UWAGA: Ten rozdział został wyjątkowo podzielony na
dwie części z przyczyn osobistych mojej bety. Druga połowa powinna
być w połowie września. Przy tej długości aż poczułam
nostalgię i powrót do korzeni podczas pisania początkowych
rozdziałów, choć wciąż jest nieco dłuższe :) Miłego czytania!
Jeżeli chcecie być na bieżąco z postępem pisania
rozdziałów, jak i możliwych przesunięciach jak i czasem małych
spoilerów zapraszam na fb "Joanne Gabrielle" ze znajomym
avatarem.
Dziękuję za komentarze:
Kurigara: Haha ciesze się, że rozdział trzymał
w napięciu i tak bardzo ci się podobało :) Zapraszam na ciąg
dalszy ;*
Queen of the wars in te stars: Szczerze trochę
współczuje czytania na raty, ja nie znoszę tego, dlatego wole
przerwać i wrócić jak mam czas dla siebie ^^ Taaa patrząc na
fabułę 100 rozdziałów wydaje się możliwe, choć wolałabym się
raczej zamknąć w tej liczbie niż przekraczać ją xd. Cieszę się,
że postać Samuela tak bardzo ci się spodobała i niewątpliwie
jest pewnego rodzaju powiewem świeżości w Ślizgońskich ciągłych
knowaniach i intrygach. Nareszcie ktoś otwarty i szczery! :D Wypluj
te słowa! Nie wyobrażaj tak sobie Beery'ego> Nie zgadzam się!
xD Niszczysz moje autorskie wyobrażenia dla tej postaci! Postacie z
Ilvermorny czekają na swój czas podczas pisania xd Spokojnie.
Lubisz dramy taaa... Polubisz ten rozdział. Wiem to ;) Skarbie nie
ważne w jakim momencie bym zakończyła i tak zawsze będzie źle ;*
No co ja mogę? Rozdział 33 się pisze i idzie naprawdę super.
Niestety, ale Mato nie może się tym teraz zająć. Ściskam mocno
;*
Agnieszka: No Tom przejawia wszystkie symptomy
aspiracji bycia przyszłym Czarnym Panem :) Ja wiem, że bardzo
chcecie kolejny rozdział na teraz/zaraz, ale nie jestem fizycznie w
stanie tego dokonać. Przykro mi xd Działania Herbarta nie są
przypadkowe, w kolejnych rozdziałach dowiesz się czym się kieruje
nasz profesor zielarstwa. Buziaki!
Ciekawska Czytelniczko: Zadałaś ciekawe
pytanie, odnośnie używek o ile papierosy nie występują w tym
opowiadaniu ( Nie lubię i tyle ) to jednak moge odpowiedzieć jak to
wygląda z alkoholem. Aren co prawda ma swoją odporność i byc może
nie zatruje się alkoholem, co innego jednak jest kwestia tego jak
działa na głowę. Jeżeli o to chodzi jest na to bardzo podatny :)
Mam nadzieję, ze rozwiałam wątpliwości, jakby było coś więcej
nie krępuj się pisać ;)
Betowała: Matonemis
Rozdział 32: Igrając z wężem
W
Tomie zagotowało się od emocji, jednak starał się niczego po
sobie nie pokazać. Do głowy przebojem wdarła mu się uciążliwa,
niezwykle dokuczliwa myśl, której jakoś nie mógł się przez
dłuższy czas pozbyć. Było to właściwie pytanie: czy zabicie
jednego z uczestników kilka minut po jego wybraniu byłoby naprawdę
złym pomysłem? Chłodna, logiczna część umysłu podpowiadała
mu, że to zdecydowanie nieodpowiednie. Jego zdumiewająco
emocjonalna cząstka, której obecność niespodzianie w sobie
odkrył, chciała śmierci tego impertynenta tak bezprecedensowo
postępującego z jego... z Arenem.
Sprzeczne odczucia i natłok
niezwyczajnych myśli powodowały, że Tom nie do końca był w
stanie zdecydować jak powinien zareagować i taki stan przedłużał
się według niego ponad miarę. Apogeum osiągnął, kiedy ten obcy
chłopak objął Arena. Brak reakcji ze strony zielonookiego tylko
podsycał ogień i Riddle z pewnym zdumieniem stwierdził, że czuje
w żołądku coś nieprzyjemnego. Był pewien, że gdyby sam zrobił
coś podobnego w stosunku do Greya, chłopak zapewne by odskoczył,
albo starał się wyrwać. Ta myśl nie pomogła i Tom poczuł nagle,
że jest bardzo blisko uwolnienia swoich mocy i rzucenia jakiejś
adekwatnej do sytuacji, potężnej klątwy. Na przykład Avady...
Nie, to było za mało... zbyt szybkie i praktycznie bezbolesne. Zbyt
łaskawe...
Zabijanie w myślach żółtookiego
trochę pomagało, choć niezbyt wiele. Powtarzał więc ten proces
wielokrotnie i na różne sposoby w nadziei, że...
Nagle poruszenie wśród uczestników
Ilvermorny odwróciło na moment uwagę Riddle'a od jego podstawowego
problemu. Reprezentujący tą szkołę chłopak klęczał na podłodze
oddychając ciężko. Zanim Tom skupił się na powodach, które
mogły do tego doprowadzić, zauważył kątem oka ruch od strony
Arena. Błyskawicznie zareagował, łapiąc go za ramię i
powstrzymując od interwencji.
Oczywiście został nagrodzony złym
spojrzeniem i natychmiast skonstatował, że odkąd się tu znaleźli
Aren obrzuca go prawie cały czas takim wzrokiem. Nie zamierzał się
jednak teraz wycofywać ze swojego dążenia do powstrzymania
zielonookiego. Musiał ukrócić jego dziwne zapędy do ratowania
biednych, poszkodowanych i uciśnionych. Nie rozumiał takich działań
to raz, a poza tym dość już było zamieszania. Wystarczająco
irytujący był fakt, że Grey miał tutaj kogoś kogo znał w
przeszłości. Kogoś, kto sporo o nim wiedział. Więcej niż
ktokolwiek z Hogwartu. Ta myśl ponownie obudziła nieprzyjemne
uczucie w środku. Tom nie pozwolił mu się zdominować. Bezlitośnie
je zdusił i skupił się na zielonych tęczówkach wpatrujących się
właśnie w jego twarz mówiąc:
– Nie mieszaj się w to – zielone
oczy zwęziły się, a ramię szarpnięciem uwolniło się z chwytu
Riddle'a. Tom z zaskoczeniem ujrzał na twarzy Arena wyraz bólu. To
go zastanowiło. Nie użył przecież właściwie żadnej siły, skąd
więc taka reakcja?
Nie miał jednak czasu nad tym się
skupiać, bo jego wzrok powędrował nieco wyżej i napotkał bardzo
czujne, uważne spojrzenie żółtych oczu obserwujące każdy jego
ruch. Nie zdążył nawet zinterpretować tego spojrzenia, kiedy jego
uwagę rozproszył Abraxas. Podszedł do Arena i pochylił się nad
nim lekko, coś szepcząc do ucha. Zielonooki niemal natychmiast się
rozluźnił, co było ogólnie rzecz ujmując pozytywne. Mniej
zadowalające było, że Grey obdarzył blondyna lekkim uśmiechem.
Na szczęście w efekcie cel został osiągnięty i Aren tylko
obserwował z daleka co działo się wśród uczestników z
Ilvermorny. Riddle również tam przeniósł swoją uwagę.
Do chłopaka z Ilvermorny podeszli
obecni w pomieszczeniu nauczyciele, ale odmówił przyjęcia
jakiejkolwiek pomocy. Nie podzielił się też tym co mu się stało.
Po dłuższej chwili podniósł się z podłogi sprawnie, jakby
wcześniejszy incydent nie miał miejsca z zupełnie nieczytelną
maską na twarzy i na tym się wszystko skończyło.
Tom obserwując wszystkich wokół
doszedł do wniosku, że w strukturze każdej z grupek uczestników
widać było podobny schemat. Wszędzie trzeci uczestnik dystansował
się od dwóch pierwszych. To rzucało się w oczy. Kiedy Riddle
wrócił spojrzeniem do Relina i Arena okazało się, że ze sobą po
cichu rozmawiają. Żółtooki pochylił się lekko i uważnie
słuchał co zielonooki ma mu do powiedzenia, a Riddle widząc to
poczuł wzbierającą na nowo falę irytacji.
Chłopcy zamienili kilka zdań i
żółtooki odszedł w pobliże swojej grupy wyraźnie jednak się od
pozostałych separując. Tom zamyślił się głęboko. Mógł już
nad czymkolwiek myśleć i analizować, bo jego emocje uspokoiły
się, a buzująca magia ustabilizowała, odkąd żółtooki odsunął
się od Arena. Zastanawiało go czym kierował się Relin wrzucając
w ostatniej chwili swoje nazwisko do Czary.
Przesunął wzrok na grupę z
Ilvermorny. Watson i Owen, mówiły coś do chłopaka, który
wcześniej zasłabł, ale ten kompletnie je ignorował. W pewnym
momencie rzucił im ostrzegawcze spojrzenie, które spowodowało, że
przestały zwracać na niego uwagę, skupiając się na innych.
Oczywiście wzrok Roweny powędrował do Arena, czego Tom nie
omieszkał nie zauważyć. Na szczęście Grey był zajęty rozmową
z blondynem i nie zwrócił uwagi na dziewczynę. Riddle ocenił w
duchu, że na jej szczęście. Z satysfakcją również stwierdził,
a to poprawiło mu humor, że Rowena nie potrafiła przyciągnąć
spojrzenia Grey'a. On, Tom mógł to zrobić.
Sam sobie i ewentualnym wszystkim
wokół, jeśli ktokolwiek chciałby to widzieć pokaże, że tak
jest. Mógł to zrobić w każdej chwili. Nawet jeżeli Aren był na
niego wściekły. Proszę bardzo. Przeniósł spojrzenie na
zielonookiego chłopaka jednocześnie odliczając sekundy... jedna,
druga, trzecia i już. Ostre i podejrzliwe spojrzenie spotkało się
z jego wzrokiem i uspokoiło wzburzone myśli Toma.
W tym momencie podszedł do nich Beery
z lekko zmarszczonymi brwiami, co wskazywało na zamyślenie, czy też
może zaniepokojenie. Po chwili jednak opanował ten grymas i
przywołał swój zwyczajowy uśmiech. Nie nawiązując do
wcześniejszych wydarzeń ogłosił:
– Za kilka dni dowiecie się więcej
o nadchodzącym zadaniu. Udało mi się zdobyć dla was plany zajęć,
na które będziecie uczęszczać od poniedziałku. Mam również
listę zakazów jakie obowiązują w tej szkole... – w tym momencie
jego wzrok mimochodem powędrował ku Arenowi. Abraxas i Tom w tym
samym momencie zerknęli na zielonookiego chłopaka, który
zareagował zniecierpliwionym warknięciem:
– Tak, tak... upewnię się, że
przeczytam dokładnie tą listę.
– Byłoby to wysoce wskazane –
stwierdził Beery próbując powstrzymać uśmiech. Nadąsana mina
Arena powodowała, że sam cisnął mu się na usta. Nie wypadało
jednak w tym momencie się śmiać, ani tym bardziej chichotać.
Sytuacja wymagała powagi, dlatego poskromił drgające wargi i już
miał się odwrócić, kiedy zatrzymało go pytanie Arena:
– Profesorze, czy mogę teraz
załatwić sprawę, o której rozmawialiśmy wcześniej? Wolałbym
zrobić to jak najszybciej.
– Możesz, ale wróć przed ciszą
nocną – oznajmił Herbert spokojnym głosem, równocześnie
obserwując kątem oka na Toma. Niezmiennie starał się testować
jego reakcje i odczytywać je z twarzy i postawy tego intrygującego
Ślizgona. Teraz też wyglądał przez kilka sekund na
zainteresowanego kwestią, ale szybko udało mu się to ukryć. Na
bardzo krótko. Kiedy Aren skinął w stronę swojego znajomego z
Durmstrangu, który widocznie tylko na to czekał, bo natychmiast
pojawił się obok, Beery dostrzegł na twarzy Toma lekkie drgnięcie
mięśni. Już wcześniej zauważył, że ani Tom, ani Abraxas nie
mieli pojęcia, że Grey ma tutaj kogoś znajomego. Dla nich
przeszłość Arena również była tajemnicą.
Tajemnice wokół zielonookiego
chłopaka narastały w tempie lawinowym. Symptomatyczne było jednak
to, że póki co pojawiła się mizerna ilość wyjaśnień i
odpowiedzi w jego sprawie. Kiedy tak Herbert obserwował teraz
hogwardzką trójkę uczniów zauważył, że Malfoy jest spięty.
Zastanowiło go to, bo widział przecież wcześniej, że odkąd
pogodzili się z Greyem blondyn był wyraźnie radośniejszy i
żywszy. Aktualny stan Malfoya związany był wobec tego w jakiś
sposób z przynależnością do grupy Riddle'a. Żeby to sprawdzić
rzucił w stronę Arena:
– Uważam, że w drodze powrotnej
przyda ci się pomoc pana Malfoya.
– Oh... faktycznie tak będzie
łatwiej. Chodźmy Abraxasie – przyznał Aren po krótkim wahaniu.
Widocznie również doszedł do wniosku, że bez magii trudno mu
będzie niepostrzeżenie przenieść świergotnika.
Podczas tej krótkiej wymiany zdań
Beery uważnie śledził reakcje Abraxasa i zorientował się, że
trafił ze swoimi domysłami w dziesiątkę. Po jego sugestii i
przyjęciu propozycji przez zielonookiego ucznia Hogwartu, blondyn
rozluźnił się trochę, jakby mu ulżyło. Wciąż był czujny, ale
już nie tak spięty. Kiedy podszedł do tamtej dwójki, Aren
uśmiechnął się do niego, a Herbert pomyślał, że chłopak jest
zupełnie zdumiewający. Doskonale potrafi odczytywać uczucia i
emocje innych, ale o swoim oddziaływaniu na ludzi wokół ma
niewielkie pojęcie. Właściwie wygląda na to, że nie zdaje sobie
sprawy jak otaczające go osoby na niego reagują. Doprawdy
niepojęte.
Swoim bystrym okiem nauczyciel zauważył
jeszcze jedno. Kiedy zaproponował pomoc blondyna Tom jakby
nieznacznie drgnął, a później chyba się nieco rozluźnił. Nie
było to do końca wyraźne, ale takie można by odnieść wrażenie
przy uważnej obserwacji. Jedno było pewne. Riddle nie był
spokojny. Doprawdy interesujące. W momencie gdy trójka kłopotliwych
uczniów już zniknęła za drzwiami Beery postanowił zająć czymś
prefekta Ślizgonów, a równocześnie kontynuować swoje drobne
testy wobec niego:
– Panie Riddle chciałbym z panem
porozmawiać w moim gabinecie. Mogę zająć trochę twojego czasu? –
zapytał swobodnym tonem, ale jasnym było, że to jedynie przez
grzeczność. Tom pojął to od razu i bez dyskusji kiwnął w
potwierdzeniu głową.
Ruszyli w stronę gabinetu profesora.
Beery w drodze próbował zagaić rozmowę, ale Riddle nie bardzo
starał się ją podtrzymywać. Pytany odpowiadał, ale nie zgłębiał
się w żaden temat. Trzymał się roli dobrego ucznia. Był taki jak
zawsze, choć Herbert wiedział już swoje. Widział w nim różne
oblicza i cechy, które w efekcie przyciągały do tego człowieka
innych ludzi: idealny uczeń, niesamowicie uzdolniony czarodziej,
aparycja, charyzma i pewność siebie. Podejrzewał jednak, że to
nie jest wszystko i chciał odkryć kim tak naprawdę jest Tom
Riddle. Jak dotąd szło mu to o dziwo dość opornie. Teraz też
nawiązanie rozmowy z Riddle nie było łatwe i wreszcie Beery
zahaczył o temat, który w jego mniemaniu powinien zadziałać:
– Zaskoczyło mnie, że Aren ma
przyjaciela tutaj w Durmstrangu. Nigdy o nim nie wspominał. Muszą
być ze sobą bardzo zaprzyjaźnieni, bo z reguły Grey jest
niezwykle ostrożny i nieufny w stosunku do innych ludzi, a jak
zauważyłem przy tym chłopaku od razu był rozluźniony i
pozytywnie nastawiony. Widziałem ich pierwsze spotkanie tutaj.
Najbardziej zabawny był moment, kiedy obaj powiedzieli dokładnie
to samo w tym samym czasie? – chwila ciszy trwała dość długo i
nauczyciel zaczął tracić już nadzieję, że chwyt zadziała.
Kiedy wreszcie od strony Toma padło pytanie zadane niby neutralnym
tonem, Herbert poczuł satysfakcję.
– Co takiego powiedzieli profesorze?
– Szukałem cię! Popisali się
idealną synchronizacją. Mam jednak pewne podejrzenia co do tych
dwóch. Myślę, że spotkali się już wcześniej. Poza Instytutem.
Przypuszczam, że to właśnie ten chłopak uratował Arena... –
ostatnia fraza została obliczona na poddenerwowanie Riddle'a i
wymuszenie na nim jakiejś reakcji. W tym czasie dotarli przed drzwi
gabinetu, które Beery odblokował dyskretnie i przepuścił do
środka Toma. Uczeń zajął miejsce przed biurkiem, a po chwili
Herbert usiadł na swoim w milczeniu.
Czekał na reakcję czerwonookiego
Ślizgona. Zamierzał wydusić z niego jakąkolwiek ludzką,
zwyczajną reakcję. Ta kamienna fasada nie była naturalna i to było
właściwie oczywiste. Nawet Gellert przejawiał ludzkie słabości i
między innymi z tego powodu przyciągał innych do siebie. Tom
działał zupełnie odwrotnie. Przyciągał do siebie swoją potęgą
i podkreślaniem, że jest kimś więcej niż zwykłym czarodziejem.
I to o dziwo również działało. Nie pokazywał niczego poza własną
siłą, a inni nie wahali się iść za nim. Widzieli jego stronę
jako jedynie słuszną i wygraną. To było niebezpieczne...
Kiedy cisza trwała, Beery postanowił
troszkę podkręcić atmosferę. Był pewien, że Tom usłyszał to
co powiedział na końcu. Najwyraźniej jednak czekał na dalszy ciąg
relacji i profesor postanowił podrzucić mu jeszcze kilka
informacji:
– Aren nie powiedział mi za wiele o
tym jak spędził noc w Atarium. Jak wspominałem jednak, mam co do
tego podejrzenia. Myślę, że pomógł mu Samuel Relin. Jednocześnie
jestem zaniepokojony. Wcześniej tego nie zauważyłem, ale dziś na
obiedzie dostrzegłem na szyi Greya sporej wielkości siniaki... –
urwał na moment, przeżywając mały wybuch triumfu na widok Toma
zaciskającego mocniej dłoń na kolanie. To była jedyna, ale bardzo
wyrazista przy kamiennej twarzy reakcja. Po chwili padła odpowiedź:
– Nie jestem odpowiedzialny za jego
rany profesorze. To była jego wina, że nie potrafił zastosować
się do zasad podróży świstoklikiem – głos był na pozór
spokojny, ale na moment przymrużone oczy i wciąż zaciśnięta na
kolanie dłoń przeczyły temu spokojowi.
– Oczywiście nie obwiniam cię Tom!
Chciałem jednak prosić, byś po prostu zajął się jego siniakami
i ewentualnymi ranami. Na pewno wiesz doskonale, że Grey jest zbyt
uparty, by poprosić kogoś o pomoc. Swoją drogą nie ulega przecież
wątpliwości, że Aren znalazł się tutaj dzięki tobie, dlatego w
pewnym sensie jesteś osobą odpowiedzialną za niego. Sądzę, że w
momencie kiedy go wybierałeś nie było dla ciebie tajemnicą, że
nie może korzystać z magii – na to stwierdzenie oczy Riddle'a
pociemniały i Beery zdecydował, że nie powinien bardziej naciskać,
więc dodał pojednawczo: – Nie chcę oceniać twoich wyborów, ale
jednak...
– Rozumiem, zajmę się obrażeniami
Arena kiedy tylko wróci od swojego... znajomego.
– Będę wdzięczny. Postarajcie się
współpracować, a ja dołożę wszelkich starań, by jak
najbardziej ułatwić wam życie. Być może uda mi się szybciej
dowiedzieć paru rzeczy. Nie zapomnij przekazać reszcie planów
zajęć i całej reszty – zakończył spotkanie Herbert, zadowolony
ze swoich małych osiągnięć.
Tom skinął głową potwierdzająco,
pożegnał się grzecznie i wyszedł, myśląc intensywnie. Po
słowach Beery'ego błyskawicznie powiązał ze sobą fakty.
Skrzywienie na twarzy Arena w momencie kiedy złapał go za ramię,
ślad na policzku, teraz profesor wspomniał coś o siniakach na
szyi... Jak dużo tego było? Jedno wydawało się być pewne. To nie
mogła być zwyczajna, mała bójka...
Po wyjściu ucznia, korzystając z
chwili prywatności, Herbert odchylił się na krześle kładąc nogi
na biurku i analizując w myśli to co zaobserwował. Co prawda było
tego na razie naprawdę mało i trudno na tej podstawie wiele
wywnioskować, a tym bardziej uzyskać spójny obraz, ale miał
podejrzenia, że Riddle'owi Aren nie jest obojętny. Zaciśnięta
dłoń o tym świadczyła wymownie. Swoją drogą miał wielką
nadzieję, że Aren nie będzie zły, że nasłał na niego tego
Ślizgona. To dla jego dobra. Zresztą podejrzewał, że Tom rozegra
to po swojemu i nie powie skąd zdobył informacje o zauważonych
urazach, a Aren nie będzie pytał zbyt zajęty ukrywaniem skąd
znalazły się te siniaki na jego ciele. Przynajmniej miał taką
nadzieję.
Po jakimś czasie Herbert doszedł do
wniosku, że będzie musiał w swoich badaniach osobowości Toma
wykazać trochę więcej finezji. Póki co okazało się bowiem, że
bodźce przez niego zastosowane były zbyt efemeryczne, by popchnąć
Riddle'a do zrobienia czegoś, co nie było w jego stylu.
***
Pokój Samuela był nieduży i dość
spartańsko wyposażony. Łóżko, małe biurko z krzesłem i kufer.
Nic więcej. Nie było tutaj niczego co mogłoby powiedzieć coś o
osobowości zajmującej to pomieszczenie osoby. Aren rozejrzał się
szybko i zauważył koło biurka znajomą klatkę ze świergotnikiem
patrzącym groźnie na nowo przybyłych.
Miał do swojego nowego znajomego wiele
pytań, ale nie mógł ich zadać ze względu na obecność Abraxasa.
Musieli przecież utrzymywać iluzję, że są z Samuelem
przyjaciółmi. Widać było, że blondyn nie czuje się dobrze w tej
sytuacji w jakiej się znalazł, ale nie zamierza wyjść.
Największą obawą zielonookiego było, żeby Relin nie zdradził
faktu, że jest animagiem. Zamierzał utrzymać tą swoją tajemnicę
tak długo jak tylko się da. Póki co podszedł do klatki z ptakiem
przyglądając się stworzeniu uważnie. Po chwili usiadł obok niej
na podłodze. Samuel usiadł obok, mówiąc swobodnie:
– Wygląda na to, że postanowił
napić się wody. Trochę jej ubyło. Zastanawiałem się nad
podaniem mu jakiegoś eliksiru, ale wolałem nie ryzykować i
najpierw skonsultować się z tobą. Mimo wszystko sądzę, że masz
rękę do magicznych stworzeń.
– Myślę, że najpierw spróbuję
nałożyć maści na jego rany. Będą łagodniejsze w działaniu niż
eliksiry, a efekt będzie ten sam. Łatwiej też będzie kontrolować
postępy w leczeniu. Poza tym ze względu na uszkodzoną szyję na
pewno byłyby problemy z podawaniem eliksirów, które przecież ani
zachęcająco nie pachną, ani nie smakują. Tym bardziej, że wydaje
się problematyczne przekonanie go, że te wszystkie zabiegi i
mikstury byłyby podawane dla jego dobra. Rano sporo się natrudziłem
z przekonaniem go do napicia się wody.
– Nie mogę się nie zgodzić z tym
co mówisz. – Po tych słowach Samuel zwrócił się żartobliwie
wprost do świergotnika: – Powinieneś być kolego bardziej
wdzięczny osobom, które cię uratowały – ptak na te słowa
spojrzał na niego ostro i rozprostował skrzydła. Na taką reakcję
Relin oznajmił: – I o tym właśnie mówię. Widziałeś jak mnie
podziobał? – żeby potwierdzić swoje słowa podsunął przed oczy
Arena swoje dłonie, noszące ślady licznych ranek, niewątpliwie
spowodowanych ptasim dziobem.
– Maść na skaleczenia w kilka minut
ci pomoże. I dla pewności coś odkażającego.
– Cóż... powinno samo się
zagoić...
– Abraxasie, jak sądzisz, jak będzie
najlepiej go przetransportować niezauważenie do naszej kwatery?
– Dobrze byłoby wyjść kilka minut
przed ciszą nocną by mieć pewność, że większość uczniów z
Durmstrangu będzie w swoich miejscach zamieszkania. Przydatne będzie
zaklęcie kameleona. Oczywiście musisz uważać, by na nikogo nie
wpaść. Będziesz szedł za mną z klatką.
– Powinno zadziałać. – zgodził
się Relin, po czym obrzucił wzrokiem wciąż stojącego Abraxasa i
zapytał z charakterystyczną dla siebie bezpośredniością, zapewne
bazując na fakcie, że mają uchodzić w oczach innych za
przyjaciół: – Aren, powiesz mi w końcu kto to jest i kim ta
osoba jest dla ciebie?
Aren powstrzymał siłą woli
niedowierzające sapnięcie. Zdecydowanie to już była przesada, ale
w zaistniałej sytuacji musiał brnąć dalej w kłamstwo o tej
przyjaźni. Z drugiej strony nie chciał okłamywać Abraxasa i
postanowił, że kiedy tylko będzie to już możliwe, powie mu
prawdę. Spojrzał na wyczekującą twarz żółtookiego, czując w
sobie wewnętrzny sprzeciw na jego metody i zachowanie:
– To jest Abraxas Malfoy, drugi
uczestnik Turnieju i mój przyjaciel.
– Ufasz mu...?
– Byłbym skłonny powierzyć mu
własne życie, gdyby zaszła taka potrzeba – stwierdził zgodnie z
prawdą Aren, widząc jak blondyn odwraca się w jego stronę z
oniemiałym wyrazem twarzy.
– Rozumiem. W takim razie postaram
się to zaakceptować. Jednak chciałbym poinformować, że podczas
Turnieju będziemy przeciwnikami i nie będzie żadnej taryfy
ulgowej. Zgłosiłem się do tej nikomu niepotrzebnej imprezy tylko
dlatego by mieć pewność, że osoby z mojej szkoły nie skrzywdzą
w żaden sposób Arena. To w zasadzie tyle – słowa Samuela
spowodowały, że Grey drgnął zaskoczony, nie spodziewając się
takiej deklaracji. Nie powiedział jednak nic, ponieważ uprzedził
go Abraxas:
– Nie liczę na żadną taryfę
ulgową z twojej strony i byłbym zawiedziony gdybyś sądził
inaczej.
– Irytujące jest to, że z góry
zakładacie, że nie dam sobie rady – warknął Aren nie
wytrzymując już napięcia. Na takie dictum odpowiedział Relin,
nawiązując do zdolności animagicznych zielonookiego i powodując,
że ten na moment spiął się z obawy, że zostanie wydany:
– Cóż, gdybyś miał możliwość
korzystać z magii i mógł użyć swoich dodatkowych atutów... w
twojej sytuacji jednak nie powinieneś odtrącać mojej pomocy.
Właściwie to żadnej pomocy. O ile mogę mieć oko na osoby z
własnej drużyny, to jednak najbardziej mnie niepokoi twoja. Ufasz
temu tutaj, ale ja nie. Głównie ze względu na to, że wydaje się
być blisko z tym... jak mu tam jest... Riddle'm! Jest podejrzany!
Aren jak nigdy wcześniej miał ochotę
krzyknąć, że ze wszystkich ludzi w tym zamku to właśnie on,
Samuel wydaje się być najbardziej podejrzany. Powstrzymał się
jednak siłą woli. Należało utrzymać pozory, a taki wybuch by
temu nie posłużył. Postanowił jednak, że musi porozmawiać z
Relinem na osobności, ale później. Teraz priorytetem był
świergotnik.
Skupił się, ignorując pozostałych
obecnych w pokoju i uchylił lekko drzwiczki klatki, delikatnie
wsuwając do niej dłoń. Czekał aż stworzenie samo zdecyduje się
do niego zbliżyć. Minęło kilka dobrych minut zanim zauważył
lekkie przechylenie głowy ptaka. Po chwili stworzenie powoli zaczęło
zbliżać się do jego dłoni. Było już bardzo blisko, kiedy nagle
z tyłu rozległa się ostra wymiana zdań i spłoszony ptak dziobnął
go odskakując. Aren syknął z bólu wyjmując rękę, po której
płynęła mała stróżka krwi. Głośna utarczka momentalnie
ustała, więc korzystając z ciszy ogłosił:
– Będzie lepiej jak już stąd
pójdziemy. Denerwujecie go tą swoją... dyskusją. Co prawda można
by jeszcze trochę poczekać, ale kilka minut nie powinno zrobić
jakiejś różnicy – obydwaj adwersarze wydawali się być troszkę
zmieszani rozwojem sytuacji. Chwilę później Abraxas zaproponował:
– W porządku. Weź klatkę, a ja
rzucę na ciebie zaklęcie kameleona i może dodatkowo lekkich stóp,
żeby nie było słychać twoich kroków.
Po chwili wszystko było gotowe i
Malfoy poczuł na ramieniu lekkie dotknięcie dłoni Arena i usłyszał
obok siebie jego głos:
– Jestem gotowy Abraxasie, możesz
iść przodem.
W odpowiedzi skinął lekko głową po
czym skierował się ku drzwiom. Usłyszał jeszcze jakieś ciche
pytanie Relina, którego nie dosłyszał i twierdzącą, spokojną
odpowiedź Greya. Nie zaniepokoiło go to jednak. Wierzył, że
kimkolwiek ten żółtooki chłopak był nie skrzywdzi Arena, a to
już było dużo. Przypuszczał, że Grey opowie mu trochę więcej o
tej znajomości, ale w sprzyjających okolicznościach. Nie zamierzał
jednak naciskać, bo efekt byłby prawdopodobnie przeciwny.
Oczywiście mogło to spowodować jakieś reperkusje i niezadowolenie
ze strony Toma, ale to był stały i spodziewany problem.
***
Na korytarzu nie było już zbyt wielu
uczniów dzięki czemu przeprawa do kwatery Hogwartu obyła się bez
większych zgrzytów. Co jakiś czas Abraxas zwalniał tempo jakby do
końca nie był pewny czy Aren nadąża, dlatego też ten od czasu do
czasu lekkim dotknięciem dłoni dawał znać blondynowi, że wciąż
przy nim idzie.
Niedługo później z ulgą dotarli do
drzwi wejściowych i przekroczyli próg salonu. Aren z ulgą
stwierdził, że pokój wspólny uczestników jest pusty, bo prawdę
mówiąc mentalnie przygotował się na potyczkę z Tomem. Nie żeby
oczekiwał tego dupka, ale po tym co się stało wcześniej było
wręcz dziwne, że nie czekał tutaj w celu wyduszenia z niego
jakichkolwiek wyjaśnień odnośnie Samuela. Sądząc po wyrazie
twarzy, Abraxas myślał prawdopodobnie.
Blondyn nie ociągając się dłużej
zdjął zaklęcia, a Aren z pewnym niepokojem zerknął na stworzenie
rezydujące w klatce, które świdrowało go wzrokiem, ale wydawało
się całe i zdrowe. Przeniósł wzrok na blondyna i stwierdził:
– Dziękuję za pomoc Abraxasie.
Pójdę do siebie, by zaaplikować pierwsze maści – uśmiechnął
się w stronę Malfoya, który odpowiedział uśmiechem po czym
ruszył w stronę wejścia do swojego pokoju. Zatrzymały go jednak
słowa Arena: – Miałbym właściwie jeszcze jedną prośbę. Czy
mógłbyś przynieść mi trochę jedzenia ze śniadania?
– Owszem, pod warunkiem, że
wytłumaczysz dlaczego.
– Nic wielkiego w zasadzie. Mam
zamiar po prostu spać do południa i w końcu odpocząć. Obudź
mnie jeżeli to będzie absolutnie konieczne, ale na jutro nie
planuję nic poza wypoczynkiem i ewentualnym warzeniem dla relaksu. –
na te słowa uśmiech Malfoya stał się szerszy i po chwili blondyn
żartobliwie skomentował:
– Masz jakieś dziwne pojęcie
relaksu. Chyba te opary zaczęły poważnie działać ci na głowę...
– w odpowiedzi otrzymał uśmiech i obaj ruszyli w stronę swoich
pokojów.
Grey zauważył oczywiście w którym
wejściu zniknął Abraxas i doszedł do wniosku, że drzwi
znajdujące się obok jego pokoju muszą prowadzić do pomieszczenia
zajmowanego przez Toma. Przez chwilę zastanawiał się co też może
porabiać teraz Riddle, ale po chwili wstrząsnął głową opędzając
się od tych dziwacznych myśli. Właściwie to co go to mogło
obchodzić. Zdecydowanie chwycił za klamkę drzwi własnego pokoju,
wszedł do środka i postawił na podłodze klatkę ze
świergotnikiem. Następnie podszedł do kufra i zaczął
poszukiwania maści. Trochę to trwało, bo jeszcze nie zdążył
uporządkować swoich zasobów, ale w końcu znalazł odpowiedni
słoiczek. Odwrócił się w stronę stworzenia i zamarł zaskoczony,
napotkawszy wzrokiem parę czerwonych tęczówek. Tom siedział sobie
w jednym z foteli stojących koło małej komody jakby nigdy nic i
obserwował uważnie jego poczynania.
– Co ty... kiedy ty tu...
– To proste. Byłem tutaj przed tobą.
To ty mnie nie zauważyłeś. Byłeś bardzo zaabsorbowany tym
stworzeniem. Przy okazji... skąd je masz?
– Profesor wyraził zgodę na
trzymanie go tutaj do czasu, aż go wyleczę – odpowiedział
obronnie Aren, zgrabnie omijając kwestię w jaki sposób znalazł
się w posiadaniu świergotnika. Od razu też zadbał o skierowanie
rozmowy na troszkę inne tory: – A jesteś tutaj bo...?
Przypominam, że to jest mój pokój i nie wyrażam zgody na to,
żebyś wchodził tu kiedy chcesz.
– Przyszedłem tutaj na polecenie
Beery'ego – odparł spokojnie Tom, notując niedowierzające
spojrzenie Arena.
– Czy może to poczekać do jutra?
Chciałbym najpierw zaaplikować maść temu biednemu stworzeniu.
Prawdę mówiąc nie mam teraz dla ciebie czasu.
– Nie krępuj się. Poczekam –
rzucił lekko Riddle, machnąwszy dłonią na podkreślenie swoich
słów. Aren zmrużył wściekle oczy na ten gest z jego strony, ale
powstrzymał się od reakcji pamiętając, że ostre starcia
denerwują świergotnika, a przecież zamierzał go opatrzyć.
Bez słowa odwrócił się w stronę
ptaka siadając przed klatką. Czuł na sobie skupione, palące
spojrzenie Riddle'a, ale zignorował je i spokojnym ruchem otworzył
klatkę, tym razem czekając aż świergotnik sam postanowi wyjść.
W oczekiwaniu na reakcję stworzenia Aren otworzył słoiczek z
maścią regenerującą tkankę i gojącą, a także przygotował
gazę, by najpierw oczyścić ranę eliksirem odkażającym, którego
fiolkę postawił obok. Po pewnym czasie ptak dotarł już do
drzwiczek klatki, więc Grey powoli wyciągnął rękę zachęcając
go do wejścia na nią. Po kilku minutach osiągnął sukces. Teraz
zaczynało się najtrudniejsze. Trzeba było zacząć przemywać
ranę. Ptak nieufnie odnosił się do tych zabiegów, które zresztą
z samej swojej natury do przyjemnych nie należały. Odkażanie rany
szczypało i tak musiało być. Nie dało się tego efektu ominąć,
ani uniknąć, a ranę oczyścić należało. I tak ptak chodził z
nią już długo. Po kilku próbach i ugodzeniach dziobem Aren
osiągnął wreszcie swoje i dotarł z gazą do rany, przyciskając
do niej lekarstwo. Przytrzymał lekko ptaka, żeby móc utrzymać
opatrunek przez trzy minuty. Nie spotkało się to ze zbytnim
zadowoleniem świergotnika, który trochę się kręcił, ale Grey
nie ustępował.
Czekając na wchłonięcie się
substancji doszedł do konkluzji, że niedługo sam na sobie będzie
musiał dokonać podobnych zabiegów. Czuł się zmęczony, obolały
i zły. Do tej pory nie miał czasu by zająć się sobą, bo zawsze
wyskakiwało coś innego. Marzyło mu się teraz łóżko i eliksir
słodkiego snu. Wyrzucał sobie brak przewidywania, a nawet
bezmyślność z tego powodu, że postanowił zostawić w Hogwarcie
lecznicze eliksiry. Wydawało mu się to wtedy sensowne. Zamierzał
uwarzyć te mikstury tutaj na miejscu. Wszystko dobrze, ale okazało
się, że przydałyby się już teraz, a nie za jakiś czas. Z
zamyślenia wyrwał go głos Riddle'a. Aren słysząc go aż drgnął
niespokojnie, bo zdążył zupełnie zapomnieć, że prefekt
Slytherinu tutaj jest:
– Sądzę, że czas aplikacji
eliksiru już upłynął.
– Oh, słuszna uwaga – odsunął
gazę od rany ptaka, który wyprostował się, łypnął na niego
nieżyczliwym okiem i otrząsnął się lekko, ale o dziwo nie
zaatakował. Najwyraźniej docenił jednak starania chłopaka.
Zielonooki sięgnął po słoiczek z
intensywnie pachnącą maścią z babki lancetowatej, krwawnika i
ruty wykonanej na bazie bobrzego sadła i dziegciu. Zmarszczył nos
podrażniony zapachem i pomyślał, że to niewątpliwy minus
posiadania wrażliwego węchu. Świergotnik zdawał się chyba
podzielać jego zdanie, ponieważ troszkę odsunął się w stronę
klatki, ale pozostał na jego ręce, więc można było przyjąć, że
była to jedynie drobna manifestacja niezadowolenia z wydobywającego
się ze słoiczka aromatu. Grey stwierdził na to:
– Daj spokój. Wiem, że nie pachnie
najlepiej, ale pomaga. Jeżeli to cię pocieszy, będę czuć ten
zapach przez całą noc, więc siedzimy w tym razem – nabrał na
palec warstwę brązowego specyfiku, nałożył delikatnie na szyję
ptaka. Następną porcję rozprowadził w kilku innych miejscach,
gdzie widoczne były drobne obtarcia.
Tym razem świergotnik zdawał się być
przekonany o konieczności przeprowadzenia tych zabiegów, choć nie
spuszczał z niego nieufnego spojrzenia. Było to dla Arena
zrozumiałe i nie zamierzał niczego zmieniać, ani przyspieszać.
Był pewien, że zdobędzie zaufanie tego stworzenia, ale powoli.
Kiedy tak przyglądał się poczynaniom ptaka, ten w pewnym momencie
rozłożył skrzydła i zatrzepotał nimi. Po chwili się uspokoił,
a zielonooki chłopak poświęcił chwilę na zastanowienie się, co
to mogło znaczyć. Nie doszedł do żadnego wniosku, więc zaczął
podziwiać ubarwienie świergotnika, który pokryty był piórami
prezentującymi całą gamę zieleni. W tej chwili nie wyglądał
zbyt imponująco, bo piórka miał miejscami nastroszone,
przykurzone, a miejscami zlepione krwią i maścią, ale widać było,
że kiedy wyzdrowieje będzie wyglądał ślicznie. Chłopak w
zamyśleniu zaczął głaskać stworzenie mówiąc:
– Co sądzisz o tym, by cię jakoś
nazwać? Ja jestem Aren i pewnie spędzimy trochę czasu razem.
Zrobię wszystko co w mojej mocy, żeby postawić cię na nogi i być
może w ramach podziękowania pozwolisz mi usłyszeć swój zapewne
piękny śpiew? – przez myśl przemknęło mu wspomnienie
Beery'ego, który mówił coś o negatywnych skutkach śpiewu
świergotnika, ale Aren był pewien, że odrobina świergotu nie
zaszkodzi.
Tom przyglądał się scenom, które
rozgrywały się przed nim z lekkim uśmiechem na ustach. Był
pewien, że zaabsorbowany Aren znowu zapomniał o jego obecności.
Nie narzekał jednak. Dzięki temu mógł zobaczyć zachwycające
oblicze zielonookiego. Jego zupełnie inną stronę.
Zastanawiał się czy Grey zawsze tak
się zachowuje opiekując się kimś w czasie choroby. Istniała
przecież możliwość, że podobne zachowania są zarezerwowane dla
magicznych stworzeń. Tom był zaskoczony, że świergotnik tak
dobrze znosił wszystkie zabiegi Arena i skończyło się tylko na
kilku uszczypnięciach dziobem. Z tego co wiedział o tych ptakach
wynikało, że nie da się im zaaplikować niczego, bez zastosowania
kilku zaklęć. Oczywiście zielonooki chłopak łamał wszelkie
zasady i udało mu się ominąć nawet tą.
Riddle pomyślał, że teraz przydałyby
mu się jakieś obserwacje z lekcji Opieki nad Magicznymi
Stworzeniami, ale prawdę mówiąc nie przypuszczał, że
kiedykolwiek by ich potrzebował i nie starał się ich uzyskać. Z
drugiej strony nie miał też i zbyt wielu okazji do takowych, bo
Grey generalnie trzymał się na tych lekcjach z boku.
W pewnym momencie Aren zaczął mówić
do stworzenia i Tom miał niepowtarzalną okazję zobaczyć twarz
chłopaka bez żadnej maski, zrelaksowaną i spokojną. Zielonooki
śledził zachowanie ptaka z wielkim skupieniem i wykazując ogromne
zainteresowanie. Riddle'a zaintrygowała jednak inna sprawa.
Niekonwencjonalne zachowanie stworzenia skierowane wyłącznie w jego
kierunku.
W momencie kiedy Grey aplikował
świergotnikowi maść, wzrok ptaka spoczął na Tomie. Stworzenie
obserwowało go przez chwilę, następnie zbliżyło się jeszcze
bardziej do Arena w dosyć zaborczym geście. Riddle odruchowo
uwolnił nieco swojej magii, by skłonić ptaka do wycofania się i
nastąpiła kolejna zaskakująca reakcja. Świergotnik rozłożył
skrzydła takim gestem jakby chciał osłonić Greya, patrząc na
niego ostrzegawczo. Było to naprawdę zdumiewające. Pytanie tylko
dlaczego tak się zachowywał? Skąd ta ewidentna troska i
opiekuńczość w tak młodym i niewielkim stworzeniu? Oczywiście
Tom zdawał sobie sprawę, że niemal pochłaniał, a może lepiej
byłoby stwierdzić, że pożerał Arena wzrokiem, ale bez przesady.
Grey zastanawiał się nad imieniem dla
ptaka i jakoś nie mógł się na żadne zdecydować, więc Tom
zdecydował się pomóc. Spojrzał na stworzenie krytycznym okiem.
Nie był może zbyt wprawny w nadawaniu imion, ale wyobraźnię miał
żywą. Ptak był nieduży, pierze miał w różnych odcieniach
zieleni i...
– Kolorem przypomina limonkę.
– Masz rację! – wykrzyknął Aren
z uśmiechem odwracając się trochę stronę Riddle'a, rejestrując
lekko zaskoczone spojrzenie Toma. Po chwili wrócił wzrokiem do
ptaka i zaproponował:
– Lime! Co sądzisz? Podoba ci się?
– zapytał, właściwie nie spodziewając się odpowiedzi. Otrzymał
ją jednak ku własnemu zdumieniu, bo został zupełnie przyjaźnie
trącony dziobem w klatkę piersiową. Uśmiechnął się i
skomentował: – Uznam to za znak zgody.
Przysunął lekko rękę do klatki
sugerując, żeby ptak wrócił do niej, co też nastąpiło po
chwili. Zamknął klatkę i westchnął w duchu z ulgą. To miał już
za sobą. Teraz pozostało spławić w jakiś sposób Riddle'a i
wreszcie będzie mógł odpocząć. Czuł zmęczenie i podejrzewał,
że kiedy tylko przyłoży głowę do poduszki natychmiast zaśnie.
Wstał zmuszając swoje obolałe ciało
do wysiłku, ale zrobił to najwidoczniej zbyt gwałtownie. Zachwiał
się, zrobiło mu się ciemno przed oczami i mentalnie przygotował
się do upadku, ale już po chwili poczuł, że jego ramiona są
delikatnie podtrzymywane, a głowa opiera się na ramieniu Toma.
Przerażony tą nagłą bliskością chciał odskoczyć, jednak
silniejszy uścisk dłoni powstrzymał go przed tym odruchem. W tym
samym momencie tuż przy uchu usłyszał głos, który spowodował
lekki dreszcz wzdłuż kręgosłupa:
– Zwariowałeś? Nie szamocz się
tak. Jesteś bliski omdlenia. Takie gwałtowne ruchy raczej ci nie
pomogą. Dam ci wybór: albo zaniosę cię do łóżka, albo też
dojdziesz tam z moją pomocą. Wybieraj.
Ultimatum zostało postawione głosem,
który nie pozostawiał miejsca na dyskusję i stał w rażącej
opozycji do sytuacji w jakiej Aren się znajdował. Chłopak
stwierdził, że gdyby czuł się lepiej i miał siły, to chętnie
by się pospierał dla zasady, ale w jego aktualnej sytuacji to nie
miało sensu. Westchnął więc cierpiętniczo i wybrał drugą
opcję. Już po chwili jego policzki płonęły czerwienią, bo do
listy żenujących zachowań w obecności Toma musiał dodać
kolejne. Kiedy czerwonooki Ślizgon objął go ręką w talii z ust
Arena wydostał się jakiś dziwny dźwięk, który próbował po
chwili usprawiedliwić idąc z pomocą Toma w stronę łóżka:
– Z... zaskoczyłeś mnie... – po
chwili próbując jakoś zatuszować potknięcie i zmienić temat
dodał: – Po co Beery cię przysłał?
– Profesor powiedział, że nie
jesteś w najlepszym stanie i jak widać nie mylił się w tej
kwestii. Jestem tutaj po to, żeby cię uleczyć.
– To będzie faktycznie pomocne...
Nie zdążyłem jeszcze uwarzyć żadnego eliksiru leczniczego, więc
tym razem przyjmę twoją pomoc – ogłosił łaskawie Aren, chcąc
jednocześnie przekazać Riddle'owi, że w przyszłości jego pomoc
będzie zbędna.
– Pokaż mi gdzie i jakie masz
obrażenia. Muszę wiedzieć na czym mam się skupić. Kiedy będę
wiedział co mam leczyć, dobiorę odpowiednie zaklęcia i sposób
działania. Sugeruję żebyś pozbył się koszuli – powiedział
swobodnie Tom, obserwując rumieńce ponownie rozkwitające na
policzkach Greya.
– Merlinie. Jak to możliwe, że
ostatnio zawsze kończę rozbierając się przed tobą.
– Zawsze? – czerwonooki zmarszczył
brwi, kiedy w jego głowie pojawił się niewyraźny obraz rysowania
run na jakimś nieokreślonym podłożu. Pogratulował sobie w tej
chwili pomysłu złożenia dokładnych wspomnień w myślodsiewni. To
rzeczywiście pomagało mu zachować spokój, czego nie mógł jak
powiedzieć o Greyu. – Chyba nie tak zawsze, ale jeżeli to cię
pocieszy, nie będzie to długa procedura. Zajmie nam to tylko kilka
minut, a z pewnością ci pomoże. To jak będzie, sam zdejmiesz
koszulę, czy mam pomóc?
– Nie, poradzę sobie!
Wykrzyknął gwałtownie Aren. Nie
przedłużając sięgnął po krawat rozluźniając go i po chwili
rzucając na oparcie łóżka. Ze wszystkich sił starał się nie
zwracać uwagi na Toma choć czuł, że ten go obserwuje. Przeklinał
go za ten stoicki spokój, ale i trochę podziwiał. On sam po tej
całej sesji z runami nie potrafił być tak obojętny. Odpiął już
cały rząd guzików, zdjął i odłożył na bok koszulę. Dopiero
teraz zdał sobie sprawę jak kiepsko wygląda jego tors usiany
siniakami różnej wielkości i o rozmaitych odcieniach,
zadrapaniami, krwiakami i strupkami. Najgorzej wyglądało ramię
potraktowane klątwą tnącą. Wcześniej, podczas kąpieli widział,
że marnie to wygląda, ale teraz było jeszcze gorzej. Oczywiście
był to proces naturalny, ale mimo to czuł się i wyglądał na
solidnie zmaltretowanego. Spojrzał na Riddle'a i aż wstrzymał
oddech widząc specyficzny wyraz twarzy wyrażający... nie zdążył
sprawdzić czy mu się nie przywidziało, bo Tom zasłonił mu nagle
oczy dłonią, na co sapnął zaskoczony i chwycił za nadgarstek
przesłaniającej mu widok ręki:
– Hej! Co ty wyprawiasz...
– Nie ruszaj się kiedy rzucam
zaklęcia. Najlepiej przez jakiś czas w ogóle się nie ruszaj –
powiedział cicho Riddle, wciąż dłonią przesłaniając oczy
zielonookiego chłopaka. Już chwilkę później przytłumił światło
w pomieszczeniu do tego stopnia, że panował tam półmrok, po czym
opuścił dłoń.
– Świetnie Tom i całkiem miło.
Mogłeś to jednak zrobić wcześniej, gdy się rozbierałem –
rzucił oskarżycielsko w jego stronę Aren. W odpowiedzi usłyszał
jedynie cichy śmiech.
Półmrok był przyjemny i bezpieczny.
Riddle nie potrzebował już światła, bo doskonale zapamiętał
rozmieszczenie obrażeń na ciele Greya. To akurat chciał dokładnie
zapamiętać, by wiedzieć za co chce zabić osobnika, który je
zadał kiedy wreszcie go odszuka. Jego lub ich. Póki co nadal nie do
końca wiedział co działo się w Atarium.
Musiał przyćmić światło, ponieważ
widok ran i siniaków na ciele zielonookiego Ślizgona powodował, że
chwiała się jego samokontrola, a magia się burzyła. Tak było
dużo bezpieczniej. Kiedy skończył inkantację pierwszego zaklęcia
większość drobnych urazów zniknęła, a z ust Arena wydobyło się
lekkie westchnienie ulgi. Następnie zajął się ramieniem.
Błyskawicznie zidentyfikował ten uraz jako ślad po klątwie
tnącej. Zbliżył twarz do rany, by ocenić jej głębokość. Widać
było, że kilkukrotnie otwierała się i zasklepiała. Musiał
ustalić, czy to jedyna klątwa jaką oberwał Aren, czy też były
inne. Musiał też dowiedzieć się, czy klątwa tnąca dosięgła
chłopaka tylko w tym miejscu:
– Czy gdzieś jeszcze zostałeś
zraniony tą klątwą, ewentualnie inną? – zapytał na pozór
spokojnie.
– Nie, tylko tutaj. To jedyne
zaklęcie jakim zostałem trafiony – odpowiedział poszkodowany
obserwując dłoń Riddle'a na swoim ramieniu. Po chwili poczuł
ciepło zaklęcia i usłyszał słowa inkantacji.
Słuchał ich jak urzeczony. Wcześniej
tego nie zauważył, ale głos Toma był miły dla ucha i bardzo
melodyjny. Łatwość z jaką wymawiał słowa zaklęć była
naprawdę niesamowita i godna podziwu. Magia była kojąca,
przyjemna, pocieszająca i tak jakoś... bardzo nostalgiczna. Nie
wiedział dlaczego akurat takie określenie przyszło mu do głowy.
Ból wcześniej pulsujący w ramieniu i w całym ciele powoli zaczął
zanikać i po paru minutach pozostało po nim jedynie wspomnienie.
Rozluźnił się i zauważył, że
Riddle czujnie zerknął na niego jakby sprawdzał, czy aby na pewno
wszystko w porządku. Ta opiekuńczość, bo jak inaczej można było
nazwać to co Tom teraz zrobił, była zaskakująca. Takiego Ślizgona
chyba jeszcze nie znał. Szczerze wątpił, żeby afiszował się z
tego typu zachowaniami. Podejrzewał, że był jedynym, który go
takim widział. Zresztą Aren był niemal pewien, że to zazwyczaj
Riddle był powodem czyjegoś bólu, a nie na odwrót.
Niedługo potem Tom puścił ramię
Arena, więc ten zerknął na nie chcąc się przekonać w jakim
teraz jest stanie, bo jakoś nie czuł w nim ani bólu, ani żadnych
ograniczeń. Spojrzał i okazało się, że po ranie nie ma nawet
śladu. Wszędzie gładka, idealna skóra. Dotknął, żeby się
upewnić i podniósł oczy na Toma. Miał przyspieszony oddech i
wydawał się być trochę zmęczony, dlatego Aren zapytał:
– Wszystko w porządku?
– To nic. Zanim jednak rzucę
ostatnie zaklęcie... czy mógłbyś mi wyjaśnić skąd te rany?
Zakładam, że ma to coś wspólnego ze świergotnikiem. Zmuszasz
mnie do rzucania dosyć zaawansowanych zaklęć. Choćby z tego
względu uważam, że należy mi się jakieś wytłumaczenie –
powiedział niby spokojnie Riddle, ale z wyraźną premedytacją
pobudzając u Arena wyrzuty sumienia.
Grey przełknął ślinę przyznając
Riddle'owi rację. Oczywiście doskonale wiedział, że nadal go nie
przeprosił i podejrzewał pułapkę. Po chwili doszedł do wniosku,
że bez żadnych wątpliwości może stwierdzić, że to rzeczywiście
pułapka i to skuteczna, bo dał się na nią złapać. Nie lubił
mieć żadnych długów wobec innych, ale z drugiej strony... Szybko
kalkulował zyski i straty. W ostateczności doszedł do wniosku, że
ustąpi i powie część prawdy. Był już prawie zdecydowany, kiedy
Tom zadziałał po swojemu delikatnie dotykając dłonią wciąż
jeszcze poocieranej i posiniaczonej szyi. Aren wstrzymał oddech
czując ten lekki, muskający dotyk. Spojrzał w twarz Toma i
zauważył w niej tą samą emocję, którą widział na początku. W
tym samym momencie Riddle pchnął go dłonią w pierś, kierując w
stronę łóżka i znowu jego twarz zniknęła w półmroku. Zanim
Grey zdążył o cokolwiek zapytać, czy też zaprotestować usłyszał
w ramach wyjaśnienia:
– Będzie mi wygodniej jeżeli
będziesz leżał.
Zielonooki chłopak przyjął to do
wiadomości i skinął lekko głową w odpowiedzi, dopiero po chwili
orientując się, że nie może być pewny, czy jego rozmówca to
zauważył. Chciał coś powiedzieć, ale w tej samej chwili zobaczył
różdżkę zbliżającą się do gardła i spiął się odruchowo. W
myśli pojawiła mu się scena z wydarzeń w lesie, kiedy musiał
walczyć z tamtym człowiekiem. Wspomnienia były tak bardzo żywe,
że zamknął oczy zanurzając się w nich. Zacisnął mocno pięści
i w przepływie irracjonalnego strachu i paniki próbował się
odsunąć szybko dysząc z podświadomie odczuwanego stresu. Na czoło
wystąpił mu pot, chociaż czuł zimno gdzieś wewnątrz siebie.
Tom natychmiast cofnął różdżkę,
ale tego Grey oczywiście nie widział. Za to coraz bardziej zanurzał
się w tym co działo się w jego myślach i zaczął się rzucać,
próbując odepchnąć domniemanego napastnika. Trzeba było coś
zrobić. Riddle po chwili zastanowienia odłożył różdżkę, ujął
w dłonie twarz Greya delikatnie, ale zdecydowanie przytrzymując i
stanowczym głosem powiedział, by zwrócić na siebie uwagę
przerażonego chłopaka:
– Patrz na mnie Aren!
Pierwsze żądanie nie odniosło
wielkiego skutku i chyba nie dotarło do świadomości zielonookiego.
Tom z podziwu godną cierpliwością powtórzył je i widocznie
przebił się przez strach Arena, ponieważ chłopak przestał się
rzucać. Widząc pozytywne efekty swoich działań jeszcze raz
powtórzył wezwanie i oczy Greya otworzyły się powoli szukając
jego twarzy. Chłopak miał powiększone ze strachu źrenice, błędny
wzrok i dyszał ciężko, ale kiedy już go rozpoznał, wyraźnie się
rozluźnił odpoczywając i próbując ustabilizować oddech. Wciąż
jednak spojrzenie miał trochę rozkojarzone, jakby widział jeszcze
coś innego, co go rozstrajało:
– Już lepiej?
Pytanie było właściwie retoryczne,
bo widać było, że chłopakowi przynajmniej po części wróciła
świadomość gdzie jest i kto jest przy nim, ale Tom wolał się
upewnić, żeby uniknąć niedomówień. Aren próbował
odpowiedzieć, ale po dwóch próbach skinął tylko głową. Już
nie oddychał tak ciężko i nie spinał się cały, więc Tom zabrał
dłonie z jego twarzy, co zostało skwitowane lekkim rumieńcem.
Riddle nie byłby sobą, żeby nie skomentować tego po swojemu:
– Najwyraźniej wróciła ci
równowaga umysłu. Dobrze, wobec tego zrezygnuję z użycia różdżki
i poprzestanę na magii bezróżdżkowej. Niemniej będę musiał
dotknąć twojej szyi. Wiesz o tym.
Krótkie tak było jedyną odpowiedzią,
ale Tom zdawał sobie sprawę, że nie może nic zrobić, dopóki
zielonookie utrapienie się nie uspokoi. Jakoś musiał do tego
doprowadzić. Zastanowił się przez moment, a później pochylił
się nad leżącym opierając się rękoma po obu stronach jego głowy
i wpatrzył się w zielone ślepka czekając na reakcję. Chwilę
trwało, ale w końcu oczy Arena odzyskały dawny blask i ostrość
spojrzenia. Wówczas Tom powiedział uprzedzając wszelkie pytania:
– Nie odwracaj ode mnie wzroku.
Poznajesz mnie prawda? Spokojnie, nic ci nie zrobię. I nie patrz
tak, bo sam słyszę jak bardzo irracjonalnie brzmi to w moich ustach
– na te słowa w oczach Greya błysnął humor i jego ciało
rozluźniło się stopniowo. Chłopak westchnął ciężko raz i
drugi i ku cichemu zaskoczeniu Toma zaczął opowiadać:
– Wylądowałem w Atarium w jakiejś
ciemniej uliczce. Upadłem z niezłym łomotem na skrzynie, które
pewnie po części przyczyniły się do powstania wielu siniaków.
Początkowo nie wiedziałem gdzie jestem. Błąkałem się przez
jakiś czas starając się uzyskać jakiekolwiek informacje, ale
czarodzieje w tej okolicy są strasznie gburowaci. Żaden nie
udzielił mi potrzebnych wiadomości. Chciałem kogoś poprosić o
nocleg. Poszedłem do jakiejś speluny zapytać o to i niemal
skończyłem w jednym łóżku z napaloną kelnerką. Widocznie
wpadłem jej w oko. Owszem byłoby za darmo, ale uznałem to za
niezbyt odpowiadające moim potrzebom i wykonałem taktyczny odwrót.
Jedynym plusem tej przygody było to, że wreszcie wiedziałem gdzie
jestem. – Tom pogłaskał Arena po policzku kciukiem w
uspokajającym geście i skomentował:
– Jak to możliwe, że nie
dostrzegasz swoich atutów i nie znasz siły własnego wdzięku? Co
było dalej?
– Postanowiłem popytać o nocleg
gdzie indziej. Może w domach prywatnych... i wtedy na jednej z
uliczek zauważyłem, że ktoś chce zabić Lime. – krótko
streścił rozmowę mężczyzn i kontynuował: – Kiedy ten na ulicy
został sam, dostrzegłem okazję. Oczywiście nie mogło być tak
łatwo jak zakładałem. Nie wszystko poszło zgodnie z planem i
potem musiałem uciekać. Wtedy powstały rany i kolejne siniaki.
– Więc to wszystko sprawka tego
przemytnika? – zapytał Riddle, ostrożnie muskając dłonią szyję
zielonookiego chłopaka. Aren wzdrygnął się pod dotykiem
zaciskając dłonie na kołdrze, ale stopniowo rozluźnił się
ponownie wzdychając:
– W zasadzie tak. Potem na pomoc
przyszedł mi Samuel i voila... jestem tutaj.
Riddle zmarszczył brwi na tak skrótowy
opis. Nie naciskał jednak na uszczegółowienie, a zamiast tego
postanowił skupić się na kwestii uzdrawiania. Zamyślił się nad
tym problemem. Lepiej byłoby użyć różdżki. W procesie używania
magii bezróżdżkowej musiałby ułożyć ręce na szyi Greya, a to
bez wątpienia przypomni chłopakowi moment duszenia. Trzeba było
jednak jakoś wybrnąć z sytuacji. Tom podjął decyzję, a
dodatkowo jeszcze zanim przeszedł do leczenia, obiecał sobie w
duchu, że podczas wizyt w Atarium użyje Legilimencji na każdym
przemytniku jakiego spotka. Będzie tak do czasu, aż dotrze do tego,
który śmiał dotknąć kogoś, kto należał tylko do niego.
Tymczasem Aren oddychał miarowo i przypatrywał się jego twarzy, co
bynajmniej nie było niemiłe. Jasnym było jednak, że chłopak może
wpaść w panikę jeśli nie powie mu co zamierza. Dlatego Tom
wykazując się wyjątkową jak na niego empatią, zapytał:
– Muszę dotknąć dłońmi twoich
obrażeń na szyi. Pozwolisz mi? – głęboki wdech i potwierdzające
skinięcie były jedyną odpowiedzią, ale przyjął je za dobrą
monetę i przeszedł do realizacji zamierzeń.
Ułożył obie dłonie na szyi
chłopaka, mrucząc cicho uspokajające słowa. Nerwowe drgnięcie i
krótkie wahane w oczach były jedynymi sygnałami, że Aren odczuwa
jakiś dyskomfort. Już po chwili miał spokojne spojrzenie i
rozluźnione ciało. Można było kontynuować. Tom zaczął szeptać
inkantację zaklęcia podziwiając w duchu mnogość emocji w oczach
Arena. Równocześnie miał świadomość, że jemu samemu z
pewnością nie uda się zatuszować większości własnych emocji,
które z tej odległości będą doskonale czytelne.
Czas płynął i w pewnym momencie Aren
oblizał swoje, widocznie wyschnięte usta, a Riddle bezwiednie
obserwował wykonujący tą czynność język chłopaka. Przez jego
głowę przemknęła myśl, że usta Greya są na pewno niesamowicie
miękkie i miłe w dotyku. Już po chwili skarcił się w duchu i
poważnie zastanowił skąd taki pomysł. Mglisty, urwany cień
obrazu podpowiedział mu, że wyjaśnienie z pewnością znalazłby w
myślodsiewni.
Pod koniec leczenia Riddle stwierdził,
że magia niewerbalna wymagała zdecydowanie większych pokładów
mocy niż dokonywana za pomocą różdżki. Zaczynał odczuwać
lekkie objawy wyczerpania magicznego. Drżące dłonie zwróciły
uwagę Arena, który zaczął przyglądać mu się z zaniepokojeniem.
Pokręcił więc głową na znak, że wszystko w porządku. Wreszcie
skończył i nagle poczuł się zmęczony.
Właściwie niewielki wysiłek włożyłby
w przeniesienie się na fotel, ale coś go podkusiło i po prostu
opadł na Arena, lądując z głową na jego piersi. Oddech
zielonookiego chłopaka zamarł na moment, a chwilę później Tom
usłyszał przy swoim uchu zmartwiony głos:
– Tom, wszystko w porządku?
– Tak, wszystko dobrze. Muszę po
prostu chwilę odpocząć, a nie mam siły przenieść się na fotel,
więc bądź tak miły i zastąp mi na chwilę poduszkę.
– Oh... skoro tak, to nie ma sprawy.
Dziękuję za pomoc. Czuję się doskonale. Właściwie jak nowo
narodzony, choć nadal czuję senność.
– Jest późno, a odkąd tu jesteśmy
nie zaznałeś odpowiedniej ilości odpoczynku. To normalna reakcja
organizmu.
– Pewnie masz rację. Zastanawia mnie
jedno. Byłem dosyć często leczony i zazwyczaj trwało to
kilkanaście godzin, a leczący, choćby Pomfrey, nie wyglądali na
zmęczonych. Tobie jednak udało się to załatwić w zaledwie pół
godziny. Jak to możliwe?
– To proste. Nie mamy eliksirów, a
należało szybko postawić cię na nogi. Podjąłem więc jedyną
możliwą w tej sytuacji decyzję i wykorzystałem znacznie więcej
swojej magii i odpowiednio dobrane zaklęcia. Holly leczy tak, by
mieć rezerwy magii. Przecież w każdej chwili może być potrzebna
kolejnemu pacjentowi. Wspomaga się również eliksirami. W dodatku w
Hogwarcie można bez problemu odpocząć w Skrzydle Szpitalnym,
stopniowo odzyskując siły. Tutaj jednak nie mamy na to czasu.
Musisz mieć energię, by być czujnym i móc w każdej chwili
odeprzeć ewentualny atak. Rekonwalescencja musi zostać ograniczona
do minimum. Nikt nie może zauważyć, że jesteś słaby.
– Dzięki, już to mówiłeś –
teraz głos Arena był raczej ponury. Zapadła między nimi cisza.
Być może zielonooki szukał jakiejś odpowiednio ciętej riposty,
ale Tom poczuł nagle, że ma ochotę tu zostać. Właśnie w takiej
pozycji jak teraz, przytulony do Arena, czuł się doskonale i
całkiem przyjemnie mu się wypoczywało. Coś go znowu podkusiło, a
poza tym był zwyczajnie ciekawy jak zareaguje na jego działania
Grey.
Aren zastanawiał się nad tym o czym
mógłby bezpiecznie porozmawiać z Tomem, kiedy nagle okazało się,
że oddech leżącego na nim chłopaka stał się miarowy i spokojny,
a jego ciało się rozluźniło. Wydawało się, że Riddle
zwyczajnie zasnął. Aren zamarł na moment zaskoczony. Nie mógł w
to uwierzyć. Jakim cudem ktoś taki jak Tom popełni taki kardynalny
błąd. Przecież w ten sposób zupełnie się odsłonił. Ryzykował
niespodziewany atak. To było do niego niepodobne, ale jednak...
Aren pomyślał, że patrząc na to z
drugiej strony, sam przecież przy Tomie nie raz postępował
odmiennie niż wobec wszystkich innych ludzi i kompletnie
nieprzewidywalnie, więc chyba nie powinien wypominać podobnego
zachowania innym. Czuł na sobie przyjemny ciężar drugiego ciała,
który jakoś tak mu nie przeszkadzał. Wsłuchiwał się w spokojny
oddech Toma, przyjrzał się jego rozluźnionej twarzy, teraz lekko
bladej ze zmęczenia i nagle zapragnął jej dotknąć. Początkowo
sam przestraszył się tej dziwnej zachcianki, ale później
postanowił, że zaufa instynktowi i zrobi to.
Wyciągnął rękę w stronę Riddle'a
i dotknął leciutko jego policzka gładząc delikatnie, nie zdając
sobie sprawy z tego, że się uśmiecha. Taka okazja raczej nie
powtórzy się zbyt szybko, a może i wcale, dlatego Aren ośmielił
się pójść jeszcze krok dalej. Zaczął studiować opuszkami
palców rysy twarzy Toma. Starał się to robić na tyle ostrożnie,
żeby nie zbudzić śpiącego. Z pewną fascynacją śledził linię
jego żuchwy, kości policzkowe, kształt brwi. Lekko dotknął
miejsca pomiędzy brwiami, gdzie najczęściej pojawiały się
zmarszczki, gdy coś zezłościło prefekta. Prawdę mówiąc bardzo
często, przynajmniej ostatnio, przyczyną powstawania tych
zmarszczek był on sam, więc delikatnie wygładził to miejsce.
Później po linii nosa jego dłoń ześlizgnęła się na podbródek
Toma. Aren nieświadomie wstrzymał na chwilkę oddech zawieszając
wzrok na ustach Riddle'a. Miał ogromną ochotę ich dotknąć. Czuł
się jednak onieśmielony swoim zachowaniem. Postanowił jednak, że
nie zrezygnuje i zrobi to.
Nakreślił najpierw zarys ust
czerwonookiego Ślizgona, następnie przesunął palcami po lekko
rozchylonych wargach, wyczuwając ich miękkość i delikatność. W
jego głowie pojawiło się pewne zdumienie, że to właśnie z tych
ust wychodzi ostra krytyka, żądania i niewątpliwie klątwy.
Patrzył na nie jak urzeczony przez dłuższy czas. Dopiero po
długiej chwili zorientował się, że nadal to robi ku własnemu
zdumieniu i odsunął dłoń wzdychając ciężko i czując jak serce
łomocze mu w piersi. To było zaskakujące odczucie. Grey miał
nadzieję, że Riddle nie ocknie się nagle obudzony tym biciem
serca, bo czułby się bardzo niezręcznie. Jak miałby niby to
wyjaśnić? Musiał się opanować i to natychmiast. Przymknął oczy
starając się wyciszyć swoje emocje.
Myśli
Arena powędrowały w inną nieco stronę. Dlaczego zawsze gdy
postanawia być zły na Riddle'a, ten musi robić coś, co zakłóca
realizację planu. Dodatkowo jak widać na załączonym obrazku
przyprawia jego serce o jakieś nieokreślone, nienazwane palpitacje.
Tom był tym razem jakiś inny, inaczej się zachowywał, o nic nie
wypytywał. To było podejrzane. Owszem, z jednej strony to bardzo
dobrze, ale z drugiej coś było nie tak i tyle. Tak przynajmniej
czuł. Westchnął głęboko nieświadomie przeczesując włosy
Toma. Głaskał je i przesypywał między palcami przez pewien czas i
nagle zamarł, kiedy zorientował się co robi. Jęknął w duchu na
swoje zachowanie, ukrywając własną twarz w dłoniach i
zastanawiając się usilnie co z nim było nie tak. W tym samym
momencie usłyszał słowa Toma i drgnął w zaskoczeniu:
– Wszystko w porządku? Chyba
zasnąłem na chwilę – Riddle podniósł się do siadu i rzucił
zaklęcie czasu, żeby sprawdzić godzinę. Aren spanikowany, że
został przyłapany i nie bardzo wiedząc jak się zachować, rzucił
niepewnie:
– Tak, wszystko w porządku – Tom
skinął głową, zabrał i schował swoją różdżkę. Zachowywał
się swobodnie i spokojnie, więc Grey po chwili odetchnął w duchu
dochodząc do wniosku, że widocznie jego postępowanie nie zostało
zauważone. Na jego szczęście. Prefekt Slytherinu podniósł się,
przeciągnął i oznajmił:
– Będę już szedł. Postaraj się
jutro jak najwięcej wypoczywać, bo od przyszłego tygodnia
zaczynamy zajęcia. Radzę również odwiedzić bibliotekę. Jestem
pewien, że tutejszy sposób nauczania będzie się różnił od
hogwardzkiego. Może warto coś powtórzyć. To by było na tyle.
Dobranoc – Po tych słowach Tom wyszedł, a Grey przez chwilę
wpatrywał się w drzwi, za którymi zniknął. Jego serce znów
przyspieszyło, ale tym razem z radości. Wydawało się bowiem, że
Tom nie zauważył jego małych zabiegów. Gdyby był ich świadom,
to z pewnością wykorzystałby jego zażenowanie, a nawet postarałby
się je pogłębić jakimś odpowiednio dobranym komentarzem. Na
razie wyglądało na to, że pożar został zażegnany. Aren spojrzał
na świergotnika, który drzemał na żerdzi i nagle sam również
poczuł senność. Przebrał się szybko w piżamę i wskoczył pod
kołdrę. Ostatnie o czym pomyślał zanim zasnął spowodowało, że
uśmiechnął się do siebie. Zastanawiał się bowiem przez moment,
kiedy jego umysł był na pograniczu snu, jak by to było poczuć
wargi Toma na swoich własnych.
***
Ciekawość to pierwszy stopień do
piekła. Właśnie teraz Tom przekonał się ile w tym powiedzeniu
było prawdy. Po raz pierwszy jego zainteresowanie obróciło się
przeciwko niemu.
Co gorsza zdarzyło się coś, czego
dotąd nie doświadczał, a mianowicie nie wiedział nawet co go
pchnęło do tego, by udawać, że śpi. Co w zasadzie chciał sobie
udowodnić? To było naprawdę głupie. Sam spowodował, że
aktualnie czuł w swoim sercu i umyśle niepotrzebne zamieszanie.
Odpoczynek rzeczywiście był mu w tamtym momencie potrzebny, ale co
go pchnęło do całej reszty? Do tego małego eksperymentu.
Właściwie był zaskoczony dotykiem
zielonookiego chłopaka, ale także zaintrygowany. Nie chciał, by
Aren przestał, dlatego udawał sen. Dotyk dłoni był delikatny i...
nawet... wygrzebał w głowie niemal zapomniane słowo... czuły.
Tak, o dziwo to było właśnie słowo, którego poszukiwał.
Zszokowany przez chwilę zastanawiał się nad tym, ale rzeczywiście
żadne inne określenie tu nie pasowało. Nigdy dotąd nie zaznał
takiego odczucia, dlatego teraz z pewnym niepokojem starał się je w
sobie gdzieś tam umieścić.
Pamiętał też szybko bijące serce
Arena, wskazujące na silne emocje. Pamiętał, że działo się to w
czasie, kiedy chłopak gładził go po włosach. Silne emocje,
czułość to znowu było coś nowego, co musiał w spokoju
przetrawić, ale na razie nie mógł sobie na to pozwolić.
Postanowił, że póki co powierzy te wszystkie wspomnienia i
doznania myślodsiewni.
Westchnął ciężko po tej decyzji,
czując w środku ciepło uczuć wprowadzające zamęt w myśli.
Spojrzał na swoje odbicie w lustrze, oblizał lekko wargi
przypominając sobie dotyk palców Arena na ustach. Przypomniał
sobie własne, bardzo silne odczucie wypływające gdzieś z głębi
duszy, żeby to było coś więcej, a nie tylko chwilowa fanaberia.
To była tak szokująca myśl, że prawie wypadł z roli, więc
niemal z radością, chociaż też z jakimś zawodem przyjął fakt,
że Aren przestał. Najbardziej jednak poruszyła go świadomość,
że zielonooki nie był jednak tak obojętny wobec niego jakby się
po jego zachowaniu mogło wydawać. To była przecież jego własna
inicjatywa. Ta myśl sprawiła, że Tom poczuł się lepiej. Do tego
stopnia, że nagle zobaczył w lustrze siebie uśmiechniętego, a to
już nie było ani zwyczajne, ani też bezpieczne. Nie mógł
pozwolić sobie na te uczucia. Czyniły go słabym. I to właśnie
Aren był jego słabością. To była jego własna i osobista
słabość, o której nikt nie wiedział i nikt nie mógł się
dowiedzieć.
Podszedł do myślodsiewni, czując jak
radość i euforia zaczynają przeobrażać się w pewnego rodzaju
gorycz. To nie był czas na sentymenty. Przywołał wspominania
niedawnych wydarzeń, ponownie odczuwając dziwną emocję, która
pożerała go od środka, gdy zobaczył wielkie ślady rąk na szyi
Arena. Wiedział, że ten kto je zostawił miał zamiar zabić, a gdy
tylko pomyślał jak niewiele brakowało, by stracił swoje
zielonookie utrapienie poczuł, że serce mu zamiera i staje się
puste. Był tym tak zaskoczony, że nie potrafił tego ukryć. Ta
emocja była zbyt silna. Nawet teraz. Wtedy też była i dlatego
zasłonił Grey'owi oczy. Oczywiście było już za późno i Aren to
dostrzegł. Nie chciał mu jednak dać możliwości dokładnego
przestudiowania wyrazu oczu i ogólnie twarzy.
Pozwolił sobie jeszcze przez chwile
trwać we wspomnieniu, dotyku dłoni na twarzy i włosach,
przyspieszonym rytmie serca Arena. Nie mógł zaprzeczyć sam przed
sobą, że czuł wtedy nieopisaną radość, a nawet coś więcej...
Coś czego jeszcze do końca nie potrafił sklasyfikować ale był
pewien, że dotyczyło tylko zielonookiego utrapienia. Uśmiechnął
się lekko na wspomnienie wyrazu paniki jaki pojawił się na twarzy
chłopaka, kiedy niby się obudził. Udawanie niewiedzy i obojętności
było trudne, ale stwierdził, że tak będzie dużo lepiej. Musiał
się wycofać, ale wspaniały widok uroczo zarumienionej twarzy Arena
był dla niego niemałą nagrodą. Nie, musiał przyznać, że wybrał
ucieczkę z jeszcze jednego powodu. Jego policzki zaczęły
zachowywać się niepokojąco. Jakoś dziwacznie się rozgrzewały i
groził im wygląd łudząco podobny do arenowego. Zdecydował się
więc na taktyczny odwrót.
Nadszedł czas na usunięcie z pamięci
tych wspomnień. Zawsze przecież mógł do nich wrócić. Jedyne co
sobie zostawił, to informacje o osobie, która skrzywdziła Greya.
Planował dla tego przemytnika długą i bolesną śmierć. Zanim
umrze pożałuje tego, co zrobił jego... utrapieniu.
Sięgnął różdżką do swojej skroni
wyciągając srebrzystą nić wspomnień i jakby nawlekając ją na
różdżkę, po czym nakierował ją do wnętrza magicznego
artefaktu. Nić opadła tam i już po chwili zaczęła wirować wraz
z innymi.
Uczucie szczęścia zniknęło wraz ze
wspomnieniem, pozostawiając po sobie pewną pustkę. Zniknęło
wcześniejsze ciepło, błyszczące oczy i uśmiech. Wróciła za to
szczelna maska i czysty umysł. Tak było lepiej. To było mu w tej
chwili najbardziej potrzebne.
O tak! Na taką akcję to ja czekałam �� tylko czemu Tom tak szybko uciekł? Ah mogło się tyle jeszcze wydarzyć! Ale jednak gorsze jest chyba to, że Tom usuwa sobie te wspaniałe chwile z Arenem :( dodatkowo nadal mnie zastanawia po co Berry próbuje wydobyć jakieś emocje z Toma? No cóż musze czekać aż to się wyjaśni albo próbować się domyślić, ale na razie nic mi się nie nasówa do głowy ^^ och no i jeszcze cieszy mnie że Aren jednak nie jest taki ufny co do żółtookiego - jakoś nie przypadł mi on do gustu (no ale to pewnie dlatego, że najbardziej lubię Toma i nie chce by miał konkurencję :p) To czekam na kolejną część tego rozdziału! Pozdrawiam!~S.
OdpowiedzUsuńKochana, jeszcze przed komentowaniem rozdziału. Opisz mi dokładnie Beery’ego, chcę wiedzieć jak ty go widzisz!
OdpowiedzUsuńHmm, szczerze mówiąc to te dziwne rzeczy, które działy się z reprezentantem Ilvermorny, moim zdaniem były winą Toma… Ta scena wręcz krzyczała - Tom nie kontroluje swojej złości, a jego magia trafiła w przypadkową ofiarę.
Biedny Tom… wszyscy mają przed nim sekrety! Jego kotek wyciąga w jego stronę pazurki, znalazł sobie jakiegoś innego towarzysza zabaw i na dodatek nawet były szpieg Toma, lepiej się dogaduje z jego kotkiem. Myślę, że Tom w tym momencie przegrał życie.
Tom… niby jesteś taki inteligentny, ale jednak… tak łatwo dajesz się podejść Beery’emu. Śmiem stwierdzić, że brakuje ci kilku lat… doświadczenia, by móc nazywać się Czarnym Panem, lub choć pretendować na swoje przyszłe stanowisko.
Ojeeeej, jakim Sam jest słodziakiem! Chce zapewnić bezpieczeństwo Arenowi! Aww!
Boże… Aren… twoja wola przetrwania, spryt i jakikolwiek instynkt są… ma minusowym poziomie.
Gdyby to był ktoś inny, niż Tom, 100 razy byłbyś już martwy, haha.
O, jakie to słodkie, że on gada do ptaka w obecności Toma.
No cóż, co by Aren nie powiedział, dzięki temu widać, że jednak czuje się na tyle swobodnie w obecności prefekta, że kompletnie o nim zapomina.
NA BRODĘ MERLINA! TOM! AREN SIĘ DO CIEBIE UŚMIECHNĄŁ! ROBISZ TO DOBRZE!
Rany, Tom… zdecyduj się, czy jesteś opiekuńczy, czy agresywny <3.
OOOOOOOOO!!!! BOGOWIE! JAKA CUDNA SCENA! W ŁÓŻKU! HAHAH!
ALE, TOM! KOCHAM CIĘ!
AWWW! JAKA PIĘKNA SCENA! KOCHAM MOCNO! I TOM, JEŻELI NAPRAWDĘ PRZESPAŁEŚ CAŁĄ TĘ SYTUACJĘ! SZEJM ON JU!
Ah, dziekuję, dziękuję. Tylko udawał. Tom, good job!
Łeeeee….! Chlip, chlip…. nienawidzę myślodsiewni Toma….
Dlaczego on ją ma…
Po co, po co, po co…
Nie mniej - rozdział cudowny, piękny, wspaniały. Nie będę Ci robić wyrzutów, że krótszy, no bo niby po co, a poza tym, był tak cudowny i tak wspaniale się go czytało, że jakiekolwiek wyrzuty nie miałyby najmniejszego sensu.
Kochana, czekam z niecierpliwością na dalszą część.
WSPANIAŁOŚĆ!
<3
Hej,
OdpowiedzUsuńcudnie, właśnie kiedy Abraxas i Aren pojawili się i oczekiwali, że Tom będzie czekał w pokoju wspólnym, a jednak go nie było to właśnie myślałam, że będzie siedział w pokoju Arena... i nie myliłam się ;) no i nasz Lime tak taki obrońcą Arena, mimo że czasami po dziobie kiedy ten chce lekkarstwo zaaplikować to jednak będzie go chronić... haha Aren łamie wszystkie reguły ;) i pełno uczuć i Arena i Toma... tak ciekawość to pierwszy stopień do...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Agnieszka
Veni, vidi, vici ~
OdpowiedzUsuńMam to kurczę, tak długo na to czekałam! Wattpad się nie naprawił i ciężko mi będzie się przestawić na bloga, ale w gruncie rzeczy to właśnie na nim wszystko zaczynałam.. miły powrót do przeszłości, powiem szczerze :3
Stęskniłaś się? Bo ja owszem! :D I czy ja tutaj nie widzę ograniczenia znaków? Wspaniale!
Relin jest mistrzem, niekwestionowanym, największym i najwspanialszym. Pewnie też należy do tej całej zgrai ludzi zjednoczonych z naturą, którą przewodzi na nimfa mieszkająca w otoczonym przez bagno drzewie, przy Hogwarcie. Jego postać jest wykreowana naprawdę super i coś czuję, że nasz główny bohater się od niego szybko nie uwolni. Gołym okiem widać, że nie wpadli na siebie przypadkiem, to przeznaczenie! W dodatku oboje są animagami, co z pewnością da im wiele wspólnych tematów. Przecież Aren nie zaprzepaści szansy takiego dobrego nauczyciela! Już ja tego dopilnuję, przecież od z jego oczu pała tyle mocy, że ohohohoho!
Riddle.. W sumie brak mi słów do tego konspiranta, skubany zawsze znajdzie swój własny sposób, na jak najwięcej przyjemności i zdobycie informacji. Niech tylko spróbuje te wspomnienia włożyć do myślodsiewni to przywalę sobie z rozpędu głową w mur. No bo, kurka wodna, tak nie może być no! Tom ma to odczuwać, ma się rozpraszać, niech stanie się jeszcze bardziej ludzki, niż jest teraz, przy Arenie. Wyprycham się za wszystkie czasy dzisiaj, no naprawdę. Facet musi żyć ze swoimi wyborami i nie ma tak łatwo, że wrzuci swoje myśli do jakiejś beczki do tego przeznaczonej! Ne-ne-ne!
Świergotnik to mój bro po prostu, zwłaszcza jego upierzenie. Mimo że gustuję w niebieskim, to limonkowy jest jak najbardziej piękny. A fakt, że coś takiego wykwitło w głowie prefekta to głowa mała. I tak go wielbię <3 A to czujne patrzenie się, było cudne. Naprawdę!
Rozdział naprawdę świetny, kilka smaczków, które znów podsyciłaś i zgasiłaś równocześnie strasznie palą, ale jakoś to przeboleję. Lecę czytać dalej! <3<3
Witam,
OdpowiedzUsuńrozdział cudowny, no pierwsza część tego rozdział... (za drugą zaraz się postaram zabrać) fantastycznie, właśnie kiedy Abraxas wraz z Aren pojawili się w pokoju wspólnym i oczekiwali, że Tom tam będzie na nich czekał, a jednak go nie było to właśnie myślałam, że będzie w pokoju Arena (zero prywatności, Tom jak możesz nie szanować cudzej prywatności)... i wcale się nie myliłam ;) no i nasz Lime (uwielbiam tego ptaka ;]) jest wielkim obrońcą Arena, mimo że czasami po dziobie kiedy Aren chce mu lekarstwo zaaplikować to jednak będzie go chronić... hahaha nasz Aren łamie wszystkie reguły ;) i mamy tutaj pełno uczuć i Arena i Toma... tak ciekawość to pierwszy stopień do piekła jak się mówi... ;]
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie