Rozdział grudniowy był trochę taką
jazdą bez trzymanki i dla mnie jak i bety przez to, że gonił mnie
fakt, że Matonemis jest od 20 grudnia niedostępna aż do stycznia,
więc musiałam się uwijać na tyle by był czas jeszcze na betę.
Dałyśmy radę jak widać, ale powiem wam jedno... Nigdy więcej!
Serio ja wiem, że długość rozdziałów stał się takim moim
wyznacznikiem, ale z drugiej strony ta ilość pracy... uhh. Okej już
pomarudziłam. Mam nadzieję, że się podobało by wynagrodzić nam
naszą pracę zachęcam do komentowania jak zawsze. Im więcej zdań
tym lepiej ;) Na koniec życzymy wam wraz z Matonemis wesołych świąt
i szczęśliwego nowego roku!
Do zobaczenia w styczniu!
Agnieszka: Przyznam, że mam problem,
bo zwyczajnie nie wiem jak odpowiadać na twoje komentarze. To znaczy
bardzo się cieszę, ale ogólnie są takim podsumowaniem w wielkim
skrócie rozdziału i nie wiem po prostu co odpowiedzieć zwłaszcza
gdy brak mi nawet twoich domysłów czy spelukacji.
Queen of the wars in the stars: Cóż,
w zasadzie jedyną nagrodą za pisanie i dla mnie jak i bety są
właśnie komentarze. Bo ilość pracy ogromna, szkoda tylko, że
najwięcej jest tych anonimowych czytelników, którzy czytają sobie
w cieniu a szkoda ;). Niestety nie zdradzę uniwersalnych sztuczek na
brak weny mi za każdym razem pomaga coś innego. Tym razem było
wyobrażanie sobie przyszłej wielkiej sceny do której dążę. Tak
nawiasem mamy już ich kilka za sobą :) Takie które dla mnie są
dosyć ważne i bardzo na nie czekałam by napisać. Myślę, że
przestawisz się już wkrótce na Beery'ego przystojniaka, nie ma
innej opcji zwłaszcza gdy wchodzi do akcji.
Noo jeszcze tak prędko się nie
dowiedzą o swoich różdżkach, tak muszę rozwlekać wszystko ^^
Wszyscy wiemy, że ich ku siebie ciągnie, co z tego gdy robią krok
do przodu a potem autorka cofa ich dwa w tył? Okrutna kobieta... :D
Widzę, że mała scena romantyczna wzbudziła sporo frustracji,
jeżeli cię to pocieszy nie jesteś w tym sama, dużo czytelników a
raczej lwia cześć czuła to samo. Nie ma co się dziwić Malfoyowi,
że ma taki stosunek do Toma i nie może sobie go wyobrazić inaczej
gdyż tylko taką twarz Riddle'a zna. Tom jest tylko inny przy swoim
utrapieniu :) Przykro mi, że masz takie zdanie o Hillu, gdyż uważam
go za całkiem ciekawą postać, jednak i na niego przyjdzie pora. Oh
więc udało mi się, że poczułaś małą litość dla Abraxasa?
Mogę to uznać za sukces, zwłaszcza jak wiesz, mam do niego
słabość. Co do długości, tak to był najdłuższy rozdział w
historii, więc cieszę się że zostało to zauważone. Dramy
ostatnio w Signum nie brakuje. Pozdrawiam ;*
Betowała: Matonamis
Rozdział 35: Budując więzi
Mykiew Gregorowicz odetchnął z ulgą.
Zbliżał się już do miejsca, gdzie osłony nałożone na
Durmstrang przestawały działać. Stąd, właśnie od tamtej
latarni, którą widział już całkiem niedaleko, będzie mógł się
aportować. Miał zostać w Durmstrangu do jutra, ale okazało się,
że były w Instytucie osoby, których nie chciałby spotkać.
Zwłaszcza jedna, która podobno od paru lat nie żyła, a którą
widział zupełnie niedawno na własne oczy. Co prawda pierwsze
spotkanie jakie zamierzał odbyć po aportacji nie napawało go ani
radością, ani specjalnym optymizmem, ale miał nadzieję, że kiedy
już wreszcie dobiegnie końca, będzie mógł zaszyć się gdzieś,
gdzie nie szybko zostanie odnaleziony i odpocząć po stresach. Wyjął
z kieszeni zegarek, który miał go przenieść do Gellerta, szykując
się w ten sposób do aportacji. Rozmyślał przy tym o sprawach,
które miał do przekazania Grindelwaldowi.
W myślach ocenił, że Czarny Pan
powinien być zadowolony. Wieści, które zostaną mu przekazane z
pewnością wystarczą by on, Mykiew został wypuszczony do domu.
Gellert z reguły dotrzymywał danego słowa. Tym razem też okazało
się, że Grindelwald miał rację zwracając uwagę na zdawałoby
się niezauważalne, drobne szczegóły. Było kilka zaskakujących
wyników, nad którymi warto było się zastanowić. A przecież
wcześniej, zanim dotarł do tej szkoły, żeby sprawdzić różdżki
uczestników Turnieju był przekonany, że tym razem Gellert oszalał.
Co mogłoby wnieść badanie różdżek jakichś dzieciaków, nawet
potężnych magicznie.
Przyspieszył kroku, ale kiedy już
zaledwie parę dzieliło go od zbawczej lampy, stanął nagle jak
wryty. Tuż przed nim, jakby znikąd pojawiła się osoba, której
tak bardzo nie chciał spotkać. Niestety. Najwyraźniej jego
pospieszne odejście zostało jakoś odkryte i osobnik ten
przewidział, że tak właśnie może być. Szkoda, że go dogonił,
bo ze względu na dawne czasy przerażał go i to bardzo. Gregorowicz
nie mógł dłużej rozmyślać, bo usłyszał:
– Szmat czasu się nie widzieliśmy
Mykiew! Wyglądasz jeszcze gorzej niż ostatnim razem, gdy cię
widziałem... Skąd ten nagły pośpiech? Nawet nie wiesz ile
musiałem się natrudzić, by cię dogonić. Dzięki Merlinowi udało
mi się.
– Jak na trupa wydajesz się dosyć
żywy Beery... – odpowiedział zaciskając w pieści zegarek i
cofając się o dwa kroki, by zwiększyć odległość od
niespodziewanej przeszkody. Ten ruch nie uszedł oczywiście uwadze
przeciwnika, ale tym akurat Gregorowicz martwił się w tej chwili
najmniej.
– Jestem niczym widliczka łuskowata.
Potrafię o siebie zadbać. Tego samego niestety nie mogę powiedzieć
o tobie. Doprawdy, nie zauważyć zaklęcia śledzącego? A myślałem,
że jesteś ostrożny. W każdym razie, nie jestem tutaj by rozmawiać
o przeszłości. Przejdźmy do konkretów. Podczas sprawdzania
różdżek zauważyłem, że aż trzy razy byłeś zaskoczony. Może
nawet cztery? Popraw mnie jeżeli się mylę – Mykiew na te słowa
zbladł nagle i wyjąkał szeptem z nieukrywanym przerażeniem:
– Zabije mnie, jeżeli ktoś więcej
się o tym dowie... tym bardziej jeżeli dowie się, że to byłeś
właśnie ty.
– Hmm... to może być faktycznie
problem. Nie przypominam sobie jednak, bym dał ci jakikolwiek wybór.
Jeżeli mi nie powiesz tego co chcę, zginiesz. Jeżeli będziesz się
opierać użyję legilimencji i również umrzesz. Odmianą
będzie roztrzaskany umysł. Jeżeli będziesz walczyć, będziesz po
prostu dłużej umierać. W takim wypadku ukarzę cię za to, że
marnowałeś mój czas zamiast od razu mi wyśpiewać wszystko czego
się dowiedziałeś. Jeśli jednak będziesz współpracował... dam
ci szansę na ucieczkę. Być może przeżyjesz. To daje jednak sporą
nadzieję, prawda? – różdżka obracana w palcach Herberta nie
napawała optymizmem. Widać było, że w każdej chwili gotowy jest
do ataku. Obserwował Gregorowicza z miną świadczącą o
autentycznym zaciekawieniu odpowiedzią. Mykiew czuł się zapędzony
w kozi róg. Właściwie nie miał wyjścia, a strach zalewał go
coraz bardziej intensywnymi falami.
Nie było w zasadzie szansy na
ucieczkę. Wiedział o tym doskonale. Pamiętał go z dawnych czasów.
Kiedy ujrzał go z uczniami Hogwartu w Durmstrangu, wydał mu się
inny. Teraz jednak było tak jak parę lat temu. Czuł od Beery’ego
tą samą aurę. Przerażającą, łaknącą śmierci i przelanej
krwi. W akcji widział go w przeszłości właściwie tylko raz, ale
tyle wystarczyło. Miesiącami nawiedzały go obrazy z tamtych
wydarzeń w formie koszmarów. Czuł jak jego dłonie zaczęły
niekontrolowanie drżeć. W wyobraźni niespodziewanie dla samego
siebie ujrzał znowu twarz Herberta z tamtej chwili, skąpaną
dosłownie we krwi wrogów. W głowie zadźwięczał mu także
szaleńczy śmiech z momentu, kiedy udało się wówczas Beery’emu
dopaść jakiejś ofiary.
Na czole Gregorowicza pojawił się
pot, bo był przekonany, że tamte koszmary odeszły już w
niepamięć, wraz z domniemaną śmiercią tego przerażającego
człowieka. Bał się go prawie tak samo jak samego Gellerta. W
zasadzie wybór, który mu teraz postawił nie był wyborem. Jak
wybrać między strachem, a strachem. Odetchnął głęboko i
postarał się trochę opanować. Istniała przecież maleńka
szansa, że uda mu się wyjść cało ze spotkań z jego największymi
strachami. Zamierzał tego spróbować, dlatego kiedy miał już
pewność, że głos mu się nie załamie, zaczął mówić:
– James Hill... Jego różdżka nie
jest z nim kompatybilna. Może nią władać, ale próba wykazała
wyraźnie, że nie jest to broń dla niego. Kompletnie nie ten rdzeń.
Uważam, że została skradziona innemu czarodziejowi. Hill opanował
ją i się nią posługuje tylko dlatego, że jest silny magicznie.
Po prostu różdżka poddała mu się. Uważam, że gdyby miał
swoją, byłby znacznie silniejszy.
– Oh... to naprawdę interesujące i
godne uwagi. Myślę, że muszę się bliżej przyjrzeć temu
chłopakowi. Dalej, następna osoba…
– Collins… na jego różdżkę jest
nałożone...
– Ah to... wiem o tym… przejdźmy
zatem do osoby, która najbardziej mnie interesuje... Tom Riddle.
Zauważyłem, że kiedy podał ci swoją różdżkę, byłeś bardzo
poruszony. Dlaczego?
– Ten niemagiczny, Grey...
– Aren? Dlaczego o nim wspominasz,
skoro rozmawialiśmy o Tomie? – momentalnie podchwycił Beery
podchodząc krok bliżej i zwiększając delikatnie nacisk swojej
krwiożerczej magii ze świadomością, że to działało zawsze tak
samo. Najczęściej ludzie zaczynali mówić. Teraz też tak było.
Gregorowicz zachłysnął się oddechem, ale już po chwili szybko
wyrzucił z siebie:
– Aren Grey i Tom Riddle mają w
swoich różdżkach taki sam rdzeń magiczny. Taki sam, bo pochodzący
od tego samego feniksa czyli...
– Posiadają bliźniacze różdżki...
– wyrzucił z siebie podekscytowanym szeptem Herbert –
Interesujące… byłem zaskoczony słysząc, że obydwaj mają jako
rdzeń pióro feniksa. Już samo to jest rzadkością, ale w życiu
bym nie pomyślał, że oni... Tak, to symptomatyczne, ale powiedz mi
jeszcze jedno. Nie wspomniałeś o tym Riddle'owi, dlaczego?
– Nie chciałem, by ktokolwiek się o
tym dowiedział. Jest to ewenement. Zjawisko niezwykle rzadkie i
unikalne. Było wyraźnie widać, że żaden z nich nie zdaje sobie
sprawy z tego faktu. Sądziłem, że Grindelwald będzie chciał sam
przetestować... tym bardziej, że póki co Grey nie może się
posługiwać się swoją bronią…
– Ciężko zaprzeczyć... Czy wiesz
coś więcej? – Beery uśmiechnął się uprzejmie, chociaż
doskonale widział jak bardzo przerażał tego człowieka. Efekt był
odwrotny od zamierzonego. Gregorowicz drżącą ręką wyciągnął
swoją różdżkę i skierował ją w stronę pytającego ze słowami:
– Powiedziałem wszystko! Daj mi
odejść!
– Zgodnie z umową idź i lepiej nie
daj się złapać – oświadczył spokojnie Herbert, równocześnie
opuszczając różdżkę i ograniczając działanie swojej magii.
Mykiew jakby ze zdumieniem przez chwilę obserwował opuszczoną broń
w ręce tego przerażającego człowieka, po czym nagle się odwrócił
i rzucił biegiem w stronę niedalekiej latarni. Nie zrobił nawet
trzech kroków, kiedy Herbert zaczął unosić broń z cichym szeptem
– Przykro mi. Tym razem nie złamałem słowa...
– Avada Kedavra!
Zaklęcie minęło go i dosięgło
uciekającego. Gregorowicz padł jak długi, a Beery spokojnie czekał
na kolejny ruch tego, którego rozpoznał już po głosie. Chwilę
później usłyszał za sobą znajome kroki i uśmiechnął się
lekko do siebie. Cadana wyczuł już jakiś czas temu, ale chciał
się z nim rozmówić po tym, jak załatwi sprawę z Gregorowiczem,
którego nota bene nie zamierzał wypuścić żywego. Prawdę mówiąc
nie spodziewał się ingerencji ze strony Reida. Zastanawiał się o
co mogło temu ostatniemu chodzić.
Reid ominął go bez słowa kierując
się w stronę ciała, a troszkę zaskoczony takim obrotem spraw
Herbert poszedł za nim zaintrygowany. Cadan szybko przeszukał
kieszenie Gregorowicza, a kiedy nie znalazł tam tego czego szukał,
obejrzał jego dłonie. Tam właśnie odkrył zegarek kieszonkowy,
przy którym chwilę majstrował. Na koniec rzucił na niego kilka
zaklęć i aktywował, szybko rzucając tym pociskiem w stronę
ciała. Zmarły zniknął.
Kiedy już to nastąpiło Reid odwrócił
się w stronę Herberta sprężyście ze wzburzonym i wściekłym
spojrzeniem, które spowodowało u Beery’ego przyspieszone bicie
serca. Ukrył swoją reakcję za firmowym uśmiechem, co spowodowało
u Cadana jeszcze większą złość, a wreszcie słowa:
– Naprawdę chciałeś go puścić
wolno?! Zwariowałeś! Gellert znalazłby go bez problemu. Obecnie ma
swoich ludzi niemal wszędzie! Nie możesz sobie pozwolić na tak
bezmyślne działania!
– Cadanie… jeszcze pomyślę, że
się martwisz. Znałem ryzyko. Nie musiałeś ingerować. Zamierzałem
go zabić. Co by pomyślał Gellert gdyby się dowiedział, że jego
podopieczny zabił jednego z jego ludzi?
– To była tylko jedna z moich
dzisiejszych ofiar. Postanowił stchórzyć i zdradzić naszego
władcę, został więc ukarany... Nie pozbawi to jednak Grindelwalda
potrzebnych informacji, bo je poznałem. Słyszałem, kiedy o tym
mówił. Sam najlepiej rozumiesz, jak cenne potrafią być rozmaite
informacje. W końcu ich wydobywanie było twoją specjalnością i
nie było aurora, który by się nie złamał, kiedy nad nim
pracowałeś. Twoje środki były bardzo finezyjne muszę przyznać.
Gorzej, kiedy informacje trafią w niepowołane ręce…
– Hmmm, naprawdę nie mam ochoty z
tobą walczyć. Nie można tego rozegrać w jakiś inny sposób?
Najlepiej bez zbędnego rozlewu krwi. Czerwony to nie mój kolor, a
zaklęcia usuwające krew są zbyt skomplikowane, więc wolałbym
sobie tego oszczędzić – Reid milczał przez chwilę, przyglądając
się jedynie Herbertowi, po czym zaczął temat pozornie nie związany
ze sprawą:
– Aren Grey... Nie jesteś osobą,
której uwagę łatwo jest przykuć, a jednak wydajesz się dosyć...
zaangażowany jeżeli chodzi o tego chłopaka. Intryguje mnie
dlaczego tak się dzieje? Nie wiedziałeś, że różdżki jego i
Riddle’a są bliźniacze, więc musi być jakaś inna przyczyna.
– Na przykład wspólne
zainteresowania. W końcu ktoś docenia moje ukochane roślinki! –
na ten entuzjastyczny okrzyk Cadan przewrócił oczami, choć różdżkę
wciąż miał skierowaną na Herberta i nie stracił nic z czujności.
W odpowiedzi rzucił:
– To nie wszystko… na pewno… nie
starałbyś się tak bardzo. Zdecydowanie ten chłopak jest więcej
wart niż wszyscy widzimy i myślimy... Zastanawia mnie dlaczego jest
taki unikalny? Co jest w nim takiego, że nawet ty zwróciłeś ku
niemu swój wzrok?
Herbert spojrzał na Cadana w niemym
zdziwieniu, ale błyskawicznie zamaskował to z wprawą. Wyglądało
na to, że jeden z najbliższych ludzi Gellerta nic nie wiedział o
Greyu. To było dziwne. Czyżby Grindelwald nie podzielił się
wiadomościami o Arenie z żadnym ze swoich sług? To było naprawdę
zaskakujące. Przez chwilę ponownie zamyślił się nad tym co też
łączy zielonookiego Ślizgona z Gellertem, bo póki co wychodziło
na to, że nikt nie był w stanie mu o tym opowiedzieć, a nawet
choćby zasugerować. Miał jeszcze zamiar zasięgnąć, tak dla
pewności, wieści u dwóch innych osób, ale miał obawy, że
odpowiedzi mógłby uzyskać tylko u samego źródła.
Rozkojarzenie sporo go kosztowało, bo
nagle poczuł czubek cadanowej różdżki wbijający się w żebra.
Nie drgnął jednak, opanowując odruch obrony. Intuicja podpowiadała
mu, że gdyby Reid zechciał go rzeczywiście zaatakować, nie
musiałby się w tym celu tak bardzo zbliżać. Przecież wystarczyło
rzucić zaklęcie. Ponownie skupił się na stojącym przed nim
mężczyźnie i powiedział:
– To moja mała słodka tajemnica.
Mogę się z tobą podzielić paroma niuansami z całej gamy
informacji, ale pod jednym warunkiem. Wstrzymasz się z raportem dla
Gellerta do zadania przedturniejowego. Co o tym sądzisz?
– Wiem dobrze, że coś knujesz.
Warto chyba zwrócić jednak uwagę na fakt, że nie jesteś
osamotniony w knowaniach Herbercie. Nie myśl, że zawsze wszystko
będzie szło po twojej myśli. Będzie tak, że to ja zdecyduję,
czy nie nadużyłeś mojej cierpliwości. Dam ci czas… chyba, że
zrobisz coś, co mi się nie spodoba. Masz pięć dni na to, żeby
podzielić się ze mną tymi niuansami.
– Więc mamy umowę? – zapytał
Herbert z tajemniczym uśmiechem i specyficznym błyskiem w oku.
Cadan na ten widok poczuł coś dziwnego, ale z pełną świadomością
zignorował to odczucie i odpowiedział dość oschle:
– Nazywaj to jak chcesz. Wracam już.
Inaczej zaczną coś podejrzewać.
Po tych słowach Reid zaczął się
odwracać twarzą w stronę zamku, ale Herbert z godnym podziwu
refleksem schwycił go za dłoń z różdżką, blokując ją
sprawnie i za drugą, dzięki której przyciągnął byłego kochanka
do siebie. Cadan zaskoczony miał już krzyknąć co też
najlepszego wyprawia, kiedy jego wargi zostały przykryte przez usta
drugiego mężczyzny w mocnym pocałunku. Zamarł w pierwszej chwili
w zdumieniu. Poczuł jak w jego ciele krew zawrzała, rozprowadzając
gorąco. Reakcja była taka jak za dawnych lat. Nic się w tej
sprawie nie zmieniło. Dobry moment trwało, zanim zebrał się do
jakiejś kontrinterwencji. Dopiero natrętny język Herberta go
zmobilizował. Rozchylił lekko wargi, ale wbrew pozorom nie po to,
by zachęcić Beery’ego do pogłębienia pocałunku. Zacisnął do
pewnego stopnia zęby i usłyszał cichy syk bólu drugiego
mężczyzny.
Herbert odsunął się z lekkim,
sugestywnym uśmiechem, ocierając jednocześnie niewielką stróżkę
krwi z kącika ust. Patrząc w oczy Cadana oblizał wargi i
skomentował:
– To było okrutne. Pamiętasz co
mówiłem o krwi?
– Ty draniu... – warknął w
odpowiedzi wytrącony trochę z równowagi Reid. Nie chciał
uczestniczyć w gierkach Herberta. Czuł jednak, że w jedną właśnie
stopniowo jest wciągany, a co gorsza kusi go, by przynajmniej
trochę… Nie, tak nie miało być. Wszystko zdawało się wracać,
a przecież miało być na zawsze pogrzebane. Uczucia, odczucia…
znowu były... Nie mógł na to pozwolić. Nie w czasie, kiedy musiał
wprowadzić w życie plan Gellerta.
– Kiedyś zawsze tak pieczętowaliśmy
umowę. Z pewnością pamiętasz. Myślałem, że to wciąż
obowiązuje. Nawet teraz nie żałuję – podsumował to co się
stało Beery, mrugnął do Reida okiem i zgrabnie uchylił się przed
nadlatującym zaklęciem. Cadan zagotował się wewnątrz od zbyt
wielu emocji i nie potrafiąc ich już w sobie utrzymać wrzasnął
zaciskając dłonie w pięści:
– Ty... sczeźnij skończony
kretynie!
Wesoły śmiech, który usłyszał w
odpowiedzi doprowadził go niemal do furii, ale zużył ją tylko do
energicznego zwrócenia się w stronę zamku, szybkiego marszu i
zżymania na samego siebie, że dał się tak łatwo sprowokować.
Dopiero po dłuższym czasie dotarło do niego, że wciąż czuje
nieproporcjonalne do panujących warunków pogodowych ciepło w całym
ciele. Przyczyną był oczywiście ten niemożliwy idiota i jego
pomysły. Przez drogę emocje z Reida trochę opadły. Musiał je
opanować, bo czekały go zajęcia.
Herbert był
zadowolony. Zdenerwował Cadana, wyprowadził go z równowagi. Musiał
na nowo wyczuć ile powinien w to włożyć pracy. Dawniej było to
dla niego oczywiste, ale teraz nastąpiły pewne zmiany i trzeba było
zbadać tą rzecz na nowo. Tym bardziej, że o ile oszukiwanie,
intrygi i knowania przychodziły mu w stosunku do innych naturalnie
niczym oddychanie, to jeśli chodziło o Reida było to bardzo
trudne. Miał do niego słabość i czuł to w środku.
Nie planował go całować. Kiedy
jednak usłyszał o umowie, nie mógł się powstrzymać. Musiał w
duchu stwierdzić, że chciał tego. Marzył o tym od tak dawna, ale
nie przyznawał się przed samym sobą. Wcześniej wyśmiałby siebie
za te słowa, ale teraz, kiedy ponownie się spotkali, znacznie
trudniej było to sobie wmawiać. Co gorsza Herbert czuł, że
zaczyna wpadać w swoją pułapkę. Nie było to najlepsze posunięcie
i dla własnego dobra musiał się najpierw upewnić czym obecnie
kieruje się Cadan.
Nie zmienił się na tyle, by on, Beery
nie dostrzegł w nim osoby, za którą niegdyś oddałby życie, ale
należało zachować czujność. Wtedy, w przeszłości, teoretycznie
biorąc rzeczywiście oddał życie za Reida. Myślał, że wtedy
było ciężko. Czuł jednak, że teraz będzie znacznie gorzej.
Ponownie będzie musiał stanąć przed trudnymi decyzjami, które
zaważą już nie tylko na nim, ale również na osobach z jego
bliskiego otoczenia. Postanowił jednak, że nie będzie się już
dłużej ukrywał. Nadeszła pora, by rozprawić się z demonami
przeszłości.
***
Obudziły go oślepiające promienie
słoneczne. Padały wprost na twarz. Nie chciał jeszcze wstawać.
Było mu wygodnie i ciepło, tylko to słońce… Przesunął się
troszkę dalej, odsuwając twarz od irytującego światła i poczuł,
że dla odmiany coś łaskocze go w nos. Lime? Nie, to nie były
ptasie pióra. Zmarszczył lekko brwi i uchylił powiekę jednego
oka. Widok był niecodzienny, dlatego do pierwszego oka dołączyło
drugie i już po chwili wiadomo było doskonale, dlaczego było mu
ciepło w nocy. Jasne włosy Abraxasa rozrzucone na poduszce nie
pozostawiały żadnych wątpliwości. Nie zauważył na nich obu
żadnego przykrycia, za to stwierdził, że spał sobie wtulony w
Malfoya i z pewnością dlatego tylko nie zmarzł. Czas było
spróbować się jakoś delikatnie wyplątać z sytuacji póki…
Już po chwili otwierające się gdzieś
pod plątaniną blond kosmyków błękitne oczy potwierdziły, że
jego manewry nie pozostały nie zauważone. Któryś z pukli znowu
połaskotał Arena w nos i tym razem zielonooki chłopak nie zdołał
powstrzymać cichego chichotu. Delikatnie odgarnął niesforne włosy
z własnej, ale także abraxasowej twarzy. Teraz widział już
wyraźnie spoglądające na siebie niebieskie oczy, ale nie cofnął
dłoni, wciąż poprawiając fryzurę Malfoya, co niestety dawało
mizerne rezultaty. Podsumował więc swoje wysiłki z uśmiechem:
– Przepraszam, że cię obudziłem.
Rany… twoje włosy są w kompletnym nieładzie. Jak ty sobie
radzisz z nimi co rano? – w odpowiedzi usłyszał konspiracyjny
szept:
– Po prostu lata praktyki, nauczyły
mnie doprowadzać wygląd do perfekcji w jak najkrótszym czasie. To
było potrzebne i jest bardzo przydatne w sytuacji, kiedy lubi się
dłużej pospać. Nie rozgłaszaj jednak tego światu. To wielka
tajemnica. Gdyby ta wieść wydostała się na zewnątrz, byłaby to
wielka hańba dla mojej rodziny. Istny skandal. Według nich wszystko
od początku do końca powinno być tam idealne i perfekcyjne.
– Nawet nie śmiałbym burzyć waszej
rodzinnej harmonii, ale tak a’propos idealności, punktualności i
innych podobnych… ciekawe, która jest godzina…
Okazało się, że dochodziło
południe. Oznaczało to, że przespali Starożytne Runy. Było też
pewne, że jeżeli się nie pospieszą, nie zdążą na Obronę przed
Czarną Magią. To ich zmobilizowało. Znali już na tyle Reida, że
wiedzieli jedno… tych lekcji lepiej było nie omijać. Był to
człowiek niezwykle zasadniczy. U niego nie istniało słowo
kompromis.
Pierwszą myślą Arena po opuszczeniu
łóżka, była salamandra. Podszedł do kominka. Niestety, już na
pierwszy rzut oka widać było, że eliksir nie pomógł stworzeniu.
Chłopak przykucnął przy kominku i dotknął skóry zwierzęcia.
Była zimna… zupełne przeciwieństwo tego co czuł wczoraj. Grey
zamarł z oczami wciąż utkwionymi w biednej salamandrze, dopóki
nie poczuł dłoni Abraxasa na swoim ramieniu i nie usłyszał:
– Zrobiłeś wszystko co mogłeś, a
nawet więcej... jesteś dla siebie zbyt surowy Aren.
– A co jeżeli tylko przyspieszyłem
jej śmierć? Poruszałem się po omacku, kierując się intuicją. A
co jeżeli to moja wina? Mogłem coś źle wyliczyć...
– Wiesz, że życie salamander jest
wyjątkowo krótkie. Starałeś się, walczyłeś, dałeś z siebie
absolutnie wszystko, ale widocznie nadszedł jej czas i nie wygrałeś
z naturą. Przynajmniej próbowałeś, na pewno to doceniała. Uwierz
mi, gdyby nie ty nikt by się nią nie przejął. Absolutnie nikt. Ty
nie potrafiłeś przejść obok. Znam cię już na tyle, żeby się
nie dziwić. Nigdy nie możesz zignorować kogoś, komu dzieje się
krzywda. To może być magiczne stworzenie, albo człowiek. Wiem
przecież o tym najlepiej. Każda inna osoba odwróciła by się i
odeszła do swoich spraw, ale nie ty… Tym razem się nie udało.
Nie zmarnowałeś jednak czasu i umiejętności. Wiedza, którą
wyniosłeś z wczorajszego wieczoru, może uratować kogoś w
przyszłości, albo też pomóc ci w czymś jeszcze… nawet nie
podejrzewam w czym. Absolutnie nie możesz się obwiniać za śmierć
tej salamandry. Czy to jasne? Rozumiesz to co starałem się
przekazać, prawda?
– Tak rozumiem... Po prostu ciężko
mi przełknąć tą porażkę... naprawdę chciałem pomóc.
– Doskonale to wiem, ale przecież
twoja pomoc nie zawsze musi kończyć się porażką. Spójrz na
mnie, albo na Lime. O właśnie… pamiętasz jak to ptaszysko
wyglądało jeszcze niedawno? Wtedy mógłbym się prawie założyć,
że go nie odratujesz. Parę dni leczenia i popatrz jaka różnica.
Musisz jednak brać pod uwagę, że czasem i tak może się zdarzyć,
że leczenie nie przyniesie pozytywnego skutku i stracisz pacjenta.
Pewnie każdy medyk boryka się z tym problemem.
– To trudne... zwłaszcza, gdy
pojawiają się wątpliwości czy naprawdę zrobiłem wszystko, by
pomóc. Nie wiem nawet czy uwarzyłem ten eliksir poprawnie. Co
robisz? – zapytał, ponieważ blondyn podszedł w tym czasie do
kominka z różdżką w ręku.
– Pozwalam jej wrócić do korzeni.
Salamandry rodzą się w płomieniach i tak powinny umierać, nie
sądzisz? Jeżeli nie chcesz i jest to dla ciebie zbyt trudne, nie
musisz patrzeć.
– Masz rację. Nie zdążyłem
jeszcze o tym pomyśleć, a przecież zabierając ją, wziąłem na
siebie również taką odpowiedzialność. Poczekaj jeszcze chwilę –
Aren ostatni raz uważnie obejrzał ciało stworzenia, próbując
odszukać na nim jakiekolwiek oznaki wyjaśniające, dlaczego eliksir
nie zadziałał. Nie znalazł nic. Westchnął więc ciężko i
wyszeptał cicho w stronę martwego zwierzęcia: – Przepraszam, że
nie zdołałem cię uratować... – po tym odsunął się i kiwnął
głową Abraxasowi. Zaklęcie wzbudziło w kominku płomienie.
***
Do końca dnia Aren chodził trochę
przygaszony. Nawet zaczepki Avery'ego nie potrafiły go oderwać od
notatnika, gdzie spisywał swoje teorie dotyczące ewentualnego błędu
w produkcji zmodyfikowanego eliksiru pieprzowego. W końcu
rozdrażniony Edgar skonfiskował mu notatki oświadczając, że odda
mu je chętnie, ale dopiero po kolacji. Do tego czasu zamierza bowiem
sobie z nim porozmawiać.
Abraxas był zmartwiony stanem Greya.
Co prawda po jakimś czasie doszedł do wniosku, że zielonooki
chłopak w ten sposób odreagowuje i przechodzi swoistą terapię,
która ma mu pomóc w pozbieraniu się, ale nie spowodowało to
bynajmniej, że nie smucił się stanem kolegi. Domyślał się, że
to pomaga Arenowi wrócić do równowagi, ale wciąż miał pewne
obawy.
W dążeniu do ratowania innych, Grey
mógł przekroczyć pewną subtelną linię dzielącą jasną i
ciemną stronę magii. Malfoy doszedł po pewnym czasie do wniosku,
że w zasadzie zielonooki przekroczył już przynajmniej raz tą
granicę. Przecież zastosował magię krwi, gdy ratował jego.
Abraxas był właściwie pewien, że gdyby musiał, Aren nie zawahał
by się kolejny raz przed podobnym krokiem.
Blondwłosy Ślizgon po zastanowieniu
stwierdził, że nie zauważył żeby tamta sesja cokolwiek zmieniła
w zielonookim chłopaku. Na szczęście. Wiedział jednak, że może
się to w pewnym momencie zmienić. Miał przecież świadomość jak
bardzo pociągające potrafią być mroczne sztuki. Co prawda
zauważał pewną różnicę. Aren użył magii krwi, by ocalić
czyjeś życie i może w tym tkwiła tajemnica, że zło czające się
gdzieś w kącie nie wyciągnęło po niego ręki. To było
prawdopodobne, ale Malfoy i tak postanowił baczniej, na ile to było
możliwe, przyglądać się działaniom Greya.
Niespodziewanie,
jeszcze przed kolacją Abraxas został poproszony przez Arena o
towarzyszenie mu podczas spotkania z profesorem Beery’m. Był
zaskoczony, ale po chwili domyślił się, że pewnie chodziło o
testowanie kolejnej trucizny, o czym przecież nie tak dawno Aren mu
wspominał. Oczywiście przystał na tą propozycję, chcąc
dowiedzieć się więcej. Był ciekawy jak wyglądają te ich
trucicielskie sesje, a przede wszystkim zamierzał ustalić u źródła,
czy nauczyciel faktycznie zachowuje jakieś środki bezpieczeństwa.
Niby Grey wspominał o nich, ale… tutaj w jego myślach zadźwięczał
kolejny dzwonek alarmowy. Czy Grey postawiłby sobie jakąś granicę
używając przy produkcji eliksirów trucizn? Wątpił w to, a skoro
on wątpił, to pewnie do podobnego wniosku doszedł i Beery i stąd
ten pomysł z truciznami. Tak podejrzewał, ale zamierzał się o tym
przekonać już na miejscu.
Herbert otworzył drzwi z uśmiechem
witając Arena. W momencie, kiedy zorientował się, że Grey nie
jest sam jego uśmiech zniknął, a na twarzy pojawiło się
zdziwienie. Spojrzał ponownie na Arena, ale ten na razie skinął
tylko potwierdzająco głową i wszedł w głąb pomieszczenia.
Profesor uniósł niemo brwi i zapraszającym gestem wskazał
Malfoyowi ten sam kierunek.
Blondwłosy chłopak wszedł
rozglądając się dyskretnie, ale ciekawie. Komnaty profesora
przypominały niemal busz. Ścian prawie nie było widać. Wszędzie
rośliny. Części z nich nigdy dotąd nie widział na oczy. Był
tego pewien. Nie było jednak czasu na zastanawianie się nad tym.
Przez cały czas czuł na sobie spojrzenie Beery’ego. Kiedy
skrzyżował z nim wzrok stwierdził, że nauczyciel mierzy go
wnikliwym, oceniającym spojrzeniem, utrzymując nieprzenikniony
wyraz twarzy. Abraxas pamiętał ostrzeżenia Oriona przed tym
człowiekiem. Co prawda nie wiedział dlaczego kolega tak ocenił
profesora, ale w tej chwili wręcz pożałował, że tu przyszedł.
Instynkt podpowiedział mu, że jest zagrożony. Teraz było już i
tak za późno na odwrót, dlatego stanął przy Greyu pozornie
spokojnie i słuchał toczącej się przy nim rozmowy:
– Czemu zawdzięczam waszą wspólną
wizytę?
– Przyszedłem zgodnie z umową po
porcję jadu jeżanki. Abraxas wie o wszystkim – wyjaśnił
oszczędnie zielonooki.
– Skoro tak jest… jestem pewien, że
przyda się kolejna osoba do kontrolowania szaleńczych zapędów
Arena. Zapewne zgodzisz się ze mną Abraxasie. Mam nadzieję, że
mogę liczyć na ciebie w tej kwestii. Tobie będzie łatwiej go
obserwować, gdy zażyje kolejną dawkę toksycznych substancji czy
też roślin. Możesz być w pobliżu, natomiast ja nie zawsze.
Dodatkowa para oczu pozwoli mi dokładniej analizować i dokumentować
każdy z ewentualnych objawów, albo anomalii. Przypuszczam, że o
części Aren mi nie mówi. Może być tak, że ich zwyczajnie nie
zauważa.
– Bardzo chętnie pomogę profesorze.
Skoro jednak już na ten temat rozmawiamy… czy nie sądzi pan, że
stosowanie trucizn na uczniu jest trochę… nieetyczne? Jeżeli
ktokolwiek się dowie nie skończy się tylko na wyrzuceniu ze
szkoły, a raczej na Azkabanie.
– Zgadzam się z tobą. Miałem
podobne myśli, ale powiedz mi… znasz Arena na tyle... Nie uważasz,
że w końcu sam wpadłby na pomysł testowania trucizn na sobie?
Robiłby to na własną rękę. Nikt by o tym nie wiedział i nie
prowadził żadnej kontroli. Mogłoby się to skończyć dla niego
nieprzewidywalnie, a nawet tragicznie. Wolałabym tego uniknąć i ty
pewnie też. Zresztą jak pewnie zauważyłeś, Aren jest swoistym
ewenementem jeżeli chodzi właśnie o toksyny…
– Aren nie jest żadnym obiektem
doświadczalnym.
– Faktycznie mogło to zabrzmieć w
ten sposób, ale uwierz mi nie myślę o nim jak o podstawowym
elemencie eksperymentu – odpowiedział spokojnie Herbert, który
był coraz bardziej zaintrygowany blondynem. Jego troska o Greya
zwracała uwagę. Beery zerknął na Arena, ale ten wydawał się
zainteresowany raczej jedną z roślin i słuchał ich dyskusji
jedynie półuchem. Nauczyciel ciekawy był co też zielonooki
odpowiedziałby Malfoyowi na jego wątpliwości, dlatego postanowił
wciągnąć go do rozmowy: – Nic nie powiesz Aren?
– Nie mam do powiedzenia nic ponad to
o czym każdy z was już wie. Myślę, że ta wymiana zdań między
wami ma jedynie ustalić, czy obydwaj rozumiecie wzajemnie swoje
intencje. Po prostu sprawdzacie jeden drugiego. Nic mi do tego. Moje
zdanie obaj znacie, nie ukrywałem go przed żadnym z was, dlatego
nie ma powodu bym się włączał – Herbert po tym oświadczeniu
wybuchnął gromkim śmiechem, a kiedy już opanował wesołość
oświadczył mrugnąwszy porozumiewawczo w stronę Abraxasa:
– Chyba tylko Aren potrafi, nie
zwracając uwagi na napiętą atmosferę, z takim spokojem
przedstawić czyjeś intencje. W porządku Abraxasie. Zakończmy
wobec tego tą dyskusję, bo jak widać zostaliśmy odkryci. Jest
jeden plus z naszego spotkania. Jeżeli trafię do Azkabanu, to
przynajmniej będę wiedzieć kogo za to obwiniać – nauczyciel
odwrócił się i z lekkim uśmiechem podszedł do biurka wyciągając
z jednej z szuflad małą fiolkę z ciemnofioletowym płynem. Podał
ją Arenowi ze słowami: – Po wielu starciach słownych i debatach
jak zapewne pamiętasz Arenie uzgodniliśmy, że czas rozpocząć
testy z jadami zwierzęcymi. Wybrałem jeżankę jako pierwszą.
Wyciąg z jej kolców powoduje nieprzyjemne, choć nie śmiertelne
następstwa u przeciętnego człowieka. Podobne w zasadzie do skutków
występujących po spożyciu kilku jagód czerńca gronowego, ale
oprócz stanu odurzenia, czy też duszności. Tego tutaj nie należy
się spodziewać. Za to nudności, wymioty, podrażnienie żołądka
i jelit powinny wystąpić. Zakładam, że znasz to stworzenie.
Niektóre z jego części wykorzystywane są przy warzeniu eliksirów.
– Tak, znam. Żyje w Atlantyku.
Pamiętam, że przy przechowywaniu trzeba zadbać o to by składniki
z niej pozyskane były trzymane w słojach z wodą z odpowiednią
ilością zasolenia, odpowiadającą ilości soli w wodach oceanu, w
którym bytuje. Jeśli zwróci się na to uwagę, części dłużej
zachowują jędrność, świeżość, są doskonałej jakości
składnikiem eliksirów. Dzięki temu uzyskuje się dużo lepszej
jakości miksturę. Właściwie jestem zaskoczony, że tak niewielu
warzycieli zwraca uwagę na drobne niuanse poprawiające jakość
przechowywanych składników. Nie tylko z jeżanki, ale i innych.
Sama jeżanka jak mówiłem lepiej zachowuje się przetrzymywana w
solonej wodzie, ale tak sobie pomyślałem… chyba dużo lepsze
efekty otrzymalibyśmy, gdyby była trzymana w oryginalnej wodzie
zaczerpniętej z jej macierzystego oceanu. Pewnie byłoby…
– O nie... zaczyna się – jęknął
Herbert, zauważając kątem oka, że Abraxas uśmiecha się
obserwując bardzo przejętego tym o czym mówił Arena. To było
interesujące. Właściwie nigdy dotąd nie widział dziedzica
Malfoyów z takim uśmiechem na twarzy. Ta współpraca mogła okazać
się bardziej korzystna niż śmiałby przypuszczać... Jego
dywagacje przerwała entuzjastyczna wypowiedź Greya:
– Profesorze, mam pomysł. Stosując
w eliksirach sawinę baldaszkowatą, zawsze trzeba dodawać oczy
traszki. Odnoszę wrażenie, że można zastosować jako lepszy
zamiennik łuski jeżanki. Muszę to jeszcze sprawdzić, ale wydaje
mi się, że sawina dzięki temu szybciej puści konieczny do
stabilizacji sok. Dotąd sprawiało to sporo kłopotu, a przecież
sól zawarta w jeżance powinna to przyspieszyć – Beery uśmiechnął
się na tą wiadomość szeroko i dyskusja potoczyła się wartko.
Podczas tej rozmowy Abraxas poczuł się
tak, jakby trafił na obcą planetę pełną dziwnych roślin, nazw,
mikstur, właściwości i teorii spiskowych. Niby nawykł do hipotez
i pomysłów Arena, ale kiedy dołączył do niego Beery, galimatias
w głowie blondyna tylko się powiększył. Nauczyciel posługiwał
się równie specjalistycznym językiem jak Aren, a blondyn nie
nadążał już za tokiem dyskusji. Poczuł się zagubiony pośród
tego gąszczu fachowych nazw, określeń, teorii i propozycji. W
pewnym momencie przestał się starać rozumieć i ograniczył się
do obserwacji.
Zauważył, że Grey jest w swoim
żywiole. Ożywił się, oczy mu błyszczały, a rozmowa sprawiała
mu zwyczajnie przyjemność. Dyskutował z nauczycielem na bardzo
wysokim, równym poziomie wiedzy. Beery znał się doskonale na
roślinach i ich magicznych, a także nie magicznych właściwościach
i na bieżąco korygował, albo podsuwał Arenowi kolejne pomysły.
Malfoy po chwili doszedł do wniosku,
że zaczyna rozumieć ich wzajemne relacje. Grey był geniuszem w
eliksirach i nie można było temu zaprzeczyć. Profesor był
mistrzem Zielarstwa i nie można było odebrać mu palmy
pierwszeństwa w tej dziedzinie. Obydwaj byli zapaleńcami w swoich
dziedzinach i obydwaj mieli do nich wysoce innowacyjne podejście. Co
również mogło być niebezpieczne, gdy jeden drugiego coraz
bardziej nakręcał. Rozumieli się doskonale. I zupełnie nie
zwracali uwagi na takie drobne sprawy jak ewentualna publiczność,
czy też upływ czasu. Przynajmniej pozornie. Okazało się bowiem,
że ten ostatni czujnie kontrolują.
Kiedy było już pół godziny przed
kolacją, Aren zażył porcję jadu jeżanki. Poskarżył się, że
jest mdły i pozostawia na końcu języka gorzki posmak. Abraxas wraz
z nauczycielem uważnie obserwowali zielonookiego chłopaka, którego
to wyraźnie bawiło i trochę chyba też niecierpliwiło, bo kilka
razy przewrócił oczami kiedy zauważył ich skupiony wzrok. Wciąż
rozmawiali sobie na jakiś temat z profesorem, który w pewnym
momencie podsunął Abraxasowi do przejrzenia swój notatnik, w
którym zapisywał podane części roślin, albo uzyskane z nich
substancje, które dotąd zaserwował już Arenowi. Zawarte były tam
również obserwacje dotyczące reakcji organizmu Greya na zawarte w
podanych porcjach toksyny. Uwagi były bardzo precyzyjne,
szczegółowe, chociaż przy bardzo wielu pozycjach widniało
stwierdzenie, że nie było żadnych objawów. Kiedy tak przeglądał
notatnik zauważył, że reakcje organizmu Arena można
zgeneralizować i ograniczyć do paru określeń: drapanie w gardle,
lekkie mdłości, albo wysypka. Znał rośliny, przy których Grey
wykazał jakiekolwiek objawy i wiedział jak wyglądałyby efekty
zatrucia u przeciętnego czarodzieja. Aren najwyraźniej do
przeciętnych nie należał.
Na końcu natrafił na jeszcze jedną
zapisaną stronę. W całości dotyczyła reakcji organizmu
zielonookiego chłopaka na zatrucie jadem akromantuli. Oddzielnie
widniały zapiski dotyczące bezpośredniego wstrzyknięcia, a
oddzielnie dobrowolnego zażycia. Abraxas przeczytał uważnie,
westchnął cicho i zamknął notatnik oddając go właścicielowi.
Na ten widok Aren zaczął się zbierać. Odebrał od profesora kilka
rozmaitych, spakowanych i oznaczonych części roślin do torby. I
pierwszy ruszył w stronę wyjścia.
Malfoy zamierzał pójść za nim, ale
został zatrzymany przez nauczyciela lekkim dotknięciem dłoni w
ramię. W tym samym momencie wyczuł wokół nich zaklęcie
wyciszające. Odwrócił się więc w stronę adwersarza, pytająco
unosząc brwi:
– Mam pytanie Abraxasie – zmiana w
aurze mężczyzny wzmogła czujność Malfoya, ale odpowiedział
uprzejmie:
– Słucham profesorze – spodziewał
się w tej chwili niemal wszystkiego, ale nie pytania, które padło:
– Chcę wiedzieć. Jeżeli będziesz
musiał wybrać między lojalnością Riddle'owi, a Arenem… którego
z nich wybierzesz? – zapytał Beery zupełnie wprost, a Abraxas
pomyślał, że teraz już doskonale wie przed czym ostrzegał Orion.
Profesor nie spuszczał z niego wzroku. Abraxas zresztą nie
zamierzał niczego ukrywać, choć odpowiedział w iście ślizgońskim
stylu:
– To chyba oczywiste. Do widzenia
profesorze – nie czekając na kolejne trudne pytania Malfoy
odwrócił się szybko i pobiegł za Greyem, który czekał na niego
nieco dalej w korytarzu.
Herbert zamykając za uczniami drzwi,
nie potrafił przestać chichotać. Doskonale zrozumiał co chciał
mu powiedzieć blondyn. Co prawda była to klasyczna ślizgońska
odpowiedź, ale zrozumiała w świetle rozlicznych zachowań i
wydarzeń, które obserwował. W duchu stwierdził, że Aren zrobił
bardzo duży krok naprzód, jeśli chodzi o relacje z członkami
grupy Toma. Cieszyło go to, bo nie mógł ciągle polegać tylko na
sobie.
Czuł, że Ślizgon, który dopiero co
opuścił jego kwatery, był dobrym wyborem. Był pewien, że kiedy
przyjdzie odpowiednia pora, Grey znajdzie u niego pomoc i potrzebne
wsparcie. Wyglądało, że Abraxas Malfoy był pierwszy... nie mógł
się nie zastanawiać kto będzie następny.
***
Od czasu pamiętnego silencio
Aren prawie nie rozmawiał z Tomem. Rzadkie wymiany zdań, krążyły
wokół jednego tematu, a mianowicie zacieśniania kontaktów z
Roweną i zbliżającego się terminu spotkania Arena z Owen.
Wszystkie kończyły się sprzeczką i groźbami ponownej klątwy,
dlatego Grey zmienił trochę front i przestał ukrywać się przed
Samuelem. Zaczął z nim nawet spożywać posiłki, ku wielkiej
uciesze Relina. Niekiedy towarzyszył im również Abraxas. Tak mijał
czas.
Jutro Aren miał udać się z Roweną
do Atarium. Chłopak był coraz bardziej rozdrażniony. Na każdej
lekcji jaką mieli z Ilvermorny, obserwował jak Riddle
systematycznie pogłębia relacje z dziewczyną. Widział ich
pogawędki, uprzejmości i czuł się coraz bardziej zły.
Dzisiaj szli z Abraxasem i Samuelem w
stronę jadalni rozmawiając. Wystarczyło, że minęli jej próg i
Aren stanął jak wryty. Tak podziałał na niego widok Roweny
siedzącej przy stole Hogwartu. Co gorsza zajmowała miejsce tuż
przy Tomie.
– Hej Aren! Dziś też jemy razem?
Wszystko w porządku? Wydajesz się być zły… – grad pytań ze
strony Relina był czymś zwyczajnym. Za to odpowiedź zaskoczyła
przede wszystkim Abraxasa:
– Przykro mi Sam, ale dziś zjem na
swoim miejscu. Chyba, że masz chęć do mnie dołączyć. Nie mam
nic przeciwko.
– Hmm... Widzę, że Riddle musiał
porządnie nadepnąć ci na odcisk. Bardzo chętnie go podrażnię –
wyszczerzył się radośnie durmstrangczyk.
– Aren jesteś pewien, że chcesz to
zrobić? – zapytał z niepokojem Abraxas, czując zbliżającą się
katastrofę.
– Cóż… skoro Rowena jest przy
naszym stole, nie widzę żadnych przeszkód, żeby usiadł tam także
Relin. Zanim jednak to zrobimy... Abraxasie możesz pójść przodem?
– blondyn bez słowa skinął lekko głową i oddalił się w
kierunku stołu. Samuel zerknął wesoło na Arena i zapytał:
– To co, uzgadniamy jak skutecznie
zajść za skórę waszemu głównemu uczestnikowi?
– Nie. Sądzę, że sam doskonale
wiesz jaki temat chcę poruszyć. Ciągle mnie jednak zbywasz
zmieniając temat. Chcę sprawdzić jak goi się rana.
– Mówiłem już, że wszystko się
ładnie goi. Po płytszych rankach i zadrapaniach nie ma już żadnego
śladu, głębsze to już zaledwie mniej, czy bardziej widoczne
blizny. Na tej najgłębszej trzyma się jeszcze strup. Przestrzegam
wszystkich zaleceń, biorę wciąż eliksir i stosuję maści. Za
bardzo się przejmujesz.
– Wobec tego dla świętego spokoju
daj mi to zobaczyć i samemu ocenić postępy.
– Niestety, przez najbliższe dwa dni
będę zajęty... Jeżeli nie będę stawiał się na spotkania z
Evanem, dostanę dożywotni szlaban od Benneta. Obiecuję jednak, że
w niedzielę jestem do twojej dyspozycji. W porządku? A teraz
chodźmy utrzeć nos Riddle'owi!
– Wiesz, że nie o to mi chodziło
kiedy proponowałem ci posiłek przy naszym stole?
– Wiem, ale mam świetną wymówkę.
Zresztą nie zauważyłem, żebyś mnie powstrzymywał. Zazwyczaj
robisz to dość gwałtownie. Muszę wykorzystać tą okazję, bo
może się szybko nie powtórzyć!
– Sam. Mówię poważnie, nie
przesadzaj... – mruknął Aren, ale na Samuelu nie zrobiło to
wielkiego wrażenia. Ruszył w stronę stołu, a Grey tuż za nim,
zastanawiając się, czy nie popełnił błędu zapraszając Relina.
Wątpliwości opuściły go, kiedy tylko zerknął na Toma i Rowenę.
Zanim doszli miejsce obok Owen się
zwolniło. Aren nie zamierzał nie skorzystać z tej okazji.
Natychmiast zajął je, a Samuel usiadł obok niego. Kiedy tylko to
zrobili atmosfera panująca wśród obecnych zmieniła się nagle.
Grey zignorował to, przywołując na twarz swój najmilszy uśmiech,
po którym Rowena lekko się zarumieniła i który odwzajemniła.
Właśnie o to mu chodziło. Chciał jej uwagi, by dokuczyć Tomowi,
a tymczasem zdobył nie tylko to, ale także uwagę wszystkich z
grupy Riddle’a z nim samym włącznie.
Tom był wyraźnie wściekły, choć
maskował to jak tylko się dało. Aren widział to jednak doskonale.
Gdyby nie otaczało ich tylu ludzi, może rzuciłby jakąś klątwę,
albo wszczął kłótnię. Tutaj musiał się hamować. Grey z
satysfakcją postanowił to wykorzystać:
– Cześć Roweno, co tutaj robisz?
– Dostałam zaproszenie od Toma.
Pracujemy nad kolejnym projektem ze Starożytnych Run – wyjaśniła
Owen, pokazując kilka sekwencji zapisanych na pergaminie.
Aren miał już na końcu języka uwagę
na temat tak bezpośredniego nazwania Riddle’a po imieniu, ale w
ostatniej chwili powstrzymał się przed tym. Byłoby to głupie. Nie
uszedł jednak jego uwadze ten drobny fakt, który wskazywał
wyraźnie na bliskie relacje obydwojga zainteresowanych. Nie
pozostało mu nic innego niż zrobienie dobrej miny do złej gry i
lekkie skinięcie głową na potwierdzenie. Temat był dla Arena
niewygodny, dlatego zamierzał go zmienić. Zanim zdążył cokolwiek
z siebie wygenerować odezwał się Relin:
– Hmm… to nieco dołujące. Jak
widzę Ilvermorny w twojej osobie doskonale dogaduje się z
Hogwartem. Kiedy my mamy z wami zajęcia, wyraźnie trzymacie się na
dystans. Skąd ta niechęć?
– Sądzę, że odpowiedź jest dosyć
oczywista i nie bardzo rozumiem skąd to pytanie.
– Doprawdy to dziwaczne… dlaczego
mamy odpowiadać i pokutować za to, że niegdyś Grindelwald uczył
się w naszej szkole? To idiotyczne.
– Nie jest tajemnicą, czego się
tutaj w Instytucie uczycie. Hogwart jest nam znacznie bliższy niż
wy.
– Cieszę się, że Aren tak nie
myśli. Na szczęście nie jest tak ograniczony jak zdajesz się być
ty – odciął się złośliwie Samuel, po chwili krzywiąc się z
bólu ze względu na twardy łokieć Arena wbity w żebra. Po chwili
westchnął, opanował mimikę twarzy i niefrasobliwym tonem dodał
niby pojednawczo: – w zasadzie może faktycznie ująłem to co
chciałem wyrazić zbyt dosadnie, proszę o wybaczenie.
Owen nie zamierzała jednak odpuścić
i zwróciła się bezpośrednio do Greya:
– Nie mogę uwierzyć, że
przyjaźnisz się z kimś takim Arenie. Sądzę, że powinieneś
obracać się w znacznie lepszym towarzystwie niż ta osoba –
zielonooki chłopak nie dał rady ustosunkować się do tej
wypowiedzi. Relin bowiem błyskawicznie i z lekkim uśmiechem
podtrzymał wymianę zdań, a raczej właściwie kłótnię, choć
prowadzoną uprzejmym tonem, na właściwym poziomie:
– Na przykład twoim? Cóż
polemizowałbym z tym poglądem. Nie uważam, że taki dobór
towarzystwa byłby odpowiedni. Grey nie jest taki jak wy –
zakończył wywód Samuel, obejmując wzrokiem trochę więcej osób
niż tylko Rowenę, bo zahaczając o całą grupę Riddle’a z nim
włącznie. Owen poczuła się wyraźnie urażona, bo wstała z
zamiarem odejścia i oznajmiła oburzonym tonem:
– Jesteś bezczelny! Nie będę
dłużej słuchać tych bredni. Przepraszam Arenie, ale muszę stąd
odejść. Jutro będziemy mieć szansę rozmowy na osobności, tak
jak wcześniej uzgodniliśmy. Do zobaczenia.
Zielonooki Ślizgon tylko skinął
głową w potwierdzeniu. Nie mógł uwierzyć, że Samuel tak szybko
wygryzł Owen z tego miejsca. Wkurzająca strona Relina tym razem
okazała się bardzo pomocna. W zasadzie Aren zgadzał się z tym co
Samuel powiedział, ale bez wątpienia sam nie mógłby tak
bezpośrednio wygłosić swoich poglądów. Musiał utrzymywać dobre
stosunki z Roweną...
Tutaj zupełnie niespodziewanie myśli
Arena się zatrzymały, a on sam ze zdumieniem skonstatował, że
złość najwyraźniej przesłoniła mu rzeczywistość, skoro umysł
zaczyna wędrować takimi drogami. Rowena przecież nic takiego nie
zrobiła. Kiedy tylko to pomyślał usłużna podświadomość
podsunęła mu zjadliwy komentarzyk: „ Oprócz zbliżenia się do
Toma”. Grey zamrugał w zaskoczeniu, wymierzył sobie mentalnego
kopniaka i westchnął. Znowu myśli zboczyły nie tam gdzie należy,
a wszystko przez tego cholernego dupka… W tym momencie usłyszał
obok siebie głos Relina:
– Aren, nie wspominałeś o tym, że
się spotykacie. Czuję się zdradzony. Poważnie? Z nią? Jestem o
niebo lepszym wyborem… – niespodziewanie do tych pretensji
dołączył głos Toma:
– Jestem zaskoczony. Wyjątkowo się
w czymś zgadzamy. Być może tobie uda się wyperswadować Arenowi
ten niedorzeczny pomysł – Grey nie potrafił powstrzymać się
przed odpowiedzią:
– Już ci to mówiłem, ale powtórzę
po raz kolejny… nic ci do tego.
Wzrok prefekta Slytherinu momentalnie
pociemniał. Miał ochotę po raz nie wiadomo który powtórzyć temu
upartemu Ślizgonowi swoje argumenty. Niestety nie mógł w momencie,
kiedy przy stole znajdował się obcy. Tom czuł, że nerwy zaczynają
go ponosić. W towarzystwie Roweny zachowywał się wzorowo i
rozmawiał uprzejmie. Ona zresztą także… do czasu. Wystarczyło,
że na horyzoncie pojawił się Aren i zaczęła zachowywać się
dosyć niepewnie. To musiało coś znaczyć. Była zdenerwowana jego
obecnością. Pewnie wynikało to z jej głupiego zauroczenia. Oczom
Toma nie umknęło, że Grey śmiał się uśmiechnąć w ten
specyficzny sposób do tej beznadziejnej dziewuchy. Fakt, może nie
był to jego prawdziwy i szczery uśmiech, ale i tak wywarł spore
wrażenie na dziewczynie. Pewnie podsycił tylko jej apetyty i zamiar
położenia swoich brudnych łapsk na jego... na Arenie.
Relin w prywatnym rankingu Riddle’a
poszedł troszkę w górę w momencie, kiedy zgrabnie i szybko pozbył
się Owen z okolicy. Zamyślenie przerwał czerwonookiemu Ślizgonowi
głos osobnika, o którym właśnie myślał:
– Jakoś nerwowo tu u was –
stwierdził Samuel, bezczelnie i niespodziewanie sięgając po
filiżankę Arena i upijając z niej łyk herbaty. Odstawiając ją i
nie zwracając zupełnie uwagi na reakcję zebranych skomentował,
marszcząc nos: – Ugh... powinieneś ograniczyć słodzenie. Sam
jesteś dostatecznie słodki.
– Więc zajmij się swoim własnym
napojem. Ciągle ode mnie coś podbierasz… – odpowiedział Aren,
czując w sercu niepokój na widok rosnącego uśmiechu na twarzy
Relina.
– Wiesz, że uwielbiam się z tobą
dzielić. Nie tylko posiłkami zresztą: ubrania, wiedza, mieszkanie
i moje własne, prywatne łóżko również wchodzi w grę...
zwłaszcza, że wszystko w zasadzie już przerobiliśmy. Całkiem
niedawno w dodatku. To w sumie miłe wspomnienie… – Samuel chciał
kontynuować, ale zielonooki chłopak zasłonił mu dłonią usta z
ostrzegawczym spojrzeniem.
Kiedy już padły te słowa Aren zaczął
żałować, że zaprosił Samuela do stołu Hogwartu. Zysk w postaci
wypłoszonej Owen jakoś zbladł, a wizja rozdrażnionego Riedla
stała się namacalna. Grey poczuł, że jego policzki robią się
czerwone. Półprawda, którą wygłosił Relin brzmiała jakoś tak…
jednoznacznie. Nie miał ochoty pozwolić mu dalej judzić i tak
zrobił już dość. Zielonooki chłopak zacisnął w złości zęby,
poderwał się z miejsca i warknął:
– Idziemy! – nie oglądał się za
siebie, ale słyszał kroki Samuela, miał więc pewność, że ten
idzie za nim.
W momencie, kiedy Relin zaczął
insynuować bliższe stosunki z Arenem niż wskazywałaby na to ich
podobno długoletnia przyjaźń, Tom zupełnie podświadomie chwycił
za różdżkę. Miał ochotę zamordować tu i teraz tego bezczelnego
impertynenta. Jego magia aż rwała się do tego. Kiedy zobaczył
rumieńce na twarzy zielonookiego w jego głowie pojawił się bardzo
nieprzyjemny obraz tamtych dwóch razem i prawie nie dał rady jej
utrzymać. To nie mogła być prawda… Grey był jego i tylko jego…
– To obrzydliwe. Nie dość że
charłak, to jeszcze pedał. Można było się tego w zasadzie po nim
spodziewać. Żeby jeszcze tak otwarcie afiszować się tym…
związkiem. Mało tego... – przemowa Rudolfa została nagle
przerwana przez różdżkę Abraxasa, wbitą w jego bok. Nawet, gdyby
zamierzał to zignorować, nie zdążył. Przez sekundę poczuł
rozprzestrzeniającą się po jadalni niesamowicie mroczną,
niebezpieczną, dławiącą magię Toma. Niemal natychmiast zniknęła,
ale to wystarczyło, by wszystkie szklanki, w całym pomieszczeniu
nagle popękały.
– Panie... powinniśmy już wyjść –
wyszeptał Orion, rozglądając się po sali. Wokół panowało
poruszenie nagłym wybuchem magicznym, ale z zachowania ludzi
wynikało, że nikt nie zdążył zidentyfikować, skąd przyszedł
impuls. Przynajmniej na razie.
Riddle bez słowa wstał i z pozornym
spokojem udał się do wyjścia. Czuł w sobie wciąż buzującą
magię, którą ledwo powstrzymywał. Groziła ponownym wybuchem i
przypuszczalnie dużo większymi stratami, może nawet czyjąś
śmiercią, a na to nie mógł już pozwolić. Musiał czym prędzej
opuścić to pomieszczenie. Orion miał rację. Słyszał jak jego
słudzy podążają za nim. Kiedy doszli do pokoju wspólnego
uczestników Hogwartu i wszyscy bez słowa zajęli miejsca.
Zlustrował zebranych. Nikogo nie brakowało. Zapadło milczenie.
Nikt nie miał odwagi powiedzieć słowa. Cisza przedłużała się.
Tom czuł, że opanował się już na tyle, by w miarę spokojnie się
wypowiedzieć, więc zaczął:
– Jeżeli którekolwiek z was wspomni
o tym zdarzeniu komukolwiek, będzie mieć ze mną do czynienia. Nim
jednak zaczniemy nasze przygotowania... Abraxasie, nastąpiła pewna
zmiana... Samuel Relin jest mój podczas nadchodzącego zadania. Nie
waż mi się nawet wchodzić w drogę. Pokażę mu gdzie jest jego
miejsce... – kiedy Tom wypowiadał ostatnie zdanie, jego wyobraźnia
podpowiedziała mu usłużnie, gdzie chciałby widzieć Relina. W
grobie, ale tego już nie powiedział na głos.
***
Aren dotarł szybkim krokiem do drzwi
pokoju Samuela, poczekał aż ten je odblokuje i wpuści go do
środka, zamknął je z cichym trzaskiem i odwrócił energicznie do
chichoczącego mieszkańca tego pomieszczenia. Relin wydawał się
nie zauważać, że Aren jest wytrącony z równowagi i raczej nie
jest w nastroju do żartów, bo powiedział:
– Merlinie, widziałeś ich miny!?
Gdybym wiedział, że tak zareagują, zrobiłbym to już dawno temu
i...
– Naprawdę tak doskonale bawisz się
moim kosztem Sam? – głos Arena spowodował, że śmiech
momentalnie ucichł.
– Daj spokój. Nie powiedziałem nic
takiego… to były tylko żarty. Jesteście zbyt poważni… a może
to cecha waszego domu?
– Tylko żarty? Upokorzyłeś mnie
insynuując nieistniejący związek. Mało tego… zasugerowałeś,
że ze sobą sypiamy! Oni są teraz o tym przekonani! To ma być
żart?! Posunąłeś się za daleko! I co, jesteś z siebie
zadowolony? No proszę… śmiej się dalej. W końcu to takie
zabawne… Uważasz, że dogryzłeś Riddle’owi? Tylko powiedz
czemu to wszystko odbije się w ostateczności na mnie?!
– Słuchaj... nie pomyślałem i...
– Nie pomyślałeś… a zastanowiłeś
się może kiedykolwiek nad tym jak trudno być w Szkole Magii i
Czarodziejstwa nie mogąc, choćby i czasowo, używać magii? Każdy
jest od ciebie silniejszy i choćby z tego powodu może traktować
cię z góry. Myślałeś o tym? Oczywiście, że nie! A pomyślałeś,
że i tak uważany jestem za swoiste dziwadło? Ciągle słyszę
szydzenie za plecami, muszę znosić głupie dowcipy, jestem ofiarą
głupich żarcików, a ty do tego wszystkiego dorzuciłeś jeszcze i
to…
– Aren ja...
– Nie chcę cię teraz słuchać! I
lepiej bądź w niedzielę w tamtym miejscu!
Po tych przepełnionych goryczą i
żalem słowach Aren wyszedł, pozostawiając Samuela samego.
Relin stał jak wryty. Zamrugał kilka
razy próbując wyjść z odrętwienia, jednak słowa Greya odbijały
się w jego umyśle niczym echo. Właściwie chciał za nim pobiec,
próbować coś wytłumaczyć… zanim zebrał myśli było już za
późno. Musiałby wchodzić do kwater Hogwartu. Wątpił, by było
to dla niego w tej chwili bezpieczne.
Musiał sam przed sobą przyznać, że
tym razem przesadził. Teraz będzie musiał zmierzyć się z
konsekwencjami swojego postępowania. Krew w nim zawrzała. Jeszcze
nigdy nikt nie sprawił samymi słowami takiego efektu. Wybiegł z
pokoju kierując się do korytarzy gdzie mógł skrócić sobie
drogę, czuł że dłużej nie da rady powstrzymywać swoją
zwierzęcą stronę, zwłaszcza gdy ta ludzka pragnęła teraz
schować się jak najgłębiej, żałował jednak że to nie było
takie proste.
***
Liam zastanawiał się, czy Aren
dotrze na wróżbiarstwo. Ostatnio widać było, że nie jest w
najlepszym humorze. Zielonooki chłopak był notorycznie spięty i
zupełnie nie rozmawiał z Riddle, co Collinsa dziwiło. Zastanawiał
się czym Grey się tak trapi. Początkowo planował nawet o to
zapytać, ale ocenił że nie byli na tyle blisko. Właściwie
powinien się takimi obserwacjami podzielić z Evanem. Wright byłby
zadowolony, że w hogwardzkiej drużynie jest rozłam i na pewno
starałby się jakoś to wykorzystać, ale… Liam mu o tym
zwyczajnie nie powiedział. Coś go powstrzymało.
Widmo ostatniej wizji dosyć często
dawało o sobie znać. Szczególnie wtedy, kiedy we trójkę z Evanem
i Samuelem spotykali się w celu przedyskutowania strategii. Ostatnio
Evan był często zaangażowany w rozmowy z Nessą. To go pochłonęło,
jednak dzięki temu, nie zauważył sytuacji Hogwartu, choć nie był
pewien czy widać ją było w ogóle dla innych.
Właściwie Collins stracił już
nadzieję, że Aren pojawi się na zajęciach, ale okazało się, że
był w błędzie. Grey wszedł niemal wraz z nauczycielką, lekko
chyląc głowę w geście przeprosin. Ta przyjęła przeprosiny bez
słowa, idąc w stronę swojego biurka. Aren szedł w jego stronę, a
Liam przyglądał się jego twarzy. Nie wyrażała zupełnie nic.
Kiedy napotkał jednak spojrzeniem oczy Arena, niemal przestał
oddychać. Były wzburzone. Kłębiła się w nich cała gama emocji.
Grey doszedł, usiadł naprzeciw i spuścił wzrok na filiżanki
stojące na stoliku. Liam w milczeniu wstał, udając się po imbryk
z wrzątkiem. Kiedy wrócił, nalał go do filiżanek i odstawił
czajnik na środek. Czekali, aż liście w naczynkach się zaparzą,
napęcznieją, rozprostują. Później należało wypić powstały w
ten sposób napar i odczytać to, co przedstawiały fusy. Grey przy
pierwszym łyku się skrzywił i Liam zaniepokoił się nawet, czy
nie wsypał zbyt wiele liści. Może napar był jednak zbyt
intensywny w smaku. Na widok jego niepewnej miny Aren powiedział
cicho:
– Nie lubię gorzkiej herbaty. Sporo
słodzę. Jak się czujesz? Nie wyglądałeś ostatnio najlepiej.
– To... nic takiego. Czy zajmowałeś
się kiedyś wróżeniem z fusów?
– Tak. To była bardzo specyficzna
nauka. Wróżenie polegało na tym, by spisać jak najgorszy
scenariusz mojej własnej śmierci. Im bardziej był dramatyczny,
przepełniony okropnymi wydarzeniami, tym ocena była wyższa. To
była nader dziwna nauczycielka. Jak sądzisz, czy wasza... ma dar?
– Ma na pewno wiedzę teoretyczną...
– odpowiedział oględnie, ale bardzo wymownie Collins. Aren
tymczasem dopił resztę naparu i odstawił filiżankę mówiąc:
– Możesz się nie martwić. Tobie
nie napiszę takich makabrycznych rzeczy jak dawniej sobie. Pominę
już fakt, że jakkolwiek bym nie oglądał tych fusów i tak nic nie
widzę. To nie mój przedmiot i nie moje umiejętności. Możesz być
jednak pewien, że opiszę twoją przyszłość w jasnych barwach –
uśmiechnął się na koniec lekko i zaczął pisać na pergaminie,
od czasu do czasu dla niepoznaki spoglądając w filiżankę Liama,
która miała być dla niego podstawą pracy.
Durmstrangczyk lekko się uśmiechnął
w duchu na taką deklarację, sięgając po naczynie Arena. Wziął
kilka głębokich wdechów nim spojrzał na fusy. Miał nadzieję, że
niczego nie zobaczy. Wróżenie z fusów to nie była jego działka i
chciałby, żeby tak zostało. Zbliżył filiżankę do oczu i nagle
zobaczył obraz. Przymknął oczy chcąc, by zniknął, ale zamiast
tego pojawiły się następne, łącząc się w całość. Był nimi
tak pochłonięty, że nie zarejestrował, że coraz mocniej ściska
trzymaną filiżankę. Zmartwiony głos Arena przebił się przez
trans i obrazy. Brzmiał tak jak ostatnio, kiedy mu pomógł. Liam
poczuł się z tym jeszcze gorzej, odstawiając na stolik naczynie z
przeklętymi fusami.
– Hej wszystko w porządku?
Skinął tylko głową w odpowiedzi
biorąc dwa pergaminy. Zamierzał na jednym napisać wersję
oficjalną, którą mógłby oddać jako pracę z lekcji, a na drugim
zebrać i ubrać w słowa to, co zobaczył rzeczywiście.
Wersję dla nauczycielki zaczął
słowami: pierwszym symbolem, który był najbardziej wyeksponowany
było powoli rosnące drzewo, co jasno sugeruje zbliżające się
sukcesy… Kontynuował w tym stylu opis z pełną świadomością,
że był to taki sam stek bzdur jak ten, który aktualnie tworzył
Grey. Przecież o własnej przyszłości wiedział już, że nie
maluje się w jasnych barwach, chociaż… kiedy szedł inną ścieżką
bywało, że okazywała się być odmienna. Tak działo się
właściwie za każdym razem, kiedy w wizjach wybierał Arena. Uniósł
oczy na chłopaka i przez moment obserwował go w skupieniu.
Zielonooki chyba to wyczuł, bo podniósł wzrok znad pracowicie
zapisywanego pergaminu i lekko się do niego uśmiechnął, a jego
spojrzenie jakby złagodniało. Liam speszył się, spuścił wzrok,
ale ocenił całe wydarzenie jako dobry znak. Dodał jeszcze kilka
zdań do swoich wypocin, odłożył je na bok i zabrał się za drugi
opis.
Zastanowił się głęboko. Zawsze
najważniejsze było to, co dostrzegało się jako pierwsze. Był to
podstawowy, wiodący, najmocniejszy znak. W tym konkretnym wypadku
dostrzegł sztylet. O niego wobec tego należało oprzeć całą
interpretację. Sztylet był w coś wbity. Wokół niego wiły się
kolczaste ciernie róż, a całość dopełniał trójkąt skierowany
wierzchołkiem ku górze. Sztylet jako symbol stanowił ostrzeżenie
przed zbliżającym się niebezpieczeństwem. Róże oznaczały
trudności emocjonalne. Były trzy, co sugerowało ilość tych
kłopotów. Jedna z róż była w pełnym rozkwicie, druga ledwo
rozchylała swoje płatki, za to ta trzecia... była martwa…
Ususzona? Nie był pewien, ale coś z nią było nie tak. Róże
zazwyczaj były odwzorowaniem miłosnych perypetii, ale te miały
spore kolce… dużo kolców. Poza tym oplatały ściśle sztylet, co
sugerowało jakiś związek z nim właśnie. Trójkąt symbolizował
jakieś trzy aspekty sprawy. Trójka wydawała się być bardzo
istotna w całej wizji. Wszystkie elementy z pewnością łączyły
się w jakąś całość, ale nie mógł jakoś uchwycić… coś mu
umykało...
Próbował rozwikłać tą zagadkę,
ale przerwał mu dźwięk zwiastujący koniec zajęć. Liam zawahał
się. W pierwszym odruchu chciał oddać drugi pergamin Arenowi, ale
ostatecznie zrezygnował z tego pomysłu. I tak zdradził już
właściwie przed nim swoje umiejętności. Chłopak musiał już coś
podejrzewać. Jeśli się nad tą sprawą skupi, dojdzie bez
wątpienia do właściwych wniosków. Z drugiej strony nie dokończył
przecież tej pracy. Jeśli już coś powinien przekazywać, to pełną
analizę…
***
Na spotkanie z Roweną ubrał się jak
zwykle. Do stroju nie przykładał jakiejś wielkiej uwagi, ale
trochę tego pożałował na widok odzieży dziewczyny. Była ubrana
w elegancki płaszcz nałożony na sukienkę i buty z wysokim
obcasem. Całości dopełniał stonowany makijaż.
W tym momencie Aren niespodziewanie
przypomniał sobie kłótnię Rona i Hermiony w momencie, gdy
rudzielec nie zauważył odmiennego od noszonego codziennie, stroju
dziewczyny. Dokładnie pamiętał na czym wówczas polegał błąd i
Rona i jego. Owszem zauważyli zmianę, ale żaden z nich tego nie
skomentował. Założyli, że to jakiś eksperyment Gryfonki.
Kosztowało ich to wysłuchiwanie przez całą drogę do Hogsmeade
jacy to oni są gruboskórni i nader szerokiego wykładu o zasadach
dobrego wychowania, a także o tym jak powinno się traktować
kobiety. Nauczka przydała mu się jak widać, bo wiedział teraz
przynajmniej jak powinien się zachować:
– Mam nadzieję, że nie musiałaś
długo czekać Roweno... Pięknie wyglądasz – słowa spotkały się
z wdzięcznym uśmiechem, a Aren w myślach dodał, że właściwie
nie kłamał, bo przecież musiałby być ślepy, żeby nie zauważyć,
że dziewczyna jest ładna.
– Dziękuję Arenie. Dopiero
przyszłam. Ty również jesteś niczego sobie
Grey przez chwilę gorączkowo
zastanawiał się co powinien teraz zrobić. Ponownie sięgnął
pamięcią do „mądrości Hermiony” i szybko znalazł odpowiedź.
Zaoferował Owen ramię, które entuzjastycznie przyjęła i ruszyli
za innymi w stronę Atarium.
Droga do miasteczka upłynęła im
naprawdę miło. Rozmawiali głównie na temat swoich szkół. Tak
jak sądził Aren, informacje z pierwszego źródła były
zdecydowanie lepsze niż książki. Rowena okraszała suche
wiadomości rozmaitymi ciekawostkami i anegdotkami, co urozmaicało
opowiadanie. Zielonooki chłopak był zafascynowany ceremonią
przydziału w Ilvermorny. Do poszczególnych domów wyznaczały
uczniów ożywione rzeźby, przedstawiające magiczne stworzenia,
które były patronami tych właśnie domów. Przy takim sposobie
tiara przydziału wypadała trochę blado.
Owen natomiast pytała dość
szczegółowo o założycieli Hogwartu, zwłaszcza o imienniczkę.
Wreszcie stwierdziła, że na pewno trafiłaby do domu kruka, po czym
dodała:
– Zastanawiam się do jakiego domu
trafiłbyś u nas. Szczerze mówiąc nie jestem pewna. Sądzę
jednak, że zweryfikuję to podczas Turnieju i za jakiś czas ci
powiem.
– Daj znać jak już będziesz o tym
przekonana. Sam jestem ciekawy, co wywnioskujesz. Co do mnie jestem
już pewien, że byłabyś w Ravenclawie.
– Tym bardziej, że błękit to mój
kolor, nie uważasz?
– Przypuszczam, że cokolwiek
założyłabyś na siebie, będziesz wyglądała ładnie. Poza tym...
– zerknął na nią i po raz któryś z rzędu rzucił mu się w
oczy Avery idący za nimi niedaleko. Kiedy spotkali się z Arenem
wzrokiem, Edgar pomachał mu, na co Grey odpowiedział podobnie.
– Twój opiekun? Przyznam, że
niezbyt się kryje ze swoją obecnością...
– Edgar jest dosyć... specyficzną
osobą. Nie jest zły, ale na pewno unikalny. Czy mogę zamienić z
nim słówko?
Otrzymał potwierdzenie, przeprosił i
podszedł do Avery’ego. Rozejrzał się uważnie sprawdzając, czy
w pobliżu nie ma nikogo innego ze świty Toma. Nic nie zauważył,
ale też nie miał czasu na długie rozglądanie. Nie miał też
zbytnio czasu na rozwlekłe dyskusje, dlatego postanowił pytać
wprost, licząc na szczerość Ślizgona:
– Gdzie jest ten dupek?
– Ciebie też dobrze widzieć Aren…
kogo dokładnie masz na myśli?
– Riddle'a! Przyznaj, że to on cię
wysłał.
– Nie szpieguję, tylko mam na ciebie
oko. Tak w razie czego. Co do Toma, to nie ma go tutaj. Jest na
spotkaniu z Bennetem. Spokojnie… nie mam zamiaru ingerować w twoją
randkę.
– To nie randka, przecież mówiłem.
Dlaczego Riddle spotyka się z tym bał... Bennetem?
– Nie wiem, ale od czasu do czasu
chodzi do jego kwater w ramach dodatkowych zajęć. Zazwyczaj po
jakiejś godzinie, dwóch wraca z naręczem notatek. Potem studiuje
je z Orionem i... chyba nie powinienem o tym mówić. Możemy o tym
zapomnieć?
– Czy ktoś jeszcze mnie obserwuje? –
rzucił kolejne pytanie Aren, czując się dziwnie nieswojo z faktem,
że Lucas Bennet zaprasza do siebie Toma. Z drugiej strony wiedział
przecież, że Riddle zawsze był ulubieńcem nauczycieli, no i
Slughorn wspominał mu przecież, że Riddle jest doskonały w
Eliksirach. Mimo wszystko poczuł pewnego rodzaju zawód na takie
rewelacje.
– Nie sadzę. Podejrzewałem, że
Relin może chcieć się wtrącić, choćby ze względu na to, co
ostatnio powiedział. I od razu dodam, że mi to nie przeszkadza. Tom
zabronił nam o tym komukolwiek wspominać, więc nikt nie będzie
cię oceniać. Oczywiście Lestrange może być na tym punkcie nieco
przewrażliwiony i traktować cię jakbyś był trędowaty, ale póki
będziesz mu schodzić z drogi powinno być w porządku.
– Tom tak powiedział? – zapytał,
pomijając zupełnie kwestię Rudolfa. Na wiadomość, że Riddle
uwierzył w te wszystkie brednie poczuł się źle. Ten czerwonooki
dupek nie powinien sądzić, że on i Sam... Trzeba będzie coś z
tym zrobić, ale to później. W odpowiedzi usłyszał:
– Powinieneś wracać. Panna Owen już
się niecierpliwi.
– Nie odpuścisz tego obserwowania
prawda?
– Przykro mi Aren. Nie zwracajcie na
mnie uwagi.
Po tych słowach Avery oddalił się
pozornie w innym kierunku, ale Grey wiedział, że będzie
niedaleko. Wzdychając lekko wrócił do dziewczyny przepraszając za
zwłokę i zapraszając do kawiarni, którą akurat mieli naprzeciw.
Propozycja została przyjęta i ruszyli w tamtą stronę. Tym
sposobem mogli w cieple i na spokojnie porozmawiać. Wybrali stolik,
a Aren w myśl złotych rad Hermiony pomógł dziewczynie zdjąć
okrycie, odsunął krzesło, by mogła usiąść i dopiero na koniec
sam zajął miejsce. Po złożeniu zamówienia rozmawiali na raczej
niezobowiązujące tematy dotyczące szkół. Na przykład o tym, że
Historii Magii w Hogwarcie naucza duch i innych podobnych wątkach.
Po pewnym czasie doszli do teraźniejszości i Aren zdecydował się
zapytać:
– Jak ci się współpracuje z Tomem
podczas zajęć?
– Lepiej niż początkowo sądziłam.
Nie byłam zadowolona z tego przedziału, jednak okazało się, że
Riddle jest naprawdę błyskotliwy. Świetny jeżeli chodzi o Runy. I
umie współpracować. Słucha tego co mówię, pomaga kiedy mam z
czymś problem. W Opiece nad Magicznymi Stworzeniami jesteśmy chyba
na tym samym poziomie. Często zbaczamy z tematu i nie wiem jak on to
robi, ale zawsze wszystko ma pod kontrolą, podczas gdy ja w pewnym
momencie się gubię... Mało tego...
Zielonooki słuchał bo musiał, ale
jeszcze nigdy tak bardzo nie pragnął, by ktoś się po prostu
zamknął. Ciężko było mu się uśmiechać i udawać, że wszystko
jest doskonale. Do diabła… nawet nie wiedział kim jest ta osoba,
o której mówi Rowena. Powinien to być Riddle, ale opisywane
zachowanie temu przeczyło. Tom nigdy, przy nikim tak się nie
zachowywał. Czy to była rzeczywiście gra, czy też Owen była w
jakiś sposób wyjątkowa?
Tak, no jasne… sojusz i te sprawy,
ale jednak sposób traktowania przez czerwonookiego dziewczyny
wykraczał poza to, co musiał robić. Aren poczuł złość i
skonstatował z zaskoczeniem, że właściwie nie do końca wie
dlaczego się złości. Przecież chyba nie dlatego, że Tom dobrze
dogaduje się z… ale w zasadzie, czy ten głupi sojusz wymaga aż
takiego wysiłku, przecież Tom nie był tak bardzo pomocny i miły
nawet… dla niego…
Chcąc dać jakość ujście buzującemu
w środku gniewowi, Grey zaczął pod stołem miażdżyć sobie
dłonią kolano i to troszkę pomogło. Nie zamierzał dłużej
wysłuchiwać miłych słów o Riddle’u, dlatego spróbował
skierować rozmowę na troszkę inne tory:
– Dobrze, że współpraca między
naszymi domami przebiega tak gładko.
– A jak twoja z Jamesem? Chyba
niewiele ze sobą rozmawiacie. Przynajmniej tak to wygląda z pewnej
odległości. W zasadzie masz szczęście, że jesteś jego partnerem
podczas Run, chociaż najwidoczniej trudno się wam dogadać…
– Szczęście? Co masz na myśli? –
zapytał zbity z tropu chłopak, nie bardzo dostrzegając źródło
tego przypuszczalnego szczęścia. W końcu wykonywał pracę za dwie
osoby. Co gorsza sam nie rozumiał tego nad czym usilnie próbował
pracować. Gdzie tu szczęście?
– Hill jest geniuszem jeżeli chodzi
o Starożytne Runy! W naszej szkole jest uważany za
najwybitniejszego ucznia w tej dziedzinie. Chyba tylko Tom mógłby
dotrzymać mu kroku jak zdążyłam zauważyć. Słyszałam, że ten
przedmiot nie do końca ci wychodzi, więc masz łatwiej dzięki
Jamesowi.
– Tak... prawdziwe szczęście... Czy
Hill zawsze zachowywał się tak... – urwał zastanawiając się
nad odpowiednim doborem słów i po chwili dokończył słowem: –
nieprzyjaźnie?
– Nie. James zawsze był dosyć
spokojny, cichy i rzadko komuś wchodził w drogę. Sądzę, że to
wina Nessy i moja. Nie chciał brać udziału w Turnieju, a my to
zignorowałyśmy i wybrałyśmy go jako trzeciego uczestnika. Myślę,
że to dlatego się buntuje. Nie mógł otwarcie się sprzeciwić ze
względu na dług jaki jego rodzina ma u rodziny Ness. Ty mogłeś to
zrobić i skorzystałeś z tej możliwości.
– Jak widzisz niewiele mi to dało –
wzruszył ramionami Aren w duchu ze zdumieniem konstatując, że
Rowena opisuje kompletnie innego człowieka niż on znał. Ten Hill,
o którym mówi, nie może być tym samym chłopakiem, z którym
pracował na zajęciach. Przecież nawet Abraxas po analizie
pergaminu z Run należącego do Jamesa stwierdził, że ten
kompletnie niczego nie pojmuje z tego przedmiotu. To wszystko było
dziwne... Jakoś zbyt wiele tajemnic zaczynało gromadzić się wokół
tej osoby. Owen tylko dodała swoją cegiełkę, zupełnie
nieświadomie. Nie mógł dalej rozmyślać nad tym frapującym
tematem, ponieważ usłyszał od strony Roweny słowa:
– Owszem, zdaje się, że faktycznie
niewiele zyskałeś, bo tu jesteś. Muszę ci jednak powiedzieć, że
odkąd zobaczyłam twoje zdjęcie w gazecie, chciałam cię poznać
Arenie. Muszę przyznać, że twoja osoba znacznie przerosła moje
oczekiwania...
– Wspominałaś coś o długu... –
pytanie Arena wbiło się w zupełnie nieodpowiednim momencie i Owen
zmarszczyła lekko brwi w niezadowoleniu, po czym odpowiedziała:
– Przykro mi, ale to jest prywatna
sprawa tych rodzin i nie chcę się wtrącać.
– Masz rację. Przepraszam, nie
powinienem.
Rozmowa potoczyła się dalej na
lżejsze tematy, a Aren usilnie starał się zrehabilitować za
popełniony nietakt. Zdawało się, że Rowena rzeczywiście mu
wybaczyła, ale i tak Grey pluł sobie w brodę, że zamiast
wykorzystać szansę i odpłacić się jakimś komplementem za
komplement dziewczyny, wypalił z nieadekwatną do sytuacji uwagą.
Czas mijał i wreszcie nadeszła pora, by zebrać się do wyjścia. W
czasie ubierania się, Owen pochyliła się i wyszeptała mu do ucha:
– Ten lokal ma jak wiem tylne
wyjście... Jeżeli tamtędy wyjdziemy, zgubimy twojego opiekuna. Co
o tym sądzisz?
Aren skinął głową na potwierdzenie,
nie bardzo zastanawiając się nad konsekwencjami swojej decyzji.
Gdyby przemyślał całą rzecz, prawdopodobnie nie wyraziłby zgody.
Choćby ze względu na Edgara. Tymczasem pomyślał tylko o tym, że
zrobi na złość Tomowi, który z pewnością nie będzie z tego
zadowolony. Było mu to jednak obojętne, bo przecież ostatnio i tak
głównie się sprzeczali i Riddle był nie do zniesienia:
Wyszli tylnym wyjściem i rzeczywiście
udało im się zgubić Avery'ego, choć był moment, że o mało na
niego nie wpadli. Zdążyli się jednak w porę ukryć w tłumie,
wchodząc do jednego ze sklepów i tym sposobem ominęli przeszkodę.
Zabawa w chowanego była nawet dosyć zabawna. Z obserwowanych
zmienili się w obserwatorów. Po pewnym czasie Aren poczuł się
jednak zmęczony i to jak z pewnym zdziwieniem w duchu stwierdził
mniej wycieczką, a bardziej ciągłą atencją skierowaną w stronę
Roweny.
W zasadzie miał już dość tego
spotkania, nawet jeśli uważał je ogólnie za dosyć sympatyczne.
Po cichu, gdzieś w podświadomości kołatała mu myśl, że Rowena
to tylko narzędzie do podjęcia sojuszu z Ilvermorny, a przede
wszystkim swoista przeszkoda. W końcu jak na jego oko zbyt dobrze
dogadywała się z Tomem. Mniej więcej na godzinę przed wyznaczonym
czasem powrotu Rowena zdecydowała, że muszą się już rozstać,
ponieważ umówiła się jeszcze z Watson. Grey głośno wyraził co
do tego pełne zrozumienie, a po cichu westchnął z ulgą. Owen z
radosnym uśmiechem skomentowała na koniec:
– Dziękuję raz jeszcze za
fantastyczny dzień! Mam nadzieję, że jeszcze to kiedyś
powtórzymy! – niespodziewanie dziewczyna pochyliła się do jego
ucha szepcząc: – Nessa z pewnością przystanie na naszą
współpracę... Musicie przekonać Jamesa. Tymczasem... do
zobaczenia.
Po tych słowach Rowena zaskoczyła
zupełnie Arena składając na jego policzku krótki pocałunek, po
czym cała zarumieniona odsunęła się szybko, pomachała mu na
pożegnanie i pobiegła na spotkanie z Nessą.
Zielonooki chłopaka zamrugał kilka
razy, by otrząsnąć się ze zdumienia. Może trwałoby to dłużej,
gdyby nie usłyszał za sobą głosu, który spowodował, że spiął
się wewnętrznie i w ostatniej chwili powstrzymał się przed ostrym
przekleństwem. Entuzjastyczny głos Larsa Ourena ogłosił bowiem:
– Mam idealny materiał na kolejny
numer! Może jakiś komentarz dla prasy panie Grey?
– Bez komentarza...
– Oh nie masz się czego wstydzić.
Rowena Owen jest naprawdę uroczą młodą damą i... hej nie
uciekaj!
Aren oczywiście nie zamierzał nawet
zwolnić. Nienawidził prasy. W jego czasach skutecznie robiła z
jego życia piekło. Nie chciałby, żeby to samo działo się i
tutaj. Dopiero teraz pomyślał, że w zasadzie może i lepiej byłoby
zostać i porozmawiać z tym dziennikarzem. W końcu to nie była
Skeeter, ale odruch ucieczki był jednak silniejszy. Przeklinając
swoją głupotę, wraz z innymi powracającymi już do zamku ruszył
w drogę powrotną w duchu modląc się, by to co napisze ten
człowiek nie było w jakiś sposób szkodliwe.
Po chwili skrytykował sam siebie w
myśli. Jak mógł liczyć na nieszkodliwość prasy. Miał z nią
chyba wystarczająco dużo do czynienia. Powinien zdawać sobie
sprawę z tego, że dziennikarzy nie interesowała prawda, tylko
sensacja. Tej właśnie się obawiał.
***
Edgar był zmartwiony, chociaż
rozumiał przesłanki kierujące Arenem. Przez całą drogę powrotną
do zamku, zastanawiał się co powie ich Panu. Liczył się z karą.
Przecież właściwie w połowie spotkania zgubił Arena i
dziewczynę, a raczej został przez nich wykiwany. Zbyt późno się
zorientował jaki zastosowali manewr i na próżno ich szukał.
Teraz przyjdzie mu za ten błąd
zapłacić. Szedł jak na skazanie. Mimo świadomości tego co go za
moment czekało, nie mógł jakoś winić Greya. Był śledzony i
postarał się z tego wybrnąć. To naturalny odruch. Sam by postąpił
tak samo. Niemniej perspektywa karzącej klątwy nigdy nie napawała
entuzjazmem. Tym bardziej, że Tom ostatnio był nie w humorze.
Myśli Edgara zawędrowały teraz do
miłej wizji jaką miał jeszcze nie tak dawno temu, a dotyczącej
tego, że ich Pan chyba zmienia się na lepsze. Póki co musiał się
z tego wycofać. Ostatnie zajęcia udowodniły mu, że na razie nie
ma co na to liczyć. Wciąż odczuwał skutki tych ćwiczeń. Przed
wejściem do pokoju wspólnego uczestników Hogwartu wziął kilka
głębokich oddechów na uspokojenie i zapukał. Drzwi się uchyliły
więc wszedł, zamknął je za sobą i obrzucił spojrzeniem
pomieszczenie. Zauważył Oriona wraz z Tomem. Obecność Blacka
jakoś go pocieszyła, liczył na to, że dzięki niemu nie będzie
musiał cierpieć zbyt długo.
– Panie... – powiedział na
przywitanie pochylając głowę. Tom przyjął ten hołd bez słowa i
spuścił wzrok na leżące przed nim dokumenty. Avery wykorzystał
ten moment, dyskretnie skierował wzrok na drzwi pokoju Arena, a
następnie wrócił nim do Oriona w nadziei, że ten odczyta nieme
pytanie. Tak się stało i Orion w odpowiedzi skinął lekko głową
potwierdzając, że Grey już wrócił. Edgar poczuł nagłą ulgę.
Gdyby zielonookiego jeszcze tutaj nie było jego sytuacja byłaby o
wiele bardziej tragiczna. Usiadł na kanapie czekając na swoją
kolej. Wolałby, żeby ta chwila nadeszła jak najpóźniej, ale nie
łudził się co do tego, że zostanie zapomniany.
Tymczasem rozmowa Oriona i Toma trwała.
Riddle wypowiedział się znad pergaminu:
– Istnieje duże prawdopodobieństwo,
że jest to któraś z tych mikstur... Wciąż mam zbyt mało
informacji. Muszę mieć absolutną pewność co do tego, która z
nich jest tą odpowiednią. Bennet jest ostrożny i bardzo niechętnie
dzieli się informacjami... Trzeba będzie jakoś to rozwiązać. Czy
Abraxas mówił coś o jakichś nowych teoriach Greya?
– Przykro mi Panie... Postaram się w
najbliższym czasie zdobyć więcej wiadomości. Może uda mi się je
uzyskać u samego Greya.
– Pamiętaj, że moje spotkania z
Bennetem nie mogą wyjść na światło dzienne. Pod żadnym pozorem.
Jeśli Aren dowie się o tej współpracy, może zacząć coś
podejrzewać. Nie możemy dopuścić, by zaczął węszyć w tym
kierunku i... – w tym momencie Tom zerknął w stronę Edgara, a
ten drgnął odruchowo, chociaż przecież zamierzał uchodzić za
niewidzialnego przez trochę dłużej nić pięć minut. Pod tym
uważnym spojrzeniem zbladł i z przerażeniem skonstatował, że
jego długi język nie pierwszy już raz sprowadzi na niego kłopoty.
Ta druga reakcja była błędem. Może
i nieświadomym, ale jednak błędem. Takie drobne sygnały nigdy nie
uchodziły czujnemu wzrokowi Toma. Tak było i tym razem. Okazało
się zresztą, że było znacznie gorzej. Tom zamiast pytać, od razu
rzucił:
– Legilimens!
Riddle nie starał się nawet być
delikatny podczas sprawdzania umysłu Edgara. Nie dał mu też żadnej
szansy na przygotowanie. Szczęśliwie dla Avery’ego skupił się
tylko na wątku śledzenia Arena i Owen. Oczywiście kiedy doszedł
do rozmowy Edgara z Arenem wyszło na jaw potknięcie Edgara w
kwestii Benneta. Ból był niewyobrażalny, ale Tom nawet nie
zamierzał kończyć, brutalnie sortując wspomnienia. Kiedy sprzed
oczu Avery’ego zniknął wreszcie kolejny oglądany obraz i
uświadomił sobie, że Tom wreszcie skończył, przez głowę
przemknęła mu myśl, że jego umysł zaraz zostanie zdruzgotany, że
to koniec. Chwile później poczuł jednak, że ich Pan wycofuje się
z jego myśli. Obok przemożnego bólu odczuł też wielką ulgę,
ale siły go opuściły i dość bezwładnie opadł na podłogę:
– Obydwaj w tej chwili wyjdźcie... –
rzucił cichy rozkaz Tom głosem, który sugerował wszystko, tylko
nie spokój i łagodność. Edgar nie był w stanie zareagować. Był
ledwo przytomny i wszystko docierało do niego z dużym opóźnieniem.
Black natomiast wyczuł zagrożenie i nie zamierzał nawet oponować.
Na tyle szybko na ile się dało pozbierał słaniającego się i nie
bardzo kontaktującego Edgara i nie oglądając się opuścił wraz z
nim pomieszczenie, w którym czuć było coraz bardziej intensywną,
agresywną, bardzo wymowną magię Riddle’a.
Tutaj Tom nie musiał się
powstrzymywać, a Orion nie zamierzał dłużej niż było potrzeba
narażać się na jej negatywne skutki jego magii. W duchu zastawiał
się, co do diabła zobaczył Avery w Atarium, że wywołało to aż
taką reakcję ich Pana. Co takiego zrobił Aren? Z uzyskaniem
odpowiedzi na te pytania postanowił jednak poczekać do czasu, aż
Avery odzyska pełną świadomość, po takim ataku jednak wątpił,
by nastało to szybko.
***
Kiedy tylko Orion i Edgar opuścili
pomieszczenie, Tom rzucił przelotne spojrzenie na pokój Greya i
zacisnął pięści. Jak śmiał… zawsze doprowadzał go na skraj
tym swoim zachowaniem… miał już dość… to paskudne zielonookie
utrapienie gotowe sprowadzić na niego katastrofę. Ten jego upór,
sprzeczki, prowokacje… Oddech Toma przyspieszył, kiedy usilnie
starał się nad sobą zapanować.
Najpierw Relin, a teraz ona… taki
uprzejmy, uprzedzająco grzeczny, jak nigdy wobec niego… W napadzie
agresji miał przez moment ochotę pójść do kwater Ilvermorny,
wywlec tą całą Owen za kudły i zwyczajnie zabić po długich
torturach. Byłaby to adekwatna kara za każdą minutę spędzoną z
Arenem, za każdy jego uśmiech, który spowodowała, za każdy
przelotny dotyk, za każdy rumieniec, za każdą rzecz której Aren
nigdy nie zrobił przy nim, a ona widziała to jako pierwsza… jak
śmiała dotykać jego… Tu jakaś rozsądna część umysłu
podpowiedziała Tomowi z iście czarnym humorem, że chyba nie
oczekiwał od Arena podsuwania ramienia, otwierania drzwi, odsuwania
krzesła, czy też innych tego typu zachowań. To byłaby przesada i
zawsze musiałby się zastanawiać, czy chłopak robi to szczerze.
Kobiety są jednak głupie…
W tym miejscu rozsądek przyćmiła mu
znowu fala gniewu, a dokumenty na stoliku podskoczyły jakby
przerażone. Kanapa stojąca naprzeciw odsunęła się o parę
centymetrów, popiół w kominku zawirował i zaklekotały jakieś
drobne przedmioty znajdujące się w pokoju wspólnym, zanim
opanował kolejną porcję magii, która zaczęła w nim coraz
bardziej buzować. Oczy Toma zaczęły błyszczeć krwistą
czerwienią, a po skroni spłynęła kropla potu, która wzbudziła w
nim jakąś niespodziewaną nutkę nostalgii. To wzmogło tylko
wściekłość.
Resztką opanowania postanowił, że w
tym stanie nie będzie rozmawiał z Greyem, ale nie zamierzał też
niszczyć tych dokumentów i całego salonu. Poderwał się
sprężyście ze swojego miejsca i szybko zniknął za drzwiami
swojego pokoju. Tutaj nie powstrzymywał się już przed niczym,
dając upust napadowi szału. Meble, rzeczy osobiste i inne
przedmioty zaczęły wirować, pękać, rozpadać się, albo też
były miażdżone magią Riddle’a, tworząc wokół niego
zmierzwiony, skołtuniony kłąb. Fragmenty, resztki rozbijały się
o ściany, jakby odrzucone siłą odśrodkową i z mniejszym, czy też
większym łomotem lądowały na podłodze. Tom wyglądał wśród
tego wiru jak uosobienie furii… blady, z zaciśniętymi ustami,
opalizującymi oczami, spływający potem, dyszący, roztrzepany…
Pośród tego chaosu dziwnie wyglądała jedyna cała rzecz,
spoczywająca spokojnie w kącie i z pewnością chroniona magią, bo
nie opadł na nią nawet najmniejszy pyłek. Była to myślodsiewnia.
Ten niszczycielski atak jakoś jednak
nie przyniósł ukojenia. Tom bezwładnie osunął się na podłogę.
Jego wzrok napotkał wciąż jeszcze cały kałamarz, leżący
przypadkiem w zasięgu jego ręki. Czerwonooki chłopak chwycił go,
miotnął nim o przeciwległą ścianę i patrząc na spływający po
niej atrament wrzasnął:
– Dlaczego się tak czuję! Dlaczego
tak o nim myślę! – odpowiedziała mu cisza, a wir myśli
zatrzymał się.
Riddle dyszał ciężko i myślał…
Kiedy pojawiło się u niego takie myślenie o Arenie? W którym
momencie Grey zaczął być „jego”? Dlaczego to denerwujące
uczucie w środku, którego jakoś nie potrafił zidentyfikować, nie
dawało mu spokoju odkąd dowiedział się o domniemanym związku
Arena z Relinem? Pamiętał reakcję Greya wtedy, przy stole. Coś z
tego o czym mówił durmstrangczyk musiało być prawdą. Nie wierzył
jednak w tą wersję o wspólnej nocy. To musiałoby jakoś zmienić
jego… znowu to przeklęte słowo… znaczy Arena. Tego nie wyczuł.
Grey był taki jak zawsze. Uparty, dokuczliwy, czarujący, uroczy…
stop.
Przed oczami zamigotał mu znowu obraz
Roweny uśmiechającej się do Arena i lekko dotykającej jego dłoni
i magia Toma znowu zawirowała wściekle. Powstrzymał ją, otarł
pot z czoła, który pojawił mu się niespodziewanie chyba z wysiłku
i podniósł się z ziemi.
Musiał porozmawiać z Arenem. Musiał
ustalić co z insynuacji Relina jest prawdą. To na pewno pomoże mu
ustabilizować emocje. Musi to zrobić, żeby osiągnąć spokój i
równowagę. Tak, konfrontacja z samym źródłem tego irytującego
uczucia z pewnością pomoże, ale jeszcze nie teraz. Najpierw musiał
się uspokoić, bo czuł w sobie istny wulkan, a to mogłoby
doprowadzić do uszkodzenia Greya. Tego nie chciał. Nie zamierzał
też doprowadzić jego pokoju do takiego stanu jaki widział wokół.
Dlatego też po chwili podjął decyzję… dziś się uspokoi,
naprawi co zniszczył, doprowadzi do porządku siebie i wszystko w
pokoju, a z Greyem porozmawia jutro… Tak to dobry pomysł… jutro…
***
Najlepszą porą na to, żeby wymknąć
się nie zauważonym, była pora posiłku. Tym razem było to
śniadanie i Aren ubolewał nad tym mocno, bo właściwie chętnie by
coś zjadł. Głośny protest żołądka przekonał go o tym
dodatkowo, ale nie zamierzał rezygnować ze swoich planów. Zdążał
do biblioteki. Już jakiś czas temu zdołał ustalić, że z samego
rana zazwyczaj nie było tam nikogo. Wydawało się więc, że jest
to idealny moment na przeprowadzenie małego testu z księgą
tajemnic.
Szczęśliwie nie napotkał Toma,
Abraxasa, ani nikogo z grupy Riddle’a. Tak jak przewidział,
korytarze były również puste. Niestety w samej bibliotece spotkała
go niemiła niespodzianka. Był w niej jeden z nauczycieli i co
gorsza taki, którego zdecydowanie nie chciałby spotkać. Był to
Bennet.
Aren zawahał się. Nie chciał
rezygnować z zamierzeń, ale żeby plan przeprowadzić, musiał
jakoś pozbyć się tego bałwana. Skoro pojawił się tutaj tak
wcześnie i to w niedzielę, to prawdopodobnie także nie zależy mu
na publiczności. To mogło pomóc, ale musiał się w tym celu
ujawnić i narazić na nieprzyjemną rozmowę. Przyjrzał się
działowi, przed którym stał profesor. Były to zapomniane sztuki
magiczne, a publikacja którą trzymał… podejrzenie tytułu z
większej odległości wymagało od Greya trochę wysiłku, ale w
końcu zorientował się, że dotyczyła ogólnie rzecz ujmując
eliksirów. Nie było zbyt wiele czasu, trzeba było działać.
– Dzień dobry profesorze – ogłosił
swoja obecność Aren. Bennet, widocznie zaskoczony drgnął lekko,
sprawdził do kogo należał głos, a widząc Greya skrzywił się,
choć szybko przywrócił twarzy normalny wyraz. Aren udał, że tego
nie widzi i kontynuował swój blef: – Cieszę się, że spotkałem
jednego z nauczycieli. Mam nadzieję, że pan mi pomoże...
– Nie licz na nic takiego z mojej
strony Grey. Nasi uczniowie muszą sami sobie radzić. Nikt cię
tutaj nie będzie prowadził za rączkę.
– Tyle już mi powiedziano… Czy
rozumie pan ten język? Pierwszy raz go widzę na oczy. Pewnie to
jakaś zapomniana wersja – zielonooki chłopak starał się znaleźć
jakiś punkt zaczepienia do realizacji zamierzenia, a książki
leżące na stoliku w pobliżu nauczyciela mogły takowy stanowić.
Bennet natychmiast zabrał je sprzed oczu chłopaka, dodając:
– Zajmij się własnymi sprawami. Nie
ma tutaj absolutnie nic, co mógłbyś zrozumieć.
– A Tom? Zauważyłem, że spotyka
się z panem w ramach dodatkowych lekcji. Nic nie mówi o przebiegu
tych spotkań, ale z pewnością rozwijają jego umiejętności, bo
po co by z nich korzystał. Może również mnie zechciałby pan
dodatkowo podszkolić? – pytanie było podstępne i Aren zadał je
z pełną świadomością, że ani on sam nie ma zamiaru przebywać z
Bennetem nawet chwili dłużej niż to konieczne, ani jak się
wydawało odwrotnie. Z nadzieją zauważył, że poziom irytacji
mężczyzny wzrósł.
– Owszem, pracuję dodatkowo z panem
Riddle. Żeby jednak mieć cień szansy na naukę u mnie, musiałbyś
posiadać chociażby ułamek talentu. Szczerze wątpię czy
potrafiłbyś cokolwiek zrozumieć z naszych lekcji. Ich poziom
znacznie wykracza poza ten, który prezentują inni uczniowie i który
zapewne przedstawiasz... Mnie nie interesują przeciętne osoby.
Szukam talentów.
– W takim razie proszę mnie
sprawdzić profesorze... – rzucił w formie wyzwania Grey, patrząc
w oczy nauczyciela. Co prawda jego plan był inny, ale nie pozwoli
przecież temu bałwanowi kpić z siebie. Trudno, jeśli będzie
trzeba, to przesunie realizację zamierzeń na inny dzień. Miał
jednak nadzieję, że Bennet… kpiący śmiech skonfundował
chłopaka, a drwiące słowa podrażniły, chociaż były spodziewane
i do tego, ku radości Arena, powiedziane na odchodne:
– Dobrze wiem do czego dążysz. Nie
mam zamiaru przyjąć cię z powrotem do mojej klasy. Nie chciałbym,
żeby inni zostali z tyłu z nauką przez twoją pracę. Uzgodniłem
już z waszym opiekunem warunki zaliczeń. Ciesz się, że chociaż
na to przystałem. Teraz żegnam i więcej nie wracajmy do tego
tematu. W mojej klasie nie ma miejsca dla takich jak ty –
oddalające się plecy nauczyciela, były mimo wszystko dla Arena
nagrodą, chociaż przez moment poczuł gniew, który wyładował
pomrukując słowa:
– Dla takich jak ja? Chyba sobie
kpisz draniu... Zobaczymy kto się będzie śmiał ostatni... –
równocześnie wyjmował z torby Agresję, głaszcząc ją lekko po
grzbiecie, by ją obudzić.
Agresja jak zwykle mruczała sobie z
ukontentowania, a Grey zabrał się za to po co tutaj przyszedł.
Zamierzał wypróbować jak księga działa na barierę
przegradzającą bibliotekę i odwrotnie. Zdążył zauważyć, że
tomiszcze miewało bardzo nieprzewidziane zdolności. Może także w
tym wypadku okaże się przydatne.
Podszedł wraz z księgą do blokady.
Chciał się przekonać czy bariera nie zareaguje negatywnie na
tomiszcze. To wykluczyłoby jakiekolwiek inne próby. Nic takiego nie
nastąpiło, co napawało optymizmem. Agresja natomiast ożywiła się
w widoczny sposób i na wszystkie sposoby starała się wyrazić
swoje zadowolenie z bliskości bariery. Im bliżej blokady się
znajdowała, tym bardziej mruczała na sposób wyrażający
przyjemność. To było cokolwiek dziwne. Aren wypróbował jeszcze
jedno. Trzymając tomiszcze w objęciach dotknął bariery, ale nic
się nie zmieniło. Czuł opór i nie przedłużając kontaktu
wycofał się szybko.
Teraz zamierzał spróbować czegoś
innego. Położył Agresję na ziemię, zamierzając pozwolić jej
samej zbadać barierę. Księga najpierw jakby się zastanowiła, a
później ruszyła wzdłuż blokady, czasem przystając. Dotarła do
ściany, zawróciła i ruszyła w drogę powrotną, ale z tą
różnicą, że wolniej i czasem dotykała językiem wybranych
fragmentów przegrody. Aren zauważył, że części tak potraktowane
zmieniały na moment kolor albo na fiolet, albo też na czerwień.
To była jakaś odmienność i Grey
postanowił to przetestować, co może nie było mądrym posunięciem,
ale nie zamierzał zrezygnować z pomysłu mimo potencjalnego ryzyka.
Przystanął przy Agresji i kiedy któryś z kolei fragment
rozbłysnął na fiolet dotknął go, ale nic się nie zmieniło,
wciąż odczuwał silny opór. Zmiana jednak była. Odczuł coś, co
mógłby określić jako coś bardziej znajomego, co jednak stopniowo
zanikało wraz z blaknącym kolorem, a kiedy ta część bariery
wróciła do ferii barw, uczucie zniknęło. Postanowił to sprawdzić
i kiedy Agresja w kolejnym fragmencie blokady wzbudziła ten sam
efekt w postaci czerwieni, Aren oparł się o ten fragment i zamrugał
ze zdziwienia.
Usłyszał dwa głosy. Zdezorientowany
rozejrzał się wokół zdając sobie nagle sprawę, że nie wie
gdzie jest. Wyglądało na to, że wciąż jest to biblioteka, ale
wyglądała inaczej. Chłopak otworzył szeroko oczy i zamierzał
głośno stwierdzić, że nie ma bariery, ale okazało się, że z
jego ust nie wydobył się żaden dźwięk. Jakby w ramach
wyjaśnienia usłyszał znowu te same dwa głosy. Rozejrzał się
teraz uważniej i zauważył mężczyznę pochylonego nad dużymi
arkuszami pergaminu rozłożonymi na podłodze, rysującego wzory i
usłyszał z jego ust:
– Nie wierzę, że naprawdę to
robimy... Dlaczego właśnie to miejsce? Mogliśmy to zrobić w
klasie obok.
– To proste. To właśnie tutaj o
mało się wzajemnie nie pozabijaliśmy – usłyszał Aren w
odpowiedzi i nagle zdał sobie sprawę z tego, że odpowiedź padła
z jego ust, a raczej z ust osoby, w której głowie przypadkiem się
znalazł. W pierwszej chwili przestraszył się i chciał wycofać,
ale oczywiście jego ciekawość zwyciężyła i postanowił jeszcze
troszkę zostać. Zresztą prawdę mówiąc nie bardzo wiedział w
jaki sposób miałby stąd wyjść. Ten, w którego umyśle był
Grey, podszedł do drugiego, musnął jego ramię, a później wsparł
na nim brodę pytając: – Ale przyznasz, że to genialny pomysł,
prawda?
– Szalony… to przede wszystkim, ale
owszem, genialny również. Jeżeli się uda, wtedy ta część
zamku...
– Będzie nasza... – uśmiechnął
się ten w którego umyśle tkwił Aren podnosząc się, biorąc
szkatułkę leżącą niedaleko i otwierając wieczko. W środku
leżał sztylet oraz kielich w kształcie czaszki.
– Nie lubię jak to robisz –
przyznał drugi mężczyzna i spojrzał na niego. Aren przez chwilę
zamarł z zaskoczenia, bo mężczyzna miał bardzo znajome czerwone
źrenice i wyglądał prawie tak samo jak Tom. Taki bardziej dorosły
Tom z zatroskanym wyrazem twarzy.
– Wiesz, że potrzebujemy atramentu –
rzucił ten drugi biorąc sztylet i nacinając głęboko wewnętrzną
część dłoni. Ustawił ją tak, żeby płynąca krew trafiała
wprost do kielicha i obaj obserwowali proces dobrą chwilę. Kiedy
naczynie zapełniło się do połowy, czerwonooki ujął go
delikatnie za nadgarstek szepcząc zaklęcie leczące. Rana
momentalnie się zasklepiła i już chwilę później nie było po
niej żadnego śladu. Mężczyzna uśmiechnął się na ten widok i
złożył w miejscu rany delikatny pocałunek, nie spuszczając
wzroku z człowieka, w którego umyśle rezydował Aren.
Grey wyczuł uczucie szczęścia
wypełniające mężczyznę, w którego umyśle przebywał. Wyraźnie
łączyło się ono z czerwonookim. Aren był pewien, że obydwaj
mężczyźni są ze sobą powiązani i czują niezwykle głęboką
więź. Czerwonooki zrobił krok naprzód, ujął twarz stojącego
przed nim w dłonie i zbliżył swoją zamierzając go pocałować.
Zanim to zrobił wstrzymał się na chwilkę i szepnął:
– Nicolas...
Aren drgnął z zaskoczenia i otworzył
szeroko oczy. Niemal od razu zorientował się, że ma wokół siebie
znaną część biblioteki. Leżał na podłodze przed barierą. Ból
z tyłu głowy sugerował, że uderzył nią o podłoże przy upadku.
Powoli usiadł, rozcierając bolące miejsce i rozmyślając
równocześnie nad tym co widział i słyszał.
Jak to się stało, że znalazł się w
umyśle tamtego mężczyzny? Czy były to wspomnienia? Przecież nie
było tu tego człowieka, więc jakim sposobem… z rozmowy tamtej
dwójki wywnioskował, że to właśnie oni byli odpowiedzialni za
stworzenie bariery. Pytaniem podstawowym było, dlaczego to zrobili.
Co znajdowało się w tamtej części zamku, że postanowili
oddzielić ją od reszty? Jeden z tych mężczyzn do złudzenia
przypominał Toma. Relacje między nimi dwoma były w zasadzie
jednoznaczne. I to imię… Nicolas. Kojarzyło mu się z twórcą
Agresji, Nicolasem Greyem. Kiedy pomyślał o Agresji usłyszał obok
siebie ciche warknięcie. Księga była tuż obok. Kiedy na nią
spojrzał zamruczała. Zapytał nie oczekując właściwie
odpowiedzi:
– To twoja sprawka? – odzewu
zgodnie z oczekiwaniami nie doczekał. Wstał wreszcie z podłogi,
podszedł do bariery, ale ta wciąż była tak samo stabilna. Nie
zmieniła się, ani na jotę.
Aren skupił się w sobie i ponownie
przyjrzał uważnie barierze. Sądząc po tym, co robili tamci dwaj,
których zobaczył, przy tworzeniu blokady użyto w jakiejś mierze
magii krwi. Znaki na pergaminach, które kreślił czerwonooki
mężczyzna i sekwencje liczb podsuwały na myśl runy i numerologię,
a prawdopodobnie to nie było wszystko czego użyto. Może zobaczyłby
więcej, gdyby Agresja jeszcze raz zrobiła to, co przedtem.
Rozejrzał się w poszukiwaniu książki.
Była pod przeciwległą ścianą, tuż pod barierą, nieruchoma i
cicha. Grey nagle przypomniał sobie o upływie czasu, ale kiedy
zerknął na niedaleki zegar okazało się, że minęło zaledwie
kilka minut, co go uspokoiło. Widocznie to co widział i omdlenie po
upadku nie trwały tak długo jak mu się zdawało. Rozejrzał się
wokół uważnie sprawdzając przy okazji, czy nadal jest tu sam.
Wydawało się, że tak. Wrócił spojrzeniem do tomiszcza i
powiedział, próbując przywołać księgę do siebie:
– Chodź Agresjo – tomiszcze nie
drgnęło. Spoczywało nadal w tym samym miejscu i Aren stwierdził w
duchu, że jak chce ją zabrać, to musi do niej podejść, bo ten
uparciuch… Zrobił kilka kroków w jej stronę, kiedy
niespodziewanie Agresja ruszyła przed siebie przechodząc jak gdyby
nigdy nic przez barierę – No chyba sobie żartujesz... – Greya
stać było tylko na taką reakcję.
Podbiegł do miejsca, w którym księga
sforsowała barierę dotykając blokady w nadziei na kolejne obrazy z
przeszłości, ale nic takiego nie nastąpiło. Magiczna przeszkoda
była lita i trudno było zgadnąć jak to się stało, że Agresja
zdołała tutaj przejść. Zatrzymała się tuż za barierą, której
on nie potrafił pokonać. Wciąż jeszcze ją widział, ale chwilę
później ruszyła w głąb tamtego pomieszczenia i jej obraz zaczął
się rozmywać i zanikać. Aren próbował jakoś przejść, albo ją
zatrzymać, uderzając z frustracji w magiczną ścianę dłońmi i
nawołując:
– Hej! Wracaj! Nie możesz tam iść!
Oczywiście nic to nie dało i po
jakimś czasie zaprzestał daremnych prób, usiadł pod ścianą i
jedynie mamrotał pod nosem wciąż jeszcze prosząc, a nawet grożąc
Agresji w nadziei, że księga wróci. Odzewu nie było. Aren
wreszcie przyjął do wiadomości, że księga nie zamierza powrócić
i umilkł, smutno spuszczając głowę i opierając ją na kolanach.
W umyśle tłukły mu się żale i pretensje. Jak mogła mu to
zrobić. Przecież niedawno ja odzyskał, miał co do niej plany,
miał nadzieję na jej pomoc, a teraz stracił ją w taki głupi
sposób…
– Czy z tobą na pewno wszystko jest
w porządku? Już drugi raz widzę jak krzyczysz i gadasz do siebie,
robiąc przy tym naprawdę mnóstwo hałasu. Zaczynam podejrzewać,
że twoim celem jest namnażanie i potęgowanie plotek na temat
swojej osoby. Pewnie ma to odciągnąć uwagę od pozostałych
członków drużyny Hogwartu. Jeśli w tym rzecz, to idzie ci
świetnie. Oby tak dalej. – znajomy głos Jamesa spowodował, że
zaskoczony Aren poderwał głowę. W miarę szybko opanował jednak
mimikę twarzy, choć wciąż czuł złość, że ponownie dał mu
się podejść i odwarknął:
– Jak to możliwe, że ciągle na
ciebie wpadam. Co gorsza w najmniej odpowiednich chwilach.
– Wierz mi, nie jest mi to na rękę.
Kiedy się na ciebie natykam znacząco wzrasta mój ból głowy.
Jesteś nieznośnie głośny. Poza tym… – James chciał chyba
kontynuować wypowiedź, ale w tym momencie do biblioteki weszła
grupa durmstrandczyków dlatego umilkł, zerknął na nich
nieprzyjaźnie i zwyczajnie wyszedł w milczeniu.
Grey również łypnął na nich złym
okiem zdając sobie sprawę z tego, że będzie musiał opuścić
swój posterunek pod barierą. Dzień zapowiadał się rewelacyjnie.
Nie zjadł śniadania, a Agresja postanowiła udać się na wędrówkę
tam, gdzie nie był w stanie jej znaleźć. Znowu musiał trafić na
Hilla w niefortunnej sytuacji. Po prostu wspaniale! Póki co miał
dość i zamierzał zaszyć się w pracowni.
***
Do południa pracował nad eliksirami,
uśmierzając głód eliksirem odżywczym. Nie był to najlepszy
sposób na przetrwanie, ale na krótka metę skuteczny. Przez ten
czas wymyślił, że będzie starał się odzyskać księgę
tajemnic, ale w tym celu będzie musiał odwiedzać bibliotekę z
samego rana, by uniknąć wścibskich oczu. Postanowił także
rozmówić się z Hillem, ale to było łatwiejsze. Zamierzał się
tym zająć podczas najbliższego szlabanu z Opieki nad Magicznymi
Stworzeniami w przyszłym tygodniu.
Około południa uporządkował
pracownię i ruszył załatwić sprawę, która wymagała tego już
od dawna. Miał nadzieję, że Samuel także nie zapomniał o ich
umowie i mimo dość nieprzyjaznego rozstania ostatnio, stawi się na
miejscu. Wchodząc do tajemniczego pomieszczenia z ołtarzem
zielonooki czuł mroczną magię tego miejsca i jakąś nostalgię. Z
pewnym zdumieniem skonstatował jednak, że aura tego miejsca działa
na niego słabiej niż ostatnio. Otrząsnął się z tych odczuć,
skupiając na celu wizyty. Samuela wypatrzył już od wejścia.
Siedział na jednej z ławek patrząc smętnie w wodę. Był tak
zamyślony, że nawet nie zauważył pojawienia się kogoś w
pomieszczeniu. Dopiero szelest kroków zwrócił jego uwagę bo
drgnął, ale nie podniósł głowy, jakby uważał, że nie powinien
patrzyć na przybyłego. Słowa także potwierdzały jego niepewność:
– Jesteś... Szczerze mówiąc nie
miałem pewności, czy się zjawisz po tym co zrobiłem...
– Przecież sam kazałem ci tutaj
przyjść. Nawet po naszej kłótni nie pozwolę ci odejść do
czasu, póki nie zobaczę jak ma się twoja rana.
– Przepraszam Aren... Zachowałem się
jak kompletny idiota. Masz rację, zdarza mi się nie myśleć
logicznie. Bywa, że kieruję się swoimi osobistymi pobudkami.
Musisz jednak wiedzieć, że nigdy nie chciałem cię skrzywdzić.
Nie ciebie... Słuchaj… nikt nigdy nie chciał się ze mną
przyjaźnić. Wizja, że być może będziesz pierwszym, który
zechce to zrobić spowodowała, że przesadziłem. Puściły mi
hamulce i no… zwyczajnie przesadziłem i tyle… Teraz to widzę.
Praktycznie cały czas cię osaczałem i ignorowałem widoczne znaki,
że tobie się to nie podoba. Przepraszam – po tym wyznaniu Samuel
podniósł wzrok na Arena. Był skruszony.
Grey nie spodziewał się tak szczerych
przeprosin. Najwyraźniej durmstrandczyk faktycznie przemyślał
sobie wszystko. Nie było sensu przedłużać:
– Przeprosiny przyjęte. Zresztą
przypuszczam, że w tym wszystkim było też trochę mojej winy.
Mogłem od razu powiedzieć, że to czy też tamto mi przeszkadza, a
nie próbować cię unikać, czy czekać na to, że sam się
domyślisz. To było głupie, więc ja również przepraszam. Od razu
jednak dodam dla jasności, że nie chcę żebyś się zmieniał. Po
prostu bardziej uważaj na to co mówisz i robisz, kiedy jesteśmy w
towarzystwie innych – Relin potwierdził skinieniem głowy, że
przyjął słowa do wiadomości, a później nagle jakby się
rozpromienił, przytulił mocno Arena i z uśmiechem skomentował:
– Jak tu cię nie kochać! Dosłownie
cios prosto w serce…
Aren w pierwszej chwili zesztywniał,
ale za moment westchnął i się rozluźnił. Takie zachowania musiał
chyba zaliczyć do typowych dla Samuela. Widocznie bardzo lubił
kontakt fizyczny. Zdążył to zauważyć już wcześniej. Relin
kiedy tylko miał taką możliwość chciał być tak blisko niego
jak tylko się dało. Zielonooki chłopak doszedł do wniosku, że
Samuel musiał czuć się bardzo samotny, skoro tak reagował na
pozytywne i przyjazne traktowanie. Nie zamierzał z tym walczyć.
Postanowił mu na to pozwolić.
Po chwili Relin puścił go i zaczął
opowiadać o dodatkowych zajęciach z Evanem i o tym jak bardzo nie
znosił Benneta. Kiedy rozmowa zeszła na ten wdzięczny temat, Aren
chętnie dołączył, bo zgadzał się z Samuelem w całej
rozciągłości. Przy okazji pośmiali się wspólnie z tego
nauczyciela, ale później Grey spoważniał i siadając na jednej z
ławek zarządził:
– No dobrze… skoro przeprosiny mamy
za sobą, to ściągaj koszulę. Chcę się upewnić, czy wszystko
jest na pewno w porządku – słowa zostały skwitowane przez Relina
szelmowskim uśmiechem. Chłopak wstał powoli i kręcąc sugestywnie
biodrami zaczął powoli odpinać guziki ze słowami:
– Aren, nie spodziewałem się, że
możesz być tak dominującą osobą, ale nie ma sprawy, miło to
odkryć. Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem.
Arena na moment po prostu zatkało.
Myślał, że przywykł już do dziwacznych pomysłów Relina, ale
najwyraźniej się pomylił. Samuel musiał zawsze wymyślić coś co
zaskakiwało. Jego pląsy wskazywały, że nie był dobrym tancerzem,
ale miny i gesty spowodowały, że Aren zaczął się po prostu
śmiać. Co gorsza, kiedy tylko wydawało mu się, że opanował
wesołość, ale spojrzał na Relina, napad śmiechu zaczynał się
na nowo. W końcu musiał opuścić wzrok na dłużej i nareszcie
przestał. Kiedy spojrzał na Samuela ten uśmiechał się lekko i
powiedział:
– Otrzymałem nagrodę lepszą niż
puchar w Turnieju Trójmagicznym. Udało mi się sprawić, że Aren
Grey szczerze się roześmiał. Mogę teraz umrzeć szczęśliwy!
– Przesadzasz Sam – skomentował
wystąpienie kolegi zielonooki chłopak i na potwierdzenie słów
przewrócił lekko oczami. Samuel zripostował:
– Tak? Więc powiedz mi tak zupełnie
szczerze, kiedy ostatni raz śmiałeś się tak jak teraz? Radośnie,
otwarcie i nie myśląc o tym całym bałaganie wokół, gierkach i
intrygach? – cisza, która nastała po tym pytaniu była nad wyraz
wymowna. Samuel odczekał chwilkę, westchnął i podjął: – Sam
widzisz. Moje żarty z reguły śmieszą cię, albo degustują, ale
teraz udało mi się osiągnąć więcej. Pewnie nawet tego nie
wiesz, ale twój uśmiech było widać również w oczach.
– Wiesz przecież, że mam sporo na
głowie. Ten cały Turniej. Staram się wymyślić najlepszą drogę,
która pozwoli mi go przetrwać. To raczej nie generuje dobrego
humoru.
– Zdaję sobie sprawę, że to nie
napawa szczególną wesołością, ale cieszę się, że mi się
udało. Zdaje mi się, że dziś byłeś w wyjątkowo ponurym
nastroju. Widziałem cię przez moment, gdy wracałeś do kwater
Hogwartu. Czy mogę ci jakoś pomóc?
– Doceniam propozycję. Naprawdę.
Niestety nie pomożesz. Jest to coś z czym muszę się uporać
osobiście. Nie chcę rozmawiać o Turnieju. Doceniam fakt, że się
martwisz, chociaż Merlin wie dlaczego. Przecież jesteśmy po
przeciwnych stronach.
– No wiesz! Jesteśmy przecież
najlepszymi przyjaciółmi, a ty mnie tak traktujesz…! Jak możesz!
– wykrzyczał z udawaną obrazą Samuel, ale oczy mu się
uśmiechały.
– Tak, tak… nie narzekaj, tylko daj
mi w końcu to ramię i zajmijmy się tym po co tutaj przyszliśmy.
Znowu odbiegamy od tematu, a ty marzniesz bez koszuli.
– Mówiłem już, że wszystko jest w
porządku, ale dobrze… – narzekał Relin, jednak posłusznie
podsunął ramię, by Aren mógł je zbadać.
– Ostatnim razem dałem się zbyć,
ale nie teraz.
– Robiłem wszystko zgodnie z twoimi
zaleceniami. Nic nie boli... Hej wszystko w porządku?! – końcowy
okrzyk padł, kiedy Samuel zauważył, że Aren nagle zbladł i
zacisnął pięści. Grey nie odpowiedział, ale dobrą chwilę
wpatrywał się w ostatnią widoczną szramę po zadanej przez siebie
ranie. Skóra wokół niej była inna, niemal czarna. W głowie
prawie od razu pojawiła mu się pewna niepokojąca myśl. Postanowił
jednak, że zanim wygłosi tą teorię, musi ją sprawdzić. Do tego
potrzebny mu był test. Sięgnął do torby, wyciągnął igłę i
krótko poinformował Relina:
– Będę cię kłuć w różnych
miejscach. Powiedz mi kiedy będziesz to czuł, dobrze? – Samuel
zmarszczył brwi, ale potwierdził skinieniem głowy, że zrozumiał
prośbę i się do niej zastosuje.
Aren zaczął od dłoni, ale dopiero w
okolicy rany pojawiły się ze strony Samuela odpowiedzi ujawniające
pewna niepewność. Im bliżej, tym częściej musiał powtarzać
nakłucia, żeby Relin był pewien swoich odczuć. Kiedy dotarł do
najbliższej okolicy zasklepionej rany okazało się, że pacjent
nic nie czuł. Aren powtarzał nacisk igłą raz za razem, ale bez
rezultatu, a chwilę później padły słowa, które tylko
potwierdziły jego obawy:
– Przestałeś już kłuć? Czy to
jakaś nowa gra wstępna o której nie wiem? – uśmiech zniknął z
twarzy Samuela, kiedy odwrócił się w stronę Greya i spojrzał na
jego minę: – Hej, co jest? Przecież to już prawie zagojona rana…
– Sam, musimy poprosić o pomoc.
Myślałem, że dam sobie radę, ale okazało się, że to mnie
przerasta. Potrzebujesz wykwalifikowanej opieki medycznej.
–Nie! Absolutnie nie ma mowy! Nikt
nie może się dowiedzieć Aren, rozumiesz? Nikt! – wybuchnął
nagle Relin zaskakując tym zielonookiego.
– Daj spokój, jeżeli chodzi ci o
to, że trudno byłoby wyjaśnić jak to się stało, nie martw się.
Jestem skłonny powiedzieć prawdę. Najważniejsze jest teraz twoje
bezpieczeństwo. Spowodowałem, że jest zagrożone i muszę ponieść
konsekwencje.
– Aren tu nie chodzi tylko o ciebie.
Zrozum! Jeżeli dowiedzą się czym dokładnie jestem… Równie
dobrze mogę umrzeć już teraz. To będzie właściwie to samo. W
zasadzie nie… gorsze spotka mnie, kiedy się dowiedzą! Nawet ty...
Nie! Nie zrobisz tego. Przysięgnij mi Aren, że nie zrobisz tego! –
mówiąc to Samuel chwycił mocno ramiona Greya, patrząc na niego
błagalnym spojrzeniem. Aren nie do końca jeszcze pojmował o co
poszkodowanemu chodzi. Czuł się winny i łamiącym się głosem
zaczął tłumaczyć:
– Zrozum jednak… w tkanki, które
zostały przeorane moimi pazurami wdała się martwica, która
postępuje… rozszerza się. Gdybym nie dał ci ulepszonego eliksiru
pewnie byś to czuł i zaalarmował mnie wcześniej. Przeze mnie nie
czułeś bólu, gdy kolejne zdrowe komórki były infekowane i...
jesteś w gorszym stanie niż mógłbyś być. Tak mi przykro Sam.
Byłem zbyt pewny siebie i moich eliksirów. Przegapiłem cos
istotnego i… nie wiem co mam powiedzieć… ja... ja...
przepraszam...
Relin wziął kilka uspokajających,
głębokich oddechów myśląc szybko. Już wcześniej zastanawiał
się przecież dlaczego regeneracja nie działa. Teraz wszystko stało
się jasne. To miało sens. Z drugiej strony nie mógł obwiniać
Arena. Osobiście przecież zbywał zielonookiego chłopaka i uchylał
się przed ponawianymi prośbami o skontrolowanie urazu. Napytał
sobie biedy, ale jedno było pewne… nie mógł zgłosić się do
żadnej medycznej instytucji. Byłby skończony i on i cała jego
rodzina, jaka by nie była...
Chłopak przed nim wyglądał na
szczerze przejętego jego obecnym stanem. W widoczny sposób martwił
się o niego i miał ogromne poczucie winy. To mu się jak dotąd
chyba nie zdarzyło. Wierzył w tego chłopaka. Zresztą nie bardzo
miał inne wyjście i nie zamierzał odpuścić. Musiał tylko
podnieść na duchu i jego i siebie, żeby mieć siłę do walki,
która ich czekała. I bynajmniej nie chodziło tu o Turniej. Samuel
westchnął i krzyknął znienacka stawiając na terapię wstrząsową:
– Dobra! Bierzemy się w garść! –
Aren zaskoczony lekko podskoczył i zamrugał kilkukrotnie jakby
budząc się ze snu, a Relin tymczasem kontynuował: – Jesteś
geniuszem z eliksirów, prawda? Jestem pewien, że jest jeszcze coś
co moglibyśmy i powinniśmy zastosować. Nie zamartwiaj się,
uspokój i zacznij myśleć.
– To nie jest zabawne... Mogę cię
zabić, tak samo jak tamtą salamandrę... opowiadałem przecież.
– Mówiłem ci już, zresztą jestem
pewien, że Abraxas również. Niepotrzebnie tak bardzo starasz się
wszystko analizować. Nie jesteś Bogiem i nie władasz śmiercią i
życiem. Doskonale wiem, że to co się stało z raną, to moja wina.
Owszem to ty mnie zraniłeś, ale to ja zdecydowałem się zdać na
twoje leczenie, ignorować potrzebne kontrolne badania, a teraz
zamierzam, w pełni świadomie i dobrowolnie, ponownie zawierzyć ci
moje zdrowie i życie. Ufam ci Aren.
– Jak możesz mi ufać?! Nie znasz
mnie właściwie do diabła! Jak możesz składać w moje ręce swoje
zdrowie i życie. Zwłaszcza życie. Niby na jakiej podstawie opiera
się twoje zaufanie!? – wykrzyczał zielonooki chłopak mocno
gestykulując rękoma. Samuel spokojnie odpowiedział:
– To proste. Im więcej spędzam z
tobą czasu, tym bardziej cię lubię i ufam. Poza tym od jakiegoś
czasu nie wątpię, że jesteś nasz. Jednak to nie tylko to... im
lepiej cię poznaję, tym bardziej jestem przekonany, że to jesteś
ty.
– O co ci chodzi z określeniem „
nasz” i tymi innymi… Co to w ogóle oznacza? I niby dlaczego ma
to znaczenie?
– Wybacz, ale nie potrafię tego
dokładniej określić. To jest coś co po prostu w pewnym momencie
czujemy. Nie wiem skąd to się bierze. Przepraszam, że nie mogę ci
dać bardziej sensownej odpowiedzi... Starałam się sam to rozgryźć,
ale to jest trudniejsze niż sądziłem
– Zostawmy wobec tego na razie ten
temat… Naprawdę nie uda mi się przekonać cię, żebyś zasięgnął
porady medycznej w szpitalu? – zapytał Aren, równocześnie
wyjmując z torby notes i pióro, by zacząć analizować możliwości
leczenia.
– Przykro mi. Nie mogę tego zrobić.
Nie zapytasz dlaczego?
– Gdybyś chciał mi powiedzieć już
dawno byś to zrobił. Coś cię powstrzymuje. Cokolwiek to jest, na
pewno jest ważne. Czuję, że z jednej strony chcesz żebym zapytał
i zrzucił z ciebie ten wybór, a z drugiej chcesz mi sam to wyjaśnić
bez żadnego przymusu – odpowiedział Aren znad notatnika. Śmiech
Samuela spowodował, że zerknął na niego znad zapisywanej strony.
Relin spoważniał i powiedział:
– Naprawdę jesteś niesamowity!
Merlinie, dlaczego nie poznałem cię wcześniej... Niby wiem, że
jesteś tutaj przez tego Riddle'a ale z drugiej strony jestem
wdzięczny losowi, że postawił cię na mojej drodze. Może będzie
dla mnie jakaś nadzieja...? Jak sądzisz Aren?
– Nie bardzo wiem jak rozumieć
znaczenie tych słów. Powiem tyle. Uważam, że każdy powinien mieć
wybór własnej drogi. Jaki by ten wybór nie był.
– A co jeżeli ktoś go nie ma i
nigdy nie miał? Co jeżeli wszystko jest z góry przesądzone co do
całej jego przyszłości? Co jeśli... tkwisz w tej patowej sytuacji
i nie wiesz jak z niej wyjść?
Coś w głosie Relina sprawiło, że
Aren oderwał wzrok od pergaminu spoglądając na zgarbioną sylwetkę
chłopaka. Siedział skurczony, ramionami otaczał zgięte w nogi, a
głowę położył na kolanach, ale tak żeby widzieć rozmówcę.
Wyglądał smutno i tak też brzmiał. Grey na ten widok pomyślał,
że co prawda wciąż nie wiedział o Relinie zbyt wiele, krążyło
wokół tego chłopaka bardzo wiele tajemnic, ale ufał mu. Najnowszą
podstawą do tego zaufania było określenie „ nasz”. Intuicja
podpowiadała mu, że to nie było nic złego. Coś sprawiało, że
chciał otoczyć Sama opieką. W duchu warknął na siebie, że to
pewnie znowu ten jego sławetny kompleks bohatera, ale głośno nic
nie powiedział i wrócił do notatek. Po chwili przerwał pisanie i
stwierdził:
– Jeżeli jesteś w sytuacji bez
wyboru, to rozwiązanie jest stosunkowo proste... Po prostu stworzę
dla ciebie… specjalnie dla ciebie opcję, która będzie ci
odpowiadać, a wtedy... Wszystko w porządku Sam? – Relin siedział
teraz prosto i tarł zawzięcie lewe oko. Z prawego spłynęła łza,
ale obtarł ją niecierpliwie i dalej przecierał lewe. Wyraźnie
tkwił w jakichś własnych myślach, bo na pytanie zielonookiego
chłopaka szybko zamrugał i zapytał:
– Co? Ah... tak, wszystko dobrze. Po
prostu coś wpadło mi do oka. Nie przejmuj się mną.
Aren chciał jeszcze o coś zapytać,
ale Samuel gestem dał znać, by sobie nie przeszkadzał, więc
hogwartczyk wrócił do notowania. Tymczasem Relin uspokoił się,
opanował wzruszenie, lekko się uśmiechnął i zajął się
obserwacją Arena.
Chłopak był bardzo skupiony. Tak było
zawsze, gdy zajmował się eliksirami, albo o nich opowiadał.
Postanowił przeprowadzić pewien eksperyment. Zamknął na chwilę
oczy i po chwili spojrzał na Greya złotymi tęczówkami. Skupił
się na jednym, konkretnym miejscu, mianowicie na piersi na wysokości
serca i już po chwili miał niezbity dowód. Zauważył słaby na
razie blask. Zaledwie zalążek przyszłej siły, ale był tam i
potwierdzał domysły. Aren Grey rzeczywiście był ich i to była
najlepsza rzecz jaka mogła mu się kiedykolwiek przytrafić. Zresztą
nie tylko jemu, Samuleowi, ale także innym…
Nie wiedział jak długo tu siedzieli,
ale jednego był pewien, w takim momencie nie mógł przerwać
zajęcia i pójść sobie na kolację. Relin już jakiś czas temu
ułożył się na ławeczce i zwyczajnie zasnął. Aren natomiast
analizował, rozpatrywał różne rozwiązania i czuł pewien
niepokój.
Poprzednie leczenie ukierunkowane było
na oczyszczenie ran i nie dopuszczenie do zakażenia. Mimo to
zastosowane maści nie zadziałały. To było zastanawiające. Teraz
powinien skupić się na zahamowaniu i stopniowym zwalczeniu
rozprzestrzeniającej się martwicy. Na razie wciąż jeszcze
„młodej” więc raczej, przynajmniej w założeniu, podatnej na
działania lecznicze. Problem w tym, że jakoś nie był w stanie
odkryć jak mógłby ją cofnąć. Jak odwrócić ten proces, którego
był przyczyną. Przecież to jego pazury były źródłem zakażenia.
Wytężone myślenie i głód
spowodowały, że poczuł lekkie zawroty głowy. Przymknął na
chwilę oczy dla odpoczynku. Pomimo tego, że był zmęczony nie czuł
senności. Przyczyną mogło być zdenerwowanie. Miał pełną
świadomość, że w jego rękach spoczywa zdrowie Relina. Był
przerażony, ale nie mógł sobie pozwolić na panikę. Emocje mogły
mu jedynie przeszkodzić w odkryciu rozwiązania, które gdzieś tam
było. Czuł to, ale coś mu ciągle umykało. Zakreślił koliście
kilka składników, łącząc je strzałkami z roślinami. To była
podstawa, a teraz musiał dojść do tego, czego brakowało. Co
powinno spełniać rolę katalizatora, bo to on był tutaj potrzebny,
a nie znalazł go nawet wśród trucizn. Przetarł oczy i w tym
momencie rozwiązanie dosłownie kapnęło mu z nosa. Pewnie z
osłabienia pojawiła mu się w nosie krew i to ona zabrudziła
niewielką kropelką dół pergaminu. To było to!
– Sam wstawaj! – okrzyk i
szturchnięcie w nogę spowodowało, że Relin ziewnął szeroko,
przeciągnął się i powoli usiadł mówiąc:
– Hmm...? Nadal tu jesteśmy?
– Jesteśmy, ale nie o tym chciałem
mówić… myślę, że chyba znalazłem sposób, by ci pomóc.
Wymaga to niestety dosyć... niekonwencjonalnych metod. Poza tym to
nowatorska i nie sprawdzona metoda i w związku z tym niczego nie
mogę zagwarantować, jednak to jedyna opcja, która rokuje nadzieje.
Inne prędzej, czy też później odpadały kiedy je analizowałem.
– Oh... skoro tak, to słucham, ale
litości mów prostym językiem, żebym zrozumiał.
– Potrzebuję twojej krwi. Co
najmniej kilka fiolek.
Cisza, która nastała po tym
oznajmieniu była bardzo wymowna. Relin patrzył na niego oniemiały
z szeroko otwartymi oczyma. Widać było, że przemyśla sobie to, co
dotąd usłyszał. Aren zdawał sobie sprawę co może się w tej
chwili dziać w głowie Samuela, ale nie przeszkadzał mu, czekając
na reakcję. W końcu się doczekał:
– Praktykujesz magię krwi? – padło
ciche pytanie.
– Praktykuję, to zbyt wiele
powiedziane. Używam jej bardzo rzadko i wyłącznie do eliksirów.
Nie przeprowadzam żadnych obrzędów, ani krwawych rytuałów.
Słyszałem o tym jak to ci, którzy parają się magią krwi łakną
krwi dziewic, posługują się nią w rytuałach, czy też nawet
używają do kąpieli, ale ja tego nie robię.
– Nigdy nie słyszałem o stosowaniu
magii krwi przy tworzeniu eliksirów. Niech zgadnę, autorska metoda?
– powtórzył Samuel słowa Arena z ich pierwszego spotkania w tym
pomieszczeniu.
– Tak sądzę. Nie proponowałbym ci
tego rozwiązania, gdybym znalazł choć jedno inne, które
rokowałoby nadzieję na polepszenie twojego stanu.
– Ten rodzaj magii jest bardzo
niebezpieczny. Nie widzę jednak, żebyś się obawiał. Wydajesz się
być dosyć pewny swego. Robiłeś to już kiedyś prawda? Czy jest
jakieś ryzyko?
– Ryzyko jest zawsze. Jeżeli
wszystko pójdzie po mojej myśli, powinno się udać. Muszę
rozpocząć już teraz odpowiednie przygotowania, dlatego potrzebuję
tej krwi. Zabroniłeś mi kontaktować się z magomedykami i innymi,
którzy mogliby pomóc, dlatego muszę posunąć się do takiego
rozwiązania.
– Przepraszam, nie mam wyboru. A co z
tobą? Ten rodzaj magii jest bardzo specyficzny i jest niestety
bronią obosieczną. Wielu od niej poległo. Skąd pewność, że
wyjdziesz z tego obronną ręką?
– Nie mam tej pewności.
– W takim razie nie ma mowy bym się
na to....
– Musisz się zgodzić. To cena jaką
muszą płacić moi przyjaciele. Powinieneś wiedzieć, że dbam o
swoich przyjaciół. Jeżeli coś im zagraża, jestem gotów na każde
ryzyko. Jesteś jednym z nich. Musisz być na to gotowy.
– Cholera... niech cię Aren… to
nie fair! – wykrzyknął z frustracją Samuel – Chyba rozumiem
już dlaczego jesteś w Slytherinie. Cieszę się, że tak o mnie
myślisz i doceniam, ale dlaczego stawiasz mi takie warunki… No
dobrze… zanim jednak oddam ci moją krew powinienem powiadomić, że
ona…
– Jest inna? Domyśliłem się już,
jednak jej rodzaj nie ma większego znaczenia. Ważne jest to, że
należy do ciebie. Moim wkładem w chorobę jest czynnik, który
doprowadził do martwicy. Mamy wiec dwa przeciwstawne elementy, które
muszą się zrównoważyć. Uda nam się Sam.
– Wszystko albo nic? W takim razie
mogę już przyjmować zakłady?
– Owszem o ile stawiają na nas.
– Innej opcji nie ma... przyjacielu.