Queen od the wars in the stars: Bardzo dobre spostrzeżenia odnośnie autora agresji, jestem dumna :) No Beery jak zwykle ma dosyć specyficzne poczucie humoru i tutaj go nie zabraknie, ale za to go chyba kochają fani ^^ Ma już jakiś nieoficjalny fanclub :P Tom nie wybuchnął, bo jednak za bardzo się martwił, co jest w sumie bardzo słodkie z jego strony, kto by się spodziewał, że jednak dla Arena potrafi się powstrzymać :P Ohh też bym chciała mieć takiego Toma dla siebie ( Jednak poproszę wersję Arenową nie tą dla pozostałych ludzi) Cieszę się, że spodobała ci się scena z rdzeniami jak i później nooo... tego... cała reszta :D Bardzo mnie cieszy, że tak bardzo spodobała ci się cała scena Tomarry, ale wierzę że to jednak nie jest szczyt moich możliwości i jeszcze się rozkręcę, ale jestem z niej dumna mimo wszystko. Haha skarbie kocham twoje komentarze, zawsze sprawiają że się uśmiecham. Masz mnie nie opuszczać aż nie zakończę Signum czy to jasne? ;) Kocham ;*
Betowała: Matonemis
Rozdział 30:
Zagubiony w Atarium
Gdy Aren
przekroczył próg cieplarni, zamknął za sobą drzwi i odwrócił
się z zamiarem przywitania. Na tym skończyła się jego aktywność.
Zielonooki chłopak zamarł w zdumieniu. Nie był w stanie oderwać
wzroku od rozgrywającej się przed nim sceny. Beery i Albus
Dumbledore mierzyli do siebie różdżkami. Pojawienie się Arena
przerwało konfrontację. Obaj opuścili broń, chociaż jeszcze
przez chwilę mierzyli się dla odmiany wzrokiem.
Na koniec nauczyciel
transmutacji bez słowa skierował się do wyjścia. Mijając Greya
uśmiechnął się niby na powitanie, choć wciąż nie udało mu się
zapanować nad wzburzeniem widocznym w spojrzeniu. Pewnie dlatego
szybko odwrócił wzrok i wyszedł z cieplarni. Aren kontrolnie
zerknął przez ramię i kiedy przekonał się, że Albus faktycznie
opuścił to miejsce i zamknął za sobą drzwi, ruszył wolno w
stronę Beery'ego z niemym pytaniem w oczach. Kiedy cisza się
przedłużała, postanowił rozpocząć rozmowę, chociaż bez
nadziei, że dowie się co tu się stało:
– Ominęła mnie
chyba jakaś większa sprawa.
– Myślę, że można
to ująć w taki sposób. Zostawmy to na razie. Jak się czujesz?
Jakieś specyficzne odczucia po zjedzeniu owoców ostrokrzewu? Jak
zachowywał się twój żołądek? A może inne objawy? – Beery bez
wstępów przeszedł od razu do sedna tego po co przywołał Greya.
Widać było, że stara się w ten sposób opanować poruszenie po
starciu z Dumbledore. Ujął leżący w pobliżu dziennik, w którym
zapisywał kolejne etapy testowanych na Arenie roślin i innych
trujących substancji. Tak jak wcześniej obiecał zaczęli od tych
mniej groźnych. Plan zakładał, że systematycznie będą
sprawdzali coraz bardziej zjadliwe toksyny.
– Niczego nie
odczułem. Tak się zastanawiam. Może sięgniemy po coś
mocniejszego? Póki co ani ostrokrzew ani kruszyna na mnie nie
wpłynęły. Czy jest wobec tego sens czekać tak długo na kolejny
test?
Propozycja Arena
wynikała z faktu, że Beery ustalił pewne zasady. Zawsze po podaniu
trucizny mieli odczekać co najmniej dwie doby do zaaplikowania
kolejnej. W tym czasie nauczyciel Zielarstwa rzucał na chłopaka
wiele kontrolnych i monitorujących stan zdrowia zaklęć.
Szczegółowo odpytywał go o ewentualne objawy zatrucia.
Niecierpliwość i entuzjazm nie spotkały się jednak z pozytywnym
przyjęciem profesora, który otwarcie je skrytykował:
– Jesteś zbyt
niecierpliwy i lekkomyślny. Wiesz przecież, że musimy dać
organizmowi czas na usunięcie i zneutralizowanie trucizny w całości
zanim podamy ewentualną następną. Absolutnie nie zgadzam się na
żadne przyspieszenia. Przystałeś na moje warunki, wobec tego
bądź tak miły i ich przestrzegaj. Nakładanie się na siebie
rozmaitych toksyn może dać nieprzewidziane efekty, a niespodzianek
przecież nie chcemy. Przypominam również, że uzgodniliśmy
wspólnie i wyraziłeś zgodę na moją propozycję, że na tydzień
przed rozpoczęciem zadania turniejowego zawieszamy eksperyment, żeby
nie wydarzyło się podczas trwania zadania nic nieoczekiwanego.
– Kolejny punkt to
ligustr pospolity. Z liści zrezygnujemy, ale podam ci owoce. Do
złudzenia przypominają czarne jagody. Od razu ostrzegam, że są
gorzkie w smaku. Zażyjesz większą ilość. Podejrzewam, że
niewielkiej porcji twój organizm nawet nie zauważy. Co do większej
też nie jest nic pewne, ale przynajmniej będziemy wiedzieli, że
powinien zareagować. Generalnie objawami zatrucia są nudności,
gwałtowne wymioty i silne bóle brzucha, który staje się
niezmiernie wrażliwy na dotyk. Występują silne wzdęcia, kolka i
obfita, wodnista biegunka. Wszystkie objawy szybko doprowadzają do
odwodnienia, drgawek i zapaści. Od razu jednak dodam, że dziś go
nie dostaniesz. I nie rób takiej miny. Przecież czeka nas podróż.
Uwierz mi, podróż świstoklikiem taki kawał drogi to nic dobrego
dla żołądka. Tak przy okazji radzę, żebyś jadł dziś coś
lekkiego.
Aren nie protestował
na takie dictum. Wiedział doskonale, że nauczyciel ma rację,
chociaż równocześnie czuł niecierpliwość. Poskromił ją jednak
i podziękował za rady związane z jedzeniem przed aportacją. Znał
już przecież ten sposób transportu. Chwilę zajęło im ustalenie,
że organizm chłopaka nie reaguje zupełnie na kruszynę. Po
zanotowaniu ostatnich uwag Beery odłożył dziennik, a Aren
postanowił wrócić do tego co zobaczył, kiedy wszedł do
cieplarni:
– Profesorze,
dlaczego Dumbledore... dlaczego mierzyliście do siebie różdżkami?
– To nie było nic
takiego. Taka mała różnica zdań. W skrócie i bardzo ogólnie
rzecz ujmując. Przedstawiłem naszemu dyrektorowi swoje stanowisko w
sprawie Albusa. Uważam, że profesor Dumbledore powinien być obecny
podczas ostatniej tury zadań turniejowych. Dyrektor zgodził się z
moimi poglądami, ale Albus jak się wydaje nie był z tego zbyt
zadowolony. Nie udało mu się przekonać Armando żeby zmienił
zdanie, więc przyszedł do mnie. Nic z jego wizyty nie wyszło i nie
będzie mógł dłużej unikać... – nauczyciel nie dokończył
myśli, a Aren zorientował się, że nic więcej się na ten temat
nie dowie, chociaż kwestia brzmiała nader interesująco. Postanowił
jednak jeszcze nie rezygnować i obserwując twarz Beery'ego
kontynuował:
– Kto by się
spodziewał, że Albus Dumbledore może się czegokolwiek, czy też
kogokolwiek obawiać... Tak sobie myślę, że chyba wymiana zdań
była ostra i dotyczyła spraw, które was obu bardzo dotknęły.
Jego trudno wyprowadzić z równowagi. Pana zresztą także...
– Niezła próba
Aren, jednak nic z tego. Trzymaj się od tej sprawy jak najdalej.
Mówię poważnie. Znam już twoje zapędy do pakowania się w
kłopoty. Choćby dlatego wolę cię uprzedzić. Zwłaszcza, że
jeżeli chodzi o Albusa trzeba się mieć naprawdę na baczności i
zachowywać stałą czujność.
– Zapewniam
profesorze, że z tego założenia wychodzi każdy Ślizgon, który
ma głowę na karku. Dumbledore nie jest w naszym domu lubianym
nauczycielem. Podstawowym powodem jest ewidentna niesprawiedliwość.
Bez wątpienia faworyzuje Gryffindor...
Zielonooki chłopak
nagle zamilkł, bo dotarł do niego sens tego co właśnie
powiedział. Stwierdzenie wydało mu się tak absurdalne, że zaczął
się głośno śmiać. W przyszłości nawet nie przeszło by mu
przez myśl coś podobnego. Przyjmował podejście Dumbledora jako
normalne zachowanie. Teraz, kiedy był w Slytherinie odczuwał to
zupełnie inaczej. Zresztą przecież w przyszłości dom Slytherina
i tak miał być traktowany jeszcze gorzej, choćby ze względu na
to, że Voldemort był Ślizgonem...
W tym momencie zrobił
ostry wdech, bo w głowie zaświtała mu zupełnie inna myśl. Skąd
pomysł, a nawet jakaś wewnętrzna pewność, że Czarny Pan jego
czasów był Ślizgonem? Niemal natychmiast okazało się, że to nie
była bezpieczna myśl. Poczuł straszliwy ból głowy, który
spowodował, że zatoczył się do tyłu. Nawet nie zarejestrował,
że Beery go podtrzymał. Nie dotarło również do jego świadomości,
że nauczyciel coś do niego mówi. Próbował zatrzymać w umyśle
to, co pojawiło mu się przed napadem bólu. Czuł, że była to
naprawdę ważna myśl, choć nie wiedział dlaczego. Im bardziej
walczył o jej zatrzymanie, tym bardziej ból się nasilał. W końcu
nie był już w stanie kontynuować. Poddał się, pozwolił ulecieć
tamtej myśli i ból od razu się zmniejszył. Wreszcie dotarły do
niego impulsy z otoczenia, a zwłaszcza zdenerwowany, podniesiony
głos Beery'ego:
– Aren do diabła,
odpowiedz mi!
– Wszystko w
porządku. Już przeszło...
– Czyżby to był
jakiś skutek uboczny użycia kruszyny? Jak się czujesz?
– Nie, to nie ma nic
wspólnego z toksynami profesorze. To tylko... w zasadzie sam do
końca nie wiem. Na szczęście przeszło, więc nie ma co się
martwić. To przychodzi tylko w określonych momentach...
– Tylko w określonych
momentach powiadasz. Brzmi to jak pewna klątwa jeżeli miałbym
zgadywać. – stwierdził mężczyzna patrząc przenikliwie na
Arena. – Dodam, że raczej z tych dawno zapomnianych. Nie będących
już w użyciu. Powiem więcej. Próżno by szukać o niej informacji
w szkolnej bibliotece, czy nawet w Dziale Ksiąg Zakazanych... –
Beery uśmiechnął się widząc osobliwą minę Greya na te
rewelacje: – Może opowiesz mi o niej coś więcej?
– Może innym razem.
W końcu czeka mnie jeszcze biblioteka Durmstrangu. Może tam znajdę
odpowiedzi na kłopoty jakie mnie dotykają i pytania, na które nie
znajduję odpowiedzi. Jestem pewien, że tamta szkoła ma więcej do
zaoferowania niż się wydaje z zewnątrz. Niż sama chce pokazać. W
końcu praktykuje się w niej czarną magię, prawda profesorze?
Grey zaczął się
również uśmiechać. Dolegliwość przeszła i w tej chwili nie
czuł nawet cienia bólu. Lubił gierki słowne z Beery'm. Czasami
przypominały mu te, które prowadził z Riddle. Jego myśli na
moment umknęły w kierunku prefekta Slytherinu.
Od „incydentu”, jak
Aren zwykł nazywać w myślach proces leczenia, nie rozmawiali z
Tomem zbyt wiele. Prawdę mówiąc nie mieli czasu. Każdy z ich
trójki na swój sposób dopinał wszystko na ostatni guzik,
przygotowując się na Turniej. Wiedział, że Riddle ćwiczy z
Abraxasem. Malfoy wracał po tych lekcjach zupełnie wykończony i
zasypiał momentalnie. To zaczęło odbijać się na jego zdrowiu,
więc Aren podsuwał mu eliksiry, które pomagały szybciej
zregenerować siły. Abraxas docenił jego wysiłki i okazywał
wielką wdzięczność. Pytany co wyrabiają na tych lekcjach, że
wraca tak zmaltretowany nie chciał jednak odpowiadać. Właściwie
to Aren zapytał tylko raz, a kiedy Malfoy wprost odpowiedział, że
nie może o tym mówić, nie wracał do tej kwestii zgodnie z ich
umową. Nie oznaczało to jednak, że nie był ciekawy.
Rozmyślania pochłonęły
go tak bardzo, że wrócił do rzeczywistości dopiero w momencie,
kiedy profesor zamachał mu ręką przed oczami. Zielonooki chłopak
szybko zamrugał i skupił się na Beery'm, który nawiązał do jego
wypowiedzi:
– Odkrywanie tajemnic
mojej dawnej szkoły wcale nie będzie takie proste jak myślisz. Nie
będzie też bezpieczne. Sadzę, że podczas mojej edukacji nie
odkryłem nawet połowy tego co może się tam znajdować. Swoją
drogą coś sobie właśnie uświadomiłem. Mam dla ciebie dobrą
wiadomość. Jestem pewien, że gdy tylko usłyszysz kto tam teraz
uczy, będziesz zachwycony. Od zeszłego roku naucza tam Eliksirów
Lucas Bennet! Było to utrzymywane w tajemnicy, ale ze względu na
Turniej musieli to ujawnić – Herbert mówił to wszystko z
entuzjazmem, ale ze zdumieniem stwierdził, że na twarzy chłopaka
pojawił się zaledwie cień zainteresowania. Zupełnie zdetonowało
go pytanie, które padło chwilę później:
– Kim jest ten cały
Lucas Bennet? Oczywiście oprócz tego, że naucza Eliksirów w
Durmstrangu.
–
Żartujesz sobie?! Jesteś geniuszem w zakresie eliksirów, a nie
wiesz kim jest ten człowiek?! – w głosie nauczyciela brzmiało
niedowierzanie. Twarz Arena nie zmieniła się jednak i do Beery'ego
dotarło, że jakby to dziwnie nie brzmiało, Aren nie miał pojęcia
o kim mowa. Trzeba go było w tym uświadomić: – Doprawdy...
dobrze, wobec tego w wielkim skrócie opowiem ci o tym człowieku.
Jest najmłodszym Mistrzem Eliksirów w historii. Jeszcze kiedy się
uczył, w czasie Mistrzostw Eliksirów Szkół Czarodziejskich, jego
mikstury zgarnęły wszystkie trzy główne trofea. To ewenement
podczas tego wydarzenia. Kiedy Bennet ukończył edukację, niemal
wszystkie ministerstwa, szkoły i prywatne instytucje prześcigały
się w wysiłkach by przekonać go, żeby pracował właśnie dla
nich. Co prawda słyszałem kiedyś, że ostatecznie zdecydował się
na Magiczny Kongres Stanów Zjednoczonych Ameryki, ale najwidoczniej
musiało to ulec zmianie. Zapewne kojarzysz eliksir zapomnienia albo
lakier przeciwko urokom?
– To on je wymyślił!?
– krzyknął Aren czując, że zaczął mu się udzielać dobry
humor nauczyciela. Ta opowieść wystarczyła.
– Oczywiście, są to
jego najbardziej znane i najpopularniejsze twory, ale ma jeszcze co
najmniej kilka innych. Niektóre z nich zapewne są ci znane. Widzę,
że doceniłeś moje wysiłki uczynione w kierunku zaprezentowania
sylwetki tego interesującego człowieka – uśmiech nauczyciela
spowodował, że Aren odpowiedział mu tym samym i z dużo większym
entuzjazmem powiedział:
– Na Merlina! Tak!
Nie mogę się doczekać kiedy go poznam, a właściwie to lekcji z
nim. Do tej pory miałam dwóch nauczycieli. Każdy z nich był inny.
Ciekaw jestem metod nauczania tego Benneta. Muszę przyznać, że to
chyba jedyna pozytywna rzecz w tym całym Turnieju. Zna go pan
osobiście?
– Nie można tak tego
nazwać. Co prawda widziałem go kilkukrotnie, ale nigdy nie
rozmawialiśmy ze sobą. Nie ta branża. Wydawał się jednak dosyć
przystępny podczas rozmów z dziennikarzami. To jednak mogła być
tylko maska na pokaz. Z pewnością całkiem niedługo będziesz miał
okazję osobiście to ocenić. A teraz idź już, bo zaraz przegapisz
obiad. Ja muszę dokończyć pracę tutaj. Nie mogę pozwolić na to,
żeby moje zastępstwo na czas Turnieju coś nieodpowiedniego tutaj
odkryło.
Aren kiwnął głową
ze zrozumieniem i wyszedł z pomieszczenia. Trzeba przyznać, że
Beery niespodziewanie polepszył mu humor. Nie przypuszczał, że
wkopanie siebie w kolejny Turniej okaże się mieć jakieś dobre
strony. Jakkolwiek miałoby się to wszystko skończyć, nie
zamierzał zrezygnować z możliwości rozwoju swoich umiejętności
w tworzeniu mikstur. Ciekawy był jakim człowiekiem jest ten cały
Lucas Bennet. Miał nadzieję, że nie przypomina za bardzo Snape'a.
Przyszło mu w pewnym momencie do głowy, że istniała jakaś
szansa, że być może nawet Snape spojrzałby na niego innym okiem,
gdyby miał okazję ocenić jego obecne umiejętności. To była
jakaś tam możliwość, o ile ówczesny nauczyciel dałby sobie
spokój z ewidentną niechęcią wynikającą z zupełnie czego
innego.
Tymczasem doszedł do
Wielkiej Sali. Przy stole zasiadali tylko Abraxas i Tom, który coś
czytał. Obaj jedli w milczeniu. Abraxas zdawał się nad czymś
intensywnie myśleć. Wyglądał na mocno zmęczonego, jak zawsze po
treningach z Riddle'm. Aren dotarł do swojego miejsca, usiadł i
sięgnął do torby wyjmując dwa eliksiry. Położył je bez słowa
przed Malfoyem, który drgnął zaskoczony, najwyraźniej dopiero
zauważając czyjąkolwiek obecność. Jego słowa to tylko
potwierdziły:
– Oh... wybacz, nie
zauważyłem cię. Na Merlina, ratujesz mi tym życie tymi
miksturami!
Od razu otworzył
pierwszy eliksir i wypił bez wahania lekko się krzywiąc. Już
chwilę później odkorkował drugi, wypił i zmarszczył brwi w
zamyśleniu mówiąc:
– Zmieniłeś coś w
tym drugim? Nadal działa dobrze i rozbudza, ale smakuje trochę
inaczej.
– Próbowałem go
poprawić, ale w ostateczności jedyne co udało mi się zmienić to
właśnie smak. Przynajmniej nie jest już taki ostry. Pamiętaj
jednak, że to tylko doraźna pomoc i nic nie działa lepiej niż
sen.
– Tak, tak...
przypominasz o tym za każdym razem. Trudno zapomnieć. Wydajesz się
być w dobrym humorze. Stało się coś ciekawego? – kontynuował
konwersację Abraxas, spoglądając kątem oka na Toma, który wciąż
czytał i wydawał się być pochłonięty lekturą.
– Usłyszałem od
Beery'ego, że Lucas Bennet naucza Eliksirów w Durmstrangu. Nie mogę
się doczekać tych lekcji – Aren postanowił nie wspominać o tym,
że do momentu przedstawienia mu sylwetki Benneta nie miał o tym
człowieku i jego osiągnięciach najmniejszego pojęcia.
– Hmm... widziałem
go kilka razy podczas większych przyjęć organizowanych przez
Ministerstwo. Byłem naprawdę zaskoczony, gdy go zobaczyłem na
żywo. Słuchając o tym co zrobił, można zapomnieć, że ma
dopiero dwadzieścia trzy lata. Jestem jednak pewien, że znajdziecie
wspólny język. W końcu ktoś zacznie cokolwiek rozumieć, kiedy
będziesz opowiadać na temat eliksirów, składników, połączeń,
niezgodności i tak dalej.
– Hej! Zawsze
myślałem, że rozumiesz o czym ci opowiadam. Miałeś taką mądrą
minę.
– Oczywiście
rozumiem... dopóki są to eliksiry, które występują w książkach.
Kiedy zaczynasz mówić o jakichś zmianach, interakcjach, zasadach i
połączeniach, to nagle wszystko zaczyna się gmatwać i traci cały
sens. Wiesz, ty dostrzegasz w tym wszystkim ład i porządek, a
przede wszystkim możliwości, a ja gubię się bardzo szybko. Mówił
ci już ktoś kiedyś, że zaczynasz rozmowę nie z tej strony z
której powinieneś?
–Tak... słyszałem
to już raz...
Nie potrafiąc się
powstrzymać spojrzał na Toma. To przecież od niego słyszał
podobne stwierdzenie. Wtedy, gdy brał kąpiel w łazience prefektów.
Na samo wspomnienie zrobiło mu się gorąco. W tym samym momencie
Riddle uniósł wzrok i ich spojrzenia się spotkały. Niedługo
później Tom wrócił do lektury, a Aren musiał stłumić jęk
zawodu. Uderzyło go jak bardzo brakowało mu tego spojrzenia. Zmusił
się by odwrócić wzrok od czerwonookiego Ślizgona. Musiał się
wreszcie zająć tym, po co przyszedł, czyli jedzeniem. Rozejrzał
się po stole w poszukiwaniu dzbanka z sokiem dyniowym, ale było już
późno i soku nie było. Abraxas widocznie domyślił się czego
szuka, bo zaproponował:
– Możesz napić się
z mojej.
Aren skinął z
wdzięcznością głową, biorąc do ręki szklankę. Kiedy miał ją
już przechylić do ust, ta niespodziewanie pękła mu w dłoni
rozlewając na niego zawartość. Syknął lekko z bólu czując, że
odłamek szkła przeciął skórę. Ktoś złapał go za nadgarstek
przykładając do rany różdżkę i szepcząc zaklęcie medyczne,
po którym rana natychmiast się zasklepiła. Kolejny ruch różdżki
i sok dyniowy zniknął z jego odzieży. Dopiero kiedy było już po
wszystkim Aren ze zdziwieniem stwierdził, że pomógł mu Abraxas.
Był pewien, że kiedy szklanka pękała, zarejestrował ruch po
stronie Toma. Zerknął w jego stronę i stwierdził, że Riddle
zamknął książkę i chowa ją właśnie do torby. Po chwili Tom
wyszedł bez słowa z Wielkiej Sali. Zielonooki chłopak zwrócił
się w stronę Malfoya i powiedział:
– Dziękuję, nie
wiem co się stało...
– Cóż... ja mam
pewne podejrzenia – odpowiedział cicho Abraxas, również
odprowadzając spojrzeniem prefekta ich domu.
Tom podążał szybkim
krokiem w stronę pokoju wspólnego Slytherinu. Z zewnątrz wyglądał
tak jak zawsze, ale w środku czuł, że zaraz wybuchnie.
Dopadł swojego pokoju
z ulgą. Opadł na jeden z foteli i starał się usilnie opanować
rozszalałe emocje. Żeby to zrobić, postanowił przeanalizować to
co usłyszał i zobaczył. Tak, zobaczył. Udawał tylko, że czyta,
ale prawdę mówiąc odkąd przyszedł do stołu Aren nie przeczytał
nawet kilku zdań. Chłonął zielonookiego chłopaka wzrokiem,
chociaż robił to dyskretnie.
Wiedział przecież, że
Grey i Abraxas się pogodzili. Jasnym było, że rozmawiają ze sobą
i jak zawsze pomagają sobie wzajemnie. Dopiero jednak dzisiaj
uświadomił sobie, że ich relacja przeszła na jakiś nowy poziom.
Aren wyglądał na zrelaksowanego przy Abraxasie i nawet nie starał
się utrzymać przy nim swojej maski. Malfoy zresztą podobnie. Grey
uśmiechał się do blondyna bez skrępowania, czy też kpiny. Tak
zupełnie szczerze, a to już Toma denerwowało. Informacja o
dyskusjach na temat eliksirów właściwie nie była odkrywcza. Aren
z pewnością czasem o nich musiał mówić, ale wyglądało na to,
że pomaga za ich sprawą Abraxasowi i to nie pierwszy raz, skoro
mogli wymieniać uwagi o smaku mikstury.
To wszystko co zobaczył
i usłyszał rozstroiło go. Jego magia stała się niestabilna i
szkło w rękach Arena po prostu pękło. Nie chciał go zranić.
Zanim zdążył pospieszyć z pomocą, zrobił to Abraxas i Tom jak
jeszcze nigdy miał ochotę go przekląć. Najbardziej jednak
przeszkadzał mu fakt, że nie miał okazji dotknąć dłoni Arena.
***
Po uroczystej kolacji
miało nastąpić przeniesienie się uczestników Turnieju do
Durmstrangu. Aren wraz z Tomem i Abraxasem podeszli do stołu
nauczycielskiego, zza którego podniósł się Beery i również do
nich podszedł. Dyrektor Dippet skinął im lekko głową, po czym
wstał zwracając się do pozostałych uczniów:
– Drodzy uczniowie!
Dziś nastał moment, w którym trzech uczestników Turnieju
reprezentujących naszą szkołę uda się do Durmstrangu. Turniej
Trójmagiczny oficjalnie rozpocznie się za tydzień. Wierzę, że
cała trójka godnie będzie reprezentować Hogwart, przestrzegać
określonych zasad i pomagać sobie nawzajem. Pozostałe osoby
wybrane przez głównego uczestnika i nauczycieli dołączą do nich
jutro. Przypominam, że udacie się tam po to, żeby zacieśniać
więzi międzyszkolne. Liczę, że dzięki temu uda nam się zawiązać
przyjaźnie i równocześnie lepiej wzajemnie zrozumieć.
Po tym oświadczeniu
rozległy się brawa i podekscytowane rozmowy między uczniami. Aren
co jakiś czas wyłapywał nazwiska Malfoy, Riddle. Jeśli już
usłyszał własne, to zabarwione kpiną lub współczuciem. Rozumiał
w gruncie rzeczy takie, a nie inne podejście uczniów, ale
współczucia nie chciał, dlatego zmusił się na skupieniu całej
uwagi na zbliżającym się do nich dyrektorze.
Dippet trzymał w
dłoniach lunaskop. Można było przypuszczać, że był on
świstoklikiem i stanowił dla całej ich piątki przepustkę do
Durmstrangu. Domysły Arena potwierdził dyrektor, wyjaśniając na
wszelki wypadek podstawowe zasady podróży świstoklikiem. Na koniec
nakazał każdemu z nich chwycić trzymany przedmiot. Już chwilę
później ruszyli.
Nieprzyjemne
szarpnięcie w okolicach pępka szybko przypomniało zielonookiemu
chłopakowi, dlaczego nie znosi tego konkretnego sposobu podróży. W
duchu ucieszył się, że zrezygnował z kolacji. Silne, szybkie
wirowanie nie sprzyjałoby jej utrzymaniu w żołądku. I tak czuł
mdłości. W pewnym momencie zarejestrował, że znacznie zwolnili i
domyślił się, że było to spowodowane zbliżaniem się do celu.
Ta myśl spowodowała, że odruchowo puścił świstoklik. Zaskoczone
spojrzenie Abraxasa i błyskawicznie wyciągnięta w jego stronę
ręka Toma przekonały go jednak, że odłączył się sekundy za
wcześnie. Próbował schwytać rękę Riddle'a, ale zabrakło
milimetrów, a chwilę potem nie widział już nikogo.
Wylądował z głośnym
hukiem na jakiejś skrzyni. Lądowanie nie było ani miękkie, ani
przyjemne. Chwilę leżał bez ruchu zastanawiając się, czy jest w
jednym kawałku, ale kontrolne ruchy kończynami i dotknięcia
bolesnych części ciała przekonały go, że oprócz jakichś
stłuczeń i pewnie siniaków nic mu nie dolega. Jęknął przeciągle
wstając z niewygodnego przedmiotu i rozglądając się niespokojnie
wokół. Na pewno był w jakiejś bocznej, opustoszałej uliczce. To
go pocieszyło, bo przynajmniej miał pewność, że nikt nie widział
jego spektakularnego przybycia.
Priorytetem było teraz
dowiedzieć się co to za miejscowość i jak daleko jest stąd do
Durmstrangu. Jeśli byłaby to miejscowość mugolska to tym gorzej.
Trudniej będzie odkryć kierunek, w którym powinien się udać.
Takie myśli zaprzątały
głowę Arena, gdy powoli i niepewnie ruszył w stronę po której,
jak mu się wydało, zabudowa była nieco bardziej okazała. Zajęty
próbą odkrycia jak trafić do bardziej ludnych okolic miejscowości
nie zauważył, że z niezbyt dalekiego, głębokiego cienia śledzi
go para żółtych, zaintrygowanych oczu. Kiedy Aren oddalił się od
swojego miejsca lądowania z kryjówki wysunął się właściciel
żółtych oczu i szybko, choć cicho ruszył za Greyem.
Okazało się, że na
podstawie dość marnych przesłanek, zagubiony przybysz z Hogwartu
obrał dobrą drogę, docierając do centrum miasteczka. Był już
pewny, że to czarodziejska miejscowość w stylu Hogsmeade. To go
trochę pocieszyło. Mimo wszystko ułatwiało to poszukiwanie drogi
nawet, jeśli sytuacja ogólnie wciąż nie była wesoła. Był już
wieczór, na ulicach prawie nie było ludzi, mróz i śnieg nie
poprawiały jego sytuacji. Musiał znaleźć albo drogę do
Durmstrangu, albo jakieś schronienie. Jak najszybciej.
„... Tendencja do
pakowania się w kłopoty kiedyś mnie zabije ...” pomyślał Aren
w przypływie pesymizmu. Zarzucił na głowę kaptur szaty, by choć
trochę się osłonić od zimnych podmuchów wiatru i ruszył przed
siebie. Po trzeciej próbie zaczepienia przechodniów zrezygnował z
myślą, że panują tu jakieś dziwaczne obyczaje. Jego osoba i
prośby o wyjaśnienie gdzie się znalazł i jak iść do
Durmstrangu, spotkały się z kompletnym zignorowaniem ze strony
pytanych. Jedyne co uzyskał to lekceważące machnięcie ręką,
albo wzruszenie ramion. To go zupełnie zniechęciło do ponawiania
prób. Tym sposobem doszedł do końca miejscowości od tej strony i
zobaczył tabliczkę informacyjną z nazwą miasteczka:
– Atarium... –
przeczytał na głos i zmarszczył lekko brwi. Nazwa brzmiała
dziwnie znajomo, ale jakoś nie mógł skojarzyć w tej chwili skąd
ją zna. Miał nadzieję, że kiedy ochłonie trochę po stresujących
przejściach, przypomni sobie.
Westchnął ciężko i
z ust uniosła mu się smuga pary. Musiał się ruszać, żeby nie
zmarznąć. Postanowił zawrócić i wejść do jakiegoś czynnego
sklepu. Miał nadzieję, że sprzedawcy nie poskąpią mu informacji,
które musiał zdobyć. Miał nadzieję, że ci będą bardziej
przyjaźnie nastawieni i dostanie jakąś odpowiedź.
Oczywiście przeliczył
się. Szczęście mu nie dopisywało. Było już zbyt późno i
sklepy były zamknięte. Żałował, że nie wpadł na ten pomysł
wcześniej. Teraz mógł już tylko próbować znaleźć jakieś
miejsce, w którym będzie mógł odpocząć. Tu znowu widział
rozliczne problemy. Zauważył, że było już na tyle późno, że
otwarte były tylko jakieś podejrzane lokale. To nie napawało
optymizmem. Poza tym nie miał przy sobie pieniędzy, co nie mogło
być pomocne. Zaczął wątpić, czy uda mu się cokolwiek załatwić,
ale nie zamierzał nie spróbować.
Akurat mijał wejście
do jednego z takich szemranych lokali. Głośne pijackie rozmowy,
śmiechy oraz zapach mocnego alkoholu nie kusiły, ale zimno i brak
informacji popędzały. Dlatego też Aren nasunął głębiej na
twarz kaptur i z ociąganiem, wzdychając ciężko w duchu, udał się
w tamtym kierunku.
Pierwsze co
zarejestrował po wejściu do lokalu były odstręczające zapachy
wymiocin, alkoholu i moczu. Skrzywił się, ale z determinacją
wszedł głębiej. Było tu ciepło, a to podstawa. Zresztą im
bardziej oddalał się od wejścia, a przybliżał do baru, tym mniej
było czuć ten paskudny odór. Barman królujący na poczesnym
miejscu nie wyglądał na osobę chętną do pomocy. Przysłonięte
przepaską jedno oko, mocno przerzedzone siwe włosy okalające
łysinę i niemiły grymas twarzy, którego nie zmieniał nawet
wówczas, kiedy obsługiwał klientów sugerowały, że Aren nie
powinien spodziewać się od niego wsparcia. Chłopak szybko
rozejrzał się po lokalu w poszukiwaniu innych obsługujących.
Dostrzegł kobietę w średnim wieku, z mocnym makijażem i ciasno
opiętą gorsetem co pozwalało na wyeksponowanie piersi, która
obsługiwała gości nieopodal. Wydała mu się o wiele lepszym
wyborem. Poczekał aż odejdzie od głośnej klienteli, ruszył w jej
kierunku i zanim zniknęła na zapleczu zawołał za nią, żeby
zwrócić na siebie uwagę:
– Przepraszam! Czy
mogłaby mi Pani poświęcić chwilę? – westchnął z ulgą, gdy
kobieta odwróciła się w jego stronę. Spokojnie odstawiła na
pobliski wolny stół tacę z pustymi butelkami i przyjrzała mu się
uważnie, po czym stwierdziła krótko i konkretnie:
– Jeżeli chcesz
dodatkowe usługi, musisz zapłacić podwójnie. – po tych słowach
chwyciła tacę i odwróciła się od Greya.
W tej chwili Aren pożałował swojego wyboru stwierdzając, że
chyba lepszy byłby jednak gburowaty barman. Już miał się również
odwrócić, kiedy kobieta zawróciła. Znów odstawiła na bok tacę
i podeszła krok bliżej schylając się, by spojrzeć na jego twarz
pod kapturem. Uśmiechnęła się tak, jakby zaoferowano jej kawałek
tortu urodzinowego, a na koniec oblizała znacząco wargi. Aren
zamarł na ten widok, ale powstrzymał się przed natychmiastową
ucieczką. Postanowił jeszcze zaczekać w nadziei uzyskania jakichś
wiadomości w jego sprawach. W końcu przecież kobieta rozmawiała,
co było jakąś tam odmianą po machaniu dłonią, czy wzruszaniu
ramionami, czym jak dotąd kwitowano jego wysiłki nawiązywania
rozmów. Zmobilizował się w duchu, przełknął nerwowo ślinę, po
czym patrząc na kobietę i przybierając jak najbardziej obojętny
wyraz twarzy zapytał o najważniejszą rzecz, którą musiał
ustalić.
– Co ta za miejsce?
Nie jestem stąd. Prawdę mówiąc zgubiłem się. Czy mogłabyś mi
powiedzieć? – starał się brzmieć uprzejmie. Nie zmarszczył
nawet swojego wrażliwego nosa, kiedy dotarł do niego mocny,
nieprzyjemny zapach jej ciężkich perfum.
– Jesteśmy w stodole
– poinformowała go z kpiącym uśmiechem, powoli wysuwając dłoń
i delikatnie gładząc brzeg kaptura zaproponowała: – No
chłopczyku, pokaż swoją śliczną buźkę, a opowiem ci więcej.
Aren miał ochotę
odwrócić się na pięcie i wyjść natychmiast, ale rozsądek
nakazywał mu zastanowić się nad tym, czy byłby to dobry ruch.
Rozejrzał się szybko po pomieszczeniu i ocenił, że wszyscy
zajmują się swoimi sprawami nie zwracając na ich dwójkę uwagi.
Odwrócił się tyłem do sali, a przodem do rozmówczyni i zdjął
kaptur.
Kobieta wydawała się
być usatysfakcjonowana. Chłonęła widok jego twarzy z lekkim
uśmiechem i wreszcie stwierdziła:
– No proszę,
prawdziwa uczta dla oczu. Dawno nie mieliśmy tutaj ucznia.
– Wywiązałem się
ze swojej części umowy. Teraz twoja kolej – Aren postanowił
sprowadzić rozmowę na właściwe tory.
– Stodoła to nazwa
tego lokalu. Lokal natomiast jest usytuowany w Atarium, wiosce
sąsiadującej z Instytutem Magii Durmstrang. Hmm... kiedy tak patrzę
na ciebie... wydajesz się być znajomy. Nie zapominam takich
słodkich twarzyczek jak twoja, czyli gdzieś, kiedyś musiałam ją
widzieć – rozmówczyni zupełnie jawnie kokietowała Greya, ale
chłopak ignorował to, starając się uzyskać jeszcze więcej
informacji. Pojawiło się światełko w tunelu. Teraz już wiedział,
gdzie widział nazwę tej miejscowości. Na planach, które pokazywał
mu Tom. Wystarczyłaby jeszcze niewielka wskazówka i jakoś tam
pewnie by sobie już poradził:
– Jak można się
stąd dostać do Instytutu? W którą stronę powinienem się udać?
– Teraz, nocą jest
dosyć niebezpiecznie. Szkołę otaczają mgły, które mamią i
utrudniają poruszanie się. Trzeba znać drogę. Jeden zły ruch i
możesz trafić na Syczące Bagna. Rozciągają się w pobliżu
szkoły. Z tamtego miejsca nie ma łatwego powrotu, zwłaszcza nocą.
Jeżeli cenisz swoje życie radzę posłuchać i nie iść. Zaraz
dochodzi północ, może wynajmiesz tutaj pokój? Koszt to tylko pięć
sykli.
– Niestety, nie mam
przy sobie pieniędzy. Nie mógłbym zapłacić.
– Oh... w takim razie
może spędzisz noc w moim pokoju? – rzuciła kobieta wyciągając
dłoń i gładząc lekko policzek zielonookiego chłopaka
kontynuując: – z reguły za taki zaszczyt trzeba słono zapłacić.
Tobie jednak pozwolę spędzić czas ze mną za darmo, więc jak
piękny chłopcze?
Tym razem Arenowi nie
udało się ukryć szoku po tak bezpośrednim zaproszeniu. Na ten
widok na ustach kobiety pojawił się szerszy uśmiech. Chłopak
momentalnie podjął decyzję. Póki co uzyskał bardzo dużo
informacji. Zarzucił ponownie kaptur, skłonił głowę w
podziękowaniu i pożegnaniu, odwrócił się szybko i wyszedł z
lokalu.
Odwrót ślicznego
ucznia bez wątpienia wyglądał na ucieczkę. Kobieta lekko się
skrzywiła na tak jawne odrzucenie jej zalotów. Zduszony chichot od
strony wydawałoby się pustego stolika, na którym postawiła
wcześniej tacę z butelkami zaskoczył ją. Spojrzała ostro w
tamtym kierunku dostrzegając chłopaka, który teraz jawnie
roześmiał się na głos, nie potrafiąc opanować płynących z
oczu łez rozbawienia. Starł je wierzchem dłoni, wciąż się
uśmiechając. Kelnerka przez chwilę zamarła widząc z kim ma do
czynienia i ciesząc się w duchu, że powstrzymała się od
wulgarnego komentarza. Inni goście lokalu również zamilkli
obserwując chłopaka z pewnym niepokojem:
– Oh ta jego mina...
wspaniała po prostu! Dobra! Koniec przedstawienia! Wracać do swoich
trunków! I żeby było jasne, mnie tu nie było – ogłosił
żółtooki wychodząc za obiektem swoich obserwacji.
***
Zimny wiatr
momentalnie ostudził emocje Greya. Chłopak już po chwili marzył o
ciepłym, wełnianym swetrze od pani Weasley. Objął się ramionami
ruszając w stronę, gdzie paliło się w oddali jedno z niewielu już
świateł w osadzie. Stanie w miejscu nie było najlepszym wyborem w
tej sytuacji. Zapukał niepewnie czekając, aż ktoś mu otworzy i
kryjąc się przed wiatrem we wnęce drzwi. Po dobrej minucie
postanowił się poddać. Właśnie wtedy usłyszał, że boczne
drzwi budynku otwierane są z głośnym hukiem. Nie poruszył się i
tylko obserwował z nadzieją, że będzie miał okazję zapytać o
nocleg, choćby na podłodze.
Z bocznych drzwi wyszło
dwóch mężczyzn kłócąc się zawzięcie:
– Mówiłem ci tyle
razy żebyś sprawdzał kilkukrotnie nim weźmiesz towar! Jak
myślisz, kto teraz za to wszystko zapłaci?! – krzyczał
przysadzisty mężczyzna do drugiego szczupłego i ubranego w ciemny
płaszcz.
– Sprawdzałem!
Jeszcze dwa dni temu wszystko było z nim w porządku! Jestem pewien,
że śpiewał! Skąd mam wiedzieć dlaczego przestał?!
– Zaklęcia nie
kłamią. Zresztą nawet gołym okiem widać, że ma uszkodzoną
krtań. Nawet nie można sprzedać jego piór. Wygląda jakby miał
zaraz zdechnąć. Klienci nie są głupi. Momentalnie się połapią,
że to pióra marnej jakości. Nie będę sprzedawał tak żałosnego
towaru elicie. Pozbądź się go szybko, a potem spal. Nie chcę
kłopotów i żadnych dowodów jego istnienia. Bądź pewien, że
potracę ci to z pensji! – wrzasnąwszy ostatnie zdanie,
przypuszczalny właściciel sklepu rzucił w swojego pracownika
szarym workiem, który opadł na śnieg.
– Załatwię to
szybko. Nie myśl sobie jednak, że pozwolę się tak traktować.
Pamiętaj komu zawdzięczasz te wszystkie wspaniałe towary. Towary,
które zadowalają twoją „elitarną” klientelę. Jeżeli
będziesz chciał się mnie pozbyć bądź pewien, że również
ciebie pociągnę za sobą na samo dno – szepnął groźnym tonem
pracownik, ale szept ten poniósł się aż do uszu Arena w ciszy
nocy. Właściciel nie odpowiedział nic, ale głośno zatrzasnął
za sobą drzwi, znikając w budynku.
Aren obserwował całe
zdarzenie ze swojej wnęki, tkwiąc tam w bezruchu. Odechciało mu
się prosić właściciela budynku o nocleg. Nie znosił takich
szumowin. W worku leżącym na śniegu coś się poruszyło.
Zielonooki chłopak zaczął rozglądać się wokół siebie za
czymś, co mogłoby mu pomóc uratować biedne stworzenie. Dostrzegł
leżącą gałązkę i przyszedł mu do głowy pomysł, który uznał
za bardzo, bardzo głupi, ale i tak zamierzał go przeprowadzić.
Tymczasem mężczyzna
wyciągnął swoją różdżkę z zamiarem wykonania tego, co mu
polecono. Grey nie czekał. Chwycił w dłoń patyk, podkradł się
najciszej jak umiał do odwróconego tyłem mężczyzny, przytknął
koniec swojej „broni” do jego pleców i celowo zmienionym głosem,
by nikt nie mógł go później rozpoznać powiedział cicho i
powoli, ważąc każde słowo:
– Jeżeli nie chcesz,
by twoje godne pożałowania życie skończyło się od szybkiej
Avady, masz w tym momencie odrzucić różdżkę jak najdalej od
siebie – poczuł jak mężczyzna zamiera i tężeje.
– K.. kim jesteś?
Kto cię przysłał?! – przerażony krzyk niósł się daleko, więc
Aren dźgnął go bardziej, przywołując do porządku:
– Cicho... ani słowa
więcej. Radzę współpracować, a być może skończy się tylko na
upomnieniu. Dobrze wiesz kto mnie przysłał, prawda? – blefował,
ale dało się zauważyć, że przynosiło to doskonałe efekty póki
co:
– Jak się
dowiedziała?! Śledziliście mnie? Błagam pozwól mi odejść. Już
więcej nie będę nic robił za waszymi plecami... błagam!
– Odrzuć różdżkę
tak jak ci wcześniej powiedziałem. Już! – na to hasło mężczyzna
posłusznie odrzucił swoją broń, dysząc ciężko z przerażenia.
Grey schylił się,
żeby podnieść zawiniątko z ziemi. Nie zauważył, że człowiek,
którego chwilę temu sterroryzował odwraca się powoli. Głośny
wdech i niezrozumiałe warknięcie spowodowało, że Aren spojrzał
na przemytnika. Już po chwili wiedział, że to była reakcja
mężczyzny na widok „różdżki”, którą trzymał w dłoni. Nie
było na co czekać. Musiał uciekać. Przycisnął do siebie worek
ze stworzeniem i ruszył przed siebie po śniegu. Kilka cennych chwil
zyskał dzięki temu, że wcześniej kazał swojej ofierze odrzucić
różdżkę, ale i tak śnieg nie ułatwiał mu zadania.
Biegł na oślep po
nieznanym terenie, rozglądając się za jakimś dogodnym miejscem na
kryjówkę. Skręcał w coraz to nowe ulice, ale na razie nic takiego
nie widział. Mężczyzna nie dawał za wygraną, a dodatkowo użył
różdżki, rzucając za Arenem zaklęciami. Feralnie trafił
chłopaka w ramię zaklęciem tnącym, co nie ułatwiało ucieczki.
Ramię piekło i z pewnością krwawiło, ale Grey nie miał czasu
się nim na razie zajmować. W biegu wykonywał rozmaite uniki,
zakręty i skoki, by nie być zbyt łatwym celem. Nie zauważył, że
z worka wydostała się na zewnątrz upierzona jaskrawozielonymi
piórami główka. Oczy ptaka obserwowały Arena z wielkim
skupieniem.
Bieg sprawiał mu coraz
większą trudność. Mężczyzna był zawzięty i wytrwały. Za
pomocą zaklęć, zgrabnie odcinał chłopaka od miejsc, gdzie nie
chciał żeby biegł. Tak właśnie uniemożliwił mu powrót do
wcześniej odwiedzonego baru. Dlatego też Grey krążył po
miasteczku, aż wreszcie zmęczony zapadł w kryjówkę za jakimiś
śmietnikami w jednej z uliczek. Ryzykował, ale musiał odetchnąć
choć przez chwilę. Dyszał ciężko, starając się usilnie, by nie
robić tego zbyt głośno. Zastanawiał się też nad kierunkiem
ucieczki. Powrót do centrum wydawał się być stratą czasu.
Spojrzał w drugą stronę i skonstatował, że tam zaczyna się las.
Ścigający zbliżał się powoli. Kiedy był już niezbyt daleko
stanął i roześmiał się mówiąc:
– Musiałeś mieć
naprawdę kiepskie szkolenie. Nie nauczyli cię, że ślady krwi
należy ukrywać? Już mi nie uciekniesz. Wiem gdzie jesteś.
Aren spojrzał
skonsternowany na śnieg. Rzeczywiście plamki krwi prowadziły
wprost do jego kryjówki, która w ten sposób przestała być
kryjówką. Nie było sensu dłużej tu przebywać. Zebrał się w
sobie i błyskawicznie wyskoczył zza pojemników kierując się w
stronę lasu. Od razu na wstępie zgrabnie uniknął kolejnego
zaklęcia. Mężczyzna był już wyraźnie również zmęczony i nie
tak szybki i sprawny jak na początku pościgu. To pomagało, ale
jeszcze bardziej pomogłaby magia, a tej niestety wciąż nie mógł
używać. Grey biegł, kluczył i zmuszał się do myślenia. Musiało
być jakieś wyjście. Musiał coś wymyślić. Zamyślony nadepnął
na suchą gałąź, która pękła z głośnym trzaskiem i w tej
samej chwili coś zatrzepotało w gałęziach pobliskiego drzewa. Ku
niewysłowionej uldze zmęczonego uciekiniera była to tylko sowa,
która wystraszyła się i odleciała. Aren przez moment pozazdrościł
jej takiej szansy.
Dopiero po chwili
dotarło do niego, że jednak ma jakieś tam możliwości. Zdecydował
po chwili wątpliwości, że warto zaryzykować, bo nie zamierzał
wpaść w łapy tego typka. Nie wiadomo co mógłby mu zrobić. Nie
po to ratował tego biednego ptaka, żeby teraz pozwolić go zabić.
Aren wyhamował, otarł
spocone mimo mrozu czoło i zawiesił worek ze stworzeniem na
drzewie, mówiąc do wpatrzonych w niego czarnych oczu:
– Obiecuję, że po
ciebie wrócę. Teraz jednak postaraj się nie ruszać, żeby się
nie zdradzić.
Kiedy już to załatwił,
schował się za jednym z zaśnieżonych, niewielkich wzniesień.
Problemem były znowu ślady na śniegu. W takim wypadku jedyną
możliwą opcją była walka. Musiał ogłuszyć tego człowieka po
to, żeby mieć czas na ucieczkę.
Grey przymknął oczy i
skupił się na swoim animagicznym rdzeniu. Nie mógł doprowadzić
do całkowitej przemiany, bo nadal nie kontrolował zwierzęcych
instynktów, ale postanowił zaryzykować częściową przemianę,
która ułatwi mu walkę i umożliwi wygraną, jeśli mądrze
wykorzysta uzyskane w ten sposób atuty.
Najpierw skupił się
na uszach. Już po chwili zaczął słyszeć wyraźniej. Docierały
teraz do niego najlżejsze nawet szmery. Później przeniósł uwagę
na oczy. Przymknął je na moment, a później otworzył powoli i
skonstatował, że pomimo mroku widzi wyraźnie i dużo dalej niż
normalnie. Dostrzegał każde drgnięcie gałęzi i poruszenia cieni.
Poczuł przez chwilę, że zwierzę w nim walczy o wydostanie się na
zewnątrz, ale na tym etapie przemiany nie miał trudności z
poskromieniem tych pragnień.
Ścigający był
aktualnie po jego lewej stronie i zbliżał się powoli uważnie
rozglądając. Aren ocenił, że teraz kiedy dokładnie widzi gdzie
jest przeciwnik i co robi, łatwiej będzie go podejść, kryjąc się
za pniami drzew. Ruszył w tamtą stronę powoli, czując że jego
ciało dzięki częściowej przemianie zyskało na zwinności i
płynności ruchu. Miękki chód powodował, że śnieg nie skrzypiał
pod jego stopami. Poruszając się wolno od drzewa do drzewa i
uważnie obserwując przeciwnika stopniowo, ale nieubłaganie zbliżał
się do swojego celu po to, by w odpowiednim momencie zaatakować.
***
Czwórka gości z
Hogwartu zakończyła podróż w gustownie urządzonej sali
Durmstrangu. Tom zamknął na chwilę oczy, by opanować nerwy.
Musiał to zrobić szybko i w miarę dyskretnie tym bardziej, że po
prawej stronie dostrzegł sylwetki uczestników Turnieju z Ilvermorny
i samego Durmstrangu, którzy obserwowali ich w milczeniu oceniająco.
Jedno rzuciło mu się od razu w oczy. Wśród uczestników
Durmstrangu brakowało jednego.
To z pewnością coś
oznaczało, ale Riddle nie miał aktualnie czasu, żeby roztrząsać
ten problem. Miał dużo ważniejszy. Szybko analizował wydarzenia.
Aren opuścił ich na sekundy przed celem. Wniosek był jeden. Nie
mógł być daleko. Minusem było to, że był to obcy teren, a Grey
nie mógł korzystać z magii i w razie czego się obronić.
Tom miał ochotę
natychmiast wyjść stąd i ruszyć na poszukiwania zielonookiego
chłopaka. Walczył w duchu z tym odczuciem przeklinając je
bezgłośnie. Postanowił sobie w duchu, że jak tylko znajdą Greya,
dosłownie wbije mu do głowy zasady podróży świstoklikiem tak, że
będzie je recytował niczym wiersz. Nawet w nocy, wyrwany ze snu.
Jego rozmyślania
przerwały słowa dyrektora Hogwartu, który zaczął:
– W związku z
pewnymi... nieoczekiwanymi wydarzeniami, muszę się udać na rozmowę
z władzami tej szkoły, by jak najszybciej... – jego wypowiedź
przerwało nagłe otworzenie się drzwi, przez które wkroczyła
postać w czarnej szacie, przewiązanej w pasie złotym sznurem.
Przybysz przyjrzał się im wnikliwie, na dłuższą chwilę
zatrzymując wzrok na Herbercie. Na jego twarzy mignęło zdumienie,
ale zniknęło błyskawicznie, a z ust padły słowa:
– Zostałem
poproszony, żeby od razu po waszym przybyciu do tej szkoły,
zaprowadzić dyrektora Hogwartu i opiekuna uczestników Turnieju z
Hogwartu do sali audiencyjnej, gdzie musimy przedyskutować pewną
nie cierpiącą zwłoki sprawę.
– Wyjął mi pan to z
ust panie...
–Cadan Reid. Uczę w
tej szkole... Obrony przed Czarną Magią. – ostatnie słowa z
trudem przeszły temu człowiekowi przez gardło co sugerowało, że
coś jest nie tak. Dippet zerknął na Beery'ego i zauważył na jego
ustach kpiący uśmiech. To było wystarczającą wskazówką, że
prawdopodobnie nauczyciel uczy raczej Czarnej Magii, a nie Obrony,
ale przecież przewidywali taki rozwój sytuacji, więc nie zdradził
się nawet drgnieniem powieki, że nie uwierzył.
W tym czasie Reid
jeszcze raz przyjrzał się przybyłej grupce i zauważył, że
brakuje w niej trzeciego uczestnika Turnieju. Zachowując jednak
spokój zaordynował:
– Zapraszam do
gabinetu, postaramy się wyjść naprzeciw zaistniałym... problemom.
Proszę za mną dyrektorze oraz... profesorze Beery. Pozostałych
uczestników prosimy o poczekanie do momentu aż wrócimy. Postaramy
się załatwić sprawy jak najszybciej.
Po tych słowach ruszył
w stronę drzwi wyjściowych z sali, przepuszczając w wejściu nowo
przybyłych gości. Poprowadził ich następnie wzdłuż korytarza w
stronę gabinetu dyrektora Durmstrangu rozmyślając.
Był zaskoczony faktem,
że profesorem towarzyszącym uczestnikom Hogwartu jest właśnie
Beery. Nie widział go od pewnego zdarzenia sprzed lat. Właściwie
to i on sam i wielu innych ludzi było pewnych, że Herbert wówczas
zmarł. Tymczasem ten nagle pojawił się jak gdyby nigdy nic z tym
swoim irytującym uśmiechem. Reid znał jednak tego człowieka na
tyle by wiedzieć, że zachowaniem stara się pokryć to co myśli i
równocześnie wybadać teren. Interesujące było to, że
zaryzykował i pojawił się znowu w Durmstrangu. Wychylił się ze
swoich komyszy i wyszedł naprzeciw Gellerta. Ciekawym zagadnieniem
było, czy zdawał sobie sprawę z faktu, że nie było go tutaj od
lat i wiele się przez ten czas zmieniło. Wiele zmieniło się
również przez ten szmat czasu w szeregach Grindelwalda. Pojawiły
się nowe cele i dążenia. Znając Beery'ego Cadan przypuszczał, że
tamten miał to wszystko na uwadze, ale miło byłoby przekonać się
o tym, że jednak zapomniał te elementy uwzględnić.
Po kilku minutach
znaleźli się pod drzwiami gabinetu dyrektora zwanego tutaj salą
audiencyjną. Przewodnik wykonał kilka skomplikowanych ruchów
różdżką, po których drzwi otworzyły się bezszelestnie ukazując
znajdujących się w środku ludzi. Przy owalnym stole zasiadali
przedstawiciele dyrekcji Durmstrangu i Ilvermorny, a także dwoje
innych znanych z gazet ludzi. Po przywitaniu się przybysze z
Hogwartu wraz z mężczyzną, który ich tu przyprowadził zajęli
miejsca. Dippet nie chciał jednak marnować czasu na wzajemne
ocenianie się więc zaczął spokojnym tonem jako pierwszy:
– Zanim dotrzemy do
prawdziwego sedna problemu, ze względu na który musieliśmy się tu
wszyscy zebrać, chciałbym prosić władze Durmstrangu o pomoc przy
odnalezieniu naszego trzeciego uczestnika. Omyłkowo kilka sekund
przed lądowaniem, odłączył się od naszej grupy. Sądzę, że
jest gdzieś niedaleko szkoły.
Dyrektor Munter niemal
natychmiast napisał krótką notatkę i wrzucił ją do kominka z
komentarzem:
– Za chwilę kilka
osób ruszy na poszukiwania. Przyznam, że po jednym z uczestników
Turnieju spodziewałbym się większej rozwagi w tak prozaicznej
sprawie jak podróż świstoklikiem... Nie muszę pewnie nawet
zgadywać. Chodzi o tego niemagicznego?
– Myślę, że
powinienem trochę sprostować to co mówisz Harfangu... –
odpowiedział spokojnie Dippet. – Już zostało wytłumaczone,
dlaczego Aren nie może korzystać z magii i przypominam wszystkim
tutaj zebranym, że okoliczności mają pozostać tajemnicą.
– Armando ma rację,
nie powinieneś oceniać w ten sposób jednego z uczestników
Hogwartu. – oznajmiła wysoka, lekko przysadzista kobieta z rudymi
włosami upiętymi w kok. – Myślę zresztą, że tą sprawę na
razie możemy uznać za załatwioną. Natomiast wciąż nie jest
jasne dlaczego się tutaj zebraliśmy. Wytłumacz to proszę.
– Przepraszam
Armando... co do powodu spotkania natomiast... Do tej pory ukrywany
był pewien fakt, który teraz musi ujrzeć światło dzienne. Jakiś
tydzień temu nasz trzeci uczestnik uległ poważnemu wypadkowi.
Okoliczności wypadku do tej pory nie zostały wyjaśnione, mimo
intensywnego śledztwa ze strony Ministerstwa i naszych profesorów.
Mieliśmy nadzieję, że w końcu się obudzi. Wczoraj jednak
dostaliśmy zawiadomienie ze szpitala, że jego przebudzenie nie
nastąpi tak szybko. Okazało się, że wykazuje dziwne symptomy
kiedy poddawany jest działaniu leczniczych mikstur i zaklęć. Na
chwilę obecną jest przetrzymywany w magicznej śpiączce. Nie
możemy go z niej wybudzić, ponieważ przejawia wtedy skłonności
autodestrukcyjne.
– To jest... okropne!
– sapnęła kobieta z rudym kokiem. – W takim razie jak
Durmstrang ma zamiar wziąć udział w Turnieju, mając tylko dwóch
uczestników?
– Dlatego zostaliście
tutaj wszyscy zaproszeni. Pojawiła się propozycja wyboru trzeciego
uczestnika za pomocą Czary Ognia. Tak jak wcześniej stało się to
w Hogwarcie. Musimy się jednak wszyscy co do tego zgodzić. Taką
przyjęliśmy zasadę w przypadku twojej szkoły Armando i tak
powinno być tutaj. – po tych słowach zapadła cisza. W końcu
głos zabrał mężczyzna, który jako jedyny stał w rogu
pomieszczenia i obserwował całą rozmowę:
– Myślę, że w
zaistniałej sytuacji wszyscy wyrażamy na to zgodę zwłaszcza, że
oficjalne otwarcie Turnieju nie może się odbyć w niepełnych
składach. Może jednak jest ktoś kto zgłasza sprzeciw? – po
chwili ciszy mężczyzna kontynuował: – Przypuszczam, że tą
decyzję należy ogłosić jak najszybciej, najlepiej jutro z samego
rana. To pozwoli nam wieczorem dokonać oficjalnego wyboru za pomocą
magicznego artefaktu. W tym czasie zajmę się prasą, sprzedając
im jakąś bajeczkę o „nieszczęśliwym” wypadku waszego
uczestnika i niefortunności całego zdarzenia. Wyjaśnię w ten
sposób konieczność zastosowania Czary Ognia. Powołam się na
przykład Hogwartu. Myślę, że to uśmierzy jakiekolwiek ewentualne
swary i wątpliwości.
Kiedy mężczyzna
umilkł, każdy z uczestników skinął głową na potwierdzenie i na
tym się dyskusja skończyła. Po chwili zabrał więc głos dyrektor
Durmstrangu jako gospodarz zebrania:
– Skoro wszystko
zostało uzgodnione przypuszczam, że zakończymy to spotkanie.
Skrzaty wskażą dyrektorom szkół drogę do komnat. Opiekunów
proszę, by przekazali informacje uczestnikom, a potem profesor Reid
wskaże im samym, oraz ich podopiecznym miejsca odpoczynku na czas
trwania zawodów. Z tego co mi wiadomo wychowawca Ilvermorny
przybędzie dopiero jutro, więc nasz profesor zadba o tych uczniów.
Jeżeli będzie coś wiadomo w sprawie odnalezienia zguby z Hogwartu,
niezwłocznie cię o tym zawiadomię Armando. Życzę wszystkim
dobrej nocy.
***
Herbert podążał za
swoim dawnym znajomym, nucąc cicho pod nosem. Sam również był
zaskoczony, że ze wszystkich osób, które tu znał, jako pierwszego
spotkał właśnie jego. Nie był zdziwiony tym, że Cadan uczył
Czarnej Magii. Zawsze przejawiał nadzwyczajny talent w tej
dziedzinie. Beery przez moment zastanawiał się, czy Reid nie wie
czegoś na temat klątwy, którą potraktowano Arena, ale postanowił
się wstrzymać z jakimikolwiek indagacjami na ten temat. To byłby
błąd. Caden nie był głupi. Od razu domyśliłby się po co te
pytania. Niestety znali się doskonale.
– Jesteś milczący.
Kiedyś byłeś o wiele bardziej zabawny i rozmowny – Herbert
zaryzykował rozpoczęcie rozmowy.
– Ty za to jak na
osobę, która została uznana za martwą, wydajesz się dosyć
rześki. Jesteś głupcem wracając tutaj. Myślisz, że On nie
weźmie tego pod uwagę?
– Jestem o to
absolutnie spokojny. Doceniam jednak troskę. To co, gdzie planujecie
umieścić uczniów naszej szkoły? – Beery spróbował skierować
rozmowę na inne tory.
– Naszą szkołę?
Nie jesteś z Hogwartu. Nie wiem jak udało ci się tam znaleźć i
ukryć swoją popieprzoną osobowość nie wzbudzając żadnych
podejrzeń. Musiałeś włożyć sporo pracy w ukrycie pokładów
czarnej magii, które w sobie nosisz.
– Wyobraź sobie, że
nauczam Zielarstwa. Tutaj nie ma tego przedmiotu. Jest połączony z
Eliksirami. Zakładam wobec tego, że raczej nie zrozumiesz do czego
może przydać się ta dziedzina nauki.
– Zielarstwa? Ty? –
Reid stanął jak wryty z jawnym niedowierzaniem przyglądając się
Beery'emu. – To robiłeś przez ten cały czas?! Uczyłeś czegoś
tak bezwartościowego jak Zielarstwo?! Doprawdy...
– Uwierz mi... aż do
tego roku, sam tak myślałem. Wszystko jednak uległo radykalnej
zmianie w tym roku szkolnym. Pojawiła się osoba, dzięki której
zacząłem na nowo odkrywać swoją pasję... i nie tylko.
Cadan prychnął
lekceważąco, a Beery w duchu zdziwił się, że niewielka może na
razie informacja jaką przekazał, pozostała zupełnie nie
zauważona. Podał mu wiadomość na tacy, a ten ją zignorował. Z
drugiej strony czas pokaże. Może wcale nie zignorował, ale celowo
udał, że nie zwraca na nią uwagi. To było do niego podobne.
Dalszą drogę pokonali
w milczeniu, docierając w końcu do pomieszczenia gdzie przybywali
uczniowie. Herbert rozejrzał się szybko, kiedy tylko tam wszedł i
zauważył, że uczestnicy Turnieju wyraźnie trzymali się własnych
kolegów. Powstały trzy oddalone od siebie grupki. Prawdę mówiąc
nie bardzo się temu dziwił. Mieli być przeciwnikami. Trudno, żeby
się bratali. Miał jednak nieodparte wrażenie, że gdyby był tutaj
Aren, atmosfera w tym pomieszczeniu byłaby lżejsza. Pewnie zrobiłby
coś głupiego i tym samym rozluźnił napięcie. Kiedy tylko o tym
pomyślał, nie był w stanie powstrzymać lekkiego uśmiechu, który
tylko mu się poszerzył, kiedy zauważył zaskoczone spojrzenie
Cadana.
***
Żółtooki
uczeń szukał tego interesującego przybysza, za którym szedł od
jakiegoś czasu. Nie mógł uwierzyć, że go zgubił. Tym razem
intuicja trochę go zawiodła, z czego nie był zadowolony.
Zagubiony chłopak
poruszał się po obcym terenie. Po omacku i bez planu. To czyniło z
niego pozornie łatwy cel. Tym bardziej, że był ścigany. Z drugiej
strony nieznajomość miejsca powodowała, że nie przemieszczał się
po utartych szlakach i to utrudniało sprawę. Zamierzał mu pomóc,
ale nie tak od razu. Ciekawił go ten chłopak pozornie tak
bezbronny. Czuł w nim jakąś siłę. Był trochę zaskoczony
własnym postępowaniem, bo z reguły nie zwracał większej uwagi na
innych. Część nocy spędzał na bezcelowym włóczeniu się to tu,
to tam. Tym razem już od początku jego wzrok przykuł przybysz i to
wprowadziło pewien element zaskoczenia i celowości.
W chłopaku, który
pojawił się znikąd w zaułku Atarium, było sporo dziwnych
elementów. Podsycały tylko coraz bardziej ciekawość szukającego.
Był dziwnie ubrany. Zdecydowanie nie na tą porę roku. Był
przystojny, a nawet wręcz ładny. Po takiej osobie można by
spodziewać się zachowania godnego jakiegoś zakochanego w sobie
kretyna, a okazał się dosyć nieśmiały. Żółtooki chłopak może
by poprzestał jedynie na obserwacji, ale zmienił zdanie po tym, co
zielonooki zrobił.
Obserwował z ukrycia
jak przybysz przygląda się kłótni dwóch mężczyzn i pod koniec
zaciska pięści ze złości. Lwia część ludzi z pewnością nie
zaryzykowałaby zdrowia, a może i życia dla ptaka. Ten natomiast
nie zastanawiał się nad tym ani chwili.
Tutaj pojawiła się
kolejna rzecz warta zbadania. Chłopak nie używał magii. Może
tylko zgubił swoją różdżkę, ale tak czy inaczej wzbudził
szacunek tym, że pomagał mimo takiego problemu.
Żółtooki szukał.
Pociągnął nosem chcąc wyczuć zapach tamtej dwójki. Nie znosił
zimy. O tej porze roku jego idealne zmysły były przytłumione. To
zawsze utrudniało mu życie. Teraz też czuł się zbyt wolny i
bardzo ograniczony. Pozostawały mu zwykłe metody szukania. Na
koniec jednak trafił na poszukiwany trop i podążył szybko tam,
gdzie prowadził.
Zaniepokoiła go krew
zielonookiego, którą wykrył na śniegu. Przystanął na chwilę
rozproszony, bo poczuł gdzieś wewnątrz dziwną ekscytację i
nostalgię czując ten zapach. Po chwili otrząsnął się z tych
odczuć i ruszył dalej. Nie było czasu na analizowanie tych
dziwnych doznań. Posuwając się po śladach stwierdził, że krwi
nie było wiele, co dobrze wróżyło. Poza tym były i plusy. Dzięki
ranie poszukiwany obcy stał się wolniejszy. Pojawiła się
nadzieja, że szukający dotrze do niego wystarczająco szybko, by
skutecznie pomóc.
Ślady prowadziły
wyraźnie w stronę lasu, a to nie było dla zielonookiego najlepsze
rozwiązanie według niego. Przybyły nie znał tego zdradliwego i
nie koniecznie bezpiecznego obszaru. Trzeba było się sprężać.
Idący po śladach chłopak rzucił na siebie kilka zaklęć
maskujących i jeszcze bardziej przyspieszył.
Niedługo potem dotarł
na tyle blisko, że widział już tajemniczego chłopaka w oddali.
Ukrywał się aktualnie za jedną z zasp śnieżnych, co sugerowało,
że po intensywnej ucieczce po prostu opadł z sił. Idący po
tropach chłopak zrobił dwa kroki w kierunku ukrywającego się i
zamarł w bezruchu ponownie zaskoczony osobą zielonookiego. Wyczuł,
że atmosfera wokół tamtego chłopaka zmieniła się. To było
zastanawiające i interesujące, bo wciąż nie miał w ręce
różdżki. Postanowił wobec tego poczekać jeszcze chwilę z pomocą
i zobaczyć jak sprawy będą się rozwijać. W razie konieczności
był na tyle blisko zielonookiego, że był w stanie interweniować.
Obserwował więc dalej
i już niedługo potem ocenił, że było co oglądać. Okazało się
bowiem, że role się odwróciły i ścigany zaczął polować na
ścigającego go dotąd człowieka. Tak, było to wyraźnie
polowanie. Widać to było w czających się, miękkich, wykonywanych
z gracją ruchach... obserwujący to wszystko chłopak czuł, że to
doskonałe określenie dla tego, co się tutaj działo.
***
Przyśpieszony oddech
mężczyzny i szybko pulsująca krew w jego żyłach, brzmiały
bardzo wyraźnie w przekształconych uszach Arena. To było wyjątkowe
doznanie i zwierzę wewnątrz niego z lubością określiło tego
człowieka jako wspaniałą ofiarę. Grey zdusił niechcianą
świadomość w sobie i skierował swój wyostrzony przez częściową
przemianę wzrok na rękę z różdżką trzymaną w pogotowiu.
Wszystko wskazywało na to, że miał do czynienia z wyszkolonym
magiem, dla którego walka nie była pierwszyzną.
Wyraźnie zauważył
moment, w którym czarodziej uniósł nagle głowę znad
analizowanych śladów, odkrywając widocznie kierunek ucieczki
swojej ofiary. Nie było już na co czekać. Trzeba go było
obezwładnić, żeby nie dorwał biednego ptaka i jego samego przy
okazji. Zanim jednak zielonooki Ślizgon skoczył, dotarło do jego
świadomości, że jest zbyt lekki i co za tym idzie za słaby, żeby
znokautować dobrze zbudowanego i masywniejszego przeciwnika. Nie
było innego wyjścia. Musiał dokonać głębszej przemiany i
zrównoważyć te braki siłą mięśni, ścięgien i większą
energią ataku. To niosło za sobą niebezpieczeństwo utraty
kontroli nad formą animagiczną, ale nie było innej opcji.
Kiedy zielonooki
chłopak uwolnił jeszcze troszeczkę swojej animagicznej magii,
człowiek który go ścigał popełnił błąd, osłabiając tym
samym swoją pozycję. Uklęknął, żeby rzucić na widniejące na
śniegu ślady zaklęcie tropiące. To była szansa Arena.
Wystartował ze swojego miejsca sprintem, uderzając z całej siły w
ciało klęczącego, nie spodziewającego się ataku mężczyznę.
Ten zaskoczony poleciał do przodu. Zielonooki chłopak zwinnie
utrzymał się na nogach i błyskawicznie ocenił wynik akcji.
Przeciwnik co prawda
leżał, ale nie wypuścił z dłoni różdżki, co było kolejnym
celem Greya. Musiał coś wobec tego zrobić i to szybko. Nie
zastanawiając się doskoczył bliżej i z całej siły nadepnął na
dłoń tego człowieka wbijając mu ją w śnieg. Niestety śnieg nie
był udeptany, dlatego ręka zanurzyła się w nim, ale widocznie
nacisk nie był na tyle skuteczny, żeby wypuściła trzymaną broń.
Uchwyt przeciwnika jednak zelżał i Aren zobaczył w tym swoją
nadzieję. Zdesperowany uderzył nogą trzy razy na zmaltretowanej
dłoni i palce mężczyzny otworzyły się wreszcie uwalniając
różdżkę. Grey schylił się po nią, ale nie docenił
przeciwnika. Zaprawiony widocznie w bojach mag błyskawicznie
schwytał go drugą ręką za nogę, próbując szarpnięciem
przewrócić. W tym momencie Arenowi przydał się doskonały,
zwierzęcy refleks. Wierzgnął, odkopując sięgającą do niego
rękę, chwycił broń maga i odskoczył. Wszystko niemal w tym samym
momencie. Mężczyzna nad podziw sprawnie poderwał się z ziemi.
Obaj stali przez chwilę
naprzeciw siebie mierząc się spojrzeniami. Grey zdał sobie sprawę,
że wobec masy i szybkości przeciwnika nie ma szans na ucieczkę.
Mężczyzna zaś zdawał się na coś czekać w napięciu. Chwila
minęła nim Aren skojarzył, że pewnie oczekuje, że użyje przeciw
niemu jego własnej różdżki. Kiedy już to sobie uświadomił,
poczuł jedynie cień żalu, że nie jest w stanie tego zrobić. Na
więcej nie miał czasu. Musiał się skupić, bo aktualnie sytuacja
wyglądała na patową. Wyraźnie czuł, że człowiek naprzeciw
niego kalkuluje kolejne ruchy w celu odzyskania broni.
Adrenalina w ciele
chłopaka sprawiała, że zwierzę wewnątrz niego coraz energiczniej
domagało się uwolnienia swoich instynktów. W jego głowie tłukła
się coraz bardziej wyrazista myśl, żeby zaatakować, zatopić kły
w stojącym naprzeciw ciele. Ludzki rozsądek natomiast podpowiadał
mu, że frontalny atak w tym momencie niczego nie rozwiąże.
Potrzebny był już raczej jakiś fortel, który pozwoli usunąć z
zasięgu rąk czarodzieja jego różdżkę i tym samym pozwoli na
ucieczkę. Na ukrycie się przed serią klątw, którą Aren
przeczuwał. Wewnętrzna walka dwóch świadomości spowodowała, że
poczuł na czole kropelki potu i oblizał nerwowo wyschnięte wargi,
słysząc jak serce mężczyzny nagle przyspiesza. Widocznie podjął
jakąś decyzję co do ataku.
W tym momencie
zielonooki chłopak wbrew podszeptom świadomości ukrytego wewnątrz
niego zwierza popełnił kolejny błąd i cofnął się lekko,
wykazując wyraźnie wahanie. Natychmiast zostało to dostrzeżone
przez czujnego przeciwnika i wykorzystane. Mężczyzna skoczył w
stronę prawej ręki chłopaka, ściskającej różdżkę.
Równocześnie wykonał zamach lewą ręką, udarzejąc nią w
policzek zaskoczonego chłopaka. Tylko zwierzęcy instynkt i poczucie
równowagi pozwoliło Greyowi utrzymać się w pionie, choć zachwiał
się solidnie po tym ciosie. Zdał sobie sprawę, że nie ma chwili
do stracenia. Był czas na jego ruch i zdecydowanie musiał to być
ruch, który choć na krótką chwilę odciągnie uwagę tego
zawziętego człowieka od jego osoby. W następnej sekundzie Aren
wykonał krótki, gwałtowny rzut i różdżka napastnika poszybowała
w zaspy.
Mężczyzna odruchowo
popatrzył za nią, a zielonooki mając świadomość tego, że wciąż
są zbyt blisko siebie, by ucieczka była możliwa, poderwał nogę z
zamiarem nokautującego kopniaka w krocze. Przeciwnik był jednak
czujny i zablokował ten cios. W następnej chwili rzucił się całym
ciałem na chłopaka zbijając go z nóg prosto w śnieg.
Upadek był gwałtowny
tym bardziej, że Grey wylądował na plecach przygwożdżony przez
cięższe i masywniejsze od niego samego ciało. Próbował je
odepchnąć, ale oczywiście bez skutku. W następnej sekundzie
niespodziewanie poczuł na swojej szyi dłonie napastnika, które
zaczęły zaciskać się na jego gardle bezlitośnie. Chłopak
uchwycił te dłonie i próbował je odepchnąć, ale bez skutku.
Napotkał wzrokiem spojrzenie tego człowieka i zobaczył w nim
wściekłość i żądzę mordu. Zaczęło brakować mu już
powietrza. Szarpał się i walczył o każdy oddech czując, że to
na nic. Fizycznie nie mógł się równać z oprawcą. W umyśle
pojawiła mu się nagle rozpaczliwa myśl, że przecież tego właśnie
chciał uniknąć, że mógł uciekać.
Powietrza miał coraz
mniej. Słabł i w desperacji zrobił jedyną rzecz, którą w tej
sytuacji jeszcze mógł. Skupił się na swoim rdzeniu animagicznym i
walcząc o życie, nie zważając już na to, że górę mogą wziąć
zwierzęce instynkty, dokończył przemianę.
Kiedy napastnik poczuł
pod dłońmi zamiast szyi chłopca kark kosmatego, potężnego
zwierzęcia wrzasnął krótko i natychmiast odtoczył się na bok.
Nie wstawał, ale stopniowo, całkiem przytomnie jak na sytuację w
jakiej się znalazł, cofał się w kierunku, gdzie wcześniej
wylądowała jego różdżka. Zwierzę obserwowało to wszystko
płonącymi oczami w kolorze Avady dysząc ciężko, ale szybko
odzyskując siły. Mężczyzna wreszcie nie wytrzymał rosnącego
napięcia i zerwał się, rzucając biegiem w stronę swojej broni.
Był to z jego strony bardzo poważny błąd. Drapieżnik w ciele
Arena zareagował natychmiast pościgiem. Mag zdążył jednak
chwycić w ostatniej chwili swoją różdżkę, odwrócił się i
zasypał atakujące go zwierzę gradem zaklęć. Trzeba było mu
przyznać, że nie przebierał w ich sile i rzucał nawet
niewybaczalne. Kosmate cielsko było jednak szybkie i zwinne.
Wywijało się spod czarów sprawnie i co symptomatyczne stopniowo,
ale konsekwentnie skracało dystans do swojej ofiary.
Wewnątrz formy
animagicznej trwała zawzięta walka. Zwierzę węszyło zapach
strachu, napawało się widokiem ofiary i chciało posmakować jej
krwi, a Aren walczył zawzięcie o to, żeby nie zabijać człowieka.
Najwyżej uszkodzić, ale nie zabijać. Wynik tej walki był taki, że
szczęki zwierza zamknęły się błyskawicznie na nodze atakującego
maga, a po okolicy poniósł się krzyk bólu i przerażenia.
Niegdysiejszy napastnik
zebrał się jednak dość szybko w sobie i ponownie starał się
rzucić jakąś klątwę, ale reakcja zwierzęcia była błyskawiczna.
Schwyciło w pysk jego różdżkę i zwyczajnie przegryzło ją na
pół. Następnie odsunęło się krok do tyłu i obserwowało swoimi
zielonymi oczami czołgającego się w bolesnej, powolnej,
dramatycznej ucieczce człowieka. Każdy zdobyty w tej drodze
centymetr odległości od zagrożenia, mag znaczył krwią płynącą
obficie ze zranionej nogi. Zwierz śledzący tą ucieczkę stał
spokojnie, ale kiedy wydało mu się, że ofiara odeszła już zbyt
daleko z oporami, prychając, zrobił krok do przodu. Po pewnym
czasie drugi krok, również z widocznym wysiłkiem, ale też i
zamiarem płonącym w oczach. Chciał już skończyć tą pogoń i
zabić. Wykonał kolejny krok i otrząsnął się, bo Aren tkwiący
gdzieś tam w środku, słabszy już, ale wciąż zdeterminowany
walczył, żeby nie zabić.
***
Żółtooki obserwował
z pewnym podziwem, jak zielonooki chłopak prowadzi swoje polowanie.
Wszystko wyglądało nieźle do czasu, kiedy ewidentnie popełnił
błąd. W efekcie doszło do tego, że został przygnieciony przez
cięższego od siebie przeciwnika. W tym momencie obserwujący
chłopak poderwał się na nogi, a w reakcji na kolejne wydarzenia
zaczął biec w stronę walczących z nadzieją, że nie jest za
daleko i zdąży ogłuszyć mężczyznę, zanim ten udusi przybysza.
Szybko osiągnął odległość, z której mógł to zrobić,
wycelował różdżkę i... nie zdążył. Ofiara zupełnie nagle
stała się myśliwym, a do niego samego dopiero teraz dotarła
świadomość, co takiego wyczuwał w aurze tego dziwnego chłopaka.
Był zaskoczony tą przemianą i to spowodowało, że w milczeniu
obserwował wydarzenia, które rozgrywały się przed jego oczami.
Wstrzymał się z
interwencją, choć był gotowy w każdej chwili zareagować. Widział
wyraźnie, że zwierzę dąży do śmierci maga, że drażni się z
nim, ale tylko w jednym celu, żeby na koniec go zabić. Widział też
jednak, że zwierz waha się, opornie posuwa się naprzód, prycha i
otrząsa, a to znaczyło, że świadomość chłopaka wewnątrz
zwierzęcia walczy o to, by przeciwdziałać. Widocznie chłopak nie
chciał śmierci tego człowieka, mimo że według żółtookiego
należało się to jak najbardziej tej szumowinie.
Obserwujący wydarzenia
chłopak zawahał się. Mógł pomóc obcemu chłopakowi, chociaż
wymagałoby to odkrycia przed nim swojej własnej natury. Właściwie
nie powinien tego robić, ale z drugiej strony miał świadomość
tego, że jeśli nic nie zrobi, mag za chwilę zginie, a zielonooki
pogrąży się zapewne w wyrzutach sumienia. Zresztą... nie potrafił
jeszcze tego ująć w słowa, ale odnosił wrażenie, że spotkał
tego chłopaka nieprzypadkowo. Jeśli tak było, to istniała szansa,
że to spotkanie coś zmieni w jego dotychczasowym życiu. Nie
wiedział, czy to będzie zmiana na lepsze, czy też na gorsze, ale
nie zamierzał rezygnować z tej szansy.
Skupił się w sobie i
nie zastanawiając się dłużej ruszył w stronę walczących. Już
chwilę później zostawiał za sobą tylko ślady łap. Jego plan
polegał na odciągnięciu uwagi zielonookiego od ofiary i
skierowanie ją na siebie. Mężczyzna, kiedy zobaczył biegnącego w
ich stronę drugiego zwierza zwyczajnie zemdlał. Według niego było
to zrozumiałe. Nie na co dzień można zobaczyć takie dwa gatunki
zwierząt naraz.
Jego działania
przyniosły doskonały efekt. Zwierz już go dostrzegł, ale póki co
stał jedynie w miejscu, a dobrze byłoby, gdyby dało się go
odciągnąć od zdobyczy. Westchnął w duchu i szybko obmyślił
plan. Podbiegł bliżej, wyhamował w pewnej odległości od tamtego,
ale na tyle blisko, żeby jego obecność była zachęcająca. Nie
chciał bezpośredniego starcia, bo nie było takiej potrzeby, a poza
tym wynik byłby niepewny. Oczywiście zielonooki mógł sądzić
inaczej, a raczej jego zwierzęca forma. Jak się wydawało zdołała
ona do tej pory w zupełności zdominować ludzką świadomość.
Wrócił myślą do
swojego planu. Teraz musiał jakoś odciągnąć obcego chłopaka od
maga. Zaczął pomrukiwać, przestępować z łapy na łapę, po
prostu zaczepiać i w krótkim czasie osiągnął swój cel. Tamten
oczywiście bardzo szybko rozjuszył się i ruszył w jego stronę.
Nie było na co czekać i pobiegł przed siebie klucząc. Miał
przewagę. Jego maść pozwalała mu się idealnie wtapiać w
zaśnieżony krajobraz, a poza tym to był jego teren i znał go
doskonale. Musiał zmęczyć przeciwnika po to, żeby chłopak mógł
wreszcie wrócić do własnej postaci. I tak był bardzo wytrzymały.
Trzeba było coś obmyślić, bo samo bieganie nie pomagało.
Postanowił wciągnąć
obcego w pułapkę. Nie było daleko. Dobiegł tam po chwili i
zwolnił, poruszając się dużo ostrożniej. Wolał nie stać się
ofiarą własnej zasadzki. Zielonooki jednak zdawał się zupełnie
nie zauważać symptomatycznej zmiany w jego poruszaniu się i wbiegł
na niebezpieczny obszar z impetem. Żółtooki zwolnił jeszcze
bardziej posuwając się do przodu. Kiedy usłyszał pod łapami
dźwięk pękającego lodu zawrócił i zrobił ze dwa kroki w stronę
goniącego, by go zachęcić do ruchu w przód, po czym skręcił tuż
przed nim unikając jego pazurów i kierując się ku bezpiecznemu
brzegowi.
Trzask pękającego pod
zwierzęciem lodu i plusk wody, kiedy wpadało w nią z głuchym
warknięciem zaskoczenia, obserwował już z bezpiecznego stałego
lądu. Przybysz zanurzył się w całości, ale po chwili pojawił
się znów na powierzchni, ale nadal w zwierzęcej postaci. Jego
wytrzymałość była rzeczywiście niebywała. Chwycił ostrymi
pazurami za lód i powoli, stopniowo, pokonując metr po metrze
zrywające się i łamiące lodowe tafle dotarł wreszcie do brzegu.
Tam zawisł na łapach i dyszał ciężko nie mając na razie sił na
wyjście na stały grunt.
Zdecydował, że to już
pewnie ostatnie chwile obcego pod tą postacią, dlatego przemienił
się w swoją ludzką postać, ujął w dłoń różdżkę i
zaklęciem wyciągnął go na brzeg. Kiedy już to zrobił zmarszczył
brwi w zastanowieniu. Tamten chłopak wciąż jeszcze nie odzyskał
ludzkiej postaci. Trochę długo to trwało. Ale nie chciał
ryzykować przetrzymując go w lodowatej wodzie. Wyglądało na to,
że już stracił przytomność, bo leżał nieruchomo rozciągnięty
na całą długość zwierzęcego ciała i dyszał ciężko. Zbliżył
się i pochylił niebacznie. To był błąd. Nagłe uderzenie łapą
przeorało pazurami jego ramię sprawiając, że zaczęło krwawić.
Natychmiast się wycofał z wyciągniętą różdżką, ale
oczywiście było już za późno. Zwierzę próbowało wstać, ale
nie dało rady. Upadło i wreszcie przemieniło się w człowieka.
Pomagający chłopak odczuł na ten widok wielką ulgę. Nie miałby
siły, żeby prowadzić podobne działania dalej. Ręka rwała go,
przypominając o błędzie, który popełnił.
Ignorując ból
podszedł do chłopaka rzucając na niego zaklęcie suszące i
ocieplające. To powinno wystarczyć, żeby się nie rozchorował.
Następnie zmierzył go wzrokiem oceniająco. Nie wyglądał na
bardzo ciężkiego dlatego zdecydował, że weźmie go na barana.
Musiał, czy też właściwie musieli jak najszybciej wrócić do
przemytnika. Nie przypuszczał, by mężczyzna w stanie w jakim się
znajdował dał radę oddalić się na jakąś znaczną odległość,
ale należało go znaleźć i zniwelować niebezpieczeństwo jakie
sobą przedstawiał. Widział zbyt dużo i dlatego był groźny tak
dla zielonookiego, jak i dla niego.
Wziął nieprzytomnego
obcego na barana i ruszył do miejsca, gdzie opuścili rannego
człowieka. Po drodze zboczył nieco i zabrał ze sobą torbę z
ptakiem, o którego wybuchła ta mała wojna. Na ptaka także rzucił
ocieplające zaklęcie. W końcu przecież to stworzenie żyło w
dużo cieplejszym klimacie.
Kiedy dotarł do celu
przekonał się, że podejrzenia go nie myliły. Ślady krwi wyraźnie
wskazywały, gdzie należy szukać maga. Nie zapełzł daleko.
Wyraźnie było jednak widać, że zdąża w kierunku miasteczka.
Wlókł za sobą poharataną nogę. Stwierdził, że nie czuje dla
niego nawet odrobiny współczucia i choćby dlatego nie zamierza
pomóc. Zresztą i tak niewiele by to dało. Był marny w zaklęciach
leczniczych i bezpieczniej było z takowych w jego wykonaniu nie
korzystać.
Nawet idąc z
obciążeniem był szybszy od rannego. W pobliżu jakiegoś dość
gęstego krzewu położył zielonookiego i ptaka, a sam ukrywając
się za pniami drzew i zaspami zbliżył się do wlokącego się
osobnika. Kiedy był już odpowiednio blisko, nie wychodząc z
ukrycia wycelował w niego różdżkę i wyszeptał tylko jedno
słowo:
– Obliviate
Potem obserwował dobrą
chwilę, jak zaskoczony mężczyzna patrzy na swój stan. Jak
rozgląda się zdezorientowany wokół. Jak szuka nerwowo swojej
różdżki, a na koniec podejmuje swoją powolną, bolesną wędrówkę
w stronę miasteczka. Tyle mu wystarczyło. Wrócił do
nieprzytomnego zielonookiego, ujął w jedną rękę torbę z
ptakiem, a drugą chwycił ramię chłopaka i aportował się z lasu
do swojego azylu.
***
Obudziło go ciche
nucenie i dźwięk pióra skrobiącego po pergaminie. Zielone oczy
otworzyły się powoli i szybko zlustrowały najbliższe otoczenie. W
wyniku tej inspekcji Aren doszedł do wniosku, że znajduje się sam
w pomieszczeniu, którego zupełnie nie rozpoznaje. Panował tu
półmrok, a jedynym źródłem światła był płomień kominka.
Przez chwilę leżał jeszcze, próbując przypomnieć sobie jak się
tu znalazł i zupełnie nagle zalały go wspomnienia tego co się
ostatnio wydarzyło, a przynajmniej tego co pamiętał. Nagłym
ruchem zerwał się do siadu. Osoba, która nuciła ucichła. Z
pewnością usłyszała szelest. Rozległy się kroki i w wejściu
pojawił się jakiś człowiek, który spokojnie podszedł do łóżka
zajmowanego przez Arena i usiadł na jego brzegu z ciekawością
przypatrując się jemu samemu. Grey nie pozostawał mu dłużny,
chociaż w jego wzroku dominowała raczej niepewność.
Pierwsze co natychmiast
rzuciło się zielonookiemu chłopakowi w oczy były włosy
przybyłego. Miały niemal biały kolor z wyraźnym srebrnym
połyskiem. Oczy nieznajomego połyskiwały złotem. Połączenie
było zaskakujące, ale ku własnemu zaskoczeniu Aren poczuł z tym
obcym jakiegoś rodzaju więź. To była niespodziewana myśl, bo był
właściwie pewien, że podobnej istoty nie widział jak dotąd.
Westchnął ciężko i
nagle wyprostował się jak struna, bo wróciła do niego świadomość,
że od czasu pełnej przemiany właściwie nic nie pamięta. Już
miał zerwać się z łóżka, ale powstrzymała go dłoń obcego na
ramieniu i słowa:
– Jeżeli jest jakiś
powód, dla którego musisz stąd wyjść, to może mi go wyjaśnisz?
Jesteś zmęczony, żeby nie powiedzieć wykończony, a ja nie jestem
dobry w zaklęciach leczniczych, dlatego nie bardzo pomogłem w
regeneracji. Eliksiry też nie są moją mocną stroną. Gdybym
spodziewał się tak aktywnego wieczoru, to może bym jakieś
wcześniej załatwił... no tak, widzę, że się martwisz. Pytaj o
co chcesz. Jestem jedynym świadkiem wydarzeń tam w lesie. Postaram
się zaspokoić twoją ciekawość.
– Czyli widziałeś
jak ja...
– Dokonałeś
przemiany gdy ten drań cię dusił? Tak, widziałem. Była dosyć
spektakularna. Rzadko można mnie zaskoczyć, ale na ten widok
wrosłem w ziemię.
– Czekaj... dlaczego
mi nie pomogłeś! – wyrzucił z siebie oskarżycielskim tonem
Aren.
– Chciałem to zrobić
o wiele wcześniej, ale zwyczajnie zgubiłem was w pewnym momencie.
Jeszcze w miasteczku. Kiedy wreszcie was odkryłem i dopędziłem,
chciałem trafić na odpowiedni moment. Dosłownie sekundy przed
twoją przemianą prawie rzuciłem zaklęcie ogłuszające na tego
typka. Po prostu nie zdążyłem...
– Oh...
przepraszam... trochę przesadziłem z tymi pretensjami jak sądzę.
– stwierdził ze skruchą Grey, wymierzając sobie mentalnego
kopniaka. Powinien dziękować tej osobie, która go mimo wszystko,
jak się zdaje uratowała, a nie ją atakować i wysuwać pretensje.
Umilkł na chwilę, a później z wysiłkiem zadał pytanie, które
go nurtowało: – Na Merlina co się stało z tym facetem! Nie
żyje!?
– Żyje... choć było
blisko... Udało mi się w porę powstrzymać cię przed rozerwaniem
go na strzępy. Nie było to łatwe, ale najważniejsze, że się
udało.
– Dziękuję. Dobrze,
że jednak go nie zabiłem... czułem... walczyłem... i chciałem i
nie chciałem tego zrobić... coś we mnie pragnęło bawić się z
nim, widzieć jak życie powoli z niego wycieka. To okropne. – w
tym momencie Aren znowu zesztywniał, bo przypomniał sobie główny
powód tego całego zamieszania, który w jego mniemaniu został
porzucony w kryjówce: – Świergotnik! Muszę go...
– Spokojnie, jego też
mam. Jest tam – złotooki spokojnym gestem wskazał w stronę
biurka, na którym stała klatka, a w niej przebywał ptak. Aren
przez chwilę patrzył w tamtą stronę, ale zaczynała w nim rosnąć
podejrzliwość, dlatego rzucił:
– Skąd
wiedziałeś...?
– Obserwowałem cię
od momentu, gdy dosłownie spadłeś z nieba na te skrzynie w zaułku.
– Usłyszał w odpowiedzi
– Nie zauważyłem
cię wtedy... zakładałem, że nikt mnie nie widział. Dlaczego za
mną szedłeś?
– Widzisz. W noc
takie jak ta, a właściwie w wiele nocy, muszę jakoś sobie
zorganizować czas. Nie jestem w stanie usiedzieć w Instytucie. Z
reguły kręcę się po Atarium, albo lesie. Zimą wybieram miasto.
Rzadko dzieje się wtedy coś ciekawego. Ludzie raczej szukają
ciepła i dachu nad głową. Twoje przybycie było czymś nowym,
niespotykanym i postanowiłem pójść za tobą.
– Czyli wychodzi na
to, że przez cały czas byłem śledzony. W tym barze też...?
– Tak. Twoja ucieczka
przed tą kobietą była zabawna.
Aren czuł się dziwnie
z tym chłopakiem, bo zdążył stwierdzić, że to młody człowiek
mniej więcej w jego wieku. Odwykł już od przebywania z ludźmi tak
bardzo otwartymi. Złotooki przed chwilą twierdził, że często
wymykał się z Instytutu. Wniosek wydawał się być oczywisty. Był
uczniem Durmstrangu. Aren pogratulował sobie w duchu, bo miał
nadzieję dzięki niemu trafić wreszcie do celu swojej podróży.
Zagapił się na
srebrnowłosego i zmarszczył brwi w zamyśleniu. Zazwyczaj nie był
tak spokojny i rozluźniony przy kimś zupełnie obcym. To było
dziwne i trochę niepokojące. Z zapatrzenia wybiło go stwierdzenie
chłopaka:
– Dziwnie się czuję
jak tak się na mnie patrzysz. Twoje spojrzenie jest strasznie
hipnotyzujące nawet teraz. A po przemianie... może mi nie
uwierzysz, ale jeszcze bardziej przyciąga wzrok. To pewnie przez ten
specyficzny kolor oczu.
– Emm... tak przy
okazji pozwól, że zapytam. To twój naturalny kolor oczu i włosów?
– Nie do końca.
Dzieje się tak po przemianie i przez kilka godzin utrzymuje. Później
moje oczy i włosy wracają do swojej stałej barwy. Widzisz... jedna
sprawa nie daje mi spokoju. W sumie może i nie jedna, ale... powiedz
mi, czy ty jesteś nasz? W zasadzie nie jestem pewien, ale
przeczucie mi mówi... Jeżeli to prawda...
Aren przechylił lekko
głowę w niezrozumieniu. Nie miał pojęcia o czym właściwie mówił
nieznajomy. Widząc jego reakcję chłopak nagle się zmieszał, a na
pytające spojrzenie Greya odpowiedział lekkim, przeczącym
kręceniem głowy i słowami:
– Wybacz, nie
zawracaj sobie tym głowy. W końcu to przecież niemożliwe...
– Skoro nie chcesz,
czy nie możesz o tym mówić, dajmy sobie spokój z tym tematem.
Powiedz mi, jak udało ci się mnie powstrzymać? Wspominałeś coś
o przemianie...
– Niczego nie
pamiętasz? Nic? Zero? Zastanów się, sięgnij do pamięci.
Zapewniam, że sobie przypomnisz, choć może to chwilę potrwać.
Grey po raz kolejny
starał się przypomnieć sobie co się działo od momentu, kiedy
pozwolił sobie na pełną przemianę. Rzeczywiście nie było to
łatwe. Wszystko działo się jakby za mgłą. Nie bolała go jednak
głowa przy myśleniu o tych wydarzeniach, więc miał nadzieję, że
wreszcie widok się wyostrzy. Najwyraźniej były to wspomnienia jego
zwierzęcej formy i musiał jakoś się do nich dostać. Za to bardzo
wyraźnie przypominał sobie emocje i odczucia, które go
przepełniały podczas tego co się działo:
– Byłem zły...
później złość zmieniła się w irytację. Ktoś wszedł mi w
drogę. Potem pamiętam... zimno i znowu złość, a na końcu chyba
jednak czułem satysfakcję. To dziwne. Chyba to nie ma sensu –
stwierdził Aren powtarzając sobie w myśli to co przed chwilą
powiedział.
– Doskonale udało ci
się odtworzyć emocje. Zobaczysz, po pewnym czasie nauczysz się
również odtwarzać w myśli wydarzenia, które toczyły się, kiedy
byłeś w zwierzęcej postaci. Musisz jeszcze bardziej zapanować nad
zwierzęciem. Walczyłeś. Było to widać po zachowaniu zwierza, ale
jednak to byłoby zbyt mało. Wracając do tego co mówiłeś
zapewniam, że było w tym bardzo dużo sensu. Nawet słowo
satysfakcja idealnie odzwierciedla wydarzenia. Zapewniam. – chłopak
roześmiał się, odruchowo dotykając zranionej ręki. Opatrunek był
schowany pod swetrem, ale wciąż czuł w tym miejscu ból. – Co do
mojej postaci... myślę, że wstrzymam się z jej określeniem do
czasu, aż sam sobie przypomnisz. Być może to cię zmobilizuje do
ćwiczeń nad kontrolą świadomości zwierzęcej. Na razie marnie
sobie z tym radzisz i od razu mówię, że nie jest to żadna
złośliwość.
Zielonooki chłopak
miał ochotę głośno oponować, ale przemilczał krytykę, bo w
duchu stwierdził, że srebrnowłosy ma przecież rację. Nie
zmieniało to jednak faktu, że tym sposobem ktoś z Durmstrangu
dowiedział się o umiejętności, którą przecież zamierzał
zachować na „czarną godzinę”. Jako uczeń tutejszej szkoły
chłopak musiał przecież wiedzieć, że on, Aren jest uczestnikiem
Turnieju. Co prawda nie wspomniał o tym wydarzeniu ani słowa, jakby
nie miało się odbywać, albo też jakby zupełnie go nie
obchodziło, ale Aren mimo wszystko zamierzał zachować pewien
dystans. Musiał mieć się na baczności. Postanowił dopytać się
z kim ma do czynienia, bo póki co otrzymał bardzo niejasne
informacje.
– W zasadzie...
możesz mi powiedzieć kim ty właściwie... – głośne ziewnięcie
i energiczne przeciągnięcie się złotookiego przerwało Greyowi w
pół słowa. Prośba, która padła po chwili zupełnie go
skonsternowała i zdetonowała.
– Możesz się
odrobinę przesunąć? – zapytał przez chwilę zbijając go z
tropu, ale spełnił jego prośbę.
– O tak idealnie –
podsumował po czym położył się koło niego na boku odwracając
się twarzą w jego stronę – Obiecuję, że jutro wszystko
wyjaśnię dokładniej, jednak jest późno, noce takie jak ta nawet
dla mnie bywają męczące zwłaszcza tak rozrywkowe... więc
jutro... – powiedział półsennie, zapadając po chwili w głęboki
sen.
Ślizgon zamrugał
kilka razy nie do końca mogą uwierzyć, że właśnie obca dla
niego osoba jak gdyby nigdy nic zasypia sobie obok niego. A myślał
że to on nie posiadał zmysłu samozachowawczego... Przyglądał mu
się przez dłuższą chwilę chcąc się upewnić czy aby ten na
pewno śpi, bo jednak jeszcze do końca nie mógł sam w to uwierzyć.
Wszystko jednak na to wskazywało, jego oddech był wolniejszy i
spokojny a klatka piersiowa unosiła się lekko przy każdym oddechu.
Patrząc na niego sam poczuł się nagle wyczerpany, wiele czasu
ostatnio minęło odkąd dokonał pełnej przemiany. Jednak nie mógł
być tak lekkomyślny jak on i zasnąć obok nieznanej mu osoby. W
końcu wciąż nie wiedział o nim nic, no i był z Durmstrangu. To
był z zasadzie główny powód dla którego nie powinien stracić
czujności. Oczywiście na dobrych chęciach się skończyło.
***
Obudziły go promienie
słońca świecące prosto w oczy. Zerwał się gwałtownie i ze
zdumieniem wpatrzył się w puste miejsce obok. Jęknął przeciągle
z własnej głupoty. A miał przecież nie zasypiać! Mógł sobie z
tamtym zdecydowanie podać dłoń jeżeli chodzi o lekkomyślność
by nie powiedzieć głupotę. Nie było sensu rozpamiętywać tego
błędu. Póki co nic się nie stało. Wstał z łóżka rozglądając
się po pokoju. Był skromnie umeblowany. Stały tu tylko łóżko,
biurko i jedna szafa. Na stoliku obok łóżka zauważył krótką
notatkę, prawdopodobnie od tamtego chłopaka:
„ Wyszedłem
załatwić nam coś do jedzenia.
Postaram się
wrócić jak najszybciej.
Przy okazji...
rzuciłem zaklęcie czyszczące
na twoją szatę.
Była poplamiona krwią.
Ps: Wyglądasz
absolutnie uroczo śpiąc w takiej pozycji!”
Westchnął ze
zniecierpliwieniem na widok tego dopisku. Nie lubił tego określenia
w ogóle, a w stosunku do siebie w szczególności. Na chwilę obecną
jednak, był w stanie tolerować to wyjątkowo irytujące słówko,
bo tamten chłopak był jedyną osobą, która zdecydowała się mu
pomóc. Niestety, żeby uzyskać jakiekolwiek informacje musiał
poczekać na gospodarza.
Kiedy tak wędrował
wzrokiem po pomieszczeniu w poszukiwaniu zajęcia, dostrzegł
zapomnianą klatkę ze świergotnikiem. Podszedł do niego bliżej.
Właściwie nigdy nie widział żadnego przedstawiciela tego gatunku
na żywo, dlatego zamierzał dokładniej mu się przyjrzeć. Bardzo
szybko zauważył, że ptak ma na szyi sporą ranę, która nie
wyglądała za dobrze... Stan piór również pozostawiał wiele do
życzenia i wskazywał na marną kondycję stworzenia. Świergotnik
obserwował każdy ruch Arena czujnym wzrokiem. Chłopak natomiast
zastanawiał się na głos nad możliwymi sposobami pomocy. W tym
miejscu niewiele mógł niestety zrobić.
– W takim stanie nie
jesteś w stanie jeść, ani śpiewać, prawda? Tak pewnie będzie,
dopóki ta rana jest otwarta... Zastanawiam się... gdybym miał
dostęp do eliksiru odkażającego sprawa byłaby dożo prostsza.
Niestety nie mam. Nie można dopuścić do zakażenia. To jest póki
co najważniejsze. Ranę trzeba mimo wszystko przemyć. Myślę, że
doraźnie wystarczy zwykła woda... Zresztą nie bardzo mamy jakiś
wybór.
Aren wyszedł na moment
z pomieszczenia próbując znaleźć łazienkę. Nie musiał szukać
długo. Wrócił wobec tego po klatkę i przeniósł ją do łazienki.
Otworzył drzwiczki i tu zaczęły się schody. Ptak nawet nie
drgnął, trzymając się kurczowo żerdzi. Grey wsunął rękę do
środka, by wyjąć stworzenie, ale jedyne co uzyskał to uderzenie
dziobem i ból palca. Skrzywił się lekko siadając na kafelkach. Po
chwili wstał znowu, ponawiając próbę, ale rezultat był taki sam.
Zielonooki chłopak westchnął ciężko, po czym doszedł do
wniosku, że przed kolejną próbą spróbuje przedstawić swoje
intencje. Jeśli to nie pomoże, to trudno. Da sobie spokój. Dlatego
też zwrócił się do ptaka ze słowami:
– Słuchaj... nie mam
najmniejszego zamiaru cię skrzywdzić. Proszę jednak o minimum
współpracy. Chcę ci pomóc. Jeżeli mi nie zaufasz twój stan się
pogorszy. Nie bój się. Tylko przemyję tą ranę. Więc jak? –
zakończył pytaniem patrząc w czarne ślepka i ponownie wyciągając
rękę. Ptak obserwował ją wnikliwie i Aren przez chwilę myślał,
że ponownie zostanie podziobany. Nagle zauważył jednak ruch
zwierzęcia, które trochę niezdarnie przeniosło się na jego dłoń.
Wyjął ptaka z klatki,
podtrzymując go drugą ręką, żeby nie spadł. Ponownie zatęsknił
za swoimi eliksirami, po czym zdecydowanie przeszedł do pracy z tym
co miał pod ręką. Odkręcił wodę ustawiając jej temperaturę
tak, żeby była letnia i równocześnie rozglądając się za czymś,
co mogłoby posłużyć do obmycia rany. Zauważył w rogu małą
apteczkę koło kosza na śmieci. Powoli odstawił ptaka na ręcznik,
który rzucił na szafce koło zlewu, po czym podszedł do niej
wyciągając gazę. Sprawdził, czy nie ma w niej nic do dezynfekcji,
ale niestety. Miał się już odwrócić, kiedy jego uwagę przykuł
kosz na śmieci, a raczej jego zawartość. Był w nim sporej
wielkości kłąb bandaży i opatrunki wyraźnie nasiąknięte krwią.
Zmarszczył brwi na ten widok. Po chwili dotarło do niego, że w tym
domu mogła być tylko jedna osoba, która mogła zużyć te bandaże.
Ta myśl go zaniepokoiła. Jakoś tak był niemal pewny, że to za
jego przyczyną nieznajomy dorobił się tej rany.
Zagryzł nerwowo wargę
wracając do świergotnika. Skupił się, pochylił, namoczył gazę
wodą i delikatnie zaczął przemywać ranę ptaka. Stworzenie było
małe i Aren trochę obawiał się, żeby nie zrobić mu krzywdy.
Przy okazji przyjrzał mu się jeszcze dokładniej. Świergotnik
wyglądał na młodego osobnika. Ptak obserwował uważnie każdy
jego ruch, ale pozwalał na wszystkie zabiegi, znosząc je
cierpliwie. Rana była dziwna. Widać było, że została zadana
jakimś sznurem, czy linką. Stworzenie miało wielkie szczęście,
że w ogóle jeszcze żyło. Aren w duchu obiecał sobie, że musi
znaleźć więcej informacji o świergotnikach, żeby lepiej się
zająć tym ptakiem. Póki co skończył przemywanie i podstawił
swoją dłoń. Ptak znowu przemieścił się na nią i pozwolił się
tym sposobem przenieść do klatki. Na koniec Aren został znowu
dziobnięty, ale delikatnie, jakby w podziękowaniu.
***
Odczekał około
piętnastu minut, mając nadzieję, że jego gospodarz wróci. Po
upływie tego czasu doszedł do wniosku, że trochę się o niego
martwi. Chyba nawet bardziej niż śmiałby przypuszczać. W końcu
jakby nie było chłopak uratował mu życie. Postanowił wobec tego
wyjść z mieszkania, zapamiętać gdzie jest ono usytuowane i ruszyć
na poszukiwania.
Kiedy znalazł się już
przed domem stwierdził, że zbudowany został na obrzeżach
miasteczka. Postarał się zapisać w pamięci gdzie to jest i ruszył
ku centrum miejscowości rozglądając się za nieznajomym.
Dopiero na głównej
ulicy doznał swoistego oświecenia. Szukał charakterystycznych
srebrnych włosów, a przecież chłopak mówił, że będzie miał
je jedynie kilka godzin po przemianie. Jak będzie wyglądał później
nie zdradził. Czyli właściwie nie wiadomo czego powinno się
szukać. Zielonooki zatrzymał się i przeklął pod nosem. Znowu
zaczął działać zanim pomyślał. Chyba już nigdy nie nauczy się
robić odwrotnie. Sapnął ze zniecierpliwieniem i postanowił
wrócić. Właśnie miał zawrócić, kiedy poczuł na swoim ramieniu
czyjąś dłoń i drgnął z zaskoczenia, prawie warknąwszy:
– Co do...! –
przerwał jednak, kiedy został odwrócony w odpowiednią stronę i
zobaczył znajomą twarz Beery'ego. – Profesorze...
– Aren do diabła
gdzieś ty się podziewał! Przeczesałem niemal każdy możliwy
zakamarek! Czy ty zawsze musisz pakować się w kłopoty? Nic ci nie
jest? Gdzie spędziłeś noc? Musimy natychmiast wracać do
Durmstrangu. Inaczej Armando zacznie domagać się, by każdy członek
kadry nauczycielskiej został zaangażowany w poszukiwania. Póki co
poprosiłem, żeby się wstrzymał do śniadania. Zresztą potem mi
opowiesz. Musimy teraz znaleźć Cadana... O! Tam jest. Chodź,
idziemy!
Sterowany ręką
spoczywającą nadal na ramieniu, Grey wraz z nauczycielem podeszli
do mężczyzny, który obserwował ich ze znużeniem. Na oko
wyglądał na człowieka w podobnym wieku co Beery. Był nieco niższy
niż Herbert, za to szerszy w barkach. Szare oczy przyglądały się
z jawnym politowaniem i czymś jeszcze, czego Aren nie
zidentyfikował, ale co mu się do końca nie spodobało. Ciemne,
niezbyt długie włosy były zaczesane do tyłu. Ostre rysy twarzy i
lekko haczykowaty nos dopełniały wizerunku. Jednym słowem
człowiek ten nie sprawiał według zielonookiego chłopaka zbyt
dobrego pierwszego wrażenia.
– Pozwól Aren, że
przedstawię ci mojego starego znajomego. Chodziliśmy kiedyś razem
do jednej klasy. To Profesor Cadan Reid, naucza tutaj Czarn... Obrony
przed Czarną Magią – Beery poprawił się bardzo szybko, ale Aren
i tak dostrzegł zwężone w złości oczy tamtego. Poświęcił
chwilę na zastanowienie się, czy profesor Zielarstwa rzeczywiście
się pomylił, czy też w taki zgrabny, zawoalowany sposób
przekazał mu bardzo istotną informację. Miał ochotę uśmiechnąć
się złośliwie, ale oczywiście nie zrobił tego. Wolał nie
podpadać tak z samego początku znajomości profesorowi, który miał
go przecież tutaj uczyć. Lepiej było go do siebie nie zrażać.
Nie zmieniało to faktu, że nie polubił tego człowieka.
Swoją drogą ciekawy
był jak będą wyglądać lekcje Obrony przed Czarną Magią w
wykonaniu profesora, który zazwyczaj Czrnej Magii naucza. Mogą być
interesujące. Ten człowiek wie przecież najlepiej, niejako z
pierwszej ręki jak sobie radzić w określonych sytuacjach. Aren na
koniec przemyśleń doszedł do wniosku, że nie musi tego mężczyzny
lubić. Ważne było tylko to co on wie i w jaki sposób będzie
swoją wiedzę przekazywał.
– Skoro go
znaleźliśmy nie ma powodu, by dłużej tu przybywać. Wracajmy –
oznajmił krótko Reid, po czym nie czekając ujął Greya i
Beery'ego za ramię, aportując się wraz z nimi do Durmstrangu.
Znaleźli się po
chwili w jakimś pomieszczeniu. Zza jednych drzwi było słychać
gwar rozmów oraz stukania sztućcami. Aren domyślił się, że
prowadzą pewnie do odpowiednika Wielkiej Sali Hogwartu. Tyle zdążył
stwierdzić, kiedy rozmowy przycichły i dał się słyszeć czyjś
pojedynczy głos. Wyraźnie wygłaszano jakieś krótkie
przemówienie. Po nim nastąpiło znowu powszechne ożywienie.
Zielonooki chłopak wsłuchując się w te odgłosy zastanawiał się
o co mogło chodzić. Zerknął kontrolnie na Berry'ego z zamiarem
dowiedzenia się czegokolwiek, ale ten pokręcił przecząco głową,
wyraźnie wskazując, żeby na razie wstrzymał się z jakimikolwiek
pytaniami. Reid i profesor Zielarstwa spojrzeli krótko na siebie,
Herbert pochylił się i szepnął mu coś, po czym lekko pchnął
Arena w stronę drugiego wyjścia, pozostawiając Cadana. Grey w
duchu cieszył się jak nigdy, że będzie mógł uniknąć wielkiego
wejścia. Nie znosił takich momentów i poczuł ulgę, kiedy okazało
się, że tym razem mu tego oszczędzono.
Szedł w milczeniu po
korytarzach Durmstrangu obok profesora, rozglądając się ciekawie i
próbując zapamiętywać drogę. Wystrój był dosyć surowy. Obrazy
ponure w barwach. Postacie śledzące z nich przechodzących mało
zachęcające. Na koniec dotarli do spiralnych schodów, po których
dostali się do okrągłego pomieszczenia, jakby przedsionka. Stąd
kilkoro drzwi prowadziło... dokądś. Beery skierował Arena do
pierwszych po lewej. Profesor przyłożył do nich otwartą dłoń,
szepcząc inkantację zaklęcia. Następnie bez słowa ujął dłoń
zielonookiego chłopaka i przyłożył ją w to samo miejsce.
Pochylił się do ucha Greya i wyszeptał cicho hasło tak, że
jedynie Aren mógł je usłyszeć. Grey wyczuł ciepło na swojej
dłoni i po chwili drzwi otworzyły się przed nimi. Obaj weszli do
środka, a wejście natychmiast się za nimi zamknęło. Zielonooki z
ciekawością rozejrzał się po pomieszczeniu, do którego weszli.
Przypominało pokój wspólny z kilkoma kanapami, fotelami,
stolikami, dywanami. Było tu dość przytulnie. Po prawej kilka
schodków prowadziło na podest wzdłuż którego widniało czworo
drzwi. Tymczasem profesor westchnął ciężko, usiadł na jednej z
kanap i zaczął masować sobie skronie. Najwyraźniej odczuwał ból
głowy. Po chwili spojrzał na wciąż stojącego Arena i zaczął:
– Powtórzę to, co
wcześniej mówiłem Abraxasowi i Tomowi. Tutaj możecie rozmawiać
swobodnie i o wszystkim. Drzwi przepuszczą tylko was. Wiesz już jak
masz tu wejść, więc tego nie będę powtarzać. Jeżeli będzie
próbował tutaj wejść ktokolwiek bez waszej zgody i obecności,
zostanę o tym natychmiast powiadomiony. Teraz kwestia, która
dotyczy tylko ciebie Arenie. Zapamiętaj, że musisz być w tych
murach bardzo ostrożny. Musisz ważyć słowa poza tym
pomieszczeniem. Ważne sprawy omawiaj tylko tutaj. Wszelkie ważne
sprawy i z każdym. To bardzo ważne. Teraz wrócę do sprawy, która
cię zaciekawiła kiedy tutaj dotarliśmy. Ta wrzawa, którą
wcześniej słyszałeś, dotyczyła ponownego uruchomienia Czary
Ognia. Jeden z uczestników Durmstrangu uległ wypadkowi. Wciąż
jeszcze nie może dojść do siebie. Jego stan jest wysoce
niestabilny, a nawet trochę zagadkowy i dlatego zostanie wybrany w
jego miejsce inny. Losowanie odbędzie się podczas kolacji. Poza tym
tuż przed tym posiłkiem przybyli pozostali uczniowie Hogwartu, a
podczas posiłku odbyło się oficjalne przedstawienie uczestników.
Mam nadzieję, że nie będziesz miał mi za złe, że zadecydowałem
za ciebie i postanowiłem, że nie będziesz w tym wszystkim
uczestniczyć. Stwierdziłem, że lepiej będzie ograniczyć
spektakularne wejścia. Cadan poinformował z pewnością naszego
dyrektora o twoim powrocie, więc alarm w tej sprawie został
odwołany po cichu. To wszystko, co zamierzałem ci powiedzieć.
Opowiadaj wobec tego co się z tobą działo? – zapytał na koniec
Herbert ze zmęczonym uśmiechem na twarzy.
Aren poczuł wyrzuty
sumienia. Podejrzewał, że tak zmęczenie, jak i ból głowy
profesora spowodowało jego zaginięcie. Nie zamierzał opowiadać
wszystkiego, ale czuł się w obowiązku w ogólny sposób
przedstawić wydarzenia w miasteczku. Przez głowę mu przemknęło,
że skoro tamten chłopak uczył się w Durmstrangu, to bez wątpienia
uda im się ze sobą skontaktować. Na dłuższe przemyślenia nie
miał czasu, trzeba było podjąć opowieść:
– Wylądowałem w
jakiejś uliczce Atarium. Potem błąkałem się po miejscowości,
próbując uzyskać jakieś informacje. Głównie o tym gdzie jestem,
jak daleko jest do Durmstrangu i jak się dostać do szkoły. Prawdę
mówiąc zdążyłem to wszystko ustalić do późnego wieczora.
Jasne było, że po ciemku nie ma co nawet próbować ruszać w
drogę, dlatego pojawił się kolejny problem. Nie miałem pieniędzy
na nocleg. Na szczęście dopisało mi szczęście i znalazłem
osobę, która przenocowała mnie w swoim domu nie żądając
zapłaty. To właściwie wszystko, bo kiedy rano wyszedłem z
zamiarem podjęcia drogi tutaj, pan mnie znalazł.
– Dosyć niewinnie
wszystko się odbyło jak na ciebie – zauważył z pewną dozą
wątpliwości w głosie profesor. Najwyraźniej podejrzewał, że
chłopak nie mówi mu wszystkiego, ale nie naciskał. Przez chwilę
się zastanowił i dodał jeszcze informację: – Widziałeś na
zewnątrz jeszcze inne drzwi prawda? Na tym piętrze ogólnie
umieszczono Hogwart. Tam będą mieszkali inni uczniowie z naszej
szkoły, którzy jak wspominałem wcześniej dziś przyjechali. Dla
nich nie przygotowałem takich zabezpieczeń. Jestem jednak pewien,
że sami doskonale dadzą sobie radę i się tym zajmą. Moje kwatery
zostały umieszczone w innym miejscu, chociaż niezbyt odległym. To
jak, masz ochotę na śniadanie?
– Nie bardzo.
Poczekam aż wrócą pozostali. Gdzie są moje rzeczy?
– Drugie drzwi od
prawej to twój pokój. Pierwsze od prawej to niewielkie
pomieszczenie, w którym będziesz mógł ważyć swoje eliksiry. Ja
niestety muszę już iść, choć nie masz pojęcia jak bardzo nie
mam na to ochoty. Wciąż jeszcze uczą tu profesorowie, którzy
uczyli mnie. Jak im się zbierze na wspominki to przysięgam, że
zażyję kruszynę, byle tylko się od nich uwolnić. Choć przyznam,
że byłaby to specyficzna ucieczka. – rzucił na koniec
żartobliwie Beery i żegnając się opuścił pomieszczenie.
***
Żółtooki chłopak,
siedząc przy stole przeznaczonym dla siódmego rocznika,
niecierpliwił się i to bardzo. Zamierzał przecież wrócić jak
najszybciej do tajemniczego przybysza, ale oczywiście gdy tylko
wywlekli temat Turnieju, wszystko zaczęło się przedłużać. Nie
interesował go fakt, że Czara Ognia wybierze kolejnego uczestnika
z ich szkoły. Nie był też jakoś szczególnie zainteresowany
oficjalnym przedstawieniem uczestników Turnieju, ale oczywiście
musiał utrzymywać pozory. Nie brał udziału w dyskusjach, które
prowadzili siedzący obok, ale postarał się zachomikować kilka
babeczek, które zamierzał przekazać swojemu gościowi. Nudziły go
już trochę ciągnące się dywagacje dotyczące Turnieju. Jak dla
niego wszystko było jasne. Chodziło o to by wygrać i nie zostać
po drodze zabitym. Sam nie był zainteresowany uczestnictwem ani
przedtem, ani teraz, dlatego czekał z niecierpliwością na moment,
kiedy będzie mógł już opuścić salę.
Z braku innych zajęć
spojrzał w stronę grup uczniów z innych szkół. Szaty uczniów z
Ilvermorny w kolorach żurawiny i błękitu jaskrawo odbijały na tle
pozostałych. Za to szaty uczniów Hagwartu wydały mu się dziwnie
znajome. Kiedy tylko to sobie uświadomił, odstawił szklankę z
sokiem dyniowym na stół i zamyślił się głęboko. Był już
pewien, że zielonooki chłopak był z Hogwartu. Wciąż jednak nie
bardzo był w stanie dojść jakim cudem znalazł się w Atarium. Po
chwili stwierdził, że nie ma sensu się nad tym zastanawiać, bo i
tak nie dojdzie do sedna tej sprawy.
Nadal czekając na
koniec tych wszystkich uroczystości, zaczął przyglądać się
nowym twarzom. Najpierw zaczął od Hogwartu. Z całej grupy
wyróżniał się jeden chłopak, który ze stoickim spokojem
obserwował wszystko wokół, uśmiechając się od czasu do czasu.
Żółtooki czuł jednak nawet z tej odległości, że jest potężny.
Najwidoczniej obaj uczestnicy z jego szkoły, z Durmstrangu, również
zdawali sobie z tego sprawę, bo nie spuszczali z niego wzroku.
Prawdę mówiąc Evan i Liam mieli spory kłopot. Ich wymarzona
drużyna rozpadła się przez ten cały wypadek i teraz byli skazani
na kogoś, kogo być może nie do końca by chcieli. Po tej dygresji,
chłopak wrócił spojrzeniem do uczniów Hogwartu i skonstatował,
że było w tej grupie sporo silnych magicznie osób, ale widać
było wśród nich jakieś, na razie lekko zaznaczające się
podziały. Właściwie chyba pierwszy raz żałował, że nie
zechciało mu się nigdy poczytać, choćby gazetowej wzmianki
dotyczącej uczestników Turnieju, albo skupić się w momencie,
kiedy ich dziś przedstawiano. Tym sposobem, póki co nie wiedział
kto należy do drużyny tej szkoły. Miał jednak podejrzenie, że
głównym uczestnikiem może być ten czerwonooki, który tak rzucał
się w oczy.
Teraz skupił się na
grupie z Ilvermorny. Tam także zebrało się sporo ciekawych,
silnych magicznie osób. Zwracali uwagę swoim, jak na Durmstrang,
intensywnym w barwach strojem, ale ogólnie rzecz ujmując
zachowywali się spokojnie. W oczy rzucało się jednak to, że
odmiennie niż Hogwardzka grupa, trzymali się razem.
Po pewnym czasie
stracił już zainteresowanie obserwacją przyjezdnych i wrócił
myślami do swojej kryjówki. Ciekawiło go na przykład, do której
z grupek przynależałby jego świeżo poznany znajomy o zielonych
oczach. Nie miał już ochoty czekać na koniec. Jak dla niego
wszystko przeciągało się już ponad miarę. Panowało akurat małe
zamieszanie. Ktoś wstawał, inni zamieniali się miejscami, więc
wstał również i wymknął się z sali. Miał świadomość, że
nawet jeśli nikt inny tego nie zauważył, to z pewnością
zorientował się jeden z profesorów, jednak był gotowy ponieść
późniejsze konsekwencje.
Poszedł na skróty
przez las, żeby szybciej dotrzeć na miejsce. Wieloletnie
przemierzanie tutejszych ścieżek pomagało mu w znalezieniu
bezpiecznej trasy. Dotarł do swojego azylu dość szybko. Przekonał
się jednak, że jego znajomego nie ma w domu. Właściwie nie dziwił
mu się. Wystarczyło zerknięcie na zegar. Trochę to wszystko
trwało i widocznie chłopak się zniecierpliwił.
Teraz, kiedy było
jasne, że był to jeden z uczniów Hogwartu, można było
podejrzewać, że się zgubił. Na pewno był poszukiwany i jeśli
stąd wyszedł, to w miasteczku natknął się na szukających i
zabrano go już do szkoły. Chłopak rozejrzał się wokół i
natknął się wzrokiem na świergotnika. Ptak wydał mu się jakiś
inny, więc podszedł do niego i przyjrzał się uważniej. Rana na
szyi wyglądała lepiej, piórka były lekko przygładzone. Nie
sterczały już na wszystkie strony. Domyślił się, że jego gość
od rana musiał zająć się tym ptakiem. Swoją drogą ciekaw był
jak zielonooki tego dokonał. Kiedy sam zamierzał zrobić to samo,
ptaszysko broniło się dzielnie i nie dopuściło do tego, żeby go
dotknął.
Chłopak zamyślił się
głęboko. Zielonooki prawdopodobnie był już w szkole i nie było
na co czekać, dlatego postanowił sam również wrócić. Musiał
jednak jakoś przetransportować tam ptaka. Nie mógł go tu
zostawić samego. Nie było to łatwe, ale się tym nie zniechęcał.
Zmniejszył trochę klatkę i nakrył ją narzutą. Wolał, żeby
nikt nie miał okazji dokładnie przyjrzeć się co tam trzyma.
Westchnął ciężko na myśl, że znowu musi iść po lesie i ruszył
w powrotną drogę do szkoły.
***
Riddle był już
naprawdę u kresu wytrzymałości i wiele wysiłku kosztowało go
utrzymanie pozorów spokoju na zewnątrz. Nadal nic nie wiedział o
Arenie. Cierpliwość mu się już wyczerpywała. Nie zamierzał
zwlekać dłużej. W jego najbliższych planach była wyprawa
poszukiwawcza. Na początek chciał udać się do pobliskiego
miasteczka w nadziei, że zielonookie utrapienie tam dotarło.
Wyrzucał sobie to opóźnienie. Powinien od początku wziąć sprawy
we własne ręce.
Teraz wraz z Abraxasem
szli do ich miejsca zamieszkania w tej szkole, a niecierpliwość i
niepokój poganiały Toma. Otworzył na koniec wejście do ich pokoju
wspólnego, przekroczył je i zamarł. Aren spokojnie drzemał sobie
na kanapie przykryty kocem. Riddle przez dobrą chwilę kontemplował
ten widok, czując w środku ogromną ulgę. Usłyszał westchnięcie
od strony Malfoya co znaczyło, że nie tylko on się... martwił. To
było coś nowego, dlatego przyznanie się do tej emocji nawet w
myśli zajęło mu chwilę. W tym czasie Abraxas podszedł do Greya i
szturchając w ramię próbował obudzić śpiocha. Nic z tego nie
wyszło i Tom przejął inicjatywę, trochę przy okazji odreagowując
złość. Wysunął różdżkę i rzucił na zielonookiego Aquamenti.
Strumień zimnej wody zdziałał cuda i efekt był
natychmiastowy. Już po chwili miał okazję podziwiać zielone
iskierki w błyszczących złością oczach, kiedy Aren warknął na
niego:
– Wystarczyło lekko
szturchnąć, nie musiałeś się do tego posuwać.
– Lekkie szturchanie
nie pomagało. Zresztą nie narzekaj. Potrafię być bardziej
kreatywny jeżeli chodzi o wymierzanie kar. Aren, to co zrobiłeś
było czystą głupotą. Powinieneś raczej unikać jakiegokolwiek
rozgłosu. Czy ty naprawdę nie znasz podstaw przemieszczania się za
pomocą świstoklików? Przez ignorancję sprawiłeś tylko kłopot.
I to nie tylko nam, ale również innym. Jak myślisz, jak teraz
wyglądamy w ich oczach? Wyobraź sobie co teraz myślą wiedząc, że
nasz trzeci uczestnik nie potrafi nawet zastosować się do zasad
używania świstoklika.
– A co ty masz do
mnie, żeby stosować wobec mnie kary? Co do reszty to przyznaję,
moja wina. Właściwie to już posługiwałem się świstoklikiem,
więc to był ewidentnie mój błąd. Więcej już tego nie zrobię,
więc nie musisz być taki uszczypliwy – wycedził Aren, łypiąc
na prefekta Slytherinu złym okiem.
– Tak twoja wina. Tym
bardziej, że jesteś główną przyczyną tego, że w ogóle się
tutaj znaleźliśmy. I jeszcze jedno. Nie wiem czy to jest dla ciebie
jasne, dlatego zrobię najlepiej precyzując o co mi chodzi.
Podejrzewam, że w innym razie mógłbyś znowu wpaść w kłopoty.
Nawet nie myśl o tym, by nawiązywać z kimś tutaj jakiekolwiek
relacje. Zwłaszcza dotyczy to uczniów tej szkoły. Jesteś zbyt
naiwny i łatwowierny. Można tobą łatwo manipulować i...
– Skończyłeś już?
Jeżeli nie, to kończ, bo nie mam zamiaru słuchać tego
bezsensownego bełkotu. Nie słuchałem cię wcześniej i nie wiem
dlaczego sądzisz, że będę to robić właśnie teraz. To nie twoja
cholerna sprawa! – zielonooki poderwał się z kanapy z zamiarem
odejścia do swojego pokoju. Nie zrobił jednak nawet kroku, kiedy
usłyszał:
– Drętwota
Zaklęcie trafiło
bezbłędnie i Aren zamarł pod jego działaniem zaskoczony, ale i
wściekły na Toma. Bezsilnie obserwował jak Riddle podchodzi do
niego z zimnym wyrazem twarzy. Tom stanął tuż przed nim i zmierzył
go wzrokiem jakim zazwyczaj obserwuje się jakiegoś żałosnego,
niezdarnego robaka. Jeszcze nigdy nie widział u niego takiego
spojrzenia w stosunku do swojej osoby i poczuł się zwyczajnie źle,
ale równocześnie był na Toma wściekły, więc postanowił, że
nie podda się temu odczuciu. Odsunął je w najdalszy zakątek
jaźni, pozwalając zwyciężyć złości. Oczywiście w jego obecnym
stanie niewiele to zmieniało. Mógł najwyżej mordować oponenta
wzrokiem. Tom ty mczasem mówił:
– Więc? Co teraz
możesz mi zrobić? Rzuciłem zaledwie podstawowe zaklęcie. To
wystarczyło. Zwyczajnie pokonałem cię. Jak sądzisz, nasi
przeciwnicy będą na tyle łaskawi żeby cię zaledwie unieruchomić?
Jesteś słaby. Wszystko co teraz musisz, to nie stawać mi na
drodze, a poza tym... – Riddle urwał swoją przemowę, dopiero
teraz zauważając na policzku Arena siniaka i niewielki obrzęk.
Sięgnął ręką, by
prześledzić uraz. Przepełniła go wściekłość kiedy zrozumiał,
że jednak coś na zewnątrz musiało się stać. Zanim jednak zdążył
dotknąć Greya, usłyszał głos Abraxasa, który wypowiedział
przeciwzaklęcie uwalniając zielonookiego Ślizgona. Aren odepchnął
dłoń Toma i odsunął się od niego. Prefekt Slytherinu widział go
tak wzburzonego jedynie wtedy, kiedy użył na nim legilimencji w
celu zdobycia informacji. Zamierzał coś powiedzieć, ale Aren
uprzedził go warknąwszy:
– Idź do diabła
cholerny dupku!
Teraz to zrobilo się ciekawie. Kochana rozwinełaś akcję tak, że jeszcze mam wypieki na twarzy. Zapowiada się bardzo ciekawe. Już nie mogę się doczekać, co będzie dalej. Jestem bardzo ciekawa jak rozwinie się dalsza akcja. Jak zareaguje Tom, kiedy dowie się o tajemniczym złotookim i że Aren spędził z nim noc :) Tu moja wyobraźnia jest bardzo bujna na temat tego jak potoczą się ich dalsze losy w Dumstrangu. Ogólne jest bardzo dobrze, choć moim zdaniem czas płynie zbyt wolno w opowiadaniu. Fabuła jak najbardziej ciekawa i na pewno będę czytać dalej, choć nie zawsze mogę skomentować. Z niecierpliwością czekam na kolejny rodział :) Pozdrawiam i dużo weny i czasu życzę
OdpowiedzUsuńWow no to teraz nam dodałaś nowych wątków a już tyle było :o teraz jestem jeszcze bardziej ciekawa co będzie dalej bo coraz więcej i więcej się dzieje! Uwielbiam to opowiadanie, masz taką wyobraźnię, że jest niemożliwe by kiedyś się znudziło :D to można w kółko czytać i czytać ^^ zainteresował mnie ten nowy znajomy Arena, kim jest i ciekawe jak się zdziwi, gdy zobaczy, że Aren jest reprezentantem. No i jeszcze zachowanie Toma, jaki zaborczy ah uwielbiam! Coś czuje że nie będzie zadowolony, gdy Aren jak się domyślam zaprzyjaźni się z tym nowym chłopakiem z Durmstrangu (nawet jak się nie zaprzyjaźni to wystarczy zapewne by rozmawiał, by Tom się zdenerwował).
OdpowiedzUsuńPozdrawiam - S.
Tak na początek. JAKŻEBYM ŚMIAŁA OPUŚCIĆ CIEBIE I TWOJE WSPANIAŁE OPOWIADANIE?! SZEJM ON JU ZA TAKIE MYŚLENIE! DZYŃ, DZYŃ.
OdpowiedzUsuńMuszę też przyznać, że nowym rozdziałem ratujesz mi życie. Jestem totalnie rozbita po zakończeniu Detroit Become Human. Mam totalny niedosyt Hanka i Connora i cierpię, przeglądając po raz setny te same fanarty. Zwłaszcza, że znalazłam tylko jeden fanfik… dwu rodziałowy. Tak krótki i mało treściwy że aż przykro. Aleee
na szczęście jak słoneczko, w deszczowy dzień - przychodzisz ty, Tom i Aren. Wspaniale. Biorę się za czytanie!
Okej, zdecydowanie sytuacja u Beery’ego rozjaśniła mi całą sytuację odnośnie pamięci Arena. Dziękuję <3.
Ojjjejjjka, Tom się chyba zdenerwował. Ale żeby tłuc szklanki? No błagam… Skrzatom w kuchni będzie brakować jednej do kompletu!
Zaazdrośnik. Ale „Najbardziej jednak przeszkadzał mu fakt, że nie miał okazji dotknąć dłoni Arena.” Kocham mocno! Tom! Kibicuję ci! Jeśli się postarasz, dasz radę dotknąć więcej niż tylko dłoni Arena!
O boże, Aren. Na prawdę? Brak mózgu zza czasów… przyszłych jednak czasem Ci się udziela.
No nieee… Jakby Tom to widział… Jak ja żałuję, że on tego nie widzi. Rany. To by byłooo <3 Hahaha. Kocham tą babkę.
Uuu, zainteresował mnie ten żółto-oki. Czyżby jakaś nowa postać wkupywała się w moje łaski? No nieee, no robi się super ciekawie! Skąd w ogóle taki pomysł? Zgaduję, że to zwierze, to feniks. W sumie, dobry pomysł. Podoba mi się.
i…. wiem, że to ma być poważna scena, zapierająca dech. Mamy zastanawiać się, czy Arenowi się uda, czy pokona bandziora, ale… no przecież to jest chłopaczyna ze słodziutkimi uszkami! No geez! Kawaii as fuck!
Kocham Cię Tom! Du yt! Wbij mu te zasady! <3
„Pewnie zrobiłby coś głupiego i tym samym rozluźnił napięcie.” Hahahaha miszcz <3 Wygryw. Kocham Cię Beery. I tak między nami. Już dawno czułam, że z tobą jest coś nie tak! Teraz dostałam na to dowód. Zgłaszam to do płokułatuły!
Hmm, Świergotnik. Okej, mój błąd.
Okej, nie chciałam sobie przerywać czytania całej sceny pisaniem komentarzy. Więc - to było fenomenalne. Trzymało w napięciu! Było świetne. Taaaak, żółto-oki jednak jest następną osobą, którą lubię. Mega mi się podoba ta jego otwartość i życzliwość w stosunku do Arena, a jednocześnie szacunek, albo strach, który wzbudza w ludziach! Super postać. Gimmi jego imię!
UsuńO BOŻE! TOM BY GO ZABIŁ! <3 Kocham to mocno!
Raany, rany, rany, rany, rany! JAKIE TO BYŁO PIĘKNE, NIESAMOWITE, CUDNE! AH!
Czy ja już mówiłam, że kocham to opowiadanie nad życie? Jeśli nie, to kocham!
Całą historię od pojawienia się nieznajomego czytałam w uwagą i skupieniem, aż pojawił się moment z Tomem i moja twarz w końcu się rozluźniła i pojawił się na niej usmiech. Good job, Tom.
Swoją drogą, kocham Toma. POWINIENEŚ BARDZIEJ SIĘ POSTARAĆ Z KARANIEM SWOJEGO KOTKA!
Tak uważam, chociaż, rozumiem. Obecność Abraxasa nieco psuła możliwości.
z mojego miejsca - BŁAGAM nie każ mi długo czekać, aż Aren pozna/spotka nieznajomego.
Oni… są takim idealnym podkładem do romansu ;_;
Albo chociaż do romansu w wyobraźni Toma. Przecież naszemu przyszłemu Czarnemu Panu wystarczyłby pretekst, żeby pomysłał, że ktoś chce mu odebrać jego właność.
No, po prostu uwielbiam ten rodział. Zrobiłaś mi nim taką radochę! Nie mogę się doczekać kontynuacji!
A przecież są wakacje. Sesja w sumie zdana, albo prawie ku końcowi, to może… może pomyślisz nad wstawieniem rozdziału ciut wcześniej, niż za miesiąc? Hmmm? Hmmm <3
Kocham, kocham i kocham!
Hej,
OdpowiedzUsuńok, przeczytałam już wszystko no jedynie "persona" mi została do przeczytania, ale bardzo mnie korci, bo kawałek przeczytałam...
ale zacznę tak jeszcze jakiś czas temu nie czytałam opowiadań potterowskich, nie potrafiłam (ani książki nie przeczytałam, ani filmu nie obejrzałam), ale czytałam opowiadania pewnej autorki i ona też pisała właśnie z tej tematyki i w końcu podjęłam decyzję, że spróbuję i cóż efekt jest taki, że teraz właśnie w zasadzie tylko takie czytam ;) jeszcze czasami napiszę źle jakieś imię... więc mi wybacz, jeśli coś takiego się pojawi...
ale przejdźmy do rzeczy rewelacja naprawdę, zastanawiam się kim jest ten chłopak, który pomógł Arenowi, czyżby to był Greyback? coś mi się wydaje, że teraz bardzo zainteresuje się turniejem... zastanawiam się też czy Tom od czasu do czasu coś pisze w tym dzienniku w celu kontaktu z przeznaczonym... mam teraz wizję, że jednak Aren stanie się kimś kto przełamie te bariery między tymi trzema szkołami... och jakbym chciała, żeby pokazał co potrafi, a Berry jest bardzo intrygującą postacią...
od razu piszę komentarz tutaj aby był ślad mojej bytności, ale mam zamiar jeszcze raz przeczytać i wtedy komentować rozdział za rozdziałem...
jeszcze dodam, że bardzo mi się podoba ta i informacja o nowym rozdziale, ale właśnie trochę aktualizacji, chodzi mi o to, że jak czytałam ostatnio, no i właśnie była informacja, że 30 rozdział jeszcze nie rozpoczęty, a się okazało, że za kilka dni się pojawił...
koniec smęcenia masz nowego czytelnika i tak szybko to się mnie nie pozbędziesz...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Agnieszka
Witam,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, zastanawiałam się tutaj nad tytułem i się nie pomyliłam, chodziło o Arena, ale teraz Tom jest wściekły, trzeba było dać mu własny sok, Abraxowi się teraz pewnie oberwie, ciekawi mnie ten złotooki, może to młody Gryback? Aren pokazał, że jak nie magią to inteligencją potrafi pokonać... zastanawiam się nad tym złotookim, jeśli uczy się w instytucie, to czemu mieszka w wiosce, no chyba, że ma tam tylko takie mieszkanko... ale widać, że ludzie go znają i się go obawiają... i jeszcze kwestia zawodnika z Durmstagu, główny czy towarzysz odpadł? No to teraz nasz nieznajomy pewnie zainteresuje się turniejem, bardzo ciekawi mnie reakcja Toma jak zobaczy, że Aren ma osobę z Durmstagu, z którą nawiązał kontakt...
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie