Queen of the wars in the stars: Hah oh moja droga wierzę ci na słowo, ze komentujesz na raty :) Rany tak mi słodisz a moja wena tak się posypała wcześniej... >.< Ale, ale wciąż mamy listopad prawda? :D Cieszę, się że nie zajęło ci zbyt długo przestawienie się na nowy wygląd Beery'ego i mam też pewną teorię, że być może patrzyłaś na niego przez pryzmat Persony? Cóż co do scenek... Będziesz zadowolona... ;* Cóż mając takich fanów jak ty ciężko mi wątpić ^^ Zwłaszcza jak widzę ile radości ci sprawia rozdział. Kłopoty? Proszę bardzo u mnie ich pod dostatkiem ;) Oby ten rozdział również ci przyniósł tyle radości co poprzedni a wydaje mi się, że chyba ci sie spodoba ;* Dziękuję za mega motywujący komentarz jak zawsze wszystki i ta długość.... Bosko po prostu... ^^ ;*
Agnieszka: Miło mi, że Signum umilił ci czas w podróży i dziekuję że nawet po czasie postanowiłąś skomentować. Dziękuję rownież za docenienie pracy bety, bo naprawdę odwala kawał dobrej roboty :) Ahh tyle pytań i nie mogę na żadne odpowiedzieć >.< Z czasem jednak dostaniesz na nie odpowiedzi. Do nastepnego ;*
Betowała: Matonemis
Rozdział 34: Odrzucając słabość
Za każdym razem kiedy był w
bibliotece podziwiał barierę oddzielającą niedostępną,
tajemniczą część od reszty pomieszczenia. Wyglądała naprawdę
imponująco. Tym razem Aren również przez dobrą chwilę zapatrzył
się na nią, ale w końcu otrząsnął się z zamyślenia i poszukał
spojrzeniem osoby, którą spodziewał się tutaj znaleźć.
Orion siedział przy stoliku
usytuowanym najbliżej bariery, notując coś zawzięcie na
pergaminach zaścielających stół. Od czasu do czasu posiłkował
się publikacjami otwartymi na potrzebnych informacjach rozłożonymi
na pergaminach i pod nimi. Już na pierwszy rzut oka widać było, że
praca łatwa nie jest i pochłonęła chłopaka bez reszty. Nie chcąc
przeszkadzać, Grey bez słowa zajął miejsce naprzeciw i czekał
cierpliwie, aż zostanie zauważony. Przez ten czas obserwował
wynotowywane i konstruowane przez Blacka, dosyć zaawansowane
zaklęcia. Większość z nich widział pierwszy raz na oczy.
Przeczucie jednak mówiło mu, że dla siedzącego naprzeciw Oriona
nie stanowiły jakiegoś szczególnego problemu.
Nie mając póki co innego zajęcia,
zwrócił uwagę na pismo Ślizgona. Było czytelne, wyraźne,
chociaż mniej ozdobne i finezyjne niż litery Abraxasa. Doszedł
przy okazji do niezbyt przyjemnego wniosku, że i Malfoy i Black
mieli ładniejsze pismo od niego. Jego litery bardziej przypominały
bazgroły. Abraxas czasem nie potrafił ich rozczytać podczas
korepetycji z run. Po chwili zastanowienia Aren skonstatował, że
nie potrafi sobie przypomnieć jak wygląda pismo Riddle'a. Z pewnym
zdumieniem jednak stwierdził, że bez problemu potrafi wyobrazić
sobie smukłe dłonie Toma i ich dotyk… tak bardzo delikatny i...
Zamrugał szybko przerywając tok swoich myśli i wracając do
rzeczywistości. Z ulgą zorientował się, że Orion wciąż jeszcze
pochłonięty jest pracą i zwyczajnie nie zauważył jego
zamyślenia. Dopiero po chwili Black odłożył pióro i podniósł
na niego wzrok. Przez dłuższą chwilę obserwował go z
zainteresowaniem. Na koniec zagaił od razu swoim zwyczajem
przechodząc do sedna sprawy:
– Zajęło ci to więcej czasu niż
sądziłem. Myślałem, że księga zostanie już u mnie na stałe.
– Nie zostawiłbym Agresji. Po prostu
ostatnie dni, jak może zauważyłeś, były dosyć aktywne. Trochę
czasu zajęło mi dostosowanie się do tutejszego trybu prowadzenia
zajęć.
– W porządku. Mam nadzieję, że
pamiętasz co mi obiecałeś kiedy prosiłeś o przemycenie książki.
Na wszelki wypadek wspomnę też o tym, że jak pewnie sobie
przypominasz, ukryłem przed innymi twój stan po rozmowie z
Dumbledore. Jeżeli informacje, które mi podasz będą
niewystarczające, nie mogę obiecać, że zwrócę twoją własność.
Chyba, że dostanę coś innego co dopełni zapłatę. Póki co
myślę, że to miejsce niezbyt nadaje się do poufnych rozmów. Zbyt
wiele oczu cię obserwuje, a to zdecydowanie nie ułatwia zachowania
dyskrecji. Chodźmy do mojego pokoju.
Aren lekko skrzywił się na te słowa,
ale w duchu przyznał Orionowi rację, co potwierdził krótkim
skinieniem głowy. Obaj podnieśli się z miejsc, Black zebrał swoje
rozliczne rzeczy i ruszyli w stronę kwater Hogwartu. W drodze Aren
zamyślił się głęboko, instynktownie podążając za kolegą w
odpowiednią stronę.
James w dalszym ciągu nie był pomocny
ani na lekcji Starożytnych Run, ani podczas Opieki nad Magicznymi
Stworzeniami. Na tych drugich zajęciach nawet nie zbliżał się do
omawianych żabertów i cała podła praca spoczęła na nim, Arenie.
Ponieważ nie otrzymał oczekiwanej pomocy od Hilla, nie zdążył
dokończyć projektu. Na kolejnych zajęciach z tego właśnie powodu
musieli obaj zostać po lekcjach i dokończyć pracę. Greya
pocieszał jedynie fakt, że Hill musiał tam być wraz z nim. Nawet
jeżeli znowu nie będzie pomagał to i tak straci również i swój
czas. Aren odnosił wciąż jednak wrażenie, że James z jakiegoś
powodu go obserwuje. Trudno póki co było pojąć o co może mu
chodzić, ale wyraźnie realizował jakiś tam swój plan.
Z Liamem sytuacja przedstawiała się
inaczej. Ten chłopak kierował się równie zagadkowymi względami,
ale przynajmniej współpracował na zajęciach. Grey wciąż czuł
ból w dłoni po miażdżącym uścisku na lekcji wróżbiarstwa.
Właściwie to nie mógł nią niczego silnie ścisnąć bez uczucia
bólu. Postanowił, że kiedy załatwi sprawę Agresji, będzie
musiał zająć się tą sprawą. Pręgi na dłoni, które
pozostawiły palce Liama, stawały się coraz bardziej widoczne.
Należało je zlikwidować choćby po to, żeby nie dodawać
kolejnych powodów do zmartwień Abraxasowi. Nie bardzo widział
szansę na gładkie uzasadnienie ich istnienia. Nie sądził jakoś,
że Malfoy uwierzy w to, że jego partner na zajęciach pogrążył
się w jakimś transie. Zresztą już po raz drugi. Te szkliste i nie
widzące niczego wokół oczy Collins miał również w czasie ich
pierwszego spotkania na tarasie. Oczywiście nie przez cały czas,
ale był taki moment. To było zastanawiające i musiało coś
znaczyć.
Chwila, w której Liam na zajęciach
zatracił się w transie była doskonale widoczna i niepokoiła, ale
Aren nie potrafił odmówić mu choć odrobiny wsparcia i nie wyrwał
ręki z jego uścisku. Nie zrobił tego nawet, kiedy już chłopak
wrócił do rzeczywistości, ale wyglądał na wstrząśniętego i
zszokowanego. Collins chciał zabrać rękę, ale teraz z kolei Aren
go przytrzymał, a Liam przyjął ten gest przymykając na moment
oczy i próbując opanować emocje. Miał przyspieszony puls, co Grey
wyczuł trzymając jego dłoń i dopiero po dobrej chwili opanował
krótki, szybki oddech.
Trwali tak do końca lekcji. Dopiero
wtedy Liam gwałtownie odsunął się od zielonookiego hogwardczyka z
takim wyrazem twarzy, jakby był zaskoczony, że on wiąż przy nim
jest. Kiedy zorientował się, że tak było w istocie, wykonał ruch
jakby chciał znowu ująć Arena za rękę, ale nagle pojawił się
obok Riddle, więc natychmiast się wycofał. Grey nie wiedział co
ten gest mógł znaczyć, ale nie uważał, żeby miało to być coś
złego. Niemniej podjął decyzję, że musi uważniej przyjrzeć się
Collinsowi. Wyglądało na to, że jest coś co go gryzie. Miał
jakiś problem. Aren ocenił również, że nie był to zły chłopak.
Świadczyło o tym chociażby to, że kiedy Sam go zaatakował,
pomyślał najpierw o nim, o Arenie i go odepchnął. Później było
już za późno na jakąkolwiek reakcję, więc przyjął zaklęcie
na siebie. To nie mógł być żaden zbieg okoliczności. To było
świadome działanie. Liam był kolejną osobą, której wzrok Aren
czuł na sobie na przykład w czasie posiłków.
Jakby mu brakowało kłopotów, był
jeszcze Relin. Ten był chyba najbardziej uciążliwy. Bardzo trudno
było się go pozbyć. Początkowo jego entuzjastyczne dążenie do
zaprzyjaźnienia się było miłą odmianą. Grey przyjmował takie
postępowanie z pewnym rozbawieniem, ale z czasem zaczęło być ono
mocno denerwujące. Nie przywykł do takiej atencji. Nie podobało mu
się, że Samuel próbuje na siłę się z nim zaprzyjaźnić.
Chłopak był zbyt zaborczy. Wymagał ciągłej uwagi, a Aren
zwyczajnie nie mógł mu jej dać. Miał sporo własnych kłopotów,
którymi musiał się zająć. Okazało się, że należało nadrobić
naprawdę dużo materiału. Musiał też w dwójnasób pracować na
zajęciach, na których miał bardzo kłopotliwych partnerów. Poza
tym musiał pracować nad eliksirami. Nie mógł już stracić ani
chwili, bo przecież nie chciał być jedynie kulą u nogi i
przeszkodą podczas Turnieju. Zamierzał pomóc Abraxasowi i Tomowi
na ile mógł, a do tego potrzebował przydatnych mikstur. Dla Relina
miejsca wśród tych rozlicznych zajęć już nie było. Doszło do
tego, że zaczął się celowo przed nim ukrywać. Niestety brak
znajomości terenu bardzo mu to utrudniał, chociaż szło mu coraz
lepiej. Niewątpliwie dlatego, że Sam wymuszał na nim intensywny
trening w poznawaniu rozmaitych przejść i korytarzy.
– Już jesteśmy.
Głos Oriona przerwał rozmyślania
Arena, który rozejrzał się dyskretnie i szybko. Okazało się, że
już jedynie kilka kroków dzieli ich od schodów prowadzących do
kwater Hogwartu. Weszli na nie i skierowali się do pokoju wspólnego
uczniów Hogwartu. Przy jednym ze stołów siedzieli Rudolf i
Mulciber, którzy unieśli głowy i spojrzeli w stronę wchodzących.
Oczywiście Lestrange musiał obrzucić Greya niezadowolonym
wzrokiem i skwitować jego pojawienie się odpowiednim grymasem
twarzy. To akurat nie zdziwiło zupełnie Arena. W pomieszczeniu byli
również inni uczniowie. Salon był dość duży, ale Grey obrzucił
go jedynie pobieżnie wzrokiem, nie skupiając się na szczegółach
i bez słowa udał się za Orionem do jego pokoju.
Pomieszczenie było znacznie mniejsze
od tego, które otrzymali do swojej dyspozycji uczestnicy Turnieju.
To przekonało Arena, że uczestnicy rzeczywiście mieszkają w
niemal luksusowych warunkach. Pokój Blacka miał minimalistyczne
wyposażenie, chociaż zawierał wszystko, czego uczeń mógł
potrzebować. W zasadzie ważne było to, że każdy z uczniów,
odmiennie niż w Hogwarcie, miał zapewnioną prywatność i własny
kąt. Na bezgłośne zaproszenie gestem Grey usiadł na krześle,
obserwując jak Black wyciąga z kufra Agresję. Położył ją na
małym stoliku nocnym, a sam usiadł na skraju łóżka. Po uważnym
przyjrzeniu się, Aren zauważył na księdze podobne pieczęcie jak
wówczas, kiedy miał je zdjąć osobiście według instrukcji
Oriona, a oprócz nich wyczuwał też jakieś zaklęcia. Milczenie
przerwał Orion mówiąc:
– Szczerze mówiąc wolałbym napoić
cię veritaserum by mieć pewność, że to co mi powiesz jest
prawdą. To są jednak drastyczne kroki. Znamy się od jakiegoś
czasu, wiemy już trochę o sobie i mam nadzieję, że nie zawiodę
się na decyzji, którą podjąłem. Postanowiłem liczyć na twoją
szczerość. Zacznijmy więc od tego jak udało ci się… –
przerwał zastanawiając się nad doborem słów – oswoić ten
przedmiot?
– Nie było to proste. Początkowo
wdałem się z nią w bójkę, która z czasem przerodziła się w
zabawę. Oczywiście księga wygrała, ale co ciekawe, kiedy już do
tego doszło, najwidoczniej uznała mnie w jakiś pokręcony sposób
za godnego przyjaźni… czy jak to tam nazwać. Na samym początku…
nazwijmy to znajomości… miała wobec mnie, podobnie jak i w
stosunku do was, jedynie mordercze zamiary. Doprowadzenie do jakiegoś
tam kompromisu i stanu… jak to nazwałeś oswojenia zajęło mi
dobrych kilka godzin. Być może pomógł też fakt, że schowałem
różdżkę i wziąłem sprawy w swoje ręce. Dosłownie w swoje
ręce. Żeby skończyć tą zabawę–walkę, pozwoliłem jej się
znokautować. Wyglądałem po tym okropnie, a Agresja wydając
zadowolone pomruki zaczęła domagać się głaskania. Później
chciała pójść razem ze mną, ale ją powstrzymałem. Nie mogłem
przecież wynieść jej z biblioteki. To w zasadzie tyle. Od tamtej
pory nie próbowała mnie już nigdy zabić. Trzeba też przyznać,
że jest całkiem pomocna...
– W jaki sposób jest pomocna? –
zapytał Orion, uśmiechając się lekko co spowodowało, że Grey
zdwoił czujność. Wyczuł, że gdzieś popełnił gafę.
– Na przykład podczas odrabiania
zadań domowych. Zauważyłem, że rozumie wszystko co do niej mówię
i na to reaguje. Prosiłem ją kiedyś na próbę o takie, a takie
książki, a ona i wtedy i później, zawsze wiedziała które
publikacje zawierają potrzebne mi informacje. Za każdym razem
także, bez wahania wskazywała mi gdzie w bibliotece mam ich szukać.
Dzięki niej praca szła mi dużo szybciej.
– Dlaczego Agresja? Pomijając rzecz
oczywistą, czyli dosyć złośliwy charakter.
– Otworzyła się przede mną i taki
tytuł mi pokazała.
– Agresja? – wnikał Orion
– Nie do końca. W zasadzie brzmiało
to „Agresja: Księga tajemnic”. Zapytałem, czy to jej imię i
potwierdziła.
„ Księga tajemnic?” Co było w
takim razie w środku?
– Niestety nie wiem. Pokazała mi
tylko stronę tytułową. Nie pozwoliła przejrzeć treści. W
zasadzie znam tylko jej nazwę i autora, nic poza tym.
– Kim jest autor?
– Nicolas Grey
Aren przekazywał szczere chociaż
ograniczone informacje, ale czuł podskórnie, że Orion w tym
wszystkim wyszukał jakiś haczyk na niego. Podejrzewał pułapkę.
Orion bacznie go obserwował, niewątpliwie starając się zauważyć
i wysortować ewentualne kłamstwo. Aren natomiast odpowiadał
uczciwie, bo zdawał sobie sprawę z tego, że inaczej nie odzyska
Agresji.
Kiedy ujawnił nazwisko autora
tomiszcza, brwi Oriona lekko uniosły się w zaskoczeniu. Chwilę
zastanawiał się głęboko zamyślony, po czym przywrócił na twarz
zwyczajny dla siebie wyraz i podjął indagację:
– Jakiś twój krewny? Nigdy nie
słyszałem o takiej osobie, ale to by wiele wyjaśniło. Być może
dlatego ten przeklęty przedmiot w stosunku do ciebie zachowuje się
inaczej. Księga dała ci się przecież ugłaskać. Przyznam, że my
także próbowaliśmy rozmaitych sposobów. Zwłaszcza Avery stosował
niekonwencjonalne, przeróżne. Jemu się nie poddała, a ciebie
jednak zaakceptowała.
– Nie wydaje mi się bym był z tym
Greyem w jakikolwiek sposób spokrewniony. Nie znam go, ani nigdy o
nim nie słyszałem. Starałem się dotrzeć do jakichkolwiek
informacji o nim w bibliotekach. Najpierw w Hogwarcie, a teraz tutaj.
Póki co nic to nie dało. To na razie wszystko, co wiem o tej
księdze i jej autorze.
Zielonooki chłopak wolał jasno
powiedzieć, że Orion nic więcej od niego nie uzyska. Nie zamierzał
ujawniać powiązania tomiszcza z magią krwi i tego w jaki sposób
był powiązany z nią on sam. Black przyjął oświadczenie, ale po
wyrazie jego twarzy widać było, że nie jest zadowolony z
uzyskanych informacji. Aren doszedł do wniosku, że będzie musiał
podrzucić mu jeszcze jakąś frapującą wiadomość, żeby uzyskać
Agresję. Pomstował w duchu i sortował informacje zastanawiając
się, którą mógłby zdradzić. W międzyczasie doszedł do
wniosku, że chyba jednak wybrał nie tego węża, którego należało,
do przechowania Agresji. Po chwili jednak zweryfikował ten pogląd.
Orion był najlepszy jeżeli chodziło o pieczęcie i możliwości
przemycenia takiego przedmiotu do Durmstrangu. Zanim ostatecznie
podjął decyzję co do informacji, padło pytanie, które od razu
sprawiło, że zrozumiał co takiego odkrył w jego wypowiedziach
Orion:
– Dlaczego trzymałeś różdżkę,
gdy po raz pierwszy zetknąłeś się z tym przedmiotem? Zauważyłem,
że nie masz już odruchu jej używania. Wcześniej stwierdziłeś,
że księga ustąpiła, gdy odrzuciłeś swoją broń. Czy podczas
waszego pierwszego starcia używałeś magii? – zaskoczenie, które
mignęło na twarzy Arena, chociaż szybko ukryte spowodowało, że
uśmiech Oriona troszkę się poszerzył. Zielonooki natomiast musiał
siłą powstrzymać cisnące mu się na usta siarczyste przekleństwo
i szybko zebrać myśli:
– Owszem, próbowałem używać na
niej magii. Było to tak bezskutecznie, jak i niepotrzebnie. Tylko
nadwyrężyłem mój rdzeń magiczny – zdecydował się w
odpowiedzi na najlepszy środek, czyli półprawdę. Nie mógł
przecież ujawnić, że cała rzecz zdarzyła się w przyszłości.
– Gdzie po raz pierwszy spotkałeś
ten przedmiot?
Tym pytaniem Orion powtórnie zaskoczył
Greya, który w myślach przyznał, że musi nauczyć się cenić
kunszt Blacka. Czuł, że w tym pytaniu kryje się jakieś drugie
dno. Nie miał czasu jednak rozważać jakie, za to mógł
odpowiedzieć na nie bez kłamstwa:
– Wspominałem już wcześniej. W
bibliotece Hogwartu – odpowiedział i z pewną satysfakcją
zauważył, że Orion lekko się żachnął. Szybko opanował ten
odruch. Wyraźnie coś poszło nie po jego myśli. Black skinął
głową i wprost oznajmił:
– To za mało informacji. Nie mogę
za nie oddać ci księgi. Potrzebuję czegoś więcej.
Aren przewidywał już taki obrót
sprawy i szybko wrócił do sortowania wiadomości. Po chwili podjął
decyzję, ale zanim cokolwiek przedsięwziął postanowił upewnić
się co do jednej sprawy:
– Czy nadal będzie to informacja
tylko dla ciebie i wykorzystasz ją tylko wtedy kiedy uznasz to za
słuszne?
– Owszem, ta zasada jest nadal
aktualna.
– Chcę byś dał mi słowo, że po
tym co usłyszysz oddasz mi Agresję. Od razu powiem, że ta
informacja początkowo może wydawać się niezbyt istotna, ale jest
cenna. Zapewniam. Trzeba ją tylko odpowiednio zastosować. Wierzę,
że kto jak kto, ale ty dostrzeżesz w niej wartość. Generalnie
chodzi o powód, dla którego zostałem zaatakowany przez
Dumbledore'a...
Wzrok Blacka jakby wyostrzył się na
te słowa. Grey mógłby przysiąc, że widzi trybiki umysłu Oriona
obracające się błyskawicznie, podczas kiedy myśli chłopaka
analizowały różne możliwe do przyjęcia scenariusze. Aren
tymczasem układał sobie w głowie formę przedstawienia tej sprawy.
Informacje w żaden sposób nie łączyły się z jego czasami, więc
mógł je przekazać. Wydawały się dostatecznie cenne, by zapłacić
nimi za wydanie Agresji. Odpowiednio wykorzystane mogły przynieść
spore owoce. Greya nie bardzo interesowało w jaki sposób Orion ich
użyje. Na koniec Black spojrzał na niego zdecydowanie i oznajmił:
– Masz moje słowo.
Tym razem to na ustach Arena pojawił
się uśmiech. Orion na ten widok przewrócił oczami, ale również
leciutko uśmiechnął się w rozbawieniu. Zielonooki głośno by
tego nie przyznał, ale naprawdę brakowało mu tych gierek.
Niestety, osoba z którą zwyczajowo w nie grał, zaczęła się z
jakiegoś powodu od niego dystansować. Nie bardzo wiedział
dlaczego. Tom ewidentnie zachowywał się zupełnie inaczej niż
wcześniej, jeszcze w Hogwarcie. Aren czuł się z tym dziwnie, bo
nie wiedział jak ma określić to irytujące uczucie w środku,
które pojawiło się tam, kiedy uświadomił już sobie tą zmianę.
Usiłował przekonać się do tego, że odczucie to nie oznaczało,
że pragnie atencji Toma. Nawet mu się to udało… na chwilę.
Niedługo potem ułuda padła i…
Z myśli wyrwał go dźwięk stukania
opuszkami palców o blat stołu. Najwyraźniej Orion się
niecierpliwił. Aren westchnął, zebrał myśli i zaczął
opowiadać. Wyjawił prawdziwą przyczynę wezwania do Albusa, czyli
jego rzekome zmartwienie o to z kim zaczął się zadawać i próbę
odciągnięcia go od grupy Toma. Przedstawił w jaki sposób i czym
sprowokował Dumbledora do ataku. Nawiązał do swoich podejrzeń co
do powiązań nauczyciela z Gellertem. Później skupił się nad
tym, że w momencie kiedy profesor przeszedł do wypytywania go o
rodzaj kontaktów z Grindelwaldem, sam zarzucił mu powiązania z
nim. To był właściwie ślepy strzał, ale okazało się, że
powiązanie jest i to chyba dość mocne sądząc po reakcji
nauczyciela i sile ataku. Do tego opowiadania Aren dorzucił kilka
spekulacji na temat relacji Dumbledora z Gellertem. Orion słuchał
uważnie i widać było, że swoim bystrym umysłem analizuje
otrzymane fakty.
Na koniec wstał i bez słowa zbliżył
się do leżącej na stoliku księgi. Wyciągnął różdżkę i
wypowiedział sekwencję zaklęć. Kiedy skończył, położył na
chwilę na przedmiocie dłoń co spowodowało rozerwanie się reszty
pieczęci i po chwili się odsunął wracając na swoje miejsce. Aren
obserwował całą procedurę z pewnym zafascynowaniem, a później w
skupieniu wpatrywał się dobrą chwilę w resztki pieczęci
rozsypane po dywanie. Na koniec uniósł wzrok na Oriona, ale nie
zdążył o nic zapytać. Black go ubiegł mówiąc:
– Uprzedzając twoje pytania.
Dołożyłem wszelkich starań, by księga nie wpadła w niepowołane
ręce podczas kontroli. Zadbałem o każdy możliwy szczegół, żeby
nie została wykryta. Jak pewnie wiesz, przeciętna pieczęć może
zostać złamana, gdy ktoś dysponuje znacznie silniejszą mocą
magiczną od jej twórcy. Nawet i to można jednak spowolnić,
wplatając w pieczęcie kilka odpowiednich klątw. To bardzo długi i
pracochłonny proces, jednak daje doskonałe rezultaty. Daje też
sporo czasu na odzyskanie przedmiotu w wypadku, kiedy ten dostanie
się w niepowołane ręce. Co prawda jeśli chodzi o ten konkretny
przedmiot, to jakoś nie zazdroszczę nikomu, kto by go
odpieczętował. Przypuszczam, że po krótkiej przeklinałby moment,
w którym mu się to udało. Takiemu delikwentowi ściąganie
pieczęci zajęłoby kilka godzin. Były też przecież inne
zabezpieczenia, które musiałby zneutralizować. Dzięki temu, że
byłem twórcą pieczęci i wiedziałem co jeszcze rzuciłem na tą
księgę, łatwiej było mi je zdjąć.
Po tym wyjaśnieniu Aren z uznaniem
spojrzał na Oriona. Przeszło mu przez głowę, że nie chciałby
mieć tej konkretnej osoby za swojego wroga. Dobrze, że utrzymywali
neutralne relacje, właściwie głównie ze względu na Abraxasa. To
jego osoba przeważyła, że Orion zdecydował się wziąć udział w
szalonym planie obmyślanym przez Arena. Jedno było pewne: Black był
słownym człowiekiem i dotrzymywał swojej części umowy.
– Doceniam twoją pomoc. Nawet nie
wiesz jak bardzo. – nie zdążył dodać nic więcej, bo ten
właśnie moment wybrała sobie na przebudzenie się do działania
Agresja.
Od razu zaczęła groźnie warczeć w
stronę znajdującego się bliżej niej Oriona. Wyszczerzyła na
niego zęby i zaczęła groźnie kłapać szczękami. Wyraźnie
sugerując co zamierza zrobić. Aren nie czekał dłużej, obawiając
się ataku. Zawołał tomiszcze po imieniu. Księga momentalnie
ucichła, wylądowała z łoskotem na podłodze i zaczęła sunąć w
jego kierunku. Kiedy już dotarła Grey schylił się, podniósł ją
i odruchowo zaczął głaskać po grzbiecie tak jak lubiła. Agresja
przyjmowała te gesty pocieszenia i sympatii w ciszy, ale po jakimś
czasie zaczęła wydawać miłe dla ucha, niemal kocie pomruki
zadowolenia.
– Niepojęte jest dla mnie zachowanie
tej rzeczy – Orion pokręcił z niedowierzaniem głową, obserwując
całą scenę.
– Trzeba przyznać, że jest unikalna
– przyznał Aren. – Dziękuję jeszcze raz za pomoc. Będę się
zbierał do siebie. Muszę uwarzyć kilka eliksirów. Czas mi ucieka
coraz bardziej, a mikstury lecznicze mogą przydać się tak nam, jak
i wam, czyli innym uczniom z Hogwartu. Nie mogę jakoś przełknąć
informacji, że w tej szkole nie ma pielęgniarki. Wiesz gdzie mnie
znaleźć w razie czego. Do zobaczenia.
Po tych słowach Grey opuścił pokój
Oriona, a on sam pozwolił sobie na odpoczynek opadając na łóżko.
Pozwolił sobie również na ciężkie westchnienie. Co z tego, że
dostał swoje wyjaśniania. Na miejsce otrzymanych odpowiedzi pojawił
się szereg nowych pytań. Choćby tych, dotyczących osoby samego
Arena. Jak Aren odbił atak Dumbledore'a? Ten staruch może i
wyglądał dosyć niewinnie, ale bez wątpienia był naprawdę silnym
magicznie czarodziejem. Tom kiedyś wspominał, że umysł Ślizgona
jest zabezpieczony. Orion po chwili rozmyślań doszedł do wniosku,
że zabezpieczenie to musi być nad wyraz potężne, skoro
powstrzymało tak nauczyciela Transmutacji, jak i Toma. Jakie
informacje posiada Grey, że są tak pilnie strzeżone? Z pewnością
bardzo istotne i z całą pewnością niebezpieczne. Nad tym co to
mogło być nie było sensu się zastanawiać, dlatego Black
poświęcił dobrą chwilę na analizę pozyskanej wieści o
ewidentnej znajomości między Gellertem i Albusem. Te informacje
były niezwykle cenne i mogły okazać się przydatne.
Po przemyśleniu wszystkich uzyskanych
danych Orion doszedł do wniosku, że nie ulegało wątpliwości…
Aren ukrył przed nim jakąś informację. Choćby na temat tej
piekielnej księgi. Przeczuwał to już w czasie rozmowy, ale nie
naciskał. W całej tej historii brakowało mu jeszcze czegoś.
Intuicja podpowiadała Blackowi, że to podstawowa, bardzo istotna
informacja stanowiąca brakujące ogniwo dotyczące Greya. Te
rozmnażające się przez pączkowanie niewiadome, jakoś dziwnie
skłaniały Oriona ku wątpliwościom. Postanowił, że uważniej
będzie obserwował zielonookiego chłopaka, żeby nie dać się
zaskoczyć.
***
Na zajęciach Obrony Abraxas usilnie
zastanawiał się, za jakie grzechy musiał wylądować w jednej
ławce z Relinem. Może nie było tragicznie, bo jakoś się
wzajemnie tolerowali, ale… jeśli chodziło o Malfoya to tylko do
chwili, kiedy Samuel nie zaczynał gadać. Za każdym razem, kiedy
otwierał usta, blondwłosy Ślizgon walczył z pokusą rzucenia na
niego Silencio. Po pewnym czasie doszedł do budującego
wniosku, że woli część praktyczną tych zajęć. Wówczas
należało działać, a nie komunikować się ze sobą. Był
silniejszy magicznie od Relina, za to tamten miał naprawdę godną
podziwu intuicję i refleks, dzięki czemu ich siły były wyrównane
niestety. Abraxas w duchu ubolewał nad tym faktem. Na obecnych
zajęciach przerabiali zaklęcie wiążące. Malfoy notował pilnie
uwagi i spostrzeżenia dotyczące tego tematu, kiedy usłyszał od
strony Samuela:
– W Hogwarcie Aren również tak
rzadko jak tutaj opuszczał swój pokój? Widuję go głównie na
posiłkach i w momencie, kiedy przemieszcza się na zajęcia.
– Nie znudziło ci się zadawanie
tych pytań? Nie rozumiem co próbujesz osiągnąć pytając o to
właśnie mnie. Skoro przyjaźnisz się z Arenem tyle czasu, to
powinieneś znać go lepiej. Właściwie im dłużej słucham
twojego narzekania i uwag, tym bardziej wątpię w tą przyjaźń –
zakpił jawnie Abraxas i po reakcji Relina przekonał się, że
trafił w czuły punkt. Po chwili jednak Samuel odpowiedział:
– Trochę czasu minęło od naszego
ostatniego spotkania z Arenem. Widzę kilka zmian, które w nim
zaszły. Po prostu się martwię. Nie chcesz, to nie pomagaj. Sam
znajdę odpowiedzi na swoje pytania.
– Cieszę się, że chociaż w tej
kwestii doszliśmy do porozumienia – mruknął w odpowiedzi Malfoy
i w zasadzie na tym planował zakończyć tą krótką wymianę zdań,
jednak coś go tknęło i po chwili wahania zapytał:
– Powinniśmy się martwić
Collinsem?
W odpowiedzi usłyszał natychmiastową
i dość obszerną odpowiedź:
– Bezpośrednio niekoniecznie. Za to
powinniście zwrócić baczną uwagę na tego co trzyma go na smyczy.
Dla jasności dodam, że to Wright. Liam bez jego wyraźnego
polecania raczej nie wykonuje żadnych drastycznych kroków. Odkąd
pamiętam zawsze tak się zachowywał. Evan natomiast jest
nieobliczalny, a przede wszystkim pozbawiony skrupułów. Może być
niebezpieczny i popchnąć Collinsa do różnych czynów, nie ważne
jak bardzo to będzie złe, okrutne czy też niesprawiedliwe.
Istnieje zagrożenie, że Liam wykona polecenie bez mrugnięcia
okiem. Może nie, ale lepiej na to nie liczyć. Przy okazji dodam
jedną rzecz, która powinna w tej sytuacji wybrzmieć. Moja głowa w
tym, by możliwie jak najdłużej utrzymać ich obu w ryzach, ale to
wy powinniście zapewnić Arenowi bezpieczeństwo. Ja nie zawsze
prawdopodobnie będę w stanie. A teraz twoja kolej na odpowiedź.
Wcześniej jak niewątpliwie pamiętasz, zadałem ci pytanie –
zapanowała cisza, w trakcie której Abraxas analizował wypowiedź
Samuela. Doszedł do wniosku, że informacje o Collinsie były
niepokojące i warto było o nich wspomnieć również Riddle'owi.
Nie zamierzał jednak dzielić się z siedzącym obok wszystkimi
informacjami dotyczącymi Greya, dlatego odpowiedział bardzo
oszczędnie:
– W Hogwarcie Aren również tak się
zachowywał.
Tak okrojona wiadomość nie spotkała
się z entuzjazmem Samuela, który być może nawet skwitował by ją
jakąś ostrą ripostą, ale w tym właśnie momencie do klasy
wtargnął profesor Beery, wraz z opiekunką Ilvermorny, jej
podopiecznymi oraz Evanem. Wszyscy obecni na zajęciach, wraz z
prowadzącym, utkwili oczy w przybyłych zastanawiając się o co
chodzi. Abraxas dość szybko doszedł do wniosku, że skład tej
grupy sugeruje, że przybyła po pozostałych uczestników Turnieju.
Cadan zmrużył wściekle oczy widząc
irytującą twarz swojego byłego przyjaciela. Czuł się wytrącony
z równowagi tym wtargnięciem. Beery nie raczył nawet zapukać i
wszedł sobie jak do siebie. Zmusił się jednak do spokoju
powstrzymując swój temperament, choć chętnie rzuciłby w tego
osobnika klątwę odpychającą i kazał powtórzyć wejście, tym
razem już z całą procedurą, czyli przede wszystkim pukaniem.
Nauczka powinna być dokuczliwa, czyli zmusiłby go do tego
kilkukrotnie. Może wówczas wbiłby mu do opornej głowy maniery.
Tymczasem Herbert zbliżył się do niego z uśmiechem, który Cadan
miał ochotę zmazać jakimś adekwatnym zaklęciem i kiedy był już
tuż obok oznajmił wyjaśniająco:
– Przepraszamy za najście profesorze
Reid. Pojawiła się niestety nie cierpiąca zwłoki sprawa
dotycząca Turnieju Trójmagicznego, która wymaga natychmiastowej
reakcji. Czy mógłby pan wobec tego zakończyć dzisiejsze zajęcia
dla wszystkich oprócz uczestników? – zostało to przedstawione
spokojnym głosem, ale mimo tego Reid musiał ponownie stłumić w
sobie chęć mordu. Opanował się i krótko ogłosił klasie:
– Wszyscy prócz uczestników mają
opuścić klasę. Jesteście na dziś wolni, ale wymagam wobec tego
dodatkowych trzech stron pergaminu na temat omawianego przed chwilą
przeciwzaklęcia. Nie zapomnijcie również o pracy domowej. To
wszystko.
Uczniowie dość szybko zebrali swoje
rzeczy i wyszli. Zostali jedynie uczestnicy i to głównie do nich
Beery zwrócił się z dalszymi wyjaśnieniami:
– Za chwilę odbędzie się
sprawdzanie waszych różdżek. Jak zapewne pamiętacie miało do
niego dojść przed Turniejem. Pojawiło się jednak pewne novum, o
którym również powinniście się dowiedzieć. Wiecie, że Turniej
ma się odbywać w systemie drużynowym, a to wymaga zmian w sposobie
jego przeprowadzania. Postanowiliśmy wraz z pozostałymi sędziami,
że potrzebne jest dodatkowe zadanie przedturniejowe, które pozwoli
nam wyłonić kolejność wystąpień już w trakcie zawodów. Wydaje
się, że takie rozwiązanie jest najbardziej uczciwe. Nic więcej
nie mogę powiedzieć prócz tego, że wynik zadania
przedturniejowego da wam niewielką przewagę w pierwszym zadaniu.
Podkreślam słowo niewielką, bo ogólnie nic to nie zmienia i
ostatecznie to wasze umiejętności i zaradność będą
najważniejsze i zaważą na końcowym wyniku. W zasadzie to wszystko
co miałem do powiedzenia... Jakieś pytania?
– Na czym będzie polegać to
dodatkowe zadanie i jak będzie oceniane? – o dziwo pytania nie
zadał żaden z uczestników, ale Reid. Herbert uśmiechnął się,
co spowodowało lekkie żachnięcie u pytającego i stwierdził:
– Nie wspomniałem o tym? Mój błąd!
Samo zadanie nie będzie punktowanie. Jedynym jego celem jest
wyłonienie kolejności występujących w Turnieju grup. Tylko tyle
mi przekazano. Co do samego zadania, to będzie dosyć proste.
Pojedynek.
– Co profesor ma na myśli mówiąc
pojedynek? Wszyscy jednocześnie mamy ze sobą walczyć w jednym
czasie? – zapytał spokojnie Tom, czując na sobie niedowierzające
spojrzenia innych uczestników.
– Tak to ma wyglądać. Za każdego
pokonanego uczestnika z innej drużyny, dostajecie dziesięć
dodatkowych minut walki. Osoba, która pokona największą ilość
uczestników, dostanie dodatkowy czas i coś extra. Oczywiście
działacie jako drużyna. Ilość pokonanych przeciwników będzie
się sumować do wspólnego konta. Znaczenie będzie mieć również
to w jakiej kolejności przegracie. To wszystko zostanie uwzględnione
przy pierwszym zadaniu. Zakładam, że to już wszystko. Teraz
zapraszam na badanie różdżek. Nie każmy dłużej czekać Panu
Gregorowiczowi, który łaskawie do nas przybył. Pójdziemy do sali
Transmutacji. Tam zostanie przeprowadzona ta procedura – zarządził
Beery, wskazując na drzwi. Uczniowie i opiekunka Ilvermorny
skierowali się w tamtym kierunku, ale Herbert zanim podążył za
nimi, poczuł przyciśniętą do swoich pleców różdżkę i
usłyszał szept Cadana:
– Jak to możliwe, że dowiaduję się
o tym wszystkim dopiero teraz?
– Czysty przypadek. Tak wyszło, że
jako jedyny w tym czasie prowadziłeś zajęcia. Pan Mykiew pojawił
się dość nagle prosząc o zorganizowanie wszystkiego jak
najszybciej, ponieważ pojawiły się jakieś niespodziewane dla
niego okoliczności i przez kilka następnych dni nie byłoby to
możliwe.
– Od kiedy musimy się
podporządkowywać wytwórcy różdżek?
– Od momentu, kiedy za tym wszystkim
stoi Gellert. To raczej on wymagał tego nagłego pospiechu... W
końcu znają się z Gregorowiczem już całkiem długo. Wątpię, by
dla samego wytwórcy była to przyjemna znajomość, ale... Ruszajmy,
inaczej pozostaniemy w tyle Cadanie.
Reid opuścił różdżkę i Beery
natychmiast ruszył ku drzwiom rzucając za siebie okiem. Złowił
spojrzeniem nieprzyjemny wzrok Cadana, ale nie przejął się nim
zbytnio i zachichotał w odpowiedzi dodatkowo drażniąc adwersarza.
Reid powstrzymał się jednak po raz któryś z rzędu i tylko w
milczeniu poszedł za nim rozmyślając w drodze. Jak to możliwe, że
wciąż miał mniej wiadomości o Grindelwaldzie niż Herbert? Nawet
po tylu latach. Nie wiedział, o powiązaniach Gregorowicza i
Gellerta. Teraz go to zaskoczyło, ale szybko pozbierał się w
sobie, by nie dać satysfakcji Herbertowi i zrównał się z nim tuż
przed tym, jak dogonili resztę grupy.
***
Rzeczywistość znowu zaskoczyła
Arena. Słysząc jak będzie wyglądać zadanie przedturniejowe
spojrzał na swoich kolegów z grupy, chcąc ocenić jak oni przyjęli
te rewelacje. O ile z twarzy Riddle'a trudno było cokolwiek
wyczytać, to zauważył lekką zmianę w jego postawie. Malfoy na
moment zacisnął pięści, co także wskazywało na przynajmniej
zaniepokojenie. Poczuł przygnębienie. Wiedział doskonale, że w
pojedynku był jedynie przysłowiowym piątym kołem u wozu. Będzie
tylko przeszkadzał. W zasadzie trudno mu było sobie nawet
wyobrazić, jak mogłoby wyglądać jego uczestnictwo w takim
pojedynku. Nie wątpił, że jego niewiedza nie potrwa zbyt długo.
Wkrótce się przekona. Przez jego niedyspozycję ich drużyna
właściwie już była na straconej pozycji.
Otrząsnął się z niewesołych
rozważań i rozejrzał po innych. Evan i James nie wyglądali na
zbyt przejętych. Z pewnym zaskoczeniem odkrył nawet, że Hill był
lekko zadowolony z jakiegoś niepojętego powodu. Rowena cicho
dyskutowała z Nessą i to uświadomiło Arenowi, że oni, czyli ich
drużyna, również będą musieli porozmawiać o jakiejś strategii.
W zasadzie tego obawiał się teraz najbardziej. To nie mogło
oznaczać niczego dobrego dla niego.
W sali Transmutacji czekało na nich
dwóch mężczyzn. Jeden z nich, niewątpliwie ten, który miał
przeprowadzić test ich różdżek, obrzucił całą wchodzącą
grupę pojedynczym spojrzeniem i wyciągnął pergamin oraz kilka
akcesoriów rozkładając je przed sobą. Grey nigdy dotąd nie
widział takich przedmiotów na oczy i nie miał bladego pojęcia do
czego mogły służyć. Nie zdążył się nawet przyjrzeć, kiedy
tamten czarodziej ponownie uniósł na nich wzrok. W tym momencie
zostali znienacka oślepieni błyskiem flesza aparatu. Drugi z
mężczyzn, stojący w okolicy wejścia, uśmiechnął się do nich
wszystkich ukazując rząd śnieżnobiałych zębów. Aren od razu
poczuł do niego rezerwę, odruchowo kojarząc go z Lockhartem.
Tymczasem mężczyzna z werwą i nie wiadomo skąd branym entuzjazmem
zaczął trajkotać:
– Witajcie uczestnicy! Nazywam się
Lars Ouren! Będę odpowiedzialny za zapewnianie widowni rozrywki,
komentując wasze wyczyny podczas Turnieju. Odpowiadam również za
informacje prasowe. Dzisiaj jestem tutaj, by po sprawdzeniu różdżek
przeprowadzić z każdym z was mały wywiad. Byłbym wdzięczny za
poświęcenie mi później chwili czasu. Będę czekał na każdego z
was w klasie obok. Obiecuję, że nie zajmę dużo waszego cennego
czasu. Będziemy rozmawiać głównie o...
– Panie Ouren… jestem pewien, że
uczestnicy doskonale już wiedzą co mają zrobić. Proszę wobec
tego udć się do wspomnianego wcześniej pomieszczenia i tam czekać
na kolejnych uczestników. Za moment dołączy do pana któryś z
nich – dość obcesowo przerwał wypowiedź ekspansywnego mężczyzny
Cadan. Spowodowało to, że tamten zamilkł. Łypnął nieprzyjaźnie
okiem, ale już bez dalszych komentarzy wyszedł z pomieszczenia.
Spojrzenia obecnych skupiły się na twórcy różdżek, który
dopiero teraz przejął inicjatywę i zaczął:
– Witajcie uczestnicy Turnieju.
Nazywam się Mykiew Gregorowicz. Będę odpowiedzialny za sprawdzenie
waszej broni, czyli różdżek po to, by w kluczowym momencie was nie
zawiodły. Nie zajmie to zbyt wiele czasu. Aby zachować jakąś
kolejność proponuję, by panie podeszły jako pierwsze –
zaordynował krótko, równocześnie wprowadzając porządek w całą
procedurę. Spojrzał następnie w stronę Nessy i ta bez słowa
podeszła jako pierwsza podając mu różdżkę. Gregorowicz ujął
ją w dłonie, odwrócił, obejrzał i skomentował pod nosem,
równocześnie notując coś na pergaminie: – Oh, mogłem się
spodziewać, że twoja różdżka będzie tworem któregoś z nich...
Włos wampusa! To musi być robota Jonkera... dobrze... dobrze i co
dalej... sztywna, osiem cali, brzoza – skończył zapiski, oddał
dziewczynie różdżkę i poprosił, by wystrzeliła z niej iskry.
Grey słuchał mrukliwych komentarzy
Gregorowicza z pewnym zainteresowaniem. Pierwszy raz słyszał o
stworzeniach, z których pochodziły rdzenie różdżek uczestników
z Ilvermorny. Zanotował sobie w pamięci, żeby dowiedzieć się o
nich nieco więcej, bo temat wydawał się ciekawy i wart analizy.
Jak się okazało różdżka Roweny miała jako rdzeń kolec potwora
z White River. To zaostrzyło jeszcze jego ciekawość. Postanowił
nawet, że postara się na ten temat porozmawiać z samą Owen i
spróbować dowiedzieć się więcej o stworzeniu, od którego
pochodził kolec użyty w jej różdżce. Jako kolejny podszedł do
Gregorowicza James. Podał mu swoją broń. Twórca różdżek przez
chwilę ją trzymał i na koniec zmarszczył lekko brwi. Swoim
zwyczajem pomrukując pod nosem zapisał wszystkie parametry, których
potrzebował, określił rdzeń różdżki jako pióro gromoptaka i
poprzestając na tym, wciąż ze zmarszczonymi brwiami oddał różdżkę
właścicielowi.
Jako kolejni do badania broni zostali
zaproszeni uczniowie Durmstrangu. Pierwszy wystartował Evan,
właściwie odpychając z drogi Relina. Przypuszczalnie spieszył
się, żeby udzielić wywiadu i niecierpliwość go poniosła. Aren
stwierdził, że ten chłopak miał wybitnie denerwującą osobowość.
Kiedy już otwierał usta, żeby coś powiedzieć, wychodziły z nich
słowa przepełnione pychą, drwiną i arogancją. Okropne
połączenie. Rdzeń różdżki niesympatycznego osobnika odpowiadał
według Arena jego charakterowi: coś, nie dosłyszał co, ale…
trolla. Zielonooki hogwartczyk skrzywił się lekko, przypominając
sobie jak jego własna różdżka wylądowała kiedyś w nosie
górskiego trolla. Ten grymas zwrócił uwagę Abraxasa:
– Wszystko w porządku? Martwisz się?
– Trochę tak. Przyznam jednak, że w
tym momencie zareagowałem na co innego. Po prostu przypomniałem
sobie pewne wydarzenie z przeszłości związane z trollem. To
wszystko.
– Doprawdy, zadziwiasz mnie. Wyjaśnij
jak można mieć jakiekolwiek wspomnienie z trollem. Jak wiadomo są
niebezpieczne i występują w wysokich górach.
– To był wypadek i przypadek
zarazem. Do tej pory nie wiem jak ten troll znalazł się wtedy w...
– przerwał nagle wyjaśnienia zdając sobie sprawę, że przecież
nie mógł wyjawić, że cała rzecz działa się w Hogwarcie. – …w
tamtym miejscu... – spróbował wybrnąć, ale miał pełną
świadomość, że Malfoy zauważył ten unik. Na szczęście o nic
nie pytał, a tylko skinieniem głowy zachęcił go do dalszej
opowieści: – Zagroził pewnej znajomej. Pobiegliśmy z
przyjacielem na ratunek i nie wiem o czym wtedy myślałem, ale w
pewnym momencie wylądowałem trollowi na karku. Szarpał się i
próbował mnie zrzucić. Jakimś cudem moja różdżka utknęła w
jego nosie... kiedy już udało nam się go pokonać, nadeszło
najgorsze i najbardziej obrzydliwe… musiałem ją odzyskać.
– Za każdym razem kiedy słyszę z
twoich ust określenie: wypadek, przypadek, czy cokolwiek w tym
guście, ogarnia mnie przerażenie. Jakoś zawsze mam przeczucie, że
pewnie jest to zaledwie wierzchołek góry lodowej dotyczący danego
wydarzenia... Opowiesz mi o tym więcej podczas naszych korepetycji…
Teraz nie bardzo jest czas. Zaraz nasza kolej. Chcesz iść jako
pierwszy?
– Wolałbym nie... im dłużej mogę
zwlekać z tym wywiadem tym lepiej. Nie lubię prasy… – przerwał
widząc Sama wychodzącego, by udzielić wywiadu.
W kolejce przed nimi został już tylko
Liam. Przez moment spotkali się z Arenem spojrzeniami i hogwardczyk
doszedł do wniosku, że chyba nie polubi tego chłopaka. Był
dziwny, a jego oczy miały jakiś taki… martwy wyraz. Były bez
blasku, beznamiętne. Rozumiałby, gdyby to była przybrana przez
Liama maska. Sam stosował podobną na co dzień. Zauważył
jednakże, że ten chłopak po prostu tak ma i już. Wyraz oczu
zmienił mu się tylko w dwóch przypadkach: podczas incydentu na
wróżbiarstwie i wcześniej na tarasie. Nawet wtedy, gdy złapał go
w bibliotece, Liam pozostał taki sam, a jego oczy bez wyrazu. Grey
po chwili zastanowienia doszedł do wniosku, że nie wierzy, żeby
chłopak zachowywał się tak zawsze. Zamierzał to sprawdzić, a
jedynym źródłem, które mogło mu dostarczyć informacji o
Collinsie, był Sam. Wiedział, że Relin nie przepadał za Liamem,
ale nie wiedział dlaczego. Istniała możliwość, że jedno
wynikało z drugiego. Warto było spróbować.
– Aren twoja kolej! – usłyszał
nagle głos Beery'ego i tylko westchnął cierpiętniczo w
odpowiedzi. Abraxas rzucił mu pokrzepiające spojrzenie i Grey
podszedł do wytwórcy różdżek, czując na plecach spojrzenia
tych, którzy pozostali w pomieszczeniu.
Pocieszające było jedynie to, że nie
było już tutaj żadnego z rywali. Istniała nadzieja, że jeżeli
nawet zrobi coś głupiego, pozostanie to między nimi. Skinął
głową mężczyźnie na przywitanie, rejestrując jego
zainteresowane spojrzenie. Aren w duchu skonstatował, że nie
powinno go to dziwić, bo przecież był swoistym ewenementem. Wyjął
swoją różdżkę czując się z tym nieco dziwnie. Zawsze miał ją
ze sobą, ale z oczywistych powodów z niej nie korzystał, dlatego
teraz czuł się nieswojo. Podał różdżkę wytwórcy i
skonstatował, że za nim nastała idealna cisza. Najwyraźniej
wszyscy zebrani byli zainteresowani tym, co powie Gregorowicz:
– Robota Ollivandera. Mogłem się
spodziewać, bardzo precyzyjna robota… giętka, jedenaście cali,
a drewno to... oh nie spodziewałem się że udało mu się tego
dokonać... ostrokrzew. Rdzeń to nic innego jak pióro feniksa...
Posiada pan naprawdę potężną broń. Wielka szkoda, że nie może
jej pan używać. W celu dopełnienia formalności muszę poprosić
pana o rzucenie prostego zaklęcia. Nic specjalnego, wystarczy
wzbudzenie samych iskier.
– Postaram się proszę pana –
odpowiedział grzecznie Aren odbierając swoją różdżkę. Nie
używał jej na co dzień, ale jednak poczuł radość, że ma ją
już z powrotem. Dziwnie czuł się bez niej.
Zrobił mały zamach unosząc
odpowiednio różdżkę, by osiągnąć to o czym mówił twórca
różdżek. Jeszcze jakiś czas temu było to dla niego zupełnie
naturalne, ale dziś czuł się jakoś nieswojo trzymając broń w
dłoni. Efekt był… właściwie lepiej byłoby powiedzieć, że
wyniku nie osiągnął. Z różdżki nie wydostała się nawet
najmniejsza iskierka. Gregorowicz zmarszczył brwi w zamyśleniu, a
Aren poczuł się tą całą sytuacją zażenowany. Przecież
właściwie to nie było nawet jakieś konkretne zaklęcie.
Wstrząsnął głową w konsternacji, skupił się jeszcze bardziej
na swoim głównym rdzeniu i dopiero wtedy osiągnął mizerne, bo
mizerne, ale wymierne rezultaty. Z końca różdżki wydobyło się
kilka iskier w kolorze bladej zieleni. Twórca różdżek na ten
widok skinął głową i coś zanotował na swoim pergaminie, po czym
oznajmił spokojnym tonem:
– W porządku, dziękuję. Różdżka
jest sprawna, choć nie sądzę żeby udało ci się zrobić z niej
pożytek podczas zadań. Nawet to co wykonałeś, kosztowało cię
wiele wysiłku. Następna osoba.
Jako następny podszedł Tom. Grey
miałby wielką ochotę usłyszeć jaka jest jego różdżka, ale
musiał niestety wyjść tak jak wszyscy przed nim. Czekał na niego
niezbyt miły moment, a mianowicie jakiś beznadziejny, niewygodny
dla niego wywiad, który zajął jego myśli. Miał tylko nadzieję,
że nie będzie to wyglądać tak jak swego czasu wywiad z Ritą
Skeeter. Nauczony doświadczeniem postanowił sobie uważnie
przyjrzeć się tak samemu mężczyźnie, jak i pióru, którym
będzie się posługiwał. Oby tylko nie było samopiszące... miał
z nimi złe doświadczenia.
***
Toma nie obchodziły rdzenie innych
różdżek. Co prawda dostarczały sporo informacji, ale w
ostateczności to właściciel i jego umiejętności odgrywały
podstawową rolę w czarowaniu. Różdżka była tylko narzędziem,
którego używało się w tym celu. Kiedy jednak do wytwórcy różdżek
podszedł Aren, zaczął słuchać uważnie. Był ciekawy co kryje
się w jego broni. Chłopak na razie nie jest w stanie się nią
posługiwać, ale przecież prędzej, czy też później nadejdzie
ten dzień, kiedy wróci do sprawności. Dobrze było to wiedzieć.
Riddle przesunął się trochę i zajął miejsce obok Abraxasa,
gdzie miał lepszy widok. Malfoy rzucił w jego stronę krótkie
spojrzenie i skupił się także na obserwacji Greya.
Tom w duchu pomyślał, że trochę
irytowała go zażyłość tej dwójki. Chętnie by ją ukrócił,
ale z drugiej strony Abraxas wciąż był cennym źródłem
informacji na temat Arena. Oczywiście Riddle zdawał sobie sprawę z
faktu, że Malfoy przekazuje mu wybrane wiadomości. Mimo wszystko
jednak, przy nim Aren był bardziej skłonny do jakichkolwiek
zwierzeń odnośnie swojej przeszłości. Jak dotąd nie były to
jakieś istotne fakty, ale ziarnko do ziarnka zbierał je i z tego
zaczęła pojawiać się już jakaś mętna i nie do końca jasna
wizja. Wierzył, że z czasem dowie się jeszcze czegoś i obraz
powoli zacznie się wyostrzać.
Tymczasem Aren wyciągnął swoją
różdżkę w stronę Gregorowicza, a Riddle zupełnie nagle ujrzał
w podświadomości inny obraz. Wspomnienie wiązało się z jego
dzieciństwem. Był w sklepie Olivandera, trzymał w rękach dwa
pudełka, a w jednym z nich była... Już prawie wiedział, ale w tym
momencie wspomnienie się rozwiało, a Tom skrzywił się czując, że
ponownie ucieka mu coś niezwykle ważnego. Czuł, że to coś
pomogłoby mu złożyć elementy układanki... Poczuł irytujący ból
głowy i ponownie przyjrzał się różdżce Greya. Wyglądała
bardzo znajomo. Kiedy tylko o tym pomyślał tknęła go inna myśl.
Dlaczego tak pomyślał?
Otrząsnął się z tych niewiele
wnoszących rozterek i ponownie skupił się na rzeczywistości.
Akurat w tym momencie wytwórca różdżek mówił, że broń Arena
została wykonana przez Olivanderów, co głowa Toma przyjęła
ukłuciem bólu. Ten starał się opanować niemiły objaw, kiedy
Gregorowicz doszedł do tego z jakiego drewna jest ta różdżka i
Riddle, wraz z nim synchronicznie, chociaż szeptem powiedział
niemal bez udziału świadomości:
– Ostrokrzew...
Zorientował się, że powiedział to
na głos dopiero w momencie, kiedy stojący obok Abraxas spojrzał na
niego zdziwiony. Sam był zaskoczony swoją wiedzą, bo przecież nie
znał się właściwie na różdżkach, a jednak w tym wypadku nie
miał właściwie żadnych wątpliwości. Skąd to wiedział? Aren
nigdy nie mówił o swojej różdżce, sam nigdy o to nie pytał,
więc skąd ta pewność?
Głowa zapulsowała mu znowu bólem.
Pojawiło się w niej wiele pytań, które przestały wirować w
momencie kolejnego zaskoczenia jakie przeżył. W chwili , gdy
Gregorowicz oznajmił co takiego było rdzeniem różdżki Greya.
Pióro feniksa… Tom skupił się na słowach wytwórcy mówiącego
o potędze tej różdżki. To była znacząca informacja, którą
warto było zapisać sobie w pamięci. Inną sprawą była
przydatność tej informacji podczas Turnieju. Zdecydowanie różdżka
ta, a raczej jej potencjał i potencjał magiczny jej właściciela
nie zdadzą się na wiele, jeśli sądzić po wynikach próby użycia
magicznego przedmiotu. Zupełnie nagle u umyśle Toma pojawiła się
idea, że musi ponownie zobaczyć tą różdżkę. Musi dotknąć jej
własnymi rękoma. Nie wiedział dlaczego, ale ta myśl wypełniła
go po brzegi i trwała w nim nawet wtedy, kiedy Aren wyszedł już z
pomieszczenia.
Nie czekając nawet na wskazania
Herberta sam podszedł do Mykiewa, podając swoją różdżkę. W
jego myślach wciąż jeszcze trwało postanowienie co do Greya i
jego broni, dlatego z lekkim opóźnieniem wsłuchał się w to, co
na temat jego różdżki ma do powiedzenia Gregorowicz:
– Trzynaście cali, niezbyt giętka...
no proszę, cis! Bardzo rzadki materiał ze względu na jego dosyć
niepochlebną historię... jednak kiedy tak patrzę na twoją osobę,
wydaje się wręcz idealna... rdzeń to... – wytwórca zamilkł
nagle i trwała przez moment grobowa cisza, po czym padło: – pióro
feniksa. Interesujące... proszę rzucić zaklęcie, by dopełnić
resztę formalności.
Tak jak poprzednicy Tom lekko poruszył
dłonią inicjując feerię iskier. Gregorowicz kiwnął w uznaniu
głową, a Riddle nie czekając już nawet na pozwolenie, ani nie
żegnając się wyszedł szybko z klasy odprowadzany zdziwionymi
spojrzeniami pozostałych tam, nielicznych osób. Mijając Abraxasa
szepnął mu w przelocie, żeby przekazał jak najszybciej Arenowi,
że czeka na niego w ich pokoju wspólnym. W głowie miał tylko
jedną myśl: musiał sprawdzić, dlaczego różdżka Arena wydawała
mu się znajoma i tak bardzo ważna. Starał się skupić na tej
myśli i nie pozwolić jej umknąć. Obawiał się, że jeśli się
rozproszy, myśl natychmiast zaniknie jak wiele razy wcześniej.
***
Klasa, w której przeprowadzano wywiad
była niewielka. Grey zdziwił się nawet jej rozmiarami, bo mieściły
się tam zaledwie cztery ławki i biurko. Usiadł na krześle
naprzeciwko redaktora z jednym marzeniem wypełniającym mu myśli.
Chciał, żeby ten przykry dla niego moment minął jak najszybciej.
Mężczyzna obserwował go z tym charakterystycznym chyba dla
wszystkich dziennikarzy uśmiechem, a Aren w duchu wzdrygnął się
na ten widok. Odpowiedział uprzejmym uśmiechem mając świadomość,
że z prasą i tak nie wygra, więc nie ma się co buntować.
Najlepszą taktyką było nie zrażać do siebie dziennikarzy i
odpowiadać na pytania oględnie. Używać zgrabnych określeń,
wielu słów, ale nie ujawniać zbyt wiele. Redaktor przez chwilę
przerzucał strony, chyba szukając natchnienia, a Aren tymczasem
wypatrzył jego narzędzie do pisania. Było to zwykłe mugolskie
pióro, co go zaskoczyło, ale też trochę uspokoiło. Najwyraźniej
mężczyzna zauważył jego wzrok spoczywający na tym przedmiocie,
bo zagaił:
– Nie uważasz, że takie pióra są
zdecydowanie bardziej użyteczne niż te, których czarodzieje
używają na co dzień? Zajmują mniej miejsca i nie trzeba targać
ze sobą dodatkowo kałamarza. Łatwiej je schować na przykład w
kieszeni, jakiejkolwiek kieszeni, nawet w spodniach… Chociaż
nie... tego nie polecam. Raz niechcący usiadłem na nim i zapewne
domyślasz się, dlaczego potem zwracałem na siebie uwagę idąc
ulicami. To nie było przyjemne doświadczenie. Nie wspominając już
o moim wspaniałym białym płaszczu, którego niestety nie udało
się doprowadzić do pierwotnego stanu. Wracając jednak do naszej
rozmowy… Mogę ci mówić na ty? – zapytał ku zdumieniu Arena,
który jednak bez komentarza dał pozwolenie kiwnięciem głowy.
Dziennikarz uśmiechnął się w odpowiedzi i zadał swoje pierwsze
pytanie: – Arenie, powiedz mi co sądzisz o mugolskich
przedmiotach?
To było trudne pytanie i do tego
podchwytliwe. Był w Durmstrangu. Tutaj mugolskie rzeczy nie były
akceptowane, o czym zdążył się przekonać. Musiał jednak coś
odpowiedzieć i to szybko. Gdyby przy każdym pytaniu namyślał się
zbyt długo, reporter nabrałby podejrzeń, że jego odpowiedzi nie
są szczere. Zresztą tym razem postanowił być szczery, bo
właściwie mogło to mu się nawet przysłużyć:
– Mugolskie wynalazki są czasami
bardzo przydatne i praktyczne jak sam pan zauważył. Zresztą z
racji mojej tymczasowej przypadłości, niekiedy jestem zmuszony z
nich korzystać.
– Otóż to! Dobrze. Pozwól, że
teraz zadam ci pytanie, które z pewnością chciałoby rzucić ci
wielu czytelników. Na pewno chcieliby przeczytać na nie odpowiedź…
Jak wszyscy pamiętamy, na początku odmówiłeś udziału w
Turnieju. Przy ponownym podejściu Czara jednak znowu cię wybrała.
Nie sądzisz, że to zbyt duży zbieg okoliczności?
– Zakładam, że to po prostu mój
znajomy, Los. Tym razem postanowił sobie ze mnie zadrwić. Nie
chciałem brać udziału w Turnieju ze względu na mój aktualny
stan, czyli czasowy brak dostępu do magii. Jak widać jednak, jestem
tutaj.
– Zawdzięczasz to głównemu
uczestnikowi Hogwartu Tomowi Riddle. Czy z tego powodu są pomiędzy
wami jakieś nieporozumienia? W końcu wciągnął cię świadomie w
Turniej Trójmagiczny. Wiedział przecież, że dla ciebie jest on
tym bardziej niebezpieczny, ale się nie zawahał.
Aren błyskawicznie doszedł do
wniosku, że musi jakoś zgrabnie wybrnąć z matni z nadzieją, że
dziennikarz da sobie spokój i przerzuci ciężar odpowiedzi na to
pytanie na kolejnego rozmówcę, czyli Riddle’a. Ten z pewnością
poradzi sobie z nim doskonale. Tymczasem musiał jakoś odwrócić je
na swoją korzyść, dlatego odpowiedział innym pytaniem:
– Czyżby pan również, jak pewnie
większość czytelników sugeruje, że jestem na straconej pozycji?
– Nie miałem tego na myśli. Zapewne
już wiesz, że zadaniem eliminacyjnym potrzebnym do wyznaczenia
kolejności wystąpień w Turnieju, będzie pojedynek. Musisz
przyznać, że to stawia cię w niekorzystnej sytuacji. Wydajesz się
jednak być nad podziw spokojny. Masz jakiś tajny plan?
– Jeśli miałbym taki plan, to
oczywiście bym o nim nie powiedział. W końcu sam pan stwierdził,
że miałby być tajny. A tak szczerze mówiąc dopiero
dowiedzieliśmy się o tym zadaniu. Nawet jeszcze nie zdążyliśmy o
nim porozmawiać między sobą. Jestem jednak pewien, że razem na
pewno obmyślimy skuteczny plan działania i...
Aren przerwał z ulgą bo czuł, że
słów na długo mu już nie wystarczy. Otwierające się drzwi do
klasy dały mu wymówkę do zakończenia wypowiedzi. Zerknął w
stronę wejścia i z ulgą zauważył w nim Beery’ego. Miał
nadzieję, że nauczyciel uratuje go z opresji. Nie zawiódł się.
Po krótkiej wymianie zdań okazało się, że tak jest w istocie,
ale ze względu na upór dziennikarza, profesor wyraził zgodę na
jeszcze jedno, ostatnie pytanie a Herbert by mieć święty spokój
machnął na to przyzwalająco ręką, zauważając jego przewracanie
oczami, gdy Lars był odwrócony tyłem przez co zaśmiał się
cicho.
– Na chwilę obecną to będzie
ostatnie pytanie, ale bądź pewien Aren, że postaram się w
przyszłości ponownie z tobą porozmawiać. Pozwól, że zapytam o
zupełnie inną rzecz. Czy jest w chwili obecnej ktoś, kto
przyprawia cię o szybsze bicie serca?
– S... słucham? Co to ma wspólnego
z Turniejem?
– Pewnie niezbyt wiele, ale w
redakcji i poza murami szkoły jesteś naprawdę popularny. Choćby
ze względu na wygląd. Wierz mi lub nie, ale było całkiem sporo
listów z prośbą o takie właśnie pytanie.
– Nie wydaje mi się, by był ktoś
taki... Mogę już iść?
– Jesteś pewien? Usłyszałem w
twoim głosie zawahanie i...
– Panie Ouren. Jedno pytanie zostało
już zadane. Teraz zabieram Arena, a pan ma jeszcze przed sobą dwóch
kolejnych uczniów z naszej szkoły. Miłej pracy.
– No dobrze. Już w porządku. Teraz
pan Ridd... – do klasy w tym samym momencie wszedł Abraxas i
zaskoczył właściwie wszystkich. Beery nie ociągając się zaczął
lekko kierować Greya do drzwi, kiedy Abraxas z godną podziwu
swobodą oznajmił głośno:
– Tom przybędzie po mnie. Został
pilnie wezwany przez jednego z nauczycieli.
Było to oczywiście kłamstwo, ale
podane w ten sposób mogło uchodzić za prawdę, przynajmniej w
oczach dziennikarza. Malfoy nie bardzo się nad tym zastanawiał.
Jego myśli zaprzątnięte były zgoła czym innym. Riddle kazał mu
pójść jako pierwszemu i oczywiście Abraxas nie zamierzał
odmawiać. Teraz mijając Arena wyszeptał to co miał mu przekazać
od Toma i utrzymując na twarzy swoją najbardziej formalną maskę,
usiadł przed reporterem. Obserwował go uważnie, starając się
dobrać styl wypowiedzi i ocenić w jaki sposób najlepiej zająć
jego uwagę, podczas gdy ten odprowadzał wzrokiem dwójkę
opuszczającą klasę.
W głowie Malfoya kotłowały się
wciąż jeszcze myśli, póki mógł sobie na to pozwolić, rozmaite
przypuszczenia na temat o czym Tom chce rozmawiać z Arenem. Z
pewnością o różdżkach. W końcu z niewiadomej przyczyny znał
materiał, z którego utworzono różdżkę Arena, jeszcze zanim
Gregorowicz o tym powiedział. To było zaskakujące. Nie bardzo mógł
dłużej rozmyślać, ponieważ dziennikarz zwrócił już wzrok na
niego. Skupił się więc wewnętrznie, bo miał też inne zadanie.
Miał absorbować mężczyznę jak najdłużej, by dać czas Tomowi
na rozmowę z Greyem. Był Malfoyem więc potrafił utrzymać na
sobie uwagę innych, z drugiej strony też nie chciał by Aren
przebywał z Tomem zbyt dużo czasu sam na sam. Czuł w środku, że
nie powinien tego robić. Przybrał jednak swoją najbardziej
formalna maskę podchodząc do reportera. Obiecał że kupi więcej
czasu, ale nie miał też zamiaru dawać im go aż nazbyt wiele,
zwłaszcza widząc że musiało to być na tyle ważne że Tom nie
chciał zwlekać dłużej.
Słowa przekazane przez Abraxasa
zaintrygowały Greya. Jednego był pewien. Z pewnością sprawa
musiała być istotna, skoro Riddle nie mógł czekać dłużej i
zamierzał ją omówić natychmiast. Z Beerym pożegnali się u
podnóża schodów do kwater uczniów Hogwartu i Aren zaczął się
na nie wspinać. Już po kilku stopniach skonstatował, że uśmiecha
się jak idiota. To go zdumiało, ale nie bardzo miał czas
roztrząsać to zdarzenie, bo już stał przed wejściem do pokoju
wspólnego uczestników. Zanim je otworzył, opanował mimikę
twarzy, ale wciąż czuł jakąś irracjonalną radość.
***
Ostatnią prywatną rozmowę z Tomem
przeprowadzili pokoju jego, Arena. Wtedy, kiedy Riddle tak go
zaskoczył. Po tym nie rozmawiali już w cztery oczy. Oczywiście
Aren był z tego faktu zadowolony. Miał swoją prywatność, święty
spokój… Tom się odczepił, ale... Jakoś tak mu brakowało…
czegoś… Nawet w jego głowie argumenty o odczepianiu się brzmiały
bardzo nieprzekonująco. Okłamywać mógł wszystkich wokół.
Siebie było trudno. Brakowało mu ich rozmów… żeby nie zabrnąć
za daleko w tych rozważaniach i nie nazwać czego mu jeszcze
brakowało, Grey nacisnął klamkę i wszedł do środka.
Tom stał przy kominku i patrzył w
płomienie w zamyśleniu. Dźwięk zamykanych drzwi zwrócił jego
uwagę. Kiedy na Arenie spoczęły jego czerwone oczy, chłopak
zupełnie niespodziewanie stwierdził, że wróciło całe jego
zdenerwowanie, ale nie tylko. Było coś jeszcze, czego Grey nie
potrafił ubrać w słowa, a co pojawiało się ostatnio coraz
częściej, kiedy tylko był w pobliżu Riddle’a. Zielonooki
chłopak zmobilizował się wewnętrznie i przejął inicjatywę,
zaczynając rozmowę:
– Abraxas przekazał mi, że
chciałbyś porozmawiać. Zdziwiło mnie, że w takiej chwili. Mamy
ograniczony czas. Co prawda przypuszczam, że Malfoy skupi uwagę
dziennikarza wystarczająco długo, ale jednak nie ma co testować
nadmiernie jego umiejętności.
– Istotnie, przejdźmy więc do
rzeczy. Powodem, dla którego cię tutaj wezwałem jest twoja
różdżka. Z pewnością będziesz zdziwiony, ale chciałbym ją
zobaczyć.
– Zobaczyć? Moją różdżkę? –
zielonooki chłopak powtórzył zaskoczony nie bardzo rozumiejąc w
czym rzecz i dlaczego ta dziwna sprawa nie mogła zaczekać.
– Tak. Jest w niej coś, co nie daje
mi spokoju. Na razie to tylko podejrzenia i nie nazwane… trudno to
określić, ale chciałbym przekonać się na własne oczy czy to o
czym myślę jest prawdą.
– Chyba nie sądzisz, że ot tak
oddam ci swoją różdżkę. Po drugie w zasadzie nie wyjaśniłeś
mi powodu, dla którego miałbym to zrobić. Po trzecie, zrobię to
pod warunkiem, że ty w tym samym czasie dasz mi swoją.
Tom nie był z tego ultimatum
zadowolony. W zasadzie to co proponował Aren było uczciwe, ale było
też źródłem potencjalnego zagrożenia, a to kłóciło się z
jego naturą. Ciężko mu było przekonać się do pomysłu, żeby
dać swoją różdżkę komuś innemu. Nawet jeśli była to osoba,
która z tej broni nie będzie miała właściwie pożytku, bo nie
może korzystać ze swojej magii. Rzecz cała wymagała zaufania. Tom
zauważył, że podobne wahania miał i Aren. Co prawda w głowie
Riddle’a pojawiło się jakieś mgliste wspomnienie, którego nie
potrafił uchwycić, ale towarzyszyła mu też myśl, że w
przeszłości Grey zaufał mu dwa razy. Świadczyło to, że te
wspomnienia znajdowały się w myślodsiewni. Trudno mu jednak było
zrobić podobnie i zaufać zielonookiemu chłopakowi tak bardzo. Poza
tym, o czym zapewne Aren nie wiedział, wymiana różdżek była dość
intymnym i bardzo osobistym gestem, nawet jeśli już nie
praktykowanym i przestarzałym. Kiedy tylko Riddle o tym pomyślał,
pojawił się w jego głowie pomysł i nadzieja na zniechęcenie
Arena do podobnych gestów. Musiał mu tylko o tym powiedzieć:
– Wiesz co oznacza wymiana różdżek
między czarodziejami?
– Nie. Jeżeli jednak jest to
związane z jakimiś czystokrwistymi obyczajami, to szczerze mówiąc
mam to gdzieś.
– Czystokrwiści nigdy nie stosowali
tego obyczaju. Dając komuś swoją broń, która jest pewnego
rodzaju buforem pomiędzy nią samą, a rdzeniem magicznym
czarodzieja, wykazujesz wielkie zaufanie, a nawet więcej. Było to
praktykowane wyłącznie przez kochanków w czasach polowań na
czarownice. Pomiędzy różdżką, a właścicielem jest pewna
szczególna więź. O tym zapewne wiesz. Decydując się na wymianę
ryzykujesz, że ta więź zostanie zachwiana. Podobno działo się
tak niekiedy. W momencie, kiedy uczucie kochanków nie było
prawdziwe i szczere, szkodziło to różdżkom. Wtedy broń stawała
się niestabilna. Ile w tym prawdy nie wiadomo, ale jedno jest pewne.
Zachwiana więź z twoją różdżką może spowodować, że broń
zawiedzie. Najgorzej jeśli stanie się to w kluczowym momencie. To
było bardzo niebezpieczne w tamtych czasach, ale byłoby zagrożeniem
także i teraz.
– Dlaczego wtedy ludzie to robili
znając ryzyko? Co w zasadzie daje taka wymiana?
– Pozwala poznać emocje drugiej
osoby. Tworzy połączenie, dzięki któremu dotrzesz do tej osoby w
razie kłopotów. To było bardzo cenne. Odnalezienie czarodzieja
przed egzekucją… niewiele więcej wiadomo, bo w księgach istnieją
o tym jedynie lakoniczne wzmianki. Pewnie domyślasz się dlaczego
czystokrwiste rody nigdy nie stosowały takiego rodzaju magii.
Oczywiście istnieje możliwość, że były jakieś wyjątki, ale
się o nich nie pisze.
– Tak sobie myślę, że to wspaniały
rytuał. Bardzo romantyczny. Pozwala być z ukochaną osobą na
zawsze, wykazuje prawdziwą miłość między tymi osobami. Jest
bardzo bezkompromisowy. Jeżeli się wahasz, twoje uczucie nie jest
głębokie. Jeżeli naprawdę kochasz, magia to wykaże, a połączenie
nastąpi. Po zastanowieniu dochodzę jednak do wniosku, że pewnie
nie wystarczy tylko wymienić się różdżkami. Musi być coś
więcej, przyznaj.
– Owszem jest coś więcej. Nie mamy
jednak czasu na szerszą analizę tego tematu. Powiedz mi wobec tego
Aren, nadal chciałbyś wymienić się ze mną różdżką? –
zapytał podchwytliwie Tom z cichą nadzieją, że zielonooki chłopak
zrezygnuje. Płynnym ruchem wyciągnął swoją różdżkę, ujął
ją za część pracującą, rękojeść kierując w stronę Greya.
Obserwował uważnie adwersarza i zauważył, że na policzkach Arena
pojawiły się lekkie rumieńce, ale zielonooki chłopak jak zwykle
nie odwrócił wzroku. Zagryzł tylko lekko dolną wargę, czego
wcześniej nie robił i to była jedyna odmienność.
Wiedział, po prostu wiedział, że
ten dupek Riddle specjalnie to robi i się z nim po prostu drażni.
Był zły na siebie, że tak na to reaguje, bo zdał sobie sprawę,
że chce przeciągać tą chwilę jak najdłużej. Poza tym, co
gorsza, brakowało mu bliskości Toma i chciał nawet więcej… ale
do tego bał się już przyznać. Z drugiej strony za nic nie
chciałby dać Riddle’owi satysfakcji i uzewnętrznić jakoś swoje
pragnienia. Chciał też sprawdzić jego reakcję. Przekonać się co
czuje, a może i czego chce. Wiedział już co oznaczała wymiana
różdżek i na tej kanwie mógł spróbować zaskoczyć Toma i
sprowokować u niego jakąś reakcję, której normalnie by nie
okazał. Miał świadomość, że z pewnością nie osiągnie jakichś
spektakularnych efektów znając Riddle’a, ale nie oznaczało to,
że nie będzie próbował.
Uśmiechnął się do Toma. Ten w
odpowiedzi odruchowo wzmógł czujność. Aren zignorował to i
spokojnym gestem wyciągnął własną różdżkę w stronę
czerwonookiego chłopaka. Nie spuszczał z niego oka nie chcąc
przegapić nawet najmniejszej emocji na jego twarzy. Tylko dzięki
temu był w stanie zauważyć krótki moment, kiedy źrenice Toma
lekko się poszerzyły z zaskoczenia. Wyraźnie nie spodziewał się
po nim, że zaryzykuje. Aren chciał jednak więcej, dlatego posunął
się w swoich prowokacyjnych ruchach jeszcze dalej.
Zrobił krok naprzód i wyciągnął
drugą dłoń w stronę różdżki Toma. Nie dotknął jej jednak,
zatrzymując palce dosłownie kilka centymetrów przed nią. Wciąż
nie spuszczał wzroku z czerwonookiego, który przez moment się
zawahał, ale jego wzrok zmienił się wyraźnie i widoczna w nim
była cała gama emocji, wzbudzających w Arenie przyjemne dreszcze
wzdłuż kręgosłupa. Przez myśl przebiegło mu, że właściwie
osiągnął to co chciał. Właśnie takiego Toma chciał widzieć:
lekko rozkojarzonego, zdeprymowanego.
Czerwone oczy śledziły poczynania
zielonookiego utrapienia, a w głowie Riddle’a krążyły dręczące
i dziwne myśli. Dlaczego tylko ta osoba potrafiła wyprowadzić go z
równowagi? Działo się tak od początku, odkąd tylko Grey pojawił
się w Hogwarcie. Przecież chłopak nawet nie mógł posługiwać
się magią. Już to był godny podziwu wyczyn z jego strony. I ta
niesamowita odwaga. Już nie pierwszy raz starał się zielonookiego
zmusić do wycofania się, ustąpienia mu pola i co? I nic. Teraz
też. Zaryzykował, a Tom wbrew sobie podjął wyzwanie.
Normalnie natychmiast i błyskawicznie
wycofałby swoją broń z zasięgu czyichś palców, ale tym razem
niespodziewanie poczuł, że to co się dzieje jest właściwe. To
było dziwne i Riddle był tym odczuciem skonsternowany. Z jednej
strony pobudziło to jego naturę i gdzieś na krańcu świadomości
pojawiła się ochota do starcia uśmiechu Arena z tej pięknej
twarzy. Równolegle Toma zapatrzył się w śliczne zielone ślepka i
podziwiał uroczy uśmiech zdając sobie sprawę, że chyba jeszcze
nigdy ten chłopak w taki sposób się do niego nie uśmiechał.
Niespodziewanie dla samego siebie poczuł nagłą potrzebę
dotknięcia go, co nie było dla niego zwyczajne, bo niby dlaczego
miałby to robić?
Zamrugał szybko kilka razy przerywając
przynajmniej na moment jakieś niezwyczajne zauroczenie zielenią,
skupił się i odpędził z głowy dziwaczne pragnienie dotykania
chłopaka stojącego naprzeciw. Przełamał marazm i zrobił krok,
wyciągając dłoń w stronę różdżki Arena, ale nie dotykając
jej. Stali tak przez moment patrząc sobie w oczy, aż wreszcie Tom
przypomniał sobie po co to wszystko i spuścił wzrok na broń
Greya, przyglądając się jej z bliska. Im dłużej na nią patrzył,
tym bardziej wydawała mu się znajoma, ale wciąż nie bardzo
wiedział jak to możliwe. W głowie miał kompletną pustkę.
Tak bardzo skupił się na próbie
przypomnienia sobie czegokolwiek, że dopiero po chwili skonstatował,
że jego różdżka zaczęła w specyficzny sposób reagować na
bliskość różdżki Arena. Czuł za jej przyczyną lekkie,
przyjemne mrowienie pod palcami. Pomyślał nawet, że kto wie, czy
nie jest to związane z tym samym rdzeniem, który obydwie posiadały.
Dopiero teraz ponownie uniósł wzrok na swoje utrapienie z zamiarem
skontrolowania, czy Grey też wyczuwał podobne efekty. Aren speszył
się pod jego wzrokiem i zarumienił, co w umyśle Toma wzbudziło
myśl o tym, czy istniała w wypadku tego chłopaka jakaś określona
liczba uroczych zachowań. Miał nadzieję, że nie, bo każde z nich
było… bardziej… miłe… Tak, musiał przyznać, że to było
dla niego miłe i… przyjemne… trzeba było jednak jakoś wybrnąć
z patowej sytuacji. Wyglądało na to, że dalej w kwestii różdżek,
żaden z nich nie zamierzał się posuwać. Tom przerwał ciszę i
szeptem zapytał:
– I co teraz? – zapytał cicho
Trochę jednak sam tego nie przemyślał,
bo sam nagle poczuł lekką nerwowość patrząc z bliska jak Aren w
odpowiedzi oblizał wargi, a Tomowi zupełnie nagle usłużna
wyobraźnia podsunęła obraz co mógłby z tą wargą, a w zasadzie
z tymi ustami zrobić. Tak go to pochłonęło, że zupełnie nie
usłyszał odpowiedzi chłopaka, a zarejestrował dopiero nic nie
mówiącą końcówkę i widok Arena skracającego dystans jeszcze o
krok:
– … nie sądzisz Tom?
Usta Greya z tej odległości wydawały
się jeszcze bardziej kuszące, a zaabsorbowany nimi Tom jakoś nie
był w stanie zebrać myśli, żeby odpowiedzieć. Nie wiedział
zresztą na co miałby odpowiadać. Nie słyszał pytania. Jego umysł
krążył wokół barwy, kroju i miękkości ust zielonookiego
chłopaka. Podpowiadał, że są blisko. Wystarczy tylko niewielki
krok, pochylenie się i będzie mógł… Riddle jak w transie
przesunął dłoń znad różdżki Arena na jego policzek i pogładził
go w delikatnej pieszczocie. Zielonooki wstrzymał oddech, ale się
nie odsunął, co jeszcze bardziej go zachęciło, zwłaszcza gdy
wyglądał teraz tak pięknie. Tom czuł ogromne pragnienie i w
momencie gdy już chciał zburzyć dzielący ich dystans zbliżając
się do niego coraz bardziej, ale w tym momencie gdzieś z głębi
umysłu wypłynęła fala ostrzeżenia, która spowodowała, że
zamarł.
Chwilę później cofnął się dwa
kroki do tyłu, co zapewniło mu bezpieczną odległość. W tej
samej chwili zobaczył w oczach zielonookiego jakąś bolesną
emocję, która bardzo szybko zniknęła, ale wzbudziła w nim samym
także jakiś bolesny skurcz i smutek, co wzbudziło jego czujność.
Nie mógł dopuścić do siebie tych odczuć. To była słabość,
przeszkoda do realizacji celu. Nie ochroni Greya w tym stanie.
Przeciwnicy na pewno to wykorzystają jeżeli tylko zauważą. Wziął
się w garść i normalnym już głosem powiedział:
– To wszystko, co chciałem wiedzieć
i potwierdzić. Po kolacji chciałbym, żebyś przyszedł na nasze
spotkanie. Trzeba poruszyć temat dodatkowego zadania. Jeszcze jedno.
Streść mi przebieg twojego wywiadu. Będę mógł to wykorzystać
podczas swojego własnego za chwilę.
Zielonooki widocznie również zdążył
się otrząsnąć, bo potwierdził głową, że się zgadza i
spokojnym tonem zrelacjonował przebieg wywiadu ze szczegółami.
Kiedy skończył, Tom skinął mu głową na potwierdzenie, ale i jak
się okazało pożegnanie i nie przedłużając spotkania wyszedł.
***
Kiedy Riddle
zniknął za drzwiami, Grey poczuł, że uginają się pod nim nogi i
klapnął na podłogę. Emocje wyssały z niego siły. Wciąż czuł
pożerające go od środka odczucie bolesnego ucisku, które pojawiło
się, kiedy Tom się odsunął. To było coś nowego, czego nie znał.
Przepełniała go jakaś pustka i siedział tak sobie bezmyślnie,
nie zauważając upływu czasu. Z odrętwienia wyrwał go dopiero
głos Abraxasa:.
– Aren do diabła co się dzieje?!
Odpowiedz!
– To nic... wszystko w porządku –
rzekł uspokajająco zielonooki, podnosząc się z podłogi, ale
wciąż nie patrząc na Malfoya.
– To nie wygląda na wszystko w
porządku. Co się stało? Co zrobił Riddle?
– Riddle? Nic nie zrobił...
– Nie kryj go Aren. Przecież nie
jesteś w takim stanie bez powodu! Mogę pomóc, ale musisz mi
powiedzieć co takiego się stało między tobą, a Tomem.
– Przecież mówię, że nic nie
zrobił!– wrzasnął Grey zaskakując blondyna swoim zachowaniem i
siebie chyba też, bo na moment zamknął oczy by zmobilizować
resztkę cierpliwości i już normalnym tonem oznajmił: – Idę do
siebie. Chcę być teraz sam.
Abraxas obserwował
jak Aren niemal biegiem pokonuje drogę do swojego pokoju, zamykając
drzwi z głośnym trzaskiem. Wydawało się, że wciąż był
roztrzęsiony. Malfoy pierwszy raz widział go w takim stanie, co
bardzo go poruszyło. Dotąd jakoś zawsze to on okazywał przed
Greyem swoje słabe strony. Do dziś. Czuł ucisk w sercu i
wściekłość jakiej jeszcze nigdy nie czuł, na Riddle'a. Nie miał
wątpliwości, że to właśnie on był przyczyną stanu
zielonookiego.
Trudno mu było dociec przyczyn
dzisiejszego stanu Greya, bo właściwie nie znał podstaw tej
dziwnej relacji między Tomem, a Arenem. Próbował na ten temat już
wcześniej rozmawiać z zielonookim, ale ten zawsze milczał jak
zaklęty. Miał nadzieję, że pewnego dnia otworzy się przed nim
zupełnie i wtedy będzie mógł jakoś pomóc. Póki co jednak,
musiał uzbroić się w cierpliwość i poczekać aż Aren ochłonie.
Nie zamierzał nigdzie wychodzić. Chciał być niedaleko i choć tak
okazać swoje wsparcie. Postanowił, że będzie w swoim pokoju. Tam
będzie mógł odpocząć, a Aren jeśli zechce, znajdzie go bez
trudu.
***
Długą chwilę zajęło Arenowi
uporządkowanie swoich emocji. W efekcie doszedł do wniosku, że
Riddle zwyczajnie sobie z niego zakpił. To z pewnością była jego
kolejna gierka, a on dał się znowu na to nabrać. Był rozczarowany
i zły. Najgorsze było to, że doszedł do tego, że jest zły
dlatego, że Riddle nie posunął się dalej. Przez moment, dosłownie
przez chwilę miał wrażenie, że Tom... chciał go pocałować.
Kiedy się wycofał, zabolało i to było zaskakujące, bo niby
dlaczego by miało? Przygnębiający rezultat rozmyślań. Zdziwiło
go, że tym razem zareagował na podobne postępowanie czerwonookiego
dupka bardzo emocjonalnie. To nie było do niego podobne. Stwierdził,
że coś się zmieniło w jego podejściu do Toma. Pytanie kiedy i co
tak właściwie. Czy to było podczas rysowania run, leczenia po
ataku przemytnika, a może jeszcze w innym momencie?
Jedno było pewne. Jaki by nie był
powód postępowania Toma, on sam nie może się już więcej
odsłonić, bo nie miał wątpliwości, że zostanie to wykorzystane
przeciw niemu. Pytanie tylko, czy naprawdę potrafił to zrobić. Tom
jak nikt inny sprawiał, że jego emocje wypływały na wierzch wbrew
woli. To było frustrujące.
Wewnętrzny monolog w zaciszu własnego
pokoju pomógł. Aren powoli wyszedł z przygnębienia i już
bystrzejszym okiem rozejrzał się wokół, spodziewając się ujrzeć
gdzieś świergotnika. Nie musiał szukać daleko. Stworzenie
siedziało na biurku bacznie go obserwując. Zaledwie wczoraj
wieczór, podczas opatrunku i badania stwierdził, że skrzydła
wyglądały już na tyle dobrze, że warto było spróbować lotu.
Początki były niestabilne i musiał często łapać ptaka, gdy ten
nagle opadał próbując się wzbić wyżej. Trening czyni jednak
mistrza i dzisiaj już bez asekuracji ptak podlatywał to tu, to tam.
W tej chwili też, kiedy Aren skupił na nim wzrok, świergotnik
wzbił się w powietrze i opadł na jego ramię.
Zielonooki chłopak uśmiechnął się
do niego i delikatnie palcem odchylił lekko główkę ptaka do góry,
by przyjrzeć się gardłu. Wyglądało już teraz dobrze i bardzo
ładnie się goiło. Działo się tak pomimo tego, że użył
właściwie środków do leczenia ludzi, a nie magicznych stworzeń.
Mikstury działały, ale trochę wolniej niż na czarodziejów. To
było bardzo cenne doświadczenie.
Lime po chwili dziobnął go w palec,
informując w ten sposób, że ma dość tego oglądania. Aren
przyzwyczaił się już do takich zachowań ptaka, który okazał się
być dość kapryśnym stworzeniem. Raz dawał się opatrywać bez
problemu, a innego dnia chłopak musiał niemal walczyć, co kończyło
się podziobanymi dłońmi i obrażoną miną ptaka. Lime był
pamiętliwy i jego oburzenie trwało nawet kilka godzin. Kończyło
się na tym, że kolejny opatrunek Aren nakładał na urażonego
Lime, który owszem, pozwalał mu na zabiegi, ale odwracał główkę
w stronę ściany, manifestując co sądzi o Greyu.
Przełom nastąpił wczoraj. Aren
rozzłoszczony zachowaniem Lime, postanowił się na ptaszysko
obrazić, ciekawy efektu. Oczywiście udawał. Kiedy przyszła pora
na lecznicze zabiegi, zignorował ptaka i czytał książkę. Kątem
oka jednak obserwował poczynania stworzenia. Świergotnik wyszedł z
klatki kiedy przyszedł odpowiedni czas i zatrzymał się przed nią
zerkając co chwilę na niego. Trzeba było jakoś pokazać ptaszysku
o co chodzi, więc Aren skopiował jego wcześniejsze zachowanie i
odwrócił głowę w przeciwną stronę niż była klatka.
Świergotnik przez chwilę w ciszy obserwował, ale nie potrwało to
zbyt długo. Z niejakim wysiłkiem podleciał na jego ramię i
porozumiewawczo szturchnął dziobem o dłoń człowieka. Tym razem
zrobił to delikatnie i z wyczuciem, by nie zranić swojego
dobroczyńcy. Chwilę trwało, nim Aren pozwolił się przeprosić.
Od tego czasu humorki Lime jakby zmalały do minimalnego poziomu, co
Aren przyjął z satysfakcją, ale i pewną ulgą.
Z niemałą radością Aren przyjął
także fakt, że Lime i Agresja tolerowały się. Zanim przyniósł
tu księgę miał o to wielkie obawy, na szczęście niepotrzebnie.
Agresja większość czasu spędzała w uśpieniu i co gorsza póki
co nie zamierzała pozwolić się otworzyć.
Po opatrzeniu świergotnika Aren
zerknął na zegar i ocenił, że ma jeszcze sporo czasu do kolacji.
Musiał zająć się sprawą, która wymagała załatwienia jeszcze
dziś. Zgarnął pergaminy z ostatniej lekcji Starożytnych Run,
wyszedł ze swojego pokoju i ruszył w kierunku pokoju Abraxasa.
***
Malfoy uśmiechnął się, gdy usłyszał
pukanie do drzwi. Spojrzał na zegar chcąc ocenić ile czasu zajęło
Greyowi uspokojenie nerwów. Okazało się, że trwało to zaledwie
niecałą godzinę, czyli było lepiej niż sądził. Zanim otworzył
drzwi przybrał obojętny wyraz twarzy. Grey wszedł ze skruszoną
miną, a Malfoy wciąż utrzymując swój wyraz twarzy i skrzyżował
ręce na piersi, oczekując na to co Aren zamierza. Grey chwilę
milczał, ale widać było, że ma wyrzuty sumienia. Abraxas widział
to wyraźnie i nie zamierzał utrzymywać tej urażonej miny dłużej
niż to konieczne, ale z drugiej strony nie chciał też tracić
związanej z tym przewagi, dlatego czekał cierpliwie. Wreszcie Aren
chyba doszedł do tego co zamierza powiedzieć, bo się odezwał:
– Przepraszam, że zachowałem się
jak totalny kretyn. Uniosłem się niepotrzebnie. Właściwie
wykrzyczałem swoje frustracje na ciebie, a jesteś ostatnią osobą,
która by na to zasłużyła. Jest mi bardzo przykro Abraxasie.
Wybaczysz mi?
Nawet jeśli w sercu Abraxasa byłaby
jakaś zawziętość z pewnością zniknęłaby jak zdmuchnięta na
widok patrzącego na niego spod grzywki, tymi swoimi niesamowicie
zielonymi oczami z wymalowaną na twarzy niepewnością, Arena. Urok
osobisty tego chłopaka był tak wielki, że mógł stanowić potężną
broń. Malfoy po chwili skonstatował, że chyba już zbyt długo
wstrzymuje się z odpowiedzią, bo Grey zacisnął lekko dłonie, co
często robił z nerwów. Pozwolił więc opaść swojej masce,
ukazując miękki wyraz twarzy i uśmiech. Ulga na twarzy Arena była
dla niego radością, ale trzeba było doprowadzić sprawę do końca,
żeby nie było niedomówień, dlatego odpowiedział:
– W porządku. Przyznam jednak, że
zaskoczyłeś mnie swoim wyglądem i wybuchem. Znamy się już tyle
czasu. Wiem, że jesteś skryty i masz swoje tajemnice, ale naprawdę
się zmartwiłem. Jesteś dla mnie kimś wyjątkowym. Zawsze będę
po twojej stronie, musisz mi jednak czasami kilka rzeczy wyjaśnić.
– Po prostu... wpadłem w jedną z
kolejnych gierek Riddle'a i przytłoczyło mnie to wszystko w pewnym
momencie. Tym razem za bardzo się odkryłem i jestem na siebie zły,
że dałem się podejść. Przynajmniej mam nauczkę.
– To dosyć ogólne stwierdzenie.
Powiesz mi co takiego chciał zrobić Tom, że wyprowadziło cię to
z równowagi?
– To jest... to znaczy... to było
głupie, będziesz się śmiał... – odpowiedział Aren, a jego
policzki delikatnie się zaróżowiły.
– Przekonaj się w takim razie, czy
tak będzie. – odpowiedział Malfoy, czując zaintrygowanie. Róż
na policzkach Greya pobudzał jego ciekawość.
– Dobra, powiem. Myślałem przez
moment, że Tom chce mnie pocałować. Od razu dodam, że równie
dobrze mogłem to sobie wymyślić. Teraz możesz zacząć się śmiać
– wyrzucił z siebie jednym tchem zielonooki oczekując, że Malfoy
się uśmiechnie z niedowierzaniem. Zamiast tego zauważył coś, co
zaobserwował u blondyna już wcześniej. Właściwie od czasu, kiedy
dotarli do Durmstrangu widział tą minę już przynajmniej kilka
razy. Nie zdążył jeszcze rozszyfrować tego wyrazu twarzy
Abraxasa. Obserwował i czekał na odpowiedź.
Najpierw Abraxas myślał, że się
przesłyszał. Chwilę później stwierdził, że to niemożliwe. I
poczuł palącą wściekłość na Toma, która stopniowo zmieniła
się w intensywne wzburzenie. Wiedział już, że Riddle ma pewnego
rodzaju obsesję na punkcie Arena, ale do tej pory sądził, że to z
powodu sekretów posiadanych przez Greya. Tom był bezlitosny i nie
był skłonny do uczuć. Dla Abraxasa było jasne, że po prostu
bawił się kosztem zielonookiego chłopaka. Co chciał przez to
osiągnąć? Gorsza jednak była świadomość, że cokolwiek robił
ich Pan, działało to na Arena i to najbardziej teraz denerwowało
Malfoya. Rozmyślania przerwał mu głos Greya:
– Abraxasie nie milcz tak, bo czuję
się jeszcze dziwniej.
– Przepraszam. Zaskoczyłeś mnie. Po
prostu... jesteś pewien, że o to chodziło? Może źle to
zinterpretowałeś?
– Nie wiem, może... To była po
prostu moja pierwsza myśl, ale być może masz rację i wyobrażałem
sobie zbyt wiele – odpowiedział z przekąsem Aren. Abraxas, który
nawet nie był w stanie wyobrazić sobie Toma w takiej sytuacji, bo
uważał go za bryłę lodu bez serca, zażądał nagle:
– Pokaż mi.
– Ale chyba nie chcesz…
– Nie, nie o tym myślałem,
przedstaw mi to, przecież potrafisz naśladować Toma… znasz go.
Aren stropił się początkowo, bo nie
zamierzał wspominać o tej części z różdżkami. To było dla
niego mimo wszystko zbyt osobiste wspomnienie. Czuł magię Toma na
skórze, gdy niemal dotykał jego różdżki i było to bardzo
przyjemne, nostalgiczne uczucie… takie tęskne. Chciał być
jeszcze bliżej. Wrócił do rzeczywistości i zauważył, że
Abraxas czeka w napięciu. Zmobilizował się wewnętrznie, skupił i
przywołał w pamięci obraz Riddle’a z tamtego momentu, który
chciał zaprezentować. Bardzo łatwo mu było skopiować ruchy Toma.
Znał je na pamięć. Każdą, najmniejszą emocję widzianą w
czerwonych oczach potrafił odwzorować we własnych. Zawsze
dokładnie obserwował twarz Toma podczas ich spotkań. Riddle robił
zresztą to samo.
Przeniósł wzrok na twarz Abraxasa,
patrząc tak jak Tom to wtedy robił. Następnie zbliżył się o
krok. Nie spuszczał wzroku z twarzy blondyna, przy okazji
dostrzegając podobną emocję w oczach Abraxasa. To spowodowało
pytanie, które pojawiło się w jego głowie: czy on też tak samo
wtedy wyglądał? Zbliżył się jeszcze trochę, naśladując to, co
działo się wcześniej w pokoju wspólnym i w tym momencie zauważył,
że źrenice Malfoya lekko się rozszerzają w szoku. Odtwarzał
jednak dalej wydarzenia i wpatrując się w abraxasowe oczy z
odpowiednią emocją, obserwował nie ruszając się z miejsca. W
końcu wyciągnął dłoń, podobnie jak uczynił to Tom i dotknął
pieszczotliwie policzka Malfoya wnikliwie obserwując jego reakcje,
po czym wolniutko zaczął się ku niemu zbliżać. Było z tym
trudno, bo Abraxas był wyższy. Na koniec znieruchomiał, tak jak w
pewnym momencie czerwonooki i się odsunął o dwa kroki wstecz,
mówiąc:
– To wszystko. Co sądzisz Abraxasie?
– To była jedna z jego gierek, choć
niezwykle realistyczna. Nie dziwię się, że byłeś wstrząśnięty.
Trudno mi więcej powiedzieć bez treści rozmowy, bo pewnie jakaś
była. Po minie widzę jednak, że nie chcesz o tym mówić, a ja nie
będę naciskać. Jedno mogę zrobić. Zaprezentować jak by to
wyglądało, gdyby traktował to poważnie. Oczywiście jeśli
zechcesz.
Dotyk Arena Malfoy czuł na swoim
policzku do teraz. Palił go jak trwały ślad na skórze. Był
zszokowany tym, co Grey mu pokazał. Tom zachowujący się właśnie
w ten sposób. Taki ludzki. To co widział było zbyt intensywne, za
bardzo podobne do zachowania kochanka, to nie mogło być zwykłe
drażnienie. I wciąż jeszcze pamiętał słowa Arena tam w pokoju
wspólnym, które chłopak wykrzyczał. Brzmiały tak, jakby
zielonooki był zawiedziony, że Tom nic nie zrobił, jakby Aren
chciał, by Riddle go pocałował. Abraxas poczuł ból w piersi bo
wiedział, że Riddle nie był osobą, która mogła dać Arenowi
szczęście. Znał go zbyt długo i nie miał co do tego wątpliwości.
Zacisnął pięści w złości. Był zły na siebie. Jak mógł
przegapić coś takiego? W tym momencie usłyszał dość niepewną
odpowiedź zielonookiego chłopaka:
– Co masz tak w zasadzie na myśli
i...
Cokolwiek chciał Grey powiedzieć nie
dokończył zaskoczony nagłym ruchem Abraxasa, który pociągnął
go do siebie i objął ramionami przytulając i nie pozwalając się
odsunąć. Zielonooki chłopak uniósł twarz, by zapytać co
wyprawia i napotkał wzrokiem rozpalone spojrzenie blondyna. Tak go
to zaskoczyło, że musiał kilka razy zamrugać, by przekonać się,
że to prawda. Nie bardzo wiedział jak powinien zareagować i pewnie
dlatego znieruchomiał. Tymczasem Malfoy jedną dłonią dotknął
pieszczotliwie jego policzka, zsunął ją obrysowując linię żuchwy
i powoli zsuwając ku nasadowi szyi, a później na kark. W tym
momencie Aren zachichotał, bo miał w tamtym miejscu łaskotki i to
rozluźniło trochę napiętą atmosferę. Abraxas mu zawtórował i
to było jaskrawo inne od tego co robił Tom. Aren to jasno zauważył.
Tu nie było podchodów, uników, działanie było zupełnie szczere,
bez żadnych gier. Niespodziewanie blondyn pochylił się ku niemu,
owiewając swoim oddechem szyję i ucho, wyszeptał:
– Gdybym to był ja, nigdy bym się
nie odsunął. Zwłaszcza jeśli chodziłoby o ciebie. Zawsze będę
obok, jeżeli tylko będziesz tego potrzebować. Proszę tylko, nie
odtrącaj mnie znowu Aren.
Powiedział to wszystko lekko
udręczonym tonem, jeszcze bardziej przyciskając do siebie
zielonookiego chłopaka. Z pewnym zaskoczeniem przyjął, że Aren
nie jest spięty. Wydawał się być rozluźniony, a kiedy spojrzał
na jego twarz, zobaczył spokojny uśmiech. To spowodowało, że jego
serce przyśpieszyło z radości. Aren naprawdę mu ufał. Malfoy nie
był pewien, choć zielonooki otwarcie ogłosił to Relinowi. Teraz
mógł spokojnie uwierzyć. Miał dowód przed sobą.
Pozwolił sobie ostatni raz dotknąć
policzka zielonookiego, obramowując dotykiem jego usta i wywołując
na pięknej twarzy zielonookiego chłopaka intensywny rumieniec, po
czym uśmiechnął się i rozluźnił uścisk. Nadal jednak się nie
odsunął, dając tą szansę Arenowi, nigdy by nie zrobił tak
karygodnego błędu jak Riddle i w przeciwieństwie do niego
zielonooki zawsze miał wybór i mógł sam zdecydować jak daleko
będzie mógł się posunąć. Chłopak po chwili zrozumiał i zrobił
krok do tyłu, powodując w sercu Malfoya mimowolne ukłucie
rozczarowania. Blondyn z niejakim zaskoczeniem skonstatował, że
miał na własnych policzkach lekkie rumieńce, które jak na niego
były całkiem intensywne. Żeby jakoś zamaskować niechciane
odczucia potarł policzki i zamamrotał coś o przeklinaniu tej
części ciała i zdradzaniu przez nią zbyt wiele. Ta samokrytyka
wywołała uśmiech na twarzy Arena.
Zajęli miejsca w fotelach i Abraxas
jeszcze przez chwilę obserwował wolno zanikające rumieńce na
policzkach zielonookiego. W duchu cieszył się jak dziecko, że to
on był ich przyczyną. Grey przyjrzał mu się uważnie z uśmiechem
i skomentował:
– Cóż... myślę, że rozumiem
twoją popularność. Przez moment zaniemówiłem. Zawsze tak się
zachowujesz będąc w związku?
– Aren. Wiem, że nie lubisz tego
określenia. Zresztą już kiedyś mówiłem, że to nie były
związki, tylko zwykły, prosty układ. Każda ze stron znała
warunki. Jak wiesz to już przeszłość. Natomiast jeśli chodzi o
to, czy zawsze tak się zachowuję… nie, nie sądzę. Kiedy się
dotąd z kimś spotykałem nie starałem się okazać mu uczucia. To
nie miałoby najmniejszego sensu i nie byłoby uczciwe. Jeżeli
faktycznie byłbym zakochany wtedy... pewnie… – zatrzymał się
gwałtownie w wypowiedzi, patrząc na Arena. Dalsza część zdania
utknęła mu w gardle. W tej bowiem chwili, zupełnie nagle coś
sobie uświadomił i zrozumiał, że był ślepy w pewnej sprawie...
Aren odpowiedział:
– Chciałbym, żebyś był szczęśliwy
Abraxasie... Jeżeli w przyszłości będziesz traktować w taki
sposób jak zaprezentowałeś przed chwilą osobę, którą kochasz,
nie pozwoli ci odejść. Wiem, jaki naprawdę jesteś, bo pozwoliłeś
mi to zobaczyć. Zdaje się zresztą, że chyba tylko wobec mnie
jesteś tak otwarty. A z innej beczki… chyba dodaliśmy kilka
żenujących momentów do mojej listy i pewnie dodamy ich jeszcze
kilka. Prawdą jest, że wolałbym nie być osamotniony na tej
liście, więc teraz twoja kolej.
– Czy jeżeli ja... obydwaj wiemy jak
to się skończy... – odpowiedział posępnie Malfoy i na chwilę
zamyślili się obaj.
Aren pomyślał, że Abraxas ma rację.
Wiedział doskonale jak to się skończy. Blondyn był synem swojego
ojca, więc nie miał wyboru. Na pewno będzie zmuszony ożenić się
z jakąś czystokrwistą czarownicą, której nie będzie kochał. Za
to będzie zobowiązany spłodzić z nią potomka. Kiedykolwiek Grey
o tym myślał, ogarniał go ogromny smutek. Nikt nie zasługiwał
bardziej na szczęście niż Abraxas i oddałby naprawdę wiele, by
go uszczęśliwić. Niestety nie mógł sobie na to pozwolić. Jeżeli
by się wtrącił, mógłby namieszać w przyszłości. W
konsekwencji Draco mógłby się nigdy nie narodzić. Westchnął
próbując odegnać ponure myśli i bez dalszych dywagacji wyjął z
torby pergaminy z notatkami z Run. Na ich widok twarz Abraxasa
rozjaśniła się w uśmiechu i blondyn skomentował:
– Przyznam, że twoje notatki zawsze
mnie pasjonują. Są nad wyraz interesujące. Zauważyłem zresztą,
że idzie ci coraz lepiej. Nawet po pierwszym i raczej pobieżnym
rzucie oka widzę, że za to co tu masz, dostałbyś już nędzny.
– Pamiętasz, że to wciąż
negatywna ocena prawda?
– Tak, ale wyszliśmy z poziomu
trolla. Mamy więc stopniowy progres... O! A co to? To nie twoje
pismo. Pokazał Arenowi jeden z arkuszy.
– Oh... musiałem przez przypadek
zabrać do Hillowi. Daj odłożę to i później mu oddam.
– Pokaż, sprawdzę. Dzięki temu
dowiemy się na jakim poziomie jest jego wiedza. Nie zaliczysz
przedmiotu bez jego pomocy.
Blondyn zajął się czytaniem, a Aren
obserwował go i czekał na werdykt. Z ciekawością zauważył, że
twarz Abraxasa przybiera wyraz niedowierzania. Malfoy jednak doczytał
do końca, w milczeniu odłożył na stolik zwitek i pokręcił głową
w zdumieniu mówiąc:
– Przykro mi Aren, ale nie masz co
liczyć na pomoc Hilla. Takich bzdur, jakie widzę na tym świstku,
chyba nawet u ciebie nie widziałem. Jest bez wątpienia gorszy od
ciebie. To co tutaj napisał wygląda tak, jakby nigdy nie miał do
czynienia z runami. Jakby w zakresie Starożytnych Run poruszał się
po omacku.
– Totalna klapa, świetnie... po
prostu bosko. Czy nigdy nie może mi się trafić prosta, łatwa
droga? Zawsze musi być pełna zakrętów, wyboista i ogólnie trudna
do przebycia? Ten drań wydawał się być taki pewny siebie.
Wspaniale! A mnie mówił, że jestem bezużyteczny. Jakby tego było
mało, na Opiece nad Magicznymi Stworzeniami również sam odwalam
całą robotę. Cudownie... to już drugi, bo zasadniczo z Liamem nie
jest lepiej...
– Liamem? Od kiedy jesteście na ty,
bo nie zauważyłem żebyście rozmawiali?
– Nie jesteśmy. Po prostu tak mi się
powiedziało. W końcu takie ma imię prawda? Choć jeżeli o niego
chodzi, to problem leży raczej w czymś innym…
– Musisz na niego uważać. Relin
opowiedział mi co nieco o nim. Wynikało z tego co mówił, że jest
to osoba o dwóch twarzach. Blisko trzyma się z Evanem, który lubi
nim kierować, a znasz już Evana. Z nim nie da się pójść na
kompromis.
– Taaaa, masz rację. Ciągle widzę
jego uśmiech wyższości. Ma go na twarzy zawsze, kiedy jest w
pobliżu mnie. Zakładam, że zapewne jestem jego przyszłym celem.
– Nie sądzę, że to właśnie jego
celem będziesz... – powiedział bardziej do siebie niż do Arena
blondyn, jednak jego rozmówca był w tej chwili zbyt zajęty
sekwencją run, by to usłyszeć.
***
Na kolację Aren zszedł wraz z
Abraxasem. W głowie gotowało mu się po prostu od nadmiaru
informacji dotyczących Run. Starał się skupić jeszcze bardziej
niż zazwyczaj, odkąd okazało się, że na Hilla nie ma co liczyć
w tej kwestii. Nie zamierzał przecież nie zdać tego przedmiotu.
Wolał te rozmyślania niż zastanawianie się nad postępowaniem
Toma. Tak było aż do drzwi jadalni. Tam górę wzięły nawyki i
tuż po przekroczeniu progu, Grey skierował wzrok na miejsce, które
powinien zajmować Riddle. Nie było go, a po krótkim rzucie oka
wokół okazało się, że nie było także Oriona. Po zastanowieniu
Aren doszedł do wniosku, że obaj pewnie pracują nad strategią do
najbliższego turniejowego zadania. W sumie był z tego faktu
zadowolony. Przynajmniej jeszcze przez jakiś czas nie będzie musiał
widzieć Toma.
Usiedli naprzeciwko Avery'ego, który
skinął im na przywitanie głową, przeżuwając akurat kęs
jedzenia. Istniało podejrzenie, że cisza nie potrwa zbyt długo i
jak tylko upora się z jedzeniem, zacznie rozmawiać. Tak stało się
w istocie. Edgar przełknął, sięgnął do swojej torby i po chwili
wyciągnął z niej list, który podał Arenowi mówiąc z uśmiechem:
– Proszono mnie, żebym ci to
przekazał. Proszę bardzo, obowiązek spełniony. Nawet nie wiesz
jak wielka jest moja ciekawość. Sięga zenitu kiedy zastanawiam
się, co ona tam napisała. Dasz zobaczyć?
– Ona? – powtórzył niezbyt
inteligentnie zaskoczony Aren, odbierając list.
– No Rowena! To list od niej! –
ogłosił Avery, starając się usilnie zajrzeć w treść w
momencie, kiedy Aren już otworzył wiadomość.
– Zaraz głowa ci odpadnie –
skwitował jego wysiłki Grey, a po chwili dodał: – jak
przeczytam, zdecyduję czy zechcę podzielić się treścią z kimś
oprócz Abraxasa. – Edgar zrobił zawiedzioną minę, ale za chwilę
zajął się dalszym posiłkiem w oczekiwaniu na werdykt.
Zielonooki chłopak nie krył listu
przed Malfoyem, który czytał go wraz z nim, patrząc z boku. Treść
była oszczędna w słowa i dotyczyła ewentualnego spotkania w ten
weekend w Atarium. Autorka listu proponowała zwiedzanie miasteczka.
Nie były to jakieś tajemnice, więc Aren po chwili podał list
Avery'emu, który momentalnie się ożywił i szybko przeczytał
treść. Po tym, kiedy już się z nią zapoznał uśmiechnął się
szeroko i oddał zwitek właścicielowi mówiąc:
– No, no… ktoś widzę zrobił
pierwszy krok. Pójdziesz?
– Pewnie tak. Nie chciałbym być
niegrzeczny. Poza tym to tylko zwiedzanie – wzruszył lekko
ramionami Aren zupełnie nie poruszony. Ze zdziwieniem zauważył na
twarzach obu towarzyszy konsternację. W końcu Edgar nie wytrzymał
i wypalił:
– Nie mówisz chyba poważnie. Nie
widzisz drugiego dna tej wiadomości? Dziewczyna na ciebie leci, nie
widzisz tego?
– Przesadzasz. Miałam przez wiele
lat przyjaciółkę i zauważyłbym gdyby tak było. Chce być po
prostu miła. Dlaczego nie. Przy okazji chętnie się dowiem kilku
rzeczy o Ilvermorny. Ciekawiej będzie zebrać te informacje od
kogoś, kto się tam uczy niż z książek – oznajmił spokojnie
Grey, wzruszył ramionami na pełne powątpiewania spojrzenia kolegów
i zajął się jedzeniem.
***
Tom świadomie ominął posiłek, nie
chcąc na razie widzieć Arena. Jego emocje wciąż były niestabilne
i po raz kolejny nie wiedział jak sobie z nimi poradzić. Miał
głowę pełną Arena. Te wszystkie uczucia, które go w trakcie ich
krótkiego spotkania zaatakowały, były trudne do zniesienia. Miał
mętlik w głowie, kiedy przypominał sobie co czuł kiedy wyciągnął
swoją różdżkę i później, kiedy Aren odpowiedział tym samym.
Jak na niego patrzył. Przypomniał sobie też jak to było, kiedy
dotknął policzka zielonookiego utrapienia i wspomnienie wyrazu
zielonych oczu, kiedy się odsunął. Tego akurat nie chciał
pamiętać. To było bardzo nieprzyjemne uczucie. Nigdy więcej nie
chciał widzieć tej emocji w oczach Arena. Czuł się tym gorzej, że
sam był przyczyną jej powstania… nie, to błędne myślenie... To
było konieczne. Musiał przerwać to co się działo. Musiał, bo
gdyby poszedł krok dalej, nie był pewien czy potrafiłby utrzymać
do końca pozory... Próbował sam siebie przekonać, zmusić do
takiego myślenia, ale jakoś tak było mu z tym niewygodnie i…
bolało… nie radził sobie i sam nie wiedział co z tym fantem
zrobić.
Więc skąd te wątpliwości? Kręcił
się w kółko nie mogąc znaleźć odpowiedniego wyjścia.
Tłumaczenie sobie wszystkiego nie pomagało. W akcie frustracji
zrzucił więc zawartość swojego biurka na podłogę, obserwując
jak atrament płynie powolnym strumieniem brudząc pergaminy i
księgi. Pozwolił mu na to przez chwilę, ale niezbyt długą.
Machnięciem różdżki usunął strumyczek, obserwując chaos jaki
zrobił. Z jednej z ksiąg wystawał kawałek… czegoś. To
przyciągnęło jego uwagę. Schylił się po to. Okazało się, że
to znajome mu zdjęcie, od którego w zasadzie się wszystko zaczęło.
Spojrzał na Arena, który patrzył na niego tymi swoimi zielonymi
ślepkami, uroczo się rumieniąc. W odpowiedzi sam lekko się
uśmiechnął i postać ze zdjęcia odwzajemniła uśmiech jeszcze
bardziej się rumieniąc. Tego już Tom nie zniósł i natychmiast
odwrócił zdjęcie. Zżymnął się na siebie w środku rugając się
za to, że zamiast posuwać się do przodu, cały czas się cofał.
Ujął nieszczęsne zdjęcie tak, by łatwiej było je rozerwać i
zatrzymał się lekko je nadrywając. Nie mógł tego zrobić... Nie
potrafił. To było niepokojące. We własnych oczach stał się
słaby. Pokręcił głową i odłożył zdjęcie do księgi, rzucając
na nią potężny czar.
W momencie, kiedy skończył rozległo
się pukanie do drzwi pokoju. Otworzył je za pomocą magii
niewerbalnej. Przed wejściem stał Orion, który wszedł do środka.
Zamknął za sobą drzwi i dopiero wtedy, lekko się kłaniając i w
międzyczasie krótkim rzutem oka obrzucając chaos na podłodze,
przywitał się krótko:
– Wzywałeś mnie Panie...
– Dowiedziałeś się czegoś więcej
o tej księdze? Czy istnieje jakaś kopia? – głos Toma brzmiał
normalnie, ale Orion widział wyraźnie, że wygląda jakoś inaczej.
To co tutaj zastał, było ogólnie bardzo zastanawiające. Nie
zamierzał sprawdzać jak bardzo ich Pan był rozdrażniony, dlatego
szybko odpowiedział:
– Tak doszedłem do tego. Księga
została skopiowana, ale niestety nie mam dobrych wieści. W jej
posiadaniu jest Albus Dumbledore... Przy okazji odkryłem, że
Grindelwald i on znają się od dawna. Prawdopodobnie coś ich
łączyło. Niestety nie wiem co dokładnie, ale jestem w trakcie
zdobywania tych informacji. Być może brat Dumbledore'a będzie
bardziej skłonny do mówienia, jeżeli odpowiednio się go
podejdzie. Najpierw jednak musiałbym rozejrzeć się w jego
najbliższym otoczeniu, by zrobić to subtelnie i z wyczuciem. Jestem
pewien, że wkrótce zdobędę te wiadomości.
– To bardzo ważne. Jeżeli uda ci
się to przyśpieszyć zrób to – Tom zamyślił się na chwilę, a
jego wzrok powędrował na księgę, w której znajdowało się
nieszczęsne zdjęcie Arena. Wziął ją, podał Orionowi ze
słowami: – Oddaj mi to po Turnieju Trójmagicznym. Wcześniej
nawet nie wspominaj o niej – Black nie dopytywał się o nic, tylko
w milczeniu pokiwał głową na znak przyjęcia do wiadomości.
Schował księgę do torbie i uniósł wyczekująco wzrok na
Riddle’a, który dodał: – Idź na dół zaraz zaczniemy.
Poznacie nieco więcej faktów o nadchodzącym zadaniu.
Orion odwrócił się w stronę drzwi
by wyjść. Cały czas rozmyślał nad zachowaniem Toma, otrzymaną
na przechowanie księgą i całym zastanym w pokoju ich Pana
bałaganem. Jedno było pewne: coś bardzo wyprowadziło go z
równowagi. Coś, albo ktoś i już chwilę później Orion skłaniał
się bardziej ku temu, że był to jednak ktoś. Kiedy już
wychodził, na krótko zanim zamknął drzwi zobaczył Toma… ten
wyciągał akurat z szafy myślodsiewnię, a na twarzy miał
wymalowany autentyczny smutek. To było tak niesłychane, że Black
natychmiast wyrzucił z głowy tą absurdalną myśl. Zszedł do
salonu i zajął swoje stałe miejsce.
Tymczasem Tom oglądał w myślodsiewni
kolejne spotkania z Arenem. Mógł, bo za moment i tak miał się
pozbyć tego, co na razie zbędne w jego głowie. Przywołał
wspomnienie, w którym wpadł na Arena na korytarzu… i kolejne
ciepłe wspomnienie, które skrzętnie pielęgnował. Dzień jego
urodzin. Kolacja, wspólne jedzenie jedną łyżeczką świątecznego
puddingu i przekomarzanki. Na koniec usunął odpowiednie wspomnienia
z umysłu i dobrą chwilę patrzył jak wijąc się, wirując,
srebrzyste smugi opadają wolno na dno misy i mieszają się z innymi
wspomnieniami. Schował artefakt, zabezpieczając do niego dostęp
kilkoma dobranymi zaklęciami. Następnie wyszedł z pokoju,
zabezpieczył go i zszedł do salonu, gdzie wszyscy już na niego
czekali.
***
Orion z zainteresowaniem zauważył, że
aura Toma, kiedy zajął swoje miejsce wśród nich, w niczym nie
przypominała tej, którą miał w swoim pokoju. Wyraźnie pozbył
się dręczącego go problemu za pomocą myślodsiewni. Obecni
ucichli, kiedy tylko Riddle zajął swoje miejsce.
Aren siedział ze szczelną maską na
twarzy. Wcześniej jednak, kiedy tylko Riddle się pojawił zacisnął
pięści, ale po szybkiej wymianie spojrzeń z Abraxasem rozluźnił
je natychmiast i wrócił do pozornie spokojnej pozy. To było
interesujące. Orion doszedł do wniosku, że najwyraźniej sporo
rzeczy go ostatnio ominęło przez to grzebanie się w bibliotecznej
blokadzie. Widać to było choćby po dziwnym zachowaniu Toma,
rozkazie znalezienia tajemniczej księgi, przedmiocie danym na
przechowanie. W dodatku, teraz to widział, Malfoy także wydawał
się być nieco inny... Ten moment nie był jednak najlepszym czasem
na roztrząsanie takich kwestii. Musiał się skupić.
Zajął się analizowaniem słów ich
Pana, który w skrócie zrelacjonował informacje przekazane
uczestnikom na temat zadania eliminacyjnego, a później kontynuując
temat dodał:
– Jak zapewne zauważyliście, jest
drugie dno tego zadania. To było w zasadzie do przewidzenia, ale
trochę zaskakuje. Trzeba będzie nawiązać współpracę z którąś
z drużyn. Oczywiście trzeba wziąć pod uwagę różne scenariusze…
w tym zdradę. Z wiadomych przyczyn nie możemy wziąć pod uwagę
Durmstrangu. Mamy pewien drużynowy problem jeśli chodzi o tą
grupę, a poza tym zdążyliśmy już wejść sobie w drogę –
tutaj Tom spojrzał ostro na Abraxasa i po chwili przeniósł wzrok
na Arena. W odpowiedzi głos zabrał Black, mówiąc jak zwykle
rzeczowo:
– Zostaje więc Ilvermorny. Mają
całkiem dobrą sytuację, bo na pewno Durmstrang również będzie
chciał z nimi zawrzeć sojusz. Problemem może być to, że Evan i
Nessa są w jednej klasie i łatwiej im to uzgodnić między sobą.
– Myślę, że to błąd skreślać
już na samym początku Durmstrang – wtrącił Aren – Samuel
zgodzi się współpracować, a Liam...
– Nie. Nawet o tym nie myśl. Relin
jest nic nie znaczącym samotnikiem, a Collins jest wierny
Wrightowi. Współpraca z nimi nie przyniesie żadnej korzyści, a
może przysporzyć nam kłopotów, których główną przyczynę
upatruję w Evanie. Mam nadzieję, że nie muszę ci przypominać, w
której drużynie jesteś. Już wspominałem, ale powtórzę dla
jasności… jeżeli zauważę cokolwiek co sugerowałoby twoją
zdradę, nie ujdzie ci to na sucho.
– Nie dość, że zaczynasz mnie
oskarżać o jakieś konspiracje, to w dodatku mi grozisz?
– Na chwilę obecną jeszcze nie
grożę. Uznaj to za ostrzeżenie. Temat Durmstrangu jako sojuszników
uważam za zamknięty. Pozostaje nam Ilvermorny. Tutaj możemy mieć
niewielką przewagę, bo mam kontakt z Roweną. Jak wiemy przyjaźni
się z Nessą, a Hilla spróbujemy przekonać odpowiednią
argumentacją. Kluczowa jest tutaj Owen. Choć nie widzę większego
kłopotu z przekonaniem jej. Polega w znacznej mierze na mnie w
trakcie zajęć, a na tym można budować przyszłe korzyści. Będę
musiał po prostu poświecić jej nieco więcej czasu.
– Ja ją przekonam – powiedział
pewnie Aren zanim zdążył pomyśleć nad tym co mówi, bo jakoś
dziwnie nie spodobała mu się wizja Toma spędzającego więcej
czasu z Roweną: – Będę miał okazję. W ten weekend wybieram się
z nią do Atarium i wtedy będę mógł poruszyć tą kwestię.
Czasem do siebie zagadujemy, więc...
– Pozostawię to zadanie sobie. Sporo
rzeczy często ci umyka, a na to nie mogę pozwolić. To może
przełożyć się na naszą porażkę.
– Mam przewagę, którą mogę
wykorzystać. Rowena jest mną zainteresowana i być może będę w
stanie to spożytkować – oznajmił otwarcie Aren i zauważał
zaskoczone spojrzenia Abraxasa i Avery'ego. Domyślił się, że
chodzi o to co powiedział, bo przecież jeszcze niedawno zaprzeczał
w tej sprawie. Postanowił jednak udawać zainteresowanie Roweną,
poświęcić się trochę, byleby nie dopuścić do bliższych
kontaktów Toma z tą dziewczyną. Tymczasem Tom poczuł na te słowa,
że jego magia za chwilę wydostanie się na zewnątrz. Powstrzymał
się przed wybuchem, spojrzał w zielone piękne oczy, co dodatkowo
pozwoliło mu na uciszenie nerwów i podjął względnie spokojnie:
– Słyszę w twoim głosie sporo
wątpliwości. Biorę to na siebie i kończymy rozmowę. Twój upór
jest bezcelowy. Ostrzegam, lepiej nie wchodź mi w drogę w sprawie
tej dziewczyny.
– Nalegam. Jeżeli chcę, potrafię
być bardzo przekonujący – idea Riddle'a „zbliżającego się”
do Owen budziła w Arenie głęboki sprzeciw. Nie potrafił się
powstrzymać i brnął dalej w ten pozbawiony sensu spór.
– Lepiej będzie, jeżeli
przystaniesz na to co zamierzam zrobić – Tom wciąż jeszcze
starał się dyskutować z podziwu godnym spokojem, choć widać już
było pierwsze oznaki braku cierpliwości. Jego magia zaczynała się
już burzyć. Siedzący wokół i obserwujący rozmowę członkowie
jego grupy byli zdumieni, że Aren jeszcze nie poczuł na sobie
jakiejś klątwy. Obawiali się, że jaki by nie był wynik tego
słownego starcia, na nich skupi się gniew ich Pana. Woleli jednak
się nie wtrącać i nie wychylać. Tymczasem Tom kontynuował już
bardziej ostro – Podkreślam też i przypominam: nie wtrącaj się
w nasze działania. Przygotowujemy się do nich, ustalamy kolejność
i sukcesywnie działamy. Niespodziewane i spontaniczne ruchy niemal
na pewno spowodują, że wiele rzeczy pójdzie nie po naszej myśli.
Zmieni się sytuacja i wszystkie starania wezmą w łeb. Dostosuj
się. Skup się na tym, by nie oberwać pierwszą klątwą. Wytrwaj
jak najdłużej. Choć z drugiej strony kto wie, może lepiej dla nas
wszystkich byłoby, gdybym po prostu na samym początku pojedynku
rzucił na ciebie zaklęcie oszałamiające. Mielibyśmy z głowy
troskę o ciebie. Wykluczyłoby cię to z gry. Wtedy moglibyśmy
skupić się na tym, by wynik wypadł dla nas jak najbardziej
korzystnie. Czy odpowiada ci takie rozwiązanie? Myślę, że to
całkiem niezły pomysł.
– Jak śmiesz! Zapominasz chyba
dlaczego się tutaj znalazłem! Przez twoje cholerne...
– Silencio!
Tom był wściekły i nie chciał
więcej słuchać argumentów Greya. Nie chciał też, żeby ten
spotykał się z tą durną dziewczyną z Ilvermorny. Wcześniej
przekazał mu przez Avery’ego jej list zakładając, że Aren
zignoruje jego treść i nie zgodzi się na zawartą tam propozycję.
Tymczasem zielonookie utrapienie nie dość, że się zgodziło, to
jeszcze z uporem dąży do rozmowy z nią o sojuszu. To było nie do
pomyślenia. Najwyraźniej oddanie tego listu było błędem.
Kolejnym. Za dużo błędów popełnia kiedy chodzi o jego… Poza
tym Aren mógł przez to wpaść w sidła tej dziewczyny. W pułapkę.
I ta bezprecedensowa dyskusja… jak
ten chłopak mógł się tak upierać i podważać jego decyzje. Nie
mógł już dłużej tego tolerować. Swoją drogą poniósł go już
trochę temperament. Teraz nie było jak się już cofnąć i to go
dodatkowo rozdrażniło. Nie zastanawiając się wysyczał posługując
się wężomową, patrząc w oczy uciszonego wreszcie utrapienia. Nie
interesowało go, że nikt nie rozumiał tego co mówi. Odreagował
chociaż trochę, a to było najważniejsze:
– Jesteś żałośnie słaby.
Sam widzisz. Naprawdę jesteś tak naiwny żeby wierzyć, że
wystarczy szczęście przy uczniach których wybrała Czara? Zamiast
przystać na rozsądne rozwiązanie upierasz się i próbujesz trwać
w Turnieju, w którym jesteś na straconej pozycji. To był błąd,
bardzo duży błąd kiedy wybrałem cię do Turnieju. Dobrowolnie
przywiązałem sobie i nie tylko sobie kulę u nogi. Teraz już za
późno i musimy z tym żyć i radzić sobie, chociaż jesteś dla
nas sporą przeszkodą. Jednak moja głowa w tym by pokazać, że
mając tylko dwóch w pełni sprawnych uczestników, można wygrać
Turniej.
W głowie Toma tłukła się myśl, że
najlepiej gdyby Aren się obraził, gdzieś zniknął i nie
uczestniczył w tym całym beznadziejnym Turnieju. Poradzili by sobie
z Abraxasem, a Grey byłby bezpieczny. Oczywiście było to pobożne
życzenie, co potwierdziło tylko wściekłe spojrzenie zielonych,
zmrużonych oczu i gwałtowna gestykulacja, a także „wiązanka”
ostrych choć bezgłośnych przekleństw, które odczytał z ruchu
arenowych warg.
Magia buzowała w Tomie ledwo
powstrzymywana. Zauważył w pewnym momencie drgnięcie Abraxasa,
który sprawiał wrażenie, jakby chciał powstrzymać Greya od
mówienia. Riddle żałował, że na drgnięciu się skończyło, bo
miałby na kim skupić swój gniew. Jak ten chłopak śmiał
wypomnieć mu przy wszystkich innych błąd? To było
niedopuszczalne. Wybuch słowny, nawet niezrozumiany przez resztę,
dał mu ulgę i pomógł się opanować. Dziwne wydało mu się, że
Aren znieruchomiał, kiedy mówił w wężomowie, ale złożył to na
karb zaskoczenia chłopaka. Po chwili zielonooki energicznie się
odwrócił i po prostu wyszedł z pomieszczenia z cichym trzaskiem
drzwi.
Tom w duchu odetchnął. Przynajmniej
jedną sprawę miał już za sobą. Jednym spojrzeniem zmusił
Abraxasa do powrotu na swoje miejsce, bo blondyn poderwał się z
niego i wyraźnie zamierzał ruszyć za Greyem. Błysk złości w
oczach Malfoya zwrócił jego uwagę, ale na razie zignorował go. W
planie miał pokazanie im wszystkim, kto ma tutaj tak naprawdę
władzę. Abraxas również otrzyma swoją porcję napomnienia. Na
twarzach członków swojej grupy zobaczył, że zdają sobie sprawę
z tego co ich czeka.
***
Aren szedł przed siebie szybkim
krokiem, niesiony złością. Mijał uczniów wracających zapewne do
swoich kwater, ale nie zwracał na nich większej uwagi. Nie
zastanawiał się także nad tym dokąd idzie do czasu, kiedy do jego
umysłu dotarło, że chodzi tak już dość długo i zapewne
niedługo nastanie cisza nocna. Musiał wrócić, by nie przysporzyć
więcej problemów.
Kiedy ta myśl zaświtała mu w głowie
stanął i zacisnął mocno szczęki. Tak właśnie wszyscy go
widzieli. Jako problem. Tymczasem on się nie pchał do tego
Turnieju. Nie chciał tu być. Zgłosił Riddle'a z jakichś durnych
pobudek. To była prawda. Kto jednak mógł przewidzieć, że kiedy
tylko nadarzy się okazja, Riddle nie popisze się tym swoim rzekomym
intelektem i wybierze jego, czarodzieja, który nie może czasowo
używać magii, do swojej drużyny... Dobrze pamiętał też, że
głupi Tom posunął się do szantażu, by go zmusić do udziału.
Błysnęło mu wspomnienie ostatnich
słów Toma i Aren poczuł ku własnemu zdumieniu rezygnację i
bliżej nie określony ból gdzieś w środku. Nie potrzebował tej
przemowy. Wiedział w zasadzie od samego początku, że nie jest w
pełni sprawną częścią turniejowej drużyny. Sądził jednak, że
w czasie zawodów uda mu się współpracować. Chciał o tym
powiedzieć, wyjaśnić w jaki sposób może to zrobić, ale Tom po
prostu nie dał mu dojść do głosu. Łatwiej było go uciszyć niż
dyskutować, albo wysłuchać do końca. Chciał głośno przekląć,
korzystając z tego, że korytarz był pusty i nagle zdał sobie
sprawę z tego, że nie może. Zaklęcie nie zostało odwrócone...
Czas było wracać. Na miejscu znajdzie
się ktoś, kto naprawi błąd Riddle’a. Ruszył korytarzem i po
dłuższej chwili zdał sobie sprawę, że chyba szedł już tutaj.
Stanął skonsternowany. Rozejrzał się uważnie i ocenił, że
faktycznie. Poznaje to miejsce. To było deprymujące, bo właściwie
nie wiedział gdzie jest. W złości i zamyśleniu nie zwracał uwagi
dokąd idzie. Chciał być tylko jak najdalej od Riddle’a i spółki.
Westchnął ciężko i ruszył w drogę powrotną, tym razem uważnie
się rozglądając po nieznanym terenie. W pewnym momencie zauważył,
że w szparze pod jednymi drzwiami widać światło. Postanowił
zapytać o drogę w nadziei, że zostanie poinstruowany. Zapukał,
ale nie uzyskał odpowiedzi. Był już jednak zdesperowany i
postanowił wejść bez zaproszenia.
Delikatnie pchnął drzwi, szykując
się już do przeprosin za najście, jednak z jego gardła nie
wydobył się żaden głos. Aren w myślach przeklął tego
beznadziejnego, złośliwego dupka i szybko, kontrolnie rozejrzał
się po pomieszczeniu. Musiał to być jakiś składzik, a nawet
magazyn, chociaż w tej chwili pusty. W kominku jednak palił się
ogień i Grey ruszył w tamtą stronę, chcąc się ogrzać.
Zanurzony w ponurych myślach zatrzymał się i wykazał czujność
dopiero wtedy, kiedy z płomieni błysnęła w jego stronę para
oczu.
Najpierw przyglądał się temu
zjawisku z oddali, ale nie mógł zidentyfikować co to jest. Dopiero
po dwóch kolejnych krokach zauważył w płomieniach wyraźny zarys
salamandry, której najwyraźniej przerwał posiłek. Hagrid kiedyś
pokazywał im te stworzenia, ale tamte w porównaniu z tutejszym
okazem były malutkie. Ta była naprawdę imponujących rozmiarów.
Zauważył, że jej łuski były intensywnie czerwone przy głowie,
ale barwa zmieniała się wzdłuż grzbietu, a ogon był po prostu
czarny. Obserwowanie płomieni powoli znikających w pysku jaszczurki
pozwoliło Greyowi na uspokojenie nerwów. Był to jednak tylko
pozorny spokój. Złość buzowała w nim gdzieś tam głęboko i nie
bardzo miał jak dać jej ujść. Niespodziewanie dla samego siebie
usłyszał z tyłu znany sobie głos i przeklął się za
popełnienie po raz kolejny tego samego błędu:
– Hmm... Nie lubię się dzielić
swoimi kryjówkami. Możesz już sobie iść? Zwłaszcza, że jesteś
naprawdę głośny. Ciężko mi się skupić przez ciebie.
Aren rozejrzał się szybko wokół.
James siedział pod jedną ze ścian, obserwując go stamtąd.
Wyglądało to łudząco podobnie do wydarzenia na tarasie. Grey
posłał mu tylko zirytowane spojrzenie myśląc sobie, że niby
jakim cudem miałby być głośno, kiedy nie może używać głosu.
Chyba, że był to standardowy zestaw irytujących wypowiedzi tej
osoby. W tym momencie
wokół zapanował półmrok.
Zielonooki chłopak obejrzał się kontrolnie, ale okazało się, że
to po prostu salamandra właśnie zjadła ostatnie płomienie. Po
posiłku po prostu opadła na brzuch i być może nie zdziwiłoby to
Greya, gdyby nie zauważył na jej grzbiecie niepokojących ubytków
skóry. Zbliżył się jeszcze bardziej do stworzenia nachylając się
nad nim i wytężając słuch. Wyraźnie usłyszał charakterystyczne
świsty przy wypuszczaniu powietrza.
– To już jej pora – usłyszał za
sobą – daję jej maksymalnie kilka godzin. Patrząc na jej
rozmiary dochodzę do wniosku, że przeżyła więcej niż inne
zamkowe salamandry i choćby to czyni z niej całkiem interesujący
okaz .
Aren spojrzał na niego zaskoczony. Nie
widział nigdy wcześniej żadnej salamandry. Ani w Hogwarcie, ani
też tutaj. Niespodziewanie James odpowiedział niejako na jego
myśli:
– Nie ma co się dziwić. Z reguły
całkiem nieźle się maskują. Stosunkowo krótko żyją. Tutaj w
Durmstrangu żyje jak zauważyłem dość liczna kolonia, ale nie ma
się co temu dziwić. Pochodzą z tego kraju, a tutaj w zamku jest
rzucanych najwięcej zaklęć, które przywołują ogień więc
instynktownie przychodzą tutaj.
Aren oczywiście milczał, ale jego
umysł pracował sprawnie i analizował zasłyszane informacje,
rozszerzając je o posiadaną wiedzę. Salamandry żywią się
ogniem, jednak z tego co czytał, można zastąpić go przez jakiś
czas pieprzem. Pieprz, czyli coś intensywnego w smaku… musiało
być więcej takich substancji... Na moment jego myśli popłynęły
w innym kierunku… dziwne, bo o ile wiedział, ten gatunek raczej
nie osiąga dużych rozmiarów, ale ten egzemplarz zdecydowanie
przeczył temu poglądowi. Wrócił jednak myślą do podstawowego
nurtu. Istniało wiele innych rzeczy, które mogły imitować ciepło
i płomienie. Na przykład całkiem spora grupa roślin. Układ
pokarmowy salamandry był inny, znacznie mocniejszy i bardziej
odporny. W końcu musiał trawić ogień. Ważna była także
temperatura ciała...
A gdyby tak użyć parzących sideł?
W końcu z jego krótkich badań wynikało, że wykazywały się
naprawdę ciekawymi możliwości. Na początek być może dałoby
się zmodyfikować eliksir pieprzowy. Tak to mogło się udać...
Zamyślenie Arena przerwał kolejny
komentarz Jamesa:
– Szkoda, że twoja wiedza nie
obejmuje Starożytnych Run w takim zakresie jak Eliksirów i
Zielarstwa. Wydaje się, że muszę przyznać się do błędu. Mój
osąd w stosunku do ciebie, a zwłaszcza co do twojej niekompetencji
nie był słuszny. Nie zmienia to faktu, że nic ci to nie da podczas
pojedynku.
Grey w odpowiedzi na te słowa
przewrócił oczami wracając spojrzeniem do stworzenia i do swoich
myśli. Gdyby mógł rzucić zaklęcie ogrzewające, może miałby
więcej czasu. Mógłby przenieść ją do pracowni. Jeżeli
poprosiłby Abraxasa...
Nagle usłyszał za sobą inkantację
zaklęcia ogrzewającego, które minęło go i trafiło stworzenie w
kominku. Spojrzał zaskoczony na Jamesa, który chował właśnie
różdżkę do kieszeni, wzruszając lekko ramionami. Usłyszał jego
głos:
– Nie musisz mi dziękować. Po
prostu chciałem przestać słyszeć twoje biadolenie. Było naprawdę
irytujące. Do jutra – Hill wstał z podłogi i skierował się do
wyjścia, a Aren jedynie skinął mu na pożegnanie głową. Chwilę
później pomyślał, że przecież nie ma pojęcia jak ma wrócić.
Hill był jego jedyną nadzieją, ale jak na Merlina ma go zapytać o
drogę. Niespodziewanie usłyszał jakby w odpowiedzi:
– Pójdziesz w prawo wzdłuż
korytarza, aż do posągu chimery. Skręć w stronę, którą
wskazywać będzie jej głowa. Ma nałożone zaklęcie, które
powoduje, że ukrywa właściwe wyjście iluzją. W tym zamku są
takie dwie. Żeby dotrzeć do tego miejsca, trzeba minąć obie.
Pamiętaj, że głowa zdradza właściwe położenie drogi powrotnej.
Inaczej znajdziesz się w jakimś dziwnym miejscu.
„ Takim jak to?” pomyślał
mimochodem Aren, a James mu odpowiedział:
– Otóż to.
Aren mógłby przysiąc, że Hill
chciał się uśmiechnąć, jednak zamiast tego wyszedł mu jakiś
dziwny wyraz twarzy. Nic więcej nie powiedział, tylko po prostu
wyszedł z pomieszczenia. Zielonooki chłopak tymczasem pomyślał,
że James nie zachowuje się jak dupek kiedy tego nie chce. Nie miał
już jednak czasu roztrząsać tej kwestii, bo musiał przenieść
salamandrę, zanim przestanie na nią działać zaklęcie
ogrzewające. Ujął stworzenie w objęcia i ruszył z nim w drogę
powrotną. Zastosował się do rad Hilla i rzeczywiście po kilku
minutach dotarł do znajomego sobie regionu zamku. Bez wątpienia
trwała już cisza nocna i nie powinno go być na korytarzu.
Przyspieszył kroku i w niedługim czasie dotarł do kwater Hogwartu.
Przekraczając próg pokoju wspólnego
uczestników Turnieju odetchnął z ulgą. Nikt go nie złapał w
drodze, a to było najważniejsze. Zdecydowanie mniej ważne, choć
dokuczliwe było, że niemal natychmiast od progu napotkał
spojrzeniem wzrok Abraxasa i Toma, którzy ewidentnie czekali na jego
powrót. Tylko Malfoy uśmiechnął się na jego widok, natychmiast
do niego podchodząc. Riddle po prostu wstał i odszedł do swojego
pokoju. Na ten widok Aren poczuł znajome ukłucie zawodu, ale
zignorował je i zajął się tym co aktualnie najważniejsze:
– Abraxasie, potrzebuję twojej
pomocy – powiedział bezgłośnie, a Abraxas na chwilę zmarszczył
brwi w zaskoczeniu, po czym wyjął różdżkę i wymierzył ją w
niego:
– Finite Incantate. Sądzę,
że teraz zrozumiem o wiele lepiej co chcesz mi powiedzieć. Mam
trudności z czytaniem z ruchu warg. Coś się stało? Skąd masz tą
ogromną jaszczurkę?
Aren przez moment znieruchomiał.
Poświęcił chwilę na zastanowienie się nad tym jakim cudem James
odpowiadał na jego słowa, skoro ich nie słyszał, a warg pewnie
nie widział w półmroku pomieszczenia, w którym byli. Zresztą i
tak przez większość czasu był odwrócony tyłem do Jamesa, a
przodem do salamandry. Nie mogło być mowy o czytaniu z ruchu warg.
– Aren?
– Wyjaśnię ci wszystko później.
Teraz nie mam czasu. Chciałbym uratować to stworzenie. Pomożesz mi
Abraxasie? Nie poradzę sobie bez ciebie.
– Nie musisz mnie o to prosić. Już
mówiłem, że zawsze możesz na mnie liczyć. Chodźmy. Wytłumaczysz
mi co mam robić. Zakładam, że czas jest naszym najgorszym wrogiem,
więc lepiej rzeczywiście się pośpieszmy.
Weszli do pokoju Arena i Abraxas według
wskazań chłopaka ułożył salamandrę w kominku. Grey w tym czasie
poszedł do pracowni, by wziąć odpowiednie narzędzia i składniki
oraz co najważniejsze pieprz i chili. Wrócił dość szybko,
wręczył Malfoyowi pieprz ze wskazaniem, żeby podał go salamandrze
do jedzenia, a jeżeli nie będzie skora do takiego posiłku, rzucił
zaklęcie ognia w kominek. Nie czekając na rezultaty działań
blondyna zielonooki zawrócił do pracowni. Wybrał kolejne
składniki, kociołek i inne potrzebne akcesoria, którymi zamierzał
posługiwać się przy wytwarzaniu odpowiedniego do sytuacji eliksiru
pieprzowego.
Wrócił do pokoju dość szybko i
zaczął szykować miejsce do pracy i przygotowywać z pomocą
Abraxasa składniki. Nigdy wcześniej nie pracował tak ściśle z
Malfoyem. Jeśli już, to ograniczał się do pomocy blondyna w
przygotowaniu niektórych składników. Abraxas pracował solidnie,
jeśli znał dany eliksir to zdarzało się, że przygotowywał
składniki z wyprzedzeniem, odpowiednio i bez wskazań Arena.
Oczywiście nie mógł tego robić w momencie, kiedy Grey zaczynał
modyfikować i zmieniać recepturę. W takim wypadku poprzestawał na
kontroli ognia pod kociołkiem i czekał na instrukcje.
Teraz także blondyn zajmował się
pilnowaniem ognia i obserwowaniem stworzenia w kominku, natomiast
zielonooki chłopak skupił się na pracy. Eliksir, który zamierzał
wykonać był od pewnego momentu niezwykle kapryśny i bardzo
niestabilny. Doprowadziło to do tego, że dwa razy go zepsuł. Za
każdym razem, kiedy Grey szukał mamrocząc do siebie rozwiązania,
Abraxas tworzył od nowa bazę, doprowadzając miksturę do
krytycznego momentu.
Za trzecim razem Aren doszedł do
wniosku, że aby osiągnąć eliksir odpowiedniej siły, czyli
mocniejszy od przeciętnego, musi sięgnąć do swoich zasobów i
wprowadzić specyficzne, posiadane w prywatnych zapasach składniki.
Parzące sidła, które tym razem dodał, spowodowały
nieprzewidziane reakcje w postaci burzenia się i pienienia mikstury.
Kolejne próby ustabilizowania tworu w kociołku nie przynosiły
oczekiwanych rezultatów. Odczynnik wydawał się być zbyt
ekspansywny, ale Aren się nie poddawał. Próbował i próbował,
osiągając prędzej czy później ten sam wynik, czyli dziko
bulgoczący i grożący wybuchem kociołek.
Po następnej nieudanej próbie
zielonooki znieruchomiał na moment, zastanawiając się gorączkowo
nad tym, czy zna substancję jeszcze bardziej zjadliwą niż te
sidła. Czasu było coraz mniej, a on nie ruszył właściwie z
miejsca. Był już solidnie zmęczony, ale nie oznaczało to, że
zamierzał dać sobie spokój z ratowaniem salamandry. Skupił się,
przypominając sobie kolejne smaki i zapachy rozmaitych substancji,
przeglądając w myślach istny katalog tychże. Analizował zarówno
te, których używał już w eliksirze, jak i inne w tym
eksperymentalne uzyskane z roślin Beery’ego. Szukał tej
odpowiedniej.
– Wszystko w porządku Aren? Mogę ci
jakoś pomóc?
Dobiegł go głos Abraxasa. Nie chciał
się rozproszyć odpowiedziami, dlatego w milczeniu zaprzeczył
szybkim ruchem głowy. Był pewien, że o czymś nie pomyślał, że
podczas tworzenia coś pomijał i była jakaś luka w jego
rozumowaniu. Nie był jednak w stanie jej zauważyć, dlatego musiał
znaleźć ten składnik. Olśnienie przyszło po dobrej chwili. Miał
przecież w swoich zasobach niezwykle toksyczną substancję, która
powinna spełnić oczekiwania i wzmocnić siłę eliksiru do
odpowiedniego poziomu.
Aren ożywił się i energicznie
podszedł do swojego kufra wyciągając z niego skrzynkę. Naciął
palec, by ją otworzyć i usłyszał zaskoczone sapnięcie blondyna,
które zupełnie zignorował. Wyciągnął z wnętrza jedną fiolkę
z żółto pomarańczowym płynem, którą odłożył na moment i
ponownie zabezpieczył skrzynkę odkładając ją do kufra. Fiolka
zawierała jad akromantuli.
Substancja była mocna, dlatego dodał
początkowo zaledwie dwie krople do opornej mikstury, a później
jeszcze dwie i z satysfakcją obserwował, jak eliksir zaczyna się
rozwarstwiać. O to właśnie chodziło, chociaż w tym momencie
niespodziewanie dopadły go wątpliwości. Eliksir był
eksperymentalny, a jego działanie praktycznie nieznane. Miał dobre
intencje, ale czy nie zaszkodzi biednemu stworzeniu? Co prawda
salamandra bez jego prób ratunki zginie, ale czy mikstura tego nie
przyspieszy?
Nie bardzo był czas na roztrząsanie
wątpliwości, dlatego Aren westchnął, odsunął niechciane myśli
i zabrał się za końcowe czynności. Dodał trzy krople soku cisu,
łyżkę kwiatu wrzośca i szczyptę imbiru, dał znak Abraxasowi,
żeby wyłączył ogień pod kociołkiem i odsunął się od stołu.
Eliksir był gotowy. Rozejrzał się zaskoczony, bo wydało mu się,
że zrobiło się jakoś jasno. Okazało się, że jak zwykle stracił
przy pracy poczucie czasu i nadszedł ranek. Należało doprowadzić
rzecz do końca, dlatego zajął się systematycznym przelewaniem
eliksiru do fiolek. Kiedy już skończył, ostatniej fiolki nie
korkował, tylko zwyczajnie ją wypił.
Smak był obrzydliwy i na pewno
najbardziej było w nim czuć kwiat wrzośca, jednak nic nie paliło
go w przełyku, nie odczuwał żadnych negatywnych efektów dlatego
założył, że twór jest dobry. Co prawda spodziewał się
przynajmniej… gorąco w żołądku uspokoiło go, bo właśnie
takiego objawu oczekiwał, pamiętając swoje doświadczenia z jadem
akromantuli.
Nadszedł czas na kolejne
doświadczenie. Należało zdestabilizować toksyczne działanie
jadu, a to można było osiągnąć przez zwiększenie dawki. Przy
działaniu innych substancji, powinien odczuć zanik objawu zatrucia.
Sięgnął po napoczętą fiolkę, odmierzył siedem kropli jadu i
połknął. Najpierw było pieczenie w przełyku, ale takie do
zniesienia. Po kilku minutach wszystko się skończyło i to właśnie
chciał osiągnąć. Oznaczało to, że wykonany eliksir można było
zastosować nawet dla człowieka, ale po wprowadzeniu ostatniej
modyfikacji. Po imbirze należało dodać siedem kropli jadu
akromantuli, i mieszając w kierunku odwrotnym do ruchu wskazówek
zegara przez minutę i doprowadzając miksturę do wrzenia na trzy
minuty przed zagaszeniem ognia, zlikwidować jej toksyczne działanie
na rzecz korzystnego. Był to kilkukrotnie wzmocniony eliksir
pieprzowy. W tej chwili usłyszał głos Malfoya:
– Dobrze się czujesz? Ten eliksir
jest na pewno bezpieczny? Myślę, że wiesz co robisz, ale trochę
mnie to martwi. Przed chwilą, kiedy go wypiłeś, kompletnie mnie
nie słyszałeś. Wyglądałeś tak, jakby coś sprawiło ci ból. Na
pewno wszystko w porządku? Może i ja powinienem spróbować tak
dla… – Abraxas mówiąc to sięgnął po jedną z fiolek, ale
Aren był szybki. Złapał dłoń blondyna i krzyknął:
– Merlinie nie! Nie możesz tego
wziąć – Malfoy ujął dłoń zielonookiego w swoją i przesuwając
po niej uspokajająco kciukiem zapytał:
– Bo? Czego mi nie mówisz?
Grey zawahał się nad odpowiedzią.
Myślał przez chwilę nad tym jak i ile może wyjawić blondwłosemu
Ślizgonowi. Delikatnie wysunął dłoń z ręki Malfoya, podszedł
do biednej salamandry z jedną z fiolek. Abraxas usunął z kominka
płomienie i Aren mógł bez obawy poparzenia zaaplikować stworzeniu
eliksir. Zaraz potem Malfoy przywrócił ogień w kominku, czyli
wokół jaszczurki. Teraz pozostawało im tylko czekać na rezultat
pracy. Obaj zajęli fotele nadal w milczeniu.
Zielonooki chłopak skonstatował, że
nie może w nieskończoność zwlekać z odpowiedzią. Co prawda
Abraxas cierpliwie czekał nie ponaglając, ale wypadało w końcu ją
z siebie wydusić. Obaj byli już wyczerpani, ale nie sądził, żeby
wystarczyło to za wymówkę, by nie ustosunkować się do pytań
Malfoya, dlatego wreszcie zaczął:
– Chodzi o to, że ten eliksir mówiąc
wprost, mógłby cię zabić Abraxasie. Jako objaw zatrucia pojawia
się gorąco w żołądku, które osiąga poziom niemal nie do
zniesienia. Wynika z tego, że mikstura jest silnie toksyczna.
Planuję to zneutralizować, wiem jak tego dokonać, ale na razie nie
mogę udostępniać go ludziom. Żeby przerwać trujące działanie,
musiałem zaaplikować sobie niewielką ilość jadu akromantuli.
Obaj wiemy jak to by się skończyło w twoim wypadku. Wiesz też z
pewnością jak wysoka jest śmiertelność u ludzi, jeżeli chodzi
o ten składnik. Poczekaj! Nie przerywaj! Daj mi dokończyć –
Abraxasa nie dało się jednak uciszyć i wybuchnął:
– Aren do diabła, czy ty się
słyszysz!? Na moich oczach zażyłeś śmiertelną truciznę i
jeszcze próbujesz mnie uspokajać! Oszalałeś?! Musimy natychmiast
dostarczyć cię do szpitala!
– Uspokój się Abraxasie. To zbyt
mała dawka, by mogła na mnie zadziałać rzeczywiście mocno. Ta
ilość to praktycznie nic w stosunku do tego, co kiedyś zażyłem.
W żaden sposób mi to nie zaszkodzi, zaufaj mi – rozszerzone
strachem oczy Malfoya mówiły, że blondyn nie do końca wierzy w
słowa Arena. Szybkie mruganie i wyraźne wahanie wskazywało, że
blondyn sam nie wie jak powinien zareagować. Uważne, oceniające
spojrzenie, którym kontrolnie obejrzał Greya od stóp do głów i
napięcie widoczne w ciele Abraxasa wyraźnie wskazywały, że jest
gotowy zareagować na najmniejszy objaw, że dzieje się coś złego.
Dopiero po dłuższej chwili milczenia i obserwacji, już trochę
rozluźniony, ale wiąż jeszcze lekko schrypniętym z emocji głosem
Malfoy, który tymczasem musiał chyba przeanalizować w myśli to,
co powiedział mu Aren, zapytał:
– Dlaczego miałbyś sam zażywać
jad akromantuli? – i zanim Aren zdołał cokolwiek powiedzieć
dodał: – Nie chciałem poruszać wcześniej tematu, ale coś
podobnego powiedziałeś przecież już wtedy, kiedy próbował otruć
cię Rudolf. Aren, chyba mi ufasz? Mam taką nadzieję. Możesz mi
powiedzieć i zostanie to między nami.
Głos Malfoya lekko się załamał, a
Aren pomyślał, że od momentu kiedy się pogodzili zachowywał się
okropnie. Niby się wciąż przyjaźnili, co w końcu osobiście
deklarował, ale wciąż trzymał Abraxasa na dystans, czasem nawet
tego nie dostrzegając. To było podświadome działanie. Nie
planował tego i nie kontrolował, a przecież blondwłosy Ślizgom
trzymał się zawsze podjętych zobowiązań. Nigdy nie wymuszał
odpowiedzi. Zawsze czekał, czy dostanie wyjaśnienie. Nie naciskał
jeśli Aren decydował się ich nie udzielać. Grey poczuł się
nagle winny. Westchnął ciężko, a na ten widok Malfoy spiął się
niepewny odpowiedzi. Zielonooki chłopak uśmiechnął się do niego
uspokajająco i postanowił wyjaśnić wszystko szerzej.
Na samym początku od razu zaznaczył,
że nie będzie mógł niektórych rzeczy wyjaśnić, albo dokładnie
przekazać, ale postara się w miarę spójnie opowiedzieć co się
działo i dlaczego. Ledwo wrócił pamięcią do tamtych czasów,
wszystkie odczucia i przeżycia wróciły niezwykle wyraźnie. Na
początek nawiązał do wydarzeń z początku piątego roku.
Zrelacjonował co odkrył, przybliżył sposób w jak był traktowany
przez Rona i Herminę, których określał w skrócie jako R i H.
Dodał, że traktowali go tak również inni. Było to trudne bez
szczegółów, dlatego często zatrzymywał się, zastanawiał jak
ująć rzecz, żeby ominąć to, czy też tamto. Opowiedział o tym
czego się dowiedział, jak nim manipulowano odkąd tylko dowiedział
się, że jest czarodziejem, aż do czasu kiedy zorientował się, że
tak się dzieje. Wspomniał, że o manipulacjach, fakcie kierowania
jego życiem i nim samym przekonał się dopiero w momencie, kiedy
już wiedział co i kto o nim sądzi. Relacja się rwała, w pewnych
miejscach miała luki, ale Abraxas słuchał jej w skupieniu i Aren
czuł jakoś, że tyle blondynowi wystarcza, że zaczyna bardziej go
rozumieć i że coś się pomiędzy nimi zmienia. Jego milczący
słuchacz reagował na to co słyszał jedynie zmianami w mimice
twarzy.
Aren opowiadał więc dalej czując, że
właśnie tego było mu od długiego czasu potrzeba. Kogoś, komu
będzie mógł powiedzieć o tym co się działo i jak sam to
odczuwał. Kogoś kto cierpliwie wysłucha, zrozumie, nie wyszydzi
nagromadzonych i wypływających przy każdym słowie emocji. Był na
tyle szczery, na ile mógł. W pewnym momencie doszedł w swojej
relacji do momentu, gdy spotkał akromantulę. Abraxas w tej chwili
wstrzymał oddech, ale na tym skończyła się jego aktywność.
Milczał i nie przerywał. Zielonooki chłopak wyjaśnił skąd ma
fiolki ze śmiercionośnym jadem i dlaczego zaaplikował sobie jedną
w całości.
Na koniec Grey zdradził Malfoyowi, że
współpracuje ściśle z profesorem Beery'm. Dodał też, że
testują działanie trucizn na jego, Arena, organizm. Wyjaśnił skąd
ten pomysł i jakimi obwarowaniami profesor otoczył to działanie.
Na koniec umilkł i nastała między nimi cisza.
Abraxas przymknął oczy, próbując
przetrawić to co powiedział Aren. Zrozumienie i poukładanie sobie
wszystkich uzyskanych wiadomości nie było proste. Rozumiał teraz
dlaczego zielonooki chłopak chciał popełnić samobójstwo, ale
odkrycie prawdy wstrząsnęło nim do głębi. Fakty i wydarzenia
wcale nie uspokajały. Wręcz przeciwnie. Musiał jednak przyznać,
że w efekcie znacznie lepiej rozumiał teraz postępowanie Arena w
wielu sytuacjach. W jego uszach przewinęło się mnóstwo emocji,
które przekazywał swoim głosem opowiadający. Na koniec, kiedy
Aren umilkł, Abraxas z goryczą przypomniał sobie co sam, osobiście
zrobił temu chłopakowi. Szpiegował go z polecenia Riddle’a.
Co prawda Aren mu wybaczył, ale on sam
sobie jeszcze nie. Nie dał rady przekonać sam siebie, że zwykłe
przepraszam w tej sprawie wszystko załatwi. Wciąż to w nim było,
uwierało, przeszkadzało. Teraz mógł się przekonać jak bardzo
podobnie zachował się do tak zwanych przyjaciół Arena. Nie mógł
cofnąć czasu i swoich wyborów, ale mógł próbować zadośćuczynić
siedzącemu obok chłopakowi za swój karygodny błąd. Po długiej
ciszy zdecydował się odezwać i stwierdził:
– Więc jesteś odporny na większość
trucizn, które normalnie zabiłyby człowieka?
– Nie wiem czy na większość.
Jesteśmy w trakcie sprawdzania. Póki co tak to właśnie wygląda.
Jesteś bliżej… jakaś poprawa z salamandrą?
– Nie, ale zakładam, że więcej nie
możemy dla niej zdziałać. Czekajmy. W końcu to magiczne
stworzenie. Czas reakcji może być zupełnie inny niż u
czarodzieja…
Umilkł gwałtownie widząc, jak głowa
Arena opada na oparcie fotela. Spokojny oddech świadczył o tym, że
chłopak po prostu zapadł w głęboki sen. Abraxas również czuł
zmęczenie. Oczy mu się zamykały, ale postanowił, że zapewni im
wygodniejsze warunki do odpoczynku.
Wstał, pochylił się nad śpiącym
Arenem i próbował go w delikatny sposób i mniej delikatnymi
potrząśnięciami za ramię dobudzić. Nic z tego, chłopak nie
reagował. Malfoy nie zastanawiając się nawet przez chwilę uniósł
go z fotela i przeniósł na łóżko. Nie spotkało się to z żadną
żywszą reakcją niż wygodniejsze ułożenie się na nowo
zajmowanym miejscu. Blondyn ułożył się obok zielonookiego i przez
chwilę obserwował jego rozluźnioną we śnie twarz. Wyglądał
teraz tak spokojnie...
Dziś dowiedział się o Arenie
naprawdę dużo. To rzuciło na chłopaka zupełnie nowe światło.
Myślał, że Grey nie jest już w stanie bardziej go oczarować.
Oczywiście się mylił i stało się to za przyczyną tej długiej i
po części niezrozumiałej opowieści.
Właściwie… jak ktoś kto wyglądał
tak krucho mógł mieć tak wiele siły? Ile jeszcze ten chłopak
będzie musiał znieść? Gdyby tylko mógł poniósłby za Arena ten
ciężar. Nie było to niestety możliwe, więc będzie się starał
pomagać zielonookiemu chłopakowi na tyle, na ile potrafił.
Postanowił sobie w duchu, że nie
zostawi i nie porzuci chłopaka. Zawsze będzie go wspierał, nawet
wbrew… wszystkiemu. Dotknął lekko dłoni Greya, wywołując tym
lekki uśmiech na twarzy śpiącego i szeptem zapytał:
– Hej, Aren... Czy to w porządku, że
darzę cię uczuciem znacznie większym niż zwykła przyjaźń?
Byłem długo ślepy. To pierwszy raz, kiedy kogoś naprawdę
pokochałem, więc pewnie stąd ta ślepota. Trochę mi zajęło
zorientowanie się, ale teraz gdy wiem... Czy mogę cię kochać?
Pozwolisz mi? – delikatnie musnął wierzch dłoni Arena kciukiem.
Zielonooki chłopak znowu się uśmiechnął przez sen i niewyraźnie,
ale dość zrozumiale zamruczał:
– To trochę okrutne Aren... on nie
jest ciebie wart. Widzę jak cierpisz, jak próbujesz to ukryć.
Właściwie kiedy na to patrzę czuję się tak, jakbym widział
siebie samego. Ty i on, ja i ty… choć ty jeszcze nie wiesz co
czujesz. Jeszcze nie zrozumiałeś. Nie chcę byś wiedział. Nie
oddam cię... nie jemu... nikomu...
Złożył na trzymanej w dłoni ręce
Arena pocałunek i wciąż ją trzymając ułożył się wygodnie
obok. Niedługo potem zasnął.