać się z jego zapachem.
Stworzenie wydawało się być już spokojne i uważnie wąchało
jego rękę. Początkowo Harry obawiał się, że go ugryzie, tym
bardziej, że miał na sobie zapach Pogina. Jednak nic takiego nie
nastąpiło. Zaryzykował wobec tego i podniósł zwierzątko
ostrożnie, wciąż pamiętając igły, które poprzednio boleśnie
wbiły mu się w rękę. Udało się. Praktycznie nie czuł kolców,
a gdy ich dotknął w geście głaskania okazało się, że nie były
twarde tylko dosyć miękkie, elastyczne i miłe w dotyku. To było
interesujące doświadczenie. Wynikało z niego, że szpiczak potrafi
kontrolować swoje kolce, które raz okrywają go jak sierść, a w
momencie zagrożenia służą za skuteczną broń. Igły Szpilki
mieniły się srebrem i pięknie migotały w słońcu, a Harry poczuł
nagłą potrzebę usprawiedliwienia siebie i Pogina przed trzymanym w
dłoni stworzeniem.
-
Wiesz, musisz wybaczyć Poginowi, nie mam pojęcia co w niego
wstąpiło. Musiało cię wiele przykrości spotkać z powodu bycia
inną ... - W tym momencie Harry sposępniał nagle, przypominając
sobie zachowanie uczniów wobec siebie samego. Westchnął i odsunął
od siebie te ponure myśli. Czuł jakieś pokrewieństwo ze
zwierzęciem, na które patrzył i do którego mówił. Mieli w końcu
podobne doświadczenia. Byli inni, odmienni i społeczności
odrzuciły ich z tego powodu. - Widziałem wcześniej inne szpiczaki
i szczerze mówiąc nie były tak ładne jak Ty. Urodą bijesz je na
głowę, twoje igły są zachwycające zwłaszcza, gdy mienią się
tym srebrnym blaskiem w świetle. To niesamowite. – Stwierdził
Gryfon z uznaniem, podziwiając umaszczenie stworzenia, które
zaczęło lizać go jakby w podziękowaniu. Chłopakowi od razu
poprawił się humor i uśmiechnął się zadowolony. Rozluźnił się
i zrelaksował. Po chwili dotarła do niego świadomość, że to
pierwsza chwila zupełnego spokoju i szczęścia od bardzo dawna. W
tym momencie poczuł wielką wdzięczność do tego niewielkiego
jeszcze stworzenia, które zerkało teraz na niego błyszczącymi
oczkami. Ciężkie kroki Hagrida przerwały sielankę, a po chwili
padły słowa:
-
Widzę, że nie musiałem się martwić. – Harry obejrzał się za
siebie z uśmiechem, by zobaczyć podchodzącego do niego gajowego i
odpowiedział.
-
Uwierz mi, nie tylko ty byłeś zmartwiony. Na początku bałem się,
że czeka mnie kolejna bolesna lekcja, by nie dotykać szpiczaków.
Na szczęście okazało się, że nie tym razem. - Gryfon wyszczerzył
się w uśmiechu, odstawiając Szpilkę z powrotem do skrzyni. Po
czym zapytał zaciekawiony o efekty małego eksperymentu. – A wam
jak poszło?
-
Cóż ... - Zaczął Hagrid smętnym tonem. Jednak w miarę
wypowiedzi jego humor w widoczny sposób się poprawiał. -
Spodziewałem się co prawda nieco innego wyniku, ale … Widzisz,
kiedy odszedłem stąd z pogrebinem zacząłem zgodnie z
przewidywaniami odczuwać przygnębienie. Najwidoczniej tylko ty
tego przy nim nie odczuwasz, co jest zdumiewające i powiem szczerze
nie mam pojęcia jak to się dzieje. Nie jest to jednak ważne. Ważne
jest, że masz rękę do magicznych stworzeń. Pamiętam że Dziobek
bardzo cię lubił.
Gryfon
na wspomnienie hipogryfa uśmiechnął się lekko, nawet przeszło mu
przez myśl, że chciałby ponownie spróbować przelecieć się na
nim. Wstał i wziął od Hagrida dość ponurego Pogina. Niedługo
potem, pogrebin rozchmurzył się wyraźnie w rękach młodego
Gryfona. Chłopak zerknął na obserwującego to ciekawie gajowego i
stwierdził:
-
Będę się już zbierał i tak dość długo tu zabawiłem, a muszę
jeszcze wrócić przed ciszą nocną do wieży. Dziękuję za herbatę
i zapoznanie mnie ze Szpilką. Wkrótce znowu was odwiedzę. –
Obiecał i po pożegnaniu ze strony Hagrid'a odszedł w stronę
zamku, odstawiając wcześniej Pogina w miejsce, gdzie ten ostatnio
Gryfonowi zniknął z oczu.
Nazajutrz
po lekcjach Harry udał się nad jezioro. Lubił samotnie
przesiadywać na pomoście. Tym razem było jednak inaczej. Gryfon
był tak skupiony na księdze, traktującej o animagii, że nawet nie
zauważył siadającego koło niego pogrebina, który po cichutku
podszedł do niego, usiadł obok, a po chwili zasnął zwijając się
tak, że jak zwykle przypominał kamień. O jego obecności Harry
przekonał się dopiero po jakimś czasie, gdy zastanawiając się
nad przeczytanym tekstem, rozglądał się po otoczeniu. Kamień tuż
przy nim, którego tam wcześniej nie było, od razu podsunął mu
myśl o Poginie. Milcząca obecność pogrebina była pokrzepiająca.
Odwrotnie niż kwestia animagii. Harry przeczytał już chyba
wszystkie książki dotyczące tej problematyki, które zdołał
zdobyć w zamkowej bibliotece, a jednak mimo, że próbował
rozmaitych metod, o których czytał, żadna próba dotąd nie
poskutkowała. Gryfon czuł się już nieco zniechęcony, jednak nie
zamierzał się poddać. Mimo wszystko usilne próby odkrycia swej
zwierzęcej postaci zajmowały mu myśli i odciągały od
analizowania wciąż i wciąż na nowo problemów, które wydawały
się piętrzyć. Chłopak spojrzał na leżący obok niego list od
Syriusza, który dostał dziś rano na śniadaniu. Na szczęście był
praktycznie pierwszy przy stole, dzięki czemu Ron z Hermioną nie
wiedzieli o tym liście. Syriusz dość entuzjastycznie podszedł do
jego nauki animagii, ale jego rady niestety nie bardzo pomogły
Gryfonowi, głównie dlatego, że nie różniły się zbytnio od tego
co czytał w książkach. Ten fakt skłonił Harry'ego do dość
niewesołych wniosków, że być może jego wysiłki są daremne. W
końcu jest możliwe, że akurat do tego rodzaju magii nie ma po
prostu talentu, że nigdy nie zostanie animagiem i tyle.
-
Hej Pogin, a może ty masz jakiś pomysł? - Zwrócił się dość
desperacko do pogrebina, który nadal spał mocnym snem. Harry tylko
się uśmiechnął przybliżając głowę nieco bliżej
pseudokamienia i słysząc ciche pochrapywanie stworzenia. –
Domyślam się, że raczej jest to odpowiedź odmowna. –
Odpowiedział sobie Gryfon, chowając książki do torby. Jutro
postanowił chwycić się ostatniej szansy, w postaci rady jaką
usłyszał od William'a. Dotąd wydawała mu się ona wręcz
absurdalna, ale przecież w świetle tych wszystkich niepowodzeń to
było jedyne co mu zostało. Może i Relin robił sobie z niego
żarty, ale przecież nikt nie powiedział, że ktoś musi się
dowiedzieć o tej niedorzecznej próbie. Westchnął i przeciągnął
się zamykając oczy. Cokolwiek chciał zrobić nie wyszło, bo
usłyszał za sobą aż nazbyt dobrze znany głos, niewątpliwie
należący do Malfoy'a:
-
No proszę Potter gdzie się podziali twoi przyjaciele? - Harry
westchnął ze zniecierpliwieniem i otworzył niechętnie oczy. No
tak, Malfoy nie był sam. Towarzyszyli mu jego goryle. Wszyscy trzej
spoglądali na Harry'ego z góry i to nie tylko z powodu różnicy
wzrostu. Nie znosił tego, dlatego zdecydował się wstać, by choć
trochę zniwelować tą różnicę. Odwrócił się przodem do
Ślizgonów i odpowiedział spokojnie:
-
Jak widzisz jestem zajęty, więc lepiej jeśli opuścisz to miejsce
ze swoimi pachołkami. Jeśli chodzi o przyjaciół wydaje mi się,
że ostatnio wytłumaczyłem Ci wszystko, nie pamiętasz? A może
masz jakieś problemy z pamięcią? Cóż, wiele by to wyjaśniało
ale ... - Nim zdążył dokończyć jego instynkt zadziałał i
zgrabnie uchylił się przed nadlatującym zaklęciem rozbrajającym,
przez które niewątpliwie wpadłby do wody. Na twarz Malfoy'a
wypełznął zadowolony z siebie uśmieszek i Harry zrozumiał, że
właśnie taki był zamiar tej trójki. Gryfon rozejrzał się
szybko, by ocenić swoje szanse. Miał ograniczone ruchy przez
długość i szerokość pomostu. Nie był to zbyt rozległy teren,
więc właściwie można powiedzieć, że znalazł się w pułapce.
Uśmiech Malfoy'a troszkę się poszerzył, gdy ten podsumował:
-
W końcu zdałeś sobie sprawę ze swojego położenia bliznowaty? To
dobrze. Wiedz też, że dziś mam nieco parszywy nastrój, który mam
zamiar sobie poprawić. Twoim kosztem. – Malfoy uśmiechnął się
drwiąco rzucając kolejne zaklęcie. Tym razem także Gryfon się
uchylił, jednak wiedział, że długo to już nie potrwa. Miał
pełną świadomość, że Ślizgon tylko drażni się z nim i bawi.
Kiedy się tym znudzi, zachęci do ataku również swoich kumpli, a z
trzema w tej sytuacji Harry wiedział, że sobie nie da rady.
-
Pogin? - Gryfon usłyszał za sobą głos pogrebina i zamarł.
Zaskoczone miny jego oprawców świadczyły wyraźnie, że oni też
usłyszeli okrzyk stworzenia. Po chwili Malfoy odzyskał spokój i
skomentował po swojemu całe zdarzenie:
-
Musisz być naprawdę samotny Potter, skoro dotrzymuje ci towarzystwa
szkodnik. W sumie to nawet pasujecie do siebie. Nikt nie chce mieć z
wami obydwoma nic wspólnego. Aż przykre patrzeć, jak powoli się
staczasz na samo dno.
-
Jestem niemalże poruszony twoją troską. – Odparł na to Harry,
spoglądając kątem oka na Pogina. W tej chwili zdał sobie też
sprawę z faktu, że nie powinien teraz drażnić Malfoy'a, by nie
sprowokować go do zmasowanego ataku. Wolałby, by żaden ze
Ślizgonów nie zaatakował pogrebina. Wziął głęboki uspokajający
oddech, spojrzał ponownie na trójkę dręczycieli i zaproponował.
– Skoro tak cię to bawi, proszę bardzo, uderz. – Gryfon
rozłożył ręce odsłaniając się na wszelkie ataki i wyczekująco
spojrzał na Malfoy'a. Tak bardzo spodziewał się ataku od Draco, że
zaskoczyło go uderzenie pieści jakie otrzymał od Goyl'a. Dlatego
dosłownie zwaliło go z nóg i nieco otumaniło. Co prawda szybko
doszedł do siebie, ale poczuł metaliczny posmak krwi w ustach, a
poza tym jak się wkrótce okazało stracił też szansę na obronę
małego przyjaciela.
-
To już nawet nie jest zabawne tylko żałosne. – Splunął w jego
kierunku blondyn. Po chwili podszedł do leżącego Gryfona,
chwytając go za włosy i kontynuował po cichu: - Jesteś godny
pożałowania. - Harry jednak nie reagował i nie słuchał go, tylko
patrzył z przerażeniem, że Pogin próbuje do niego podejść.
Przeraził go nie ruch pogrebina, ale to, że stworzenie zwróciło w
ten sposób na siebie uwagę Crabbe,a. Ten niewiele się namyślając
podbiegł do stworzenia i z całej siły kopnął. Siła ciosu
poderwała Pogina do góry. Pogrebin wywinął w locie koziołka i
wpadł z impetem do wody. Harry zerwał się szybko na równe nogi z
okrzykiem:
-
Pogin! - Niewiele mógł jednak zrobić przynajmniej na razie, bo
Goyle zdołał go przytrzymać na miejscu z przewrotnym uśmieszkiem:
-
Draco jeszcze z tobą nie skończył Potter. – Oświadczył
obłudnie i się roześmiał chwytając Gryfona z łatwością za
ramiona. Unieruchomiony Harry czuł coraz większe przerażenie. Nie
miał czasu na ślizgońskie zabawy, musiał uratować Pogina. Był
pewien, że pogrebiny nie potrafią pływać. Zdesperowany szarpał
się więc, próbując się uwolnić z uścisku Gregory'ego i
Crabbe'a, który do kolegi dołączył, po swoistym załatwieniu
sprawy pogrebina.
-
A teraz bliznowaty … - Zaczął Malfoy zbliżając się do Pottera,
ale szybko umilkł, gdy usłyszał ryk cierpienia swoich goryli,
którzy zupełnie nagle w popłochu puścili Gryfona. Harry nie
czekał i się nie rozglądał, tylko szybko pobiegł na koniec
pomostu i skoczył do wody, lądując jak najbliżej miejsca, w
którym jak przypuszczał zniknął pogrebin.
Woda
była zimna, ale to nie miało teraz dla niego znaczenia. Liczyło
się tylko tonące stworzenie. Nawet nie zarejestrował, że jeszcze
biegnąc po pomoście, rzucił na siebie zaklęcie bąblogłowy. Z
desperacją zaczął szukać pogrebina. Zobaczył go niemal
natychmiast, już w pobliżu dna. Stworzenie usilnie próbowało
swoimi małymi rączkami bezskutecznie pokonać opór wody, jednak
wciąż opadało na dno. Zanim Harry do niego dotarł, wyzute z sił
zupełnie zaprzestało walki. Gryfon dopadł pogrebina chwilę
później i natychmiast odbił się nogami od dna. Droga na
powierzchnię wydawała mu się niemiłosiernie długa, chociaż
tutaj nie było jeszcze zbyt głęboko. Kiedy już wypłynął,
ruszył jak najszybciej w stronę brzegu ciągle zerkając na
nieprzytomne stworzenie. Z ulgą przywitał płyciznę szybko
wychodząc na suchy teren, położył Pogina na bok i przytrzymał w
nadziei, że to coś da. Na szczęście tyle wystarczyło, by
pogrebin zaczął kaszleć wypluwając wodę. Harry odetchnął z
ulgą. Rozejrzał się wokół podejrzliwie, dopiero teraz
przypominając sobie o swoich prześladowcach. Okazało się, że
słusznie założył, że Malfoy i jego banda wciąż mogą tu być.
Byli, a jakże! Na ich widok Harry poczuł ogarniającą go
wściekłość. Rzucił na pogrebina zaklęcie ogrzewające, wstał i
zaczął iść w stronę Ślizgonów.
Tymczasem
Malfoy i jego obstawa z braku innego zajęcia obserwowali poczynania
swojej byłej ofiary z szyderczymi uśmieszkami na wargach. Uśmiech
z twarzy Draco zniknął jednak, kiedy Potter zerknął na nich
krótko, znad charczącego i plującego wodą pogrebina. Malfoy
widział, a nawet wyczuł czystą nienawiść w tym wzroku, a gdy
Gryfon zaczął się do nich zbliżać, Ślizgon poczuł
nieuzasadniony strach. To było głupie, ale zupełnie niezależne od
niego. Nigdy nie obawiał się Pottera, ale teraz instynktownie czuł,
że być może osiągnął jakąś granicę, poza którą musi zacząć
bać się tego przeciwnika. Czuł zbliżające się zagrożenie przez
skórę, dlatego odruchowo zareagował:
-
Expelliarmus – Zaklęcie rozbrajające wytrąciło Gryfonowi
różdżkę z ręki, jednak ten zachowywał się tak, jakby nawet nie
zauważył, że stracił broń. Szedł wciąż naprzód, nie
spuszczając wzroku z przeciwników. Draco poczuł zimny dreszcz na
plecach i znieruchomiał. Usłyszał nagle jak Crabbe i Goyle rzucają
jakieś zaklęcia w kierunku Wybrańca, który zwinnie zrobił kilka
uników, schodząc z drogi czarom. Draco uważnie obserwujący
Gryfona, zauważył że oczy Pottera jeszcze bardziej pociemniały ze
złości. Jego domownicy jednak, zdawali się nie zauważać żadnych
zmian w zachowaniu Gryfona, bo rzucali kolejne zaklęcia w jego
kierunku, aż w końcu obaj padli na ziemię zwijając się w bólu.
Blondynowi w szoku rozszerzyły się oczy, widział już wcześniej
to zaklęcie. Niewątpliwie był to cruciatus, ale jakim
sposobem Gryfon dał radę go rzucić i to bez różdżki? Myśli
przemykające Ślizgonowi przez głowę rozproszyły jego uwagę.
Kiedy się ocknął, Gryfon był praktycznie przed nim uśmiechając
się drapieżnie i obserwując z satysfakcją wijących się z bólu
Vincenta i Gregory'ego. Było w tym uśmiechu tak wiele okrucieństwa,
że Malfoy zaczął się zastanawiać, czy aby to na pewno był Złoty
Chłopiec, czy też zupełnie kto inny. Draco wzdrygnął się w
widoczny sposób, kiedy jego spojrzenie powróciło od zwijających
się z bólu domowników, do Pottera. Postanowił mimo wszystko
podjąć walkę, chociaż czuł, że będzie to walka nierówna i z
pewnością nie on ją wygra. Stanął szybko w pozycji obronnej
wyciągając przed siebie różdżkę i czekając na ruch
przeciwnika. Był tak skupiony na Gryfonie, że dopiero po chwili,
zdał sobie sprawę, że nie słyszy już krzyków swoich domowników.
Zerknął szybko w ich kierunku. Zaklęcie zostało cofnięte jednak
wciąż nie mogli się ruszyć i pojękiwali cicho. Wrócił
spojrzeniem do Pottera, który w tym samym momencie oznajmił groźnym
szeptem:
-
Zapamiętaj Malfoy … Już nigdy więcej nie wchodź mi w drogę,
albo bardzo gorzko tego pożałujesz ... - Draco przez ułamek
sekundy zauważył błysk zielonego światła w oczach Gryfona.
Kolana ugięły się pod nim, nigdy wcześniej nie czuł się tak jak
teraz. Nie spuścił Pottera z oczu dopóki ten nie wziął swojej
różdżki i pogrebina, i nie odszedł spokojnie. Dopiero wtedy
blondwłosy Ślizgon odetchnął i lekko się rozluźnił.
Pogrebin
dość szybko doszedł do siebie, nieźle się już czuł, gdy Gryfon
wrócił z nim do Hagrida, by ten upewnił się, że wszystko jest w
porządku ze stworzeniem. Dla pewności zostawił Pogina u gajowego
na noc. Wracając już do zamku odtworzył sobie zdarzenia znad
jeziora w pamięci i aż stanął na dłuższy czas ze zdumienia. Nie
mógł uwierzyć, że był w stanie tego wszystkiego dokonać. Rzucił
niewerbalnie zaklęcie bąblogłowy, a w dodatku rzucił klątwę
niewybaczalną na goryli Malfoy'a to … niewiarygodne. To było
praktycznie niemożliwe, przecież nie umiał rzucać zaklęć
niewybaczalnych nawet za pomocą różdżki, a co dopiero bez niej …
a jednak pamiętał, że to zrobił. Czy to możliwe, że nie zdawał
sobie sprawy z tego co wyprawiał? Pamiętał też strach w oczach
Draco. To przerażone spojrzenie chyba będzie prześladowało go
zawsze, gdy tylko spojrzy na Malfoy'a. To wszystko było takie
dziwne. Dziwne i niepokojące, czyżby inni mieli jednak w jakiś
sposób rację? Czy rzeczywiście jest powiązany z Voldemortem?
Trudno było mu się z tym zgodzić, tym bardziej, że przecież
nigdy dotąd nie zdarzyło mu się nic podobnego, nigdy się tak nie
zachowywał, a tym bardziej nikogo nie krzywdził. A jednak …
najbardziej przerażała go świadomość, że strach i ból ofiar
sprawił mu przyjemność ... To było okropne uczucie, które
ciążyło mu jak kamień na sercu. Harry ocknął się z zamyślenia
i ruszył dalej do wieży Gryffindoru.
Wieczorem,
wraz z pozostałymi chłopakami ze swojego dormitorium Harry
przygotował się do snu i zajął łóżko, rejestrując rzucane
przez innych na własne posłania zaklęcia ochronne. Poświęcił
dobrą chwilę na rozmyślanie nad sprawą do tej pory nie dającej
mu spokoju, a mianowicie dlaczego Ron również rzuca te zaklęcia,
skoro zachowuje się prawie tak jak zwykle, czyli jak przyjaciel. W
tej sprawie jednak Harry nie doszedł do żadnych wniosków. Głównie
dlatego, że Ron czasami myślał w sposób dla niego niepojęty,
więc po prostu możliwe, że nigdy nie odkryłby intencji rudzielca.
Kiedy już współdomownicy zasnęli, Harry wymknął się pod
peleryną niewidką z dormitorium, a później z pokoju wspólnego.
Na korytarzu rozejrzał się czujnie i cicho ruszył w stronę Wieży
Astronomicznej. Przecież był dziś umówiony z właścicielem
dziennika, ze swoim Przeznaczonym … jakby to nie brzmiało. Harry
usilnie próbował zdusić w sobie okruch nadziei, że ten człowiek,
kimkolwiek jest, stanie się dla niego oparciem w tym trudnym dla
niego czasie. Nadzieja ta tak mocno w nim tkwiła, że szedł na to
spotkanie pół godziny wcześniej. Po długiej wspinaczce schodami
wieży, znalazł się na górnym podeście i przez chwilę
zastanawiał, czy ściągnąć pelerynę teraz, czy może dopiero jak
przyjdzie oczekiwana osoba. Zdecydował w końcu, że zdejmie
pelerynę już w tej chwili. Nie wiedział kto się pojawi, a wolał
nie odkrywać przed tym człowiekiem wszystkich kart zanim go nie
pozna. Harry złożył niewidkę w mały pakunek, wsunął ją do
kieszeni i usiadł na parapecie spoglądając na chmurne niebo. Było
ciemno, księżyca nie było widać, bo przesłoniły go chmury.
Gryfon zebrał całą swoją cierpliwość i skupił się na
oczekiwaniu i nasłuchiwaniu, czy nikt z dołu nie nadchodzi.
***
Od
wczoraj Riddle miał widocznie dobry nastrój, jednak żaden z jego
popleczników nie odważył się zapytać wprost o przyczyny tego
humoru ich Pana wiedząc, że nawet tak błahe pytanie to igranie z
ogniem. Lepiej było obserwować, nie wychylać się i cieszyć z
innego nastroju Toma niż zwyczajowe dla niego chłodne opanowanie.
Było w tym stanie coś intrygującego dla nich wszystkich i każdy
zadawał sobie pytanie skąd ta nagła zmiana.
Abraxas
miał swoje podejrzenia co do obecnego humoru Riddle'a. Widział już
takie emocje u Toma kilka razy i to wyłącznie wtedy, kiedy rzecz
dotyczyła Przeznaczonego i dziennika. „ … Czyżby już się
spotkali? ...” zastanawiał się Malfoy w duchu, ale nie odważył
się pytać Riddle'a. Nie zamierzał także dzielić się swoimi
domysłami z pozostałymi, podczas gdy inni ze świty Toma głośno
debatowali w czasie nieobecności ich Pana o widocznym zadowoleniu
Ślizgona. Abraxas wiedział jednak, że wkrótce wszyscy otrzymają
odpowiedź mniej lub bardziej satysfakcjonującą. Cała debata
ucichła momentalnie, kiedy ujrzeli swojego przywódcę wkraczającego
do pokoju wspólnego. Odruchowo każdy wrócił do swoich
wcześniejszych zajęć, tylko Orion kiedy zobaczył Toma wstał i
podszedł szybko do niego, podając mu jakiś list, który Riddle
natychmiast schował do torby. Abraxas, obserwując tą scenę kątem
oka, poczuł ogromną ciekawość co to mogłoby być. Już wcześniej
zauważył, że Black często wykonuje dla Riddle'a różne zadania,
które dla wszystkich są tajemnicą, jednak gdy tylko pytał o to
Oriona, ten szybko urywał temat tłumacząc, że to prywatna sprawa
ich Pana. Malfoy po chwili zauważył, że krótka rozmowa Ślizgonów
dobiegła końca, więc czym prędzej odwrócił wzrok od
obserwowanej sceny, by nie zostać wykrytym. Wrócił do swojego
eseju z eliksirów, słuchem głównie odnotowując fakt, że Tom z
gracją zasiadł w fotelu, który powszechnie uważany był za jego
miejsce. Abraxas podniósł spokojnie wzrok, odwracając lekko głowę
i zerkając na Riddle'a, który akurat lustrował cały pokój
wspólny wzrokiem, po czym spojrzał na zegar. Takie zachowanie
wzmogło ciekawość Malfoy'a, który po krótkim wahaniu postanowił
jednak zaryzykować i zadał pytanie, gnębiące ich wszystkich:
-
Czy ostatnio stało się coś dobrego Tom? - W ślizgońskim pokoju
wspólnym nagle dało się wyczuć napięcie, które rosło wraz z
przedłużającą się ciszą i powoli stawało się trudne do
zniesienia. Abraxas zachowując na zewnątrz spokój w środku drżał,
zastanawiając się nerwowo co też go podkusiło, że zadał to
pytanie, a reszta obserwowała, kalkulując w myślach, czy
blondwłosy Ślizgon uniknie kary ze względu na dobry nastrój ich
Pana, czy też nie. Na twarzy Toma pojawił się uśmiech, jaki miał
zwyczaj mieć, gdy kogoś torturował i Abraxas usłyszał w
odpowiedzi:
-
Owszem, i być może wkrótce nastąpi wielki przełom dla nas
wszystkich. – Malfoy mrugnął zaskoczony, że uzyskał odpowiedź,
a nie karę, którą już przewidywał, po jego plecach przeleciał
dreszcz, niestety nie zmniejszyła się jego ciekawość. Zaryzykował
kolejne pytanie, równocześnie w duchu przeklinając swoją
nieuleczalną głupotę, postarał się jednak zadać je tak, by inni
słuchający nie mogli się domyślić o czym mówi:
-
Czy to ma coś wspólnego z tematem, o którym często ostatnio
rozmawialiśmy? - Abraxas poczuł na sobie wzrok wszystkich z ich
grupy, jednak zignorował te spojrzenia skupiając się na przywódcy.
-
Być może. – Stwierdził krótko Riddle i Abraxas wiedział, że
to koniec ich dyskusji, że nie odważy się ciągnąć dalej tej
rozmowy, jeśli dyskusją, czy rozmową można nazwać enigmatyczną
wymianę zdań.. Powrócił spokojnie do swojej pracy domowej
ignorując wszystko wokół. Kątem oka zauważył jednak, że Tom
ponownie zerka na zegar i uśmiechnął się lekko pod nosem
zadowolony, widząc u Riddle'a tak zwyczajną, ludzką reakcję.
Trudno było ocenić jaka to dokładnie reakcja: oczekiwanie, czy
zniecierpliwienie, ale to już go na razie nie obchodziło.
Piętnaście
minut przed północą, Riddle wszystkich odesłał do swoich
pokojów, a sam wyszedł z pomieszczenia wspólnego, kierując swoje
kroki w stronę Wieży Astronomicznej. Czuł się niezwykle ożywiony
oraz ciekawy tego spotkania. Planował oczywiście pokierować
wszystkim tak, by ten Gryfon jadł mu z ręki, bo przecież był to
Gryfon niewątpliwie, w końcu nie zaprzeczył, gdy Riddle to
zasugerował. Na najwyższym podeście wieży było jeszcze pusto,
ale Tom postanowił jednak zaczekać. W końcu on, jako prefekt, może
w nocy chodzić po Hogwarcie ile dusza zapragnie. Niebo było dziś
bezchmurne, połyskiwały na nim jedynie pojedyncze gwiazdy, noc była
ciepła mimo lekkiego, chłodnego wiatru, który musnął jego
policzek. „... Oby ten Gryfon miał jednak dobre wytłumaczenie
swojego spóźnienia ...” pomyślał już lekko rozdrażniony, gdy
za pomocą zaklęcia sprawdzał godzinę. Było trzydzieści minut po
północy.
***
Harry
zaczął nerwowo chodzić w tą i z powrotem, by starać się ukryć
buzującą w nim złość. Doprawdy, nie mógł się wręcz doczekać
tego spotkania, a teraz czuł tylko narastającą gorycz. Dochodziła
już czwarta rano i powoli słońce wschodziło nad horyzontem, a
tego przeklętego osobnika jak nie było, tak nie ma. Harry w trakcie
ponurych rozmyślań doszedł nawet do wniosku, że ten ktoś wie, że
osoba z dziennika to Harry Potter. Gryfon przeklinał się za to, że
nie pomyślał, by wziąć mapę Huncwotów. W końcu przecież ten
osobnik mógł się tu pojawić niezauważenie pod zaklęciem
kameleona, zobaczył kto jest tym z kim chciał się spotkać i wolał
się jednak wycofać z całego układu. Kto w końcu chciałby mieć
za Przeznaczonego osobę, która uchodzi za niezrównoważoną
psychicznie? Harry zagryzł mocno wargę, starając się w ten sposób
uniknąć jej drżenia, co i tak mu średnio wychodziło. Miał
naprawdę wielkie oczekiwania wobec tej osoby i teraz, gdy ona się
nie pojawiła, czuł w sobie pustkę i głęboki zawód. Zdał sobie
sprawę, że trzymał się jeszcze jakoś w garści tylko dlatego, że
wierzył, że nie jest sam. W duchu ganił się za naiwność i
głupotę, za wiarę w jakieś mrzonki, że może będzie mógł
komuś ponownie zaufać.
-
Kurwa! - Krzyknął na cały głos, dając upust swojemu smutkowi i
rozczarowaniu uderzając pięścią w mur. Ból, który poczuł,
nieco go otrzeźwił, jednak smutek pozostał. Nie przejmował się,
że mógł go ktoś usłyszeć, nie obchodziło go to teraz.
Postanowił już nie wracać do pokoju wspólnego tylko przeczekać
tu aż do śniadania. Usiadł tam, gdzie akurat się znajdował i
zasępił się … był idiotą, że nadal wierzył ...
Z
zadumy wyrwał go wysoki, melodyjny dźwięk, który usłyszał nad
sobą. Niechętnie spojrzał na miejsce, na którym wcześniej
siedział. Zaskoczony zauważył tam Faweksa, feniksa Dumbledore'a.
Zanim zdążył zareagować, ptak podleciał do niego siadając na
jego kolanach. Harry przez chwilę w milczeniu podziwiał piękno
ptaka, nie wiedział czemu, ale wydawało mu się, że już wcześniej
miał kontakt z tym stworzeniem, tylko gdzie? Gdy tylko skupił na
tym myśli, pojawił się ostry ból głowy. Gryfon skrzywił się w
reakcji na ten ból i ponownie skupił swoją uwagę na feniksie,
który bacznie go obserwował, przybliżając swoją ptasią główkę
do klatki piersiowej chłopaka. Harry spostrzegł zbierające się w
kącikach oczu stworzenia łzy, które po chwili spadły dokładnie w
miejsce, w którym było jego serce.
-
Dziękuję, jednak to jest ból, którego nie można uleczyć, ale
bardzo doceniam twoje starania. – Powiedział do niego Gryfon,
głaszcząc delikatnie Fawkesa po aksamitnych piórach. Znał
właściwości lecznicze łez feniksa które najwidoczniej działały
tylko na fizyczny ból. Był jednak nieco poruszony tym gestem ze
strony ptaka.
Głaskanie
Faweksa było w pewien sposób bardzo uspokajające i pozwoliło
Harry'emu poukładać sobie w głowie pewne sprawy. Wbrew swoim
poprzednim myślom zaczął widzieć wydarzenia w jaśniejszych
barwach. Być może te osoba naprawdę nie mogła przyjść? Albo
jakiś nauczyciel, Filch lub jego kotka stanęli mu na drodze. Jak
zwykle zareagował nieco zbyt emocjonalnie, zamiast dokładnie
przeanalizować sytuację. Powoli znów powróciła do niego nadzieja
i trochę się rozchmurzył. Powinien dać temu człowiekowi szansę,
na pewno coś się stało co go powstrzymało przed dotarciem na
miejsce spotkania. Przecież wyraźnie było napisane w liście, że
tamten również bardzo chciał go poznać. Poza tym, dodatkowo to
tamten ktoś pierwszy wyszedł z propozycją spotkania. Dlaczego więc
teraz miałby zrezygnować i zaprzeczać własnym sugestiom. To bez
sensu. Tak rozmyślając i przekonując samego siebie do chwilę
wcześniej wymyślonych argumentów, Harry postanowił, że poczeka
do czasu, aż rzeczony osobnik opisze powód swojej nieobecności.
Gryfon powoli wstał i wytrzepał szatę z kurzu, wyciągając z
torby dziennik i sprawdzając, czy nie ma w nim żadnej wiadomości.
Niestety, na razie nie czuł żadnej magii wydobywającej się z
zeszytu, czyli raczej nikt go nie używał. Chłopak jednak
postanowił się upewnić i otworzył dziennik powoli przerzucając
kolejne strony. Oczywiście nie znalazł niczego. Niepowodzenie
skwitował ciężkim westchnieniem i wrócił do rozmowy z feniksem:
-
Jeszcze raz ci dziękuję, za to co dziś zrobiłeś, jestem ci
bardzo wdzięczny. – Powiedział z powagą patrząc prosto w mądre
oczy ptaka. Ten kiwnął lekko głową w potwierdzeniu i odleciał w
stronę Zakazanego Lasu, pozostawiając na podłodze jedno ze swoich
pięknych piór. Harry miał przeczucie, że Fawekes wiedział
dokładnie czego jeszcze potrzebował oprócz wsparcia. Schylił się
po pióro i zabezpieczając je za pomocą magii schował do swojej
torby. Potrzebował jeszcze tylko, albo i aż jadu akromantuli, a to
nie wydawało mu się zbyt łatwe do pozyskania.
***
Tomowi
zaczęła kończyć się cierpliwość. Nie mógł sobie nawet
wyobrazić, że ktoś nie pojawił się na spotkaniu z nim. A jednak
ten cholerny Gryfon to zrobił! Zrozumiałby, gdyby chłopak napisał
w dzienniku jakieś usprawiedliwienie. Jednak dziennik jak był pusty
taki pozostał. To było niewybaczalne, nikt nie miał prawa tak
niecnie jego, Toma Riddle'a ignorować. Ten Gryfon, kimkolwiek jest,
słono zapłaci mu za zlekceważenie. Ślizgon uważał, że wykazał
już wystarczającą cierpliwość. W końcu niedługo powinien zejść
na śniadanie, stracił tyle czasu na czekanie zupełnie
niepotrzebnie. Był też zły sam na siebie, w końcu mógł wyjść
po dwóch godzinach, a jednak ciągle miał nadzieję, że chłopak
się pojawi. Płonną jak się okazało. Bardzo się mylił. Myślał,
że potrafi przejrzeć ludzi jednak z tym lwem było inaczej, a to
dodatkowo irytowało Toma. Postanowił odreagować jakoś nadmiar
złości i choć po części ukarać krnąbrnego Gryfona. Jednym
szarpnięciem wydobył z kieszeni nieszczęsny gryfoński szalik,
rzucając go na podłogę przed sobą, drugą ręką ujął różdżkę
i chwilę zamarł w zastanowieniu. Tak, to mu pomoże, to w końcu
była jakaś część tego przeklętego oportunisty, więc … Tom
warknął krótkie zaklęcie i biedny szalik stanął w płomieniach,
niedługo potem stając się kupką popiołu, powoli rozdmuchiwaną
przez wiatr. Akt przemocy rzeczywiście pozwolił Tom'owi spojrzeć
na sprawę nieco łaskawszym okiem. Po pewnym czasie zdecydował
nawet, że pozwoli chłopakowi się wytłumaczyć, jednak sam nie
będzie się prosić, by mu to wyjaśnił. To było poniżej jego
godności, sam musi do niego napisać. Dopiero później, kiedy on,
Tom już go odpowiednio zmanipuluje, odpłaci mu się z dodatkową
nawiązką. Jemu, Riddle'owi nigdy nie każe się czekać. Odetchnął
głęboko, żeby odnaleźć spokój i zszedł po schodach, kierując
się w stronę Wielkiej Sali.
Zwolennicy
Toma czekali w komplecie podczas posiłku na Riddle'a. Byli ciekawi
czy ich przywódcy udało się załatwić to, co planował. W końcu
miało być to dla nich przełomem. Kiedy Tom pojawił się w wejściu
do Wielkiej Sali z jego twarzy nie dało się niczego wyczytać.
Znowu nałożył na nią swoją maskę obojętności. Jego zwolennicy
tego nie lubili, bo przez to czuli się niepewni. Jasne było jednak,
że nie mają w tej sprawie nic do gadania. Kiedy Tom zasiadł na
swoim zwyczajowym miejscu, zapadła pełna oczekiwania cisza. Riddle
jednak w całkowitym milczeniu zabrał się do spożywania porannego
posiłku, ignorując ich pytające spojrzenia. Tym razem zaryzykował
Avery:
-
I jak poszły sprawy związane z przełomem? - Z założenia pytanie
miało być przyjazne w tonie, ale Avery widząc jak powoli oczy Toma
ciemnieją wiedział, że popełnił błąd. Mógł czekać, mógł
się nie odzywać … rozejrzał się po pozostałych i stwierdził,
że sądząc po ich minach pomyśleli o tym samym. Przedłużającą
się ciszę przerwał w końcu Riddle:
-
Dziś po lekcjach spotkajmy się tam, gdzie zwykle. – Propozycja
wydawała się obojętna, ale mroczny uśmiech sugerował zgoła coś
innego. Była to obietnica bólu.