Witajcie. Wszystko póki co idzie
zgodnie z planem i myślę, że do końca roku wyjdzie jeszcze jeden
rozdział + prolog w zupełnie nowej odsłonie, ale spokojnie nie
ingeruje on dotychczasowe rozdziały a zmieniłam go ze względu na
przyszłe. Dziękuję bardzo za wasze komentarze które jak zwykle
strasznie wspierają w pisaniu :)
M: Dziękuję za twój
komentarz, mimo tego iż rzadko je piszesz. Bardzo mi miło z tego
powodu. Zastanawiam się czy jest osoba która by nie lubiła
bliźniaków? :) Pozdrawiam
Mroczny Aniele: Krótko i
zwięźle, ale i tak dziękuję za twoje podziękowania :)
Kruku: No szkoda naszego
Toma, ale na wszystko przyjdzie czas :)
Queen of the wars in the stars:
Kolejna fanka bliźniaków, ale jak tu ich nie lubić. No sporo tych
tajemnic się nazbierało w tym opowiadaniu nie zaprzeczę :)
AniołekMu: Naprawdę
bardzo mi miło, że Signum ci się podoba :)
Osaki Nana: Cieszę się,
że pomimo trudnych początków zostałaś i fanfick ci się podoba
:)
Kiminari:Rozdziały z
reguły są podobnej wielkości... choć czasem myślę, że łatwiej
byłoby pisać krótkie a publikować częściej, ale to jakoś mi
nie pasuje więc zostaje tak jak jest. Mam nadzieję, że kartkówka
wypadła pomyślnie a na rozdział poprawi nastrój :)
Kasumi: Wena ostatnio ma
się świetnie! Oby tak zostało! ^^
Dragon Queen: Myślę, że
przez nieco powolne aktualizację opowiadanie może wydawać się
rozciągnięte, choć to moja opinia :). Wszystko musi mieć ręce i
nogi czasem pośpiech nie jest najlepszym doradcą. Pozdrawiam
Betowała: Mato
Rozdział 15: Jad akromantuli
Od rana Tom wydawał się dziwnie
zamyślony i rozkojarzony. Abraxas nigdy, odkąd go znał nie widział
Riddle'a w takim stanie. Zawsze był opanowany, wręcz lodowato
spokojny, skrupulatny i perfekcyjny w tym co robił. Ale nie dziś.
Dla osób, które nie znajdowały się wśród najbliższych
zwolenników Toma nie było widać żadnych zmian. Zewnętrzna maska
Riddle'a była na miejscu. Jednak Abraxas, tak jak i pozostali,
widzieli drastyczną różnicę i była to dla nich absolutna nowość.
Nareszcie Riddle swoim zachowaniem zaczął przypominać chłopca w
ich wieku. Szybko się jednak okazało, że wskazane jest, mimo
pozornych zmian, zachowanie daleko posuniętej. Każda próba
podjęcia rozmowy kończyła się ostrym, lodowatym spojrzeniem ze
strony Toma i w rezultacie żaden z nich nie odważył się poruszyć
kwestii zmian w zachowaniu przywódcy i powodów, które do tego
doprowadziły. Potem zgodnie stwierdzili, że lepiej przeczekać
obecny stan Toma, aż powróci do równowagi, wiadomo jak się
kończyło dodatkowe rozjuszenie i tak już złego węża.
Riddle nie pojawił się tego dnia na
zajęciach. Nie było to dla Abraxas'a zaskoczeniem. Wiedział, że
transmutacja nie była ulubionym przedmiotem Toma. Podstawową
przyczyną był prowadzący te lekcje. Prawdę mówiąc Abraxas
również nie znosił Dumbledore'a, być może dlatego, że w jego
ocenie nauczyciel był straszliwie dwulicowy. Malfoy'owi wspomniany
profesor do złudzenia przypominał jego własnego ojca. Z tą
różnicą, że u swojego ojca na co dzień widział surowy i okrutny
wyraz twarzy, odwrotnie niż u Dumbledore'a. Abraxas wiedział, że
ojciec potrafi być bezwzględny i bezlitosny. Za prawdziwe święto
mógł uważać chwile, w których starszy Malfoy starał się być
ludzki. Mimo wszystko jednak, Abraxas wiedział czego może się po
ojcu spodziewać. Natomiast profesor transmutacji ze swoim
dobrotliwym wyrazem twarzy i maską miłego czarodzieja, który
zawsze stara się każdemu pomóc, budził w młodym Malfoy'u
nieufność i obawy. Nigdy nie wiedział, na ile szczere są intencje
profesora, mimo jego dobroci, Abraxas nie potrafił zaufać, podobnie
zresztą jak i Tom. Obaj zdawali sobie sprawę, że mimo pozorów
niejakiej naiwności profesor ma przenikliwy umysł i bystre oczy.
Obydwaj również mieli pełną świadomość, jak bardzo potężny
jest ich nauczyciel. Abraxas zupełnie nie dziwił się Tomowi, że
ten stara się nie rzucać za bardzo w oczy dopóki jest w szkole i
nie wchodzić Dumbledore'owi w drogę. Sam zresztą zachowywał się
podobnie. Takie rozmyślania zajęły młodemu Malfoy'owi nieomalże
całe zajęcia z Dumbledore'm i chłopak z ulgą przyjął
zakończenie lekcji. Przez moment zastanawiał się czym się zająć
i postanowił udać się do biblioteki. Po zerwaniu z Albertem
Abraxas musiał przyznać, że odczuwał nudę i brakowało mu małego
oderwania od wszystkich spraw i problemów. Poświęcenie się nauce
było dobrym sposobem na zajęcie myśli, choć zdecydowanie mniej
przyjemnym. Oceny miał bardzo dobre i chociaż irytowało go, że
Riddle zawsze był najlepszy w każdej możliwej dziedzinie. Trochę
mu zazdrościł, bo nie ulegało wątpliwości, że Tom był
geniuszem, zwłaszcza z zakresu Czarnej Magii. Trudno mieć
satysfakcję, że jest się lepszym od Riddle'a tylko w lataniu oraz
Opiece nad Magicznymi Stworzeniami. Przecież, jak to mawiał jego
ojciec, to były bezużyteczne przedmioty. Abraxas się z nim nie
zgadzał, ale oczywiście pola do dyskusji nie miał żadnego. Młody
Malfoy doszedł w końcu do biblioteki i po chwili zastanowienia
wybrał kilka książek, po czym zdecydowanym krokiem ruszył w
stronę najbardziej oddalonego stołu, stojącego w pobliżu wejścia
do Zakazanego Działu. Już po chwili z niezadowoleniem stwierdził,
że jego ulubione miejsce jest już zajęte, a stolik ugina się pod
wielką stertą książek, które praktycznie przesłoniły widok
ucznia, który go zajmował. Abraxas nawet nie zwolnił i
zdecydowanym, choć cichym krokiem zbliżał się stopniowo do
miejsca, które chciał opanować. Nie zamierzał zrezygnować,
przeklął tego osobnika w myślach i postanowił go po prostu
przegonić. W końcu doszedł do upatrzonego stolika i z impetem
spuścił trzymane przez siebie książki na wąski pasek wolnego
miejsca na blacie, podkreślając swoje intencje warkliwym
komentarzem:
- Zjeżdżaj stąd! - Zza sterty
książek powoli wysunęła się głowa i Abraxas wiedział już, że
wszystkie jego podchody nie zdały się na nic. Na jego ulubionym
miejscu siedział Tom i uśmiechał się ironicznie. Abraxasowi nie
pozostało nic innego jak uznać swoją porażkę. Szybkim ruchem
zgarnął własny plik książek i z krótkim – Przepraszam –
odwrócił się w stronę, z której przyszedł. Na miejscu zatrzymał
go Riddle, rzucając rozkaz:
- Siadaj!
Oczywiście nie było mowy o żadnym
sprzeciwie i Abraxas potulnie zawrócił, teraz już delikatnie
złożył swoje książki na wolnej części stolika i usiadł na
dostępnym miejscu. Przez chwilę panowała cisza, którą
przełamywał tylko dźwięk przewracanych przez Toma stron oraz
głosy uczniów dobiegające z oddali. Abraxas z braku zajęcia,
przyjrzał się księgom, które Tom zgromadził i zauważył jedną
wspólną cechę: każda z nich miała coś wspólnego z magią
pamięci oraz wspomnień. Ciekawość młodego Malfoy'a rosła
systematycznie, ale oczywiście milczał czekając na ruch Toma.
Jasnym bowiem było, że skoro go zatrzymał, to czegoś od niego
chce, wystarczy być cierpliwym. Abraxas odnosił niekiedy wrażenie,
że Riddle uwielbia trzymać ludzi na granicy cierpliwości,
ciekawości, czy czego tam jeszcze, uwielbia również obserwować
jak niepewność i obawa walczą w trzymanych w napięciu ludziach z
chęcią zadania pytania. Malfoy milczał, choć przez czas jaki
minął od kiedy tu się pojawił, przeszedł już wszystkie wyżej
wspomniane etapy. Milczał, bo nie zamierzał dać się złamać. W
końcu spokojnie otworzył własną książkę i zajął się
wypracowaniem na eliksiry. Cisza się przedłużała, ale to już
przestało mu przeszkadzać, bo jego umysł zajął się pracą,
czasem tylko kontrolnie zerkał na Toma, który niewruszenie zajęty
był wertowaniem publikacji piętrzących się nadal przed nim. Znowu
minął długi czas, kiedy to każdy z nich pochłonięty był swoim,
aż w końcu Abraxas postanowił jednak złamać się i zagaić
rozmowę, poruszając niezobowiązujący temat. Wyszedł z założenia,
że jeśli Riddle zechce nawiązać do czegoś poważniejszego, to w
trakcie wymiany zdań nie omieszka tego uczynić:
- Dumbledore pytał dziś o twój stan
zdrowia. Twierdził, że kiedy rano cię widział, nie wyglądałeś
najlepiej. – Niewinne stwierdzenie, było trochę prowokacyjne, bo
dotyczyło „ulubionego” przez Toma nauczyciela, ale Malfoy miał
nadzieję wytrącić nieco rozmówcę z równowagi. Riddle oczywiście
nie dał po sobie niczego poznać, ale uniósł lekko głowę i
zdobył się na odpowiedź:
- Jak zwykle musi węszyć … – Nie
była to może odpowiedź ani specjalnie wylewna, ani bogata w treść,
jednak oznaczała, że Tom pomimo nieprzerwanego kartkowania książek,
zwraca uwagę na otoczenie i na siedzącego naprzeciw Malfoy'a.
Kolejna publikacja znowu chyba nie spełniła oczekiwań Riddle'a, bo
lekko się skrzywił i odłożył ją na jedną z dwu stert przed
sobą, zapewne leżały tam dzieła już przez niego przejrzane i
niezbyt przydatne. Tom zdecydowanym gestem sięgnął po pierwszy z
czterech tomów „Magii umysłów”, a Malfoy zdecydował się
kontynuować zaczętą rozmowę:
- „Magia umysłów” to bardzo
kiepska pozycja. Nasza bardzo daleka kuzynka Sofia miała męża
mugola, który chorował na jakąś ich chorobę … Hmm ... to był
chyba azhamer czy jakoś tak podobnie brzmiała ta nazwa. Tak czy
inaczej pamiętam, że na jednym z rodzinnych spotkań, na które jak
najrzadziej była zapraszana i oczywiście, nawet jeśli się
pojawiła nie była mile widziana, poprosiła mojego ojca o pomoc.
Ojciec się zezłościł i by uniknąć wstydu przy ludziach zaprosił
… hmmm … no tak zaprosił ją na rozmowę w rodowej bibliotece.
Po rozmowie zamknął ją tam, a mnie zlecił pilnowanie jej. Mówiła,
że jej mąż ma bardzo duże problemy z pamięcią i chce znaleźć
jakąś radę. Pomogłem jej pokazując książki z „bezpiecznej
strefy”, a nawet przyłączyłem się do poszukiwań, by sobie
zająć czymś czas i tak w moje ręce wpadła ta właśnie
publikacja, którą teraz będziesz czytał. Według mnie jednak
przeglądanie tych tomów było stratą czasu, bardziej przypominały
esej stworzony na podstawie kilku pozycji medycznych, niż dobre
źródło. – Dokończył Abraxas swoją wypowiedź i z ciekawością
czekał na komentarz Toma.
- Co się potem z nią stało? Po
przyjęciu? - Zapytał Tom, a Abraxas w duchu stwierdził, że
właściwie takiej właśnie reakcji można się było po Riddle'u
spodziewać. Tym bardziej, że Tom wiedział jakim człowiekiem jest
starszy Malfoy, a nie ulegało wątpliwości, że Riddle uwielbiał
historie o torturach.
- Została potraktowana zaklęciem
łamiącym kości oraz klątwą tnącą. – Zrelacjonował krótko
Abraxas, dopowiadając sobie w myślach, że za pomoc on również
został tak samo potraktowany i zamknięty w lochach na tydzień.
Oczywiście jedna z kości źle mu się wtedy zrosła i musiała
ponownie zostać złamana. Do tej pory pamięta ból, który temu
towarzyszył. A przecież to nie było jedyne zdarzenie tego typu w
jego dzieciństwie, dlatego starał się narażać jak najmniej ojcu
w nadziei uniknięcia kolejnych. Z różnym skutkiem. Riddle po jego
wyjaśnieniu uśmiechnął się krótko, po czym wrócił do
przeglądania publikacji, widocznie ufając tylko własnemu osądowi.
Po czasie potrzebnym na przejrzenie
czterech tomów dzieła, Tom widocznie skończył wertowanie ksiąg,
bo jednym machnięciem różdżki odesłał je wszystkie na miejsca w
regałach bibliotecznych. Abraxas obserwując go stwierdził w
myślach, że sądząc po jego minie, nie znalazł tego czego szukał.
Po chwili zadumy Riddle skupił wzrok na młodym Malfoy'u, a chłopak
skurczył się wewnętrznie, choć na zewnątrz utrzymał
wystudiowany spokój. Nie znosił u Toma tego przeszywającego,
oceniającego spojrzenia. Zawsze w takich momentach powracało do
niego pytanie skąd u Riddle'a tak niecodzienny kolor tęczówek,
Krwista czerwień zdecydowanie idealnie pasowała do osobowości
siedzącego przed nim Ślizgona, ale bez wątpienia deprymowała.
Malfoy wytrzymał ten wzrok, w końcu miał wprawę, ojciec
dostarczał mu nie byle jakiego treningu pod tym względem i czekał
cierpliwie na kolejny krok adwersarza. Riddle w końcu podjął
widać decyzję, bo rzucił rozkaz:
- Potrzebuję na dzisiejszy wieczór
tykwobulwę, lawendę oraz czyrakobulwę. – Kiedy tylko to zdanie
przebrzmiało Malfoy niemal odruchowo zaczął szukać w pamięci
eliksiru, do którego te składniki byłyby potrzebne. Równocześnie
już nic nie mówiąc zebrał swoje rzeczy, krótko skinął głową
Tom'owi na pożegnanie i wyszedł ze szkolnej biblioteki, by mieć
czas na realizację zalecenia.
Tom odprowadził Malfoy'a wzrokiem z
lekkim uśmiechem na ustach. Właściwie podziwiał opanowanie
blondyna. Nic nie było po nim widać, a przecież Riddle nie wątpił,
że gdy tylko wyraził swoje życzenie, mózg tamtego zaczął
przeszukiwać receptury eliksirów w poszukiwaniu tej odpowiedniej,
do której byłyby potrzebne składniki jakich zażądał. Tak
naprawdę potrzebował tylko tykwobulwy, jednak chciał zmylić
blondyna i z czystej ostrożności podał dwa inne składniki. Nie
zamierzał przedwcześnie ujawniać swoich planów, a Abraxas był
niewątpliwie bystry i inteligentny, no i miał wiedzę. Bez
wątpienia Malfoy i Black wykazywali się pod względem myślenia
największymi zdolnościami, no i jeśli chodzi o umiejętności i
pojętność w kwestii czarnej magii, wyprzedzali innych. Jakkolwiek
by jednak nie było nie mógł sobie pozwolić na to, by którykolwiek
z nich dwu znał plany. Póki co wiedzieli ile wiedzieli i to
wystarczało. Tom westchnął, lekko się przeciągnął i zamarł,
kątem oka rejestrując ruch w Zakazanym Dziale. Po chwili uważnej
obserwacji wiedział już co ten ruch wywołało. Widać go było na
regale w miejscu, gdzie stała ta przeklęta księga, którą puścił
nocą. Jeszcze jakiś czas temu zastanawiał się, gdzie to tomiszcze
się podziało, ale teraz już znał odpowiedź. Po prostu wróciło
na swoje miejsce i tyle. Riddle musiał przyznać sam przed sobą,
że czuł się tym faktem trochę zawiedziony. Miał nadzieję, że
ta głupia księga gdzieś się zagubiła. W końcu nie była mu do
niczego przydatna, nie wykazywała żadnych ciekawych właściwości
poza odpornością na zaklęcia i klątwy i poza wybitnie okropnym
charakterem. Jedynym pocieszeniem było wspomnienie interesującego,
zabawnego spektaklu jaki zaoferowało mu tomiszcze, walcząc z jego
pachołkami. Tak, to akurat było rzeczywiście zabawne.
Tom wychodząc z biblioteki skierował
się szybkim krokiem na błonia, a dokładniej w stronę jeziora.
Jego celem był pomost, na którym lubił sobie leżeć. Plusk wody i
szelest wiatru w trzcinach jakoś wpływały dobrze na niego. Myśli
układały się łatwiej. Niestety dziś jak na złość umysł
spłatał mu figla i zaczął po raz kolejny generować myśli o
Przeznaczonym. Po pewnym czasie Tom był nawet na skraju podjęcia
decyzji, by po prostu napisać do niego i zapytać o powód
nieobecności, na zdawałoby się umówionym spotkaniu. Powstrzymał
się jednak w porę przed tym krokiem. Nie chciał zdradzić
słabości i wykazać, że był bardzo zawiedziony, że spotkanie nie
doszło do skutku, że jego Przeznaczony się nie pojawił. Po
prawdzie, to sam siebie trochę w tym wszystkim oszukiwał i był na
siebie trochę o to wściekły. Właściwie to zły był głównie na
swojego Przeznaczonego, że ten nie dość, że się nie pojawił, to
jeszcze nie napisał i nie usprawiedliwił w żaden sposób swojej
nieobecności. Z drugiej strony wiedział z czym się wiąże
posiadanie Przeznaczonego. Tom miał świadomość, że w ten sposób
zwiększy swoją moc i nie chciał stracić źródła tej mocy, która
by mu bardzo pomogła w dążeniu do panowaniu nad czarodziejskim
światem. Wiedział, że tylko dzięki Przeznaczonemu jego ambitne
plany mają szansę się urzeczywistnić, dlatego nie mógł sobie
pozwolić na pretensje i groźbę utraty tej osoby. Musiał schować
dumę do kieszeni, co w jego wypadku było niezwykle trudne. Czuł
to, czuł szarpiące nim potężne emocje. Nie był cierpliwy, ale
nie miał wyjścia. W tym wypadku musiał się opanować. Zupełnie
nagle Tom poczuł napływające rozdrażnienie, co wytrąciło go z
równowagi. Tak praktycznie kończyło się każde rozmyślanie o
Przeznaczonym. Pomagała trochę myśl - nadzieja, że gdy już pozna
tą tajemniczą osobę, to odpłaci jej za chwile zmartwień, obaw i
rozterek. Myśl o przyszłej karze dla Przeznaczonego poprawiła
Tomowi nieco humor i pomogła odzyskać względny spokój.
Spokój nie potrwał zbyt długo.
Zupełnie znienacka opanował Toma rozdzierający ból, jakby
rozprzestrzeniający się w jego żyłach wraz z krwią i obejmujący
stopniowo całe ciało. Riddle poderwał się do siadu dysząc
ciężko. Tym razem ból osiągnął tak wysoki poziom, że spokojnie
można by było mówić o katuszach i ciągle się zwiększał. Tom
przymknął oczy, tłumiąc cisnący się na wargi jęk bólu, po
czym otworzył je znowu i wolno, na ile był w stanie uważnie
rozejrzał się wokół. Podejrzewał, że ktoś rzucił na niego
jakąś klątwę, ale w okolicy nie było widać żadnej żywej
duszy. Zresztą Riddle ufał w swój instynkt i wierzył, że
wyczułby zbliżającego się intruza i jak zawsze zdążyłby
zareagować. Wobec tego jednak, co to mogło być? Ból stępił jego
zmysły, co było bardzo dziwnym doświadczeniem. Jednak wreszcie do
świadomości Toma przebiła się myśl, że wobec braku realnego
zagrożenia wokół niego, istnieje możliwość, a nawet pewność,
że cierpienie pochodzi od jego Przeznaczonego. To samo podejrzewał
poprzednim razem, ale teraz to właściwie stało się pewne. Po
takiej konkluzji wziął głęboki oddech, by nieco opanować
cierpienie i kiedy był już pewny, że rzuci poprawnie zaklęcie,
zastosował wobec siebie czar monitorujący stan zdrowia i inne
wykrywające obecność klątw i trucizn. Zaklęcia niczego nie
wykryły, co tylko przekonało Toma do wysuniętej wcześniej teorii.
Ból był okropny i osłabiony przez niego Riddle opadł znowu na
pomost, tępo wpatrując się w przepływające chmury. Po głowie
kołatały mu się trochę niezborne myśli: „... Czy on, też tak
to odczuwa? A może bardziej? Co mu się stało? Dlaczego tak bardzo
boli? Niech to już się skończy ...” Niestety trwało jeszcze
jakiś czas, aż wreszcie objawy stopniowo zaczęły zanikać, a
ciało Toma wróciło do poprzedniej formy i sprawności. Riddle nie
dowierzając, czy to już koniec katuszy, jeszcze przez jakiś czas
leżał na pomoście dochodząc do siebie po wstrząsie. Jego myśli
krążyły już po znanych szlakach. Zastanawiał się skąd taki, a
nie inny rodzaj bólu. Jednego był pewny, to nie był cruciatus, bo
objawy były zupełnie inne, ale co to było? W końcu jednak myśli
Toma zwróciły się na inny problem. Musiał, zdecydowanie musiał
wrócić do tematu Przeznaczonych. Posiadanie takowego przestało być
bowiem zabawne. Poprzednio, jak Riddle sobie przypomniał, czuł ból
raczej emocjonalny, teraz zdecydowanie ból fizyczny, ale uchowaj
Merlinie, żeby jego Przeznaczony miał zginąć. Jakie wtedy będą
dla niego skutki? Jak to odczuje? A może sam też zginie? To
wymagało przebadania i to szybko, bo ta druga osoba wydawała się
mieć tendencje do jakichś niebezpiecznych i stresujących przygód.
Kiedy poczuł się już na tyle normalnie, by się podnieść, Tom
wstał i szybkim krokiem ruszył w stronę zamku.
***
Harry nie wiedział jak długo już
szedł i jak daleko zaszedł. Droga zdawała się nie mieć końca.
Las wciąż wyglądał tak samo i nadal były to odległe okolice
Zakazanego Lasu sądząc po półmroku tu panującym, po wielkości
drzew i paru innych symptomach. Zaczynał wątpić czy idzie w dobrym
kierunku i ta myśl pociągnęła za sobą inną, chłopak zaczął
się zastanawiać jaką w ogóle powierzchnię ma Zakazany Las. W
końcu zmęczony usiadł na pniu jakiegoś starego, przewróconego
drzewa wzdychając głęboko. Nikogo, wokół ani żywej duszy, a on
tak się bał, że spotka tu niebezpieczne magiczne stworzenia.
Oczywiście radość byłaby tu przedwczesna, ale jakoś na
szczęście, jak dotąd, żadnego nie spotkał. Nie sądził, żeby
ten stan długo się utrzymał, od długiego czasu miał przeczucie,
że jest obserwowany i to było bardzo niepokojące. Ostatnio
zauważył też inną zastanawiającą sprawę: nie słyszał żadnych
dźwięków w lesie ani śpiewu ptaków, ani trzepotu skrzydeł, ani
trzasku gałęzi, szmeru liści … nic. To nie było normalne i
Harry przeczuwając zagrożenie nerwowo przełknął ślinę
rozglądając się wokół. Nikogo, ani nic nie zauważył, ale nie
łudził się, był śledzony i jego prześladowcy lub prześladowca
jest, czy też są blisko. Przez moment mignęła mu myśl, że może
nie mają złych zamiarów skoro dotąd nie zaatakowali, ale zaraz
zdusił tą nadzieję w zarodku. Przecież wiedział, że drapieżniki
lubiły bawić się w podchody, łudzić ofiarę nadzieją, czekać
aż osłabnie z sił. Chłopak czuł się wyczerpany. Czuł, że
naprawdę utknął w martwym punkcie i być może wyczerpał już w
życiu swój limit szczęścia. Oczami wyobraźni widział nagłówki
gazet „ Harry Potter! Chłopiec Który Przeżył znaleziony martwy
w lesie ...”, a racjonalny umysł podpowiedział mu zakończenie
tej frazy „... albo to co z niego zostało ...”. Gryfon otrząsnął
się z tych przygnębiających myśli, wymierzył sobie mentalny
policzek i zaczął zastanawiać się nad szansą wyjścia z Lasu.
Musiało być stąd jakieś wyjście gorzej, że nie wiedział
właściwie, czy w dobrą stronę zmierza. Dlatego też postanowił
zaryzykować i głośno oświadczył:
- Wiem, że mnie śledzisz, nie lubię
się bawić w kotka i myszkę. - Liczył na odpowiedź i odpowiedź
nadeszła zza jego pleców:
- Widzę Harry Potterze, że nieco
wyostrzyły ci się zmysły od naszego ostatniego spotkania... - Głos
wydawał się Harry'emu dziwnie znajomy, ale jakoś na razie nie był
w stanie, może ze zmęczenia, dopasować do żadnej istoty.
Chłopak odwrócił się, jednak nie
dostrzegł stworzenia, które przemówiło. Widocznie wciąż
ukrywało się za krzewami. Jednak dobrze wiedział, że jest
niedaleko czając się w mroku. Teraz już nie mógł się wycofać,
a na uciekanie zwyczajnie nie miał sił, już samo chodzenie było
trudne, a co dopiero bieg.
- Jestem pewien, że znam twój głos,
spotkaliśmy się już wcześniej. – Harry zaryzykował dalszą
konwersację. Wyszedł z założenia, że skoro nie może uciekać,
to może uda mu się coś wynegocjować, cokolwiek byle zachować
życie.
- Owszem spotkaliśmy się trzy lata
temu, gdy wraz z kolegą do mnie przyszliście, nie zostając nawet
na kolację ... - Głos zaśmiał się, a Harry'emu momentalnie
zaschło w ustach. Już wiedział. Ze wszystkich zwierząt w całym
Zakazanym Lesie musiał akurat trafić na akromantulę. Gdyby to
chociaż był inny pająk, ale jak na złość musiał trafić
właśnie na Aragoga, który w dodatku zdawał się mieć mu za złe
ostatnie spotkanie. Wyraźnie nie spodobało mu się, że Harry i Ron
nie zechcieli być wówczas kolacją. Gryfona dziwił trochę fakt,
że Aragog go do tej pory nie zaatakował, i że wciąż się przed
nim ukrywa. Harry po chwili zastanowienia doszedł do wniosku, że i
tak jest już źle, dlatego warto kontynuować dyskusję, Póki co
jedynym, choć maleńkim plusikiem było, że wiedział z kim
rozmawia:
- Dlaczego nie wyjdziesz z ukrycia?
Domyślam się, że zauważyłeś, że nie jestem w najlepszym
fizycznym stanie. – Na początek chłopak zaryzykował stwierdzenie
oczywistego faktu, który nie mógł ujść uwadze pająka. W
odpowiedzi usłyszał szelest krzewów i Aragog ukazał się w całej
swojej okazałości na polanie. Harry powoli wypuścił powietrze z
płuc i właściwie dopiero teraz zdał sobie sprawę, że wcześniej
wstrzymał oddech. Akromantule były zdecydowanie przerażające.
Gryfon z niewesołym humorem pomyślał, że Ron na pewno by zemdlał
na ten widok, bo zdawał się mieć małą traumę po ostatnim
spotkaniu z Aragogiem i dość histerycznie reagował na wszelkie
pająki.
- Co tutaj robisz Harry Potterze? Nigdy
bym się nie spodziewał czarodzieja twojego pokroju w odległych
zakamarkach Zakazanego Lasu – stwierdził wielki pająk, a Harry
postanowił do pewnego stopnia posłużyć się prawdą w odpowiedzi:
- Oh ... widzisz, to są skutki mojej
przemiany animagicznej. Pamiętam sam proces przemiany, ale potem
kompletnie nic. Kiedy doszedłem do siebie byłem już tutaj. A ty?
Skoro śledzisz mnie odkąd się obudziłem, czułem to więc nie
zaprzeczaj, a wciąż jeszcze żyję, musi być tego jakiś powód.
Nie uwierzę, że szedłeś za mną tylko po to, by sobie pogawędzić.
- Sarkazm sam jakoś wyszedł Harry'emu, który już po czasie trochę
się nawet przestraszył, ale Aragog spokojnie odpowiedział:
- Być może i masz rację, jednak
wciąż jesteś silnym czarodziejem i warto się mieć na baczności.
Mimo, że nie masz różdżki, potrafiłeś użyć magii. Byłbym
głupcem nie zachowując ostrożności.
- Bez wątpienia masz rację, ale wciąż
Twoje postępowanie wydaje mi się podejrzane. – Otwarcie i krótko
wyznał Gryfon uważnie przyglądając się pająkowi. Wnikliwa
obserwacja się przydała. Harry wypatrzył głębokie ślady pazurów
na jego głowotułowiu oraz sączącą się krew. Brwi chłopaka
uniosły się w zdziwieniu, ale oczywiście nie udało mu się
poskromić języka: – Oh ... teraz rozumiem. Byłem pewien, że
jesteś najniebezpieczniejszym stworzeniem w tym lesie, a jednak się
myliłem. Kto cię tak urządził?
- Nie bądź bezczelny chłopcze, bo to
Ty obecnie jesteś moim potencjalnym posiłkiem. Słaby, bez różdżki,
a wyczerpanie magiczne widać u Ciebie gołym okiem. Doprawdy, na
Twoim miejscu uważałbym na to co mówię, ale nie jestem na Twoim
miejscu i właściwie nie powinienem nawet doradzać. To nie moje
życie jest zagrożone. - Szeptem odpowiedział wielki pająk,
niebezpiecznie zbliżając się do chłopaka. Harry mógł się
tylko cofać, licząc na to, że Aragog nie przejdzie do ataku.
Zdawał sobie doskonale sprawę, że nie może się odwrócić i
zacząć uciekać, bo skłoni tym pająka do pościgu, a wiadomo jak
by się ten pościg skończył. Aragog, nawet jeśli ranny, wciąż
był niebezpiecznym stworzeniem. Pająk po kilku krokach zatrzymał
się i dodał: – Jestem pewien, że słyszałeś wcześniej skowyt
zwierzęcia, widzisz to ono mnie tak urządziło ...
Harry zmarszczył brwi w skupieniu.
Skowyt owszem, słyszał i nawet odniósł wrażenie, że zna ten
odgłos, ale w tamtym momencie miał inny problem i jakoś nie
próbował dochodzić jakie stworzenie mogło ten skowyt wydać.
Teraz odtworzył sobie dźwięk w pamięci, równocześnie skupiając
się na ranach Aragoga, Wyglądały jak ślad po pazurach … skowyt
… pazury … rozwiązanie przyszło Harry'emu do głowy zupełnie
niespodziewanie:
- To był wilkołak prawda? - Zapytał
pająka właściwie formalnie, bo był teraz już pewien swojej
oceny. Wypadało jednak jakoś podtrzymać konwersację:
- Tak, przeklęte wilczysko śmiało
mnie wczoraj zaatakować. - Niemal warknął w odpowiedzi Aragog.
Widocznie atak wilkołaka uraził jakoś jego pajęczą dumę. Po tym
wybuchu stwór opanował się błyskawicznie i znowu spokojnym tonem
kontynuował wypowiedź: - Jednakże … skoro już omówiliśmy
powody mojego obecnego stanu, może skupmy się na Tobie ... - Pająk
powoli podszedł bliżej, jednak tym razem Harry się nie cofnął,
na co Aragog zareagował cichym pomrukiem przypominającym nieco
śmiech. - Widzę, że zdałeś sobie sprawę z sytuacji. Planowałem
co prawda zaatakować, gdy już całkiem opadniesz z sił, ale
przyznam, że miło było sobie porozmawiać. Nie mogłem zignorować
Twojego zaproszenia skoro już zadałeś sobie trud, by mnie zawołać.
- Harry przygryzł lekko wargi, a myśli błyskawicznie zaczęły
przelatywać mu przez głowę. Dramatycznie próbował znaleźć
wyjście z tej, właściwie zdawałoby się, beznadziejnej dla niego
sytuacji. Jeszcze wciąż wierzył, że może uda mu się znaleźć
jakieś pole do negocjacji, cokolwiek, co pozwoliłoby mu uratować
życie. Trzeba było coś odpowiedzieć, natychmiast, myśli mu się
rwały, uciekały, ale zmusił się do względnego spokoju i zaczął
nieco chaotycznie:
- Więc? Podsumowując, masz zamiar
zrobić sobie ze mnie obiad, tak? Zastanawiam się ... może uda nam
się jakoś … dogadać? Widzisz ... ta rana nie wygląda za
ciekawie, pewnie mocno ci dolega … i przeszkadza … i tak myślę,
że nie szybko się zagoi. W końcu to był wilkołak i … tak sobie
myślę … że może mógłbym pomóc. - W tym momencie Harry
poczuł, że wreszcie być może znalazł furtkę do wyjścia z
opresji. Nie wiedział jak podejdzie do tej sprawy pająk, ale
postanowił kontynuować ten kierunek , bo prawdę mówiąc innego
nie widział. Pająk był niewzruszony, ale nie zbliżał się, nie
przerywał, a co ważniejsze póki co nie wykazywał chęci ataku,
więc chłopak mówił dalej. - Sporo ostatnio czytałem o chorobach
i leczeniu magicznych stworzeń. Rana została zadana wczoraj, ale
się nie zabliźnia, do tej pory sączy się z niej krew ... to może
świadczyć, że wilkołak uszkodził jakiś Twój wewnętrzny
narząd. Jeśli rzeczywiście tak się stało to Twoje zdrowie, Twoja
forma może się pogorszyć. Jeśli tak się będzie działo, to w
końcu opadniesz z sił i umrzesz … albo się wykrwawisz, albo
przyczyną będzie niesprawny organ. Nie wiem jaki, bo nie znam
anatomii pająków, ale myślę, że Ty wiesz i czujesz jak jest
naprawdę.
- Zabawny jesteś człowieku. Nawet
jeśli to co mówisz jest prawdą ... przynajmniej skonam z pełnym
żołądkiem. – Oznajmił wielki pająk ponownie robiąc niewielki
krok w stronę chłopaka. Harry zesztywniał ze strachu, ale Aragog
się zatrzymał i Gryfonowi zaświtała nadzieja. Stworzenie nie
zaatakowało, wciąż jeszcze dawało mu czas:
- Mogę pomóc! Jeśli wskażesz mi
kierunek, w którym jest Hogwart obiecuję, że
jak tylko tam wrócę, znajdę
odpowiednie zaklęcia i eliksiry. Wtedy Ci pomogę! Obiecuję! -
Żarliwie zapewniał Harry z nadzieją, że stworzenie mu uwierzy.
Naprawdę zamierzał pomóc pająkowi jeśli tylko jakimś cudem
wyjdzie z tego z życiem. Pytanie tylko, czy Aragog zechce mu
uwierzyć …
- Sprytne posunięcie, jednak wam
ludziom nie można wierzyć. Za długo już żyję i za dużo
widziałem zła, które nam czynicie, bym zaufał bezkrytycznie Twoim
obietnicom ... Jednak po namyśle … mam dla Ciebie propozycję ...
myślę, że nie masz już i tak zbyt wiele do stracenia. –
Zaproponował Aragog dotykając policzka chłopaka jednym ze swoich
włochatych odnóży. Harry'emu ze strachu zaschło w ustach, więc
milczał przez chwilę, próbując rozpaczliwie wymyślić co takiego
mógł mu zaproponować pająk. Na pewno nic przyjemnego, ale
przynajmniej była jakaś nadzieja. Dawała jakiekolwiek szanse na
przeżycie. Zamierzał się uchwycić tego cienia. Nie ufał
Aragogowi, ale i stworzenie jemu nie ufało. Wątpił w „pokojowe”
zamiary stojącej prze nim przerażającej akromantuli, ale musiał
zaryzykować:.
- Co to za propozycja? - Zapytał
Gryfon lekko ochrypłym głosem.
- Przystanę na Twoją prośbę, a
nawet sam zaprowadzę do Hogwartu jeśli Ci się uda ...
- Przejdź do rzeczy. – Przerwał mu
Harry wyczuwając w tym wszystkim jakiś potężny haczyk, ale
oczywiście nie zamierzając się wycofać. Pająk znowu wydał z
siebie odgłos podobny do śmiechu po czym krótko stwierdził:
- Zasady są proste. Wprowadzę do
Twojego organizmu swój jad, a Twoim zadaniem będzie po prostu to
przeżyć Jeśli się nie uda zostaniesz moim posiłkiem oszczędzając
mi trudu polowania na Ciebie, ale jeśli się uda będzie to dla mnie
zysk, bo mam nadzieję, że dotrzymasz swojej obietnicy.
- Żartujesz? - Harry ze zdumienia aż
się zachłysnął i wytrzeszczył oczy na Aragoga. I kiedy już
opanował oddech gorzko zaprotestował. – Tak naprawdę to przecież
żaden wybór. Chcesz po prostu łatwo, bez walki się mnie pozbyć.
Twój jad jest dla człowieka śmiertelny!
- Oh ... niekoniecznie, istnieje kilka
osób, które zdołały to przeżyć ... Kto wie, może i Tobie się
uda? Wstrzyknę odpowiednią do Twojej wielkości i wagi ilość
jadu, która nie powinna od razu Cię zabić. Uwierz mi, mógłbym
zalać Twój organizm jadem, ale ja nie łamię danego raz słowa.
Nie oszukuj się Harry Poterze, nie masz ze mną żadnych szans,
nawet w moim obecnym stanie. Powinieneś wykorzystać szansę jaką
jestem skłonny ci dać. – Po tych słowach Aragog zaczął wolno
krążyć wokół chłopaka nie spuszczając z niego swoich oczu.
Cierpliwie czekał na decyzję Gryfona. Tymczasem Harry nie spuszczał
ze stworzenia wzroku, obracając się zgodnie z jego ruchem. Poczuł
się osaczony. Właściwie nie miał wyboru. Ucieczka nie miała
sensu, nawet gdyby miał na nią siłę. Próbował wymyślić jakieś
wyjście i w tym doszedł już do zupełnego absurdu. Kiedy złapał
się na tym, że zastanawia się, który rodzaj śmierci jest lepszy,
czy rozszarpanie przez pajęcze, jadowite zęby, czy też spokojne
zdanie się na łaskę Aragoga i przyjęcie jego jadu, zaczął się
cicho śmiać. Nie zrobiło to na pająku żadnego wrażenia, a Harry
postarał się szybko opanować. Wciąż się nie poddawał, ale im
dłużej myślał, tym bardziej dochodził do wniosku, że nic już
nie da się zrobić. Nie miał wyboru. Jego głębokie zamyślenie
przerwało głośne tupnięcie lekko zniecierpliwionego już Aragoga,
który widząc, że zwrócił na siebie uwagę Gryfona, zaczął
spokojnym, niemal konwersacyjnym tonem:
- Wiesz ... ostatnio widziałem stado
granianów. Było tam również kilka młodych. Moje dzieci doniosły
mi o tym, że uratowałeś młode jakiejś klaczy. Hmm ... Z tego co
mi doniosły nawet nadałeś imię temu źrebięciu … Altair zgadza
się? Graniany nie są dla nas wyzwaniem, zwłaszcza młode, które
nie potrafią jeszcze latać ... - Już po pierwszych słowach
wielkiego pająka Harry zesztywniał, ale pod koniec tej przemowy,
chłopak był już zupełnie wytrącony z równowagi. To był już
czystej wody szantaż. I to niepotrzebny, przecież i tak już się
praktycznie pogodził z nieuniknionym. Gryfon wziął głęboki
oddech, by choć trochę się uspokoić i rzucił zdenerwowany:
- Czego Ty właściwie chcesz?!
- Decyduj człowieku! - Głośny okrzyk
pająka wywołał u Harry'ego dreszcze
- Ja ... - Zawahał się na moment.
Najgorsze wydało mu się, że sam dobrowolnie wyraża zgodę na
śmierć. Wziął ponownie głęboki oddech i dodał: – Zgadza ...
- Uciekaj Harry Potterze! - Okrzyk,
który przerwał Harry'emu zaskoczył ich obu, ale Aragog szybciej
się otrząsnął i zareagował. Lepką substancją, z której
tworzył zwykle sieci, schwytał Gryfona za rękę, przyciągnął ją
do siebie i wprowadził swój jad. Później puścił i odsunął się
od chłopaka obserwując.
Harry zamarł i wsłuchał się w
reakcje swojego ciała nie zwracając na razie uwagi na otoczenie.
.Czuł jak jad stopniowo rozprzestrzenia się po organizmie,
powodując nagłe uczucie ciepła i narastający ból. Prawie od razu
zaczął mieć problemy z oddychaniem i ze wzrokiem. Obraz był
rozmyty. Chłopak nie zauważył nawet tego, że w momencie kiedy
został ugryziony wylądował na ziemi, a jego ciałem wstrząsały
gwałtowne drgawki. Wydawało mu się, że poprzez szum w uszach
dochodzą jakieś głosy, jednak nie miał szansy się na nich
skupić, całą siłę zużywając na to, by opanować ból, który
wciąż tylko narastał i narastał. Gryfon uświadomił sobie w
przebłysku przytomności, że ma teraz nowe marzenie: chce umrzeć,
byleby tylko już się to skończyło. W końcu nie miał już siły
walczyć ze spazmami, nie miał już siły otworzyć oczu, nie miał
już siły myśleć, nie miał już siły … na nic właściwie,
więc wybrał jedyną drogę jaka mu pozostała – po prostu się
poddał.
Ronan, bo to on z kilkoma innymi
centaurami pojawił się na polanie, obserwował kątem oka stan
młodego czarodzieja, wciąż jednak celując z łuku w Aragoga.
Wiedział, że z młodym jest bardzo źle. Trucizna akromantuli
zabijała w przeciągu piętnastu minut. Nie było więc żadnych
szans, by w tym czasie przewieźć chłopca do Hogwartu. Oprócz
odgłosów walki Harry'ego z nieuniknionym trwała cisza, którą
niespodziewanie przerwało stwierdzenie wielkiego pająka:
- Chłopak to przeżyje.
- Na jakiej podstawie tak twierdzisz?
Twój jad zabija magów i dobrze wiemy, że kilku z nich zdążyło z
tego powodu umrzeć. Jakim prawem śmiałeś go otruć – Syknął w
odpowiedzi centaur, rozdrażniony sytuacją i pewien, że akromantula
sobie z niego kpi.
- Mam bardzo solidne podstawy, by tak
sądzić. Zresztą wkrótce sam zobaczysz. Poza tym chłopak się
zgodził. - Nonszalancja w głosie pająka tylko podburzyła
centaura, który wypluł z siebie odpowiedź:
- Bo zapędziłeś go w kozi róg. Już
dobrze znam Twoje sztuczki. Jeżeli chłopiec tego nie przeżyje,
dokończę dzieło wilkołaka. W tym stanie, w którym jesteś, nie
masz przeciwko nam szans. – Na tą groźbę pająk zareagował
tylko śmiechem. Wydawał się pewny tego co mówił, dlatego Ronan
postanowił sprawdzić stan chłopaka. Zarządził więc: – Odejdź
od niego! – Pająk spokojnie się odsunął, a centaur podszedł do
Gryfona próbując wyczuć jego puls. Był słaby, jednak wyczuwalny.
Czoło chłopca niemalże parzyło, nawet przy najmniejszym dotyku,
wyglądał bardzo źle, ale o dziwo wciąż żył, co było bardzo
dobrym znakiem. Ronan'owi przemknęło przez myśl, że może Aragog
wiedział co mówi. Miał taką nadzieję, bo jeśli nie, to za jakiś
czas będzie musiał zanieść zwłoki Harry'ego do Hogwartu. Centaur
zastanawiał się także jak Harry Potter znalazł się w tej części
Lasu, do której nie powinien zawędrować żaden mag czy w ogóle
człowiek. Podejrzewał, że Aragog być może wiedział jak do tego
doszło, ale znając pająka, Ronan wątpił czy otrzymałby szczerą
odpowiedź. Harry oddychał wolno i płytko i centaur mógł się
domyśleć co teraz przeżywał, gdyż już wcześniej widział
objawy zatrucia jadem akromantuli. Jedyne co im teraz zostało to
czekanie.
***
Hermiona była bardzo niespokojna na
lekcji. Zielarstwo było ich trzecimi zajęciami, a po Harry'm wciąż
nie było śladu, tak jakby zapadł się pod ziemię. Brak mapy
również nie ułatwiał sytuacji, nawet nie wiadomo było, czy Harry
jest na terenie szkoły. Zastanawiała się, czy nie zgłosić
nauczycielom, że Harry zniknął, jednak Ron powstrzymał ją od
tego pomysłu. Naprawdę bardzo się niepokoiła o swojego
przyjaciela. Zauważyła jak ostatnio się zmienił, choć nie mogła
sobie wybaczyć, że zorientowała się tak późno mimo, że zmiany
było widać gołym okiem. Wytłumaczenia szukała w tym, że tak
zaangażowała się w związek z Ronaldem, że miała klapki na
oczach. Nie chciała się do tego przyznać, ale w głębi serca bała
się zostać odtrącona przez uczniów, tak jak to zrobiono z Harry'm
po incydencie na uczcie i w dormitoriach. Jej myśli przerwały
otwierające się drzwi do cieplarni … wszedł Harry.
- Oh Harry, dobrze się czujesz?
Hermiona z Ron'em mówili, że nie czułeś się rano najlepiej. -
Zapytała profesor Sprout.
- Pomfrey postawiła mnie na nogi pani
profesor, dziękuję za troskę. – Oznajmił chłopak i zajął
swoje miejsce koło Weasley'a, a nauczycielka kontynuowała wykład o
paprotnikach.
- Gdzieś Ty się podziewał? - Szepnął
Ron – Ledwo udało mi się powstrzymać Herm od zawiadomienia
nauczycieli o twoim zniknięciu. – Przyciszył jeszcze bardziej
głos, by Gryfonka nie usłyszała ostatniej kwestii, jednak po
kuksańcu, który oberwał od swojej dziewczyny zorientował się, że
to nie pomogło.
- Miałem sprawy, które musiałem
pilnie załatwić ... Porozmawiamy o tym potem. – Odszepnął Harry
i skupił się na poprawnym ułożeniu liści paprotnika podczas
sadzenia, ignorując przy tym spojrzenia swoich przyjaciół. O ile z
Ronem nie było problemu i przyjaciel umiał uszanować to, że w tym
momencie nie chciał rozmawiać, to z Hermioną nie było tak łatwo.
Wiedział o tym. Zwłaszcza, że czuł jej przenikliwy wzrok na sobie
próbujący odszyfrować powód jego nieobecności.
Po Zielarstwie udał się czym prędzej
do męskiej łazienki, głównie po to, by uciec przed Gryfonką i
przesiedział tam jak najdłużej mógł upewniając się, czy
dziewczyny aby na pewno nie ma pod drzwiami. Na szczęście nie było,
więc pod koniec przerwy wyślizgnął się z pomieszczenia i udał
się prędko na Obronę przed Czarną Magią z Ubmridge. Nie cierpiał
tego przedmiotu jak większość Gryfonów, ale tym razem bardzo był
mu na rękę fakt, że na tej lekcji musiała panować absolutna
cisza, którą przełamywało skrobanie piór na pergaminie.
Strasznie kusiło go, by podrzucić Dolores pod biurko łajnobombę,
jednak zważywszy na to, że obserwowała go Granger nie miał na to
żadnych szans. Jeżeli jednak nawet ten pomysł by go skusił, to na
przeszkodzie stał jeszcze Malfoy, który również od czasu do czasu
na niego czujnie spoglądał Czasem lekko się szyderczo uśmiechał,
ale nie był to wzrok, który zwykle towarzyszył Ślizgonowi. Był
oceniający, sprawdzający …
Koniec zajęć musiał w końcu nadejść
i niestety nic już nie uchroniło Harry'ego przed dociekliwością
Hermiony. Trójka przyjaciół zajęła miejsca w pokoju wspólnym.
Dziewczyna natychmiast przeszła do rzeczy:
- Harry, nie podoba nam się, że odkąd
wróciłeś na lekcje cały czas nas unikasz. To jest nie w porządku,
martwimy się o Ciebie. – Powiedziała chwytając jego dłoń w
delikatny uścisk, na co Ron spojrzał nieprzychylnie, jednak nic nie
powiedział.
- To naprawdę nic ... Potrzebowałem
trochę czasu tylko dla siebie.
- Harry ... proszę, nie duś
wszystkiego w sobie. Dobrze wiesz, że zawsze ci pomożemy. –
Szepnęła już nieco łagodniej. Ten do którego mówiła miał
ochotę ostro ją skrytykować, ale ostatecznie powstrzymał się i
zamiast tego kiwnął lekko głową. – Czy chodzi o niego? -
Powiedziała ściszonym głosem tak, aby Ron, który akurat poprawiał
sobie coś przy bucie i wyglądał na zupełnie rozkojarzonego, nie
słyszał. Nie bardzo wiedział o kogo chodzi akurat w tej chwili
Hermionie i zaczął szybko szukać w myślach wyjścia. Znalazł je
gdy tylko spojrzał na wiszący kalendarz.
- Nie ... To nie o to chodzi. Ron nie
podrywam Twojej dziewczyny, więc nie zaciskaj już tak pięści. –
Uśmiechnął się do przyjaciela zabierając swoje dłonie z rąk
Hermiony. – Chodzi o to, że wkrótce noc duchów ...
- Oh Harry! Nawet o tym nie pomyślałam,
strasznie mi przykro. – Przeprosiła Gryfonka, lekko zarumieniona.
– Nie powinnam tak naciskać.
- Wiem, że się o mnie martwisz
Hermiono i jestem ci naprawdę za to wdzięczny. Pomożesz mi
nadrobić te dwie lekcje? - Zapytał po to, by choć na chwilę zająć
czymś dziewczynę.
- Oczywiście, ale będę musiała
pójść po torbę do dormitorium, właściwie niepotrzebnie ją tam
zanosiłam. I wiesz Harry, jestem mile zaskoczona, że zacząłeś
się przykładać do nauki, zwłaszcza że w tym roku czekają nas
SUM-y. Poczekaj momencik, pójdę tylko po torbę. – Gryfonka
wstała i odeszła w stronę swojego pokoju, a gdy tylko zniknęła,
obok domniemanego Harry'ego, nagle pojawił się George Weasly.
- Dobra, masz tu następną porcję
eliksiru. – Wyszczerzył się podając eliksir wielosokowy
Fredowi, który siedział pod postacią Harry'ego obok trochę
zafrasowanego Ron'a. – Krzywiąc się lekko, bez słowa brat
bliźniak wypił eliksir, starając się zwalczyć odruch wymiotny.
- Oby Harry wrócił w ciągu paru
godzin, bo nie mamy już więcej eliksiru. – Stwierdził Fred –
Dobra robota Ron, że powstrzymałeś Hermionę przed zawiadomieniem
McGonagall, tylko zachowuj się bardziej jak ty, inaczej zacznie coś
podejrzewać. - Poinsruował jeszcze Ron'a i przybrał zamyślony
wyraz twarzy Harry'ego.
Drugi z bliźniaków szybko się
ulotnił widząc schodzącą Hermionę z książkami i pergaminami w
rękach, dosiadł się do Lee Jordana, grającego w szachy
czarodziejów z Angeliną.
***
Otwierając oczy Harry czuł się,
jakby po jego ciele przebiegło stado hipogyfów. Nie mógł poruszyć
niczym, nawet palcem. Samo podniesienie powiek stanowiło dla niego
nie lada wyzwanie. Odetchnął głęboko, próbując ustalić jak to
się stało, ze wciąż żyje. Pamiętał, że zaatakowała go
akromantula wstrzykując jad, potem był jeszcze jeden głos. Zresztą
nadal słyszał ten głos i starał się teraz z całych sił, by to
na nim właśnie się skupić. A głos nieustępliwie starał się
coś do niego mówić, ale początkowo jakoś to do chłopaka nie
docierało. Dopiero po chwili słuch mu się wyostrzył, dźwięki
się przybliżyły i Gryfon usłyszał wyraźnie:
- Harry, jak się czujesz?
- Kim ...? - Chłopak próbował
odpowiedzieć, ale z wyschniętego gardła wydobył się tylko cichy
szept. Mimo tego ta osoba najwyraźniej usłyszała odpowiedź, bo
wyjaśniła:
- Ronan, spotkaliśmy się już
wcześniej, zaprowadzimy Cię do Hogwartu, muszą się Tobą zająć.
- Nie do Hogwartu ... Będę mieć
kłopoty ... Zaprowadź mnie do drzewa, które znajduje się za
zamkiem. Takiego dużego … domu ... – Poprosił coraz bardziej
przytomny, choć wciąż słaby Harry. – Czy jest tutaj Aragog? -
Zapytał starając się utrzymać otwarte oczy.
- Owszem wciąż tutaj jest. – Odparł
oschle jeden z centaurów.
- Skoro jeszcze żyję to znaczy, że
już nic mi nie grozi? - Zapytał już silniejszym głosem Gryfon.
- Najgorsze już za tobą Harry
Potterze, jesteśmy w szoku, że twój organizm zdołał
przeciwstawić się truciźnie. – Oznajmił jeszcze inny centaur,
pochylając się nad wciąż leżącym chłopakiem. Harry zdołał
tylko zarejestrować fakt, że został podniesiony i posadzony na
grzbiecie Ronan'a niczym szmaciana lalka, ale na chwilę obecną było
mu już wszystko jedno. Ważne dla niego było tylko to, że wracał
do domu, do Hogwartu. Zanim ruszyli Harry odezwał się do Aragog'a
próbując odzyskać choćby minimum kontroli nad swoim ciałem, co
zresztą wraz z upływającymi minutami wychodziło mu coraz lepiej:
- Wygrałem, naszą umowę. – Na te
słowa akromantula tylko się zaśmiała po swojemu, ale nic nie
powiedziała. Harry kontynuował: - W zamian jednak chcę byś oddał
mi trochę swojego jadu. Nie musisz mnie odprowadzać do Hogwartu,
jednak chciałbym byś jutro w południe był w pobliżu chaty
Hagrid'a. Ty dasz mi wówczas jad, a ja postaram się zadbać o Twoje
rany zgodnie z umową.
- Nie jestem ci niczego winien i nasza
umowa wyglądała inaczej, żegnaj. – Odpowiedział krótko wielki
pająk, dumnie odchodząc w przeciwnym kierunku.
- Będę jutro czekać, jesteś
honorowym stworzeniem co potwierdziłeś, ja też nie złamię danego
słowa. - Powiedział słabym głosem Harry, nie do końca pewny,
czy jego słowa dotarły do Aragog'a. Potem zaczęła się podróż i
chłopak niezbyt wiele pamiętał z drogi oprócz tego, że zasnął
z wyczerpania na grzbiecie Ronan'a.
Miał uczucie deja vu budząc się po
raz kolejny. W trakcie drogi budził się i zasypiał, budził i
zasypiał, a wokół niewiele się zmieniało. Świat kołysał się
w rytm kroków Ronan'a, a wokół były drzewa, drzewa, krzewy,
drzewa … Tym razem było jednak inaczej. Obudził się, ale świat
się nie ruszał, za to miejsce w którym leżał wydało mu się
znajome. Harry zamrugał szybko, by przywrócić ostrość widzenia i
odpędzić resztki senności … no tak, leżał pod drzewem Ilisy, a
nad nim pochylała się właśnie ona uśmiechając się lekko i
głaszcząc po włosach.
- Nieźle nas wystraszyłeś Harry, jak
tylko uciekłeś do lasu byłam autentycznie przerażona. Myślałam,
że to mogłoby być nasze ostatnie spotkanie ... miałam poczucie
winy. Obawiałam się bowiem, że to moja wina. Mogłam przewidzieć,
że Twoja zwierzęca forma może przejąć nad Tobą kontrolę. Nie
przestrzegłam Cię o tym. Proszę zjedz, to pomoże Ci szybciej
zregenerować siły. – Mówiąc to, driada włożyła mu do ust
jakieś nie znane mu ziele. Harry się nie opierał i wolno zaczął
przeżuwać niezbyt smaczną, gorzką w smaku roślinę. Połknął i
odpowiedział:
- To nie Twoja wina, sam o to
poprosiłem … Chyba nie chcesz, żebym zjadł je wszystkie? -
Dokończył pytaniem z lekką obawą, bo nagle zorientował się, że
zielonowłosa ma całe naręcze gorzkich roślin, a co gorsza właśnie
wyciąga rękę w jego stronę z kolejnym do zjedzenia. Krótkie
skinienie głową i uśmiech ze strony driady nie podniosły go
zbytnio na duchu, ale posłusznie wsunął do ust kolejne ziele.
Kilkanaście roślinek później czuł,
że zaraz wszystkie zwróci. Już raz prawie tak się stało, ale
jakoś udało mu się zwalczyć mdłości i obrzydzenie. Czuł się
jednak coraz silniejszy, najwyraźniej zioła pomagały, więc mimo
buntów żołądka kontynuował kurację. Po jakimś czasie okazało
się, że jest już w stanie usiąść, a niedługo potem stać o
własnych siłach. Nadal czuł się słaby, ale bez dwu zdań było
dużo lepiej. Powoli ubrał się w czekającą na niego odzież,
schował różdżkę i od razu poczuł się dobrze. Spokojnie
sprawdził, czy w torbie jest wszystko. Uśmiechnął się na widok
śpiącego w niej smacznie pogrebina i zwrócił się do Ilisy.
- Co się właściwie stało? Wcześniej
mówiłaś, że to zwierzęca forma przejęła nade mną kontrolę,
ale jestem pewien, że w żadnej książce nic takiego nie było
napisane.
- Musiałeś być zaskoczony budząc
się w środku Zakazanego Lasu co? - Odparła współczująco driada.
- Było to ... cóż … szokujące,
ale proszę nie zmieniaj tematu, przemiana się udała prawda?
Powiedz mi chociaż co jest moją animagiczną postacią, bo jakoś
nie zdążyłem zauważyć. – Poprosił
- Twoja przemiana była no cóż ...
dość spektakularna mój drogi Harry, co tylko potwierdziło, że
nie myliłam się co do Twojej osoby. – Odpowiedziała zagadkowo, a
Harry miał ochotę uderzyć głową w jej drzewo, ale w końcu
ograniczył się do słownego protestu:
- Na Merlina! Zachowujesz się teraz
jak centaur, one nigdy nie mówią wprost, tylko bardzo oględnymi
słowami tak, by człowiek nie miał szans się nawet domyślić w
czym rzecz. - W tym momencie Harry doznał jakby olśnienia „…
Jak to się stało, że centaury mnie znalazły? Może przez
przypadek, ale może nie … muszę się przekonać ...” - Czy to
Ty poprosiłaś centaury o pomoc w odnalezieniu mnie? - Zakończył
wypowiedź pytaniem, które go męczyło. Na twarzy driady zobaczył
ciepły uśmiech i już znał odpowiedź. Nie mógł nie okazać
wdzięczności: – Dziękuję uratowałaś mi życie.
- Było to konieczne w końcu nie
możemy Cię stracić .– Kolejna zagadkowa odpowiedź spowodowała,
że Harry prawie zazgrzytał zębami ze złości. Opanował się
jednak i zapytał o coś zupełnie innego:
- Powiedz mi, jeśli spróbuję
jeszcze raz się przemienić, znowu stracę kontrolę?
- To ... bardzo możliwe, dlatego tym
razem polecam do ćwiczeń pokój życzeń. – Stwierdziła po
krótkim zastanowieniu driada, patrząc z uśmiechem jak Harry
delikatnie wyjmuje Pogina z torby i kładzie pod jej drzewem.
- Dziękuję, ci za wszystko, czy
będziesz miała coś przeciwko, żebym znów Cię odwiedził?
- Będę zaszczycona Harry Potterze. A
w kwestii powrotu do zamku, radziłabym założyć pelerynę
niewidkę, widziałam Twoją postać dziś na błoniach, choć zapach
zupełnie się nie zgadzał. – Podpowiedziała zielonowłosa i
pomachała mu ręką na pożegnanie znikając w swoim drzewie.
Ostatnie słowa Ilisy dały Harry'emu
nadzieję, że być może nie będzie tak źle, jak się obawiał.
Najwyraźniej jak dotąd nikt nie wszczął alarmu. Poza tym ktoś
starał mu się pomóc wielosokując się w niego. Może to Ron?
Przed wyjściem na otwartą przestrzeń hogwardzkich błoni Harry
założył , zgodnie z radą driady pelerynę niewidkę. Korytarze
zamku o tej porze też były raczej pustawe, z czego Gryfon był
niezmiernie zadowolony. Zmęczenie zaczęło podstępnie brać górę
i teraz chłopak marzył tylko o gorącym prysznicu oraz miękkim
łóżku. Przez piętnaście minut Harry osłonięty peleryną czekał
na jakiegoś Gryfona, który otworzyłby przejście przez obraz. Na
szczęście znalazł się jakiś wreszcie i gdy w końcu udało się
zamaskowanemu chłopakowi dostać do Pokoju Wspólnego ujrzał siebie
siedzącego na kanapie i obserwującego z dala Rona i Seamusa
grających w czarodziejskie szachy. Podejrzewał, że osoba
podszywająca się pod niego i co tu dużo mówić ratująca mu
tyłek, miałaby już ochotę zacząć być sobą, dlatego nie
zwlekając podszedł do niej i klepnął lekko w ramię. Udający
Harry'ego człowiek odwrócił się, a nie widząc nikogo szybko
zrozumiał sytuację i ruszył do dormitorium. Harry, wciąż pod
peleryną niewidką jak cień posuwał się za nim. W pokoju na
szczęście było pusto, a fałszywy Harry za pomocą zaklęć
zamknął oraz wyciszył pomieszczenie. Po tych środkach
bezpieczeństwa peleryna niewidka spłynęła na ziemię odsłaniając
prawdziwego Harry'ego. Przez chwilę dwie identyczne postaci patrzyły
na siebie bez słowa, po czym padło pytanie:
- U kogo mam ogromny dług
wdzięczności? - W odpowiedzi Harry usłyszał słowa, które od
razu naświetliły mu sytuację:
- No no Harry, nie zazdroszczę. Mamy
następne eliksiry zwierzęce, ale już się cieszę, że mamy też i
ochotnika do ich testowania i nie musimy Colinowi wlewać kolejnego
ukradkiem do herbaty.
- Więc to Wasza sprawka? Nie wiem
który to z Was dwu, ale bardzo dziękuję, macie swojego ochotnika.
- Harry z lekkim uśmiechem obserwował swoje „lustrzane odbicie”.
W odpowiedzi usłyszał:
- Ron też miał swój udział, musiał
utrzymać swoją dziewczynę w ryzach, by nie poszła do nauczycieli
zgłosić faktu, że Cię nie ma. – Ta informacja ucieszyła
Harry'ego bardziej niż mógł przyznać. Czyli Ron pomagał …
jakoś podniosło go to na duchu. – Harry nie obraź się, ale
wyglądasz okropnie. Zapaszek w sumie też nie miły. Doradzam Ci
kierunek prysznic, a później łóżko … dokładnie w tej
kolejności. - Harry uśmiechnął się i odpowiedział pojednawczo:
- Co do mojego stanu, to nastąpił
mały wypadek, ale wyliżę się. W tym celu zamierzam jak
najszybciej skorzystać z Twojej rady. Ale powiedz mi, nie będziesz
miał problemów przez to, że nie było Cię na lekcjach?
- To akurat nie będzie żaden kłopot,
po spektakularnym bąku jaki uzyskałem dzięki pierdzącej poduszce,
którą dostałem kiedyś od Lee oraz George'owi który lamentował o
tym jak bardzo chciałem być na numerologi pomimo gazów i biegunki.
- Ta wypowiedź przy okazji wyjaśniła Harry'emu, którego bliźniaka
ma przed sobą: - Po drugim bąku Vector wręcz nalegała, bym sobie
już poszedł. – Przez moment obaj zaśmiewali się szczerze z tej
historii, po czym Harry już zupełnie poważny, błagalnym głosem
zapytał:
- Słuchaj Fred macie może jakieś
mikstury leczące? Są mi naprawdę bardzo, ale to bardzo potrzebne.
- Coś się na pewno znajdzie, a co
konkretnego potrzebujesz?
- Eliksir uzupełniający krew,
odkażający i wzmacniający. – Wymienił jednym tchem Harry,
obserwując jednocześnie jak zaczynają zanikać efekty
wielosokowania i u Freda pojawiają się rude kosmyki oraz piegi. Po
kilku minutach naprzeciw Harry'ego stał już Fred we własnej
rudowłosej postaci z wesołym uśmiechem na ustach:
- Jakkolwiek miło było pomagać, to
jednak dobrze być sobą. Przynajmniej nie będę już musiał
powtarzać materiału z piątej klasy. A wracając do Twoich spraw
myślę, że bez problemu na jutro rano dostarczę te eliksiry. I
przy okazji, powiedziałem Hermionie, że jesteś nieco zdołowany
przez zbliżającą się noc duchów. To tak na wypadek, gdyby do
tego wróciła … To widzimy się jutro i polecam kąpiel! -
Zaordynował na koniec Fred i na odchodnym zdjął wszystkie
zaklęcia, którymi wcześniej obłożył dormitorium. Po wyjściu
rudzielca Harry bez zwłoki udał się pod prysznic.
Po cudownie odprężającej kąpieli od
razu położył się spać. Był nieziemsko zmęczony i przy okazji
chciał uniknąć pytań Rona. Postanowił, że rano wymyśli jakąś
cudowną bajeczkę o tym jak przeżywa śmierć rodziców przed nocą
duchów. Powinno zadziałać. Natomiast jutro, podczas dłuższej
przerwy musi udać się do Hagrida … miał nadzieję, że gajowy
będzie mieć coś jeszcze oprócz tego co już wymyślił, a co
mogłoby pomóc Aragog'owi. - Ta myśl była ostatnią przytomną
Harry'ego. Zasnął zanim jego głowa opadła na poduszkę.
Nazajutrz czuł się jak nowo
narodzony. Podejrzewał, że gdyby nie ziółka Ilisy mogłoby być o
wiele gorzej. Pozostali współmieszkańcy dormitorium jeszcze spali,
spali zresztą jeszcze wszyscy Gryfoni. Było wcześnie, ale Harry po
szybkim prysznicu zszedł do Pokoju Wspólnego. Tam ponownie ujrzał
krzątające się i sprzątające skrzaty domowe. Rozejrzał się po
nich, próbując dostrzec Zgredka, ale bezskutecznie. W pobliżu
kominka pracował inny znany mu skrzat, który był tak zaaferowany
czyszczeniem kominka, że nie zwracał uwagi na otoczenie i na to, że
ktoś mu się przygląda i się do niego zbliża. Jakiś metr od celu
Harry postanowił stworzenie uprzedzić o swojej obecności, by
uniknąć sytuacji z hogwardzkiej kuchni.
- Dzień dobry Klapku. – Przywitał
skrzata uprzejmie, nazywając po imieniu. Uszy stworzenia uniosły
się lekko na dźwięk jego głosu, ale nie widać było jakichś
gwałtownych reakcji, czy też oznak przestrachu i Harry uśmiechnął
się do patrzącego teraz już na niego Klapka:
- Dobrze Pana Harry'ego widzieć. –
Przywitał się skrzat. – W czym mogę służyć? - Zapytał
kłaniając się, aż do podłogi:
- Wystarczy Harry, chciałem się tylko
przywitać, nic więcej. - Odpowiedział chłopak siadając na
miękkim dywanie w kolorze soczystej czerwieni. – Jak się
miewasz?
- U Klapka wszystko w porządku, stara
się swoje obowiązki wykonywać jak najlepiej i zaczął wychodzić
poza kuchnię. – Odparło stworzenie bardzo dumne z siebie:
- Wcześniej nie wychodziłeś? -
Zagadnął Gryfon nieco zaskoczony tą wiadomością.
- Umm ... Nie chciałem spotkać
żadnego czarodzieja ... dlatego przez bardzo długi czas nie
chciałem wychodzić. Dzięki Harry'emu Potter'owi po kilku latach
znów wyszedłem!
Harry widział gołym okiem jak bardzo
szczęśliwy jest teraz skrzat, dlatego postanowił odpuścić póki
co rozmowę na temat przeszłości stworzenia. To musiała być
smutna, a może i straszna historia i chłopak zdecydował odłożyć
tę sprawę na późniejszy termin. Nie zamierzał jednak zupełnie
zrezygnować z dowiedzenia się jak to było, jakie doświadczenia
wywołały u tego niewielkiego stworzenia głęboką traumę.
- Jestem naprawdę z Ciebie dumny
Klapku, to wielki krok w przód. – Pochwalił Gryfon, na co
stworzenie uśmiechnęło się nieśmiało, kiwając głową.
- W Harry'm też zaszły pewne zmiany,
Klapek wyraźnie to czuje. To tak jakbyś się zbliżył do nas. –
Stwierdził skrzat, a Harry'ego odpowiedź skrzata wprawiła w
osłupienie. Nie zdążył jednak zareagować, bo usłyszał za sobą:
- O! Harry już nie śpisz, mamy coś
dla Ciebie! - Radosne głosy bliźniaków przerwały Gryfonowi
zajmującą rozmowę. Skrzat zniknął w mgnieniu oka, a Harry klnąc
pod nosem, że jak zwykle nie ma szczęścia i wszystko co zdaje się
mieć jakiekolwiek znaczenie musi odkładać na późniejszy termin,
z uśmiechem odwrócił się do nich. – Coś nie tak Harry? Czemu
tak mamroczesz jakbyś nas niezbyt lubił? - Zapytał George z
uśmiechem, potrząsając sporą skrzyneczką, Harry pomyślał, że
tam muszą być eliksiry, ale by się upewnić zapytał:
- Czy to jest to o czym myślę?
- Otóż to Harry, chyba nie sądziłeś,
że nie posiadamy żadnych mikstur leczniczych. Jeśli by tak było
to mielibyśmy już na stałe prywatne łóżka u Pomfrey. –
Zaśmiał się Fred, po czym przeszedł do rzeczy: – Okej mamy to
co chciałeś, ile sztuk dokładnie potrzebujesz?
Harry zaczął się zastanawiać. Jeśli
chodziło o eliksiry uzupełniające krew, odkażające i
regenerujące, to zazwyczaj w fiolce jest dawka do zażycia naraz dla
jednego czarodzieja. jednak Aragog z pewnością przekraczał
kilkukrotnie taką wagę i Harry wątpił, czy to wystarczy. Szybko
na oko przeszacował masę akromantuli i zdecydował, że weźmie po
cztery fiolki z każdego rodzaju. W razie, gdyby to nie wystarczyło,
miał nadzieję, że Hagrid go wesprze jakimiś swoimi środkami.
- Chciałbym po cztery sztuki z każdego
jeśli to nie kłopot. Zapłacę oczywiście.
- Żaden kłopot, trzymaj. I nie
proponuj nam pieniędzy, mamy nadzieję, że nadal trwasz przy
obietnicy i będziesz głównym sponsorem naszego przyszłego sklepu.
- Nic się nie zmieniło. -
odpowiedział Harry z uśmiechem chowając troskliwie uzyskane
mikstury do torby. Kiedy już z tym skończył obydwaj bliźniacy
poklepali go po ramionach i wręczyli jeszcze jedną fiolkę, tym
razem uszatą do przetestowania, po czym szybko odeszli, a Harry z
westchnieniem wsunął tą fiolkę do innej kieszeni w torbie. Usiadł
na kanapie i zaczął rozmyślać nad opowiastką dla swoich
przyjaciół. Kiedy już ułożył według niego całkiem wiarygodną
wersję, nadszedł czas początku śniadania, do Pokoju Wspólnego
zaczęli schodzić pojedynczy Gryfoni, ale Harry'emu nie chciało się
czekać na przyjaciół. Był głodny i postanowił udać się w
stronę Wielkiej Sali.
Na śniadaniu opowiedział Ronowi i
Hermionie o swojej rzekomej chwilowej depresji, starając się nie
przewracać oczami z irytacji, kiedy dziewczyna zasypywała go coraz
to większą liczbą pytań. Apetyt mu dziś wyjątkowo dopisywał. I
w końcu Ron zaczął nawet przecierać oczy ze zdumienia, a Harry
skonstatował, że faktycznie półmiski przed nim zaczęły świecić
pustkami. Musiał mieć iście wilczy apetyt. Starał się zachowywać
jak zwykle, czekając na zajęcia, którymi na nieszczęście były
dziś od rana eliksiry.
Ku swojej rozpaczy na lekcjach ze
Snape'm Harry zupełnie nie mógł się skupić, a jak na złość
tym razem każdy z uczniów warzył eliksir samodzielnie. Nauczyciel
ponownie wrócił do swojej maniery prowadzenia uważnej obserwacji
Harry'ego, co zdecydowanie dodatkowo go tylko rozpraszało. Po pewnym
czasie Gryfon odpuścił i przestał się starać, mając świadomość,
że efekt będzie marny. Niestety czujne oko profesora najwyraźniej
zauważyło tą różnicę i Snape zdecydował się zareagować:
- Potter! Jeżeli w ciągu minuty mi
wyjaśnisz powodów twojej żałosnej ignorancji, która dziś już
osiągnęła szczyty wszystkiego obiecuję ci, że po lekcjach swój
czas spędzisz na czyszczeniu kociołków. Wiesz w ogóle jaki
eliksir dziś warzymy?
- Eee ... - Nie była to najbardziej
elokwentna odpowiedź, więc po chwili Harry ucichł i pokręcił
przecząco głową.
- Doprawdy Potter, żałosne, jak
wszystko co z Tobą związane. – Wycedził Mistrz Eliksirów. -
Piętnaście punktów od Gryffindoru oraz widzimy się po lekcjach. -
Ogłosił Snape, ale Harry szybko wszedł mu w słowo:
- Proszę zaczekać! Naprawię go! -
Gryfon miał świadomość, że nie może sobie pozwolić na szlaban
zwłaszcza, że chciał zobaczyć się z Aragog'iem, a później też
z Draconem w Hogsemade w ten weekend.
- Naprawisz? Nie bądź śmieszny w tej
brei nie ma już niczego co można naprawić, a tym bardziej nie ma
już tam podstawy, by stworzyć eliksir, który dziś warzymy!
Harry zaryzykował i zerknął w końcu
na tablicę, by przypomnieć sobie nazwę eliksiru. Wyraźnie na niej
widniało – eliksir wiggenowy. Zerknął na zawartość kociołka i
skonstatował, że to co tam bulgotało nie przypominało
wspomnianego eliksiru na żadnym etapie tworzenia. Snape mógł mieć
rację. Z ratowania mogło nic nie wyjść, ale może uda się jakimś
cudem coś z profesorem wynegocjować … skoro udało się z
Aragog'iem, to czemu nie spróbować … Chłopak podjął decyzję i
zapytał:
- Czy jeśli uda mi się stworzyć
jakikolwiek eliksir z tego co mam w kociołku, odwoła pan mój
szlaban? - Na twarzy Mistrza Eliksirów pojawiło się zaskoczenie,
które prawie natychmiast zniknęło i zapadła chwila ciszy, w
której nauczyciel świdrował Gryfona kalkulującym spojrzeniem, po
czym odpowiedział:
- W porządku, masz czas do końca
lekcji, ale pamiętaj, jeśli się nie uda, Twój szlaban zwiększy
się dwukrotnie.
- Tak sir, tylko mogę mieć jeszcze
jedną prośbę?
- Tracę cierpliwość Potter … -
Padło w odpowiedzi, ale Harry zaryzykował i wyjąkał:
- Czy mógłby Pan mnie mniej
intensywnie obserwować, byłbym wdzięczny. - Mistrz Eliksirów
spojrzał na niego przenikliwie i nie odpowiedział, tylko ogłosił:
- Radzę już zacząć, czas się
kończy.
Gryfon głęboko odetchnął i
rozejrzał się po swoim miejscu pracy sprawdzając przy okazji,
jakie składniki zgromadził: skrzydła muchy siatkoskrzydłej, śluz
gumochłona, kora drzewa wiggenowego, krew salamandy, pokrzywa,
mięta, woda miodowa, płatki ciermnika i parę innych. Jak zauważył,
połowa zaledwie zgadzała się z oryginalnym przepisem, a drugą
połowę nawet nie zdawał sobie sprawy, że wziął z zaplecza.
Spojrzał w stronę Sape'a i z konsternacją stwierdził, że
oczywiście go obserwuje z ironicznym uśmiechem na twarzy. Chłopak
westchnął i skupił ponownie na swoim warsztacie pracy. Zupełnie
nie pamiętał, których składników użył dotychczas. Wyrzucał
sobie teraz, że był tak nieuważny, ale po chwili mentalnie kopnął
się i zebrał w sobie. Czas uciekał nie było go już na niewczesne
narzekania. Musiał coś wymyślić, by określić co wcześniej
wrzucił do kociołka. Pochylił się nad swoim eliksirem, który
bardziej przypominał obrzydliwą żółtą maź o konsystencji
puddingu i spróbował wyczuć zapach składników. Przynajmniej tych
których mu się uda. Wiedział, że większość zmienia zapach po
zmieszaniu z innymi, ale alternatywnych pomysłów nie miał.
Pierwsze co poczuł to wyraźny zapach ciermnika, to nieco go
podbudowało. Kolejne zapachy, które do niego dotarły, były
bardziej subtelne, a jednak jakimś cudem potrafił je odróżnić.
Skupił się jeszcze bardziej, bo musiał je nie tylko wyróżnić,
ale jeszcze nazwać. Na koniec ustalił tyle ile potrafił i zabrał
się za działanie. Najpierw trzeba było masę w kociołku
rozrzedzić … Podgrzał całość na małym ogniu dolewając soku z
chrobotnika oraz dosypując odrobinę sproszkowanego rogu jednorożca
pozostawił miksturę na małym ogniu i zaczął siekać drobno
śledzionę nietoperza. Z zadowoleniem stwierdził, że zawartość
kociołka powoli zmienia konsystencję i zaczyna przypominać
eliksir. Zwiększył ogień mieszając zgodnie z ruchem wskazówek
zegara trzy razy, a po dodaniu śledziony kolejne trzy. Chwilę
obserwował miksturę, którą uzyskał, a która wyglądała coraz
lepiej i zamyślił się głęboko. To co miał teraz na stole jakoś
nie wydawało mu się przydatne, dlatego szybkim krokiem ruszył do
składzika po kilka innych składników. Wziął kilka kropel smoczej
krwi w tym wypadku walijskiego zielonego, skorupkę z jaja
żmijoptaka, a w ostatniej chwili cofnął się po gałązkę
lawendy. Czuł, że powinien ją wziąć i przy okazji bardzo ładnie
pachniała, więc miał nadzieję, że poprawi aromat tego, co miał
nadzieję uzyskać, jako efekt ostateczny. Wracając do stolika
zauważył, że Snape zajrzał do jego kociołka i pokiwał głową z
politowaniem, po czym spokojnym krokiem wrócił do sprawdzania
postępów innych. Harry poczuł się zdeterminowany, by naprawdę
sprawić uciążliwemu nauczycielowi niespodziankę. Zajął się
więc przyrządzaniem swojej mikstury z jeszcze większym zapałem.
Po dodaniu skorupek żmijoptaka, które pokruszył na większe
kawałki, jego eliksir był już bardziej klarowny, a po dodaniu krwi
smoka przybrał barwę dojrzałej truskawki. Harry zadowolony, że
zawartość kociołka zaczyna przynajmniej przypominać jakiś
eliksir, wahał się przed dodaniem lawendy. Kątem oka dostrzegł
pośród składników proszek ze szponów gryfa i pomyślał, że
może być pomocny. W sumie przecież sam nie wiedział co tworzy,
więc każdy pomysł, który nie spowoduje spektakularnego wybuchu, a
poprawi jakość mikstury był cenny. Dodał połowę posiadanego
proszku i po chwilowym zastanowieniu zdecydował się na wrzucenie
lawendy, która spowodowała, że nad kociołkiem pojawił się kłąb
fioletowego dymu. Ten efekt uboczny zwrócił na stanowisko Harry'ego
uwagę innych, ale Gryfon nie przejął się tym i zamieszał
chaotycznie miksturę gasząc ogień i równocześnie obserwując jak
zmienia barwę na ciemny róż.
- Potter! Co ty wyprawiasz! - Skupiony
na obserwacji zawartości kociołka Harry aż podskoczył na dźwięk
głosu profesora.
- Em ... nic panie profesorze, już
skończyłem – Odpowiedział szybko Gryfon, a nauczyciel na to
oświadczenie podszedł do jego stanowiska pochylając się nad
efektem pracy. Mikstura wyglądała nieźle, co zważywszy na
wcześniejsze rozkojarzenie chłopaka i tak było dużym
osiągnięciem. Profesor powąchał eliksir, ale zapach, ani barwa
kompletnie nic mu nie mówiły. Niezbyt pewna mina Potter'a
wskazywała wyraźnie, że chyba sam nie wiedział co stworzył, ale
trzeba było się co do tego upewnić i Snape zabrał się do tego na
swój niepowtarzalny sposób:.
- Dobrze, więc powiedz nam wszystkim
Potter co uwarzyłeś? – Zapytał kpiąco zdeprymowanego ucznia,
doskonale zdając sobie sprawę, że ten nie zna odpowiedzi na to
pytanie. Milczenie chłopaka było wymowne. – Wobec tego zażyj go
i pokaż nam wszystkim jaki efekt otrzymasz. – Machnięciem ręki
uciszył próbującą protestować Hermionę i wyczekująco
obserwował niesfornego dzieciaka:
- W porządku – Odpowiedział
spokojnie Harry. Nie chciał dać temu dupkowi satysfakcji, więc
napełnił fiolkę swoim eliksirem i wypił do dna, powstrzymując w
ostatniej chwili gest niemego toastu. To z pewnością zapewniłoby
mu szlaban pewnie przez miesiąc. Eliksir nie był najgorszy w smaku,
co dla Harry'ego było atutem, niestety już po chwili stało się
jasne, że ma jeden poważny mankament. Nic się nie działo, więc
wydawało się, że był bezużyteczny. Wszyscy, włącznie ze
Snape'm, obserwowali go uważnie w oczekiwaniu, że coś się
wydarzy, on sam czegoś oczekiwał, a nawet się obawiał, jednak do
końca lekcji nie stało się kompletnie nic.
- Widzimy się przez następne dwa
tygodnie na szlabanie Potter. – Wycedził po tym jak minął czas
przeznaczony na zajęcia zadowolony Snape, a zdesperowany Harry
zaryzykował prośbę:
- Proszę nie mogę tego przełożyć?
- Zapytał cicho z zaskoczeniem konstatując, że z niewyjaśnionych
powodów wszyscy, włącznie ze Snape'm, nagle chwycili się za głowy
zasłaniając uszy, a na ich twarzach pojawił się wyraz bólu.
Gryfon zdezorientowany rozejrzał się wokół:
- Potter zamknij się i nie odzywaj
dopóki ci nie pozwolę, zrozumiano?! - Ryknął Sanpe i nie czekając
na reakcję chłopaka komenderował dalej równie głośno. –
Reszta jeśli czuje, że ma uszkodzony słuch proszę się wybrać do
Pomfrey! - Harry zamrugał w zdumieniu, po czym zagapił się na
nauczyciela w szoku. Tymczasem pozostali uczniowie szybko zebrali
swoje rzeczy i szybko wyszli. Harry został w klasie z zamyślonym i
wędrującym po pomieszczeniu profesorem. Nie wiedział o co chodzi,
sam nie odczuł żadnych sensacji usznych, czy innych anomalii,
jednak posłusznie milczał czekając na instrukcje Mistrza
Eliksirów. Ten ostatni w końcu zakończył swoją wędrówkę i
zapytał:
- Czy zdajesz sobie sprawę co właśnie
uwarzyłeś Potter? I kiwaj tylko głową! - Rozkazał Snape, więc
Harry pokręcił głową na znak, że nie.
- Gratuluję Potter, udało ci się
uwarzyć nowy czarno magiczny eliksir. Jeszcze raz gratuluję, jasna
strona będzie naprawdę z Ciebie dumna. – Oznajmił Mistrz
Eliksirów z jawną kpiną, a Harry'emu opadła ze zdumienia szczęka.