Powracam pod ługiem przerwie tym razem z Personą. Kto wie może uda mi się przejść z tą książką na tryb kwartalny... To by było coś, haha wiem, że wciąż to źle brzmi ale wciąż lepiej niż obecnie ^^ Mam nadzieję, że jednak ktoś znajdzie się kto się ucieszy ^^
Betowała: Matonemis
Rozdział 4: Początek gry
Na twarzy Harry'ego uwidoczniła się
wewnętrzna walka, którą toczył gdzieś w sobie. Tom obserwował
dyskretnie jego mimikę, nie chcąc przegapić żadnej emocji.
Najpierw zauważył niepewność i obawę. Kusiło go, by spojrzeć w
oczy młodego mężczyzny. Był ciekawy co by w nich zobaczył w
takim momencie. Zapewne więcej niż pokazywało ciało. Nad nim
Potter lepiej panował. Oczy jak zdążył się przekonać, często
go zdradzały. Czekał. Chłopak też trwał w jakimś zawieszeniu
pomiędzy tym co powinien zrobić, a tym co chciałby. Ciszę mąciło
jedynie ciche tykanie zegara.
Bezruch przedłużał się i Riddle
powoli zaczynał się zastanawiać, czy nie powinien w jakiś sposób
postarać się zachęcić młodego człowieka do działania. Po
chwili jednak doszedł do wniosku, że w obecnym stanie Pottera
byłoby to dosyć ryzykowne. Z drugiej strony... przecież uwielbiał
ryzyko. W końcu zdecydował i spokojnym głosem powiedział:
– Podejdź Harry – chłopak drgnął
jakby rozbudzony i bez wahania zaczął iść w jego stronę. To mile
połechtało ego Toma. Zatrzymał się niedaleko, więc zachęcił go
na swój sposób:
– Bliżej... jeszcze trochę... Daj
spokój Harry, nie ugryzę cię... A przynajmniej nie tym razem –
na te słowa policzki zielonookiego pokryły się szkarłatem, a Tom
roześmiał się lekko na ten widok.
To był dopiero początek ich małej
gry... A w zasadzie jego, bo Potter jeszcze nie był jej świadomy.
Chociaż bez wątpienia był jednym z głównych graczy... Oby tylko
nie skończył jak pozostali. Tacy, którzy grali w tą grę
wcześniej. Na tę myśl gdzieś z głębi napłynęło przeczucie,
że tym razem rozgrywka zakończy się inaczej. Potwierdzeniem było
choćby to, że znali się naprawdę krótko, a jednak chłopak
zdążył w nim obudzić wiele emocji, które wcześniej były
uśpione. Poza tym zielonooki sprawił coś, co wydawało się
nieprawdopodobne. Spowodował, że stracił nad sobą kontrolę. Tego
jak dotąd nikt nie dokonał.
Tymczasem chłopak zbliżył się i
zatrzymał na wyciągnięcie ręki. Postanowił pozwolić mu na razie
na zachowanie tego dystansu. Teraz mógł spojrzeć w jego oczy.
Przez chwilę analizował to co pokazywały. Tak... właśnie to
chciał w nich zobaczyć. Pragnienie i jeszcze jedną emocję, której
nie potrafił do końca zinterpretować. Chłopak zrobił wdech,
widocznie starając się zapanować nad emocjami i powiedział:
– Zgadzam się...
– Cudownie! Wobec tego zaczniemy już
teraz, bym mógł ocenić twoje umiejętności. Powiedz mi, którą
ze sztuk lubisz najbardziej? – zapytał. W zasadzie rzeczywiście
był ciekawy. Przypuszczał, że to może być któraś, w której
grał. Która była Harry'emu najbliższa? Po chwili usłyszał:
– Waham się pomiędzy dwoma...
Przyznam, że obydwie oglądałem wiele razy. Pierwsza to „Demoniczne
sidła”...
– A druga...?
– „Signum Temporis”... Obydwie
bardzo lubię. Trudno byłoby mi wybrać między nimi. Nie wiem
której z nich dać pierwszeństwo – odparł chłopak z
rozmarzeniem, uśmiechając się ciepło do swoich wspomnień. Tom
śledził zmiany na jego twarzy wciąż z lekkim uśmiechem, a na
koniec stwierdził:
– Interesujący wybór... Wyjaśnisz
dlaczego akurat te?
Był tego autentycznie ciekaw. Żadna z
wybranych przez niego sztuk nie wybiła się. Nie były to akurat te,
które zdobyły wielki powszechny aplauz. Grał w nich bardzo
specyficzne, osobliwe role... Jeśli miałby być szczery, to właśnie
tych dwóch sztuk nie znosił najbardziej... A jednak Harry te
właśnie lubił najbardziej. Chciał wiedzieć dlaczego.
– „Demoniczne sidła” spodobały
mi się od razu, już po pierwszym seansie. Przez pewien czas
analizowałem tą sztukę uważnie. Jeszcze nigdy, żadna nie
wywołała we mnie tylu emocji... Początkowo byłem naprawdę
wściekły, że główny bohater jednak uległ pokusie. Zyskał co
prawda moc, ale stracił swoje człowieczeństwo... Jednak im dłużej
myślałem nad motywami... Coraz bardziej zaczynałem rozumieć
pobudki, którymi się kierował. Stało się dla mnie jasne, że to
inni ludzie nie dali mu wyboru! Próbował walczyć z
niesprawiedliwym systemem, ale przez status nie mógł... Później,
wspinając się po szczeblach kariery mógł już dokonać więcej,
ale nadal była to ruletka. Przyczyną był stan korupcji w
Ministerstwie. W sztuce można było prześledzić życie głównego
bohatera. Kolejne zwroty, coraz wyższe stanowiska. Jasne było, że
ten człowiek od zawsze miał pod górkę. Nieważne jak się starał,
zawsze ktoś go wyprzedzał, był przed nim i to z jakiego powodu...
tylko ze względu na to, że była bardziej zasobny, miał znajomości
i przez to lepszą pozycję na starcie. Ludzie bliscy głównemu
bohaterowi... To też jedno wielkie nieporozumienie. Byli przekonani,
że znają go najlepiej, ponieważ przecież są jego przyjaciółmi,
rodziną. Tymczasem nie wiedzieli wiele. Znali go na tyle, na ile im
pozwolił. Zbliżyli się do niego na tyle, na ile chciał. Nie
zorientowali się w tym, bo nie zamierzał im tego ujawniać.
– Dlaczego tak uważasz? W zasadzie
wszyscy oglądający i komentujący tę sztukę uważali, że główny
bohater był niewdzięcznikiem, który nie słuchał głosu rozsądku.
Tym głosem według nich byli właśnie jego najbliżsi. Zamiast tego
jak twierdzili, wybrał najłatwiejszą ścieżkę, czyli czarną
magię – ostatnie słowa niemal wypluł jadowicie, ale powstrzymał
się od zmiany tonu głosu. Przecież chciał znać punkt widzenia
zielonookiego, a nie odstraszać go.
– To samo mówili mi Ron i
Hermiona... a w zasadzie wszyscy z którymi rozmawiałam o tej
sztuce... Dla mnie jednak to co oglądałem na scenie nie było takie
jednoznaczne. Widać było przecież gołym okiem... ci, którzy byli
obok niego... po prostu byli tam ze względu na korzyści, a nie z
potrzeby serca. Samo przebywanie obok głównego bohatera dawało
pewien prestiż... Nie rozumieli go. Nie chcieli zrozumieć. To nie
tak, że nie próbował przekazać swojej wizji. Próbował. Może i
nie robił tego wprost, słowami, ale czyny mówiły same za siebie.
Znaczyły znacznie więcej niż słowa – chłopak mówił coraz
bardziej emocjonalnie. Wyraźnie był zdumiony, że Tom, odtwórca
postaci o której przecież cały czas mówił, nie przerywa mu i
słucha uważnie. Starał się wyrazić swoje myśli jak najlepiej i
podzielić się czymś, co miało dla niego wartość.
Riddle słuchał słów chłopaka z
pewnym zajęciem. Osobiście nie lubił tej roli, bo przypominała mu
pewien etap w jego życiu. Co prawda w jego wypadku obyło się bez
całej dramatycznej otoczki, która była udziałem jego postaci w
sztuce, ale wspomnienia były żywe. Harry dostrzegał więcej niż
inni. To było pewne. Zielonooki chłopak mówił o głównym
bohaterze tak, jakby niektóre z jego przeżyć były mu znane. Czuć
było w jego słowach jakąś pewność, kiedy mówił o tej postaci
na scenie. Tom stwierdził, że czuł podobnie czytając
scenariusz... Kolejny raz zaczynał dostrzegać między nimi dwoma
podobieństwa, ale i różnice... Nagle padło od strony Pottera
pytanie, które również jemu krążyło po głowie:
– A jak wyglądało to w scenariuszu?
Czy twoja postać... jaka ona miała być w zasadzie? Czy moja ocena
była słuszna? A może jednak inni mieli rację, a ja się myliłem?
– Zanim odpowiem... Chciałbym
usłyszeć jeszcze skąd w tobie przekonanie, że główny bohater
był właśnie taki, jakim ty chciałbyś go widzieć? Co sprawiło,
że ta postać zaczęła dla ciebie tak wyglądać? – zapytał,
wciąż nie rozumiejąc jak chłopak doszedł to takich wniosków.
Jego gra dobrze odzwierciedliła to co miał zagrać. Tego był
pewien. Chyba że...
– To było gdy po raz pierwszy... –
Potter zaczął i urwał nagle. Chciałby w zasadzie przekazać co
myśli, ale z drugiej strony... zdał sobie sprawę, że znowu
zaczyna brzmieć jak jakiś fanatyk. Przecież musiałby powiedzieć,
że ten fragment, który naprowadził go na podobne myśli, oglądał
wciąż i wciąż przez co najmniej pół dnia. Była to zaledwie
kilkusekundowa scena. Za pierwszym razem, kiedy ją wychwycił, nie
znał nawet końca sztuki. Po iluś tam powtórkach zyskał pewność.
Teraz jednak, kiedy miałby o tym powiedzieć człowiekowi, który
grał tego właśnie głównego bohatera... nie miał odwagi
wyartykułować jak doszedł do swoich wniosków. Wbił wzrok w
podłogę i dokończył słabo: – Po prostu to tylko taka moja
analiza tej postaci...
– Harry... pamiętasz zasady.
Udzielam ci tej lekcji tylko dlatego, że się zgodziłeś ich
przestrzegać. Nie ma odwrotu – mówiąc to Riddle chwycił jego
podbródek w dłoń zmuszając, by na niego spojrzał i dokończył:
– Tak... dobrze, a teraz powiedz mi... powiedz mi prawdę.
– To... to naprawdę tylko moje
gdybania. Nie mają być może żadnego pokrycia w rzeczywistości.
To... nie jest ważne... – wykrztusił drżącym głosem, a Tom
oświadczył:
– Oh... w takim razie... Pacynka
zaprowadzi cię do wyjścia... – odsunął się nagle i gdy chciał
zabrać dłoń z jego twarzy, zatrzymała go ręka chłopaka
przytrzymując ją na miejscu. Zaintrygowany spojrzał w zielone,
płonące oczy. Była w nich determinacja.
Umysł Harry'ego na chwilę stał się
pusty po tych chłodnych słowach. Znowu na własne życzenie tracił
szansę jaką dał mu los... Dlaczego? Bał się. Zwyczajnie obawiał
się, że swoim zachowaniem sprawi, że będzie dla tego człowieka
kimś niezbyt wartym uwagi. A przecież... chciał, żeby go
zauważył. Starał się. Miał jedyną, niepowtarzalną okazję. Nie
tak jak wtedy, grając z Draco. Teraz byli tylko oni sami. Miał go
tylko dla siebie. Był jego... Tom był jego... zatrzyma go... Nie
pozwoli mu odwrócić spojrzenia... nie tym razem... Zrobił głęboki
wdech, jakby miał za moment zniknąć pod wodą i wypalił:
– Osiemdziesiąta siódma minuta,
czterdziesta trzecia sekunda... Moment, w którym ostatecznie główny
bohater odwraca się od ludzi po rozmowie z osobami, z którymi
powiedzmy, że twoja postać była blisko... Po raz ostatni chce
przemówić im do rozsądku. Tym razem słowami. I gdy... to robisz,
wiesz... po prostu wiesz, że to nie ma sensu. To właśnie tego nikt
nie zauważa. Wyraziłeś to. To dosłownie mgnienie oka, sekunda...
łatwo umyka, ale zauważyłem. Później sprawdziłem. Nie raz...
wiele razy i jestem pewien. Właśnie wtedy podejmujesz decyzję.
Odwracasz się od wszystkich, którzy cię zawodzą i idziesz w
stronę czarnej magii, by na końcu... – chłopak skończył niemal
szeptem, ale był pewien, że Riddle słyszał każde jego słowo.
Ucisk na twarzy zrobił się znacznie mocniejszy. Harry nie dał
sobie po sobie poznać, że to czuje. Był pewien, że musi dać z
siebie jeszcze więcej. Postarać się jeszcze bardziej. Czekał...
Po chwili usłyszał:
– Na końcu umiera, ale nie żałuje
żadnej z rzeczy, które zrobił. Dla innych ludzi pozostał tym
złym. Dla takich bohaterów jak on nie ma dobrego zakończenia
Harry... A przynajmniej w sztukach. W scenariuszach z reguły
zwycięża dobro... Tak właśnie chcą widzieć to ludzie.
– To nie ty byłeś zły... Chciałeś
czegoś więcej. Chciałeś zmian. Czarodzieje obawiają się jednak
zmian. Wolą trwać w obecnym stanie, niż zaryzykować wyjście z
bezpiecznego stadium. A tak naprawdę noszą niewidzialne kajdany.
Klucz do nich leży obok... Wystarczy po niego sięgnąć!
Tom drgnął widząc nagłą zmianę w
Potterze. Chłopak już drugi raz mówił o granej przez niego
postaci jak o nim samym. Teraz jednak widział... Harry wyraźnie
wszedł w rolę, ale trudno mu było ocenić jaką. Jego żywe
spojrzenie pokazywało, że naprawdę wierzy w to co mówi. Musiał
przyznać sam przed sobą, że to był fascynujący widok. Jakże
inny od jego niepewnej postaci...
Skoro w tej sztuce miał grać
siebie... Nie mógł dać się tak łatwo przekonać. Inaczej
zielonooki zginie... Musiał wyciągnąć z chłopaka więcej...
Chciał zobaczyć to samo, czego świadkiem był ostatniej nocy.
Puścił twarz młodego człowieka i spojrzał na niego z góry.
Ocenił go wzrokiem, mierząc od stóp do głów. Nie było w
postawie Pottera niczego, co by wskazywało na wahanie. Podjął grę:
– A czym ty się różnisz? Dlaczego
uważasz, że jesteś inny od tamtych, którzy uważali się za moich
bliskich? Jesteś taki sam jak oni... tylko ty w przeciwieństwie do
nich... obserwujesz mnie z daleka, nie mając odwagi do mnie podjeść.
Czyż to nie czyni cię tchórzem? – mówił okrążając chłopaka
niczym drapieżnik. Ten uważnie śledząc jego ruchy odpowiedział:
– Jestem od nich lepszy i ty to
wiesz. Nie przyznasz jednak tego – nagle odchylił koszulkę,
ukazując sino czerwony ślad z ich pierwszego spotkania i
kontynuował: – Nie musisz. To pokazuje, że nie jesteś obojętny
wobec mojej osoby. A może się mylę?
Riddle musiał przyznać, że chłopak
odważnie sobie poczynał. Trudno było go rozeznać. Sprawiał niby
wrażenie, że wie co robi, ale z drugiej strony dało się wyczuć,
że to nie jest ta sama osoba z wczorajszej nocy... Intrygujące jak
wiele twarzy miał ten chłopak. To był jeden z aspektów, które z
pewnością warto było poznać. Zastanawiał się, czy w tym
momencie młodzieniec czeka na jego krok, czy może sam postanowi
wyjść z jakąś inicjatywą.
Zielonooki obserwował go, ale nie
wydawał się w żaden sposób spięty. Tom przystanął za nim,
obrysowując palcami pamiętne ślady po ugryzieniu. Uśmiechnął
się pod nosem widząc, że chłopak zamarł. Nie był pewien czy z
powodu niepewności, czy też z przyjemności... Ta niewiedza była
niczym afrodyzjak... Po raz pierwszy nie wiedział czego może się
spodziewać po drugiej osobie. Pociągnął rolę dalej:
– Dlaczego uważasz, że to miało
znaczenie? To był zaledwie pokaz. Demonstracja tego, jak powinieneś
podejść do tematu. Chyba nie sądzisz, że jesteś pierwszą osobą,
której pokazałam jak powinna prawidłowo grać daną postać?
Naprawdę uważasz, że tylko ty miałeś takie względy? – mówił
spokojnym, opanowanym tonem, chcąc go sprowokować.
Lubił w Harrym tą pewność siebie,
ale chciał go popchnąć dalej. Był bardzo ciekawy jego reakcji.
Nie wiedział przecież o jego charakterze byt wiele. Chciał go
poznać z każdej strony. Jasne było, że zielonooki uważał go za
idola. To nie było nic dziwnego. Już dawno przekonał się, że
fani mogą przejawiać zaborcze uczucia wobec osób, które
podziwiają. To także była normalna rzecz. Każdy chciał być
wyjątkowy i w ten właśnie sposób się czuć.
Wiele było osób, które chciałyby
mieć go tylko dla siebie. W końcu był znaną i szanowaną
postacią. Posuwali się do różnych sposobów, by spędzić z nim
noc w nadziei na coś więcej. Dopuszczał do tego, ale po takiej
nocy żadne z nich nie uszło z życiem, ewentualnie ze sprawnym
umysłem.
On sam nigdy nie był zainteresowany
związkami z innymi ludźmi. Niemniej od czasu do czasu w prasie
pojawiały się plotki o jego domniemanych romansach. Bywały tam
także zdjęcia niby to dokumentujące. Oczywiście dokumentowały,
owszem, ale jego biznesowe spotkania z innymi aktorami.
Na jego ostatnie słowa Harry się
spiął i zacisnął dłonie w pięści. Właśnie tego oczekiwał.
Chciał też, żeby chłopak wykonał następny krok. Zdwoił
czujność, kiedy spojrzał w jego stronę przechylając głowę na
bok z dosyć surowym wyrazem twarzy. Nikt jeszcze nie patrzył na
niego w taki sposób. Tego był pewien. Wciąż czekał. Na koniec
usłyszał pytanie:
– Co to byli za ludzie?
– Czy to ważne?
– Owszem. Wiem, że pamiętasz osoby,
które miały dla ciebie jakiekolwiek znaczenie. Pozostali nie są
warci uwagi... A może... – młodzieniec szybkim krokiem zbliżył
się, zatrzymując tuż przy nim tak, że niemal stykali się torsami
i mówił dalej sugestywnie: – ...innym również pozwalasz na tak
bliski kontakt? Może nie ma to dla ciebie żadnego znaczenia, gdy
ktoś cię dotyka i jest blisko... Właśnie w taki sposób... –
położył dłonie na jego piersi i przesunął je na ramiona, a
później jedną z nich delikatnie w stronę szyi. Dokładnie do tego
samego miejsca, gdzie na jego własnej szyi widniał ślad. Dopiero
wtedy dokończył: – Nie są i nigdy nie będą ciebie godni. Ale
po co ja to mówię. Ty to wiesz...
– A ty... jesteś? – zapytał
Riddle kontynuując ich małą szaradę. Nie odsunął się. Czuł
się dziwnie będąc tak blisko chłopaka. Nikt dotąd nie śmiał
nawet zbliżać się tak bardzo do niego bez jego woli, a co dopiero
bez pozwolenia dotykać. Nie oponował jednak. Chciał zobaczyć
więcej. Dowiedzieć się więcej.
– Nie wiem. To o czym mówimy może
działać również w drugim kierunku Tom. Ukrywasz wiele twarzy,
wiele osobowości. Twój zawód ci w tym pomaga. Nie sposób cię
przejrzeć... Ja jednak to widzę. Widzę to, czego nikt inny nigdy
nie zauważy. Twoje pragnienia... potrzeby... skłonności... a nawet
to, czego sam przed sobą nie przyznajesz – ostatnie słowa Harry
wyszeptał tuż przy jego uchu, stojąc na palcach. Po czym odsunął
się mówiąc: – Powiedz... może powinienem pozostać cichym
obserwatorem. Jeżeli tak, wycofam się.
Tom przez moment nie mógł uwierzyć.
Potter wykorzystał jego własną zagrywkę przeciw niemu. Wyraz
twarzy chłopaka wskazywał, że doskonale zdaje sobie z tego sprawę.
Docenił taktykę, chociaż uważał, że była to ryzykowna gra.
Ostatnim pytaniem zielonooki dał mu w ręce władzę. Mógł go
chcieć, ale mógł też i odtrącić. Z drugiej strony młodzieniec
wykazał przebiegłość. Tym sposobem testował także i jego. Z
trudem opanował uśmiech cisnący się na usta. Obawiał się, że
jego prawdziwa natura może przez to wyjść na wierzch. I tak już
się powstrzymywał. Miał przemożną ochotę przyciągnąć to
kuszące ciało do siebie. Wiedział jednak, że to wciąż jeszcze
nie był ten czas. Zamierzał sprawdzić siłę determinacji chłopaka
i jego zamierzenia. Czy naprawdę się wycofa? Gra toczyła się
dalej:
– Wycofasz się? Spodziewałem się
czegoś więcej. Skoro jednak tak przedstawiasz sprawę, nie będę
cię zatrzymywać. W końcu to ty twierdziłeś, że nie jestem ci
obojętny. Jak widzisz istnieje możliwość, że byłeś w błędzie.
Tak samo jak być może błędnie odczytałeś „Demoniczne sidła”
– po tych słowach spokojnym krokiem skierował się do wyjścia.
Kiedy się odwracał w zielonych oczach dojrzał chwilową
dezorientację. Poczuł satysfakcję. On był tym, który dyktował
warunki. Nigdy na odwrót.
Był ciekawy, czy to rzeczywiście
będzie koniec ich małej gry. Miał duże oczekiwania. Kiedy doszedł
już niemal do wyjścia zorientował się, że z tyłu panuje niemal
idealna cisza. Słyszał tylko lekko przyśpieszony oddech Pottera.
Najwyraźniej chłopak wciąż starał się kontrolować. Według
niego zupełnie niepotrzebnie. Był pewien, że byłby piękny bez
czegoś tak zbędnego jak poczucie moralności i etyki. Za to musiał
przyznać, że interesująco wyglądał balansując pomiędzy swoimi
dwoma naturami... Która tym razem da o sobie znać?
Na odpowiedź nie musiał czekać
długo. Usłyszał szybkie kroki i w momencie, gdy otwierał już
drzwi, dłoń chłopaka zamknęła je na powrót, opierając się o
nie. Jednocześnie Harry stanął tak, że nie dotykał jego ciała,
co musiało być dość niewygodne. Wniosek był jeden: to jeszcze
nie była osoba z poprzedniego wieczoru. Oddech tym razem był krótki
i urywany, wyrażający zdenerwowanie. Nie odwrócił się. Czekał.
Dłoń oderwała się od drzwi i ujęła jego własną rękę za
nadgarstek. Nie za dłoń, tylko właśnie za nadgarstek. Ostrożne
zachowanie. Tom obejrzał się i napotkał wzrokiem zielone
spojrzenie. Padły ciche słowa:
– Zostań... ze mną... Nie wiem co
przyniesie przyszłość. Jeżeli nie spróbujemy, możemy nie dostać
drugiej szansy. Jeżeli zginiesz, całe moje jestestwo przestanie
mieć znaczenie... Czuję, że jesteśmy podobni. Nie tacy sami, ale
zdumiewająco podobni. Różnice pomogą nam zachować równowagę w
tym całym szaleństwie. Jeżeli tym razem odpuszczę i jeżeli ty to
zrobisz... Obydwaj stracimy szansę na coś niesamowitego. Pewnie
twoja racjonalna część już ci podpowiada, że skąd mogę mieć
pewność. I masz rację. Nie mogę mieć pewności, tak samo jak ty
nie znasz na razie mojej wartości...
Mówiąc to Harry cały czas wpatrywał
się w jego oczy. Chyba nerwy spowodowały, że nie zauważył jak
wciąż kurczowo trzyma jego dłoń. Miał problem. Nie wiedział,
czy słowa które zostały powiedziane odnosiły się tylko i
wyłącznie do sztuki... Niby miał pewność, że Harry nie wie co
ich łączy i kim był dla niego, ale w jakiś sposób te słowa
obudziły w nim coś... dawno uśpionego. Dawniej uważał, że nie
znosi tej strony osobowości. Była niezdecydowana, niepewna, słaba,
ale może zbyt ostro ją ocenił? Przecież nie ugiął się przed
nim jak większość, którym musiał pokazywać jak powinni odgrywać
swoją rolę. Harry walczył, szukając sposobu, by nie przegrać. To
były zaledwie początki. Z czasem na pewno będzie lepiej. Warto
było pochwalić jego starania i przerwać tą grę. Przybierając
swój normalny ton głosu i odparł:
– Doskonale Harry. Twoja gra jest
naprawdę przekonująca. Sądzę, że postać którą odgrywałem w
tamtym spektaklu, miałaby poważny dylemat. Musiałaby się głęboko
zastanowić nad twoją propozycją. Powiedziałeś wszystko co ta
postać chciałaby usłyszeć. To z pewnością wpłynęłoby na jej
osąd. Zgubiła cię twoja pewność siebie, jednak w porę się
zreflektowałeś – słowa podziałały trzeźwiąco na Pottera.
Zamrugał i odpowiedział:
– Ta... tak! Dziękuję panie
Riddle... – po znaczącym spojrzeniu mężczyzny poprawił się: –
To znaczy... T... T... om
– Może zacznijmy od początku.
Myślę, że wypowiedzenie mojego imienia nie może być takie
trudne, prawda Harry? W końcu teraz improwizowaliśmy i to było
naprawdę interesujące. Wciąż jednak mamy pewien kluczowy problem.
Musisz na chwilę zapomnieć o moim statusie. Kiedy jesteśmy sami,
mów mi po imieniu. Oczywiście chyba nie muszę wspominać, że
chciałbym by to co tutaj robimy pozostało naszym sekretem. Inni
będą sądzić, że cię faworyzuję. Widzę w tobie potencjał i
byłaby wielka szkoda go zmarnować.
– Postaram się, choć... Merlinie...
za bardzo mnie onieśmielasz. Przez to... czasami się zapominam.
Może się zdarzyć, że się zatracę. Staram się nad tym panować,
jednak nie zawsze mi się udaje i obawiam się, że...
– Zauważyłem. Czy jednak widzisz,
by mi to przeszkadzało? Wciąż tutaj stoję i wierz mi, umiem sobie
poradzić. Być może to jedna z przeszkód, która nie pozwala mi
wydobyć z ciebie pełnego potencjału. Próbowałeś kiedyś
całkowicie zatracić się podczas gry? Nie myśleć o tym jak
odgrywać rolę, tylko dać się ponieść granej przez siebie
postaci?
– Tak... kiedyś... i z całym
szacunkiem, nie sądzę żeby to był dobry pomysł... – wymamrotał
po chwili Potter dodając jeszcze: – Nie mam aż takiego talentu.
Wciąż się uczę. Próby improwizacji zazwyczaj kończą się...
fiaskiem. Zresztą sam wiesz doskonale, w końcu byłeś świadkiem.
Riddle wyczuł wyraźny unik, ale
postanowił póki co tak to zastawić. Zwłaszcza, że nie chciał
wystraszyć swojego tymczasowego ucznia. Początki były i tak
obiecujące.
– Na dziś wystarczy. Chcę żebyś
się w domu zastanowił nad tym, co sprawia ci największe trudności.
Nie licząc rzecz jasna romansu... Powrócimy również do drugiego
utworu, o którym na początku wspomniałeś. Muszę przyznać, że
twoje wybory są interesujące. Na razie pozostańmy przy
„Demonicznych sidłach”. Chciałbym, żebyś zastanowił się nad
własną interpretacją głównego bohatera tej sztuki. Będę chciał
zobaczyć cię w tej roli.
– Postaram się – odparł
podekscytowany chłopak, za co został nagrodzony uśmiechem. W duchu
pomyślał, że naukę kwestii ma w zasadzie z głowy. Znał tę
sztukę na pamięć. Chciał spróbować zagrać Ryana... a raczej
pokazać Tomowi jak widzi tą postać.
Kiedy takie myśli przebiegały przez
jego głowę. Tom sprawdził czas i zaproponował:
– Mam jeszcze chwilę. Masz ochotę
na kawę? A może jest ktoś, kto na ciebie czeka? – końcówkę
wypowiedzi rzucił niby z grzeczności. Naprawdę jednak zbierał
informacje. Mógł co prawda zapytać Herberta, ale wolał utrzymać
pozory.
– Nie sądzę... Nie chciałbym
jednak naużywać twojej gościnności. Naprawdę już bardzo dużo
mi pan... to znaczy T... Tom pomogłeś – wciąż dziwnie się czuł
wymawiając to imię na głos. Dotąd mógł sobie na takie ekscesy
pozwolić jedynie w sferze marzeń. Tymczasem okazało się, że
marzenia niekiedy się spełniają. Był tutaj. Niemal na
wyciągniecie ręki... Zacisnął dłonie w pieści czując
nieodpartą pokusę dotknięcia czerwonookiego. Takie dziwne
odczucie, jakby musiał się przekonać, czy ta osoba na pewno tutaj
jest.
– To nie problem, chodź za mną –
odpowiedział mężczyzna, wychodząc z pomieszczenia.
Harry przez chwilę obserwował jego
plecy, wciąż walcząc z chęcią dotknięcia go, musiał przyznać,
że sam stworzył ten dystans, który teraz najwyraźniej mu
przeszkadzał. A gdyby tak...? Nie! To zły pomysł! W tej chwili
przypomniał sobie, że w czasie gry pokazał mu, że wciąż nosi na
sobie ślad, który powstał podczas ich pierwszej wspólnej gry.
Riddle w ich późniejszej rozmowie nie wspomniał jednak o tym. Czy
to coś znaczyło? A może chciał, żeby tak zostało? Żeby miało
znaczenie... Nie to nie było to... on chciał...
Wciąż był w sali. Spojrzał na jedno
z luster, odsunął koszulkę i mruknął niewerbalne zaklęcie
leczące. Ślad zniknął. Nie był zadowolony. Ślad sprawiał, że
czuł się w jakiś sposób wyjątkowy. Nie chciał jednak tak
wyglądać w oczach swojego idola. Nie naruszona szyja zaczęła go
drażnić. Czuł się tak, jakby to było niewłaściwe. Co było z
nim do cholery nie tak?
Był zły. Jakimś cudem w stosunku do
Toma pokazywał się ciągle z tej gorszej strony... Jak mógł
sprawić, by wielki aktor patrzył tylko na niego? Zastanawiał się
pocierając dłonią szyję, coraz mocniej. Brak śladu doskwierał
mu. Odwrócił się od lustra nagłym ruchem rozmyślając. Jego
palce skurczyły się, zahaczając o delikatną skórę szyi i
żłobiąc na niej rysy, które niemal od razu podeszły krwią.
Chłopak jakby nie zarejestrował tego wszystkiego. Poczuł się
jednak zupełnie nagle lepiej i to poprawiło mu nastrój.
– Harry?
Z zamyślenia wyrwał go głos z
oddali. Zreflektował się i podbiegł do miejsca skąd dobiegał.
Okazało się, że była to kuchnia. Mężczyzna sięgał akurat po
puszkę z kawą. Po chwili wsypał po dwie łyżeczki do każdego z
kubków. Postawił przed nim z uśmiechem cukiernicę, po czym wrócił
do czajnika. Chłopak usiadł obserwując go... jego smukłe palce...
dostojną sylwetkę. Chłonął każdy szczegół, zupełnie
nieświadomie pocierając szyję w tym konkretnym miejscu i czasem
zahaczając ponownie paznokciami o istniejące już zadrapania, lekko
je pogłębiając. Tak było dobrze.
Dla niego Riddle był cudowny w każdym
calu. Był inny niż w wyobrażeniach. Lepszy. Czuł, że zaczyna się
coraz bardziej zatracać w swoich uczuciach do tego człowieka.
Podziw to jedno, ale pojawiło się coś więcej... Dreszcze przeszły
po jego ciele. Zwilżył wargi nie odrywając spojrzenia. Wiedział,
że Tom zaraz się odwróci. Właśnie nalewał wodę do kubków.
Jakby zareagował na natarczywy wzrok? W zasadzie... musiał być do
tego przyzwyczajony...
Kiedy Tom złapał za uszka naczyń,
Harry odwrócił oczy. Zrezygnował z eksperymentu. Znowu poczuł
palącą zazdrość o każdego, kto był kiedykolwiek blisko z tym
mężczyzną, co było irracjonalne. Niby miał tak od zawsze. Był
zły, kiedy widział w jakiejkolwiek gazecie Toma z kimś innym. W
takich wypadkach reagował nienawiścią do delikwenta. Tym sposobem
doprowadził do tego, że nie znosił każdego aktora, który grał z
Tomem. Zwłaszcza romantyczne sceny. Raz, gdy miał sposobność
poznać aktorkę, która wcielała się w żonę postaci granej w
sztuce przez Riddle’a... Na to wspomnienie ponownie sięgnął
palcami do szyi, przeciągając palcami po ranie. Merlinie, gdyby nie
został w porę powstrzymany, naprawdę mogło się skończyć
tragicznie. Brakowało mu w takich momentach jego. Drań mógłby już
wrócić. Czuł, że znowu zaczyna się zapadać...
Skinął głową w niemym podziękowaniu
za postawioną przed sobą napój. Nie wiedział co powinien
powiedzieć, ani o co zapytać. Znowu miał pustkę w głowie. Czuł
się tak, jakby sztuka konwersacji była mu totalnie obca. Cisza
zaczynała się robić niezręczna. Czuł na sobie wzrok Toma, ale
nie śmiał spojrzeć, obawiając się tego co mógłby ujrzeć w
jego oczach. Najpierw musiał się uspokoić. Z takim postanowieniem
sięgnął po cukier. Pierwsza... trzecia... piąta łyżeczka...
powinno wystarczyć. Zamieszał. Upił łyk. Było dobrze. Brakowało
tylko...
– Czy potrzebujesz mleka? Czasami
zapominam, że ktoś może mieć nieco inne gusta niż moje własne.
– Emm... tak. Przepraszam,
poproszę... – odpowiedział, słysząc jak mężczyzna się cofa w
głąb kuchni po chwili wracając. Stanął za nim, nachylając się
i mówiąc tuż przy jego uchu:
– Powiedz dość, kiedy będzie
wystarczająca ilość...
Harry zagryzł wargę niemal boleśnie.
Potrzebował tego, by stłumić swój oddech, który miał ochotę
przyspieszyć. Ból sprawiał, że jakoś trzymał się w ryzach.
Kontrolował się przynajmniej na razie. Walka o spokój tak go
pochłonęła, że nie skupił się na ilości wlewanego do kawy
mleka. W ostatniej chwili się zorientował i mruknął:
– Wystarczy... dziękuję
– Niewiele brakowało... chyba, że
lubisz balansować na krawędzi, co Harry?
Zielonooki miał wrażenie, że zaraz
oszaleje czując jego oddech na swoim karku. Jego zapach tuż obok.
Tak blisko, a jednocześnie tak daleko... Nie miał odwagi, a nawet
śmiałości sięgnąć po to czego chciał. Obawiał się odtrącenia
i widoku zdegustowanej twarzy. Nie był pewien czy po takiej reakcji
byłby w stanie się pozbierać. Ten mężczyzna od dawna był ważnym
czynnikiem jego życia. Nawet, jeżeli nie był tego świadomy.
Rzeczy, które robił przez niego, a raczej będąc oczarowany tą
postacią... Coraz trudniej mu było opanować oddech, który bez
udziału jego woli przyśpieszał. Tego już nie uda mu się ukryć.
Był pewien. Tom wciąż trwał w swoim miejscu. Chciałby zobaczyć
jego twarz...
Już prawie podjął decyzję, kiedy
Riddle wrócił na swoje miejsce naprzeciw niego. Skrzyżowali
spojrzenia i pożałował w duchu, że Tom nie był wciąż za nim.
Czuł się bardzo odkryty. Drżały mu ręce przez to napięcie
sprzed chwili. Zacisnął dłonie na kolanach w nadziei, że łatwiej
je opanuje. Starał się usilnie wymyślić jakikolwiek temat do
rozmowy. Na tyle bezpieczny, żeby nie trzeba było kłamać.
Potrafił świetnie kłamać, ale na tego człowieka to nie działało.
Zresztą aktualnie to było nie na jego nerwy. Zanim cokolwiek
powiedział, usłyszał:
– Powiedz mi Harry, jakie są twoje
ulubione zajęcia w Akademii?
Niemal wymsknęło mu się głębokie
westchnienie ulgi. To był bezpieczny temat, szkoda tylko że sam na
niego nie wpadł. Odpowiedział:
– Zajęcia praktyczne pod warunkiem,
że nie dotyczą romansów i moim partnerem nie jest Malfoy. Co do
reszty nie mam zastrzeżeń.
– Ah, Draco... Jest naprawdę
uzdolniony nie sądzisz? Jego gra jest naturalna. Doskonale wie jak
wykorzystać wszystkie swoje atuty i zasłonić niedociągnięcia.
Już dużo wcześniej słyszałem jego nazwisko, przez co doskonale
go kojarzyłem. Tak jak oczekiwałem. Nie zawiódł mnie...
W duchu Harry musiał przyznać, że to
jednak zdecydowanie nie był tak bezpieczny temat jak mu się
wydawało. Z dezorientacji jego humor przeszedł we wściekłość i
palącą zazdrość. Miał ochotę skrzywdzić blondyna za to, że
zwrócił uwagę właśnie tej konkretnej osoby. To powinien być
on... Tymczasem nawet to, że się tutaj znalazł, było czystym
zbiegiem okoliczności. Być może wykorzystał już życiowy zapas
szczęścia na dzisiaj? W sumie czas pobytu w tym miejscu już się
kończył, a on co osiągnął? Nic. Znowu pozostał bierny. Gdyby to
był ktokolwiek inny nie przejmowałby się tak bardzo. Tym razem
jednak zwyczajnie mu zależało. Umysł miał pełen sprzeczności na
temat: czego pragnął, co mógł, albo też nie mógł robić. Nie
wiedział co wybrać. Czuł się jak w potrzasku, a należało coś
powiedzieć:
– Tak... Zdecydowanie można się
było tego spodziewać. W końcu jako student brał już udział w
wielu sztukach. Grał również role pierwszoplanowe, co samo w sobie
jest dużym wyróżnieniem. Nie ukrywa też faktu jak wiele
propozycji nadal dostaje... – starał się, żeby jego głos
brzmiał neutralnie.
– Czy jest coś jeszcze co lubisz
robić w wolnym czasie? Może zajęcia z choreografii? Podziwiałeś
mój obraz. Wydaje mi się, że potrafisz docenić piękno tańca –
zapytał Tom obserwując dłoń Pottera, która po raz któryś z
rzędu wylądowała w zagłębieniu szyi w tym konkretnym miejscu.
Teraz już, jak zdążył sprawdzić, bez śladu po ugryzieniu, za to
ze sporymi, krwawiącymi zadrapaniami. Ten ruch wyraźnie był
nieświadomy.
– Oh... Tak. Lubię to. Czasem sądzę,
że poprzez taniec więcej potrafię wyrazić niż słowami. Tutaj
nie muszę panować nad głosem. Wystarczy mowa ciała, ruchy, gesty,
kroki... To wszystko wyraża mnie, albo też rolę którą odgrywam.
Nie jestem jakiś bardzo dobry w tej dziedzinie, ale ponoć jestem
niezły...
– Chciałbym kiedyś zobaczyć.
Jeżeli jest tak jak mówisz... to musi być ciekawy pokaz – odparł
myśląc, że słowo „niezły” było dużym niedopowiedzeniem.
Pamiętał przecież co widział. Ten młody człowiek był w tańcu
rewelacyjny, bezkonkurencyjny, wspaniały. Widział zaledwie chwilę
jego tańca, a jednak był pewien, że Harry miał niebywały talent
w tej dziedzinie. Naprawdę chciałby zobaczyć więcej. Przeszły go
dreszcze na wspomnienie cudownej sceny z tamtego wieczora. Był
pewien, że nie zapomni jej nigdy.
– To wszystko zależy od kilku
czynników. Jeśli nadarzy się okazja, chciałbym ci pokazać...
jeżeli oczywiście będziesz chciał to zobaczyć.
– Dostosuję swój grafik
odpowiednio. Możesz być pewien. A jeżeli nie... zawsze możesz mi
zaoferować prywatny seans, nieprawdaż? – zapytał puszczając w
jego stronę oczko. Chłopak na ten widok zakrztusił się pitym
akurat napojem i znowu się spiął, chociaż oczy pozostały czujne.
Riddle w duchu westchnął. Potter
najwyraźniej dzisiaj postanowił trzymać się uparcie samokontroli.
Cały czas pracował nad tym, żeby ją złamać, ale póki co jak
widać bez efektu. Niemniej czynił postępy w odczytywaniu nastrojów
zielonookiego i w sterowaniu nim. Szło mu zaskakująco dobrze.
Wiedział jakich słów powinien używać, żeby osiągnąć to, czy
też owo. W tej chwili Harry ponownie sięgnął do szyi, zahaczając
ją paznokciami. Tom wyciągnął swoją dłoń i zatrzymał jego
rękę, nim zdążył się ponownie zranić.
– Krwawisz... – by udowodnić swoje
stwierdzenie ujął rękę chłopaka inaczej i skierował ją przed
jego oczy. Palce były ubrudzone czerwienią. Zaskoczone spojrzenie
zielonookiego potwierdzało, że wcześniej działał poza
świadomością. Tom zaproponował: – Pozwól, uleczę to...
– Nie! To znaczy, nie trzeba. Sam to
zrobię...
– Potem? – dokończył Riddle,
wspominając ich pierwszą rozmowę. Roześmiał się, nie mogąc się
powstrzymać. Potter był naprawdę niemożliwy i zabawny. Jeszcze
nigdy nie znał człowieka, którego osobowość była tak wielkim
chaosem.
– To nie tak jak myślisz! Po prostu
zapomniałem o tym! Ten ślad... z wtedy. To nie było... były inne
rzeczy i po prostu. To nie było specjalnie! To... to... nie jestem
dziwakiem... – czuł, że zaczęła ogarniać go panika. Ponownie
sięgnął dłonią do rany. Teraz był jej świadomy i aż syknął
z bólu. Nie mógł się uspokoić. Znienacka jego twarz została
objęta w obie dłonie Toma. Unieruchomiony patrzył w czerwone oczy
adwersarza i słuchał:
– Nie jesteś dziwakiem... Niech
nigdy ci to nawet przez myśl nie przejdzie Harry! Sam powiedz kim
wobec tego ja musiałbym być. Przecież w końcu to była moja
sprawka? – chłopak na te słowa zamarł i chyba nawet przestał na
moment oddychać. Wpatrywał się tylko w ciszy. Tom mówił więc
dalej: – Nie będę cię oceniać po czymś takim. To co miałeś i
masz na szyi nie identyfikuje w żaden sposób twojej osoby... To nie
ma znaczenia.
– Nie ma znaczenia? – powtórzył
słabo. Momentalnie poczuł się wbrew sobie jeszcze gorzej... Co
prawda w głębi zdawał sobie sprawę, że dla Toma to mogło nie
mieć znaczenia, jednak... Nie chciał tego usłyszeć. Niestety
usłyszał i teraz... musiał się stąd jak najszybciej wydostać.
Ujął dłonie mężczyzny w swoje, zdjął je powoli ze swojej
twarzy i chwilę później puścił, cofnął się o krok i
powiedział: – Bardzo dziękuję za gościnę panie Riddle. Sądzę,
że już na mnie czas. Moi przyjaciele pewnie zaczynają się
martwić... – po tych słowach cofnął się jeszcze, odwrócił i
skierował do wyjścia.
– Pozwól mi to chociaż opatrzyć,
albo zaaplikować maść – zaproponował Tom udając się za nim.
Coś wyraźnie poszło nie tak jak zamierzał. Na razie nie wiedział
jeszcze co. Nie nadążał za zmianami nastrojów zielonookiego
chłopaka. Przeczuwał jakieś drugie dno w tym co sam powiedział.
Tylko w której części? Miał zamiar pocieszyć młodego człowieka,
a ten zachował się zupełnie odwrotnie. Nie rozumiał tego. Potter
doszedł już niemal do drzwi, a on tuż za nim. Wyciągnął rękę,
żeby chwycić chłopaka za ramię i zatrzymać. Został zaskoczony
kolejną gwałtowną reakcją:
– Nie dotykaj mnie! – krzyknął
młodzieniec wyszarpując się spod dotyku. Już chwilę potem wbite
w Toma zielone oczy rozszerzyły się w szoku. Zapewne ich właściciel
zorientował się co, a przede wszystkim do kogo to powiedział.
Chwilę później Tom ujrzał jak Harry przygryza wargi i usłyszał
dużo mniej pewne: – Ja... przepraszam panie Riddle... T... to nie
najlepszy moment... Jeszcze raz bardzo przepraszam...
Po tym akcie mizernych przeprosin
chłopak gwałtownie się odwrócił, dopadł drzwi wyjściowych i
nawet nie patrząc na otoczenie ruszył szybko przed siebie.
***
Musiał stąd uciec jak najszybciej. To
co... to było okropne. Kiedy tylko wyczuł, że nie ma już przed
nim żadnych barier antyaportacyjnych, natychmiast przeniósł się
do swojego domu. W zaciszu własnych kątów poczuł jakby coś w nim
pękło. Opadł na kolana i ukrył twarz w dłoniach oddychając
coraz szybciej. Nie mógł poddać się nastrojowi, starał się
uspokoić, jednak wspomnienia go przytłaczały.
To co zrobił w ciągu ostatniej
doby... Jeszcze nigdy aż tak bardzo nie stracił kontroli. To było
przerażające... Mało tego... Stracił swoją życiową szansę.
Był pewien, że po dzisiejszym dniu Tom już na niego nie spojrzy.
Zapewne był nim rozczarowany i zdegustowany...
Ta myśl przedzierała się do jego
świadomości powoli, ale kiedy już ją odkrył z piersi wydobył
się szloch. Wszystko miało wyglądać inaczej. Od zawsze marzył o
tym, że kiedyś dojdzie do tego, że pozna tego konkretnego
wielkiego aktora... tak bardzo tego pragnął... a tymczasem...
tymczasem...
Nie był w stanie przez chwilę myśleć.
To było bolesne. Zawsze wiedział, że jego popieprzona osobowość
będzie utrudniać mu życie. Starał się przeciąć węzły,
którymi sam się otoczył, by być bezpiecznym i jakoś funkcjonować
w społeczeństwie. Z Ginny potrafił się kontrolować z innymi
również, ale w tym wypadku... Riddle powodował, że nie dawał
sobie z tą sprawą rady. Chciał być blisko tego człowieka, jednak
jego pragnienia... Sadził, że może się bez tego obejść... póki
miał swoją przykrywkę. W tym wypadku nic tego nie wychodziło.
Dotknął rany na szyi, jeszcze mocniej
przyciskając palce do żłobień, które sam zrobił. Bolało, ale
również dawało ukojenie. Chwilowe. Krew... miała taką samą
głęboką barwę jak oczy Toma... Było w niej coś, co go
przyciągało... Pewien artyzm... Zupełnie nagle zdał sobie sprawę,
że część jego odzieży i buty zostały w tamtym domu... Domu, do
którego już pewnie nie wróci... Oparł się o ścianę patrząc
smętnie przed siebie.
Nie usłyszał, że ktoś wszedł do
jego mieszkania przez kominek. Niespodziewanie tuz obok niego
rozbrzmiał krzyk, który go zupełnie zaskoczył. Chyba kobiecy...
był jakby znajomy, ale Harry nie starał się go nawet
zidentyfikować. Nie obchodziło go to póki co. Był zmęczony. To
co zwiastował ten krzyk z pewnością mogło zaczekać.
Po chwili do kobiecego głosu doszedł
kolejny, tym razem męski. Coś do niego mówili. Nie wiedział co.
Nieustępliwość tamtej dwójki spowodowała, że zmobilizował
siły. Zmusił się, żeby podnieść głowę i spojrzeć na swoich
niezapowiedzianych gości. Przez chwilę patrzył zupełnie bez
wyrazu i dopiero wtedy rozpoznał. Całe szczęście, że to byli
jego przyjaciele.
Hermiona pisnęła ponownie, patrząc
na jego szyję. Ron miał szok w oczach i wymalowane na twarzy
współczucie. Tego wzroku nienawidził najbardziej... Czy Tom też
tak na niego patrzył? Próbował zmusić umysł do działania. Po
chwili doszedł do wniosku, że zdecydowanie nie. Moment później w
pamięci zamajaczyła mu twarz Riddle’a chwilę po tym jak on,
najgłupszy człowiek świata, go odtrącił... Była podobna do tej,
którą widział już wtedy... gdy grali po raz pierwszy. Czy to
możliwe... wątpił żeby potrafił tak na niego wpłynąć... to
nie było możliwe... Tak. To niemożliwe. Nikt tak na niego nie
spoglądał.
Jego własne myśli wydały mu się
nagle żałosne. Zaczął chichotać, a po chwili wybuchnął
śmiechem. Nie mógł się pohamować. Poczuł jak ktoś przechyla mu
głowę w tył, a do ust wlewa jakąś miksturę. Sądząc po smaku
był to eliksir nasenny...
***
Riddle jeszcze przez chwilę stał w
progu drzwi swojego domu, obserwując miejsce z którego zniknął
jego horkruks. Nie mógł uwierzyć. Został odtrącony. Logiczna
część umysłu wyraźnie mu podpowiadała, że Harry był pod
wpływem silnych emocji. Rzucił te słowa bez przemyślenia. On sam
nie powinien ich roztrząsać. Inna część umysłu, tam mniej
racjonalna zareagowała zaskoczeniem, że w taki sposób rozmyśla o
tym co się wydarzyło i trwa cały czas w tym dziwnym stanie
zawieszenia. Stwierdził po chwili, że zachowywał się podobnie jak
w momencie, kiedy po raz pierwszy wszedł z Harrym w interakcję.
Zatracił się wtedy w uczuciach...
Po pewnym czasie emocje zaczęły
opadać i poczuł coraz bardziej rosnącą, palącą wściekłość.
Chłopak mu umknął i nie był pewien czy wróci. Widział wyraźnie
w jego ostatnim spojrzeniu, że z powrotem może być problem. W
zasadzie sam to w jakiś sposób spowodował.
Emocje rozsadzały go od środka. Nie
mógł wrócić do domu i tego przeczekać... Jego magia szalała.
Pojawiła się żądza krwi. Musiał, po prostu musiał ją
zaspokoić. Musiał znaleźć cel... ofiarę... Najchętniej płci
męskiej i o zielonych oczach z burzą włosów na głowie... To
powinno go uspokoić... Tylko na jak długo...?