Po dłuższej przerwie spowodowanym brakiem weny powracam! Urlop również nieco pomógł, więc nabrałam sił na kolejne rozdziały. Dziękuję za komentarze pod poprzednim rozdziałem:
Anonimowy: Tak jakoś wyszło, że pierwsza cześć Nomen wyszła wcześniej, za to kontynuacja zaliczyła poślizg ^^ Oh widzę, ze sporo masz pytań, jednak wiesz jak to u mnie działa daje odpowiedź na jedno i dodaje kolejne pięć pytań, jednak z czasem znajdziesz na wszystko rozwiązanie. Cieszę się że spodobała ci się również Persona, która również będzie mieć po Nomen publikacje choć zakładam już styczeń ^^ Dziękuję za komentarz, ściskam mocno ;*
S: Oh moja droga mogłaś się chociaż podzielić wrażeniami z rozdziału :P Proszę o poprawę na przyszłość ^^ Ściskam ;*
Betowała: Matonemis
__________________________________
Rozdział 2: Obietnica kłamstw
Przez kilka następnych dni Hermiona
uważnie obserwowała Harry'ego. Gryfon wyraźnie nie był w formie.
Często chodził zamyślony. Czasami nawet sprawiał wrażenie
przygnębionego. Zdecydowanie także, jak na niego, stał się
niezbyt rozmowny. Nie rzucało się to w oczy, bo nie unikał rozmowy
z nimi, ze swoimi przyjaciółmi, ale wyczuwała różnicę. Czuła
po prostu, że czegoś temu chłopakowi brakuje.
Próbowała podpytać Rona, wychodząc
z założenia, że może chłopcy między sobą więcej rozmawiają,
ale on też niewiele wiedział. Uzyskała jednak pewność, że nie
wyobraża sobie tych wszystkich drobnych odmienności w osobie
Harry’ego. Rudy Gryfon też zauważył, że ich przyjaciel myślami
bywał w zupełnie innym świecie.
Cokolwiek powodowało rozkojarzenie
Harry’ego, nie wpływało na zmianę postawy wobec nich dwojga.
Gryfon wciąż żądał, by dać mu więcej przestrzeni życiowej. To
samo potwierdzał Ron. Dziewczyna postanowiła zaufać w tej sprawie
intuicji rudzielca i wstrzymać się z interwencją.
Dzisiaj, jak niemal codziennie, czekała
w pokoju wspólnym na obu przyjaciół. Jak zwykle spóźnionych. W
końcu drzwi ich dormitorium uchyliły się i chłopcy pojawili się
w zasięgu wzroku. Hermiona westchnęła, uśmiechnęła się lekko
na powitanie i powiedziała:
– Nie wierzę, że musimy to
przerabiać codziennie. Harry... daję słowo, twoje włosy z dnia na
dzień są coraz bardziej nieujarzmione. Jeżeli chcesz, mogę ci dać
jakiś specyfik, który pomoże opanować ten chaos.
– Doceniam, ale jak wiesz nie jestem
zbyt zdyscyplinowany. Pewnie i tak częściej będę o tym zapominał
niż pamiętał. Poza tym wolę pospać dłużej, a na pewno żeby
wykonać zabieg z włosami musiałbym codziennie wstać wcześniej.
Niby pewnie z pięć, albo dziesięć minut, ale zawsze. Dzięki
jednak za propozycję – odparł chłopak, starając się choć
trochę przylizać dłońmi swoją fryzurę. Bezskutecznie.
– Hermiono daj spokój – mruknął
Ron, a po chwili dodał: – jakby to go obchodziło... Poza tym mamy
teraz ważniejsze sprawy na głowie. Śniadanie!
– Doprawdy... czasami myślę, że
twoimi czynami kierują najbardziej prymitywne odruchy... –
dziewczyna pokręciła głową z niedowierzaniem. Wstała jednak i
podążyła za nimi na posiłek.
Niedługo potem dotarli do Wielkiej
Sali, zajęli miejsca i zajęli się śniadaniem. Ron był nim
pochłonięty bez reszty, a przynajmniej sprawiał takie wrażenie.
Harry jadł, ale jak zazwyczaj ostatnio, myślami był gdzie indziej.
Hermiona westchnęła w duchu i uniosła wzrok. Spojrzała przed
siebie. Draco znowu obserwował Harry'ego. Z jakiegoś niepojętego
powodu zdarzało się to bardzo często. Przeniosła wzrok na swojego
przyjaciela, który akurat zamieniał kilka słów z Ronem. Sprawiał
wrażenie, jakby nie zdawał sobie sprawy z tego, że jest
obserwowany. Przez chwilę zastanawiała się nad zwróceniem mu
uwagi na ten fakt. Ślizgon mógł coś knuć i lepiej żeby Harry
był o tym uprzedzony. Wtedy istniała szansa, że nie da się
zaskoczyć, kiedy ich obojga nie będzie w pobliżu. Podejmując
szybką decyzję zwróciła się do przyjaciela:
– Harry... zauważyłam, że Malfoy
od jakiegoś czasu cię obserwuje. Powinieneś być ostrożny i... –
chciała jeszcze dodać, żeby się nie odwracał. Powstrzymała się
jednak kiedy okazało się, że Harry nie wykonał nawet podobnego
ruchu w przeciwieństwie do siedzącego obok niego Rona. Zaskoczyło
ją to, ale nie miała czasu na pogłębioną refleksję, ponieważ
usłyszała w odpowiedzi:
– Myślę, że mam poważniejsze
zmartwienia niż Ślizgoni, którzy i tak ciągle próbują mnie
sprowokować. Jak wiesz staram się nie dać wyprowadzić z
równowagi, ale to naprawdę trudne...
– Oh Harry... – wyszeptała
współczująco dziewczyna, ściskając delikatnie jego dłoń w
geście wsparcia: – Widzę jak ostatnio starasz się nie reagować
na zaczepki. Jesteśmy z ciebie dumni. Wiem, że to jest trudne, ale
już w piątek wraca dyrektor i wszystko się ułoży. Zobaczysz!
– Mam nadzieję. Nic więcej już mi
nie zostało – odparł uśmiechając się smutno. Myślami wrócił
do przeszłości. Nawet jeżeli ból był prawdziwy, nikt stąd nie
musiał znać prawdy kryjącej się za jego słowami. Kłamał, ale
była to idealna przykrywka i nie musiał aż tak bardzo zmuszać się
do zakładania maski.
Rozmyślał. Kluczowym problemem był
dyrektor szkoły. Trochę obawiał się tego spotkania. W końcu
przecież spotkali się także w przeszłości. Dumbledore mógł go
rozpoznać. Miał jednak nadzieję, że uda mu się właściwie
odegrać Złotego Chłopca Gryffindoru, wpatrującego się w postać
mentora z bezgraniczną ufnością. To będzie trudne, ale nie
niemożliwe. Kiedy doszedł w myślach do tego momentu, miał ochotę
roześmiać się szyderczo do swoich wniosków. Oczywiście
powstrzymał się od podobnej reakcji. Nie mógł sobie na to
pozwolić.
Musiał grać swoją rolę. Nie mógł
się zdradzić, zwłaszcza przed Dumbledore'em. W końcu z pierwszej
ręki wiedział do czego starzec był zdolny. Jedna uporczywa myśl
ciągle wracała mu do głowy i uwierała niczym kamyk: nie mógł
znaleźć żadnej informacji na temat Turnieju, a dyrektor z
pewnością wiedział co się tam stało po jego zniknięciu...
wiedział o tym jak przetrwali inni... Tak, to była dokuczliwa myśl.
Tym gorsza i bardziej bolesna, że równocześnie pojawiła się
świadomość, że informacje te są nie do zdobycia. Aren zdawał
sobie przecież sprawę z tego, że dla tego człowieka jest żadnym
przeciwnikiem. Choćby z tego powodu musiał zdobywać wiadomości
zapewne wolniej, ale z dużo bezpieczniejszych źródeł. Nie warto
było aż tak się narażać. Drgnął lekko czując dotyk na
ramieniu:
– Harry idziesz? Zaraz zaczynamy
lekcje – uniósł głowę, uśmiechnął się lekko i wstał gotowy
do wyjścia mówiąc z ironią:
– Snape nie może czekać,
nieprawdaż?
– Ja tam uważam, że byłby
zachwycony mogąc nam odjąć punkty za spóźnienie. Jakby mało mu
było tych, które tracimy podczas lekcji – żachnął się Ron, na
co usłyszał od przyjaciela:
– Wciąż wolę bardziej eliksiry niż
obronę z Umbridge...
– Merlinie, nie dobijaj mnie!
Wystarczy mi świadomość, że to dzień z zajęciami z najmniej
lubianymi nauczycielami. Normalnie żyć nie umierać! To dopiero
rano, a już marzę o tym żeby był wieczór...
– Nie dramatyzujecie. Poza tym
Harry... ostatnio zachowujesz się wręcz nienagannie. Dziś też nie
dajcie Umbridge żadnego pretekstu... zwłaszcza ty Harry.
Pamiętaj... utrzymaj spokój tak jak do tej pory, a będzie dobrze.
Aren chyba tylko siłą woli zdusił
przemożną chęć przewrócenia oczami na słowa Granger. Najpierw
go chwali, a potem upomina. Nie znosił takiego zachowania. Z jednej
strony niby jest z nimi, a z drugiej pokazuje, że ona tutaj ma
ostatnie słowo. Zdaje się, że w jej mniemaniu on z Ronem są tylko
kretynami, którzy powinni podążać za tym co im mówi. Opanował
odruch żachnięcia się i stwierdził, że robienie dobrej miny do
złej gry przychodzi mu wyjątkowo gładko. Skinął twierdząco
głową robiąc trochę niepewną minę. Zadowolony uśmiech na
twarzy dziewczyny powiedział mu, że jego reakcje są odpowiednie,
co przyjął z zadowoleniem. Niestety nie mógł jej ignorować, ale
mógł udawać.
Teraz musiał skupić się na
eliksirach. Wiedział doskonale, że jako Potter nienawidził ich
głównie ze względu na osobę nauczyciela. Orientował się także,
że jego odczucia w stosunku do Snape’a, były przez profesora
odwzajemnione.
W zasadzie choćby dlatego doceniał
swoją wycieczkę w przeszłość. Dzięki niej miał niepowtarzalną
okazję przekonać się, że eliksiry to coś dla niego. Slughorn
pokazał mu jak czerpać radość z tego przedmiotu. Sprawił, że
ożyła w nim pasja tworzenia mikstur. Pokochał to co robił
odkrywając kolejne, coraz to nowe, ciekawe, magiczne właściwości
rozmaitych składników. Nowe, odmienne zastosowania... a kiedy
zaczął współpracować z Herbertem... Przepadł zupełnie w
ogromie możliwości.
Tutaj jednak... Na widok grobowej miny
Naczelnego Nietoperza Hogwartu i wzroku jakim obdarzył wszystkich
Gryfonów Aren nabrał pewności, że musi ograniczyć swoje zapędy.
W duchu doszedł też do wniosku, że takie osoby nie powinny
nauczać. Z drugiej strony zdawał sobie także sprawę z faktu, że
nie potrafi patrzyć na Snape’a tak jak dawniej. Widział go teraz
przez pryzmat swoich sporych już wiadomości, umiejętności i
warzelniczego doświadczenia i mógł stwierdzić, że nauczyciel bez
wątpienia ma wielki talent, wiedzę i umiejętności w zakresie
eliksirów. Teraz był w stanie to ocenić i docenić.
Owszem, to była prawda. Nie zmieniała
ona jednak jednego. Pewności co do tego, że charakter nauczyciela
nie zmienił się ani na jotę i pozostawiał wiele do życzenia.
Było to widoczne na pierwszy rzut oka.
Aren usiadł na swoim miejscu wraz z
Ronem, czując wzrok profesora. Zignorował to nie dając nic po
sobie poznać. Przy okazji stwierdził, że nabrał w tym zakresie
wprawy. Wzajemne obserwacje z Tomem znacznie poprawiły jego
zdolności. Zmysł obserwacji, umiejętność ukradkowego zbierania
informacji w taki sposób, żeby nie zostać na tym przyłapanym i
łączenie faktów z zauważonych przesłanek miał opanowane do
perfekcji.
Wspominał... Czasem celowo pozwalał,
by spojrzenia jego i czerwonookiego Ślizgona się skrzyżowały.
Czuł wtedy zawsze, że Riddle był zadowolony, mimo że jego
zewnętrzna postawa i mina pozostawały takie same. Widział jednak
wszystko w czerwonych oczach. Całą gamę odczuć. Przypomniał
sobie też jeszcze jedno spostrzeżenie. Po pewnym czasie zauważył,
że inni z reguły unikali dłuższego spoglądania w oczy Toma...
Nie rozumiał tego, ale w środku czuł pewną satysfakcję. On i Tom
dzielili ze sobą coś tak intymnego...
Zmarszczył brwi do swojej ostatniej
myśli i stwierdził, że spowodowała ona u niego dziwne, szybsze
bicie serca. Zastanowił się i aż lekko uniósł brwi. To
określenie... skąd mu się wzięło w stosunku do... niego? Kim był
dla niego Tom? Nadal nie potrafił określić ich wzajemnych relacji,
choć już przecież wcześniej również zadawał sobie to pytanie.
Tego co ich łączyło nie można było określić jako przyjaźń.
Znajomość, koleżeństwo także nie pasowały. To było coś
innego... bardziej...
– Psst! Harry! Przestań bujać w
obłokach, bo zaraz Snape nam odejmie punkty – szept rudzielca
przerwał mu rozmyślania i gwałtownie przywrócił do
rzeczywistości.
Powrót był bolesny. Coś ściskało
go w piersi, a dłonie kurczowo zacisnęły się na podręczniku.
Zamrugał starając się dojść do siebie. Był tutaj... nie tam...
Powtórzył sobie w myślach to krótkie stwierdzenie, żeby
zakotwiczyć się w tym miejscu i uśmiechnął się do przyjaciela.
Szybkim spojrzeniem złowił wypisaną na tablicy nazwę eliksiru.
Rzucił okiem na stół. Okazało się, że Ron zgromadził już
kilka potrzebnych im składników, myląc przy okazji jagody czerńca
gronowego z owocami pokrzyku wilczej jagody i kwiat konwalii majowej
z kwiatem kokoryczki wonnej, ale Aren przyjął to ze spokojem.
Powiadomił rudzielca, że zapomniał o paru rzeczach i udał się do
składziku po składniki.
Wziął kilka dodatkowych skrzydeł
ważki, parę kłujek srogonia, śluz ropuchy i inne, wymienił
pomylone przez Rona składniki na odpowiednie, a po chwili
zastanowienia wziął jeszcze trzy rzeczy, które nawinęły mu się
pod rękę, prawie na nie nie patrząc. Chwilę później był już w
klasie przy swoim stoliku, który dzielili z Ronem. Tam okazało się,
że rudy Gryfon rozpoczął już pracę. Aren stwierdził, że
początek był niezły, choć to była zaledwie baza z jednym
składnikiem, który należało wrzucić w całości, więc nie było
w zasadzie możliwości pomyłki. Skupił się na eliksirze, bo tylko
to ratowało go od ponurych myśli.
Początkowo był przerażony sposobem
pracy rudzielca. Po jakimś czasie odkrył, że obserwowanie reakcji
zachodzących w źle warzonym eliksirze, jest w zasadzie bardzo
interesujące. Raz, czy dwa zaryzykował i osobiście sabotował ich
wspólny twór, śledząc zmiany. Raz zastosował inne niż należało
proporcje, innym razem zmienił gramaturę składnika. W pewnym
momencie zorientował się, że Ron przyniósł ze składziku źle
przechowywany róg dwurożca, czyli zdecydowanie gorszej jakości
składnik. Z premedytacją go użył, analizując następujące po
tym zmiany i reakcje. Patrzył, śledził, wnioskował i co jakiś
czas ratował miksturę przed ostatecznym zepsuciem.
Efekt był taki, że ich eliksir
wyglądał póki co naprawdę znośnie. Co jakiś czas kusiło go
niemiłosiernie „naprawić” go. Oczywiście nie pozwolił sobie
na to, ale mentalnie w głowie i owszem. Wyszukiwał składniki,
które mogłyby tego dokonać, wyliczał procesy odwracające, jakie
musiały zajść, żeby tak się stało. W pewnym momencie nawet
pobłądził myślami, wykraczając poza robiony eliksir. Na koniec
doszedł do wniosku, że mentalne poczynania to za mało...
Potrzebował poczuć ten eliksir pod ręką... jego gęstość,
zapach, zachowanie. Wizualizacja nie zastępowała samodzielnie
uwarzonego eliksiru i satysfakcji z pracy nad nim.
Zamknął na sekundę oczy, zmuszając
się do powrotu do rzeczywistości. Przyjrzał się wykonywanej
miksturze. Znowu była odrobinę gorsza. Bez wątpienia nie pomagało
jej to, że Ron tak niedbale machał łyżką mieszając. Rudzielec
kompletnie ignorował stopniowo wrzucane przez niego liście
mandragory i bełtał sobie ich twór bez ładu i składu. Ten widok
bolał. Tym bardziej, że pojawiły się symptomy bardzo złych
rezultatów i zważywszy na zastosowane już składniki istniało
podejrzenie, że przy takim traktowaniu pogłębią się one. Kiedy
tylko ta myśl pojawiła się w głowie Arena, nad nimi pojawił się
cień, który bez wątpienia zwiastował nauczyciela. Snape ku
zadowoleniu Greya wykazał się czujnością, choć wyraził wszystko
w swoim niepowtarzalnym stylu:
– Oczywiście... Można było się
spodziewać, że bez mózgu waszej grupy, wy dwaj jesteście zupełnie
nieudolni. To co robicie to niemal przestępstwo. Weasley! Jeżeli
jeszcze raz zamieszasz w ten sposób łyżką zapewniam, że oprócz
dzisiejszego szlabanu z panem Filchem w ramach kary, będziesz
spędzać swój czas w ten sposób do końca tygodnia!
Cóż... Aren nie mógł się z nim nie
zgodzić. W zasadzie miał ochotę się uśmiechnąć słysząc te
słowa. Oczywiście nie zrobił tego, zachowując kamienny wyraz
twarzy. Prawdę mówiąc, tak po cichu i tylko przed sobą
przyznawał, że sam też popełniał swego rodzaju zbrodnię. Starał
się dostosować wsuwanie kolejnych liści mandragory do mikstury w
rytm ruchów Rona. To jak się zdaje powstrzymało spodziewany
wybuch, ale za to spowodowało kompletny chaos podczas ich pracy.
Snape pojawił się w dobrym momencie.
Chłopak z pewnym zainteresowaniem
zerknął na uzyskany eliksir i ze zdumieniem skonstatował, że mimo
tych wszystkich obrazoburczych manewrów udało im się uwarzyć
miksturę klasy D. Mimo to bez wątpienia nie było się czym
chwalić. Z drugiej strony twór nie nadawał się co prawda do tego
do czego powinien być przeznaczony, ale po zmieszaniu ze
sfermentowaną pokrzywą i skrzypem, byłby świetnym nawozem. Jak to
stwierdził kiedyś Beery: szkoda marnować coś, co można spróbować
wykorzystać w inny sposób.
Czekał na dalszy ciąg wypowiedzi
Snape’a, bo jakoś nie chciało mu się wierzyć, że nauczyciel
poprzestanie na upomnieniu i ukaraniu Rona. Miał rację. Wzrok
profesora spoczął po chwili na nim. Jak zwykle wyrażał niechęć.
W tym momencie Aren doceniał zahartowanie się jako Ślizgon. To
pomagało. Tymczasem usłyszał:
– Potter... zjawisz się tutaj po
kolacji, by odbyć swoją karę! Za eliksir otrzymujecie Trolla. Poza
wyznaczoną karą obaj macie napisać dwie rolki pergaminu o tym, co
powinniście byli uwarzyć. Mam nadzieję, że przynajmniej wiecie do
czego staraliście się dążyć. Dostarczycie mi je na następną
lekcję.
Ron zbladł nagle i Aren zorientował
się błyskawicznie z jakiego powodu. Kolejne eliksiry mieli już
jutro. Wyglądało na to, że nauczyciel z premedytacją zmusza ich
do zarwania części nocy. Nie obędzie się bez tego jak wiadomo,
więc nie było się nad czym zastanawiać, a tym bardziej buntować.
Aren nie zamierzał w żaden sposób reagować. Snape stał obok,
jakby na coś czekając i chłopak doskonale wiedział na co. Dawniej
zareagowałby gniewem i bezsensowną kłótnią, która
doprowadziłaby do kolejnej kary i utraty punktów. Póki co
skończyło się jak się zdaje na szlabanie... Już po chwili
okazało się, że jego nadzieje były płonne...
– Obydwaj po minus dziesięć punktów
od Gryffindoru za tak żałosną pracę, marnowanie składników i
mojego czasu.
Tak, teraz wiedział już za co i
dlaczego nie znosił tego człowieka. Mimochodem skinął głową na
jego słowa, tym razem nie ukrywając złości na twarzy. Przecież
Snape to właśnie chciał zobaczyć. Należało mu to umożliwić.
Brak reakcji byłby błędem. Zresztą... Aren rzeczywiście się
zezłościł na tak jawną niesprawiedliwość. Zajęcia powinny być
przecież po to, by uczyć się na ewentualnych błędach. Nauczyciel
powinien je wychwytywać, tłumaczyć i naprowadzać jak je
skorygować, a nie...
Nietoperz swoim postępowaniem zabijał
wszystko co było piękne w sztuce warzenia eliksirów. Spojrzeli na
siebie z Ronem posępnie, zabierając się za sprzątanie stanowiska.
Należało przypuszczać, że nie ominie ich gadanie Hermiony po
zajęciach. Oby się szybko skończyło, bo nie bardzo mieli obaj
czas na jej wysłuchiwanie. Czekał ich po lekcjach ogrom zajęć.
Aren był zły jeszcze z innego powodu.
Przez te beznadziejne lekcje tracił czas, który powinien poświęcić
na szukanie wiadomych informacji.
Obrona przed czarną magią o dziwo nie
powodowała u Arena tak negatywnych odczuć jak wcześniej. W
zasadzie przyjął to zdumiewające spostrzeżenie ze spokojem. Czas
naprawdę potrafił czynić cuda. Doszedł do wniosku, że na ten
moment czuje się opanowany, spokojny i świadomy tego co musi. W
związku z tym nie widział szans dla Umbridge i jej złośliwych
prowokacji. Musiałaby wymyślić coś naprawdę... nawet słów mu
zabrakło na określenie tego czegoś co by spowodowało, żeby
zareagował jak Harry Potter. Był świadomy, że dawniej tracił
punkty, bo był sabotowany przez Ślizgonów, ale teraz lepiej
rozumiał ich sposób myślenia i o dziwo jakoś był w stanie to
akceptować.
Zresztą, jeśli już o Ślizgonach
mowa... Wydawało mu się, że Draco polubił go jako Arena, ale jak
dotąd nie otrzymał od niego odpowiedzi. Czyżby się pomylił w
ocenie? O ile pamiętał, sam Malfoy sugerował, że chciałby, żeby
ich poprzednie spotkanie nie było ostatnim. Co teraz robić?
Powinien napisać kolejny list? Nie chciał być nachalny. Nie chciał
też stracić możliwości dowiedzenia się czegoś o Abraxasie.
Chciał... i zarazem nie chciał wiedzieć co się stało z jego
najlepszym przyjacielem. Jak przebiega, albo przebiegało jego
życie...
Ponownie się zamyślił, czekając w
ławce na Różową Ropuchę. Wyczuwał na sobie spojrzenia. Nie
reagował. Był przyzwyczajony do obcych oczu. Przeszkadzało mu
tylko jedno. Podejrzewał, że w tych spojrzeniach mógłby wyczytać
litość, a tego nie znosił. Czuł się żałośnie, wciąż nie
potrafiąc wrócić do rzeczywistości. Udawało mu się jakoś
zapanować nad odczuciami i zmusić do spokoju tylko dlatego, że
pozwalał sobie na myślowe ucieczki do tamtej rzeczywistości. Miał
wrażenie, że stoi nad przepaścią, a brak wiadomości powoduje, że
nie bardzo wie, w którą stronę ruszyć. Wobec tego stoi nieruchomo
i czeka na sygnał. To nie było zbyt przyjemne. Inna sprawa, że nie
był pewien jak długo będzie w stanie to znieść? Z każdym
kolejnym dniem coraz trudniej mu było utrzymywać równowagę.
Nadejście Umbridge przerwało mu
smutne rozważania. Jej mina była wyjątkowa... świadczyła o
wielkim zadowoleniu. To było podejrzane i wskazywało, że on sam
musi się mieć na baczności. Cokolwiek sprawiło jej radość,
zapewne nie było dobre dla niego. Pozostało tylko poczekać aż
oznajmi co wymyśliła. Nie musiał długo czekać:
– Postanowiłam, że przez
najbliższych kilka zajęć będziecie pracować w mieszanych
grupach. Osobiście was do nich przydzielę. Nie chcę słyszeć
żadnych sprzeciwów, inaczej spotka was kara – nauczycielka
obrzuciła całą klasę triumfującym spojrzeniem, zatrzymując
dłużej wzrok na nim właśnie.
Miał ochotę prychnąć szyderczo na
jej plan utrudniania mu życia. Oczywiście tego nie zrobił. Gryfoni
byli w większości przerażeni oznajmieniem pani profesor. W
zasadzie mniej tym co mówiła, a bardziej tym, co kryło się za jej
słowami, czyli pracą ze Ślizgonami. Ci drudzy również nie byli
zbyt entuzjastycznie nastawieni do pomysłu. W postępowaniu Umbridge
było jednak drugie dno i Aren po chwili namysłu odkrył o co
chodziło. Tak będzie jej łatwiej utrzymać dyscyplinę i panować
nad całą grupą. W końcu jeden z partnerów będzie z radością
donosić na wrogi dom. Wystarczy poczekać i gromadzić informacje.
Nie było dla niego zaskoczeniem, że
został przydzielony do Draco. Było to tak samo pewne jak to, że
jutro nadejdzie. W końcu Ropucha to mistrzyni w wyszukiwaniu
najbardziej bolesnych miejsc. Teraz też... Na szczęście nie
zadawała sobie sprawy z faktu, że Aren przejrzał jej podstęp.
Inni Gryfoni w zasadzie też nie mieli lepiej. Hermiona została
przydzielona do Goyle'a, a Ron do Parkinson. Dla osoby takiej jak
Hermiona było to niemal jak policzek. Gregory nie należał do osób,
które przykładały się do nauki, ani do takich, które by się nią
interesowały.
Po ogłoszeniu kto z kim ma pracować,
nastąpiło zamieszanie, kiedy uczniowie zmieniali miejsca. Aren bez
słowa przeniósł się do ławki przy oknach, zajmowanej przez
Draco. Malfoy obdarzył go szyderczym uśmiechem i... nawet nie
przesunął się o cal, żeby umożliwić mu zajęcie miejsca. Musiał
przeciskać się za nim na swoje miejsce. Kiedy już wreszcie usiadł,
pozwolił sobie na niewielki gest irytacji i przewrócił oczami. Ten
gest uszczęśliwił jeszcze bardziej blondyna.
Kiedy zakończono już powszechną
rotację, potoczyła się lekcja. Aren często prowokowany przez
blondwłosego Ślizgona nie odzywał się, ani nie reagował. Wolał
przyjąć taktykę ignorowania przeciwnika zwłaszcza, że miał
plany na najbliższy weekend. Szlaban nie wchodził w żadnym wypadku
w grę. Ponieważ prowokacje nie działały, Malfoy w końcu
najwyraźniej się poddał. Za to mieli obaj inny problem.
Lekcja mijała, a na ich stole
spoczywał pusty pergamin. Szczerze mówiąc Aren nie bardzo wiedział
jak zabrać się za coś, co od początku nie miało sensu. Ich
obecne podręczniki były stekiem bzdur. O dziwo odnosił wrażenie,
że nie tylko on tak myślał. Draco najwyraźniej również nie
wiedział od czego zacząć.
W końcu Gryfon westchnął cicho i
postanowił zacząć jakkolwiek, byleby coś napisać. Nawet jeżeli
miałoby to być kropka w kropkę to samo, co widniało w
podręczniku. Nie obchodziło go to jak Ropucha oceni tę pracę. I
tak nie spodziewał się przecież pochwał. Siedzący obok Ślizgon
nie ruszył nawet palcem, ograniczając aktywność do kąśliwych
uwag na temat treści, czy charakteru pisma. Aren z pewną ulgą
stwierdził, że bardzo przydało mu się w tym wypadku doświadczenie
pracy z Jamesem. Znosił te fochy z iście stoickim spokojem aż do
końca zajęć.
Nie przewidział problemu, który
pojawił się na koniec. Kiedy oddał nauczycielce zapisany pergamin,
jako wynik pracy ich obu, Ropucha spojrzała na niego, uśmiechnęła
się i najzwyczajniej w świecie przedarła pracę na pół. Później
stwierdziła tym swoim przesłodzonym tonem:
– Potter. Pamiętasz, że to miała
być wasza wspólna praca? Widzę tutaj tylko twoje notatki. Swoją
drogą, pobieżnie je przeglądając stwierdzam, że zostały
wykonane źle. Sam wstęp na pewno wystarczy do oceny całej pracy.
Czy zgadzasz się z moją oceną panie Malfoy?
– Oczywiście pani profesor. Mówiłem
Potterowi, że robi to źle. Nie chciał mnie słuchać i ignorował
moje dobre rady. Nie zgadzam się dzielić z nim oceny. To może
zachwiać moje doskonałe wyniki.
– Masz w tej sprawie coś do
powiedzenia chłopcze? – nauczycielka zwróciła się do Arena,
świdrując go spojrzeniem.
Aren w duchu ją przeklął, utrzymując
jednak spokojny wyraz twarzy. Miałby całkiem sporo epitetów,
którymi chętnie by ją obrzucił, ale zachował je dla siebie. Za
to przyszła mu do głowy inna myśl. Ten pomysł mógł mu pomóc w
sprawie spotkania Draco i Arena. Miał już przecież swoje
ślizgońskie doświadczenie. Mógł wykorzystać tę sytuację na
własną korzyść. Odwrócić ją tak, żeby służyła jego
potrzebom. Zastanowił się szybko i z pewnym trudem, bo pierwsze
słowa ledwo przeszły mu przez gardło, ale później było coraz
bardziej gładko, powiedział:
– Jest mi przykro z tego powodu...
Nie sądziłem, że Malfoyowi tak bardzo zależy na naszej wspólnej
pracy. Proponuję, żebyśmy zaczęli spotykać się w bibliotece w
celu kontynuowania pracy nad tym tematem, skoro wyraźnie lekcja nam
nie wystarcza.
Zabawnie było patrzeć jak oczy
blondyna rozszerzają się na tak dziwacznie przedstawioną
propozycję. Nikt się jej nie spodziewał. Dolores również była
wyraźnie zaskoczona. Zamarła przetrawiając jego słowa. Na twarzy
miała przy tym jakiś dziwny wyraz. Szybko się jednak pozbierała.
Mina zmieniła jej się na pogodniejszą i Aren zaczął podejrzewać,
że wpadła na jakiś pomysł, który znowu uprzykrzy mu życie.
Czekał jednak, bo jakkolwiek by było, sam także zamierzał
wyciągnąć ze wszystkiego korzyści. Na koniec nauczycielka skinęła
głową i stwierdziła:
– Masz rację Potter. Nie możemy
pozwolić, żeby tak niekompetentna osoba jak ty miała wpływ na
oceny Draco. Dziś ocenę negatywną dostajesz tylko ty. Dodatkowo
minus dziesięć punktów od Gryffindoru. Na następne zajęcia
proszę przynieść efekty waszej wspólnej pracy. To wszystko na
dziś. Malfoy, zostań jeszcze na moment.
To było do przewidzenia. Aren nawet
się nie zdziwił. Pewnie Ropucha chciała w ten sposób zebrać
więcej informacji o nim samym. Zapewne spróbuje zrobić z blondyna
małego szpiega, który będzie donosił jej o każdym domniemanym
przewinieniu znienawidzonego Pottera. Oczywiście niezależnie od
tego, czy winy będą prawdziwe, czy też nie. To było w zasadzie
dosyć niewygodne zwłaszcza, że czekała go przecież za jakiś
czas rozprawa za rzekomy zamach...
Trzeba będzie się przyjrzeć
Malfoyowi. Sprawdzić ile w nim jest z Abraxasa. Sam Draco również
dał przecież dowó d, że był inny. W obecności Arena Greya nie
zachowywał się tak jak zwykle. Dokładnie tak jak jego dziadek
Abraxas. Pamiętał przecież doskonale. Uśmiechnął się lekko do
swoich myśli... Wynikało z tego, że ta dwójka miała ze sobą
sporo wspólnego.
Tuż za progiem sali lekcyjnej czekali
na niego Ron z Hermioną. Wydawali się być w mało pozytywnych
nastrojach. Aren wiedział, że powinien czuć podobnie, ale jakoś
nie mógł. Chciał uzyskać dostęp do jedynego póki co dostępnego
dla niego źródła informacji i to osiągnął. Nie był w stanie
się smucić, ale oczywiście musiał się dostosować do tego, czego
od niego oczekiwano w danej chwili.
Przybrał grobową minę opowiadając
obojgu w skrócie dlaczego tym razem został przetrzymany po
zajęciach i w jaki sposób stało się, że będzie spędzać część
swojego wolnego czasu z Malfoyem. Nie powiedział im wszystkiego. Nie
musieli wiedzieć, że sam wyszedł z inicjatywą spotkań z Draco.
Podkolorował też całe zdarzenie, winę zwalając na Umbridge,
czego się zresztą spodziewali.
***
Mistrz eliksirów czekał na Pottera,
sprawdzając stosy pergaminów z pracami domowymi uczniów. W
większości był to niestety stek bzdur, na które musiał tracić
swój cenny czas. Oderwał się od nich słysząc ciche pukanie
zwiastujące nadejście Gryfona. Chłopak wszedł, skinął głową i
przywitał się w krótkich słowach. Później stanął przy biurku
i w milczeniu czekał. Snape w duchu westchnął. Chciał mieć to
już z głowy, więc zaczął:
– Miałem ostatnio okazję rozmawiać
z dyrektorem o wypadku sprzed kilku dni, który spowodował, że
zostałeś oskarżony przez Umbridge o celowe zranienie innych
uczniów – mówiąc przyglądał się uważnie chłopakowi,
oczekując jakiejś rekcji. Ku jego zaskoczeniu Potter zdawał się
być spokojny. To było dosyć niespodziewane jak na sytuację, w
której się znalazł. Spodziewał się jego zwyczajowego zachowania:
jakichś niedorzecznych pytań, płomiennych zaprzeczeń i innych w
tym rodzaju. Chłopak zdziwił go jednak pozytywnie... przynajmniej
na razie. Kontynuował: – Niestety, moje słowo nie znaczyło zbyt
wiele zwłaszcza, że jej wersję poparła większość Ślizgonów i
Gryfonów...
– Wiem o tym profesorze. Dziękuję
za interwencję. Powiedział pan, że po tym wydarzeniu dyrektor się
z panem skontaktował. Na pewno wie pan wobec tego czy szybko wróci,
żeby postarać się jakoś to wszystko... ułożyć – mówiąc to
Aren starał się wyrazić słowami to, czego zapewne oczekiwano,
czyli całą wiarę i nadzieję na jaką było go stać. Przy okazji
przemknęło mu przez myśl, że będzie musiał sobie ułożyć
jakiś plan na chwilę, kiedy stanie twarzą w twarz z Dumbledore. W
odpowiedzi usłyszał:
– Tutaj muszę cię prawdopodobnie
rozczarować Potter. Dyrektor będzie nieobecny znacznie dłużej niż
było planowane. Chociaż w zasadzie będzie to dla twojego dobra.
Dolores nie może nic zrobić, póki głowa Hogwartu jest nieobecna.
W ten sposób dyrektor kupi nam więcej czasu na uzyskanie środków
zapobiegawczych i rozmaite manewry. Jak się czujesz z tym, że znowu
ktoś inny musi za ciebie nastawiać karku?
Końcowe pytanie zostało zadane
ironicznym tonem i zapewne miało go zezłościć, ale Aren poczuł
nagle rozbawienie i musiał szybko opuścić wzrok i przygryźć
wargę, żeby ukryć uśmiech. Dla Snape’a wyglądało to zapewne
tak, jakby mu było wstyd i przykro. Prychnięcie mistrza eliksirów
tylko to potwierdziło. Tymczasem Grey poczuł autentyczną ulgę.
Już kilkukrotnie dochodził do wniosku, że nie czuje się gotowy na
bezpośrednie spotkanie z Albusem. Raz dlatego, że nie miał póki
co dostatecznych informacji. Dwa, że pomimo tego, że jako Aren
starał się manipulatorowi schodzić z drogi doskonale wiedział, że
był przez niego uważnie obserwowany. Dumbledore nie był głupcem.
Był szczwanym lisem i Aren musiał się naprawdę wykazać, by nie
dać się złapać. Z drugiej strony jak wyjaśnić fakt, że
przeniósł się w przeszłość i ostatnie kilka miesięcy spędził
tam żyjąc zupełnie innym życiem...
W myśli wbił mu się ostry głos
nauczyciela eliksirów, przerywając wszelkie dywagacje i zmuszając
do uwagi:
– Potter! Czy tak ciężko jest ci
utrzymać minimum skupiania w tej twojej głowie?! Z drugiej strony
nie jest to dla mnie zaskoczeniem, że jak zwykle ignorujesz
wszystko, czekając żeby inni wyciągnęli cię z bagna...
– Jaka jest moja kara profesorze? –
przerwał przemowę Snape’a zdecydowanym tonem. Może nie było to
grzeczne, ale miał już serdecznie dość bredni, które nauczyciel
opowiadał nie mając o niczym pojęcia. Nie... wróć... jest
jeszcze inaczej. Przecież profesor ma jakieś tam pojęcie
przynajmniej o Potterze, którego zna. Z tego wynika, że z
premedytacją uderza tam, gdzie myśli, że zaboli najbardziej...
Czyli z pełną świadomością prowokuje go do takich, a nie innych
reakcji. Dawniej dałby się na to z pewnością złapać. Doprawdy
był to podły człowiek.
Profesor zatrzymał na nim dłużej
spojrzenie. Zapewne nie oczekiwał braku założonych reakcji. Aren
miał szczerą nadzieję, że złoży to na karb jego zakłopotania,
pewnego zmartwienia i nie poweźmie żadnych podejrzeń. Nie miał
jakoś w tej chwili ochoty na granie głupszego niż był. Czekał na
odpowiedź z nadzieją, że profesor ograniczy się do nakazu
sprzątania bez użycia magii, czy jakiegoś porządkowania szafek,
ewentualnie składziku. Dlatego zapewne następne słowa nauczyciela
spowodowały, że ciężko mu było opanować zszokowany wyraz
twarzy:
– Uwarzysz ponownie tę porażkę,
która spowodowała to całe zamieszanie. W końcu sam zarzekałeś
się, że możesz naprawić swój eliksir wiggenowy. Owszem, udało
ci się stworzyć zupełnie inny eliksir o całkowicie odmiennym
działaniu. Ciężko go jednak nazwać naprawionym eliksirem.
Merlinie, zamknij usta Potter i weź się do roboty!
Otrząsnąwszy się z początkowego
szoku, chłopak ruszył w stronę składziku, czując na sobie
spojrzenie mistrza eliksirów. Zastanawiał się gorączkowo, czy nie
zdradził się z czymś na lekcjach. Wydawało mu się, że pracował
w taki sam sposób jak zawsze robił to w tych czasach jako Potter.
Co prawda troszkę eksperymentował przeczuwając porażkę
wykonywanego eliksiru, ale Ron pomagał mu w maskowaniu tego swoim
postępowaniem, więc chyba jednak nie było możliwe... ale wtedy...
Tamten eliksir, o którym mówił Snape
to było naprawdę coś. Czy umiałby go odtworzyć? Szczerze mówiąc
nie wydawało mu się to możliwe. Wtedy był zbyt rozkojarzony...
Zaczął gromadzić składniki, starając sobie przywołać w pamięci
tamtą felerną miksturę... Pamiętał jej smak... w końcu przecież
był zmuszony ją wypić. Był jednak wtedy tak zestresowany, że nie
zwracał uwagi na inne bodźce. Przynajmniej tak teraz uważał, bo
pamięć mu jakoś w tym wypadku nie służyła.
Z drugiej strony było to coś do czego
warto było wrócić... choć nie koniecznie teraz. Zebrał składniki
i ruszył do klasy. Ustawił cały zestaw na jednej z ławek, wciąż
rozmyślając. Nie spodziewał się kompletnie, że w ramach kary
Nietoperz każe mu warzyć eliksir... W każdym innym wypadku byłby
zachwycony, że nie musi czegoś tam szorować, ale teraz... Był tu
sam i Snape mógł się na nim skupić. Nic mu nie umknie. Musiał
włożyć w udawanie dużo więcej wysiłku niż na lekcji. Na
szczęście luki w pamięci powodowały, że w zasadzie był niemal
pewien, że nie osiągnie oczekiwanego rezultatu podczas warzenia.
Odkąd wrócił do tej rzeczywistości,
jego magia była bardzo niestabilna i nieraz tracił nad nią
kontrolę. To miało konkretne skutki. Trudno mu było poprawnie
rzucać zaklęcia. Na przykład utrzymać ten sam poziom płomienia
pod kociołkiem. Dawniej robił tak proste rzeczy w zasadzie bez
zastanowienia. Dlatego właśnie teraz pozostawiał ten aspekt
Ronowi. W tym momencie sam musiał sobie z tym poradzić. Dość
szybko doszedł do wniosku, że już to będzie początkiem porażki.
To był eliksir, który w paru momentach tworzenia wymagał precyzji
i skupienia na składnikach, tymczasem on będzie musiał dzielić
uwagę na tak prostą rzecz jak pilnowanie odpowiedniej siły ognia.
Nie było jednak wyjścia. Zaczął. Po
pewnym czasie był już pewien, że miał rację. Co najmniej kilka
razy zdążył po prostu przegrzać miksturę tracąc cenne
właściwości składników. To co miał w kociołku wyglądało
przez to coraz gorzej. Miał ochotę po prostu wyrzucić to wszystko
i zacząć od początku. To co widział było beznadziejne. Wzrok
Snape'a również nie pomagał. Pod tym taksującym spojrzeniem Aren
wbrew sobie zaczął się denerwować i popełniać błędy. W duchu
złościł się o to na siebie, co nie poprawiało samopoczucia.
Po dwóch godzinach, które były
absolutną męczarnią, usłyszał zbliżające się kroki profesora.
Po chwili nauczyciel stanął obok i bez słowa spojrzał na to coś
w kociołku, bo trudno było nazwać tę miksturę eliksirem. Aren
miał tego pełną świadomość. W końcu przecież poprzez błędy
zdusił w zarodku każdą możliwą rozpoczynającą się reakcję,
co samo w sobie było niesamowitym wyczynem. Efekty były
katastrofalne, a zachowanie nauczyciela do przewidzenia. W zasadzie
sam się na nie skazał, zupełnie dobrowolnie. Komentarze były
zjadliwe, ironiczne i bolesne. Każde kolejne, ociekające sarkazmem
i wyższością słowo nauczyciela powodowało, że znowu poczuł się
jak głupi Harry Potter, którym był niegdyś. Milczał i cierpliwie
czekał końca:
– Doprawdy... to chyba najbardziej
żałosny pokaz braku talentu i umiejętności, jaki kiedykolwiek
widziałem. Podkreślam... kiedykolwiek w całej mojej karierze
nauczycielskiej. Możesz być dumny. Pokonałeś samego Longbottoma.
Wierzę, że nie będziesz na tyle głupi Potter i nie zechcesz
zostać w przyszłości aurorem. Po takim pokazie nie ma mowy, bym
wpuścił cię do klasy eliksirów. A teraz uprzątnij stanowisko i
wynoś się stąd.
Głos mężczyzny nie pozostawiał
wątpliwości, a Aren nie miał zamiaru się spierać. Tym razem
Snape miał rację, a on popierał nauczyciela w całej rozciągłości.
Kiedy sprzątał wyczuł, że nie jest już obserwowany. Napięcie
wewnątrz niego trochę zelżało. Odłożył resztę składników na
miejsce. Wrócił do kotła, który należało wyczyścić. Spojrzał
smętnie z pewnym smutkiem i jednocześnie złością na zielonkawą
masę. Zabijanie wzrokiem tego tworu raczej nie miało sensu, więc
nakierował swoją różdżkę, by pozbyć się wstydliwej
zawartości. Po chwili jednak wycofał ją obawiając się, że znowu
coś może pójść nie tak. Postanowił usunąć miksturę inaczej.
Po prostu wylać zawartość kociołka do zlewu. Obserwował jak
zielony płyn znika w kanalizacji do czasu, aż nie zauważył w
okolicy dna naczynia jakiejś zmiany. Wstrzymał wylewanie i
przyjrzał się dokładniej. Na ściankach i przy dnie mikstura
przybrała niebieskawą barwę.
Spojrzał kontrolnie na Snape'a, ale
ten nadal pisał na jednej z prac jakiegoś ucznia. Ukradkiem sięgnął
po dwie puste fiolki i przelał w nie resztę tworu, a niebieskawy
osad z dnia i ścian zeskrobał do małego słoiczka i wszystko
schował do swojej torby.
Skończył sprzątnie swojego
stanowiska. Na odchodne usłyszał tylko, że jutro po lekcji jego
karne zadanie domowe i praca Weasleya mają się znaleźć na biurku
nauczyciela. Krótko potwierdził, po czym jak najszybciej opuścił
klasę kierując się w stronę dormitorium.
Severus został sam i niemal
natychmiast przerwał sprawdzanie. Wyprostował się na krześle i
pomasował skronie. To co zaserwował mu ten durny dzieciak
spowodowało, że czuł zbliżający się ból głowy. To co
zobaczył, powinno być stosowane jako tortury dla mistrzów
eliksirów.
Z drugiej strony wyzbył się
wątpliwości o tym, że Potter mógł posiadać jakikolwiek talent w
zakresie dziedziny, którą się zajmował. Nie było to możliwe,
skoro trudność sprawiało mu nawet utrzymanie zaklęcia kontroli
ognia pod kociołkiem. I ktoś taki jak on miałby pokonać Czarnego
Pana? Śmiechu warte! Dzieciak jak zwykle miał jakieś dziwaczne
szczęście poprzednim razem. Nad tym co stworzył przez przypadek,
mistrzowie pracowali latami. Nie zamierzał już więcej tracić
czasu na tego Gryfona. Wystarczająco dużo go zmarnował.
***
Szedł zamyślony. Na szczęście droga
z klasy eliksirów do pokoju wspólnego była krótka. W końcu
komnaty Slytherinu znajdowały się również w lochach. Chwilę
poświęcił na zastanowienie się nad aktualnym hasłem i nagle
dotarło do niego co wyprawia. Rzucił ostatnie smutne spojrzenie w
tamtym kierunku, zawrócił i zaczął wędrówkę w drugą stronę,
do wieży Gryffindoru. Zauważył obserwującą go grupkę uczniów z
domu węża, którzy doskonale słyszalnym półgłosem szydzili z
niego. Nie odpowiedział na zaczepki. W końcu był do nich
przyzwyczajony, a przynajmniej tak mu się wydawało, dopóki nie
usłyszał głosu Malfoya:
– Potter, zgubiłeś się? A może z
twoją głową zaczyna być naprawdę coraz gorzej? Łaskawie ci
jednak przypomnę, że wieża Gryfonów znajduje się w innym
kierunku.
– Mhm... dzięki – odparł na to
neutralnym głosem mijając ich wszystkich. Zatrzymała go dłoń
zaciskająca się na ramieniu, która chwilkę później odwróciła
Arena w stronę blondwłosego Ślizgona, który niespodzianie rzucił:
– Potter do diabła! Serio uderzyłeś
się w głowę? Dziwnie się zachowujesz!
– Co? – zapytał Aren rozkojarzony
i jakby zdziwiony, że blondyn wciąż tutaj był. Po chwili dodał
jeszcze z lekką kpiną w głosie: – Jeszcze pomyślę, że się
martwisz Malfoy. Skoro jednak już na ciebie wpadłem, to równie
dobrze możemy się umówić. To co? Jutro w bibliotece? Musimy
przecież zrobić pracę dla Umbridge. To co zrobiłem na lekcji
wyraźnie ci nie odpowiadało. Wynika z tego, że lepiej będzie jak
sam to zrobisz.
– Niby dlaczego miałbym przychodzić.
To twoje zmartwienie. Im dłużej nie oddasz pracy, tym więcej
punktów straci wasz dom – skomentował Ślizgon, starając się
sprowokować Pottera. Ku jego zdumieniu nie osiągnął spodziewanego
skutku. To go zirytowało, ale nie okazał tego. Gryfon na odchodne
powiedział tylko:
– Bądź jutro o piątej w
bibliotece. Do zobaczenia.
Grey odchodząc miał nadzieję, że
Draco nie spełni swojej groźby i pojawi się jutro na spotkaniu.
Jeśli nie... będzie trudno. Będzie musiał zastosować nieco inne
metody. Postanowił jednak nie zamartwiać się na zapas. Na dziś
miał już wystarczająco dużo kłopotów i zajęć.
Dotarł do wieży przed ciszą nocną.
W pokoju wspólnym zauważył Rona pochylającego się nad pergaminem
ze zbolałym wyrazem twarzy i Hermionę, która co chwila go
poprawiała. Ruszył w ich kierunku siadając naprzeciw rudzielca i
bez słowa wyciągnął własne pergamin i pióro. Musiał zabrać
się za pracę na eliksiry. Póki co wszystko robił w milczeniu.
Przyjaciele także nic nie mówili, więc postanowił zagaić jakoś
rozmowę. Co prawda nie miał na nią najmniejszej ochoty, bo
wydłużała niepotrzebnie czas na napisanie referatu, ale z drugiej
strony jej brak był nienaturalny, a to było niewskazane:
– Jak było z woźnym? Wątpię żeby
udało mu się przebić Snape'a w kwestii kreatywności co do
wymierzania kar.
– Cóż, sprzątanie klasy po Irytku,
który dosłownie w tym samym momencie pojawił się w innym miejscu.
Woźny popędził tam i zapomniał zabrać mi różdżkę. Dzięki
temu uwinąłem się całkiem szybko. A jak u ciebie? Wyglądasz na
wykończonego – stwierdził z troską w głosie rudzielec.
– Oh... Było absolutnie okropnie.
Sądziłem, że będę musiał coś porządkować. Zamiast tego kazał
mi warzyć eliksir wiggenowy. Mało tego... cały czas nie spuszczał
ze mnie wzroku, co było deprymujące. Popełniłem chyba każdy
możliwy błąd. Na koniec Snape miał w oczach istną chęć mordu –
westchnął ciężko Aren, zaczynając wypracowanie. Po chwili
zreflektował się jednak. Dawniej przecież sam by się tym nie
zajmował. Należało naprawić błąd: – Hermiono... czy mogę
liczyć na twoją pomoc?
– Jesteście niemożliwi... obaj! –
dziewczyna roześmiała się lekko, jednak zmieniła miejsce siadając
teraz obok Arena i instruując go tak samo jak wcześniej Weasleya.
Po pewnym czasie Grey doszedł do wniosku, że Hermiona całkiem
rzeczowo potrafi tłumaczyć. Niestety, jeśli chodziło o niektóre
składniki jej domysły były błędne. Zatrzymał to jednak dla
siebie, dopisując kilka innych bzdur na pergaminie tak dla
niepoznaki.
Po północy został już sam.
Doprawdy, nigdy by nie pomyślał, że robienie pracy domowej z
eliksirów specjalnie źle, jest tak męczące. Zajęło mu to o
wiele więcej czasu niż wykonanie tego samego poprawnie. Skończył
ostatnią pracę domową z zaklęć i westchnął z ulgą. Nie był
jeszcze śpiący. Rozsiadł się wygodnie przy kominku i zapatrzył w
płomienie. Ile czasu już minęło od jego zniknięcia z
przeszłości? Tutaj to były ponad trzy tygodnie... Co pomyśleli
inni? Abraxas... Samuel... Liam... Tęsknił za nimi tak bardzo...
Tutaj nie mógł być sobą. Dusił się. Przymknął oczy starając
się oddalić swój ból. To było na nic. Myśli zaczęły go
zalewać falami.
Próbował podpytać Sprout o
poprzedniego nauczyciela Herberta Beery'ego. Jak się okazało nigdy
nie spotkała go osobiście. Słyszała jednak o nim, że był bardzo
egocentrycznym nauczycielem o wybujałej wyobraźni i dziwnych
pomysłach. Z jej słów wynikało, że przestał nauczać w tym
samym momencie kiedy rocznik Arena w przeszłości ukończył
edukację.
Po tej rozmowie Grey próbował znaleźć
jakieś publikacje, czy wzmianki o Herbercie, ale nigdzie nie było
nawet śladu. Nie wiadomo było co się z nim dzieje. Smuciło go to.
Beery był według niego jednym z najbardziej uzdolnionych
czarodziejów w dziedzinie zielarstwa. Pamiętał ich rozmowy i
plany. Mieli naprawdę ogromne ambicje. Chcieli po zakończeniu przez
Arena szkoły, ruszyć na prawdziwy podbój czarodziejskiego świata
z innowacyjnymi technikami... Zamiast tego... nie było niczego.
W publikacjach książkowych i
rozmaitych kronikach udało mu się natomiast odnaleźć informacje,
których nie był w stanie uzyskać z gazet. Doszedł do tego, która
szkoła wygrała Turniej Trójmagiczny w Durmstrangu w 1943 roku. To
akurat nie było jakoś szczególnie trudne. Na podstawie tego co
znalazł w kronice, wyliczył ile wygranych miał Hogwart i pozostałe
szkoły. Musiał przyznać, że wynik go zaskoczył. Okazało się,
że zwycięską szkołą było Ilvermorny. Patrząc na zdolności
bojowe i współpracę między uczestnikami z tej szkoły... nigdy by
nie pomyślał, że to ona będzie na czele... Z drugiej strony
doskonale wiedział jak bardzo nieobliczalny potrafi być Turniej...
Później skupił się na ludziach.
Najwięcej informacji, ku własnemu rozgoryczeniu, znalazł o
Wrighcie. Wyglądało no to, że ten parszywy drań odniósł sukces
w tamtych stronach. Niczego nie doszukał się jeśli chodziło o
Liama. Było tak, jakby zupełnie nie istniał... żadnej wzmianki,
zdjęć, artykułów... nic... kompletnie nic. Znalazł za to
wiadomości o Nessie i Rowenie. Ta pierwsza prowadziła całkiem
normalne życie znajdując zatrudnienie jako prywatna nauczycielka.
Wyszła za mąż dając małżonkowi trojkę dzieci. Zmarła jakieś
dwa lata temu. Jeżeli chodziło o Owen, to była wysoko postawionym
politykiem w MACUSA, więc było o niej sporo wiadomości. Takich,
które niezbyt go obchodziły...
Miał nadzieję, że wkrótce zdobędzie
więcej zagranicznych gazet, o które poprosił. Jak stwierdził
przeglądając spisy, w archiwum znajdowały się jakieś wzmianki o
rodzinie Jamesa. Niestety musiał czekać na kopię z archiwum, żeby
zweryfikować te informacje. I to by było na tyle jeżeli chodziło
o zebrane wiadomości dotyczące uczestników... Odkrycie tych
szczątkowych danych zabrało mu bardzo dużo czasu i energii, a
wciąż nie wiedział nic o osobach, na których mu najbardziej
zależało...
Został jeszcze jeden trop do
sprawdzenia... Trafił na niego przypadkowo, jednak miał nadzieję,
że doprowadzi go do znalezienia Toma. Musiał zaczekać cierpliwie
do weekendu. Drgnął, gdy poczuł na dłoni delikatne dotknięcie,
ale za chwilkę usłyszał znajomy głos, który wyjaśnił mu kto go
dotknął:
– Harry Potter Sir! Przeziębi się
pan, jeżeli będzie tutaj spać – otworzył oczy i zobaczył przed
sobą skrzata domowego, który patrzył na niego z wyraźną troską
w oczach.
– Dawno się nie widzieliśmy
Zgredku... Jak się masz? – zapytał grzecznie.
– Harry Potter od dłuższego czasu
nie wygląda dobrze... Martwimy się o twoje zdrowie. Harry Potter
Sir powinien udać się na spoczynek, inaczej nie będzie jutro w
kondycji.
– Martwimy...? – powtórzył Aren z
pewnym zdumieniem.
– My, skrzaty domowe! Zgredek będzie
przynosił rano ciepłą herbatę. Zgredek pamięta, że Harry Potter
lubi słodką herbatę!
– Czy to naprawdę aż tak widać...?
– chłopak zapytał niepewnie myśląc, że wobec ludzi udawało mu
się całkiem dobrze ukrywać samopoczucie. Był też zaskoczony, że
skrzaty martwią się o niego. I to w liczbie mnogiej. Było to
bardzo miłe uczucie. Zawsze czuł szacunek i pewnego rodzaju więź
z tymi stworzeniami. Być może dlatego, że przez całe dzieciństwo
sam był traktowany jak one.
– Nie widać tego Sir! Harry Potter
dobrze to maskuje. Mój wcześniejszy pan, nie potrafił się tak
dobrze kryć! – pisnął skrzat, po chwili zakrywając z
przerażeniem usta. Aren musiał natychmiast interweniować wiedząc,
co się zaraz wydarzy.
– Zgredku, nie obraziłeś w żaden
sposób Lucjusza mówiąc mi o tym. Pamiętaj, że Malfoy nie jest
już twoim panem i nie musisz się karać z tego powodu.
– Zgredek zawarł pakt krwi! Zgredek
nie może mówić źle o swojej byłej rodzinie, nawet jeżeli
zostanie zwolniony ze służby! Zgredek jest naprawdę okropnym
skrzatem domowym!
Niestety Aren nie był dość szybki.
Skrzat zaczął się karać uderzając głową o kominek. Jedyne co
przyszło na myśl chłopakowi na ten widok, to wyczarowanie
poduszki, by amortyzować uderzenia. Podziałało na moment. Skrzat
był jednak jakby w jakimś amoku. Szukał czegokolwiek, czym mógłby
się zranić. Chłopak desperacko go ścigał, jednak stworzenie było
szybkie i zwinne. Nie dało się schwytać. W rezultacie Grey
poprzestał na obserwacji co się dzieje i natychmiast rzucał
rozmaite zaklęcia, by krzywda jaką sobie robiło stworzenie była
jak najmniejsza. Po dobrych piętnastu minutach niemożliwej ilości
transmutacji i zaklęć skrzat się uspokoił. Aren czuł się
wykończony. Po dłuższej chwili zapytał o jedyną rzecz, która
chodziła mu teraz po głowie:
– Dlaczego to robisz? Przecież
sprawiasz sobie ból. Nie można tego jakoś uniknąć?
– Zgredek bardzo przeprasza... Jest
mu bardzo przykro, że Harry Potter musiał być tego świadkiem.
Jeżeli nie będziemy tego robić, ból będzie jeszcze gorszy niż
ten, który sami stwarzamy. Proszę się jednak nie przejmować! To
naprawdę nic!
Po tym co właśnie przeżył, Aren
postanowił więcej nie pytać o szczegóły życia w rodzinie
Malfoyów. Z drugiej strony był pewien, że Zgredek mógł mu
udzielić informacji. Cena, którą stworzenie musiałoby za to
zapłacić, wydawała się jednak chłopakowi zbyt wysoka. Nie mógł
tego żądać zwłaszcza, że ten skrzat troszczył się o niego...
zresztą nie tylko on jak się okazało... Inne najwyraźniej również
się o niego martwiły. Na moment zapomniał o pustce w sercu, która
rosła z dania na dzień coraz bardziej. Patrząc w wielkie oczy
skrzata skinął głową, jednak nie potrafił znieść widoku jego
poturbowanego ciałka, więc natychmiast wyleczył rany.
– Ohh! Zgredek nie zasłużył na
taką dobroć! – załkał skrzat wycierając łzy dłońmi.
Grey wyciągnął w jego stronę dłoń
i starł wierzchem dłoni ostatki łez, uśmiechając się lekko.
Skrzat patrzył na niego jak urzeczony, a później wykonał głęboki
pokłon. Aren zaskoczony tym nagłym gestem próbował go podnieść,
ale ten nie zareagował, a po chwili zaczął mówić:
– Zgredek jeszcze nigdy nie spotkał
takiego czarodzieja jak Harry Potter... Zgredek przysięga chronić
Harry’ego Pottera! Zrobi wszystko, by polepszyć samopoczucie i
uleczyć jego duszę i serce!
– Dziękuję Zgredku... To, naprawdę
wiele dla mnie znaczy i bardzo się cieszę, że mogę na ciebie
liczyć. Jednak nie musisz mi się kłaniać. Nie potrzebuję
również, byś nazywał mnie panem. Wystarczy tylko...
– Zgredek się nie zgadza! Zgredek
jest szczęśliwy móc nazywać Harry’ego Pottera swoim panem! Jest
to zaszczyt! Proszę by Harry Potter pozwolił się tak nazywać!
– Zgredku... nie chcę być panem.
Zwłaszcza, że wiem jak inni traktują wasz gatunek. Samo to
sprawia, że mam ochotę przekląć większość czystokrwistych
rodzin, które są za to odpowiedzialne. Poza tym pracując w
Hogwarcie, podlegasz jego dyrektorowi nieprawdaż?
Na jego słowa skrzat od razu skulił
uszy i zacisnął swoje dłonie w pięści. Przez chwilę wyraźnie
nad czymś myślał. Później spojrzał na Arena zdecydowanie z
jakimś wewnętrznym postanowieniem. Na ten widok chłopak poczuł
wewnętrzny niepokój. Nie wiedział czemu, ale czuł, że coś
podobnego zdarzyło się już kiedyś... Samo jednak myślenie o tym
sprawiło, że pojawił się ból głowy... jak zawsze. Znał sprawcę
swojego zaniku pamięci. Na niego też przyjdzie pora. Potrzebował
jednak czasu, planu i umiejętności. Zapytał:
– Czy mogę ci zadać pytanie? Od
razu mówię, że jeżeli poczujesz, że odpowiedź może sprawić ci
ból nie mów o tym, dobrze? – zapytał. Zgredek pokiwał głową w
potwierdzeniu. Chwilę później Aren kontynuował: – Czy to o czym
rozmawiamy, albo to co robię... czy ty lub inne skrzaty mówicie o
tym dyrektorowi? Pytał kiedykolwiek o mnie? Kazał składać jakieś
raporty? Pamiętaj o naszej umowie Zgredku – zastrzegł widząc jak
stworzenie otwiera usta.
– W porządku Sir, Zgredek może
odpowiedzieć na to pytanie. My, skrzaty nigdy nie wyjawiliśmy
żadnej rzeczy dyrektorowi o tym co Harry Potter robi. Sam Dumbledore
nigdy nie pytał nas o zdanie. Po tej rozmowie Zgredek przekaże wolę
Harry Pottra innym skrzatom, by miały się na baczności! Myślę
jednak, że żadne z nas nigdy nie zrobi niczego, co by sprawiło
panu ból! Zawsze będziemy... – przerwał kiedy Gryfon go objął
i wyszeptał udręczonym głosem, po raz pierwszy nie bojąc się
okazać swoich uczuć:
– Dziękuję... to naprawdę wiele
dla mnie znaczy – Zgredek niepewnie poklepał go po plecach,
czekając aż chłopak się uspokoi.
Chwilę jeszcze spędził ze skrzatem,
starając się omijać niebezpieczne tematy. Stworzenie jednak samo w
końcu wygnało go do łóżka, by odpoczął. Ciężko było mu się
opierać. Chłopak chciał doprowadzić teren do porządku, ale
skrzat pstryknął tylko palcami i wszystko wyglądało, jakby nigdy
nikogo tu nie było. Skrzaty miały naprawdę niesamowite zdolności.
Głośną pochwałę Zgredek przyjął z zakłopotaniem, ale i cichą
radością.
Dopiero leżąc już w łóżku i
analizując wydarzenia w pokoju wspólnym, Aren zdał sobie sprawę,
że wszystkie zaklęcia jakie rzucił podczas pościgu zostały
wykonane bez użycia różdżki, a nawet bez odpowiednich
inkantacji... To było... zaskakujące. Chwilę później po prostu
zasnął, śniąc o przeszłości. Tam, mimo rozmaitych trudności
czuł się naprawdę szczęśliwy. Tak było do momentu obudzenia i
powrotu do rzeczywistości.
***
Snape faktycznie przestał zwracać na
niego jakąkolwiek uwagę. Wyglądało na to, że nadal był wściekły
z powodu wczorajszego nieszczęsnego eliksiru. Każdy mógł zobaczyć
jego wybitną niechęć. Nie szczędził szyderstw dotyczących
mikstury, którą aktualnie, warzyli wraz z Ronem. Mistrz eliksirów
posunął się nawet do tego, że przeczytał fragment jego
wypracowania, drwiąc z większości napisanych tam celowo bzdur.
Aren zniósł to ze stoickim spokojem
ciesząc się w duchu, że to były ostatnie eliksiry w tym tygodniu.
Tym sposobem będzie mieć już względny spokój, aż do następnych
zajęć. Po wczorajszej rozmowie ze Zgredkiem poczuł się odrobinę
lepiej. Postanowił, pierwszy raz od dawna, po obiedzie spędzić
czas wolny na zewnątrz. Odkąd wrócił wykorzystywał ten moment na
poszukiwania, czyli albo koczował w dormitorium, albo w bibliotece,
ewentualnie spędzał go z Ronem i Herminą głównie po to, żeby
nie wzbudzać ich podejrzeń. Na szczęście znali rzekomy powód
jego marnego nastroju i nie starali się drążyć tematu.
Na pomost poszedł ze ściśle
określonym planem. Zabrał ze sobą kroniki, które zamierzał
skrupulatnie przejrzeć pod kątem informacji dotyczących tematu
jego poszukiwań. Każda, nawet drobna na pozór informacja, mogła
wiele wnieść. Tak stało się, gdy analizował przegląd prasy z
nordyckiego Ministerstwa. Zupełnie przypadkowo znalazł wiadomość
o mistrzu eliksirów Lucasie Bennecie, który zginął tragicznie w
czerwcu 1943 roku. O ile pamiętał na ten termin zaplanowano finał
Turnieju. Coś mu mówiło, że obydwa wydarzenia były w jakiś
sposób ze sobą powiązane. Aren zamyślił się na chwilę. Co
prawda szczerze nie znosił tego człowieka, ale równocześnie nie
mógł nie doceniać jego osiągnięć. Był wybitnym mistrzem
eliksirów i przyczynił się do ogromnego rozwoju warzycielstwa.
Gdyby tylko dał mu szansę, być może ich znajomość potoczyłaby
się inaczej...
Chłopak westchnął ciężko łapiąc
się na tym, że znowu zatonął w bezsensownym co by było gdyby. To
nie miało sensu. Wydarzenia stały się już i nie miał na to
wpływu... Zadrżał. Dopiero wtedy zorientował się, że zaklęcie
ogrzewające straciło swoją moc. W pierwszej chwili chciał je
odnowić, ale już w następnej zrezygnował. Chłód był
orzeźwiający. Siedział tak sobie jeszcze jakiś czas, obserwując
taflę jeziora.
Spojrzał na swoje odbicie. Przez
moment zastanawiał się czyją twarz widzi, bo wszystko w niej
wydawało mu się obce: mina, oczy, włosy, szata... Nie podobało mu
się to co widział. Źle się z tym wszystkim czuł. Żeby choć
przez chwilkę poprawić sobie nastrój i trochę również na
przekór wszystkiemu, zmienił brązowe oczy na swój oryginalny
kolor. Wpatrzył się w nie i z przygnębieniem doszedł do wniosku,
że jest w stanie wyczytać z nich wszystko, co się w nim wewnątrz
kotłuje. Westchnął ciężko i szybko nałożył zaklęcie z
powrotem.
Nie chciał wracać jeszcze do zamku.
Do spotkania z Draco miał trochę czasu. Zastanowił się przez
moment i spojrzał w stronę chaty Hagrida. Tak, to był jakiś
pomysł. Postanowił odwiedzić przyjaciela. Ostatnio niewiele ze
sobą rozmawiali. Parę słów na korytarzu, albo wymiana zdań po
zajęciach to trochę mało, żeby uznać to za rozmowę. Aren
podniósł się energicznie z pomostu i ruszył w kierunku domostwa
półolbrzyma. Kiedy podszedł bliżej, zauważył dym ulatujący z
komina. Ewidentne świadectwo, że gajowy jest w domu. W zasadzie
miał już zapukać, kiedy przypomniał sobie o szpiczaku i zapragnął
zobaczyć jak się ten ma. Obszedł budynek i z tyłu odnalazł
tymczasowy dom stworzenia. Szpilka spała, ale kiedy uchylił wejście
i usiadł przy nim, otworzyła oczy. Aren półgłosem powiedział:
– Wybacz, że cię obudziłem.
Chciałem cię zobaczyć... Czy masz coś przeciwko by... – nie
dokończył, po prostu sugestywnie wyciągając dłoń i dając
stworzeniu wybór. Szpilka chwilkę go obserwowała, po czym
spokojnym kroczkiem wdrapała się na jego rękę.
Pogładził ją po miękkich aktualnie
kolcach. Wiedział, że w razie zagrożenia stanowiły naprawdę
potężną broń. W zasadzie myśl ta pojawiła się już po
niewczasie, kiedy głaskał stworzenie. Nie przestawał jednak,
ponieważ w zachowaniu szpiczaka nic się nie zmieniło. Szpilka nie
wydawała się być w bojowym nastroju. W pewnym momencie coś
zwróciło jego uwagę. Przyjrzał się stworzeniu uważniej i
stwierdził, że coś jest z nim nie tak. Pod kolcami skóra była
lekko zaczerwieniona. Wyglądało na to, że Szpilka miała jakieś
pasożyty. Być może Hagrid już o tym wiedział, ale nie zaszkodzi
mu wspomnieć. Z drugiej strony...
Zdecydował się dokładniej przyjrzeć
szpiczakowi. Uniósł go lekko do góry, oglądając skórę brzucha.
Tam infekcja była dużo gorsza. Odłożył delikatnie stworzenie na
miejsce i sięgnął po jedną ze zrzuconych igieł, oglądając ją
z każdej strony. Oczywiście nie nadawała się do niczego jeśli
chodziło o eliksiry, ale gdyby tak spróbować... Ponownie spojrzał
na stworzenie, które również wpatrywało się w niego czarnymi
ślepkami. Szpilka znowu do niego podeszła, choć domyślał się,
że pewnie jest to dla niej trudne i polizała jego dłoń. Mógłby
jej jakoś ulżyć, choć było to tylko tymczasowe rozwiązanie, ale
gdyby tak... To mogło się udać! Pogłaskał na do widzenia
stworzenie, rzucając kilka słów otuchy i zamknął pomieszczenie.
Do drzwi domu gajowego dotarł w
zasadzie biegiem i zapukał w nie z rozmachem. Gospodarz, kiedy
otworzył drzwi, miał na twarzy wypisane zdziwienie i Aren się temu
nie dziwił. Po takim pukaniu... Gajowy usunął się z przejścia i
chłopak skorzystał skwapliwie z zaproszenia. Wszedł i niemal od
razu zaczął od najważniejszej dla niego w tym momencie kwestii:
– Byłem zobaczyć się ze Szpilką.
Zauważyłem, że ma pasożyty.
– Podaję jej już od jakiegoś czasu
preparat leczniczy od Severusa, ale nie mogę powiedzieć, by
przyjmowała go z chęcią. Czasem muszę ją wręcz zmuszać.
– Czy mogę zobaczyć ten preparat? –
zapytał Aren, widząc ponownie zaskoczenie półolbrzyma, który
jednak podszedł do kredensu podając mu buteleczkę.
Chłopak spojrzał na zawartość pod
światło, po czym odkręcił i powąchał. Preparat był doskonały
i powinien zadziałać. Zastanowiło go tylko jedno. Buteleczka była
już w połowie pusta. Zmarszczył lekko brwi, sięgnął po łyżeczkę
i napełnił ją odrobiną eliksiru, po czym wypił starając się
jak najdłużej trzymać go na języku. W końcu połknął, odwrócił
się w stronę Hagrida i zapytał:
– Jak długo podajesz tę miksturę
Szpilce?
– Już ponad tydzień będzie...
Harry to naprawdę ty? Nie poznaję cię – gajowy roześmiał się
lekko, ale z cieniem jakiejś niepewności. Aren zreflektował się,
uśmiechnął trochę zawstydzony i odpowiedział:
– Oh, wybacz... Po prostu przejąłem
się stanem Szpilki i za bardzo mnie poniosło... Przepraszam.
Wszedłem w zasadzie bez przywitania i od razu zasypałem cię
pytaniami.
– Daj spokój Harry! Zawsze
wiedziałem, że masz rękę do stworzeń. Po prostu przez chwilę
brzmiałeś jak prawdziwy magomedyk! Muszę przyznać, że wybrałeś
naprawdę nieodpowiedni moment, zaraz muszę wychodzić.
– Czy mogę wrócić jutro?
– Oczywiście Harry. Weź ze sobą
przyjaciół. Dawno nie odwiedzaliście mnie wspólnie –
zaproponował półolbrzym, na co Aren skinął głową, choć nie
miał najmniejszej ochoty zapraszać pozostałej dwójki... Na
przekór tej myśli pojawiła się jeszcze inna: z Ronem byłoby
zabawniej. W rezultacie zdecydował, że to nie byłoby złe.
Należało tylko skutecznie zniechęcić Hermionę do odwiedzin? To
nie powinno być trudne.
***
Potter doprawdy miał tupet! Nie dość,
że osobiście oznaczył termin ich spotkania w bibliotece, to
jeszcze sam się spóźniał! Draco zaczynał się nawet zastanawiać,
czy nie padł ofiarą żartu ze strony Gryfona. Przecież mogło być
tak, że on czeka tutaj, a tamten spędza czas zupełnie gdzie
indziej śmiejąc się wraz z... Im dłużej o tym myślał, tym
bardziej zaczynał się przekonywać do tej koncepcji. To mogła być
prawda.
Spojrzał na zegar, który wskazywał
już piętnaście minut po piątej. Zważywszy na to, że przyszedł
wcześniej, czekał na przeklętego wybawcę więcej czasu niż to
było warte. Poczuł wypełniającą go złość. Zaczął chować
pergaminy do torby, ale kiedy sięgnął po książki jakaś dłoń
oparła się o nie z drugiej strony. Uniósł wzrok, widząc
zdyszanego Pottera, który wyglądał jakby przebiegł co najmniej
milę.
– Przepraszam za spóźnienie.
Kompletnie straciłem poczucie czasu – wysapał, ledwo mogąc
złapać oddech. Wciąż uparcie trzymał dłoń na książkach.
– Miałeś swoją szansę, a teraz
zabieraj łapska – odwarknął Draco wyszarpując publikacje.
– Naprawdę jest mi przykro. Uwierz
proszę. Zróbmy to co do nas należy Draco, a wtedy będziemy mogli
się rozstać i pójść każdy w swoją stronę. Obiecuję, że
jeśli zrobisz teraz to o co proszę, aż do kolejnej pracy w
bibliotece nie będę ci zawracał głowy. Zauważ też, że jeżeli
uzbiera nam się więcej do nadrobienia, to nigdy tego nie skończymy
– Aren próbował negocjować. Blondyn wpatrywał się w niego w
milczeniu, po czym opadł na swoje miejsce mamrocząc cicho, jakby
bardziej do siebie:
– Potter, ty naprawdę musiałeś
uderzyć się w głowę... – zrobił to na tyle głośno, że Aren
doskonale wszystko słyszał, a po chwili dodał: – Nie myśl
sobie, że w przyszłości znowu zmarnuję na ciebie pół godziny
życia! To twoja ostatnia szansa!
– Oh... postaram się jej nie
zmarnować – uśmiechnął się w odpowiedzi Gryfon. Był
zadowolony z tego, że blondwłosy chłopak zdecydował się jednak
przyjść. Poza tym zajął dla nich ten sam stolik, przy którym
zwykli pracować w przeszłości z Abraxasem. Zbieg okoliczności?
Być może. Jeżeli mógł mieć choć namiastkę tego co stracił...
chciał się tego trzymać.
W trakcie pracy docenił ponownie swoje
zahartowanie, które posiadł dzięki ostremu językowi Jamesa. Po
pewnym czasie zauważył jednak, że docinki Malfoya straciły na
jadowitości. Ślizgon sprawiał wrażenie, jakby wypowiadał je
tylko dla zasady i dla widowni. Zdarzało się bowiem, że ktoś
przechodził w pobliżu ich stolika. Aren nie reagował. Jego
komentarze dotyczyły wyłącznie wykonywanej pracy. Kiedy zrobili
już większość, postanowił zacząć realizować swój plan. Jako
Harry już na starcie miał problem, chociaż wewnętrznie czuł, że
blondyn nie nienawidzi go aż tak bardzo jak dawniej sądził.
Już miał zacząć, kiedy
nieoczekiwanie pojawili się goryle Ślizgona, rozsiadając się koło
nich. Jeden z nich uderzył Arena specjalnie z łokcia, kiedy siadał.
Gryfon nie skomentował tego w żaden sposób. Zauważył za to, że
kiedy łokieć wylądował na nim, obserwujący wszystko blondyn
zwęził na moment oczy. Abraxas zawsze tak robił, kiedy zaczynał
być zirytowany.
– Co tutaj robicie? – Malfoy
zapytał niby niedbale, rzucając dwójce sługusów podejrzliwe
spojrzenie.
– Pansy chciała, byśmy cię
uwolnili od Pottera nim zacznie się kolacja – wypalił Goyle i
natychmiast umilkł widząc mordercze spojrzenie Dracona, który
spodziewał się chyba jakiegoś kąśliwego komentarza ze strony
Gryfona. Aren jednak wciąż milczał, pisząc na pergaminie i nie
zwracając na nich uwagi. To było jeszcze bardziej niepokojące...
Malfoy wolałby jednak wiedzieć czego może się spodziewać, a ten
Potter był jakiś dziwny.
– Nie potrzebuję waszej interwencji.
Wbijcie sobie też do zakutych łbów, że nie obchodzi mnie rzekoma
„pomoc” Pansy. Następnym razem po prostu ją zignorujcie, a
wtedy...
– Harry!
Dały się słyszeć kolejne znajome
głosy. Aren jak nigdy miał ochotę walić głową w stół na widok
swoich przyjaciół. W innym wypadku może by się i roześmiał z
ironii tej sytuacji. Obaj z Draco siedzieli spokojnie przy zawalonym
książkami i pergaminami stole, a po obu stronach ich przyjaciele
patrzyli na siebie wilkiem wyglądając, jakby byli gotowi się
rzucić sobie do gardeł. Zapewne wyglądało to zabawnie, ale...
jakoś nie dzisiaj.
Nic nie mógł na to zaradzić...
popsuli mu szyki. Wstał i zaczął się pakować. Wątpił, by w
takim towarzystwie udało mu się cokolwiek wyciągnąć od Malfoya.
Już teraz trudno było przekonać go do ich wspólnej pracy...
Kolejne spotkanie odbędą dopiero w przyszłym tygodniu... Smętne
rozważania przerwał mu zrzędliwy głos:
– Potter, przez twoją niekompetencję
nie skończyliśmy naszej pracy. Jutro naprawisz swój błąd
–blondyn mówiąc to patrzył na niego z wyższością, choć bez
typowego zacięcia. Zanim Aren zdążył cokolwiek odpowiedzieć,
włączył się Ron:
– Malfoy ty dupku! Jak śmiesz... –
ucichł jednak szybko pod dotknięciem dłoni Arena, który popędził
oboje Gryfonów do wyjścia słowami:
– Nie warto Ron. Chodźmy już. Chcę
jeszcze przed kolacją pójść do sowiarni i wysłać list.
– List? Do kogo...? – zapytała
Hermiona, ale gdy mrugnął do niej natychmiast zrozumiała, że był
to zaledwie wybieg z jego strony.
Draco obserwował plecy trójki
Gryfonów, zatrzymując spojrzenie na sylwetce Pottera. To było
dziwne... wydawało mu się, że nawet chód tego chłopaka był
inny. Wcześniej chodził zgarbiony, stawiając ciężko kroki. Teraz
poruszał się wręcz z gracją i elegancją. To naprawdę był
Potter? Poza tym ten tam nazwał go po imieniu... To było już w
ogóle dziwaczne zwłaszcza, że uśmiechał się przy tym do niego.
Wypowiedział jego imię miękkim głosem, jakby był dla niego kimś
ważnym... Nikt nigdy nie wypowiedział imienia Draco w ten sposób...
Do diabła! To był Harry przeklęty Potter! O czym myślał
proponując mu powtórne spotkanie jutro?! Choroba umysłowa Gryfona
musiała być zaraźliwa!
– Draco...
– Czego znowu! – warknął na
Gregory'ego, wciąż rozpamiętując dziwne spotkanie z Złotym
Chłopcem.
– Przypomniało mi się, że dostałeś
jakiś czas temu list. Nie było cię wtedy w pokoju, więc schowałem
go do szuflady nocnej szafki – wyjąkał Crabbe widząc, że
Ślizgon jest dziś wyjątkowo czymś rozdrażniony. To pewnie
spotkanie z Potterem tak na niego podziałało. Kwestia
korespondencji powróciła do niego w momencie, kiedy Gryfon
wspomniał o wysłaniu listu. Wtedy zdał sobie sprawę, że nie
poinformował Draco o jego poczcie.
Poziom irytacji blondyna wzrósł do
apogeum po tej wiadomości. Jeżeli to była poczta od jego ojca miał
przechlapane! Nie mogąc znieść dłużej głupoty tej dwójki
kretynów, odesłał ich jak najdalej od siebie, czyli na kolację.
Na szczęście mieli na tyle rozumu, że wręcz z ulgą odeszli. Sam
udał się do dormitorium. Kiedy już tam dotarł, natychmiast
otworzył wspomnianą szufladę. Nic dziwnego, że nie zauważył
niepozornego listu. Większość przestrzeni zajmowały pergaminy.
Sięgnął po przesyłkę, czując magię zabezpieczającą przed
niechcianymi odbiorcami. Docenił formę zabezpieczenia, choć takich
zaklęć nie używał jego ojciec. On wolał stosować klątwy.
Najwyraźniej przesyłka była od kogo innego.
Otworzył ją. Notatka była bardzo
krótka. Po jej przeczytaniu zaschło mu w ustach z wrażenia. Kiedy
spojrzał na datę, poczuł się jeszcze bardziej chory. Musiał
jakoś rozwiązać tę sprawę. Szybko obmyślił i nakreślił
odpowiedź. Nie zastanawiając się jak to wygląda, wybiegł ze
swojego pokoju kierując się do sowiarni i przeklinając w myślach
raz za razem tych pacanów, którzy narobili mu tylko kłopotu.
***
Oczywiście nie obyło się bez
przesłuchania ze strony Hermiony. Znosił je dzielnie, dostrzegając
w pewnym momencie współczujące spojrzenie Rona. To było
pocieszające. W końcu jednak postanowił zacząć zmieniać
kierunek rozmowy na taki, który na pewno zainteresuje dziewczynę
bardziej niż jego waśń z Malfoyem. Zresztą, jeżeli chodziło o
tego ostatniego, wciąż nie widział go na uczcie, za to jego goryle
byli i owszem. To było zastanawiające, ale nie miał czasu na tę
sprawę. Musiał działać jeśli chodziło o dziewczynę. Zaczął
więc:
– Snape powiedział, że żeby zyskać
więcej czasu do procesu, dyrektor nie pojawi się w szkole w
zapowiedzianym terminie.
– To wspaniale Harry! Może uda nam
się coś wspólnie wymyślić.
– Albo pozbyć się Umbridge...
Sądzę, że to byłaby najbardziej skuteczna metoda – wtrącił
Ron.
– Nie zrobią tego. Ta baba daje
złudne poczucie bezpieczeństwa tym, którzy nie chcą uwierzyć w
powrót Voldemorta. Ministerstwo będzie mydlić oczy tak długo,
póki na własnej skórze nie odczują skutków swojej polityki.
Oczywiście wtedy będzie już za późno. Najwyraźniej wyznają
zasadę: zamiast zdusić niebezpieczeństwo w zarodku dajemy czas, by
mogło rosnąć w siłę...
Na te słowa Ron z Hermioną
momentalnie sposępnieli. Nie rozumiał tej reakcji. Przecież to od
początku było oczywiste, choć może oni sami również wciąż się
łudzili, że było inaczej? Ile razy jednak musiał o tym mówić
innym, by dotarło? Teraz wiedział, że to nie ma najmniejszego
sensu, skoro nawet najbliższe osoby nie słuchały dokładnie tego
co mówił. Umilkł więc i zabrał się po prostu za jedzenie
ignorując sowy, które wleciały chwilę później do Wielkiej Sali.
Dopiero kiedy list niemal wleciał mu na talerz z napoczętą kanapką
zorientował się, że to czas poczty.
– Spodziewałaś się listu? –
zapytał Ron patrząc na niepozorną białą kopertę.
– Nie... chyba, że... – nie
dokończył zrywając się z miejsca i ściskając kurczowo
przesyłkę. Nie zastanawiał się długo, tylko natychmiast wybiegł
z pomieszczenia.
– Harry! – zawołała za nim
Hermiona. Udał, że jej nie słyszy, a po chwili już rzeczywiście
nie było na to szansy, dlatego nie usłyszał też śmiechu i słów
Rona:
– Daj mu spokój. Widziałaś jego
minę.
– Czyżby...? – dziewczyna również
odwzajemniła uśmiech.
– Mhm... w końcu dostał list od
swojej drugiej połowy. Może dzięki temu będzie chodzić mniej
struty. Oby to były dobre wiadomości...
– Wciąż denerwuje mnie fakt, że
wiesz o Harrym więcej niż ja...
– Wiesz dobrze, że wychował się w
dosyć trudnym środowisku... Wiesz jacy są jego krewni. Wątpię,
by byli tolerancyjnymi osobami... Poza tym widać, że ostatnio chyba
miał jakieś problemy. Może właśnie w tym związku. Póki co
zostawmy to... Przekażę ci jutro rano wieści.
Aren zdawał sobie sprawę z tego, że
zareagował nieco zbyt impulsywnie. Zrobił to spontanicznie. Tak
bardzo czekał na ten konkretny list. W zasadzie już prawie stracił
nadzieję i proszę... pojawił się niespodziewanie. Zaledwie
godzinę po rozmowie z Malfoyem. Opuścił Wielką Salę, ponieważ
nie chciał, żeby Ron z Hermioną zaglądali mu przez ramię w
czasie czytania. Znał jedno miejsce, do którego i tak chciał pójść
prędzej, czy też później. Nic nie stało na przeszkodzie, żeby
zrobić to teraz. Skierował się w stronę lochów, przemierzając
kolejne korytarze. Na końcu stanął przed obrazem centaura, którego
zbudził ze snu. Ten poznał go od razu i powiedział skłaniając
głowę na powitanie:
– Dawno się nie widzieliśmy panie.
– Przepuścisz mnie do środka? –
zapytał Aren trochę niepewnie. Co prawda został rozpoznany, ale
nie wiedział czy wciąż mógł wchodzić do tego pomieszczenia.
– Zgoda nigdy nie została cofnięta
– odpowiedział oszczędnie centaur uchylając wejście i
umożliwiając chłopcu dostanie się do chronionego pomieszczenia
ukrytej pracowni Slughorna.
Chłopak odetchnął z ulgą,
wyrzucając sobie równocześnie, że tak późno przypomniał sobie
o tym pomieszczeniu. Dopiero teraz, kiedy zamierzał pomóc Szpilce.
Szukał w myślach miejsca innego niż klasa eliksirów, gdzie jednak
byłyby wszystkie sprzęty potrzebne do wykonywania mikstur...
najlepiej także składniki. Wizja tej ukrytej pracowni pojawiła się
w jego umyśle w odpowiedzi na tę potrzebę.
Kiedy wejście się otworzyło i
przekroczył próg, światła zabłysły ukazując niemały bałagan
przyprószony grubą warstwą kurzu i brudu. Wniosek był jeden. Od
lat nikt tutaj nie zaglądał. Wszedł głębiej omijając walające
się w zasadzie wszędzie puste butelki po ognistej. Nie miał na
razie czasu sprzątać, ani zastanawiać się nad ich pochodzeniem.
Pierwszą rzeczą był otrzymany list. Dopiero później zamierzał
zając się eliksirem.
Wyciągnął przesyłkę z kieszeni,
rozerwał pieczęć identyfikując to samo zaklęcie, które sam
wcześniej nałożył na swój list, po czym zabrał się do
czytania:
Aren,
na wstępie bardzo chciałbym cię przeprosić za tak późną
odpowiedź.
Moi współlokatorzy odebrali twoją wiadomość, zapominając
powiadomić mnie o tym. Przesyłka przeleżała cały ten czas
w szufladzie, przykryta pergaminami.
Mam nadzieję, że wciąż chcesz się spotkać.
Żeby wynagrodzić ci czas jaki musiałeś czekać na moją
odpowiedź,
mam propozycję. Będę na ciebie czekał w każdy weekend w
Hogsmeade
w Trzech Miotłach o godzinie szóstej.
Chcę ci w ten sposób udowodnić, że chciałbym móc bliżej cię
poznać
i naprawdę mi zależy na naszym spotkaniu.
Draco
Grey szybko połączył kropki i
wydarzenia. Domyślił się, że pewnie któremuś z goryli Malfoya
przypomniało się o liście, kiedy odchodząc od stolika w
bibliotece wspomniał o wysłaniu listu. Uśmiechnął się do
siebie. Tym sposobem znał już przyczynę nieobecności blondyna na
uczcie. W jakiś sposób uszczęśliwiło go to. Treść przesyłki
wskazywała, że Malfoyowi zależy na kontakcie. Najwyraźniej
rzeczywiście Draco polubił go jako Arena. Zamierzał ten fakt
wykorzystać, by zdobyć informacje... Z drugiej strony chciał
poznać prawdziwe oblicze tego Ślizgona. W szkole blondyn za bardzo
miał się na baczności i zważał na każdy swój krok. To
przypominało zachowanie Abraxasa. Podejrzewał, że tak jak i jego
przyjaciel, Draco ukryty przed licznymi, obserwującymi go oczami
jest zupełnie innym człowiekiem.
Westchnął ciężko myśląc o
Abraxasie i chowając list. Teraz należało zająć się
uporządkowaniem panującego wokół chaosu. Podszedł do stołu,
przestawił wszystkie puste słoje i fiolki do zlewu i zaczął
przecierać blat. Po dwukrotnym myciu ten nadawał się już do
użytku. Teraz zajął się czyszczeniem tego co było w zlewie,
później kociołkami, łyżkami i innymi akcesoriami potrzebnymi do
warzenia. To czego zamierzał użyć zostawił na stole, resztę
schował do umytych wcześniej szafek i szuflad. Teraz zwrócił się
w stronę szafek, gdzie powinny być składniki. Wcześniej dbał o
to, by wszystkie były właściwie przechowywane, tak jak nauczył go
Slughorn. Miał nadzieję, że przetrwały w dobrym stanie. Nie mógł
jednak mieć pewności, że był ostatnią osobą, która miała
dostęp do tego pomieszczenia. Butelki sugerowały co innego.
Zaczął szperać i szukać potrzebnych
mu składników, otwierając kilka słoików, fiolek, pudełek czy
słojów. Tak jak się spodziewał wszystko było z nimi w jak
najlepszym porządku i nadawały się wciąż do użytku. Z czystej
ciekawości podszedł do szafy, która stała oddzielnie i którą
Horacy mu podarował, żeby mógł w niej trzymać swoje własne
eliksiry i składniki. Otworzył ją i uniósł brwi w zdumieniu na
widok kompletnej pustki wewnątrz. Wcześniej była po brzegi
wypełniona składnikami, surowcami, roślinami, półwytworami,
eliksirami... w tym jego autorskimi. Opróżnione półki zaskoczyły
go, ale też i zmartwiły. Kto na Merlina mógłby zabrać całą
jego i Beery'ego pracę?!
Kiedy pomyślał o Herbercie zdał
sobie sprawę, że przecież profesor również miał dostęp do
ukrytej pracowni. Jeśli to on zabrał owoce ich współpracy, to nie
miał naprawdę nic przeciwko. Gorzej, gdyby był to ktoś inny...
Niby miał swoje zabezpieczenia, szyfrował napisy, ale...
Wrócił do zwyczajowego stanowiska
pracy. Znalazł swój stary palnik, który na szczęście działał.
Jego magia wciąż jeszcze była bardzo niestabilna, nie był jej
pewien i nie potrafił do końca ujarzmić. Wolał polegać na
starych, sprawdzonych i wypracowanych metodach. Działały wtedy,
mogą działać i teraz. Wstawił wodę i rozpoczął pracę.
Doprowadził wywar do momentu, kiedy miał się wolno gotować przez
dłuższy czas. Teraz miał czas na posprzątanie reszty
pomieszczenia.
Zaczął nalewać wodę do wiadra i
nagle roześmiał się sam do siebie. Wciąż jeszcze miał nawyk
pracy bez magii. W zasadzie dopiero teraz przyszło mu do głowy, że
przecież już wcześniej mógł użyć jej do sprzątania. Pokręcił
głową w niedowierzaniu i wyjął różdżkę. Potraktował
zaklęciem czyszczącym kolejny zbiór pustych i brudnych fiolek. W
niektórych wciąż były zaschnięte na ściankach resztki
eliksirów. Druga sterta leżała z boku, przy kanapie. Kiedy
zaklęcie czyszczące ich dotknęło, kilka z tych fiolek po prostu
wybuchło, robiąc przy tym jeszcze większy bałagan. Zaskoczony
Aren zamrugał zdziwiony, ale wzruszył ramionami kiedy doszedł do
wniosku, że to tylko jego niestabilna magia.
Szkło musiało poczekać. Nadszedł
czas na dalszą pracę nad tworzonym eliksirem. Przeskoczył rozbite
fiolki i podszedł do kociołka. Skupił się i zaczął myśleć o
Szpilce. Z jakiegoś powodu mikstura podawana przez Hagrida nie była
wystarczająca. Widocznie potrzebne były silniejsze środki.
Zdecydował się na formę maści. To byłoby łatwiejsze do
zaaplikowania. Przez chwilę intensywnie pracował. Pociągnął
nosem... skonstatował, że zapach mikstury będzie dosyć
nieprzyjemny. Miał nadzieję, że Szpilka pozwoli mu jednak
zastosować maść na sobie. To się jednak okaże dopiero jutro.
Dziś nie uda mu się tego skończyć do ciszy nocnej, a i tak sama
baza musi trochę się odstać przed kolejnymi krokami.
Bazą maści były goździki o
działaniu przeciwbakteryjnym, dezynfekującym i przeciwbólowym.
Ucierane z cynamonem i paroma kroplami soku aloesu, tworzyły
doskonałą podstawę. Komponenty należało dodać do wcześniej
przygotowanego wywaru zawierającego już magiczne komponenty jakimi
były sok z chrobotka i śluz rogatych ślimaków rozprowadzone w
odrobinie wody. Roztwór był już trochę zagęszczony. Teraz
mikstura musiała ostygnąć i odstać się. Spojrzał zadowolony na
końcowy efekt. Przykrył kociołek i uśmiechnął się z
zadowoleniem.
Zdecydowanie brakowało mu takiego
swobodnego działania w zakresie warzenia eliksirów. Na lekcjach
raczej nie miał jak się wykazać, chyba że chciałby wpędzić
Snape’a do grobu. Rzucił zaklęcie czasu. Miał jeszcze chwilę,
więc postanowił uprzątnąć szkło z wcześniej rozbitych fiolek.
Usunął szklane drobinki i zaczął
robić to samo ze zdumiewającą ilością butelek po ognistej, które
jakimś cudem były niemal wszędzie, nawet pod kanapą. Schylił się
po te, które tam tkwiły i sięgając po najgłębiej wciśniętą
musnął dłonią coś jeszcze. Przedmiot znajdował się zbyt
daleko, żeby dosięgnąć go od tej strony. Podniósł się i
przesunął mebel. Zauważył niewielki karton. Sięgnął po niego,
usiadł na oczyszczonym wcześniej krześle i postawił na stole
tajemnicze pudełko. Nałożona na nie pieczęć krwi była już
złamana, mógł je więc otworzyć bez narażania się na
nieprzyjemności.
Pierwszą rzeczą jaką zauważył,
była statuetka w kształcie smoka. Na oko oceniając chińskiego
ogniomiota. Kiedy na nią spojrzał, otworzyła leniwie jedno oko i
rozpostarła na moment skrzydła. Później smoczek ponownie ułożył
się do snu, tym razem w nieco innej pozycji niż wcześniej.
Zaintrygowany chłopak sięgnął po leżący obok pęczek
utrwalonych zaklęciem fiołków. Były naprawdę doskonale
zachowane. Poświęcił chwilkę na zastanowienie jakie zaklęcie
zostało użyte... Na pewno żadne z jemu znanych. Zapewne także nie
znał go Beery. Przecież stosował by je do konserwowania swoich
roślin i składników przekazywanych jemu, Arenowi. To musiało być
bardzo zaawansowane i skomplikowane zaklęcie. Utrzymywało się
przecież przez lata, utrzymując kwiaty w idealnym stanie. Wyglądały
tak, jakby rzucono na nie czar dosłownie przed chwilą. Herbert
byłby zachwycony...
W kartonie znajdowało się także
podłużne pudełko. Otworzył je. Wewnątrz spoczywał ozdobny,
mosiężny klucz leżący na miękkim, aksamitnym podłożu. Krwawa
pieczęć zabezpieczająca go, również została złamana. Jego
trzon opleciony był przez misternie stworzony ornament w kształcie
grawerowanych pnączy z licznymi liśćmi. Oczywiście ciekawość
popchnęła Arena i dotknął klucza licząc na to, że skoro pieczęć
nie była już aktywna, nic złego go nie spotka. Na szczęście
faktycznie tak było. Były jednak również inne skutki. Wzór
zanikł wraz z systemem otwierającym. Temu przedmiotowi Aren
poświęcił najwięcej uwagi. Wyglądało na to, że był związany
z jakąś specjalną procedurą, sposobem uruchomienia. Na pewno nie
leżał tu sobie ot tak. Do czegoś służył, ale jakoś póki co
nie udało się go pobudzić do współpracy. Chłopak pomyślał w
końcu nawet o potraktowaniu go magią, ale zaraz z tego zrezygnował.
Nie chciał nic popsuć, a wiadomo jaka była aktualnie jego zdolność
czarowania.
Obok pudełka z kluczem spoczywała
sterta listów. Chłopak się zawahał, gdy wziął ten plik do ręki.
W końcu postanowił uszanować prywatną korespondencję, dlatego
odłożył go na bok. Zostały jeszcze dwa przedmioty. Uszkodzony
naszyjnik, popękany na wiele części. Poprzez uszkodzenia nie
potrafił dojrzeć niestety co było w środku. Odłożył go
delikatnie.
Ostatnim przedmiotem w kartonie była
kryształowa fiolka. Również na niej krwawa pieczęć została
złamana. Aren przez mieniącą się grubo rżniętą ściankę nie
mógł stwierdzić czy coś w niej było. Próbował ją przechylać,
żeby coś zobaczyć, ale to także nie skutkowało. W ostateczności
zwyciężyła ciekawość i postanowił zaryzykować. Odkorkował
naczynie. Przez chwilę ze zdumieniem wpatrywał się w zdawałoby
się roztopione srebro na dnie fiolki. Już po chwili wiadomo było,
że nie jest to nic o czym myślał.
Z masy zaczęły stopniowo oddzielać
się srebrne nitki. Wiele srebrnych nitek. Te powoli wznosiły się
coraz wyżej. Aren kątem oka zauważył, że klucz spoczywający w
pudełku zaczął reagować. Jedna z nitek, która wydostała się
poza fiolkę i wyraźnie zmierzała w stronę czoła chłopca,
widocznie zadziałała jak aktywizator. Klucz zaczął lśnić, a
nitka po chwili dotknęła czoła Arena i zanim zdołał cokolwiek
zrobić, cały świat zawirował. Zamknął oczy, bo wrażenie było
bardzo dezorientujące. Kiedy ponownie je otworzył, na moment
zabrakło mu oddechu. Zdał sobie sprawę, że zna to
pomieszczenie... To była biblioteka Durmstrangu. Teraz już
zrozumiał. To było czyjeś wspomnienie.
Rozejrzał się uważnie. Koło niego
siedzieli naprzeciw siebie dwaj mężczyźni. Wyglądali bardzo
znajomo... Jeden miał ciemne włosy, które okalały jego twarz i
bardzo jasne oczy w odcieniu błękitu. Wyglądał jak Cadan Reid,
ale jakoś nie sprawiał tak pobudzającego do ostrożności wrażenia
jak w okresie, kiedy Aren go znał. Za to druga osoba... tak... to
był Beery... w zasadzie jego młodszy odpowiednik, chociaż wciąż
wyglądał podobnie do siebie z czasów, kiedy Grey go znał. Herbert
był rozluźniony, a przede wszystkim sprawiał wrażenie
szczęśliwego. Aren przypomniał sobie, że póki Herbert był w
Hogwarcie, nigdy nie wydawał się być tak do końca wesoły.
Dopiero kiedy w Durmstrangu spotkał Cadana Reida, zdarzało mu się
to dość często.
– Ahh... to takie nudne... Chodźmy
na zewnątrz coś porobić! – marudził Herbert. W odpowiedzi
usłyszał:
– Zbliżają się Owutemy. Jak możesz
być tak beztroski? Zamiast wykorzystać pozostały nam na naukę
czas, wolisz plątać się po lesie i badać te przeklęte rośliny.
Zastanawiałeś się jakoś poważniej nad swoją przyszłością?
– Nie zapominaj kto zużywa najwięcej
tych roślin robiąc eliksiry... Poza tym już ci mówiłem z czym
wiążę swoją przyszłość, nie uważasz? – zapytał niewinnie
Herbert. Drugi uczeń pozostał niewzruszony. Przynajmniej tak
początkowo sądził Aren. Stał jednak na tyle blisko, że zauważył
wyraźnie jak uszy ciemnowłosego zaczerwieniły się lekko.
Obserwował dalej...
Beery westchnął opierając się na
dłoni i wpatrując w chłopaka naprzeciw. Widać było, że lubi to
robić. Aren nie wiedział jakim cudem, ale znał jego myśli. Reid
nie robił już na Beery’m tak piorunującego wrażenia, jak
dawniej, ale i tak nie zamierzał rezygnować z tej intensywnej
obserwacji, jeśli tylko miał na to okazję. Pamiętał jakie
pierwsze wrażenie zrobił na nim ten chłopak... Długo to trwało,
ale w końcu mógł powiedzieć, że był naprawdę jego. Wyciągnął
dłoń, dotykając ręki Reida w ulotnej pieszczocie. Niestety ta
została natychmiast zabrana, a on sam został obdarowany lodowatym
spojrzeniem. Cadan syknął ostrzegawczo, rozglądając się wokół
tak samo jak Aren, który zrobił to zupełnie odruchowo:
– Nie zapominaj gdzie jesteśmy!
– Nie przeszkadza mi to...
naprawdę... ale jak tam wolisz. Nadrobię to innym razem – mrugnął
Beery, kładąc głowę na ławce i patrząc na skupioną twarz
Reida, który nie zwracał na niego uwagi. Był skupiony na czytanym
właśnie tekście.
Herbert zebrał się w sobie i przez
moment sam starał się uczyć. Najwyraźniej jednak obecność
czarnowłosego chłopaka była rozpraszająca. Czuł, że jego
obsesja wobec siedzącego naprzeciw stawała się z dnia na dzień
coraz większa. Miał nadzieję, że prawdą było co się mówi, że
z czasem zainteresowanie trochę maleje. Póki co w jego przypadku
nie znajdowało to potwierdzenia. Było wręcz odwrotnie.
Miał ochotę podokuczać Cadanowi.
Wkrótce będą musieli się udać do swoich pokoi. To był dobry
moment. Udawał najgłębsze skupienie na czytanym tekście, ale
wyciągnął jedną stopę z buta, po czym zaczął dotykać nią
nogi swojego chłopaka. Najpierw łydka... pióro Cadana momentalnie
zamarło w drodze po pergaminie, ale po chwili wróciło do pisania.
Widać było jednak, że mocniej zacisnął na nim palce. Beery
kontynuował. Przez chwilę wykonywał powolne, okrężne ruchy i
stopniowo przesuwał się coraz wyżej w stronę uda. Czuł jak
mięśnie wyczuwalne pod jego wędrującą stopą napinają się.
Zagryzł lekko wargę, by ukryć psotny uśmiech i wciąż udawał
zaambarasowanego tekstem. Póki co Reid zdawał się to tolerować.
Podziwiał jego opanowanie, bo sam wiedział najlepiej co tak
naprawdę musiało się z nim dziać. Oddech siedzącego naprzeciw
chłopaka delikatnie przyśpieszył. Usta były bardziej zaciśnięte.
Cadan od czasu do czasu przygryzał wargę sprawiając, że jego
wargi były jeszcze bardziej kuszące dla Herberta. Beery kochał jak
tamten to robił. Zawsze po tym miał ochotę go pocałować. Posunął
się jeszcze dalej... dotknął pachwiny i... znienacka oberwał
książką w głowę, a czarnowłosy chłopak zarządził, nie
ruszając się ze swojego miejsca i nie patrząc nawet na niego:
– Skończyliśmy na dziś. Odłóż
publikacje na miejsce.
– Dla ciebie wszystko – odparł
Herbert podnosząc się, kłaniając w pas i biorąc naręcze
książek. Lawirując wśród regałów odkładał na miejsce kolejne
tomy z leciutkim uśmiechem na ustach.
Mógł oczywiście rozesłać księgi
za pomocą magii, ale chciał dać czas Cadanowi na ochłonięcie.
Wewnętrzne ego Beery’ego zostało mocno podbudowane, kiedy
zobaczył gwałtowne jak na Cadana reakcje na jego zabiegi. Gorzej,
że sam musiał się również zmagać z problemem, który osobiście
spowodował. Kłopot wcale nie znikał. Pewnie dlatego, że wciąż
myślał o tym co robił i komu. Musiał przyznać sam przed sobą,
że nikt nie działał na niego tak bardzo jak ten mężczyzna.
Wątpił, by to mogło się kiedykolwiek zmienić. Starał się
opanować myśli oscylujące niebezpiecznie w stronę sypialni.
Skupił się na wykonywanym zadaniu.
Kiedy już wracał do stolika z daleka
obserwował Cadana. Merlinie, był naprawdę piękny. Inni mogliby
powiedzieć, że miał surowy wygląd. Pewnie tak, ale kiedy rozbije
się w pył wszystkie jego maski... był cudowny... najlepszy...
wspaniały... Był jego. Zakradł się po cichu i objął od tyłu
siedzącego chłopaka, przyciskając do siebie jak najdroższy skarb.
Ciało Cadana stopniowo się odprężyło w jego objęciach, głowa
wsparła się o tors Herberta. Ten pochylił głowę ku zagłębieniu
szyi siedzącego wdychając jego zapach, po czym pocałował go lekko
w to miejsce. Szepnął:
– Kocham cię... ty totalnie
nieszczery sam przed sobą draniu.
Po tych słowach cofnął się
uwalniając z objęć Reida. Nie spodziewał się odpowiedzi. Nigdy
ich nie dostał na żadną ze swoich deklaracji miłości. Takiego
właśnie go kochał, więc tego nie wymagał. Czuł jego uczucia.
Może i Cadan wiele nie mówił, ale sporo okazywał i to
wystarczało... póki co. Kiedyś mu odpowie... na pewno.
Chłopcy ruszyli do wyjścia z
biblioteki, a Aren ruszył za nimi wciąż obserwując i analizując
to co widzi i wychwytuje. Herbert z Cadanem szli nic nie mówiąc.
Beery patrzył od czasu do czasu na dłoń drugiego chłopaka, czując
wewnętrzną potrzebę złapania jej. Wątpił jednak, by to zostało
pozytywnie przyjęte, a uniki Reida zawsze go trochę bolały, choć
tego po sobie nie pokazywał. Oczywiście rozumiał jego niepewność
i wątpliwości. Tym bardziej, że rodzina Cadana miała wobec niego
zupełnie inne plany. A jednak... Odważył się wejść w ten
związek, mimo chorobliwej wręcz ostrożności. Herbert ufał, że
jeżeli udowodni swoją wartość i będzie kimś w oczach innych,
wtedy nikt nie ośmieli się patrzyć na ich związek krzywym okiem.
Gellert z pewnością pozwoli mu to osiągnąć.
Kiedy byli już przed pokojem Cadana,
Beery wolno się wycofał w stronę własnych kwater. Wolał tak
zrobić niż popełnić jakiś błąd, który mógłby skończyć się
różnie. Najczęściej jakąś drobną klątwą, albo też
zatrzaśnięciem drzwi przed nosem i całą górą słownych
przekleństw. Niemal dochodził już do drzwi własnej kwatery, kiedy
nagle zatrzymało go delikatne ujęcie za dłoń. Odwrócił się
natychmiast, jednak nie dostrzegł wyrazu twarzy Cadana, tylko jego
plecy. Ciągnięcie za rękę sugerowało, że tamten chce, żeby
poszedł za nim do jego pokoju. Uśmiechnął się ciepło. Ah...
naprawdę go kochał.
Po tym wspomnienie się rozpłynęło,
a Aren otwierając oczy znowu widział pomieszczenie, w którym
sprzątał. Zamrugał szybko, starając się dojść do jakichś
wniosków.
Nie było wątpliwości, że
wspomnienie należało do Herberta. Na samą myśl o tym czuł jak
pieką go policzki. Wiedział, że Reid i Beery byli kiedyś w
związku, ale po tym co zobaczył... Widać było wyraźnie, że ten
związek był poważniejszy niż początkowo sądził. Widział to
przecież na własne oczy... Najpierw przypuszczał, że Reid był
raczej mało zaangażowaną stroną. Okazało się, że to była
tylko maska. Pokazywały to jego reakcje, których Herbert nie
widział, wykonując te wszystkie swoje zabiegi: skupienie na
tekście, nie patrzenie na partnera, roznoszenie książek... Aren
miał okazję do wnikliwych, ciągłych obserwacji. Widział więcej
i... ponownie poczuł palenie policzków... Zauważył też wahanie w
oczach czarnowłosego, kiedy Beery odchodził w stronę własnych
pokoi. Później przygryzienie wargi, zdecydowany błysk w oczach i
sięgnięcie po dłoń, a w chwili gdy prowadził już Herberta w
stronę własnej kwatery łagodny i taki jakiś ujmujący uśmiech.
Aren po raz pierwszy widział szczery, otwarty uśmiech Cadana
Reida... Taki był szczęśliwy i delikatny. Zupełnie inny od tego
człowieka, którego poznał.
Na stole zauważył jakiś ruch. To
nitka manifestująca oglądane chwilkę wcześniej wspomnienie,
właśnie niknęła w kluczu. Wyczuł jakiś nakaz, potrzebę
dotknięcia go w tej chwili i wyciągnął rękę. Ornament zamigotał
i zanikł, ale nie w całości. Pozostał widoczny fragment pnącza.
Aren puścił klucz w momencie, kiedy przed oczami pojawiła mu się
kolejna srebrna nitka zmierzająca w stronę jego czoła. Ponownie
poczuł wirowanie. Tym razem znalazł się w kompletnie nie znanym
sobie miejscu.
W pomieszczeniu był tylko Reid i w
dodatku nieco starszy niż wcześniej. Prawdopodobnie ukończył już
szkołę. Siedział sztywno w fotelu, co chwilę zerkając na zegar.
Był wyraźnie zdenerwowany. Po pewnym czasie obaj usłyszeli dźwięk
otwierających się drzwi. Do pomieszczenia wszedł zakapturzony
człowiek. Aren się zaniepokoił, ponieważ niemal całe ubranie tej
osoby było przesiąknięte świeżą krwią. Obserwował jednak w
milczeniu scenę rozgrywającą się przed oczami. Właściwie tylko
tyle mógł zrobić.
Cadan natychmiast zerwał się ze
swojego miejsca podbiegając do mężczyzny i odsuwając jego kaptur.
Aren widząc twarz Herberta przeżył swoisty szok. Oczy były bez
wyrazu, uśmiech okrutny... Reid ściągnął z niego płaszcz,
podprowadził do łóżka i posadził go na nim. Wziął wilgotny
ręcznik wycierając krew z jego twarzy i dłoni, później wziął
różdżkę i zaczął czyścić zaklęciami jego ubranie. Grey
dostrzegł z jaką delikatnością i troską traktował Herberta.
Kiedy okazywało się, że odkrywał gdzieś jakieś rany opatrywał
je, bądź leczył za pomocą zaklęć. Podczas tych zabiegów wyraz
twarzy późniejszego profesora zielarstwa nie zmienił się na jotę.
Pozwalał się sobą zajmować, ograniczając się tylko do śledzenia
rąk Cadana. Na koniec Reid ujął twarz Beery’ego w swoje dłonie,
spojrzał mu w oczy i zapytał:
– Jak mam na imię? – wyraz twarzy
siedzącego zmienił się. Pojawiło się skupienie, a chwilę
później zmieszanie. Później padła odpowiedź wypowiedziana z
wielkim trudem i ulgą:
– Ca...dan... Wróciłem – po tych
słowach Herbert objął kurczowo stojącego przed sobą mężczyznę,
wtulając się w niego. Reid stał przez moment, a później odsunął
się lekko, delikatnie i stwierdził:
– Późno już, chodźmy spać.
Jego partner zareagował z opóźnieniem.
Wyszeptał coś po czym puścił go. Pozwolił Cadanowi rozpiąć
guziki swojej koszuli i ściągnąć ją z siebie. Pozwolił się
także popchnąć lekko, aż do pozycji leżącej. Reid chwilę
później sam się rozebrał z wierzchnich ubrań, zgasił światła
oprócz tego przy łóżku i położył się obok Herberta. Kiedy
tylko się tam znalazł, Beery przylgnął do niego i zaczął cicho
mówić:
– Zabiłem dziś wielu ludzi...
znowu... nie znienawidź mnie... Zrobiłem to dla nas... Będziemy
mogli być razem... Bez żadnych przeszkód... Nikt nigdy nie spojrzy
na ciebie tak jak wtedy. Nikt cię nie skrzywdzi... Kocham cię
Cadanie... Zrobię dla ciebie wszystko... Zawsze.
– Wiem... doskonale to wiem... –
wyszeptał ciemnowłosy, przytulając mężczyznę do siebie jeszcze
bardziej i głaszcząc go po włosach powolnymi ruchami.
Aren widząc jego udręczoną twarz,
również zaczął odczuwać ból. Miał kompletny mętlik w głowie.
Widział teraz przed sobą tylko skrzywdzonych przez los dwóch
zakochanych w sobie ludzi.
Wspomnienie rozmazało się. Zamrugał
lekko zdezorientowany. Kolejna nitka zaczęła zanikać w kluczu i
pojawił się następny fragment ornamentu. Aren zorientował się w
rządzącej tym zasadzie. Najwyraźniej było jeszcze sporo do
zobaczenia. Musiał to zobaczyć. W zasadzie nie miał wyjścia. Być
może będą tu jakieś wskazówki przydatne w poszukiwaniach.
Istniała możliwość, że znajdzie dzięki temu poszlaki, gdzie
powinien szukać, albo do czego odnosić się w poszukiwaniach. Być
może odkryje co stało się z jego profesorem... Musnął lekko
klucz. Nie był pewien, czy musiał to robić po każdym powrocie ze
wspomnienia, by aktywować następne, czy też wystarczy poruszyć
fiolką. Spojrzał na fiolkę i potrząsnął nią lekko. Wydostała
się z niej następna nitka i ruszyła w jego stronę. Kolejne nitki
wspomnień wirowały w naczynku.
Ponownie znalazł się w Durmstrangu.
Był na zewnątrz. Przed sobą miał kilka osób. Po strojach
zorientował się, że byli to uczniowie tej szkoły. Musiał ich
obejść, by zobaczyć coś więcej. Ujrzał więcej niż chciał.
Cadan... pobity, związany, w postrzępionych ubraniach. Spadały na
niego kolejne ciosy uczniów... i te szyderstwa:
– Nadal nic nie powiesz Reid? Zawsze
patrzysz na wszystkich z góry, a teraz proszę... spójrz na siebie!
– uderzenie podkreśliło słowa. Dwóch kolejnych podbiegło i na
zmianę zaczęli, kontrapunktując zdania uderzeniami:
– Lubisz gdy dotykają cię inni
faceci? Podnieca cię to?
– Kto by się spodziewał, że lodowy
książę ma taką lubieżną stronę...
– Aż chcemy sami to zobaczyć... w
końcu to bez znaczenia, skoro jesteś pedałem.
– No właśnie... to bez znaczenia
kto cię pieprzy, prawda?
– Spójrz na niego, jak facet może
tak wyglądać? – zaczął kolejny z oprawców, odchylając
bardziej koszulę związanego i odsłaniając jego tors. Patrzył na
Cadana z coraz większym pożądaniem w oczach, dotykając skóry. Po
chwili dokończył: – Łał... Beery zdecydowanie ma gust. Lubisz
jak cię bierze...?
Reid poruszył się gwałtownie,
próbując pozbyć się nie chcianego dotyku z mizernym skutkiem i
warknął:
– Zapłacisz mi za to... Pożałujesz
każdego słowa, które wyszły z twoich plugawych ust.
– Haha... nawet związany i pobity
uważasz się za lepszego od nas. Ciekaw jestem co na to twoja
rodzina, kiedy dowie się jakiego dziwaka chowała pod swoim dachem?
Zwłaszcza tak szanowany ród... a ty jesteś jedynym dziedzicem...
Wyobrażasz sobie ten skandal? To będzie koniec waszej rodziny... No
cóż... skoro twój chłoptaś nie potrafił trzymać rąk przy
sobie... My również chcemy się zabawić... Nie uważacie?
Pozostali potwierdzili uśmiechając
się. Aren miał coraz gorsze przeczucia. Był tak zdeterminowany, że
gdy oprawcy zaczęli się zbliżać do Reida, chciał ich
powstrzymać. Oczywiście nic z tego. Przeszli przez niego, nawet
tego nie zauważając. Jego ciało tu nie istniało. Mógł tylko
patrzeć jak dwójka z grupy przytrzymuje ręce Cadana, a inni cofają
zaklęcie wiążące, próbując rozebrać szarpiącego się coraz
bardziej rozpaczliwie, desperacko chłopaka. Widział przerażenie w
jego oczach. Widział pożądliwe spojrzenia oprawców. Reid się nie
poddawał mimo przewagi liczebnej, ale był coraz bardziej
spanikowany. W pewnym momencie zaczął krzyczeć. Zasłonili mu
usta. Teraz trzymało go już czterech, co go skutecznie
unieruchomiło. Jeden z uczniów uśmiechając się szyderczo
stwierdził:
– Mmm... podoba mi się, że tak
walczysz. Tak bardzo się teraz różnisz od tej swojej zwyczajnej
postawy wspaniałego i wyniosłego panicza z bogatego rodu. Teraz
łatwiej będzie cię złamać. Jednak jeżeli sądzisz, że na tym
się skończy jesteś w błędzie. To dopiero początek... Będziesz
musiał nam płacić za milczenie, inaczej cały świat się dowie
jak odrażający jesteś.
W oczach Cadana pojawiły się łzy,
chociaż usilnie starał się opanować.
Aren chyba jeszcze nigdy tak bardzo nie
błagał w duchu by ktoś, ktokolwiek uratował tego człowieka. To
niby było już tylko wspomnienie, bardzo okrutne wspomnienie i nie
miał żadnego wpływu na to co się tutaj działo, ale nikt nigdy
nie powinien przez to przechodzić. Czuł się bezradny. Mógł tylko
stać i patrzeć na skrępowanego chłopaka, który nie mógł już
krzyczeć, ani nie miał jak się bronić. Zamknął oczy, gdy
oprawca sięgnął po ostatni kawałek odzieży na ciele skazańca i
wtedy usłyszał głos...
Głos bardzo cichy, ale taki
wystarczył. Powiało grozą i dobrze wyczuwalną czarną magią. Ten
efekt sprawił, że oprawcy momentalnie puścili i odskoczyli od
swojej ofiary. Instynkt podpowiadał im, że muszą się bronić,
inaczej zginą. Pojawił się Herbert.
Rzucił na każdego z pięciu oprawców
zaklęcie uciszające, a następnie Cruciatusa. Utrzymywał go
bardzo długo. Tak długo, że Aren wątpił, czy którykolwiek z
nich wyjdzie z tego zdrów na umyśle. Furia Herberta była widoczna
gołym okiem, a wyraz twarzy zaczął odrobinę przypominać ten,
który widział we wcześniejszym wspomnieniu. Wreszcie skończył.
Oprawcy leżeli na ziemi nieprzytomni, a może nie żyli... Aren nie
był w stanie tego ocenić na odległość, a podchodzić do każdego
z nich nie miał ochoty. Zresztą... Jakoś jednak nie czuł odrazy
do profesora za tak okrutną karę dla tych pięciu. Zasłużyli
sobie na to... Gdyby Beery się nie pojawił, oni z pewnością nie
mieliby litości dla Cadana. Herbert opuścił różdżkę wzdłuż
ciała i podszedł do Reida zdejmując z siebie płaszcz i okrywając
go nim. Grey widział wahanie w jego oczach i udrękę. Zapewne
chciałby teraz dotknąć Cadana, ale nie wiedział, czy może.
Decyzję podjął Reid. Z widocznym
bólem ukląkł i przywarł do Herberta desperacko, drżąc na całym
ciele. Beery odwzajemnił ten uścisk. Rozległo się najpierw ciche
łkanie, które chwilę później przerodziło się w głośny,
spazmatyczny szloch. Cadan wstrząsany płaczem wciąż trzymał
kurczowo swojego partnera. Ten głaskał go łagodnie po głowie, a z
oczu płynęły mu bezgłośne łzy. Aren patrzył na to wszystko ze
wzruszeniem. Po chwili usłyszał:
– To moja wina... przepraszam...
przepraszam... przepraszam... przepraszam... Proszę wybacz mi....
przepraszam... Nigdy więcej nie pozwolę nikomu cię skrzywdzić...
Zrobię dla ciebie wszystko...
Pośród kolejnych słów przeprosin,
Aren znowu wrócił do ukrytej pracowni, czując łzy na swoich
policzkach. Srebrna nić powędrowała do klucza, a na nim pojawił
się następny fragment ornamentu. To wspomnienie było najgorsze jak
dotąd. Czuł się chory po jego obejrzeniu. Jednak musiał wiedzieć
więcej. Nie zastanawiając się dłużej i obawiając się, że
dopadną go wątpliwości musnął klucz i sięgnął po fiolkę.
Potrząsnął nią lekko i pobudził następną nitkę.
Zanurzył się we wspomnieniu.
Znowu wszyscy trzej byli w widzianym
już wcześniej pokoju. Ślady stresu widoczne były tym razem na obu
obserwowanych przez Arena mężczyznach. Czuł zmianę w zachowaniu
Beery'ego w porównaniu z tym, co widział poprzednio. Tym razem do
Herberta nie docierały żadne bodźce. Nawet nie zwracał uwagi na
Cadana. Monotonnym głosem opowiadał o przesłuchaniu, którego
dokonywał. Mówił o tym jak udawało mu się zdobyć informacje.
Aren zauważył, że Reid starał się nakierować myśli przyjaciela
na inne tory, ale to było na nic. Herbert był jakby w zupełnie
innym świecie. Kiedy mówił uśmiechał się specyficznie, co
dawało straszny efekt przy opisach okrutnych tortur. Gdyby Aren nie
znał później Beery’ego, nigdy by nie powiedział, że to mówi
on. Bezosobowy ton przeczył wypowiadanym słowom:
– Jeszcze trochę! Obiecuję!
Będziemy mogli być w końcu razem, gdy udowodnię swoją wartość.
Nikt nigdy nie powie o tobie nic złego. Nawet przez gardło mu to
nie przejdzie!
– Herbercie... To zaczyna się
wymykać spod kontroli. Jeżeli będziesz postępować tak dalej...
– Nie! Nie mów tego... Cadanie,
zrobię dla ciebie wszystko... Pozwól mi to jednak zakończyć.
Kolejna wizja była w pewien sposób
połączona z poprzednią. Przynajmniej tematycznie. Beery coraz
bardziej pogrążał się w ciemności. Następowały kolejne
zabójstwa. Znikał coraz częściej i na coraz dłużej. Reid
również nad czymś pracował, jednak Aren nie znał się na czarnej
magii. Księgi i zapiski niewiele mu mówiły. Było to jednak
związane z Beerym, na tyle się zorientował.
Następna wizja dotyczyła konfrontacji
między tą dwójką. Aren czuł tym większy, bolesny ucisk w sercu,
że przypomniała mu ona o jego ostatniej kłótni przed zniknięciem.
Nie miał jednak czasu rozpamiętywać. Musiał słuchać. Głos
Cadana się łamał i chwiał, ale oczy patrzyła twardo:
– Przyznaj, że po prostu sprawi ci
to przyjemność! Przestań się wykręcać moją osobą, bo
doskonale wiemy obaj, że jest ci to na rękę. Masz wymówkę. Jak
mogłeś to zrobić! Pracowałem nad tym od kilkunastu miesięcy byś
w końcu mógł...
– Jeśli by to zobaczył, posłał by
cię na front! Nie chcę tego. Mogą cię zranić, skrzywdzić... Nie
rozumiesz tego?! Przecież możesz umrzeć! Tu jesteś także bardzo
przydatny. Możesz w dalszym ciągu opracowywać klątwy.
Przynajmniej trzyma cię to z dala od tego wszystkiego...
– Jesteś hipokrytą. Przecież ty
ciągle narażasz swoje życie! Myślisz, że co ja czuję odkąd
tutaj jesteśmy!? Kiedyś robiliśmy wszystko wspólnie. Byliśmy my!
Teraz jesteś tylko ty!
– Tak? O mało nie zginąłeś na
moich oczach! Gellert zgodził się trzymać cię z dala od walk.
Skoro jesteśmy tutaj przeze mnie, pozwól mi...
– Oszalałeś, czy jesteś kompletnym
idiotą?! Myślisz, że sam nie potrafię podejmować racjonalnych
decyzji?! Nie myśl, że wszystko robię wyłącznie z myślą o
tobie! Mój świat nie kręci się tylko i wyłącznie wokół
ciebie. Przestań w końcu obwiniać się za każdą złą rzecz,
która mnie spotkała! Nie jesteś mi nic winien!
– Więc dlaczego tutaj jesteś?!
Dlaczego podążyłeś za mną doskonale wiedząc, że chcę dołączyć
do Grindelwalda! Nie zrobiłeś tego dla mnie? Nie chciałeś być ze
mną w świecie, gdzie nikt nie spojrzy na ciebie krzywo z powodu
miłości, którą cię darzę? Zaakceptują mnie, a wtedy...
– Nie pomyślałeś, że może mam
też własne powody?
– Takie, które najwyraźniej mnie
nie obejmują – odparł oschle Beery.
– Przestań... Po prostu już
przestań... Nie chcę tego... nie potrzebuję...
– Przestałeś również potrzebować
mnie... Udowodnię ci, że się myślisz!
Po tym oświadczeniu Herbert opuścił
pomieszczenie, pozostawiając Cadana samego. Aren spojrzał na tego
mężczyznę. W samotności odrzucił z twarzy wszystkie maski. Teraz
wyglądał jak pokonany i złamany człowiek, który stracił
nadzieję. Spojrzał w stronę biurka, gdzie we wcześniejszych
wspomnieniach nad czymś pracował. Zacisnął kurczowo dłonie.
Wizja się na tym skończyła. Powrót
do rzeczywistości był trudny. Przez dobrych kilka minut Aren
obracał w pamięci to wspomnienie, analizując. Ciężar, który
czuł w sercu jeszcze bardziej się powiększył. Domyślał się
już, że ta historia nie będzie miała dobrego zakończenia. W
końcu pamiętał kłótnię tych dwóch, którą podsłuchał
przypadkowo... Jedno było pewne. Beery był podwładnym Czarnego
Pana... ówczesnego Czarnego Pana, czyli Grindelwalda. Patrząc z tej
perspektywy niektóre wypowiedzi profesora, które wcześniej dziwnie
brzmiały, zaczynały nabierać sensu. Aren otrząsnął się
wreszcie z pewnego rodzaju zaskoczenia i zerknął na klucz. Widoczna
już była spora część ornamentu, ale daleko było do całości.
Spojrzał na fiolkę i postanowił wnioski pozostawić do czasu, aż
obejrzy ostatnie wspomnienie. Nadal nie był pewien co aktywuje nici,
dlatego musnął dłonią klucz, potrząsnął fiolką i kolejna
srebrna nić wypłynęła w jego stronę.
Znowu przeżył powrót do Durmstrangu.
Tym razem... to musiało być odrobinę wcześniej przed uprzednio
oglądaną kłótnią. Herbert leżał naburmuszony w pokoju Reida.
Ten, nie przejmując się humorami przyjaciela, kontynuował warzenie
eliksiru. Aren z ciekawości zerknął do środka kociołka. Zobaczył
w nim naprawdę dobrej jakości miksturę wzmacniającą. Cadan
wydawał się skupiony na pracy, ale od czasu do czasu spoglądał na
Herberta. Wybierał chwile, kiedy tamten akurat nie patrzył. W
takich momentach jego obojętna twarz zmieniała się, wypogadzała,
wygładzała. Wyrażała więcej niż przekazywał słowami. Po
godzinie skończył warzenie. Do tego czasu Beery już dawno zasnął.
Reid przelał do fiolek eliksir, spakował cały zapas do torby
położonej na krześle i usiadł na brzegu łóżka.
Odsunął kilka zabłąkanych kosmyków
z twarzy Herberta. Położył się obok niego wciąż obserwując z
łagodną miną twarz śpiącego. Uśmiechał się zupełnie szczerze
i otwarcie, czego nie robił niemal nigdy, kiedy był widziany przez
Beery’ego. Na koniec cichutko wyszeptał:
– Dziś powiedziałeś mi to tylko
dwa razy... wiesz, ostatnim razem było aż sześć. Rekord to chyba
dwadzieścia... doprawdy... Chciałbym mieć choć odrobinę twojej
szczerości i odwagi. Jestem tchórzem jeżeli chodzi o uczucia,
chociaż doskonale wiem, że to by cię uszczęśliwiło. Wiem i nic
nie mówię. Nie potrafię. Boję się powiedzieć na głos co czuję.
Cadan mówił coraz ciszej i Aren żeby
go słyszeć, musiał podejść jeszcze bliżej. Teraz szept był tak
cichy, że niemal bezgłośny:
– Kocham cię... Kocham cię...
Kocham cię... Bardziej niż sądzisz. Dlatego właśnie zawsze jak
śpisz, nadrabiam wszystkie twoje wyznania miłosne. Wiem, postępuję
jak kretyn. Nadrabiam i zawsze dodaję o jedno więcej... Tak sobie
myślę, że tacy właśnie są zakochani, nie sądzisz? Obiecuję,
że powiem ci o tym... nawet dam moje wspomnienia w prezencie jako
dowód... dlatego proszę... daj mi jeszcze trochę czasu... aż będę
gotowy...
Później nastąpiła cała seria
obrazów. Były to zebrane chyba wszystkie wyznania miłosne Herberta
i ciche, szeptem do śpiącego wypowiadane odpowiedzi na nie.
Rzeczywiście było tak, jak Cadan mówił wcześniej. Zawsze dodawał
o jedno więcej. Kiedy ta seria się skończyła, Aren znowu
wylądował na krześle w ukrytej pracowni. Czuł coraz bardziej
intensywny ucisk w sercu. Wzór na kluczu, na który opadła nić
niemal się wypełnił. Wyglądało na to, że wspomnienia zbliżały
się do końca.
Wciągnął powietrze do płuc,
wypuścił je powoli dla uspokojenia, sięgnął do klucza, a później
potrząsnął fiolką. Kolejna nić powędrowała w jego stronę.
Był w jakimś gabinecie. Cadan
siedział na jednym z foteli, wpatrując się w swoje dłonie. Aren
ocenił, że musiało to być niedługo po oglądanej kłótni, bo
twarz Reida wyrażała niemal taką samą determinację jak wówczas.
Aren usłyszał, że drzwi do pomieszczenia się otwierają. Cadan
podniósł się na powitanie jakiegoś mężczyzny. Ten zajął
miejsce za biurkiem pokazując gestem, by usiadł. Reid zrobił to na
pozór spokojnie, ściskając mocno pergamin, który trzymał w
dłoni.
– Nie spodziewałam się, że
będziesz chciał się ze mną spotkać. Treść twojego listu
zaintrygowała mnie na tyle, że nie mogłem dłużej czekać,
nieprawdaż? Domyślam się, że nie chcesz, by Herbert dowiedział
się o tym spotkaniu. Tym bardziej, że twój kochanek jest aktualnie
na rajdzie. Przyznam, że tym bardziej ta prośba mnie zaintrygowała.
O czym chcesz mi powiedzieć?
– Mam coś, co może osłabić
znacznie Dumbledore'a. Pracowałem nad tym latami, choć początkowo
cel był inny. Proszę, spójrz na to panie.
Aren obserwował jak Cadan przekazuje
pergamin, ale dość szybko przeniósł wzrok na obcego mężczyznę.
Reid nazwał go panem. Wniosek nasuwał się sam. To musiał być
Gellert Grindelwald. Był inny niż go sobie Aren wyobrażał. Przez
chwilę go obserwował, a później przeniósł wzrok na pergamin.
Nie rozpoznawał tych wzorów i wyliczeń. Cokolwiek to było,
musiało być niezwykłej wagi i jakości. Widział to w oczach
Czarnego Pana, który patrzył na pergamin z pragnieniem i
fascynacją. Analizował treść dobrą chwilę, ale na koniec
skwitował:
– Jak widzę rzecz nie jest
kompletna... Przyznaję, że to naprawdę wspinały projekt. Widać,
że włożono w niego wiele pracy. Skoro nie dostałem całości
podejrzewam, że chcesz dokonać wymiany. Czy mylę się?
– Nie mój panie... masz rację.
Chcę... chcę dokonać wymiany.
– Niech zgadnę... musi dotyczyć
Herberta. Zawsze kiedy którykolwiek z was tutaj przychodzi, sprawa
obejmuje tego drugiego. Miłość jest rzeczywiście słabością.
Pomijając jednak filozoficzne dywagacje... chcę mieć całość
tego projektu. Czego chcesz w zamian?
– Chcę byś usunął Herberta ze
swoich szeregów. Na zawsze.
– Oh... Tego akurat się nie
spodziewałem. Zdajesz sobie sprawę o co prosisz? To przecież mój
najlepszy wojownik. Jego strata będzie odczuwalna i bardzo bolesna.
Tym bardziej, że jak jeden z was odejdzie, pociągnie za sobą tego
drugiego. To wygórowana cena. Obaj jesteście niezbędni.
– Proszę tylko o niego... ja tu
zostanę. Proszę. Kiedy on zniknie, oddam ci cały projekt i przejdę
do jego realizacji. Niezwłocznie.
– Wiesz, że to nie przejdzie... On
bez ciebie nigdzie się nie ruszy. Jak chcesz go do tego zmusić, nie
wyjawiając niczego?
– Właśnie dlatego ciebie panie
proszę o pomoc. Jesteś inteligentnym czarodziejem. Jestem pewien,
że potrafisz zaaranżować wszystko tak, by już nigdy tutaj nie
wrócił...
– Jaki jest powód twojej decyzji?
Czyż nie mamy wspólnych celów? Czy nie chcemy osiągnąć ich
razem? Chcę poznać twoją opinię Cadanie.
– Panie... myślę, że bardzo dobrze
znasz powód. Herbert jest niezwykle utalentowanym czarodziejem,
również w dziedzinie czarnej magii. Obaj jednak widzimy jak go ona
pochłania. Jak go niszczy coraz bardziej i bardziej. On nie jest w
stanie nad tym zapanować. Jeżeli teraz się nie wycofa, nie będzie
już odwrotu i pewnego dnia nie wróci. Herbert nigdy nie był
mrocznym czarodziejem, a jednak stał się nim... – Reid zdusił to
co jeszcze zamierzał powiedzieć. Dla Arena było jasne, że na
końcu języka miał słowa, że Beery stał się taki dla niego, że
zrobił to z jego powodu... jak wszystko. Rozmowa trwała dalej.
Aktualnie mówił Gellert:
– Zastanów się. Chcesz wycofać z
działań Herberta, a sam chcesz zrealizować projekt, który opiera
się o jedną z najbardziej mrocznych magii. Nie zatracisz się w
trakcie? Obaj wiemy jak ta moc jest potężna i kusząca...
– W przeciwieństwie do niego
wychowałem się w rodzinie, która parała się od zawsze taką
właśnie magią. Jestem nią przesiąknięty i umiem ją
kontrolować. Poza tym dasz mi odpowiedni bodziec, by tak się nie
stało, prawda? W końcu będzie nas wiązać umowa. Będziesz miał
w rękach najcenniejszą dla mnie osobę. Będziesz miał mnie w
garści. Zdajesz sobie sprawę panie, że przychodząc tutaj nie mam
już w zasadzie odwrotu.
Gellert zatrzymał na nim dłużej
wzrok, oceniając postawę młodego mężczyzny. Widać było, że
kalkuluje w myślach. Cadan nie wykazał żadnego wahania. Propozycję
miał przemyślaną, doskonale wiedział czego chce. Na koniec
Gridelwald uśmiechnął się do swoich myśli. Doceniał starania
Reida. Nie znał go od dzisiaj. Cena była wysoka, nawet bardzo.
Jednak to co miał przed sobą było genialnym planem, dopracowanym
zapewne w całości. Niestety realizacja wiązała się z wielką
stratą. Z drugiej strony szkoda byłoby projektu nie wykorzystać,
zwłaszcza przed walką z Albusem. Wiedział przecież, że prędzej
czy później do niej dojdzie. Znał siłę tego czarodzieja. Była
równa jego własnej. Byłby głupcem nie wykorzystując przewagi,
którą Cadan mu podsuwał. W końcu odpowiedział:
– Załóżmy, że doprowadzę do
zniknięcia Herberta. Skoro przyszedłeś mnie o to prosić, na pewno
zdajesz sobie sprawę z jednej rzeczy. Herbert nie odejdzie bez
ciebie. Chyba, że sprawię, że cię znienawidzi. Tylko wtedy kiedy
będzie przekonany, że nie ma tu po co wracać, zniknie na dobre.
Jesteś gotowy przyjąć taką cenę?
– Muszę. Zakładałem taką
ewentualność... Wiedziałem... Więc, to obietnica?
– Owszem... obietnica kłamstw –
mówiąc to Gellert wyciągnął do Cadana dłoń, by zawrzeć
magiczny kontrakt. Ten ujął ją niemal bez wahania, pieczętując
umowę.
Po spotkaniu Reid udał się do swojego
mieszkania. Był tam już Herbert, którego jak się zdawało nie
spodziewał się zastać. Spojrzeli na siebie w milczeniu. Berry
podszedł do niego i go przytulił, mówiąc:
– Przepraszam. Zachowałem się jak
totalny dupek. Nie powinienem. Wiem jak długo nad tym pracowałeś.
Z drugiej strony... kiedy pomyślę, ze możesz zostać
skrzywdzony... nie panuję nad tym... Wystarczająco dużo
poświęciłeś, by być tutaj ze mną. Tymczasem ja wciąż nie
jestem w stanie ci nic zagwarantować... – przerwał uciszony
pocałunkiem. Kiedy się rozłączyli zapytał: – Czy to oznacza,
że mi wybaczasz...?
Cadan nic nie odpowiedział, ponownie
go całując. Tym razem pogłębił pocałunek i zaczął powoli
rozpinać guziki koszuli Herberta, starając się nie przerywać
kontaktu cielesnego. Chciał być jak najbliżej to było wyraźnie
widać. Chciał mieć jak najwięcej, bo miało to być już prawie
ostatni raz. Aren obserwował tę scenę i widział jakąś
potrzebę w każdym ruchu ciała Reida. I naprawdę rozumiał to co
się działo... Wiedział przecież więcej niż Beery w tej chwili.
Wizja rozpłynęła się, gdy mężczyźni znaleźli się w łóżku.
Wróciła w momencie kiedy było już
po wszystkim, a obaj panowie leżeli wtuleni w siebie, patrząc sobie
w oczy. Herbert uśmiechał się błogo całując kącik oka Cadana i
mówiąc cicho:
– Cadanie nie poznaję cię... Byłeś
dziś... cudowny, wspaniały, niesamowity... A może tęskniłeś za
mną bardziej niż byłbyś skłony przyznać...? – Reid uśmiechnął
się leciutko, ale wbił mu palec w żebra, na co Beery zareagował
szybkim zapewnieniem: – Tak, tak, dobrze, przepraszam, przepraszam!
Wiesz, ja jednak czułem się bardzo samotny, gdy nie było cię
bliżej. Było tak, jakbym stracił cząstkę siebie. Wiesz o co mi
chodzi prawda? – ciało Cadana zastygło i lekko zesztywniało, ale
ręce objęły Herberta w pasie. Ten uśmiechnął się lekko pod
nosem kontynuując: – Mmm... wiem. Kocham cię Cadanie. Nie mogę
się doczekać kiedy odpowiesz na moje wyznanie... Jednak wiem...
Chwilę potem Beery zasnął oddychając
miarowo. Reid wciąż go tulił, przesuwając dłonią po jego
włosach. Grey widział desperację w jego uścisku... w każdym
geście. Widział strach i łzy, które pojawiły się w oczach
czarnowłosego i popłynęły po policzkach bezgłośnie.
Wielokrotnie też powtarzał trzy słowa: „ przepraszam” i „
kocham cię”. Aren doszedł do wniosku, że to były słowa, które
definiowały tę dwójkę. Każdy z nich był zdolny do największych
poświęceń dla tego drugiego.
Wspomnienie rozwiało się, ale nie na
długo. Po chwili Aren znalazł się ponownie w gabinecie
Geindelwalda. Reid siedział na tym samym miejscu co wcześniej,
słuchając z kamienną maską na twarzy słów czarnoksiężnika.
– Wkrótce przejdziemy do realizacji
naszego planu. Trwało to kilka miesięcy, więc nikt nie poweźmie
podejrzeń. Nawet Herbert. Będziemy utrzymywać, że twoje czyny są
związane z chęcią zdobycia władzy w moich szeregach. Przecież
każdy wie jak bardzo napięta jest sytuacja między waszą dwójką.
Pominę fakt, że nie rozmawialiście już od...?
– Sześćdziesięciu trzech dni. Od
ostatniej kłótni... Masz rację panie, wszystko idzie po naszej
myśli. Wciąż jednak mi nie zdradziłeś jak chcesz sprawić, że
on sam odejdzie. Do tej pory robiłeś uniki gdy cię o to pytałem.
Skoro weszliśmy w końcową fazę sądzę, że należą mi się
wyjaśnienia?
– Owszem, należą. Tym bardziej, że
to będzie ostatni dzień, w którym go zobaczysz. Zaraz po tym, jak
rzucisz na niego zaklęcie uśmiercające. I zanim uniesiesz wyżej
swoją różdżkę na mnie, radzę posłuchać do końca. Długo nad
tym myślałem... Zastanawiałem się co może zmusić tego
człowieka, żeby się od ciebie odwrócił. Doszedłem do wniosku,
że musi zostać przekonany, że stałeś się żądny władzy,
bezwzględny i zmieniłeś się tak bardzo, że trudno cię poznać.
Tylko wtedy w momencie kiedy według niego go zdradzisz i porazisz
zaklęciem stwierdzi, że nie ma już żadnego powodu, by tu zostać.
To będzie ostateczny cios.
– Miałeś go odesłać, a nie zabić!
Chcesz żebym rzucił na niego Avadę?! Żartujesz sobie?! –
Cadan poderwał się i chyba zapomniał nawet o szacunku, ale Gellert
zignorował to i spokojnie odpowiedział:
– Oczywiście, że nie. Mogę ci
zagwarantować, że Beery ujrzy tylko zielone światło i usłyszy
słowa morderczej klątwy. Obiecuję ci jednak, że samo zaklęcie go
nie dosięgnie. Nie mógłbym mu tak odpłacić, chociaż efekt dla
mnie w zasadzie będzie dokładnie taki sam, jakby Herbert zginął.
Wracając jednak do tematu... dla naszego planu najważniejsze jest
żeby uwierzył, że próbujesz go zabić. Zajmę się resztą
później i tym samym dopełnię naszej obietnicy kłamstw. Ty
natomiast zgodnie ze swoją obietnicą natychmiast zajmiesz się
realizacją projektu.
Cadan już chyba trochę ochłonął,
bo usiadł znowu i w miarę spokojnie zapytał:
– Jak chcesz to zrobić panie? Jest
jakiś sposób, by dało się uniknąć tej klątwy?
– Owszem... Twoją rolą będzie
wypowiedzieć słowa i tylko słowa. Bez zaangażowania. W tym samym
momencie osobiście rzucę zupełnie inne zaklęcie, które
manifestuje się takim samym zielonym odcieniem smugi światła jak
przy Avadzie. Zaklęcie to jedynie obezwładni Herberta.
– Ja... obawiam się... Nawet jeżeli
to będą tylko słowa... Chyba nie dam rady ich wypowiedzieć... nie
jemu w twarz... zwłaszcza tych... Nie dam rady... – głos Cadana z
każdym słowem cichł i drżał. Widać było, że w myślach już
próbuje. Pobladł jakby sam miał umrzeć już w tej chwili.
Opanowany głos Grindelwalda trochę go otrzeźwił:
– Przewidziałem również i taką
możliwość. W związku z tym, najlepiej będzie jak teraz
zaśniesz... – Cadan na te słowa poderwał się jak sprężyna i
krzyknął:
– Co...? Nie możesz... proszę... –
Gellert skierował w jego stronę różdżkę i pod Reidem ugięły
się nagle nogi, a on sam powoli opadł na podłogę. Poruszał się
coraz bardziej ospale, a mrugał tak powoli, jakby był to ogromny
wysiłek. Grindelwald pochylił się nad nim i powiedział:
– Kiedy się obudzisz, będzie już
po wszystkim.
Wirowanie poinformowało Arena, że to
koniec tego obrazu i tak było w istocie. Nie skończyła się jednak
wizja. Wylądował znowu w gabinecie Grindelwalda, ale w innym
czasie. Reid właśnie powoli się budził. Najwyraźniej przebudzony
przez Gellerta. Aren podejrzewał, że już stało się co się miało
stać. Zresztą niewątpliwie wraz z Cadanem dowiedzą się
wszystkiego. Tymczasem Reid wyglądał przez moment na
zdezorientowanego. Później otrząsnął się i płynnym ruchem
poderwał się z podłogi.
Niemal natychmiast znieruchomiał,
wpatrując się w leżącego na kanapie, nieprzytomnego Herberta.
Jakby bez udziału woli ruszył w jego stronę i opadł koło kanapy
na kolana. Długą chwilę patrzył jak klatka piersiowa leżącego
unosi się miarowo, mimo przeraźliwej bladości na twarzy. Dotknął
jego ręki, chcąc widocznie wyczuć puls, choć był to trochę
nielogiczny ruch, skoro Herbert oddychał. Dotknął jego policzka i
w tym momencie dał się słyszeć głos Gellerta:
– Wszystko poszło zgodnie z planem.
Tutaj masz moje wspomnienie z tej akcji. Możesz się przekonać jak
przebiegła całość.
Cadan obejrzał się w stronę biurka.
Grindelwald właśnie stawiał na nim fiolkę ze srebrną nicią
wewnątrz. Zanim jakoś zdołał zareagować, czarnoksiężnik dodał:
– Masz piętnaście minut na
pożegnanie. Potem ja go przejmuję.
Po tych słowach Gellert odszedł,
zostawiając Reida samego. Ten podniósł się, sięgnął po fiolkę,
wrócił do ciała Herberta, położył mu dłoń na piersi i
zanurzył się we wspomnieniu Grindelwalda. Aren nie był pewien, czy
je także zobaczy. Okazało się, że skoro już był tutaj, to i
owszem, zobaczy.
Widział jak osoba, która wyglądała
dokładnie tak jak Cadan kłóci się z Beery’m, wymieniając
zawzięcie kolejne argumenty, które miały najwyraźniej zranić
drugą osobę. Herbert początkowo również rzucał cięte
komentarze, ale z czasem stracił do tego zapał. Starał się
uspokoić rzekomego Cadana i polubownie zakończyć ten spór mówiąc:
– Cadanie, to nie jest tego warte...
Proszę odpuść. Pozwól mi...
– Stoisz mi na drodze Herbercie. On
sam mi to powiedział. Dopóki ty i ja jesteśmy tutaj, zawsze będzie
istniał ten konflikt. Jeden drugiemu będzie solą w oku. Nie czuję
tego co kiedyś. Czuję tylko żal i... poczucie straty. W końcu
wszyscy się ode mnie odwrócili. Straciłem status, rodzinę,
zaprzepaściłem szansę na dalszy rozwój. Jestem nikim i to
wszystko dzięki tobie.
Aren równocześnie z odtwarzanym
wspomnieniem widział to, co dzieje się w wizji. Oczy Cadana
klęczącego z ręką na piersi nieprzytomnego Herberta rozszerzyły
się w szoku. Podniósł drugą dłoń do ust, najwyraźniej nie
będąc w stanie uwierzyć w to co widzi i słyszy.
Beery w oglądanym wspomnieniu zamarł,
ale to nie było wszystko, czego musiał wysłuchać. Osoba
odgrywająca rolę Reida, widocznie dążyła do tego, żeby zadać
ostateczny cios, bo kontynuowała:
– A może się mylę? Z każdym
dniem, przebywając obok ciebie, coraz bardziej żałowałem tego
wyboru. Teraz w końcu odzyskam to co straciłem. Odzyskam bez twojej
pomocy. Stoisz mi na drodze. Jeżeli nie uniesiesz swojej różdżki
bądź pewien, że cię zabiję. Stań do walki!
– Nie mogę... Masz rację.
Przepraszam, że cię tak skrzywdziłem. Nie chciałem... Chciałem
tylko... – w tę treść wbił się głos udręczonego,
oglądającego to wszystko Cadana, który krzyczał:
– Nie słuchaj go Herbercie! To nie
jestem ja! Nigdy bym... Nigdy bym...
Aren dobrze rozumiał potrzebę Reida,
żeby to przerwać, żeby jakoś zadziałać. Oczywiście było to na
nic. Tamten patrzył na rozgrywającą się przed nim scenę z
cierpieniem wypisanym na twarzy. Aren tymczasem zauważył na szyi
Herberta stojącego przed rzekomym Cadanem naszyjnik spoczywający
teraz w pudełku. Póki co był w jednym kawałku. Nie było na to
czasu. Musiał się skupić na wydarzeniach. Udający Reida właśnie
krzyczał z różdżką skierowaną w kierunku Beery’ego:
– Zrób to, albo umrzesz tu i teraz!
No dalej!
– Nie, nie wyjmę różdżki...
Wierzę, że tego nie zrobisz... Ufam ci i wierzę, że nie
mógłbyś... Nawet jeżeli teraz mnie nienawidzisz to ja wciąż...
– Jesteś żałosny do samego
końca... Avada Kedavra!
Aren skupił się na postaci
uzurpatora. Zauważył, że zaklęcie rzeczywiście nie wyszło z
jego różdżki. Padły tylko słowa, a strumień światła pojawił
się z innego źródła biegnąc precyzyjnie, tuż za jego dłonią.
Przypuszczał, że Herbert stojąc naprzeciw nie był w stanie tego
dostrzec. Za zielonym strumieniem pomknęło kolejne zaklęcie,
rzucone niemal natychmiast po pierwszym. Spojrzał w kierunku
Beery’ego. Na twarzy miał wypisany szok, niedowierzanie i ból.
Twarz oglądającego te wydarzenia Cadana wyrażała dokładnie te
same emocje.
Tymczasem wspomnienie Gellerta się
skończyło. Reid dyszał ciężko i był bardzo blady. Po chwili
wsparł się czołem o ramię leżącego Herberta i szepnął pełnym
bólu głosem:
– ...szam... prze... przepraszam
Herbercie... Tak bardzo musiało boleć... To moja wina... Wiem, że
mi nigdy nie wybaczysz. Jednak to dla ciebie. Będziesz żył od
nowa. Bez tego całego bałaganu. Z dala od czarnej magii. Znowu
będziesz sobą. Będziesz mógł wrócić do swoich ukochanych
roślin. Jeżeli byłbyś tutaj dłużej, ciemność by cię
pochłonęła. Nie byłoby odwrotu. Od dłuższego czasu byłeś już
na krawędzi. Musiałem to odwrócić. Dla ciebie. Nikt cię nie
zatrzyma, nikomu nie będziesz musiał nic udowadniać. Jesteś
wolny... dlatego proszę... wybacz mi ukochany... Tylko tyle mogę
dla ciebie zrobić.
Podniósł głowę i złożył ostatni
pocałunek na ustach leżącego, mocząc mu twarz swoimi łzami. Aren
przy okazji zauważył na piersi Herberta ten sam naszyjnik, który
znał z pudełka, ale teraz już popękany. Cadan delikatnie ściągnął
go z szyi mężczyzny szepcząc ciche słowa:
– To ostatnia rzecz, która mogła
cię przy mnie zatrzymać.
W tym momencie wszedł Grindelwald, a
wspomnienie się skończyło. Aren ponownie znalazł się w znajomej
ukrytej pracowni. Spojrzał na klucz. Ornament się dopełnił, a
przedmiot uległ transmutacji w drugi, taki sam naszyjnik. Ten był
jednak cały. Dzięki temu mógł dostrzec, że w środku obydwu
znajdowało się coś jeszcze... nie mógł jakoś rozpoznać co to
takiego. Na razie odłożył więc dywagacje na ten temat.
Wpatrywał się w pudło czując całą
gamę emocji. Był wzburzony, bo w zasadzie przeżywał wszystko
przez co przechodzili tamci dwaj. Przecież znał ich. Dzięki temu
co widział poczuł więź z obydwoma. Nawet z Reidem, którego teraz
lepiej zrozumiał. Pojął dlaczego tamten podjął taką, a nie inna
decyzję. Beery w pewnym momencie był już zbyt zaślepiony
dążeniem, żeby zwrócić wszystko, czego musiał się wyrzec Reid
decydując się na związek z nim. Nie był w stanie zauważyć, że
Cadan tego nie żałuje. To było jedyne, co można było zrobić,
żeby przerwać degradację Beery’ego. Żeby go uratować...
Arenowi trudno było jednak to wszystko
tak po prostu zaakceptować. Zdawał sobie sprawę, że wydarzenia
miały miejsce już dawno temu i nie może mieć na nie wpływu, ale
było to trudne. Zbyt trudne.
Spojrzał na listy leżące w pudelku.
Wcześniej nie zamierzał ich czytać, ale teraz... Sięgnął po
nie. Wszystkie były zaadresowane do Herberta, ale dopiero teraz
zauważył, że żaden z nich nie został nigdy wysłany. Każdy z
nich był otwarty, czyli został przeczytany.
Aren się zastanowił... skoro znał
tylko dwie osoby, które miały dostęp do tego miejsca nasuwał się
wniosek, że przeczytał je Herbert. Poczuł ogromny ból w sercu
zdając sobie sprawę, że Beery musiał także obejrzeć te
wszystkie wspomnienia. Co wtedy odczuwał? I dlaczego pierwsze z nich
należało do samego Herberta? A może zostało ono wcześniej
podarowane Cadanowi i tak tu trafiło? W końcu było przecież
szczęśliwe. Swoją drogą... Dlaczego Cadan umieścił te
wypomnienia tak, żeby się dopełniały, zmuszając użytkownika do
oglądania w konkretnej kolejności?
Były to w zasadzie jałowe
rozmyślania. Wątpił, żeby znalazł na nie odpowiedź.
Przynajmniej nie w tej chwili. Mógł tylko gdybać i snuć
przypuszczenia. Odkładając listy potrącił zwój pergaminu, który
najwyraźniej przeoczył wcześniej.
Sięgnął po niego i rozwinął. Kiedy
zorientował się co trzyma w dłoniach zaschło mu w ustach, a
pergamin spadł na podłogę. W trakcie lotu rozsypał się na dwa,
widocznie zwinięte kiedyś razem. Sięgnął po ten pierwszy. Był
to nekrolog, na którym przykuły jego wzrok dwa słowa: Cadan Reid.
Aren zupełnie nagle poczuł się pusty w środku. Spojrzał na
datę... zaledwie trzy miesiące po jego zniknięciu...
Drugi pergamin był testamentem. Reid
zapisał w nim w spadku Beery'emu rodową posiadłość, skrytki w
Gringottcie oraz wszystkie rzeczy osobiste znajdujące się w jego
kwaterach i w gabinecie w szkole. Na dole widniała krótka notatka:
Ta fiolka leżała przy ciele, podczas jego śmierci.
Jak zwykle Cadan był przezorny, aż do samego końca.
Cokolwiek to jest, jestem niemal pewien, że dotyczy ciebie
G.G
Grey nie musiał się nawet zastanawiać
czyje to były inicjały... Ponownie spojrzał na nekrolog i na
zdjęcie mężczyzny. Widział tak wiele jego twarzy w obejrzanych
wspomnieniach. Nawet nie próbował sobie wyobrażać co czuł
Herbert oglądając to, co on przed momentem. Co zrobił, gdy poznał
prawdę o rzekomej zdradzie jego ukochanej osoby, która chciała go
ochronić przed nim samym? Kiedy zadał sobie te pytania, poczuł łzy
napływające do oczu i już po chwili spływające po policzkach.
Nie powstrzymywał ich. Z bólem zadał sobie jeszcze inne pytanie.
Czy gdyby był tam... może nie doszłoby do śmierci Reida? Może
wiele innych rzeczy by się nie wydarzyło?
To nie było sprawiedliwe. Poczuł
palącą wściekłość na Grindelwalda. Co prawda nie znał tak
naprawdę całej historii, jedno było wszakże pewne... nie
pozwoliłby żadnemu z tych dwóch odejść. Gellert był bardzo
inteligentnym i przebiegłym czarodziejem, bezlitośnie grającym na
uczuciach innych. Wykorzystywał ich słabość. Jednak te wszystkie
rzeczy ktoś musiał zebrać razem i tutaj umieścić. To musiał być
Beery, skoro Reid nie żył. Nie było innej możliwości. Z drugiej
strony te pieczęcie... Były zerwane owszem, ale wciąż miały na
sobie moc czuł to przez krew na nich. Czy to oznaczało, ze wraz z
powrotem tutaj mógł zrobić więcej? Czy magia krwi pomoże mu
odnaleźć informacje...? Czy będzie w stanie podjąć te ryzyko...?
Spojrzał na zdjęcie nekrologu wiedząc, że już podjął decyzje.
_____________________
Tutaj
napomnę, że dzięki becie mamy rozdział w tym miesiącu, bo
obecnie ma naprawdę duży natłok pracy a jednak mamy go!
Chcę
również przypomnieć, że zachęcam do dodawania mojego profilu do
obserwujących, bo pod poprzednim rozdziałem zauważyłam w
komentarzach, że duża część was nie wiedziała o kontynuacji.
Zachęcam również do dodawania do znajomych na fb ( Joanne
Gabrielle ze znajomym avatarem) gdzie jesteście absolutnie w
wszystkim na bieżąco, bo jednak nie chcę tutaj robić spamu i
bałaganu. Okej kilka słów o tym rozdziale:
Uwielbiam
go, zwłaszcza że możecie w końcu poznać znacznie bliżej relacje
Cadan-Herbert oraz poznać motywy każdego z nich. Być może dzięki
temu spojrzycie na każdą z tych postaci nieco inaczej? Naprawdę,
pisząc ich historię chętnie bym napisała osobny spin off o tej
dwójce z czasów szkolnych, bo naprawdę ich lubię i aż prosi się
o rozwinięcie. Okej wróćmy jednak na ziemię... Kocham wszystkich
was moi drodzy czytelnicy i życzę wam wesołych świat. To ostatni
rozdział w tym roku.
JoGa.