I powracam z kontynuacją Signum Temporis! Dziękuję za wszystkie komentarze i muszę przeprosić, że na nie nie odpowiem, ale czas dosłownie kradnę na pisanie bo, nie dość że poprawiam Signum to dzięki waszemu wsparciu napisałam szybciej Nomen. I gdzieś tam po godzinach pisze się jeszcze Persona... Także obecnie piszę najwięcej w całej mojej karierze. Oczywiście odpowiem już na każdy komentarz pod tym rozdziałem. Dziękuję Ci że tutaj jesteś.
Prace konkursowe proszę przesłać do końca września na mój e-mail ;)
Prace konkursowe proszę przesłać do końca września na mój e-mail ;)
Betowała: Matonemis
Rozdział 1: Żyjąc przeszłością
Z każdą mijającą godziną Aren
coraz bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że naprawdę wrócił
do swoich czasów. Miał nadzieję... łudził się, że jego
pierwsze wrażenie okaże się tylko koszmarem. Nie ruszył się ze
swojego miejsca aż do świtu. Już pierwsze promienie słoneczne
ujawniły tragiczną rzeczywistość. Sprawdził jeszcze, tak na
wszelki wypadek, czy nie śpi. Wbił sobie mocno w ramię paznokcie,
ale ból był prawdziwy. Poza tym, nader prawdziwe były zaklęcia,
które rzucał. Miejsce w którym był wyglądało, jakby ktoś
toczył tu bitwę. Próbował wezwać mężczyznę, który go tutaj
odesłał. Nawoływał go, krzyczał, prosił, błagał... bez
rezultatu. Zresztą w głębi serca wiedział, że to nie miało
sensu, ale musiał spróbować wszystkiego...
Usiadł pod drzewem obejmując kolana i
patrząc smętnie na Hogwart, który było widać w oddali.
Racjonalna część umysłu podpowiadała, że powinien tam wrócić...
tylko do czego w zasadzie? To była na pewno jedna z kwestii, którą
musiał sprawdzić. Po chwili poraziła go inna myśl. Skoro
rozpatruje takie opcje to oznacza, że podświadomie zaczyna godzić
się z tą sytuacją... Tymczasem realnie rzecz biorąc było
zupełnie na odwrót. Nie chciał tutaj być.
O tak. Wiedział doskonale i nie trzeba
mu było tego przypominać, że to tutaj się urodził. Nie zmieniało
to faktu, że gdzieś tam w środku czuł inaczej. Przepełniało go
przekonanie, że tak naprawdę jego miejsce jest w przeszłości... W
tamtych czasach też nie miał łatwo, wręcz odwrotnie, ale w
kłopotach nie był sam... Miał osoby, którym ufał bezgranicznie,
które były dla niego zawsze oparciem i pomocą. A teraz...? Teraz
to nawet nie wiedział, czego może się tutaj spodziewać.
Czas było przejść do działania.
Musiał sprawdzić czy jego wizyta w przeszłości zmieniła coś w
przyszłości... Obawiał się tego, ale wychodził z założenia że
wiedza o tym, że mogło do takich zmian dojść, to już połowa
sukcesu. Chyba nie mogło być już nic gorszego od sytuacji, w
której aktualnie się znalazł.
Wstał otrzepując odzież. Wciąż
miał na sobie szaty, w których występował podczas Turnieju...
Sięgnął po swoją torbę pamiętając słowa mężczyzny i
wyciągnął z niej znajomy, satynowy, zwinięty w kłąb materiał.
Strzepnął nim i nałożył na siebie. Efekt potwierdził tylko jego
przypuszczenia. Peleryna niewidka działała tak samo jak wtedy,
zanim przeniesiono go do tamtych czasów. W zasadzie był z tego
zadowolony. Ten fakt ułatwi mu przedostanie się do wieży
Gryffindoru. Miał nadzieję, że Ron z Hermioną nie będą na niego
czekać w pokoju wspólnym. Dochodziła piąta nad ranem, więc
teoretycznie powinni obydwoje spać... Musiał się przebrać.
Na szczęście udało mu się przemknąć
do ukrytego przejścia na zapleczu Miodowego Królestwa, wraz z
jednym z pierwszych pracowników sklepu, którzy pojawili się w nim
skoro świt. Szedł tajemnym korytarzem czując z nerwów szybkie
bicie serca. Dla niego Harry Potter już nie istniał. Był osobą
stworzoną przez ludzi, którzy chcieli nim manipulować, sprawić
żeby grał tak jak oni mu zagrają. Kreowali go na Złotego Chłopca
i wybawiciela wtedy, kiedy tego potrzebowali. Kiedy nie był
potrzebny, albo jego osoba nie była wygodna, sprowadzali ten
wizerunek do parteru. Wyzywali od kłamców i szaleńców...
Podejrzewał też, że istniało inne wyjście jeśli chodziło o
wakacje u Dursleyów. Musiała być inna opcja, by nie musiał wracać
do swoich okropnych krewnych...
Problemem, który nagle zaświtał mu w
głowie, była jedna rzecz: Dumbledore znał zarówno Arena Greya,
jak i Harry'ego Pottera. Przygryzł wargi... Po zastanowieniu doszedł
do wniosku, że nie ma wyjścia. Nie może wypaść z roli. W tych
czasach musi ponownie stać się Harrym na użytek wszystkich
tutejszych obserwatorów. Nie powinien zostać zdemaskowany,
zwłaszcza przez tego starca. Przecież z pierwszej ręki wiedział
doskonale na co było stać starego manipulatora.
Zanim wyszedł zza posągu jednookiej
wiedźmy wyciągnął mapę Huncwotów, by sprawdzić korytarze. Na
szczęście było pusto. Filch był w oddalonej części zamku, a
Snape koło Wielkiej Sali. Mógł przemknąć do wieży nie
zauważony. Jakiś czas potem dotarł na miejsce. Tutaj chwilę stał
przed portretem, starając się przypomnieć hasło, które było
ostatnie. Zadziałało. Gruba Dama przepuściła go, nie zadając
zbędnych pytań niewidocznej postaci. Taki stan rzeczy uważał za
spory błąd w systemie, ale nie zamierzał nic z tym robić. Dla
niego był wygodny.
Pokój wspólny wyglądał tak samo jak
go zapamiętał. Niby nie było go tu tak długo... te dominujące
barwy złota i czerwieni. Miał teraz porównanie. Uważał, że
pokoje wspólne Slytherinu umieszczone w lochach zamku, miały
zdecydowanie więcej klasy i wbrew pozorom były bardzo przytulne.
Tutaj wystrój sprawiał wrażenie trochę przypadkowego, obliczonego
na to, żeby tylko barwy domu Godryka się zgadzały. Abraxas zapewne
nie omieszkałby po swojemu skomentować tego zagracenia i przesytu.
Byłby niewątpliwie zdegustowany całością. Uśmiechnął się na
samą myśl, ale po chwili zagryzł boleśnie wargę. Jego
przyjaciela tutaj nie było...
W pokoju wspólnym nie było dwojga
Gryfonów, których spotkania obawiał się najbardziej. Z ulgą udał
się po schodach do dormitorium. Wszedł ostrożnie do środka. Tutaj
również było tak samo jak zapamiętał. Nawet jego łóżko stało
tak jak przedtem, oddalone od innych. Przechodząc obok łóżek
pozostałych zajmujących sypialnię, wyczuł zaklęcia ochronne.
Tylko jego i Rona łóżka były od nich wolne. Pochylił się nad
swoim kufrem, skompletował potrzebne rzeczy w tym piżamę, schował
do kufra pelerynę, śpiącą Agresję i torbę, zamknął go i
skierował się do łazienki zamykając drzwi zaklęciem.
Nawet chłodny prysznic nie ukoił
smutku, który odczuwał. Spojrzał w swoje odbicie w lustrze. Ból
było widać w jego oczach. Zamknął je na moment skupiając się
nad zaklęciem zmieniającym barwę. Kiedy rozchylił powieki stało
się to co zawsze. Ostrość widzenia znacznie spadła. Sięgnął po
okulary, założył je i ponownie zerknął w lustro. Skrzywił się
na widok brązowych tęczówek. Wolałby swój oryginalny kolor oczu.
Spojrzał na włosy. Były dłuższe i miał je zupełnie inaczej
ułożone. Trzeba było to naprawić i powrócić do dawnego,
nieujarzmionego ptasiego gniazda.
Zaśmiał się gorzko wspominając
słowa Abraxasa, który drugiej nocy w tamtej rzeczywistości, zrobił
mu długi wykład o właściwej pielęgnacji włosów. Blondyn
zaserwował mu tą mowę po tym, jak zapomniał użyć grzebienia po
prysznicu i rano ciężko było ujarzmić jego czuprynę. Rady były
naprawdę pomocne i dużo mu dały. Teraz panowanie nad niesforną
fryzurą nie stanowiło problemu, ale ze względu na potrzebę chwili
musiał wrócić do starych nawyków. Skrócił trochę włosy za
pomocą magii, nastroszył je zakładając wielką, pasiastą piżamę
po swoim kuzynie.
Ponownie krytycznie spojrzał w lustro.
W odbiciu widział już Harry'ego Pottera, choć z zupełnie innym
wyrazem twarzy. Musiał trochę poćwiczyć. Po kilkunastu próbach
mina wyglądała już całkiem znajomo, a jednocześnie zupełnie
obco.
Wrócił z powrotem do kufra, schował
ubrania turniejowe i wszystkie odkryte w nich rzeczy, zamknął kufer
i zabezpieczył go kilkoma zaklęciami. Usiadł na łóżku i
zastanowił się głęboko. Wyglądało na to, że eliksiry i te
składniki, które trafiły tutaj wraz z nim, nie uległy
zniszczeniu, degradacji, czy jak to nazwać. Było to w pewien sposób
pocieszające... Przynajmniej miał pewność, że to co przeżył
było prawdziwe... Abraxas, Sam, Liam, Turniej... Tom...
– Harry, wróciłeś? – usłyszał
niepewny głos Rona.
Zaczęło się. Zebrał się w sobie i
odpowiedział cichym, udręczonym głosem, którego jakoś nie
potrafił jeszcze opanować:
– Tak... Wróciłem... Jutro
porozmawiamy... – zaskoczone sapniecie Rona było jedynym
komentarzem, ale na szczęście rudzielec podarował sobie dalsze
dyskusje.
***
Obudził go głośny harmider rozmów,
śmiechy, dosyć donośne zamykanie drzwi od łazienki... był
pewien, że Lestrange robi to specjalnie. Oczywiście w końcu się
znudzi kiedy zauważy, że nie przynosi to żadnego skutku. Uparcie
wciąż nie otwierał oczu mając nadzieję, że współmieszkańcy
pozwolą mu spać dalej. Był pewien, że gdy zaczną zbliżać się
lekcje, Abraxas jak zwykle najpierw odgarnie mu delikatnie ręką
kosmyki grzywki, po chwili lekko potrząśnie za ramię i cicho
szepnie do ucha, żeby przestał udawać, bo najwyższa pora wstawać.
Zdecydowanie zbyt dobrze go znał. Lubił tą codzienną rutynę.
Zdawał sobie sprawę, że blondyn zawsze czekał aż do ostatniej
chwili, by go obudzić bez zbędnych świadków.
Zupełnie nagle zaatakowała jego
świadomość smutna rzeczywistość. Umysł rozjaśnił mu się,
kiedy opadły z niego resztki snu na skutek dosyć gwałtownego
szarpnięcia za ramię, do którego dołączyły głośne słowa
Rona:
– Harry! Wiem, że wróciłeś
wczoraj późno, ale musisz wstać. Ominie cię śniadanie! – żeby
podkreślić wagę swoich słów, rudy Gryfon szarpnięciem odsunął
jego kołdrę. Leżący chłopak wzdrygnął się z zimna, które
nagle go owiało. Żeby jakoś rozwiązać problem i uprzedzić
pytania odparł:
– Idź przodem. Dołączę do was za
jakieś piętnaście minut. Postaraj się tylko zostawić mi jakieś
bułeczki dyniowe. Powiedz Hermionie, że wszystko ze mną w porządku
i nie musi się martwić.
Ron zatrzymał na nim dłużej
spojrzenie. Od razu wzmógł czujność zastanawiając się, czy aby
na pewno dobrze odgrywa swoją rolę, czy wszystko jest w porządku z
jego wyglądem, czy nie popełnił w nim jakiegoś głupiego błędu.
Rudzielec po chwili odwrócił się jednak, ale zamiast wyjść
usiadł na swoim łóżku i znowu spojrzał na niego mówiąc:
– Myślałem, że jesteś na nas
wściekły... Szczerze mówiąc nie jestem pewien jak zareagować na
to... czuję się jeszcze bardziej gównianie... zachowujesz się
jakby wczorajsze wydarzenie w skrzydle szpitalnym nie miało miejsca.
– Oh... – wymsknęło mu się na
takie dictum. Miał tyle czasu, by przetrawić dawne urazy, że
zwyczajnie zapomniał o tamtej sytuacji. Ron jednak wyglądał na
naprawdę skruszonego i pełnego poczucia winy. Trzeba było jakoś
wybrnąć, dlatego oględnie stwierdził: – Potem o tym
porozmawiamy. Przez jakiś czas chcę być po prostu sam.
W zasadzie było to zgodne z prawdą.
Cieszył się, że ma przynajmniej dobrą wymówkę, żeby choć
przez moment dłużej mieć względny spokój. Ron skinął głową
na potwierdzenie i dopowiedział:
– Chciałbym żebyś wiedział, że
naprawdę jest mi przykro... Nie będę jednak naciskać. Razem z
Hermioną poczekamy, aż sam do nas przyjdziesz. Czy to będzie w
porządku?
Musiał przyznać, że nie przywykł do
takiego zachowania u Rona. W dodatku wyglądało to tak, jakby
rudzielca dręczyło coś znacznie więcej niż afera z Umbridge.
Kiedy teraz się nad tym skupił i pogrzebał w pamięci doszedł do
wniosku, że zdarzało się to już wcześniej, ale nie zwracał na
to uwagi. Teraz, kiedy miał za sobą epizod bycia Ślizgonem,
znacznie łatwiej potrafił odczytywać ludzi.
Przedłużająca się cisza sprawiała,
że rudy Gryfon wyglądał na coraz bardziej nerwowego. Nie wiedział
jak ma ująć w słowa odpowiedź dla rudzielca, dlatego po prostu
tylko skinął głową. W oczach byłego przyjaciela zobaczył ból.
Rudy Gryfon po chwili sięgnął do szuflady i wyjął z niej
niewielką torebkę z Miodowego Królestwa, kładąc ją na nocnym
stoliku Harry’ego mówiąc:
– To nic takiego, ale twoje
ulubione... do zobaczenia Harry.
Kiedy wreszcie został sam opadł z
powrotem na łóżko wzdychając ciężko. To było trudne. Bardziej
niż by przypuszczał. A to była przecież zaledwie jedna rozmowa z
Ronem. Czuł, że z dziewczyną będzie znacznie gorzej. Harry dosyć
szybko dawał się obłaskawić przyznając jej rację, bo obawiał
się, że zostanie sam. Jako Aren nie myślał w ten sposób. Nie
miał kłopotów z samotnością i... Wniosek był jeden. Musiał się
z nimi ponownie pojednać głównie dlatego, że tylko oni posiadali
wiedzę o tym co mogło się zmienić. Na razie nie zauważył
żadnych zmian, wszystko wyglądało jak wcześniej, ale oczywiście
nie mógł tego przyjąć z góry za pewnik. Na szczęście był
weekend, więc mógł się skupić na zbieraniu informacji. Poza tym
musiał ponownie odwiedzić tamto miejsce, z którego został zabrany
i do którego teraz powrócił.
Wstał spokojnie i nie spiesząc się
wyciągnął z kufra ubrania codzienne. Dziwnie się czuł ubierając
ponownie kamizelkę i krawat w barwach Gryffindoru. Było mu jakoś
tak nieswojo. Pamiętał, że kiedy został przydzielony do
Slytherinu, dosyć szybko się zaaklimatyzował. Lubił kolory tego
domu. Tym bardziej w momentach, kiedy Abraxas mu mówił, że barwy
Slytherinu zostały dla niego stworzone. Jedyna czerwień którą
uwielbiał, to oczy Toma i to nie istotne jaką emocję wyrażające...
Byleby patrzyły na niego. Żadna inna czerwona barwa nie była w
stanie tej konkretnej dorównać...
Musiał, zwyczajnie musiał wiedzieć
co się stało z pozostałymi ludźmi po tym jak zniknął z tamtych
czasów. To był jego cel. Z tym postanowieniem opuścił wieżę
Gryfonów, udając się na śniadanie. Wyszedł z założenia, że
póki żołądek ściska mu głód, nie będzie w stanie skupić się
na zadaniu. Potrzebuje sił, by zmierzyć się z informacjami i z
innymi ludźmi.
Na korytarzu mijani uczniowie rzucali
mu różne spojrzenia. W oczach młodszych roczników dominował
strach, a u jego równolatków i u uczniów starszych głównie
politowanie i wyższość. Te ostatnie znał bardzo dobrze z
przeszłości, więc nie miało dla niego większego znaczenia. W
tamtej rzeczywistości do tego wszystkiego dochodziły ukradkowe
spojrzenia, dziwne chichoty, podążanie wzrokiem za jego postacią,
co doskonale wyczuwał. Na to wówczas nie zwracał żadnej uwagi,
chyba że śledził go wzrok Toma. To spojrzenie przyciągało go
niczym ćmę do źródła światła... choć światło było akurat
niezbyt adekwatnym określeniem dla tego dupka...
Zacisnął dłonie w pięści, starając
się opanować wspomnienia i wrócić do rzeczywistości. W ten
sposób tylko sobie uświadamiał jak wiele stracił. Z drugiej
strony, paradoksalnie, myśli o tamtej rzeczywistości pomogły mu
się opanować i odzyskać równowagę. Akurat dotarł do Wielkiej
Sali i odruchowo skierował swoje kroki do stołu Ślizgonów. W
połowie drogi zreflektował się, zawrócił i powędrował do
Gryfonów. Usiadł z brzegu biorąc w dłoń kanapkę i nalewając
sobie soku z dyni. W tym momencie złapał się na myśli, że wolał
jednak sok z leśnych owoców serwowany w Durmstrangu. Tutejszy
napitek wydawał się mdły w stosunku do bogatego smaku i aromatu
napoju serwowanego w tamtej szkole.
Spojrzał na dosyć głośne
towarzystwo, dostrzegając bliźniaków Weasley, którzy zrobili
akurat kawał Deanowi. Po wypiciu soku włosy i brwi chłopaka
zrobiły się tęczowe. Sam poszkodowany tego nie zauważył, póki
ktoś nie pokazał mu jego odbicia w pustym półmisku. Widząc
reakcję ofiary bliźniaków, stół Gryfonów gremialnie wybuchnął
śmiechem.
Tymczasem Aren w duchu z nawyku zaczął
analizować przypuszczalny skład mikstury zaserwowanej Gryfonowi
przez bliźniaków. Musiała pozostać neutralna w smaku skoro Thomas
nie połapał się, że wypił coś z dodatkiem eliksiru. Można
przypuszczać, że twór jest słodki w smaku i dlatego nie zniszczył
pitego przez chłopaka soku z dyni. Z wodą pewnie byłby większy
problem. Słodki smak można było uzyskać dodając do eliksiru
najpierw fasolki sopophorousa, a później sproszkowane kolce
jeżozwierza. Wchodziły ze sobą w reakcję dając znośny efekt.
Sam wywar po zakończeniu warzenia miał tęczowy połysk.
Wystarczyło wzmocnić ten efekt...
Spojrzał jeszcze raz na czarnoskórego
chłopaka, który nawet teraz nie bardzo przejmował się, że padł
ofiarą dowcipu i był trochę pobudzony. To świadczyło o
niewielkiej dawce eliksiru euforii, którego skutki widocznie jeszcze
w ofierze pozostały. Co do niecodziennego koloru włosów
natomiast... stawiał na figę abisyńską. Z tego co mówił
Herbert, bardzo wiele zależy od użytej w miksturze odmiany, a jak
wiadomo istnieje co najmniej kilka jeśli chodzi o te figi. Mówił
też, że wiele wnosi sposób uprawy magicznych roślin. Odpowiednia
pielęgnacja potęguje, albo zmniejsza, łagodzi ich działanie.
Pamiętał, że mówił też z
rozgoryczeniem o tym, jak wielu zielarzy idzie po prostu na skróty,
pracując jedynie nad uprawą roślin. Tacy już dawno przestali
badać i odkrywać. Wielu z nich boi się zwyczajnie ewentualnych
wypadków, które w zasadzie przy eksperymentach są nieuniknione.
Aren się z tym zgadzał. Co do nauczyciela zielarstwa z tamtych
czasów... nigdy Herbertowi nie powiedział o tym co uważa o jego
sposobie pracy. Tymczasem był zdania, że profesor przesadza w drugą
stronę. Jego twory bywały mocno ryzykowne. Kiedy tak sobie
pomyślał, w głowie zabrzmiał mu głos Beery’ego, który z
pewnością skwitowałby jego gderanie słowami: przyganiał kocioł
garnkowi Aren.
Uśmiechnął się do swoich myśli,
czując na sobie spojrzenia rzucane przez domowników. Lojalnie
siedział na uboczu i cieszył się ze swojej samotności. Do czasu.
Usłyszał otwierające się drzwi Wielkiej Sali, zerknął tam i
ujrzał znajome blond włosy. Ich właściciel nosił tą czuprynę
stawiając iście królewskie, dumne kroki dziedzica rodu Malfoyów.
Oczywiście towarzyszyli mu Crabbe i Goyle. Blondyn wydawał się być
takim, jakim go pamiętał. Odprowadził go wzrokiem, aż do miejsca
przy stole, które tamten zajął. Kiedy tylko usiadł, jakby
wyczuwając wzrok Arena uniósł oczy i skrzyżowali spojrzenia.
Draco w widoczny sposób był zaskoczony tak jawną obserwacją, ale
Aren nie zerwał połączenia, chcąc zobaczyć w nim cokolwiek z
Abraxasa. Czuł dziwną, irracjonalną potrzebę, żeby znaleźć...
cokolwiek. Blondyn uniósł znajomo brew w irytującym geście,
jednak kiedy Aren nie odwrócił spojrzenia speszył się, odwracając
wzrok w stronę Pansy.
Przez myśl Arena przeszło, że Draco
byłby najpewniejszym i najlepszym źródłem informacji o Abraxasie.
Był w końcu jego wnukiem. Prasie i plotkom zdecydowanie nie ufał...
Niespodziewanie poczuł ból w sercu na myśl o swoim przyjacielu.
Skoro urodził się Lucjusz, to Abraxas był jednak zmuszony ożenić
się z jakąś kobietą czystej krwi i spłodzić z nią potomka. W
ten sposób spełnił obowiązek wobec rodu. Na pewno nie było to
dla niego łatwe. Przecież nawet nie lubił kobiet. Nadal uważał,
że nikt tak bardzo nie zasługiwał na szczęście jak Abraxas, a
jednak...
Znowu spojrzał na Draco. Wiedział, że
to jak się ten chłopak zachowywał, to jedynie pozory. „Jego”
Malfoy zachowywał się początkowo podobnie w towarzystwie innych.
Na rozluźnienie pozwalał sobie tylko gdy byli we dwóch. Pamiętał
jaki był Draco, kiedy spotkali się w innych okolicznościach...
Zatrzymał się przy tej myśli, wstał gwałtownie ze swojego
miejsca, zwracając na siebie chwilową uwagę siedzących w pobliżu.
Nie przejął się tym wychodząc z Wielkiej Sali i udał się do
sowiarni wciąż rozmyślając.
Draco znał go przecież jako Arena
Greya. W końcu w ten sposób powstało jego nowe ja. Być może
podczas kolejnej wizyty w Hogsmeade, jeśli do niej dojdzie, dowie
się więcej o tym jak wyglądała przeszłość, z której został
zabrany. Miał tak wiele pytań... Najpierw jednak musiał dowiedzieć
się podstaw dotyczących jego samego. Nie chciał popełnić żadnej
gafy. Nie był już przecież ignorantem jak wcześniej. Wiedział
jak ważne było utrzymywanie niezbędnych póki co pozorów.
Dotarł do sowiarni i rozejrzał się
najpierw za Hedwigą. Zauważył ją na najniższej żerdzi koło
innych sów. Ruszył w jej kierunku, czując lekkie wzruszenie na
widok ptaka po tak długim czasie. Sięgnął do niej ręką
delikatnie gładząc pióra i uśmiechając się, gdy ta
pieszczotliwie uszczypnęła go dziobem:
– Dla ciebie to było zaledwie kilka
dni... a jednak nawet ty wciąż jesteś taka sama. Dobrze cię
widzieć. Wyglądasz doskonale Hedwigo...
Ptak spojrzał na niego w oczekiwaniu
na list. Chłopak poczuł wyrzuty sumienia wiedząc, że nie może
użyć swojej własnej sowy. Musiał posłużyć się szkolną. Nie
chciał jednak ponownie zawieść swojej sowy, dlatego napisał
krótką notatkę do księgarni w Hogsmeade w sprawie zamówienia.
Poprosił, żeby przyszykowano je na przyszły weekend. Hedwiga w
widoczny sposób ożywiła się dostając tę drobną misję. Lekko
trąciła go głową w policzek i uniosła się do lotu.
Kiedy już zniknęła, chłopak usiadł
na parapecie, układając w głowie krótki list do Draco. Nie znali
się przecież długo, to znaczy w konfiguracji Grey–Malfoy, ale
wydawało się, że blondyn polubił go. Miał nadzieję, że będzie
chciał się spotkać ponownie. Napisał:
Drogi Draco,
ostatnim razem nasze spotkanie
było wyjątkowo udane, ale niestety
stosunkowo krótkie. Co powiesz na
powtórkę w następny weekend?
Czekam na twoją sowę
Aren
To powinno wystarczyć. Jeżeli Ślizgon
miałby się zgodzić, to nie ma potrzeby pisać więcej. Jeśli nie,
to cokolwiek by nie napisał i tak będzie zbyt mało. Teraz
pozostało wysłać przesyłkę i czekać na odpowiedź. Wziął
głęboki oddech podając list średniej wielkości puchaczowi, który
niemal natychmiast zerwał się do lotu i zniknął za zakrętem.
Aren przymknął na moment oczy.
Abraxas był pierwszym, o którym szukał informacji. Teraz przyszła
kolej na zastanowienie się jak to zrobić z innymi. Przyszła kolej
na dwójkę pewnych durmstrangczyków. Wiedział, że poszukiwania
Sama i Liama skierują go zapewne ku znalezieniu wiadomości o
przebiegu Turnieju Trójmagicznego. Tak, to był dobry trop, chociaż
bał się tych wieści i konsekwencji ich zdobycia.
Czas było udać się do biblioteki.
Kiedy tam dotarł okazało się, że jest dosyć zatłoczona.
Uczniowie starali się na ostatnią chwilę wykonać zadania domowe.
Pośród innych głów dostrzegł także znajome czupryny swoich
przyjaciół. Musiał przejść obok nich, by dostać się do
regałów. Ruszył zdecydowanym krokiem, nie zatrzymując się i
łapiąc w przelocie zbolałe spojrzenie Rona oraz smutne Hermiony.
Dziewczyna chciała coś do niego powiedzieć, ale Ron powstrzymał
ją chwytając za rękę i kręcąc przecząco głową. Aren musiał
przyznać, że to było dosyć miłe zaskoczenie.
Oczywiście myślał tak do momentu,
kiedy przypomniał sobie treść podsłuchanej rozmowy. Im dłużej
przebywał w tej rzeczywistości, tym bardziej tego typu wspomnienia
go uwierały. Tam nie musiał sobie tym zawracać głowy. Był
pewien, że już tutaj nie wróci... Wrócił jednak... i niestety
będzie musiał w końcu zmierzyć się z okrutną rzeczywistością,
ale nie teraz... jeszcze nie...
Musiał... musiał wiedzieć... jak
wyglądał dalszy przebieg Turnieju i co się stało ze wszystkimi
jego przyjaciółmi. Wziął głęboki oddech idąc w stronę
szkolnych kronik. Najpierw warto było zobaczyć czy wszyscy tutejsi
uczniowie ukończyli Hogwart. To był dobry początek. Tknięty
jakimś impulsem i czując cały czas spojrzenia przyjaciół,
skręcił najpierw do sekcji zielarstwa i dla niepoznaki wziął
stamtąd kilka książek. Absolutnie nie obchodziło go co na ten
temat pomyślą i czy ma odrobione wszystkie prace domowe.
Później ruszył w głąb między
regały, niby czegoś szukając. Wiedział gdzie ma iść. Archiwum
było dosyć oddalone. W okolicy nie było innych uczniów, a przed
oczami tych rezydujących w czytelni był zasłonięty regałami.
Zaczął poszukiwać wzrokiem odpowiedniego rocznika... i dość
szybko odkrył jego, a raczej ich rocznik... Wyciągnął księgę i
skierował się do stolika, który był najbardziej oddalony od
innych. Co prawda wątpił żeby ktoś chciał zakłócić jego
spokój, ale na wszelki wypadek...
Otwierając kilka publikacji i
rozkładając pergaminy i inne akcesoria zaszył się na swoim
domniemanym stanowisku nauki, otwierając kronikę. Od razu sięgnął
do części dotyczącej domu węża i zaczął od pierwszego roku,
odszukując wzrokiem znajome twarze grupy Riddle'a. Lestrange nie
stracił wiele ze swojej zaciętej miny. Avery wyglądał dosyć
niepewnie. Abraxas do złudzenia przypominał Draco, choć wciąż
miał dłuższe włosy, które spływały mu po ramionach. Na twarzy
nosił maskę wyższości. Nawet w tym wieku. Orion i Mulciber
zachowali obojętne twarze... Jego wzrok spoczął na tej podstawowej
twarzy, której szukał. Uśmiechnął się do ruchomego zdjęcia 11
letniego Toma Riddle'a, który rzucił mu tylko krótkie spojrzenie,
choć na jego twarzy można było zaobserwować lekki uśmiech.
Odwzajemnił go stwierdzając, że był uroczy. Chciałby zobaczyć
minę Toma, gdyby w ten sposób ocenił przy nim to zdjęcie.
Skrzywił się wewnętrznie.
Zdał sobie sprawę jak mało wiedział
o samym Tomie... Znał jego charakter, otrzymał od niego samego
informację, że jest pół krwi i nic więcej... To było stanowczo
za mało... Żałował teraz, że nie rozmawiali częściej. Zamiast
tego walczyli ze sobą, a w momentach, kiedy tego nie robili... ich
rozmowy zawsze balansowały na krawędzi. Sprawdzali granice
wytrzymałości tego drugiego... Naprawdę to lubił ciągłe
wyzwania i napięcie emocji, które temu towarzyszyły... Dlaczego po
fakcie ludzie dostrzegają jak wiele rzeczy mogli zrobić inaczej...?
Zacisnął boleśnie dłonie na kronice po chwili je rozluźniając i
przewracając stronę.
Zauważył, że największe zmiany
zaczęły się na trzecim roku. Prawdopodobnie wtedy Riddle stanął
na czele swojej grupy. Jego wzrok na zdjęciach odzwierciedlał dużo
większą pewność siebie. Postawa także. Stał wyprostowany,
rozluźniony, zwodząc wszystkich swoim wyrazem twarzy. Ta twarz jak
Aren wiedział była zarezerwowana dla obcych. Reszta grupy również
zaczęła wyglądać podobnie. Przyjęli obojętny wyraz twarzy, co w
tak młodym wieku rzucało się w oczy i wyglądało dość surowo.
Na czwartym i piątym roku wyglądali tak samo. Można było
prześledzić jak dorastali, ale był to dosyć przykry widok... Czy
zawsze tak było nim przeniósł się w czasie? To zastanowiło
Arena.
Chwilę nad tym rozmyślał i doszedł
do wniosku, że tak musiało być. Przecież przynajmniej na początku
tak właśnie było. Im bliżej ich poznawał, widział więcej.
Zwłaszcza w Abraxasie, który był zupełnie inny niż na pierwszy
rzut oka... Zresztą dokładnie tak samo jest z Draco. Avery ze swoją
niezbyt dobrą oceną sytuacji, Orion ze swoją chłodną kalkulacją
i wielką przyjaźnią dla Malfoya. Mulcibera do tej pory nie poznał
za bardzo. Wiedział tylko tyle, że ten chłopak wydawał się być
na początku bardziej spięty, a w miarę kiedy go poznawał coraz
mniej. Lestrange o dziwo też, mimo nienawiści do jego osoby
stopniowo jakby się rozluźniał.
Wziął głęboki oddech przewracając
kartę na szósty rok. Pierwsze co zauważył to wycinek gazety
zamiast rzędu zdjęć uczniów. Przez moment patrzył na gazetowe
zdjęcie jak urzeczony. Było to ich pierwsze wspólne zdjęcie w
Hogwarcie. Byli uczestnikami Turnieju. Zaśmiał się pod nosem ze
swojej miny i spojrzenia jakie rzucał Tomowi. Czerwonooki wyglądał
na całkiem zadowolonego z siebie, odpowiadając równie zaciekle na
jego wzrok. Lekki uśmiech błąkał się na jego ustach. Arena
uderzyło jak bardzo inaczej wyglądał Tom. Odmiennie niż na każdym
dotąd prezentowanym zdjęciu. Nie wydawał się tak bardzo odległy,
ani chłodny jak wcześniej... Abraxas zresztą również... Blondyn
zawsze za bardzo się nim zamartwiał... Pogładził zdjęcie widząc
zaniepokojone spojrzenie Malfoya, który przybliżył się do jego
zdjęciowego wizerunku jakby w ochronnym geście.
Wobec tego ustalone. Wszystko co go
spotkało nie było snem. To już dużo. Co prawda nie dopuszczał do
siebie myśli, że mogło mu się to wszystko wydawać, ale zawsze
istniało takie zagrożenie i należało je wyeliminować. Przełożył
kolejne karty, aż na koniec szóstego roku... i przez moment
zapomniał jak się oddycha.
– Jak to się mogło stać...? –
wyszeptał cicho z niedowierzaniem.
Oglądając wcześniejsze zdjęcia
widział stopniowe zmiany zachodzące w chłopcach wraz z wiekiem. To
co jednak ujrzał na tych zdjęciach... To nie była powolna zmiana,
ewolucja wraz z wiekiem i zdobywaniem doświadczenia, ale nagła
wolta. Momentalnie poczuł ból widząc ich takimi. Każdy z nich
wydawał się tak bardzo odległy... Niemal nie poznał nikogo z
grupy... ich twarze, emocje... wszystko było zupełnie inne.
Co się u diabła stało podczas
Turnieju?! Przecież to niemożliwe, żeby tylko jego zniknięcie
spowodowało takie zmiany. Chcąc przewrócić stronę na kolejny rok
zatrzymał się. Jego wzrok padł na gazetowe zdjęcie widniejące na
dole strony. Było to jedno z tych, które zostało mu zrobione po
jego wygranej w eliminacjach...
Uśmiechał się na nim wyraźnie
szczęśliwy z uniesionymi w górę różdżkami. Zostało
umieszczone tak, by współgrało z innymi, ale mimo wszystko
wyraźnie odstawało od nich. Spojrzał na zamazany podpis wykonany
ręcznie, piórem i przez to trudno mu było odgadnąć czyj to jest
charakter pisma. Plamy, które były pod tym zdjęciem i częściowo
rozmazany tekst, sugerowały łzy piszącego. Aren poczuł jak jego
oczy wilgotnieją. Zamrugał kilkukrotnie, by powstrzymać niesforne
krople, które chciały wypłynąć. Przewrócił ostatnią stronę.
Spojrzał na kompletnie obce twarze swoich znajomych. Najbardziej
obca należała do Toma...
***
Ronowi trudno było powstrzymać
Hermionę. Postarał się jednak, wykazując w tym ogromną
determinację, żeby nie podeszła do Harry'ego w bibliotece, a potem
również na kolacji. Przecież dał mu w tej sprawie swoje słowo.
Obiecał, że dadzą mu więcej przestrzeni. Chociaż w tym jednym
chciał, żeby przyjaciel mu zaufał. Było to trudne. Czuł się
rozdarty pomiędzy Harry'm a swoją dziewczyną.
Co do Hermiony próbował już wiele
razy sprawić, żeby zaczęła patrzeć na czyny Dumbledore'a
bardziej krytycznie. Oczywiście za każdym razem kończyło się tak
samo. Ona zawsze miała jakiś argument przeciw i umiała go tak
przedstawić, że nie był w stanie jej przegadać. Chciała dobrze,
wiedział o tym, jednak uważał, że winien jest swojemu
przyjacielowi pomoc. To co się działo nie mogło toczyć się nadal
kosztem Harry’ego. Wycierpiał już dość. Dlaczego zawsze miał
być ofiarą? Kochał dziewczynę, ale... im więcej czasu spędzała
z dyrektorem, tym mniej przypominała dziewczynę, w której się
zadurzył. Nie mogła zacząć go podejrzewać. Musiał utrzymać
pozory. Starał się taktycznie i dyskretnie rozgrywać różne
sytuacje, chociaż musiał uważać.
Wiele razy przeklinał się za swoją
głupotę w tamtym momencie, kiedy złożył tą przeklętą
przysięgę wieczystą nie znając jej dokładnej wagi. Już od dawna
bardzo mu ciążyła... Nie mógł nic powiedzieć swojemu
przyjacielowi, ale mógł znaleźć inny sposób, by się dowiedział
co się wokół niego dzieje. Jedyną drogą był sam dyrektor... On
był kluczem do wspomnień Harry’ego...
Teraz siedzieli z Hermioną w pokoju
wspólnym i rozmawiali. W odpowiedzi na jego zdanie dziewczyna
szepnęła:
– Ron... jeżeli zostanie z tym sam
będzie tylko gorzej...
– Merlinie! Miona! Ma prawo być na
nas wściekły. Praktycznie odwróciliśmy się od niego w kluczowym
momencie. To nie jest coś nad czym można przejść nagle do
porządku dziennego! To tak nie działa! – powiedział podniesionym
głosem, nieco wytrącony z równowagi. Zauważył zaskoczone
spojrzenie Gryfonki oraz jej chwilowe napięcie.
– Ja... Masz rację Ron...
przepraszam... – przez jedną chwilę widział w dziewczynie obraz
dawnej Hermiony. Na krótko. Nadeszły kolejne słowa, które
zburzyły ten wizerunek: – Dyrektor wkrótce go naprawi...
Zobaczysz, wróci nasz stary, dobry Harry... Musimy mu tylko zaufać,
a wtedy...
Rudzielec miał przemożną ochotę wyć
z frustracji. Nie podobało mu się, że w tej wypowiedzi Harry
został określony jak jakaś zepsuta zabawka, którą trzeba
naprawić. Był przecież człowiekiem! Przełknął gorycz
zbierającą się gdzieś wewnątrz, opanował odruch, żeby
wybuchnąć obawiając się, że zaraz powie, albo zrobi coś
głupiego i odpowiedział:
– Lepiej będzie jeżeli pozwolimy
Harry'emu samemu się do nas zbliżyć. Zaufaj mi dobrze? Dajmy mu
więcej przestrzeni, inaczej zamknie się na nas...
– Mhm... w porządku... Naprawdę
wydoroślałeś – lekko dotknęła palcem jego policzka uśmiechając
się ciepło: – Damy mu jeszcze trochę przestrzeni, ale jeżeli
będzie się to zbyt długo przeciągać i będzie gorzej, przypomnę
ci twoje słowa.
W końcu udało się Ronowi uwolnić od
dziewczyny i dotarł do dormitorium. Harry leżał na swoim oddalonym
od innych łóżku. Wyglądał tak jak zwykle... może z jednym
wyjątkiem. Kurczowo ściskał pióro i od czasu do czasu zagryzał
wargi. To ewidentnie sugerowało, że był czymś mocno zdenerwowany,
ale chciał to za wszelką cenę ukryć. To były drobne szczegóły.
Znali się jednak tyle czasu, że rozpoznawał takie sygnały
bezbłędnie. Inni takich subtelności nie zauważali. W zasadzie
miał ochotę podejść do przyjaciela, ale wahał się. Obiecał
przecież... Kalkulując wszystkie za i przeciw postanowił jednak
zaryzykować. Najwyżej zostanie odprawiony:
– Hej... Wiem, że mieliśmy dać ci
czas i naprawdę zrobiłem wszystko, by odwieść Hermionę od
rozmowy z tobą, ale wyglądasz... to znaczy... chcesz porozmawiać?
– zapytał plącząc się w tym co chciał powiedzieć.
Harry spojrzał na niego i po raz
pierwszy Ron poczuł się dziwnie pod przeszywającym spojrzeniem
drugiego Gryfona. Przyjaciel nigdy jeszcze tak na niego nie patrzył.
Było to spojrzenie głęboko oceniające, analizujące. Było w
pewien sposób obce... inne. Zupełnie nie w stylu Harry'ego. Po
chwili jednak przyjaciel uśmiechnął się lekko i przesunął na
łóżku, ruchem zachęcając, żeby się dosiadł. Ron z ulgą
wypuścił powietrze i dopiero wtedy zdał sobie sprawę, że je
zatrzymał. Spojrzał ponownie na siedzącego na łóżku chłopaka i
zorientował się, że widzi przed sobą swojego najlepszego
przyjaciela. Czyżby to co zauważył wcześniej było wytworem
wyobraźni i wyrzutów sumienia? Tego nie mógł być pewien. Zresztą
nie miał czasu na te rozważania, bo usłyszał:
– Dzięki, naprawdę doceniam Ron.
Wiem jak bardzo uparta może być Hermiona... Możesz mi przypomnieć
jaką mamy pracę domową na przyszły tydzień? Nie jestem pewien,
czy wszystko dobrze pamiętam. Ostatni tydzień był... jednym
wielkim nieporozumieniem... Mogę liczyć na twoją pomoc? –
zapytał Harry, nie chcąc zarobić szlabanu w momencie, kiedy
najmniej tego potrzebował. Wciąż musiał szukać informacji, a
szlabany zabierają mnóstwo czasu.
– Tak jasne. Jak chcesz możesz nawet
spisać ode mnie. Hermiona sprawdziła i powinno być dobrze, tylko
pozamieniaj niektóre zdania, żeby się nie wydało – uśmiechnął
się zadowolony Ron idąc w stronę swojego kufra i torby. Wyciągnął
kilka pergaminów i mu je podał.
– To będzie naprawdę pomocne. Oddam
jutro jeżeli nie masz nic przeciwko.
– Nie żartuj sobie... jednak bądź
ostrożny z eliksirami... Snape raczej zauważy...
– Spokojnie. Sam wszystko napiszę.
Twojej pracy potrzebuję tylko po to, żeby upewnić się, czy czegoś
nie przeoczyłem. Nietoperzem się raczej nie martwię...
– Martwisz się rozprawą? Sądzę,
że jak wróci dyrektor, poradzi coś w tej sprawie. Musimy tylko na
niego zaczekać. Jestem pewien, że jak porozmawia z tobą wszystko
się ułoży... – powiedział Ron, ale nawet dla niego słowa
brzmiały nieprzekonująco.
– Taaa... z pewnością... – po
tych słowach nastała krępująca cisza, której żaden z nich nie
umiał przerwać.
Ronowi dziwnie rozmawiało się z
Harry'm. Nie potrafił jednak nawet sam sobie wyjaśnić dlaczego.
Jakim cudem czuli się ze sobą nieswojo... niemal obco...? Nie
chciał tego. Tyle razem przeszli. Wiedział, że nie był może
najlepszym przyjacielem, ale nie chciał, by tak się to wszystko
skończyło. Zupełnie nagle Harry rzucił pytanie, które go
zaskoczyło:
– Pamiętasz jak się poznaliśmy...?
– Oczywiście. Spotkaliśmy się na
peronie. Nie wiedziałeś jak się dostać na ten właściwy.
Przyznam, że dosyć zaskakujące było trafić na sławnego
Harry'ego Pottera. Okazałeś się być inny niż myślałem. Na
szczęście lepszy.
Słowa rudzielca w jakiś sposób
uderzyły w niego. Szybko się jednak pozbierał w sobie, realizując
plan. Zaczął wspominać poszczególne wydarzenia. Ron z łatwością
podjął temat, a w pewnym momencie zaczęli się naprawdę dobrze
bawić. Choć na moment mógł myśleć o czymś innym niż to, co
zostawił. Szukał informacji. Coś się w końcu musiało zmienić
także i tutaj. Na pewno jednak nie było to na ich pierwszym roku.
Wszystko pamiętał.
Kiedy rozmowa zeszła na drugi rok,
momentalnie poczuł zbliżający się ból głowy. Stopniowo rósł i
nie pozwalał się skupić na niczym innym, niż codziennej rutynie
typowego ucznia. Pojawiło się też coś nowego. Całkowita zmiana
wyrazu twarzy Rona. Widniał na niej strach i poczucie winy. Czyli
coś było na rzeczy. Im bardziej próbował sobie przypomnieć coś
więcej, ból stawał się nie do wytrzymania. Musiało być... coś
więcej, ale co? Czuł, że zaraz głowa mu pęknie. Cierpienie
widocznie odbiło się jakoś w wyrazie jego twarzy, bo przyjaciel
zupełnie nagle klepnął go mocno w plecy i nerwowo zmienił temat:
– Trzeci rok był naprawdę obfity
jeżeli chodzi o wydarzenia nie sądzisz Harry? – skierowanie myśli
w inną stronę spowodowało, że odczuł nagłą ulgę. Westchnął
ciężko i zdecydował, że musi być bardzo cierpliwy... i działać
powoli, stopniowo ustalając fakty.
– Być może, ale chyba właśnie ten
najlepiej wspominam – uśmiechnął się, myśląc o swoim ojcu
chrzestnym... Chciałby się z nim zobaczyć.
Spędzili czas na rozmowie. Siedzieli
do naprawdę późnej pory. Kiedy wrócili do dormitorium inni
mieszkańcy, zastosowali zaklęcie wyciszające. Zupełnie
zignorowali dziwne spojrzenia tamtych. Aren stwierdził w duchu, że
bycie Ślizgonem zahartowało go dostatecznie, by nie przejmować się
takimi błahostkami. W trakcie dyskusji ustalił, że trzeci rok
także był takim jakim go pamiętał. Nie był pewien co powinien o
tym sądzić, ale tak naprawdę wszystko zaczęło się od jego
czwartego roku, gdy powrócił Voldemort... To było ważne...
Rozmowa o czwartym roku wykazała
jednak, że wszystko z niego pamiętał. Pojawiła mu się w głowie
nadzieja, że być może jednak nie namieszał tak bardzo jak
początkowo zakładał. Żałował jednego, że w ostateczności ten
drań Voldemort powrócił, a Cedrik wciąż był martwy... To była
jedyna rzecz, co do której chciał, żeby nigdy się nie
wydarzyła... Wtedy wszystko wyglądałoby zupełnie inaczej.
Był zaskoczony, gdy Ron przeprosił go
jeszcze raz za swoje głupie zachowanie w momencie, kiedy został
wybrany na uczestnika Turnieju Trójmagicznego. W słowach, gestach,
a może w głosie wyczuł, że rudzielec chciał przeprosić za coś
jeszcze... za coś, czego nie wyraził werbalnie. Wątpił szczerze,
by Ron wiedział więcej o samej historii tego wydarzenia. Z drugiej
strony nie mógł też z góry tego zakładać. W końcu jego rodzina
była czystokrwista i magiczna w każdym calu.
– Zastanawiam się... Dlaczego po tak
długiej przerwie ponownie reaktywowano Turniej... – mruknął niby
do siebie, czekając na odpowiedź rudowłosego przyjaciela.
– Cóż... szczerze wątpię, by po
tym co stało się rok temu ponownie chcieli to zrobić. Poprzedni
Turniej to była ponoć jedna wielka masakra. Ten z twoim
uczestnictwem zresztą również. Nikt o zdrowych zmysłach nie
będzie chciał już więcej tego zrobić. Mówię ci, nad tą
imprezą ciąży jakieś fatum.
– Dlaczego poprzedni Turniej był
masakrą? – momentalnie zainteresował się, czując na dnie
żołądka supeł. To był właśnie ten Turniej, w którym był
uczestnikiem wtedy...
– Tak się mówi, chociaż prawdę
mówiąc wszystkie informacje na temat tamtego Turnieju są ścisłą
tajemnicą. Tata mówił, że to jedna z tajemnic Ministerstw, które
brały udział w tamtej grze. Każda wzmianka o tym, rozmowa,
powtarzanie plotek grozi przesłuchaniem. Choćby z tego widać, że
to naprawdę poważna sprawa. Poza tym sam pomyśl... nie bez powodu
określono go mianem „Krwawego Turnieju”. Nazwa jest bardzo
sugestywna i daje popis dla wyobraźni. Stary, wszystko gra?
Zbladłeś...
Na takie rewelacje żołądek Arena
ścisnął się jeszcze bardziej. Przez głowę przelatywały mu
urywane myśli... Krwawy Turniej! Merlinie! Co stało się z nimi
wszystkimi... Co tam się działo... ale dlaczego... Przed oczami
zamajaczyły mu oglądane niedawno zdjęcia z ostatniego roku
kronik... Teraz do niego dotarło, że nagła zmiana w wyglądzie
była pewnie związana z tymi wydarzeniami... Musi się dowiedzieć...
i nagle myśli stanęły i pojawiła się racjonalna myśl... Skoro
wszystkie informacje o tym co się stało zostały utajnione, zapewne
nie ma o nich wzmianki w bibliotece. Oczywiście zamierzał spróbować
mimo to. Martwił się. Co prawda widział na zdjęciu w kronice, że
Tom, Abraxas i pozostali z ich grupy przeżyli, ale co stało się z
innymi uczestnikami? Zwłaszcza z Liamem, Samem i Jamesem...
– Harry! Hej w porządku!? Chodźmy
może do Pomfrey... Jestem pewien, że coś zaradzi. Naprawdę źle
wyglądasz...
– Nie, to zbędne... Potrzebuję po
prostu... trochę odpoczynku. Nic więcej – odparł słabo i raczej
niezbyt przekonująco. Ron przez moment się zastanowił, po czym
wstał, podszedł do swojego kufra i po chwili wrócił z jakąś
fiolką podając mu ją. Aren przyjrzał się uważnie, ocenił
barwę, która zdecydowanie mogłaby być głębsza, ale i tak była
niezła i charakterystyczny osad na dnie. Uniósł brwi w zdziwieniu
i krótko zapytał:
– Eliksir słodkiego snu?
– Wydajesz się tego potrzebować...
Cały dzień byłeś zamyślony... jakbyś był zupełnie w innym
świecie... Możesz mieć trudności z zaśnięciem, jeśli będziesz
tyle myślał...
Aren miał ochotę zaśmiać się
gorzko. Ron nieświadomie trafił w samo sedno jego sytuacji. Z
drugiej strony był zaskoczony tą troską. Wydawało mu się, że
całkiem dobrze odgrywał swoją rolę.
– Wypij Harry. Lepiej będzie
zmierzyć się z problemami, gdy odpoczniesz... Pamiętaj, że ja i
Hermiona jesteśmy tutaj zawsze, gdy będziesz tego potrzebować...
Spojrzał na rudowłosego, potem na
eliksir. Szczerze wątpił, by po takich rewelacjach zasnął bez
pomocy. Do poszukiwań i odgrywania roli Harry’ego musiał mieć
jasny umysł. Nie mógł popełnić żadnego błędu. Musiał
zdecydowanie uważniej dbać o pozory... Reputacja Pottera nie
pomagała jednak w zachowaniu pozorów. To była trudna gra. Każde
jego potkniecie będzie sądzone... Westchnął, kiwnął głową
twierdząco, wstrząsnął miksturą i wypił całą zawartość
fiolki. Opadając na łóżko pomyślał jeszcze, że w podręcznikach
powinni pisać o tym, że wstrząśnięty eliksir słodkiego snu
szybciej działa, gdy wytrąci się jego osad...
***
Zanim się obejrzał minęła
niedziela, którą spędził głównie w bibliotece. Na próżno
zresztą. Nie znalazł tam absolutnie żadnej informacji o tamtym
Turnieju. Oczywiście była krótka historia Turniejów
Trójmagicznych jako takich. W zasadzie wzmianka, która była nawet
ciekawą lekturą, ale to wszystko. Wspomniano w niej, że już
dawniej zaprzestano organizacji tych imprez po wielu zgonach i po
ostatnim wypadku w 1792 roku, gdzie skład sędziów zaatakował
żmijotptak. Mając taką historię, słowa Rona zdecydowanie miały
sens...
Nie zmieniało to faktu, że szukanych
informacji wciąż nie miał i stał w miejscu. Martwiło go również,
że Draco nie dał mu żadnej odpowiedzi... Wszystko szło zupełnie
nie tak jak należy. A on był zbyt niecierpliwy... Wiedział o tym,
ale nie potrafił zachować spokoju. Wolałby poznać prawdę. Nawet
jeżeli ta wiedza nie byłaby dobra...
Wędrówka nocą do działu Ksiąg
Zakazanych, była dla niego czymś oczywistym. Tym razem nie poszedł
tam sam. Zabrał Agresję, która wydawała się niezbyt zachwycona
powrotem do tego miejsca. Trochę czasu zabrało mu udobruchanie
oburzonej księgi. Osiągnął to dopiero wtedy, kiedy kilkukrotnie
zapewnił ją, że nie zostawi jej tutaj. Kiedy już ucichła położył
tomiszcze na podłodze i poinstruował:
– Potrzebuję informacji na temat
Turnieju Trójmagicznego... ogólnie, a zwłaszcza na temat jednego,
określanego jako Krwawy Turniej. Każda najmniejsza wzmianka jest
dla mnie na wagę złota, dlatego proszę Agresjo... powiadom mnie
jak coś znajdziesz... – poprosił. Tomiszcze zamruczało
uspokajająco i zniknęło między regałami.
Chciał ruszyć za swoją specyficzną,
choć bardzo pomocną księgą, ale jego wzrok padł na jedną z
półek i zatrzymał się marszcząc brwi. To tutaj znalazł niegdyś
dziennik i swojego Przeznaczonego... Ruszył w tamtym kierunku i
próbował odsunąć regał. Dopiero po dłuższej chwili
skonstatował, że przecież może już używać magii... Dziwnie
było czuć ponownie magię pod palcami, gdy trzymał różdżkę
przesuwając biblioteczkę na bok.
Stanął pod ścianą, pamiętając jak
za pierwszym razem próbował różnych zaklęć, starając się
otworzyć skrytkę. Pochłaniała jego magię, by połączyć się z
należącą do tamtej osoby... Ciekawe jak będzie teraz... Rzucił
zaklęcie. Po zaledwie trzech skrytka ustąpiła. Pamiętał, że
poprzednio rzucił ich o wiele więcej, nim udało mu się dostać do
środka. Nie zamierzał narzekać na ten stan rzeczy. Wszedł, ale
tak jak się spodziewał miejsce było puste. Nie czuł nic, ani
odrobiny tamtej magii. Nie potrafił sobie nawet przypomnieć jaka
ona była... Na pewno bardzo nostalgiczna... kojąca... znajoma...
Nie wiedział czemu, ale w głowie pojawił mu się obraz Toma.
Pomyślał o jego magii. Po chwili potrząsnął głową, by
przywołać się do porządku. Nie może się załamać. Nie miał na
to czasu.
Wyszedł z pomieszczenia. Ściana
ponownie zasklepiła się magicznie. Ruchem dłoni przesunął regał
z powrotem na swoje miejsce. Podszedł do sekcji historii magicznej i
zaczął szukać odpowiednich książek. Po jakimś czasie usłyszał,
że Agresja sunie w jego kierunku i uśmiechnął się z nadzieją.
Zatrzymała się za nim wydając jakby zachęcający dźwięk. Aren
zerknął na nią i uniósł brwi. Brzmiała tak, jakby to właśnie
tutaj mógł znaleźć coś dla siebie. Pamiętał jak to robił
wcześniej i zaczął systematycznie przesuwać dłoń wzdłuż
regału, mijając kolejne książki. W pewnym momencie Agresja wydała
zadowolony dźwięk i chłopak wyjął spośród innych wskazaną
publikację.
Dotyczyła historii turniejów, a
zwłaszcza zadań turniejowych jakie pojawiały się w kolejnych.
Niestety, książka nie objęła tamtego, konkretnego Turnieju. Aren
jednak przeczytał ją uważnie. Trochę się wzdragał nad
niektórymi pomysłami nie dziwiąc się, że przerwano wreszcie
tradycję organizacji tych imprez na tak wiele lat. Przeczytawszy
wszystko, odłożył tom na miejsce patrząc na swoją księgę z
uwagą i nadzieją. Niestety. Agresja cicha i niema nie próbowała
poinformować go o czymkolwiek jeszcze. Westchnął ciężko, schylił
się po swoją towarzyszkę biorąc ją w ramiona i pochwalił za
dobrze wykonaną pracę. Zamruczała zadowolona. Nie było już co
tutaj szukać. Założył pelerynę niewidkę i skierował się do
wieży Gryffindoru.
***
Początek tygodnia oznaczał mniej
czasu na poszukiwania. Trwały lekcje, na których musiał być. Poza
tym czekało go ważne zadanie. Mało optymistyczne, ale konieczne.
Musiał pogodzić się z Hermioną. Z Ronem już rozmawiali. W czasie
tej rozmowy Aren skonstatował, że nie czuje już do rudzielca tak
wielkiej przyjaźni i zaufania jak wcześniej. Do Gryfonki miał
jeszcze bardziej negatywne odczucia. Być może dlatego, że nie
wyglądała na skruszoną, ani jakoś zbyt przejętą z jego powodu.
Czy zawsze tak było? A może tego po prostu wcześniej nie
dostrzegał zbyt przytłoczony zdarzeniami, które się wokół niego
nawarstwiały?
Dotarł na obiad i zauważył dwójkę
swoich byłych przyjaciół, siedzących w stałym miejscu. Zawahał
się w pierwszej chwili. Nie był pewien, czy już dziś ma ochotę
załatwić tą sprawę. Szybko jednak zdecydował, że nie ma co
odkładać w nieskończoność tej kwestii. Skupił się, żeby nie
utracić maski Harry’ego, która była idealną przykrywką w tych
czasach. Okrasił twarz lekkim uśmiechem i ruszył w ich kierunku.
Hermiona była mądra, co do tego nie
miał wątpliwości, ale była to wiedza typowo książkowa. Powinien
dać sobie radę. W końcu był Ślizgonem w szatach Gryfona. Był
znacznie bardziej przebiegły i sprytny niż ona. Myślał jak Aren
Grey, a nie jak Harry Potter. Znał doskonale swoją wartość. Nie
pozwoli sobie już niczego więcej wmówić. Dochodząc już do nich
zapytał, wkładając w swój głos trochę niepewności, choć było
jasne, że tamci dwoje czekali na niego:
– Hej... mogę dołączyć?
– Harry, oczywiście! Tak się
cieszę, że wróciłeś do nas! – rzuciła głośno dziewczyna
wstając ze swojego miejsca i przytulając go mocno do siebie.
Momentalnie napiął odruchowo mięśnie, jednak po chwili zdał
sobie sprawę, że musi się rozluźnić. Zaskakujące było to, że
Gryfonka brzmiała naprawdę szczerze...
– Cieszę się kumplu, że jesteś –
uśmiechnął się Ron, robiąc mu miejsce obok siebie. Opadł na nie
zabierając się za jedzenie. Miał nadzieję, że oni rozpoczną
rozmowę. Osobiście nie bardzo wiedział o czym ma z nimi rozmawiać.
W końcu to oni popełnili nietakt, więc wypada, żeby... to
przygotowało by mu odpowiedni grunt. Kątem oka zobaczył jak
spoglądają na siebie, ale czekał cierpliwie. W końcu
zmobilizowała się Hermiona. Wcześniej rzuciła zaklęcie
wyciszające i powiedziała:
– Harry... Chciałabym cię bardzo
przeprosić za nasze ostatnie karygodne zachowanie. To co zrobiliśmy
było naprawdę złe. Musiałeś się czuć okropnie. Mam nadzieję,
że nam wybaczysz...
– Nie mówmy już o tym... Masz rację
co do waszego zachowania. Z drugiej strony miałem czas w spokoju je
przemyśleć i rozumiem wasze postępowanie... Lepiej, żeby jedno z
nas miało problem, niż cała trójka. W razie czego pomożecie mi
prawda? – siłą woli złagodził swój głos, który jakoś
dziwnie próbował mu się wyrwać spod kontroli i ujawnić sarkazm.
Oni uśmiechnęli się i pokiwali potakująco głowami. Utrzymując
swoją rolę uśmiechnął się do nich, opanowując niecierpliwy
grymas. Udało się.
Rozmowa przybrała neutralny ton. Aren
starał się brać w niej udział, choć przychodziło mu to z
niezwykłym trudem. Czuł się obco i jakoś tak... co najmniej nie
na miejscu. Nie potrafił wciągnąć się w żaden temat rozmowy,
choć oczywiście udawał, że to czy też tamto go zajmuje. Pod
koniec był już zwyczajnie wyczerpany utrzymywaniem maski i naprawdę
zaczął się cieszyć, że idą na zajęcia. Tam mógł się skupić
na lekcjach i na swoich myślach.
Historia Magii raczej nie sprzyjała
skupieniu. Na szczęście Ron jak zwykle postanowił skorzystać na
tych zajęciach z możliwości odpoczynku i uskutecznić krótką
drzemkę. Poprosił, żeby obudził go, kiedy lekcja się skończy.
Hermiona łypnęła na swojego chłopaka nieprzychylnym okiem, ale
rudzielec zignorował jej spojrzenie i zajął się realizacją
planu. Dziewczyna zerknęła na niego w nadziei, że pomoże jej z
Ronem, ale nie zamierzał się w to mieszać. W końcu nawet w
przeszłości lekcje u Binnsa były dokładnie takie same i niewiele
z nich wynosił. Musiał sam na własną rękę studiować księgi,
by zaliczyć ten przedmiot na przyzwoitym poziomie...
Kolejnymi zajęciami była transmutacja
z opiekunką Gryfonów. Cieszyło go, że nie ma tych zajęć z
Dumbledore'em. Po dłuższej chwili dopiero dotarło do niego o czym
pomyślał. W końcu McGonagall była teraz jego głową domu. Był
przecież w Gryffindorze... Musiał sobie o tym ciągle przypominać.
Dzisiaj nauczycielka pokazywała im
odpowiedni ruch dłoni i inkantację zaklęcia, które pozwalało
przekształcić dowolną szklankę w glinianą doniczkę. Uśmiechnął
się pod nosem. Beery byłby zachwycony. Zwłaszcza, że nagminnie
brakowało mu miejsca na kolejne rośliny... Aren nagle doznał
olśnienia i prawie nie potłukł swoim nagłym ruchem stojącej
przed nim naczynia.
Zielarstwo! Sprout musiała wiedzieć
cokolwiek o poprzednim nauczycielu... przynajmniej wydawało mu się,
że Beery nauczał przed nią. Kobieta była zawsze miła i
wyrozumiała... Jeżeli odpowiednio do niej podejdzie i zacznie
temat... Może dowie się czegoś więcej o Herbercie! Na samą myśl
zrobiło mu się jakoś lżej na duszy. Na razie musiał zająć się
tym co działo się na lekcji. Zanotował kilka spostrzeżeń i
podniósł głowę orientując się, że stanęła przy nim
nauczycielka. Za chwilę usłyszał:
– Panie Potter... Dlaczego nie ćwiczy
pan tak jak inni uczniowie? – kobieta popatrzyła na leżący przed
nim pergamin i notatki z pewnym zainteresowaniem.
– Oh... przepraszam pani profesor,
chciałem najpierw spróbować rozpracować to na papierze... –
wymyślił szybko wymówkę. Oczywiście rzeczywistość była taka,
że ponownie zapomniał, że może używać magii i ćwiczyć na
zajęciach jak wszyscy.
Wyciągnął różdżkę i wymawiając
inkantację uderzył nią lekko w szklankę. Ta natychmiast zmieniła
się w dosyć finezyjną, średniej wielkości czarną donicę ze
srebrnymi tłoczeniami. Była łudząco podobna do tej, w której
trzymał parzące sidła. Żłobienia służyły do kontroli poziomu
nawodnienia gleby. Kiedy wilgotność spadała, kolejno zanikały.
Wpadli na taki pomysł z Herbertem, zastępując tym sposobem
tradycyjne metody. Spędził potem nad doskonaleniem pomysłu
przeszło dwa tygodnie, jednak rezultaty były zdumiewająco dobre.
– Gratulacje Harry. Udało ci się
przetransmutować cały przedmiot. W dodatku za pierwszym razem i z
takim efektem. Jest bardzo dobrej jakości... – powiedziała
nauczycielka biorąc naczynie do ręki i oglądając je z każdej
strony. Po chwili odstawiła doniczkę i ogłosiła: – Piętnaście
punktów dla Gryffindoru. Spróbuj teraz poćwiczyć cofnięcie
zaklęcia – zaordynowała z widoczną dumą i odeszła sprawdzać
prace innych uczniów.
Aren początkowo był zaskoczony, że
udało mu się za pierwszym razem. Transmutacja nigdy nie była jego
mocnym przedmiotem. Z drugiej strony zajęcia polegały na
wizualizacji, a robiąc notatki miał przed oczami wizerunek tamtej
doniczki. Chciał, żeby ta, którą miał wykonać tak wyglądała.
Widocznie tyle wystarczyło magii, żeby odwzorować przedmiot. Nowe
doświadczenie.
Poczuł na sobie spojrzenia kilku osób
w tym Hermiony. Wiedział, że nie lubiła kiedy ktoś był od niej
lepszy w czymkolwiek. Czuł, że przemienienie naczynia z powrotem
również nie sprawi mu problemu. Powstrzymał się jednak w
ostatniej chwili. Nie powinien tego robić. Byłoby to aż nazbyt
podejrzane. Celowo źle wymówił inkantację i oczywiście nie
wyszło mu. Powtarzał, mylił się, a dopiero kiedy ponad połowa
klasy poradziła już sobie z tym etapem, wykonał zaklęcie
prawidłowo. Teraz już nikt nie patrzył na niego podejrzliwie. Było
dobrze. Miło było czuć magię pod swoimi palcami... chociaż cena,
którą musiał zapłacić, wydawała mu się zbyt wysoka...
***
Cadan nie pamiętał kiedy od
zniknięcia chłopaka przespał całą noc. Sytuacja była zła, by
nie powiedzieć tragiczna. Minął już ponad tydzień od
spektakularnego zwycięstwa Arena, po którym tenże rozpłynął się
w powietrzu.
Dwoił się i troił, by próbować go
znaleźć. Trzeba było działać na tyle dyskretnie, by prasa się
nie dowiedziała... Niczego nie da się jednak utrzymać w absolutnej
tajemnicy zbyt długo. Już zaczęły się plotki. Niedługo nie będą
mogli utrzymywać kłamstwa, że Grey załatwia pilne rodzinne
sprawy... I tutaj natknął się na kolejny wielki problem...
Absolutnie nie mógł znaleźć żadnej wzmianki o rodzinie chłopaka,
pochodzeniu, statusie krwi. Nic. Przeszukał już praktycznie
wszystko co tylko się dało. Była tylko jedna osoba, która mogła
mu powiedzieć coś więcej... Niestety wątpił, by ta osoba i tym
razem chciała współpracować. Zwłaszcza w aktualnym stanie
niestabilności emocjonalnej. Stanowiła spore zagrożenie.
Reid westchnął i podszedł do wejścia
do pokoi, gdzie przebywał uwięziony Samuel Relin. Skomplikowanym
ruchem różdżki otworzył drzwi. Wszedł do środka. Chłopak
siedział na swoim łóżku z ramionami owiniętymi wokół nóg i
głową spoczywającą na kolanach. Był czujny. Poderwał głowę,
zmierzył go spojrzeniem i przechylił ją na bok parskając głośno.
Nie uszło uwadze mężczyzny, że tęczówki Samuela wciąż miały
barwę złota.
Podszedł do krzesła, które stało
naprzeciw łóżka w pewnym oddaleniu. Na tyle daleko, żeby nie
przekroczyć magicznego kręgu, który ustanowił starszy brat
Samuela. Było to konieczne, żeby zatrzymać chłopaka w tym
pomieszczeniu. Relin był tu dopiero trzeci dzień, ale milczał.
Jego opiekun, Lucas Bennet, nie potrafił z niego niczego wyciągnąć,
a czas leciał. Dlatego właśnie on przyszedł tutaj osobiście
mając nadzieję, że być może Samuel zechce współpracować,
kiedy przedstawi mu propozycje zysków i strat. Postanowił zacząć
otwarcie:
– Aren Grey zniknął w dniu swojego
zwycięstwa podczas waszych eliminacji – drgnięcie ze strony
durmstrangczyka poniekąd było lepsze niż obojętność, którą do
tej pory pokazywał. Chłopak skupił spojrzenie na nim i
odpowiedział:
– A już sądziłem, że nadal
będziecie próbować mnie okłamywać. To oczywiste, że Arena nie
ma w jego rodzinnym domu. Oczywistym jest też, że potrzebujecie
informacji, bo znajdujecie się pod ścianą... Powtórzę raz
jeszcze... Nie wiem gdzie jest Aren, jasne? Jeżeli mnie pan
wypuści... mogę go szukać... Wiecie doskonale, że mogę to
zrobić. Mimo to trzymacie mnie tutaj jak w klatce...
– Zaatakowałeś członków swojej
drużyny i drużyny hogwarckiej. Chyba nie sądzisz, że po czymś
takim pozwolimy ci swobodnie przebywać wśród innych. Zwłaszcza
znając twoją naturę... Stwarzasz zagrożenie dla innych i dla
swojej rodziny. To było jedyne rozsądne rozwiązanie, póki nie
odzyskasz rozumu.
– Jestem pewien, że Evan chciał się
zemścić na Arenie po tym, jak został ośmieszony podczas
eliminacji! Nie rób ze mnie głupca. Doskonale wiesz jak to wygląda!
– warknął Samuel nie bardzo zważając na konwenanse i żałując,
że nie zdążył dostatecznie pokiereszować kogo należało.
Niestety, musiał się wtrącić przeklęty Collins...
– Evan Wright z pewnością nie pałał
sympatią do Arena, ale nie jest zamieszany w zniknięcie uczestnika
Hogwartu. Zostało to przeze mnie osobiście sprawdzone. Gdybyś się
zastanowił wcześniej... powinieneś zrobić to samo, zamiast
wyrywać się do walki z nim – powiedział sugestywnie. Nie
zamierzał mówić Relinowi, że użył na nim legilimencji, ale
postarał się to zasugerować. Wystarczyło. Chłopak zrozumiał.
Nie umiał się jednak uspokoić i warknął w odpowiedzi:
– Co z Collinsem? Jeżeli nie sam
Wright, to być może on. Evan mógł się w końcu posłużyć swoim
pieskiem. Jak wiadomo nie lubi sobie brudzić rąk... A jeżeli nie
oni, to na pewno był to Riddle! To zawsze jest jego wina, że coś
przydarza się Arenowi!
– Uczestnikami Hogwartu zajmuje się
ich opiekun. W te sprawy nie mogę ingerować – prychnięcie Relina
wyraźnie mówiło co o tym sądzi, ale pominął je milczeniem
kontynuując: – Jesteś przyjacielem Arena... Nie wiem jak się
poznaliście. Rozmawiałem z twoim bratem. Był zaskoczony, że masz
przyjaciela. Musisz wiedzieć coś, co mogłoby pomóc nam znaleźć
jakąś wskazówkę.
– Pyta pan złej osoby profesorze. To
musi być wina Riddle'a!
– Zamiast oskarżać innych, może
jednak zechciałbyś odpowiedzieć na moje pytanie? Wyraźnie go
unikasz. A może Grey nigdy nie był twoim przyjacielem? Może aż
tak bardzo nie zależy ci na jego odnalezieniu jak próbujesz nam
wszystkim pokazać? Jeżeli faktycznie bylibyście blisko,
powiedziałbyś to, co mogłoby pomóc go odnaleźć. Zamiast tego
milczysz. Jak to wyjaśnisz?
Mężczyzna instynktownie cofnął się,
gdy Relin z niesamowitą szybkością doskoczył do bariery,
uderzając w nią pięścią. Ta zamigotała, a Cadan zanotował w
pamięci, że silne emocje powodują znaczne zwiększenie siły
Samuela. To było niepokojące... Nie bał się go. Był pewien, że
poradziłby sobie z chłopakiem. W końcu wciąż był tylko uczniem.
Warte jednak było uwagi, że skoro Relin w tak młodym wieku
wykazuje dużą moc, to jak będzie to wyglądać, kiedy osiągnie
pełną dojrzałość? Mierzył się teraz wzrokiem ze wściekłym,
złotym spojrzeniem, które u większości sprawiłoby dreszcze
trwogi. On widział już zbyt wiele, by zrobiło to na nim jakieś
ogromne wrażenie, ale doceniał przeciwnika. Tak nakazywała
rozwaga. Wreszcie chłopak zebrał myśli na tyle, że ryknął
warczącym głosem, znowu nie zaważając do kogo mówi:
– Jak śmiesz! Przychodzisz tutaj i
oceniasz mnie! Jakim prawem! Aren... Aren jest najlepszym co mnie
spotkało w tym gównianym życiu! I ty jeszcze twierdzisz, że nie
chcę go znaleźć!!?? Pieprz się Reid! Idź do cholernego diabła!
Wiedział, że kiedy chłopak jest w
tym stanie, nic więcej z niego nie wykrzesze. Istniały dwa wyjścia:
albo nie wiedział nic więcej, albo też bardzo dobrze ukrywał
wiedzę. Tyle to Reid wiedział od samego początku. Sytuacja nadal
była patowa. Wycofał się z pomieszczenia ignorując przekleństwa
i groźby miotane w jego stronę. Nie chciał na to dłużej patrzeć.
Relin za bardzo mu kogoś teraz przypominał. Nie chciał tego
oglądać ponownie. Zablokował drzwi zaklęciem i wyszedł na
korytarz, natykając się na Herberta.
Ten patrzył na niego twardym wzrokiem.
Kolejna z rzeczy, która zaczęła się dzień po zniknięciu Greya.
Stosunki jego i Beery'ego osiągnęły krytyczny poziom nieufności i
wrogości. Myślał, że chciał tego... jednak kiedy stało się to
rzeczywistością, przeklinał siebie. Przeklinał też zaginionego
ucznia, który tylko namieszał swoim zniknięciem. Kiedy już chciał
coś powiedzieć, uprzedził go Herbert oschłym stwierdzeniem:
– Nie uważasz, że zachowałeś się
jak dupek? Jak mogłeś mu coś takiego powiedzieć?
– Sądziłem, że to przyniesie
skutek. Jak sam zdążyłeś podsłuchać, Relin raczej nic nie wie o
miejscu pobytu Greya. Wiele z niego nie wyciągniemy...
– Oczywiście... W końcu ważniejsze
są informacje niż uczucia drugiego człowieka. Jak mogłem
zapomnieć! Nawet ślepy by zauważył jak bardzo Samuel jest mu
oddany, a ty mimo wszystko... – Beery przerwał kręcąc tylko
głową. Odwrócił się na pięcie i ruszył szybkim krokiem w
stronę skrzydła, gdzie czekała go gorsza przeprawa niż ta.
Kiedy Reid opuścił pokój, Samuel
przez dłuższy czas uderzał dłońmi w przeklętą barierę. Na
końcu opadł przy niej bezwładnie na kolana i schował twarz w
dłoniach. Aren nie mógł nagle zniknąć z jego życia. Nie mógł.
Wniósł w nie tyle radości i barw... Aren był ich... Nikt nie miał
prawa nawet go tknąć! Nie mieli prawa!
Nie wiedział już jak wiele razy
zabijał w myślach osobę, która była odpowiedzialna za zniknięcie
jego jedynego przyjaciela. Nie dopuszczał do siebie myśli, że Aren
mógłby sam chcieć opuścić to miejsce. Nie był taką osobą...
Ktoś mu pomógł. Za jego zgodą, albo bez. Ale dlaczego? Grey nigdy
nie mówił za wiele o swojej przeszłości. Sam nie naciskał
widząc, ze to był drażliwy temat. Jedno było pewne. Ta sprawa
wiązała się z brakiem magii Arena.
Kolejna rzecz, która nie dawała mu
spokoju... Zielonooki może i był geniuszem, jednak nie mógł się
bronić za pomocą magii... Pozostawała nadzieja, że poradzi sobie.
W końcu nieźle szło mu w momencie, kiedy się poznali. Naprawdę
chciał w to wierzyć. Co z tego, że w efekcie obrony pozostałaby z
tej osoby, albo też osób, krwawa miazga... Przeciwnikiem byli
czarodzieje, to oczywiste... możliwe, że było ich więcej...
Wartość Ślizgona wzrosła wraz z
jego wygraną, a on tymczasem zamiast go szukać, tkwił tutaj.
Zamknęli go. Nie pozwolili... kolejny raz uderzył w barierę
nienawidząc swojego brata. Wziął głęboki oddech starając się
uspokoić, a po nim kolejny i następny. Kiedy był już pewien, że
opanował emocje, znowu ukrył twarz w dłoniach. Z jego gardła
wydobył się tylko szloch.
***
Beery wszedł do pokoju wspólnego
uczestników. Przywykł już do widoku Blacka i Avery'ego, którzy
najwięcej czasu spędzali właśnie tutaj, przy stole zawalonym
wręcz stosami książek i pergaminów. Odnosił wrażenie, że za
każdym razem kiedy się tu pojawiał, te stosy rosły.
Na twarzy Oriona było widać
wyczerpanie, ale jego wzrok był czujny i skoncentrowany na tym co
czytał. Edgar był obecny ciałem, ale nieobecny duchem. Spał na
stole. Musiał zasnąć niedawno. Jego wizyta tutaj zawsze odbywała
się podobnie. Teraz też było tak samo. Po chwili ze swoich pokoi
wyszedł Abraxas, a po nim od siebie Riddle. Ci z kolei prezentowali
kamienne twarze. Nie potrafił odczytać co czują. Maski były tak
szczelne, że było to aż przerażające...
Każdy z nich spoglądał na niego
oczekująco. Przychodził relacjonować im postępy poszukiwań, a
raczej ich brak. Prawdopodobnie już jego mina była dosyć wymowna.
Nie ukrywał niczego. Nie było sensu zwłaszcza, że oni
organizowali swoje własne poszukiwania. Wiedział o tym, chociaż
nie poinformowali go o tym. To było zrozumiałe. Łączył ich
wspólny cel, ale motywy którymi się kierowali były inne. W
zasadzie wspólne było jedno. Dla każdego z nich Aren był kimś
wyjątkowym.
– Relin niestety wie tyle samo co wy
jeżeli chodzi o miejsca, gdzie można byłoby szukać Arena... Jedno
jest pewne. Można go całkowicie wykluczyć z grona osób, które
mogłyby przyłożyć rękę do zaginięcia.
– Mówiłem o tym, ale nie
chcieliście mnie słuchać. Może i Samuel jest naszym przeciwnikiem
w Turnieju, ale jego oddanie dla Arena jest szczere... Wykluczyło go
też to, że zaatakował osoby z własnej szkoły myśląc, że mogą
mieć z tym jakiś związek. To było wymowne... – odparł blondyn,
nie wspominając jednak o ataku na Riddle'a, choć jego chłodne oczy
spoczęły na Tomie.
Herbert obserwował to spokojnie.
Wiedział, że kiedy durmstrangczyk zaatakował, ci dwaj byli razem.
Zawzięcie się ze sobą kłócili. Kiedy wymierzyli w siebie
różdżki, Relin wyczuł odpowiedni moment i przeprowadził ostry
atak. Bronił się tylko Riddle. Malfoy nie zareagował w żaden
sposób, by go wspomóc. Kiedy na miejscu pojawił się on, Beery,
sytuacja wyglądała nawet tak, jakby Abraxas zamierzał wspomóc
Relina. Pojawił się w porę, by zapobiec krwawej jatce, która
mogła być wynikiem tego starcia. Od tej pory stosunki między tą
dwójką jego uczniów były wrogie. Nie był też pewien, czy
trzymanie ich razem w jednym pomieszczeniu było dobrym pomysłem.
Należało odpowiedzieć, bo jakoś nikt się nie kwapił:
– Masz rację, ale musimy sprawdzić
każdą poszlakę i każdego kto miał jakikolwiek kontakt z Arenem.
Nawet tych ludzi, którzy byli z nim blisko...
– Czy mi się zdaje, czy jesteście
już absolutnie pod ścianą... Zdajecie sobie sprawę, że wkrótce
jego zniknięcie wyjdzie na jaw? To trwa już zdecydowanie za
długo... – oznajmił Orion znad książki.
– Owszem, ale tajemnica była
konieczna. Trzeba było ją utrzymać tak długo jak było można.
Kiedy media się o tym dowiedzą, nasze poszukiwania staną się
jeszcze bardziej utrudnione. Sensacja spowoduje chaos informacyjny.
Wszystkie ślady mogą zostać zatarte. Nawet te pozornie mało
istotne. Jak sam wiesz w takiej chwili wszystko, najdrobniejszy nawet
szczegół ma znaczenie... Dlatego... muszę cię poprosić Orionie
żebyś zrobił pewną rzecz... – podszedł do chłopaka, wręczając
mu kilka fiolek eliksiru wielosokowego i parę włosów. Oczy
chłopaka rozszerzyły się, kiedy rozpoznał ich charakterystyczną
barwę:
– Chce pan żebym udawał Arena?
– Tylko przez kilka dni... Sądzę,
że nadajesz się do tego idealnie – stwierdził oględnie Herbert,
nawiązując oczywiście do wcześniejszych występów Blacka w tej
roli. Nie zamierzał wypowiadać się bardziej precyzyjnie ze względu
na Riddle’a. Po chwili ciągnął: – Znacznie przedłuży to
czas, w ciągu którego będziemy mogli działać... Wy też
będziecie mieli go więcej, więc powinno być wam to na rękę.
– Skąd ma pan ten eliksir? –
odezwał się nagle Tom.
– Jak wiesz współpracujemy z
Arenem. To on ulepszył tę miksturę. Mieliśmy zapas testowy, który
doskonale funkcjonuje. Znalazłem go wczoraj i chcę go wykorzystać,
bo sytuacja robi się coraz bardziej napięta. Zaczyna nam brakować
czasu...
– Czy ma pan coś, co zawiera choćby
śladowe ilości magicznej sygnatury Arena? Nawet niewielką ilość?
– padło kolejne pytanie czerwonookiego.
– Nie. Przeszukałem wszystko. Nawet
w Hogwarcie – odpowiedział Beery, a w duchu zżymnął się po raz
kolejny na ten właśnie fakt. Pierwszy raz przeklinał brak magii u
tego konkretnego Ślizgona... Gdyby mieli cokolwiek, czego mogliby
użyć w rytuałach... co prawda głównie czrnomagicznych, ale...
Byliby w stanie go znaleźć.
Zaskoczyło go prawdę mówiąc, że z
takim pytaniem i to zupełnie otwarcie wyszedł Tom. Rytuały, o
których z pewnością pomyślał były bardzo niebezpieczne. Było
ryzyko uszkodzenia rdzenia... Niestety jedyne pozostałości po Greyu
to jego zaszyfrowane mikstury, ubrania i wściekły świergotnik.
Jeżeli zaś chodziło o tego ostatniego...
– Co z Lime? – zapytał Abraxasa.
Jemu jedynemu ptak pozwalał się do siebie zbliżać. Wszystkich
innych atakował zaciekle.
– Wydaje mi się, że zaczyna mieć
depresję... Od wczoraj przestał jeść. Jeżeli przez dłuższy
czas będzie odmawiać pożywienia, będę musiał go do tego
zmusić... – powiedział blondyn, czując rosnącą gorycz. Aren
nie wybaczyłby mu, gdyby zobaczył swoje drogocenne ptaszysko
zagłodzone.
Herbert kiwnął głową. Chciał
powiedzieć coś więcej, ale nie mógł się aż tak odkryć. Czuł
na sobie znaczące spojrzenie Blacka. Spojrzał na niego. Zrozumiał,
że chłopak przyjdzie do niego później. Miał to niemal wypisane
na twarzy.
Nie dziwił się, że Orion miał
jakieś podejrzenia co do jego osoby. W końcu to właśnie przed nim
swego czasu odkrył się trochę zanadto. Doceniał jednak takt
Blacka, który jak widać zamierzał przeprowadzić rozmowę w
dyskretnym miejscu. Tutaj mogłoby to tylko pogorszyć sytuację.
Napięcie było aż nazbyt wyczuwalne, a atmosfera dusząca i
nieprzystępna... Nie czuł czegoś takiego w szeregach Gellerta.
Owszem podobne, ale inne... Tam był wyczuwalny strach, a tutaj
uczucie beznadziejności i co jakiś czas przebłyski nadziei. Nie
był pewien co było gorsze...
***
Pierwszą rzeczą, o której pomyślał
Orion kiedy po przebudzeniu jego wzrok padł na fiolki z eliksirem
wieloskokowym była myśl, że to jakiś mało śmieszny żart. O tej
maskaradzie, w której miał brać udział wiedziała tylko ich
szkoła. Kadra nauczycielska poparła pomysł Beery'ego. Może i
byłoby to zabawne, gdyby Aren tu był i należałoby go ponownie
zastępować. Tak jak jest teraz, cała sprawa wyglądała raczej
przygnębiająco. Ostatnie dni pokazały mu, że to nie jest osoba,
którą można zastąpić. To co się działo to był istny
Armagedon. Niemal każdy w ich grupie czuł, że Riddle w końcu
wybuchnie...
Zdawał się być spokojny i opanowany.
Czuli jednak w kościach, że taki stan rzeczy nie potrwa już długo.
Odnalezienie zielonookiego graniczyło póki co z cudem. Każdy z
nich o tym wiedział. Pewnie nawet sam Tom. Znalezienie nie magicznej
osoby jest trudne, ale nie niemożliwe. Zawsze gdzieś tam są jakieś
informacje, z których można skorzystać. W momencie kiedy nie masz
żadnych informacji poza imieniem, nazwiskiem i statusem krwi,
napotykasz mur nie do przebicia.
Wiadomości dotyczące Greya były z
jakiegoś powodu utajnione. Nie potrafili odkryć kto to zrobił i
dlaczego. Orion miał od jakiegoś czasu swoje podejrzenia i właśnie
miał zamiar je sprawdzić. W tym celu musiał udać się na rozmowę
do Berry’ego. Chwycił jedną z fiolek i schował do torby. Resztę
ukrył i opuścił pomieszczenie kierując się do gabinetu
profesora. Jeżeli ktoś wiedział więcej o związku Grindelwalda i
Arena, to tylko on.
Zapukał trzykrotnie. Drzwi po prostu
się otworzyły, więc uznał to za zaproszenie. Wszedł do środka,
zamknął za sobą wejście, odwrócił się i zamarł. Przez myśl
przemknęło mu stwierdzenie, że ostatnio zbyt często zdarza mu się
zaniemówić. Jedno było pewne. Najwidoczniej nie tylko w ich
szeregach panował chaos. Pomieszczenie wyglądało jakby przeszło
przez nie tornado, a sam profesor siedział przy swoim biurku,
kompletnie ignorując panujący bałagan. Na widok ucznia nie
zastanawiał się wiele i machnięciem różdżki zrzucił stertę
dokumentów z krzesła naprzeciw, wskazując by się rozgościł. Sam
nie ruszył się z miejsca i zapytał:
– Co sprowadza cię w moje skromne
progi?
– Pytania i odpowiedzi, które może
mi pan dać. To oczywiste, że wie pan więcej niż chce pokazać.
Sądzę też, że może pan wiedzieć, gdzie ukrywa się
Grindelwald...
– Czysto teoretycznie zadam
pytanie... Może i wiem gdzie on jest, ale co zrobicie z tą wiedzą?
Przypominam, że jest to Czarny Pan. Garstka nastolatków to nic
wobec jego pokaźnej armii, zabezpieczeń i kryjówek.
– Obaj dobrze wiemy, że po dłuższych
poszukiwaniach okazało się, że poszlaki pozwalające mieć
nadzieję na odnalezienie Arena wskazują właśnie na niego. Może
dać odpowiedzi, których nie mamy. Sprawdziliśmy każdy możliwy
wariant. Pozostał tylko on.
– I sądzisz, że będzie
współpracować? Dlaczego miałby to zrobić?
– Nikt nic nie mówił o współpracy.
Wystarczy informacja, gdzie możemy go znaleźć... więc... czysto
teoretycznie... Wie pan gdzie on jest czy nie?
– Muszę cię rozczarować, ale
nie... – odparł zrezygnowanym tonem. Sam już wcześniej o tym
pomyślał. W zasadzie niemal od początku, ale Gellert jakby zapadł
się pod ziemię. Cadan nic nie wiedział, a raczej nie chciał mu
nic zdradzić. Wszystkie jego środki, które dotąd stosował w
kwestii kontaktu zawiodły. Pozostał jeden...
Orion patrzył na niego przeszywającym
spojrzeniem, a on sam nawet nie musiał udawać. Mówił prawdę. Nie
musiał stosować żadnej maski. Najwidoczniej Black to zauważył,
bo westchnął. Herbert pomyślał sobie w duchu, że chłopak musi
być naprawdę zmęczony. Dawniej nie pozwoliłby sobie na tak jawne
okazanie słabości. Na twarz Blacka wybił się zrezygnowany wyraz,
uniósł jedną dłoń do skroni i spojrzał na zegar. Kończyła się
pora posiłku.
Orion wyciągnął z torby fiolkę i
wypił jej zawartość czując, jak stopniowo jego ciało zmienia się
pod wpływem mikstury. Spojrzał na nauczyciela i powiedział już
głosem Arena:
– Przedstawienie czas zacząć
profesorze...
Na twarzy Beery'ego pojawił się
smutek. Kiwnął głową na jego słowa, więc Orion wstał z miejsca
i podszedł do drzwi. Kiedy sięgnął po klamkę usłyszał jeszcze:
– Znajdę go... możesz być tego
pewien.
Po wyjściu Oriona Herbert zamarł na
swoim krześle, a po chwili przeklął siarczyście pod nosem. W
momencie, gdy potrzebował tego przeklętego drania Gellerta, ten
postanowił się zaszyć w jakiejś norze. Najbardziej przeklinał
jednak siebie. Gdzieś zapodział rzecz, którą niedawno dostał w
prezencie od niego. Spojrzał na otaczający go bałagan wzdychając
ciężko. Będzie musiał jeszcze raz zacząć od początku.
Systematycznie. Nie jest możliwe, żeby zniknęła ot tak!
Uczucie deja vu towarzyszyło Orionowi,
gdy po raz kolejny przebywał w skórze Arena. Była jednak pewna
zmiana w otoczeniu. Ludzie zdecydowanie nie patrzyli na niego jak na
jakiegoś bezwartościowego robaka. Patrzyli jak na kogoś, z kim
musieli się liczyć. Grey z pewnością chciałby to zobaczyć.
Uzgodnili wcześniej z Beery'm, żeby nie mówić uczestnikom spoza
ich grona o jego kamuflażu. Na szczęście przystał na to.
Wiedzieli, że Aren zaginął, ale równocześnie zostali
poinformowani, że czekają ich niemiłe konsekwencje jeśli pisną
na ten temat choćby słówko. Takie ultimatum zostało przekazane im
przez dyrekcje wszystkich trzech szkół. W zasadzie żałował, że
nie widział tego momentu. Mógłby ich poobserwować i trochę
powęszyć.
Pierwszymi zajęciami była obrona
przed czarną magią z Reidem. Partnerem Arena był tu Liam
Collins... Ogólnie nie był to osobnik rozmowny i wyraźnie trzymał
się na uboczu z dala od wszystkiego. Z jakiegoś nie wyjaśnionego
powodu trzymał się blisko Wrighta. W zasadzie tyle wiedzieli.
Eliminacje pokazały, że był osobą z którą musieli się
liczyć... Orion do tej pory nie był pewien, czy aby mu się nie
wydawało, ale raz... na jeden jedyny moment, podczas eliminacji Liam
zawahał się. Było to w momencie, kiedy mógł zaatakować Greya...
Doświadczenie nauczyło Blacka, że nie mógł niczego oceniać na
pierwszy rzut oka. Zielonooki był tego doskonałym przykładem.
Był tak zaabsorbowany swoimi myślami,
że nie patrzył gdzie idzie i na kogoś wpadł. W momencie gdy to
zrobił pomyślał mimochodem, że to było bardzo w stylu Arena. W
tej samej chwili poczuł, że ten ktoś chwyta go mocno, niemal
boleśnie za ramiona i spojrzał w górę, by przekląć tego
osobnika. Jego oczy napotkały czerwone tęczówki. Znowu zabrakło
mu słów. Zdecydowanie zbyt często działo się to jak na początek
dnia.
Takie spojrzenie widział u Riddle’a
pierwszy raz, a znał go przecież od pierwszej klasy. Tom nie
patrzył nigdy i na nikogo w ten sposób jak w tej chwili na niego...
wróć, poprawka na Arena... Było w tym wzroku tyle emocji, że
niemal go przytłoczyły. Musiał aż odwrócić spojrzenie czując
się z tym wszystkim naprawdę nieswojo. W tym samym momencie poczuł
jak kurczowy uścisk Toma zmniejsza się. Spojrzał. Riddle powracał
do standardowej wersji siebie. Po chwili oznajmił:
– Po lekcjach masz mi powiedzieć co
usłyszałeś od Beery'ego Orionie...
Po tych słowach Tom wszedł do klasy.
On sam również, ciężko wzdychając w duchu. Poczuł na sobie
spojrzenie Abraxasa, którego wzrok niemal przypominał ten Toma
sprzed paru chwil. Orion spojrzał na niego ze smutkiem w oczach i
Malfoy błyskawicznie się zreflektował. Powrócił do swojej maski.
Usiadł na swoje tymczasowe miejsce.
Collinsa jeszcze nie było. Wyciągnął pergaminy i pióro
dostrzegając kątem oka, że krzesło obok niego odsuwa się.
Spojrzał przelotnie na siedzącego już w nim Liama. Nie zauważył,
żeby Aren jakoś bardzo się z nim spoufalał. Przez moment zobaczył
zaskoczenie na twarzy siedzącego obok. To było dziwne. Była to
chyba jedyna emocja jaką ujrzał na twarzy tego ucznia odkąd go
zobaczył. Zrzucił tę ulotną emocję na fakt, że uczestnicy
wiedzieli przecież o tym, że Grey zaginął. Faktycznie mogło być
sporym zaskoczeniem, że zjawia się jak gdyby nigdy nic w klasie.
Orion rozejrzał się dyskretnie po
sali i z niemałym zaskoczeniem zauważył własną sylwetkę
zajmującą jego miejsce na tych zajęciach. Szybko przeszukał
myślami osoby, które mogły się pod niego wielosokować. Zrobił
szybki przegląd obecnych na lekcji i nic. Wszyscy tu byli. Przez
moment był zdezorientowany, ale szybko zrozumiał kto się pod niego
podszył. Wystarczyła chwila obserwacji i zauważył bardzo
specyficzne spojrzenie profesora Reida rzucone jego postaci. Tak
patrzył tylko na Beery’ego. Wynikało z tego, że przeklęty drań
planował tę maskaradę już od jakiegoś czasu i bardzo
skrupulatnie.
Opanował wewnętrzne oburzenie. W
zasadzie przecież Beery miał rację. Byłoby podejrzane, gdyby
nagle przestał chodzić na zajęcia w momencie, kiedy zjawił się
na nich Aren. Chwila namysłu i nawet niezbyt inteligentny czarodziej
wpadłby na oczywistą odpowiedź. Nie zmieniało to faktu, że
nauczyciel zielarstwa był ostatnią osobą, która powinna się pod
niego podszywać. Czas było skupić się na zajęciach. Już dość
był rozproszony. W tym momencie zorientował się, że sam także
stał się obiektem wnikliwej obserwacji.
Collins poświęcał mu dyskretną, ale
napiętą uwagę. Black oczekiwał, że padnie jakieś pytanie, ale
nie doczekał się go aż do końca zajęć. W jakiś sposób było
to... rozczarowujące. Kiedy podwójne zajęcia obrony zakończyły
się, podczas pakowania rzeczy, chłopak wyciągnął w jego stronę
pergamin do wspólnej pracy. Pamiętał, że Aren zawsze ją z nim
wykonywał, więc nie zastanawiał się, tylko wyciągnął po niego
rękę. Kiedy już miał chwycić podawany pergamin, durmstrangczyk
nieoczekiwanie go upuścił. Obydwaj wykonali ruch, jakby chcieli go
złapać i nagłym ruchem wyciągnęli dłonie. Orion schwycił
spadającą kartę, a Liam złapał go za rękę. Można byłoby
przypuszczać, że przez pośpiech chybił i stąd ten chwyt, ale
przytrzymywał jego rękę dłużej niż wymagała tego sytuacja.
Kiedy wreszcie puścił rękę Blacka, nie patrząc już wyminął go
bez słowa i odszedł.
Orion lekko zmarszczył brwi na to
dziwne zachowanie. Niby zdawał sobie sprawę z tego, że ma do
czynienia ze specyficzną osobą, ale dziwactwo tego chłopaka...
Generalnie ocenił, że z tą osobą chyba nie powinien mieć
większych problemów jeśli chodziło o udawanie Arena. Z tego co
zauważył wynikało, że ich współdziałanie ograniczało się do
pracy domowej. Nic poza tym... Sądził, że znacznie trudniejszą
przeprawę będzie mieć z Jamesem Hillem. Z nim Grey nie miał
dobrych relacji. Nie był nawet do końca pewien jak się teraz
układały. W końcu niby współpracowali, chociaż dosłownie przez
chwilę.
Zdążał do wyjścia jako jeden z
ostatnich. Beery pod jego postacią zbierał ostatnie rzeczy ze
stolika i nagle zwrócił się do prowadzącego zajęcia:
– Profesorze Reid mam kilka pytań,
które chciałbym z panem omówić... – na te słowa Orion w ciele
Arena zwolnił i obejrzał się na swoją postać, ale Beery pomachał
dłonią, jakby odganiał natrętną muchę. To go trochę
zdenerwowało, ale ruszył dalej do wyjścia. W głowie pojawiło mu
się stwierdzenie, że chciałby żeby słowa profesora, że go
odnajdzie, okazały się prawdziwe. Miał nadzieję, że to właśnie
o Greya Beery’emu chodziło w tamtej wypowiedzi.
***
W końcu, tak jak planował, został z
Cadanem sam na sam. Przeklinał siebie, że nie pomyślał o tym od
samego początku i stracił niepotrzebnie tyle czasu. Przecież były
tylko dwie osoby, które mogły wejść do jego kwater. Jedną był
Aren, którego z oczywistych względów można było wykluczyć, a
drugą osobą był właśnie ten tutaj stojący przed nim osobnik.
Herbert zaplótł ramiona na piersi i spojrzał znacząco. Podszedł
do biurka, ruchem różdżki wyciszył pomieszczenie i zablokował
drzwi, usiadł na biurku i rzekł twardo:
– Masz coś, co należy do mnie,
prawda...? Nie zaprzeczaj. Jestem pewien, że doskonale wiesz o co mi
chodzi. Niemniej, żeby nie było niedomówień i dla
przypomnienia... Prezent od Gellerta. Znalazłem tylko jedną kartę.
Potrzebuję drugiej. Oddaj ją.
– Nie wiem o czym mówisz. Dlaczego
miałbym zabrać jedną z tych kart?
– Bo zdałeś sobie sprawę, że to
rozłączony świstoklik. Nie wykazuje żadnych zdolności
magicznych, póki odpowiednio połączone części nie zamienią się
w niego. Bądź tak miły i oddaj mi drugą kartę...
– Nie.
– Zdaje się, że się nie
zrozumieliśmy Cadanie. Ja cię o to nie proszę... jeżeli nie dasz
mi tego sam, zmuszę cię siłą.
– Tkwiąc w postaci Oriona Blacka?
Jesteś pewien, że to będzie mądre posunięcie?
– Wiecznie nie będę w tej postaci.
W końcu przecież wiesz o tym, że wolę załatwiać wszystkie
sprawy pod osłoną nocy. Nie chcesz mi powiedzieć gdzie jest
Gellert... w porządku. Nie masz jednak prawa ingerować w sprawy
twojego Pana. Kiedy On wręcza mi zaproszenie, nie będziesz
decydował czy ma być zrealizowane czy też nie. Czy mi się wydaje,
czy przejawiasz jawne nieposłuszeństwo...?
– Nie możesz do niego iść! –
Mężczyzna nie był już w stanie panować nad swoimi emocjami i
gwałtownie poderwał się ze swojego miejsca. Miał dość tego
podejrzliwego wzroku. Beery traktował go jakby był jego wrogiem.
Jakby to on spowodował zniknięcie tego ich ucznia i utrudniał jego
odnalezienie.
– Daj spokój. Nie musisz bronić
swojej pozycji wśród ludzi Gellerta. W zasadzie nie interesuje mnie
ponowne wkroczenie w jego szeregi. Ten etap mam już dawno za sobą –
odparł lekceważąco Herbert.
Jego słowa i działania były celowe i
obliczone na doprowadzenie Cadana na skraj wytrzymałości. Wiedział,
że inaczej niczego nie osiągnie i do niego nie dotrze. Teraz z
pewną satysfakcją patrzył na drżące dłonie stojącego przed nim
mężczyzny. Ten po chwili nie wytrzymał i zacisnął je mocno w
pięści, starając się powstrzymać niekontrolowany odruch i
rzucił:
– Nie obchodzi mnie moja pozycja, ani
nieposłuszeństwo! Nie rozumiesz, że on cię zabije jeżeli się u
niego zjawisz! Wolę przyjąć jego karę za nieposłuszeństwo. Wolę
nawet degradację... cokolwiek... bylebyś był bezpieczny. Żebym
tylko miał pewność, że cię nie skrzywdzi! Ten dzieciak nie jest
tego wart! – po swoim wybuchu Reid uniósł dłoń do ust, nie
mogąc uwierzyć, że powiedział to wszystko na głos. Na
twarzy miał wypisane zdumienie.
Herbert na moment zastygł w
zaskoczeniu. Pełne emocje słowa swojego kochanka dosięgły jego
serca, które w odpowiedzi jakoś dziwnie zatrzepotało. Nawet w
marzeniach nie sięgał tak daleko. Nie przypuszczał, że tamten
kiedykolwiek powie coś takiego. Reakcje Reida świadczyły o tym, że
on sam nie przypuszczał również, że wymknie mu się takie
oświadczenie. Doprawdy... Im więcej przebywał z Cadanem tym
bardziej przekonywał się, że tamten tak naprawdę niewiele się
zmienił. Owszem, starał się ukrywać swoją naturę, nie
przyznawał się chyba sam przed sobą co czuje i myśli o nim. Jak
zawsze.
Jego samego to nie raziło, wręcz
odwrotnie... skłamałby gdyby nie przyznał, że kocha w nim właśnie
te wahania... Teraz jednak nie mógł się rozpraszać. Musiał
doprowadzić sprawy do końca, a to wymagało konsekwentnej
realizacji zamierzeń. Powiedział:
– I tutaj się mylisz. Aren jest wart
wszystkiego co chcę zrobić. Nie rozumiesz tego, bo jeszcze go nie
poznałeś. Gdybyś... gdyby nasza sytuacja była inna... jestem
pewien, że również byś to zauważył.
– Czy ty siebie słyszysz? Jakie
relacje łączą cię z tym chłopakiem, że chcesz tak ryzykować...?
– Początkowo... to był tylko biznes
oparty na wzajemnych korzyściach. Z czasem się to zmieniło. Sam
nie wiem kiedy zacząłem w nim widzieć pewnego rodzaju zbawienie.
To nieco zabawne nie sądzisz? Ja i takie słowo... to jakieś
wielkie nieporozumienie... Nie wiem jak to wytłumaczyć, ale w nim
jest coś takiego, że chcesz go obserwować i wspierać jego
decyzje. Swoją osobą zmienia najbliższe otoczenie na lepsze...
Chciałbym być lepszy...
– Nie znam Arena Greya i
prawdopodobnie nie poznam go lepiej, bo nasza sytuacja wygląda tak a
nie inaczej. Przez decyzje, które podjęliśmy w przeszłości...
Jednak jeśli miałbym wybrać między tobą, a nim... doskonale
znasz moje zdanie w tej sprawie.
– Zrobisz to. Nie dlatego, że ci
każę czy grożę ale dlatego, że cię o to proszę... Może
początkowo, źle to ująłem... Obiecuję, że już więcej nie
powiem do ciebie czegoś takiego...
– Obaj wiemy, że to zrobisz.
Uwielbiasz mi grozić... – odparł z cieniem uśmiechu, a później
jeszcze dopowiedział: – Tak samo jak obaj wiemy, że to tylko
puste obietnice bez pokrycia...
Zamilkli na jakiś czas obserwując się
tylko. W końcu Herbert podszedł do Reida biorąc jego dłonie w
swoje i pocierając kciukami lekko ich wierzch. Trwali tak przez
jakiś czas blisko siebie, póki ciało Reida nie rozluźniło się
dostatecznie. Dopiero wtedy Beery się odezwał:
– Cadanie... to jest dla mnie
naprawdę ważne. Jeżeli Gellert ma Arena, nie mamy czasu do
stracenia...
– Nawet jeżeli jest z nim, nie sądzę
by mu zrobił krzywdę. Jeżeli jest rzeczywiście tak cenny jak
sądzisz, nic mu nie grozi. Poza tym... Ta mikstura, którą
zaprezentował podczas eliminacji... Zdajesz sobie sprawę co tak
naprawdę ten dzieciak stworzył i jak bardzo może to być
niebezpieczne w nieodpowiednich rękach? Jeżeli ma taki talent do
eliksirów, to wyobrażasz sobie jak silny jest to czarodziej? Gdyby
mógł korzystać ze swojej magii...
– To kolejna kwestia, którą muszę
poruszyć z Gellertem. Dlaczego, a przede wszystkim jak udało mu się
sprawić, że Aren został odcięty na tak długi czas od magii.
Jeżeli chodzi o eliksiry... – przerwał nie będąc pewien czy
powinien się tym podzielić. Po chwili doszedł jednak do wniosku,
że obecnie Gellert, jak wszyscy inni obserwujący eliminacje, już o
tym wiedzieli, więc kontynuował: – Dawniej był z nich
beznadziejny... po straceniu magii i odpowiednim przewodnictwie
Slughorna okazało się, że posiada w tym kierunku niebywały talent
i intuicję.
– To przynajmniej wyjaśnia, dlaczego
się nim zainteresowałeś.
– Nie ma lepszego partnera dla
zielarza niż warzyciel, który w swojej dziedzinie nie widzi żadnych
ograniczeń. Wyobraźnia Arena nie ma żadnych granic... – na myśl
przyszła mu w tej chwili odporność chłopaka na trucizny, ale tego
nie wyartykułował. Zostawił to dla siebie. Wrócił do
najważniejszego: – Oddasz mi drugą część świstoklika?
– Ja... nie chcę, by zrobił ci
krzywdę...
– Wszystko będzie w porządku. Wiesz
przecież, że muszę mieć jakiś punkt odniesienia i...
– Skąd możesz mieć pewność!?
Herbert milczał. Nie mógł mówić o
ich umowie z Gellertem, czego szczerze żałował. Gridelwald jednak
dotrzymał swojej części zobowiązania, więc i on musiał. Miał
przez wiele lat spokój. Mógł odejść. W zamian od czasu do czasu
przesyłał sprawozdania z poczynań Albusa po to, żeby
czarnoksiężnik wiedział na bieżąco na czym stoi. Szpiegowanie
Dumbledore'a nie było jakoś szczególnie trudne. Ten postanowił
najwidoczniej pozostać bezczynnym. Doprawdy... Ponoć był wielkim
czarodziejem, ale nie było tego zupełnie widać. Dla niego był po
prostu żałosny. Cieszył się, że nie poruszył w żadnym z listów
sprawy Arena. Jakoś czuł, że to dobrze. Teraz jednak czas był na
rozmowę bezpośrednią. Odpowiedział:
– Potrafię z nim rozmawiać. Dobrze
wie, że zabicie mnie nie przyniesie mu żadnych korzyści. Dlaczego
się wahasz? Teoretycznie już raz byłem martwy...
– Daj mi czas do wieczora. Muszę to
przemyśleć – szepnął cicho zrezygnowanym tonem Cadan,
wyglądając jakby świat miał mu spaść na głowę.
Herbert przyglądał się jego twarzy.
Tak bardzo odkrytej i innej niż ta, którą pokazywał codziennie...
Był nią oczarowany. Nie mógł się powstrzymać i sięgnął
rękoma do tej urzekającej twarzy. Ujął ją obiema dłońmi,
spojrzał w oczy, widząc... dokładnie to co chciał zobaczyć.
Uśmiechnął się i nachylił, by sięgnąć po usta. Powstrzymała
go dłoń, przesłaniająca jego własne usta, druga wsparta mocno o
pierś... i słowa:
– Nie będę cię całować, gdy
jesteś pod tą postacią...
– Oh... racja... kompletnie
zapomniałem... W sumie cieszę się, że to zrobiłeś. Nie
chciałbym, by usta Oriona Blacka dotykały twoich. Należą tylko
do mnie... – zaśmiał się unikając nieszkodliwego zaklęcia. Na
koniec rzucił: – Przyjdę nocą po świstoklik...
Mężczyzna tylko skinął głową nie
mówiąc nic więcej. Kiedy drzwi zamknęły się za Herbertem,
pozwolił sobie na wypuszczenie oddechu. Miał wobec tego jeszcze
trochę czasu. Do wieczora powinien, jeśli mu się uda, zniszczyć
tę kartę. Był pewien, że Beery mu tego nie wybaczy. Nie miał
jednak zamiaru przechodzić przez to co już przeżył po raz drugi.
Nie byłby w stanie. Nie teraz, kiedy go odzyskał. Czuł, że się
waha.
Tęsknił za zachowaniem Herberta...
takim, które prezentował przed tym całym zamieszaniem z trzecim
uczestnikiem. Widział jednak w oczach tamtego, że nie zrezygnuje,
że nie odpuści... i że darzy Arena Greya jakąś szczególną
sympatią. W zasadzie powinien mu pozwolić realizować plan. Po co
ma znosić po raz kolejny zranione spojrzenia?... Obie opcje były
złe... Którą powinien wybrać?
***
Kasandra była wściekła jak jeszcze
nigdy dotąd. Owszem, denerwowała się na tego drania już nie raz i
to była pewna stała w ich znajomości. Nigdy jednak nie ogarnęła
jej furia, jaką obecnie czuła. Pijaczyna zniknął w tym samym
czasie co Aren z krótkimi słowami „wrócę wkrótce”. Jaki
cholerny zakres czasu miał na myśli? Jakie wkrótce?! Wychodziło
na to, że ponad tydzień... i nie wiadomo jak długo jeszcze. Co
gorsza nie wiedziała czego może się spodziewać po tym drugim...
Nigdy Go nie poznała, a ten tam, który zniknął i do teraz się
nie pojawił unikał Jego tematu. Wiedziała, że naciskanie nic nie
da i zrobi po swojemu. Jak zawsze zresztą... Mieli jednak cholerną
umowę, która wciąż widniała na jej plecach... Ten drań nie może
tego zignorować...
Było jej przykro, że musiała
przemilczeć pytania Armando i odmówić pomocy, gdy poprosił ją o
nią. Po raz pierwszy nie mogła nic zrobić! Była tym bardzo
sfrustrowana. Nie mogła nic wyjawić na temat Arena. W zasadzie co
niby miała... sama wiele nie wiedziała. Miała podejrzenia gdzie
tak naprawdę był Aren, ale jej moce obecnie nie pozwalały sięgnąć
tak daleko... Zwłaszcza po nagłym zniknięciu towarzysza, który
zniknął, kiedy tylko wyczuł tę specyficzną magię... Na moment
przeszły ją dreszcze, gdy o tym pomyślała. Chwile później
wyczuła znaną jej obecność. Bez słowa podeszła do kredensu po
butelkę i kieliszki, stawiając je z głośnym łoskotem na stole:
– Wyglądasz fatalnie Kasandro –
skwitował obserwując ją uważnie.
– Sądzę, że nie muszę wspominać
komu to zawdzięczam. Nie przedłużając... Szkoda zachodu, żeby
szukać Arena tutaj, prawda?
– Owszem. Jego miejsce nigdy nie było
tutaj. Został przeniesiony z powrotem do swoich czasów... Nic mu
nie jest, choć wydaje się nie być zadowolony z obecnego stanu
rzeczy. Szuka odpowiedzi...
– Tylko tyle masz mi do powiedzenia?!
Chcę go z powrotem! Mieliśmy umowę! – warknęła mocno ściskając
kieliszek, a po chwili odstawiając go. Bała się, że pod wpływem
emocji zrobi coś głupiego.
– Posłuchaj mnie uważnie moja
droga. W momencie, kiedy On się wtrącił, nie mogę działać
incognito. Zwłaszcza teraz, po Jego tak długiej nieobecności i nie
udzielaniu się... żeby sprowadzić z powrotem Arena musi zrobić to
co i ja. Musiałbym o to poprosić. Nie mogę tego zrobić, mimo
całej mojej sympatii do ciebie...
– Coś ty Mu zrobił, że
wkroczyliście na wojenną ścieżkę? Co sprawiło, że się
wycofał? – jakaś nieokreślona emocja mignęła w oczach
mężczyzny. Nie zdążyła jej odczytać, ale wydawał się jeszcze
bardziej zamyślony, kiedy powiedział:
– Nie pozwalałem Mu zapomnieć...
Bezlitośnie wytykałem pewną rzecz raz za razem, by przemówić Mu
do rozsądku. Tak nasze drogi się rozeszły... Po ostatniej kłótni
zniknął i nie widziałem Go od tamtego czasu. Szczerze mówiąc nie
pamiętam jak dawno to było. Jest dosyć mściwą osobą i nie
zapomina... Jeżeli będę mieć u Niego dług... to się nie skończy
dobrze.
– A co z naszą umową? Proszę...
porozmawiaj z Nim tylko. To co się między wami stało... może
ochłonął po takim czasie? – opadła na fotel nie zauważając,
że wcześniej wstała pod wpływem emocji.
– Jak myślisz, co robiłem przez
ostatnie kilka dni... Szanuję cię Kasandro... naprawdę. Jeżeli
jednak On nie chce być odnaleziony, to mam związane ręce. Nie
dałem rady Go wyczuć.
– Chcesz mi powiedzieć... ta
wizja... ziści się? Aren zginie z rąk swojego Przeznaczonego!?
Czeka nas kolejna wojna czarodziejów, w której zginą tysiące
niewinnych istot? Myślisz, że mogę to ot tak zaakceptować!
– Nie możesz być pewna.
– Pokaż mi! Co jak co, ale jesteś
mi to winien! Nie zostało mi nic innego! – wyciągnęła w jego
stronę dłoń. Mężczyzna westchnął ciężko i ujął jej rękę.
Otwierając oczy stwierdziła, że to
już wizja przyszłości. Widok był do złudzenia podobny jak przy
poprzedniej. Odwróciła się za siebie. Hogwart płonął. To były
już ledwo szczątki niegdyś wspaniałego zamku. Stopniowo popadał
w ruinę wraz z postępem walk. Szła do przodu. Ciemna strona miała
znaczną przewagę. Tak jak wtedy... odgłosy walk, rzucanych zaklęć,
padające ciała... Nie chciała tego... Miała nadzieję... Tom się
przecież zmieniał. Był inny niż osoba, którą po raz pierwszy
obdarzyła przepowiednią. Jego Przeznaczony, nawet nieświadomy tego
kim byli dla siebie sprawiał, że Riddle stał się bardziej
ludzki...
Doszła do pamiętnego miejsca. Aren
wciąż walczył z Tomem. Dlaczego żaden z nich nie reagował na
tego drugiego. Przecież czuli teraz swoją magię... Musieli
zauważyć... Spojrzała na nieludzką twarz Czarnego Pana... Czy to
była przyczyna? Mogła tylko domyślać się nie mając obrazu tego
co działo się wcześniej... Było jej przykro. Widocznie się nie
udało... Mroczna przyszłość została taka sama... Spojrzała na
swojego podopiecznego. Poczuła ból na widok tego, że on również
się zmienił. Zmarszczyła lekko brwi na widok jego brązowych oczu
i okularów. Wyraz twarzy był także obcy... Walczyli ze sobą
agresywnie. Dążąc do tego, żeby zabić tego drugiego...
Gdyby wiedzieli... gdyby tylko
wiedzieli z kim walczą... Sapnęła, kiedy Riddle'owi udało się
rozbroić Greya, który nie zareagował jakoś specjalnie na ten
fakt. Nie okazał strachu, tylko spokojnie obserwował jak ten się
do niego zbliża z wyciągniętą różdżką:
– Ostatnie słowo Potter? –
powiedział Tom obojętnie. Był przekonany o swoim zwycięstwie i
już się nie spieszył.
– Zabicie mnie nie będzie oznaczać
twojej wygranej... Będziesz musiał się bardziej postarać... –
oczy chłopaka wróciły do koloru, który Kasandra już znała.
Czarny Pan nieznacznie drgnął na ten widok, ale szybko się
opanował i rzucił zaklęcie odrzucając od siebie zielonookiego.
Ponownie ruszył w jego stronę. Chłopak ostatkiem sił próbował
unieść się na rękach. Spadły mu okulary, a Kasandra odczuła to
jakby z chłopca opadła ostatnia maska... Słysząc drugi głos:
– Avada Kedavra!
Po raz kolejny obserwowała jak zielony
strumień światła, który mógł konkurować tylko z kolorem oczu
ofiary, zbliża się do celu. Widziała jak Aren, zanim zaklęcie
uderzyło w niego, coś wyszeptał. Oczy Toma rozszerzyły się w
szoku. Grey padł na ziemię martwy, ale z uśmiechem na twarzy.
Spojrzała na czerwonookiego. Opuścił różdżkę wzdłuż ciała,
a drugą ręką chwycił się za serce. Oddychał ciężko, a po
chwili wrócił wzrokiem do ciała leżącego przed nim.
Pochylił się patrząc na wciąż
otwarte oczy. Nie miały już blasku świadczącego o życiu. Oddech
Toma przyspieszył. Pogładził policzek zmarłego. Przywołał
różdżkę pokonanego. Przez moment jego wzrok był zamglony i
nieczytelny, gdy ściskał kurczowo różdżkę chłopca.
Kasandra obserwowała to wszystko z
surowym wyrazem twarzy. Zupełnie nagle odbiło się na niej
zdumienie, kiedy ujrzała łzy na twarzy potwora. Wolno spływały po
twarzy, kapiąc na martwe ciało leżące obok. Usłyszała cichy
szept:
– A...ren...
Po chwili Tom jakby otrząsnął się z
chwilowego transu, uniósł dłoń do własnych policzków ocierając
łzy. Spojrzał zaskoczony na mokrą rękę i wciąż trzymaną w
dłoni obcą różdżkę. Jego postawa zmieniła się. Znowu był
mrocznym władcą jakiego widziała na początku... Usłyszała
okrzyki, rozejrzała się szybko i zauważyła, że zbliżają się
jego poplecznicy wiwatując. To było zrozumiałe i obserwowała
wszystko spokojnie do momentu, gdy w oddali nie zobaczyła ich... Jej
oczy rozszerzyły się ze zdumienia. Odwróciła się z
niedowierzaniem się w stronę martwego chłopca, a następnie znów
spojrzała w dal:
– To niemożliwe... Aren czy ty...
Sapnęła z zaskoczenia, kiedy wizja
nagle się zakończyła. Zorientowała się, że po jej własnej
twarzy również płyną strumienie łez. Pochyliła głowę i
zaszlochała chowając twarz w dłoniach. Nie chciała, żeby ten
drań widział ją w chwili słabości. Jedno było pewne. Przyszłość
była inna, ale wciąż... To nie tak miało się skończyć... Nie o
to walczyła. Dążyła do tego, żeby ziściła się wizja tej
szczególnej dwójki szczęśliwej ze sobą. Póki co nic z tego, ale
widziała szansę. Musiała przycisnąć tego drania, pijaczynę...
musiała...
Wstała zdeterminowana. Opanowała
emocje, otarła łzy i ze zdeterminowaną twarzą i wyszeptała
jedno słowo. Reakcja mężczyzny była natychmiastowa. Wstał
gwałtownie ze wzburzonym spojrzeniem i niemal warknął:
– Nie rób tego... nigdy więcej!
Znasz skutki! – Kasandra na te słowa przestała już panować nad
sobą. Przyskoczyła do mężczyzny i zaczęła krzyczeć, uderzając
rękoma w jego tors:
– Jeszcze uwierzę, że ci zależy...
Proszę... proszę znajdź Go, przekonaj... Zrób cokolwiek, ale
oddaj mi Arena! Słyszysz, oddaj mi tego chłopca! – na koniec głos
jej się załamał, osłabła, opadła na kolana, schowała twarz w
dłoniach i rozszlochała się na dobre.
Mężczyzna przez chwilę obserwował
ją uważnie, po czym oznajmił:
–Wrócę... – po czym zniknął.
***
Wspomnienie ostatniej kłótni z Arenem
prześladowało Toma. Ciążyło jak wyrzut sumienia za każdym razem
kiedy myślał o zielonookim, czyli w zasadzie przez cały czas, bo
od jego zniknięcia nie myślał o niczym innym. Był rozdarty jak
jeszcze nigdy w całym swoim życiu. Pierwszy raz żałował czegoś
tak mocno, że aż bolało. Żałował sposobu w jaki się z Arenem
rozstali. Mogło to konkurować praktycznie tylko z tym, że o mało
go nie zabił... Samo to sprawiało, że czuł ucisk w sercu i coś
jakby... strach? Nie był pewien. Nie czuł tego jeszcze...
Chociaż... może kiedyś, jak był dzieckiem, ale zapomniał o tym.
Do teraz.
Minęło już tyle czasu od zniknięcia
Greya. Żadnej, najmniejszej wzmianki, śladu, czegokolwiek. Wydawało
się, że wziął pod uwagę wszystko. Ostatnią opcją był
Grindelwald. Tą możliwość też należało sprawdzić, ale póki
co była bardzo kłopotliwa. Nie można go było odszukać.
Przynajmniej nie było to łatwe. W zasadzie należało taką
możliwość brać pod uwagę, w końcu był to Czarny Pan. Nie
należało spodziewać się, że będzie wywieszał ogłoszenia z
informacją o aktualnej lokalizacji swojej siedziby. Tom zapewne by
to docenił, gdyby miał na to czas. Aktualnie spieszyło mu się i
robił wszystko, by go dorwać.
Wraz z Arenem zniknęły wszystkie
bardziej osobiste rzeczy, które mogłyby pomóc w odszukaniu
chłopaka. To tylko utrudniało poszukiwania. Tom marzył o tym, żeby
znaleźć coś, cokolwiek, co zawierałoby w sobie chociaż namiastkę
jego magii.
W czasie tego niezbyt wesołego okresu
poszukiwań czerwonooki doszedł do dosyć ponurej konkluzji.
Niewiele wiedział o Greyu... Nawet kiedy jeszcze byli w Hogwarcie
próbował znaleźć informacje. A nawet zdobyć je od samego Arena,
ale... Teraz widział jak niewiele tego było. Co robili w tym
czasie...? Zacisnął dłonie w pięści, starając się opanować
swoją magię... Była niestabilna, tak jak on sam. Potrzebował
więcej informacji. Każdej, nawet najmniejszej wskazówki...
Rozległo się pukanie do drzwi,
przerywając smutne rozmyślania. Ruchem ręki sprawił, że wejście
stanęło otworem, nieco zbyt gwałtownie. Najwyraźniej kiedy
rozmyślał o Arenie jego magia szalała i trudno było nad nią
zapanować. Musiał, musiał odzyskać to, co utracił z własnej
woli. Odwrócił się twarzą w stronę drzwi, widząc w nich zgodnie
z oczekiwaniami... ledwo zdołał zachować kamienną twarz na widok
Oriona wciąż jeszcze w wielosokowanej postaci Arena. Ten obraz
powodował... nie chciał nazwać tego uczucia... w zasadzie jedyne
co przychodziło mu teraz do głowy to ból. Usilnie starał się
opanować, bo przecież to nie był ten, na którym mu zależało.
Tak... zależało. Dobrze to nazwał. To była tylko skorupa,
opakowanie dla innego ducha i umysłu. Inne zachowanie, inna postawa,
chód, a nawet zapach... Wszystko było inne i ułatwiło na
szczęście powściągnięcie emocji:
– Wierzę, że przyniosłeś wszystko
Orionie. Dlaczego wciąż jesteś w tej postaci? – zapytał w miarę
spokojnie.
– Ulepszony eliksir. Wydłuża czas
działania podwójnie... Sam również jestem zaskoczony tym, jak
długo utrzymują się efekty. Z tego co mówił Beery wynikało, że
w ciągu godziny powinny zniknąć.
– Aren naprawdę jest geniuszem.
Łamie wszelkie zasady... – powiedział Tom jakby do siebie miękkim
głosem. Po chwili otrząsnął się i rozkazał: – Pokaż mi to.
Black wyciągnął ze swojej torby
zmniejszone i zabezpieczone pudełko. Cofnął zaklęcia
zabezpieczające, które miały zabezpieczyć artefakt przed jeszcze
większymi szkodami i otworzył pojemnik. W środku spoczywały
liczne fragmenty myślodsiewni.
Okazało się, zresztą tak jak się
Orion spodziewał, że Tom doskonale wiedział kto sprzątnął
szczątki artefaktu. Dziś rozkazał mu je przynieść. Krótko, bez
żadnych komentarzy. Black biorąc pudełko ze swojego pokoju, po
chwili wahania zabrał jeszcze jedną rzecz, która została mu
przekazana na przechowanie. Niby miał ją oddać dopiero po
zakończeniu Turnieju, jednak kalkulując wszystkie za i przeciw
wątpił, by Tom w tej sytuacji zwrócił na to uwagę. Wszystkie
działania i myśli ukierunkowywał tylko na Greya. Dokładnie tak
samo jak Abraxas. Według Blacka ta rzecz być może mogła tu jakoś
pomóc, dlatego miał ją ze sobą.
Ustawił pudełko na podłodze,
uklęknął obok i zaczął wyjmować poszczególne fragmenty,
starając się ułożyć całość. Zniszczenia były rozległe.
Pracował dłuższy czas. Zajęcie było żmudne, wymagało
skupienia, a cel wciąż był odległy. Póki co udało mu się
połączyć jedną sekwencję run. Zaklął je razem od nowa, żeby
ich ponownie nie szukać. Zawsze to już coś, ale należało
pamiętać, że to tylko małe zwycięstwo. Takich run było tam
dziesiątki. Odtworzenie ich połączeń było trudne. W końcu to
potężny magiczny przedmiot. Należało się z nim obchodzić nad
wyraz delikatnie. Każde nieumiejętnie rzucone zaklęcie, albo źle
nałożone runy, mogło się skończyć tragicznie...
Tom obserwował początkowo z pewnego
oddalenia poczynania Blacka. W pewnym momencie podszedł jednak do
artefaktu i uniósł jego rdzeń. To była najważniejsza część i
na szczęście w zasadzie nie naruszona. Odpowiadała za całość.
Wewnętrznie skrzywił się na widok zniszczeń, których dokonał
własnoręcznie. Przyszło mu do głowy, że był bardziej
niestabilny bez wspomnień, niż byłby mając je... Być może
popełnił błąd... Może gdyby posiadał wszystkie wspominania
mógłby znaleźć coś, co pomogłoby odnaleźć zielonookiego. W
końcu nie raz widział pewne reakcje Arena na swoje słowa. W tamtym
momencie wydawały się niezrozumiałe, ale teraz... każda poszlaka
byłaby bardzo cenna.
Orion posuwał się w swojej pracy do
przodu. W pewnym momencie zaczął relacjonować co udało mu się
ustalić i już zrobić w kwestii poszukiwań Arena. Nie było tego
wiele, ale było lepsze niż nic... Tom nie powiedział tego, ale był
wdzięczny Blackowi za wszystko czego ten dotąd dokonał:
W pewnym momencie skutki eliksiru
minęły. Orion odzyskał swoja postać, a Tom poczuł jeszcze
większy ciężar na sercu... Wiedział niby, że to nie był Aren...
ale widok jego osoby był dziwnie pokrzepiający. Szybko się
pozbierał, ukląkł obok Oriona i zajął się składaniem razem z
nim artefaktu. Tutaj nie dało się nic przyspieszyć. Potrzebne były
uwaga, ostrożność i czas, żeby nic nie zepsuć do końca. Mijały
godziny. W pewnym momencie jego sługa przeoczył jeden aspekt
podczas łączenia run o mało nie niszcząc rdzenia. Widział jak
spiął się, gdy zdał sobie sprawę z tego co zrobił. W Tomie się
zagotowało. Ledwo nad sobą zapanował. Musieli obaj odpocząć.
Pracowali do trzeciej, a i wcześniej żaden z nich nie zaznał zbyt
wiele spoczynku. W takich warunkach łatwo o błąd.
Orion spiął się i szybko cofnął
sekwencję zanim się powiązała z resztą. Tylko to uchroniło
rdzeń myślodsiewni. Na czoło wystąpił mu pot na myśl do czego
mogło dojść i nagle poczuł w pokoju Toma wszechobecną, mroczną,
niestabilną, bardzo nieprzyjemną magię. Wcześniej, kiedy
pracowali nad artefaktem magia Riddle’a była w miarę spokojna.
Najwyraźniej jego błąd spowodował, że przywódca stracił nad
sobą panowanie. Bez wątpienia czekała go kara. Spodziewał się
jej. Czuł, że już prawie... prawe miała nastąpić, ale
najwyraźniej jego Pan zdołał się jakoś powstrzymać, bo ku
zdumieniu Oriona w krótkich słowach kazał mu wyjść. Nie
zamierzał się ociągać. Natychmiast się podniósł i ruszył do
drzwi. W ostatniej chwili przypomniał sobie o drugiej rzeczy, którą
tu przyniósł. Zawahał się, ale zdecydował, że powinien ją
zostawić. Szybko oznajmił:
– P... panie... Mam jeszcze jedną
rzecz, która należy do ciebie... – mówiąc to wykonał dwa kroki
dzielące go od stolika nocnego, położył na nim księgę, wrócił
do drzwi i najszybciej jak mógł zniknął za nimi.
Kiedy już znalazł się na zewnątrz,
a jakiś czas później we własnym pokoju, odetchnął z ulgą.
Miał nadzieję, że to co zostawił Tomowi w jakiś sposób mu
pomoże. Inaczej życie w pobliżu przywódcy w najbliższym czasie
będzie piekłem. Oby to coś co zostawił mu niegdyś Riddle
pomogło, inaczej widział ich przyszłość w dosyć czarnych
barwach...
Należało wziąć pod uwagę, że
naprawa myślodsiewni może im się nie udać. W takiej sytuacji
trzeba będzie jakoś wygrzebać wspomnienia z głowy Toma... Na
horyzoncie majaczył kolejny problem. Wspomnienia na pewno dotyczyły
Arena, bo inaczej ich Pan nie zawracałby sobie nimi głowy. Artefakt
działał tak, żeby wspomnienia, które zaprzątały głowę można
było usunąć i zdeponować w niej na nieokreślony czas. Gdzieś
tam, bardzo głęboko w podświadomości one wciąż w jakiś sposób
były, ale ukryte, uśpione i nieuświadomione. Nie można już było
do nich powrócić chyba, że wyłowiło się je z artefaktu i na
nowo przywróciło połączenie. Myślodsiewnia Toma została
zniszczona. Wspomnienia w niej zawarte także. Teraz, żeby wydobyć
te fragmenty pamięci z jego umysłu potrzebny był pewien impuls...
najlepiej w postaci rzeczy lub osoby, której dotyczyły
wspominania... I tu był problem. Tego właśnie brakowało...
Kiedy już w końcu Orion wyszedł z
pokoju, Tom drgnął i odetchnął ciężko. Przymknął oczy i
skupił się na opanowaniu szalejącej magii. Kiedy już to osiągnął
wstał, zebrał ostrożnie fragmenty myślodsiewni, schował je
zabezpieczając uważnie i dopiero wtedy spojrzał na przedmiot
pozostawiony przez Blacka. Była to jedna z rzeczy, której nie
pamiętał... Podszedł bliżej i wyczuł, że książka jest zaklęta
przez jego własną magię. Nie było wątpliwości, że należała
do niego. Spojrzał na tytuł. To był zwykły podręcznik... O
niczym to nie świadczyło, bo zamknął i zabezpieczył ją przed
otwieraniem osobiście i to bardzo zaawansowanym zaklęciem. Już
samo to świadczyło, że sprawa jest ważna i istotna.
Ujął w dłoń różdżkę i ściągnął
zabezpieczenia. Otworzył księgę na pierwszej stronie, ale nie było
tam nic, więc przekartkował ją w całości. Nagle z jej wnętrza
coś wypadło. Upadło na podłogę tak, że nie mógł ocenić co to
jest. Schylił się, by podnieść to coś i odwrócił...
Oczy rozszerzyły mu się z
zaskoczenia, a książka trzymana w drugiej dłoni wypadła z niej
bezwiednie na podłogę. Nie zawracał sobie tym głowy.
Zafascynowany patrzył na trzymaną fotografię. Nie pamiętał tego
jak wszedł w jej posiadanie, ani dlaczego Aren wyglądał na niej...
tak.... Ruchoma postać patrzyła na niego rumieniąc się wściekle,
wyraźnie czymś zażenowana. Aren na fotografii zagryzł wargę i
próbował odwrócić wzrok, ale ten, bez udziału woli właściciela
zielonych oczu powracał do patrzenia na niego.
Tak, to musiał być Aren. Tylko on nie
potrafił na długo odwrócić swoich niesamowitych zielonych oczu od
jego osoby. Co się jednak stało? Dotąd nikt nie reagował na jego
spojrzenie tak... Miniaturowa postać uśmiechnęła się lekko. Tom
poczuł jeszcze większy ciężar winy.
Ból ponownie dał o sobie znać.
Riddle złapał się za serce, czując ogarniającą go pustkę, gdy
tylko pomyślał o tym, że Aren może już do niego nie wrócić. To
co ich łączyło... Wiedział, czuł... że to było w jakiś sposób
wyjątkowe. Chciał go chronić. Z drugiej strony ciężko mu było
zaakceptować myśl, że istnieje ktoś, kto jest dla niego tak
cenny, że byłby w stanie postawić jego dobro na pierwszym miejscu.
Doszedł do wniosku, że podszedł do tej znajomości zupełnie nie
tak... Nie wiedział jak postępować z osobami, na których mu
zależy... To był pierwszy raz, kiedy czuł coś... to co czuł.
Dotąd był on i cała reszta ludzi. Zielonooki nigdy nie należał
do tej całej reszty.
Ponowne zerkniecie na zdjęcie
sprawiło, że musiał na chwilę je odwrócić. Szalały w nim
emocje. Wyczuł drżenie rąk. Wziął kilka oddechów. Musiał...
musiał zachować sprawny umysł... inaczej coś przeoczy...
Poszukiwania przecież trwają. Coś na pewno znajdzie. W zasadzie
musi. Nawet jeżeli to będzie sam Gellert Grindelwald... Jeżeli
ktokolwiek skrzywdzi w jakiś sposób Arena... jeżeli ktokolwiek
dotknie go, zrani czy wyrządzi krzywdę... Takiego delikwenta zabije
bez zastanowienia. Kim by nie był. Nie od razu... o nie... Zrobi to
w taki sposób, by nikt nigdy nie pomyślał o tym, żeby dotknąć
jego... Arena, choćby palcem...
Musiał znaleźć Greya. Bez niego nic
nie będzie takie samo. Potrzebował Arena. Wiedział, że zrobi
absolutnie wszystko co musi, żeby go odnaleźć. Nie wierzył w
bogów, ani moc modlitwy, ale chciał wierzyć, że Aren żyje i że
wszystko z nim w porządku. Chciał wierzyć, że Grey, gdziekolwiek
był, stara się wydostać i powrócić. Chłopak był sprytny i
zaradny. Nieraz to udowadniał. Niech i tym razem jego szczęście
pozwoli mu przetrwać...
***
Obudził się nagle. Po chwili dotarło
do niego, że leży na łóżku z książką w na twarzy. W pokoju
było ciemno, za oknem też, więc nie spał zbyt długo. Spoglądając
na tytuł książki skonstatował, że nie ma pojęcia o czym ona
traktuje. Najwyraźniej nie był na niej zbyt skupiony. Stracił
cenny czas. Wstał i odgarnął włosy z twarzy wzdychając ciężko.
Po chwili jego ciało napięło się, po czym natychmiast sięgnął
po różdżkę mierząc nią przed siebie. Zauważył zarys ciemnej
postaci, która siedziała na skraju jego łóżka. Chwilę później
postać ta odwróciła się w jego stronę i zauważył znajome
tęczówki. Zamarł szepcząc...
– Aren...?
Postać obserwowała go przez chwilę,
po czym pokręciła przecząco głową. To sprawiło, że jego serce
znowu opadło na dół, sprawiając ból. Zrobił krok naprzód,
wciąż mierząc różdżką w... nawet nie wiedział co to do końca
było. Im bliżej był, tym bardziej czuł coś dziwnego. Rzucił
zaklęcie, ale przeszło przez postać nie zwalniając nawet i nie
robiąc jej krzywdy. Dokładnie tak samo jak u ducha. Przez moment
zamarł. Pomyślał, że to może Aren, ale po chwili przypomniał
sobie, że przecież postać zaprzeczyła, więc na pewno nie.
Zapytał:
– Czym jesteś...? Dlaczego masz jego
oczy... i...
Zamilkł, kiedy postać wyciągnęła
rękę i dotknęła widmowym palcem jego czoła. Wspomnienia z
dzieciństwa, o których nie do końca chciał pamiętać, zaczęły
wracać. Były tam również te, w których ta właśnie postać była
obok... była zawsze wtedy, kiedy jej potrzebował. Podtrzymywała na
duchu, kiedy inne dzieci się nad nim znęcały. Sapnął zaskoczony
zaczynając przypominać sobie coraz więcej szczegółów. Najpierw
Orion w postaci Arena, a teraz ta postać z zielonymi oczami Arena...
Tom czuł, że za moment wybuchnie. Postarał się jednak siłą woli
opanować na tyle, że odzyskał głos i wykrzyknął bardzo jak na
niego emocjonalnie:
– Dlaczego dopiero teraz?! Zdajesz
sobie sprawę jak bardzo cię potrzebowałem i próbowałam walczyć
z tym, by nie zapomnieć? A teraz wracasz?! Po tylu latach!
– Przykro mi...
Drgnął, kiedy usłyszał głos
postaci. Spojrzał na nią ze zdziwieniem. Nastąpiła zmiana. Postać
nie była już cieniem, ale jakby zjawą. Widać było znacznie
więcej szczegółów wyglądu. Na skraju łóżka siedział młody
mężczyzna z włosami luźno opadającymi na ramiona, o delikatnych
rysach twarzy i zielonych oczach tak podobnych do Arena. Z tych oczu
biła siła, tworząc kontrast dla delikatnych rysów i postaci. Za
to ubranie... było inne. Zdecydowanie z innej epoki. Tom patrzył
przez chwilę, później schował na moment twarz w dłoniach
starając się opanować emocje. To było trudne. Zapytał jeszcze
raz udręczonym głosem:
– Czym ty jesteś? Dlaczego zawsze
zjawiasz się kiedy...
– Ponieważ mnie potrzebujesz.
Wcześniej tak nie było, ale teraz... Tom, sam siebie niszczysz.
Jeżeli będziesz ciągnąć to dłużej... Wszystko co robisz będzie
destrukcyjne dla twojego ciała i umysłu.
– Nie wiesz przez co teraz
przechodzę! – warknął chłopak, nie starając się nawet ukrywać
emocji. Czuł się jak tamten dzieciak zamknięty w piwnicy i
potrzebujący wsparcia.
– Doskonale wiem... Tak samo jak
wiem, dlaczego jesteś w takim, a nie innym stanie.
– Nie potrzebuję cię już...
– Czyżby...? A co z Arenem? Jego
również nie potrzebujesz? Gdyby zniknął na zawsze w żaden sposób
by cię to nie obeszło...? Czy to właśnie nie były twoje ostatnie
słowa skierowane do niego?
– Czego chcesz do cholery! Dlaczego
jesteś tutaj! A przede wszystkim kim ty jesteś! – słaba
równowaga Toma została zrujnowana przez ostatnie słowa. Zabrzmiały
jeszcze gorzej, kiedy zostały wypowiedziane ustami kogoś innego.
– Część mnie została w tamtej
jaskini. Pamiętasz której? Tutaj mogę odzyskać nieco sił...
Musisz odpocząć Tom. Brak snu źle na ciebie działa i w końcu
zrobisz coś głupiego. Jutro nie będziesz pamiętać naszego
spotkania. Tak będzie do momentu, kiedy ponownie się przed tobą
ujawnię. A teraz śpij...
Postać zakryła dłonią jego oczy.
Tom zaczął czuć nagle ogromną senność i zmęczenie. Spadło na
niego tak niespodziewanie, że prawie upadł. Siłą woli utrzymał
się na nogach, ciężko opadł na łóżko. Zanim jednak poddał się
senności wyszeptał cicho, patrząc po raz ostatni w oczy mężczyzny:
– Twoje imię... – chciałby
patrzeć w te, a raczej nie te zielone tęczówki bez końca, a
przynajmniej jeszcze dłużej, ale oczy same mu się zamknęły.
Usłyszał jeszcze:
– Nicolas... Moje imię to Nicolas...
Poczuł na czole muśnięcie ust
tamtego. Taki pożegnalny pocałunek jak wtedy, w jaskini.
Czerwonooki chłopak jakoś całym sobą wyczuł, że został już
sam w pokoju, że zjawa zniknęła. Nie miał siły na nic. Zasnął
głębokim, spokojnym snem, którego nie zaznał od zniknięcia
jego... Arena.