WYJĄTKOWO pod rozdziałem nie zamieszczę odpowiedzi na komentarze, gdyż po 13 godzinach pracy mój mózg zwyczajnie się do tego nie nadaje a będę tak ciągnąć do końca tygodnia. Dlatego by nie kazać wam czekać, obiecuje że nadrobię z obu części rozdziału 32 pod rozdziałem 33. Musicie mi tym razem wybaczyć.
Betowała: Matonemis
Rozdział 32: Igrając
z wężem – część druga
Obudziło go pukanie do drzwi. Otworzył
oczy, przeciągnął się i podniósł ziewając, jeszcze nie do
końca rozbudzony. Nie chciał by Abraxas długo czekał pod
drzwiami. Był pewien, że puka Malfoy, bo przecież zdążył się
przekonać o tym, że Riddle nic sobie nie robi z tego, że to był
jego pokój i wchodzi tutaj jak do swojego. Otworzył drzwi.
Uśmiechnięty Abraxas trzymał zgrabny pakunek, który musiał być
jedzeniem. Aren odpowiedział uśmiechem i bez słowa przesunął się
w drzwiach, równocześnie kolejny raz ziewając i przeciągając
się.
– Widzę, że odpoczynek dobrze ci
zrobił. Wyglądasz o niebo lepiej niż wczoraj – zauważył
blondyn siadając na fotelu, który wczoraj zajmował Riddle i kładąc
na stole przyniesioną paczkę.
– To było właśnie to czego
potrzebowałem – stwierdził Aren wyciągając komplet ubrań i
rozkładając je na łóżku oraz ręcznik: – Wracam za pięć
minut. Jakbyś mógł otworzyć klatkę Lime, to bardzo cię proszę.
Niech wie, że może w każdej chwili wyjść.
– Lime? – powtórzył zaskoczony
Malfoy patrząc na stworzenie.
– Tak nazwałem tego ptaka.
– W sumie całkiem urocze. Pasuje
idealnie do upierzenia. Czemu się śmiejesz? Powiedziałem coś
zabawnego?
– Głównym pomysłodawcą był
Riddle. Chciałbym zobaczyć jego reakcję na twój komentarz.
Zwłaszcza na słówko „urocze”. Generalnie ptak skojarzył mu
się całkiem słusznie z limonką. Na podstawie tego skleciłem
imię. To właściwie cała historia wyboru imienia, więc póki co
idę wziąć prysznic – zakończył przemowę Grey i zniknął za
drzwiami łazienki.
Abraxas nie zdążył nic powiedzieć.
Po chwili stwierdził, że może to i dobrze, bo właściwie nie
wiedział jak zareagować. Riddle musiał tu przyjść po ich
powrocie. Pytanie tylko dlaczego… Byli przecież z Greyem
pokłóceni. Raczej można było spodziewać się po nich kilku dni
ciszy, ewentualnego zabijania wzrokiem. Coś jednak musiało się
zdarzyć, że przełamali ten etap. Aren był w lepszym humorze, więc
można było założyć, że doszli do jakiegoś kompromisu. Ze
względu na Turniej tak byłoby lepiej.
Doszedłszy do tego wniosku, Abraxas
westchnął i pomyślał, że jedzenie to jedno, ale zamierzał
również wyleczyć Arena. Avery przekazał mu na osobności, że
zauważył sporej wielkości siniaki na szyi zielonookiego chłopaka.
To było niepokojące, ale przecież tak prawdę mówiąc nie bardzo
wiedzieli co wydarzyło się w Atarium.
Wciąż myśląc o tych rozmaitych
kłopotach, Abraxas podszedł do klatki Lime i otworzył drzwiczki.
Stworzenie oczywiście łypnęło na niego niezbyt przyjaznym
spojrzeniem, więc po spełnieniu prośby Arena po prostu wrócił na
swoje miejsce. Jego myśli uciekły znowu do dręczącej go sprawy.
Po co ich Pan tutaj przyszedł… Mógł
też również powiedzieć sobie, że odpoczynek dobrze zrobił
Arenowi, ale wiedział dobrze, że zawsze gdy jakoś dojdzie do
porozumienia z Riddle'm, co z jednej strony było dla niego niepojęte
to jednak wstępuje w niego dosłownie jakaś nowa siła. Nie
podobało mu się to. Za każdym razem, kiedy tylko o tym myślał,
czuł złość. Jakoś nie wierzył, że Tomowi nie zależy na Arenie
w sposób odmienny niż na innych ludziach. Nie był ślepy, jak
czasami wydawało się Orionowi. Widział zmiany zachodzące w
Tomie... Te zmiany pojawiły się wraz z jego zainteresowaniem
Greyem. Jeśli ktoś znał Riddle'a, to bardzo rzucały się w oczy.
Już choćby to, że był zbyt zaabsorbowany Arenem, by stosować
swoje typowe metody kształcenia członków ich grupy. Nie żeby było
na co narzekać, ale równocześnie te wszystkie zmiany były
niepokojące. To nie było dobre.
Idąc tym tropem Malfoy doszedł do
wniosku, że kontakt z Greyem spowodował zmiany nie tylko w Tomie,
ale również w większości z nich. Avery nigdy by się nie zbliżył
do niego, Abraxasa, ani do Oriona, gdyby nie było Arena. Przyjaźń
jego samego z Blackiem też jakby odżyła na nowo dzięki
zielonookiemu Ślizgonowi. To sprawiło, że mógł być wobec Oriona
nieco bardziej szczery. Wcześniej konkurował z nim o uwagę
Riddle'a i ich stosunki uległy przez to pogorszeniu. Orion nigdy nie
stawiał dobra innych nad swoje własne. Nigdy dotąd nie ryzykował.
Zawsze oceniał na zimno szanse jakiegoś planu, zanim do niego
przystąpił. Przystał jednak na szalony projekt Greya. To było co
najmniej dziwne i zupełnie niepodobne do niego.
Jedno też było pewne. Na czas
Turnieju miał spokój od Rudolfa i jego śmiesznych zasadzek. Teraz
był potrzebny zdrowy i w jednym kawałku, więc Lestrange póki co
zaniechał swoich podchodów.
Malfoy był tak zamyślony, że drgnął
silnie, kiedy nagle usłyszał koło siebie trochę podniesiony głos
Arena:
– Halo! Abraxasie! Wołam cię już
chyba czwarty raz.
– Wybacz, masz rację i... – Malfoy
przeniósł wzrok na stojącego przy nim Greya i umilkł na moment,
widząc go w samej bieliźnie, czując nagłą nerwowość. Szybko
się jednak pozbierał, skupił wzrok na stojącej na stole paczce,
byleby tylko nie patrzeć na Arena i zaproponował: – Może
najpierw się ubierz, a ja w tym czasie wypakuję jedzenie.
Aren kiwnął głową zgadzając się z
nim i odszedł w stronę łóżka. Na chwilę zatrzymał się przy
klatce świergotnika, który tymczasem wyszedł sobie z niej i
pogłaskał kilkukrotnie ptaka. Kiedy stworzenie miało już dość
pieszczot, lekko uszczypnęło go dziobem, więc Aren porzucił tą
czynność i zaczął się ubierać. Ta chwila wystarczyła
Abraxasowi, by mógł przyjrzeć się ciału Greya. Było miłe dla
oka i co ważniejsze w żaden sposób nie było pokiereszowane. Ktoś
musiał już Arena uzdrowić. Tutaj nasuwała się blondynowi na myśl
tylko jedna osoba, Tom. Najwyraźniej to właśnie było celem jego
niespodziewanej wizyty. Abraxas zamierzał się w tej sprawie
upewnić, ale postanowił z tym cierpliwie poczekać do czasu, aż
Aren się ubierze i nie będzie go rozpraszać swoim negliżem. Kiedy
zielonooki zasiadł wreszcie do stołu, Malfoy przeszedł od razu do
sedna sprawy:
– Szczerze mówiąc przyszedłem cię
również uleczyć, ale Tom najwidoczniej mnie ubiegł.
– Więc wiedziałeś o moich urazach?
Kto jeszcze zauważył?
– Powiedział mi to Avery. Nikomu
więcej o tym nie wspomniał. Przyznam, że to on zasugerował, że
powinienem cię uleczyć. Osobiście nic nie zauważyłem. Powiesz mi
jak do tego doszło? – zapytał obserwując Greya. Ten przez chwilę
się wahał, ale wreszcie odpowiedział:
– Tak, ale nie mogę powiedzieć
wszystkiego – Abraxas skinął w zrozumieniu głową.
W przeciwieństwie do tego, co
opowiedział Riddle'owi, Aren zrelacjonował Abraxasowi znacznie
więcej szczegółów tułaczki po miasteczku. Blondyn wytłumaczył
mu, dlaczego napotykani na ulicach ludzie zachowywali się w stosunku
do niego tak a nie inaczej. Miało to związek z obyczajami
czystokrwistych. Malfoy przypomniał mu, że w Durmstrangu uczą się
uczniowie półkrwi i czystej krwi. Dlatego było ich tu tak niewielu
w przeciwieństwie do Hogwartu.
Opowiadanie trwało i Aren doszedł w
nim do żenującej sceny w karczmie. Musiał opowiedzieć o tym ze
wszystkimi zawstydzającymi szczegółami, które Abraxas z niego
wydusił. Śmiali się obaj z niedorzecznej sytuacji, w której się
wtedy znalazł.
Kiedy przeszedł jednak do dalszych
wydarzeń, przemytnika i późniejszego pościgu, przestało być
zabawnie. Blondyn zdążył go zrugać kilka razy za decyzje, jednak
ogólnie rzadko przerywał. Aren relacjonował wszystko dość
dokładnie, opisywał walkę, ale oczywiście zgrabnie ominął fakt,
że dokonał przemiany animagicznej. Nie wspomniał również o
przemianie Samuela. Zauważył, że kiedy opisywał tą część
wydarzeń, Abraxas siedział wyprostowany jak struna, zaciskając
palce na swoich kolanach. Na koniec zapytał lekko drżącym głosem,
nie ukrywając napięcia:
– Zdajesz sobie sprawę, że gdyby
Relin się nie wtrącił, prawdopodobnie byłbyś już martwy?
– Tak... przyznaję, że to było
głupie, ale wtedy ten pomysł wydawał się być dobry i...
– Aren! To był głupi pomysł! –
wykrzyczał zdenerwowany Abraxas, gwałtownie wstając: – Nie
powinieneś zapominać o tym, że nie masz możliwości korzystania z
magii! Ludzie tacy jak ten przemytnik są wyszkoleni do walki.
Zwłaszcza ci dostarczający magiczne stworzenia! Zabiłby cię bez
zastanowienia... Tak mało brakowało i... – Malfoyowi głos się
załamał, więc zamknął usta przymykając powieki. Czuł, że musi
się uspokoić zanim powie coś głupiego.
Chciał… po prostu chciał znaleźć
tamtego człowieka… i go zabić. Jeszcze nigdy nie odczuwał tak
palącej potrzeby zemsty. Malfoyowie byli kreatywni torturując swoje
ofiary przed śmiercią. Miał w tym zakresie doskonały przykład.
Był nim jego ojciec. Uczył go przecież tego, jak najbardziej
skutecznie łamać wolę ofiary. W myśli widział rozmaite sceny z
tego zakresu, wybierając sposoby, których chciałby użyć.
Podświadomie usłyszał, że Aren
wstał i zbliżył się do niego. Nie chciał jednak jeszcze otwierać
oczu. Wiedział, że miałby w tej chwili mordercze spojrzenie. Po
chwili z zaskoczeniem poczuł, że obejmują go arenowe ramiona.
Drgnął silnie, cicho, ale głęboko wciągając powietrze
przesycone zapachem Greya, który w tym samym momencie powiedział:
– Przepraszam Abraxasie...
Dwa krótkie słowa spowodowały, że
napięcie trochę zelżało i po części opuściło ciało blondyna.
Nie zastanawiając się nad tym co robi odwzajemnił uścisk tak
mocno, jakby od tego zależało całe jego istnienie mówiąc:
– Pamiętaj… jeżeli odejdziesz
wcześniej nim ci pozwolę, nigdy ci tego nie wybaczę.
– O ile szybciej mnie osobiście nie
udusisz. Zapamiętam Abraxasie. Zresztą podobnie myślę o tobie.
– Sądzę, że to więcej niż bym
mógł sobie życzyć... – odpowiedział Malfoy odzyskując
równowagę psychiczną i mogąc już spojrzeć w oczy rozmówcy z
uśmiechem i radością w spojrzeniu. W głowie kołatała mu się
myśl, że chciałby zachować ten wyraz twarzy Arena już na zawsze.
Błyszczące wesołością oczy i ten uśmiech… W tym momencie Grey
przechylił lekko głowę w konsternacji, co mogło oznaczać tylko
jedno, patrzył już zbyt długo. Nie pozostało mu nic innego, niż
z bólem serca odsunąć się od promieniującego ciepłem ciała i
zmienić temat rozmowy. Doskonałym obiektem okazał się
świergotnik, który akurat zdecydował się spróbować wznieść w
powietrze. Aren widząc jego zabiegi szybko zareagował,
powstrzymując go przed tym i tłumacząc jak dziecku, że jeszcze za
wcześnie na takie ekscesy. Po przemowie umieścił stworzenie w
klatce, za co został dziobnięty do krwi. Grey nawet się tym nie
przejął. Już po chwili zresztą skorzystał z pomocy Abraxasa i
ranka zniknęła bezpowrotnie. Zielonooki zasiadł znowu do
jedzenia, a Malfoy z niechęcią stwierdził:
– Muszę się spotkać z Lestrange i
Avery'm.
– Gromadzenia informacji ciąg dalszy
jak rozumiem?
– Owszem, nasi przeciwnicy zapewne
robią to samo. Miej się na baczności.
– Wydaje mi się, że jestem ostatnią
osobą, której by się obawiali i... Oh! To jest to Abraxasie! –
wykrzyknął podekscytowany
– Dlaczego czuję, że to co usłyszę
nie spodoba mi się?
– Nic nie usłyszysz, póki nie
przemyślę dokładniej tego pomysłu – odparł z uśmiechem Grey.
Wyraz jego twarzy nie do końca podobał się jednak Abraxasowi. Za
bardzo przypominał Riddle'a w momencie, kiedy wymyślił coś
naprawdę złego. Nie podzielił się jednak swoimi spostrzeżeniami,
za to skomentował:
– Dzięki ci Merlinie! Pozostaje mi
się tylko cieszyć, że jednak to przemyślisz.
– Drań! – Abraxas musiał się
błyskawicznie uchylić przed lecącą w jego stronę poduszką.
Niedługo potem zdecydował, że czas
na niego i pożegnał się wychodząc. Kiedy Malfoy wyszedł, Aren
zjadł do końca i usiadł na łóżku patrząc na zegar. Miał
jeszcze trochę czasu do spotkania z Samuelem. Postanowił go
spożytkować na uwarzenie przynajmniej bazy pod niektóre eliksiry
lecznicze. Był najwyższy czas na rozpoczęcie tworzenia takich
mikstur. Tym sposobem zamierzał też zająć swoje myśli, które
jednak wracały do Abraxasa jak bumerang. Malfoy troszczył się o
niego. To nie ulegało wątpliwości i było bardzo wzruszające. Był
mu za to wdzięczny.
W tamtej chwili przypomniał sobie, że
zawsze kiedy Hermiona go przytulała, nawet jeśli było to fałszywe
jak się później okazało, to pomagało mu to w złych chwilach.
Teraz, w stosunku do Abraxasa też postanowił wykorzystać taki
środek i jak widać pomogło. Zwyczajnie czuł, że blondyn właśnie
tego potrzebuje. Kiedy go objął przekonał się jednak, że sam też
za tym tęskni: za wsparciem i poczuciem, że ma na kogo liczyć.
***
Rozmyślając, doprowadził robione
przez siebie mikstury do etapu, kiedy musiały albo stygnąć, albo
gotować się przez dłuższy czas na małym ogniu. Spojrzał na
zegar obliczając ile ma względnie wolnego czasu, by przejść do
następnego etapu. Już wcześniej zdecydował, że wykona mocniejsze
wersje eliksirów, ale już sprawdzone, żeby nie błądzić i nie
tracić czasu. Stwierdził, że potrzebują tych mikstur leczniczych
jak najszybciej i nie czas teraz na eksperymenty.
W efekcie rozmyślań doszedł do
wniosku, że ma ponad dwie godziny wolnego czasu. To powinno
wystarczyć na spotkanie z Samuelem. Świadomie umówił się z
Relinem w trakcie obiadu, by nikt nie mógł im przeszkodzić. Mieli
spotkać się w bibliotece, którą Aren naprawdę chciał zobaczyć,
a to była doskonała okazja.
Posługując się mapą, którą dostał
od Beery'ego, dość szybko dotarł na miejsce. Biblioteka okazała
się pomieszczeniem bogato wyposażonym i to nie tylko w książki.
Meble również tchnęły przepychem. W powietrzu czuć było magię
pochodzącą z przechowywanych tutaj ksiąg. Po chwili Aren wyczuł
coś jeszcze. Emanującą skądś, silnie oddziałującą moc. Źródło
magii znajdowało się gdzieś w głębi pomieszczenia, więc chłopak
skierował tam swoje kroki. Szedł między regałami dostrzegając w
oddali jeden, bardzo charakterystyczny i odmienny, pochodzący chyba
z zupełnie z innej epoki. Im bliżej podchodził tym wyraźniej
czuł barierę, a obraz tajemniczego regału zaczynał się
rozmazywać pochłonięty przez migotanie i zmienne kolory ściany
zaklęć. Zbliżając się powoli, chłopak zastanawiał się jak
blisko będzie mógł podejść i już po chwili było wiadomo, że
trafił na końcówkę drogi. Silny opór jasno przekazywał, że
dalej iść nie należy, a Aren nie zamierzał próbować co by się
stało, gdyby zignorował ten zakaz. Stał więc sobie i podziwiał
feerię barw do czasu, aż tuż za sobą usłyszał znajomy głos:
– Robi wrażenie prawda?
Aren nie dał po sobie poznać, że nie
zauważył nadejścia Relina, pochłonięty podziwianiem bariery.
Zresztą zauważył już, że Samuel porusza się niemal
bezszelestnie, choć z gracją, więc trudno było go usłyszeć.
Skinął tylko głową w potwierdzeniu i ruszył w stronę umówionego
stolika przy kominku. Kiedy usiedli, Relin rzucił cztery zaklęcia z
czego Grey rozpoznał tylko dwa. Kiedy zapadła cisza, Aren
zdecydował się rozpocząć rozmowę:
– Zakładam, że próbowałeś dostać
się na drugą stronę bariery.
– Myślę, że nie ma w Instytucie
ucznia, który by nie próbował. Trzeba jednak otwarcie przyznać,
że co roku liczba śmiałków znacznie maleje. Próbować jednak
wolno każdemu, więc może ktoś z Hogwartu, albo Ilvermorny będzie
miał jakiś sposób na tą barierę.
– Kto wie. Przyznam, że nasi już
zaczęli coś w tej kwestii działać, choć nie znam żadnych
szczegółów. Zmieniając jednak temat… to co się stało w lesie,
a dokładniej nasza przemiana, chciałbym żeby pozostała tajemnicą.
– Domyśliłem się. Rozumiem, że
nikt nie zna cię pod tamtą postacią. W takim razie jestem
farciarzem! To na pewno pomoże nam się lepiej poznać i
zaprzyjaźnić!
– Póki co czuję, że raczej
trzymasz mnie w szachu. Masz wiedzę, którą zawsze możesz zechcieć
się z kimś podzielić. To nie ma nic wspólnego z przyjaźnią...
– Oh... to okropne, ile ich było? –
padało ciche pytanie, a Aren zbity z tropu nie wiedział co ma o nim
myśleć, dlatego zapytał:
– Słucham?
– Pytam ile było osób, z którymi
byłeś blisko i które cię zawiodły, zraniły.
– To... skąd ty… ? To nie twoja
sprawa! – rzucił zaskoczony Aren obronnie, starając się
opanować.
– Cóż... dojdziemy i do tego. Mamy
czas. Dodam jednak, że nie jestem cierpliwą osobą.
– Nie znam cię nawet!
– Taaa... rozumiem, że spotykając
pierwszy raz Abraxasa, znałeś go na wylot – stwierdził z lekką
kpiną Samuel, a po chwili dodał wyjaśniająco: – Daję ci
możliwość poznać mnie i ja również tego chcę, więc w czym
problem?
– To jest dziwne... kto normalny
widząc kogoś po raz pierwszy stwierdza: on będzie moim
przyjacielem…
– Cóż... Jeżeli mam być szczery,
mnie samego również to zaskakuje. Osobiście uważam, że jest to
dziwne, tym bardziej, że zazwyczaj tak się nie zachowuję, ale
lojalnie ostrzegam, że nie zamierzam rezygnować. Wierz mi lub nie,
z reguły trzymam ludzi na dystans... no dobra, sami się trzymają,
ale to drobny szczegół. Mam w związku z tym pytanie. Nie masz
takiego dziwnego odczucia, że jesteś w mojej obecności
spokojniejszy? – rozszerzające się w zaskoczeniu oczy
zielonookiego chłopaka wystarczyły Relinowi za odpowiedź, więc
dokończył: – Zgaduję, że to działa w obie strony.
– Czy ma to coś wspólnego z tym, że
obydwaj jesteśmy animagami? – zastanawiał się na głos Aren z
lekko zmarszczonymi brwiami, nie zauważając osobliwego wyrazu
twarzy Samuela, gdy to powiedział. Po chwili żółtooki
odpowiedział zdecydowanym tonem:
– To coś więcej. Jestem tego
pewien. Nie musisz mi od razu ufać. Wiem, że to wymaga czasu, ale
chcę, byś dał mi szansę.
– Zastanowię się. Pamiętaj jednak,
że i tak musimy utrzymać ten cały teatrzyk, który
zapoczątkowałeś. Nieformalnie jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi
jak to określiłeś.
– Mam nadzieję, że nieformalnymi do
czasu, ale mamy już pierwszy krok za sobą.
– Wróćmy jednak do głównego
powodu tego spotkania. Wspomniałeś wczoraj o pewnym problemie.
Możesz uszczegółowić co miałeś na myśli?
– Sądzę, że łatwiej będzie
jeżeli po prostu zademonstruję.
Mówiąc to Samuel rozpiął rząd
złotych guzików wierzchniej szaty w kolorze krwi, wyciągnął
prawe ramię z rękawa i Skrzywił się wymownie widząc, że kolejne
bandaże przesiąkły krwią i ropą. Był to trochę niechlujny
opatrunek, dlatego nie miał większego problemu, by go zdjąć.
Kiedy już to zrobił odwrócił się tyłem, tak by tylko Aren mógł
zobaczyć ranę w razie, gdyby ktoś jednak postanowił tu wejść.
Grey w ciszy kontemplował brzydki uraz w postaci pięciu
równoległych, paprzących się, głębokich rys. Musiał przyznać,
że wyglądały naprawdę obrzydliwie. Samuel chyba ocenił, że
wystarczy tego patrzenia, bo sięgnął do torby po czysty bandaż,
ale powstrzymała go ręka Arena:
– To moja wina, prawda?
– Daj spokój. To nie jest coś, za
co byś musiał brać odpowiedzialność Aren. Znałem ryzyko i
ewentualne konsekwencje. Wziąłem je na siebie. I tak dobrze, że
skończyło się tylko na tym. Wierz mi, mogło być dużo gorzej.
Chcę tylko zapytać, czy masz jakieś eliksiry, które mogłyby
pomóc?
– Przykro mi, ale w tej chwili nie.
Jestem dopiero w trakcie ich warzenia, ale mam kilka maści, które
powinny póki co pomóc. Dlaczego jednak nie udasz się do szkolnej
pielęgniarki po jakieś medykamenty?
– Tutaj w Durmstrangu nie mamy kogoś
takiego. Magomedycy będą sprowadzani podczas zadań turniejowych
dla uczestników innych szkół.
– Jak to? Kto w takim razie zajmuje
się obrażeniami odniesionymi podczas zajęć? Powiedzmy w czasie
Eliksirów?
– Sami musimy sobie z tym poradzić.
Ponoć to ma nas zdeterminować do przykładania większej uwagi do
tego co robimy, zmusić do myślenia, a jeśli już jakiś wypadek
nastąpi, oczekuje się od nas, że sami sobie poradzimy ze skutkami.
Ma to szlifować nasze umiejętności leczenia, naprawiania błędów,
ale również ma to być swoista nauczka na przyszłość.
Rzeczywiście, najczęściej człowiek stara się nie powtarzać tego
samego błędu.
– To okropne... Nie podobają mi się
takie metody nauczania, ale nie ważne. Wróćmy do twojej rany.
Powiedz, co do tej pory stosowałeś, bo prawdę mówiąc wygląda
tak, jakbyś nie używał zupełnie niczego.
– Próbowałem eliksirów uwarzonych
przez siebie... oraz kilku zaklęć. Wspominałem już jednak
wcześniej, że nie jestem w nich dobry, dlatego efekt jest ogólnie
rzecz ujmując mizerny. A tak przy okazji mówiłeś, że jesteś w
trakcie tworzenia jakichś eliksirów leczniczych. Jesteś dobry w
tworzeniu mikstur?
– Myślę, że dobry na tyle żeby ci
pomóc. – Aren postanowił, że nie wszystko od razu będzie
przekazywał temu wciąż tajemniczemu, żółtookiemu chłopakowi.
Po chwili zastanowienia podjął rozmowę: – Musisz mi
zrelacjonować wszystkie objawy, jakie pojawiły się od czasu
zranienia. Na oko sądząc, już wdało się tu zakażenie. Trzeba
będzie dobrać odpowiednią maść. Mam na szczęście również
eliksir odkażający. Bardzo się przyda.
– Nie mam zamiaru narzekać,
zwłaszcza jeżeli ktoś chce mi pomóc. Co do objawów, to
najbardziej nasilają się w nocy. Mam podwyższoną temperaturę,
pocę się, a rana boli, swędzi i szczypie. Z każdym dniem objawy
się nasilają. Dziś pojawiło się coś nowego. Uczucie palenia w
środku... Hmm, to chyba wszystko... Daj spokój, masz poczucie winy
wypisane na twarzy! – po tych słowach Samuel wstał, obandażował
ranę szybko i trochę nieporządnie i spojrzał na Arena w momencie,
gdy ten z krytycznym wyrazem twarzy stwierdził:
– Przyniosę potrzebne rzeczy.
Najlepiej będzie, jeżeli spotkamy się w jakimś nieuczęszczanym,
albo mało uczęszczanym pomieszczeniu. Tam opatrzę ci ranę i na
nowo zabandażuję, bo nie obraź się, ale wychodzi ci to naprawdę
kiepsko. W zasadzie… tak sobie myślę… nie wiem gdzie później
będziesz chciał mnie zaprowadzić, a czas leci i szukanie się
wzajemne działa na twoją niekorzyść. Dlatego dobrym pomysłem
będzie, jeżeli pójdziesz ze mną do naszego skrzydła i poczekasz
aż wezmę wszystkie medykamenty, a później zaprowadzisz mnie tam,
gdzie zajmiemy się tą raną.
Szli dobrą chwilę. Relin tryskał
dobrym humorem. Nie dopuścił do chwili ciszy, znajdując coraz to
inne tematy do rozmowy. Arenowi ciężko było pozbierać myśli.
Wciąż był indagowany i o coś pytany. Dość szybko przekonał
się, że odpowiadanie mruknięciami, czy też półsłówkami nie
zniechęci Samuela. Chłopak nie zrażał się tym, kontynuując
podjęty przez siebie temat z nie kończącą się energią.
Zielonookiemu nie pozostało nic innego jak zrezygnować z biernej
postawy w rozmowie. Właściwie było to dość łatwe, bo od
jakiegoś czasu Relin maglował bardzo interesujące tematy dotyczące
tutejszej szkoły i jej obyczajów. Grey zaangażował się nawet w
rozmowę, dlatego zaskoczyło go właściwie, że nagle stanęli już
przed wejściem do pokoju wspólnego uczestników Hogwartu. Poprosił
Samuela o poczekanie na zewnątrz i ruszył do swojego pokoju. Zebrał
w torbę maści, eliksir odkażający i akcesoria potrzebne do
opatrzenia rany po zabiegach i udał się do pracowni, żeby
skontrolować postępy w tworzeniu mikstur. Wszystko okazało się
być w porządku, więc wyszedł z pomieszczenia i stanął przez
chwilę jak wryty na widok Samuela na środku salonu.
– Jak ty tu... myślałem, że drzwi
są odpowiednio zabezpieczone... – wyrzucił z siebie zaskoczony
Grey schodząc po schodach. Na taką reakcję Relin odpowiedział
szerokim uśmiechem i słowami:
– To prawda. Nie ma szans, żeby się
tutaj dostać nie zaproszonym, ale jak widzisz da się ominąć tą
przeszkodę. Wszystkie zaklęcia i zabezpieczenia są skierowane na
ludzi. Nie obejmują zwierząt i stworzeń magicznych.
– Oh... czy mam rozumieć, że
dokonałeś przemiany i... Do diabła, wychodzimy! Nie powinno cię
tu być! – rzucił nagle spłoszony Aren, ciągnąc Samuela w
stronę wyjścia. Zupełnie nagle dotarło do niego, że tutaj gdzie
są, w każdej chwili może wejść Riddle. Relin łagodnie, ale
zdecydowanie wyślizgnął się Arenowi i spokojnie, z uśmiechem na
ustach, rozsiadł się na kanapie i zaczął się drażnić z
nerwowym, zniecierpliwionym zielonookim chłopakiem:
– Już? Tak szybko? Nuuuuda! Mógłbyś
mnie oprowadzić…
– Jeżeli w tej chwili stąd nie
wyjdziesz przysięgam, że to będzie nasza ostatnia rozmowa. Zresztą
jest jasne, że moje kłopoty nie skończą się na tym, jeśli ktoś
cię tu zobaczy. Idziemy!
– Tak, tak… oczywiście, ale ja tu
jeszcze wrócę!
– Może i tak, ale na własną
odpowiedzialność – zakończył rozmowę Grey, ale już z
uśmiechem, bo Samuel ruszył rzeczywiście w stronę wyjścia, nie
przedłużając swojego pobytu.
Relin znowu go zaskoczył,
powstrzymując od otworzenia drzwi. Minął go i pierwszy energicznie
podszedł do wejścia. Uważnie obserwujący go Grey zauważył nagłą
zmianę w aurze żółtookiego chłopaka. Ten spojrzał na Arena, a
wówczas zielonooki zorientował się, że oczy Samuela zmieniają
barwę na znajomy mu już, złoty kolor. Relin uśmiechnął się i
Grey skonstatował, że widzi w jego ustach całkiem pokaźne, ostre,
zwierzęce kły. Aren szedł za nim w skupieniu obserwując i
czekając na to co się stanie. Okazało się, że nie wydarzyło się
nic specjalnego. Samuel po prostu przeszedł przez drzwi jak gdyby
nigdy nic i tyle.
Kiedy Aren zamknął za sobą wejście
do salonu i dołączył do Relina, ten nie nosił już żadnych
śladów przemiany. Zielonooki chłopak z pewną zazdrością w sercu
westchnął ciężko. Jego tutejszy znajomy najwyraźniej doskonale
kontrolował swoją zwierzęcą postać i przemianę. Po krótkim
wahaniu zdecydował się zapytać o parę szczegółów:
– Jak ci się to udaje? To przed
chwilą...
– Może gdybyś był bardziej
gościnny, byłbym skłonny podzielić się jakimiś tam
informacjami... – drażnienie Arena stało się wyraźnie jakimś
hobby Relina. Grey westchnął cierpiętniczo i nie zauważył bardzo
krótkiego napięcia, które przemknęło przez twarz żółtookiego
chłopaka. Tymczasem Samuel usłyszał w oddali coś, o czym Grey
zdawał się nie wiedzieć. Uchwycił swoim czujnym słuchem
zbliżające się znajome głosy. Jego uśmiech znacznie się
poszerzył. Postanowił zająć Arena rozmową i poczekać na rozwój
sytuacji. To mogło być naprawdę interesujące:
– Jeżeli nie chcesz tego robić
wystarczy powiedzieć. Naprawdę nie mam ochoty bawić się w twoje
gierki.
– Jaki niecierpliwy... zbliż się,
to zdradzę ci kilka wskazówek…
Aren patrzył na niego podejrzliwie,
ale po chwili ciekawość widocznie zwyciężyła, bo zrobił to o co
Relin poprosił. Kiedy był już dość blisko, Samuel przejął
inicjatywę i jeszcze bardziej skrócił dystans. Aren zesztywniał
na moment, dlatego Relin, żeby go uspokoić zaczął mówić. To
faktycznie podziałało, a tymczasem dla patrzących z zewnątrz
musiało wyglądać na bardzo zażyłe i przyjacielskie stosunki.
Teraz wystarczyło utrzymać uwagę Arena dostatecznie długo, żeby
ci, o których chodziło, zobaczyli ich obu. Zaczął więc mówić
szeptem:
– To była częściowa przemiana...
Nie zobaczyłeś jednak wszystkiego, bo nie mogłeś. Zewnętrzne
cechy to było zbyt mało, by sforsować drzwi, dlatego musiałem
rozbudzić kilka zwierzęcych cech, żeby wejście poczytało mnie za
zwierzę i przepuściło. Takie zmiany wystarczyły, żeby mój
główny rdzeń magiczny… jakby to wyrazić… przełączył się
na ten odpowiadający za przemianę. To trudne, ale jak widziałeś
możliwe do zrobienia. Musisz jednak mieć całkowitą kontrolę nad
swoją postacią. Na razie więc nie jesteś w stanie tego dokonać,
bo jak obaj wiemy, masz z tym duży problem. Mógłbym ci pomóc, a
wtedy... Zdaje się, że mamy widownię – Ostatnie zdanie Samuel
powiedział głośno, sprawiając że Aren drgnął zaskoczony i
rozejrzał szybko, nie odsuwając się jednak od Relina. U podnóża
schodów stali Tom i jego grupa:
– Co tutaj robi jeden z uczestników
Durmstrangu? – padło pytanie z ust Riddle’a, ale zanim Aren
zrobił cokolwiek, odpowiedział Samuel:
– Aren musiał wrócić po coś do
siebie, dlatego poszliśmy razem. Mamy kilka spraw, które musimy
załatwić. Pozwólcie, że już się oddalimy. Miło było poznać!
Chodź Aren! – żółtooki pociągnął zielonookiego chłopaka w
dół schodów, napotykając chwilowy opór. Zauważył, że Aren
mierzy się wzrokiem z Tomem. Po chwili Grey zdecydował się
widocznie na odejście z tego miejsca, bo ruszy za nim. W tym
momencie Riddle spokojnym głosem zapytał:
– Czy zastanawiałeś się nad tym,
co w tej chwili robisz?
– Nie sądziłeś chyba, że
zastosuję się do twoich wcześniejszych słów? Sam jest moim
przyjacielem. Nie mam zamiaru go ignorować i trzymać na dystans, bo
ty tak chcesz. – kiedy Grey kończył ten komentarz, zauważył na
twarzy Abraxasa lekkie skrzywienie i spore zainteresowanie
pozostałych. Tom ponownie podjął:
– Przypominam ci, że on jest
uczestnikiem z innej szkoły. Będziemy rywalizować. Nie możesz mu
tak do końca ufać. Chyba nie wierzysz, że nie wykorzysta twojej
słabości do własnych celów.
– Nie każdy postępuje tak jak ty
byś postąpił – zjeżył się na te słowa Aren, ale nie dał
rady nic już powiedzieć, ani zrobić, bo ponownie inicjatywę
przejął Relin:
– Jak sądzę, nadszedł doskonały
moment, by głośno wyjaśnić moją kandydaturę do Turnieju. Nie
chciałbym żadnych niepotrzebnych nieporozumień. Zgłosiłem swój
udział tylko i wyłącznie ze względu na Arena. Chcę pomóc mu
przetrwać w jednym kawałku do końca tej imprezy. Muszę, bo ktoś
postanowił narazić jego życie na szwank, zmuszając do udziału w
Turnieju. Wiem na co stać pozostałych uczestników rywalizacji i
dzięki temu mogę postarać się, żeby Arena nie spotkała żadna
przykra niespodzianka. Co do waszej dwójki zrobię wszystko, by
wesprzeć grupę reprezentującą Instytut i wygrać, jednak Greyowi
nie spadnie włos z głowy. Bądźcie pewni, że dopilnuję tego.
Chodźmy już Aren, bo zrobiło się tutaj dosyć tłoczono – nie
czekając na reakcję uczniów Hogwartu, Samuel złapał
zielonookiego za rękę i pociągnął za sobą, szybko oddalając
się poza zasięg słuchu całej grupy.
***
Grey pozwolił prowadzić się do
momentu, gdy odeszli odpowiednio daleko. Zauważył przy okazji, że
wielu uczniów Instytutu obrzuca ich dwójkę, a szczególnie jego
samego zaskoczonymi, niedowierzającymi spojrzeniami. Było to
rzucające się w oczy zachowanie. Aren stwierdził wręcz, że jak
dotąd była to chyba najbardziej żywa emocja, jaką wiedział na
twarzach tutejszych uczniów.
Szli dość długo, praktycznie na
drugi koniec zamku. Był to odludny teren, bardziej zaniedbany.
Zielonooki uczeń Hogwartu nie był nawet pewien, czy ten obszar
budowli znajduje się na mapie, którą przekazał im Beery.
Relin zatrzymał się dość nagle
naprzeciw dużego, wiszącego na ścianie poroża jakiegoś
stworzenia. Wyciągnął rękę i przekręcił je w prawo. Na
zdawałoby się pustej ścianie zarysowały się sporej wielkości
wrota. Samuel zgiął się przed nimi w ukłonie mówiąc:
– Czy będziecie tak łaskawe, miłe
i otworzycie się przed nami? – trwał w ukłonie do czasu, aż
drzwi nie stały się realne i nie otworzyły się na oścież. Aren
obserwował to wszystko z uwagą, a kiedy już Relin się
wyprostował, a wejście stało otworem stwierdził:
– Nigdy bym nie wpadł na taki sposób
otwierania drzwi. Jak to się stało, że znalazłeś to
pomieszczenie?
– Czysty przypadek. Najpierw odkryłem
jak się domyślasz poroże. Dwa lata zajęło mi dojście do tego
jak otworzyć wejście. To był szczęśliwy traf. Po jakiejś
imprezie, pod wpływem alkoholu, szukałem cichego, spokojnego
miejsca. Na trzeźwo nigdy nie próbowałbym błagać drzwi o to,
żeby się otworzyły. Chodź, musimy wejść, bo za chwilkę znikną
i trzeba będzie cały proces zaczynać od nowa.
Po tych słowach żółtooki chłopak
wszedł do środka, a za nim podążył Aren. Pomieszczenie do
którego weszli było dość duże. Niemal na środku znajdował się
sporej wielkości stół, który Grey w myślach określił jako
ołtarz, bo jakoś tak właśnie mu się ten obiekt skojarzył. Za
ołtarzem znajdował się posąg zakapturzonej postaci, trzymającej
złoty kielich w kształcie czaszki w jednej dłoni, a w drugiej
srebrny sztylet bogato zdobiony rubinami.
Przed ołtarzem stały dwa rzędy
ławek. Między pierwszymi, a stołem ołtarzowym była około
dwumetrowa przestrzeń. Tam właśnie, tuż przed ołtarzem,
wyżłobiony był w posadzce kanał, biegnący od jednej ściany do
drugiej. Tym rowkiem płynęła sobie spokojnym nurtem woda.
Prawdopodobnie pochodziła z pobliskiego morza.
Aren chłonął to wszystko wzrokiem,
analizując. Czuł delikatną magię unoszącą się w powietrzu.
Było w niej coś plugawego i złego, a jednocześnie znajomego,
niemal przyjaznego. To było dziwne doświadczenie i Grey nie
wiedział co o tym sądzić. Podszedł wolno do jednej z ławek
naprzeciw ołtarza, postanawiając najpierw zająć się podstawowym
problemem, czyli opatrywaniem Samuela. Później zamierzał dać
sobie czas na oglądanie i zastanawianie się nad tym co się tutaj
znajdowało.
Wyciągnął potrzebne medykamenty,
ułożył je na wybranej ławce i spojrzał na Relina. Okazało się,
że tamten tymczasem zdążył ściągnąć szatę i koszulę, a
teraz próbował zdjąć opatrunek. Aren pomógł mu w tym mówiąc
równocześnie:
– Najpierw musimy ranę porządnie
przemyć. Zakładam, że ta woda się nie nadaje, więc lepiej rzuć
po prostu aquamenti. Mam tu niewielką miskę. Samuel bez
zastanowienia wypełnił prośbę i Aren zajął się przemywaniem
rany, a tymczasem Relin mówił:
– Niezbyt przyjemne miejsce co?
Próbowałem się czegoś więcej o nim dowiedzieć, ale w dostępnej
części biblioteki nie było żadnych wzmianek. Można się
domyślić, że to pomieszczenie służyło do odprawiania jakichś
rytuałów z zakresu magii krwi…
– Magia krwi... – powtórzył
szeptem Aren, a Samuel kontynuował spokojnie:
– Owszem. W najgorszym wydaniu. To
zresztą czuć i widać po zaschniętych śladach krwi na ołtarzu.
Aren skończył obmywanie rany i w
zamyśleniu spojrzał na niepokojący ołtarz. Chwilę go obserwował,
ale w końcu oderwał od niego wzrok i skupił uwagę na tym co
robił. Osuszył ranę gazą, otworzył fiolkę z eliksirem
odkażającym i przetarł nim ranę. Samuel ani pisnął, chociaż
nie był to jak wiadomo przyjemny zabieg.
Grey odkręcił słoiczek z wyciągiem
z babki lancetowatej, lawendy i macierzanki i ponownie przemył ranę
tym właśnie medykamentem. W połączeniu z maścią, którą chwilę
później miał nałożyć, substancje czynne ziół zawartych w
wyciągu, bardzo intensywnie powinny zniwelować zakażenie i
pobudzić ranę do zabliźniania. Były to głębokie rany, dlatego
Grey nie był pewien, czy jednorazowy zabieg będzie wystarczający i
czy obędzie się bez leczniczych eliksirów, ale na dzień
dzisiejszy musiało to wystarczyć.
Pomyślał sobie, że gdyby miał
świeże liście topoli czarnej i babki lancetowatej, mógłby
zastosować je bezpośrednio na ranę jako okład. Efekt byłby z
pewnością lepszy. Zwłaszcza liście topoli doskonale reagowały w
połączeniu z maścią dziegciową. Niestety, nie dało się ich
wkomponować w tą maść. Cała mikstura traciła właściwości i
zupełnie niespodziewanie stawała się zwykłą brązową breją.
Nie do końca wiedział dlaczego tak się dzieje. Podejrzewał jakieś
interakcje między bobrzym sadłem, a liśćmi czarnej topoli. Obydwa
składniki miały interesujące magiczne właściwości i o ile go
pamięć nie myliła, nigdy dotąd nie czytał, żeby były łączone.
Nie do końca było dla niego jasne co stanowiło główną
przyczynę, ale być może był to dobry czas, żeby tą sprawę
zgłębić. Aren rozmyślał, a Samuel węszył intensywnie, aż w
końcu nie wytrzymał i powiedział:
– Nigdy nie widziałem takiej metody
leczenia. Bennet też nie wspominał o takich maściach. Sam też
czytałem całkiem sporo książek o leczeniu i o eliksirach.
– Można powiedzieć, że to autorska
metoda. Jest bezpieczna, testowałem na sobie.
– To nie tak, że ci nie wierzę
Aren. Po prostu jest to interesujące. Nie bandażujesz tego?
– Jeszcze nie. Musimy odczekać parę
minut, by zaszła reakcja. Następnie położę jeszcze jedną
warstwę maści, tym razem z szałwii lekarskiej, piołunu i szyszek
osiki na podłożu miodu wrzosowego i dopiero wtedy zabandażujemy
całość. Dam ci jeszcze dwie maści. Jedną z wyciągów z kory
kaliny koralowej, wierzby i brzozy, a drugą z lawendy, macierzanki i
szałwii lekarskiej. Obydwie zastosuj na noc. Bliżej rany i na ranę
nałóż maść z kory, a skórę wokół urazu posmaruj drugą
maścią. Nie będzie to zbyt wygodne, bo ważne jest, żeby nie
bandażować skaleczonego miejsca. Chodzi o dostęp powietrza.
Będziesz musiał spać na brzuchu, przynajmniej tak długo jak dasz
radę. Dam ci również eliksir słodkiego snu. Zakładam, że marnie
spałeś od dwóch dni, czyli od czasu, kiedy cię zraniłem.
Samuel przyjrzał się podawanej fiolce
i stwierdził:
– Ten eliksir nie przypomina kolorem
eliksiru słodkiego snu.
– To prawda. Zmodyfikowałem go
trochę. Ma o wiele lepszy smak. No chyba, że nie lubisz wanilii.
Wtedy smak i zapach będzie dla ciebie równie obrzydliwy. Kiedy go
warzyłem zauważyłem, że przyprawy korzenne znacznie łatwiej
jest wkomponować w eliksir niż na przykład owoce, które często
wchodzą w interakcje ze składnikami mikstury i niszczą cały
wytwór. Zazwyczaj powodują zresztą mniejszy, bądź większy
wybuch. Wciąż jednak próbuję. Mam też pewne efekty swoich
eksperymentów. Zauważyłem na przykład, że jeżeli połączy się
pestki jabłoni i jej liście, eliksir jest bardziej stabilny. Nie
każdy, ale wiele z tych, które próbowałem w ten sposób pozbawić
ohydnego smaku i zapachu. Uwierzysz, że przy działaniach z jabłonią
nawet łyżka ma znaczenie?! Oczywiście materiał, z którego
wykonany jest kociołek również. Te z cyny często bywają
kapryśne, ale też... wybacz... czasami się zapominam –
rozchylone w szoku usta Relina dużo mówiły o jego zdumieniu i
przypomniały Arenowi, że nie wszyscy nadążają za jego
eliksirowymi zabawami. Po chwili Samuel opanował emocje i z
uśmiechem podsumował:
– Jestem teraz absolutnie spokojny
oddając moje zdrowie w twoje ręce. Merlinie, nawet Bennet nigdy nie
opowiadał o swoich miksturach z taką pasją i zaangażowaniem jak
ty w tym momencie. Musisz być geniuszem. Innej opcji nie widzę.
– Jaki on jest? Lucas Bennet.
Czytałem, że jest niesamowity w…
– Patrząc na jego osiągnięcia,
zapewne można odebrać takie wrażenie. Nikt nie może powiedzieć,
że nie zna się na tym co robi, ale jako człowieka go nie lubię.
Jest z niego kawał drania. Zakładam jednak, że odnajdziecie
wspólny język. Może ktoś w końcu go zaskoczy kiedy okaże się,
że nie jest jedynym wybitnym warzycielem. Jest dosyć specyficznym
osobnikiem, choć mój osąd może być zachwiany przez fakt, że
jest moim opiekunem. Jak sądzę obaj nad tym ubolewamy.
Grey już wcześniej zauważył, że
coś dziwnego jest w osobie Samuela. Co prawda zdradzał mu stopniowo
coraz więcej sekretów dotyczących jego osoby, ale wciąż
tajemnicą było, dlaczego ma osobny pokój, po co przeprowadzane są
kontrole w jego pokoju, a teraz okazało się jeszcze, że ma osobę,
która sprawuje nad nim pieczę.
Arenowi przemknęło przez myśl, że
zastanawiające było również zachowanie innych osób wobec Relina.
To wszystko było dziwne i niejasne. Zielonooki chłopak był
ciekawy odpowiedzi. Coś mu mówiło, że gdyby zapytał, dostałby
wyczerpujące wyjaśnienie. Z drugiej strony miał ochotę sam dojść
do sedna sprawy. Miał na to czas i jak przypuszczał z pewnością
nie zabraknie mu okazji do obserwacji. Często będzie przecież
przestawał z Samuelem. Aren zdążył zauważyć jedno – obecność
żółtookiego chłopaka wzbudzała w nim pewną nostalgię, a
żywiołowość i gadatliwość Relina była w pewien sposób miłą
odmianą.
Zakończył wreszcie nakładanie
cienkiej warstwy ostatniej maści i zajął się bandażowaniem
całości. Robił to powoli, by drugi chłopak mógł przyjrzeć się
jak zrobić to prawidłowo. Na koniec poinstruował:
– Gotowe. Nie zapomnij zrobić przed
snem tego, co ci powiedziałem. Rano powtórz nakładanie obu maści
i zabandażuj, żeby nie pobrudzić ubrań. Wieczorem powinienem mieć
już jeden z eliksirów wspomagających leczenie zakażonych ran, ale
do tego czasu musi wystarczyć to co mamy. Jutro zaaplikujemy ci ten
eliksir, ale na noc znowu zastosujesz maści. Tak dla pewności. Za
dwa, trzy dni przyjdźmy tutaj i obejrzymy jak rana wygląda. Chyba,
że wcześniej będzie się działo coś niepokojącego. W takim
wypadku musisz mi o tym powiedzieć jak najszybciej. Coś zaradzimy.
– Tak, dobrze. Wiesz, to zabawne.
Więcej zrobiłeś dla mojego zdrowia w ciągu pół godziny, niż
inni przez całe moje życie. Doprawdy, trafiłem na geniusza w
dziedzinie eliksirów. Chyba zaznałem już zbyt dużo szczęścia.
Oby limit mi się nie wyczerpał. Powinniśmy wracać?
– Chciałbym się trochę bliżej
przyjrzeć temu ołtarzowi. Czy będzie to problem?
– Nie, skądże. Kiedy odkryłem to
miejsce, sam również zbadałem je dosyć dokładnie. Proszę
bardzo, rozejrzyj się. Może znajdziesz coś, czego ja nie odkryłem,
a raczej coś o czym nie miałem z kim porozmawiać i przeanalizować.
Jesteś pierwszą osobą, którą tutaj przyprowadziłem. I od razu
prośba. Wolałbym zachować to miejsce w sekrecie.
– Doceniam, że podzieliłeś się ze
mną tą tajemnicą. Możesz być spokojny, nikomu nie zdradzę
położenia tego miejsca, ani instrukcji jak się tutaj dostać.
Po tych słowach Aren podszedł do
ołtarza, przeszedł przez rynienkę z bieżącą wodą i zaczął
obchodzić wokół ołtarz i posąg. Było tu jeszcze więcej starej,
zakrzepłej i zaschniętej krwi. Stół ofiarny był kamienny. Na
obrzeżach i blacie miał wyryte runy, na widok których Aren
skrzywił się wewnętrznie przeklinając cholerne znaki, z którymi
musiał obcować więcej niż by chciał. Równocześnie pojawił mu
się w myśli wniosek, że runy okazywały się być zdumiewająco
ważne, przydatne i potrzebne w nieoczekiwanych momentach. Przesunął
po nich dłonią, śledząc wyryte żłobienia. Niechcący musnął
ręką jedną z run, która była splamiona krwią. Poczuł nagły
przypływ mocy w swoim ciele i uczucie ciepła w żyłach. Zaskoczony
odsunął dłoń i wrażenie zniknęło. To było dziwne. Nie
zamierzał jednak powtarzać tego doświadczenia, żeby nie wdepnąć
w kolejne kłopoty. Tutaj nie było miejsca na nieprzemyślane próby.
Odwrócił się w stronę spokojnie obserwującego go żółtookiego
chłopaka i zapytał:
– Potrafisz odczytać te runy?
– Nie bardzo. Niestety są bardzo
stare. Wątpię, by ktokolwiek potrafił je już teraz odczytać.
Może nawet miałby z tym nie lada problem profesor Starożytnych
Run.
Grey w milczeniu skinął głową,
mając dziwne przeczucie, że być może zna jedną osobę, która
mogłaby poradzić sobie z rozszyfrowaniem znaków. Oczywiście ta
opcja nie wchodziła w grę. Postanowił teraz skupić się na
posągu, który miał około siedmiu stóp wysokości. Obszedł go
wokół, skupiając się na moment na wyrytym na szacie znaku.
Wydawało mu się, że gdzieś już go widział. Starał się sobie
przypomnieć, ale miał z tym pewne trudności.
– Wiesz może co to oznacza? Wydaje
mi się, że już wcześniej go widziałem...
– Zakładam, że w Baśniach Barda
Beedle'a, bądź na głównej ścianie Instytutu, którą ozdobił
tym jakże osobliwym symbolem sam Grindelwald. Odpowiadając jednak
na twoje pytanie… jest to znak Insygniów Śmierci. Trójkąt
symbolizuje pelerynę niewidkę, okrąg kamień wskrzeszenia, a linia
przecinająca je to czarna różdżka.
– Pelerynę niewidkę? – Aren
wyłapał od razu jedyną rzecz, która była mu znana: – Czy
możesz mi opowiedzieć o tym coś więcej?
– Zakładam, że nie znasz tej bajki…
Grey słuchał jak urzeczony opowieści
o trzech braciach, zadając sporo pytań. Skończyło się na tym, że
Samuel opowiedział mu jeszcze kilka innych bajek i podań z dawnych
czasów, zahaczając nawet o pogańskie wierzenia dotyczące
czarodziejskiego świata. Po każdym opowiadaniu komentowali
zachowania bohaterów, które czasem wydawały się zupełnie
nielogiczne. Po którejś z kolei dyskusji Aren skonstatował, że
bawi się znacznie lepiej niż przypuszczał. Nie pamiętał kiedy
czuł się tak bardzo odprężony. Mimo, że ufał Malfoyowi, zawsze
podświadomie pamiętał, że jest on w grupie Riddle'a tak samo jak
Orion czy Avery. Jeśli chodziło o Samuela, to jeszcze jedna rzecz
wymagała sprostowania:
– Jaki był naprawdę powód twojego
akcesu do Turnieju?
– Co? Dlaczego o to pytasz? Myślałem,
że wyraziłem się dostatecznie jasno przy twoich znajomych.
– I naprawdę myślisz, że uwierzę
w to wszystko? Niby dlaczego miałbyś pomagać i narażać się tak
bardzo dla nowo poznanej osoby?
– A dlaczego nie? Zyskałeś dużo
szacunku w moich oczach, który nota bene wciąż rośnie. Wcześniej
nie byłem pewien czy robię dobrze, ale teraz już nie mam takich
wahań. Nie zamierzam rezygnować. Przestań tak gorączkowo szukać
drugiego dna i po prostu to zaakceptuj.
– Słuchaj Samuel... – zaczął
Aren, ale szybko został uciszony ruchem ręki rozmówcy.
– Mów mi Sam. Wcześniej,
rozmawiając ze swoimi znajomymi skróciłeś moje imię. Chcę żeby
tak zostało. Jeszcze nikt nigdy tego nie zrobił, więc można uznać
to za następny krok ku naszej przyszłej przyjaźni.
– Jesteś niereformowalny –
pokręcił w niedowierzaniu głową Grey z lekkim uśmiechem. Samuel
na to uśmiechnął się szeroko i stwierdził z pewnością siebie:
– Uważasz, że się za bardzo
narzucam? Przywykniesz!
***
Odkąd Aren znalazł się w Hogwarcie,
często przerabialiśmy podobne sceny jak teraz, stwierdził w duchu
Orion, dyskretnie rozglądając się po siedzących wokół. Napięcie
czuć było w powietrzu, choć każdy pozornie zajmował się swoimi
sprawami w milczeniu. Nikt nie śmiał się odezwać. Atmosfera była
gęsta i dosyć przerażająca. Mroczny nastrój udzielił się tym
razem nawet Abraxasowi. Black w myśli przyznał, że to było dosyć
nieoczekiwane zobaczyć osobę, która była zaprzyjaźniona z Arenem
i z nim samym równocześnie. Nie było też szans wydobyć z
blondyna informacji o Greyu. Jak Orion wiedział Malfoy nie był
osobą, którą można było zmanipulować na tyle, by ujawnił
sekrety Arena, a było kilka rzeczy, które chciał potwierdzić i
jedyną osobą zdatną do tego był Abraxas. Trudno będzie go
skłonić do ujawnienia tego czego Orion potrzebował, ale miał
jedną rzecz, która powinna zmusić zielonookiego do powiedzenia
czegokolwiek. Zastanawiał się jednak kiedy Grey upomni się o swoją
gryzącą książkę. Przeczuwał jednak, że wkrótce to nastąpi.
– Czego się dowiedzieliście o
Relinie? – przerwał ciszę Tom, odkładając jeden z raportów.
– Więcej informacji można było
znaleźć o jego rodzinie niż o nim samym. Ojciec jest przyjacielem
obecnego dyrektora Instytutu oraz bardzo wpływowym politykiem. Relin
ma dwóch starszych braci, którzy są wysokimi urzędnikami w
Ministerstwie w Departamencie Przestrzegania Prawa Czarodziejów. W
Durmstrangu byli bardzo dobrymi uczniami, czego nie można powiedzieć
o ich młodszym bracie, który zalicza się do osób z przeciętnymi
wynikami. Niestety nie udało mi się dostać do żadnych akt
dotyczących jego samego, ze względu na to, gdzie pracują jego
bracia.
– Abraxasie, napisz do swojego ojca,
by pomógł ci zinfiltrować Departament Przestrzegania Prawa oraz
znalazł człowieka, którego można przekupić odpowiednia ilością
galeonów. Najlepiej, by był to ktoś, kto będzie na tyle blisko
jednego z tych dwóch braci, żeby dało się uzyskać informacje.
Zależy mi szczególnie na wiadomościach dotyczących jego i Arena w
przeszłości.
– Może warto też go obserwować? W
końcu jest również na szóstym roku. Sporo można się dowiedzieć
o człowieku, kiedy widzi się jak on sam zachowuje się wobec innych
i otaczający go ludzie wobec niego. Przede wszystkim jednak trzeba
charłakowi uświadomić, że nie może panoszyć się i prowadzać z
trzecim uczestnikiem Durmstrangu – dodał Lestrange, uśmiechając
się pod nosem, gdy nie została mu zwrócona uwaga na temat tego jak
określił Greya.
– Przesadzasz Rudolfie. Chyba nie
sądzisz, że Aren wyjawi nasze plany, czy też strategie –
zareagował obronnie Avery.
– Co my w zasadzie o nim wiemy? Nic o
jego przeszłości… to jest dziwne, że nikomu z nas nie udało się
uzyskać żadnej informacji w Ministerstwie na temat Arena Greya.
Nagle okazuje się, że ma tutaj przyjaciela, który jest równie
podejrzany jak on sam i który twierdzi, że wziął udział w
Turnieju tylko dla niego. Nikt o zdrowych zmysłach by na to nie
poszedł. Panie, nie można ufać charłakowi – powiedział z
pewnością w głosie Lestrange.
– Doskonale wszyscy wiemy, że
nienawidzisz Greya. Nie masz jednak żadnych podstaw, by wydawać
takie oskarżenia, które nie mają żadnego pokrycia w faktach –
stwierdził sucho Abraxas, który od razu zorientował się do czego
dążył Rudolf .
– Masz rację. Nie mam żadnych
podstaw do uargumentowania swojej teorii, ale również nie możesz
mi udowodnić, że się mylę. W końcu sam do tej pory nie
wiedziałeś niczego o Relinie, a przecież przyjaźnisz się z
Greyem. Przede wszystkim zależy mi na tym, by Hogwart wygrał
Turniej. Przy naszym Panu nawet brak jednego z uczestników nie
stanowi problemu. Jest po prostu silniejszy od pozostałych… o ile
ktoś nie będzie sabotować naszych działań i ...
– Czy ty się w ogóle słyszysz? To
tylko i wyłącznie twoje chore wyobrażenia. Nie ma mowy, by Aren
odwrócił się od nas, a tym bardziej sabotował nasze poczynania,
czy też spiskował ze swoim przyjacielem przeciw nam.
– Tak sądzisz? Nie myślisz, że to
dziwne, że wybrany początkowo trzeci uczestnik zostaje wykluczony z
Turnieju z powodu nieznanego ataku, a jego miejsce zajmuje osoba,
która zgłosiła się niemal w ostatniej chwili i utrzymuje bliskie
stosunki z Greyem? W dodatku minęło całkiem sporo czasu odkąd go
widzieliśmy. Nie pojawił się podczas obiadu. Spotkaliśmy ich
razem przed naszymi kwaterami i od tamtej pory słuch po nich
zaginął. Nie można ufać Greyowi. Takie jest moje zdanie.
– Wybieramy się na kolację? –
wtrącił Avery, zgodnie z obyczajem kompletnie ignorując atmosferę:
– Jestem głodny jak diabli. Zakładam, że Aren już tam jest.
Riddle przez chwilę analizował tą
małą debatę. Był w jeszcze gorszym nastroju niż wcześniej.
Myślał, że po usunięciu kilku ostatnich wspomnień związanych z
Arenem odzyska względny spokój, ale gdy zauważył Relina tak
blisko niego, momentalnie miał różdżkę w dłoni. W porę się
jednak opanował.
Rozmowa z Arenem jeszcze bardziej go
rozjuszyła. Grey wyraźnie się sprzeciwiał. Znowu. Tutaj musiał
przyznać rację Rudolfowi. W takim wypadku nie można było ufać
Greyowi. Tom zawsze cenił sobie taktykę ataku z zaskoczenia, gdy
przeciwnik niczego się nie domyślał. Bliskie stosunki Arena z
żółtookim chłopakiem mogły zaszkodzić tej strategii. Zielonooki
miał dziwaczny charakter. Narażał swoje życie dla pomniejszego,
magicznego stworzenia. Można jedynie przypuszczać, że jego
działania w przypadku najlepszego przyjaciela, będą odpowiednio
silniejsze. Wnioski z rozmyślań okazały się dla Toma irytujące,
więc wstał postanawiając ponownie rozmówić się z tym uciążliwym
zielonookim utrapieniem. Miał nadzieję, że dotarło ono
rzeczywiście na kolację.
***
Swoją zgubę zdążył znaleźć przed
salą jadalną w towarzystwie obiektu wielu przekleństw, które
chodziły mu po głowie. Ponownie uderzyło Toma jak bardzo swobodnie
Aren zachowuje się wobec tego chłopaka. Wesoły śmiech tylko go w
tym utwierdził. Relin opowiadał coś z pewnym przejęciem, a Grey
żywo kiwał głową, dodając coś od siebie. Kiedy byli już
dostatecznie blisko, Riddle usłyszał strzępek rozmowy, nim ich
zauważyli:
– ...Sądzę, że to szalony
pomysł... z drugiej strony w tym szaleństwie jest coś, co
przekonuje mnie do niego i sprawia, że chciałbym tego spróbować.
Zakładam jednak, że dopiero po tym, gdy zajmiemy się twoim
problemem, a wtedy... – Aren przerwał dostrzegając zbliżającą
się znajomą grupę, po czym dodał: – Widzimy się na zajęciach
– i podszedł spokojnym krokiem do Abraxasa.
– Co porabiałeś przez ten czas? –
zapytał niezobowiązująco Malfoy.
– Głównie rozmawialiśmy. Przy
okazji udzieliłem małych korepetycji z mikstur leczących. Sam jest
wybitnym antytalentem jeżeli chodzi o tą dziedzinę. Nie nadaje
się do tego. Rozprasza się, zapomina, myli, a w rozmowie zbacza z
tematu. To jest dosyć frustrujące – pożalił się Aren, ale bez
żadnej pretensji w głosie. Tymczasem doszli do swojego stołu i
roztasowali się na stałych miejscach. Jeszcze nie wszyscy uczniowie
dotarli na posiłek.
– Może nie byłbym taki
rozpraszający, gdybyś pisał do mnie z Hogwartu – usłyszał głos
Samuela nad sobą. Obejrzał się i zauważył Relina, który
wtrącił się bezpardonowo do rozmowy, uśmiechając się w ten sam
sposób, jak przed wejściem do ich kwater.
Aren zaczynał przeczuwać kłopoty.
Był ich pewien, kiedy Relin spokojnie zajął miejsce obok niego.
Musiał go w porę powstrzymać zanim zrobi coś głupiego. Nie
chciał się ponownie spierać z Riddle'm. Co prawda nadał nie
podobało mu się podejście Toma w kwestii maksymalnego ograniczania
rozmów i kontaktów z uczniami spoza Hogwartu, ale doceniał fakt,
że Riddle poprzednim razem nie zafundował mu przesłuchania, tylko
pozwolił opowiedzieć wszystko własnymi słowami. Aren doceniał to
i wolał utrzymać w miarę spokojne stosunki. Niestety, przeczuwał,
że w obecnej sytuacji graniczyło to tylko z cudem.
– Nie uważasz, że powinieneś być
przy stole Instytutu? Wright wyraźnie zabija cię wzrokiem –
skomentował ruch Samuela Aren, otrzymując w odpowiedzi lekki
uśmiech i komentarz w trakcie nakładania jedzenia na talerz:
– Zignoruj go. Z Evanem poradzę
sobie innym razem. Poza tym zacieśniam więzi międzyszkolne.
Teoretycznie to jeden z celów Turnieju. Jak widzisz daję innym
przykład i zrobiłem pierwszy krok. Nie macie nic przeciwko prawda?
Zresztą, możecie mnie zignorować. Wystarczy mi tylko uwaga Arena.
– Myślisz, że kim ty jesteś
żeby... – zaczął Rudolf, jednak powstrzymała go od dalszych
słów ręka Riddle'a. Pozostali przyjęli to jako pewnego rodzaju
zgodę na obecność nieoczekiwanego gościa.
Aren zdecydował w duchu, że musi
sobie porządnie porozmawiać z Samuelem i upewnić się, że wybije
mu z głowy podobne zachowania w przyszłości. Teraz jednak nie
pozostało mu nic innego, jak tylko zacisnąć zęby i upewnić się,
że zje na tyle szybko, by nie doszło do żadnej konfrontacji.
Zazdrościł Relinowi takiej swobody
ducha, jednocześnie mając ochotę zaaplikować mu eliksir świądu,
by dwa razy przemyślał to, co chce zrobić. Gorączkowo zastanawiał
się nad tymi sprawami, oddzielając groszek od sałatki i odsuwając
go na bok talerza. Po chwili od strony Relina usłyszał parsknięcie
i stwierdzenie:
– Nie wierzę, że mając tyle lat
wciąż to robisz. Daj to! – zanim ktokolwiek zdążył zareagować,
włącznie z właścicielem talerza i zabranego z dłoni widelca,
Samuel zebrał oddzielony groszek i włożył go sobie do ust. Przy
stole Hogwartu nagle zapanowała absolutna cisza. Relin nie zwracając
uwagi na ten drobny szczegół, jakby nigdy nic oddał Arenowi
sztuciec, wracając do swojego posiłku.
– Dzięki wielkie za uratowanie mojej
porcji od diabolicznego groszku – lekko zadrwił zielonooki
chłopak, przewracając oczami. Relin dostał nagłego ataku śmiechu,
ale po chwili uspokoił się i odpowiedział konspiracyjnym szeptem,
ale na tyle głośno, by inni usłyszeli:
– Polecam swoje usługi na
przyszłość. Nie zapominaj, że za moje poświęcenie biorę
zapłatę tylko w naturze – Samuel mrugnął przy tym do Arena
okiem sprawiając, że zielonooki zakrztusił się jedzeniem,
natychmiast chwytając za szklankę soku i biorąc spory łyk napoju.
To pomogło i Grey mógł odpowiedzieć cierpkim głosem:
– Widzę, że świetnie się bawisz.
– Przepraszam Aren. Jesteś jednak
zdecydowanie zbyt uroczy, a zawstydzony nawet bardziej niż na co
dzień. Nikt nie jest w stanie ci dorównać, nawet gdy zabijasz mnie
wzrokiem. Sprawiasz, że aż mi serce zaczyna szybciej bić i...
Nie zdążył nawet dokończyć, gdy
przez ułamek sekundy przeszedł go niesamowity dreszcz. W tym
momencie wyczuł na skórze dotyk mrocznej i niebezpiecznej magii. Z
wielkim trudem powstrzymał swoją drugą naturę, by się nie
uaktywniła pod tak dużym naciskiem i presją. Taka reakcja zdarzyła
mu się dopiero raz w życiu. Teraz był drugi raz, ale poprzednie
doświadczenie bardzo się przydało. Ataku jak się wydawało nie
poczuł nikt inny, bo nikt w żaden sposób nie zareagował, a było
pewne, że tak by się stało. Koło takiego zagrożenia i nacisku
magii nie można było przejść obojętnie.
Spojrzał na Toma Riddle'a z wyzwaniem
w oczach. To co zobaczył w czerwonych oczach w odpowiedzi nie
spodobało mu się zupełnie. Zresztą czuł też dyskomfort z innego
powodu. Musiał sam przed sobą przyznać, że był słabszy od tego
chłopaka. Zanim jednak zdecydował się na kolejną konfrontację,
ręka na jego ramieniu i znajomy głos powstrzymały go przed tym:
– Relin, idziesz w tej chwili ze mną.
Oczywiście pojawił się jego opiekun.
Wzdychając, Samuel wstał ze swojego miejsca i udał się za
Bennetem, machając Arenowi na pożegnanie i rzucając ostatnie
spojrzenie Riddle'owi. Nie zamierzał oczywiście zrezygnować z
dalszych prób drażnienia Riddle’a. Jak się przekonał nie było
to ani bezpieczne, ani przyjemne, ale nie powiedział jeszcze w tej
sprawie ostatniego słowa.
Gęsta atmosfera przy stole po odejściu
Relina, była wręcz namacalna. Aren zastanawiał się jak mogło w
ogóle do tego dojść. W myślach, w ramach kary dodał do eliksiru
świądu kolejne dwa, równie mało przyjemne w efektach. Właściwie
był tak zły, że sam nie wiedział, czy przypadkiem nie zrealizuje
swoich myślowych gróźb. Gdyby miał te mikstury pod ręką z
pewnością by to zrobił. Niestety, musiałby je dopiero wykonać.
Po tym co zrobił Samuel, Grey stracił
apetyt i po kilku minutach po prostu wstał, informując Abraxasa, że
wraca do swoich eliksirów. Dotarł już do wyjścia z jadalni, kiedy
napotkał kolejną przeszkodę. Czekała na niego jedna z
uczestniczek Ilvermorny. Chciał ją początkowo ominąć, ale
powstrzymała go chwytając za ramię.
***
Tom marzył wręcz o tym, żeby udać
się do swojego pokoju. Miał serdecznie dosyć dzisiejszego dnia. Z
pewną ulgą przyjął informację, że Grey zamierza być na
miejscu, w kwaterze. Tam nie będzie żadnych irytujących,
wkurzających i rzucających wyzwania uczniów Durmstrangu. Jego
myśli przerwał widok co najmniej drażniący. Druga uczestniczka
Ilvermorny, ta która była podobna do dziewczyny, która dawno temu
była obiektem westchnień Arena, zaczepiła jego zielonookie
utrapienie przy wyjściu.
Tom miał już w tej chwili dość
wszystkiego. Z pewnością zabicie dwójki uczestników Turnieju
przed oficjalnym rozpoczęciem imprezy było złym pomysłem, ale
zaczynało go to coraz mniej obchodzić.
Na rany Relina, jaki ten rozdział był wspaniały! Dałaś mi nim tyle radości, że wciągnęłam go całego na raz!
OdpowiedzUsuńJuż na spokojnie, wracając do tekstu, sam początek - rozmowa Abaxasa z Arenem - takie z nich słodziaki, a zwłaszcza, ta scena, w której Gray przeprosił i przytulił blondyna. Hał kjut. W tamtym momencie uwagę Arena, co do uścisków Hermiony przyjęłam, nie wgłębiając się w nią za bardzo.
Dalej - coś mi mówi, że Hogwardczycy jednak przełamią tą barierę. Samo wspominanie o niej, które jest stosunkowo częste już o tym świadczy.
I Relin, główny psycholog Durmstrangu! Muszę przyznać, że czytając to opowiadnie już, no przyznajmy dłuższy czas i znając charaktery postaci, które w nim występują przyzwyczaiłam się do tej dozy nieufności i dystansu między nimi, więc, muszę przyznać, że zaskoczyłaś mnie pytaniem Sama, o ludzi, którzy zranili Arena.
Bo przecież, wyobrażenie przez Relina osoby przyjaciela jest słuszne. Nie mam pojęcia, czy to co napisałam ma jakiś sens, bo ja, pisząc to ledwo skleciłam to zdanie. hahaha
Bardzo bym chciała dowiedzieć się czegoś więcej o Samuelu! Dlaczego wszyscy mają do niego taki dystans, czym, lub kim jest, dlaczego zaskoczyło go, gdy Aren określił jego i siebie animagami, dlaczego ma osobny pokój, kim jest jego matka!!! Aaaa! Daj mi więcej!
Swoją drogą, to było naprawdę nie przemyślane z jego strony, gdy wtargnął do kwater Hogwartu. Biorąc pod uwagę to, że mógł się w nich znajdować Riddle, raczej nie pytał by o powód, a od razu zaczął rzucać klątwami! Hahah.
Pomijając to, że automatycznie zrzuciłby winę za tą sytuację na Arena...
No i pierwsza w tym rozdziale konfrontacja Sama, Arena i Toma. Biedny Tom, myślę, że na prawdę przyda mu się za jakiś czas jakaś terapia... Nie dość, że Aren śmiał "odnaleźć" swojego "byłego najlepszego przyjaciela", to jeszcze ten przyjaciel jest na tyle wszędobylski i bezczelny, że nie respektuje zakazu zbliżania się i dotykania, a najlepiej i patrzenia na własność Toma.
Ołtarz - niesamowicie mnie zainteresowałaś tym miejscem! Aren koniecznie musi je zbadać! I koniecznie muszą z tego wyjść jakieś kłopoty! Co, jak co, ale temat magii krwi jest w moim przypadku wyczekiwany niemal tak bardzo, jak sceny TomxAren! Hahah! Go girl!
Rudolf. Nie lubię go. Ale w sumie trochę racji ma. Aren zachowuje się nieodpowiedzialnie, a przynajmniej tak to wygląda od strony każdej osoby trzeciej. Sam fakt, że Riddle nie reagując, dał przyzwolenie na nazywanie Arena charłakiem i ogólne szkalowanie jego osoby daje się we znaki.
Uważam, że Aren powinien poświęcić chwilę i porozmawiać z Tomem, a Tom zaprzestać używania myślodsiewni. Obaj są w jakimś stopniu winni całej tej sytuacji.
I w końcu!
Już od samego pojawienia się przy stole Hogwartu Samuela, wiedziałam że będą kłopoty. W momencie kiedy pojawiła się scena z groszkiem, doszłam do wniosku, że "Riddle go zabije", a im dalej zagłębiałam się w tekst, mój komentarz ewoluował do "Riddle będzie to torturować tak długo, aż go nie zabije".
Przezabawne to było, na prawdę, scena cudowna, przy czym, gdy sobie myślę, że Aren najprawdopodobniej za to oberwie, mam o to problem, do Sama. Chociaż - pisząc to, naszła mnie myśl, że może Tom, poziom zazdrości Toma na tyle wzrośnie, że postanowi wzmocnić swoją pozycję Jedynego i Prawowitego Właściciela Arena. Dalej Tom, użyj swoich wdzięków! Proponuję stripriz! Każdy byłby twój! Hahaha
I jeszcze - dziewczyno, nie wiesz na jaką minę się władowałaś! Hahahah!
Kocham ten rozdział nad życie, choć pewnie, podobny tekst możesz znaleźć pod większością swoich rozdziałów!
Kochana, to wspaniałe, że tak szybko pojawiła się tutaj dalsza część! Cudownie!
Czekam z niecierpliwością na następny rozdział!
Hej,
OdpowiedzUsuńte zabójcze myśli Toma, no ale co oczekuje od "zieloonokiego ustąpienia" podoba mi się to określenie... bardzo dobrze dogaduje się z Samuelem, ta komnata niezwykła... już po paru słowach Samuel wyłapał, że Aren musiał zostać zraniony... Aren uwielbia gadać o eliksirach, już nie mogę się doczekać zajęć z eliksirów tutaj...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Agnieszka
Hej,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, o tak bardzo mi się podoba to określenie "zielonookie utrapienie" w stosunku do Arena, Samuel jest dobrym obserwatorem i uważnym słuchaczem z tak krótkiej rozmowy wyłapałal, że Aren został zraniony przez 'przyjaciół", a ta lekcja eliksirow zapowiada się naprawdę fatastycznie...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie