Postanowienie
Noworoczne: Pisać dziennie chociażby pół strony i opublikować
w 2015 roku co najmniej 15 rozdziałów
Betowała: Kochana i niezastąpiona Mato
Rozdział
4: Przełom
Biegnąc
do chatki Hagrida, Harry poczuł pierwsze ciężkie krople deszczu na
swojej twarzy. Był już zaledwie kilkanaście metrów od domu
półolbrzyma, kiedy rozpadało się na dobre. Zmókł do suchej
nitki, co nie poprawiło mu humoru: „... zdecydowanie, jeżeli ktoś
tam na górze istnieje, to musi się nieźle bawić moim kosztem ...”
pomstował w myśli. Przeklinając pod nosem zapukał do wielkich
drzwi, po chwili usłyszał kroki Hagrida i wejście stanęło
otworem.
-
Harry! Cholibka, co ty tu robisz? - Zapytał gajowy, szerzej
otwierając drzwi, by przepuścić Harry'ego do środka.
-
Mam u ciebie szlaban, pamiętasz Hagridzie? Powinienem przyjść już
wcześniej, ale wiesz, że z pewnych przyczyn nie mogłem i …
-
W porząsiu Harry, choć wybrałeś nie najlepszą porę na odbywanie
kary. – Hagrid mówiąc to spojrzał na mokre ubrania chłopaka. –
Usiądź, a ja przyrządzę herbatę i rozpalę w kominku.
Gryfon
zajął wskazane miejsce i obserwował krzątaninę przyjaciela. Po
chwili wylądowała przed nim taca z dziwnie wyglądającymi
ciasteczkami i herbata, którą chłopak chętnie przyjął, upijając
kilka łyków rozgrzewającego naparu.
-
Lepiej jak rzucisz na siebie jakieś zaklęcie suszące Harry,
inaczej wylądujesz u Pani Pomfrey. – Doradził Hagrid siadając
naprzeciw z butelką ognistej.
-
Oh … masz rację, Hermiona często mi wypomina, że nie używam
magii kiedy jej naprawdę potrzebuję. – Mówiąc to Harry rzucił
na siebie zaklęcie suszące i ogrzewające co zdecydowanie poprawiło
mu samopoczucie. – Co będziemy robić Hagridzie?
-
Spodobają ci się Harry! Znalazłem je wczoraj! - Odpowiedział
gajowy cały rozpromieniony, za to Harry po tych słowach zaczął
obawiać się swojego szlabanu.
-
Co masz na myśli mówiąc, że mi się spodobają Hagridzie? -
Zapytał chłopak podejrzliwie.
-
To będzie niespodzianka i jestem pewien, że ci się spodoba! Jak
tylko się pogoda się poprawi pójdziemy razem do Zakazanego Lasu i
ci je pokażę.
-
Z ... Zakazanego Lasu? - Powtórzył niepewnie Harry, czując rosnącą
obawę przed niespodziankami Hagrida.
-
Spokojnie Harry, będziesz ze mną, więc nic ci na pewno nie grozi.
Gryfon
miał tylko nadzieję, że tak będzie, a stworzenie, które pokaże
mu Hagrid, naprawdę nie okaże się „przyjacielem” pokroju
Aragoga.
Kiedy
przestało padać, mimo obiekcji Harry'ego, wyruszyli z chaty
gajowego do Zakazanego Lasu. Szli niedługo, może z piętnaście
minut. Półolbrzym zatrzymał się nagle powodując, że Harry z
rozpędu wpadł na niego i upadł na mokre liście.
-
Wybacz, nic ci nie jest? - Zapytał gajowy podnosząc chłopaka bez
wysiłku jedną ręką.
-
Nie, wszystko w porządku. – Odpowiedział Gryfon rozglądając się
wkoło podejrzliwie. – Niczego tu nie widzę, co chciałeś mi
pokazać?
-
Są jakieś dwieście metrów przed nami, ale są bardzo płochliwe i
nawet ja nie mogę do nich podejść nie płosząc ich ... –
Szepnął ze smutkiem gajowy, jednocześnie wyciągając z kieszeni
coś, co wyglądem przypominało lornetkę, albo rzeczywiście nią
było. Zanim Harry zdążył przypatrzeć się bliżej temu
interesującemu przedmiotowi, dostał do ręki jego połowę.
Właściwie od razu stało się jasne, że jest to rodzaj
miniaturowej lunety. Hagrid przyłożył do oka swoją jej część,
zachęcając do tego samego chłopca, słowami:
– Spójrz
Harry, czyż nie są piękne?
Gryfon
uniósł do oka przedmiot, który dostał i popatrzył w tym samym
kierunku co jego przyjaciel. Nad niewielkim jeziorem pasły się
piękne konie. Początkowo Harry myślał, że to pegazy, jednak
przyglądając się dokładniej zauważył, że te stworzenia mają
aż osiem kończyn! Cisnące się na jego usta pytanie uprzedził
Hagrid ...
-
To graniany, są najszybszymi ze swojego gatunku, pewnie przez te
kończyny skubańce są takie szybkie ... – zachichotał po tym
stwierdzeniu.
-
Są naprawdę wspaniałe. – Zachwycił się Harry nie odrywając
wzroku od zwierząt.
-
I tu się zaczyna twoje zadanie Harry. – Zaczął Hagrid, a
Gryfonowi na moment zamarło serce. – Widzisz, ja już wielokrotnie
próbowałem do nich podejść lecz za każdym razem uciekały.
Pomyślałem, że ty mógłbyś spróbować. Spójrz tam, po lewej,
widzisz leżącą samicę? Myślę, że coś jej się stało w nogę.
Już wcześniej zaobserwowałem, że kuleje na nią kiedy wstaje.
Entuzjazm
Hagrida nie udzielił się Harry'emu i chłopak z pewną ostrożnością
zapytał:
-
A czy one są niebezpieczne? - Doskonale znał w końcu uwielbienie
swojego przyjaciela do niebezpiecznych stworzeń.
-
Nie musisz się niczego obawiać Harry, najwięcej co może zrobić
każde z nich, to uciec. - Zapewnił Gryfona gajowy.
-
Mogę spróbować … ale jeżeli tobie się nie udało to wątpię,
żebym ja dał radę ... - Odpowiedział chłopak, wciąż nie do
końca przekonany.
-
Tu masz maść, jakby udało ci się jednak dojść to tej samicy i w
razie kłopotów trzymaj różdżkę w pogotowiu.
Ostatnie
słowa gajowego trochę zaniepokoiły Harry'ego, zdawały się bowiem
w jakiś sposób potwierdzać jego obawy. Mimo to, nie chcąc zawieść
przyjaciela, Gryfon ruszył powoli przed siebie zbliżając się krok
za krokiem do celu. Starał się wyciszyć i uspokoić oddech, choć
wydawało mu się, że szybkie bicie serca słychać w odległości
wielu metrów od niego. W takich momentach cieszył się, że był
dość drobny i niski. Widział już wyraźnie stworzenia, do których
się zbliżał. Czuł, że one wiedzą, że jest gdzieś blisko …
Harry zastanawiał się dlaczego nie uciekały, ale szedł jeszcze
chwilę wytrwale, po czym schował się za drzewem. Pozostało już
tylko wyjść z ukrycia i przekonać się czy zwierzęta pozwolą mu
do siebie podejść. Harry nabrał głęboko tchu i powoli wyszedł
zza drzewa. Bez gwałtownych ruchów, stopniowo zaczął zbliżać
się do stworzeń, które odwróciły jak na komendę łby w jego
stronę. W pierwszym momencie, gdy tylko to zrobiły, Harry
nieznacznie się cofnął , ale po chwili podjął swoją wędrówkę.
Nie przyspieszając kierował się do samicy, którą pokazał mu
Hagrid. Jeszcze tylko parę kroków! Z tej odległości widział już
jej ranę, wyglądała naprawdę paskudnie.
-
Spokojnie … próbuję ci tylko pomóc, obiecuję, że nie zrobię
ci żadnej krzywdy – Szepnął uspokajająco Herry, gdy zauważył
nerwowy ruch ze strony rannej. Był już na tyle blisko, że
przykucnął, teraz widział ranę bardzo dokładnie. Była głęboka
i zabrudzona, widział nawet mięśnie, po których pełzały białe
robaki. Widok nie był przyjemny, a sama rana musiała być bolesna.
Harry ze współczuciem spojrzał stworzeniu w oczy. Zobaczył w nich
cierpienie. Wyraz oczu zwierzęcia, był tak bardzo podobny do jego
własnych po kolejnym koszmarze, że przeszedł go dreszcz. Szybko
odegnał niechciane myśli i zdecydował, że czas działać.
Najpierw należy oczyścić ranę. Harry wstał bardzo powoli, by nie
płoszyć zwierzęcia i podszedł do brzegu jeziora. Urwał kawałek
swojej szaty i zamoczył w chłodnej wodzie. Odruchowo spojrzał na
swoje odbicie w tafli wody i zorientował się, że nawet nie
zauważył kiedy jego oczy stały się znów zielone, „... co się
stało, że przestałem utrzymywać zaklęcie? ...” przemknęło mu
przez myśl, gdy z powrotem zmieniał je na brązowy kolor. Wyżymał
szmatkę i ruszył ostrożnie w stronę rannego stworzenia, jednak
gdy się już zbliżył i próbował przepłukać ranę, zwierzę
nagle zerwało się na nogi, pobudzając tym samym wszystkie inne do
biegu. Harry przestraszony nagłym ruchem wylądował na ziemi. Mógł
tylko patrzeć jak stado ucieka w głąb lasu.
-
Kurwa! - Gryfon krzyknął sfrustrowany, uderzając pięścią o
mokrą trawę. – Było już tak cholernie blisko, dlaczego ... ?
-
To już nie byłeś ty …
Zupełnie
nagle usłyszał za sobą nieznajomy głos i gwałtownie się
odwrócił. Aż sapnął z zaskoczenia, gdy zauważył za sobą
centaura. Harry przyjrzał mu się uważnie, po czym wstał z ziemi i
stwierdził:
-
Widziałem cię już ... w pierwszej klasie … kiedy Voldemort zabił
jednorożca. Ty jesteś yyy ... - zająknął się chłopak, próbując
sobie szybko przypomnieć imię centaura, ale w tym samym momencie
usłyszał:
-
Ronan! Cholibka co ty tu robisz? - I tuż obok Gryfona pojawił się
nagle Hagrid.
-
Witaj Hagridzie – Centaur krótkim skinieniem głowy podkreślił
swoje powitanie, po czym wrócił do obserwowania chłopaka.
Harry
zaczął się czuć nieswojo pod uważnym spojrzeniem Ronana, który
mierzył go wzrokiem od stóp do głów, nic nie mówiąc. Po chwili,
która wydała się Harry'emu wiecznością centaur odwrócił od
niego wreszcie wzrok po to, by popatrzeć na niebo, na którym
zaczęły pojawiać się pierwsze gwiazdy.
-
Ukrywasz „ to ” Harry Potterze, dlaczego? - Padło wreszcie
pytanie i centaur skierował wzrok ponownie na Harry'ego.
-
Co masz na myśli mówiąc „ to ”? - Gryfon był kompletnie
zaskoczony pytaniem stworzenia.
-
Widzę w gwiazdach wielki przełom dla nas, a największy w samym
centrum … Gdy tylko się przebudzi … zmiany te będą początkiem
wszystkiego. - Odpowiedź centaura jak zawsze niewiele wyjaśniła.
Po chwili milczenia Hagrid postanowił widocznie działać:
-
To my się już będziemy zbierać, Harry musi wracać do szkoły
przed ciszą nocną inaczej psor Dumbledore będzie się martwić. –
Po tym oświadczeniu zaczął ciągnąć Gryfona w stronę, z której
przyszli. Centaur, który to spokojnie obserwował, ponownie się
odezwał:
-
Gdy to już będziesz Ty, Harry Potterze, pomogę ci – Po tym
oświadczeniu centaur lekko skinął głową w kierunku Harry'ego i
zniknął w czeluściach Zakazanego Lasu.
-
Nie warto przejmować się tym co one mówią Harry, to dziwne
stworzenia i mówią tylko zagadkami. - Skomentował całe wydarzenie
Hagrid, próbując je wyraźnie zbagatelizować. Harry jednak całą
drogę rozmyślał nad tym co się zdarzyło i nad tym co usłyszał.
Dotarcie
do domu Hagrida zajęło im znacznie mniej czasu niż poprzednia
trasa. Głównie dlatego, że teraz Harry praktycznie był ciągnięty
przez półolbrzyma. Kiedy wreszcie dotarli, a chłopak klapnął
zmęczony na krzesło w chatce Hagrida, gdzie dało się słyszeć
westchnienie ulgi. Harry niepewnie dotknął ramienia, za które
ciągnął go półolbrzym. Na szczęście było na miejscu, choć
przez chwilę nie był tego pewien, zaczął więc je sobie
rozmasowywać. Gajowy zaczął się krzątać przy robieniu herbaty,
a po chwili zapytał:
-
Harry, powiedz cholibka co się tam stało? Widziałem, że byłeś
obok samicy, nie dała się dotknąć?
-
Nie … to nie tak Hagridzie, po prostu ta rana … była okropna ...
było widać mięso i robaki ... więc nie chciałem aplikować maści
uprzednio jej nie oczyszczając. Poszedłem do wody, ale kiedy
ponownie podszedłem ze zwilżonym materiałem, ranna samica uciekła
… – Gryfon spojrzał na swojego przyjaciela, z przerażeniem się
orientując, że w kącikach oczu Hagrida zbierają się łzy – Ja
... naprawdę przepraszam Hagridzie! Zawaliłem sprawę i … -
Chłopak zamilkł kiedy półolbrzym uniósł dłoń by mu przerwać:
-
To nie twoja wina Harry, i naprawdę świetnie ci poszło ... –
Oznajmił gajowy wydmuchując głośno nos – … po prostu bidulka
już nie ma szans.
-
Ale jak to? - Harry spojrzał na Hagrida lekko przestraszonym
wzrokiem. - Mogę przecież spróbować jeszcze raz i może tym razem
się uda i … - Pólolbrzym ponownie mu przerwał:
-
Wiem Harry, że ciebie również przejął jej los, ale nie możemy
już nic więcej zrobić. A jeżeli będziemy ją płoszyć, jej stan
ulegnie tylko pogorszeniu. – Ostatnie zdanie Hagrid wyszlochał
chowając twarz za rękoma.
Harry
nie umiał pocieszać ludzi, ale i sam nie umiał pogodzić się z
losem magicznego stworzenia, widząc w takim stanie Hagrida czuł się
naprawdę okropnie. Wstał i poklepał olbrzyma po ramieniu:
-
Zrobiłeś wszystko co mogłeś Hagridzie, inni pewnie po prostu
odwrócili by się od niej, a ty mimo wszystko próbowałeś pomóc i
jestem pewien, że ona też to wie. – Wiedział, że to było
najgorsze pocieszenie świata, ale naprawdę widok tak załamanego
gajowego sprawiał, że podjął próbę podniesienia go chociaż
lekko na duchu.
-
Dobry chłopak z ciebie Harry, magiczne stworzenia również to
wiedzą. Niech inni cholibka gadają co chcą, ale ja zawsze będę
po twojej stronie. – Oznajmił gajowy, wycierając wielką
chusteczką pozostałości łez na twarzy.
Gryfon
starał się nie pokazać tego po sobie, ale słowa półolbrzyma
naprawdę go wzruszyły i poczuł jakby mniejszy ciężar na swoich
barkach. Wierzył, że na Hagrida zawsze będzie mógł liczyć. W
końcu to on pierwszy wyciągnął go z piekła. Z zadumy wyrwał go
głos gajowego:
-
Ubieraj się Harry, odprowadzę Cię do zamku.
-
Nie musisz Hagridzie, nie ma sensu byś szedł mnie odprowadzać.
-
To naprawdę nie jest problemem Harry i tak czuję, że muszę się
się napić dziś czegoś mocniejszego w Świńskim Łbie, więc
zamek i tak jest po drodze do Hogsmeade.
Harry
skinął tylko głową i ruszył za półolbrzymem w stronę
Hogwartu. Szli na początku w ciszy. Gryfon nie wiedział co
powiedzieć, widząc Hagrida w takim stanie, nie był nawet pewien
czy powinien go dalej pocieszać, czy też zacząć inny temat.
Rozmowę jednak podjął gajowy:
-
Mam pewnego znajomego w tym pubie. Mówię ci Harry naprawdę
przedziwny koleś, ciągle tylko przeklina swojego brata. Widzisz, to
dobry facet, ale ma pociąg do czarnej magii, dlatego jego brat
zapieczętował jego wszystkie czarno-magiczne księgi. Za każdym
razem jak go widzę opowiada mi o swoich postępach i próbach
przełamania zaklęcia, które jego brat rzucił na księgi, raz
nawet opowiadał, że gdy był brutalniejszy i próbował siłą
otworzyć jakąkolwiek księgę odrzucały go na ścianę! Wyobrażasz
to sobie? - Hagrid zachichotał.
Harry'emu
aż przeszły ciarki po plecach, gdy przypomniał sobie wypadek
Hermiony …bardzo podobny przecież „... Zaraz! Hermiona! Stało
się dokładnie to samo gdy wzięła tamta księgę! ...” Myśli
Harry'ego zaczęły pędzić jak szalone. Wszystko co powiedział
półolbrzym zgadzało się z tym, co zdarzyło się dziewczynie.
Gryfon postanowił więc wypytać przyjaciela o więcej szczegółów.
-
Udało mu się otworzyć te księgi? - Zapytał z nadzieją gajowego.
-
Nie, ale ponoć wie jakiego uroku użył jego brat, tłumaczył mi to
nawet, ale nie pamiętam już za bardzo ... Brzmiało to zbyt
skomplikowanie, a ognista nie pomagała w skupieniu się –
Uśmiechnął się w odpowiedzi półolbrzym.
-
Rozumiem … zawsze go tam spotykasz?
-
Zawsze w tygodniu siedzi w barze, bo wtedy jego brat przebywa w domu.
Ciągle powtarza, że jakby był z nim w jednym pomieszczeniu, już
dawno by siedział w Azkabanie za avadę.
-
Emm ... jak go rozpoznajesz? - Widząc zaskoczoną minę przyjaciela
Harry dodał szybko: – Bo widzisz, raz byłem w Świńskim Łbie i
większość osób nosi tam kaptury dlatego spytałem.
-
Oh to nie problem, zawsze siedzi w najciemniejszym kącie i pije
kremowe.
-
Kremowe piwo? - Powtórzył zaskoczony chłopak
-
Dziwne prawda? I z tego co pamiętam ma na dłoni tatuaż w kształcie
wilka, nie umiem opisywać wyglądu innych ludzi, to najbardziej mi
się rzuciło w oczy. - Mruknął z zakłopotaniem Hagrid.
-
Rozumiem, dziękuję. – Uśmiechnął się w jego kierunku Gryfon,
równocześnie myśląc „... Może dzisiejszy dzień nie był do
końca tak zły? ...”
Odprowadziwszy
Harry'ego do zamku, Hagrid znikł na drodze do Hogsmeade. Gryfon
tymczasem zmierzał do swojej wieży. Miał plan. Może nie do końca
bezpieczny i jeżeli go przyłapią, szlaban co najmniej do końca
roku gwarantowany, ale jeżeli miałoby mu to pomóc otworzyć
dziennik, był gotowy zaryzykować.
Wychodząc
zza portretu Grubej Damy pierwsze co zauważył to brak Rona, co było
dość niespotykane zwłaszcza, że była tu Hermiona. Podszedł do
niej siadając naprzeciwko. Przyjrzał się jej i zauważył, że
była zła, zawzięcie pisała na pergaminie odrabiając pracę
domową, bardzo mocno dociskała pióro.
-
Wszystko w porządku Hermiono? - Zapytał Harry, a Hermiona drgnęła,
jakby dopiero teraz go zauważyła.
-
Co? A tak, witaj Harry, jak było? - Spojrzała na niego, krytycznym
okiem obrzucając jego brudne od błota ubrania.
-
Nie najgorzej, wiesz jak to jest u Hagrida. – Odpowiedział
wymijająco, ale dziewczyna nie drążyła tematu, co go tylko
ucieszyło.
-
Wiec … o co poszło tym razem z Ronem? - Zadał ostrożnie pytanie
wiedząc, że przyjaciółka jest teraz tykającą bombą i każde
nieostrożne pytanie grozi wybuchem.
-
Skąd pomysł, że chodzi o Rona? - Próbowała zignorować sprawę
dziewczyna.
-
Hermiono, znam Cię nie od dziś i wiem, że tylko on może
doprowadzić cię do takiego stanu. Uważam, że lepiej będzie
porozmawiać, a nie dusić to wszystko w sobie. Poczujesz się
lepiej, a może nawet znajdziemy jakieś rozwiązanie. „... Mówi
to osoba, która ukrywa wszystko ostatnimi czasy ...” przypomniał
mu złośliwy głosik z tyłu głowy, ale Gryfon dzielnie go
zignorował, skupiając się na Hermionie i jej kłopotach.
-
Naprawdę, to nie jest nic ważnego … - Powiedziała, patrząc
nadal w pergamin.
Harry
czuł, że unikała jego wzroku. Tylko dlaczego? O co tak bardzo
pokłóciła się z Ronem, że nie chciała tym rozmawiać? Zawsze
był osobą, która godziła obie strony, więc dlaczego …?
„ Oh...”
pomyślał, gdy zrozumienie przyszło znienacka.
-
Chodzi o mnie … ? - Ostatnią myśl wypowiedział na głos
sprawiając, że Gryfonka zastygła w bezruchu. - Odpowiedz Hermiono
– Zażądał.
-
Nie, nie chodzi o Ciebie Harry. Wyobraź sobie, że nie zawsze chodzi
o Ciebie! - Wstała gwałtownie, zbierając swoje rzeczy w pośpiechu
i pobiegła do sypialni dziewcząt, zostawiając zszokowanego
chłopaka w pokoju wspólnym.
Harry
nie rozumiał co mogło wstąpić w przyjaciółkę i dlaczego tak
się zachowała. To nie było do niej podobne. Zastanawiał się, czy
może zrobił coś źle? Ale nie przypominał sobie, żeby powiedział
jej coś niemiłego czy coś, co mogłoby ją urazić. W rezultacie
przemyśleń, Harry zdecydował, że najlepiej będzie zapytać Rona,
może on będzie bardziej wylewny. Starał się zignorować szepty
swoich współdomowników, które wywołała scena z Hermioną
stwierdzając, że musi być bardziej ostrożny zwłaszcza, że każdy
jego ruch jest obserwowany. Kiedy wszedł do dormitorium, w
poszukiwaniu Rona zresztą, stwierdził, że się nie pomylił.
Przyjaciel tu był:
-
Sądząc po krzyku na dole jestem pewien, że rozmawiałeś z
Hermioną. – Stwierdził Ron, robiąc miejsce na łóżku, by Harry
mógł usiąść.
-
Tak rozmawiałem. W sumie to próbowałem, ale wyszło cóż …
pewnie słyszałeś ...
-
Taa ... - westchnął przyjaciel – Wybacz stary, to raczej moja
wina ...
-
Co masz na myśli? - Harry czuł, że zaraz dowie się wszystkiego.
-
Bo widzisz … ona myśli, że my … - Ron zająknął się i
umilkł.
-
Że my co?! - Popędził go Harry.
-
Że my jesteśmy ko ... ko … kochankami! - Ostatnie słowo Ron
wydukał z wysiłkiem, a jego twarz stała się cała czerwona, aż
po koniuszki uszu.
Harry'ego
zatkało. Patrzył z wyrazem przerażenia na swojego przyjaciela,
który uparcie gapił się w podłogę. Po kilku głębszych
oddechach odzyskał zdolność mowy. Dobrze, że byli sami, inaczej
jutrzejszy dzień byłby chyba najgorszy karierze szkolnej Harry'ego.
-
Jakim cudem wasza rozmowa się tak potoczyła!? Skąd taki wniosek,
że my jesteśmy razem?! - Wykrztusił wciąż zaskoczony Harry.
-
Ja sam tego nie rozumiem Harry, naprawdę nie rozumiem dziewczyn!
Zapytała znienacka czy jest ktoś kogo lubię, więc odpowiedziałem,
że ciebie bardzo lubię ale … - Ron pokręcił głową wyraźnie
zagubiony.
-
Czekaj, że co? Nie mów mi, że ty naprawdę … - Harry szerzej
otworzył oczy ze zdumienia.
-
Nie! - Zaprzeczył gwałtownie Ron. – Myślałem, że chodzi jej o
naszą przyjaźń i pomyślałem, że to idealny moment by jej wyznać
co czuję!
-
Ron, powiedz mi gdzie ty widzisz tu idealny moment? - Harry z
politowaniem pokiwał głową nad sposobem myślenia przyjaciela.
-
Chciałem dodać „... ale to Ciebie kocham! ...” Myślałem, że
zabrzmi naprawdę fajnie! - Kontynuował Ron nadąsanym tonem. –
Ale ona rzuciła we mnie książkami i odeszła nie pozwalając się
do siebie zbliżać!
Harry
zaczął się śmiać tak bardzo, że aż go bolało w środku, A Ron
robił się jeszcze bardziej czerwony z zażenowania, ciągle
powtarzając, by Harry przestał. Kiedy wreszcie Harry opanował
śmiech na tyle, że był w stanie coś powiedzieć, stwierdził:
-
Jutro wyjaśnimy to nieporozumienie, a najlepszym wyjściem będzie
wyznanie jej uczuć Ron, to będzie najlepszy argument za tym, że w
żadnym stopniu nie jesteś mną zainteresowany, no i przy okazji
wyjaśnisz jej nieporozumienie.
-
Myślisz ze się uda?
-
Tak, jestem tego pewien. – Harry uśmiechnął się uspokajająco.
Nazajutrz
Hermiona ignorowała ich obydwu, zajmując miejsce na zajęciach i
śniadaniu przy kimś innym. Każdy chyba zauważył mały rozłam
pomiędzy „wielką trójcą” . Harry dyskretnie obserwował
przyjaciółkę czekając na odpowiedni moment, najlepiej taki, gdy
będzie sama. Kiedy w końcu zauważył dziewczynę spacerująca na
błoniach zdecydował, że czas na zadanie Rona. Na początku Ron
chciał iść z Harrym, ale ten szybko wyperswadował przyjacielowi
ten pomysł mówiąc, że Gryfonka może źle to odebrać. Zostawił
wszystko w rękach Rona, a sam udał się do biblioteki.
-
Przepraszam, szukam książki o magicznych stworzeniach, ale taką z
obszerniejszą wiedzą, obejmującą też ich leczenie czy mamy takie
książki? - Zapytał bibliotekarkę, która skinęła głową i
odpowiedziała.
-
Poczekaj, zaraz przyniosę odpowiednie materiały. – Po tym
stwierdzeniu kobieta zniknęła pomiędzy regałami. Po chwili
wróciła z trzema książkami, z których jedna naprawdę była
wielka.
-
Myślę, że te będą najlepsze. – Odparła kładąc przed nim
książki. - W czymś jeszcze mogę panu pomóc panie Potter?
-
Myślę, że to wszystko, dziękuję, – Opowiedział Harry chowając
książki w torbie.
Zostało
jeszcze trochę czasu do obiadu, więc usiadł przy najbliższym
stole i wyciągnął najcieńszą z pożyczonych publikacji, która,
jak się okazało, traktowała o leczeniu magicznych stworzeń. Harry
był zaskoczony, że miała zaledwie pięćdziesiąt stron. Ponownie
zapytał panią Pince, czy są jeszcze inne książki w tej
dziedzinie, okazało się, że to jedyna. Był już w połowie
książki, kiedy usłyszał gwar na korytarzu. Spojrzał na zegar i
zorientował się, że już pora na obiad. Wstał i udał się do
Wielkiej Sali. Wchodząc do pomieszczenia zauważył roześmiane
twarze swoich przyjaciół. To mu podpowiedziało, że misja Rona
zakończyła się sukcesem.
-
Mam rozumieć, że już wszystko w porządku? - Zapytał właściwie
dla porządku, siadając przy stole.
Oboje
spojrzeli na siebie lekko się rumieniąc, pierwsza zaczęła
Hermiona :
-
Tak, bardzo cię przepraszam Harry za wczoraj, byłam strasznie zła
i wyżyłam się na tobie, zresztą zupełnie niepotrzebnie.
-
W porządku Hermiono, Ron mi wczoraj wszystko opowiedział i cóż
... nie dziwi mnie, że tak zareagowałaś … Ale już wszystko w
porządku? Wszystko sobie wyjaśniliście? - Zapytał ponownie Harry,
kładąc nacisk na słowo „wszystko”.
-
Długo mi to zajęło, ale myślę, że już tak – Wyszczerzył się
do niego Ron.
„...
więc teraz są parą ...” pomyślał Harry patrząc na dwoje
swoich przyjaciół i ich lekko zarumienione twarze. „ … Może to
i lepiej, będę mógł teraz skupić się na swoim planie ...”.
Przemyślenia zachował jednak dla siebie, a przyjaciół zapytał z
uśmiechem:
-
Następne są eliksiry więc może usiądziecie razem?
-
Harry … - Zaczęła powoli Hermiona. – To że jesteśmy z Ronem
razem, naprawdę nic nie zmienia i wszystko zostaje po staremu,
prawda Ron?
-
Jasne stary, nie musisz się o to martwić. – Potwierdził z
pełnymi ustami, ale całkiem zrozumiale Ron.
Harry
z tych odpowiedzi wywnioskował, że nie zamienią się miejscami i
nie ma sensu na to naciskać, bo przyjaciele staną się podejrzliwi,
więc tylko skinął lekko głową na potwierdzenie. „... Wobec
tego zostaje plan B ...” pomyślał odwracając się w stronę
stołu Slytherinu i wypatrując jasnych włosów, które od razu
dostrzegł. Uśmiechnął się pod nosem i wrócił do posiłku i
rozmowy z przyjaciółmi.
Zbliżający
się koniec obiadu, był równocześnie początkiem planu Harry'ego.
upewnił się, że będą szli do lochów tylko parę kroków przed
Ślizgonami, a w końcu ulubionym zajęciem Malfoy'a było ich
podsłuchiwanie. Gryfon miał nadzieję, że Ślizgon go i tym razem
nie zawiedzie, będzie ich podsłuchiwał z nadzieją na późniejsze
pakowanie ich w kłopoty, albo dogryzanie. Dziś było to Harry'emu
bardzo na rękę, ba wręcz oczekiwał tego. Pora zacząć plan.
-
Byłem z Hagridem w Zakazanym Lesie podczas szlabanu. – Powiedział
głośno do Rona.
-
W Zakazanym Lesie? Stary współczuję, co takiego robiłeś? -
Podchwycił od razu temat drugi Gryfon.
-
Oh nic takiego, naprawdę Hermiono, nie patrz tak na mnie, karmiliśmy
testrale praktycznie prawie na obrzeżach, – Rzucił szybko Harry
widząc spojrzenie przyjaciółki. – Będąc tam przypomniały mi
się pewne wydarzenia związane z tym miejscem.
-
Wydarzenia? - Zamyślił się Ron. – Chyba nie mówisz o Ara ...
-
Nie, nie! - Szybko wszedł mu w słowo Harry, przerywając w pół
słowa wypowiedź. – Chodzi mi o mój szlaban w pierwszej klasie z
Malfoyem! No wiesz, jak wtedy piszczał jak dziewczyna i uciekł w
popłochu „... No... Ron … Błagam cię podchwyć temat ...”
poganiał i nalegał w myślach Harry.
-
Oh! A pamiętasz zdarzenie z Hipogyfem? Umieram! Ten stwór odgryzł
mi rękę! Ratunkuuu! – Parodiował Ron, a Harry śmiał się z
odgrywanej sceny, zadowolony, że przyjaciel chwycił przynętę.
-
No już wystarczy, jesteśmy pod salą, jak was Snape usłyszy
dostaniecie szlaban. – Westchnęła Gryfonka wyprzedzając ich,
wchodząc do sali i ciągnąc za sobą Rona. Kiedy Harry chciał
wejść do sali, został mocno szturchnięty w bok, wpadł na ścianę
i zauważył Malfoya, który patrzył na niego z istną furią w
oczach.
-
Zapłacisz mi za to Potter … - Powiedział Ślizgon mierząc go
groźnym spojrzeniem z zaciśniętymi zębami. Wyminął go jednak i
wszedł do klasy wraz ze swoimi gorylami.
„...
Pierwszy punkt planu zakończony sukcesem ...” triumfował Harry,
zamykając za sobą drzwi do pracowni eliksirów.
Lekcje
zaczęły się jak zwykle, Snape kazał im otworzyć książki na
wybranej stronie i zacząć warzyć eliksir parami. Oczywiście nie
szczędził Harry'emu przy tym pogardliwych uwag i spojrzeń. Harry
wraz z Ronem wzięli się do roboty krojąc, obierając, miażdżąc,
tłukąc i co tam trzeba jeszcze, poszczególne składniki.
wymieniając w trakcie tych czynności różne uwagi. Kątem oka
Harry zauważył ruch ze strony Malfoya, szybko odwrócił wzrok. by
jego nemezis nic nie zauważyła. Malfoy, podchodząc do biurka
Snape'a z jakimś niby pytaniem, wrzucił coś do kociołka
Harry'ego. Ten to zauważył lecz skutecznie zagadywał Rona, by
ukryć fakt, że widział Ślizgona..
„ … Drugi
etap zakończony, czas wziąć sprawy w swoje ręce ...” pomyślał
Gryfon z niejaką satysfakcją i zwrócił się do Rona:
-
Ron, możesz przynieść trochę śluzu salamandry?
-
Jasne, zaraz wracam. - Odrzekł przyjaciel.
Kiedy
Ron tylko się odwrócił Harry zaczął wrzucać i mieszać dowolne
składniki w kociołku, mając nadzieję, że wybuchnie, albo zwróci
dostateczną uwagę Snape'a. Chyba jednak wolał drugą opcję,
pierwsza bowiem, mogła okazać się dość niebezpieczna. Kolor
eliksiru zaczął przybierać jasnofioletowy odcień, czyli bardzo
odbiegał od tego, jaki powinni osiągnąć, czyli pomarańczowego.
-
Chyba coś źle zrobiliśmy. – Mruknął Ron, gdy wrócił i
spojrzał na barwę zawartości kociołka. - Snape nas zabije.
Jak
na zawołanie, pojawił się przed nimi nauczyciel eliksirów ze
swoją nieodłączną marsową miną. I oczywiście nieodłącznymi
komentarzami:
-
Wasza niekompetencja jest godna pożałowania … zmarnowaliście
tylko cenne składniki, podobnie jak mój czas. – Spojrzał
ponownie do kociołka i powąchał eliksir, gdy to zrobił, jego
źrenice nieznacznie się powiększyły jakby w zaskoczeniu. - Który
z was łączył składniki!? - Warknął, aż obydwaj winowajcy
podskoczyli.
-
Ja to zrobiłem. – Odpowiedział zgodnie z prawdą Harry.
-
Minus dwadzieścia punktów od Gryffindoru, zaczniecie od początku.
– Nauczyciel eliksirów uśmiechnął się szyderczo widząc
wzburzenie w oczach Gryfonów.
Harry
nie dyskutował, chcąc szybko zacząć od początku. Już podniósł
swoją różdżkę, by wyczyścić zawartość kociołka, kiedy nagle
powstrzymała go ręka profesora.
-
Zawartość przelej do największego słoja i postaw na moim biurku
Potter. Jeżeli ktokolwiek nie zrobi poprawnie eliksiru. Który dziś
macie wykonać, będzie zmuszony poczęstować się „ tworem”
Potter'a. – Zaordynował mistrz eliksirów, a klasa natychmiast
wróciła do swojej pracy.
Ron
zaczął przelewać ich eliksir, a Harry poszedł do składziku po
nowe składniki. Znajdując się już w pomieszczeniu z dala od oczu
innych, zaczął przeszukiwać półki w poszukiwaniu potrzebnego mu
eliksiru, nerwowo zerkając w stronę wyjścia, czy nikt go nie
przyłapie na myszkowaniu. Czas już mu się powoli kończył, więc
niewiele myśląc o konsekwencjach, umyślnie przewrócił jedną z
szafek ze składnikami. Wiedział, że nie będzie długo czekać na
Snape'a.
-
Potter! Co ty wyprawiasz! – Krzyknął nauczyciel eliksirów
błyskawicznie zjawiając się w drzwiach.
-
Ja przepraszam profesorze, przez przypadek się potknąłem wpadając
na tą szafkę i naprawdę jest mi bardzo przykro. – Harry udawał
przerażanie, a właściwie, to naprawdę był przerażony widząc
morderczy wzrok nietoperza. Równocześnie zastanawiał się jednak
czy może się posunąć jeszcze dalej. A najważniejsze, to czy
Snape wpadnie w jego sidła. - Posprzątam to panie profesorze. –
Zaproponował Gryfon pokornie, wyciągając różdżkę która
natychmiast została mu wyrwana.
-
Oh ... w to nie wątpię panie Potter, radziłbym zacząć już teraz
i oczywiście bez użycia magii. Ty wraz z panem Weaslayem dostajecie
Trolla za nieukończenie eliksiru i dziesięć punktów od
Gryffindoru.
Harry
zacisnął tylko pięści i wyszedł do klasy po mopa i wiadro. Inni
uczniowie zaczęli już pakować się i powoli wychodzić z lochów.
Zauważył jeszcze uśmiech satysfakcji na ustach Malfoya oczywiście,
by nie być mu dłużny, posłał w jego stronę promienny uśmiech.
W końcu dzięki niemu, póki co, plan rozwija się całkiem
pozytywnie. Zabawna była mina zaskoczonego Ślizgona, który nie
bardzo wiedząc jak zareagować, odwrócił się na pięcie i znikł
Harry'emu z pola widzenia.
-
Harry co się stało? Co to był za dźwięk w składziku? –
Zapytała go Hermiona przed wyjściem.
-
Nic takiego … niechcący wpadłem na szafkę wywracając ją, no i
czeka mnie teraz sprzątanie wielkiej klejącej się i obślizgłej
brei. – Odpowiedział niby zrezygnowany Gryfon.
-
Dziś nie jest chyba twój szczęśliwy dzień kumplu. – Próbował
pocieszyć go Ron.
-
Rusz się Potter nie mam całego dnia. – Warknął Snape znad
sterty wypracowań z eliksirów, poganiając tym sposobem skutecznie
Harry'ego i wypłaszając jego przyjaciół z sali.
-
Zobaczymy się później. – Powiedział Harry na pożegnanie
przyjaciołom, chwytając wiadro i znikając w składziku.
Na
początku uprzątnął największy bałagan, starając się to zrobić
jak najszybciej, by mieć czas na dalsze poszukiwania. W końcu po to
zrobił ten cały bałagan. Im dłużej jednak szukał, tym szybciej
rosła jego frustracja. To niemożliwe, żeby się pomylił, widział
przecież niejeden raz, że Snape stąd przynosi eliksiry w razie
różnych wypadków podczas zajęć. Domyślał się też, że będą
ukryte, ale zakładał, że będzie łatwiejsze do odszukania.
Profesor
Snape przeglądając kolejną stertę wypracowań, spojrzał na
wielki zegar w sali. „... Ile czasu ten dzieciak zamierza tam
sprzątać? ...” pomyślał w trakcie pisania kolejnego
nieprzyjemnego komentarza na pracy jednego z uczniów. W głowie mu
się nie mieściło jak dzisiejsza młodzież jest głupia! Tylko
romanse i alkohol im teraz w głowie. Spojrzał na słój z
jasnofioletowym eliksirem Pottera i się zamyślił „... Jak to
możliwe, że Potter uwarzył właśnie ten eliksir?! Ze wszystkich
uczniów właśnie on … Nawet ja, po wielu próbach nie umiem go do
tej pory przyrządzić, a zrobiło to jedno z największych
beztalenci w eliksirach, pokroju Longbottoma jak to możliwe?! Czy
może być mowa o przypadku, jeżeli chodzi właśnie o TEN eliksir?
… Będę musiał się bliżej przyjrzeć Potter'owi podczas lekcji
...” Rozmyślania profesora przerwał dźwięk zamykanych drzwi od
składzika.
-
Skończyłem profesorze, czy mogę dostać swoją różdżkę z
powrotem? - Zapytał Potter, wyciągając rękę w oczekiwaniu.
Snape
wyciągnął różdżkę z szuflady i podał mu w milczeniu, chłopak
tylko skinął głowa i żegnając się krótkim „do widzenia
profesorze” wyszedł z pracowni eliksirów, zdążając do wyjścia
z lochów.
Harry
pobiegł prosto do pokoju wspólnego Gryffindoru. Nie mógł uwierzyć
jakie dziś miał wyjątkowe szczęście! Wszystko mu o dziwo
wychodziło i nawet nietoperz oszczędził mu gorzkich słów na
koniec, czy mogło być lepiej? Był strasznie podekscytowany i chyba
pierwszy raz w życiu nie chciał. by jutro zaczynał się weekend!
Musiał być cierpliwy. Przystanął przed portretem Grubej Damy i po
wypowiedzeniu hasła wszedł do pokoju wspólnego ściskając w
kieszeni bluzy fiolkę z eliksirem wielosokowym.
***
Tom
czuł się zmęczony. Kolejny dzień w szkole był dość pracowity,
postanowił więc, że czas go zakończyć. Wstał z zajmowanego w
pokoju wspólnym fotela i ruszył do swojego pokoju. Nie spiesząc
się wykonał codzienne wieczorne czynności i ułożył się
wygodnie na łóżku. Zamknął oczy … sen nadszedł
niespodziewanie …
-
Łapcie go! Inaczej znowu nam ten dziwoląg ucieknie! - Krzyknął
najwyższy z trójki dzieci, które rozdzieliły się w przeciwnych
stronach korytarza a sam zszedł na parter
Tom
obserwował ich wszystkich z ukrycia trzymając się kurczowo za lewy
bok. Bolało, ale czuł już gorszy ból niż ten, nie ma porównania
choćby z tym z zeszłego tygodnia. Rozejrzał się jeszcze na
wszystkie strony, nasłuchując uważnie czy żaden z jego oprawców
się nie zbliża, a równocześnie myślał: „... gdybym tylko
opanował tą dziwną moc, co się czasem ujawnia w różnych
momentach, już dawno Louis i reszta tych świń zapłaciła by mi za
wszystko ... Oh, robię się za bardzo niecierpliwy ...” zbeształ
się na koniec mentalnie. Westchnął ciężko, nie było sensu
wracać do pokoju: „... Możliwe, że nawet będę musiał spędzić
noc ponownie na dworze, Hubert to taki tchórz ... zamiast dzielić
pokój z tą żałosna namiastką człowieka wolę już chyba spać w
schowku, albo w piwnicy. … Dobrze wiem, że to mały szpieg Louisa,
który trzęsie się za każdym razem jak tylko na mnie patrzy …
uwielbiam to przerażone spojrzenie … fascynujące... te
rozszerzone ze strachu źrenice i postawa ofiary. Jak nisko niektórzy
mogą upaść by tylko samemu nie paść ofiarą. ...”. Rozmyślania
sprawiły, że mały Tom stracił czujność i nie zauważył
nadchodzącej wychowawczyni sierocińca:
-
Tu jesteś Tom, szukałam cię.
Słysząc
głos Pani Cole odwrócił się zaskoczony, wzdychając jednocześnie
z niezadowolenia. Był pewien, że jakiś kolejny wychowanek
poskarżył się na niego. Nie żeby go to obchodziło. Bez dowodów
nie mogli mu nic zrobić, wiedział to i często wykorzystywał
nawet, jeżeli rzeczywiście był winny. Wypadało jednak
odpowiedzieć kobiecie. Tom ponownie westchnął i obojętnym głosem
zapytał:
-
O co chodzi?
-
Wczoraj Susan przyszła do mnie zapłakana. Twierdziła, że wydajesz
dziwne dźwięki i że w kuchni były węże …
-
Nie wiem o czym Pani mówi. - Niewinnym tonem zaprzeczył Tom, a po
chwili zastanowienia dodał jeszcze: - Poza tym, niech sama Pani
przyzna, że brzmi to dość dziwnie, skąd niby miałbym wziąć
węże?
-
Nie wiem Tom, ale wiem że dziwne rzeczy dzieją się zawsze jak
jesteś w pobliżu i … - Słowa kobiety przerwał okrzyk:
-
Louis! Tutaj jest! - I nagle przy schodach pojawił się dość niski
pucułowaty rudy chłopak. Na widok wychowawczyni stracił jednak
impet i po krótkim wahaniu klapnął na pobliską kanapę.
Minęła
chwila i pojawiła się kolejna dwójka chłopców. Ci również,
widząc obserwującą ich kobietę znacznie zwolnili, powiedzieli
grzeczne „... dzień dobry ...” i dołączyli do kolegi na starej
skórzanej kanapie ciężko dysząc ze zmęczenia i czekając, aż
ich cel ponownie będzie sam.
… sen
jak to sen, rządzi się własnymi prawami … śpiący nastoletni
Tom zmarszczył brwi i niespokojnie poruszył się przez sen ...
Obraz
się zmienił i wychowawczyni po prostu zniknęła. Mały Tom
wykazując się refleksem ruszył biegiem, by wydostać się na
zewnątrz. Czuł, że pozostali biegną za nim. Skądś wiedział, że
nie ucieknie … kiedy już go złapali, niedługo czekał na
pierwszy cios. Greg mimo swojej tuszy potrafił bić o wiele mocniej
niż pozostali … Tom już po chwili poczuł krew w ustach.
-
Już nam nie uciekniesz dziwaku. – Powiedział ze złośliwym
uśmieszkiem Louis, zadając Tomowi mocny cios w brzuch. - A teraz
powiedz nam ty odmieńcu ... – ostatnie słowo zostało powiedziane
z obrzydzeniem i szyderczym uśmiechem – … pewnie pamiętasz
zasady, ale jednak łaskawie ci je przypomnę. Przestaniemy bić
wtedy, kiedy zaczniesz nas błagać o przebaczenie, że coś takiego
jak ty w ogóle żyje.
-
Wszyscy jesteście żałośni … Czujesz się silny tylko w grupie,
co nie Louis? - Wysapał Tom próbując opanować ból i patrząc
oprawcy w oczy. Większy chłopak wzdrygnął się, jednak szybko się
opanował i wyprowadził kolejną serię ciosów, które Tom
przyjmował w ciszy, co jeszcze bardziej złościło napastników.
Luis chcąc zatuszować chwilę słabości, krzyczał zadając
kolejne ciosy:
-
Zawsze na wszystkich patrzysz jakbyś był od nich lepszy, a jesteś
tylko kupą gnoju Riddle. Powiedz nam w czym teraz jesteś od nas
lepszy? No w czym? Najlepiej by było gdybyś zdechł, jestem pewien,
że nikt nawet by tego nie zauważył.
Po
dobrych dwudziestu minutach bicia, Toma bolało całe ciało, a w
ustach czuł metaliczny posmak krwi. Przerwy między uderzeniami
zaczęły być coraz dłuższe, a ciosy jakby lżejsze. Widocznie
bijący zaczęli się już nudzić, zawsze tak było. Tom poczuł
satysfakcję. Wytrzymał, jak zawsze, nigdy nie dał im tej
pieprzonej satysfakcji, że go złamali.
-
Wrzućcie go tam gdzie zwykle. – Warknął Louis na swoich dwóch
pachołków. Ci, bez komentarzy, wrzucili sponiewieranego Toma niczym
worek do piwnicy, zamykając ją na kłódkę.
Leżał
na zimnej ziemi głęboko oddychając. Wszystko go bolało, nawet tak
prosta czynność jak oddychanie sprawiała ból, teraz był jednak
sam i mógł sobie pozwolić na chwilę słabości. Po twarzy
spłynęły łzy … „... nienawidzę ich wszystkich! Całego tego
miejsca, ludzi ... Na zewnątrz, inni, również są tacy sami …
przecież widzę choćby tych, co przychodzą do tego obskurnego
miejsca, by wybrać jakieś dziecko. Owszem mam niezły ubaw, kiedy
inni robią wszystko, by się tylko przypodobać wybierającym ...
nawet tamta trójka … to taki żałosny spektakl ...”. Tom syknął
z bólu, gdy zmieniał pozycję na siedzącą, opierając plecy o
starą komodę stojącą w piwnicy. Zamknął oczy na moment , kiedy
znów je otworzył ujrzał tak bardzo już znajomy mu cień ...
zawsze widział tylko niezbyt wyraźne kontury tej osoby.
-
Zastanawiam się dlaczego zawsze widuję cię tylko wtedy, kiedy
ledwo mogę się ruszać. – Tom nie spodziewał się odpowiedzi, bo
w końcu nigdy jej przecież nie dostał, więc kontynuował: –
Długo myślałem nad tym czym jesteś. Zjawą? Duchem? A może
upiorem? Doszedłem jednak do wniosku, że … nie pasujesz mi do
żadnego z nich. Jesteś na to zbyt miły ... – Lekki uśmiech
rozjaśnił twarz Toma kiedy cień przysunął się do niego,
dotykając dłoni w geście pocieszenia. – A może jesteś po
prostu wytworem mojej chorej wyobraźni w końcu to wiele by
wyjaśniało, prawda?
… nastoletni
Tom śpiący w swoim łóżku w Hogwarcie miał ciężki,
przepełniony jakby bólem oddech … śnił o bólu i czuł go całym
sobą, gdy mały Tom ze snu cierpiał w samotności … a sen toczył
się dalej ...
Mały
Tom długo jeszcze mówił, przeprowadzając jednostronną
konwersację. Lubił ten odwiedzający go w ciężkich chwilach cień.
Jego pocieszająca obecność uspokajała. Można się też było
przed nim wyżalić. Cień słuchał, nigdy nie odpowiadał.
-
Jutro zjawi się pewien człowiek, którego wiadomość zmieni na
zawsze twoje życie Tom. – Cierpiący chłopak szybko zamrugał w
zaskoczeniu powiekami, tak przyzwyczajony do milczenia cienia, że w
pierwszej chwili właściwie nie wiedział kto je wypowiedział i
prawie nie zrozumiał słów. Po chwili dopiero dotarło do jego
świadomości, że cień do niego mówi, a jeszcze moment zajęło mu
przypomnienie sobie o czym była mowa:
-
Oh, a więc jednak mówisz.- Zaskoczone sapnięcie to było wszystko
na co stać było w tej chwili Toma. Po krótkim milczeniu dodał
jeszcze pytanie: - Kim jest ten człowiek?
-
Niecierpliwy jak zawsze. - Cień pozostał cieniem, ale uśmiech dało
się wyczuć w głosie. Przy drugim zdaniu jednak, głos brzmiał już
bardzo poważnie. - Mój czas również się kończy ...
Tom
zamarł na chwilę z przerażenia, czując zalewający jego serce
żal:
– Dlaczego?
- Tylko tyle zdołał wykrztusić. Bał się, że dłuższa wypowiedź
zdradzi jego odczucia, choćby poprzez drżenie głosu.
-
Jestem tylko wspomnieniem z przeszłości, które pojawia się w
najcięższych dla ciebie chwilach. Jutro zapomnisz nawet o moim
istnieniu. - Tłumaczenia cienia jakoś nie docierały do świadomości
samotnego dziecka. Tom czuł tylko, że jego pocieszyciel i powiernik
zniknie. Nie chciał tego:
-
Nie zostawiaj mnie, na pewno jest jakiś sposób byśmy ponownie się
spotkali ... - Wyszeptał tylko.
Cień
zbliżył się znów do Toma i przytulił, zaczynając powoli znikać.
Milczący, zmartwiony chłopiec usłyszał jeszcze:
-
Spotkamy się. Obiecuje ci, że spotkamy się ponownie. W końcu
przeznaczenia nie da się zmienić, a nasze zostało już przesądzone
dawno temu …
Mały
Tom odsunął się od zanikającego cienia, by po raz ostatni na
niego spojrzeć. Jakby chcąc mu wynagrodzić chwile smutku, obraz
cienia na moment stał się troszkę wyraźniejszy i chłopiec ujrzał
najbardziej zielone oczy jakie kiedykolwiek widział. Były piękne
... jakby skrywały niejedną tajemnicę, a jednocześnie miały
niebezpieczną iskrę w sobie. Z wrażenia, Tom aż przestał
oddychać. Cień tymczasem definitywnie zanikł. To był ostatni raz
kiedy Tom uronił łzy żalu.
… nastoletni
Tom obudził się gwałtownie z ciężkiego snu, siadając na łóżku.
Nigdy nie śniły mu się rzeczy związane z dzieciństwem ... nigdy
dotąd ... do teraz. Nie poprawiło mu to bynajmniej humoru. Nie
chciał o tym śnić, a tym bardziej pamiętać tą część swojego
życia. „... Dlaczego właśnie teraz …? ...” zastanawiał się
przez chwilę. Ostatnią część snu pamiętał jakby za mgłą, ale
chyba był to jedyny moment, gdy przez chwilę był szczęśliwy.
„... szczęśliwy? … czy to możliwe że w tamtym miejscu i
momencie miał jeszcze tak pozytywne odczucia? ...” Położył się
ponownie zamykając oczy. Szybko je ponownie otworzył, przez głowę
bowiem przemknęła mu myśl: „... Kim jest właściciel tych
mrożących krew w żyłach, a jednocześnie pięknych, oczu koloru
Avady? ...” Niestety, wspomnienie cienia miało to do siebie, że
im bardziej wysilał się, by cokolwiek sobie przypomnieć o
właścicielu tego spojrzenia, tym bardziej niczego nie pamiętał.
Było to niepokojące i frustrujące uczucie.