W tym roku strasznie was zaniedbałam
moi kochani czytelnicy. Tylko trzy rozdziały wydane w tym roku...
Masakra... Serducho się jednak raduje, że wciąż jesteście i
wspieracie mnie za co was absolutnie uwielbiam. Postaram się sprężyc
tyłek i opublikować jeszcze kolejne dwa-trzy rozdziały w tym roku!
Dam z siebie wszystko by tak się stało! W paru komentarzach
mówiliście, że brakuje wam Toma, voila! W tym rozdziale myślę,
że dość sporo go będzie, ale co się będziemy oszukiwać, nie
ważne ile razy się pojawi, Riddle'a zawsze jest mało :).
Mroczny Aniele: Jak zwykle
nie mogę ani potwierdzić ani zaprzeczyć, ale przyznam, że
uwielbiam czytać spekulacje czytelników. Pozdrawiam Cię bardzo
serdecznie!
Kiminari: Jak przeczytałam
dwa pierwsze zdania, to aż mnie serce zabolało zwłaszcza z tym
szybkim dodaniem rozdziału... Postaram się poprawić... ^^ Po tym
rozdziale powinnaś być tym razem zadowolona z dawki Toma. Nigdy nie
oglądałam Efektu motyla, myślę, że w wolnym czasie nadrobię ten
brak :)
Maja Samsung: Kolejny raz
strasznie mi przykro, że tyle kazałam wam czekać na kolejny. Mam
nadzieje, że teraz „nadrobiłam” trochę momentów z Tomem ^^
Aya Nami: I... kolejna fanka
Toma :) ( Tak wszystkie go kochamy <3 )
Monika Garbicz: Wszystkiego
się dowiesz w tym rozdziale i dzięki wielkie za komentarz!
Queen of the wars in the
stars: Tego długiego nicku nie sposób zapomnieć
:) Cieszę się, że podoba Ci się historia i zapraszam na ciąg
dalszy :)
Kasumi: Moja
droga nie mam ci absolutnie czego wybaczać, jestem naprawdę bardzo
wdzięczna, że znajdujesz chwilkę by coś naskrobać a usterka
komputerowa to jednak nieprzewidziana siła wyższa. Kolejna fanka
Toma... Wierzę, iż ten rozdział nieco cię usatysfakcjonuje :)
Aneri: To
super, że Ci się podoba i mam nadzieję, że zostaniesz dłużej :)
Zuza: Trochę
minęło od ostatniego rozdziału, wierzę jednak iż przypadnie ci
do gustu
Anonimowy: Cieszę
się, że Ci się podoba i bardzo proszę byś następnym razem się
podpisał/a :). Pozdrawiam serdecznie!
Ana: No
wszystko przyjdzie odpowiednia pora. Póki co serwuje wam głównie
pytania, jednak nadejdzie czas i na odpowiedzi ^^
Akuma B: Nie
masz za co przepraszać, życie bywa nie przewidywalne, ale ciesze
się, że już jesteś :) Nie myślałam o twojej rezygnacji w końcu
jesteś jedną z moich kochanych pierwszych czytelniczek :)
Kirano K.: Tak
wiem, wiem popłynęłam i to równo z tym rozdziałem ^^ Mam
nadzieję, że teraz będzie lepiej. Cieszę się, że Signum
przypadło Ci do gustu :)
Paula N:
Bardzo mi miło, że ponownie przeczytałaś Signum i naprawdę
bardzo, ale to bardzo Ci dziękuję za Twoje komentarze które są
dla mnie naprawdę wielkim wsparciem
M.: Dziękuję
za ujawnienie się i mam nadzieję, że będę cię częściej
widywać wśród komentarzy :) Zapraszam na rozdział ^^
Betowała: Jak zwykle niezasątpiona Mato
:)
Rozdział
14: Utracone wspomnienia
Przez
chwilę Harry pozwolił sobie trwać w tym błogim stanie. Świadomość
czyjejś obecności spadła na niego nagle. Zareagował odruchowo
chwytając różdżkę i gwałtownie odwracając w stronę
domniemanego zagrożenia. Zobaczył kobietę, dorodnie obdarzoną
przez naturę o zielonej skórze, długich ciemnozielonych włosach z
jaśniejszymi pasmami w tym samym kolorze, złotych oczach oraz jak
po chwili zauważył chłopak, szpiczastych uszach. Wokół jej
piersi i bioder wiła się girlanda bluszczu, skutecznie zastępując
odzienie. Nieznana istota była piękna i jej widok sparaliżował
zupełnie Harry'ego na dłuższy czas. Cisza się przedłużała, a
chłopak i nieznajoma jedynie się sobie przyglądali. W końcu
Gryfonowi wydało się, że jego mózg zaskoczył, bo nagle
zorientował się, że jest nagi ... gwałtownie chwycił najbliżej
leżącą część garderoby i z krwistym rumieńcem na twarzy
zasłonił dolną część ciała. Śmiech ślicznej istoty tylko
bardziej go zdeprymował, do tego stopnia, że absolutnie nie
wiedział co ma powiedzieć. Doszedł jednak do wniosku, że gdyby
nieznajoma chciała go skrzywdzić już dawno by to zrobiła. Dlatego
powoli opuścił różdżkę, chowając ją do kieszeni trzymanych
przed sobą spodni, a po chwili założył te spodnie wciąż płonąc
ze wstydu. Już ubrany Harry poczuł się o niebo lepiej. Ponownie
spojrzał na stojącą przed nim osobę i zaryzykował rozmowę:
-
Emm ... Przepraszam, ale czym ty jesteś? - Może nie było to
najlepsze pytanie jakie sklecił w życiu, ale nie wiedział jak
wybrnąć, by nie obrazić pięknej istoty, która przecież mogła
okazać się groźna.
-
Jestem driadą, mieszkam tutaj. – Prosta, jasna odpowiedź i ruch
ręki w stronę starego dębu wiele wyjaśniał, ale nie rozwiał
obaw Harry'ego. Chłopak słyszał o driadach tylko tyle, że ponoć
są na skraju wyginięcia i mieszkają w drzewach. O ich obyczajach,
sposobach zachowania i innych tego typu sprawach nie wiedział nic.
Póki co jednak stojąca przed nim driada nie wykazywała nerwowości,
zaniepokojenia, czy chociażby znudzenia, więc zaryzykował dalszą
rozmowę i skruszonym tonem powiedział:
-
Nazywam się Harry i przepraszam, że zakłóciłem twój spokój.
-
Jak mnie znalazłeś? - Padło w zamian pytanie, a Harry postanowił
powiedzieć prawdę w nadziei, że Relin będzie driadzie znany i
jego imię jakoś wyjaśni całe zajście:
-
William, powiedział mi o tym miejscu.
-
Oh ... William ... Musi ci zatem ufać. Nikt teraz poza nim i starym
dyrektorem nie wie o mnie ... - Odpowiedziała driada znikając na
moment jedynie po to, by pojawić się tuż za Gryfonem i delikatnie
objąć go ramionami. Harry zesztywniał ze strachu. Driada to
widocznie wyczuła, ponieważ dodała: – Nie musisz się bać ...
Nigdy bym Cię nie skrzywdziła. – Puściła go i w mgnieniu oka
znalazła się przed chłopakiem. Harry nerwowo przełknął ślinę
i zamrugał lekko zdezorientowany, a driada dodała: – Nie obawiaj
się, zwłaszcza ty nie masz się czego obawiać. – Po tych słowach
dotknęła delikatnie jego piersi, gdzie na moment zalśnił znany
chłopakowi znak. Po chwili zniknął, a driada kontynuowała
szeptem, kreśląc małe kółeczka na piersi Gryfona: – Wierzę,
że William wyczuł, że jesteś „nasz”, choć póki co jest to
słabo widoczne. Silniejsze istoty wyczuwają tą maleńką iskrę,
która w tobie drzemie i która kiedyś stanie się płonącym
płomieniem.
-
Co masz na myśli mówiąc „nasz?” - To wydało się Harry'emu
najbardziej zagadkowe w całej przemowie driady.
-
Wkrótce się przekonasz – oznajmiła, co oczywiście nie
wystarczyło chłopakowi, ale w duchu zdecydował, że lepiej nie
drażnić jej dalszym drążeniem tej sprawy. Tymczasem driada
zmieniła trochę temat: – Jestem pewna, że William nie przysłał
Cię tylko po to, byś mnie poznał, zgadza się?
-
To prawda, skierował mnie tutaj bo wiedział, że mam trudności z
opanowaniem animagii. Chwyciłem się praktycznie ostatniej deski
ratunku, bo sama przyznasz, że obejmowanie nago drzewa jest nieco
dziwaczne. – Samokrytycznie i z humorem wytłumaczył Gryfon, lekko
się przy tym uśmiechając.
-
Jest to dziwaczne owszem, jednak tym sposobem mogłam poznać twoją
duszę. My driady mamy bardzo wielu wrogów, dlatego musimy być
ostrożne w kontaktach z innymi rasami, a zwłaszcza ludźmi i
magami. Są dla nas największym zagrożeniem. - Smutno skwitowała
istota. – A wracając do sprawy, pomogę ci zostać animagiem.
Zmienimy jednak trochę scenerię. To bajoro nie będzie sprzyjało
Twoim wysiłkom.
Po
tych słowach driada zniknęła i ponownie pojawiła się na drugim
brzegu stawu, po czym wolnym krokiem ruszyła w stronę swojego
drzewa i Harry'ego, który z zachwytem obserwował, jak z każdym jej
krokiem woda zmieniała się w trawę pokrytą lśniącymi kwiatami,
które dawały światło. Kiedy dotarła już do kępy, na której
rósł dąb, uśmiechnęła się do chłopaka i uniosła wzrok do
góry. Harry zaciekawiony obejrzał się na olbrzymie drzewo za sobą
i uśmiechnął się zdumiony i zachwycony. W koronie dębu, wśród
gałązek i liści pojawiły się świetliki, które leciutko
migotały tworząc świetlisty łańcuch, kojarzący mu się
nieodparcie ze świątecznymi światełkami. Po dłuższej chwili
obserwacji, do uszu Harry'ego dotarł delikatny chlupot wody, więc
opuścił wzrok i rozejrzał się wokół. Niemal od razu zauważył
mały strumyk ze srebrzystą, czystą wodą, ani trochę nie
przypominającą mętnego, błotnistego bajora, które tak niedawno
pokonywał w drodze do dębu.
-
Tak lepiej prawda? - Skomentowała z uśmiechem driada. Na co Harry
szczerze i z entuzjazmem impulsywnie odpowiedział:
-
Jesteś niesamowita! Nigdy bym, nie przypuszczał, że driady
potrafią tworzyć takie wspaniałe rzeczy!
-
Jesteśmy powiązane z naturą, to dla nas normalne. Jestem rada, że
podoba ci się otoczenie, mam nadzieję, że pomoże w przemianie.
Wszystko co jest ci w tej chwili potrzebne, to spokój i zjednoczenie
z naturą.
-
Zjednoczenie z naturą? - Harry powtórzył bezwiednie w zamyśleniu
i w skupieniu wysłuchał pouczenia, które natychmiast otrzymał:
-
Zwierzęta zawsze są powiązane z otaczającą nas przyrodą.
Stanowią jedną z jej składowych. Każdy gatunek jest zaledwie
pojedynczym ogniwem całego łańcucha istnień, koniecznych by
natura trwała. - Harry zmarszczył brwi analizując tą wypowiedź,
po czym stwierdził:
-
Nigdy nie patrzyłem na to w ten sposób ... Ale kiedy tak sobie
myślę, to rzeczywiście i małe roślinki, i te większe, i glony,
i owady i całkiem duże zwierzęta tworzą razem jakiś połączony
ze sobą system, w którym jedni potrzebni są drugim na różne
sposoby. - Driada słuchała tej wypowiedzi uważnie i na koniec
potwierdzająco skinęła. Hary lekko zagryzł usta, po czym
wyartykułował niepewnie swoją największą obawę: - A co jeśli
nie mam naprawdę do tego talentu? Jeśli mimo tych wszystkich
wysiłków mi nie wyjdzie? Może bez sensu trawię Twój czas i
talent?
-
W twoim wypadku ta opcja nawet nie wchodzi w grę. – Driada
uśmiechnęła się wesoło i trochę podniosło to na duchu Gryfona.
Miał nadzieję, że istota lepiej wie o czym mówi niż jemu się
wydaje. W końcu jest starsza niż on. To akurat nie ulegało
wątpliwości. Jego rozmyślania przerwał nakaz: – Rozbierz się,
połóż na trawie i spróbuj poczuć całym sobą otaczającą cię
naturę. Wsłuchaj się w szmer strumyka, w szum trawy, szelest
wiatru w gałązkach drzewa ... spróbuj się zespolić z otaczającą
Cię naturą. Nie myśl, nie zastanawiaj się, a jedynie czuj ...
Harry
zaczerwienił się na myśl o ponownym rozebraniu się przed tą
śliczną istotą, ale powaga w twarzy driady skłoniła go do
wniosku, że nagość jest elementem niezbędnym na tym etapie nauki.
Dlatego też chłopak westchnął jedynie i posłusznie rozebrał
się, wstydliwie i dość niezdarnie zasłaniając ręką
strategiczne miejsce. Nie trwało to długo, ponieważ już po chwili
dotarło do niego, że skoro ma się nago położyć i rozluźnić,
to nie może jednocześnie kulić się i zasłaniać. Jedno przeczyło
drugiemu. Stało się też jasne, że wybór należy do niego, albo
wstyd i nici z rezultatów, albo spokój i stosowanie się do
wskazówek i jak miał nadzieję dobre wyniki w nauce. Westchnął
ponownie, wyprostował się, a po chwili położył na miękkiej
trawie i zamykając oczy starał się wyciszyć, uspokoić i usłyszeć
coś więcej niż tylko bicie swojego serca. Nie było łatwo, im
bardziej starał się osiągnąć spokój, tym bardziej się
denerwował i wiele myśli krążyło mu po głowie. Między innymi
niespokojna świadomość, że on tu sobie leży całkiem nagi, a
piękna driada go obserwuje. Czuł się cały czas głupio i jakoś
tak niezręcznie, a co gorsza nie potrafił tej myśli wygonić z
głowy. Wracała jak bumerang uporczywie i podstępnie. Po dłuższym
czasie, kiedy stało się jasne, że nie jest w stanie się skupić,
otworzył oczy i usiadł gwałtownie:
-
Wszystko w porządku? - Usłyszał za sobą znajomy kobiecy głos i
odwracając lekko głowę rzucił tonem wyjaśnienia:
-
Przepraszam, ale jakoś nie umiem się skupić i ... i czuję się
trochę przy Tobie skrępowany.
-
Wybacz, czasem zdarza mi się zapominać o takich drobnostkach.
Rozumiem Twoje zaniepokojenie, jesteś przecież dorastającym
młodzieńcem. Ja sama żyjąc już tyle wieków nie przywiązuję
zbyt wielkiej uwagi do nagości. - Wzmianka o wiekach zwróciła
uwagę chłopaka na zupełnie inną kwestię. Odwrócił się z
zainteresowaniem w oczach i palnął bez zastanowienia:
-
Jak długo już tutaj jesteś?
-
Odkąd powstał Hogwart. Helga Hufflepuff zasadziła to drzewo, a
niewiele później ja w nim zamieszkałam. Do tej pory pamiętam jak
była szczęśliwa, gdy się pojawiłam. Helga nie powiedziała
nikomu o mojej obecności, choć podejrzewam, że Rowena wiedziała o
mnie.
-
To niesamowite! To naprawdę niesamowite! - Entuzjazmował się Harry
zupełnie zapominając o skrępowaniu. – Jacy byli założyciele? -
Miał ochotę ciągnąć tą rozmowę, ale driada szybko sprowadziła
go na ziemię stwierdzeniem:
-
Myślę mój drogi Harry, że zaczekamy z opowieściami do czasu, aż
opanujesz animagię. Wrócę teraz do drzewa. Być może to pomoże
Ci w skupieniu.
-
Jak masz na imię? - Kolejne pytanie wyrwało się Harry'emu dość
niespodziewanie nawet dla niego samego, więc się zaczerwienił i
dodał wyjaśniająco. - Przepraszam, nie wiem, czy powinienem pytać.
-
Ilisa – Usłyszał odpowiedź
nim zniknęła i odetchnął z ulgą, że chyba wobec tego nie
przekroczył jakichś nie znanych mu norm grzecznościowych.
Westchnął
i powrócił do ćwiczeń. Położył się i próbował znowu
wyciszyć, ale jakoś nie mógł. Zaryzykował więc próbę w
ubraniach, podejrzewając, że może cały czas problemem jest
nagość. Kiedy jednak nawet ten zabieg nie pomógł usiadł z
ciężkim westchnieniem. W tym momencie w powietrzu usłyszał cichy
chichot, co tylko utwierdziło go w domysłach, że ubrania nie są
jednak dobrą drogą do osiągnięcia animagicznej formy.
-
Nie zaszkodziło przecież, że spróbowałem. Jak widać nic to nie
dało. - Rzucił półgłosem w przestrzeń i chichot ucichł. Harry
chwilę posiedział przemyślając opcje, ale doszedł do wniosku, że
musi wrócić do sposobu zapropowanego przez driadę. Wobec tego
wstał ze zrezygnowaniem z ziemi i ponownie się rozebrał. Z
komentarzem "... No dobrze, to jeszcze raz ..." ułożył
się wygodnie na trawie i zamknął oczy. Leżał długo, chociaż
gdyby ktoś zapytał go o dokładny czas, to nie potrafiłby go
określić. Próbował wsłuchać się w wiatr, ciszę, szum
strumyka, ale wciąż coś mu przeszkadzało, coś uwierało,
swędziało, a w końcu zaczął się niecierpliwić. Nie lubił się
poddawać, jednak tym razem czuł, że utknął w martwym punkcie z
którego nie może ruszyć nawet o krok.
Harry
był tak skupiony i zamyślony, że jakiś ciężar na brzuchu poczuł
dopiero po chwili. Spłoszony uchylił jedno oko i uspokoił się
natychmiast na znajomy widok pogrebina. Zamknął więc ponownie
powiekę próbując wrócić do ćwiczeń:
-
Pogin! Pogin! Pogin! Pogin! - Coraz bardziej natarczywe nawoływanie
pogrebina oczywiście nie sprzyjało ani skupieniu, ani słyszeniu
czegokolwiek, więc Harry chcąc niechcąc otworzył oczy i usiadł
spoglądając na swojego małego przyjaciela z wyrzutem:
-
Słuchaj, obiecuję, że potem się tobą zajmę, ale teraz nie mam
wiele czasu na zabawę więc, jakbyś mógł ... - Harry zamilkł gdy
zauważył, że pogrebin przybiera pozę do złudzenia przypominającą
matkę Rona. Tak samo ręce oparte na biodrach i ta sama zacięta
mina, Jak nic zniecierpliwiona Molly w całej okazałości.
Najwyraźniej pogrebinowi nie chodziło o zabawę, wobec tego, żeby
nie przedłużać, Harry zapytał wprost: - Dobra, więc o co chodzi?
Pogin,
widząc, że Harry w końcu go zrozumiał, zeskoczył z jego kolan i
popędził do leżącej w pobliżu drzewa torby chłopaka. Nie
czekając zanurkował w niej najwidoczniej czegoś szukając. Po
chwili, już nieco zirytowany Harry zobaczył wyrzucane ze swojej
własności rozmaite przedmioty w tym pelerynę niewidkę i mapę
Huncwotów. Irytacja chłopaka wzrosła na widok tak
bezceremonialnego traktowania jego cennych rzeczy. Podszedł szybko
do torby z buszującym w niej stworzeniem i szybko wyciągnął
pogrebina surowym głosem pouczając:
-
Nie można tak wyrzucać czyjejś własności! Tak samo jak nie można
bez pytania grzebać w czyichś rzeczach. Zrozum, to są dla mnie
naprawdę cenne pamiątki i ich strata byłaby bolesna. – Pogrebin
przybrał skruszoną postawę okazując całym sobą, że jest mu
przykro, więc Harry wzdychając pogłaskał jego wielką głowę
pocieszająco. – Jestem pewien, że już więcej tego nie zrobisz
... - Pogrebin w odpowiedzi żarliwie pokiwał na te słowa głową.
Chłopak miał jednak świadomość, że stworzenie nie na darmo
czegoś szukało, dlatego postanowił dowiedzieć się o co tu mogło
chodzić: – Tak więc czego szukałeś? - Zapytał rozchylając
torbę, z której stworzenie wyciągnęło po chwili poszukiwań
czekoladową żabę. – Oh ... nie sądziłem, że możesz lubić
słodycze ... – Zdziwił się głośno Harry odwijając ją
równocześnie z papierka i podając Poginowi, który wziął ją z
wdzięcznością. Podniósł smakołyk do ust, ale zanim zdążył go
zjeść, żaba nagle odskoczyła, a pogrebin ruszył za nią w pogoń.
Harry
chciał przez chwilę mu pomóc, jednak stwierdził, że póki Pogin
ma zajęcie to nie będzie przeszkadzać. Chłopak zajął się
przede wszystkim uporządkowaniem bałaganu w swojej torbie, wsuwając
po kolei na swoje miejsce rzeczy wyrzucone przez pogrebina. W czasie
tej operacji zupełnie nagle ujrzał w torbie małą fiolkę z
białym, błyszczącym eliksirem spokoju, który dziś uwarzył.
Zaskoczony potrząsnął głową nad własną głupotą,
zastanawiając się dlaczego wcześniej nie pomyślał o zastosowaniu
tego środka. Przynajmniej nie straciłby tyle czasu na walkę z
myślami o nagości i różnymi innymi, które bez ustanku krążyły
mu po głowie. Gryfon ujął fiolkę, odkorkował i jednym haustem
wypił zawartość. Czekając aż mikstura zacznie działać
obserwował goniącego czekoladową żabę Pogina, który jak się
okazało w rezultacie przysłużył się mu wybebeszając torbę.
Po
chwili myśli o pogrebinie wywietrzały Harry'emu z głowy, bo
chłopak poczuł jak jego sztywne ramiona rozluźniają się, a całe
napięcie, które czuł, zaczęło zanikać. Jego myśli powoli się
uspokajały i przestały przypominać chaotyczne kłębowisko. Harry
odetchnął i położył się ponownie w trawie zamykając oczy.
Zaczął nasłuchiwać wypełniając instrukcje driady. Pierwszym
dźwiękiem jaki do niego dotarł był szelest trawy, po której
biegał pogrebin, po chwili kumkanie czekoladowej żaby, której
najwidoczniej Pogin wciąż nie złapał. Gryfon skupił się
bardziej i poczuł na policzku wiatr, a po chwili usłyszał szelest
gałązek poruszanych wiatrem i odczuł na policzki źdźbła trawy
lekko falującej pod wpływem podmuchów. Z czasem stawał się coraz
bardziej świadomy rozmaitych odgłosów nocy. Usłyszał jakiś
niezidentyfikowany trzask, szmer strumyka, pohukiwanie sowy dość
daleko od tego miejsca. Im więcej słyszał tym bardziej się
rozluźniał, próbując wyłapać z nocnego życia przyrody jak
najwięcej szczegółów, coraz więcej woni, odgłosów do niego
docierało, a w końcu wydawało mu się nawet, że czuje obecność
Ilis. Zdecydował, że to właśnie dobry moment, by spróbować
zmienić postać. Usiadł otwierając powoli oczy i tak jak było
napisane w książkach starał się wyobrazić sobie siebie jako
zwierzę. Nie mógł myśleć o jakimś konkretnym, bo nie wiedział
przecież jaką formę przyjmie, ale starał się wyobrazić sobie,
że jego ręce zamieniają się w łapy, najpierw ptasie, później
kosmate, a może racice, czy też kopyta, ale nie są to już ludzkie
ręce ... Zupełnie nagle poczuł, że coś się w nim zmienia.
Instynktownie próbował się przed tym bronić, jednak po chwili
opanował lęk i pozwolił na te zmiany. Poczuł narastające ciepło
w swoim ciele i już po chwili zaczęł się zmieniać. Wiedział z
książek, że może poczuć ból podczas przemiany, dlatego nie był
nim zaskoczony, choć natężenie tego bólu przerosło jego
oczekiwania. Bolało bardzo.
Z
gardła wydobył się nieco zduszony okrzyk cierpienia, czuł jakby
wnętrzności ktoś rozrywał raz za razem w różnych miejscach.
Oddychał szybko, coraz szybciej, próbując opanować skurcze i inne
sensacje. W pewnym momencie zauważył, że znak na jego piersi znów
się pojawił, świecąc jasnym blaskiem i paląc niemiłosiernie,
tym bardziej potęgując ból. Harry chciał, aby to już się
skończyło, marzył o tym, błagał w duchu, a w końcu w desperacji
chwycił nagle ręką za serce, bo miał wrażenie, że zaraz mu
wyskoczy z piersi. Resztką świadomości zanotował widok
przerażonego Pogina, który schowany za drzewem, wysuwał zza niego
ostrożnie głowę i spoglądał jednym rozszerzonym ze strachu
okiem.
Ilisa
z cierpliwością zahartowaną setkami lat doświadczenia obserwowała
poczynania młodego maga i jego postępy w animagii. Musiała
przyznać w duchu, że był to wyjątkowy młodzieniec. Bardzo rzadko
się myliła w osądzie ludzi, a to było dobre dziecko, choć bardzo
spięte, zastresowane i niezwykle nieufne. Zresztą Relin nigdy by
nie przysłał nikogo, kto naraziłby ją na niebezpieczeństwo.
Patrzyła z uśmiechem jak Harry poucza pogrebina, a po chwili gładzi
jego wielką głowę. Widać było, że między magicznym
stworzeniem, a chłopcem jest więź i ta więź niezwykle ją
intrygowała. Te rozmyślania przerwał jej widok bólu widocznego na
twarzy chłopca, miała świadomość, że przemiana to bolesne
doświadczenie, ale gdy proces zaczął przedłużać się ponad
miarę postanowiła interweniować. Na drodze stanął jej Pogin nie
pozwalając jej ingerować.
-
Chcę mu pomóc! - Warknęła próbując odepchnąć stworzenie,
które uparcie zagradzało jej drogę. Mogła je bez problemu
wyminąć, ale zaprzestała prób pomocy chłopcu, gdy dostrzegła
drżące małe piąstki, które zaciskały się kurczowo oraz
przerażony wyraz twarzy pogrebina. Zanim obmyśliła inną strategię
postępowania ze stworzeniem, okazało się, że interwencja nie jest
już potrzebna. Usłyszała ryk, który zmroził jej krew w żyłach.
Pogin schował się za jej drzewo wyglądając trwożliwie, a ona
obserwowała jak czarodziej stopniowo przekształca się w zwierzę.
Skowyt, który temu towarzyszył był nie do opisania. Przez chwilę
obawiała się, że coś mogło pójść nie tak i chłopcu stała
się krzywda. Chwila obserwacji wystarczyła, by ocenić, że
wszystko było w porządku, przynajmniej z zewnątrz. Na polanie stał
nieco chwiejnie wielki kot. Należało sprawdzić jeszcze, czy
psychika młodzieńca nie ucierpiała, dlatego driada spokojnie
podeszła do animaga pytając:
–
Harry,
wszystko w porządku? - Kiedy zwierzę odwróciło w jej stronę łeb
i spojrzała w jego oczy, zorientowała się, że jednak nie do końca
transformacja przebiegła tak jak należy. Gdzieś po drodze chłopiec
zatracił się w swojej zwierzęcej formie, ignorując ludzką
naturę. Na widok obnażonych kłów, driada stwierdziła, że na
razie nie może Harry'emu pomóc i natychmiast powróciła do drzewa,
obserwując jak młody mag w swojej animagicznej formie znika w
ciemnościach Zakazanego Lasu.
***
Od
dwóch dni Tom był w parszywym humorze i nikt o zdrowych zmysłach,
nawet by nie pomyślał o tym, żeby się do niego zbliżyć. Kiedy
raz Lastrange próbował poprawić mu nastrój, skończyło się to
dla wszystkich dodatkową sesją tortur. To była wystarczająca
nauczka. Trzymali się z daleka, chyba, że zostali wezwani, lub
musieli zdać sprawę z jakiegoś zlecenia.
Orion
widział, że Malfoy co jakiś czas na niego zerka tak, jakby chciał
go o coś zapytać, jednak wycofuje się za każdym razem. Obaj byli
w kręgu najbardziej zaufanych ludzi Toma, jednak każdy z nich
pełnił w tym kręgu inną funkcję. Zasadą Toma było, że jego
ludzie otrzymywali od niego zlecenia indywidualnie i nie wiedzieli
czym zajmują się inni. Było to zabezpieczenie ze strony ich Pana,
jednak Black chciałby wiedzieć więcej. Temu mogłaby posłużyć
rozmowa z Abraxas'em. Jednak Orion wciąż się wahał, czy podjąć
tą rozmowę. Zdawał sobie sprawę, że Malfoy'om nie można ufać.
Już nie raz udowodnili, że dbają tylko o siebie i nie powstrzymają
się przed niczym, by osiągnąć swój cel. Jaskrawym przykładem
mogła być rodzina Lastrange'ów ...
-
Możemy porozmawiać? - Znajomy głos Abraxasa przerwał rozmyślania
Oriona. Najwyraźniej Malfoy postanowił podjąć rozmowę. Black
zebrał się w sobie i zdwoił czujność. Nie był naiwny. Znał aż
za dobrze Abraxasa i wiedział, że jest jednym z niewielu węży,
który posiada w sobie większość cech Salazara. Bardzo dobrze
ukrywał się za fasadą stuprocentowego arystokraty. Kulturalnego,
układnego, często druga osoba nie zdawała sobie sprawy, że Malfoy
od początku rozmowy manipuluje i prowadzi rozmowę tak, że
adwersarz nim się zorientuje, przekazuje mu w taki czy inny sposób
wszystkie potrzebne informacje. Orion wiedział o tym doskonale i nie
zamierzał dać się na takie sztuczki nabrać. Należał do rodu
Black'ów, a Black'owie nie są naiwni. Po te nawale myśli Orion
spokojnie uniósł wzrok na kolegę i odparł:
-
O czym? - Powoli zamyknął czytaną książkę i spoglądając na
Malfoy'a, który zajmował naprzeciwko niego miejsce przy stole.
-
Zastanawiałem się ... czy może wiesz coś więcej na temat
ostatnich wahań nastrojów Toma ... Widzisz w zasadzie mam swoje
podejrzenia, jednak nie jestem ich w zupełności pewien i mam
wątpliwości, które chciałbym rozwiać ... - Malfoy po swojemu
cedził słowa dobierając je umiejętnie i nie przerywając kontaktu
wzrokowego z rozmówcą.
-
Nie sądzę bym cokolwiek o tym wiedział. – Stwierdził Orion,
ponownie wracając do swojej książki. Sugerował w ten sposób, że
uważa temat za zakończony. Już wiedział w którą stronę Abraxas
próbuje skierować rozmowę i nie miał zamiaru uczestniczyć w
jakichś pokrętnych gierkach. No chyba, żeby okazało się, że sam
przy tym też coś ugra, czegoś się dowie albo ....
-
Wiesz o tej osobie prawda? To przez nią Tom bywa częściej nerwowy
niż zwykle. – Abraksas najwidoczniej nie zamierzał przestać
drążyć intrygującego go tematu, a Black'a zaskoczyło, że Malfoy
tak jasno wyraził o co mu chodzi. Orion'a zaskoczył kierunek
rozmowy, bo właściwie sam nie wiedział kim może być ta
tajemnicza osoba to raz, a po drugie uświadomił sobie, że
kimkolwiek ten człowiek był, to miał wyjątkową zdolność
wpływania na nastrój Riddl'a. Orion się zawahał, ale zdecydował,
że skoro Abraxas jest tak chętny do rozmowy, to czemu tego nie ma
wykorzystać i trochę pociągnąć za język blondwłosego Ślizgona,
by dowiedzieć się co tamten wie.
-
Nie mam pojęcia o jakiej osobie mówisz. - Black postarał się, by
jego odpowiedź zabrzmiała zupełnie niewinnie i nawet nie podniósł
wzroku znad czytanego tekstu. Ze strony Abraksas'a po chwili przerwy
popłynęły kolejne słowa:
-
Obaj dobrze wiemy, że Riddle
powierza nam różne zadania ... I wiem, że ty również jesteś
ciekawy ... Co ja gadam cała nasza grupa wie, że jest z nim coś
nie w porządku ... Od jakiegoś czasu tak jest i myślę, że może
to mieć coś wspólnego z Przeznaczonym. – Tak jasne postawienie
sprawy zaskoczyło Oriona zupełnie do tego stopnia, że lekko drgnął
zanim opanował odruch. Nie wątpił, że tak wytrawny intrygant jak
Malfoy wypatrzył tą reakcję, dlatego postanowił jednak porzucić
pozory i otwarcie włączyć się w rozmowę, tym bardziej, że nie
miał pojęcia o co chodzi. Jak na razie był zdziwiony, bo temat
zdawał się dotyczyć abstrakcyjnej sprawy. Dotąd słyszał o
Przeznaczonych tylko w bajkach, ale Malfoy wydawał się całkiem
poważny, dlatego należało przyjąć, że mówi o sprawie, czy też
osobie realnej, a nie postaci z bajki. Orion wyprostował się,
zamknął książkę wcześniej zaznaczając stronę i skupił uwagę
na koledze. Ten, widząc zainteresowanie dokończył wypowiedź
słowami: – Jestem niemalże pewien, że to on doprowadza Toma do
tych jego wahań nastrojów.
-
Jeżeli by tak było, to ta osoba już dawno by nie żyła lub
spędzała tygodnie w skrzydle szpitalnym. – Skwitował Orion,
czekając na reakcję.
-
Sprawdziłem to i nikogo w ciężkim stanie w Skrzydle Szpitalnym w
interesujących nas terminach nie było. Tylko standardowe oparzenia,
złamania i ofiary wypadków podczas meczów i treningów quiddich'a,
no i inne drobne schorzenia. Obaj wiemy, że Tom nie należy do
subtelnych osób jeśli chodzi o kary i taki delikwent z pewnością
wyróżniał by się swoim stanem w szpitalu. – Abraxas skrzywił
się wewnętrznie, na wspomnienie tortur, po tym jak Tom skądś
powrócił na śniadanie. Drgnął lekko, na dźwięk słów Black'a:
-
Więc, to musi być Gryfon. – Zamyśony Orion patrzył na twarz
Malfoy'a nie widząc go. Zastanawiał się właśnie jak wypytać
Abraxas'a o Przeznaczonego nie zdradzając równocześnie, że tak
naprawdę nie ma o niczym pojęcia.
-
Też o tym pomyślałem i dochodzę do wniosku, że tamtej nocy mieli
się ze sobą spotkać i z jakiegoś powodu jednak nie doszło do
tego spotkania. Skoro Tom'a nie było aż do rana, to musiał
naprawdę długo czekać ... pewnie stąd wynikła agresja gdy Avery
zapytał o przełom, który miał nadejść gdy Tom pozna swojego
Przeznaczonego. - Abraxas mówił tak, jakby sam starał się
wszystkie wydarzenia ułożyć sobie w głowie i do tego potrzebował
wolnego słuchacza, dlatego Orion mu nie przerywał słuchając
równocześnie uważnie. Wiele wydarzeń nabrało w jego oczach sensu
w świetle tego co mówił Malfoy. Miał nawet wrażenie, że uzyskał
więcej informacji niż chciał. Nie zamierzał więc rezygnować,
dlatego włączył się do analizy zdarzeń ryzykując, że zdradzi
się z niewiedzą:
-
To wydaje się logiczne ... Zastanawia mnie jednak jedno. Można
założyć, że żaden z nich nie wie kim tak naprawdę jest ten
drugi, więc jakim cudem udało im się umówić na spotkanie? -
Malfoy znieruchomiał i szybko opuścił wzrok. To świadczyło o
jednym, Orion wykazał niewiedzę i przawdopodobnie ich krótka
rozmowa dobiegła końca. Słowa Abraxas'a tylko potwierdziły
spostrzeżenia Black'a:
-
Skoro nie wiesz o „tym” póki co nie
było tej rozmowy, jednak być może będziemy mogli do tego wrócić
jeśli sam coś wyśpiewasz ... – Mafloy zagrał klasycznie z
lekkim uśmiechem odwracając "kota ogonem" łagodnym,
melodyjnym głosem, po czym wstał i odszedł zostawiając lekko
rozbawionego Orion'a. Black uśmiechnął się do siebie pod nosem,
był pod wrażeniem zdolności manipulacyjnych Malfoy'a. Nie pierwszy
raz zresztą. Sam właśnie dał się złapać w jego sidła! Tym
razem jednak przyjął to spokojnie, ponieważ miał nadzieję, że z
ich przyszłej ewentualnej współpracy wynikną jakieś korzyści
dla niego samego.
Dziennik
od ostatniej wiadomości wciąż pozostawał pusty. Tom jednak starał
się być spokojny. Wyładował się na swoich poplecznikach i na
razie to wystarczyło. Udawało mu się panować nad porywczym
charakterem, ale zdawał sobie sprawę, że to spokój pozorny, łatwo
można go zburzyć. Jego poplecznicy również zdawali się to
wiedzieć. Riddle spojrzał na zegar, który wskazywał parę minut
po północy. Dziś na szczęście nie była jego kolej patrolowania
korytarzy, więc mógł ku własnej radości po prostu położyć się
spać. Sen przez dłuższy czas nie nadchodził. Później go
zagarnął - głęboki i niespokojny. Znowu śnił o swoim
dzieciństwie.
***
Mały
Tom był w swoim w pokoju wraz ze współlokatorem Hubert'em. Nie
znosił go, a nawet więcej nienawidził z całego serca właśnie
takiego rodzaju ludzi. Tchórzy, którzy zrobią wszystko, by nie
stać się ofiarą, a jednocześnie potrafiących odrzucić wszystko
włącznie z własną dumą po to tylko, żeby komuś zaszkodzić.
Hubert szpiegował dla Louis'a, ale często sam stawał się jego
ofiarą kiedy Louis'owi się nudziło. „... Obrzydliwa mała gnida!
...” skwitował Tom w myślach przeszywając wzrokiem drugiego
chłopca, który przerażony odwrócił się na swoim łóżku w
stronę ściany i zakrył się aż po uszy starą kołdrą. Riddle
prychnął pod nosem i wrócił do wcześniejszego zajęcia. Otworzył
stary zeszyt, w którym znajdowały się jego rysunki. To był jedyny
przedmiot, o który dbał. Obrazki zawsze przedstawiały tą samą
postać, czyli czarny cień, zarys osoby. Tom zawsze czuł bliskość
tego cienia, czuł jego opiekę i uwieczniał jego wizerunki na
rysunkach. Ostatnio jednak coś się zmieniło w relacjach małego
Riddle'a i osoby z cienia. Ostatnio, czyli od czasu, gdy malec
dowiedział się, że jest czarodziejem. Zdarzało mu się teraz o
cieniu zapominać. Mały Tom, kiedy sobie to uświadomił, był wręcz
przerażony. Przecież cień był przy nim od zawsze i wydało się
Tom'owi, że za pomoc i wsparcie odpowiada niemałą
niewdzięcznością.
Spojrzał
na zieloną kredkę, która przypomniała mu o tym jak nasłał węża
na Amandę. W końcu jedyne kolory jakich potrzebował to zieleń i
czerń. Lubił rysować oczy cienia, tak pięknie zielone i dające
ukojenie, im więcej o nich myślał, tym większą czuł tęsknotę.
Sen
rozmył się,a po chwili pojawił się inny, ale też z dzieciństwa
Tom'a. Tym razem przypominał czas, gdy mały Tom był wraz z innymi
dziećmi z sierocińca na wycieczce nad morzem, którą co roku
organizowano w wakacje. Tom nie wierzył w szczerość organizatorów
tych wypraw i jakoś nie potrafił się cieszyć tymi wyprawami.
Wiedział, że wycieczki były tylko po to, by zamydlić oczy
odwiedzającym sierociniec sponsorom oraz dorosłym szukającym dla
siebie dziecka. W końcu lepiej powiedzieć, że od czasu do czasu
urządza się wycieczki, niż że dzieci są pozostawione same sobie,
a rozwój społeczny zapewnia im jedynie szkoła. To już w tej
chwili nie miało dla Tom'a zbyt wielkiego znaczenia. Miał pełną
świadomość, że gdy tylko ta cała farsa z tak zwaną wspaniałą
wycieczką się zakończy, on uda się do Hogwartu zapominając o
wszystkim co tutaj przeżył. Westchnął przeciągając się lekko,
gdy usłyszał nagle szydercze śmiechy większej ilości osób. Miał
przeczucie, że znowu się zacznie ... i nie mylił się zresztą.
Wyszedł na ganek. Pod domkiem koczowało parę jego koleżanek i
kolegów zaśmiawając się i omawiając coś, czego jeszcze Tom nie
pojął. Co ciekawsze, kiedy tylko pojawił się w polu widzenia tej
grupki, uwaga rozweselonych dzieciaków skupiła się na nim, a
wskazywanie palcami i wzmożone śmiechy wyraźnie sugerowały, że
to o niego chodzi. Tom zmarszczył brwi w zastanowieniu, nie bardzo
wiedząc co tym razem wymyślili. Rozejrzał się uważnie obejmując
spojrzeniem całą grupę ... Dennis Bishop wraz z Amy Benson mieli w
rękach jego zeszyt z rysunkami cienia. Teraz dotarło do Toma o czym
mówili. Po prostu wyśmiewali się z jego rysunków. Złość
chłopca stopniowo zaczęła rosnąć, ale zawrzała w nim naprawdę
mocno, kiedy dotarło do jego świadomości, że te nic nie warte
gówniarze wyśmiewają się z jedynej "osoby", na której
on mógł polegać. Podbiegł do trzymających zeszyt i popychając z
całych sił dziewczynę wyrwał z jej rąk swoją najcenniejszą
rzecz, po czym przycisnął kurczowo do siebie Wściekłość i furia
Tom'a przepełniały jego niewielkie ciało.
-
Ktoś tu chyba zapomniał gdzie jego miejsce. – Zaszydził Dennis,
podchodząc do Tom'a i uderzając go pięścią w twarz. Mały Riddle
przewrócił się na ziemię, odruchowo upuszczając zeszyt na piasek
i próbując amortyzować upadek. Jego złość zaczęła powoli
wypełniać powietrze wokół i co bardziej wrażliwi w grupie
atakujących, zaczęli wyczuwać tę emanację:
-
Dennis, to zły pomysł, zostaw go w spokoju ... On jest jakiś
dziwny mówię ci ... – Tom poprzez szum krwi w uszach usłyszał
przytłumiony głos Adama. Riddle nie bardzo go kojarzył, bo pewnie
nie był wart jego uwagi, wtapiając się w tłum wszystkich
mieszkańców sierocińca, ale w tym momencie ocenił go jednak
wysoko. Najwyraźniej ów Adam miał instynkt samozachowawczy. Dennis
jednak wyraźnie nie posiadał tej cennej cechy, bo syknął w
odpowiedzi do Adama:
-
To, że jakieś plotki krążą na jego temat nie oznacza, że się
będę go bał. To paranoja, by bać się jakiegoś gówniarza.
Dennis
już od jakiegoś czasu, odkąd pojawił się w sierocińcu, upatrzył
sobie Toma jako ofiarę. Riddle, który miał nadzieję, że odkąd
pozbył się problemu z Louis'em i jego paczką, będzie miał
wszystkich prześladowców z głowy do czasu, aż wyjedzie do
Hogwartu, czuł się zawiedziony. Okazało się bowiem, że życie
zakpiło sobie z niego i na horyzoncie pojawił się kolejny kandydat
na tyrana, który próbował sobie zrobić z małego Toma worek
treningowy. Riddle jako chłopiec niewielkiego wzrostu i drobnej
budowy nie bardzo miał szanse w fizycznym starciu z Dennis'em, który
do tego był najstarszy ze wszystkich chłopców. Za rok miał
osiągnąć pełnoletność. Amy, jako że była najstarszą z
dziewczyn, szybko odnalazła z nim wspólny język, przyjmując
niestety wszystkie złe nawyki Dennis'a. To zdecydowanie jej nie
posłużyło. Wcześniej nie wyróżniała się z tłumu. Tom gardził
takimi osobami jak ona, dlatego Amy utraciła wszelką sympatię w
jego oczach. Przykre doświadczenia nauczyły malca, że jeżeli w
grupie pojawi się silna osobowość, to natychmiast większość
otaczających ją osób zaczyna płaszczyć się przed taką
jednostką jak robaki i poddaje się jej woli. Teraz też to było
widać. Tom nie zamierzał ulegać, ale postanowił panować nad sobą
i podjąć próbę wycofania się. Powoli wyciągnął rękę i
sięgnął po swój zeszyt. Nagły ból w dłoni przekonał jednak
Riddl'a, że zdecydowanie nie będzie łatwo. Dennis nadepnął mu na
rękę. Już chwilę potem oprawca kopnął mniejszego chłopca z
całej siły w brzuch, czym znokautował zupełnie mniejszego od
siebie Tom'a. Dennis w poczuciu zwycięstwa chwycił sporny zeszyt,
odwrócił się na pięcie i z resztą grupy ruszył ku morzu. Tam ze
złośliwym uśmiechem wrzucił nie swój przedmiot do wody i odszedł
pociągając za sobą wierne stadko. Tom został sam i usilnie
próbował się pozbierać.
Po
dłuższej chwili udało mu się pokonać niemoc ciała i wstał
powoli się prostując. Pomasował zmaltretowaną dłoń, a później
bolący brzuch. Czuł, że wściekłość nadal w nim niebezpiecznie
buzuje. Powoli podszedł bliżej wody rozglądając się smętnie w
przekonaniu, że najcenniejsza rzecz jaką posiadał przepadła.
Zaskoczył go zupełnie barwny punkcik okładki zeszytu niesionego
przez jedną z fal już dość daleko od brzegu. Nie zastanawiał się
długo i jak stał, w ubraniach wbiegł do wody i popłynął.
Kiepsko pływał, jednak to nie miało teraz najmniejszego znaczenia,
ważny był cel, jeśli teraz straci ten zeszyt, to groziło mu, że
zapomni ... zapomni o swoim przyjacielu "cieniu", był tego
pewien. Przy umiejętnościach pływackich Tom'a dopadnięcie zeszytu
było nie lada wyczynem ... walczył o to długo i zawzięcie. Prąd
wodny mu nie sprzyjał, ale w końcu dopiął swego. Widok zesztu tuż
przed twarzą zaskoczył Riddl'a, ale nawet wielkie zmęczenie i
strach nie stępiły jego refleksu. Błyskawicznie chwycił dopędzony
zeszyt i uśmiechnął się do siebie. Nie było na co czekać.
Walcząc z falami mozolnie starał się zawrócić, intensywnie
myśląc o tym, że zmęczenie jest coraz większe, a on sam wolałby
już poczuć piasek pod stopami, bo za chwilę pewnie zupełnie
opadnie już z sił. Nagłe szarpnięcie w okolicy brzucha zaskoczyło
Riddl'a, ale nie zdążył się przestraszyć, bo niespodziewanie
okazało się, że jest już na piasku, poza zasięgiem wody. Tom
zdumiony zamrugał kilka razy oczami, niepewnie się rozglądając.
Wyraźnie wszystko było w porządku i mógł się już czuć
bezpieczny. Chwila zastanowienia wystarczyła, by doszedł do
wniosku, że musiała tu zadziałać magia. Odetchnął głąboko i
usiadł, żeby odpocząć. Dopiero teraz spojrzał na przyczynę
całej tej afery. Zeszyt był mokry i wyglądał okropnie. Tom
postanowił zaryzykować i zupełnie świadomie skorzystać z magii w
celu osuszenia swojego skarbu. Skupił na nim całą wolę i zaczął
delikatnie dmuchać na okładkę. Podziałało. Co prawda osuszanie
chwilę trwało, ale ważne było przede wszystkim to, że zeszyt
wyglądał teraz o niebo lepiej. Oczywiście wilgoć zrobiła swoje.
Strony były pofałdowane, ale za to rysunki w większości nie
ucierpiały. Tom odetchnął z ulgą i zmarszczył brwi w
zastanowieniu. Nie zamierzał pozostawić tej sprawy bez odpłaty.
Postanowił zapłanować zemstę, szczególnie chodziło mu o
Dennis'a i Amy. Zarys planu pojawił się niemal natychmiast. Chłopak
wiedział, że ta dwójka i jeszcze dwu pachołków tamtych,
zamierzają przeprowadzić dzisiejszej nocy w pobliskiej jaskini test
odwagi. Wystarczyło się dołączyć i urządzić oprawcom
prawdziwie piekło.
Zgodnie
ze swoim planem Riddle pojawił się w okolicy wejścia do jaskini
jako pierwszy, wszedł do groty, zbadał jej budowę, rozmieszczenie
przeszkód, korytarzy i poczynił pewne przygotowania, by
przedstawienie szykowane dla prześladowców ubarwić i uczynić
bardziej emocjonującym. Po tym, Tom schował się za skałą w
pobliżu wejścia do jaskini i czekał na przybycie czwórki swoich
ofiar. Dennis, Amy, Louis i Hubert pojawili się około północy, a
na ich widok na twarzy Tom'a pojawił się uśmiech podekscytowania.
Gardził nimi i nawet przez chwilę nie poczuł dla nich litości. W
końcu ruszyli z miejsca w głąb groty, a Riddle udał się za nimi.
Śledzona grupa przy pierwszym rozwidleniu podzieliła się na dwie
części i każda dwójka ruszyła innym korytarzem. Tom przewidział
taką możliwość i teraz dokonał szybkiego wyboru. Podążył za
Louis'em i Hubert'em. Najpierw poruszał się bezszelestnie, ale z
czasem celowo zaczął stawiać coraz głośniej kroki. Oczywiście
dwójka z przodu zaczęła dość szybko wykazywać oznaki
zdenerwowania:
-
L ... Louis czy ty również t ... to słyszałeś? - Wyjąkał
młodszy z chłopców - Hubert, oglądając się niespokojnie za
siebie i oczywiście niczego nie dostrzegając w ciemności.
-
Oh zamknij się, po drugiej stronie jest wyjście więc wkrótce się
stąd wydostaniemy, a to co słychać to tylko kapiąca woda. Jeżeli
się nie ogarniesz do końca świata zostaniesz popychadłem. –
Warknął starszy chłopiec nie chcąc nawet sam przed sobą
przyznać, że odczuwa lęk, a tym bardziej pokazywać to Hubert'owi.
Młodszy nie mając wyjścia podążył za nim przełamując strach.
Faktem jest, że nie bardzo miał jakieś wyjście, bo to Louis
trzymał ich jedyne źródło światła, czyli latarkę. Hubert
oczywięcie miał świadomość zysków jakie może osiągnąć jeśli
przejdzie próbę. Wiedział, że przesunie się wyżej w hierarchii
grupy, że przestanie być pachołkiem i popychadłem, ale jakoś nie
bardzo pomagała mu ta świadomość w walce ze strachem:
-
Ta droga się nie kończy,
chcę już wracać! - Wyjęczał błagalnie, nie bardzo wierząc, że
zostanie wysłuchany. Strach Hubert'a zaczął rosnąć i chłopak
miał coraz większe przeczucie, że grozi im niebezpieczeństwo.
Każdy krok w głób czarnej czeluści był gorszy, a szelest jakichś
kroków za plecami przerażał. Czy to były rzeczywiście kroki, czy
to tylko wyobraźnia podsuwała te szelesty, młodszy z chłopców
nie wiedział, ale też i nie zamierzał zawracać po to, by to
sprawdzić. Wolał iść ku przodowi i obiecanemu wyjściu. Nawet
jeśli narzekał to i tak nie starał się nawet zwolnić.
-
Widzisz tam jest wyjście. – Głos Louis'a przerwał smętne i
pełne strachu myśli Hubert'a, który odetchnął z ulgą.
Oczywiście nie widział wyciągniętej ręki kolegi, ale i jej nie
potrzebował. Przed nimi widniał zarys wyjścia. W momencie, gdy
odruchowo obaj przyspieszyli, kroki za nimi stały się i
głośniejsze, i szybsze. Na tyle wyraźne, że nie ulegało już
wątpliwości, że są realne. Obaj chłopcy odwrócili się
gwałtownie, a Louis oświetlił teren za nimi światłem latarki. W
słabym blasku zobaczyli znajomą postać Tom'a Riddle'a. Obaj
chłopcy spięli się mimowolnie, a Hubert poczuł dreszcze, które
wróciły wraz z poczuciem niebezpieczeństwa.
Tom
widząc jak zastygają w miejscu zaśmiał się cicho, a echo
wzmocniło i rozniosło po korytarzu jego śmiech sprawiając, że
obaj chłopcy cofnęli się przerażeni.Uśmiech Toma się poszerzył,
a ich reakcja usatysfakcjonowała. Postanowił być w tym wypadku
łaskawy:
-
Wiecie, zastanawiałem się jak mogę się z wami zabawić
dzisiejszej nocy. Jednak wasze przerażenie sprawiło, że potraktuję
was łagodnie. Postanowiłem zrobić wam mój własny, indywidualny
test odwagi. Powinniście być wdzięczni, bo jestem pewien, że
bardzo wiele wyniesiecie z tego testu. - Po tym wstępie Tom
uśmiechnął się drwiąco, ale obaj chłopcy nie czekali już na
dalszy ciąg, odwrócili się gwałtownie i biegiem ruszyli w stronę
zbawczego wyjścia. Tom nie wykonał żadnego ruchu, tylko syknął
cicho. Niemal natychmiast uciekinierzy usłyszeli całkiem znajomy
syk węży i już po kilku krokach okazało się, że zbawczej
przystani, czyli wyjścia, nie osiągną łatwo. Drogę zagrodziło
im kilkanaście węży różnej wielkości. Zostali otoczeni. Stanęli
jak wryci rozglądając się dziko:
-
No, no ... - zacmokał z dezaprobatą Tom. – Nawet nie zdążyłem
wam wytłumaczyć zasad naszej małej zabawy, a wy chcieliście już
uciec. Jestem naprawdę rozczarowany waszą postawą, ale to tylko
potwierdza jakim ścierwem jesteście. – Powiedział to wszystko
melodyjnym tonem, jednak w ostatnie słowo włożył tyle jadu, że
jego współlokator Hubert mimowolnie pisnął ze strachu, powodując
jeszcze większe obrzydzenie na twarzy małego Riddle'a.
-
Nie mam zbyt wiele czasu dla was,
toteż wyjaśnię wam krótko zasady. Jak wiecie są dwa wyjścia.
Jedno jak widzicie jest zaraz za wami, jednak musicie przejść wśród
moich miłych syczących kolegów. Uwierzcie, nie objedzie się bez
paru ukąszeń. Mogę was jednak nieco uspokoić, żaden z nich nie
jest jadowity. Druga opcja, to po prostu cofnięcie się z powrotem
do pierwszego wejścia. Oznacza to, że musicie ominąć mnie, a
możecie mi wierzyć, że nie będę stał bezczynnie. W końcu to
nie byłoby takie zabawne nieprawdaż? Macie minutę na wybór.
Jeżeli do tego czasu nie wykonacie żadnego ruchu do akcji wkroczymy
ja i moi przyjaciele razem. Tyle zasad, a teraz zaczynam odliczanie.
Louis
dobrze pamiętał jak się ostatnio skończyło dla niego dręcznie
Toma, więc dla niego jedyna opcja była oczywista. Wybór pomiędzy
wężami, a Riddle'm był jak wybór pomiędzy owcą, a smokiem. Nie
chcąc dłużej czekać, obrał drogę w stronę pobliskiego wyjścia.
Kątem oka zarejestrował, że Hubert idzie za nim. Na razie nic się
nie działo, dlatego postanowił przyspieszyć, mając nadzieję, że
uchroni się przed większą ilością ukąszeń. Poczuł kilka
ugryzień na nogach, jednak po kilku dzikich susach osiągnął
wyjście. Dał radę. Odwrócił się, by zobaczyć jak poradził
sobie Hubert. Niewiele widział w mroku, ale krzyk kolegi nie wróżył
nic dobrego. W rezultacie po dłuższej chwili Hubert dotarł do
wyjścia i opadł na skałę koło niego, ale był o wiele bardziej
pokąsany, a do tego zupełnie roztrzęsiony. Płakał, a po chwili
zemdlał. Louis zastanawiał się właśnie co teraz ma zrobić,
kiedy usłyszał zbliżające się z wnętrza jaskini kroki. Oddech
przytomnego chłopaka przyspieszył, gdy ten ujrzał ustępujące
posłusznie z drogi węże. Taki posłuch mogła mieć tylko jedna
osoba. Louis chciał, bardzo chciał się zerwać i uciec, ale nie
był w stanie się ruszyć. Usilnie próbował, ale nic się nie
działo, ciało nie chciało go słuchać:
-
Widzę, że jednak paraliż zadziałał. – Zaśmiał się Tom
obserwując z rozbawieniem nieudolne próby chłopca.
-
Mówiłeś, że nie są jadowite! - Krzyknął histerycznie Louis,
walcząc nadal ze swoim nieposłusznym ciałem. Spokój w postawie
Tom'a, czerwony błysk w jego oczach nie wiadomo skąd się biorący
i ten jego okrutny uśmiech przerażały Louis'a.
-
To tylko paraliż, a to cię nie zabije, choć świat byłby
niewątpliwie lepszy bez takich jak wy. W ramach nauczki spędzicie
jednak miłą noc z moimi przyjaciółmi, póki odrętwienie nie
ustąpi. – Po tym oświadczeniu Riddle odwrócił się i
bezszelestnie zniknął znowu w ciemnościach jaskini. Louis zbladł,
zrobiło mu się zimno i po cichu zaczynał zazdrościć Hubert'owi,
że tak szybko zemdlał.
Tymczasem
Tom szybko wracał do rozwidlenia. Kiedy był już niedaleko usłyszał
szmer głosów. Zwolnił więc i bezszelestnie zakradł się na
miejsce. Amy i Dennis, żywo o czymś rozmawiali. Wyglądało na to,
że cofnęli się do tego miejsca tuż po tym, jak tamta dwójka
zniknęła. To było oczywiste, bo droga, którą niby chłopak z
dziewczyną obrali prowadziła w głąb skały, a nie ku wyjściu.
Brwi Toma powędrowały ku górze, gdy para od rozmowy przeszła do
raczej namiętnego pocałunku. Ręka Dennisa zaczęła powoli
wędrować pod bluzkę Amy, z której ust wydobył się jęk,
spotęgowany echem jaskini. Mały Riddle skrzywił się kiedy bluzka
zaczęła podjeżdżać w górę, a dłonie Amy dość niecierpliwie
manipulowały przy spodniach Dennis'a. Tom nie czekał dłużej na to
co mogłoby się dziać, tylko zasyczał cicho i na jego rozkaz
pojawiły się sporych rozmiarów węże, które natychmiast posłał
w stronę dwójki niedoszłych kochanków. Amy pierwsza dostrzegła
gady i w panice wyrwała się z ramion Denis'a. Nie zastanawiając
się wiele pobiegła korytarzem w głąb jaskini. Za nią, niezdarnie
poprawiając spodnie pognał Dennis, oświetlając drogę latarką.
Tom spokojnie ruszył za nimi.
Szedł
już dobre dziesięć minut, zastanawiając się jak daleko tamci
zaszli, skoro wciąż ich nie spotkał. Mrożący krew w żyłach
krzyk z przodu, który niewątpliwie należał do dziewczyny, a zaraz
potem równie przeraźliwy wrzask Dennis'a przekonał Toma, że jego
ofiary nie są daleko. Trochę zaniepokoiły go te krzyki, ale
stwierdził, że to chyba widocznie jakieś węże zaszły jego
ofiary od drugiej strony. Szybko pobiegł w tamtym kierunku, czując
że robi się coraz zimniej. Nie przejął się tym przekonany, że
im głębiej i niżej, tym temperatura musi być mniejsza. W końcu
osiągnął miejsce, z którego widział już w świetle wciąż
zapalonej, porzuconej latarki tamtą dwójkę, a nad nimi szarą
chmurę dymu. Tom podszedł jeszcze kilka kroków i zrozumiał, że
to co wziął za szary dym, okazało się latającymi postaciami w
długich podartych płaszczach i z kapturami na głowie. Instynkt
samozachowawczy zawył jak syrena w umyśle małego Tom,a, toteż
chłopiec odwrócił się i chciał uciekać. Nagle sparaliżowały
go napływające najboleśniejsze wspomnienia. Pierwszym był
moment, gdy po raz pierwszy został pobity i wrzucony do starej
piwnicy, a gdy tylko wyszedł stamtąd i zauważyli to jego
prześladowcy, został zawleczony, wrzucony i zatrzaśnięty w
składziku na miotły. Wspomnienie rozmazało się, ustępując
miejsca następnemu, w którym był podtapiany w starej wannie, a nad
nim rechotało kilku starszych chłopców, którzy wyraźnie świetnie
się bawili, gdy kasłał zdzierając sobie boleśnie gardło. Po
chwili następne wspomnienie zdominowało myśli małego Tom'a. Tym
razem siedział sam w piwnicy,
próbując opatrzyć zdarte kolana i cieknącą krew z nosa, która
plamiła szarą bluzę.
Bolało
go całe ciało i nie był w stanie się podnieść bez jęku bólu.
Był sam więc mógł sobie pozwolić na chwilę słabości. Znowu
nastąpiła zmiana wspomnienia, ale to, które napłynęło było
inne. Nie było już tego charakterystycznego, przeraźliwego zimna,
czuł za to jakby ktoś osłonił go opiekuńczymi ramionami. Powoli
się w nich ogrzewał, odczuwał coraz więcej bodźców
zewnętrznych, odzyskał słuch i wzrok. Otworzył oczy i rozejrzał
się nieprzytomnie, a po chwili już dużo uważniej. Zauważył
wokół siebie lśniący, biały krąg, a za sobą postać, którą
od dawna rysował w zeszycie. To był jego cień. Nie zmienił się,
był taki jak zawsze i ku radości Toma znowu był widoczny. Cień
przemówił cichym, ale doskonale słyszalnym dla Toma głosem:
-
Planowałem pokazać się dopiero, kiedy nadejdzie odpowiednia pora …
Jednakże ta pora nie nadejdzie nigdy, jeżeli dementorzy wyssają
twoją duszę. Odeślę waszą trójkę przed jaskinię. Tam już
powinniście znaleźć odpowiednią pomoc, choć dla tamtej dwójki
jest już za późno … - Cień odwrócił się w kierunku leżących
nastolatków, nad którymi wciąż unosiło się co najmniej
kilkunastu dementorów.
-
Poczekaj a co z tobą?!
-
Ja tu zostanę, by powstrzymać te stwory, które zapewne podążą
za tobą. Naprawdę, by trafić na samo ich leże trzeba mieć
niesamowitego pecha. – Cień zaśmiał się cicho, a mały Tom
zarejestrował w myślach, że bardzo podoba mu się ten śmiech.
Kątem oka Tom dostrzegł, że ciała Denissa i Amy uniosły się w
powietrzu i zaczęły płynąć w jego stronę. Tymczasem cień
kontynuował przemowę. – A teraz mój drogi biegnij póki sił ci
starczy. Zaklęcie lewitacji utrzyma się dopóki będziesz biegł. -
Instrukcja była jasna, ale Riddl'e mimo wszystko postanowił wyrazić
oburzenie:
-
Nie odejdę jeśli nie będę mieć pewności, że wszystko z tobą
będzie w porządku!
-
Twój zeszyt, daj mi go. – Odpowiedział cień wskazując na jego
torbę, a Tom zaczął grzebać w torbie na oślep wpatrując się w
intensywnie zielone oczy cienia. W końcu trafił ręką na zeszyt i
podał go posłusznie. Cień wyciągnął rękę, a Tom był niemalże
pewien, że widział jego dłoń. Żałował, że nie zdążył się
przyjrzeć się twarzycienia, choć ta zamajaczyła mu jedynie w
poświacie. Tradycyjnie Tom widział tylko duże zielone oczy i
wyraźnie musiało mu to wystarczyć na razie. Dźwięki
przewracanych stron uświadomiły Riddle'owi, że cień ogląda jego
rysunki. Nie wiedział skąd, ale był pewien, że oglądający
uśmiecha się. Przypuszczenia Toma potwierdziły się, kiedy przez
mgnienie oka zauważył profil swojego tajemniczego opiekuna. Mimo
całej grozy sytuacji i na razie zapomnianych dementorów krążących
bez wątpienia gdzieś w pobliżu, Tom poczuł w sercu coś dziwnego,
takie dziwne ściśnięcie i ciepło. Mały Riddle nie wytrzymał i
chwycił jedną z rąk cienia. Druga ręka opiekuna wyciągnęła się
w kierunku malca i pogładziła go z taką delikatnością i
czułością jakiej nigdy od nikogo nie zaznał, a jednocześnie Tom
miał wrażenie, że to wszystko było dziwnie znajome.
-
Zostań ze mną. – Poprosił chłopiec błagalnym głosem, chociaż
wiedział, że to mało realne i niezbyt logiczne. Cień jednak tylko
pochylił się nad nim, a przed oczami malca zamajaczyły dłuższe
włosy opiekuna. Cień pocałował chłopca w czoło, mówiąc
krótkie „ Uciekaj”. To przywróciło Toma do bez wątpienia
trochę strasznej rzeczywistości. Ton głosu opiekuna nie
pozostawiał miejsca do dyskusji i Tom spełnił rozkaz. Odwrócił
się i ruszył biegiem korytarzem w górę holując za sobą dwa
bezwładne ciała. Nie oglądał się za siebie, ponieważ ciemność
i nierówności terenu nie bardzo na to pozwalały, ale niknący,
dobiegający od tyłu poblask i zdecydowany brak dementorów wokół
sugerowały, że jego przyjaciel został i powstrzymuje stwory przed
atakiem.
Tymczasem
cień walczył powstrzymując dementorów i zastanawiał się, czy
wystarczy mu energii, póki Tom nie znajdzie się dostatecznie
daleko. W końcu był jeszcze wciąż niekompletny i nie była to
nadal jego pora. Zdobył się na wysiłek i materializację, bo przez
chwilę bał się o małego Tom'a. Na szczęście chłopiec
przetrwał, a już w przyszłym tygodniu zaczynie naukę w Hogwarcie,
a tam już na pewno będzie bezpieczny. Cień wiedział, że gdy znów
w przyszłości będzie kompletny ponownie się spotkają. Kiedyś.
Niestety, miejsce w którym przyjdzie mu przeczekać, może być
pewnym problemem, a jednocześnie jednym z najlepszych zabezpieczeń
przed niepowołanymi rękoma. Cóż, czas już dawno przestał mieć
dla niego znaczenie, „... Gdy tylko znów się połączymy wszystko
będzie w porządku ...” pomyślał czując, jak jego ciało
zaczyna przekształcać się ponownie w cień. Wiedział, że nie ma
teraz siły na więcej. Resztką świadomości odnotował, że Tom
znajduje się w bezpiecznym miejscu i nikt go już nie skrzywdzi.
„... Pora udać się na spoczynek i czekać aż odnajdzie mnie
druga połowa ...” myśli cienia powoli zanikały, a on sam
przemieścił się z szybkością dostępną tylko bytom
niematerialnym i zniknął w zeszycie ukrywając się wśród dwóch
skał.
Sen
trwał ...
Mały
Tom otworzył oczy i rozejrzał się nieprzytomnie. Wyraźnie nie był
już w jaskini. Przekonał go o tym widok strasznie jasnego pokoju.
Rozejrzał się jeszcze raz uważniej i widok znajomych znaków oraz
lekarstw na półce obok uświadomił mu, że leży w pokoju
wycieczkowej pielęgniarki. Wytężył słuch próbując podsłuchać
rozmowę dobiegającą zza drzwi pokoju. Udało mu się usłyszeć:
-
Nie wiemy co mogło być przyczyną ich stanu, a co najdziwniejsze
ten chłopiec w pokoju w ogóle nie ucierpiał. Tamta dwójka …
biedne dzieci, wygląda na to, ze mogą z tego nie wyjść. Póki co
przewieziono ich do szpitala. Lekarz załamywał ręce nad ich stanem
i nie dawał wielkich, a nawet żadnych nadziei. – Tom przestał
wysilać słuch. Strasznie bolała go głowa, czuł okropną,
rozdzierającą pustkę w sobie, Czuł, że czegoś brakuje i to tak
cholernie bolało. Nie zdawał sobie nawet sprawy z tego, że zaczął
krzyczeć histerycznie, a z jego oczu płynęły łzy. Ostatnim co
zdążył resztką świadomości zarejestrować, były otwierane z
hukiem drzwi oraz zastrzyk, który spowodował, że wszystko znowu
stało się ciemne. Mały Tom czuł, że utracił coś naprawdę
cennego.
Tom
obudził się gwałtownie w swoim dormitorium, szybko zerwał się z
łóżka i rzucił w stronię myślodosiewni, którą ukrył w
schowku w ścianie. Spieszył się, bo czuł, że znowu zaczyna
zapominać postać ze snu, a przecież pamiętał jeszcze przed
chwilą tak wiele szczegółów. Teraz wizja znów się rozmywała, a
świadomie pamiętał jedynie zielone oczy oraz dotyk na policzku.
Miał nadzieję, że nieświadomie pamiętał więcej i że
wspomnienie, które właśnie wrzucał do myślodsiewni zawiera to,
na czym mu zależało. Czego w duchu pragnął. Postanowił to
sprawdzić i zanurzył się we wspomnieniu, a później jeszcze raz i
jeszcze raz ... gdyby ktoś z boku obserwował go teraz, byłby z
pewnością zszokowany widząc jego determinację i pojedynczą łzę,
która torowała sobie drogę przez jego policzek.
***
Rano
gdy Ron się obudził, pierwsze co zrobił, to jak zawsze zerknął
na łóżko Harry’ego, by sprawdzić, czy jeszcze śpi. Tym razem
łóżko przyjaciela było puste. Przez chwilę wprawiło to Ron'a w
konsternację, ale jeszcze nie zaniepokoiło. Ostatnio Harry'emu
zdarzało się wstawać przed nimi wszystkimi i wychodzić. Później
zawsze czekał na nich w Wielkiej Sali. Po tej konstatacji Ron nie
myślał już więcej o przyjacielu w przekonaniu, że spotka go na
śniadaniu. Po porannej toalecie spokojnie zszedł do pokoju
wspólnego. Tam czekała już na nich Hermiona, której uwadze nie
uszedł oczywiście brak Harry’ego:
-
Gdzie Harry? - Zapytała.
-
Nie wiem, ale podejrzewam, że znowu poszedł pierwszy do Wielkiej
Sali. - Ron z niewzruszonym spokojem odpowiedział przeciągając się
leniwie.
-
Myślisz, że znowu może miewać koszmary? Dawniej przecież nie
było można go dobudzić. Zresztą tak jak i ciebie ... –
rozmyślała na głos dziewczyna marszcząc brwi w zamyśleniu.
-
Naprawdę nie wiem, może zaczekajmy ze spekulacjami, aż dotrzemy do
Wielkiej Sali? Jak go tam nie będzie to zastanowimy się co dalej. –
Zaproponował Ron na co Hermiona kiwnęła potwierdzająco głową i
wyszli z wieży Gryfonów.
W
Wielkiej Sali jednak Harry'ego nie było i nikt kogo pytali go nie
widział. Ron z Hermioną po śniadaniu
udali się z powrotem do pokoju chłopców po to, by otworzyć kufer
Harry’ego. Wymyślili bowiem, że mapa Huncwotów pomoże im
zlokalizować przyjaciela. Niestety, okazało się, że Harry nałożył
na swój kufer taką ilość zaklęć chroniących jego własność,
że nie udało im się dostać do mapy. Jedno z zaklęć
wygrawerowało nawet na ich czołach słowo „ złodziej”, a inne
delikatnie, choć stanowczo odepchnęło dłoń Rona. Przez chwilę
oboje stali zaskoczeni takim obrotem spraw. Pierwsza odezwała się
Gryfonka:
-
Mam co do tego bardzo, ale to bardzo złe przeczucia. –
Stwierdziła, po czym przeszła do łazienki i przeglądając się w
lustrze usilnie starała się zasłonić grzywką zawstydzający
napis. W ślad za nią poszedł Ron, robiąc to samo. Nagle jednak
drzwi otworzyły się z hukiem, i okazało się, że stanęli w nich
bliźniacy z wymierzonymi w nich oboje różdżkami.
-
Widzisz to samo co ja Fred? Myślałem, że mogę się spodziewać
każdego próbującego myszkować w bagażu Harry’ego, ale nie
spodziewałem się, że to wy tak naruszacie jego prywatność –
zacmokał z dezaprobatą George.
-
Harry wiedział do kogo się może zwrócić w tej sprawie ... nie
ładnie, nie ładnie – Wtórował mu Fred kręcąc głową.
-
Więc to wasza sprawka. – Stwierdziła z oburzeniem Hermiona,
musimy znaleźć Harry’ego więc pomóżcie nam dostać się do
mapy, nie było go w łóżku od rana na śniadaniu też się nie
pojawił. Martwimy się o niego. – Podjęła próbę przekonania
bliźniaków do współpracy.
-
Przykro nam Hermiono, ale nie możemy wam pomóc. Poza tym sama
pomyśl, nie bez powodu Harry powierzył nam zabezpieczenie jego
kufra. Nie możesz choć przez chwilę nie wciskać swojego nosa tam
gdzie nie trzeba? Harry też posiada swoje tajemnice i oboje
powinniście to uszanować. – Powiedział nieco oschle George na co
dziewczyna nieznacznie się obruszyła, nie wykazując jednak jakichś
większych oznak skruchy. – Także przykro nam, ale nie pomożemy.
– Zdecydowanie oświadczyli bliźniacy i wyszli nie czekając na
komentarze nakrytej na gorącym uczynku dwójki.
-
Czekajcie! Chociaż dajcie antidotum na ten napis! – Krzyknęła za
nimi Gryfonka.
-
Niestety, ale jeszcze takiego nie wymyśliliśmy! – Odkrzyknął
Fred i zamknął drzwi.
Schodząc
do pokoju wspólnego bliźniacy śmiali się szczerze z min tamtej
dwójki oraz oburzenia dziewczyny na słowa Georga.
-
Ktoś jej w końcu musiał powiedzieć prawdę, choć wątpię, by
wzięła te słowa do siebie, może gdyby ładnie poprosiła dałbym
jej to antidotum. – Stwierdził z przekornym uśmiechem Fred.
-
No co ty! Harry musi zobaczyć
te urocze napisy, no i należy mu się wiedza co próbowali zrobić.
Może gdy powie im to samo Harry to przemówi im to do rozsądku. -
Zastanowił się George.
-
Mam taką nadzieję. Myślisz, że będą dziś go kryć?
-
Wiesz … Może i ostatnio dawali dupy jako przyjaciele, ale jednak
potrafią w takich sprawach pozostawać lojalni. – Powiedział bez
wahania z przekonaniem George.
Harry
otworzył powoli oczy. Pierwsze co poczuł to ogromny ból głowy
oraz odrętwienie mięśni, które przy próbie wstania również nie
chciały współpracować. Próby podniesienia ciała przeciągały
się w nieskończoność, aż w końcu udało mu się oprzeć o pień
drzewa. Oddychał ciężko, czuł się bardzo zmęczony niedawnym
wysiłkiem. Miał straszny mętlik w głowie oraz lekkie zawroty.
Przymknął oczy i zaczął głęboko oddychać, by choć trochę
oczyścić, uspokoić swój umysł i dowiedzieć się, przypomnieć
sobie jak znalazł się w obecnej sytuacji. Zmęczenie zdawało się
jednak brać górę nad jasnością umysłu i Harry nie wiedział
nawet kiedy ponownie zasnął.
Ponownie
obudziły go oślepiające promienie słońca, muskające twarz przez
korony drzew. Głowa nie bolała go już wcale. Pierwsze próby
wstania wciąż były trudne, jednak po kilku próbach udało mu się.
Nie było to jeszcze pewne i stabilne stanie na nogach, ale z wydatną
pomocą pnia drzewa jakoś mu się udawało. Wciąż bolały go
mięśnie i wszelaki ruch sprawiał ból. Harry postanowił to jednak
zignorować na tyle, na ile potrafił na rzecz próby odnalezienia
się w okolicy. To wydawało się być teraz ważniejsze. Powoli
przeczesał palcami włosy i rozejrzał się. Bez dwu zdań był w
lesie i najprawdopodobniej był to Zakazany Las. Był na tyle duży,
że nawet nie przyszło Harry'emu do głowy, że to nie to
terytorium. „... Jak się tu znalazłem? ...” zastanawiał się
równocześnie Gryfon przez chwilę, po czym roześmiał się cicho.
Pamiętał tyle, że z pomocą driady starał się odnaleźć swoją
animagiczną postać. Nie pamiętał wiele, ale ból przemiany
owszem. To pewnie dlatego teraz wszystko go bolało. Tak przynajmniej
przypuszczał. Nie pamiętał czy się przemienił, nie pamiętał
jak się tu znalazł, ale jakoś musiało do tego dojść. Harry
postanowił więc założyć, że dotarł tu w postaci zwierzęcia,
tylko … czy nie powinien jednak być bardziej świadomy czynów i
otoczenia, gdy był zwierzęciem? Czuł się wyczerpany magicznie i
to był dodatkowy argument za tym, że mu się udało. Rozejrzał się
dookoła siebie ponownie. Sytuacja zdecydowanie nie wyglądała
dobrze. Hagrid kiedyś wspominał mu, że w najdalszych zakamarkach
Zakazanego Lasu panował półmrok. Powiał skądś chłodny wiaterek
i Harry'm wstrząsnęły dreszcze. Dopiero wtedy zorientował się,
że jest nagi. „... No pięknie, tego tylko mi brakowało. Ubranie,
różdżka i torba pewnie nadal leżą sobie pod domem Ilisy … nie
dość, że nie wiem gdzie jestem, to jeszcze czuję się jak
połamany staruszek, a na końcu dojdzie do tego, że się
rozchoruję. ...”. Gryfon ciężko westchnął i znowu się
uważnie rozejrzał. Był jeden duży, chociaż niezbyt pewny plus
jego sytuacji. Póki co nic nie zamierzało go zabić i pożreć. Co
do ubrań, to chłopak postanowił spróbować magii bezróżdżkowej
i przetransmutować liść w szatę na przykład. Oczywiście skutek
był mizerny, a raczej wręcz żaden i Harry po pewnym czasie
zrezygnował z kolejnych prób. W duchu jednak postanowił bardziej
przyłożyć się do animagii, by być świadomym tego co robi i
gdzie idzie w zwierzęcej postaci. Poza tym obiecał sobie przyłożyć
się do nauki magii bezróżdżkowej, bo jak się okazuje może być
całkiem przydatna. Oczywiście natychmiast pojawiła się refleksja,
że plany są chwalebne, ale najpierw musi przeżyć powrót do
zamku, czyli wędrówkę po Zakazanym Lesie. Znowu powiał zimny
wiatr i Gryfon teraz już zdesperowany i drżący z zimna podjął na
nowo próbę przemienienia liścia w szatę. Determinacja w końcu
doprowadziła do sukcesu i w miejscu wybranego przez chłopaka liścia
pojawiła się szata. Ciemnozielona, troszkę za krótka, za to ze
zbyt długimi rękawami, ale nie miało to teraz znaczenia. Po
pierwsze miał okrycie, a po drugie było mu teraz cieplej i tego
postanowił się trzymać, a nie norm estetycznych. Oczywiście
dodatkowe zużycie magii spowodowało ponowne osłabienie i zawroty
głowy. To natomiast zmusiło go ponownie do zajęcia miejsca
siedzącego pod pniem i odpoczynku. „... W tym tempie to ja nigdzie
nie zajdę, za to jak się nie ruszę, to istnieje obawa, że coś
znajdzie mnie ...” brak różdżki też nie pomagał w jego
położeniu. Dziękował za to Merlinowi, że jego oryginalne oczy,
bez okularów, pozwalają widzieć doskonale, ostro i daleko.
Najwyraźniej wyczerpanie magiczne zniosło czar z jego oczu. Po
pewnym czasie Harry zmusił się do wstania, mimo bólu mięśni, był
najwyższy czas, żeby się stąd ruszyć. Odgłosy lasu go
niepokoiły, śpiew ptaków i jakieś szelesty czy pomruki nie
wydawały się groźne, ale już skowyt jakiegoś zwierzęcia w
oddali wzmógł czujność Gryfona. Niby było spokojnie, ale jakoś
wciąż odnosił wrażenie, że jest obserwowany. Harry podniósł
grubą gałąź leżącą w pobliżu, licząc na to, że posłuży mu
ona pomocą w chodzeniu, a w razie niebezpieczeństwa będzie bronią,
po czym ruszył w stronę, która według niego prowadziła do zamku.