środa, 7 lutego 2018

Rozdział 26: Czarowna zieleń

Tym razem ciut wcześniej, wena bardzo dopisuje, żałuje tylko że nie czas. Oddaje w wasze ręce kolejny długi rozdział i chyba muszę przywyknąć do myśli, że się wydłużają. Jednak nadal chcę zachować tempo 1 rozdział na miesiąc, choć ambitnie sobie założyłam 14 rozdziałów na rok.

Dziękuję ślicznie za komentarze:

Akuma B: Zaległości spore, jednak doceniam fakt, że mimo to komentujesz to bardzo miłe :) Co do reedycji śmiało czytaj to co jest teraz, bo zajmie to naprawdę sporo czasu nim wszystko ogarniemy. A zakładam że ten czas można liczyć 1-2 lat. Zwłaszcza że ostatnio nie potrafię znaleźć wolnego czasu a jak już to zajmuje się wtedy nowym rozdziałem.

Unkonown: Kochana, naprawdę mi nie przeszkadza, że nie wiesz co napisać. Ostatni komentarz i tak był bardzo ciekawy, gdyż uwielbiam wiedzieć przemyślenia czytelników na temat ostatnich wydarzeń. Jest to absolutnie fascynujące. Mam nadzieję, że i ten rozdział sprawi  ci tyle radości co ostatni ;*.  Co do złości Toma na temat wyboru go do turnieju. To w końcu przyszły Czarny Pan a tu ktoś wrobił go bez jego wiedzy. W dodatku od początku wiedział, że Aren nie planuje się wybrać do Durmstrangu.

Queen of the wars in the stars: Ojejku jak cudownie było czytać etapami twoje przemyślenia na temat danej akcji! Naprawdę dziękuję! Mam jeszcze kilka wątków, które muszę przypomnieć czytelnikom , nie tylko motyw z wycieczką ;) tu parę rzeczy dodam, tam wyjaśnię... W sumie całkiem zawiła jest fabuły Signum jak też o tym myślę. Jednak powoli układamy elementy układanki. Cieszy mnie, że poruszyły cię momenty z Abraxasem. Naprawdę bardzo lubię tę postać. Jeżeli lubisz momenty Tom/Aren powinnaś być zachwycona w tym rozdziale... Więcej nie zdradzam :*. Dziękuję, że wzięłaś sobie do serca, że rozdział jest dłuższy  i tak jak już pisałam wcześniej, taka ilość już zostaje... Chyba nie mam już na to wpływu... Samo się pisze... ^^  Weny dzięki wam mam sporo. dziękuję <3.

Betowała: Matonemis



Rozdział 26: Czarowna zieleń

Czara Ognia wytypowała Toma i Aren przeżywał chwilę radości, że tym sposobem pozbędzie się na jakiś czas Riddle'a. Płonący wzrok prefekta Slytherinu z pewnością by zabił uradowanego spiskowca, gdyby tylko mógł.

Tą wesołą chwilę zważył Greyowi dyrektor Dippet, ogłaszając decyzję o poszerzeniu zespołu uczestników o kolejne dwie osoby. W tym samym momencie w oczach Toma dało się dojrzeć podejrzany błysk satysfakcji. Zielonooki chłopak momentalnie zaczął przeczuwać kłopoty. Miał tylko nadzieję, że czerwonooki wykaże się rozsądkiem, ale oczywiście się przeliczył. Głos Toma ogłaszający nazwisko Abraksasa i jego spowodował, że Aren zamarł w niedowierzaniu. To nie mogło dziać się znowu. Już raz to przechodził. Chwilę trwało nim otrząsnął się z umysłowego odrętwienia i zerwał jak pchnięty sprężyną, oznajmiając donośnym głosem:

– Nie zgadzam się na uczestnictwo w Turnieju.

Zielonooki chłopak zauważył, że Riddle nie bardzo przejął się jego protestem, a wręcz wydawał się być zadowolony. Tymczasem sam miał ogromną ochotę zmazać mu uśmiech z twarzy choćby uderzeniem. W Sali po tym oświadczeniu zawrzało. Przedstawiciele prasy byli szczęśliwi, a ich samopiszące pióra wręcz śmigały po pergaminach notując wieści o niesamowitej sensacji jaką był młody uczestnik Turnieju nie wyrażający zgody na udział. Uczniowie natomiast byli oburzeni i wyrażali to odczucie w dziwaczny sposób, czyli obrzucając go obelgami. Najłagodniejsze z nich mówiły o tym jaki to on jest niewdzięczny i jak to nie zasługuje na zaszczyt, który go spotkał. Chaos opanował dyrektor przerywając głośnym:

– Cisza! Arenie, Abraxasie możecie tutaj do nas podejść?
Brzmiało to jak grzeczna propozycja, ale twardy głos nie pozostawiał miejsca na sprzeciw. Aren ruszył więc w stronę centrum wydarzeń starając się ominąć wszystkie pułapki, jakie napotykał po drodze. Przykładem mogło być kilka podstawionych mu przez współdomowników nóg. Zadowolenie na twarzy Riddle'a obserwującego jak pokonuje ten tor przeszkód podrażniło Greya. Zareagował przekorą i z premedytacją nadepnął na wystawioną nogę jakiegoś siódmoklasisty ze Slytherinu. Zupełnie nie przejął się ani jękiem bólu, ani złymi życzeniami z ust poszkodowanego. Dalsza wędrówka nie nastręczała już takich trudności i w końcu doszedł do dyrektora, który zarządził w tym momencie pół godziny przerwy na naradę, po czym skinięciem głowy w kierunku przedstawicieli Ilvermorny i Durmstrangu zaprosił ich na nią. Aren zauważył, że Beery i Slughorn również wstali ze swoich miejsc podchodząc do dyrektora i coś szepcząc. Widocznie przekonali Dippeta do swoich racji, bo odwrócił się w kierunku trójki uczestników ze słowami:

– Najpierw naradzimy się we własnym gronie w moim gabinecie. a gdy już dojdziemy do porozumienia zawołamy was byście dołączyli.
Do gabinetu dyrektora dotarli w ciszy. Każdy z pewnością myślał o tym samym, ale nikt nie przerwał milczenia. Armando również analizował w myśli zaistniałą sytuację. Już sam wybór Toma przez Czarę Ognia wydawał się zaskakujący. Przecież chłopak głośno wyrażał już od dawna brak zainteresowania Turniejem. Jego zaskoczenie po ogłoszeniu uczestnictwa było wyraźne i to było dziwne. Może w przypadku gorszego ucznia Dippet dochodziłby prawdy. Co prawda niewiele by to zmieniło, bo kontrakt byłby już zawarty, ale przynajmniej odkryłby spiskowca, który oszukał Czarę. W Riddle'a wierzył. Wiedział, że młodzieniec da sobie radę. Od dawna zresztą żałował, że Tom nie zamierza startować z ramienia Hogwartu. Natomiast w zdumienie wprawiła go nierozwaga Toma w wyborze współuczestników zawodów. Wybór Arena nastręczał wielu kłopotów z czego, jak się wydawało, Grey zdawał sobie doskonale sprawę. Stąd jego ostry sprzeciw, któremu Armando absolutnie się nie dziwił. Z drugiej strony wzburzenie Riddle'a i jego decyzja mogły wskazywać na winowajcę. Zemsta prefekta Slytherinu wydała się jednak Dippetowi zbyt okrutna. Niestety, sam dyrektor Hogwartu był pomysłodawcą rozszerzenia grupy uczestników Turnieju, dlatego teraz poczuł się w obowiązku próbować rozwikłać ten problem. Przed wejściem do gabinetu bez słowa skinął na trójkę uczniów by zostali i zaczekali, po czym gestem zaprosił pozostałych do środka.

– Nie możemy Arena dopuścić do Turnieju Armando! – wypalił zaraz po zamknięciu drzwi Horacy, nie przejmując się zdezorientowanym wyrazem twarzy dwójki przedstawicieli z innych szkół.

– Dyrektorze Dippet, czy może nam Pan wyjaśnić dlaczego wybuchło takie... zamieszanie? – zapytała kobieta, która była przedstawicielką Ilvermorny
– Właśnie! Również chciałbym się tego dowiedzieć – poparł ją mężczyzna reprezentujący Durmstrang. – Swoją drogą uważam, że to jakaś kpina z tradycji Turnieju Trójmagicznego! To skandal! Jak wasz uczeń śmiał odmówić udziału w tak wzniosłym wydarzeniu! – Tyradę przerwał Beery, który uprzedzając ewentualną reakcję dyrektora stwierdził:

– To proste do wyjaśnienia. Aren nie może używać magii. – Odpowiedź zupełnie zaskoczyła oboje obcych, a nauczyciel Zielarstwa kontynuował – chłopak jest ofiarą pewnej klątwy. Dopóki jego rdzeń magiczny się nie zregeneruje nie jest w stanie rzucić nawet najprostszego zaklęcia. Problematyczne jest nawet zwykłe Lumos. Stąd to poruszenie i kontrowersje wokół decyzji Toma. Przecież doskonale wiemy jaka jest historia tych zawodów. Wiemy też, że Turniej nie jest spacerkiem po łące, ani sielanką. To zdecydowanie niebezpieczne wydarzenie, a my w tej chwili mamy rozstrzygnąć, czy dopuścić do udziału czarodzieja, który nie ma dostępu do własnej magii i przez to jest właściwie bezbronny. Od razu powiem, że osobiście jestem temu przeciwny. Dyrektorze, chłopak może umrzeć podczas tych zawodów! Mieliśmy go chronić, a nie posyłać na pewną śmierć!

W czasie tej przemowy przedstawiciel Durmstrangu ochłonął widocznie z pierwszego zaskoczenia, bo teraz oświadczył z absolutną pewnością siebie:
– Zapominacie chyba o jednej ważnej rzeczy. W zasadach Turnieju, które wszak razem negocjowaliśmy jest jasno określone, że wybór pozostałej dwójki członków drużyny szkoły przez głównego uczestnika jest niepodważalna. Zastanawiam się jak niby chcecie to ominąć? Uważam, że po to uzgadnia się zasady, by się ich trzymać. Nikt z nas nie jest winien, że najwidoczniej główny reprezentant tej szkoły był bezmyślny. Wyznaczając kolegę bez magii ściągnął sobie na głowę dodatkowy problem. Trudno. Nie widzę powodu, by ratować go od kuli u nogi, którą sam sobie wybrał.
– Jak śmiesz ty... – nie wytrzymał tej gadaniny profesor Eliksirów, ale Dippet czujnie uniósł rękę, by uciszyć jego protesty tym bardziej, że prawdopodobnie wyrażały absolutną pogardę dla wysłannika Durmstrangu. Przez chwilę panowała cisza, którą przerwała przedstawicielka Ilvermorny:
– Może porozmawiajmy o jakimś ugodowym wyjściu z tej niecodziennej sytuacji? Skoro chłopiec faktycznie nie może używać magii, to nie dziwię się, że nie wyraża zgody na uczestnictwo w Turnieju. Właściwie należałoby podziwiać odwagę z jaką swoje zdanie wyraził. Zastanawiam się i mam nadzieję, że panowie mnie w tym poprzecie, czy nie udałoby się przekonać waszego uczestnika by zmienił tą kandydaturę.
– Nonsens. Dlaczego mielibyśmy iść na rękę Hogwartowi? Wszystko poszło zgodnie z planem, więc nie widzę powodu byśmy mieli zmieniać decyzję tutejszego głównego uczestnika – pełnomocnik Durmstrangu był nieustępliwy. Jego wypowiedź wywołała złośliwy uśmieszek na twarzy Beery'ego i komentarz:
– Oh przyznaj się... po prostu obawiacie się konkurencji.

– Konkurencji?! Ha! Mielibyśmy się obawiać czarodzieja, który jest praktycznie szlamą!?

– Co takiego? Ależ to zwykła dyskryminacja! Jak możesz coś takiego mówić?! – Tym razem podniosła głos kobieta równocześnie wstając z krzesła i mierząc przedmówcę ostrym spojrzeniem. Zanosiło się na większą awanturę, ale starcie przerwał spokojnym,
zdecydowanym głosem dyrektor Hogwartu:

– Wystarczy moi drodzy... Proponuję dwa wyjścia...

***
Tymczasem trzej chłopcy czekający na korytarzu przed wejściem do gabinetu dyrektora milczeli jak zaklęci. Napięcie było tu tak gęste i wyczuwalne, że można je było kroić nożem, gdyby ktokolwiek wpadł na taki pomysł.

Abraxas przyglądał się cichej konfrontacji między Arenem i Tomem, którzy zdawali się próbować wzajemnie zabić wzrokiem. Był pełen uznania dla zielonookiego. Grey zdawał się być odporny na wzrok Riddle'a. Właściwie we wszystkich innych budził on trwogę, a przynajmniej duży niepokój, ale oczywiście zupełnie nie działał na tego specyficznego chłopaka. Malfoy obserwował i czekał. Wiedział, że wreszcie któryś z nich nie wytrzyma i jakoś odreaguje. W jego głowie wciąż jeszcze tkwiło i kotłowało się wspomnienie z Wielkiej Sali. Prawdę mówiąc nie musiał zgadywać kto maczał palce w tym, że kartka z nazwiskiem Riddle'a znalazła się w Czarze Ognia. Podziwiał odwagę Arena. Gdyby nie zmiana organizacji Turnieju, zielonookiemu chłopakowi udałoby się pozbyć na dłuższy czas swojego nemezis. Zauważył jak Aren wciąż mierzący się wzrokiem z Tomem zagryza wargę. Wyglądało na to, że był już u kresu wytrzymałości. Abraxas jeszcze nie widział go tak bardzo wytrąconego z równowagi jak teraz. Nagle niemal podskoczył zaskoczony okrzykiem:

– Riddle! Ty cholerny dupku! Jak mogłeś?! Czy zdajesz sobie sprawę co właśnie zrobiłeś?!
Słysząc te słowa Abraxas na chwilę wstrzymał oddech. Jeszcze nie słyszał, by ktokolwiek zwrócił się w taki sposób do Toma. Odruchowo ścisnął różdżkę w kieszeni na wypadek, gdyby trzeba było ratować Arena przed wściekłością jego Pana. Widział jak wzrok Riddle'a ciemnieje, ale czerwonooki spokojnie odpowiedział:

– Ty byłeś tym, który rzucił mi wyzwanie. Jedyna osoba, którą możesz teraz winić, to ty sam. nie wiem czego oczekiwałeś wrzucając do Czary moje nazwisko i jakim sposobem magiczny artefakt to zaakceptował. Wiem natomiast, że w ten sposób dałeś mi niespodziewanie możliwość wyboru, którego dokonałem.

– Czego oczekiwałem? Myślę, że to oczywiste. Chciałem się ciebie pozbyć Riddle. Byłeś od początku i jesteś nadal przyczyną moich problemów. Wraz z twoim zniknięciem, zniknęłaby również większość kłopotów.
Słysząc te słowa Tom jeszcze bardziej spochmurniał. Najwyraźniej wydarzenia rozwijały się w inną stronę niż zamierzał. Miał nadzieję, że w ciągu najbliższego czasu uda mu się w jakiś sposób pogodzić z Greyem, jednak nie docenił Arena. Znowu. Nowa zasada w Turnieju dała mu co prawda możliwość wybrnięcia z sytuacji. Nie pozwolił się zielonookiemu Ślizgonowi odseparować, ale oczywiście zdawał sobie sprawę, że nie było to wyjście idealne. Grey będzie zagrożony. Nie zamierzał dać mu zginąć, ale fakt był faktem. Tom nie był zadowolony. Miał ochotę kogoś przekląć. Uśmiechnął się kpiąco do swojego pięknookiego przeciwnika, który zawrzał pod jego spojrzeniem z gniewu, ale nie spuścił, ani nie odwrócił wzroku. Riddle postanowił dodać coś jeszcze do tego co powiedział:

– Jak widzisz mój drogi nie igra się z ogniem. Łatwo można się przy tej zabawie poparzyć. Miałeś okazję się o tym przekonać. Postanowiłem jednak, że o czymś ci przypomnę. Widocznie zapomniałeś, albo też mi nie dowierzałeś. Mówiłem przecież już kiedyś, że nigdy nie pozwolę ci umknąć z moich rąk. Nawet jeżeli mnie teraz nienawidzisz, nie pozwolę ci ode mnie odejść. Turniej jest przeszkodą to prawda, jednak jeżeli wciąż będziesz obok to nic co z nim związane: problemy, zagrożenie, niebezpieczeństwo nie mają znaczenia.

Słowa płynące z ust Toma wprawiły Abraxasa w nieme zdumienie. Malfoy nie mógł uwierzyć własnym uszom. Przecież to brzmiało jak ... wyznanie … Irytujące ukłucie w sercu dało nagle o sobie znać i blondyn siłą zdusił je w sobie. Spojrzał najpierw na swojego Pana, a następnie na Arena. Żaden z nich nie zmienił postawy, miny, spojrzenia. To było dziwne. Czyżby żaden z nich nie zwrócił uwagi na to, że tak przedstawiona deklaracja może być dwojako zrozumiana?Najwyraźniej nie, bo wciąż kontynuowali starcie na spojrzenia, a Malfoy jako milczący świadek przyglądał się ich konfrontacji. Po chwili Aren zebrał się na odpowiedź:

– Chrzań się Riddle. Nie myśl sobie, że będę grać tak jak mi zagrasz, bo nie zamierzam brać udziału w Turnieju. Wierz mi, zrobię wszystko żeby się od ciebie uwolnić. Nawet jeżeli będę musiał udawać prześladowanego przez los, biednego ucznia bez magii. Litość innych ludzi jest lepsza, niż kolejne miesiące z tobą! Naprawdę przypuszczasz, że uda ci się ucznia bez magii zmusić do udziału w Turnieju?
– Oh tak sądzisz? Zastanów się mocno nad faktem, że oszukałeś Czarę Ognia. Podłożyłeś moje nazwisko bez mojej wiedzy i zgody. Chętnie podzielę się wspomnieniem, w którym to przyznałeś. Jak myślisz, jakie to może mieć dla ciebie skutki? W końcu ewidentna manipulacja takim artefaktem nie jest błahym czynem. Nie jest też drobnym przewinieniem zgłaszanie do Turnieju ucznia, który nie chciał brać w nim udziału. Jesteś tutaj przeniesiony z pewnych ważnych powodów ... Nie powinieneś się wychylać, a jednak to zrobiłeś. Swoim postępowaniem nie tylko przysporzyłeś kłopotów sobie, ale i innym. Skoro jednak jesteś pewien, że możesz wypić piwo którego nawarzyłeś, proszę bardzo. Nie zdziwiłbym się gdyby została podjęta decyzja o wydaleniu cię z tej szkoły.
Tom mówił to wszystko ze stoickim spokojem, ale Aren widział w jego oczach, że nie żartował. Zielonooki chłopak po raz kolejny przeklinał swoją głupotę. Sam zapędził się w tą matnię. Cholerny dupek miał rację. Nie mógł dopuścić do tego, żeby Kasandra miała jakiekolwiek: małe, średnie, duże kłopoty. A jego głupota mogłaby do tego doprowadzić. Zrobiła dla niego tak dużo, że nie miałby sumienia tak postąpić. Żałosne, szczeniackie akty zemsty dokonywane bez zastanowienia najwyraźniej mu nie służyły. Nie mógł dopuścić do wydalenia z Hogwartu. Bez wykształcenia nie miał w życiu żadnych perspektyw. Aren po zastanowieniu zakwalifikował to wydarzenie, a raczej mizerne skutki, jako nauczkę na przyszłość. Pod warunkiem, że przetrwa Turniej. Miał bowiem złe przeczucia co do toczącej się w gabinecie dyrektora Hogwartu narady. Zagryzł lekko wargę czując, że tą walkę przegrał. Riddle na pewno nie wstawi się za nim. Nagle usłyszał głos Abraxasa, o którym kompletnie zapomniał:

– Tom, pomyśl logicznie. Aren biorąc udział w Turnieju będzie narażony na niebezpieczeństwo. Dobrze wiesz, że te zawody to nie przelewki i mają swoją mroczną stronę.

– Nie uważam tego za problem. Pomoc naszemu zielonookiemu koledze nie powinna stanowić kłopotu. Poza tym nie pozwolę, by tak otwarcie sobie ze mnie kpił.
– Tak, bo pewnie wszyscy podejrzewają mnie, „szlamę” o wrzucenie twojego nazwiska do Czary – skwitował z ironią w głosie Grey, który poczuł wdzięczność do Abraxasa, choć jej nie okazał.

– A co sądzisz o Orionie? Jeżeli ... – Malfoy przerwał nagle swoją propozycję widząc ostry, ostrzegawczy wzrok Toma, ale nie dał się zastraszyć i chciał kontynuować. Nie zdążył, bo w tym momencie otworzyło się wejście do gabinetu. Zza drzwi wyłonił się Beery z posępnym wyrazem twarzy i zarządził, zatrzymując na dłużej wzrok na Arenie:
– Zapraszam całą trójkę do gabinetu. Po dosyć ostrych dyskusjach doszliśmy mniej więcej do porozumienia.
Zielonookiemu chłopakowi nie podobał się wzrok profesora Zielarstwa. Czuł, że to co zaraz usłyszy skaże go na coś, czego wcale nie chce. Oczywiście nie miał wyjścia. Jego myśli przepełniały czarne scenariusze. Plątała się tam też wciąż powracająca, całkiem skuteczna groźba Riddle'a. Wszedł do środka i fizycznie poczuł na sobie wzrok wszystkich zebranych osób. Spojrzał na dyrektora, który uśmiechnął się pocieszająco nim przemówił:

– Niestety, podczas zmian zasad Turnieju nie przewidzieliśmy, że jakiś uczeń może odmówić udziału w tym wydarzeniu. Dlatego teraz, rozwiązanie tego problemu wymagało dłuższych negocjacji. W rezultacie powstały dwa projekty. Według jednego z nich Tom mógłby zrezygnować z członkostwa Arena w Turnieju i dokonać ponownego wyboru innego ucznia o ile ten wyrazi na to zgodę. Tom, czy zgadzasz się na tą opcję?
– Nie dyrektorze. Wolałbym nie zmieniać swojego wyboru. – Odpowiedział pewnie prefekt Slytherinu nie patrząc jednak na dyrektora Hogwartu tylko na Greya, który zacisnął dłonie w pięści po tej deklaracji.

– Tom, przecież zdajesz sobie sprawę, że Aren nie może korzystać z magii. Proszę przemyśl jeszcze raz swój wybór – poprosił Slughorn. Niestety nic nie osiągnął i głos zabrał znowu Dippet:

– Skoro Tom nie chce współpracować, nie pozostaje mi nic innego jak przedstawić drugą propozycję. Pozostawimy wybór Czarze Ognia, ale pod warunkiem, że Aren wrzuci tam swoje nazwisko. Będzie to uczciwa opcja tak dla Toma jak i dla Arena. Przyznam, że właśnie ta propozycja cieszyła się większym poparciem i nie wzbudziła tylu protestów wśród obecnych tu nauczycieli. Co powiesz na to Arenie?
– Ja ... wolałbym ... – Grey zaczął niepewnie, ale przerwał widząc jak Tom podchodzi nonszalancko do znajdującej się na jednej z półek myślodsiewni, niby tylko w celu przyjrzenia się temu obiektowi. Wiadomo jednak było jaki jest ukryty za tym ruchem przekaz i Aren bezbłędnie go odczytał. Wciągnął głęboko powietrze i powoli je wypuścił, by opanować nerwy. Na koniec oświadczył przez zaciśnięte zęby: – Przystaję na opcję drugą.

Jego decyzja wyraźnie zaskoczyła Slughorna i Beery'ego, którzy nie spodziewali się takiej decyzji z jego strony. Chłopak nie dziwił im się, bo sam nie umiał się z nią pogodzić. Z drugiej strony, liczył po cichu na to, że Czara go nie wybierze i ta myśl dawała mu nadzieję.
Idąc z całą grupą osób obecnych w gabinecie dyrektora do Wielkiej Sali, Aren czuł jak coraz szybciej bije mu serce. Pocieszający był dla niego fakt, ze Riddle też nie był w humorze, ale niestety nie mógł już kwestionować tej decyzji. Grey idąc zastanawiał się nad swoimi szansami. Wiedział, że do Turnieju zgłosiło się całkiem sporo osób z Hogwartu więc była szansa, że zostanie wybrany ktoś inny. Był pewny, że Tom zdawał sobie z tego sprawę. Samopoczucie Arena mimo tych wniosków popsuło się, kiedy wszedł do Wielkiej Sali, a wzrok wszystkich obecnych tu ludzi spoczął na nim. Niby był przyzwyczajony do takich reakcji ludzi na swoją osobę, ale nie poprawiło mu to nastroju. Jeszcze gorzej się poczuł, kiedy jego wzrok sięgnął Czary Ognia. Nie znosił tego magicznego artefaktu z oczywistych przyczyn. Kiedy w końcu doszli w pobliże Czary dyrektor kazał innym zostać na uboczu i zagarnął Arena ramieniem, kierując w ten sposób chłopca w stronę artefaktu, po czym zabrał głos wyjaśniając publiczności:

– Podczas przerwy przeprowadziliśmy z przedstawicielami innych szkół rozmowy i w wyniku tych dyskusji doszliśmy do porozumienia. Wszyscy zgodziliśmy się, że w związku z tymczasowym brakiem magii, Aren miał prawo wyrazić wątpliwość co do swojego udziału w Turnieju. Równocześnie Tom Riddle miał prawo dokonać wyboru uczestników spośród wszystkich uczniów Hogwartu. Dlatego w drodze ugody postanowiliśmy rozwiązać ten problem pozwalając, by trzeciego uczestnika wybrała Czara Ognia. – W Wielkiej Sali panowała niemal idealna cisza, przerywana jedynie szmerem, który powodowały samopiszące pióra dziennikarzy. Dyrektor odwrócił się teraz w stronę Arena, lekko pochylił i cicho zaordynował:

– Będę musiał cię prosić byś wrzucając pergamin w ogień Czary uwolnił odrobinę swojej magii. Wiem, że to cię bardzo wyczerpuje, ale muszę cię o to prosić. Będę tuż obok.

Po tych słowach Grey otrzymał od Dippeta kawałek pergaminu, pióro i kałamarz. Przyjął je bez słowa. Szybko podszedł do najbliższego stołu i napisał swoje imię i nazwisko. Idąc z powrotem w stronę Dippeta zupełnie nagle pomyślał, że najbardziej zabawne będzie jeśli Czara odrzuci jego kartkę. On sam niby czuł się już w pełni Arenem Greyem, ale magiczny artefakt może wyczuć, że dawniej był kimś innym. Nie miał jednak zbyt dużo czasu na roztrząsanie tej kwestii, bo dyrektor jednym stuknięciem różdżki ponownie uruchomił artefakt. Zielonooki chłopak prawie nie mógł uwierzyć, że sam z własnej woli ryzykuje po raz drugi wybór do Turnieju Trójmagicznego. Co prawda co do własnej woli to miał jednak wątpliwości. Przecież zmusił go do tego Riddle swoim podłym szantażem. Jakby tego nie nazwać na ten moment nie miał wyboru więc podszedł do Czary i skupił się, by wyzwolić trochę magii. Kiedy poczuł, że mu się udało wrzucił swoje nazwisko w niebieskie płomienie. Już chwilę później było jasne, że Czara przyjęła jego kandydaturę. Dyrektor skinął głową potwierdzając prawidłowość czynności i stuknął końcem różdżki pobudzając magiczny artefakt do dokonania wyboru. Płomienie natychmiast wystrzeliły w górę wyrzucając zwitek pergaminu, który wylądował u stóp Arena. Chłopak podniósł go lekko drżącą ręką i podał dyrektorowi, który uśmiechnął się kojąco do niego.

Armando widział zdenerwowanie w oczach Greya. Nie dziwił się chłopcu. W końcu został wplątany w niebezpieczną grę. W pamięci mignęło mu wspomnienie z dyskusji w gabinecie. Nie udało się przekonać przedstawiciela Durmstrangu do tego, żeby odsunąć Arena od Turnieju odgórnym zarządzeniem. Czara była jedyną opcją i dyrektor miał nadzieję, że w ten sposób uda się pomóc chłopcu. Sięgnął po podawany przez Greya pergamin i rozłożył karteczkę, by przeczytać imię trzeciego uczestnika. Spojrzał na jej treść i na chwilę zamarł. Najwyraźniej Grey nie miał dziś szczęśliwego dnia. Westchnął lekko i opanowując emocje spokojnie ogłosił:

– Proszę Państwa, trzecim uczestnikiem Turnieju Trójmagicznego jest ... Aren Grey!

Po tych słowach zielonooki Ślizgon stojący obok Armando Dippeta zbladł i wziął parę głębokich oddechów. Widać było, że stara się nad sobą zapanować. Bardzo szybko zebrał się w sobie i przywrócił na twarz obojętną maskę.

Sala zareagowała specyficznie. Oklasków i wiwatów nie było. Za to prawie natychmiast rozszumiały się szepty, bo zebrani w Wielkiej Sali jak jeden mąż zaczęli wymieniać między sobą spostrzeżenia.
Grey niewiele pamiętał po tym jak jego nazwisko zostało wyczytane. Jak za mgłą jawił mu się moment, gdy został zmuszony do grupowego zdjęcia ze swoją „drużyną”. Za to doskonale przypominał sobie cały ciąg odmów, które musiał zastosować wobec namolnych i wysoce uciążliwych reporterów. Kiedy wreszcie wyrwał się z tego całego zamieszania, niemal bez udziału woli pomknął w stronę swojego azylu, czyli pracowni eliksirów.

Najpierw odsiedział dobrą chwilę na kanapie, próbując opanować nerwy. Kiedy miał już pewność, że z powodu drżących dłoni nie popełni jakiegoś głupiego błędu, zabrał się za pracę w nadziei, że zajmie mu myśli i tym sposobem przestanie dumać o Turnieju. Jak się okazało była to złudna nadzieja, ale konieczność skupienia się nad kwestią przygotowania składników, kolejności i sposobu ich dodawania, panowania nad wielkością ognia i metodą mieszania powodowały, że sprawa Turnieju Trójmagicznego zeszła na plan dalszy. To sprawiło Arenowi niemałą ulgę. Względną harmonię zachwiał nieco profesor Slughorn, pojawiając się w pracowni z bardzo zafrasowaną miną. Nic nie mówił, ale wymownie wpatrywał się w miażdżone przez zielonookiego Ślizgona pancerzyki chrabąszczy. Robił to bardzo sugestywnie i Aren dość szybko zorientował się, że pancerzyki, które miały być lekko zgniecione mają już formę miałkiego proszku. Westchnął smętnie, odstawił moździerz z zawartościąi sięgnął po inny. Odmierzył kolejną porcję pancerzyków i odprowadził wzrokiem zasmuconego profesora, który zmierzał już do wyjścia. Grey został znowu sam, co jak się okazało nie było najlepszym sposobem na poradzenie sobie z tym problemem. Myśli o Turnieju zintensyfikowały się. Aren z lekką paniką zastanawiał się jak poradzi sobie bez magii. Nie chciał pomocy Toma, ani Abraxasa, ale równocześnie miał świadomość, że prawdopodobnie będzie takiej pomocy potrzebował. Wątpił, by się bez niej obyło. Po długich przemyśleniach i kilku na szczęście drobnych błędach warzelniczych chłopak doszedł do wniosku, że jednak jest w stanie trochę sobie pomóc korzystając z wiedzy i umiejętności. Musi się oczywiście zastanowić nad tym czego może potrzebować. Pomysł pomógł mu się uspokoić i energicznie zabrać za pracę.

***

Kasandra, siedziała w swoim pokoju czekając na męża, który musiał zostać dłużej w pracy w związku z odbywającym się w Hogwarcie wyborem uczestnika Turnieju Trójmagicznego. Sama był ciekawa kto nim został. Czekała niecierpliwie na specjalne wydanie „Proroka Codziennego” z tą informacją, ale póki co sowy z gazetą nie było widać. Jakoś się wszystko opóźniało. Wieszczka w oczekiwaniu na wiadomości nalała sobie lampkę czerwonego wina, ale gdy już miała wziąć do ust pierwszy łyk, usłyszała stukanie w szybę. Wstała i otworzyła okno, przez które wleciała sowa upuszczając gazetę na łóżko. Kasandra zapłaciła jej i zamknęła za ptakiem okno. Rozsiadła się wygodnie w swoim ulubionym fotelu i przeczytała nagłówek:

Turniej Trójmagiczny nieoczekiwanie został zorganizowany dla drużyn!

Zaintrygowana wieszczka zaglebiła się w artykuł wyjaśniający skąd taki pomysł. Przeczytała ten fragment tekstu bardzo uważnie i stwierdziła, że zgadza się z przytoczonymi argumentami. Jeżeli uczestnicy będą współpracować ze sobą, to być może uda się uniknąć przykrych wypadków podobnych do tych, jakie miały miejsce w przeszłości. Intuicja podpowiadała Kasandrze, że w wymyśleniu podobnej zasady mógł maczać palce Armando. Zawsze bardzo się martwił o uczniów i ich bezpieczeństwo. Tak rozmyślając kobieta przewróciła stronę i z wrażenia upuściła trzymany w lewej dłoni kieliszek rozlewając wino na biały dywanik pod stołem. Z umieszczonego w gazecie zdjęcia patrzyły na nią trzy znajome twarze młodych uczestników Turnieju. Zamrugała w niedowierzaniu, ale nic nie chciało się zmienić. W oczy wciskał się też olbrzymi tytuł nad kolejnym artykułem:

Niecodzienny trzeci uczestnik Turnieju!

Dziś w każdej z trzech szkół, które zgłosiły akces do Turnieju Trójmagicznego
o tej samej porze zostali wybrani reprezentanci, którzy będą brali udział w tym wydarzeniu. O ile w Durmstragnu i w Ilvermorny wybór nastąpił
bez żadnych przeszkód, to w Hogwarcie zaistniały pewne komplikacje. Jeden z wybranych uczestników, Aren Grey wyraźnie sprzeciwił się swojemu udziałowi
w rzeczonych zawodach. Jego nazwisko padło z ust Toma Riddle'a – głównego uczestnika Turnieju ze strony Hogwartu. Kłopot powstał w związku z tym, że w regulaminie nie przewidziano odmowy jednego z wybranych, więc dyrektor
i osoby sprawujące nadzór nad ceremonią wyboru, musieli we własnym gronie omówić tę sprawę. Wynik narady spotkał się z naszym zaskoczeniem,
gdyż w drodze porozumienia z Tomem i Arenem ponowne użyto Czary Ognia.
Najpierw jednak Aren Grey wrzucił do niej swoje nazwisko.
Od innych uczniów udało nam się dowiedzieć, że wybór Riddle'a
wzbudził wielkie emocje wśród uczniów i nauczycieli oraz sprzeciw Greya dlatego,
że uczestnik ten, ku naszemu zaskoczeniu, nie może korzystać ze swojej magii. Wyobraźcie sobie nasz wyraz twarzy po takiej rewelacji!
Przyczyna takiego stanu Arena Greya nie była znana nikomu z pytanych.
Podobno wiedzą o niej nauczyciele, ale nikt z nich nie chciał
podzielić się z nami tą wiadomością. Zapewniono nas jednak solennie, że Pan Grey z pewnością nie jest charłakiem, co wzbudziło naszą dodatkową ciekawość!
W związku z tym nasunęły się nam kolejne pytania. Na przykład
dlaczego Tom Riddle, najwybitniejszy uczeń Hogwartu tych czasów,
wybrał Arena Greya? Postanowiliśmy zapytać o to kilku uczniów. Z ich słów wynika, że Aren pozostawał w konflikcie z Tomem. Czy w takim razie
możemy mówić o zemście? To pytanie pozostawimy jednak bez odpowiedzi, ponieważ główni zainteresowani nie wyrażali chęci rozmowy na ten temat.
Wróćmy jednak do przebiegu wyboru trzeciego uczestnika,
którego dokonała Czara Ognia. Z zapartym tchem obserwowaliśmy to wydarzenie. Wyobraźcie sobie jednak drodzy czytelnicy nasz szok na informację,
że wybranym uczestnikiem został nie kto inny, a sam ... AREN GREY!
Czara oficjalnie wybrała tego samego ucznia co Riddle! Czy zatem
można mówić tutaj o przeznaczeniu?
Turniej jeszcze oficjalnie się nawet nie rozpoczął, a już wzbudził takie emocje!
W tabeli obok przedstawiamy wam profile oficjalnych uczestników czwartego Turnieju Trójmagicznego, czyli Toma Riddle'a, Abraxasa Malfoya
oraz Arena Greya.
Jak będzie wyglądać współpraca tych uczniów podczas tego historycznego wydarzenia? Dowiemy się już na początku lutego!

Kasandra czytała te rewelacje z niemałym zdumieniem. Rzuciła szybko okiem na tabelę, w której w skrócie przedstawiono opisy i osiągnięcia tej trójki. Najwięcej miejsca zajęła informacja o Malfoyu. Niewątpliwie dlatego, że jego rodzina była bardzo wpływowa, bogata i sławna. Toma przedstawiono jako wybitnego ucznia, mającego niebywałe osiągnięcia w wielu dziedzinach magii. Za to o Arenie nie napisano zbyt wiele. Ograniczono się do tego, że ma dobre oceny z teorii magii. Wieszczka spojrzała ponownie na zdjęcie chłopców, mając bardzo złe przeczucia. Widać było gołym okiem, że relacje pomiędzy tą trójką są skomplikowane i pozostawiają wiele do życzenia. Każdy z nich zdawał się być pogrążony we własnych myślach. Przyjrzała się Arenowi, który wyglądał bardzo posępnie, rzucając od czasu do czasu złe spojrzenia na Toma. Malfoy natomiast zerkał z niepokojem na Greya, a od Toma wyraźnie się dystansował. To wszystko nie wyglądało najlepiej. Gorsze jednak było odczucie, że pośrednio przyczyniła się do obecnych, dużych problemów chłopca. Miała nadzieję, że wysłanie Arena do Hogwartu pomoże poznać się Przeznaczonym i będzie wsparciem dla „przyszłości”. Czyżby się pomyliła? Jak to mogło się stać?! Nagle poczuła w pokoju czyjąś obecność. Nie wątpiła kto mógł się tutaj tak nagle pojawić, toteż nie zastanawiając się wiele chwyciła butelkę z winem i rzuciła nią w stronę przybysza z okrzykiem:

– Ty podły kłamco! Przyznaj się, maczałeś w tym palce!

Mężczyzna w porę zwinnie uchylił się przed nadlatującym pociskiem. Butelka rozbiła się o ścianę, rozsiewając wokół szkło i kropelki czerwonego wina. Kilka z nich zabrudziło nieskazitelny, czysty garnitur jej gościa. Mężczyzna nie wydawał się tym przejęty. Uśmiechnął się kpiąco i odpowiedział:
– Jak zawsze jesteś zbyt gwałtowna moja droga ... Lubię wino, choć niekoniecznie w formie artystycznej. Ten wzór posiada co prawda swoistą ekspresję i niewątpliwie udałoby się wydobyć z jego zarysu jakąś głębię przekazu, ale nie warto na to tracić czasu. Co do interesujących nas wydarzeń natomiast … przyznam, że sam byłem zaskoczony takim obrotem spraw. Trochę pomieszało mi to szyki.
– Jak to? Nie wiedziałeś o tym?! Ty?! Drwisz sobie!

– Kasandro, to nie miało się wydarzyć... Nie mógłbym aż tak ingerować. Maleńkie zmiany w przyszłości zawsze uchodziły mi płazem. Były tolerowane jeżeli przestrzegałem zasady, by nie wkraczać w Jego sprawy... W tym wypadku też tego pilnowałem. Nie wiem dlaczego do tego doszło. Turniej i twoi Przeznaczeni nie powinni się razem spotkać... To miały być osobne zabawy... Dwie oddzielne ścieżki – powiedział z powagą mężczyzna i widać było, że rzeczywiście mówi prawdę i jest przejęty.
– Czy ty mówisz o … Nim? – Kasandra w szoku otworzyła szeroko oczy, wypatrując w twarzy gościa oznak żartu. Niestety nic podobnego nie wypatrzyła.

– Nie inaczej. Opowiadałem ci przecież o tym. Jedno wiem na pewno. Jeżeli On zacznie ingerować w te wydarzenia, wtedy dobrze się to nie skończy. Turniej zaistniał już na kartach historii i ja nie mogę niczego w nim zmieniać, czy dodawać. Mam nadzieję, że i On tym razem zostanie bierny. Tobie również radzę mieć taką nadzieję. W końcu to dotyczy każdego z nas. Niestety, ten typ nie ma poczucia humoru. Z nim nie można iść na kompromis. – Westchnął ciężko siadając na sąsiednim fotelu.
Kasandra jeszcze nigdy nie widziała go w takim stanie. Czuła, że sprawa jest bardzo poważna. Nie mogła czekać. Wstała po pergamin i pióro, po czym szybko zaczęła pisać list do Arena. Musiała znać przyczyny tego co wydarzyło się w Hogwarcie, a najlepszym źródłem informacji był właśnie Grey. Nie przejmowała się, że mężczyzna czytał to co pisała. Przywołała swoją sowę, która siedziała na żerdzi i podała jej list wypuszczając za okno. Odwróciła się w stronę pokoju i spojrzała niezadowolona na rzucające się w oczy plamy czerwieni i drobinki szkła. Ujęła w dłoń różdżkę i pozbyła się śladów swojej frustracji ze ściany, podłogi i dywanu. Podeszła do kredensu wyciągając Ognistą i dwie szklanki, a następnie zajęła swoje miejsce napełniając naczynia. Jej gość chwycił pojemniczek wypełniony alkoholem z lekką desperacją, opróżniając szybko do dna i odstawiając hałaśliwie na stolik z komentarzem:

– Obrzydliwe, jednak w zaistniałych okolicznościach idealne.

– Aż tak źle będzie? – zapytała przerywając dłuższą ciszę.

– Kasandro, znasz zasady. I nie patrz się tak na mnie. Reguły obowiązują wszystkich. Nawet mnie.. Bądź tak miła i polej jeszcze. Skoro jesteśmy wspólnikami musimy się wspierać. W razie czego będziesz mnie kryć.

– Chyba sobie żartujesz! Ja ciebie? To da się przed Nim uciec?

– W końcu i tak mnie znajdzie. To nie znaczy, że mam mu to ułatwić. Sama rozumiesz. – Mówiąc to mężczyzna obserwował dopełnianą przez Kasandrę szklankę, po czym ujął ją i bez zastanowienia wypił. Odstawił naczynie, wstrząsnął się lekko i stwierdził krótko – doprawdy wstrętne.

***

Zbliżała się cisza nocna i był czas najwyższy na opuszczenie pracowni eliksirów. Aren uspokoił się już właściwie i przemyślał całą sprawę jeszcze raz. Postanowił stawić czoła przeciwnościom losu i nie poddawać się, mimo że sytuacja nie wyglądała ciekawie. W końcu sam na siebie sprowadził problemy rzucając wyzwanie Riddle'owi. W odwrotnej sytuacji zachowałby się identycznie. Był tego pewien. Faktem było jednak, że Tom posłał w ten sposób na Turniej Trójmagiczny osobę bez magii. Pocieszające było, że on, Aren odkrył swoją szansę w wielu przydatnych eliksirach i składnikach. Nie czuł się już tak bardzo bezbronny i odsłonięty. Bawiła go też myśl, że dupek Riddle znowu go nie docenił. Postanowił własne plany zachować dla siebie i z tą myślą wkroczył do pokoju wspólnego Slytherinu.

Kiedy tylko pojawił się w wejściu, wszystkie oczy spoczęły na nim. Spodziewał się tego. Idąc przez pomieszczenie dziwił się, że nikt go nie potrącał, ani nie zaczepiał. Po kilku krokach doszedł do wniosku, że Ślizgoni po wydarzeniach w Wielkiej Sali byli po prostu w rozterce i nie wiedzieli jak mają reagować, dlatego wybrali bierność. Nagle usłyszał głos Oriona:

– Dobrze, że już jesteś. Widzisz, mamy do ciebie pewną sprawę. Chodź do dormitorium.
Aren bez słowa podążył za Blackiem zastając dosyć nieoczekiwany widok. Wszyscy mieszkańcy jego pokoju stali przed drzwiami dormitorium z mało zadowolonymi minami. Przez chwilę nie rozumiał o co może chodzić, ale jego niepewność nie trwała długo. Wystarczyło przyjrzeć się dokładniej. Zauważył na nodze Mulcibera kilka ugryzień, na rękach Avery'ego i Blacka ślady zębów i natychmiast zrozumiał dlaczego wszyscy byli na korytarzu. Spojrzał na Malfoya i w duchu niespodziewanie dla samego siebie odetchnął z ulgą nie widząc żadnego uszczerbku na jego ciele. Abraxas zauważył, że Aren mu się przygląda i uśmiechnął się niepewnie. Grey jednak odwrócił się szybko stwierdzając krótko:

– Zaraz się tym zajmę.

Wszedł do dormitorium i natychmiast spostrzegł sprawczynię całego zamieszania. Zrobił kilka kroków do przodu, co oczywiście nie umknęło uwadze księgi. Natychmiast usłyszał warczenie i uśmiechnął się lekko mówiąc:

– Agresjo, myślę że już wystarczająco się pobawiłaś. Mimo wszystko nie mieszkam tutaj sam – po tych słowach przykucnął i wyciągnął ręce przed siebie. Księga słysząc jego głos przestała warczeć i zaczęła sunąć po podłodze w kierunku Arena. Wziął ją na ręce odwracając się do pozostałych z lekkim uśmieszkiem. – Już wszystko w porządku. Postaram się trzymać ją z dala od was.
Zielonooki chłopak miał ochotę roześmiać się w głos na widok niedowierzania wypisanego na wszystkich twarzach stojących przed nim chłopaków. Utrzymał jednak powagę równocześnie leciutko gładząc Agresję po grzbiecie.
– Czy ty ... oswoiłeś tą księgę? – zapytał Orion wciąż nie mogąc uwierzyć w to co widział. Nie spodziewał się takich efektów dając Greyowi to opasłe, piekielne tomiszcze.

– Można tak powiedzieć. Agresja ma po prostu specyficzny sposób okazywania chęci do zabawy. Naprawdę nie jest zła. Bywa tylko nieco ... zawzięta. Zwłaszcza, kiedy spotyka się z niezrozumieniem.

– Czekaj! – krzyknął nagle Avery otwierając szeroko oczy. – Czy ty powiedziałeś, że to coś ma imię? Agresja?! W sumie pasuje ... ty ją tak nazwałeś?

Po tej serii pytań wyciągnął rękę chcąc dotknąć cichej teraz i spokojnej księgi, ale daremnie. Tomiszcze było czujne i natychmiast zaczęło warczeć, a nawet próbowało go ugryźć. Aren interweniował, bardziej przytulając księgę do siebie i odpowiedział krótko, odwracając się równocześnie i ruszając w kierunku swojego łóżka:

– Nie, nie ja ją nazwałem. Zakładam, że jej twórca.

Wyczuwał na sobie spojrzenia całej piątki. Pewnie chcieli by mu zadać jeszcze mnóstwo pytań. Usiadł na łóżku, a obok siebie ułożył Agresję, delikatnie głaszcząc ją po grzbiecie. Niedługo potrwało i tomiszcze zaczęło wydawać z siebie dźwięki do złudzenia przypominające zadowolonego, szczęśliwego kota. Księga mruczała z przyjemności. Na sąsiednim łóżku usiadł Abraxas przyglądając się zdumiewającemu woluminowi z uwagą. Po chwili powiedział nie patrząc na Arena:

– Wcześniej przypominała bardziej trójgłowego psa. Teraz, kiedy nie próbuje nikogo zagryźć, kota.

– Pomyślałem coś podobnego kiedy udało mi się ją mniej więcej okiełznać i ... – chciał coś jeszcze mówić, ale zagryzł wargę i umilkł nagle. W odpowiedzi usłyszał tylko westchnienie Malfoya. Sam też miałby ochotę z kimś porozmawiać, wyrzucić z siebie wątpliwości i obawy. Oczywiście nie zrobiłby tego przed każdym. Z tego grona tylko Abraxas wchodził by w grę, ale miał mu za złe, że podczas ferii nie napisał. Aktualnie tylko to mu pamiętał i właściwie był bardzo zadowolony, że blondyn też jest uczestnikiem Turnieju. Jemu bardziej ufał niż Riddle'owi.

***

Na śniadanie Aren przyszedł dopiero w połowie czasu przeznaczonego na poranny posiłek. Kiedy pojawił się w progu Wielkiej Sali odruchowo powędrował wzrokiem do miejsca, które standardowo zajmował Tom. Riddle w tej samej chwili uniósł wzrok i ich spojrzenia się spotkały. Jak zwykle. Zielonookiego to drażniło, ale zdawał sobie sprawę, że nic z tym nie może zrobić. Usiadł na swoim zwyczajowym miejscu przy drzwiach wejściowych, nakładając jajka na bekonie na talerz. Zaczął jeść, ale wciąż miał wrażenie, że coś go drażni. Już po chwili zastanowienia wiedział co to jest. Uczniowie z innych domów szeptali do siebie wcale nie ściszonym szeptem. Robili to na tyle mało dyskretnie, że nie patrząc na nich, bo mając ich za plecami, bez większego wysiłku zdołał usłyszeć o kim mówili. Wbrew sobie zupełnie nagle docenił otwartość Ślizgonów z premedytacją, ale za to wprost mówiących co myślą. Zerknął w bok i zauważył, że całkiem niedaleko leży „Prorok”. Domyslał się, że go zostawili ludzie z grupki, która niedawno wyszła. Sięgnął po gazetę i już na pierwszej stronie rzuciły mu się w oczy informacje dotyczące Turnieju. Dalej też były i Aren zagłębił się w te treści. O dziwo były jasne i uczciwie, no i przyzwoicie napisane. Dzięki Merlinowi najwidoczniej nie było tutaj dziennikarzy pokroju Rity Skeeter. Jeszcze tego by brakowało. Analizę tekstu przerwał mu list spadający nagle z góry. Tylko jedna osoba mogła napisać do niego. Trochę obawiał się co też wieszczka ma do powiedzenia, ale nie zamierzał ignorować jej listu. Sięgnął po niego i otworzył. To była bardzo krótka wiadomość:

Spotkajmy się dziś o godzinie 18.00. Tam gdzie cię znalazłam.

Westchnął ciężko. Zapowiadało się na to, że będzie musiał nielegalnie wyjść z zamku. To nie była żadna nowość, a czuł wewnętrznie, że jest winien Kasandrze wyjaśnienia. Westchnął jeszcze raz i powrócił do śniadania. Nie było mu jednak dane delektować się posiłkiem, bo nagle ktoś opadł na krzesło naprzeciw niego. Aren uniósł kontrolnie wzrok i na widok prefekta Slytherinu westchnął po raz trzeci, ale tym razem cierpiętniczo. Nie przerwał jedzenia i pomiędzy kęsami spojrzał na Toma wyczekująco. Przez chwilę trwała cisza. Riddle spokojnie obserwował poczynania zielonookiego chłopaka, ale wreszcie zdecydował się przekazać informację, którą przyniósł.

– Po Transmutacji mamy udać się w trójkę do gabinetu dyrektora i ustalić jakieś szczegóły odnośnie Turnieju. Widzę, że nieco ochłonąłeś. To dobrze. Kiedy jesteś rozemocjonowany ciężko się z tobą dogadać.

– Wezmę sobie twoje słowa do serca. Coś jeszcze? – Aren miał nadzieję w ten sposób jak najszybciej pozbyć się osoby prefekta, jednak Riddle nie zdradzał najmniejszej ochoty na opuszczenie miejsca. Co gorsza ostentacyjnie nalał sobie herbaty, upijając mały łyk i nadal asystował Greyowi w posiłku. Na pytające spojrzenie tego ostatniego Tom uśmiechnął się lekko i powiedział:

– Nie spieszy mi się. Zresztą rozmowa z tobą to czysta przyjemność – niedowierzający wzrok Arena spowodował jedynie nieco bardziej wyraźny uśmiech i dodatkowy komentarz. – Widzisz, wczoraj kiedy Czara mnie wybrała naprawdę chciałem rzucić na ciebie jakąś paskudną klątwę. Doceniam formę zemsty. Zapewniam. Ostatecznie jednak szczęście uśmiechnęło się do mnie.
– Fakt. Na klątwach i czarnej magii znasz się jak mało kto – odpalił Aren cichym głosem, by nikt oprócz nich nie mógł słyszeć jego wypowiedzi.

– Jestem jak widzisz człowiekiem wielu talentów. Muszę też zwrócić twoją uwagę na to, że nie dzielę magii na białą i czarną. Magia jest jedna, ale ludzie mogą wybrać do czego chcą ją zastosować. Swoją drogą muszę przyznać, że uwielbiam kolor jaki wyłania się z różdżki po rzuceniu Avady. Jest hipnotyzujący. Nigdy bym nie podejrzewał, że znajdę cokolwiek o jeszcze piękniejszej barwie. Mam szczęście oglądać je codziennie. Podziwiać całą gamę różnorakich emocji odbijających się w nich. – Tom mówił to wszystko po cichu, równocześnie obserwując reakcję Arena. Niestety, chłopak wydawał się zupełnie nie pojmować aluzji. Odpowiedź również o tym świadczyła:

– Nie zdziwiłbym się, gdybyś używał Avady w praktyce.

– Kto wie ... Pomijając jednak tą kwestię. Może zechcesz mi opowiedzieć o pewnym egzemplarzu bibliotecznym, który znajduje się obecnie w twoim posiadaniu?

– Trzeba przyznać, że szybcy są. Zastanawiam się, czy kiedy mnie oszukiwali przed świętami równie skutecznie i w krótkim czasie dostawałeś o mnie informacje? – Zaszydził w odpowiedzi Grey i dopijając sok zakończył posiłek. Zerknął jeszcze raz na Toma i po prostu wyszedł z Wielkiej Sali.

***

Pod koniec zajęć z Eliksirów Aren zastanawiał się o co mogło chodzić Riddle'owi podczas ich krótkiej pogawędki. Nie mógł jakoś dojść do sedna. Przez zamyślenie popełnił błąd i wylał sobie na rękę sok z glistnika. Odruchowo próbował go zetrzeć, ale niewiele to dało. Tylko rozmazał żółtopomarańczową ciecz na większej powierzchni dłoni. Przez moment podziwiał charakterystyczną barwę na swojej skórze i nawet zaczął się martwić, że zacznie go piec, albo boleć ręka, ale po dłuższej chwili stało się jasne, że jak zwykle specyficznie reaguje na toksyny i sok glistnika mu nie szkodzi. Teraz wystarczyło doczekać do końca zajęć. Ze skóry sok glistnika usunąć można przy odrobinie wysiłku za pomocą wody i zwykłego mydła, więc tym się nie martwił. Po lekcji ruszył do najbliższej łazienki by zmyć barwnik z rąk. Wszedł do pomieszczenia zauważając przy jednym ze zlewów prefekta Krukonów, z którym miał swego czasu wątpliwą przyjemność rozmawiać. Zignorował jego obecność zajmując miejsce przy innym zlewie i zabierając się energicznie za mycie. Krukon jakoś nie zamierzał wyjść z łazienki, ale Aren uparcie nie zwracał na niego uwagi dopóki nie usłyszał:

– Zaobserwowałem jakieś dość gwałtowne zamieszanie w waszej grupie. Czyżbyś już poznał się na Malfoyu?

– Jak widać – odwarknął Grey szorując jeszcze bardziej zawzięcie swoje dłonie. Nie zamierzał drążyć tego tematu, ale rozmówca najwyraźniej nie zwrócił na to uwagi, bo kontynuował.
– Ciekaw jestem ile w twoim przypadku to trwało? Może chcesz wymienić się doświadczeniami?

W tym momencie Aren pomyślał, że to jakiś dziwaczny dzień, w którym wszyscy mówią do niego albo za pomocą filozoficznych frazesów, albo też jakichś głupich, niezrozumiałych tekstów. Nie zamierzał jednak dać się spacyfikować i odwracając się w kierunku adwersarza zmierzył go ostrym wzrokiem pytając:

– O czym ty do diabła mówisz? O jakie doświadczenia ci chodzi? Jeśli masz z nim jakiś problem załatw to sam. Mnie w to nie mieszaj.

Krukon pod wpływem zielonego spojrzenia skrzywił się i odwrócił wzrok, ale nie zrezygnował z rozmowy.

– Interesujące. Pozwól, że ponownie powtórzę to o czym już kiedyś wspominałem. Lepiej żebyś tak intensywnie nie wpatrywał się w nikogo tym swoim zielonym wzrokiem. Jest naprawdę nieprzyjemny. Kolor Avady nikomu się nie podoba. Przywodzi na myśl zaklęcie uśmiercające.

– Słucham? – Zielonooki Ślizgon doznał nagle olśnienia w kwestii swojej porannej rozmowy z Riddle'm. Jego rozmówca w zacietrzewieniu jeszcze przez chwilę tego nie zauważył i kontynuował:

– Twoje przeklęte oczy w kolorze Avady. Nie dociera? Patrzysz nimi tak intensywnie, jakbyś próbował przewiercić człowieka na wylot. O ile sam jesteś całkiem ładniutki to te oczy...

Prefekt Krukonów przerwał nagle zaskoczony widząc jak Ślizgona oblewają intensywne, śliczne rumieńce. Był to uroczy i niezwykle pociągający widok. Do tego stopnia, że chłopak na chwilę zapomniał co chciał jeszcze powiedzieć. Zresztą miał dość czasu, by się do syta napatrzeć, bo zielonooki zdawał się myśleć o zupełnie czym innym. Krukon postanowił utrwalić sobie ten widok, korzystając z roztargnienia drugiego chłopaka i dyskretnie wyjął z torby magiczny aparat, który pożyczył na czas wyboru uczestników Turnieju. Nie pytając o nic i nie zastanawiając się zrobił Arenowi zdjęcie wybijając go z zamyślenia. Grey zamrugał szybko i podejrzliwie przyjrzał się stojącemu naprzeciw, dostrzegając chowany do torby aparat i próbował oponować:

– Hej! Czy ty właśnie ... – nie zdążył nawet zakończyć zdania. Krukon szybko odwrócił się i po prostu wyszedł.

Aren przez chwilę za nim spoglądał nie bardzo rozumiejąc o co chodzi. W zdumieniu spojrzał na własne odbicie w lustrze. Widział w swoich oczach rozmaite emocje, których nie potrafił ukryć. Zaróżowione policzki pałały gorącem i chłopak nic nie mogąc na to poradzić ukrył twarz w dłoniach, bezsilnie przeklinając:

– Cholerny dupek Riddle …

***

Transmutacja minęła bez rewelacji, a po niej trójka uczestników Turnieju udała się do gabinetu dyrektora. Aren szedł obok Toma jak na ścięcie. Nie był w stanie spojrzeć na twarz prefekta, by nie przypomnieć sobie jego słów. Dlatego też starał się ze wszystkich sił nie patrzeć. Nie jest powiedziane, że to pomagało. Teraz rozumiał dlaczego w tamtym momencie Riddle wyglądał na zawiedzionego brakiem reakcji na swoje słowa, ale z drugiej strony był szczęśliwy ze swojej ignorancji. Przynajmniej Tomowi nie udało się w nim wywołać zażenowania. Grey żałował, że nie istnieje eliksir podwyższający odporność na wskazanego człowieka. Byłoby to bardzo przydatne, a on sam miałby całą tą huśtawkę emocjonalną, którą odczuwał będąc w pobliżu Riddle'a z głowy.

W gabinecie dyrektora Hogwartu oprócz gospodarza czekali również Slughorn i ku zaskoczeniu Arena, Beery. Było to zastanawiające. Nie miał jednak zbyt dużo czasu na przemyślenia, bo Dippet zaczął:

– Witajcie moi drodzy. Chciałbym was zaznajomić z tym w jaki sposób i kiedy udamy się na Turniej, a także z pewnymi przepisami obowiązującymi w Instytucie Magii w Durmstrangu. Osobiście zabiorę was i waszego opiekuna do tamtej szkoły za pomocą aportacji. Reszta uczniów będzie mogła dołączyć tradycyjnymi środkami magicznego transportu. Na miejscu zostaną sprawdzone wasze różdżki. Organizatorzy zamierzają się w ten sposób przekonać, czy wszystko z nimi w porządku. Zostaniecie też sprawdzeni pod kątem noszenia przeklętych rzeczy. Uprzedzając pytania informuję, że pozostałych uczestników czeka dokładnie to samo. Wspólnie z innymi nauczycielami, a zwłaszcza w porozumieniu z profesorem Slughornem postanowiliśmy, że waszym tymczasowym opiekunem na czas Turnieju zostanie Herbert Beery. Profesor Beery jest absolwentem tej szkoły i jak nikt inny może wam pomóc tam na miejscu. Jeżeli traficie na jakiekolwiek problemy musicie koniecznie mu to zgłosić. Ja jako osoba zasiadająca wśród sędziów, po przekroczeniu progu Durmstrangu nie mogę udzielać wam rad, ani spieszyć z pomocą. Kolejną sprawą niezwykle ważną jest brak magii Arena. Przede wszystkim najważniejsze jest jego bezpieczeństwo i wy dwaj musicie o to zadbać.

Dyrektor zwrócił twarz w stronę Abraxasa i Toma, a oni obaj wyjątkowo zgodnie i zdecydowanie skinęli głowami. Dippet na ten widok uśmiechnął się lekko i zapytał:

– Czy macie jeszcze jakieś pytania?

– Czy jest już dostępny regulamin Turnieju? Chciałbym go przeczytać.

– Owszem, jestem w jego posiadaniu i chętnie go udostępnię. – Dippet nie mówił tego na wiatr. Sięgnął do jednej z szuflad biurka i wydobył pokaźnych rozmiarów księgę z uśmiechem wręczając ją Arenowi. – Jeżeli nie macie więcej pytań to pamiętajcie o jednym. Za dwa tygodnie w południe zabiorę was i profesora Beery'ego do Durmstrangu. Pamiętajcie, by każdy napotkany problem konsultować z profesorem Zielarstwa.

Po krótkim spotkaniu z Armando Dippetem Aren skonstatował, że musi jak najszybciej wyrobić się ze sprawami w zamku, ponieważ o osiemnastej miał spotkanie z Kasandrą. Był tak tym zaabsorbowany, że nie żegnając się z Malfoyem i Riddle'm odszedł szybkim krokiem w stronę lochów. W pracowni eliksirów skontrolował kilka mikstur w różnym stadium produkcji i zamyślonym wzrokiem spojrzał na zmodyfikowane mandragory. Dziś postanowił zrobić pierwszy krok w kierunku zdobywania owoców tej rośliny. Pomny na uwagi Beery'ego zaopatrzył się i ubrał w fartuch i rękawice ze smoczej skóry, a oczy przesłonił szczelnie przylegającymi do twarzy okularami. Tak uzbrojony przystąpił do działania. Zrywał niewielkie owoce tak jak była mowa w instrukcji w odpowiednich odstępach czasu, by nie pobudzić kolców do wzmożonej aktywności. Nie chciał przecież zostać zabity w tak głupi sposób. Kilka razy kolce złapały go za palce, jednak rękawice dobrze się sprawowały i wyszedł z tego bez szwanku. Kiedy wreszcie udało mu się zdobyć kilkadziesiąt sztuk, mógł przystąpić do eksperymentowania. Podzielił owoce na na kilka kupek, zamierzając pracować nad nimi w rozmaity sposób.

Owoce z pierwszej stertki zgniótł i wymieszał z wodą. Już na pierwszy rzut oka było widać, że to połączenie jest toksyczne. Całość przybrała od razu brązową barwę. Chłopak pozostawił roztwór na kilka minut i obserwował z fascynacją jak z każdą chwilą ciemnieje. Od momentu, kiedy mikstura była już bardzo ciemna, zaczęła wydzielać delikatny opar. Grey przezornie nakrył pokrywą naczynie, w którym dokonywał eksperymentu, by wyziewy nie wydostawały się na zewnątrz. Nie wiedział przecież, czy one też nie są trujące. Kolor roztworu zmieniał się do czasu, aż osiągnął głęboką czerń. Na tym etapie postanowił roztwór pozostawić, póki nie oceni stopnia jego toksyczności. Dopiero wówczas mógł zastanawiać się nad jego wykorzystaniem.

Drugą stertkę owoców odłożył w całości. Pozostawił je bez obróbki, ponieważ planował zastosować je jako jeden ze składników eliksiru halucynacji, który właśnie dochodził pod przykryciem i jutro będzie wymagał wykończenia. Aren miał zamiar wzbogacić go o owoce mandragory, choć zastanawiał się jakie to da efekty. Mogło nic nie zmienić, a mogło wzmóc działanie eliksiru. W najgorszym wypadku, chociaż nie sądził by mogło do tego dojść, owoce mogły zniwelować działanie innych składowych mikstury i uzyskałby po prostu placebo. Zamierzał się tego dowiedzieć, ale to dopiero jutro.

Dzisiaj natomiast chciał jeszcze poddać obróbce cieplnej trzecią stertkę owoców. Postanowił potraktować je jak owoce przeznaczone na powidła to znaczy rozgotować, odparować wodę do maksimum, a następnie uzyskaną masę zasuszyć i rozdrobnić na proszek. Zdrowy rozsądek podpowiadał, że bez wody miąższ nie powinien być trujący. Przecież to właśnie woda powodowała jego toksyczność. Ale czy tylko? To należało sprawdzić i właśnie to chciał zrobić. Wrzucił owoce do małego kociołka i postawił na ogniu, odpowiednio go regulując w różnych fazach rozgotowywania owoców. Żeby masa się nie przypaliła, musiał ją wciąż mieszać. Zresztą to ułatwiało odparowywanie wody. Po pewnym czasie znad kociołka zaczął unosić się zapach. Ku zdziwieniu Arena bardzo ładny i niezwykle kuszący. Poczuł chęć sprawdzenia smaku mikstury, ale powstrzymał się od tego przynajmniej na tym etapie. Może za jakiś czas jak porządnie odparuje, to pozwoli sobie na to. Teraz może to być niebezpieczne. Aren już od czasu dwukrotnego przetrwania działania jadu akromantuli zauważył u siebie niebezpieczne upodobanie do stosowania podczas eksperymentów niewielkich dawek rozmaitych toksyn. Bardzo często okazywało się, że rezultaty są zaskakujące. Wszystko co uwarzył testował na sobie, choć Slughorn zawsze mu powtarzał, by poprosił skrzaty o myszy. Nie odmawiał wprost, ale i tak nie spełniał tej prośby. Zawsze miał obawy, że aplikowany eliksir inaczej będzie działał na myszy, a inaczej na człowieka. Tym sposobem osobiście sprawdzał każdy specyfik. Na takich rozmyślaniach szybko minął mu czas i dobrze wysmażone powidła z owoców mandragory twarde już i prawie nie parujące, należało przełożyć do innego naczynia do wystygnięcia, a kociołek umyć. Szybko wyłożył masę drewnianą łyżką do szklanego pojemnika i odstawił do swoich zapasów, których profesor nie dotykał zdając sobie sprawę, że znajdują się tam liczne efekty eksperymentów.

Po wykonaniu zamierzonej pracy Aren zabrał kociołek i łyżkę z zamiarem ich umycia, równocześnie pozwalając myślom błądzić wokół spotkania z Kasandrą. Zastanawiał się o czym będzie mowa i zupełnie bezmyślnie polizał łyżkę trzymaną w ręku. Zorientował się natychmiast i przeklinając w myślach swoją głupotę natychmiast wypluł masę do zlewu. Zdążył jednak zauważyć, że powidła mają nie tylko ładny zapach, ale i bardzo przyjemny, słodki smak. Nie czuł żadnej goryczy, żadnego pieczenia nawet lekkiego. Odczekał cierpliwie kilka dobrych minut dając owocom czas na ewentualne działanie na jego organizm, ale nie wyczuwał nic. Spojrzał więc na łyżkę i kociołek z większym zainteresowaniem. Z pełną świadomością oblizał z apetytem łyżkę, a później na ile się dało ścianki kociołka. Mikstura była pyszna i na oko nie dawała żadnych efektów. Grey jednak nie wiedział, że pod wpływem owoców coś jednak się w nim zmieniło i na kilka sekund jego okrągłe źrenice stały się pionowe i zaczęły intensywnie lśnić. Chwilę później wróciły do normalności. Teraz zabrał się za mycie warzelniczych utensyliów, a po zakończeniu tej pracy wyszedł z pracowni zmierzając zdecydowanym krokiem w stronę cieplarni. Zamierzał załatwić sobie alibi na czas spotkania z Kasandrą. Zdecydował się na takie zabezpieczenie na wypadek, gdyby ktoś go szukał. Przy okazji jednak planował załatwić zupełnie inną sprawę.

Profesora Zielarstwa odnalazł przy muchołówkach. Te rośliny i kilka innych nauczyciel przywiózł ze sobą jako „łupy” zdobyte podczas przerwy świątecznej. Zielonooki chłopak pamiętając niemiłą przygodę, którą przeżył zaskakując nauczyciela, już z daleka głośno się przywitał:

– Dzień dobry profesorze!

– Aren, co cię do mnie sprowadza? Jakiś problem z mandragorami?

– Nie, profesorze. Rosną świetnie, ale wciąż się waham odnośnie korzeni. Nie mam przecież zamiaru ich zabijać. Mam pewne spostrzeżenie, którym mogę się z panem podzielić. Zauważyłem, że liście tej mandragory są jędrniejsze, a nawet większe i pięknie błyszczą kiedy do wody dodaję odrobinkę eliksiru spokoju. Ma to dodatkowy efekt, jak sądzę bardzo pozytywny. Roślina jest łagodniejsza i nie próbuje mnie zabić – mówiąc to chłopak uśmiechnął się do nauczyciela, który odpowiedział tym samym stwierdzając:

– A to ciekawe. Jeszcze nigdy nie poiłem roślin żadnymi eliksirami. Sądzę, że muszę wdrożyć to do moich eksperymentów. Może uda mi się ... a raczej nam coś przełomowego! Co do korzeni natomiast, to każda moja próba kończyła się porażką. Po odcięciu fragmentu korzeni rośliny obumierały. Nie wiem dlaczego, dlatego ich po kilku próbach nie ruszałem. Te trzy egzemplarze udało mi się fuksem znaleźć w moim rodzinnym domu w piwnicy. Uwierzysz, że przez ten cały czas zimowały? Ponieważ moje eksperymenty z nimi nie bardzo wychodziły, dlatego podarowałem je tobie w nadziei, że coś z nich wygenerujesz.

– Naprawdę to doceniam. A jakieś tam efekty moich doświadczeń już mam. Ostatnio udało mi się zdecydowanie poprawić działanie tego marnie funkcjonującego eliksiru leczniczego, który teoretycznie powinien wzmagać apetyt. Sprawiło mi to trochę kłopotu, bo żeby uzyskać zadowalający efekt musiałem zmienić kolejność dodawania składników, ale uzyskałem to co sobie założyłem. Użyłem owoców tej specyficznej, wyhodowanej przez Pana kłoci, która rośnie niższa niż oryginalna, ale za to ma sporej wielkości orzeszki. Do składu dodałem też kłącze dzwonka jednostronnego, czy też jak tam Pan zamierza nazwać tą roślinę, która dzięki Pana modyfikacjom straciła chyba na urodzie. Te zielono–liliowe kwiaty nie są już tak ładne według mnie, za to zyskała na masie kłącza. Muszę Panu powiedzieć, że to kłącze ma całkiem dobry smak … nie wiem jak to określić … piernikowy. Przypuszczam, że teraz mógłby nawet służyć za pożywienie, ale to pomijając. W efekcie eliksir uzyskał granatowo–srebrny odcień i całkiem miły piernikowy smak. Cynamonowo–cytrynowy zapach również jest przyjemny. Muszę też powiedzieć Panu, że używając jako podstawy zmodyfikowanego przez Pana podagrycznika, a także liści i kory dzikiej jabłoni udało mi się osiągnąć bardzo silny eliksir gojący rany. Dezynfekuje i goi nawet głębokie skaleczenia. Nie miałem okazji wypróbować go na jakichś zastarzałych ranach, ale myślę, że mógłby i takie zaleczać. Może nawet rany po trądzie. Wiem, wiem, troszkę się rozpędziłem. A właśnie ... dodałem też do tej mikstury odrobinę pociętych w paski liści tego co Pan nazywa mirtopon koronkowy, a mnie kojarzy się z wieloma rzeczami, ale z pewnością nie z koronką. Nie do końca jeszcze wiem dlaczego, ale wzmacnia działanie mikstur leczniczych ... – Grey wreszcie stracił oddech, a tym samym rozpęd i Beery mógł się włączyć:

– Nie mogę doczekać się kolejnych wspaniałych wyników naszej współpracy – oznajmił z entuzjazmem profesor, ale chwilę później zamilkł i uważnie wpatrzył się w Arena. Wyglądało jakby się wahał. Widocznie doszedł jednak do wniosku, że powinien zadać nurtujące go pytanie, bo ostrożnie zaczął: – Pozwól, że zapytam skoro jesteśmy sami ... dlaczego nie oponowałeś i zgodziłeś się na drugą opcję w kwestii wyborów turniejowych?

– Cóż, to dosyć skomplikowane ... właściwie to jestem sam sobie winien ... – zielonooki chłopak nie zamierzał właściwie szerzej omawiać w czym zawinił i miał nadzieję, że Beery to pojmie.

Nauczyciel westchnął ciężko i widać było, że ta sprawa go dręczy, ale nie zmuszał chłopaka do zwierzeń. Zaobserwował już, że Grey nie obdarzał nikogo nadmierną ufnością. Miał nadzieję, że chłopak ma też wyrobioną inną cechę, a mianowicie czujność. To było bardzo ważne w Durmstrangu. Myśli profesora Zielarstwa powędrowały w stronę Gallerta. Nie udało mu się odkryć jego obecnej kryjówki chociaż podświadomie wiedział, że był już całkiem blisko. Niestety podczas przerwy świątecznej zabrakło mu czasu. Podejrzewał, że Grindelwald będzie obecny na Turnieju. Uwielbiał takiego rodzaju rozrywki. Beery wciąż jednak nie potrafił wymyślić co takiego spowodowało, że Gellert i Grey w jakiś sposób byli ze sobą związani. Dlaczego czarnoksiężnik zwrócił na chłopca uwagę? Co go zainteresowało w tym nastolatku? Musiało to być coś wyjątkowego, specyficznego, bo Grindelwalda raczej ciężko czymkolwiek zaciekawić. Ocknął się z zamyślenia i skonstatował, że Aren zaczął się lekko kręcić w miejscu. Oznaczało to, że chłopak chce o coś poprosić. Miał co do tego pewność, bo już jakiś czas temu zauważył tą nieświadomą reakcję zielonookiego Ślizgona. Grey bardzo rzadko ujawniał jakiekolwiek emocje, dlatego dla profesora nawet tak drobna obserwacja była bardzo pomocna. Postanowił trochę pomóc chłopakowi i dlatego zapytał:

– Czy coś jeszcze sprowadziło cię do mnie?

– Prawdę mówiąc tak, chociaż nie wiem czy Pan się zgodzi … potrzebuję alibi na parę godzin. Nie będę wyczyniał niczego szczególnego, ale nie chciałbym by ktokolwiek się martwił ... – Aren miał zamiar postarać się tak uzasadnić swoją prośbę, by zasugerować jakąś pracę przy eliksirach, ale nie zdążył, bo usłyszał niemal natychmiast:

– Jasne nie ma sprawy. – Beery zareagował spontanicznie, co najwyraźniej skonsternowało Ślizgona. Przyglądał się długi czas nauczycielowi z najwyższą podejrzliwością, co wywołało na twarzy Herberta lekki uśmiech, a w głowie myśl: „Ślizgoni … zawsze muszą doszukiwać się drugiego dna. Doprawdy, co za nieufne węże...”. W rezultacie Aren doszedł chyba do wniosku, że profesor nie żartuje, bo zdecydował się na słowa:
– W takim razie będę wdzięczny. W zasadzie, skoro już pana widzę, to mam jeszcze jedną sprawę, a raczej pytanie. Chciałbym zabrać na Turniej kilka składników i substancji, które mogą być na nim pomocne. Parę z nich będzie pochodziło, albo zawierało składniki z wyhodowanych, bądź dostarczonych mi przez pana roślin. Podczas sprawdzania mogłyby pojawić się problemy. Zastanawiam się jak to przeskoczyć.

– Tu faktycznie może być kłopot. Myślę jednak, że wybrniemy z tego. Jeżeli dasz mi cały zestaw wcześniej to zadbam, żeby komplet dotarł do Ciebie już na miejscu w Durmstrangu, po przydzieleniu wam pokoi. Będę musiał co prawda trochę się nad tym nagimnastykować i nagiąć kilka ... przepisów, ale w zasadzie to nic nowego. Nie ma czym się martwić.

***
Aren biegł w kierunku posągu Jednookiej Wiedźmy spiesząc na spotkanie z Kasandrą. Był tak zamyślony, że nie zorientował się, że ktoś nadchodzi i znienacka wpadł na tego kogoś z impetem. Stracił równowagę, ale spodziewany nieprzyjemny upadek został uniemożliwiony. Ten ktoś stanowczo złapał Greya za rękę przyciągając do siebie.

– Wszystko w porządku Aren?

Zielonooki spojrzał w górę i skonstatował, że widzi znajome, błękitne oczy Abraxasa. Blondyn miał bardzo niepewne spojrzenie. Po chwili jego policzki lekko się zarumieniły, co było dosyć widoczne przy tak jasnej cerze. Dopiero to zastanowiło Greya i zwrócił uwagę na aktualną sytuację. Od razu zorientował się, że stoją bardzo blisko siebie. Praktycznie stykają się torsami, a Malfoy nadal trzyma go za nadgarstek. Aren chwilę patrzył na tą dłoń, która powstrzymała go przed upadkiem, a później podniósł wzrok na twarz Abraxasa. Była bardzo, naprawdę bardzo blisko. To go speszyło i natychmiast odsunął się od blondyna odpowiadając konwencjonalnie:

– T … tak wszystko w porządku dziękuję. – Próbował wyminąć Abraxasa i odejść, ale został ponownie zatrzymany przez Ślizgona, który patrząc mu w oczy żarliwie poprosił:

– Aren, muszę z tobą porozmawiać. To jest naprawdę ważne. Wcześniej nie było takiej okazji, a chciałbym to zrobić osobiście i na osobności. Muszę parę rzeczy wytłumaczyć. Daj mi proszę szansę.

– Później. Nie mogę teraz – rzucił krótko i pospiesznie Grey wyszarpując swoją dłoń. Poczuł ukłucie winy kiedy rzucił spojrzenie na twarz Malfoya. Abraxas miał bardzo nieszczęśliwą minę, ale Aren nie mógł mu poświęcić ani chwili dłużej. Nawet gdyby chciał. Miał świadomość, że będzie musiał większość drogi na spotkanie z Kasandrą przebiec, a i tak się prawdopodobnie spóźni. Ruszył ostro w stronę posągu i wyjścia z zamku.

Tajne przejście okazało się być używane i to pewnie często. Aren doszedł do takiego wniosku, kiedy tylko tam wszedł. Nie było pajęczyn, których oczekiwał, ani warstwy kurzu. To ułatwiło mu drogę i przebył ją szybko poświęcając w międzyczasie chwilę na rozmyślania kto też może korzystać z tego tunelu. Pokonał trasę biegiem i dlatego dość sprawnie i przedarł się do wyjścia. Na ulicy znów przyspieszył, a nawet chwilę biegł, bo czas mijał nieubłaganie. Tak jak przewidywał był już spóźniony. Kiedy dopadł umówionego miejsca był zasapany. Kasandra czekała już na niego ze zniecierpliwionym wyrazem twarzy, który jednak niemal natychmiast jak tylko go zobaczyła zmienił się w radosny uśmiech. Kobieta na powitanie objęła go, czym Aren poczuł się zaskoczony i dość niepewnie oddał uścisk. Najpierw poczuł się w obowiązku wytłumaczyć dlaczego nie pojawił się o umówionym czasie:

– Przepraszam, że musiałaś czekać. Napotkałem po drodze na niewielkie komplikacje, ale już wszystko w porządku.

– Jesteś pewien, że nie będzie problemów? W końcu namówiłam cię na nielegalne wyjście. Swoją drogą wspaniale wyglądasz. Dobrze znowu cię zobaczyć.

– Wszystko będzie w porządku i zapewniam, że nie jest to moje pierwsze nieuprawnione wyjście z Hogwartu. Co prawda tamte były w innym czasie, ale były. Dlatego teraz wiedziałem doskonale gdzie szukać przejścia. – Na te słowa Kasandra uśmiechnęła się i skomentowała:

– Prawdziwy recydywista.

– Można tak powiedzieć. Pewnie też zaczniesz podejrzewać mnie o wieszcze zdolności jeśli powiem, że chyba wiem o czym zechcesz ze mną rozmawiać.

– Zdziwiłabym się, gdybyś nie wiedział. Przyznam, że byłam zaskoczona czytając „Proroka”. Kiedy zobaczyłam ciebie na zdjęciu przeżyłam prawdziwy szok. Opowiesz mi jak to się stało? – W trakcie mówienia Kasandra rzuciła na Arena czar ocieplający, zmieniła leżący w pobliżu kawałek drewna w ławkę i wskazała ją chłopcu zapraszająco sama zajmując miejsce. Grey usiadł obok i niepewnie stwierdził:

– Oczywiście wytłumaczę, ale to dłuższa i nieco zawiła historia. Prawdę mówiąc to nie wiem od czego mam zacząć.

– Najlepiej od początku mój drogi.

Aren westchnął, zastanowił się przez moment i zaczął opowiadać. O trudnych początkach w Slytherinie i o tym jak ciężko mu było uczestniczyć w lekcjach bez możliwości używania magii. O tym jak wiele nowego materiału musiał przyswoić, bo jednak rok zaległości to dużo. Wspomniał wolno rozwijającą się przyjaźń z Abraxasem, choć pominął incydent łazienkowy. Nie uważał za wskazane dzielić się tym wydarzeniem. Opowiadał dość szeroko o najbardziej istotnym elemencie swojej historii, czyli prefekcie Slytherinu, pomijając jednak część wątków bardziej osobistych. Za to nie omieszkał poskarżyć się, że Tom chciał na nim użyć Legilimencji. Powędrował z opowieścią w stronę pracowni eliksirów i Horacego Slughorna. Podkreślił, że nauczyciel Eliksirów od początku bardzo go wspierał i pomógł mu odnaleźć w sobie talent do tej dziedziny. Później jednak jakoś tak znowu wrócił z opowieścią do Toma Riddle'a i do marudzenia na niego. Na koniec przedstawił całą sytuację z eliksirem zwierzęcych uszu. Krótko omówił czego się dzięki temu dowiedział. Przyznał się do swojego durnego pomysłu i głupiej zemsty, polegającej na wrzuceniu nazwiska Toma do Czary Ognia. Zakończył natomiast relacją z rozmowy z Riddlem, który zastosował wobec niego szantaż, w wyniku którego zgodził się umieścić swoje nazwisko w magicznym artefakcie przed losowaniem trzeciego uczestnika Turnieju.

Kasandra słuchała go w milczeniu nie przerywając. Czasem kiwała jedynie głową w zrozumieniu, czasem uśmiechała się, ale była to jej jedyna aktywność. Chłopak skończył wreszcie opowieść i nastała cisza. Wieszczka zdawała się być zatopiona we własnych myślach, a Aren postanowił jej nie przerywać. Po dłuższym czasie kobieta ocknęła się z zamyślenia i skomentowała:

– Oh ... teraz rozumiem. Faktycznie postąpiłeś mało rozważnie, ale nie ma sensu drążyć tej sprawy, bo przecież jak zauważyłam sam o tym wiesz najlepiej. Niemniej, martwi mnie twój udział w Turnieju. Masz jakiś plan?

– Mniej więcej. Postaram się mieć parę asów w rękawie. Będę też zmuszony do współdziałania z nimi obydwoma, choć współpraca z tym cholernym dupkiem mi się nie uśmiecha. Aktualnie najbardziej denerwujące jest to, że wszyscy traktują mnie jak jakąś pannę w opałach, którą trzeba chronić. Irytujące! Wiem, że w tej sytuacji konieczne. Zdaję sobie sprawę, że póki co nie mogę korzystać z magii. Przypuszczam jednak, że gdyby Dumbledore się nie wtrącił to ... – zamilkł nagle zdając sobie sprawę, że przecież nie opowiedział Kasandrze o tym przykrym incydencie. Wieszczka z oburzeniem warknęła:

– A więc i Albus postanowił po raz kolejny wtykać pozornie dobrotliwy nochal w nie swoje sprawy. Co ten łajdak ci zrobił?

– Chwila... znasz go?

– Swego czasu przekazałam mu pewną przepowiednię. Zignorował ją jednak i mimo tego, że mógł, nie zrobił w tej sprawie kompletnie nic. Nie podjął działań chociaż znał konsekwencje. Co ciekawsze z jakiegoś powodu obwiniał mnie częściowo o to zaniechanie. Kiedy zarzucił mi to wprost, postanowiłam dać sobie z tą sprawą spokój i nie okazywać frustracji. To go rozjuszyło i rozstaliśmy się w mało przyjemnych okolicznościach.

Aren zastanowił się na moment nad wypowiedzią Kasandry i nad tym, co usłyszał od Dumbledora. Doszedł do własnych wniosków i postanowił zapytać wieszczkę o to, czy są słuszne:

– Czy ta przepowiednia dotyczyła Grindelwalda? Dumbledore zaatakował mnie Legilimencją w brutalny sposób, kiedy blefowałem na temat kontaktów jego i Gellerta. Czy to możliwe że...

– Wybacz kochanie, ale nie mogę mówić o innych przepowiedniach. To nie zależy ode mnie. Taka jest po prostu zasada, dlatego niestety muszę cię zostawić z domysłami. Bez wątpienia jednak Albus zachował się skandalicznie. Zaatakował przecież ucznia. Doprawdy wydawał się zawsze dość rozgarnięty by wiedzieć, że uczniów należy chronić, a nie atakować. Wobec tego jednak pozwól, że sprawdzimy twój rdzeń magiczny. Zerknę w jakiej jest kondycji. – Aren bez słowa skinął twierdząco głową, więc Kasandra ujęła jego dłonie i skupiła się działaniu. Niedługo później wiedziała już, że główny rdzeń chłopca wygląda troszkę lepiej, ale wciąż jeszcze jest na zbyt niskim poziomie, by Grey mógł z niego korzystać. Nie wątpiła, że gdyby nie wybryk Albusa byłoby o wiele lepiej i Aren mógłby stosować magię do najprostszych zaklęć pomocnych w codziennym życiu. Na razie jednak młody Ślizgon wciąż jeszcze będzie musiał uzbroić się w cierpliwość, bo na tym etapie wydatkowanie magii byłoby wciąż jeszcze zbyt ryzykowne. Mogłoby zagrozić jego zdrowiu, a nawet i życiu. Uwagę Kasandry przykuły jednak dwa dodatkowe rdzenie, które chłopiec posiadał. Tutaj dla odmiany zmieniło się dużo. Obydwa wyraźnie wzmocniły się od czasu, kiedy widziała je ostatnio. Trudno było wyrokować co wpłynęło na ich rozwój, ale różnica była bardzo wyraźna. Wieszczka poczyniwszy te ustalenia delikatnie się wycofała i skonstatowała, że młody człowiek patrzy na nią z napięciem i nadzieją. Westchnęła i smutno powiedziała: – Przykro mi Arenie, wciąż jeszcze nie możesz używać magii bez poważnego uszczerbku na zdrowiu, nawet do słabych zaklęć. Jest dużo lepiej niż na początku, ale jak słusznie zauważyłeś ingerencja profesora Transmutacji zakłóciła regenerację i nadwyrężyła Twój i tak słaby rdzeń.
– Świetnie! Głupi... ale chwila, dlaczego w takim razie nie czułem się źle, gdy Tom... to znaczy... Riddle użył Legilimencji?

– Niestety nie wiem – skłamała gładko Kasandra. Nie mogła niestety ingerować w sprawy tego duetu. Obowiązywały ją zasady. Oczywiście doskonale zdawała sobie sprawę dlaczego tak się stało. Tom nie miał zamiaru skrzywdzić Arena. Obaj chłopcy mieli taką samą sygnaturę magiczną, dlatego magia Greya nie zakwalifikowała Riddle'a jako wroga i nie próbowała go zwalczać. Aren nie odczuł wówczas żadnych skutków wtargnięcia do umysłu. Kasandra jednak była ciekawa co Riddle zobaczył w umyśle zielonookiego chłopca. Pamiętała swoją ostatnią wizytę w tym miejscu i bez dwóch zdań zaliczała ją do swoich najbardziej przerażających przeżyć. Nie sądziła jednak, że kiedykolwiek tego się dowie. Zabezpieczenie jakie nałożyła na umysł Arena było perfekcyjne i Riddle już tego nie pamiętał. Zerknęła na siedzącego obok chłopca, który wydawał się być pogrążony w myślach, ale za chwilę usłyszała z jego strony:

– Do tej pory ciężko mi uwierzyć, że Czara Ognia rzeczywiście mnie wybrała ... naprawdę miałem nadzieję, że uda mi się wywinąć z tej kabały. Czasem jakoś tak czuję, jakbym miał być skazany na towarzystwo tego dupka od siedmiu boleści ...

– Kto wie ... – odpowiedziała Kasandra zagadkowo. Znowu nie mogła nic więcej powiedzieć młodzieńcowi, ale sama wiedziała, że Aren był oczywistym wyborem Czary. Toma przecież wybrała na głównego reprezentanta. Któż inny niż jego Przeznaczony o tej samej sygnaturze nadawałby się na kolejnego członka drużyny? To było jasne, logiczne, oczywiste, ale trzeba było wiedzieć to, co wiedziała ona. Obaj byli niejako skazani na ten wybór, skoro już ich nazwiska trafiły do Czary Ognia.

Główne sprawy zostały omówione, dlatego dalsze rozmowy toczyły się na bardziej ogólne i przyziemne tematy do czasu, gdy Kasandra rzuciła Tempus i okazało się, że jest już dziewiąta. Musieli wobec tego kończyć spotkanie, bo Aren powinien zdążyć dotrzeć do zamku przed ciszą nocną. Na pożegnanie wieszczka ponownie serdecznie go przytuliła i pocałowała w oba policzki. Polubiła tego chłopca i postanowiła dać mu małą wskazówkę, która być może będzie pomocna w czasie Turnieju:

– Pisz do mnie czasem Arenie. Cieszę się bardzo z dzisiejszego spotkania. I wiesz co … powiem jeszcze jedno … nie wiem czy zdajesz sobie sprawę, ale oprócz swojego głównego magicznego rdzenia masz jeszcze coś więcej. Widziałam je w twoim wnętrzu. Radzę poszukać wiadomości w bibliotece. Są tam, wiem to na pewno.

Aren spojrzał na nią zaskoczony. Informacja była niepełna i zawoalowana więc doszedł do wniosku, że to pewnie jest znowu coś o czym wieszczka nie może więcej powiedzieć. Sądził jednak, że tyle wystarczy. Wiadomość była na tyle wyraźna, że po głębszym zastanowieniu na pewno dojdzie czego ma szukać. Uśmiechnął się z wdzięcznością. Podziękował, po czym odwrócił się i pobiegł w stronę Hogsmeade i Miodowego Królestwa. Kasandra obserwowała go do czasu, aż zniknął jej z oczu, a później ponownie usiadła na ławce zastanawiając się nad tym co usłyszała. Opowiadanie tylko utwierdziło ją, że słusznie postąpiła w sprawie Arena. Dla niego zdecydowała się tak wiele zaryzykować. Dała się przekląć temu cholernemu alkoholikowi, który co rusz wchodzi do jej domu jak do siebie i wypija najlepsze wina.

Rozmowa z chłopcem unaoczniła Kasandrze, że niepotrzebnie martwiła się, czy Tom zwróci uwagę na osobę bez magii. Zwrócił i to intensywną. Najwyraźniej w byciu Przeznaczonym nie chodzi jedynie o magię … doprawdy fascynujące. Była przekonana, że Aren nie powiedział jej wszystkiego. Wnioskowała to po rumieńcach, które niekiedy wykwitały mu na policzkach, jakby o czymś sobie przypomniał. Kontekst wypowiedzi w tym momencie nie sugerował powodów do czerwienienia się, czyli musiało to być coś czego młody Ślizgon nie wyartykułował. Z pewnością jednak pąsy dotyczyły Riddle'a, bo Grey mówił o nim dużo i często. Czasem zaczynał inny temat, zagłębiał się w niego i nagle zawracał znowu do Toma. Ten temat go przyciągał. Kiedy mówił o prefekcie Slytherinu jego oczy błyszczały podejrzanie, a styl wypowiedzi był niezwykle emocjonalny. Kasandra zwróciła na to uwagę, ale zdecydowała, że nie będzie chłopaka peszyć podobnymi uwagami.

Drugą, wciąż ważną dla Arena osobą był Abraxas. Kasandra widziała go w swojej wizji. Z rozmowy z zielonookim chłopcem wiedziała, że Malfoy bardzo zawiódł Greya, który boleśnie to przeżył, ale nadal o nim opowiadał z zajęciem. Czuć było, że wciąż jeszcze mu na nim zależy i waha się, czy zaryzykować i dać mu drugą szansę.

***

Abraxas siedział w pokoju wspólnym mając nadzieję, że tym razem na pewno uda mu się złapać Greya. Nie zamierzał dać się spławić jak ostatnio. Był już wystarczająco cierpliwy i po prostu tęsknił za jego towarzystwem. Miał też świadomość, że tylko w obecności tego specyficznego Ślizgona mógł być sobą i niczym mu to nie groziło. Dlatego też jego determinacja wzrosła i zdecydował, że jeżeli znowu Grey będzie chciał się wywinąć z rozmowy, rzuci na niego zaklęcie paraliżujące i zaciągnie do jakiegoś spokojnego miejsca. Na przykład do łazienki, która budziła tyle wspomnień i była stosunkowo blisko. Wtedy przynajmniej zielonooki Ślizgon nie będzie miał innego wyjścia i będzie musiał wysłuchać wszystkiego co on, Abraxas ma do powiedzenia. A było tego całkiem sporo. Co prawda widział potencjalny problem w tym, że jak dotąd nigdy nikomu otwarcie o sobie nie mówił, Nie miał normalnego dzieciństwa, ani normalnej rodziny, ale... zamierzał to zrobić. Wiedział, że Aren to zrozumie i nie potraktuje go tak jak inni w podobnym wypadku by zrobili.

Jego rozmyślania przerwał dźwięk otwierającego się wejścia, więc uniósł wzrok z nadzieją. Niemal natychmiast skrzywił się lekko widząc, że to tylko Orion. Black podszedł do niego z posępnym wyrazem twarzy co spowodowało, że blondyn wzmocnił czujność.

– Musiałem cię rozczarować. Jestem pewien, że z pewnością nie na mnie czekałeś. Niestety, mam wiadomość, która zepsuje ci humor – powiedział przybyły siadając na swoim stałym miejscu:

– To jest coś gorszego od świadomości, że Aren zdaje się mną coraz bardziej pogardzać i nie chce poświecić mi chwili swojego czasu? Nawet nie mogę położyć listu na jego łóżku, kufrze, czy też biurku. Ta przeklęta księga skutecznie pilnuje, by nikt nie zbliżył się do jego rzeczy. Ostatnio próbowałem położyć list na jego biurko i wyobraź sobie, że został po chwili po prostu zżarty. Zrobiła to perfidnie i jestem w stu procentach pewien, że była z tego powodu bardzo zadowolona! Pomrukiwała z ewidentną satysfakcją.

– Skoro te rzeczy są teraz najgorsze to myślę, że to co mam do powiedzenia nie przybije cię w żaden sposób. Do Hogwartu przybył Brutus Malfoy. Twój ojciec spodziewa się spotkać ciebie pod gabinetem dyrektora, bo chciałby porozmawiać po tym, jak zamieni słowo z Dippetem.

Oriona zupełnie nie zdziwiła nagła bladość, która powlekła twarz kolegi. Abraxas lekko westchnął, wstał i mruknął cicho wędrując koło Oriona w stronę wyjścia z pokoju wspólnego:

– Oh... mogłem się w zasadzie tego spodziewać. Dziwne, że jakoś o tym nie pomyślałem...

Black współczuł blondynowi spotkania z ojcem. Sam nie znosił tego człowieka, który piął się po trupach do celu. Rodzina Blacków co prawda nie była lepsza, jednak żadne z jego rodziców nigdy nie podniosło na niego ręki. Żadne też nie karało go w taki sposób jak to robił Malfoy senior.

Kiedyś podsłuchał rozmowę swoich rodziców. Jego ojciec stwierdził, że nie popiera metod wychowawczych Brutusa, a gdy opowiedział o tym co się tam dzieje, po plecach małego jeszcze wówczas Oriona przeszły dreszcze. Po tamtych podsłuchanych opowieściach zaczął inaczej patrzeć na Abraxasa, gdy zdarzało im się spotykać na różnych przyjęciach. Był naprawdę pod wrażeniem jego nieskazitelnej maski. Gdyby nie miał pokątnie zdobytych informacji, za nic by nie pomyślał, że ten dostojny chłopiec został w taki sposób wychowany. Do tej pory dziwił się w duchu jak bardzo Abraxas różni się charakterem od swoich obojga rodziców. Stanowił właściwie ich przeciwieństwo. Orion jednak cieszył się, że młody Malfoy jest taki, a nie inny. Gdyby był młodszą kopią swojego ojca nie chciałby z nim utrzymywać kontaktu. Black co prawda widział, że tresura przynosi przynajmniej zewnętrznie spore efekty. Abraxas oficjalnie z zachowania łudząco przypominał Brutusa. Chciał o tym z młodym Malfoyem nieraz porozmawiać, ale ten nigdy nie otworzył się przed nim Zresztą przez długi czas nie otworzył się przed nikim. Dopiero Aren tego dokonał. Orion nagle stwierdził, że Abraxas wciąż wewnątrz jest tym samym chłopcem absolutnie odmiennym od własnych rodziców. Doznał też swoistego szoku kiedy doszedł do wniosku, że miłość musi być jednak potężnym uczuciem. Młody Black doceniał to, że dzięki Greyowi Abraxas nie zatracił swojej wrodzonej osobowości, ale widział też zagrożenia układu, w którym znalazł się jego blondwłosy kolega.

***

Aren niezbyt szybkim krokiem wracał tajnym przejściem do Hogwartu. Musiał trochę odpocząć po wcześniejszym biegu. Zziajany i spocony wyglądałby na korytarzach szkoły trochę dziwnie i nader podejrzanie. Był już tuż przy wyjściu, kiedy musiał się zatrzymać i poczekać. Ku swojemu wielkiemu zdziwieniu, po rzadko uczęszczanym korytarzu, na który za moment miał wyjść, ktoś szedł. Stał czekając, aż kroki ucichną dopiero wówczas wyszedł zza posągu i ruszył w odpowiednią stronę. Już po kilku krokach, niespodziewanie usłyszał zza rogu korytarza męski głos. Grey nie rozpoznał go, więc z ciekawości podszedł do narożnika i ostrożnie wyjrzał. Ku swojemu zdumieniu ujrzał wysokiego mężczyznę o krótkich jasnych włosach i bardzo srogim wyrazie twarzy. Człowiek ten ubrany był w elegancką szatę ze zdobionymi złotymi wstawkami, a naprzeciw niego stał nie kto inny jak Abraxas. Aren chciał się już wycofać, gdy usłyszał:

–... Ojcze, tak jak chciałeś udało mi się dostać do Turnieju Trójmagicznego.

Aren drgnął zaskoczony, bo głos jakim przemówił młody Malfoy zupełnie nie przypominał brzmienia Abraxasa. Był zupełnie wyprany z jakichkolwiek emocji i Grey jakoś się temu nie dziwił. Sam też starałby się ukryć swoje odczucia, gdyby miał rozmawiać z tym … osobnikiem, którego postać wysyłała nawet na taką odległość intensywne sygnały ostrzegawcze. Początkowo zamierzał odejść, ale ta groźna aura, jaką odczuł od starszego Malfoya zdecydowała, że został. Tak na wszelki wypadek, gdyby Abraxas potrzebował pomocy po tym spotkaniu. Aren podziwiał młodego blondyna, że potrafi z takim spokojem stać naprzeciw ojca, który w zielonookim chłopaku wzbudzał dreszcze niepokoju.

– Naprawdę sądzisz, że miejsce sekundanta mnie zadowoli? Wyraziłem się wystarczająco jasno. Miałeś być głównym uczestnikiem. Nawet tego nie potrafiłeś zrobić dobrze! W dodatku ten wasz prefekt śmiał zbrukać tradycję Turnieju wybierając na trzeciego uczestnika charłaka! Ten Turniej to w tym momencie nic innego jak godna pożałowania farsa.

– Nie mogłem mieć przecież żadnego wpływu na Czarę Ognia.

– Oczywiście, że nie mogłeś! Jasne było, że ten artefakt wybierze tylko godnego uczestnika Turnieju. Dla mnie to jasny sygnał, że byłeś, jesteś i będziesz zapewne, nic nie wartym absolutnym beztalenciem. Nigdy niczego nie potrafiłeś zrobić odpowiednio! Mogłeś przynieść chwałę naszemu rodowi. Doprawdy, po raz kolejny przynosisz jedynie wstyd. Czyż nie mam racji?

– Wybacz ojcze. Obiecuję wyróżnić się na Turnieju i ... – starszy Malfoy uniósł rękę uciszając syna niemal wpół słowa.

Abraxas widząc uniesioną rękę wiedział co nadchodzi. Oczekiwał tego już od dawna. To była normalna i łagodna kara, więc przyjął siarczysty policzek z kamiennym spokojem, chociaż ból spowodował odrętwienie całej tej części twarzy. Zdawał sobie sprawę, że nie może okazać nawet cienia bólu, bo zachęci tym tylko ojca do dalszych działań. Starał się więc usilnie myśleć o czymś miłym, przyjemnym... a para oczu o ślicznej zielonej barwie była wręcz idealna. Cisza nie trwała długo. Nie widząc reakcji na twarzy, ani w postawie syna Malfoy senior zdecydował się kontynuować swoją tyradę.

– To oczywiste, że musisz się wyróżnić na tle wszystkich uczestników. Póki co nasze nazwisko zostało przyćmione przez płotki, które nawet nie powinny się znaleźć w tym Turnieju. Masz wybić się ponad wszystkich. Nie ma od tego odwołania, słyszysz?! Jeśli nie, to znasz doskonale konsekwencje. Podejrzewam, że nie muszę Cię co do tego upewniać. W razie gdybyś jednak zapomniał pamiętaj: Malfoyowie nie wybaczają takich błędów. Nawet nie waż się splamić naszego nazwiska! Dla pewności dodam, że masz ignorować tego charłaka. Dociera to do ciebie? Trzymaj się od nieodpowiednich osób z daleka. Ostrzegam.

Aren słuchając tego wszystkiego nie mógł uwierzyć, że ktokolwiek może w ten sposób traktować własne dziecko. Jak można mówić mu takie rzeczy. Tak deptać i miażdżyć jego osobowość. Kiedy usłyszał głośne plaśnięcie jednoznacznie świadczące o wymierzonym policzku zamarł ze zdumienia i wściekłości. Jak ten bydlak śmiał krzywdzić w ten sposób Abraxasa. Miał ochotę wyjść ze swojego ukrycia i … no właśnie, gdyby miał pewność, że mógłby cokolwiek wskórać to być może by tak postąpił. Na dzień dzisiejszy musiał przyjąć do wiadomości, że tylko pogorszyłby sytuację i w milczeniu próbować opanować nerwy. Dopiero, kiedy rozbolały go dłonie zorientował się, że wbił sobie w ich wnętrze paznokcie. Ten ból pozwolił mu wrócić do względnej równowagi, choć poczucie własnej słabości i bezsilności go nie opuściło. Prawie się uspokoił, gdy nagle usłyszał z ust Abraxasa coś, co sprawiło, że na moment przestał oddychać:

– Aren jest moim przyjacielem ojcze i nie będę go ignorować. Nie jest też żadnym charłakiem. Jego obecny stan jest tylko tymczasowy!

Młody Malfoy powiedział to z pełnym przekonaniem i serce zielonookiego chłopca aż podskoczyło na to wyznanie. Po chwili jednak się skurczyło ze strachu, kiedy Aren uświadomił sobie co zaraz może nastąpić. Kolejny odgłos uderzenia w policzek i jakaś klątwa nie pozostawiły złudzeń.

Abraxas po swoim odważnym wystąpieniu spodziewał się kary, a mimo wszystko zdecydował się na oświadczenie. Ponowne uderzenie w twarz było niczym w porównaniu z klątwą przecinającą mięśnie, która rzuciła go na kolana. Jakby tego było mało ojciec lodowatym tonem oświadczył, wyjmując z zanadrza fiolkę z ciemnofioletową substancją:

– Najwidoczniej za bardzo cię oszczędzałem. Po tym co dla ciebie zrobiłem masz czelność pyskować szczeniaku?! Już ja cię nauczę szacunku. Już nigdy więcej nie odważysz się sprzeciwić. Wypij to!

– A … ale to jest ... – Abraxas nie dowierzał własnym oczom. Równocześnie przeklinał się w duchu za to zająknięcie. Był zszokowany faktem, że ojciec podaje mu właśnie ten eliksir, ale miał też świadomość, że jego rodziciel nie zmieni zdania. Okrutne spojrzenie, które ponaglało go do czynu jednoznacznie wskazywało, że jeśli nie wypije eliksiru natychmiast, to zostanie do tego przymuszony. Wziął więc drżącą dłonią feralną miksturę, ale nie był w stanie unieść go do ust, nawet słysząc wyraźny rozkaz. Po chwili ojciec zniecierpliwiony wyrwał fiolkę z jego rąk, odkorkował, chwycił go za włosy i siłą odchylił głowę. Przyłożył flakon do ust, czekając aż je otworzy. Abraxas wiedział, że musi to zrobić więc uchylił usta i po chwili przełknął spływającą mu do gardła miksturę. Senior rodu Malfoyów bez słowa zakorkował i schował fiolkę po czym ostrym głosem zarządził:

– Wstawaj i pożegnaj należycie swojego ojca.

Abraxas wstał z trudem, opierając się o ścianę i starając się powstrzymać lekkie drżenie, które było wynikiem wcześniej rzuconej na mięśnie klątwy. Wciąż bolało, jednak zmusił się i pokłonił ojcu, który spojrzał na niego z pogardą i wyższością, po czym odwrócił się na pięcie i szybkim krokiem ruszył w stronę wyjścia. Młody Malfoy wiedział doskonale, że nie wolno mu się wyprostować dopóki ojciec nie zniknie mu z oczu. To już też przerabiali. Zbyt wczesne zakończenie pokłonu z jego strony, rzut oka przez ramię ze strony ojca i seria bolesnych klątw. Wolał teraz tego nie przechodzić, dlatego trwał w pokornym ukłonie do chwili, gdy jego rodzic zniknął za zakrętem. Później westchnął, wyprostował się i ciężko oparł o ścianę. Wiedział doskonale, że sam był sobie winien, ale nie dał już rady wysłuchiwać jak ojciec obraża Arena. Nawet jeśli Greya tu nie było, to nie mógł pozwolić na takie słowa. Zielonooki chłopak był dla niego… zbyt ważny. Syknął z bólu za bardzo rozbity, by próbować bez potrzeby panować nad podobnymi odruchami i zaczął przemawiać do siebie, co robił już od dziecka, powtarzając frazę jak mantrę. To pomagało mu przywrócić wewnętrzną równowagę i opanować rozpacz:

– To nic takiego. Spokojnie Abraxasie ... spokojnie ... Skup się teraz na Arenie. Postaraj się by ci wybaczył. Ojciec nie jest istotny. – Po kilkukrotnym powtórzeniu i kilku uspokajających głębokich oddechach, Malfoy junior poczuł, że teraz da radę iść dalej. Zanim wyruszył postarał się przybrać na twarz swoją zwyczajową, beznamiętna maskę. Żeby zamaskować ślady po uderzeniach nałożył glamour i poszedł.

Aren był przerażony tym co usłyszał z ust biednego Abraxasa. Miał ochotę wyjść z ukrycia. Czuł jednak, że blondwłosy chłopak w tym momencie wolałby nie być widziany. Ten moment słabości zbyt go obnażał. Najgorsze było to, że Grey nie wiedział co Malfoy musiał wypić. Co prawda jak dyskretnie zaobserwował nie widać było w tej chwili jakichkolwiek skutków działania mikstury to jednak był pewien, że nadejdą. Wskazówką było chociażby przerażenie na twarzy chłopaka, gdy ojciec zmuszał go do zażycia specyfiku. Te przemyślenia zajęły Greyowi chwilę i kiedy ruszył za Abraxasem, ten zdążył już zniknąć mu z horyzontu. Kiedy natomiast go zauważył okazało się, że Malfoy natknął się po drodze na prefekta Krukonów. Aren pamiętał swoją przygodę z tym typem i podejrzewał, że Abraxas straci za moment kilka punktów za wędrowanie w czasie ciszy nocnej, ale niespodziewanie Krukon uśmiechnął się ciepło do blondyna. Wymielili ze sobą kilka zdań szeptem, po czym razem udali się w drogę. Jak się po chwili okazało zdążali na Wieżę Astronomiczną. Aren dyskretnie deptał im po piętach, zachowując jednak bezpieczną odległość. Szedł wolniej od nich i nie słyszał o czym rozmawiają, chociaż o rozmowie świadczył szelest niewyraźnych, ściszonych głosów. Jakoś nie mógł porzucić Abraxasa, bo martwił się ciągle opóźnionymi efektami nieznanego mu eliksiru.

Tymczasem idący przodem chłopcy trochę rozmawiali, choć raczej skupiali się na wędrówce w górę. Przynajmniej Abraxas. Właściwie nie miał ochoty rozmawiać z tym Krukonem, ale zdecydował, że pójdzie z nim choćby po to, by wyjaśnić parę kwestii. Kiedy byli już dość wysoko nagle poczuł, że idący za nim Krukon delikatnie chwyta długie pasmo jego włosów, a po chwili usłyszał:

– Wydajesz się w nie humorze Abraxasie. Zdziwiłem się właściwie, że zechciałeś się ze mną ponownie spotkać. Czyżbyś bardziej tęsknił niż zamierzałeś przyznać?

– Lepiej będzie jeżeli dasz sobie wreszcie spokój ze złudzeniami. Nie jestem tobą zainteresowany. Przypomnij sobie, że od początku stawiałem sprawę jasno. Był to tylko układ.

– Znalazłeś sobie nowy obiekt zainteresowań? No tak, racja. Zapomniałem, że nastąpił rozłam w waszej małej grupce. Muszę przyznać, że Aren jest naprawdę piękny, a nawet udało mi się zdobyć coś całkiem unikatowego. Raczej ciężko zobaczyć go z innym wyrazem twarzy niż kompletne znudzenie, obojętność, czy lekceważenie. Muszę przyznać, że kiedy go takim zobaczyłem na moment szybciej zabiło mi serce.

– Co masz na myśli? – Abraxas nie przypominał sobie, by kiedykolwiek Grey miał jakiś bliższy kontakt z Albertem. Czyżby się pomylił?

– Lepiej będzie jak sam zobaczysz – mówiąc to Krukon umieścił mu przed oczami zdjęcie Arena zdobyte podstępem. Było to tym łatwiejsze, że chwilę temu osiągnęli szczyt Wieży i teraz stali naprzeciw siebie na jednym poziomie. Albert brał pod uwagę, że Abraxas może mu ten egzemplarz zniszczyć, dlatego też w kieszeni miał drugą identyczną fotografię. Malfoy dłuższą chwilę przyglądał się zdjęciowemu wizerunkowi zielonookiego Ślizgona. Grey był na tym zdjęciu uroczo zarumieniony i Abraxas zachodził w głowę dlaczego. Widok był wyjątkowo pociągający i jego serce przyspieszyło.

– Kiedy ty ...

– Wiesz, twój wyraz twarzy jest wyjątkowo irytujący. Gotowy jestem pomyśleć, że naprawdę się w nim zakochałeś, a obaj dobrze wiemy, że nie jesteś zdolny do takich uczuć, czyż nie? Pewnie dlatego się od siebie odsunęliście. Porzuciłeś go jak mnie i innych przede mną. To bystra i przebiegła sztuka. Nawet wówczas, kiedy próbowałem z niego wyciągnąć cokolwiek o waszym związku, całkiem wiarygodnie kłamał. Twierdził, że nie wie o co mi chodzi.

– Powiedziałeś mu!?

– Nic otwarcie. Nic co by było oczywiste ... hej co ty robisz! – Albert krzyknął na widok Malfoya zdecydowanym ruchem sięgającego po aparat z jego torby i jednym zaklęciem niszczącego znajdujące się w nim fotografie. Na koniec wcisnął go na miejsce i groźnym głosem, udatnie naśladującym głos własnego ojca powiedział:

– Zapamiętaj, bo powtórzę to tylko raz. Jeżeli jeszcze raz zbliżysz się do Arena, na własnej skórze poczujesz do czego jestem zdolny ... Uwierz mi, wiem jak bardzo kreatywni potrafią być Malfoyowie jeżeli chodzi o klątwy. – Po tych słowach zbliżył się o krok do Alberta, który lekko zbladł, gdy poczuł na sobie muśnięcie mrocznej magii . – A tą fotografię wezmę sobie na wypadek, gdyby przyszło ci do głowy coś głupiego.
– Nie zostawiaj mnie znowu. W czym on jest lepszy ode mnie!? – krzyknął Albert, przewracając ze złością najbliżej stojący teleskop, który runął z głuchym łoskotem.

Malfoy przeklinając w myślach kretyna, który niepotrzebnie zachowywał się głośno, zastosował jedyną szybką i skuteczną metodę uciszenia go. Wpił się w jego wargi własnymi ustami, brutalnie wdzierając się w głąb jego ust. Nie było w tym pocałunku żadnego uczucia i wiedział, że Krukon również to czuł.

Krzyk i rumor dobiegające z góry spowodowały, że Aren nie zważając już na nic przyspieszył kroku. Nie miał tym razem zamiaru bawić się w dyskrecję, a gotowy był nawet na rękoczyny jeśli będzie to konieczne. Nie zamierzał pozwolić, by znowu ktoś krzywdził Abraxasa. Spodziewając się bójki wpadł z impetem na podest Wieży Astronomicznej i wyhamował ostro zamierając. Widok dwóch mężczyzn całujących się intensywnie sprawił, że nie wiedział jak powinien zareagować. Wpatrywał się w chłopaków z pewną fascynacją i nie potrafił odwrócić wzroku.

Malfoy przerwał pocałunek, zastanawiając się co do diabła robi. Po chwili doszedł do wniosku, że prostu odreagowuje swoją dzisiejszą frustrację. Spojrzał na przewrócony teleskop i z przerażeniem zorientował się, że nie byli sami. Znajome, piękne oczy w kolorze zieleni wydawały się być wypełnione mieszaniną zdumienia i fascynacji. Abraxas poczuł, jak w żołądku robi mu się nieprzyjemny supeł. Zdecydowanym ruchem odsunął się od Alberta, patrząc tylko na Greya.

– J … ja ... przepraszam. Usłyszałem krzyki, hałas i myślałem, że... że coś się stało – wyjąkał w końcu Aren próbując jednocześnie patrzyć wszędzie, byle nie na Abraxasa. To powiedziawszy zaczął wycofywać się stopniowo w stronę wyjścia z Wieży. Kiedy poczuł pod nogą pierwszy stopień odwrócił się błyskawicznie i pobiegł w dół. Na policzkach czuł intensywne rumieńce. Próbował opanować emocje, a równocześnie zastanawiał się skąd taka reakcja. To nie byli przecież pierwsi całujący się ludzie, których widział. W końcu zdarzało mu się przyłapać na całowaniu Rona z Hermioną czy też innych mieszkańców Gryffindoru. Po pewnym czasie doszedł do wniosku, że różnica była jedna. Teraz widział w tej sytuacji dwóch mężczyzn. Męczyło go, dlaczego tym razem tak intensywnie odczuł ten widok. Biegł przed siebie, a serce biło mu jak oszalałe. Pędem wbiegł w korytarz i nie myśląc o tym, że jest tu nieuprawnionym użytkownikiem, bo jest już po ciszy nocnej, ruszył z impetem w stronę lochów. Oczywiście pokonując w takim tempie zakręt nie był nawet w stanie zauważyć, że ktoś tam jest. Uderzył z całą siłą rozpędzonego ciała w idącą naprzeciw osobę i obaj runęli na podłogę korytarza.

Aren z godnym podziwu refleksem próbował zamortyzować upadek dłońmi, co troszkę pomogło, ale skończyło się obdartym naskórkiem rąk. Syknął potrząsając lekko dłońmi i nagle dotarło do niego, że na kimś leży. Pokonując ból wsparł dłonie po obu stronach głowy przewróconego nieszczęśnika i uniósł głowę z jego torsu. Jego serce na moment zamarło, kiedy ujrzał krwistoczerwone spojrzenie wpatrujące się w niego uważnie. Zielonooki chłopak poczuł, że gorąco wraca na jego policzki, a serce przyspiesza. Twarz Toma była tak blisko … spojrzał na jego usta i momentalnie wróciła do niego niedawno widziana scena pocałunku.

– Twoje serce bije naprawdę szybko ... – usłyszał szept leżącego pod nim, niemalże przy uchu. Owiewający policzek i ucho oddech spowodował, że Aren poczuł dreszcze przebiegające wzdłuż kręgosłupa. To go trochę otrzeźwiło i chciał się szybko podnieść, ale nie zdążył, bo powstrzymały go silne ramiona Toma, które nagle objęły go nie pozwalając się odsunąć. Riddle dłuższą chwilę mu się przyglądał, po czym zapytał: – Co się stało?

– N … nic.
– Czyli mam uwierzyć, że bez powodu biegałeś sobie po korytarzach z tym specyficznym wyrazem twarzy? I ... – przerwał nagle marszcząc lekko brwi, po czym spokojnym ruchem sięgnął do szaty Arena przy twarzy i trochę ją odsunął zbliżając nos do szyi chłopaka wciągając głęboko powietrze. Poczuł na jego skórze damskie perfumy, a gdzieś w środku niespodziewanie dla samego siebie gorycz. Nie okazał tego na zewnątrz, a tylko zapytał: – Czyżby spotkanie towarzyskie?

– Słucham?! Oczywiście, że nie! – wyrzucił z siebie z oburzeniem Aren, co trochę uspokoiło Toma, bo wyglądało na spontaniczne i szczere.

Grey ponownie próbował się poderwać, ale Riddle zdecydowanie wzmocnił uścisk przyciągając go do siebie. Spoglądali sobie w oczy oceniając nawzajem. Tom widział, że Aren nie kłamał odnośnie tych perfum, ale nadal go to denerwowało, bo przecież w jakiś sposób dostały się na skórę jego szyi. Bez wątpienia jakaś kobieta go przytuliła. Dlaczego? Spojrzał na wciąż odsłoniętą szyję Greya. Kusiła. Czuł rozlewające się w środku ciepło i przyjemny ciężar ciała drugiego Ślizogna na sobie.

Zielonooki chłopak nie mógł zmusić się, żeby przestać zerkać na usta leżącego pod nim Ślizgona. Były tak blisko. Wystarczyło … jego serce jeszcze bardziej przyspieszyło, ale po chwili skonstatował, że jego szybki rytm jest dziwacznie podwójny. Dopiero po chwili dotarło do niego, że to nie tylko jego serce bije tak intensywnie. Opanowało go jakieś błogie, miłe uczucie. W tym samym momencie spojrzeli na siebie i … zagapili się po prostu. Powoli, bardzo powoli ich twarze zbliżały się ... obaj widzieli w oczach towarzysza rozmaite uczucia, których nie byli w tej sytuacji w stanie przed sobą ukryć. Tom wolno uniósł dłoń do policzka Arena i delikatnie go pogłaskał, jeszcze bardziej przybliżając twarz. Ich usta były już bardzo blisko i...

Nagle usłyszeli kroki przybliżające się do nich zza zakrętu i obaj drgnęli budząc się z jakiegoś dziwnego zamroczenia. Za obopólnym milczącym przyzwoleniem szybko zebrali się z podłogi i odsunęli od siebie. Niedługo potrwało, gdy zza rogu korytarza wyłonił się Albert, prefekt Krukonów, który na widok Toma wyraźnie zwolnił. Po chwili widocznie zebrał się na odwagę, bo podszedł. Grey jednak nie miał już sił na kolejną potyczkę. Miał dość atrakcji jak na jeden dzień i po prostu powoli się wycofał, rzucając ostatnie spojrzenie Tomowi. Nie starał się już nigdzie zbaczać i ruszył najkrótszą drogą do pokoju wspólnego Slytherinu.

Tom zdwoił czujność. Odniósł dziwne wrażenie, że między tą dwójką coś musiało zajść. Nie wiedział co, ale na wszelki wypadek musiał usunąć tego szkodnika z zasięgu swojej własności.

Grey odszedł, a Albert zaskoczony tym faktem, że został ot tak sobie wypuszczony przez Riddle'a postanowił również się oddalić. Skoro zielonooki poszedł, to nie miał tu już nic do roboty. Próbował wyminąć prefekta Slytherinu bez słowa, ale zatrzymała go magia tego drugiego. Próbował się uwolnić, ale nie dano mu tej szansy. Do przodu nie mógł iść, dlatego odwrócił się i tuż za sobą natknął się na Toma, który z jadowitym uśmiechem zapytał pozornie spokojnie:

– Zastanawia mnie jedno ... to już drugi raz gdy zauważyłem, że kręcisz się wokół Arena. Tym razem odniosłem nieodparte wrażenie, że to właśnie jego szukałeś. Dlaczego?

– Mam do niego pewną sprawę, nic poza tym. Jeżeli to wszystko to pozwolisz, że już odejdę.

Bez ostrzeżenia poczuł jak magia Ślizgona ponownie zaczyna go oplątywać, wręcz pochłaniać. Poczuł się zagrożony i odruchowo chwycił za różdżkę. To był bez wątpienia największy błąd jaki popełnił.

Expelliarmus – prefekt Ślizgonów załatwił sprawę krótko, łapiąc w locie różdżkę Krukona równocześnie zauważając, że na podłogę upadło jeszcze coś, co należało do przeciwnika. Pomiędzy nimi leżała fotografia. Tom bez słowa sprawił, że uniosła się w powietrzu i trafiła do jego ręki. Ze zdjęcia patrzył na niego uroczo zaróżowiony Aren. Oczy Toma zwężyły się niebezpiecznie, a na ten widok Krukon jęknął i jakoś tak skurczył patrząc wszędzie, tylko nie w jego oczy.

– Skąd masz to zdjęcie? – zapytał Riddle nie oczekując właściwie odpowiedzi, ale zamierzając skorzystać z Legilimencji. Wywołanie wspomnienia i obejrzenie go było najszybszym i najskuteczniejszym sposobem odkrycia szczerej odpowiedzi na pytanie. Natychmiast wyłapał wspomnienie rozmowy Arena z Albertem. Zobaczył też dlaczego i po jakich słowach Grey tak ślicznie się zarumienił. Chciał się dowiedzieć tylko tego. Opuścił umysł chłopaka, rzucając mu pod nogi różdżkę i bez słowa odszedł.

Siadając w jednym z foteli w swoim pokoju, Tom wyjął fotografię zabraną Albertowi. Był to naprawdę unikalny skarb ze względu na emocje wypisane na twarzy Arena. Poczuł teraz satysfakcję, że Grey jednak zareagował na jego słowa, być może z opóźnieniem, ale jednak. Riddle ze skupieniem obserwował Ślizgona zastanawiając się co też te piękne zielone oczy starają się wyrazić. Zupełnie nagle przypomniał sobie przyjemny wypadek w korytarzu i jego serce przyspieszyło. Gdyby im nie przeszkodzono czy... ponownie spojrzał na fotografię, na której Aren patrzył na niego zarumieniony z błyszczącymi oczami tak bardzo pociągający. Nie wiele się zastanawiając zbliżył fotografię do siebie i złożył na niej lekki pocałunek.