piątek, 19 grudnia 2014

Rozdział 4: Przełom

Nigdy jeszcze nie pisałam w takim tempie w jakim napisałam ten rozdział. Naprawdę, starałam się mimo wszystko dostarczyć wam ten rozdział by też również, zrekompensować wam poprzednie czekanie. Lubię ten rozdział choć nie wiem czemu i mam nadzieję że wam również się spodoba. Powolutku rozwijam swoje opowiadanie i mam nadzieję że wam to nie przeszkadza, bo jednak zrobię z tego opowiadania długą lekturę. Chciałabym życzyć WAM drodzy czytelnicy Wesołych i spokojnych świąt i szczęśliwego nowego roku! Dziękuję za komentarze Kaja Kot i Dagna Płecha.

Postanowienie Noworoczne: Pisać dziennie chociażby pół strony i opublikować w 2015 roku co najmniej 15 rozdziałów



Betowała: Kochana i niezastąpiona Mato



Rozdział 4: Przełom

Biegnąc do chatki Hagrida, Harry poczuł pierwsze ciężkie krople deszczu na swojej twarzy. Był już zaledwie kilkanaście metrów od domu półolbrzyma, kiedy rozpadało się na dobre. Zmókł do suchej nitki, co nie poprawiło mu humoru: „... zdecydowanie, jeżeli ktoś tam na górze istnieje, to musi się nieźle bawić moim kosztem ...” pomstował w myśli. Przeklinając pod nosem zapukał do wielkich drzwi, po chwili usłyszał kroki Hagrida i wejście stanęło otworem.

- Harry! Cholibka, co ty tu robisz? - Zapytał gajowy, szerzej otwierając drzwi, by przepuścić Harry'ego do środka.

- Mam u ciebie szlaban, pamiętasz Hagridzie? Powinienem przyjść już wcześniej, ale wiesz, że z pewnych przyczyn nie mogłem i …

- W porząsiu Harry, choć wybrałeś nie najlepszą porę na odbywanie kary. – Hagrid mówiąc to spojrzał na mokre ubrania chłopaka. – Usiądź, a ja przyrządzę herbatę i rozpalę w kominku.

Gryfon zajął wskazane miejsce i obserwował krzątaninę przyjaciela. Po chwili wylądowała przed nim taca z dziwnie wyglądającymi ciasteczkami i herbata, którą chłopak chętnie przyjął, upijając kilka łyków rozgrzewającego naparu.

- Lepiej jak rzucisz na siebie jakieś zaklęcie suszące Harry, inaczej wylądujesz u Pani Pomfrey. – Doradził Hagrid siadając naprzeciw z butelką ognistej.

- Oh … masz rację, Hermiona często mi wypomina, że nie używam magii kiedy jej naprawdę potrzebuję. – Mówiąc to Harry rzucił na siebie zaklęcie suszące i ogrzewające co zdecydowanie poprawiło mu samopoczucie. – Co będziemy robić Hagridzie?

- Spodobają ci się Harry! Znalazłem je wczoraj! - Odpowiedział gajowy cały rozpromieniony, za to Harry po tych słowach zaczął obawiać się swojego szlabanu.

- Co masz na myśli mówiąc, że mi się spodobają Hagridzie? - Zapytał chłopak podejrzliwie.

- To będzie niespodzianka i jestem pewien, że ci się spodoba! Jak tylko się pogoda się poprawi pójdziemy razem do Zakazanego Lasu i ci je pokażę.

- Z ... Zakazanego Lasu? - Powtórzył niepewnie Harry, czując rosnącą obawę przed niespodziankami Hagrida.

- Spokojnie Harry, będziesz ze mną, więc nic ci na pewno nie grozi.

Gryfon miał tylko nadzieję, że tak będzie, a stworzenie, które pokaże mu Hagrid, naprawdę nie okaże się „przyjacielem” pokroju Aragoga.

Kiedy przestało padać, mimo obiekcji Harry'ego, wyruszyli z chaty gajowego do Zakazanego Lasu. Szli niedługo, może z piętnaście minut. Półolbrzym zatrzymał się nagle powodując, że Harry z rozpędu wpadł na niego i upadł na mokre liście.

- Wybacz, nic ci nie jest? - Zapytał gajowy podnosząc chłopaka bez wysiłku jedną ręką.

- Nie, wszystko w porządku. – Odpowiedział Gryfon rozglądając się wkoło podejrzliwie. – Niczego tu nie widzę, co chciałeś mi pokazać?

- Są jakieś dwieście metrów przed nami, ale są bardzo płochliwe i nawet ja nie mogę do nich podejść nie płosząc ich ... – Szepnął ze smutkiem gajowy, jednocześnie wyciągając z kieszeni coś, co wyglądem przypominało lornetkę, albo rzeczywiście nią było. Zanim Harry zdążył przypatrzeć się bliżej temu interesującemu przedmiotowi, dostał do ręki jego połowę. Właściwie od razu stało się jasne, że jest to rodzaj miniaturowej lunety. Hagrid przyłożył do oka swoją jej część, zachęcając do tego samego chłopca, słowami:
Spójrz Harry, czyż nie są piękne?

Gryfon uniósł do oka przedmiot, który dostał i popatrzył w tym samym kierunku co jego przyjaciel. Nad niewielkim jeziorem pasły się piękne konie. Początkowo Harry myślał, że to pegazy, jednak przyglądając się dokładniej zauważył, że te stworzenia mają aż osiem kończyn! Cisnące się na jego usta pytanie uprzedził Hagrid ...

- To graniany, są najszybszymi ze swojego gatunku, pewnie przez te kończyny skubańce są takie szybkie ... – zachichotał po tym stwierdzeniu.

- Są naprawdę wspaniałe. – Zachwycił się Harry nie odrywając wzroku od zwierząt.

- I tu się zaczyna twoje zadanie Harry. – Zaczął Hagrid, a Gryfonowi na moment zamarło serce. – Widzisz, ja już wielokrotnie próbowałem do nich podejść lecz za każdym razem uciekały. Pomyślałem, że ty mógłbyś spróbować. Spójrz tam, po lewej, widzisz leżącą samicę? Myślę, że coś jej się stało w nogę. Już wcześniej zaobserwowałem, że kuleje na nią kiedy wstaje.

Entuzjazm Hagrida nie udzielił się Harry'emu i chłopak z pewną ostrożnością zapytał:

- A czy one są niebezpieczne? - Doskonale znał w końcu uwielbienie swojego przyjaciela do niebezpiecznych stworzeń.

- Nie musisz się niczego obawiać Harry, najwięcej co może zrobić każde z nich, to uciec. - Zapewnił Gryfona gajowy.

- Mogę spróbować … ale jeżeli tobie się nie udało to wątpię, żebym ja dał radę ... - Odpowiedział chłopak, wciąż nie do końca przekonany.

- Tu masz maść, jakby udało ci się jednak dojść to tej samicy i w razie kłopotów trzymaj różdżkę w pogotowiu.

Ostatnie słowa gajowego trochę zaniepokoiły Harry'ego, zdawały się bowiem w jakiś sposób potwierdzać jego obawy. Mimo to, nie chcąc zawieść przyjaciela, Gryfon ruszył powoli przed siebie zbliżając się krok za krokiem do celu. Starał się wyciszyć i uspokoić oddech, choć wydawało mu się, że szybkie bicie serca słychać w odległości wielu metrów od niego. W takich momentach cieszył się, że był dość drobny i niski. Widział już wyraźnie stworzenia, do których się zbliżał. Czuł, że one wiedzą, że jest gdzieś blisko … Harry zastanawiał się dlaczego nie uciekały, ale szedł jeszcze chwilę wytrwale, po czym schował się za drzewem. Pozostało już tylko wyjść z ukrycia i przekonać się czy zwierzęta pozwolą mu do siebie podejść. Harry nabrał głęboko tchu i powoli wyszedł zza drzewa. Bez gwałtownych ruchów, stopniowo zaczął zbliżać się do stworzeń, które odwróciły jak na komendę łby w jego stronę. W pierwszym momencie, gdy tylko to zrobiły, Harry nieznacznie się cofnął , ale po chwili podjął swoją wędrówkę. Nie przyspieszając kierował się do samicy, którą pokazał mu Hagrid. Jeszcze tylko parę kroków! Z tej odległości widział już jej ranę, wyglądała naprawdę paskudnie.

- Spokojnie … próbuję ci tylko pomóc, obiecuję, że nie zrobię ci żadnej krzywdy – Szepnął uspokajająco Herry, gdy zauważył nerwowy ruch ze strony rannej. Był już na tyle blisko, że przykucnął, teraz widział ranę bardzo dokładnie. Była głęboka i zabrudzona, widział nawet mięśnie, po których pełzały białe robaki. Widok nie był przyjemny, a sama rana musiała być bolesna. Harry ze współczuciem spojrzał stworzeniu w oczy. Zobaczył w nich cierpienie. Wyraz oczu zwierzęcia, był tak bardzo podobny do jego własnych po kolejnym koszmarze, że przeszedł go dreszcz. Szybko odegnał niechciane myśli i zdecydował, że czas działać. Najpierw należy oczyścić ranę. Harry wstał bardzo powoli, by nie płoszyć zwierzęcia i podszedł do brzegu jeziora. Urwał kawałek swojej szaty i zamoczył w chłodnej wodzie. Odruchowo spojrzał na swoje odbicie w tafli wody i zorientował się, że nawet nie zauważył kiedy jego oczy stały się znów zielone, „... co się stało, że przestałem utrzymywać zaklęcie? ...” przemknęło mu przez myśl, gdy z powrotem zmieniał je na brązowy kolor. Wyżymał szmatkę i ruszył ostrożnie w stronę rannego stworzenia, jednak gdy się już zbliżył i próbował przepłukać ranę, zwierzę nagle zerwało się na nogi, pobudzając tym samym wszystkie inne do biegu. Harry przestraszony nagłym ruchem wylądował na ziemi. Mógł tylko patrzeć jak stado ucieka w głąb lasu.
- Kurwa! - Gryfon krzyknął sfrustrowany, uderzając pięścią o mokrą trawę. – Było już tak cholernie blisko, dlaczego ... ?

- To już nie byłeś ty …

Zupełnie nagle usłyszał za sobą nieznajomy głos i gwałtownie się odwrócił. Aż sapnął z zaskoczenia, gdy zauważył za sobą centaura. Harry przyjrzał mu się uważnie, po czym wstał z ziemi i stwierdził:

- Widziałem cię już ... w pierwszej klasie … kiedy Voldemort zabił jednorożca. Ty jesteś yyy ... - zająknął się chłopak, próbując sobie szybko przypomnieć imię centaura, ale w tym samym momencie usłyszał:

- Ronan! Cholibka co ty tu robisz? - I tuż obok Gryfona pojawił się nagle Hagrid.

- Witaj Hagridzie – Centaur krótkim skinieniem głowy podkreślił swoje powitanie, po czym wrócił do obserwowania chłopaka.

Harry zaczął się czuć nieswojo pod uważnym spojrzeniem Ronana, który mierzył go wzrokiem od stóp do głów, nic nie mówiąc. Po chwili, która wydała się Harry'emu wiecznością centaur odwrócił od niego wreszcie wzrok po to, by popatrzeć na niebo, na którym zaczęły pojawiać się pierwsze gwiazdy.

- Ukrywasz „ to ” Harry Potterze, dlaczego? - Padło wreszcie pytanie i centaur skierował wzrok ponownie na Harry'ego.

- Co masz na myśli mówiąc „ to ”? - Gryfon był kompletnie zaskoczony pytaniem stworzenia.

- Widzę w gwiazdach wielki przełom dla nas, a największy w samym centrum … Gdy tylko się przebudzi … zmiany te będą początkiem wszystkiego. - Odpowiedź centaura jak zawsze niewiele wyjaśniła. Po chwili milczenia Hagrid postanowił widocznie działać:

- To my się już będziemy zbierać, Harry musi wracać do szkoły przed ciszą nocną inaczej psor Dumbledore będzie się martwić. – Po tym oświadczeniu zaczął ciągnąć Gryfona w stronę, z której przyszli. Centaur, który to spokojnie obserwował, ponownie się odezwał:

- Gdy to już będziesz Ty, Harry Potterze, pomogę ci – Po tym oświadczeniu centaur lekko skinął głową w kierunku Harry'ego i zniknął w czeluściach Zakazanego Lasu.

- Nie warto przejmować się tym co one mówią Harry, to dziwne stworzenia i mówią tylko zagadkami. - Skomentował całe wydarzenie Hagrid, próbując je wyraźnie zbagatelizować. Harry jednak całą drogę rozmyślał nad tym co się zdarzyło i nad tym co usłyszał.

Dotarcie do domu Hagrida zajęło im znacznie mniej czasu niż poprzednia trasa. Głównie dlatego, że teraz Harry praktycznie był ciągnięty przez półolbrzyma. Kiedy wreszcie dotarli, a chłopak klapnął zmęczony na krzesło w chatce Hagrida, gdzie dało się słyszeć westchnienie ulgi. Harry niepewnie dotknął ramienia, za które ciągnął go półolbrzym. Na szczęście było na miejscu, choć przez chwilę nie był tego pewien, zaczął więc je sobie rozmasowywać. Gajowy zaczął się krzątać przy robieniu herbaty, a po chwili zapytał:

- Harry, powiedz cholibka co się tam stało? Widziałem, że byłeś obok samicy, nie dała się dotknąć?

- Nie … to nie tak Hagridzie, po prostu ta rana … była okropna ... było widać mięso i robaki ... więc nie chciałem aplikować maści uprzednio jej nie oczyszczając. Poszedłem do wody, ale kiedy ponownie podszedłem ze zwilżonym materiałem, ranna samica uciekła … – Gryfon spojrzał na swojego przyjaciela, z przerażeniem się orientując, że w kącikach oczu Hagrida zbierają się łzy – Ja ... naprawdę przepraszam Hagridzie! Zawaliłem sprawę i … - Chłopak zamilkł kiedy półolbrzym uniósł dłoń by mu przerwać:

- To nie twoja wina Harry, i naprawdę świetnie ci poszło ... – Oznajmił gajowy wydmuchując głośno nos – … po prostu bidulka już nie ma szans.

- Ale jak to? - Harry spojrzał na Hagrida lekko przestraszonym wzrokiem. - Mogę przecież spróbować jeszcze raz i może tym razem się uda i … - Pólolbrzym ponownie mu przerwał:

- Wiem Harry, że ciebie również przejął jej los, ale nie możemy już nic więcej zrobić. A jeżeli będziemy ją płoszyć, jej stan ulegnie tylko pogorszeniu. – Ostatnie zdanie Hagrid wyszlochał chowając twarz za rękoma.

Harry nie umiał pocieszać ludzi, ale i sam nie umiał pogodzić się z losem magicznego stworzenia, widząc w takim stanie Hagrida czuł się naprawdę okropnie. Wstał i poklepał olbrzyma po ramieniu:

- Zrobiłeś wszystko co mogłeś Hagridzie, inni pewnie po prostu odwrócili by się od niej, a ty mimo wszystko próbowałeś pomóc i jestem pewien, że ona też to wie. – Wiedział, że to było najgorsze pocieszenie świata, ale naprawdę widok tak załamanego gajowego sprawiał, że podjął próbę podniesienia go chociaż lekko na duchu.

- Dobry chłopak z ciebie Harry, magiczne stworzenia również to wiedzą. Niech inni cholibka gadają co chcą, ale ja zawsze będę po twojej stronie. – Oznajmił gajowy, wycierając wielką chusteczką pozostałości łez na twarzy.

Gryfon starał się nie pokazać tego po sobie, ale słowa półolbrzyma naprawdę go wzruszyły i poczuł jakby mniejszy ciężar na swoich barkach. Wierzył, że na Hagrida zawsze będzie mógł liczyć. W końcu to on pierwszy wyciągnął go z piekła. Z zadumy wyrwał go głos gajowego:

- Ubieraj się Harry, odprowadzę Cię do zamku.

- Nie musisz Hagridzie, nie ma sensu byś szedł mnie odprowadzać.

- To naprawdę nie jest problemem Harry i tak czuję, że muszę się się napić dziś czegoś mocniejszego w Świńskim Łbie, więc zamek i tak jest po drodze do Hogsmeade.

Harry skinął tylko głową i ruszył za półolbrzymem w stronę Hogwartu. Szli na początku w ciszy. Gryfon nie wiedział co powiedzieć, widząc Hagrida w takim stanie, nie był nawet pewien czy powinien go dalej pocieszać, czy też zacząć inny temat. Rozmowę jednak podjął gajowy:

- Mam pewnego znajomego w tym pubie. Mówię ci Harry naprawdę przedziwny koleś, ciągle tylko przeklina swojego brata. Widzisz, to dobry facet, ale ma pociąg do czarnej magii, dlatego jego brat zapieczętował jego wszystkie czarno-magiczne księgi. Za każdym razem jak go widzę opowiada mi o swoich postępach i próbach przełamania zaklęcia, które jego brat rzucił na księgi, raz nawet opowiadał, że gdy był brutalniejszy i próbował siłą otworzyć jakąkolwiek księgę odrzucały go na ścianę! Wyobrażasz to sobie? - Hagrid zachichotał.

Harry'emu aż przeszły ciarki po plecach, gdy przypomniał sobie wypadek Hermiony …bardzo podobny przecież „... Zaraz! Hermiona! Stało się dokładnie to samo gdy wzięła tamta księgę! ...” Myśli Harry'ego zaczęły pędzić jak szalone. Wszystko co powiedział półolbrzym zgadzało się z tym, co zdarzyło się dziewczynie. Gryfon postanowił więc wypytać przyjaciela o więcej szczegółów.

- Udało mu się otworzyć te księgi? - Zapytał z nadzieją gajowego.

- Nie, ale ponoć wie jakiego uroku użył jego brat, tłumaczył mi to nawet, ale nie pamiętam już za bardzo ... Brzmiało to zbyt skomplikowanie, a ognista nie pomagała w skupieniu się – Uśmiechnął się w odpowiedzi półolbrzym.

- Rozumiem … zawsze go tam spotykasz?

- Zawsze w tygodniu siedzi w barze, bo wtedy jego brat przebywa w domu. Ciągle powtarza, że jakby był z nim w jednym pomieszczeniu, już dawno by siedział w Azkabanie za avadę.

- Emm ... jak go rozpoznajesz? - Widząc zaskoczoną minę przyjaciela Harry dodał szybko: – Bo widzisz, raz byłem w Świńskim Łbie i większość osób nosi tam kaptury dlatego spytałem.

- Oh to nie problem, zawsze siedzi w najciemniejszym kącie i pije kremowe.

- Kremowe piwo? - Powtórzył zaskoczony chłopak

- Dziwne prawda? I z tego co pamiętam ma na dłoni tatuaż w kształcie wilka, nie umiem opisywać wyglądu innych ludzi, to najbardziej mi się rzuciło w oczy. - Mruknął z zakłopotaniem Hagrid.

- Rozumiem, dziękuję. – Uśmiechnął się w jego kierunku Gryfon, równocześnie myśląc „... Może dzisiejszy dzień nie był do końca tak zły? ...”

Odprowadziwszy Harry'ego do zamku, Hagrid znikł na drodze do Hogsmeade. Gryfon tymczasem zmierzał do swojej wieży. Miał plan. Może nie do końca bezpieczny i jeżeli go przyłapią, szlaban co najmniej do końca roku gwarantowany, ale jeżeli miałoby mu to pomóc otworzyć dziennik, był gotowy zaryzykować.

Wychodząc zza portretu Grubej Damy pierwsze co zauważył to brak Rona, co było dość niespotykane zwłaszcza, że była tu Hermiona. Podszedł do niej siadając naprzeciwko. Przyjrzał się jej i zauważył, że była zła, zawzięcie pisała na pergaminie odrabiając pracę domową, bardzo mocno dociskała pióro.

- Wszystko w porządku Hermiono? - Zapytał Harry, a Hermiona drgnęła, jakby dopiero teraz go zauważyła.

- Co? A tak, witaj Harry, jak było? - Spojrzała na niego, krytycznym okiem obrzucając jego brudne od błota ubrania.

- Nie najgorzej, wiesz jak to jest u Hagrida. – Odpowiedział wymijająco, ale dziewczyna nie drążyła tematu, co go tylko ucieszyło.

- Wiec … o co poszło tym razem z Ronem? - Zadał ostrożnie pytanie wiedząc, że przyjaciółka jest teraz tykającą bombą i każde nieostrożne pytanie grozi wybuchem.
- Skąd pomysł, że chodzi o Rona? - Próbowała zignorować sprawę dziewczyna.

- Hermiono, znam Cię nie od dziś i wiem, że tylko on może doprowadzić cię do takiego stanu. Uważam, że lepiej będzie porozmawiać, a nie dusić to wszystko w sobie. Poczujesz się lepiej, a może nawet znajdziemy jakieś rozwiązanie. „... Mówi to osoba, która ukrywa wszystko ostatnimi czasy ...” przypomniał mu złośliwy głosik z tyłu głowy, ale Gryfon dzielnie go zignorował, skupiając się na Hermionie i jej kłopotach.

- Naprawdę, to nie jest nic ważnego … - Powiedziała, patrząc nadal w pergamin.

Harry czuł, że unikała jego wzroku. Tylko dlaczego? O co tak bardzo pokłóciła się z Ronem, że nie chciała tym rozmawiać? Zawsze był osobą, która godziła obie strony, więc dlaczego …?
Oh...” pomyślał, gdy zrozumienie przyszło znienacka.

- Chodzi o mnie … ? - Ostatnią myśl wypowiedział na głos sprawiając, że Gryfonka zastygła w bezruchu. - Odpowiedz Hermiono – Zażądał.

- Nie, nie chodzi o Ciebie Harry. Wyobraź sobie, że nie zawsze chodzi o Ciebie! - Wstała gwałtownie, zbierając swoje rzeczy w pośpiechu i pobiegła do sypialni dziewcząt, zostawiając zszokowanego chłopaka w pokoju wspólnym.

Harry nie rozumiał co mogło wstąpić w przyjaciółkę i dlaczego tak się zachowała. To nie było do niej podobne. Zastanawiał się, czy może zrobił coś źle? Ale nie przypominał sobie, żeby powiedział jej coś niemiłego czy coś, co mogłoby ją urazić. W rezultacie przemyśleń, Harry zdecydował, że najlepiej będzie zapytać Rona, może on będzie bardziej wylewny. Starał się zignorować szepty swoich współdomowników, które wywołała scena z Hermioną stwierdzając, że musi być bardziej ostrożny zwłaszcza, że każdy jego ruch jest obserwowany. Kiedy wszedł do dormitorium, w poszukiwaniu Rona zresztą, stwierdził, że się nie pomylił. Przyjaciel tu był:

- Sądząc po krzyku na dole jestem pewien, że rozmawiałeś z Hermioną. – Stwierdził Ron, robiąc miejsce na łóżku, by Harry mógł usiąść.

- Tak rozmawiałem. W sumie to próbowałem, ale wyszło cóż … pewnie słyszałeś ...

- Taa ... - westchnął przyjaciel – Wybacz stary, to raczej moja wina ...

- Co masz na myśli? - Harry czuł, że zaraz dowie się wszystkiego.

- Bo widzisz … ona myśli, że my … - Ron zająknął się i umilkł.

- Że my co?! - Popędził go Harry.

- Że my jesteśmy ko ... ko … kochankami! - Ostatnie słowo Ron wydukał z wysiłkiem, a jego twarz stała się cała czerwona, aż po koniuszki uszu.

Harry'ego zatkało. Patrzył z wyrazem przerażenia na swojego przyjaciela, który uparcie gapił się w podłogę. Po kilku głębszych oddechach odzyskał zdolność mowy. Dobrze, że byli sami, inaczej jutrzejszy dzień byłby chyba najgorszy karierze szkolnej Harry'ego.

- Jakim cudem wasza rozmowa się tak potoczyła!? Skąd taki wniosek, że my jesteśmy razem?! - Wykrztusił wciąż zaskoczony Harry.

- Ja sam tego nie rozumiem Harry, naprawdę nie rozumiem dziewczyn! Zapytała znienacka czy jest ktoś kogo lubię, więc odpowiedziałem, że ciebie bardzo lubię ale … - Ron pokręcił głową wyraźnie zagubiony.

- Czekaj, że co? Nie mów mi, że ty naprawdę … - Harry szerzej otworzył oczy ze zdumienia.

- Nie! - Zaprzeczył gwałtownie Ron. – Myślałem, że chodzi jej o naszą przyjaźń i pomyślałem, że to idealny moment by jej wyznać co czuję!

- Ron, powiedz mi gdzie ty widzisz tu idealny moment? - Harry z politowaniem pokiwał głową nad sposobem myślenia przyjaciela.

- Chciałem dodać „... ale to Ciebie kocham! ...” Myślałem, że zabrzmi naprawdę fajnie! - Kontynuował Ron nadąsanym tonem. – Ale ona rzuciła we mnie książkami i odeszła nie pozwalając się do siebie zbliżać!

Harry zaczął się śmiać tak bardzo, że aż go bolało w środku, A Ron robił się jeszcze bardziej czerwony z zażenowania, ciągle powtarzając, by Harry przestał. Kiedy wreszcie Harry opanował śmiech na tyle, że był w stanie coś powiedzieć, stwierdził:

- Jutro wyjaśnimy to nieporozumienie, a najlepszym wyjściem będzie wyznanie jej uczuć Ron, to będzie najlepszy argument za tym, że w żadnym stopniu nie jesteś mną zainteresowany, no i przy okazji wyjaśnisz jej nieporozumienie.

- Myślisz ze się uda?

- Tak, jestem tego pewien. – Harry uśmiechnął się uspokajająco.

Nazajutrz Hermiona ignorowała ich obydwu, zajmując miejsce na zajęciach i śniadaniu przy kimś innym. Każdy chyba zauważył mały rozłam pomiędzy „wielką trójcą” . Harry dyskretnie obserwował przyjaciółkę czekając na odpowiedni moment, najlepiej taki, gdy będzie sama. Kiedy w końcu zauważył dziewczynę spacerująca na błoniach zdecydował, że czas na zadanie Rona. Na początku Ron chciał iść z Harrym, ale ten szybko wyperswadował przyjacielowi ten pomysł mówiąc, że Gryfonka może źle to odebrać. Zostawił wszystko w rękach Rona, a sam udał się do biblioteki.

- Przepraszam, szukam książki o magicznych stworzeniach, ale taką z obszerniejszą wiedzą, obejmującą też ich leczenie czy mamy takie książki? - Zapytał bibliotekarkę, która skinęła głową i odpowiedziała.

- Poczekaj, zaraz przyniosę odpowiednie materiały. – Po tym stwierdzeniu kobieta zniknęła pomiędzy regałami. Po chwili wróciła z trzema książkami, z których jedna naprawdę była wielka.

- Myślę, że te będą najlepsze. – Odparła kładąc przed nim książki. - W czymś jeszcze mogę panu pomóc panie Potter?

- Myślę, że to wszystko, dziękuję, – Opowiedział Harry chowając książki w torbie.

Zostało jeszcze trochę czasu do obiadu, więc usiadł przy najbliższym stole i wyciągnął najcieńszą z pożyczonych publikacji, która, jak się okazało, traktowała o leczeniu magicznych stworzeń. Harry był zaskoczony, że miała zaledwie pięćdziesiąt stron. Ponownie zapytał panią Pince, czy są jeszcze inne książki w tej dziedzinie, okazało się, że to jedyna. Był już w połowie książki, kiedy usłyszał gwar na korytarzu. Spojrzał na zegar i zorientował się, że już pora na obiad. Wstał i udał się do Wielkiej Sali. Wchodząc do pomieszczenia zauważył roześmiane twarze swoich przyjaciół. To mu podpowiedziało, że misja Rona zakończyła się sukcesem.
- Mam rozumieć, że już wszystko w porządku? - Zapytał właściwie dla porządku, siadając przy stole.

Oboje spojrzeli na siebie lekko się rumieniąc, pierwsza zaczęła Hermiona :

- Tak, bardzo cię przepraszam Harry za wczoraj, byłam strasznie zła i wyżyłam się na tobie, zresztą zupełnie niepotrzebnie.

- W porządku Hermiono, Ron mi wczoraj wszystko opowiedział i cóż ... nie dziwi mnie, że tak zareagowałaś … Ale już wszystko w porządku? Wszystko sobie wyjaśniliście? - Zapytał ponownie Harry, kładąc nacisk na słowo „wszystko”.

- Długo mi to zajęło, ale myślę, że już tak – Wyszczerzył się do niego Ron.

... więc teraz są parą ...” pomyślał Harry patrząc na dwoje swoich przyjaciół i ich lekko zarumienione twarze. „ … Może to i lepiej, będę mógł teraz skupić się na swoim planie ...”. Przemyślenia zachował jednak dla siebie, a przyjaciół zapytał z uśmiechem:

- Następne są eliksiry więc może usiądziecie razem?

- Harry … - Zaczęła powoli Hermiona. – To że jesteśmy z Ronem razem, naprawdę nic nie zmienia i wszystko zostaje po staremu, prawda Ron?

- Jasne stary, nie musisz się o to martwić. – Potwierdził z pełnymi ustami, ale całkiem zrozumiale Ron.

Harry z tych odpowiedzi wywnioskował, że nie zamienią się miejscami i nie ma sensu na to naciskać, bo przyjaciele staną się podejrzliwi, więc tylko skinął lekko głową na potwierdzenie. „... Wobec tego zostaje plan B ...” pomyślał odwracając się w stronę stołu Slytherinu i wypatrując jasnych włosów, które od razu dostrzegł. Uśmiechnął się pod nosem i wrócił do posiłku i rozmowy z przyjaciółmi.

Zbliżający się koniec obiadu, był równocześnie początkiem planu Harry'ego. upewnił się, że będą szli do lochów tylko parę kroków przed Ślizgonami, a w końcu ulubionym zajęciem Malfoy'a było ich podsłuchiwanie. Gryfon miał nadzieję, że Ślizgon go i tym razem nie zawiedzie, będzie ich podsłuchiwał z nadzieją na późniejsze pakowanie ich w kłopoty, albo dogryzanie. Dziś było to Harry'emu bardzo na rękę, ba wręcz oczekiwał tego. Pora zacząć plan.

- Byłem z Hagridem w Zakazanym Lesie podczas szlabanu. – Powiedział głośno do Rona.

- W Zakazanym Lesie? Stary współczuję, co takiego robiłeś? - Podchwycił od razu temat drugi Gryfon.

- Oh nic takiego, naprawdę Hermiono, nie patrz tak na mnie, karmiliśmy testrale praktycznie prawie na obrzeżach, – Rzucił szybko Harry widząc spojrzenie przyjaciółki. – Będąc tam przypomniały mi się pewne wydarzenia związane z tym miejscem.

- Wydarzenia? - Zamyślił się Ron. – Chyba nie mówisz o Ara ...

- Nie, nie! - Szybko wszedł mu w słowo Harry, przerywając w pół słowa wypowiedź. – Chodzi mi o mój szlaban w pierwszej klasie z Malfoyem! No wiesz, jak wtedy piszczał jak dziewczyna i uciekł w popłochu „... No... Ron … Błagam cię podchwyć temat ...” poganiał i nalegał w myślach Harry.

- Oh! A pamiętasz zdarzenie z Hipogyfem? Umieram! Ten stwór odgryzł mi rękę! Ratunkuuu! – Parodiował Ron, a Harry śmiał się z odgrywanej sceny, zadowolony, że przyjaciel chwycił przynętę.

- No już wystarczy, jesteśmy pod salą, jak was Snape usłyszy dostaniecie szlaban. – Westchnęła Gryfonka wyprzedzając ich, wchodząc do sali i ciągnąc za sobą Rona. Kiedy Harry chciał wejść do sali, został mocno szturchnięty w bok, wpadł na ścianę i zauważył Malfoya, który patrzył na niego z istną furią w oczach.

- Zapłacisz mi za to Potter … - Powiedział Ślizgon mierząc go groźnym spojrzeniem z zaciśniętymi zębami. Wyminął go jednak i wszedł do klasy wraz ze swoimi gorylami.

... Pierwszy punkt planu zakończony sukcesem ...” triumfował Harry, zamykając za sobą drzwi do pracowni eliksirów.

Lekcje zaczęły się jak zwykle, Snape kazał im otworzyć książki na wybranej stronie i zacząć warzyć eliksir parami. Oczywiście nie szczędził Harry'emu przy tym pogardliwych uwag i spojrzeń. Harry wraz z Ronem wzięli się do roboty krojąc, obierając, miażdżąc, tłukąc i co tam trzeba jeszcze, poszczególne składniki. wymieniając w trakcie tych czynności różne uwagi. Kątem oka Harry zauważył ruch ze strony Malfoya, szybko odwrócił wzrok. by jego nemezis nic nie zauważyła. Malfoy, podchodząc do biurka Snape'a z jakimś niby pytaniem, wrzucił coś do kociołka Harry'ego. Ten to zauważył lecz skutecznie zagadywał Rona, by ukryć fakt, że widział Ślizgona..

„ … Drugi etap zakończony, czas wziąć sprawy w swoje ręce ...” pomyślał Gryfon z niejaką satysfakcją i zwrócił się do Rona:

- Ron, możesz przynieść trochę śluzu salamandry?

- Jasne, zaraz wracam. - Odrzekł przyjaciel.

Kiedy Ron tylko się odwrócił Harry zaczął wrzucać i mieszać dowolne składniki w kociołku, mając nadzieję, że wybuchnie, albo zwróci dostateczną uwagę Snape'a. Chyba jednak wolał drugą opcję, pierwsza bowiem, mogła okazać się dość niebezpieczna. Kolor eliksiru zaczął przybierać jasnofioletowy odcień, czyli bardzo odbiegał od tego, jaki powinni osiągnąć, czyli pomarańczowego.

- Chyba coś źle zrobiliśmy. – Mruknął Ron, gdy wrócił i spojrzał na barwę zawartości kociołka. - Snape nas zabije.

Jak na zawołanie, pojawił się przed nimi nauczyciel eliksirów ze swoją nieodłączną marsową miną. I oczywiście nieodłącznymi komentarzami:

- Wasza niekompetencja jest godna pożałowania … zmarnowaliście tylko cenne składniki, podobnie jak mój czas. – Spojrzał ponownie do kociołka i powąchał eliksir, gdy to zrobił, jego źrenice nieznacznie się powiększyły jakby w zaskoczeniu. - Który z was łączył składniki!? - Warknął, aż obydwaj winowajcy podskoczyli.

- Ja to zrobiłem. – Odpowiedział zgodnie z prawdą Harry.

- Minus dwadzieścia punktów od Gryffindoru, zaczniecie od początku. – Nauczyciel eliksirów uśmiechnął się szyderczo widząc wzburzenie w oczach Gryfonów.

Harry nie dyskutował, chcąc szybko zacząć od początku. Już podniósł swoją różdżkę, by wyczyścić zawartość kociołka, kiedy nagle powstrzymała go ręka profesora.

- Zawartość przelej do największego słoja i postaw na moim biurku Potter. Jeżeli ktokolwiek nie zrobi poprawnie eliksiru. Który dziś macie wykonać, będzie zmuszony poczęstować się „ tworem” Potter'a. – Zaordynował mistrz eliksirów, a klasa natychmiast wróciła do swojej pracy.

Ron zaczął przelewać ich eliksir, a Harry poszedł do składziku po nowe składniki. Znajdując się już w pomieszczeniu z dala od oczu innych, zaczął przeszukiwać półki w poszukiwaniu potrzebnego mu eliksiru, nerwowo zerkając w stronę wyjścia, czy nikt go nie przyłapie na myszkowaniu. Czas już mu się powoli kończył, więc niewiele myśląc o konsekwencjach, umyślnie przewrócił jedną z szafek ze składnikami. Wiedział, że nie będzie długo czekać na Snape'a.
- Potter! Co ty wyprawiasz! – Krzyknął nauczyciel eliksirów błyskawicznie zjawiając się w drzwiach.

- Ja przepraszam profesorze, przez przypadek się potknąłem wpadając na tą szafkę i naprawdę jest mi bardzo przykro. – Harry udawał przerażanie, a właściwie, to naprawdę był przerażony widząc morderczy wzrok nietoperza. Równocześnie zastanawiał się jednak czy może się posunąć jeszcze dalej. A najważniejsze, to czy Snape wpadnie w jego sidła. - Posprzątam to panie profesorze. – Zaproponował Gryfon pokornie, wyciągając różdżkę która natychmiast została mu wyrwana.

- Oh ... w to nie wątpię panie Potter, radziłbym zacząć już teraz i oczywiście bez użycia magii. Ty wraz z panem Weaslayem dostajecie Trolla za nieukończenie eliksiru i dziesięć punktów od Gryffindoru.

Harry zacisnął tylko pięści i wyszedł do klasy po mopa i wiadro. Inni uczniowie zaczęli już pakować się i powoli wychodzić z lochów. Zauważył jeszcze uśmiech satysfakcji na ustach Malfoya oczywiście, by nie być mu dłużny, posłał w jego stronę promienny uśmiech. W końcu dzięki niemu, póki co, plan rozwija się całkiem pozytywnie. Zabawna była mina zaskoczonego Ślizgona, który nie bardzo wiedząc jak zareagować, odwrócił się na pięcie i znikł Harry'emu z pola widzenia.

- Harry co się stało? Co to był za dźwięk w składziku? – Zapytała go Hermiona przed wyjściem.

- Nic takiego … niechcący wpadłem na szafkę wywracając ją, no i czeka mnie teraz sprzątanie wielkiej klejącej się i obślizgłej brei. – Odpowiedział niby zrezygnowany Gryfon.

- Dziś nie jest chyba twój szczęśliwy dzień kumplu. – Próbował pocieszyć go Ron.

- Rusz się Potter nie mam całego dnia. – Warknął Snape znad sterty wypracowań z eliksirów, poganiając tym sposobem skutecznie Harry'ego i wypłaszając jego przyjaciół z sali.

- Zobaczymy się później. – Powiedział Harry na pożegnanie przyjaciołom, chwytając wiadro i znikając w składziku.

Na początku uprzątnął największy bałagan, starając się to zrobić jak najszybciej, by mieć czas na dalsze poszukiwania. W końcu po to zrobił ten cały bałagan. Im dłużej jednak szukał, tym szybciej rosła jego frustracja. To niemożliwe, żeby się pomylił, widział przecież niejeden raz, że Snape stąd przynosi eliksiry w razie różnych wypadków podczas zajęć. Domyślał się też, że będą ukryte, ale zakładał, że będzie łatwiejsze do odszukania.

Profesor Snape przeglądając kolejną stertę wypracowań, spojrzał na wielki zegar w sali. „... Ile czasu ten dzieciak zamierza tam sprzątać? ...” pomyślał w trakcie pisania kolejnego nieprzyjemnego komentarza na pracy jednego z uczniów. W głowie mu się nie mieściło jak dzisiejsza młodzież jest głupia! Tylko romanse i alkohol im teraz w głowie. Spojrzał na słój z jasnofioletowym eliksirem Pottera i się zamyślił „... Jak to możliwe, że Potter uwarzył właśnie ten eliksir?! Ze wszystkich uczniów właśnie on … Nawet ja, po wielu próbach nie umiem go do tej pory przyrządzić, a zrobiło to jedno z największych beztalenci w eliksirach, pokroju Longbottoma jak to możliwe?! Czy może być mowa o przypadku, jeżeli chodzi właśnie o TEN eliksir? … Będę musiał się bliżej przyjrzeć Potter'owi podczas lekcji ...” Rozmyślania profesora przerwał dźwięk zamykanych drzwi od składzika.

- Skończyłem profesorze, czy mogę dostać swoją różdżkę z powrotem? - Zapytał Potter, wyciągając rękę w oczekiwaniu.

Snape wyciągnął różdżkę z szuflady i podał mu w milczeniu, chłopak tylko skinął głowa i żegnając się krótkim „do widzenia profesorze” wyszedł z pracowni eliksirów, zdążając do wyjścia z lochów.

Harry pobiegł prosto do pokoju wspólnego Gryffindoru. Nie mógł uwierzyć jakie dziś miał wyjątkowe szczęście! Wszystko mu o dziwo wychodziło i nawet nietoperz oszczędził mu gorzkich słów na koniec, czy mogło być lepiej? Był strasznie podekscytowany i chyba pierwszy raz w życiu nie chciał. by jutro zaczynał się weekend! Musiał być cierpliwy. Przystanął przed portretem Grubej Damy i po wypowiedzeniu hasła wszedł do pokoju wspólnego ściskając w kieszeni bluzy fiolkę z eliksirem wielosokowym.

***

Tom czuł się zmęczony. Kolejny dzień w szkole był dość pracowity, postanowił więc, że czas go zakończyć. Wstał z zajmowanego w pokoju wspólnym fotela i ruszył do swojego pokoju. Nie spiesząc się wykonał codzienne wieczorne czynności i ułożył się wygodnie na łóżku. Zamknął oczy … sen nadszedł niespodziewanie …

- Łapcie go! Inaczej znowu nam ten dziwoląg ucieknie! - Krzyknął najwyższy z trójki dzieci, które rozdzieliły się w przeciwnych stronach korytarza a sam zszedł na parter

Tom obserwował ich wszystkich z ukrycia trzymając się kurczowo za lewy bok. Bolało, ale czuł już gorszy ból niż ten, nie ma porównania choćby z tym z zeszłego tygodnia. Rozejrzał się jeszcze na wszystkie strony, nasłuchując uważnie czy żaden z jego oprawców się nie zbliża, a równocześnie myślał: „... gdybym tylko opanował tą dziwną moc, co się czasem ujawnia w różnych momentach, już dawno Louis i reszta tych świń zapłaciła by mi za wszystko ... Oh, robię się za bardzo niecierpliwy ...” zbeształ się na koniec mentalnie. Westchnął ciężko, nie było sensu wracać do pokoju: „... Możliwe, że nawet będę musiał spędzić noc ponownie na dworze, Hubert to taki tchórz ... zamiast dzielić pokój z tą żałosna namiastką człowieka wolę już chyba spać w schowku, albo w piwnicy. … Dobrze wiem, że to mały szpieg Louisa, który trzęsie się za każdym razem jak tylko na mnie patrzy … uwielbiam to przerażone spojrzenie … fascynujące... te rozszerzone ze strachu źrenice i postawa ofiary. Jak nisko niektórzy mogą upaść by tylko samemu nie paść ofiarą. ...”. Rozmyślania sprawiły, że mały Tom stracił czujność i nie zauważył nadchodzącej wychowawczyni sierocińca:

- Tu jesteś Tom, szukałam cię.

Słysząc głos Pani Cole odwrócił się zaskoczony, wzdychając jednocześnie z niezadowolenia. Był pewien, że jakiś kolejny wychowanek poskarżył się na niego. Nie żeby go to obchodziło. Bez dowodów nie mogli mu nic zrobić, wiedział to i często wykorzystywał nawet, jeżeli rzeczywiście był winny. Wypadało jednak odpowiedzieć kobiecie. Tom ponownie westchnął i obojętnym głosem zapytał:

- O co chodzi?

- Wczoraj Susan przyszła do mnie zapłakana. Twierdziła, że wydajesz dziwne dźwięki i że w kuchni były węże …

- Nie wiem o czym Pani mówi. - Niewinnym tonem zaprzeczył Tom, a po chwili zastanowienia dodał jeszcze: - Poza tym, niech sama Pani przyzna, że brzmi to dość dziwnie, skąd niby miałbym wziąć węże?

- Nie wiem Tom, ale wiem że dziwne rzeczy dzieją się zawsze jak jesteś w pobliżu i … - Słowa kobiety przerwał okrzyk:

- Louis! Tutaj jest! - I nagle przy schodach pojawił się dość niski pucułowaty rudy chłopak. Na widok wychowawczyni stracił jednak impet i po krótkim wahaniu klapnął na pobliską kanapę.
Minęła chwila i pojawiła się kolejna dwójka chłopców. Ci również, widząc obserwującą ich kobietę znacznie zwolnili, powiedzieli grzeczne „... dzień dobry ...” i dołączyli do kolegi na starej skórzanej kanapie ciężko dysząc ze zmęczenia i czekając, aż ich cel ponownie będzie sam.

sen jak to sen, rządzi się własnymi prawami … śpiący nastoletni Tom zmarszczył brwi i niespokojnie poruszył się przez sen ...

Obraz się zmienił i wychowawczyni po prostu zniknęła. Mały Tom wykazując się refleksem ruszył biegiem, by wydostać się na zewnątrz. Czuł, że pozostali biegną za nim. Skądś wiedział, że nie ucieknie … kiedy już go złapali, niedługo czekał na pierwszy cios. Greg mimo swojej tuszy potrafił bić o wiele mocniej niż pozostali … Tom już po chwili poczuł krew w ustach.

- Już nam nie uciekniesz dziwaku. – Powiedział ze złośliwym uśmieszkiem Louis, zadając Tomowi mocny cios w brzuch. - A teraz powiedz nam ty odmieńcu ... – ostatnie słowo zostało powiedziane z obrzydzeniem i szyderczym uśmiechem – … pewnie pamiętasz zasady, ale jednak łaskawie ci je przypomnę. Przestaniemy bić wtedy, kiedy zaczniesz nas błagać o przebaczenie, że coś takiego jak ty w ogóle żyje.

- Wszyscy jesteście żałośni … Czujesz się silny tylko w grupie, co nie Louis? - Wysapał Tom próbując opanować ból i patrząc oprawcy w oczy. Większy chłopak wzdrygnął się, jednak szybko się opanował i wyprowadził kolejną serię ciosów, które Tom przyjmował w ciszy, co jeszcze bardziej złościło napastników. Luis chcąc zatuszować chwilę słabości, krzyczał zadając kolejne ciosy:

- Zawsze na wszystkich patrzysz jakbyś był od nich lepszy, a jesteś tylko kupą gnoju Riddle. Powiedz nam w czym teraz jesteś od nas lepszy? No w czym? Najlepiej by było gdybyś zdechł, jestem pewien, że nikt nawet by tego nie zauważył.

Po dobrych dwudziestu minutach bicia, Toma bolało całe ciało, a w ustach czuł metaliczny posmak krwi. Przerwy między uderzeniami zaczęły być coraz dłuższe, a ciosy jakby lżejsze. Widocznie bijący zaczęli się już nudzić, zawsze tak było. Tom poczuł satysfakcję. Wytrzymał, jak zawsze, nigdy nie dał im tej pieprzonej satysfakcji, że go złamali.

- Wrzućcie go tam gdzie zwykle. – Warknął Louis na swoich dwóch pachołków. Ci, bez komentarzy, wrzucili sponiewieranego Toma niczym worek do piwnicy, zamykając ją na kłódkę.
Leżał na zimnej ziemi głęboko oddychając. Wszystko go bolało, nawet tak prosta czynność jak oddychanie sprawiała ból, teraz był jednak sam i mógł sobie pozwolić na chwilę słabości. Po twarzy spłynęły łzy … „... nienawidzę ich wszystkich! Całego tego miejsca, ludzi ... Na zewnątrz, inni, również są tacy sami … przecież widzę choćby tych, co przychodzą do tego obskurnego miejsca, by wybrać jakieś dziecko. Owszem mam niezły ubaw, kiedy inni robią wszystko, by się tylko przypodobać wybierającym ... nawet tamta trójka … to taki żałosny spektakl ...”. Tom syknął z bólu, gdy zmieniał pozycję na siedzącą, opierając plecy o starą komodę stojącą w piwnicy. Zamknął oczy na moment , kiedy znów je otworzył ujrzał tak bardzo już znajomy mu cień ... zawsze widział tylko niezbyt wyraźne kontury tej osoby.

- Zastanawiam się dlaczego zawsze widuję cię tylko wtedy, kiedy ledwo mogę się ruszać. – Tom nie spodziewał się odpowiedzi, bo w końcu nigdy jej przecież nie dostał, więc kontynuował: – Długo myślałem nad tym czym jesteś. Zjawą? Duchem? A może upiorem? Doszedłem jednak do wniosku, że … nie pasujesz mi do żadnego z nich. Jesteś na to zbyt miły ... – Lekki uśmiech rozjaśnił twarz Toma kiedy cień przysunął się do niego, dotykając dłoni w geście pocieszenia. – A może jesteś po prostu wytworem mojej chorej wyobraźni w końcu to wiele by wyjaśniało, prawda?

nastoletni Tom śpiący w swoim łóżku w Hogwarcie miał ciężki, przepełniony jakby bólem oddech … śnił o bólu i czuł go całym sobą, gdy mały Tom ze snu cierpiał w samotności … a sen toczył się dalej ...

Mały Tom długo jeszcze mówił, przeprowadzając jednostronną konwersację. Lubił ten odwiedzający go w ciężkich chwilach cień. Jego pocieszająca obecność uspokajała. Można się też było przed nim wyżalić. Cień słuchał, nigdy nie odpowiadał.

- Jutro zjawi się pewien człowiek, którego wiadomość zmieni na zawsze twoje życie Tom. – Cierpiący chłopak szybko zamrugał w zaskoczeniu powiekami, tak przyzwyczajony do milczenia cienia, że w pierwszej chwili właściwie nie wiedział kto je wypowiedział i prawie nie zrozumiał słów. Po chwili dopiero dotarło do jego świadomości, że cień do niego mówi, a jeszcze moment zajęło mu przypomnienie sobie o czym była mowa:

- Oh, a więc jednak mówisz.- Zaskoczone sapnięcie to było wszystko na co stać było w tej chwili Toma. Po krótkim milczeniu dodał jeszcze pytanie: - Kim jest ten człowiek?

- Niecierpliwy jak zawsze. - Cień pozostał cieniem, ale uśmiech dało się wyczuć w głosie. Przy drugim zdaniu jednak, głos brzmiał już bardzo poważnie. - Mój czas również się kończy ...

Tom zamarł na chwilę z przerażenia, czując zalewający jego serce żal:
Dlaczego? - Tylko tyle zdołał wykrztusić. Bał się, że dłuższa wypowiedź zdradzi jego odczucia, choćby poprzez drżenie głosu.

- Jestem tylko wspomnieniem z przeszłości, które pojawia się w najcięższych dla ciebie chwilach. Jutro zapomnisz nawet o moim istnieniu. - Tłumaczenia cienia jakoś nie docierały do świadomości samotnego dziecka. Tom czuł tylko, że jego pocieszyciel i powiernik zniknie. Nie chciał tego:

- Nie zostawiaj mnie, na pewno jest jakiś sposób byśmy ponownie się spotkali ... - Wyszeptał tylko.

Cień zbliżył się znów do Toma i przytulił, zaczynając powoli znikać. Milczący, zmartwiony chłopiec usłyszał jeszcze:

- Spotkamy się. Obiecuje ci, że spotkamy się ponownie. W końcu przeznaczenia nie da się zmienić, a nasze zostało już przesądzone dawno temu …

Mały Tom odsunął się od zanikającego cienia, by po raz ostatni na niego spojrzeć. Jakby chcąc mu wynagrodzić chwile smutku, obraz cienia na moment stał się troszkę wyraźniejszy i chłopiec ujrzał najbardziej zielone oczy jakie kiedykolwiek widział. Były piękne ... jakby skrywały niejedną tajemnicę, a jednocześnie miały niebezpieczną iskrę w sobie. Z wrażenia, Tom aż przestał oddychać. Cień tymczasem definitywnie zanikł. To był ostatni raz kiedy Tom uronił łzy żalu.

nastoletni Tom obudził się gwałtownie z ciężkiego snu, siadając na łóżku. Nigdy nie śniły mu się rzeczy związane z dzieciństwem ... nigdy dotąd ... do teraz. Nie poprawiło mu to bynajmniej humoru. Nie chciał o tym śnić, a tym bardziej pamiętać tą część swojego życia. „... Dlaczego właśnie teraz …? ...” zastanawiał się przez chwilę. Ostatnią część snu pamiętał jakby za mgłą, ale chyba był to jedyny moment, gdy przez chwilę był szczęśliwy. „... szczęśliwy? … czy to możliwe że w tamtym miejscu i momencie miał jeszcze tak pozytywne odczucia? ...” Położył się ponownie zamykając oczy. Szybko je ponownie otworzył, przez głowę bowiem przemknęła mu myśl: „... Kim jest właściciel tych mrożących krew w żyłach, a jednocześnie pięknych, oczu koloru Avady? ...” Niestety, wspomnienie cienia miało to do siebie, że im bardziej wysilał się, by cokolwiek sobie przypomnieć o właścicielu tego spojrzenia, tym bardziej niczego nie pamiętał. Było to niepokojące i frustrujące uczucie.



9 komentarzy:

  1. Wow, nie spodziewałam się tak szybko nowego rodziału! Piękny prezent na początek ferii, ja również życzę wesołych świąt, odpoczynku i duuuuużo weny :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. "Pisać dziennie chociażby pół strony i opublikować w 2015 roku co najmniej 15 rozdziałów" - oj to bardzo fajne i nieraz trudne postanowienie, ale myślę że Ci się uda.
    Cieszę się że tak szybko dodajesz nowy rozdział.
    I ta tak jestem trochę zboczona bo nie mogę się doczekać puchatości +18.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale doprowadzisz do końca ten blog/ rozdziały?
      Proszę Cię.
      Kocie oczaka :)

      Usuń
    2. Nie napisałam kompletnie nic o zawieszaniu, więc nie wiem skąd ten wniosek? Nawet nie miałabym czego dokańczać bo to ciągle wstęp do opowiadania. "Puchatości " też nie planuje, bo puchate powieści niezbyt mi leżą :)

      Usuń
  3. O to super.
    Już się przestraszałam.
    A wniosek ten stąd, że jak "ktoś" ( autor - dodający nowe fascynujące długie rozdziały) mówi o tym że ma tzw. brak weny to później ten kryzys się przedłużaaaa). Oj sorry nie doczytałam że za miesiąc wracasz.
    Byłam tak nakręcona zdanym egzaminem (medycznym) to wiesz można było chyba nie doczytać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gratuluje zdanego egzaminu, medycyna musi być ciężka :) Wena wróciła, więc sobie skrobię pomału rozdzialik. Do końca miesiąca powinnam oddać Mato do bety a potem... cóż zależy kiedy mi odda. Chciałabym już wyjść z wprowadzenia do opowiadania....

      Usuń
  4. Witam,
    może Harry sam wybierze się do zakazanego lasu i pomoże temu stworzeniu, uciekł bo zmienił kolor oczu... czyżby tym cieniem z przeszłości Riddla był właśnie Harry...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  5. Wow... Jeszcze raz wow *.*
    Świetne i wciągające ;3

    ~MangleTheGirlFox

    OdpowiedzUsuń
  6. Hej,
    a może sam Harry wybierze się do zakazanego lasu i pomoże temu stworzeniu, uciekł od niego bo zmienił kolor oczu... czyżby tym cieniem z przeszłości Riddla był właśnie Harry?
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń