No to nadrabiamy komentarze z dwóch
postów rozdziału 32 :)
S: Z reguły akcje związane ze
zbliżeniami są tymi najbardziej oczekiwanymi przez czytelników,
dobra kogo ja oszukuje... Przeze mnie także ^^ Niestety, chyba każdy
kto czyta widzi co się dzieje z Tomem gdy próbuje usunąć część
wspomnień o Arenie. Co do Beery'ego, no pewnie ciężko nadążyć
za jego motywami ^^ Nie msuisz się martwić o konkurencje dla Toma,
gdyż nie planuje żadnych romantycznych relacji z ta postaciom.
Również pozdrawiam ;*
Queen of the wars in the stars:
Skarbie, ale opis jego postaci jest w rozdziale, tak wiem, wiem kiedy
to było, no ale było! :D Także doceń moje wykopki rozdziałowe
specjalnie dla ciebie! „ Oznajmił niby poważnie Aren, uważnie
przyglądając się widocznej w świetle latarni twarzy nauczyciela,
całkiem jeszcze młodego człowieka o falowanych, sięgających
ramion włosach, które od czasu do czasu odsuwał, gdy wpadały mu
do oczu. Był szczupły, ale miał zwinne ruchy i wyglądał na
wysportowanego.” Także chyba mu trochę daleko do twoich wyobrażeń
pierwotnych, choć na Merlina nie wiem skąd się one wzięły xD.
Sekrety i sekrety... No sporo ich jest, ale pamiętajmy, ze Tom nie
jest jeszcze Czarnym Panem, więc ma prawo do pomyłek, które są
większości winą Arena, ale to drobny szczegół ^^ Okej tu był
moment na twoje zachwyty nad sceną łóżkową itd., także tego...
Cieszę, że się podobało i polecam na przyszłość ;). Noo i
sporo osób podziela twoją nienawiść do myślodsiewni ^^ Serce się
raduje jak widzę ile radości przynosi moja praca, to bardzo
pkrzepijące w chwilach zwątpienia, zwłaszcza tak bardzo
entuzjastyczne reakcje jak twoje. No zdecydowane Sam, wprowadza
pewnego rodzaju świeżość do wszystkich intryg swoją dosyć
bezpośrednią i otwartą osobowością. Oczywiście dowiemy się o
nim więcej, ale później bo jednak uwagę trzeba dzielić po równo
a jeszcze nie poznaliście innych :) Z reguły wszystko co jest
związane z poczynaniem Arena = kłopoty :D. No w końcu ktoś się
zgodził z Rudolfem! Bo jednak wyciągnął dosyć słuszne wnioski
na temat Greya i braku jakichkolwiek o nim informacji. Ja wiem, ze
powinni porozmawiąc i ty to wiesz... Jednak nie ma tak prosto dopóki
ja to pisze z uśmiechem niczym Kot z Cheshire dodając więcej
zagadek :) Oj tak Tom zdecydowanie chce zamordować Sama i w sumie
nie tylko, lista ta jakoś rośnie... :) No to miłej lektury
kolejnego rozdziału, sporo rozjaśniam i sporo mieszam... Jak zwykle
zresztą... Buziaki!
Agnieszka: , Riddle z reguł
kręci się najczęściej w pobliżu Arena, by zajść go w najmniej
odpowiednim momencie ^^. Świergotnik jak widać okazał się również
nieco zaborczy jeżeli chodzi o Greya. Cieszę się, że podoba ci
się okreslenie „zielonookie utrapienie” Idealnie pasuje do Arena
nieprawdaż? :) No i mamy lekcje eliksirów przed tobą! Miłej
lektury! Buziaki!
Rozdział 33: Konflikt relacji
Spodziewał się czego będzie
dotyczyć rozmowa z Bennetem. Idąc za swoim opiekunem żółtooki
chłopak doszedł do wniosku, że zwyczajnie zbyt długo unikał
profesora, więc pewnie nie skończy się na ostrej pogadance jak
zazwyczaj. Sporo się wydarzyło od ostatniego spotkania, a nie mógł
już dłużej odwlekać tej konfrontacji. Nie było wyjścia, trzeba
było chwycić byka za rogi tym bardziej, że jutro miały być
zajęcia z Eliksirów. Gdyby czekał do jutra, katastrofa byłaby z
pewnością jeszcze większa. Co prawda zaskoczył go fakt, że
został zabrany wprost z kolacji, ale z pewną ulgą skonstatował,
że przynajmniej będzie mieć to już za sobą. Miał przeczucie, że
będzie to zapewne przełomowe i burzliwe spotkanie, ale nie
zamierzał uciekać, ani się z niego wymigiwać.
Szli w kierunku sali do Eliksirów
znajdującej się w głównej wieży północnej. W momencie kiedy
tylko obaj przekroczyli próg, Samuel wyczuł sporą ilość zaklęć,
którą nauczyciel nałożył na pomieszczenie. Od ich pierwszej
„rozmowy”, którą właściwie należałoby określić starciem,
było tak zawsze. Zapewne na wypadek kolejnej ostrej konfrontacji. To
wtedy, właśnie za pierwszym razem, ustalili jakoś tam pewne zasady
wzajemnego tolerowania się. Teraz, podobnie jak wtedy, profesor
oparł się o stół nauczycielski, skrzyżował ręce na piersi i
patrzył na ucznia z uwagą. Samuel spokojnie usiadł na jednej z
pierwszych ławek czekając. Po chwili usłyszał:
– Doszły mnie ostatnio ciekawe
słuchy...
– Ostatnio ogólnie dzieje się sporo
nowych rzeczy profesorze. Ciekawy jestem o jakiej sprawie wobec tego
pan mówi? – uśmiechnął się kpiąco Relin z pełną
świadomością, że to w żaden sposób nie zadziała na stojącego
przed nim nauczyciela.
– Zacznijmy może od najgłupszej
rzeczy w twoim wykonaniu. Uwierz mi, zrobiłem naprawdę sporo by
unieważnić twój akces do Turnieju Trójmagicznego... Nie udało mi
się, ponieważ w regulaminie nie było niestety adnotacji do
przypadków takich jak twój. To sprawiło, że ostatecznie
musieliśmy przystać na twój udział...
– Skłamałbym mówiąc, że jest mi
z tego powodu przykro. Czy oprócz tej, wyjaśnionej już sprawy
jest coś jeszcze?
– Owszem. Pragnę ci przypomnieć, że
jesteś uczniem Instytutu. Mam nadzieję, że o tym nie zapomnisz.
Jeżeli jednak tak by się stało, nie ominą cię konsekwencje i
chciałbym, byś miał tego świadomość.
– Raczej niewiele może mi pan
zrobić. Zresztą wydaje mi się, że to co zmierzam podczas zadań
turniejowych to nie jest pana sprawą. Zakładam, że Wright zdążył
się już na mnie poskarżyć. Niewiele mnie to obchodzi. Oświadczam
głośno, że podczas zadań nie będę sabotować uczestników z
własnej drużyny o ile nie zrobią czegoś... nieprawidłowego, co
może mi się nie spodobać.
– Jesteś głupcem Relin. Znam cię
już na tyle, żeby zorientować się w jaki sposób myślisz…
Sądzę jednak, że zapomniałeś o pewnym, dosyć istotnym
szczególe. Ciekaw jestem jak długo zdołasz utrzymać swoją
buntowniczą stronę na wodzy. Jest to jednak twój wybór i teraz
już nie mogę w niego ingerować, dlatego pozwolę na to. Oby nie
doszło do sytuacji, w której przekonasz się jaką cenę przyjdzie
ci zapłacić... A wiesz, że ja nigdy nie rzucam słów na wiatr...
To właściwie wszystko co chciałem powiedzieć. Możesz odejść.
Samuel przez chwilę patrzył na
nauczyciela podejrzliwie. Jakoś nie mógł uwierzyć, że cała
rozprawa skończyła się tak szybko. Miał podejrzenia, że Bennet
coś kombinował, tylko jeszcze nie wiedział co. Świadczył o tym
chociażby iście lisi uśmiech, który wypłynął na twarz
mężczyzny. Mężczyzny, który nota bene niezwykle rzadko
się uśmiechał, dlatego ten widok na każdego mógłby podziałać
paraliżująco. Właściwie nie było sensu tego roztrząsać. Jeżeli
wierzyć groźbom profesora, powinien się wkrótce przekonać o co
chodziło.
By podkreślić swoją niezależność
wzruszył lekko ramionami w odpowiedzi na słowa nauczyciela i
pomyślał, że doświadczenie kontaktów z tym człowiekiem uczy, by
zaostrzyć czujność i wypatrywać ataku z zaskoczenia. Tymczasem
spokojnie się pożegnał i wyszedł na korytarz, kierując się od
razu do swojego pokoju i odtwarzając sobie w myśli instrukcje
Arena, co do leczenia rany. Jak powinien ją smarować i czym, a
przede wszystkim w jaki sposób zakładać opatrunek i kiedy.
Mimo nieprzyjemnej rozmowy sprzed
chwili, zaliczał ten dzień do bardzo miłych. Dawno już takiego
nie miał. Pewnie dlatego czuł się właściwie nawet… szczęśliwy.
Przyjemnie było mieć świadomość, że jest ktoś, komu można bez
obaw powierzyć swoje tajemnice. Sporo ryzykował przyprowadzając
Arena do pomieszczenia z ołtarzem, ale nie żałował.
***
Samuel obudził się wciąż jeszcze
trochę zmęczony, mimo dobroczynnego działania eliksiru słodkiego
snu. Najwyraźniej jego organizm potrzebował więcej wypoczynku po
walce z zakażeniem. Ramię bolało mniej, rana wyglądała lepiej,
za to opatrywanie jej, a zwłaszcza manewry z bandażem zajęły mu
więcej czasu niż myślał. Starał się jednak z uporem postępować
według wskazówek Arena i ogólnie ostateczny wynik nie był
najgorszy. Niestety nie zdążył w efekcie na śniadanie, dlatego
po tym jak spakował torbę, ruszył od razu w stronę klasy
Eliksirów, które były pierwszymi zajęciami dzisiejszego dnia.
Arenowi rzuciła się w oczy
nieobecność Relina na śniadaniu, ale postanowił się tym na razie
nie zamartwiać. Być może po zażyciu eliksiru Samuel zaspał. To
było możliwe. Grey postanowił sobie, że zacznie się martwić
dopiero wtedy, kiedy żółtooki nie pojawi się na żadnych
zajęciach, ani kolacji. Kiedy pomyślał o kolacji dotarło do
niego, że najpewniej zacznie denerwować się dużo wcześniej, ale
póki co zamierzał dać Relinowi czas.
Jedno było pozytywne. Samuel nie
siedział przy ich stole i nie drażnił Toma. To akurat Ślizgon
przyjął z pewną ulgą. Nie chciał się denerwować teraz, kiedy
był podekscytowany zbliżającymi się zajęciami z Eliksirów ze
znanym profesorem. Co chwilę wspominał Abraxasowi o tym fakcie.
Blondyn z godnym podziwu spokojem, pobłażliwym uśmiechem kwitował
te ataki entuzjazmu, ale Aren się tym nie zamierzał przejmować. Na
myśl o tym ile nowych rzeczy może się na tych zajęciach nauczyć
czuł ekscytację.
W drodze na zajęcia zielonooki chłopak
skonstatował z pewnym zdziwieniem, że Pracownia Eliksirów w
Durmstrangu znajduje się w wieży, czyli ma pełne, jasne
oświetlenie, czego nie można było powiedzieć o zajęciach
odbywających się w lochach. Była to interesująca odmiana. Po
wejściu do sali okazało się, że stanowiska pracy są
jednoosobowe, co też było odmiennością dla hogwardzkich uczniów.
W klasie Grey zwyczajowo już zajął
miejsce z tyłu. Przed nim usiedli Abraxas, Tom, jego świta, a z
przodu inni uczniowie Hogwartu. Nikt nie wyłamał się i nie zajął
miejsca między uczniami Instytutu. Podział był jaskrawo widoczny.
Chwilę później Aren poczuł na sobie czyjeś spojrzenie i
rozejrzał się uważnie. Już po chwili napotkał zielony wzrok
Liama Collinsa, który przypomniał mu o zgubie tego ostatniego,
która wciąż jeszcze była w jego posiadaniu. Na tą chwilę nie
było nawet szans na podejście do chłopaka i zamienienie z nim
choćby kilku słów, chociaż sytuacja pozornie była sprzyjająca.
Liam siedział sam, bez asysty w osobie Wrighta, którego nie było
na tej lekcji, ponieważ był w ostatniej klasie. Grey zastanowił
się krótko i zdecydował, że spróbuje dyskretnie porozmawiać z
Collinsem po tych zajęciach.
Krótko przed rozpoczęciem lekcji do
pomieszczenia dosłownie wpadł Samuel, lustrując najpierw biurko
nauczycielskie i wzdychając lekko z ulgą. Nie trudno było dojść
do wniosku, że najwyraźniej Bennet wymagał punktualności.
Następnie żółtooki rozejrzał się po klasie, dostrzegł Arena i
uśmiechnął się do niego. Po chwili znów rzucił okiem wokół i
skrzywił widząc ewidentny podział między uczniami. Wzruszył
ramionami i bez słowa zajął wolne miejsce z tyłu po stronie,
gdzie siedzieli uczniowie Instytutu. Aren spojrzał na niego
pytająco, Relin chwilę później zauważył jego spojrzenie i
uniósł kciuk w górę pokazując, że wszystko jest w porządku.
Zielonooki przyjął informację skinieniem głowy i na tym ich niema
rozmowa się zakończyła.
Szepty i rozmowy w klasie zostały
przerwane przez ciche skrzypnięcie drzwi, zza których wyłonił się
profesor Eliksirów. Podszedł do swojego biurka odwracając się w
stronę uczniów i Aren miał okazję obserwować go w całej
okazałości. Teraz tym bardziej było widoczne w jak młodym wieku
ten mężczyzna osiągnął tak wiele w dziedzinie eliksirów. Miał
spokojną i skupioną twarz o ostrych rysach, które w połączeniu z
szarymi oczami, nadawały mu dość surowy wygląd. Wizerunku
dopełniały kręcone, czarne włosy. Jego bystre oczy uważnie
obserwowały każdą nową twarz w klasie. Cisza się przeciągała,
ale wreszcie dało się słyszeć:
– Nazywam się Lucas Bennet. Będę
nauczać was Eliksirów. Jak już z pewnością zauważyliście,
tutaj każdy sam pracuje nad swoim eliksirem. Duża część mikstur,
które będziemy przerabiać, będzie wieloetapowych. Musicie nauczyć
się zarządzać czasem, zasobami składników i uważnie obserwować
każdą, najmniejszą nawet zmianę w wykonywanej miksturze i
odpowiednio potrafić ją interpretować. Wymagam od was nie tylko
umiejętności warzelniczych, ale również zastosowania odpowiednich
zaklęć, po każdym zakończonym etapie pracy. Są one potrzebne po
to, żeby nie dochodziło do nieuprawnionych, a nawet
nieprzewidywalnych reakcji. Tylko nie zmieniony eliksir nadaje się
do kontynuowania pracy w trakcie następnych zajęć. Będę oceniać
każdy etap pracy, jednak oczywiście kluczowa będzie ocena końcowa.
Głównym eliksirem, który będziecie starali się wykonać będzie
Felix Felicis, zwane również płynnym szczęściem...
Profesor zawiesił głos, by ocenić
reakcje uczniów na swoje oświadczenie. Większość z nich miała
zaskoczone, zszokowane, a nawet przerażone spojrzenia. Tylko jedno
było... podekscytowane. Bennet nie był zadowolony, bo akurat w tym
konkretnym uczniu zamierzał wywołać zgoła coś innego. To było
interesujące. Póki co postanowił zignorować ten dosyć
intrygujący szczegół, zamierzając kontynuować plan, mający
pomóc mu utrzymać Relina w ryzach. Był pewien, że żółtooki
chłopak nie spodziewa się po nim takiego ruchu, ale cały czas
kątem oka czujnie go obserwował na wszelki wypadek. Podjął mowę
na nowo:
– Jak zapewne wiecie, płynne
szczęście warzy się przez pół roku i to końcowa ocena będzie
wiążąca, choć ważne będą również te pośrednie. Oczywiście
to tylko jedna z mikstur, którymi będziemy się zajmować. Radzę
się przyłożyć. Nie toleruję połowicznego działania. Mikstura
musi mieć przynajmniej poziom C. Poniżej tego poziomu nie zaliczam
efektów waszej pracy. Można ponawiać próby, aż do momentu
poprawnego wykonania. Dziś zajmiemy się eliksirem wiggenowym, a na
koniec zajęć poprowadzę wykład dotyczący Felix Felicis. Być
może dzięki temu uda wam się uniknąć chociażby podstawowych
błędów kiedy już zaczniecie go robić. Wracamy do dzisiejszego
eliksiru. Składniki są na regałach. Wykaz składników i
instrukcje do pracy widnieją na tablicy. Możecie się posiłkować
podręcznikiem. Macie na warzenie trzy godziny. Zaczynajcie –
zarządził zajmując swoje miejsce.
Aren postanowił poczekać, aż
kolejka po składniki trochę się zmniejszy. Tymczasem czytał
listę składników eliksiru wiggenowego, dostrzegając subtelne
niuanse i lekkie zmiany choćby w ilości tojadu, wody miodowej czy
też soku z chrobotka. Jego ciekawość jeszcze bardziej wzrosła
kiedy zabrał się za czytanie i analizowanie sposobu wykonania
eliksiru, zapisanego na tablicy. Wyłapał jeszcze więcej zmian. W
pewnym momencie zmarszczył lekko brwi, widząc proporcje kręgosłupów
skorpeny ze śluzem gumochłona, które wchodziły przecież w dosyć
mocną reakcję z krwią salamandry. Zwłaszcza dodane zbyt szybko.
Już to przerabiał. Jakby nie podchodził do sprawy, każda próba
kończyła się niepowodzeniem. Każda możliwa konfiguracja, zmiany
w sposobie mieszania, odstępy dodawania, dobór kociołka, a nawet
łyżki… wydawało się, że wypróbował każdy wariant i nic.
Wtedy, kiedy z tym walczył, ledwo udało mu się uratować eliksir.
Faktem było, że nie na długo, bo pod koniec i tak go zepsuł, ale
wciąż pamiętał kolejne, następujące po sobie zapachy i reakcje.
Później przeskoczył ten próg stosując kilka trików i
zamienników.
Właściwie ten eliksir nie powinien
sprawiać mu jakiegoś szczególnego problemu, często robił go dla
Slughorna, ale zmodyfikowany przez siebie. Grey przez chwilę wahał
się zastanawiając, czy trzymać się przepisu. Przeczucie i
przeszłe doświadczenia mówiły mu, że stosując się do niego nie
osiągnie celu. Z drugiej strony chyba nie wypadało ignorować
wskazań uznanego Mistrza Eliksirów. Miał dylemat i to poważny.
Przepisał wszystko z tablicy, żeby
dokładniej przestudiować, dodając kilka swoich notek w miejscach,
w których miał wątpliwości, albo też uwagi. W tym czasie
zwolniło się miejsce przy regałach i wraz z grupą Toma i innymi
hogwardczykami podeszli, by pobrać potrzebne do warzenia rzeczy.
– Oczywiście, jeszcze nigdy nie
warzyłem Felix Felicis. Miałem zamiar, ale zawsze wyskakiwało mi
coś nowego i nie było okazji...
Wrócili na miejsce i Malfoy postawił
po chwili na stoliku Arena zmniejszony mugolski palnik, przywracając
mu oryginalny rozmiar, na co Grey skinął mu z wdzięcznością
głową.
Aren wciąż rozmyślał nad kwestią
wersji jaką powinien wykonać. Slughorn tak często wymagał od
niego eliksiru wiggenowego, że mógłby go sporządzić ze
zamkniętymi oczami. Przyszło mu nawet do głowy, że ilość
leczniczych mikstur, których wymagał od niego Horacy była dosyć
przytłaczająca, ale domyślał się, że profesor robił to z
czystej troski o niego. Przecież co chwila wpadał w jakieś nowe
tarapaty. Naprawdę doceniał teraz te starania.
Przeczytał jeszcze raz wszystko od
góry do dołu porównując dla odmiany z podręcznikiem. Miał czas
by to jeszcze raz przemyśleć. Analizował w głowie możliwe
reakcje związane ze zmianami, które zostały nakreślone na
tablicy. W końcu doszedł do wniosku, że jeżeli będzie trzymał
się przepisu, większość scenariuszy skończy się w marny sposób.
Nie było innej opcji. Coś było zdecydowanie nie tak. Zauważył,
że większość osób zajęła się już obróbką surowców, albo
też pracowała nad bulgoczącym już kociołkiem. Wyczuł zapach
krwi salamandry i od razu pomyślał, że sam zacząłby raczej od
naparu z mięty, który połączyłby z korą drzewa wiggenowego,
wtedy dodana krew powinna się szybciej ustabilizować... problem
jednak nastąpiłby w momencie konieczności dodania kręgosłupów
skorpeny. Chociaż właściwie jest jeszcze coś, czego nie próbował.
Gdyby tak zmniejszyć ich działanie uprzednio je nieco hartując?
Wtedy ilość tego składnika podana na tablicy nawet by się
zgadzała. Z drugiej strony co prawda śluz gumochłona zostałby
zupełnie zneutralizowany co nie wyszłoby eliksirowi na dobre, ale
dałoby się coś z tym zrobić. Zawsze można dodać go dopiero
wówczas, gdy mikstura zacznie wchodzić w reakcję z dodanymi
żądłami żądlibąka. To jednak wciąż wyglądało mu dość
niepewnie. Nadal niestabilnie.
Rozmyślania Arena przerwał nagle
cień, który przesłonił światło, dlatego uniósł głowę i
zobaczył stojącego tuż obok profesora Benneta z raczej niemiłym
wyrazem twarzy. Nauczyciel stał przez chwilę w milczeniu, po czym
wskazał na mugolski palnik i ostro zapytał:
– Co to ma znaczyć?
– To mugolski wynalazek. Używam go
do warzenia eliksirów, ponieważ niestety nie jestem w stanie
pilnować ognia za pomocą magii profesorze. Proszę się jednak nie
martwić, to w żaden sposób nie koliduje z szybkością, ani
jakością wytwarzanej mikstury. Nie wpływa na jej właściwości.
Zaraz rozpocznę pracę, tylko muszę jeszcze przemyśleć kilka
rzeczy i...
– Wyjdź.
– S... słucham? – odparł
zaskoczony Aren, nie będąc pewnym czy aby się nie przesłyszał.
Surowe spojrzenie profesora powiedziało mu, że nie. Nie był w
stanie odnaleźć przyczyny takiej decyzji, dlatego zdecydował się
zapytać: – Dlaczego?
– W Durmstrangu uważamy za zniewagę
przynoszenie przedmiotów mugolskiej produkcji. Znacie już przecież
nasze zasady, otrzymaliście je do wglądu. W dodatku minęło już
pół godziny, a ty nawet nie przygotowałeś składników. Choćby
jednego. Przy tym tempie nie jest możliwe uwarzenie tego eliksiru o
czasie.
– Potrafię to zrobić, chciałem po
prostu sprawdzić kilka rzeczy zanim...
– A jak chcesz to zrobić bez użycia
tego mugolskiego wynalazku? Czy masz może zamiar wciąż być na
tyle bezczelnym, żeby go używać?
– Ja... bez niego nie będę mógł
pracować. – powiedział Aren starając się opanować narastającą
złość. Za bardzo mu to zaczęło przypominać rozmowy ze Snape'em,
w których nieważne jaki by zastosował argument i tak był na
przegranej pozycji.
– Wróć gdy będziesz mógł używać
magii. W innym wypadku nie chcę cię widzieć w mojej klasie.
Po tych słowach profesor odwrócił
się odchodząc i nie zaszczycając go już ani jednym spojrzeniem.
Grey już dawno nie czuł się tak okropnie upokorzony. To co się
działo było jednak dużo gorsze niż starcia z Naczelnym
Nietoperzem Hogwartu. Tam przynajmniej mógł coś udowodnić czy
pokazać. Tutaj nie dostał nawet takiej szansy. Siłą powstrzymał
się, żeby nie powiedzieć czegoś, czego będzie później żałować.
Powstrzymał też szybko Abraxasa, który już podnosił się ze
swojego miejsca z zamiarem stanięcia w jego obronie, opierając dłoń
na jego ramieniu.
Nie było sensu przedłużać tej całej
farsy. Spakował swoje rzeczy pokazując Malfoyowi, by pomógł mu
zmniejszyć palnik, po czym spakował go do torby. Przez cały czas
czuł na sobie spojrzenia innych. Było to łudząco podobne do tego,
co znał ze swojego poprzedniego życia, ale postanowił, że tutaj
jednak nie będzie tak samo... udawał stoicki spokój sprzątając
swoje stanowisko. Na koniec płynnym ruchem odłożył swoją książkę
na ławkę Malfoya. Abraxas spojrzał na niego pytającym
spojrzeniem, ale po chwili w jego oczach pojawiło się zrozumienie.
Aren przyjął to z ulgą, spojrzał na Lucasa Benneta nieprzychylnym
spojrzeniem, nie zauważając chwilowego poruszenia w klasie, po czym
po prostu wyszedł, głośno trzaskając drzwiami. Po tym mało
grzecznym i raczej dziecinnym ruchu poczuł się jednak lepiej, więc
nie żałował braku opanowania.
Tom powstrzymał chwilową chęć
pomocy Arenowi. Czuł złość na Benneta, ale przede wszystkim był
zadowolony, że żaden z jego świty nie pospieszył z pomocą. Grey
powstrzymał Abraxasa i Tom był z tego również zadowolony notując
w pamięci, że musi blondynowi przypomnieć o powstrzymywaniu się
od takich pochopnych działań.
Był zły, bo pamiętał przecież
radosne ożywienie Arena przed tymi zajęciami. Nauczyciel jednym
słowem przeciął wszystko. Tom nie wątpił, że Grey na pewno
próbował rozgryźć ten eliksir. Kiedy sam po raz pierwszy spojrzał
na przepis wiedział, że jest on celowo, podstępnie napisany tak,
by się na nim potknąć. Pytanie jednak dlaczego? Był niemal
pewien, że Aren próbował jakoś przeskoczyć trudności, trzymając
się równocześnie danych na tablicy. Horacy bardzo często podczas
spotkań Klubu Ślimaka, oczywiście po odpowiedniej ilości alkoholu
i małej perswazji, opowiadał o Greyu. Z jego słów biła duma,
jakiej jeszcze nigdy u niego nie wiedział. To było symptomatyczne.
Bardzo często w opowiadaniach padało słowo geniusz, ale mimo
starań Riddle’a, Slughorn nigdy nie zdradzał nad czym dokładnie
pracują.
Pogrążony w myślach Tom przesunął
wzrok na książkę, którą zostawił Aren. Zanim Abraxas ją
otworzył, wyciągnął rękę z milczącym nakazem podania mu jej.
Oczywiście Malfoy to zrobił, choć po maleńkiej chwili zawahania.
Tom zignorował to jednak. Spory skrawek pergaminu zaznaczał stronę,
na której w podręczniku opisany był wykonywany przez nich eliksir.
Na pergaminie widniał spisany z tablicy przepis z licznymi uwagami,
poprawkami i notatkami Arena. Riddle wczytał się w nie ze sporym
zainteresowaniem i musiał przyznać, że sam nie wpadłby na połowę
z tego, co tutaj zostało napisane. Niektóre notatki były wręcz
innowacyjne. Po raz pierwszy poczuł podziw dla analitycznego umysłu
Greya. Musiał w duchu przyznać, że niezaprzeczalnie posiadał
wszystkie cechy, jakie powinien mieć Mistrz Eliksirów: kreatywność,
wyobraźnię, a przede wszystkim odwagę przekraczania ustanowionych
barier. Nie wątpił, że pomagał również upór Arena, a tego
chłopak miał ponad wszelką miarę.
Riddle zerknął ostatni raz na
pergamin i włożył go z powrotem do książki oddając całość
Abraxasowi, który po chwili również zajął się czytaniem z
błąkającym się na twarzy uśmiechem. Tom zorientował się, że
na pewno blondyn ma jakieś wspomnienia związane z Arenem i jego
eliksirami, ale postanowił także to zignorować. Czas uciekał, a
on musiał trochę zmienić w swojej miksturze.
Pod koniec zajęć Bennet zaczął
kontrolować pracę uczniów. Nie było z tym najlepiej. Oprócz Toma
i Abraxasa żaden z uczniów nie osiągnął odpowiedniego do
zaliczenia poziomu mikstury. Malfoy posiłkując się notatkami
Arena wykonał dobry eliksir klasy C. Tom natomiast osiągnął nawet
lepszy rezultat. Jego miksturze niewiele brakowało do klasy A. To
wywołało widoczne zaskoczenie na twarzy nauczyciela, które jednak
szybko zamaskował. Ku zaskoczeniu Riddle’a profesor po zakończeniu
lekcji kazał mu po obiedzie przyjść do swojego gabinetu. Tom
oczywiście potwierdził, że przyjął to do wiadomości
podejrzewając, że ma to coś wspólnego z efektami jego pracy na
zajęciach.
Miał pełną świadomość faktu, że
mikstura stworzona na Eliksirach była w pełni zasługą Arena. Sam
nie byłby w stanie wygenerować nic ponad to, co wyprodukowali inni.
Grey, gdyby miał taką szansę, gdyby mu ją dano, z pewnością
uwarzyłby dużo lepszy eliksir. Pewnie klasy A, a może i więcej.
Chłopak miał talent.
Riddle miał swoje podejrzenia, poparte
zresztą przeczytanymi uwagami zielonookiego chłopaka. Coś w
recepturze podanej przez profesora na tablicy było nie tak. Miał
wrażenie, że to był podstęp, choć jeszcze nie do końca wiedział
po co i w kogo wymierzony. Przeczuwał, że dowie się tego na
spotkaniu z nauczycielem. Na razie nie zamierzał się zdradzać
przed Bennetem. Musiał najpierw wyczuć jego intencje.
***
Aren czuł, że zaraz wybuchnie. Szedł
szybkim krokiem w stronę wcześniej pokazanego mu przez Abraxasa
tarasu. Miał nadzieję, że chłód pomoże mu ostudzić emocje,
które wrzały w nim jak wulkaniczna lawa. Wypadł na zewnątrz i
oddychał zimnym powietrzem w oczekiwaniu na poprawę. Nic z tego.
Wciąż słyszał w głowie słowa profesora i gniew wrzał w nim
nieodmiennie. Okazało się, że wszystkie jego wyobrażenia na
temat tego człowieka były mylne, a plany rozpadły się w przeciągu
zaledwie kilku chwil. Szacunek został zastąpiony złością i
gorzkim rozczarowaniem. Wiązał z tym osobnikiem duże nadzieje, a
wyszło jak zwykle. Czuł adrenalinę, która rozsadzała go od
środka. Musiał ją jakoś rozładować, bo groziło to wszystko
wybuchem. Schylił się po śnieg formując z niego kulkę, która po
chwili zaczęła rosnąć do coraz większych rozmiarów. W
ostateczności powstał po jakimś czasie bałwan o wielkości nieco
ponad czterech stóp. Na górnej kuli napisał imię i nazwisko
profesora Eliksirów, czując przy tym irracjonalną satysfakcję.
Oddalił się kilka metrów i zaczął rzucać w głowę bałwana
śnieżkami, wyładowując całą swoją frustrację.
– To za to, że okazałeś się
totalnym kretynem! – pierwsza śnieżka trafiła w głowę. – A
to, że jesteś tak cholernie uprzedzony! – kolejna w to samo
miejsce. – Co to niby miało znaczyć, że obrażam Durmstrang,
przynosząc mugolskie wynalazki?! Nie mam szacunku?! Chyba kpisz
sobie bałwanie! – następna kulka trafiła w wyznaczone miejsce. –
Przysięgam, jeszcze zobaczysz i gorzko pożałujesz wyrzucenia mnie
z klasy! Udowodnię ci, że stać mnie na dużo, dużo więcej! –
kolejne kule trafiały w cel. – Uwarzę przeklęty Felix Felicis w
krótszym czasie niż przypuszczasz. Mało tego, ulepszę go!
Zobaczymy kto się będzie śmiał ostatni!
Jednostronny monolog pomagał.
Wykrzyczenie całej złości również. W końcu Aren poczuł się
zmęczony, ale nie udało mu się przeprowadzić tego co planował,
czyli oderwać bałwanowi Bennetowi głowy. To byłoby idealnym
dopełnieniem całości. Już miał to zrobić ręcznie, kiedy
usłyszał za sobą zaklęcie, które przemknęło obok niego
uderzając w głowę bałwana i roztrzaskując ją w pył. Aren
odwrócił się zaskoczony, dostrzegając stojącego pod ścianą
trzeciego uczestnika Turnieju z Ilvermorny Jamesa Hilla. Przymknął
na chwilę oczy, zastanawiając się jak długo był tutaj i
obserwował. Mentalnie przydzielił sobie kopniaka i ostre
upomnienie, że powinien najpierw się rozglądać po nowym
otoczeniu. Przecież już raz został podobnie zaskoczony w pokoju,
przez Toma. To nie może się powtarzać, bo napyta sobie biedy. Hill
oderwał się od swojego miejsca, podszedł do zdewastowanego
bałwana, przyjrzał mu się, a po chwili odwrócił i powiedział:
– Jesteś strasznie hałaśliwy. Twój
głos działa mi na nerwy.
– Nie przypominam sobie bym zmuszał
cię do przebywania w tym miejscu wraz ze mną. A tak swoją drogą,
to jak długo tu jesteś?
– Hmm... pomyślmy... od początku w
zasadzie. Byłem tutaj przed tobą. Kompletnie zignorowałeś moją
obecność. Lepiej zmień swoje zachowanie, bo nie wróżę ci
długiego życia podczas Turnieju, skoro tak łatwo można cię
rozproszyć.
– Świetnie. Dziękuję, wezmę to
sobie do serca... Czy to już wszystko? Czy może mam dodać na moim
bałwanie kolejne imię? – zapytał Aren wyzywająco, mając
serdecznie dość tego dnia, który przecież ledwie się zaczął.
James przez chwilę wydawał się być
zaskoczony tak bezpośrednim wyzwaniem, ale po chwili zaczął się
śmiać lekko chrapliwym głosem, jakby dawno tego nie robił. Takie
zachowanie kompletnie zbiło z tropu Greya. Hill opanował wesołość
dość szybko, zbliżył się do Arena zatrzymując się metr od
niego i przyjrzał mu się tym razem oceniająco. Po chwili odwrócił
się i opuścił taras bez słowa.
Aren przez chwilę patrzył na wrota,
za którymi zniknął chłopak, nie bardzo rozumiejąc o co mogło
chodzić. Po chwili wzruszył ramionami i zajął się niszczeniem do
końca swojego śniegowego dzieła. Przez ten czas zdążył już
ochłonąć, a pojawienie się uczestnika Ilvermorny skierowało jego
myśli na inne tory. Przypomniało mu, że dziewczyna, która
ostatnio mu się przedstawiła sprawiała całkowicie odmienne
wrażenie niż Hill. Była naprawdę miła. Przez chwilę musiał
poszukać w pamięci jej imienia, ale szybko skojarzył je z imieniem
patronki Ravenclawu. Rowena Owen póki co jako jedyna zbliżyła się
do niego nie wymagając niczego w zamian. Co prawda wszystko wyjdzie
na jaw podczas zadań turniejowych i będzie musiał mieć się na
baczności, ale na razie tak właśnie to wyglądało.
***
Cadan Reid, zmarszczył lekko brwi, gdy
usłyszał pukanie do drzwi. Powinny trwać zajęcia, a jego własne
wypadały za jakiś czas. Postanowił zignorować osobę za drzwiami,
kontynuując przygotowania do własnej lekcji. Był zły, bo łatwiej
by było po prostu poprowadzić zajęcia z Czarnej Magii, tymczasem
musiał robić coś zgoła odwrotnego, co doprowadzało go do szału.
Pukanie nie ustępowało przez dłuższy czas. Intruz był uparty. W
momencie, gdy chciał już wstać i rozprawić się z tą osobą,
nagle ustało. Przyjął to z lekkim westchnieniem ulgi i zajął
pracą. Nie na długo. Nagle usłyszał, że drzwi ustępują pod
zaklęciem i wyprostował się gwałtownie. W progu stanął nie kto
inny, a obiekt jego ciągłych myśli we własnej osobie, czyli
Beery. Spokojnie zamknął za sobą drzwi, usiadł naprzeciw niego i
zagaił rozmowę:
– Nie wierzę, że wciąż używasz
tej samej sekwencji zaklęć zabezpieczających, którą razem
stworzyliśmy. Zawsze byłeś dosyć sentymentalny kiedy chodziło o
rzeczy, które robiliśmy razem... w sumie to właśnie między
innymi w tobie lubiłem.
– Jaki jest cel twojej wizyty? –
przeszedł do sedna Cadan, ignorując wcześniejsze uwagi. Czuł, że
nie jest jeszcze gotowy na ten rodzaj rozmowy.
– Naprawdę... kiedyś byłeś
znacznie zabawniejszy. W porządku, przejdę więc od razu do sedna.
Chcę żebyś coś dla mnie zrobił... Będzie to wymagać
przedyskutowania z innymi nauczycielami z Durmstrangu. Z tego co
zdążyłem się już dowiedzieć, jesteś tutaj naprawdę poważanym
profesorem, więc nie będzie to jakimś wielkim wysiłkiem z twojej
strony. Jesteś też opiekunem waszej drużyny turniejowej, co
powinno tym bardziej ułatwić sprawę.
– Do rzeczy. Nie mam czasu. Muszę
się przygotować do zajęć.
– Mogę pomóc – sięgnął po
pergaminy leżące przed Reidem, ale ten szybko ochłonął z
zaskoczenia i bez pardonu odebrał mu je. Beery uśmiechnął się
lekko pod nosem na taką reakcję i powiedział: – Daj spokój.
Jestem całkiem niezły z Obrony. Poza tym w Hogwarcie ten przedmiot
jest rzeczywiście wykładany, więc mam o nim nieco większe pojęcie
niż ty.
– Jeżeli w ciągu minuty nie
wyjawisz powodu dla którego tu jesteś, będę zmuszony użyć siły
żeby się ciebie pozbyć. Wiesz przecież, że jestem do tego
zdolny.
– Oh, to przypomina mi stare dobre
czasy! Jesteś do tego zdolny. W to akurat nie wątpię. Zdarzyło mi
się tego doświadczyć kilkanaście razy. Z pewnością pamiętasz.
Powiedz mi, czy twój temperament nadal jest tak wybuchowy? Jeżeli
tak to nie chciałbym być w skórze twoich uczniów.
– Mówisz tak, jakbyś był inny.
Przypominam ci, że to ty byłeś prawą ręką Grindelwalda w swoim
czasie. Kiedy byłeś w szale, jakimś amoku, to ciężko było cię
oderwać od ofiary. To powodowało, że nasze działania nie zawsze
kończyły się tak jak zakładaliśmy.
– Hmm… cóż, wtedy wystarczyła
twoja obecność tuż obok, by mnie powstrzymać, prawda? To zawsze
działało. Do czasu...
– Tak... do czasu... minuta minęła,
streszczaj się.
– Chcę, by na wszystkich zajęciach
uczniowie zostali podzieleni w pary międzyszkolne. Aż do
zakończenia Turnieju. W zasadzie tylko o to chcę prosić.
– Co chcesz osiągnąć wprowadzając
ten niepotrzebny zamęt? Na pewno masz jakiś cel. Zawsze go masz.
– To irytujące, że tak szybko mnie
przejrzałeś – westchnął teatralnie Beery, uśmiechając się
jednak pod nosem. – Masz oczywiście rację. Mam na myśli
konkretne osoby. Więc jak? Pomożesz? Oczywiście dotyczy to tylko
zajęć z uczniami Durmstrangu, ale dla niepoznaki lepiej zastosować
to również wobec innych. Jako argumentu zawsze można użyć
słynnej i oklepanej bajeczki o nawiązywaniu i zacieśnieniu więzi
międzyszkolnych. Prasa będzie zachwycona kiedy pokaże się jej, że
to rzeczywiście tak działa i krwawy spektakl turniejowy nie jest
jedynym celem tej całej szopki.
– Nie pomogę ci w realizacji planu,
jakikolwiek on jest. Nie wiem nawet dlaczego choćby przez chwilę
sądziłeś, że zechcę ci pomóc w tym całym absurdzie. Jeżeli to
wszystko to wyjdź i nie waż się więcej tutaj przychodzić.
– Nie. Jesteś mi coś winny Cadanie
i w tej kwestii nie odpuszczę. Proszę cię tylko o to. O nic
więcej. Wiem, że jesteś w stanie to zrobić i to bez większego
wysiłku.
– Nic nie jestem ci winien! Jak w
ogóle śmiesz nawiązywać do tamtej sprawy!
– Naprawdę sądzisz, że nie jesteś
mi niczego winien? – twarz Beery’ego przez moment stała się
napięta. Po chwili obaj wstali mierząc się wzrokiem. Herbert
wreszcie zdecydował się przerwać ten cichy pojedynek i powiedział:
– Spójrz mi w oczy i powtórz to co już wcześniej powiedziałeś
Cadanie. Obaj doskonale wiemy, że to ty mnie zdradziłeś. Jeżeli
jest inaczej, powiedz to głośno.
Beery obserwował twarz przeciwnika w
milczeniu i już po chwili zarejestrował w oczach tamtego poczucie
winy. Mimo, że przewidywał również taki rozwój sytuacji, to
jednak poczuł się mocno niepewnie. Spodziewał się raczej, że
Reid natychmiast zaprzeczy. Zamiast tego cisza pomiędzy nimi zaczęła
robić się coraz bardziej napięta. Widział, że Cadanem targają
silne emocje. Dawniej Reid nie wytrzymałby naporu i rzucił się na
niego. Teraz przymknął na chwilę oczy, jakby chciał zebrać
myśli. To była pierwsza dostrzegalna różnica między osobą,
którą Herbert znał kiedyś, a tą którą widział teraz. Pewnie
różnic było więcej, ale równocześnie Cadan był też w dużej
mierze człowiekiem, którego znał dawniej, dlatego miał nadzieję,
że przychyli się mimo wszystko do tej nieszkodliwej prośby. Co
prawda spodziewał się, że ta pierwsza długa rozmowa po latach
będzie łatwiejsza, ale nie było już odwrotu. Musiał brnąć w
nią dalej i wprowadzić w życie to co zamierzał.
W duchu przeklinał się za te
wszystkie myśli, które przelatywały mu przez głowę, kiedy
patrzył na tego zagubionego drania, który zrobił mu tyle złego.
Nie mógł powstrzymać uczuć, które zaczęły napływać lawinowo
budząc coś, co było zamknięte szczelnie przez lata. Lata,
podczas których był zajęty hodowaniem nienawiści do całego
świata z Gellertem i Cadanem na czele. Po raz pierwszy od bardzo
długiego czasu nie zastanawiał się nad tym co robi. Pochylił się
i złożył na ustach Reida lekki pocałunek. Natychmiast się
odsunął, nie mogąc uwierzyć w to, co właśnie uczynił. Mina
stojącego naprzeciw odzwierciadlała dokładnie te same emocje.
Beery wykonał głęboki wdech, by się opanować i starając się
brzmieć spokojnie, podał nazwiska uczniów, którzy chciałby, żeby
siedzieli ze sobą. Krótko się pożegnał i natychmiast opuścił
pomieszczenie.
Po wyjściu intruza Cadan opadł na
krzesło, nie mogąc zebrać myśli. Jego ręka bezwiednie dotknęła
ust, które przed chwilą musnął swoimi Herbert. Zdał sobie sprawę
z tego co się zdarzyło i ogarnęła go wściekłość. Nie miał
się na kim wyładować, więc ucierpiały dokumenty i księgi leżące
na biurku. Jednym ruchem zgarnął je na podłogę, gdzie wylądowały
z szelestem i łoskotem opraw. To nie miało tak wyglądać. Miał mu
powiedzieć wprost w oczy, że nie jest mu nic winien. Nic z tego.
Nie był w stanie. Słowa ugrzęzły mu w gardle. Demony przeszłości
powróciły wraz z przybyciem osoby, za której śmierć obwiniał
się latami. Ukrył twarz w dłoniach starając się opanować, a po
chwili wyszeptał cicho udręczonym głosem:
– Ty kretynie... po co wróciłeś...
Herbert czując mętlik w duszy podjął
decyzję, że jedynym lekarstwem w takim momencie może być praca.
Wiedział doskonale, że nic innego nie potrafi mu skuteczniej zająć
myśli niż jego ukochane rośliny. Tego właśnie w tej chwili
potrzebował by odzyskać równowagę i stabilność. Wszystko poszło
nie tak. Dał się ponieść jakiejś durnej chwili i wspomnieniom
ich związku z Cadanem. Na szczęście gdzieś w podświadomości
tkwiła wciąż zadra, czyli przypomnienie sobie tego jak się
rozstali. Bardzo żywy i niezbyt przyjemny obraz, o którym zamierzał
jak najszybciej zapomnieć. Nie chciał wspomnień z przeszłości.
Tamten rozdział uważał dotąd za definitywnie zamknięty, a tu
taka mało przyjemna niespodzianka. Niemiłe rozmyślania przerwał
mu widok siedzącego pod drzwiami jego biura Arena. W duchu ucieszył
się, bo widok chłopaka, mimo że sugerujący jakieś kłopoty
zwiastował także pojawienie się innych spraw niż demony
przeszłości, które go zaczęły gnębić. Kiedy zatrzymał się
przy zielonookim chłopaku ten wstał i od razu rozpoczął:
– Profesorze, muszę z panem o czymś
porozmawiać.
– Jak dobrze, że to ty. Mam
nadzieję, że zajmiesz czymś moje myśli, bo mam zdecydowanie zły
humor. Nic nie poprawia nastroju lepiej niż rzeczy, które obaj
lubimy. Zapraszam – po tych słowach Beery odblokował drzwi i
przepuścił Arena przodem. Poprowadził chłopaka do kwater
prywatnych, które znajdowały się z tyłu, za oficjalnym biurem.
– Oh... nie sądziłem profesorze, że
tak szybko uda się panu zrobić z tego miejsca dżunglę. Jeszcze
trochę i zacznie przypominać pana kwatery w Hogwarcie. To jedyna
rzecz stała i bardzo znajoma. Zły dzień? Wygląda pan... jakoś
inaczej? Coś się stało?
– Demony przeszłości Arenie, z
którymi jak się okazało nie do końca się rozprawiłem –
westchnął siadając na jednym z foteli i wskazując chłopakowi
drugi ręką. Sprawdził godzinę, przyjrzał się uważniej uczniowi
i zasugerował: – Nie powinieneś mieć teraz Eliksirów?
– Cóż... to jeden z powodów, dla
których tutaj jestem – odpowiedział chłopak momentalnie
pochmurniejąc, co nie uszło uwadze Beery'ego. – Lucas Bennet
okazał się totalnym bałwanem i wyrzucił mnie z klasy mówiąc, że
mam wrócić dopiero gdy odzyskam magię. Stwierdził, że używanie
mugolskiego sprzętu narusza zasady obowiązujące w tej szkole.
Wyobraża pan to sobie?
– To jest… zaskakujące...
nauczyciele zostali powiadomieni o twojej przypadłości. To przykre.
Myślałem, że odnajdziecie raczej łatwo platformę porozumienia,
choćby z racji wspólnych zainteresowań i pasji. Jak to się w
ogóle stało? Opowiedz mi wszystko. Muszę zrozumieć, żeby móc
coś w tej sprawie zdziałać.
Aren zgodnie z życzeniem Herberta
opowiedział wydarzenia z lekcji Eliksirów z drobnymi szczegółami.
Najwidoczniej gotowało się w nim jeszcze sporo negatywnych emocji,
bo mówił z przejęciem i wielkim zaangażowaniem. Chłopaka
pocieszył fakt, że Beery w całej rozciągłości podzielał jego
wszystkie uczucia i był równie oburzony postępowaniem tutejszego
profesora Eliksirów jak on sam. Właściwie reagował tak, jakby
cała sprawa dotknęła go osobiście. Wyżalenie się i odnalezienie
pełnego zrozumienia, wpłynęło na Arena uspokajająco i
oczyszczająco. Buzujące w nim emocje ucichły i mógł zacząć
myśleć logicznie.
– Porozmawiam osobiście z
nauczycielem Eliksirów. Postaram się o to, żeby przywrócił cię
do klasy.
– Nie przekroczę progu tego
pomieszczenia, dopóki ten bałwan mnie nie przeprosi. Skoro
rzeczywiście wiedział, że nie mogę korzystać z magii, to
dlaczego mnie tak potraktował? Niemniej głupio byłoby nie zaliczyć
przez niego Eliksirów. Zamierzałem z tym przedmiotem związać
swoją przyszłość. Nie mogę go oblać, a ten…
– Hmm... To faktycznie byłoby co
najmniej niedorzeczne zwłaszcza, że obaj z Horacym wiemy, że
jesteś prawdziwym geniuszem w tej dziedzinie. Ani mi się waż teraz
zaprzeczać – dodał widząc, że Aren otwiera usta, żeby coś
powiedzieć. Kiedy chłopak zrezygnował, Beery kontynuował: –
Porozmawiam z Bennetem o innym sposobie zaliczenia przez ciebie tego
przedmiotu. Muszę też ustalić skąd jego gwałtowna reakcja i jak
wyobrażał sobie twoją pracę w klasie bez mugolskich pomocy już
wtedy, kiedy pierwszy raz usłyszał o problemach z magią. Powinien
już wówczas załatwić tą sprawę i przedyskutować własne
obiekcje, a nie wyżywać się na tobie. To co zrobił było
perfidne. Nie musisz się o to martwić Arenie, użyję wszystkich
dostępnych mi sposobów, by tą sprawę rozwiązać ze skutkiem
pozytywnym dla ciebie – po tych słowach Beery uśmiechnął się w
dosyć mroczny sposób, a Grey przez moment poczuł się tak, jakby
widział zupełnie innego człowieka. Odpowiedział jednak spokojnie,
a nawet z nadzieją w głosie:
– Będę wdzięczny profesorze. Sam
nic w tej sprawie nie jestem w stanie zdziałać. Obiecuję jednak,
że postaram się udowodnić temu… Bennetowi, że mylił się co do
mnie, Może nawet pożałuje swojej decyzji.
– Dobrze. Wobec tego tą sprawę
uważam za omówioną. Czy miałeś do mnie jeszcze coś, bo
odniosłem wrażenie, że to nie było wszystko? – zapytał
nauczyciel stawiając na stoliku filiżanki pełne parującego naparu
z melisy najwyraźniej uważając, że uspokajające działanie tego
zioła przyda się im obu. Aren wziął głęboki oddech zaciągając
się aromatem i uśmiechnął się wesoło, po czym wrócił do
rozmowy:
– Tak, mam prośbę. Przyszedłem po
owoce ligustra pospolitego. Chciałbym kontynuować nasze testy z
substancjami trującymi. Prawdę mówiąc chciałbym spróbować
czegoś innego niż tylko rośliny.
– Właściwie moglibyśmy kontynuować
w międzyczasie. Skłamałbym gdybym nie przyznał, że myślałem o
jadzie zwierząt. Myślę jednak, że na to za wcześnie. I nie, nie
każ mi powtarzać tego co mówiłem przed przybyciem tutaj.
– Doskonale to pamiętam profesorze.
Z drugiej strony… w zaistniałych okolicznościach, muszę
wykorzystać wszystko co mam podczas Turnieju. Prawda jest taka, że
do dyspozycji pozostają mi tylko eliksiry i zielarstwo. Proszę
chociaż o tym pomyśleć. Ja... – w tym momencie Aren zawahał się
w widoczny sposób i lekko zagryzł wargę. Chwilę później podjął
jednak decyzję i z pewną determinacją wypisaną na twarzy
kontynuował: – udało mi się przeżyć dwa razy zatrucie jadem
akromantuli. Po raz pierwszy została mi wstrzyknięta bezpośrednio
przez pająka. Za drugim razem sam ją zażyłem przyjmując całą
fiolkę... – szok na twarzy Herberta mówił dużo. Nauczyciel po
chwili ciszy widocznie nie zebrał jeszcze do końca myśli, bo
wyjąkał patrząc wciąż na ucznia:
– Całą... fiolkę?
– Co prawda powaliło mnie to na
ponad tydzień, ale jak widać przeżyłem. Nie mówię, że musimy
od razu zaczynać od naprawdę groźnych trucizn, ale mimo wszystko
zacznijmy. Przecież jadów, wbrew temu co się sądzi, nie
wykorzystuje się tylko do tworzenia trucizn, ale przy odpowiednich
dawkach, manewrach i proporcjach można z nich uzyskać mikstury
działające pozytywnie. To jest właśnie to, czego potrzebuję.
Beery wciąż jeszcze nie wyszedł z
zaskoczenia, ale jego umysł działał już sprawnie. Gdzieś w
środku trwało w nim zdumienie, że ten chłopak wciąż jeszcze
przed nim stoi. Nawet przez chwilę nie starał się sobie wyobrażać
jak doszło do tego, że akromantula zaserwowała Arenowi dawkę
jadu. Jak on to przetrwał? Nie mieściło się to w głowie. Poczuł
jednak również jakieś ciepłe uczucie, które po zastanowieniu
połączył z faktem, że uczeń mu zaufał i podzielił się z nim
bardzo osobistymi przeżyciami. Po takich rewelacjach nie było
właściwie argumentów by się sprzeciwiać, ale nadal nie zamierzał
rezygnować ze swoich obwarowań i zabezpieczeń podczas
przeprowadzania testów:
– Muszę to przemyśleć. Jeżeli
zdecyduję się na inne substancje niż roślinne, muszę zrobić
rozpoznanie, gdzie i jak mogę się w nie zaopatrzyć. Jak wiesz nie
jest to proste i chwilę może potrwać. W końcu większość jadów
jest nielegalna... Zanim jednak wyrażę zgodę, chcę wiedzieć
dlaczego zażyłeś jad akromantuli z własnej woli. Czy był to
przypadek przy produkcji jakiegoś eliksiru?
– Nie... zrobiłem to pod wpływem
chwili. W ciągu kilku minut cały mój świat runął. Wszystko w co
wierzyłem okazało się jedną wielką farsą. Chciałem o tym
zapomnieć. Nie czuć bólu, który pożerał mnie od środka coraz
bardziej i bardziej...
Beery musiał na chwile przymknąć
oczy. To co przeżywał Aren brzmiało bardzo znajomo. Kolejny demon
przeszłości. W końcu przecież on sam w momencie kiedy został
zdradzony, czuł podobnie. Co prawda był wtedy starszy niż Aren i
może z tego powodu nie zamierzał popełniać samobójstwa, ale
miewał takie myśli i nie dziwił się chłopcu. Otworzył oczy i
ujrzał zmieszanie na twarzy zielonookiego chłopaka, więc zapytał:
– Rozumiem, że w obecnej chwili nie
myślisz o tym, by zrobić to ponownie?
– Oczywiście, że nie. Doszedłem do
wniosku, że jakkolwiek rzeczywiście bolesne i dołujące, to jednak
te przeżycia nie były warte mojego istnienia. Wiem, że to co
powiedziałem trochę źle zabrzmiało, ale pogodziłem się już
z... tamtym – chłopak ujął w dłoń filiżankę z naparem, upił
mały łyczek i zmarszczył brwi zadając zupełnie nie związane ze
sprawą pytanie: – Profesorze, czy ma pan może cukier?
To pytanie sprawiło, że Herbert
uśmiechnął się półgębkiem. Wstał i po chwili podał Arenowi
cukiernicę. Zapomniał przez to wszystko o cukrze, ale musiał
przyznać, że już jakiś czas temu przestała go szokować ilość
słodyczy, której Grey używał do poprawiania smaku swoich napojów.
Przez długi czas ten fakt wydawał się Herbertowi niepojęty.
Właściwie przed chwilą doszedł do wniosku, że z pewnością
jest to jeden ze środków, które pozwalają temu uczniowi trwać
mimo różnorakich przeciwności losu.
Za każdym razem, kiedy Beery
dowiadywał się czegoś o przeszłym życiu Arena jego zaskoczenie,
a nawet przerażenie rosło. Zastanawiał się jakim cudem ten
chłopak mimo wszystko pozostał sobą. Nawet te marne strzępki
informacji przekonywały, że Grey nie miał słodkiego dzieciństwa.
Łatwo mógł przeobrazić się pod wpływem tak drastycznych bodźców
w zgoła inną osobę. Herbert skonstatował, że jego plany wobec
chłopaka diametralnie się zmieniały, wraz z bliższym poznawaniem
Arena. Wciąż jednak pozostawało pytanie zasadnicze… Co łączy
Arena i Gellerta? I kolejne, które z tego wynikało. Jak
zareagowałby Grey, gdyby dowiedział się co łączyło Grindelwalda
i jego, Beery’ego. Nad tym należało zacząć pracować.
To właśnie był jeden z powodów, dla
których on sam się tutaj znalazł. Innym, była zwyczajna chęć
pomocy. Zdawał sobie sprawę z jednego. Po takich przejściach z
pewnością trudno jest zdobyć i utrzymać zaufanie chłopaka.
Teraz, kiedy już je uzyskał, przynajmniej na tyle na ile Grey
zechciał mu go udzielić, musiał postępować ostrożnie i
subtelnie. Inaczej bardzo łatwo może je stracić. Tego zdecydowanie
nie chciał. Polubił chłopaka, świetnie się dogadywali. Młody
był błyskotliwy i dzięki niemu Herbert widział, że sam naprawę
się rozwijał.
Zamyślenie przerwał mu Aren:
– Następne zajęcia mam z Cadanem
Reidem. Na co muszę się przygotować profesorze? Znał go pan, więc
może udzieli mi pan jakiejś podpowiedzi? Wolałbym nie wylatywać z
każdej lekcji przez to, że nie mogę korzystać z magii.
– Nie sądzę, by inni profesorowie
również nie dosłyszeli tej istotnej przecież informacji tak jak
Bennet, ale oczywiście każda pomoc się przyda. Co do Reida…
ostatnio widziałem go kilka lat temu. Był wtedy strasznie narwany i
łatwo się denerwował. Mimo to był bardzo sumienny i jeżeli dążył
do jakiegoś celu, nie było niczego ani nikogo kto mógł go
powstrzymać. Sądzę, że możesz się od niego dużo nauczyć.
Doradzam jednak panowanie nad językiem. Czasem warto niektóre
rzeczy i sytuacje przemilczeć.
– Rozumiem i dziękuję. To powinno
być pomocne. Postaram się zastosować. A teraz, ponieważ jest
jeszcze sporo czasu… mam ciekawe spostrzeżenia na temat parzących
sideł które mi pan dostarczył...
Temat, w którym obaj czuli się
najlepiej i mogli na jakiś czas zapomnieć o dzisiejszych
problemach, pochłonął ich do momentu, kiedy Aren musiał już iść
na zajęcia.
***
Ta lekcja również była z Hogwartem
jak zauważył Collins sprawdzając plan na pergaminie i udając się
do sali, w której wcześniej odbywały się zajęcia z
czarnoksięstwa. Wciąż była pusta, ale spodziewał się tego, bo
do rozpoczęcia pozostało jeszcze trochę czasu. Nie chciał wracać
do swoich kwater, bo był tam na pewno Evan, a ostatnio bardzo źle
działał na jego nerwy.
Od spotkania z trzecim uczestnikiem
Hogwartu na tarasie, Liam źle sypiał. Za każdym razem gdy zapadał
w sen śnił o czymś ważnym… istotnym. Męczyło go to, ale przez
jakiś czas nie potrafił nawet określić czego rzecz dotyczyła. Z
dzisiejszej nocy zapamiętał jednak jedną osobę, która pojawiała
się w jego widzeniach za każdym razem. Tym człowiekiem był Aren
Grey. Te przeklęte oczy w kolorze Avady zaczęły go prześladować
od momentu, gdy ich dłonie się dotknęły i miał wizję. Jak widać
na tamtej wizji się nie skończyło, co było ewenementem w jego
doświadczeniach.
To było coś nowego. Odkąd pamiętał,
wizje dotyczyły osób postronnych. Po raz pierwszy widział siebie.
W dodatku aż dwa razy w ciągu zaledwie chwili. Za każdym razem z
tą samą osobą. To musiało coś znaczyć. Chciał ponownie
poprosić Greya o kontakt fizyczny, choćby dotknięcie dłoni, ale
napotkał niespodziewaną przeszkodę w postaci Samuela Relina.
Prawdę mówiąc był zaskoczony, że byli z Arenem przyjaciółmi.
Przez chwilę nawet w to wątpił. Przekonało go jednak o tym
zachowanie Relina. Diametralnie różniło się od tego, co pokazywał
od lat w Instytucie. Widział to praktycznie każdy.
Kiedy Samuel został wybrany do
Turnieju Wright był wściekły, ale bardzo szybko przemyślał
sprawę, zresztą z pomocą jego samego i doszedł do wniosku, że
atuty Relina da się wykorzystać. Collins zastanawiał się tylko co
sprawiało, że za każdym razem kiedy tylko myślał o swojej pomocy
Evanowi w tej sprawie, czuł się źle. Miał poczucie, że
wykorzystuje osobę Greya. To nie było logiczne. Doszedł wreszcie
do wniosku, że ta wizja wstrząsnęła nim bardziej niż
przypuszczał. Pewnie dlatego, że nawet we własnych wyobrażeniach
nigdy nie widział siebie tak bardzo szczerego i prawdziwego jak
wtedy z Arenem...
Westchnął kładąc głowę na
przedramionach. Był tak bardzo zmęczony, a jeszcze czekała go
Transmutacja. Co prawda tym razem tylko w gronie uczniów Ilvermorny,
ale jednak. Dziś na Eliksirach był tak bardzo świadomy obecności
zielonookiego, że w pewnym momencie naprawdę miał tego dość.
Przeczuwał również, że Grey nie został wyrzucony z zajęć z
powodu, który wymienił Bennet. To było właściwie oczywiste.
Profesor w ten sposób wymierzył cios Samuelowi, który zdał sobie
z tego sprawę ze sporym opóźnieniem. Grey już wtedy opuścił
klasę.
Relin został po lekcji zapewne po to,
żeby porozmawiać z profesorem i Liam wiedział doskonale, że nie
stało się to przypadkowo. Miało ewidentnie związek z Greyem, bo
innej przyczyny nie było. Na chwilę obecną to nie było jego
zmartwienie. Miał wystarczająco dużo własnych. Zamknął na
chwilę oczy, starając się wyciszyć. Czuł jak powoli jego umysł
ogarnia senność. Nie mógł jednak przecież tu zasnąć, otworzył
więc oczy i wyczuł bardziej niż zobaczył ruch z lewej strony
– Expelliarmus! – rzucił
odruchowo. Osoba, która tam stała błyskawicznie się uchyliła i
zaklęcie ominęło ją dosłownie o cal.
– Merlinie... Zwariowałeś! O mało
nie oberwałem – wykrzyknął ten w kogo celował i Liam ze
zdumieniem zidentyfikował w tej osobie Arena.
– Sam jesteś sobie winny. Kto o
zdrowych zmysłach zakrada się w taki sposób? – odciął się
odruchowo, równocześnie wymierzając sobie mentalnego kopniaka.
Znów zaczyna rozmowę nie tak jak trzeba. W ten sposób nie ma mowy,
by mógł porozmawiać z Greyem na neutralnym gruncie.
– Myślałem że śpisz. Nie chciałem
cię obudzić. To wszystko. Czy wszyscy w Durmstrangu mają jakąś
paranoję? Wydaje się wam, że każdy tylko czyha na wasze życie?
– To nie Hogwart, gdzie jak widać
obowiązują inne zasady. Tutaj wszystkie spory załatwiamy za pomocą
różdżki, dlatego czujność jest w cenie. Cóż, ciebie to nie
dotyczy jak sądzę – odparł bez śladu złośliwości, zupełnie
normalnym tonem, ale ze zdumieniem zauważył, że to co powiedział
zostało odebrane wyraźnie jako obelga. Błyszczące z gniewu
zielone oczy tylko go w tym upewniły.
– Nie lekceważ mnie tylko dlatego,
że nie mogę w tej chwili używać magii.
– To trudne zważywszy na fakt, że
za każdym razem kiedy próbuję sobie wyobrazić, że możesz mi
zaszkodzić, nie potrafię. Być może masz jakieś ukryte atuty, ale
ja ich na chwilę obecną nie widzę – tym razem Liam postawił na
szczerość, utrzymując jednak wcześniejszy ton. To też jednak nie
podziałało pojednawczo, o czym przekonało go ciemniejące, zielone
spojrzenie i znowu musiał się zastanowić, gdzie popełnił błąd.
To było trudne.
– Zawsze tak się odzywasz do nowo
poznanych osób? Od początku tylko mnie obrażasz. Myślałem, że
być może to się zmieni, gdy podałeś mi rękę, a nawet
wyleczyłeś. Teraz widzę, że wracamy do punktu wyjścia. Nie wróżę
ci w przyszłości zbyt wielu znajomych.
– Czy ja cię teraz obrażałem? –
zapytał Collins autentycznie zaskoczony, czym zdumiał w widoczny
sposób adwersarza. Po chwili niepewnie, by znowu nie urazić
zielonookiego spróbował dodać: – Nie miałem tego na myśli,
myślałem że... – przerwał jednak zagryzając nerwowo wargę i
gorączkowo zastanawiając się co powinien powiedzieć. W głowie
miał pustkę. Nie przywykł do innych wypowiedzi, niż obrona
własnej osoby, obojętność czy też odpowiadanie na ataki.
Aren nie wiedział co ma począć ze
stojącym naprzeciw chłopakiem. On naprawdę był zaskoczony faktem,
że odebrał jego wypowiedzi jako szyderstwo. Widać było, że
zdziwienie jest autentyczne. Jak można kogoś obrażać nie zdając
sobie z tego sprawy? Najwyraźniej można. Teraz Liam dla odmiany
wyglądał na nieco zagubionego, jakby zastanawiał się co powinien
powiedzieć. Aren po chwili doszedł do wniosku, że Collins ma
poważny problem z komunikacją z innymi. Zachowywał się w rozmowie
z nim tak, jakby miał ze sobą jakiś konflikt wewnętrzny. To było
niepojęte. W końcu Liam widocznie doszedł do tego w jaki sposób
chce przekazać to co myśli, bo ostrożnie rzucił:
– Myślałem, że jeżeli będę
szczery to będzie w porządku. Być może nie przemyślałem tego
zbyt dobrze...
– Oh... być może zareagowałem zbyt
emocjonalnie... – cisza po tych stwierdzeniach przedłużała się,
aż wreszcie Liam zaproponował:
– Czy będzie dla ciebie problemem,
jeżeli cię dotknę? Chciałbym coś sprawdzić, a wymaga to dotyku.
Pozwolisz?
– Czy to jakieś zaklęcie? –
zapytał nieufnie Aren, patrząc na wyciągniętą dłoń i cofając
się nieznacznie do tyłu.
– Nie, to nie ma nic wspólnego z
magią. Nie mogę jednak tego wyjaśnić. Poczekaj, schowam różdżkę.
– W momencie kiedy zamierzał już to zrobić, Aren usłyszał za
sobą znajomy głos:
– Expulso!
Pierwsze co poczuł to pchnięcie
dłoni, która jeszcze chwilę temu była do niego wyciągnięta.
Chwilę później zobaczył jak Liama trafia zaklęcie i chłopak
uderza w ścianę z łoskotem. Dosyć szybko się pozbierał, mierząc
różdżką w osobę, którą Grey już wcześniej, po głosie,
zidentyfikował jako Samuela. Odwrócił się więc w stronę Relina.
Żółtooki chłopak miał wyraz twarzy, którego jeszcze u niego nie
widział. Widniało w niej pełne potępienie dla Collins'a. Pytanie
było tylko dlaczego? Zanim jednak zdążył cokolwiek zrobić jego
osoba została przysłonięta ciałem Samuela i padło pytanie:
– Co próbowałeś zrobić Arenowi?
Myślisz, że skoro jesteśmy w jednej drużynie puszczę to płazem?
– w głosie Relina pobrzmiewało prawdziwe warknięcie i Grey
pomyślał, że Samuel musi być naprawdę wściekły.
– Chyba nie sądzisz, że będę
mierzył różdżką w osobę, która jest niemal charłakiem. A to
co chciałem zrobić nie jest twoją pieprzoną sprawą. Nic mnie on
nie obchodzi.
„… Widzę, że znowu wracamy do
punktu wyjścia… ” pomyślał mimochodem Aren słysząc słowa
Liama, ale równocześnie zdołał zauważyć istotną różnicę w
tonie głosu chłopaka. Do niego mówił znacznie łagodniejszym
tonem. Na tarasie niby brzmiał ostrzej, ale podobnie. To było
interesujące. Aren stwierdził, że prawdopodobnie znalazł sposób,
by odróżnić emocje i zamiary wyrażone głosem Collinsa. To było
już dużo i pozwalało…
Nie dokończył własnej myśli,
ponieważ usłyszał dźwięk otwieranych drzwi i w sali pojawił się
profesor Reid. Nauczyciel przemierzał salę w ciszy, unosząc lekko
brwi na widok dwójki uczniów Durmstrangu mierzących w siebie
różdżkami. Jego wzrok przesunął się po całej scenie i spoczął
na Greyu, niefortunnie stojącym pośrodku tego bałaganu. Nauczyciel
skrzywił się znacząco, co raczej nie zwiastowało niczego dobrego.
Już chwilę później zielonooki chłopak wiedział, że to nie
koniec:
– Aren? Na Merlina, co się dzieje?!
– usłyszał od strony wejścia głos Avery’ego i kiedy tam
zerknął ujrzał całą grupę, wraz z Tomem wchodzącą do klasy.
Kiedy spojrzenie Arena spotkało wzrok
Riddle'a wiedział, że on tego tak nie zostawi. Niemal czuł
zbliżającą się awanturę. Podobne odczucia miał, kiedy zerknął
na Abraxasa. Mogło być tylko gorzej. Los uwielbiał sobie z niego
kpić.
Tom przez dłuższy
czas jaki dzielił Eliksiry od zajęć Obrony nie widział Arena.
Podejrzewał, że chłopakiem mocno wstrząsnęły wydarzenia na
Eliksirach. Wcześniej był przecież mocno podekscytowany i radosny.
Czekał na lekcje z Bennetem i właściwie o niczym innym nie mówił,
choćby na śniadaniu w rozmowie z Abraxasem. Kiedy tak rozmyślał,
zaczęło mu być nawet żal zielonookiego. A tu nagle niespodzianka.
Weszli z grupą do sali, gdzie miały
się odbyć zajęcia z Obrony i co zastali? Arena stojącego pośród
starcia dwóch uczniów Instytutu. Tom nie martwiłby się zupełnie
samą walką między uczestnikami Turnieju z Durmstrangu. Wewnętrzna
niezgoda raczej działała na korzyść przeciwników, ale nie w
momencie, kiedy wśród tego wszystkiego znajdował się Aren.
Ponieważ jednym z walczących był Relin, można było przypuszczać,
że wstawił się za zielonookim, czyli jak zawsze Grey wplątał się
w kłopoty.
Profesor ostro
wypytywał Collinsa o powody walki. Liam starał się oględnie
wyjaśnić jakoś sytuację, a Aren stojąc z boku przymknął na
moment oczy i wyszeptał:
– Cholerne piekło... – z braku
zajęcia wsłuchiwał się w głos Collinsa i automatycznie zauważył,
że tym razem jego ton przypominał ten, jakim zwracał się do
Wrighta. Neutralny, nie wyrażający kompletnie niczego.
W tym czasie do klasy zaczęli
przybywać pozostali uczniowie, rozglądając się z
zainteresowaniem. Reid nie pozwolił ich trójce zająć swoich
miejsc, więc stali pośrodku, wzbudzając powszechne
zainteresowanie. Aren przyjmował to z absolutnym spokojem. Miał już
przecież praktykę w ignorowaniu spojrzeń. Wreszcie wszyscy
uczniowie zajęli już swoje miejsca. Zielonooki chłopak zauważył,
że usiedli w takiej samej konfiguracji jak na Eliksirach, choć tym
razem ławki były podwójne. Kiedy ucichło, profesor zaczął
powoli, obserwując jednak dokładnie każdego z uczniów:
– Od dziś będziecie siadać i
pracować w parach uczeń Hogwartu – uczeń Durmstrangu. Podobnie
będzie na lekcjach z Ilvermorny. Ustaliliśmy to wraz z innymi
opiekunami uczniów goszczących u nas i nauczycielami tej szkoły,
widząc jak się od siebie dystansujecie. To nie robi dobrego
wrażenia w oczach społeczności magicznej, która w obecnych
czasach chce się zjednoczyć. W celu uniknięcia niepotrzebnego
zamieszania pozostaniecie w parach jakie za chwilę ustalimy, na
wszystkich wspólnie odbywanych zajęciach. W związku z tym… osoby
z Hogwartu, które siedzą przy oknie z lewej przesiądą się do
osób z Instytutu z prawej przy oknie. Środkowe rzędy będą
siadały z osobami po sąsiedzku. Proszę bardzo, przesiadacie się.
Wszyscy uczniowie, zaskoczeni tym
obrotem spraw przez chwilę siedzieli nieruchomo jakby nie byli
pewni, czy to nie jest jakiś żart. Po chwili coś zmieniło się w
spojrzeniu profesora Reida. Na ten specyficzny błysk, czy też wyraz
oczu, natychmiast zareagowali uczniowie z Durmstrangu. Widać było,
że nikt nie był zadowolony z sytuacji, ale też nikt nie odważył
się oponować.
W odpowiedzi usłyszał:
– Doskonale. Jak już wspomniałem
tak samo siedzicie na wszystkich innych zajęciach. A teraz wy.
Relin, zajmiesz wolne miejsce z przodu z panem Malfoyem. Po lekcjach
porozmawiamy o twojej karze. Collins, Grey wolna ławka z tyłu.
– Dlaczego nie mogę siedzieć i
pracować z Arenem? Zrobię to całkowicie dobrowolnie – próbował
negocjować Relin, ale odniosło to mizerny skutek.
– Potraktuj to jako część swojej
kary za atakowanie osoby z własnej drużyny. Nie myśl sobie, że
będę przymykać oko na twoje zachowanie. Hogwart to nie tylko Aren
Grey. Są też inni uczniowie tej szkoły, których warto poznać. Na
tym zakończymy jednak tą dyskusję. Zajmijcie swoje miejsca. Jeżeli
usłyszę jeszcze słowo na ten temat zapewniam, że zaliczenie tego
przedmiotu będzie dla was bardzo utrudnione. Więc? Jakieś kolejne
obiekcje? Jak widzę nie ma żadnych i możemy zaczynać wobec tego
zajęcia.
Nauczyciel płynnie przeszedł do
prowadzenia lekcji. Najpierw przedstawił siebie i krótko zarysował
metodę prowadzenia zajęć. Mówił nie tylko do uczniów Hogwartu,
ale i do swoich, którzy najlepiej orientowali się w tym jak bardzo
zmienił sposób prowadzenia zajęć. W ten sposób dawał im również
znać, że oni tak samo muszą się do tego dostosować. Następnie
przeszedł do aktualnej lekcji.
Na początek postanowił poprowadzić
zajęcia z użyciem zaklęcia tarczy. Był to doskonały sprawdzian
potencjału bojowego i siły magicznej uczniów Hogwartu. Zastrzegł,
że obowiązuje zakaz używania klątw. Oczywiście było to
upomnienie zwrócone głównie do uczniów Instytutu. Niby powinni
już o tym wiedzieć, bo omawiał z nimi te zasady dużo wcześniej,
jeszcze przed przyjazdem gości z innych szkół, ale wolał im
przypomnieć. Poza tym nie wiedział co kryją w sobie uczniowie
Hogwartu. W większości byli to członkowie domu Slytherina, a jak
się dowiedział, uczniowie tego domu byli łudząco podobni
charakterowo i w sposobie zachowania do uczniów Durmstrangu. Ukryte
atuty i umiejętności były więc jak najbardziej możliwe. Co
prawda widział wśród nich pewien wyjątek, ale jak powszechnie
wiadomo wyjątki potwierdzają regułę.
Po krótkim wstępie nauczyciel nakazał
przygotować klasę do ćwiczeń. Kiedy uczniowie to robili, jego
wzrok mimochodem powędrował na tył klasy i spoczął na Arenie
Greyu i Liamie Collinsie. Wciąż zastanawiało go dlaczego Herbert
poprosił o sparowanie tej dwójki. Jak do tej pory nie mógł wpaść
na żadną odpowiedź. Gorzej, bo nie znalazł nawet poszlaki co
planuje Beery. Irytowało go to nawet bardziej niż fakt, że zgodził
się brać udział w tym tajemniczym planie. Zdecydował się na to
tylko i wyłącznie dlatego, że miał nadzieję na definitywny
koniec powrotów myślami i w rozmowach do tamtego czasu. Do
przeszłości. Miał nadzieję, że tak będzie rzeczywiście. Z
drugiej jednak strony... Nie! Nie było drugiej strony! Te myśli nie
były odpowiednie na obecną chwilę.
Uczniowie rozpoczęli już nakazane
ćwiczenia, więc było na czym skupić myśli. Już na pierwszy rzut
oka dostrzegł kilka interesujących osób. Wszystkie trzymały się
blisko z głównym uczestnikiem Turnieju z Hogwartu Tomem Riddle'm.
Sam Riddle wydawał się być dość znudzony, utrzymując przed sobą
idealną tarczę, podczas gdy osoba z jego pary dwoiła się i
troiła, by ją przebić. Czujnemu oku Reida nie umknęło, że w
salwie uroków poleciało również kilka klątw, które zresztą w
żaden sposób nie zachwiały obroną Riddle'a. Interesujące... Był
pewien, że Gellert z pewnością zwróci uwagę na tego chłopaka,
ale warto będzie obserwować go w trakcie zajęć, by móc zdać
dokładny raport w razie zapytania.
Tom zastanawiał
się intensywnie nad faktem przetasowania uczniów i właściwie
zmuszenia ich do współpracy międzyszkolnej. Oficjalnie podany
powód był oczywiście możliwy do przyjęcia, ale jakoś podskórnie
czuł, że jest w tym coś jeszcze. Utrzymywanie tarczy nie było dla
niego jakimś większym wysiłkiem. Uczeń, który ją testował
posuwał się do dość desperackich kroków i klątw, niewątpliwie
zauważonych, ale pominiętych milczeniem przez nauczyciela.
Myśli Riddle’a powędrowały ku jego
zielonookiemu utrapieniu. Grey wylądował z drugim uczestnikiem
Turnieju z Instytutu. To było kłopotliwe tym bardziej, że
wcześniej przecież obaj uczestniczyli w jakimś starciu. Teraz
jednak wydawali się współpracować całkiem znośnie, a raczej nie
zamienili ze sobą żadnego słowa, czyli jakoś się chyba
tolerowali. Było to pocieszające. Skupił się znowu na uczniu,
który wciąż próbował pokonać jego tarczę, kiedy zauważył
ruch Reida.
Profesor ruszył
przez salę obserwując i wymijając ćwiczące pary, a ostatecznie
zmierzając do Greya i Collinsa, którzy siedzieli z niemrawymi
minami obserwując innych. Kiedy dotarł do nich Liam podniósł się
ze swojego miejsca, zgodnie z ustalonymi standardami, a po chwili
dołączył do niego uczeń Hogwartu. Już wcześniej dyskutowali z
nauczycielami w jaki sposób oceniać ucznia, który nie może
posługiwać się magią. W końcu większość zajęć w szkole
magii to zajęcia w całości, albo w części praktyczne. Beery
zrelacjonował jak się to dzieje w Hogwarcie i zasugerował, żeby
postępować podobnie. Tam Grey był przepytywany z materiału
zawartego w podręczniku i lekturach dodatkowych. Materiał dotyczył
samego na przykład zaklęcia, wymowy, ruchu ręki. Oczywiście
chłopak nie był w stanie zaprezentować go w praktyce, dlatego
ocena zawsze była obniżana o jeden stopień i tak miało być, aż
do momentu odzyskania przez niego dostępu do magii. Tak miało być
również w Durmstrangu.
Zaczął przepytywanie od standardowych
pytań, na które chłopak odpowiadał dobrze i rzeczowo. Wytłumaczył
istotę zaklęcia tarczy, omówił jego odmiany i zastosowania,
również te poboczne. To w zasadzie powinno wystarczyć, ale było
coś w tym chłopaku co nad wyraz irytowało nauczyciela. Właściwie
to nie, nie w samym uczniu. Nurtowała go prawdę mówiąc uwaga jaką
skupiał na chłopaku Herbert. Właśnie to popchnęło Cadana do
drążenia tematu i pogłębiania, aż zaczęli zahaczać o
informacje spoza podstawowego kanonu ksiąg. Kiedy Reid wkroczył z
pytaniem w obszar wiedzy, której chłopak nie byłby w stanie
uzyskać w dostępnej części instytutowej biblioteki, oczy
przepytywanego powiększyły się w zaskoczeniu, które można było
odczytać również na twarzy stojącego w milczeniu obok Collinsa.
Reid nie bardzo się tym przejął. Chciał pokazać uczniowi
Hogwartu jak mało wie, ile jeszcze musi się nauczyć i to nie
zawsze z dostępnych książek i do tego doprowadził. Poprzestał na
tym. Kazał zielonookiemu chłopakowi znaleźć odpowiedzi na
pytania, na które nie dał rady odpowiedzieć i poinstruował, że
podobny system odpytywania będzie stosowany wobec niego na każdej
kolejnej lekcji.
Dopiero kiedy Cadan skończył już z
Greyem zdał sobie sprawę, że zachowywał się jak nie on.
Właściwie we własnych oczach postąpił jak szczeniak wyżywając
się na niczemu nie winnym chłopaku. Sam ocenił, że już dawno
powinien wyrosnąć z takiego zachowania... Skoro jednak postawił
tak wysoko poprzeczkę, to przynajmniej dla pozoru musiał teraz
utrzymać ten standard, a jeżeli odpuszczać to w zawoalowany
sposób.
Z drugiej strony mógł to w pewien
sposób wykorzystać. Beery'emu zależało, by ta dwójka się do
siebie zbliżyła. Wciąż nie wiedział dlaczego, ale ten człowiek
rzadko robił coś bez wyraźniej przyczyny. Jeżeli ułatwi mu to
jeszcze bardziej, być może uda mu się dowiedzieć więcej na ten
temat. Może nawet uzyska odpowiedź na podstawowe pytanie, dlaczego
Herbert wrócił. Jego pojawienie się wprowadziło niemałe
zamieszanie w szeregach Grindelwalda. Najbardziej było to wyczuwalne
wśród osób, które były najbliżej Gellerta w czasach, gdy Beery
był jego prawą ręką. Reid powstrzymał wędrujące myśli,
wracając do rzeczywistości i dwóch uczniów wciąż karnie
stojących przed nim. Należało uregulować jeszcze jedną sprawę:
– Collins, oczekuję od ciebie tych
samych informacji. Pamiętaj, że pracujecie razem. Poinformuję
Evana, że w wolnej chwili ma za zadanie przećwiczyć z tobą
zaklęcia z lekcji. Radzę zanotować pytania, które wcześniej
zadałem. Nie zamierzam się powtarzać.
Po tych słowach nauczyciel odszedł i
do końca lekcji nie wrócił do tej dwójki kłopotliwych uczniów.
Nie wrócił, ale za to rozmyślał o nich sporo. O nich i o
Herbercie. Musiał dowiedzieć się jak to się stało, że Beery żył
i wrócił tutaj. To go męczyło i dręczyło najbardziej. Nie mógł
uwierzyć, że Gellert mógł popełnić błąd. Coś tutaj nie
pasowało, a on postanowił zrobić wszystko, by się dowiedzieć co
to było. Czuł w głębi duszy, że to czego się dowie może
znacząco wpłynąć na jego działania. To jednak później. Póki
co musiał wysondować, dlaczego Herbert traktuje Arena Greya inaczej
niż pozostałych uczniów. Dlaczego tak bardzo dba o tego chłopaka.
Cadan zdawał sobie sprawę, że od czasów, kiedy znali się z
Beery’m doskonale, stał się bardziej przebiegły i miał
nadzieję, że uda mu się dzięki temu, pośród tych wszystkich
herbertowych planów zrealizować własny, który doprowadziłby go
do szukanych odpowiedzi.
Praca z Liamem
była dosyć... milcząca. Atutem chłopaka była doskonała pamięć.
Aren zdążył zapomnieć trzech pytań profesora. Collins obserwując
jego wysiłki skierowane na zanotowanie tych danych, bez słowa
wysunął mu pergamin z ręki i dopisał brakujące informacje,
oddając po chwili uzupełnioną listę. Sobie również wynotował
wszystkie pytania. Wspólnie starali się odpowiedzieć na tyle na
ile potrafili od ręki, ale w zadowalający sposób udało im się
wygenerować odpowiedzi na zaledwie dwa z dziesięciu.
Dziwna to była współpraca. Collins
bez słowa zapisał to co wiedział i podsunął Arenowi pergamin do
uzupełnienia. Kiedy ten to zrobił skopiował całość dla siebie i
tyle. Zapytany przez Greya, czy zna choćby fragmentaryczne
odpowiedzi na pozostałe pytania zaprzeczył jedynie ruchem głowy.
To było irytujące, ale Aren zauważył, że to chyba taka milkliwa
maska tego chłopaka. Przy innych zachowywał się jeszcze bardziej
cicho. Tak, jakby chciał się wtopić w otoczenie. Jak gdyby życie
i wydarzenia toczyły się obok, a on w nich nie uczestniczył. Gdyby
Grey nie spotkał go wcześniej na tarasie i nie przeżył tego co
się tam wydarzyło, byłby z pewnością przekonany, że to co
prezentuje Liam, to jego prawdziwa twarz i normalne zachowanie.
Dzięki temu spotkaniu wiedział jednak, że tak nie było. Kiedy już
stało się jasne, że obaj niczego więcej nie dopiszą do tego co
mają, zajęli się obserwacją ćwiczeń.
Cadan Reid okazał się naprawdę
wymagającym nauczycielem. Aren ocenił, że Beery miał co do niego
rację. Zauważył również, że uczniowie Durmstrangu o wiele
lepiej radzą sobie z tarczami. Od tej reguły odbiegał Tom i reszta
jego grupy, którzy dorównywali tym z Instytutu.
Myśli Arena zaczęły krążyć wokół
osoby prefekta Slytherinu i innych. Wiedział, że odkąd Relin
dosiadł się do ich stołu na wczorajszej kolacji, Tom był zły.
Avery przekazał mu na osobności, że Rowena stała się przyczyną
dodatkowego pogorszenia humoru Riddle’a. Kiedy Aren zapytał o
powód, Edgar tylko uśmiechnął się tajemniczo. Podobne pytanie
Grey zadał Abraxasowi, ale ten wydawał się być nim rozdrażniony,
co zdziwiło zielonookiego niepomiernie. Skłoniło go to do
przemyśleń, co takiego druga uczestniczka Turnieju z Ilvermorny
mogła mieć wspólnego z Riddle'm. Zachowanie Toma wobec Samuela
wydawało mu się jasne i oczywiste, ale co do Roweny jakoś nie mógł
doszukać się powiązań. Martwiło go to trochę, bo przeczuwał,
że zły humor Toma jakimś cudem i tak odbije się w ostateczności
na nim.
***
Na szczęście po zajęciach Obrony nie
było dłuższej przerwy. Niemal od razu trzeba było udać się na
parter na kolejne lekcje. Pewnym pocieszeniem był dla Arena fakt, że
drogę tą pokonał w towarzystwie Samuela, który opuścił go
dopiero przed wejściem do sali lekcyjnej. Stanowił on rodzaj buforu
między Greyem, a Tomem, a nawet Abraxasem. Nie cieszył się z tego
powodu ich sympatią, ale zdawał się tym kompletnie nie przejmować.
Aren w duchu stwierdził, że nie może nikogo zmusić do lubienia
się, a ze względu na niego cała trójka plus reszta grupy muszą
się tolerować i tyle. Nie zamierzał rezygnować ze znajomości z
Samuelem w nadziei, że chłopak pomoże mu opanować animagię. Już
sporo mu wytłumaczył w tej kwestii. Grey był gotów zaryzykować,
nawet jeśli groziło to pogorszeniem stosunków z Tomem. Mimo tego
postanowienia czuł się rozdarty. Zdecydował jednak, że w tym
wypadku musiał pomyśleć o sobie, bo tak naprawdę nie był pewien
kto będzie po jego stronie, gdy nadejdzie pora.
Kolejne zajęcia, Starożytne Runy,
zapowiadały się dla odmiany spokojniej. O ile w Hogwarcie myśl o
Starożytnych Runach przyprawiała Greya o dreszcze niczym Eliksiry z
Snape'em, to tutaj był wdzięczny, że kilka zajęć będzie mieć
tylko z Ilvermorny. Nie nastawiał się negatywnie do osoby, z którą
przyjdzie mu współpracować na lekcjach. Uczniowie tej szkoły byli
stosunkowo otwarci... Może za wyjątkiem trzeciego uczestnika
Turnieju z Ilvermorny, z którym niestety zdążył się już
zapoznać. Raczej nie odniósł co do niego dobrego wrażenia.
Właściwie to mógł z czystym sumieniem powiedzieć, że nie lubił
Jamesa
Jak wszystkie sale lekcyjne, ta również
wyposażona była z widocznym przepychem, co podkreślało rangę
uczniów pobierających tutaj nauki. Nie przywykł do takich
warunków, więc czuł się nieswojo i właściwie tak, jakby
zupełnie nie pasował do otoczenia. Przezwyciężył jednak to
głupie odczucie i zajął myśli czym innym.
Zastanawiał się jak tym razem zostaną
podzieleni. Z rozmów uczniów z Ilvermorny między sobą wynikało,
że oni także już poznali te nowe, niecodzienne zasady. Zerknął
na stojącego przy nim Abraxasa zamierzając zaproponować podejście
do ławek, kiedy poczuł lekkie dotknięcie na ramieniu i usłyszał
za sobą znajomy głos:
– Cześć Aren. Zakładam, że
również zostaliście podzieleni. Przynajmniej tak można
wywnioskować z dość ponurych min uczniów Hogwartu – stwierdziła
Rowena z lekkim uśmiechem, krótko zerkając na Abraxasa i szybko
wracając spojrzeniem do zielonookiego chłopaka.
– Jak widać. Na szczęście są też
zajęcia, które mamy tylko we własnym gronie – odpowiedział
niezobowiązująco Aren, czując na swoich plecach palące
spojrzenie. Przypuszczał, że należy ono do Toma, ale nie starał
się tego sprawdzać.
– Mam pewną teorię, jeżeli chodzi
o ten nagły podział – zniżyła lekko głos. – Według mnie
jest jeszcze inna przyczyna...
– Jakieś inne powody od czysto
politycznych zagrywek? Pewnie i tak jest, ale nie sądzę by w mojej
sytuacji wskazane było zastanawiać się nad tym – odparł Aren
nawiązując do swojego braku magii. Zamierzał właściwie na tym
skończyć rozmowę, ale ciekawość zwyciężyła i zapytał: – Co
to za przyczyna?
Twarz Roweny rozjaśnił uśmiech,
dziewczyna rozejrzała się czy ich nikt nie podsłuchuje, nachyliła
się do ucha Greya i wyszeptała:
– Tu chodzi o czarną magię.
Uczniowie z Durmstrangu muszą mieć osobno lekcje z tej dziedziny,
by nie przerywać nauki o mrocznych sztukach. Integracja jest świetną
wymówką, by odwrócić od tego uwagę. Jak sądzę pretekst jest
wręcz doskonały. Słyszałam, że profesor Reid wyszedł z tym
pomysłem.
– Nie wydaje mi się, żeby to Reid
był pomysłodawcą... Nie wiem, nie mam innych typów, ale nie
pasuje mi to do niego... A tak swoją drogą, dlaczego mi o tym
mówisz?
– Już wcześniej o tym wspominałam.
Chciałabym cię bliżej poznać. To, że jesteśmy z innych szkół
nie oznacza, że poza Turniejem musimy ze sobą walczyć. Jak
rywalizacja to tylko zdrowa i tylko podczas zadań.
– Wciąż nie rozumiem. Dlaczego ja,
a nie na przykład Tom, czy Abraxas.
– To jest... przepraszam Aren, ale to
nie jest rozmowa, którą możemy przeprowadzić w tym miejscu –
odpowiedziała niemal szeptem dziewczyna. Słowa padły tak cicho, że
Grey musiał się zastanawiać, czy na pewno dobrze usłyszał. Nie
zdążył nic powiedzieć, ponieważ do klasy wszedł nauczyciel.
Rowena odeszła w stronę Nessy, która stała niedaleko. Obie
dziewczyny zamieniły kilka słów, Nessa się zarumieniła i
opuściła klasę.
Grey przez chwilę zastanawiał się o
co mogło chodzić i dlaczego Nessa opuściła salę lekcyjną, ale
potem zdał sobie sprawę, że przecież była na ostatnim roku tak
jak Evan, więc nie były to jej zajęcia. Nie zastanawiając się
nad tym dłużej, zielonooki chłopak odwrócił się do Abraxasa i
zarejestrował na jego twarzy jakiś dziwny wyraz, którego nie
potrafił odczytać. Jednego był pewien, że widział go coraz
częściej. Spojrzał na Riddle'a, ale ten akurat był zajęty cichą
rozmową z Orionem. Wcześniej, rozmawiając z Roweną mógłby
przysiąc, że do momentu pożegnania czuł na sobie spojrzenie Toma.
Czyżby miał paranoję?
Nie miał już więcej czasu na
przemyślenia, bo nauczyciel zaczął zajęcia. Postawił na swoim
biurku jakąś przejrzystą skrzynkę z pozwijanymi kartkami
pergaminu i powiedział:
– Najpierw poproszę uczniów
Ilvermorny o wylosowanie jednego z pergaminów i zajęcie miejsca w
odpowiednich ławkach. W drugiej kolejności zrobią to samo
uczniowie Hogwartu. Pergaminy zawierają numery. Ławki jak widzicie
są także ponumerowane. Osoby o tym samym numerze, będą od dziś
współpracowały ze sobą na zajęciach, które uczniowie waszych
szkół będą mieli ze sobą. Nie ma możliwości zamiany. Zdacie
się na los. Do dzieła!
Obserwując uczniów Ilvermorny Aren
zauważył, że Rowena po wyciągnięciu pergaminu rozwija go, a
następnie szuka go wzrokiem pokazując numer osiem. Uśmiechnął
się lekko nie bardzo wiedząc, co miał oznaczać ten gest do
momentu, gdy usłyszał za sobą głos Avery'ego:
– Co ja bym dał, by wylosować
ósemkę. Szkoda, że to nie moja osoba jest przez nią pożądana,
wielka szkoda. Wciąż mam jednak szansę, nie sądzisz Aren?
– Kto wie, być może ci się
poszczęści. Mnie jest w sumie obojętne na kogo trafię. No, może
prawie obojętne – spojrzał sugestywnie w stronę Hilla.
– Taaa... ja tam sądzę, że
najlepiej byłoby być w parze z jakąś śliczną uczennicą. Na
Obronie trafił mi się jakiś dziwny typ, który cały czas się na
mnie gapił, jakbym zabił co najmniej jego matkę. Miło było
widzieć jego frustrację, gdy nie udało mu się przebić mojej
tarczy.
– Zdążyłem zauważyć.
Zdecydowanie wyprowadzałeś go z równowagi.
– A jak współpraca z Collinsem?
Naprawdę niefortunnie, że musisz pracować z rywalem, ale jak
zauważyłem dosyć milczący z niego typ i...
Edgar przerwał, ponieważ profesor
wezwał teraz ich do losowania. Uczniowie Ilvermorny siedzieli już
pojedynczo w ławkach, czekając na swoją parę. Aren ustawił się
w kolejce zauważając, że Edgar stanął pierwszy w szeregu. Avery
z uśmiechem mieszał zawzięcie w skrzynce. W końcu zdecydował
się na jeden pergamin po chwili go rozwijając. Następnie odszukał
wzrokiem odpowiednią ławkę i ruszył ku niej. Mijając Greya
puścił mu oczko i po chwili przysiadł się do uczennicy w
okularach o kręconych, brązowych włosach.
Aren czekał na swoją kolej. Odruchowo
zerknął na Rowenę. Miejsce obok niej wciąż było wolne.
– Chciałbyś z nią pracować?
Drgnął lekko słysząc nagle za sobą
słowa, powiedziane wprost do ucha. Zerknął za siebie ze zdumieniem
przekonując się, że powiedział je Abraxas. Był pewien, że
zostały wyartykułowane przez zupełnie kogo innego, tak bardzo obcy
wydał mu się ton głosu blondyna. Odruchowo stał się czujny, bo
ten głos nie zwiastował niczego dobrego, a chwilę później
rozluźnił się zdając sobie sprawę, że to przecież Malfoy.
Odpowiedział spokojnie, obojętnym tonem:
– Nie miałbym nic przeciwko, jest
miła.
– A może jest jakieś drugie dno...?
– Drugie dno? Co masz na myśli
Abraxasie? – zapytał zaskoczony, ale nie było już szans na
odpowiedź, bo nadeszła jego kolej. W ostatnim momencie zauważył,
że Malfoy wyszeptał coś bardzo cicho raczej do siebie niż do
kogokolwiek innego i podszedł do skrzynki:
Wybrał pierwszy lepszy zwitek
pergaminu rozwijając go. Widniała na nim cyfra jedenaście. Aren
rozejrzał się po klasie i już po chwili skrzyżował spojrzenie z
osobą, która zajmowała stolik z tym właśnie numerem. Wylosował
jedyną osobę, z którą nie chciałby współpracować – Jamesa
Hilla. W duchu zaczął przeklinać swojego cholernego pecha. Los
naprawdę uwielbiał sobie z nim pogrywać. Czy mogło być jeszcze
gorzej? Pytanie było retoryczne, ale Grey w duchu odpowiedział
sobie na nie. Oczywiście, że z jego szczęściem mogło być
znacznie gorzej. Już po chwili oczywistym było, że jego przeklęty
pech ma jakiś wątpliwej jakości okres dobrobytu. Przekonał go o
tym widok Toma siadającego koło Roweny. Sam usiadł w ławce
zajmowanej przez Jamesa i westchnął ciężko.
Kiedy Aren usiadł
przy Jamesie Hillu Tom, który kątem oka obserwował zielonookiego
stwierdził w duchu, że chłopak nie urodził się pod szczęśliwą
gwiazdą. Znów trafił na uczestnika Turnieju. Co prawda tym razem z
Ilvermorny, ale jednak. Co prawda i tak lepiej, że to James, a nie
Owen.
Riddle nie czuł kompletnie nic do
konkretnej osoby, czyli Roweny Owen jako człowieka. Wiedział, że
jest utalentowaną wiedźmą i co gorsza dla niej jest niezwykle
podobna do dawnej sympatii Greya. Sama myśl o tym, że ktoś taki
jak ona mógł przyprawiać Arena o szybsze bicie serca sprawiało,
że magia Toma wyraźnie się burzyła. Jeszcze gorzej było, kiedy
sobie na moment wyobraził, że Aren odwzajemnia jej uczucie. Poczuł
falę wściekłości i musiał powstrzymywać falę magii, która na
gwałt próbowała się wyrwać w stronę dziewczyny.
Nie był ślepy i widział wyraźnie
zabiegi Roweny, dążącej do wzbudzenia zainteresowania w Greyu.
Widział, że w czasie nielicznych co prawda rozmów, dogadują się
oboje doskonale. Teraz też. Na szczęście dla niej jednak Aren był
w tych kwestiach dosyć niedomyślny.
Jakim zaskoczeniem dla Riddle’a było,
gdy losując trafił właśnie na Owen. Na początku nie był
zadowolony, ale jeszcze zanim podszedł do zajmowanej przez nią
ławki zmienił zdanie. W jego głowie pojawił się pewien plan,
który jednak wymagał użycia całego jego czaru i uroku. Nie było
to trudne. W końcu była to tylko gra, którą stosował od lat
wobec tylu innych osób. Siadając przy niej musiał stłumić w
sobie odruch, który kazał mu ją atakować, wyciągnął rękę z
uśmiechem i przywitał się uprzejmie:
– Nie przedstawiliśmy się jeszcze
sobie. Tom Riddle. Zdaje się, że będziemy razem współpracować.
– Rowena Owen – dziewczyna
odwzajemniła uścisk ręki. – Tak, na to wygląda, jak sobie
radzisz z runami?
– Jestem z nich całkiem niezły. Jak
sądzę ty również.
– Co prawda nie jestem najlepsza, ale
idzie mi nieźle. Skoro obydwoje mamy pojęcie o tym co robimy,
powinniśmy wspólnie sprawnie pracować. Postaram się na ile
potrafię, współpracować i mam nadzieję, że mogę liczyć na
ciebie w tej samej kwestii. Jeżeli nie będziesz czegoś wiedział,
pomogę.
– Oczywiście
Odpowiedział Tom wiedząc, że
dziewczyna właśnie takiej deklaracji oczekuje, ale prawdę mówiąc
już go irytowała. Zwłaszcza założeniem, że potrzebowałby
pomocy. Patrząc na to co zlecił im do wykonania nauczyciel, sprawa
była jasna i dla niego samego dziecinnie prosta. Podejrzewał więc,
że w rezultacie to on będzie musiał pomagać.
Gdy Owen zajęła się diagramami
zerknął na Arena i Jamesa. Tam współpraca nie szła gładko. Obaj
starali się najwyraźniej ignorować. Nie było to dobre, tym
bardziej, że jak wiedział zielonooki nie był rewelacyjny ze
Starożytnych Run, ale z drugiej strony przynajmniej nie próbował
się zaprzyjaźniać z kolejnym turniejowym przeciwnikiem. To było
pocieszające. Tomowi wystarczył jeden najlepszy przyjaciel i
dziewczyna, która wyraźnie chciała zwrócić na siebie uwagę
Greya. Myśli przerwały mu słowa Roweny:
– Zastanawia mnie jedno... Dlaczego
wybrałeś Aren... to znaczy Greya jako trzeciego uczestnika. Gazety
pisały, że to z powodu jakiegoś konfliktu między wami, ale
szczerze mówiąc nie sadzę by to był główny powód. Jesteś na
to zbyt inteligentny.
Tom siłą woli powstrzymał
nieprzychylne parsknięcie na tak oczywistą próbę zdobywania
informacji. Może na większość męskich osobników jej wdzięki
działały i stąd ta bezpośredniość, ale nie na niego. Tutaj się
przeliczyła. Dla niego była tylko uwierającym w bucie kamykiem.
Kimś, kogo najchętniej by zlikwidował. Starł z powierzchni ziemi.
Nie czas było jednak na to. Teraz musiał grać dalej, dlatego z
uśmiechem na ustach, czując na plecach spojrzenie Arena,
odpowiedział:
– Jest kilka powodów, dla których
tak postąpiłem. Ze względu na to jednak, że rywalizujemy ze sobą,
nie mogę ich wyjawić. Zapewne rozumiesz – Riddle wciąż czuł
spojrzenie Arena. Co gorsza nie wiedział czy chłopak patrzył na
niego, czy też na tą irytującą dziewczynę. A nie mógł w tej
chwili odwrócić wzroku.
– Wybacz, to było bardzo nieuprzejme
pytanie. Masz zupełną rację – Owen zarumieniła się lekko,
zerkając w stronę Arena, ale gdy spostrzegła, że Tom wciąż ją
obserwuje, spuściła wzrok na pergaminy i zajęła się pracą.
Wzrok tej dziewczyny w momencie, kiedy
spojrzała w stronę zielonookiego nie spodobał się Riddle’owi.
Było w nim tak wiele emocji, których nikt nie miał prawa odczuwać
patrząc na jego… na Greya. Lista powodów, dla których powinien
ją zabić zaczynała się wydłużać coraz bardziej. Sama myśl o
tym stawała się kusząca. Znacznie prostsza byłaby realizacja tego
niecnego planu, gdyby dziewczyna nie była uczestnikiem Turnieju.
Nie, nie… to jednak póki co było nierealne. Nawet nie chciał
myśleć jak zareagowałby Aren.
Chłopak był bardzo emocjonalny, choć
starał się zupełnie tego nie okazywać. To właśnie była cecha,
która go… no dobrze, przyzna to sam przed sobą… oczarowała,
gdy już ją odkrył. W tym momencie Tom poczuł niepokój i przez
głowę przemknęła mu niepokojąca myśl. A co się stanie, jeżeli
ten rys charakteru Greya pozna jeszcze więcej osób? Jego
zielonookie utrapienie było zupełnie nieświadome swojej
atrakcyjności. Tyle Tom zdołał już zauważyć. Nie wiedziało też
jaki wpływ ma na innych. To również czerwonooki zdążył ocenić
i docenić. Ta tutaj, siedząca obok niego już zarzuca swoje sidła.
To było denerwujące. Chciałby usłyszeć jej krzyki w reakcji na
serię klątw torturujących. Sama myśl spowodowała, że Tom się
uśmiechnął. Widocznie dziewczyna musiała go obserwować, bo
usłyszał:
– O czym myślisz? To musi być
bardzo miłe, skoro wywołuje uśmiech.
– Istotnie. Wybacz mi moje chwilowe
rozproszenie. Skupmy się teraz na tej sekwencji run – pochylił
się nad księgą, wskazując poszczególne znaki i w ten sposób
kierując jej uwagę na coś, co odciągało jej myśli od Arena.
Kiedy skończył
się etap losowań i potoczyła się lekcja, Aren stwierdził nagle
ku własnemu zdumieniu, że nauczycielka w Hogwarcie prowadziła
zajęcia dużo lepiej. Była wymagająca, ale na jej lekcjach czasem
coś tam rozumiał. Tutaj nie pojmował absolutnie niczego. Ten
nauczyciel był znacznie gorszy. Kiedy doszło do momentu, że mieli
zacząć pracę w dwójkach miał tylko nadzieję, że jego irytujący
partner pomoże. Hill jednak zdawał się kompletnie ignorować i
Arena i pracę, co jeszcze bardziej rozjuszyło i tak zdenerwowanego
Greya. Dzień miał tragiczny i co gorsza zbliżał się on póki co
ku końcowi zbyt wolno. Wiele jeszcze mogło się wydarzyć, a
zielonooki chłopak czuł, że kres jego cierpliwości jest już
bliski. James wydawał się tego nie zauważać, ale kiedy Aren
bobrując w książce i starając się cokolwiek zrobić na tych
zajęciach po raz kolejny nie dostał odpowiedzi na któreś z rzędu
pytanie, nie wytrzymał i wygarnął mu prosto w oczy:
– Jeżeli masz zamiar tak się
zachowywać przez całe zajęcia, to nie licz na zaliczenie tego
przedmiotu.
– Poskarżysz się na mnie?
– Nie. Po prostu nie jestem najlepszy
w runach. Żeby cokolwiek wyszło z tej pracy potrzebuję twojej
pomocy. Zresztą słyszałeś, że jesteśmy na siebie skazani. Nawet
jeśli bym chciał skarżyć zamiast próbować się dogadać, nic
by sobie z tego nie robili.
– Merlinie... jesteś kompletnie
bezużyteczny.
Aren po cichu zastanowił się, przez
jaki czas liczenie w myślach pomaga uspokoić nerwy. Doszedł do
mało budującego wniosku, że przez krótki. Zresztą z niepokojem
skonstatował, że nawet samo liczenie zaczyna go wkurzać i jeżeli
tak będą wyglądać zajęcia z Jamesem Hillem, przyda mu się spory
zapas eliksiru spokoju. Jego cierpliwość była na wyczerpaniu i po
raz kolejny musiał w sobie tłumić emocje. Na koniec głośno
stwierdził:
– Póki co z naszej dwójki to ty w
żaden sposób nie pomagasz, więc jesteś bezużyteczny. Nie musisz
ze mną rozmawiać, ale zajmij się pracą. Powinno ci zależeć bo
to czego nie przerobimy teraz, będziemy musieli zrobić potem.
Zapewne żadnemu z nas nie uśmiecha się przebywać w towarzystwie
drugiego więcej niż potrzeba – w odpowiedzi zamiast jakiejś
ciętej riposty, albo oburzenia otrzymał uśmiech i to go zupełnie
zaskoczyło. Po chwili usłyszał:
– Masz dosyć cięty język. Czy to
dlatego, że w Hogwarcie musiałeś słuchać szyderstw uczniów
własnego domu?
– Jeżeli tak bardzo interesuje cię
moja osoba, polecam zapytać innych uczniów z Hogwartu. Jestem
pewien, że pozostałe domy również chętnie podzielą się z tobą
informacjami. W końcu to nie jest żadna tajemnica. Nie odpowiem już
na nic, co nie ma związku z runami, więc albo siedź sobie dalej i
czekaj na cud, albo zajmij się czymś konstruktywnym. Jeśli nic nie
zrobisz, to pewnie szczytem szczęścia będzie otrzymanie okropnego.
To wciąż negatywna ocena, więc zabierz się w końcu do roboty.
Chyba, że to cię satysfakcjonuje.
Po takiej ripoście Hill milczał aż
do końca lekcji, chociaż przynajmniej coś zaczął robić. Aren
miał nadzieję, że coś sensownego, bo sam pomimo starań, by
nadążyć za tempem lekcji, pogubił się zupełnie. Miał chaos w
głowie. Zapiski na pergaminie leżącym przed nim jasno to
odzwierciedlały. Pod koniec zajęć dał sobie spokój z jakąkolwiek
pracą, wychodząc z założenia, że cokolwiek zrobi, nie poprawi
już tego co namotał w notatkach. Zwyczajnie nic nie pojmował.
Wyprostował się i zaczął obserwować innych uczniów.
Z zazdrością zauważył, że bez
problemu współpracują ze sobą. Sam nie miał tyle szczęścia,
ale miło było zobaczyć, że inni potrafili wznieść się ponad
podziały. Jego spokój ducha został zachwiany, kiedy spojrzał na
Toma. Musiał zamrugać by upewnić się, że dobrze widzi.
Owen i Riddle rozmawiali cicho. Rowena
pokiwała potwierdzająco głową z uśmiechem na twarzy, który Tom
lekko odwzajemniał. Dyskutowali pokazując coś sobie wzajemnie na
wykresach. Na ten widok w Arenie nagle się zagotowało. Poczuł
palące uczucie wściekłości w środku, które tliło się tam już
od samego rana. Teraz po prostu znalazło pretekst, by się
uaktywnić. Grey siłą oderwał wzrok od tamtej dwójki. Powodowało
to dziwne sensacje w jego wnętrzu. Czuł w sobie coś naprawdę
nieprzyjemnego, co go nawet trochę przerażało. Nie mógł
zapomnieć o swoim kłopotliwym partnerze na lekcji. Nie mógł się
odsłonić. Musiał utrzymać swoją maskę. W tym celu zacisnął
boleśnie pieści pod stołem usilnie próbując poradzić sobie z
tym zastanawiającym odczuciem. Starał się wrócić myślą do
zajęć i run i wyprzeć z pamięci uwierający obraz, ale jak się
okazało nie było to łatwe. Zadra wciąż gdzieś tam tkwiła.
Lekcja wreszcie się skończyła, co
Aren przyjął z radością. Tortury związane z Runami były
naprawdę dokuczliwe. Żeby jeszcze coś rozumiał, a tak… po co
się rozglądał. Widok Toma i Owen przyjaźnie rozmawiających znów
pojawił mu się przed oczami. Miał dość dzisiejszego dnia.
Natychmiast wstał z miejsca zbierając pergaminy i książki ze
stołu, po czym nie żegnając się nawet z Jamesem ruszył do
wyjścia. Nie miał zamiaru zachowywać się przyjaźnie w stosunku
do osoby z negatywnym nastawieniem. Właściwie, to nie bardzo
wiedział dlaczego James zachowywał się wobec niego tak, a nie
inaczej. Za nic nie potrafił rozgryźć jego podejścia. Rozmyślania
o Hillu przerwał mu złowiony kątem oka widok Toma, pomagającego
Owen pakować leżące na ich stole materiały.
To wystarczyło, żeby nogi
zielonookiego chłopaka przyspieszyły bez udziału jego woli. Miałby
ochotę zaszyć się gdzieś w ciszy, najlepiej w swojej pracowni
eliksirów, ale był głodny, a zbliżała się pora obiadu. Nie
zastanawiając się więcej skierował kroki do jadalni. Dotarł tam
szybko i zajął swoje miejsce, chcąc jak najszybciej zjeść i
zniknąć w azylu. Potrzebował uwolnić swoje myśli od
prześladujących go obrazów Toma zachowującego się miło w
stosunku do drugiej uczestniczki Turnieju z Ilvermorny. Po chwili
skonstatował, że myśli te przebiły nawet poranny wyczyn bałwana
Benneta. Najwyraźniej cholerny dupek Riddle musiał jak zawsze wieść
prym w wyprowadzaniu go z równowagi.
Tak rozmyślając i siedząc sztywno
jakby kij połknął, nawet nie zauważył kiedy zjawił się przy
stole Malfoy. Pewnie obserwował go przez jakiś czas w milczeniu, bo
nagle Aren usłyszał ku własnemu zaskoczeniu tuż obok jego głos.
Pobrzmiewała w nim troska:
– Wszystko w porządku Aren?
Wyglądasz... na dosyć zdenerwowanego... Aż tak źle było z tym
Hillem?
– Cały ten cholerny dzień to pasmo
nieporozumień. Co do Jamesa, to szkoda gadać. Jest kompletnie
bezużyteczny i w żaden sposób nie pomaga. Zgubiłem się właściwie
już na początku Run. I prawdę mówiąc nie odnalazłem się do
teraz. Co za dzień… Reid zadaje mi pytania, na które w dużej
części nie znam odpowiedzi. Collins milczy jak zaklęty, chociaż
przynajmniej w jakiś tam sposób pomaga. Profesor Eliksirów,
którego uważałem za autorytet i z niecierpliwością wyczekiwałem
na spotkanie z nim, okazał się zwykłym bałwanem. Wyrzucił mnie z
lekcji z powodu jakichś wyimaginowanych...
Przerwał tą litanię czując, że Tom
wchodzi do Sali. Nie widział czemu, ale zawsze miał świadomość
jego obecności i co ciekawsze momentu, w którym ten pojawiał się
gdziekolwiek. Działało to chyba w obie strony, bo Riddle
momentalnie wyczuł jego spojrzenie i skrzyżował z nim wzrok.
Wszystko byłoby w porządku, gdyby obok niego nie stała ta
dziewczyna, która zaczęła coraz bardziej irytować Greya. Po
chwilo pomyślał co prawda, że to przecież całkowicie
irracjonalne odczucie, ale nie zmieniało to faktu, że jej obecność
przy Riddle’u drażniła go ponad miarę. Z opresji uratowały go
potrawy, które w tym właśnie momencie zaczęły pojawiać się na
stole i dały mu pretekst do odwrócenia wzroku. Chwycił za dzbanek
z herbatą nalewając sobie obficie napoju do filiżanki. Przyjął
od Abraxasa z lekkim skinieniem głowy w podziękowaniu cukiernicę,
którą ten mu podsunął. Tyle czasu wystarczyło, by Tom i reszta
grupy dołączyła do obiadu:
– Nie musisz się martwić Runami.
Pomogę ci – zaoferował Abraxas, nie nawiązując do wcześniejszej
wypowiedzi Arena. Doszedł do wniosku, że obecność innych, a
przede wszystkim Toma, była raczej niewskazana, by kontynuować
rozmowę o kłopotach Greya.
– Będę wdzięczny. Kompletnie tego
nie pojmuję. Właściwie to zastanawiam się, czy nie jest to
zupełnie inny poziom nauki tego przedmiotu.
– Cóż… w zasadzie są to
zaawansowane Runy. Nie dziwię ci się, że ich nie rozumiesz.
Zauważyłem, że ogólnie poziom jest tutaj znacznie wyższy niż w
Hogwarcie, a nauczyciele bardziej wymagający wobec uczniów.
– Niech zgadnę… ma to pewnie
związek z czystokrwistością i wszystkim co z tym związane.
– Między innymi. W czystokrwistych
rodzinach dzieci z reguły od najmłodszych lat przechodzą
szkolenie magiczne. W Durmstrangu omijają więc podstawy, wychodząc
zapewne z założenia, że dziecko zna je z domu. Dzięki temu mogą
zacząć znacznie dalej jeśli chodzi o materiał. U nas bierze się
pod uwagę, że uczniowie mugolskiego pochodzenia przed otrzymaniem
listu z Hogwartu nie wiedzieli nawet, że są czarodziejami. Z tego
właśnie powodu edukację zaczynamy od podstaw. Dlatego też na
piątym roku można dobierać sobie przedmioty dodatkowe o różnym
stopniu zaawansowania. Do siódmego roku szanse się wyrównują –
wytłumaczył rzeczowo Abraxas i zapadła cisza.
Aren już nic więcej nie mówił,
jedząc swój posiłek. Abraxas nie musiał się nawet bardzo
przyglądać i zastanawiać żeby zauważyć, że zielonooki jest nie
w humorze. Nie nagabywał go więc, pozwalając w spokoju zjeść.
Nawet się nie domyślał jak bardzo Aren jest mu za to wdzięczny.
Niewiele później Grey opuścił salę kierując się tam, gdzie już
od długiego czasu chciał się znaleźć, czyli do swoich eliksirów.
Nie uszedł zbyt daleko, gdy usłyszał głos Relina:
– Strasznie szybko chodzisz Aren!
Chodźmy na obiad!
– Właśnie z niego wracam –
oznajmił zgodnie z prawdą zielonooki chłopak mając nadzieję, że
Samuel tym razem da sobie spokój z próbami towarzyszenia mu.
Naprawdę nie miał ochoty z kimkolwiek rozmawiać i obawiał się,
że w razie nacisków po prostu wybuchnie.
– Już? A nie chciałbyś mi
potowarzyszyć? Jest też inna opcja. Mogę ominąć posiłek i
porobić coś razem z tobą. Co teraz zamierzasz robić? Może ci
pomóc?
– Idę do siebie. Zmęczony jestem i
chcę zająć się eliksirami. Nie mogę ci teraz poświęcić
czasu... Potem... – uciął krótko i szybko rozmowę zielonooki
chłopak, chwilę później opuszczając zaskoczonego Relina.
Oczywiście nie mogło pójść wszystko tak łatwo jakby chciał.
Samuel nie dał za wygraną:
– Nie przejmuj się Bennetem. To buc
i kretyn, ale jeśli chcesz mogę spróbować z nim porozmawiać.
Być może uda mi się coś wynegocjować...
– Nie ma takiej potrzeby. Poradzę
sobie. Nie idź za mną, potem porozmawiamy.
– Jesteś pewny? Może...
– Nie. Zobaczymy się później –
powtórzył dobitnie Aren i szybkim krokiem oddalił się, nie
słuchając już nawet odpowiedzi. Samuel chciał dobrze, ale w
stanie w jakim się znajdował, Grey nie mógł tego docenić.
Potrzebował teraz tylko i wyłącznie ciszy i spokoju. Potrzebował
też pracy i skupienia, żeby poukładać sobie myśli i oderwać się
od tego, co go dziś spotkało.
W swoim pokoju zielonooki chłopak
rzucił niedbale torbę w kąt podchodząc do Lime. Zamierzał zająć
się obrażeniami ptaka. Cała procedura przebiegła dużo bardziej
gładko. Wydawało się, że świergotnik nabrał już trochę
zaufania do jego zabiegów. W rezultacie Aren został w ich trakcie
dziobnięty zaledwie cztery razy. Był to spory sukces. Stworzenie
wyglądało dużo lepiej niż na początku, rana wyraźnie przestała
się sączyć i zaczęła goić. Wciąż jeszcze ptak wyglądał na
mocno sponiewieranego, ale silniejszego. Grey odstawił stworzenie do
klatki i podszedł do swojego kufra.
Wyjął z niego kilka fiolek ze swoimi
autorskimi eliksirami. Sięgnął też po jeden, szczególny produkt,
nad którym chciał później także popracować. Nie czekając już
na nic udał się do pomieszczenia obok, czyli pracowni. Najpierw
zamierzał dokończyć eliksiry lecznicze, których nigdy za dużo w
miejscu, gdzie nie było opieki medycznej, a dopiero później chciał
popracować nad poprawianiem tego szczególnego eliksiru, który
przyniósł.
***
Koniec lekcji Starożytnych Run był
dla Toma niczym zbawienie. Mógł się nareszcie pozbyć męczącej
obecności Owen. Chociaż musiał przyznać, że jej osoba działała
na niego stymulująco, pobudzała kreatywność. Zdążył wymyślić
podstawę do stworzenia nowej klątwy. W ostatniej chwili zauważył
wychodzącego już Arena, który z niewiadomych powodów dosłownie
wypadł z klasy. Tom nie zamierzał biegać. Wyszedł spokojnie wraz
z innymi i udał się do sali jadalnej. Tuż przed drzwiami ponownie
podeszła do niego Rowena z kopertą w ręku. Zaintrygowany
zatrzymał się i spojrzał na nią pytająco. W odpowiedzi usłyszał:
– Czy mógłbyś przekazać to
Arenowi?
– Dlaczego sama mu tego nie dasz? –
zapytał zaintrygowany tak niecodzienną prośbą.
– Za chwilę będzie tu Nessa... ona
z reguły chce dobrze, ale w rezultacie strasznie miesza. Nie potrafi
utrzymać języka za zębami i... właśnie tu idzie...
Tom odebrał zręcznie list nim
zauważyła to pierwsza uczestniczka Turnieju z Ilvermorny, wychodząc
naprzeciw prośbie Owen. W jej oczach zobaczył wdzięczność i w
myślach warknął na nią nieprzyjaźnie nie okazując nic po sobie.
Rowena oddaliła się w stronę koleżanki, a Riddle skupił się na
kopercie, na której wyczuł kilka zaklęć chroniących. Całkiem
dobrych jak zdążył zauważyć. Nie było to jednak nic z czym by
sobie nie poradził. Chowając list do torby podążył do swojego
miejsca przy stole. Siadał przy nim akurat w momencie, kiedy Aren
wrzucał kolejną już kostkę cukru do swojej filiżanki herbaty.
Chwile później mógł wysłuchać krótkiej rozmowy między nim, a
Abraxasem. Niedługo później Grey skończył posiłek i poszedł do
siebie. Tom odetchnął na to z ulgą. Jego czekała jeszcze wizyta u
Benneta. Na tym musiał się aktualnie skupić.
W przeciwieństwie do Hogwartu w
Durmstrangu pokoje profesorów nie znajdowały się blisko ich klas,
tylko w zupełnie innych miejscach. Dla przykładu biuro Benneta
znajdowało się w lochach. Tom nie widział go na obiedzie, ale
skoro był zapraszany po posiłku, to udał się w umówione miejsce
zgodnie z poleceniem z nadzieją, że nauczyciel tam będzie. Zapukał
trzykrotnie. W odpowiedzi usłyszał dźwięk zdejmowanych zaklęć
ochronnych i głos profesora nakazujący mu wejść.
Biuro było niewielkie. Brak krzesła
dla gości sugerował, że nie było raczej często odwiedzane przez
innych niż właściciel ludzi. Riddle zajął wyczarowane przez
nauczyciela krzesło i czekał na dalszy rozwój wydarzeń. Bennet
przez chwilę myślał masując skronie, jakby nie wiedział od czego
ma zacząć. Riddle siedział cierpliwie wychodząc z założenia, że
rozpoczynanie rozmowy nie leży to w jego interesie. Zresztą już
dawno doszedł do wniosku, że pośpiech był z reguły złym doradcą
w takich sytuacjach. Pierwsze co zauważył to fakt, że nauczyciel w
tej chwili nie bardzo przypominał człowieka, którego widział w
sali Eliksirów. Już to odkrycie było dużo warte. Po długiej
chwili profesor spojrzał na niego i rozpoczął:
– Jak ci się udało odkryć tą
sztuczkę? Przyznam, że robię ją co roku i jeszcze nikt, powtarzam
nikt, nawet jeśli zauważył błąd, nie potrafił prawidłowo
wykonać tej mikstury. Właściwie to ona z zasady została pomyślana
tak, żeby nie dało się jej zrobić poprawnie. Chcę wiedzieć jak
ci się to udało.
– Czysty zbieg okoliczności –
odpowiedział Tom ze świadomością, że jeżeli tak sprawy
wyglądały, to Bennet mu nie uwierzy. Co prawda mówił w tej chwili
prawdę, bo przecież korzystał z notatek Arena, ale tego nauczyciel
przecież nie wiedział.
– Bzdura. To niemożliwe żeby
przypadkiem przewidzieć do przodu szereg zachodzących w tym
eliksirze reakcji. Nie będę jednak wnikał wobec tego. Zajmę się
inną sprawą. Słyszałem od Horacego Slughorna o wyjątkowo
wybitnym i błyskotliwym uczniu, którego personaliów nie chciał mi
zdradzić twierdząc, że sam się przekonam kto to. Rozumiem, że
musiało mu chodzić o ciebie. Przyznam, że między innymi dlatego
zastosowałem ten test. By być pewnym, że faktycznie znalazłem
kogoś, kto będzie potrafił dotrzymać mi tempa w myśleniu.
– Nadal nie rozumiem powodu mojej
wizyty. Co dokładniej ma profesor na myśli, mówiąc o
dotrzymywaniu panu tempa.
– Jeżeli jesteś tak utalentowany
jak mówił mi podczas świąt Horacy, a wierz mi, ten człowiek
nigdy jeszcze nikogo tak nie zachwalał i nie opowiadał o nim z taką
dumą, to chciałbym się o tym przekonać. Slughorn potrafi ocenić
talent warzycielski. Sam jest bardzo utalentowanym twórcą
eliksirów, a jednak bez wahania mówił, że został przewyższony,
co było dla mnie sporym zaskoczeniem. Przejdę do rzeczy. Jeżeli
twoje dalsze wyniki będą tak błyskotliwe jak ten dzisiejszy, to
chciałbym żebyś został moim asystentem.
– Asystentem? Co dokładniej ma pan
na myśli? – zapytał Tom, próbując uszczegółowić i zrozumieć
powody, dla których ten człowiek złożył mu taką prośbę.
Oczywiście zupełnie nie zasłużoną. W duchu Riddle zdecydował
jednak, że musi dociekać prawdy w imieniu Arena, żeby go chronić.
W imieniu ucznia, którego o ironio ten tutaj wyrzucił ze swojej
klasy. Jakoś nie wierzył temu człowiekowi i czuł w tym wszystkim
drugie dno. Jeszcze go nie dostrzegał, ale przeczucie zwykle go nie
myliło.
– Żeby coś odkryć, wielkie umysły
powinny trzymać się razem – na takie dictum Riddle omal nie
parsknął nauczycielowi śmiechem w nos. Powstrzymał się w
ostatnim momencie i z kamienną twarzą słuchał jego wywodów: –
Wspólna praca prowadzi do sukcesu, nowych receptur i wypuszczania
nowych eliksirów na rynek. To z kolei wypracowuje prestiż i daje
korzyści finansowe. Moje nazwisko jest już doskonale znane i przy
nim szybko zostaniesz zapamiętany.
– Brzmi kusząco, ale wydaje mi się,
że jest w tym wszystkim jeszcze coś o czym pan dotąd nie
powiedział. Chciałbym wiedzieć, przynajmniej w ogólnych zarysach
co to jest. Jeżeli uchyli pan rąbka tajemnicy, podzielę się
wiedzą w jaki sposób wykonać eliksir, którego ponoć nie da się
poprawnie uwarzyć. Myślę, że to dobra cena, nie sądzi pan?
Widział wahanie nauczyciela, a w
pewnym momencie ujrzał nawet coś więcej. W oczach Benneta zobaczył
cień strachu, co go poważnie zastanowiło. Strach zniknął bardzo
szybko, zręcznie zamaskowany, ale Riddle był wprawny w odczytywaniu
tej emocji, dlatego był pewien swojej oceny. Właściwie tylko to
chciał wiedzieć. Asystentura była zaledwie lepem, na który miała
się złapać ofiara. Za propozycją Benneta czaiło się
niebezpieczeństwo. Czerwonooki chłopak postanowił jednak, że
skoro już się tu pofatygował, to spróbuje dowiedzieć się
jeszcze więcej. Na zachętę postanowił zdradzić znowu kilka
wątków z arenowego sposobu myślenia:
– Największym problemem w tym
eliksirze jest krew salamandry. Bardzo niestabilna, wchodząca w
interakcje z innymi składnikami. Można ją zneutralizować
obrabiając jako pierwszą, dopiero później, stopniowo, dodając
kolejne składowe eliksiru. Tutaj zapewne najczęściej wszyscy
popełniają błąd. Logika i podstawowa wiedza podpowiadają, by
zacząć właśnie od tego składnika, ale w tym wypadku trzeba
postąpić inaczej. Należy zająć się wodą miodową, miętą i
śluzem gumochłona, a gdy śluz przerzedzi się wchodząc w reakcję
z wodą miodową i miętą, dodać korę drzewa wiggenowego.
Uchwycenie odpowiedniego momentu nie jest proste...
Kiedy Tom zaczął mówić nauczyciel
skupił się i słuchał z uwagą, wyraźnie analizując cały proces
w myśli. Kiedy jednak doszedł do momentu, kiedy zaczął mówić o
wodzie miodowej i wszystkim innym, spojrzenie Benneta zaczęło
wyrażać zaskoczenie i Riddle urwał wywód dochodząc do wniosku,
że rzeczywiście profesor i Aren dzielą wspólną pasję. Obu
pochłania wiedza o eliksirach. Obaj pewnie mogliby o tym godzinami
rozprawiać nie zwracając uwagi na upływający czas. Widział to
doskonale, ale równocześnie nie miał zamiaru narażać swojego
utrapienia na niebezpieczeństwo. Musiał dowiedzieć się więcej o
tym po co Bennetowi asystent. Nauczyciel zmarszczył lekko brwi i
zapytał:
– Co dalej? Przecież po dodaniu kory
eliksir się rozwarstwi. Tak się dzieje, gdy się doda w tym
momencie inny, nie schłodzony składnik, a ty nie miałeś na
chłodzenie czasu... Musi być coś jeszcze prawda? Co dodałeś po
korze i w jaki sposób?
– Teraz pana kolej profesorze.
Podzielę się z kolejnymi informacjami, ale teraz proszę o pana
odpowiedź. Inaczej trudno mi sobie wyobrazić naszą współpracę.
Ponownie dostrzegł w oczach Benneta
wahanie. Nauczyciel obserwował go wnikliwie, a po chwili zaczął
chodzić niespokojnie po swoim biurze. Tom rozpoznał symptomy. Tak
zachowuje się osoba, która ma coś do stracenia. Pytaniem było co
to takiego. Wiedział już, że budziło to trwogę u tutejszego
profesora Eliksirów. Wyraźnie było widać, że ma obawy przed
kimś, albo czymś. Po chwili Riddle doszedł do wniosku, że raczej
przed kimś. Nad przydatnością tego człowieka nie musiał się
nawet zastanawiać. Widział ją doskonale. Mistrzowie Eliksirów tej
skali i takiej sławy zawsze byli pożądani i to przez obydwie
strony podczas wojny. Mikstury miały również swoją mroczną
stronę, a w rękach uzdolnionego warzyciela stawały się potężną
bronią... Bennet z pewnością musi zrobić coś, czego nie potrafi
sam przeskoczyć, dlatego potrzebuje pomocy. To było już w tej
chwili jasne. Trzeba było jedynie odkryć co to mogło być.
– Z tego co pamiętam nie jesteś
zbyt dobry ze Starożytnych Run – zaczął nagle profesor wyrywając
Toma z myśli. Musiał błyskawicznie powrócić do swojej roli:
– Co mają wspólnego runy z
miksturami? – zapytał, szukając w głowie powiązania. Nie musiał
zbyt długo się zastanawiać. Skojarzenia jednak podsuwały mu
bardzo złe przeczucia. Musiał jednak grać dalej i udawać
niewiedzę, by potwierdzić podejrzenia.
– W tym przypadku całkiem sporo.
Skoro jednak masz niewielką wiedzę z zakresu run podejrzewam, że
niewiele zrozumiałbyś z tego, co bym mógł ci pokazać.
– Pewnie ma pan rację, ale chciałbym
chociaż zobaczyć co ma pan na myśli. Przecież proponuje mi pan
współpracę i muszę wiedzieć o co chodzi, przynajmniej w ogólnym
zarysie, zanim podejmę jakąkolwiek decyzję. Nawet jeśli pan wciąż
jeszcze nie jest pewien swojej wobec mnie. Obawiam się, że jeżeli
nasza współpraca miałaby wyglądać tak jak teraz, to znaczy, że
pan nie będzie przekazywał mi pełnej informacji, a tylko marne
strzępki i na tej podstawie miałbym cokolwiek dla pana robić, to z
góry za nią podziękuję. Po prostu już teraz nie widzę w niej
sensu. Jeżeli to wszystko, to pozwoli pan, że już odejdę.
Tom ukłonił się uprzejmie i odwrócił
w stronę wyjścia. Sporo ryzykował tym ruchem, ale obawiał się,
że tylko w ten sposób może skłonić Benneta do mówienia.
Oczywiście mógł się mylić i nauczyciel nic nie powie. Mijały
sekundy i nic. Dopiero, kiedy dotknął klamki usłyszał za sobą
głos z nutą desperacji, każący mu zaczekać. Riddle błyskawicznie
skalkulował w myśli, że panika sprzyja wymuszaniu z kogoś
wiadomości, więc jest na dobrej drodze. Uśmiechnął się
diabelsko do siebie, po czym przybrał na twarz minę wyrażającą
lekkie zainteresowanie i dopiero wówczas odwrócił się w stronę
profesora, który rzucił w jego stronę:
– Poczekaj tu. Za chwilę wrócę –
i zniknął na dobrą chwilę w swoich prywatnych kwaterach.
Wrócił po kilku minutach trzymając w
rękach opasłą księgę. Tom momentalnie wyczuł emanującą z niej
mroczną magię, chociaż przytłumioną troszeczkę przez kilka
potężnych zaklęć, których zadaniem było zamaskowanie jej
tożsamości. Czerwonooki chłopak mimo tych środków doskonale czuł
co to za księga.
Tomiszcze zostało umieszczone na
biurku, więc podszedł otwierając je na dowolnej stronie. Tekst był
napisany starożytnym językiem. Spróbował odczytać choć kawałek
i stwierdził, że było to problematyczne. Zauważył w międzyczasie
zakładkę, zaznaczającą w jakimś miejscu tekst i szybko
przerzucił strony, aż do tego miejsca. Widniał tam rysunek,
przedstawiający jakiś rytuał. Sugerował on, że do
przeprowadzenia obrzędu potrzebny był jakiś eliksir, który na
całość ceremonii miał istotny wpływ. Pośród tekstu widniała
między innymi receptura potrzebnej mikstury i Tom wysilił umysł,
by zapamiętać z niej jak najwięcej. Musiał zapamiętywać coś,
czego nie do końca rozumiał, bo znał i zidentyfikował tylko
niektóre wyrazy, czy sekwencje tekstu. Doczytał jednak tekst do
końca, zanim księga została niezbyt delikatnie zamknięta mu przed
nosem przez Benneta. Riddle podniósł wzrok na profesora i zauważył
na jego twarzy mieszane uczucia, jakby ten nie do końca wiedział
jak ma zareagować na uważne i wnikliwe analizowanie tekstu.
Czerwonooki chłopak postanowił na
razie utrzymywać nauczyciela w mylnym przekonaniu, że potrafi wiele
w kwestii eliksirów, a mało w zakresie run i powiedział:
– Niestety, faktycznie za wiele nie
zrozumiałem. Z rysunku jednak wywnioskowałem, że do tego, co
trzeba tam zrobić, potrzebny jest jakiś eliksir. Co to za
instrukcja i czego w zasadzie dotyczy?
Było to pytanie, którego z pewnością
spodziewał się Bennet. W głowie Toma kłębiło się milion
innych, ale doszedł do wniosku, że nie powinien atakować nimi
profesora. Właściwie na tym etapie absolutnie, niestety, nie mógł
zrobić tego na co miał wielką ochotę, czyli zagłębić się za
pomocą Legilimencji w umyśle nauczyciela i wziąć sobie wszelkie
informacje bezpośrednio z niego. Miał świadomość tego, że w ten
sposób z pewnością zniszczyłby co najmniej część umysłu
Benneta, ponieważ osoba, która powierzyła mu księgę i zadanie, z
pewnością zastosowała jakieś zabezpieczenia przed wyciekiem
informacji. Te wszystkie myśli przemknęły przez głowę Toma,
zanim usłyszał odpowiedź:
– Więcej nie zdradzę. Wiedz jednak,
że to dosyć przełomowe odkrycie. Jeżeli udałoby się wykonać
ten rytuał, świat czarodziejów czekają ogromne zmiany. To na
razie tyle. Póki co muszę zweryfikować twoją przydatność.
Myślę, że to uczciwa zapłata za resztę informacji na temat
eliksiru, który wykonałeś na lekcji.
Tom podzielił się pozostałą wiedzą
arenową bardzo chętnie. Uważał, że informacje, które uzyskał
są znacznie cenniejsze. Dość szybko obaj ustalili, że rozmowa ma
być poufna i pozostać między nimi. Tom pożegnał się i opuścił
gabinet ze świadomością, że jest niemal pewne, że w niedługim
czasie jego tożsamość i umiejętności w eliksirach zostaną
odkryte. Był przekonany, że to tylko kwestia czasu. W świetle tego
czego się dowiedział doszedł do wniosku, że lepiej jednak, by
stało się to jak najpóźniej. Nie o siebie się martwił, ale o
Arena.
Najwyraźniej kłopoty ciągną za tym
chłopakiem stadami. Tym sposobem doszedł kolejny, spory problem.
Strzępki informacji i słów, które zdążył rozczytać nie
wróżyły niczego dobrego dla Greya i póki co Riddle uważał, że
powinien trzymać go od tego jak najdalej za wszelką cenę.
***
Dochodził koniec pierwszego tygodnia
zajęć. Ostatnimi zajęciami, była lekcja Wróżbiarstwa. Liam
oczekiwał jej niemal obsesyjnie. Miał nadzieję i sposobność, by
przekonać się podczas tych zajęć, co oznaczały przeklęte
wizje. Dlaczego śnił o Arenie Greyu i z jakiego powodu niczego z
tych wizji nie pamiętał oprócz faktu, że to był sen o
zielonookim.
Znając kobietę, która uczyła tego
przedmiotu, powinni zacząć z wróżenia z dłoni. Była to idealna
sposobność, by dotknąć Arena bez pytania o zgodę i bez
konieczności znoszenia czujnych i uważnych spojrzeń Relina i kilku
hogwardczyków na sobie. Z czasem obserwacje były co prawda coraz
mniej natarczywe, ale to nie powód, by wykonywać jakieś
niepotrzebne ruchy i wzbudzać ponownie czujność.
Podejrzewał zresztą, że ostrożność
i milczenie przeszkadza Greyowi, ale ze współpracy na lekcjach i
obowiązków robienia tego, co do niego należy po lekcjach starał
się wywiązywać rzetelnie. Oczywiście okazało się, że nie jest
to system doskonały. Brak komunikacji nie pomagał. Widocznie nie
dość jasno przekazywał informację, że wywiąże się ze swojej
części pracy bo okazało się, że niepewny jego aktywności Aren
wykonywał również część zadań, za którą on powinien być
odpowiedzialny.
Liam próbował ten problem rozwiązać
i porozmawiać z Greyem po trzecich ich wspólnych zajęciach. Nic z
tego nie wyszło. Zanim przeszedł do sedna sprawy wtrącił się
głupi Relin. W rezultacie nie dość, że broniąc się przed
zaczepkami i atakami Samuela obraził jego, to w międzyczasie zdążył
obrazić również Arena. Trzeba było rozwiązać to w jakiś inny
sposób, ale zanim coś obmyślił nadeszło Wróżbiarstwo i mógł
przeprowadzić przynajmniej jedno.
Zajął miejsce przy ostatnim, małym,
niskim, okrągłym stoliku. Usiadł ze skrzyżowanymi nogami na
poduszce. Nie przepadał za tymi zajęciami. Za dużo w nich było
niewiadomych, a nauczyciele byli po prostu dziwni. Zasłony zazwyczaj
były zaciągnięte, wnętrze wypełnione było dużą ilością
świec i kadzideł, które nieraz utrudniały oddychanie. Niekiedy
podejrzewał, że to właśnie o to chodziło w tym przedmiocie.
Żeby zamroczyć umysły, które zaczynały mieć jakieś omamy. To
by wtedy wiele wyjaśniało.
Liam zauważył, że niemal wszyscy
uczniowie dotarli już do sali lekcyjnej zajmując swoje miejsca, ale
Arena wciąż nie było. Zaczął się denerwować i wymyślać coraz
bardziej absurdalne scenariusze przyczyn nieobecności zielonookiego.
Kiedy doszedł do tego, że zaczął obmyślać plan wyjścia z
zajęć, nagle w drzwiach pojawił się Grey, a za nim opiekun
uczniów z Hogwartu, który wytłumaczył jego spóźnienie. Na
koniec ten właśnie nauczyciel o nazwisku Beery, zanim wyszedł,
spojrzał na niego z uśmiechem, który wydawał mu się dziwnie
znajomy. Zdumiało go to i zastanowiło, ponieważ nie poznawał tego
człowieka. Już po chwili machnął na tą sprawę ręką, skupiając
się na Arenie, który właśnie mościł się na poduszce naprzeciw
niego, narzekając:
– Merlinie, jakie to niewygodne…
Liam uśmiechnął się lekko w
odpowiedzi. Grey szybko rozejrzał się po innych stolikach widząc
uczniów czytających sobie wzajemnie z dłoni i pilnie notujących
własne spostrzeżenia na pergaminach, po czym wrócił spojrzeniem
do Collinsa i lekko zmarszczył brwi w zamyśleniu. Po chwili bez
wahania podsunął mu swoją dłoń. Liam skinął porozumiewawczo
głową w duchu ciesząc się, że tym razem nie musi prosić o ten
kontakt i użerać się ani z Relinem, ani z grupą z Hogwartu.
Właściwie nie musiał dotykać wyciągniętej w swoją stronę
ręki, ale żeby wywołać wizję nie miał wyjścia. Było to
dopuszczalne, bo przecież mógł potrzebować dokładniejszego
przyjrzenia się temu co tam widział. Nie powinno to wzbudzić
żadnych podejrzeń. Jeszcze raz zerknął na Greya i ujął jego
dłoń w swoją. Aren drgnął lekko, kiedy ich dłonie się
zetknęły, ale szybko ukrył swoją reakcję i obserwował w
milczeniu.
Dłoń Arena była ciepła, co
stanowiło kontrast do zimnej ręki Liama, który wyraźnie na coś
czekał. Po chwili, kiedy nic się nie stało, zagryzł lekko wargę
i skupił się na trzymanej dłoni, zajmując się tym, co powinien
robić na lekcji. By zachować pozory zaczął notować, od czasu do
czasu przesuwając po trzymanej dłoni palcem. Wciąż był skupiony
i jakby czujny, co Aren widział wyraźnie. Notatek przybywało, a
Grey czytał je sobie, czasem unosząc brwi jakby w zdumieniu. Kiedy
do przeanalizowania pozostała tylko linia życia Collins dotknął
jej i zesztywniał. Jego umysł zalały wizje…
Tym razem ponownie widział siebie.
Miejsce w którym przebywał nie należało do przyjemnych. Było
ciemne, mroczne i jak zauważył wilgotne i mokre. Jakaś jaskinia?
To najbardziej pasowało. Obserwował siebie idącego w głąb tej
przestrzeni. Po drodze był świadkiem pojedynku Malfoya chyba z
Evanem. Jego postać śledziła go przez moment, ale kiedy Wrightowi
przybyły posiłki, przestała się przyglądać i pobiegła przed
siebie. Nie było daleko. Dotarła do słabo oświetlonego miejsca,
gdzie zobaczył Greya siedzącego obok Roweny Owen. Zachowywali się
dosyć dziwnie, jakby nie zauważyli, że dotarł. Obserwował
siebie wahającego się. Dopiero teraz zauważył niebieską wstęgę
w dłoni swojej osoby z wizji. Podobna była na nadgarstku Roweny.
Aren miał zieloną. Nie rozumiał tego teraz i nie miał czasu
analizować tego zjawiska, bo jego postać z wizji podjęła decyzję.
Ujęła Arena za rękę i wyprowadziła go z pomieszczenia.
Obraz zamazał się i zmienił. Tym
razem Liam znowu widział siebie. Był wewnątrz jakiegoś
mieszkania. Siedział przy stole wraz z czwórką innych osób,
których nie był w stanie rozpoznać. Były dla niego czarnymi
postaciami. W środku zgromadzenia siedział Aren, konsultując coś
z osobą po swojej prawej stronie. Postać jego samego, Collinsa,
zajmowała miejsce z lewej. Po dłuższej chwili Grey zwrócił się
do niego. Najdziwniejsze było to, że Aren i on też, wydawali się
starsi niż we wcześniejszej wizji:
– Zdajesz sobie sprawę, że to nie
wypali, prawda?
– Tak.
– Mimo tego i tak pójdziesz?
– Tak.
– W porządku, więc chodźmy. Jamie,
liczę na ciebie jeżeli sytuacja przyjmie nieoczekiwany obrót –
zwrócił się Aren do ciemniej postaci obok siebie. Tamta osoba
prawdopodobnie coś odpowiedziała, jednak obraz ponownie się
rozmył…
Wrócił do jaskini. Zdarzenia pozornie
toczyły się analogicznie do pierwszej wizji. Taka sama wędrówka,
pojedynek i dotarcie do Arena. Tym razem jego postać nie zawahała
się i po prostu ujęła za rękę Rowenę, wychodząc z nią z
pomieszczenia. Grey został. Dalej wizja stała się znacznie gorsza.
Liam przeżył szok widząc siebie rannego na polu bitwy. Mocno
krwawił z prawej nogi, wlokąc ją za sobą i kurczowo przeciskając
do siebie różdżkę. Jego postać z wizji łapała ciężkie
oddechy obserwując pojawiających się jeden po drugim aurorów,
którzy ku zaskoczeniu obserwującego swoją postać realnego Liama,
mierzyli w niego różdżką. Wśród aurorów była jedna osoba,
która patrzyła na niego z bardzo znajomym uśmiechem pełnym
wyższości. Po chwili wskazała na niego palcem, a w jego kierunku
poleciała salwa zaklęć.
Wyjście z wizji jak zwykle było dosyć
nagłe. Liam zamroczony i stopniowo wracający do rzeczywistości nie
wiedział jak długo trwała sama wizja. Bał się, że ktoś
zauważył co się z nim działo. Już po chwili stwierdził, że
jego obawy były płonne. Grey lekko się pochylał w jego stronę i
tym sposobem zasłaniał go przed wzrokiem innych. Z zaskoczeniem
Collins zarejestrował na twarzy chłopaka wyraz bólu, ale już po
chwili wyczuł, że sam go sprawia. Tak mocno ściskał dłoń Arena
w swojej, że prawie ją miażdżył. Kiedy już się w tym
zorientował puścił ją i zauważył pojawiające się na niej sine
ślady palców. Chciał coś powiedzieć, przeprosić, ale jeszcze
nie potrafił. Obrazy wizji były jeszcze zbyt świeże, by móc je
szybko usunąć z głowy. Nie był w stanie tak szybko się
pozbierać. Ręce mu się trzęsły, więc schował dłonie pod stół
oddychając głęboko i zamykając powieki, by się wyciszyć. Widok
własnej śmierci wstrząsnął nim bardziej, niż mógłby
przypuszczać. Po chwili otworzył szeroko oczy, czując na jednej ze
swoich dłoni znajome ciepło drugiej ręki. Aren nie robił nic,
tylko w ciszy trzymał jego dłoń do czasu, aż drgania ustały,
pocieszając go i kojąc nerwy. W oczach chłopaka widniała szczera
troska i Collins ponownie poczuł gdzieś w środku ciepło, które
towarzyszyło mu już wówczas, kiedy spotkał tego zielonookiego
chłopaka po raz pierwszy. Nowe wciąż było przerażające, ale
teraz zaczynał się go coraz mniej obawiać.