Kurigara: Oby i tym razem warto było poczekać na ciąg dalszy ^^
Queen of the wars in the stars: Pewnie i tak już nie wiele pamiętasz, nie mniej odpiszę. Streszczenia poprzednich rozdziałów? Cóż szczerze mówiąc nie jestem w nich dobra, spójrz tylko na długość Signum!. Oh cena sławy co poradzisz media bywają bezlitosne, czego się też dowiedzieliśmy w kanonie ^^ Dominujący Harry nad Draco był hot? Cieszę się, tak samo jak zmiana jego charakteru. Wiesz lustro weneckie nie jest błędem używa się obu określeń fenickie i weneckie ^^ Ja się spotkałam akurat z tym drugim częściej. Tym razem pewnie znowu zapomniałaś o emocjach jakie towarzyszyły ci podczas lektury Persony, nie dziwię ci się, minęło dużo czasu, choć cieszy mnie że doceniasz mój styl pisania mimo tego i przypomniałaś sobie to i owo.
Betowała: Matonemis
Rozdział 3: Twoje oblicza
Zaklęcie, które zostało
rzucone na pianino, już od dłuższego czasu przestało działać.
Dźwięk umilkł i zapadła cisza, przerywana jedynie przytłumionymi
dźwiękami dobiegającymi z ulicy. Harry'emu ani cisza, ani smugi
świateł zza okna, które niekiedy rozświetlały półmrok sali nie
przeszkadzały. Leżał odpoczywając po wysiłku oddychając głęboko
i głośno, wsłuchując się w swój organizm.
Tylko te wyczerpujące sesje taneczne
pozwalały mu wrócić do równowagi. Tylko one sprawiały, że był
w stanie utrzymać w sobie spokój, a przynajmniej względny spokój.
Gdyby nie taniec, mógłby dać się ponieść emocjom, których nie
chciał okazywać. Dbał, by nie ujrzały światła dziennego. Starał
się o to usilnie.
Teraz odpoczywał i rozmyślał o tym
co się stało... i dlaczego. Co prawda był zaskoczony reakcją
Malfoya, ale nie był zadowolony z własnej. Ta strona jego natury
nie powinna tak łatwo wydostać się na zewnątrz. Zdawał sobie z
tego sprawę aż za dobrze. Musiał trzymać ją w ryzach. Nie
powinien jej ujawniać. Nie znalazłby z pewnością zrozumienia u
innych. Nawet u swoich najlepszych przyjaciół. Jak mógł im
powiedzieć o tych wszystkich skrytych pragnieniach, które kłębią
się w nim i niekiedy niemal ujawniają. Przecież u innych ludzi
budzą trwogę i przerażenie.
Wiedział o tym. Zdawał sobie sprawę,
że jeśli pozwoliłby się przez te myśli zdominować, czekałoby
go całkowite odrzucenie. Do tego nie mógł dopuścić. Nie
potrafiłby przetrwać bez swoich przyjaciół. Nie byłby w stanie
znieść odejścia Rona i Hermiony. Znali go i byli dla niego tak
bardzo wyrozumiali. Dzielili z nim radości, ale też i smutki.
Wspierali w trudnościach i wielkich niepowodzeniach. Bez nich chyba
nie podniósłby się z upadku po fiasku związanym z pierwszą
sztuką, w której zagrał główną rolę.
Po dłuższej chwili oddech się
ustabilizował i Harry poczuł, że ma dość odpoczynku. Co prawda
wciąż czuł w ciele pewną ociężałość po wysiłku, ale nie
była dokuczliwa. Raczej przyjemna. Wstał, przeciągnął się,
rozejrzał i spokojnym krokiem podszedł do porzuconej pod
przeciwległą ścianą koszulki. W zasadzie bez zastanowienia rzucił
na nią zaklęcie świeżości i ubrał. Jedyne o czym teraz marzył
to prysznic, własne łóżko i głowa przyłożona do poduszki. Na
te przyjemności musiał jednak jeszcze poczekać. Najpierw trzeba
było opuścić Akademię i spoza jej terenu aportować się do swojego
mieszkania.
Westchnął, ponownie się przeciągnął,
zabrał swoje rzeczy i ruszył w stronę wyjścia z sali
choreografii. Spokojnym krokiem pokonywał kolejne korytarze kierując
się do wyjścia. Po drodze, tam gdzie należało dotykał swoją
przepustką zabezpieczeń, które zostały nałożone na szkołę. Na
zewnątrz powitał go zimny, październikowy wiatr. Po przyjemnym
cieple wnętrza Akademii, odczuł go jak uderzenie i lekko zadrżał.
Zupełnie nagle, chyba pod wpływem tego zimna, poczuł głód.
Uświadomiło mu to, że powinien zadbać o swoje zasoby żywieniowe,
bo lodówka z pewnością świeciła pustkami. Przecież pokłócił
się z Ginny, a to ona na co dzień dbała, żeby było co zjeść.
Z tą myślą skręcił trochę i
skierował się w stronę najbliższego sklepu całodobowego, by
kupić sobie chleb, coś do kanapek i może jakieś szybkie danie
instant. Może nie będzie to najlepsze jedzenie pod słońcem, ale
przynajmniej nie pozwoli mu paść z głodu. Nie miałby już dzisiaj
siły na przygotowywanie sobie czegoś lepszego.
Nie zrobił nawet kilkunastu kroków,
kiedy instynktownie zwiększył czujność. Dopiero ta reakcja
organizmu skłoniła go do zastanowienia się nad przyczyną
uaktywnienia się odruchu. Kolejnych kilka kroków i już wiedział.
Bez wątpienia ktoś za nim szedł. Czuł na sobie jego spojrzenie.
Nie obejrzał się, nie dał po sobie poznać, że zorientował się
w sytuacji.
Wbrew temu co się działo poczuł
ekscytację i zaintrygowanie... i dreszczyk emocji. Racjonalna część
jego umysłu była zdumiona. Nie miał pojęcia o co mogłoby chodzić
śledzącemu. Nieracjonalna strona umysłu, podekscytowana, podsuwała
inne sugestie... należałoby sprawdzić najpierw jak długo śledzący
będzie to robił... oby nie znudził się zbyt szybko... to byłoby
zdecydowanie nudne. Teraz należało skupić się na zakupach. Już
dotarł do sklepu. Później zastanowi się co z tym fantem zrobić.
Dwoistość jaźni jakoś nie bardzo zdumiała Harry’ego. To nie
był pierwszy raz kiedy myślał w ten sposób.
Wszedł do sklepu. Bez względu na
rozwój wydarzeń, musiał zadbać o jedzenie. Przy wejściu chwycił
pewnym ruchem koszyk i ruszył między półki. Na początek
bezbłędnie powędrował do działu ze słodyczami. Po przejściach
tego dnia potrzebował czekolady. Co prawda smakowały mu też
czarodziejskie słodycze, ale bardziej polubił jednak mugolskie,
dlatego jeśli miał okazję, zaopatrywał się w nie w tutejszych
sklepach. Włożył do koszyka czekoladę z orzechami, ale po chwili
zahaczył wzrokiem o podobną, ale w dużo większym opakowaniu i
dołożył do koszyka wychodząc z założenia, że czekolady nigdy
nie za dużo. Idąc dalej zgarnął w ramach zakupów kwaśne żelki
i landrynki przewidując, że pewnie będzie miał ochotę po porcji
słodyczy na coś orzeźwiającego. Obojętnie minął dział z
alkoholem. Nie ciągnęło już go do niego. Dalej było pieczywo, więc
wziął chleb, a później masło, ser i kilka dań instant.
Zastanowił się i cofnął do działu warzywnego po parę ogórków,
paprykę i sałatę. Teraz zdecydowanym krokiem udał się w stronę
kasy i wyjął zakupy na taśmę.
Dopiero teraz, kiedy był już
niedaleko wyjścia, jego myśli wróciły do osoby, która go
śledziła. Zastanowił się przez moment nad tym, czy wciąż jest
tam, w ciemności. Chciał, by tam była. Znowu poczuł tą
ekscytację i niecierpliwość. Nieświadomie zaczął lekko stukać
paznokciami w brzeg taśmy, co przyciągnęło do niego zirytowane
spojrzenie kasjerki. Opanował się, zabrał dłoń i posłał
kobiecie przepraszające spojrzenie. Nie mógł się jednak
powstrzymać i by rozładować jakoś narastające napięcie,
przeniósł na moment spojrzenie na drzwi wyjściowe. Chciałby być
już za nimi, ale musiał uzbroić się w trochę cierpliwości.
Człowiek przed nim zakończył transakcję i nadeszła wreszcie jego
kolej. Zrobił krok i niespodziewanie usłyszał tuż przy swoim uchu
znajomy głos obiektu swoich rozlicznych myśli. O tym człowieku
często rozmyślał w ciągu ostatnich trzech dni. Czyżby miał
jakieś przywidzenia? Nie... głos i lekki powiew powietrza na uchu i
szyi wywołujący przyjemne dreszcze na kręgosłupie przekonywały,
że osobnik za nim jest jak najbardziej realny:
– Harry, nie spodziewałam się, że
ty również zostajesz w Akademii do tak późnej godziny... Cieszę
się, że cię widzę.
Błyskawicznie opanował reakcję
swojego ciała, powoli odwrócił się i spojrzał wprost w czerwone
oczy Toma Riddle, znajdujące się szokująco blisko jego twarzy.
Okazało się, że nawet kiedy się odwrócił, Riddle nadal pozostał
na swoim miejscu, nie przesuwając się nawet o cal. Sam zresztą też
się nie odsunął, zanim dokonał zwrotu. Skutek był taki, że ich
twarze były teraz... naprawdę blisko. Przez myśl Harry’ego
przemknęło: czy on ma w ogóle jakiekolwiek pojęcie o czymś tak
prozaicznym jak przestrzeń osobista? Sam jednak nie zrobił nic żeby
zwiększyć odległość między nimi. Patrzył jak zauroczony,
dopóki zniecierpliwiona kasjerka nie chrząknęła znacząco. Wtedy
zamrugał, jakby wyrwany ze snu, niechętnie odsunął się i
odwrócił. Zapłacił za zakupy, spakował je, odszedł od kasy i w
asyście Toma ruszył do drzwi sklepu. Dopiero teraz zebrał się na
odpowiedź:
– A pan...
– Tom.
– Słucham? – Harry przeklinał w
duchu swoje zaskoczenie i rozkojarzenie. Tom jednak cierpliwie
wyjaśnił:
– Mów mi po imieniu. Zwroty
grzecznościowe możemy sobie darować. Zwłaszcza wówczas, kiedy
jesteśmy sami. Zdążyliśmy się już przecież poznać nieco
bliżej, nie sądzisz? – uśmiech na twarzy czerwonookiego był
wymowny, choć mina zwodniczo niewinna. Zachowanie nie pozostawiało
pola dla żadnych wątpliwości i Harry błyskawicznie pojął o co
tamtemu chodzi. Do których wydarzeń nawiązuje.
Zielonookiego chłopaka jakoś tak
zatkało i ponownie nastała ta przeklęta cisza. Taka jak za
pierwszym razem, gdy Riddle wpadł do jego pokoju. Tymczasem wyszli
ze sklepu i ku cichemu zdziwieniu Pottera kontynuowali wspólną
wędrówkę. Nawet gdy wyszli ze sklepu, Tom milczał, najwidoczniej
czekając na jego ruch. On tymczasem znowu nie wiedział jak ma się
zachować. Uważał, że na pokazie zawalił sprawę, choć ze słów
Beery’ego wynikało, że nie wyszło najgorzej. Najgorsze było to,
że przy wszystkich pocałował Malfoya. Najbardziej bolała myśl,
że akurat on, ten który tu był, widział to. Z drugiej strony
jednak... przecież chciał, żeby Riddle na niego spojrzał, chciał
przyciągnąć jego wzrok za wszelką cenę i to najwyraźniej
przyćmiło jego zdrowy rozsądek...
– Dam galeona za twoje myśli. Za
pierwszym razem było tak samo – powiedział nagle czerwonooki,
wytrącając go z myślowego odrętwienia.
– Po prostu... czuję się...
onieśmielony twoją obecnością. To sprawia, że zaczynam zwracać
dużo większą uwagę na swoje zachowanie. Z drugiej strony
sprawisz, że ja... – Harry urwał nagle nie mogąc uwierzyć w to,
co właśnie chciał powiedzieć.
– Sprawiam, że? – Tom zastąpił
mu znienacka drogę, okolił jego podbródek dłońmi nie pozwalając
spojrzeć nigdzie indziej tylko na niego i wyczekująco wpatrzył się
w oczy chłopaka. Zielonooki zadrżał w odpowiedzi na dotyk, zagryzł
lekko usta, a później zaczął mówić z wahaniem:
– Po prostu... odkąd zagrałeś po
raz pierwszy na scenie obserwowałem cię. Znam niemal każdą twoją
kwestię na pamięć... każdy gest. Pamiętam chyba wszystkie
emocje, które wyrażałeś podczas sztuk swoją twarzą. Do tego
stopnia, że bezbłędnie potrafię zidentyfikować moment, w którym
zaczynasz improwizować... zazwyczaj po to, żeby osoba z którą
jesteś na scenie ponownie była w stanie wejść w swoją rolę.
Czasem niektórzy aktorzy tracą głowę, kiedy za bardzo przyćmisz
ich swoją grą. To fascynujące, że kiedy grasz jakiś... nazwijmy
to czarny charakter, strach osób towarzyszących ci na scenie wcale
nie jest grą. Powodujesz, że rzeczywiście go odczuwają. To ich
prawdziwe emocje. Jesteś fenomenalnym aktorem. Widzisz każde
potknięcie, pomyłkę, błąd osób na scenie, a co ważniejsze
potrafisz go skorygować. Nawet więcej... w pewien sposób karzesz
aktora, który nie daje rady utrzymać poziomu, przyćmiewając go
zupełnie swoim talentem... – zielonooki znowu przerwał gwałtownie
swoją myśl, zupełnie nagle zdając sobie sprawę jak fatalnie musi
brzmieć to co mówi. Jakby był jakimś obłąkanym fanatykiem, albo
psychofanem co najmniej.
Oderwał wzrok od czerwonego spojrzenia
i wycofując się o krok, wbił oczy w ciemność po to jedynie, żeby
nie patrzeć na Toma. Tym sposobem kątem oka uchwycił czający się
za rogiem jednego z pobliskich budynków cień. To trochę odwróciło
jego uwagę, o dziwo przywróciło mu nieco spokoju zachwianego
przemową i przekonało, że śledzący go człowiek wyraźnie nie
odpuścił. Wciąż tam był. Ekscytacja wróciła, ale musiał
wstrzymać się na razie z wszelkimi działaniami. Co prawda przed
Riddle zdążył się już zbłaźnić, ale nie wypadało teraz
odejść. Wyglądałoby to na ucieczkę. W zasadzie miał na nią
ochotę. Milczenie wielkiego aktora wydało mu się nad wyraz
wymowne. Nie chciał jednak wycofywać się z rozmowy w tak głupi,
żałosny sposób. Zamierzał odejść, ale z godnością, dlatego
powiedział:
– Pójdę już. Dziękuję za krótką
rozmowę – skłonił się lekko. Tom wiąż milczał. Harry nie
przedłużając spotkania odwrócił się, równocześnie dyskretnie
sprawdzając, czy jego cień wciąż jest tam, gdzie go widział. Był
tam. Zielonooki oblizał wargi na myśl, że po tylu stresach i
potknięciach dnia dzisiejszego, mimo wszystko ma ochotę pobawić
się trochę w kotka i myszkę i w ten sposób rozładować napięcie,
które jak czuł skumulowało się w nim na nowo.
***
Tymczasem Riddle stał nieruchomo,
jedynie obserwując póki co oddalającego się chłopaka. Rozmyślał.
Harry był wyjątkowo interesującą osobą... jego horkruksem. Po
tym co zobaczył na sali baletowej, nie mógł się powstrzymać.
Chciał widzieć więcej. Podążał za nim w ukryciu, pod zaklęciem,
aż do sklepu. Bardzo szybko zauważył, że nie tylko on śledzi
chłopaka. Postanowił jednak nie interweniować i sprawdzić jak
zareaguje Harry. Intuicyjnie wyczuł, że chłopak wie o śledzącym
go człowieku, któremu obserwacja szła całkiem nieźle. Nieźle,
ale nie bardzo dobrze. W porównaniu z nim samym na przykład...
powiedzmy szczerze... nie dorastał mu nawet do pięt.
Potter nie okazał po sobie, że wie o
podążającym za nim człowieku, ale nagle jakby się rozluźnił i
Tom wyczuł znowu intuicyjnie, że zielonooki jest zwyczajnie
zadowolony z takiego obrotu spraw. To było interesujące. Po raz
kolejny nie zachowywał się szablonowo. Taki rozwój wydarzeń
wywołał lekki uśmiech na twarzy Riddle’a.
Plan był taki, że będzie obserwował
chłopaka do czasu aportacji. Zakładał, że takowa wkrótce
nadejdzie. Nie planował podchodzić do niego. To się jednak
zmieniło, kiedy Potter wszedł do sklepu. Czerwonooki nagle
stwierdził, że chciałby go usłyszeć. Chciałby skupić na sobie
całą uwagę chłopaka. To nie wydawało mu się zbyt trudne. Z
reguły gdziekolwiek się nie pojawiał, skupiał na sobie uwagę
ludzi. Czy to teraz, czy w przeszłości. Podświadomie był
przekonany, że Harry jest nim zafascynowany... zresztą nie on
pierwszy, więc ze zwróceniem uwagi nie powinno być problemu.
Z drugiej strony właściwie nie mógł
być tego pewien. Chłopak wciąż zachowywał się inaczej,
nieszablonowo. W sklepie okazało się, że było tak samo. Witając
się oczekiwał, że Harry się odsunie, ale chłopak nie zrobił
tego. Widział jego zaskoczenie, ale żadnego odruchu, by się
cofnąć. To było dziwne, bo chyba każdy człowiek tak właśnie by
zareagował, czyli oddaleniem się od zbyt blisko stojącego innego
człowieka. Potter jednak cofnął się dopiero wtedy, kiedy musiał.
Takie zachowanie spowodowało, że w umyśle Toma pojawił się
pewien pomysł... na razie jednak wydarzenia toczyły się dalej.
Wyszli przed sklep w idealnej ciszy i
Riddle w duchu stwierdził, że Harry rzeczywiście ma w sobie jakąś
blokadę i problem w wyrażaniu odczuć. To doprowadziło go do
wniosku, że jeżeli chce posunąć ich znajomość i wzajemne
relacje do przodu, musi ten kłopot rozwiązać. Po chwili
zastanowienia stwierdził, że to wszystko było prawdopodobnie
spowodowane felerną pierwszą produkcją Pottera i reakcją ludzi po
niej. Początkujący aktor stracił całą swoją otwartość i
spontaniczność. Ważył słowa i czyny, zastanawiał się nad
każdym z nich.
W tej chwili też tak było i
spowodowało, że trwali obaj w milczeniu do czasu, aż on sam się
zniecierpliwił i postanowił nacisnąć chłopaka. Sprowokować do
jakiegokolwiek czynu. Potter reagował wybornie i ciężko było
czekać nieruchomo, nie pogłębiać kontaktu fizycznego. W zamian
otrzymał nagrodę. Szczerą i długą odpowiedź, która go na
moment tak zaskoczyła, że pozwolił chłopakowi umknąć.
Zawsze sądził, że tylko on był
wytrawnym obserwatorem. Przecież potrafił wyłapać najmniejszą
emocję u innych, zmianę w zachowaniu. Teraz okazało się, że nie
tylko on miał takie umiejętności. Był ktoś, kto go przejrzał z
każdej możliwej strony. To była nowość. Pierwszą reakcją było
poczucie zagrożenia i chęć pozbycia się źródła tego
dyskomfortu. Chłopak widział zbyt wiele, wyciągał zbyt dobre
wnioski. Dopiero po dobrej chwili Tom pozbierał się i doszedł do
wniosku, że dobrze, że się nie pospieszył. Przecież to co dawał
mu ten chłopak było tym czego w zasadzie szukał. Owszem, nie
zmieniało to faktu, że stanowiło niebezpieczeństwo, ale miał
tego świadomość od dawna. Kiedy tak patrzył na tego chłopaka,
kiedy go obserwował, nie mógł się oprzeć myśli, że jest
cudowny, wspaniały... Każda nowa twarz, nowa maska, którą mu
pokazywał była doskonała, piękna i... chciałby je poznać
wszystkie po to, żeby na koniec je zniszczyć. Intensywne odczucia
nim wstrząsnęły. Dawno takich realnie, bez gry, nie przeżywał.
Harry korzystając z jego zaskoczenia
odszedł. Pozwolił mu odejść, ale niezbyt daleko. Ukrył się pod
potężnym zaklęciem kameleona i ruszył za nim, a chwilę później
raczej przy nim, bo chciał obserwować twarz Pottera. Z zaskoczeniem
i zadowoleniem zarazem zauważył, że z każdym kolejnym krokiem
mina Harry'ego zmienia się. Na ustach pojawił się specyficzny
uśmiech, a wyraz twarzy coraz bardziej zaczynał przypominać ten,
który miał w końcowej scenie z Malfoyem. Chłopak wsunął dłoń
do kieszeni i zacisnął ją, prawdopodobnie na różdżce.
Ten wyraz twarzy był bardzo
sugestywny. Tom znał go. Widywał go często na swojej własnej
twarzy, kiedy planował jakieś szczególnie wyborne morderstwo i
miał w głowie wspaniałą wizję, którą chciał zrealizować. To
było interesujące. Nie sądził co prawda, by Harry posuwał się
do takich radykalnych działań, ale z drugiej strony nie dałby
sobie za to uciąć ręki. Chłopak ciągle go zaskakiwał swoimi
zachowaniami. Przypuszczał jednak, że gdyby miał jakąś
konkurencję w działalności, wiedziałby o niej. Dlatego teraz
czekał w skupieniu na wynik poczynań młodzieńca.
Szli tak obok siebie od około
czterdziestu minut. Harry oczywiście nie zdawał sobie sprawy z
faktu, że ma asystę. Zielonooki w końcu zatrzymał się, ale jego
postawa wyrażała gotowość. Najwidoczniej miał już dosyć
czekania, aż śledzący go człowiek postanowi coś zrobić i
postanowił ułatwić mu decyzję. Usiadł na ławce zerkając na
zegarek. Wyciągnął z torby butelkę wody upijając łyk, a później
znieruchomiał. Cała jego postawa mówiła, że ewidentnie na kogoś
czeka. Od czasu do czasu kręcił się w miejscu zakładając nogę
na nogę i okazując zniecierpliwienie zerkał na zegar.
Tom patrzył na to wszystko, wysoko
oceniając grę. Chłopak chciał pokazać śledzącemu, że czeka i
robił to doskonale. Wyraźnie nie zamierzał póki co ścigać
obserwującego go osobnika. Starał się za to zmusić go do
ujawnienia się i podejścia. Sprowokować śledzącego do
kontrolowanego schwytania samego siebie. Oczywiście ewidentnie to on
od początku był w tej zabawie łowcą.
Tom widział to wszystko doskonale. Sam
przecież stosował takie właśnie triki. Najbardziej zabawna zawsze
była mina domniemanego łowcy, który nagle odkrywał prawdę o tym,
że sam od początku był ofiarą. Torturowanie takich osób było w
pewien sposób ciekawsze niż przypadkowych ludzi. Łamanie ich woli
było prawdziwą ucztą dla oczu i zmysłów zwłaszcza, gdy
okazywali się aurorami. Doceniał ich zapał podczas śledzenia.
Tropienia jego osoby na podstawie dowodów, które najczęściej sam
zostawiał...
Wyrwał się ze swoich myśli, wracając
do rzeczywistości i obserwowania swojego własnego, prywatnego i
wciąż żyjącego celu. Postanowił, że wesprze zielonookiego i
zachęci tego drugiego do jakiegoś kroku. W końcu to niegrzeczne
kazać Harry’emu tak długo czekać. Jak postanowił, tak zrobił.
Zaczął iść w stronę śledzącego, przebijając się dyskretnie
przez jego zabezpieczenia. Osobnik był bardzo zapobiegliwy i
zamaskował się nie tylko magią, ale też ubiorem. Miał zakryty
każdy skrawek ciała i maskę na twarzy. To było bardzo
interesujące. Tom zatrzymał się, chcąc zastanowić się nad
kolejnym krokiem. Delikwent stał jedynie i patrzył na Pottera, więc
nie było pośpiechu w działaniu.
Jego ewentualny ruch został jednak
przerwany przez Harry’ego. Chłopak nagle wstał, przeciągnął
się mocno wyciągając ręce ku górze i tym gestem odsłaniając
brzuch. Liźnięcie zimnego powietrza nie było widocznie zbyt
przyjemne, bo zielonooki chwile później wzdrygnął się pewnie z
zimna, spojrzał w kierunku osoby, która go śledziła, uśmiechnął
się kpiąco i ruszył w kierunku jej kryjówki leniwym, choć
miękkim krokiem.
Tak, jego działanie przypominało
Tomowi to, co działo się podczas końcowej sceny z Malfoyem. Mózg
Riddle’a zaczął działać na wyższych obrotach, by pojąć o co
tutaj chodziło. Okazało się bowiem, że zielonooki potrafił być
nieprzewidywalny. To powodowało, że czerwonooki nie wiedział jaki
będzie kolejny krok chłopaka. Następny ruch uczestnika tej sceny i
to było nad podziw ciekawe, nowe, interesujące... ale i drażniące,
denerwujące. Harry zatrzymał się kilka metrów od osoby śledzącej
i odezwał lekko poirytowanym tonem:
– Doprawdy... dałem ci ponad godzinę
na wykonanie kolejnego kroku. Tymczasem ty co? Nic. Tylko patrzysz.
To strasznie frustrujące. Owszem, było nawet zabawnie... na
początku. Teraz czuję już tylko zawód. Jeżeli nie chcesz wykonać
żadnego kroku, nic więcej nie zamierzasz, to po co mnie w ogóle
śledzisz? W zasadzie, skoro już zdobyłem się na wysiłek i
doszedłem tutaj byłbym wdzięczny, gdybyś łaskawie w końcu się
pokazał. Obaj wiemy gdzie jesteś, gdzie się kryjesz.
Tom patrzył jak urzeczony na twarz
Harry'ego. To była zupełnie inna maska. Nie było w chłopaku nic,
co widział wcześniej. Młodzieniec był pewny siebie i wyraźnie
gotowy na każdy możliwy ruch ze strony oponenta. Ten z kolei
zachował ciszę, zawahał się wyraźnie i zaczął się bardzo
cicho wycofywać wyciągając różdżkę. Krótko cieszył się
swoją bronią. Niemal od razu znalazła się w rękach Pottera.
Kolejna rzecz, która zachwyciła Toma. Jego wybranek był silny
magicznie, skoro potrafił rzucić niewerbalne Expelliarmus. Już
chwilę później zielonooki pokazał co jeszcze potrafi zrobić
niewerbalnie. Zdjął otaczające śledzącego zaklęcia maskujące.
To zaskoczyło w widoczny sposób oponenta, który chwilę później
zaczął zwyczajnie uciekać. Tom nie patrzył za nim. Skupił się
na Potterze.
Harry przez moment obserwował
uciekającego i kiedy Tom zaczął już odczuwać rozczarowanie,
znowu go zaskoczył. Wybuchł radosnym śmiechem i rzucił się w
pościg. To popchnęło Riddle’a do równie szybkiego
przemieszczenia się aż do miejsca, gdzie chłopak dorwał
przeciwnika. Czerwonooki biegnąc śmiał się w duchu równie wesoło
jak Harry. Oczywiście bawiło go zupełnie co innego. Śmiał się z
własnego zachowania i całej sytuacji. Nie pamiętał kiedy ostatnio
czuł się tak bardzo żywy jak teraz. Ruchy chłopaka były zwinne,
szybkie, lekkie i była w nich pewna elegancja co pewnie zawdzięczał
swojej pracy nad tańcem. Nie minęło wiele czasu i dogonił
śledzącego, który nie był w tak doskonałej kondycji, a bez
różdżki nie mógł się aportować.
Zielonooki ku zaskoczeniu Toma rzucił
się na gonionego człowieka całym sobą, zwalając go w ten sposób
z nóg. Po krótkiej szarpaninie wykręcił mu ręce na plecach i
unieruchomił w ten sposób, bolesnym chwytem powodując, że
napadnięty wydał z siebie skowyt, a później jęk. Riddle patrzył
na to z podziwem, choć sam w podobnym wypadku zdecydowanie użyłby
magii. Podszedł do walczących bliżej i trochę z boku, wciąż
ukryty pod zaklęciem. Chciał mieć na Pottera lepszy widok.
***
Śledzący go mężczyzna uciekał.
Harry był pewien, że to mężczyzna, choćby po jego posturze i
ruchach. Czuł napływającą adrenalinę i czekał, aż odległość
będzie satysfakcjonująca. W końcu nadszedł ten moment i Potter
ruszył biegiem, radosnym śmiechem oznajmiając, że podjął
pościg. Niedługo potem dopadł śledzącego go wcześniej
człowieka, przewrócił i mimo bólu wbijającego mu się w żebra
łokcia, walczył o unieruchomienie oponenta. Cieszyło go, że ten
człowiek dzielnie walczy, a nie poddał się od razu na początku.
Opierał się i w ten sposób, z pewnością wbrew sobie, dostarczał
mu sporo przyjemności. Próba odebrania różdżki rozczarowała
Harry’ego dlatego zdecydował, że czas kończyć przepychankę i
wykręcił mężczyźnie ręce. Kiedy już osiągnął co zamierzał,
zacmokał wyrażając niezadowolenie i jeszcze bardziej zacieśnił
uchwyt. Wywołało to okrzyk bólu ze strony byłego śledzącego i
uśmiech na twarzy Pottera. Mężczyzna nawet nie wiedział, że w
ten sposób zachęca go tylko do przekraczania kolejnych granic.
Zielonooki wyciągnął swoją różdżkę
i zadbał o to, żeby unieruchomiony osobnik dobrze widział jego
własną różdżkę. Po chwili zamachnął się i rzucił obcą broń
przed siebie, daleko poza zasięg rąk ofiary. Po tym podniósł się
zwinnie uwalniając leżącego, który powoli i dość nieporadnie
zaczął podnosić się z ziemi jęcząc i posykując z bólu. Dla
Harry’ego był to zabawny widok. Obserwował poczynania oponenta
uważnie, z lekko przekrzywioną głową, ale wreszcie powolność
ruchów go zniecierpliwiła. Osobiście podszedł do leżącej
różdżki, podniósł ją, wrócił do mężczyzny i krzywiąc się
lekko rzucił na niego zaklęcie wiążące. W jego wyniku były
śledzący znowu upadł.
Potter przyklęknął obok niego i
wpatrzył się w jedyną część twarzy widoczną spod maski, czyli
oczy. Wyrażały strach i niepewność. Był to miły widok. W
zasadzie ciekawiło go kogo zobaczyłby pod maską, ale nie chciał
jej jeszcze teraz ściągać. Nie chciał jeszcze kończyć tego co
zaczął. Tymczasem, gdyby był to ktoś znajomy, trzeba byłoby
zakończyć zabawę natychmiast. Wciąż patrząc w przestraszone
oczy zaczął mówić:
– Mam do ciebie sporo pytań, ale od
razu mówię, że nie jestem ciekaw twojej odpowiedzi... Są to
pytania czysto retoryczne. Jeżeli przyjdzie ci do głowy, żeby
powiedzieć cokolwiek możesz być pewien, że twoja różdżka już
do ciebie nie wróci... zniszczę ją na twoich oczach. Wiesz pewnie
doskonale, że więź z różdżką jest unikatowa. To będzie na
pewno przykre... choć nie wątpię, że byłby to ciekawy widok...
Teraz, gdy o tym myślę żałuję, że nie zrobiłem tego wcześniej.
Oszczędziłbym sobie wędrówki po nią. Chciałbym zobaczyć
rozpacz w twoich oczach, ale dotrzymam słowa. Możesz być spokojny,
albo...
– Zawsze wiedziałem, że jesteś
dziwny Potter. Teraz przekonałem się jednak, że jesteś jakimś
popieprzonym szaleńcem! Bądź pewien, że nie ujdzie ci to na
sucho! Wszyscy dowiedzą się kim naprawdę jesteś i...
– Silencio. Mówiłem przecież
żebyś się nie odzywał... Mam dziś naprawdę zły humor i
potrzebuję rozrywki. Masz okazję dostarczyć mi odrobinę zabawy.
Nie podoba mi się to, że mnie znasz, ale z drugiej strony...
jeszcze bardziej chcę cię podręczyć... poznać gdzie leżą twoje
granice... Wiesz, zawsze zastanawiałem się nad zaklęciami
niewybaczalnymi... o nie, spokojnie... nie użyję Avady. Zbyt
drastyczne i mało finezyjne... chodziło mi o Imperiusa... –
wyciągnął dłoń i pogłaskał leżącego ze złudną łagodnością
po masce w miejscu, gdzie pod nią znajdował się policzek. Po
chwili kontynuował monolog: – Jak sądzisz? Czy istnieją jakieś
granice tego zaklęcia? Czy można sprawić, że potraktowana nim
osoba zacznie walczyć?
Mężczyzna szarpnął się, ale
magiczne liny nie puściły. Harry domyślał się, że ofiara pewnie
krzyczy pod maską. Oczywiście nic nie było słychać, ale w oczach
delikwenta widoczna była rozpacz i łzy. Nie robiło to na
zielonookim żadnego wrażenia. Obserwował wszystko z jakąś taką
fascynacją i satysfakcją, jakby leżący przy nim człowiek był
wyłącznie ciekawym obiektem eksperymentalnym. Zdawał sobie sprawę
z własnego podejścia, ale to także go nie poruszyło. Miał
nadzieję na opór ze strony leżącego, ale ten nagle oklapł,
przestał walczyć i nawet już nie patrzył na niego. U
zielonookiego pojawiło się na ten widok zniechęcenie. Żadnego
wyzwania, kompletnie nic.
Kiedy tak zastanawiał się jak
pobudzić do działania swoją ofiarę, zupełnie nagle, póki co z
oddali, usłyszał kilka stopniowo zbliżających się głosów.
Wyraźnie nadchodziła grupka ludzi. Trzeba było działać. Chwycił
leżącego za tył głowy, szarpnięciem poderwał mu ją do góry i
pochylił się nieco. W oczach ofiary ujrzał szok i przerażenie.
Poświęcił chwilkę na zastanowienie się co też ten człowiek
zobaczył w jego twarzy, że spowodowało to tak żywiołową
reakcję. Nie miał jednak czasu na dywagacje. Pora była kończyć.
– Jest mi przykro, że nie będziemy
mogli się dłużej zabawić. Naprawdę. – żal w głosie Harry’ego
był wyraźnie słyszalny, ale byłego śledzącego wywołał tylko
przyspieszony oddech i rozszerzenie oczu. Potter kontynuował ze
zwodniczym spokojem: – Musimy przestać... może to nie jest do
końca to czego chciałem, ale... Pozwoli mi choć na krótką chwilę
opanować to, co czuję odkąd go spotkałem... Obliviate.
Zaklęcie trafiło w cel. Harry
zręcznie podtrzymał ofiarę, cofając zaklęcie wiążące. Ułożył
delikwenta pod drzewem, przez moment podziwiając ślady na jego
nadgarstnikach i szyi pozostawione przez więzy. Przesuwając po nich
palcem, napawał się widokiem, ale po chwili otrząsnął się i
usunął je jednym zaklęciem. Ujął w dłoń różdżkę ofiary i
wsunął do kieszeni kurtki jej właściciela. Spojrzał na jego
maskę i po sekundzie wahania sięgnął po nią, odkrywając znajomą
twarz. To sprawiło, że jakby otrzeźwiał, nagle się obudził i
powrócił do dawnego siebie. Upuścił maskę na ziemię i przymknął
oczy, zdając sobie sprawę z tego co zrobił. Po chwili cicho
wyszeptał w przerażeniu i sprzeciwie:
– O nie... nie... nie... to nie może
się znowu dziać!
Dłonie trzęsły mu się, a zbliżające
się głosy nie pomagały w opanowaniu. Odetchnął głęboko kilka
razy i obejrzał się w stronę nadchodzącej grupy. Byli już
niedaleko. Byli to młodzi ludzie, prawdopodobnie studenci. Nie było
mowy, żeby przenieść się w inne miejsce. Na powrót włożył
więc na twarz leżącego maskę, żeby uniemożliwić ewentualne
rozpoznanie i szybko się zastanowił nad innym problemem. Jego
ofiara na razie była jeszcze nieprzytomna, ale to się mogło w
każdej chwili zmienić. Szybko rzucił zaklęcie usypiające, biorąc
znowu kilka głębszych wdechów i starając się uspokoić... tak
jak zawsze w podobnych wypadkach... dawniej...
Grupa doszła już tymczasem. Harry
wyczuł, że zerkają na nich. Rozmowy i śmiechy przycichły. Miał
nadzieję, że nie obudzi się w którymkolwiek z idących jakiś
cholerny altruizm. Oczywiście przeliczył się. Przekonały go o tym
zbliżające się po trawie kroki dwóch osób. Zerknął. Zbliżali
się kobieta i mężczyzna. Panika nie była teraz wskazana.
Potrzebna była chłodna ocena sytuacji... Skupił się, przygotował
do odegrania kolejnej roli w swoim życiu, przybrał kwaśną,
zdegustowaną minę i w tej chwili usłyszał pytanie:
– Hej, wszystko w porządku?
Potrzebujecie pomocy?
– Taaa... Mój przyjaciel schlał się
dosłownie w trupa. Staram się go doholować do domu. Jak widać
niezbyt dobrze mi idzie. Wyrzucili nas z taksówki, którą całą
obrzygał – po tych słowach Harry rzucił krzywe spojrzenie
postaci pod drzewem. Podskórnie wyczuł, że za moment padnie
propozycja pomocy. Oczywiście nie mógł do tej pomocy dopuścić. W
zasadzie przecież jej nie potrzebował. Musiał coś wymyślić.
Olśnienie nastąpiło dosłownie w tej samej chwili i dodał z
niesmakiem czytelnym w głosie: – jakby było mało jeszcze się
zeszczał... – po tym oznajmieniu odsunął się wymownie krok
wstecz, wzdychając cierpiętniczo. Tamtych dwoje również dziwnie
zgodnie wykonali krok do tyłu, patrząc na niego ze współczuciem.
Jedno było pewne. Żadne z nich nie zaproponuje już teraz
podwiezienia, a o to przecież chodziło.
– To naprawdę niefortunne...
Poradzisz sobie?
– Zaraz przyjdzie jego brat... Już
dzwoniłem. Powinien być wdzięczny, że nie zadzwoniłem po jego
ojca... byłoby weselej... Dzięki mnie skończy co najwyżej w
wannie z zimną wodą i z jakimiś głupimi zdjęciami. Brat z
pewnością mu je zrobi, żeby wykorzystywać później w ramach
małego, rodzinnego szantażu – po tych słowach Potter uśmiechnął
się z satysfakcją, widząc na twarzach obojga niedoszłych
pomocników rozbawienie.
– Byliście na balu przebierańców?
– zapytała dziewczyna patrząc na białą maskę na twarzy
nieprzytomnego chłopaka. Spostrzegawcza była. Trzeba było jakoś
wybrnąć.
– Nie do końca. Wieczór kawalerski.
To był jeden z elementów stroju. Rozumiesz... on miał być jedną
z atrakcji... dla mojej kuzynki, która będzie świadkiem na ślubie.
Chciał wykonać striptiz. Wyszło kolokwialnie mówiąc żenująco...
i dlatego skończył w tym stanie. Sam jestem na niego wściekły, bo
zamiast spędzić miło czas z innymi, utknąłem tutaj. Dzięki raz
jeszcze za chęć pomocy. Naprawdę doceniam. Teraz mało kto by się
przejął.
– Jesteś dobrym przyjacielem,
powodzenia – usłyszał na pożegnanie i para poszła sobie
wreszcie.
Kiedy już przestał ich słyszeć w
oddali, wypuścił z głębokim westchnieniem powietrze. To było
naprawdę ryzykowne... Udało się jednak, a to najważniejsze.
Wrócił spojrzeniem do leżącego pod drzewem. Dłuższą chwilę
patrzył zaciskając pięści. Nie miało tak być... Jak w ogóle
mógł tak bardzo stracić kontrolę nad tą swoją ukrytą
osobowością. Musiał się jednak skupić. Nie... to nie był czas
na wewnętrzne rozterki i załamywanie rąk. Teraz musiał zatuszować
to co zrobił. Zwyczajnie musiał po sobie posprzątać. Tak, to
teraz było najważniejsze.
Obliviate miało ten minus, że
po usuniętych wspomnieniach nie było nic, czarna dziura, co od razu
zwracało uwagę. Również poszkodowanego i było podejrzane...
Trzeba było wypełnić tą lukę. Musiał umieścić w tym miejscu
fałszywe wspomnienia. Jeżeli stworzy wiarygodne, chłopak nie
zauważy różnicy. To było jedyne rozwiązanie i tak naprawdę
jedyne wyjście. Minusem były skutki, czarnomagicznego zaklęcia,
którego musiał użyć. Skutki jakie niosło dla niego samego.
Będzie odczuwać wyczerpanie magiczne, słabość i pewnie w
rezultacie straci przytomność. Mimo to, musiał zmusić się do
działania i ruchu. Będzie musiał oddalić się stąd jak najdalej.
Tego wymagała sytuacja. Priorytetem było zachowanie swojego życia,
statusu i tego co osiągnął. Zmobilizował się wewnętrznie,
nastawił się na to co musiał zrobić, wyciągnął różdżkę i
powiedział:
– Legilimens mendacium... –
sprawnie umieścił w odpowiednim miejscu w umyśle leżącego
chłopaka fałszywe wspomnienia o tym jak on sam, jako obserwowany
obiekt aportował się po wyjściu z Akademii do domu. O tym, że
śledzący czuł się ogólnie słabo, szedł jeszcze chwilę, a
później zasłabł. Po kilku minutach pracy Harry skończył,
obejrzał jeszcze raz całość dla pewności i wycofał się z
atakowanego umysłu. Zachwiał się i otarł pot z twarzy.
Teraz sam czuł się tak, jakby miał
lada moment zemdleć. Najwyższy czas był się stąd oddalić.
Zmusił się do marszu w stronę Akademii choć wątpił, by dał
radę tam dojść. Na aportację nie miał jednak siły. Zakładał,
że padnie gdzieś po drodze. Lepiej, żeby było to jak najdalej od
miejsca zbrodni. Jego zbrodni.
***
Riddle, niemy i niewidoczny obserwator
wydarzeń, podążał spokojnie za chłopakiem i podziwiał jego
wytrzymałość. Jakkolwiek było, doskonale widział, że zielonooki
już wkrótce osiągnie swój limit wyczerpania. Cieszyło go, że o
tej porze nie było już żadnych przechodniów. Harry coraz
częściej zatrzymywał się na odpoczynek, czasami słaniał się na
nogach, ale wciąż posuwał się do przodu. Był już dość daleko
od miejsca, w którym została jego ofiara.
Według obserwującego te zmagania Toma
najważniejszym aktualnie pytaniem było, jaką decyzję w sprawie
chłopaka podejmie on sam. Co zrobi, kiedy Potter w końcu padnie.
Początkowo myślał o pokoju Pottera w akademiku, ale szybko
zrezygnował. Naprawdę nie miał ochoty wymyślać wiarygodnych
kłamstw–odpowiedzi na szereg dociekliwych i niewygodnych pytań.
Zresztą ten plan miał pewną rysę, a w zasadzie duży minus. Na
pierwszy rzut oka widać było, że z Harrym jest coś nie tak i nie
jest to zwykłe zasłabnięcie. Musiałby wysilić się na zacieranie
śladów, a na to nie miał ani czasu, ani ochoty.
Nie było wątpliwości, że chłopak
już długo nie wytrzyma, ale Tom nadal nie zdecydował co dalej, za
to jego myśli powędrowały w inna stronę. Ciekawe jakby chłopak
zareagował gdyby wiedział, że on cały czas jest w pobliżu i
widzi jego poczynania, sposób zachowania, reakcje. Wcześniej
potrafił sobie wyobrazić co by zrobił. Teraz zaczynał mieć
wątpliwości... Zobaczył zupełnie inne oblicze zielonookiego. I to
go zafascynowało.
Posuwali się do przodu w żółwim
tempie. Chłopak oddychał z coraz większym wysiłkiem, aż w końcu
bez zapowiedzi po prostu stracił przytomność i poleciał na
ziemię. Tom, spodziewający się od pewnego czasu takiego finału
wędrówki, w jednej chwili zrzucił z siebie wszystkie zaklęcia i
złapał zielonookiego w locie. Przycisnął bezwładne ciało do
siebie i wpatrzył się w bladą twarz, podejmując decyzję, której
nie udało mu się ustalić przez całą drogę do tego miejsca.
Chłopak dostarczył mu dziś wiele
rozrywki. Zasługiwał wobec tego na nagrodę. Kiedy już się
obudzi, trzeba będzie mu to wytłumaczyć, a to łatwiej będzie
zrobić na osobności. Inna sprawa, że tym sposobem miał
niepowtarzalną okazję, żeby mieć Harry’ego tylko dla siebie.
Fakt, że chłopak był teraz nieświadomy swojej sytuacji nie
przeszkadzał mu. Było dodatkowym plusem.
Aportował się do swojego domu,
dostosowując osłony tak, by móc przejść przez nie wraz z
dodatkowym gościem. W jego mniemaniu Potter powinien być dumny. Był
pierwszą osobą, którą tutaj wpuścił. Właściwie, żeby być
ścisłym, były również inne, ale te z reguły jedynie wchodziły.
Żadna z nich, nigdy nie opuściła terenu jego posesji, dlatego w
jego mniemaniu nie było warto zaprzątać sobie nimi myśli.
Położył chłopaka na kanapie i kazał
skrzatom domowym zablokować dostęp do określonych miejsc w budynku
oraz ukryć przedmioty czarnomagiczne. Poza tym nakazał przygotować
pokój dla gościa. Sam usiadł w fotelu obok, obserwując twarz
nieprzytomnego do momentu, gdy jeden ze skrzatów powiadomił go, że
pokój został już przygotowany. Tym razem zlecił
przetransportowanie chłopaka skrzatom, podczas gdy sam udał się na
moment do własnego pokoju.
Musiał się uspokoić... to było
pewne. W obecnym stanie mógł zrobić z Harrym dosłownie wszystko.
Chłopak był taki zapraszająco bezbronny, zdany tylko na niego, tak
bardzo nieświadomy pod czyim dachem się znajduje... Tom zaczął
trochę żałować, że nie sprawdził jak wyglądało życie jego
horkruksa wcześniej. Z jego własnych ust usłyszał, że to co
działo się dzisiaj nie było pierwszym incydentem. Naprawdę
chciałby wiedzieć jak skończyły się poprzednie. Był pod
wrażeniem. Musiał przyznać sam przed sobą, że tego uczucia nie
czuł już bardzo dawno. Zielonooki mimo zmiennych wydarzeń i
nieprzewidzianych zwrotów akcji, potrafił zachować zimną krew. To
był wielki plus. Sporo by stracił w jego oczach, gdyby tak nie
było. Zamiast tego sprawił, że... obaj byli w takim stanie w jakim
byli.
Powoli opadało z niego napięcie. Tak
bardzo chciał przyłączyć się do zabawy Harry'ego. Pokazać mu
jak wiele miał możliwości. Nauczyć go. Przecież znał odpowiedź
na jego pytanie związane z imperiusem. Z magią jaką chłopak
posiadał, mógł z łatwością zmanipulować to niewybaczalne
zaklęcie. Tyle możliwości... Pokaz jaki mu Potter podarował
sprawił, że obudziły się w nim uczucia, które jak sądził
zniknęły wraz z postępującym szaleństwem. Wychodziło jednak na
to, że jak dotąd, po prostu nikt nie potrafił mu dostarczyć
odpowiedniego impulsu... Harry mógł to zrobić. Wystarczyło tylko
trochę nad nim popracować... Sprawić, by twarz, którą ukrywał
tak dobrze, ujrzała światło dzienne. Doprowadzić do tego, żeby
nie bał się tego co czuł, tego czego pragnął.
Musiał jeszcze trochę pobyć w
zaciszu swojego pokoju. Nie mógł w tym stanie zbliżać się do
chłopaka. Był za bardzo pobudzony, a w takim stanie stawał się
nieobliczalny. Tymczasem przecież wolał, żeby ofiara wiedziała co
się stanie i w jakim znajduje się położeniu. Podobnie jak Harry.
On też tak lubił. Pod tym względem byli tacy sami.
***
Zanim otworzył oczy doszedł do
wniosku, że nie musi się nigdzie spieszyć, bo ma weekend. Może
pospać dłużej. Czuł się słabo i nie wyobrażał sobie jak
mógłby się ruszyć, choćby o cal. Łóżko było niesamowicie
wygodne, a pościel przyjemna i przeklęte słońce nie świeciło mu
wprost w twarz... Ta myśl go trochę otrzeźwiła. Otworzył
gwałtownie oczy, próbując wstać. Kosztowało go to więcej
wysiłku niż przypuszczał i po chwili ponownie opadł na poduszki.
Odetchnął kilka razy dla uspokojenia i tym razem z leżącej
pozycji, zaczął się rozglądać.
Już pierwszy rzut oka powiedział mu,
że nie ma bladego pojęcia gdzie jest. Jedno było pewne.
Pomieszczenie było urządzone ze smakiem. Nie było widać tego na
pierwszy rzut oka, ale były drobne akcenty, które wskazywały wręcz
na pewien luksus tego miejsca. Po chwili stało się jasne, że jest
to dom czarodzieja. To go zaniepokoiło, ale widok własnej różdżki
leżącej na stoliku nocnym sprawił, że odetchnął z ulgą.
Przymknął oczy, jak mu się wydawało tylko na moment. Kiedy
ponownie je otworzył podjął kolejną, niezgrabną próbę wstania.
Mięśnie i ścięgna zaprotestowały ostro. Wydawało się, że
postanowiły wziąć sobie wolne i kompletnie nie współpracowały z
całą resztą ciała. Tak skupił się na tych wysiłkach, że
poczuł się kompletnie zaskoczony, gdy na swojej klatce piersiowej
wyczuł dotyk dłoni. Pchnęła go z powrotem do pozycji leżącej.
Po chwili usłyszał komentarz:
– To niezbyt mądre, by zmuszać się
do wysiłku fizycznego przy magicznym wyczerpaniu... Jestem pewien,
że uczyli tego w Hogwarcie.
Oczy Harry’ego rozszerzyły się w
szoku, kiedy odszukały twarz mówiącego, należącą do Toma
Riddle. Na chwilę oniemiał i nie wiedział jak zareagować. Gapił
się po prostu na stojącego przy łóżku czerwonookiego. Po chwili
otrząsnął się, zebrał myśli i zadał pierwsze pytanie, które
przyszło mu do głowy:
– Panie Riddle... Co ja tutaj robię?
– Harry... rozmawialiśmy przecież o
tym wczoraj. Wystarczy Tom – uśmiechnął się Riddle, podając mu
fiolkę z eliksirem. Chłopak przyjął ją, ale myślami był
wyraźnie gdzie indziej. Stopniowo jego twarz się zmieniała, co bez
wątpienia odzwierciedlało kolejne wspomnienia z wczorajszego dnia i
nocy, które napływały mu do głowy. Na koniec wciągnął do płuc
powietrze, zasłonił twarz dłońmi i jęknął:
– Wczoraj...? Wczoraj! Merlinie...
– Cokolwiek robiłeś wczoraj sądzę,
że na przyszłość powinieneś zadbać o to, by ktoś zabezpieczał
twoje tyły... Nawet nie wiesz jak bardzo byłem zaskoczony widząc
cię na ziemi. Jakiś mugol chciał udzielać ci pierwszej pomocy i
wzywać pogotowie. Na szczęście wybiłem mu ten pomysł z głowy i
przeniosłem cię do mojego domu. Masz szczęście, że przyjęcie
biznesowe, na którym byłem, jakoś się przeciągnęło. Swoją
drogą... to eliksir, który pomoże twojemu rdzeniowi w
sprawniejszej regeneracji. Radzę go wypić jak najszybciej chyba, że
planujesz zostać tu dłużej... – rzucił sugestywnie czerwonooki.
Szkarłat na policzkach Harry'ego świadczył, że do chłopaka
dotarł podtekst tego zdania. Zielonooki odkorkował fiolkę i bez
komentarza wypił jej zawartość.
– Dziękuję i przepraszam za
kłopot...oh to dziwne... Zaczynam czuć nagłą senność...
– Regeneracja najszybciej postępuje
podczas snu Harry. Kiedy się obudzisz, uda ci się już na pewno
wstać. Tymczasem śpij... Będę tutaj, gdy będziesz czegoś
potrzebował.
Ostatnie słowa Toma były dziwnie
pocieszające. Usłyszał w nich jakąś obietnicę. Zasnął, czując
przelotny dotyk na głowie.
Miarowy oddech
chłopaka przekonał Toma, że tamten już śpi. Usiadł na skraju
łóżka i po prostu patrzył na niego. To mu musiało wystarczyć.
Wyczerpanie magiczne spowodowało, że zaklęcia maskujące
osłaniające wcześniej szyję chłopaka zniknęły i odsłoniły
sugestywny ślad. Pamiątkę po ich pierwszym spotkaniu. Tom cicho
roześmiał się na ten widok. Planował popchnąć zielonookiego
jeszcze dalej, aż na granice... zastanawiało go, gdzie też w tym
konkretnym wypadku są granice. Wiedział, że wobec tego chłopaka
pośpiech nie jest wskazany. Musiał dawkować bodźce. Mógł
czekać. Czekał już przecież tyle lat. Kolejne tygodnie były
niczym tym bardziej, że widział już swój cel i miał go w
zasięgu.
Odwołał wszystkie dzisiejsze
spotkania. Wolałby nie zostawiać Pottera samego w tym miejscu. Czuł
się zmęczony. Musiał odpocząć. W końcu był na nogach już
ponad dobę. Nie żałował. Pewnie mógłby poświecić znacznie
więcej swojego czasu na zielonookiego. Chłopak po eliksirze będzie
spał przez najbliższych kilka godzin. Postanowił wobec tego, że
sam również uda się na spoczynek. Nakazał tylko jednemu ze
skrzatów, żeby obudził go kiedy Potter się obudzi i zajął się
chłopakiem do czasu, aż sam będzie mógł to zrobić. W końcu
czas najwyższy było zacząć ich własne, prywatne przedstawienie,
gdzie każdy grał swoją rolę. Trzeba było wskazać Harry’emu
jaka dokładnie jest jego rola. Nie miał zamiaru wypuszczać
chłopaka z rąk po tym, co dotąd widział.
***
Tym razem obudził się wypoczęty i
dość sprawny, choć jeszcze nie w pełni. Od razu wiedział gdzie
jest i co tu robi. Mógł już wstać o własnych siłach. Był w
pokoju sam. Toma nigdzie nie było widać, co przyjął z pewnego
rodzaju ulgą. Wolał być bardziej świadomy, kiedy kręcił się w
pobliżu Riddle. W głowie miał bałagan, ale starał się go jakoś
opanować pamiętając w czyim domu się znajduje. Zaskoczyło go
pojawienie się skrzata, który oznajmił mu:
– Panie Potter, Pacynka zaprowadzi
cię do łazienki. Kiedy Pan będzie brać kąpiel, zajmie się
pańskimi ubraniami. Proszę za mną.
Słysząc takie zaproszenie, Harry
skupił się na sobie i poczuł, że faktycznie powinien się
wykąpać. Pod bluzą wciąż miał ubrania, w których wczoraj
ćwiczył. Zaklęcia odświeżające nie zastępowały prysznica.
Czuł się skrępowany, ale założył, że to Riddle kazał go w
taki sposób obsłużyć. W zasadzie cieszyło go to. Stwierdził, że
dużo łatwiej będzie mu kiedy się odświeży, ponownie spotkać
gospodarza tego domu. Musiał się pilnować. Tom doskonale radził
sobie z odczytywaniem jego emocji. Już się o tym przecież
przekonał. Musiał postarać się, żeby nie dowiedział się o nim
jeszcze więcej... Pokazał mu już chyba zresztą swoje najgorsze
strony i zapewne pogrążył się już ostatecznie w jego oczach.
Wolał nie dorzucać kolejnego powodu, który pogłębiłby tylko ten
negatywny, jak przypuszczał, pogląd. W zasadzie cudem było, że
wielki aktor mimo to pomógł mu, a nawet rozmawiał z nim normalnie.
Łazienka była przestronna w
odcieniach zieleni i ciemnych brązów, ale bez prysznica. Stała
tutaj duża wanna z czarnymi wykończeniami, które z daleka odbijały
się delikatnym blaskiem migoczących w nich świateł. Rozebrał
się, pozostawiając swoje ubrania na komodzie i zaczął iść w
stronę wanny. Miał do pokonania kilka płaskich stopni. Kiedy
zbliżył się do niej na wyciągniecie ręki światła przygasły, a
na ich miejsce zapłonęły świece. Woda zaczęła płynąć z kranu
i wypełniać naczynie służące kąpieli. Myślał, że to koniec
niespodzianek. Wszedł do wanny i zanurzył się w wodzie z
przyjemnością. W tym momencie zauważył na ścianach małe,
rozświetlające się w losowych miejscach refleksy. To było w
pewien sposób odprężające. Mógłby długo tak sobie leżeć, ale
nie chciał nadużywać gościnności gospodarza. Spośród wielu
specyfików do mycia, które miał do wyboru wybrał jakiś, który
odpowiadał mu zapachem...
Wyszedł w końcu z wanny odświeżony,
wytarł się i skierował w stronę komody, gdzie pozostawił
ubrania. Zauważył, że są wyczyszczone, pachnące i schludnie
złożone. Niewątpliwie widział w tym robotę skrzatów domowych.
Ubrał się jedynie w strój, w którym ćwiczył w Akademii,
rezygnując z wierzchniego ubrania. Mógłby się w nim zwyczajnie
pocić w ciepłych pomieszczeniach tego domu. Wysuszył włosy
zaklęciem i otworzył drzwi łazienki. Pod nimi natknął się na tą
samą skrzatkę, która go tutaj przyprowadziła. Teraz zaprosiła go
i zaprowadziła na kolację i herbatę zapowiadając, że Pan domu
wkrótce do niego dołączy.
Harry nie wątpił, że Riddle był
dosyć zajętym człowiekiem. Biorąc pod uwagę jego sławę, było
to nawet pewne. Postanowił wobec tego nie krępować się, skoro go
zaproszono i po prostu cieszyć się posiłkiem. Kiedy zaspokoił już
pierwszy głód, stać go było na refleksję, że jedzenie było
pyszne. W takich momentach żałował, że nie ma skrzata domowego.
Był jednak pewien, że Hermiona nie dałaby mu żyć, gdyby sobie
takowego sprawił. Na koniec doszedł do wniosku, że całe gderanie,
tłumaczenie i narzekanie, argumenty sugerujące, że zmusza do pracy
niewinne stworzenia, nie były warte pysznych posiłków. Wolał
spokój.
Po kolacji, siedział przez chwilę
nieruchomo. Riddle’a nadal nie było i trzeba było przez jakiś
czas zająć się sobą. Od razu nadpłynęły wspomnienia z zeszłego
wieczoru. To nie były pożądane myśli. Musiał się czymś zająć.
Rozglądał się po miejscu, w którym przebywał. Podszedł do
biblioteczki, przeglądając tytuły stojących tutaj książek.
Chwilę mu to zajęło, ale prawdę mówiąc nie czuł aż takiej
pasji do publikacji jak jego przyjaciółka. Przeniósł swoją uwagę
na wiszące w pomieszczeniu magiczne obrazy. Krótki rzut oka i jego
uwagę przyciągnął jeden z nich.
Malowidło przedstawiało parę
tańczącą w świetle księżyca w ogrodzie, przy fontannie. Kobieta
ubrana była w prostą, białą sukienkę do kolan, a mężczyzna
jedynie w białe spodnie. Wokół pasa miał przywiązaną czerwoną
szarfę, która stanowiła ciekawy kontrast. Po dłuższej obserwacji
zauważył, że kobieta także miała czerwony akcent w postaci
cienkiej wstążki przewiązanej wokół szyi. Oboje mieli bose
stopy, które dodawały ich tańcowi większej ekspresji.
Stał długo przed tym obrazem
oczarowany. Nie potrafił oderwać wzroku od ich tańca. Był
niesamowity, pełen pasji i namiętności. W wyrazistej mowie ciała
można było wyczytać tak wiele... To był najbardziej zachwycający
magiczny obraz jaki widział od dawna, a właściwie chyba w całym
swoim życiu. Przepiękny i pochłaniający... Przedstawiał nie do
końca szczęśliwą historię miłosną. Po dłuższej obserwacji
Harry doszedł do wniosku, że oboje tańczący starają się
wyrazić, że widoczni na obrazie, kochający się ludzie ranią się
wzajemnie, ale nie są w stanie od siebie odejść. Ranią się, ale
wciąż lgną do siebie. Skupił się na ruchach kobiety analizując
jej kroki. Bezwiednie zaczął się lekko kołysać, a chwilę
później starał się już kopiować jej ruchy.
Najpierw było powolne zbliżanie się
do partnera, wyciągnięcie w jego stronę dłoni i utrzymywanie
dystansu. Zgięcie ręki, przyłożenie dłoni do własnego policzka,
odwrócenie głowy i wycofanie się z powolnym półobrotem. Teraz
czas na partnera. Chwyta ją, przyciąga do siebie krusząc dystans,
który wcześniej obydwoje stworzyli. Obejmuje dłońmi jej talię, a
ona podnosi ręce i wplata je w jego miękkie włosy. On pochyla
głowę ku jej obojczykowi, by...
– Harry... – usłyszał w tej
chwili przy uchu cichy szept, powodujący falę przyjemnych dreszczy.
Odwrócił głowę w stronę dźwięku i zamarł, gdy jego oczy
spotkały się z krwistoczerwonymi tęczówkami. Był w nich żar i
były tak blisko jak sobie wyobrażał...
Po chwili ochłonął i skonstatował,
że to nie jego wyobraźnia. Tom był tutaj faktycznie i to bardzo
blisko... zbyt blisko. Uniesione w tańcu ramiona Harry’ego opadły.
Poczuł zdenerwowanie i chciał się natychmiast wycofać, jednak
mocny uścisk czerwonookiego nie pozwolił mu na to. Riddle zmusił
go do utrzymania pozycji. Stali przylegając do siebie, a Harry czuł
na szyi oddech tego drugiego. Odniósł wrażenie, że był lekko
przyspieszony, ale równie dobrze mogła mu to podpowiedzieć nazbyt
wybujała wyobraźnia. Na tą myśl jego serce zwiększyło
częstotliwość uderzeń. Musiał się pozbierać i to już. Nie
mógł pojąć jak to się stało, że tak się zatracił. Każda
chwila, w której tak stali powodowała, że zaczynał odczuwać
znacznie więcej niż powinien, a tym razem nie miał na sobie szaty,
by móc zamaskować wszystkie, aż nazbyt widoczne objawy:
– Przepraszam. Za bardzo się
rozproszyłem i nie zauważyłem, że wszedłeś... Jak długo...?
– Chwilę... Widzę, że ten obraz
zrobił na tobie duże wrażenie. Podoba ci się? – zapytał Tom
nie puszczając go, nie odsuwając się, ale opierając podbródek na
jego ramieniu.
– Mhm... Jest niesamowity... Pierwszy
raz widzę taki – Harry postanowił skupić się ponownie na
obrazie, bo ciężko było mu utrzymać się w ryzach. Blisko stojący
mężczyzna powodował w jego ciele nie lada sensacje.
– Kupiłem go we Francji u jakiegoś
szemranego handlarza. Praktycznie dziękował mi na kolanach za te
kilka galeonów, które mu dałem w zamian. Sam obraz jest wart
znacznie więcej. Twórca nie jest znany... To jedna z moich bardziej
ulubionych rzeczy w tym domu choć przyznam, że teraz dodatkowo
będzie mi się kojarzyła również z tobą. Dosyć często na niego
patrzę. Daje mi wytchnienie pośród pracy nad scenariuszami.
– Przykro mi...
– Naprawdę Harry? W mojej opinii
twój głos nie brzmi szczerze. Zdradza cię również ciało...
– Nie... to znaczy tak... Merlinie,
to nie tak! Ja po prostu... – czuł, że zaczyna się coraz
bardziej plątać w odpowiedziach. Tom działał na niego
deprymująco. Po raz kolejny się przed nim zbłaźnił.
W tym samym momencie, kiedy myślał
już o wszystkim co najgorsze, Tom odsunął się od niego, co
pozwoliło mu zebrać myśli. Chwilę później wziął go za rękę
jak dziecko i poprowadził wzdłuż korytarza. Na koniec otworzył
jedne z drzwi, zachęcając ruchem ręki, by wszedł do środka. Była
to sala baletowa, łudząco podobna do tej w Akademii. Na jednej ze
ścian znajdowały się lustra. Ich widok sprowadził na Harry’ego
złe przeczucia. W zasadzie nie wiedział dlaczego. Widział w nich
swoje odbicie i niepewność na twarzy. Błyskawicznie zebrał się w
sobie i skorygował minę, co wywołało aprobujący uśmiech Toma,
który oznajmił:
– Pozwól, że udzielę ci prywatnej
lekcji... Pewnie wiesz, że nie prowadzę takowych. Dziś zrobię dla
ciebie wyjątek... Jesteś zainteresowany? Ostrzegam, że nie będę
cię oszczędzał i do nauki użyję wszelkich dostępnych środków.
To może mieć różne skutki... Pamiętasz nasze pierwsze spotkanie.
Daję ci wybór Harry...
W chłopaku aż się zagotowało. Miał
kolejną, niepowtarzalną okazję. Tom Riddle proponował mu ku jego
wielkiemu zaskoczeniu lekcję. Jego wymarzoną lekcję, na którą w
zasadzie nie liczył, bo rzeczywiście powszechnie było wiadomo, że
wielki aktor nauk nie udziela. Mógł skorzystać. Zrehabilitować
się. Nie był w stanie zliczyć ile razy wyobrażał sobie siebie,
jako partnera Toma w sztuce.
Przeczucie mówiło mu jednak, żeby
się nie zgadzać. Czuł, że może to spowodować, że pogrąży się
w swoich złych skłonnościach jeszcze bardziej. W końcu tak
naprawdę wszystko zaczęło się od tego człowieka... Zawsze
chodziło o niego. Pobudzał w nim wszystkie ukryte mroczne myśli,
które próbował schować głęboko w sobie. Nie był pewien czy
chce dawać klucz do tego schowka człowiekowi, który i bez niego
potrafił wydobyć z niego co najgorsze. Czy cena nie była zbyt
duża...? Czy było warto? To było... niebezpieczne... ryzykowne...
i nie wiedzieć czemu właśnie tego w tym momencie pragnął.
Hej,
OdpowiedzUsuńkochana na początku zacznę tak mam nadzieję, że święta minęły Ci miło i fantastycznie...
druga kwestia to taka, że oczywiście że się martwię cóż przyzwyczaiłaś do rozdziału co miesiąc to raz no i tak nagle brak jakiejkolwiek informacji a dwa to ta sorawa z google+ nie orientowałam się co z blogami w tej sytuacji...
ale przejćmy dalej komentarz miał ukazać się pod signum 38, ale wyszło jak wyszło (ale bardzo cieszę z drugiego rozdziału w tym miesiącu ;)), ale dam go tutaj abyś widziała ;) te rozdziały signum od 34 czy 35 skomentuję z czasem a teraz chce po prostu spróbować być na bieżąco...
powiem po prostu krótko Riddla to mam ochotę kopać w tylek... biedny Aren tak czekał na odwiedziny a ten się nie ruszył, a Aren szantażował aby ten nie poniósł żadnych konsekwencji... niech Orion coś z działa z tą myśloodsiewnią... zastanawiam się nad tą wizją Liama (chodzi o to że był tam wsparciem) i mam tutaj wrażenie, że właśnie teraz się ziści w tych eliminacjach... ale cieszy mnie że Aren nie poddał się i będzie walczyć... ale jest mi smutno bo jest teraz gorzej niż na początku, teraz Riddle jest obojętny, a wtedy to był ciekawy kim jest, jakie tajemnice ukrywa i tak dalej... a co z tym dziennikiem Arena, który ma Abraxax? no i Riddle czy w swoim piszę, próbuje skontaktować się z przeznaczonym?
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Agnieszka
Hej,
OdpowiedzUsuńsama nie wiem od czego tutaj zacząć i co powiedzieć... Harry pokazał inna twarz czym bardzo zaintrygował Riddle to było po prostu cudownie... zastanawia mnie kto go śledził, tak liczyłam, że będzie coś wspomniane jak przypomniał sobie wieczór a tutaj... Riddle nie skrzywdzi Harrego bo tak jakoś dreszcz mnie przeszył... może to Ron choć wątpię w to... a może na przykład Draco albo Nevale lub Flammigan... tak wiele możliwości, o tak ta propozycja Toma wiele może zmienić w życiu Harrego...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Agnieszka
Hejka, hejka,
OdpowiedzUsuńrozdział jest naprawdę... wspaniały ;)
zastanawiam się od czego tutaj zacząć... Harry pokazał swoją inną twarz (tą taką mroczniejszą) co zaowocowało tym, że zaintrygował bardzo Riddla, ale kto go śledził? bardzo liczyłam, że coś będzie wspomniane jak przypomnał sobie wieczór, a tutaj buu, nic... :( mam nadzieję, że Tom nie skrzywdzi Pottera bo normalnie to dreszcze mnie przeszły... a może, może to Ron (choć w to wątpię) albo na przykład Dracon lub Longbottom albo Flammigan... tak wiele tutaj możliwości, ale trzeba przyznać, że propozycja Toma może wiele rzeczy zmienić w życiu Harrego...
weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie