Okej zaliczyłam obsuwę, jednak wena nawaliła i to naprawdę porządnie. Więc musicie mi wybaczyć, tak samo że nie napisałam o tym w "aktualnościach" Nie mniej wróciłam na dobre tory, więc mam już kolejny rozdział przed wami ^^
Raisa: Zakładam, że zdążyłaś już nieco ochłonąć po poprzedniej bombie emocjonalnej którą zaserwowałam w poprzednim rozdziale. Cieszę, się że mimo to udało ci się cokolwiek napisać ;)
S: Czytanie w samolocie powiadasz? Cóż faktycznie nie najlepszy moment na poprzedni rozdział. Dałaś jednak radę ;* Co prawda Tom faktycznie o mało nie zabił Arena, ale jednak wszyscy zdajemy sobie sprawę, że normalnie nigdy by na niego nie podniósł reki... Był to smutny i pełen emocji rozdział... Pozostaje mi tylko zaprosić cię na kolejny :)
EweWi: Ahh smutno mi, gdy inni odczytują działanie Toma jako tchórzostwo, zwłaszcza że sądziłam ze naprawdę dobrze opisałam motywy którymi się kierował, co jednak kierowała nim miłość oraz fakt, że wiedział że nie odpuści sobie nigdy Greya, co było dowodem uczuć. Bynajmniej ja tak to widzę. Co będzie dalej wkrótce się przekonasz ^^ Kto wie może mile się zaskoczysz?
Queen of the wars in the stars: Pewnie pocieszy cię fakt, że etap turniejowy będzie w kolejnym już rozdziale :) Także doczekałaś się ^^ Mhm Liam to takie moje ukochane dziecko, cieszę się że z każdą nową informacją o nim jak i kontaktami z Arenem wy również go polubiliście. Dobrze się bawiłam pisząc perypetię Jamesa i Arena na szlabanie, ba! doprowadzenie do niego już sprawiało mi mega radochę :D. Cieszę się, że lubisz magię krwi, muszę przyznać że dosyć łatwo przychodzi pisanie o niej, pewnie dlatego ze również lubię te klimaty. Haha no trafiłaś z tym gościem! Aren musi sobie jakoś radzić skoro magią nie może zamknąć drzwi pozostają mugolskie sposoby ^^ Spokojnie przyjdzie czas i na poznanie Evana, chociaż co prawda nie jakoś dogłębnie jak inne postacie... ;)
Cóż Aren zawsze musi trafić na dosyć niespodziewane momenty, po raz kolejny widząc jak para tej samej płci całuje się :P Przyznam, że czytając każdą twoją reakcje wiedząc w którym fragmencie jesteś jest w sumie bardzo pasjonujące :) Dzięki temu jestem naprawdę we wszystkim na bieżąco :3 Aż gdy ze stopniowej radości zaczynasz popadać w depresje. I tutaj po raz kolejny muszę się nie zgodzić z przekonaniem, że Tom jest idiotą, zwłaszcza że sądziłam ze naprawdę dobrze opisałam motywy którymi się kierował, co jednak kierowała nim miłość oraz fakt, że wiedział że nie odpuści sobie nigdy Greya, co było dowodem uczuć. Bynajmniej ja tak to widzę. Nie widzisz jeszcze kilku ważnych aspektów, ale wierzę że wraz z tym rozdziałem je dostrzeżesz. :) Do następnego ;*
Agnieszka: Autorka nie lubi walentynek, co chyba widać po rozdziale jaki zamieściłam ^^ Cieszę się, że jednak scena bardzo wkurzonego Ślizgona przypadła ci do gustu. Oj tak Beery zdecydowanie dostał to co chciał, pytaniem jednak jest co zrobi z ta wiedzą? :)
Akuma B: Trochę wena mi nawaliła i jak napisałam na wstępie wypadło mi z głowy by napisać o tym w aktualnościach. Spokojnie jednak wróciłam i wszystko jest okej ^^ Miło, że ktoś się martwi <3 Dziękuję ;*
Betowała: Matonemis
_________________________________
Rozdział 38: Trucizna uczuć
Noc powoli dobiegała końca, ale
Herbert wytrwale siedział przy śpiącym Arenie Co jakiś czas
kontrolował jego stan zdrowia i rozmyślał.
Zielonooki chłopak miał ogromne
szczęście, że żył. Parametry stanu zdrowia wykazywały, że jak
na osobę potraktowaną takim zaklęciem, jego stan był zaskakująco
dobry, bardzo stabilny i w zasadzie niedługo będzie można go
wybudzić. To było zdumiewające. Beery głęboko zamyślił się
nad tym. To że żyje i ma się coraz lepiej, Grey zawdzięczał
tylko i wyłącznie własnemu geniuszowi. Właściwie podstawowe
pytanie powinno brzmieć: po co chłopcy użyli eliksiru?
Ciekawy był jaki eliksir zażyli Aren
i Samuel. Nie kojarzył takiej mikstury, ale jak widać istniała. W
zasadzie interesujące byłoby dowiedzieć się jak ten twór
dokładnie działa. Poradził sobie z tą klątwą. To w zasadzie nie
powinno być możliwe, więc… może Reid wyciągnie cokolwiek na
ten temat od Relina. Efekty, jak widać po Greyu, były rewelacyjne.
Jego myśli wróciły znowu do Arena.
Był pod wielkim wrażeniem umiejętności chłopaka. Co prawda
wiedział, że ma fenomenalną intuicję i umiejętności jeśli
chodzi o tworzenie eliksirów, co stwierdził Slughorn, ale i on sam
był o tym przekonany, natomiast wykonanie eliksiru o tak
rewelacyjnym działaniu bez dostępu do magii, to jednak było coś...
Wiele pytań, mało odpowiedzi. Tak
zazwyczaj było z wydarzeniami wokół Greya. Herbert długi czas
poświęcił na zastanawianie się jakim cudem Relin znalazł się w
kwaterach uczestników Hogwartu. To właściwie nie powinno się
zdarzyć, powinien zostać o takim fakcie automatyczne powiadomiony
przez zabezpieczenia... a jednak. To nie jedyna sprawa, która go
frapowała. Byli jeszcze Liam i James, z którymi rano zamierzał
przeprowadzić ważną rozmowę. Zdumiewające było, że akurat ta
dwójka znalazła się tam... gdzie nie trzeba. Co prawda widok
Collinsa był pozytywnym zaskoczeniem, ale Hilla już nie koniecznie.
Czas mijał. Herbert popatrzył na
spokojną twarz Arena pogrążonego we śnie i uśmiechając się
lekko, wyszeptał w zasadzie do siebie:
– Już drugi raz znaleźliśmy się w
podobnej sytuacji Aren. Wtedy również kombinowałeś coś na
boku... Znam cię już na tyle, żeby wiedzieć, że to co robiłeś
było z pewnością powodowane chęcią pomocy. Czasami jednak
przesadzasz. Tak bardzo poświęcasz się sprawie, że zapominasz o
sobie… nie zwracasz uwagi na otoczenie, na konsekwencje swojego
postępowania... Napędziłeś nam wszystkim ogromnego strachu. O
dziwo najbardziej poruszoną i przerażoną osobą był Tom. Tak,
tak... właśnie ten, który nie zwykł epatować otoczenia takimi
emocjami.
Przerwał monolog, rozpamiętując
tamte wydarzenia. Wszystko działo się tak szybko... Jeszcze raz, po
kolei przypominał sobie i analizował, jak zachowywał się Riddle.
Ponownie wyszło na to, że czerwonooki chłopak nie był przerażony
faktem jakiego zaklęcia użył tylko tym, że trafiło ono właśnie
w Arena. Herbert był pewien, że gdyby zaklęcie dosięgło Samuela,
Tom nie przejąłby się tym zupełnie. Jeszcze pewnie z satysfakcją
obserwowałby efekty. Jego dramatyczna i niezwykle jak na niego
żywiołowa reakcja zastanawiała.
To skłoniło Beery’ego do ponownego
przemyślenia relacji między tymi dwoma chłopcami. Miał na to
teraz czas. Wcześniej przypuszczał, że podstawą były tajemnice
wokół Arena. Podejrzewał, że Tom próbuje zdobyć informacje,
rozwikłać je i stąd wzajemna obserwacja, trzymanie się na
baczności. W końcu sam wiedział najlepiej, że wrogów trzyma się
najbliżej. Teraz był już w zasadzie pewien, że to nie było tylko
to... Trudno mu było uwierzyć w pomysł, który pojawił mu się w
głowie. Wydawał się być nierealny, ale odbiegające od
codziennego zachowanie Toma, jak się wydawało zazdrosnego i z tego
powodu wściekłego wskazywałoby, że być może niemożliwe było
jednak możliwe. Musiał to sprawdzić. Ponownie wyszeptał:
– Czuję, że zacznę się przez
ciebie Aren szybciej starzeć... Kiedy przypomnę sobie twoją minę,
kiedy byłeś już pod działaniem klątwy i reakcję Toma... Czy to
możliwe, że ty i on... że coś do siebie czujecie? Myślę, że
jest właśnie tak. Jeżeli Riddle nic by do ciebie nie czuł, nie
stałoby się to, co się zdarzyło. Jego reakcja na waszą dwójkę
odbiegała od wszelkich norm zachowań Riddle’a. Swoją drogą co
takiego robiliście z Relinem, że on był bez koszuli, a ty na wpół
rozebrany? Samuel napomknął coś o leczeniu. Mówił to w złości,
czyli był szczery. Jeżeli wyjdzie na jaw czego dokonał Riddle...
jak nic zostanie wyrzucony ze szkoły...
Dźwięk otwieranych drzwi przerwał
Herbertowi przemyślenia i cichutkie wywody. Nie obejrzał się.
Wiedział, że to był Cadan.
– Jak on się czuje?
– Jest stabilny. Jest z nim lepiej
niż powinno być. Nie sądzę żeby coś mu zagrażało. A jak
Relin?
– Wyczerpany magicznie i nic poza
tym. Jego osłabienie jest na ten moment bardzo dobre. Podejrzewam,
że gdyby nie to, już dawno byłby tutaj. Trudno byłoby go przed
tym powstrzymać. Jest o tyle lepiej, że już nie szaleje. Tak swoją
drogą powiedz mi jak to jest, że ostatnio wszystko co się dzieje,
w mniejszym lub większym stopniu wiąże się z tym leżącym tutaj
dzieciakiem? Rzuca się to w oczy... Wygląda też na to, że
sytuacja została póki co opanowana. Wytłumaczysz mi na ile jesteś
w stanie co zaszło? Twój Orion nie był zbyt wymowny, a Samuel
milczy jak zaklęty. Odpowiada wyłącznie na pytania o własny stan
zdrowia, ale na temat tego, co działo się tam i jak dostał się do
kwater Hogwartu nie mówi nic. Przypomina mi to do złudzenia
niedawną sytuację z Hillem. Milczenie staje się jakąś miejscową
tradycją, a jedyny wniosek jaki się nasuwa to…
– Myślę tak samo... obydwaj zrobili
coś, co mogłoby się na nich zemścić, albo sprowadziłoby na nich
wielką odpowiedzialność. Cokolwiek by to nie było... sam fakt, że
Relin był w pokoju Arena jest dużym naruszeniem zasad. Z tego
choćby powodu lepiej będzie zostawić to tak jak jest i zachować
tajemnicę...
– Sądzisz, że Grey nie będzie
szukał sprawiedliwości? W końcu jest tym, który najbardziej
ucierpiał.
– Będziemy się o to martwić jak
już go wybudzimy. Parametry wskazują, że jest bardzo zmęczony.
Dajmy mu jeszcze odpocząć... Jest jeszcze jedna sprawa. Muszę cię
prosić, żebyś wymyślił dla niego solidną wymówkę, którą
przedstawimy innym nauczycielom i nie zorientowanym w wydarzeniach
uczniom...
– Słusznie... – zapadła chwila
ciszy, podczas której Herbert niemal słyszał pracujący mózg
Cadana. Później padło: – Proponuję toksyczne opary, które
wywołał twój uczeń, podczas warzenia eliksiru. Zatrucie
spowodowało, że jest teraz hospitalizowany, ale nie grozi mu nic
złego. To bardzo prawdopodobna wersja wydarzeń. Powinni uwierzyć.
W końcu przecież został wyrzucony przez Benneta z zajęć z powodu
niekompetencji.
– Rzeczywiście. Doskonała
przykrywka, dziękuję. I kolejny problem... wersja dla Gallerta. Jak
ona brzmi według ciebie?
– Dobre pytanie. Zastanówmy się...
w zasadzie ciężko tak naprawdę cokolwiek powiedzieć o tej
sprawie. Ze względu na milczenie uczestników wydarzeń nie mam
wiedzy co tam zaszło... Ty co prawda wiesz więcej, ale najwyraźniej
nie jesteś póki co chętny do dzielenia się tymi wieściami. To
póki co tyle. Obydwaj wiemy jak bardzo on nie lubi pełnych
informacji...
Herbert tylko uśmiechnął się lekko
na te słowa. Doskonale wiedział co Cadan chciał przez to
przekazać. Było to pocieszające uczucie. Co prawda nie mógł mu
ufać w pełni i bezwarunkowo, ale w tej sprawie właściwie była to
prawda. To ciągłe trzymanie się na baczności i wahania ufać czy
nie ufać w danej kwestii spowodowały, że podjął pewną
refleksję. Czy właśnie to cały czas czuł Tom Riddle będąc przy
Arenie? Ciężko było zbudować cokolwiek na niepewnych fundamentach
podobnej znajomości... On sam popełnił w przeszłości taki
właśnie błąd. Teraz, wraz z Cadanem znowu to robili. Obaj mieli
świadomość, że taki związek pewnie nie będzie miał
szczęśliwego zakończenia, ale kontynuowali go, bo nie byli w
stanie przestać.
***
Kiedy rano Herbert dotarł do swojego
gabinetu, pod drzwiami natknął się na karnie czekającą dwójkę
uczniów z różnych szkół. Nie był to codzienny widok, ale
przecież się ich spodziewał. Skinieniem głowy odpowiedział im na
powitanie i bez słowa otworzył drzwi do swojego gabinetu. Spokojnym
krokiem wszedł do wnętrza, pozostawiając otwarte wejście i zajął
miejsce za biurkiem.
Miał ochotę parsknąć śmiechem na
widok ich zaskoczonych spojrzeń. Wyraźnie nie spodziewali się
takiego wystroju wnętrza. Żaden z nich jednak nic nie powiedział.
Milczenie zaczęło się przedłużać i Beery doszedł do wniosku,
że sam musi zacząć temat, bo spędzą tu w ten sposób cały
dzień. Miał świadomość, że pewnie obaj, a przynajmniej Liam,
niepokoją się o Arena. W końcu przecież z jakiegoś dziwnego
powodu znaleźli się wczoraj mimo zakazu na miejscu wydarzeń. Nie
przedłużając przeszedł do sedna sprawy:
– Grey jest cały i zdrowy. Na razie
jeszcze wypoczywa, ale wkrótce dojdzie do siebie. Cóż, warto też
napomknąć, że to co wtedy widzieliście...
–
Nie miało miejsca. Powinniśmy zatrzymać to dla siebie –
dokończył Hill, a Herbertowi nie pozostało nic innego jak skinąć
głową i kontynuować:
– Otóż to... Grey ma już
wystarczająco dużo problemów. Myślę, że żaden z nas nie chce
dokładać mu ich więcej. Oczywiście domyślacie się, że to co
usłyszeli wszyscy jako oficjalną wersję, nie jest prawdą. Gdyby
inni dowiedzieli się o tym co się stało wybuchł by skandal i co
gorsza cała inicjatywa Turnieju stanęłaby pod znakiem zapytania.
Choćby dlatego, że kolejni uczestnicy tego wydarzenia ulegli
wypadkowi. Ludzie mogliby zacząć drążyć i kojarzyć to co się
stało z wypadkiem Solberga.
– Dlaczego Relin również tam był?
– zadał niespodziewanie pytanie Liam.
– To dosyć skomplikowane. Na razie
Aren jest nieprzytomny i nie mogę niczego z nim ustalić. Nie chcę
za niego podejmować decyzji co chce wam powiedzieć, a czego nie.
Powstrzymam się wobec tego od odpowiedzi. Chciałbym jednak
zaznaczyć, że jeżeli to co się stało ujrzy światło dzienne,
będę wiedział kto jest za to odpowiedzialny. Kieruję to
ostrzeżenie zwłaszcza do pana panie Hill. Skutki, wierz mi, nie
będą przyjemne.
– Domyślam się tego. Jak tylko
wpadł pan na nas tam, przy kwaterach Hogwartu, było jasne co będzie
głównym tematem tej wizyty. Nie mam ochoty na więcej rozgłosu.
Turniej oferuje mi go aż nadto. W zasadzie nawet z olbrzymim
nadmiarem. Pozwoli pan jednak, że zapytam... Gdzie obecnie przebywa
Grey?
– W bezpiecznym miejscu. Możesz być
pewien – odpowiedział Beery, trochę zaskoczony takim, a nie innym
pytaniem z ust Jamesa.
– Nie wątpię. Jeżeli to wszystko,
pójdę już.
Uczeń zwolniony skinieniem głowy
nauczyciela odwrócił się i wkrótce cicho zamknął za sobą drzwi
gabinetu. Herbert odprowadził go wzrokiem, a później wrócił
spojrzeniem do Collinsa, który nawet nie drgnął. Ciężko było
powiedzieć o czym myślał. Na twarzy miał swoją nieprzeniknioną
maskę i wyglądał bardziej na rzeźbę, niż na żywego człowieka.
Milczał, ale jego wzrok jakby się ożywił od chwili, kiedy Hill
odszedł. Beery zauważył to dość szybko i wysnuł wniosek, że
chłopak zamierza go o coś zapytać. Kiedy milczenie przedłużało
się ponad miarę, profesor skonstatował, że chyba będzie musiał
go do wypowiedzi zachęcić, bo inaczej chłopak nic z siebie nie
wydusi. W momencie kiedy wyczerpała mu się już cierpliwość,
usłyszał:
– Czy istnieje szansa, żeby zobaczyć
się z Arenem? Jak długo planujecie trzymać go tam, gdzie przebywa?
– pytanie zaskoczyło, ale i ucieszyło Herberta. Najwidoczniej
Grey zjednał sobie tego osobliwego ucznia szybciej niż
przypuszczał. Co prawda pomógł sprawie sadzając ich razem, ale
teraz już wierzył, że postąpił słusznie. Aren w widoczny sposób
zaczął zmieniać Liama i jego nastawienie do świata. Liam
zasługiwał na szerszą odpowiedź, dlatego Beery powiedział:
– W tej chwili Aren jest w magicznej
śpiączce. Nie będę go już długo utrzymywać w tym stanie.
Planuję go wkrótce przebudzić. W bezpiecznym miejscu chcę go
jednak zatrzymać do końca tygodnia. Musi się w pełni
zregenerować, dojść do siebie. Jeżeli zaś chodzi o odwiedziny...
– Tylko noc wchodzi w rachubę...
Ja... pan rozumie... nikt nie może wiedzieć. Muszę sam zobaczyć...
na własne oczy, czy z nim wszystko w porządku.
Beery z podziwem pomyślał o Arenie.
Chłopak był istnym cudotwórcą. W ciągu zaledwie miesiąca udało
mu się zrobić coś, czego on sam nie potrafił. A przecież było
to lata temu, kiedy teoretycznie powinno być to dużo prostsze, bo
Liam był wówczas dzieckiem. Teraz Collins był jeszcze bardziej
zamknięty w sobie, dlatego z góry założył, że jeśli Grey
cokolwiek osiągnie, to w dłuższej perspektywie czasu. Tymczasem…
Widać było wielkie postępy. Co
prawda twarz Liama nie zmieniła się ani na jotę, nadal była
kamienną maską, ale oczy żyły, kiedy mówił o Greyu. To były
bardzo pozytywne zmiany. O to przecież mu chodziło i nie zamierzał
odbierać Collinsowi lekarstwa w formie zielonookiego chłopaka,
który najwyraźniej nie zdawał sobie zupełnie sprawy jak wielki ma
wpływ na swoje najbliższe otoczenie. Beery doszedł do takiego
stwierdzenia już któryś raz z rzędu, ale tym razem skonstatował
dodatkowo, że strata zielonookiego chłopaka, która była przecież
już tak blisko, byłaby wielkim ciosem dla wielu osób. Z pewnym
zdumieniem doszedł po chwili do wniosku, że wśród tych ludzi był
również on sam.
Uśmiechnął się do stojącego przed
sobą z nieodmiennym wyrazem twarzy chłopaka i podał mu czas i
miejsce spotkania. Oczy Liama na sekundę pojaśniały i błysnęły
radością, po czym wróciły do standardowego wyrazu. Chłopak
ukłonił się lekko na pożegnanie i bez słowa wyszedł.
***
Orion już dawno stracił cierpliwość,
ale przez pewien czas starał się jeszcze powstrzymać od
interwencji. Uważał, że po tym co się stało nie może pozostawić
blondyna sam na sam z Riddle'm, dlatego zabrał go ze sobą do
własnego pokoju. Zamierzał zresztą z nim porozmawiać, tymczasem
teraz już niemal żałował swojej decyzji.
Abraxas prawie od godziny krążył
wzdłuż jego pokoju nerwowym krokiem. Kiedy siadał w fotelu na
krótki moment, nie był w stanie usiedzieć spokojnie i wciąż
zmieniał nogę, zakładając jedną na drugą, po czym podrywał się
i znów zaczynał chodzić. To było nad wyraz denerwujące i nie
sprzyjało ani skupieniu, ani tym bardziej rozmowie. Zresztą Malfoy
nawet nie próbował rozmawiać, więc Orion przypuszczał, że
jeżeli miałoby dojść do jakiejkolwiek wymiany zdań między nimi,
sam musi zacząć. Najpierw jednak musiał zatrzymać swojego
krążącego kolegę.
Kiedy tylko to pomyślał, nadarzyła
się okazja. Abraxas znowu przysiadł i Black, korzystając z tego,
rzucił na fotel zaklęcie przylepca, załatwiając kwestię
zastopowania blondyna. Działanie nie spotkało się ani ze
zrozumieniem, ani z entuzjazmem. Został obdarzony wściekłym
spojrzeniem. Nie przejął się tym, tylko zaczął działać zgodnie
z planem i powiedział:
– Jak sądzę domyślasz się co
takiego zrobił Aren, że udało mu się przetrwać klątwę Riddle’a
– pytanie momentalnie przyciągnęło uwagę blondyna, który
zacisnął dłonie w pięści, ale pozornie spokojnie odpowiedział:
– Kto wie.
– Znam cię od wielu lat i widzę, że
jesteś na siebie wściekły. Myślę, że coś podejrzewałeś, ale
nie zareagowałeś i stąd twój aktualny stan. Zgadza się? – za
długo znał Abraxasa, żeby nie zorientować się co go gnębi. W
odpowiedzi uzyskał wybuch, ale przyjął go spokojnie, jako
spodziewaną reakcję, choć kierunek rozmowy zaskoczył go trochę,
a nawet zmartwił:
– Niczego ode mnie nie wyciągniesz.
Wiem co próbujesz ugrać. Jesteś po jego stornie. Nawet po tym co
ten łajdak...
– Jego stronie? Więc teraz jest jego
strona. A ta druga to...? Zawsze sądziłem, że jesteśmy po tej
samej. Pomijając jakieś tam drobne zatargi, walki o pozycję i tym
podobne. Czy to co się wydarzyło zmieniło aż tak wiele?
– Raczysz żartować?! Gdyby nie
geniusz Arena, chłopak byłby martwy! Żyje tylko dlatego, że jak
zawsze musiał upewnić się, czy przygotowana mikstura działa tak,
jak powinna.
– Jednak żyje. Pozwól dać sobie
małą radę Abraxasie. Jeżeli teraz odwrócisz się od Toma... –
przerwał zastanawiając się jak ubrać w słowa to, co zamierzał
przekazać: – Przyznam szczerze, że nie jestem pewien jakie to
może mieć dla ciebie skutki. Widziałeś co się działo z naszym
Panem tam, w pokoju Arena. To co się stało bardzo wpłynęło na
niego...
– Może jeszcze mi powiesz, że ma
poczucie winy, albo się załamał? Nie rozśmieszaj mnie!
– W zasadzie tak można by
powiedzieć. Rezultat jednak... jest specyficzny. Można się zresztą
było tego spodziewać. Pamiętasz jaki był przed poznaniem Greya?
Wiesz co mam na myśli, co staram się powiedzieć. Jak każdy z nas
zauważyłeś przecież, że się zmienił po tym jak go poznał.
Wcześniej nie było mowy o swobodnym wyrażaniu opinii. Zawsze można
było oberwać klątwą. Nie można było stosować niedomówień.
Wszystko, każde słowo musiało być jasne i precyzyjne. Byliśmy
przy nim, tuż obok, ale mimo to był w pewien sposób odległy i
żaden z nas nie potrafił skrócić tego dystansu. Dopiero Aren tego
dokonał.
– Dlaczego mi to wszystko mówisz...
– Bo jesteś zaślepiony złością i
nienawiścią. Obawiam się, że zignorujesz fakt, że zaszły zmiany
i nie połączysz tego co było dawniej, później i co stało się
teraz. Przedstawię wobec tego tą analizę i pozostawię ci ją do
przemyślenia. Przy Greyu Tom był bardzo ludzki jak na siebie.
Przecież znamy go od lat i każdy z nas z osobna to zauważył. Ty
jednak starasz się to od pewnego czasu wyprzeć. Nie chcesz widzieć,
że Riddle’a i Arena łączy coś, co trudno pojąć każdemu z
nas. Twoje uczucia względem Greya zaburzają rzeczywistość.
Rozumiem to, ale nie możesz sobie na to pozwolić. Musisz brać to
pod uwagę w swoim postępowaniu i dalszych decyzjach. Powiem ci
jeszcze coś. Całe to wydarzenie sprawiło, że Tom powrócił do
swojej pierwotnej osobowości. Czasem zdarzało się to na krótko
również przedtem, ale Grey powodował, że nasz Pan łagodniał.
Tym razem obawiam się, że jest inaczej.
– Co chcesz mi powiedzieć?
– Wkrótce sam się przekonasz co
miałem na myśli. Zanim zrobisz coś czego będziesz żałować,
pozwól emocjom opaść. Zacznij na chłodno analizować sytuację.
Zanim zaczniesz działać, obserwuj. Teraz, kiedy istnieje
podejrzenie, że nasze drogi mogą się rozejść, bo ja pozostanę
przy Tomie, nie powiem nic więcej. Myślę jednak, że kiedy się
zastanowisz, rozejrzysz w sytuacji, dotrze do ciebie, że jest to
bardzo dobra, przyjacielska rada – zakończył wypowiedź Orion i
odwrócił zaklęcie przylepca. Spotkało się to z podejrzliwością
jego rozmówcy, która objawiła się w pytaniu:
– Nie powstrzymasz mnie?
– Gdybym wiedział, że to ma sens,
pewnie bym próbował. Jak pamiętasz jednak, nie lubię
nieefektywnych działań. Chcesz się narażać... twoja sprawa,
zdrowie i życie. Proponuję jednak, żebyś z opuszczaniem naszych
szeregów powstrzymał się do końca Turnieju.
Abraxas wstał, przez chwilę mierzył
się wzrokiem z Blackiem, po czym skinął głową i wyszedł. Orion
tymczasem zatopił się w myślach. Nie dowiedział się co prawda
tego czego chciał, ale przekonał się przynajmniej, że jego
założenia były prawidłowe. Przewidywał już od jakiegoś czasu,
że Malfoy w końcu się od nich odwróci na rzecz Greya. Teraz,
kiedy nie zawahał się skierować różdżki przeciw Tomowi, stało
się to bardzo prawdopodobne. On sam czuł przed atakowaniem Riddle’a
ogromne opory.
Aktualnie wszystko stało się bardzo
niepewne, rozchwiane. Czuł wielką ciekawość. Chciałby wiedzieć
jak Arenowi udało się przeżyć taką klątwę. Nie chciałby nawet
myśleć co by się działo, gdyby zielonooki chłopak zginął.
Lubił Greya. Miał w sobie coś co sprawiało, że po bliższym
poznaniu zaczynało się go lubić. Można wręcz powiedzieć, że
przyciągał do siebie ludzi. Podobnie jak Riddle, chociaż powody
tego przyciągania były u nich skrajnie odmienne.
Odkąd zobaczył to co działo się w
pokoju Arena przekonał się, że rozumie przyczynę nagłych wahań
nastroju ich Pana. Żałował, że wcześniej nie powiązał tego z
myślodsiewnią. Teraz w zasadzie nie było już czego żałować.
Wiadomo, wspomnienia w niej przechowywane zniknęły.
Orion przypomniał sobie jak to było,
kiedy wszedł do pokoju Toma. Riddle rzucił na niego cruciatusa
i po prostu wyszedł. Jak się później okazało do pracowni
eliksirów. Kiedy już mógł wstać o własnych siłach, podjął
decyzję o popełnieniu kolejnego przewinienia. Miał nadzieję, że
Tom kiedy ochłonie zignoruje je, ale oczywiście pewności nie miał.
Czuł jednak taką potrzebę. W zasadzie miał przeczucie, że to co
zrobił może się bardzo przydać w momencie, kiedy znowu sytuacja
wymknie się spod kontroli, albo coś pójdzie nie tak.
Z tą myślą schylił się i wyciągnął
spod łóżka dość duże pudełko. Oderwał za pomocą magii swoją
pieczęć i otworzył je. Spojrzał smętnym spojrzeniem na kawałki
myślodsiewni, którą pozbierał w pokoju Toma.
Magiczne artefakty, były bardzo trudne
do złożenia. Często przywrócenie ich ponownie było niemożliwe.
Zwłaszcza potężne przedmioty były odporne na naprawę. Orion
jednak wierzył, że jest w stanie to zrobić. Obiecał sobie, że
zacznie nad nią pracować dopiero wtedy, kiedy zauważy, że Riddle
jej potrzebuje.
Ogólnie sytuacja była skomplikowana.
Nie wiadomo było póki co, co zrobi Aren kiedy dojdzie do siebie.
Jak będzie się zachowywał wobec Toma i jak Riddle będzie go
traktować? Tak wiele było pytań i jak zwykle mało odpowiedzi.
Jeżeli chodziło o tą dwójkę, nie było warto robić
jakichkolwiek założeń. Byli nieprzewidywalni.
***
Otworzył powoli oczy i rozejrzał się
wokół. Było jasno i co bardziej interesujące kompletnie nie
wiedział gdzie jest. Przez chwilę był zdezorientowany, a później
wspomnienia zaczęły zalewać go falami. Wróciły do niego emocje i
ból. Zaczął zaciskać dłonie na pościeli. Zamknął oczy, wziął
parę uspokajających oddechów. Ponownie otworzył oczy i tym razem
uważniej rozejrzał się po pokoju. Kilka metrów od niego zajmował
fotel Beery, który obserwował go w milczeniu.
Herbert zorientował się, że chłopak
jest już w pełni przytomny i rzucił pytanie, które zlało się z
tym zadanym przez rozbudzonego:
– Jak się czujesz...?
– Czy z Tomem wszystko w porządku?!
Pytanie Arena sprawiło, że Herbert
spojrzał na niego absolutnie zaskoczonym wzrokiem. Spodziewał się
wszystkiego, ale na pewno nie tego, że Grey będzie się martwił o
swojego oprawcę. Ciężko to było pojąć. Zmartwione spojrzenie i
niepokój w twarzy nie pozostawiały jednak pola do wątpliwości.
Tak rzeczywiście było i musiał odpowiedzieć:
– Nic mu nie jest... Obecnie ma
areszt i przebywa po prostu w waszych kwaterach uczestników.
Pamiętasz, że o mało cię nie zabił? – nauczyciel postanowił
na wszelki wypadek przypomnieć Greyowi jak się tutaj znalazł i co
się wydarzyło. Odpowiedź, wyprowadziła go jednak z równowagi:
– Tak pamiętam... Żyję przecież
jednak, więc wszystko jest dobrze. Czy Tom...
– Tylko cholernym cudem Aren żyjesz!
Do diabła, może dla odmiany zaczniesz martwić się o siebie, a nie
o niego? Pomińmy już może milczeniem fakt, że to zaklęcie było
przecież przeznaczone dla Relina. Wszyscy o tym wiemy z Samuelem
włącznie. Nic nie mów, od razu odpowiem na twoje nie zadane
pytanie: tak, Relin czuje się dobrze i wszystko z nim w porządku,
podobnie zresztą jak z Tomem – w zarodku zdusił to co miało
nastąpić, czyli serię pytań. W rezultacie Aren zamknął usta i
był zmuszony słuchać dalej: – To była klątwa, która zabija i
to w męczarniach. Avada przy tym wydaje się być
błogosławieństwem. Za takie coś Riddle powinien zostać wydalony
i znaleźć się w Azkabanie!
– Byliśmy tam tylko my... Czy ktoś
jeszcze o tym wie? O tym co tam zaszło? – zapytał Aren, czując
zimne dreszcze po tym co powiedział Beery. Miał nadzieję, że
profesor zatrzymał dla siebie wydarzenia z pokoju.
– Nie. Nikt nie wie oprócz tych,
którzy tam byli. Co nie zmienia faktu, że wciąż chcę poznać
twoją wersję wydarzeń nim postanowię co zrobić dalej. Warto
jednak, żebyś miał świadomość co do jednego... kiedy
transportowałem cię tutaj, wpadłem nieoczekiwanie na Hilla i
Collinsa. Twój widok wyraźnie ich zszokował i poruszył. To
również udało mi się załatwić póki co, choć pewnie możesz
się spodziewać pytań. Tyle z mojej strony. Teraz nadchodzi czas na
twoje opowiadanie. Spodziewam się dowiedzieć jak Relin znalazł się
w waszych kwaterach i jak doszło do tej sytuacji, której byłem
świadkiem. Byłbym wdzięczny, gdybyś już zaczął.
– Nie mogę powiedzieć całej prawdy
profesorze. Tyle ile mogę, przekażę... Pamięta pan naszą umowę
prawda? Jednak zanim zacznę cokolwiek mówić proszę, a właściwie
chcę, żeby pan mi coś obiecał... – na te słowa Beery
zastanowił się krótko, a później zachęcił go ruchem ręki, by
mówił dalej – To co powiem pozostanie tajemnicą. Tom nie
poniesie żadnych konsekwencji. Chcę z nim na ten temat porozmawiać
osobiście.
– To dosyć wysoka cena nie uważasz?
Co zrobisz jeżeli na to nie przystanę? – zapytał zaintrygowany
nauczyciel, zastanawiając się nad tym jak zareaguje zielonooki.
– Nie chciałbym się nad tym zbytnio
zastanawiać profesorze, ale... To byłby na pewno koniec naszej
umowy i znajomości. Nie mógłbym pracować z kimś, kto mi go
odebrał i skazał. Zanim jednak by do tego doszło... wiemy o sobie
całkiem sporo. To bardzo ryzykowne. Lepiej nie łamać naszego
przymierza.
I dostał swoją niespodziankę. Nie
spodziewał się, że Aren może w ten sposób przedstawić mu
warunki i że chłopak będzie przy tym tak, a nie inaczej wyglądał.
Był bardzo poważny, bez cienia uśmiechu. Nawet w oczach. Groźbę
słyszał nie tylko w słowach, ale także widział w skierowanym na
siebie wzroku. Był pewien, że nie były to puste obietnice. Beery
uśmiechnął się lekko i mimowolnie odczuł pewien podziw.
Stwierdził w duchu, że nie chciałby być w skórze kogoś nie
przygotowanego przez życie jak on sam, kto chciałby odebrać
Arenowi Riddle’a. Ciekaw był, czy chłopak zdał sobie w ogóle
sprawę z deklaracji, którą zawarł pośrednio w swoich słowach i
z tego co ona tak naprawdę oznaczała. Oczywiście miał świadomość,
że osobiście nie ma zbyt dużego wyboru i musi przystać na warunki
zielonookiego.
Tymczasem Aren zaczął opowieść o
tym jak Samuel został zraniony w Atarium, ewidentnie co prawda
pomijając wiele faktów, ale jednak przedstawiając w miarę jasno
komplikacje, które nastąpiły w ranie. To wyjaśniało potrzebę
leczenia. Co do eliksiru bez wątpienia chłopak prześlizgnął się
nad tematem, niezbyt wiele wyjaśniając. Całość relacji była
dziurawa jak sito i raczej nie pozwalała w pełni zrozumieć w czym
rzecz, bo Grey zbyt wiele starał się ukryć i pominąć. Zresztą
sam sobie z tego zdawał sprawę, bo kiedy skończył, pokręcił
tylko głową z pewnym niezadowoleniem i stwierdził:
– Skończyłem.
– To dosyć...
– Tak, zdaję sobie sprawę jak to
brzmi, a raczej nie brzmi...
– Zbyt wiele sekretów... twoich
własnych i cudzych, które wiążą się ze sobą, nakładają na
siebie, zazębiają. W efekcie całość jest trudna do ujęcia i
przekazania komukolwiek w jakikolwiek sposób... – podsumował
Beery, doskonale znając podobne sytuacje i łapiąc zaskoczone
spojrzenie Arena. Wyjaśnił wobec tego oględnie: – Przerabiałem
to nie raz i nie dwa. Sam widziałeś jak wyglądają moje relacje z
Cadanem. Zapewniam, że w przeszłości działo się dużo więcej na
różnych płaszczyznach. Przy okazji... jest jeszcze jedna sprawa, o
której chciałbym żebyś wiedział... Podczas badań, udało mi się
wczoraj znaleźć na twoim ciele ślad jeszcze innej klątwy.
Nieinwazyjnej i dlatego dosyć trudnej do znalezienia i wykrycia, ale
bardzo skutecznej. To klątwa zdrady – powiedział i zauważył, że
źrenice Arena stają się większe, a zdumienie odbija się na
twarzy. Po chwili chłopak opanował się i zapytał:
– Co to za klątwa? Jak ona działa?
– W zasadzie nie oddziałuje na
osobę, na którą została nałożona. Powoduje tylko, że gdybyś
pocałował, albo został pocałowany przez kogokolwiek, albo też
fizycznie zbliżyłbyś się do kogoś, osoba która rzuciła tą
klątwę odczułaby to bardzo intensywnie. W zasadzie dodatkowym
skutkiem, jakby ubocznym jest to, że zawsze kiedy potraktowana tą
klątwą osoba dotyka czyjejś twarzy, albo jest dotykana na twarzy
przez kogoś innego, ten kto rzucił czar odczuwa to wyraźnie. Co
prawda to akurat chyba nie zawsze działa, ale…
– No jasne... to tylko pogorszyło
sprawę. Dlatego nie chciał mnie słuchać... – jęknął Aren,
przypominając sobie dotknięcie Liama, ocieranie potu z twarzy
Samuela i zdając sobie sprawę, że w połączeniu z tym, co Tom
zobaczył po wtargnięciu do pokoju, mógł pomyśleć... Chwilę
później przyszła refleksja, że dupek powinien mu jednak bardziej
ufać... Nie zmieniało to faktu, że sam prowokował to całe
napięcie. Zbyt dużo czasu spędzał z Samem, który dodatkowo
denerwował Toma dwuznacznymi wypowiedziami. Trzeba to będzie
wyjaśnić. Koniec z niedomówieniami w tej kwestii. Nie zamierzał
utrzymywać pozorów, że jest związany z Relinem. To było
niedorzeczne.
– Nie widzę, żebyś był jakoś
szczególnie zaskoczony, że została na ciebie nałożona klątwa...
nie pytasz też kto ją na ciebie niepostrzeżenie rzucił… –
zauważył Beery i usłyszał:
– Doskonale wiem kto to zrobił. Pan
zresztą też. Doprawdy... jeszcze coś innego obok śledzącego... –
mamrotanie Arena w końcówce wypowiedzi, wywołało uniesienie w
zdziwieniu brwi Herberta. Chłopak tego nie zauważył. Beery
postanowił wobec tego jeszcze trochę podrążyć, żeby uzyskać
nieco więcej jasności w kwestii relacji między chłopcami:
– To nie wszystko co powinieneś
wiedzieć... Podczas kolacji pojawiła się gazeta z pewnym
artykułem. Co ważniejsze jednak, na jej pierwszej stronie widniało
piękne, duże zdjęcie, na którym byłeś z Roweną. Dodam, że
zostaliście uchwyceni w bardzo jednoznacznej sytuacji. Wyraźnie
widać, że dziewczyna pocałowała cię w policzek – na tą wieść
Grey jęknął po raz drugi, chowając twarz w dłoniach. Po chwili
zamamrotał:
– Teraz wszystko jasne. To nie
pomogło. A miałem nadzieję, że ten cholerny reporter odpuścił...
– w głowie Arena kłębiły się myśli. Wszystkie fragmenty
układanki trafiły na miejsce. Wydarzenia nałożyły się na
siebie. Już sobie wyobrażał co teraz myślał o nim Tom. Nie dość,
że Sam, to jeszcze Rowena... Czy pech nie mógł poczekać do
następnego dnia? Rozmyślania przerwał mu głos Beery’ego, który
powiedział niby do siebie w pozornym zamyśleniu:
– Trochę też w tym mojej winy.
Mimo, że widziałem na korytarzu w jakim jest stanie, nie
powstrzymałem go. Zaskoczył mnie. Pierwszy raz nie potrafił nad
sobą zapanować i wystąpił w pełnej krasie. Niestety, wtedy
jeszcze nie widziałem gazety. Nie domyśliłem się więc na kim
skrupi się jego zły humor... – Herbert uważnie, choć spod oka
obserwował Arena, który zamarł na moment, a później westchnął
i wyszeptał:
– Czułem jego uczucia... wszystkie
emocje... to pewnie też wina tej klątwy... – teraz na Herberta
przyszła kolej na znieruchomienie w zdziwieniu i głębokie
zamyślenie.
Nie bardzo wiedział co miał Aren na
myśli. Podejrzewał, sądząc po stanie Riddle’a, że odczucia
czerwonookiego chłopaka w tamtym momencie nie były ani miłe, ani
przyjemne. Gołym okiem widać było udrękę Toma, a skoro Aren czuł
to co on... W tym momencie myśli Herberta wyhamowały i pojawiły
się w nich same pytania. Jak to czuł? Jakim cudem? Nie mógł czuć
tego co Riddle... nie było takiej możliwości. A jednak... mówi,
że czuł... dotąd zawsze mówił prawdę, czyli... Jeśli tak, to
na pewno nie ze względu na klątwę. Tego akurat był pewien.
Pierwszą myślą, która nasunęła się Beery’emu jako
wyjaśnienie, były bliźniacze różdżki chłopców. W końcu było
to coś, co ich łączyło. Równocześnie było na tyle mało
zbadanym ewenementem, że mogło powodować rozmaite zdumiewające
sytuacje. Należało to jakoś sprawdzić. Nie zamierzał podsuwać
tego pomysłu Arenowi, ani nikomu innemu zresztą. Najpierw sam miał
zamiar zbadać tą sprawę. Tymczasem jednak zdecydował się
poruszyć jeszcze jedną kwestię:
– Aren, słuchaj… wasz związek
jest dziwny. Nie mówię, że go rozumiem, jednak... tą klątwę z
reguły rzucają podejrzliwi kochankowie... Czy ty i Tom jesteście
nimi... jesteście razem? – pytanie wywołało u Greya
niedowierzanie, które wyraźnie odbiło się na jego twarzy. Po
chwili odpowiedział:
– Merlinie, nie! To nie tak... po
prostu zaskakująco często mieliśmy ze sobą do czynienia odkąd
pojawiłem się w Hogwarcie. Riddle czerpie jakąś chorą
satysfakcję z drażnienia mnie. W zasadzie sam też nie jestem bez
winy. Odpowiadam pięknym za nadobne. Niekiedy sam stwarzam jakieś
sytuacje, które go prowokują. Przez to nawzajem się obserwujemy i
staramy uprzedzać fakty. Sprawia to, że podobnie myślimy. Nie wiem
czemu tak jest. Nie potrafimy być wobec siebie obojętni, co czasem
daje dziwne rezultaty...
– A co z tobą i Owen? Zauważyłem,
że dziewczyna świetnie dogaduje się z Tomem. Bardzo często ze
sobą rozmawiają, także na spotkaniach waszych dwóch drużyn –
nauczyciel zaryzykował małe kłamstwo, w celu bardziej dogłębnego
wybadania sytuacji. Reakcją na drugą część wypowiedzi były
dłonie Greya, zaciskające się na pościeli i groźny błysk w
oczach.
– Ja i Rowena? To zupełnie nie tak.
Chciałem tylko uzyskać więcej informacji. Zwyczajnie starałem się
na coś przydać naszej drużynie. Umożliwić nam sojusz. Mówi pan
o świetnie rozwijającej się relacji jej i Toma. Nic nie wiem, bo
nikt mnie o tych spotkaniach nie poinformował, a co za tym idzie nie
zaprosił na nie – odparł oschle chłopak, wyraźnie zirytowany.
Po tym stwierdzeniu zielonookiego
Herbert nie potrzebował w zasadzie niczego więcej. Teraz już
wiedział na czym stoi i co powinien myśleć o wzajemnych
zapatrywaniach Arena i Toma. Obaj byli w sobie zwyczajnie zakochani,
ale co bardziej interesujące, póki co żaden z nich tego nie
widział. Nie zdawali sobie sprawy z tego, co do siebie czują. Cała
reszta emocji: zaborczość, zazdrość, pragnienie ciągłej uwagi
tego drugiego... i pewnie inne, były jedynie skutkiem uczucia.
Zewnętrznym wyrazem tego, co się w nich działo.
To było dziwne myśleć w ten sposób
o tej dwójce. Byli tak różni. Jednak to było jedyne wyjaśnienie.
Jeżeli wziąłby pod uwagę takie rozwiązanie, wszystko co u obu
chłopców zaobserwował, każde ich zachowanie stawało się
oczywiste i jasne. Efekt końcowy był wynikiem tego o czym pomyślał
już chwilę temu. Aren i Tom mieli wyraźny problem z osobistymi
emocjami, identyfikowaniem ich u siebie, a co za tym idzie adekwatnym
do sytuacji zachowaniem. To było bardzo trudne i sugerowało dalsze
kłopoty w przyszłości, jeżeli jakoś nie zostanie rozwiązana
podstawowa kwestia.
Na razie jednak Grey wyglądał na
zmęczonego i Herbert postanowił nie dręczyć go już dłużej
pytaniami. Wszystko po kolei. Podejrzewał, że naciskając zbyt
gwałtownie sprawi, że chłopak zamknie się w sobie. Z pewnością
jeśli chodzi o zaufanie, jeszcze daleko mu było do poziomu, jaki
miał u Greya Abraxas, czy Samuel.
Zdecydował, że na koniec, dla
rozluźnienia atmosfery, poinformuje Arena jaka została podana
oficjalna wersja jego wypadku. Rozbawienie na twarzy i wesołe
spojrzenie chłopca jasno wskazywały, że humor mu się poprawił.
Po chwili z niepewnością, ale i determinacją stwierdził:
– Profesor Reid naprawdę musi pana
lubić, skoro to wszystko tak szybko zaaranżował... Co on wie o tym
wypadku? Można mu ufać?
– Raczej niewiele wie. W kwestii
zaufania byłbym dosyć ostrożny... z pewnych względów. Na dzień
dzisiejszy dotrzyma jednak naszego sekretu. Widzę, że jesteś już
trochę zmęczony. W zasadzie dowiedziałem się już tego co było
konieczne. Poznałem twoją wersję wydarzeń, a teraz czeka mnie
jeszcze rozmowa z Riddle'm. Pójdę już. Podeślę do ciebie
Abraxasa, żebyś się za bardzo nie nudził.
– Jak długo muszę tu zostać?
– W poniedziałek rano cię
wypuszczę. Masz wypocząć, wyspać się i być gotowym na
przyszłotygodniowe eliminacje.
– Może pan przekazać Tomowi, że
czekam na niego? Chciałbym z nim porozmawiać.
– Osobiście wolałbym nie
doprowadzać do tej rozmowy. Nie patrz tak na mnie. Przekażę
oczywiście twoje słowa, ale spotkanie będzie mogło odbyć się
tylko w mojej obecności – zakomunikował Beery. Aren zasępił się
na chwilę, ale tuż potem słodki uśmiech wypłynął mu na twarz i
padły słowa:
– W porządku… o ile będzie Pan za
drzwiami.
– Mały, przebiegły wąż –
odwzajemnił uśmiech nauczyciel i zostawił Greya samego.
***
Tom musiał przyznać w duchu, że nie
pamiętał, żeby kiedykolwiek czuł się tak niepewnie jak teraz.
Wbrew odczuciom doszedł jednak do wniosku, że choćby z tego powodu
należało przyjąć słuszność jego postępowania w kwestii
myślodsiewni. Zrobił się po prostu słaby z powodu tego nowego
ucznia. Czuł do siebie politowanie. Teraz widać konsekwencje. Może
zostać nawet wyrzucony z Hogwartu. To nie była przyjemna możliwość.
Przewidywał, że na pewno wkrótce
dojdzie do rozmowy na temat wcześniejszych wydarzeń. Zastanawiał
się nad tym, co mógłby powiedzieć na ten temat, jak się bronić,
jakich użyć argumentów. To będzie brzemienna w skutki rozmowa. W
jej wyniku zostanie podjęty ostateczny werdykt w tej sprawie. Zanim
nie zostanie ogłoszony, nie było sensu myśleć nad dalszymi
krokami i decyzjami co do własnego życia.
Drzwi do pokoju wspólnego uczestników
otworzyły się nagle i Tom uniósł głowę. Do pomieszczenia wszedł
swobodnym krokiem profesor Beery. Zajął miejsce naprzeciw i
wpatrzył się w niego wyczekująco. Cisza się przedłużała…
Herbert zmarszczył brwi i w skupieniu przyglądał się Tomowi.
Chłopak wyglądał jakoś inaczej. Wyczuwał w nim zmianę, ale
ciężko mu było orzec na czym mogła polegać. Spodziewał się
niepokoju o Arena, pytań, a tymczasem Riddle siedział i czekał na
rozpoczęcie rozmowy bez widocznych śladów emocji. Coś tu było
nie tak i Beery postanowił, na ile było to możliwe, wybadać o co
chodzi. Przerwał milczenie i zadał pytanie:
– Nie zapytasz nawet co u niego? –
w oczach siedzącego przed nim chłopaka zauważył jakby zdziwienie
i jego przekonanie o tym, że zaszła jakaś istotna choć na razie
nieznana zmiana, tylko się umocniło.
Tymczasem Tom nie bardzo wiedział
dlaczego nauczyciel zakłada, że powinien martwić się o Greya.
Owszem, zamierzał zapytać o sprawę podstawową, od której zależał
jego los i tak właśnie zrobił:
– Żyje?
– Tak, żyje.
– Jakie konsekwencje mnie czekają?
– Żadne. Aren gotów był mnie
szantażować, by zagwarantować ci bezpieczeństwo. Dążył też do
tego, żeby nikt nie dowiedział się o tym co zaszło. Zakładam, że
jest ci to jak najbardziej na rękę.
W oczach Toma na moment odbiło się
zdumienie, jednak niemal nieuchwytne, bo błyskawicznie zamaskowane.
W duchu jednak był bardzo, ale to bardzo zdziwiony postępowaniem
Greya. W zasadzie była to opcja, której nie brał pod uwagę w
swoich założeniach i przewidywaniach. Chłopak chyba nie do końca
przemyślał swoje postępowanie, ale oczywiście nie zamierzał
oponować. Jedno było pewne. Beery miał rację. Takie rozwiązanie
było mu na rękę.
Milczał jednak i w skupieniu patrzył
na nauczyciela. Profesor obserwował go wnikliwie i zupełnie nie
krył niezadowolenia z jakiegoś powodu. Może wolałby, żeby go
wydalono? Riddle przypomniał sobie jego słowa i poświęcił chwilę
na zastanowienie, czym też Grey mógł tego człowieka szantażować
na tyle skutecznie, żeby przeprowadzić swój plan. Cisza znowu się
przedłużała, aż wreszcie Tom doszedł do wniosku, że jakoś
trzeba to spotkanie zakończyć i rzucił krótkie pytanie, które
wydawało mu się odpowiednie w tej sytuacji:
– Czy to wszystko?
Nauczyciel przyjrzał mu się wzrokiem,
jakim ogląda się wyjątkowo obrzydliwe stworzenie, lekko pokręcił
głową i skomentował jakby do siebie, ale na tyle głośno, żeby
on także to usłyszał:
– Co on w tobie widzi... Mam ci
przekazać, że czeka na ciebie i chce z tobą porozmawiać. Jeżeli
będziesz chciał to zrobić, daj mi znać. Zaprowadzę cię do
niego.
Czerwonooki skinął głową nie mówiąc
nic więcej. Beery przyjrzał mu się jeszcze raz uważnie. Zakładał,
sądząc po wcześniejszej rozpaczy, że chłopak będzie bardziej
zainteresowany stanem Arena, że zechce od razu pójść do niego. Ta
oziębłość i kamienny spokój kojarzył mu się z takim Tomem,
jakiego znał dawniej. Chłopak wyglądał, jakby go zupełnie nie
obchodziło to co się stało. Jak do tego doszło? Czy był tak
doskonałym aktorem? Po tym co było wcześniej? Nie, raczej nie...
to było coś innego... Tam, w pokoju Arena wyraźnie było widać
czytelne i nie ukrywane emocje na twarzy Toma. Przy tak wielkim
wzburzeniu jego zachowanie musiało być szczere, bo w żaden sposób
go nie kontrolował. To było jasne. Herbert doszedł do wniosku, że
to wówczas Riddle był taki jaki być powinien. Jakimś cudem
chłopak wyzbył się kompletnie emocji, co wyglądało tak
sztucznie, że aż raziło.
Beery wstał, wciąż w myślach
zastanawiając się nad tą, póki co niepojętą sytuacją i wyszedł
z pomieszczenia, przy okazji cofając rzucone wcześniej zaklęcia
uniemożliwiające Riddle’owi wyjście i swobodne poruszanie się
po zamku.
Zamyślony przemierzał korytarze,
kierując się do swojego gabinetu. Kiedy już widać było wejście,
zauważył przed nim niecierpliwie przestępującego z nogi na nogę
Samuela. Chłopak, kiedy tylko go spostrzegł, podbiegł do niego.
Krótko się przywitał i prawie od razu przeszedł do sedna sprawy.
Z wielkim przejęciem i troską poprosił o zaprowadzenie go do
Arena. Chciał koniecznie wiedzieć jak Grey się czuje.
Beery’emu to wydarzenie poprawiło
humor, bo po spotkaniu z Tomem poczuł się zawiedziony i
przygnębiony. Nadal nie dawała mu spokoju ta diametralna zmiana,
jaka zaszła w zachowaniu Riddle’a, ale na razie odsunął ją na
dalszy plan, ruszając w kierunku pokoju zajmowanego aktualnie przez
Arena, z Relinem idącym obok. Uznał, że Greyowi przyda się
towarzystwo. W duchu miał nadzieję, że w ciągu tych kilku dni Tom
zbierze się wreszcie i także trafi do zielonookiego chłopaka. W
zasadzie uważał, że nie będzie to pewnie przyjemna wizyta, ale
był przekonany, że Aren jej bardzo potrzebował.
***
Na widok Abraxasa Aren uśmiechnął
się radośnie, choć po chwili poczuł pewne zaniepokojenie. Blondyn
widząc go zdrowego i przytomnego odetchnął wprawdzie z ulgą, ale
widać było na jego twarzy napięcie i Aren nie mógł opędzić się
od przekonania, że w pewnym momencie ich rozmowa zacznie zahaczać
o niezbyt miłe aspekty przeszłych wydarzeń. Na razie jednak musiał
wytrzymać całą serię zaklęć sprawdzających stan organizmu, by
Malfoy uwierzył, że czuje się już doskonale. Nie przeszkadzał.
W końcu blondyn poczuł się
usatysfakcjonowany uzyskanymi wynikami, usiadł i zaczęli rozmawiać.
Początkowo na niezobowiązujące tematy, ale Aren doskonale czuł,
że w powietrzu wisi poważna rozmowa. Abraxas jednak nie zaczynał
jej jakoś. Być może nie bardzo wiedział jak nawiązać do tej
kwestii. Grey postanowił się nad nim zlitować i samemu zagaić
temat:
– Wydaje mi się, że masz parę
pytań... Z góry mówię, że nie na wszystkie będę mógł
odpowiedzieć ze względu na Samuela. Nie mogę zdradzać jego
tajemnic.
– Kiedy straciłeś przytomność
Relin wykrzyczał, że go leczyłeś... Jak wiesz domyślam się, że
użyłeś tego samego, co w moim przypadku. Innego wytłumaczenia nie
mogę znaleźć. A może się mylę?
– Nie mylisz się. Masz rację. Tym
razem jednak, wszystko poszło tak jak powinno. Bez komplikacji.
– Chyba tylko ty potrafisz zachować
spokój ducha, ocierając się niemal o śmierć... Tym razem to coś
co zażyłeś, uratowało ci życie. Wciąż tego nie pochwalam,
jednak... – przerwał nagle, słysząc otwierające się drzwi.
Obaj spojrzeli na wchodzącego przez nie Relina, a za nim Beery’ego.
Samuel szybko podszedł do Arena i bez zastanowienia go przytulił
mówiąc:
– Merlinie, nie mogłem spać. Cały
czas myślałem o tym co się z tobą dzieje. Jak się czujesz?
– Świetnie... tak, na pewno czuję
się doskonale. To tak uprzedzając jakiekolwiek zaklęcie
monitorujące. Abraxas niedawno mnie już takimi potraktował.
Wątpię, żeby się coś zmieniło w przeciągu godziny –
poinformował go ze śmiechem Aren, wyplątując się z jego objęć
– Ważniejsze wydaje mi się pytanie, jak wygląda sytuacja z tobą?
– w tym momencie Grey poczuł na sobie spojrzenia Malfoya i
Berry’ego, ale zignorował je, bo przecież wiedzieli już, że
leczył Relina.
– Nie ma ani śladu. Czuję się tak,
jakbym miał nową rękę – uprzedzając prośbę Samuel obnażył
odpowiednie ramię, pozwalając zielonookiemu zbadać je dokładnie.
Rzeczywiście wyglądało, jakby nigdy nie nosiło na sobie rany i
znamion martwicy. Relin kontynuował: – Jak widzisz efekty są
doskonałe. Wolałabym co prawda tego nie powtarzać... jednak skoro
Riddle'a wkrótce będziemy mieć z głowy to...
– O czym ty mówisz? – zapytał
Aren ostrzej niż zamierzał, widząc zaskoczenie w oczach Sama,
który po skończonych oględzinach zaczął poprawiać na sobie
odzież. Relin po chwili zaczął powoli:
– Aren... przecież próbował cię
zabić. W zasadzie mnie. To normalne, że zostanie za to wydalony.
– Nie. Tom tutaj zostaje. Nikt nie
dowie się o wypadku. Ty również nic nie powiesz. Jeżeli cokolwiek
wyjdzie z twoich ust... nie wybaczę ci Sam. Daj sobie z tym spokój.
Ty... Aren! Nie mówisz chyba poważnie!
Pan się na to zgadza?! – zszokowany chłopak odwrócił się jak
sprężyna w stronę stojącego w ciszy nauczyciela. Ten odpowiedział
spokojnie:
– Nie Samuelu. Mam takie samo
podejście do tej sprawy co ty. Obawiam się jednak, że w tej
kwestii nie jesteś jedyną osobą, której Aren groził. Radzę
potraktować groźbę poważnie... Poza tym...
– Aren do cholery! Pomyśl... a gdyby
zaklęcie trafiło mnie, a nie ciebie? Czy wtedy również byś
odpuścił? Dlaczego bronisz go przed konsekwencjami?! To jakiś
wariat! W pełni zasłużył sobie na to co powinno go spotkać.
Zamiast tego, ty go chronisz?! Po tym wszystkim?! Skrzywdził cię!
– Nie chciał tego. Nie był wtedy
sobą. Nie pozwoliłbym, by zaklęcie trafiło w ciebie.
– I to ma niby go usprawiedliwić?
Nie chcę więcej mieć w tobie żywej tarczy! Zdajesz sobie sprawę
co czułem leżąc bezradnie na tej przeklętej podłodze! Nie mogłem
nic zrobić... tylko patrzeć jak cierpisz?! Twój krzyk jeszcze
długo, a może już zawsze, będzie moim najgorszym koszmarem. Nie
chcę go nigdy więcej słyszeć! Rozumiesz! I po tym wszystkim mam
po prostu dać sobie spokój!? Nie mogę Aren!
– Sam proszę... zrozum... ja po
prostu nie chcę by on...
– Nie do cholery! Przyjdę później,
jak odzyskasz rozum! – ogłosił Relin i energicznie opuścił
pomieszczenie nie czekając na odpowiedź. Po jakimś czasie dopadł
swojego pokoju i zatrzasnął za sobą drzwi.
Tymczasem Aren popatrzył za
odchodzącym Samuelem przerażony. Po krótkim zastanowieniu poderwał
się z łóżka, ale powstrzymały go stanowcze dłonie na ramionach.
Spojrzał w górę spodziewając się Beery'ego. Zamiast tego ujrzał
blondyna, który łagodnie, ale stanowczo zmusił go do położenia
się, ignorując próby wyszarpywania. Dopiero, kiedy osiągnął
cel, ujął twarz Arena w swoje dłonie, zmuszając go do spojrzenia
sobie w oczy i spokojnym tonem powiedział:
– Załatwię to Aren. Spokojnie, nie
musisz się obawiać. Również nie popieram twojego podejścia, ale
zrobię to dla ciebie. Ty i Relin podchodzicie do tego wszystkiego
zbyt emocjonalnie. Przemówię mu do rozumu. Zaufaj mi dobrze? –
Aren niepewnie kiwnął głową w odpowiedzi. Malfoy uśmiechnął
się do niego uspokajająco i wyszedł za durmstrangczykiem. Ciszę,
przerwał głos Beery’ego, który dotąd uważnie obserwował
rozgrywające się przed jego oczyma wydarzenia:
– Masz szczęście Aren. Zyskałeś
dwóch, naprawdę dobrych przyjaciół. Widać gołym okiem, że są
gotowi skoczyć za tobą w ogień... Szkoda tylko, że za sobą nie
przepadają. Myślę jednak, że to się niedługo zmieni.
– Co dokładnie ma Pan na myśli? –
zapytał czujnie i podejrzliwie leżący chłopak, wietrząc jakieś
drugie dno w tej wypowiedzi.
– Po prostu na obu działa ten sam
bodziec, który prędzej czy później spowoduje, że dojdą do
porozumienia. Nie będą chcieli utracić tego czynnika. W tej
kwestii myślą i czują bardzo podobnie.
– A czy można prosić o prostszy
język. Bez tych wszystkich tajemniczych określeń które sprawiają,
że kompletnie nie mam pojęcia o co chodzi?
– Oh Aren, a gdzie wtedy byłaby
zabawa? Jestem jednak pewien, że wkrótce sam się o tym przekonasz
i wtedy zrozumiesz.
***
Widok Abraxasa pod drzwiami nie
zaskoczył go. W zasadzie spodziewał się tego prędzej czy później.
Początkowo chciał go zignorować, jednak doszedł do wniosku, że
posłucha co ten ma mu do powiedzenia. Tłuczenie się po pokoju w
towarzystwie niewesołych myśli powodowało tylko, że wściekał
się coraz bardziej. Złościł się, bo właściwie nawet nie
porozmawiał sobie z Greyem. Niemal od razu się z nim pokłócił.
Westchnął głęboko i odsunął się
robiąc przejście blondynowi i zamykając za nim drzwi. Malfoy miał
na twarzy ten irytujący go wyraz, którego nie znosił, ale opanował
nerwy. Nie zapraszał gościa do siadania, bo jakoś wątpił, żeby
Abraxas chciał tutaj długo przebywać. Zresztą zasady dobrego
wychowania nie bardzo go teraz obchodziły.
Blondyn stał przez chwilę, widocznie
zbierając myśli i w końcu zaczął:
– Czy pomyślałeś o dodatkowych
konsekwencjach z jakimi miałby do czynienia Aren, gdyby na jaw
wyszła cała sprawa? Tak naprawdę jedynym i najlepszym wyjściem
jest zatajenie całej sytuacji, która zaszła...
– Powiedziała osoba, która jest
jedną z jego najbliższych znajomych. Nie mogę sobie wyobrazić jak
to się stało, że ty i Aren jesteście przyjaciółmi. Zwłaszcza,
że równocześnie pozostajesz blisko człowieka który sprawił, że
Grey naraził siebie na niebezpieczeństwo. Jak w ogóle możesz
patrzeć w lustro wiedząc co Riddle mu zrobił? – rzucił
wyzywająco Samuel, widząc jak Abraxas na moment zacisnął dłonie
w pięści. Odpowiedź jaka padła, wypowiedziana pełnym spokoju
tonem spowodowała, że jego punkt widzenia zmienił się
diametralnie:
– Sądzę, że to nie jest twoja
sprawa. Jestem tutaj jednak z innego powodu. Muszę przemówić ci do
rozsądku. Jak myślisz, co się stanie kiedy wyjdzie na jaw, że
Aren praktykował magię krwi? Wiem, chodziło o to, żeby cię
uratować, ale jednak... Myślisz, że jak zacznie się dochodzenie,
nie zapytają dlaczego Aren żyje? I co wtedy? Jak wyjaśnisz
przyczynę bez dokładniejszego zagłębiania się w ten temat? –
rozszerzone w zaskoczeniu oczy Relina mówiły same za siebie i
Abraxas dokończył: – Nie pomyślałeś o tym...
– Skąd ty... Powiedział ci?!
– Skoro tak dobrze znasz Arena
powinieneś wiedzieć, że on zawsze dochowuje tajemnic. Potem bardzo
często niestety odwraca się to przeciwko niemu, ale on i tak tego
nie zmienia. Miałem pewne podejrzenia. Ostatnio spędzał wiele
czasu w pracowni ignorując nawet posiłki i sen. Co więcej
przyłapałem go na upuszczaniu własnej krwi. Było to w nocy przed
wypadkiem. Uwierzyłem w jego zapewniania, że ma wszystko pod
kontrolą...
– Potrafi być bardzo przekonujący...
Co nie zmienia faktu, że faktycznie wiedział co robi. Nie chciałem
się na to godzić. Znam możliwe skutki tej magii, jednak... byliśmy
pod ścianą... – poczuł potrzebę wytłumaczenia się, dlaczego
naraził Greya na posługiwanie się magią krwi.
– Z nim zawsze jest problem. Nie
myśli o sobie. Na pierwszym miejscu stawia innych. W tej chwili obaj
widzimy skutki. Nie będę cię oceniać, bo tak naprawdę nie mam
prawa. Grey również na mnie użył magii krwi, by ocalić mi życie.
Najwidoczniej naprawdę mu na tobie zależy. Inaczej nie starałby
się tak bardzo.
– Kto by pomyślał, że pierwszą
wspólną rzeczą, która nas łączy będzie krew Arena...
Faktycznie, nie przemyślałem tego. Jest tak jak mówisz. Pomijając
wobec tego tamtego kretyna... jeżeli ktoś więcej się dowie o tym
co się stało, Aren będzie mieć kłopoty. Tego jak sądzę chcemy
wszyscy uniknąć.
– Cieszę się, że się rozumiemy w
tej kwestii... Jeżeli to wszystko pójdę już.
– Czekaj! Chciałem zapytać tylko o
jedno. Widziałeś relacje między Arenem i Riddle od początku.
Możesz mi wytłumaczyć, dlaczego Arenowi tak bardzo zależy na jego
bezpieczeństwie? Chcę zrozumieć, ale nie potrafię.
– To jest nas dwóch – odpowiedział
krótko Abraxas, nie chcąc wgłębiać się w wyjaśnienia, chociaż
mógłby. Wiedział o co tu chodzi, ale myśl o tym sprawiała, że
czuł się gorzej.
Skinął głową na pożegnanie i
wyszedł na korytarz. Rozmyślał jednak dalej. Tom według niego nie
zasługiwał na uczucia Arena. Niestety wciąż je miał. Nawet po
tym co się działo, Greyowi wciąż na nim zależało. Uczucia
zielonookiego chłopaka musiały być silne. W tym momencie
przypomniał sobie słowa Oriona. Ocenił, że warto byłoby się
przekonać co dokładnie miał na myśli. Toma i tak nie uniknie,
przecież mieszkali obok siebie i byli uczestnikami Turnieju. Byli w
jednej drużynie.
***
Wciąż czekał. Zbliżała się
północ i zaczął wątpić w to, że Tom zjawi się tej nocy. Co
prawda pamiętał swoją ostatnią hospitalizację, kiedy czerwonooki
przyszedł w środku nocy, dlatego czekał przeklinając zegar i jego
denerwujące tykanie.
Wcześniej nie mógł narzekać na
nudę. Wrócił do niego Samuel, już spokojny i uśmiechnięty.
Najwyraźniej Abraxasowi udało się go przekonać. Na wszelki
wypadek nie wracali do drażliwej kwestii i Aren stwierdził, że
było jak dawniej. Skupili się na bezpieczniejszych tematach.
Kiedy Relin już poszedł, Grey wziął
ze stolika nocnego notatnik, który na szczęście pozostawił mu
Beery i zajął się pracą nad jednym ze swoich projektów
warzelniczych. Myślał nad nim już wcześniej, ale konieczność
spreparowania eliksiru dla Sama przerwała mu tą pracę.
Nakreślał kolejne wzory i składniki,
analizował, zmieniał, co jakiś czas zerkał jednak na zegar. W
końcu wskazówka osiągnęła pierwszą w nocy, a Aren zaczął
coraz wyraźniej odczuwać zmęczenie. Postanowił, że poczeka do
drugiej. Zignorował przy okazji fakt, że to samo powtarzał sobie
godzinę temu. Zmęczenie nie pomagało i jego notatki zaczęły się
robić coraz bardziej chaotyczne, więc w końcu odłożył je na
stolik.
Dla odmiany spróbował już po raz
kolejny przeprowadzić w głowie symulację rozmowy z Tomem. Zdawał
sobie sprawę z tego, że to w sumie daremny trud. Riddle zawsze
zachowywał się nieszablonowo, więc to nie miało sensu, ale
przynajmniej pomagało zabić czas.
W momencie, gdy usłyszał dźwięk
otwieranych drzwi poczuł, że serce mu zamarło. Niestety jego
nadzieja okazała się płonna. W drzwiach pojawił się Beery:
– Błagam, nie wyglądaj na tak
rozczarowanego... Myślałem, że już śpisz...
– Przekazał Pan moją wiadomość? –
zapytał zielonooki chłopak, starając się ukryć zawód w głosie
i przywrócić twarzy spokojny wygląd.
– Tak. Praktycznie od razu po
rozmowie z tobą, rozmawiałem z nim. Wtedy mu przekazałem.
– Oh... W takim razie... co pan tutaj
robi profesorze?
– Hmmm… powiedzmy, że ktoś bardzo
chciał cię zobaczyć. Tylko ta godzina wchodziła w grę, więc oto
jesteśmy. Zanim go wprowadziłem zostałem posłany, żeby się
upewnić czy nie śpisz. Jeżeli byś słodko drzemał, nie chciał
cię budzić. Skoro jednak jesteś przytomny, nic nie stoi na
przeszkodzie, by mógł tutaj wpaść.
Po tych tajemniczych słowach Beery po
prostu wyszedł na korytarz, Aren natomiast zastanawiał się kogo
miał na myśli. Przecież nie Toma. Ten nie zwracałby uwagi na
takie ceregiele. Wszystko stało się jasne, kiedy chwilę później
w wejściu stanął Collins. Zamknął za sobą cicho drzwi i
odwrócił się w stronę Arena, który uśmiechnął się do niego
szeroko, mile zaskoczony:
– Liam! Nie spodziewałam się, że
przyjdziesz. W sumie to wyjaśnia odwiedziny o takiej porze... Cieszę
się, że cię widzę. Siadaj – przesunął się na łóżku, by
durmstrangczyk mógł usiąść. Liam zajął oferowane miejsce, ale
z niewiadomego powodu wyraźnie unikał jego spojrzenia. To wreszcie
zwróciło uwagę Greya: – Wszystko w porządku? Coś się stało?
Mogę ci jakoś pomóc?
– Nie, to nie tak... Ze mną wszystko
w porządku... za to ty...
– Jak widzisz mam się świetnie.
Szczerze mówiąc nie mam pojęcia ile razy dziś rzucono na mnie
zaklęcia sprawdzające zdrowie. Jak ci się udało przekonać
Beery'ego? O nic nie pytał? Zazwyczaj jest dosyć podejrzliwy i
dociekliwy...
– Pytał o kilka rzeczy, ale z całą
pewnością zbyt wiele się nie dowiedział. Poprosiłem również,
by zachował moją wizytę w tajemnicy. Dla odmiany akurat w tym
wypadku nie dociekał... Zamiast pytać o moje samopoczucie,
powinieneś się skupić na sobie.
– Taaa... To też jedna z tych
rzeczy, które dziś również usłyszałem parokrotnie.
– Zawsze troszczysz się o innych
zaniedbując siebie. To wspaniała cecha, jednak z drugiej strony
bywa destrukcyjna. Zgaduję, że u ciebie jest tak, że najpierw
robisz, a dopiero potem myślisz. Kiedy jest już trochę za późno.
– To zaskakujące jak wiele o mnie
wiesz, a przecież znamy się tak krótko. Jak ty to robisz? –
roześmiał się wesoło Aren, ale dość szybko spoważniał na
widok specyficznej miny kolegi: – Hej, co się stało? Dlaczego
czujesz się winny?
– Przepraszam Aren... gdybym
wcześniej prawidłowo odczytał o co chodzi, mógłbym jakoś
powstrzymać... Zamiast tego uciekłem niczym tchórz bojąc się, że
to ja będę po drugiej stronie różdżki. Dopiero w dniu wypadku...
zobaczyłem ponownie i dostrzegłem w twoich oczach nie siebie, ale
Toma Riddle'a... Twój krzyk, ból, zranione serce... to wszystko...
Jednak kiedy tam dotarłem, było za późno. Kiedy zobaczyłem cię
na rękach Beery'ego wiedziałem... Mimo tego ja... Przepraszam! Jest
mi naprawdę bardzo przykro!
– Czekaj, skąd ty to wszystko wiesz?
To niemożliwe żebyś mógł to przewidzieć... – przerwał nagle,
zdając sobie sprawę z pojedynczych dziwnych epizodów. Dwukrotnie
zdarzyły się w tej samej sytuacji na tarasie i w sali Wróżbiarstwa.
Wtedy Collins zachowywał się dosyć dziwnie, ale czy to mogło być
na pewno to o czym myślał?: – Potrafisz widzieć przyszłość?
Merlinie, w mojej głowie brzmiało to bardziej sensownie, ale kiedy
powiedziałem na głos te słowa, wyszło dużo gorzej.
– Nie mam aż takiej mocy jak
Kasandra Tralawney. To co widziałem wcześniej, to były
błahostki... na przykład odwołane zajęcia, kto się potknie na
korytarzu... nic wielkiego w zasadzie. Wcześniej nie widziałem
również w wizjach siebie... To się zmieniło w momencie, gdy po
raz pierwszy się spotkaliśmy.
– Wtedy na tarasie... – zaryzykował
Aren, a durmstrangczyk kiwnięciem głowy potwierdził. – Kiedy
widziałeś tą konkretną wizję?
– Po raz pierwszy w bibliotece. Po
twoim odejściu zrobiłem eksperyment i sam ją wywołałem...
pierwszy raz w taki... nie widziałem szczegółów... nie
wiedziałem, że to nie byłem ja. To mnie przeraziło na tyle, że
próbowałem cię wtedy ze wszystkich sił odtrącić. Jesteś zbyt
uparty... – Aren był wzruszony troską Liama. Nie żałował
swojej decyzji, żeby zacząć tą znajomość, ale był też
zdumiony ukrytymi zdolnościami chłopaka:
– To dlatego powtarzałeś wtedy, że
mnie zabijesz... Teraz ma to sens... zwłaszcza po tym co zobaczyłeś.
Przykro mi Liam, że musiałeś to widzieć. To pewnie tobą nieźle
wstrząsnęło... Czy możesz mi wytłumaczyć, jak wyglądają te
wizje? Czy zawsze się sprawdzają?
– Tobie jest przykro, że musiałem
to oglądać? – niedowierzanie w głosie Collinsa spowodowało, że
Grey się uśmiechnął. Liam spojrzał na Arena po raz pierwszy
odkąd się znalazł w tym pokoju. Oczy miał pełne zdumienia, kiedy
powiedział: – Jesteś naprawdę... Ja... Po prostu się
pojawiają... nie zawsze mam nad tym kontrolę. Nie można ich brać
za pewnik. Czasem inne zdarzenia, nawet te nieistotne, mogą wpłynąć
na przyszłość. Dlatego miałem nadzieję, że to się nie wydarzy
jeżeli będę dostatecznie ostrożny... Wtedy, po zajściu z Evanem,
ponownie widziałem to samo, jednak z większą ilością
szczegółów... znów to zignorowałem... i teraz jesteś tutaj...
Gdybym tylko ci powiedział albo...
– Daj spokój Liam. To nie twoja
wina! To nie jest informacja, którą można się ot tak podzielić
i... – przerwał na moment po chwili chwytając siedzącego
chłopaka za ramiona: – Czekaj... czy to dlatego pozwalasz się tak
traktować temu kretynowi Wrightowi?! Szantażuje cię?! Zmusza cię
byś robił te wszystkie rzeczy, ponieważ możesz je zobaczyć?!
– Nie, to nie tak… nikt nie wie o
tym, że jestem widzącym. On też nie wie. Jeżeli ktokolwiek by się
dowiedział... Pewnie sporo osób chciałoby wykorzystać... Moje
relacje z Evanem opierają się na czymś innym... nie mogę o tym
mówić.
Przez moment Aren był naprawdę
zaskoczony taką szczerością ze strony Collinsa. Przecież
właściwie zdradził mu swoją tajemnicę. Powierzył mu coś, o
czym nikt nie wiedział.
Co prawda przy odrobinie zastanowienia
pewnie sam by doszedł, że coś działo się w trakcie tych dziwnych
stanów zawieszenia Liama. Zauważał przecież, że Collins jest
wtedy nieobecny duchem. Może i by doszedł, gdyby choć przez moment
o tym pomyślał. Zresztą, Liam był dosyć szczególną osobą i
chyba głównie z tego powodu umknęło mu, że takie zachowanie może
świadczyć o czymś więcej niż tylko o odmienności chłopaka.
Dzięki swojej inności i osobliwej
postawie wobec świata i ludzi, Liam miał doskonałe wytłumaczenie
dla wizji, a raczej związanych z nimi momentów rozkojarzenia. Nikt
nie dociekał prawdy dzięki jego specyficznemu zachowaniu. Aren
chciał się upewnić, dlatego zapytał zaintrygowany:
– Twoje zachowanie uległo
zauważalnej zmianie, gdy podczas naszego pierwszego spotkania
schwytałeś mnie za rękę. Oczywiście nie musisz odpowiadać...
Jednak ciekawi mnie co takiego widziałeś, że zacząłeś na mnie
inaczej patrzeć...
– To były dwa przebłyski... W
każdym z nich byłem z tobą. Już sam fakt, że widziałem siebie w
wizji był zaskakujący... Tam jednak byłem inny niż teraz... to
mną wstrząsnęło... Chciałem… żeby to się ziściło... W
pierwszej wizji robiliśmy coś wspólnie… śmialiśmy się razem
pochylając nad stertą pergaminów. Za to w drugiej widziałem... –
przerwał nagle łapiąc się za gardło i patrząc na Arena w szoku.
Po chwili wykrztusił: – Nie mogę ci tego przekazać... czuję, że
nie jestem w stanie ubrać tego w słowa… dlaczego?
– Może to jakiś ogranicznik? Wiesz,
widzenie jest naprawdę potężną umiejętnością... Niestety nie
znam specyfiki tej dziadziny magii... Znam za to kogoś, kto mógłby
coś więcej o tym powiedzieć! Postaram się zdobyć te informacje.
Póki co nie zmuszaj się Liam. Jest naprawdę w porządku
– To było... cholera... byłem tam z
tobą i wspierałem... To chyba wszystko co mogę powiedzieć.
Przepraszam… przez te ograniczenia czuję się tylko bardziej
bezużyteczny. Przecież mam jakieś wiadomości, a nie mogę cię
nawet ostrzec... Było jeszcze... – skrzywił się czując ból
głowy. Po chwili dłoń Arena spoczęła uspokajająco na jego ręce
i padły słowa:
– Liam, nie zmuszaj się. Mówisz, że
jesteś tam ze mną tak? W takim razie nie ma nic, czego możemy się
obawiać, dopóki siedzimy w tym obydwaj. Razem na pewno damy sobie
radę! Dziękuję, że mi o tym powiedziałeś. To na pewno nie była
prosta decyzja...
– Prawdę mówiąc… w wizji o tym
co już było… widziałem cię całego we krwi i słyszałem twój
przerażający krzyk. Bałem się, że cię stracę. Jesteś jedyną
osobą, która mnie rozumie, która stara się mnie zobaczyć takiego
jakim jestem... Czuję, że mogę ci ufać... Potwierdziły to nie
tylko moje wizje, ale i twoje zachowanie. Jesteś jedyny w swoim
rodzaju Aren. Dziwnie się czuję, kiedy o tym mówię. Nie boję
się, bo wiem że nie wykorzystasz tego co powiedziałem przeciwko
mnie...
– To... dziękuję Liam…
naprawdę... Ahh! Chrzanić to! Chcę to jednak zrobić!
Collins na moment zamarł, gdy Aren po
prostu go objął. Dosyć szybko się jednak rozluźnił i niepewnie
odwzajemnił uścisk. Grey nie przedłużał tego gestu mając
świadomość, że co za dużo to nie zdrowo. Kiedy już puścił
Collinsa, spojrzał mu w oczy z uśmiechem i z prawdziwą satysfakcją
ujrzał, że twarz Liama jakby odtajała. Nareszcie nie była maską,
a wyrażała bardzo wiele. Łagodny, radosny uśmiech rozświetlał
ją i nadał zupełnie inny wygląd.
Liam czuł się zdumiewająco spokojny.
Tutaj, przy tym chłopaku nie musiał maskować niczego, czując się
skrępowanym, czy też bacznie wypatrywać kolejnych ruchów
przeciwnika, czyli każdego niemal człowieka. Przy Arenie mógł być
sobą. Na ten moment odsunął od siebie Wrighta i jego polecenie.
Ten problem bez wątpienia powróci do niego, kiedy tylko opuści ten
pokój. Miał jednak nadzieję, że w rozwiązaniu kłopotu będzie
mógł liczyć na pomoc Samuela Relina.
***
Niedziela ciągnęła
się Arenowi niemiłosiernie. Czekał na Toma. Za każdym razem kiedy
otwierały się drzwi, serce podskakiwało mu w nadziei, że tym
razem to on. Niestety zawsze okazywało się, że to ktoś inny i
zawód ściskał mu serce. Oczywiście starał się niczego po sobie
nie pokazywać, a że był świetny w robieniu dobrej miny do złej
gry, szło mu chyba nie najgorzej, bo ani Abraxas, ani Samuel, ani
Beery niczego jak się wydawało nie zauważyli. Przynajmniej żaden
z nich się z tym nie zdradził.
Zielonooki chłopak
pod wieczór doszedł do wniosku, że Beery musiał mieć jakieś
podejrzenia zwłaszcza po tym, jak po raz kolejny zwrócił się do
nauczyciela z pytaniem, czy na pewno Tom dostał informację. W
odpowiedzi dowiedział się, że otrzymał. Herbert powiedział to
jednak z tak smutnym wyrazem oczu, że Aren nie dał rady powstrzymać
własnej twarzy przed wyrażeniem zawodu. Od tamtej pory do tematu
nie wracali, ale Grey miał świadomość, że nauczyciel doskonale
wie co czuje i myśli i na co czeka.
Nadszedł wieczór,
a później noc. Aren wciąż miał nadzieję i tęsknił wbrew sobie
za widokiem czerwonych oczu i tembrem głosu ich właściciela.
Chciał porozmawiać z Riddle'm, sprawdzić osobiście czy wszystko z
nim w porządku. Przekazać, że nie żywi urazy, ma się dobrze.
Wtedy, tam w pokoju, wszystko toczyło się bardzo szybko i zupełnie
nie tak jak powinno. Chciał to jak najszybciej wytłumaczyć.
Niestety, póki co nie miał za bardzo komu.
Owszem, Beery zapewniał, że Tomowi
nic nie jest, ale wolałby przekonać się o tym osobiście.
Doskonale wiedział, że Riddle jest mistrzem w ukrywaniu odczuć i
emocji. Nie mógł nic zrobić, tylko czekać. Nauczyciel o to
zadbał. Nie dałby rady wymknąć się z tego pomieszczenia. Nie
pozostało mu nic innego jak tylko uzbroić się w cierpliwość.
Żeby rozładować frustrację, dla sportu przeklinał na czym świat
stoi wolno wlokący się czas, zegar, który aktualnie wskazywał
północ, swoje przygnębienie, zawód i Toma. W końcu dopadła go
senność. Ostatnim co pamiętał była trzecia w nocy i zasypianie z
uczuciem smutku.
Obudziło go przybycie Beery'ego. Tuż
po uchyleniu oczu spojrzał na znienawidzony w ostatnim czasie zegar.
Wskazywał, że wkrótce będzie pora śniadania. Zaraz po posiłku
rozpoczynały się poniedziałkowe zajęcia. Krotko mówiąc czas
było opuścić azyl i wystawić się na ludzkie spojrzenia.
Aren był właściwie pewien, że po
historyjce, którą wymyślił Reid wszyscy będą się na niego
gapić, jakby co najemnej urosła mu druga głowa. Nie zamierzał się
jednak dłużej chować. Był pewien, że ze spojrzeniami i
plotkowaniem sobie poradzi. W końcu miał wieloletnią wprawę w tym
zakresie. Zresztą... był to jedyny sposób, żeby zobaczyć Toma,
skoro sam nie chciał przyjść tutaj. Z takim postanowieniem
zielonooki chłopak zaczął się ubierać. Tymczasem Herbert w ciszy
obserwował go i w pewnym momencie z lekkim uśmiechem, niewątpliwie
w celu rozwiania smutku stwierdził:
– Jeżeli chcesz, możesz zjeść
śniadanie tutaj... Zauważyłem, że skrzat dostarczający tutaj
posiłki, robił to z wielkim entuzjazmem. A jakie potrawy przynosił.
Przyznam, że nawet ucząc się tutaj nie widziałem większości z
nich. Nie mogłem się powstrzymać i skubnąłem troszkę tego, czy
tamtego. Oczywiście wyłącznie po to, żeby upewnić się, że na
pewno trafią w twoje gusta – w odpowiedzi otrzymał smutne, choć
zdeterminowane spojrzenie chłopaka i usłyszał:
– Wolałbym jak najszybciej opuścić
to miejsce... Bez obrazy profesorze, ale coraz bardziej przypominało
mi jakąś klatkę. Z drugiej strony, potrawy rzeczywiście były
wyśmienite. Sam byłem zdziwiony w tej sprawie. Wiem o jakim
skrzacie pan mówi. Muszę mu podziękować. Proszę powiedzieć...
czy to co widzę na pana ramieniu to moja torba?
– Tak. Poprosiłem Abraxasa, żeby
spakował twoje rzeczy na zajęcia. Nie będziesz musiał wędrować
po nie do dormitorium... Jest jeszcze jedna sprawa, o której
chciałbym z tobą porozmawiać. Chodzi mi o zabezpieczenia, które
uniemożliwią Riddle'owi ponowne wtargniecie do twojego pokoju i...
– To zbędne profesorze. Nie
potrzebuję tego – stwierdził spokojnie Aren, równocześnie
odbierając swoją torbę. Widząc uniesione w niedowierzaniu brwi
Herberta, dodał: – Naprawdę profesorze. Jestem absolutnie pewien,
że Tom świadomie i z premedytacją mnie nie skrzywdzi. Proszę
nawet nie nalegać, bo nie zmienię zdania.
– W porządku. Jeżeli jednak
dojdziesz kiedyś do innego wniosku, to wiesz gdzie mnie szukać... –
nauczyciel westchnął teatralnie wiedząc, że Aren nie da się
aktualnie w tej kwestii przekonać. Zamierzał wrócić jeszcze do
tej sprawy, ale nie teraz. Na razie wrócił płynnie do poprzedniego
tematu: – Nie wiedziałem, że masz tak dobre stosunki z tutejszymi
skrzatami domowymi. Gdybym wiedział jakie to przynosi rezultaty, sam
bym o tym pomyślał – uśmiechnął się do chłopaka i wspólnie
wyszli z pokoju. Na korytarzu pożegnali się i każdy z nich podążył
w inną stronę.
***
Grey odetchnął z ulgą, kiedy został
sam. Szedł w stronę jadalni ignorując liczne spojrzenia. Nie miał
z tym żadnego kłopotu. Po pierwsze spodziewał się ich, a po
drugie trening z jego czasów na coś się przecież przydawał. Był
jednak spięty i zdenerwowany. Wraz z każdym krokiem zbliżała się
rozmowa z Tomem. W zasadzie nieunikniona. To zajmowało jego myśli
przez całą drogę. Wreszcie niemal dotarł pod drzwi jadalni.
Zanim zdążył przekroczyć jej próg,
został odciągnięty za ramię na bok. Szybko się rozejrzał, bo w
zamyśleniu zupełnie nie zarejestrował kto to mógłby być.
Zaskoczył go trochę, chociaż trzeba przyznać pozytywnie, dość
egzotyczny duet. Abraxas i Samuel razem. W zasadzie przeczuwał o
czym mogą chcieć z nim rozmawiać. Mimo to zamierzał ich ominąć
i pójść dalej. Tak z przekory. Uśmiechnął się jedynie na
powitanie i zaczął odwracać w stronę w którą zmierzał, kiedy
zatrzymał go zgodny chór głosów obu kolegów:
– Aren!
Po tym zgranym, ale jednak falstarcie,
obaj chłopcy spojrzeli na siebie i przez jakiś czas obserwowali się
wnikliwie. Aren w milczeniu czekał domyślając się, że w ten
sposób próbują dojść do jakiegoś porozumienia. Generalnie cała
ta sytuacja wydawała mu się bardzo dziwna. Przecież w przeszłości,
nawet będąc przy nim, warczeli na siebie, albo skrzętnie się
ignorowali. A tu taka zgodność. To było dziwne i Aren uniósł
brew w zastanowieniu. Po porozumiewawczych gestach jasne się stało,
że rozmowę zacznie Relin, dlatego skierował wzrok na niego
czekając:
– Tak sobie pomyślałem… może
lepiej będzie jeżeli przez jakiś czas będziesz jadał ze mną?
Przy moim stole. Sytuacja jest wciąż delikatna. Nie chcę szczerze
mówiąc, byś na chwilę obecną był zbyt blisko Riddle'a –
wyrzucił z siebie na jednym wdechu Sam. Aren przyjął tą
propozycję spokojnie. Domyślał się, że ta myśl nurtowała
Samuela od dawna. W odpowiedzi powiedział:
– Dziękuję, że się o mnie
martwisz. Chciałem tylko powiedzieć, że to naprawdę jest
niepotrzebne. Wolałbym teraz uniknąć niedomówień. Chyba
rozumiecie. W zasadzie to właśnie przez nie doszło do tamtej
sytuacji. Swoją drogą prosiłbym Sam, żebyś nie siadał przy
naszym stole póki co. Wiesz dlaczego. Widzimy się później.
Chodźmy Abraxasie – blondyn skinął głową, a Relin na odchodne
dodał jeszcze w kierunku Malfoya:
– Pilnuj go. Nie ufam Riddle'owi –
Aren na takie dictum przewrócił tylko oczami i wraz z Abraxasem
ruszył w stronę swojego miejsca przy stole mówiąc po drodze do
blondyna:
– Zdecydowanie przesadzacie.
Najwidoczniej jednak połączyliście siły, byleby tylko trzymać
mnie jak najdalej od Toma. W zasadzie jestem zadowolony, że się
dogadujecie i z tego powodu jestem w stanie jakoś przełknąć
rozmaite docinki. Powinieneś wiedzieć lepiej Abraxasie. Jesteśmy w
jednej drużynie, domu i pomieszczenia też dzielmy wspólnie.
– Aren. Do niedawna jeszcze nie
wiedziałem tego co teraz. Muszę ci coś powiedzieć o Tomie. Nie
powinieneś teraz...
– Błagam… nie zaczynajmy tego
tematu. Dam sobie radę – opędził się trochę zniecierpliwiony
Grey, mając już dość tej nadmiernej troski. Rozumiał ją i
doceniał, ale powoli stawała się męcząca. Nie czekając na
dalsze słowa blondyna wszedł do jadalni, momentalnie zauważając
sylwetkę Toma.
Ten widok spowodował w jego sercu
jakieś nieokreślone sensacje. Riddle nie spojrzał na niego jak
zazwyczaj, kontynuując rozmowę z Rudolfem. To nie było normalne i
Aren poczuł zawód. Miejsce bezpośrednio przed Tomem było puste i
czekało na niego. Zajął je już po chwili, a Abraxas usiadł przy
nim. Kiedy tylko się to stało, w grupie zapadła idealna cisza. To
zwróciło uwagę Greya. Nikt nie próbował nawet się z nim
przywitać, albo o coś zapytać. Choćby o zdrowie. Nawet Avery się
do niego nie odezwał, tylko spojrzał z niepokojem. To nie było
normalne. Przeniósł wzrok na Riddle,a, który nawet nie odwrócił
w jego stronę głowy. Coś było nie tak.
Sytuacja zastanowiła Arena, ale nie
chciał wszczynać dyskusji tutaj, przy wszystkich. Tym bardziej, że
Tom nie spieszył się z zakończeniem wymiany zdań z Lestrange.
Aren postanowił w związku z tym nie przerywać mu i zająć się
posiłkiem. Był tak przejęty nadchodzącą rozmową, że tak
naprawdę nawet nie czuł smaku tego co jadł.
Podczas spożywania posiłku obserwował
i analizował zastaną sytuację. Atmosfera była gęsta. Ze słów
Beery’ego wynikało, że całą prawdę znają z tej grupy tylko
Orion i Abraxas, więc skąd to przedłużające się napięcie.
Zdumiewające było na przykład, że Edgar aż do teraz siedział
cicho jak jeszcze nigdy. Był głęboko zamyślony, ale nawet
wówczas, kiedy spotkali się na moment wzrokiem, nic nie powiedział.
To zastanawiało.
Aren przeniósł ponownie wzrok na
Toma, który nadal ignorował jego obecność. Coś za długo to
trwało. Być może również on nie chciał podejmować dyskusji na
forum publicznym. Dlaczego jednak nawet nie spojrzał. Aren przez
chwilę miał ochotę go sprowokować, ale zrezygnował ze względu
na to, że przez cały czas czuł na sobie wzrok wielu osób. Lepiej
było nie wzbudzać jeszcze większej sensacji. Musiało wystarczyć
to, co uzyskał.
Mógł zobaczyć Toma. Na pierwszy rzut
oka wydawało się, że wszystko z nim w porządku. Przynajmniej
zewnętrznie. Czuł jednak przez skórę, że zaszła jakaś zmiana.
Przedtem zawsze czuł się obserwowany przez czerwone oczy. Czuł na
sobie wzrok Riddle’a niemal zawsze. Spotykali się spojrzeniami po
wejściu do jakiegoś pomieszczenia... a teraz... nic. Brakowało mu
tego niemego wsparcia, czy nawet kontroli. Przywykł do tego. Teraz
nagle okazało się, że nie jest w stanie zmusić oczu Toma, by na
nim spoczęły. Jak to było możliwe? Przecież właściwie wbijał
w niego spojrzenie. To niepokoiło, bolało, uwierało.
Po posiłku, podczas którego nie
doszło do rozmowy, Aren wraz z innymi ruszył w stronę jednej z sal
zajęć. Podczas tej drogi doszedł do wniosku, że będzie musiał
zainicjować rozmowę z Tomem kiedyś indziej, ale koniecznie dziś.
Okazja mogła się nadarzyć dopiero po porannych zajęciach, kiedy
wrócą do swoich komnat. Cały czas dręczyło go jednak niepokojące
odczucie... w Riddle’u coś się zmieniło. Jest jakiś inny.
Aren zastanowił się przez moment i
podjął decyzję. Postanowił zasięgnąć języka u jedynej w miarę
neutralnej osoby, która równocześnie nie wiedziała o wypadku. Nie
czekał z realizacją planu. Szturchnął lekko Edgara i gestem
zasugerował, żeby odeszli nieco na bok. Jednocześnie dał znak
Abraxasowi, że ma iść dalej.
W międzyczasie zerknął na Toma, ale
ten jak się zdawało nie zwrócił uwagi na te manewry, albo też
totalnie je zignorował. Nie obejrzał się nawet na ich, coraz
bardziej pozostającą w tyle dwójkę. Arena to zmartwiło, ale nie
rezygnował ze swojego planu. Kiedy pozostała grupa zniknęła im
już z oczu i nie było szansy, żeby cokolwiek zobaczyli, a tym
bardziej usłyszeli, zwrócił wzrok na Avery'ego i zaczął nie
próbując nawet kluczyć wokół tematu:
– Co się dzieje z Tomem? Zachowuje
się dziwnie... wy wszyscy zresztą też.
– Sam chciałbym wiedzieć... Od
kilku dni Riddle zachowuje się tak jak kiedyś... zanim poznaliśmy
ciebie. To nadeszło zupełnie nagle. Miałem nadzieję, że to
przejściowe, ale wygląda na to, że tak nie jest. Jego stan się
utrzymuje i zupełnie nie jest to zabawne. Miałem nadzieję, że
może ty będziesz wiedział coś więcej, albo miał sugestie co
mogło się stać. Tak swoją drogą, skoro mam okazję to zapytam...
jak się czujesz? Słyszałem o wypadku.
Odpowiedź dała zielonookiemu sporo
informacji. Wynikało z niej, że tajemnica co do okoliczności
wydarzeń w jego pokoju została ściśle dochowana. Nikt z
postronnych, nawet pozostali członkowie grupy Toma, o nich nie
wiedział. Wynikało z niej również, że Riddle zmienił się tak
bardzo właśnie po tym wypadku. Aren postanowił dopytać się
jeszcze o szczegóły zachowania Toma. Chciał uściślić, co mogło
znaczyć stwierdzenie o zachowywaniu się jak wcześniej. Nie znał
przecież czerwonookiego z tamtego okresu, a warto byłoby wiedzieć
o tym więcej. Postanowił naciągnąć troszkę rzeczywistość, by
zdobyć więcej wiadomości od Edgara i ze sporym poczuciem winy
zaczął:
– Niestety, nie jestem pewien co tak
bardzo mogło wpłynąć na jego zachowanie. Zresztą jak wiesz,
weekend spędziłem na kurowaniu się ze skutków wypadku z eliksirem
i na odpoczynku. Jak widzisz leczenie było skuteczne. Wypoczynek też
dobrze mi zrobił. Czuję się już doskonale. Powiedz mi jednak, co
miałeś na myśli mówiąc, że Riddle zaczął zachowywać się jak
wcześniej?
– Nie wiem w zasadzie jak ci to
wytłumaczyć. Nie wiem też prawdę mówiąc, czy powinienem... –
zaczął z wahaniem Edgar. Aren oczywiście nie miał pojęcia, że
stojący przed nim chłopak wciąż odczuwał jeszcze skutki klątwy,
którą potraktował go Tom w momencie, kiedy zadał zupełnie
zdawałoby się niewinne pytanie o zdrowie Arena. Ostatnio Riddle
obdzielał ich zresztą hojnie klątwami. On sam ostatnio zaliczył
trzy i to tego samego dnia. Nauczki bolały i to bardzo, mimo że
miał świadomość, że Tom nie użył przy przesyłaniu ich zbyt
wielkiej siły. To wystarczyło, żeby zdwoił czujność i zaczął
bardzo uważać na słowa. Teraz też postanowił się nie wychylać,
chociaż Toma w pobliżu nie było. Przecież gdyby Arenowi
wysmyknęło się, że on coś powiedział... niby wiedział, że nie
powinno, ale... – Przepraszam Aren. Sądzę, że wkrótce sam się
przekonasz o co chodzi. Po prostu radzę, żebyś bardziej uważał
na swoje słowa i zachowanie. Staraj się go nie denerwować, bo to
odb... lepiej chodźmy już na zajęcia. – przerwał dość
raptownie wypowiedź i ruszył w stronę sal lekcyjnych, a Aren już
bez słowa poszedł za nim wzdychając w duchu ciężko.
Nie chciał bardziej naciskać Edgara.
Widział doskonale, że tamten na ile mógł, starał się przekazać
co myśli. Nawet to co zasugerował, zrobił z trudem i wahaniem,
więc zmuszanie go do większego jeszcze wysiłku nie miało sensu.
Warto jednak było zastanowić się choćby nad tym strzępkiem
wiadomości.
Oczywiście on sam wiedział trochę
więcej. Mógł przypuszczać co było przyczyną tej nagłej zmiany
w zachowaniu czerwonookiego. Zamierzał z nim na ten temat
porozmawiać i miał nadzieję, że to uspokoi wzburzone nerwy Toma.
Był pewien, że tym razem nie mógł pozwolić na to, żeby go zbył,
czy też odesłał. Przy nim raczej nigdy nie dbał o to co mówi i
jak Riddle zareaguje na jego słowa. Pod tym względem nie miał
zamiaru niczego zmieniać. Jego myśli wróciły do kwestii
konieczności rozmowy. Nie mógł z niej zrezygnować. Przecież
wtedy czuł dokładnie to samo co i Riddle. Odczucie w nim nadal
trwało. Co gorsza miał też wyrzuty sumienia, że był przyczyną
tych uczuć. Tak bardzo intensywnych i bolesnych.
Na koniec dotarli obaj z Edgarem do
klasy, w której miały odbyć się zajęcia ze Starożytnych Run i
Aren z przyzwyczajenia zerknął kontrolnie na Toma. Nie uzyskał
żadnej reakcji. Doprawdy, to zaczynało być irytujące. Oczywiście
mógł to być skutek indywidualnej reakcji Toma na poczucie winy,
które jak Aren pamiętał przepełniało wówczas tamtego chłopaka.
Zawsze przecież był bardziej zamknięty w sobie, kiedy coś go
trapiło. Bez wątpienia robił tak dlatego, żeby nikt inny nie
zobaczył jego słabości.
Wpatrywanie się w tamtym kierunku
miało dodatkowy skutek. Rowena najwidoczniej musiała poczuć na
sobie jego spojrzenie, bo przerwała rozmowę z Tomem i pomachała mu
na powitanie z uśmiechem. Lekcja się jeszcze nie zaczęła więc
wstała, podeszła i dotknęła jego ramienia. Aren, który cały
czas w zasięgu wzroku miał Riddle’a zauważył, że Tom spojrzał
na niego przelotnie i bardzo krótko, ale jednak. Za to poczuł się
absolutnie zdeprymowany tym, co ujrzał w jego oczach. Poczuł się
zaskoczony, ale nie bardzo miał czas się nad tym zastanawiać, bo
usłyszał słowa dziewczyny:
– Hej Aren... Jak się czujesz? Co
prawda już pytałam o to Toma, ale sadzę, że lepiej zasięgnąć
informacji u samego poszkodowanego, prawda? – uśmiechała się
lekko i płynnym ruchem odsunęła kosmyk włosów za ucho.
– Wszystko w porządku. Przykro mi,
że musiałaś się martwić. Naprawdę już jest wszystko dobrze...
Po prostu był to fatalny błąd z mojej strony.
– Wierzę. Eliksiry bywają bardzo
nieobliczalne. Zwłaszcza, że nawet nie masz jak zasięgnąć
porady, choćby u profesora Benneta... Mam wobec tego propozycję.
Pomyślałam, że aby uniknąć w przyszłości tego typu przykrych
wypadków, mogłabym trochę cię poduczyć. Jestem całkiem niezła
z Eliksirów, a dzięki wspólnej nauce obydwoje wyciągniemy
korzyści. Co ty na to Arenie?
– Nie chciałbym sprawiać problemów.
Poza tym... – zaczął, ale przerwał im rozmowę głos
nauczyciela, który kazał im zająć miejsca. Aren przyjął to z
ulgą i skierował się w stronę Jamesa.
Nigdy nie witał się z Hillem. Tym
razem też po prostu usiadł obok niego, czując na sobie spojrzenie
chłopaka. Nie miał zamiaru zmieniać ich obyczajów i zaczynać
rozmowę. I tak wkrótce ponownie mieli mieć ze sobą szlaban. Do
tego czasu musiał przemyśleć co powinien mówić Hillowi w sprawie
swojego wypadku. Dobrze pamiętał, że Beery wspominał o napotkaniu
w pobliżu schodów do kwater Hogwartu Collinsa i Hilla. Z Liamem już
rozmawiał i rozumiał dlaczego się tam znalazł. Rozmowa z Jamesem
też pewnie nastąpi i to zapewne podczas tego szlabanu.
Uniósł wzrok na siedzącego obok
chłopaka i zupełnie niespodziewanie dla samego siebie napotkał
jego oczy. To było zaskakujące. Podczas zajęć James w zasadzie
nigdy nie patrzył na niego tak bezpośrednio jak w tej chwili. Aren
poczuł się dziwnie odkryty pod tym spojrzeniem. Po chwili na twarzy
tamtego chłopaka pojawił się szyderczy uśmiech, a Aren siłą
woli powstrzymał się przed jakąkolwiek reakcją i zupełnie go
zignorował.
Po takim powitaniu poczuł irytację. Z
drugiej strony miło było widzieć, że chociaż coś nie uległo
zmianie. Rozpoczęła się lekcja, a Hill podczas niej jak zwykle
bezlitośnie wytykał mu każde, nawet drobne potknięcie. Ponownie
pod koniec zajęć zabrał jego pergamin i zaczął spisywać
sekwencje do wspólnej oceny. Akurat tego jego postępowania Grey nie
rozumiał kompletnie. Przecież ocena była wspólna i James
zdecydowanie na tym tracił. Zielonooki zdecydował, że to doskonały
moment na wyjaśnienie sobie tej frapującej i dziwacznej kwestii.
– Wyjaśnisz mi dlaczego ciągle to
robisz? – zapytał cicho i w odpowiedzi usłyszał:
– To proste. Sam nigdy nie wpadłbym
na tak głupie rozwiązania jak twoje. Dzięki tobie nie muszę łamać
sobie głowy z tą sprawą. Z drugiej strony z niechęcią muszę
przyznać, że ostatnio widać poprawę w twojej pracy z runami.
Choćby w tej sekwencji, tutaj – wskazał palcem na dolną część
pergaminu, zataczając okrąg wokół interesującej go części
arenowej pracy. Nie czekając na reakcję Greya dodał: – Co prawda
nie rozumiem dlaczego uparcie używasz właśnie tej konkretnej runy,
ale... chociaż... chyba mam pewną teorię... – wypowiedziane to
wszystko zostało trochę zamyślonym tonem, jakby James mówił do
siebie, a nie do niego. Skupiony też był na tym, widniało na
pergaminach, dlatego zupełnie nie zauważył uniesionych brwi Arena,
który zaryzykował dalszą rozmowę:
– Zanim znowu mnie oświecisz na
temat mojej niekompetencji, może wyjaśnisz co się kryje pod
słowami „ gotowe rozwiązanie”. Rozumiałbym, gdyby to
określenie dotyczyło pracy polepszającej, a nie pogarszającej
ocenę. Twojego toku myślenia za nic nie pojmuję. W końcu przecież
w ten sposób obaj zakończymy ten rok z oceną okropny, ewentualnie
nędzny. Wolałbym mieć przynajmniej ogólną świadomość, co
takiego jest warte tego typu poświęcenia z twojej strony. Przecież
uchodzisz za osobę genialną w zakresie run... – po raz pierwszy
zobaczył wyraz zaskoczenia na twarzy Hilla, który szybko postarał
się opanować grymas i spuścił wzrok na leżące przed sobą
zapisy pomrukując:
– Kto ci o tym powiedział? Oh... no
tak… pewnie Rowena. Oczywiście nie potrafiła utrzymać języka za
zębami. Oszczędzę ci szczegółowych wyjaśnień. I tak ich nie
zrozumiesz – po tym wstępie James skupił się na bazgrołach
Arena i wskazał konkretną runę palcem mówiąc: – Wiesz, że
nadużywasz dwudziestej pierwszej runy? Szczerze mówiąc sądzę, że
nie jest to czysty przypadek. Tym bardziej, że jak zauważyłem masz
bardzo wyczuloną, doskonałą intuicję. Pasuje do ciebie, jeżeli
miałbym zdobyć się na ocenę. I wiesz... jestem pewien, że gdybyś
znał w większym stopniu podstawy zasad rządzących runami, mógłbyś
być całkiem niezły z tego przedmiotu. Dokładniej mówiąc znasz
znaki, ich symbolikę i znaczenia, ale masz wielkie braki w sposobie
ich dobierania w grupy, tworzeniu sekwencji i zasadach łączenia
sekwencji. Z drugiej strony, to co w tym kierunku starasz się
zrobić, jest naprawdę innowacyjne przy tym stopniu wiedzy. Trochę
szalone, ale coś w tym szaleństwie jest co mnie intryguje i irytuje
zarazem. Pojawia się pytanie, czy to co udaje ci się uzyskać to
czysty fart, czy może coś więcej? Sam zobacz, przyjrzyj się...
zawsze, kiedy pojawia się runa laukaz stawiasz ją w dobrym
miejscu i to nie ważne jakie wcześniej, czy później tworzysz
ciągi i sekwencje. Ta runa zawsze jest tam, gdzie powinna. To
naprawdę frapujące, dlaczego tak się dzieje.
– Nie wiem. Nie umiem odpowiedzieć
na twoje pytanie. W zasadzie... nie zastanawiałem się nigdy nad
tym... – odpowiedział Aren, kompletnie zaskoczony. Wyglądało na
to, że James nie jest do niego tak wrogo nastawiony jak
przypuszczał. Okazało się, że jest kolejną osobą, która
obserwuje go z ukrycia i wyciąga własne wnioski na jego temat.
Najwyraźniej świat oszalał, bo jakoś dotąd nie podejrzewałby
nawet Hilla o pozytywne nastawienie do siebie. Chłopak siedzący
naprzeciw musiał zauważyć jego dziwną minę, bo zmieszał się
lekko i spróbował zatuszować wrażenie na swój pokręcony sposób:
– Mój błąd, że próbuję
dopatrzyć się logiki w twoich zapiskach. Nieważne, zapomnij... –
ogłosił i zagłębił się w to co robił, zupełnie już nie
zwracając uwagi na Arena.
Zielonooki chłopak obserwował go
przez chwilę zastanawiając się nad tym, co Hill wcześniej
powiedział. Zupełnie nagle zrozumiał dlaczego pergamin, który
zabrał kiedyś przez przypadek Jamesowi, wyglądał tak jak
wyglądał. Abraxas potraktował go jako stek bzdur, a tymczasem ten
siedzący właśnie naprzeciw drań, od początku analizował uważnie
jego zapisy. Pojawiało się pytanie dlaczego to robił. Po co... bo
trudno było dopatrzyć się w jego działaniu sensu. James był
jednak według Greya osobą, która nie poświęcała swojego czasu
na bezsensowne i jałowe działania. Jeśli tak wnikliwie zajął się
tą sprawą i analizą jego osoby, to miał w tym jakiś ukryty
interes. Aren postanowił, że jeszcze do tego wróci, ale najpierw
porozmawia na ten temat z Abraxasem, jako osobą bardziej
zorientowaną w kwestii run i tego, co się z nimi wiązało.
Nie widział póki co sposobu na
rozwiązanie tej kwestii. Z pewnością prędzej, czy później okaże
się w czym rzecz. Jedno było pewne. Nie był tak mało zauważany
przez otaczających go ludzi jak mu się wydawało. Ocenił to jako
duży błąd w rozeznaniu. W myśli ostro zrugał się za to
przeoczenie, niedopatrzenie, czy też jak to ocenić. Równocześnie
obserwował jak James niszczy z pomocą jego sekwencji własną
pracę, a dobra ocena jaką mogliby otrzymać, niknie w ten sposób
sprzed jego oczu.
Obrona przed Czarną Magią była
ostatnim przedmiotem przed dłuższą przerwą, którą miał
nadzieję spożytkować na rozmowę z Tomem. Siedział obok Liama i
miał wrażenie, że jest niewidzialny. Collins ignorował jego
obecność, ale to nie bolało, bo Aren doskonale zdawał sobie w tym
wypadku sprawę o co chodzi. Czuł na sobie liczne spojrzenia i
wiedział doskonałe do kogo należą. Uczniowie z Durmstrangu
obserwowali ich cały czas. Doskonale pamiętał przecież
konsekwencje jakie spotkały Collinsa, kiedy zasłonił go przed
pseudo przypadkowym zaklęciem. Nie chciał ponownie ryzykować
takich efektów dla Liama.
Pracowali w ciszy, a Aren w myślach
rozważał sposób w jaki inni z Durmstrangu traktują Collinsa.
Przygnębiająca była myśl, że ten chłopak musiał znosić takie
postępowanie w zasadzie od zawsze. Nie dziwił się już teraz, że
jego maska była tak piekielnie dobra. Miał czas na dopracowanie jej
szczegółów i intensywny trening. Z drugiej strony Aren zastanawiał
się, czy to jest jedynie doskonała maska, czy też coś więcej.
Jakiś rys charakteru tego chłopaka. Może uważał, że ludzie,
którzy go obserwują, nie zasługują na żadną emocję z jego
strony.
Pod koniec zajęć Liam podał mu w
milczeniu pergamin ze swoją pracą, a kiedy ogłoszony został
koniec zajęć, po prostu wstał i opuścił klasę. Tak samo jak
zawsze. Aren ujął przekazany mu pergamin i zadbał o to, żeby na
zewnątrz nie ujawnił się uśmiech, który rozjaśnił jego
wnętrze. Na końcu strony ujrzał krótką notatkę o terminie i
miejscu spotkania, którego nie zamierzał odpuścić. Miało dojść
do niego za trzy dni. Na dzień przed eliminacjami. Zaskakujące
jednak było miejsce, w którym miało się odbyć.
W przerwie między
zajęciami do spotkania Riddle–Grey nie doszło. Tom cały czas
miał coś do zrobienia, albo też z kimś rozmawiał. Aren
zwyczajnie, mimo starań, nie potrafił znaleźć odpowiedniego
momentu. Później były kolejne zajęcia i tak działo się aż do
kolacji. Zielonookiemu powoli wyczerpywała się już cierpliwość.
Przez pewien czas, zupełnie ignorując fakt, że nie jest dyskretny,
próbował spojrzeniem przyciągnąć uwagę czerwonookiego. W końcu
doszedł do wniosku, że skoro inni to widzieli, to spokojnie mógł
założyć… w zasadzie w stu procentach, że i Riddle również to
zauważył, poczuł i… kompletnie zignorował.
To bolało. Wmawiał sobie, że to nic
takiego. Stopniowo jednak, wraz z upływającym dniem, zaczynał
odczuwać w środku coś w rodzaju supła, który coraz bardziej się
zacieśniał. Po kolacji, kiedy nic się nie zmieniło, Aren zaczął
odczuwać dziwną mieszankę rozdrażnienia i rezygnacji. Tom ruszył
ze swoją grupą do kwater na spotkanie, natomiast Aren w poczuciu,
że w zasadzie nie ma tam czego szukać, udał się do biblioteki.
Zamierzał popracować nad pracą domową. Przychodziło mu to z
trudem, bo co chwila jego myśli uciekały do osoby Toma, jego
zachowania, wyglądu. Na koniec udało mu się skończyć to co
zaczął i udał się wolnym krokiem w stronę pokoju wspólnego
uczestników z Hogwartu z zamiarem dorwania czerwonookiego po
spotkaniu z grupą.
***
W tym samym czasie, kiedy Aren zdążał
do biblioteki, grupa Toma z nim samym na czele zajmowała stałe
miejsca w pokoju wspólnym uczestników Turnieju z Hogwartu. Panowało
powszechne milczenie. Czekano, aż przywódca rozpocznie spotkanie.
Każdy z nich pamiętał doskonale napiętą atmosferę, którą
można było niemal kroić nożem, ze spotkania sprzed kilku dni,
kiedy Aren wciąż jeszcze przechodził rekonwalescencję. Zachowali
się wówczas jak zwykle ostatnio i srodze za to odpokutowali. Do
dziś chyba każdy z nich odczuwał skutki pojedynków z Riedlem.
Cisza się przedłużała, ponieważ ich Pan wydawał się być czymś
mocno zirytowany. Lepiej było nie ryzykować.
Orion zachowywał się podobnie jak
inni. Siedział milcząc i rozmyślał. Obserwował dziś dyskretnie
Greya i Rieddle'a z jakąś dziwną, nie nazwaną właściwie
nadzieją. Nadzieją na co? Sam sobie nie potrafił odpowiedzieć na
to pytanie. Teraz też się nad tym zastanawiał już po raz kolejny
tego dnia.
W Arenie nie zauważył żadnej zmiany.
Takie spostrzeżenie odczuł jako ulgę. Wbrew sobie obawiał się o
chłopaka po tym co się stało i jaką klątwą został
potraktowany. Jego reakcje wobec Toma były takie jak zwykle. Orion
nie dostrzegał w zielonookim nawet cienia strachu. Za to zorientował
się, że wraz z upływem dnia, Grey wydaje się być coraz bardziej
przygaszony. Powodem było wyraźnie to, że nie potrafił
przyciągnąć uwagi Toma. Jasne stało się to w chwili, kiedy przez
pewien czas, świadomie, czy też nie, chłopak przestał kryć się
ze swoimi zamiarami i stały się one jaskrawo widoczne.
Orionowi, kiedy to zauważył, pojawiło
się w myśli pytanie: jakie wspomnienia zostały zniszczone wraz z
myślodsiewnią? Miał też własne wspomnienia z czasu, kiedy udawał
Arena i na tej podstawie mógł snuć pewne przypuszczenia. Pamiętał
też przecież, że to właśnie tuż po przybyciu do Hogwartu Greya,
Tom zaczął się zmieniać, choć wciąż pozostawał człowiekiem
nie uznającym kompromisów, bezwzględnym i pozbawionym skrupułów.
Wszystkie te cechy jaskrawo uwidoczniły
się w pokoju Arena, kiedy Riddle bez wahania podjął decyzję o
pozbyciu się Relina w okrutny przecież sposób. Black pamiętał
jednak z tamtych wydarzeń jeszcze jedno, co zdecydowanie kłóciło
się z jego dotychczasowymi doświadczeniami z Tomem. Było jasne, że
to emocje przyćmiły zdrowy rozsądek Riddle’a. Trudno było w to
uwierzyć. Gdyby tego nie widział, wyśmiałby każdego
opowiadającego. Po zastanowieniu doszedł do wniosku, że jeżeli
chodzi o emocje, to zna chyba tylko jedną osobę, która była w
stanie doprowadzić ich Pana do takiego stanu...Tego chłopaka Riddle
traktował odmiennie niż wszystkich innych ludzi. Musiał być dla
niego ważny...
Jego myśli nagle zatrzymały się
pośród rozważań i przez chwilę w głowie zapanowała pustka. To
była właśnie odpowiedź, której szukał! Aren był dla Toma ważny
i dlatego ten zdecydował się na tak drastyczne kroki. Inna sprawa
jakimi drogami wędrowały myśli ich Pana, że doszedł do takiej
decyzji.
Wobec tego jeszcze raz… może się
uda…
Riddle od zawsze traktował Arena
łagodnie, zupełnie inaczej niż ich, a tym bardziej inaczej niż
wszystkich innych ludzi. Nigdy świadomie nie zrobił mu żadnej
fizycznej krzywdy. Grey był jedyną osobą, która śmiała mu się
przeciwstawiać nawet w sytuacjach, kiedy napięcie sięgało zenitu.
Każdy inny już dawno zostałby potraktowany klątwą i zwijał się
z bólu. Aren potrafił uśmierzyć gniew i wściekłość ich Pana.
To wszystko wskazywałoby, że Tom... to była bardzo dziwna myśl,
ale wydawała się być jedynym logicznym wytłumaczeniem. To była
jego słabość... Właśnie! Słabość!
Riddle nie był przecież osobą, którą
dałoby się posądzić o udawanie przez tak długi czas atencji dla
tego chłopaka. Z drugiej strony... Była tylko jedna możliwość,
by móc się o tym przekonać. Trzeba było jednak uwzględnić
zakres czasu jaki obejmowały wspominania z artefaktu. Mógł
zaryzykować, ale musiał też pamiętać, że póki co tych
wspomnień nie było i wynik mógł być zafałszowany przez ten
fakt:
– Panie... jeżeli pozwolisz...
Uważam, że warto będzie uwzględnić Arena w naszym jutrzejszym
spotkaniu z drużyną z Ilvermorny. Chyba powinien wiedzieć o
naszych planach. W ten sposób będziemy mieć pewność, że
unikniemy niespodziewanych wydarzeń. Lepiej zminimalizować jak
najbardziej takie niespodzianki.
– Istotnie, ten chłopak może
sprawić sporo problemów. Pozostaje żywić nadzieję, że zostanie
usunięty jako pierwszy i nie będzie za bardzo przeszkadzał.
Myślałem już o tym i doszedłem do tego samego wniosku. Wkrótce
przekażę Greyowi informację o jutrzejszym spotkaniu. Być może
kiedy na własne oczy zobaczy jak bardzo jest bezużyteczny, nie
będzie sprawiać problemów – odparł spokojnie Tom.
Słowa nie zawierały w sobie ani śladu
emocji, zupełnie jakby mówił o pogodzie lub o czymś niezbyt
istotnym. To sprawiło, że w głowie Oriona zapaliła się
ostrzegawcza lampka. Rzucił ostre spojrzenie na Abraxasa, który
zacisnął ze złości dłoń na różdżce, widocznie gotowy lada
moment wybuchnąć. Na widok jego spojrzenia blondyn zaczął głęboko
oddychać, by się uspokoić. Jego spojrzenie, które po chwili
rzucił krótko na Toma, było bardzo wymowne. Nie krył się z nim,
więc Black był pewien, że Riddle także je zauważył. Trzeba było
jakoś zamaskować to głupie posunięcie Malfoya.
Orion natychmiast przybrał równie
wzburzony wyraz twarzy. Miał nadzieję, że wyglądało to
wystarczająco realistycznie, żeby ich Pan doszedł do wniosku, że
to on miał zatarg z Malfoyem. W myślach przeklinał Abraxasa
siarczyście za to, że przez niego sam naraża się na ewentualne
konsekwencje. Na szczęście Toma rzadko interesowały ich wewnętrzne
zatargi, więc istniała nadzieja, że nie zainteresuje się
domniemanym konfliktem między nimi. Tak się też stało ku uldze
Blacka. Widocznie Tom miał o czym myśleć, bo po chwili po prostu
odprawił ich ruchem dłoni.
Orion wstał i skinął głową
Abraxasowi wskazując, by szedł za nim. Musiał się z nim ponownie
rozmówić, nawet jeżeli konieczne będzie w tym celu użycie siły.
Zamierzał działać bez żadnych skrupułów. W zasadzie Malfoy
powinien być mu wdzięczny. To co zamierzał zastosować było
niczym w porównaniu z tym, co mógłby dostać od Riddle'a.
***
Tom w końcu został sam i przyjął
ten fakt z ulgą. Rozparł się wygodnie na kanapie, przymknął
oczy, wziął głęboki wdech i po chwili wypuścił powoli
powietrze. Powtórzył ten zabieg kilka razy, chcąc opanować
rozdrażnienie. Nic to nie dało. Ono wciąż gdzieś tam było.
Pojawiło się jak zauważył w momencie, kiedy Grey zasiadł rano
przy stole.
Pamiętał swoje myśli, sposób
myślenia i odczucia z czasów, które zwykł określać w umyśle
jako „sprzed Greya”. Starał się je kontynuować i ignorować
istnienie tamtego chłopaka. Początkowo myślał, że to nie będzie
trudne. W końcu ignorowanie innych przychodziło mu niemal
naturalnie. Okazało się, że był w błędzie. Nie było łatwo.
Przez cały dzień czuł na sobie spojrzenie zielonookiego chłopaka.
Musiał włożyć sporo wysiłku, żeby zająć myśli czymkolwiek
innym.
Tylko raz się zapomniał. Jego
tymczasowa partnerka, Rowena, podeszła do Greya i dotknęła go.
Zupełnie irracjonalnie poczuł się tak, jakby naruszyła jego sferę
osobistą. Jakby to jego dotknęła. Poczuł to na własnym ramieniu,
co było już zupełną abstrakcją. Co gorsza w tej samej chwili
nadpłynęła wściekłość, która po chwili zmieniła się w plan
do zrealizowania. Zważywszy na okoliczności, był doprawdy
doskonały. Jedno było dziwne, odczucia mu towarzyszące. Nie miały
sensu. Był zdumiony swoimi myślami, zdezorientowany, ale postanowił
zdusić to przeklęte uczucie w środku i wdrożyć swój plan.
Teraz czekał na tego irytującego
chłopaka, przy okazji wypoczywając w ciszy. Nastawiał się na
długie oczekiwanie, więc kiedy usłyszał otwierające się drzwi
wejściowe i zobaczył w nich Greya, poczuł zadowolenie. Zielone
oczy wyrażały przez chwilę zaskoczenie. Chłopak wyraźnie był
zdziwiony, że go spotkał. Dziwne. Po tym, jak przez cały dzień
starał się dziś zwrócić na siebie jego uwagę, nie powinien być
zaskoczony. Grey szybko się opanował i w następnym momencie na
jego twarzy pojawił się niepewny uśmiech.
Tom chyba pierwszy raz widział kogoś,
kto tak bardzo ucieszył się na jego widok. Chłopak wyraźnie się
zawahał, ale po chwili na jego twarzy pojawił się wyraz
determinacji i ruszył w jego stronę. To było interesujące...
Chłopak zbliżał się, a Riddle
poczuł, że nie może oderwać od niego wzroku, jakby musiał sobie
wynagrodzić ostatnie dni, w czasie których go nie wiedział. Niemal
pochłaniał spojrzeniem każdy cal jego ciała śledząc ruchy,
mimikę twarzy i na koniec docierając do najbardziej niesamowitych
oczu jakie kiedykolwiek widział. Spojrzał w nie i niespodziewanie,
usłyszał w głowie agonalny krzyk cierpienia. Oczami wyobraźni
zobaczył te same oczy wypełnione łzami.
To wystarczyło. Otrząsnął się z
zauroczenia, a jego umysł wrócił do równowagi i rozsądku,
chociaż nie do końca. Gdzieś w głębi wciąż czuł jakieś
dziwne ciepło, które starał się pominąć, zignorować,
zapomnieć...
Grey usiadł na fotelu obok, niezgrabie
łącząc i rozprostowując palce. Najwyraźniej był lekko spięty.
To samo wyrażała jego ogólna postawa. Tom skupił się i odepchnął
to dziwne, wewnętrzne odczucie. Nie osiągnął zamierzonego efektu.
Spowodował jedynie, że na plan pierwszy wybiło się dokuczliwe
wrażenie irytacji, które prześladowało go przez cały dzień.
Warknął na siebie w myśli, opanował emocje i krótko oznajmił:
– Jutro dołączysz do naszego grona
podczas spotkania z uczestnikami Ilvermorny. Tym sposobem zapoznasz
się z naszym planem, który chcemy wdrożyć podczas eliminacji.
Ważne jest, żebyś wiedział jak zachować się w danej sytuacji –
na twarzy chłopaka odbiło się zaskoczenie, a później radość.
Szybko je opanował i odpowiedział:
– Oh w porządku... Cieszę się, że
postanowiłeś mnie jednak uwzględnić.
– Jest jeszcze jedna sprawa. Coś, co
tylko ty możesz zrobić. Liczę na to, że wykonasz swoje zadanie.
Wiele zależy od pozytywnego wyniku w tej sprawie. Od razu dodam, że
nie obchodzi mnie jak to zrobisz – oznajmił Tom z niezadowoleniem
stwierdzając, że ponownie czuje dziwne, niezrozumiałe sensacje
gdzieś w środku. Zdusił je po chwili.
– Jeżeli zdradzisz mi co to jest,
postaram się najlepiej jak potrafię – powiedział z powagą Aren,
nie mogąc uwierzyć, że Riddle naprawdę wprowadził go do swoich
planów. Od razu pomyślał o tym, że powinien powiedzieć mu o
swoim ostatnim odkryciu, póki atmosfera i temat sprzyjały. Zamiary
ucięła odpowiedź, która padła z ust Toma:
– Twoim zadaniem będzie uwieść,
albo przynajmniej jakoś zgrabnie skusić do siebie Rowenę Owen.
Chodzi o to, żeby nawet jeżeli coś nie pójdzie po naszej myśli,
sojusz z Ilvermorny przetrwał. Owen ma bardzo duży wpływ na Nessę.
Zarządza nią... subtelnie, ale jednak. Watson świadomie, czy też
nie, tak naprawdę realizuje jedynie jej instrukcje. Wynika z tego,
że to drugi uczestnik jest kluczowy w tej drużynie. Sądząc po
pewnej relacji z prasy, nie będziesz miał wielkiego kłopotu z
wykonaniem tego zadania. Myślę, że mógłbyś przyjąć jej ofertę
w sprawie eliksirów. To by pomogło...
– To żart? Chcesz żeby ja i ona...
– słowa niemal ugrzęzły Arenowi w gardle. Twarz Toma pozostała
poważna co wskazywało, że mówi serio. Grey nie mógł wyjść z
szoku, a Riddle kontynuował:
– Możesz udawać, ale jeżeli
faktycznie zaczniesz się z nią spotykać, to nawet lepiej. Sporo
można dzięki temu ugrać. Lubisz ją, więc to nie powinno być
jakoś bardzo kłopotliwe. To by było na tyle. – zakończył Tom i
wstał z kanapy kierując się w stronę swojego pokoju. Zatrzymał
się jednak, kiedy usłyszał za sobą pospieszne kroki i słowa:
– Nie mogę tego zrobić. Słuchaj
Tom... jeżeli chodzi o ten artykuł... to kompletny stek bzdur. A
jeżeli chodzi o to, że pocałowała mnie... w policzek... wzięła
mnie z zaskoczenia. Nie chciałem tego... Przecież wiesz, że to
spotkanie było tylko... chodziło jedynie o uzyskanie informacji...
Chcę być przydany, ale nie w taki sposób... Posłuchaj, wpadłem
na rozwiązanie, które...
– Zamilcz. Nie przypominam sobie
żebym dawał ci jakiekolwiek prawo wyboru. Zrobisz to co mówię,
albo sam osobiście znokautuję cię podczas eliminacji. Nie
potrzebuję osoby, która i tak jest częściowo bezużyteczna! –
Tom mówił to wszystko z wyrazem twarzy i tonem głosu, którym
dotąd zwracał się tylko do innych, nigdy do niego.
Słowa z ust czerwonookiego były jak
trucizna, która stopniowo przenikała do żył Arena wraz z każdym
kolejnym słowem. W zasadzie był odporny na słowa. Przywykł do
takiego traktowania ze strony innych. Normalnie nie odczuwał z tego
tytułu niczego, poza przykrością. Słowa wypowiedziane przez
czerwonookiego sprawiały jednak, że czuł się zmięty,
zmaltretowany, skatowany. Jakiś przejmujący ból narastał w nim
stopniowo.
Adwersarz, wbijający twardy wzrok w
twarz zielonookiego chłopaka, musiał coś zobaczyć w jego oczach,
bo nagle jego własna twarz przybrała inny wyraz, jakby poczucia
winy. Tom odwrócił się energicznie i wykonał krok w stronę
swojego pokoju. Grey poczuł nagle impuls i zrobił coś, czego jak w
duchu stwierdził, być może będzie później żałował.
Nie zastanawiając się dopadł
Riddle'a, objął go i kurczowo przylgnął do jego pleców.
Czerwonooki zamarł raptownie, a Aren nie czekając już na nic
powiedział pierwszą rzecz, jaka mu teraz przyszła do głowy:
– Przepraszam, że cię zraniłem
Tom... – mówiąc to nieświadomie jeszcze bardziej przylgnął do
niego: – Nie dostałem szansy nawet na to, żeby wszystko dokładnie
ci wyjaśnić. Chcę to zrobić teraz. Wtedy... wiem jak to
wyglądało, ale uwierz mi… nigdy bym cię nie zdradził w taki
sposób jak myślisz. Samuel i ja jesteśmy tylko przyjaciółmi.
Przyznaję, że on jest nieobliczalny i wygaduje różne rzeczy
ale...
– Naprawdę… muszę przyznać, że
masz dosyć wysokie mniemanie o sobie Grey... – wycedził Riddle,
wyszarpując się z objęć zielonookiego i odwracając się do
niego: – Naprawdę sądzisz, że jesteś dla mnie na tyle ważny,
że cokolwiek związanego z tobą mogłoby mnie zranić?
Najwidoczniej. Pozwól jednak, że sprostuję. Jesteś w błędzie.
Twoje działania i interakcje z innymi mnie nie obchodzą. Na ten
moment w twoim interesie jest owinięcie sobie wokół palca Owen.
Radzę się do tego zadania przyłożyć. Jeśli nie wyjdzie,
spotkają cię niemiłe konsekwencje. Skończyłem z tobą – po
tych słowach Riddle znowu się odwrócił i zdecydowanym krokiem
ruszył przed siebie. Nie odwrócił się ani razu i już po chwili
zniknął za drzwiami swojego pokoju.
Przez jakiś czas ostatnie słowa Toma
krążyły w głowie Arena sprawiając, że czuł rozprzestrzeniające
się uczucie, które stopniowo docierało do jego serca. Słowa
czerwonookiego chłopaka zawsze były dla niego istotne. Te również,
nawet jeżeli były dla niego trucizną. Nie zarejestrował nawet
faktu, że nogi same zaprowadziły go do pokoju, gdzie po prostu
opadł na łóżko. Czuł się zraniony. Owszem, wiedział że z
Tomem jest coś nie tak, że się zmienił, starał się sobie to
wyjaśnić, ale jak na złość żadne logiczne wytłumaczenie nie
przychodziło mu do głowy.
Przeczucie podpowiadało mu, że ta
nagła zmiana w zachowaniu Toma była jego winą, że nastąpiła
tamtego felernego dnia. Trudno jednak było znaleźć bezpośrednią
przyczynę, bo przecież sam ból, strach i poczucie winy chyba by
tego nie mogły dokonać. Tom zaczął traktować go jakby był...
nikim ważnym. Kolejną osobą, która ma wykonywać swoje zadanie i
nic nie mówić, nie dyskutować, nie wyrażać własnego zdania. To
się Arenowi nie podobało. Nie chciał żeby tak to wyglądało. Nie
chciał żeby Tom patrzył na niego tym zimnym wzrokiem, bez cienia
pozytywnej emocji...
– Cholera... to naprawdę boli... –
wyszeptał do siebie zagryzając drżącą wargę i trzymając się
prawą ręką kurczowo za serce.
W tym samym czasie w pokoju Toma,
właściciela pomieszczenia nękały podobne rozterki, chociaż chyba
trochę mniej uświadomione. Riddle usiadł na fotelu czując jak
jego maska roztrzaskuje się na drobne kawałki. Co prawda tutaj, w
swoim azylu, mógł na to pozwolić, ale nie powinno się to zdarzyć.
Ukrył twarz w dłoniach nie rozumiejąc, dlaczego czuł się tak
źle.
We własnym mniemaniu wszystko zrobił
dobrze. Przekazał dobitnie Greyowi swoje stanowisko… więc
dlaczego... Wtedy, kiedy został przytulony przez zielonookiego
chłopaka, poczuł rozlewające się po ciele przyjemne ciepło. Na
szczęście szybko wyszedł z tego chwilowego odrętwienia,
odpychając Greya. W tym momencie czuł już tylko zwyczajny, znajomy
mu chłód. To powinno go uspokoić, ale... pamiętał wyraz twarzy
chłopaka, kiedy go odtrącił. Sprawiła, że niemal od razu
pożałował swojego czynu. To nie powinno się zdarzyć.
Co łączyło jego i Arena Greya?
Wydawało się, że nawet pozbycie się wspomnień wraz z emocjami,
które im towarzyszyły, niewiele dało. Wracały uczucia, których
wcześniej nigdy nie odczuwał. To nie tak miało być. Nie chciał
tych emocji. Ten zielonooki Ślizgon zdecydowanie był jego zgubą.
Rozumiał dlaczego się od niego odciął. Zwłaszcza teraz, po
zaledwie jednej bezpośredniej rozmowie z tą osobą. Pozostało
żywić nadzieję, że ostatecznie poradził sobie z problemem i
skutecznie zniechęcił Arena. Ponownie ujrzał przed oczami wyraz
twarzy swojego nemezis, gdy powiedział tamte słowa. W tym samym
momencie poczuł to, co w tamtej chwili. Silny ucisk wokół serca.
Westchnął cicho sięgając po
filiżankę. Za pomocą magii nalał sobie gorącej herbaty, wciąż
pogrążony w swoich myślach. Upił łyk krzywiąc się i czując na
języku gorycz. Był to smak doskonale oddający to co aktualnie
czuł. Sięgnął po cukiernicę, chcąc wrzucić do filiżanki
cztery kostki cukru. Tyle ile Aren...
Zastygł nagle, zdając sobie sprawę o
czym właśnie pomyślał. To było szalone. Dlaczego tak nieistotna
rzecz jak słodzenie herbaty, miałaby się mu kojarzyć z tym
chłopakiem?! Jakby na przekór samemu sobie, postanowił tym razem
zrezygnować z cukru. Ucisk w sercu nie zelżał ani na moment. Tom
bezwiednie sięgnął do tego miejsca ręką i zacisnął ją chcąc
się pozbyć tego odczucia. Nic to nie dało...
***
Abraxas zdawał
sobie sprawę z faktu, że coś wybitnie jest nie tak. Co prawda
każdy patrzący z boku stwierdziłby, że jest wprost przeciwnie,
ale on wiedział… po prostu wiedział.. Utwierdził się w tym
przekonaniu po kolejnej tyradzie Oriona, po której co prawda musiał
mu przyznać rację, ale całą drogę do swoich kwater rozmyślał
nad problemem.
Aren z pewnością już wrócił, a
zamierzał z nim porozmawiać. Skierował kroki najpierw do pracowni,
jednak chłopaka tutaj nie było. Zapukał więc cicho do jego
pokoju, ale odpowiedziała mu tylko cisza. Był tym zmartwiony. Grey
musiał przecież wpaść na Riddle'a. Rozmowa nie mogła być
przyjemna, zważywszy na zmianę w sposobie zachowania ich Pana. Taki
wniosek popchnął Abraxasa do czegoś, na co by sobie normalnie nie
pozwolił. Zignorował fakt, że nie został zaproszony do środka i
wszedł czując jak jego własne zaklęcia przepuszczają go.
W środku panował półmrok
rozjaśniony tylko jedną lampką stojącą na nocnym stoliku koło
łóżka. Pierwsze co zauważył to niska postać, która poprawiała
pościel na śpiącym. Po bliższym przyjrzeniu się ocenił, że był
to skrzat domowy, który chwilę później postawił na stoliku
szklankę wody. Malfoy chciał podejść bliżej, ale na razie tylko
obserwował.
Skrzat kontynuował swoje drobne
zabiegi bardzo zaabsorbowany zajęciem. Abraxasa dostrzegł po dobrej
chwili. Młody Malfoy zdumiał się w duchu. Po raz pierwszy w swoim
życiu był tak wnikliwie obserwowany przez skrzata domowego uważnym,
oceniającym spojrzeniem. Cokolwiek stworzenie znalazło w jego
oczach, musiało mu chyba wystarczyć. Skrzat odwrócił wzrok,
ponownie patrząc na Arena, po czym ukłonił się w stronę śpiącej
postaci i zniknął.
Abraxasa obserwowały także inne oczy.
Odkąd wszedł, czuł na sobie baczne spojrzenie Lime. Ptak siedział
na szczycie łóżka. Najwyraźniej tolerował już jego obecność.
Nie było o to łatwo. Początkowo Aren musiał go zamykać w klatce
za każdym razem, gdy blondyn wchodził do pokoju, bo kiedy zbliżał
się do Lime bardziej niż na wyciągnięcie ręki, ptak atakował
dziobiąc. Na szczęście ten etap mieli już jak widać za sobą.
Blondyn podszedł do łóżka siadając
na jego skraju. Najpierw dotknął czoła Greya. Na szczęście nie
wyglądało na to, żeby źle się czuł. Przyjrzał się jego twarzy
i zauważył nieznacznie opuchnięte okolice oczu. Zamarł na ten
widok. Po chwili delikatnie odsunął z jego twarzy zbłąkany
kosmyk, wsłuchując się w cichy i miarowy oddech. Westchnął cicho
i uniósł wzrok na stolik. Dopiero teraz zauważył stojącą tam
fiolkę. Sięgnął po nią i powąchał. Rozpoznał ulepszony
eliksir nasenny Arena. Przyjrzał się jej i ocenił, że sądząc po
wypitej ilości, chłopak powinien spać do rana. Ponownie wrócił
wzrokiem do drobnej postaci w łóżku. Lekki grymas na twarzy
śpiącego chłopaka i wiercenie się, bez wątpienia oznaczały, że
miał zły sen.
Abraxas zastanowił się nad swoimi
możliwościami na zaradzenie temu. Mógł rzucić zaklęcie, ale był
to bardzo doraźny sposób. Kiedy zaklęcie osłabnie, koszmary
powrócą. Wolałby mieć pewność, że Aren tą noc prześpi w
spokoju. Podpuchnięte oczy wskazywały na to, że płakał. Można
było z góry założyć, że rozmowę z Tomem miał już faktycznie
za sobą. Malfoy poczuł jak jego magia się burzy na myśl o
Riddle'u. Szybko ją opanował, pamiętając wcześniejsze słowa
Blacka. Przesunął delikatnie dłonią po policzku Greya pochylając
się nad nim. Ten drobny zabieg troszkę pomógł, ale dla odmiany
zauważył w kąciku oka śpiącego chłopaka zbierającą się łzę.
Nawet nie zastanowił się nad tym co robi, tylko pochylił się i
scałował ją z jego twarzy. Dopiero później dotarło do niego co
zrobił. Gwałtownie się wyprostował i odsunął od Arena. Poczuł
jak rozgrzewają mu się policzki. Na szczęście jedynym świadkiem
wydarzenia był Lime.
Chwilę trwało zanim Malfoy zebrał
się w sobie i wrócił ponownie wzrokiem do Greya. Zły sen
najwidoczniej trwał. Kiedy tak siedział i patrzył dotarło do
niego, że w zasadzie nie miał zamiaru iść do siebie i zostawiać
zielonookiego chłopaka. Śpiący potrzebował go teraz. Pamiętał,
że kiedyś udało mu się sprowadzić na Arena spokojny sen samą
tylko obecnością. Westchnął ciężko, zastanowił się i nie
analizując już dłużej swoich zachowań wsunął się na łóżko
za Arenem, objął drobniejszego chłopaka ramionami i znieruchomiał.
Po chwili przypomniał sobie o pewnym zaklęciu, które sam stworzył
na własny użytek, ale nie stosował go już od bardzo dawna. Może
warto byłoby tym razem do niego powrócić.
Uśmiechnął się patrząc na Greya,
po czym wypowiedział cicho inkantację, rysując na plecach Arena
palcem znak, który po ukończeniu zalśnił niebiesko znikając.
Abraxas zaczął śpiewać cicho i błękitny blask powrócił. Była
to spokojna, kojąca, dodająca otuchy kołysanka, którą sam
ułożył. Z każdą kolejną zwrotką generowała niebieskie smugi
światła, które płynęły spokojnie wokół ich postaci zataczając
mniejsze lub większe koła.
Abraxas doskonale pamiętał moment,
kiedy natrafił w rodowej bibliotece na wzmiankę o runach
lirycznych. Runy te nie były od bardzo dawna stosowane przez magów.
Właśnie dlatego, że były związane z muzyką i powiązane z
pieśniami. Sprawiały też pewną trudność przy łączeniu
poszczególnych sekwencji w taki sposób, żeby całość zadziałała.
Wymagało to sporego wysiłku, a przede wszystkim wyższego stopnia
zaawansowania.
Zafascynowały go. Chciał za wszelką
cenę nauczyć się nimi posługiwać. Wierzył w ich przydatność.
Zajęło mu to trzy lata. Opanował runy liryczne do perfekcji. To
wówczas odkrył jedno z możliwych zastosowań i stworzył to
zaklęcie. Pomagało mu znieść kary nakładane przez ojca,
zwłaszcza przetrzymywanie w lochach. Dodawało otuchy w trudnym
czasie. Pamiętał również dlaczego przestał je stosować. Ojciec
przyłapał go na używaniu zaklęcia i wyszydził drwiąc otwarcie.
Potem ponownie ukarał za marnowanie czasu na bezużyteczne rzeczy.
Na to nieprzyjemne wspomnienie Abraxas
lekko się wzdrygnął. Całe życie był tłamszony przez tego
człowieka. Zdawał sobie już teraz z tego sprawę. Melodia na
moment zachwiała się wraz z jego głosem. Opanował to szybko i już
po chwili ponownie płynęła spokojnie, łagodnie… Zauważył, że
pod jej wpływem Aren się rozluźnił. To pozwoliło Malfoyowi
odepchnąć mroczne myśli związane z ojcem. Dopóki Aren był z
nim, był dobrej myśli. Czuł, że byłby w stanie nawet
przeciwstawić się swojemu ojcu oraz przyszłości jaką dla niego
obrał.
Powtórzył jeszcze kilka razy pieśń,
przerywając tylko na moment, kiedy Aren niespodziewanie odwrócił
się twarzą w jego stronę, obejmując go w pasie. To dało
Abraxasowi możliwość na obserwowanie jego twarzy. Podjął śpiew,
a na ustach Greya pojawił się lekki uśmiech. Chłopak spał
spokojnie. Blondyn na moment przymknął oczy i przesunął dłonią
po włosach Arena. Współczuł mu. Wiedział, że ten czas będzie
dla Greya ciężki. Zamierzał pomóc mu w miarę możliwości. Co
prawda uważał, że Riddle nie zasługuje w żadnym wypadku na
uczucia chłopaka, ale trudno. Stało się.
Był przekonany, że Aren jeśli już
kogoś pokochał, poświęcał mu całe serce. Abraxas wiedział, że
tak właśnie jest. Sam przez to w tej chwili przechodził.
Postanowił trwać przy zielonookim chłopaku, pomagać mu, wspierać
i nie naciskać na zmianę jego nastawienia z nadzieją, że może,
gdy uczucia do Riddle’a wygasną… może wtedy Aren spojrzy na
niego inaczej niż na przyjaciela. Teraz pozostało mu tylko cierpieć
i czekać.
Jednego tylko się obawiał. Jego
decyzja mogła spowodować spore komplikacje jeżeli Aren dowie się
o jego uczuciach. Podejrzewał, że zielonooki chłopak przestałby
się wówczas czuć przy nim tak swobodnie jak teraz. Nie zamierzał
do tego dopuścić. Miał jeszcze trochę czasu... Jego serce również
jeszcze nie było gotowe. Póki co musiał zadowolić się drobnymi
gestami i chwilami takimi jak ta. Kiedy Aren spał, mógł bezkarnie
patrzeć na niego, a nawet przytulić.
Pamiętał wciąż niedawne słowa
Arena o tym, że jeżeli w przyszłości będzie traktować w taki, a
nie inny sposób osobę którą kocha, ona nie pozwoli mu odejść.
Jeżeli to była prawda, jego miejsce powinno być przy Greyu.
Oczywiście doskonale wiedział, że to nie było proste, bo nie on
rezydował aktualnie w sercu zielonookiego. W czasie tych rozmyślań
i rozterek Abraxas nie przerwał cichej pieśni, która uspokajała i
koiła nie tylko sny Arena, ale także jego skołatane nerwy.
***
Powoli otworzył oczy zdziwiony, że
spało mu się tak dobrze po wczorajszym potraktowaniu przez Toma.
Ukłucie w sercu na tą myśl było wskazówką, że nie jest to
dobry tok myśli, jeśli chce pokazać na zewnątrz spokojną twarz.
Przeciągnął się i rozejrzał za Lime. Ptak rezydował przy swojej
klatce, obserwując go uważnie.
Po porannych czynnościach, przed
wyjściem z pokoju zadbał, żeby na jego twarzy, ani w postawie nie
widać było, że ma jakieś troski i złapał za klamkę. W pokoju
wspólnym czekał na niego Abraxas, którego powitał uśmiechem i
obaj udali się na śniadanie. Od Malfoya dowiedział się , że
Riddle wyszedł już wcześniej, co dało mu jeszcze dobrą chwilę
na mentalne przygotowanie się na kolejne spotkanie z nim. Tym razem
nie miał zamiaru okazać żadnej słabości.
Weszli do jadalni. Abraxas ku
zaskoczeniu Greya usiadł od razu z brzegu stołu, a nie tam gdzie
siedział Tom z całą resztą świty. Aren nie zamierzał narzekać
na takie rozwiązanie. Spojrzał w oczy Malfoya, chcąc zapytać o
powód, ale zobaczył w nich coś co spowodowało, że zadał
zupełnie inne pytanie dość ponurym głosem:
– Czy naprawdę aż tak widać, że
miałem z nim rozmowę?
– Wprost przeciwnie. Nie widać po
tobie nic, ale podejrzewam, że rozmowa się odbyła. Domyślam się,
że nie była przyjemna i żałuję że nie było mnie wtedy przy
tobie. Zgaduję, że Riddle zakomunikował ci, żebyś dołączył
dziś do nas?
– Widzę, że nie robił z tego
tajemnicy. Powiedział wam też może dlaczego stwierdził nagle, że
moja obecność byłby tam wskazana?
– Mogłem się spodziewać, drugiego
dna... nie, nie powiedział. Dlaczego więc? Podzielisz się tą
informacją? Przyznam, że jestem zaintrygowany.
– Będziesz zdumiony. Insynuował,
żebym zaangażował się w związek z Roweną. Mam albo udawać,
jeżeli tak mi wygodnie, albo też rzeczywiście próbować ją
uwieść. To ma pomóc utrzymać sojusz. Ponoć to ona jest głównym
trzonem drużyny Ilvermorny
Gdyby nie wrodzone opanowanie i
maniery, które wpajano mu od dziecka, Abraxas upuściłby trzymaną
w ręku łyżeczkę. To nie miało sensu! Przecież sama relacja
Greya ze spotkania w Atarium, wskazywała do czego dąży ta kobieta.
Wcześniej Tom nie znosił, gdy ta dziewczyna kręciła się koło
zielonookiego. Czyżby zmiany jakie w nim zaszły były tak głębokie?
Rozumiał teraz dlaczego Aren miał w nocy podkrążone oczy i
koszmary. Grey najwidoczniej dostrzegł jego zaskoczenie i uśmiechnął
się z satysfakcją mówiąc:
– Cieszę się, że ty również
uważasz to za pochrzaniony pomysł. Przyznam, że jestem w rozterce.
Chciałbym pójść na to spotkanie, ale z drugiej strony nie mam
ochoty realizować jego planu.
– Wiesz, to i tak nasze ostatnie
spotkanie przed eliminacjami. Myślę, że będziemy się na tym
skupiać. Tak sobie myślę, że żeby jakoś wybrnąć, mógłbyś
na nie pójść i dla niepoznaki zadawać dużo pytań Rowenie, gdy
będziemy omawiać ostatnie szczegóły. Taka rozmowa nie będzie dla
ciebie zobowiązująca, a Riddle nie będzie mógł ci nic zarzucić.
Poza tym ja również będę tam obecny. Mogę interweniować, gdyby
dziewczyna za bardzo się do ciebie przystawiała... – zrobił
pauzę, wyraźnie na coś czekając, a później uśmiechnął się
chytrze i dodał: – To jest ten moment, w którym powinieneś
wyrazić swoją wdzięczność dla mojej skromnej osoby. – Aren
uśmiechnął się lekko w odpowiedzi, podniósł się ze swojego
miejsca widząc zdziwienie w oczach rozmówcy, ujął jego dłonie i
wykrzyknął z emfazą, dramatycznym tonem:
– Mój bohaterze!
Abraxas widząc autentyczne rozbawienie
na twarzy Arena, poczuł również radość. Wyraźnie udało mu się
poprawić humor zielonookiemu. Było mu zupełnie obojętne co
pomyślą inni obecni w jadalni. A byli obserwowani przez całkiem
sporą grupę osób. Uśmiech Arena sprawiał, że w środku czuł
przyjemne ciepło. Wstał również ze swojego miejsca, przyjął ten
sam wyraz twarzy co Grey, który wciąż trzymał jego ręce w swoich
dłoniach i wyszeptał konspiracyjnie:
– Cena nie będzie niska...
– Jeżeli twoje działania będą
skuteczne, nie dbam o nią. nawet jeśli... – przerwał Grey
pochylając się nad stołem, by wyszeptać Abraxasowi do ucha
końcówkę myśli: – …będziesz chciał użyć mojego ciała...
Na takie dictum blondyn lekko drgnął.
Nie zdążył przyjrzeć się twarzy chłopaka w chwili, kiedy to
powiedział. Podejrzewał, że nie znaczyło to tego, co chciałby
żeby znaczyło. Odpowiedział więc inaczej niż mógłby:
– A jak zawiodę?
– Obaj dobrze wiemy, że nie. Swoją
drogą od ciebie będę chciał tego samego o czym sam mówiłem.
Wiesz, że doceniam twoją fizyczną pomoc przy eliksirach. Zwłaszcza
przy tych niewdzięcznych składnikach...
– Złośliwiec… przyznaj się, że
sprawia ci radość obserwowanie moich zmagań z tymi przeklętymi
składnikami!
– Oczywiście! Przecież masz
dokładnie to samo, kiedy widzisz moje zmagania z runami!
Po tym obaj wybuchli wesołym śmiechem
i spokojnie zajęli miejsca. Abraxas skupił się na nakładaniu
sobie jedzenia, a Aren zatrzymał na nim na dłuższą chwilę wzrok,
rozmyślając. Blondyn zawsze potrafił podtrzymać go na duchu,
nawet w najgorszych momentach. Ta przyjaźń była jedną z
najlepszych rzeczy jakie go spotkały, chociaż początki nie były
łatwe. Ufał mu i wiedział, że mając go w pobliżu, poradzi
sobie.
Uwolnił Abraxasa spod swojego
spojrzenia i sam zajął się nakładaniem posiłku, a w trakcie
postanowił przekazać blondynowi to, czego dowiedział się od
Jamesa. Kiedy tylko poruszył temat run, zauważył na twarzy
blondyna zainteresowanie, a nawet fascynację. Był pewien, że on
sam podobnie reaguje na wzmiankę o eliksirach.
Black zauważył, że Abraxas
najwidoczniej postanowił dziś towarzyszyć przy posiłkach tylko
Arenowi. Nie był to zły pomysł zważywszy na nastrój Toma.
Dowiedział się w międzyczasie, że Grey będzie im towarzyszyć
podczas dzisiejszej rozmowy z Ilvermorny. Mieli omawiać między
innymi jeden z wielu scenariuszy pojedynku z Tomem… Rozmyślania
przerwał mu lekko rozbawiony głos Avery'ego:
–Wydają się dobrze bawić... –
nutka zazdrości w jego głosie zwróciła uwagę Oriona, a Edgar
widząc, że się zainteresował dodał: – Znam tyle lat Abraxasa,
ale chyba pierwszy raz widzę go w takim wydaniu.
Orion podążył wzrokiem tam, gdzie
wpatrywał się Avery i z zaskoczenia uniósł brwi. Abraxas i Aren
stali w interesującej i niecodziennej pozie. Grey trzymał dłonie
Abraxasa. Obaj byli rozbawieni. Zielonooki wyszeptał coś do ucha
blondyna i obaj wybuchli radosnym śmiechem. Brzmiał bardzo wesoło
i Orion wbrew sobie także się uśmiechnął. Cieszyło go, że
widzi Malfoya takim jak teraz. Były też ciemniejsze strony całej
sytuacji. Zyskał pewność, że uczucia Abraxasa nie są tylko
przelotnym zauroczeniem jak początkowo przypuszczał. Było to
rzeczywiście głębokie uczucie.
Mimochodem spojrzał na Toma, który
jak się okazało również obserwował tamtą dwójkę. Jego twarz
była bez wyrazu do momentu, gdy usłyszał śmiech tamtej dwójki.
Wtedy niemal przylgnął spojrzeniem do Arena, patrząc jak
urzeczony. Trwało to dobrą chwilę. Do czasu, aż zorientował się
co robi i natychmiast odwrócił wzrok.
Orion znał na tyle Toma, żeby
zauważyć, że ich Pan był zły na siebie. Westchnął w duchu
ciężko czując, że wkrótce będzie go czekać najtrudniejsza
decyzja w życiu. Na sercu zaciążył mu ciężar tej decyzji i
wizja konsekwencji wyboru.
***
Od rana słuchał
wciąż na nowo powtarzanych argumentów Owen i Watson i czuł, że
jego irytacja, podsycana wciąż na nowo przez te dwie, rośnie.
Usilnie starały się skłonić go do pójścia na przeklęte
spotkanie z Hogwartem. Szkoda mu było tracić na to zebranie czasu.
Przecież zdawały mu relację z każdego spotkania i znał na
bieżąco strategię. Po co wobec tego miałby stawiać się tam
osobiście. Hogwartczyków z pewnością nie martwiła jego
nieobecność. Był sceptykiem. Przypuszczał, że i tak w pewnym
momencie któraś z drużyn wbije tej drugiej sztylet w plecy, ale
lepsze to niż bezsensowna jatka, na którą liczą i jury i pewnie
widownia.
Nie znosił Durmstrangu, a
przynajmniej części z jego uczniów. Być może nastrój wynikał z
faktu, że dziś miał większość lekcji z uczniami tej szkoły.
Jego partner na zajęciach to jakiś przygłupawy osiłek, który
notorycznie traktuje go z góry. Inna sprawa, że w zasadzie nie ma
do tego podstaw, ale z uporem godnym lepszej sprawy próbuje stwarzać
pozory, że niby tak być powinno. To wszystko sprawiło, że niemal
od początku pobytu tutaj oceniał go jako żałosnego osiłka, nie
wartego uwagi.
W takim dniu, zupełnie niespodziewanie
zaczynało brakować mu towarzystwa zielonookiego hogwartczyka. Z
dwojga złego Grey był o wiele lepszym i ciekawszym osobnikiem.
Dlatego właśnie miał plan. Zamierzał, wychodząc z ostatnich
zajęć, jak najszybciej zniknąć z pola widzenia swoich obu
koleżanek z drużyny. Rowena musiała to przewidzieć. Pojawiła się
przy jego boku niemal wraz z końcem lekcji i nie odstępowała go na
krok:
– Może jednak tym razem przestaniesz
z nami tak uparcie walczyć i poświęcisz godzinę na spotkanie.
Przecież to niezbyt dużo czasu. Pokaż chociaż, że również
zależy ci na tym sojuszu. Musisz tak wszystko utrudniać...?
– Nie zależy mi na tym sojuszu, co
nie znaczy, że nie widzę jego dobrej strony. Przekaż mi wszystko
co ustalicie, tak jak zwykle po spotkaniu – rzucił krótko James
czując, że Owen jest wściekła. Ukrywała to doskonale. Na
zewnątrz zupełnie tego nie okazywała, ale znał ją na tyle, by
się zorientować po kilku drobnych szczegółach.
– Nie zapominaj co jesteś winny
Nessie... Co winna jest twoja rodzina... Zachowujesz się
niewdzięcznie. Naprawdę tak bardzo odczułeś, że wybrałyśmy cię
do Turnieju? Masz doskonałe predyspozycje, atuty, ale z nich nie
korzystasz. Nie sądzisz, że najwyższa pora odwdzięczyć się? Nie
wiem dlaczego zaszła w tobie tak diametralna zmiana... jak sądzę
zdajesz sobie sprawę z faktu, że tak drobny szczegół, że nie
jesteśmy w Ilvermorny niewiele zmienia...
– I tutaj się mylisz. To zmienia
bardzo wiele. Pilnuj własnego nosa, a być może nawet i swoich
tyłów. W końcu człowiekowi mogą przytrafić się różne rzeczy…
zwłaszcza w najmniej spodziewanym momencie... Boisz się?
Prawidłowo. Strach jest dobrym uczuciem. Pozwala słabszym
przetrwać... – uderzenie na policzku przekonało go, że jego
słowa dotarły do świadomości Roweny. Nie zrobiło to na nim
żadnego wrażenia. Patrzył na nią z politowaniem, co jeszcze
bardziej ją wzburzyło:
– Ty... Starałam się… naprawdę…
nie mogę dłużej tolerować takiego zachowania z twojej strony!
Bądź pewien, że gdy przybędą...
– To wiele ułatwi. Liczę na te
konsekwencje. W końcu gdy on poczuje to na własnej skórze... –
James przerwał słysząc znajome głosy w oddali. Niedługo potem
zidentyfikował Nessę, Riddle'a i Malfoya. Rzucił ostatnie
nieprzyjemne spojrzenie na Owen i mijając całą grupę poszedł
dalej.
To było naprawdę denerwujące. Rowena
wyzwalała w nim najgorsze emocje. Wszyscy byli tak bardzo
fałszywi... patrzenie na wzajemne podchody pod zasłoną wspólnych
działań budziło w nim sprzeciw, wściekłość i poczucie
beznadziejności. Kiedy to pomyślał usłyszał nagle:
– James! Cieszę się, że cię
wiedzę!
Poderwał głowę do góry, widząc
biegnącego w jego kierunku Arena Greya. Widocznie gdzieś się
spieszył. Zdumiała go druga wypowiedziana przez zielonookiego
chłopaka kwestia, ale o dziwo nie wyczuwał w niej kłamstwa.
Odpowiedział jednak w swoim stylu:
– Czego chcesz?
– Skoro idziesz w tym kierunku, to
chyba jednak obrałem złą drogę... – powiedział w zamyśleniu
zielonooki, zupełnie nie reagując na jego uszczypliwy ton.
Widocznie przywykł do niego w trakcie wspólnych zajęć. Grey
zawsze ignorował wszystkie zgryźliwości z jego strony co pozwalało
uzyskać kompromis i jakoś współpracować. Po zastanowieniu Aren
zaproponował: – Możesz mnie zaprowadzić na miejsce spotkania?
Podejrzewam, że również tam idziesz.
– Dołączasz dzisiaj do nich? –
zapytał zaintrygowany James pamiętając z opowiadań dziewczyn, że
chłopak był wcześniej wykluczany z tych zgromadzeń.
– Tak jakoś wyszło... Chciałbym
poznać ustalony plan działania. Więc jak, idziemy?
Przez chwilę Hill analizował w głowie
słowa chłopaka i doszedł do wniosku, że skoro on się tam
znajdzie, spotkanie na pewno nie będzie aż tak nudne i
przewidywalne. Mógł założyć, że zapewni mu to dodatkową
rozrywkę. W końcu sam z pierwszej ręki wiedział, jak bardzo
nieobliczalny potrafił być Aren Grey. Poza tym chciał zobaczyć
minę Roweny. Będzie z pewnością bezcenna. Widział przecież jej
wysiłki w celu zwrócenia na siebie uwagi zielonookiego... W
zasadzie bardzo chętnie, osobiście postara się pokrzyżować jej
plany. To będzie jego zemsta za to, że śmiała mu dziś grozić.
– Chodź za mną – zarządził
krótko, zawracając i prowadząc hogwartczyka do jednego z pustych
pomieszczeń na trzecim piętrze, gdzie odbywały się spotkania obu
grup.
Droga nie zajęła im zbyt wiele czasu.
Aren w duchu był zadowolony, że spotkał Jamesa. Rozmowa z Beerym w
sprawie zaliczenia z eliksirów trochę się przedłużyła i musiał
sam dotrzeć do miejsca spotkania. Abraxas tłumaczył mu parokrotnie
jak tu dojść, ale Aren nie był pewien, czy udałoby mu się to bez
Hilla.
Weszli do klasy i okazało się, że
pozostała czwórka już była na miejscu. Grey ruszył w stronę
Abraxasa chcąc przy nim usiąść, ale drogę zastąpiła mu Rowena.
Tylko cudem powstrzymał się od ostrego warknięcia na nią. Ona
natomiast entuzjastycznie go przywitała mówiąc:
– Aren! Tak cieszę się, że cię
widzę! Tom wspominał, że do nas dołączysz i... James? –
dziewczyna przerwała, wyraźnie zaskoczona. Aren zauważył w jej
oczach chwilowy błysk złości i to go zastanowiło. Co prawda
wiedział, że James odstaje od własnej drużyny, jednak z
obserwacji wynikało, że robił to dobrowolnie. Oczywiście inną
kwestią było dlaczego to robi, bo chyba jednak tego typu
postępowanie nie leżało w jego naturze.
– Przyprowadziłem zgubę. Skoro tu
jestem, równie dobrze mogę zostać. Proponuję, żeby nie tracić
czasu, abyśmy od razu przeszli do konkretów. Mnie i tego obok,
wkrótce czeka szlaban, więc wystarczająco dużo czasu dzisiaj
zmarnuję...
– James! Przestań! Siadaj
natychmiast i zacznijmy... – przerwała mu Nessa wskazując puste
krzesła.
Aren podążył w stronę Abraxasa,
zajmując miejsce obok. James zajął krzesło najbliżej brzegu,
oparł podbródek o dłoń i machnął ponaglająco ręką. Grey był
w duchu rozbawiony. Był pewien, że Rowena przyczepi się do niego,
ale wyglądało na to, że Hill działał na nią odstraszająco. To
było miłe. Musiał jednak utrzymywać pozory przed Tomem, dlatego
zdecydował, że zada kilka pytań. Owen wiodła prym w dyskusji z
Riddle, wciąż uśmiechając się do niego, Arena. Wyglądało to
trochę karkołomnie. Zielonookiemu chłopakowi w pewnym momencie
przyszło nawet na myśl, czy przypadkiem nie bolą ją już od tego
mięśnie twarzy.
Czas mijał, rozmowy trwały, ale
zupełnie nagle zapadła idealna cisza, spowodowana przez wybuch
śmiechu w wykonaniu Jamesa. Na mordercze spojrzenie Watson, wzruszył
tylko ramionami, na moment krzyżując spojrzenie z Arenem. Ponownie
zachichotał, co Greya zastanowiło. Wyraźnie przyczyną rozbawienia
Hilla było coś, co się wiązało z jego osobą. Zastanowił się
głęboko, dyskretnie skontrolował ubranie, a nawet sięgnął do
swojej głowy sprawdzając, czy aby mu coś nie wyrosło. Wszystko
wydawało się być w porządku.
Spojrzał ponownie na Hilla, który
teraz wspierał ramiona na stole chowając w nich twarz, ale
zdradzały go trzęsące się ramiona. Nie wiadomo co go tak
rozbawiło, ale humor zdecydowanie mu dopisywał. To było dosyć
nieoczekiwane. Aren zastanowił się głęboko. W sumie sam też by
się chętnie pośmiał, bo spotkanie już mu się dłużyło. Było
strasznie drętwe i w najwyższym stopniu niekorzystne dla niego.
Wraz z przebiegiem rozmowy czuł coraz
większą beznadziejność własnego udziału w przedsięwzięciu,
poznając kulisy działania podczas eliminacji. Jego humor pogorszył
się, bo poczuł się jak piąte koło u wozu i uczestnik gorszego
sortu, kiedy rozmowy skupiły się właśnie na nim. Złościł go
Riddle, który czasami to podkreślał. Może nie bezpośrednio, ale
na tyle czytelnie, że Aren dobrze wiedział o co mu chodziło. Był
problemem dla obu drużyn. Robienie dobrej miny do złej gry było
męczące. Chciał już stąd iść. Nawet na szlaban. Kto by
pomyślał, że wizja szlabanu będzie tak kusząca. Tymczasem z ust
Nessy usłyszał:
– Myślę, że Rowena spisze się
najlepiej przy ochronie Arena. Jest dokonała w zaklęciach
ochronnych. Jestem pewna, że poradzi sobie. Musimy tylko, jak
wcześniej uzgodniliśmy, wyeliminować drużynę Durmstrangu. Malfoy
jest partnerem Relina na zajęciach obrony, więc wie gdzie są jego
słabe punkty. Masz jakieś obiekcje Tom?
– Żadnych – odpowiedział krótko
Riddle, rzucając ostrzegawcze spojrzenie Malfoyowi, który zamierzał
coś dodać. Aren natychmiast złapał blondyna za rękę
powstrzymując i kiwając przecząco głową.
Na widok tych złączonych dłoni w
Tomie nagle się zagotowało. Niepojęte, ale to samo poczuł podczas
śniadania, kiedy zobaczył Arena trzymającego dłonie Abraxasa. Coś
z nim było wyraźnie nie tak... Przecież nie powinny go w zasadzie
obchodzić relacje między tymi dwoma... jego myśli przerwał głos
Jamesa:
– Zgłaszam sprzeciw. To oczywiste,
że nie będę umiał współpracować z żadnym z was. Proponuję
wobec tego rzucanie przeciwzaklęć we własnym wykonaniu. W obronie
Greya. Idealna robota do momentu, gdy pozbędziemy się Durmstrangu i
staniemy naprzeciw siebie.
– Jesteś bezczelny James. Myślisz,
że jak raz przyjdziesz na spotkanie, upoważnia cię to do mieszania
i zmieniania naszych planów?
– A czy nie o to chodziło w tych
spotkaniach? Chyba, że stworzyliście w czwórkę koalicję, w
której tak naprawdę tylko wy macie prawo głosu i zmiany. W takim
razie co ja tutaj robię? A może się mylę Roweno? – dodał James
uszczypliwie widząc, że trafił w czuły punkt. Owen przez moment
się zmieszała, ale szybko odzyskała rezon mówiąc:
– W porządku. Arenie wybierz z kim
chciałbyś współpracować do czasu wyeliminowania uczestników
Durmstrangu? – zwróciła się do Greya mając oczywiście
nadzieję, że wybierze ją.
James nie musiał właściwie czekać
na odpowiedź. Wiedział lepiej. Jego podejrzenia się sprawdziły.
Aren skwapliwie wybrał jego osobę, a on sam poczuł się głęboko
usatysfakcjonowany, kiedy na twarzy Roweny zobaczył zaskoczenie i
rozczarowanie. Chwilę później z ust Greya padły słowa, które
jeszcze bardziej z pewnością ją dotknęły, ku uciesze Jamesa:
– Sądzę, że Hill ma rację. Jestem
pewien, że lepiej ci się będzie współpracować z Nessą...
Znacie przecież swoje mocne i słabe strony. Możecie się dzięki
temu nawzajem uzupełniać w walce... – Aren skończył i obrzucił
otoczenie wzrokiem. Chciał już stąd wyjść. Przy okazji zauważył,
że jego decyzja nie spodobała się Tomowi. To dodatkowo pogorszyło
mu humor. Z drugiej strony w duchu odetchnął z ulgą. Hill
świadomie, czy też nie dał mu szansę ucieczki z zasięgu Roweny.
Był mu za to głęboko wdzięczny, niezależnie od jego powodów,
dla których podjął taką, a nie inną decyzję.
***
Po spotkaniu Aren miał jeszcze
zajęcia, a zaraz po nich szlaban. Myślał, że wzięcie udziału w
naradzie jakoś poprawi jego nastrój. Stało się niestety
odwrotnie. Tylko jeszcze bardziej upewnił się, że Tom naprawdę
chciałby, żeby nawiązał bliższą znajomość z Roweną. Sam nie
miał ochoty na takie działania. I nie z jakichś tam moralnych
pobudek. W końcu poszedł na randkę w Atarium, by wyłudzić
informacje. Problemem był Riddle i jego zachowanie, słowa, postawa,
obojętność i wyraz twarzy. Nadal traktował go jak powietrze, albo
mało znaczącą jednostkę w tej grupie. To bolało.
Szlaban mieli odbyć w sali Eliksirów.
Czekało ich sprzątanie bałaganu po ostatniej lekcji. Już na
pierwszy rzut oka Aren wiedział co tu się wydarzyło. Widać było,
a nawet jeszcze trochę czuć zapach. Z tych śladów wynikało, że
ktoś zbyt szybko dodał sok z pijawek do wywaru z korzenia pokrzywy
i kłącza tataraku. Nastąpiła gwałtowna reakcja i wszystko
wybuchło oblepiając kleistą mazią pobliskie ławki i meble.
Szkoda tylko, że znowu musieli sprzątać coś, co było maziste i
szlamowate... Mina Jamesa wyrażała dokładnie to o czym Aren
myślał. Wynikało z tego, że w tej sprawie byli wyjątkowo zgodni.
– Wasz opiekun ma pochrzanione
poczucie humoru... – stwierdził Hill. Jego wniosek wynikał z
faktu, że tym razem to właśnie Beery doprowadził ich na miejsce
szlabanu i to jemu James musiał oddać swoją różdżkę.
– Bywa czasem dosyć ekscentryczny...
– stwierdził krótko Aren z westchnieniem.
Po tych słowach już w milczeniu
zakasał rękawy i wziął się za sprzątanie. Chciał mieć już
ten obowiązek z głowy, dlatego nie rozglądał się nawet za tym co
robi, czy też nie robi James. Szorował i tarł zawzięcie w nadziei
na zajęcie czymś umysłu i tym sposobem pozbycie się dręczących
myśli. Niestety po pewnym czasie ze zniecierpliwieniem stwierdził,
że te uparcie wracały mimo jego starań. A starał się bardzo.
Rozmyślał nawet o eliksirach, ale to też nie pomagało. Jego
ukochane mikstury nie dały rady zająć umysłu na tyle, żeby nie
dręczyły go okrutne słowa Toma. To był jakiś okropny, przeklęty
dzień. Po raz kolejny już Aren ciężko westchnął, na co usłyszał
jakby w odpowiedzi:
– Wiesz... przebywanie koło ciebie
dzisiaj jest naprawdę męczące. Zrób mi przysługę i pospiesz
się. Im szybciej skończymy, tym szybciej się od ciebie uwolnię.
– Co ty możesz wiedzieć?! –
warknął w odpowiedzi rozdrażniony prześladującymi go myślami
zielonooki chłopak. Miał nadzieję, że Hill zamilknie, ale on
spokojnie kontynuował:
– Więcej niż chciałbyś pokazać.
To na pewno. Pozwól, że jednak powiem co mam do powiedzenia. Jesteś
zły, bo miałeś nadzieję na zmianę w podejściu do twojej osoby,
członków własnej drużyny... w zasadzie to nie wszystkich, ale
jednego. Zamiast tego brutalnie zderzyłeś się z rzeczywistością.
Okazało się, że jesteś uważany za totalnie bezużytecznego.
Planowane jest ochranianie ciebie, bo tak wypada zrobić. Mamy
przecież sojusz. Zauważyłem też, że relacje między tobą, a
głównym uczestnikiem drużyny Hogwartu, są... delikatnie mówiąc
złe... wręcz tragiczne. Traktuje cię przedmiotowo i nie ma żadnych
skrupułów, by pokazać ci twoje miejsce w szeregu. Poprawka... w
zasadzie poza szeregiem. I to właśnie cię boli. Nie próbuj
zaprzeczać. Wiesz, że mam rację. To co mówię jeszcze bardziej
cię denerwuje i wyprowadza z równowagi, ale...
– Zamknij się! Zamknij się do
cholery! – wykrzyczał wzburzony Grey, chcąc przerwać już te
raniące go słowa, które w zasadzie urealniły tylko to o czym
wciąż myślał. Zacisnął dłonie w pięści ze złości, kiedy
James podjął:
– Dlaczego? To przecież twoje
odczucia. Tylko je wyartykułowałem. Wytłumacz mi… skoro jesteś
zły na takie traktowanie, dlaczego tego nie zmienisz? Odnoszę
wrażenie, że aktualnie twoim największym problemem nie jest
bynajmniej brak dostępu do magii. Sądzę, że jest nim brak
pewności siebie. Nie wiem co zaszło wtedy, gdy zostałeś ranny,
ale w ramach dobrej rady powiem jak to widzę. Jeżeli będziesz się
wahał, będziesz zwracał uwagę na to co ktoś pomyśli, miał
wzgląd na wszystkich, a na Riddle’a w szczególności, to nic nie
uzyskasz. Jesteś zbyt ostrożny wobec tego chłopaka, biorąc pod
uwagę jego charakter – na te słowa złość wypełniająca Arena
nieco zmalała. W jego oczach dało się zauważyć zdumienie, kiedy
powiedział:
– Jak ty... ahh! To irytujące
słyszeć takie słowa właśnie od ciebie!
– Prawdopodobnie. Jednak podejrzewam,
że oprócz mnie nikt by ci tego nie powiedział na głos. Ty sam
natomiast, mimo że doskonale zdajesz sobie sprawę z tego faktu i
jesteś z tego powodu zły na samego siebie, jakoś nie chcesz, albo
nie masz odwagi zmierzyć się z kłopotem. Zdecydowałem, że
uświadomię ci to wszystko, ale oczywiście od ciebie zależy co z
tym o czym mówię zrobisz. Nikt nie może cię wyręczyć. Sam to
musisz zrobić, ale po co to mówię, masz głowę na karku i wiesz o
tym doskonale.
– Czemu mi to wszystko mówisz?
Dlaczego pomagasz?
– Pomyślmy... może dlatego, że
wkurzanie i denerwowanie cię przez wytykanie każdego błędu jest
moim hobby. Jeszcze nie zauważyłeś? Dostarczasz mi rozrywki. Z
drugiej strony zastanów się... czy kiedykolwiek powiedziałem coś,
co nie było zgodne z prawdą?
Te słowa uderzyły Arena. Zastanowił
się nad nimi i doszedł w duchu do wniosku, że James mówi prawdę.
Mógł mu zarzucić formę przekazywania uwag, złośliwość, ale
nie prawdomówność. Cokolwiek mu wytykał, zawsze miał rację.
Grey doszedł do tego, ale nie zamierzał wygłosić tej sprawy na
głos. Hill i tak wydawał mu się jakoś nazbyt pewny siebie. Poza
tym jakoś dziwnie był pewien, że James i bez słów wie, co
pomyślał na ten temat. Arenowi trudno było to przyznać przed
samym sobą, ale Hill jakimś sposobem rozszyfrował go dokumentnie.
Na koniec przemyśleń odezwał się:
– Znowu czytałeś mi w myślach? Jak
ty to robisz? To jakaś forma legilimencji?
– Merlinie uchroń mnie przed
poznaniem twoich myśli. Nawet bez tego sprawiasz, że boli mnie
głowa.
– Więc jak wyjaśnisz odpowiedzi na
moje pytania w pokoju z salamandrą? Przecież ich nie zadawałem na
głos, bo nie mogłem. Dałeś odpowiedzi na wszystkie.
– Nie wiem, dobra? Nie umiem
wytłumaczyć. Nie myśl sobie, że znam odpowiedź na wszystko.
Skoro jednak masz siłę, by się ze mną spierać, wykorzystaj ją
do czyszczenia. Chcę jak najszybciej stąd wyjść. Zakładam, że
ty również.
Po tej konkluzji, do której byli obaj
nastawieni pozytywnie, Aren wrócił do pracy. Niestety nie docenili
czyszczonej substancji, która z czasem i pewnie pod wpływem reakcji
z powietrzem stwardniała i przypominała już teraz trudną do
usunięcia skorupę. Zdzieranie jej wymagało sporej siły.
Zielonooki chłopak nie mógł się powstrzymać przed narzekaniem.
To całe czyszczenie zaczęło się przedłużać, a on był już
skonany. James wtórował mu od początku w narzekaniach, co jakiś
czas popędzając go, albo marudząc na temat jaki to on jest wątły
i słaby.
Arena bawiły te docinki. Przewracał w
odpowiedzi na nie jedynie oczami, a frustrację wyładowywał na
skorupie, którą starał się sczyścić. Po chwili zaczął nawet
podejrzewać, że James stosuje w ten sposób podstęp, który ma go
skłonić do takiej właśnie reakcji. To miało sens, patrząc na
jego osobowość.
Nadszedł czas kolacji, a oni wciąż
byli w Sali Eliksirów. Po posiłku nieoczekiwanie wpadł do nich
Beery. Okazało się, że zdziwiła go ich nieobecność na kolacji,
dlatego się tutaj pofatygował. Ku cichej radości obu chłopców,
nauczyciel dokończył za nich pracę za pomocą magii, oddał
Jamesowi jego różdżkę i głośno zaordynował koniec szlabanu.
Hill przyjął swoją broń bez słowa, skinął profesorowi głową
na pożegnanie i ruszył w stronę wyjścia. Kiedy już chwytał za
klamkę, Aren zawołał:
– Hej, James… dziękuję!
Wychodzący obejrzał się na chwilkę
i prychnął tylko na te słowa, ale Aren zauważył, że lekko się
uśmiechnął zanim zamknął za sobą drzwi. Zajęty myślami
zielonooki chłopak, prawie nie zauważał Beery’ego, a tym
bardziej tego, że nauczyciel z niejaką ulgą obserwował jego stan
i zachowanie. Wciąż zamyślony i rozkojarzony krótko pożegnał
się z profesorem i ruszył w stronę kwater Hogwartu.
Czuł ulgę, bo wreszcie przejrzał na
oczy i wiedział co ma zrobić. Czuł też jednak i pewne
niedowierzanie, że tym, który podsunął mu rozwiązanie, był
właśnie ten zgryźliwy, złośliwy i opryskliwy Hill. Szedł
szybkim krokiem, a w głowie układał plan działania. James miał
rację, musiał to przyznać. Od początku jego relacje z Tomem były
popieprzone i zawsze zaczynali je nie z tej strony z której trzeba.
W efekcie zapewniali sobie emocjonalną huśtawkę. Inaugurowali
jakiś temat, oczywiście ze złej strony, dochodzili do jakiegoś
tam kompromisu, po czym rzucali się sobie do gardeł.
Dziwaczne i bezsensowne, ale tacy
właśnie byli. Obawiał się, że to już być może będzie
standard ich zachowań, również w przyszłości. Harmonia, czy
choćby pełen kompromis chyba były poza ich zasięgiem. Byli co
prawda podobni, ale jednak ich podejście do pewnych spraw różniło
się diametralnie. I to było właśnie podstawą, która sprawiała,
że zauważali siebie nawzajem.
Po pewnym czasie Aren dotarł do drzwi
pokoju wspólnego uczestników Turnieju z Hogwartu i wszedł do
środka. Cała grupa Toma była tu w komplecie. Szybko zauważył, że
miejsce na kanapie obok Toma pozostało wolne. Wciąż pamiętał
wykład o hierarchii, który swego czasu przedstawił mu Orion. Co
prawda zwykle niezbyt zawracał sobie nią głowę, ale tym razem
świadomie w podtekście miał ją na uwadze.
Oczywiście natychmiast, kiedy minął
wejście, został zauważony. Tom jednak zignorował go kompletnie.
To go tylko bardziej zmotywowało do działania. Spokojnym, pewnym
krokiem podszedł, przeprowadzany zdumionymi spojrzeniami członków
grupy, wprost do kanapy zajmowanej przez Riddle’a i zajął miejsce
obok czerwonookiego, pozostawiając między sobą, a nim pewną
odległość. Teraz już wszyscy utkwili w nim wzrok, włącznie z
Tomem. Aren w duchu uśmiechnął się na to, ale na zewnątrz
utrzymał maskę spokoju.
W zasadzie nie miał pomysłu od czego
zacząć rozmowę, więc poruszył pierwszą kwestię, która
przyszła mu do głowy już dużo wcześniej. Uważał, że nie
powinien już z nią dłużej zwlekać. Przypuszczał co prawda, że
w świetle tego, że niemal wszystko co do eliminacji zostało już
ustalone, jego pomysł mógł nie przejść, ale nie zamierzał
odpuszczać. Musiał przecież jakoś zapoczątkować dyskusję:
– Mam pomysł jak możemy przejść
przez eliminacje. Nie chciałem o tym wspominać przy uczestnikach z
Ilvermorny. Ten plan na pewno złamałby sojusz, choć istnieje
szansa, że dałoby się to również załatwić w jakiś okrężny
sposób. Byłoby to jednak trudniejsze i nie byłby mowy o...
– Wszystko mamy już uzgodnione.
Niczego nie będziemy zmieniać tym bardziej, że nie masz pewności
co do własnego planu. To nie rokuje dobrze. Jeżeli chcesz tracić
czas na zastanawianie się nad takimi trywialnymi rzeczami, możesz
od razu poprosić o dyskwalifikację – uciął krótko Tom,
wracając do rozmowy z pozostałymi.
To było do przewidzenia i w zasadzie
Aren spodziewał się takiego efektu swoich starań. Teraz jednak
miał przekonanie, że coś robi i nikt, włącznie z nim samym, nie
byłby w stanie stwierdzić, że nie próbował. Drażniło go, że
Tom mówiąc do niego obrzucił go jedynie przelotnym spojrzeniem. To
tak, jakby go niemal nie zauważał. Mówił także bez śladu
emocji, co tylko bardziej zezłościło Greya. Właśnie to chciał
zmienić…
Przez kilka minut siedział w ciszy,
czując na sobie od czasu do czasu spojrzenia innych. Nie ruszył się
z miejsca ani o milimetr, patrząc uparcie na Riddle'a. Dosłownie
zabijał go teraz wzrokiem. To jednak najwyraźniej nie wystarczało.
Cierpliwość zielonookiego wyczerpywała się już. Doszedł
wreszcie do konkluzji, że skoro Tom potrzebował czegoś więcej,
żeby zwrócić na niego uwagę, to proszę bardzo. Opracował w
myśli plan i zaczął bezzwłocznie jego realizację. Na początek,
żeby zwrócić na siebie uwagę i zaskoczyć oponenta, Grey podniósł
głos:
– Spójrz na mnie cholerny dupku! –
zaskoczone spojrzenie Toma spoczęło na nim natychmiast i zatrzymało
się na jego twarzy. Miał jego pełną uwagę i należało to
wykorzystać.
Zielonooki nie przedłużając
przybliżył się do tego czerwonookiego dupka i nagłym ruchem
chwycił za zielonosrebrny krawat. Przyciągnął Riddle’a do
siebie tak, że praktycznie stykali się nosami, zmuszając go do
skupienia się wyłącznie na nim, na Arenie. Dezorientacja w
czerwonych oczach i jakaś dziwna pewność we własnym sercu,
skłoniła Greya do przekonania, że Riddle nie odepchnie go i nic mu
nie zrobi. Dezorientacja powoli zmieniała się w zainteresowanie i
Grey pogratulował sobie w duchu. Po chwili w czerwonych oczach
pojawiło się jeszcze coś innego... emocja bardzo ulotna, ale
znajoma. Nie była zła. Czas był najwyższy na kontynuację, więc
Aren przemówił:
– Posłuchaj mnie bardzo uważnie
Tom... Przysięgam, że postaram się o to, żebyś podczas Turnieju
i nie tylko... żebyś nigdy więcej nie spojrzał na mnie tak jak
jeszcze niedawno. Będziesz patrzył tylko i wyłącznie na mnie.
Sprawię, że nie odwrócisz ode mnie wzroku. Przygotuj się!
Po tym oświadczeniu puścił krawat i
wstał ze swojego miejsca rzucając w stronę Toma kpiący uśmiech.
Odwrócił się i skierował do swojego pokoju. Po raz pierwszy od
wypadku czuł wewnętrzny spokój i przekonanie, że w końcu zrobił
coś dobrze.
Cisza po odejściu Arena przyciągała
się ponad miarę. Nikt nie śmiał powiedzieć słowa. Tom widział
to, ale nie przerywał tego milczenia. Sam po raz pierwszy czuł się
zdezorientowany. Nikt jeszcze nie śmiał zwracać się do niego
takim tonem, jak przed chwilą Grey. Nie wspominając już o jego
działaniach. Nie znosił kontaktu fizycznego i przekląłby każdego
za to, że śmiał go dotknąć. Zrobiłby to w ciągu sekundy i bez
wahania. Aren stanowił najwyraźniej wyjątek. Był tak blisko, że
Tom czuł na sobie jego oddech, widział siebie w tych przeklętych
ale i cudownych oczach. Poczuł w sercu iskrę, którą próbował
zdusić. Próbował… w tym wypadku było słowem kluczowym.
Czy właśnie to czuł wcześniej? Tą
ekscytację, zainteresowanie, napięcie. Te oczy... nie widać już w
nich była ani krztyny wahania, żadnego strachu przed nim... To
było... niepojęte... Ranił go i odpychał, a zielonooki jednak
walczył i wciąż tu był... najwidoczniej chciał zostać... chciał
być przy nim. Chciał, by na niego patrzył... Aren Grey... z tym
chłopakiem zdecydowanie coś było nie tak... Czy to właśnie
dlatego wcześniej również zwrócił na niego uwagę? W zasadzie to
co stało się przed chwilą było dość zabawnym doświadczeniem.
Ten chłopak swoim zachowaniem przekroczył tyle granic, ile nikt
inny by nie śmiał. Nikt inny nie zdecydowałby się na
przekroczenia nawet jednej z nich. Baliby się o swoje życie.
Ta myśl spowodowała, że Tom zaczął
się śmiać, czując w środku ekscytację, której nie potrafił
już zdusić. Jakimś cudem poczuł się tak, jakby ktoś zdjął mu
ciężar z ramion. Nawet nie zdawał sobie sprawy, że go dźwiga.
Wciąż miał jakiś cień świadomości, że nie powinien dopuszczać
tak blisko tego chłopaka. Nie był już jednak w stanie ignorować
go po takiej deklaracji. Kto by nie czuł ciekawości zwłaszcza po
takim, a nie innym przedstawieniu sprawy.
Odesłał ruchem dłoni grupę, której
członkowie powoli zaczęli się zbierać. Sam nie czekając na ich
rozejście się wstał i ruszył do własnego pokoju. Zanim w nim
zniknął, usłyszał jeszcze cichy śmiech Edgara, który
podekscytowany powiedział do pozostałych:
– Aren wrócił!