Okej to się zaskoczyłam, iż tutaj
pod tym rozdziałem było więcej komentarzy niż jeden standardowo
od mojej Queen ;*. Oczywiście to bardzo miłe, jak ktoś napisze
coś więcej i zaznaczy ślad swojej obecności tutaj, bo jednak
czytelników widmo pewnie jest sporo, ale wiem o was tylko jak coś
napiszecie ;* Dziękuję zatem za komentarze:
EweWi: Nooo trochę zajęło mi
rozwinięcie tak bardzo tej akcji, ale warto było :) Zawsze jest
kilka momentów na które czekałam aż nastanie ich kolej, Turniej
Trójmagiczny był jednym z nich. Choć gdy przyszło co do czego, to
opisywanie wszystkiego od podstaw okazało się być sporym
wyzwaniem, ale mam nadzieję, że wyszłam z tego obronną ręką.
Myślę, że po tym rozdziale twoja wyobraźnia chyba oszaleje od
możliwych scenariuszy „ co by było...” Dzięki skarbie za
komentarz, sprawił mi wielką przyjemność ;*
S: Mówisz, ze dodałam dużo
nowych wątków? Myślę że to jest nieuniknione w Durmstrangu gdzie
sama tworzę postacie jak i cała resztę która nie jest znana z
uniwersum Rowling. Haha dziękuję za komplement na temat mojej
wyobraźni, faktycznie jest bardzo wybujała, jednak to nie jest coś
na co bym narzekała ^^. Zaborczy Tom? Tak uwielbiacie takiego
Riddle'a. Jedno jest pewne nie będzie miał łatwo w Durmstrangu,
między będziesz wiedziała dlaczego po tym rozdziale. Buziaki ;*
Queen of the wars in the stars:
Skarbie mój ty drogi, zaczynam się przekonywać, że jednak
zostaniesz ze mną do końca :D Nasz związek mimo wszystko jest
całkiem długi nieprawdaż? Według twojego pierwszego komentarza
zaczęło się 15.08.16 ^^. Cieszę się, że poprzedni rozdział
poprawił ci humor po zakończonej grze, doskonale wiem jakiego
później człowiek ma kaca po zakończeniu a ty chcesz więcej.
Ciekawe czy podobny kac czytelniczy będzie po zakończeniu Signum po
tylu latach? ;) Nie wiem, w twoich komentarzach zawsze, jest coś
takiego, że podczas czytania mam banana na twarzy. Kocham twoja
osobowość.
Hermiona będzie mnie ścigać, że
skrzaty zaczęły się karać przez brak jednak szklanki do kompletu
oh jak mogłam o tym nie pomyśleć! Tak ja się domyślam, że wy
tylko czekacie aż dotknie coś więcej niż tylko dłoni Arena... Oj
tam ostatnio całkiem sporo sobie pomacał... Tutaj dostaniesz sporą
dawkę nowych postaci. Daj koniecznie znać kto wkupił się w twoje
łaski, bo jestem bardzo ciekawa jak inni odbiorą nowe postacie.
Przy okazji zadałaś mi trudne pytanie mianowicie „ Skąd taki
pomysł” Nie wiem... Samo przychodzi...
Cieszę się, że żółtooki jednak
zyskał twoją sympatię, kto wie może poznasz tu jego imię? Tutaj
muszę się odesłać zatem do rozdziału niżej :) Baw się dobrze
kochana oby ten rozdział przyniósł ci tyle radości ile mi pisanie
go ;* Choć czuje, że będzie spory niedosyt po lekturze... I tak
mnie kochasz więc wrócisz ;* Ściskam mocno!
Agnieszka: Szczerze podziwiam,
ze czytałaś fanfiction bez znajomości książek czy też filmów.
Cieszę się, że jednak wsiąkłaś w ten wspaniały świat. Możesz
być spokojna nie zwracam uwagi w komentarzach jak ktoś źle
napisze, chyba że nie będę wiedzieć o co chodzi, ale z reguły
się domyślam ^^ . Cieszę się, że ci się podoba Signum, jednak
Greyback nie jest naszym żółtookim , bo jednak nie może istnieć
w tych czasach. Haha, Beery ma kolejną fankę? Wybacz, czasem
zapominam napisać postępy w aktualizacjach. Postaram się to
zmienić ;* Pozdrawiam serdecznie i bardzo dziękuje za komentarz :)
Betowała: Matonemis
Rozdział 31:
Uczestnicy Turnieju
Głośny trzask
zamykających się za Arenem drzwi upewnił Toma, że prawdopodobnie
trochę przesadził. Mógł upomnieć zielonookiego chłopaka
delikatniej. Z drugiej jednak strony wyprowadzała go z równowagi
kompletna niefrasobliwość Greya i ta jego łatwość popadania w
tarapaty.
Czerwonooki był
pewien, że gdyby Aren ponownie wpakował się w kłopoty, postąpiłby
tak samo. Nie miał zamiaru ignorować jego lekkomyślności i dawać
mu przyzwolenie na to co robił. Szczególnie denerwujące było to,
że Grey nie wyszedł tak do końca cało z całej tej afery
związanej ze świstoklikiem. Ślady widoczne na policzku bez
wątpienia na to wskazywały.
Tom przez moment
żałował, że w stosunku do Arena nie może użyć legilimencji.
Mógłby wówczas niemal od razu dojść do tego, co zdarzyło się
poza murami Instytutu. Bardzo szybko jednak wypędził z głowy
podobne myśli dochodząc do wniosku, że zdecydowanie nie są
odpowiednie. Niestety dedukcja pogłębiła jedynie jego złość.
Stało się bowiem jasne, że po takim potraktowaniu, Aren na pewno
nie zechce mu opowiedzieć skąd ślady poturbowania. Złość w nim
buzowała. Zabiłby bez mrugnięcia okiem tego, kto śmiał to zrobić
zielonookiemu utrapieniu. Choć z drugiej strony nie powinien karać
nikogo przy Greyu. Tego był dziwnie pewnien. Z drugiej strony jeżeli
tylko się dowie... cóż, będzie miał przynajmniej okazję, by
odreagować.
Zwalczył dość szybko
starającą się wymknąć spod kontroli magię. Te ćwiczenia były
w gruncie rzeczy bardzo przydatne. Wiedział już, że będzie
potrzebował mnóstwa samokontroli, by utrzymać stoicki spokój i
nerwy na wodzy. Nie mógł pokazać innym jak bardzo Aren na niego
działa. Jak mu na nim... zależy.
Spojrzał na Abraxasa,
który obserwował go dyskretnie ze swojego miejsca. Była jeszcze
jedna rzecz, którą należało załatwić od ręki, póki byli sami:
– Tak na przyszłość
Abraxasie... teraz puszczę ci płazem podobne zachowanie, jednak
nigdy więcej nie ingeruj w sprawy między mną i Arenem. Czy to
jasne? – Malfoy skinął potwierdzająco głową, ale jego słowa
nie były szczególnie pokorne, a raczej ewidentnie prowokacyjne.
– Pozwól, że jednak
się z tobą nie zgodzę... Panie. Również jestem uczestnikiem
Turnieju i tak samo uważam, że Aren zachował się lekkomyślnie.
Twoje sposoby sprawiają jednak, że sytuacja tylko się pogarsza.
Obaj doskonale wiemy, że Grey ostro potraktowany będzie robił
osobie, która to zrobiła na przekór. Zwłaszcza jeśli mu się
takie postępowanie tego kogoś nie spodoba. Nie ugnie się. Raczej
padnie niż się podda. – Abraxas wiedział doskonale, że ryzykuje
i wewnętrznie przygotował się na ból widząc ciemniejące z
wściekłości oczy Riddle'a, ale nie miał zamiaru pozwalać Tomowi
robić co chciał w stosunku do Arena. Po chwili ciszy w odpowiedzi
padły słowa:
– Być może masz
trochę racji. On z reguły najpierw kieruje się emocjami, a dopiero
później myśli. To sprawia, że przyciąga wszystkie kłopoty do
siebie. Prawdopodobnie będę musiał znaleźć jakieś inne wyjście
z tej mało wygodnej sytuacji. Niezależnie od tego pamiętaj o
zadaniu jakie ci powierzyłem podczas naszej ostatniej lekcji.
Właściwie tylko dlatego twoja ingerencja nie została ukarana.
Zapewniam jednak, że taryfa ulgowa skończy się wraz z zakończeniem
Turnieju. Po nim wszystko wróci do pierwotnego stanu. Mówię o tym
na wypadek, gdybyś myślał inaczej, albo miał jakieś niepotrzebne
złudzenia.
Zaskoczony blondyn,
który spodziewał się raczej bolesnej klątwy niż przemowy
ponownie w milczeniu potwierdził skinięciem głowy, że przyjął
słowa przywódcy do wiadomości. To zakończyło ich małą debatę.
Krótki moment
milczenia jaki wkrótce nastąpił, młody Malfoy poświęcił na
rozmyślania nad tym, że skoro dziś wieczorem jak obiecywano
zostanie wybrany ostatni uczestnik, to prawdopodobnie termin
wyznaczony na pierwsze zadanie nie ulegnie zmianie. Problemem było
to, że o chorym uczestniku zebrali sporo wiadomości, natomiast
trudno będzie dokonać tego samego w stosunku do osoby wylosowanej
teraz. Nie zmienia to faktu, że podejmą wspólnie ten wysiłek.
Trzeba było mieć nadzieję, że do pierwszego zadania sprawy między
Tomem, a Arenem przynajmniej trochę się wygładzą... ciszę
przerwało pukanie.
Tom uwolnił troszkę
swojej magii i drzwi wejściowe nieznacznie się uchyliły ukazując
resztę grupy. Krótki gest przywódcy spowodował, że cała trójka
weszła do środka, momentalnie roztasowując się i zajmując
miejsca w stałej konfiguracji. Orion siadając po lewej stronie
Riddle'a zaczął:
– Słyszałem od
Beery'ego, że Aren się znalazł.
Abraxas po niemal
niezauważalnej chwili zawahania zajął swoje miejsce po prawej
stronie Toma, wymierzając sobie w duchu kopniaka. Doprawdy sam nie
wiedział dlaczego nagle poczuł się tutaj dziwnie nieswojo. Skąd
to się wzięło? Przecież zawsze był dumny z faktu, że znajdował
się w blisko Toma. Człowieka dysponującego potężną magią i
będącego nad wyraz charyzmatyczną osobą. Dlaczego teraz się
wahał? Kiedy uległo to zmianie? Jedno uświadomił sobie z
przeraźliwą jasnością: gdyby w tej chwili miał wybierać między
lojalnością w stosunku do Toma, a Arenem, wybrałby to drugie. To
była dla niego nowa myśl, która naprawdę nim wstrząsnęła.
Przecież do niedawna nic takiego nie przyszłoby mu nawet do
głowy...
– A ty co o tym
sądzisz Abraxasie? – usłyszał nagle głos Oriona zdając sobie
sprawę, że nie wie kompletnie o czym była mowa. Na szczęście
Black szybko zauważył jego rozkojarzenie i niby nic dodał: –
Wypadek trzeciego uczestnika według mnie nie był jedynie
przypadkiem. Myślę, że to było celowe działanie... – teraz,
kiedy wiedział już o czym mowa, mógł włączyć się do dyskusji:
– Otwarcie nam tego
nie powiedzą, ale zdecydowanie czuć w tym jakiś spisek... Ktoś
doprowadził tego chłopaka do stanu, przez który żadną miarą nie
będzie w stanie kontynuować uczestnictwa w Turnieju. Został
skutecznie wyeliminowany. Pytanie brzmi dlaczego i po co? Tak sobie
myślę, że warto wrócić do naszych informacji o nim i
przeanalizować je ponownie pod kątem znanych nam wydarzeń.
– Masz rację...
dobrze, to od początku... – podjął sugestię Avery rozwijając
pergamin z biogramami uczestników. – Logan Solberg, czystej krwi
czarodziej. Obecnie jedyny dziedzic rodu. Wybitny uczeń z zakresu
czarnej magii i transmutacji. Miał starszego brata, który zaginął
w niewyjaśnionych okolicznościach podczas pierwszych ataków
Grindelwalda. Jego rodzina otwarcie sprzeciwiała się Gellertowi i
jako jedna z nielicznych była na tyle odważna, by o tym głośno
mówić... – w słowo wszedł mu Lestrange dokańczając:
– Do czasu. Po tym
jak zaginął główny dziedzic rodu nagle ucichli. Nie jest to
niczym niezwykłym. Zdziwiłbym się gdyby nadal jawnie próbowali
agitować przeciw Gellertowi. Zresztą nawet jeśli próbowali, to
teraz skutecznie im zagrożono. Jedyny dziedzic w Merlin wie jakim
stanie... według mnie dopóki nie wydobrzeje, nie podejmą żadnej
próby.
– Pewnie masz rację.
Wczoraj udało mi się zdobyć dodatkową informację. Logan zaczął
uczęszczać do Durmstrangu dopiero od piątego roku. Wcześniej jego
nauczaniem zajmowali się prywatni nauczyciele. Mimo, że zaczął
później niż inni to bardzo szybko został zauważony i oceniony
jako jeden z najlepszych uczniów. Co do jego charakteru plotki
głoszą, że był dosyć wycofany i za bardzo nie wychylał się w
towarzystwie. Prawdę mówiąc jest to w zasadzie zastanawiające, że
został wybrany jako trzeci uczestnik Turnieju przez Evana Wrighta.
Stanowią przeciwieństwa. Ten ostatni zresztą uważał podobno
Solberga za rywala.
– Gdyby faktycznie
chciał mu coś zrobić, to chyba nie wybierałaby go do swojej
drużyny. Poza tym nie wydawał się być zadowolony z zaistniałej
sytuacji kiedy go widzieliśmy – dodał Mulciber marszcząc lekko
brwi. Umilkł na chwilę, po czym wolno dorzucił: – A może...
myślicie, że to mogło być zaplanowane? W końcu fakt, że sam go
wybrał odsuwa od niego podejrzenia...
– Tylko czy jest na
tyle przebiegły, by na to wpaść? W końcu... – Orionowi tok
myślenia przerwał dźwięk zamykanych drzwi. Oczy większości
obecnych spoczęły na schodzącym po schodach Arenie, który
obrzucił ich obojętnym wzrokiem, skinął głową na powitanie nowo
przybyłym i bez słowa skierował się do wyjścia.
Orion zdziwiony
obserwował jak Abraxas wstaje z kanapy i spokojnym krokiem udaje się
za Greyem. Spojrzał natychmiast na ich Pana czując, że ten zaraz
zacznie rzucać klątwy. I tu przeżył wewnętrzny szok. Tom nie
dość, że nie mierzył blondyna morderczym spojrzeniem, to jeszcze
nie zwracając uwagi na otoczenie po prostu czytał pergamin, który
zabrał od Avery'ego. Co się tutaj do cholery wyprawiało!?
***
Szybko udało mu się
dogonić Arena na krętych schodach tym bardziej, że ten zatrzymał
się słysząc za sobą dźwięk kroków, po czym gwałtownie się
odwrócił. Malfoy na moment stanął jak wryty napotykając ostre
spojrzenie Greya, które jednak niemal natychmiast złagodniało,
kiedy jego właściciel zidentyfikował kto za nim podąża.
Aren nie pokazał po
sobie, że jest trochę zawiedziony, że to nie Tom go dopędził.
Miał ochotę się na nim wyżyć. Na Abraxasa nie zamierzał
naskakiwać, dlatego też siłą woli opanował nerwy równocześnie
po cichu marząc, by Beery jak najszybciej dostarczył mu komponenty
i składniki do robienia eliksirów. Eliksirów, bądź czegokolwiek
co zaabsorbowało by jego myśli i nie pozwalało rozważać tego jak
został potraktowany...
Doskonale pamiętał
ten jeden jedyny raz w życiu, kiedy czuł się dokładnie tak samo.
Był to moment odrodzenia Voldemorta. Ta bezsilność i bezradność,
kiedy mógł jedynie patrzeć, obserwować, a nie był w stanie
przeciwdziałać. Potrząsnął lekko głową, by odepchnąć
niechciane myśli.
Zeszli już obaj na
poziom głównego korytarza. Niemal natychmiast znaleźli się pod
obstrzałem spojrzeń każdego z przechodzących w pobliżu uczniów.
Aren nie spodziewał się tak otwartej obserwacji, dlatego czuł się
nimi zdeprymowany. Był wdzięczny Abraxasowi za jego milczącą
obecność. Skupił się na twarzach przechodzących starając się
rozpoznać w którejś z nich osobę, która mu pomogła w Atarium.
Po paru minutach podjął decyzję i ruszył kierując się na
zachód. Abraxas w ciszy jak cień podążył za nim.
Dość szybko Grey
zauważył, że w tej szkole było znacznie mniej uczniów niż w
Hogwarcie. Kolejnym faktem, który po jakimś czasie do niego dotarł
było, że wszyscy wydawali się bardzo poważni, rozmawiali między
sobą formalnie i Arena nagle zdjęła ciekawość jak zachowują się
wobec siebie w swoich dormitoriach. W końcu doszedł do wniosku, że
uczniowie Instytutu przypominają w swoim działaniu Ślizgonów.
Wskazówką na to, że
między sobą w zaciszu pokojów są prawdopodobnie sobą, było dla
niego postępowanie poznanego w Atarium chłopaka. Już dawno nie
spotkał tak bardzo otwartej osoby. To powodowało, że czuł się
przy nim trochę niepewnie. Ten chłopak kompletnie nie pasował do
tego co widział tutaj na korytarzach. Powinien go odszukać. Martwił
się o świergotnika, który został w tamtym domu. Miał nadzieję,
że jego znajomy zadbał o ptaka w jakiś sposób, bo sam nie miał
szansy wydostać się stąd w najbliższym czasie.
– Wydajesz się kogoś
szukać... – drgnął słysząc nagle koło ucha przyciszony głos
Abraxasa.
– W zasadzie tak
właśnie jest. Niestety nie znamy tego miejsca i prawdę mówiąc
jest to takie szukanie po omacku.
– Przyznam się, że
jestem zaskoczony. Kiedy zdążyłeś kogokolwiek tu poznać? Z
drugiej strony nie wiem nic o tym co robiłeś zanim przeniosłeś
się do Hogwartu.
– Czasem sam się
zastanawiam, na co ja właściwie zmarnowałem tyle czasu... Patrząc
wstecz wydaje się to być teraz zupełnie pozbawione sensu i
logiki. Czasu jednak nie cofnę... – zatrzymał się nagle zdając
sobie sprawę, że w jego ustach te słowa brzmią absurdalnie.
Abraxas jednak nie dostrzegł jego wyrazu twarzy patrząc gdzieś w
przestrzeń i wyraźnie intensywnie nad czymś rozmyślając. Po
chwili jakby rozbudził się, skierował spojrzenie na stojącego
obok i wypalił bardzo wprost:
– Skoro tak mówisz...
to pewnie tak było, ale... co masz zamiar zrobić z Riddle'm?
– Nie wiem. Nie mogę
jednak pozwolić, by zaczął mną dyrygować. Nie ma żadnego prawa
mówić mi co mogę, a czego nie mogę robić. Nie jestem częścią
jego... waszej grupy. Przeczucie mówi mi, że jeżeli pozwolę na to
choć raz i zrobię to co on będzie chciał, będzie to równoznaczne
z poddaniem się jego woli. Nie zamierzam do tego dopuścić. A co do
tego nieszczęsnego incydentu ze świstoklikiem... to nie tak, że
specjalnie puściłem ten głupi przedmiot. To był wypadek! Oh
Abraxasie nie patrz tak na mnie! Wypadki się zdarzają i to był
właśnie jeden z nich!
– Przepraszam, ale
czasami sądzę, że kumulacja wszystkich „ wypadków” odkąd cię
znam, znacznie przekroczyła wszelkie granice. Wygląda na to, że
albo prześladuje cię jakiś pech, albo też powinieneś być
bardziej uważny...
– Nie szukam
kłopotów. To one mnie znajdują...!
– Więc co tym razem
cię znalazło? Sądząc po tym, nie było to przyjazne spotkanie. –
Abraxas delikatnie dotknął policzka Arena omijając jednak obrzęk,
który wyglądał na dosyć bolesny. Przez chwilę bał się, że
jego ręka zostanie odtrącona jak wcześniej Riddle'a, ale Aren
tylko lekko się uśmiechnął odpowiadając krótko i oględnie:
– Cóż... trafiłem
na małą bójkę i... wiesz, nie lubię jak ludzie nas tak obserwują
odkąd się tutaj znaleźliśmy...
Młody Malfoy
natychmiast cofnął rękę w myślach strofując się za to, że
zapomniał na moment, gdzie się znajdowali. Rozejrzał się szybko
po północnym skrzydle, w którym teraz byli i po chwili wpadł na
pomysł. Stali dosyć blisko miejsca, które postanowił pokazać
Arenowi. Skinął lekko wskazując kierunek zielonookiemu i ruszył
ku sporej wielkości wrotom, które wyglądały jakby były z
kryształu. Podeszli do nich wspinając się po schodach. Ciekawość
Arena rosła wraz ze zbliżaniem się do nich. Na koniec blondyn
popchnął jedno skrzydło drzwi i oczom zielonookiego ukazał się
obszerny taras, na który bez większego ociągania weszli obaj.
Pierwsze co poczuł
Aren to mroźny wiatr. Zadrżał z zimna, jednak po chwili poczuł na
sobie zaklęcie rozgrzewające i skinieniem głowy podziękował za
nie Malfoyowi. Teraz mógł skupić się na obserwacji otoczenia.
Widok jaki się stąd rozpościerał był co najmniej zaskakujący.
Kiedy patrzyło się wprost, widać było jedynie połyskujące w
świetle dnia morze. Arena ten widok zaskoczył, bo jakoś nie
spodziewał się widoku morza tak blisko szkoły. Podszedł bliżej
barierki i zerknął w dół. Zamek znajdował się nad przepaścią.
Skały tutaj opadały niemal pionowo w dół i sięgały pluszczących
i rozpryskujących się fal.
– Radzę uważać.
Podobno nie ma tutaj żadnych zaklęć zabezpieczających –
uprzedził Abraxas podchodząc bliżej Arena.
– Żartujesz?
Przecież to szkoła. Chyba nie chcą ryzykować jakimś
nieszczęśliwym wypadkiem albo...
– I tym właśnie
Durmstrang różni się od Hogwartu... – usłyszeli za sobą głos
i niemal równocześnie odwrócili się przodem do adwersarza. W ich
stronę szło dwóch miejscowych uczniów, w których Aren rozpoznał
po chwili uczestników Turnieju. Nie wątpił w to, że Malfoy
również ich zidentyfikował. Tymczasem tamci zbliżyli się na
kilka kroków i przystanęli, a chłopak wyższy od Arena o głowę,
dobrze zbudowany o krótkich, kręconych, czarnych włosach i
szarych oczach z wymalowanym na twarzy przekonaniem o wyższości nad
innymi i arogancją, kontynuował z szyderczym uśmieszkiem: – W
Durmstrnagu istnieje coś takiego jak naturalna selekcja. Jeżeli
ktoś nie daje sobie rady ma zazwyczaj dwa wyjścia. Przynosi wieczny
wstyd swojej rodzinie, albo przychodzi tutaj i... dokonuje lepszego
wyboru... mniej haniebnego.
– Zawsze myślałem,
że samobójstwo jest najbardziej tchórzliwym wyjściem z sytuacji.
Wybiera je ten, kto nie jest się w stanie sprostać problemom i
decyduje się na łatwiejsze wyjście – stwierdził w odpowiedzi
zielonooki przyglądając się dwójce przed nimi. Po chwili
zdecydował się przedstawić i wyciągnął rękę przed siebie
mówiąc:
– Aren Grey, trzeci
uczestnik Hogwartu, miło mi poznać – na ten wyraźny gest żaden
ze stojących przed nim nie zareagował, dlatego po chwili opuścił
rękę wspominając przy okazji, że sam kiedyś zachował się
podobnie w stosunku do Draco. Dopiero teraz mógł stwierdzić, że
takie totalne zignorowanie nie było zbyt przyjemnym uczuciem.
Oczywiście pomijając fakt, że Draco w tamtej chwili zachował się
jak komplety dupek. Tymczasem z drugiej strony padło:
– Evan Wright. Musisz
mi wybaczyć, ale naprawdę nie chcę mieć do czynienia więcej niż
muszę z osobą, która jest niemalże charłakiem... Cieszę się,
że jednak się odnalazłeś. Będzie świetna okazja, by potrenować
nowe zaklęcia. Choć z drugiej strony mam nadzieję, że szybko
uciekasz. Nudno byłoby tak po prostu rzucić jedno zaklęcie, po
którym padniesz. Postaram się być nieco bardziej kreatywny...
Grey zmrużył wściekle
oczy patrząc na chłopaka przed nim. Według informacji był w
ostatniej klasie. Jeden z najbardziej wybitnych uczniów, silny
magicznie. Pochodził ze znanej, zasobnej rodziny. Wszystkie te atuty
powodowały, że nie było w tej szkole nikogo, kto mógłby mu w
jakikolwiek sposób zagrozić. Jednego był pewien, już go
zdecydowanie nie znosił. Zanim jednak zebrał się do odpowiedzi
usłyszał słowa wypowiadane głosem w najlepszym Malfoyowskim
wydaniu:
– Oh... jesteś od
Wrightów. Tak mi się wydawało, że gdzieś tam, kiedyś słyszałem
to nazwisko... Tak, coś mi się tam kołacze, ale wybacz
najwidoczniej nie było na tyle ważne, by pamiętać cokolwiek
ponadto... Ojciec musi być z ciebie naprawdę dumny. Spośród
przeciwników wybierasz sobie za cel osobę, która nie może używać
magii... zaiste tylko podziwiać. Cóż za godny pożałowania czyn.
A myślałem, że macie więcej honoru, o którym jeszcze niedawno
mówiłeś. Musiałem się pomylić. Jednak skoro tak bardzo boisz
się stawić czoło Tomowi, albo też mnie samemu, to jestem zupełnie
spokojny o Arena. Nawet nie ma o czym mówić jeżeli chodzi o
zagrożenie z twojej strony. Najwidoczniej takowe po prostu nie
istnieje.
– Jak śmiesz! –
wrzasnął Wright tracąc cały spokój i wyciągnął różdżkę
mierząc nią w Malfoya. Aren zerknął na Abraxasa przekonując się,
że ten miał już własną w dłoni. Milczący jak dotąd towarzysz
Evana dyskretnie wysunął swoją broń i mierzył w Arena, który
wskazał go blondynowi wzrokiem nie tracąc równocześnie spokoju na
twarzy i w postawie.
Żaden z nich nie
zdążył jednak zaatakować, ani zareagować, gdy nagle różdżki
Evana i Abraxasa wyrwały się im z rąk ku zaskoczeniu adwersarzy i
poszybowały prosto do ręki stojącego niedaleko od nich profesora
Beery'ego. Cała czwórka uczniów była tak zaabsorbowana starciem,
że nawet nie zauważyła momentu nadejścia nauczyciela. Herbert
podszedł jeszcze bliżej i zlustrował wzrokiem zebranych. Dostrzegł
kątem oka, że drugi uczestnik Durmstrangu dyskretnie chowa swoją
broń. Zignorował jego działania, bo wyraźnie widział już
wcześniej, że tylko Evan i Malfoy próbowali podjudzić się
wzajemnie do walki.
– Jesteście tu
zaledwie dzień i już mierzycie w siebie różdżkami? Takie
zachowanie nie godzi się uczestnikom. Jeżeli zamierzacie coś
załatwić między sobą, możecie to zrobić później. Podczas
zadań turniejowych. Trochę finezji panowie. Jak wiecie walki w
szkole są zakazane. Zostałem jednak poinstruowany, by w razie
takich wypadków zgłosić się do opiekuna danego ucznia, dlatego
obydwaj pójdziecie ze mną do profesora Reida i wytłumaczycie nam
jak doszło do tej sytuacji. Różdżki oddam wam już po wszystkim,
a teraz za mną proszę – zarządził kierując się ku wyjściu.
Blondyn odwrócił się trochę niepewnie do Arena, na co ten
uśmiechnął się uspokajająco. Abraxas na ten widok westchnął
cicho i ruszył za Beery'm i Evanem. Na tarasie został Grey i drugi
uczestnik Durmstrangu.
Zielonooki przez
chwilę zastanawiał się co powinien zrobić. Z jednej strony ten
drugi jakoś nie szykował się do wyjścia, ale z drugiej strony
niegrzeczne byłoby tak po prostu odejść... Wypadało chyba coś
przynajmniej powiedzieć. Spojrzał w kierunku chłopaka, który
również otwarcie mu się przyglądał, ale bez arogancji,
wyższości, czy też złośliwości.
Informacje dostarczone
przez Avery'ego dowodziły, że chłopak chodził do szóstej klasy.
Był smuklejszy od Evana, miał jasnozielone oczy, ale nie
przypominały one Avady jak z odrobiną humoru skonstatował Aren.
Lekko falowane, kasztanowe włosy do ramion, które połyskiwały
złotymi refleksami były gęste i rozpuszczone. Grey zdążył
zarejestrować na twarzy chłopaka jakąś nieokreśloną emocję.
Nie zdążył jej zidentyfikować, kiedy tamten spokojnie podszedł
do barierki, wszedł na nią i zaczął wędrować nad urwiskiem w tą
i tamtą stronę, asekurując się lekko rozłożonymi ramionami.
Aren obserwował to z
rosnącym przerażeniem, nieświadomie podchodząc bliżej chłopaka.
Nie bardzo rozumiał o co tamtemu chodziło, czym się kierował.
Wiedział jedno: to co robił było niebezpieczne. Jeden niebaczny
krok... i tyle.
– Słuchaj... to
trochę niebezpieczne, więc może jednak zszedłbyś tutaj? –
zapytał pozornie spokojnym tonem, ale został zignorowany.
Po kolejnych dwóch
nawrotach chłopak zatrzymał się odwracając lekko głowę w jego
stronę i widocznie nad czymś się zastanawiając zmierzył go
uważnym spojrzeniem. Aren widział już podobny wzrok u Riddle'a,
dlatego łatwo go zidentyfikował jako oceniający. Usta stojącego
na barierce chłopaka lekko się poruszyły, ale wiatr zagłuszył
ewentualne słowa jakie z nich padły. Chłopak zerknął w dół,
później na Arena i znowu w dół, po czym rozłożył szeroko ręce
i zaczął opadać w tył, w przepaść patrząc na Greya spod
półprzymkniętych powiek.
W głowie Aren przez
chwilę miał kompletną pustkę. Zanim zdążył pomyśleć jego
ciało po prostu samo wyrwało się do przodu, a ręka gwałtownie
wysunęła się, chwytając w ostatniej chwili jedną z dłoni
chłopaka i trzymając ją w kurczowym uścisku. Sekundę później
uchwycił trzymaną rękę także drugą dłonią i nagle stwierdził,
że to wszystko co był w stanie zrobić. O ile mógł się pochwalić
zwinnością i szybkością, to z siłą fizyczną było już
zdecydowanie gorzej. Nie miał szans, żeby wyciągnąć chłopaka z
powrotem, ale mógł go na razie trzymać w nadziei, że ktoś się
pojawi tutaj i mu pomoże.
Postanowił
przetestować tego avadookiego, odmiennego od wszystkich choćby
przez to, że nie posługującego się magią, ucznia Hogwartu. Jak
dotąd jego spokój mógł zawstydzić, dlatego dla samego siebie,
dla zaspokojenia swojej ciekawości zadecydował się go sprowokować.
Kiedy balansował na barierce niewiele osiągnął. Tamten wciąż
był spokojny, choć czujny. Starał się też być głosem rozsądku.
Bardzo sensownie, ale dla niego samego oznaczało to, że musi
posunąć się dalej, by maska z twarzy zielonookiego opadła i by
okazał jakieś emocje.
Świadomie przechylił
się i pozwolił swojemu ciału opadać. Reakcja była błyskawiczna
i już po chwili potężny uchwyt na ręce zatrzymał go w locie.
Szarpnięcie było ostre i trochę bolesne, ale przecież był na nie
przygotowany. Natomiast nie był przygotowany na wizje, które nagle
pojawiły się w jego głowie w momencie, kiedy ich ręce się
zetknęły. Obraz tego samego chłopaka, który teraz go utrzymywał
nad przepaścią, klęczącego wśród kilkunastu trupów w nieznanym
mu miejscu... Za nim stał on sam trzymając na ramieniu ucznia
Hogwartu dłoń w geście wsparcia. Z niejakim zdumieniem odczytał
na twarzy siebie z wizji wyraz pocieszenia i oddania. Po chwili ten
obraz zamazał się i ukazał się na kilka sekund inny. On sam i
ponownie Grey tym razem śmiejący się radośnie i pochylający się
nad stołem zawalonym stertą pergaminów. Chwilkę później
wszystkie obrazy zniknęły i uczeń Durmstrangu nagle wrócił do
rzeczywistości. Na policzku poczuł coś mokrego, a po chwili
kolejna kropla spadająca ze skroni trzymającego go chłopaka
sprawiła, że zrozumiał co to za kropelka rozbudziła go z transu.
Zamrugał szybko i
nagle do jego świadomości przebił się pełen desperacji głos
avadookiego. Nie starał się nawet zrozumieć co do niego krzyczy,
ale w oczach tamtego ujrzał wielką siłę i całą gamę odczuć,
których nigdy nie widział skierowanych przez kogoś do siebie.
Dominowało pocieszenie, wsparcie i desperacka nadzieja. Ten widok
zwyczajnie odebrał mu na jakiś czas mowę. Nie był przyzwyczajony
do takich emocji i po chwili poczuł w sobie jakiś opór. Zaczęły
go irytować, bo nie wiedział jak ma na nie zareagować. Zresztą
podejrzewał, że na końcu całej sprawy i tak będzie jak zawsze.
Zostanie sam z problemami, których zresztą póki co nie miał
przecież, bo był to jedynie test. Przez sekundę mignęły mu w
pamięci tamte dwa obrazy z wizji i to trochę zamieszało w jego
przekonaniach.
Nie umiał jednak
uwierzyć w szczerość intencji tamtego. Nie po doświadczeniach
jakie zafundowało mu życie, dlatego postanowił jeszcze trochę
bardziej wystawić Greya na próbę. Zaparł się stopami w skałę
sugerując, że chce pomóc w wyciąganiu siebie, po czym celowo
pozwolił ześlizgnąć się stopom i ponownie zawisł na rękach
avadookiego z silnym szarpnięciem. W przewidywaniu, że chłopak
może nie utrzymać go tym razem otworzył dłoń puszczając
trzymającą go rękę i uchwycił zaskoczone, zszokowane spojrzenie
tamtego. Przez moment ujrzał w oczach ucznia Hogwartu rezygnację i
prawie ucieszył się z satysfakcją, że jednak miał rację w
ocenie, ale już sekundę później musiał zweryfikować swój
pogląd. Grey mocniej zacisnął na jego ręce dłonie i zaparł się
bardziej, próbując mimo wszystko go utrzymać. Nie dał rady.
Większy ciężar przeważył i chłopak zwyczajnie wypadł za
barierkę, wciąż uczepiony jego dłoni. Lot był krótki. Uczeń
Durmstrangu zapamiętał jeszcze zdziwione i zaskoczone spojrzenie
avadookiego, kiedy obaj odbili się parę metrów niżej od bariery i
zaczęli lecieć z powrotem na taras.
Przy tej szybkości
upadek musiałby być bolesny, a nawet niebezpieczny dla nich obu,
dlatego szybko rzucił niewerbalnie zaklęcie amortyzujące, dzięki
czemu opadli dosyć łagodnie na posadzkę. Cały czas obserwował
Greya nie chcąc utracić żadnej jego reakcji. Kiedy wylądowali na
tarasie, chłopak wydawał się być zdezorientowany. Pewnie szykował
się na raczej twarde i bolesne lądowanie. Ciężko oddychał, leżał
próbując wrócić do siebie po przejściach, a uczeń Durmstrangu
dopiero po chwili poczuł, że tamten wciąż trzyma jego rękę,
chociaż już teraz nie tak kurczowo. Wydawało się oczywiste, że
Grey zwyczajnie nie zdaje sobie na razie z tego sprawy.
Tymczasem testujący
doszedł do niewygodniej i uwierającej go konkluzji, że pierwszy
raz w życiu pomylił się w ocenie człowieka. Była to dla niego
nowość. Nowym było dla niego również to, że w wizjach ujrzał
siebie. Zawsze widział innych i wydarzenia wokół nich, ale nigdy
siebie. Leżał analizując to wszystko, kiedy w pewnym momencie
poczuł, że jego ręka została puszczona. Szelest obok sugerował,
że avadooki wstaje, więc spojrzał na niego sprawdzając swoje
przypuszczenia. Stał, a jakże i patrzył na niego wzburzonym
wzrokiem. Uczeń Durmstrangu powoli usiadł nie spuszczając oczu z
Greya. Jego umysł pracował gorączkowo próbując wrócić na znane
tory po otrzymaniu tylu nowych impulsów. Pewnie dlatego to co
powiedział, zupełnie odbiegało od tego co czuł i pociągnęło
rozmowę nie w tym kierunku:
– Czy ty jesteś
idiotą?
– I mówi to osoba,
która postanowiła przechadzać się po barierce nad przepaścią?
Skoro ja jestem idiotą, ty najwyraźniej musisz być jeszcze
większym.
– To nie ja rzucałem
się na pomoc spadającemu i cięższemu od siebie. Zresztą widać
przecież gołym okiem, że są tutaj ustawione zaklęcia ochronne na
czas trwania Turnieju. Nomen omen właśnie po to, by przeciwdziałać
takim wypadkom. Chociaż skoro nie znasz zasad przemieszczania się
świetlikiem... – zamilkł nagle powstrzymując się od
dokończenia. Widział drżenie rąk tamtego chłopaka. Niewątpliwie
ze zmęczenia. W końcu przecież rzucił mu się na ratunek, choć
nie musiał. Próbował utrzymać go, choć był słabszy. Oczywiście
jednak powiedział co powiedział...
– Tak, bo pierwsze o
czym myślę widząc jak ktoś na moich oczach rzuca się w przepaść
to sprawdzić, czy są wokół postawione bariery. Pomijając już
wcześniejszą gadkę Wrighta, która zresztą jak widać okazała
się kłamstwem i odsłoniła jego brak honoru – wycedził Aren
wciąż będąc pod wpływem adrenaliny. Po chwili ciszy dorzucił: –
Dlaczego do cholery w ogóle to zrobiłeś?
I znowu, mimo że
chciał poprowadzić rozmowę inaczej mechanizm obronny spowodował,
że odparł lekko i nie tak jak chciał:
– Z ciekawości.
Chciałem zobaczyć jak działa bariera. Jak widać spisała się
całkiem nieźle.
– Ty...! – zaczął
Aren, ale wziął kilka uspokajających oddechów i dokończył: –
Nigdy więcej tego nie rób! A gdyby bariera nie była jednak dobrze
wykonana i obaj byśmy spadli?
– Jestem
czarodziejem, poradziłbym sobie czego nie mogę powiedzieć o tobie.
Czy ty w ogóle pomyślałeś o konsekwencjach? Tylko skończony
kretyn rzuciłby się na pomoc nieznajomej osobie narażając się na
upadek z urwiska. Miałeś okazję pozbyć się ciężaru, ale
postanowiłeś dalej ryzykować. Jak wielkim idiotą jesteś, by coś
takiego robić?! – oczywiście znowu źle prowadził tą rozmowę
zaskakując tym samego siebie. Zasługiwał na ostrą, dosadną
odpowiedź, dlatego zdumiało go, że tamten nic nie powiedział.
Spojrzał na Greya w
oczekiwaniu reprymendy, ale ten przygryzł jedynie wargę, schował
drżące dłonie do kieszeni szaty i odpowiedział tym swoim zielonym
spojrzeniem. Po chwili odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę
kryształowych wrót. Uczeń Durmstrangu poczuł coś dziwnego w
środku. Znowu wróciły do niego wizje o nich obu. Pamiętał co
wówczas czuł. To nie były narzucone emocje. Były jego własne.
Nigdy dotąd nie miał okazji do takich. Chciał, żeby to się
zdarzyło. Miał świadomość, że to go osłabi. To był zły
pomysł, ale równocześnie... nawet nie myśląc o tym co robi
podbiegł do Greya chwytając go kurczowo za ramię i odnotowując
lekki grymas bólu, który prawie natychmiast zniknął, kiedy
avadooki spojrzał na niego spokojnie w pełni prezentując swoją
szczelną maskę. Uczeń Durmstrangu nie zastanawiał się dłużej,
nie próbował dobierać słów mając świadomość, że znowu na
pewno zepsuje wszystko. Ujął w swoje ręce dłoń Greya i wydusił
cicho:
– Liam...
– Słucham? Możesz
powtórzyć, bo nie dosłyszałem – zapytał Aren nieco pochylając
się w jego stronę, zaskoczony tym nagłym obrotem spraw, ale nie
odtrącając jego dłoni.
– Liam Collins, drugi
uczestnik Durmstrangu – powiedział tym razem nieco głośniej
uczeń tutejszej szkoły, po czym dokończył speszony własnym
zachowaniem już niemal szeptem: – Miło było cię... poznać. Już
miał się odwrócić i odejść, kiedy zauważył na policzku
tamtego niemały obrzęk, z pewnością bolesny. Nie zastanawiał się
nad tym co robi. Wyciągnął rękę w stronę zielonookiego
chłopaka. Lekkie, niespokojne drgnięcie zaznaczyło pewne
zaniepokojenie, ale uczeń Hogwartu się nie odsunął. Liam powoli,
delikatnie dotknął jego policzka i cicho wyszeptał inkantacje
zaklęcia. Magia zalśniła pod jego palcami. Kiedy je zabrał, nie
było już żadnego śladu urazu.
Po tym heroicznym
wysiłku zgrabnie wyminął Arena, ale kątem oka zauważył na
twarzy zielonookiego lekki, delikatny uśmiech. To spowodowało, że
poczuł w sobie jakieś ciepło. Idąc korytarzem czuł onieśmielenie
swoim zachowaniem, jednak po raz pierwszy miał poczucie, że
postąpił właściwie. I to nowe najbardziej go przerażało.
Aren przez chwilę
patrzył w zamyśleniu na zamknięte już kryształowe wrota do
czasu, aż wstrząsnęło nim zimno. Najwyraźniej zaklęcie
ogrzewające Abraxasa straciło swoją moc. Westchnął ciężko. To
był zaledwie początek wizyty w tym zamku, a wydarzyło się tyle,
że czuł się już zmęczony. Pokłócił się z Riddle'm. Abraxas
przez to, że chciał go bronić dostał szlaban. Jakiś dziwny
chłopak postanowił sobie z niego zadrwić udając samobójstwo. A
pierwszy uczestnik Durmstrangu głośno oznajmił, że uważa go za
jakieś mięso armatnie, ewentualnie tarczę ćwiczebną. Lepiej być
nie mogło. Bolały go ręce. Właściwie to czuł ból w całym
ciele. Dzisiejszy wysiłek nałożył się na wczorajsze ślady
poturbowania, co nie podziałało zbyt dobrze na jego samopoczucie.
Nawet nie zdążył wziąć żadnego eliksiru. Już zaczął tęsknić
za swoją... a raczej Slughorna pracownią eliksirów. Miał tylko
nadzieję, że Beery jak najprędzej odda mu jego składniki i
akcesoria. Warzenie mikstur pomogłoby mu przetrwać zwłaszcza
bliskość Toma.
Chłód stawał się
coraz bardziej dojmujący, dlatego Aren ruszył w stronę wyjścia.
Po dwóch krokach nagle kopnął jakiś przedmiot i zatrzymał się
gwałtownie, rozglądając się po posadzce w poszukiwaniu tej
przeszkody. Nie odturlał się daleko. Grey podniósł go i przyjrzał
mu się uważnie i... wstrzymał oddech w zaskoczeniu. Nie miał
wątpliwości co do właściciela tej rzeczy. To musiał być
Collins. Tylko on miał okazję w tym miejscu zgubić to coś. Aren
poświęcił chwilę na zastanowienie się w jaki sposób Liam mógł
wejść w posiadanie przedmiotu, który w nieodpowiednich rękach
mógł narobić wiele złego. Po chwili doszedł do wniosku, że to
jałowe rozważania, wsunął tą rzecz głęboko do kieszeni i
podjął swoją wędrówkę w cieplejsze rejony.
Idąc już korytarzem
wciąż rozmyślał o Liamie i całym wydarzeniu na tarasie. Collins
zachowywał się dziwnie, prezentował całą gamę sprzeczności i
Aren póki co nie miał pojęcia z czego mogłoby to wynikać.
Pierwsze specyficzne
zachowanie zaobserwował już w momencie, kiedy chwycił spadającego
Liama za rękę. W tej samej chwili oczy chłopaka szeroko się
otworzyły, znieruchomiały, stały się jakby szkliste i niewidzące.
Wszystko to minęło po dłuższym czasie bez śladu, ale ogólnie
przypominało jakiś trans. Później, kiedy już rozmawiali, Collins
sprawiał wrażenie jakby nie do końca wiedział jak ma się
zachować. Był zmieszany nawet w momencie kiedy mu ubliżał, a na
końcu rozmowy Aren ewidentnie zauważył poczucie winy w jego
oczach. To było zastanawiające i sam nie wiedział jak miałby
odebrać całe to wydarzenie. Zważywszy na końcówkę, kiedy
zupełnie nieoczekiwanie go uleczył. Wydawał się równie
zaskoczony jak on sam. Jedno wydawało się pewne. To nie było
ich ostatnie starcie, a już z pewnością nie ostatnie spotkanie.
Oczywiście pomijając zadania turniejowe. Było pewne, że muszą
się zetknąć choćby po to, żeby Aren mógł oddać Liamowi
odnaleziony przedmiot. Nie była to rzecz, którą należałoby
przekazać przez trzecie ręce.
***
Ze względu na to, że
było to pierwsze przewinienie Abraxasa odstąpiono od jego ukarania.
Stało się to jednak po długich negocjacjach, ponieważ profesor
Reid był raczej zasadniczy, nie uznawał kompromisów i uważał, że
przynajmniej niewielka kara jednak byłaby na miejscu. Młody Malfoy
wyraźnie widział, że między Beerym, a Reidem musiały być jakieś
zaszłości. Widać było, że znają się od dawna i chyba nie
przepadają za sobą, chociaż to akurat nie było zbyt wyraźne.
Kiedy wreszcie wszystko
się skończyło i Beery wraz z Abraxasem znaleźli się w korytarzu
zdążając do kwater Hogwartu, młody Malfoy wciąż analizował w
myślach to spotkanie. Doszedł wreszcie do wniosku, że coś
specyficznego musiało być w zachowaniu obu profesorów, ponieważ
nawet Wright w pewnym momencie wydawał się być zaskoczony czymś w
działaniu Reida. Postanowił wobec tego zaryzykować i zadać jakieś
niezobowiązujące pytanie w nadziei na choćby strzępek informacji:
– Przepraszam
profesorze, ale czy znaliście się wcześniej z profesorem Reidem?
– Znamy się jeszcze
ze szkoły. Dawno temu byliśmy przyjaciółmi – usłyszał Malfoy
w odpowiedzi, wypowiedziane głosem zupełnie wypranym z emocji i
zdumiał się w duchu, bo raczej nie tego się spodziewał. Znajomość
znajomością, tego akurat się domyślił, ale przyjaźń? Nie
drążył jednak tematu. Raz dlatego, że nie byłoby to zbyt
taktowne, a dwa dlatego, że dotarli właśnie do miejsca, gdzie
mieli się rozstać, czyli do podnóża schodów prowadzących do
kwater uczniów Hogwartu. Niemniej w duchu zdecydował, że trzeba
będzie przyjrzeć się tej sprawie bliżej, bo coś mu w niej nie
pasowało. Na początek głos, którym nauczyciel przekazał mu tą
krótką informację, zupełnie nie przystawał do trochę
znudzonego, żartobliwego człowieka jakim był w Hogwarcie. Na ten
moment Abraxas jednak odsunął od siebie te wszystkie myśli, bo
musiał się skupić. Beery zwrócił się bowiem do niego ze
słowami:
– Przekaż Arenowi,
że wpadnę do niego, żeby dostarczyć mu parę rzeczy potrzebnych
do warzenia. Jestem pewien, że będzie chciał je dostać jak
najszybciej – Abraxas potwierdził krótko, że zrozumiał i
skierował się na schody bez dalszej zwłoki.
Wszedł do pokoju
wspólnego uczestników zauważając natychmiast, że Tom
najwidoczniej nieco zmienił zabezpieczenia przy wejściu, bo drzwi
otworzyły się przed nim błyskawicznie, kiedy tylko do nich
podszedł i równie szybko zamknęły się za nim, kiedy je minął.
W salonie nie było Riddle'a, za to Avery siedział wraz z Orionem
przy stole. Ten pierwszy bawił się po prostu papierowym ptakiem
wprawiając go w ruch za pomocą magii, a Orion pisał list. Krótki
rzut oka na treść powiedział Malfoyowi, że Balck próbuje się
dowiedzieć trochę więcej o uczestniku Durmstrangu przebywającym w
szpitalu. Przede wszystkim o jego stanie. Usiadł obok niego
wzdychając lekko.
– Coś się stało? –
zapytał czujnie Orion nie przerywając pisania.
– Miałem małe
starcie z Evanem Wrightem. Jest jeszcze większym draniem niż
przypuszczałem. Choć z niechęcią muszę przyznać, że jest też
silny magicznie.
– Co powiedział o
Arenie? – rzucił obojętnym tonem Black, a Malfoy pomyślał, że
dedukcja kolegi jest perfekcyjna, ale zdecydował, że powinien wydać
się zaskoczony, dlatego zaczął:
– Skąd wiesz, że
powiedział coś o Arenie? – pobłażliwy uśmiech był jedyną
odpowiedzią. Tymczasem Edgar skończył swoją zabawę i również
zaczął się uważnie przysłuchiwać. Abraxas jednak nie zamierzał
ukrywać tego co się działo, dlatego kontynuował: – Po prostu
mówił o nim jakby był jakąś zabawką, na której będzie mógł
potrenować zaklęcia. Uważa się za lepszego od innych, więc
musiałem trochę sprowadzić go do parteru.
– Aren musiał być
wściekły – stwierdził Avery, po czym dodał: – I co, pokazałeś
mu gdzie jego miejsce?
– Jeśli był zły,
to całkiem nieźle to ukrył... A co do pokazywania czegokolwiek to
nie zdążyłem. Przerwał nam Beery, ale może to i lepiej –
ostatni fragment zdania dodał niemalże szeptem, by usłyszał je
tylko Orion, wspominając równocześnie moment kiedy zauważył, że
drugi uczestnik Durmstrangu mierzy różdżką w Greya.
– Aren jest po prostu
bardziej wprawiony jeżeli chodzi o znoszenie obelg – stwierdził
krótko Orion przypominając sobie własne doświadczenia, których
doznał będąc w skórze Greya. – Zależy ci na nim więc to
normalne, że reagujesz dosyć... emocjonalnie. Pozwól jednak dać
sobie dobrą radę. Postaraj się... nie ingerować. Po prostu
zignoruj to. Aren da sobie radę. Zrób tak, bo inaczej zostanie to
wykorzystane przeciwko tobie.
– Masz rację. Z
drugiej strony jednak nie możemy tego tak do końca ignorować, bo
zostanie to natychmiast zauważone. Kiedy ktokolwiek zorientuje się,
że Aren nie ma żadnego wsparcia może być gorzej. Więc to też
nie jest wyjście. – stwierdził Avery, a po chwili milczenia
uzupełnił wypowiedź deklaracją: – Ja tam nie mam zamiaru się
powstrzymywać jeżeli ktoś przy mnie postanowi powiedzieć
cokolwiek złego na temat Greya. Myślę jednak, że ty Abraxasie
jako uczestnik musisz bardziej trzymać nerwy na wodzy...
– Merlinie... w życiu
bym się nie spodziewał takich słów wychodzących z twoich ust.
Kim jesteś i co zrobiłeś z Edgarem? – zażartował Malfoy, w
duchu przyznając rację koledze i uśmiechając się lekko na
udawane oburzenie Avery'ego.
– Swoją drogą to
gdzie jest Aren? – zapytał nagle Edgar, a Abraxas wyprostował się
zaskoczony:
– Nie wrócił?
– Raczej byśmy
zauważyli. Spodziewaliśmy się, że wróci razem z tobą, ale skoro
musiałeś się udać z Beerym... co robił Grey kiedy
wychodziliście?
– Nic, po prostu
został z Collinsem. Myślałem, że wyjdzie chwilę później i uda
się wprost tutaj...
Momentalnie się
nachmurzył i stracił humor. Oczywiście było to niedorzeczne. Nie
mógł ciągle przebywać z Greyem i go pilnować choćby dlatego, że
Aren nie znosił bycia kontrolowanym. To wszystko było dla niego
jasne, a równocześnie trudno mu było powstrzymać się przed tym,
by ruszyć na poszukiwania. Niepokoił się, bo wiedział doskonale,
że Aren naprawdę ma jakąś nadprzyrodzoną moc, która pcha go we
wszystkie niebezpieczne sytuacje. Zerknął kontrolnie na zegar. Za
godzinę miał rozpocząć się obiad. Zawahał się, ale po
zastanowieniu podjął decyzję, że jeżeli do tego czasu Grey się
nie znajdzie, ruszy na poszukiwania. Zauważył ruch od strony
Oriona, który wstał ze swojego miejsca i zaproponował:
– Chodź. Pójdziemy
do biblioteki. Chcę zobaczyć tą zapieczętowaną strefę. Avery,
ty lepiej też się stąd rusz. Spotkamy się potem na obiedzie.
Postaraj się załatwić do tego czasu to o co wcześniej prosiłem –
zgarnął pergaminy do swojej torby, zarzucił ją sobie na ramię i
ruszył do wyjścia, a Abraxas za nim. Edgar westchnął i nie
czekając wyszedł tuż za nimi z tym, że skierował się w swoją
stronę.
Według planu, który
dostali biblioteka znajdowała się w zachodnim skrzydle. Orion
dyskretnie obserwował Abraxasa i zauważył, że ten rozgląda się
uważnie po korytarzach którymi szli do celu. Nie ingerował, bo w
zasadzie taki był jego zamiar. Mieli się rozejrzeć. Poza tym
zamierzał przenieść rozmowę z Abraxasem na inny teren. Nie to, że
nie ufał Avery'emu, ale... Zresztą rzeczywiście chciał obejrzeć
niesławną część blilioteki, a jak wiadomo blondyn był dobry w
runach. Black przypuszczał, że bardzo mu się przyda pod warunkiem,
że nie będzie za bardzo rozproszony myślami o pewnym zielonookim
Ślizgonie.
Nie sposób było nie
zauważyć, że Durmstrang bardzo różnił się od Hogwartu, gdzie
zazwyczaj korytarze były przepełnione radosnym gwarem. Tutaj tego
nie było. Było zdecydowanie mniej uczniów, spokojnie się
przemieszczających i rozmawiających najwyżej półgłosem.
Najwyraźniej musieli do tego przywyknąć. Taki widocznie był tutaj
obyczaj. Irytująca była powszechna obserwacja, której oni, jako
ludzie z zewnątrz, byli poddani. Do tego również jak się wydawało
musieli się przyzwyczaić i przyjąć jako coś normalnego.
Z rozmyśleń wyrwała
Oriona rzecz tutaj niespotykana powszechnie i dlatego bardzo
wybijająca się i zwracająca uwagę. Głośna rozmowa i śmiech
kilka metrów dalej. Zupełne przeciwieństwo tego co widział jak
dotąd. Abraxas również to usłyszał i uniósł głowę, by
przyjrzeć się temu zjawisku. Jaskrawe szaty w kolorze błękitu i
żurawiny wyjaśniły im wszystko. Przed wejściem do biblioteki
stały cztery dziewczyny z Ilvermorny. Dwie z nich były
uczestniczkami Turnieju.
Black i Malfoy mieli
nadzieję, że zostaną zignorowani i w spokoju wejdą do
pomieszczenia biblioteki, ale stało się to cokolwiek wątpliwe w
momencie, kiedy jedna z dziewcząt dostrzegła ich pokazując
dyskretnie pierwszej uczestniczce. Ta uśmiechnęła się promiennie
na ich widok.
W opinii Oriona było
to okropne. Poczuł się tak, jakby zbliżał się do gromady
Gryfonów tylko z innej szkoły. Zerknął na Abraxasa i zauważył,
że ten nieco zesztywniał. To go przekonało, że przyjaciel czuje
dokładnie to samo. Taktyczny odwrót byłby teraz źle widziany i
właściwie niemożliwy. Byli już zbyt blisko. Nie zatrzymując się
skinęli lekko głowami na powitanie próbując przejść przez próg
skarbnicy wiedzy. Mieli nadzieję, że im się uda, ale głos jednej
z tej grupki rozwiał ich niewczesne rojenia:
– Jesteś Abraxas
Malfoy. Widziałam cię w gazecie – powiedziała średniego wzrostu
blondynka z falowanymi włosami do łopatek, szarymi oczami i okrągłą
twarzą. Uśmiechała się przy tym przyjaźnie nisko kłaniając się
unosząc przy tym lekko szatę. Na koniec dorzuciła: – Nessa
Watson. Główna uczestniczka Turnieju z Ilvermorny, ale to pewnie
już wiesz – roześmiała się ponownie ukazując rząd białych
zębów.
– Rowena Owen, druga
uczestniczka – oznajmiła krótko dziewczyna stojąca obok. Niższa
o pół głowy od tej pierwszej o prostych, ciemnobrązowych włosach,
które opadały jej na plecy, brązowych oczach i jasnej,
porcelanowej cerze.
W swojej szkole musiała
uchodzić za piękność z tym swoim azjatyckim typem urody. Orion
obserwował, jak Malfoy z kamienną, maską na twarzy kłania się
lekko w odpowiedzi mówiąc:
– Masz rację, jestem
Malfoyem, a to mój przyjaciel Orion Black – lekki, powitalny ukłon
wynikał z grzeczności, ale Orion miał szczerą nadzieję, że na
tym się ta konwersacja skończy. Niestety...
– Oh, zapewne z tych
Blacków. Wasze rodziny są bardzo sławne nawet w naszym kraju.
Wydaje mi się, że nawet widziałam was na jednym z przyjęć
organizowanych w Ministerstwie. Oczywiście wtedy nie znaliśmy się,
ale mam nadzieję, że teraz...
– Merlinie zamknij
się w końcu! Ich to zupełnie nie obchodzi. Ciebie zresztą także.
Daruj sobie ten godny pożałowania teatrzyk – przerwał nagle
dziewczynie donośny głos dochodzący z prawej strony, gdzie była
czytelnia.
Wszystkie zebrane osoby
odwróciły się w tamtym kierunku jak jeden mąż. Na końcu, przy
stole siedział chłopak z książką w dłoni patrząc na nich
obojętnie. Po chwili obserwacji spokojnie wrócił do lektury tak
jakby wcześniej ich nie obraził. Blondynka wyraźnie się obruszyła
ruszając czym prędzej w jego stronę i zdecydowanym ruchem wyrwała
mu z ręki publikację, odrzucając ją na bok i patrząc na niego
wyzywająco. Chłopak jednak zignorował ją, wstał i schylił się
po książkę otrzepując jej grzbiet. Wyraźnie nic nie robił sobie
z dziewczyny i świadomie jeszcze bardziej ją denerwował.
– Będziesz się tak
zachowywał przez cały okres trwania Turnieju James!? Odkąd się
tutaj znaleźliśmy robisz wszystko kompletnie inaczej niż zwykle! –
krzyknęła dziewczyna.
– Nie wiem czego
oczekiwałaś wybierając mnie. Kierowałaś się tylko i wyłącznie
moją mocą nie zwracając uwagi na to czy chcę tego, czy też nie.
Nie powinnaś się tak unosić i pokazywać innym swojej gorszej
strony, skoro nadal chcesz wyglądać w ich oczach doskonale –
stwierdził krótko i dosadnie chłopak, patrząc na dziewczynę z
godną podziwu obojętnością.
– To nie ja
kompromituję się teraz tylko ty. Zachowujesz się bezczelnie.
Mieliśmy być drużyną, a ty nas po prostu obrażasz. Nas i osoby z
innej szkoły. Powinieneś mi dziękować. Dzięki temu, że cię
wybrałam, twoja rodzina ponownie stanie na nogi. Zachowujesz się po
prostu okropnie.
– Wypełnię swoje
obowiązki jako trzeci uczestnik z Ilvermorny, jednak nie oczekuj, że
będę się bawić w jakieś durne interakcje z innymi. A zwłaszcza
z przeciwną drużyną. Od początku jest jasne, że każdy myśli
tylko o tym jak skutecznie skoczyć sobie do gardeł nieprawdaż? A
teraz pozwól, że opuszczę to miejsce, skoro nagle zrobiło się
tutaj całkiem tłoczno.
Wychodząc rzucił
przelotne spojrzenie na dwójkę uczniów z Hogwartu, przyglądając
się im przez kilka sekund. Byli silni magicznie. Mógł to ocenić
na pierwszy rzut oka, jednak bardzo dobrze się kryli.
Oczywiście jeśli
chodzi o grupę z Hogwartu to pierwszy uczestnik wybijał się ponad
wszystkich i czuł, że może mieć z nim kłopot. Przykuł jego
uwagę już na początku, tuż po wylądowaniu po podróży
świstoklikiem. Był wtedy wzburzony, choć dość szybko umiejętnie
to zamaskował. Normalnie nikt tego nie byłby w stanie zauważyć
oprócz niego. Miał do tego predyspozycje i korzystał skwapliwie z
tej umiejętności.
W tamtym momencie maska
pierwszego uczestnika z Hogwartu już po chwili była idealna, bez
żadnej skazy. Doskonale utrzymywał swoją moc w ryzach. Nie była
to osoba, którą można było zignorować. Później, znając już
wydarzenia, James doszedł do wniosku, że złość tego chłopaka
powodował fakt, że trzeci uczestnik nie dotarł z nimi na miejsce.
Co do tego trzeciego, jego ocena była jednoznaczna, choć go
przecież nie znał, ani nawet nie widział jak dotąd. Chłopak był
po prostu żałosny.
Jeszcze z informacji
dostarczonych przez gazety wiedział, że trzeci uczestnik Hogwartu
został wybrany przez pierwszego. Do dziś nie był w stanie
zrozumieć skąd ten wybór. Przecież tamten chłopak nie mógł
posługiwać się magią. Nie potrafił jak się okazało dotrzeć na
miejsce świstoklikiem. Wiadomym było od początku, że będzie
dodatkową przeszkodą, utrudnieniem dla uczestników Hogwartu.
Osobiście, kiedy tylko o tym przeczytał, postanowił po prostu
zignorować tego chłopaka, bo jednak atakowanie osoby nie mogącej
się bronić nie było w jego stylu. Oczywiście miał świadomość,
że jeżeli będzie wymagać tego sytuacja nie zawaha się przed
niczym. Miał do odegrania swoją rolę i musiał się jej trzymać.
Oczywiście wciąż zastanawiał się jak Hogwart będzie chciał
zapełnić tę lukę w drużynie. Uczestnicy Durmstrangu na przykład,
nie będą mieć żadnych oporów by wykorzystać słabość, jaką
był trzeci uczestnik Hogwartu.
***
Nessa wciąż czuła,
że jej policzki płoną ze wstydu, którego musiała się najeść
przez Jamesa. Nie rozumiała dlaczego ten się tak diametralnie
zmienił odkąd wyszła sprawa z Turniejem. Zagryzła lekko wargę
patrząc na innych, którzy szeptali między sobą i nie miała jakoś
sił by zareagować. Sprawę załatwiła Rowena. Jedno spojrzenie
skutecznie uciszyło wszystkich wokół. Nessa skinęła jej lekko
głową w podziękowaniu wracając spojrzeniem do Abraxasa i Oriona.
– Bardzo przepraszam
za zachowanie Jamesa... Nie wiem co mu odbiło. Normalnie tak nie
reaguje...
– Nie musisz
przepraszać. Nie jesteś za niego odpowiedzialna w żaden sposób.
On sam odpowiada za swoje słowa i czyny – skomentował grzecznie
całe wydarzenie Orion. Z zamieszania wyłowił jedną ważną
informację, którą teraz zapisał sobie w pamięci, jako element do
sprawdzenia. To była wiadomość dotycząca rodziny chłopaka.
– Dziękuję za
zrozumienie... – przerwała na chwilę pierwsza uczestniczka z
Ilvermorny, ponieważ Rowena szepnęła jej coś do ucha, po czym
nieznacznie się zarumieniła natychmiast odwracając głowę. Nessa
chwilę się zastanowiła i zapytała neutralnym tonem głosu: –
Czy coś wiadomo na temat waszego trzeciego uczestnika? – Orion
momentalnie wyczuł coś szczególnego w jej wypowiedzi. Był ciekawy
co wyniknie z dalszej rozmowy, dlatego spokojnie odpowiedział:
– Aren odnalazł się
i wszystko z nim w porządku.
– Będzie na
obiedzie?
– Nie jestem
pewien... wyszedł gdzieś i do tej pory nie wrócił. Czy macie do
niego jakąś sprawę?
– Chciałyśmy go
poznać po prostu... zwłaszcza Rowena i... – przerwała jej dłoń
drugiej dziewczyny, która zasłoniła jej usta, uniemożliwiając
dalsze słowa:
– Ness! –
właścicielka dłoni krzyknęła nieco zbyt wysokim głosem, który
wyraźnie wskazywał na jej przerażenie. Po chwili opanowała się
i miłym tonem, wciąż trzymając przyjaciółkę i zasłaniając
jej usta dopowiedziała: – Przepraszamy, musimy jeszcze coś
załatwić przed posiłkiem. Dziękujemy za wyrozumiałość w
sprawie Jamesa. – skłoniła głowę w pożegnalnym geście i
pociągnęła za sobą blondynkę, która uwolniona już od
kneblującej dłoni chichotała cicho, ale posłusznie szła za nią.
Pozostałe dwie dziewczyny, milczący świadkowie całego zajścia,
ruszyły za nimi szepcząc między sobą.
Nastała błoga cisza z
czego Orion był bardzo zadowolony. W duchu doszedł do wniosku, że
zachowanie męskiego uczestnika z Ilvermorny zaskoczyło go. Według
tego czego się dowiedzieli był osobą lubianą w szkole, nigdy nie
sprawiał problemów. Oczywiście niezgoda w obozie przeciwnika była
pozytywną okolicznością dla drużyny Hogwartu. Bez wątpienia
również będzie musiał przekazać zdobytą informację o rodzinie
Jamesa Hilla Rudolfowi, żeby ją sprawdził. Problemem mogła okazać
się niestety Rowena, wyraźnie zainteresowana Arenem. Wzburzy Toma,
ale także i Abraxasa. Chwilę temu Orion wyraźnie widział przez
chwilę w oczach przyjaciela błysk czegoś, co wcześniej widywał
tylko u Toma, a to nie wróżyło nic dobrego. To był jedynie krótki
błysk, ale wiedział, że Malfoy ukrył to co myślał w sobie i
emocja ta z pewnością wypłynie w swoim czasie.
Po chwili milczenia,
którą każdy z nich spożytkował na własne przemyślenia Black
postanowił przejść do rzeczy, czyli do tego po co tu przyszli i
tym sposobem skierować myśli Abraxasa na inne tory, dlatego
zasugerował:
– Przyjrzyjmy się
tej słynnej blokadzie. Przyda mi się twoja pomoc. Zakładam, że i
run tam nie zabranie. Nie mamy za wiele czasu. Sądzę jednak, że
pierwszy rzut oka i tak nam już wiele powie.
Blondyn skinął lekko
głową na potwierdzenie i wszedł pomiędzy regały z książkami.
Regały sięgały aż po sufit. Mijali kolejne szeregi, ale im dalej
wchodzili, tym wyraźniej Orion czuł zbliżającą się blokadę. W
końcu obydwaj poczuli opór, kiedy dotarli do słabo oświetlonej
części biblioteki i wreszcie zobaczyli swój cel.
Bariera mieniła się
feerią barw. Falowała i migotała tak bardzo, że przez chwilę
zabrakło Blackowi oddechu w piersi. Kolejne zaklęcia nawarstwiały
się na siebie... zaklęcia, klątwy, runy, skomplikowane pieczęcie.
Zauważył, że Abraxas rozejrzał się równie uważnie jak on sam,
po czym aż zagwizdał cicho na ten widok, co zdarzało mu się
wyjątkowo rzadko. Już na pierwszy rzut oka widać było, że
sforsowanie przeszkody będzie wymagało bardzo wiele czasu, wiedzy,
energii i prawdę mówiąc na ten moment Orion sam nie wiedział, czy
będzie w stanie to zrobić. Równocześnie zdawał sobie sprawę z
tego, że nie odpuści i czuł się podekscytowany zadaniem. Już
wiedział gdzie będzie spędzać najwięcej czasu. Oczywiście jasno
zdawał sobie sprawę z faktu, że sam sobie nie da ze wszystkim
rady. Postanowił, że poprosi o pomoc w odszyfrowaniu łatwiejszych,
podstawowych zaklęć. To znacznie przyspieszy pracę i pozwoli mu
się skupić na trudniejszych. Malfoy przez chwilę studiował
barierę dotykając ją dłonią. Kiedy użył troszkę więcej mocy
zareagowała obronnie, więc skrzywił się lekko i odstąpił o krok
podsumowując:
– Sporo pracy przed
tobą. Postaram się pomóc na ile będę mógł.
– Byłoby to jak
najbardziej wskazane. Zastanawiam się właściwie nad tym jak długo
ta bariera już tutaj jest i jakie tajemnice skrywają tomiszcza za
nią. Po części to starożytna magia. Jest wykonana perfekcyjnie.
Nigdy nie czytałem o tego rodzaju barierze. Swoją drogą... jeśli
uczniom wolno próbować się za nią dostać, to jak jest z
nauczycielami? Przegroda jest ustawiona na każdego bez wyjątku...
– Znamy tylko jedną
osobę, która będzie w stanie odpowiedzieć na to pytanie. Uczył
się w tej szkole. Będzie wiedział więcej.
– Mówiłeś, że
Beery później wpadnie do Arena? Myślę, że zaczekam na niego i
spróbuję od razu czegoś się dowiedzieć. To jedna z ważniejszych
kwestii i może się okazać naprawdę pomocna. To jak, idziemy do
kwater? Być może Grey zdążył już wrócić.
Malfoy skinął tylko
głową potwierdzająco i zawrócili do wyjścia. Orion w drodze
dyskretnie obserwował Abraxasa i zauważył, że ten zdecydowanie
więcej wysiłku wkładał w to, by jego wyraz twarzy pozostał
nieczytelny. Z pewnością nad czymś intensywnie rozmyślał i bez
wątpienia tematem był Aren. Tylko takie rozmyślania mogły go
rozstrajać do tego stopnia. Orion nie lubił tego widoku. Przyjaciel
wyglądał wtedy tak, jak po rozmowach z ojcem. Maska Malfoya była
praktycznie idealna i tylko dzięki temu, że Orion znał go
doskonale mógł zauważyć zmiany. Postanowił troszkę zburzyć ten
jego pozorny spokój i pozwolić skumulowanej energii wydostać się
na zewnątrz. To pomoże Abraxasowi w opanowaniu się później.
Zaczął niezwłocznie realizować swój plan:
– Jak myślisz,
Rowena jest w typie Arena? Jakby nie patrzeć to prawdziwa piękność
– siłą woli powstrzymał uśmiech satysfakcji, gdy nagle Abraxas
stanął na środku korytarza jak wryty i spojrzał na niego
zaskoczony tym nagłym pytaniem. Wszystko byłoby dobrze, gdyby na
sekundę nie zacisnął nieświadomie pięści. Tylko po tym Orion
zrozumiał, że trafił.
– Wątpię by była w
jego typie...
– Naprawdę? A jaki
jest jego typ? – blondyn zacisnął tylko zęby nie odpowiadając
na jego pytanie.
Orion wiedział jednak,
że zasiał ziarno niepewności. Teraz będzie go to męczyć, choć
znając blondyna i jego uczucia nie będzie wiedzieć jak zadać to
pytanie Arenowi. Sam mógłby to zrobić chociażby dla świętego
spokoju przyjaciela, ale to nie było w jego stylu. Postanowił
jednak popchnąć tą sprawę do przodu z pomocą osoby, która nie
zwraca uwagi na takie niuanse jak uczucia, czy zażenowanie. O tak,
Avery był do tego idealny.
***
Po powrocie do kwater
Hogwartu rozeszli się do swoich pokojów. Black doskonale wiedział,
że Abraxas chciał jak najszybciej sprawdzić czy Grey wrócił,
choć nie przyznałby mu się do tego za nic. Orion natomiast udał
się po jedną z przywiezionych ksiąg, kilka pergaminów i pióro.
Mieli jeszcze trochę czasu do posiłku, więc chciał przedstawić
Tomowi to, co już zdążył zaobserwować w kwestii bariery.
Równocześnie zamierzał na gorąco, póki pamiętał wszystko
szczegółowo, spisać zaklęcia i klątwy, które rozpoznał już na
pierwszy rzut oka. Zdjęcie ich nie powinno być większym problemem.
Kłopotliwe natomiast będzie bez wątpienia odkrywanie i ściąganie
kolejnych warstw blokady. Musiał być bardzo ostrożny podczas
rozszyfrowywania całej tej wielkiej i skomplikowanej układanki.
Wrócił do salonu
uczestników i już po krótkim rzucie okiem na Abraxasa wiedział,
że Aren z pewnością wrócił. Malfoy był spokojny i siedział
sobie jakby nigdy nic na swoim miejscu. Edgar również był obecny,
co było wielkim ułatwieniem. Mógł zacząć realizować swój
plan:
– Aren? – zapytał
dla niepoznaki. Odpowiedział mu Avery, wsuwający akurat w usta
kawałek czekoladowej żaby:
– W swoim pokoju.
Wrócił kilka minut po tym jak wyszliście. Akurat miałem wychodzić
kiedy się pojawił. Zaraz powinien wrócić. Poszedł się przebrać.
Orion skwitował tą
wypowiedź kiwnięciem głowy, siadając naprzeciwko Abraxasa, który
wydawał się zamyślony. Właściwie nie musiał nawet zgadywać o
czym blondyn myślał. Jedno było pewne Malfoy zupełnie przepadł
jeżeli chodziło o uczucia jakie żywił do Arena. Nie było to
dobre jak oceniał Orion, ale skoro już tak się stało, to może
jednak na początek warto było mu udzielić odpowiedzi, nad którą
tak bardzo się głowił. Spojrzał na Edgara oglądającego z pewnym
znudzeniem kartę czarodzieja z opakowania po żabie i zaczął
niewinnie i zdawałoby się na zupełnie inny temat:
– Opowiadałeś mu o
bibliotece? – Abraxas zaprzeczył ruchem głowy, za to Avery
momentalnie zainteresował się nowym, prawdopodobnie ciekawym
tematem.
Opowiedział więc w
skrócie co odkryli. Edgar głośno zastanowił się ile czasu
pomieszczenie jest niedostępne dla innych i chwilę poświęcili na
rozważanie tego tematu, ale póki co nie doszli do żadnej
konkluzji. Orion zgrabnie nawiązał do spotkania uczennic z
Ilvermorny i Edgar natychmiast podchwycił tą kwestię zadając
rozmaite pytania. O to właśnie chodziło.
W swojej opowieści
dotarł w pewnym momencie do wątku dotyczącego Roweny Owen i jej
prawdopodobnego zainteresowania Arenem. Kontynuował relację, gdy
nagle bez słowa i szelestu dosiadł się do nich Tom. Black przeklął
w duchu ostro. Nie zauważył, że Tom wyszedł od siebie. Z
pewnością słyszał przynajmniej większą część tego o czym
mówił, a już z pewnością wszystko o Rowenie. Przypuszczał, że
tym gorzej dla tej dziewczyny, ale postanowił kontynuować i upiec
dwie pieczenie na jednym ogniu. Przecież wciąż nie wiedział jaki
stosunek ma Tom do Arena. To drobne wydarzenie powinno pomóc w
rozszyfrowaniu tych intencji. Kiedy będzie to wiedział, będzie
mógł w jakiś sposób interweniować. Kontynuował więc rozmowę z
Averym jak gdyby nigdy nic. W pewnym momencie wtrącił się Edgar, z
wielkim entuzjazmem i swobodą mówiąc:
– Tak sobie myślę,
że skoro dziewczyna interesuje się Arenem, mimo że w gazetach
informowano o fakcie, że obecnie nie może używać magii, to
widocznie jej to nie przeszkadza. Właściwie, to chyba dobrze o
niej świadczy prawda? Z tego co mówisz Orion jest naprawdę
śliczna! Zazdroszczę Arenowi, że się nim zainteresowała!
Ten moment wybrał
sobie Aren, by wyjść ze swojego pokoju. Siedzące w saloniku małe
zgromadzenie spowodowało, że westchnął w duchu. Widok Toma
pobudził go do łypnięcia złym okiem. Niestety miał pełną
świadomość, że skoro mieszkają tu razem, musi pogodzić się z
faktem, że będzie się na Riddle'a natykał często. Ponownie
westchnął w duchu ze zniecierpliwieniem i ignorując osobnika,
którego póki co nie chciał widzieć, zapytał Abraxasa:
– Idziemy na obiad? –
blondyn w milczeniu skinął głową i wstał. Pozostali postąpili
podobnie i ruszyli za nimi. Aren nie miał zamiaru przejmować się
Riddle'm. Nie chciał pozwolić, żeby jego osoba powodowała
konieczność separowania się od grupy. W końcu lubił spędzać
czas z Edgarem i Orionem.
Podążając za
Abraxasem, bo przecież nie wiedział gdzie jest jadalnia, zwrócił
uwagę na specyficzne zachowanie Edgara. Chłopak non stop rzucał mu
zaciekawione spojrzenia. Zanim jednak zdążył wyartykułować o co
mu chodzi dołączyli do nich Mulciber z Rudolfem. To wyraźnie
rozproszyło na razie Avery'ego. Rozmowa potoczyła się w kierunku
omawiania osoby jednego z nauczycieli. Po chwili okazało się, że
był to profesor nauczający tutaj Starożytnych Run. Ku zdziwieniu
Arena Malfoy nie dołączył do rozmowy. To było dość dziwne, bo
przecież starożytne runy to był jego konik. Był milczący, mocno
zamyślony, pewnie nawet nie wiedział czego dotyczy rozmowa. Aren
orientował się przecież, że blondwłosy Ślizgon uniknął kary,
dlatego dziwiło go jego zachowanie.
Musiał porozmawiać z
Malfoyem na osobności. Chciał jeszcze raz usłyszeć informacje
jakie zebrali o Collinsie. Wcześniej nie przeglądał i nie słuchał
ich zbyt uważnie i teraz niewiele był w stanie sobie przypomnieć.
Ocena zachowania chłopaka i sam fakt posiadania przedmiotu, który
znalazł na tarasie wymagały pogłębionej wiedzy i dokładniejszej
analizy.
Jadalnia wyglądała
podobnie jak w Hogwarcie. Zasadnicza różnica tkwiła w wielkości
pomieszczenia. Tutejsze było mniejsze, bo miało za zadanie
pomieścić dużo mniej osób.
Aren pamiętał z
czasów hogwardzkiego Turnieju, że goście mogli wybrać miejsce
przy stole dowolnego domu. To była ich decyzja. Tutaj każda ze
szkół miała wyznaczony stół. Przez głowę Greya przemknęła
myśl, że nie bardzo będzie to sprzyjało jakimkolwiek bliższym
znajomościom i integracji. Usiadł koło Abraxasa, który zajął
miejsce tyłem do innych stołów i trochę w bok od Toma. Grey był
mu za to niepomiernie wdzięczny. Nie miałby aktualnie ochoty
siedzieć bezpośrednio naprzeciw Riddle'a. Czuł, że Malfoy zrobił
to specjalnie po to, by ułatwić mu nieco życie.
Był głodny. Właściwie
przecież nie jadł już prawie dobę i jego żołądek stanowczo
dopominał się posiłku. Kiedy tylko pojawiły się potrawy zabrał
się za jedzenie ignorując zaskoczone spojrzenie Avery'ego, kiedy
porcja klopsików z surówką zniknęły błyskawicznie z talerza, a
Aren sięgnął po rybę.
– Merlinie, głodzili
cię czy co? – nie wytrzymał po chwili Avery.
Nie zauważył, że
widelec pytanego zatrzymał się na krótką chwilę w połowie drogi
do ust. Aren pomyślał, że Edgar nawet nie zdaje sobie sprawy z
tego jak blisko był prawdy. Tym razem oczywiście nikt go nie
utrzymywał w głodzie, a po prostu splot przypadków spowodował, że
ominął parę posiłków. Potrzebę zasilenia organizmu wzmagała
wzmożona aktywność fizyczna i przemiana animagiczna. Zużyły
znaczące rezerwy energii w jego ciele.
Grey uśmiechnął się
lekko, spróbował ciemnofioletowego napoju, który okazał się
sokiem z owoców leśnych, według niego dużo smaczniejszym niż
hogwardzki sok dyniowy i odpowiedział na zadane pytanie sięgając
po kolejną porcję jedzenia:
– Cóż od
wczorajszego obiadu nie miałem okazji wziąć nic do ust. – po
chwili ciszy jaka zapadła po tym zdaniu Edgar wypalił z właściwym
sobie taktem z pytaniem, które wytrąciło Arena trochę z
równowagi:
– Jakie dziewczyny są
w twoim typie? – chwilę trwało nim Grey zebrał się w sobie, ale
wreszcie zmobilizował się do odpowiedzi. Zdecydował się na
przekazania prawdy, wciąż rozmyślając nad tym skąd Edgarowi
przyplątał się taki pomysł.
– Nie wiem... nie
myślałem nigdy o tym. W zasadzie jak się zakochasz to po prostu
tak już jest i nie zwracasz uwagi na typy...
– W sumie masz rację.
Wnioskuję z twojej wypowiedzi, że był ktoś kto ci się kiedyś
podobał prawda?
Orion uśmiechnął się
pod nosem słysząc bardzo bezpośrednie pytania, bezceremonialnie
zadawane przez Edgara. Osobiście przywykł już do tego, ale
najwidoczniej Aren potrzebował jeszcze trochę ćwiczeń pod tym
względem. Rozejrzał się wokół spokojnie. Mulciber i Lestrange
rozmawiali z innymi uczniami Hogwartu nie zwracając uwagi na toczącą
się rozmowę, za to Abraxas udając zainteresowanie swoją zupą
niemrawo poruszał łyżką, wyraźnie wsłuchując się w wymianę
zdań między Edgarem, a Arenem. Tom zachowywał się i wyglądał
jak zwykle. Wydawał się niewzruszony... ale do czasu. Ku cichej
radości Blacka, odpowiedź Arena spowodowała, że dłoń w której
Riddle trzymał łyżkę zacisnęła się nagle mocno aż pobielały
kłykcie, co wyraźnie wskazywało, że słucha uważnie i mu zależy.
Malfoy natomiast dla odmiany patrzył uparcie w swoją zupę
zagryzając wargę:
– Tak był ktoś
taki, jakiś czas temu...
– Jakoś nie wiem
czemu, ale ciężko mi było sobie wyobrazić ciebie zakochanego.
Jaka była? Opiszesz ją? A może jest z naszej szkoły? Znamy ją?
– Czy to ważne? –
Aren wyraźnie próbował się wykręcić od tych kłopotliwych
pytań, ale niewiele osiągnął:
– Oczywiście, że
ważne. W nagrodę opowiem ci o moich miłosnych podbojach, a nawet
więcej... wspomnę nawet o tych Abraxasa... – ostatnie słowa
powiedział cichutko. Na tyle cicho, że Aren nie wiedział nawet
czy dobrze usłyszał. Z tego co pamiętał, Abraxas nikomu nie
zdradził się ze swoją orientacją, dlatego ciekaw był co też
planuje powiedzieć mu Edgar na ten temat. Ceną była mało istotna
wiedza z przyszłości. Grey doszedł do wniosku, że może zdradzić
tych kilka szczegółów:
– Była urocza.
Pierwsze na co zwróciłem uwagę to był jej śmiech. Taki naprawdę
miły dla ucha. Potem zobaczyłem jak się uśmiecha i chyba wtedy
się zakochałem. Była troszkę wyższa ode mnie, ale nieznacznie.
Miała długie, czarne włosy i brązowe oczy. Widać było, że
miała azjatyckie korzenie. Była naprawdę świetną szukającą w
quidditchu. Pamiętam jak podczas meczu goniła mnie i... – urwał
nagle stwierdzając, że to już zbyt wiele informacji. Postanowił
zakończyć na tym i rzucił: – Nie jest z naszej szkoły, więc
nie mieliście okazji jej poznać. Znałem ją wcześniej. –
zaaferowanie i lekkie zdumienie na twarzy Avery'ego troszkę
zaniepokoiły Arena. Po chwili usłyszał:
– A ja myślałem, że
przeznaczenie to tylko bujda. Nie wiem czy zdajesz sobie sprawę, ale
ten opis to w ogólnym zarysie osoba, która... – nagły ból w
placach stopy nie pozwolił dokończyć Edgarowi. Oczywiście
winowajcą był Orion, który z kamiennym wyrazem twarzy przydepnął
mu nogę. Zawsze tak robił, gdy on, Edgar mówił coś czego nie
powinien. Tym razem nie było jasne o co Blackowi chodzi, dlatego
Avery łypnął na niego złym okiem.
Black zdążył
pożałować swojego pomysłu na uspokojenie wątpliwości Abraxasa.
Najwyraźniej osiągnął odwrotny efekt. Blondyn jeszcze bardziej
zamknął się w sobie, starając się ukryć swoje uczucia.
Wychodziło mu to bardzo dobrze. Miał przecież dobry trening w
kontaktach z własnym ojcem. Nie to jednak było celem. Nie znał
przeszłości Arena i nie mógł przewidzieć takiego feralnego
rozwoju wypadków. Druga uczestniczka Turnieju z Ilvermorny była
według opisu łudząco podobna do dawnej miłości Greya. Oczywiście
wątpił, by to właśnie o niej Aren mówił. Widział ją przecież
wcześniej na zdjęciach i nie rozpoznawał. Na pewno zauważył
jednak podobieństwo do swojej dawnej sympatii, chociaż nie było
tego po nim widać. Teraz w czasie opowiadania też jakoś do tego
nie nawiązał. Można było to przypisać chyba jedynie jego
roztargnieniu i pewnie też nie skupieniu się na przekazywanych
informacjach o uczestnikach Turnieju. To było do Arena podobne. Było
też jeszcze inne wyjaśnienie. Jak dało się zauważyć Grey był
doskonały w odczytywaniu emocji u innych. W stosunku do siebie miał
z tym wielkie problemy. Zakochanie mógł wobec tego pomylić z mniej
wzniosłym uczuciem.
Orion przyjrzał się
Arenowi, ale ten wciąż jakoś nie wyglądał na zorientowanego w
czym rzecz. Za to Tom, mimo że panował nad wyrazem twarzy
doskonale, mierzył nieszczęsną Rowenę takim wzrokiem, że gdyby
tylko mógł, dziewczyna z pewnością padłaby bez życia. Black
szczerze współczuł drugiej uczestniczce z Ilvermorny. Całkiem
nieświadomie weszła w drogę osobom, które nie lubią dzielić się
Arenem.
– Która...? Co
miałeś na myśli? – zapytał Aren nieświadom zamieszania jakie
spowodował swoim oszczędnym w słowa opowiadaniem, kontynuując
posiłek z wielkim apetytem.
– Która co?
Właściwie... co ja chciałem powiedzieć? Nie pamiętam jakoś... –
Edgar starał się wybrnąć z niezręcznej sytuacji, wciąż nie do
końca pojmując o co chodziło Orionowi.
– Mnie nie pytaj –
rzucił w odpowiedzi Aren podnosząc się z miejsca, by sięgnąć po
dzbanek z tym pysznym sokiem. Żeby go dosięgnąć, musiał lekko
pochylić się nad Averym. Szyja Greya znalazła się jakoś na
wysokości spojrzenia i Edgar zauważył mimochodem na niej szary
cień:
– Aren chyba jesteś
tutaj troszkę ubrudzony.
Stwierdził głośno,
odsuwając lekko kołnierzyk jego koszuli, by dotknięciem wskazać
konkretne miejsce. Już chwilę później zdał sobie sprawę z tego,
że to nie było zabrudzenie tylko ewidentny siniak. Dalej pod
kołnierzykiem zauważył odciśnięte ślady dłoni na szyi
zielonookiego chłopaka. Spojrzał szybko na boki zasłaniając
feralne miejsce, ale uspokoił się niemal natychmiast. Nikt z
siedzących nie zauważył tego co on. Co ciekawsze wyglądało na
to, że Aren nie zdawał sobie sprawy z tego, że nosi ślady po
duszeniu.
Najwyraźniej była to
pozostałość po wydarzeniach do jakich doszło między puszczeniem
świstoklika, a pojawieniem się Greya w Instytucie. Edgar nie dał
nic po sobie poznać i postanowił dla odmiany milczeć póki co na
ten temat. Zamierzał szepnąć słówko Abraxasowi na osobności,
ale nie planował informować Toma, który z dużym
prawdopodobieństwem użyłby raczej zbyt drastycznych metod, żeby
dowiedzieć się co się stało.
– Później się
wykąpię – odpowiedział zielonooki nalewając sobie soku.
***
Jakoś udało mu się
niepostrzeżenie przemknąć wraz ze świergotnikiem do pokoju. Na
szczęście miał osobny pokój dla siebie, dzięki czemu obyło się
bez żadnych tłumaczeń innym. Docenił tym razem ten fakt.
Wędrowanie w obie strony do miasteczka i z powrotem sprawiło, że
opuścił jeszcze dwie lekcje, ale obmyślił już sposób na
wytłumaczenie nieobecności. Plan powinien się powieść. Profesor
raczej przyjmie takie wyjaśnienia. Pozostało teraz tylko znaleźć
zielonookiego. Musiał mu jak najszybciej przekazać świergotnika, a
po drugie pojawił się jeszcze inny powód, nawet bardziej istotny.
Z tą sprawą nie powinien zwlekać. Rana na ramieniu zaczynała go
niepokoić. Zażył już potrzebne eliksiry i zastosował odpowiednie
maści, ale rana wyglądała coraz gorzej i zaczęła boleć. To nie
zwiastowało niczego dobrego. Nie mógł iść po fachową pomoc
medyczną, bo spowodowałoby to pytania, a tych zdecydowanie wolał
uniknąć.
Poświęcił jakąś
godzinę na poszukiwania nieznajomego. Widział kilku uczniów z
Hogwartu, ale niestety nie natknął się na tą konkretną osobę.
Po drodze słyszał również plotki o jakiejś akcji w bibliotece,
ale kiedy dotarł na miejsce ku jego rozczarowaniu już nikogo tam
nie było. Za to miał okazję przyjrzeć się dokładnie wszystkim
chyba gościom z Ilvermorny w tym trzem uczestnikom Turnieju z tej
szkoły. Kłębili się i dość żywo dyskutowali między sobą na
korytarzu w okolicy wejścia do biblioteki. Jego uwagę przykuł
pewien chłopak. Z rozmów i szeptów dowiedział się, że to trzeci
uczestnik z tej szkoły. Było w nim coś dziwnego, jeszcze nie
wiedział co, ale warto było mieć się przy nim na baczności. Jego
intuicja tak podpowiadała, a jeszcze nigdy go nie zmyliła. Nie
miał póki co w tej części Instytutu nic więcej do roboty,
dlatego ruszył dalej na poszukiwania zielonookiego chłopaka.
Po drodze doszedł do
wniosku, że zamiast chodzić po korytarzach w nadziei na spotkanie,
lepiej udać się w miejsce, gdzie każdy przychodzi. Ruszył więc
do jadalni na obiad z nadzieją, że tym sposobem uczyni przełom w
swoich poszukiwaniach. W drodze do swojego stołu przeliczył
spojrzeniem uczniów Hogwartu i wyszło mu, że siedzi tam jedna
osoba więcej niż wczoraj. Znaczyło to bez wątpienia, że szukana
przez niego osoba jest na obiedzie. Zajął swoje zwyczajowe miejsce
mając doskonały widok na wszystkich. Po krótkiej obserwacji
rozpoznał szukanego po posturze. Teraz, kiedy już wiedział gdzie
siedzi skupił się na jego zapachu i po dobrej chwili pochwycił go.
Był zaburzony i rozmyty wonią innych przebywających w
pomieszczeniu ludzi, ale był, potwierdzając domysły żółtookiego.
Teraz musiał tylko poczekać aż skończy się uczta, cel jego
poszukiwań wstanie i wówczas podążyć za nim. To powinno być
proste, a potem...
– W czasie pierwszego
zadania zajmiesz się najpierw eliminacją tamtego charłaka. Kiedy
już to zrobimy, przejdziemy do pozostałej dwójki. Jeśli zostanie
wybrana kolejna osoba, to załatwimy to tak jak zwykle.
Głos Wrighta przerwał
mu rozmyślania. Siedział dwa miejsca dalej, ale mimo że mówił
półgłosem, słyszał go doskonale. Jak dotąd Turniej go nie
interesował, ale słowo charłak sprawiło, że poczuł
zaciekawienie i rozmową, i Turniejem, a przede wszystkim Hogwartem i
nowo poznanym chłopakiem. Chciałby dowiedzieć się czegoś więcej
o tym wszystkim w przewidywaniu, że to mu się przyda.
Pochylił się w stronę
Wrighta, na co ten zareagował typowo, jak wszyscy inni, czyli
odsunął się nagle jak oparzony. Chłopak spojrzał na niego
pogardliwie, ale zignorował zachowanie i zadał pytanie na
interesujący go temat:
– Usłyszałem waszą
rozmowę. Chciałbym dowiedzieć się więcej na temat ludzi z
Hogwartu. Którzy z nich są uczestnikami i co o nich wiecie?
– To nie twoja sprawa
i lepiej się w to nie mieszaj – warknął w odpowiedzi Evan
mierząc go wzrokiem.
– Wystarczą mi
podstawowe informacje. Póki jestem miły radziłbym byś stał się
bardziej rozmowny. Rozpuść język, bo możesz bardzo łatwo go
stracić...
– Jak to możliwe, że
nic nie wiesz o Turnieju? – zapytał zdziwiony Collins, ale chłopak
zignorował go jak zwykle. Nie znosił go przez skórę.
– Więc?
– Wszystkie
podstawowe informacje ostatnio powtórzyła gazeta. Jeżeli ją
przeczytasz, powinieneś zdobyć to czego szukasz, plus jakieś tam
wzmianki o zamku Hogwart i ogólnie tamtejszej szkole.
– To powinno mi
rzeczywiście wystarczyć. Daj mi ją – odparł wyciągając rękę.
Evan kiwnął lekko głową do Collinsa i ten wyciągnął z torby
czasopismo podając mu je w milczeniu.
– Doceniam pomoc, ale
nie odchodźcie jeszcze, bo może będę miał kilka pytań –
zarządził otwierając gazetę, ale Evan z Collinsem wstali i
oddalili się bez słowa. Właściwie przewidywał, że tak się
stanie, ale nie szkodziło spróbować.
Na rozkładówce
poświęconej Hogwartowi zobaczył zdjęcie uczestników. Bardzo
znajome, zielone oczy wpatrywały się w niego, przy okazji rzucając
osobie obok wrogie spojrzenia. Przez chwilę patrzył z
niedowierzaniem na to zdjęcie. Nie było mowy o pomyłce! To był
ten chłopak, którego wczoraj śledził... Aren Grey... Powtórzył
kilka razy w głowie imię, żeby je dobrze zapamiętać, po czym
zagłębił się w artykuł relacjonujący przebieg wyboru
uczestników w Hogwarcie.
Po przeczytaniu
wszystkich dotyczących sprawy wzmianek i artykułów uznał, że
znalazł kilka odpowiedzi na nurtujące go pytania. Jednym z głównych
było: dlaczego Aren nie używał magii. Teraz wiedział, że po
prostu nie mógł tego zrobić. Wartość zielonookiego w jego oczach
wzrosła znacznie. Musiał być niezwykle odważny skoro ze
świadomością, że nie jest w pełni sprawnym czarodziejem,
pospieszył na ratunek świergotnika. Ten chłopak był naprawdę
niesamowity. Do tej pory przechodziły go dreszcze, gdy przypominał
sobie jego przemianę. To było wyjątkowe widowisko! Miał talent. I
choćby dlatego chciał go poznać bardziej. Czuł bowiem, że to co
widział i wiedział, stanowiło zaledwie czubek góry lodowej.
Nie mógł się też
powstrzymać przed ostrym spojrzeniem w stronę ucznia, który był
pierwszym uczestnikiem Hogwartu. Tamten akurat również spojrzał w
tą stronę i ich oczy się spotkały. Żółtooki nie lubił go.
Tyle mógł stwierdzić już na wstępie. Powody były chyba
zrozumiałe: naraził zielonookiego na coś tak niebezpiecznego jak
Turniej Trójmagiczny. Było to okrutne i nie mógł się nie
zastanawiać co między nimi zaszło, że wątpliwej jakości efektem
stał się wybór Greya na trzeciego uczestnika.
Żółtooki poświęcił
chwilę na zastanowienie się na tym, czy ktoś z otoczenia Arena wie
o jego małej tajemnicy. Pamiętał jak bardzo chłopak był spięty,
gdy opowiadał mu o swoich możliwościach. Prawdę mówiąc napięcie
mogło wynikać także z tego, że póki co zielonooki zupełnie nie
kontrolował zwierzęcia po przemianie.
Obserwował grupę
Hogwartu od wczoraj i zauważył, że ten cały Riddle im przewodził.
Robił to dyskretnie, to trzeba było mu przyznać. Nie było tego
widać na pierwszy rzut oka, jednak jego aparycja i moc przyciągały
innych niczym ćmy do ognia. Żółtooki zastanowił się przez
moment gdzie w tym wszystkim umieścić jego wczoraj poznanego
znajomego. Czy był sam, czy też miał kogoś po swojej stronie.
Znów przeniósł spojrzenie na stół Hogwartu akurat na czas, żeby
zauważyć ich opiekuna, który podszedł do jednego z uczniów. Był
to zresztą ten sam chłopak, co do którego miał podejrzenia, że
to właśnie jest jego wczorajszy znajomy. Uczeń wstał również i
już razem zmierzali w stronę drzwi. Kiedy wreszcie zobaczył
chłopaka z przodu, był już pewien, że znalazł swoją zgubę.
Zdecydował, że póki
ma go na celowniku nie ma co zwlekać. Wstał ze swojego miejsca
udając się czym prędzej za nimi. Usłyszał, że ktoś go woła,
ale zignorował tego kogoś i ruszył do wyjścia. Już na korytarzu
zorientował się, że gonieni znikają właśnie za zakrętem, więc
czym prędzej ruszył w tamtym kierunku i nawet za bardzo się nie
zastanawiając zawołał chłopaka:
–Aren! Zaczekaj!
Zielonooki zatrzymał
się słysząc swoje imię i odwrócił powoli. Dopiero kiedy
napotkał żółte spojrzenie w jego oczach błysnęło rozpoznanie i
radość. Wydawał się być bardzo zaaferowany jasnobrązowymi
włosami wołającego chłopaka tak innymi od tych, które miał po
przemianie. Obcy podbiegł i ze znajomym uśmiechem, który Aren
odwzajemnił rzucił:
– Szukałem cię.
Kiedy tylko
stwierdzenie przebrzmiało obaj w zdumieniu zamrugali, po czym
roześmiali się radośnie, bo okazało się, że obaj powiedzieli
dokładnie to samo w tym samym momencie. Aren z zaskoczeniem
skonstatował, że czuje się przy tym obcym dziwnie swobodnie. To
nie było jak dla niego normalne zachowanie, ale postanowił martwić
się tym dopiero wtedy, gdyby pojawiły się jakieś problemy z tym
związane, albo wynikające z tego faktu. Zupełnie nagle
skonstatował, że świadkiem ich spotkania jest przecież Beery,
który swoim sposobem stał z boku i starał się być niewidzialny.
Trzeba było jakoś zgrabnie wybrnąć z sytuacji i wytłumaczyć...
cokolwiek. Grey spojrzał na profesora, który przyglądał się im z
pewnym zaintrygowaniem. Zanim zielonooki Ślizgon cokolwiek
powiedział, nauczyciel rzucił krótko i jakby zachęcając do
wyjaśnień:
– Aren?
Przez chwilę Grey
poczuł pustkę w głowie. Jakoś nie był w stanie nic wydumać.
Widząc to obcy przejął inicjatywę i oznajmił krótko:
– Przepraszam proszę
pana, ale czy mogę przez chwilę porozmawiać z Arenem? Mam nie
cierpiącą zwłoki sprawę. Tylko na moment. Nie wiedzieliśmy się
dosłownie wieki i musi mi kilka rzeczy wyjaśnić – po tej
przemowie chłopak rzucił Arenowi doskonale udawane karcące
spojrzenie. Pytanie profesora było właściwie oczywiste, a zadane
zostało zaskoczonym tonem:
– Znacie się z panem
Greyem?
Beery nie spodziewał
się, że Aren może tutaj trafić na kogoś znajomego. Musiał to
być jakiś bliski i dobrze znajomy Arenowi człowiek, bo chłopak
zachowywał się przy nim bardzo swobodnie, a Herbert znał go już
na tyle, że wiedział o jego zdystansowanym i ostrożnym podejściu
do obcych. Cała sytuacja była niezwykle intrygująca, a stała się
jeszcze bardziej zaskakująca po słowach żółtookiego chłopaka:
– Oczywiście, że
się znamy. W końcu jesteśmy od lat najlepszymi przyjaciółmi! Nie
mogę uwierzyć, że przez tak długi czas nie pisałeś. Wiesz jak
się poczułem, gdy zobaczyłem twoje zdjęcie w gazecie?! Merlinie,
dlaczego ty zawsze wpadasz we wszystkie najgorsze kłopoty!
Aren tylko uśmiechnął
się przepraszająco w odpowiedzi, w duchu podziwiając kunszt
aktorski obcego chłopaka. Wszystko co mówił brzmiało wiarygodnie.
Czas było jakoś zareagować, bo cały wysiłek pójdzie na marne.
Zwrócił się więc do Beery'ego:
– Moglibyśmy
zamienić kilka słów? Obiecuję, że za chwilkę do pana dołączę.
Beery wyraził zgodę.
Podkreślił jednak, że za parę minut chce go widzieć i poszedł
dalej wzdłuż korytarza spokojnym krokiem. Nie przyspieszał, bo
miał nadzieję, że uda mu się usłyszeć jakiś strzęp rozmowy
chłopców. Niedługo się łudził. Kiedy zrobił ledwo cztery
kroki, wyczuł zaklęcie wyciszające. Był pod wrażeniem, bo kiedy
obejrzał się za siebie okazało się, że obcy chłopak nie
wyciągnął nawet różdżki. Uśmiechnął się pod nosem i w duchu
doszedł do wniosku, że istnieje szansa na to, że niepotrzebnie
martwił się o Arena. Nie bez przyczyny zostawił go również sam
na sam z Liamem... Co prawda nie miał szansy niczego podsłuchać,
ale miał nadzieję, że później w rozmowie uda mu się osiągnąć
jakieś wieści o tej znajomości.
Obcy chłopak śledził
przez chwilę profil Arena, kiedy ten obserwował swojego profesora
aż do momentu, gdy zniknął za zakrętem. Wówczas zielonooki
zwrócił się w jego stronę z jawnym zainteresowaniem, ale już
chwilę później jego twarz zmieniła się nagle na przestraszoną i
wypalił:
– Świergotnik...!
– Cały i zdrowy w
moim pokoju – Aren przyjął to z ulgą, a chłopak uśmiechnął
się na tą ekspresję i dodał: – Mam tylko problem z podaniem mu
czegokolwiek. Nie pozwala się do siebie zbliżyć.
–Taaak to dosyć
uparty osobnik... Ostatnio jednak udało mi się wreszcie go
przekonać. Może i tym razem się uda.
– Czy przewidujesz
jakiś problem z jego przetrzymywaniem? Wolałbym w miarę szybko
przekazać go tobie. Niestety nie mogę go mieć zbyt długo, bo od
czasu do czasu mój pokój musi być udostępniony do kontroli –
widział na twarzy zielonookiego, że miał ochotę o coś zapytać.
Pewnie o powody kontroli. W ostateczności jednak powstrzymał się
przed indagacjami i odpowiedział tylko:
– Żeby nie powodować
zbędnych spięć zapytam najpierw Beery'ego. Myślę jednak, że nie
powinno być z tym problemu... – w duchu Aren dodał, że przecież
są w posiadaniu znacznie gorszych rzeczy niż małe magiczne
stworzenie.
– To by było
pomocne. Zresztą jakimś cudem lepiej poszło ci dogadanie się z
tym stworzeniem. Dlatego sądzę, że twoja kuratela nad jego
procesem leczenia da dobre efekty. Swoją drogą, jeżeli chodzi o
leczenie, to mam pewien problem od naszego ostatniego spotkania.
Widzisz... o cholera Bennet! Spotkajmy się po kolacji Aren, teraz
muszę jak najszybciej się ukryć! – Tak nagłe zakończenie
rozmowy i dziwny kontrapunkt na koniec zaskoczyły zupełnie Greya.
Wciąż nie znał nawet
imienia swojego „najlepszego przyjaciela”. To był pewien
problem, bo był pewien, że Beery o niego zapyta. Widział przecież,
że sprawa zaintrygowała nauczyciela. Nie było na co czekać.
Ruszył w stronę kwater, mijając po drodze mocno wzburzonego
mężczyznę. Wyglądał jakby miał zamiar za chwilę kogoś zabić
i prawdopodobnie tym kimś był jego nowy znajomy. Grey już teraz
nie dziwił się tamtemu chłopakowi, że uciekł.
Dopiero na krętych
schodach wiodących do kwater Aren przypomniał sobie skąd znał
nazwisko mężczyzny widzianego w korytarzu. Był to ów sławny
nauczyciel Eliksirów, Lucas Bennet. Grey sapnął na swoją nieuwagę
ze zniecierpliwieniem. Mógł dokładniej przyjrzeć się
profesorowi. Miał na to szansę.
***
Wszedł do salonu
uczestników i od razu skierował się do pracowni. Przez chwilę
stanął zaskoczony w progu na widok bałaganu jaki tu aktualnie
panował. Fiolki, kociołki, łyżki rośliny i inne potrzebne
akcesoria zapełniały blaty i półki regałów bez ładu i składu.
Pośród tego wszystkiego Beery ze stoickim spokojem wydobywał
kolejne pomniejszone rzeczy, przywracając ich normalną wielkość.
Po chwili obserwacji tego pandemonium, Aren zrobił krok i zamknął
za sobą drzwi. Dopiero teraz zwrócił na siebie uwagę
zapracowanego nauczyciela, który skomentował panujący w
pomieszczeniu rozgardiasz nie przerywając pracy:
– Zrobiłem trochę
bałaganu, ale stwierdziłem, że lepiej będzie jeżeli sam ułożysz
wszystko tak, żeby tobie było wygodnie i żebyś wiedział gdzie co
jest. W końcu podejrzewam, że to tutaj będziesz spędzał
większość czasu.
– Dziękuję, ale czy
są tu również rzeczy, które miał pan w swojej pieczy?
– Te akurat radziłbym
ci trzymać w swoim pokoju. Z tego pomieszczenia mogą swobodnie
korzystać również Abraxas i Tom. Pomyślałem w związku z tym, że
warto zainstalować u ciebie odpowiednią szafę, gdzie mógłbyś
trzymać te składniki i komponenty. Przy okazji... mam roślinkę,
którą udało mi się ostatnio zdobyć. Lubuje się w ciemności,
dlatego szafa powinna być dla niej doskonałym miejscem.
– Mógł pan od razu
powiedzieć, że po prostu nie ma pan już u siebie miejsca – ze
śmiechem stwierdził w odpowiedzi Aren, a Beery udając oburzenie
faktem odkrycia jego niecnego planu, łypnął na niego złym
spojrzeniem. Chwilę później nie mogąc powstrzymać kpiącego
uśmieszku, próbował coś powiedzieć, ale udało mu się dopiero
za drugim razem i wyrzucił z siebie pseudo obrażonym tonem:
– Na początku było
z tobą więcej zabawy. To chyba już wszystko do wyładowania tutaj
– zakończył po chwili rozglądając się wokół z uwagą. Aren
także obrzucił cały chaos spojrzeniem i stwierdził, że nie ma
ochoty tego wszystkiego teraz porządkować. Postanowił również,
że do tej pracy zaprosi Abraxasa, który na koniec będzie mógł
posprzątać swoimi niezwykle pomocnymi zaklęciami sprzątającymi.
W międzyczasie odpowiedział:
– Po prostu zdążyłem
już nieco Pana poznać.
– Niestety, jak widać
są również złe strony dłuższych znajomości. To co, teraz
obieramy kierunek do twojego pokoju. Zobaczysz tam kilka nowych
rzeczy, które już podrzuciłem. Zwłaszcza cudeńko, które udało
mi się zdobyć w miasteczku, gdy cię szukaliśmy. Kiedyś już
takie miałem, ale niestety nie pożyło zbyt długo. To było wieki
temu, a przede wszystkim trochę inna odmiana.
– Nie próżnował
Pan jak widzę – po tych słowach wraz z nauczycielem wyszli z
pracowni i już po chwili zamknęli za sobą drzwi pokoju Arena. Już
chwilkę później Beery wyjął z kieszeni niewielki słoik z
otworami na wieczku i podając Arenowi do obejrzenia rzekł:
– Sam zobacz.
Podczas, gdy chłopak
oglądał roślinę, Herbert zajął się rozwiniętą formą
transmutacji, dzięki której po pewnym czasie w okolicy łóżka
Arena stanęła sporej wielkości szafa.
Tymczasem Grey najpierw
przez szkło przyglądał się roślince, a później odkręcił
wieczko i zajrzał do środka, obserwując uważnie i komentując
głośno to co widzi:
– Wygląda bardzo
ładnie. Jest jeszcze młoda. Przypomina mi jakoś tak diabelskie
sidła, ale jeszcze mocno wiotkie... i te liście, a także ta... jak
to nazwać... jakby rozgwiazda w środku do sideł nie pasują.
– Bardzo dobrze, to
faktycznie jest odmiana diabelskich sideł. Co jeszcze widzisz?
– Kiedyś już chyba
w jakiejś książce widziałem tą roślinę. Nie pamiętam. Nie
ważne. Kiedy zajrzałem do środka i ramiona rozgwiazdy i pnącza
drgnęły, jakby miały zamiar do mnie sięgnąć. Jakoś tak dziwnie
liście, które porastają pnącza przypominają mi potrójne listki
trującego bluszczu. Mają ładny, ciemnozielony kolor. Pnącza
wydają cię póki co delikatne, ale jak roślina podrośnie
podejrzewam, że urosną i one i będą giętkie i chwytliwe skoro to
jakieś tam diabelskie sidła. Zastanawiam się tylko po co tej
roślinie ta rozgwiazda w środku. Jakoś dziwnie kojarzy mi się z
no nie wiem, na przykład rosiczką. Zaraz sobie przypomnę chyba
Droseria broomensis. Tak samo ma króciutkie, dłuższe,
jeszcze dłuższe i bardzo długie ramiona, jasnozielone i pokryte
rzęskami, parzydełkami, czy jak to nazwać. Czyżby była
toksyczna?
– Większość z tego
co powiedziałeś jest poprawna. Roślina nosi nazwę parzące sidła.
Nie wyrasta do rozmiarów diabelskich sideł, ale to też wystarcza,
żeby dorosły egzemplarz był w stanie pochwycić człowieka, czy
całkiem pokaźnej wielkości zwierzę. Na razie będzie żywiła się
nawozem, później owadami, a następnie większymi stworzeniami, ale
to za jakiś czas. Póki co wystarczy im woda z odpowiednim
organicznym nawozem, który stoi już w szafie. Starczy na parę
miesięcy. Gorsze jest to, że faktycznie jest to roślina toksyczna,
a im dłuższy ma się z nią kontakt cielesny, tym gorzej dla
ofiary. Może nawet doprowadzić do śmierci, ale to dopiero po dobie
działania. Lubi ciemność, wtedy barwy ma bardzo nasycone, ale może
rosnąć również w półcieniu. Wtedy liście stają się
zielonopurpurowe i wydzielają oleistą ciecz, a to co nazwałeś
rozgwiazdą, czyli kwiat, pokrywa błyszczący, złocisty olejek.
Pędy, podobnie jak diabelskie sidła chwytają ofiarę. Liście
zawierają olejek eteryczny, który wnika w ciało, powodując
podobnie jak przy kontakcie z trującym bluszczem swędzące
oparzenia. Ofiara kręci się, stara się drapać, a to pobudza
pnącza do kurczenia się i stopniowego przybliżania łupu do
kwiatu, który zaczyna produkować swój oleisty, lepki płyn
zawierający środek usypiający i paraliżujący układ nerwowy.
Parzydełka przysysają się w końcu do ofiary i powodują ranki i
powolne wyciekanie krwi. Na tym etapie roślina przez parzydełka
dostarcza do organizmu łupu, a raczej do jego krwi środek
rozrzedzający ją i zapobiegający krzepnięciu. Oczywiście, jeśli
ofierze nie uda się wyrwać, albo ktoś jej nie uratuje, to w końcu
umiera z upływu krwi. Do eliksirów, ale nie pamiętam do jakich
używa się oleju z kwiatu oraz parzącej substancji ukrytej w
blaszkach liściowych,
Aren słuchał z uwagą,
równocześnie podziwiając pojemną, przestronną szafę. Profesor
skończył wykład, wyjął z kieszeni pomniejszoną, drewnianą
skrzynię i machnięciem ręki przywołał do siebie Arena. Odebrał
z jego rąk słoik z rośliną, zgrabnym ruchem umieszczając ją w
mroku szafy, a wręczając mu w zamian skrzynkę z pytaniem:
– Wiesz co to jest?
– Jakiś magiczny
przedmiot? Czuję wyraźnie magię.
– Istotnie. Widzisz,
jakiś czas temu dostałem w całkiem pokaźnej ilości pewien
składnik, za którego posiadanie można spędzić kilka lat w
Azkabanie. Wiesz o czym mówię? – zapytał Beery, a Aren zamyślił
się głęboko na moment.
– Sporo było takich
rzeczy... mniej lub bardziej niebezpieczne – po chwili jego oczy
rozszerzyły się nieznacznie, kiedy doszedł co to mogło być. Na
wszelki wypadek, żeby się upewnić, zapytał: – Czy chodzi Panu o
jad akromantuli?
– No właśnie.
Ciekawi mnie jakim cudem wszedłeś w posiadanie tak dużej ilości
jadu. Ta ilość może zabić wszystkich czarodziejów w pobliskim
miasteczku. Ten składnik osiąga zawrotną cenę na czarnym rynku,
dlatego pozwoliłem sobie trzy fiolki tegoż zamienić na na ten oto
niezwykle przydatny przedmiot, by móc bezpiecznie przetransportować
resztę jadu i inne twoje mikstury do tej szkoły. Wierzę, że to
nie będzie problem. A teraz wyjaśnię na czym polega specyfika tego
czarnomagicznego przedmiotu.
– Nie, to żaden
problem. Dziękuję, że pan o tym pomyślał. Przepraszam. Nie
miałem pojęcia, że jad akromantuli jest aż tak bardzo cenny i
wiąże się z takim ryzykiem podczas transportu – przyznał z
poczuciem winy Grey.
– To nic takiego.
Wierz mi, gorsze rzeczy przechodziły przez moje ręce.
Przyznał zagadkowo jak
zawsze nauczyciel, machając lekceważąco dłonią. Oczywiście Aren
nie zamierzał się dopytywać. Wiedział już z doświadczenia, że
nie dostanie odpowiedzi. Należało czekać i zbierać strzępki
informacji rzucanych to tu, to tam jakby mimochodem. W końcu
przyjdzie taki dzień, że z tych strzępków będzie mógł
poskładać całość, a przynajmniej jakiś w miarę jasny obraz.
– Co to jest?
– Przedmiot stworzony
dawno temu. Praktycznie niezniszczalny. Chroni go magia krwi
użytkownika. Jak pewnie się domyślasz wszystko co jest związane z
magią krwi jest w pewien sposób pomocne, ale też i niebezpieczne.
Akurat w tym przypadku tak nie jest. Skrzynka ma za zadanie chronić
cenniejsze rzeczy. Jedyny minus jest taki, że jednak trzeba przelać
trochę własnej krwi, by móc z niej korzystać. Sądzę jednak, że
to mała cena zważywszy na fakt, że dzięki temu twoje tajemnice
pozostaną nimi.
– A co się stanie z
osobą, która będzie próbowała siłą się dostać do skrzynki?
– Dostanie zaklęciem
obronnym. Jak już wspominałem tylko ty możesz używać tego
przedmiotu bezkarnie. W końcu każdy czarodziej ma swoją własną,
indywidualną sygnaturę magiczną i aurę. Twoja krew zawiera w
sobie te części magii i po nich przedmiot cię rozpozna. Widzisz
ten bezbarwny klejnot? Musisz na niego wylać swoją krew, którą
kamień będzie pochłaniać i w momencie kiedy stanie się czerwony,
będziesz mógł korzystać ze skrzynki w pełni. Przyznam, że nie
jestem pewien, czy nie trzeba będzie tego odnawiać od czasu do
czasu, ale rzecz jest przydatna.
– A jeżeli ktoś
posiada Przeznaczonego? Ta osoba również byłaby w stanie to
otworzyć jak sądzę... – powiedział w zamyśleniu Aren, chcąc
zobaczyć reakcję Beery'ego.
– Słuszna uwaga.
Najpierw jednak ktoś taki musiał by istnieć i to nie tylko w
bajkach. Pamiętaj, żeby użyć tej skrzynki dopiero jak będziesz w
lepszej formie. Widzę, że wycieczka do Atarium była dosyć
intensywna i obfitowała chyba w różne wydarzenia.
– O czym Pan mówi? –
zapytał Grey zwiększając swoją czujność i starając się nie
pokazać po sobie napięcia.
– Jak to o czym? Na
przykład twój apetyt podczas obiadu wiele mi powiedział. A tak z
innej beczki, co sądzisz o Collinsie? – Aren poczuł się
zaskoczony tą zmianą tematu. Wydawało się, że nie ma ona sensu,
ale Beery zawsze miał w działaniu jakiś sens.
– Zna go Pan?
– W sumie nie do
końca. Opiekuje się nim jednak mój dawny znajomy. Ostatnio go
widziałem jak był jeszcze dzieckiem, ale wyglądał niemal tak samo
jak teraz. Oczywiście teraz jest starszy. Nawet wyraz twarzy ma ten
sam. Dlatego jestem ciekaw jak się zachował, co i jak powiedział,
kiedy cię z nim zostawiłem.
– Cóż... w zasadzie
nasza rozmowa zakończyła się na wymianie zwrotów
grzecznościowych. Nic poza tym – wyjaśnił powoli Aren, starając
się dociec jakie drugie dno, które w tej sprawie wyczuwał,
ukrywają pytania profesora. Przez chwilę zobaczył w oczach
Beery'ego coś na kształt zawodu i w duchu zadał sobie pytanie
dlaczego?
– W sumie myślę, że
to już wszystko co od ciebie chciałem. Pamiętaj, by w ciągu
najbliższych dni, powiedzmy w ciągu tygodnia, przesadzić parzące
sidła do ziemi. Lubią torfiastą, mokrą glebę. Dlatego, kiedy je
podlewasz, rób to obficie. Najlepiej w doniczce umieść długą,
pionową rurkę i przez nią wlewaj wodę, ewentualnie lej ją
zwyczajnie z góry. Roślinie to nie zaszkodzi. Kiedy już będą w
ziemi, przez dwa kolejne tygodnie rozpuszczaj raz na tydzień w
wodzie miarkę nawozu. Nie rozpuści się, ale utworzy się taka
zawiesina i nią podlej roślinę. W trzecim tygodniu już zasyp
sidła nawozem. Dosłownie syp go na wierzch. Roślina sobie z nim
poradzi. Już po godzinie będzie błyszczała jak nowa, a nawóz
będzie leżał wokół niej w donicy, zgrabnie odsunięty. Myślę,
że to już wszystko co chciałem. Oczywiście nadal będziemy w
kontakcie. Abraxas pokaże ci gdzie są moje komnaty, tymczasem chyba
Orion chce coś pilnie ode mnie. Aż tutaj czuję jaki jest
zniecierpliwiony.
– Profesorze! Jest
jedna rzecz! – Aren przypomniał sobie naglę prośbę swojego „
przyjaciela” i postanowił załatwić tą sprawę od ręki, póki
jest tu profesor. – Czy będzie problemem, jeżeli będę trzymać
w swoim pokoju magiczne stworzenie? – zapytał, zauważając
zaskoczone spojrzenie nauczyciela.
– O jakim magicznym
stworzeniu mowa?
– Świergotnik na
przykład? – zielonooki chłopak uśmiechnął się niewinnie.
Beery, przymknął na chwilę powieki, by zebrać myśli, po czym
wolno zaczął mówić:.
– Aren. Zdajesz sobie
sprawę, że to stworzenie jest niebezpieczne? Co prawda jest piękne,
ale możesz przez nie oszaleć. To przez jego śpiew. Skąd w ogóle
masz tego ptaka? Czekaj, niech zgadnę. Twój przyjaciel?
– Tylko na jakiś
czas. On nie może teraz śpiewać, bo ma uszkodzone gardło. Ogólnie
jest w złym stanie. Wczoraj uratowaliśmy go razem. Jak stworzenie
wyzdrowieje obiecuję, że je odstawimy tam, gdzie jest jego miejsce.
Bardzo, bardzo proszę... – w tym momencie Aren zniżył lekko
głos, patrząc na Beery'ego prosząco tymi swoimi wielkimi oczyma i
przybliżając się nieznacznie.
– Merlinie, nigdy
tego nie rób przy kobietach. Aż serce zaczęło mi bić szybciej –
powiedział nauczyciel żartobliwie. Nie zamierzał zdradzać, że
tak było rzeczywiście. Aren nie musiał tego wiedzieć. – Zgoda.
Jednak ma to zostać tajemnicą. Inaczej będę musiał się gęsto
tłumaczyć. Czy to jasne?
– Oczywiście!
Dziękuję!
Aren cały się
rozpromienił, a Herbert wyjął różdżkę i zdjął zaklęcie
wyciszające, z którego istnienia chłopak nie zdawał sobie nawet
sprawy. Po krótkim pożegnaniu Beery wyszedł myśląc, że chyba za
bardzo dał się chłopakowi owinąć wokół palca. Nie mógł
jednak po tak uroczym proszeniu nie ulec. Ta mało znana strona
Greya. Była potężną bronią, jak stwierdził po sobie. Chłopak
prawdopodobnie nie zdawał sobie z tego sprawy.
Ogólnie Beery był po
części zadowolony z tej rozmowy. Dostał jakieś informacje o tym,
jak Grey spędził noc w Atarium. To tam musiał spotkać swojego
przyjaciela. Inna sprawa, co tamten chłopak robił w miasteczku o
takiej porze. Kolejne pytanie, to skąd wzięły się na szyi Arena
sine ślady? Zobaczył je przez czysty przypadek. Akurat zbliżał
się do stołu Hogwartu w jadalni i zauważył, że Avery odsuwa
kołnierzyk z szyi Arena. Był już blisko i to od dobrej strony,
spojrzał na nią i wtedy to zobaczył. Noc w Atarium musiała być
faktycznie niezwykle burzliwa i należało być zadowolonym, że Aren
spotkał tam tego drugiego chłopaka i że dotrwał do rana cały i
zdrowy. Niemniej było to wysoce niepokojące.
Orion czekał na niego
w jednym z foteli, a Beery ze zwyczajowym już wyrazem twarzy
podszedł do niego, domyślając się czego może dotyczyć ta
rozmowa.
***
Większość
popołudnia Aren spędził z Abraxasem i Averym, który zaoferował
swoją pomoc przy porządkowaniu pracowni. Praca szła sprawnie, ale
Grey zauważył, że z niewiadomych powodów Edgar rzuca mu co jakiś
czas tajemnicze, choć nieokreślone spojrzenia. Za którymś razem
zielonookiemu chłopakowi wydało się, że być może jest to
zmartwienie. Zdziwiło go to, bo nie widział powodu do zmartwień
jeśli chodziło o Avery'ego. Z reguły był lekkoduchem i raczej nie
miał tendencji do zamartwiania się czymkolwiek. Miał zapytać o tą
sprawę Edgara, ale praca na tyle go pochłonęła, że potem o tym
po prostu zapomniał.
Skupił się zwłaszcza
na osobistym ustawianiu fiolek, prosząc co jakiś czas o rzucenie na
tą czy inną zaklęcia zapobiegającego stłuczeniu. Kiedy wreszcie
zniecierpliwiony trochę Abraxas zapytał czemu nie pozwoli nałożyć
tego zaklęcia na wszystkie fiolki, obaj z Edgarem usłyszeli wykład,
jak to nie wolno tak robić, bo w niektórych miksturach znajdują
się składniki, które mogłyby wejść z zaklęciami
zabezpieczającymi w interakcje. Obaj Ślizgoni przyglądali się
mówiącemu jakby wyrosła mu druga głowa z czego wywnioskował, że
najwidoczniej o tym nie wiedzieli. On sam po tylu rozmaitych
eksperymentach zwracał uwagę na naprawdę maleńkie detale. A ten,
to była właściwie podstawa.
Uporali się z
porządkowaniem pracowni w niespełna dwie godziny. Aren z czystym
sumieniem musiał przyznać, że bez magii z pewnością robiłby to
przez cały dzień. Mimo wszystko było to męczące zajęcie i
poczuł straszną senność, która przyszła zupełnie nagle.
Odrzucił zaproszenie, by obejrzeć bibliotekę, o której mu
opowiedzieli przy sprzątaniu. Głośno oznajmił, że przyda mu się
drzemka przed kolacją, a biblioteka nieważne jak ciekawa musi
poczekać na swoją kolej. Wolał ją obejrzeć, gdy nie będzie
zasypiał na stojąco. Obiecał, że spotkają się na wieczornej
uczcie i rozeszli się do swoich zajęć.
Kiedy Grey został już
sam, wrócił do swojego pokoju i dosłownie opadł na łóżko
ciesząc się, że jest duże i może się na nim wyciągnąć na
całą długość. Spojrzał na skrzynkę stojącą na stoliku nocnym
i w myśli porównał ją sobie do zgubionego dziennika. Westchnął
ciężko zastanawiając się co by było, gdyby faktycznie poznał
tożsamość swojego Przeznaczonego. Wciąż czuł się źle na myśl,
że zapodział dziennik. To była chyba jedyna droga, która mogła
go do tej osoby doprowadzić, choć nawet nie wiedział czy istnieje
w tych czasach. Niekiedy lubił sobie wyobrażać tą osobę i siebie
razem, dzielących tą samą moc. To wciąż była bardzo miła
wizja. Uśmiechając się pod nosem zapadł po chwili w głęboki
sen.
***
Kolacja trwała w
najlepsze i wszędzie można był usłyszeć podekscytowane szepty,
nawet wśród uczniów Durmstrangu. Żółtooki jednak jakoś nie
potrafił się tym wszystkim ekscytować. Zwyczajnie się martwił.
Równocześnie po raz kolejny wyrzucał sobie, że to irracjonalne
tak bardzo troszczyć się o osobę, którą ledwie się znało. Jego
przypadek jednak właśnie udowadniał, że może się tak dziać.
Różne dziwne pomysły
przychodziły mu do głowy, a najgorsze było to, że za nic nie
potrafił ich odpędzić. Spojrzał w kierunku stołu Hogwartu na
puste miejsce, które wcześniej zajmował Aren i poważnie
zastanawiał się, gdzie zielonooki się podziewał. Spojrzał po
chwili na pierwszego uczestnika Hogwartu, którego widok sprawiał,
że normalnie gotowało się w nim wszystko w środku. Nie znosił
tego osobnika. Był niebezpieczny. Narażał Greya. Intuicja
podpowiadała mu, że jest szczególnym zagrożeniem i musi się
wobec niego mieć na baczności. I pomyśleć, że koło kogoś
takiego był Aren...
Po chwili tamten
najwyraźniej wyczuł, że jest intensywnie obserwowany i odszukał
żółtookiego wzrokiem. Mierzyli się przez chwilę spojrzeniami.
Był pod wrażeniem siły tych czerwonych tęczówek, jednak on też
nie był słaby i nie zamierzał ugiąć się pod tym wzrokiem.
Najwyraźniej był to jakiegoś rodzaju test, bo został w jakiś
sposób doceniony przez tamtego nieokreślonym uśmiechem. Zacisnął
z frustracji ręce pod stołem, ale zachował kamienny wyraz twarzy.
Tymczasem na podium
wszedł dyrektor Durmstrangu Harfang Munter, który zwrócił się do
czyhających na informacje reporterów i innych gości spoza szkoły,
opowiadając w ogólny sposób dlaczego musi dojść do dodatkowego
naboru na uczestnika Turnieju z tej szkoły. Żółtooki spojrzał
uważnie na Czarę Ognia, która przyciągała spojrzenia wszystkich
wokół. Dyrektor powoli kończył swoje przemówienie. Kiedy wyczuł
ruch przy stole Hogwartu zerknął tam i zauważył, że Tom Riddle
wstaje i opuszcza salę. Ponownie spojrzał na Czarę i dyrektora,
który zaczął iść w jej kierunku. To była ostatnia chwila na
decyzję i niech go piekło pochłonie on naprawdę zamierzał to
zrobić!
– Proszę jeszcze
chwilkę zaczekać! – powiedział donośnym głosem wstając ze
swojego miejsca i skupiając na sobie uwagę innych. Widząc
zaskoczone spojrzenia uczniów i nauczycieli sięgnął szybko po
pióro i na serwetce, nakreślił swoje imię i nazwisko. Następnie
wstał z miejsca i zaczął iść w stronę podium. Widział po
drodze coraz więcej niedowierzających spojrzeń. Nie dziwił się w
zasadzie tym ludziom, bo sam nie do końca wierzył w to co robi.
Zdecydowanie miał wielkie wejście, ale warto było dla tych
wszystkich durnych wyrazów twarzy uczniów z jego szkoły i jednego
zabijającego wzroku po stronie nauczycieli. Tamtego spojrzenia tylko
się domyślał i póki co nie śmiał nawet spoglądać w tamtym
kierunku.
Podszedł do Czary,
wrzucił swoje nazwisko, które po chwili strawił błękitny
płomień. Miał tylko nadzieję, że jego zawsze podpowiadające
prawdę przeczucie i tym razem się nie myliło. W większe bagno już
chyba nie mógł wdepnąć. To było największe jak do tej pory w
całej jego karierze uczniowskiej.
***
Aren podskoczył na
łóżku rozbudzony nagłym, donośnym dźwiękiem otwieranych drzwi,
które uderzyły dodatkowo w ścianę z łoskotem. Do pokoju z
impetem wmaszerował nie kto inny jak cholerny dupek Riddle, który
oczywiście znowu miał jakiś problem jak stwierdził po samym
wyrazie jego twarzy Grey. Wstał z łóżka, tłumiąc ziewnięcie i
w duchu przygotował się na kolejną potyczkę słowną z
czerwonookim Ślizgonem. Zanim jednak tamten cokolwiek powiedział,
spojrzał na zegar i z przerażeniem wymalowanym na twarzy krzyknął:
– O cholera! Wybory!
– Przynajmniej
unikniemy tracenia cennego czasu, na tłumaczenie ci dlaczego tutaj
jestem. Czy w twoim słowniku istnieje słowo odpowiedzialność?
Dlaczego ciągle pogrążasz naszą szkołę swoim zachowaniem.
Wystawiasz samego siebie na coraz większe pośmiewisko – Tom mówił
niby spokojnie, ale można było wyczuć, że jest zły.
Aren tylko zagryzł
wargę, starając się doprowadzić swoje pomięte ubranie do
porządku. Oczywiście efekt był mizerny. Po chwili przyglądania
się Riddle machnął różdżką, uzyskując dużo więcej. Grey
szykując się do wyjścia zastanowił się nad tym, że chyba jednak
warto było pomyśleć o jakimś zabezpieczeniu tych cholernych
drzwi, by nikt samowolnie nie mógł tutaj wejść. Musiał zapytać
o tą kwestię Abraxasa. Bez słowa wyszedł tuż za Tomem. Normalnie
pewnie by przeprosił, bo tym razem to była faktycznie jego wina,
ale zaciął się w sobie i postanowił, że dopóki ten drań nie
zrobi tego pierwszy nie ma zamiaru go przepraszać za nic. Wybrał
zatem po prostu milczące podążanie przed siebie.
Na miejscu okazało
się, że już było po wszystkim, a przy stołach nie było
uczestników Turnieju w tym Abraxasa. W oczy rzucało się
zastanawiające zachowanie uczniów z Durmstrangu. Byli wyraźnie
wzburzeni. Wyglądało to tak jak przy jego, Arena wyborze. To było
ciekawe. Kogo wybrała Czara Ognia? Nagle zauważył, że profesor
Beery wskazuje, by poszli w jego kierunku, co też uczynili.
Poprowadził ich do bocznej sali. Zanim tam doszli, Aren zapytał:
– Kogo wybrała
Czara?
– Cóż... myślę,
że nawet ty będziesz zaskoczony. Ten uczestnik wrzucił swoje
nazwisko dosłownie sekundy przed końcem czasu – powiedział
tajemniczo Herbert, przepuszczając ich przodem przez drzwi.
– Faktycznie
interesujące... – podsumował Grey napiętą atmosferę i idealną
ciszę, jaka powitała ich w tym pomieszczeniu.
– Wygląda na to, że
mamy już komplet, włączając w to naszą wieczną zgubę –
powiedział złośliwie profesor Reid patrząc w stronę Arena.
– Oh daj spokój
Cadanie. Mówisz tak, jakby to było faktycznie ważne – skwitował
lekceważąco Beery. Najwyraźniej było to zbyt lekkie podejście
jak na gusta profesora z Durmstrangu. Już miał coś powiedzieć,
gdy nagłą ciszę przerwał donośny głos:
– Aren! Tak się
cieszę, że cię widzę!
Grey nawet nie zdążył
odpowiednio zareagować, gdy jego osoba została zamknięta w
kurczowym uścisku. Przez sekundę widział totalne zdumienie na
twarzy Toma, nim przysłoniły mu cały obraz ramiona ściskającego
go chłopaka.
– Udusisz mnie... –
wysapał, trochę zażenowany.
– Oh wybacz, byłem
strasznie podekscytowany. Nie mogłem się już doczekać aż tutaj
dotrzesz – uśmiechnął się rozbrajająco żółtooki
„przyjaciel”, na co Aren stwierdził:
– Co ty tutaj robisz?
Myślałam, że mieliśmy się spotkać później i... – przerwał
nagle, czując na ramieniu czyjąś dłoń. Zerknął kontrolnie i
okazało się, że to ręka Riddle'a, odciągająca go od żółtookiego
w stronę jego i Abraxasa. Kiedy Tom uznał, że odległość jest
już satysfakcjonująca, zadał pytanie, które go nurtowało:
– Skąd znasz Arena?
– Nie wiem dlaczego
właśnie mnie zadajesz to pytanie. Wyobraź sobie, że Aren też
tutaj jest. – odciął się żółtooki, nieoczekiwanie zyskując
dodatkowe punkty w oczach Greya i nawet nie zdając sobie z tego
sprawy. Tymczasem „przyjaciel” kontynuował: – Jeżeli będzie
chciał się podzielić z tobą tym, jakie relacje nas łączą, to
dobrze. Powtarzam, według mnie to pytanie powinieneś zadać jemu.
– A więc kim ty
jesteś i dlaczego obściskujesz naszego trzeciego uczestnika? –
Zmienił styl pytania Riddle, starając się zapanować nad emocjami,
które zaczęły go rozsadzać od środka szukając ujścia. Użył
całej swojej siły woli, by tak się nie stało.
– Dlaczego go
przytuliłem? To proste, bo mogłem – powiedział bezczelnie
żółtooki, ponownie przyciągając Arena do siebie jednym
ramieniem, nie spuszczając jednak wzroku z Riddle'a. Oparł brodę
na drugim z ramion zaskoczonego Greya i spokojnie kontynuował: – A
kim jestem? Pozwól, że się przedstawię, bo będę częstym
gościem w waszych szeregach. Samuel Relin, trzeci uczestnik
Durmstrangu oraz najlepszy przyjaciel Arena.