I kolejny rozdział :) by nie przeciągać, dziękuję ślicznie za poprzednie komentarze:
Anonimowy: Haha, raczej długości rozdziałów już nie chcę zwiększać bardziej niż to co mam obecnie :) W tym rozdziale znajdziesz odpowiedzi na większość pytań z poprzedniego rozdziału, wierzę, że będziesz usatysfakcjonowana ^^. Oh tak, Beery jest stosunkowo tajemniczą postacią, spodziewałaś się takiego obrotu spraw gdy wprowadzałam tą postać? ;) Również pozdrawiam ;*
Kiminari: O matko co za imponująca ściana tekstu! Mam nadzieję, że konkurs był satysfakcjonujący. Cóż cieszę się, że jednak w końcu przebrnęłaś przez część która była dla ciebie ciężka ^^ Cieszy mnie, że spodobała ci się postać Abraxasa, naprawdę ma zaskakującą popularność, ale sama go kocham <3 Teoria rdzeni... w ciężko mi coś więcej o tym napisac a ile ma Tom? Nie myślałam o tym, przyznaję sie bez bicia. Co do odporności Arena na trucizny, to cóż... milczę uparcie, ale ciekawa hipoteza z bazyliszkiem :) Beery w końcu założy swój fanklub, bo jego popularność ciągle wzrasta, no kto by się tego początkowo spodziewał :D. Tom jest bardzo zazdrosny, ale taki uro Przeznaczonych, wciąż nie uświadomionych w dodatku. Rudolf czeka na swoją kolej, ale po ostatniej akcji tak szybko nie będzie się wychylał ponad szereg. Cóż nie wymagam komentowania procesów warzelniczych, ale wiedz, że są one intergralną częścią Signum i są ważne. No biedny Malfoy... co tam u niego w tym rozdziale. Cieszę się, że udało ci się wczuć w postacie podczas czytania. Również bardzo lubię moment z herbatą, Orion pewnie już nie do końca ^^ Dzięki za tak mega obszerny komentarz ;*
Queen of the wars in the stars: Haha dwa rozdział naraz? To miałaś sporo do czytania <3 Jednak w końcu znalazłaś czas na rozdziały i to w podwójnej odsłonie :) Kurczę gdy widzę, że nie dopuszczasz do siebie , że rozdział mógłby być zły napawa mnie nieco przerażeniem czy sprostam oczekiwaniom ^^ jednak mam nadzieję, że daję radę. To nie była ostatnia wzmianka o Brutusie Malfoyu, ale zajął już niechlubne pierwsze miejsce strącając Rudolfa o najbardziej nie lubianą postać. Homoseksualny...Boże płaczę ze śmiechu...xD Ciag dalszy twojego komentarza dalej powodował u mnie uśmiech zwłaszcza fragment z kwiatkami i siadaniu na kolanach Czarnego Pana. Piękne. Aren najwidoczniej ma wpisane w genach, że potencjalni przyszli Czarni Panowie jak i obecni muszą się nim zainteresować, nie wróżę mu chyba dzięki temu łatwej przyszłości ^^. Gdyby Aren nie został wybrany pewnie aż tak bardzo by się nie zaangażował w szukanie informacji, ale jednak Grey jest, więc... wiadomo :) Co Aren może zrobić Brutusowi? Wbrew pozorom nie jest taki bezsilny ^^ Może po tym rozdziale wysuniesz jakieś wnioski <3 Cieszę się, że udało ci się wczuć w "scenę łazienkową" oraz odczucia Malfoya. Orion juz zdecydowanie będzie miał awersję do cukru po spotkaniu z Tomem i "Arenowej herbaty" Eh Beery, no kto by się sp[odziewał po nim jak go wprowadzałam, dziękuję za słowa uznania ;*. Jeszcze nawet mi nie w głowie by przestać pisać, bo za dużo pomysłów w głowie siedzi. Dziękuję moja droga za komentarz i miłej lektury!
Betowała: Matonemis
Rozdział 28: Rosnące uczucia
Abraxas nie był w
stanie kontrolować swoich napadów szału. Już po drugim Aren
odkrył pewną prawidłowość. Kiedy po usilnych staraniach udało
mu się wreszcie objąć i przytulić Malfoya, atak po niedługiej
chwili ustąpił. Niestety o tą bliskość Grey musiał zawsze
walczyć, co było za każdym razem niebezpieczne i wymagało
włożenia wielkiego wysiłku. Musiał poskromić agresywnego
chłopaka siłą po to, by próbować uciszyć atak w jedyny sposób,
który jak się okazało był skuteczny, czyli przytulić go i nie
dać się odrzucić.
Aren przeżył takich
ataków jeszcze kilka i po każdym wyglądał gorzej. Kiedy po
kolejnym zerknął w jedno z luster stwierdził, że powoli zaczyna
wyglądać jak ofiara przemocy domowej. W jego głowie pojawiło się
po pewnym czasie kolejne porównanie. Jego pożałowania godny wygląd
zewnętrzny równie dobrze mógł spowodować Dudley z kolegami,
gdyby postanowili zrobić sobie z niego worek treningowy. W
porównywalny sposób czuł się też obolały. W końcu pamiętał
te chwile, kiedy nie zdołał im na czas uciec. Grey westchnął
ciężko i postarał się choć trochę doprowadzić strój do
porządku. Po chwili z kolejnym westchnieniem dał sobie spokój.
Niewiele to dało.
Obejrzał się na
nieprzytomnego Abraxasa. Pomimo posiadania całkiem pokaźnego
zaplecza medycznego, jak na razie niewiele środków zastosował,
głównie ze względu na możliwe, trudne do przewidzenia
niekorzystne interakcje z nadal mu nieznanymi składnikami
zastosowanego na Malfoyu eliksiru. Dlatego bardzo go cieszyło, że
przytulanie blondwłosego chłopaka dawało tak zbawienne skutki.
Zielonooki Ślizgon
potrząsnął głową i na powrót zajął swoje miejsce przy chorym,
wzdychając ciężko ze zmęczenia. Przetarł oczy i twarz żeby się
trochę rozbudzić i pomyślał, że jak tylko Malfoy dojdzie do
siebie nie podaruje mu. Będzie musiał się odwdzięczyć. Po
krótkim zastanowieniu wiedział już co wymusi na Abraxasie.
Zaciągnie go do pomocy w eliksirach. Będzie musiał robić te
wszystkie okropne rzeczy, których on, Aren nie lubi. O tak, będzie
przygotowywał i odmierzał śluzy płazów i kroił oślizgłe płazy
i robaki. Tego zielonooki nie znosił najbardziej i uważał za
najlepszy sposób na odebranie długu. Już wyobrażał sobie reakcje
Malfoya, na które oczywiście nie zamierzał zwracać najmniejszej
uwagi. Te wszystkie narzekania, marudzenia, krzywienia się i słowa
obrzydzenia... zamierzał je ignorować. Nie wątpił też, że po
niezbędnej i w mniemaniu Abraxasa koniecznej porcji ostentacyjnych
narzekań, blondyn wykona co będzie musiał.
Aren kontrolnie zerknął
na nieprzytomnego i stwierdził, że w jego stanie nic się nie
zmieniło. Zanurzył się więc w rozmyślania. Martwił go fakt, że
rdzeń magiczny blondwłosego Ślizgona stopniowo się wyczerpywał.
Jak wiedział z własnego doświadczenia było to niebezpieczne. Poza
tym zbliżał się Turniej i młody Malfoy musiał mieć czas, by
zregenerować swój rdzeń. Już drugi, albo i trzeci raz Grey
dochodził do tego punktu w swoich przemyśleniach zastanawiając się
jak zatrzymać proces ubywania magii Abraxasa, ale jakoś póki co
nie był w stanie niczego sensownego wymyślić. Frustrowało go też,
że jedynie w nikłym stopniu może pomóc Malfoyowi w niwelowaniu
bólu fizycznego. O bólu psychicznym i halucynacjach nie
wspominając. Odkąd dowiedział się, że w trakcie tworzenia tego
piekielnego eliksiru posłużono się magią krwi, poczuł się
bezsilny, ale nie powstrzymywało go to przed intensywnym
rozmyślaniem.
Poczuł jak oczy powoli
mu się zamykają ze zmęczenia, a nie mógł sobie pozwolić na
odpoczynek. Wstał i podniósł ręcznik, którym obmywał chorego,
zmoczył go i zaczął przecierać twarz i szyję blondyna.
Przy tej czynności ze smutkiem stwierdził, że Malfoy wygląda
coraz gorzej. Jego jasna karnacja jeszcze bardziej pojaśniała. Był
przeraźliwie blady, prawie przezroczysty z zapadłymi policzkami i
zmęczeniem wypisanym na twarzy. I ten jego rzężący, nierówny
oddech... brzmiał okropnie. Bez wątpienia wszystko to było
skutkiem wyczerpania magicznego. Szczególnie niepokojące były
wahania temperatury, jakie dotykały Abraxasa. Raz był rozpalony do
tego stopnia, że gorąco z niego buchało, a innym razem trząsł
się z zimna. Aren musiał być czujny i obserwować te zmiany, by na
czas zdążyć z odpowiednimi maściami. Niestety brak odpoczynku
zaczął odbijać się na ratowniku, stąd zamykające się oczy,
ciężkie i szczypiące powieki. Aren skończył pomagać Malfoyowi i
znowu przy nim usiadł. Nie miał w tej chwili już nic do roboty,
więc zamyślił się głęboko... Musiał się zdrzemnąć, bo
obudził go kaszel Abraxasa. Jak zwykle kaszlał krwią. Grey szybko
zaczął stosować opracowane już na taki moment środki zaradcze.
Kiedy kaszel ucichł podał eliksir wspomagający i pobudzający
organizm do produkcji krwi, później zastosował maść ułatwiającą
oddychanie i to było wszystko co mógł zrobić. Uważał swoją
pomoc za kroplę w morzu potrzeb, ale przynosiła ona choremu jakąś
tam ulgę, dlatego z niej nie rezygnował. Na koniec westchnął
ciężko, przysiadł przy blondynie i nawet nie wiedział kiedy oczy
mu się znowu zamknęły.
Ze snu wybił go ostry
ból dłoni i głęboki, choć cichy pomruk. W pierwszej chwili nie
wiedział o co chodzi, ale już w następnej zorientował się co to
było. Agresja zakradła się do niego i mocno ugryzła do krwi,
pewnie z myślą o obudzeniu go. Tak przynajmniej sądził. Niedługo
jednak trwało zanim księga wyprowadziła go z błędu. Zatrzymała
się na wyciągnięcie ręki od chłopaka i nagle rozbłysła
oślepiającym światłem. Zaskoczony i oślepiony Aren przymknął
oczy, a kiedy je otworzył, aż wstrzymał oddech. Agresja była
otwarta. Grey zastanowił się krótko, po czym wyciągnął ręce i
wziął tomiszcze na kolana. Na otwartej stronie powoli pojawiła się
znana mu już wcześniej strona tytułowa:
Agresja:
Księga Tajemnic
Myślał, że to było
wszystko co księga miała mu do zaoferowania, ale już po chwili
zorientował się, że nie. Poniżej tytułu zaczęły pojawiać się
kolejne słowa:
„Tylko
wybrana krew pozwala odkryć moje tajemnice”
Nicolas
Grey.
Aren zamrugał szybko z niedowierzaniem. Poczuł
coś dziwnego w środku na widok nazwiska. Poza tym zwrot magia krwi
i wspomnienie ugryzienia przez tomiszcze jakoś tak połączyły mu
się teraz w jedno. Zerknął szybko na dłoń, ale okazało się, że
rana zdążyła się już zagoić. Czyżby ten Nicolas... jęk bólu
ze strony Abraxasa spowodował, że zielonooki chłopak rozproszył
się i myśl uciekła mu z głowy, za to on sam z niepokojem
przeniósł wzrok na chorego. Blondyn wciąż był nieprzytomny.
Kiedy powrócił wzrokiem do Agresji okazało się,
że ta wciąż otwarta była na stronie tytułowej. Aren wyciągnął
rękę i chciał odwrócić stronę, ale nie dał rady. Kartki
sprawiały wrażenie litej skały. Chłopak zmarszczył czoło w
skupieniu rozmyślając jak to zrobić i po chwili jego wzrok padł
na wers poniżej tytułu. Niedługo później wstał, podszedł do
swojej torby, wyciągnął z niej niewielki nożyk do cięcia ziół
i wrócił na miejsce. Przeczytał jeszcze raz sformułowanie „rodowa
krew” i westchnął ciężko. Zamierzał sprawdzić, czy jego krew
zostanie uznana za odpowiednią, by przeczytać cokolwiek więcej z
tej dziwnej książki. Przesunął lewą dłoń nad Agresję i naciął
ją trzymanym nożykiem. Dobrą chwilę patrzył jak jego krew plami
lekko żółtawe strony. Po pewnym czasie okazało się, że
tomiszcze wchłonęło czerwone krople jak gąbka i pobrudzone strony
znowu były czyste, a wielka księga mruknęła cicho i kartki
zaczęły się szybko przekręcać. Znieruchomiały odsłaniając
znany już Arenowi skądinąd obrazek prezentujący niezbyt ładny
rdzeń magiczny charakterystyczny dla magii krwi. Poniżej był
tekst, który chłopak zaczął czytać:
Magia Krwi
Długo się
zastanawiałem, czy umieścić tutaj tą informację.
Było nie było jest
to moja specjalizacja, która spowodowała,
że zostałem
odrzucony przez społeczeństwo magiczne.
Badania nad tą
dziedziną magi bardzo często kończyły się źle.
Moja rodzina
jednakże, zdawała się mieć do magii krwi szczególne zdolności.
Umiejętności
pozwalały nam zgłębiać możliwości jakie dawała ta dziedzina
magii.
Nigdy jednak, żaden
z przodków nie śmiał badać tego co ja.
Kiedy zorientowali
się czym się zajmuję... ich reakcja była do przewidzenia.
Brałem ją pod
uwagę i dlatego nie poczułem się zszokowany.
Zostałem
wydziedziczony i przybrałem nowe nazwisko – Grey.
Uważam, że magia
krwi nie musi być kojarzona tylko z czarną magią.
Lata badań
pozwoliły mi dojść do zgoła innych wniosków. Efekty doświadczeń
dały mi nie raz
szansę na uratowanie życia mojej drugiej połowie, którą
pociągały
różne dziwne,
czarnomagiczne, niezbadane przedmioty i zaklęcia.
Jej badania dawały
czasem marne efekty, najczęściej mało przyjemne
i trzeba było idąc
na ratunek działać błyskawicznie.
Rdzeń, który
widzisz powyżej czytelniku, należy do mnie.
Przyznaję, nie jest
najpiękniejszy, jednak jest to część mojej osoby.
Czytając uznasz go
pewnie za przekleństwo, jednak uwierz mi, tak nie jest.
Powinieneś uznać
to za dar, który uczynił mnie i Ciebie też uczyni, silniejszym.
Agresja została
zaklęta tak, by móc pomagać moim następcom,
którzy tutaj
zajrzą. Ma wspierać ich w trudnościach.
Trudnościach, przez
które sam przechodziłem.
Borykałem się z
nimi przez większość mojego życia, ale pokonywałem je.
Z drugiej strony
modlę się do Merlina, by nie musieli oni przechodzić przez to co
ja.
Od razu muszę
oznajmić, że nie mogę opisać każdego aspektu tego rodzaju magii
i tego kierunku, w
którym w jej ramach poszedłem, ponieważ ta odnoga rdzenia, która
tworzy się wewnątrz
maga jest u każdego inna i bywa nieco nieobliczalna.
Jedno jest pewne.
Żeby ułatwić sobie życie postaraj się, ty który to czytasz,
zaakceptować zmiany
i możliwości, które dzięki nim osiągasz.
Przyjmij je jako
swoisty dar i ścieżkę rozwoju.
Tak będzie dużo
łatwiej i nie będziesz musiał tracić sił i czasu
na walkę z własnym
rdzeniem magii krwi. Chcesz się o tym przekonać?
Wystarczy zajrzeć w
głąb siebie. Od razu to dostrzeżesz...
Tekst nagle się urwał
i Aren poczuł, że autor zachęca go do tego o czym pisał.
Rozmyślał jednak aktualnie nad czym innym. Owszem, Kasandra mówiąc
o tym co widziała wewnątrz niego dała wyraźnie do zrozumienia, że
ma kilka rdzeni magicznych. Domyślił się już tego, który był
związany z animagią, ale zaskoczyła go możliwość, że ma w
sobie rdzeń związany z magią krwi. Pokręcił głową z
niedowierzaniem i jeszcze raz przeczytał sobie tekst z Agresji.
Upewnił się dzięki temu, że faktycznie tak może być. Przekonać
się o tym mógł tylko w jeden sposób, a mianowicie stosując się
do instrukcji wynotowanych z książek o rdzeniach magicznych.
Wstał, znowu podszedł
do swojej torby i wydobył z niej zwój z tymi informacjami i swoją
różdżkę, po czym wrócił na miejsce. Uważnie przeczytał tekst
na zwoju, ujął w dłoń różdżkę z dziwnym uczuciem, bo nie
robił tego przecież bardzo dawna. Wskazania jednak były bardzo
wyraźne. Różdżka powinna stanowić pewien bufor pomiędzy jego
magią pierwotną, a magią tworzenia. Musiał się skupić, więc
zamknął oczy starając się poczuć swoją magię. Po chwili już
było wiadomo, że najpierw musi oczyścić umysł, bo rozmaite myśli
przelatywały mu chaotycznie przez głowę notorycznie go
rozpraszając. Wciąż z zamkniętymi oczami postarał się uspokoić
i wyciszyć. Zajęło mu to dłuższą chwilę, ale zupełnie nagle
okazało się, że widzi coś więcej niż ciemność. Na początek
trochę niepewnie rozejrzał się po najbliższej okolicy i upewnił,
że faktycznie ma przed sobą magiczne rdzenie. Widział je przecież
już wcześniej na obrazkach książek. Nie mógł się mylić.
Ustaliwszy to, zwrócił wzrok na największy rdzeń. To był jego
rdzeń główny i niestety nadal nie wyglądał najlepiej. Miał
bardzo przytłumiony blask. Właściwie to ledwo się tlił
złocistym kolorem. Zielonooki dopiero teraz, kiedy naocznie
przekonał się w jakiej kondycji znajduje się jego rdzeń główny
uwierzył w pełni, że przyjdzie mu jeszcze długi czas poczekać,
aż jego magia się zregeneruje.
Od głównego rdzenia
odchodziła gruba nić, która lśniła niesamowitym, pełnym
migotliwych iskierek blaskiem. Bez wątpienia ten rdzeń odpowiadał
za animagię. Niewiele się zastanawiając, Aren udał się w jego
kierunku, by lepiej się przyjrzeć. Wewnątrz widać było piękne
zwierzę, w które przemieniał się podczas praktykowania tej
dziedziny magii i którego instynktów odczuwanych w trakcie
przemiany wciąż jeszcze nie potrafił opanować. Chłopak wyciągnął
rękę, by dotknąć zamkniętego w rdzeniu zwierzęcia, ale ono
nagle skurczyło się i zwyczajnie uciekło przed dotykiem. Grey
patrzył na to z niedowierzaniem, a na końcu stwierdził z pewnym
fatalizmem, że w jego przypadku oczywiście nic nie mogło
przebiegać podręcznikowo. Zawsze musiały wystąpić jakieś
anomalia. Pocieszał się jedynie tym, że kiedy próbował przemian
wszystko odbywało się tak jak należy, więc chyba nie było tak
źle. Obiecał też sobie przy okazji, że wznowi ćwiczenia ze
szczególnym naciskiem na konieczność ujarzmienia zwierzęcia w
sobie i zachowania jasności umysłu w kosmatym ciele.
Skończył kontemplować
bijący jasnością rdzeń i powrócił przed przytłumione, złote
światło głównego pnia. Nie musiał się bardzo wysilać, by po
drugiej stronie zauważyć kolejną nić. Nie była tak gruba jak
animagiczna, ale była. Zielonooki chłopak uważnie się jej
przyjrzał i odetchnął z pewną ulgą, kiedy nie zauważył na niej
spływających kropli krwi. Nić wyglądała na niedawno powstałą i
jeszcze nie do końca wykształconą, ale nawet ona była jaśniejsza
od jego głównego rdzenia. Na pierwszy rzut oka widać było, że
ona również bez dwóch zdań odbiegała od książkowego wizerunku.
Aren był skonfundowany jej widokiem, a raczej tego, co tą nić
oplatało. Były to kolczaste gałązki pnących róż z pączkami
kwiatami. Kiedy chłopak powodowany ciekawością zbliżył się,
próbując dotknąć jednego z kwiatów, najbliższa łodyżka
błyskawicznie oplotła jego rękę wbijając się w nią kolcami.
Chłopak oczekiwał bólu, ale ten nie nadszedł, choć widział
spływające stróżki krwi. Kiedy krew dotarła do jednego z pąków,
ten lekko rozchylił swoje płatki. Jeśli Grey miałby jakiekolwiek
wątpliwości, czy ten oryginalny rdzeń jest aby na pewno związany
z magią krwi, to właśnie teraz otrzymał odpowiedź. Miał już
pewność.
Z niedowierzaniem
pokręcił głową bo zrozumiał, że skoro wykształcił się u
niego tego rodzaju rdzeń, to musiał użyć kiedyś przynajmniej raz
magii krwi... Nie przypominał sobie takiego faktu, choć poświęcił
dobrą chwilę na rozmyślania.
Próby dojścia do
sedna sprawy zostały gwałtownie przerwane i Aren nagle wrócił do
realnego świata, przywołany silnym uderzeniem, które zafundował
mu w kolejnym ataku szału Malfoy. Zanim Grey na dobre rozejrzał się
w sytuacji, Agresja dopadła Abraxasa i mocno ugryzła go w rękę
odciągając jego uwagę. Blondyn próbował ją schwytać, ale
zgrabnie wyślizgiwała mu się z rąk prowokacyjnie powarkując i
kłapiąc na postrach zębami. Wyglądała tak, jakby się świetnie
bawiła, ale Aren nie mógł jej nie doceniać. Dała mu dość czasu
by doszedł do siebie i przedsięwziął środki zaradcze. Oczywiście
zdecydował się na to, co przynajmniej doraźnie pomagało, czyli na
przytulenie. Nauczony doświadczeniem zaszedł Malfoya od tyłu i
zamknął w uścisku przywierając do jego pleców i czekając, aż
sposób zacznie działać. Zanim to nastąpiło musiał kurczowo się
trzymać, bo blondyn miotał się strasznie. Nie obyło się też bez
tego, by Aren dostał w chwili nieuwagi cios w żebra. W końcu
jednak Abraxas ucichł i opadł całym ciężarem na podtrzymującego
go Greya.
Zielonooki chłopak
przyjął to z wielką ulgą. Dotaszczył blondwłosego Ślizgona do
ściany i ułożył go pod nią. Nie było łatwo. Nie istniało już
chyba miejsce na jego ciele, w którym nie czułby bólu. Siniaki,
otarcia i stłuczenia powodowały, że coraz trudniej było mu się
swobodnie poruszać, ale nadal walczył. Zresztą Abraxas wyglądał
dużo gorzej od niego. Właściwie to wyglądał coraz gorzej i
aktualnie sprawiał wrażenie, jakby doraźna pomoc już mu nie
wystarczała. Aren obserwował to wszystko z pewnym niepokojem mając
tylko nadzieję, że Malfoy senior się nie przeliczył i nie
doprowadzi do przedwczesnej śmierci syna.
Na bladej twarzy
Abraxasa pojawiły się krople potu i Aren już wiedział, że z
pewnością znowu gorączkuje. Dotknął lekko policzka chorego i
stwierdził, że rzeczywiście był rozgrzany. Wziął więc ręcznik
służący do przemywania twarzy, podniósł się ciężko i zmoczył
go zimną wodą, później otarł twarz blondyna i położył zimny
okład na jego czole. Po tym ciężko westchnął i usiadł obok
opierając się o ścianę. Jego wzrok padł na Agresję, która
jakby tylko czekała na taki sygnał, bo mruknęła i zawierciła się
w miejscu. Grey wyciągnął do niej rękę przyzywającym gestem i
księga ruszyła w jego stronę, przewracając kartki. Kiedy stanęła
na jej otwartych stronach widniała dalsza część tekstu:
… Skoro doczytałeś
aż dotąd, nie ulega wątpliwości, że masz to w sobie.
Warto więc bym
przekazał niezwykle, jak sądzę, istotną informację.
Agresja została tak
zaczarowana, by móc pomagać ci w momentach, w których
uzna to za
konieczne. W takich chwilach ujawni ci moją wiedzę na dany temat.
Magia Krwi jest
dziedziną, którą tak naprawdę można wykorzystać
w dowolny sposób
jak już sugerowałem. Dowolny, czyli i dobry i zły.
Istota tej magii
powoduje jednak, że najczęściej interesują się nią
osoby parające się
Czarną Magią. Takie wykorzystanie magii krwi
nie jest oczywiście
dla tych ludzi bezpieczne i bezobjawowe. Niesie ze sobą
rozmaite skutki,
które dla nich są najczęściej niekorzystne. Stąd właśnie
powstało
przeświadczenie, że
ta magia jest zła. Nie jest tak, ale czuję się w obowiązku
ostrzec cię przed
konsekwencjami, które niewątpliwie wystąpią, kiedy już raz
zdecydujesz się na
jej użycie. Jak wiadomo wielka moc zawsze kusi i może być
zgubna dla
używającego. Zawsze trzeba o tej prawdzie pamiętać.
Sam miałem okazję
się o tym fakcie przekonać i chciałbym cię przed tym uchronić.
Będę tu dla
ciebie, gdy będziesz tego naprawdę potrzebować.
Skończył czytać
tekst i księga ponownie się zamknęła. Nie odsunęła się jednak,
ale zaczęła lizać jego dłoń. Zamyślony Aren odruchowo zaczął
głaskać ją po grzbiecie tak jak lubiła, słysząc już po chwili
znajome mruczenie. Wywołało ono na jego twarzy lekki uśmiech.
Poczuł w dłoni, którą niedawno naciął mrowienie i spojrzał na
nią z niepokojem, ale nie musiał się martwić. Agresja znowu
spowodowała, że rana zanikała, choć krew na ubraniu została.
Musiał się nią pochlapać, kiedy walczył z blondynem.
Kiedy tak zapatrzył
się na tomiszcze i swoją dłoń, różne myśli zaczęły
przechodzić mu przez głowę. Wahał się i zastanawiał, ale kiedy
przeniósł wzrok na kruchą i bezwładną postać Abraxasa wszelakie
opory zniknęły. Zdecydował, że zrobi wszystko, by postawić
Malfoya na nogi, a przynajmniej ulżyć mu w cierpieniu. Niestety,
wymagało to znowu działań eksperymentalnych, ale prawdę mówiąc
cała ta akcja ratownicza była jednym wielkim eksperymentem, więc
pomysł, który mu się nasunął nie bardzo odbiegałby od
dotychczasowego trendu.
Podciągnął rękawy,
szykując się do pracy. Wyszukał pośród przyniesionych roślin i
ingrediencji kilka związanych z poprawą pracy układu krwionośnego
i wpływających na polepszenie składu i jakości krwi. Postanowił
uwarzyć z nich eliksir, do którego dodałby na koniec swojej krwi.
Tak, zamierzał użyć magii krwi, by zwalczyć efekty innego tworu
magii krwi. Na logikę biorąc jego czyste intencje, polegające na
pomocy wyniszczanemu przez truciznę organizmowi powinny spowodować,
że blondyn odzyska siły i równowagę. Może też szybciej
zregeneruje się jego magia, jeśli mikstura wyeliminuje to, co
pochłaniało ją z jego rdzenia magicznego. Kto wie?
Zamierzał się o tym
przekonać, ale póki co miał przed sobą do pokonania rozliczne
trudności. Po prostu brakowało mu podstawowych przedmiotów. Co
prawda miał deskę do krojenia roślin i nożyk, ale nie miał
palnika, ani kociołka za pomocą których mógłby uwarzyć
miksturę. Musiał improwizować.
Miał zapałki, a to
już było dużo. Był w stanie uzyskać ogień. Miał puste fiolki,
czyli odporne laboratoryjne pojemniczki, które mógł podgrzewać.
Miał też materiał łatwopalny w postaci podręczników. Co prawda
podejrzewał, że to będzie za mało, ale już po chwili znalazł
rozwiązanie. Postanowił, że ogień będzie podtrzymywał spalając
kolejne kawałki swojego swetra. Inną sprawą było, że nie bardzo
na razie widział miejsce, w którym mógłby rozpalić ognisko. Na
koniec jego wzrok powędrował w stronę ceramicznych, niepalnych
zlewów. To był niezły, a właściwie jedyny pomysł, który
przyszedł mu do głowy.
Zebrał w sąsiednim
zlewie wszystkie potrzebne mu materiały, zdjął i nożykiem pociął
na większe i mniejsze kawałki swój sweter, a na koniec obejrzał
się na leżącego Malfoya, który teraz dla odmiany zaczął drżeć
z zimna. Trzeba było temu zaradzić, zanim zajmie się tworzeniem
eliksiru. Wziął maść rozgrzewającą i rozsmarował ją na
widocznych częściach ciała Abraxasa, po czym wziął swoją szatę
i otulił nią chłopaka. To musiało wystarczyć.
Najpierw przygotował
sobie wszystkie składniki. Musiały być ich niewielkie ilości, bo
miał warzyć dosłownie 2 fiolki eliksiru. Jeszcze nigdy nie miał
okazji tworzyć mikstury w takich ilościach, więc bardzo uważnie
dobierał proporcje. Z roślin wybrał ziele miłka wiosennego
głównie dlatego, że wzmacnia pracę mięśnia sercowego, a serce
Abraxasa tego zdecydowanie potrzebowało. Zamierzał też dodać
nasiona kozieradki będące naturalnym aktywizatorem procesu
wytwarzania krwinek, ponieważ krwi biedny Malfoy tracił mnóstwo i
mimo regulacji za pomocą eliksiru, który swoją drogą już się
Arenowi skończył, potrzebował tego wsparcia. Do tego postanowił
dorzucić odrobinę janowca, który również wzmacnia serce, ale też
reguluje ciśnienie tętnicze oraz konwalię majową, która z kolei
pomaga przy trudnościach z oddychaniem wynikających z niewydolności
serca, a takie jak przypuszczał Grey również dręczyły blondyna.
Do tych ziół dodał także pokrzywę o działaniu przeciwzapalnym i
przeciwkrwotocznym. Miłek i pokrzywa wymagały pokrojenia w paski i
Aren nieźle się namęczył, żeby tak małą ilość surowca
odpowiednio pokroić. Gorzej było z konwalią. Nie miał moździerza,
a preparat wymagał zgniecenia. Ponieważ jednak ta roślina miała
być dodana na końcu, chłopak zdecydował się w trakcie warzenia
przemyśleć ten kłopot.
Kiedy skończył już
wydzielać dawki składników i je przygotowywać, postanowił nie
przedłużać i bez ociągania podpalił zgniecione kartki jednej z
książek podrzucając po chwili jeszcze kilka kart i na to kładąc
fragment swetra. Kiedy było już wiadomo, że ogień nie zgaśnie
sięgnął po jedną rękawicę ze smoczej skóry, nałożył na lewą
rękę i ujął w nią fiolki z odpowiednią ilością wcześniej
wlanej tam wody. Przeniósł fiolki nad ogień i zaczął je
podgrzewać do odpowiedniej temperatury. Nadszedł czas na wsypanie
nasion kozieradki i mieszanie wąskim końcem łyżeczki wewnątrz
najpierw jednej, a chwilę później drugiej fiolki. Jako kolejny
wrzucony został miłek. Teraz konieczne było przemieszanie dwa razy
w kierunku odwrotnym do ruchu wskazówek zegara, a następnie lekkie
przestudzenie fiolek.
Półsurowiec eliksiru
stygł, a Aren głowił się nad problemem konwalii, bo powoli, ale
jednak, nadchodził czas jej dodania. Na szczęście żar jego małego
ogniska nie wygasł do końca, dlatego w nadziei, że go rozpali
wrzucił tam parę zgniecionych kartek i zaczął dmuchać. Kilka
iskier ze swetra przeskoczyło na pergamin i ogień znów zapłonął.
Po chwili mógł się już żywić kolejnym fragmentem swetra Greya.
Do letniego eliksiru musiał wrzucić janowiec, a kiedy mikstura
będzie niemal wrząca pokrzywę. Janowiec sam miał się rozchodzić
w preparacie pod wpływem stopniowego rozgrzewania, ale pokrzywę
trzeba było pomieszać osiem razy. Kiedy wyrywał kolejne kartki z
jednego z podręczników mimochodem rzucił mu się w oczy jakiś
ruch. To Agresja na ten widok wolno wycofała się poza zasięg jego
rąk. W duchu uśmiechnął się na to. Widocznie wolała nie
ryzykować, że ją spotka to samo. Nie szczerzyła zębów, nie
chcąc go pewnie drażnić, ale widok jej paszczy nasunął Arenowi
niekonwencjonalne rozwiązanie kwestii konwalii. Liście konwalii
postanowił zmiażdżyć w zębach.
Tymczasem fiolki się
rozgrzały i nadszedł czas na dodanie pokrzywy i mieszanie. Kiedy
skończył, włożył sobie potrzebną ilość konwalii do ust i
zaczął żuć myśląc równocześnie o tym, że ślina, która w
lwiej części składa się z wody nie powinna zaszkodzić
eliksirowi. Kiedy ocenił, że należycie zgryzł liście wypluł je
delikatnie na końcówkę uchwytu łyżeczki i zanurzył w jednej z
fiolek, po czym zakorkował ją i odłożył do powolnego
podstygnięcia. To samo powtórzył z drugim pojemniczkiem.
Obserwował zmiany zachodzące pod wpływem asymilowania się
konwalii i starał się zignorować goryczkę, jaka pozostała mu w
ustach po rozgryzaniu liści tej rośliny. Potrząsnął teraz
obydwoma fiolkami, by konwalia wymieszała się zresztą zawartości.
Teraz musiał odczekać aż w obydwu pojemniczkach mikstury się
rozwarstwią, nie dopuszczając równocześnie by temperatura za
bardzo się obniżyła. To była prawdziwa ekwilibrystyka
pochłaniająca niestety jego z trudem zdobyty opał.
***
Przed wyjściem na
śniadanie Orion z Averym wymienili wymowne spojrzenia. Bezgłośne
porozumienie zostało zawarte i Edgar wszedł do łazienki, a Black
sam udał się w drogę do Wielkiej Sali. Zajął swoje zwyczajowe
miejsce. Niedługo później naprzeciw niego opadł na siedzisko
Avery w postaci Malfoya. Byli przy stole pierwsi z ich grupy, ale
mieli niewiele czasu, bo reszta z pewnością niedługo się pojawi,
dlatego też Edgar zaczął bez zwłoki przyciszoną rozmowę:
- Jak przebiegło
wczorajsze spotkanie z nim? - Avery zamierzał poruszyć kwestię
spotkania z Tomem już wczoraj, ale Orion sprawiał wrażenie tak
złego na cały świat, że dał sobie spokój.
- W porządku, choć
nie było łatwo. Przez chwilę nawet sądziłem, że zostałem
nakryty. Na szczęście wizyta Beery'ego pozwoliła utrzymać pozory.
Na dłuższą metę nie wie wiem czy udałoby mi się wcielać w
skórę Arena w jego obecności – przyznał Orion całkiem szczerze
widząc jak Edgar kiwa ze zrozumieniem głową.
- Podziwiam. Ja już
dawno zostałbym zdemaskowany. Ciężko przy Tomie zachować zimną
krew. Na szczęście wizyta profesora wybawiła nas z opresji. Nie
chcę wiedzieć jakby zareagował Riddle gdyby wszystko się nagle
wydało. Swoją drogą czego chciał o tej porze Beery?
- Porozmawiać o jakiś
roślinach. Nie bardzo rozumiałem o co mu chodzi, gdy zaczął
wymieniać dziwne nazwy, o których nigdy nie słyszałem. Nie wiem
co Arena pociąga w Zielarstwie. Jakoś udało mi się wybrnąć, a
właściwie odsunąć w czasie decyzje co do tych roślin.
Bez udziału woli wzrok
Oriona powędrował w kierunku stołu nauczycielskiego i rzeczonego
nauczyciela. W duchu wciąż czuł złość, kiedy tylko pomyślał o
wczorajszym spotkaniu. Jego oczy napotkały spojrzenie Beery'ego,
który widocznie również akurat w tym momencie spojrzał w ich
kierunku. Profesor uśmiechnął się miło wracając do rozmowy ze
Slughornem, ale Black wiedział już teraz więcej i nie dał się
zwieść tym uśmiechem. Zawsze myślał, że to Dumbledore jest
mistrzem manipulacji, jednak teraz doszedł do wniosku, że przy
profesorze Zielarstwa tamten był wręcz nieszkodliwy. Beery był
mistrzem. Zdecydowanie przodował. Zwodził ich przez tyle lat i nikt
go nigdy nie podejrzewał o to, że pod maską znudzenia ukrywa jakąś
inną twarz. Było to wyraźnie widoczne. Wcześniej był znudzony,
a jego zapał do nauczania zgasł. Stało się to już po trzech
latach ignorowania jego wysiłków przez uczniów. Zielarstwo nigdy
nie było uważane za jakiś przydatny, ciekawy przedmiot. Tak było
do przybycia Greya. Kiedy w szkole pojawił się Aren, Beery odzyskał
dawny wigor i humor. Orion to wszystko zauważał, ale po wczorajszym
spotkaniu nasuwało mu się pytanie, które było w zasadzie sednem
całej sprawy. Nie wiedział czy profesor chce zaszkodzić, czy też
pomóc Greyowi. Na pewno dbał o to, by tajemnice Arena nimi
pozostały.
Black przeklął w
myślach. Nie lubił tego uczucia gdy miał świadomość, że ktoś
ma go w garści. To poczucie bezradności go rozstrajało, ale
oczywiście nic nie mógł na to poradzić. Aren zdawał się ufać
nauczycielowi Zielarstwa, więc chyba nie było tragicznie. Z kolei
to czego Orion się dowiedział sprawiło, że on sam wzmógł
czujność wobec profesora i wszystkiego co się z nim wiązało.
Widać w tym było pewną równowagę i tylko to było lekko
optymistyczne.
W tym momencie do sali
wszedł Tom w towarzystwie Mulcibera i Lestrange i rozmyślania na
temat powiązań Arena z Beerym zostały przerwane.
Orion nie mógł nie
zauważyć, jak wzrok Riddle'a automatycznie przesuwa się po pustym
miejscu, które zwykł zajmować Aren. Sam na moment przeniósł
ponownie spojrzenie na Beery'ego, który jednak wciąż był zajęty
rozmową i chyba nie zwrócił uwagi na przybyłych. Już miał
odwrócić wzrok kiedy zauważył, że nauczyciel Zielarstwa spojrzał
przelotnie na Toma uśmiechając się lekko pod nosem, po czym
natychmiast wrócił do dialogu z Horacym. Orion postanowił, że
zdecydowanie musi mieć się bardziej na baczności jeśli chodzi o
tego profesora, a przede wszystkim stwierdził, że powinien
uświadomić Arena z kim ma do czynienia.
- Widzieliście może
Greya? - niespodziewane pytanie Riddle'a spowodowało, że wyrwany ze
swoich myśli Black lekko drgnął. Zanim zebrał się na jakąkolwiek
odpowiedź, usłyszał spokojny głos Avery'ego-Malfoya:
- Ostatnio widziałem
go wieczorem jak kładł się spać, zapewne jest teraz znowu w
pracowni eliksirów.
- Tak? To dziwne, bo
jak obudziłem się w nocy to twoje łóżko i charł... Greya były
puste – powiedział nagle Rudolf mierząc wzrokiem blondyna. Serce
Oriona na moment zamarło i pewnie podobnie było z Edgarem, ale obaj
nie dali po sobie poznać wrażenia, a Avery-Malfoy odpowiedział
trochę zagubionym głosem, jakby sam nie dowierzał w to co słyszy:
- Było puste?
- Nie wiem dlaczego
wyglądasz na takiego zaskoczonego – ciągnął dalej Lestrange. –
Czyżby nadal panował rozłam w waszej pożal się Merlinie
„przyjaźni”?
- Radzę ci zważać na
słowa... - zagroził Edgar-Abraxas, a Orion obserwował z niemałym
podziwem jego grę. Gdyby nie wiedział, że siedzi przed nim Edgar,
mógłby dać sobie rękę odciąć, że to młody Malfoy.
Za to Riddle przyglądał
się całej scenie z rosnącą irytacją. Widocznie nie miał
nastroju na znoszenie kolejnej sprzeczki między tą dwójką. Kiedy
Rudolf nabrał tchu, by coś odpowiedzieć Riddle uniósł dłoń
przerywając tą bezsensowną kłótnię, która nigdy do niczego nie
prowadziła. Lestrange momentalnie stracił rozpęd i zrezygnował z
tego co chciał powiedzieć, a Tom zapytał blondyna dociekliwie i na
pozór spokojnie:
- Dlaczego nie było
was obu w tym samym czasie?
- Aren obudził mnie
próbując się wymknąć z dormitorium... kiedy zapytałem dokąd
idzie stwierdził, że to nie moja sprawa i że zaraz wróci... -
Edgar-Abraxas na tym skończył, a Tom zamyślił się głęboko i na
dobrą chwilę. Jakiekolwiek były jego myśli nie spowodowały
poprawy humoru. Wręcz odwrotnie. Po jakimś czasie Tom z pozoru
spokojnie zabrał się za swój posiłek, ale jego magia delikatnie i
podstępnie zaczęła wymykać się spod kontroli sięgając
najbliżej siedzących osób i powodując u nich dyskomfort.
Oczywiście osoby te momentalnie zorientowały się w czym rzecz
wyczuwając kłopoty. Ich prefekt wyraźnie był w podłym,
wybuchowym nastroju i lepiej było nie wchodzić mu w drogę.
***
Przed zajęciami Orion
miał pewną zagwozdkę. Rozmyślał poważnie nad tym jak wybrnąć
z sytuacji. Tom stawał się wobec sprawy Arena nad wyraz podejrzliwy
i pewnie obserwował wnikliwie jego obecność, czy też nieobecność.
W tym właśnie tkwił problem Black'a. Zastanawiał się jak ukryć
fakt, że on we własnej osobie i Aren pojawiają się na zajęciach
i na terenie szkoły naprzemiennie. Wczoraj to jakoś przeszło, ale
sytuacja się zmieniła od porannego śniadania. Słowa Toma wyraźnie
wskazywały, że jego czujność wzrosła, wzrosło więc też
zagrożenie prowadzenia tej szarady. Avery wyraźnie czuł podobnie,
bo zdążył już sobie załatwić pobyt u pielęgniarki. Wdał się
po prostu w mały pojedynek z jednym z Gryfonów i pozwolił się
trafić zaklęciem żądlibąka. Było oczywiście niegroźne, ale
Edgar zawsze umiał owinąć sobie pielęgniarkę wokół palca.
Teraz było podobnie i ta wystawiła mu bez problemu zwolnienie z
dzisiejszych zajęć. Z pełną swobodą mógł więc występować w
roli Abraxasa, bo przecież wątpliwym było, żeby Tom zainteresował
się, czy rzeczywiście przebywa w Skrzydle Szpitalnym.
Westchnął ciężko i
po raz kolejny tego dnia rzucił zaklęcie czasu, które wskazywało,
że za niecałe pół godziny musi się udać na zajęcia. Zazdrościł
Edgarowi, że z taką łatwością udało mu się odgrywać zadaną
rolę. Jego sytuacja nie była taka łatwa. Musiał uważać przy
Tomie bardziej niż Edgar. I do tego doszedł jeszcze Beery, który
przejrzał ich wszystkich i całą ich grę. On jeden miał
świadomość ich wysiłków, a Orion właściwie nie wiedział czego
może się po nim spodziewać.
Zagryzł lekko wargi i
zdecydował, że nie da się inaczej i musi zażyć eliksir
wielosokowy, bo jednak nieobecność Arena byłby teraz bardzo
niepożądana. Będzie musiał dokładnie przemyśleć co powiedzieć
Tomowi w razie zapytania o swoją osobę. Wymówka będzie musiała
być dobra na tyle, by Riddle przyjął ją bez zastrzeżeń. Orion
kolejny raz westchnął i sięgnął do torby po ostatnią już
buteleczkę z eliksirem, wchodząc do jednej z kabin by w spokoju
zmienić się w Arena. Zanim uniósł fiolkę do ust, zupełnie nagle
poczuł poczuł na gardle koniec różdżki i drgnął zaskoczony.
Nikogo nie widział i nie wyczuwał, a to już nie było normalne.
Jego nieświadomość skończyła się wraz ze zrzuceniem zaklęcia
kameleona przez nauczyciela Zielarstwa, który nagle się przed nim
zmaterializował jako ten, który trzymał rzeczoną różdżkę.
Profesor uśmiechnął się do niego, opuścił różdżkę i zaczął
dość pokrętnie, choć z pogodnym uśmiechem tłumaczyć:
- To nie wypali
Orionie. Jeżeli teraz zmienisz się w Arena, on z pewnością się
domyśli waszego małego spisku i sądzę, że zdajesz sobie z tego
sprawę. Pewnie to dlatego tyle czasu się wahałeś. Przepraszam,
że tak cię zaskoczyłem, ale obawiałem się, że możesz nie być
zadowolony, a może nawet zareagujesz gwałtownie kiedy się
przekonasz, że nie owijając w bawełnę śledzę cię od śniadania.
Black zamarł gdy
dotarło do jego świadomości to co właśnie usłyszał. Kompletnie
niczego nie zauważył, a przecież w grupie Toma nie miał sobie
równych jeżeli chodziło o wyczuwanie magii i zdobywanie
informacji... Musiał sam przed sobą przyznać, że potężnie
zranił jego dumę fakt, że tym razem zawiódł na całej linii. Co
prawda wie o tym jedynie nauczyciel i on sam, ale i tak bolało.
Profesor tak dobrze zamaskował swoją magię i obecność, że
kompletnie niczego nie poczuł. Dobrą chwilę wpatrywał się w
uśmiechnięte oblicze Beery'ego czując coraz większą złość.
Nauczyciel zdecydowanie pogrywał sobie z nim bawiąc się przy tym
przednio. Odkrył jednak jednocześnie olbrzymi problem i Orion przez
chwilę zastanawiał się, czy może widzi jakieś wyjście, którego
on nie dostrzega, czy też jedynie chciał się z niego naigrawać.
- Zadał sobie pan
sporo trudu profesorze ze śledzeniem mnie przez tak długi czas.
Czyżby tak bardzo się pan nudził?
- Czemu wy Ślizgoni
zawsze musicie dostrzegać w drugiej osobie potencjalnego wroga? -
westchnął teatralnie Beery wzruszając ramionami. – Mam
propozycję, która z pewnością pomoże tobie osobiście, ale
pozwoli też zachować wasz mały sekret w tajemnicy przed prefektem
- zaskoczenie w oczach Blacka i chwilowe spięcie mięśni
powiedziało nauczycielowi, że chłopak nie spodziewał się z jego
strony pomocy. Ewentualnie wskazywało, że nie dowierza w dobre
intencje. Potwierdziły to słowa:
- Dlaczego pan sądzi,
że ze wszystkich osób w tym zamku zaufam właśnie panu w tak
ważnej sprawie? Pominę fakt, że jeszcze przed chwilą mierzył
Profesor we mnie różdżką, a wczoraj zwyczajnie groził. Nie mam
żadnej podstawy, by obdarzyć pana nawet najmniejszym zaufaniem.
- Tak, tak... wszystko
to prawda, ale nie zmienia to faktu, że masz kłopot. Ujmę to
inaczej skoro wciąż jeszcze masz jakieś wątpliwości. Chcę żebyś
oddał mi eliksir wielosokowy, który trzymasz w dłoni. Wypiję go i
wcielę się w Arena. W ten sposób Grey będzie obecny na zajęciach,
ty będziesz miał czyste konto, bo też na nich będziesz i Riddle
nie będzie cię podejrzewać. W tym tkwił twój problem prawda?
Właśnie zamierzam go rozwiązać i to z własnej woli. Swoją drogą
muszę przyznać, że byłem naprawdę zaskoczony kiedy odkryłem kto
kryje się pod postacią Arena. To do ciebie nie pasuje Orionie,
dlatego podziwiam twoją determinację. A teraz bardzo grzecznie
proszę byś oddał mi ten eliksir. Jeśli nie wyrazisz zgody, będę
zmuszony odebrać go już nie całkiem po dobroci, więc jak?
Będziemy współpracować?
Profesor powiedział to
wszystko swoim zwyczajowym tonem, którego używał na lekcjach.
Przeczucie mówiło jednak Blackowi, że nie ma z Beery'm szans. To z
kolei spotęgowało w nim odczucie beznadziejności w stosunku do
tego konkretnego nauczyciela. Czuł się jak zaszczuty pies. Było to
tym dziwniejsze, że z drugiej strony nie wyczuwał od niego złych
intencji. Co do cholery było nie tak? Orion ściskał w dłoni
kurczowo fiolkę i wciąż się wahał, aż w końcu zdecydował
zapytać wprost:
- Dlaczego tak
desperacko próbuje pan pomóc Arenowi? Ciężko mi uwierzyć w pana
bezinteresowne zainteresowanie jego osobą.
- Oh... Aren jest
drogim mi przyjacielem oraz wspólnikiem... Więcej jednak nie musisz
wiedzieć, bo wiesz jak to mówią: nadmiar wiedzy może być twoim
przekleństwem. Jeżeli to cię uspokoi to dodam, że Aren dowie się
o moim włączeniu się do waszego spisku. Myślę, że to dobra
decyzja, bo na dłuższą metę nie dałoby się ukryć tej szarady
przed Riddle'm.
Młody Ślizgon w duchu
właściwie się już zdecydował. Zdawał sobie przecież sprawę,
że to doskonały pomysł. Tom był świetny w łączeniu faktów i
było niemal pewne, że dzisiejszego dnia odkryje cały podstęp.
Oczywiście wszystko skrupiłoby się na nim, a znał przecież
sposoby Toma i wolałby uniknąć niepotrzebnego bólu. Dlatego bez
dalszego zastanawiania się, zdecydowanym ruchem wręczył
nauczycielowi fiolkę z eliksirem mówiąc równocześnie:
- Jeżeli spróbuje pan
cokolwiek przedsiębrać przeciwko nam niech będzie pan pewien, że
zapłaci mi za to. Postaram się o to i nic mnie nie obchodzi, że
jest pan profesorem w tej szkole. Mam zresztą atut. Zawsze mam w
zanadrzu wspomnienia o tym jak mi pan grozi, czy też mierzy we mnie
różdżką. Zwolnienie dyscyplinarne nie będzie jedynym pana
zmartwieniem kiedy je ujawnię. Jestem Blackiem. Z nami się nie
zadziera. Kimkolwiek pan jest profesorze radzę od teraz mieć się
na baczności, gdyż zamierzam mieć pana na oku.
Po tym oświadczeniu
Orion wyszedł szybkim krokiem z łazienki zmierzając na zajęcia z
Transmutacji. Pozostawiony w ten sposób samemu sobie Herbert na
chwilę oniemiał ze zdumienia po czym wybuchnął gromkim śmiechem
ścierając z kącika oka łzę. Doprawdy, najwidoczniej źle ocenił
najbliższe towarzystwo Greya. Nawet jeżeli nikt by ich o to nie
posądzał, dbali o siebie wzajemnie. Chociażby taki Black... zdawał
się w jakiś sposób martwić o Arena, choć pewnie gdyby został o
to wprost zapytany z pewnością by zaprzeczył. Ślizgoni są tacy
nieszczerzy jeżeli chodzi o uczucia...
Nie było jednak zbyt
wiele czasu na zastanawianie się jeśli chciał zdążyć na
najbliższe zajęcia Arena, czyli na Transmutację, dlatego
odkorkował fiolkę i wypił całą jej zawartość, która według
jego obliczeń powinna wystarczyć do wieczora. Pamiętał te dane z
niedawno przeprowadzonej z Arenem rozmowy na temat eliksiru
wielosokowego. Grey opowiadał czym i w jaki sposób go udoskonalił.
Rozpoczął się proces przemiany i Beery w lustrze obserwował jak
jego ciało stopniowo się kurczy i zmienia. Po chwili patrzył już
w znajome oczy zielonej barwy i uśmiechnął się do tego aktualnie
własnego odbicia. Ujął w dłoń różdżkę i zmienił swoje
ubrania w uczniowską szatę i dokładnie obejrzał się z każdej
strony sprawdzając, czy przemiana była kompletna. Na koniec
podniósł z podłogi torbę przypominającą do złudzenia tą
noszoną przez Arena, zawierającą odpowiednie na dziś podręczniki
i inne potrzebne uczniom akcesoria i opuścił szybkim krokiem
łazienkę zmierzając na lekcję.
***
Orion kręcił się na
swoim miejscu w klasie Transumtacji niecierpliwie, właściwie sam
nie wiedząc dlaczego, bo wszystko doskonale się układało póki
co. Kiedy wszedł do sali we własnej osobie Edgar-Abraxas posłał
mu zdziwione spojrzenie. Oczywiście nie mogli zamienić ze sobą
słowa, bo Tom już tutaj był. Czas płynął, a Beery'ego-Arena nie
było widać i mimo że zajęcia się przecież jeszcze nie zaczęły,
Orionowi czas dłużył się jakby wieki mijały. Doszedł nawet do
tego, że zaczął obmyślać jakiś pozór, by wyruszyć na
poszukiwania Herberta. Okazało się to jednak niepotrzebne, bo w tej
samej chwili drzwi się otworzyły i wszedł przez nie Grey.
Dosłownie w ostatniej chwili przed rozpoczęciem się zajęć. Orion
wiedział, że to nie on we własnej osobie, ale mimo to odczuł
ulgę. Przeniósł wzrok na Avey'ego-Malfoya i omal się nie
roześmiał widząc jego osobliwą minę. Po chwili Edgar przeniósł
pytające spojrzenie na niego, więc delikatnie przecząco pokręcił
głową, zaprzeczając oryginalności Arena. Zauważył, że źrenice
Edgara-Malfoya poszerzają się w zdumieniu i chłopak odwraca szybko
wzrok, by nie wzbudzić zainteresowania Riddle'a. Black jednak
doskonale wiedział, że Avery zastanawia się w tym momencie bardzo
intensywnie kto też jeszcze dołączył do ich spisku.
Tom odprowadził
wzrokiem Greya aż do jego stałego miejsca z tyłu. Aren nie
zaszczycił go nawet jednym spojrzeniem, otworzył podręcznik i
wyciągnął kilka pergaminów oraz pióro. Chwilę później
rozpoczęła się lekcja i musiał skupić się na tym co Dumbledore
mówił, a po chwili również demonstrował. Riddle zacisnął
pięści czując nieco irracjonalną złość, którą musiał czym
prędzej opanować. Nie mógł sobie tutaj pozwolić na rozluźnienie
kontroli nad magią. Miłośnik dropsów świadomie, czy też
nieświadomie akurat w tej chwili skierował do niego prośbę o
próbę przemiany książki w gałązkę jesionu ze świeżymi liśćmi
i Tom wykonał potężny wysiłek by się opanować. Przybrał swoją
zwyczajową skopioną minę pilnego ucznia i wykonując odpowiedni
gest różdżką dokonał prawidłowej transmutacji zyskując punkty
dla swojego domu. Podczas gdy profesor sprawdzał postępy innych i
doradzał jak można poprawić zaklęcie, Tom ponownie obejrzał się
w stronę Arena obserwując jak ten zawzięcie coś notuje. I tak do
końca lekcji. Za każdym razem, kiedy Tom zerkał na niego, ten
pisał i pisał. Zajęcia wreszcie dobiegły końca, ale zanim Riddle
zdążył cokolwiek zrobić, Grey zebrał swoje rzeczy i opuścił
klasę. Kiedy Tom znalazł się w korytarzu zielonookiego nie było
już widać i nie był w stanie odkryć gdzie ten poszedł.
Sytuacja powtarzała
się po każdej skończonej lekcji, powodując u czerwonookiego
jeszcze większe rozdrażnienie, które coraz trudniej było mu
ukrywać. Po zachowaniu swoich popleczników widział, że to
odczuwali w mniejszym bądź większym stopniu. Tak trwało do
obiadu. Podczas tego posiłku postanowił jednak nad swoją magią
zapanować. Zebrał się w sobie i już po chwili zauważył, że
najbliższe otoczenie westchnęło z ulgi. Uśmiechnął się kpiąco
na tą reakcję. Bawiło go to, że prawie wszyscy zachowywali się
tak samo. Prawie wszyscy, bo był jeden i tylko jeden wyjątek, który
najwidoczniej postanowił zrezygnować dziś z obiadu. Przeklął w
myślach siebie za to, że wciąż wraca myślami do Greya, który
pewnie siedział w tej chwili w pracowni eliksirów i coś sobie
warzył. Przynajmniej miał taką nadzieję, choć przeczucie mu
mówiło, że może być inaczej. Ta wątpliwość spowodowała, że
ponownie musiał opanowywać swoją magię, która znów wyrwała się
spod kontroli. Tom uspokoił się wreszcie i postanowił, że daje
sobie czas do wieczora, powiedzmy do ciszy nocnej. Aren tym razem się
nie wywinie i choćby paliło się i waliło nie wypuści go ze
swojego pokoju nim nie uzyska odpowiedzi na pytania. Zwłaszcza, że
do Turnieju zostało tak naprawdę niewiele czasu, a Grey jest do
tyłu z przygotowaniami.
***
Warzenie eliksiru w
dwóch fiolkach trwało dłużej niżby mógł przypuszczać.
Oczywiście wszystkiemu winna była totalna prowizorka, którą
musiał stosować. Rosnące zmęczenie też nie pomagało. Na
szczęście i nieszczęście jednocześnie, Abraxas już się
powtórnie nie obudził. Aren co prawda nie tęsknił za jego
napadami szału, ale jednak zaczynało go to poważnie martwić. Miał
ochotę sprawdzić jego stan z bliska, ale nie mógł teraz przerwać
warzenia w obawie, że to co do tej pory osiągnął zniszczeje i nie
da rady uratować mikstur. Z daleka widać było, że klatka
piersiowa Abraxasa porusza się w oddechu, więc póki co było nie
najgorzej. Inna sprawa, że nie był to głęboki oddech i raczej
niewielki ruch, więc należało się spieszyć z pomocą.
Po dłuższym czasie
wreszcie doczekał się rozwarstwienia mikstur i mógł posuwać się
dalej w swoich wysiłkach. Teraz trzeba było całość w obu
fiolkach ponownie doprowadzić do wrzenia. Problem był w tym, że
powoli kończyły mu się rzeczy do spalenia. Szybko zdjął swoje
skarpetki i podłożył do ognia przygasającego na resztce swetra,
który wykorzystał wcześniej. Miał nadzieję, że skarpetki
wystarczą, bo nie zamierzał pozbawiać się koszuli. W łazience
panował bowiem chłód, a szatę już oddał Abraxasowi. Niby miał
dodatkowy komplet ubrań w torbie, ale planował zatrzymać je dla
Malfoya gdy już się stąd wydostaną .
Na szczęście obyło
się bez poświęcania dodatkowej garderoby. Obie mikstury już
zaczynały wrzeć i pozostało dodać ostatni składnik, czyli jego
krew. Aren był wyjątkowo skupiony nad tym co robił, bo prawdę
mówiąc nie czuł się pewny w pracy nad tym eliksirem. Głównie
dlatego, że działał na mało znanym terenie magii krwi.
Wyselekcjonował i użył roślin, które wspomagały produkcję
czerwonych krwinek, wspomagały przepływ krwi, wzmacniały naczynia
krwionośne, wszystko kręciło się wokół układu krwionośnego.
Podstawowy kłopot polegał na tym, że musiał swoim
eliksirem zwalczyć działanie innego, również powiązanego z
czyjąś krwią. Miał tylko nadzieję, że mu się uda, bo inaczej
obawiał się, że z Abraxasem będzie źle. Nie było czasu na
wahania. Wziął ponownie nożyk do ziół i zrobił nacięcie na
ręce upuszczając po kilka kropli krwi do każdej z fiolek. Czuł
jakby jego magia ożyła. Było to inne odczucie niż przy używaniu
różdżki, dlatego był pewien, że to rdzeń magii krwi się
uaktywnił. Było to dziwne uczucie, ale nie było nieprzyjemne.
Równocześnie obserwował z uwagą zachowanie swojego eliksiru,
widząc jak zachodzą w nim zmiany. Teraz należało szybko ostudzić
preparat, wobec tego Aren odkręcił zimną wodę i wsunął pod nią
gorące fiolki, które po chwili mógł już zakorkować obserwując
miksturę. W obydwu naczynkach w środku mikstur powstały maleńkie
wiry, które się coraz bardziej zwiększały. Wcześniejsza
niebiesko – zielona barwa stopniowo zmieniała się na
czerwono-czarną. Po pewnym czasie mikstura się uspokoiła i wówczas
dostrzegł coś co już widział wcześniej. Delikatne, srebrzyste
pasma, które przy tak ciemnej barwie wyraźnie się odznaczały.
Były inne od niteczek przy eliksirach klasy S i do tej pory widział
takie tylko raz, w uwarzonym w przyszłości eliksirze spokoju.
Nie miał czasu na
zastanawianie się nad tym. Dogasił do końca swoje małe palenisko.
Ściągnął rękawicę ze smoczej skóry, wziął obie fiolki i
szybkim krokiem ruszył w stronę Abraxasa. Nie przemyślał jednak
tego do końca. Ogólne osłabienie mu nie pomogło. W głowie mu się
zakręciło zrobiło się ciemno przed oczami i upadł. Dopiero
dźwięk tłuczonego szkła przywrócił mu trochę zmysłów, ale
chwilę zajęło mu zebranie się w sobie. Usiadł i spojrzał na
swoje dłonie. Trzymał w nich tylko jedną fiolkę. Rozejrzał się
i tuż obok siebie z przerażeniem zobaczył rozbitą drugą.
Planował jedną miksturę wypić sam, by przekonać się, czy nie
otruje Abraxasa i jak to ogólnie działa, ale w takim wypadku nie
było na to szans. Trudno, musiał zaryzykować i bez testowania
podać eliksir choremu. Tym razem powoli, nie ufając swoim siłom,
podszedł na czworakach do nieprzytomnego wciąż Malfoya. Dotknął
jego przeraźliwie zimnego policzka. Wciąż czuć było w nim życie,
klatka piersiowa poruszała się lekko. Gdyby nie ten szczegół
optowałby raczej za tym, że młody Malfoy jest martwy
Aren się wahał.
Ściskał eliksir w dłoni i bał się go podać. Z drugiej strony
bał się tego co jeszcze może nadejść. Odkąd znalazł się w tej
łazience musiał dokonać naprawdę wiele ciężkich wyborów, ale
ten przy poprzednich wydawał się być najtrudniejszy. Co jeżeli
eliksir nie zadziała? A jeżeli zadziała, ale w zupełnie inny
sposób niż oczekiwał? Najbardziej obawiał się tego drugiego...
Przeklinał teraz swoje słabe ciało i to, że stłukł tą
przeklętą fiolkę... Zacisnął pięści z bezsilności i pochylił
się ku blondynowi patrząc na jego twarz. Tak bardzo się bał tego
co chciał zrobić. Ciążyło mu brzemię odpowiedzialności.
Nagle usłyszał cichy
kaszel ze strony blondyna i natychmiast całą uwagę skupił na nim.
Okazało się, że może być gorzej. Abraxas dusił się i krztusił.
Próbował złapać powietrze, charczał, dławił się i znów
desperacko próbował. Rzucał się przy tym po podłodze. Aren
dopadł go i pomógł podnieść się do pozycji siedzącej opierając
o ścianę w nadziei, że to pomoże. Niestety niewiele to dało.
Malfoy miał szeroko otwarte, przerażone oczy, szarpał ubranie pod
szyją i zwyczajnie się dusił. Jeżeli Aren wcześniej się wahał,
to teraz został postawiony pod ścianą. Zdecydowanym ruchem
odkorkował fiolkę i przez chwilę próbował namówić Abraxasa do
wypicia jej, ale widać było, że do blondyna nic nie dociera, a
jego gwałtowne, nieopanowane ruchy nie pozwalały na wlanie mu
mikstury do ust. Było tylko jedno wyjście.
Wlał zawartość
fiolki sobie do ust, usiadł Malfoyowi na nogach, by ograniczyć mu
ruchy chwycił jego głowę, przywarł wargami do jego ust i przelał
do nich eliksir. Przez chwilę trwał tak bojąc się, że mikstura
zostanie wypluta, ale kiedy tylko był pewien, że blondyn przełknął,
odsunął od niego głowę i wypatrywał efektu. Ten pojawił się
niemal natychmiast. Abraxas zrobił duży swobodny wdech.
W pierwszej chwili Aren
poczuł radość, ale już w następnej zapomniał o świecie wokół
skupiając się na własnym bólu, który nagle w nim wybuchł. Czuł
się tak, jakby krew wrzała mu w żyłach. Zacisnął zęby, ale ból
się wzmagał z niesamowitą szybkością paraliżując go. Stracił
czucie w ciele i zdolność widzenia. Próbował krzyczeć, ale nie
wiedział czy mu to wyszło, bo słuch również utracił i po chwili
bezwładnie opadł na Abraxasa.
***
Herbert Beery czuł
się całkiem dobrze w ciele Arena. Traktował to co robił jako
swoiste, ciekawe doświadczenie. Równocześnie Ślizgoni zamieszani
w spisek bawili go swoim zachowaniem. Wydawało się, że ciągle
mieli go na oku. Zwłaszcza młody Orion Black, który widocznie nie
rzucał słów na wiatr. Herbert zauważył również, że Aren jest
pod stałą obserwacją innych Ślizgonów. Nie była to obserwacja
nachalna, ale krótkie spojrzenia monitorujące co i jak robi.
Wisienką na torcie był jednak zdecydowanie prefekt Slytherinu. Tom
odkąd Beery go pamiętał był bardzo opanowaną osobą nie
wyrażającą zbyt wielu emocji. Z obserwacji wynikało, że ten
charyzmatyczny, potężny magicznie nastolatek ma zadatki na
kolejnego Czarnego Pana i Herberta trochę bawiło, że w niedługiej
przyszłości Gellert pozna swojego konkurenta, ale na razie...
zaskoczyło go zachowanie Riddle'a wobec Arena. Poświęcał osobie
Greya mnóstwo uwagi. Była to niemal obsesja. Beery niemal
nieustannie czuł na sobie jego wzrok. Wiedział, że gdyby podniósł
oczy na pewno napotkałby czerwone spojrzenie tamtego i miał
świadomość, że nie może odwzajemnić tego spojrzenia, bo mógłby
się odkryć. Oczywiście bardzo kusiło go, by nawiązać z Tomem
kontakt wzrokowy. Jego ciekawość i wyobraźnia podsuwały
najróżniejsze wersje wydarzeń, ale powstrzymał się przed tym.
Nie wiedział czym to się może skończyć, a nie chciał wpędzać
Arena, którego ciało przecież nosił w jakieś kłopoty. Miał
pomagać, a nie szkodzić chłopakowi. Nie mógł sobie jednak
odmówić swoistej zabawy w kotka i myszkę z Tomem.
Unikanie Riddle'a po
każdej lekcji Herbert traktował jak wyzwanie. Jasnym jednak stało
się dla niego, że wraz z kolejnymi zajęciami było coraz trudniej
się wymykać. Teoretycznie mógł się nawet skusić na rozmowę z
Tomem choćby po to, żeby zobaczyć inną twarz tego Ślizgona.
Właściwie dopiero teraz zdał sobie sprawę, jak Riddle reaguje na
Arena. Trudno to było zauważyć obserwując go z boku. Widocznie
czerwonooki Ślizgon pilnował się dość dobrze, ale w skórze
Arena łatwo to było zaobserwować. Było to naprawdę
intrygujące... Beery chętnie poszedłby tym tropem, ale niestety
nie mógł sobie na to pozwolić. W tej chwili bardziej zależało mu
na pozyskaniu zaufania Arena, niż na zdobywaniu informacji o
Riddle'u, dlatego nie mógł pozwolić sobie na błąd. Zaufanie
zielonookiego chłopaka wiązało się ze zbyt wieloma korzyściami w
przyszłości i Herberta nie stać było na zaprzepaszczenie tego.
Ostatnią lekcję
postanowił sobie darować wierząc, że Aren nie będzie miał mu
tego za złe. Miał jakieś dziwne przeczucie, że na koniec zajęć
Riddle przygotuje się lepiej do przechwycenia i wreszcie go dorwie,
a tego nie chciał. Wypadało się teraz jakoś ukryć i po krótkim
namyśle zdecydował się na pracownię eliksirów, którą
najczęściej okupował Aren. Tam przynajmniej nikt go nie będzie
próbował szukać i spokojnie będzie mógł doczekać do wieczora i
do końca działania eliksiru. Slughorn dawno temu udostępnił mu to
pomieszczenie, ale później chyba o tym zapomniał, więc wątpliwym
było, by w razie gdyby potrzebował czegoś od niego pomyślał o
tym miejscu.
Kiedy przekroczył
próg pracowni jego uwagę zwrócił nieopisany bałagan jaki panował
wokół. Rozejrzał się po pomieszczeniu marszcząc brwi w
zastanowieniu. Widać było, że Aren, który jak wiedział bardzo
często tu bywał, gdzieś się spieszył kiedy ostatnio korzystał z
pracowni i nie zawracał sobie głowy sprzątaniem. Kilka fiolek było
stłuczonych, te ostrożnie ominął. Na stole walało się parę
porzuconych przez właściciela eliksirów. Beery'ego zainteresowała
jedna fiolka, zawierająca miksturę o niezwykłej ciemnozielonej,
głębokiej barwie z jaskrawopomarańczowymi i srebrnymi nitkami.
Odkorkował nawet tą fiolkę, ale nie rozpoznał po zapachu co też
to mogłoby być. Podejrzewał, że była to jakaś autorska,
eksperymentalna mikstura, więc czym prędzej uszczelnił
pojemniczek, odkładając na blat. Zastanowił się na chwilę, po
czym ujął różdżkę i rzucił na wszystkie widoczne fiolki
zaklęcie nietłukące. Była to standardowa procedura wśród tych,
którzy warzyli eliksiry, ale oczywiście niedostępna póki co
Arenowi. Pewnie Horacy, kiedy czasem odwiedza tu Greya pomaga mu w
podobnych kwestiach, ale... nie zaszkodziło pomóc. Na wiszącym
regaliku Aren trzymał rośliny, które otrzymywał od niego. Te żywe
i takie, których miał jedynie części, ale potraktowane zaklęciem
świeżości. Obok była szafka, w której jak Herbert stwierdził po
zajrzeniu do środka, przechowywane były preparaty, koncentraty,
wyciągi, napary, maści, półsurowce, albo ingrediencje pozyskane z
eksperymentalnych roślin. Wszystko co tu się znajdowało było
opisane jakimś dziwnym szyfrem i zaintrygowany Herbert postanowił z
nudów zagłębić się w te opisy. Miał przecież czas, a czuł
przemożną ciekawość, którą zamierzał zaspokoić.
Po dłuższym czasie
musiał się jednak poddać i zrezygnować z pomysłu. Zwyczajnie nie
potrafił tego odcyfrować. Jak dotąd nie miał z deszyfracją
rozmaitych tekstów kłopotów i jeżeli już się za to brał, to
zawsze udawało mu się złamać dany szyfr, a tu proszę. Taka
niespodzianka. Niespodziewanie dla samego siebie stwierdził, że
Aren ma się bardziej na baczności niż ktokolwiek mógł
przypuszczać. To podniosło znacznie wyżej jego ocenę w stosunku
do zielonookiego chłopaka. Zamknął tą szafkę i rozejrzał się
wokół. Było tu jeszcze kilka szafek, dwa kredensy i wiele szuflad,
które mógł obejrzeć, ale równocześnie w oddalonym od miejsca
intensywnej pracy narożniku pomieszczenia, na niewielkim stoliku
stały donice z trzema mandragorami, które podarował Greyowi na
święta. Wyglądały doskonale, były zadbane i jędrne. Herbert
westchnął i ponownie się rozejrzał szukając sobie jakiegokolwiek
zajęcia.
Przez chwilę jego
myśli powędrowały do tematu co właściwie teraz robi Aren i jaki
ma to związek z młodym potomkiem Malfoy'ów. Ostatnio obaj nie byli
w dobrych stosunkach, czego nie dało się nie zauważyć. Był to
też niezwykle drażliwy temat i dlatego w rozmowach z Greyem go nie
poruszał po tym, jak został o to wprost poproszony przez
zielonookiego ucznia.
Na koniec westchnął i
znów rozejrzał, po czym już bez wahania zabrał się za
porządkowanie pracowni. Skończył niedługo przed kolacją. Pod
koniec pracował już pod własną postacią, bo skończyło się
działanie eliksiru wielosokowego, dlatego też na posiłek udał się
już we własnej osobie.
***
Abraxas powoli
otwierał oczy. Wokół panował półmrok. Kiedy jego wzrok
przyzwyczaił się już w miarę do otoczenia rozejrzał się powoli.
Tak jak pamiętał był w zapomnianej łazience, tylko w odległym
zaułku i dlatego było tu tak mrocznie. W części z oknami było
jasno, co widział nawet stąd. Po chwili dotarło do niego, że
czuje na sobie jakiś ciężar, więc skupił wzrok na tym co na nim
leżało i ku własnemu zdumieniu rozpoznał znajomą twarz Arena.
Przez moment zapomniał jak się oddycha. Wydawało mu się jakoś,
że obecność Greya tutaj było wytworem jego otumanionej eliksirem
wyobraźni, że chłopaka tu nie ma. Przecież był na niego
obrażony... A jednak Aren był tutaj. Widział go przecież i czuł
na sobie. Inną kwestią było jak to się stało, że leżał akurat
w takim miejscu, ale to Abraxas postanowił przemyśleć później.
Jedno było pewne. Żył, bo oddychał miarowo, ale nie reagował na
głos, ani dotknięcie, czyli chyba był nieprzytomny. Ze swojej
pozycji i w półmroku młody Malfoy niewiele więcej mógł
zobaczyć. Postanowił rozjaśnić sobie teren, ale do tego
potrzebował różdżki. Pamiętał, że miał ją, kiedy wchodził
do tej łazienki. Według niego powinna być gdzieś w pobliżu,
dlatego po omacku zaczął szukać jej dłońmi wkoło siebie,
starając się jednak niewiele ruszać, by nie zrzucić Arena.
Niestety nie przyniosło to efektów. Różdżki nie znalazł.
Zaprzestał więc na
razie wszelkich prób i wsłuchał się z pewną obawą w swój
organizm. Po dobrej chwili ze zdumieniem stwierdził, że czuje się
świetnie, co go trochę zdezorientowało. Jakimś cudem nie był
osłabiony fizycznie, nic go nie bolało, umysł miał jasny i przede
wszystkim nie był wyczerpany magicznie. Ze zdumieniem skonstatował,
że właściwie czuje się tak, jakby nigdy nie został otruty przez
ojca. To nie powinno mieć miejsca, bo przecież słabo, ale jednak
pamiętał migawki z tego co się z nim działo odkąd tutaj przybył.
Krwawe wymioty, brak powietrza i potworny ból chociażby. Jego wzrok
ponownie spoczął na Arenie i Abraxas poważnie się zastanowił jak
udało się temu chłopakowi bez magii sforsować wejście do
łazienki, które przecież solidnie zablokował. Odsunął na razie
od siebie te myśli i skupił się na jeszcze czym innym. Nie
wiedział ile czasu minęło odkąd stracił kontakt z
rzeczywistością. Nie wiedział gdzie jest jego różdżka. Podłoga
i ściana chłodziły coraz bardziej, dlatego mimo całej
przyjemności trzymania Arena tak blisko siebie trzeba było wstać i
zacząć coś robić.
Zmobilizował się,
delikatnie zsunął z siebie Arena i ułożył go pod ścianą
wstając powoli. Wyprostował się i przeciągnął nie odczuwając
żadnego bólu co go znowu zdumiało. Zrobił krok i ze zdumieniem
usłyszał dziwnie znajome warczenie oraz sunięcie po podłodze.
Dobrze pamiętał te odgłosy. Tylko jeden przedmiot jaki znał
wydawał tak charakterystyczne dźwięki. Blondwłosy Ślizgon
zupełnie odruchowo wzdrygnął się na samą myśl o wielkiej,
napastliwej księdze. Zanim się zastanowił, był już mentalnie
przygotowany na gryzienie, ale tomiszcze zatrzymało się tuż przy
nim, wydając z siebie inny dźwięk niż zazwyczaj. Mógłby
przysiąc, że było to coś na kształt zniecierpliwionego
cmoknięcia. Czyżby księga chciała zwrócić na siebie jego uwagę?
Abraxas chwilę stał nieruchomo, ale później zdecydował się
jednak na działanie. Nie wierząc w to co robi i nie ufając do
końca księdze schylił się, by przyjrzeć się jej z bliska i jego
oczy rozszerzyły się w szoku. W zębiskach książki tkwiła jego
różdżka. Powoli, niepewnie wyciągnął po nią rękę
spodziewając się ataku, ale tomiszcze nie drgnęło, a kiedy
Abraxas ujął w dłoń swoją różdżkę, rozchyliło zęby, by bez
przeszkód mógł ją odebrać. Zdumiony młody Malfoy zupełnie
bezwiednie wyraził swoją wdzięczność:
- Dziękuję – co
zostało przez tomiszcze przyjęte zadowolonym pomrukiem.
Po tej wymianie
grzeczności wielka księga znieruchomiała i ucichła, a Abraxas
stwierdził, że na początek musi ten zaułek rozjaśnić, dlatego
wyciągnął różdżkę i szepnął:
- Lumos.
Blask wydobył z
cienia mieszaninę bałaganu, chaosu, rozgardiaszu i krwawych śladów,
czyli w skrócie istne pandemonium. Cały kąt w okolicy umywalek był
po prostu zawalony rozmaitymi słoiczkami, puzderkami, fiolkami i
spakowanymi, albo też rozpakowanymi najróżniejszymi składnikami
do eliksirów. Obok leżała deska do krojenia, ale nigdzie nie było
widać noża. W tym chaosie czuć było pośpiech. Abraxas przeniósł
wzrok na umywalki i zobaczył, że jedna z nich musiała być
używana. Podszedł do niej i ze zdumieniem ujrzał zwęglone
pozostałości odzieży i porzucony nóż do krojenia roślin z
okrwawionym ostrzem, odłożoną na bok rękawicę ze smoczej skóry,
ale przede wszystkim krew, która barwiła biały przedmiot swoją
czerwienią. Kropelki krwi zauważył też na posadzce, kiedy opuścił
na nią oczy. Doprowadziły jego wzrok do rozbitej fiolki i rozlanego
wokół niej jakiegoś eliksiru i dalej aż do Arena. Dopiero teraz
zauważył rozcięcie na dłoni zielonookiego chłopaka. Przez moment
zaskoczony i przerażony tylko patrzył na niego mrugając, ale
później wzrok młodego Malfoya zaczął przeskakiwać na zlew, na
składniki, na krew i na Arena, aż jego umysł połączył to
wszystko w jedno. Oczy rozszerzyły mu się w szoku kiedy nagle
zrozumiał, że Aren pomógł mu używając magii krwi.
Przy okazji rozglądania
się zauważył na ścianie powyżej kilka przygotowanych pochodni,
które rozpalił ruchem różdżki. Zrobiło się zdecydowanie
jaśniej. Lepiej też mógł ogarnąć cały obraz tego zaułka.
Wyglądało to jak krajobraz po jakiejś rzezi. Tam gdzie jeszcze do
niedawna leżał on sam było mnóstwo krwi rozmazanej i w kałużach,
na ścianie i na podłodze. Leżący na podłodze Aren wyglądał
tragicznie. Umazany był krwią przypuszczalnie trochę swoją, ale w
większości Abraxasa, niekompletnie ubrany, blady i zmęczony, a
nawet wycieńczony na twarzy. Blondyn doskonale wiedział jak kończą
się nieudane eksperymenty z magią krwi i miał tylko nadzieję, że
Grey nie zapłaci najwyższej ceny. Istniało prawdopodobieństwo, że
większość oznak zmęczenia na jego twarzy, to tylko i wyłącznie
brak snu i stresy. Miał nadzieję, ale czy tak było? Zdesperowany
pochylił się nad zielonookim chłopakiem położył mu delikatnie
rękę na ramieniu i zdesperowanym głosem wyszeptał:
- Aren... coś ty do
diabła zrobił... - drgnął zaskoczony, kiedy ciało pod jego
dłonią się poruszyło i z ust Arena padło cokolwiek niewyraźnie:
- ...xasie...
Zielone oczy powoli się
otworzyły i spojrzały przytomnie, a na twarz ich właściciela
wypłynął pogodny, a nawet wręcz radosny uśmiech. Młody Malfoy
patrzył na niego urzeczony, a serce mu przyspieszyło. Nigdy dotąd
nie widział u Arena takiego uśmiechu. Był nim bardzo poruszony. Z
zaskoczeniem zauważył, że z oczu zielonookiego chłopaka mimo
wciąż trwającego uśmiechu zaczynają płynąć łzy. Abraxas był
tym tak zaskoczony, że nie zarejestrował nawet tego, że Aren
podniósł się z podłogi i kurczowo objął go ramionami. Drgnął
nerwowo, ale zrozumiał intencje kiedy usłyszał:
- Jak dobrze, że nic
ci nie jest... Żyjesz Abraxasie...
Początkowo trochę
niepewnie, ale po chwili już mocno, blondyn odwzajemnił ten nagły
uścisk. Czuł się zakłopotany takim nagłym wybuchem emocji ze
strony Greya. Nie był przyzwyczajony do takich reakcji, ani ze
strony otoczenia, ani z własnej. Życie nauczyło go, że trzeba
ukrywać to co się czuje i myśli, dlatego zawsze unikał
uzewnętrzniania uczuć i emocji, a tym bardziej pokazywania
słabości. Tym razem sytuacja jednak była zupełnie inna. Koszmary
i eliksir ojca odarły go z samokontroli i powściągliwości. Aren
widział i słyszał każdą chyba wstydliwą rzecz, którą
zazwyczaj młody Malfoy starał się zamaskować, nie pokazać,
przecierpieć w samotności, by nie podsuwać innym argumentów, nie
odkryć się, nie ułatwiać ataków. Aren był inny. Nie wytykał mu
słabości, nie wykorzystywał swojej wiedzy... Zanim Malfoy pomyślał
o czymkolwiek więcej zorientował się, że uścisk Arena znacząco
zelżał. Natychmiast odwrócił się ku niemu kontrolnie, ale
zielone spojrzenie wciąż było na szczęście przytomne.
- Wybacz, jeszcze chyba
jestem osłabiony. Ostatnie godziny były dosyć stresujące... –
usiedli obaj pod ścianą, a blondyn przyglądając się wciąż źle
wyglądającemu, noszącemu ślady zadrapań i licznych siniaków
Arenowi. Zdawał sobie sprawę, że ślady, które widział i pewnie
wiele innych na ciele chłopaka to jego sprawka. Ta świadomość
powodowała, że serce mu się ściskało. Chciał dowiedzieć się
czegoś więcej o wydarzeniach z okresu swojej nieświadomości, ale
sam nie wiedział jak wyrazić pytanie. Dlatego pewnie wyszło to tak
niezbornie:
- Ty... jak... co się
tutaj stało?
- Domyślam się, że
masz sporo pytań. Co pamiętasz jako ostatnie?
- Em... odkąd się
tutaj znalazłem to raczej niewiele... Pamiętam chyba, że słyszałem
twój głos... Przepraszam to raczej nie jest zbyt pomocne...
- To faktycznie
niewiele. Zanim jednak wyjaśnię jak się tutaj znalazłem,
chciałbym zapytać o podstawową rzecz. Jak się czujesz? Może masz
jakieś niepokojące dolegliwości? Może mdłości, ból, jakąś
anomalię, cokolwiek?
- Myślę, że wszystko
w porządku... w zasadzie dawno nie czułem się tak wyśmienicie. To
mnie zdumiewa, bo zazwyczaj po tej truciźnie dłużej dochodzi się
do siebie... Właściwie skąd ty... - starał się zadać jakieś
pytanie, ale przerwał gdy Aren uniósł dłoń. Po chwili zielonooki
chłopak zaczął mówić:
- Już wyjaśniam.
Pewnego dnia wracałem z niezbyt legalnej wizyty z Hogsmeade i
niechcący podsłuchałem twoją rozmowę z ojcem – rozszerzone w
szoku źrenice blondyna wskazywały wyraźnie, że nie czuł się
dobrze ze świadomością, że ktokolwiek był świadkiem tego
spotkania. Nie przerwał jednak opowieści, dlatego Aren spokojnie
kontynuował: – Byłem za narożnikiem korytarza. Chciałem
przeczekać, bo jak oceniłem wyjście do was nie byłoby najlepszym
pomysłem. Wybacz, ale nie mogłem nic zrobić oprócz bezczynnego
stania, choć byłem po prostu wściekły słysząc i trochę
przyznam widząc jak... on cię traktuje. Wtedy też widziałem, że
podał ci eliksir. Kiedy poszedł chciałem do ciebie podejść.
Stwierdziłem jednak, że w tamtym momencie nie chciałbyś tego.
Mimo to martwiłem się i postanowiłem cię śledzić w razie gdyby
coś się stało i potrzebowałbyś pomocy. A resztę już w zasadzie
znasz. Przepraszam, że podsłuchałem tą rozmowę, ale naprawdę to
był tylko przypadek. - Abraxas opuścił głowę i schował twarz w
dłonie z zażenowania, a Aren poczuł jak na policzki wypływa mu
rumieniec wstydu, mimo że naprawdę zrobił to co zrobił niechcący.
Po chwili blondyn zebrał się w sobie i opuścił dłonie mówiąc:
- Jesteś ostatnią
osobą, która powinna mnie teraz przepraszać. Widziałeś mnie już
chyba w każdej wstydliwej sytuacji, jaka mogła się wydarzyć. -
Obaj wyczuli wzrastające wokół nich napięcie i obaj zdawali sobie
sprawę, że jest jeszcze parę rzeczy do omówienia.
- Jestem pewien, że w
przyszłości coś jeszcze dopiszemy do tej listy. - mruknął w
odpowiedzi Aren, a młody Malfoy drgnął zaskoczony wpatrując się
w drugiego chłopaka, na którego twarzy pojawił się lekki uśmiech.
W odpowiedzi Abraxas też się uśmiechnął i usiadł wygodniej
odpowiadając pozornie lekko:
- To pocieszające.
Umieśćmy na tej liście jednak również ciebie, by moje nazwisko
nie wisiało tam samotnie.
- Jestem pewny, że da
się to zrobić. W końcu czeka mnie Turniej Trójmagiczny. Coś musi
pójść nie tak, gdy bierze w nim udział uczeń bez magii. No i
można do tego jeszcze dodać mój główny atut pakowania się w
kłopoty. Ta umiejętność również tam jak sądzę mnie nie
zawiedzie - po tym oświadczeniu obydwaj zamilkli wpatrując się
przed siebie. Minęła dłuższa chwila ciszy. W końcu Abraxas
westchnął i poprosił:
- Proszę, opowiedz mi
co się działo odkąd tutaj jesteś. Nie omijaj niczego. Chcę
wiedzieć wszystko.
Grey pokiwał powoli
głową i zaczął opowieść o tym jak go szukał, jak w końcu
wpadł na pomysł, że może być w tej łazience. Przy okazji
skruszonym tonem przeprosił, że zajęło mu to tak dużo czasu.
Wspomniał o pakcie, który musiał zawrzeć z Orionem i Avery'm, by
nieobecność ich obu nie została zauważona. Później opowiedział
o swoim pomyśle na otworzenie drzwi i o wysiłkach prowadzących do
odtworzenia dawnej warzelniczej porażki, która okazała się być
wysoce przydatna. Pozwoliła mu się tutaj dostać bez użycia magii.
Abraxas w tym momencie spojrzał na Greya z wielkim uznaniem co
spowodowało, że Aren poczuł dumę ze swojego postępku. Nie
przerwał jednak relacji mówiąc o tym co zastał, gdy już się
tutaj znalazł. Nie ukrywał zgodnie z prośbą niczego, nawet treści
majaków Malfoya, na które blondyn reagował szokiem zastygając w
bezruchu, albo drżąc z napięcia. Nie przerywał jednak Arenowi,
który spokojnie kontynuował opowiadając o kolejnych napadach
szału, krwawych wymiotach, atakach duszności i gorączki. O
własnych wysiłkach by jakoś temu zaradzić bez informacji o
składzie podanego blondynowi przez ojca eliksiru. Doszedł wreszcie
do momentu, kiedy zdecydował się na uwarzenie eliksiru z dodatkiem
swojej krwi. Wyjaśnił, że wcześniejsze próby pomocy zwyczajnie
były mało efektywne i pomagały na bardzo krótko, a stan jego,
Abraxasa systematycznie się pogarszał. Opowiedział o tym
eksperymentalnym eliksirze i spalaniu kolejnych podręczników i
części garderoby o omdleniu i zbiciu jednej z fiolek. Wyjaśnił
dlaczego ta strata była taka ważna i na koniec przeszedł do
potwornego ataku duszności, który pchnął go do podania nie
sprawdzonego, eksperymentalnego eliksiru. Przepraszał za to Abraxasa
przynajmniej trzy razy.
Malfoy wysłuchał
wszystkiego prezentując na zewnątrz spokój, ale w środku czuł
zamęt i drżał jak osika z nerwów. To co zrobił dla niego Aren
przekraczało niemal jego zdolności pojmowania. Miałby wszelkie
prawo zignorować go, nie szukać, nie ratować kogoś, kto w taki
sposób zdradził. Tymczasem nie dość, że postarał się go
znaleźć, to jeszcze naraził własne życie. To było prawie nie do
pojęcia. Abraxas przetrawiał to wszystko w sobie i po dłuższej
chwili dotarło do niego, że przecież Grey uratował mu życie.
Wszystkie stadia efektów podanego przez ojca eliksiru jakie Aren
opisywał wskazywały na to, że jego organizm sobie nie radził z
toksyną. Słabł wyraźnie i przegrywał walkę. W końcu by umarł
i to już niedługo jak wynikało z opowieści. Wiedział to
doskonale, bo przecież widział już to wszystko na innych. Był
zmuszony obserwować już kilku nieszczęśników, których jego
ojciec tak potraktował. Nie wszyscy przeżyli. Organizmy dwóch nie
wytrzymały. Wszystko wskazywało na to, że ojciec po raz kolejny
się przeliczył. Tym razem naprawdę o mało co nie wpędził do
grobu własnego syna. Abraxas jasno widział, że żyje tylko i
wyłącznie dzięki pomocy i poświęceniu zielonookiego. Uświadomił
sobie jeszcze coś. Nikt nigdy dla niego nie zrobił tyle co Aren. To
była absolutna nowość i blondynem targały teraz skrajne i
sprzeczne emocje, które starał się ze wszystkich sił okiełznać.
Przemyślenia doprowadziły go do wniosku, że odkąd Grey pojawił
się w szkole potrafił wykrzesać z niego, Abraxasa prawdziwą
przychylność i sympatię. Zresztą nie tylko z niego. Aren był po
prostu inny i to nie dlatego, że nie mógł obecnie posługiwać się
magią. Jego magią była umiejętność zmieniania najbliższego
otoczenia, ludzi będących wokół. Przy czym wyglądało na to, że
zielonooki chłopak robił to spontanicznie i zupełnie nieświadomie.
Młody Malfoy opanował
w końcu emocje, na moment przymknął oczy, po czym spojrzał na
Arena i z pełnym przekonaniem starał się ubrać w słowa to o czym
myślał:
- Dziękuję z całego
serca za twoje poświęcenie. Zadałeś sobie wiele trudu próbując
mi pomóc. Nigdy ci tego nie zapomnę i przysięgam, że zawsze...
- Daj spokój Abraxasie
– przerwał mu stanowczo Aren. – Nie zrobiłem tego by mieć
jakiekolwiek korzyści. Pomagałem, bo chciałem to zrobić. Naprawdę
tęskniłem za twoim towarzystwem i brakowało mi ciebie przez ten
cały czas. Przyzwyczaiłem się do tego, że jesteś obok. Muszę
przyznać, że to co zrobiłeś naprawdę mnie zraniło. Po
przemyśleniu sprawy trochę rozumiem motywy jakie tobą kierowały.
Jesteście wierni Tomowi i mogę to zrozumieć. Widzę przecież, że
pomijając to jaki ma charakter i sposób zachowania jest osobą, za
którą można chcieć podążać. Nie spodobał mi się sposób w
jaki mnie potraktowaliście. Wszyscy w zasadzie. Czasu już nie
cofniemy...
- Przepraszam.
Naprawdę. W pewnym momencie chciałem się z tego wycofać, ale to
trwało już zbyt długo. Już wtedy było za późno, a im bardziej
w to wchodziłem tym było trudniej. Poz tym napędzał mnie
strach... że mógłbym cię stracić. To głupie, bo przecież
wiadomo było praktycznie od samego początku, że tak się właśnie
stanie kiedy tylko się dowiesz. Naprawdę przepraszam...
- Daj spokój. Wybaczam
ci. Jednak jeżeli jeszcze raz coś podobnego odstawisz to
przysięgam, że stworzę eliksir który sprawi, że bezpowrotnie
wyłysiejesz. Zapewniam, że żaden specyfik ci wówczas nie pomoże.
I nie jest to czcza groźba. Jestem w stanie to zrobić. - ogłosił
pół żartem pół serio Aren, ale jakimś sposobem blondyn czuł,
że wszystko co mówi zamierza zrealizować gdyby co do czego
przyszło.
- Brzmi groźnie i
chyba nie chciałbym doprowadzać cię do takiej ostateczności.
Obiecuję, że już nigdy więcej nie zrobię nic przeciwko tobie.
Jednak od razu powiem dla jasności. Nie mogę zapewnić, że będę
mógł mówić o wszystkim i...
- Zawrzyjmy układ
Abraxasie. Obaj mamy tajemnice i to jest oczywiste, a nawet
powiedziałbym, że normalne. Ustalmy więc, że jeżeli nie będziemy
chcieli o czymś opowiedzieć to informujemy o tym otwarcie. Wtedy
nie będą potrzebne żadne podchody, a tajemnice pozostaną
tajemnicami bez urazy u żadnego z nas. Czy to ci odpowiada?
- W naszym wypadku to
najlepsza opcja. Wobec tego pozwól mi zacząć raz jeszcze –
uśmiech Abraxasa był zupełnie szczery, kiedy wyciągnął do Arena
rękę i powiedział: – Cześć jestem Abraxas Malfoy. Moja rodzina
jest totalnie i zdecydowanie nienormalna, pociąga mnie czarna magia
i faceci, uwielbiam numerologię i dobre jedzenie, nie znoszę
obrzydliwych rzeczy i Rudolfa. W sumie na jedno wychodzi...
Aren zaśmiał się
szczerze na tą deklarację, po czym ujął jego dłoń w swoją
odpowiadając:
- Cześć, miło mi cię
poznać. Jestem Aren Grey i uważają mnie za charłaka. Mam na
ogonie Czarnego Pana. Pasjonują mnie eliksiry oraz rośliny.
Uwielbiam słodycze i słodką herbatę. Nie lubię Dumbledore'a,
Rudolfa i numerologii. Liczę na owocną współpracę w najbliższej
przyszłości. Zwłaszcza w trakcie zbliżającego się nieuchronnie
Turnieju.
- Możesz na mnie
liczyć. Mogę zadać ci jeszcze jedno pytanie?
- Hm?
- Naprawdę ci nie
przeszkadza, że jestem gejem? - zapytał krótko zagryzając
nieświadomie wargę z nerwów.
- To nie ma dla mnie
najmniejszego znaczenia. To wciąż ty Abraxasie i mam nadzieję, że
to rozumiesz. Owszem wolisz swoją własną płeć, ale to twój
wybór choć przyznam, że zaskoczyłeś mnie wtedy na Wieży.
Dosłownie wrosłem w ziemię w szoku. Był to w pewien sposób
hipnotyzujący widok - stwierdził zamyślony Grey nie dostrzegając
zaskoczonego spojrzenia Malfoya, który zatrzymał na nim wzrok na
dłuższą chwilę.
- Mówisz o tym jakby
to rzeczywiście nie miało żadnego znaczenia – powtórzył
blondyn kręcąc z niedowierzaniem głową.
- A ma? - zapytał
autentycznie zaskoczony Aren, nie bardzo rozumiejąc w czym problem.
Abraxas uniósł brwi w zdumieniu, ale kontynuował wyjaśniając:
- Zakładam, że
zdajesz sobie sprawę jak w naszej społeczności traktuje się
związki homoseksualne. Nie mają prawa bytu i każdy preferujący
własną płeć kończy w aranżowanym małżeństwie. Przede
wszystkim dzieje się tak w rodzinach czystokrwistych. Wielką hańbą
dla rodu jest posiadanie wśród swoich członków kogokolwiek z
odmienną orientacją seksualną. Jeśli już taki ktoś się trafi,
a nie jest wystarczająco ostrożny, to po prostu jest wydziedziczany
i szykanowany przez rodzinę, ale nie tylko przez nią. Jeśli sprawa
ujrzy światło dzienne szykanuje takiego kogoś całe społeczeństwo.
Nie może znaleźć żadnej pracy ani uzyskać pomocy. Nikt nie chce
mieć z takim kimś kontaktu z obawy, że jego samego też może to
spotkać.
- Oh... to okropne... -
tym sposobem Aren zdradził się w pewien sposób ze swoją
nieświadomością, ale zamyślony Abraxas chyba tego nie zauważył.
W tym momencie przypomniał sobie jednocześnie, że Ron faktycznie
coś o tym wspominał. Mówił, że kiedyś związki homoseksualne
były nie do pomyślenia i były ostro piętnowane. To by się
zgadzało z tym o czym mówił teraz Abraxas. Postanowił dopytać
się więc o jedną kwestię, która nagle stała się dla niego
jasna i dziwiło go, że nie pojął tego kiedy odbywał te dziwne
rozmowy z prefektem Krukonów: - Em... więc ten Krukon to twój
chłopak?
- Co?! Nie! Nigdy nie
byliśmy razem. To raczej było coś w stylu chwilowej odskoczni...
przynajmniej z mojej strony, ale on to wiedział. Nic poza tym nie
było i nie będzie.
- Dlaczego?
- Bo na dłuższą metę
to i tak nie miałoby sensu. Nawet jeżeli by tego chciały obie
strony to po co się wiązać, skoro na końcu i tak zawsze
pozostanie cierpnie. Trzeba będzie się rozstać ze względu na
obowiązek poślubienia kobiety i spłodzenia potomków. Niestety tak
wygląda rzeczywistość. Nie warto angażować się uczuciowo,
dlatego większość osób szuka zwyczajowo chwilowej rozrywki i nic
poza tym.
- Hmm... zawsze
myślałem, że miłość to uczucie, którego nie da się
kontrolować. Wychodzi na to, że chyba nie jestem dobrą osobą, by
dawać jakiekolwiek porady w tym zakresie - zaśmiał się lekko Aren
i ziewnął rozglądając się wokół i wracając do szarej
rzeczywistości: – Wiesz która może być godzina?
Abraxas pokiwał w
milczeniu głową rzucając krótkie tempus, które wykazało
południe. W jego głowie tłukło się to co Aren powiedział o
miłości. Słowa te w jakiś sposób go uderzyły. Spojrzał
ponownie kątem oka na Greya widząc jego liczne siniaki i
zadrapania. Był za nie bez wątpienia odpowiedzialny i sumienie mu
nie pozwalało tego tak zostawić:
- Pozwól mi chociaż
rzucić na ciebie jakieś zaklęcie leczące. Wyglądasz naprawdę
okropnie.
- Cóż jeszcze do
niedawna wyglądałeś gorzej – odciął się Grey, równocześnie
skinąwszy przyzwalająco głową.
Malfoy uniósł różdżkę
rzucając podstawowe zaklęcie niwelujące siniaki. Kiedy trafiło w
Arena jego ciało wygięło się niczym struna w proteście, a z nosa
zaczęła cieknąć krew. Blondyn błyskawicznie cofnął zaklęcie w
ostatniej chwili chroniąc chłopaka przed uderzeniem w podłogę. Z
przerażeniem wymalowanym na twarzy krzyknął pytająco:
- Aren! Co się dzieje!
- Z bliska widać było, że zielone oczy jeszcze chwilę temu pełne
blasku stały się matowe, a źrenice nienaturalnie powiększone.
Trwało to dosłownie chwilę. Później wszystko wróciło do normy,
a pozostał jedynie szybki oddech, który uspokoił się po paru
minutach.
- To było... dosyć
nieoczekiwane – skwitował całe wydarzenie Grey ponownie siadając
i w myślach analizując dziwne odczucie, które pojawiło się gdy
tylko zaklęcie zetknęło się z jego ciałem.
- Co się stało? -
zapytał ponownie, teraz już dużo spokojniej Abraxas zmartwionym
głosem.
- Sam do końca nie
jestem pewien... Kiedy zaklęcie mnie trafiło poczułem jakby krew
zaczęła się gotować. Podobne odczucie miałem, gdy podałem ci
miksturę. Czyżby to był jakiś efekt tego, że użyłem magii
krwi?
- Ja... nie wiem Aren.
Jednego możemy być pewni, nie mogę użyć na tobie żadnej magii.
Nie wolno ryzykować, że powtórzy się to co przed chwilą.
Rzeczywiście to może być jakiś efekt uboczny.
- Nie jestem teraz w
stanie myśleć logicznie. Jestem zbyt wyczerpany i śpiący.
Ziewnął po raz
kolejny rozdzierająco i przetarł oczy, które piekły go
niemiłosiernie. Powieki już tak bardzo mu ciążyły, że z trudem
je utrzymywał. Ciepło płynące od Abraxasa uspokajało i kusiło.
Wreszcie uległ. Zamknął oczy, opadł beztrosko na ramię Malfoya
robiąc sobie z niego tymczasową poduszkę. Nawet nie wiedział
kiedy zapadł w głęboki, spokojny sen.
Abraxas spoglądał z
bliska na twarz śpiącego Greya w milczeniu. Widać było gołym
okiem jego wyczerpanie. Martwiło go, że nie jest w stanie mu
pomóc, a przecież zielonooki jemu pomagał. Ponownie wrócił do
swojej niedawnej gehenny. Im dłużej o tym myślał tym bardziej był
pewien, że umarłby bez pomocy Arena. Dlatego teraz w duchu
przysiągł sobie, że gdy nadejdzie odpowiednia pora odwdzięczy mu
się za wszystko. Był co prawda pewien, że nawet nie mając u niego
długu życia i tak by to zrobił, ale teraz czuł się po prostu
jeszcze bardziej zdeterminowany. Okazja z pewnością się nadarzy i
to nie jedna, ponieważ Aren przejawiał skłonności do
niebezpiecznych sytuacji.
Miał też jeszcze
jedno zmartwienie związane z Arenem. To, że zielonooki dla niego
praktykował magię krwi. Niepokoiły go skutki posługiwania się tą
dziedziną magii. Bał się możliwych efektów ubocznych i modlił
się do Marlina by nie były długotrwałe. Sam nie odczuwał tak
naprawdę żadnych skutków wcześniejszej trucizny. Było tak, jakby
w ogóle nie została podana. Oparł się policzkiem o głowę
Arena głęboko zamyślany i również po jakimś czasie zapadł w
sen.
Malfoy obudził się
jako pierwszy spoglądając na Arena, który wciąż spał na jego
ramieniu. Rzucił ponownie zaklęcie czasu i okazało się, że
dochodziła już pora kolacji. Przed ciszą nocną powinni znaleźć
się w swoim dormitorium. Musieli to zrobić choćby po to, żeby
uwolnić Oriona i Avery'ego. Aren wciąż nie wyglądał dobrze,
jednak dużo lepiej niż zanim zasnęli. Widać było, że trochę
wypoczął, ale wciąż nosił ślady siniaków i zadrapań. Nie miał
serca go budzić, ale odsunął go od swojego ramienia i wstał żeby
zająć się sprzątaniem. Zaklęcia sprzątające nie sprawiały mu
kłopotu, choć gdyby Avery to zobaczył pewnie nie umiałby wyjść
z szoku, że ktokolwiek z rodziny Malfoy zna takie. Musiał się z
nimi zapoznać z bardzo niemiłego powodu. I tu znowu wracał myślą
do swojego rodziciela. Jeżeli nie chciał siedzieć we własnych
wymiocinach czy krwi podczas odbywania rozmaitych kar we dworze,
musiał się nauczyć jak je usunąć, bo ojciec zakazywał udzielać
mu jakiejkolwiek pomocy. Oczywiście nigdy nie uważał tego rodzaju
czynności za coś hańbiącego. Wręcz przeciwnie, uważał zaklęcia
czyszczące za bardzo użyteczne. Sprzątanie tego niewielkiego
obszaru zajęło mu dobrą chwilę i kiedy skończył, poczuł
spływającą po skroni strużkę potu, którą natychmiast starł
ruchem ręki. Nadszedł czas na obudzenie śpiocha:
- Aren, obudź się
jest już wieczór.
- Mhm...
Blondwłosy Ślizgon
zachichotał słysząc niemrawą odpowiedź i widząc szczere
ziewnięcie. Aren przeciągnął się lekko krzywiąc z bólu, który
nie umknął czujnemu oku Abraxasa.
- Coś cię boli?
- Zastanawiam się czy
istnieje część ciała, która mnie nie boli – odpowiedział
szczerze Grey. – Proszę Abraxasie, nie patrz na mnie z takim
poczuciem winy. Jedyną osobą, którą można o to wszystko oskarżać
jest tylko i wyłącznie twój ojciec – zielonooki chłopak podjął
wysiłek stanięcia na nogi i po chwili tego dokonał, choć z
widocznym trudem. Zrobił kilka kroków i zrezygnował z chodzenia
siadając ponownie na podłodze. Po chwili zaryzykował znowu, wstał
i skrzywił się niemiłosiernie z bólu. Postawił parę kroków w
jedną stronę, później w drugą i bez słowa opadł na podłogę.
Odsapnął, rozejrzał się uważnie i skomentował: - Widzę, że
miałeś zajęcie kiedy spałem. Przynajmniej to pomieszczenie nie
przypomina już sceny z horroru.
- Czym jest „horror”?
- zmarszczył brwi Abraxas na to nieznane sobie określenie.
- Oh no tak... to
mugolskie określenie scen grozy, gdzie reakcja czytelnika czy też
widza opiera się głównie na strachu – wytłumaczył prędko
Aren, widząc jak kolega powoli kiwa głową w zrozumieniu.
- Jak myślisz, co z
tych rzeczy mogłoby ci pomóc? - zastanowił się Abraxas patrząc
na mnogość słoiczków i fiolek oraz rożnych roślin i
ingrediencji, które tworzyły całkiem sporej ilości zaplecze
medyczne. Już wcześniej je oglądał, ale wiele ze zmagazynowanych
tu preparatów nie było mu znanych, dlatego wolał jednak zapytać
niż próbować samemu działać.
- W zasadzie eliksiry
wzmacnia magia samych składników po odpowiedniej obróbce... różni
się od naszej własnej. Wydaje mi się, że powinno być wszystko w
porządku, ale jest inny kłopot. Nie mam już żadnej leczniczej
mikstury przy sobie.
- To kiepsko, bo w
takim stanie chyba nie dasz rady dotrzeć niezauważonym do
dormitorium. Oczywiście mógłbym cię ponieść, jednak to by
wywołało zbyt dużą sensację. Zwłaszcza, że zależy nam na
dyskrecji.
Tutaj musiał się
zgodzić z Malfoyem. Drobnym szczegółem było to, że cała
dyskrecja była związana tylko i wyłączenie z pewnym prefektem.
Gdyby nie on, cała ta szopka nie byłaby potrzebna. Choć żaden z
nich nie wypowiedział tego na głos, obaj myśleli tak samo.
Siedzieli zamyśleni na podłodze starając się wyjść jakoś z tej
opresji, kiedy Aren doznał nagle olśnienia:
- Maści! Mam przecież
maści lecznicze! Na siniaki, obrzęki i małe rany powinna zadziałać
– krzyknął nagle sprawiając, że Abraxas lekko podskoczył.
- Które to są? -
Zapytał Malfoy bez ociągania podchodząc do zbiorowiska
skarbów Greya.
- Niebieski słoik.
Blondyn szybko odnalazł
potrzebne opakowanie podchodząc z nim do Arena, który wziął je od
niego odkręcając i sprawdzając konsystencję i zapach. Pokiwał
głową informując, że wszystko w porządku. Odstawił pojemniczek
na podłogę, po czym zaczął rozpinać swoją koszulę guzik po
guziku.
Abraxas czuł, że się
gapi przełykając ślinę, ale nie potrafił odwrócić wzorku.
Dopiero gdy zauważył liczne siniaki na ciele zielonookiego
Ślizgona, ponownie poczuł to duszące poczucie winy i wrócił do
rzeczywistości. Wziął jeden ze słoików usiadł za plecami Arena
i gdy ten już ściągnął koszulę zabrał się za wcieranie maści
w liczne obrażenia, które zdobiły bladą skórę. Na szczęście w
tym wypadku nie doszło do podobnych zdarzeń jak w przypadku użycia
magii, więc odetchnął wewnętrznie z ulgą. W każde obrażenie
które widział z wielką dokładnością i starannością wmasowywał
maść tak, by dobrze się wchłonęła. Siniaki stopniowo, kolejno
bladły i dawały nadzieję na zaniknięcie, dlatego nie ustawał w
pracy. Gdy doszedł do ramienia i szyi chłopaka sapnął zaskoczony
widząc siny i przekrwiony, sprej wielkości ślad.
- Coś się stało? -
zapytał zdziwiony Aren. Blondyn obwiódł palcem cały siny ślad i
zapytał:
- To tutaj. Jak
powstało?
- Hmm... to było
podczas twojego pierwszego ataku. Ugryzłeś mnie – odpowiedział
jak gdyby nigdy nic Aren Brzmiało to tak, jakby mówił o pogodzie,
ale na Malfoya podziałało jak zimny prysznic. Nieświadomie zaczął
ściskać z całej siły słoik z maścią przymykając oczy. a po
chwili zajął się ponownie swoją pracą. Nabrał porcję
preparatu, nałożył na sine, opuchnięte miejsce z nabiegłymi
zaschłą krwią śladami zębów i delikatnie małymi okrężnymi
ruchami zaczął ją wcierać. Zielonooki chłopak w trakcie
wszystkich zabiegów siedział cierpliwie i w ogóle się nie
skarżył. Ślad na ramieniu nie zachował się jak inne i nie
zniknął. Owszem, zbladł i przypominał teraz bardziej malinkę niż
bolesne ugryzienie, ale jednak został. Abraxas westchnął i
przeniósł się na ręce Arena, robiąc z nimi to samo. Po jakimś
czasie skończył i przeniósł się na tors Greya, powtarzając
zabiegi. W pewnym momencie przyszło mu coś do głowy i zaczął:
- Tak teraz się
zastanawiam... mówiłeś, że jedną porcję eliksiru z twoją krwią
stłukłeś. Jak to się stało, że mikstura również na ciebie
oddziałuje, skoro go nie piłeś? - ze zdziwieniem zauważył, że
policzki Arena się zaróżowiły zanim odpowiedział:
- Widocznie troszkę go
połknąłem zanim ci go wlałem.
- Wlałeś? Były z tym
jakieś problemy? - Malfoy zaintrygowany reakcją Arena postanowił
drążyć temat.
- Dusiłeś się i
rzucałeś. Niemożliwym było wlanie mikstury do twoich ust
bezpośrednio z fiolki, więc musiałem znaleźć inny sposób. -
stwierdził zielonooki spuszczając wzrok ku rękom blondyna, które
właśnie błądziły w okolicach jego żeber, również
nadwyrężonych w trakcie siłowania się w czasie choroby.
- To interesujące. A
jaki to był sposób?
- Dałbyś sobie spokój z tym dociekaniem... wziąłem eliksir do
ust, a potem trzymając twoją twarz przelałem w twoje usta... -
wymamrotał Grey z mocno bijącym z zażenowania sercem. Usilnie
obserwował z udawanym zainteresowaniem podłogę i ręce Malfoya
spoczywające wciąż na jego torsie. Nagle z bolesną pewnością
pomyślał, że wobec tego Abraxas wie jak mocno bije mu serce.
Dotyka go przecież. Jego ręce zatrzymały się dokładnie tam. Po
chwili Aren ostro skarcił się w myślach za podobne pomysły i
westchnął ciężko.
Blondwłosy Ślizgon
znieruchomiał tymczasem i patrzył na Greya z szokiem wymalowanym na
twarzy. Oczywiście Aren tego nie widział, bo pilnie śledził
wszystkie nierówności podłogi, ale płonące policzki i uszy
mówiły same za siebie. Łomotanie jego serca też było wymowne i
serce Abraxasa przyspieszyło. Zabrał szybko dłonie z torsu
leczonego chłopaka i zagryzł wargę. Musiał się opanować. Musiał
spowodować, żeby wszystko wróciło do normy, żeby Aren nie czuł
się tak przy nim. Dlatego westchnął również, przywrócił
neutralny wyraz twarzy i skierował rozmowę na trochę inny tor:
- Oh... nie było
wyjścia. Byłem nieprzytomny, a sytuacja tego wymagała. Dobrze, że
tak szybko działałeś. Naprawdę podziwiam twoją jasność umysłu.
- kiedy słowa wybrzmiały młody Malfoy pogratulował sobie w myśli,
bo Aren w widoczny sposób się rozluźnił, a rumieńce troszkę mu
przybladły. Widocznie wracał do równowagi. Po chwili powiedział:
- Masz rację, to była
jedyna rzecz, którą mogłem zrobić w takiej sytuacji.
- Okej to kończmy
tutaj, bo zaczyna nam się powoli czas wyczerpywać. Jak się teraz
czujesz po tym jak zużyłem na ciebie większą ilość maści? - z
tymi słowami wrócił do przerwanej czynności ciesząc się, że
widocznie Aren nie zauważył lekkiego drżenia jego dłoni, kiedy te
przeniosły się na jego lekko umięśniony brzuch.
- Zdecydowanie lepiej.
Muszę przyznać, że twoje dłonie są cudowne. Zdecydowanie wiesz
jak się opiekować innymi, robiłeś to już kiedyś?
- Nie. Jesteś pierwszą
osobą. Jak w ogóle poradziłeś sobie warząc w zlewie eliksir?! –
zapytał Abraxas, żeby cokolwiek powiedzieć i nie pozwolić się
Greyowi skupiać na jego dłoniach. Pytanie o eliksir oczywiście
zadziałało i Aren zagłębił się w szeroką opowieść o
kolejnych etapach warzenia zaskakując blondyna swoją pomysłowością.
To wszystko pozwoliło jednak bezkolizyjnie zakończyć zabiegi.
Nareszcie Aren mógł
bez bólu stanąć na nogi, bo o dziwo jego nogi najmniej ucierpiały.
Nadal był trochę blady i miał cienie pod oczami, ale nie słaniał
się już tak jak wcześniej. Tutaj jednak mógł pomóc jedyne
spokojny, długi sen. Zielonooki chłopak wyjął ze swojej torby
komplet ubrań, które właściwie zabrał z myślą o blondynie, ale
w tej chwili okazało się, że sam potrzebuje ich bardziej. Na
koniec ustalili, że przyniesione części odzieży ubierze Aren, bo
swoją garderobę po prostu spalił warząc eliksir, a Abraxas
naprawi swoje ubrania za pomocą magii. Kiedy skończyli obaj z
doprowadzaniem się do porządku, Aren zaczął pakować torbę w
czym czynnie pomagał mu Malfoy, który musiał też dbać o to, by
Grey nie przysnął ze zmęczenia.
Pakowanie chwilę
trwało i kiedy zostało ostatecznie ukończone ostatnim akcentem,
czyli wsunięciem do torby Agresji, blondyn znów sprawdził godzinę.
Okazało się, że mieli jeszcze godzinę do ciszy nocnej. Nie było
co przewlekać pobytu w tej łazience, dlatego obaj ruszyli w stronę
wyjścia. Otworzyli drzwi i ostrożnie rozejrzeli się na boki.
Nikogo nie było widać ani słychać, więc wyszli zamykając za
sobą przejście i ramię w ramię podążyli w stronę wejścia do
pokoju wspólnego Slytherinu. Mieli już wchodzić do domu kiedy
usłyszeli za sobą szybkie kroki i już po chwili zobaczyli ku
swojemu zaskoczeniu Oriona i Avery'ego. Black pierwszy wyskoczył z
bardzo konkretnym pytaniem:
- Kiedy wróciliście?
- W zasadzie w tej
chwili – z uśmiechem odparł Grey.
- Wpadliście na kogoś?
- padło kolejne pytanie, a pytający zmierzył ich obu wzrokiem od
stóp do głów.
- Nie, wy jesteście
pierwsi. Co to za przesłuchanie? - wtrącił Malfoy unosząc lekko
brwi. Nie musiał długo czekać na odpowiedź:
- Mamy małe problemy.
Riddle cię szuka Aren. Strasznie jest przy tym uparty i powoli robi
się podejrzliwy. Uwierz mi, lepiej żeby teraz cię nie dorwał,
zwłaszcza w stanie w jakim jesteś aktualnie. Nie wiem jak to
zrobiłeś, ale jakimś cudem wyglądasz gorzej od Abraxasa.
- Oh... wydało się? -
wyszeptał ze zgrozą Grey.
- Nie. Jednak mam już
awaryjny plan, by odwlec w czasie wasze spotkanie. Po drodze ci
wszystko wyjaśnię a teraz chodź za mną póki Tom jest w
gabinecie dyrektora. Avery tak jak mówiliśmy wcześniej wracaj z
Malfoyem do dormitorium. Nic nie mów Abraxasie, Edgar wyjaśni ci
wszystko. Chodźmy, bo czas nas goni!
Grey z Malfoyem w mig
zrozumieli powagę sytuacji i bez dyskusji pozwolili sobą dyrygować.
Zerknęli tylko na siebie porozumiewawczo, co nie uszło uwadze
Blacka. Zauważył widoczną poprawę w relacjach między nimi
obydwoma i zrozumiał błyskawicznie, że musieli ze sobą poważnie
porozmawiać i dojść do porozumienia. Nie miał jednak czasu, by
dłużej o tym myśleć. Zagarnął ramieniem Arena, kierując go w
głąb korytarza i tłumacząc mu równocześnie po drodze istotę
swojego pomysłu:
- Dobrze, że wyglądasz
tak źle. Przynajmniej będzie bardziej wiarygodnie. Idziemy do
pielęgniarki. To najlepsze alibi i usprawiedliwienie twojej
nieobecności i nieuchwytności. Gadanie zostaw mi. Tutaj masz list,
w którym opisałem wszystko co się działo pod waszą nieobecność.
Tym sposobem, kiedy już Tom cię schwyta nie popełnisz błędu. Jak
przeczytasz, natychmiast go zniszcz. Najlepiej wrzuć go do kominka.
Wtedy będzie pewne, że nikt choćby nawet przez czysty przypadek
nie natknie się na niego.
Z tymi słowami podał
zielonookiemu chłopakowi pergamin, który ten natychmiast schował
do kieszeni, kiwając głową z wdzięcznością. Przez jakiś czas
szli w milczeniu. Kiedy minęli wejście do Skrzydła Szpitalnego
Aren nabrał już tchu, by zapytać o powód, ale powstrzymał się
kiedy Orion zapukał do drzwi znajdujących się tuż obok. Nie
czekając nawet na zaproszenie ze środka Black nacisnął klamkę
wchodząc i od razu głośno anonsując:
- Holly mam tutaj
ciężki przypadek. Możesz mi pomóc?
Wywołana tymi słowami
z drugiego pomieszczenia pielęgniarka pojawiła się niemal
natychmiast z oburzonym wyrazem twarzy i głośnym protestem na
ustach:
- Czy kiedykolwiek
zapamiętacie, że nie możecie się do mnie zwracać jak do
koleżanki! - w tym momencie wzrok kobiety spoczął na Arenie i jej
twarz momentalnie się zmieniła na zatroskaną, kiedy wykrzyknęła:
- Nie wierzę! Aren, w coś ty się znowu wpakował! Natychmiast na
łóżko!
Głos, którym
zarządziła był ostry i wskazywał wyraźnie, że nie chce słyszeć
nawet słowa sprzeciwu. Oczywiście Grey nie zamierzał nawet
protestować, dlatego też posłusznie klapnął na stojącą pod
ścianą leżankę. Pomfrey zajęła miejsce na krześle stojącym
obok zakładając nogę na nogę i wyczekująco, wymownie przyjrzała
się obu chłopcom. Zgodnie z wcześniejszą umową Orion zaczął
opowiadać, a Aren słuchał uważnie, by niczego nie przegapić i
odpowiednio się zachowywać:
- Przyprowadziłem go
tutaj trochę siłą. Aren jest zbyt uparty, by sam poprosić o
pomoc. Odkąd wynikła ta dziwaczna sytuacja z Turniejem
Trójmagicznym, non stop siedzi w książkach zaniedbując posiłki i
często zarywając noce. Studiuje coraz to nowe księgi. Nie mogliśmy
już dłużej na to patrzeć. Przyznam uczciwie, że zagroziłem mu
drętwotą jeżeli tutaj ze mną nie przyjdzie.
Aren słysząc to
natychmiast przybrał minę absolutnego oburzenia, by podkreślić co
myśli o podobnym postępowaniu kolegi, a w duchu podziwiał
zdolności Oriona do zmyślania całkiem prawdopodobnych bajek. Swoją
drogą bezsprzecznym i coraz bardziej palącym problemem było teraz
faktycznie jak najlepsze przygotowanie się do Turnieju. Pierwszy
krok zrobił przekazując Beery'emu zestaw potrzebny mu w
Durmstrangu, ale to było wciąż zbyt mało. Miał jeszcze mnóstwo
do zrobienia, a czas dosłownie przeciekał mu między palcami.
Aktualnie ważna była jednak rozmowa Oriona z Holly, dlatego
wyrzucił z myśli inne sprawy i skupił się na niej:
- Dobrze zrobiłeś
przyprowadzając go tutaj. Już ja sobie z nim porozmawiam. Mogłeś
go jednak zaholować do Skrzydła Szpitalnego, a nie od razu do moich
prywatnych kwater Orionie.
- Holly... to znaczy
pani Pomfrey – poprawił się szybko Black widząc wzrok kobiety -
jesteśmy Ślizgonami i nie chcemy, żeby ktokolwiek widział w jakim
stanie jest jeden z uczestników Hogwartu. Zdajesz sobie sprawę jak
szybko powstają plotki. Chwila moment i już to będzie nagłośnione
w gazetach, a lepiej by było tego uniknąć. Po co nam kolejne
skandale. Proszę byś... by pani wytłumaczyła temu tutaj
osobnikowi, że jak nie będzie dbał o siebie, wylądujemy już na
starcie na straconej pozycji.
Pielęgniarka spojrzała
na obu chłopców, szukając oznak nieuczciwości, ale niczego
podobnego nie wypatrzyła. Kiedy tak się zastanawiała, doszła do
wniosku, że faktycznie ostatnio rzadko widywała Arena na posiłkach.
Kiedy już to sobie uświadomiła poczuła wyrzuty sumienia. Mogła
sama się domyślić, że dla osoby nie mogącej swobodnie korzystać
ze swojej magii wizja udziału w Turnieju musi być bardzo
stresująca. Zielonooki Ślizgon wyglądał bardzo mizernie. Trudno
jej było pojąć sposób rozumowania uczniów domu węża, ale tym
razem bez wątpienia zgadzała się z nimi. W duchu przyznała im
rację. Wstała, podeszła do szafy i wyjęła z niej piżamę,
podała ją Greyowi i powiedziała;
- Dzisiejszą noc
spędzisz tutaj. Wypuszczę cię dopiero wówczas, gdy będę pewna,
że wyciągniesz jakieś wnioski z mojego wykładu. Z pewnością
dopiero wtedy, gdy postawię cię na nogi. Orionie możesz już iść.
Przekaż komu tam trzeba, gdzie znajduje się Aren. Jutro
prawdopodobnie go wypuszczę. Dziękuję, że interweniowałeś. A
nas drogi Arenie czeka długa rozmowa.
Orion szybko wyszedł
z pokoju pielęgniarki. Na koniec jednak ujrzał lekko przerażoną
minę Greya, który w ten sposób objawił wątpliwy entuzjazm co do
przyszłej pogadanki. Black zdążając w stronę pokoju wspólnego
Ślizgonów westchnął z ulgą. Przynajmniej tym razem nic nie
pokrzyżowało mu planów. Aren będzie mieć czas, by przygotować
się na spotkanie z Tomem i przyswoić sobie wszystkie informacje, co
pozwoli im na bezbolesne przetrwanie.
Żałował trochę, że
nie będzie mógł obserwować Greya w momencie, gdy ten dotrze do
akapitu, w którym opisał jak do spisku dołączył Beery. Ciekawy
był jak zareaguje. Oczywiście nie zawarł w liście własnych
przemyśleń na temat nauczyciela i uwag o braku zaufania, ale za to
nawiązał do nader skutecznych uników stosowanych wobec Riddle'a,
do złudzenia przypominających zabawę w kotka i myszkę. Uzupełnił
tą relację stwierdzeniem, że takie postępowanie rozdrażniło
Toma, który do końca dnia miał parszywy humor. Dlatego właśnie
on, czyli Orion zadbał o to, żeby Grey nie musiał przeciwstawić
się tej furii. Kto wie czego mógłby się Tom dopuścić w swojej
wściekłości. Co prawda Riddle z stosunku do Arena zachowywał się
inaczej, ale po co kusić licho. W myśli dodał sobie, że dobrze
zrobił, bo jak zauważył, Grey był w marnym stanie. Ledwo trzymał
się na nogach, a oczy to miał otwarte chyba z przyzwyczajenia.
Lepiej, by do konfrontacji z prefektem podszedł w pełni sprawny i
wypoczęty. Jeden błąd i będzie po nich.
Do dormitorium Black
dotarł szybko, nie napotykając po drodze nikogo z grupy, włącznie
z Tomem. Zamykając za sobą drzwi sypialni westchnął w duchu z
ogromną ulgą i szybko rozejrzał się po pomieszczeniu. Avery,
Lestrange i Mulciber wspólnie przeglądali jakąś książkę,
szepcząc między sobą. Zauważył okładkę, ale ta niewiele mu
powiedziała. Malfoy leżał na swoim łóżku również czytając
książkę, ale na jego widok usiadł, czekając zapewne na
wyjaśnienia jak się mają sprawy z Arenem. Zajął miejsce
naprzeciw niego i rzucił czar wyciszający.
- Uprzedzając
pytania... z Arenem wszystko w porządku. Zajmuje się nim
Holly. Zadbałem o to, by odpoczął w jej prywatnych komnatach.
Będzie musiał pewnie wysłuchać długiego pouczenia, ale jestem
pewien, że to niska cena w zamian za starcie ze wściekłym i
zniecierpliwionym Tomem. Avery wszystko ci wyjaśnił mam nadzieję?
- blondyn skinął potwierdzająco głową. Orion przyjął tą
odpowiedź, ale równocześnie poczuł się trochę zirytowany.
Nadstawiał w końcu karku, ryzykował, a tu cisza: – Nic więcej
nie powiesz? Nie wytłumaczysz? Z Arenem póki co nie miałem czasu
rozmawiać, zresztą na korytarzu nie byłoby to odpowiednie, a na
zaciąganie go w jakieś mniej publiczne miejsce nie miałem czasu. I
tak sporo szczęścia mieliśmy, że nie wpadliśmy na Riddle'a
gdzieś po drodze. Pewnie jeszcze był u dyrektora.
Abraxas spuścił na
moment wzrok przygryzając wargę, a potem spojrzał na Oriona w
skupieniu i odpowiedział przepraszającym tonem:
- Wybacz. Niewiele mogę
ci powiedzieć... to zbyt osobiste by o tym rozmawiać. Nawet z tobą,
a tym bardziej z Edgarem. Sprawa dotyczy... w jakiś sposób mojej
rodziny. I to nie jest tak, że nie zdaję sobie sprawy co
zrobiliście i na co się narażaliście. Naprawdę doceniam waszą
pomoc, ale nie mogę zaspokoić ciekawości. Przykro mi.
Wcześniej Abraxas w
podobnym stylu, tylko bez wzmianki o rodzinie odprawił Edgara.
Odprawiony z kwitkiem Avery miał bardzo podobną minę jak w tej
chwili Black. Obaj zrobili dla ochrony Arena i jego samego bardzo
wiele i Malfoy wiedział o tym doskonale. Zdawał sobie też sprawę
z tego, że Orion miał trudniejsze przejścia, bo narażony był na
konfrontacje z Tomem jako Grey. Nie zamierzał się jednak dzielić
swoimi przeżyciami z nikim więcej. Wiedział o nich Aren i on sam.
To było i tak dużo. Wystarczyło.
Po krótkiej chwili
ciszy Black zmienił trochę temat, widocznie dochodząc do wniosku,
że nie ma sensu, ani potrzeby naciskać na wyjawienie czegoś o czym
Malfoy nie zamierza powiedzieć:
- Zgaduję, że między
wami już wszystko w porządku?
- Tak wybaczył mi...
ku mojemu wielkiemu zdziwieniu nota bene. Nigdy chyba nie zrozumiem
jego sposobu myślenia. Bardzo mnie cieszy, że mogliśmy sobie
wzajemnie sprawy wytłumaczyć. Zależy mi na tym, by do podobnych
zdrad więcej nie doszło. Postanowiłem sobie, że zrobię wszystko,
by go ponownie nie stracić.
- Hmm... będziesz miał
z pewnością niejedną okazję podczas Turnieju. Pewnie będzie
potrzebował obrony nie raz i nie dwa. Doceniam jego pomysłowość,
ale czy chce tego, czy też nie inni uczestnicy z pewnością będą
starali się go wyeliminować, jako najsłabsze ogniwo w drużynie
Hogwartu. Na pewno Tom również będzie mu pomagał, więc będziesz
miał ułatwione zadanie. Z pewnością zauważyłeś, że Riddle
traktuje Greya jakoś inaczej niż nas.
- Postaram się, żeby
Aren nie ucierpiał. Zależy mi na tym. Muszę mu jakoś podziękować.
Pokazać... no generalnie nie może doznać poważnego uszczerbku.
Zrobię wszystko co w mojej mocy, by mu pomóc.
- Hmm... Wcześniej nie
byłeś aż tak zdeterminowany. Wiem, wiem i nie naciskam na żadne
opowieści, chociaż nie powiem, przynajmniej jakiegoś ogólnego
rysu chętnie bym wysłuchał. Prawdę mówiąc co wyście tam,
gdziekolwiek to było robili tak długo na Merlina. Dlaczego ty
wyglądasz kwitnąco, a Aren marnie? Rozumiem jednak, że nie możesz
tego powiedzieć i jak wspomniałem nie zamierzam cię zmuszać.
Cokolwiek się jednak zdarzyło cieszę się, że wróciłeś do
siebie i jesteś zdrów...
Kiedy Orion mówił,
Abraxas uśmiechnął się lekko, łagodnie i jakoś tak tajemniczo.
Black, kiedy tylko zobaczył ten uśmiech zamilkł dość nagle i
natychmiast zapomniał co miał jeszcze dodać. To mu się zazwyczaj
nie zdarzało, ale okoliczności były też szczególne. Takiego
wyrazu twarzy u młodego Malfoya jeszcze dotąd nie widział.
Obserwował go jednak u innych ludzi i był w stanie bez problemu go
zidentyfikować. Taki uśmiech miewał człowiek, który nie mówił
i myślał o przyjacielu, ale zdecydowanie jak o kochanku...
Czy to… czy to… czy to nowy rozdział?! Ahhhh! Wspaaaniaaale! Cudnie!
OdpowiedzUsuńBiorę się za lekturę! Pierwszy raz od niepamiętnych czasów mogę przeczytać notę zaraz po opublikowaniu!
…opłaca się jednak mieć l4.
Czy… czy ja mogę mieć nadzieję, że tytuł odnosi się do uczuć Toma, albo Arena? A nie, na przykład do uczuć Abraxasa? :<
Już chciałam nawiązać w komentarzu do rodziny Dursley’ów, ale sama to zrobiłaś, dziękuję. Ooo… wow.
Nie spodziewałam się, że autor agresji będzie miał waśnie TAKIE nazwisko.
Oookej, trochę mnie dziwi to, że krew Arena zadziałała, zwłaszcza, że jest on Potterem, a nazwisko Gray było tylko jego wymysłem.
Dobra… okeeej, im dalej czytam, tym bardziej mam dziwne myśli i podejrzenia. Jeśli się sprawdzą… to… już klaszczę, bo to byłby wspaniały pomysł.
Scena, w której Aren odwiedził swoje rdzenie magiczne była po prostu piękna. Świetne pomysły!
No dobrze, chciałabym tylko powiedzieć - Abraxasie, z całą moją sympatią, do twojej osoby… jesteś wielkim problemem. Dziękuję. …
Rudolf. Fuck you.
Dalej, dalej Edgar! Dasz radę!
Okej, Beery zachowuje się jak jakiś superagent. On nie jest może jakimś byłym Aurorem, lub kimś podobnym? Ten człowiek mnie zaskakuje. Okej, zawsze był raczej dziwny, ale w taki niegroźny sposób, trochę taki Hagridowy… a teraz… Jego zachowanie mnie niepokoi.
Biedny Tom… tak mi go szkoda. Jego kotek zerwał mu się ze smyczy i ciągle mu czmycha… chociaż to może i lepiej… co by było, gdyby Riddle zauważył, że jego kotek wcale nie jest jego kotkiem, tylko starym wyliniałym kundlem?
Nie wypuści z pokoju, mówisz? Hmm? Hmm? To mi się podoba <3
Co?! Naprawdę?! Tłuczonego szkła? Jak mogłaś?! Tyle się biedak namęczył, a ty zrobiłaś z niego szpotloka?! Wiesz co? Wstydź się.
Wiedziałam, wiedziałam, że poda mu eliksir metodą usta-usta! <3
O kurcze, o kurcze, o kurcze. Cieszę się że nie skończyłaś w tym momencie rozdziału… Chociaż, przerywnik i tak nie jest mile widziany!
O tak, czekałam na reakcję Abraxasa, gdy zobaczy, jak to nazwałaś „istne pandemonium”.
UsuńJeeeju, jakie to urooocze!
Aren, zapomniałeś dodać „Skrycie podkochuję się w przyszłym Czarnym Panie, z resztą z wzajemnością”!
Hahaha…! Abraxasie, wcale się nie cieszysz, że Aren praktycznie cię pocałował, hahah, wcaale.
Twoje dłonie… są cudowne. O…m…g… Aren. Wygryw. To już praktycznie mógłbyś powiedzieć, że Abraxas byłby idealnym partnerem do gry wstępnej.
„A oczy to miał otwarte chyba z przyzwyczajenia” haha, kocham to.
No dobrze, przeczytałam już końcówkę, nie przerywając sobie za często na komentarze.
Scena, gdy Abraxas już się wybudził była taaka urocza, na prawdę sprawiłaś, że moje czarne serce z węgla mocniej zabiło <3
Edgarowi i Orionowi należą się… a nie wiem, cokolwiek co tylko by chcieli im się należy, na prawdę, pokazali na co ich stać, nadal… Beery, co z tobą nie tak? Wow
Szkoda, że muszę czekać na konfrontację Arena i Toma aż do następnego rozdziału, płaczę z tego powodu… Równocześnie, nie mogę się doczekać, bo bardzo mocno podkreślałaś to, że nerwy Toma są… hm, nadszarpnięte <3
Nie wiem, co jeszcze miałabym napisać, aleee, no cóż, rozdział był cudny, może jak dla mnie za dużo Abraxasa i Arena, w porówaniu z Tomem i Arenem (tak, 100 na 0%). Nie mniej, w ostatecznym rozrachunku wcale mi to jakoś nie przeszkadza za bardzo, bo rozdział wspaniały.
Ze strony technicznej, wkradło ci się mnóstwo literówek, kilka pogrubień i zjadłaś trochę przecinków <3. Pierdoły, które nie przeszkadzają za bardzo, a można je zmienić w kilka minut.
Noo, dziękuję Ci kochana za następną dawkę emocji, wspaniałego tekstu, cudownej historii i ty sama wiesz, nie muszę Ci aż tak słodzić. Czekam z niecierpliwością na następny rozdział i wysyłam dużo weny!
Witam,
OdpowiedzUsuńno i to już Berry dołączył do tego planu, a cierpliwość Toma wystawiona na wielką próbę, ale zastanawia mnie czemu tak Aren zareagował na tą miksturę, a potem na użycie zaklęcia przez Abraxa, dobrze, że wyjaśnili sobie wszystko, Agresja okazała się książką stworzoną dla potomków, ech, a otwarcie tego dziennika, przypadek ale użyłeś krwi...
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie