Dziękuję ślicznie za komentarze:
Akuma B: Zaległości spore, jednak doceniam fakt, że mimo to komentujesz to bardzo miłe :) Co do reedycji śmiało czytaj to co jest teraz, bo zajmie to naprawdę sporo czasu nim wszystko ogarniemy. A zakładam że ten czas można liczyć 1-2 lat. Zwłaszcza że ostatnio nie potrafię znaleźć wolnego czasu a jak już to zajmuje się wtedy nowym rozdziałem.
Unkonown: Kochana, naprawdę mi nie przeszkadza, że nie wiesz co napisać. Ostatni komentarz i tak był bardzo ciekawy, gdyż uwielbiam wiedzieć przemyślenia czytelników na temat ostatnich wydarzeń. Jest to absolutnie fascynujące. Mam nadzieję, że i ten rozdział sprawi ci tyle radości co ostatni ;*. Co do złości Toma na temat wyboru go do turnieju. To w końcu przyszły Czarny Pan a tu ktoś wrobił go bez jego wiedzy. W dodatku od początku wiedział, że Aren nie planuje się wybrać do Durmstrangu.
Queen of the wars in the stars: Ojejku jak cudownie było czytać etapami twoje przemyślenia na temat danej akcji! Naprawdę dziękuję! Mam jeszcze kilka wątków, które muszę przypomnieć czytelnikom , nie tylko motyw z wycieczką ;) tu parę rzeczy dodam, tam wyjaśnię... W sumie całkiem zawiła jest fabuły Signum jak też o tym myślę. Jednak powoli układamy elementy układanki. Cieszy mnie, że poruszyły cię momenty z Abraxasem. Naprawdę bardzo lubię tę postać. Jeżeli lubisz momenty Tom/Aren powinnaś być zachwycona w tym rozdziale... Więcej nie zdradzam :*. Dziękuję, że wzięłaś sobie do serca, że rozdział jest dłuższy i tak jak już pisałam wcześniej, taka ilość już zostaje... Chyba nie mam już na to wpływu... Samo się pisze... ^^ Weny dzięki wam mam sporo. dziękuję <3.
Betowała: Matonemis
Rozdział 26: Czarowna zieleń
Czara Ognia wytypowała Toma i Aren
przeżywał chwilę radości, że tym sposobem pozbędzie się na
jakiś czas Riddle'a. Płonący wzrok prefekta Slytherinu z pewnością
by zabił uradowanego spiskowca, gdyby tylko mógł.
Tą wesołą chwilę zważył Greyowi
dyrektor Dippet, ogłaszając decyzję o poszerzeniu zespołu
uczestników o kolejne dwie osoby. W tym samym momencie w oczach Toma
dało się dojrzeć podejrzany błysk satysfakcji. Zielonooki
chłopak momentalnie zaczął przeczuwać kłopoty. Miał tylko
nadzieję, że czerwonooki wykaże się rozsądkiem, ale oczywiście
się przeliczył. Głos Toma ogłaszający nazwisko Abraksasa i jego
spowodował, że Aren zamarł w niedowierzaniu. To nie mogło dziać
się znowu. Już raz to przechodził. Chwilę trwało nim otrząsnął
się z umysłowego odrętwienia i zerwał jak pchnięty sprężyną,
oznajmiając donośnym głosem:
– Nie zgadzam się na uczestnictwo w
Turnieju.
Zielonooki chłopak zauważył, że
Riddle nie bardzo przejął się jego protestem, a wręcz wydawał
się być zadowolony. Tymczasem sam miał ogromną ochotę zmazać mu
uśmiech z twarzy choćby uderzeniem. W Sali po tym oświadczeniu
zawrzało. Przedstawiciele prasy byli szczęśliwi, a ich samopiszące
pióra wręcz śmigały po pergaminach notując wieści o
niesamowitej sensacji jaką był młody uczestnik Turnieju nie
wyrażający zgody na udział. Uczniowie natomiast byli oburzeni i
wyrażali to odczucie w dziwaczny sposób, czyli obrzucając go
obelgami. Najłagodniejsze z nich mówiły o tym jaki to on jest
niewdzięczny i jak to nie zasługuje na zaszczyt, który go spotkał.
Chaos opanował dyrektor przerywając głośnym:
– Cisza! Arenie, Abraxasie możecie
tutaj do nas podejść?
Brzmiało to jak grzeczna propozycja,
ale twardy głos nie pozostawiał miejsca na sprzeciw. Aren ruszył
więc w stronę centrum wydarzeń starając się ominąć wszystkie
pułapki, jakie napotykał po drodze. Przykładem mogło być kilka
podstawionych mu przez współdomowników nóg. Zadowolenie na twarzy
Riddle'a obserwującego jak pokonuje ten tor przeszkód podrażniło
Greya. Zareagował przekorą i z premedytacją nadepnął na
wystawioną nogę jakiegoś siódmoklasisty ze Slytherinu. Zupełnie
nie przejął się ani jękiem bólu, ani złymi życzeniami z ust
poszkodowanego. Dalsza wędrówka nie nastręczała już takich
trudności i w końcu doszedł do dyrektora, który zarządził w tym
momencie pół godziny przerwy na naradę, po czym skinięciem głowy
w kierunku przedstawicieli Ilvermorny i Durmstrangu zaprosił ich na
nią. Aren zauważył, że Beery i Slughorn również wstali ze
swoich miejsc podchodząc do dyrektora i coś szepcząc. Widocznie
przekonali Dippeta do swoich racji, bo odwrócił się w kierunku
trójki uczestników ze słowami:
– Najpierw naradzimy się we własnym
gronie w moim gabinecie. a gdy już dojdziemy do porozumienia
zawołamy was byście dołączyli.
Do gabinetu dyrektora dotarli w ciszy.
Każdy z pewnością myślał o tym samym, ale nikt nie przerwał
milczenia. Armando również analizował w myśli zaistniałą
sytuację. Już sam wybór Toma przez Czarę Ognia wydawał się
zaskakujący. Przecież chłopak głośno wyrażał już od dawna
brak zainteresowania Turniejem. Jego zaskoczenie po ogłoszeniu
uczestnictwa było wyraźne i to było dziwne. Może w przypadku
gorszego ucznia Dippet dochodziłby prawdy. Co prawda niewiele by to
zmieniło, bo kontrakt byłby już zawarty, ale przynajmniej odkryłby
spiskowca, który oszukał Czarę. W Riddle'a wierzył. Wiedział, że
młodzieniec da sobie radę. Od dawna zresztą żałował, że Tom
nie zamierza startować z ramienia Hogwartu. Natomiast w zdumienie
wprawiła go nierozwaga Toma w wyborze współuczestników zawodów.
Wybór Arena nastręczał wielu kłopotów z czego, jak się
wydawało, Grey zdawał sobie doskonale sprawę. Stąd jego ostry
sprzeciw, któremu Armando absolutnie się nie dziwił. Z drugiej
strony wzburzenie Riddle'a i jego decyzja mogły wskazywać na
winowajcę. Zemsta prefekta Slytherinu wydała się jednak Dippetowi
zbyt okrutna. Niestety, sam dyrektor Hogwartu był pomysłodawcą
rozszerzenia grupy uczestników Turnieju, dlatego teraz poczuł się
w obowiązku próbować rozwikłać ten problem. Przed wejściem do
gabinetu bez słowa skinął na trójkę uczniów by zostali i
zaczekali, po czym gestem zaprosił pozostałych do środka.
– Nie możemy Arena dopuścić do
Turnieju Armando! – wypalił zaraz po zamknięciu drzwi Horacy, nie
przejmując się zdezorientowanym wyrazem twarzy dwójki
przedstawicieli z innych szkół.
– Dyrektorze Dippet, czy może nam
Pan wyjaśnić dlaczego wybuchło takie... zamieszanie? – zapytała
kobieta, która była przedstawicielką Ilvermorny
– Właśnie! Również chciałbym się
tego dowiedzieć – poparł ją mężczyzna reprezentujący
Durmstrang. – Swoją drogą uważam, że to jakaś kpina z tradycji
Turnieju Trójmagicznego! To skandal! Jak wasz uczeń śmiał odmówić
udziału w tak wzniosłym wydarzeniu! – Tyradę przerwał Beery,
który uprzedzając ewentualną reakcję dyrektora stwierdził:
– To proste do wyjaśnienia. Aren nie
może używać magii. – Odpowiedź zupełnie zaskoczyła oboje
obcych, a nauczyciel Zielarstwa kontynuował – chłopak jest ofiarą
pewnej klątwy. Dopóki jego rdzeń magiczny się nie zregeneruje nie
jest w stanie rzucić nawet najprostszego zaklęcia. Problematyczne
jest nawet zwykłe Lumos. Stąd to poruszenie i kontrowersje
wokół decyzji Toma. Przecież doskonale wiemy jaka jest historia
tych zawodów. Wiemy też, że Turniej nie jest spacerkiem po łące,
ani sielanką. To zdecydowanie niebezpieczne wydarzenie, a my w tej
chwili mamy rozstrzygnąć, czy dopuścić do udziału czarodzieja,
który nie ma dostępu do własnej magii i przez to jest właściwie
bezbronny. Od razu powiem, że osobiście jestem temu przeciwny.
Dyrektorze, chłopak może umrzeć podczas tych zawodów! Mieliśmy
go chronić, a nie posyłać na pewną śmierć!
W czasie tej przemowy przedstawiciel
Durmstrangu ochłonął widocznie z pierwszego zaskoczenia, bo teraz
oświadczył z absolutną pewnością siebie:
– Zapominacie chyba o jednej ważnej
rzeczy. W zasadach Turnieju, które wszak razem negocjowaliśmy jest
jasno określone, że wybór pozostałej dwójki członków drużyny
szkoły przez głównego uczestnika jest niepodważalna. Zastanawiam
się jak niby chcecie to ominąć? Uważam, że po to uzgadnia się
zasady, by się ich trzymać. Nikt z nas nie jest winien, że
najwidoczniej główny reprezentant tej szkoły był bezmyślny.
Wyznaczając kolegę bez magii ściągnął sobie na głowę
dodatkowy problem. Trudno. Nie widzę powodu, by ratować go od kuli
u nogi, którą sam sobie wybrał.
– Jak śmiesz ty... – nie wytrzymał
tej gadaniny profesor Eliksirów, ale Dippet czujnie uniósł rękę,
by uciszyć jego protesty tym bardziej, że prawdopodobnie wyrażały
absolutną pogardę dla wysłannika Durmstrangu. Przez chwilę
panowała cisza, którą przerwała przedstawicielka Ilvermorny:
– Może porozmawiajmy o jakimś
ugodowym wyjściu z tej niecodziennej sytuacji? Skoro chłopiec
faktycznie nie może używać magii, to nie dziwię się, że nie
wyraża zgody na uczestnictwo w Turnieju. Właściwie należałoby
podziwiać odwagę z jaką swoje zdanie wyraził. Zastanawiam się i
mam nadzieję, że panowie mnie w tym poprzecie, czy nie udałoby się
przekonać waszego uczestnika by zmienił tą kandydaturę.
– Nonsens. Dlaczego mielibyśmy iść
na rękę Hogwartowi? Wszystko poszło zgodnie z planem, więc nie
widzę powodu byśmy mieli zmieniać decyzję tutejszego głównego
uczestnika – pełnomocnik Durmstrangu był nieustępliwy. Jego
wypowiedź wywołała złośliwy uśmieszek na twarzy Beery'ego i
komentarz:
– Oh przyznaj się... po prostu
obawiacie się konkurencji.
– Konkurencji?! Ha! Mielibyśmy się
obawiać czarodzieja, który jest praktycznie szlamą!?
– Co takiego? Ależ to zwykła
dyskryminacja! Jak możesz coś takiego mówić?! – Tym razem
podniosła głos kobieta równocześnie wstając z krzesła i mierząc
przedmówcę ostrym spojrzeniem. Zanosiło się na większą
awanturę, ale starcie przerwał spokojnym,
zdecydowanym głosem dyrektor Hogwartu:
– Wystarczy moi drodzy... Proponuję
dwa wyjścia...
***
Tymczasem trzej chłopcy czekający na
korytarzu przed wejściem do gabinetu dyrektora milczeli jak zaklęci.
Napięcie było tu tak gęste i wyczuwalne, że można je było kroić
nożem, gdyby ktokolwiek wpadł na taki pomysł.
Abraxas przyglądał się cichej
konfrontacji między Arenem i Tomem, którzy zdawali się próbować
wzajemnie zabić wzrokiem. Był pełen uznania dla zielonookiego.
Grey zdawał się być odporny na wzrok Riddle'a. Właściwie we
wszystkich innych budził on trwogę, a przynajmniej duży niepokój,
ale oczywiście zupełnie nie działał na tego specyficznego
chłopaka. Malfoy obserwował i czekał. Wiedział, że wreszcie
któryś z nich nie wytrzyma i jakoś odreaguje. W jego głowie wciąż
jeszcze tkwiło i kotłowało się wspomnienie z Wielkiej Sali.
Prawdę mówiąc nie musiał zgadywać kto maczał palce w tym, że
kartka z nazwiskiem Riddle'a znalazła się w Czarze Ognia. Podziwiał
odwagę Arena. Gdyby nie zmiana organizacji Turnieju, zielonookiemu
chłopakowi udałoby się pozbyć na dłuższy czas swojego nemezis.
Zauważył jak Aren wciąż mierzący się wzrokiem z Tomem zagryza
wargę. Wyglądało na to, że był już u kresu wytrzymałości.
Abraxas jeszcze nie widział go tak bardzo wytrąconego z równowagi
jak teraz. Nagle niemal podskoczył zaskoczony okrzykiem:
– Riddle! Ty cholerny dupku! Jak
mogłeś?! Czy zdajesz sobie sprawę co właśnie zrobiłeś?!
Słysząc te słowa Abraxas na chwilę
wstrzymał oddech. Jeszcze nie słyszał, by ktokolwiek zwrócił się
w taki sposób do Toma. Odruchowo ścisnął różdżkę w kieszeni
na wypadek, gdyby trzeba było ratować Arena przed wściekłością
jego Pana. Widział jak wzrok Riddle'a ciemnieje, ale czerwonooki
spokojnie odpowiedział:
– Ty byłeś tym, który rzucił mi
wyzwanie. Jedyna osoba, którą możesz teraz winić, to ty sam. nie
wiem czego oczekiwałeś wrzucając do Czary moje nazwisko i jakim
sposobem magiczny artefakt to zaakceptował. Wiem natomiast, że w
ten sposób dałeś mi niespodziewanie możliwość wyboru, którego
dokonałem.
– Czego oczekiwałem? Myślę, że to
oczywiste. Chciałem się ciebie pozbyć Riddle. Byłeś od początku
i jesteś nadal przyczyną moich problemów. Wraz z twoim
zniknięciem, zniknęłaby również większość kłopotów.
Słysząc te słowa Tom jeszcze
bardziej spochmurniał. Najwyraźniej wydarzenia rozwijały się w
inną stronę niż zamierzał. Miał nadzieję, że w ciągu
najbliższego czasu uda mu się w jakiś sposób pogodzić z Greyem,
jednak nie docenił Arena. Znowu. Nowa zasada w Turnieju dała mu co
prawda możliwość wybrnięcia z sytuacji. Nie pozwolił się
zielonookiemu Ślizgonowi odseparować, ale oczywiście zdawał sobie
sprawę, że nie było to wyjście idealne. Grey będzie zagrożony.
Nie zamierzał dać mu zginąć, ale fakt był faktem. Tom nie był
zadowolony. Miał ochotę kogoś przekląć. Uśmiechnął się
kpiąco do swojego pięknookiego przeciwnika, który zawrzał pod
jego spojrzeniem z gniewu, ale nie spuścił, ani nie odwrócił
wzroku. Riddle postanowił dodać coś jeszcze do tego co powiedział:
– Jak widzisz mój drogi nie igra się
z ogniem. Łatwo można się przy tej zabawie poparzyć. Miałeś
okazję się o tym przekonać. Postanowiłem jednak, że o czymś ci
przypomnę. Widocznie zapomniałeś, albo też mi nie dowierzałeś.
Mówiłem przecież już kiedyś, że nigdy nie pozwolę ci umknąć
z moich rąk. Nawet jeżeli mnie teraz nienawidzisz, nie pozwolę ci
ode mnie odejść. Turniej jest przeszkodą to prawda, jednak jeżeli
wciąż będziesz obok to nic co z nim związane: problemy,
zagrożenie, niebezpieczeństwo nie mają znaczenia.
Słowa płynące z ust Toma wprawiły
Abraxasa w nieme zdumienie. Malfoy nie mógł uwierzyć własnym
uszom. Przecież to brzmiało jak ... wyznanie … Irytujące ukłucie
w sercu dało nagle o sobie znać i blondyn siłą zdusił je w
sobie. Spojrzał najpierw na swojego Pana, a następnie na Arena.
Żaden z nich nie zmienił postawy, miny, spojrzenia. To było
dziwne. Czyżby żaden z nich nie zwrócił uwagi na to, że tak
przedstawiona deklaracja może być dwojako zrozumiana?Najwyraźniej
nie, bo wciąż kontynuowali starcie na spojrzenia, a Malfoy jako
milczący świadek przyglądał się ich konfrontacji. Po chwili Aren
zebrał się na odpowiedź:
– Chrzań się Riddle. Nie myśl
sobie, że będę grać tak jak mi zagrasz, bo nie zamierzam brać
udziału w Turnieju. Wierz mi, zrobię wszystko żeby się od ciebie
uwolnić. Nawet jeżeli będę musiał udawać prześladowanego przez
los, biednego ucznia bez magii. Litość innych ludzi jest lepsza,
niż kolejne miesiące z tobą! Naprawdę przypuszczasz, że uda ci
się ucznia bez magii zmusić do udziału w Turnieju?
– Oh tak sądzisz? Zastanów się
mocno nad faktem, że oszukałeś Czarę Ognia. Podłożyłeś moje
nazwisko bez mojej wiedzy i zgody. Chętnie podzielę się
wspomnieniem, w którym to przyznałeś. Jak myślisz, jakie to może
mieć dla ciebie skutki? W końcu ewidentna manipulacja takim
artefaktem nie jest błahym czynem. Nie jest też drobnym
przewinieniem zgłaszanie do Turnieju ucznia, który nie chciał
brać w nim udziału. Jesteś tutaj przeniesiony z pewnych ważnych
powodów ... Nie powinieneś się wychylać, a jednak to zrobiłeś.
Swoim postępowaniem nie tylko przysporzyłeś kłopotów sobie, ale
i innym. Skoro jednak jesteś pewien, że możesz wypić piwo którego
nawarzyłeś, proszę bardzo. Nie zdziwiłbym się gdyby została
podjęta decyzja o wydaleniu cię z tej szkoły.
Tom mówił to wszystko ze stoickim
spokojem, ale Aren widział w jego oczach, że nie żartował.
Zielonooki chłopak po raz kolejny przeklinał swoją głupotę. Sam
zapędził się w tą matnię. Cholerny dupek miał rację. Nie mógł
dopuścić do tego, żeby Kasandra miała jakiekolwiek: małe,
średnie, duże kłopoty. A jego głupota mogłaby do tego
doprowadzić. Zrobiła dla niego tak dużo, że nie miałby sumienia
tak postąpić. Żałosne, szczeniackie akty zemsty dokonywane bez
zastanowienia najwyraźniej mu nie służyły. Nie mógł dopuścić
do wydalenia z Hogwartu. Bez wykształcenia nie miał w życiu
żadnych perspektyw. Aren po zastanowieniu zakwalifikował to
wydarzenie, a raczej mizerne skutki, jako nauczkę na przyszłość.
Pod warunkiem, że przetrwa Turniej. Miał bowiem złe przeczucia co
do toczącej się w gabinecie dyrektora Hogwartu narady. Zagryzł
lekko wargę czując, że tą walkę przegrał. Riddle na pewno nie
wstawi się za nim. Nagle usłyszał głos Abraxasa, o którym
kompletnie zapomniał:
– Tom, pomyśl logicznie. Aren biorąc
udział w Turnieju będzie narażony na niebezpieczeństwo. Dobrze
wiesz, że te zawody to nie przelewki i mają swoją mroczną stronę.
– Nie uważam tego za problem. Pomoc
naszemu zielonookiemu koledze nie powinna stanowić kłopotu. Poza
tym nie pozwolę, by tak otwarcie sobie ze mnie kpił.
– Tak, bo pewnie wszyscy podejrzewają
mnie, „szlamę” o wrzucenie twojego nazwiska do Czary –
skwitował z ironią w głosie Grey, który poczuł wdzięczność do
Abraxasa, choć jej nie okazał.
– A co sądzisz o Orionie? Jeżeli
... – Malfoy przerwał nagle swoją propozycję widząc ostry,
ostrzegawczy wzrok Toma, ale nie dał się zastraszyć i chciał
kontynuować. Nie zdążył, bo w tym momencie otworzyło się
wejście do gabinetu. Zza drzwi wyłonił się Beery z posępnym
wyrazem twarzy i zarządził, zatrzymując na dłużej wzrok na
Arenie:
– Zapraszam całą trójkę do
gabinetu. Po dosyć ostrych dyskusjach doszliśmy mniej więcej do
porozumienia.
Zielonookiemu chłopakowi nie podobał
się wzrok profesora Zielarstwa. Czuł, że to co zaraz usłyszy
skaże go na coś, czego wcale nie chce. Oczywiście nie miał
wyjścia. Jego myśli przepełniały czarne scenariusze. Plątała
się tam też wciąż powracająca, całkiem skuteczna groźba
Riddle'a. Wszedł do środka i fizycznie poczuł na sobie wzrok
wszystkich zebranych osób. Spojrzał na dyrektora, który uśmiechnął
się pocieszająco nim przemówił:
– Niestety, podczas zmian zasad
Turnieju nie przewidzieliśmy, że jakiś uczeń może odmówić
udziału w tym wydarzeniu. Dlatego teraz, rozwiązanie tego problemu
wymagało dłuższych negocjacji. W rezultacie powstały dwa
projekty. Według jednego z nich Tom mógłby zrezygnować z
członkostwa Arena w Turnieju i dokonać ponownego wyboru innego
ucznia o ile ten wyrazi na to zgodę. Tom, czy zgadzasz się na tą
opcję?
– Nie dyrektorze. Wolałbym nie
zmieniać swojego wyboru. – Odpowiedział pewnie prefekt Slytherinu
nie patrząc jednak na dyrektora Hogwartu tylko na Greya, który
zacisnął dłonie w pięści po tej deklaracji.
– Tom, przecież zdajesz sobie
sprawę, że Aren nie może korzystać z magii. Proszę przemyśl
jeszcze raz swój wybór – poprosił Slughorn. Niestety nic nie
osiągnął i głos zabrał znowu Dippet:
– Skoro Tom nie chce współpracować,
nie pozostaje mi nic innego jak przedstawić drugą propozycję.
Pozostawimy wybór Czarze Ognia, ale pod warunkiem, że Aren wrzuci
tam swoje nazwisko. Będzie to uczciwa opcja tak dla Toma jak i dla
Arena. Przyznam, że właśnie ta propozycja cieszyła się większym
poparciem i nie wzbudziła tylu protestów wśród obecnych tu
nauczycieli. Co powiesz na to Arenie?
– Ja ... wolałbym ... – Grey
zaczął niepewnie, ale przerwał widząc jak Tom podchodzi
nonszalancko do znajdującej się na jednej z półek myślodsiewni,
niby tylko w celu przyjrzenia się temu obiektowi. Wiadomo jednak
było jaki jest ukryty za tym ruchem przekaz i Aren bezbłędnie go
odczytał. Wciągnął głęboko powietrze i powoli je wypuścił, by
opanować nerwy. Na koniec oświadczył przez zaciśnięte zęby: –
Przystaję na opcję drugą.
Jego decyzja wyraźnie zaskoczyła
Slughorna i Beery'ego, którzy nie spodziewali się takiej decyzji z
jego strony. Chłopak nie dziwił im się, bo sam nie umiał się z
nią pogodzić. Z drugiej strony, liczył po cichu na to, że Czara
go nie wybierze i ta myśl dawała mu nadzieję.
Idąc z całą grupą osób obecnych w
gabinecie dyrektora do Wielkiej Sali, Aren czuł jak coraz szybciej
bije mu serce. Pocieszający był dla niego fakt, ze Riddle też nie
był w humorze, ale niestety nie mógł już kwestionować tej
decyzji. Grey idąc zastanawiał się nad swoimi szansami. Wiedział,
że do Turnieju zgłosiło się całkiem sporo osób z Hogwartu więc
była szansa, że zostanie wybrany ktoś inny. Był pewny, że Tom
zdawał sobie z tego sprawę. Samopoczucie Arena mimo tych wniosków
popsuło się, kiedy wszedł do Wielkiej Sali, a wzrok wszystkich
obecnych tu ludzi spoczął na nim. Niby był przyzwyczajony do
takich reakcji ludzi na swoją osobę, ale nie poprawiło mu to
nastroju. Jeszcze gorzej się poczuł, kiedy jego wzrok sięgnął
Czary Ognia. Nie znosił tego magicznego artefaktu z oczywistych
przyczyn. Kiedy w końcu doszli w pobliże Czary dyrektor kazał
innym zostać na uboczu i zagarnął Arena ramieniem, kierując w ten
sposób chłopca w stronę artefaktu, po czym zabrał głos
wyjaśniając publiczności:
– Podczas przerwy przeprowadziliśmy
z przedstawicielami innych szkół rozmowy i w wyniku tych dyskusji
doszliśmy do porozumienia. Wszyscy zgodziliśmy się, że w związku
z tymczasowym brakiem magii, Aren miał prawo wyrazić wątpliwość
co do swojego udziału w Turnieju. Równocześnie Tom Riddle miał
prawo dokonać wyboru uczestników spośród wszystkich uczniów
Hogwartu. Dlatego w drodze ugody postanowiliśmy rozwiązać ten
problem pozwalając, by trzeciego uczestnika wybrała Czara Ognia. –
W Wielkiej Sali panowała niemal idealna cisza, przerywana jedynie
szmerem, który powodowały samopiszące pióra dziennikarzy.
Dyrektor odwrócił się teraz w stronę Arena, lekko pochylił i
cicho zaordynował:
– Będę musiał cię prosić byś
wrzucając pergamin w ogień Czary uwolnił odrobinę swojej magii.
Wiem, że to cię bardzo wyczerpuje, ale muszę cię o to prosić.
Będę tuż obok.
Po tych słowach Grey otrzymał od
Dippeta kawałek pergaminu, pióro i kałamarz. Przyjął je bez
słowa. Szybko podszedł do najbliższego stołu i napisał swoje
imię i nazwisko. Idąc z powrotem w stronę Dippeta zupełnie nagle
pomyślał, że najbardziej zabawne będzie jeśli Czara odrzuci jego
kartkę. On sam niby czuł się już w pełni Arenem Greyem, ale
magiczny artefakt może wyczuć, że dawniej był kimś innym. Nie
miał jednak zbyt dużo czasu na roztrząsanie tej kwestii, bo
dyrektor jednym stuknięciem różdżki ponownie uruchomił artefakt.
Zielonooki chłopak prawie nie mógł uwierzyć, że sam z własnej
woli ryzykuje po raz drugi wybór do Turnieju Trójmagicznego. Co
prawda co do własnej woli to miał jednak wątpliwości. Przecież
zmusił go do tego Riddle swoim podłym szantażem. Jakby tego nie
nazwać na ten moment nie miał wyboru więc podszedł do Czary i
skupił się, by wyzwolić trochę magii. Kiedy poczuł, że mu się
udało wrzucił swoje nazwisko w niebieskie płomienie. Już chwilę
później było jasne, że Czara przyjęła jego kandydaturę.
Dyrektor skinął głową potwierdzając prawidłowość czynności i
stuknął końcem różdżki pobudzając magiczny artefakt do
dokonania wyboru. Płomienie natychmiast wystrzeliły w górę
wyrzucając zwitek pergaminu, który wylądował u stóp Arena.
Chłopak podniósł go lekko drżącą ręką i podał dyrektorowi,
który uśmiechnął się kojąco do niego.
Armando widział zdenerwowanie w
oczach Greya. Nie dziwił się chłopcu. W końcu został wplątany w
niebezpieczną grę. W pamięci mignęło mu wspomnienie z dyskusji w
gabinecie. Nie udało się przekonać przedstawiciela Durmstrangu do
tego, żeby odsunąć Arena od Turnieju odgórnym zarządzeniem.
Czara była jedyną opcją i dyrektor miał nadzieję, że w ten
sposób uda się pomóc chłopcu. Sięgnął po podawany przez Greya
pergamin i rozłożył karteczkę, by przeczytać imię trzeciego
uczestnika. Spojrzał na jej treść i na chwilę zamarł.
Najwyraźniej Grey nie miał dziś szczęśliwego dnia. Westchnął
lekko i opanowując emocje spokojnie ogłosił:
– Proszę Państwa, trzecim
uczestnikiem Turnieju Trójmagicznego jest ... Aren Grey!
Po tych słowach zielonooki Ślizgon
stojący obok Armando Dippeta zbladł i wziął parę głębokich
oddechów. Widać było, że stara się nad sobą zapanować. Bardzo
szybko zebrał się w sobie i przywrócił na twarz obojętną maskę.
Sala zareagowała specyficznie.
Oklasków i wiwatów nie było. Za to prawie natychmiast rozszumiały
się szepty, bo zebrani w Wielkiej Sali jak jeden mąż zaczęli
wymieniać między sobą spostrzeżenia.
Grey niewiele pamiętał po tym jak
jego nazwisko zostało wyczytane. Jak za mgłą jawił mu się
moment, gdy został zmuszony do grupowego zdjęcia ze swoją
„drużyną”. Za to doskonale przypominał sobie cały ciąg
odmów, które musiał zastosować wobec namolnych i wysoce
uciążliwych reporterów. Kiedy wreszcie wyrwał się z tego całego
zamieszania, niemal bez udziału woli pomknął w stronę swojego
azylu, czyli pracowni eliksirów.
Najpierw odsiedział dobrą chwilę na
kanapie, próbując opanować nerwy. Kiedy miał już pewność, że
z powodu drżących dłoni nie popełni jakiegoś głupiego błędu,
zabrał się za pracę w nadziei, że zajmie mu myśli i tym sposobem
przestanie dumać o Turnieju. Jak się okazało była to złudna
nadzieja, ale konieczność skupienia się nad kwestią przygotowania
składników, kolejności i sposobu ich dodawania, panowania nad
wielkością ognia i metodą mieszania powodowały, że sprawa
Turnieju Trójmagicznego zeszła na plan dalszy. To sprawiło Arenowi
niemałą ulgę. Względną harmonię zachwiał nieco profesor
Slughorn, pojawiając się w pracowni z bardzo zafrasowaną miną.
Nic nie mówił, ale wymownie wpatrywał się w miażdżone przez
zielonookiego Ślizgona pancerzyki chrabąszczy. Robił to bardzo
sugestywnie i Aren dość szybko zorientował się, że pancerzyki,
które miały być lekko zgniecione mają już formę miałkiego
proszku. Westchnął smętnie, odstawił moździerz z zawartościąi
sięgnął po inny. Odmierzył kolejną porcję pancerzyków i
odprowadził wzrokiem zasmuconego profesora, który zmierzał już do
wyjścia. Grey został znowu sam, co jak się okazało nie było
najlepszym sposobem na poradzenie sobie z tym problemem. Myśli o
Turnieju zintensyfikowały się. Aren z lekką paniką zastanawiał
się jak poradzi sobie bez magii. Nie chciał pomocy Toma, ani
Abraxasa, ale równocześnie miał świadomość, że prawdopodobnie
będzie takiej pomocy potrzebował. Wątpił, by się bez niej obyło.
Po długich przemyśleniach i kilku na szczęście drobnych błędach
warzelniczych chłopak doszedł do wniosku, że jednak jest w stanie
trochę sobie pomóc korzystając z wiedzy i umiejętności. Musi się
oczywiście zastanowić nad tym czego może potrzebować. Pomysł
pomógł mu się uspokoić i energicznie zabrać za pracę.
***
Kasandra, siedziała w swoim pokoju
czekając na męża, który musiał zostać dłużej w pracy w
związku z odbywającym się w Hogwarcie wyborem uczestnika Turnieju
Trójmagicznego. Sama był ciekawa kto nim został. Czekała
niecierpliwie na specjalne wydanie „Proroka Codziennego” z tą
informacją, ale póki co sowy z gazetą nie było widać. Jakoś się
wszystko opóźniało. Wieszczka w oczekiwaniu na wiadomości nalała
sobie lampkę czerwonego wina, ale gdy już miała wziąć do ust
pierwszy łyk, usłyszała stukanie w szybę. Wstała i otworzyła
okno, przez które wleciała sowa upuszczając gazetę na łóżko.
Kasandra zapłaciła jej i zamknęła za ptakiem okno. Rozsiadła się
wygodnie w swoim ulubionym fotelu i przeczytała nagłówek:
Turniej Trójmagiczny
nieoczekiwanie został zorganizowany dla drużyn!
Zaintrygowana wieszczka zaglebiła się
w artykuł wyjaśniający skąd taki pomysł. Przeczytała ten
fragment tekstu bardzo uważnie i stwierdziła, że zgadza się z
przytoczonymi argumentami. Jeżeli uczestnicy będą współpracować
ze sobą, to być może uda się uniknąć przykrych wypadków
podobnych do tych, jakie miały miejsce w przeszłości. Intuicja
podpowiadała Kasandrze, że w wymyśleniu podobnej zasady mógł
maczać palce Armando. Zawsze bardzo się martwił o uczniów i ich
bezpieczeństwo. Tak rozmyślając kobieta przewróciła stronę i z
wrażenia upuściła trzymany w lewej dłoni kieliszek rozlewając
wino na biały dywanik pod stołem. Z umieszczonego w gazecie zdjęcia
patrzyły na nią trzy znajome twarze młodych uczestników Turnieju.
Zamrugała w niedowierzaniu, ale nic nie chciało się zmienić. W
oczy wciskał się też olbrzymi tytuł nad kolejnym artykułem:
Niecodzienny trzeci
uczestnik Turnieju!
Dziś w każdej z trzech szkół,
które zgłosiły akces do Turnieju Trójmagicznego
o tej samej porze zostali wybrani
reprezentanci, którzy będą brali udział w tym wydarzeniu. O
ile w Durmstragnu i w Ilvermorny wybór nastąpił
bez żadnych przeszkód, to w
Hogwarcie zaistniały pewne komplikacje. Jeden z wybranych
uczestników, Aren Grey wyraźnie sprzeciwił się swojemu udziałowi
w rzeczonych zawodach. Jego
nazwisko padło z ust Toma Riddle'a – głównego uczestnika
Turnieju ze strony Hogwartu. Kłopot powstał w związku z tym, że w
regulaminie nie przewidziano odmowy jednego z wybranych, więc
dyrektor
i osoby sprawujące nadzór nad
ceremonią wyboru, musieli we własnym gronie omówić tę sprawę.
Wynik narady spotkał się z naszym zaskoczeniem,
gdyż w drodze porozumienia z
Tomem i Arenem ponowne użyto Czary Ognia.
Najpierw jednak Aren Grey wrzucił
do niej swoje nazwisko.
Od innych uczniów udało nam się
dowiedzieć, że wybór Riddle'a
wzbudził wielkie emocje wśród
uczniów i nauczycieli oraz sprzeciw Greya dlatego,
że uczestnik ten, ku naszemu
zaskoczeniu, nie może korzystać ze swojej magii. Wyobraźcie
sobie nasz wyraz twarzy po takiej rewelacji!
Przyczyna takiego stanu Arena
Greya nie była znana nikomu z pytanych.
Podobno wiedzą o niej
nauczyciele, ale nikt z nich nie chciał
podzielić się z nami tą
wiadomością. Zapewniono nas jednak solennie, że Pan Grey z
pewnością nie jest charłakiem, co wzbudziło naszą dodatkową
ciekawość!
W związku z tym nasunęły się
nam kolejne pytania. Na przykład
dlaczego Tom Riddle,
najwybitniejszy uczeń Hogwartu tych czasów,
wybrał Arena Greya?
Postanowiliśmy zapytać o to kilku uczniów. Z ich słów wynika,
że Aren pozostawał w konflikcie z Tomem. Czy w takim razie
możemy mówić o zemście? To
pytanie pozostawimy jednak bez odpowiedzi, ponieważ główni
zainteresowani nie wyrażali chęci rozmowy na ten temat.
Wróćmy jednak do przebiegu
wyboru trzeciego uczestnika,
którego dokonała Czara Ognia. Z
zapartym tchem obserwowaliśmy to wydarzenie. Wyobraźcie sobie
jednak drodzy czytelnicy nasz szok na informację,
że wybranym uczestnikiem został
nie kto inny, a sam ... AREN GREY!
Czara oficjalnie wybrała tego
samego ucznia co Riddle! Czy zatem
można mówić tutaj o
przeznaczeniu?
Turniej jeszcze oficjalnie się
nawet nie rozpoczął, a już wzbudził takie emocje!
W tabeli obok przedstawiamy wam
profile oficjalnych uczestników czwartego Turnieju
Trójmagicznego, czyli Toma Riddle'a, Abraxasa Malfoya
oraz Arena Greya.
Jak będzie wyglądać współpraca
tych uczniów podczas tego historycznego wydarzenia? Dowiemy się
już na początku lutego!
Kasandra czytała te rewelacje z
niemałym zdumieniem. Rzuciła szybko okiem na tabelę, w której w
skrócie przedstawiono opisy i osiągnięcia tej trójki. Najwięcej
miejsca zajęła informacja o Malfoyu. Niewątpliwie dlatego, że
jego rodzina była bardzo wpływowa, bogata i sławna. Toma
przedstawiono jako wybitnego ucznia, mającego niebywałe osiągnięcia
w wielu dziedzinach magii. Za to o Arenie nie napisano zbyt wiele.
Ograniczono się do tego, że ma dobre oceny z teorii magii.
Wieszczka spojrzała ponownie na zdjęcie chłopców, mając bardzo
złe przeczucia. Widać było gołym okiem, że relacje pomiędzy tą
trójką są skomplikowane i pozostawiają wiele do życzenia. Każdy
z nich zdawał się być pogrążony we własnych myślach.
Przyjrzała się Arenowi, który wyglądał bardzo posępnie,
rzucając od czasu do czasu złe spojrzenia na Toma. Malfoy natomiast
zerkał z niepokojem na Greya, a od Toma wyraźnie się dystansował.
To wszystko nie wyglądało najlepiej. Gorsze jednak było odczucie,
że pośrednio przyczyniła się do obecnych, dużych problemów
chłopca. Miała nadzieję, że wysłanie Arena do Hogwartu pomoże
poznać się Przeznaczonym i będzie wsparciem dla „przyszłości”.
Czyżby się pomyliła? Jak to mogło się stać?! Nagle poczuła w
pokoju czyjąś obecność. Nie wątpiła kto mógł się tutaj tak
nagle pojawić, toteż nie zastanawiając się wiele chwyciła
butelkę z winem i rzuciła nią w stronę przybysza z okrzykiem:
– Ty podły kłamco! Przyznaj się,
maczałeś w tym palce!
Mężczyzna w porę zwinnie uchylił
się przed nadlatującym pociskiem. Butelka rozbiła się o ścianę,
rozsiewając wokół szkło i kropelki czerwonego wina. Kilka z nich
zabrudziło nieskazitelny, czysty garnitur jej gościa. Mężczyzna
nie wydawał się tym przejęty. Uśmiechnął się kpiąco i
odpowiedział:
– Jak zawsze jesteś zbyt gwałtowna
moja droga ... Lubię wino, choć niekoniecznie w formie
artystycznej. Ten wzór posiada co prawda swoistą ekspresję i
niewątpliwie udałoby się wydobyć z jego zarysu jakąś głębię
przekazu, ale nie warto na to tracić czasu. Co do interesujących
nas wydarzeń natomiast … przyznam, że sam byłem zaskoczony takim
obrotem spraw. Trochę pomieszało mi to szyki.
– Jak to? Nie wiedziałeś o tym?!
Ty?! Drwisz sobie!
– Kasandro, to nie miało się
wydarzyć... Nie mógłbym aż tak ingerować. Maleńkie zmiany w
przyszłości zawsze uchodziły mi płazem. Były tolerowane jeżeli
przestrzegałem zasady, by nie wkraczać w Jego sprawy... W tym
wypadku też tego pilnowałem. Nie wiem dlaczego do tego doszło.
Turniej i twoi Przeznaczeni nie powinni się razem spotkać... To
miały być osobne zabawy... Dwie oddzielne ścieżki – powiedział
z powagą mężczyzna i widać było, że rzeczywiście mówi prawdę
i jest przejęty.
– Czy ty mówisz o … Nim? –
Kasandra w szoku otworzyła szeroko oczy, wypatrując w twarzy gościa
oznak żartu. Niestety nic podobnego nie wypatrzyła.
– Nie inaczej. Opowiadałem ci
przecież o tym. Jedno wiem na pewno. Jeżeli On zacznie ingerować w
te wydarzenia, wtedy dobrze się to nie skończy. Turniej zaistniał
już na kartach historii i ja nie mogę niczego w nim zmieniać, czy
dodawać. Mam nadzieję, że i On tym razem zostanie bierny. Tobie
również radzę mieć taką nadzieję. W końcu to dotyczy każdego
z nas. Niestety, ten typ nie ma poczucia humoru. Z nim nie można iść
na kompromis. – Westchnął ciężko siadając na sąsiednim
fotelu.
Kasandra jeszcze nigdy nie widziała go
w takim stanie. Czuła, że sprawa jest bardzo poważna. Nie mogła
czekać. Wstała po pergamin i pióro, po czym szybko zaczęła pisać
list do Arena. Musiała znać przyczyny tego co wydarzyło się w
Hogwarcie, a najlepszym źródłem informacji był właśnie Grey.
Nie przejmowała się, że mężczyzna czytał to co pisała.
Przywołała swoją sowę, która siedziała na żerdzi i podała jej
list wypuszczając za okno. Odwróciła się w stronę pokoju i
spojrzała niezadowolona na rzucające się w oczy plamy czerwieni i
drobinki szkła. Ujęła w dłoń różdżkę i pozbyła się śladów
swojej frustracji ze ściany, podłogi i dywanu. Podeszła do
kredensu wyciągając Ognistą i dwie szklanki, a następnie zajęła
swoje miejsce napełniając naczynia. Jej gość chwycił pojemniczek
wypełniony alkoholem z lekką desperacją, opróżniając szybko do
dna i odstawiając hałaśliwie na stolik z komentarzem:
– Obrzydliwe, jednak w zaistniałych
okolicznościach idealne.
– Aż tak źle będzie? – zapytała
przerywając dłuższą ciszę.
– Kasandro, znasz zasady. I nie patrz
się tak na mnie. Reguły obowiązują wszystkich. Nawet mnie.. Bądź
tak miła i polej jeszcze. Skoro jesteśmy wspólnikami musimy się
wspierać. W razie czego będziesz mnie kryć.
– Chyba sobie żartujesz! Ja ciebie?
To da się przed Nim uciec?
– W końcu i tak mnie znajdzie. To
nie znaczy, że mam mu to ułatwić. Sama rozumiesz. – Mówiąc to
mężczyzna obserwował dopełnianą przez Kasandrę szklankę, po
czym ujął ją i bez zastanowienia wypił. Odstawił naczynie,
wstrząsnął się lekko i stwierdził krótko – doprawdy wstrętne.
***
Zbliżała się cisza nocna i był czas
najwyższy na opuszczenie pracowni eliksirów. Aren uspokoił się
już właściwie i przemyślał całą sprawę jeszcze raz.
Postanowił stawić czoła przeciwnościom losu i nie poddawać się,
mimo że sytuacja nie wyglądała ciekawie. W końcu sam na siebie
sprowadził problemy rzucając wyzwanie Riddle'owi. W odwrotnej
sytuacji zachowałby się identycznie. Był tego pewien. Faktem było
jednak, że Tom posłał w ten sposób na Turniej Trójmagiczny osobę
bez magii. Pocieszające było, że on, Aren odkrył swoją szansę w
wielu przydatnych eliksirach i składnikach. Nie czuł się już tak
bardzo bezbronny i odsłonięty. Bawiła go też myśl, że dupek
Riddle znowu go nie docenił. Postanowił własne plany zachować dla
siebie i z tą myślą wkroczył do pokoju wspólnego Slytherinu.
Kiedy tylko pojawił się w wejściu,
wszystkie oczy spoczęły na nim. Spodziewał się tego. Idąc przez
pomieszczenie dziwił się, że nikt go nie potrącał, ani nie
zaczepiał. Po kilku krokach doszedł do wniosku, że Ślizgoni po
wydarzeniach w Wielkiej Sali byli po prostu w rozterce i nie
wiedzieli jak mają reagować, dlatego wybrali bierność. Nagle
usłyszał głos Oriona:
– Dobrze, że już jesteś. Widzisz,
mamy do ciebie pewną sprawę. Chodź do dormitorium.
Aren bez słowa podążył za Blackiem
zastając dosyć nieoczekiwany widok. Wszyscy mieszkańcy jego pokoju
stali przed drzwiami dormitorium z mało zadowolonymi minami. Przez
chwilę nie rozumiał o co może chodzić, ale jego niepewność nie
trwała długo. Wystarczyło przyjrzeć się dokładniej. Zauważył
na nodze Mulcibera kilka ugryzień, na rękach Avery'ego i Blacka
ślady zębów i natychmiast zrozumiał dlaczego wszyscy byli na
korytarzu. Spojrzał na Malfoya i w duchu niespodziewanie dla samego
siebie odetchnął z ulgą nie widząc żadnego uszczerbku na jego
ciele. Abraxas zauważył, że Aren mu się przygląda i uśmiechnął
się niepewnie. Grey jednak odwrócił się szybko stwierdzając
krótko:
– Zaraz się tym zajmę.
Wszedł do dormitorium i natychmiast
spostrzegł sprawczynię całego zamieszania. Zrobił kilka kroków
do przodu, co oczywiście nie umknęło uwadze księgi. Natychmiast
usłyszał warczenie i uśmiechnął się lekko mówiąc:
– Agresjo, myślę że już
wystarczająco się pobawiłaś. Mimo wszystko nie mieszkam tutaj sam
– po tych słowach przykucnął i wyciągnął ręce przed siebie.
Księga słysząc jego głos przestała warczeć i zaczęła sunąć
po podłodze w kierunku Arena. Wziął ją na ręce odwracając się
do pozostałych z lekkim uśmieszkiem. – Już wszystko w porządku.
Postaram się trzymać ją z dala od was.
Zielonooki chłopak miał ochotę
roześmiać się w głos na widok niedowierzania wypisanego na
wszystkich twarzach stojących przed nim chłopaków. Utrzymał
jednak powagę równocześnie leciutko gładząc Agresję po
grzbiecie.
– Czy ty ... oswoiłeś tą księgę?
– zapytał Orion wciąż nie mogąc uwierzyć w to co widział. Nie
spodziewał się takich efektów dając Greyowi to opasłe, piekielne
tomiszcze.
– Można tak powiedzieć. Agresja ma
po prostu specyficzny sposób okazywania chęci do zabawy. Naprawdę
nie jest zła. Bywa tylko nieco ... zawzięta. Zwłaszcza, kiedy
spotyka się z niezrozumieniem.
– Czekaj! – krzyknął nagle Avery
otwierając szeroko oczy. – Czy ty powiedziałeś, że to coś ma
imię? Agresja?! W sumie pasuje ... ty ją tak nazwałeś?
Po tej serii pytań wyciągnął rękę
chcąc dotknąć cichej teraz i spokojnej księgi, ale daremnie.
Tomiszcze było czujne i natychmiast zaczęło warczeć, a nawet
próbowało go ugryźć. Aren interweniował, bardziej przytulając
księgę do siebie i odpowiedział krótko, odwracając się
równocześnie i ruszając w kierunku swojego łóżka:
– Nie, nie ja ją nazwałem.
Zakładam, że jej twórca.
Wyczuwał na sobie spojrzenia całej
piątki. Pewnie chcieli by mu zadać jeszcze mnóstwo pytań. Usiadł
na łóżku, a obok siebie ułożył Agresję, delikatnie głaszcząc
ją po grzbiecie. Niedługo potrwało i tomiszcze zaczęło wydawać
z siebie dźwięki do złudzenia przypominające zadowolonego,
szczęśliwego kota. Księga mruczała z przyjemności. Na sąsiednim
łóżku usiadł Abraxas przyglądając się zdumiewającemu
woluminowi z uwagą. Po chwili powiedział nie patrząc na Arena:
– Wcześniej przypominała bardziej
trójgłowego psa. Teraz, kiedy nie próbuje nikogo zagryźć, kota.
– Pomyślałem coś podobnego kiedy
udało mi się ją mniej więcej okiełznać i ... – chciał coś
jeszcze mówić, ale zagryzł wargę i umilkł nagle. W odpowiedzi
usłyszał tylko westchnienie Malfoya. Sam też miałby ochotę z
kimś porozmawiać, wyrzucić z siebie wątpliwości i obawy.
Oczywiście nie zrobiłby tego przed każdym. Z tego grona tylko
Abraxas wchodził by w grę, ale miał mu za złe, że podczas ferii
nie napisał. Aktualnie tylko to mu pamiętał i właściwie był
bardzo zadowolony, że blondyn też jest uczestnikiem Turnieju. Jemu
bardziej ufał niż Riddle'owi.
***
Na śniadanie Aren przyszedł dopiero
w połowie czasu przeznaczonego na poranny posiłek. Kiedy pojawił
się w progu Wielkiej Sali odruchowo powędrował wzrokiem do
miejsca, które standardowo zajmował Tom. Riddle w tej samej chwili
uniósł wzrok i ich spojrzenia się spotkały. Jak zwykle.
Zielonookiego to drażniło, ale zdawał sobie sprawę, że nic z tym
nie może zrobić. Usiadł na swoim zwyczajowym miejscu przy drzwiach
wejściowych, nakładając jajka na bekonie na talerz. Zaczął jeść,
ale wciąż miał wrażenie, że coś go drażni. Już po chwili
zastanowienia wiedział co to jest. Uczniowie z innych domów
szeptali do siebie wcale nie ściszonym szeptem. Robili to na tyle
mało dyskretnie, że nie patrząc na nich, bo mając ich za plecami,
bez większego wysiłku zdołał usłyszeć o kim mówili. Wbrew
sobie zupełnie nagle docenił otwartość Ślizgonów z
premedytacją, ale za to wprost mówiących co myślą. Zerknął w
bok i zauważył, że całkiem niedaleko leży „Prorok”. Domyslał
się, że go zostawili ludzie z grupki, która niedawno wyszła.
Sięgnął po gazetę i już na pierwszej stronie rzuciły mu się w
oczy informacje dotyczące Turnieju. Dalej też były i Aren zagłębił
się w te treści. O dziwo były jasne i uczciwie, no i przyzwoicie
napisane. Dzięki Merlinowi najwidoczniej nie było tutaj
dziennikarzy pokroju Rity Skeeter. Jeszcze tego by brakowało.
Analizę tekstu przerwał mu list spadający nagle z góry. Tylko
jedna osoba mogła napisać do niego. Trochę obawiał się co też
wieszczka ma do powiedzenia, ale nie zamierzał ignorować jej listu.
Sięgnął po niego i otworzył. To była bardzo krótka wiadomość:
Spotkajmy się dziś o godzinie
18.00. Tam gdzie cię znalazłam.
Westchnął ciężko. Zapowiadało się
na to, że będzie musiał nielegalnie wyjść z zamku. To nie była
żadna nowość, a czuł wewnętrznie, że jest winien Kasandrze
wyjaśnienia. Westchnął jeszcze raz i powrócił do śniadania. Nie
było mu jednak dane delektować się posiłkiem, bo nagle ktoś
opadł na krzesło naprzeciw niego. Aren uniósł kontrolnie wzrok i
na widok prefekta Slytherinu westchnął po raz trzeci, ale tym razem
cierpiętniczo. Nie przerwał jedzenia i pomiędzy kęsami spojrzał
na Toma wyczekująco. Przez chwilę trwała cisza. Riddle spokojnie
obserwował poczynania zielonookiego chłopaka, ale wreszcie
zdecydował się przekazać informację, którą przyniósł.
– Po Transmutacji mamy udać się w
trójkę do gabinetu dyrektora i ustalić jakieś szczegóły
odnośnie Turnieju. Widzę, że nieco ochłonąłeś. To dobrze.
Kiedy jesteś rozemocjonowany ciężko się z tobą dogadać.
– Wezmę sobie twoje słowa do serca.
Coś jeszcze? – Aren miał nadzieję w ten sposób jak najszybciej
pozbyć się osoby prefekta, jednak Riddle nie zdradzał najmniejszej
ochoty na opuszczenie miejsca. Co gorsza ostentacyjnie nalał sobie
herbaty, upijając mały łyk i nadal asystował Greyowi w posiłku.
Na pytające spojrzenie tego ostatniego Tom uśmiechnął się lekko
i powiedział:
– Nie spieszy mi się. Zresztą
rozmowa z tobą to czysta przyjemność – niedowierzający wzrok
Arena spowodował jedynie nieco bardziej wyraźny uśmiech i
dodatkowy komentarz. – Widzisz, wczoraj kiedy Czara mnie wybrała
naprawdę chciałem rzucić na ciebie jakąś paskudną klątwę.
Doceniam formę zemsty. Zapewniam. Ostatecznie jednak szczęście
uśmiechnęło się do mnie.
– Fakt. Na klątwach i czarnej magii
znasz się jak mało kto – odpalił Aren cichym głosem, by nikt
oprócz nich nie mógł słyszeć jego wypowiedzi.
– Jestem jak widzisz człowiekiem
wielu talentów. Muszę też zwrócić twoją uwagę na to, że nie
dzielę magii na białą i czarną. Magia jest jedna, ale ludzie mogą
wybrać do czego chcą ją zastosować. Swoją drogą muszę
przyznać, że uwielbiam kolor jaki wyłania się z różdżki po
rzuceniu Avady. Jest hipnotyzujący. Nigdy bym nie podejrzewał, że
znajdę cokolwiek o jeszcze piękniejszej barwie. Mam szczęście
oglądać je codziennie. Podziwiać całą gamę różnorakich emocji
odbijających się w nich. – Tom mówił to wszystko po cichu,
równocześnie obserwując reakcję Arena. Niestety, chłopak wydawał
się zupełnie nie pojmować aluzji. Odpowiedź również o tym
świadczyła:
– Nie zdziwiłbym się, gdybyś
używał Avady w praktyce.
– Kto wie ... Pomijając jednak tą
kwestię. Może zechcesz mi opowiedzieć o pewnym egzemplarzu
bibliotecznym, który znajduje się obecnie w twoim posiadaniu?
– Trzeba przyznać, że szybcy są.
Zastanawiam się, czy kiedy mnie oszukiwali przed świętami równie
skutecznie i w krótkim czasie dostawałeś o mnie informacje? –
Zaszydził w odpowiedzi Grey i dopijając sok zakończył posiłek.
Zerknął jeszcze raz na Toma i po prostu wyszedł z Wielkiej Sali.
***
Pod koniec zajęć z Eliksirów Aren
zastanawiał się o co mogło chodzić Riddle'owi podczas ich
krótkiej pogawędki. Nie mógł jakoś dojść do sedna. Przez
zamyślenie popełnił błąd i wylał sobie na rękę sok z
glistnika. Odruchowo próbował go zetrzeć, ale niewiele to dało.
Tylko rozmazał żółtopomarańczową ciecz na większej powierzchni
dłoni. Przez moment podziwiał charakterystyczną barwę na swojej
skórze i nawet zaczął się martwić, że zacznie go piec, albo
boleć ręka, ale po dłuższej chwili stało się jasne, że jak
zwykle specyficznie reaguje na toksyny i sok glistnika mu nie
szkodzi. Teraz wystarczyło doczekać do końca zajęć. Ze skóry
sok glistnika usunąć można przy odrobinie wysiłku za pomocą wody
i zwykłego mydła, więc tym się nie martwił. Po lekcji ruszył do
najbliższej łazienki by zmyć barwnik z rąk. Wszedł do
pomieszczenia zauważając przy jednym ze zlewów prefekta Krukonów,
z którym miał swego czasu wątpliwą przyjemność rozmawiać.
Zignorował jego obecność zajmując miejsce przy innym zlewie i
zabierając się energicznie za mycie. Krukon jakoś nie zamierzał
wyjść z łazienki, ale Aren uparcie nie zwracał na niego uwagi
dopóki nie usłyszał:
– Zaobserwowałem jakieś dość
gwałtowne zamieszanie w waszej grupie. Czyżbyś już poznał się
na Malfoyu?
– Jak widać – odwarknął Grey
szorując jeszcze bardziej zawzięcie swoje dłonie. Nie zamierzał
drążyć tego tematu, ale rozmówca najwyraźniej nie zwrócił na
to uwagi, bo kontynuował.
– Ciekaw jestem ile w twoim przypadku
to trwało? Może chcesz wymienić się doświadczeniami?
W tym momencie Aren pomyślał, że to
jakiś dziwaczny dzień, w którym wszyscy mówią do niego albo za
pomocą filozoficznych frazesów, albo też jakichś głupich,
niezrozumiałych tekstów. Nie zamierzał jednak dać się
spacyfikować i odwracając się w kierunku adwersarza zmierzył go
ostrym wzrokiem pytając:
– O czym ty do diabła mówisz? O
jakie doświadczenia ci chodzi? Jeśli masz z nim jakiś problem
załatw to sam. Mnie w to nie mieszaj.
Krukon pod wpływem zielonego
spojrzenia skrzywił się i odwrócił wzrok, ale nie zrezygnował z
rozmowy.
– Interesujące. Pozwól, że
ponownie powtórzę to o czym już kiedyś wspominałem. Lepiej żebyś
tak intensywnie nie wpatrywał się w nikogo tym swoim zielonym
wzrokiem. Jest naprawdę nieprzyjemny. Kolor Avady nikomu się
nie podoba. Przywodzi na myśl zaklęcie uśmiercające.
– Słucham? – Zielonooki Ślizgon
doznał nagle olśnienia w kwestii swojej porannej rozmowy z
Riddle'm. Jego rozmówca w zacietrzewieniu jeszcze przez chwilę tego
nie zauważył i kontynuował:
– Twoje przeklęte oczy w kolorze
Avady. Nie dociera? Patrzysz nimi tak intensywnie, jakbyś
próbował przewiercić człowieka na wylot. O ile sam jesteś
całkiem ładniutki to te oczy...
Prefekt Krukonów przerwał nagle
zaskoczony widząc jak Ślizgona oblewają intensywne, śliczne
rumieńce. Był to uroczy i niezwykle pociągający widok. Do tego
stopnia, że chłopak na chwilę zapomniał co chciał jeszcze
powiedzieć. Zresztą miał dość czasu, by się do syta napatrzeć,
bo zielonooki zdawał się myśleć o zupełnie czym innym. Krukon
postanowił utrwalić sobie ten widok, korzystając z roztargnienia
drugiego chłopaka i dyskretnie wyjął z torby magiczny aparat,
który pożyczył na czas wyboru uczestników Turnieju. Nie pytając
o nic i nie zastanawiając się zrobił Arenowi zdjęcie wybijając
go z zamyślenia. Grey zamrugał szybko i podejrzliwie przyjrzał się
stojącemu naprzeciw, dostrzegając chowany do torby aparat i
próbował oponować:
– Hej! Czy ty właśnie ... – nie
zdążył nawet zakończyć zdania. Krukon szybko odwrócił się i
po prostu wyszedł.
Aren przez chwilę za nim spoglądał
nie bardzo rozumiejąc o co chodzi. W zdumieniu spojrzał na własne
odbicie w lustrze. Widział w swoich oczach rozmaite emocje, których
nie potrafił ukryć. Zaróżowione policzki pałały gorącem i
chłopak nic nie mogąc na to poradzić ukrył twarz w dłoniach,
bezsilnie przeklinając:
– Cholerny dupek Riddle …
***
Transmutacja minęła bez rewelacji, a
po niej trójka uczestników Turnieju udała się do gabinetu
dyrektora. Aren szedł obok Toma jak na ścięcie. Nie był w stanie
spojrzeć na twarz prefekta, by nie przypomnieć sobie jego słów.
Dlatego też starał się ze wszystkich sił nie patrzeć. Nie jest
powiedziane, że to pomagało. Teraz rozumiał dlaczego w tamtym
momencie Riddle wyglądał na zawiedzionego brakiem reakcji na swoje
słowa, ale z drugiej strony był szczęśliwy ze swojej ignorancji.
Przynajmniej Tomowi nie udało się w nim wywołać zażenowania.
Grey żałował, że nie istnieje eliksir podwyższający odporność
na wskazanego człowieka. Byłoby to bardzo przydatne, a on sam
miałby całą tą huśtawkę emocjonalną, którą odczuwał będąc
w pobliżu Riddle'a z głowy.
W gabinecie dyrektora Hogwartu oprócz
gospodarza czekali również Slughorn i ku zaskoczeniu Arena, Beery.
Było to zastanawiające. Nie miał jednak zbyt dużo czasu na
przemyślenia, bo Dippet zaczął:
– Witajcie moi drodzy. Chciałbym was
zaznajomić z tym w jaki sposób i kiedy udamy się na Turniej, a
także z pewnymi przepisami obowiązującymi w Instytucie Magii w
Durmstrangu. Osobiście zabiorę was i waszego opiekuna do tamtej
szkoły za pomocą aportacji. Reszta uczniów będzie mogła dołączyć
tradycyjnymi środkami magicznego transportu. Na miejscu zostaną
sprawdzone wasze różdżki. Organizatorzy zamierzają się w ten
sposób przekonać, czy wszystko z nimi w porządku. Zostaniecie też
sprawdzeni pod kątem noszenia przeklętych rzeczy. Uprzedzając
pytania informuję, że pozostałych uczestników czeka dokładnie to
samo. Wspólnie z innymi nauczycielami, a zwłaszcza w porozumieniu z
profesorem Slughornem postanowiliśmy, że waszym tymczasowym
opiekunem na czas Turnieju zostanie Herbert Beery. Profesor Beery
jest absolwentem tej szkoły i jak nikt inny może wam pomóc tam na
miejscu. Jeżeli traficie na jakiekolwiek problemy musicie koniecznie
mu to zgłosić. Ja jako osoba zasiadająca wśród sędziów, po
przekroczeniu progu Durmstrangu nie mogę udzielać wam rad, ani
spieszyć z pomocą. Kolejną sprawą niezwykle ważną jest brak
magii Arena. Przede wszystkim najważniejsze jest jego bezpieczeństwo
i wy dwaj musicie o to zadbać.
Dyrektor zwrócił twarz w stronę
Abraxasa i Toma, a oni obaj wyjątkowo zgodnie i zdecydowanie skinęli
głowami. Dippet na ten widok uśmiechnął się lekko i zapytał:
– Czy macie jeszcze jakieś pytania?
– Czy jest już dostępny regulamin
Turnieju? Chciałbym go przeczytać.
– Owszem, jestem w jego posiadaniu i
chętnie go udostępnię. – Dippet nie mówił tego na wiatr.
Sięgnął do jednej z szuflad biurka i wydobył pokaźnych rozmiarów
księgę z uśmiechem wręczając ją Arenowi. – Jeżeli nie macie
więcej pytań to pamiętajcie o jednym. Za dwa tygodnie w południe
zabiorę was i profesora Beery'ego do Durmstrangu. Pamiętajcie, by
każdy napotkany problem konsultować z profesorem Zielarstwa.
Po krótkim spotkaniu z Armando
Dippetem Aren skonstatował, że musi jak najszybciej wyrobić się
ze sprawami w zamku, ponieważ o osiemnastej miał spotkanie z
Kasandrą. Był tak tym zaabsorbowany, że nie żegnając się z
Malfoyem i Riddle'm odszedł szybkim krokiem w stronę lochów. W
pracowni eliksirów skontrolował kilka mikstur w różnym stadium
produkcji i zamyślonym wzrokiem spojrzał na zmodyfikowane
mandragory. Dziś postanowił zrobić pierwszy krok w kierunku
zdobywania owoców tej rośliny. Pomny na uwagi Beery'ego zaopatrzył
się i ubrał w fartuch i rękawice ze smoczej skóry, a oczy
przesłonił szczelnie przylegającymi do twarzy okularami. Tak
uzbrojony przystąpił do działania. Zrywał niewielkie owoce tak
jak była mowa w instrukcji w odpowiednich odstępach czasu, by nie
pobudzić kolców do wzmożonej aktywności. Nie chciał przecież
zostać zabity w tak głupi sposób. Kilka razy kolce złapały go za
palce, jednak rękawice dobrze się sprawowały i wyszedł z tego bez
szwanku. Kiedy wreszcie udało mu się zdobyć kilkadziesiąt sztuk,
mógł przystąpić do eksperymentowania. Podzielił owoce na na
kilka kupek, zamierzając pracować nad nimi w rozmaity sposób.
Owoce z pierwszej stertki zgniótł i
wymieszał z wodą. Już na pierwszy rzut oka było widać, że to
połączenie jest toksyczne. Całość przybrała od razu brązową
barwę. Chłopak pozostawił roztwór na kilka minut i obserwował z
fascynacją jak z każdą chwilą ciemnieje. Od momentu, kiedy
mikstura była już bardzo ciemna, zaczęła wydzielać delikatny
opar. Grey przezornie nakrył pokrywą naczynie, w którym dokonywał
eksperymentu, by wyziewy nie wydostawały się na zewnątrz. Nie
wiedział przecież, czy one też nie są trujące. Kolor roztworu
zmieniał się do czasu, aż osiągnął głęboką czerń. Na tym
etapie postanowił roztwór pozostawić, póki nie oceni stopnia jego
toksyczności. Dopiero wówczas mógł zastanawiać się nad jego
wykorzystaniem.
Drugą stertkę owoców odłożył w
całości. Pozostawił je bez obróbki, ponieważ planował
zastosować je jako jeden ze składników eliksiru halucynacji, który
właśnie dochodził pod przykryciem i jutro będzie wymagał
wykończenia. Aren miał zamiar wzbogacić go o owoce mandragory,
choć zastanawiał się jakie to da efekty. Mogło nic nie zmienić,
a mogło wzmóc działanie eliksiru. W najgorszym wypadku, chociaż
nie sądził by mogło do tego dojść, owoce mogły zniwelować
działanie innych składowych mikstury i uzyskałby po prostu
placebo. Zamierzał się tego dowiedzieć, ale to dopiero jutro.
Dzisiaj natomiast chciał jeszcze
poddać obróbce cieplnej trzecią stertkę owoców. Postanowił
potraktować je jak owoce przeznaczone na powidła to znaczy
rozgotować, odparować wodę do maksimum, a następnie uzyskaną
masę zasuszyć i rozdrobnić na proszek. Zdrowy rozsądek
podpowiadał, że bez wody miąższ nie powinien być trujący.
Przecież to właśnie woda powodowała jego toksyczność. Ale czy
tylko? To należało sprawdzić i właśnie to chciał zrobić.
Wrzucił owoce do małego kociołka i postawił na ogniu, odpowiednio
go regulując w różnych fazach rozgotowywania owoców. Żeby masa
się nie przypaliła, musiał ją wciąż mieszać. Zresztą to
ułatwiało odparowywanie wody. Po pewnym czasie znad kociołka
zaczął unosić się zapach. Ku zdziwieniu Arena bardzo ładny i
niezwykle kuszący. Poczuł chęć sprawdzenia smaku mikstury, ale
powstrzymał się od tego przynajmniej na tym etapie. Może za jakiś
czas jak porządnie odparuje, to pozwoli sobie na to. Teraz może to
być niebezpieczne. Aren już od czasu dwukrotnego przetrwania
działania jadu akromantuli zauważył u siebie niebezpieczne
upodobanie do stosowania podczas eksperymentów niewielkich dawek
rozmaitych toksyn. Bardzo często okazywało się, że rezultaty są
zaskakujące. Wszystko co uwarzył testował na sobie, choć Slughorn
zawsze mu powtarzał, by poprosił skrzaty o myszy. Nie odmawiał
wprost, ale i tak nie spełniał tej prośby. Zawsze miał obawy, że
aplikowany eliksir inaczej będzie działał na myszy, a inaczej na
człowieka. Tym sposobem osobiście sprawdzał każdy specyfik. Na
takich rozmyślaniach szybko minął mu czas i dobrze wysmażone
powidła z owoców mandragory twarde już i prawie nie parujące,
należało przełożyć do innego naczynia do wystygnięcia, a
kociołek umyć. Szybko wyłożył masę drewnianą łyżką do
szklanego pojemnika i odstawił do swoich zapasów, których profesor
nie dotykał zdając sobie sprawę, że znajdują się tam liczne
efekty eksperymentów.
Po wykonaniu zamierzonej pracy Aren
zabrał kociołek i łyżkę z zamiarem ich umycia, równocześnie
pozwalając myślom błądzić wokół spotkania z Kasandrą.
Zastanawiał się o czym będzie mowa i zupełnie bezmyślnie polizał
łyżkę trzymaną w ręku. Zorientował się natychmiast i
przeklinając w myślach swoją głupotę natychmiast wypluł masę
do zlewu. Zdążył jednak zauważyć, że powidła mają nie tylko
ładny zapach, ale i bardzo przyjemny, słodki smak. Nie czuł żadnej
goryczy, żadnego pieczenia nawet lekkiego. Odczekał cierpliwie
kilka dobrych minut dając owocom czas na ewentualne działanie na
jego organizm, ale nie wyczuwał nic. Spojrzał więc na łyżkę i
kociołek z większym zainteresowaniem. Z pełną świadomością
oblizał z apetytem łyżkę, a później na ile się dało ścianki
kociołka. Mikstura była pyszna i na oko nie dawała żadnych
efektów. Grey jednak nie wiedział, że pod wpływem owoców coś
jednak się w nim zmieniło i na kilka sekund jego okrągłe źrenice
stały się pionowe i zaczęły intensywnie lśnić. Chwilę później
wróciły do normalności. Teraz zabrał się za mycie warzelniczych
utensyliów, a po zakończeniu tej pracy wyszedł z pracowni
zmierzając zdecydowanym krokiem w stronę cieplarni. Zamierzał
załatwić sobie alibi na czas spotkania z Kasandrą. Zdecydował się
na takie zabezpieczenie na wypadek, gdyby ktoś go szukał. Przy
okazji jednak planował załatwić zupełnie inną sprawę.
Profesora Zielarstwa odnalazł przy
muchołówkach. Te rośliny i kilka innych nauczyciel przywiózł ze
sobą jako „łupy” zdobyte podczas przerwy świątecznej.
Zielonooki chłopak pamiętając niemiłą przygodę, którą przeżył
zaskakując nauczyciela, już z daleka głośno się przywitał:
– Dzień dobry profesorze!
– Aren, co cię do mnie sprowadza?
Jakiś problem z mandragorami?
– Nie, profesorze. Rosną świetnie,
ale wciąż się waham odnośnie korzeni. Nie mam przecież zamiaru
ich zabijać. Mam pewne spostrzeżenie, którym mogę się z panem
podzielić. Zauważyłem, że liście tej mandragory są jędrniejsze,
a nawet większe i pięknie błyszczą kiedy do wody dodaję
odrobinkę eliksiru spokoju. Ma to dodatkowy efekt, jak sądzę
bardzo pozytywny. Roślina jest łagodniejsza i nie próbuje mnie
zabić – mówiąc to chłopak uśmiechnął się do nauczyciela,
który odpowiedział tym samym stwierdzając:
– A to ciekawe. Jeszcze nigdy nie
poiłem roślin żadnymi eliksirami. Sądzę, że muszę wdrożyć to
do moich eksperymentów. Może uda mi się ... a raczej nam coś
przełomowego! Co do korzeni natomiast, to każda moja próba
kończyła się porażką. Po odcięciu fragmentu korzeni rośliny
obumierały. Nie wiem dlaczego, dlatego ich po kilku próbach nie
ruszałem. Te trzy egzemplarze udało mi się fuksem znaleźć w moim
rodzinnym domu w piwnicy. Uwierzysz, że przez ten cały czas
zimowały? Ponieważ moje eksperymenty z nimi nie bardzo wychodziły,
dlatego podarowałem je tobie w nadziei, że coś z nich
wygenerujesz.
– Naprawdę to doceniam. A jakieś
tam efekty moich doświadczeń już mam. Ostatnio udało mi się
zdecydowanie poprawić działanie tego marnie funkcjonującego
eliksiru leczniczego, który teoretycznie powinien wzmagać apetyt.
Sprawiło mi to trochę kłopotu, bo żeby uzyskać zadowalający
efekt musiałem zmienić kolejność dodawania składników, ale
uzyskałem to co sobie założyłem. Użyłem owoców tej
specyficznej, wyhodowanej przez Pana kłoci, która rośnie niższa
niż oryginalna, ale za to ma sporej wielkości orzeszki. Do składu
dodałem też kłącze dzwonka jednostronnego, czy też jak tam Pan
zamierza nazwać tą roślinę, która dzięki Pana modyfikacjom
straciła chyba na urodzie. Te zielono–liliowe kwiaty nie są już
tak ładne według mnie, za to zyskała na masie kłącza. Muszę
Panu powiedzieć, że to kłącze ma całkiem dobry smak … nie wiem
jak to określić … piernikowy. Przypuszczam, że teraz mógłby
nawet służyć za pożywienie, ale to pomijając. W efekcie eliksir
uzyskał granatowo–srebrny odcień i całkiem miły piernikowy
smak. Cynamonowo–cytrynowy zapach również jest przyjemny. Muszę
też powiedzieć Panu, że używając jako podstawy zmodyfikowanego
przez Pana podagrycznika, a także liści i kory dzikiej jabłoni
udało mi się osiągnąć bardzo silny eliksir gojący rany.
Dezynfekuje i goi nawet głębokie skaleczenia. Nie miałem okazji
wypróbować go na jakichś zastarzałych ranach, ale myślę, że
mógłby i takie zaleczać. Może nawet rany po trądzie. Wiem, wiem,
troszkę się rozpędziłem. A właśnie ... dodałem też do tej
mikstury odrobinę pociętych w paski liści tego co Pan nazywa
mirtopon koronkowy, a mnie kojarzy się z wieloma rzeczami, ale z
pewnością nie z koronką. Nie do końca jeszcze wiem dlaczego, ale
wzmacnia działanie mikstur leczniczych ... – Grey wreszcie stracił
oddech, a tym samym rozpęd i Beery mógł się włączyć:
– Nie mogę doczekać się kolejnych
wspaniałych wyników naszej współpracy – oznajmił z entuzjazmem
profesor, ale chwilę później zamilkł i uważnie wpatrzył się w
Arena. Wyglądało jakby się wahał. Widocznie doszedł jednak do
wniosku, że powinien zadać nurtujące go pytanie, bo ostrożnie
zaczął: – Pozwól, że zapytam skoro jesteśmy sami ... dlaczego
nie oponowałeś i zgodziłeś się na drugą opcję w kwestii
wyborów turniejowych?
– Cóż, to dosyć skomplikowane ...
właściwie to jestem sam sobie winien ... – zielonooki chłopak
nie zamierzał właściwie szerzej omawiać w czym zawinił i miał
nadzieję, że Beery to pojmie.
Nauczyciel westchnął ciężko i widać
było, że ta sprawa go dręczy, ale nie zmuszał chłopaka do
zwierzeń. Zaobserwował już, że Grey nie obdarzał nikogo
nadmierną ufnością. Miał nadzieję, że chłopak ma też
wyrobioną inną cechę, a mianowicie czujność. To było bardzo
ważne w Durmstrangu. Myśli profesora Zielarstwa powędrowały w
stronę Gallerta. Nie udało mu się odkryć jego obecnej kryjówki
chociaż podświadomie wiedział, że był już całkiem blisko.
Niestety podczas przerwy świątecznej zabrakło mu czasu.
Podejrzewał, że Grindelwald będzie obecny na Turnieju. Uwielbiał
takiego rodzaju rozrywki. Beery wciąż jednak nie potrafił wymyślić
co takiego spowodowało, że Gellert i Grey w jakiś sposób byli ze
sobą związani. Dlaczego czarnoksiężnik zwrócił na chłopca
uwagę? Co go zainteresowało w tym nastolatku? Musiało to być coś
wyjątkowego, specyficznego, bo Grindelwalda raczej ciężko
czymkolwiek zaciekawić. Ocknął się z zamyślenia i skonstatował,
że Aren zaczął się lekko kręcić w miejscu. Oznaczało to, że
chłopak chce o coś poprosić. Miał co do tego pewność, bo już
jakiś czas temu zauważył tą nieświadomą reakcję zielonookiego
Ślizgona. Grey bardzo rzadko ujawniał jakiekolwiek emocje, dlatego
dla profesora nawet tak drobna obserwacja była bardzo pomocna.
Postanowił trochę pomóc chłopakowi i dlatego zapytał:
– Czy coś jeszcze sprowadziło cię
do mnie?
– Prawdę mówiąc tak, chociaż nie
wiem czy Pan się zgodzi … potrzebuję alibi na parę godzin. Nie
będę wyczyniał niczego szczególnego, ale nie chciałbym by
ktokolwiek się martwił ... – Aren miał zamiar postarać się tak
uzasadnić swoją prośbę, by zasugerować jakąś pracę przy
eliksirach, ale nie zdążył, bo usłyszał niemal natychmiast:
– Jasne nie ma sprawy. – Beery
zareagował spontanicznie, co najwyraźniej skonsternowało Ślizgona.
Przyglądał się długi czas nauczycielowi z najwyższą
podejrzliwością, co wywołało na twarzy Herberta lekki uśmiech, a
w głowie myśl: „Ślizgoni … zawsze muszą doszukiwać się
drugiego dna. Doprawdy, co za nieufne węże...”. W rezultacie Aren
doszedł chyba do wniosku, że profesor nie żartuje, bo zdecydował
się na słowa:
– W takim razie będę wdzięczny. W
zasadzie, skoro już pana widzę, to mam jeszcze jedną sprawę, a
raczej pytanie. Chciałbym zabrać na Turniej kilka składników i
substancji, które mogą być na nim pomocne. Parę z nich będzie
pochodziło, albo zawierało składniki z wyhodowanych, bądź
dostarczonych mi przez pana roślin. Podczas sprawdzania mogłyby
pojawić się problemy. Zastanawiam się jak to przeskoczyć.
– Tu faktycznie może być kłopot.
Myślę jednak, że wybrniemy z tego. Jeżeli dasz mi cały zestaw
wcześniej to zadbam, żeby komplet dotarł do Ciebie już na miejscu
w Durmstrangu, po przydzieleniu wam pokoi. Będę musiał co prawda
trochę się nad tym nagimnastykować i nagiąć kilka ... przepisów,
ale w zasadzie to nic nowego. Nie ma czym się martwić.
***
Aren biegł w kierunku posągu
Jednookiej Wiedźmy spiesząc na spotkanie z Kasandrą. Był tak
zamyślony, że nie zorientował się, że ktoś nadchodzi i
znienacka wpadł na tego kogoś z impetem. Stracił równowagę, ale
spodziewany nieprzyjemny upadek został uniemożliwiony. Ten ktoś
stanowczo złapał Greya za rękę przyciągając do siebie.
– Wszystko w porządku Aren?
Zielonooki spojrzał w górę i
skonstatował, że widzi znajome, błękitne oczy Abraxasa. Blondyn
miał bardzo niepewne spojrzenie. Po chwili jego policzki lekko się
zarumieniły, co było dosyć widoczne przy tak jasnej cerze. Dopiero
to zastanowiło Greya i zwrócił uwagę na aktualną sytuację. Od
razu zorientował się, że stoją bardzo blisko siebie. Praktycznie
stykają się torsami, a Malfoy nadal trzyma go za nadgarstek. Aren
chwilę patrzył na tą dłoń, która powstrzymała go przed
upadkiem, a później podniósł wzrok na twarz Abraxasa. Była
bardzo, naprawdę bardzo blisko. To go speszyło i natychmiast
odsunął się od blondyna odpowiadając konwencjonalnie:
– T … tak wszystko w porządku
dziękuję. – Próbował wyminąć Abraxasa i odejść, ale został
ponownie zatrzymany przez Ślizgona, który patrząc mu w oczy
żarliwie poprosił:
– Aren, muszę z tobą porozmawiać.
To jest naprawdę ważne. Wcześniej nie było takiej okazji, a
chciałbym to zrobić osobiście i na osobności. Muszę parę rzeczy
wytłumaczyć. Daj mi proszę szansę.
– Później. Nie mogę teraz –
rzucił krótko i pospiesznie Grey wyszarpując swoją dłoń. Poczuł
ukłucie winy kiedy rzucił spojrzenie na twarz Malfoya. Abraxas miał
bardzo nieszczęśliwą minę, ale Aren nie mógł mu poświęcić
ani chwili dłużej. Nawet gdyby chciał. Miał świadomość, że
będzie musiał większość drogi na spotkanie z Kasandrą przebiec,
a i tak się prawdopodobnie spóźni. Ruszył ostro w stronę posągu
i wyjścia z zamku.
Tajne przejście okazało się być
używane i to pewnie często. Aren doszedł do takiego wniosku, kiedy
tylko tam wszedł. Nie było pajęczyn, których oczekiwał, ani
warstwy kurzu. To ułatwiło mu drogę i przebył ją szybko
poświęcając w międzyczasie chwilę na rozmyślania kto też może
korzystać z tego tunelu. Pokonał trasę biegiem i dlatego dość
sprawnie i przedarł się do wyjścia. Na ulicy znów przyspieszył,
a nawet chwilę biegł, bo czas mijał nieubłaganie. Tak jak
przewidywał był już spóźniony. Kiedy dopadł umówionego miejsca
był zasapany. Kasandra czekała już na niego ze zniecierpliwionym
wyrazem twarzy, który jednak niemal natychmiast jak tylko go
zobaczyła zmienił się w radosny uśmiech. Kobieta na powitanie
objęła go, czym Aren poczuł się zaskoczony i dość niepewnie
oddał uścisk. Najpierw poczuł się w obowiązku wytłumaczyć
dlaczego nie pojawił się o umówionym czasie:
– Przepraszam, że musiałaś czekać.
Napotkałem po drodze na niewielkie komplikacje, ale już wszystko w
porządku.
– Jesteś pewien, że nie będzie
problemów? W końcu namówiłam cię na nielegalne wyjście. Swoją
drogą wspaniale wyglądasz. Dobrze znowu cię zobaczyć.
– Wszystko będzie w porządku i
zapewniam, że nie jest to moje pierwsze nieuprawnione wyjście z
Hogwartu. Co prawda tamte były w innym czasie, ale były. Dlatego
teraz wiedziałem doskonale gdzie szukać przejścia. – Na te słowa
Kasandra uśmiechnęła się i skomentowała:
– Prawdziwy recydywista.
– Można tak powiedzieć. Pewnie też
zaczniesz podejrzewać mnie o wieszcze zdolności jeśli powiem, że
chyba wiem o czym zechcesz ze mną rozmawiać.
– Zdziwiłabym się, gdybyś nie
wiedział. Przyznam, że byłam zaskoczona czytając „Proroka”.
Kiedy zobaczyłam ciebie na zdjęciu przeżyłam prawdziwy szok.
Opowiesz mi jak to się stało? – W trakcie mówienia Kasandra
rzuciła na Arena czar ocieplający, zmieniła leżący w pobliżu
kawałek drewna w ławkę i wskazała ją chłopcu zapraszająco sama
zajmując miejsce. Grey usiadł obok i niepewnie stwierdził:
– Oczywiście wytłumaczę, ale to
dłuższa i nieco zawiła historia. Prawdę mówiąc to nie wiem od
czego mam zacząć.
– Najlepiej od początku mój drogi.
Aren westchnął, zastanowił się
przez moment i zaczął opowiadać. O trudnych początkach w
Slytherinie i o tym jak ciężko mu było uczestniczyć w lekcjach
bez możliwości używania magii. O tym jak wiele nowego materiału
musiał przyswoić, bo jednak rok zaległości to dużo. Wspomniał
wolno rozwijającą się przyjaźń z Abraxasem, choć pominął
incydent łazienkowy. Nie uważał za wskazane dzielić się tym
wydarzeniem. Opowiadał dość szeroko o najbardziej istotnym
elemencie swojej historii, czyli prefekcie Slytherinu, pomijając
jednak część wątków bardziej osobistych. Za to nie omieszkał
poskarżyć się, że Tom chciał na nim użyć Legilimencji.
Powędrował z opowieścią w stronę pracowni eliksirów i Horacego
Slughorna. Podkreślił, że nauczyciel Eliksirów od początku
bardzo go wspierał i pomógł mu odnaleźć w sobie talent do tej
dziedziny. Później jednak jakoś tak znowu wrócił z opowieścią
do Toma Riddle'a i do marudzenia na niego. Na koniec przedstawił
całą sytuację z eliksirem zwierzęcych uszu. Krótko omówił
czego się dzięki temu dowiedział. Przyznał się do swojego
durnego pomysłu i głupiej zemsty, polegającej na wrzuceniu
nazwiska Toma do Czary Ognia. Zakończył natomiast relacją z
rozmowy z Riddlem, który zastosował wobec niego szantaż, w wyniku
którego zgodził się umieścić swoje nazwisko w magicznym
artefakcie przed losowaniem trzeciego uczestnika Turnieju.
Kasandra słuchała go w milczeniu nie
przerywając. Czasem kiwała jedynie głową w zrozumieniu, czasem
uśmiechała się, ale była to jej jedyna aktywność. Chłopak
skończył wreszcie opowieść i nastała cisza. Wieszczka zdawała
się być zatopiona we własnych myślach, a Aren postanowił jej nie
przerywać. Po dłuższym czasie kobieta ocknęła się z zamyślenia
i skomentowała:
– Oh ... teraz rozumiem. Faktycznie
postąpiłeś mało rozważnie, ale nie ma sensu drążyć tej
sprawy, bo przecież jak zauważyłam sam o tym wiesz najlepiej.
Niemniej, martwi mnie twój udział w Turnieju. Masz jakiś plan?
– Mniej więcej. Postaram się mieć
parę asów w rękawie. Będę też zmuszony do współdziałania z
nimi obydwoma, choć współpraca z tym cholernym dupkiem mi się nie
uśmiecha. Aktualnie najbardziej denerwujące jest to, że wszyscy
traktują mnie jak jakąś pannę w opałach, którą trzeba chronić.
Irytujące! Wiem, że w tej sytuacji konieczne. Zdaję sobie sprawę,
że póki co nie mogę korzystać z magii. Przypuszczam jednak, że
gdyby Dumbledore się nie wtrącił to ... – zamilkł nagle zdając
sobie sprawę, że przecież nie opowiedział Kasandrze o tym
przykrym incydencie. Wieszczka z oburzeniem warknęła:
– A więc i Albus postanowił po raz
kolejny wtykać pozornie dobrotliwy nochal w nie swoje sprawy. Co ten
łajdak ci zrobił?
– Chwila... znasz go?
– Swego czasu przekazałam mu pewną
przepowiednię. Zignorował ją jednak i mimo tego, że mógł, nie
zrobił w tej sprawie kompletnie nic. Nie podjął działań chociaż
znał konsekwencje. Co ciekawsze z jakiegoś powodu obwiniał mnie
częściowo o to zaniechanie. Kiedy zarzucił mi to wprost,
postanowiłam dać sobie z tą sprawą spokój i nie okazywać
frustracji. To go rozjuszyło i rozstaliśmy się w mało przyjemnych
okolicznościach.
Aren zastanowił się na moment nad
wypowiedzią Kasandry i nad tym, co usłyszał od Dumbledora. Doszedł
do własnych wniosków i postanowił zapytać wieszczkę o to, czy są
słuszne:
– Czy ta przepowiednia dotyczyła
Grindelwalda? Dumbledore zaatakował mnie Legilimencją w
brutalny sposób, kiedy blefowałem na temat kontaktów jego i
Gellerta. Czy to możliwe że...
– Wybacz kochanie, ale nie mogę
mówić o innych przepowiedniach. To nie zależy ode mnie. Taka jest
po prostu zasada, dlatego niestety muszę cię zostawić z domysłami.
Bez wątpienia jednak Albus zachował się skandalicznie. Zaatakował
przecież ucznia. Doprawdy wydawał się zawsze dość rozgarnięty
by wiedzieć, że uczniów należy chronić, a nie atakować. Wobec
tego jednak pozwól, że sprawdzimy twój rdzeń magiczny. Zerknę w
jakiej jest kondycji. – Aren bez słowa skinął twierdząco
głową, więc Kasandra ujęła jego dłonie i skupiła się
działaniu. Niedługo później wiedziała już, że główny rdzeń
chłopca wygląda troszkę lepiej, ale wciąż jeszcze jest na zbyt
niskim poziomie, by Grey mógł z niego korzystać. Nie wątpiła, że
gdyby nie wybryk Albusa byłoby o wiele lepiej i Aren mógłby
stosować magię do najprostszych zaklęć pomocnych w codziennym
życiu. Na razie jednak młody Ślizgon wciąż jeszcze będzie
musiał uzbroić się w cierpliwość, bo na tym etapie wydatkowanie
magii byłoby wciąż jeszcze zbyt ryzykowne. Mogłoby zagrozić jego
zdrowiu, a nawet i życiu. Uwagę Kasandry przykuły jednak dwa
dodatkowe rdzenie, które chłopiec posiadał. Tutaj dla odmiany
zmieniło się dużo. Obydwa wyraźnie wzmocniły się od czasu,
kiedy widziała je ostatnio. Trudno było wyrokować co wpłynęło
na ich rozwój, ale różnica była bardzo wyraźna. Wieszczka
poczyniwszy te ustalenia delikatnie się wycofała i skonstatowała,
że młody człowiek patrzy na nią z napięciem i nadzieją.
Westchnęła i smutno powiedziała: – Przykro mi Arenie, wciąż
jeszcze nie możesz używać magii bez poważnego uszczerbku na
zdrowiu, nawet do słabych zaklęć. Jest dużo lepiej niż na
początku, ale jak słusznie zauważyłeś ingerencja profesora
Transmutacji zakłóciła regenerację i nadwyrężyła Twój i tak
słaby rdzeń.
– Świetnie! Głupi... ale chwila,
dlaczego w takim razie nie czułem się źle, gdy Tom... to znaczy...
Riddle użył Legilimencji?
– Niestety nie wiem – skłamała
gładko Kasandra. Nie mogła niestety ingerować w sprawy tego duetu.
Obowiązywały ją zasady. Oczywiście doskonale zdawała sobie
sprawę dlaczego tak się stało. Tom nie miał zamiaru skrzywdzić
Arena. Obaj chłopcy mieli taką samą sygnaturę magiczną, dlatego
magia Greya nie zakwalifikowała Riddle'a jako wroga i nie próbowała
go zwalczać. Aren nie odczuł wówczas żadnych skutków wtargnięcia
do umysłu. Kasandra jednak była ciekawa co Riddle zobaczył w
umyśle zielonookiego chłopca. Pamiętała swoją ostatnią wizytę
w tym miejscu i bez dwóch zdań zaliczała ją do swoich najbardziej
przerażających przeżyć. Nie sądziła jednak, że kiedykolwiek
tego się dowie. Zabezpieczenie jakie nałożyła na umysł Arena
było perfekcyjne i Riddle już tego nie pamiętał. Zerknęła na
siedzącego obok chłopca, który wydawał się być pogrążony w
myślach, ale za chwilę usłyszała z jego strony:
– Do tej pory ciężko mi uwierzyć,
że Czara Ognia rzeczywiście mnie wybrała ... naprawdę miałem
nadzieję, że uda mi się wywinąć z tej kabały. Czasem jakoś tak
czuję, jakbym miał być skazany na towarzystwo tego dupka od
siedmiu boleści ...
– Kto wie ... – odpowiedziała
Kasandra zagadkowo. Znowu nie mogła nic więcej powiedzieć
młodzieńcowi, ale sama wiedziała, że Aren był oczywistym wyborem
Czary. Toma przecież wybrała na głównego reprezentanta. Któż
inny niż jego Przeznaczony o tej samej sygnaturze nadawałby się na
kolejnego członka drużyny? To było jasne, logiczne, oczywiste, ale
trzeba było wiedzieć to, co wiedziała ona. Obaj byli niejako
skazani na ten wybór, skoro już ich nazwiska trafiły do Czary
Ognia.
Główne sprawy zostały omówione,
dlatego dalsze rozmowy toczyły się na bardziej ogólne i przyziemne
tematy do czasu, gdy Kasandra rzuciła Tempus i okazało się,
że jest już dziewiąta. Musieli wobec tego kończyć spotkanie, bo
Aren powinien zdążyć dotrzeć do zamku przed ciszą nocną. Na
pożegnanie wieszczka ponownie serdecznie go przytuliła i pocałowała
w oba policzki. Polubiła tego chłopca i postanowiła dać mu małą
wskazówkę, która być może będzie pomocna w czasie Turnieju:
– Pisz do mnie czasem Arenie. Cieszę
się bardzo z dzisiejszego spotkania. I wiesz co … powiem jeszcze
jedno … nie wiem czy zdajesz sobie sprawę, ale oprócz swojego
głównego magicznego rdzenia masz jeszcze coś więcej. Widziałam
je w twoim wnętrzu. Radzę poszukać wiadomości w bibliotece. Są
tam, wiem to na pewno.
Aren spojrzał na nią zaskoczony.
Informacja była niepełna i zawoalowana więc doszedł do wniosku,
że to pewnie jest znowu coś o czym wieszczka nie może więcej
powiedzieć. Sądził jednak, że tyle wystarczy. Wiadomość była
na tyle wyraźna, że po głębszym zastanowieniu na pewno dojdzie
czego ma szukać. Uśmiechnął się z wdzięcznością. Podziękował,
po czym odwrócił się i pobiegł w stronę Hogsmeade i Miodowego
Królestwa. Kasandra obserwowała go do czasu, aż zniknął jej z
oczu, a później ponownie usiadła na ławce zastanawiając się nad
tym co usłyszała. Opowiadanie tylko utwierdziło ją, że słusznie
postąpiła w sprawie Arena. Dla niego zdecydowała się tak wiele
zaryzykować. Dała się przekląć temu cholernemu alkoholikowi,
który co rusz wchodzi do jej domu jak do siebie i wypija najlepsze
wina.
Rozmowa z chłopcem unaoczniła
Kasandrze, że niepotrzebnie martwiła się, czy Tom zwróci uwagę
na osobę bez magii. Zwrócił i to intensywną. Najwyraźniej w
byciu Przeznaczonym nie chodzi jedynie o magię … doprawdy
fascynujące. Była przekonana, że Aren nie powiedział jej
wszystkiego. Wnioskowała to po rumieńcach, które niekiedy
wykwitały mu na policzkach, jakby o czymś sobie przypomniał.
Kontekst wypowiedzi w tym momencie nie sugerował powodów do
czerwienienia się, czyli musiało to być coś czego młody Ślizgon
nie wyartykułował. Z pewnością jednak pąsy dotyczyły Riddle'a,
bo Grey mówił o nim dużo i często. Czasem zaczynał inny temat,
zagłębiał się w niego i nagle zawracał znowu do Toma. Ten temat
go przyciągał. Kiedy mówił o prefekcie Slytherinu jego oczy
błyszczały podejrzanie, a styl wypowiedzi był niezwykle
emocjonalny. Kasandra zwróciła na to uwagę, ale zdecydowała, że
nie będzie chłopaka peszyć podobnymi uwagami.
Drugą, wciąż ważną dla Arena osobą
był Abraxas. Kasandra widziała go w swojej wizji. Z rozmowy z
zielonookim chłopcem wiedziała, że Malfoy bardzo zawiódł Greya,
który boleśnie to przeżył, ale nadal o nim opowiadał z zajęciem.
Czuć było, że wciąż jeszcze mu na nim zależy i waha się, czy
zaryzykować i dać mu drugą szansę.
***
Abraxas siedział w pokoju wspólnym
mając nadzieję, że tym razem na pewno uda mu się złapać Greya.
Nie zamierzał dać się spławić jak ostatnio. Był już
wystarczająco cierpliwy i po prostu tęsknił za jego towarzystwem.
Miał też świadomość, że tylko w obecności tego specyficznego
Ślizgona mógł być sobą i niczym mu to nie groziło. Dlatego też
jego determinacja wzrosła i zdecydował, że jeżeli znowu Grey
będzie chciał się wywinąć z rozmowy, rzuci na niego zaklęcie
paraliżujące i zaciągnie do jakiegoś spokojnego miejsca. Na
przykład do łazienki, która budziła tyle wspomnień i była
stosunkowo blisko. Wtedy przynajmniej zielonooki Ślizgon nie będzie
miał innego wyjścia i będzie musiał wysłuchać wszystkiego co
on, Abraxas ma do powiedzenia. A było tego całkiem sporo. Co prawda
widział potencjalny problem w tym, że jak dotąd nigdy nikomu
otwarcie o sobie nie mówił, Nie miał normalnego dzieciństwa, ani
normalnej rodziny, ale... zamierzał to zrobić. Wiedział, że Aren
to zrozumie i nie potraktuje go tak jak inni w podobnym wypadku by
zrobili.
Jego rozmyślania przerwał dźwięk
otwierającego się wejścia, więc uniósł wzrok z nadzieją.
Niemal natychmiast skrzywił się lekko widząc, że to tylko Orion.
Black podszedł do niego z posępnym wyrazem twarzy co spowodowało,
że blondyn wzmocnił czujność.
– Musiałem cię rozczarować. Jestem
pewien, że z pewnością nie na mnie czekałeś. Niestety, mam
wiadomość, która zepsuje ci humor – powiedział przybyły
siadając na swoim stałym miejscu:
– To jest coś gorszego od
świadomości, że Aren zdaje się mną coraz bardziej pogardzać i
nie chce poświecić mi chwili swojego czasu? Nawet nie mogę położyć
listu na jego łóżku, kufrze, czy też biurku. Ta przeklęta księga
skutecznie pilnuje, by nikt nie zbliżył się do jego rzeczy.
Ostatnio próbowałem położyć list na jego biurko i wyobraź
sobie, że został po chwili po prostu zżarty. Zrobiła to perfidnie
i jestem w stu procentach pewien, że była z tego powodu bardzo
zadowolona! Pomrukiwała z ewidentną satysfakcją.
– Skoro te rzeczy są teraz najgorsze
to myślę, że to co mam do powiedzenia nie przybije cię w żaden
sposób. Do Hogwartu przybył Brutus Malfoy. Twój ojciec spodziewa
się spotkać ciebie pod gabinetem dyrektora, bo chciałby
porozmawiać po tym, jak zamieni słowo z Dippetem.
Oriona zupełnie nie zdziwiła nagła
bladość, która powlekła twarz kolegi. Abraxas lekko westchnął,
wstał i mruknął cicho wędrując koło Oriona w stronę wyjścia z
pokoju wspólnego:
– Oh... mogłem się w zasadzie tego
spodziewać. Dziwne, że jakoś o tym nie pomyślałem...
Black współczuł blondynowi spotkania
z ojcem. Sam nie znosił tego człowieka, który piął się po
trupach do celu. Rodzina Blacków co prawda nie była lepsza, jednak
żadne z jego rodziców nigdy nie podniosło na niego ręki. Żadne
też nie karało go w taki sposób jak to robił Malfoy senior.
Kiedyś podsłuchał rozmowę swoich
rodziców. Jego ojciec stwierdził, że nie popiera metod
wychowawczych Brutusa, a gdy opowiedział o tym co się tam dzieje,
po plecach małego jeszcze wówczas Oriona przeszły dreszcze. Po
tamtych podsłuchanych opowieściach zaczął inaczej patrzeć na
Abraxasa, gdy zdarzało im się spotykać na różnych przyjęciach.
Był naprawdę pod wrażeniem jego nieskazitelnej maski. Gdyby nie
miał pokątnie zdobytych informacji, za nic by nie pomyślał, że
ten dostojny chłopiec został w taki sposób wychowany. Do tej pory
dziwił się w duchu jak bardzo Abraxas różni się charakterem od
swoich obojga rodziców. Stanowił właściwie ich przeciwieństwo.
Orion jednak cieszył się, że młody Malfoy jest taki, a nie inny.
Gdyby był młodszą kopią swojego ojca nie chciałby z nim
utrzymywać kontaktu. Black co prawda widział, że tresura przynosi
przynajmniej zewnętrznie spore efekty. Abraxas oficjalnie z
zachowania łudząco przypominał Brutusa. Chciał o tym z młodym
Malfoyem nieraz porozmawiać, ale ten nigdy nie otworzył się przed
nim Zresztą przez długi czas nie otworzył się przed nikim.
Dopiero Aren tego dokonał. Orion nagle stwierdził, że Abraxas
wciąż wewnątrz jest tym samym chłopcem absolutnie odmiennym od
własnych rodziców. Doznał też swoistego szoku kiedy doszedł do
wniosku, że miłość musi być jednak potężnym uczuciem. Młody
Black doceniał to, że dzięki Greyowi Abraxas nie zatracił swojej
wrodzonej osobowości, ale widział też zagrożenia układu, w
którym znalazł się jego blondwłosy kolega.
***
Aren niezbyt szybkim krokiem wracał
tajnym przejściem do Hogwartu. Musiał trochę odpocząć po
wcześniejszym biegu. Zziajany i spocony wyglądałby na korytarzach
szkoły trochę dziwnie i nader podejrzanie. Był już tuż przy
wyjściu, kiedy musiał się zatrzymać i poczekać. Ku swojemu
wielkiemu zdziwieniu, po rzadko uczęszczanym korytarzu, na który za
moment miał wyjść, ktoś szedł. Stał czekając, aż kroki
ucichną dopiero wówczas wyszedł zza posągu i ruszył w
odpowiednią stronę. Już po kilku krokach, niespodziewanie usłyszał
zza rogu korytarza męski głos. Grey nie rozpoznał go, więc z
ciekawości podszedł do narożnika i ostrożnie wyjrzał. Ku swojemu
zdumieniu ujrzał wysokiego mężczyznę o krótkich jasnych włosach
i bardzo srogim wyrazie twarzy. Człowiek ten ubrany był w elegancką
szatę ze zdobionymi złotymi wstawkami, a naprzeciw niego stał nie
kto inny jak Abraxas. Aren chciał się już wycofać, gdy usłyszał:
–... Ojcze, tak jak chciałeś udało
mi się dostać do Turnieju Trójmagicznego.
Aren drgnął zaskoczony, bo głos
jakim przemówił młody Malfoy zupełnie nie przypominał brzmienia
Abraxasa. Był zupełnie wyprany z jakichkolwiek emocji i Grey jakoś
się temu nie dziwił. Sam też starałby się ukryć swoje odczucia,
gdyby miał rozmawiać z tym … osobnikiem, którego postać
wysyłała nawet na taką odległość intensywne sygnały
ostrzegawcze. Początkowo zamierzał odejść, ale ta groźna aura,
jaką odczuł od starszego Malfoya zdecydowała, że został. Tak na
wszelki wypadek, gdyby Abraxas potrzebował pomocy po tym spotkaniu.
Aren podziwiał młodego blondyna, że potrafi z takim spokojem stać
naprzeciw ojca, który w zielonookim chłopaku wzbudzał dreszcze
niepokoju.
– Naprawdę sądzisz, że miejsce
sekundanta mnie zadowoli? Wyraziłem się wystarczająco jasno.
Miałeś być głównym uczestnikiem. Nawet tego nie potrafiłeś
zrobić dobrze! W dodatku ten wasz prefekt śmiał zbrukać tradycję
Turnieju wybierając na trzeciego uczestnika charłaka! Ten Turniej
to w tym momencie nic innego jak godna pożałowania farsa.
– Nie mogłem mieć przecież żadnego
wpływu na Czarę Ognia.
– Oczywiście, że nie mogłeś!
Jasne było, że ten artefakt wybierze tylko godnego uczestnika
Turnieju. Dla mnie to jasny sygnał, że byłeś, jesteś i będziesz
zapewne, nic nie wartym absolutnym beztalenciem. Nigdy niczego nie
potrafiłeś zrobić odpowiednio! Mogłeś przynieść chwałę
naszemu rodowi. Doprawdy, po raz kolejny przynosisz jedynie wstyd.
Czyż nie mam racji?
– Wybacz ojcze. Obiecuję wyróżnić
się na Turnieju i ... – starszy Malfoy uniósł rękę uciszając
syna niemal wpół słowa.
Abraxas widząc uniesioną rękę
wiedział co nadchodzi. Oczekiwał tego już od dawna. To była
normalna i łagodna kara, więc przyjął siarczysty policzek z
kamiennym spokojem, chociaż ból spowodował odrętwienie całej tej
części twarzy. Zdawał sobie sprawę, że nie może okazać nawet
cienia bólu, bo zachęci tym tylko ojca do dalszych działań.
Starał się więc usilnie myśleć o czymś miłym, przyjemnym... a
para oczu o ślicznej zielonej barwie była wręcz idealna. Cisza nie
trwała długo. Nie widząc reakcji na twarzy, ani w postawie syna
Malfoy senior zdecydował się kontynuować swoją tyradę.
– To oczywiste, że musisz się
wyróżnić na tle wszystkich uczestników. Póki co nasze nazwisko
zostało przyćmione przez płotki, które nawet nie powinny się
znaleźć w tym Turnieju. Masz wybić się ponad wszystkich. Nie ma
od tego odwołania, słyszysz?! Jeśli nie, to znasz doskonale
konsekwencje. Podejrzewam, że nie muszę Cię co do tego upewniać.
W razie gdybyś jednak zapomniał pamiętaj: Malfoyowie nie wybaczają
takich błędów. Nawet nie waż się splamić naszego nazwiska! Dla
pewności dodam, że masz ignorować tego charłaka. Dociera to do
ciebie? Trzymaj się od nieodpowiednich osób z daleka. Ostrzegam.
Aren słuchając tego wszystkiego nie
mógł uwierzyć, że ktokolwiek może w ten sposób traktować
własne dziecko. Jak można mówić mu takie rzeczy. Tak deptać i
miażdżyć jego osobowość. Kiedy usłyszał głośne plaśnięcie
jednoznacznie świadczące o wymierzonym policzku zamarł ze
zdumienia i wściekłości. Jak ten bydlak śmiał krzywdzić w ten
sposób Abraxasa. Miał ochotę wyjść ze swojego ukrycia i … no
właśnie, gdyby miał pewność, że mógłby cokolwiek wskórać to
być może by tak postąpił. Na dzień dzisiejszy musiał przyjąć
do wiadomości, że tylko pogorszyłby sytuację i w milczeniu
próbować opanować nerwy. Dopiero, kiedy rozbolały go dłonie
zorientował się, że wbił sobie w ich wnętrze paznokcie. Ten ból
pozwolił mu wrócić do względnej równowagi, choć poczucie
własnej słabości i bezsilności go nie opuściło. Prawie się
uspokoił, gdy nagle usłyszał z ust Abraxasa coś, co sprawiło, że
na moment przestał oddychać:
– Aren jest moim przyjacielem ojcze i
nie będę go ignorować. Nie jest też żadnym charłakiem. Jego
obecny stan jest tylko tymczasowy!
Młody Malfoy powiedział to z pełnym
przekonaniem i serce zielonookiego chłopca aż podskoczyło na to
wyznanie. Po chwili jednak się skurczyło ze strachu, kiedy Aren
uświadomił sobie co zaraz może nastąpić. Kolejny odgłos
uderzenia w policzek i jakaś klątwa nie pozostawiły złudzeń.
Abraxas po swoim odważnym wystąpieniu
spodziewał się kary, a mimo wszystko zdecydował się na
oświadczenie. Ponowne uderzenie w twarz było niczym w porównaniu z
klątwą przecinającą mięśnie, która rzuciła go na kolana.
Jakby tego było mało ojciec lodowatym tonem oświadczył, wyjmując
z zanadrza fiolkę z ciemnofioletową substancją:
– Najwidoczniej za bardzo cię
oszczędzałem. Po tym co dla ciebie zrobiłem masz czelność
pyskować szczeniaku?! Już ja cię nauczę szacunku. Już nigdy
więcej nie odważysz się sprzeciwić. Wypij to!
– A … ale to jest ... – Abraxas
nie dowierzał własnym oczom. Równocześnie przeklinał się w
duchu za to zająknięcie. Był zszokowany faktem, że ojciec podaje
mu właśnie ten eliksir, ale miał też świadomość, że jego
rodziciel nie zmieni zdania. Okrutne spojrzenie, które ponaglało go
do czynu jednoznacznie wskazywało, że jeśli nie wypije eliksiru
natychmiast, to zostanie do tego przymuszony. Wziął więc drżącą
dłonią feralną miksturę, ale nie był w stanie unieść go do
ust, nawet słysząc wyraźny rozkaz. Po chwili ojciec
zniecierpliwiony wyrwał fiolkę z jego rąk, odkorkował, chwycił
go za włosy i siłą odchylił głowę. Przyłożył flakon do ust,
czekając aż je otworzy. Abraxas wiedział, że musi to zrobić więc
uchylił usta i po chwili przełknął spływającą mu do gardła
miksturę. Senior rodu Malfoyów bez słowa zakorkował i schował
fiolkę po czym ostrym głosem zarządził:
– Wstawaj i pożegnaj należycie
swojego ojca.
Abraxas wstał z trudem, opierając się
o ścianę i starając się powstrzymać lekkie drżenie, które było
wynikiem wcześniej rzuconej na mięśnie klątwy. Wciąż bolało,
jednak zmusił się i pokłonił ojcu, który spojrzał na niego z
pogardą i wyższością, po czym odwrócił się na pięcie i
szybkim krokiem ruszył w stronę wyjścia. Młody Malfoy wiedział
doskonale, że nie wolno mu się wyprostować dopóki ojciec nie
zniknie mu z oczu. To już też przerabiali. Zbyt wczesne zakończenie
pokłonu z jego strony, rzut oka przez ramię ze strony ojca i seria
bolesnych klątw. Wolał teraz tego nie przechodzić, dlatego trwał
w pokornym ukłonie do chwili, gdy jego rodzic zniknął za zakrętem.
Później westchnął, wyprostował się i ciężko oparł o ścianę.
Wiedział doskonale, że sam był sobie winien, ale nie dał już
rady wysłuchiwać jak ojciec obraża Arena. Nawet jeśli Greya tu
nie było, to nie mógł pozwolić na takie słowa. Zielonooki
chłopak był dla niego… zbyt ważny. Syknął z bólu za bardzo
rozbity, by próbować bez potrzeby panować nad podobnymi odruchami
i zaczął przemawiać do siebie, co robił już od dziecka,
powtarzając frazę jak mantrę. To pomagało mu przywrócić
wewnętrzną równowagę i opanować rozpacz:
– To nic takiego. Spokojnie Abraxasie
... spokojnie ... Skup się teraz na Arenie. Postaraj się by ci
wybaczył. Ojciec nie jest istotny. – Po kilkukrotnym powtórzeniu
i kilku uspokajających głębokich oddechach, Malfoy junior poczuł,
że teraz da radę iść dalej. Zanim wyruszył postarał się
przybrać na twarz swoją zwyczajową, beznamiętna maskę. Żeby
zamaskować ślady po uderzeniach nałożył glamour i
poszedł.
Aren był przerażony tym co usłyszał
z ust biednego Abraxasa. Miał ochotę wyjść z ukrycia. Czuł
jednak, że blondwłosy chłopak w tym momencie wolałby nie być
widziany. Ten moment słabości zbyt go obnażał. Najgorsze było
to, że Grey nie wiedział co Malfoy musiał wypić. Co prawda jak
dyskretnie zaobserwował nie widać było w tej chwili jakichkolwiek
skutków działania mikstury to jednak był pewien, że nadejdą.
Wskazówką było chociażby przerażenie na twarzy chłopaka, gdy
ojciec zmuszał go do zażycia specyfiku. Te przemyślenia zajęły
Greyowi chwilę i kiedy ruszył za Abraxasem, ten zdążył już
zniknąć mu z horyzontu. Kiedy natomiast go zauważył okazało się,
że Malfoy natknął się po drodze na prefekta Krukonów. Aren
pamiętał swoją przygodę z tym typem i podejrzewał, że Abraxas
straci za moment kilka punktów za wędrowanie w czasie ciszy nocnej,
ale niespodziewanie Krukon uśmiechnął się ciepło do blondyna.
Wymielili ze sobą kilka zdań szeptem, po czym razem udali się w
drogę. Jak się po chwili okazało zdążali na Wieżę
Astronomiczną. Aren dyskretnie deptał im po piętach, zachowując
jednak bezpieczną odległość. Szedł wolniej od nich i nie słyszał
o czym rozmawiają, chociaż o rozmowie świadczył szelest
niewyraźnych, ściszonych głosów. Jakoś nie mógł porzucić
Abraxasa, bo martwił się ciągle opóźnionymi efektami nieznanego
mu eliksiru.
Tymczasem idący przodem chłopcy
trochę rozmawiali, choć raczej skupiali się na wędrówce w górę.
Przynajmniej Abraxas. Właściwie nie miał ochoty rozmawiać z tym
Krukonem, ale zdecydował, że pójdzie z nim choćby po to, by
wyjaśnić parę kwestii. Kiedy byli już dość wysoko nagle poczuł,
że idący za nim Krukon delikatnie chwyta długie pasmo jego włosów,
a po chwili usłyszał:
– Wydajesz się w nie humorze
Abraxasie. Zdziwiłem się właściwie, że zechciałeś się ze mną
ponownie spotkać. Czyżbyś bardziej tęsknił niż zamierzałeś
przyznać?
– Lepiej będzie jeżeli dasz sobie
wreszcie spokój ze złudzeniami. Nie jestem tobą zainteresowany.
Przypomnij sobie, że od początku stawiałem sprawę jasno. Był to
tylko układ.
– Znalazłeś sobie nowy obiekt
zainteresowań? No tak, racja. Zapomniałem, że nastąpił rozłam w
waszej małej grupce. Muszę przyznać, że Aren jest naprawdę
piękny, a nawet udało mi się zdobyć coś całkiem unikatowego.
Raczej ciężko zobaczyć go z innym wyrazem twarzy niż kompletne
znudzenie, obojętność, czy lekceważenie. Muszę przyznać, że
kiedy go takim zobaczyłem na moment szybciej zabiło mi serce.
– Co masz na myśli? – Abraxas nie
przypominał sobie, by kiedykolwiek Grey miał jakiś bliższy
kontakt z Albertem. Czyżby się pomylił?
– Lepiej będzie jak sam zobaczysz –
mówiąc to Krukon umieścił mu przed oczami zdjęcie Arena zdobyte
podstępem. Było to tym łatwiejsze, że chwilę temu osiągnęli
szczyt Wieży i teraz stali naprzeciw siebie na jednym poziomie.
Albert brał pod uwagę, że Abraxas może mu ten egzemplarz
zniszczyć, dlatego też w kieszeni miał drugą identyczną
fotografię. Malfoy dłuższą chwilę przyglądał się zdjęciowemu
wizerunkowi zielonookiego Ślizgona. Grey był na tym zdjęciu uroczo
zarumieniony i Abraxas zachodził w głowę dlaczego. Widok był
wyjątkowo pociągający i jego serce przyspieszyło.
– Kiedy ty ...
– Wiesz, twój wyraz twarzy jest
wyjątkowo irytujący. Gotowy jestem pomyśleć, że naprawdę się w
nim zakochałeś, a obaj dobrze wiemy, że nie jesteś zdolny do
takich uczuć, czyż nie? Pewnie dlatego się od siebie odsunęliście.
Porzuciłeś go jak mnie i innych przede mną. To bystra i przebiegła
sztuka. Nawet wówczas, kiedy próbowałem z niego wyciągnąć
cokolwiek o waszym związku, całkiem wiarygodnie kłamał.
Twierdził, że nie wie o co mi chodzi.
– Powiedziałeś mu!?
– Nic otwarcie. Nic co by było
oczywiste ... hej co ty robisz! – Albert krzyknął na widok
Malfoya zdecydowanym ruchem sięgającego po aparat z jego torby i
jednym zaklęciem niszczącego znajdujące się w nim fotografie. Na
koniec wcisnął go na miejsce i groźnym głosem, udatnie
naśladującym głos własnego ojca powiedział:
– Zapamiętaj, bo powtórzę to tylko
raz. Jeżeli jeszcze raz zbliżysz się do Arena, na własnej skórze
poczujesz do czego jestem zdolny ... Uwierz mi, wiem jak bardzo
kreatywni potrafią być Malfoyowie jeżeli chodzi o klątwy. – Po
tych słowach zbliżył się o krok do Alberta, który lekko zbladł,
gdy poczuł na sobie muśnięcie mrocznej magii . – A tą
fotografię wezmę sobie na wypadek, gdyby przyszło ci do głowy coś
głupiego.
– Nie zostawiaj mnie znowu. W czym on
jest lepszy ode mnie!? – krzyknął Albert, przewracając ze
złością najbliżej stojący teleskop, który runął z głuchym
łoskotem.
Malfoy przeklinając w myślach
kretyna, który niepotrzebnie zachowywał się głośno, zastosował
jedyną szybką i skuteczną metodę uciszenia go. Wpił się w jego
wargi własnymi ustami, brutalnie wdzierając się w głąb jego ust.
Nie było w tym pocałunku żadnego uczucia i wiedział, że Krukon
również to czuł.
Krzyk i rumor dobiegające z góry
spowodowały, że Aren nie zważając już na nic przyspieszył
kroku. Nie miał tym razem zamiaru bawić się w dyskrecję, a gotowy
był nawet na rękoczyny jeśli będzie to konieczne. Nie zamierzał
pozwolić, by znowu ktoś krzywdził Abraxasa. Spodziewając się
bójki wpadł z impetem na podest Wieży Astronomicznej i wyhamował
ostro zamierając. Widok dwóch mężczyzn całujących się
intensywnie sprawił, że nie wiedział jak powinien zareagować.
Wpatrywał się w chłopaków z pewną fascynacją i nie potrafił
odwrócić wzroku.
Malfoy przerwał pocałunek,
zastanawiając się co do diabła robi. Po chwili doszedł do
wniosku, że prostu odreagowuje swoją dzisiejszą frustrację.
Spojrzał na przewrócony teleskop i z przerażeniem zorientował
się, że nie byli sami. Znajome, piękne oczy w kolorze zieleni
wydawały się być wypełnione mieszaniną zdumienia i fascynacji.
Abraxas poczuł, jak w żołądku robi mu się nieprzyjemny supeł.
Zdecydowanym ruchem odsunął się od Alberta, patrząc tylko na
Greya.
– J … ja ... przepraszam.
Usłyszałem krzyki, hałas i myślałem, że... że coś się stało
– wyjąkał w końcu Aren próbując jednocześnie patrzyć
wszędzie, byle nie na Abraxasa. To powiedziawszy zaczął wycofywać
się stopniowo w stronę wyjścia z Wieży. Kiedy poczuł pod nogą
pierwszy stopień odwrócił się błyskawicznie i pobiegł w dół.
Na policzkach czuł intensywne rumieńce. Próbował opanować
emocje, a równocześnie zastanawiał się skąd taka reakcja. To nie
byli przecież pierwsi całujący się ludzie, których widział. W
końcu zdarzało mu się przyłapać na całowaniu Rona z Hermioną
czy też innych mieszkańców Gryffindoru. Po pewnym czasie doszedł
do wniosku, że różnica była jedna. Teraz widział w tej sytuacji
dwóch mężczyzn. Męczyło go, dlaczego tym razem tak intensywnie
odczuł ten widok. Biegł przed siebie, a serce biło mu jak
oszalałe. Pędem wbiegł w korytarz i nie myśląc o tym, że jest
tu nieuprawnionym użytkownikiem, bo jest już po ciszy nocnej,
ruszył z impetem w stronę lochów. Oczywiście pokonując w takim
tempie zakręt nie był nawet w stanie zauważyć, że ktoś tam
jest. Uderzył z całą siłą rozpędzonego ciała w idącą
naprzeciw osobę i obaj runęli na podłogę korytarza.
Aren z godnym podziwu refleksem
próbował zamortyzować upadek dłońmi, co troszkę pomogło, ale
skończyło się obdartym naskórkiem rąk. Syknął potrząsając
lekko dłońmi i nagle dotarło do niego, że na kimś leży.
Pokonując ból wsparł dłonie po obu stronach głowy przewróconego
nieszczęśnika i uniósł głowę z jego torsu. Jego serce na moment
zamarło, kiedy ujrzał krwistoczerwone spojrzenie wpatrujące się w
niego uważnie. Zielonooki chłopak poczuł, że gorąco wraca na
jego policzki, a serce przyspiesza. Twarz Toma była tak blisko …
spojrzał na jego usta i momentalnie wróciła do niego niedawno
widziana scena pocałunku.
– Twoje serce bije naprawdę szybko
... – usłyszał szept leżącego pod nim, niemalże przy uchu.
Owiewający policzek i ucho oddech spowodował, że Aren poczuł
dreszcze przebiegające wzdłuż kręgosłupa. To go trochę
otrzeźwiło i chciał się szybko podnieść, ale nie zdążył, bo
powstrzymały go silne ramiona Toma, które nagle objęły go nie
pozwalając się odsunąć. Riddle dłuższą chwilę mu się
przyglądał, po czym zapytał: – Co się stało?
– N … nic.
– Czyli mam uwierzyć, że bez powodu
biegałeś sobie po korytarzach z tym specyficznym wyrazem twarzy? I
... – przerwał nagle marszcząc lekko brwi, po czym spokojnym
ruchem sięgnął do szaty Arena przy twarzy i trochę ją odsunął
zbliżając nos do szyi chłopaka wciągając głęboko powietrze.
Poczuł na jego skórze damskie perfumy, a gdzieś w środku
niespodziewanie dla samego siebie gorycz. Nie okazał tego na
zewnątrz, a tylko zapytał: – Czyżby spotkanie towarzyskie?
– Słucham?! Oczywiście, że nie! –
wyrzucił z siebie z oburzeniem Aren, co trochę uspokoiło Toma, bo
wyglądało na spontaniczne i szczere.
Grey ponownie próbował się poderwać,
ale Riddle zdecydowanie wzmocnił uścisk przyciągając go do
siebie. Spoglądali sobie w oczy oceniając nawzajem. Tom widział,
że Aren nie kłamał odnośnie tych perfum, ale nadal go to
denerwowało, bo przecież w jakiś sposób dostały się na skórę
jego szyi. Bez wątpienia jakaś kobieta go przytuliła. Dlaczego?
Spojrzał na wciąż odsłoniętą szyję Greya. Kusiła. Czuł
rozlewające się w środku ciepło i przyjemny ciężar ciała
drugiego Ślizogna na sobie.
Zielonooki chłopak nie mógł zmusić
się, żeby przestać zerkać na usta leżącego pod nim Ślizgona.
Były tak blisko. Wystarczyło … jego serce jeszcze bardziej
przyspieszyło, ale po chwili skonstatował, że jego szybki rytm
jest dziwacznie podwójny. Dopiero po chwili dotarło do niego, że
to nie tylko jego serce bije tak intensywnie. Opanowało go jakieś
błogie, miłe uczucie. W tym samym momencie spojrzeli na siebie i …
zagapili się po prostu. Powoli, bardzo powoli ich twarze zbliżały
się ... obaj widzieli w oczach towarzysza rozmaite uczucia, których
nie byli w tej sytuacji w stanie przed sobą ukryć. Tom wolno uniósł
dłoń do policzka Arena i delikatnie go pogłaskał, jeszcze
bardziej przybliżając twarz. Ich usta były już bardzo blisko i...
Nagle usłyszeli kroki przybliżające
się do nich zza zakrętu i obaj drgnęli budząc się z jakiegoś
dziwnego zamroczenia. Za obopólnym milczącym przyzwoleniem szybko
zebrali się z podłogi i odsunęli od siebie. Niedługo potrwało,
gdy zza rogu korytarza wyłonił się Albert, prefekt Krukonów,
który na widok Toma wyraźnie zwolnił. Po chwili widocznie zebrał
się na odwagę, bo podszedł. Grey jednak nie miał już sił na
kolejną potyczkę. Miał dość atrakcji jak na jeden dzień i po
prostu powoli się wycofał, rzucając ostatnie spojrzenie Tomowi.
Nie starał się już nigdzie zbaczać i ruszył najkrótszą drogą
do pokoju wspólnego Slytherinu.
Tom zdwoił czujność. Odniósł
dziwne wrażenie, że między tą dwójką coś musiało zajść. Nie
wiedział co, ale na wszelki wypadek musiał usunąć tego szkodnika
z zasięgu swojej własności.
Grey odszedł, a Albert zaskoczony tym
faktem, że został ot tak sobie wypuszczony przez Riddle'a
postanowił również się oddalić. Skoro zielonooki poszedł, to
nie miał tu już nic do roboty. Próbował wyminąć prefekta
Slytherinu bez słowa, ale zatrzymała go magia tego drugiego.
Próbował się uwolnić, ale nie dano mu tej szansy. Do przodu nie
mógł iść, dlatego odwrócił się i tuż za sobą natknął się
na Toma, który z jadowitym uśmiechem zapytał pozornie spokojnie:
– Zastanawia mnie jedno ... to już
drugi raz gdy zauważyłem, że kręcisz się wokół Arena. Tym
razem odniosłem nieodparte wrażenie, że to właśnie jego
szukałeś. Dlaczego?
– Mam do niego pewną sprawę, nic
poza tym. Jeżeli to wszystko to pozwolisz, że już odejdę.
Bez ostrzeżenia poczuł jak magia
Ślizgona ponownie zaczyna go oplątywać, wręcz pochłaniać.
Poczuł się zagrożony i odruchowo chwycił za różdżkę. To był
bez wątpienia największy błąd jaki popełnił.
– Expelliarmus – prefekt
Ślizgonów załatwił sprawę krótko, łapiąc w locie różdżkę
Krukona równocześnie zauważając, że na podłogę upadło jeszcze
coś, co należało do przeciwnika. Pomiędzy nimi leżała
fotografia. Tom bez słowa sprawił, że uniosła się w powietrzu i
trafiła do jego ręki. Ze zdjęcia patrzył na niego uroczo
zaróżowiony Aren. Oczy Toma zwężyły się niebezpiecznie, a na
ten widok Krukon jęknął i jakoś tak skurczył patrząc wszędzie,
tylko nie w jego oczy.
– Skąd masz to zdjęcie? – zapytał
Riddle nie oczekując właściwie odpowiedzi, ale zamierzając
skorzystać z Legilimencji. Wywołanie wspomnienia i
obejrzenie go było najszybszym i najskuteczniejszym sposobem
odkrycia szczerej odpowiedzi na pytanie. Natychmiast wyłapał
wspomnienie rozmowy Arena z Albertem. Zobaczył też dlaczego i po
jakich słowach Grey tak ślicznie się zarumienił. Chciał się
dowiedzieć tylko tego. Opuścił umysł chłopaka, rzucając mu pod
nogi różdżkę i bez słowa odszedł.
Siadając w jednym z foteli w swoim
pokoju, Tom wyjął fotografię zabraną Albertowi. Był to naprawdę
unikalny skarb ze względu na emocje wypisane na twarzy Arena. Poczuł
teraz satysfakcję, że Grey jednak zareagował na jego słowa, być
może z opóźnieniem, ale jednak. Riddle ze skupieniem obserwował
Ślizgona zastanawiając się co też te piękne zielone oczy starają
się wyrazić. Zupełnie nagle przypomniał sobie przyjemny wypadek w
korytarzu i jego serce przyspieszyło. Gdyby im nie przeszkodzono
czy... ponownie spojrzał na fotografię, na której Aren patrzył na
niego zarumieniony z błyszczącymi oczami tak bardzo pociągający.
Nie wiele się zastanawiając zbliżył fotografię do siebie i
złożył na niej lekki pocałunek.