Kurigara: Oh, fakt to było bardzo złośliwe zachowanie ze strony Arena. Jednak przebywa ze Ślizgonami, więc uczy się od najlepszych. Co do wyjaśniania sobie z Abraxasem...Hmm na to również potrzeba czasu, ale wiemy jak uparty potrafi być Abraxas.
Unknown: Tym razem musiałaś nieco dłużej poczekać na rozdział, przykro mi ^^. Cieszę się jednak, że skomentowałaś, zawsze mnie bardzo cieszy gdy czytelnicy się ujawniają. Aren raczej szybko nie odzyska magii, do tego momentu trzeba będzie zaczekać jeszcze trochę. Co wynikło z wrzucenia nazwiska Toma? Hmm ciekawa jestem Twojej reakcji na to jak potoczyły się sprawy z Turniejem. Pozdrawiam ;*
Oueen of the wars in the stars: Tobie jak zwykle kochana dziękuję za emocjonalne komentarze, nawiasem mówiąc uwielbiam je! Noooo... podczas świąt parę rzeczy się zdarzy... A nawet dowiesz się co u Malfoya... W sumie ten rozdział naprawdę ma sporo wątków. Obyś była zadowolona. No i dowiesz się jakie skutki będzie wrzucenie nazwiska Toma do Czary ^^ Na wcześniejsze pytania odpowiedziałam ci w poprzednim poście :)
Nirana: Wielka szkoda, że nie lubisz pisać komentarzy, ale doceniam że dla mnie się przełamałaś <3. Akcja faktycznie nieco wolna, ale wszystko jest potrzebne i niestety musisz uzbroić się w cierpliwość, bo jeszcze mi trochę zajmie pisanie Signum. Wszyscy są chyba ciekawi co wyniknie z tego co zrobił Aren. Teraz się dowiesz ;). Pozdrawiam ciepło
Osaki Nana: Oh moment gdy się już dowie kim jest dla niego Aren faktycznie będzie epicki... Ale to daleka przyszłość skupmy się na teraźniejszości i skutkach zemsty Arena ^^ Ciekawa jestem co o tym sądzisz ;). Buziaki
Ness: Wybacz nieco się przedłużyło, mam nadzieję że będziesz zadowolona z rozdziału ;*
Betowała: Matonemis
Rozdział 25: Wybór Czary Ognia
Tom rozsiadł się wygodnie na swoim
stałym miejscu w pokoju wspólnym i otworzył w odpowiednim miejscu
książkę. Właściwie mógłby czytać ją w swoim pokoju, ale …
wolał być tutaj. Przynajmniej mógł tym sposobem obserwować,
kiedy Aren wróci. Starał się skupić na treści publikacji, ale
nie do końca mu to wychodziło. Myśli wciąż uciekały w kierunku
zaskakująco pasjonującej postaci Arena Greya.
To było niepojęte i trzeba przyznać
uciążliwe. Zakrawało na jakąś manię polegającą na tym, że
Tom musiał… po prostu musiał wiedzieć gdzie jest i co robi Grey.
Gdyby sprawy się nie posypały, gdyby rozmawiali świąteczny pobyt
w szkole wyglądałby pewnie inaczej. Byłby przyjemniejszy.
Wydarzenia sprzed świąt zepsuły wszystko. To było …
niewygodne. Nie wymieniali spojrzeń, ani słów, ani… za to Aren
obrzucał jego, Riddle'a morderczymi spojrzeniami, a ostatnio
traktował jak powietrze. Tom wahał się między dwoma odczuciami. Z
jednej strony żałował zapaści w kontaktach z zielonookim, ale z
drugiej strony każde wydarzenie odsłaniało kolejne, nowe
informacje o Arenie. Choćby taka legilimencja. Reakcja
zielonookiego Ślizgona powiedziała mu bardzo wiele. Wniosek z tego,
że niby podobne wydarzenia przynosiły zyski, ale jednak uważał,
że to jak aktualnie wyglądały relacje z Greyem było niezwykle
dokuczliwe.
Ostatnio jednak Riddle zauważył, że
Aren chyba ochłonął z pierwszego wzburzenia, bo był w lepszym
nastroju. Cokolwiek ten dobry nastrój spowodowało sam fakt był
pozytywny. Tom miał świadomość, że nie będzie łatwo skłonić
zielonookiego chłopaka do powrotu do wcześniejszego układu.
Zdecydował jednak w duchu, że będzie do tego dążył. Właściwie
trudno mu było określić jednoznacznie dlaczego. Było mu to
potrzebne i tyle.
Nadal starał się czytać trzymaną
książkę, ale myśli o Greyu wciąż na nowo go rozpraszały.
Przypomniał sobie na przykład jak o mało nie zabił Rudolfa kiedy
dowiedział się, że ten prawie otruł jego własność. Na widok
tego wspomnienia w myślach Abraxasa poczuł jak jego serce na moment
zamiera, a później lodowacieje. Wiedział oczywiście, że Aren
jest cały i zdrowy. Sama myśl jednak, że mógłby przez tego
kretyna Lestrange'a umrzeć powodowała bolesny skurcz serca. Tom nie
do końca rozumiał taką właśnie reakcję swojego organizmu i czuł
się nią lekko zaskoczony, ale nie powstrzymało go to od
wymierzenia odpowiedniej kary winowajcy. Wspomnienie odpłynęło i
myśli Riddle'a powróciły do aktualnych spraw dotyczących
zielonookiego, który ostatnio zajmował sporo miejsca w jego
myślach, żeby nie powiedzieć, że je zdominował.
Tom
praktycznie zawsze wiedział co Aren robi w danej chwili. Zielonooki
Ślizgon trzymał się pewnego planu zajęć co znacznie ułatwiało
obserwację. Rano po śniadaniu Grey udawał się do cieplarni. Tom
dowiedział się, że działo się to na prośbę Berry'ego, który
zlecił chłopakowi opiekę nad roślinami podczas swojej
nieobecności. Później Aren wracał do dormitorium, następnie
szedł do Wielkiej Sali na obiad i udawał się do pracowni
eliksirów. Wieczorem jadł kolację i wracał do dormitorium. Od
czasu do czasu wybierał się na spacer po błoniach. Niekiedy
zaglądał do stajni testrali. Tom roześmiał się w duchu na myśl
o swoim postępowaniu. Zachowywał się trochę jak jakiś nawiedzony
prześladowca. Nie był jednak w stanie dać sobie z tym spokój.
Aren był niezwykle interesującym obiektem obserwacji. Poza tym
Tomowi ewidentnie brakowało jego obecności, do czego przyznawał
się przed samym sobą, więc musiał sobie czymś zrekompensować tą
niedogodność.
Usłyszał odgłos otwierającego się
przejścia do pokoju wspólnego Slytherinu i uniósł głowę znad
książki. Do środka wszedł oczywiście Aren. Żadna niespodzianka,
ale widok chłopaka spowodował, że Riddle poczuł coś ciepłego w
okolicy serca. Dziś znowu zielonooki chłopak nie zaszczycił go
nawet spojrzeniem i udał się spokojnym krokiem prosto do
dormitorium. Tom westchnął niecierpliwie. Miał ochotę kogoś
przekląć, a wokoło nie było żadnej żywej duszy zdatnej do tego.
Westchnął po raz drugi, wyciągnął różdżkę i rzucił zaklęcie
na płomień w kominku, który przybrał postać węża. Kilka
następnych płomyków zmieniło się w króliki, które rozproszyły
się w różnych kierunkach. Tom lawirował powoli różdżką
poruszając ognistym wężem, który stopniowo dopadał i pożerał
króliki jednego po drugim. W końcu nie było żadnego futrzastego
zwierzątka, ale Tom nie czuł się jeszcze usatysfakcjonowany,
dlatego wyczarował ptaki, które podzieliły los wcześniejszych
zwierząt. Wciąż było mu mało, dlatego tym razem utworzył z
płomieni kota, który nastroszył futro widząc czyhającego na
niego węża. Wąż zasyczał w odpowiedzi ostrzegawczo, ale kot się
nie uląkł. Skoczył na węża wgryzając się w jego ciało. Gad
szarpał się i wił, starając się strząsnąć napastnika, jednak
ten był wyjątkowo uparty. Jedyną możliwością było ukąszenie
kota, do czego po jakimś czasie doszło, ale ten nadal nie
odpuszczał. Aż w końcu obydwaj przeciwnicy w tym samym momencie
padli spleceni ze sobą zmieniając się z powrotem w zwykłe
płomienie. Tom zmarszczył brwi na ten dziwny rezultat, trochę
złowieszczy, ale w końcu wzruszył lekko ramionami i wrócił do
czytanej książki. Przed nim leżał stosik innych, które dostał
jako prezenty dzisiejszego wieczora. Co roku otrzymywał w formie
podarunków świątecznych książki, choć sam nigdy się nie
fatygował, by odpłacać darczyńcom tym samym. Czytał przez
chwilę, ale nagle poczuł, że powieki zaczynają mu ciążyć.
Zawahał się, ale po chwili zdecydował, że prześpi się tutaj. W
końcu nic mu teraz nie groziło. Był co prawda Aren, ale Tom
zdecydował, że zaryzykuje. Zresztą, gdyby Grey zechciał coś mu
zrobić byłaby to miła odmiana po obojętności, którą
prezentował. Ridlle położył się wygodnie na kanapie opierając
głowę na podłokietniku i zamykając oczy. Sen nadszedł niemal
natychmiast.
***
Tom śnił o swoim dzieciństwie...
Po wypadku na wycieczce, zarządzono
natychmiastowy powrót do sierocińca. Amy i Dennis pozostali w
szpitalu bez żadnej nadziei na powrót do równowagi. Mały Tom czuł
dziwną pustkę odkąd tylko odzyskał świadomość. Nie potrafił
sobie jednak w żaden sposób wyjaśnić skąd wzięło się to
odczucie.. Pamiętał wydarzenia z Luisem i Hubertem aż do momentu,
gdy wrócił do pozostałej dwójki biorącej udział w teście na
odwagę. A potem? Co było potem? Denerwowała go ta luka w pamięci.
Wiedział przecież, że w jaskini był razem z Amy i Dennisem.
Dlatego też zastanawiał się dlaczego tylko oni skończyli jako
warzywa? Tyle niewiadomych wytrącało go z równowagi. Cieszył się,
że niedługo wyjeżdża do szkoły. Jeszcze tylko cztery dni
dzieliło go od wyjazdu do Hagwartu. Nie był zadowolony, że
przyjedzie po niego mężczyzna, którego poznał wcześniej i który
powiedział mu, że jest czarodziejem. Był bardzo podejrzany w
ocenie Toma z tym swoim dobrotliwym uśmiechem. Była to jednak
zaledwie mała niedogodność. Ważne, że w końcu uwolni się od
tego miejsca i jego wszystkich mieszkańców. Odkąd wrócili z
nieszczęsnej wycieczki wszyscy zachowywali wobec niego rezerwę,
jakby byli przekonani, że wypadek dwojga wychowanków był w jakimś
stopniu jego winą. Tom czuł się pokrzywdzony, bo właściwie
przecież nie wiedział co się działo w jaskini. Przyjmował więc
te podejrzliwe spojrzenia w milczeniu i czekał niecierpliwie na
wyjazd.
Teraz leżał na swoim łóżku w
pokoju i przeglądał podręcznik z Transmutacji, który dostał wraz
z innymi książkami i narzędziami potrzebnymi mu w szkole. Książki
które dostał, przeczytał już wszystkie. Wchłaniał wiedzę,
która była w nich zawarta jak sucha gąbka wilgoć. Obiecano mu, że
za dwa dni pojawi się nauczyciel, który zabierze go w celu
zakupienia odpowiedniej różdżki. Jak mu powiedziano będzie to
jedyna rzecz, która będzie naprawdę należeć do niego. Nie mógł
się wręcz doczekać tego zakupu. Usłyszał głośne skrzypnięcie
drzwi do pokoju. Uniósł wzrok znad książki i zobaczył stojącego
w nich Huberta, który patrzył na niego z paniką w oczach. Po
chwili milczenia przerażony chłopak wślizgnął się do pokoju
zamykając drzwi i z drżeniem w głosie powiedział wyciągając w
stronę małego Toma rękę, w której trzymał kredkę w zielonym
kolorze:
– Emm... Tom... Jjjja to znalazłem
jak p... prosiłeś... wwwięc przyjmij t..to... – Tom ukrył
zdumienie, odłożył czytaną książkę. Wstał i wziął od
drżącego Huberta kredkę, uważnie się jej przyglądając. Po
chwili z lekką dezorientacją zapytał:
– Po co mi to?
– W... wcześniej mówiłeś, ż...że
zielony to bardzo ważny k... kolor i... i rozkazałeś mi z...
zdobyć następną kredkę, bbbo tamta już się s... skończyła. –
Chłopak mówiąc to powoli wycofywał się na swoją stronę pokoju,
a Tom starając się trzymać nerwy na wodzy zapytał dociekliwie, bo
trzeba przyznać, że tego też nie pamiętał:
– Co ja robiłem z tą kredką?
– Rysowałeś zawsze w swoim z…
zeszycie... potrzebowałeś tylko czarnego i zielonego koloru... Tak
m… mówiłeś.
– Po co?
– Jjja n… nie wiem! Ppprzysięgam!
Nie wiem!
– Wiesz chociaż co rysowałem?
Radzę, zastanów się dobrze. Znasz konsekwencje złej odpowiedzi. –
Tom wciąż marszcząc brwi w zastanowieniu zdecydował się trochę
zmobilizować Huberta do myślenia i z zadowoleniem usłyszał:
– J... jakąś ciemną postać... z…
zawsze miała zielone o… oczy! Błagam nie krzywdź mnie więcej!
Tym razem Hubert się nie powstrzymywał
i jawnie się rozpłakał doprowadzając Toma nieomal do furii.
Riddle zdecydował jednak, że zostawi go w spokoju. Był użyteczny
i dlatego zasługiwał na nagrodę. Nic więcej nie mówiąc wyszedł,
kierując się na plac zabaw. Tam usiadł na starej huśtawce i się
zamyślił. Gdy usłyszał o ciemnej postaci z zielonymi oczami
poczuł bolesny ucisk w sercu. Zastanawiał się o jaki zeszyt mogło
chodzić. Nie miał zbyt wielu rzeczy i wśród nich na pewno nie
było żadnego zeszytu z rysunkami. Czyżby go zgubił? Może
podczas tej wycieczki? Jak ma sobie cokolwiek przypomnieć … może
mógłby się skupić na zielonych oczach, o których mówił Hubert?
Zamknął powieki, starając się sobie wyobrazić zielone oczy.
Skupiał się na tym z wielkim wysiłkiem, aż w pewnym momencie
błysnęło mu w myślach zielone spojrzenie czyichś oczu. To był
naprawdę niesamowity kolor. Najpiękniejszy jaki kiedykolwiek
widział. Wywoływał w nim tak wiele emocji: bezpieczeństwo,
wsparcie, dobro, miłość. To ostatnie nawet nie wiedział dlaczego
przyszło mu do głowy, ale zdecydowanie czuł, że to należyte
słowo.
W piaskownicy obok od jakiegoś czasu
bawiło się kilkoro młodszych dzieci. Tom się na nie zapatrzył,
ale już po chwili ocknął się ze strachem. Znowu nie mógł sobie
tego czegoś przypomnieć. Miał wrażenie, że znowu mu coś
umknęło. Poczuł nagłą panikę. Ścisnął dłonie w pięści i
poczuł, że ściska coś w prawej ręce. Spojrzał zdumiony i ujrzał
zieloną kredkę. Przygryzł boleśnie wargę czując nagłą pustkę
w głowie.
Rozproszył go płacz jednej z
dziewczynek. Spojrzał zdezorientowany w jej kierunku. Najwidoczniej
mała spadła ze ślizgawki, a inne dzieci pocieszały ją jak
umiały. Spojrzała na niego przez chwilę swoimi zielonymi,
załzawionymi oczami wciąż chlipiąc. Tom nie zdając sobie sprawy
z tego co robi ruszył w jej kierunku sprawiając, że pozostałe
dzieci uciekły z krzykiem prócz poszkodowanej, która momentalnie
przestała płakać patrząc na niego ze strachem. Nie zwracał na to
uwagi. Chwycił ją mocno za ramiona ignorując cichy okrzyk strachu
i wpatrzył się uważnie w jej oczy. Po chwili z jego ust padły
pełne rezygnacji i żalu słowa, które zaskoczyły nawet jego
samego:
– To nie ten kolor... nie jego. –
Puścił dziecko, które natychmiast uciekło z krzykiem.
Pani Cole oczywiście musiała go
ukarać po tym, jak młodsze dzieci poskarżyły się na jego
zachowanie, chociaż w zasadzie niczego nie zrobił. Nie buntował
się jednak. Kara w postaci zamknięcia w pokoju nie była dla niego
karą i wychowawczyni dobrze to wiedziała. Nie śmiała jednak
stosować takich napomnień jak dawniej. Zdała sobie bowiem sprawę,
że mogłoby to mieć to dla niej opłakane skutki. A przecież nie
było sensu, ani powodu się narażać. Tom miał niedługo wyjechać
i wszyscy mieli pozbyć się kłopotu. Riddle odbywając „karę”
w pokoju ponownie zanurzył się w lekturze podręczników szkolnych,
starając się zrozumieć informacje w nich zawarte. Został
wypuszczony na kolację. W stołówce siedział samotnie przy małym
stoliku, a nie przy wspólnym stole, przy którym spożywał posiłki
personel i wszystkie inne dzieci. Tak było od czasu powrotu z
wycieczki. Tom podejrzewał, że to znowu efekt strachu, ale nie
narzekał. Miał przynajmniej spokój. Uwagę Riddle'a przykuły dwie
osoby siedzące przy głównym stole, prawie naprzeciw niego. Chłopak
starszy od niego o dwa lata i dziewczyna, której imienia nie
pamiętał. Właściwie nie oni interesowali małego Toma, ale kolor
ich oczu. Oboje mieli zielone oczy. Niestety o kolorze znacznie
odbiegającym od poszukiwanego. Kiedy opuszczał jadalnię, usłyszał
za sobą nerwowe szepty i właściwie nawet nie musiał się wysilać,
żeby dojść do tego kogo dotyczą. Zignorował je i wrócił
spokojnie do pokoju. Usiadł przy biurku wyciągając kartkę oraz
kredkę, z którą się nie rozstawał odkąd ją dostał. Było to
głupie i doskonale o tym wiedział, ale czuł że pomaga mu ona w
jakiś niewyjaśniony sposób zachować równowagę. Narysował
zielone oczy, ale wciąż mu czegoś brakowało. Poczuł samotność
patrząc na swój rysunek.
Na wyprawę po różdżkę przysłano
nauczycielkę Starożytnych Run, która zabrała Toma na ulicę
Pokątną. Miejsce, w którym się znaleźli oczarowało małego
Riddle'a. Robił wszystko, żeby nie zagapiać się i nie podbiegać
do kolejnych witryn sklepowych, aby przypatrzyć się asortymentowi.
Wiele dzieci w jego wieku, które widział na ulicy tak właśnie
robiło. Nie zamierzał ich naśladować. Nauczycielka nie była
rozmowna, co Tomowi nie przeszkadzało. Po jakimś czasie stanęli
oboje przed jednym ze sklepów, na którym wisiał sporej wielkości
napis ” Różdżki Ollivandera”. Tom poczuł ekscytację wchodząc
do środka. Ujrzał przy ladzie starszego czarodzieja z brązowymi,
sięgającymi ramion włosami, który właśnie podawał różdżkę
chłopcu tak na oko w wieku Toma. Riddle spojrzał na blondwłosego
chłopca chowającego cenny przedmiot do torby i na jego ojca. Obaj
znacznie wyróżniali się na tle innych czarodziejów, których
widział. Na ich twarzach można było zauważyć chłodną
obojętność i skryte emocje. Ukłonili się lekko i wyszli ledwie
zahaczając o niego spojrzeniem. Chód tego starszego wręcz emanował
pewnością siebie i wytwornością. Młodszy wciąż jeszcze nie
potrafił tak dobrze panować nad twarzą.
– Dziękuję za zakup Panie Malfoy! –
Powiedział na odchodne sprzedawca, a Tom mimochodem zapamiętał
nazwisko bo ocenił, że warto. Kiedy za ojcem i synem zamknęły się
drzwi, sprzedawca przeniósł swoje zainteresowanie na nauczycielkę
i Toma mówiąc:
–
Ah, no i mamy kolejnego pierwszorocznego! Witaj młodzieńcze. Coś
czuję, że z Tobą nie pójdzie mi tak łatwo jak z Panem Abraxasem
zwłaszcza, że różdżki tamtej rodziny znam od pokoleń. Pomyślmy
... – sprzedawca zamyślił się na moment, po czym sięgnął po
jedno z licznych pudełek na najniższej półce najbliższego regału
i ogłosił: – dziesięć cali, grusza, włos z ogona jednorożca,
dosyć giętka. – Podał Tomowi przedmiot, krótko go instruując
– musisz machnąć, byśmy się mogli dowiedzieć czy ta pasuje.
Riddle jakoś czuł wewnętrznie, że
to na pewno nie była ta, ale zrobił lekki zamach powodując
pęknięcie lady, którą właściciel naprawił jednym machnięciem
własnej różdżki, po czym zastanowił się krótko, sięgnął na
inną półkę i podał kolejną referując:
– Dwanaście cali, dąb, włókno ze
smoczego serca średnio twarda. – Tym razem, gdy Tom się zamachnął
wybuchł najbliższy wazon, zalewając półkę i fragment podłogi
wodą. Szkoda ponownie została naprawiona, a sprzedawca podał
Tomowi następną różdżkę.
Jakieś piętnaście różdżek
później, właściciel sklepu zamyślił się poważnie. Znużona
nauczycielka poinformowała tymczasem Toma, że będzie w sklepie
naprzeciwko i poinstruowała, że ma tam podejść gdy zostanie mu
dobrana różdżka, po czym wyszła. Riddle odprowadził ją
wzrokiem, po czym wrócił spojrzeniem do sprzedawcy, który zdawał
się traktować jego przypadek jako swoiste wyzwanie. Zastanawiał
się na głos nad kolejnym egzemplarzem, komentował też nieudane
testy. Kolejnych pięć różdżek zostało przebadanych i następne
zniszczenia naprawione. Wreszcie właściciel sklepu przyjrzał mu
się uważnie i zaordynował:
– Wejdź chłopcze za ladę, a teraz
wyciągnij przed siebie prawą rękę, myśl o swojej różdżce i
idź między regałami. Kiedy coś poczujesz, jakieś wezwanie,
potrzebę, sięgnij po zapakowaną różdżkę. Rozumiesz? – Widząc
skinięcie ze strony chłopca dodał – to doskonale, wejdź i
ruszaj powoli naprzód.
Tom zgodnie z pouczeniem szedł wolno
przed siebie, mijając kolejne sterty zapakowanych, poukładanych na
półkach różdżek. Powędrował do końca długiej półki, wrócił
wzdłuż kolejnej i nie poczuł nic. Dopiero, gdy miał przejść na
drugą stronę regału nagle wyczuł wezwanie, ale nie od strony
regałów, a od biurka sprzedawcy. Chłopiec zatrzymał się nagle,
odwrócił do biurka i niepewnie spojrzał na właściciela sklepu,
który zachęcająco skinął mu głową. Jedenastolatek zmarszczył
w zamyśleniu brwi, po czym wysunął najniższą szufladę biurka.
Leżały w niej dwa pudełka. Ujął jedno z nich, wyłożył na
biurko, ale po chwili sięgnął po drugie i także je wyjął.
Właściciel obserwował te poczynania ze zdumieniem na twarzy i po
chwili ciszy zapytał:
– Wybrałeś obie ... Dlaczego
chłopcze?
– Po prostu poczułem coś gdy
wziąłem jedno pudełko, ale później poczułem, że różdżka w
drugim także mnie wzywa, więc wyjąłem i ją. Tyle, że z
pierwszego pudełka to wezwanie jest silniejsze – wyjaśnił z
pewnym przejęciem, chociaż spokojnym głosem Tom. Olivander skinął
na taką odpowiedź głową, sięgnął po pierwsze pudełko,
rozpakował różdżkę i podał ją chłopcu. Riddle już przy
pierwszym dotknięciu wiedział, że to jest właśnie to.
– Trzynaście i pół cala, cis i
pióro feniksa ... fascynujące. Nie sądziłem, że uda mi się
znaleźć czarodzieja, który będzie pasował do tej różdżki. A
jednak ... – skomentował to wydarzenie właściciel sklepu
bardziej mówiąc do siebie niż do przyszłego ucznia Hogwartu, ale
z pełną świadomością, że jest słyszany przez klienta. Resztę
komentarza pozostawił dla siebie. Nie powiedział już głośno
tego, że różdżki z tego drewna należą do rzadszych i mają
szczególnie mroczną i przerażającą reputację zwłaszcza jeśli
chodzi o pojedynki i wszystkie rodzaje przekleństw.
Olivander był doświadczonym
producentem różdżek, wyczulonym na aurę czarodziejów. Musiał
być, jeśli chciał pracować w tym zawodzie i być dobrym w tym co
robi. Wyczuwał doskonale od tego małego chłopca lekko mroczną
magię, której nie powinno mieć właściwie żadne dziecko w wieku
tego malca. Był to zaledwie zalążek, ale był i mógł się
rozwinąć. To było niepokojące, ale do niego, jako sprzedawcy
różdżek obowiązków należało dobrać chłopcu narzędzie,
którym będzie się posługiwał w czasie swojego życia. To się
dokonało i na tym rola Olivandera się kończyła. Spostrzeżenia i
niepokoje dotyczące chłopca zachował dla siebie. Tymczasem Tom
bawił się swoją różdżką obracając ją między palcami i
napawając się otuchą jaką wyczuwał od strony tego niewielkiego
drewienka. Po chwili jednak zerknął na drugie pudełko leżące na
biurku i zapytał:
– A co z tą różdżką? –
Właściciel sklepu ciekawy rezultatu spokojnie otworzył opakowanie,
wyjął leżącą w nim różdżkę z ostrokrzewu i podał małemu
klientowi. Tom odłożył na moment swoją różdżkę i ujął
drugą:
– I co czujesz?
Tom poczuł nagle zawroty głowy.
Musiał się przytrzymać blatu, by nie upaść. Poczuł, a właściwie
przestał nagle czuć pustkę w sobie. Czuł teraz ulgę i radość...
Do jego głowy napłynął niewyraźny obraz jakiejś postaci ...
mężczyzny. Zbliżał się do niego patrząc oszałamiająco
zielonymi oczyma i zbliżając rękę do jego policzka w
pieszczotliwym geście. Tom mógłby przysiąc, że ten człowiek się
uśmiecha, choć nie widział dokładnie jego twarzy. Sam również
uśmiechnął się w odpowiedzi ...
Sen trwał, a tymczasem ...
***
Aren wrócił do swojego dormitorium
pozwalając sobie na głośne westchnienie. Było mu bardzo ciężko
unikać Toma. Zawziął się i starał się dotrzymać słowa danego
sobie, ale wiele razy o mało się nie przełamał i nie spojrzał w
jego kierunku. Wstyd było przyznać, ale nawet teraz po tym
wszystkim, brakowało mu Riddle'a. To było dość dziwne, niemniej
nie zamierzał kolejny raz dać się ponieść tej głupiej
naiwności. W końcu ile razy można się nabierać na to samo. Jako
pomoc w opanowaniu nerwów już któryś raz z rzędu stosował
eliksir spokoju, ale postanowił, że czas najwyższy skończyć go
zażywać. Doskonale znał przecież negatywne skutki zbyt częstego
używania tej mikstury. Slughorn postarał się, by wbić mu je
skutecznie do głowy. Dlatego dziś już go nie wypił. Pewnie między
innymi dlatego wiele sił kosztowało go przejście przez głupi
salon tak, by nawet nie zerknąć na Toma. Kiedy dotarł wreszcie
tutaj, do swojego azylu, bystrym okiem zauważył mały stosik z
prezentami. To go zaskoczyło i niespodziewanie odegnało na moment
złe myśli. Nie spodziewał się podarunków, bo niby od kogo, ale
jednak je dostał. Ujął pierwszy z prezentów zapakowany w czerwony
papier. Rozpakował go powoli i wydobył eleganckie, czerwone pióro
oraz zestaw do listów. Otworzył mały liścik zastanawiając się
od kogo to:
Kochany Arenie.
Wesołych świąt! Nie wiedziałam
co mogłabym Ci podarować, dlatego
zdecydowałam się na coś
praktycznego. Nie mogłam się oprzeć
wrażeniu, że lubisz ten kolor,
stąd wybór takiej, a nie innej barwy.
Niech Ci w spokoju upłynie czas
wolny.
Oczekuję kolejnej sowy od Ciebie.
Kasandra
Zielonooki chłopiec uśmiechnął się
ciepło do listu, chociaż równocześnie odczuł wstyd, bo nie
spodziewał się od wieszczki prezentu .Z tej przyczyny nie pomyślał
o niczym dla niej. Teraz zastanawiał się nawet skąd takie myśli,
bo przecież Kasandra, mimo że obca dla niego, pomogła mu w tym
świecie w momencie, kiedy tej pomocy potrzebował najbardziej.
Będzie musiał ją przeprosić i z opóźnieniem, ale jakoś się
zrewanżować. Spojrzał na piękne pióro, którego lotka była
zabarwiona na krwistą czerwień. Oczywiście zamiast pomyśleć o
Gryffindorze, pomyślał o oczach Toma. Pokręcił głową z
uśmiechem na własną niepoprawność i sięgnął po kolejny
prezent zapakowany w niebieski papier. Nie był wielki, a gdy Aren go
otworzył nagle coś z niego wyleciało. Szybko odszukał wzrokiem to
coś i okazało się, że po dormitorium lata złoty znicz robiąc
różne dziwne slalomy wkoło pomieszczenia. Miał pewne podejrzenia
odnośnie nadawcy tego prezentu. Otworzył z pewnym wahaniem list i
przeczytał:
Podoba ci się znicz? To
deklaracja, że dołączysz do naszej
drużyny, gdy tylko odzyskasz
magię. Głupia sytuacja wyszła.
Nie tak miało być ... Szukałem
Cię, ale aż do wyjazdu
nie odkryłem żadnego śladu, ani
wskazówki, gdzie mógłbyś być.
Przepraszam i ...
Aren złożył szybko list nie czytając
dalszego ciągu. Domyślał się co Edgar tam napisał, bo oczywiście
był to prezent od niego. Grey domyślił się tego po wstępie
listu. Zerknął niepewnie na pozostałe trzy paczki, lekko przygryzł
wargi i sięgnął po następną. Tym razem niepotrzebnie się
martwił. Był to prezent od Slughorna, w którym profesor przekazał
mu rzadkie składniki mikstur. Aż sapnął z wrażenia widząc
niektóre. Oczywiście momentalnie pojawiły mu się w głowie
pomysły na kolejne eliksiry. Jeśli chodziło o nauczyciela
Eliksirów, to Aren pomyślał o prezencie dla niego. Wykonał zestaw
dosyć zaawansowanych mikstur leczniczych. Do paczki od profesora był
dołączony krótki list, jednak gdy zielonooki chłopak rozwinął
go w całości okazało się, że z pakietu wyleciała druga koperta,
która była zaadresowana Tom Riddle. Odłożył ją póki co
na bok zagłębiając się w wiadomość. Pod koniec listu Slughorn
napisał:
… Arenie, jeżeli to nie
problem, chciałbym poprosić o dostarczenie tego listu
Tomowi. Niestety moja sowa z
powodów mi nieznanych za każdym razem wraca
z listem. Będę zobowiązany.
Zauważyłem, że nieco zbliżyliście się z Tomem do siebie więc
przypominam dyskretnie, że trzydziestego pierwszego grudnia Riddle
ma
urodziny, a skoro jesteście razem
w zamku można coś zorganizować.
Horacy Slughorn
Aren po przeczytaniu końcowej
wiadomości jakoś nie umiał się oprzeć wrażeniu, że to była
kolejna
sztuczka Toma. Pewnie tym sposobem
chciał doprowadzić do konfrontacji ich obu. Zielonooki nie miał
jednak zamiaru grać tak jak mu zagrają. Postanowił, że list
owszem odda, ale bez słowa. Po chwili wymyślił jeszcze inny
sposób. Stwierdził, że przecież nikogo w Slytherinie nie ma,
dlatego może położyć przesyłkę zwyczajnie na stole w pokoju
wspólnym przy miejscu, gdzie Riddle zwyczajowo przebywa. Tak to był
najlepszy pomysł. Zostawił dwa nieodpakowane prezenty na potem i
ruszył na dół w celu spełnienia swojego zamiaru. Schodząc po
schodach nie zauważył nikogo dlatego pomyślał, że Tom już
wrócił do swojego pokoju. Podszedł do stołu koło kominka kładąc
na jego blacie kopertę i dopiero wtedy dostrzegł Riddle'a leżącego
na kanapie. Odruchowo chciał się odwrócić i pójść sobie jednak
zauważył, że prefekt Slytherinu najwyraźniej śpi. Długo walczył
z pokusą, ale w końcu uległ i usiadł na „fotelu Abraxasa”
obserwując spokojną, rozluźnioną we śnie twarz czerwonookiego
chłopaka. Mógł się bezkarnie gapić nie łamiąc swojego
postanowienia o ignorowaniu jego osoby, bo przecież Tom nie był
świadomy jego obecności, więc to nie powinno się liczyć.
Przynajmniej tak starał się siebie usprawiedliwiać. Trudno było
to przyznać, ale naprawdę tęsknił. Wyglądał jakiegokolwiek
kontaktu, nawet takiej bliskości. Westchnął przybliżając się i
siadając na podłodze koło kanapy, na której leżał Tom. Było to
co prawda głupie, ale w momencie gdy zobaczył tak odsłoniętego
Riddle'a stracił zdrowy rozsądek. Obserwował z bliska spokojną
twarz śpiącego chłopaka, na której jednak od czasu do czasu
zaczął pojawiać się niewielki grymas. Widać było, że o czymś
śnił i to niezbyt miłym, bo nagle spiął się cały, a na czole
pojawiły mu się krople potu. Grey zawahał się w tym momencie. Coś
w nim nie chciało widzieć Riddle'a w takim stanie. Aren wolno
wyciągnął rękę i lekko potrząsnął Toma za ramię. Nie
poskutkowało, więc powtórzył gest i cicho zawołał:
– Tom ... – Poczuł się w tym
momencie trochę nieswojo, bo zdał sobie sprawę, że chyba jeszcze
nigdy nie zwrócił się do czerwonookiego chłopaka bezpośrednio po
imieniu. Po chwili jednak ponowił próbę obudzenia i zawołał
trochę głośniej – Tom!
***
Sen Riddle'a w tym czasie
trwał...
Trzymając różdżkę z ostrokrzewu
młodszy Tom dotknął niepewnie swojego policzka, gdzie przed chwilą
wręcz czuł delikatny dotyk tamtego zielonookiego mężczyzny... Kim
była ta osoba? Dlaczego znowu odczuwał tą pustkę? Ponownie zaczął
odczuwać panikę. Odwrócił się w stronę Olivandera, który
patrzył na niego z widocznym zmartwieniem w oczach. Chłopiec to
zignorował rozglądając się gorączkowo po pomieszczeniu. Nie
zarejestrował nawet kiedy różdżka z jego dłoni została
delikatnie odebrana. Dopiero pytanie sprzedawcy nieco go otrzeźwiało,
chociaż nie do końca:
– Wszystko w porządku?
– Gdzie on jest? – Tom wciąż
rozkojarzony nie mógł skupić się na niczym innym. Kiedy nie
otrzymał odpowiedzi, skierował intensywne spojrzenie na sprzedawcę,
który lekko drgnął pod jego wzrokiem mówiąc:
– Chłopcze, nie wiem o kim mówisz,
cały czas jesteśmy tutaj tylko my dwaj.
– Słucham?
– Pytałeś o jakąś osobę.
Odpowiedziałem, ze nikogo tutaj nie było...
– Pytałem? – mały Tom zamrugał w
roztargnieniu, jakby budził się z transu. Patrząc na zdumionego
sprzedawcę domyślił się, że znowu to się stało. Nic nie
pamiętał. Było to bardzo niepokojące, jednak już nic więcej nie
powiedział nie chcąc wzbudzać sensacji. Odebrał swoją różdżkę
i bez słowa wyszedł ze sklepu. Ponownie w podświadomości mignął
mu obraz zielonych oczu oraz odczucie ciepłego dotyku. Drgnął, ale
obraz szybko zniknął i Tom widział już tylko witrynę sklepu
naprzeciwko, gdzie miał spotkać się z nauczycielką. Zapomniał o
zielonookim i ruszył w kierunku przeciwległego sklepu.
***
Aren porzucił łagodne metody
budzenia, jednak jakby na przekór temu co robił Tom nadal śnił
niespokojny sen. Chłopak westchnął ciężko czując, że nie
potrafiłby zostawić Riddle'a tak po prostu. Walczył ze sobą przez
chwilę, ale jak na złość zauważył strużkę potu płynącą po
skroni śpiącego i starł ją dłonią zatrzymując ją na policzku
Toma, delikatnie przesuwając po miękkiej skórze palcami. Po chwili
zauważył, ruch powiek. Oczy czerwonookiego Ślizgona powoli się
uchyliły, chociaż widać było, że Tom wciąż jeszcze jest
półprzytomny i nie do końca rozbudzony. Zaniepokojony Aren
pochylił się ku niemu, żeby sprawdzić czy aby na pewno wszystko z
nim w porządku. Nie zachowywał się normalnie. Ponieważ nic się
nie zmieniło, Grey zawołał go ponownie po imieniu. To odniosło
skutek. Riddle drgnął, spojrzał na zielonookiego chłopaka i
uśmiechnął się rozbrajająco szczerze. Arenowi na ten widok
przyspieszyło serce, bo był to chyba najbardziej łagodny uśmiech,
jaki dotąd widział u Toma. Widać było, że Riddle wciąż jeszcze
jest półprzytomny, ale mimo to Aren poczuł się wręcz zszokowany,
gdy prefekt Slytherinu nagle usiadł i po prostu przytulił go
trzymając w kurczowym uścisku, jakby miał za chwilę zniknąć, Po
pewnym czasie z jego ust padły słowa:
– To ciebie szukałem...
Serce Greya, pracujące na najwyższych
obrotach prawie nie wytrzymało po tych słowach. Miał świadomość,
że ta idylla pewnie niedługo się skończy, że powinien być
szybszy i odepchnąć Toma. Nie było czasu do stracenia. Powinien
kazać mu się odczepić, ale jakoś nie potrafił tego zrobić.
Czuł, że Riddle właśnie tego teraz potrzebuje, choć nadal nie do
końca się rozbudził. Aren niepewnie odwzajemnił uścisk, czując
się z tym dziwnie, ale skłamałby gdyby powiedział, że nie
czerpał z tego przyjemności. Ignorował umyślnie wszystkie
alarmujące sygnały, które pojawiały mu się w głowie, dając się
ponieść chwili. Po paru minutach postanowił jednak przerwać miłe
chwile w przekonaniu, że jeśli tego nie zrobi sam, to Tom zrobi to
po swojemu.
– Wystarczy – powiedział spokojnie
i spróbował się odsunąć, ale Riddle jeszcze bardziej do niego
przylgnął. Po chwili zaskoczyło go pytanie zadane głosem jakby
zupełnie nie należącym do Toma:
– Znowu chcesz mnie zostawić?
Dlaczego?
Aren wciąż zdumiony odsunął się
tym razem bardziej stanowczo patrząc uważnie w oczy Toma, które
nagle przybrały zupełnie przytomny wyraz. Ridle zamrugał szybko i
rozejrzał wokół. Wyglądał na zdezorientowanego, ale po chwili
opanował się zupełnie i przybrał zwyczajny dla niego wyraz
twarzy. Od razu też przeszedł do konkretów:
– Więc? Co Cię tutaj sprowadza?
Myślałem, że postanowiłeś mnie ignorować. – Takie postawienie
sprawy wytrąciło Arena z równowagi. Spodziewał się jakichś
wyjaśnień dziwnych słów i gestów, a tu od razu taka zmiana.
Zdecydował się więc na pytanie.
– Może najpierw wyjaśnisz o co
chodziło z tym co wcześniej mówiłeś? – Grey podniósł się z
podłogi i na powrót zajął miejsce we wcześniej zagarniętym
fotelu patrząc na Toma wyczekująco.
– Wcześniej? Nasza ostatnia rozmowa
miała miejsce w zeszły piątek. Nie rozumiem co chcesz wyjaśniać
skoro sam stwierdziłeś, że wiesz już wszystko – odparł Riddle
spokojnie. Chwila obserwacji Arena wystarczyła mu jednak, by doszedł
do wniosku, że coś jest nie tak. Zmarszczył brwi i poważnie się
zastanowił. Ostatnie co pamiętał to to, że zasnął. Nie pamiętał
kiedy się obudził ani żadnej rozmowy z Arenem. Kojarzył przecież
jednak, że zielonooki był tutaj tuż przy nim, a wcześniej nawet
bardzo blisko niego. Coś było na rzeczy. Ból głowy dał o sobie
znać, gdy próbował sobie przypomnieć wydarzenia krok po kroku.
Grey wydawał się być dosyć poruszony. Ocenił więc, że to co mu
umykało, musiało być zatem czymś ważnym. Tylko dlaczego za nic
nie potrafił sobie przypomnieć co to było?
Aren obserwował na pozór spokojną
twarz Riddle'a, na której co jakiś czas pojawiał się niewielki
grymas. Widać było na niej wysiłek. W pewnym momencie Tom sięgnął
ręką do skroni i ją sobie rozmasował gestem jednoznacznie
sugerującym ból głowy. Śledzący to wszystko czujnym wzrokiem
chłopak doznał nagle olśnienia. Zachowanie Riddle'a przypominało
mu siebie samego tak dokładnie, jakby widział się w lustrze
próbującego sobie przypomnieć wspomnienia, których nie pamiętał.
Był ciekawy do czego dojdzie Tom, bo i łagodny wyraz twarzy, i
słowa, i gesty były dla zielonookiego Ślizgona bardzo
interesujące. Ciekaw był do kogo były one skierowane. Szczerze
wątpił by do niego. W końcu z tego co zrozumiał Tom we śnie
szukał kogoś, kto odszedł zostawiając go. Kiedy Aren o tym
pomyślał poczuł bolesny ucisk w sercu na myśl, że Tom ma kogoś
takiego kto potrafi u niego wywołać tak odmienne emocje. Natłok
nieprzyjemnych myśli przerwał mu Tom mówiąc:
– Będę z Tobą szczery. Nie
pamiętam nic do momentu kiedy zobaczyłem ciebie siedzącego obok
mnie i trzymającego mnie za ramiona. Czasem zdarza mi się, że nie
pamiętam pewnych wspomnień. Próby przypomnienia sobie ich powodują
tylko ból głowy nasilający się z każdą kolejną myślą. To
powoduje, że nie jestem w stanie odpowiedzieć na twoje pytanie.
Możesz mi powtórzyć co takiego powiedziałem? – Zapytał Riddle
spokojnym głosem, mając nadzieję na jakieś informacje. Przecież
tym razem miał świadka tego co mówił. Istniała szansa, że
dzięki temu przypomni sobie cokolwiek.
– Mówiłeś... – Aren przerwał
nagle zdając sobie sprawę, że nie chce mu o tym mówić. To było
bardzo miłe wspomnienie. Ból w środku ponownie dał o sobie znać
gdy tylko pomyślał o tej ważnej dla Toma osobie, która budziła w
tym zasadniczym, szorstkim chłopaku tkliwe odczucia. Grey wstał
gwałtownie chcąc jak najszybciej stąd uciec i trochę niezgrabnie
dokończył: – To nic takiego, to nie miało żadnego znaczenia...
– To powiedziawszy szybko próbował przemknąć koło Toma, który
wykazując się refleksem złapał go za rękę mówiąc:
– Dla mnie ma to znaczenie ... – Na
takie dictum Aren przez chwilę zwątpił w swoje wcześniejsze
postanowienie zignorowania sprawy. Nieomal zdecydował się
powiedzieć, ale w ostatniej chwili się wycofał. Wyrwał rękę z
dłoni Toma mówiąc chłodnym tonem:
– Nie widzę powodu bym musiał Ci o
tym mówić. A może zechcesz mnie zmusić do mówienia? –
Oczekiwał ostrej odpowiedzi, ale ku jego zdziwieniu Riddle nie
zareagował na insynuację. Grey nie czekając dłużej odwrócił
się na pięcie w kierunku swojego dormitorium, ale w ostatniej
chwili zatrzymał się, przypominając sobie podstawowy powód
pojawienia się tutaj. – Na stole masz list od Slughorna. Prosił
abym Ci go przekazał. – Po tych słowach Odszedł do siebie.
Riddle odprowadził wzrokiem Arena, a
gdy chłopak zniknął mu z zasięgu wzroku spojrzał na leżący
list. Otworzył go, przeczytał szybko i zdecydowanym ruchem wrzucił
do kominka. Nie było w nim nic ważnego. Nie zasługiwał więc na
przechowywanie. Jedno w tym wszystkim było dobre. Miał okazję
porozmawiać dzięki temu z Arenem. Może nie była to taka rozmowa
jaką chciałby przeprowadzić, ale przynajmniej zaistniała. Po
głowie wciąż mu chodziło to o czym wspomniał Grey. Musiało to
być coś szczególnego, ważnego. Ten szczególny Ślizgon mógł
upierać się, że go to nie obchodzi i próbować mu robić na
złość, ale jego oczy nie umiały kłamać. Był przejęty. Tom za
długo obserwował Greya i za dobrze znał, by nie odróżniał na
jego twarzy wielu emocji. Dlatego teraz też zauważył, że
zielonooki chłopak był mocno przejęty. Zarazem jednak był jakby
rozdarty między jakimiś odczuciami, czego Tom do końca nie był w
stanie pojąć. Postanowił jednak nie naciskać. Głównie dlatego,
że chciałby w końcu móc się pogodzić. Wiedział, że nie będzie
to proste i nie pójdzie szybko tym bardziej, że Grey był uparty i
zawzięty jak się okazywało, ale Tom zdecydował, że okaże równie
duży upór i cierpliwość.
***
Abraxas opierając się dyskretnie o
ścianę obserwował ze zwykłym wyrazem twarzy, ale znużeniem w
duszy, pary tańczące na parkiecie sali balowej. Sala ociekała
nadmiernym przepychem dekoracji. Tańczący zresztą podobnie.
Czarodziejki ubrane w najdroższe suknie i obwieszone biżuterią nie
zawsze wyglądały estetycznie, ale z pewnością zaznaczały i
podkreślały możliwości finansowe danej rodziny. Czarodzieje
odziani w szaty z najlepszych materiałów przyozdobionych rozmaitymi
wzorami wykonanymi złotą, bądź srebrną nicią i obowiązkowo
wyszytym herbem rodu wyglądali szykownie. Na dłoni każdego z nich
pysznił się rodowy pierścień, symbol przynależności do
czystokrwistej rodziny. Za każdym razem wyglądało to wszystko
podobnie i młody Malfoy nie widział już w tym niczego
pasjonującego. Czuł się zmęczony i gdyby mógł, najchętniej już
by stąd wyszedł. Oczywiście nie wchodziło to w grę, dlatego
zajmował sobie czas obserwacją. Poszukał wzrokiem swojego ojca.
Znalazł go po przeciwnej stronie sali, jak zwykle otoczonego
wianuszkiem najbardziej majętnych i wpływowych osobistości.
Takich, które pozwoliłyby jeszcze bardziej podnieść prestiż
rodziny Malfoy. Abraxas rozumiał dlaczego ojciec tak postępuje.
Zdawał sobie sprawę z faktu, że sam też będzie kiedyś zmuszony
tak działać dla dobra rodu, ale w tej chwili czuł zmęczenie od
samego patrzenia.
– Widzę, że nie przepadasz za tymi
przyjęciami Abraxasie. – Zamyślenie przerwał mu Orion, który
niespodziewanie znalazł się tuż przy nim trzymając w dłoni
kieliszek z szampanem.
– Lubię je tak samo jak Ty. Zdążyłem
zresztą usłyszeć, że trwają rozmowy na temat Twojej potencjalnej
narzeczonej. Hmm… jak jej było? Chyba Walburga. – Twarz Blacka
powoli spochmurniała, a po chwili Orion pochylił się, by
wyszeptać:
– To nie tak, że ty również nie
masz przesądzonej przyszłości. O ile ja mogę się z tym jeszcze
jakoś pogodzić, to ty będziesz miał problem ze względu na swoje
szczególne upodobania. Nawet żadna kochanka nie wchodzi w grę,
choć to norma w naszych rodach. Norma tak, ale pod warunkiem, że
jest kobietą.
– Zawsze mnie bawiła świadomość
do jakiego stopnia moje życie jest zaplanowane. – Odpowiedział
również szeptem Abraxas i roześmiał się już swobodnie i
bardziej na pokaz. Nie próbował zaprzeczać słowom Blacka. Nie
było takiej potrzeby. Orion znał go od dawna. Zresztą przyszła
żona Malfoya prawdopodobnie będzie właśnie z rodu Blacków.
Niesnaski spowodowałyby, że obaj by na tym stracili. Abraxas miał
ochotę porozmawiać z Orionem, ale sala balowa nie była raczej
dobrym miejscem. Zaklęcia wyciszające, prywatności i im podobne
uważane były za obraźliwe postępowanie, a nawet za zniewagę.
Dlatego też młody Malfoy lekko odbił się od ściany i zerknąwszy
na Oriona ruszył w stronę wyjścia na ogrody mając nadzieję, że
Black pójdzie wraz z nim. Już po chwili jasnym było, że Orion
zrozumiał jego zamiar i dołączył. Idąc w stronę jednej z altan,
Abraxas rzucił na siebie zaklęcie ocieplające, zresztą Orion
zrobił chwilę wcześniej to samo. Chwilę później Malfoy bez
pytania otoczył ich obu zaklęciem prywatności mając nadzieję na
rozmowę, ale sam milczał ponuro.
– Widzę, że Twój czarny humor
przybrał na sile odkąd wyszła sprawa z Arenem. – Zaczął Black
obserwując uważnie Abraxasa. Tymczasem doszli do altany, szybko
zaklęciami przystosowali ją do swoich potrzeb i usiedli. Dopiero
wówczas Malfoy odpowiedział spokojnie, ale z goryczą
pobrzmiewającą w słowach:
– Ta przyjaźń od początku była
skazana na porażkę. Nie można niczego zbudować opierając
fundamenty więzi na kłamstwie. Dostałem to na co zasłużyłem.
Należało mi się. Miałem całkiem sporo czasu na myślenie o tej
sytuacji. Ojciec oczywiście ubarwił mi pobyt w rezydencji, ale
leżąc po stoczonym z nim pojedynku zamiast myśleć o bólu,
miałem… mogłem myśleć o Arenie. To głupie nie sądzisz? –
Orion milczał. Zresztą wydawało się, że Abraxas nie oczekuje od
niego reakcji, bo kontynuował. – Nie mogę zapomnieć tego
zranionego wyrazu twarzy Arena. Prześladuje mnie codziennie odkąd
dotarłem do domu. Nic nie pomaga. Doszedłem do tego, że starałem
się wymyślić jakieś plusy tej sytuacji. Jedynym, który przyszedł
mi do głowy jest fakt, że Aren poznał prawdziwą twarz Riddle'a.
Oddałbym teraz wszystko żeby cofnąć czas i zmienić swoje
postępowanie. – Malfoy umilkł i siedział nie kryjąc
przygnębienia. Orion obserwował go analizując. Abraxas był
szczery i już samo to było wstrząsające. Wniosek nasuwał się
jeden, ale Black starał się nie dopuszczać nawet takiej myśli.
Nie było dobrze.
– Rozmawiałem niedawno z Averym.
Ponoć napisał do Greya list dołączony do świątecznego prezentu.
Nie dostał odpowiedzi. Czego w zasadzie się spodziewał. Nie
sądziłem, że Edgarowi może zależeć.
– To naprawdę niesamowite jak Aren
potrafi zjednać sobie ludzi nie sądzisz? Ma do tego naturalny
talent. Pomimo tego, że na początku starał się izolować to nie
potrafił zignorować osoby w potrzebie. – Myśli Malfoya pobiegły
ku zdarzeniom w łazience, kiedy leżał nieprzytomny, a Aren
opiekował się nim, trzymał jego głowę na kolanach i delikatne
przeczesywał palcami długie pasma włosów. Uśmiechnął się
delikatnie na samo wspomnienie. Było to jedno z tych, które udało
mu się uchronić przed Tomem. Było dla niego zbyt cenne i osobiste,
by chciał się nim z kimkolwiek podzielić. Zwłaszcza z Riddle'm.
– Nie doceniliśmy go najwyraźniej.
Żaden z nas. Ten eliksir, który pozwolił mu na wyhodowanie
zwierzęcych uszu ... To było naprawdę niesamowite. Zastanawiałem
się w domu nad jego składem, a nawet eksperymentowałem. Nic z
tego. Nigdy nie podejrzewałem Greya o taki talent do eliksirów.
– Wiedziałem o tym, że lubi
eliksiry, lubi nad nimi pracować. Jednak mnie również zaskoczył.
Aren ma naprawdę niesamowity talent oraz wiedzę o eliksirach. Nawet
nie zdajesz sobie sprawy ile razy podczas pomagania mi w
wypracowaniach wybiegał myślą naprzód, dywagował, ulepszał w
myśli i modyfikował mikstury. Niektóre jego pomysły były
szalone, wręcz absurdalne jak dla mnie, ale on brnął w ten pomysł,
obracał go na różne strony, ekscytował się nim. – Nagle, na
jakieś wspomnienie Abraxas roześmiał się, zaskakując trochę
Blacka.
Orion obserwował w milczeniu ekspresję
Abraxasa wzdychając w duchu. Myślał, że ostatnie zdarzenie z
Tomem i odkrycie ich kłamstw było najgorsze. Najwyraźniej się
mylił. Nawet nie wyobrażał sobie do czego dojdzie, gdy ten kretyn,
który przy nim siedział zda sobie sprawę co czuje. To będzie
katastrofa. Widział gołym okiem jak bardzo Malfoy się zmienia
mówiąc o Greyu. Orion czuł się tym poruszony, bo był to pierwszy
raz kiedy jego kolega otwarcie mówił o uczuciach do kogokolwiek.
Black doskonale wiedział, że Malfoy był gejem chociaż Abraxas nie
szczędził wysiłków by to ukryć. Udawało mu się jak dotąd. Jak
dotąd … Dziś nawet nie zaprzeczył, gdy Orion celowo o tym
wspomniał. To był poważny błąd, ale zdawało się, że Abraxas
tego nie zauważył. Jakby jego życie nie było już wystarczająco
skomplikowane. Ojciec tyran i manipulant, a z drugiej strony Tom.
Tom, któremu również z jakiegoś dziwnego i niejasnego powodu
zależy na Arenie. Czyste szaleństwo! Przecież moment, w którym
Malfoy uświadomi sobie, że Aren jest dla niego kimś więcej niż
tylko przyjacielem, będzie równocześnie oznaczał zdradę
Riddle'a. To nie będzie mogło się dobrze skończyć. Tom jest
zaskakująco zaborczy jeżeli chodzi o Arena. Orion westchnął
głośno zwracając na siebie uwagę blondyna. Nie chciał póki co
zdradzać tematu swoich przemyśleń, dlatego zapytał.
– Kontaktowałeś się w jakiś
sposób z Arenem?
– Przez jakiś czas o tym myślałem,
ale znając Arena mój list pewnie wylądowałby w koszu.
Postanowiłem wobec tego przeczekać przerwę świąteczną. Wtedy
rozmówię się z nim w cztery oczy. Oczywiście już na starcie
będzie to trudne. Aren jest naprawdę niesamowicie uparty. Czasami
sądzę, że jest jakąś hybrydą Ślizgońsko–Gryfońską.
Oczywiście z przewagą tego pierwszego.
– Mhm ... Nie można zaprzeczyć.
Zdradzę Ci, że przygotowałem się na tyle, by mieć pewność, że
Grey przeczyta mój list z załączoną przesyłką. Nie będzie miał
wyjścia. – Orion uśmiechnął się triumfująco wyobrażając
sobie minę Arena, gdy ten odkryje jego pułapkę. Na pewno reakcja
nie będzie jednoznaczna. Ten chłopak ma skomplikowany charakter.
Pewnie złość, ale i ciekawość.
– Hmm ... przyznam, że mnie
zaciekawiłeś. Znam Cię jednak na tyle i widzę zresztą po Twojej
minie, że za nic nie zdradzisz jak to zrobiłeś.
– Widzisz mam z Arenem pewne
niedokończone sprawy. – Widząc uniesioną brew Abraxasa
uśmiechnął się lekko i kontynuował – nie tylko Ty z nim miałeś
kontakt. To nic takiego, ale w pewnym momencie sprawy Arena i moje
zbiegły się i wymagały swego rodzaju współpracy. Dzięki temu
mam teraz szansę zmusić go, by przeczytał to co napisałem. Przy
okazji postanowiłem pewną sprawę sprostować. Dało mi to okazję
do pomocy Tobie. Może niewielka to pomoc, ale trochę oczyściłem
Twoje imię. Niestety cała reszta będzie zależeć tylko od Ciebie
i nie myśl sobie, że robię to z dobroci serca. Po prostu mam w tym
interes nic poza tym. – Podkreślił z naciskiem Orion głównie po
to, by nie wypaść z roli. Prawdę mówiąc żal mu było Abraxasa i
tyle.
– Nie śmiałbym myśleć inaczej. –
Potwierdził tylko blondyn, ale nie umiał ukryć lekkiego uśmiechu,
który cisnął mu się na usta. Nie wiedział co prawda co Orion
napisał, ale jeżeli miałoby to pomóc, miał zamiar z tego
skorzystać. Cokolwiek to nie było.
– Myślę, że czas kończyć. Chyba
to co najważniejsze omówiliśmy. Czas wracać. W końcu zaczną się
za nami rozglądać a ja nie mam zamiaru być przesłuchiwany z tego
co robię przez waszych wścibskich gości.
– Nie zapominaj, że jesteś jednym z
nich. – Zripostował Abraxas, jednak bez żadnej złośliwości w
głosie.
***
Kolejne trzy dni minęły Arenowi
dosyć szybko. W tym czasie rozpakował bowiem dość pokaźną
paczkę od Berry'ego i zajął się analizą dość długiego listu –
instrukcji.
Nauczyciel przysłał mu trzy około
dziesięcioletnie mandragory specyficznej odmiany, wraz z szerokim
opisem wykazującym różnice między mandragorą lekarską, a tą
zmodyfikowaną. Obydwie były roślinami dorastającymi do około 30
centymetrów wysokości o podługowato jajowatych, karbowanych
liściach i grubym, mięsistym, brązowym, człekokształtnym
korzeniu. Kwiaty obydwu roślin wyrastały pojedynczo na długich
szypułkach, a owocami były duże kuliste jagody. Na tym
podobieństwa się kończyły.
Podczas, gdy korzeń mandragory
leczniczej w małych, kontrolowanych ilościach mógł być
wykorzystywany jak nazwa rośliny wskazywała jako lekarstwo,
zmodyfikowana mandragora była niebezpieczna. Dużo bardziej
toksyczna i to w całości. Liście mandragory lekarskiej miały
ciemnozielony kolor, a zmodyfikowanej ciemnopurpurowo zielonkawy.
Kwiaty tej pierwszej rośliny miały jasnofioletową barwę natomiast
tej, którą Aren otrzymał od profesora bordowoczarną. Już same
kolory sugerowały raczej mało przyjazne właściwości.
Jedna z trzech otrzymanych roślin
owocowała i jej owoce były o połowę mniejsze niż mandragory
lekarskiej, za to liczniejsze o jasnobrązowej barwie i kilku
solidnych kolcach na skórce. Barry podkreślał w liście, żeby bez
rękawic ochronnych, chroniącej twarz maski i okularów
osłaniających oczy nie próbować ich zrywać, bo mają
nieprzyjemny obyczaj strzelać sokiem w twarz. Sok był niezwykle
zjadliwy i nie pomagało zmywanie go wodą. Wręcz odwrotnie. Woda
powodowała wzrost toksyczności. Żeby było śmieszniej, należało
zmywać go sokiem jabłkowym, bo tylko ten wpływał alkalizująco na
tą toksynę. Nauczyciel ostrzegał, że kiedy obrywa się owoce,
roślina wydaje nieprzyjemnie brzmiące jęki i piski. To nie było
jednak wszystko.
Kolce miały niemiły zwyczaj
ukruszania się przy odrywaniu owoców i wbijania się w dłoń. Nie
koniec na tym. Należało być niezwykle ostrożnym, bo wbite w
kontakcie z krwią ludzką, zaczynały żyć własnym życiem i z
uporem godnym lepszej sprawy przewiercały się przez zainfekowany
organizm w kierunku serca. Właściwie jak dotąd nie odkryto
skutecznej metody powstrzymania kolców. Kiedy docierały na koniec
do serca uwalniały w nim toksynę, która powodowała martwicę
mięśnia sercowego. Śmierć w takim wypadku następowała
błyskawicznie, bo już po około dobie.
Równie niebezpieczne było
korzystanie z liści tej rośliny, a raczej pozyskiwanie warstewki
bezbarwnego śluzu pokrywającego wierzch liści. Sam śluz
niebezpieczny nie był, ale żeby go odkleić od liścia, trzeba było
potraktować go roztworem z ciemiężycy, jadu skorpiona tęczowego i
wody. To natomiast była silnie toksyczna mikstura. Śluz
potraktowany nią nie zmieniał właściwości, a po umieszczeniu w
naczyniu i odstaniu się, po około dwu dniach następowało
rozdzielenie się śluzu, który twardniał, stawał się gumowaty i
opadał na dno roztworu. Trującą mieszankę, która miała płynną
postać należało odlać. Po odlaniu pozostały w naczyniu śluz
trzeba było co najmniej czterokrotnie spłukać wodą.
Silnie trujący był również korzeń
tej rośliny, ale Aren póki co pominął ten akapit. Nie chciał
przecież niszczyć otrzymanych roślin, więc nie zamierzał
pozyskiwać żadnych substancji z korzenia, ani wykorzystywać jego
części.
Po tym szczegółowym opisie i
wskazówkach następował kolejny, w którym profesor zawarł
informacje co do wykazywanych właściwości poszczególnych
substancji i części zmodyfikowanej mandragory. Śluz wykazywał o
dziwo działanie pozytywne, emanował energią leczniczą,
wzmacniającą działanie eliksirów leczących depresję,
bezpłodność i znieczulających.
Każdy owoc tej mandragory zawierał
dwa nasiona. Należało je pozyskać, pokroić na plasterki,
wysuszyć, rozkruszyć i przechowywać w szczelnym pojemniku. To była
niebezpieczna substancja. Sama w sobie nie szkodziła, ale odrobina
dodana do eliksirów zawierających tak przecież pozytywne
ingrediencje jak włos, czy krew jednorożca, owoc jarzębiny, sok
brzozy i wiele innych, zmieniała ich bieguny.
Nie do końca wiadomo było, czy
jeszcze coś można było uzyskać z tej rośliny i jak te substancje
wykorzystać. Nauczyciel zachęcał Arena do eksperymentowania, ale
niezwykle ostrożnego. Zalecał rozsądek i wzmożoną uwagę.
Aren na analizę listu poświęcił
prawie półtora dnia. Zawarte tam wskazówki zasugerowały mu kilka
pomysłów, które należało sprawdzić w pracowni. Tam też
umieścił te specyficzne rośliny głównie dlatego, żeby samemu
przez zwykłą nieuwagę nie narazić się na nieprzyjemności, a
nawet śmierć jeśli zetknąłby się z „miłymi” kolcami.
Rośliny wymagały pewnej opieki. Co
najmniej co dwa dni musiał spryskiwać liście odżywką i
sprawdzać, czy nie trzeba dosypać mandragorom ziemi. Jeśli jej
ubywało, dosypywać. Nauczyciel nie pisał gdzie podziewała się
znikająca ziemia, toteż Aren nie miał jak zaspokoić swojej
ciekawości. Napisał nawet zapytanie na ten temat do profesora, ale
sowa wróciła wraz z nie dostarczonym listem. Widocznie Berry był w
miejscu niedostępnym dla sów i nie była w stanie dostarczyć
przesyłki. Postanowił więc po prostu codziennie sprawdzać i w
miarę potrzeby uzupełniać braki, a z pytaniami wstrzymać się do
czasu spotkania się z nauczycielem Zielarstwa.
***
Od konfrontacji z Tomem minęły już
trzy dni. W tym czasie Aren przestał widywać Riddle'a. Było tak,
jakby Tom zapadł się pod ziemię. Grey czuł się z tym nieswojo
tym bardziej, że wcześniej wyczuwał na sobie jego przeszywające
spojrzenie niemal na każdym kroku. Teraz nie czuł kompletnie nic. W
tej chwili Aren zmierzał z pracowni eliksirów na kolację i jak
zwykle jego myśli wędrowały wokół Toma, bądź wokół Abraxasa.
Została mu jeszcze jedna paczka, którą dostał na święta. Nie
była podpisana i dlatego wahał się, czy ją otworzyć. Obawiał
się, że przysłał ją Abraxas. Mandragory pochłonęły go tak, że
o tamtym pakunku właściwie zapomniał. Tak rozmyślając dotarł na
kolację, zajął swoje miejsce i jedząc dyskretnie się rozglądał.
Riddle dzisiaj również najwyraźniej zrezygnował z posiłku. Nie
to, żeby na niego czekał, ale jednak odnotował w pamięci ten
fakt. Dokończył swoje jedzenie dopijając sok dyniowy i udał się
do kwater Slytherinu.
W swoim pokoju skierował się do
kufra, do którego włożył paczkę. Po drodze zdecydował, że
jednak ją otworzy, dlatego też teraz bez wahania rozerwał ozdobny
papier. Jego oczom ukazała się gruba księga obłożona
przynajmniej czterema zwojami pieczętującymi. Gdy przyjrzał jej
się bliżej oniemiał ze zdumienia. Ciężko było rozpoznać
Agresję, gdy ta nie warczała, nie kłapała i nie wydawała innych
dźwięków, które u niejednego wzbudzały trwogę. Była cicha i
wydawało się jakby spała. Oczywiście od razu stało się jasne od
kogo była przesyłka. Pierwsze próby ściągnięcia z tomiszcza
pieczęci okazały się oczywiście daremne. Nie pozostało nic
innego jak sięgnąć po list i przeczytać go uważnie w nadziei na
wskazówki.
Zgodnie z umową oddaję w Twoje
ręce książkę, o którą prosiłeś.
Sporo czasu zajęło mi
przygotowanie wszystkiego, by móc ją przechwycić
i zabezpieczyć. Miałem Ci ją
oddać przed wyjazdem, jednak wyszła
tamta sytuacja i nie było już
takiej możliwości. Nie myśl sobie jednak, by
pominąć jakiś fragment tego
listu, bo właściwie cała treść jest wskazówką
jak złamać pieczęcie. Skoro
wszystko stało się jasne zagrajmy w otwarte karty. Pieczęcie są
powiązane z żywiołami. Wystarczy w odpowiedniej kolejności
postępować i te w końcu ustąpią. Kiedy wszystkie zostaną
zdjęte, księga
sama się obudzi, więc przy
okazji radzę uważać, ale zapewne
znasz możliwości tego tomiszcza.
Pierwsza żółta pieczęć jest powiązana z wiatrem.
Założę się, że nigdy nie
słyszałeś o tej dziecinie magii. Pamiętaj, by
postępować zgodnie z moimi
instrukcjami i w tej kolejności jaką opiszę.
Wróćmy jednak do zwierzeń.
Pamiętasz barierę w łazience? Osobą
odpowiedzialną za jej stworzenie
byłem ja. Zrobiłem to tak zręcznie,
by nikt inny nie mógł jej
zauważyć. Pewnie się zastanawiasz co było
powodem mojego działania. Przy
okazji drugą pieczęcią jest ziemia, kolor
niebieski. Wracając do tamtej
sprawy, zrobiłem to tylko dlatego, by nieco
popchnąć do przodu wasze relacje
z Abraxasem. Miałem nadzieję, że zwrócisz się do niego o
pomoc. Oczywiście byłeś zbyt uparty by to zrobić, więc gdy
przyłapałem Cię na wyładowaniu frustracji na drzwiach,
postanowiłem zrzucić winę na
Malfoya. Przyznam, że zrobiłem
to z czystej złośliwości. Niestety nawet wówczas
ku mojemu rozczarowaniu postąpiłeś
inaczej i nic mu o tym nie
wspomniałeś. Zawsze mnie
zastanawiało dlaczego reagujesz tak, a nie inaczej.
Faktem jest, że dzięki temu
ciężko przewidzieć twoje zachowanie.
Trzecia pieczęć, fioletowa to
ogień. W zasadzie to wszystko co powinieneś wiedzieć. Zwłaszcza
że wciąż jestem powiernikiem jednego z Twoich sekretów
i bądź pewien, że nawet On o
tym nie wie. Chciałbym jeszcze dodać, że
Abraxas zmienił się przez
ciebie. Nigdy nie znałem go od tej strony,
którą tobie pokazał, a znam go
w zasadzie od dziecka.
Wbrew pozorom przy tobie nie
potrafi udawać. To wszystko w tym temacie. Ostatnia pieczęć,
zielona należy do wody.
Ps: Zapewne nie wiesz zbyt wiele o
magii żywiołów. W końcu ogólnie się
ich nie uczy. Będziesz musiał
poszukać w bibliotece. Ostatnia osoba,
która była w posiadaniu książki
temu poświęconej to Tom.
Wesołych Świąt
Orion Black.
Ten list, a raczej jego nadawca zrobił
na Arenie spore wrażenie. Udało mu się zmusić czytelnika do
analizy całej wiadomości. Do tego słusznie zauważył, że Aren z
pewnością ma niewielkie pojęcie o magii żywiołów. To było
niedomówienie. Nie miał żadnego pojęcia, ale doceniał kunszt
Oriona. Nie zwlekając postanowił udać się do biblioteki, by
sprawdzi, czy nie uda mu się uzyskać jednak książki o magii
żywiołów bez konieczności kontaktowania się z prefektem
Slytherinu.
Po drodze zastanawiał się nad treścią
przeczytanej wiadomości. Teraz już wiedział dlaczego Abraxas nie
reagował, gdy próbował go podpuszczać. Po prostu nie wiedział o
blokadzie i tyle. Zachowanie Malfoya i to o czym pisał Orion
pokrywały się ze sobą w sensowny sposób. Wciąż jednak było
kilka niewiadomych. Ciężko było mu przed sobą przyznać, że był
zawiedziony brakiem listu od Abraxasa. To wzbudziło w nim złość.
Najwyraźniej po wykonaniu części zadania nie miał mu już nic do
powiedzenia i nie zamierzał podtrzymywać ich przyjaźni. Westchnął
wchodząc do biblioteki i uśmiechnął się lekko w odpowiedzi na
powitalny uśmiech bibliotekarki:
– W czym mogę pomóc? – zapytała
zamykając czytaną książkę.
– Szukam informacji o magii żywiołów.
– Bibliotekarka przez chwilę się zastanowiła, po czym
potwierdziła obawy Arena.
– Niestety, wszystkie trzy książki
jakie posiadamy w swoich zbiorach zostały wypożyczone. Jednak nic
straconego. Obecnie są w rekach waszego prefekta. Jeżeli go
poprosisz, myślę że nie powinien robić problemu. W końcu to miły
chłopak i dobry uczeń.
Zielonooki uśmiechnął się w
odpowiedzi, pożegnał uprzejmie i wyszedł z biblioteki myśląc o
tym, że kobieta byłaby przerażona, gdyby wiedziała jak bardzo
myliła się w ocenie charakteru Riddle'a. Już w korytarzu zaczął
się jednak martwić swoją sytuacją. Najgorszy scenariusz się
ziścił i musi udać się po książki do Toma. Nie miał na to
najmniejszej ochoty, ale równocześnie nie chciał już dłużej
czekać ze sprawą Agresji. Kwestię tomiszcza trzeba było załatwić
przed rozpoczęciem semestru, a to oznaczało, że wizyty u Riddle'a
nie da się odkładać w nieskończoność. Najlepiej załatwić to
od ręki. Z tym postanowieniem przekroczył próg pokoju wspólnego
Slytherinu i skierował się prosto w stronę drzwi do pokoju Toma.
Przez chwilę po prostu koczował przed wejściem nie mogąc się
zebrać na odwagę. W końcu po paru minutach wziął głęboki
oddech i zapukał głośno. Gdy usłyszał kroki porzucił myśl, że
Riddle'a nie ma w środku. Po chwili wejście stanęło otworem i
oczom Arena ukazał się Tom we własnej osobie z lekko uniesionymi w
zdumieniu brwiami.
– Chyba jesteś ostatnią osobą,
której bym się tutaj spodziewał.
– Potrzebuję książek o magii
żywiołów. Podobno je wypożyczyłeś. – Powiedział na jednym
wydechu Aren, równocześnie zauważając cienie pod oczami Toma.
– Faktycznie je mam. Wejdź zaraz
znajdę i Ci je przekażę – oznajmił Tom, otworzył szerzej
drzwi, odwrócił się i wszedł w głąb pomieszczenia.
Aren wahał się przez moment tkwiąc
na progu. Wejście do pokoju Riddle'a można było porównać do
wkroczenia do jaskini lwa. Ostrożność nakazywała poczekać pod
drzwiami, a ciekawość pchała go do środka. Zastanawiał się jak
też może wyglądać jego pokój. W końcu oczywiście ciekawość
zwyciężyła i Aren, przeklinając w myślach tą przeklętą
Gryfońską cechę i głupią odwagę, której jakoś nie mógł się
pozbyć wszedł do pokoju Toma. Gospodarz czekał spokojnie na niego
wnikliwie obserwując. Grey rozejrzał się po przestronnym
pomieszczeniu, które zajmowała wszak jedna osoba. Pomyślał, że
to duży plus bycia prefektem, chociaż nie pamiętał ze swoich
czasów, by prefekci mieli aż takie luksusy. Może to zależało od
domu? W końcu większość uczniów Slytherinu należała do
czystokrwistych rodów, więc i standardy mieli wyższe. Jakby to nie
wyglądało zauważył jedno: pokój Toma nie krzyczał przepychem,
był urządzony ze smakiem i całkiem przytulnie. Biblioteczka robiła
spore wrażenie. Niewielki stolik z dwoma fotelami wprost zapraszał
do zajęcia miejsc przy kominku. Co prawda Aren wątpił, by Tom
kiedykolwiek zapraszał kogoś do rozmowy przy kominku, ale tak
właśnie ocenił ten kąt pokoju. Przesunął wzrokiem po dużym
łóżku dostrzegając na nim kilka książek oraz stertę
porozrzucanych pergaminów. Podszedł bliżej zastanawiając się nad
czym tak usilnie pracował Tom przez ostatnie dni, a skoro Ślizgon
nie oponował postanowił to wykorzystać. Większości książek nie
rozpoznał. Po tytułach doszedł jednak do wniosku, że wszystkie w
mniejszym bądź większym stopniu dotyczą magii umysłu. Niektóre
z nich wręcz krzyczały tytułem, że należą do nurtu ksiąg
czarnomagicznych. Grey właściwie nie musiał się domyślać czego
Tom szuka w tych publikacjach. Co gorsza miał świadomość, że
jego samego gnębiły podobne problemy i poczuł w jakiś sposób
jedność z czerwonookim chłopakiem. To było dziwne, a zarazem
przyjemne odczucie. Przeniósł wzrok na Toma i skonstatował krótko
przerywając przedłużającą się i niezręczną ciszę:
– Więc to tym zajmowałeś się
przez ostatnie dni.
– Byłem pewny, że nie zauważysz
mojej nieobecności. To miło, że się martwiłeś i zwróciłeś
uwagę na brak mojej osoby. – Zakpił Tom uśmiechając się lekko
i równocześnie podając Arenowi poszukiwane książki. Grey przyjął
je, ale żachnął się na słowa wypowiedziane przez Toma:
– Nic nie wspominałem o martwieniu
się. Gdybym nie potrzebował tych książek, raczej bym się tutaj
nie znalazł. Nie obchodzi mnie co tu robisz i ile czasu tu spędzasz.
– Odniosłem inne wrażenie. Wyraźnie
zainteresowały Cię leżące na łóżku książki i zwoje. Jak
myślisz, przez kogo muszę teraz przedzierać się przez te treści?
A może postanowiłeś zmienić zdanie i podzielić się ze mną tym
co ukrywasz? A właściwie, dlaczego kiedy tylko o tym wspomnę masz
ten specyficzny wyraz twarzy – to powiedziawszy Tom ujął Arena za
podbródek, uniósł jego twarz lekko w górę i wpatrzył się
prosto w oczy. Nie umiał określić uczuć, które widział w oczach
zielonookiego chłopaka. Kiedy tak próbował je nazwać czuł się
zagubiony, bo właściwie nigdy nie przejmował się uczuciami
innych. Intensywnie zastanawiał się o co też może Arenowi chodzić
i na moment skierował wzrok na rozrzucone po łóżku pergaminy i
książki. Aren odruchowo zrobił to samo, więc Riddle wrócił
wzrokiem do jego twarzy skupiając się na niej. Znowu to zauważył.
To chyba był po prostu smutek. Ale dlaczego? Zielonooki Ślizgon w
tej chwili odsunął się od niego, przyciskając kurczowo do siebie
zdobyte książki. Nie odpowiedział na wcześniej zadane przez
Riddle'a pytania, tylko wycofując się w stronę wyjścia krótko
oznajmił:
– Przeczytam i oddam Ci je wkrótce.
– Znowu uciekasz? Ostatnim razem
zrobiłeś dokładnie to samo.
– Myśl sobie co chcesz. Wolno Ci.
Zimny ton jaki usłyszał w głosie
Arena przez sekundę zaskoczył Toma, który jednak skutecznie to
ukrył. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że Grey jest tak
samo biegły w czytaniu emocji z twarzy jak on sam w sytuacji
odwrotnej. Doprawdy zmiany nastrojów tego chłopaka były
zdumiewające. W mniemaniu Toma Aren był też okropnie uparty, ale
Riddle postanowił sobie w duchu, że na razie póki sprawa z
odkryciem sekretu ich grupy jest świeża, pozwoli się trochę
poboczyć chłopakowi. Oczywiście w granicach rozsądku i bez
wprowadzania własnych zasad. Patrzył jakiś czas w ciszy na Arena,
później lekko się uśmiechnął, podszedł do bałaganu na łóżku,
zebrał kilka pergaminów i księgę, którą czytał zanim
zielonooki go odwiedził i przemieścił się na fotel przy kominku.
Dokumenty rozłożył na stoliku, księgę otworzył w zaznaczonym
miejscu i wrócił do pracy, celowo ignorując Greya. Aren ze
zdumieniem obserwował jego zachowanie. Na koniec, kiedy widać już
było, że Riddle nie będzie prowadził z nim żadnej dyskusji nie
wytrzymał, odwrócił się energicznie i wyszedł trochę zbyt
głośno zamykając za sobą drzwi. Tom roześmiał się po jego
wyjściu dochodząc do przyjemnego wniosku, że drażnienie Arena
nigdy mu się nie znudzi.
„Cholerny dupek Riddle!” powtarzał
jak mantrę Aren przez całą drogę do swojego dormitorium. Kiedy
już wreszcie tam dotarł rzucił księgi na biurko i usiadł przy
nim na krześle fukając z frustracją. Riddle czasem doprowadzał go
do szału tym swoim spokojem. Miał nadzieję, że tym razem
zaskoczony Tom okaże jakieś emocje, a tu nic. Znowu. Jeszcze ten
jego cholerny uśmieszek. To oburzające. Najgorsze jednak było to
co czuł, gdy Riddle był w pobliżu. A właściwie nie, bo najgorsze
było to co odczuwał, kiedy tego czerwonookiego chłopaka nie było
w okolicy. Wkurzające. Właściwie, to jak to się stało, że z
rezultacie Tom jego ignorował, bo przecież założenie było takie,
że to on, Aren miał ignorować Riddle'a. Jak ten dupek mógł tak
sprytnie wszystko odwrócić.
Grey jeszcze przez jakiś czas się
zżymał, ale w końcu stwierdził, że to nie ma sensu i musi czymś
zająć myśli. Czymś innym niż osoba prefekta Slytherinu. Spojrzał
na zapieczętowaną Agresję i stwierdził, że to doskonałe
zajęcie. Sięgnął po pierwszą księgę z tych przyniesionych od
Toma i zabrał się z westchnieniem za jej studiowanie.
***
Do nowego roku pozostały trzy dni, a
Abraxas marzył już o tym, by uciec z własnego domu. Odkąd tutaj
przyjechał nie miał szansy wypocząć. Jego ojciec był pewien, że
to on, Abraxas zostanie wybrany przez Czarę Ognia do Turnieju.
Dlatego też nie szczędził wysiłków, by podszkolić syna w
zakresie pojedynków czy czarno magicznych klątw. Malfoy senior był
wybitnym czarodziejem, bardzo potężnym magicznie, jednak jego
metody wychowawcze pozostawiały wiele do życzenia. W tej dziedzinie
wybitny, ani nawet dobry zdecydowanie nie był. Nie traktował syna
jak swoje dziecko, ale raczej jak niewolnika, którego można karać
za każdy najdrobniejszy błąd. Doszło do tego, że Abraxas już od
dawna bał się zwyczajnie własnego ojca. Drżeniem przejmowała go
myśl, że nie uda mu się spełnić wysokich oczekiwań rodziciela.
Doskonale przecież znał konsekwencje swoich błędów. Przede
wszystkim z tych powodów dusił się we własnym domu, gdzie musiał
mieć szczelnie nałożoną maskę obojętności, cokolwiek by się
nie działo. Męczyło go to, a w środku wręcz krzyczał z rozpaczy
i bezsilności, ale oczywiście nie śmiał tego okazać. Zresztą
nic by to nie dało. Jego ojciec nigdy go nie oszczędzał, nawet gdy
był dzieckiem.
Po całym kolejnym już dniu walki o
przetrwanie, Abraxas skulił się we własnym łóżku czując
pulsujący ból mięśni. Wrażenie było takie, jakby były
rozrywane i łączone z powrotem na przemian. Bolało. Nie mógł
tego pokazać w czasie dnia, ale bardzo źle znosił ból. Już dawno
temu jego ojciec okazał jasno co myśli na temat niemożności
wytrzymania odrobiny, jak to określił, bólu. Po tej wyrazistej
lekcji młody Malfoy przestał się skarżyć cierpiąc w milczeniu.
Dzisiaj był już na granicy snu, gdy usłyszał ciche nawoływanie.
– Paniczu Abraxasie? Paniczu
Abraxasie … Zmiotka przeprasza, że Panicza budzi jednak znalazła
coś w kieszeni w jednej z pańskich szat.
Nie wiedział o co chodzi tej skrzatce,
ale postanowił wstać i sprawdzić. Otworzył oczy i stwierdził, że
świeca na stoliku nocnym jest zapalona. Z trudem podniósł się z
łóżka siadając na jego brzegu po czym spojrzał wyczekująco na
kulącą się, przerażoną istotę. Wiedział doskonale skąd ten
strach w oczach stworzenia. Jego ojciec w takim wypadku zmierzyłby
to maleństwo tym swoim specyficznym, lodowatym spojrzeniem i jeśli
coś nie byłoby po jego myśli zaczęłyby się kary. Gdy był
młodszy próbował kiedyś porozmawiać z jednym ze skrzatów. Ten
błąd popełnił tylko raz. Kiedy ojciec się o tym dowiedział,
Abraxas spędził w lochu cztery dni za karę. Od tamtego momentu po
prostu ignorował skrzaty i pozwalał robić to co do nich należy.
Zmiotka podeszła do niego z paczuszką i drżącą ręką podała mu
kłaniając się głęboko i usuwając się w kąt. Abraxas spojrzał
na pakunek w zamyśleniu. Jego niepewność nie trwała długo. Na
paczuszce widniało jego imię i nazwisko napisane znajomym pismem
Arena. Nie zastanawiał się dłużej i otworzył niewielki pakunek
odkrywając w środku małą ozdobną buteleczkę z eliksirem oraz
złożoną kartkę papieru. Po chwili zastanowienia domyślił się,
że do jego rzeczy Grey podrzucił ten prezent jeszcze przed kłótnią.
Lekko drżącymi z nerwów rękoma rozłożył list i zagłębił się
w jego treść.
Wesołych świąt Abraxasie!
Piszę ten list i zastanawiam się
jak Ci go podrzucić.
Chciałbym to zrobić tak, żebyś
się nie zorientował.
Co to za niespodzianka bez
ekscytującego elementu zaskoczenia.
Mam nadzieję, że mi się udało.
Czytając wstęp, Abraxas roześmiał
się lekko. Oczywiście był zaskoczony. Tym bardziej, że nie
spodziewał się prezentu po tej kłótni, która wszystko popsuła.
Dlatego tym bardziej utwierdził się w przekonaniu, że Grey
podrzucił mu paczuszkę przed awanturą. Pewnie w momencie pakowania
kufra. Abraxas przypomniał sobie teraz, że jedna z szat mu upadła
i Aren mu ją podał. To pewnie wtedy ...
Nawet nie masz pojęcia jak bardzo
miałem ochotę Cię udusić, gdy Slughorn
opowiedział mi o tym eliksirze,
który mi podałeś, żeby sprawdzić jakie
stężenie osiągnęła trucizna w
moim ciele. Gdybym wiedział, że jest tak cenny
celebrowałbym każdy łyk, by
dowiedzieć się maksymalnie dużo o jego składzie.
Oh, Abraxas w to nie wątpił, jednak
wtedy raczej o tym nie myślał. W końcu sytuacja była dosyć
niebezpieczna i nie obchodziło go wtedy, że podaje tak cenny
eliksir Arenowi. Liczyło się przede wszystkim jego zdrowie i życie
nic więcej.
Rozumiem jednak Twoje motywy i
naprawdę chciałbym podziękować
raz jeszcze za to co zrobiłeś.
Długo myślałem nad tym jak mógłbym
się odwdzięczyć. Nie tylko ze
względu na eliksir, ale również za to, że
byłeś tak bardzo nieustępliwy,
gdy próbowałeś przełamać pierwsze lody.
Trochę to trwało i pewnie nie
było łatwe, ale przynajmniej będziemy
mogli się z tego w przyszłości
śmiać. Jeszcze nikomu o tym nie mówiłem,
ale całkiem niedawno, nim się
przeniosłem do Hogwartu, zostałem zdradzony
przez dwójkę najbliższych mi
osób. Oni byli moimi pierwszymi prawdziwymi
przyjaciółmi. Niestety po pięciu
latach dowiedziałem się, że to wszystko
było zwykłą farsą. Niczym
więcej niż mydleniem mi oczu. To tak
bardzo bolało. Obiecałem sobie,
że już nigdy więcej nie pozwolę
zbliżyć się na tyle żadnej
osobie. Nie chcę tego przeżywać ponownie.
Z czasem jednak, im bardziej
zaczynałem ciebie poznawać, moje postanowienie
zaczynało się kruszyć i
zacząłem uważać cię za prawdziwego przyjaciela,
na którym mogę polegać. Mamy
przed sobą kilka tajemnic,
dlatego postanowiłem wykonać
pierwszy krok i powiedzieć coś więcej o sobie.
Na początek wypada przecież
wyjaśnić, dlaczego początkowo nie byłym Ci zbyt
przychylny. Im dłużej miałem
okazję Cię obserwować, tym bardziej jasne stawało się, że mi
ufasz. W końcu postanowiłem również Tobie zaufać.
Tym razem naprawdę uważam, że
się nie pomyliłem w ocenie Twojej osoby...
Kilka mokrych kropel spadło na
pergamin natychmiast wsiąkając w list. Abraxas szybko odsunął go
od siebie, by go nie uszkodzić. Chciał czytać dalej, ale oczy
zaszły mu łzami i nie był na razie w stanie. Zaszlochał cicho
ukrywając twarz w dłoniach. Tak bardzo bolało. Teraz zrozumiał
wiele ze słów Arena. Stało się jasne co musiał czuć zielonooki
chłopak, gdy się dowiedział ... Jak on, Abraxas mógł mu to
zrobić! Jak mógł być takim tchórzem. Ciężko mu było się
pozbierać po tym co przeczytał. Nie pamiętał kiedy ostatnio
zdarzyło mu się płakać. Właściwie to pamiętał. Spojrzał
odruchowo na rękę i na wyżłobiony na niej napis „ Łzy są
oznaką słabości”. Jako dziecko pisał to wiele razy, gdy
zdarzyło mu się płakać po lekcjach z ojcem. Rana nie nadążała
się goić i znów była otwierana. Pozostała po niej szkaradna
blizna. Wziął kilka głębszych, uspokajających oddechów
nieobyczajnie ocierając wierzchem dłoni łzy. Skupił się w sobie,
jeszcze raz odetchnął i wrócił do czytania.
Pamiętasz naszą wspólną
przygodę w łazience? Leżałeś tam
nieprzytomny. Naprawdę mnie to
przeraziło. To wtedy zauważyłem
ten okropny napis na Twojej dłoni.
Nie chciałem o tym rozmawiać,
bo wiem po sobie, że to nie są
dobre wspomnienia ... poza tym
wtedy jeszcze nie uważałem cię
za przyjaciela. Teraz też zresztą
nie zapytam skąd i jak powstała
ta blizna po krwawym piórze.
Gdy będziesz gotowy sam mi o tym
opowiesz.
Jak widzisz wiem jak powstają
takie blizny.
I tutaj przechodzimy do części
prezentowej! Mam dla Ciebie eliksir!
Taaa... już sobie wyobrażam
Twoją minę. Jak sądzę zero
zaskoczenia skoro jesteś
świadomy, że jestem z nich dobry.
Młody Malfoy nie był w stanie
powstrzymać delikatnego uśmiechu, który mimo wciąż wilgotnych
oczu jakimś sposobem pojawił się na jego twarzy. Widział oczami
wyobraźni jak Aren się w tym momencie uśmiechał pisząc list.
Miał rację ... we wszystkim co napisał miał rację.
Instrukcja obsługi jest
stosunkowo prosta. Odkręć buteleczkę i polej
miksturą bliznę na ręce. To
tyle! Wyczekuję Twojego powrotu. Nie wiem czemu,
ale bycie przez tak długi czas
tylko z Riddle'm w
Slytherinie jest dosyć
przytłaczające.
Aren.
Abraxas ujął w dłoń ozdobną fiolkę
ze złotym eliksirem, przypatrując mu się z pewną fascynacją. Po
chwili dostrzegł wiele lśniących niteczek w kolorze bardziej
intensywnego złota oraz kilka pasm srebra. Był to ewidentny dowód,
że eliksir był klasy S. Blondwłosy chłopak był pod wielkim
wrażeniem , że Aren potrafił stworzyć eliksir tej jakości.
Zdawał sobie co prawda sprawę, że zielonooki chłopak kochał
eliksiry i pasjonował się ich tworzeniem, ale nie sądził, że
osiągnął taki poziom. Grey nigdy mu nie opowiadał o swoich
osiągnięciach. Żałował teraz, że się tym nie zainteresował
wcześniej, że nie pytał. Czuł, że chciałby wiedzieć więcej.
Westchnął i otworzył fiolkę. Obejrzał ją ponownie, powąchał
miksturę, ale nie rozpoznawał zapachu. Postanowił jednak zaufać
umiejętnościom i wiedzy Arena i nie zastanawiając się już dłużej
po prostu wylał całą zawartość na dłoń oszpeconą blizną.
Na początku nic się nie działo.
Nagle jednak poczuł magię, która na pewno nie należała do niego.
Po chwili skonstatował, że zna ją bardzo dobrze i wzdrygnął się
odruchowo. To była magia Toma. Chociaż nie … była trochę inna.
To było dziwne. Magia Toma była ostra, dusząca i agresywna. Ta,
którą czuł na skórze była spokojna, łagodna, kojąca, a
przecież wyczuwał podobieństwa. To tak, jakby stanowiły
przeciwieństwo, albo też jakby się wzajemnie uzupełniały.
Niespodziewanie poczuł jak ta magia go otula i rozluźnił się pod
jej wpływem. Ku własnemu zdumieniu przestał nawet odczuwać skutki
wcześniejszego spotkania z ojcem. Zdumienie zaparło mu dech w
piersiach. Co to był do diabła za eliksir? Spojrzał na swoją dłoń
i przez chwilę zapomniał jak się oddycha. Nie było na niej nawet
śladu po szpecącej bliźnie. Z niedowierzaniem dotknął w tym
miejscu skóry, ale nie poczuł nic oprócz zdrowej, gładkiej dłoni.
Poczuł wzruszenie. Przez tyle lat nosił tą skazę … łzy
popłynęły znowu i nie powstrzymywał ich. Ta magia była tak
bardzo pocieszająca. Skoro nie należała do Toma, to do kogo?
Czyżby do twórcy eliksiru, czyli Arena? To byłby najbardziej
logiczny wniosek. Zresztą pasowała do niego. Abraxas wyczuł, że
działanie eliksiru i tej przyjemnej magii jest coraz słabsze i
odruchowo westchnął czując coraz słabsze działanie mikstury.
***
Lektura ksiąg zdobytych od Riddle'a
zajęła Arenowi więcej czasu niż myślał. Musiał się naprawdę
skupić na tym co czytał, bo kompletnie nie orientował się w
temacie, a nie chciał niczego przegapić. Niestety jego myśli
często biegły w zupełnie innym kierunku.
Pierwsza publikacja wyjaśniała ogólne
podstawy magii żywiołów. Nakreślała zarys historii jej twórców
oraz najczęściej używane zaklęcia. Nic jednak nie wnosiła w
sprawę pieczęci zastosowanych na Agresji. Druga była już
ciekawsza. Po jakimś czasie ocenił zresztą, że mimo iż
poprzednia książka była stosunkowo trudną lekturą, to po jej
przeczytaniu rozumiał większość pojęć zawartych w obecnie
czytanej. Po raz kolejny zdał sobie sprawę, jakim był ignorantem.
Miał spore braki i musiał przyznać Hermionie rację w jednym:
słusznie próbowała przekonać tak jego samego jak i Rona, by
przeczytali więcej niż tylko rozdział zadany w ramach pracy
domowej. Ta rzeczywistość zmusiła go do tego. Brak magii był
przeszkodą do ocenienia jego postępów w nauce z większości
przedmiotów, dlatego musiał się wykazywać rozległą książkową
wiedzą. Tym bardziej, że większość profesorów wymagała od
niego znacznie większej ilości informacji niż podstawowa,
wyniesiona z lekcji. Rozumiał to, a z czasem docenił. Zresztą nie
dziwił im się. Przecież na jakiejś podstawie musieli go oceniać,
a dużą częścią wiedzy wyniesionej z lekcji były umiejętności
praktyczne.
Tak bardzo za tęsknił za magią. Niby
można było się przyzwyczaić do życia bez niej. W końcu
egzystował bez używania czarów wcześniej przez tyle lat.
Oczywiście nie licząc paru magicznych incydentów z czasów
dzieciństwa. Niestety wciąż jeszcze musiał uzbroić się w
cierpliwość, bo najwyraźniej regeneracja rdzenia magicznego
wymagała jeszcze więcej czasu. Aren otrząsnął się z tych
bezproduktywnych rozmyślań i wrócił do rzeczywistości i zabrał
się do przeglądania ostatniej publikacji dotyczącej magii
żywiołów.
Ten tom był właśnie tym czego
szukał. Początkowo poczuł z tego powodu złość na stratę czasu
poświęconego wcześniej czytanym książkom. W trakcie analizy
treści przestał jednak żałować wcześniejszej lektury, gdyż ta
okazała się naprawdę pomocna. Stanowiła po prostu doskonały
wstęp, pomagający zrozumieć zawiłe meandry magii żywiołów.
Po przeczytaniu ostatniej strony i
odłożeniu trzeciej książki na biurko, Aren zastanowił się nad
całością wiedzy, którą posiadł przy ich pomocy i był
zaskoczony zrozumiałością, logiką i oczywistością zasad magii
żywiołów. Z drugiej strony pewnie chwilę by mu zajęło ustalenie
kolejności zdejmowania pieczęci z Agresji, gdyby Orion mu jej nie
podpowiedział. Wbrew sobie poczuł z tego powodu wdzięczność, bo
jak się dowiedział z publikacji nakładaniem i zdejmowaniem
pieczęci żywiołów rządziło kilka praw. Podstawowe mówiło o
tym, że kilkukrotna pomyłka w procedurze rozwiązywania pieczęci
powodowała, że cały węzeł blokował się i wówczas zdjąć mógł
go jedynie twórca. Okazało się również, że dzięki
podpowiedziom Oriona, który zastosował do oznaczania pieczęci
przypadkowo dobrane kolory, nie musiał bawić się w identyfikowanie
kolejnych pieczęci. Zresztą, bez magii nie mógłby tego dokonać,
więc Orion wyświadczył mu właściwie przysługę. Teraz pozostało
zebrać potrzebne materiały i zabrać się do pracy.
Żółta pieczęć powiązana z
powietrzem, wiatrem była w zasadzie najprostsza do zdjęcia. Nabrał
powietrza w płuca i podmuchał w kawałek pergaminu, który zalśnił
i po prostu odpadł. Niebieska pieczęć powiązana z ziemią
wymagała zastosowanie gleby, bądź części rośliny. Aren
pracujący ostatnio przy roślinach nie miał tu zbyt wielkich
trudności i zdecydował się na liść mandragory. Odwrócił
Agresję grzbietem do góry, bo tam pieczęć ziemi była najlepiej
widoczna i położył na nim wspomniany liść. Efekt był taki sam
jak poprzednio. Fioletowa pieczęć związana z magią ognia była
według Arena najtrudniejszą do zdjęcia. W końcu to
nieprzewidywalny żywioł, a pracował nad książką, która jakby
nie było stanowiła materiał łatwopalny. Wspomniana pieczęć
najbardziej dostępna i widoczna była na okładce z tyłu książki.
Grey westchnął, zapalił zapałkę i zbliżył ją do tylnej
okładki tomiszcza. Na szczęście obyło się bez tragicznych
wydarzeń. Pieczęć rozbłysła pod wpływem ognia, zapłonęła
fioletowym płomieniem i zgasła zanikając. Ostatnia zielona
pieczęć, związana z wodą nie przerażała już Arena, ale okazało
się, że to właśnie ona zrobiła mu niezbyt miłego psikusa.
Wymagała zastosowania wody, więc Grey zmoczył w niej rękę i
przesunął po zielonej pieczęci i tu spotkała go niespodzianka.
Ręka zapulsowała bólem, jakby przeszył ją prąd i chłopak
zaskoczony upuścił Agresją na podłogę. Po chwili ból zanikł i
zielonooki Ślizgon podniósł tomiszcze odkładając je na biurko, a
równocześnie zastanawiając się, dlaczego tak się stało. W końcu
doszedł do wniosku, że powinien spróbować skropić pieczęć
odrobiną wody. To powinno wypełnić wymóg zastosowania wody.
Poszedł do łazienki, nalał do kubka troszkę wody i wrócił do
biurka. Przewidująco położył wielki tom na ziemi i nie
zastanawiając się już dłużej wylał tę niewielką ilość
cieczy na ostatnią pieczęć, która go wręcz oślepiła blaskiem
zanikając. Zanim przejrzał, usłyszał szerokie ziewanie, a kiedy
już przejrzał na oczy, warczenie. Najwyraźniej Agresja doszła do
siebie po śnie.
– Daj spokój! Nawet nie wiesz przez
co musiałem przejść, żeby Cię zdobyć moja droga księgo
tajemnic. – Powiedział na dzień dobry Aren uśmiechając się,
gdy księga zareagowała na jego głos i przybliżyła się do jego
stóp. Schylił się po nią i wziął ją w ręce czując jak ta
zaczyna lizać jego rękę. – Miło widzieć kogoś kto naprawdę
się cieszy, że mnie widzi. – Powiedział na to chłopak,
przytulając książkę do siebie.
Resztę dnia spędził w bibliotece na
odrabianiu świątecznej pracy domowej ze Starożytnych Run. Usiadł
w najbardziej oddalonym kącie biblioteki, chowając się przed
wzrokiem bibliotekarki i zaczął pracę. Agresja jak zwykle okazała
się wspaniałym kompanem, bardzo pomocnym przy wyszukiwaniu
informacji, bezbłędnie wskazując mu publikacje, które zawierały
potrzebne mu wiadomości. W rezultacie dość szybko posuwał się do
przodu. Oczywiście względnie szybko, bo samo wyszukiwanie
informacji to była połowa sukcesu. Wolniej szło zrozumienie
rozmaitych zagadnień. Czytając Aren naprawdę zaczynał tęsknić
za Abraxasem. Jak to możliwe, ze potrafił przedstawić te problemy
w tak przejrzysty i zrozumiały sposób? Czas mijał, a Grey
zanurzony w te wszystkie znaki, obliczenia i zależności poczuł, że
zaczynała go już boleć głowa. Zmusił się jednak do skończenia
tego, co zaczął, ale na koniec czuł się już wyczerpany do cna.
Wrócił do dormitorium, odłożył
Agresję na swoje łóżko przemawiając do niej i w nadziei, że
księga zastosuje się do jego prośby, by tam poleżała i poczekała
na niego, poszedł do Wielkiej Sali na kolację. Zajął swoje
zwyczajowe miejsce konstatując, że Toma znowu nie ma. Co prawda
wiedział, że ten próbuje pewnie zgłębiać nadal kwestie magii
umysłu, ale równocześnie trochę się zmartwił. W końcu podczas
wizyty w pokoju prefekta widział, że ten nie wyglądał zbyt
dobrze, chociaż szybko to zamaskował. Od tamtego czasu minął
przecież już tydzień. Zielonooki chłopak przez ten czas zdążył
pogodzić się z faktem, że martwi się o tego dupka. Co prawda
wydało się mu to normalne, skoro mieszkają w jednym domu, ale z
kolei trochę go oburzało własne postępowanie. W końcu przecież
Riddle nieustająco go denerwował, ale z drugiej strony … nie
chciałby, żeby Riddle padł w swoim pokoju z głodu i zmęczenia.
Dylematy spowodowały, że Aren zjadł niewiele i dość szybko
opuścił Wielką Salę planując jak by tu rozwiązać kwestię,
która go zamęczała. W końcu wpadł na odpowiedni pomysł.
Stał dobre dziesięć minut przed
kuchnią rozmyślając gorączkowo. Szalę przeważyła myśl, że
Tom miał jutro urodziny. Jakoś tak pojawiła się w umyśle Arena i
nie chciała z niego wylecieć. W końcu chłopak zdecydował się na
wejście do kuchni.
W pomieszczeniu jak zawsze wrzała
praca. Skrzaty niezwykle zaaferowane zajmowały się swoją pracą.
Aren podszedł do jednego z nich prosząc:
– Czy mógłbym prosić o zapakowanie
kolacji?
Skrzat spojrzał na niego zaskoczony,
choć Aren nie rozumiał dlaczego. Jednak pokiwał bardzo żarliwie
głową. I po chwili zawołał kilka innych stworzeń wydając
wszystkim, polecenia. Do Greya miał tylko jedno pytanie:
– Dla ilu osób?
Aren przez chwilę się zawahał.
Riddle był cholernym dupkiem, ale zielonooki chłopak jakoś źle
się czuł z tym, że tamten miałby spędzić samotnie urodziny. Co
prawda podejrzewał, że nie było dobrym pomysłem mierzyć Toma
własną miarą, ale jakoś sumienie mu nie pozwalało, a umysł
podstępnie podsuwał myśli o smutnych urodzinach w domu wujostwa.
Westchnął ciężko i w końcu odpowiedział na zadane pytanie:
– Dla dwóch.
Skrzat kiwnął głową i z pomocą
pobratymców zabrał się za pakowanie wiktuałów do kosza, rzucając
na te, które tego wymagały zaklęcia stałego ciepła, świeżości
, a na koniec, na całość zaklęcie lekkości. Aren grzecznie
podziękował i wyszedł.
Najpierw udał się jeszcze do pracowni
eliksirów, gdzie sprawdził i dodał odpowiednie składniki do dwu
bulgoczących raźno eliksirów, poświęcając każdemu z nich
konieczny czas. Trzy inne były w różnych stadiach warzenia,
polegających na odstaniu się, odpowiednim zamieszaniu, bądź
stygnięciu. Jeden z nich będzie jutro wymagał dokończenia. Był
to lekko udoskonalony eliksir leczniczy. Po wykonaniu tych
wszystkich prac, Aren sprawdził ilość ziemi u mandragor, dosypał
im jej spryskał im liście wodą. Wziął z jednej z szuflad kilka
fiolek eliksirów i kiedy na zegarze wybiła dwudziesta trzecia
zdecydował się zakończyć te wszystkie prace i ruszać do domu.
Przez moment znowu wahał się, czy warto zaczepiać Toma, później
zastanawiał się, czy nie jest za późno już dziś na odwiedziny,
ale na koniec zdecydowanie przeciął wszystkie swoje wątpliwości,
ujął w rękę kosz z jedzeniem i szybkim krokiem ruszył w stronę
pokoju wspólnego Slytherinu.
Kiedy wreszcie znalazł się pod
drzwiami pokoju Toma nie czuł już żadnego wahania i zapukał
głośno. Usłyszał znajome kroki i dźwięk otwieranych drzwi. Tom
wyglądał tak jak zwykle. Twarz wypoczęta, bez cieni pod oczami,
ale Aren doskonale czuł, że to naprawdę świetnie rzucone zaklęcia
maskujące. Nie wiedział nawet dlaczego jest tego taki pewien. Po
prostu to wiedział.
– Oh jednak jeszcze żyjesz? Wolałem
się upewnić czy aby w Twojej sypialni nie zastanę trupa – rzucił
zuchwale, nie pytając nawet o zgodę na wejście. Trochę bezczelnie
wkroczył do pokoju jak do swojego i bez pytania zasiadł w jednym z
foteli, ustawiając miło pachnący koszyk na stole. Gospodarz
wydawał się jego zachowaniem dość zdezorientowany i chwilę
trwało nim zebrał się na odpowiedź i doszedł do siebie.
– Doceniam troskę, jak widzisz wciąż
żyję i mam się świetnie. Nie sądziłem jednak, że będziesz się
tak martwić i postanowisz mnie nakarmić.
– Tak? Myślę, że uwierzę dopiero
wówczas, kiedy zdejmiesz z twarzy wszystkie zaklęcia maskujące i
powiesz mi to ponownie. – Odparł ironicznie Aren wyjmując
stopniowo z kosza najpierw talerze, filiżanki, sztućce, dzbanek z
herbatą, a później inne dania.
Tom nie komentując już niczego usiadł
na drugim fotelu obserwując zielonookiego chłopaka z osobliwym
wyrazem twarzy. Grey postanowił nie dociekać, czy to szczera twarz,
czy tylko jedna z masek. Zdecydował, że skoro już postanowił się
tutaj pofatygować to przynajmniej ma zamiar zaspokoić głód. W
końcu te wszystkie konflikty wewnętrzne nie pozwoliły mu na
zjedzenie kolacji. Nalał sobie i Riddle'owi herbaty i zabrał się
za jedzenie. Zauważył, że Tom również zabrał się bez słowa za
jedzenie. To zdecydowania poprawiło mu humor. Przynajmniej nie
będzie mieć drania na sumieniu. Chwycił za kubek upijając łyk,
ale po chwili się skrzywił. Nie była gorzka, ale mimo to miała
zbyt mało słodyczy w sobie. Spojrzał niepewnie na Riddle'a, który
jadł swój posiłek w zamyśleniu. Po chwili on również złapał
za kubek, upił, po czym zmarszczył lekko brwi odstawiając go,
wstał i wyciągnął z jednej z szafek cukiernicę wrzucając sobie
do kubka od razu cztery dodatkowe kostki. Spojrzał na Arena i nie
pytając jemu również zaserwował taką samą ilość. Cisza
pomiędzy nimi trwała aż do końca posiłku. Kiedy na stole
pozostała tylko herbata, zegar zaczął bić północ.
– W … wszystkiego najlepszego –
lekko się zacinając powiedział Aren, a Tom uniósł na niego
zdumione spojrzenie.
Ta noc stała się wyjątkowo
zaskakująca dla Toma. Najpierw nagłe pojawienie się Arena, który
w zasadzie wprosił się do jego pokoju, kolacja, a teraz to. Tom
zapomniał, że dzisiaj ma urodziny. Nigdy nikt nie składał mu
osobiście życzeń urodzinowych. W końcu w sierocińcu nikogo to
nie obchodziło, a w Hogwarcie nawet nikt nie wiedział kiedy je ma.
Teraz sam już nie wiedział jak ma zareagować. Siedzący naprzeciw
niego Ślizgon wydawał się być bardziej skrepowany niż zwykle. A
Tom poczuł, że w środku rozlewa się jakieś ciepłe uczucie i
uśmiechnął się lekko, zaskakując tym Arena.
– Skąd wiedziałeś? – Zapytał
zaciekawiony.
– Slughorn – powiedział krótko
Grey, wyciągając z koszyka świąteczny pudding. Po chwili sięgnął
do kieszeni, postawił przed Tomem dwie fiolki z eliksirami i dodał
– uznaj to za prezent.
Riddle podniósł brwi rozbawiony
widząc eliksir wzmacniający i słodkiego snu. Po chwili jednak
zwrócił uwagę na coś więcej. Były to mikstury najwyższej
klasy, a takich nie oddaje się ot tak. Aren jednak nie wyglądał
na zbyt przejętego tym faktem, szukając czegoś w koszu. Tom ujął
w dłoń fiolkę z eliksirem wzmacniającym i odkorkował wąchając.
Mikstura pachniała zaskakująco przyjemnie, a tak bez dwóch zdań
nie powinno być. Kiedy zastanawiał się jeszcze nad tym usłyszał
od strony swojego gościa:
– Spokojnie gdybym chciał Cię otruć
zrobiłbym to w bardziej spektakularny sposób. Udoskonaliłem nieco
ten eliksir i pozwoliłem sobie poeksperymentować nad jego smakiem i
zapachem. Wyszło naprawdę nieźle. Sam byłem zaskoczony. Po
testowaniu na sobie wiem, że jest całkowicie bezpieczny, a
równocześnie spełnia swoją rolę.
Po tych słowach Riddle nie zadał już
pytania, które cisnęło mu się na usta, to znaczy skąd Grey wziął
te specyfiki. Co prawda Abraxas wspominał, że Aren jest dobry w
eliksirach, ale Tom chyba tych zdolności nie docenił. Co prawda
powinien już choćby po eliksirze zwierzęcych uszu, który
zastosował zielonooki chłopak. Grey nieświadomie sprawiał, że
zainteresowanie jego osobą ze strony Toma rosło coraz bardziej.
Wrócił do studiowania eliksiru. Lekko przechylił fiolkę
zauważając, że specyfik jest nieco bardziej gęsty od oryginału.
Strącił jedną małą kroplę na czubek palca i po chwili zlizał.
Zauważył, że Aren obserwuje go uważnie, ale kiedy podniósł na
niego wzrok, chłopak speszył się odwracając spojrzenie. Eliksir
był słodki i miał nieco miodowy posmak. Riddle nie zastanawiając
się już dłużej wypił całą fiolkę i momentalnie poczuł się o
wiele lepiej. Jakby ktoś zdjął z jego ramion ogromny ciężar.
Efekty podkreślały tylko jakość eliksiru. Bez dwóch zdań, to
była mikstura klasy S. Riddle w duchu ocenił z podziwem, że Aren
jest bez wątpienia geniuszem w tej dziedzinie, natomiast głośno
skomentował:
– Po raz pierwszy w życiu jakiś
eliksir mi smakował. Gdyby udało Ci się zmienić większość
smaków tych podstawowych mikstur, to już na tym mógłbyś zbić
niezłą fortunę.
– To nie takie proste. W tym wypadku
udało mi się w zasadzie fuksem, przez błąd jaki popełniłem
jeszcze w trzeciej klasie. – Przyznał Aren po chwili, a następnie
dodał, równocześnie zdradzając czego tak ofiarnie szukał w koszu
przed chwilą. – Hmm ... chyba zapomnieli o jeszcze jednej
łyżeczce do ciasta. Nie masz może jakiejś dodatkowej?
– Obawiam się, że nie. Nie szkodzi
jednak. Wystarczy jedna. – Tom uśmiechnął się w taki sposób,
że Aren odruchowo zdwoił ostrożność. Jakoś nigdy do końca nie
był w stanie ocenić na jaki pomysł Riddle może wpaść.
– Nie sądziłem, że ktokolwiek z
czystokrwistej rodziny chciałby jeść jedną łyżeczką. W końcu
istnieje etykieta, maniery i w ogóle te wszystkie mało istotne
sprawy, które normalnych osób by raczej nie obchodziły. W końcu
moja krew w waszym mniemaniu w jakiejś części jest brudna. –
Zakpił Grey, na co niespodziewanie usłyszał:
– W takim razie to nie problem. Tym
bardziej, że nasza krew jest taka sama. – Tom oznajmił to biorąc
łyżeczkę i nabierając sobie ciasta bezpośrednio z formy, po czym
włożył ją do ust. Po chwili odłożył ją z powrotem,
równocześnie spokojnie obserwując reakcję Arena..
Aren tymczasem aż otworzył lekko usta
z zaskoczenia, kiedy usłyszał z ust Toma rewelacje o jego
pochodzeniu. Riddle był półkrwi? Grey przypuszczał dotąd, że
czerwonooki był czystokrwistym czarodziejem jak pozostali z jego
grupy. To było niebywałe. Porzucił jednak tę myśl patrząc na
ciasto, które wyglądało naprawdę nieźle i chciał go spróbować.
Jeżeli chodziło o słodycze był naprawdę łasuchem. Nie wahając
się ani chwili chwycił za wspólny sztuciec, nabierając sporą
porcję, która po chwili wylądowała w jego buzi. Po chwili odłożył
łyżeczkę, którą przejął znowu Tom, rozkoszując się słodyczą
wypieku. W dosyć krótkim czasie udało im się opróżnić sporej
wielkości formę. Ostatnia porcja należała do Arena, kiedy chciał
ją już zjeść, jego ręka została zatrzymana przez Toma, który
bezczelnie skierował ją do swoich ust i pożarł ten kawałek z
jego ręki.
– Hej! To było moje! – Powiedział
na pozór obrażony Grey, zaskoczony tym niecodziennym zachowaniem
Riddle'a.
– Potraktuj to jako przywilej
solenizanta. – Ogłosił Tom oblizując lekko usta, na których
mimochodem Aren zawiesił na chwilę wzrok.
– Dziś Ci odpuszczam tylko dlatego,
że masz urodziny. – Mruknął trochę speszony.
– Hmm ... zatem gdy tylko stąd
wyjdziesz wracamy do punktu wyjścia? Szkoda.
– Nie wiem dlaczego myślałeś
inaczej. Uważam, że nie powinno się spędzać urodzin w samotności
i tyle – skłamał gładko Aren w nadziei, że brzmiało to
szczerze.
– Więc to była tylko litość? –
Zapytał Tom i Aren wyczuł coś dziwnego w jego głosie.
– O … oczywiście, że ... – głos
Arena zawisł w ciszy. Mógł go teraz zranić. Powiedzieć, że go
to nie obchodzi i była to tylko litość nic więcej. Jednak kiedy
pomyślał, że to może faktycznie zaboleć Riddle'a sam poczuł ból
i zrezygnował. – Nie ... – dokończył słabo i wstał z fotela
patrząc na zegar, który wskazywał już drugą w nocy. – Już
późno będę się zbierać.
Aren zaczął iść w stronę drzwi, a
Tom siedząc nadal w fotelu walczył ze sobą. Kiedy jego gość już
otwierał drzwi, zdołał wreszcie powiedzieć zupełnie szczerze:
– Dziękuję.
Aren się nie odwrócił, ale
delikatnie zamknął za sobą drzwi i uśmiechając się wrócił do
swojego dormitorium.
Tom po raz pierwszy w życiu czuł, że
powinien przeprosić Arena. Jednak było to trudniejsze niż
przypuszczał. Nie potrafił wydusić z siebie tego krótkiego słowa.
Nie znosił tego słówka, bo przypominało mu czasy, gdy był
dzieckiem i inne starsze dzieci próbowały wymuszać na nim
przeprosiny za wszystko. Nawet za to że żył, że istniał.
Westchnął ciężko. To było trudne. Jednak ciepło, które czuł
odkąd przyszedł Aren wciąż w nim się tliło i było naprawdę
przyjemne. Pierwszy raz coś takiego czuł i po raz pierwszy cieszył
się ze swoich urodzin.
Za dwa dni wracali inni uczniowie i
zostanie wybrany uczestnik Turnieju. Do tego czasu Tom podejrzewał,
że uda mu się skończyć to, nad czym pracował od wielu dni.
Spojrzał na pierścień leżący na nocnym stole koło łóżka.
Dziś jednak pozwoli sobie na sen, skoro ktoś postanowił o niego
chociaż raz zadbać. Przygotował sobie łóżko, dokonał
niezbędnych ablucji i upił pół buteleczki eliksiru słodkiego
snu. Już po chwili zapadł w głęboki sen.
***
W końcu nadszedł dzień wyczekiwany
przez Abraxasa. Stanął przed bramą Hogwartu. Hol zamku był
przepełniony wracającymi po świętach do szkoły uczniami. To
oczywiście utrudniało mu przemieszczanie się ku pokojowi wspólnemu
Slytherinu i niepomiernie irytowało, ale w końcu się przedarł
przez te nieznośne tłumy i teraz ruszył już szybciej. W pokoju
wspólnym było dosyć głośno. Trwały wszechobecne rozmowy,
relacje z pobytu w domu. Nie zamierzał brać w nich udziału i
skierował się prosto do dormitorium. W pokoju byli oczywiście
wszyscy, oprócz jednej osoby i to tej, na której mu najbardziej
zależało. Przeklął w myśli Arena. Był pewien, że chłopak
zaszył się w tej cholernej pracowni eliksirów. Tam nie mógł
wejść, ale miał nadzieję, że Grey z niej wyjdzie na obiad i tam
się zobaczą. Spotkał go zawód. Za to Tom wydawał się w
podejrzanie dobrym nastroju. Było to dziwne. Jednak Abraxas
zaprzątnięty swoim problemem nie bardzo miał ochotę zgłębiać
powody dobrego humoru ich Pana. W pewnym momencie Malfoy doszedł
nawet do wniosku, że Riddle jest właściwie jedyną osobą, która
na dzień dzisiejszy mogłaby cokolwiek wiedzieć o aktualnym miejscu
pobyto Greya, ale równocześnie była to ostatnia osoba, którą
Abraxas zamierzał pytać o cokolwiek, a o Arena w szczególności.
Wolał nie ryzykować, że zepsuje Tomowi nastrój i przysporzy sobie
bólu. Był zmęczony. Ojciec na koniec pobytu w domu dał mu
porządnie popalić. Właściwie to nie zamierzał teraz o tym
myśleć. Aktualnie jego priorytetem był Aren. Postarał się jak
najszybciej ukończyć posiłek i udał się na poszukiwania.
Zawędrował nawet pod obraz
przedstawiający centaura i zapytał go o to, czy poszukiwanego
Ślizgona nie ma przypadkiem w środku. W odpowiedzi otrzymał
stanowcze zaprzeczenie, które wbrew pozorom go ucieszyło. Miał z
głowy jedno miejsce. Arena nie było również w bibliotece, którą
Malfoy dokładnie przeszukał pod tym kątem. Na tym skończyły mu
się pomysły i postanowił wrócić do dormitorium, rozpakować się
i trochę odpocząć. Wyszedł z założenia, że Aren prędzej, czy
później wróci do pokoju. Opróżnił swój kufer i rozmieścił
rzeczy. W tym czasie wrócili inni, ale oczywiście oprócz Arena.
Spać mu się na razie nie chciało, więc położył się na łóżku,
wybrał książkę i zaczął ją czytać. To zajęcie okazało się
nad wyraz nużące i oczy prawie mu się zamknęły, kiedy usłyszał
ciche skrzypnięcie drzwi wejściowych. Abraxas przeniósł wzrok na
wchodzącego Arena, który wyraźnie wracał z zewnątrz. Miał na
sobie długi, zimowy płaszcz, zarumienione od mrozu policzki. Malfoy
westchnął w duchu zrezygnowany. Szukania na zewnątrz właściwie
nie brał pod uwagę.
Na pojawienie się Greya pierwszy
zareagował Edgar. Ruszył w jego stronę z promiennym uśmiechem na
twarzy mówiąc:
– Aren! Gdzie się podziewałeś? Jak
spędziłeś czas wolny? – Spojrzenie Arena spowodowało, że się
zatrzymał i dodał już mniej entuzjastycznie z niepewnym uśmiechem
– nadal się gniewasz? Myślałem, że zrozumiesz po tym co
napisałem.
– Nie przeczytałem, więc nie wiem –
oznajmił zielonooki Ślizgon rozbierając się z okrycia
wierzchniego. Edgar sposępniał niemal natychmiast i wrócił do
siebie.
Abraxas natomiast, obserwując to co
się działo zwątpił nieco w swoje zamierzenia. Myślał że Aren
przez przerwę świąteczną trochę ochłonie, jednak wcale na to
nie wyglądało. Grey wyraźnie go ignorował. Nawet nie spojrzał w
jego kierunku co nie wróżyło dobrze. Malfoy zdecydował, że wobec
takiego dictum poczeka z rozmową aż będą sami. Nie zamierzał
narażać się na odepchnięcie. Westchnął i przez przypadek
uchwycił spojrzenie uważnie obserwującego go Oriona. Pewnie
domyślał się, że podejmie próbę odzyskania zaufania u Arena i z
pewnością podobnie jak on sam wiedział, że nie będzie to łatwe.
Nie będzie też przyjemne, przynajmniej na początku. Przekonała
Abraxasa o tym już kolacja. Aren zajął w Wielkiej Sali swoje dawne
miejsce odsunięte od wszystkich. Kiedy Malfoy spróbował się do
niego przysiąść, został powitany wzrokiem tak pełnym złości,
że od razu zrezygnował z tego pomysłu i usiadł na swoim stałym
miejscu w grupie Toma. Inni mieszkańcy domu węża natychmiast
zauważyli tą nagłą zmianę. Malfoy dostrzegł na ich twarzach
szydercze uśmiechy. Podejrzewał kłopoty i zaczynało go to
martwić. Od pewnego czasu, czyli odkąd grupa Toma uznała go za
„swojego”, nikt nie odważył się otwarcie gnębić Greya.
Teraz mogło się to zmienić, a tego nie chciał. Musiał załatwić
to z Arenem jak najszybciej.
***
Kolejny dzień był w pewnym sensie
dniem historycznym, bo to właśnie dziś miał zostać wybrany
uczestnik Turnieju Trójmagicznego. Mimo podekscytowania Abraxas
przez cały dzień starał się rozmówić z Arenem, który zgrabnie
i sprytnie tego unikał. Zdążył jednak przez ten czas zauważyć,
że z dłoni Malfoya zniknęła niesławna blizna. Ucieszyło go to i
zupełnie nagle poczuł, że żałuje tego co napisał w liście.
Wtedy naprawdę tak, a nie inaczej uważał. Teraz, po przemyśleniu
wszystkiego niektóre sprawy oceniłby jednak inaczej, ale póki co
słowo się rzekło i listu nie da się zniwelować.
Grey zdążył zauważyć, że cała
reszta domu Slytherina widocznie uznała, że został wyrzucony z
grupy Toma, do której de facto nigdy nie należał. Ślizgoni dali
mu to do zrozumienia w specyficzny sposób, wracając do etapu
poszturchiwania, popychania i komentarzy, z których dowiedział się
przynajmniej o co chodzi. Tak minął mu dzień. Po południu do
Hogwartu zaczęli napływać goście, którzy mieli uczestniczyć w
uroczystości wyboru, którego miała dokonać Czara Ognia. Pojawili
się wytypowani pracownicy ze wszystkich szkół uczestniczących w
Turnieju, by nadzorować wybór. Nie mogło się oczywiście obyć
bez wszędobylskiej prasy, której przedstawiciele byli tu po to, aby
zrelacjonować społeczeństwu przebieg tego wydarzenia. Już przed
dwudziestą w Wielkiej Sali, bogato ozdobionej na tę uroczystość
sztandarami, girlandami i rzęsiście oświetlonej setkami świec,
było tłoczno i gwarno. Uczniowie szeptali wciąż do siebie
czekając na aktywację Czary. Napięcie wzrastało. Parę minut
przed wielką chwilą głos zabrał dyrektor Dippet witając i
przedstawiając gości i dając krótki rys historyczny tradycji
Turniejów Trójmagicznych.
Aren czuł zrozumiałą dla siebie
awersję do Czary Ognia, dlatego nie próbował nawet siadać jak
najbliżej, by wszystko widzieć. Wolał siedzieć sobie spokojnie z
tyłu ciesząc się z przestrzeni i swobody. Kiedy dyrektor zaczął
swoją przemowę, Aren skwapliwie się wyłączył i zanurzył we
własne myśli. Cieszyło go, że prawdopodobnie większość uczniów
starszych roczników wyjedzie wraz z wybranym przedstawicielem na
Turniej do Dumstrangu. Dawało mu to szansę na spokojne przetrwanie
drugiego semestru. Miał wielką nadzieję, że Czara go nie
zawiedzie i wybierze Toma. To by go uwolniło od Riddle'a na dłuższy
czas. Tok jego myśli został przerwany przez równomierne, rytmiczne
wybijanie godziny dwudziestej przez specjalnie przygotowany do tego
zegar. Dyrektor skończył już wyraźnie przemowę, bo w tej chwili
obserwował spokojnie Czarę Ognia, Reporterzy skierowali wszystkie
swoje pomoce i sprzęty również na nią, a wśród licznej
publiczności zaległa idealna cisza, zdumiewająca w tak licznym
zgromadzeniu. Kiedy zegar skończył Dyrektor spokojnym krokiem
zbliżył się do Czary i aktywował ją na chwilę przykładając do
niej różdżkę. Błękitne płomienie magicznego artefaktu zaczęły
wirować i kotłować się w środku, a po chwili wystrzeliły w górę
i wyrzuciły z wnętrza kawałek pergaminu, który chwilę później
opadł na podłogę. Dippet obserwowany przez dziesiątki oczu
podniósł go, rozłożył i zmarszczył brwi jakby w zdumieniu.
Chwilę milczał jakby się zastanawiając, a audytorium czekające w
napięciu milczało i przypominało bardziej wystrój sali niż
żywych ludzi. W końcu Dyrektor oderwał wzrok od trzymanego skrawka
pergaminu i zaczął:
– Mam przyjemność oznajmić, że
głównym reprezentantem Hogwartu na Turniej Trójmagiczny został
... Tom Riddle! – Po tym oświadczeniu w zamarłej publiczności
nic się nie zmieniło, jedynie goście Hogwartu rozglądali się
trochę zdeprymowani zachowaniem gospodarzy. Cisza i bezruch
sugerowały, że coś jest nie tak. Kiedy pierwszy szok minął,
uczniowie systematycznie zaczęli odwracać się w stronę, gdzie
siedział Tom czekając na jego reakcję, ale wciąż zachowując
ciszę. Podobnie zareagowali nauczyciele. Zdezorientowani goście i
reporterzy rozglądali się nadal niespokojnie nie bardzo rozumiejąc
w czym rzecz, ale wyczuwając, że coś jest nie tak.
Tom początkowo był pewny, że się
przesłyszał dlatego jego reakcja przyszła z opóźnieniem. Nabrał
pewności, że jednak słuch go nie mylił dopiero wówczas, gdy
spoczęły na nim rozliczne spojrzenia uczniów i nauczycieli. Cała
szkoła nie mogła się przesłyszeć. Pierwszym odruchem naturalnie
był gniew, który go wypełnił. Prefekt Slytherinu poczuł jak
próbuje się gwałtem wydostać na zewnątrz, więc szybko spuścił
oczy, skupił się na wewnętrznej walce i na utrzymaniu wyrazu
twarzy przykładnego ucznia. Siłą postarał się zapanować nad
sobą, ale oczywiście najbliżej siedzące osoby odczuły jego aurę.
Nie mógł uwolnić swojej magii tutaj, publicznie, przy tych
wszystkich ludziach, a zwłaszcza przy mediach. Uznał, że chwila,
którą na to poświęcił może być uznana za moment zaskoczenia i
kiedy tylko był pewien, że nie „wybuchnie” wstał z
przyklejonym do twarzy uprzejmym uśmiechem i ruszył w stronę
Dippeta. Dopiero teraz rozległy się oklaski. Początkowo trochę
nieśmiałe i głównie ze strony gości, ale później już bardziej
zdecydowane, choć nikt nie śmiał wiwatować. Riddle wciąż
walczący z przepełniającą go wściekłością, ale uśmiechnięty
podszedł spokojnie do obserwującego go, dość sztucznie
uśmiechniętego dyrektora i wymienił z nim uścisk ręki. Dopiero
wtedy oklaski stały się bardziej szumne.
Tymczasem w Riddle'u kłębiły się
oprócz wściekłości myśli. Zastanawiał się kto śmiał oszukać
Czarę Ognia, kto śmiał oszukać i wrobić w uczestnictwo w tym
zakichanym Turnieju jego?! Kto mógł być tak bezczelny?! Stał
teraz przed całym audytorium, więc postanowił skupić się na
twarzach. Zdecydował się wykorzystać tą okazję i rozejrzeć się
po tych wszystkich ludziach. Zabije, zabije po długich męczarniach
głupca, idiotę, który to zrobił. Rzucił mu wyzwanie, jak śmiał.
Oczy Toma przeszukiwały szybko tłum, ale póki co widział na
twarzach jedynie różne stopnie radości, a czasem odrobinę trwogi.
Dopiero, kiedy jego wzrok sięgnął odległych tyłów przy stole
Slytherinu na jednej twarzy odnalazł emocje, które jak latarnia
odbijały się od powszechnego tła. Riddle wiedział już, że
znalazł winowajcę. Wściekłość zakotłowała się w nim z nową
siłą, a oczy zwężyły od złości, ale panował nad sobą …
prawie. Strumyczki mrocznej magii wymykały się czasem spod jego
kontroli, choć walczył o ich powstrzymanie. Dippet w pewnym
momencie spojrzał na niego czujnie, dlatego Tom zdwoił wysiłki i
skupił się na twarzy Arena, na której widniał radosny uśmiech
satysfakcji, a zielone ślepka iskrzyły się i błyszczały. Miał
ochotę zgasić ten uśmiech, mimo że tak piękny i zobaczyć ból w
tych oczach, chociaż teraz właściwie były śliczne i przypominały
błyszczące klejnoty. Walkę w duszy Toma przerwał spokojny głos
dyrektora, który oznajmił.
– Proszę o ciszę … dziękuję …
Pragnę zakomunikować, że w zasadach reaktywowanego Turnieju
Trójmagicznego za zgodą wszystkich zaangażowanych stron
wprowadzona została pewna zmiana. Jak prawdopodobnie większość z
Was wie, jedna z naszych społeczności jest w stanie wojny z pewnym
czarnoksiężnikiem. Dlatego też, by zagwarantować maksymalne
bezpieczeństwo i zminimalizować możliwość kłopotów związanych
z tą właśnie sprawą, wprowadziliśmy pewną zmianę. Każdy z
głównych reprezentantów może wybrać spośród wszystkich uczniów
danej szkoły dwóch sekundantów. Osoby te będą miały także
szansę wypróbować swoje siły w Turnieju. Przygotowane bowiem będą
zadania grupowe. Informowani jesteście o tym fakcie dopiero teraz,
ponieważ uznaliśmy, że należy utrzymać go w tajemnicy do czasu,
aż zostanie wybrany główny reprezentant. To gwarantowało
indywidualną decyzję i możliwość swobodnego wyboru ze strony
wybranego przez Czarę Ognia ucznia. Zniwelowało również wszelkie
ewentualne zakulisowe działania, które mogły zaważyć na decyzji
głównego reprezentanta. Skoro już wszystko zostało wyjaśnione …
Tom, czy możesz wybrać dodatkowe dwie osoby do swojej drużyny?
Aren słuchając przemowy dyrektora
przeżył swoisty szok. Uśmiech na jego twarzy stał się niepewny,
a oczy rozszerzyły się z zaskoczenia i straciły sporo z bijącego
od nich blasku. Do serca zakradł mu się też niepokój zwłaszcza
na widok zmian następujących na twarzy Toma.
Podczas przemowy Dippeta twarz Riddle'a
maska grzecznego ucznia z przyklejonym dość sztucznym uśmiechem,
ewoluowała w twarz grzecznego ucznia okraszoną lekkim, perfidnym
uśmieszkiem triumfu. To nie zwiastowało niczego dobrego, ale Aren
nie zdążył się nawet przestraszyć, kiedy z ust Riddle'a padły
nazwiska:
– Abraxas Malfoy i Aren Grey – Na
audytorium ponownie wybuchły oklaski, ale też głośne dyskusje
nawet wśród nauczycieli. Z tego co wyłapało czujne ucho Toma,
rozmowy dotyczyły wątpliwości wokół wybrania przez niego
czarodzieja nie mogącego używać swojej magii. Jego samego to nie
obchodziło. Aren chciał się go pozbyć, tak? No to miał dużego
pecha. Mógł słuchać co się do niego mówi. Obiecywał przecież,
że Grey ma się przygotować na to, że nie ma przed nim ucieczki.
Jego perfidny uśmiech się poszerzył, gdy napotkał wzrokiem
wściekłe spojrzenie w kolorze Avady.