Shiroxx X.: Cóż doceniam każdy znak od czytelnika, że śledzi i czyta Signum to mnie strasznie motywuje, być może po tym rozdziale uda ci się mi przekazać swoje przemyślenia na temat co się w nim działo ;)
Oueen of the wars in the stars: O rany rany! kolejny długi pasjonujący komentarz!! Jak widzę od Ciebie notki to już zacieram rączki i bardzo mnie cieszy, że kontynuujesz komentowanie partiami, jak już pisałam, czytanie na bieżąco reakcji jest absolutnie wspaniałe! Co do długości, zaś wyszedł dłuższy i ciągle bijemy rekordy długość z betą... To niebezpieczne... xd Co do informacji, że Aren jest bez magii to była raczej konieczność i nie było sensu tego ukrywać, zwłaszcza że i tak musieliby się dowiedzieć w końcu będą uczestniczyć w zajęciach w Durmstrangu. Tego faktu nie da się przeoczyć i nikt nie wie, że Aren ma na głowie czarnoksiężnika, co też jest zwykłym kłamstwem, ale o tym wie tylko on i Kasandra. Dzięki za wskazanie błędu, odnośnie szlamy ;* Zaborczość Toma jest w pewien sposób ujmująca :) Nie no za bardzo bym sobie skomplikowała życie pisząc Harry Potter a przecież musimy iść do przodu. ^^ Eliksiry pojawiają się dosyć często w tym opowiadaniu, więc są istotne, tyle powiem. Cieszę się, że reportaż się podobał, bo szczerze nie byłam co do niego pewna. Daleko mi do Skeeter :P No Aren jest nieco powolny jeżeli chodzi o subtelną grę jaką prowadził z nim Tom komplementując go, sporo miał wrażeń w ostatnim rozdziale. Abraxas całujący arena, nie powiem pobudza to moją wyobraźnie... :D Widzę, że dalsza część związana z wpadnięciem przez Arena została bardzo ciepło przyjęta mimo braku pocałunku, ale końcówka nieco rozczuliła ;* Dziękuję kochana raz jeszcze za komentarz Ściskam mocno i obyś w tym rozdziale bawiła się dobrze jak przy poprzednim ^^
EweWi: Pisanie wolnego tempa akcji to powoli staje się mój znak rozpoznawczy :) Jednak nie wydaje się to jednak nudne więc wszystko w porządku ^^. Między Arenem i Tomem, chemia jest odkąd po raz pierwszy się spotkali, ale w poprzednim to się trochę napięcia już nagromadziło między nimi i nieco wybuchło... Daj znać jak wrażenia z tego rozdziału ;)
Julia: Oh czytelnik który znalazł się tu przypadkiem, super, że zostałaś! Zwłaszcza, że pierwsze rozdział nieco odbiegają od tych co jest teraz (nie licząc prologu i 1 rozdziału które jakiś czas temu napisałam jeszcze raz) Co do Rudolfa Lestrange, dostał takie same imię po swoim ojcu jak dobrze zauważyłaś a ja poszłam nieco na łatwiznę, przyznaję ^^ Mam nadzieję, że jednak przestanie to Cię tak drażnić. Bardzo dziękuje za słowa pochwały jest mi naprawdę bardzo miło je słyszeć, zwłaszcza odnośnie kreacji danych postaci . Chciałabym by moje opowiadanie zostało kiedyś klasą S :) Czas jednak pokaże. Co do przemyśleń odnośnie "Niego" Twoje spostrzeżenia są ciekawe, jednak nie mogę nic potwierdzić ani zaprzeczyć, sama pewnie rozumiesz ^^ Miłej lektury, będzie mi miło jak się podzielisz wrażeniami ;*
Betowała: Matonemis. Brawa dla niej za gonienie mnie do pisania inaczej rozdział byłby w najlepszym wypadku w kwietniu... :)
Rozdział 27: Cena zaufania
Abraxas nie miał spokojnej nocy.
Próbował na wszelkie sposoby usnąć, ale nie był w stanie. Czuł
niepokój. Leżał wpatrując się w plecy spoczywającego na drugim
łóżku Greya, a po głowie tłukły mu się rozmaite myśli nie
poprawiające nastroju. Wzdychał co jakiś czas po cichu
przeklinając okropnego pecha, który wyraźnie ostatnio go
prześladował, a miał związek z Arenem i z Malfoyem seniorem.
Co do tego co zrobił ojciec, Abraxas
podchodził z pewnym fatalizmem i wielkim strachem. Miał pełną
świadomość, że najgorsze jeszcze przed nim. Widział ludzi,
których napojono eliksirem zaaplikowanym mu przez ojca i miał
wątpliwą przyjemność obserwować na nich skutki. Nawet patrzenie
nie było miłe. Cały czas czujnie wsłuchiwał się w swój
organizm. Nie miał jeszcze objawów, ale jak wiedział pierwsze
pojawią się z pewnością niedługo. Ujawniały się po rozmaitym
czasie od podania. Zależało to jak się zdaje od predyspozycji
organizmu. Wszystko jeszcze było przed nim.
Westchnął ponownie i w duchu
podsumował swoje obawy. Bał się skutków tego eliksiru i bał się,
że Aren źle o nim myśli po tym co zobaczył na Wieży
Astronomicznej. Nie chciał go stracić. I tak bolało go, że Grey
odsunął się po przedświątecznej awanturze. Dość już się
chyba nadenerwował z tego powodu. Gdyby teraz zielonooki chłopak
definitywnie się od niego odwrócił to Abraxas czuł, że załamałby
się zupełnie. Prześladowało go wspomnienie zszokowanego zielonego
spojrzenia i ucieczki jego posiadacza. Co będzie dalej? Jak się
zachowa? Czy go potępi? A może będzie chciał się zemścić i
opowie co zobaczył? Abraxasowi wydawało się, że o ile znał
Ślizgona, to ten tak nie postąpi, ale czy go znał na tyle dobrze?
Przecież nie podejrzewał go o tak wielką odwagę, by rzucić
otwarcie, na forum publicznym, wyzwanie Tomowi. Zaobserwował, że
ostatnio o czym by nie myślał, to jego umysł wciąż nawracał do
jednego, a mianowicie do Greya. Zdawało się, że jakoś tak krążył
wokół zielonookiego chłopaka i wciąż, i wciąż, i wciąż.
W tym momencie poczuł zawroty głowy.
Na razie niezbyt silne, ale wiedział, że zaczęło się to czego
bardzo się obawiał. Pojawiły się pierwsze objawy eliksiru, które
stopniowo będą się nasilać. Postanowił, że rano zje śniadanie,
a później znajdzie jakąś kryjówkę, by przetrwać tam najgorsze.
Jedno było pewne. Wiedział, że już nie zaśnie.
Rano wstał wcześnie i na poranny
posiłek ruszył jako pierwszy ze Ślizgonów. Podejrzewał, że
trudno mu będzie cokolwiek przełknąć, ale postanowił się do
tego zmusić. Musiał mieć siłę do walki z objawami eliksiru. W
Wielkiej Sali było jeszcze prawie pusto. Przy stołach siedziało
jedynie kilkoro Gryfonów i Puchonów. Nalał sobie soku
pomarańczowego, który natychmiast wypił i wziął się za
śniadanie. Kątem oka zarejestrował kogoś idącego w jego stronę
i zerknął, by przekonać się kto to taki. Okazało się, że to
Albert, ale jakoś tak słabo i niepewnie wyglądający. Młody
Mafloy niemal natychmiast skojarzył, że musiało mieć to związek
z czymś, co wydarzyło się kiedy tamten szukał wczoraj Greya.
Krukon usiadł przy swoim stole plecami do Abraxasa co pozwalało
spokojnie porozmawiać, ale nie dawało podstaw podejrzeniom o
bliższą znajomość. Cichej rozmowy nikt z obecnych w sali nie mógł
usłyszeć, dlatego Abraxas zagaił rozmowę:
– Wyglądasz fatalnie, czyżby
poszukiwania Greya nie poszły tak dobrze jak oczekiwałeś?
– Obaj i ty i Riddle jesteście
nienormalni. Macie jakąś pieprzoną obsesję na punkcie tego
chłopaka. Nie mam zamiaru ponownie stać się celem waszego
prefekta. Ty jednak upewnij się, że charłak nie rozpowie wszystkim
o tym kim jesteśmy naprawdę. Nie wątpię, że masz świadomość,
że ma nas obu w garści. Może zechcieć się na tobie zemścić. Ma
świetny argument. Niestety przy okazji ja dostanę rykoszetem, a to
mi się nie uśmiecha. – Brwi Malfoya uniosły się w zdumieniu.
Nie przypuszczał, że Albert natknie się na Toma. Co do Arena miał
nadzieję, że mimo wszystko zielonooki chłopak nie wykorzysta
zdobytej wiedzy, chociaż… nie mógł być tego zupełnie pewien
dlatego z wahaniem zaczął:
– Nie zrobi tego… ale pomijając tą
kwestię, powiedz jakim cudem natknąłeś się na Toma? Co zaszło?
– Widzę, że co do Greya sam nie
masz pewności. Dlatego radzę, jak najszybciej to załatw. A na
Riddle'a natknąłem się za jednym z zakrętów. Był z Greyem,
który oczywiście znowu mi uciekł. Miał do tego doskonałą
okazję, bo wasz prefekt zajął się mną. To nie było przyjemne.
Zdecydowałem, że więcej nie będę się wtrącać. Jeszcze mi
życie miłe.
Z przemowy Alberta Malfoy wyłowił
tylko jedno. Aren był z Tomem. Gorzej już chyba być nie mogło. To
go tak zaabsorbowało, że wypalił z pytaniami:
– Dlaczego oni byli razem? Co robili?
Jak się Aren zachowywał?
– Czy ty mnie w ogóle słuchałeś?
Skąd do cholery mam wiedzieć. Wyszedłem zza zakrętu, a oni byli
tuż za nim. Nie miałem okazji im się przyglądać. Pozwól jednak
dać sobie małą radę Malfoy. Z Riddle'm nie wygrasz choćbyś nie
wiem jak się starał. Jesteś na straconej pozycji. Myślę, że sam
wiesz to najlepiej.
– O czym ty do diabła mówisz? –
Abraxas z niepokojem obserwował kolejnych pojawiających się w
Wielkiej Sali uczniów. Czas było kończyć tą pogawędkę,
tymczasem prefekt Krukonów ściszając głos, bo przy stole zaczęli
się pojawiać jego domownicy stwierdził:.
– A więc jednak się nie zmieniłeś.
A już myślałem, że ktoś potrafił poruszyć twoje kamienne
serce. Chyba nic z tego. Ty wciąż traktujesz związki jak rozrywkę.
Niemożliwe, żebyś naprawdę zakochał się w Arenie – po tym
stwierdzeniu Albert wstał i spokojnie przeniósł się do swoich
kolegów, którzy właśnie zajmowali miejsca przy stole.
Słysząc ostatnie słowa Krukona
Abraxas stwierdził w duchu, że Albert jak zwykle widzi rzeczy,
których nie ma. Grey przecież jest, a raczej był jego najlepszym
przyjacielem. Co prawda nie wyjaśnili sobie jeszcze niczego, a
dodatkowo Aren przez przypadek poznał jego seksualne preferencje,
ale Malfoy wbrew wszystkiemu wierzył, że zielonooki Ślizgon
zrozumie. Tok myśli przerwały mu kolejne zawroty głowy, które
powróciły ze zdwojoną siłą. Starał się utrzymać spokojny
wyraz twarzy, podczas gdy Wielka Sala zdawała się falować dość
mocno, a momentami nawet wirować. Cieszył się, że siedział.
Wątpliwe było, by się utrzymał na nogach. To zdecydowanie
zwróciłoby uwagę wszystkich obecnych z nauczycielami włącznie.
Po dłuższej chwili atak minął i Abraxas zabrał się za
spożywanie swojego śniadania.
Już chwilę później ocenił, że
zajął się tym w porę, bo dołączyła do niego reszta grupki wraz
z Tomem. Malfoy zerknął na niego krótko i powróciła do niego
ciekawość, co też zaszło między Riddle'm, a Arenem. Ostatnio
przecież głównie skakali sobie do gardeł. Nawet krótki rzut oka
wystarczył, by blond włosy Ślizgon skonstatował, że Tom wyglądał
na głęboko zamyślonego. Jego zachowanie przy stole tylko to
potwierdziło. Nie uczestniczył w rozmowach i wyraźnie o czymś
intensywnie myślał jedząc. Tylko raz oderwał się od posiłku i
spojrzał w kierunku wrót Wielkiej Sali. Abraxas obserwujący go
kątem oka zauważył to natychmiast i sam też tam zerknął
dostrzegając wchodzącego Arena. Grey sięgnął wzrokiem ich grupy
i najpierw spojrzał na Toma, a potem na niego. Po tym szybko
odwrócił wzrok i usiadł na początku stołu od strony wejścia.
Reakcja zielonookiego chłopaka wydała się Malfoyowi trochę dziwna
i niepokojąca. Do jego serca zakradła się obawa. Nie chciał
doprowadzić do tego, żeby Aren całkiem go znienawidził. Najpierw
ta przedświąteczna awantura, a teraz wydarzenie na Wieży
Astronomicznej. Po chwili zbeształ się w myśli, bo właściwie
martwienie się o to ostatnie było zupełnie irracjonalne. Nie miał
pojęcia jakie poglądy w tej kwestii ma zielonooki Ślizgon.
Zadręczanie się zanim pozna jego zdanie na ten temat nie miało
sensu. Powoli dokończył swój posiłek, podziękował towarzystwu i
ruszył do wyjścia z zamiarem zaszycia się w jakimś odosobnieniu
na czas przewidywanych wątpliwych atrakcji, jakich dostarczył mu
rodzic pojąc eliksirem.
Już w korytarzu dopadł go jednak
Orion i zapytał wprost:
– Co się z tobą dzieje? Zamyślony
Tom to właściwie normalny widok, ale ty nieobecny duchem do tego
stopnia, że nie słyszysz nawet co się do ciebie mówi to już inna
sprawa. Coś poszło nie tak podczas spotkania z ojcem?
– Właściwie… nie był zadowolony,
że jestem tylko sekundantem. Żadna niespodzianka. Spodziewałem się
tego. Oczywiście postawił żądania. Muszę się wykazać i okryć
chlubą swoje nazwisko, inaczej postara się bym pożałował
niesubordynacji. Tak wyglądało to spotkanie w ogólnym skrócie. –
Black wyglądał na zaskoczonego otwartością wypowiedzi,
przyglądając się Abraxasowi podejrzliwie. Ten ostatni jednak miał
twarz jak wykutą z kamienia, z której nic nie można było
wywnioskować. Tak było zawsze po spotkaniach z seniorem Malfoyem.
Abraxas przywoływał na twarz nieprzeniknioną maskę i przez jakiś
czas ją utrzymywał. Tym razem jednak Orion odnosił wrażenie, że
coś jest nie tak. Nie do końca jednak mógł uchwycić dlaczego ma
takie przeświadczenie, dlatego spróbował się upewnić:
– W sumie to do niego podobne. Na
pewno wszystko gra?
– Tak, muszę iść do biblioteki i
przejrzeć parę publikacji. Czas zacząć przygotowywać się na
Turniej. W końcu muszę bronić nie tylko siebie. Pewnie przydałoby
się również podejść do Slughorna i zapytać czy nie ma jakichś
przydatnych książek w swoich prywatnych zbiorach.
Plany i szczery uśmiech trochę
uspokoiły Oriona, który w duchu stwierdził jednak, że od czego by
nie zaczynali rozmowy to i tak na pierwszy plan prędzej, czy później
wypływała osoba Greya. Wniosek był jeden. Chyba powinien się do
tego zacząć przyzwyczajać. Stwierdził zresztą, że stojący
przed nim blondyn i tak szybko otrząsnął się po zetknięciu z
ojcem. Przypuszczał, że stało się tak właśnie dzięki Arenowi.
Zazwyczaj przez kilka dni, a nawet tydzień młody Malfoy bywał
milczący i ponury. Najwyraźniej chęć poprawy stosunków z Arenem
pomagała Abraxasowi przezwyciężyć to wszystko. Inną sprawą
było, czy ta nadzieja i dobre chęci nie zostaną zgaszone przez
zielonookiego Ślizgona. Orion rozumiał dlaczego i jego kolegę, i
Toma tak bardzo interesował Grey. Był tajemniczą osobą. Ukrywał
niejeden sekret. Black do tej pory zastanawiał się, dlaczego kiedy
natknął się na Arena wędrującego korytarzem po spotkaniu z
Dumbledore'em czuł, jakby przez chwilę zanim zielonooki zemdlał
rozmawiał z zupełnie obcą osobą. Musiał przyznać się sam przed
sobą, że osobiście również poczuł do Greya nić sympatii.
Do puli tajemniczych wydarzeń dołączyć
można było również fakt oswojenia przez zielonookiego chłopaka
tej potwornej księgi. Orion zdawał sobie sprawę, że trzeba będzie
zapytać o to Greya, ale jak na razie nie było ku temu sprzyjającej
okazji. Oczywiście nie mógł też mieć pewności, że otrzyma od
niego szczerą odpowiedź. Na razie jednak szedł wraz z Abraxasem w
stronę biblioteki. Sam zdążał do pokoju wspólnego Slytherinu na
umówione spotkanie z Riddlem, który miał do niego dołączyć.
Black nie wiedział do końca czego chce od niego jego Pan, ale czuł
przez skórę, że będzie to związane z pewnym, czasowo
upośledzonym magicznie Ślizgonem.
***
Aren szybko zjadł coś tam na
śniadanie nie bardzo skupiając się nad doborem dań, po czym
zaszył się w bibliotece. Postanowił bezzwłocznie dowiedzieć się
jak najwięcej o rdzeniach magicznych, które w sobie posiadał.
Po przemyśleniu sprawy dość szybko
doszedł do prawidłowej konkluzji, na temat tego co chciała mu
przekazać w zawoalowany sposób Kasandra. Z jej wskazówek
wywnioskował, że rdzenie w jakichś sposób mogą mu być pomocne
podczas Turnieju i nie zamierzał przegapić tych możliwości.
Doszedł do wniosku, że wszystko co może mu pomóc będzie cenne. W
ten sposób nie będzie musiał liczyć jedynie na Abraxasa i Toma. W
tym momencie błysnęła mu myśl, że sam siebie oszukuje, ale
podziałała ona mobilizująco. Właściwie nie musiał nad tym
siedzieć już dziś, ale chciał zająć czymś głowę, bo wciąż
tłukło się w niej wspomnienie wczorajszych wydarzeń. Czuł się
nimi przytłoczony, rozkojarzony. Nie był w stanie spojrzeć w oczy
ani Abraxasowi, ani też Tomowi. Postanowił wobec tego zanurzyć się
w poszukiwaniach w nadziei, że pomogą mu one odzyskać nad sobą
kontrolę, opanować emocje i w rezultacie dadzą siły do poradzenia
sobie z tym co przeżył i czego się dowiedział.
Biblioteka była prawie pusta. Wybrał
sobie miejsce do pracy, położył na jednym z krzeseł torbę i
ruszył w stronę półek. Zaczął od wyszukania i przytargania na
stolik wszystkich książek jakie znalazł, traktujących o rdzeniach
magicznych. Nie było ich bardzo wiele, ale osiem znalazł. Usiadł,
westchnął ciężko i sięgnął po pierwszą publikację. Ogólnie
wyjaśniała istotę rdzeni magicznych co samo w sobie było
przydatne. Niewiele jednak wniosła do jego poszukiwań oprócz
uwagi, że czarodzieje z większą ilością niż dwa rdzenie należą
do rzadkości. Na szczęście autor widocznie pomyślał o takich
czytelnikach, którzy zechcą sięgnąć po wiedzę na ten temat, bo
w przypisach odsyłał zainteresowanych do kolejnej książki. Aren
szybko zerknął na zebrane publikacje i skonstatował, że tom o tym
tytule leży na jego stoliku i będzie mógł przejrzeć go od razu.
Nie zastanawiając się otworzył tą publikację i zagłębił w
treść. Okazało się, że było zaledwie kilka możliwości
wytworzenia się, albo wytworzenia w sobie, bo i taka szansa była,
trzeciego rdzenia magicznego. Każdy rodzaj został na kartach
książki zilustrowany i dokładnie opisany. Nie było ich wiele.
Pierwszym zaprezentowanym rdzeniem był
taki, który powstaje w chwili, gdy intensywnie praktykuje się
czarną magię. W pewnym momencie część tego właśnie aspektu
magii w danym czarodzieju odrywa się od głównego rdzenia i zaczyna
tworzyć swój własny. Aren skonstatował, że to właściwie
wyjaśniałoby siłę czarnoksiężników. Przy opisie umieszczono
ilustrację przedstawiającą rdzeń w formie grubej
stalowo–szaro–srebrnej nici, którą oplatały czarne cienie,
poruszające się wzdłuż niej. Opis i obrazek wyglądały
intrygująco, ale zielonooki chłopak wątpił, by ten typ rdzenia
wytworzył się właśnie w nim.
Skupił się na kolejnym opisie, który
zdecydowanie nie dotyczył jego samego, ale za to kogoś, kogo znał.
Rozdział traktował o rdzeniu powiązanym z jasnowidzeniem i
zdolnościami wieszczymi. Kasandrę przytoczono jako przykład
jedynej w Europie osoby posiadającej tego typu dodatkowy rdzeń
magiczny. Obok zaprezentowano wizerunek błękitnego rdzenia
otoczonego iskrzącymi się iskierkami. Widok był śliczny i wywołał
na twarzy Arena uśmiech.
Kolejny rdzeń był powiązany z magią
krwi i na obrazku wyglądał wręcz przerażająco. Krwistoczerwona
nić, po której niejako spływały co jakiś czas krople krwi nie
wyglądała zachęcająco, ani nawet ładnie. W publikacji
zaznaczono, że potrzeba naprawdę dużego opanowania i umiejętności,
by zmusić swój główny rdzeń magiczny do wyodrębnienia tej nici.
W tym wypadku połączenie rdzenia i sygnatury tworzyło aurę, co
miało być niebywale niebezpieczne. Ostrzegano, że większość
prób kończy się tragicznie dla czarodziejów. Zaznaczano, że nie
każdy czarodziej, który praktykuje magię krwi jest w stanie
wygenerować podobne połączenie, a co za tym idzie specyficzną
aurę. Czytając ten fragment Aren zupełnie niespodziewanie
przypomniał sobie, że o tym słyszał już kiedyś od Wiliama. Na
krótko zamyślił się nad przyszłymi czasami, z których uciekł.
Z zadowoleniem stwierdził, że nie żałuje tego co zrobił. Po
chwili westchnął i odepchnął myśli o dawnym życiu wracając do
czytanej księgi.
Kolejny rozdział zatytułowany był „
Animagia” i Grey na ten widok doznał olśnienia. To z pewnością
był jeden z posiadanych przez niego rdzeni. Na wypadek gdyby mu się
przywidziało zacisnął powieki i po chwili otworzył je znowu, ale
napis nie chciał zniknąć z oglądanej strony. Zielonooki chłopiec
uśmiechnął się do książki i do swoich myśli. Po chwili zaczął
czytać dalej. Dodatkowy rdzeń wykształcał się sam. W nici
rdzenia ujawniała się postać zwierzęcia, w które przemieniał
się dany człowiek. Ikonografia ukazywała sowę wyzierającą
spośród lśnienia rdzenia. Widok był doprawdy piękny. Przy
odrobinie wysiłku i skupieniu można było swój rdzeń animagiczny
zobaczyć i podano w publikacji wskazówki jak to zrobić. Aren
zamierzał to uczynić w wolnej chwili. Był podekscytowany faktem,
że może tego dokonać. Właściwie to odkąd przeniósł się w te
czasy nie próbował przybrać swojej animagicznej formy. Oczywiście
musiałby znaleźć jakieś zamknięte, bezpieczne pomieszczenie, bo
wciąż miał kłopoty z utrzymaniem kontroli nad tą postacią i nie
zatraceniu się w myślach i instynktach zwierzęcych.
To było wszystko co wyszukał na ten
temat. Pozostałe książki okazały się być mniej przydatne.
Powtarzały to co już wyczytał, albo też nawiązywały do przedtem
przeglądanych publikacji, dlatego chłopak postanowił zakończyć
swoje badania i zabrał się za odkładanie książek na miejsce.
Kiedy już kończył, usłyszał nagle głos Abraxasa mówiący
krótkie „ dzień dobry” na powitanie. Na chwilę zamarł z
przekonaniem, że to do niego, ale okazało się, że jednak nie.
Dyskretnie spojrzał w kierunku skąd usłyszał Malfoya i zobaczył
go tuż przy drzwiach. Blondyn nie rozglądał się i nie wchodził w
głąb biblioteki tylko stał w okolicy drzwi spięty i skupiony.
Wyglądało jakby chciał coś przeczekać. Na koniec ku zaskoczeniu
obserwującego go Arena odwrócił się w stronę drzwi wejściowych
z zamiarem odejścia, ale nagle zachwiał się i oparł obiema rękami
o ścianę. Najwyraźniej pozornie bez przyczyny stracił równowagę.
Po chwili chyba poczuł się lepiej, bo szybko rozejrzał się wokół
sprawdzając, czy nikt nie zwrócił na jego dziwne zachowanie uwagi,
oderwał się od ściany i wyszedł na korytarz.
Aren błyskawicznie połączył fakty.
Malfoy mógł się tak czuć tylko z jednego powodu. Przyczyną
musiała być mikstura wmuszona w niego wczoraj przez ojca.
Zielonooki Ślizgon doszedł do wniosku, że Abraxas zdecydowanie nie
powinien teraz zostać sam. Mógł potrzebować pomocy. Grey
stwierdził poza tym, że gdyby znał skład tego specyfiku to może
udałoby mu się zniwelować jego działanie. W optymistycznej wersji
zupełnie, a w ostrożnej przynajmniej w części. Nie zastanawiając
się dłużej wyszedł szybkim krokiem z biblioteki z zamiarem
dogonienia Abraxasa. W głowie kołatała mu się jednak dość
kłopotliwa myśl. Będzie musiał wyjawić, że przez przypadek
podsłuchał jego rozmowę z ojcem. Nie zamierzał jednak zrezygnować
z pomocy licząc na to, że aktualnie Malfoy będzie miał większe
zmartwienia niż opędzanie się od niego. Niestety odszedł niezbyt
daleko, gdy za sobą usłyszał głos Beery'ego:
– Aren! Szukałem Cię. Potrzebuję
zamienić z tobą słówko w moim gabinecie. Dotyczy to sprawy, o
której ostatnio rozmawialiśmy.
– Czy mogłoby to chwilę poczekać
profesorze? Obiecuję, że za jakiś czas do pana dotrę.
– Przykro mi, ale to nagła sprawa.
Im szybciej to załatwimy, tym szybciej puszczę cię wolno.
Aren nie miał wyboru wobec takich
nacisków. Zerknął jedynie z żalem w stronę, gdzie jeszcze
niedawno zniknął Abraxas i w milczeniu ruszył wraz z profesorem.
Jakiś czas później doszli do biura
Herberta i nauczyciel zaprosił gestem Greya do środka. Aren zajął
zwyczajowe miejsce i w ciszy czekał na słowa profesora. Beery
jednak kazał mu jedynie chwilkę poczekać i ruszył w głąb swoich
kwater.
Zielonooki Ślizgon westchnął ciężko
na takie postępowanie i rozejrzał z ciekawością po gabinecie. Za
każdym razem kiedy tu był widział inne rośliny. Tym razem jego
uwagę przykuła znana mu skądinąd jadowita tentakula. Przyjrzał
się jej czerwonym liściom i kolcom podchodząc. Spowodowało to
oczywiście reakcję. Roślina zaczęła się lekko poruszać. Każdy
inny cofnąłby się i nie próbował analizować zachowania rośliny,
ale Aren oczywiście postąpił inaczej. Zaczął się zastanawiać,
czy liście także zawierają tak silną truciznę jak kolce. Na
rozmyślaniach nie poprzestał. Wysunął rękę i lekko dotknął
liścia. Niemal natychmiast aktywność kolców zmalała, co było
niezwykle interesującą obserwacją i popchnęło chłopca do
kolejnego eksperymentu. Zdecydował, że warto sprawdzić jak roślina
zareaguje na lekkie muśnięcie dłonią łodygi. Obserwując wciąż
kolce przesunął rękę i dotknął łodyżki na co roślina
zareagowała błyskawicznie. Nie zdążył właściwie nic zrobić.
Kilkanaście pobliskich kolców wbiło mu się w dłoń przytrzymując
rękę, a następnie cała ta część tentakuli owinęła się wokół
niej i w żaden sposób nie dało się jej odsunąć. Uwięziony w
ten sposób Aren próbował się uwolnić, ale paskudne zielsko
trzymało go uparcie. Nawet nie zauważył, że wrócił Beery.
Profesor widząc co się dzieje chwycił sekator i szybkim,
precyzyjnym ruchem odciął agresywną część łodygi, która w tej
samej chwili przestała się ruszać, wyprostowała, odczepiła od
dłoni i upadła na podłogę. Aren spojrzał na swoją dłoń
przyozdobioną teraz całą gamą mniejszych i większych dziurek
podkreślonych wokół zaczerwienioną skórą i potrząsnął nią
odruchowo. Nauczyciel przyjrzał się chłopcu uważnie, mierząc go
wzrokiem od stóp do głów, po czym skomentował krótko:
– Doprawdy, nie można cię nawet na
chwilę zostawić samego.
– Przepraszam profesorze, ale byłem
ciekawy i posunąłem się trochę za daleko. To było głupie.
– Radzenie sobie z roślinami zostaw
mnie, zwłaszcza jeżeli chodzi o jadowite tentakule. Dlaczego nie
wziąłeś rękawic ze smoczej skóry. Przecież leżą na wierzchu.
Jak się czujesz?
– W porządku, tylko te ukłucia bolą
– Beery znowu przyjrzał mu się wnikliwie, ale nic nie powiedział.
Wyjął różdżkę i rzucił zaklęcie leczące. Ranki natychmiast
się zasklepiły, ręka przestała boleć, a Grey odetchnął z ulgą.
– A teraz jak się czujesz?
– O niebo lepiej, ale było to
pouczające doświadczenie.
– Kompletnie nic? Naprawdę?
Osłabienie, zawroty głowy … nic? – Chłopiec zamrugał szybko
zaskoczony tymi dociekliwymi pytaniami, ale odpowiedział ponownie z
całkowitym przekonaniem w głosie:
– Naprawdę nie odczuwam żadnych
skutków tego wydarzenia. Powiedziałbym, gdyby było inaczej
profesorze.
Beery w skupieniu obserwował ucznia i
w duchu stwierdził, że gdyby nie widział tego na własne oczy, to
chyba by nie uwierzył. Każdy inny czarodziej, również dorosły,
tuż po złapaniu przez macki z kolcami powinien paść na ziemię
rzucany drgawkami i męczony halucynacjami. Ten chłopak natomiast
stał sobie niczym okaz zdrowia i nie widać było po nim nawet śladu
efektu zatrucia. Choćby drobnych dreszczy, potu … po prostu nic.
To było niepojęte. Przez głowę przemknęła mu myśl, że być
może odkrył przyczynę zainteresowania Gellerta tym młodzieńcem.
To była niesamowita zdolność. Wcześniej był przecież świadkiem
próby otrucia Arena. Eliksir zastosowany przez Malfoya wykazał
śmiertelną dawkę trucizny i nic. Zero traumatycznych przeżyć ze
strony organizmu Arena. Grey wspominał też kolegom o dwukrotnym
zatruciu jadem akromantuli. Herbert znał kilka osób, którym udało
się przeżyć jad tego pająka, ale każda z nich odczuwała nawet
po latach jakieś skutki tego wydarzenia. Uszczerbek na zdrowiu
wydawał się być nieodłącznym efektem w takim wypadku. U Arena
nie stwierdził jednak absolutnie nic. W myśli profesora pojawił
się pomysł, że może warto byłoby to jeszcze sprawdzić.
Rozmyślania przerwał mu głos zielonookiego chłopaka:
– Profesorze przepraszam, ale
naprawdę się śpieszę.
– Wybacz, zamyśliłem się nieco.
Wracając do twojej prośby związanej z Turniejem. Jest konieczne,
byś najdalej dzisiaj wieczorem przyniósł mi wszystko, co mogłoby
okazać się trudne do zabrania ze sobą oficjalnie. Uruchomiłem
swoje kontakty i udało mi się tyle załatwić. Druga sprawa, którą
chciałem poruszyć również dotyczy Turnieju. Powiedz mi, czy
przyjrzałeś się innym uczestnikom zawodów? Oczywiście nie mam na
myśli twoich kolegów. – Po minie Arena widać było, że tego
nie zrobił, dlatego Herbert kontynuował: – radzę dokładnie
przeanalizować ich profile zawarte w gazetach. Już z tych doniesień
wiele można wywnioskować. Postaram się, na ile to będzie możliwe,
dowiedzieć się o nich więcej.
Aren uśmiechnął się lekko, bardziej
do siebie niż do profesora w duchu przyznając mu rację. Analiza
wydarzeń, precyzja i planowanie były wyraźnie mocną stroną
nauczyciela, dlatego chłopak stwierdził na głos równocześnie
schylając się po leżący na podłodze fragment tentakuli:
– Czasami sądzę, że powinien pan
być aurorem, albo no nie wiem... szpiegiem. Wydaje mi się, że z
pańską rozwagą i chłodnym, analitycznym umysłem trochę się pan
tutaj marnuje. Czy mogę to wziąć?
Kiedy Aren wspomniał o szpiegu w
oczach Beery'ego pojawił się jakiś błysk, który nauczyciel
szybko opanował. Było mu tym łatwiej, że Grey nie patrzył na
niego schylając się po odciętą łodygę. Teraz, gdy chłopiec był
już wyprostowany i spoglądał na niego, Herbert już spokojny i z
uśmiechem mógł odpowiedzieć:
– Oczywiście, że możesz ją
zabrać. I tak wylądowałaby na kompostowniku po usunięciu do końca
jadu. Pozwól jednak, że to zabezpieczę. Wrzucimy ją do tej
paczki, o tak i utwardzimy torebkę, by nikt nie nadział się na
kolce. Nikt włącznie z tobą. Myślę, że jedna przygoda z
tentakulą na dzień wystarczy – mówiąc to profesor równocześnie
wykonywał wszystkie konieczne czynności i na koniec wręczył
Arenowi już zapakowaną roślinę. Później spojrzał na chłopaka
i dodał: – Co do tego o czym mówiłeś wcześniej przyznam, że
był moment kiedy chciałem zrezygnować z tej pracy, ale teraz
zmieniłem zdanie.
– Co pana do tego skłoniło
profesorze? Oczywiście jeśli zechce pan o tym powiedzieć.
– Dzięki pewnemu uczniowi poszerzam
znacznie swoją wiedzę o roślinach. Okazuje się, że moje
eksperymenty nie są działaniami szaleńca i marzyciela jak
określali to ludzie z zielarskiej branży, których próbowałem
przekonać do swoich roślin. Dzięki tobie Arenie i twoim odkryciom
niedługo będę mógł przedstawić komisji dowody, że to jednak ja
miałem rację, a oni się mylili odrzucając moje twierdzenia. Tak
sobie myślę, że gdybyś był starszy i próbował swoje prace
zaprezentować podobnej komisji pewnie spotkałbyś się z
identycznym osądem.
– I właśnie za to cię uwielbiam! W
końcu trafiłem na swojego. Trzymajmy się razem, a czeka nas
świetlana przyszłość. Tak swoją drogą jest jeszcze jedna
sprawa, którą chciałbym poruszyć – zakończył poważniejąc,
co w widoczny sposób spowodowało, że chłopak wzmógł czujność.
Beery w duchu docenił taką reakcję.
– O co chodzi profesorze?
– Wydaje mi się, że jesteś
niezwykle odporny na działanie trucizn. Wypadek sprzed paru minut
dowiódł tego niezbicie. Nie wiem czy zdajesz sobie sprawę z faktu,
że każdy młody, bądź dorosły czarodziej w tym zamku po
zaaplikowaniu mu takiej dawki jadu tentakuli wylądowałby z
halucynacjami i w drgawkach w skrzydle szpitalnym u Holly. Ty jednak
stoisz tu jak gdyby nigdy nic i zachowujesz się jakby incydent z
kolcami nie miał miejsca.
– Oh... – wymsknęło się Arenowi
po tym co usłyszał. Właściwie dopiero teraz zaczął zastanawiać
się głębiej nad swoimi przygodami z truciznami i dość szybko
doszedł do wniosku, że nie ma tu mowy o szczęśliwych przypadkach.
Z zastosowanych na nim toksyn jedynie jad akromantuli zadziałał
nieprzyjemnie powodując potworny ból, ale nawet z tego wydarzenia
wyszedł w rezultacie zupełnie zdrowy. To musiało coś znaczyć.
Tylko co? W tym momencie błysnęło mu przypomnienie głosu Aragoga,
który z niezmąconą pewnością twierdził, że on, Aren przeżyje
odpowiednią dawkę jadu. Skąd wiedział trudno było zgadnąć.
Myśli przerwał mu profesor:
– Widzę, że dobrze wiesz o co może
mi chodzić. To może być naprawdę przełomowe odkrycie.
Przypuszczam, że sam również chciałbyś dojść do sedna... ale
przyznam, że nauczony doświadczeniem wolałbym upewnić się co do
tych podejrzeń. Wiem, że to trochę dziwne z mojej strony, ale mam
propozycję. Oczywiście niczego nie zrobię bez twojej zgody. Czy
moglibyśmy przetestować kilka rodzajów trujących substancji?
Zaczniemy od tych słabszych powoli zwiększając ich dawkę. Później
przeszlibyśmy do silniejszych… – zamilkł zaskoczony szczerym,
głośnym śmiechem chłopaka, który po chwili uspokoił się na
tyle, że mógł odpowiedzieć:
–
Przepraszam profesorze, ale to jest tak bardzo absurdalne, że aż
śmieszne. Nigdy bym się nie spodziewał, że ktokolwiek zaproponuje
mi spożywanie trucizn za moją zgodą. W dodatku nauczyciel!
– Cóż, myślę że dyscyplinarne
zwolnienie to byłby szczyt szczęścia w tym wypadku. Podejrzewam
jednak, że Azkaban byłby odpowiedniejszy – skomentował Beery z
szerokim uśmiechem i błyskiem w oku, podzielając ironiczny humor
Greya. – Chciałem podkreślić z całą stanowczością, że to
luźna propozycja. Nie musisz się na to zgadzać. Mam jednak obawy,
że prędzej, czy później sam odkryłbyś swoją specyficzną
reakcję na toksyny, a raczej jej brak. Znając ciebie zacząłbyś
testować swój organizm. Dlatego zaproponowałem takie rozwiązanie.
Takie rzeczy lepiej robić przy kimś. Przynajmniej będę mógł
pomóc, gdyby coś poszło nie tak jak się spodziewamy.
– Cóż, czasem zdarzało się, że
myślałem o… toksynach. Jeszcze nie doszedłem do tego, żeby je
testować, ale pewnie bym na to wpadł. Słusznie pan podejrzewa. Tak
sobie myślę… chętnie się przekonam jak na nie reaguję. Być
może kiedyś okaże się to przydatne.
– Oby nigdy nie przydała ci się ta
wiedza. Prawdą jest jednak, że nawet sam proces wytwarzania
eliksirów wystawia cię na niebezpieczeństwo rozmaitych toksyn,
więc z pewnością taki test się przyda. A tak przy okazji dziś
rano odkryłem, że roślina którą ci niedawno przekazałem, a
która wydawała mi się zupełnie bezpieczna, okazała się trująca.
Wczoraj wspomniałeś, że jesteś w trakcie robienia z niej jakiegoś
eliksiru, więc wolałem nie czekać z tą rozmową.
– Dziękuję za tą informację. To
zaskakujące, bo przecież żadna z połączonych przez pana roślin
nie jest w naturze toksyczna. Swoją drogą nie mam pojęcia jak
udało się panu zespolić tak różne rośliny jak brzoza karłowata
i palusznik krwawy. Efekt jest przeuroczy wizualnie. Ma też
interesujące właściwości magiczne, ale o tym opowiem, jak będę
wiedział już więcej.
Zielonooki Ślizgon nie chciał na
razie zdradzać czegoś, co odkrył zupełnie przypadkowo niosąc
roślinę do pracowni eliksirów. Po drodze mijał grupkę Krukonów
dyskutujących o czymś zawzięcie i otoczonych czarami wyciszenia i
dyskrecji. Akurat przy nich mijał się z dwójką uczniów i musnął
przypadkowo brzeg zasięgu zaklęć. Obydwa zostały momentalnie
zniesione. Na szczęście Krukoni byli na tyle zajęci, że nie
zwrócili uwagi na niego, ani na to, że ich czary nie działają. To
było fascynujące odkrycie i choć nie miał okazji bardziej
przetestować tej rośliny, to jednak postanowił na jej podstawie
uwarzyć miksturę, którą roboczo nazywał sobie eliksirem
ujawnienia. Zresztą miał zamiar zabrać na Turniej jeśli nie już
uwarzoną substancję, to przynajmniej gałązki tej brzozy utrwalone
czarem świeżości. Miał nadzieję, że sama roślina, a także
eliksir okażą się przydatne do jeszcze czegoś o czym na razie nie
wie, ale zamierza zbadać. Profesor widząc, że chłopiec nie ma
ochoty zdradzić nic więcej skinął jedynie głową i zaproponował:
– Dobrze, wobec tego pomyślę do
jutrzejszego wieczora nad tym testem. Nad proporcjami, dawkami i
toksynami, które chciałbym sprawdzić. Przyjdź do mnie jutro
wieczorem, a przedstawię ci plan i przeprowadzimy eksperyment. W
zależności jak będziesz reagował na te trucizny, będziemy
modyfikować i zmieniać to co trzeba będzie. Pamiętaj jednak o
jednym, to co będziemy robili jest niebezpieczne. Konieczna jest
absolutna szczerość z twojej strony. Musisz na bieżąco referować
jak się czujesz, co się dzieje. Nie możesz niczego ukrywać na
temat twojego zdrowia i samopoczucia. Mam nadzieję, że to dla
ciebie jasne. Ostrzegam jednak, że zamierzam zastosować czar
monitorujący funkcje organizmu. Tak na wypadek, gdyby coś umknęło
twojej uwadze.
– Oczywiście profesorze. Obiecuję,
że jeżeli zacznie się dziać coś podejrzanego, niezwłocznie o
tym pana poinformuję.
– Doskonale. Zapraszam wobec tego
dzisiaj z rzeczami na Turniej, a jutro do gabinetu tym bardziej, że
o ile pamięć mnie nie myli spieszyłeś się dokądś – rzucił
niby obojętnym tonem, ale zachichotał, kiedy Aren nagle skojarzył
co zamierzał zrobić zanim nauczyciel go zawołał i nie żegnając
się nawet wybiegł w dzikim pośpiechu.
Beery usiadł w fotelu wzdychając
ciężko. Rozbawienie już minęło, ale pozostała troska. Naprawdę
bardzo polubił Arena. Jednocześnie zdawał sobie sprawę z tego, że
w najbliższej przyszłości będzie musiał podjąć kilka ciężkich
dla niego decyzji i dokonać trudnych wyborów. Właściwie już w
tej chwili wiedział, że nie chce, aby Gellert skrzywdził Arena. To
byłaby wielka strata dla czarodziejskiego świata. Chłopak miał
fascynujący umył i pomysły. Herbert był pewien, że dzięki
Greyowi czarodziejski świat zmieni się, chociaż jeszcze nie było
do końca wiadomo w jaki sposób. Nauczyciel był świadomy, że
pierwszy wybór, którego dokonał jakiś czas temu już wydawał
owoce. Zainspirował bowiem chłopca proponując współpracę i
podsuwając kolejne rośliny. Efekty przeszły jego najśmielsze
oczekiwania. Chłopak był geniuszem. Teraz priorytetem musi być
zdobycie podstawowej informacji. Dlaczego ten Ślizgon zwrócił
uwagę Gellerta. Czym mu podpadł. Dopiero po osiągnięciu tej
kluczowej wiedzy będzie mógł podjąć kolejne decyzje.
***
Aren wypadł z gabinetu profesora jak
z procy. Na korytarzu zwolnił, ale pospiesznym krokiem udał się
najpierw do dormitorium. Niestety nie zastał tu Abraxasa, co go
właściwie nie zdziwiło. Podejrzewał, że Malfoy wybrał
odosobnienie. Kiedy przechodził ponownie przez pokój wspólny,
kątem oka zarejestrował Toma siedzącego na zwykłym miejscu. Na
korytarzu zawahał się, a później szybko ruszył na Wieżę
Astronomiczną, ale tu również nie było poszukiwanego. Pudłem
okazała się biblioteka i boisko do quiddlicha, a nawet pokój
życzeń. Zajrzał do kilku nieużywanych klas i do paru łazienek na
piętrach. Posunął się nawet do tego, że zapytał mijanego akurat
woźnego czy nie widział Abraxasa wychodzącego z zamku. Otrzymał
stanowczą, przeczącą odpowiedź i zwątpił. Po niemal godzinie
poszukiwań nie znalazł Malfoya.
Westchnął ciężko i wolnym dla
odmiany krokiem ruszył w stronę lochów intensywnie zastanawiając
się co pominął. W konsekwencji doszedł do smutnej konkluzji. Źle
o nim świadczy to, że nie wie gdzie szukać kolegi. Abraxas zawsze
wiedział, gdzie może go znaleźć, zawsze był obok, nie zmieniło
się to nawet po ich kłótni. Natomiast on sam nie wiedział gdzie
Malfoy lubił przebywać, gdzie mógł się schować w razie
problemów, gdzie mógł mieć swój azyl…
Rozwiązanie nasunęło mu się nagle i
niespodziewanie. Umysł podsunął mu wizję łazienki, w której
znalazł nieprzytomnego blondyna i już wiedział, gdzie ma szukać.
Teraz wydało mu się to tak oczywiste, że aż się sobie dziwił.
Nie przyspieszył kroku, by nie przykuwać jeszcze większej uwagi
choć skonstatował, że i tak wcześniej wiele osób musiało
zwrócić uwagę na jego pospieszne przemieszczanie się z miejsca na
miejsce. Szedł spokojnym, choć energicznym krokiem zwracając
baczną uwagę na to, czy nikt go nie śledzi i za nim nie idzie.
Czasami udawał, że skręca, albo zatrzymywał się pod jakimś
pretekstem kiedy miał podejrzenia. Na koniec skręcił w korytarz,
gdzie znajdowała się rzeczona łazienka i po dotarciu do
odpowiednich drzwi nacisnął klamkę. Niestety nie ustąpiła co
mógł przewidzieć. Pewnie Abraxas rzucił zaklęcie zamykające.
Aren przyłożył ucho do drzwi, ale tak jak się spodziewał
wyciszające również zostało zastosowane. Przeklął w myślach
zastanawiając się nad możliwymi opcjami. Oczywiście nie zamierzał
się poddawać i już po chwili wiedział co zrobi.
Wycofał się ponownie do pokoju
wspólnego Slytherinu i nie zwracając uwagi na obecnych przemierzył
go zdążając do dormitorium. Tam podszedł do swojego kufra, gdzie
drzemała Agresja pilnująca jego rzeczy. Kiedy lekko uchylił wieko
usłyszał warczenie czujnej księgi, która ucichła natychmiast,
gdy usłyszała jego głos. Przez cały czas kiedy manewrował w
kufrze, by wyjąć kilka fiolek z eliksirami i parę składników,
tomiszcze lizało jego rękę. Zanim zamknął na powrót kufer przez
krótką chwilę głaskał wielką księgę po grzbiecie w
podziękowaniu zastanawiając się nad tym, czy nie zabrać jej ze
sobą. Już nie raz pomagała mu w najmniej spodziewanych momentach.
Na koniec podjął decyzję i włożył Agresję do torby wraz z
innymi zabranymi przedmiotami i opuścił wieko kufra. Zdecydował,
że musi jeszcze zahaczyć o pracownię eliksirów, żeby uzupełnić
asortyment rzeczy, które mogą być mu potrzebne i ruszył znowu w
stronę pokoju wspólnego i wyjścia na korytarz. Kolejny raz
zignorował kompletnie obecnych tam Ślizgonów z wnikliwie
obserwującą go za każdym razem czerwoną parą oczu włącznie.
Ledwo osiągnął korytarz został schwytany za rękę i pociągnięty
do tyłu. Uderzył plecami o czyjeś ciało, ale zanim przedsięwziął
jakieś środki zaradcze usłyszał głos Riddle'a:
– W co się tym razem wpakowałeś?
– Czy zawsze muszę się w coś
pakować?
– O ile się nie mylę, dość dużo
incydentów było ostatnio twoim udziałem. Nie wspominając już o
tym, że od rana biegasz po całym zamku, Merlin jeden wie po co.
Myślałeś, że tego nie widać?
– Spokojnie prefekcie, to nie ma nic
wspólnego z tobą. Jeżeli pozwolisz to już pójdę. – Aren
chciał jak najszybciej zakończyć rozmowę, bo opóźniała
ratunek, który zamierzał nieść Malfoyowi. Odsunął się więc od
Toma, odwrócił i chciał go wyminąć, ale znowu został chwycony
za rękę, na co sapnął już trochę zniecierpliwiony.
– W takim razie powiedz mi kto tak
bardzo zajmuje twoją uwagę? – zapytał Tom z pozoru neutralnym
tonem. Pytanie spowodowało, że Grey miał ochotę zdzielić
czerwonookiego chłopaka swoją ciężką torbą po głowie.
Odpowiedział krótko i sucho:
– To z kim się spotykam nie powinno
cię obchodzić Riddle.
– Z twojego tonu wnioskuję, że jest
to ktoś ważny.
– Oczywiście, że ważny! Nie
przeszkadzaj mi! – warknął w odpowiedzi Aren wyrywając
równocześnie dłoń z uchwytu Toma i puszczając się biegiem w
stronę pracowni.
Po usłyszanych słowach Tom zamarł.
Czyżby coś przeoczył? Starał się obserwować Arena od czasu do
czasu, ale nie zauważył, by się do kogoś zbliżył. A jednak...
mógł czegoś nie wiedzieć. Dobrym przykładem był prefekt
Krukonów. W dodatku te perfumy, które wówczas wyczuł na szyi
Arena...
Grey wydawał się być przed chwilą
bardzo poruszony i to najbardziej go denerwowało. Z niepokojem
skonstatował, że na myśl, że Aren może być z kimś blisko
czuje coś dziwnego. To nie mogła być prawda. Grey był jego i
tylko jego. Tak postanowił. Tylko czy… Wątpliwości powodowały,
że miał ochotę zamordować każdego kto śmiałby przekroczyć
granicę przez niego postawioną. Spojrzał w stronę, gdzie niedawno
zniknął Ślizgon. Wiedział, że prędzej czy później dojdzie do
prawdy, ale na razie miał ważniejsze sprawy. Zawrócił do pokoju
wspólnego i wszedł w zasięg zaklęcia wyciszającego, powracając
do przerwanej rozmowy z Blackiem.
Orion notował coś zawzięcie, ale
kiedy Tom wrócił, zaryzykował zerknięcie na niego. Domyślił
się, że ich Pan rozmawiał z Arenem, bo przecież to za nim
wyszedł. Przed tym spotkaniem Riddle miał wyśmienity humor, ale
teraz wyraźnie go stracił. To był minus dla Blacka, bo wiedział,
że będzie musiał uważać i ważyć słowa Nie zamierzał
rozjuszyć tego szczególnego węża. Zaryzykował jednak pytanie:
– Jakiś problem?
– To nic takiego. Wracając do naszej
przerwanej rozmowy. W Durmstrangu jest nałożonych wiele
zabezpieczeń. Udało mi się uzyskać kilka informacji od byłych
absolwentów i dowiedziałem się o paru faktach, których nie było
w publikacjach.
– Mały spacer po Śmiertelnym
Nokturnie jak widzę – stwierdził z oszczędnym uśmiechem Orion,
potwierdzając to co było oczywiste. Nie od dziś wiedział
przecież, że Riddle jest wyśmienitym legilimentą. – Co udało
ci się Panie dowiedzieć?
– Tak jak wcześniej podejrzewałem,
posiadają dwie biblioteki z czego jedna jest naprawdę solidnie
zabezpieczona. Jeżeli komuś uda się zdobyć do niej dostęp, ma
prawo do woli korzystać ze zbiorów. To taka forma nagrody. Jeżeli
jakiekolwiek zaklęcie wykryje go, czy obezwładni dostaje karę, a w
zabezpieczeniach umieszczane jest kolejne, dodatkowe zaklęcie.
– To ma sens. Jednak skoro po każdej
porażce dodawane jest kolejne zaklęcie, to ilość pieczęci musi
być naprawdę imponująca – Orion nie mógł ukryć swojego
entuzjazmu na myśl o tym, że zobaczy wszystkie zaklęcia w tamtym
miejscu. To musiał być niesamowity widok. Jego podejrzenia
potwierdził Riddle mówiąc:
– Dlatego tym się zajmiesz. Jesteś
najlepszy jeżeli chodzi o magiczne pieczęcie i wrażliwość na
magię. Zresztą w związku z tym mam dla ciebie jeszcze jedno
zadanie. Gdybyś dostrzegł jakieś anomalia w pomieszczeniach,
których będziemy używać, albo w takich, w których będziemy
bywać, natychmiast mnie o tym powiadom.
– Tak zrobię... mogę o coś
zapytać? – Orion zdecydował, że trochę zaryzykuje i poruszy
sprawę, która go bardzo nurtowała. Tom bez słowa skupił na nim
uwagę, więc nie czekając dłużej zaczął: – Dlaczego Aren? Nie
sądzisz Panie, że to zbyt duże ryzyko? W końcu to Durmstrang, a
jak obaj wiemy Grey ma na głowie czarnoksiężnika. Nie możemy
przecież wykluczyć, że ktoś z podwładnych, a może i sam Gellert
będzie na Turnieju. Właściwie nagła inicjatywa wznowienia tej
imprezy powinna chyba wydać się podejrzana tym bardziej, że jak
zauważyłem Grindelwald zaprzestał ataków. Sądzę, że jedno z
drugim może mieć jakiś związek. Trzeba będzie na wszelki wypadek
dokładnie przyjrzeć się wszystkim podejrzanym osobom podczas
pobytu w Durmstrangu. Jak sądzę trzeba będzie też zachować
czujność i mieć oczy jak to się mówi dookoła głowy. Będziemy
na obcym, nieznanym terenie. Należałoby chyba zważać na słowa. W
dodatku z informacji jakie dostarczył mi na twój rozkaz Mulciber
wynika, że topografia terenu w okolicy tamtej szkoły może być
sporym problemem. Z wiadomości, które udało się wydostać z
Ministerstwa Magii wyciągnąłem wniosek, że Durmstrang otoczony
jest niezwykle silnymi barierami, ale to akurat było do
przewidzenia. Jest również chroniony potężnymi zaklęciami
uniemożliwiającymi zdobycie zbyt wielu informacji od zewnątrz. Ta
ilość zabezpieczeń, barier i tym podobnej ochrony zakrawa na jakąś
dziwaczną obsesję. Kłopotliwe jest poza tym to, że szkoła
otoczona jest górzystymi terenami, a także dość dużym lasem. Las
przypomina trochę nasz Zakazany i nie cieszy się dobrą sławą.
Nie zapuszcza się tam nikt, kto nie musi. Gdzieś w okolicach szkoły
znajduje się wielkie urwisko, ale niestety Albertowi nie udało się
ustalić gdzie dokładnie jest ono położone. Wydaje się, że w
pobliżu Durmstrangu, ale w jakiej odległości i po której stronie
szkoły nie wiemy. To właściwie wszystkie informacje, jakie udało
nam się zdobyć do tej pory. Warto jak sądzę przyjrzeć się
Czarnej Magii, która jest tam nauczana. Przypuszczam jednak, że na
czas Turnieju zachowają pozory i zaprzestaną tych lekcji, albo w
jakiś sposób ukryją fakt nauczania tego przedmiotu. Głównie
dlatego, że tak Hogwart jak i Ilvermorny są przeciwko kształceniu
czarodziejów w tym kierunku.
Cisza, która zapadła po tej analizie
była bardzo brzemienna w przemyślenia i zupełnie pozbawiona
napięcia. Obaj rozmówcy zamyślili się głęboko.
Tom jak zawsze był pod wrażeniem
wnikliwego, chłodnego umysłu Oriona. Jeżeli chodziło o zdobywanie
i analizowanie informacji nie miał sobie równych. Doskonale wyczuł
i wskazał słaby punkt w ich drużynie. Oczywiście chodziło o
Arena. Riddle podobnie jak Black zdawał sobie sprawę z tego
problemu i może właśnie dlatego nie rozdrażniło go pośrednie
wytknięcie mu błędu. Już jakiś czas temu, a od wczorajszego
wydarzenia na korytarzu w szczególności, wyrzucał sobie wybór
Arena. To go zdumiewało i trochę rozstrajało. Zazwyczaj nie miewał
takich skrupułów. Do momentu pojawienia się w Hogwarcie
zielonookiego chłopaka nikt nie był w stanie wyprowadzić go z
równowagi. Riddle skonstatował ostatnio, że odkąd przybył Grey,
odczuł w różnym czasie i stopniu tyle emocji często zupełnie
nieznanych i do końca nie nazwanych, że trudno to było zliczyć.
Na dzień dzisiejszy, kiedy uspokoił się i był w stanie logicznie
myśleć jasne dla niego było, że furia i wściekłość
spowodowane myślą, że ten bezczelny, zielonooki Ślizgon śmiał
mu się sprzeciwić, a przede wszystkim, że starał się go pozbyć
doprowadziła go do pochopnego działania. Jego upór sprawił, że
Aren musiał poddać się wyborowi Czary. Jedynym plusem było to, że
Czara go wybrała. Nie dlatego, że miał udać się na Turniej, bo
to akurat był minus niestety. Za to dlatego, że artefakt wskazał
wyraźnie, że Aren nie jest słabym charłakiem, ale z pewnością
silnym magicznie czarodziejem. Co prawda póki co nie może korzystać
z zasobów swojego rdzenia, ale jednak. Tom czuł się tym dodatkowo
podekscytowany.
Sam przed sobą przyznał, że
pociągnął zielonookiego chłopaka do Turnieju, bo nie chciał się
z nim rozstać. To było jak na niego bardzo dziwne zachowanie i sam
siebie obserwował z niemałym zdumieniem. Jak dotąd nie miewał tak
zaborczych myśli wobec nikogo i było mu z tym jakoś tak …
odmiennie... dziwnie… dobrze. Nazwanie odczuć po imieniu i
przyznanie się do nich sporo go kosztowało i na kilka sekund poczuł
się tak, jakby jego mózg się wyłączył. Później pojawiła się
gdzieś w środku spokojna radość.
Tom zszokowany swoimi reakcjami drgnął
z zaskoczenia, a jego racjonalny umysł warknął, że to
niebezpieczne. Nie powinien ulegać tej fascynacji, bo to go osłabia.
Tu w Hogwarcie nikt nie ośmieliłby się wykorzystać tej słabości,
ale w Durmstrangu ten kto ją zauważy nie zawaha się przed niczym.
Tom czuł jakby w jego życie wkroczył tajfun, który przemieszał
wszystko. Nie podobało mu się to, a równocześnie wbrew sobie był
zadowolony. Zawsze cenił sobie niezależność. Teraz jednak z
zaskoczeniem zauważył, że nie zamierza pozwolić, by ktokolwiek
zranił, bądź w jakiś inny sposób skrzywdził Greya. To go
ograniczało, denerwowało, ale zdawał sobie sprawę z tego, że
zrobi wszystko by do tego nie doszło.
Ta myśl przywróciła go do
rzeczywistości. Spojrzał na Blacka, który najwidoczniej cierpliwie
czekał na jego reakcję i oświadczył:
– Mamy jeszcze trochę czasu, by
zdobyć więcej informacji. Zleciłem już Lestrange wywiad w sprawie
miasteczka, które znajduje się niedaleko tamtej szkoły. Avery ma
zająć się szukaniem wiadomości na temat członków jury Turnieju.
Mulciber natomiast w dalszym ciągu ma za zadanie wyciągnąć ile da
radę z Ministerstwa – mówiąc to wszystko Riddle zwracał baczną
uwagę na twarz Oriona i w pewnym momencie zauważył na niej ledwo
widoczny grymas. Domyślał się, że dotyczył braku jego reakcji na
podstawowy problem. Nie miał jednak zamiaru dzielić się z Blackiem
swoimi przemyśleniami na temat Greya. Nie uważał również za
konieczne przyznać otwarcie, że cała sprawa z Turniejem po prostu
wymknęła się spod kontroli. To by niczego nie zmieniło. Teraz już
nie było odwrotu i musiał po prostu dołożyć wszelkich starań,
by jak najlepiej przygotować się do tego co miało nadejść.
Dodatkowy wysiłek musiał włożyć w znalezienie sposobu na to, aby
Grey wyszedł z Turnieju bez uszczerbku na zdrowiu. Po chwili ciszy
Orion lekko przygryzł wargę wyraźnie się wahając, ale po chwili
jednak zdecydował się zapytać:
– Co zrobimy jeżeli faktycznie
Grindelwald się pojawi?
– Gellert byłby głupcem gdyby nie
przyjechał na Turniej. Przybędzie na pewno.
– A jeżeli zaatakuje w jakiś sposób
Greya?
– Nie zrobi tego podczas zawodów.
– Skąd ta pewność? – naciskał
Black z pełną świadomością, że zaczyna się już trochę za
daleko posuwać w swojej dociekliwości. Nie potrafił jednak
zrozumieć spokoju Riddle'a i chciał pojąć podstawy, na których
ten opierał swoją niewzruszoną postawę. Tom dłuższy czas
patrzył mu w oczy wzmagając tym tylko niepokój, a na końcu z
zupełnym spokojem zaczął:
– To proste. Na jego miejscu
poczekałbym z jakimkolwiek działaniem do finału. Dopiero wtedy
kiedy już wiedziałbym w którą stronę toczy się gra, znałbym
siłę i umiejętności zawodników, rozejrzałbym się wśród
obecnych kibiców, zacząłbym planować. Zresztą nie jest
powiedziane, że Gellert zamierza zrobić cokolwiek zawodnikom.
Przecież na Turniej bez wątpienia wybiera się cała śmietanka
towarzyska. Będzie miał wszystkich w jednym miejscu. To daje
szerokie pole do popisu. Z drugiej strony jestem niemal pewien, że
Grindelwald nie zrobi nic co by zwróciło uwagę na jego osobę.
Możliwe więc, że nawet jeśli coś się wydarzy nie zobaczymy go.
Ale to tylko taka możliwość. Ostatecznie jednak zgadzam się z
poglądem, że coś szykuje. Zaprzestał ataków w momencie, kiedy
ogłoszono zawody. To musi się jakoś wiązać…
– Turniej Trójmagiczny...
– Otóż to. W rezultacie jedyne co
możemy zrobić, to mieć na oku Greya. Po zakończeniu Turnieju
musimy natychmiast wrócić do Hogwartu. Konieczne jest, by nastąpiło
to zanim Gellert wprowadzi swój plan w życie, abstrahując już od
tego jaki to plan. To wszystko – zakończył gwałtownie wypowiedź
Riddle i wstał z miejsca. Nie żegnając się odszedł w stronę
swojego pokoju, zostawiając Blacka z kolejnymi pytaniami.
Orion przez chwilę patrzył na puste
miejsce Riddle'a. Wciąż męczyło go pytanie podstawowe, na które
właściwie nie uzyskał odpowiedzi. Zastanawiało go dlaczego ich
Pan ryzykował życiem Arena? Przez myśl przemknęło mu
przypuszczenie, że być może pomylił się w ocenie ich relacji?
Już chwilę po tym jak o tym pomyślał pokręcił głową w
zaprzeczeniu. Nie to nie miało sensu. Tom był jedną z nielicznych
osób, których motywów nie mógł zrozumieć. Nie zdziwiłby się
gdyby od początku traktował podchody do Arena jako wyrafinowaną
grę, mającą na celu jedynie wyduszenie, wyłowienie, czy też
wyłudzenie informacji. Jakiekolwiek by te informacje nie były. Z
drugiej strony Black znał Toma od kilku lat i wiedział doskonale,
że ten nigdy dotąd w nic się nie angażował aż tak bardzo jak w
tą sprawę.
Trudno było czegokolwiek dociec w tej
zagmatwanej sprawie, dlatego Orion postanowił, że póki co zajmie
się czym innym. Miał zamiar odebrać dług jaki Aren u niego
zaciągnął. Informacja o tym czym jest to opasłe, agresywne
tomiszcze pozwoliłaby mu oderwać myśli od tych nieodpowiednich
rozważań o Tomie. Energicznie wstał z miejsca i wyszedł z pokoju
wspólnego z zamiarem odnalezienia Greya.
***
W tym samym czasie w ukrytej pracowni
eliksirów Aren męczył się nad odtworzeniem preparatu, który
jeszcze z Ronem uzyskali na skutek błędu. Pomysł pojawił się,
kiedy próbował otworzyć drzwi do łazienki gdzie zamknął się
Abraxas. Grey postanowił otworzyć je przy użyciu jakiejś żrącej
substancji, a najbardziej żrącą jaką znał, był właśnie ten
wadliwie uwarzony eliksir.
Pierwszy, który wykonał starając się
odtworzyć tamto specyficzne dzieło nie miał ani właściwego
koloru, ani zapachu. Aren sapnął ze zniecierpliwienia, bo czas
leciał, a on nie miał jak dostać się do Malfoya. Działanie pod
presją nie pomagało skupieniu. Nie wiedział co się dzieje z
Abraxasem. W jakim jest obecnie stanie. Właściwie nie miał czasu,
by tutaj siedzieć, a równocześnie wiedział, że musi. Nie było
innego wyjścia.
Skupił się ponownie i od początku
starał się sobie przypomnieć jak najwięcej szczegółów z tamtej
lekcji. Równocześnie, żeby nie tracić czasu przygotował kolejne
trzy kociołki, zamierzając próbować do skutku. Pamiętał, że to
miał być eliksir na złagodzenie skutków oparzeń. W zamian
stworzyli substancję, która po dodaniu pazurów gryfa stała się
tak bardzo żrąca, że wypaliła dno kociołka, który przecież był
dostosowany do przyrządzania w nim silnych mikstur. Ten, w którym z
Ronem pracowali nadawał się po ich działaniach najwyżej na
doniczkę. Eliksir uwarzony przez nich z pewnością spowodowałby
wręcz odwrotny do zamierzonego skutek i przysporzyłby biednemu
poparzonemu dotkliwych, dodatkowych ran, ale do pokonania solidnego
metalowego zamka przydałby się doskonale.
Zielonooki chłopak westchnął,
zagryzł wargę i ponownie zaczął kolekcjonować składniki, które
pozwoliłyby mu wykonać trzy eliksiry na złagodzenie skutków
oparzeń. Oczywiście zamierzał w każdym wypadku trochę zmieniać
recepturę zgodnie z tym co pamiętał, a raczej co mu się wydawało,
że robili. Zebrane surowce podzielił na trzy odpowiednio odmierzone
części i poukładał przy trzech kociołkach. Po tej pracy zamyślił
się krótko. Na tamtej lekcji to Ron poszedł po składniki, więc
Aren nie był pewien czy wziął prawidłowe. Istniała możliwość,
że wziął jakieś, które wyglądały dla niego na odpowiednie, a
były zaledwie podobne wizualnie. Postanowił jednak, że na razie
nie będzie się nad tym zastanawiał i będzie pracował z tym, co
zmagazynował. W razie czego wyłożył tylko kilka składników,
które wydały mu się ewentualnie przydatne i wrócił do pierwszego
kociołka.
Najgorsze było to, że nie bardzo
kojarzył jakie dokładnie błędy wówczas popełnili. Doskonale
jednak zdawał sobie sprawę z tego co obaj standardowo robili źle.
Wysilając pamięć w pewnym momencie zachichotał rozbawiony myślą,
że Snape dostałby palpitacji serca, gdyby dowiedział się, że
świadomie chce odtworzyć warzelniczą porażkę. Dobry humor
przeszedł mu szybko, kiedy tylko wrócił myślą do biednego
Abraxasa.
Na początek wziął na warsztat
otwornice, które zaczął podobnie jak na ówczesnych lekcjach
siekać niechlujnie na różnej wielkości kawałki. Kiedy skończył
pokręcił głową z niedowierzaniem nad swoimi osiągami i zabrał
się za muchy siatkoskrzydłe. Włożył je na dno kociołka i
podpalił palnik, by je nieco podprażyć. Następnym krokiem było
zalanie much odstaną wodą w temperaturze pokojowej, ale wątpił
żeby Ron zwrócił uwagę na ten drobny, a jakże istotny szczegół.
Dlatego też teraz świadomie zalał muchy zwykłą zimną wodą
prosto z kranu. I w tym momencie zaczynały się problemy. Następny
w kolejce do dodania był lekko zmiażdżony kwiat, a raczej płatki
kwiatu cykorii podróżnik, ale ten kwiat już testował, na wszelki
wypadek wypróbował dwa inne, które od biedy można było uznać za
podobne, czyli płatki chabru bławatka i kurzyśladu polnego. Każdy
gatunek płatków lekko przygniatał w moździerzu, ale to i tak nic
nie dało. Kłopot w tym, że żaden z tych kwiatów nie spowodował
odpowiedniej reakcji i wyglądu eliksiru na tym etapie warzenia. Po
dodaniu płatków powinien uzyskać pewien odcień niebieskiego
koloru, a tymczasem miał w kociołkach trzy substancje o trzech
rozmaitych barwach, ale żadna nawet nie zbliżyła się do
niebieskiego. Coś było nie tak. Coś ewidentnie przeoczył.
Najwyraźniej o czymś zapomniał. O jakimś drobnym, a istotnym do
jego celów szczególe. Aren nastawił kolejny kociołek i
doprowadził miksturę do momentu, w którym powinien dodać płatki
kwiatu cykorii i wysilił umysł.
Pamiętał, że to było wtedy, gdy
przez donos Draco, Hardodziób został skazany na śmierć. Malfoy
przechwalał się tym na lekcji Snape'a na tyle głośno, żeby
usłyszał Aren, czy raczej jeszcze wtedy Harry, czyli on. Oczywiście
Snape w żaden sposób nie zareagował co było normalne i...
zielonooki chłopak nagle poczuł ból dłoni i z zaskoczeniem
zerknął w dół. Myśląc o niesprawiedliwości jaka go wtedy
spotkała odruchowo zaciskał pięści. Kiedy teraz sobie o tym
myślał doszedł do wniosku, że miał taki obyczaj i wówczas. Jego
wzrok powędrował do płatków cykorii. Czyżby to właśnie był
ten brakujący element? Ściskanie było raczej innym sposobem
miażdżenia delikatnej części rośliny. Nie było tu nacisku
mechanicznego jak w moździerzu. Co prawda po kilku próbach okazało
się, że w zależności od tego jak mocno zaciskał pięści płatki
były mniej, albo bardziej zgniecione, ale miał już teorię. Był
pewien, że wtedy, na tamtej lekcji zaciskał pięści z całej siły
nie zwracając uwagi na trzymane w prawej dłoni płatki, a później
bez ceregieli wrzucił je do mikstury. Teraz zrobił dokładnie to
samo i z niemałą satysfakcją patrzył jak substancja pod wpływem
mieszania osiąga barwę niebieską. Uśmiechnął się triumfująco
notując w myślach, żeby wprowadzić ten sposób miażdżenia do
swoich eksperymentów i odetchnął z ulgą. Wreszcie osiągnął cel
i mógł posunąć się z warzeniem dalej.
Dodał kolejne składniki, starannie
trzymając się receptury, choć umysł podpowiadał różne dziwne
wariacje. Na przykład kiedy dodał wyciąg z rechotka, mikstura w
kociołku zaczęła się momentalnie pienić. Tak miało być, ale
Aren miał przemożną ochotę próbować uśmierzyć te „nerwy”
eliksiru odrobiną waleriany, czyli wyciągiem z kozłka lekarskiego
tylko po to, by sprawdzić rezultat. Teoretycznie powinno się
wszystko uciszyć tak na logikę, ale Grey wiedział doskonale, że w
tym momencie nie może sobie pozwolić na eksperymenty. Przecież
nawet kropla waleriany może diametralnie zmienić działanie
substancji, a już dość czasu zmitrężył na nieudane próby.
Na koniec nadeszła chwila prawdy,
czyli czas na dodanie ostatniego składnika. Chłopak wyłączył
płomień pod kociołkiem i spojrzał na pazur gryfa. Poprzednio, w
tamtym życiu, dopiero po dodaniu tego składnika mikstura stała się
bardzo silnie żrąca. Pazur wymagał spreparowania, dlatego Grey
wrzucił go do moździerza i uderzył w niego kilka razy trzonkiem
powodując, że na powierzchni powstały mikropęknięcia. Oczywiście
należało postąpić zupełnie inaczej, a mianowicie zanurzyć pazur
na krótko w żółci glisty olbrzymiej, a następnie lekko opukać o
blat stołu, ale obaj z Ronem przeoczyli tą uwagę zawartą w
książce. Pamiętał jak głowili się jak to zrobić. W rezultacie
rudzielec użył moździerza i obaj byli święcie przekonani, że
postępują słusznie. Teraz w zasadzie nic nie stało na
przeszkodzie, by Aren wykonał poprawne zmiękczanie, ale nie śmiał
tego uczynić. A nóż miałoby to wpływ na efekt końcowy i całą
pracę musiałby zaczynać na nowo. Przez chwilę zapatrzył się na
kłopotliwy surowiec i w myślach przywoływał powody, dla których
należało pazur rozszczelnić. Tym sposobem umożliwiało się
wydostanie na zewnątrz nagromadzonych w nim enzymów, powodujących
trudno gojące się rany. Wystarczyło się lekko drasnąć takim
pazurem, a drapnięcie po kilku minutach rozszerzało się w sporą,
ślimaczącą się i sączącą ranę. Zaleczyć ją można było
wyłącznie za pomocą zaawansowanych eliksirów, ale czas leczenia
był dość długi i trwał około trzech tygodni. Zanim osiągnęło
się pełne wyleczenie trzeba było obchodzić się ze skaleczeniem
ostrożnie i uważać na całe mnóstwo czynników, które mogły
zaszkodzić gojeniu się rany. Aren skrzywił się lekko i
zdecydowanym ruchem wrzucił składnik do kociołka obserwując z
satysfakcją jak eliksir stopniowo przybiera rdzawą barwę. Kiedy
kolor się utrwalił, chłopak skonstatował, że wreszcie osiągnął
to co zamierzał.
Natychmiast zajął się przelewaniem
mikstury do fiolek, które otrzymał od profesora na szczególnie
zjadliwe mikstury. Naczynka same w sobie były solidne, ale dodatkowo
zabezpieczono je wieloma zaklęciami w tym również przed zbiciem.
Spieszył się z tym zajęciem, bo sugestywne syczenie i bulgotanie
mikstury wskazywało wyraźnie, że już zaczęła pracować nad
kociołkiem. Na szczęście wszystko szło sprawnie i dość szybko
ukończył przelewanie. Spakował i odłożył resztę fiolek,
chowając jedną do torby. Chwilę potem sięgnął do szafki, gdzie
miał odłożone to, co chciałby zabrać do Durmstrangu, przełożył
rzeczy do torby. Zastanowił się chwilę i dobrał parę fiolek, po
czym nie czekając już na nic i nie sprzątając całego bałaganu
który zrobił, szybkim krokiem wyszedł z pracowni kierując się
ponownie do łazienki, w której cierpiał Abraxas.
Całą drogę pokonał bardzo szybko, a
ostatnią prostą właściwie biegiem. Dopiero pod samymi drzwiami
rozejrzał się uważnie i zaczął nasłuchiwać. Wydawało się, że
w zasięgu wzroku, ani słuchu nie ma nikogo. Mógł zacząć
rozprawiać się z wejściem. Wyciągnął z torby swoją tajną broń
przeciw zamkom, sztabom i innym tego typu zaporom modląc się do
Merlina, by skuteczność mikstury nie okazała się jedynie wytworem
jego wyobraźni. Odkorkował sprawnie fiolkę i wylał całą
zawartość wprost na zamek, odsuwając się przezornie. Już po
chwili wiadomo było, że substancja doskonale spełnia swoją rolę.
Aren obserwował z dziką satysfakcją jak solidny, metalowy
mechanizm ustępuje pod siłą jego warzelniczej porażki. Kiedy tak
patrzył doszedł do wniosku, że Snape był jednak krótkowzroczny
oceniając tą miksturę jako kompletnie beznadziejną i
bezużyteczną. Była niezwykle przydatna jak widać. Właśnie
kończyła swoją pracę, a metal syczał, topił się i żarzył.
Aren odczekał chwilkę, a kiedy zamek przestał pryskać kroplami
metalu pchnął drzwi. Te uchyliły się bezszelestnie i wsunął się
do środka przedostając w zasięg zaklęcia wyciszającego, które
ku jego radości wciąż było aktywne. Zamknął za sobą drzwi, by
nie zwracać niczyjej uwagi i zaniepokojony rozejrzał się wokół.
Wydawało się, że pomieszczenie jest puste. Po chwili jednak dotarł
do niego odgłos ciężkiego, przerywanego, nierównego oddechu.
Dobiegał gdzieś zza kabin, dlatego chłopak nie zastanawiając się
ruszył w tamtą stronę i już po chwili wiedział dlaczego
wcześniej nie widział Abraxasa. Za rzędem widocznych od drzwi
wejściowych kabin należało skręcić w prawo, gdzie były jeszcze
trzy. I tam właśnie pod ścianą, plecami do niego leżał Malfoy.
Nie ruszał się, ale wciąż słychać było jego wysilony, urywany
i świszczący oddech jakby ta podstawowa czynność sprawiała mu
wielką trudność. Zielonooki chłopak podszedł do leżącego i
delikatnie chwycił go za ramię z zamiarem odwrócenia go ku sobie.
Bezwładny i jak się wydawało nieprzytomny blondyn zareagował na
dotyk dość gwałtownie, uciekając przed nim. Trochę się
przesunął i na ile mógł odwrócił się w stronę Arena, a jego
oczy otworzyły się szeroko z zaskoczenia.
Grey patrzył na niego z grozą.
Zazwyczaj estetyczny i elegancki chłopak teraz wyglądał
tragicznie. Spocony, rozpalony, roztrzepany z krwią zastygłą w
kącikach warg, w brudnych, pomiętych ubraniach przedstawiał sobą
okropny widok. Spojrzenie miał przestraszone i nieufne. Kiedy się
ruszył odsłonił straszny skutek działania eliksiru od ojca w
postaci wymiocin z krwią To wyjaśniło co prawda Arenowi skąd krew
na jego ustach brodzie i odzieży, ale nie poprawiło humoru. Blondyn
był niby przytomny, ale jakoś jednak oderwany od rzeczywistości,
bo nie bardzo reagował na ciche standardowe pytania. Zielonooki
Ślizgon postanowił wobec tego znowu podejść do niego, ale nie
zdążył i zamarł zaskoczony. Abraxas bowiem cicho się roześmiał
i z wysiłkiem, pomiędzy kolejnymi bolesnymi, krótkimi oddechami z
rozpaczą w głosie i bolesnym wyrazem twarzy powiedział:
– Najpierw ojciec, później macocha,
a teraz ty? Ktoś tam, gdzieś ma chyba popieprzone poczucie humoru.
Najwidoczniej kolejną osobą, która faktycznie może mnie
skrzywdzić jesteś ty. Dobry dowcip. To straszne.
Na te gorzkie słowa Aren poczuł
bolesny ucisk w sercu, biorąc je oczywiście do siebie. Abraxas był
taki bezradny i odsłonięty, że Grey nie mógł pomylić się co do
jego intencji, a przynajmniej tak mu się w tamtym momencie wydawało.
Chciał coś odpowiedzieć, ale Malfoy uprzedził go i słabym głosem
kontynuował z wysiłkiem:
– Tym razem jednak dla odmiany czuję,
że naprawdę na to zasłużyłem – leżący na podłodze cierpiący
w widoczny sposób chłopak zmusił się do wysiłku i przesunął
tak, by wesprzeć głowę o kafelki na ścianie i móc patrzeć
wprost na Arena. Wykorzystał swoją nową pozycję i wpatrzył się
stojącemu nad nim zielonookiemu chłopakowi prosto w oczy
kontynuując: – Jak na halucynację całkiem mało mówisz. A może
po prostu boję się tego co możesz mi powiedzieć. Tak, to pewnie
to...
Dopiero teraz Grey zrozumiał, że
umęczony umysł blondwłosego Ślizgona nie rozróżnia
rzeczywistości od ułudy. To przywróciło mu równowagę.
Przykucnął przed kolegą i postanowił przekonać go, że nie jest
wyobrażeniem jego umysłu. Oczywiście o ile to było możliwe, bo
eliksir mógł okazać się silniejszy:
– Nie jestem halucynacją Abraxasie.
To naprawdę ja. Postaraj się skupić, dobrze? Powiedz mi co podał
ci ojciec. Muszę to wiedzieć, żeby pomóc! Proszę podaj mi
jakąkolwiek wskazówkę. Cokolwiek będzie pomocne, żebym mógł
wymyślić antidotum. Nawet źdźbło informacji.
– Ojciec? Skąd możesz o nim
wiedzieć? Czyżby ulepszył ten eliksir i teraz przenosi on ofiary
do jakiejś formy życia? Moja wyobraźnia płata mi naprawdę
ciekawe figle... Aren nie mógłby o tym wiedzieć... – mruczał na
pół przytomny Abraxas bardziej do siebie niż do kogokolwiek
innego. Jego monolog przerwał nagle atak rozdzierającego kaszlu.
Chłopak przesłonił usta dłonią, ale już po chwili pomiędzy
palcami zaczęła przeciekać mu krew. Kiedy atak trochę ustał,
między świszczącymi oddechami Malfoy wydusił z siebie
kontynuując: – Skoro tutaj jesteś, nawet jeśli w mojej wyobraźni
to nic. Jest naprawdę wiele rzeczy, które chciałbym powiedzieć
prawdziwemu Greyowi. Powiem tobie... – po policzkach leżącego
zaczęły spływać nie kontrolowane łzy.
– Ja jestem prawdziwy! Proszę
Abraxasie… proszę… jaki to eliksir?
– Przepraszam... tak bardzo cię
przepraszam. Już wcześniej żałowałem, że nie powiedziałem ci
prawdy. Bałem się... bałem się, że się ode mnie odwrócisz. To
było głupie, bo od początku skazane na porażkę. Chciałem jednak
dalej kontynuować tą przyjaźń... znaczysz dla mnie naprawdę
bardzo wiele. Jesteś ostatnią osobą, którą chciałbym
skrzywdzić. Ja... – zmaltretowany skutkami eliksiru chłopak nie
dokończył myśli osuwając się z powrotem na podłogę w
konwulsjach, które raz za razem wstrząsały jego osłabionym
ciałem. Tego Aren nie wiedział, ale Abraxas ostatkiem świadomości
zarejestrował nikły cień magii, którą wyczuł w domu w czasie
ferii używając eliksiru do zniwelowania napisu po krwawym piórze.
Taką otulającą, uspokajającą. To było tyle. Chwilę później
zwyczajnie zemdlał.
Aren starał się jak najbardziej
delikatnie ułożyć blondyna wygodnie na podłodze. Przy tej pracy
zauważył, że każdy dotyk powoduje u nieprzytomnego skurcz mięśni.
Najwyraźniej ciało Abraxasa odruchowo reagowało na ból. Grey
westchnął ciężko i postarał się ograniczyć swoje zabiegi do
niezbędnego minimum. Na koniec zmoczył chusteczkę i otarł pot
oraz krew z twarzy chłopaka mając nadzieję, że chociaż w drobnym
stopniu mu ulżył.
Odłożył brudną chusteczkę na
najbliższy zlew i usiadł przy blondynie. Otworzył torbę
wyciągając Agresję i kładąc ją na podłodze. Księga wyczuwając
płaską powierzchnię wyraźnie się ożywiła krążąc wokół
Malfoya i jakby zapoznając się z sytuacją. Aren na razie
zignorował jej działania. Zajął się wyciąganiem kilkunastu
różnych fiolek z kolorową zawartością. Chwilę zastanawiał się
co może podać nie znając ani nazwy, ani tym bardziej składu
mikstury zaaplikowanej poszkodowanemu przez ojca. Zdecydował się na
początek wypróbować bardzo zaawansowany eliksir przeciwbólowy.
Postanowił jednak zastosować zasadę podawaną przy niemal każdej
miksturze w spisach i podręcznikach, i najpierw zaaplikować kilka
kropel na język chorego, by sprawdzić czy nie wystąpi reakcja
alergiczna. Po piętnastu minutach, jeżeli przeciwwskazań nie
będzie, można zaaplikować całą dawkę eliksiru. Z podawaniem
mikstur nieprzytomnemu nie miał problemu. Już widział jak się to
robi.
Czekając przepisowe piętnaście minut
Aren zastanawiał się co jeszcze na początek byłoby niezbędne i
doszedł do wniosku, że coś wzmacniającego i uzupełniającego
krew. Kłopotliwe nadal wydawało się podawanie Malfoyowi
czegokolwiek w formie eliksirów. Każdy z nich był związany ze
sporym ryzykiem skoro nie wiedział co podał mu ten bydlak, który
określał się mianem jego ojca. Przy okazji tej myśli Aren
postanowił sobie, że jeżeli będzie mu dane spotkać starszego
Malfoya, a był pewien, że podczas Turnieju na pewno go zobaczy,
wówczas postara się, żeby zapłacił za to co musiał teraz
przechodzić jego syn.
Minęło prawie dziesięć minut, kiedy
nagle Grey doszedł do wniosku, że w takim wypadku bezpieczniejsze
byłby maści. Miał ich kilka. Niewiele ich wykonał, ale działały
równie dobrze jak eliksiry. Niestety nie miał ich przy sobie.
Spoczywały w kufrze w dormitorium. Musiałby po nie pójść i na
jakiś czas zostawić Abraxasa. Nie miał na to ochoty, ale lekarstwa
same tu nie przyjdą, więc po wahaniach i wewnętrznym monologu
zdecydował, że jednak pójdzie.
Tymczasem minęło oczekiwane
piętnaście minut i nie było widać żadnych objawów alergii,
dlatego zielonooki zdecydował, że czas zaaplikować choremu
przeciwbólową miksturę. Przemieścił się, uchylił usta Malfoya
i wlał w nie eliksir masując mu gardło i zmuszając tym sposobem
do przełknięcia. Abraxas przełknął i nawet się nie zakrztusił
ku zadowoleniu Greya. Nie odzyskał jednak przytomności, choć jego
ciało w widoczny sposób się rozluźniło. Aren z radością
doszedł do wniosku, że wyraźnie mu pomógł. Teraz musiał ruszać
po inne leki. Zerknął uważnie na wielkie tomiszcze spoczywające
aktualnie w pobliżu, jakby obserwujące całą scenę i postanowił
je wykorzystać. Zresztą nie bardzo mógł liczyć na kogoś innego:
– Agresjo! – Księga tylko czekała
na to wezwanie. Zareagowała zadowolonym pomrukiem i przybliżyła
się do niego. – Muszę na moment wyjść po lekarstwa dla niego.
Zostań tutaj i przypilnuj go, dobrze? Nikt poza mną i nim nie ma
prawa tutaj przebywać. Jeżeli ktokolwiek będzie próbować się
tutaj dostać, możesz użyć wszelkich swoich sposobów, by się go
pozbyć. Opiekuj się nim.
Przemawiał do Agresji nie raz, ale
wciąż jeszcze czuł się dziwnie prowadząc jednostronny dialog z
przedmiotem. Określał swoje monologi dialogiem bo czuł, że wielka
książka rozumie wszystko co chce jej przekazać. Zresztą za każdym
razem to okazywała i zachowywała się zgodnie z jego prośbami i
poleceniami. Teraz też na koniec polizała porozumiewawczo jego
dłoń, jakby chciała powiedzieć, że wszystko będzie dobrze. Aren
uśmiechnął się do niej, pogłaskał po grzbiecie i zajął się
opróżnianiem torby, by mieć miejsce na kolejne rzeczy. Zostawił w
niej tylko to, co zabrał z pracowni i zamierzał przekazać dziś
Beery'emu. Kiedy skończył sortowanie torbowych zasobów ruszył do
drzwi. Zanim je otworzył przywołał na twarz swoją zwykłą minę
i dopiero wtedy wyszedł na korytarz.
Szybko dotarł do pokoju wspólnego,
który minął nie rozglądając się nawet i wszedł do dormitorium.
Otworzył swój kufer wyciągając i pakując do torby dodatkową
szatę i kilka maści. Wziął również parę składników, które
mogłyby być pomocne i eliksir spokoju. Wyciągnął też pokaźnych
rozmiarów worek zawierający już co nieco i umieścił w nim
przyniesione rzeczy, które miał zamiar oddać profesorowi
Zielarstwa. Pogrzebał w kufrze jeszcze chwilę i dodał do worka
sporo składników, paczuszek, pojemniczków i całość wsunął
ostrożnie do swojej pojemnej torby, która nagle stała się całkiem
pękata i ciężka. Myśląc gorączkowo co jeszcze mogłoby się
przydać nie zarejestrował, że nie jest sam w dormitorium, dlatego
zaskoczyły go słowa:
– Wybierasz się gdzieś Aren?
Drgnął wyraźnie i odwrócił
zauważając Edgara, który obserwował go z pewnym zainteresowaniem,
ale również wahaniem w oczach. Grey wyprostował się przeklinając
w myślach swoją nieostrożność i mając nadzieję, że być może
Avery nie sprawi mu licznych kłopotów. Zawsze był przyjaźnie
nastawiony, nawet po tej całej awanturze. Zielonooki szybko opanował
mimikę twarzy i już ze zwykłym wyrazem odparł pozornie obojętnie:
– To nic takiego – na te słowa
Avery westchnął ciężko, zagryzł lekko wargę i z wahaniem
zaczął:
– Skoro jesteśmy tutaj sami…
słuchaj Aren. Wiem, że to co zrobiliśmy było okropne i w zasadzie
czuję się trochę winny. Wiedziałem przecież o całej sytuacji.
Jednak mimo wszystko jesteśmy Ślizgonami i nie ufamy byle komu. No
właśnie. Nie byle komu, dlatego chciałbym zacząć wszystko od
początku. Tym bardziej, że teraz masz jasność. Wiesz jak gramy i
jakich sztuczek używamy. W dodatku aktualnie tworzysz drużynę z
Tomem i Abraxasem. Doskonale zdajesz sobie sprawę, że nie będzie
łatwo. Możesz nawet stracić życie. Nie musisz nam ufać, ale
możesz na nas liczyć. Chciałem żebyś to wiedział. My z Orionem
staramy się zapewnić ci bezpieczeństwo podczas Turnieju. Zdobywamy
informacje skąd tylko się da. Również z tych mniej legalnych
źródeł. Wiadomości o przeciwnikach, o szkole, o terenach wokół
niej. To samo robi Rudolf, chociaż nie wiem jak tam z nim jest.
Pewnie po prostu wypełnia wolę Toma… ale wciąż współpracuje.
Aren spojrzał zaskoczony na stojącego
przed nim Ślizgona. Avery zawsze był otwartą osobą i nie potrafił
zbyt dobrze ukrywać swoich uczuć. Teraz też widział, że Edgar po
prostu się o niego martwi. Tego prawdę mówiąc się nie
spodziewał. Stojący przed nim Ślizgon wydawał się mówić
szczerze. Grey po chwili zastanowienia postanowił trochę odpuścić
i nieco złagodził wyraz swojej twarzy mówiąc:
– Masz rację jak sądzę i obiecuję
do Turnieju załatwić wszystkie sprawy z wami, ale jeszcze nie dziś.
Nie tak od razu. Nie jestem na to gotowy. Teraz nie mogę dłużej
zostać. Śpieszę się i byłbym wdzięczny gdybyś nie mówił, co
tutaj robiłem. To dla mnie bardzo ważne.
– Oh... jasne. Będę milczał jak
zaklęty obiecuję. Jednak chciałbym zwrócić twoją uwagę na
fakt, że szukało cię już dziś kilka osób i pewnie szuka nadal.
– Kto?
– Tom, a później też Orion. Chwilę
temu natomiast przyszedł jeszcze nasz opiekun prosząc, byś udał
się do jego gabinetu jak tylko wrócisz. Chce przekazać ci pewne
wiadomości. To wszystko chyba trochę krzyżuje ci plany jak sądzę.
Potrzebujesz może w czymś pomocy?
Grey przeklinał w duchu raz za razem
zagryzając mocno wargę. Liczba spraw do załatwienia w dniu
dzisiejszym rosła lawinowo. Na ten moment najważniejszy był Beery,
któremu musiał dziś dostarczyć rzeczy na Turniej, a tuż potem
plasował się Abraxas. Cała reszta mogła na razie poczekać, ale
trzeba było jakoś wybrnąć z galimatiasu, dlatego Aren myślał
gorączkowo jak to wszystko załatwić. Wpadł wreszcie na bardzo
ryzykowny pomysł, który wymagał zaufania do stojącego przed nim
Ślizgona. Dużego zaufania. Niebezpieczne wydało mu się też
wciąganie w plany Oriona, ale był to kolejny Ślizgon, wobec
którego Grey byłby skłonny podjąć ten krok. Wahał się jeszcze
przez chwilę, ale kiedy pomyślał o Abraxasie, o tym jak tam leży
sam i cierpi zdecydował, że raz kozie śmierć i powiedział:
– Potrzebuję twojej pomocy. Jeśli
teraz mnie wesprzesz zapomnę o tamtym incydencie i rzeczywiście
zaczniemy na nowo. To co za chwilę powiem musi pozostać w
tajemnicy, inaczej nie tylko ja, ale również i ty będziesz miał
bardzo duże kłopoty.
– Powiedz co mam robić –
oświadczył pewnym głosem Avery z zaciętym wyrazem twarzy, który
wyraźnie wskazywał, że zależało mu na odnowieniu znajomości z
Greyem.
– Najpierw... – tłumaczenia były
zawiłe i wymagały przewidzenia różnych wersji wydarzeń. Były
jednak zrozumiałe dla Edgara, który potakiwał, a niekiedy nawet
podsuwał całkiem przydatne propozycje. Na koniec Aren poprosił by
po wszystkim, kiedy uda mu się załatwić to co uzgodnili, przyszedł
do nieużywanej klasy na parterze. Tam się spotkają.
Po zakończeniu narady Aren złapał
swoją torbę i wyszedł z dormitorium pierwszy, zgodnie z planem. Od
razu skierował się w stronę wyjścia z pokoju wspólnego. Nikt go
na szczęście nie zaczepił, więc szybkim krokiem ruszył w stronę
cieplarni. Miał zamiar zrealizować pierwszy punkt z rzeczy pilnych
i oddać Beery'emu zgromadzone przedmioty potrzebne w Durmstrangu.
Profesora zauważył kiedy tylko wszedł do szklarni. Jak zwykle
pracował przy jakiejś roślinie przypominającej winorośl z
owocami o żółto–zielonym kolorze i niemal seledynowymi liśćmi
z czerwonymi plamkami. Miał ochotę zapytać co to za roślina, ale
zdusił w sobie tą chęć i głośno powitał nauczyciela:
– Profesorze przyniosłem panu
wszystko co chciałbym zabrać – mówiąc to sięgnął do torby i
ostrożnie wysunął z niej przygotowany, ciężki worek. Nauczyciel
przejął go, zważył w ręce i szybkim ruchem różdżki rzucił na
niego zaklęcie lekkości, po czym dla pewności zapytał:
– To na pewno wszystko Arenie?
– Myślę, że tak profesorze. Jutro
wieczorem pojawię się w celu przeprowadzenia naszego eksperymentu,
a za dwa dni wprowadzę pańskie mandragory w stan uśpienia na czas
Turnieju. Nie będę mógł się nimi zajmować, więc lepiej niech
przez ten czas hibernują. Przepraszam, ale jutro porozmawiamy
dłużej. Dzisiaj naprawdę muszę już iść. Właściwie, to
jeszcze jedna rzecz... czy mógłby profesor przekazać profesorowi
Slughornowi, że wpadnę do niego nieco później? Być może nawet
dopiero jutro. Pracuję nad czymś bardzo ważnym i zabiera to
mnóstwo czasu. Jeszcze raz przepraszam. – Aren stopniowo cofał
się do wyjścia. Wysłuchał jeszcze odpowiedzi profesora, który
zapewnił, że nie będzie to dla niego żaden kłopot, bo i tak
zamierzał odwiedzić Horacego i zniknął za drzwiami cieplarni,
pozostawiając wewnątrz trochę zaskoczonego jego postępowaniem
Beery'ego.
Kiedy tylko Grey odwrócił się w
stronę korytarza, ujrzał na horyzoncie Riddle'a wraz z Orionem
zmierzających w jego kierunku. Co prawda spodziewał się Toma, ale
jednak nie aż tak szybko i nie w towarzystwie. Miał nadzieję, że
Avery go nie zawiedzie i będzie postępował zgodnie z planem. Wtedy
wszystko się uda. Obecność Oriona ułatwi Edgarowi sprawę. Teraz
póki co musiał grać na czas, by dać Avery'emu szansę na
pojawienie się. Wszystko musiało wyglądać naturalnie. Przybrał
swój zwyczajny wyraz twarzy i wolnym krokiem poszedł w ich
kierunku.
– Czas, który spędzasz w cieplarni
przekracza wszystkie normy. Niezależnie od tego cieszę się, że
dzięki temu łatwiej można cię znaleźć. Jest kilka spraw, które
musimy przedyskutować odnośnie Turnieju. Właściwie to w trójkę,
wraz z Malfoyem. O ile Abraxas większość rzeczy wie, to jeśli
chodzi o ciebie, myślę że masz braki. Obawiam się, że twoja
wiedza w tym zakresie jest niewielka. Skoro jesteś teraz wolny, to
chodź do biblioteki. Przedstawię ci wszystkie szczegóły jakich
potrzebujesz – oznajmił spokojnym tonem Riddle, obserwując Arena
czujnie. Zauważył, że zielonooki chłopak ma dziś na twarzy
perfekcyjną maskę, która nie pozwalała na ujawnienie się żadnej
emocji. To było zaskakujące. Wyglądało na to, że Grey coś
chciał ukryć.
– Wolałbym jednak żeby to... –
odpowiedź Arena przerwał znajomy, oczekiwany głos:
– Aren! Tutaj jesteś! – Avery
minął pospiesznym krokiem odległy narożnik wpadając do
korytarza, w którym się znajdowali i zbliżając się szybko –
Slughorn prosił, żebyś udał się do jego gabinetu. Ponoć to
niezwykle pilne i wymaga natychmiastowego załatwienia – wyrzucił
ustaloną wiadomość na jednym wydechu grając doskonale i
przerzucając niby zaskoczony wzrok to na niego, to na Riddle'a z
Orionem.
– Już idę... – westchnął
teatralnie Grey i stwierdził lekko przepraszającym tonem w stronę
Toma, który wciąż przyglądał mu się wnikliwie: – Wybacz, ale
musimy przełożyć nasze spotkanie.
– Na to wygląda. Przyjdź później
do mojego pokoju. Orionie to wszystko – oznajmił na odchodne Tom
opuszczając ich spacerowym krokiem. Aren odszedł w odwrotną
stronę, kierując się póki co dla pozoru w stronę gabinetu
nauczyciela Eliksirów.
Orion natomiast nie był do końca
zadowolony. Co prawda zdobył kilka nowych, ciekawych informacji o
Ilvermorny, które przekazał już Tomowi, ale za to kolejny raz nie
miał okazji odebrać swojego długu od Greya. Aren dziś jakoś
strasznie się miotał. Za każdym razem, kiedy Blackowi wydawało
się, że już już uda mu się go złapać, ten niemal dosłownie
„rozpływał się w powietrzu”. Było to bardzo frustrujące.
Spojrzał krótko na Avery'ego i zaczął
się odwracać by odejść, ale Edgar zastąpił mu drogę. Oriona
zaskoczył jego zacięty wyraz twarzy, więc nie odezwał się i mimo
irytacji czekał cierpliwie. Avery najpierw rozejrzał się
dyskretnie i kiedy stwierdził, że są na korytarzu sami rzucił
zaklęcie wyciszające. To wyostrzyło tylko uwagę Blacka, ale tego
co usłyszał nie spodziewał się zupełnie:
– Aren potrzebuje naszej pomocy. Jest
to bardzo ryzykowane, ale konieczne. Jeżeli zgodzisz się
współpracować, wtajemniczy nas w resztę planu. W tym celu
będziemy musieli udać się do nieużywanej klasy na parterze. Tam
przekaże nam szczegóły.
– Dlaczego miałby nam zaufać?
Proszenie o cokolwiek również nie jest w jego stylu. – stwierdził
podejrzliwie Orion, myśląc równocześnie o tym jak bardzo takie
zachowanie nie pasuje do Greya.
– Nie wiem, ale wygląda na to, że
sprawa jest dosyć ważna skoro postanowił zwrócić się o to do
nas. Nie znam jeszcze szczegółów jak wspominałem, ale wyraz jego
twarzy… kiedy zdecydował się do mnie odezwać był naprawdę
poważny. Poza tym osobiście chciałbym, by było jak dawniej. Jak w
czasach sprzed tamtego feralnego wydarzenia.
Orion
patrzył początkowo bardzo podejrzliwie na Edgara. Po dłuższej
chwili doszedł jednak do wniosku, że kolega jest przekonany do tego
o czym mówi. Poświęcił myśl temu, dlaczego właśnie im obu Aren
postanowił odrobinę zaufać? W końcu jakby nie patrzeć Malfoy
byłby lepszym wyborem. Znali się lepiej, chociaż po tym jak się
wszystko pokomplikowało to kto wie. Na koniec skonstatował, że
Grey pewnie po prostu nie miał wyboru, bo przecież on sam też nie
widział blondyna od śniadania. Przeczucie mówiło mu, że to co
powie Aren będzie oznaczało spore kłopoty.
***
Aren chodził nerwowo po klasie
czekając na Edgara i rozmyślając nad tym, czy uda mu się ściągnąć
tutaj Oriona. Oby, chociaż miał też świadomość, że Avery może
mieć trudności. Pokładał nadzieję w tym, że Black zechce
przyjść chociażby po to, by poznać motywy które kierują nim,
czyli Arenem. Takie postępowanie było do niego podobne.
Grey czekał, ale równocześnie wciąż
jeszcze wahał się odnośnie tego co planował zrobić, bo wiązało
się to ze sporym ryzykiem i niebezpieczeństwem dla nich wszystkich,
a zwłaszcza dla tamtej dwójki. Sam też ryzykował. Paradoksalnie,
dla niego bardziej niepewna była sytuacja, gdyby obaj mający
przybyć Ślizgoni zgodzili się mu pomóc. Przecież nie mógł być
pewien czy nie wykorzystają zdobytych informacji przeciwko niemu.
Musiał jednak im zaufać, choć nader niechętnie.
Abraxas na dzień dzisiejszy był
najważniejszy. Trzeba więc było zabezpieczyć sobie alibi na czas
opieki nad nim. Trochę się martwił i niecierpliwił, bo nie
wiedział czy stan blondyna nie pogarsza się i czy Agresja daje
sobie radę. O tak, miał wielki żal do Malfoya za zdradę jakiej
się dopuścił. To bolało tym bardziej, że obdarzył go sporym
zaufaniem i zwyczajnie polubił. Pod wpływem halucynacji Abraxas
wyznał, że czuł podobnie. Słowa, które wówczas Aren usłyszał
wciąż krążyły w jego pamięci. Myśląc tyle o młodym Mafoyu
zaczął łączyć i przypominać sobie drobne fakty. Skojarzył na
przykład, że Abraxas niekiedy zadawał mu jakieś pytania, czy
kilka pytań na konkretny temat. Niekiedy, zwłaszcza gdy interesował
się nim samym i jego przeszłością miał bardzo specyficzny wyraz
twarzy. Ta mina rzucała się w oczy, ale Aren wcześniej nie
potrafił jej zidentyfikować. Teraz już wiedział. Było to
poczucie winy. Zielonooki chłopak postanowił sobie, że kiedy tylko
blondyn będzie na tyle w formie, by przeprowadzić szczerą rozmowę,
nie zignoruje go. Wysłucha wszystkiego co ma mu do powiedzenia.
Jego wzrok padł na leżącą na jednej
z ławek torbę i myśli zaczęły krążyć wokół zabranych do
niej rzeczy. Miał chyba wszystko co mogło być przydatne, a nawet
więcej i mógł jedynie wierzyć, że to wystarczy.
Natomiast kiedy przypadkiem musnął
dłonią lewą kieszeń szaty, wyczuł w kieszeni fiolki. Wiedział,
że to cztery buteleczki, które mają mu pomóc. Więcej nie zdążył
pomyśleć, bo w tym momencie drzwi klasy zaczęły się otwierać i
wkrótce przeszli przez nie obaj oczekiwani Ślizgoni. Black spojrzał
na Arena, wyjął różdżkę i rzucił zaklęcie wyciszające, co
Grey docenił i za co podziękował oszczędnym skinięciem głową.
Nie czekał na ich pytania, tylko sam rozpoczął rozmowę. Nawet dla
niewprawnego ucha jasne było, że robi to niechętnie. A obaj
przybyli byli wytrawnymi słuchaczami:
– Dziękuję wam obu, że
postanowiliście przyjść. Moja prośba może wydać się wam
dziwna, niebezpieczna, szalona czy tez absurdalna, ale jest to coś z
czym nie dam rady uporać się sam – już po tych słowach stało
się jasne skąd u Greya taka niechęć do przedstawiania swojej
sprawy. Zaraz na wstępie musiał przyznać się do swojej
bezradności. Obaj słuchający docenili również to, co Aren zrobił
po chwili jasno wykładając swoje intencje na Ślizgoński sposób.
Bez dalszych dywagacji wyjął z kieszeni jedną z czterech fiolek i
wyciągnął rękę przed siebie, by przybyli mogli się bardzo
dokładnie przyjrzeć i ocenić co to za eliksir. Black zrobił krok
naprzód, przejął fiolkę, przyjrzał się jej uważnie pod
światło, po czym spojrzał spokojnie na Arena i podsumował:
– To... eliksir wielosokowy…
doskonale wykonany – mówiący wciąż był spokojny, ale Grey
wydawał się być na skraju wytrzymałości. Ledwo udawało mu się
utrzymać swój zwyczajny wyraz twarzy. Był zaniepokojony. Orion dla
odmiany poczuł się zaintrygowany. Jeszcze nie do końca pojmował
co planuje zielonooki, ale miał swoje podejrzenia. Na ten moment
postanowił pozostawić je w spokoju spodziewając się, że wkrótce
upewni się co do swoich myśli. Na razie zdecydował się zapytać:
– Wytłumacz dlaczego chcesz, żebyśmy podszywali się pod ciebie,
bo o to chyba chodzi jak rozumiem.
– Nie do końca. Prośba dotyczy
tego, żebyście pod wpływem eliksiru udawali przez pewien czas mnie
i Abraxasa – wyrzucił z siebie na jednym wdechu Aren, obserwując
zaskoczenie malujące się na twarzy Blacka i Avery'ego
– Malfoya? A co on ma z tym
wspólnego? – nie wytrzymał Edgar i zadał pytanie, które
nurtowało chyba i jego i Oriona.
– Wybaczcie, ale nie mogę
powiedzieć. Jednak jest to sprawa bardzo ważna. Wiem, że proszę o
wiele nie zdradzając zbyt licznych informacji, ale proszę pomóżcie
mi.
– Zgoda, przez jaki czas?
Aren z zaskoczenia zamarł i przez
dłuższą chwilę stać go było tylko na mruganie powiekami. Tak
szybkiej decyzji ze strony Oriona nie spodziewał się absolutnie. Po
chwili ochłonął i przeniósł wzrok na Edgara, który tylko w
milczeniu skinął potwierdzająco głową wyrażając zgodę. Miał
przy tym osobliwy wyraz twarzy, ale Grey postanowił nie rozdrabniać
się i nie zastanawiać się nad tym. Musiał skupić się na tym co
najważniejsze w tej chwili. Odebrał od Blacka fiolkę, wyjął z
kieszeni pozostałe trzy i podszedł do najbliższego stolika.
Położył tam mikstury, wydobył kolejną fiolkę zawierającą
kilka blond włosów. Wyjął jeden, odkorkował fiolkę z eliksirem,
wsunął tam jasny włos, zakorkował i energicznie potrząsnął
pojemniczkiem, by pobudzić reakcję. Podobnie zrobił z drugą
fiolką, po czym odłożył obie na bok. Do kolejnych dwóch wsunął
własny włos wyrwany na bieżąco. Obydwie fiolki ze swoim włosem
Aren podał Orionowi, który według niego lepiej potrafił panować
nad emocjami i łatwiej według Greya był w stanie wybrnąć z
kryzysowych sytuacji. Fiolki z włosami Abraxasa podał Edgarowi
wychodząc z założenia, że prawdopodobnie nie będzie musiał
przechodzić tylu stresujących wydarzeń, a jakby nawet, to zna
Malfoya na tyle dobrze, że będzie doskonale go udawał.
– Orion świetnie zidentyfikował
eliksir wielosokowy, ale jest to wersja trochę ulepszona. Przemiana
trwa po jego zażyciu o dwie godziny dłużej. Daję wam po dwie
fiolki, bo nie wiem jak długo będzie trwała potrzeba ich
zażywania. Nie wiem czy uda mi się wrócić na noc dzisiejszego
wieczora. Jeżeli do północy nie wrócę, proszę byście jakoś to
zatuszowali. Jest jednak większy problem, który dotknie głównie
ciebie Orionie. Jak słyszałeś wcześniej na korytarzu, muszę
spotkać się z Riddle'm. Wiem, że wymagam od ciebie wiele, ale nie
mam wyjścia.
– Mówiąc w skrócie, chcesz żebym
go oszukał? – powiedział na pozór spokojnie Black, choć w
środku czuł jak żołądek podjeżdża mu do gardła. Nawet nie
chciał sobie wyobrażać co zrobi z nim Riddle jeśli odkryje, że
to mistyfikacja. Była jednak i druga strona medalu. Jeżeli udałoby
mu się zagrać doskonale rolę Greya, uzyskałby z pewnością kilka
cennych informacji. To kusiło, ale świadomość olbrzymiego ryzyka
trochę chłodziła ten zapał.
– Wiem, że proszę o wiele. Nie mam
wyjścia. To konieczne, ale jak wcześniej wspominałem nie mogę
póki co powiedzieć więcej.
– Wystarczy. Nic już nie mów.
Lepiej już niczego nie tłumacz, bo zacznę myśleć i mogę się
nie zgodzić na ten absurdalny pomysł – przerwał mu Orion masując
skronie. Czuł zbliżający się ból głowy. Bez dalszej dyskusji
schował wręczone mu fiolki do torby i zerknął na Edgara, który
jeszcze zapytał, również chowając eliksir do własnej torby:
– Jeżeli dziś nie wrócisz to co z
jutrem?
– Po kolacji bądźcie już pod
własną postacią. Myślę, że do tego czasu wszystko wróci do
normy. Czy macie jeszcze jakieś pytania?
– Nie, możesz już iść, bo jak
widzimy raczej ci się spieszy. Wyjdziemy parę minut po tobie dla
niepoznaki. Zanim jednak odejdziesz… – Black obserwowany ciekawie
przez Avery'ego pochylił się do ucha zielonookiego chłopaka
szepcząc kilka słów, na co Aren skinął twierdząco głową i
wyszedł w pośpiechu.
Ciszę jaka nastała po wyjściu Greya
można było kroić. Edgar patrzył podejrzliwie na Oriona. W
najśmielszych oczekiwaniach nie spodziewał się, że ten właściwie
bez jakiejś szczególnej namowy zgodzi się na pomoc Arenowi. Nie
zadawał zbyt wielu pytań, nie drążył jak zazwyczaj każdego
elementu składającego się na ten bardzo chwiejny plan. Na pierwszy
rzut oka widać było, że Aren i Abraxas wpakowali się w coś
dużego, co nie powinno zostać wykryte, ale było bardzo ważne. Na
tyle ważne, że Aren, zawsze starający się sam własne sprawy
załatwiać i nie prosić nikogo o pomoc, czy też przysługi, tym
razem złamał tą żelazną zasadę i prawie błagał. Edgar to
zauważył i niewątpliwie Orion też. Zachowywał się bowiem w tej
sprawie w sposób zupełnie odbiegający od jego zwykłego
zachowania. Avery dłuższą chwilę przyglądał się Blackowi, ale
wreszcie nie wytrzymał i stwierdził:
– To do Ciebie niepodobne zgadzać
się na coś tak niebezpiecznego.
– Nie musisz mi o tym przypominać.
Doskonale zdaję sobie z tego sprawę – westchnął cierpiętniczo
Orion dodając po chwili: – Zdziwiło mnie jednak twoje zachowanie.
Zgodziłeś się bez mrugnięcia okiem. Najwidoczniej nie tylko Aren
ma dzień zachowywania się kompletnie inaczej niż zazwyczaj.
– Lubię Arena. Poza tym kiedy był
przez chwilę w naszej grupie było jakiś czas inaczej. Tom wydawał
się... powiedzmy bardziej ludzki i przystępny niż kiedykolwiek
odkąd go poznałem. Było lepiej i można było swobodniej oddychać.
Nie wiem czy wiesz o co mi chodzi, ale tak właśnie wtedy się
czułem. Może w zamian wyjaśnisz mi skąd ta nagła chęć
współpracy u ciebie, bo wciąż nie pojmuję.
– Być może masz rację jeżeli
chodzi o naszego Pana. Co do Arena... zadziałałem pod wpływem
chwili. Miło było patrzeć jak na ten jeden jedyny moment jego
maska opadła. W jego twarzy było tyle desperacji, niepewności,
goryczy, smutku i nie wiem nawet czego jeszcze. W jakiś sposób
wstrząsnęło to mną.
– Miałem właściwie podobnie kiedy
na niego patrzyłem – mruknął Avery w odpowiedzi wspominając
swoje odczucie w chwili, gdy Aren prosił go o pomoc. Pamiętał, że
sam był w tak wielkim szoku, że zgodziłby się chyba na wszystko w
tamtym momencie. Dopiero później, a właściwie dopiero teraz
zaczął myśleć o skutkach swojej decyzji. – Co planujesz zrobić
z Riddle'm? Jak spotka cię w postaci Arena z pewnością nie
odpuści. Będzie chciał porozmawiać.
– Póki co zamierzam go unikać tak
długo jak tylko się da. Jeżeli jednak natknę się na niego i
dojdzie do tego, że będę musiał z nim rozmawiać to… cóż,
przyjdzie mi odegrać rolę życia – roześmiał się gorzko Black
potrząsając głową z niedowierzaniem nad własną głupotą.
Westchnął ciężko przymykając na moment oczy. Zmartwień miał
więcej. Na przykład Abraxas... od rana zachowywał się bardzo
dziwnie i Orion czuł o niego niepokój łącząc to z jego
spotkaniem z ojcem. Później młody Malfoy zniknął, a Orion
zagarnięty do pracy z Tomem nie miał szans próbować go odszukać.
Teraz wiedział już, że zrobił to Aren, że planował zająć się
Abraxasem i był mu za to wdzięczny. Trochę go podziwiał, bo
przecież Grey po przedświątecznej awanturze mógł Malfoya
zignorować. Mógł udawać, że niczego nie zauważa, a jednak stać
go było na wzniesienie się ponad to. Cokolwiek Aren planował robić
w sprawie Abraxasa Orion wierzył, że będzie to działanie na dobro
Malfoya. Grey był zbyt szczery w swoich prośbach, by mogło być
inaczej i Black zamierzał mu pomóc na tyle na ile był w stanie
ufając, że w ten sposób wspomoże ich obu.
***
Droga powrotna do zapomnianej łazienki
minęła zielonookiemu chłopakowi szybko i na szczęście bez
przeszkód. Przyjął to z wielką ulgą. Dość miał już na dziś
stresów, rewelacji i wyczynów, a to przecież nie koniec. Był już
jednak spokojniejszy ufając, że Avery i Black zadbają o to, by
nikt nie zorientował się, że obaj z Abraxasem zniknęli.
Przed wejściem do łazienki stał
chwilę uważnie nasłuchując odgłosów z korytarza, ale wokół
panowała cisza miał więc nadzieję, że nikt go nie obserwował.
Otworzył drzwi i wszedł do środka. Zamknął je za sobą
rejestrując jakiś ponury pomruk. Oczywiście była to Agresja,
która na dźwięk jego głosu ucichła i wysunęła się zza rogu.
Aren krótko pogłaskał ją mijając w drodze do Abraxasa. Blondyn
leżał nieruchomo i jak się zdawało, odkąd Grey go opuścił nie
odzyskał przytomności. Za to miał niepokojące objawy. Był
rozpalony i znowu reagował na dotyk tak, jakby odczuwał ból. Nie
powinno tak być po miksturze jaką mu zaserwował, ale było. Aren
wyjął z torby niewielki ręcznik, zmoczył go zimną wodą i
położył na czole chorego. Malfoy wciąż miał trudności z
oddychaniem, a ślady na twarzy, odzieży i podłodze wskazywały, że
po raz kolejny miał krwotok. Grey otarł mu na ile się dało
ręcznikiem twarz i ubrania z krwi, po czym sięgnął ponownie do
torby. Wyjął z niej na początek maść chłodzącą i obniżającą
gorączkę, którą naniósł na czoło i kark leżącego chłopaka.
Następnie przełożył to co wcześniej zostawił na zlewie do
torby, by mieć wszystko w jednym miejscu. Po krótkich
poszukiwaniach wydobył ze swojej przepastnej torby ten sam eliksir
przeciwbólowy, który już wcześniej zaaplikował blondynowi i
ponownie otworzył usta nieprzytomnemu. Wlał w nie miksturę
obserwując jak ciało Abraxasa rozluźnia się stopniowo.
Po chwili Arenowi przyszło do głowy,
że blondynowi łatwiej byłoby, gdyby miał coś pod głową. Nie
bardzo miał mu co podłożyć, dlatego ponownie użył swoich nóg
jako poduszki. Przez chwilę siedział oparty o ścianę
zastanawiając się co jeszcze mógłby zaaplikować Abraxasowi, by
mu ulżyć. Wsłuchiwał się w jego wytężony, chrapliwy oddech i
odpowiedź przyszła sama. Znów sięgnął do torby, wyjął maść
ułatwiającą oddech i rozsmarował ją na gardle, oraz na górnej
wardze i skrzydełkach nosa blondyna. Efekty może nie były
spektakularne, ale za to oddechy stały się w widoczny sposób
głębsze, co też z pewnością można było zapisać na plus.
Osiągnąwszy tyle, Aren postanowił
trochę posortować przyniesione preparaty bo zauważył, że ma w
nich spory bałagan. Stopniowo wyjmował i układał eliksiry, maści
i składniki eliksirów według ewentualnej, możliwej przydatności.
Zajęcie przerwało mu znajome mlaskanie rozlegające się niezbyt
daleko od niego. Nie czuł Agresji blisko siebie, dlatego przezornie
poszukał jej wzrokiem. Była cała skupiona na ręce Abraxasa, którą
gryzła i lizała na zmianę. Zaskoczony Aren wychylił się w jej
stronę zdecydowanym ruchem odpychając od blondyna i nie zważając
na groźne warczenie krzyknął z wyrzutem:
– Co ty wyprawiasz! – spanikowany
wrócił spojrzeniem do ręki Malfoya, na której właśnie zaczęły
goić się rany zadane przez wielkie tomiszcze. Aren patrzył na to z
niedowierzaniem, ale później doznał olśnienia. Przecież kiedy
tylko poznał Agresję, przy pierwszym spotkaniu pogryzła go
dotkliwie. Jednak rany tak jak i tutaj zagoiły się błyskawicznie i
bez śladu. Zerknął ponownie na księgę. Nie wiedział dlaczego to
zrobiła. Teraz też nie zachowywała się jak zazwyczaj. Zastygła i
wyglądała bardziej jak pomnik księgi. Zaniepokojony Grey zawołał
ją kilka razy, ale nie zareagowała. Nie rozumiał tego.
Nie miał jednak czasu zastanowić się
nad tym, bo nagle ciało Abraxasa wygięło się w łuk, oczy
blondyna otworzyły się szeroko, poszukując i omiatając otoczenie,
zatrzymały spojrzenie na nim. Blondyn z trudem, bardzo niezgrabnie
poderwał się i odsunął jak najdalej mógł od Greya kaszląc
krwią. Najwyraźniej dość szybki ruch nie wpłynął na niego zbyt
dobrze. Aren przytomnie chwycił eliksir uzupełniający krew, by jak
najszybciej mu go podać. Kalkulował słusznie, że lepiej aplikować
go w miarę przytomnej osobie niż wlewać w ciało bez świadomości.
Niestety, kiedy skupił się na twarzy Abraxasa okazało się, że
ciało może i reagowało, ale przytomność była jedynie pozorna.
Najwyraźniej blondyna znów dręczyły halucynacje. Mimo to Grey
postanowił wmusić w niego eliksir i w tym celu wstał, zbliżając
się do siedzącego chorego. Nie spodziewał się, że zostanie
zaatakowany przez Abraxasa.
Malfoy rzucił się na niego,
popychając na podłogę i chwytając za szyję zaczął go dusić.
Zszokowany Aren próbował się bronić, a przez jego głowę
przebiegła myśl, skąd ten wymęczony chłopak znalazł w sobie
tyle siły. Próbował go odepchnąć, ale blondyn okazał się
silniejszy od niego. Grey szarpał się i desperacko próbował zdjąć
zaciskające się dłonie ze swojej szyi czując, że zaczyna
brakować mu powietrza. Nie miał zamiaru się poddać podejrzewając,
że to wszystko powodował cholerny eliksir Malfoya seniora. Tym
bardziej, że Abraxas zupełnie nie wyglądał na świadomego tego co
robił. Aren wykorzystał to, że miał wolne ręce i z całej siły
uderzył blondyna w żebra. Było to może brutalne, ale
wykalkulował, że martwy na nic się nie przyda. Abraxas na chwilę
stracił oddech i odruchowo puścił ściskaną szyję, co Grey
błyskawicznie wykorzystał wyrywając się spod niego kaszląc,
krztusząc się i starając odsunąć. Malfoy jednak szybciej się
pozbierał i z podziwu godnym refleksem chwycił go za kostkę,
ciągnąc w swoją stronę. Aren ponownie starał się wyrwać i w
trakcie tej walki usłyszał: nagle głos:
– Nie uciekniesz mi. Zapłacisz za
wszystko co mi uczyniłeś ojcze... Zabiję cię! Słyszysz?! Zabiję!
– Nie jestem twoim popieprzonym
ojcem! Ocknij się do cholery Abraxasie, to ja Aren! Jesteś
silniejszy od tego eliksiru! Na pewno silniejszy! Opanuj się, to ja
Aren, słyszysz?!
Grey również krzyczał próbując
przebić się do otumanionej świadomości blondwłosego Ślizgona,
równocześnie odpychając jego ręce i starając się odpełznąć z
ich zasięgu. Nie było to proste, bo Abraxas zachowywał się tak,
jakby był w jakimś amoku i miał siłę, zupełnie zdrowego
człowieka. Greyowi przyszedł na koniec do głowy jedyny chyba
sposób, by jakoś rozwiązać tą sytuację i przeżyć. Rzucił się
do przodu i przywarł w mocnym uścisku do torsu Abraxasa. Teraz miał
jedynie za zadanie walczyć o to, by nie dać się oderwać od niego.
Plan wydawał się dobry, ale zaciętość blondyna była
przerażająca. W pewnym momencie Aren poczuł, że tamten mocno
ugryzł go w ramię. Syknął z bólu, ale się nie odsunął.
Niestety ciągła walka zaczęła wyczerpywać jego siły, czego nie
dało się powiedzieć o Abraxasie. Trzeba było coś zrobić.
Agresja wywoływała agresję, dlatego Grey postanowił zadziałać
inaczej w nadziei, że coś wreszcie do biednego Malfoya dotrze.
Rozluźnił uścisk, wciąż jednak tuląc się do niego, ale z
delikatnością i zaczął przeczesywać palcami jego włosy mówiąc
uspokajająco:
– Spokojnie Abraxasie, spokojnie...
to tylko eliksir. Obudź się proszę. Wiem, że to boli, ale im
więcej sił teraz zużyjesz tym gorzej może być później. Twój
ojciec jest bydlakiem, ale ty jesteś inny... wiem o tym, tylko
proszę wróć tutaj. Nie jesteś sam... jestem z tobą i zostanę.
Już cię nie opuszczę... dlatego proszę, daj sobie pomóc...
Po tych słowach blondwłosy Ślizgon
zamarł, przestał się szamotać, wstrzymał na moment oddech, a
później osunął się bezwładnie zawisając na ramieniu Arena.
Później czuć było jak się rozluźnia, a jego oddech wraca do
dostępnej mu póki co normy, czyli nierównego, chrapliwego
dyszenia. Na szczęście oddechy były nadal dość głębokie dzięki
zastosowanej maści. Grey dźwigał cały ciężar Malfoya na sobie,
ale póki co nie kończył jeszcze uspokajających działań, by nie
stracić tego, co już uzyskał. Bolało go wszystko od tej walki o
życie, ale świadomość, że to nie była wina Abraxasa tylko jego
ojca powodowała, że nie miał za złe młodemu Malfoyowi tego
ataku.
Powolne głaskanie działało
uspokajająco i na blondyna i na zielonookiego chłopaka, który
tymczasem starał się prześledzić wszystkie znane mu eliksiry,
które powodowały napady agresji. Po chwili porzucił taki kierunek
poszukiwań, bo okazało się, że takich mikstur sam zna sporo.
Należałoby je ograniczyć o kolejne kryteria, czyli krwotoki,
wymioty, halucynacje itp. Takich było mniej. Oczywiście przy
założeniu, że nie był to jakiś specjalny, autorski produkt
stworzony na potrzeby wyrafinowanych tortur. Był tak zamyślony, że
nie zauważył tego, że blondyn ponownie zastygł w bezruchu. Do
rzeczywistości przywrócił go dopiero wysilony szept:
–A... ren? Co ty tu...
– Postaraj się za wiele nie mówić...
później wszystko wyjaśnię. Rozpoznałeś mnie, czy tylko tak
mówisz?
– Poznaję cię, nie majaczę.
– Nareszcie. A teraz powiedz mi co to
była za mikstura. Ta, którą ci podano. Może mógłbym pomóc, ale
nie mam żadnych wskazówek. Mój najsilniejszy eliksir przeciwbólowy
działa tylko doraźnie i bardzo krótko jak na twoje potrzeby.
– Skąd ty... – Malfoy przerwał
czując się nagle coraz słabszym i jednocześnie bardzo
szczęśliwym. Na krótko. Zupełnie nagle wróciła do niego
świadomość, że Arena nie powinno tu być, bo grozi mu
niebezpieczeństwo z jego strony. Nie miał zbyt wiele sił, ale
starał się wyrazić o co mu chodziło: – Aren, proszę... musisz
stąd odejść... ten eliksir... jest powiązany z magią krwi. Po
zażyciu ludzie nie są w stanie się kontrolować… napady szału...
– Zauważyłem, ale to nic... – to
powiedziawszy Grey westchnął z ulgą. Malfoy wyraźnie póki co
wrócił do pełni zmysłów. Trzeba było to czym prędzej
wykorzystać. Pomógł blondynowi oprzeć się o ścianę, a sam
wstał i poszedł po leżący pod ścianą upuszczony przez niego w
czasie szamotaniny eliksir uzupełniający krew. Później podszedł
do gamy preparatów zmagazynowanych pod umywalkami i wyszukał
eliksir wzmacniający oraz spokoju. Trochę ryzykował, zwłaszcza
jeśli chodziło o skład eliksiru spokoju, ale zdecydował, że
warto. Może uda mu się wreszcie wypytać Malfoya o skład tej
piekielnej mikstury, którą wmusił w niego jego ojciec. Po podaniu
specyfików chwilę siedzieli w ciszy. Abraxas przymknął oczy,
widocznie wyczerpany. Aren zaś myślał na głos analizując to co
już wiedział:
– Magia krwi... Z tego co czytałem
to jest tak, że krwi używa się, by spowodować wzmocnienie jakiejś
mikstury. Pod działaniem krwi staje się ona potężniejsza, bo
wszystkie użyte składniki nawet te niemagiczne nabierają
magicznych walorów. Tak się zastanawiam... pierwsze objawy
przypominają mi eliksir zamętu. Oczywiście działanie nie powinno
być tak długotrwałe... no i zdecydowanie nie powoduje on ataków
agresji... – wysilony, cichy szept ze strony blondyna wyraźnie
wskazywał, że chłopak jest przytomny, słucha i sam również
myśli:
– Nie wiem dokładnie... ten eliksir
zdobył w jakiś sposób ojciec kilka lat temu. Używał go na swoich
wrogach i przeciwnikach. To była taka nauczka, że z Malfoyami się
nie zadziera... mikstura powoduje ból całego ciała, krwotoki i
inne takie. Najgorsze jest to, że czerpie siłę z magii
potraktowanego nim nieszczęśnika... kiedy źródło się wyczerpie,
eliksir ulega neutralizacji. To trwa zazwyczaj ponad dobę... napady
agresji są skutkiem ubocznym. Powinieneś jak najszybciej stąd
odejść... nie dam rady ich kontrolować. Wiem to.
– Oh... to brzmi znajomo. Różnicą
jest czerpanie mocy z rdzenia magicznego. To naprawdę
niebezpieczne... – Aren umilkł, bo zupełnie nagle przypomniał
sobie jak sam się czuł, gdy jego i tak już słaba magia została
ponownie nadwyrężona. Chciał kontynuować rozmowę, więc rzucił:
– czy możesz mi powiedzieć... – ale szybko dał sobie spokój,
bo zerknąwszy na Abraxasa zauważył, że ten znowu zemdlał.
To było niepokojące. Na szczęście
póki co nie zaszła żadna reakcja alergiczna, ale i tak jego
eliksiry działały na Malfoya zastanawiająco krótko. Zużywane w
tym tempie skończą się zbyt szybko. Abraxas twierdził, że
symptomy będą się utrzymywać co najmniej do następnego dnia...
Grey uwzględniając tą wiadomość starał się przeliczyć ilość
przyniesionych mikstur by rozłożyć je odpowiednio w czasie.
Wydawało się, że jest ich zbyt mało. Co prawda były jeszcze
składniki i kilkadziesiąt innych mikstur. Jedne bardziej inne mniej
pomocne, ale musiał sobie radzić z tym co miał. Nie było czasu na
warzenie tych najbardziej potrzebnych.
Przysiadł obok Malfoya pozwalając by
jego głowa spoczęła mu na ramieniu. Musieli obaj odpocząć, by
dać radę przetrwać kolejne godziny. Aren obserwował Agresję,
która tymczasem wróciła do swojego zwykłego stanu i w duchu
zżymał się na ojca Abraxasa. Ten bydlak z pewnością nie
zamierzał uśmiercić syna przed Turniejem. Jednakże Grey nie był
w stanie zaakceptować metod zastosowanych przez Malfoya seniora.
Dyscyplinowanie przez ból i strach nie było przecież odpowiednią
metodą wychowawczą. Aren czuł się tym bardziej źle, że sam był
przyczyną nałożenia tej kary. Przecież to jego Abraxas bronił.
***
Orion z Edgarem systematycznie,
zgodnie z ustaleniami przeprowadzali plan Arena. Orion dziwnie się
czuł w nie swoim ciele. Okazało się jednak dość szybko, że
odgrywanie Arena wobec innych uczniów było dość prostą sprawą.
Grey na jego szczęście nie spoufalał z nikim i zawsze miał
obojętny wyraz twarzy. To było bardzo pomocne. Nadszedł czas
kolacji i Black w Wielkiej Sali zajął zwyczajowe miejsce Arena,
czyli odosobniony koniec stołu od strony wejścia. Jedząc doszedł
do wniosku, że obserwując człowieka niewiele można się o nim
dowiedzieć. Dużo lepiej poznaje się motywy jego działań
wkładając jego skórę. Niestety nie zawsze jest to zabawne i
przyjemne.
Grey mnóstwo czasu spędzał w
samotności. Dla Blacka nie był to zwyczajny stan. W krótkim czasie
przekonał się, że uczniowie nie ułatwiali Arenowi życia. Orion
nabrał szacunku dla opanowania zielonookiego Ślizgona, bo sam w
myślach zdążył już wielokrotnie przekląć sporą ilość
uczniów, którzy szydzili z niego otwarcie czy też za jego placami.
Raz nawet złapał już w rękę różdżkę, by skutecznie uciszyć
pewnego Gryfona. Na szczęście nie wyjął jej i dzięki temu to
potknięcie w odgrywaniu roli nie zostało jak ocenił przez nikogo
zauważone, włącznie z prowokatorem, który na szczęście krótko
potem się oddalił.
Po posiłku Black wybrał
najbezpieczniejszą według niego opcję i udał się do biblioteki w
celu odrobienia pracy domowej. Pokonując trasę do przybytku wiedzy
Orion wciąż analizował życie Greya. Musiało być mu bardzo
trudno, widział po sobie. Kiedy człowiek przyzwyczai się do
używania magii i później nagle nie może jej stosować, czuje się
jakby ktoś odciął go od dostępu do niezwykle ważnego życiowego
organu. Orion skonstatował, że i tak był w dużo lepszej sytuacji
bo wiedział, że kiedy skończy się działanie eliksiru i powróci
do własnej postaci, może używać magii do woli. Czuł ją w sobie,
ale musiał kontrolować na tyle, żeby nie wyczuł jej nikt inny.
Pomagała mu w tym zdolność wyczuwania i umiejętność łamania
pieczęci i rozwiązywania magicznych węzłów... zwłaszcza
pieczęci. Uważał, że największym niebezpieczeństwem było to,
co mógł zrobić nieświadomie. Jakieś drobne tiki, gesty, czy też
przyzwyczajenia. Z tego też powodu starał się skupić na takich
właśnie szczegółach.
Czas spędzony w bibliotece uważał za
owocny, udany i zdumiewająco spokojny. Wybrał stolik ukryty między
regałami i odosobniony, co pozwoliło mu na zminimalizowanie
wykrycia i na skupienie. Kiedy nadszedł czas na opuszczenie
biblioteki i powrót do pokoju wspólnego, do Oriona wróciły
problemy i rozterki związane z jego obecną postacią. Zanim wstał
od stolika dopił resztę pierwszej fiolki eliksiru, zebrał swoje
rzeczy i ruszył do wyjścia. Przeczuwał, że wraz ze zbliżaniem
się do pokoju wspólnego nadciąga jego główny kłopot. Podczas
wieczornego posiłku czuł na sobie cały czas, no może z drobnymi
przerwami, wzrok Riddle'a. Dziwna wydała mu się ta stała, czujna
obserwacja. Miał nadzieję, że jakoś przemknie się do
dormitorium, ale oczywiście była to nadzieja złudna. Minął
przejście do pokoju wspólnego i od razu poczuł na sobie wzrok
Toma, który widocznie na niego czekał. Wróć... nie czekał na
niego, ale na Arena, ale w istniejących warunkach było to jedno i
to samo. Przy nim na swoich miejscach siedzieli Avery i Mulciber.
Riddle wstał i podszedł do niego mówiąc:
– Żeby nie przedłużać
niepotrzebnie, zapraszam. Załatwmy to o czym wcześniej
rozmawialiśmy – po tych słowach Tom skierował się w stronę
swojego pokoju, a Blackowi nie pozostało nic innego jak ruszyć za
nim. Zanim się odwrócił w odpowiednim kierunku zarejestrował
zmartwiony wzrok Avery'ego. Nie było jednak odwrotu. Musiał
zmierzyć się z tym problemem i jak wcześniej to określił,
odegrać rolę swojego życia najlepiej jak potrafił.
Wszedł do pokoju prefekta niedługo za
nim. Tom zostawił dla niego uchylone drzwi. Zamknął je za sobą i
zgodnie z gestem dłoni gospodarza zajął jeden z dwóch foteli
stojących przy stoliku. Bardzo rzadko miał okazję tutaj bywać.
Skorzystał więc z tego, że Tom zajęty był napełnianiem
wrzątkiem filiżanek z herbatą i rozejrzał się dyskretnie choć
szybko. Stwierdził, że jest to miejsce zaskakująco przytulnie
urządzone. Nie raził nawet widoczny, rzucający się w oczy
minimalizm w wyposażeniu. Na tym zakończył oględziny dziękując
skinieniem głowy za postawioną przed nim herbatę. Był zdumiony,
bo nie pamiętał, żeby ktokolwiek z ich grupy był przyjmowany
tutaj choćby wodą.
Tymczasem Tom zajął drugi fotel i
otworzył cukiernicę, a biedny Orion z rosnącym w duchu
przerażeniem, choć utrzymujący zwyczajny dla Arena wyraz twarzy,
obserwował jak Riddle wrzuca do jego filiżanki kolejne kostki
cukru. Black skonstatował, że to on będzie musiał wypić to coś,
co już w żadnym wypadu nie przypominało herbaty. Był to już
tylko obrzydliwie słodki ulepek. Zdał sobie też sprawę z tego, że
nie dość, że będzie musiał to pić, to jeszcze zmuszony był
spożyć tą obrzydliwość z udawaną przyjemnością. Nie mógł
sobie pozwolić na popełnienie w tej kwestii błędu. Nie mógł
pojąć jak Riddle i Aren mogą pić tak przesłodzoną herbatę z
uwielbieniem. Zachował jednak stoicki spokój kiwając głową w
podziękowaniu, gdy Tom dopełnił obowiązku gościnnego
poczęstunku.
– Nie mogę się oprzeć wrażeniu,
że od samego rana coś kombinujesz – słowa Toma nie pozostawiały
wątpliwości co do tego, że nie będzie to łatwa rozmowa.
– Kto wie… zapewniam jednak, że
ciebie to nie dotyczy – odpowiedział Orion starając się ze
spokojem jaki obserwował u Arena, wytrzymać palący wzrok Riddle'a.
Było to niezwykle trudne, bo równocześnie musiał zachować zimną
krew, by nie zdradzić się jakimś głupstwem. Niestety odpowiedź
wyraźnie zirytowała adwersarza:
– Skoro już tutaj jesteś to pragnę
cię poinformować, że twoje sprawy ostatnio dosyć często mnie
dotyczą. Możesz się zapierać i zaprzeczać, ale musisz mnie w
swoich planach uwzględniać. Teraz tylko pojawia się pytanie o co
chodzi. Co zamierzasz. Zastanawiam się czy przypadkiem nie planujesz
znowu jakiejś sztuczki przeciwko mnie. Na pewno starasz się robić
wszystko, bym się nie dowiedział czym się zajmujesz. To akurat nie
ulega wątpliwości.
Black struchlał w duchu i przez moment
myślał, że ich plan został odkryty. Wiedział, że nie zdołał
ukryć zaskoczenia i z pewnością jego oczy zdradziły ten stan
ducha, ale równocześnie stwierdził, że to akurat było zachowanie
dopuszczalne w tym momencie rozmowy.
Spodziewał się właściwie, że Tom
odkryje dziwne zachowanie Arena, jego znikanie i jakieś
poszukiwania. Nie sądził jednak, że rozmówca wyrazi to w tak
bezpośredni sposób. Nie przypuszczał też, choć nie wątpił w
doskonały zmysł obserwacji Riddle'a, że trafi w samo sedno. Trzeba
było mieć jednak nadzieję, że nie podejrzewał Arena o zaufanie
komuś, kto go oszukał. Współpraca z Edgarem i nim samym była
mistrzowskim posunięciem i dzięki temu jak na razie byli o krok
przed Riddle'm. Orion miał nadzieję, że Tom podobnie jak on sam
początkowo, znając Arena, po prostu odrzuci ten wariant wydarzeń.
Black spuścił wzrok siłą opanowując
strach. Zdusił drżenie rąk i pewnie uniósł filiżankę do ust.
Musiał grać dalej i zachować pozory. Z udawaną przyjemnością
przełknął łyk obrzydliwie słodkiego, przeklętego napoju, który
dawał mu chwilę wytchnienia przed wnikliwym spojrzeniem
czerwonookiego Ślizgona. Odstawił filiżankę na spodeczek mając
świadomość, że musi odpowiedzieć. Postanowił zagrać sposobem
zielonookiego, który przecież często rzucał prefektowi Slytherinu
wyzwanie z całą bezczelnością. Jakoś mu to uchodziło płazem,
dlatego Orion miał nadzieję, że jemu też będzie wybaczone.
Musiał to zrobić i to szybko. Podniósł wzrok znad filiżanki i
patrząc Tomowi w oczy rzucił:
– Być może masz rację. I co
zamierzasz z tym zrobić?
– Zależy od tego co kombinujesz.
Zależy też od tego jakie będą skutki twojego postępowania. Póki
co jednak będę się przyglądał – stwierdził Riddle uśmiechając
się złośliwie. Black wiedział, że Aren nie dał by się
zastraszyć, więc powiedział lekceważącym tonem:
– Jakbyś tego ciągle nie robił.
– Mógłbym to samo powiedzieć o
tobie mój drogi – odciął się Tom, a Oriona zaskoczyła końcówka
tego zdania, ale nie dał tego po sobie poznać. Właściwie, to czuł
się zdeprymowany kierunkiem w którym biegła ta rozmowa. Atmosfera
była zupełnie inna niż kiedy Tom rozmawiał z Greyem na forum
publicznym. Black troszkę się zgubił i nie bardzo wiedział jak
powinien zareagować, dlatego spróbował jak najszybciej zakończyć
tą rozmowę.
– Przejdźmy więc do rzeczy.
– Wrócimy do tej rozmowy –
zapowiedział Riddle spokojnym tonem, po czym przeszedł do meritum
sprawy. – Głównym powodem naszego spotkania są profile
pozostałych uczestników Turnieju. Czy znasz je?
– Wiem to, co napisali w gazecie.
Planowałem się w końcu tym zająć, ale... – próbował bronić
Arena Orion podejrzewając, że zielonooki Ślizgon rzeczywiście nie
miał kiedy i zapewne nie miał też jak pogłębić swoich
wiadomości w tej kwestii. Powątpiewający wzrok czerwonookiego
Ślizgona wyraźnie wskazywał, że prefekt Slytherinu nie wierzy, by
Grey kiedykolwiek zabrał się za zbieranie wiadomości o
przeciwnikach. Bez słowa wstał podchodząc do biurka i biorąc z
niego kilka arkuszy pergaminu, po czym wrócił podając mu je. Orion
dla pozoru przebiegł wzrokiem po znajomych mu już informacjach
dotyczących sześciu uczestników Turnieju. Na koniec westchnął
ciężko i zaczął zgłębiać pierwszy tekst mówiący o głównym
reprezentancie Durmstrangu. Westchnięcie wyraźnie zwróciło na
niego uwagę Riddle'a, który zapytał:
– Jakiś problem?
– Czy analiza zawartych tu treści
może poczekać do jutra? Chciałbym się nad tym zastanowić,
przemyśleć – poprosił Black licząc na wyrozumiałość swojego
Pana. Stwierdził bowiem, że do tego co już od siebie powiedział
na temat tych uczestników nie byłby w stanie niczego dodać.
Powtórzyć tych uwag nie mógł, bo zdradziłby swoją tożsamość,
a nie chciał tworzyć jakiś niewyważonych uwag na koszt Greya.
Aren mu zaufał i nie mógł mu tego zrobić. Dlatego zaryzykował
czekając w napięciu na wynik. Nie był pewien efektu,bo wyczuł, że
Tom zrobił się nagle zły:
– Dobrze, ale nie czekaj zbyt długo,
bo zastanie cię początek Turnieju.
– Tylko do jutra.
– Wygląda na to, że ponownie się
gdzieś spieszysz. Zastanawia mnie kto jest aż tak ważny...
Humor Toma jeszcze bardziej się
pogorszył, a Orion zastanawiał się co poszło nie tak. Wydawało
mu się, że prowadził w miarę bezpieczną rozmowę. Musiał czegoś
nie wiedzieć. Grey miałby się gdzieś, kiedyś z kimś spotykać?
Sam był ciekawy kto to mógł być, ale nie było czasu na takie
rozważania. I co teraz? Co miałby odpowiedzieć? W tym momencie,
kiedy ścisnęło mu się ze strachu serce i już widział klęskę
całej intrygi, jakby na zamówienie rozległo się głośne pukanie
do drzwi. Tom zmarszczył lekko brwi wstając i podchodząc do
wejścia, by je otworzyć. Orion pozwolił sobie na cichutkie
westchnienie ulgi, kiedy usłyszał głos Avery'ego:
– Przepraszam, że przeszkadzam.
Profesor Beery czeka na Arena. Kazał go natychmiast do siebie
przyprowadzić, dlatego przyszedłem.
– Jak nie Slughorn to Beery... ale
jutro spodziewam się dłuższej rozmowy.
– Dobrze – krotko rzucił Black
osłabły wręcz z ulgi.
Wstał ze swojego miejsca chowając do
torby otrzymane materiały i pozornie spokojnym krokiem kierując się
do drzwi. W duchu dziękował Edgarowi, że pomyślał o czymś
takim, choć ryzykowne było stosowanie tej samej sztuczki dwa razy.
Samopoczucie mu się trochę pogorszyło kiedy skonstatował, że Tom
ruszył tuż za nim. Jego obawa, że zostaną odkryci wzrosła, ale
nie mógł póki się da wypaść z roli. Skierował się spokojnym
krokiem w kierunku wyjścia z pokoju wspólnego z czającym się tuż
tuż specyficznym wężem. W głowie robił przegląd możliwych
scenariuszy i tłumaczeń, ale wszystko to rozpierzchło się
momentalnie, a napięcie opadło, gdy tylko minęli wyjście na
korytarz. Powodem nagłej ulgi był Beery wsparty o ścianę tuż
przy nim:
– Aren! Wybacz, że tak późno cię
wywołuję, ale mam ważną sprawę, która nie może czekać.
Obiecuję, że nie zajmie mi to zbyt wiele czasu.
– Nie szkodzi profesorze. O co
chodzi?
– Chodźmy do cieplarni, nie da się
tego wytłumaczyć bez ilustracji.
– Rozumiem – oszczędnie skwitował
Black wciąż nie mógł uwierzyć we własne szczęście. Zerknął
krótko na Toma, ale ten tylko przyjrzał się im obu, skłonił
lekko głowę przed Beery'm na pożegnanie i ruszył w głąb
korytarza, zapewne na obchód przed ciszą nocną. Orion przeniósł
wzrok na Avery'ego, który wyszczerzył się wesoło, zapewne
domyślając się jak wielką ulgę odczuwał teraz kolega. Nie było
póki co możliwości komentowania tego co się stało, dlatego kiedy
tylko profesor Zielarstwa ruszył w stronę cieplarni, Black poszedł
za nim w milczeniu. Wiedział, że Grey wiele czasu spędza z
Beery'm. Nie orientował się co prawda czym się zajmowali, nie
bardzo interesowały go rośliny, ale miał nadzieję na uzyskanie od
nauczyciela jakichś informacji co do Arena. Nie mógł liczyć na
uzyskanie jakichkolwiek wiadomości od Toma, bo ten był piekielnie
spostrzegawczy i szybko odkryłby mistyfikację. Nauczyciel był
według oceny Oriona łatwiejszym celem, dlatego też szedł z nim
bez protestów.
Do cieplarni doszli dość szybko.
Kiedy byli już wewnątrz, Beery poprowadził domniemanego Arena w
głąb tego rozległego pomieszczenia. Zatrzymał się przy jednej z
roślin, popatrzył na nią w zamyśleniu, a w końcu odwrócił się
do chłopaka i zaczął:
– Pamiętasz naszą ostatnią
rozmowę?
– Profesorze poruszaliśmy ostatnio
bardzo wiele kwestii i nie wiem o którą może panu chodzić. –
Orion powiedział to swobodnym tonem licząc, że nauczyciel podobnie
jak robił to na lekcjach, zacznie opowiadać o jakichś roślinach.
Opowieści te były wysłuchiwane uważnie głównie przez Arena,
dlatego Orion szykował się teraz wewnętrznie na wykład o czymś,
co nie bardzo go pasjonowało.
– Mówię o listownicy czerwonej.
Wtedy niestety nam przerwano, ale teraz mamy więcej czasu. Powiedz
mi co odkryłeś w związku z tą rośliną, a z pewnością pomoże
mi to przy jej pielęgnacji. Zresztą... pamiętasz naszą rozmowę o
milinie różyczkowatym, albo o zastosowaniu płonnika pospolitego?
Wziąłem sobie do serca twoje poprzednie słowa, a równocześnie
chętnie skonsultuję kolejne spostrzeżenia. – Beery rzucał coraz
to nowe nazwy, a Black poczuł nagle, że porusza się po bardzo
niepewnym i grząskim gruncie, o którego miąższości i strukturze
nie ma bladego pojęcia. Nie znał żadnej z tych nazw. Nie wiedział
nawet, że takie rośliny istnieją. Poczuł się tak oderwany od
rzeczywistości, że przestał się na moment kontrolować i na jego
twarzy pojawiła się dezorientacja. Szybko się opanował, ale było
już za późno. Nauczyciel zaczął nagle chichotać, co do reszty
zdeprymowało stojącego przed nim ucznia.
– Co Pana tak rozbawiło? – zapytał
zbity z tropu, a w odpowiedzi usłyszał coś, czego absolutnie się
nie spodziewał.
– Doprawdy, skończmy tą farsę.
Przede mną nie ukryjesz faktu, że podszywasz się pod Arena. Myślę,
że dzieje się tak od dzisiejszej kolacji. Wiem nawet kim jesteś...
panie Black, nie jest ładnie tak węszyć. Zakładam jednak, że
robisz to na wyraźną prośbę Arena. Muszę dodać, że w ramach
interesujących obserwacji zauważyłem, że w przedstawieniu
uczestniczysz ty i Edgar.
– Skąd Pan... – Orion z
zaskoczeniem stwierdził, że nauczyciel Zielarstwa okazał się być
sprytnym i podstępnym graczem, czego nie widać było na lekcjach.
Najwyraźniej go nie docenił. Zupełnie nagle wyczuł narastające
zagrożenie i wysuwające się macki magii. Próbował odsunąć się
choć trochę sięgając po różdżkę. Mierzył nią w profesora ze
smutną świadomością, że był na straconej pozycji. Beery nie
wydobył nawet swojej różdżki. Patrzył na chłopaka z
nonszalancją, chociaż też ze skupieniem, a Blackowi coś
podpowiadało, że gdyby przyszło do walki nie miałby żadnych
szans. Cisza się przedłużała. Nacisk magii zelżał, a profesor
spokojnie powiedział:
– Nie ma potrzeby tak się unosić.
Nic ci z mojej strony nie grozi.
– Czyżby?
– To było tylko małe ostrzeżenie.
Podoba mi się, że pomagasz Arenowi, ale nie lubię kiedy ktoś
węszy i próbuje zdobywać informacje. Tak przy okazji... wydaje mi
się, że trochę ci pomogłem. Myślę, że niewiele już brakowało,
byś został odkryty przez waszego prefekta... a może powinienem
powiedzieć Pana?
Słowa nauczyciela zawisły w
powietrzu, a przeszywające, oceniające spojrzenie do złudzenia
przypominało to, którym mierzył go Riddle. Orion wzburzony i
spięty, czując mętlik w głowie wysyczał:
– Kim do diabła jesteś?
– Jestem po prostu zwykłym
nauczycielem Zielarstwa. W zasadzie nikim wartym uwagi. Radzę jednak
nie informować waszego prefekta, że być może jest inaczej. W
takim wypadku przypuszczam, że Riddle dowie się o waszym małym
spisku. Co prawda nie chciałbym do tego dopuścić przez wzgląd na
Arena, który ufa mi i słusznie, ale jeśli będę musiał... możesz
już odejść.
Orion wstrząśnięty do głębi podążał
do pokoju wspólnego Slytherinu. Nie miał pojęcia co teraz ma
zrobić, chociaż właściwie nie bardzo miał jakieś pole manewru.
Zastanawiał się usilnie jak Beery dowiedział się tego
wszystkiego. Był pewien, że mieli naprawdę solidne zabezpieczenia,
o które w zasadzie dbał sam Tom. Najwyraźniej nie były
wystarczające.
_____________
Małe info: Następny rozdział Persony ukaże się w tym miesiącu ;)
Taaki długi rozdział a tak szybko się skończył :( Ja to mogłabym cały czas Twoje opowiadania czytac :D Kurcze ale się porobiło z Malfoyem, ale przynajmniej jedna dobra rzecz z tego wyszła, bo Aren już z większością grupy się pogodził�� ale kurcze myślałam że Agresja pokaże jaki eliksir został użyty na Malfoyu ^^ tak w ogóle już się bałam że za dużo się wydarzy w trakcie spotkania Toma z podszywającym się Orionem i za dużo się dowie, wtedy miałby duży problem, chociaż już ma bo jak Tom się dowie to będzie miał ciężko. Szkoda tylko że to spotkanie nie było Toma z prawdziwym Arenem ;p Oj a Berry to taka tajemnicza postać, że nie wiadomo czego się po nim spodziewać :D
OdpowiedzUsuńNo i bardzo się cieszę że będzie drugi rozdział Persony! Już nie mogę się doczekać :D
Pozdrawiam!
No, no, całkiem długo mnie tu nie było. Cześć!
OdpowiedzUsuńMiałam przez ostatnie tygodnie po prostu urwanie głowy! Ale wszystko wraca do normy, mój konkurs się właśnie zakończył, a więc wreszcie mam trochę czasu aby przysiąść i móc coś skomentować. Najpierw zahaczę trochę o poprzedni rozdział, żeby nie zaspamować Twojego bloggera olbrzymią liczbą komentarzy.
Zacznijmy zatem.
Przyznaję się z bólem serca, że do tamtego rozdziału miałam kilka, kilkanaście podejść. Nie dlatego, że był gorszy od innych, nie, nie, Twój styl bardzo mi się podoba, a kiedy zniknęły wszystkie „Cię” i „Tobie” z wielkiej litery z tekstu głównego, to naprawdę czytanie to bajka. Razi mnie trochę, kiedy są zamienione „tę” i „tą”, ale przecież wszyscy robią błędy *zgłaszam się*. Za każdym razem, kiedy dochodziłam do jednej czwartej rozdziału, musiałam to wyłączyć, żeby czegoś nie rozwalić. Dostawałam czegoś za każdym razem, kiedy widziałam tę rozmowę dyrektorów. Och, tak, bosko! Nie chciałeś brać udziału, nie wrzuciłeś swojej karteczki do Czary Ognia, ale ona wybrała jakąś tam osobę, która stwierdziła, że weźmiesz udział razem z nim. Po prostu od tak sobie to postanawia i ty nie masz wyboru. Kij z tym, że to konkurs, więc nikt nie może się zmusić do uczestnictwa, kij z tym, że jest niebezpieczny, kij z tym, że można stracić życie! Merlinie, chciałam rozszarpać ich wszystkich za takie głupawe podejście. Nie wkurzył mnie sam Tom — on się po prostu zemścił. I dobrze. Nie wkurzył mnie Harry, który chciał się pozbyć nastoletniego Czarnego Pana. Nie. Oni są na tym samym poziomie i żaden z nich nie może drugiemu czegoś nakazać albo zakazać. Niech ze sobą pogrywają, bo to jest świetne.
Ale kiedy grono pedagogiczne uznało, że zdanie Harry’ego jest gówno ważne, to para zaczęła mi lecieć z uszu. Nie doczytałam tego rozdziału. Naprawdę. Dopiero teraz, kiedy zobaczyłam, ze jest coś nowego, to wzięłam taką poduszeczkę do wyładowania agresji i przeczytałam wszystko do końca.
A później jeszcze ojciec Abraxasa. Nie no, to jest czas, abym przestała narzekać na rodziców. Moi przynajmniej mnie nie torturują! Koleś zasługuje na wypatroszenie! Wypatroszenie, posiekanie i użycie jego narządów w eliksirach. Jest okropny. Uśmiercisz go dla mnie?
Więc to by było na tyle, jeżeli chodzi o poprzedni rozdział.
Ach! Zapomniałam o końcowej scenie Harry x Tom. No, no, to mi się podobało. Uaktywnił się mój dziki zew yaoistki, który zaczął głośno wyć do księżyca. Wow, no to było gorące!
(zabiję bloggera za skonstruowanie limitu znaków! Mogę liczyć na Twoją pomoc?)
Okej, a więc teraz o tym rozdziale.
UsuńOczywiście zaczynamy Abraxasem (ja nadal uważam, że przelotny romansik pomiędzy nim i Arenem byłby bardzo pożądany).
Nie lubię tego Alberta. Jest zbyt zazdrosny. Malfoy i Grey byliby idealną parą. Nawet e jego rozważania o tym, czy Harry go nie znienawidzi, kiedy dowiedział się o jego orientacji. To było urocze, naprawdę. I teraz nie mogę się już zdecydować, czy lepiej by było, gdyby Harry był z Voldemortem czy z Abraxasem.
Całkiem fajny jest ten pomysł o rdzeniach. A szczególnie to, że czarna magia powoduje powstawanie nowego magicznego rdzenia. To naprawdę świetne wytłumaczenie tego, że czarnoksiężnicy mają zazwyczaj więcej magii. Ta niestabilność może być powodowana tym, że magie z obu rdzeni się wymieniają i powodują małe spięcia, co skutkuje częstymi wybuchami magicznymi. Naprawdę da się do tego dorobić setki hipotez na temat działania magii. Ciekawy temat, bardzo ciekawy. Może zdradzisz nam, ile rdzeni ma Tom?
A ja nadal utrzymuję, że odporność Harry’ego na jad i trucizny jest winą/zasługą bazyliszka! Proszę, proszę, proszę, powiedz, że mam rację! No proszę!
I wydaje mi się, że nie muszę powtarzać, jak bardzo lubię Beery’ego? Ten gość jest świetny! No po prostu świetny. Charakter idealny, można powiedzieć. Taki lekki świr, ale i tak najulubieńszy nauczyciel. Ale propozycje to miewa naprawdę niezłe. „Arenie, chodźmy, będę ci wstrzykiwał różne trucizny i zobaczymy, czy przeżyjesz. Co ty na to? Zgadzasz się?”
A Harry wcale nie gorszy. „Pewnie! W końcu co może się stać?” Głupiutki, głupiutki chłopiec.
O Merlinie, Tom jest zazdrosny! Tom jest najzwyczajniej w świecie zazdrosny! To słodkie, kiedy się tak wkurza, że Harry skupia się na kimś/czymś innym, a nie na nim samym. Naprawdę, to po prostu szczyt słodkości i uroczości.
Ach, jest i Orion. Jeden z moich ulubieńców. W tym rozdziale strasznie mi przypominał Izara z „Gdy umiera dzisiaj”. Taki idealnie chłodny umysł, spokojna analiza i bezbłędne wnioski. No Izar pełną gębą! Lubię go, tak strasznie, strasznie go lubię! Uwielbiam całą świtę Riddle’a. Z wyjątkiem Lestrange’a. A właśnie, gdzie Lestrange? Na dnie bagna biebrzańskiego? Coś go za długo nie ma, ja tam czuję, że coś kombinujesz i chcesz uśpić naszą czujność, żeby Rudolfus znów z czymś wyjechał.
Pozwolisz, że pominę komentowanie całego procesu warzenia eliksiru? Nie jestem specjalistką od roślinek (właściwie z tych wszystkich nazw to wiem tylko tyle, że chaber bławatek jest neutrofilem i występuje na tych samych terenach co niezapominajka), a sam fragment właściwie nie ma nic pasjonującego, dlatego naprawdę nie wiem, co mogę na jego temat powiedzieć. Jak go czytałam, to nie miałam wrażenia, że jest tylko zapełniaczem miejsca, a więc był w porządku.
Stan Abraxasa był okropny! Jak w ogóle mógł przełknąć ten eliksir? I co za ojciec podaje takie świństwo swojemu dziecku? Bydlak i tyle. To nawet Lucjusz nie stosował tak drastycznych metod wobec Draco. To jakaś maskarada — ja na miejscu Abraxasa wzięłabym przykład z Syriusza i spierdzieliła z domu. To chyba jedyne mądre wyjście z takiej sytuacji. Jestem pewna, że któreś z jego przyjaciół by go przygarnęło. W końcu Ślizgoni to lojalne bestie.
C.D.N
I teraz dochodzimy do najlepszych momentów w całym rozdziale! Rozmowa Harry’ego z Orionem i Edgarem, a później ta zmiana tożsamości! O rajciu, aż się dziwię, że chłopaki się zgodzili! Ach, ten urok osobisty Greya! No po prostu nie można się oprzeć jego prośbom. Myślałam, że Tom błyskawicznie ich złapie i zacznie dalej szukać Arena.
UsuńA późniejsza scena w łazience była po prostu groteskowa. To jest… Łał, świetnie opisane wszystkie emocje. Po prostu chylę czoło. Rozpacz i smutek, ale przede wszystkim nienawiść. Tak, to właśnie jest smutne — kiedy dziecko do tego stopnia znienawidzi swoich rodziców. „Zabiję cię” kierowane do rodziny jest to prostu straszne. Ale Abraxas ma pełne prawo, żeby tak się właśnie czuć. Jego, pożal się Merlinie, ojciec nigdy nie dawał mu powodu do odczuwania innych emocji. Heh, tak, to naprawdę odpowiedni czas, aby przestać narzekać na własną sytuację.
Ale teraz znów na ruszt wrzucamy biednego Oriona. Naprawdę podziwiam go za taki spokój. Już dawno przeklęłabym tych wszystkich ludzi w cholerę. A on jakimś cudem utrzymał się w swojej roli do samego końca. Jego rozważania były świetne i naprawę liczę, że w kolejnych rozdziałach nam go nie zabraknie. Najbardziej podobał mi się motyw przesłodzonej herbaty Wyobrażam sobie, jak Tom z beznamiętnym wyrazem twarzy wrzuca pierwszą, drugą, trzecią, dziesiątą kostkę cukru, a Orion o pyszczku Arena patrzy na to wszystko z przerażeniem w oczach. Tak, herbata zdecydowanie najbardziej mi się podobała. A nie przepraszam — to już nie była herbata, a „obrzydliwie słodki ulepek”. Merlinie, to jest idealne! Po prostu idealne! Ciągle dostaję duszności i mam napady nieposkromionego śmiechu, gdy to czytam!
Ach, znów zazdrosny Tom! To takie piękne. Przerażony Orion, zazdrosny Tom, a tutaj nagle bum! Edgar wpada i ratuje sytuacje, mówiąc, ze Beery czegoś chce. Chyba pękłabym ze śmiechu, gdyby Ślizgon to zaimprowizował, chcąc wyratować przyjaciela, a tam nigdzie by nauczyciela nie było. To by wpadli! Oby Tom nigdy nie dowiedział się o tej intrydze, bo wszystkim po równo dowali Cruciatusem.
Uwielbiam cię, Beery! Znowu mam nagły napad wesołości. Tak się odsłonił! I ten szantaż, och, to teraz Orion ma przerąbane. Nie może powiedzieć o sekreciku nauczyciela Tomowi, ale nie może i nie powiedzieć. Tak samo jak nie zdradzi nic Harry’emu. To się porobiło. Grubo, grubo.
No i cóż, jak mogę to wszystko podsumować? Czytałam ten rozdział z zapartym tchem. Zdecydowanie mogę powiedzieć, że to była najlepsza część, jaką do tej pory napisałaś. Jest po prostu boska. Nic dodać, nic ująć. Są intrygi, manipulacje, kłamstwa i tajemnice, więc ja znajduję się w swoim żywiole.
Mam nadzieję, że wena Cię nie opuści. Żyj tam sobie w zdrowiu i pisz, pisz dla nas! Pozdrawiam!
Po pierwsze: Jak możesz zarzucać mnie dwoma rozdziałami na raz!? Ah, kocham cię za to!
OdpowiedzUsuńNie wiesz nawet jak mnie męczyło, to, że nie mam czasu, żeby się wziąć za czytanie Signum Temporis, zwłaszcza kiedy dostałam powiadomienie na Wattpadzie o opublikowaniu przez ciebie rozdziału (nie wiedziałam, że ta strona potrafi takie cuda ;P), aleee, w końcu! W końcu mogę się zabrać za te wspaniałości (nie, nie dopuszczam do siebie myśli, że rozdział mógłby być zły).
Naprędce powiem jeszcze, że uwielbiam twoje odpowiedzi na moje komentarze, a fakt, że ostatni był tak długi jeszcze bardziej mnie ucieszył <3
Tak więc, biorę się za czytanie!
Gdyby się zastanowić, jeszcze nigdy nie czytałam opowiadania, w którym wspomniany byłby pradziadek Dracona. Chętnie dowiedziałabym się jeszcze więcej, jak postrzegasz tę postać. Pierwsze spostrzeżenie - jest zimnym skurwielem.
O Merlinie… Abraxasie, wróżę ci świetlaną przyszłość jako woźnego Hogwartu, detektyw z ciebie żaden. Po drugie, nie przejmuj się, Arenowi z pewnością nie będzie przeszkadzać twoja orientacja, zwłaszcza, że sam jest Tomoseksualny :D, hah. A poza tym… Brawo ty, Abraxasie. Zamiast od razu się zwijać po ustaniu pierwszego ataku, wolisz zająć się śniadankiem… A coś mi mówi, że i tak, prędzej czy później je zwrócisz.
No przecież Aren powinien wejść do Wielkiej Sali w podskokach, rozrzucając płatki kwiatków z koszyczka przewieszonego przez ramię i bezceremonialnie zająć miejsce na kolanach młodego Czarnego Pana! A przynajmniej moim zdaniem <3.
Ale Areeen, na prawdę? Nie tęsknisz chociaż trochę za czasami, które opuściłeś? Zatęsknij! Ja chętnie poczytam! Hm… scena z Beery’m budzi we mnie podejrzenia, że nauczyciel mógłby, w ramach eksperymentu zacząć truć Arena najróżniejszymi truciznami…
Tak, trzymajcie się razem! Aren jako kochanek przyszłego Czarnego Pana, Berry jako… ktoś w niejasny sposób związany z teraźniejszym Czarnym Panem… Dream Team!
Okej. No tak, nie trudno się było domyślić xd. Berry, ty sadysto!
Oooo! Tom! Dzień staje się lepszy gdy on się pojawia! Wow… Aren zasłużyłeś na: https://youtu.be/SeDVNgsYy0k?t=3
Oooo, Tooom! To miłość! <3
UsuńBtw. Wyobrażam sobie Blacka, który czeka na jakąś reakcję Toma, który wyraźnie jest pogrążony myślami na temat Greya i niestety… nie mogę się pozbyć wrażenia, że na twarzy Toma, bezwiednie mógł pojawić się jakiś uśmieszek, albo chociaż łagodniejszy wyraz twarzy.
Przy okazji, zastanawia mnie jakie przygotowania poczyniłby Tom, gdyby nie on został wybrany jako uczestnik turnieju, lub, gdyby również Aren nie miał zostać uczestnikiem. Coś mi mówi, że przygotowania nie byłyby tak intensywne, ale może się mylę i Czarny Pan troszczy się o swoich podwładnych, jak o siebie samego <3.
Aren, piątka z plusem za pomysł użycia „warzelniczej porażki”! I… nie, żeby to było śmieszne, ale drogie dzieci, tak się kończy jak starsi panowie dają wam narkotyki! A nie mówiłam, że długo się śniadaniem nie pocieszy?
A co niby zrobisz Aren? Naplujesz Malfoy’owi seniorowi w twarz? Czy może nadepniesz mu na stopę? Obawiam się, że twoje groźby to niestety tylko puste słowa. Poza tym… obawiam się, że Abraxas, mimo wszystko nie chciałby, żeby jego ojcu coś się stało.
Avery… jaka atomówka xd <3 albo super agentka!
Hm, nie żeby coś Arenie, ale jeśli Riddle będzie chciał poruszyć temat waszego bliskiego spotkania na korytarzu z Orionem… raczej nie ułatwi to nikomu życia.
„że martwy na nic się nie przyda” Hahahaha!
Dobrze, przerwę na chwilę w momencie gdy zaczyna się dialog. Muszę przyznać, że scena z chorym Abraxasem jest wręcz wspaniała. Świetnie się to czyta i wczuwa w postaci. Pomysł pierwsza klasa!
Biedny Orion…! Hahah <3 Biedny… <3
Ha, Aren był goszczony nawet cukrem! A… właśnie, jeśli o cukrze mowa, ciekawe, czy Orion odegra swoją rolę z dbałością o takie szczegóły… A, okej. Dziękuję za odpowiedź.
Oj Orionie, w co żeś się wpakował.
Ho! Berry! Kim ty jesteś u licha!? ŁOOOOOOO! COOOO!!!! COOOOO!!! COOOO!!!???
No dobra… Wprowadzanie postaci Berry’ego przez ostatnie kilka rozdziałów było wręcz mistrzowskie, skoro na koniec tego rozdziału zaskoczyłaś nas taką nowością! Chapeau bas!
Co ja mogę niby powiedzieć na temat tego rozdziału? Po prostu był świetny i tyle. Czytało się z ogromną przyjemnością, z resztą jak każdy poprzedni. No nie wiem co napisać, zwłaszcza, że czeka mnie jeszcze nowy rozdział Persony <3
Kochana, nigdy nie przestawaj pisać!
Witam,
OdpowiedzUsuńno tak z Berrego to bardzo niebezpieczny przeciwnik, trzeba na niego uważać, widać, że Aren jest zupełnie inaczej traktowany prze Toma niż reszta.., jest taki zabiegany ale bardzo miło, że pogodził się z większością...
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie