KiRa Ariana: Dałam radę egzaminom i jestem z siebie dumna! Teraz nastał czas na przyjemności i pisanie ^^
Monika Garbicz: Oj tam zaraz perwersyjny. Tom to Tom trzeba zrozumieć czasem jego odchylenia od normy. W tym rozdziale dowiesz się więcej o relacji Harry'ego i Malfoya
Queen of the wars in the stars: Też nie przepadam za głupiutkim Harry'm i postaram się aby tak zostało, ale jednak by była równowaga. Trochę nie zrozumiałam kwestii o rzekomym wulkanie fan serwisu, bo jednak chciałam to napisać sama i powoli muszę wprowadzać takie niuanse ;)
Kiminari: No wypadałoby zapamiętać imiona "zabawek" Toma, ale myślę że z czasem będzie wiadomo o kogo chodzi ^^ Ja nie uważam reakcji Harry'ego za zbyt spokojną, gdyż stawiał rzeczom gorszym niż nastoletni Czarny Pan. Ahh cieszę się, że również lubisz Abraxasa! Ja go wprost uwielbiam! Naprawdę, darzę go ogromną sympatią i jest w całości wykreowany przez mnie. Grindelwald musi mieszać jak to przystało na Pana a jeszcze sporo namąci. Dziękuję kochana za TAK długi komentarz i obiecuje, że w ten weekend biorę się za Twoje opowiadania zwłaszcza, że już tak sporo go napisałaś! Jestem pod wrażeniem! Oczywiście stosowny komentarz zamieszczę pod ostatnim rozdziałem, bo już się nie mogę doczekać wieczorku z Twoim ff. Aaa no i dziękuje za nominację wezmę się za to... Nie wiem nawet kiedy, bo mam mega wielkie zaległości w fanfiction, ale wakacje poświęcam na nadrabianie fandomowych zaległości.
M: Również bardzo lubię element rywalizacji Kasandry, zwłaszcza, ze to od niej się zaczęło wszystko. Teraz jesteśmy na tym wspaniałym etapie, że już nie trzeba czekać na interakcję Harry'ego z Tomem.
Malinkaa246: Jeszcze raz dziękuję za pochwały i mam nadzieję, że wcześniejsza kwestia została już wyjaśniona. Signum ma jeszcze kilka błędów, ale poprawiać będę dopiero jak zakończę to opowiadanie, bo jednak teraz wole się skupić na przyszłych rozdziałach.
Betowała: Mato
Rozdział 19: Hierarchia
W sowie, która wczesnym rankiem obudziła Armando Dippeta nie byłoby nic dziwnego gdyby nie fakt, że list przyniesiony przez nią nie miał na kopercie zaznaczonego adresata, za to był sygnowany krwawym sztyletem. Oznaczało to, że jeśli ktokolwiek inny prócz odbiorcy przejmie pismo, czeka go okrutna klątwa. W takim wypadku list spłonąłby błyskawicznie. Dippet obejrzał kopertę uważnie nie dotykając jej na razie i w zadumie pokiwał głową. Ostatni raz widział taki list kilka dekad temu, czyli dość dawno. Fakt, że ktokolwiek posłużył się tą metodą przekazu informacji niewątpliwie oznaczał, że wieść jest pilna i wymaga najwyższej dyskrecji. Armando zawahał się krótko z wzniesioną ręką: sowy raczej się nie myliły jeśli chodziło o dostarczanie korespondencji, więc należało przypuszczać, że i tym razem przesyłka dotarła tam, gdzie należy. Dippet podjął decyzję i zdecydowanym ruchem przejął list od ptaka, który natychmiast zerwał się do lotu i już po chwili zniknął w oddali. Dotknięcie listu nie spowodowało żadnych gwałtownych reakcji, więc najwyraźniej zgodnie z przypuszczeniami, to on sam był adresatem wiadomości. Po kilku sekundach list samoczynnie się otworzył, ujawniając zawartość: mały, złoty medalion i zapisaną znajomym pismem informację. Dyrektor Hogwartu spokojnym ruchem odłożył medalion na biurko i zajął się analizą treści niezbyt długiego pisma:
Armondo Dippet
Dyrektor Szkoły Magii i
Czarodziejstwa
Hogwart.
Stary przyjacielu.
Potrzebuję jak nigdy dotąd
Twojej mądrości i porady.
To dla mnie, a jak sądzę
właściwie dla nas wszystkich, niezwykle ciężki czas. Proszę,
byś znalazł chwilę i mnie odwiedził. Zapewniam, że to konieczne.
Medalion jest świstoklikiem,
który przeniesie Cię
do mojego biura o godzinie
szesnastej.
Nikt nie może się dowiedzieć o
naszym spotkaniu.
Leonardo Spencer Moon
Armando zmarszczył brwi w zamyślaniu.
Treść niewiele ujawniała, ale jedno było pewne. Sam wydźwięk
pisma był nad wyraz alarmujący. Dyrektor Hogwartu w skupieniu
zapoznał się jeszcze raz z listem, po czym odłożył go na biurko
i zamyślił się głęboko analizując sytuację. Znał obecnego
Ministra Magii na tyle, że nie podejrzewał go o panikarstwo.
Należało przypuszczać, że sytuacja jest faktycznie poważna, bo
bez ważnej przyczyny ten wysoki urzędnik nie wzywałby go. Zwykł
sam rozwiązywać zawiłe sprawy. Nawet kryzysy, które jak to w
polityce, co jakiś czas powstawały. W świetle tych wszystkich
faktów było jasne, że to wezwanie nie mogło dotyczyć błahostki.
Dippet sięgnął po medalion i założył go sobie na szyję, po
czym ujął w dłoń różdżkę. Zaklęciem spalił list, a kolejnym
usunął popiół. Przeszła mu zupełnie chęć na śniadanie,
dlatego udał się do swoich prywatnych pokoi, uprzednio przywołując
skrzatkę i prosząc o filiżankę herbaty. Kiedy napój został mu
dostarczony rozsiadł się w swoim ulubionym fotelu z filiżanką w
dłoni, rozmyślając nad zaistniałą sytuacją. Po chwili jednak
stwierdził z pewnym zniecierpliwieniem, że jego rozmyślania nie
mają sensu, bo przecież w gruncie rzeczy nie wie co tkwi w tej
sprawie i co jest powodem tej tajemniczej wiadomości. Niemniej czuł
wciąż niepokój i choćby dlatego musiał sobie jakoś zająć
czas, by nie tracić go na jałowe rozmyślania. Na pewno nie był w
stanie skupić się nad dokumentacją dotyczącą szkoły. Przez
chwilę zastanowił się, po czym wstał, podszedł do biblioteczki
podręcznej i sięgnął po jedną z książek. Wrócił na fotel i
zagłębił się w lekturze.
***
Arena o świcie czekała dosyć
niemiła pobudka i gdyby mógł przekląłby w tym momencie źródło
nieprzyjemności, czyli Avery'ego. Odkąd tutaj zamieszkał, Avery
budził go swoim chrapaniem niemal regularnie. Po takiej pobudce Aren
nie mógł już zasnąć, chociaż oczywiście próbował wszelakich
dostępnych sposobów na zagłuszenie irytujących dźwięków.
Niestety, jak dotąd nie odkrył skutecznej metody, bo nawet poduszka
przyciśnięta do głowy nie sprawdziła się w walce z chrapnięciami
Avery'ego. Dzisiaj nie było inaczej i Aren w desperacji spojrzał
tęsknym wzrokiem na swoją różdżkę. Przez krótką chwilę
zastanawiał się czy próbować, ale w końcu ujął ją w dłoń.
Efekt był taki jak ostatnio zazwyczaj. Nie poczuł nic, żadnego
przepływu magii. Wzdychając ciężko wstał i ubrał się w szkolne
szaty. Spojrzał na Malfoya, który akurat przeciągnął się przez
sen i zwinięty w kłębek otulając nogami kołdrę zachrapał
cicho. Były Gryfon westchnął z zazdrością. Na pewno Abraxas
zastosował zaklęcie wyciszające i dlatego spał sobie teraz
smacznie w tym hałasie. Aren'owi przeszło przez myśl, że mógłby
następnym razem poprosić Malfoya o pomoc. Niewiele wysiłku
kosztowałoby wyciszenie również jego łóżka. Zresztą, Abraxas
przecież sam starał się okazać przyjaźń. Aren nie ufał mu za
bardzo, ale … to byłby taki mały krok w kierunku nawiązania
bliższej znajomości. Po podjęciu takiej decyzji Grey poczuł się
jakoś lepiej. Westchnął cicho ponownie i poszedł w kierunku
łazienki. Niestety, gdy nacisnął klamkę ta nie ustąpiła. Aren
potrząsnął tylko głową, zawrócił po swoją torbę i ruszył w
stronę wyjścia z pokoju, postanawiając skorzystać z jednej z
łazienek ogólnie dostępnych. Jak na Lastragne był to w zasadzie
dosyć, niewinny żart, ale były Gryfon z utęsknieniem czekał na
powrót swojej magii, bo takie dowcipy i uciążliwości zaczynały
go męczyć, chociaż starał się je znosić ze stoickim spokojem.
Po skorzystaniu z łazienki nie wrócił do dormitorium, ale został
w pokoju wspólnym i tam, zasiadając na brzegu trzyosobowej kanapy,
która była najbliżej kominka, otworzył książkę z Eliksirów na
zaznaczonej stronie. Skupił się na tekście, a po chwili zaczął
wynotowywać informacje, które były dla niego niezrozumiałe, by po
lekcjach omówić je z Slughornem. Pomoc profesora okazała się dla
Arena nieoceniona. Pierwszą klasę stosunkowo szybko omówili,
ponieważ okazało się, że wbrew pozorom chłopak całkiem dużo
informacji sobie przypomniał. Aren doszedł do wniosku, że kiedy
nikt nie stosuje na nim zjadliwych komentarzy, ostrych, krzywych
spojrzeń, nie sabotuje jego eliksirów i nie wydziera się na niego,
nauka idzie mu dobrze. Podejrzewał, że stres, spowodowany ciągłą
czujnością i wybuchowym charakterem Snape'a, nie pozwalał na
przyswajanie materiału i należyte skupienie przy tworzeniu mikstur.
Zresztą nie była to dla niego żadna rewelacja. Doszedł do tego
już w swoich czasach, ale teraz stało się to po prostu jaskrawo
widoczne. Aren pracował dłuższy czas w ciszy. W pewnym momencie
zarejestrował fakt, że ktoś schodzi od strony dormitorium chłopców
i uniósł głowę. Z zaskoczeniem stwierdził, że to Black. Orion,
widząc że został zauważony, skinął lekko głową na
przywitanie. Aren w milczeniu odwzajemnił ten gest. Nie przewidywał
żadnej rozmowy, więc spokojnie wrócił do czytania. Po chwili ku
swojemu zaskoczeniu usłyszał głos Oriona:
— Następnym razem zajmij inne
miejsce. To należy do Niego, a On bywa dosyć nieprzewidywalny w
niektórych kwestiach. — Black powiedział to niby obojętnie, ale
Aren wychwycił nutę szacunku, jakim nasycone zostały określenia
dotyczące osoby, o której mówił Orion. Były Gryfon, trochę
zaskoczony informacją, ale też wbrew sobie zainteresowany, zapytał
niby obojętnie, zerkając znad trzymanego w dłoniach pergaminu:
— Kogo masz na myśli? — Orion
lekko wzruszył ramionami i pomijając pytanie oznajmił:
— Chcę tylko zwrócić Twoją uwagę
na to, że w Slytherinie istnieje dość ścisła hierarchia. Ze
szczerego serca radziłbym Ci zaznajomić się z nią, by w
przyszłości oszczędzić sobie kłopotów. Na dłuższą metę nie
da się tej sprawy ignorować. Czy chcesz, czy też nie chcesz
będziesz musiał z czasem zwrócić większą uwagę na to, co
dzieje się dookoła Ciebie. Gdy zaczniesz obserwować nie wątpię,
że zorientujesz się szybko o co tutaj chodzi. Bystrości Ci nie
brak. Zauważysz ile rzeczy przegapiłeś. — Black skończył
wypowiedź i nie przedłużając ruszył w drogę powrotną do
dormitorium, zostawiając trochę zdezorientowanego Greya.
Aren przez jakiś czas patrzył na
odchodzącego Ślizgona w zdumieniu. Najwyraźniej Black przyszedł
tu specjalnie po to, by zwrócić jego uwagę, na bardzo istotny jak
się wydaje fakt. Były Gryfon docenił ten gest Oriona. Zdawał
sobie oczywiście sprawę z faktu, że póki co odseparował się od
swoich obecnych współdomowników. Z nikim nie starał się
nawiązywać kontaktów mimo, że Malfoy wykazywał w tym kierunku
niezmordowaną wręcz aktywność. Orion miał jednak niewątpliwie
rację. Tego odseparowania, bierności i statusu „jestem nowy”
nie da się utrzymać w nieskończoność. Black słusznie zwrócił
mu na ten fakt uwagę. Oczywiście bez wątpienia takie postępowanie
było wygodne przez pewien czas, ale najwyraźniej nadeszła pora na
stopniowe wyjście z cienia. Bez rewolucyjnych zmian i
spektakularnych wejść. Na początek Aren postanowił wziąć sobie
radę Oriona do serca i przyjrzeć się bliżej rzeczonej hierarchii,
a także zasadom panującym w tym domu. Dotąd zupełnie się nad tym
nie skupiał, a przecież nawet w jego czasach zdążył
zaobserwować, że w domu węża istniała jakaś dziwna gradacja
między poszczególnymi uczniami. Choć nigdy się nią nie
interesował wiedział, że Draco Malfoy był ważną personą,
przynajmniej dla piątego roku i wszystkich młodszych. Z obserwacji
Draco wynikało też, że nie groziła mu detronizacja. Po tych
przemyśleniach i podjęciu decyzji, Aren westchnął ciężko i
ponownie powrócił do nauki.
Okazją do wdrożenia małego
dochodzenia w wykonaniu Greya w życie, stało się śniadanie. Zaraz
na wstępie po raz kolejny odmówił wspólnego posiłku z Abraxasem,
jednocześnie obiecując sobie, że następnym razem przyjmie
zaproszenie od Malfoya zgodnie ze swoim porannym postanowieniem.
Usiadł z brzegu stołu mając doskonały widok na wszystkich uczniów
Slytherinu i zaczął dyskretną, ale wnikliwą obserwację. Na
początek odtworzył sobie w pamięci sposób w jaki Draco w jego
czasach zachowywał przy stole Slytherinu. Wyszedł bowiem z
założenia, że osoba, która dla Ślizgonów była najważniejsza,
będzie zachowywała się przynajmniej podobnie. Pewne obyczaje i
zachowania musiały być bowiem kodem. Choćby nienaganne maniery.
Już po chwili obserwacji okazało się, że trop manier należało
porzucić. To był Slytherin, czyli w większości uczniowie czystej
krwi. Nienaganne maniery były tu powszechne. Aren poszedł więc
dalej w swoich dociekaniach, wysuwając kolejne założenie, że musi
to być osoba wyróżniająca się z tłumu, charyzmatyczna, powinna
też osiągać wysokie wyniki w nauce. Ten kierunek myślenia
spowodował, że jego wzrok mimochodem zawędrował ku Tomowi Riddle,
który właśnie mówił coś do Mulcibera. Aren zmarszczył brwi w
skupieniu i skupił całą uwagę na osobie Toma. Jak dotąd nie
zastanawiał się nad tym jak inni reagują na Riddle'a. Raczej
zauważał samego Toma, a nie jego otoczenie, ale nadszedł czas by
to zmienić. Powoli przesunął wzrok na innych uczniów. Dziewczyny
wpatrywały w Toma z uwielbieniem, komentując między sobą szeptem
i co jakiś czas chichocząc i dziwnie zerkając na Prefekta. Aren
nie musiał nawet domyślać się o czym mogły plotkować. To było
widoczne gołym okiem. Nie żeby się dziwił. W końcu przecież sam
widział, że Tom był bardzo przystojny i miał w sobie wiele
gracji, co Grey zdążył zauważyć choćby na Eliksirach. O tak,
podziwiał też na Zaklęciach jego płynne ruchy różdżką ...
wsłuchiwał się w głos, gdy Tom czytał runy ... a oczy ... „...
Stop! Stop! Stop! O czym ja do diabła myślę!? Zachowuję się nie
lepiej niż jakaś baba ...” Aren rozbudził się z rozmarzenia,
wymierzając sobie mentalnego kopniaka i potrząsając głową.
Skupił się ponownie na obserwacji uczniów Slytherinu, tym razem
zwracając baczniejszą uwagę na męską część siedzących przy
stole. Nawet przy pobieżnej ocenie dało się zauważyć
nieukrywany, powszechny szacunek z jakim patrzono, a tym bardziej
zwracano się do Riddle'a. Aren odniósł jednak wrażenie, że coś
mu w pierwszej chwili umknęło, dlatego nie przerwał obserwacji i w
pewnej chwili dotarło do niego, że w ruchach i zachowaniu tych
ludzi widział ostrożność, a nawet obawę. Skupił się na tych
współdomownikach, którzy siedzieli bliżej i mógł widzieć ich
oczy i już po chwili wszystko stało się jasne. Aren widział tak
często podobne spojrzenie, że nie mógłby pomylić go z żadnym
innym i ze zdumieniem skonstatował, że w oczach obserwowanych osób
widzi strach, kiedy zwracają swój wzrok na Riddle'a. W zdziwieniu
uniósł brwi zastanawiając się o co w tym wszystkim chodzi.
Szacunek rozumiał, ale żeby aż strach? Dlaczego?
***
Tymczasem w miejscu zajętym przez
Abraxasa i Oriona, trwała cicha dyskusja:
— Nie mam pojęcia jak go do siebie
przekonać — westchnął po raz kolejny Malfoy, mówiąc na tyle
cicho, by tylko siedzący obok niego Black mógł to słyszeć:
— Cierpliwości ... gołym okiem
widać, że to nie jest osoba, która łatwo może komuś zaufać.
Pewnie przyjdzie to z czasem. Nie ma co naciskać, bo istnieje obawa,
że im bardziej będziesz próbować przyśpieszyć, tym bardziej
będziesz się cofać ...
— Proszę Cię, odpuść sobie ten
filozoficzny bełkot ... — Warknął zirytowany Abraxas w duchu
przyznając jednak koledze rację.
— Oh, wierz mi lub nie, sam w pewnym
momencie będzie chciał się zbliżyć. Myślę nawet, że już
niedługo. — Dodał po chwili Orion z uśmiechem obserwując Greya.
Właśnie wkładał sobie do ust porcję naleśników i zdawać się
mogło, że po prostu je posiłek. Black był jednak wytrawnym
obserwatorem i bez problemu mógł ocenić, że nowy wziął sobie do
serca jego uwagę. Wyraźnie zwracał niewielką uwagę na spożywany
posiłek. Jak nigdy jedzenie zsuwało mu się czasem z widelca, albo
trafiał sztućcem do ust z opóźnieniem, najwyraźniej skupiając
się na czymś zupełnie innym. To wskazywało, że Grey obserwuje, a
Black zdążył już poznać go na tyle, że nie wątpił, że
chłopak wyciągnie odpowiednie wnioski. A Orion, trochę wbrew
sobie, był z tego faktu zadowolony.
***
Starożytne Runy były dla Arena
przedmiotem, którego kompletnie nie rozumiał. Przecież nigdy dotąd
nie miał z nim styczności, a w tych czasach były to jedne z
obowiązkowych zajęć. Greyowi wydawało się, że ten próg będzie
nie do pokonania, bo za każdym razem kiedy wychodził z sali po
lekcji rozumiał jeszcze mniej. To zaczynało być frustrujące tym
bardziej, że Aren doskonale zdawał sobie sprawę z faktu, że
niedługo skończy mu się okres karencji pod tytułem „ Jestem
nowy”. Wówczas jego brak wiedzy będzie kosztował dom utratę
punktów, a z tego jego współdomownicy z pewnością nie będą
zachwyceni. Książki w bibliotece niewiele mu były w stanie pomóc.
Nie rozumiał bowiem podstaw, a jakoś nie trafiał na taką, która
by mu te podstawowe zasady wytłumaczyła. Widocznie autorzy ksiąg
zakładali, że czytelnicy powinni wiedzieć takie rzeczy. Cóż Grey
tego nie wiedział i był coraz bardziej zdesperowany. Teraz też,
siedząc przy stoliku w bibliotece i wzdychając ciężko próbował
cokolwiek pojąć z czytanego o runach tekstu, ale w końcu odłożył
trzymaną książkę i ostentacyjnie położył na niej głowę
uderzając nią lekko. Przymknął oczy i znieruchomiał w wyrazie
rezygnacji:
— O! ... Pierwszy raz widzę, by ktoś
próbował w taki sposób wbić wiedzę do głowy ... — Usłyszał
nagle znajomy głos Abraxasa. Arena nie dziwiła już jego obecność.
Po prostu do niej przywykł. Uniósł głowę powoli, a równocześnie
przemknęła mu myśl, że Malfoy jest dobry z run i że byłaby to
doskonała okazja na zapoczątkowanie planu nawiązywania bliższych
kontaktów. Tymczasem Abraxas standardowo stwierdził: — Więc
jakbyś potrzebował czegoś, to będę obok … — Po tym
oznajmieniu był już w połowie obrotu, kiedy Aren zareagował:
— Zaczekaj. — Powiedział,
chwytając blondwłosego Ślizgona za rękę. Abraxas przystanął
zaskoczony, a Aren zdając sobie doskonale sprawę z powodu tego
zdumienia, postanowił zignorować wszelkie komentarze i tłumaczenia
i od razu przejść do rzeczy. Wskazał na znajdujące się przed nim
książki do run, zrobił załamaną minę i ponurym głosem
wyjaśnił: — Widzisz … to coś ... kompletnie tego nie rozumiem
… — Abraxas zerknął w dół na książkę, uniósł brwi i z
uśmiechem skwitował:
— W takim razie dobrze się ukrywałeś
ze swoją niewiedzą. Na lekcjach zdawało mi się, że doskonale
wszystko pojmujesz. — Malfoy roześmiał się cicho, dosiadając
się równocześnie do stolika Arena — Czego dokładnie nie
rozumiesz? — Zapytał zachęcająco z uprzejmym uśmiechem na
ustach.
— To właśnie jest problem. Widzisz,
cały przedmiot jest dla mnie niezrozumiały. Nigdy nie uczyłem się
run. To dla mnie zupełna nowość. Nauczycielka ... równie dobrze
mogłaby mówić w obcym języku.
— Nie dziwię się, że nie rozumiesz
niczego, skoro nie miałeś szans nauczyć się podstaw. Uczę się
już trzeci rok, a to stosunkowo długo ... może mógłbyś zgłosić
to nauczycielce …
— Myślałem już o tym, ale nie chcę
kolejnego „udogodnienia”. — Abraxas wyłapał, że ostatnie
słowo, które padło z ust Arena zabrzmiało dosyć gorzko. — I
tak wielu nauczycieli idzie mi na rękę w związku z moją …
chwilową niedyspozycją. — Grey dokończył dość niezręcznie w
ostatniej chwili gryząc się w język. Niby było wiadomo, że nie
może używać magii, ale jak dotąd wiedziano niewiele więcej i
raczej nie chciał, by przez jego „długi język” rozszalała się
kolejna fala plotek, spekulacji, dywagacji. Malfoy zdawał się
jednak nie przykładać do lakoniczności wypowiedzi Arena większej
uwagi. Zastanowił się przez moment, po czym nie rozwodząc się już
dłużej nad tematem braków w wiedzy kolegi chwycił zdecydowanym
ruchem jedną z leżących na stoliku publikacji mówiąc:
— Skoro tak, to przejdźmy do rzeczy.
Domyślam się, że nie marnowałeś czasu w bibliotece i
rozpoznajesz już poszczególne runy? — Grey skinął
potwierdzająco głową. — To dobrze. Czy w każdym zapisie? —
Brwi Arena uniosły się w górę, co wyraźnie dało znać
Abraxasowi, że zielonooki nie zarejestrował jak dotąd różnic w
zapisach run. Malfoy postanowił więc zacząć od tego i rozpoczął:
— Przeglądając te wszystkie
książki, a być może też i inne, zauważyłeś bez wątpienia, a
jeżeli nie, to mówię Ci o tym w tej chwili, że podczas gdy
zasadniczy kształt runy się nie zmienia, to styl zapisu może być
rozmaity. O, na przykład tutaj: — Abraxas odłożył na moment
trzymany wolumin, a sięgnął po inną publikację, przez moment ją
wertując i otwierając po chwili na odpowiedniej stronie. —
Popatrz, tu masz styl mocno ozdobny, a tam … — na chwilę
przerwał wypowiedź, sięgnął po wcześniej odłożoną książkę
i także otworzył na alfabecie runicznym: — O, a tutaj masz zapis
zupełnie prosty, na którym łatwo się uczyć. Przyjrzyj się.
Pomimo zawijasów w każdym z tych zapisów po chwili zastanowienia
na pewno odróżnisz poszczególne runy z prostego zapisu. Na
przykład tu i tu: — Abraxas wskazał konkretną literę i Aren
przyjrzał się im uważnie, po chwili odnajdując to co należało.
— Faktycznie, widzę teraz. Myślałem
wcześniej, że to jakiś inny alfabet.
— Nie, ten sam. Później sobie
poćwicz różne formy zapisu, a teraz powiedz mi jak idzie Ci wymowa
i łączenie znaków? — Aren pokręcił głową w niemym
zaprzeczeniu, a dla blondyna stało się jasne, że tutaj kolega
również ma kłopot. Zresztą jak mógłby nie mieć, skoro sam
zapis był mu obcy. — Rozumiem. Wobec tego zacznę od trochę innej
strony, ale to ważne. Żebyś zrozumiał czym są runy i nośnikiem
jakich informacji są poszczególne znaki, grupy znaków, bądź
ciągi znaków, najpierw musisz zapoznać się, przynajmniej
pobieżnie na początek z historią alfabetu runicznego. Bez tego
wstępu nie zorientujesz się w pełni jakie ma on znaczenie dla
czarodziejów, dlaczego oraz w jakich sytuacjach wskazane jest się
posłużyć runami. — Było widać, że Abraxas mówi o czymś, co
go interesuje. Nagle stał się wręcz gadatliwy w porównaniu do
swojego zwyczajnego stylu wypowiedzi. Można było wręcz powiedzieć,
że się rozluźnił. Oczywiście na tyle, na ile był w stanie. Aren
obserwował te zmiany w milczeniu, równocześnie słuchając w
skupieniu opowieści Malfoya i powoli zaczynając rozumieć niuanse
pojmowania run. Sporo notował, czasem zadawał pytania, a Abraxas z
niezwykłą cierpliwością szeroko objaśniał, podpierając się,
dla łatwiejszego zrozumienia, rycinami z leżących na stoliku
książek. Kiedy obaj, zmęczeni intensywną nauką, stracili na
moment wątek okazało się, że minęły już ponad trzy godziny.
Blondyn w milczeniu zamknął trzymaną właśnie w dłoniach książkę
i odłożył ją na stolik. Aren w zmęczeniu przetarł oczy
wzdychając, po czym spojrzał na Abraxasa i z lekkim uśmiechem
stwierdził:
— Dziękuję za wydatną pomoc.
Myślę, że teraz nie będzie to już dla mnie na zajęciach taka
czarna magia jak wcześniej. — W odpowiedzi usłyszał:
— Jest całkiem sporo czarnej magii
ukrytej w runach. Jeśli chcesz mogę Ci przybliżyć parę
przykładów, albo wskazać kilka książek, które o tym mówią ...
mam nawet ukrytych kilka bardzo starych rycin w mojej rodowej
posiadłości i jeśli ... — Zupełnie nagle Abraxas umilkł, jakby
zdał sobie sprawę, że z rozpędu powiedział i zdradził zbyt
wiele. Aren milczał z neutralnym wyrazem twarzy, nie zdradzając się
z tym, co myśli. Miał ochotę na zadanie kilku pytań, co do
fascynacji Abraxasa, ale z drugiej strony stwierdził, że chyba
jednak jest zbyt wcześnie na takie rozmowy. W końcu ledwo się
znali i nie ukrywajmy, żaden z nich nie ufał do końca temu
drugiemu. Po chwili, kiedy napięcie wyczuwalnie zaczęło rosnąć,
Aren pojednawczo wyjaśnił, mając nadzieję, że to rozładuje
sytuację:
— W zasadzie ... w tym wypadku, miała
to być taka metafora używana przez mugoli na określenie czegoś,
czego nie rozumieją. — Malfoy się rozluźnił, a Aren lekko
uśmiechnął. Wszystko wróciło do normy.
***
Równo o godzinie szesnastej w
gabinecie Ministra Magii pojawiły się dwie osoby. Jedną z nich był
jego zastępca Albert Flint, a drugą dyrektor Hogwartu Armando
Dippet. Po przeniesieniu za pomocą świstoklików obaj panowie
spojrzeli najpierw na siebie i skinęli powitalnie głową, po czym
skierowali wzrok na gospodarza gabinetu. Ten, witając się z nimi,
wskazał dwa z przyszykowanych trzech krzeseł przed biurkiem.
Mężczyźni zajęli oferowane miejsca, czekając cierpliwie na
wyjaśnienia:
— Domyślam się, że musicie być
zaskoczeni tym nagłym wezwaniem i przepraszam Albercie za to, że
wyrwałem Cię z wakacji, ale jest to sprawa wyjątkowej wagi, z
którą nie można było zwlekać … Przejdę od razu do rzeczy.
Wczoraj odwiedził mnie Pan John Wair, który okazał się
wiceministrem Amerykańskiego Ministerstwa Magii ... — Opowieść
trwała dobrą chwilę, po czym zapadła cisza, którą przełamywał
tylko dźwięk tykającego zegara. Milczenie trwało dość długo,
każdy z dwóch przybyłych mężczyzn zastanawiał się nad
zaistniałą sytuacją. Zamyślenie przerwał Albert:
— Można było się spodziewać, że
sytuacja w Ameryce nie przedstawia się tak kolorowo jak próbują
nam wmówić gazety ... ale Turniej Trójmagiczny? Co Grindelwald
chce osiągnąć wymuszając na nas wznowienie go? Jakoś póki co
nie widzę w tym żadnego sensu … — Dippet w odpowiedzi pokiwał
lekko głową, po czym stwierdził:
— Sądzę, że Grindelwald może
chcieć szukać dla siebie silnych sprzymierzeńców. — Rozszerzone
w szoku oczy Ministra i jego zastępcy mówiły same za siebie. O
takiej ewentualności nie pomyśleli. Za chwilę zresztą potwierdził
to Flint, zdenerwowanym głosem:
— Dlaczego miałby chcieć to zrobić?
Przecież udział w Turnieju biorą nastolatkowie ... Na co mu takie
osoby w jego armii?! To ... To niedorzeczne! — Armando spokojnie
odczekał, aż wiceminister skończy, po czym kontynuował
wyjaśnianie swojego toku myślenia:
— Rozumiem pańskie zdenerwowanie
Panie Flint, ale proszę spojrzeć na to z innej strony. W każdej
szkole są wybitni uczniowie, który wyróżniają się talentem oraz
mocą, stając się w przyszłości bardzo ważnymi personami w
czarodziejskim świecie. Gellert nie jest głupcem i wie, że nad
młodymi umysłami łatwiej zapanować, a co ważniejsze, wciąż
można je kształtować. Nie można lekceważyć dzisiejszej
młodzieży. Oczywiście to taki pierwszy pomysł, który przyszedł
mi do głowy. Równie dobrze powód jego prośby, czy może raczej
ultimatum, może być zupełnie inny.
— Jeśli istnieje szansa, że to co
właśnie powiedziałeś może być prawdą, to nie możemy przystać
na warunki tego szaleńca oraz Amerykańskiego Ministerstwa. Jak
będziemy wyglądać w oczach czarodziejskiej społeczności? Jeśli
zgodzimy się na tą chorą propozycję ...
— Z jednej strony masz rację
Albercie. — Wtrącił nagle Minister, przerywając zastępcy
wypowiedź: — Pomyśl jednak również o tym co się stanie, gdy
odrzucimy propozycję pomocy Amerykanom ... Grindelwald na pewno
zaplanuje kolejną rzeź w Ameryce. Tamtejsi czarodzieje w końcu się
ugną, niezbyt wiele już do tego brakuje. Jak sądzisz, kiedy
Gellert osiągnie swój cel, to kto znajdzie się wówczas na jego
celowniku? Widzę, że sam rozumiesz, że oczywiście my. Sytuacja
jest nader skomplikowana, mam tego świadomość. Cokolwiek byśmy
nie zrobili, nasze działanie i tak będzie brzemienne w skutki … —
Wiceminister słuchając tej wypowiedzi jakby zapadał się w fotelu.
W końcu zakrył sobie twarz dłońmi i smętnym głosem podsumował:
— Inaczej mówiąc mamy związane
ręce? Jeśli zorganizujemy Turniej Grindelwald może zebrać nowych
fanatyków. Równocześnie do końca nie znamy jego planów i równie
dobrze życie tych wszystkich dzieciaków może być zagrożone! Może
on chce zlikwidować co bardziej zdolnych, żeby w przyszłości mu
nie zagrażali. Kto wie co lęgnie się w głowie takiego człowieka.
Poza tym odmawiając Amerykanom, narazimy ich na jego złość i
kolejne masowe morderstwa. Osłabimy tamtejszych czarodziejów i w
efekcie prędzej czy później ściągniemy Gellert'a tutaj, do nas.
Co powinniśmy zrobić?! — Pozostali mężczyźni wymownie
milczeli. Po chwili odezwał się Moon, proponując:
— Niedługo pojawi się amerykański
wiceminister. Proponuję poczekać na Pana Weir'a, który powinien
nam odpowiedzieć na nasze pytania i wątpliwości. — W gabinecie
Ministra Magii ponownie zapanowała głęboka cisza. Nikt nie miał
jakoś ochoty jej przerywać. Oczy Moon'a spoczęły na dyrektorze
Hogwartu, który wyglądał jakby postarzał się nagle o kilka lat.
Przeczył temu skupiony, wyrażający głęboką zadumę wzrok.
Minister pojął, że Armando doskonale zdaje sobie sprawę jaką
decyzję planuje podjąć właściciel tego gabinetu. Moon
zastanawiał się nawet przez chwilę, czy uczucie do szkoły i
uczącej się tam młodzieży przeważy, czy też po rozważeniu
wszystkiego Dippet wpadnie na jakieś wyjście z tej patowej
sytuacji. Po cichu Leonardo liczył na inteligencję Armando. Liczył
na to, że dyrektor szkoły magii odkryje coś, czego jemu samemu nie
udało się znaleźć, czyli lukę w murze zasadzki zastawionej przez
Gellert'a. Nie do końca w to wierzył, ale zawsze istniała przecież
nadzieja.
Równo o dziewiętnastej, do gabinetu
Ministra Magii zapukano i gospodarz machnięciem różdżki otworzył
drzwi, pozwalając wiceministrowi Amerykańskiego Ministerstwa Magii
przejść przez bariery ochronne otaczające biuro. Weir wyglądał
tak jak go zapamiętał, nie licząc widocznych cieni pod oczami oraz
przekrwionych oczu świadczących o tym, że jego gość
prawdopodobnie nie zaznał za wiele snu od ostatniej wizyty.
Wczorajszy, trochę już pomięty garnitur także na to wskazywał.
Wszyscy obecni panowie wstali na powitanie, a gość się
przedstawił:
— John Wair, to zaszczyt panów
poznać ... Choć wolałbym, by okoliczności były o wiele bardziej
sprzyjające ... Wierzę, że Minister wszystko już panom wyjaśnił
i jeżeli macie jakieś pytania, to postaram się na nie
odpowiedzieć. — Po tym wstępie, wzajemnej prezentacji i uściskach
dłoni, Amerykanin zajął ostatnie wolne miejsce. Niemal natychmiast
głos zabrał Armando Dippet:
— Przyjmijmy, że zgodzimy się wziąć
udział w Turnieju Trójmagicznym. Proszę wyjaśnić, jak wyglądała
by jego organizacja oraz jakie środki bezpieczeństwa zostały by
wprowadzone i co najważniejsze, gdzie Turniej by się odbył. —
Weir krótko skinął na potwierdzenie i niezwłocznie odpowiedział:
— Turniej Trójmagiczny odbyłby się
w Instytucie Magii w Durmstrangu. Obiecali wzmożoną ochronę przez
tamtejszych Aurorów oraz wyrazili chęć, by pod odpowiednią
przykrywką dołączyć Aurorów z Wielkiej Brytanii i Ameryki.
Grindelwald na czas trwania Turnieju obiecał całkowicie zaprzestać
ataków. Tuż po nim natomiast zamierza rozpocząć negocjacje.
— Dlaczego Dyrektor Durmstrangu
przystał na organizację Turnieju w jego szkole?
— Dlatego, że to z ich szkoły
wywodzi się Grindelwald oraz dlatego, że według kolejności to
właśnie ich szkoła powinna być teraz organizatorem Turnieju.
Początkowo chcieliśmy zorganizować go w Ilvermorny. Oceniliśmy
jednak, że powstałoby wówczas jeszcze więcej podejrzeń na temat
naszego działania.
— Ilvermorny. Słyszałem o tej
szkole wiele dobrego. — Skomentował zasłyszane informacje
Armando, po czym kontynuował: — Proszę mi powiedzieć, jak
zamierzacie wytłumaczyć społeczeństwu czarodziejów, dlaczego w
tym roku Akademia Magii Beauxbatons nie weźmie udziału w tradycji,
która trwała setki lat?
— Spodziewałem się tego pytania i
dlatego wczoraj ponownie udałem się do francuskiego Ministra w
sprawie omówienia tego zagadnienia. Mimo, że było to nad wyraz
trudne, udało mi się wynegocjować oficjalne pismo, w którym
Minister Magii Francji oświadcza, że w związku z niechlubną
historią Turnieju nie wyraża chęci uczestnictwa na rzecz
sekundanta, czyli Szkoły Magii i Czarodziejstwa Ilvermorny. W
dalszej części oświadczenia pisze, że jeżeli podczas trwania
Turnieju obędzie się bez żadnych ofiar, obiecuje uczestnictwo w
przyszłych edycjach. — Weir wyjął rzeczone pismo i przekazał je
Ministrowi, który po przejrzeniu podał je Dippet'owi. Ten
przeczytał je i odłożył na biurko. Zapadła cisza, którą
przerwał wreszcie Moon wstając i podchodząc bliżej dyrektora
Hogwartu:
— Armando przyjacielu, decyzja jest
ciężka, dlatego proszę Cię o radę. Co powinienem zrobić? —
Zapytał słabym i ku jego własnemu niezadowoleniu niezdecydowanym
głosem. Na to pytanie Dippet odpowiedział jedynie wzrokiem,
zatrzymując Moon'a w miejscu, po czym zwrócił się ponownie do
Weira:
— Tak naprawdę Turniej jest na
chwilę obecną praktycznie dla was niezbędny jak rozumiem. —
Dippet na moment zawiesił głos, a w tym czasie amerykański
wiceminister potwierdził kiwnięciem głowy, że ocena dyrektora
była dobra. Dippet kontynuował tym razem patrząc na Moon'a: —
Grindelwald jest zagrożeniem na większą skalę niż tylko Ameryka,
więc rozsądnie będzie połączyć siły, by zdusić jego rządy
teraz, kiedy mamy do tego okazję. — Tym razem to Minister Magii
nieświadomie skinął głową. Armando oświadczył na to
potwierdzenie: — Dlatego zgodzę się na uczestnictwo Hogwartu, ale
pod pewnym warunkiem ...
***
Dwa dni po ogólnym uzgodnieniu zasad
Turnieju i warunków, pod którymi Hogwart zgodził się wziąć
udział w tym przedsięwzięciu, domniemany John Wair wrócił do
własnego Ministerstwa, by przedstawić Amerykańskiemu Ministrowi
Magii co uzyskał. Obecny Minister Magicznego Kongresu Stanów
Zjednoczonych był słabym człowiekiem, zachowawczym i mało
zdecydowanym. Po wysłuchaniu relacji stać go było na decyzję, że
trzeba w związku z tym wyniki negocjacji przekazać Grindelwaldowi,
ale nie miał wystarczająco dużo odwagi, by dokonać tego samemu.
Zlecił tą misję osobie, którą brał za John'a Waira, a
mężczyzna, który czasowo przejął ciało amerykańskiego
wiceministra z chęcią podjął się tej misji, chcąc dokończyć
to, co zaczął. Jeszcze tego samego dnia wysłał do Grindelwalda
sowę z prośbą o spotkanie. Nie bał się czarnoksiężnika, ale
oczywiście musiał zachować wszelkie pozory i sposób zachowania
osoby, której ciało chwilowo opanował. Opanował, to według niego
nie było dobre słowo na to, że chwilowo przejął tą tożsamość.
Według niego wymiana, którą zaoferował była właściwie uczciwa,
a oryginalny Wair był z niej zadowolony. Nie oznaczało to, że
rozumiał wszystkie konsekwencje takiej wymiany, ale to już
mężczyzny nie obchodziło. Wair miał wybór, dokonał go i tyle.
Mężczyzna rozsiadł się wygodnie na kanapie w „swoim” biurze i
uśmiechnął się cokolwiek złośliwie. Dawno się tak dobrze nie
bawił. Aż poczuł dreszcze ekscytacji na myśl co może nadejść.
Z reguły unikał działań na tak wielką skalę, ale tym razem
zdecydował inaczej. W końcu sytuacja też była wyjątkowa. Mieli
do czynienia z Przeznaczonymi! Wrócił myślą do negocjacji w
Anglii. Warunki, które postawił Dippet, sprzyjały planom mężczyzny
udającego Waira. Wszystko jak dotąd wydawało się zbliżać jego
plany do szczęśliwej realizacji. Kwestia „urobienia” Gellerta
również nie wydawała się trudna, chociaż należało brać pod
uwagę, choćby z ostrożności, ewentualne komplikacje. Z pewnością
niewielkie i dla niego do pokonania, ale jednak. Z zamyślenia wyrwał
go odgłos stukania od strony okna. Wróciła sowa z odpowiedzią od
Gellerta. Domniemany Wair otworzył okno machnięciem dłoni i po
chwili ptak wylądował przed nim na stole, wyciągając nóżkę z
liścikiem. Wiadomość brzmiała:
Godzina osiemnasta. W parku
niedaleko Ministerstwa.
Odgrywający rolę wiceministra
uśmiechnął się oszczędnie i szybko wystosował potwierdzającą
odpowiedź, przywiązując notkę sowie do nóżki. Ptak szybko
odleciał przez otwarte okno. Mężczyzna przeciągnął się leniwie
i rozejrzał po gabinecie. Musiał zająć sobie czymś tych kilka
godzin, które pozostały do spotkania. W oko wpadł mu barek, miał
nadzieję, że dobrze zaopatrzony. Niestety, oryginalny Wair wydawał
się być zwolennikiem whisky, miał jej kilka rodzajów, już
otwartych. Trzy butelki niezłego na szczęście wina w tym jedna
napoczęta, pozwoliły jednak zabezpieczyć wybredny gust amatora
dobrych win w postaci domniemanego Waira. Z zadowoleniem sięgnął
po jedną, a po chwili namysłu po jeszcze jedną
butelkę,przypuszczając, że w barku tak wysoko postawionego
człowieka nie przetrzymuje się byle jakich alkoholi. Cóż, grający
rolę Waira pozwalał sobie na tą niewielką słabość. Uwielbiał
delektować się doskonałym winem. Kasandra często wypominała mu
nadmierne zamiłowanie do tego szlachetnego trunku, pewnie troszkę
złośliwie, a troszkę w obronie swoich zasobów, które próbowała
ukrywać przed nim. Niektóre kryjówki były naprawdę zmyślne i
podziwiał kreatywność kobiety. Tak rozmyślając z uśmiechem
rozsiadł się ponownie na nader wygodnym siedzisku, otworzył jedną
z butelek czerwonego wina i nalał sobie do kieliszka. Było klarowne
o rubinowej barwie, przyjemnym zapachu, przymknął oczy i
skosztował, uśmiechając się po chwili z przyjemności. Doskonały
smak … nie zawiódł się na oryginalnym Johnie. Wino było
znakomite.
Gdy zbliżała się godzina
osiemnasta, mężczyzna ubrał swój zwyczajowy, długi płaszcz i
nakładając cylinder na głowę, wyruszył w stronę parku na
spotkanie. Kiedy wszedł już na zadrzewiony teren, zaczęło padać,
więc rzucił na siebie zaklęcie odpychające kropelki wody.
Wyczuwał czarnoksiężnika już z daleka i gdyby nie musiał udawać
kogoś innego, podszedł by do niego szybko. Niestety, musiał
markować niepewność i obawę w krokach i posturze, no i rozglądać
nerwowo, acz dyskretnie na boki, odgrywając poszukiwania. Doskonale
się bawił przy całej tej grze, na koniec jednak dotarł do
Gellerta ubranego również w płaszcz z postawionym wysokim
kołnierzem, przesłaniającym mu część twarzy i spory kapelusz,
rzucający głęboki cień, na oblicze. Zachowując pozory, na
powitanie, domniemany Wair zapytał głosem z pewną dozą
pozorowanego strachu:
— Pan G … Gellert Grindelwald? —
Czarnoksiężnik zignorował pytanie, nieuprzejmie przechodząc od
razu do rzeczy.
— Jak widzisz pogoda jest kiepska,
nie zamierzam tracić czasu na zbędne uprzejmości. Mam nadzieję,
że informacje, które mi przyniosłeś są lepsze od tej pogody. —
Domniemany Wair, wciąż grając przestraszonego, przyglądał się
uważnie twarzy Gellerta, która mimo maskowania, była dla niego
czytelna. Moc, którą ten mag skrywał w sobie, była dla mężczyzny
doskonale czytelna, wręcz namacalnie wyczuwalna. Natomiast wygląd?
Zza kapelusza wystawały lekko kręcone blond włosy, na twarzy
widniał lekceważący, kpiący uśmiech, niebieskie oczy obserwowały
czujnie i widać było, że ten człowiek zareaguje na każdy objaw
zagrożenia błyskawicznie. Ogólnie rzecz ujmując, czarnoksiężnik
nie wyglądał na sześćdziesiąt lat, co najwyżej na
czterdzieści, ewentualnie czterdzieści kilka. Udający wiceministra
mężczyzna nerwowo odchrząknął przed początkiem wypowiedzi,
głównie po to, by nie wyjść z roli, po czym zaczął:
— Armando Dippet zgodził się na
uczestnictwo Hogwatru, ale postawił warunek, o którym już w liście
wspominałem. W rezultacie rozmów ustaliliśmy, że informacja o
wznowieniu Turnieju zostanie ogłoszona przed świętami, by
uczniowie podczas pobytu w domu, mogli ustalić z rodzicami swój
ewentualny akces do Turnieju. Wiadomo przecież, że rodzice z
pewnością zechcą wziąć pod uwagę ryzyko uczestnictwa w nim
swoich dzieci. Nie wszyscy też wyrażą zgodę jak sądzę ... ale
nie o tym miałem mówić. Zdecydowaliśmy również, by w każdej
szkole osobno przeprowadzić selekcję uczniów używając w tym celu
Czary Ognia. Oczywiście w każdej zaangażowanej szkole, podczas
wyboru uczestnika przez Czarę, będą obecni delegaci z innych szkół
i Ministerstw, by wszystko odbyło się z należytą starannością.
Turniej odbędzie się w Durmstrangu. — Gellert wydawał się już
nieco znudzony tą opowieścią. W końcu machnął ręką, by
przerwać ten słowotok i stwierdził:
— Tak, tak … przejdź do rzeczy. Co
chciał Dippet? Reszta nie jest istotna, skoro to tylko sprawy
organizacyjne.
— Tak więc ... Armando Dippet
zgodził się pod warunkiem, że po wyborze Czary … — tu
domniemany Wair wytłumaczył skupionemu na tym co mówi Gellertowi,
na czym polegało zastrzeżenie dyrektora Hogwartu. Czanoksiężnik
przez chwilę wydawał się głęboko zamyślony, ale po chwili
wybuchnął głośnym śmiechem, po czym podsumował:
— Doskonale! Przyjmuję warunki!
Chcę, by do połowy stycznia wszystko było już ustalone. Czy to
jasne?
— T … Tak!
Grindelwald ponownie się uśmiechnął
chytrze, wyciągając kieszonkowy zegarek, który musiał być
świstoklikiem. Na odchodnym spojrzał ponownie na pozornie nerwowego
rozmówcę, mówiąc krótko:
— Nie wiem kim jesteś, bo na pewno
nie prawdziwym Wairem, ale póki robisz to co chcę, przymknę na to
oko. Dam Ci pracować dalej, ale wiedz, że będę Cię obserwował.
— Po tym oświadczeniu znikł. Mężczyzna grający rolę
wiceministra zamyślony obserwował miejsce, w którym jeszcze przed
chwilą stał czarnoksiężnik. Na koniec roześmiał się głośno.
Najwidoczniej nie docenił tego czarodzieja, ale nie szkodzi, weźmie
na niego poprawkę. Przynajmniej to co robi, nabrało teraz więcej
barw i nowego kolorytu. Stało się bardziej ekscytujące i tak
cholernie ciekawe!
***
Przez najbliższe dni Aren starał się
jak zwykle nie wyróżniać, na ile się dało nie wybijać z tłumu.
Oczywiście nastąpiła w jego zachowaniu pewna zmiana, zaczął
uważnie obserwować, co się wokół niego dzieje. Po kilku dniach
stwierdził, że hierarchia w domu węża jest bardziej złożona niż
przypuszczał. Niewątpliwie na samym jej szczycie stał nie kto inny
jak Tom Riddle, co nie było jakimś szczególnym zaskoczeniem.
Bardzo blisko Toma byli jego, czyli Arena, współlokatorzy.
Najbardziej zdziwiło go, że do tej uprzywilejowanej grupy należy
taki Lestrange. Wszyscy oni, dla mniej uważnego obserwatora mogli
sprawiać wrażenie zaprzyjaźnionej paczki kolegów, ale Aren wciągu
tych kilku dni zauważył, że Riddle nie traktował ich jak
przyjaciół. Już raczej jak chłopców na posyłki. Pojawiło się
w nim pytanie kim wobec tego byli oni dla Toma? Czyżby zaledwie
sługami? Tak właśnie ich traktował, a oni się na to zgadzali. To
dało mu sporo do myślenia. Doszedł też do wniosku, że relacje
między Tomem, a tą grupą, różnią się od tych jakie obserwował
w Slytherinie swoich czasów, między Draco, a innymi Ślizgonami. To
należało poważnie i w spokoju przemyśleć, ale nie teraz, bo
właśnie stanął przed wejściem do pokoju wspólnego Slytherinu.
Wchodząc, zauważył w zwyczajowym
miejscu całą grupę, która zajmowała jeszcze przed chwilą jego
myśli. Jak zdążył się zorientować, zawsze siedzieli w tym samym
schemacie. Riddle na trzyosobowej kanapie koło kominka, na fotelu z
prawej Abraxas, a po lewej Orion. Naprzeciwko, na kolejnej kanapie
zajmowali miejsca Mulciber, Avery i Lestrange. Teraz rozumiał
znaczenie słów, które kilka dni temu usłyszał od Blacka. Aren
zauważył to wszystko błyskawicznie, nie zatrzymując wzroku na
nikim konkretnym, niemniej zwrócił uwagę na fakt, że Riddle i
inni wydają się być czymś poruszeni. Przeszedł przez pokój i
skierował się do swojego dormitorium, równocześnie zastanawiając
się o czym mogli tamci z takim przejęciem rozmawiać. Ciekawość
zaczęła w nim narastać i nagle Aren zdał sobie sprawę z faktu,
że gdzieś tam głęboko w nim, nadal ukryty jest ten ciekawski
Gryfon, który musiał wiedzieć … Westchnął cicho, potrząsnął
głową, by pozbyć się wszystkich Gryfońskich myśli i wszedł do
dormitorium, cisząc się chwilową ciszą i odosobnieniem.
Korzystając z samotności postanowił sprawdzić łazienkę,
niestety wciąż była dla niego zamknięta, choć jak wcześniej
zauważył inni bez problemu z niej korzystali.
— Szlag by to! — Przeklął kopiąc
z całych sił drzwi. To co zdawało się być na początku
dziecinnym żartem, zaczynało robić się problematyczne i nader
dokuczliwe. Już piąty dzień nie brał prysznica i czuł się z tym
okropnie. A wymykanie się nocą do wspólnej łazienki w korytarzu
tylko po to, by się przemyć w zlewie, nie było na dłuższą metę
dobrym rozwiązaniem. Zaczynał czuć się ze sobą z dnia na dzień
coraz gorzej, co skutecznie odbierało mu humor. Zastanawiał się,
czy nie poprosić Abraxasa o pomoc, ale jego duma jakoś nie mogła
tego ścierpieć. Westchnął ciężko, usiadł i zapatrzył się w
zaczarowane okno, które pokazywało widok na Zakazany Las i jezioro.
Przez chwilę ujrzał mackę wielkiej kałamarnicy, która jednak
równie szybko zniknęła w wodzie. Zielonooki Ślizgon westchnął
ponownie i zdecydowanym ruchem sięgnął po książkę do Eliksirów.
Musiał się czymś zająć, a powtórzenie wszystkiego, co zadał mu
Slughorn, wydawało się doskonałym sposobem na zagospodarowanie
wolnego czasu. W końcu jutro przeżyje debiut w warzeniu eliksirów
bez użycia magii, był tym mocno przejęty i wbrew pozorom bardzo
tym faktem podekscytowany.
Tom, siedząc w otoczeniu swoich sług
myślał sobie w ciszy o Arenie. Zauważył, że Grey zaczął się
baczniej przyglądać temu co się wokół niego dzieje i skłamałby,
gdyby nie był ciekaw do jakich wniosków doszedł ten intrygujący
chłopak. Od poprzedniej rozmowy nie zamienili ze sobą słowa, ale
nie czuł z tego powodu złości. Wystarczył mu fakt, że obiekt
jego zainteresowania sam w końcu wykazał jakąś inicjatywę, by
czegoś więcej się o nim dowiedzieć. Z drugiej strony, mimo że
czuł jakieś dziwne przyciąganie do Arena, którego nie potrafił w
żaden logiczny sposób wytłumaczyć, to miał równocześnie
poczucie, że chłopak go zawiódł. Od sceny z Lestrange nie stało
się kompletnie nic, co mogłoby ukazać prawdziwy charakter Greya.
Zresztą pod względem nauki również nie imponował. Wykazywał
swoiste braki w wiedzy książkowej. Magicznych umiejętności Tom z
oczywistych powodów póki co nie mógł ocenić i trochę już go to
irytowało. Czuł znudzenie ... Spojrzał na Lestrange, zastanawiając
się czy znowu go nie wykorzystać do jakiejkolwiek akcji, by
wykrzesać z Greya kolejną reakcję. Tu myśli Toma troszkę
zboczyły ku innym pomysłom. A może wśród jego szeregów warto
wprowadzić jakąś rywalizację? Tak, to mogło pobudzić grupę do
działania i nawet spowodować nieco zamieszania. Podjął decyzję,
rzucił wokół zajmowanych przez jego ludzi miejsc zaklęcie
wyciszające, czym spowodował, że cała piątka nagle porzuciła
prywatne rozmowy i skupiła się na nim:
— Niedługo ma się odbyć Turniej
Trójmagiczny. — Powiedział spokojnie, obserwując ich reakcję.
Pierwszą był zdecydowanie szok, ale już chwilę później na
twarzy Oriona pojawiła się konsternacja, a na Abraxasa ekscytacja.
Wszyscy ożywili się w widoczny sposób za sprawą tej nowiny, ale
na pytanie zdecydował się Avery:
— Panie, skąd masz taką informację?
Przecież nikt nic o tym nie mówi.
— Z tego źródła co zawsze. —
Oświadczył Tom z kpiącym uśmiechem, wspominając ostatnią
rozmowę ze Slughornem. Ten człowiek był zbyt podatny na jego urok.
Riddle był w stanie wyciągnąć z niego każdą, dosłownie każdą
informację. Zauważył oczywiście, że podobnie działał na
nauczyciela Grey. Chłopak jednak kompletnie tego nie wykorzystywał.
W tym momencie otworzyło się wejście do pokoju wspólnego i wzrok
Riddle'a przeniósł się na nie, rejestrując pojawienie się Arena.
Chłopak nawet nie zwolnił, ale jak zauważył Tom, przez chwilę
obserwował ich uważnie, po czym zniknął w drodze do dormitorium.
W tym samym momencie padło pytanie zadane przez Mulcibera:
— Kiedy mają oficjalnie ogłosić tą
wiadomość? Bo przecież kiedyś muszą.
— Mają ogłosić to przed przerwą
świąteczną, by ewentualni uczestnicy mogli to skonsultować ze
swoimi rodzinami. Na początku roku powinno być wszystko jasne. Na
razie wiadomo tylko tyle, bo tylko tyle przekazał Dippet
nauczycielom.
— Czy planujesz swoje uczestnictwo
... Panie? — Zapytał Malfoy, a Tom słysząc to pytanie miał
ochotę się zaśmiać. Zdawał sobie bowiem sprawę, że praktycznie
każdy z nich miał ochotę zadać to jedno pytanie. Odwagi miał
dosyć jedynie Abraxas oczywiście.
— Nie planuję uczestnictwa w tym
jakże hucznym wydarzeniu. Mam jednak nadzieję, że Slytherin będzie
mieć godnego reprezentanta Hogwartu ... — Oznajmił niemalże z
nonszalancją Tom, jego słudzy wiedzieli jednak doskonale, że w ten
sposób wydał im niejako rozkaz. Krótko mówiąc spodziewał się,
że któryś z nich zgłosi uczestnictwo. Od nich zależało, czy
będzie to jeden członek jego świty, czy też wszyscy. — Macie
sporo czasu, by to przemyśleć i rozważyć swoją kandydaturę. Na
dziś to wszystko. Abraxasie ty zostań. — Wszyscy, oprócz Malfoya
podnieśli się natychmiast z miejsc i wyszli z zasięgu zaklęcia
wyciszającego, kierując się do dormitorium.
— Czy potrzebujesz czegoś? Mój
Panie? — Abraxas właściwie prędzej, czy później spodziewał
się tej rozmowy.
— Widzę, że udało Ci się w końcu,
nawiązać jakąś bliższą relację z Greyem. Dowiedziałeś się o
nim czegoś więcej?
— Póki co nasze relacje to przede
wszystkim korepetycje ze starożytnych run. Okazało się, że nigdy
nie uczył się tego przedmiotu ... Zachowuje się w mojej obecności
ostrożnie, choć zaczął powoli się rozluźniać podczas nauki.
Przez ostatnie trzy dni wydawał się być poddenerwowany. Nie wiem
dlaczego. Nie mówił. Nie lubi rozmawiać o swoim braku magii ...
określa ten stan jako „ chwilowy”. To mnie zastanowiło.
Myślałem, że po prostu jest bardzo słaby magicznie, ale teraz
myślę inaczej. Jak silny jest oczywiście nie wiem, ale …
spojrzałem na niego inaczej. No i dowiedziałem się … właściwie
jedyne co się o nim dowiedziałem to to, że jest sierotą.
— Sierotą?
— Za wiele nie udało mi się z niego
wyciągnąć. Nie jest wylewny we wszystkim co dotyczy go osobiście.
Udało mi się ustalić, że jego rodzice zostali zamordowani. O
więcej na razie nie pytałem. Z nim trzeba powoli, stopniowo, bo
kiedy pytam zbyt dużo zacina się w sobie, albo po prostu odchodzi.
— Mam pewne przypuszczenia dotyczące
morderstwa jego rodziców. Podzielę się z Tobą tą informacją,
która być może pomoże Ci w lepszym poznaniu Arena. — Tymi
słowami Tom zaskarbił sobie absolutną uwagę Abraxasa. — Jego
brak magii został spowodowany klątwą, którą rzucił nie kto
inny, a sam Grindelwald. — Oczy blondyna rozszerzyły się
nieznacznie w niedowierzaniu, ale Malfoy zachował milczenie.
Tymczasem Tom kontynuował: — Został sprowadzony do tej szkoły w
celu ukrycia go przed Gellertem, który jak się wydaje zajął się
póki co Ameryką i nie szuka chłopaka.
Gdyby Abraxas usłyszał te rewelacje
od kogoś innego, na pewno by go zwyczajnie wyśmiał. Chłopak w ich
wieku ścigany przez czarnoksiężnika, przed którym wszyscy drżą
… cóż, najwyraźniej jednak Riddle mówił całkiem poważnie.
Zresztą Malfoy nie wątpił, że Tom zanim mu o tym powiedział,
zdążył przemyśleć i dokładnie przeanalizować tą informację.
Z pewnością sprawdził również i zaklęcie o którym mówił i
inne podobne, czy też pochodne klątwy. Ta konkluzja spowodowała,
że blondwłosy Ślizgon się zamyślił: „... skoro stan Arena
jest przejściowy, to ile w zasadzie będzie on trwać? Jest tutaj
już od prawie trzech tygodni i raczej nie widać żadnych postępów
w kwestii powrotu jego magii. A może coś przeoczyłem, pominąłem?
Lepiej, żeby tak nie było, ale … pozostaje jeszcze kwestia
klątwy. To przerażające ...„ Abraxas spojrzał na Riddle'a, a
słowa same wyrwały mu się z ust, zanim je przemyślał i
powstrzymał:
— Skoro Grindelwald potrafi odebrać
czarodziejowi magię, nawet na pewien czas, to jak bardzo potężny
on jest? — Już w chwili, kiedy to mówił, zdał sobie sprawę, że
popełnił błąd. Zagalopował się i rzucił tą uwagę do
nieodpowiedniej osoby. Ciemniejące oczy Toma i chmurne spojrzenie
tylko potwierdziły obawy Malfoya. Abraxas przymknął na moment oczy
przeklinając w duchu swoją głupotę. Kiedy je otworzył ujrzał
różdżkę w dłoni Riddle'a i usłyszał jak ten wypowiada Crucio.
Ból przeniknął jego ciało, a Malfoy zdążył tylko pomyśleć
„... Jestem jednak głupcem ...”. Na więcej nie miał czasu.
Musiał walczyć o to, by nie pokazać po sobie skutków zaklęcia.
Byli przecież w pokoju wspólnym. Tortura nie trwała długo, a Tom
widocznie docenił jego wysiłki, bo przerwał zaklęcie i poczekał
aż Abraxas, lekko wsparty o stół, opanuje drżenie i wyrówna
oddech. Kiedy się to stało Riddle skomentował spokojnie całe
wydarzenie:
— Na przyszłość radzę przemyśleć,
co zamierzasz powiedzieć. — Po czym wstał i odszedł do
dormitorium, pozostawiając Malfoya zadowolonego, że jego błąd
kosztował go zaledwie jedną klątwę, a nie serię zaklęć
torturujących. I tak siedział dobre pół godziny, starając się
zregenerować siły, bo nie był pewien, czy po prostu nie upadnie
wstając. Po tym czasie powoli się podniósł, prostując się siłą
woli i wolnym krokiem, nie pokazując po sobie niczego z tego co czuł
przy każdym kroku, ruszył w stronę wyjścia z pokoju wspólnego.
Niby zbliżała się już pora ciszy nocnej, ale zamierzał dotrzeć
do najbliższej łazienki i tam dojść do siebie. Kiedy był już na
korytarzu, a przejście się za nim zamknęło, pozwolił sobie na
krótką chwilę słabości i z jękiem ciężko się wsparł o
kamienną ścianę. Po chwili zmobilizował siły do dalszego wysiłku
i ruszył w bolesną wędrówkę, która zdawała się trwać
wieczność. Kiedy w końcu znalazł się w łazience, która jak
wiedział praktycznie nie była używana dlatego, że znajdowała się
na końcu lochów, był już u kresu sił. Zamknął za sobą drzwi w
samą porę. Poczuł nagłe zawroty głowy, zrobiło mu się ciemno
przed oczami i upadł na ziemię tracąc przytomność.
***
Rutynowo, odkąd ktoś, Aren
nieodmiennie podejrzewał Lestrange, rzucił wkurzające zaklęcie na
łazienkę w dormitorium, Grey wymykał się, kiedy wszyscy spali do
łazienki w korytarzu. Wybrał tą na końcu lochów, ponieważ była
usytuowana w niefortunnym miejscu i przez to prawie nie używana. Tam
spokojnie mógł się umyć, mając niemal pewność, że nikt go na
tym nie przyłapie. Dzisiaj zrobił to samo. Dotarł do łazienki,
nacisnął klamkę i zaczął otwierać drzwi. Ku jego zdumieniu
drzwi otworzyły się prawie do połowy i na tym koniec. Coś
blokowało je od środka i nie pozwalało otworzyć ich szerzej. Aren
był jednak zdecydowany skorzystać z tej łazienki i nie zamierzał
zrezygnować. Wcisnął się do środka i ze zdumieniem zorientował
się, że blokadą jest ciało nieprzytomnego Abraxasa. Z głowy
blondyna sączyła się krew.
— Abraxasie! Hej Abraxasie! — Aren
przykucnął przy Malfoyu i potrząsnął go za ramię. Nieprzytomny
chłopak tylko jęknął z bólu nie odzyskując przytomności. Aren
rozejrzał się dziko i postanowił odciągnąć leżącego spod
drzwi w stronę umywalek. Nie było to łatwe, ale w końcu Malfoy
leżał tam, gdzie należy i gdzie Grey miał łatwy dostęp do
zasobów wody. Dopiero teraz zielonooki chłopak uważniej przyjrzał
się ranie na skroni blondwłosego Ślizgona, Było prawdopodobne, że
dorobił się jej upadając na podłogę. Aren westchnął, odgarnął
delikatnie z czoła nieprzytomnego zlepione kurzem i krwią włosy.
Rana nie wyglądała tragicznie, ale oczywiście trzeba było ją
oczyścić. Nie zastanawiając się długo zwilżył swój ręcznik i
ostrożnie przemył skaleczenie, przy okazji przecierając też twarz
Malfoya. Chłopak był bardzo blady, oddychał ciężko, jego
mięśniami od czasu do czasu wstrząsały drgawki i skurcze. Aren
znał te objawy. Widział je nie raz dzięki uprzejmości Voldemorta
w koszmarach ... były to typowe efekty po Cruciatusie. Aren
zmarszczył brwi w zamyśleniu. Zastanawiał się kto mógł rzucić
na Abraxasa tą klątwę, ale w końcu machnął na ten problem ręką,
dochodząc do wniosku, że nic nie wymyśli dopóki Malfoy nie
odzyska świadomości. Podniósł się, ponownie zmoczył ręcznik
zimną wodą i przyłożył do rany, by zatamować krew, wciąż
lekko sączącą się z rany. Głowę Malfoya ułożył sobie na
kolanach dla wygody i spokojnie czekał na efekty swoich działań,
równocześnie z braku zajęcia i innych interesujących widoków,
przyglądając się Abraxasowi. Już po chwili jego uwagę przykuło
coś na dłoni nieprzytomnego chłopaka, którą wcześniej ułożył
na piersi Malfoya. Aren pochylił się, chwycił Abraxasa za rękę i
lekko przyciągnął ją do siebie, by lepiej się przyjrzeć
bliźnie, którą znał aż nazbyt dobrze. Na zewnętrznej stronie
dłoni można było zobaczyć blady ślad układający się w napis
„Łzy są oznaką słabości”. Pierwsze co poczuł Aren na ten
widok, to była złość na tego, kto zmusił Abraxasa do pisania
podobnego zdania i to bez wątpienia krwawym piórem. Sam przecież
miał tą wątpliwą przyjemność, więc doskonale znał i był w
stanie rozpoznać pozostałość po tej subtelnej, ach bolesnej
torturze. Z drugiej strony rozzłościł go również sam sens
pisanego zdania. Ktokolwiek tak uważał, musiał mieć naprawdę coś
nie tak z głową. Blizna była chyba dość stara, bo była już
zagojona i mało widoczna w porównaniu z tymi, które do niedawna
sam nosił. Dotknął lekko śladu po krwawym piórze na dłoni
Malfoya i delikatnie odłożył z powrotem jego rękę. Westchnął
ciężko, nie mógł nic więcej zrobić, dopóki Abraxas nie
odzyskał świadomości. Nie pozostało nic innego jak czekać, więc
zaczął po prostu bawić się długimi włosami blondyna,
przeczesując je pomiędzy palcami. Jasne kosmyki pomimo kurzu i krwi
były miękkie i przyjemne w dotyku. Po pewnym czasie Aren poczuł,
że ciało blondyna lekko się rozluźniło pod jego dotykiem.
Abraxasa obudziło ciche nucenie oraz
przyjemne muśnięcia na głowie. Przez chwilę myślał, że ma po
prostu jakiś miły sen, dlatego nie chcąc go przerywać trwał na
progu świadomości chłonąc miły dotyk. Po chwili jednak wróciły
do niego wcześniejsze wydarzenia i gwałtownie przerwały sielankę.
Malfoy szybko otworzył oczy i czujnie rozejrzał się na ile mógł.
Ustalił szybko dwie rzeczy: na pewno był w łazience na końcu
korytarza lochów i z całą pewnością leżał na podłodze. To
należało naprawić, zebrał się w sobie i próbował wstać, ale
uniemożliwiło mu to stanowcze przytrzymanie za ramiona. Zdziwiony
znieruchomiał z początku, po czym gwałtownie zerknął w górę,
napotykając wzrokiem twarz Arena. Dopiero teraz dotarł do Abraxasa
fakt, że jego głowa spoczywa na kolanach drugiego chłopaka i to
jego ręce gładziły go bez wątpienia po włosach. Malfoy
zaskoczony przyglądał się twarzy Greya, na której można było
odczytać teraz całą gamę emocji, ale dominowało w niej
zmartwienie. Po chwili Aren zapytał:
— Jak się czujesz?
— Wydaje mi się, że dobrze ... choć
… bolą mnie mięśnie ... — Abraxas niechętnie przyznawał się
do słabości, ale miał świadomość, że to akurat będzie od razu
widoczne, gdy tylko spróbuje wstać. Czuł się teraz strasznie
niezręcznie. Nie był przyzwyczajony do zbytniej troski:
— Wydaje mi się, że powinieneś
odwiedzić pielęgniarkę w związku z tą raną na głowie. —
Abraxas odruchowo próbował skinąć głową, gdy Aren dodał: —
Oczywiście jak już ustaną skutki po klątwie Cruciatus. —
Malfoy drgnął niespokojnie zaskoczony, co nie uszło uwadze Arena,
ponieważ ranny wciąż spoczywał na jego kolanach. Przez moment
panowało milczenie, a później Abraxas rzekł wypranym z emocji
głosem:
— Więc wiesz? — Aren nie widział
powodu, żeby nie potwierdzić:
— Widziałem już efekty
pocruciatusowe wiele razy, dlatego nie ma mowy o pomyłce.
Zastanawiam się jednak … być może to nie moja sprawa, ale …
kto ci to zrobił?
— To bez znaczenia ... — Usłyszał
w odpowiedzi, ale jeszcze nie zamierzał dać za wygraną. Po chwili
ciszy Abraxas zerknął w górę na twarz Greya i widząc na niej
upór, roześmiał się cicho. Zdecydowanie polubił prawdziwą,
otwartą twarz tego chłopaka, a nie codziennie obnoszoną przez
niego maskę obojętności. Nie zamierzał zdradzać wszystkich
tajemnic, ale równocześnie nie chciał odpychać Arena, dlatego
dodał oględnie: — Jeśli to Cię pocieszy, to jest to ktoś, kogo
obaj znamy. Więcej nie zdradzę. — Cały czas przyglądał się
twarzy zielonookiego, dlatego nie uszło jego uwadze, że ten
intensywnie zaczął się zastanawiać nad tymi słowami. Niemalże
widział jak trybiki w głowie Greya pracują na najwyższych
obrotach. Po chwili Aren nagle zamrugał, a na jego twarzy pojawił
się wyraz zrozumienia, ale żadne stwierdzenie ani pytanie z jego
ust nie padło. Malfoy również postanowił do tej kwestii nie
wracać i zaczął z innej beczki: — Jak się tutaj znalazłeś?
— Po prostu tędy przechodziłem ...
— Odpowiedź oczywiście nie była szczera, a temat najwyraźniej
drażliwy. Ponownie zapadła cisza i obaj poszukiwali bezpiecznych
tematów do rozmowy. Abraxas niespodziewanie dla samego siebie poczuł
nagle, że wiele by dał, by móc swobodnie porozmawiać z Aren'em
bez kluczenia i lawirowania wokół bezpiecznych tematów. Po
długiej ciszy Aren zadał pytanie: — Masz może eliksir na skutki
po Cruciatusie? — Malfoy pomyślał, że chłopak
rzeczywiście ma spore pojęcie o temacie, po czym spokojnie
odpowiedział:
— Jest w moim kufrze ale … kufer
jest zabezpieczony i tylko przykładając moją różdżkę można go
odblokować. Myślę jednak, że … myślę, że najgorsze już
minęło i że możesz już iść. Dziękuję za pomoc. Przyjdę nad
ranem do dormitorium, by wziąć prysznic i wtedy zażyję eliksir.
Teraz muszę jeszcze … odpocząć … poczekać … to znaczy
pomyśleć … — Malfoy zaplątał się trochę w słowach i
umilkł skonsternowany ze świadomością, że nie jest w formie
nawet jeśli chodzi o myślenie. Właściwie nie chciał zostawać tu
sam, ale z drugiej strony nie chciał przyznawać się otwarcie do
słabości. To przypomniałoby mu czasy dzieciństwa i brzmiałoby
okropnie żałośnie. Oczywiście takie myślenie było kuriozalne,
bo przecież Grey bez wątpienia widział doskonale jego słabość,
ale ... nie był w stanie się do tego zmusić. Nie mógł poprosić
głośno, by Aren został z nim, chociaż w duchu bardzo tego
żałował. Ze zdumieniem po chwili usłyszał odpowiedź Arena:
— Naprawdę sądzisz, że Cię teraz
zostawię? Ok, jeżeli faktycznie masz dość mojej obecności to
pójdę, ale ... mogę zostać. — Propozycja została podana
neutralnym tonem, Aren poczuł jednak, że ciało Abraxasa
sztywnieje. Po chwili leżący zerknął na niego błagalnym niemal
wzrokiem, ale głośno wyartykułował nerwową odpowiedź:
— Tak mam dość twojej obecności,
więc idź już sobie! — Aren westchnął cicho. Trochę rozumiał
blondyna, sam nie lubił ludzkiej litości. Z drugiej strony takie
zapieranie się nieco go rozdrażniło, dlatego powiedział:
— Dobrze więc! — Po czym podparł
Malfoya, pomógł mu się przenieść pod ścianę i najzwyczajniej w
świecie wyszedł bez pożegnania.
Abraxas pożałował swoich słów już
w momencie, kiedy Aren zamknął za sobą drzwi łazienki.
Stwierdził, że zachował się jak typowy Malfoy. Z pewnym smutkiem
skonstatował, że nauki Ojca były silniejsze od niego. Może i jego
rodziciel nie stosował niewybaczalnych, ale używał sporo innych
klątw, by go dyscyplinować i zmusić do konkretnych zachowań.
Lochy według Abraxasa były najgorsze. Poczuł nagle chłód na
całym ciele. Nie był pewien czy to z powodu kamiennej podłogi, czy
klątwy, czy po prostu wspomnień. Teraz dopiero odczuł brak
ciepłych kolan Arena. Brakowało mu też delikatnych muśnięć na
włosach. Jak dotąd nikt nie dotykał w taki sposób jego włosów,
również w dzieciństwie. To było takie uspokajające … Abraxas
drgnął zaskoczony i cicho roześmiał się bez radości dochodząc
do niezbyt wesołego wniosku, że najwyraźniej tym razem Crucio
miało niezwykle silne działanie również na mózg.
Wychodząc z łazienki Aren nawet nie
pomyślał o tym, by wrócić do dormitorium. Nie zamierzał
zostawiać Malfoya bez pomocy. Skierował się w stronę
laboratorium, gdzie miał zazwyczaj korepetycje z Eliksirów,
zamierzając przeszukać znajdujące się tam zasoby Slughorn'a. Miał
nadzieję, że znajdzie potrzebny mu w tej chwili eliksir. Centaur
nie patrzył na niego przychylnie gdy mijał wejście, ale nie
zamierzał rezygnować. Realizował swój plan konsekwentnie, chociaż
równocześnie przeklinał jasnowłosego za wyglądanie tak cholernie
słabo, przeklinał te jego oczy, które błagały by został w tym
samym czasie, kiedy usta wypowiedziały coś zgoła odwrotnego. Tak
rozmyślając i pomstując w duchu Aren przeszukiwał kolejne półki.
Nie było to proste, gdyż na większości fiolek osadziła się
gruba warstwa kurzu, czyli ocena na podstawie koloru była w
najwyższym stopniu utrudniona. Grey pamiętał jednak zapach
poszukiwanego eliksiru, dlatego miał nadzieję, że jeśli tylko ta
mikstura tutaj jest, odróżni ją od innych bezbłędnie. Po czasie,
który dla niego zdawał się wiecznością w końcu go znalazł.
Eliksir miał odpowiedni zapach i jasnofioletowy kolor. Dopiero teraz
dotarła do Arena niecodzienność sytuacji, w której uczeń szkoły
jest w posiadaniu mikstury niwelującej skutki zaklęcia
niewybaczalnego. Jaki normalny uczeń by go posiadał? Żaden
oczywiście, ale taki, który miał z tym zaklęciem do czynienia,
owszem. Grey uśmiechnął się do siebie na te myśli, wzruszył
lekko ramionami i wyszedł z pomieszczenia, wcześniej ukrywając
fiolkę w kieszeni. Przy wejściu zaryzykował i poprosił centaura,
by nie wspominał o jego nocnej wizycie nauczycielowi. Ten jednak po
prostu go zignorował, więc Aren nie miał żadnej pewności, czy
nie zostanie jutrzejszego dnia ukarany. Cel jednak uświęcał środki
i chłopak postanowił podjąć to ryzyko..
Wracał już do Malfoya, kiedy
usłyszał kroki, które po chwili niebezpiecznie przyspieszyły.
Najwyraźniej powodujący ten hałas usłyszał Arena . Chłopak, nie
chcąc by ten ktoś zobaczył Abraxasa, skręcił w inny korytarz
starając się poszukać dobrego miejsca na kryjówkę. Oczywiście
przeliczył się i w tym korytarzu jak na złość nie było nic co
by mu pomogło się schować. W międzyczasie Grey zauważył, że
kroki ścigającego go człowieka nagle ucichły, przestał więc
rozglądać się za ewentualnym ukryciem i skupił się na wyraźnie
dla niego wyczuwalnej czyjejś obecności. Wszystkie zmysły miał
napięte w oczekiwaniu. Zamarł w bezruchu starając się odkryć
cokolwiek i nagle … poczuł na plecach kształt, który mógł być
jedynie czubkiem różdżki. Obejrzał się, ale w półmroku widział
tylko zarys postaci. Dopiero gdy usłyszał jedwabisty głos, od razu
wiedział z kim ma do czynienia:
— Odwróć się powoli. — Aren
spokojnie i bez słowa wykonał polecenie, a Riddle widząc zieleń
na szacie delikwenta stwierdził równie miłym głosem: — Jestem
nieco zawiedziony polowaniem. Spodziewałem się jakiegoś Gryfona, a
tu okazało się, że to mój domownik. Doprawdy, przecież nie mogę
odjąć punktów własnemu domowi. Teraz wyjaśnij dlaczego o takiej
porze jesteś poza dormitorium, a ja być może wymierzę Ci łagodną
karę.
— Lubię przemierzać korytarze nocą,
pomaga mi to pomyśleć. — Tom natychmiast zidentyfikował Arena
po głosie i uniósł brwi w zdumieniu. Akurat tego ucznia zupełnie
nie spodziewał się przyłapać na korytarzach Hogwartu. Przyświecił
sobie różdżką i przyjrzał uważniej stojącemu przed nim
chłopakowi:
— Powiedz mi zatem gdzie byłeś.
Twoja szata i twarz noszą ślady kurzu. — Podczas gdy oczekiwał
odpowiedzi, Tom dalej przyglądał się swojej zielonookiej
fascynacji i nagle dostrzegł ślady krwi na jednej z dłoni oraz na
spodniach w okolicy uda. Na pozór spokojnie zadał kolejne pytanie:
— Czy ktoś Cię skrzywdził?
Kiedy prefekt zadawał to pytanie Aren
wyczuł od niego falę magii. Emanowała tylko przez chwilę, ale to
wystarczyło by zidentyfikował ją jako coś swojskiego, przyjemnego
… tak bardzo znajomego. Grey zupełnie nieświadomie pochylił się
nieznacznie w stronę Toma, ale szybko się zreflektował. Przecież
zadano mu pytanie, był najwyższy czas, żeby na nie odpowiedzieć.
Nie bardzo wiedział jak ma wybrnąć z tej sytuacji, tym bardziej,
że całej prawdy nie zamierzał zdradzać, ale miał nadzieję, że
coś w trakcie rozmowy mu się nasunie:
— To nie moja krew.
— W takim razie czyja? I w jakich
okolicznościach powstały te ślady? — Tom był zaintrygowany.
Kiedy sądził, że Aren nosi na sobie ślady własnej krwi, czuł
wściekłość. Teraz jednak uspokoił się już i starał się
jedynie odkryć prawdę, przynajmniej na razie. Milczenie Greya się
przedłużało ponad miarę, dlatego Tom wzdychając wyciągnął
różdżkę. Aren spiął się nerwowo, więc Tom wyjaśnił: —
Spokojnie, jeżeli nie chcesz mi powiedzieć, jestem zmuszony sam
sprawdzić co takiego się stało. Oczywiście, masz jeszcze szansę
się wytłumaczyć, ale wiesz co? Chyba już znudziło mi się
czekanie. — Riddle uśmiechnął się złośliwie, na myśl o tym
co mogło się stać i co mogło Greya doprowadzić do obecnego
wyglądu. Zamierzał to sprawdzić bezpośrednio w jego umyśle, przy
okazji dowiadując się co łączy tego ucznia z Grindelwaldem.
— Czekaj, Ty chyba nie zamierzasz ...
! — Aren w popłochu cofnął się o krok, ale nie zdążył zrobić
nic więcej, ponieważ Tom bez zapowiedzi rzucił:
— Leglimens — i zielonooki
poczuł, że świat znika mu sprzed oczu, a Tom wkracza do jego
umysłu.
Riddle stosował już to zaklęcie
wielokrotnie na różnych umysłach. W trakcie tych praktyk doszedł
do wniosku, że wyglądają zawsze niezwykle podobnie i wystarczy
stosować pewne wypracowane schematy, by uzyskać co się chce. Jak
dotąd zawsze był to labirynt korytarzy, podzielony na różne
segmenty: od wczesnego dzieciństwa do teraźniejszości, a do
każdego działu prowadziły kolejne drzwi. Tym razem przekonał się,
że jego twierdzenie o podobieństwie umysłów legło w gruzach w
zderzeniu z tym, co przedstawiał mózg Arena. Ten umysł był inny.
Zaskoczył go widok ponurej, bezkresne plaży i równie smutnego
wybrzeża. Woda, wciąż chlupocząca, była ciemna i mętna. Na
pobliskich drzewach większość liści opadła pozostawiając nagie
korony. Piasek, po którym stąpał początkowo był miałki, ale z
każdym krokiem stawał się coraz bardziej twardym żwirem. To było
absolutnie fascynujące. Tom zdał sobie sprawę, że była to obrona
doskonała przed niechcianymi gośćmi. Żaden przedmiot, który
widział, żadna rzecz w zasięgu wzroku nie sugerowała nawet
żadnych wspomnień. Jak do nich trafić, kiedy nie ma punktu
zaczepienia? Ba, nie było nawet poszlaki, gdzie te wspomnienia
powinny się znajdować. Tom musiał sam przed sobą przyznać, że
był skonsternowany, ale mimo to nie zamierzał jeszcze rezygnować
i starał się znaleźć lukę w tym systemie. Im dalej szedł, tym
bardziej się przekonywał, że krajobraz się nie zmieniał, był
wciąż tak samo monotonny i jednostajny. Właściwie niewiele już
brakowało mu do decyzji, że się podda, kiedy nagle pojawił się
nowy element pośród tej smętnej pustki. W oddali zobaczył zarys
postaci. Tom zamrugał zdziwiony, po czym szybkim krokiem ruszył w
stronę tej postaci myśląc, że znalazł jakiś słaby punkt w
idealnym jak dotąd murze obrony. Im bardziej jednak się zbliżał,
tym bardziej nie mógł uwierzyć w to co widzi. Kiedy był już
całkiem blisko i był pewien, że wzrok go nie myli zdumionym głosem
skomentował bardziej do siebie niż do kogokolwiek innego:
— To niemożliwe. — Przed sobą
widział bowiem idealne odwzorowanie Arena, który wpatrywał się
zamglonym wzrokiem w wodę. Wyobrażenie chłopaka było tak
zamyślone, że dopiero na dźwięk głosu Toma drgnęło
niespokojnie i powoli przekręciło głowę w jego kierunku pytając:
— Tom? — Riddle przeżywał swoiste
deja vu, kiedy usłyszał z ust manifestacji wspomnień dokładnie
ten sam głos, który słyszał przed wtargnięciem do tego umysłu.
Tymczasem widmowy Aren dopytywał dalej wstając i podchodząc
bliżej: — To naprawdę Ty? — Zielonooki chłopak zatrzymał się
na około metr przed Riddle, a Tom ujrzał za nim łańcuch, który
osiągnął maksymalną długość, ograniczając ruchy.
— Czym ty jesteś? — Zapytał wciąż
zdziwiony, ale i zaciekawiony Riddle, zachowując bezpieczną
odległość. Przez cały czas przyglądał się wizerunkowi Arena i
ze zdumieniem stwierdził, że wyglądał tak samo jak zawsze, jak w
realnym świecie, tylko tutaj … dlaczego patrzył niemalże z
udręczeniem w oczach?
— No tak ... Zapomniałem, że to
jeszcze nie pora ... — Odpowiedziało odwzorowanie Arena w tym
miejscu z pewnym wahaniem w głosie, a po chwili uśmiechając się
lekko dokończyło: — Jesteśmy sobie bliżsi niż Ci się wydaje.
Choć przez naszą sytuację nie mamy nawet możliwości się do
siebie zbliżyć.
— Dlaczego mówisz w liczbie mnogiej?
Kogo jeszcze masz na myśli?
— Osobę, na której użyłeś
leglimencji oczywiście. Jesteśmy tym samym on i ja. Chociaż ja
jestem tylko uwięzionym wspomnieniem, a on realną osobą. Wyglądasz
tak samo jak w dniu, w którym Cię poznałem. Zabawna wtedy była
sytuacja. — Widmowy Aren umilkł z uśmiechem na twarzy, a
tymczasem Riddle, czując się nieco zagubiony, po raz pierwszy w
życiu z kompletnym mętlikiem w głowie, czuł się coraz bardziej
poddenerwowany, ale i niepewny:
— Nie wiem o czym do diabła mówisz.
— Posiadam w sobie nieco magii. Daj
mi swoją dłoń, a być może zrozumiesz. — Zaproponowało
wyobrażenie Greya — Teraz nie wiesz jaka jest nasza magia, ale ja
mogę Ci ją pokazać. Wystarczy tylko wyciągnąć rękę, a
znajdziesz odpowiedź na większość swoich pytań.
Tom wahał się się przez chwilę, ale
coś w tej istocie było takiego, że chciał uwierzyć, chciał
zaufać. Jego umysł jednak był czujny i wręcz krzyczał, że to
może równie dobrze być pułapka. Będąc w czyimś umyśle był
odsłonięty i prawie bezbronny. Spojrzał w oczy manifestacji
wspomnień Arena w poszukiwaniu czegoś, co by mu podsunęło
rozwiązanie, radę jak ma postąpić. Nie znalazł nic i wbrew sobie
postanowił zaryzykować. Zbliżył się do widmowego Greya
wyciągając w jego stronę rękę, którą Aren chwycił swoją,
splatając palce i całkowicie zaskakując tym intymnym gestem Toma.
Patrząc w oczy wyobrażenia Arena poczuł nagle magię, która
płynęła spokojnym rytmem przez jego palce, by po chwili otoczyć
go całego. Napięcie, które czuł wcześniej momentalnie zniknęło
i spojrzał z niedowierzaniem na stojącą przed nim postać:
— Nie wierzę. Ty jesteś moim
Przeznaczonym? Jak to możliwe? To nie ma sensu! — To zrozumienie
spadło na niego tak niespodziewanie, że nie potrafił jakoś się
odnaleźć, mimo że usilnie starał się złożyć w logiczną
całość elementy układanki, w której wciąż jeszcze brakowało
wielu elementów. Kiedy tak walczył, wyrwał go z zamyślenia głos
zjawy, która zbliżyła jego dłoń do własnego policzka wtulając
się w nią z cichym westchnieniem:
— Już czas się pożegnać. Będzie
mi Ciebie brakować. Jest jednak już teraz nadzieja, ponieważ teraz
jesteśmy bliżej Ciebie niż poprzednio. Jeszcze trochę ...
— Brzmisz tak, jakbyśmy się już
nigdy nie mieli spotkać ... — Zaczął Tom i przerwał nagle,
widząc w rękach widmowego Arena lustro:
— Tak właśnie będzie. Po prostu
zapomnisz o wszystkim co tu zobaczyłeś i usłyszałeś. Nawet mnie.
Do zobaczenia. — Nagłym ruchem Widmowy Aren odwrócił lustro, a
Tom, kiedy tylko zobaczył w nim swoje odbicie, natychmiast został
wyrzucony z umysłu Arena.
Powrót do rzeczywistości był tak
samo nagły jak i moment wkroczenia Riddle'a do umysłu. Aren
otrząsnął się, szybko pozbierał się w sobie z przerażeniem
konstatując, że nie wie zupełnie co też Tom w jego umyśle
zobaczył. Zaskoczony wzrok Riddle'a powiedział mu jednak wszystko i
spowodował, że na Greya spłynęło przypomnienie: Riddle nie mógł
nic zobaczyć, przecież wcześniej z Kasandrą zadbali o to ... Po
tym olśnieniu, Aren odetchnął w duchu z ulgą, ale równocześnie
zaczęła narastać w nim złość na Toma. Jak śmiał użyć na nim
leglimencji! Spojrzał ponownie na Prefekta, który zresztą również
wpatrywał się w niego intensywnie, a po chwili skomentował całe
zajście po swojemu:
— Masz więcej tajemnic niż bym
podejrzewał ... Nie wiem jak to się stało, że twój umysł, który
wydawał się tak podatny na leglimencję z łatwością odparł mój
atak. — Aren postanowił odpowiedzieć z innej beczki i nic nie
mógł poradzić na to, że jego głos odzwierciedlał całą złość,
jaką w tej chwili czuł:
— Więc to tak traktujesz innych?
Kiedy ktoś ma coś do ukrycia używasz leglimencji? Nie sądziłem,
że Prefekt Slytherinu może tak nisko upaść.
— Miło, że przyznałeś, że masz
coś do ukrycia. A co do oskarżenia ... nie wiem jakim prawem śmiesz
mnie oceniać, skoro to Ty właśnie łamiesz zasady tu panujące.
Nie chciałeś współpracować, więc nie dałeś mi wyboru. — Tom
mówił spokojnie obserwując jak twarzy zielonookiego chłopaka
pojawia się wzburzenie. To było w pewien sposób intrygujące.
— Wyboru?! Czy ty słyszysz sam
siebie? Użyłeś na mnie pieprzonej leglimencji! — Krzyknął
wściekły Aren, po czym całą siłą woli powstrzymał się od
dalszych słów. Musiał przecież wracać do Malfoya. Nie miał
czasu stać tu i dyskutować z Riddle'm. Tom obserwował z
przykrością jak z twarzy Greya znikają emocje, a wraca zwyczajowa
maska. Po chwili padły pytania zadane nad podziw spokojnym tonem: —
Czy to już wszystko? Czy mogę już odejść? — Riddle zamyślił
się krótko i niemal natychmiast postanowił, że Arenowi należy
się mała nagroda za to, co dziś zaprezentował. Oczywiście
chłopak nie musi o tym wiedzieć, więc …:
— Jako, że to było Twoje pierwsze
przewinienie, dziś dostaniesz tylko upomnienie. Wracaj do
dormitorium i obym więcej Cię nie zobaczył szwendającego się po
zamku w godzinach nocnych. — Chłopak bez słowa odwrócił się i
ruszył szybkim krokiem przed siebie, a Tom obserwował go z
fascynacją, dopóki nie zniknął za zakrętem. Dopiero wówczas
Riddle pozwolił sobie na chwilę słabości i ciężko oparł się o
ścianę oddychając głęboko i przymykając na moment oczy. Czuł
się strasznie wyczerpany magicznie po tej próbie leglimencji. Miał
wrażenie, że dostał się do umysłu Arena, ale było to tylko
takie wrażenie. Z jakiegoś powodu nic nie pamiętał. To było
bardzo dziwne i potrzebował więcej informacji by to wydarzenie
przeanalizować. Po pewnym czasie poczuł się trochę lepiej, nie
dzwoniło mu już w uszach, a głowa bolała tylko trochę. Tom
zdecydował, że czas udać się do biblioteki.
Gdy Aren upewnił się, że Riddle go
nie śledzi, przyśpieszył kroku, starając się jak najszybciej
dotrzeć do Malfoya. Widok drzwi łazienki, w której przebywał
Abraxas ucieszył go niepomiernie. Aren uchylił drzwi, wślizgnął
się szybko do środka zamykając za sobą wejście i rozejrzał się
po pomieszczeniu. Abraxas z przymkniętymi powiekami siedział
dokładnie tam gdzie go wcześniej zostawił. Jego ciało nadal
drżało i na oko było widać, że miał gorączkę o czym
świadczyły lekko zaróżowione policzki, błyszczące oczy i
spękane usta. Grey, by się w tym upewnić podszedł do niego i
przyłożył dłoń do jego czoła. Na ten gest Abraxas otworzył
szeroko oczy, odtrącając odruchowo jego rękę. Po czym zamarł, a
później przetarł oczy i szybko zamrugał powiekami, chyba nie
dowierzając. Na koniec zebrał się w sobie i szorstko zapytał:
— Co Ty tutaj robisz? Mówiłem Ci,
że dam sobie radę. — Aren nie komentując tej wypowiedzi, która
jaskrawo odstawała od rzeczywistości, sięgnął do kieszeni i
podsunął niemal pod nos Abraksasa fiolkę z fioletową miksturą ze
słowami:
— Wypij to. — Zaskoczony Malfoy
ponownie zamrugał w niedowierzaniu, ale już po chwili chwycił
podawaną fiolkę, otworzył, powąchał i szybko wypił jej
zawartość. Już po chwili na jego twarzy pojawiła się ulga, a
ciało się rozluźniło. Westchnął cicho i dopiero teraz zapytał:
— Skąd to masz?
— Ukradłem. — Odpowiedział Aren
wzruszając ramionami widząc niedowierzający wzrok blondyna. —
Wybacz, że tak długo to trwało, ale trafiłem na pewną
przeszkodę.
— Przeszkodę? Ktoś Cię złapał? —
Malfoy zauważył, na twarzy Arena złość, gdy powiedział ostatnie
słowo. Po chwili usłyszał odpowiedź, która go zmroziła:
— Tak jakby ... Po prostu wpadłem na
cholernego dupka Riddle'a.
— Czy on wie że ... — Dalsza część
pytania nawet nie potrafiła przejść przez gardło Abraxasa, który
poczuł dreszcze na myśl o domniemanych konsekwencjach, jeśli Tom
...
— Nie — Stanowcza odpowiedź
przerwała bieg spłoszonych myśli blondwłosego chłopaka, który
nieświadomie odetchnął z ulgą, po czym ostrożnie zapytał:
— Czy coś się stało po tym jak go
spotkałeś?
— To nic takiego. Możesz już wstać?
— Aren zręcznie ominął odpowiedź na niewygodne pytanie. Kiedy
Abraxas skinął głową, Grey podparł go, by łatwiej było mu się
podnieść.
— Biegać, to ja jeszcze nie będę,
ale za moment będę mógł już iść. — Z powracającym humorem
skomentował swój stan Malfoy, po czym zaczął rozmasowywać sobie
mięśnie.
Kiedy Abraxas doszedł już do siebie
na tyle, że czuł się na siłach iść, obaj ruszyli do kwater
Slytherinu. Malfoy dyskretnie podtrzymywany przez Arena, radził
sobie nieźle i ku zdumieniu tego drugiego nie komentował nawet, ani
nie narzekał na fakt, że Grey mu pomaga. Wolał tego nie robić, bo
miał świadomość, że u zielonookiego chłopaka i tak ma wielki
dług. Jego dusza cierpiała, że idący obok Aren widział jego
słabość, ale z drugiej strony Grey wrócił do niego, pomógł mu,
chociaż wcale nie musiał. Malfoy zmarszczył brwi w zamyśleniu:
Aren Grey był zdecydowanie inny niż reszta Ślizgonów i teraz w
pewien sposób mógł zrozumieć zainteresowanie Toma jego osobą.
Obaj odetchnęli z ulgą docierając
ostatecznie do pokoju wspólnego. Nikogo w nim nie było na
szczęście, co pozwoliło im bezpiecznie, acz powoli przemknąć się
do dormitorium. Abraxas marzył o kąpieli i łóżku, dokładnie w
tej kolejności. Równocześnie jednak nie dowierzał własnym siłom,
wolał nie ryzykować zasłabnięcia w kabinie, dlatego przełożył
mycie do rana, a teraz postanowił zadowolić się zaklęciem
czyszczącym. Wyciągnął różdżkę rzucając je na siebie, po
czym skierował różdżkę w stronę Arena z niemym pytaniem, a gdy
ten skinął głową potraktował tym zaklęciem również jego. Obaj
przebrali się w piżamy i Abraxas opadł z ulgą na łóżko
wzdychając lekko. Na moment przymknął oczy, po czym otworzył je
znowu i obserwował jak Aren jeszcze czegoś szuka w swoim kufrze.
Po chwili chłopak wyciągnął z niego małe pudełeczko i podszedł
do łóżka Malfoya, stawiając je na jego stoliku nocnym i szeptem
mówiąc:
— Ta maść powinna przyśpieszyć
gojenie rany na skroni. Jutro z rana idź jednak do pielęgniarki,
inaczej Riddle może się czegoś domyślić. — Aren wrócił do
swojego łóżka, a Abraxas odkręcił wieczko wzdrygając się z
obrzydzeniem na zapach, który wydzielała przechowywana w pudełeczku
maść. Wstrzymał oddech i zgodnie z poleceniem nałożył cienką
warstwę na ranę, tak szybko jak tylko się dało zamykając
pojemniczek.
Następnego dnia w południe była
planowana wycieczka do Hogsmeade i Abraxas dwoił się i troił by
nakłonić Greya do pójścia wraz nimi poszedł. Arena wyraźnie
zniechęcała osoba Toma i Malfoy domyślał, że w jakiś sposób
łączyło się to z wczorajszym spotkaniem Greya i Riddle'a, o
którym Aren ledwo wspomniał. Jak powszechnie wiadomo, Malfoyowie
potrafią być bardzo uparci jeżeli coś chcą osiągnąć. Tym
razem Abraxas też już nieomal przekonał Arena, gdy na przeszkodzie
stanął mu Slughorn, który wezwał Arena na dodatkowe zajęcia.
Wobec takiego dictum blondwłosy Ślizgon dał sobie spokój, ale
przysięgł sobie, że następnym razem już na pewno zagarnie Arena
do miasteczka. Żeby mieć absolutną pewność, że osiągnie co
chce, zamierzał rozpocząć nagabywanie już od poniedziałku.
W Hogsmeade najpierw każdy zajął się
własnymi sprawami, a na końcu wszyscy, cała ich grupa, spotkała
się pod Trzema Miotłami w wynajętym przez Malfoya pokoju. Pierwszy
dotarł Orion z Lestrange, następnie Tom. Abraxas na jego widok od
razu przypomniał sobie wydarzenia zeszłej nocy, a zwłaszcza pewien
interesujący komentarz Arena. Teraz z zainteresowaniem przyjrzał
się Tomowi, ale nie zauważył żadnego zamyślenia, czy też
wzburzenia. Riddle wyglądał jak zawsze. Niestety, przyglądanie się
nie służyło dyskrecji i niespodziewanie usłyszał pytanie obiektu
swojego zaciekawienia:
— Czy chcesz coś powiedzieć
Abraxasie? — Malfoy podjął decyzję błyskawicznie i zaryzykował
półprawdę, która jak doświadczenie go uczyło, zawsze się
sprawdzała:
— Dzisiaj Aren wydawał się
zdenerwowany, gdy zapytałem go wspólne wyjście z nami.
— Dlaczego chciałeś, by ta
namiastka czarodzieja, niemalże charłak nam towarzyszył! —
Powiedział z obrzydzeniem Lestrange, jednak po jednym spojrzeniu
Toma natychmiast zamilkł i przybrał niewinną minę.
— Kontynuuj Abraxasie, dlaczego
uważasz, że miało to coś wspólnego ze mną? — Abraxas zupełnie
nagle poczuł jak jakiś chochlik kusi go, by to powiedzieć i nie
wytrzymał:
— Po prostu ... w sumie, to pozwól,
że zacytuję jakże wymowną wypowiedź Arena, mówiącą wyraźnie
o kim mowa. Cytuję więc: „Cholerny dupek Riddle”.
Kątem
oka Abraxas zauważył, że Orion robi wszystko, by się nie
roześmiać. Mocno zagryzał wargę, choć zdradzały go drżące
kąciki ust, a Lestrange dla odmiany wyglądał jakby miał ochotę
kogoś zamordować. Najbardziej jednak zaskoczyła go reakcja Toma,
który roześmiał się głośno z prawdziwym rozbawieniem. To była
nowość, jeszcze nigdy Malfoy nie widział, żeby Riddle śmiał się
głośno, a już żeby śmiał się wesoło … to było wręcz
szokujące. Jego ciekawość wzrosła w dwójnasób. Chciałby
naprawdę się dowiedzieć co się do diabła wtedy stało.
No to mnie zaciekawiłaś jeszcze bardziej tym wszystkim. Opłacało się tyle czekać na nowy rozdział. Zastanawiam się czy Tom przekona do siebie Arena
OdpowiedzUsuńŻyczę weny,Kurigara
Jak prawie zawsze spóźniony komentarz.��
OdpowiedzUsuńKolejne starcie Toma i Harrego. Szkoda że Tom nie pamięta nic po wizycie w umyśle Arena. Mam nadzieję że Malfoy stanie się prawdziwym przyjacielem Pottera. Zaciekawiła mnie bardzo rozmowa Toma i postaci w umyśle Harrego, postać mówiła w taki sposób jakby już się poznali. Mam nadzieję na wytłumaczenie tego w najbliższym rozdziale. Pomysł z turniejem jest fantastyczny i mam wrażenie że Harry znów będzie brał w nim udział, tylko proszę jeśli masz to w planach to niech jego magia do tego czasu wróci. Miło widziana byłaby też kolejna konfrontacja głównych bohaterów.
Rozdział wspaniały, liczę że niedługo wstawisz następny ��. Mogę się tylko domyślać ile trwa pisanie choć fragmentu opowiadania ale mimo to czy była by możliwość na szybsze ich wstawianie? �� Oczywiście weny życzę!
M.
Ps. Wspaniała niespodzianka w dniu urodzin!
Taaak nareszcie wspaniały rozdział nie moge się już doczekać kontynuacji.kocham Abraxasa mam nadzieję ze Harry niedługo odzyska magie pozdrawiam Natalia
OdpowiedzUsuńOch, no nareszcie! Zacierałam na rozdział rączki już od początku lipca! Muszę cię przeprosić za to drobne opóźnienie z komentowaniem, ale odsypiałam wesele i musiałam uporać się z moim własnym rozdziałem. Przecież by mnie zastrzelili. Spokojnie, już się imion „zabawek” (kocham to określenie :)) Toma nauczyłam. Abraxas i Orion to ci okej, a Lestrange to ten nie okej. Mniej więcej tak ich dzielę. Ale co do Malfoya, to muszę się z tobą zgodzić, ze jest fajną postacią z tego względu, ze łatwo można go wykreować samodzielnie przez to, że niewiele o nim wiemy. Dlatego opłaca się go wklejać raz na jakiś czas. I jakoś tak polubiłam tego Grindelwalda. Po prostu jest przekonujący i podobny do tego, którego przedstawiono w „Fantastycznych zwierzętach…”. Próbuję bić rekordy, więc może ten komentarz wyjdzie mi dłuższy. I tak we chwili obecnej jadę na końskiej dawce kofeiny, więc raczej sobie nie pośpię :).
OdpowiedzUsuńNo to zaczynając od samego początku rozdziału, to bardzo często myli mi się u ciebie Dippet z Dumbledore’em. To chyba dlatego, że twoje opowiadanie jest jedynym „Time Travel” (o ile dobrze to napisałam), jakie w tym momencie czytam, także jeżeli kiedyś nazwę dyrektora Hogwartu za czasów Toma Dumbledore’em, to nie miej mi tego za złe. Może się tak zdarzyć. Ale ten dyrektor bardzo przypomina mnie samą. Myślał, myślał, myślał i w końcu stwierdził, że myślenie nie ma sensu i poszedł spać. No jakbym widziała moje odbicie w lustrze. Z tym, że właśnie ja poszłabym spać, a Dippet nie. Ale to jest moja wrodzona wada – lenistwo – i nie da się jej nijak wyplewić, mimo iż wielu już próbowało.
I wreszcie Aren (jeżeli mam być szczera, to fragment z Dippetem przeczytałam w dosłownie kilka sekund, żeby odgadnąć ogólny sens. Za bardzo łapki mnie świerzbiły, żeby dowiedzieć się, co z Harrym. Dopiero za drugim razem przeczytałam wszystko dokładnie). Avery i jego chrapanie mi się podobało. Naprawdę. Za to Lestrange coraz bardziej sobie grabi… A gdyby tak… Ja wiem? Aren może się kiedyś wściec i przypierdzielić mu jakąś mocną klątwą, prawda? Taki… zryw magiczny. Jednorazowy. Miło by było, naprawdę. Tak, kiedy kogoś nienawidzę, to się uczepiam tylko tej jednej osoby, ale te jego żarty muszę być denerwujące.
Tak w razie jakby co, to ja czytam i komentuję, żeby niczego nie pominąć, prawda? Więc wyjdzie toto raczej dosyć długie.
I tutaj muszę rozbić komentarz, bo oczywiście jest „za długi”. Super.
C.D.N
Okej, dalsza część:
UsuńChwała ci, Orionie, że uświadomiłeś biednemu Gryfoniątku, że w Slytherinie panuje hierarchia, jakiej trzeba się nauczyć i jej przestrzegać! Biedny Harry jeszcze dostałby od Voldemorta po dupie za siadanie tam, gdzie nie trzeba (jeny, jak to dziwnie brzmi. Nie zwracaj uwagi, proszę, jest późno, a ja, jak już wcześniej wspominałam, jadę na kofeinie, więc może mi lekko odwalać. Jak zawsze zresztą). Ach, to szczere serce Ślizgonów :D.
Zauważyłam już jakiś czas temu, że twój Harry jest znacznie spokojniejszy i inteligentniejszy od tego beznadziejnego oryginału. Przynajmniej potrafi dojść do jakiś wniosków bez Hermiony. A mówiąc o niej, to ciekawi mnie, co tam hen, hen daleko za pięćdziesiąt lat się dzieje? Jak ludzie sobie żyją?
Ale póki co wróćmy do naszego Arena. Jest bystry, serio, to jest świetne. Szczególnie jak najpierw tak odpycha Malfoya (wyobrażam sobie teraz takie dwa grube koty, gdzie jeden (czarny) spycha tego drugiego (białego) z kanapy XD), a potem, chodź, Abraxasie, zostańmy przyjaciółmi! Może nie w ren sposób, ale rozumiesz o co mi chodzi.
Harry, nie zagapiaj się aż tak w Toma, bo nie trafisz widelcem do ust! Skup się na jedzeniu, później będziesz podziwiał! Znowu spowodowałaś, że miałam wyszczerz. To wtedy, kiedy Aren tak sobie myślał o płynnych ruchach różdżką (o cholera, zabij mnie za te wszystkie skojarzenia – to wpływ Wattpada! Zanim zaczęłam tam czytać i publikować, mój umysł nie był aż TAK zjechany), wspaniałym głosie i oczach Riddle’a.
„Odpuść sobie ten filozoficzny bełkot” – czyżby zaczynały ci puszczać nerwy, Abraxas? Nie ładnie tak wyrażać się do przyjaciela. I kolejny: „Black był jednak wytrawnym…” „winem?” – podpowiada niewinnym tonem ten drań mózg.
Chociaż to dobrze, że Harry w ogóle jadł bez dźgania się widelcem po policzkach. Wyglądałoby to przynajmniej niegustownie.
Okej, stronę A4 już machnęłam. Zaskakująco szybko mi idzie. Piszę ten komentarz już tylko czterdzieści minut :p.
No patrz! W Slytherinie są dobrzy koledzy! Nie wiedziałeś o tym, Harry? Ach, ten rasizm! Abraxas wyratował cię przed Trollem i wielkim guzem na czole. A ty go tak brzydko traktowałeś! Jak możesz?! A trochę poważniej, to jest to naprawdę miłe ze strony Malfoya, nawet jeżeli tylko dlatego, że sprzyja to jego planom. Czytałam o tej ich nauce i zastanawiałam się, czy zanim dojdzie do Tomarry jako takiego, zamierzasz zrobić przelotny romans pomiędzy Abraxasem i Harrym? Marvolo dostałby szewskiej pasji. Chociaż nie, to zły pomysł – jeszcze skrzywdziłby Malfoya, a okazało się, że jest naprawdę spoko.
Mam też małe pytanko, a mianowicie; czy wiedzę o runach czerpałaś z jakiejś strony albo książki, czy to po prostu taki twój wymysł o tych wszystkich zapisach i tak dalej? Bo w sumie to dosyć ciekawe. Ale jeżeli to twoje dzieło, to już się nie mogę doczekać czegoś o czarnej magii.
Będzie tych części jeszcze kilka.
C.D.N
Grindelwald i Turniej Trójmagiczny… No ciekawe, ciekawe. Spekulacje Dippeta, Ministra i jego zastępcy w sumie miałby sens. Ten Wair mnie zainteresował. Jeżeli dobrze zrozumiałam, jest to stary znajomy Kasandry, sądząc po jego zamiłowaniu do alkoholu. Biedna kobiecina, ciągle musi przed nim chować wino, no ale teraz, kiedy już się go pozbyła, ma chwilę spokoju. Nie na długo, bo pewnie szybko znudzi mu się rola wiceministra Stanów.
UsuńRozmowa pomiędzy „Johnem” i Grindelwaldem prawie przyprawiła mnie o ciarki. Kurczę, ciekawie się to rozwija. No i w sam środek całego bałaganu zaplątani są Harry i Tom. Co z tego wyniknie to aż mnie skręca z ciekawości.
Czytając wszystkie sceny z Amerykanami, przypomniało mi się, że mają całkowicie odmienną modę. Zdziwiło mnie to w pierwszej chwili. Niby wie się o tym, ale kiedy ktoś zrobi z buta wjeżdżam w cylindrze, to jednak jest to dosyć dziwne, kiedy człowiek już przyzwyczaił się do szat i co najwyżej zielonych meloników Knota.
Ach, zapomniałam o jeszcze jednym! Dlaczego Beuxbatons nie bierze udziału w Turnieju? To raczej trochę dziwne. No i w końcu jest to Wair czy Weir? Bo raz pisze tak, a raz tak i to trochę wytrącające z równowagi przy czytaniu.
mmmhhhmmm…
OdpowiedzUsuńmmmhhhmmm…
Tak, jednak trochę mi się przysnęło. No cóż. Równolegle z pisaniem komentarza ściągałam (i nadal ściągam) „Grę o Tron”, a to zajmuje tyle miejsca, że jeden sezon ściąga się trzy godziny. Podpisywanie i czekanie na nie jest do bólu nudne. Oglądałaś kiedyś? Ja się zakochałam w książce, ale pogubiłam się gdzieś pod koniec pierwszej serii i nie chce mi się czytać od nowa, dlatego zamierzam obejrzeć .
Dobra, nie przynudzam, bo pewnie nie to cię obchodzi. Gdzie to skończyłam… Och, mam!
Oho, Lestrange zaczyna coraz bardziej irytować Harry’ego. Już tylko czekam, aż odzyska magię! I ten Turniej Trójmagiczny, cudownie! Czarny Pan bawi się swoimi „zabawkami”, z tego co widzę. To jest piękne, po prostu piękne. I ta taka delikatna sugestia, że ma nadzieję na reprezentanta ze Slytherinu. A ta chorda sługusów, jak znam życie, zaraz się rzuci do zawodów o najlepszego pupilka.
Tom ma całkiem fajną teorię odnośnie Arena i jego problemów. Nawet sobie nie zdaje sprawy, jak blisko jest prawdy. Szkoda tylko, że pomylili mu się czarnoksiężnicy. Cóż, zdarza się. Nawet on nie potrafi zaglądać w przyszłość. Chyba, ze ma jakieś wewnętrzne oko jak Trelawney. Mimo to za cholerę nie rozumiem, czym zawinił Abraxas, żeby oberwać Cruciatusem. Stwierdził fakt, więc… Chociaż możemy uznać, że po prostu nie lubi słyszeć o innych silnych magicznie osobach.
Tylko dlaczego ci Malfoye zawsze są tacy dumni? Nie, nie, ja? Ja? Ja nie potrzebuję pomocy, a skąd! Trochę mi go szkoda, mówiąc szczerze. Wydaje mi się też, że ta jego blizna na dłoni to pochodzi jeszcze z czasów, kiedy był dzieckiem. Skoro jest już stara, to musiał płakać jako dziecko i rodzice w ten sposób wpajali mu, że nie może okazywać słabości. Prawda?
Dobrze, że Harry mu pomógł, bo przecież by się wykrwawił w tej łazience.
I dochodzimy do mojego ulubionego fragmentu! Końcówka zdecydowanie była NAJ-LE-PSZA! „Cholerny dupek Riddle” po prostu przebił wszystko! To było najlepsze, zdecydowanie. Chociaż trzeba przyznać, że w tym wypadku rzeczywiście był cholernym dupkiem. Legilimencji nie powinno się stosować na prawo i lewo, a już na pewno nie na swoich Przeznaczonych. Tak po prostu nie wypada. Przekażesz mu to? Tak na przyszłość.
I jak widzę nie tylko ja dusiłam się ze śmiechu, kiedy Malfoy zacytował Tomowi ten jakże miły i uprzemy zwrot. Czytałam to w środku nocy, więc poducha w zęby i próbujemy się jakoś uspokoić. Kiedy dostanę głupawi, to strasznie ciężko jest mi się ogarnąć.
Podsumowując – rozdział jeden z lepszych, głównie dzięki końcówce.
Życzę weny i dużo czasu, bo robi się coraz ciekawiej.
Pozdrawiam :p
PS: W razie jakbym gdzieś tam w górze zjadła literkę albo nawet słowo, to musisz mi to wybaczyć, bo nie chce mi się sprawdzać. Sorki.
Chyba pobiłam rekord :p
UsuńNa reeeeszcie jejkuuuu ale nie mogłam się doczekać kolejnego rozdziału *.* Muszę Ci przyznać, że z każdym rozdziałem zaskakujesz mnie coraz bardziej ^^
OdpowiedzUsuńWitam,
OdpowiedzUsuńmam nadzieję, że Harry / Aren szybko odzyska magię i pokaże Lasatrage gdzie jest jego iejsce... końcówka boska, aż cgce się więcej, ale zastanawia mnie co z tym dziennikiem, który ma Abraxas?
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie
Hej,
OdpowiedzUsuńfantastycznie, ale mam ogromną nadzieję, że Aren to szybko odzyska magię i pokaże wtedy Lasatrage gdzie jest jego miejsce... ;) jak ja bym yo chciała... a końcówka naprawdę boska, zastanawiam się nad sprawą dziennika, który ma Abraxas, a należał do Arena i Tom czy od czasu do czasu pisze w swoim dzienniku...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga