Queen of the wars in the stars: Aż byłam zaskoczona, że tak krótko, ale okej jakoś to przeżyję ;) Haha tak, poprzedni rozdział był zdecydowanie na rozładowanie napięcia, choć też zależy z jakiej strony na to też spojrzeć :) Współczuje porannych zmian w pracy a czasem też zazdroszczę, ja niestety pracuje głownie popołudniami do nocy ^^ Patrząc na datę komentarza, chyba tak długo nie czekałaś na kolejny rozdział :)
Betowała : Matonemis
Rozdział 37: Zranione serca
Kryjówka Grindelwalda
znajdowała się aktualnie w jednej z wielu kamienic. Budynek
opustoszał dość szybko, kiedy czarnoksiężnik postanowił się
tam zainstalować, a Cadan nie zamierzał trwonić czasu na
zastanawianie się co przytrafiło się mugolom, którzy ją
wcześniej zasiedlali. W zasadzie wątpił, by nadal żyli.
Szedł na spotkanie z Grindelwaldem,
przemierzając długi korytarz. Mijał w drodze kilku ludzi Gellerta.
Wielu skinęło mu zwyczajnie głową na powitanie zajmując się
swoimi sprawami, ale była także grupa innych, którzy zawieszali na
nim czujny wzrok na dłużej i obserwowali podejrzliwie. W zasadzie
przywykł do tego. Kiedy się tutaj pojawiał, jego ruchy były
śledzone w celu sprawdzenia dokąd się udaje, ale też po to, by
wypatrzeć jego słabe punkty. Była to istna strata energii z ich
strony. Nawet gdyby był zmęczony, czy też obolały z jakiegoś
powodu i tak by im tego nie okazał. Kiedyś pewnie tak, ale teraz
już by sobie na taką nieostrożność nie pozwolił. Z tego też
powodu żaden z nich nie stanowił dla niego zagrożenia.
Doszedł w końcu do czarnych,
najbardziej oddalonych w głąb korytarza drzwi. Zapukał i zaczekał
na pozwolenie wejścia. Po chwili drzwi otworzyły się z cichym
skrzypnięciem zawiasów. Wszedł do środka bez wahania i zamknął
za sobą drzwi. Grindelwald siedział za biurkiem i pisał coś na
pergaminie. Nie spojrzał nawet na wchodzącego, tylko od razu
zarządził:
– Usiądź Cadanie. Zajmie mi to
jeszcze chwilę.
Reid wobec tego usiadł w jednym z
dwóch foteli stojących przed biurkiem i uzbroił się w
cierpliwość. Z braku zajęcia przyglądał się temu co leżało na
biurku. Koperta, która tam spoczywała sugerowała, że Gellert
pisze list do Ministerstwa. To było dość symptomatyczne. Z reguły
nie przykładał aż takiej uwagi do formalności chyba, że ktoś go
zainteresował. Wtedy był skłonny do poświęceń nakierowanych na
jeden cel: by zebrać na temat danej osoby jak najwięcej
różnorodnych informacji, które później studiował i z których
wyciągał odpowiednie wnioski.
Jak Cadan mimochodem zauważył,
aktualnie uwaga Gellerta skupiła się na Johnie Wair. Reid spotkał
go już wcześniej. Urzędnik nie zrobił na nim jakiegoś
szczególnego wrażenia i nie spodziewał się zainteresowania tym
człowiekiem ze strony swojego Pana. Doszły go jednak słuchy, że
Wair był już tutaj dwukrotnie. Co prawda dałoby się to wyjaśnić.
Ministerstwo wyznaczyło tego właśnie człowieka, jako jedną z
osób do komunikowania się między innymi z Gellertem, ale mimo to…
– Co takiego zajmuje twoje myśli? –
padło pytanie rzucone jakby mimochodem przez jego Pana i przerwało
zamyślenie Cadana. Grindelwald nie przerwał pisania, nic nie
wskazywało na to, że zamierza sprawdzić to o co pytał za pomocą
Legilimencji, wypadało pospieszyć się z odpowiedzią:
– John Wair zajmuje ostatnio sporo
twojego czasu… zastanawiam się dlaczego.
– Okazał się być interesującym
człowiekiem. Ma otwarty umysł, podsuwa pod rozwagę ciekawe
pomysły... Przecież to dzięki niemu jednym z sędziów Turnieju
będzie Kasandra Tralawney. Tą kandydaturę rzuciłem jako żart.
Wydawało się, że nikt nie wykazał zainteresowania i przejdzie bez
echa. Po dwóch dniach jednak, Wair przyszedł z wiadomością, że
skłonił ją do współpracy. Potrafisz to sobie wyobrazić?
Wieszczka jest bardzo ważną personą. Zastanawia mnie jakich
argumentów użył, by ją przekonać. Ciekawe… musiały być
rzeczywiście mocne tym bardziej, że nie ukrywałem przed nim, że
jakiś czas temu próbowałem się z nią skontaktować. Zawsze mi
umykała, ukrywała się.
– W takim razie teraz...
– Na czas Turnieju jest nietykalna, a
jej udział zostanie ogłoszony dopiero w dniu eliminacji. Tak
zostało ustalone. Przystałem na ten warunek. Zdecydowałem, że i
tak mam z tego zysk. Będę miał sposobność poznać ją osobiście,
podyskutować. Zorientować się w jej poglądach. Zapoznać się z
jej punktem widzenia w wielu sprawach, przedstawić kilka własnych
spostrzeżeń i argumentów. John Wair zupełnie niespodziewanie
umożliwił mi to. To zastanawiający osobnik. Nawet ja mam problemy,
by go przejrzeć. Dopóki jesteśmy po tej samej stronie, nie mam
zamiaru negować jego niektórych działań zwłaszcza, gdy są mi na
rękę. Nie wolno jednak spoczywać na laurach i trzeba mieć oczy
otwarte.
Reid nie spodziewał się tak szczerej
odpowiedzi. Co prawda Gellert dzielił się z nim dosyć często
myślami, ale wciąż jeszcze zaskakiwał go ten fakt. Nadal też
było kilka kwestii, które pozostawały dla niego niewiadomą...
Poza tym Beery sprawił, że Cadan zaczął wątpić w ich Pana.
Herbert zasiał niepotrzebny zamęt w jego głowie. To wzbudzało
jego złość. Czuł, że mimo wysiłków skierowanych na próby
zachowania dystansu, dał się złapać w jego pułapkę.
Cadan był prawą ręką Gellerta.
Wiedział o większości wydarzeń, zamierzeń i planów ich Pana, o
których reszta nie miała bladego pojęcia. Problem Greya był
jednak dla niego zupełną zagadką. Zagadką, którą chciałby
zrozumieć. Chciałby pojąć dlaczego i Beery i Gellert
zainteresowali się Arenem Greyem, trzecim uczestnikiem Turnieju z
Hogwartu. Miał już dosyć pytań bez odpowiedzi, dlatego
zaryzykował rozpoczęcie tego tematu:
– Chciałbym zadać pytanie Panie.
Dowiedziałem się, że w przeszłości miałeś jakieś kontakty,
powiązania z Arenem Greyem. Jak udało ci się odebrać mu magię?
Co takiego ma w sobie ten chłopak, że posunąłeś się do takich
drastycznych środków? – mówiąc to wszystko Reid zauważył, że
pióro, którym posługiwał się Grindelwald zatrzymało się i trwa
nieruchomo. Piszący odłożył je wreszcie, podniósł wzrok na
Cadana i zapytał:
– Kto ci o tym powiedział? Co wiedzą
na ten temat inni?
– Większość ma jedynie takie
informacje, które na temat chłopaka podawała prasa. Jedynie
dyrektor Hogwartu i inni nauczyciele tej szkoły zdają sobie sprawę
z tego, że chłopak miał do czynienia z tobą Panie.
– Doprawdy? Interesujące... A twoje
wiadomości pochodzą od...?
– Wyciągnąłem te informacje od
Beery'ego, gdy zawarłem z nim układ, o którym ci wcześniej
mówiłem. On troszczy się o tego dzieciaka i z całą pewnością
dba o niego z ukrycia. Wciąż jednak nie rozgryzłem tego do
końca... Dlaczego tak się nim zajmuje. O mocy chłopaka ciężko
cokolwiek powiedzieć obecnie, więc to z pewnością nie to.
Chciałbym to zrozumieć, dlatego gdybyś Panie mógł powiedzieć mi
więcej… – przerwał nagle zdumiony wybuchem śmiechu Gellerta,
który po chwili opanował rozbawienie, zastanowił się krótko i
powiedział:
–
Cadanie, bardzo chciałbym ci powiedzieć co łączy mnie i pana
Greya, ale musisz opanować ciekawość na jakiś czas. W tej chwili
nie mogę tego zrobić. Wkrótce dowiesz się więcej. Tymczasem weź
to i przekaż Herbertowi. Jeżeli zapyta co to takiego powiedz, że
to prezent ode mnie na okoliczność jego powrotu – to mówiąc,
Grindelwald postawił na biurku przed Reidem małą, zapakowaną
paczuszkę. Po chwili zaordynował: – To wszystko. Możesz odejść.
Wkrótce znowu się z tobą skontaktuję.
Reid bez słowa podniósł się z
miejsca, schował pakuneczek, lekko pochylił na pożegnanie i
opuścił gabinet. Grindelwald uśmiechnął się do siebie i
wygodnie rozparł na swoim miejscu. Po chwili otworzył ostatnią
szufladę biurka i wyjął z niej plik dokumentów zawierających
informacje o poszczególnych uczestnikach Turnieju. Teczka
zawierająca dane o Arenie Greyu była najcieńsza, ale to ją
właśnie otworzył. Na pierwszej stronie widniało zdjęcie
chłopaka, który wyraźnie starał się uniknąć tej fotografii.
Gellert przez chwilę przyglądał się jej, rozmyślając.
Już wcześniej uważał, że
informacja o braku magii u chłopca była co najmniej dziwna, ale
zignorował ją. Być może niesłusznie. Wychodził wówczas z
założenia, że osoba nie mogąca posługiwać się magią nie
powinna zaprzątać jego myśli. W świetle tego, co powiedział
Cadan, postanowił jednak zweryfikować swój poprzedni pogląd.
Beery rzadko wykazywał zainteresowanie innymi ludźmi, poza Cadanem
oczywiście. Ten jeden pochłaniał uwagę Herberta w czasach, gdy
był jeszcze w jego szeregach. Z wzajemnością zresztą.
Wyglądało na to, że Beery w zgrabny
sposób wykorzystał Reida do próby zdobycia informacji o chłopaku
z samego źródła, czyli od niego, Gellerta. Podejrzewane przez
wszystkich niby zorientowanych w sprawie powiązanie nie istniało,
czyli historia Greya pod tym względem była oczywistym kłamstwem.
Wiedział to najlepiej.
Pytanie obecnie brzmiało: w jaki
sposób i dlaczego Aren Grey utracił magię? Jakim cudem dokonano
tego na tak długi czas? A przede wszystkim z jakiego powodu chłopak
musiał posłużyć się takim właśnie kłamstwem, wciągając w
całą sprawę jego? Co prawda mógł czuć się doceniony. Realnie
patrząc i nie oszukując siebie, nie potrafiłby odebrać magii na
tak długi czas, więc w pewien sposób chłopak oddał mu przysługę.
Warto jednak być czujnym i dowiedzieć się jak do tego doszło i
kto za tym stał.
Myśli Gellerta zatoczyły koło i
wróciły do Beery’ego. Chłopak musiał mieć jednak jakieś
ukryte walory, inaczej Herbert nie zwróciłby na niego uwagi. Reid
sugerował genialny umysł. Być może rzeczywiście, ale znając
Beery’ego to byłoby chyba za mało. Musiało tkwić w młodzieńcu
coś jeszcze.
Wynikało z tego, że do harmonogramu
musi wprowadzić małą poprawkę i przeznaczyć czas na bliższe
przyjrzenie się chłopakowi, z którym podobno miał powiązania.
Wyszło na to, że Turniej Trójmagiczny okazał się doskonałym
pomysłem. Początkowo nie był do niego przekonany. Po pierwsze
szykowała się fantastyczna rozrywka. Po drugie dzięki temu
wydarzeniu udało się dużo głębiej infiltrować struktury kilku
Ministerstw. To były główne zyski.
Kolejnym, było poznanie człowieka,
który przedstawiał się jako Wair. Gellert miał pełną
świadomość, że ten ktoś ukrywa się jedynie pod postacią
człowieka z Ministerstwa. Tolerował to jednak, ponieważ osobnik
ten był bardzo użyteczny i błyskotliwy. Jeszcze innym zyskiem,
była szansa na poznanie i porozmawianie z Kasandrą.
Jako dodatek i swoistą wisienkę na
torcie traktował ostatni plus z Turnieju Trójmagicznego, czyli
uczestników. Każdy z nich był silny magicznie, prezentowali całą
gamę talentów, a on planował przyjrzeć się im i być może
wybranych wcielić w szeregi swoich sług. Wkrótce przekona się ile
są warci i co jeszcze w sobie ukrywają, co sugeruje przypadek
Greya.
***
Aren miał doskonały humor. Liam w
końcu postanowił się do niego przekonać. Co prawda musiało to
być utrzymane w tajemnicy, ale jednak był to duży krok naprzód. W
dobrym nastroju dotarł do pokoju Relina i zbadał go pobieżnie.
Samuel tymczasem zdążył już zażyć ostatnią porcję eliksiru i
podzielił się z Greyem stwierdzeniem, że przed aplikacją czuł
się tak, jakby właśnie tego mu do życia brakowało.
Teraz cierpiał bardziej, ale nie
skarżył się. Miał świadomość, że tak będzie. Aren odpytał
go o wszystkie symptomy, które odczuwał. Okazało się, że nie
odbiegały od tego, czego się spodziewał. Niestety, właściwie
żaden z nich nie był przyjemny dla Sama, a najbardziej uciążliwym
był ból.
Nie chcąc, żeby dolegliwości nie
spowodowały chęci ich uśmierzenia, Aren spakował wszystkie
pozostałości po maściach i eliksirach, jakie jeszcze były w
pokoju Sama, co spotkało się z oburzeniem gospodarza:
– Daj spokój, nie zrobiłbym tego.
Nie mógłbym zmarnować twojego wysiłku. Przecież widzę jak
bardzo starasz się stworzyć dla mnie ten eliksir. Owszem boli, ale
jest to do zniesienia.
– Cieszę się, że tak myślisz, ale
istnieje też możliwość, że eliksir który utrzymywał cię z
dala od bólu ma ukryte negatywne działanie. Po prostu uzależnienia.
Zażywasz go już od wielu dni i mógł na ciebie w ten sposób
podziałać. Wolę się wobec tego upewnić, że nie będziesz musiał
tracić sił i energii na walkę z sobą samym.
– Nie czuję się uzależniony.
Owszem, myślałem o nim zwłaszcza tuż przed zażyciem, kiedy ból
był większy, ale to chyba normalna rekcja.
– Mam nadzieję. Jednak nie chcę
ryzykować. Mam trochę bułeczek, chcesz? – burczenie w brzuchu
Samuela właściwie dało mu odpowiedź, ale właściciel tego organu
przekazał mu ją również werbalnie z uśmiechem mówiąc:
– Pewnie! Chyba zbyt dosłownie
wziąłem do serca twoją radę o lekkim posiłku. Mmm... uwielbiam
je. Tak patrzę i widzę, że jesteś w doskonałym humorze. Szlaban
nie był taki zły? Nie zdążyliście się jak widzę pozabijać z
Hillem, co samo w sobie można uznać za spory sukces.
– Szlaban był okropny. Zapewniam.
Tak samo Hill. Jakoś udało nam się przetrwać w jednym kawałku
choć przyznam, że czasami niewiele mi brakowało do utraty
cierpliwości. Merlinie, ten człowiek jak mało kto potrafi
wyprowadzić mnie z równowagi.
– Hmmm... a kto jest na pierwszym
miejscu takich pretendentów? Czekaj, nie mów! Zgadnę… – Samuel
zamarł z uniesioną ręką zastanawiając się przez chwilę, po
czym wypowiedział pierwsze nazwisko, które przyszło mu do głowy:
– To na pewno Riddle. Zawsze jak jesteście obok siebie atmosfera
staje się napięta. Ciekawe, czy od początku tak się
nienawidziliście, czy stało się to po tym jak wybrał cię do
Turnieju? Nadal nie rozumiem dlaczego postanowił cię w to wciągnąć.
– To nie tak, że się nienawidzimy.
Po prostu jesteśmy... – zielonooki chłopak przerwał, nie
potrafiąc ubrać w słowa tego co miał na myśli. Określić kim w
zasadzie on i Tom byli dla siebie. Słowo nienawiść zupełnie nie
pasowało do ich relacji. Kim dla niego był Riddle? Przyjaciel to
zbyt wielkie słowo. Wiele ich różniło i relacje na pewno nie były
przyjacielskie. Zawsze jednak były niezwykle... intensywne. To było
chyba dobre słowo. Podobnych odczuć nie miał wobec Rona, Hermiony,
Abraxasa, czy też choćby Samuela. Rozmyślania przerwało mu
znaczące chrząknięcie, które miało zapewne sugerować, że już
zbyt długo milczy, więc dokończył: – Nie wiem jak to nazwać
szczerze mówiąc.
– A zdradzisz mi powód, dla którego
jesteś tutaj, czyli w Durmstrangu? Nie żebym narzekał, bo to
największe szczęście jakie do tej pory mnie spotkało. Wiem, że
wciąż wracam do chwili wyboru, ale nadal próbuję pojąć co…
sam rozumiesz.
– To nie było tak... Po części to
była moja własna wina, że Tom mnie wybrał. Z jego strony nie była
to w zasadzie nienawiść, ale raczej zemsta – mruknął Aren
dochodząc do wniosku, że przez niego Tom ciągle znajdował się
pod ostrzałem pytań i podejrzeń jako ten, który z niezrozumiałych
dla ogółu pobudek wybrał go do Turnieju. Co gorsza zdawał sobie
sprawę z tego, że on sam rozumie Toma. Na jego miejscu postąpiłby
tak samo, dlatego w zasadzie nie dziwiło go, że ich relacja została
zinterpretowana przez Sama, a pewnie i innych, jako nienawiść.
Postanowił przynajmniej przed Relinem trochę wybielić Riddle’a,
a tymczasem Sam nie wytrzymał i zaczął się dopytywać:
– Możesz rozwinąć? Nadal nie
rozumiem. Właściwie to jeszcze bardziej zamieszałeś. Czyli
dlaczego twój przydział do Turnieju był również twoją winą? Co
takiego się stało, że w ostateczności jesteście tutaj obaj? I
nie mówię o niespodziance w postaci Turnieju drużynowego.
– Tom nigdy nie chciał brać udziału
w Turnieju Trójmagicznym. To ja byłem tym, który zaczął.
Wrzuciłem jego nazwisko co Czary Ognia. To ja chciałem się go
pozbyć... Jak wyszło w ostateczności sam wiesz...
– Whoa! Tego się nie spodziewałem!
Jak udało ci się oszukać Czarę Ognia? Poza tym z tego co pamiętam
nie zgodziłeś się na udział w Turnieju, a jednak tu trafiłeś.
– W zasadzie nic nie zrobiłem, żeby
ją oszukać. To było trochę dziwne i zaskakujące. Nawet dla mnie.
Może przyjęła kartkę z nazwiskiem Toma dlatego, że mam niski
poziom magii? Tak sobie myślę, że po prostu nie zakwalifikowała
mnie jako czarodzieja. Przyjęła kartkę i wszystko potoczyło się
dalej. Riddle zaszantażował mnie i zgodziłem się na wybór przy
pomocy Czary. Moje nazwisko trafiło do niej, a koniec już sam
znasz. W sumie tak naprawdę wszystko zaczęło się od tego... że
byłem wściekły na Toma i chciałem się na nim zemścić. W
efekcie wrzuciłem jego nazwisko do wnętrza magicznego artefaktu. To
niestety odbiło się na mnie.
– Zapamiętam na przyszłość, by za
bardzo cię nie drażnić. Nie znam co prawda całej sytuacji, ale
nie wiem czy zauważyłeś… dlatego zwrócę twoją uwagę…
bardzo starasz się usprawiedliwić Riddle'a. Rozumiem jego motywy,
ale jest inteligentnym czarodziejem i znał ryzyko. Pominął to
wszystko i z pełną świadomością naraził cię na szwank. To już
przesada.
– To proste. Nie chciał być tutaj
beze mnie. Na jego miejscu zrobiłbym dokładnie to samo. Zrozum,
początkowo sam chciałem się go pozbyć. Podświadomie jednak
wiedziałem, że Riddle na pewno znajdzie sposób żebym w
ostateczności tutaj wylądował. W tamtym momencie nie wiedziałem
jeszcze o Turnieju drużynowym i podejrzewałem, że zmusi mnie do
przyjechania w jakiejś innej roli. Choćby kibica. Zaczynam się
przekonywać do poglądu, że żaden z nas nie jest zwyczajnie w
stanie pozbyć się tego drugiego – zamyślony Aren stwierdził to
z uśmiechem, nie widząc zszokowanego spojrzenia Relina. Po chwili
ciszy dodał: – Muszę się zbierać. Pamiętaj o tym co mówiłem.
Jeżeli nie będziesz się czuł dobrze, lepiej opuść zajęcia. Nie
ma sensu się forsować przed kuracją. Do zobaczenia jutro.
Samuel dopiero do dłuższej chwili
zdał sobie sprawę, że Aren już wyszedł. Nadal nie potrafił
wyjść z zaskoczenia po tych nowych rewelacjach. Początkowo sądził,
że relacja między Riddle, a Arenem jest oparta tylko na negatywnych
emocjach. Teraz w to wątpił. Patrząc na zielonookiego, kiedy mówił
o tamtym musiał przyznać, że cała ta sytuacja była bardziej
skomplikowana niż by się mogło wydawać na pierwszy rzut oka.
Istniała między nimi jakaś zależność, która sprawiała, że
jeden i drugi bacznie obserwowali każdy swój ruch. Jeden wychodził
naprzeciw drugiemu, jednak nie na tyle, by przerwać cały proces.
Wyglądało też na to, że Grey nie zdawał sobie z tego wszystkiego
sprawy.
Na razie widział tyle. Być może,
gdyby znał więcej szczegółów o tej dwójce, mógłby wydedukować
coś jeszcze. Oprócz tego zauważył, że obaj hogwartczycy utknęli
w martwym punkcie jeśli chodzi o ich wzajemne relacje. Każdy z nich
podświadomie czekał, aż ten drugi wykona kolejny krok, by móc
zareagować, odpowiedzieć. Samuel nie umiał oprzeć się wrażeniu,
że taki stan trwał już długo… zbyt długo. Została zaburzona
jakaś równowaga...
Po chwili Sam roześmiał się ze
swoich myśli. Chyba za bardzo próbował te sprawy analizować i
pojawiły się w jego głowie jakieś dziwne pomysły. Jedno wydawało
się niemal pewne. Tom nie był przyjacielem Arena, a jednak z
jakiegoś powodu zainteresował się Greyem. Ciekawe, czy był to ten
sam powód, który miał on sam.
Co zainteresowało Riddle’a?
Zielonooki z pewnością ukrywał w sobie wiele sekretów. Choćby
magia krwi. Pomijając już kwestię jak bardzo biegły w tej
dziedzinie był Aren… Czyżby chodziło o to? W końcu magowie krwi
są ewenementem. Zwłaszcza tacy, którzy zostawali przy zdrowych
zmysłach. Tak, to był jakiś pomysł. Inna sprawa, skąd Riddle
wie, że Aren tym się zajmuje i czy oprócz niego wie ktoś więcej.
Magowie krwi, byli zawsze piętnowani. To nic dziwnego, jeśli
spojrzy się na historię. Grey miał dobrą przykrywkę. Nie mógł
praktykować magii krwi w zaklęciach, więc zaczął używać jej
przy eliksirach. O eliksirach jeszcze chyba nikt nie pomyślał, a
przynajmniej nigdy dotąd o tym nie słyszał.
No cóż, jutro kwestia jak bardzo
sprawny w obu dziedzinach jest zielonooki chłopak, powinna się
wyjaśnić. Pocieszająca była myśl, że Aren wyglądał, jakby
wiedział co robi.
***
Dochodziła trzecia w nocy. Oczy
zamykały mu się już od dobrych dwóch godzin. Nie mógł się
jednak wspomóc żadnym eliksirem. Podobnie jak Relin musiał
oczyścić swój organizm z wszelkich pochodzących z mikstur
substancji. Jedynymi metodami jakie mu pozostały było przemywanie
twarzy zimną wodą, albo wąchanie najbardziej śmierdzących
składników lub eliksirów.
Odkąd zaczął pracę nad eliksirem
dla Relina, przeprowadził co najmniej kilkanaście różnych prób.
Z tej puli jakiekolwiek nadzieje pokładał w zaledwie dwóch
miksturach i to któraś z nich zostanie tą ostateczną. Nadszedł
czas na kolejną porcję krwi Relina, którą musiał wypić. Za
każdym razem krzywił się niemiłosiernie, powstrzymując odruch
przepłukania czymkolwiek ust. Początkowo musiał się zmierzyć z
odruchem wymiotnym, więc i tak było już lepiej. Nie było wyjścia.
Musiał to wytrzymać dla dobra Sama.
Badając krew Relina, dowiedział się
całkiem sporo i zaczął podejrzewać jego prawdziwą naturę. Po
sobie zauważył, że krew dumstrangczyka miała niesamowite
zdolności regeneracyjne. Niestety nie działały one z jakiegoś
względu na martwicę, spowodowaną przez niego i to należało
naprawić. Doszedł też do mało przyjemnych wniosków, że gdyby
Sam nie był tym kim był, prawdopodobnie już dawno by nie żył.
Początkowo próbował pracować ze swoją krwią i krwią Sama
oddzielnie, jednak każda z prób kończyła się niepowodzeniem
gdzieś w środkowym etapie pracy. Krew czarodziejów okazała się
bardzo niestabilna. Łatwo wchodziła w reakcje i potrafiła
zdominować inne składniki, które udało się wcześniej połączyć.
Krew Sama różniła się dodatkowo od krwi czarodziejów, więc miał
kolejną zagadkę do rozwiązania.
Eksperymenty miały swoją dobrą
stronę. Nabierał doświadczenia. Dowiedział się na przykład
jakie błędy popełnił ratując Abraxasa. Co prawda wtedy nie
bardzo miał czas, ani możliwości, żeby zrobić cokolwiek inaczej,
ale jednak. Zresztą zrobiłby to ponownie gdyby musiał. W efekcie
jego rdzeń magii krwi się zbuntował i tym sposobem trafił do Toma
i skończył na ich sesji z runami... Zawdzięczał temu draniowi
życie. Tego był pewien jak niczego innego. Wciąż pamiętał o
tym, że Tom obiecał mu, że przysługę odbierze od niego w
Durmstrangu. Na razie ten temat nie wypływał, a on sam tego nie
poruszał.
Spojrzał na zegar widząc, że minęło
pół godziny od zażycia krwi Relina. Była najwyższa pora, żeby
przejść do następnego etapu. Musiał utoczyć sobie tej zmieszanej
krwi. Spojrzał na swoją rękę zastanawiając się, jakie miejsce
będzie najbardziej bezpieczne. Nikt nie mógł zauważyć rany,
której nie mógł już wyleczyć eliksirem. Postanowił ciąć
sztyletem poniżej łokcia krzywiąc się, gdy wbił ostrze w swoją
skórę. Przesunął rękę nad szklane naczynie. Krew spokojnie
skapywała do środka, a Aren poświęcił ten czas na rozmyślania.
Przełom w jego badaniach nastąpił,
kiedy wpadł na to, że musi zmieszać swoją krew i krew Relina.
Niestety mieszanie ich w tworzonym eliksirze, zawsze dawało jeden
skutek. Kompletnie destabilizowało warzoną miksturę, powodując
nieprzewidziane reakcje, rozwarstwienia i inne podobne. Nic nie
pomagało do czasu, aż wpadł na inny pomysł. Kiedyś zmieszał
obydwa rodzaje krwi poza eliksirem, w fiolce i dopiero później
dodał do tworzonej mikstury. To była pierwsza, która nie zepsuła
się w tak szybkim tempie jak pozostałe. Zaczął więc
eksperymentować w tym kierunku. Zażywać różne rośliny, a nawet
substancje zwierzęce, by zmienić coś we własnej krwi. To
powodowało rozmaite efekty po dodaniu do eliksirów, ale nie takie
jakich oczekiwał. Zdesperowany posunął się do picia krwi
salamandry, która znana jest ze swoich właściwości leczniczych.
Za którymś razem pomylił ją z krwią Relina, nawet tego nie
zauważając.
Jego uwagę zwróciły dopiero zupełnie
inne efekty po dodaniu substancji do eliksiru. Nareszcie nastąpił
progres. Ucieszył się w tamtym momencie i następną próbę
przeprowadził oczywiście znów z krwią salamandry. Ku jego
zaskoczeniu wszystko runęło. To go bardzo rozstroiło. Dopiero
kiedy się uspokoił i zacząć myśleć logicznie, systematycznie
sprawdził swoje działania i okazało się, że wcześniej
zastosował składnik, którego smak i zapach różnił się znacznie
od krwi salamandry. Żeby dojść do tego co to było, musiał wąchać
i próbować wszystkie czerwone składniki w swoich zasobach. Co
gorsza okazało się, że niczego nie znalazł i to go najbardziej
zdeprymowało.
Prace stanęły w miejscu do czasu,
kiedy zebrał się w sobie i wrócił do eksperymentów z krwią
swoją i Sama. Po otworzeniu fiolki z krwią Relina wszystko stało
się jasne. To właśnie był ten zapach, którego szukał.
Początkowo oblał go zimny pot. Długo nad tym myślał i okazało
się w rezultacie, że to ma sens. Picie tej krwi i łączenie jej ze
swoją w ten sposób może być rozwiązaniem, skoro mechaniczne
łączenie ich obu nie było efektywne.
To było bardzo trudne. Świadomość,
że musi wypić ludzką krew, krew Sama, powodowała mdłości.
Pierwsza świadoma próba zakończyła się wymiotami po jednym łyku.
Zmusił się jednak do kontynuacji wiedząc, że bez tego osiągnięcie
odpowiedniego eliksiru nie jest możliwe. Bywało, że pojawiały się
u niego przebłyski czarnego humoru i myśli o sobie jako o bezzębnym
wampirze, ale wreszcie przyzwyczaił się do tego specyficznego smaku
i zapachu i zapanował nad nudnościami.
Kiedy przychodził do Relina po kolejne
porcje jego krwi widział doskonale, że chłopak był tak samo
przerażony jak i on sam mając świadomość do jakich sposobów
musi się uciekać. Nigdy nie opowiadał co robi z krwią, a Sam nie
pytał i nie oponował przed dostarczaniem następnych porcji.
Obydwaj robili dobrą minę do złej gry. Co gorsza świetnie im to
wychodziło. Usilnie starali się, żeby ten drugi niczego nie
zauważył. W końcu Aren doszedł do wniosku, że to był chyba
jeden z ważniejszych aspektów przyjaźni.
Zamrugał oczami, wracając do
rzeczywistości. Miał już dosyć krwi w słoiku. Opatrzył ranę
bandażem, zasłonił ją rękawem koszuli i… ten moment wybrał
sobie Abraxas. Aren nie mógł używać magii, więc zaczął
stosować inne sposoby na informowanie go o chcących wejść do
pracowni osobach. Ustawił przy drzwiach kocioł tak, żeby uchylając
się uderzyły w metalowe naczynie, co generowało charakterystyczny
dźwięk. Uderzenie w kocioł dawało zielonookiemu czas, na ukrycie
rzeczy, które nie koniecznie powinny być widziane. Teraz też
znajomy sygnał obwieścił gościa.
Aren obawiał się tej wizyty od
jakiegoś czasu. Miał nadzieję, że Malfoy straci cierpliwość i
przyjdzie do pracowni dopiero wtedy, kiedy proces leczenia Relina
dobiegnie końca, ale widocznie blondyn podjął decyzję, że ma już
dość czekania. Zielonooki chłopak westchnął tylko, podszedł do
drzwi i odsuwając kocioł wpuścił blondyna do środka. Zamknął
za nim wejście. Kiedy się odwrócił Abraxas stwierdził:
– Zdajesz sobie sprawę która jest
godzina? Rozumiem, a raczej staram się zrozumieć twoje warzelnicze
zapędy, ale nie sądzisz, że od dobrych kilku dni przesadzasz?
Spędzasz tutaj praktycznie każdą wolną chwilę.
– Hmm pewnie jest coś koło
piątej...? Zaraz skończę. Wiem, że nieco przesadzam...
– Nieco? – rzucił kąśliwie
blondyn i Aren stwierdził, że musi się troszkę bardziej wysilić.
– No dobrze, bardzo. Jestem jednak na
etapie prawdziwego przełomu! Tak naprawdę na ostatniej prostej.
Jeżeli mi się to uda. Będę miał większe możliwości.
– Nad czym tak usilnie pracujesz? Być
może będę mógł ci pomóc…
– Przepraszam Abraxasie, ale póki
nie uda mi się dokończyć, nie chciałbym zdradzać co tworzę.
Wiesz, nie chcę zapeszać. Kosztowało mnie to mnóstwo nerwów i
czasu.
– I opuszczonych posiłków – dodał
Abraxas, patrząc na niego przez dłuższą chwilę. Później
przeniósł wzrok na stół i rozejrzał się po tym, co się na nim
znajdowało. Był całkiem niezły z eliksirów, ale oczywiście
daleko mu było do Arena i patrząc na składniki nie mógł zbyt
wiele wymyślić. Jedno było pewne. Było to coś autorskiego. Jego
wzrok wędrował swobodnie do czasu, aż natrafił na naczynie z
ciemnoczerwoną substancją. Chwila wystarczyła, by Malfoy zaczął
pojmować o co w tym chodzi. Aren powędrował wzrokiem w tym samym
kierunku i na moment spanikował, co nie uszło czujnym oczom
Abraxasa – Co to jest? – zapytał, choć znał już w zasadzie
odpowiedź. Obawiał się też, że Aren zechce go okłamać.
– Krew... – odpowiedział cicho
zielonooki, zaciskając dłonie.
– Czyja?
Aren poczuł panikę. Miał ochotę
skłamać, przedstawić swój zasób jako krew jakiegoś zwierzęcia
i dodać opis eliksiru na tyle wiarygodny, żeby blondyn w niego
uwierzył, ale zrezygnował z tego planu. Abraxas nie zasłużył na
to. Z drugiej strony relacje jego i Relina były... kiepskie.
Zazwyczaj skakali sobie do gardeł przestając tylko w momencie, gdy
zwracał im uwagę. Choćby z tego względu starał się z nimi
spotykać oddzielnie, by nie prowokować awantur. Wypadek z martwicą
spowodował jednak, że zaniedbał blondyna i zdawał sobie z tego
sprawę. Odpowiedział więc:
– Moja. Zanim jednak powiesz jakie to
nieodpowiedzialne musisz wiedzieć, że mam wszystko pod kontrolą.
Nic mi nie grozi. Możesz nawet rzucić na mnie zaklęcie
sprawdzające stan mojego zdrowia. Po prostu... zaufaj mi, dobrze?
– Wiesz, że ufam ci jak nikomu
innemu. Mimo wszystko jest to magia krwi. Jak mogę być spokojny
wiedząc, że znowu to robisz. Po ostatnim razie byłeś bardzo
wyczerpany i wiele musiało cię to kosztować. Nie chcę by tak się
stało po raz kolejny.
– Właśnie dlatego tym razem
upewniam się, że więcej się to nie powtórzy. Wtedy nie było
czasu, ani nawet odpowiedniego miejsca do pracy. Pamiętasz, że
robiłem eliksir w zlewie, paliłem podręczniki i pracowałem w
fiolkach, odmierzając maleńkie ilości składników. To, że mi się
wtedy udało, to prawdziwy cud. Teraz jestem w pracowni, gdzie
wszystko jest takie jak powinno. To wiele rzeczy ułatwia. Tutaj mogę
w spokoju wszystko analizować i czuję, że mam nad tym kontrolę.
– Mam złe przeczucia, mimo że
rozumiem twoje argumenty. Chodzi o to, że ten rodzaj magii zmienia
ludzi. Tak samo jak czarna magia. Jeżeli wsiąkniesz w to zbyt
głęboko w pewnym momencie nie będziesz mógł zawrócić. Tego się
obawiam najbardziej.
– Nie martwię się o to. Jestem
pewien, że gdy zacznę podążać złą drogą, to mnie z niej
wyprowadzisz – odparł spokojnie, z całą pewnością siebie Aren,
sięgając po kolejny składnik i zaczynając miażdżyć go w
moździerzu.
– Prawdziwy Ślizgon z ciebie, wiesz
o tym?
– Oczywiście. Z jakiegoś powodu
znalazłem się w tym domu.
– Wiem, ale czasem wychodzi z ciebie
Gryfon. Nie zawsze jest to dobre połączenie. Ty od początku
igrałeś z Riddle’m. Ślizgoni mają instynkt samozachowawczy, a
ty chyba nie. Od początku ignorowałeś to, co może się stać.
– Wiesz, tak naprawdę na początku
starałem się, na ile się dało, unikać całej waszej ferajny. Z
tego co pamiętam ty pierwszy się przyczepiłeś i... – przerwał
widząc napięta minę Abraxasa i dokończył szybko: –
Przepraszam, to nie tak, że ci to wypominam...
– Chyba ja powinienem w tym momencie
przeprosić ponownie. Skoro jednak jesteś w stanie z tego żartować
sądzę, że faktycznie moje winy zostały wybaczone. Zmieniając
temat widzę, że polubiłeś się z toksyczkami. Rzadko widuje się,
by ktoś używał ich śluzo do eliksirów.
– Cóż... ostatnio miałem
sposobność sporo z nimi pracować. Mają ciekawe właściwości...
Nie żebym cię wyganiał Abraxasie, chciałbym to skończyć. Nie
chciałbyś się położyć jeszcze na moment?
– Hmmm... położę się spać jak
skończysz. Wspominałeś przecież, że zaraz kończysz... –
stwierdził z powagą blondyn. Grey w odpowiedzi żarliwie pokiwał
głową, wracając ponownie do kociołka.
Abraxas lubił obserwować Arena przy
pracy, ale to co widział teraz, nie do końca mu się podobało.
Widoczne było wyczerpanie i ewidentny brak snu. Widać było, że
Grey walczy z sennością, ale nie przerywał pracy. Był bardzo
zdeterminowany. To było destrukcyjne zachowanie, dlatego Malfoy
postanowił, że jeżeli przeciągnie się do przyszłego tygodnia,
zwróci mu z całą pewnością uwagę.
Chciał zapytać o Relina i o to, skąd
ta nagła, wzajemna atencja. Nie chciał jednak zabrzmieć, jakby był
zazdrosny. Sam przed sobą był w stanie przyznać, że owszem,
trochę był… a nawet bardzo. Przede wszystkim to powodowało, że
miał napięte stosunki a Samuelem. Zresztą nie tylko on tak czuł.
Riddle z całą pewnością również był zły z tego powodu.
Martwił się również o ogólne
stosunki ich grupy i Arena. Mimo że byli w jednej drużynie czuł,
jakby byli po przeciwnych stronach. Pozostali też tak czuli z Tomem
na czele. To nie rokowało dobrze. Już nie raz zwracał Arenowi
uwagę, żeby spędzał z nimi więcej czasu, jednak Grey jak zawsze
zrobił po swojemu. Powodowało to jeszcze więcej niedomówień.
Zawarli sojusz z Ilvermorny, ale nawet
tamci mieli sporo wątpliwości co do postępowania Arena, choć
Rowena zaciekle broniła Greya, powodując jeszcze większą złość
Toma. Wszystko za bardzo zaczęło się kumulować i w końcu
wybuchnie. Bał się, że skutki mogą być tragiczne.
***
Trzy godziny poświęcone na sen,
wyraźnie nie były wystarczające. Należało się jednak cieszyć,
że udało się wszystko zrobić niemal do końca. Została tylko
jedna rzecz, którą musiał sprawdzić i upewnić się czy
przypuszczenia były słuszne. Teraz starał się skupić na
śledzeniu rozmowy przy stole. Nie na długo wystarczyło mu
wytrwałości. W połowie dyskusji Avery’ego z Mulciberem stracił
wątek.
Martwił się, czy wszystkiego na pewno
dopilnował jeśli chodziło o eliksir dla Sama. Czy dobrze myślał.
Czy to wszystko zadziała tak jak powinno. Został do dodania tylko
jeden składnik. Postanowił dodać go do drugiej mikstury, która
wydawała mu się być troszkę lepsza. Tą pierwszą zostawi tak na
wszelki wypadek. W zasadzie co do niej to miał pewne przypuszczenia,
można to nawet nazwać przeczuciem…
– … A ty Aren jak sądzisz? – na
moment zapadła cisza, kiedy Grey wyrwany z toku swoich myśli starał
się skojarzyć, czy cokolwiek słyszał z rozmowy. Kiedy dotarło do
niego, że zupełnie nic i zobaczył zawiedzioną minę Edgara,
przyznał otwarcie:
– Przepraszam nie słuchałem.
Edgar potrząsnął tylko na to głową
i wrócił do rozmowy, a Aren do swoich rozważań i wątpliwości.
Zdawał sobie sprawę, że takie sytuacje zdarzały mu się ostatnio
zbyt często. Jutro jednak, po leczeniu Samuela, wszystko wróci do
normy i postara się naprawić relacje z grupą. Nie mógł tego
zrobić już teraz. Westchnął lekko sięgając po dzbanek z kawą i
nalewając sobie pełną filiżankę. Nie przepadał za nią, ale
jeśli wierzyć innym, działała pobudzająco. Tego właśnie
potrzebował. Upił łyk czując gorycz na języku. Była o wiele
bardziej intensywna niż przy gorzkiej herbacie. Kolejny łyk był
równie niesmaczny. Tak się skupił na tym okropnym smaku, że nie
zauważył uważnie obserwującego go Toma, który wreszcie nie
wytrzymał i cicho zapytał:
– Dlaczego się zmuszasz?
– Chcę się przekonać czy kofeina
faktycznie działa pobudzająco. Póki co jestem w fazie testów, ale
już teraz mogę stwierdzić, że coś w tym jest... Jedno jest
pewne. Eliksiry są bardziej skuteczne.
– Spędzasz ostatnio sporo czasu w
pracowni... Nad czym tak pracujesz?
– Felix felicis dla bałwana Benneta.
Chcę go zaskoczyć i dodać coś od siebie. Chciałbym również
osiągnąć jeszcze inny efekt. Przynajmniej trochę skrócić proces
tworzenia tego eliksiru. Póki co idzie mi marnie, ale nie poddaję
się. W pewnym momencie niemal udało mi się dokonać pewnego
przełomu, ale pospieszyłem się z kolejnym krokiem i wszystko
zaprzepaściłem. Wczoraj ta mikstura spektakularnie wylądowała po
raz kolejny w zlewie. To frustrujące – rzucił w odpowiedzi
swobodnym tonem Aren. Spodziewał się tego pytania i miał z góry
ułożoną odpowiedź, po czym ujął filiżankę z nieszczęsną
kawą, wypijając ją duszkiem. Jak się okazało to był zły
pomysł. Gorycz wypełniła jego usta, więc zrobił jedyne, co
przyszło mu do głowy. Wykorzystał w formie koła ratunkowego
filiżankę Toma, pełną słodkiej herbaty. Bez pytania ujął ją i
upił łyk, czując tym razem cudowną słodycz.
– To zdecydowanie bardziej do ciebie
pasuje – stwierdził spokojnie Tom, odbierając z jego dłoni
naczynie i również upijając łyk. Przy tej czynności nie spuścił
z oka swojego zielonookiego utrapienia, które przysparzało mu tylu
problemów. Po chwili dodał jeszcze: – Sądzę, że jest kilka
rzeczy, o których musimy porozmawiać.
– Wyjąłeś mi to z ust. Jest kilka
rzeczy, które chciałbym z tobą omówić. Parę innych zwyczajnie
ci powiedzieć. Obiecuję, że jutro o tym wszystkim porozmawiamy,
dobrze? – wzrok Arena powędrował na puste miejsce Relina przy
stole Durmstrangu. Spojrzenie obserwującego go Toma pociemniało,
ale Grey tego nie zauważył i dokończył krótko – Teraz muszę
już iść.
– Do Relina?
– Między innymi, chociaż nie tylko
– odparł wymijająco, wstał i skierował się w stronę wyjścia.
Dopóki nie zniknął za drzwiami jadalni, czuł na swoich plecach
wzrok Riddle’a i chyba nie tylko. Niczym mantrę Aren powtarzał
sobie w duchu, że jeszcze tylko dzisiaj, jeszcze tylko dzisiaj i
wreszcie będzie mógł porozmawiać z Tomem. Wtedy będzie dużo
lepiej. Równocześnie wędrował korytarzem wprost do kwatery Sama.
Okazało się, że Relin po prostu
zaspał i dlatego nie było go na posiłku. Nie był w najlepszym
humorze, chociaż starał się za wszelka cenę tego po sobie nie
pokazywać. Bez proszenia od razu ściągnął koszulę, by umożliwić
Arenowi zbadanie rany. Okazało się, że tym razem najmniejszy dotyk
sprawiał mu ból. Był jednak dzielny i cierpliwie znosił zabiegi
Greya. Kiedy zielonooki skończył, Relin usiadł ciężko nie
zakładając koszuli na podrażnione ciało. Grey pogrzebał w swojej
torbie, wyjął z niej fiolkę zawierającą jego własną krew i
stwierdził:
– Nie idź dziś na zajęcia Sam. Po
pierwsze ubranie sprawi ci ból, a po drugie to zbyt duże ryzyko.
Mamy dziś przecież Obronę z Reidem, czyli sporo praktyki. Wasze
starcia z Abraxasem są dosyć zawzięte, a nie jesteś tak sprawny
jak zazwyczaj. Mam dla ciebie coś, co musisz już teraz zażyć.
– Co to jest? Czy jakoś pomoże na
ból?
– Nie chcesz wiedzieć co to jest.
Wierz mi. Rozczaruję cię, bo nie będzie miało to wpływu na ból,
ani w zasadzie na ranę. Preparat jest potrzebny, żeby przygotować
twoje ciało do przyjęcia eliksiru. Ostrzegam, smakuje i pachnie
specyficznie, więc może lepiej zatkaj nos nim wypijesz.
– Hmmm… z tym zatykaniem może być
problem. Moja lewa ręka nie nadaje się do ruszania. Mam wrażenie,
jakby nie należała do mnie. Gdybym nie czuł w niej bólu, to
pewnie nie powiedziałbym, że jest moja – zażartował słabo
Samuel i westchnął.
– Przykro mi Sam. Nie pocieszy cię
to, ale uwierz mi, że ból jest dobrym znakiem. Pomogę ci z tym
piciem, tylko przechyl lekko głowę i otwórz usta – wziął od
niego fiolkę odkorkowując ją, po czym zacisnął mu lekko
skrzydełka nosa i wlał zawartość do ust. Relin połknął,
krzywiąc się po chwili i komentując:
– O rany. Miałeś rację, nie jest
to najsmaczniejsze co w życiu piłem. Cieszę się, że mi w tym
pomogłeś. W zasadzie, to jestem pewien, że wypiłem coś
wytworzonego na bazie krwi... Ciężko ukryć jej smak. Potem mi
jednak powiesz, jakiego zwierzęcia krew zażyłem. Teraz wolę o tym
nie myśleć.
– Po wszystkim odpowiem na każde
twoje pytanie. Tymczasem odpocznij. Przyniosłem ci trochę jedzenia.
Niestety w trakcie przerwy obiadowej nie będę mieć czasu, by
ponownie wpaść. Muszę dodać ostatni składnik. Tak jak wcześniej
uzgadnialiśmy, przyjdę tutaj po ciebie przed kolacją. Dasz sobie
radę?
– Oczywiście, że tak. Po prostu
pójdę spać. To teraz najlepsze co mogę zrobić. Żałuję, że
nie możesz mnie ogłuszyć jakimś zaklęciem. Pomogłoby mi
przetrwać, ale nie można mieć wszystkiego. Lepiej już idź.
Przecież nie chcemy, żebyś dostał dziś szlaban za spóźnienie
od Reida – niewinnie rzucił Samuel i lekko się uśmiechnął mimo
bólu, kiedy Aren z paniką spojrzał na zegarek. Westchnienie ulgi
oznaczało, że nie jest najgorzej. Widocznie ocenił, że zdąży
jeszcze na zajęcia. Zanim wyszedł, postarał się dodać koledze
otuchy stwierdzeniem:
– Jeszcze tylko trochę Sam... uda
nam się.
Aren odszedł, a z ust Sama wydostał
się jęk bólu. Przy zielonookim starał się za wszelką cenę to
zatrzymać. Teraz nie musiał. Po jakimś czasie skonstatował z
pewnym zmartwieniem, że ból zaczął rozprzestrzeniać się coraz
bardziej po całym jego ciele. Nie było mowy, by mógł zmrużyć
oczy. Walczył z tym bólem, wychodząc z założenia, że to jest
właśnie jego zadanie na ten dzień. Aren starał się stworzyć
lekarstwo, a on musiał przetrwać mimo bólu. Niestety, z biegiem
czasu stawało się to coraz bardziej trudne.
Stłumił kolejny jęk, mocno
zaciskając oczy. Z pewnym zdumieniem przyjął, że spod powiek
spłynęły łzy. Czas pełzał niespiesznie, chociaż zazwyczaj gnał
jak szalony. Zupełnie nagle ból zelżał trochę. Sam odczuł to
tak, jakby ktoś rzucił na niego zaklęcie ochronne, które
powstrzymywało cierpienie otaczając jego ciało ciepłem. Wrażenie
było takie, jakby ktoś nad nim czuwał sprawiając, że zapomniał
o bólu na jakiś czas. To była wielka ulga.
***
Po wczorajszej rozmowie z Arenem, czuł
się tak, jakby ktoś zdjął z niego jakiś ciężar, który
nieświadomie dźwigał na swoich barkach. Było to nowe uczucie.
Bardzo przyjemne. Czekał z niecierpliwością na kolejne zajęcia z
Greyem, sam nie wiedząc do końca po co. Radość burzył fakt, że
musiał wobec innych ze swojej szkoły trzymać pozytywne emocje na
wodzy. Zwłaszcza w pobliżu Evana, ale nie tylko. Doszedł wobec
tego do wniosku, że okazywanie emocji musi ograniczyć tylko i
wyłącznie do zielonookiego. Wiedział przecież, że skrzętnie go
obserwowano głównie dlatego, że nie zaprzyjaźnił się z nikim z
Instytutu i uważano go powszechnie za dziwaka. On sam z kolei
uważał, że oni wszyscy byli tacy sami i ich istnienie nie jest
ważne. Po prostu byli i tyle.
Wszedł do klasy wraz z innymi,
dostrzegając Arena siedzącego na swoim miejscu. Dosiadł się do
niego w milczeniu. Grey nie zareagował. Wydawało się, że chyba
nawet nie zauważył jego obecności. Był pogrążony w swoich
myślach. Liam się zawahał. Nie bardzo wiedział jak powinien się
przywitać,. Czy wystarczy krótkie, ciche „ cześć”? A może
wystarczy skinąć głową, chociaż wątpliwe, czy w tym stanie
zamyślenia chłopak by to zauważył. Może lekkie klepnięcie w
ramię? Może jednak najpierw należałoby zwrócić na siebie jego
uwagę, a dopiero wówczas się przywitać?
Tak ten pomysł najbardziej przypadł
mu do gustu. Kiedy już miał dyskretnie dotknąć ręki Arena,
wkroczył do klasy Reid i wyrwał Greya z zamyślenia zamykając za
sobą z łoskotem drzwi. Zepsuło to Liamowi plan, ale przyrzekł
sobie, że następnym razem nie da sobie odebrać tej małej
przyjemności. Aren szybko się rozejrzał i uśmiechnął się do
niego na przywitanie. Collins stwierdził w duchu, że nie może
odpowiedzieć mu w ten sam sposób, choć to trudne i dziwaczne.
Ograniczył się do skinienia głową w odpowiedzi. Ponownie w duchu
skonstatował, że zdecydowanie wolał wróżbiarstwo, gdzie było
łatwiej o prywatność.
W połowie lekcji stwierdził, że z
zielonookim coś było dzisiaj nie tak. Ciężko było mu się skupić
na tym, co mówił profesor, a jego pergamin był praktycznie pusty.
Notatki szczątkowe. Przez chwilę Liam obawiał się, że Grey
zmienił zdanie na temat ich znajomości i nie wie jak mu to
przekazać. Nie chciałby tego. Przez takie myśli jego nastrój się
popsuł, ale postanowił cierpliwie poczekać na rozwiązanie całej
sprawy, jakie by ono nie było. Robił skrupulatnie notatki na
wypadek, gdyby Grey ich potrzebował.
Co jakiś czas zerkał kontrolnie na
siedzącego obok chłopaka i to co robił. Dość szybko zorientował
się, że ten rysuje jakiś schemat, raczej niewiele mający
wspólnego z Obroną. Nie potrafił niczego z niego rozszyfrować
mimo wysiłków, więc wzrosła jego ciekawość. Zauważył też, że
w międzyczasie Aren spojrzał na puste miejsce obok Malfoya, lekko
marszcząc brwi i znowu dodając kilka elementów do tworzonego
schematu.
Takie zachowanie mogło sugerować, że
gorsze samopoczucie Arena było spowodowane Relinem. W zasadzie nic
dziwnego. Byli przyjaciółmi, choć początkowo ciężko mu było w
to uwierzyć. Liam w świetle nowych dla niego wydarzeń cieszył
się, że Samuel jest uczestnikiem Turnieju. Przynajmniej był ktoś,
kto nie miał żadnych oporów przed przeciwstawianiem się Evanowi.
On sam… nie mógł… Miał też podejrzenia, że staną z Relinem
przeciw sobie, skoro on musiał wyeliminować Arena. Rozkaz był
jasny i Collins nie był pewien, czy da radę mu się sprzeciwić.
Póki co starał się jeszcze o tym nie myśleć. Miał jednak
świadomość, że czas mu się kończy.
Usłyszał z boku odgłos uderzającego
o stół pióra i spojrzał w tamtym kierunku. Aren właśnie tłumił
ziewnięcie. Liam przyjrzał mu się dokładniej i wypatrzył
ewidentne ślady niewyspania i zmęczenia. Grey dostrzegł jego
spojrzenie i szybko pozbierał się w sobie. Uśmiechnął się
ciepło, dokładnie tak samo jak wczoraj i to nieco uspokoiło
Collinsa. Chciał zapytać o powód zmęczenia, o to czy jest ono
związane z Relinem, ale zwątpił. Nie bardzo wiedział, czy to nie
było zbyt bezpośrednie. W końcu ingerowało by w prywatne sprawy
Greya. Może w ten sposób za bardzo by się narzucał… Z drugiej
strony istniała możliwość, że coś było nie tak i Grey
potrzebował pomocy. Wybór był trudny. Nigdy dotąd nie musiał
takich podejmować. Nie był pewien co robić. Do tej pory robił to
co mu kazano, nie zastanawiając się nawet głębiej nad swoimi
poczynaniami, bo nie miało to najmniejszego sensu. Teraz czuł się
zagubiony nie chcąc popełnić żadnego błędu. Już wiedział, że
przyszłość może się zmienić. Chciał tylko tą, w której był
właśnie z tą osobą... z zielonookim. Zaryzykował próbę:
– Aren, bo widzisz... wyglądasz...
to znaczy chciałem zapytać... – jak zwykle zaczął plątać się
w swoich słowach To powodowało, że coraz bardziej się denerwował
i już nie potrafił sklecić zdania. To nie tak miało wyglądać.
Zdecydowanie.
– Mhm... Wszystko w porządku Liam.
Dziękuję, że się o mnie martwisz.
I to była kolejna rzecz, która
Collinsa w tym chłopaku zaskakiwała. Zawsze odkąd pamiętał miał
trudności w komunikowaniu się z innymi. Nie każdemu, a w zasadzie
nikomu nie chciało się analizować jego wypowiedzi, żeby zrozumieć
co starał się przekazać. Przestał próbować po pierwszym roku
tutaj. Dotyczyło to niestety również nauczycieli, co bywało
często problematyczne.
Grey nawet za bardzo się nie wysilał.
Jakimś cudem zawsze wiedział co on, Liam chciał powiedzieć,
przekazać. Nawet wtedy, kiedy zdanie bywało zlepkiem dziwnych
wyrazów, niezbyt ze sobą związanych. Bez wątpienia zielonooki
widział z jakim trudem próbuje wyartykułować swoje myśli. Zawsze
czekał cierpliwie aż skończy, dając mu tym samym wsparcie, czasem
się chwilę zastanawiał, ale zawsze trafiał. To było nowe
uczucie. Chciałby coś dla niego zrobić, ale co tak naprawdę mógł
zaoferować. Jedyne co potrafił to pojedynkować się, a najbliższy
pojedynek jeśli chodzi o ich relacje nie zapowiadał się najlepiej.
Jak mógłby...:
– Protego!
Liam zareagował instynktownie, zanim
zdążył zastanowić się co się dzieje i dlaczego. Jakimś cudem
zarejestrował zbłąkane zaklęcie, zmierzające w stronę Arena i
rzucił tarczę. Trochę zbyt mocną i zbyt rozległą. Ta pochłonęła
czar, Niemal od razu poczuł na sobie spojrzenia uczniów z własnej
szkoły. Obojętnie się rozejrzał i stwierdził, że w większości
są one niedowierzające, niektóre też zadowolone. Wiedział
dlaczego się cieszą. Oczywiście doniosą o tym Evanowi. Nie będzie
zadowolony. Trudno, przyjmie konsekwencje. Co prawda nie przemyślał
nawet swoich działań, to był odruch, ale jakoś tak… nie
żałował. Przecież chciał zrobić coś dla Arena i los podarował
mu tą okazję.
Za błyskawiczną reakcję otrzymał od
Reida punkty, ale gdzieś w nim, głęboko, kryła się obawa przed
tym, co czeka go z ręki Evana. Reakcja jak zawsze zależała od
humoru Wrighta.
Ciche podziękowanie ze strony Arena
odsunęło ponownie od niego wątpliwości. Był pewien, że zrobiłby
to ponownie.
***
Ostatnimi zajęciami były Runy.
Arenowi jak jeszcze nigdy zajęcia dłużyły się niemiłosiernie.
Myślami ciągle wracał do Sama w duchu powtarzając sobie, że
wszystko z nim w porządku. W głowie chyba po raz setny analizował
każdy etap eliksiru, by mieć pewność, że na pewno się uda.
Mikstura była głównym czynnikiem, który pochłaniał całą jego
uwagę. Do tego stopnia, że kompletnie nie zwracał uwagi na Jamesa
i swój udział w zajęciach. Hill pobił chyba jakiś rekord w
zwracaniu mu uwagi na błędy, ale nawet te uszczypliwe komentarze
nie poruszały go. Właściwie nie bardzo do niego docierały.
W głowie Arena tłukło się wciąż
zdanie, że obaj z Samuelem ryzykowali zdrowie i życie. Doskonale
zdawał sobie sprawę z konsekwencji porażki. Sam skończy z
zakażoną w całym organizmie krwią i umrze, za to on sam zginie
wykończony przez własny rdzeń magiczny odpowiedzialny za magię
krwi.
Skupił myśli, otrząsnął się z
zamyślenia i wrócił do tego, co dzieje się na lekcji. Poszukał
wzrokiem pergaminu, który powinien być przed nim. Leżał teraz
przed Hillem, który wykonywał tą pracę systematycznie. Kiedy tak
stopniowo posuwał się do przodu, z wolna zaczynało to przypominać
prace Abraxasa, czy Riddle'a. Do czasu… W pewnym momencie James
zaczął nanosić jego bzdury na swoją pracę powodując, że ta
znowu zaczęła w tych miejscach przypominać kompletny chaos. Przez
moment Aren patrzył na to nie dowierzając własnym oczom. W końcu
otrząsnął się z szoku i zasłonił kolejną część przed jego
piórem dłońmi.
– Mogę wiedzieć co ty właściwie
robisz? – warknął cicho James
– Dlaczego niszczysz swoją pracę?
Jeżeli nałożysz na nią moje sekwencje, bez wątpienia dostaniemy
trolla – odpowiedział cicho Grey, wciąż chroniąc dłońmi nie
zniszczony fragment pergaminu.
– Świetnie. A teraz zabieraj łapska.
Skoro zauważyłeś, że to moja własna praca, przyjmij też do
wiadomości, że mogę z nią robić co mi się żywienie podoba.
– Tak, bo po co mieć lepszą ocenę,
jak można zdać z nędznym...
– Przypominam, że tylko dzięki mnie
mamy nawet ten nędzny. Inaczej jak nic byłby troll – rzucił
Hill, wyszarpując pergamin i nanosząc schematy napisane przez Arena
z uporem godnym lepszej sprawy. Grey już go nie powstrzymywał.
Rzeczywiście formalnie rzecz ujmując była to praca Jamesa. Nie
bardzo rozumiał intencje drugiego chłopaka, ale skoro tego chciał…
:
– To może wytłumaczysz dlaczego to
robisz? Jesteś dobry z Run. Wiesz, że to co piszę to kompletne
bzdury, jak słusznie mi wypominasz za każdym razem.
– Staram się zrozumieć twój tok
myślenia i główną istotę popełnianych przez ciebie błędów.
Im dłużej to robię i analizuję, dochodzę do wniosku, że
podstawy są ci niemal obce. Brakuje ci również wiedzy o samej
istocie tego przedmiotu. Jest tak, jakbyś nigdy się go nie uczył.
Błądzisz we mgle. Podsumowując, jeżeli chodzi o runy jesteś
zupełnym kretynem.
Zielonooki chłopak siłą woli
powstrzymał się od riposty nawiązującej do jego ślimaczej fobii,
którą miał już na końcu języka. Doszedł do wniosku, że nie
warto teraz igrać z Jamesem. Jeżeli wdadzą się w kłótnię, a co
gorsza przepychankę, będzie kolejny szlaban. Na to nie mógł sobie
pozwolić. Pozostało tylko zacisnąć zęby i wrócić do swoich
bohomazów.
Z tej małej, słownej utarczki wyłonił
się także wniosek, że Hill obserwuje go bardziej niżby się
wydawało. Co prawda jakoś go to nie obrażało. Wszystko co James
wywnioskował było przecież prawdą. W przyszłości nigdy nie
uczył się Run, bo nie były już obowiązkowe.
Skoro Hill zajął się pracą, Aren
doszedł do wniosku, że wyjątkowo może sobie odpuścić skupienie
i ponownie pogrążył się w rozmyślaniach o eliksirze i Samuelu.
Wynik był taki, że im bliżej było końca zajęć, tym większy
strach go ogarniał. Nie zauważył też wnikliwego spojrzenia Jamesa
skierowanego na jego osobę.
Na koniec lekcji zauważył, że Riddle
chce do niego podejść. Zanim to zrobił, przy Arenie pojawiła się
Rowena. Uśmiechnęła się do Greya, złapała go za rękę i
zasłoniła chłopakowi czerwonookiego. Ledwo powstrzymał warknięcie
z frustracji i zdobył się na odwzajemnienie uśmiechu. Nie podobało
mu się, że dziewczyna wciąż go trzyma za dłoń, więc szybko i
zgrabnie, pod pretekstem poprawienia torby, wydostał się z uścisku.
Rowena pochyliła się lekko i wyszeptała mu do ucha:
– Nie wiem jak ci się to udało, ale
James jest skłonny do współpracy. Dzięki temu wspólnie uda nam
się pokonać Durmstrang. Mam nadzieję, że zobaczę cię na
dzisiejszym spotkaniu z waszą grupą Aren...
Po tych słowach odsunęła się
wreszcie od niego i pomachała mu ręką na pożegnanie. Nie podobało
mu się to, że od jakiegoś czasu zaczęła coraz bardziej zbliżać
się do niego, kompletnie ignorując jego przestrzeń osobistą.
Spojrzał na Toma, który patrzył teraz zimnym wzrokiem. Znowu. W
takim momencie Grey dochodził do wniosku, że chętnie skręcił by
sobie ponownie nogę po to, żeby zobaczyć inny wyraz tej twarzy.
Złagodzić ten surowy wizerunek i przestać czuć ten ból w klatce
piersiowej, kiedy mijany był tak bez słowa.
***
Aren zrezygnował z obiadu. Zamierzał
złapać profesora Beery'ego w jego gabinecie. Potrzebował śluzu
toksyczka albinosa.
Dopadł wejścia do gabinetu i zapukał…
raz, drugi, trzeci i nic. Profesora nie było. Postanowił wobec tego
poszukać go w bardziej oczywistych miejscach i ruszył w tym celu
biegiem. Na pierwszy ogień poszedł gabinet Reida, jednak i on był
zamknięty. Być może byli razem? Nie mógł tego wykluczyć. Nie
zmieniało to faktu, że potrzebował dostać się do gabinetu
Herberta już teraz. Co prawda znał hasło i odpowiednie ustawienia
znaków na obrazie, bo nie raz Beery, mając zajęte ręce prosił go
o otworzenie, ale mimo to nie chciał tam wchodzić bez pozwolenia.
Aren był w impasie. Czuł, że grunt
zaczyna mu się usuwać spod nóg, a czas goni. Sprawdził większość
pomieszczeń, które przyszły mu do głowy. Na koniec podjął
decyzję. Stwierdził, że nie może już więcej tracić czasu.
Zajrzał tylko po raz ostatni do jadalni konstatując, że miejsce
Beery’ego jest puste i wrócił pod drzwi jego gabinetu. Znowu
kilkukrotnie zapukał, tak na wszelki wypadek, ale odpowiedziała mu
cisza. Nie miał wyboru. Przesunął zielarza na obrazie w odpowiedni
sposób i ustawił go tak jak powinien, później przestawił donice
widniejące obok niego i wypowiedział hasło. Drzwi po chwili
ustąpiły i Aren wzdychając lekko wszedł do środka.
Rozejrzał się po gabinecie idąc
coraz bardziej w głąb w stronę regałów zastawionych
roślinnością. Tam znajdowały się również rozmaite obiekty
eksperymentalne, które do pewnego momentu były dla niego swoistą
zagadką. Nie znał ich jeszcze. Do jego rąk trafiały już
sprawdzone, opisane i nazwane. Aren nie zamierzał niczego dla siebie
uszczknąć z tych nieznanych sobie roślin. Dzięki Herbertowi czuł,
że się rozwija i ma dużo większe możliwości przy tworzeniu
eliksirów. Nie zamierzał tego psuć nierozważnym ruchem.
Rozglądał się po półkach, szukając
obiektu swoich zapotrzebowań i usilnie powstrzymując się przed
analizowaniem niektórych roślin. W końcu dostrzegł na jednej z
dolnych półek to czego szukał. Całkiem sporej wielkości
terrarium, ze znajomym białym toksyczkiem.
Usiadł na podłodze przy nowym domu
stworzenia, by móc zebrać śluz ze ścianek do jednej fiolki, a do
drugiej śluz z samego ślimaka. Zabrał się za otwieranie terrarium
i parsknął śmiechem, widząc na górze sporej wielkości napis
„Cadan”. Chciałby zobaczyć minę profesora Reida, gdyby to
zobaczył. Pewnie rzuciłby jakąś klątwę, tak jak ostatnim razem.
To było w sumie bardzo interesujące zobaczyć Reida zupełnie
innego niż na zajęciach.
Aren w duchu doszedł do wniosku, że
relacje między nauczycielem Obrony i Beery'm były dalekie od
koleżeńskich. Czuł, że łączyło ich coś więcej niż przyjaźń,
ale nie bardzo miał na to dowody. Z drugiej strony widywał też u
nich zachowania świadczące o napięciu, ostrożności, które
zawsze, szybko starał się załagodzić Beery. Grey mógł
przeprowadzić te obserwacje właśnie tutaj, bo często przebywał w
gabinecie Herberta i zauważył dosyć regularne wizyty Reida. Obaj
panowie osłaniali się zaklęciami wyciszającymi, ale z samych ich
postaw ciała, mimiki dało się bardzo dużo wyczytać. Chciał
czasem zapytać Beery’ego, ale zawsze czuł, że nie powinien się
w to wtrącać.
Kończył już swoje zajęcie. W
międzyczasie zdążył zauważyć, że śluz zebrany bezpośrednio z
toksyczka był lepszej jakości, więc postanowił tego właśnie
użyć w tej drugiej miksturze, którą zachował. Upewnił się
również, czy ze ślimakiem wszystko było w porządku, oglądając
jego skorupkę. Na szczęście po wcześniejszym pęknięciu nie było
już ani śladu. Co ciekawe zauważył, że Cadan, jak zaczął go
nazywać w myślach, był dosyć ciekawskim ślimakiem. Inne, gdy się
je dotykało, chowały się w skorupie. Ten natomiast nie miał tego
odruchu. Wydawał się być bardzo zainteresowany tym co Aren robił,
wysuwając czułki w jego stronę za każdym razem, gdy pobierał
delikatnie śluz z jego skóry. Tak przynajmniej to wyglądało.
Odłożył delikatnie toksyczka z
powrotem do jego terrarium, wkładając dodatkowy liść sałaty,
która była obok. Chciał właśnie schować fiolki do torby, kiedy
podskoczył zaskoczony, słysząc gwałtownie otwierane i tak samo
zamykane drzwi.
Dwa donośne głosy bez wątpienia
należały do Herberta i Cadana. Była to jednak na tyle agresywna
wymiana zdań, że znieruchomiał na swoim miejscu nie bardzo wiedząc
jak oznajmić swoją obecność. Obydwaj rozmówcy nawet go nie
zauważali, zbyt zaangażowani w swój konflikt i coraz bardziej
intensywną kłótnię:
– Jak mogłeś! Nie wierzę, że
powiedziałeś mu o wszystkim! – warknął rozeźlony Beery.
– Widzę, że mamy w szeregach kreta,
skoro informacje tak szybko do ciebie docierają. Wychodzi na to, że
w dodatku w wewnętrznym kręgu. Nie wiem, czego oczekiwałeś,
zwłaszcza że czekałeś niemal do ostatniej chwili, by zdradzić mi
te wiadomości – odpowiedział na pozór spokojnie Reid, jednak
wyraźnie ledwo utrzymywał swój własny gniew w ryzach.
– No tak, zapomniałem przez moment
gdzie tak naprawdę leży twoja przeklęta lojalność! Merlinie, jak
mogłem choć przez chwilę sądzić, że mu nie powiesz. Jestem
takim głupcem! Od początku było jasne, że wybierzesz jego, a nie
mnie! Mało ci, że już raz mnie zabiłeś? A może chcesz to zrobić
po raz drugi? Nie krępuj się. Obydwaj dobrze wiemy, że jeżeli ty
to zrobisz, nie uchylę się przed zaklęciem – warknął ponownie
Herbert, coraz bardziej wściekły.
– Manipulujesz mną! Myślisz, że
tego nie widzę? Chcesz uzyskać jak najwięcej informacji o ich
relacji. Sam jak obaj wiemy nie możesz tego zrobić. Posługujesz
się mną! Naprawdę sądzisz, że to co było między nami zniknie
po tym co się stało?! Owszem, zabiłem cię, ale nie dałeś mi
wyboru!
– Do końca wierzyłem, że
wybierzesz właśnie mnie! Wtedy... Nawet, kiedy wielu mówiło
inaczej, wierzyłem tylko w ciebie. Do samego końca. Również
wtedy, gdy wymierzyłeś we mnie różdżkę. Sądziłem, że w
ostatnim momencie zwrócisz ją przeciw niemu. Zamiast tego... –
umilkł nagle biorąc głęboki oddech i starając się zapanować
nad swoimi emocjami.
Herbert spojrzał na Cadana, widząc
zimną, surową postawę. Dokładnie taką samą, jak tamtego
przeklętego dnia. Był naiwny sądząc, że tym razem wybierze jego.
Teraz jednak nie patrzył na niego z nadzieją i błaganiem w oczach
jak wówczas. Dziś było inaczej. Była najwyższa pora na odegnanie
starych demonów. Uwolnił swoją mroczną magię zauważając, że
Cadan dobywa różdżki. Roześmiał się okrutnie sprawiając, że
ta momentalnie znalazła się w jego dłoni. Spojrzał w oczy
przeciwnika i ku swojemu zdumieniu znalazł w nich coś na kształt…
ulgi? Przez moment nie wiedział jak zareagować. Chwilę później
usłyszał kolejne słowa Cadana:
– Widzę, że wciąż jesteś w
formie... To dobrze. Wkrótce będziesz musiał sobie przypomnieć o
dawnych czasach. Mam coś dla ciebie. Powiedział, że jest to
prezent z okazji twojego powrotu – Cadan wyjął i podał
Herbertowi małe pudełeczko zapakowane zgrabnie w ozdobny papier.
O dziwo nie było zabezpieczone żadnym
zaklęciem. Nie wyczuwał również żadnej magii w środku, więc po
prostu je otworzył, wyciągając z wnętrza dwie karty: asa pik oraz
czarnego jockera. Zaśmiał się widząc właśnie takie zestawienie.
Zauważył, że Cadan przyjrzał się także kartom, ale wątpił, by
zrozumiał przesłanie. Nikt oprócz Gellerta i jego samego nie
wiedział. Kto by pomyślał, że po tylu latach Grindelwald stanie
się sentymentalny. Była to mimo wszystko propozycja, ale i
ostrzeżenie. Brak innej wiadomości oznaczał, że miał czas na to,
by podjąć decyzję. W zasadzie nie potrzebował tego czasu, znał
już swoją odpowiedź. Podniósł wzrok na stojącego przed nim i
zapytał:
– Irytuje cię, że nie wiesz co to
oznacza. Widzę to w twoich oczach. Doprawdy... nie powinieneś być
zazdrosny o coś tak prozaicznego profesorze Reid – zakończył
wypowiedź dobitnie, nie zwracając się już do niego po imieniu i
widząc jego zaskoczenie. Cadan trochę niepewnie odpowiedział:
– Musiałem to zrobić... Wiesz o tym
przecież. Zwłaszcza po tym jak się dowiedział co spotkało
Gregorowicza. Jeżeli tylko...
– Musiałeś... To takie dobre słowo
maskujące winę. Potrafisz bardzo dobrze kłamać. W końcu
oszukiwałeś mnie przez tyle czasu, a to ja byłem wtedy od
wydobywania informacji i kłamstw. Zawsze byłeś ze mną. Nie ma co
się dziwić, że moja czujność zawiodła przy człowieku, który
dzielił ze mną mieszkanie i łóżko. Było to bardzo sprytne
posunięcie muszę przyznać.
– Ty nic nie wiesz! Nie możesz mnie
tylko oskarżać, nie znając całej prawdy! Owszem powiedziałem mu
o tych przeklętych różdżkach. To były konieczne informacje.
Wiesz jak to jest, gdy każdy ci zagraża. Ze wszystkich stron. Czeka
tylko na twoje potknięcie. Odkąd ponownie się pojawiłeś, zaczęło
się to na nowo... walka o pozycje…
– Jeżeli ktoś ci zagraża zabij go.
Jeżeli ktoś ci słownie grozi, odetnij mu język. Jeżeli ktoś cię
śledzi, wydłub mu oczy. Samo to powinno im dać do myślenia, a ile
w tym finezji... W takich momentach cieszę się, że mam to już za
sobą. Chociaż w zasadzie oni wszyscy nigdy nie stanowili dla mnie
realnego zagrożenia. Moja zguba okazała się być znacznie bliżej,
nieprawdaż?
– Masz rację... Byłem twoim końcem
odkąd się związaliśmy. Mimo tego co zaszło cieszę się, że
żyjesz... Cieszę się, chociaż czuję, że ponownie, nieuchronnie
zbliżamy się do powtórki z rozrywki... – Cadan podszedł do
niego dotykając dłonią policzka Herberta i delikatnie przesuwając
palcami w pieszczocie szepnął: – Jesteś ciepły i tak bardzo
żywy... Nie taki jakiego widywałem w moich najgorszych koszmarach.
– Dlaczego to robisz...? – zapytał
Beery cicho, nie odtrącając jego dłoni i obserwując go z bliska.
Wiedział przecież, że Cadan bardzo rzadko inaugurował takie
ruchy. Czuł w jego dotyku potrzebę potwierdzenia, że naprawdę
tutaj był, prawdziwy i żywy.
– Sam nie wiem. Próbuję się
przekonać, że to nie ma znaczenia. Kiedy jestem sam, potrafię tak
myśleć, ale kiedy cię widzę… twoją twarz i ten cholerny
uśmiech, który rozkwita na mój widok… jakoś tak wydaje mi się
wtedy, że to nasza kolejna gra… jak wtedy w szkole... Jednak
Herbercie, w co teraz gramy? – zapytał słabo Cadan.
Herbert nie odpowiedział. Sam chciałby
to wiedzieć zwłaszcza, że żaden z nich nie znał nawet stawki
tego o co tak naprawdę grają. Wtedy stawką były ich uczucia i
skończyło się to dla nich ranami w sercach. Czas ponoć leczył
rany. Może… ale chyba nikt nie przewidział, że gdy ponownie się
ze sobą spotkają, dawno zabliźnione rany otworzą się na nowo. Co
gorsza oni ciągle zadawali sobie kolejne rany. Nie potrafili
przestać. To była naprawdę destrukcyjna znajomość... Beery w
duchu stwierdził, że i tak idzie mu nieźle, mimo różnych
niespodzianek. Owszem, spodziewał się, że spotka tutaj Cadana. Nie
podejrzewał natomiast, że ten jest nauczycielem i będą spotykali
się tak często. Prawdę mówiąc sam go prowokował, choć może
nie tym razem... Musiał chociaż na moment odwrócić od niego
wzrok, żeby uporządkować myśli, znaleźć jakieś rozwiązanie…
Zamiast tego ujrzał szeroko otwarte,
znajome, zielone oczy w kolorze Avady przy terrarium. Chłopak
nieruchomo siedział na podłodze i prawie nie oddychał. Herbert
zastygł w szoku i kątem oka zauważył, że Reid zaczyna odwracać
się w tamtą stronę. Nie mógł dopuścić, żeby zobaczył
chłopaka… Natychmiast złapał jego twarz w dłonie i pocałował
natarczywie, zmieniając ich pozycję tak, żeby móc w każdej
chwili zasłonić Arena. Ku jego rozpaczy i przy jednoczesnym
zachwycie, tym razem Reid nie bronił się, tylko z pasją
odwzajemnił pocałunek.
– Nie powiedziałem mu o jednym... –
zaczął Cadan zdyszany, kiedy na moment oderwali się od siebie: –
tego na czym tak bardzo ci zależało. Wiesz o bliźniaczych...
Beery nie czekał i zamknął mu usta
kolejnym, tym razem krótkim pocałunkiem. Był w pełni świadomy
obecności Greya. Musiał czym prędzej zakończyć to spotkanie.
Cudem było, że nie powiedzieli niczego w jasny, otwarty sposób,
podczas swojej kłótni. Imię Gellerta nie padło, ale Aren głupi
nie był i pewnie będzie znacznie bardziej podejrzliwy. Osobiście
nie mógł jakoś winić chłopaka za to, że znalazł się tutaj w
takiej chwili. Mógł za to winić siebie. Stracił czujność. Był
zbyt zaaferowany Cadanem. Jak zwykle zresztą.
– Dokończymy tą rozmowę później,
jak ochłoniemy. Sądzę, że obaj musimy sobie wiele rzeczy
przemyśleć. Teraz nie jest najlepsza pora. Wkrótce zaczynasz
zajęcia. Myślę, że uczniowie byliby w szoku widząc swojego
groźnego nauczyciela z opuchniętymi wargami, błyszczącymi oczami
i tak cudownie wymalowanym wyrazem pożądania na twarzy. To jednak
wolałbym zachować tylko dla siebie.
Tak jak się spodziewał, Reid
momentalnie zebrał się w sobie. Trochę żałował tego, ale z
drugiej strony byli przecież obserwowani. Lepiej, żeby Cadan się o
tym nie dowiedział. Jak nic chciałby rzucić na Arena Oblivate i
wywiązała by się między nimi walka, bo on sam nie zamierzał do
tego dopuścić. To było z jego strony wielkie niedopatrzenie, że
nie skontrolował pomieszczenia zanim… w zasadzie to nie było
jeszcze tak. Gdyby Aren miał w sobie magię, problem by nie
zaistniał. Wyczuliby go. Któryś z nich z pewnością by to zrobił.
Uśmiechnął się do Cadana, który
niemal od razu skierował się do wyjścia. Odprowadził gościa
milcząc już całą drogę i dopiero kiedy drzwi się zamknęły
poczuł ulgę. Pozostała już tylko jedna kwestia. Wrócił do
chłopaka, całego teraz już czerwonego na twarzy, czemu się prawdę
mówiąc nie dziwił i zapytał niby nonszalancko:
– Więc co cię tutaj sprowadza Aren?
– jeszcze nigdy nie widział Greya tak zażenowanego jak w tej
chwili. Musiał przyznać, że był to czarujący widok.
– Nie chciałem podsłuchiwać,
przysięgam! Przepraszam. Na początku myślałem, żeby znaleźć
jakiś dobry moment na ujawnienie się, ale... ale... – zaciął
się i z pomocą przyszedł mu Beery.
– Rozumiem. Nie było dobrego momentu
by to zrobić. Zdaję sobie z tego doskonale sprawę... –
powiedział spokojnie. Obrzucił chłopaka uważnym spojrzeniem i
zauważył w jego dłoni dwie fiolki. Postanowił skierować myśli
wyraźnie rozkojarzonego Greya na inne, znane mu tory: –
Przyszedłeś po śluz?
– Tak. Przepraszam. Pukałem
wcześniej i szukałem pana po całym zamku, ale nie znalazłem, a
potrzebowałem tego już teraz. Dlatego postanowiłem wejść... nie
powinienem… jeszcze raz przepraszam...
– Cóż... niech to zostanie między
nami...
Aren jeszcze nigdy nie czuł się tak
niezręcznie jak w tym momencie. Głowa mu pękała od nadmiaru
informacji i wrażeń. Czuł jak policzki go pieką, a serce łomocze
w piersi. To było zbyt wiele dla niego jak na jeden raz. Miał dużo
pytań, ale w zasadzie nie mógł stracić już ani chwili czasu. I
tak przez tą całą sytuację stracił go więcej niż zamierzał.
Spojrzał niepewnie na Herberta, widząc jak ten przygląda mu się z
zaciekawieniem. Spodziewał się z jego strony wybuchu złości, a tu
nic. To chyba lepiej, chociaż bez wątpienia swoje myślał. Trzeba
było się jakoś zgrabnie wycofać stąd na z góry upatrzoną
pozycję, czyli do pracowni. Aren schował fiolki, podniósł się i
powiedział:
– Przepraszam jeszcze raz profesorze.
Muszę już wyjść. Mam pewną nie cierpiącą zwłoki sprawę...
Obiecuję jednak, że jeżeli będzie chciał pan poruszyć
dzisiejszą sprawę, nie ma sprawy. Możemy też udawać, że to co
widziałem nie miało miejsca i...
– Wierz mi Arenie, chętnie usłyszę
co sądzi o tym osoba nie zaangażowana. Tak dla odmiany. Wrócimy do
tego jeszcze. Już cię nie zatrzymuję – oznajmił z uśmiechem
Herbert i spokojnym krokiem podszedł do biurka, spokojnie
rozkładając na nim notatki i spod oka obserwując zachowanie
chłopca. Na pewno nikt nie musiał zachęcać Arena do wyjścia.
Kiedy Grey znalazł się już na
korytarzu, wydał z siebie głębokie westchnienie ulgi. Wcześniej
był tak spięty, że chyba momentami zupełnie nie oddychał, a
kiedy już to robił, starał się o jak najbardziej ciche oddechy.
Jedno mu się bez wątpienia rozjaśniło. Jakie łączyły tą
dwójkę relacje. Potrząsnął głową, odganiając te myśli. Nie
było czasu na rozważania o związku Beery'ego i Reida.
***
Szedł szybkim krokiem, aż do jednego
z zakrętów. Tam usłyszał kolejną już tego dnia kłótnię.
Najwyraźniej to zaczynało być jakąś niepisaną tradycją. Nie do
końca był w stanie po głosach odróżnić kto prowadzi tą
nazwijmy to rozmowę, więc wolniej już, wyszedł zza zakrętu.
W zasadzie miał zamiar ominąć te
osoby, bo niby co mu było do ich zatargów, ale niespodziewanie
zidentyfikował człowieka odwróconego tyłem do niego jako Evana, a
pod ścianą, twarzą do siebie Liama i przestało mu być obojętne
co się tam dzieje. Wywrzaskiwane wyzwiska, między którymi padło
jego nazwisko, złorzeczenia i opryskliwy styl wypowiedzi Collins
przyjmował z iście stoickim spokojem. Gdyby nie mrugał oczami,
można by było wziąć go za posąg.
Aren zatrzymał się kilkanaście
metrów od nich, z niepokojem zauważając różdżkę w rękach
Wrighta. Po chwili uniósł wzrok i napotkał spojrzenie Liama.
Właściwie był zdecydowany podejść do nich i przerwać Evanowi,
ale nagle poczuł napływającą w jego kierunku, przygniatającą
wręcz i natarczywą myśl, by tego nie robił, żeby się ukrył. W
zasadzie sugestia była rozsądna, bo w sumie wobec rozsierdzonego
Wrighta niewiele mógłby zdziałać, a poza tym postawiłby Liama w
trudnym położeniu. Dlatego posłuchał. Ukrył się za najbliższą
zbroją, czekając aż skończą i modląc się, żeby stało się to
jak najszybciej.
Nie było to miłe. Słyszał od czasu
do czasu dźwięki ciosów i zdawał sobie sprawę z tego, kto te
ciosy otrzymuje. Zresztą podkreślały to również słowa Evana:
– A ty gdzie patrzysz kretynie! Mówię
do ciebie! Odezwij się wreszcie i wytłumacz mi, dlaczego ochroniłeś
charłaka. Widziałeś doskonale, że zaklęcie leci dokładnie w
jego kierunku. Była to idealna sposobność, by pozbyć się go z
Turnieju bez większego wysiłku. Na pewno zachwiałoby to także ich
cholernym sojuszem z Ilvermorny.
– Przepraszam. Po prostu chciałem
trzymać się twojego rozkazu. Mówiłeś, żebym się osobiście
zajął Greyem. Jeżeli teraz trafiłoby w niego zaklęcie, ten
warunek nie zostałby spełniony. Poza tym, dzięki temu nie będą
mnie podejrzewać, gdy już dojdzie do eliminacji i pozbędę się go
z Turnieju jak chciałeś...
– Jesteś cholernym, bezużytecznym
śmieciem. Nawet nie potrafisz sam myśleć. Działasz tylko na
rozkaz! Jak jeszcze raz usłyszę o takiej sytuacji bądź pewien, że
czeka cię o wiele gorsza kara niż zwykłe wymierzenie ciosów.
Ciesz się, że jesteśmy przed eliminacjami. Zejdź mi z oczu i nie
pokazuj się aż do jutra.
Po tych słowach Aren słyszał
oddalające się pojedyncze kroki. Odczekał spokojnie do czasu, aż
już ich nie było słychać i wyszedł ze swojej prowizorycznej
kryjówki. Collins szedł powoli w jego kierunku. Był porządnie
poobijany, ale na jego twarzy nie widać było żadnej emocji.
Zielonookiego na ten widok przeszył jakiś dreszcz. W jego głowie
krążyła myśl, która nie dawała mu spokoju. Dlaczego Liam na to
pozwalał? Dopiero po chwili odezwało się również poczucie winy,
bo bez wątpienia to właśnie on był przyczyną pobicia Collinsa.
Westchnął ciężko, ale zanim zdążył cokolwiek powiedzieć,
usłyszał głos pobitego chłopaka:
– To co powiedziałem... że podczas
Turnieju... to było… – zaczął niepewnie, a Arenowi jakoś tak
ulżyło na sercu. Najwyraźniej nic się w Collinsie nie zmieniło.
Przykro mu tylko było, że był teraz w takim stanie. Sam usłyszał
w swoim głosie złość i bezradność, kiedy odpowiedział:
– Wiem. Powiedziałeś to tylko
dlatego, że on to na tobie wymusił. Poczekaj, mam eliksir, który
ci pomoże... Zniweluje wszystko, co on ci zrobił... – Aren
westchnął drugi raz starając się opanować rosnącą złość.
Zdawał sobie sprawę z tego, że gdyby mógł korzystać z magii nie
dopuściłby do takiej sytuacji... Przypominała mu do złudzenia
wydarzenie z Abraxasem. Zajął się szukaniem potrzebnej fiolki, ale
nagle poczuł na dłoni rękę, która go powstrzymała, a Liam
wyjaśnił:
– Wszystko w porządku. Tak musi
zostać. Jeżeli to zniknie... stanie się podejrzliwy i zrobi
powtórkę. Myślę, że wolałbym tego uniknąć. Dziękuję za
dobre chęci. Naprawdę doceniam.
– W takich momentach czuję się
bezużyteczny... – westchnął po raz trzeci zielonooki, patrząc
na krwawiący kącik ust chłopaka stojącego przed nim. Łuk brwiowy
też miał przecięty. Wyglądało jakby został uderzony czymś
więcej niż ręką. Grey stanął na palcach i wyciągnął rękę,
uzbrojoną w chusteczkę, ścierając ostrożnie dłonią jeszcze nie
zakrzepłą krew. Rękaw jego szaty opadł na ramię, ale ten od
koszuli otarł się o zakrwawioną twarz chłopaka. Grey zignorował
to. Przecięcie na brwi Liama nie było bardzo głębokie. Nie tak
jak się obawiał. Krwawiło jednak obficie, chociaż już
rozpoczynał się proces krzepnięcia po bokach. Liam stał
nieruchomo, ale po chwili odpowiedział:
– Nie jesteś bezużyteczny. Po
prostu... nie możesz z tym nic zrobić... gdybyś się wtrącił,
mogłaby stać ci się krzywda. Nie chciałem tego.
– Kiedy odzyskam magię... zapłaci
za to... Może nawet wcześniej, gdy tylko znajdę sposób, a
wtedy... Już nigdy nie pozwolę cię skrzywdzić. Nikomu. –
powiedział to takim tonem głosu, że poszkodowany chłopak zadrżał,
czując groźbę i obietnicę. Spojrzenie Arena potwierdzało to, co
odczytał w głosie i Collins pomyślał, że tęczówki w kolorze
Avady również mogły być zabójcze.
– Dziękuję, już wystarczy... Twoja
koszula za to... – zwrócił uwagę Arenowi, ponieważ zauważył,
że biały rękaw koszuli chłopaka jest zabarwiony krwią, co
stanowiło duży kontrast z bielą ubrania.
– Oh, to nic. Wracam do siebie, więc
wkrótce się przebiorę. Na pewno wszystko w porządku? Chciałbym
zostać dłużej, ale niestety muszę iść...
Liam kiwnął tylko potwierdzająco
głową, widząc nikły uśmiech Arena, który żegnając się
dotknął lekko ramienia chłopaka i ruszył ponownie w stronę
kwater Hogwartu. Nie wiedział, że ten delikatny dotyk był dla
Collinsa wystarczającym impulsem dla kolejnej wizji. Była podobna
do tej w bibliotece, ale bogatsza o szczegóły. Grey był w jakimś
pokoju, chyba swoim i chyba w tym zamku, sądząc po ścianach.
Patrzenie po raz kolejny na ból zielonookiego było okropnym
doświadczeniem. Co gorsza w tej wizji również go słyszał. Krzyk
pełen bólu i agonii trwał do czasu, aż chłopak upadł w kałużę
własnej krwi. Ten obraz sprawił, że Liam miał ochotę również
krzyczeć. Nagle jednak zwrócił uwagę na jeden drobny, ale
charakterystyczny szczegół, który w zasadzie chwilę temu widział…
rękaw Arena... Przerażony tym co zobaczył zareagował odruchowo.
Natychmiast uciekł do swojego pokoju z myślą tłukącą się w
głowie: on nie mógł go skrzywdzić…
***
Dotarł w końcu do kwater Hogwartu i
odetchnął z ulgą. Miał wiele rzeczy do przemyślenia, ale nie
teraz, nie w tej chwili. Musiał skupić się na tym, co powinien
zrobić, czyli na eliksirze. Przy schodach minął się z grupą Toma
z nim samym na czele, powstrzymując chęć spojrzenia. Obawiał się
tego, co Riddle może ujrzeć w jego oczach. W tym czerwonooki był
bardzo dobry, więc lepiej nie ryzykować. Dzisiaj, kiedy stawiał
wszystko na jedną kartę, było to szczególnie ważne. Równowaga
była niezbędna. Cała grupa zapewne zdążała na spotkanie z Nessą
i Roweną. Chwilę poświęcił zastanowieniu się, czy James również
uczestniczy w tych zgromadzeniach. Niby powinien, ale Aren miał
jakoś co do tego wątpliwości.
Wszedł do swojego pokoju i na moment
cały widok przysłoniły mu znajome, zielone pióra. Po chwili na
ramieniu wylądował świergotnik, który lekko uszczypnął go w
ucho na przywitanie. Dobrze było widzieć, że przynajmniej Lime
dopisuje humor. O sobie nie mógł powiedzieć tego samego. Pogłaskał
ptaka po jedwabistych piórach, które odzyskały już swój zdrowy
wygląd i blask, po czym podszedł do skrzynki i wyciągnął z niej
dwie bazy do eliksiru, nad którymi musiał popracować. Zdjął Lime
z ramienia co spotkało się z niezadowoleniem wyrażonym
spojrzeniem. W odpowiedzi wzruszył tylko ramionami, kompletując to,
czego jeszcze potrzebował do pracy. Na koniec spojrzał na zegar
obliczając, że pomimo wszystkich opóźnień jakie go spotkały o
dziwo wciąż miał pewien zapas czasu.
Przeszedł do pracowni, zdjął szatę
i kamizelkę, zostając w samej koszuli. Krew Liama na rękawie
zdążyła już zaschnąć, a Aren zdecydował się nie tracić czasu
na przebieranie tym bardziej, że i tak mógł się pobrudzić.
Przelał zawartość dwóch naczyń, czyli obydwie bazy eliksirów do
dwóch kociołków. Jeden z nich postawił na palniku i od razu
zmniejszył ogień, by ogrzewał się stopniowo. Od czasu do czasu
mieszał zawartość. Było to konieczne, żeby cała masa ogrzewała
się w jednakowym stopniu. To było bardzo istotne. Kiedy mikstura
przy brzegach kociołka zaczęła się lekko ściągać, nadszedł
czas na kolejny etap. Musiał wypić krew Samuela. Tym razem nie
poświęcił tej czynności, ani temu składnikowi nawet myśli,
analizując to, co powinien zrobić dalej.
Zajął się później mieszaniem. Po
godzinie eliksir osiągnął stan o jaki mu chodziło i mógł
poświęcić chwilę na coś innego. Był już pewien, że wypita
krew została rozprowadzona po jego organizmie i zajął się czymś,
co musiał zrobić, dla bezpieczeństwa Sama i własnego.
Zamknął oczy i skupił się na
rdzeniu magicznym. Kiedy otworzył oczy, był przy swoim rdzeniu
głównym. Przyjrzał mu się uważnie i z ulgą stwierdził, że nic
go nie oplatało. Nie było widać na nim żadnej gałęzi z pnia
odpowiedzialnego za magię krwi. Przeszedł kilka kroków, by zerknąć
na ten właśnie rdzeń. Był znacznie grubszy i silniejszy niż
wtedy, kiedy widział go ostatnio. Magia przepływała w nim
spokojnie, nie wykazywał agresji. Bardzo dużo róż było w
rozkwicie, a niewiele w pączkach. Kiedy podszedł do niego nie
próbował go atakować, choć pnącza delikatnie wyginały się w
jego kierunku, a kiedy był wystarczająco blisko, muskały go
liśćmi, jakby pieszczotliwie. Teraz ten rdzeń rzeczywiście
przypominał krzew pnącej róży, a nie jak dawniej chaszcze pełne
cierni, liści i ewentualnie pączków kwiatów. Wyglądało na to,
że wszystko było w porządku. Nie widać było żadnych anomalii.
Mógł przejść do następnego kroku.
Wrócił do realnego świata. Teraz
musiał upuścić sobie trochę krwi. Podwinął rękaw koszuli i
ciął głębiej niż ostatnio, by przyspieszyć proces. W tym czasie
podłączył palnik z drugą miksturą i zaczął ją ogrzewać. Po
jakimś czasie miał już wystarczającą ilość zmieszanej krwi,
więc opatrzył swoją rękę, szykując się do ostatecznego etapu.
Ściągnął obydwa wywary z palników, ustawiając je przed sobą i
dodał do nich krew. Nie mieszał mikstur nauczony doświadczeniem.
Lepiej było poczekać, aż krew sama się rozejdzie po tych
konkretnych eliksirach, niż robić to mechanicznie. Zazwyczaj trwało
to kilkanaście minut.
To dawało mu dość czasu na skupienie
się na śluzie ślimaków. Ustawił przed sobą dwie fiolki. W
jednej miał śluz zwykłego toksyczka, a w drugiej albinosa. Ten
drugi był znacznie bardziej klarowny i błyszczący. Istniała
nadzieja, że jego działanie będzie bardziej intensywne. Poza tym
przeczucie mówiło mu, że śluz ślimaka albinosa będzie znacznie
bardziej stabilny w działaniu. Śluz był zagęstnikiem eliksiru i
ostatnim dodawanym do niego składnikiem.
Kiedy eliksiry osiągnęły odpowiedni
stan, Aren dodał do tego pierwszego śluz albinosa, a do drugiego,
robionego na wszelki wypadek, śluz zwykłego toksyczka i obserwował
wyniki. W obydwu tworach składnik zaczął się stopniowo łączyć
z zawartą w nich krwią. W obu zmienił się również kolor.
Skupienie chłopaka zostało nagle
przerwane przez dźwięk uderzenia w kocioł pod drzwiami. Aren nie
spodziewał się nikogo, dlatego aż podskoczył z zaskoczenia.
Spojrzał w tamtym kierunku, widząc lekko uchylone drzwi, ale w
szparze nikogo nie zauważył. To było dziwne i należało sprawdzić
o co chodzi. Odblokował drzwi i wyszedł przed pracownię. Po chwili
westchnął ciężko.
Myślał, że najgorsze zacznie się,
jak skończy eliksiry, a i to dopiero za jakiś czas, kiedy przejdzie
do etapu zastosowania w odosobnionym miejscu. Okazało się, że się
mylił. Patrzył właśnie na ciężko oddychającego, krzywiącego
się z bólu Samuela, leżącego bezwładnie pod drzwiami. Już miał
zapytać, ale Relin go ubiegł, szepcząc z wysiłkiem:
– Przepraszam Aren... Naprawdę
starałem się robić wszystko, by zagłuszyć ten przeklęty ból.
Nie mogłem już dłużej. Jeżeli jeszcze bym czekał, nie byłbym
nawet w stanie dojść do tamtej komnaty... Widziałem, że twoi
wyszli. Nikt mnie nie zauważył...
– Nic nie mów. Pomogę ci wstać,
ale musisz się jeszcze na krótko wysilić. Nie dam rady cię
dźwignąć.
Samuel uchwycił bez słowa za framugę,
podciągając się z powoli do góry. Aren zarzucił sobie na ramiona
jego drugą, bezwładną rękę, wspierając go i prostując się
powoli. Stanęli chwiejnie na nogach, a Aren czuł jak Samuel drży
na całym ciele. Pewnie z bólu. Powoli dotarli do pokoju Arena,
gdzie Relin z wolna położył się na łóżku zielonookiego dysząc
ciężko i powoli ocierając z twarzy pot sprawną ręką.
Gołym okiem widać było, że bardzo
cierpiał. Grey westchnął ciężko i ruszył do umieszczonych w
jego pokoju drzwi prowadzących do pracowni, dziękując w duchu
Beery’emu, że je dla niego wykonał. Dzięki temu mógł kończyć
eliksir, mając na oku durmstrangczyka.
Kolor w eliksirach się pogłębił,
ale żeby doprowadzić do końca cały proces, trzeba było mikstury
podgrzać. Aren włączył palniki i ustawił odpowiedni ogień.
Mając chwilę czasu, pomógł Samowi ściągnąć koszulę. Wyczuł
pod palcami, że skóra na ramieniu z martwicą jest rozgrzana i
napięta w przeciwieństwie do reszty ciała. Po drodze do pracowni
umieścił Lime w klatce, po czym zamoczył ręcznik w zimnej wodzie
i wrócił do chorego, robiąc mu zimny okład. W międzyczasie
kontrolował każdy etap zagęszczania się substancji w kociołkach.
– Jak eliksir? – zapytał cicho
Sam, starając się opanować drżenie ciała.
– Już prawie gotowy. Jeszcze tylko
trochę. Wytrzymaj... A teraz wypij to – odpowiedział równie
cicho Aren, podchodząc do Samuela. Chłopak popatrzył na trzymaną
przez niego fiolkę i bez słowa z pomocą Greya wypił co należało
nie komentując, ani o nic nie pytając. Aren wrócił do pracowni.
Tak jak sądził śluz białego
toksyczka był lepszy. Teraz było to widać. Przelał eliksir,
którego nie chciał na razie używać do słoja, opisał i odstawił
na najniższą półkę w jednej z szafek. Przelał do innego słoja
drugi, również opisał i zabrał się za co innego. Miał około
godziny. Tyle potrzebował organizm Relina, by rozprowadzić po sobie
wypitą krew. Postanowił wobec tego przetestować działanie
mikstury na sobie z nadzieją, że wszystkie wyliczenia i
przewidywania się sprawdzą.
Precyzyjnie odmierzył dwie identyczne
dawki mikstury do szklanek. Jedną zamierzał za moment spożyć, a
druga była dla Samuela. Wyliczył, że powinna być to dawka co
najmniej pięciokrotna, żeby jej działanie na zakażony organizm
Relina było zgodne z oczekiwaniami.
– Aż tak dużo tego?
– Nie, jedna jest dla mnie. Muszę
się najpierw upewnić, czy moje wyliczenia i kalkulacje są słuszne.
Wszystko na to wskazuje, że są. Zawsze jednak sprawdzam na sobie –
mówiąc to ujął jedną ze szklanek wypijając zawartość. Relin
obserwował to spod przymrużonych z bólu powiek, ale spokojnie,
mówiąc po chwili:
– Wierz mi, jestem w stanie wypić
wszystko co może mi pomóc, byle tylko przestać odczuwać ten
przeklęty ból. Nawet nie masz pojęcia ile razy już myślałam o
tym, by po prostu odrąbać sobie tą rękę. Szkoda tylko, że
zakażenie postępuje dalej... Wiesz co... pamiętasz jak rano dałeś
mi to samo co teraz?
– Poczułeś się po tym gorzej?
Jakieś objawy? Czy zaczęło cię bardziej boleć? – niepokój w
głosie Arena brzmiał alarmująco, ale Samuel uśmiechnął się
tylko na to z wysiłkiem i odpowiedział:
– Wręcz przeciwnie. Cokolwiek to
było, pomogło na ból. Pomogło nawet zapomnieć i zasnąć.
Niestety po jakimś czasie przestało działać. Teraz czuję
dokładnie to samo. Ból nie zniknął. Gdzieś tam, podświadomie
wiem, że jestem na granicy wytrzymałości, ale jest przytłumiony.
– Oh... to trochę niespodziewane...
Z drugiej strony twoja krew... również ma ciekawe właściwości.
– Spodziewałem się tego. Mówiłem
ci o tym, że będzie inna. Ja sam jestem inny. Muszę cię zmartwić.
Tym razem porcja tego co mi dałeś jest chyba za mała. Ból wraca –
Samuel na moment zacisnął oczy i wykrzywił się pytając ze
słabym sapnięciem – Jak długo jeszcze?
– Pół godziny...
– To będzie bardzo długie pół
godziny – starał się przywołać swój humor obolały chłopak,
ale wypadło to mizernie. Chwilę później jęknął z bólu,
zaciskając kurczowo zdrową dłoń na pościeli. Niedługo potem
zwinął się w kłębek pojękując, wijąc się i dygocząc z bólu.
Dla Arena najgorsze było to, że na
tym etapie nie był w stanie nic zrobić, niczego mu podać, by
ulżyć w cierpieniu. Musiał tylko czekać, ewentualnie wspierać go
swoją obecnością. Patrząc na zwijającego się w bólu zauważył,
że uwolniła się jakaś część zwierzęcej natury Sama. Oczy
stały się złote, spoza warg widać było spore, ostre kły, a
końce włosów uzyskały biały kolor. Wątpił, żeby chłopak się
co do tego zorientował, chociaż na szczęście zachował resztki
świadomości, bo co chwila zerkał na zegar. Aren również na niego
zerknął i przeklął cicho. Czas jakby stał w miejscu
Zielonooki skupił się na swoim
organizmie i jego reakcjach na zażytą miksturę. Nie było żadnych
spektakularnych, nieoczekiwanych wyników. Zwłaszcza niepożądanych.
Za to dość szybko po spożyciu mikstura zaczęła działać na jego
skaleczenia. Podejrzewał, że tak szybką adaptację uzyskała po
zastosowaniu śluzu toksyczka albinosa. Rany goiły się dosłownie w
oczach. Po najgłębszej z nich pozostała jedynie cieniutka, ledwo
widoczna linia. To był dobry znak.
***
Tom nie znosił spotkań z uczniami z
Ilvermorny. Szczególnie dokuczała mu obecność drugiej
uczestniczki, która działała mu coraz bardziej na nerwy. Niemal
każdy z jego grupy został przepytany przez nią na temat Arena.
Gdyby to były pytania dotyczące strategii, które mogłyby ich
osłabić, jeszcze by to zrozumiał, ale krążyły wokół
ulubionego koloru Greya, jedzenia, przedmiotów, tego co chłopak
lubi, a czego nie. Wyjątkowo rozstroiło go pytanie o to, czy Grey
był z kimś w związku. Miał ochotę ją po prostu przekląć tak,
żeby zamilkła. Najlepiej już na zawsze.
Tego oczywiście nie mógł zrobić,
ale sama perspektywa była dosyć miła. Kolejną rzeczą, która
spotęgowała jego rozdrażnienie był fakt, że osobiście nie znał
na te pytania odpowiedzi. Inaczej niż Malfoy. Ten z kolei unikał
odpowiedzi na indagacje dziewczyny, ale Tom widział w jego oczach,
że potrafiłby satysfakcjonująco objaśnić Rowenę. To było
irytujące. Dzisiaj, kiedy Nessa, z którą najczęściej omawiał
sprawy i wymieniał się informacjami odeszła na moment, jej miejsce
natychmiast zajęła Owen mówiąc:
– Avery wspominał, że była kiedyś
dziewczyna, która podobała się Arenowi. Niestety po chwili Orion
go porwał dlatego pomyślałam, że być może ty mi opowiesz o niej
coś więcej. Abraxas chyba za mną nie przepada. Jest strasznie
zdystansowany... liczę na twoją pomoc Tom.
– Niestety nic mi o tym nie wiadomo,
nie mogę pomóc – stwierdził spokojnie, skupiając się na
zupełnie czym innym.
Od jakiegoś czasu, właściwie od
kilku dni miewał od czasu do czasu specyficzne odczucia ciepła.
Najczęściej w opuszkach palców, na całej dłoni, na nadgarstku,
albo też ramieniu. Aż do dzisiaj niepokoiło go to, bo nie bardzo
wiedział co to może być. Przekonał się co do tego po Runach,
kiedy Rowena podeszła do Arena i dotknęła jego ramienia, a później
ujęła za rękę. Odczuł ciepło w tych dwóch miejscach na własnym
ciele i ze zdumieniem skonstatował, że najwyraźniej czuje, kiedy
ktoś dotyka zielonookiego chłopaka. Jakim cudem do tego doszło i
dlaczego tak się działo? Nie wiedział i na razie nie miał czasu
analizować tej nowej sytuacji, zamierzając przemyśleć ją
dzisiejszej nocy.
Teraz natomiast poczuł ciepło na
twarzy, a jakiś czas potem na dłoni. Dobrą chwilę później na
plecach i jednej ręce. To nic takiego, powtarzał sobie w myślach,
starając się skupić na rozmowie i usilnie uspokajając swoją
magię. Usłużny umysł połączył to z informacjami, które
wygłosił swego czasu przy stole Relin, co oczywiście nie pomagało
w uciszeniu nerwów. Sytuacji nie polepszała dziewczyna, która
wydawała się nie posiadać instynktu samozachowawczego i
kontynuowała:
– Oh... wielka szkoda. Miałam
nadzieję... Dlaczego Arena nie ma tutaj z wami?
– Pomaga profesorowi Beery'emu. Już
wcześniej w Hogwarcie pracował jako jego asystent. Sporo czasu z
nim spędza. Pomaga przy roślinach – poinformował Riddle, choć
szczerze wątpił, żeby Aren był w tej chwili właśnie z Beery'm.
Tom niby rozmawiał uprzejmie, ale w
środku gotował się ze złości. Znowu miał ochotę potraktować
ją klątwą, którą zazwyczaj rezerwował dla niewiernych członków
grupy. Sama Rowena właściwie nie robiła nic takiego w stosunku do
Arena, ale dotykała wcześniej chłopaka, a to już było niemal nie
do zniesienia.
W Tomie zakotłowało się, chociaż
całym wysiłkiem woli zmusił się, by słuchać tego co mówiła
dziewczyna. Robił dobrą minę do bardzo złej gry. Jego wybawieniem
okazała się Watson, która wróciła i zapytała, czy nie czas udać
się na kolację. To był idealny moment. Mógł się uwolnić od
niechcianego towarzystwa i przy okazji sprawdzić czy Relin z Arenem
będą w jadalni. Na obiedzie ich nie było.
Kiedy dotarli na kolację okazało się,
że tych dwóch, których Riddle poszukiwał wzrokiem nie było. To
dodatkowo pogorszyło jego humor. Usiadł na swoim miejscu, od czasu
do czasu unosząc wzrok, gdy ktoś spóźniony wchodził do sali.
Właściwie nie musiał tego robić. Zawsze wiedział kiedy Aren
pojawiał się w pomieszczeniu. Nie wiedziałby jednak, gdyby do
jadalni wszedł Samuel, więc sprawdzał. Jedno było dobre. Przestał
odczuwać ciepło na ciele, co było pozytywnym zwiastunem. Wszystko
to co czuł na ciele i duszy doprowadziło go do decyzji, że nie
chce czekać do jutra z rozmową z Greyem. Przeprowadzi ją już
dzisiaj.
Początkowo nie zauważył nagłego
poruszenia wśród członków swojej grupy. Dopiero kiedy usłyszał
irytujący dźwięk chichotu Nessy, która szeptała coś na ucho
Rowenie, zwrócił uwagę na to co się dzieje. Owen w odpowiedzi
skinęła głową zarumieniona. Nie wiedząc skąd ta nagła i
napięta cisza wśród obecnych przy stole, rozejrzał się uważnie.
Jego wzrok padł na gazetę leżącą przed Rudolfem.
Na pierwszej stronie widniała znajoma
twarz. Bez zbędnych pytań wyciągnął rękę, przyciągając do
siebie czasopismo i przeczytał podpis wydrukowany dużymi,
drukowanymi literami i przypis anonsujący artykuł znajdujący się
na drugiej stronie. Najwyraźniej był to temat dnia. Riddle zamarł
patrząc na zdjęcie Arena całowanego przez Rowenę.W jego głowie
na moment zapanowała pustka. Po chwili oprzytomniał, przełożył
stronę i zaczął pozornie spokojnie czytać artykuł:
„MIĘDZYSZKOLNY
ROMANS POMIĘDZY UCZESTNIKAMI!”
„Aren Grey, trzeci uczestnik
Turnieju z Hogwartu oraz druga uczestniczka z Ilvermorny zostali
przyłapani na randce przez naszego reportera.
Tak czytelnicy!
Widok tych dwojga tak go zainteresował, że postanowił ich śledzić
z ukrycia. Okazało się, że między tą dwójką bardzo wyraźnie
iskrzy. Niezwykle miło spędzali ze sobą czas. Początkowo
przechadzali się po sklepach. Później zasiedli w lokalu znanym z
tego,
że jest
głównym miejscem wybieranym na spotkania przez pary. Panuje tam
urokliwa, sprzyjająca randkom atmosfera.
W trakcie
swojej obserwacji nasz redaktor stwierdził, że Pan Grey z całą
pewnością potrafi zadbać o kobietę starając się, by czuła się
doceniona. Poniżej znajdziecie kilka migawek, z których wyraźnie
wynika jak doskonałym jest towarzyszem.
Pozostaje więc pytanie, jak
wpłynie na ich relacje Turniej Trójmagiczny, w którym są
przecież w rywalizujących ze sobą
drużynach...”
Tyle mu wystarczyło. Nienawistnym
spojrzeniem zmierzył kolejne zdjęcia pokazujące moment, w którym
Aren oferuje dziewczynie ramię, odbiera okrycie, przystawia krzesło.
Zdjęcie pokazujące jak biegną razem śmiejąc się wesoło, jak
Rowena szepcze coś do ucha Greya podobnie jak robiła to dziś rano.
Ledwo udawało mu się zachować opanowany wyraz twarzy i
powstrzymywać magię, która wyrywała się na zewnątrz. Spojrzał
na Rowenę przy stole Ilvermorny, starając się zachować swój
normalny wyraz twarzy. Złapał uchem fragment jej rozmowy z Nessą:
– Mówiłaś, że nic takiego się
nie działo! A tu proszę! Jednak jesteście razem...? Dlaczego tak
to ukrywałaś?
– Za bardzo wyolbrzymiasz Ness...
Mówiłam ci, że to jeszcze nie ten etap... – uśmiechnęła się
zakłopotana Rowena, patrząc na zdjęcie z pierwszej strony z
nadzieją.
Tom z całej przemowy uchwycił się
tylko fragmentu – jeszcze nie ten etap. Jego magia szarpała się w
dzikiej furii. W tym momencie poczuł na czole, a chwilę później
na klatce piersiowej to specyficzne ciepło, które na domiar złego
nie było krótkotrwałe i stopniowo rozszerzało się na rękę aż
do ramienia, policzek, usta... To pobudziło w nim najmroczniejsze
instynkty. Zupełnie nagle James przy stole Ilvermorny zachwiał się
i spadł ze swojego miejsca, co zwróciło na niego uwagę wszystkich
obecnych. Ten moment wykorzystał Tom wstając. Szepnął jeszcze
tylko do swojej grupy, żeby nikt za nim nie szedł widząc na ich
twarzach strach i wyszedł z jadalni.
Był wściekły. Wciąż czuł to
przeklęte ciepło, a jego umysł podsycał tylko zazdrość,
podsuwając bardzo sugestywne wizje. Nie był już w stanie utrzymać
na wodzy magii, która emanowała z niego pełną siłą. Nie starał
się nad nią zapanować i pojawiały się jej najbardziej mroczne
pokłady. Miał dość. Buzowała w nim myśl, że Aren nie mógł
być z nikim. Tylko z nim. Nikt nie miał prawa go dotykać,
zwłaszcza w taki sposób. Owen zginie. Tego był pewien. Po Turnieju
pozbędzie się jej. Ukarze ją za to, że śmiała na Greya spojrzeć
tymi swoimi maślanymi oczami. Ta dziewucha nie dość, że dotykała
zielonookiego, to jeszcze go pocałowała. Zasługiwała na najwyższy
wymiar kary, poprzedzony upomnieniem. Bardzo długim, bolesnym i
dotkliwym. Jeżeli zaś chodzi o tego przeklętego Relina...
– Tom! Zatrzymaj się!
Głos Beery’ego dobiegł go z
naprzeciwka. Najwyraźniej zaślepiony wściekłością nie zauważył
nauczyciela. Stanął, ale nie starał się nawet przybrać swojej
zwyczajowej maski. Czuł, że dotarł do kresu swojej wytrzymałości,
a zazdrość i gniew pożerają go od środka, podsycane nie
ustającym ciepłem na ciele. Nie zastanawiał się nawet nad tym, że
profesor widział go w takim stanie. Jednego był pewien. Jeżeli
spróbuje go powstrzymać, nie pohamuje się i przejdzie do ataku.
– Śpieszę się. Radzę mnie
przepuścić profesorze... – powiedział Tom ściszonym głosem,
zabarwionym ostrzeżeniem i groźbą.
– Cokolwiek się stało, musisz się
opanować. Nie możesz chodzić sobie po korytarzach emanując chęcią
mordu.
– Czyżby znał pan ten stan? Zejdź
mi z drogi! – warknął Riddle nie panując już nad sobą.
– Zrobię to, jeżeli powiesz mi
dokąd zmierzasz.
– Do swojego pokoju – odpowiedział
mijając Beery’ego i przyśpieszając kroku. Pojawiło się coś
nowego. Czuł ból w klatce piersiowej. Ból zwiększał się z każdą
chwilą. Ciepło nie ustępowało.
***
Herbert, nie mógł uwierzyć w to co
właśnie zobaczył. Zawsze wiedział, że Riddle nie jest
przeciętnym uczniem. Zdawał sobie sprawę z faktu, że chłopak
jest bardzo uzdolniony magicznie. Doskonale wyczuwał, w końcu miał
w tym praktykę, że czarna magia nie jest Tomowi obca. Nie
spodziewał się jednak takiego poziomu mocy w tak młodym wieku.
Doskonale ją wyczuwał.
Była tak samo mroczna jak ta, którą
emanował Gellert. Grindelwald był jednak dużo starszy. Beery
wiedział z zebranych przy okazji różnych zadań informacji, że w
porównywalnym do Toma wieku, nie miał takiej mocy. Rosła
sukcesywnie wraz z upływem czasu i zdobywanym doświadczeniem, aż
osiągnęła dzisiejszy poziom.
Małe marzenie Herberta właśnie się
ziściło. Zawsze chciał zobaczyć Toma beż żadnej maski. Do tego
miały prowadzić jego małe intrygi. Teraz zobaczył. Nawet więcej
niż chciał. Twarz zarezerwowaną dla najgorszych wrogów. Był to
przerażający widok nawet dla niego, choć z pewnością był na
niego bardziej odporny niż wielu w tym budynku. Niespodziewanie dla
samego siebie zobaczył w Tomie Riddle'u prawdziwą konkurencję dla
Grindelwalda. Było to bardzo niepokojące spostrzeżenie.
Zastanowiło go co, albo też kto
doprowadził tego doskonale kontrolującego się jak dotąd chłopaka
do takiego stanu i przyspieszył kroku. Niedługo potem wkroczył do
jadalni i od razu rzuciło mu się w oczy spore poruszenie. Jeden
rzut oka wystarczył by zauważyć, że nie było tu ani Arena, ani
Relina, których raczej podejrzewał o stan Riddle’a. Spojrzał w
stronę popleczników Toma. Kilka kroków od swoich miejsc przy stole
Hogwartu, Abraxas kłócił się ostro z Orionem, który trzymał go
za ramię, chyba przed czymś powstrzymując. Black wyglądał na
bardzo zdenerwowanego, co było ewenementem. To rzadki objaw u
Oriona.
Coś tu zaszło, ale co? Herbert
postanowił nie czekać z rozwiązaniem zagadki. Podszedł do
sprzeczających się chłopców wskazując gestem, by poszli za nim
na korytarz. Wyszli z jadalni i po kilku krokach Beery stanął,
odwrócił się w stronę uczniów i zapytał wprost:
– Niedawno wpadłem na Toma.
Powiedzcie mi, co takiego się stało. Chłopak wygląda i zachowuje
się jakby chciał kogoś zamordować. Emanuje swoją magią wokół
i chyba nawet nie myśli o maskowaniu tego. Czy ktoś go jeszcze
widział w tym stanie?
Abraxas milczał zaciskając pięści.
Chyba nie zamierzał się odzywać. Na szczęście Orion potrafił
opanować wzburzenie i jak zawsze rzeczowo odpowiedział na pytania.
Okazało się, ku niemałej uldze Herberta, że Tom powstrzymywał
swój wybuch do czasu, aż opuścił jadalnię. Natomiast
bezpośrednią przyczyną tego stanu rzeczy była dzisiejsza gazeta.
Nauczyciel zażądał pokazania sobie czasopisma i kiedy Orion podał
mu ją, zamarł z zaskoczenia na widok zdjęcia i tytułu. Szybko
przejrzał treść artykułu, opuścił gazetę i znieruchomiał
zastanawiając się nad sytuacją.
Wszystko było jasne. Miał złe
przeczucia. Grey wpakował się tym razem w ogromne kłopoty. Riddle
w obecnym stanie nie zachowywał się racjonalnie. Beery ze strachem
stwierdził, że popełnił wielki błąd. Puścił chłopaka wolno.
Teraz pozostało mu mieć tylko nadzieję, że Tom nie natknie się
nigdzie na Arena. Jeszcze gorzej będzie, jeżeli natknie się i na
Greya i na Relina. Dojdzie do walki jak nic. Od niedawna znał
potencjał bojowy Riddle’a i miał pewność co do jednego. Relin
nie miał szans. Trzeba było działać. Beery szybkim ruchem wcisnął
gazetę w ręce Oriona i rzucił:
– Obydwaj idziecie za mną! – nie
oglądając się już ruszył w stronę kwater Hogwartu w nadziei, że
Tom rzeczywiście tam poszedł. Jego nadzieja rozciągała się też
na myśl, że Arena nie było w pokoju, ani w pracowni.
***
Relin cierpiał okropnie, a Aren
patrząc na to miał wrażenie, że sam też odczuwa ból. To było
straszne. Pod koniec czasu Samuel nie był już w stanie opanować
reakcji i z jego oczu popłynęły łzy. Zielonooki chłopak niewiele
mógł z tym zrobić. Musiał czekać. Wziął Sama za rękę,
ofiarowując mu takie wsparcie na jakie go było stać. Cierpiący
chłopak uchwycił się jej, a po chwili poruszając się powoli
zbliżył się i na ile mógł przytulił się do Arena, drżąc cały
z bólu.
Pocieszające i uspokajające słowa, a
także głaskanie po włosach na niewiele się zdały, ale Grey ich
nie żałował, odliczając czas. Na koniec minęło wreszcie
konieczne pół godziny i Aren sięgnął po szklankę z eliksirem,
podając niemal nieprzytomnemu z bólu chłopakowi. Relin chwycił ją
niepewną, drżącą dłonią, dlatego zielonooki postanowił
asekurować go przy piciu, żeby nic się nie wylało. Samuel pił
szybko i niedługo potem Grey mógł odstawić naczynie na stolik.
Teraz pozostało już tylko czekać na efekty. Samuel opadł na niego
bezwładnie dysząc ciężko. Włosy miał zlepione potem spływającym
też po jego twarzy. Aren otarł mu ją, zgarnął z niej niesforne
loki i powiedział uspokajającym tonem:
– Zaraz powinno zacząć działać...
– Wrednie wykorzystuję chorobę do
tego, żeby znowu cię przytulić. To jest w porządku?
Zielonooki chłopak nie odpowiedział
na tą oderwaną od kontekstu uwagę i ponownie zaczął gładzić
chorego po plecach, równocześnie z uwagą obserwując ranę, która
spowodowała martwicę i dosłownie spędzała mu sen z powiek. Po
paru minutach doczekał się pierwszych symptomów zmian. Okolice
feralnej rany przestały być napięte i twarde, a ona sama również
z wolna zaczęła się zmieniać. Aren przyjął to z ulgą, ale też
pewnym niepokojem. Według niego cały proces postępował zbyt
wolno. To było zastanawiające.
– Sam, czy ból nadal jest tak samo
intensywny? Czy czujesz cokolwiek kiedy dotykam cię w tym miejscu? –
zapytał uciskając lekko bezpośrednich okolic rany.
– Ból chyba trochę zelżał. Nadal
nic czuję miejsca, którego dotykasz. Za to bez wątpienia zaczynam
odzyskiwać czucie w palcach.
Aren ucieszył się z tej informacji,
ale i tak w duchu stwierdził, że wszystko postępuje zbyt wolno.
Pamiętał, że u siebie efekty zauważył tuż po tym jak zażył
eliksir. Swoją drogą była przecież różnica. Samuel miał w
sobie zakażoną krew. Było wyjście. Musiałby skontrolować
magiczny rdzeń Relina, ale czy mógł? Po chwili wahania wyzbył się
wątpliwości. Nie miał innego wyjścia, chyba żeby Sam się
sprzeciwił:
– Mam prośbę. Pozwolisz mi zobaczyć
jak wygląda twój rdzeń magiczny? Wiem, że proszę o wiele, ale
muszę sprawdzić jak się zachowuje po zażyciu eliksiru. Według
moich obliczeń mikstura powinna działać szybciej, dzięki
temu co dałem ci wcześniej wypić. Regeneracja jest zbyt wolna.
Wystarczy tylko widok głównego rdzenia...
– Merlinie! Zrób to, a nie tyle
gadasz. Pamiętasz, że ja tu cierpię? Jeżeli znajdziesz coś co
przyspieszy działanie, to nie wahaj się nawet na chwilę. Już
mówiłem, że masz moje pełne zaufanie. Cokolwiek zobaczysz tam w
środku będzie w porządku, póki to jesteś ty. Nie zwlekaj dłużej.
Pozwalam ci to zrobić.
Wobec takiego zaproszenia, Aren odsunął
od siebie moralne rozterki, wziął dłoń Sama w rękę i zaczął
procedurę. Delikatnie naparł swoją obecnością na świadomość
Sama, pamiętając jak robił to Tom. Przez chwilkę czuł opór, ale
tuż potem wszystkie bariery ustąpiły. Niemal od razu zobaczył
główny, złoty rdzeń. Ku własnemu zaskoczeniu zauważył, że był
on spleciony ciasno z innym, srebrnym. Srebrny rdzeń spokojnie
spowijał złoty nie zakłócając jego pracy. Harmonia była pełna,
ale po chwili jasne stało się, że srebrny rdzeń pracuje na
wyższych obrotach, wspomagając główny rdzeń w jego pracy. Aren
czuł, że czegoś nie zauważa, że coś mu umyka.
Skupił się bardziej, dotknął
palcami srebrnego rdzenia wyczuwając w nim bardzo dziką,
nieokiełznaną magię. W pewnym momencie stwierdził, że czuje ją
także w swoich żyłach, a w tamtym rdzeniu była również jego
magia. Już po chwili wiedział o co chodziło. Jego magii było tu
zbyt mało, by mogła współgrać z mocą Samuela podczas
regeneracji. To było dokładnie to czego brakowało. To był
problem, który trzeba było pokonać.
Wycofał się delikatnie z umysłu
leczonego chłopaka. Relin leżał opierając czoło na jego
ramieniu, wciąż ciężko oddychając. Regeneracja zabierała spore
pokłady magii, co męczyło. Aren ponownie spojrzał na ranę. Była
mniejsza, ale w środku wciąż czarna. Trzeba było jakoś
zadziałać. Miał tylko jeden pomysł:
– Sam… musisz wypić więcej mojej
krwi. Ja piłem twoją od kilku dni, a ty moją… zbyt krótko.
Powstała dysproporcja utrudnia regenerację. Trzeba to zmienić. –
dyszenie nie ustawało przez moment, ale po chwili Relin odpowiedział
z wysiłkiem.
– Nie wierzę, że mówisz to z takim
spokojem. Jestem bardzo słaby. Jak mam to zrobić? Czuję, że
gdybyś się odsunął opadnę na łóżko i nie wstanę. Co ty
mówiłeś? Piłem twoją krew? Dobra, nie chcę o tym teraz
myśleć... Co robimy?
Zielonooki chłopak westchnął cicho
na tą przemowę. W pracowni leżał sztylet, ale nie było mowy o
jego przyniesieniu. Bezwładne ciało Samuela mówiło samo za
siebie. Rzeczywiście nie miał siły. Kiedy tak rozmyślał wpadł
na pomysł jak wyjść z tego impasu. Troszkę się odsunął, żeby
mieć więcej luzu, poluźnił krawat i zdjął go chwilę potem,
odpiął kilka guzików koszuli. W tym momencie usłyszał cichy
chichot Sama i komentarz między ciężkimi oddechami:
– Czy ty mnie właśnie uwodzisz?
Jeżeli tak, to świetnie ci idzie. Szkoda tylko, że nie mam sił,
by się na ciebie rzucić. Nie sądzisz, że torturowanie chorego
jest wysoce nieetyczne?
– Zakładam, że tak jest w istocie.
To chyba lepiej póki co ten temat zostawmy sobie na czas obiecanego
picia w karczmie. Zaraz jednak zachowam się równie nieetycznie, ale
nie ma innego wyjścia – zsunął z ramienia materiał koszuli
odsłaniając bark oraz kawałek ramienia i stwierdził: – Ugryź
mnie, tylko porządnie i pij.
– Oszalałeś?! Nie jestem cholernym
wampirem! Poza tym nie ma mowy bym to zrobił. Skrzywdzę cię!
– Pamiętaj, że ja również wypiłem
eliksir, który podałem tobie. Rana zregeneruje się sama. Tak
właśnie działa ten preparat. Nic mi nie będzie. Za to tobie zaraz
będzie, jeżeli nie użyjesz swoich zębów i nie zrobisz tego o co
cię proszę.
– Skąd będę wiedzieć kiedy
przestać? – zapytał drżącym, pełnym wątpliwości głosem
Samuel.
– Powiem ci. Będę obserwował twoją
ranę. Wiem, że wiele od ciebie wymagam. Proszę Sam... Potem
pomartwimy się tym jak bardzo chora i popieprzona była ta sytuacja.
Czas nam się kończy... Pamiętaj, że wciąż jesteśmy w moim
pokoju, a ty jesteś w tutaj według niektórych wrogiem. Nie masz
prawa tutaj być... Jeżeli ktoś odkryje...
Przerwał przemowę, bo Sam z wysiłkiem
poderwał głowę i wbił swoje zwierzęce kły w jego bark. Aren
siłą opanował odruch wzdrygnięcia się z bólu. Nie chciał
przestraszyć Sama. Zamiast tego wrócił do spokojnego głaskania po
włosach, obserwując ranę. Różnicę zauważył od razu. Zaczęła
kurczyć się w oczach i obrastać zdrową tkanką. Grey uśmiechnął
się do siebie i powiedział:
– To działa Sam. Jeszcze nie
przestawaj. Czujesz teraz mój dotyk prawda? – lekkie skinięcie
głowy Relina, odpowiedziało na jego pytanie.
Jakiś czas potem rana Sama zasklepiła
się już zupełnie. Aren czuł coraz silniejsze pieczenie w ramieniu
stwierdził więc, że czas skończyć już z piciem. Dał o tym znać
Relinowi, który natychmiast przestał, niemal natychmiast wracając
do swojego ludzkiego wizerunku, ale nie poruszył się ze swojego
miejsca. To zmartwiło Greya, ale jakby w odpowiedzi na swoje myśli
usłyszał:
– Nie martw się. Czuję się już
dobrze. Po prostu... nie mam siły, by się ruszyć...
– To normalne. Żeby zregenerować
organizm musiałeś użyć bardzo dużo własnej magii. Jesteś po
prostu magicznie wyczerpany. To minie za jakiś czas. Muszę
przyznać, że twoja krew ma naprawdę niezłego kopa
regeneracyjnego.
– Powiedz mi… jak ładnie poproszę
przenocujesz mnie w szafie? Kawałek podłogi też mógłby być, ale
szafa wydaje się być bardziej dramatyczna. Czytałem, że w
mugolskiej literaturze często występuje motyw kochanka chowającego
się w szafie – po barku Arena, jeszcze nie do końca zagojonym,
spłynęła stróżka krwi i Samuel bez zastanowienia lekko uniósł
głowę i zlizał ją, czując jak Aren się nagle spiął. Niemal w
tej samej chwili poczuł jak pomieszczenie wypełnia się mroczną
magią. Grey chwycił się kurczowo dłonią za serce i wyszeptał
tylko jedno słowo:
– Tom...
Riddle był wściekły. Magia buzowała
w nim i nie miał ochoty jej tym razem powstrzymywać. Wpadł do
pokoju wspólnego uczestników jak burza i pierwsze o czym pomyślał
to pokój Greya. Chwilę zajęło mu przełamanie zabezpieczeń
założonych przez Abraxasa. Widok jaki zobaczył w środku właściwie
nie powinien go zaskoczyć. Mógł się tego spodziewać, jednak miał
nadzieję...
Relin bez koszuli, opierający się w
sugestywny sposób o rozebranego częściowo z koszuli Arena nie
pozostawiał właściwie pola do domysłów. Język Samuela wędrujący
po barku Greya tylko to potwierdzał. Obydwaj byli wyraźnie
wyczerpani.
Najpierw był szok. Później coś w
nim pękło powodując ból w całym ciele, który nie ustępował i
rósł z każdą chwilą, a na końcu poczuł, że złość i czarna
magia pochłaniają go bez reszty. Różdżka Toma momentalnie
znalazła się w ręku, mając przed sobą tylko jeden cel.
– To nie jest to co myślisz!
Posłuchaj mnie! – wykrzyknął Aren, zasłaniając swoim ciałem
wciąż jeszcze bardzo słabego Relina. Riddle wyglądał tak, jakby
chciał go zamordować. Nawet na moment nie odwracał swojego
spojrzenia od osłabionego nadal chłopaka. Grey czuł w sobie wciąż
rosnący ból i nie wiedział skąd to pochodzi. To nie mogła być
reakcja na eliksir, tego był pewien.
– Skąd możesz wiedzieć o czym
teraz myślę… wyraźnie go bronisz. Zejdź mi z drogi!
– Nie! Jeżeli to zrobię,
skrzywdzisz go! Nie mogę na to pozwolić. Proszę Tom, pozmawiajmy…
– zaproponował Aren, ale w oczach Riddle’a nie widział niczego,
prócz chęci mordu. Skrzywił się ponownie czując ból. Po chwili
dotarło do niego, że nie był to ból fizyczny, ale psychiczny
objawiający się również wszechogarniającym smutkiem, rozpaczą,
pustką i uczuciem zdrady. To było...
– To co możesz mi powiedzieć, nie
jest tym co chcę od ciebie usłyszeć Aren... – wzrok Toma po raz
pierwszy odkąd tu wszedł, spoczął na Greyu, który w tym samym
momencie niemal fizycznie poczuł wszystkie emocje, które buzowały
w Riddle’u. Jego własne uczucia zaczęły zlewać się z tamtymi.
To bolało… i ten wzrok Toma…
Zanim zdążył powiedzieć cokolwiek
jeszcze, poczuł jak niewerbalne zaklęcie spycha go z łóżka.
Spadł na podłogę i został przesunięty dalej. Samuel również
spadł, pozbawiony podpory, ale został przy łóżku. Aren
zmobilizował wszystkie siły, poderwał się i czując nadal
rozdzierający ból, ponownie stanął przed Relinem.
– Aż tak bardzo ci na nim zależy?
Jesteś gotów odwrócić się ode mnie, byle tylko go chronić?
Dlaczego to nie mogę być ja? – wyszeptał cicho w
wężomowie Riddle zaciskając dłoń na różdżce, po czym zwrócił
się do Relina cichymi słowami, uśmiechając się okrutnie: –
Pożegnaj się z życiem. Bądź pewien, że upewnię się co do
tego, żebyś zdychał w najgorszych męczarniach – Samuel klnąc
pod nosem próbował zebrać siły i podnieść się z podłogi.
Niestety brak energii był dojmujący. Chłopak nie dawał sobie z
tym rady. Raz po raz opadał znowu na podłogę. Tymczasem Tom
kontynuował: – Lepiej będzie jak zamkniesz oczy Aren. Z drugiej
strony może dobrze byłoby gdybyś widział co czeka każdego, kto
dotknie cię w ten sposób...
– Tom! Wiem, jak to wyglądało, ale
posłuchaj… ja nigdy...
– Expelliarmus... –
wyszeptał cicho Tom, ponownie odrzucając Arena na bok. Nie włożył
w to zaklęcie zbyt wielkiej siły, ale wystarczyło żeby na moment
ogłuszyć Greya. Teraz bez przeszkód spojrzał w oczy Relina, który
zaprzestał tymczasem daremnych prób podniesienia się z podłogi i
odpowiedział wyzywającym spojrzeniem, a chwilę potem słowami:
– On ci nigdy nie wybaczy. Wiesz o
tym. Przyjdzie moment, kiedy przekona się kim tak naprawdę jesteś.
Naprawdę sądzisz, że z tobą zostanie? Zaakceptuje ciebie? Nie
jest twoją własnością. Nigdy nie będzie twój.
– Rozumiem, że to twoje ostatnie
słowa. Jeżeli ja nie będę go mieć, nikt nie będzie.
Po tych słowach Tom uniósł różdżkę,
mając na końcu języka klątwę. Nie zdążył jej wypowiedzieć,
bo instynktownie wyczuł zagrożenie i błyskawicznie rzucił wokół
siebie tarczę. Ta pochłonęła zaklęcie Beery’ego. Na ten widok
Riddle zmrużył oczy, dając ponieść się swojej magii, uwalniając
ją jeszcze bardziej. Nikt, absolutnie nikt nie mógł go powstrzymać
przed zabiciem tego drania na podłodze. Tego, który śmiał
dotknąć... jego...
Tom podjął decyzję. Uderzył
Beery’ego przeciwzaklęciem, rzucił kilka innych osiągając tyle,
że oddzielił go od Oriona i Abraxasa. Na dwóch ostatnich rzucił
zaklęcie wiążące i znowu musiał ratować się niewerbalną
tarczą przed atakiem profesora. To na krótko zaskoczyło
nauczyciela, co Tom wykorzystał, rzucając w jego stronę dwa
zaklęcia. Jedno z nich trafiło przeciwnika.
Czerwonooki chłopak czuł się jak
zamknięty w jakiejś bańce wypełnionej bólem. Ktoś coś do niego
krzyczał. Były to nawet dwa głosy, ale w tym momencie żadnego nie
był w stanie rozpoznać. Kiedy patrzył na Relina widział w nim
teraz tylko swój cel. Samuel spojrzał w stronę, gdzie leżał Aren
i to wystarczyło Riddle’owi:
– Tom! Nie!
Krzyk Arena był dla niego zawsze
słyszalny. Przebił się wyraźnie nawet tutaj, ale nie potrafił
się powstrzymać. Nie dał rady opanować tych pożerających go od
środka emocji, które podsycał widok tego człowieka… wciąż
żywego. Ignorując desperacki krzyk Greya, Riddle wyciągnął
różdżkę wymawiając zaklęcie. Jak w zwolnionym tempie widział
je zdążające w kierunku Samuela. Nagle na jego drodze pojawiło
się ciało Arena, przyjmując klątwę w siebie. Tom zarejestrował
jeszcze dziwne oczy Greya, które przez moment miały zwężone
źrenice, ale po chwili wróciły do normalności tuż po tym, jak
zaklęcie trafiło w jego ciało.
Ten moment wystarczył, by Riddle
gwałtownie odzyskał świadomość patrząc zaszokowanym spojrzeniem
na swojego zielonookiego… Grey również miał spojrzenie
skierowane na niego. Po chwili zgiął się wpół wypluwając z
siebie krew, ale nie opuścił spojrzenia. W pewnym momencie jego
oczy rozszerzyły się nieznacznie, a z ust wyrwał mu się krzyk,
który sprawił, że Tom poczuł jakby również w nim coś umierało.
To był krzyk bólu, agonii i strachu. Aren krztusił się wśród
tego krzyku krwią. Upadł na kolana. Wciąż krzyczał, z oczu
płynęły mu łzy. Patrzył na niego tymi swoimi zielonymi oczami z
wielką troską. Ból musiał się wzmagać, tak to działało, ale
Aren nie spuścił go z oka ani na moment. Nawet wtedy, kiedy upadł
w kałużę własnej krwi. Do końca też wyciągał w jego stronę
dłoń…
Tom patrzył jak zahipnotyzowany,
czując jak serce rozpada mu się coraz bardziej. Chciał uchwycić
tą dłoń, a każdy kolejny krzyk sprawiał, że narastał w nim
strach. Po raz pierwszy w swoim życiu bał się. Bał się o to, że
go straci.
Kiedy już chciał zrobić krok i
złapać tą dramatycznie wyciągniętą rękę, znowu zadziałał
jego instynkt. Musiał się natychmiast obronić przed zaklęciem
Abraxasa, który podbiegł do Greya wraz z Beery'm i Blackiem. Obaj z
nauczycielem wymierzyli różdżki w Riddle’a, a Orion tymczasem
rzucał na Arena serię zaklęć. Tom odruchowo zaczął je
identyfikować. Rozpoznał między innymi monitorujące stan zdrowia
i usypiające. Szok nie chciał jakoś opuścić Toma, ale za każdym
razem kiedy chciał podejść bliżej Greya, był atakowany. Sam nie
mógł rzucać zaklęć, bo tam, za nimi był Aren, a świadomie nie
potrafiłby go skrzywdzić. Wciąż jeszcze w głowie słyszał jego
przerażający krzyk.
– Co z nim Orionie? – zapytał
Beery, ani na moment nie spuszczając czujnego wzroku z Toma.
Obserwując go doszedł do wniosku, że ten od jakiegoś czasu
stracił zupełnie całą wolę walki. Jego wzrok był skupiony tylko
na Arenie, ale było to martwe spojrzenie i jakby osłupiałe.
– Jego organizm broni się przed
działaniem klątwy. Zwalcza ją właściwie, ale nie wiem jakim
cudem. Klątwa powinna się rozwijać i zbierać swoje żniwa
pogarszając stan, aż do jego... – przerwał nie mówiąc
ostatniego słowa, choć wszyscy doskonale zdawali sobie sprawę, że
chodziło o śmierć Arena.
– Idź po profesora Reida. Opowiedz
mu w skrócie co tutaj zaszło. Poinformuj, że mamy tutaj jego
ucznia. Niech oczyści główny korytarz, nim tutaj przyjdzie. I
niech przygotuje komnatę dla Arena z dala od innych.
Beery przez ten cały czas wnikliwie
analizował wszystkie ruchy i zachowania Toma. Przez dobry moment
czerwonooki chłopak wyglądał, jakby utracił wszystko co miał.
Widać było, że narasta w nim strach i ogromne poczucie winy, z
którymi niezbyt dobrze sobie radził. Po słowach Oriona oczy
Riddle’a odzyskały nieco blasku i życia. Drgnął nagle, a
później nogi się pod nim ugięły i opadł na podłogę, wciąż
jednak nie spuszczając z oka Arena.
To przekonało nauczyciela, że Tom nic
już nie zrobi i opuścił swoją różdżkę. Abraxas wciąż był
czujny, przyciskając do siebie nieprzytomnego Arena i patrząc na
Riddle'a nienawistnym spojrzeniem. Wzrok Herberta powędrował dalej
i natrafił na Samuela, który równie intensywnie i nienawistnie
wpatrywał się w Riddle’a:
– Samuelu... co się tutaj stało? A
przede wszystkim, co tutaj robisz? – nie otrzymał na swoje słowa
odpowiedzi, za to Relin dosłownie wybuchł, jakby usłyszane
słowa stały się jakimś sygnałem.
– Hej, Riddle! Ty pieprzony
sukinsynu! Powiem ci coś! Aren mi pomagał ty debilu. Leczył mnie.
To była kuracja medyczna, a nie seks, a nawet wstęp do seksu ty
parszywy, podejrzliwy i chory z zazdrości kretynie!! M E D Y C Z N
A, której litery nie znasz, żeby zrozumieć całość analfabeto?!
I wiesz co? Gdyby Grey nie był geniuszem i nie stworzył
odpowiedniego eliksiru, gdyby sam go nie zażył, zabiłbyś go
idioto. Trzeba mieć sieczkę zamiast mózgu, żeby… ale po co ja
strzępię język… po co tu przyszedłem… gdyby nie ja... on
również by tak nie skończył... – głos chłopaka zadrżał i
załamał na moment. Samuel wciąż jeszcze był zbyt słaby, by
cokolwiek zrobić, ale nagle ogień znów w nim wybuchł i wrzasnął:
– Zabiję cię! Słyszysz cholerny draniu, dupku, kretynie! Nie
umiałeś się powstrzymać ty nędzna imitacjo czarodzieja?! Nie
potrafiłeś powstrzymać durnego zaklęcia?! Rzucić przed niego
tarczę?! Zabiję cię! Zabiję cię! Zabiję cię…
Tom właściwie nie reagował. Był jak
odrętwiały. Słyszał co Samuel do niego wykrzykuje, ale na razie
sens tej wypowiedzi jakoś do niego nie docierał. Czuł tylko
wielki, przeogromny smutek, który wypełniał chyba każdą jego
tkankę i przytłaczające poczucie winy. Zamknął oczy, bo nie mógł
dłużej patrzyć na swoje dzieło. Po chwili jednak poczuł, że nie
może już wytrzymać i otworzył oczy ponownie zawieszając
spojrzenie na Arenie.
Grey miał zamknięte oczy, ale czuł
się już lepiej, bo nie bolało już tak przeraźliwie. Był jednak
zbyt słaby i odrętwiały od cierpienia, żeby pokazać choćby
najmniejszym ruchem, że mu się poprawia. Wyczuwał w pobliżu Toma
i jego bezbrzeżny smutek, rozpacz i ból. Chciał go przytulić…
powiedzieć, że wyzdrowieje… zapewnić, że to była pomyłka,
wypadek, że nie żywi urazy. Lekko uchylił powieki, co okazało się
bardzo ciężką pracą w jego stanie. Tak Tom tu był, ale wciąż
zbyt daleko, by go dotknąć. Serce Riddle’a płakało. On sam nie
mógł nic zrobić w tej chwili, tylko czuć ten ból, odpowiadając
swoim własnym.
***
Reid zadziałał szybko i skutecznie.
Zablokował część zamku położoną w pobliżu kwater Hogwartu.
Nakazał uczniom wracać natychmiast do swoich dormitoriów z
absolutnym zakazem wychodzenia aż do odwołania, pod groźbą
wydalenia z zamku. Jego osoba gwarantowała w zasadzie posłuch, ale
Liam czuł pewną obawę i strach i dlatego zamierzał jednak wykazać
nieposłuszeństwo.
Czuł niepokój, żeby nie powiedzieć,
że narastający strach. Był przekonany, że coś stało się w
kwaterach Hogwartu. Nie wiedział skąd pochodziła ta pewność i
jakieś podświadome przeczucie co do słuszności tej tezy. W końcu
podjął decyzję i złamał zakaz ruszając w stronę zakazanej
strefy. Musiał przekonać się, czy z Arenem wszystko jest w
porządku.
Każdy krok, który zbliżał go do
kwater Hogwartu powodował, że w pamięci odtwarzały mu się sceny
tragicznej wizji z Arenem plującym krwią. Był coraz bardziej
pewien, że ma związek z tym, co się stało. Szedł nieuważnie,
zaprzątnięty myślami i zupełnie nagle zderzył się z kimś. Nogi
go nie utrzymały i klapnął na podłogę. Dopiero kiedy się
pozbierał, spojrzał bardziej przytomnie na osobę z którą miał
kolizję i ku własnemu zaskoczeniu ujrzał otrzepującego spodnie
Jamesa, który stwierdził z odcieniem drwiny:
– Oho, kto by się spodziewał tutaj
właśnie ciebie. Czyżby uczniów Durmstrangu nie dotyczyły zasady
tej szkoły? – Hill przerwał, przyjrzał się uważnie lekko
rozkojarzonemu Collinsowi i jego oczy rozszerzyły się w zdumieniu,
którego wyrazem było stwierdzenie: – Ty się boisz?
– Zejdź mi z drogi – skwitował
Liam mijając stojącego przed nim chłopaka. W jego pamięci wciąż
przewijały się szczegóły wizji, aż w pewnym momencie we wzroku,
w oczach Arena zobaczył zupełnie nagle przyczynę jego stanu.
Oprawcę, który rzucił zaklęcie. To było jak impuls i Liam
posłuszny temu bodźcowi zaczął biec, w duchu przeklinając
siebie. Strach przesłonił mu osąd. Powinien dużo wcześniej
zacząć badać tą wizję. Wtedy może mógłby chociaż przestrzec…
Miał jeszcze cień nadziei, że się myli, ale chyba jednak jeszcze
większe przekonanie, że wizja była prawdziwa.
Zatrzymał się obok krętych schodów
prowadzących do kwater Hogwartu. Nie wszedł na nie, bo usłyszał
na górze jakiś gwar i kroki. Zawahał się, zastanawiając.
Przecież w zasadzie nie powinno go tu być, ale z drugiej strony
musiał wiedzieć… po prostu musiał. Jeśli będzie tutaj Reid,
przeprawa może być ciężka, ale miał nadzieję, że nie wyrzucą
ze szkoły uczestnika Turnieju. Został na miejscu czekając. Wyczuł
ruch z prawej strony, spojrzał tam i stwierdził, że nie będzie
sam. Hill stał obok i również czekał na to, co miało się stać
z godnym podziwu spokojem. Zetknęli się spojrzeniami i James
zaczął:
– Zadam ci jedno krótkie pytanie.
Spodziewam się odpowiedzi… – nie dokończył wypowiedzi, bo
nagle zachwiał się i spojrzał na schody, na których pojawił się
najpierw Beery, niosąc na rękach Arena Greya.
James poczuł, że głowa zaczyna mu
dosłownie pękać od fali niespodziewanego bólu. Tylko siłą woli
zdołał utrzymać się na nogach. Aren był bezwładny, blady,
nieprzytomny, a przede wszystkim cały zakrwawiony. Za Beerym posuwał
się holowany zaklęciem lewitującym, uśpiony Samuel Relin.
– A...Aren – wyrwało się z ust
Collinsa i nauczyciel na moment przystanął u podnóża schodów.
Zerknął w górę sprawdzając, czy nie widać na nich nikogo i
powiedział:
– Nie powinno was tu być! Jeżeli
Reid was zobaczy... Nie mówcie na ten temat nikomu ani słowa.
Nikomu. A teraz natychmiast odejdźcie. Jutro chcę widzieć was obu
z rana w moim gabinecie. No już!
Posłuchali. Wracali w zgodnej ciszy
pustym korytarzem do czasu, aż musieli się rozdzielić. Hill
widział i czuł jak bardzo przejęty był Collins. Po raz pierwszy
mógł zobaczyć go w takim stanie. Chłopaka przepełniało poczucie
winy i cała gama innych odczuć, których James w zasadzie nie
rozumiał. Nigdy nie zauważył by Aren Grey i Collins mieli ze sobą
jakieś interesy, czy cokolwiek do czynienia. Jego obecność pod
kwaterami Hogwartu w tym akurat momencie dawała wiele do myślenia.
Hill postanowił, że przeanalizuje to na spokojnie w swoim pokoju.
Miał zresztą i inne rzeczy do przemyślenia. Wiele się wydarzyło.
I te odczucia, które zakłębiły się w nim, kiedy ujrzał Arena na
rękach profesora… Nie chciał ich rozpamiętywać. To było zbyt
wiele... Nawet dla niego.
***
Wciąż siedział odrętwiały na
podłodze nie zwracając większej uwagi na otoczenie, choć elementy
tego co się działo docierały do niego. Beery i Reid zablokowali
wejście do kwater uczestników z Hogwartu tak, żeby on nie mógł
ich opuścić. Mogli się nie wysilać. Nigdzie się nie wybierał.
Nie miałby siły. Został tu z Orionem.
Arena i Relina zabrali ze sobą. Tego
ostatniego Reid musiał potraktować zaklęciem usypiającym, bo nie
mógł przestać rzucać się po podłodze, powtarzając jak mantrę
rozmaite przekleństwa i groźbę, że go zabije. W zasadzie żałował,
że Samuel był zbyt słaby, żeby zrealizować swoją obietnicę.
Miałby już to z głowy. Spojrzał na podłogę, gdzie wciąż była
krew jego … Arena… Nie miał prawa nazywać go swoim. Nie po tym
jak go o mało nie zabił. To przez to, że nie chciał go słuchać…
Nigdy nie chciał... A teraz...
Uniósł różdżkę chcąc usunąć
plamę krwi, ale kiedy już miał rzucić zaklęcie, jego umysł nad
podziw realistycznie odtworzył przeraźliwy krzyk zielonookiego.
Ręka zadrżała, a różdżka wypadła z dłoni na podłogę wydając
głuchy odgłos. Schylił się po nią, wstał z pewnym wysiłkiem i
szybko wyszedł z pokoju Greya. Z miejsca, gdzie o mało nie
doprowadził do śmierci jedynej osoby, której nigdy nie chciał
skrzywdzić.
Z impetem wpadł do swojego pokoju
zatrzaskując drzwi i zadrżał, kiedy fala wspomnień zalała jego
myśli. Pojawił się znowu ból i wyrzuty sumienia. Umysł podsuwał
mu usłużnie obrazy agonii Arena, a ból rósł i rósł w jego
piersi.
Musiał to przyznać sam przed sobą…
był zazdrosny... zaślepiony swoimi uczuciami i negatywnymi
emocjami, które przysłoniły wszystko inne... Nigdy nie
przypuszczał, że kiedykolwiek przyzna rację Relinowi. Nie słuchał
Arena, nie chciał zrozumieć co do niego mówi, a przecież od
początku chłopak próbował mu powiedzieć, że to co widzi nie
jest tym o czym myśli. Wyszło na to, że to nie Relin, ani inni
uczestnicy byli dla zielonookiego zagrożeniem, tylko on sam. Ta
świadomość poraziła Toma. Żałował, że wciągnął tego
chłopaka w Turniej, że usilnie ciągnął go za sobą. Wiedział
przecież doskonale, że to niebezpieczne, ale dla własnej wygody i
zemsty nie zrezygnował.
Co gorsza przez własny egoizm
zignorował fakt, że Aren był ścigany przez Gellerta. Narażał go
nawet w ten sposób. Wystawiał go na niebezpieczeństwo, a Aren mimo
to… potrafił mu wybaczyć. To niepojęte, ale wciąż się do
niego uśmiechał, wciąż traktował inaczej niż pozostali, był
zawsze sobą z całym swoim uporem i ciągłym negowaniem jego
działań. Dotykał go bez cienia strachu rumieniąc się przy tym
uroczo, mówił do niego bez obawy, żartował. To wszystko
sprawiało, że … nie mógł go opuścić i ryzykował
bezpieczeństwo chłopaka... Najgorsze w tym wszystkim było, że
wiedział, miał absolutną pewność co do tego, że nie przestanie.
Nie potrafił. Aren był po prostu stworzony dla niego...
najważniejszy...
Musiał zdobyć pewność, że go nie
zniszczy. Było tylko jedno wyjście. Trzeba było zlikwidować
wszystko co ich łączyło. Nie mógł przechowywać żadnych śladów
ich więzi. Musiał doprowadzić do tego, żeby wymazać każdy cień
ich kontaktów. Biała karta… tłukło się w jego umyśle, kiedy
wzrok spoczął na myślodsiewni.
Uruchomił ją odwracając wszystkie
zabezpieczające ją zaklęcia i zrzucając do niej kolejne
wspomnienia… coraz więcej wspomnień, które lądowały w naczyniu
wirując i opadając na dno. Kiedy zrzucił je wszystkie, sprawdził
jeszcze swój umysł. Pozostawił w nim tylko podstawowe informacje o
Greyu, nic więcej. Wciąż czuł ten ból w sercu, ale postanowił
nie usuwać tego symptomu i pamiętać go jako ostrzeżenie dla
siebie samego. Miał go upominać, by nie zbliżać się do Arena
Greya i nie dopuszczać go do siebie nigdy więcej. Teraz pozostało
mu już tylko jedno. Uniósł naczynie pod sufit i zwolnił zaklęcie
lewitujące. Ciężka misa opadła z hukiem i rozbiła na kilkanaście
części. Nic już nie chroniło srebrzystych smug wspomnień, które
po kilku sekundach zniknęły.
– Panie! Słyszałem hałas. Coś się
stało? – Orion wpadł do pokoju Toma z tymi słowami, ale na widok
rozbitego magicznego artefaktu znieruchomiał z niedowierzaniem
wypisanym na twarzy. Po chwili skierował wzrok na Riddle’a i
przesunął spojrzeniem po jego sylwetce. Tyle mu wystarczyło.
Wiedział już, że nastaną ciężkie czasy. Widział przed sobą
Czarnego Pana, jakiego znał przed poznaniem Arena Greya. To był
bardzo zły zwiastun. Po chwili jego myśli potwierdził Cruciatus
rzucony na niego jako kara za wejście do pokoju bez pozwolenia.