S: Ano wyszło szydło z worka, tyle co mogę powiedzieć odnoście Beery'ego. Cieszę się, że potrafię zaskoczyć czytelnika. Mam nadzieję, że wciąż będę zaskakiwać i czytanie będzie dla Ciebie jeszcze większą przyjemnością. Pozdrawiam ciepło
Queen of the wars in the stars: Oj tam kto by się przejmował byciem dorosłym. :D A wino dla mnie tak jak dla Pana w cylindrze. ZAWSZE, ale tylko słodkie... Ohhh czytanie na raty nie jest zbyt przyjemne. Współczuje oby ten rozdział był w przyjemniejszym otoczeniu ^^ Edgar byłby zachwycony wiedząc, że ma fanki zapewne :D Przy okazji ten rozdział to tak jakby zamiast jednego to wyszło półtora... Ciekawe czy odczujesz różnicę w czytaniu? ;) Czekam na relację z "Odwetu: Pozdrawiam
Kiminari: Tak... widzę, że scena Tomarry pobudziło twoją wewnętrzna yaoistkę, moją też jak to pisałam... ^^ Kurczę Edagr ma coraz więcej fanek. Widze jednak, że Lestrange wciąż obrywa wiadro pomyj na siebie... biedaczek. Twoje komentarze powodują naprawdę u nie salwy śmiechu, jesteś świetna naprawdę... i potrafisz znacznie poprawić nastrój i zachęcić do otworzenia kolejnego rozdziału i pisania. Co do Twoich spekulacji... hmmm przemilczę chyba jednak. Czas pokaże ^^ Wiesz, to, że Beery zna się z Gellertem nie znaczy że od razu będzie zły :)
Anonimowy: Pewnie ucieszy Cię, że dzień po Twoim komentarzu pojawiła się następna notka z przygodami naszej dwójki. Bardzo miło czytało mi się Twój komentarz i żałuje, że tak rzadko je piszesz, bo jednak komentarze dla autora to pewien sposób uznania przez czytelnika. Czuje się jednak doceniona przez fakt, że Signum w pewien sposób zmotywowało Cię do pozostawiania komentarz i pobudzenia mojej weny. Dziękuję i spokojnie nie mam zamiaru porzucać. Ciekawe czy odczujesz, że ten rozdział jest zdecydowanie najdłuższy ze wszystkich dotąd publikowanych, bo zamiast standardowego jednego wyszło mi półtora... ;) Dzięki raz jeszcze :)
Betowała: Matonemis, która ekspresem sprawdziła ten rozdział i zamiast w obiecanym przyszłym tygodniu, dostarczyła mi go już dzisiaj <3
Rozdział 24: Odwet
Wędrówka do
pokoju wspólnego minęła w ciszy. Każdy z chłopców był
pogrążony we własnych myślach. Arenowi to nie przeszkadzało, a
wręcz był wdzięczny, że pozostali nie drążą tematu. Rozmyślał
nad tym co skłoniło Lestrange do próby morderstwa. Jakoś nie
mogło mu się to pomieścić w głowie. Na razie nie widział,
naprawdę nie widział żadnego powodu do aż takiej reakcji. Owszem
wiedział, że Rudolf go nie znosi. To było oczywiste i bardzo
widoczne. Jednak niechęć odczuwana do drugiego człowieka jest
marną wymówką do dokonywania zamachu na jego życie. To
zdecydowanie gruba przesada. Aren nie miał zamiaru tego tak
zostawić. Musiał wziąć sprawy we własne ręce. Intuicja
podpowiadała mu, że jeśli tego nie zrobi może się to dla niego
źle skończyć. Podejrzewał Rudolfa o mylne przekonanie, że on
Aren jest słaby. A jest słaby dlatego, że nie może póki co
posługiwać się magią. Grey doszedł do wniosku, że powinien
wykazać Lestrange'owi jak bardzo się myli. Właściwie miał
umiejętności, z których zdał sobie sprawę zupełnie niedawno
dzięki Slughornowi. Tworzenie eliksirów, modyfikacje, eksperymenty,
to właśnie go fascynowało. Dostęp do rozmaitych ingrediencji i
możliwość wykonania, czy uzyskania eliksirów to był atut,
którego chyba na przykład Lestrange nie wziął pod uwagę. A
przecież wystarczyła by jedna mała kropelka jadu akromantuli żeby
się odegrać. Aren ocenił jednak, że na takiego Rudolfa szkoda
marnować cenny składnik ofiarowany mu przez Aragoga. Tym bardziej,
że w trakcie swoich doświadczeń odkrył kilka przydatnych i
zaskakujących właściwości jadu. Żałował nawet, że nie będzie
mógł się nimi podzielić z właścicielem wydzieliny. Był pewien,
że Aragog byłby zainteresowany tym, do czego może posłużyć jego
jad.
Kiedy wreszcie
dotarli do dormitorium, Grey z westchnieniem ulgi opadł na swoje
łóżko i rozejrzał się po pokoju. Jego uwagę zwróciły
zaciągnięte kotary wokół łóżka, które należało do Rudolfa.
Abraxas podążył wzrokiem za jego spojrzeniem i uśmiechnął się
dość nikczemnie mówiąc:
– Szybko raczej
nie wstanie. Sam o to zadbałem.
– Co mu
zrobiłeś?
– Nie chciał
powiedzieć co Ci podał. Zamierzał zataić ile zaaplikował Ci tej
trucizny. Nie było wyjścia. Kilka cruciatusów pomogło mu
odświeżyć pamięć i przywróciło dar mowy – Po tej przemowie
Abraxas nagle umilkł, zdając sobie sprawę, że trochę się
zagalopował. Aren tak wtopił się w ich grupę, że Malfoy
zapomniał, że nie koniecznie musi być pozytywnie nastawiony do
zaklęć niewybaczalnych. Teraz było za późno, więc w napięciu
czekał na reakcję zielonookiego. Grey jednak wydawał się być
zmęczony i pogrążony we własnych myślach. W odpowiedzi
ograniczył się jedynie do:
– Ah tak ... –
po czym próbował usilnie stłumić ziewnięcie, co nie do końca mu
wyszło. Chwilę później wstał ociężale i zaczął się
przebierać w piżamę. Kiedy już tego dokonał ziewnął ponownie i
natychmiast położył się do łóżka otulając kołdrą. Wyglądało
to tak, jakby było mu bardzo zimno.
Aren wtulił się
w poduszkę, szczelnie owinął przykryciem i napotkał zdziwiony
wzrok Abraxasa. W dormitorium faktycznie nie było przecież zimno,
ale on wciąż we wnętrzu odczuwał chłód spowodowany działaniem
mikstury wykazującej ilość toksyny zawartej w ciele otrutego,
zaaplikowanej mu przez Malfoya. Aren żałował w duchu, że nie
skupił się podczas jej picia na próbie identyfikacji smaku i
zapachu, a co za tym idzie składu eliksiru. Jakoś wtedy o tym nie
pomyślał zafascynowany tym, że w ogóle taki specyfik istnieje. W
duchu postanowił, że zapyta o to Slughorna na dodatkowych
lekcjach. Nawet nie zauważył momentu, kiedy zagarnął go sen.
***
Obudził się
wypoczęty i rozejrzał ze zdziwieniem po pokoju. Było zbyt cicho i
już po chwili wiedział dlaczego. Po prostu był w dormitorium sam.
Przeciągnął się i spojrzał na zegar. Okazało się, że niedługo
będzie pora obiadu. Czas było wstawać. Przeciągnął się
ponownie, odrzucił kołdrę, usiadł i pociągnął nosem. No tak,
ten jeden szczegół mógł okazać się dokuczliwy. Katar nie
odpuszczał i wyraźnie czekała go wizyta w Skrzydle Szpitalnym. Nie
spieszył się. Wziął gorący prysznic, ubrał się i ruszył w
stronę pokoju wspólnego, spodziewając się spotkać tam kogoś z
pozostałych współmieszkańców. Nie zawiódł się. Przy kominku
na stałym miejscu w fotelu siedział Abraxas, czytając coś w
skupieniu. Aren podszedł do niego i zerknął przez ramię na
trzymaną pracę konstatując po krótkiej chwili, że był to esej
na eliksiry. Następnie z niewinną miną spokojnie usiadł na
zwyczajowym miejscu Toma. Abraxas na moment oderwał oczy od
wypracowania zerkając na przybyłego i uśmiechnął się lekko na
powitanie.
– Wyglądasz
naprawdę nieźle. Nie to co wczoraj – Skomentował widok
zielonookiego. Nie dodał nic więcej, a przecież miałby wiele do
powiedzenia, bo sam spał niespokojnie. Podświadomie wciąż martwił
się o Arena, więc kiedy się budził, a budził się wiele razy,
rzucał na niego zaklęcie monitorujące stan zdrowia. Odczytywał
pozytywne wyniki i zasypiał, a za jakiś czas wszystko powtarzało
się od początku. Grey musiał być wykończony, bo ani razu nawet
nie mruknął kiedy rzucano na niego zaklęcie, a było ich pewnie
kilkanaście. Badanie chłopaka na szczęście nie wykazywało
pogarszającej się kondycji, a obecny doskonały wygląd tylko
potwierdzał wyśmienite samopoczucie. Odpowiedź Arena tylko
potwierdziła tą obserwację:
– Tak się też
czuję Jest jeden minus. Przeziębienie mnie nie opuściło. To
natomiast oznacza, że mój dzienny program obejmuje punkt Pomfrey.
Mam dość tego uciążliwego kataru.
– Daj mi chwilę,
tylko skończę ten nieszczęsny esej. Prawdę mówiąc odnoszę
nieodparte wrażenie, że Slughorn zaczął kłaść nacisk na nasze
prace domowe. Jest doskonałym nauczycielem, ale dotąd dość lekko
traktował wypracowania. Teraz zadaje je co chwila. Przyznam, że mam
już kompletny zamęt w głowie pisząc to tutaj – Wskazał na
pergamin, który znacznie przekroczył już zadaną minimalną ilość
tekstu, Aren skinął w milczeniu głową potwierdzając wywody
Abraxasa i bez słowa wziął od niego esej z zamiarem przeczytania i
sprawdzenia pracy. Po chwili pochylił się w stronę autora tekstu i
wskazał miejsce, którego dotyczyła jego uwaga:
– Tutaj masz
błąd Abraxasie. Mirra zdecydowanie tak nie działa na ten eliksir.
Jeżeli najpierw nie oczyścisz korzeni i delikatnie nie zmoczysz ich
w czystej wodzie, eliksir się nie uda. Właściwie myślę, że
lepiej byłoby nawet zostawić korzenie na dłuższy czas w czystej
wodzie ... przypuszczam, że efekt byłby lepszy. Tak to być może
nawet wzmocniło by jego moc. Na tym zresztą jak sądzę się nie
kończy, bo korzeń to przecież życiodajna część rośliny.
Pewnie więc zwiększenie jego mocy przynajmniej lekko oddziałuje na
całą roślinę. Tak, to zastanawiające dlaczego nikt tego dotąd
nie zbadał. Nigdzie na wzmianki o takich badaniach nie natrafiłem
przynajmniej. Zresztą nadal odrzuca się pozostałe części mirry,
wykorzystując jedynie jej korzenie. To przecież marnotrawstwo. Może
młode listki, czy gałązki na coś by się nadały, tylko … Oj,
wybacz chyba za bardzo się wczułem – Zaskoczona i zagubiona
trochę mina Abraxasa wskazywała wyraźnie, że chyba nie do końca
nadąża za tokiem myślenia Arena. Po chwili ciszy z uznaniem w
głosie podsumował:
– Nie zdawałem
sobie sprawy, że jesteś tak dobry w Eliksirach – Po tym
stwierdzeniu Malfoy westchnął ciężko, ujął esej w dłonie,
usunął z niego część, w której był błąd i z pomocą Arena
dokończył pracę domową. Doceniał to wsparcie, bo pomoc Greya
spowodowała, że wszystko poszło sprawniej i szybciej. Poza tym
dzięki niemu zrozumiał popełniony błąd, a to oznaczało, że w
przyszłości będzie w stanie go uniknąć.
***
Malfoy odniósł
materiały dotyczące Eliksirów do dormitorium i wraz z Arenem udali
się do Skrzydła Szpitalnego, by rozprawić się z przeziębieniem
zielonookiego chłopaka. Grey musiał wysłuchać kilkuminutowej
reprymendy Holly, która nie była zadowolona z faktu, że chłopak
chodził z tym przeziębieniem kilka dni i trafił do niej dopiero
teraz. Abraxasowi aż żal się zrobiło biedaka, ale nie
interweniował. Doszedł bowiem do wniosku, że Aren był sam sobie
winien. Pielęgniarka tym razem wyjątkowo nie szczędziła słów,
ale kiedy zauważyła w postawie Greya skruchę i zawstydzenie
umilkła. Na chwilę cofnęła się do gabinetu i po chwili wróciła
z dwoma eliksirami. Nakazała Arenowi je zażyć, a kiedy to uczynił
rzuciła na niego silne zaklęcie lecznicze. Wszystkie objawy
przeziębienia natychmiast zniknęły, jakby ich nigdy nie było.
Chłopak przez moment wyglądał na zupełnie zaskoczonego, a później
zaczerwienił się ze wstydu. Głupio mu się zrobiło na myśl, że
chodził z objawami choroby tak długo. Wyszło na to, że robił to
chyba wyłącznie z uporu, skoro wystarczyło ledwie kilka sekund, by
przywrócić zdrowie. Bez wątpienia Pomfrey z tych czasów była
niezmiernie zdolną magomedyczką. Słyszał zresztą plotki, które
przemknęły mu teraz przez głowę. Podobno szkolna pielęgniarka
kilkukrotnie w roku musiała odmawiać propozycjom przeniesienia się
do Munga czy też innych specjalistycznych placówek medycznych.
Pomimo, że wiedźma nie wyrażała na to zgody, ponawiano
zaproszenia rok w rok. Dlatego też teraz Aren czuł się trochę
zdeprymowany własnym uporem, ale szybko zebrał się w sobie. Mimo
to żegnając pielęgniarkę przeprosił ją po raz kolejny i wraz z
Abraxasem opuścili Skrzydło Szpitalne. Kiedy już zamknęli za sobą
drzwi Aren odetchnął z ulgą, co Malfoy skrytykował nieco
kąśliwie, choć z lekkim uśmiechem:
– Mówiłem, że
trzeba było się wybrać wcześniej, ale Ty musiałeś się uprzeć.
– Gdybym
wiedział, że wystarczą dwa eliksiry i zaklęcie, już dawno bym
tam poszedł. Następnym razem jak znowu wymyślę coś tak głupiego,
rzuć na mnie drętwotę i dostarcz do Pomfrey.
– Masz to jak w
banku – Natychmiast potwierdził blondyn, wyobrażając sobie
równocześnie tą scenę. Do porządku przywołało go lekkie
uderzenie w ramię w wykonaniu Arena, który zdawał się wiedzieć o
czym Malfoy myśli. Obaj roześmiali się i poszli do Wielkiej Sali
na obiad.
Sala była już w
znacznej części wypełniona posilającymi się uczniami i
nauczycielami. Aren natychmiast odszukał wzrokiem Toma spodziewając
się, że jak to ostatnio bywało ten wyczuje jego obecność i
spojrzy w tą stronę. Rzeczywiście parę sekund później tak
właśnie się stało. Było to tylko krótkie spojrzenie, ale
poprawiło Greyowi humor. Obaj z Abraxasem podeszli do swoich stałych
miejsc przy grupie Riddle'a i usiedli. Aren muskając wzrokiem Toma,
przeniósł spojrzenie na Rudolfa, który pomimo warstw glamour
nie wyglądał najlepiej. Ich spojrzenia na moment się spotkały
i Grey ujrzał w oczach Lestrange'a czystą pogardę. Na tym się
jednak skończyło i bez złośliwych komentarzy Rudolf powrócił do
swojego posiłku ku zaskoczeniu Arena. Grey powiódł wzrokiem dalej
i napotkał spojrzenie Avery'ego, który spoglądał na niego dla
odmiany z uśmiechem. Wyglądało na to, że niemal wszyscy obecni
zdają sobie sprawę z wczorajszych wydarzeń. Wszyscy oprócz … no
tak, jedyną nieświadomą niczego osobą był Tom. Aren dotarł
wzrokiem do Riddle'a. W tym samym momencie zauważył dyskretny, ale
nader wymowny gest Edgara, który niby przypadkiem przesunął palcem
po szyi i lekko pokręcił głową. Arenowi więcej nie trzeba było,
by wszystko zrozumieć. Grey wrócił więc do swojego posiłku.
Cisza się przedłużała, co nie było normalne i dlatego zwracało
uwagę. Przerwał ją Avery pytając:
– Co robiliście
wczoraj z Beery'm?
– Czasem mu
pomagam. Tym razem też mnie o to poprosił – wyjaśnił bardzo
oszczędnie Aren. Nie chciał rozwijać tego tematu, bo profesor
Zielarstwa wyraźnie prosił o dyskrecję. Nie dotrzymanie tej umowy
mogło zablokować mu dostęp do gatunków roślin wyhodowanych przez
nauczyciela, a do tego nie chciał dopuścić.
– Nuuuda –
skwitował Edgar i zmienił natychmiast temat, szukając takiego,
który pozwoliłby na szerszą wymianę zdań – A na święta?
Planujesz coś?
– Zostaję w
Hogwarcie. Wy o ile się nie mylę w piątek wieczorem wyjeżdżacie,
prawda?
– Owszem. Nie mogę się doczekać słodkiego lenistwa w domu.
Dlaczego zostajesz w Hogwarcie? Nie byłoby lepiej pojechać do domu?
– Wypalił Avery jak zwykle bez wyczucia i prawie natychmiast
krzyknął z bólu, trafiony celnym kopniakiem przez Abraxasa. Malfoy
zadziałał błyskawicznie, ale jego twarz nie zdradzała niczego. Ze
stoickim spokojem kontynuował posiłek, nie przerwał krojenia steku
na swoim talerzu nie reagując ani na okrzyk, ani na sfrustrowane
spojrzenie poszkodowanego.
– Z pewnością,
ale obecnie raczej nie mogę się stąd ruszyć ... zresztą ogólnie
bardzo lubię Hogwart jako taki. Choćby z tego względu spędzanie
tutaj wolnego czasu nie jest takie złe. Mogę się nawet pokusić o
stwierdzenie, że to przyjemność.
– Oh, jakbym
słyszał naszego prefekta. On też przecież zawsze zostaje na
święta, prawda Tom? – Riddle tylko kiwnął twierdząco głową,
nie włączając się do rozmowy, ale śledząc ją pilnie. Edgar zaś
kontynuował – widzisz, przynajmniej nie zostaniesz sam na święta.
Zresztą spodziewaj się sowy ode mnie!
Arenowi zrobiło
się bardzo ciepło na sercu na taką deklarację. Jednocześnie czuł
dziwną ekscytację związaną z tym, że przez całe święta będą
w Slytherinie tylko on i Tom. Naprawdę chciałby go lepiej poznać.
W duchu zdążył się już pogodzić z dziwną fascynacją związaną
z osobą Riddle'a, która z dnia na dzień się pogłębiała. Tom
był tymczasem dla niego swoistą zagadką. Grey widział jak inni na
niego spoglądają, jak bardzo jest szanowany, a może i wręcz
uwielbiany. Równocześnie zaobserwował też inne zachowania, które
mogły dziwić: strach, trwogę, przerażenie. Dlaczego? Wątpił
żeby Abraxas zdecydował się cokolwiek wyjawić. Tym bardziej
pozostali. Dlatego zamierzał dowiedzieć tego na własną rękę.
Jego myśli przerwała południowa sowia poczta, a raczej mały
liścik, który wylądował wraz z niosącym go ptakiem nieomal w
zupie Oriona. Black zmarszczył brwi, przejął przesyłkę i
rozwinął ją czytając, List był krótki. W miarę czytania twarz
Oriona pochmurniała za to Avery'ego, który czytał przez ramię
kolegi coraz bardziej pogodniała. Kiedy Orion bez słowa zwinął
wiadomość, Edgar oczywiście nie wytrzymał i po swojemu
skomentował:
– To miło ze
strony Beery'ego, że przypomina Ci o szlabanie. Zamieścił nawet
szczegółowe instrukcje! Bardzo współczuję, że musisz napełnić
cały zbiornik stojący w stajni testrali. Do tego musisz złożyć
różdżkę przed rozpoczęciem pracy. Nieciekawie.
– Jeżeli
naprawdę tak Ci żal, to możesz dołączyć – zaproponował
Orion, nie mając zamiaru grać w głupie gierki Edgara. Cisza, która
zapadła po tym oświadczeniu była aż nazbyt wymowna.
Po skończonym
posiłku Black wstał od stołu i bez słowa ruszył w stronę grona
nauczycielskiego. Kiedy tam dotarł wyjął różdżkę i podał
profesorowi Zielarstwa. Nauczyciel przyjął jego różdżkę w
milczeniu, ale kiedy uczeń już się odwracał, krótko
poinstruował, że po pracy ma przyjść do jego gabinetu. Orion
skinął w odpowiedzi głową, ale w duchu warknął na profesora za
takie oczywistości. Był coraz bardziej zły. Nie znosił być bez
różdżki. Idąc bez niej przez Wielką Salę czuł się nagi i
odsłonięty. Miał wrażenie, że jest teraz słaby i bezbronny, a
to wszystko nie były miłe odczucia. Mijając Greya skłonił się
ku refleksji o tym jak on musi się czuć nie mogąc używać magii
przez tak długi okres czasu. To nie było komfortowe i przyjemne
nawet przez kilka godzin, a co dopiero przez parę dni, czy też
miesięcy. Po wyjściu z Wielkiej Sali skierował się w stronę
lochów. Musiał się przebrać. Po drodze rozmyślał nadal o
Arenie. Chciał się koniecznie dowiedzieć czegoś więcej o nim i
Grindelwaldzie. Włożył w to już pewien wysiłek. Postarał się o
to, by przygotować teren dla wydostania z biblioteki tej okropnej,
przeklętej księgi, o którą prosił Grey. Całe przedsięwzięcie
nie było łatwe Wręcz bardzo kłopotliwe jednak Orion wierzył, że
to czego się dowie przyniesie mu zyski, czyli się opłaci. Miał
nadzieję, że zdobyte wiadomości uda mu się w jakiś sposób
wykorzystać.
Na takich
rozmyślaniach minęła mu szybko droga i nim się obejrzał, stał
przed wejściem do pokoju wspólnego Slytherinu, a w chwilę później
był już w dormitorium. Sprawnie wyszukał jakieś mniej lubiane
ubrania, których nie żal byłoby mu wyrzucić po szlabanie i szybko
się w nie przebrał. Śnieg, który padał na dworze, a który
widział za oknami na wyższych poziomach zamku, nie zachęcał do
wychodzenia na zewnątrz i wędrówki po błoniach. Orion jak wszyscy
wolałby w niedzielne popołudnie wypoczywać, odrabiać lekcje, czy
też spędzać czas na zabawie. Niestety, na własne życzenie będzie
musiał babrać się w odchodach testrali. Trudno, nie było sensu
przedłużać wyjścia stąd. Black ciężko westchnął i ruszył do
swojego miejsca pracy.
Kiedy wyszedł z
zamku opatulił się szczelnie szalikiem i mugolskim płaszczem.
Zimno szczypało go w policzki, więc odruchowo sięgnął po
różdżkę, której oczywiście nie znalazł. Skonstatował więc
tylko z ciężkim westchnieniem, że z zaklęcia rozgrzewającego
nici, przeklął w myśli profesora Zielarstwa i ruszył w stronę
stajni testrali zostawiając za sobą głębokie ślady w śniegu. Po
kilkunastominutowej przeprawie, która wiosną zajęłaby może z
dziesięć minut, dotarł na miejsce. Wejście było od szczytu
budynku. Wślizgnął się do środka i zamknął za sobą szczelnie
wierzeje, po czym odetchnął z ulgą. Tu było zdecydowanie cieplej.
I to chyba były wszystkie plusy tego miejsca, bo unoszące się
zapachy skłoniłyby go do szybkiej ucieczki, gdyby tylko było to
możliwe. Wolał jednak nie sprawdzać co gorszego wymyśliłby dla
niego Beery, gdyby nie wykonał tego zadania. Dlatego rozejrzał się
uważnie po najbliższej okolicy, szukając wzrokiem narzędzi i
pojemnika, który miał napełnić. Pojemnika nie musiał długo
szukać, był niedaleko drzwi i miał sporą objętość, co nie
napawało optymizmem. Już po chwili odkrył również cały zestaw
sprzętów: łopaty, miotły, widły, wiadra, a nawet taczkę.
Niechętnie ruszył w ich kierunku zabierając się za najbardziej
nieprzyjemny szlaban jaki miał kiedykolwiek. Testrale trzymane były
luzem w czterech sporych zagrodach. Na ścianach budynku przymocowane
były żłoby, w których było siano. Poniżej koryta z
zastanawiającymi pozostałościami pożywienia i poidła. Kiedy
Orion ze sprzętami zbliżył się do wejścia do pierwszej zagrody,
znajdujące się tam zwierzęta zbiły się w gromadę w jednym
kącie, pozwalając mu pracować.
Po niespełna
godzinie miał już serdecznie dosyć tej uciążliwej pracy. Nie
przyzwyczajone do takiego zajęcia plecy i ręce już go bolały, a
zbiornik nawet w połowie nie był pełen. Orion próbował nawet
zdziałać coś za pomocą magii bezróżdżkowej, ale jego starania
skończyły się na niepotrzebnej utracie sił. Otarł pot z czoła i
postanowił chwilę odpocząć. Oparł się o ścianę i spojrzał na
jedyne obiekty, które warte były w tym pomieszczeniu uwagi, czyli
na mieszkające tu zwierzęta. Testrale łypały na niego
nieprzyjaźnie oczami, a on sam nie czuł do nich za grosz sympatii.
Po pierwsze przywodziły mu na myśl nieprzyjemne wspomnienia, a po
drugie nie grzeszyły urodą. Obserwował je już dłuższą chwilę,
kiedy nagle wszystkie zwierzęta jak na komendę odwróciły łby w
stronę wejścia do stajni, od którego powiało chłodem. Orionowi
przemknęło przez myśl, że ktoś wszedł do środka i pierwszym, o
którym pomyślał był nauczyciel Zielarstwa. Jakież było jego
zdziwienie, kiedy zorientował się, że do stajni wszedł Grey cały
zarumieniony od chłodu. Przybyły rozejrzał się po pomieszczeniu i
podszedł do niego, biorąc po drodze potrzebne sprzęty. Widząc
zaskoczenie na twarzy Oriona swobodnie oznajmił:
– Cześć.
Wybacz, że tak późno, ale nigdy jeszcze tutaj nie byłem, a Twoje
ślady już były prawie zasypane. Musiałem zapytać woźnego o
wskazówki jak tu dotrzeć. Z zewnątrz ten budynek wydaje się
znacznie mniejszy niż jest w rzeczywistości – Black słuchał
tego zdumiony i kiedy już Aren skończył niepewnie powiedział:
– Co Ty tu
robisz? Chcesz mi pomóc?
– W zasadzie
siedzimy w tym razem. Prawdę mówiąc czuję się po części
odpowiedzialny za Twoją karę. Dlatego tu jestem. We dwójkę
pójdzie nam szybciej.
– Nie myśl
sobie, że pomagając mi coś ugrasz. Nie zapomnę też o tym co
mówiłeś.
– Tak, tak. Wiem
doskonale i pamiętam, a teraz weźmy się za robotę, bo sama się
nie zrobi. – Ponaglił Aren, zabierając się za pracę z energią,
a Orion z westchnieniem do niego dołączył w myślach przyznając
mu rację. Równocześnie niespodziewanie dla siebie samego poczuł
wdzięczność i nadzieję, że nie będzie tu siedział do późnych
godzin nocnych jak się obawiał.
Po dłuższym
czasie, kiedy odchody testrali zapełniły już ponad połowę
pojemnika, obaj chłopcy postanowili na moment odpocząć. Zgodnie
usiedli na stercie słomy i wzdychając wycierali pot z czoła. Orion
nie przywykł do tak ciężkiej pracy fizycznej. Już w trakcie pracy
czuł jak mięśnie rąk i pleców odmawiają mu posłuszeństwa,
jednak nie chciał pokazać Greyowi, że już po prostu nie daje
rady. Teraz, kiedy odpoczywali czuł w tych częściach ciała
nieznośne pulsowanie. Black spojrzał na Arena kątem oka i poczuł
swego rodzaju podziw. Widać było, że zielonooki chłopak był
zmęczony, ale nie aż tak wyczerpany jak on sam. Orion wysnuł z
tego wniosek, że albo Grey był od niego niestety sprawniejszy
fizycznie, co raniło jego dumę, albo też chłopak w jakiś sposób
był przyzwyczajony do pracy fizycznej. Druga opcja jakoś mniej
dokuczała Orionowi, dlatego postanowił przy niej zostać. Jego
myśli zboczyły w innym jeszcze kierunku. Odkąd w stajni pojawił
się Grey, zwierzęta bardzo się ożywiły. Nie przeszkadzały
właściwie w pracy, ale co jakiś czas któryś testral w danej
zagrodzie podchodził do zielonookiego upominając się o głaskanie.
Aren natomiast uśmiechał się do takiego zwierzaka i głaskał
kilka razy, co najwyraźniej wystarczało, bo zwierzę odchodziło.
Teraz, kiedy siedzieli na stercie słomy między dwoma zagrodami,
zwierzęta w obu stały w pobliżu ogrodzenia. Jedno ze zwierząt po
stronie Greya położyło się tuż przy zagrodzie, przesunęło łeb
między belkami i położyło mu pysk na kolanach domagając się
więcej głaskania. Aren oczywiście testralowi nie odmówił, a
Orion patrzył na to z odrazą, ale nic nie mówił. Właściwie to
Black nie bardzo wiedział o czym mógłby rozmawiać z Greyem. Nie
mieli jakichś wspólnych spraw, czy też wspomnień, o których
mogliby rozprawiać. Orion nie widział właściwie żadnego punktu
zaczepienia jeśli chodziło o początek rozmowy z Arenem. Cisza
między nimi zaczynała mu już ciążyć i dokuczać i nagle
przerwał ją zielonooki:
– Jak myślisz
lubią cukier?
– Nie mam
pojęcia nie znam się na magicznych stworzeniach. – Właściwie na
tym pewnie by się ich wymiana zdań skończyła, ale Black
postanowił się wysilić i podtrzymać dyskusję w nadziei
pozyskania jakichś informacji, czy chociaż poszlak. Dlatego zapytał
ciekawie – Dlaczego właśnie cukier?
– Mugole czasem
dają hodowanym przez siebie koniom cukier w kostkach. Pomyślałem
więc, że skoro testrale są z tej samej rodziny zwierząt to być
może i one go lubią. Spróbuję w najbliższym czasie. Może
wybierzesz się ze mną? Może uda Ci się wkupić w ich łaski.
– Zbędna
troska. Nie potrzebuję ich sympatii. Testrale nie przedstawiają
sobą niczego miłego, sam ich wygląd skutecznie odstrasza. Nie mam
pojęcia po co je tu trzymają. Powozy mogłyby jeździć same, bez
ich pomocy. Wystarczy małe zaklęcie, by wprawić je w ruch. A Ty
jak uważasz?
– Sądzę, że
wtedy zniknął by cały urok … – Aren przerwał nagle zdając
sobie sprawę, że stracił czujność i to pytanie było podstępem.
Postanowił w duchu, że musi zdwoić uwagę w rozmowach z tym
chłopakiem. Był pod wrażeniem jego zdolności do wyciągania
informacji w niewinny sposób. Uśmiechnął się trochę do siebie,
a trochę do rozmówcy i szybko ułożył w głowie plan kontrataku.
Black tymczasem zauważył, że został odkryty, ale nie przejął
się tym za bardzo. Zanim zmienił taktykę, usłyszał od strony
Arena – zauważyłem, że od czasu do czasu całą grupą gdzieś
znikacie wraz z Riddle'm ...
– Tak. Dziwię
się, że dopiero teraz zacząłeś to dostrzegać. Jesteś niekiedy
doprawdy mało spostrzegawczy. Zastanawiam się kiedy byś zaczął
zauważać hierarchię, gdybym Ci o niej nie powiedział –
Odpowiedział Orion uszczypliwie i z satysfakcją zauważył
oburzenie na twarzy Greya. Delikatne rumieńce zażenowania
powiedziały mu, że trafił w czuły punkt. Po chwili usłyszał:
– To nie tak, że
nie zauważałem niczego. Prawda jest taka, że chciałem się
trzymać od tego z daleka. Jednak Slytherin jest domem, w którym nie
da się na dłuższą metę stać z boku i jedynie obserwować. Kto
jak kto, ale Ty powinieneś o tym wiedzieć. Przyznam jednak, że w
jakimś stopniu jestem Ci wdzięczny za wskazówki.
– Hmm ... Dobry
ruch, ale jednak nie powiem Ci w jakim celu się spotykamy. Sam się
tego dowiesz. Wiem, że dasz radę. Od razu mówię, że zapewne
będzie to dla Ciebie sporym zaskoczeniem. – Orion celowo uchylił
rąbka tajemnicy, by podsycić ciekawość Arena. Zastanawiał się
jak chłopak zareagowałby na wieść, że praktykują czarną magię
w szkole. Jak zachowałby się na wiadomość, że Tom absolutnie nie
jest taką osobą, którą widzi na co dzień. Pomimo, że wyraził
głośno wiarę w możliwości Greya Black wątpił, by zielonooki
Ślizgon doszedł do tego gdzie się spotykają i co robią. Chłopak
przecież nie był w stanie posłużyć się magią, a bez jej pomocy
Orion nie wyobrażał sobie sposobu na ich odkrycie. Z zamyślenia
wyrwał go szelest słomy i zniecierpliwione sapnięcie, a później
słowa:
– Czy Ty zawsze
musisz się doszukiwać drugiego dna? Jestem pewien, że gdybyś nie
szukał na siłę w ludziach drugiej strony, twoje życie byłoby
znacznie łatwiejsze. – Po tych słowach zielonooki chłopak
chwycił swoje sprzęty i już bez słowa ruszył do pracy. Orionowi
nie pozostało nic innego jak zaciąć zęby i mimo dolegliwości
zrobić to samo.
Udało im się się
zapełnić cały zbiornik jeszcze przed kolacją z czego obaj byli
zadowoleni. W drodze powrotnej Orion był tak rozgrzany, że nawet
nie przeszkadzało mu już szczypanie mrozu w policzki. Jego mięśnie
boleśnie wołały o jakiś eliksir wzmacniający i odżywczy, żeby
się zregenerować. Długi gorący prysznic również był na liście
rzeczy, o których marzył. Weszli obaj do zamku słysząc na górze
gwar, który sugerował, że uczniowie zbierali się w Wielkiej Sali
na kolacji.
– Najpierw pójdę
po moją różdżkę, a później poczekamy jeszcze jakieś
piętnaście minut nim pójdziemy do lochów. – Ogłosił Black,
wskazując Arenowi ławkę stojącą w pobliżu zbroi. Grey usiadł,
ale zaoponował.
– Dlaczego mamy
czekać?
– Pomyśl,
jesteśmy Ślizgonami. Nie wypada nam pokazać się innym w takim
żałosnym stanie, jaki obecnie sobą reprezentujemy. Nie możemy
zhańbić w ten sposób domu Salazara i przy okazji dać innym
możliwość do szydzenia. Być może Tobie jest wszystko jedno ... –
Jedna z brwi Greya powędrowała w górę po tych słowach, ale Black
kontynuował – … jednak Blackom nie wypada się tak pokazywać.
– No co Ty nie
powiesz. Dobra, rozumiem. Poczekam – Orion wszedł do pustego
korytarza prowadzącego w kierunku cieplarni i gabinetu Beery'ego. Po
chwili wrócił z różdżką w dłoni, przysiadł koło Arena,
schował różdżkę i znieruchomiał czekając.
Kiedy hałas na
korytarzach ucichł, obaj natychmiast poderwali się z ławki i
ruszyli ku lochom. W drodze Aren miał wiele okazji do podśmiewania
się z Blacka, który często nerwowo rozglądał się, by być
pewnym, że nikogo w pobliżu nie ma. Na szczęście nie było i
dotarli bez żadnego problemu do pokoju wspólnego, co Orion
zaznaczył cichym westchnieniem ulgi. Pokój wspólny wydawał się
być pusty, więc obaj zgodnie skierowali się w stronę dormitorium
i w tym właśnie momencie na ich ramionach zawisł Avery, zaskakując
obu.
– No co tam!
Czekałem na Ciebie Orionie, chodź nie spodziewałem się, że
będziesz w towarzystwie Arena i … – Przerwał nagle pociągając
nosem po czym gwałtownie się odsunął z komentarzem –
Obrzydlistwo! Fuj, mam nadzieję, że moje ubrania nie zdążyły
nasiąknąć waszym odorem!
– Skoro tak Ci
to przeszkadza to zjeżdżaj na kolację – warknął w odpowiedzi
Black wyraźnie niezbyt zadowolony, że trafili właśnie na Edgara.
Znał Avery'ego. Wiedział, że ten będzie mu to często wypominał.
– Nie wierzę,
że mu pomogłeś Aren! Kto by wytrzymał w jego towarzystwie więcej
niż godzinę. On jest okropnym gburem – Edgar zupełnie zignorował
wcześniejsze słowa Oriona zwracając się tym razem do Arena.
– Akurat miałem
wolną chwilę ... – stwierdził oględnie Grey, w którego głowie
zaczął już powstawać zarys małej nauczki skierowanej do Edgara.
Avery uwielbiał drażnić towarzystwo i świetnie się przy tym
bawił. Oczywiście nie zawsze było to zabawne dla osób, których
sprawa dotyczyła – Avery! Nie zgadniesz co zrobił Black!
Myślałem, że padnę ze śmiechu jak tylko to zobaczyłem. Chodź
bliżej nie będę trąbił na cały salon bo ktoś może usłyszeć,
ale zapewniam, że jak Ci powiem też będziesz umierał ze śmiechu
– Aren uśmiechnął się tajemniczo i konspiracyjnie. Równocześnie
zarejestrował lekką dezorientację Oriona. Nie zamierzał jednak
przerywać realizacji swojego planu licząc na to, że w trakcie
Black się połapie o co chodzi i dołączy. Tymczasem zyskał pełne
skupienie Edgara, który wiedziony ciekawością zbliżył się do
Arena wymownie wachlując się dłonią. Grey odczekał, aż jego
nieświadoma niczego ofiara dotrze dostatecznie blisko i nagle
przylgnął do Avery'ego przytrzymując go mocno. W międzyczasie
błyskawicznie wyrwał swej ofierze różdżkę i rzucił ją w
stronę Blacka, który pomimo zaskoczenia pochwycił ją zgrabnie.
– Hej! Oddaj! –
Edgar w pierwszej chwili pomyślał wyłącznie o różdżce. W
odpowiedzi usłyszał:
– Drętwota –
wypowiedziane przez Blacka. Zaklęcie unieruchomiło Avery'ego, ale
ten nie upadł podtrzymany przez Arena, który zaproponował:
– Przenieśmy go
do naszego dorimitorium.
Zaintrygowany
Black, wciąż jeszcze nie do końca pojmując plan Greya, postanowił
współpracować i rzucił zaklęcie lewitacji. Zielonooki holował
za rękę Edgara, który rzucał im obu złowrogie spojrzenia. W
dormitorium Aren powędrował od razu w stronę łóżka Avery'ego i
położył na nim unieruchomionego właściciela, samemu też
siadając na krawędzi i mówiąc:
– Orionie, myślę
że możemy jeszcze poczekać z dziesięć minut z prysznicem skoro
nasze nosy przyzwyczaiły się do tego osobliwego zapachu. Pozwólmy
Edgarowi powdychać ten specyficzny aromat, żeby mógł się poczuć
jakby był w naszej skórze. Z pewnością po pewnym czasie doceni
nasze poświęcenie.
Błysk zrozumienia
pojawił się w oczach Oriona, a wargi zadrżały mu, gdy próbował
powstrzymać śmiech, który cisnął mu się na usta. W porę go
jednak opanował i usiadł przy Arenie wzmagając tym sposobem
wątpliwe walory zapachowe i spojrzał na Avery'ego. Chłopak
wyglądał jakby miał zamiar zwymiotować. Black poczuł
satysfakcję. Dla takiego efektu warto było odwlec nieco prysznic.
Był pod wrażeniem pomysłowości Greya. Okazało się, że kiedy
chciał myślał po Ślizgońsku. Przecież przy okazji była to
idealna pułapka, która zamknie usta Edgarowi. Na pewno trzy razy
się zastanowi nim w żartach wspomni o zapachowych efektach szlabanu
i stanie obu w nim uczestniczących. Po dobrej chwili Orion
zdecydował, że czas zwolnić zaklęcie i w duchu przygotował się
na żale, oskarżenia i marudzenie. Wstał, a na ten widok Aren
podniósł się także, lekko skinąwszy głową. Orion uwolnił
Edgara spod zaklęcia i nie zdziwił się, gdy pierwsze słowa Avery
skierował do Greya.
– To było
okrutne Aren! Wykorzystałeś niecnie moje zaufanie.
– Daj spokój.
Pomyśl jak zabawnie będzie o tym opowiadać – Wyszczerzył się
niewinnie zielonooki chłopak.
– Zrozumiałem
aluzję. – Mruknął Edgar z posępnym wyrazem twarzy, ale po
chwili się rozpogodził i kontynuował – podziwiam jednak Twój
kunszt. Nie spodziewałem się, że tak mnie załatwisz. W dodatku
udało Ci się dokonać niemożliwego. Orion i poczucie humoru to
zupełnie dwie różne bajki. To, że udało Ci się go nakłonić do
żartu to niezły wyczyn. A teraz zarządzam natychmiastowy prysznic.
Mam zdecydowanie dość tego smrodu.
Jako pierwszy
skorzystał z łazienki Orion, później Aren, a na końcu Avery,
który oczywiście nie omieszkał narzekać na niesprawiedliwość
losu. W końcu jednak doprowadzili się do porządku, a brudne rzeczy
zrzucone do kosza zniknęły z pewnością zabrane przez skrzaty
domowe. Edgar z Orionem kilkoma ruchami różdżką usunęli
specyficzne zapachy wciąż unoszące się w pokoju i łazience, po
czym wszyscy trzej ruszyli na kolację.
***
Kolejne trzy dni
minęły Arenowi bardzo szybko. Cały czas był zajęty nauką i
pracami domowymi, ponieważ profesorowie zadawali takie ilości zadań
domowych, jakby święta i czas przedświąteczny służyły
wyłącznie do ich wykonywania. Większość Ślizgonów równie
pilnie pracowała z myślą, że lepiej odrobić zadania i święta
mieć wolne. Grey również wychodził z podobnego założenia
zwłaszcza, że chciał zrealizować sporo eksperymentów dotyczących
tworzenia eliksirów. Lestrange od pamiętnego zdarzenia ignorował
go zupełnie i taki stan rzeczy Arenowi odpowiadał. Za to wciąż
dręczyła go ciekawość po co spotyka się w tajemnicy grupa Toma
wraz z nim samym. Wczoraj znowu zauważył zniknięcie całej
gromadki, ale oczywiście zbyt późno, by przedsięwziąć cokolwiek
w kierunku odkrycia gdzie i po co się spotykają. Dzisiaj natomiast
ostatnimi zajęciami były Eliksiry, po których wraz z profesorem
udawali się na dodatkowe zajęcia.
Obaj z
nauczycielem weszli do pomieszczenia, gdzie Aren ćwiczył i
eksperymentował. Grey od razu podszedł do dwóch czekających na
niego kociołków, przyglądając się ich zawartości. Miały
dojrzewać przez kilkanaście godzin i wydawało się, że jak
najbardziej wszystko było z obydwoma eliksirami w porządku. Na tym
etapie do jednego z nich musiał dodać suszone i sproszkowane ziele
pokrzywy. Musiał je rozsypać równomiernie po całej powierzchni i
nie mieszając pozostawić miksturę do dalszego dojrzewania. Drugi
eliksir wymagał rozgrzania, a później pozostawienia na małym
ogniu pod przykryciem.
– Jak tam Twoje
eliksiry? – Zapytał profesor z uśmiechem obserwując ucznia.
– Myślę, że
jutro eliksir niewidzialności powinien być gotowy. Za to
wielosokowy dopiero po świętach, jeśli się uda.
– Oczywiście,
że się uda Arenie. Jeżeli nie eksperymentujesz, trzymasz się
listy składników i ogólnie przepisu, to nie popełniasz żadnych
błędów. Wiem oczywiście, że niekiedy modyfikujesz przepisy, ale
dopóki za bardzo Cię nie poniesie wyobraźnia wychodzi to na dobre
tworzonemu eliksirowi. Co innego jeśli się zapomnisz i rozwiniesz
skrzydła. Kończy się to często wybuchającym kociołkiem, małą
eksplozją, nieprzyjemnymi oparami, niewielkim pożarem … –
wyliczał nauczyciel wciąż się uśmiechając. Dobrze, że kazałem
Warrenowi natychmiast mnie powiadamiać w razie takich wypadków.
Musisz przyznać, że czasami moja pomoc bywała przydatna.
– Cóż. Nad
niektórymi rzeczami muszę wciąż jeszcze popracować. Ma Pan
rację. Zgadzam się również co do tego, że był Pan niekiedy
wręcz niezbędny przy ratowaniu sytuacji – Aren tymczasem skończył
regulować ogień pod kociołkiem. Nakrył go i sięgnął w bok
otwierając jedną z szuflad. Miał w niej zabezpieczone fiolki z
eliksirami zleconymi mu jakiś czas temu do wykonania przez
Slughorna. Były wśród nich trudne, ale legalne eliksiry medyczne i
kilka trochę mniej legalnych, nie koniecznie medycznych. Panowała
niepisana umowa: nauczyciel składał zamówienie nie mówiąc do
czego i dla kogo potrzebuje mikstur, a także za ile zamierza
sprzedać eliksiry, a Aren nie pyta o to wszystko. Po prostu wykonuje
swoją pracę, dobrze się przy tym bawiąc i zdobywając coraz
większe doświadczenie i umiejętności. Chłopak wyjął z szuflady
mikstury i postawił je w stojaku na stoliku, zajmując miejsce w
fotelu i czekając na werdykt.
– Za każdym
razem kiedy patrzę na te małe dzieła sztuki, rozpiera mnie duma
chłopcze. Gratuluję. Na pierwszy rzut oka widać, że przynajmniej
dwa eliksiry są klasy S. Pozostałe to A bez wątpienia, a jedynie
ten sklasyfikowałbym nieco niżej. Według mnie podchodzi pod B,
chociaż wciąż jest dobry. – Mówiąc to profesor wskazał na
eliksir zamętu.
– Profesorze czy
mógłby mi Pan wytłumaczyć jedną rzecz? Nie bardzo rozumiem co ma
Pan na myśli klasyfikując tak, a nie inaczej eliksiry.
– To bardzo
proste chłopcze. Klasy podpowiadają nam jakiej jakości są dane
eliksiry. Z reguły powszechnie uzyskuje się klasę C. Właśnie
takie mikstury zazwyczaj warzą uczniowie Hogwartu. Oczywiście
mówimy o tych poprawnie uwarzonych. Zdolniejsi uczniowie tworzą już
także mikstury klasy B, które są dużo lepsze. Należy zaznaczyć,
że Mistrzowie Eliksirów warzą specyfiki klasy A i co najwyżej B.
Klasa S to najwyższa w skali jakość. Mikstury tej klasy cechują
się najlepszą jakością, największą wydajnością i szybkim
działaniem. Eliksiry najwyższej kategorii potrafią wykonać
nieliczni warzyciele. Ci najlepsi. To naprawdę wielkie osiągnięcie,
stąd mój zachwyt nad Twoimi tworami.
– Dziękuję
profesorze. Właściwie nie zdawałem sobie jak dotąd sprawy z reguł
klasyfikacji. Czy mógłby Pan mi jeszcze wytłumaczyć po czym Pan
rozpoznaje jakiej klasy są eliksiry?
– Wystarczy
spojrzeć na połysk mikstury – profesor wziął do ręki dwie
fiolki popatrzył na nie i przekazał Arenowi – Przyjrzyj się.
Zwróć uwagę na takie małe, pojedyncze, lśniące niteczki. Im
więcej tych niteczek, tym lepszy eliksir – Grey przyjrzał się
uważnie trzymanym fiolkom, a tymczasem nauczyciel zaczął sortować
pozostałe pojemniczki według sobie znanego schematu, a na końcu
odebrał chłopakowi mikstury i dołożył do pozostałych mówiąc –
poukładałem eliksiry według klas. Nie mamy tu klasy C, ale tutaj
widzisz B, dalej A, a tam S. Przyjrzyj im się uważnie, a będziesz
wiedział o co chodzi. Grey stopniowo, po kolei przeglądał fiolki i
na koniec doszedł do wniosku, że chyba wie już na czym rzecz
polega. Stwierdził więc:
– Myślę, że
już rozumiem. Zrobię kolejną porcję eliksiru zamętu. Tym razem
bardziej się postaram.
– Daj spokój
chłopcze, masz bardzo wysokie ambicje. Klasa B jest bardzo dobra.
Zdajesz sobie sprawę Arenie, że jesteś prawdziwym geniuszem w tej
dziedzinie? Jak własną matkę kocham nigdy nie widziałem tylu
rewelacyjnie uwarzonych przez ucznia eliksirów. Nie wspomnę już o
tym, że nie widziałem ucznia, który umiałby stworzyć eliksiry
najwyższej jakości. Nie pozwól jednak, żeby woda sodowa uderzyła
Ci do głowy chłopcze. To może tylko zaszkodzić.
– Proszę się o
to nie martwić profesorze. Póki co tylko Pan jest świadom mojego
talentu i wolę żeby tak pozostało. Eliksiry są fascynujące.
Nawet nie ma Pan pojęcia jak bardzo jestem wdzięczny za naukę i
umożliwienie mi warzenia mimo braku magii. Mam wielki dług u
profesora.
– Jaki tam dług
Arenie. Zdajesz sobie sprawę po ile można sprzedać Twoje eliksiry
klasy S? – Slughorn zachichotał i pokręcił głową. Aren
postanowił wytłumaczyć o co mu chodzi, bo najwyraźniej myśli
nauczyciela powędrowały zupełnie inną ścieżką.
– Tu nie chodzi
o pieniądze. Jest Pan jedyną osobą, która naprawdę we mnie
wierzy. Jedyną, która zauważyła we mnie jakikolwiek potencjał i
zadała sobie trud, by mnie uczyć i pozwolić rozwijać
umiejętności. Wcześniej nikt dla mnie tego nie zrobił. Dlatego
postaram się być jeszcze lepszy w tym co robię. Nie tylko dla
siebie, ale również dla Pana, który pokłada we mnie nadzieję.
Słysząc takie
wyznanie ze strony ucznia, Horacy poczuł wzruszenie. Bardzo polubił
Arena. Ambitnego i inteligentnego ucznia. Uważał go za istny
nieoszlifowany diament. Jednak umiejętności to nie było wszystko.
Zauważył też, choć nie umiał się do tego otwarcie przyznać, że
traktuje tego chłopca jak syna. Nie miał już żadnej rodziny,
wszyscy jego bliscy nie żyli, a Grey zapełnił tą pustą
przestrzeń w jego sercu. Teraz, kiedy do tego doszło, Slughorn
wstydził się swoich wcześniejszych zamiarów, by osiągnąć
maksymalne zyski z talentu chłopaka. Dlatego nie informując o tym
Greya, lwią część pieniędzy zarobionych ze sprzedaży wykonanych
przez niego eliksirów odkładał w swojej skrytce dla chłopaka na
czarną godzinę. Przecież życie toczyło się do przodu i istniała
możliwość, że Aren będzie kiedyś tych pieniędzy potrzebował.
Z całej puli Slughorn odbierał dla siebie jedynie kwoty za
wykorzystane składniki co nie stanowiło zbyt wielkiej sumy
pieniędzy. Z zamyślenia wyrwał go głos ucznia:
– Profesorze?
Przypomniałem sobie, że miałem Pana o coś zapytać.
-Tak chłopcze?
– Ostatnio
rozmawiałem z Abraxasem o pewnym eliksirze. Nigdy dotąd nie
natknąłem się na niego w żadnej publikacji dlatego postanowiłem
zapytać Pana. Z tego co Malfoy opowiadał mikstura ma specyficzne
właściwości. Polegają one na tym, że za jej pomocą można
określić ilość trucizny wchłoniętej przez organizm. Słyszał
Pan o takim eliksirze? Mógłby Pan mi go przybliżyć?
– Nie dziwię
się, że o tym specyfiku nie słyszałeś. To eliksir odkrycia. Jego
receptura jest owiana tajemnicą i znana zaledwie jednej osobie. Tą
osobą jest anonimowy twórca receptury. Cena mikstury sięga ponad
sto galeonów za porcję. Zostało już jednak zauważone, że
eliksir wystawiany jest na sprzedaż raz na cztery lata, co stanowi
pewną ciekawostkę. Z pewnością przyczyna tkwi albo w procesie
tworzenia, albo w składnikach.
– S ... stu
galeonów?! – Aren zająknął się przy pytaniu, ponieważ
zszokował go fakt, że Abraxas poświęcił dla niego tak cenny
eliksir. Dopiero teraz zrozumiał wyraz zaskoczenia, jaki ujrzał w
tamtej chwili na twarzy Blacka. Mając taką wiedzę jak w tej chwili
żałował tylko jednego, że nie skupił się bardziej na smaku i
zapachu mikstury. Może przynajmniej w części odkryłby skład
specyfiku. Niestety, było już na to za późno.
– Nie dziwię
się, Twojej reakcji. Cena jest rzeczywiście szokująca. Nie każdy
może sobie na tą miksturę pozwolić, ale bez wątpienia eliksir
może uratować człowiekowi życie. Każde Ministerstwo Magii
posiada na składzie co najmniej jedną fiolkę specyfiku na wypadek,
gdyby ktoś próbował otruć Ministra.
– Rozumiem.
Dziękuję profesorze za informacje na temat tego eliksiru. Mam teraz
zupełnie inne pytanie do Pana. Wybiera się Pan gdzieś na święta?
– Moi dawni
uczniowie z Klubu Ślimaka zaprosili mnie do siebie. Oboje są bardzo
zdolni, a co najważniejsze poznali się właśnie dzięki mojemu
Klubowi – odparł z pewną dumą Slughorn. Zapadła na moment
cisza, którą ponownie przerwał profesor – Byłbym zapomniał.
Poprosiłem jednego ze skrzatów domowych, by podczas mojej
nieobecności pojawiał się w pracowni, kiedy będziesz tu
przebywał. Tak na wszelki wypadek.
– Dziękuję
Panu, to będzie bardzo pomocne Profesorze – Uśmiechnął się w
odpowiedzi Aren i umilkł. Zagryzł lekko wargę i pokręcił się
chwilę na fotelu nie wiedząc jak zacząć temat, który chciałby
jeszcze poruszyć. W końcu zebrał myśli i zadał dręczące go
pytanie – Jak Pan myśli, kto będzie uczestnikiem Turnieju?
– Oczywiście
Czara zadecyduje. Przyznam jednak, że bardzo bym chciał, żeby był
to jeden z moich węży. Musiałaby to być osoba roztropna i silna.
Wtedy mniej bym się martwił. W końcu mowa o Turnieju
Trójmagicznym. Na początku myślałem o Tomie, jednak ten
kategorycznie odmówił. Nie zamierza brać udziału w Turnieju.
Wielka szkoda. Jestem pewien, że gdyby był to on Hogwart miałby
realną szansę na wygraną. Są jednak i inni. Młody Malfoy i Black
są także potężnymi czarodziejami. Mają wspaniałą prezencję.
Avery, Mulciber i Lestrange również się wyróżniają. Oczywiście
mówiłem tylko o Slytherinie, a przecież są tez inne domy …
– Zastanawia
mnie, dlaczego wokół Czary Ognia nie ustawiono żadnych
zabezpieczeń. Co jeśli ktoś będzie chciał zgłosić kogoś
innego, kto niekoniecznie będzie zamierzał uczestniczyć w
Turnieju? – Do tego pytania popchnęło Arena własne
doświadczenie, ale profesor wydawał się być nim zdumiony.
– Chłopcze, co
Ci też przyszło do głowy. Zapewniam, że jakieś zabezpieczenie
tam jest, ale z drugiej strony dlaczego ktoś miałby tak postąpić.
Przecież uczestnictwo to chwała dla szkoły i rodziny wybranego
ucznia. Czara Ognia jest bardzo potężnym magicznym artefaktem i jej
wybór jest zawsze najlepszy. Swoją drogą, skoro już o tym mówimy
to … Arenie wolałbym, żebyś na czas Turnieju został w Hogwarcie
– Aren, który miał cichy plan dołączenia do grupki publiczności
jaka z pewnością z Hogwartu uda się na Turniej, poczuł się
życzeniem profesora zaskoczony, dlatego zapytał:
– Słucham?
Dlaczego?
-Wiem, ze to
bardzo ważne wydarzenie, ale Twoje bezpieczeństwo jest
najważniejsze. Istnieje możliwość, że Grindelwald będzie się
kręcił w pobliżu. Dla Ciebie to niebezpieczne. Przecież wiesz.
-Oh ... – Arena
było stać jedynie na taką odpowiedź. Aktualnie uknute przez
Kasandrę kłamstwo spreparowane po to, by został przyjęty do
Hogwartu zaczynało działać na jego niekorzyść. Nie zamierzał
jednak go demaskować, ponieważ doceniał pracę wieszczki i nie
chciał jej niszczyć. Chcąc przerwać dyskusję wstał mówiąc –
Ma Pan rację. Wracam do warzenia jeśli profesor pozwoli – to
powiedziawszy podszedł do swojego stanowiska pracy, czyli dwóch
kociołków z zawartością. Zajrzał pod pokrywę powoli gotującego
się eliksiru oceniając jego stan, kiedy usłyszał za sobą:
– Coś nowego
Arenie?
-Nie jestem w
zasadzie pewien. Eliksir stworzyli moi dawni znajomi. Jest niezwykle
przydatny, ale ma kilka wad. Podobnie antidotum. Dostałem później
kolejną wersję tego specyfiku, ale nie zdążyłem go już
wypróbować. Teraz będę miał sporo czasu na to, żeby go
ulepszyć. – Aren zerknął w stronę zajmowanego przez Slughorna
miejsca i zauważył, że profesor ułożył koło siebie stertę
wypracowań. Niewątpliwie w celu ich sprawdzenia. Nauczyciel
westchnął ciężko i zaordynował:
– W takim razie
do roboty! Mam zamiar przy okazji przebić się przez tą stertę
wypracowań. Jeżeli uda Ci się skończyć wcześniej będę
wdzięczny za pomoc.
Grey oczywiście
zgodził się na to bez szemrania. Tylko raz na początku
zaproponował swoją pomoc w sprawdzaniu prac domowych pierwszych i
drugich roczników. Zamierzał w ten sposób upiec dwie pieczenie
przy jednym ogniu i sprawdzić własną wiedzę, a może też
podpatrzeć pomysły innych. Wiedzę sprawdził. Za to pomysły w
większości były tak absurdalne, że porzucił myśl o zastosowaniu
któregokolwiek. Z drugiej strony kiedy przypomniał sobie jakie
pomysły sam miewał w pierwszej i drugiej klasie, łapał się za
głowę. Tak Aren, jak i Horacy Slughorn bawili się setnie czytając
te prace. Bardzo rzadko zdarzały się interesujące pomysły
uczniów, które warte były przeanalizowania. Wtedy dyskutowali
zawzięcie, co poszerzało wiedzę Arena. Grey zdążył dojść do
wniosku, że nie wyobraża sobie podobnego podejścia do nauczania ze
strony Snape'a. Jego ponury, warkliwy, porywczy były nauczyciel
ziejący złośliwościami i jadowitymi komentarzami odstraszał i
paraliżował samą obecnością. Grey doszedł do wniosku, że nigdy
by się od niego tylu rzeczy nie nauczył. Po kilku tygodniach Horacy
zaczął podsuwać chłopcu wypracowania starszych roczników. Jeżeli
Aren miał wątpliwości, czy czegoś nie wiedział konsultował z
profesorem. Slughorn zaś wyraźnie widział duże postępy w
zdobywaniu w ten sposób wiedzy przez chłopaka. Dzisiaj było
podobnie. Aren skończył swoje działania przy eliksirze, wziął
jakąś paczuszkę z drugiej szuflady, gdzie przechowywał swoje
eliksiry i usiadł na drugim fotelu, by wspomóc nauczyciela.
Skończyli wieczorem rozchodząc się każdy w swoją stronę.
Do pokoju
wspólnego Aren dotarł niedługo potem i od razu skierował się do
dormitorium w poszukiwaniu Malfoya. Abraxas był akurat w trakcie
pakowania i akurat był sam. Reszta widocznie poszła już na
kolację, bo w salonie również ich nie było. Grey przysiadł na
swoim łóżku i obserwował poczynania Malfoya. Rosnąca sterta
ubrań do spakowania zastanowiła go i trochę rozbawiła, dlatego
zapytał.
– Naprawdę
potrzebujesz aż tylu ubrań w domu?
– Niekoniecznie,
ale chciałbym trochę wymienić swoją dotychczasową garderobę
skoro już tam będę. – Wyjaśnił Abraxas i jednym machnięciem
różdżki złożył odzież w zgrabne kostki.
– Jak wyglądają
święta w domach czystokrwistych czarodziejów? – Zainteresował
się Aren, jednocześnie zastanawiając się jak na chwilę odwrócić
uwagę kolegi po to, żeby podrzucić mu do walizki prezent w postaci
eliksiru. Długo myślał nad tym co mógłby dać na święta
blondwłosemu Ślizgonowi. Na pomysł wpadł podczas obiadu kiedy
zauważył, że Abraxas zawsze próbuje przysłonić rękawem bliznę
po krwawym piórze. Wiedział z doświadczenia, że była czymś w
rodzaju skazy na ciele i dumie czarodzieja. Aren uważał, że wciąż
jeszcze było zbyt wcześnie, aby pytać jak blizna powstała.
Zamierzał jednak pomóc Abraxasowi pozbyć się jej pamiętając
jaką radość sprawiło to jemu samemu. W mniemaniu Greya była to
także forma podziękowania za poświęcony mu cenny eliksir
odkrycia.
– Nic właściwie
ciekawego. Powiedziałbym, że to kolejna okazja by zaprezentować
swoją władzę i bogactwo. Nic co się widuje w zwykłych domach. W
skrócie mówiąc. Przed Nowym Rokiem zawsze jest organizowany bal.
Na nim zbierają się wszyscy z rodzin czystokrwistych. Widzisz, to
taka forma prezentacji swojej pozycji. Do bólu napuszona
uroczystość. Mało na niej zabawy, a dużo polityki. –
Powiedziane to zostało ponurym głosem z nutką goryczy. Grey jakoś
się temu nie dziwił. Nie tak wyobrażał sobie święta. Myślał
raczej o miłej i radosnej atmosferze. Taką właśnie widział u
Dursley'ów. Oczywiście nie wliczał swojego udziału. Praktycznie
zawsze kończył w zamknięciu i po wszystkim dostawał jakieś tam
resztki ze stołu do zjedzenia. Pomyślał, że pozostali mieszkańcy
dormitorium musieli spędzać święta podobnie jak Malfoy. W końcu
też pochodzili z czystokrwistych rodzin. Z zamyślenia wyrwał go
głos Abraxasa, który diametralnie zmienił temat. – Hmmm …
Pomożesz mi przed wyjazdem uporać się z esejem na eliksiry?
Odwdzięczę się w zakresie Run. Obiecuję.
– Jestem za.
Szata upadła Ci na podłogę. – Odpowiedział Aren wstając i
podchodząc do leżącego na podłodze ubrania. Dla niego była to
oczekiwana okazja do podłożenia prezentu wraz z doczepionym listem.
Zgrabnie wsunął paczuszkę do kieszeni szaty, złożył ubranie i
odłożył je do walizki Abraxasa.
-Dziękuję. –
Uśmiechnął się z wdzięcznością właściciel szaty i
zaproponował – to jak idziemy na kolację?
– Tak, tylko
muszę jeszcze zajść do cieplarni, odebrać kilka pudełek roślin
od Beery'ego i zanieść do pracowni Slughorna.
– Pomogę Ci.
Harry chętnie
przystał na pomoc Malfoya. Miał do przeniesienia kilka skrzynek
zawierających sporą ilość sadzonek. Wczoraj z niewielką pomocą
Beery'ego przesadził je do skrzynek, aby służyły mu jako podstawa
do eksperymentów.
Abraxas nie był
szczęśliwy, kiedy Aren kategorycznie zabronił mu używania magii
przy przenoszeniu roślin. Oczywiście rozumiał powody dlaczego tak
musiało być, ale jak stwierdził musiał trochę pomarudzić, bo mu
to po prostu pomagało. Aren już jakiś czas temu i teraz również
zauważył, że tylko przy nim Malfoy bywał tak swobodny i
rozluźniony. Bardzo to sobie cenił.
Obaj chłopcy
obładowani pojemnikami zeszli z powrotem do lochów zmierzając do
pracowni Slughorna. Na jednym z zakrętów musieli się jednak
gwałtownie zatrzymać. O mały włos wpadli bowiem na Mulcibera i
Lestrange'a. Aren poczekał chwilę z nadzieją, że przepuszczą ich
z tym obciążeniem. W końcu byli bardziej mobilni. Tak się jednak
nie stało.
– Zjeżdżaj
Rudolf, mało Ci po ostatnim razie? – Odezwał się jako pierwszy
Abraxas. Aren uznał to za zły krok zwłaszcza, że to oni byli w
tym gorszym położeniu, bo objuczeni skrzynkami.
Lestrange zmrużył
oczy łypiąc najpierw krótko na Arena, ale zatrzymując wzrok na
Malfoyu. Jego nienawiść do Abraxasa była naprawdę potężna. Grey
widywał czasem we wzorku Rudolfa przebłyski szaleństwa, które
likwidował najczęściej Tom. Ostatnio na Riddle'a nie było co
liczyć, bo był przed przerwą świąteczną dosłownie
rozchwytywany przez nauczycieli. Aren zauważył, że ostatnio
jedynie krótko się witają, co powodowało spory niedobór
odczuwania obecności tego drugiego. Przynajmniej w jego wypadku.
Chociaż podejrzewał, zważywszy na poszukujący wzrok i lekkie
otarcia w przejściach, czy też na korytarzach, że Tom odczuwa
podobnie. Nie był to jednak dobry czas na rozpamiętywanie tych
zdarzeń, dlatego Grey skupił się ponownie na Albercie i Rudolfie,
którzy po chwili wahania jednak ich wyminęli. Aren odetchnął w
duchu z ulgą, ale już po chwili wiadomo było, że zrobił to
przedwcześnie, bo za plecami usłyszeli:
– Bombarda!
Zaklęcie nie
trafiło w Greya, ani w Abraxasa, tylko w jedną ze skrzyń. Siła
wybuchu spowodowała, że Aren został odepchnięty i wpadł na
Abraxasa. Razem runęli na ziemię. Grey spojrzał najpierw z
przerażaniem na rośliny, które nie miały szans z tym zaklęciem.
Później przeniósł wzrok na Lestrange, kompletnie ignorując jego
zdezorientowany wyraz twarzy. Był tak wściekły, że stracił
panowanie nad sobą, wrzeszcząc:
– Jaki Ty masz
kurwa problem!? I dlaczego znowu ja?! Nie obchodzą mnie Wasze
prywatne porachunki! Załatwiajcie je między sobą!
– To nie było
... – Próbował coś wytłumaczyć Rudolf, ale wściekły Aren nie
dał mu dojść do słowa.
– Trzymaj się
ode mnie z daleka! Jeszcze raz wejdziesz mi w drogę i przysięgam,
że zapłacisz mi za to! – Zagroził, po czym natychmiast, nie
zważając na ewentualne tłumaczenia poszedł w głąb lochów. Nie
oglądał się za siebie, a złość powodowała, że nie dostrzegał
nawet podążającego za nim Abraxasa.
Tymczasem Rudolf
stał przez chwilę zdeprymowany obserwując korytarz, w którym
zniknął Malfoy z Greyem. Później westchnął lekko spojrzał na
podłogę, na której leżały przemieszane pozostałości po
katastrofie w postaci połamanych drewnianych skrzynek, fragmentów
roślin i pokrywającej sporą część korytarza ziemi. Wyjął
różdżkę i jednym ruchem usunął ten chaos zagryzając wargę.
– Pójdę do
Greya wyjaśnić – Zaproponował niepewnie Albert.
– Raczej nic to
nie zmieni. Na jego miejscu również bym nie chciał słuchać
żadnych tłumaczeń. Przynajmniej na razie. Jego groźby to i tak
czcze gadanie, bo co on może mi zrobić bez magii? Może kiedy
indziej jak się uspokoi.
– A jak powie
Tomowi co się wtedy stało? Wiesz, że jak Riddle o tym usłyszy
możesz mieć naprawdę ogromne kłopoty.
– Coś mi mówi,
że Grey tego nie zrobi.
Mulciber nie był
tego pewien, jednak przemilczał tą kwestię. Rudolf od czasu
pamiętnej przygody przycichł. co było trochę dziwne i
niepokojące. Często chodził zamyślony, jednak wciąż darł koty
z Abraxasem. Greya zostawił w spokoju. Albert kiedy to wszystko
przemyślał zaczął żałować, że głupio się wtrącił i rzucił
zaklęcie na skrzynię z roślinami niesioną przez Malfoya. Rudolf
próbował go powstrzymać i tym sposobem, niefortunnie Bombarda
trafiła w Arena. Niepotrzebnie zaostrzył konflikt, który i tak
sięgał już chyba zenitu. Co prawda jeśli chodziło o otrucie
Greya panowała w grupie powszechna zmowa milczenia i tylko dzięki
temu winowajca uszedł ze zdrowiem, a może nawet i życiem. Jednak
nigdy nie wiadomo czy komuś nie puszczą nerwy i sprawa nie ujrzy
światła dziennego. Mulciber zadrżał na samą myśl o reakcji Toma
w momencie, kiedy się dowie. Oczywiście miał nadzieję, że Riddle
się nie dowie, ale przeczucie i doświadczenie mówiło mu, że to
bardzo złudne marzenia.
Tymczasem wściekły
Aren parł przed siebie nie bardzo zdając sobie nawet sprawę z
kierunku w jakim podąża. Na koniec stanął nagle orientując się,
że nie ma już powodu iść do pracowni Slughorna. Nie miał roślin,
na których zamierzał prowadzić badania. Wziął parę
uspokajających, głębokich oddechów i rozejrzał się powoli. Ze
zdumieniem zauważył uważnie przyglądającego mu się Abraxasa.
– Rudolf jak
wiesz jest dupkiem. Nie martw się, odpłacę mu za ten numer –
Oznajmił blondwłosy Ślizgon z kamiennym wyrazem twarzy.
– Nie, jeżeli
jeszcze raz użyje na mnie tych swoich brudnych sztuczek sam o to
zadbam, by więcej tego nie robił. Wracajmy na kolację. Powinniśmy
zdążyć.
Wieczorny posiłek
trwał już w najlepsze. Parę osób zwróciło na nich uwagę, gdy z
lekkim skrzypnięciem otworzyli jedno ze skrzydeł wrót do Wielkiej
Sali. Aren od razu skierował się w stronę, gdzie siedzieli
pozostali z ich dormitorium. Nie zdziwił go brak Toma. Abraxas
zresztą już wcześniej mu wyjaśnił, że przed świętami to było
normalne. Greyowi jednak zaczęło trochę brakować przelotnych
spojrzeń, a nawet samej świadomości, że Tom jest obok. Zdawał
sobie sprawę, że ta dziwna tęsknota jest irracjonalna, ale z nią
nie walczył i czekał na zakończenie uciążliwego dla niego czasu.
Usiadł obok Abraxasa, nalał sobie herbaty i wrzucił do niej cztery
kostki cukru. Mimochodem zwrócił uwagę na fakt, że Orion
zapatrzył się na cukiernicę zastanawiając się nad czymś
głęboko. Aren po chwili doszedł do wniosku, że pewnie zastanawia
się nad tym o czym mówili w stajni testrali. Black nagle uniósł
wzrok i zorientował się, że jest obserwowany. Wyraźnie się
speszył i szybko wrócił do jedzenia. Aren także zajął się
posiłkiem. Ogólną ciszę przerwał Abraxas.
– Aren pójdziesz
ze mną po kolacji do Czary Ognia?
– Więc jednak
chcesz się zgłosić. – Stwierdził zielonooki chłopak z lekką
goryczą w głosie co spowodowało, że Malfoy stracił trochę
entuzjazmu, ale mimo to potwierdził.
– Tak zamierzam.
– I tak dosyć
długo zwlekałeś Abraxasie. Właściwie do ostatniej chwili. –
Powiedział Edgar wskazując blondwłosego Ślizgona widelcem.
– Znając Ciebie
od razu po ogłoszeniu wrzuciłeś swoje nazwisko do Czary –
odgryzł się Abraxas.
– Oczywiście!
Nie ma co czekać. Skoro Tom nie bierze udziału w losowaniu jest
większa szansa, że któryś z nas zostanie reprezentantem Hogwartu
w Turnieju. Jeżeli będę nim ja, postaram się poprowadzić naszą
szkołę ku pierwszemu miejscu! – Wykrzyknął Avery unosząc tym
razem nóż ku górze w geście zwycięstwa.
– Chyba od
końca. – Rzucił od niechcenia Mulciber, a reszta parsknęła
śmiechem na ten komentarz.
– Tak, śmiejcie
się! Jeszcze zobaczycie! A wtedy będziecie mnie błagać o
autografy!
– Wystarczą mi
Twoje bohomazy w podręczniku od historii magii. – Podsumował
Orion, ku uciesze kolegów.
Po tym komentarzu
Avery oznajmił wszystkim, że ma ich dość i po prostu wyszedł
zabierając w serwetkę kilka ciastek. Chwilę po nim część
towarzystwa także opuściła Wielką Salę. Zostali tylko Aren z
Abraxasem. Stół domu Salazara opustoszał. Uczniowie z innych domów
też kończyli już widocznie kolację, bo coraz więcej z nich
wychodziło. Kiedy już bardzo się przerzedziło Abraxas spojrzał
na Arena, wstał i poszedł w kierunku Czary. Grey niechętnie ruszył
za nim, starając się zignorować napływające wspomnienia. Stanęli
przed magicznym artefaktem. Aren odruchowo się skrzywił z niechęcią
i pomyślał, że znowu ma wątpliwą przyjemność przyglądać się
Czarze. Niebiesko-białe płomienie wyglądały jakby tańczyły i
wyglądało to wbrew pozorom pięknie. Tymczasem Abraxas wyciągnął
skrawek pergaminu z wcześniej napisanym swoim imieniem i nazwiskiem.
Złożył karteczkę i podszedł bliżej artefaktu. Kiedy już
wyciągał rękę poczuł na niej silny uchwyt i zerknął w bok. To
był Aren, który z wielką powagą powiedział.
– Jesteś pewien
w stu procentach Abraxasie? Pamiętaj,że gdy już wrzucisz swoje
nazwisko nie będzie odwrotu. Od razu powiem, że nie dlatego mówię
o tym, że myślę, że nie dasz sobie rady. Po prostu chcę Cię
ostrzec.
– Naprawdę długo o tym myślałam i na pewno chcę to zrobić –
uspokoił go Abraxas, równocześnie czując jakieś ciepło w sercu
na myśl, że ktokolwiek się o niego martwi. Równocześnie w duchu
dopowiedział sobie, że właściwie i tak nie ma innego wyjścia.
Musiał zgłosić swoją kandydaturę. Wymagali tego od niego i
rodzina i Tom. Rozmowę chłopców przerwał głos Herberta Beery'ego
dobiegający zza ich pleców.
– Oh! A to
ciekawe!
– Co profesor ma
na myśli? – Zapytał od razu Aren.
– Teoretycznie
nie powinno być możliwe byście stali razem koło Czary. Jest
nałożone ograniczenie mówiące, że tylko jedna osoba może
znajdować się przy Czarze w danej chwili. Jesteście jak widać
wyjątkiem od tej reguły. To zastanawiające. Pozwólcie, że
wykonam mały test. Arenie odejdź proszę trochę do tyłu. – Grey
posłusznie się oddalił, a Beery zaczął się zbliżać do Czary
Ognia i Abraxasa. Kiedy był już na wyciągnięcie ręki od Malfoya
poczuł silny opór magiczny, który uniemożliwił mu dalsze
zbliżanie się do Czary. Naparł na przeszkodę bardziej i magia
odepchnęła go zdecydowanie, aż do miejsca gdzie stał Aren.
Chłopcy obserwowali ten pokaz ze zdumieniem, dlatego Herbert
skierował pytanie do Arena. – Już rozumiesz?
– Hmm ... –
Zielonooki chłopak zamyślił się głęboko po czym spokojnie
ruszył znowu w stronę Abraxasa. Nic go nie zatrzymało, nic nie
odepchnęło i po chwili stał obok kolegi przy Czarze Ognia.
Obejrzał się na profesora, który obserwował wszystko z pewną
fascynacją – Może dlatego się tak dzieje, że nie wyczuwa ode
mnie magii? W końcu to artefakt stworzony na potrzeby czarodziejów.
– To ma sens.
Być może. – Stwierdził w zamyśleniu Beery, po czym przeniósł
wzrok na obserwującego wszystko w milczeniu Malfoya – Powodzenia
Abraxasie. A my się Arenie widzimy w weekend – Po tym oświadczeniu
profesor odwrócił się energicznie i szybkim krokiem wyszedł nie
czekając na ewentualne dalsze dywagacje. Chłopcy odczekali, aż
zniknął z ich pola widzenia i dopiero wtedy Abraxas skonstatował.
– Jakoś wydaje
się bardziej ożywiony odkąd się pojawiłeś w szkole. Wcześniej
jedyną emocją jaką można było od niego wyczuć było totalne,
absolutne znudzenie. – Aren westchnął, a Malfoy odwrócił się i
wreszcie umieścił swój pergamin w magicznych płomieniach Czary.
Obaj skierowali się do wyjścia, a Grey wrócił do wcześniejszej
wypowiedzi Malfoya.
– To chyba
dobrze. Dzięki temu wykazuje większe zaangażowanie w swój
przedmiot.
– Pomaga mu
pewnie fakt, że jesteś na zajęciach. Ma pewność, że ktokolwiek
go słucha podczas lekcji – Abraxas okrasił uśmiechem swoją
nieco złośliwą wypowiedź w zamian obrywając lekkiego kuksańca w
ramię.
***
W piątek żaden
z uczniów Hogwartu nie mógł się do końca skupić na zajęciach.
Nauczyciele oczywiście zdawali sobie sprawę z powodu ich stanu,
dlatego też wyjątkowo w tym dniu ignorowali roztargnienie uczniów.
Gdyby nie ta celowa pobłażliwość każdy z domów straciłby sporą
ilość punktów do końca dnia. Arenowi również udzieliła się ta
atmosfera, choć jego powody były zupełnie inne. Cieszył się na
myśl, że w końcu będzie mógł spędzić czas bez gromady ludzi w
okolicy. Tylko z Tomem, o którym miał nadzieję trochę się w tym
czasie dowiedzieć. Próby dyskretnego podpytania Abraxasa od
początku były skazane na porażkę. Malfoy nie chciał na ten temat
rozmawiać i Aren po kilku próbach zrezygnował. Pamiętał jednak
na przykład słowa Blacka o jakichś spotkaniach i czuł jak głęboko
w nim schowany Gryfon za wszelką cenę chce się dowiedzieć w jakim
celu się spotykają. Okazja nadarzyła się szybciej niż
przypuszczał.
– To co,
ostatnia rundka do biblioteki nim wyjedziesz? – Zaproponował Grey
Malfoyowi, kiedy skończyli już na dziś zajęcia.
– Hmm chyba nie
zdążę. – Odpowiedział wymijająco Abraxas. Aren szybko
zorientował się co to oznacza i poczuł iście gryfońską dziką
ekscytację. Miał nadzieję w jakiś sposób dowiedzieć się więcej
o tajemniczych spotkaniach. Udało mu się jednak zachować na twarzy
maskę spokoju. Kiwnął w zrozumieniu głową i z westchnieniem
dodał:
– No to
wykorzystam czas Slughorna i zadam mu parę dodatkowych pytań nim
wyjedzie.
– Trochę
przeraża mnie czas jaki spędzasz w pracowni na warzeniu eliksirów.
Nie jestem zły z tego tytułu, ale jakoś nie potrafię zrozumieć
fascynacji miksturami zwłaszcza, że te wszystkie opary, krojenie,
miażdżenie, ucieranie i w ogóle … ciężka praca … no nie
ważne. W sumie dopóki mam świetną pomoc zwłaszcza jeśli chodzi
o wypracowania, to w zasadzie nie powinienem narzekać.
– Właściwie to
podobnie myślę o Tobie i Starożytnych Runach. Z tego względu
rozumiem co czujesz. Czyli widzimy się na kolacji? Chyba, że jakoś
wcześniej uda mi się wydostać ...
– W to akurat
wątpię. Zupełnie tracisz poczucie czasu kiedy zajmujesz się
eliksirami. W takim razie do zobaczenia.
Pożegnali się i
Aren szybkim krokiem ruszył w stronę pracowni. Kiedy był już
pewien, że Abraxas go nie zobaczy pobiegł. Spieszył się, by
zdążyć wziąć uszaty eliksir bliźniaków i wrócić na czas.
Przechowywał eliksir w pracowni, bo przynajmniej miał pewność, że
tam nikt się do niego nie dorwie. Przy okazji udało mu się trochę
ulepszyć miksturę. Myśląc o tych eliksirach nie mógł choć
przez chwilkę nie poświęcić myśli ich twórcom. Bliźniacy
tworzyli naprawdę innowacyjne mikstury, mimo że w większości
służyły one do robienia dowcipów. Przy okazji poczuł niewielką
gorycz przypominając sobie ich zdradę. Ciężko było zapomnieć o
tym jak spiskowali przeciwko niemu i bratali się z Dumbledore'em. W
międzyczasie dopadł wejścia do pracowni, otworzył je, wyszukał
obydwa eliksiry i pomknął z powrotem zamierzając od razu udać się
na drugie piętro, bo jak zaobserwował to tam najczęściej znikali
całą grupą śledzeni Ślizgoni. Kiedy już tam dotarł wypił
pierwszy eliksir i chwilę później poczuł jak wyrastają mu
dodatkowe uszy. Lekkie muśnięcie dłonią przekonało go, że to
kocie uszy. Niedługo potem uzyskał doskonały słuch niczym nie
różniący się od tego, jaki miał w swojej animagicznej formie.
Słyszał doskonale każdy głos, kroki, śmiech, szelest a nawet
śmiejącego się gdzieś w oddali Irytka i przeklinającego woźnego.
Mógł nawet określić mniej więcej odległość od źródła
dźwięku. Teraz nastąpiła najbardziej trudna część całego
przedsięwzięcia, czyli wyselekcjonowanie z całej kakofonii
dźwięków tych, które go interesowały. Musiał się na nich
skupić. Wtedy stawały się wyraźniejsze. Dobrą chwilę zajęła
mu selekcja i skupienie, ale wreszcie całkiem niedaleko usłyszał
głos Oriona:
– Spotkanie
odwołane. Tom został zgarnięty przez nauczycielkę Numerologii,
Mamy poczekać w pokoju wspólnym aż wróci. Ma dla nas jakieś
zadania – przekazał reszcie Black.
– Wiesz coś
więcej? – Dopytywał się Edgar.
– Nie.
Nauczycielka była już tuż obok nas, gdy mi to przekazywał.
– Czasem nie
znoszę tego, że jest prefektem. Ostatnio był w dobrym humorze i
poprzednia lekcja na temat klątwy pętającej była naprawdę
niesamowita. – Ponownie rozbrzmiał głos Avery'ego.
– Samo
zmodyfikowanie zaklęcia tak, by dodatkowo cięło ofiarę podczas
pętania było genialne. Bodziec w postaci bólu powoduje u ofiary
panikę. Człowiek przestaje logicznie myśleć. – Dodał Lestrange
z podziwem.
– To co zbieramy
się do lochów. Nie ma tu na co czekać. – Wybił się głos
Abraxasa, z którym zgodził się Orion mówiąc.
– Taaa nie ma co
czekać. A lepiej być obecnym kiedy nasz Pan skończy to co ma
zrobić dla nauczycielki.
Aren usłyszał
kroki. Najwyraźniej cała grupka ruszyła ku wyjściu skądś,
dlatego czym prędzej pobiegł piętro wyżej. Wiedział, że idą do
pokoju wspólnego i nie musiał ich śledzić. Zastanawiał się
tymczasem nad tym co dotąd usłyszał. Był to zaledwie niewielki
strzępek informacji, ale za to dość niepokojący. Wynikało z
niego, że grupa spotykała się w celu praktykowania czarnej magii.
Aren co prawda mógł to podejrzewać już choćby z niektórych uwag
i wzmianek Abraxasa, ale i tak poczuł się zaskoczony. Zastanawiał
się jak zakwalifikować tą wiadomość. Nie łudził się, że było
to coś do końca dobrego. Z własnego doświadczenia wiedział, że
zaklęcia czarnomagiczne nie zawsze muszą być używane w złym
celu. Sam przecież tego doświadczył. W swoich czasach, kiedy
rzucał Avadę na graniana czuł, że robi dobrze. Martwiło
go jednak jeszcze co innego. Dlaczego Black nazywał Toma Panem?
Niepokój w jego sercu zaczął coraz bardziej narastać, ale
postanowił kontynuować swoje małe dochodzenie. Powoli ruszył w
stronę pokoju wspólnego, gdzie jak wiedział grupa Toma miała
zamiar czekać na prefekta. Na koniec zatrzymał się w pobliżu
wejścia do dormitorium doskonale wszystko słysząc. Usiadł na
ziemnej, kamiennej podłodze, podciągając kaput na głowę w razie
gdyby ktoś go jednak zauważył i skupił się na głosach.
W pokoju wspólnym
Abraxas rozsiadł się wygodnie na swoim miejscu wyciągając
podręczniki do Starożytnych Run. Skoro miał czas postanowił
wywiązać się z obietnicy i pomóc Arenowi z pracą zadaną na
święta. Właściwie to zamierzał wykonać ją za Greya, który nie
powinien zbyt głośno oponować. W końcu nadal nie przepadał za
tym przedmiotem, chociaż sporo już umiał. Abraxas za to lubił
Runy i pisanie na ten temat nie sprawiało mu większych problemów.
Dokładnie odwrotnie było z Eliksirami. W międzyczasie Malfoy
zastanawiał się czego może chcieć od nich przed wyjazdem Tom.
Może chodziło o jakieś magiczne artefakty? W końcu w ich domach
można było znaleźć wiele magicznych przedmiotów. Miał taką
nadzieję.
– Myślałem, że
już skończyłeś Runy – powiedział Orion poznając podręczniki
oraz zwitki pergaminu.
– Bo skończyłem.
Teraz robię coś innego. – Nie miał zamiaru przyznawać, że
odrabiał za Greya jego pracę domową.
– Może to dla
Arena? Wszyscy widzimy jak beznadziejny jest w Runach. Z innymi
przedmiotami radzi sobie świetnie, ale z Runami wyraźnie nie za
bardzo. Zawsze gdzieś się potknie – bezpardonowo podsumował
osiągnięcia Arena na Starożytnych Runach Avery.
Malfoy nie
skomentował tego, choć Edgar trafił w dziesiątkę. Nie chciał mu
dać powodów, by mu to w przyszłości wypominał. Obrał
najbezpieczniejszą drogę, czyli milczenie. Niestety trwało ono
krótko, bo po chwili usłyszał śmiech Lestrange'a.
– Coś Ci bardzo
wesoło Rudolfie – wycedził Abraxas patrząc się na niego
chłodno.
– Po prostu
naprawdę bawi mnie Twoja troska o Arena. Nie sądziłem, że będzie
ci tak bardzo zależeć – szyderstwo było słyszalne nawet w
głosie Rudolfa.
– Nie wiem o
czym mówisz. Wykonuję tylko swoje zadanie, nic poza tym. A jeżeli
sądzisz, że naprawdę się z nim przyjaźnię, to mogę wysnuć
tylko jeden wniosek. Musisz być wielkim głupcem. – Oznajmił
Abraxas z całą pewnością siebie, jaką zdołał zmobilizować w
głosie. W duchu ponownie przeklinał całe to cholerne zadanie, ale
Lestrange nie mógł się dowiedzieć, że mu zależy na tej
przyjaźni. Mógłby ponownie czyhać na życie Greya, a tego Malfoy
by sobie nie wybaczył.
– Widzę, że
bardzo rzetelnie wykonujesz swoje zadanie donosząc mu to o czym się
dowiedziałeś od samego źródła. Powiedz, jakie to uczucie
wiedzieć, że charłak zaczął Ci ufać, a Ty go okłamujesz.
Kłamiesz tylko z powodu Jego rozkazu – Rudolf wiedział, że
zapędził Malfoya w kozi róg. Miał nad nim sporą przewagę. Tym
bardziej, że wiedział, że zapewnienia Abraxasa nie były prawdą.
Musiałby być ślepy i głuchy, żeby tego nie widzieć.
– To tylko
zadanie, nic więcej. Poza jego wykonaniem nic mnie nie obchodzi.
Jeszcze słowo, a Riddle dowie się, że chciałeś otruć jego cenne
źródło informacji. Wówczas jedyne co Ci pozostanie to modlenie
się do samego Merlina, aby Cruciatus był jedynym zaklęciem,
którego doświadczysz. Wszak wszyscy dobrze wiemy, że w zakresie
klątw nasz Pan bywa bardzo kreatywny.
– Zrób to
tylko, a dowie się o koszmarach Greya, które razem z Blackiem
ukrywacie. – Odpalił Rudolf nie mając zamiaru dać się
zastraszyć.
– Skąd Ty ... –
Abraxas zaczął powoli czuć jak traci grunt pod nogami. W porę się
jednak opanował i postanowił ratować co się da – To, że nie
powiedziałem dotąd nie znaczy, że nie zrobiłbym tego w
odpowiednim momencie. Potrzebowałem ...
– Wystarczy! –
przerwał mu nagle Black. – Wasza rozmowa jak zwykle do niczego nie
prowadzi i obydwaj zachowacie milczenie. Zwłaszcza, że każdy z nas
jest w to zamieszany. Dla własnego dobra jak na Ślizgonów
przystało po prostu zachowajcie to dla siebie.
Po tych słowach
obaj oponenci zamilkli i wrócili do swoich spraw. Edgar patrzył raz
na jednego raz na drugiego i głęboko się zastanawiał. Sytuacja
była gorsza niż na początku zakładał. Okazało się, że
dowiedział się o czymś o czym wcześniej nie wiedział. Grey miał
koszmary? Ciekawiło go jakiego rodzaju i o czym one były. Kolejny
sekret przed Riddle'm napawał go strachem. Nie było innego wyjścia.
Po raz pierwszy musieli współpracować, by ich wspólne tajemnice
nie wyszły na jaw.
Aren słuchał tej
rozmowy z odczuciem, że to już się kiedyś działo. Siedział jak
sparaliżowany. Nie chciał kolejny raz przechodzić tego bólu i
okropnego zawodu. Z trudem docierało do niego, że znowu dał się
nabrać i zaufał nieodpowiednim osobom. Jak mógł być taki głupi?!
Był przecież w Slytherinie. Już samo to powinno sprawić, żeby
stał się bardziej ostrożny. Początkowo gorzko żałował, że
gryfońska ciekawość popchnęła go do podsłuchiwania. Ostatecznie
jednak stwierdził, że chyba lepiej, że już teraz dowiedział się
wszystkiego. Im dłużej trwałyby fałszywe przyjaźnie, tym
bardziej by bolało. Miał wrażenie, że zdradę Abraxasa odczuł
bardziej niż Rona, czy Hermiony. W swojej głupocie upatrywał w nim
prawdziwego przyjaciela, na którego mógł liczyć i z czasem
opowiedzieć o wszystkim co go dręczy. Okazało się, że każde
jego słowo prędzej czy później trafiłoby do uszu Riddle'a.
– Aren? Dlaczego
tutaj siedzisz, a nie w środku? Zapomniałeś hasła?
Usłyszał nad
sobą głos osoby, której w tym momencie zdecydowanie nie chciał
widzieć. Przyjazny ton głosu Toma spowodował w sercu Grey'a
ogromny ból. Podniósł się z podłogi i lekko odsunął. Na ten
widok Tom zmarszczył brwi w zastanowieniu i zaczął się wolno
zbliżać. Bliskość spowodowała, że Grey zapomniał jak się
oddycha i tylko bezsilnie obserwował rękę zbliżającą się do
kaptura. Okrycie głowy zostało delikatnie zdjęte.
– A to ciekawe.
Zdradzisz mi sekret skąd dodatkowa paru uszu? Muszę przyznać, że
czuję się zaintrygowany. Całkiem gustowne są te uszka i pasują
do Ciebie – Tom delikatnie dotknął jednego z kocich uszu, ale
tego było już zbyt wiele dla Arena. Odepchnął głaszczącą rękę
z okrzykiem:
– Nie dotykaj
mnie! – Odsunął się nieco i wpatrzył w czerwone oczy Riddle'a,
w których dostrzegł najpierw dezorientację, później szok, a na
koniec powagę. Nie chciał się nawet domyślać co Tom zaobserwował
w jego oczach. Czuł jak emocje w nim szaleją. Przez moment walczył,
żeby je opanować i nie pokazać bólu, żalu i zranienia zwłaszcza
temu czerwonookiemu Ślizgonowi.
– Wyjaśnisz
skąd ta ... żywa reakcja?
– Pewnie każdy
byłby zaskoczony dowiadując się paru ciekawych rzeczy odnośnie
swoich szkolnych kolegów.
– Więc podziel
się swoją wiedzą. Jestem ciekaw czego się dowiedziałeś.
– Jesteś pewien
o Panie? – Aren specjalnie użył podsłuchanego tytułu.
Rozszerzające się w zaskoczeniu źrenice oczu Toma potwierdziły,
że trafił w czuły punkt. Dokończył więc spokojnie – A może
fakt, że praktykujecie tutaj czarną magię doprowadził mnie do
tego stanu? Kto wie?
Poczuł na skórze
magię Toma, która najwidoczniej zaczęła się wymykać spod
kontroli. Nie przejął się tym jednak wyciągając fiolkę z
antidotum i przełykając jej zawartość. W tym czasie ukryte w
ścianie wejście do pokoju wspólnego odsunęło się i pojawili się
członkowie grupy Toma, wywołani pewnie przez falę magii Riddle'a.
Wszyscy jak jeden mąż mieli zaskoczenie wypisane na twarzach.
Abraxas patrzył na Arena z niemym pytaniem. Zimny wzrok, który
ujrzał w odpowiedzi zdeprymował go zupełnie.
– Kto Ci o tym
powiedział? – Zapytał na pozór spokojnie Tom.
– Sam
usłyszałem, za pomocą tych oto miłych dla oka uszu. – W tym
momencie Grey poczuł jak antidotum zaczyna działać i kocie uszy
zaczynają go mrowić, a po chwili zanikają. Był pewien, że
zniknęły, bo słyszał już tylko zwyczajne dla ludzkich uszu
dźwięki. Bez tej mnogości, dokładności. Spokojnie kontynuował
wypowiedź – Ich zasięg jest imponujący. Udało mi się
podsłuchać całą rozmowę w tajemnym pomieszczeniu, w którym
praktykujecie czarna magię. Słyszałem też rozmowę w pokoju
wspólnym. – Mówiąc to spojrzał ponownie na Abraxasa, który po
tych słowach zbladł strasznie – Nie chcę mieć z Wami nic
wspólnego. Idźcie wszyscy do diabła! – Po tych słowach odwrócił
się na pięcie i pobiegł w stronę pracowni. Tam mógł się zaszyć
i nikt był w stanie go nagabywać. Wyhamował tuż przed portretem
centaura i tu dopadł go Abraxas, krzycząc zdesperowanym głosem:
– Zaczekaj Aren!
Pozwól mi wyjaśnić!
– W takim razie
proszę bardzo, zaprzecz Abraxasie! Powiedz mi prosto w oczy, że nie
szpiegowałeś mnie dla Riddle'a! Naprawdę zacząłem Ci ufać!
Wykorzystałeś mnie! Nie zaprzeczysz, bo to prawda ... – po tych
słowach jego głos odmówił posłuszeństwa, więc umilkł i ruszył
w stronę otwierającego się przejścia.
– Owszem tak
było, ale tylko na początku! Zaczekaj! – Wołał za nim
rozdygotany Malfoy, ale nie zdążył dopaść przejścia zanim się
zamknęło. Stał chwilę przed litą ścianą w bezruchu próbując
zapanować nad sobą. Kiedy mu się to wreszcie udało rozkazał
Warrenowi – Wpuść mnie! – Ten jednak pozostał nieugięty na
prośby, groźby, a nawet późniejsze błagania.
Malfoy uderzył ze
złości pięścią w kamienną ścianę, przegryzając mocno wargę.
Rozluźnił zęby dopiero kiedy poczuł metaliczny posmak krwi na
języku. Oczywiście wiedział, że centaur na obrazie nie ulegnie,
dlatego zrezygnował z westchnieniem. Czuł się tak bardzo podle.
Aren za nic mu nie uwierzy, że mówił tak bo musiał. Nie da wiary,
że chciał go chronić. Jednocześnie miał świadomość, że
wszystko zaczęło się od rozkazu. Nie mógł temu zaprzeczyć. Czuł
się jak śmieć. Widział jak bardzo zranił Arena i to go bolało.
Tym bardziej, że Grey był ostatnią osobą, którą chciałby
zranić. Czuł, że Aren mu tego nie wybaczy. Takiej zdrady się nie
wybacza. Tak rozdygotany nie mógł pojawić się w pokoju wspólnym.
Musiał się opanować za wszelką cenę. Parę głębokich oddechów
później Abraxas ruszył w stronę salonu Slytherinu rozmyślając o
tym skąd Rudolf mógł wiedzieć o koszmarach Arena. Czyżby ktoś
jeszcze wówczas udawał sen? A może sam Lestrange? Oczywiście
powoli wszystko stanie się jasne. Póki co ich tajemnice wyszły na
wierzch. Aren wie już jaki naprawdę jest Tom. Oni wszyscy natomiast
wiedzą już, że nie docenili Greya. Abraxas czuł wielki ból w
sercu z powodu zielonookiego chłopaka i wiedział, że tego nie
przebije żaden inny ból. Nawet taki, który prawdopodobnie zada mu
Tom. Był już niedaleko wejścia do pokoju wspólnego dlatego
przystanął, by ponownie zapanować nad emocjami po czym podszedł
do wejścia. W salonie od razu poczuł wszechogarniającą mroczną
aurę Toma. Cała ich grupa siedziała oczywiście przy kominku wokół
Riddle'a. Krótki ruch dłoni tego ostatniego, sprowadził Abraxasa
na jego stałe miejsce w fotelu. Usiadł sztywno czekając na rozwój
wypadków.
– Słucham
zatem. Chcecie mi coś powiedzieć? – Zagaił na pozór spokojnie
ich Pan, ale każdy ze świty wiedział, że jeden zły ruch i bestia
zaatakuje. Po chwili ciszy odezwał się Black. Abraxas słuchał go
z podziwem oceniając, że ma nerwy ze stali. Miał co prawda
zaciśnięte w pięści dłonie, ale spokojnie patrzył w oczy Toma.
– Czekając na
Ciebie Panie w sali na drugim piętrze rozmawialiśmy o ostatnich
zajęciach i o klątwie tnącej. Podczas tej rozmowy nazwałem Cię
Panem. Zakładam więc, że to moja wina, że Aren dowiedział się o
naszej tajemnicy.
– Podczas kłótni
tutaj, czyli w pokoju wspólnym, wyszło na jaw zadanie, które mi
zleciłeś Panie i wtedy ...
– Legilimens
– Wypowiedź Abraxasa przerwało nagle zaklęcie, na które nie
był przygotowany. W duchu przeklinał bezróżdżkową magię Toma
równocześnie mobilizując siły, by odeprzeć potężny atak. Już
po chwili wiedział, że nie da rady. Skupił więc wszystkie siły
na tym, aby nie dopuścić Toma do wspomnień o pamiętnej rozmowie i
o koszmarach Arena. Obiecywał mu, że to pozostanie między nimi i
postanowił przyrzeczenia dotrzymać za wszelką cenę. Po minutach,
które dla niego były wiecznością, Tom wycofał się z jego
umysłu. Dowiedział się dużo, ale Abraxasowi udało się zachować
dla siebie to co najcenniejsze: koszmary Arena, pomoc i rozmowę w
łazience, kilka innych rozmów, które przeprowadzili i które ich
zbliżyły. Nie udało mu się natomiast ukryć wspomnień
dotyczących otrucia Greya przez Rudolfa. Były zbyt wyeksponowane,
by Tom zaraz na początku się na nie nie natknął. Malfoy nie śmiał
nawet westchnąć z ulgą. Po czole i skroniach płynęły mu stróżki
potu, a w głowie pulsował ból. Miał tylko nadzieję, że Riddle
na dziś z nim skończył. Drugiego ataku już by nie przetrzymał.
Obserwował czujnie ich Pana, który siedział przez chwilę
nieruchomo najwyraźniej analizując to czego się dowiedział. Po
chwili Riddle wolno odwrócił się do Lestrange'a mówiąc:
– Zdawać by się
mogło, że masz więcej szczęścia niż rozumu Rudolfie. Gdyby Twój
plan się powiódł Grey byłby teraz trupem, a Twoje członki byłyby
porozrzucane po całym jeziorze. Myślę też, że pewnie długie dni
minęłyby nim pozwoliłbym Ci umrzeć – Uśmiechnął się podle
widząc przerażenie na twarzy Lestrange'a i kontynuował – Jest
jednak również plus Twojej głupiej akcji. Dowiedziałem się
dzięki niej czegoś zdumiewającego o Greyu. Wierzę, że
zrozumiecie Waszą karę. Od tamtego dnia widziałem, że coś przede
mną ukrywacie. Miałem nadzieję, że któryś z Was przyjdzie do
mnie i mi o tym opowie. Jestem głęboko zawiedziony, że tak się
nie stało. Zacznę od Ciebie Rudolfie. Oczywiście masz świadomość,
że zawiniłeś. Crucio …
***
Aren leżał
skulony na kanapie. Miał zamiar przeczekać tutaj aż do momentu,
gdy po kolacji wszyscy wyjadą do domów. Nie chciał nikogo widzieć.
Oczywiście miał świadomość, że podczas przerwy świątecznej
może natknąć się niestety na Toma, ale marzył o tym, by stało
się to jak najpóźniej. W zaistniałej sytuacji perspektywa
spędzenia okresu świątecznego w towarzystwie Toma wydawała mu
się najgorszą z możliwych opcji. Jeszcze tak niedawno
niecierpliwie wyczekiwał tego czasu, a teraz dziękował Merlinowi,
że miał miejsce, w którym mógł się zaszyć wiedząc, że nikt
tu nie wejdzie. Eliksir spokoju, który zażył kiedy tylko wszedł
do tego pomieszczenia pozwolił mu utrzymać emocje na wodzy. Dzięki
temu nie pogrążył się w depresji. Starał się zapanować nad
sobą, co dość dobrze mu wychodziło. Nie mógł się pojawić w
stanie całkowitego rozklekotania nerwów w pokoju wspólnym
Ślizgonów. Co prawda miał nadzieję, że nie spotka tam dziś
Riddle'a, ale z drugiej strony ... znając jego szczęście. Dlatego
musiał nad sobą panować. Nie mógł pokazać jak bardzo zabolało
go to wszystko co się stało. Również zdrada Toma. Przecież
wybaczył mu ten atak na siebie za pomocą Legilimencji, a
jednak Riddle kazał szpiegować go Malfoyowi. A on głupi zaufał
Abraxasowi, a mógł się wycofać. Nie raz zresztą … Aren
niespodziewanie poczuł jak po policzku spływa mu łza, później
następna. Starł je natychmiast głęboko oddychając.
Dochodziła
północ. Z pewnością wszyscy, którzy mieli wyjechać, wyjechali.
Był już najwyższy czas udać się do dormitorium spać. Aren wciąż
miał cichą nadzieję, że nie spotka Riddle'a. Oczywiście była to
płonna nadzieja. Kiedy tylko przekroczył próg pokoju wspólnego,
wyczuł znajomą obecność Toma. Gdyby miał jakiekolwiek
wątpliwości wpatrzone w niego czerwone oczy rozwiałyby wszystkie.
Zignorował Riddle'a i ruszył od razu w kierunku dormitorium z
nadzieją, że ten się nie odezwie, ale naturalnie tutaj też
zawiodło go szczęście..
– Porozmawiajmy.
– Aren zawahał się, ale jednak zatrzymał i odwrócił w stronę
rozmówcy. Żeby nie wyjść na tchórza podszedł bliżej Toma i
wpatrzył w piękne oczy, które tak uwielbiał. Czuł równocześnie
żal i ucisk w sercu, ale hardo stwierdził.
– Zdaje się, że
już wyjaśniliśmy sobie wszystko. Jest coś co chciałbyś dodać?
– Nie będę się
bronić. Tak jak powiedziałeś prawda wyszła na jaw i nie mam
zamiaru zaprzeczać.
– Cel uświęca
środki jak widzę. Doprawdy jesteś rewelacyjnym aktorem.
Obiecywałem sobie, że drugi raz nie dam się zdradzić, a tu
proszę. Okazuje się, że odkąd postawiłem tutaj stopę już byłem
częścią Twojego planu. Chodziło bez wątpienia o to, by jak
najwięcej dowiedzieć się o Czarnym Panu. Jestem niepoprawny.
Naprawdę uwierzyłem w tą twarz, którą mi pokazywałeś, gdy
byliśmy sami. Okazała się fałszywa. Kłamstwem była tak moja
przyjaźń z Abraxasem jak i polepszające się relacje z
pozostałymi.
– Kiedy byliśmy
sami nigdy nie udawałem. Przypomnij sobie, że nawet w momencie
kiedy byliśmy z innymi traktowałem Cię tak samo, czyli zupełnie
inaczej niż pozostałych. Jesteś teraz zbyt zaślepiony złością,
żeby to dostrzec. Pozostali naprawdę Cię polubili z małym
wyjątkiem w osobie Rudolfa. Nie wydawało Ci się.
– Nie próbuj mi
po raz kolejny mydlić oczy Riddle – syknął ostro Aren mrużąc
wściekle oczy. – Skończyłem już z Tobą i Wami wszystkimi.
Wyczekuję momentu, aż wyjedziecie z reprezentantem Hogwartu do
Durmstrangu i będę mieć spokój od … tego wszystkiego. –
Przerwał tą tyradę nagły ruch ze strony Riddle'a, który chwycił
rękę Arena w mocny uścisk. Zielonooki chłopak próbował ją
wyrwać, jednak nie dał rady. Jedyne co mógł teraz zrobić to
rzucać wściekłe spojrzenia na rozmówcę, który po chwili
powiedział:
– Jeżeli choć
przez chwilę myślałeś, że uwolnisz się ode mnie … pozwól mój
drogi, że od razu wyprowadzę Cię z błędu. Turniej nic dla mnie
nie znaczy. Ty natomiast wzbudziłeś moje zainteresowanie, które
pogłębia się za każdym razem kiedy coś nowego się o Tobie
dowiaduję. Nigdy nie pozwolę Ci umknąć z moich rąk. Nawet jeżeli
mnie teraz nienawidzisz nie pozwolę Ci ode mnie odejść.
– Jeszcze się
przekonamy. Pewnego dnia możesz pożałować tych słów. Bądź
pewien, że nie będę stał biernie. Kiedy tylko odzyskam magię ...
– Czekam na ten
dzień z niecierpliwością. – Przerwał mu Tom i puścił trzymaną
w żelaznym uścisku rękę. Nie odsunął się jednak pozostając
blisko. Po chwili pochylił się ku Arenowi szepcząc – Wierzę, że
pewnego dnia zrozumiesz motywy, którymi się kieruję. – Po tych
słowach Tom odszedł do swojego pokoju zostawiając Greya samego.
***
Kolejne dwa dni
były istną katorgą. Aren nie czuł na sobie wzroku Riddle'a tylko
wówczas, kiedy przebywał w pracowni. To było tak deprymujące, że
zaczął nawet omijać posiłki byle uniknąć kontaktu z prefektem
Ślizgonów. Przeklinał tradycję siedzenia przy jednym stole
uczniów, którzy zostawali w zamku w czasie przerwy świątecznej.
Ten obyczaj powodował, że chcąc nie chcąc wciąż był blisko
Toma. Na domiar złego następnego dnia wyjeżdżał również Beery.
W zamku zostawał tylko dyrektor, woźny, kilkoro nauczycieli i paru
uczniów, a w tym Tom. Nerwy Arena były napięte do ostateczności.
Z zamyślenia wyrwało go delikatne potrząśnięcie za ramię przez
Beery'ego.
– Arenie,
słyszysz mnie?
– Przepraszam,
zamyśliłem się profesorze.
– Zdążyłem
zauważyć. Nie miałbyś ochoty pomóc mi z choinką po kolacji?
Zauważyłem, że od momentu ścięcia jej kondycja znacznie się
pogorszyła, dlatego przygotowałem specjalną odżywkę. Pomoże jej
się zregenerować. Dobrze byłoby, gdyby zdołała wytrwać do
Nowego Roku.
– Chętnie
pomogę. – Zaoferował chętnie Aren kalkulując, że w ten sposób
uda mu się uwolnić od wszędobylskiego wzroku Toma.
Po kolacji zostali
w Wielkiej Sali we dwóch z profesorem. Po kolei i systematycznie
opryskiwali ogromną choinkę. Aren zauważył, że faktycznie
nauczyciel miał rację. Drzewko wyglądało gorzej niż na początku,
kiedy zostało tutaj umieszczone. Zajęcie było żmudne i wymagało
skupienia. Trzeba było uważa-ć, żeby nie ominąć żadnej gałązki
i dobrze wykonać polecone zadanie. Aren był z tego powodu
zadowolony. Nie miał kiedy rozmyślać o swoich kłopotach. Idyllę
przerwało pytanie profesora.
– Widzę, że
ostatnio jesteś nie w sosie. Coś się stało? Odnoszę wrażenie,
że odkąd zaczęły się święta nie jesteś sobą.
– Aż tak widać?
– Wyrwało się Greyowi niebacznie.
– Pewnie dla
wielu uczniów zachowujesz się tak jak zwykle. Miałem jednak okazję
poznać Cię lepiej i dostrzegam, że masz jakiś poważny zatarg z
Tomem.
– To nic
takiego. Po prostu dostałem kolejną lekcję życia nic więcej. –
Odpowiedział na pozór spokojnie, ale chwilowe spięcie ciała sporo
powiedziało Herbertowi. Czekał na to, że chłopak rozwinie temat,
jednak Aren umilkł. Beery nie nalegał i na tym skończyła się ich
rozmowa.
Po ponad godzinie
byli już praktycznie przy końcu pracy. Oczywiście jak to w życiu
bywa w tym newralgicznym momencie skończyła się im odżywka. Beery
kazał mu chwilę poczekać i wyszedł do cieplarni po więcej. Aren
zszedł z drabiny i usiadł przy stole dopijając swoją herbatę.
Tym razem na przekór nie wiadomo komu pił gorzką. Nie lubił
takiej, ale przynajmniej nie przypominała mu Toma podmieniającego
ich napoje. Skrzywił się na wspomnienie Riddle'a. Nie mógł jakoś
przestać myśleć o tym cholernym dupku, przeklętym manipulatorze.
Tak rozmyślając zapatrzył się na Czarę Ognia, w której
błękitno-białe płomienie żyły i poruszały się podkreślając
magiczny klimat artefaktu. Arena zastanowiło, czy magiczny ogień
parzy i pchnięty impulsem ciekawości zbliżył się do Czary.
Zamierzał to sprawdzić. Przesunął dłoń między płomieniami i
okazało się, że ten ogień nie parzy, ale jakby łaskocze. Grey w
duchu stwierdził, że właściwie mógł się tego spodziewać. Tak
jak może się spodziewać, że Tom zrealizuje swoją obietnicę i
nie odpuści. Znał go już na tyle, że nie rzucał słów na wiatr.
Gdyby tylko udało mu się jakoś go pozbyć ... nie permanentnie,
ale do czasu odzyskania magii. Spojrzenie Greya powędrowało w
kierunku Czary, a w głowie zakiełkował pomysł. Wrócił do
swojego miejsca przy stole, wyciągnął kawałek pergaminu, pióro,
kałamarz i napisał krótkie:
Tom Riddle
Wrócił do Czary,
lekko się zawahał, ale sapnął ze zniecierpliwieniem i
zdecydowanym ruchem wrzucił zwitek pergaminu w płomienie magicznego
artefaktu oczekując podświadomie, że ten natychmiast go odrzuci.
Tak się jednak nie stało. Zwitek zniknął w Czarze, a Aren
uśmiechnął się z mściwą satysfakcją.