wtorek, 26 sierpnia 2014

Rozdział 1 - Pierwsze kłamstwa

Po prologu zapraszam was na pierwszy rozdział! Przepraszam za jedno dniowe spóźnienie, Mato dziś wysłała mi zbetowany rozdział a ja w żadnym wypadku nie chcę jej gonić bo wiem że sama ma dużo własnych obowiązków. Kaja Kot,cieszę się że ktoś jednak czyta tego bloga i podoba mu się moje opowiadanie, mam nadzieje że zostaniesz na dłużej, zmotywowałaś mnie do pisania swoim komentarzem - dziękuje!

Wersja 2 poprawiona :)

Rozdział 1: Pierwsze kłamstwa

Harry miał już serdecznie dość zajęć Obrony przed Czarną Magią. Odkąd Dolores Umbridge zaczęła nauczać tego przedmiotu, zajęcia stały się potwornie nudne. Tak bardzo, że nawet u Binns'a udawało mu się dłużej nie tracić wątku na lekcjach. Przy różowym czymś nie odważył by się raczej zasnąć, chociaż … Poprzedniej nocy położyli się późno spać, bo za wszelką cenę chcieli z chłopakami dokończyć partyjkę eksplodującego durnia. Harry nie pospał długo, obudził się przed czwartą, a potem już nie mógł zasnąć. Przeszkadzało mu w tym chrapanie Rona. Właściwie teraz, oczywiście już po czasie, mentalnie pukał się w głowę dla podkreślenia własnej głupoty. Jak mógł zapomnieć, że jest czarodziejem i że istnieją zaklęcia wyciszające? W rezultacie nie zasnął już do rana, przewracając się z boku na bok, a teraz ledwie utrzymywał otwarte oczy. Walczył o to, by jednak nie zasnąć. Zdawał sobie sprawę, że Różowa Ropucha rozszarpałaby go wówczas na strzępy. Niestety lekcja była tak „zajmująca”, że powoli zaczął przegrywać z rozsądkiem, a gruba księga leżąca przed nim, niepokojąco zaczęła mu się kojarzyć z poduszką. Kusiło go, by położyć na niej głowę … tylko na chwilę ...

— Psst! Harry! Harry! Wstawaj! — Szturchnięcie i ponaglający szept Rona wyraźnie wskazywał, że na chwilę jednak Harry'emu zamknęły się oczy. Rudowłosy starał się być dyskretny, ale niestety idealna cisza, która panowała na tej lekcji, nie sprzyjała zachowaniu tajemnicy. Nauczycielka oczywiście zwróciła uwagę na ich ławkę i kiedy Harry, dość jeszcze nieprzytomnie rozejrzał się, by sprawdzić gdzie Umbridge jest, ruszyła w ich kierunku z tym swoim lisim uśmieszkiem na twarzy. Już choćby po nim Harry wiedział, że czekają go nie lada kłopoty. Jak zwykle zresztą. Kiedy już Różowa Ropucha stanęła przy nim, padły słowa:

— Proszę, proszę ... pan Potter jak zwykle lubi zwracać na siebie niepotrzebną uwagę. Widać wciąż Ci za mało sławy, ale oczywiście myślisz, że wielkiego Złotego Chłopca nie obowiązują żadne reguły. — Przesłodzony, wysoki ton głosu i ręce skrzyżowane na piersiach, wskazywały na spory stopień zadowolenia Ropuchy.

— Myli się pani, pani profesor. — Odpowiedział chłopak patrząc w jej paciorkowate oczy. Oczywiście to spotęgowało jeszcze gotowość do ataku różowego czegoś tym bardziej, że Harry starał się zachować, mimo swojej sytuacji, spokój. Wzrok Umbridge przeskoczył błyskawicznie na leżący przed chłopakiem pusty pergamin i wybrzmiał komentarz:

— Widzę również, że nie notował pan jak inni uczniowie Potter. — Uśmiech zadowolenia na twarzy nauczycielki się poszerzył, a Harry błyskawicznie, ukradkowym ruchem zasłonił dolną część pergaminu, by nie zauważyła rysunku, który przedstawiał ją jako trolla uderzającego się własną maczugą w głowę. Ten wizerunek z pewnością nie poprawiłby atmosfery. Trzeba było coś jednak odpowiedzieć, a zmęczony chłopak nie miał pomysłu na skomplikowane uniki:

— Po co mam przepisywać podręcznik w zmienionej formie? — Kiedy tylko te słowa padły z ust Harry'ego, uśmiech na twarzy Umbridge stał się jakimś sposobem jadowity, a chłopak uświadomił sobie, że znowu, po raz nie wiadomo który, dał się podpuścić. Ta kobieta rzeczywiście działała na niego niczym płachta na byka. Ciężko wzdychając, zauważył kątem oka, że Hermiona patrzy na niego ze złością. Z pewnością miała mu za złe, że znowu dał się sprowokować. Harry był przekonany, że czeka go dziś tyrada w tym temacie. Tymczasem jednak usłyszał głos Umbridge:

— Będziesz robić to co ci każę. Gryffindor traci dzięki Tobie dziesięć punktów. Nie mam zamiaru tolerować takiego zachowania, a tym bardziej spania na moich zajęciach. Wieczorem zgłosisz się do pana Filch'a na szlaban. Już on Ci znajdzie odpowiednie zajęcia, zrozumiałeś Potter? — Harry miał świadomość, że czekał go wyjątkowo nieprzyjemny wieczór, ale sam sobie był winny. Gdyby trzymał nerwy na wodzy, a język za zębami, nic podobnego by się nie wydarzyło. Nie pozostało mu nic innego jak odpowiedzieć:

— Tak jest pani profesor. — Oczywiście, nie zmieniało to faktu, że Harry był zły nie tylko na Różową Ropuchę, ale też na siebie. Odkąd zatrudnili to babsko z Ministerstwa, lekcje Obrony przed Czarną Magią stały się gorsze od Eliksirów, co samo w sobie było dość dużym sukcesem Umbridge. Oczywistym było, że Ślizgoni wykorzystają nieprzychylną obecnie sytuację Gryffindoru podlizując się nauczycielce choćby po to, by jeszcze bardziej pogrążyć Harry'ego. Sytuacja z punktacją domów, też nie miała się najlepiej. W ciągu tygodnia sam Harry stracił pięćdziesiąt punktów właśnie dzięki Umbridge. Odjęła mu punkty nawet za to, że miał nie zawiązaną sznurówkę. Argumentowała swoją decyzję słowami, że w jej ocenie Harry niegodnie się reprezentował. Slytherin natomiast był przez różowe coś faworyzowany ponad miarę. Zdobywał punkty jak szalony i szybko okazało się, że będzie groźnym rywalem Gryffindoru w walce o Puchar Domów, mimo wielkich wysiłków Hermiony, by odrobić stracone punkty.

Pastwienie się nad Harry'm zajęło nauczycielce czas do końca lekcji. Kiedy ta się wreszcie skończyła i zmęczony do cna Gryfon zbliżał się wraz z przyjaciółmi do wyjścia z klasy, usłyszał za plecami głos Umbridge:

— Ah ... i jeszcze jedno. Przepiszesz to, czego dziś nie notowałeś ... — zamyśliła się i po chwili dodała słodkim głosem — trzy razy, czy to jasne?

— Jak słońce proszę pani. – Warknął rozzłoszczony chłopak, powstrzymując się jednak od szerszych komentarzy. — Do widzenia.

***

Po lekcjach Hermiona zaciągnęła Harry'ego i Ron'a do biblioteki, by odrobić pracę domową z transmutacji. Zaledwie Harry zajął miejsce przy wybranym przez nich stole, dziewczyna spojrzała na niego karcącym wzrokiem. Już wiedział, że właśnie teraz czeka go kolejna pogadanka o tym, że niepotrzebnie znowu dał się Umbridge sprowokować. Jakby sam tego nie wiedział. A miał już nadzieję, że skoro Gryfonka nie wspomniała o tym przy obiedzie, upiecze mu się ta rozmowa. Jak widać ponownie się przeliczył.

— Harry, mówiłam żebyś nie pakował się w kłopoty! Rozumiem, że jej nie lubisz, ale nie powinieneś tak się odzywać. Ciągle masz szlabany i tracisz punkty!

— Ależ Hermiono, to nie wina Harry'ego. — Oburzył się rudzielec, starając się wesprzeć atakowanego przyjaciela.

— Owszem jego Ron. Powinien skupić się na lekcji, a nie spać! Nie ważne jaka by nie była nudna. Nawet u innych nauczycieli za to co zrobił, dostałby karę. Zresztą uważam, że słusznie. To jest niedopuszczalne. Mówiłam wam wczoraj, żebyście od razu poszli spać, ale oczywiście uparliście się na tą durną grę.

— Ta gra nie jest durna! — Zaperzył się Ron. — Chyba nie wiesz co mówisz. A Umbridge widocznie uwzięła się na Harry'ego. Nawet jakby nie przysnął i tak by coś wymyśliła. Wiesz przecież. To już taka baba. Jakby mogła wlepić mu szlaban za oddychanie, to już dawno by to zrobiła!

— Tym bardziej Harry nie powinien się wychylać. Ministerstwo tylko czeka na nasz błąd, by przejąć całkowicie władzę nad szkołą. Wszyscy wiemy, jaka ona jest. Wiemy również to, że potrafi iść po trupach do celu. Aktualnie najwyraźniej największą przeszkodą w planach Umbridge, jakie by one nie były, jest Harry, który wie, że Sami Wiecie Kto powrócił. Zauważcie, że gdy zrobiło się o tym głośno po Turnieju, ta Różowa … robi wszystko, by ludzie w to nie uwierzyli. Sama w to nie wierzy, bo jest tak samo zaślepiona jak Minister Magii. Jest jednak wciąż spora ilość osób, która wierzy Harry'emu i właśnie dlatego nie powinien się wplątywać w żadne kłopoty.

— Dlaczego Ty zawsze musisz być taka ... taka … — Wciąż próbował dyskutować Ron.

— Racjonalna? — Weszła mu w słowo dziewczyna.

— Ron, nie ma sensu się kłócić, oboje macie trochę racji. — Mruknął Harry znad książek, a widząc, że dziewczyna chce coś dopowiedzieć dodał: — Hermiono, nie chcę już poruszać tego tematu. Wystarczy mi świadomość, że muszę mieć szlaban z Filch'em. Naprawdę zdaję sobie sprawę, że masz rację, ale to czasem silniejsze ode mnie. Wyobraź sobie sytuację, w której Malfoy przez całą lekcję obrażałby Cię i wyzywał od szlam. Wyobraź sobie, że powtarzałoby się to za każdym razem od początku roku. Co byś czuła? – To co powiedział musiało dać dziewczynie trochę do myślenia, bo tylko pokiwała niemrawo głową na znak zgody.

— Może tym razem nie będzie tak źle kumplu. — Próbował pocieszyć przyjaciela Ron.

— Mogę mieć tylko nadzieję. Hermiono, gdzie powinienem szukać książki potrzebnej do tej pracy? — Pokazał zwitek pergaminu, na którym było napisane ledwie kilka zdań. Dziewczyna spojrzała krytycznie na niechlujne pismo i marne osiągi, po czym skrzywiła się z odrazą. Przemilczała jednak komentarz, który cisnął się jej na usta i ograniczyła się do wskazania miejsca:

— Powinieneś jej szukać koło Działu Ksiąg Zakazanych. Ten regał zaraz od lewej. — Pokazała ręką w tamtym kierunku, na co skinął głową i ruszył, by odnaleźć odpowiednią publikację. Kiedy już miał w dłoni potrzebną mu książkę, nagle ogarnęło go bardzo dziwne uczucie. Mógłby wręcz przysiąc, że znał je, ale nie potrafił go szybko zidentyfikować. Emocja zaczęła przybierać na sile, gdy coraz bardziej oddalał się od książek do transmutacji, a przybliżał do Zakazanego Działu. Harry zorientował się, że czuje pewnego rodzaju nostalgię, która zdawała się go włośnie tam przyciągać. Postanowił to sprawdzić i zbliżył się w stronę Działu Zakazanego. Wystarczyło, że znalazł się o krok od wejścia i poczuł silne uczucie przyciągania. Tak silne, że nie zorientował się kiedy dotknął dłonią klamki. Odczuł dziwną ekscytację i dojmujące pragnienie odkrycia źródła tej potrzeby. Już miał zamiar otworzyć drzwi, gdy usłyszał za sobą głos przyjaciółki. Podskoczył zaskoczony, wybudzając się z transu i natychmiast odsuwając się od wejścia do Zakazanego Działu..

— Harry, co robisz? — Zapytała Gryfonka patrząc na niego podejrzliwie.

— Oh ... w zasadzie to sam nie wiem ... — Odpowiedział szczerze.

— Wiesz, że jeszcze chwila i wszedłbyś do Działu Ksiąg Zakazanych? Mało masz szlabanów? — Dziewczyna pokręciła głową z niedowierzaniem.

— To nie było umyślnie. Trochę się zamyśliłem i tak jakoś. Sam nie wiem.

— Chodź, dokończmy to wypracowanie, dopóki mam chęć wam pomóc. — Sięgnęła po jego rękę i pociągnęła w stronę stołu, który zajmowali.

Chłopak skinął głową, a równocześnie skonstatował, że od kiedy znalazł się dalej niż krok od Działu Ksiąg Zakazanych, przestał czuć przyciąganie. Uświadomił sobie również, że myśl o Dziale i o chęci sprawdzenia tajemnicy, zagnieździła się gdzieś w jego umyśle. Nawet jeśli się na niej nie skupia, to ona tam jest i uwiera go jak kamyk w bucie. I przypomina. Dba, żeby nie stracił chęci odkrycia o co w tym chodzi. Ale dlaczego? Oczywiście takie rozpraszanie się nie pomagało mu w odrobieniu pracy domowej. Była beznadziejna. Potwierdziła to tylko Hermiona, kiedy oddał jej pergamin do sprawdzenia. Skrytykowała jego wysiłki, wytknęła błędy, braki i oddała do poprawki. Harry westchnął i zabrał się za pracę dość niemrawo, czym zaskarbił sobie cierpką uwagę dziewczyny:

— Harry! Skup się! Próbuję wam pomóc w pracy. Musisz tę część zdecydowanie poprawić, od tego momentu zaczyna przypominać bezsensowny bełkot. — |Gryfonka ponownie pokazała mu piórem, o którym miejscu mówiła.

— Wybacz Hermiono, czy mogłabyś jeszcze raz wytłumaczyć mi o co w tym chodzi? Jakoś chyba nie zrozumiałem. — Cierpiętnicze westchnienie dobiegające od strony dziewczyny było jedyną odpowiedzią.

***

W pokoju wspólnym Gryffindoru panował jak zwykle gwar. Pierwszacy robili przy stole zadnia domowe, inni grali w szachy czarodziejów lub eksplodującego durnia, a pozostali zajmowali się własnymi sprawami. Harry siedział przy kominku i patrzył w ogień. Lubił to robić. Płomienie go uspokajały, czuł się wtedy zrelaksowany. Po artykułach w Proroku wielu uczniów z jego domu odsunęła się od niego wierząc w te bzdury, które wypisywał dyżurny szmatławiec, prowadzony przez Skeeter. Jedynie jego najbliżsi przyjaciele nie opuścili go. Z zamyślenia wyrwał go Ron, pochylając się nad nim:

— Nie powinieneś już iść?

Harry spojrzał na zegar i jęknął przeciągle. Nadchodził czas na szlaban u Filch'a. Najgorszy w tym wszystkim był fakt, że czas jaki wyznaczyła Umbridge, był zbieżny z momentem, kiedy zaczynała się kolacja. Nie miał jednak żadnej szansy na zmianę tego, czy chociażby na dyskusję. Jedyne co mu zostało, to zaakceptować fakt, że dla Różowej Ropuchy stał się chłopcem do bicia. Wstał przeciągając się lekko i zwrócił się do Rona:

— Dzięki za przypomnienie. Zupełnie odpłynąłem.

— Trudno było nie zauważyć. Hermiona dziś wychodziła z siebie w bibliotece, gdy ciągle myślami byłeś gdzieś indziej. Nie żebym się dziwił. Jest milion ciekawszych rzeczy niż transmutacja. Lepiej idź już, chyba nie chcesz siedzieć dłużej niż to konieczne?

— Wolałbym tego uniknąć. Nie wiem o której wrócę, więc lepiej nie czekajcie na mnie. Mam do Ciebie prośbę. Wątpię, żebym zdążył nawet na koniec kolacji. Będę Ci bardzo wdzięczny, jeśli przyniesiesz mi kilka bułeczek z rodzynkami. – Ron w odpowiedzi podniósł kciuk na znak zgody. Harry nie przedłużając wyszedł z wieży i skierował się w stronę gabinetu woźnego, mijając coraz większe grupki uczniów, którzy właśnie szli na kolację. Żołądek Gryfona trochę się zbuntował na jawną niesprawiedliwość, ale chłopak zignorował skurcze i wciąż kontynuował wędrówkę do pieczary Flich'a. Gdy już się tam znalazł zapukał i czekał, aż woźny wyłoni się zza drzwi swojego pokoju:

— Pan Potter, powiadomiono mnie o pańskim szlabanie i mam coś specjalnie dla pana. — Woźny uśmiechnął się ukazując rząd krzywych, żółtych zębów. Harry nie wątpił w to, że Różowa Ropucha na pewno znalazła dla niego jak najgorsze zajęcie, byle go bardziej pognębić. Gryfon nie czekał długo na dalsze wyjaśnienia, których Flich udzielił mu zadowolonym głosem. — W klasie Obrony jakiś chuligan podłożył łajnobomby. Mogę się założyć, że wasz dom maczał w tym palce, a zwłaszcza pewien duet rudzielców. Dodatkowo Irytek postanowił zdemolować tą salę, by było jeszcze zabawniej. Masz to posprzątać Potter! — Krzyknął woźny wpychając mu w ręce wiadro z mopem oraz starymi szmatami. — Sala ma wrócić do pierwotnego stanu, nawet jeśli miałoby Ci to zająć całą noc! – Warknął i zatrzasnął Harry'emu drzwi przed nosem.

Wszystko było jasne, chłopak odwrócił się i pomaszerował w stronę rzeczonej klasy. Otworzył ją i aż cofnął się pod wpływem smrodu, jaki buchnął mu w nozdrza. No tak, łajnobomby nie pachniały raczej kwiatami. Westchnął ciężko, zostawił otwarte drzwi, by zapach ulotnił się choć trochę i pootwierał okna. Nie przeszkadzał mu chłód, który dostał się do pomieszczenia. Były plusy, przynajmniej za jakiś czas będzie mógł oddychać bez odruchu wymiotnego. Gdy w klasie dało się już przebywać, zabrał się za sprzątanie. Najpierw ustawił na miejscu wszystkie poprzewracane meble, ciesząc się, że Filch nie zabrał mu różdżki. Od początku roku było mu dane nauczyć się kilku przydatnych zaklęć sprzątających. Zawdzięczał tą umiejętność głównie wszystkim szlabanom, jakie był zmuszony odpracować. Jak na złość, na łajnobomby żadne z tych zaklęć jakoś nie chciało zadziałać, więc podłogę oraz ściany musiał czyścić ręcznie. Był niemalże pewien, że śmierdzące prezenty podrzucili tutaj bliźniacy. Nikt inny poza nimi nie odważyłby się wywinąć takiego numeru Umbridge. Szkoda, że nie mógł zobaczyć miny Ropuchy, gdy wybuchły bomby. Wyobrażając to sobie uśmiechnął się pod nosem.

Po dobrych czterech godzinach z przerwami, skończył wycierać ostatnią ścianę. Otarł pot z czoła i udał się w stronę gabinetu woźnego, by zakomunikować mu, że skończył. Widząc zadowolony uśmiech Filch'a domyślał się jak musi teraz wyglądać, nie wspominając już o zapachu. Po szybkiej kontroli pracy Harry'ego, woźny odesłał go do Wieży Gryffindoru. Chłopak cieszył się, że miał już to za sobą. Odszedł kilka kroków, po czym wyjął różdżkę, by szybkim zaklęciem pozbyć się chociaż nieznośnego zapachu z siebie. Oczywiście nie było łatwo, ale po ósmym zaklęciu zapach stał się prawie niewyczuwalny. Harry westchnął z ulgą i ruszył dalej w kierunku Wieży Gryffindoru. Po drodze mijał bibliotekę i oczywiście przypomniał sobie o Dziale Ksiąg Zakazanych. Korciło go, żeby już teraz zabrać się za rozwikłanie tej tajemnicy, ale z drugiej strony ... nie miał ani mapy, ani peleryny, więc szanse na przyłapanie go wałęsającego się po bibliotece znacząco wzrastały. Po wewnętrznej walce i dłuższym rozważaniu wszystkich za i przeciw, ciekawość jednak wygrała i szepcząc ciche Alohomora, chłopak wszedł do środka. Nie wiedział czemu, ale czuł, że musi tam iść, że nie należy tego odkładać.

Podobnie jak wcześniej, póki nie zbliżył się do wejścia do Działu Ksiąg Zakazanych na krok, niczego nie czuł. Kiedy już stał tuż przed wejściem do Działu, poczuł to samo co wcześniej, w ciągu dnia. Tym razem nie zastanawiał się zbytnio i otworzył drzwi. To co czuł zaczęło gwałtownie narastać w jego piersi. Rozejrzał się po ponurym pomieszczeniu i zamykając za sobą drzwi do Działu, wszedł bardziej w głąb. Wraz z kolejnymi krokami uczucie stawało się silniejsze. W końcu stanął przed regałem, w pobliżu którego wyczuł subtelne wibracje magii. Magii, która wydawała mu się znajoma. Nie wiedział czemu, ale był podekscytowany i zaczęło w nim rosnąć jakieś oczekiwanie. Tylko co dalej? Obchodząc regał niechcący potrącił jedną z książek, leżących na stoliku obok. Książka upadając otworzyła się, wydając z siebie głośne zwodzenie. Harry szybko ją zamknął i zamarł nasłuchując. Istniało wielkie zagrożenie, że osoba, która miała dziś nocny patrol korytarzy to słyszała i przyjdzie sprawdzić co się dzieje. Należało się schować i to jak najszybciej, póki jeszcze jest sam w bibliotece, za chwilę będzie już za późno. Harry w popłochu rozejrzał się po pomieszczeniu, rozważając swoje szanse. Ujrzał stary, zniszczony regał na książki, gdzie dolne półki były oderwane. Niewiele myśląc wszedł tam, okrywając się szatą. Po chwili w oddali usłyszał ciche skrzypnięcie drzwi wejściowych do biblioteki i szelest lekkich, zdecydowanych kroków, powoli zbliżających się do Działu Ksiąg Zakazanych. Harry rozpoznał chód Snape'a i zamarł w oczekiwaniu na najgorsze. Delikatny powiew powietrza i poświata światła z różdżki oznajmiły chłopakowi, że nauczyciel wszedł do Działu Zakazanego. Rozglądał się uważnie, przesuwając ostrożnie tak, by przejrzeć wszystkie przejścia. Trwało to jakiś czas i Harry leżący nieruchomo, tający oddech, by go nie zdradził, zdążył ścierpnąć z napięcia. Równocześnie gratulował sobie w duszy pomysłu ze zniwelowaniem smrodu z łajnobomb, który po sprzątaniu go otaczał. Gdyby tego nie zrobił, Mistrz Eliksirów bez kłopotu znalazłby go, idąc po tym zapachu. Chłopak odetchnął z wielką ulgą, kiedy profesor Eliksirów skończył wreszcie tą inspekcję, nie znajdując widocznie niczego podejrzanego i wycofał się z Działu Ksiąg Zakazanych, zamykając za sobą drzwi. Harry mógł teraz przynajmniej normalnie oddychać, ale wciąż jeszcze się nie ruszał na wszelki wypadek. Wolał poczekać w swojej kryjówce dłużej. Nie chciał niepotrzebnie ryzykować kolejnego szlabanu i utraty punktów. Wystarczyło mu, że głupia Ropucha dawała mu kary regularnie, nie potrzebował ich jeszcze od Snape'a. Oddalające się ciche kroki i na koniec odgłos delikatnie zamykanych drzwi wejściowych do biblioteki i później długa cisza, przekonały Gryfona, że nauczyciel opuścił bibliotekę. Dla pewności odczekał jeszcze moment, po czym wyszedł wreszcie ze swojej kryjówki z ulgą rozprostowując zdrętwiałe ciało. Był cały brudny od kurzu i pajęczyn. Nadal czuł tą magię, która go tu przyciągnęła, jednak postanowił zignorować to i wrócić tu jutro, tym razem przygotowany.

Wchodząc do pokoju wspólnego Gryffindoru zauważył wtulonych w siebie, śpiących przyjaciół, przykrytych dla ochrony przed chłodem kocem. Próbował po cichu przejść obok nich, jednak nie udało się. Pierwsza obudziła się dziewczyna i otworzyła powoli oczy skupiając zaspane spojrzenie na Harry'm. Szybko jednak otrząsnęła się ze snu, poznając na kogo patrzy:

— Harry! — Spojrzała przelotnie na zegar. — Czy ty wiesz, która jest godzina? Martwiliśmy się z Ronem o Ciebie. — Obudzony przez krzyki Hermiony Ron usiadł gwałtownie i spojrzał nieprzytomnym wzrokiem na przyjaciela. Następnie skrzywił się w widoczny sposób:

— Stary wybacz, ale wyglądasz okropnie.

— Dzięki Ron, że mi to uświadomiłeś. Teraz jeszcze bardziej czuję się brudny.

— Gdzie byłeś Harry? Bo nie uwierzę, że do tej pory byłeś na szlabanie ... — Zapytała dziewczyna, ignorując wygląd Harry'ego.

— W sumie to byłem w bibliotece. — Widząc zaskoczoną minę Hermiony i zszokowaną Rona dodał. — Bo widzicie ... czułem w ciągu dnia dziwne przyciąganie do Zakazanego Działu i po prostu musiałem tam teraz iść. To było naprawdę dziwne uczucie, ale nie negatywne. – Wyjaśnił spokojnie.

— Harry, dobierze wiesz, że nie bez powodu to Dział Ksiąg Zakazanych. Same książki skrywają w sobie mroczną i niebezpieczną magię.

— Ale ta magia nie była niebezpieczna! Jestem tego pewien!

— Nie Harry. Ta magia specjalnie może Cię przyciągać. Obiecaj, że nie pójdziesz więcej do Zakazanego Działu. — Powiedziała Gryfonka tonem, który nie dopuszczał żadnego sprzeciwu.

— Ale Hermiono ... tam jest coś, co mnie przyzywa i … — Próbował bronić swojego pomysłu Harry, jednak wiedział, że przyjaciółka będzie nieugięta. Tak już było z Hermioną. Kiedy była o czymś przekonana, tym bardziej o czymś, co według niej było słuszne, niezwykle trudno było ją od tej myśli odwieść. Często niestety miała rację, ale Harry przeczuwał, że nie tym razem.

— Obiecaj Harry! — Naciskała czarownica patrząc na niego. Harry miał świadomość, że tym razem nie zrezygnuje ze swojego pomysłu, ale dla świętego spokoju odpowiedział:

— Obiecuję ...

— A teraz chodźmy już spać, jutro zaczynamy wcześnie zajęcia. — Ogłosiła Hermiona i wygoniła ich obu z pokoju wspólnego.

Harry pierwsze co zrobił, to oczywiście skierował się do łazienki na długi, gorący prysznic. Właściwie wolałby łazienkę prefektów, która byłaby teraz wprost idealna na relaks. Zastanawiał się, czy hasło wciąż jest to samo, a myśląc o tym przywołał w pamięci obraz Cedrika i poczuł ukłucie bólu w sercu. Otrząsnął się ze wspomnień i szybko wyszedł z łazienki, kierując się do własnego łóżka. Ron na szczęście już spał. Harry położył się więc również, mając wyrzuty sumienia, że okłamał Hermionę. Tej obietnicy nie mógł dotrzymać.

***

Na śniadaniu nie mógł się skupić. Bystrooka Hermiona oczywiście to zauważyła, ale Harry starał się robić dobrą minę do złej gry, wykręcając się zmęczeniem po wczorajszym czyszczeniu klasy. Wymówka zadziałała. dziewczyna mu uwierzyła i mógł w spokoju dokończyć posiłek. Gdy udała się na zajęcia starożytnych run i zostali z Ron'em sami, podeszli do nich bliźniacy:

— Czołem Harry! Słyszeliśmy, że wczoraj sprzątałeś klasę Obrony przed Czarną Magią. — Powiedzieli chórem. Gołym okiem było widać, że świetnie się teraz bawili.

— Niech zgadnę ... maczaliście w tym palce prawda? — Zapytał, patrząc na nich podejrzliwie, choć w zasadzie nie musiał o to pytać. Sam wyraz ich twarzy wskazywał, że łajnobomby to była ich sprawka.

— Słyszałeś Fred? My tu grzecznie się witamy, a on na wstępie nas o coś oskarża. Naprawdę ranisz nasze niewinne serduszka. – Powiedział jeden z bliźniaków cierpiętniczym tonem.

— Masz rację George, to okrutne. My tu chcemy podnieść Cię na duchu, a na przywitanie dostajemy oskarżenia! Choć szczerze Ci współczuję. Zwłaszcza, że słyszeliśmy, że dodatkowy bałagan zrobił Irytek, by dowalić więcej roboty Filch'owi.

— Takie już moje szczęście i to ja miałem dodatkową pracę, a nie Flich. – Westchnął Harry, przywołując w pamięci obraz zdemolowanej klasy — Powiedzcie chociaż jaką minę zrobiła Umrbidge. Myślę, że to zrekompensuje mi sprzątanie tego całego bagna.

Bliźniacy uśmiechnęli się do siebie diabelsko, już nawet się nie kryjąc:

— Harry to było świetne! Najpierw próbowała usunąć wszystko za pomocą magii, a dobrze wiesz, że wtedy robi się jeszcze gorszy smród. Zaczęła krzyczeć, by inni pomogli jej rozprawić się z łajnobombami, a po tym wybuchło jeszcze większe śmierdzące piekło. Oczywiście najlepsze zostawiliśmy na koniec. Dyskretnie rzuciliśmy zaklęcie przylepca na jej buty i kiedy zarządziła opuszczenie klasy, nagle okazało się, że wszyscy uczniowie zwrócili się w kierunku wyjścia, a ona nie mogła się ruszyć. Żeby wyjść, musiała ściągnąć buty, a pewnie nawet nie musisz się domyślać co było na prawie całej powierzchni podłogi? — Słysząc to, Harry wraz z Ronem przybrali usatysfakcjonowane miny, a uśmiechy same wypłynęły im na twarze. Bliźniacy kontynuowali opowieść: — Potem zrobiła się cała czerwona ze złości. Szkoda, że nie widziałeś jak nie mogła złapać tchu krzycząc na nas. W końcu i tak nie dowiedziała się kto był za to odpowiedzialny.

— Szkoda, że tego nie widzieliśmy, co Harry? — Powiedział Ron przeżuwając kanapkę. — A może my wykręcimy jej jakiś numer?

— To kiepski pomysł. Pamiętasz jak Malfoy rzucił zaklęcie przylepca na jej krzesło? Wiedział, że wina i tak spadnie na mnie. Praktycznie każdy w naszej klasie, a Malfoy w szczególności, może czuć się bezkarnie. Co by nie zrobił i tak wina zawsze spadnie na Potter'a, czyli na mnie. Wygodne nie sądzisz? — Powstrzymał zapędy Rona Harry, doskonale orientując się, ile szlabanów zawdzięcza Ślizgonowi.

— No tak ... denerwuje mnie ta cała chora sytuacja! – Krzyknął sfrustrowany Ron. A Harry kontynuował tym razem zwracając się do bliźniaków:

— Jedyne co nam pozostało to liczyć, że Wy nadal będziecie urządzać na jej lekcjach piekło. Przynajmniej nie macie żadnego Potter'a w klasie, na którego można by zrzucić całą winę.

— Możesz na nas liczyć Harry! — Zasalutowali bliźniacy stając na baczność. Po chwili Fred uśmiechnął się dziwnie, jakby przyszła mu do głowy jakaś myśl, co nie uszło uwagi jego brata bliźniaka. — Chyba mam genialny pomysł ... chodź George czeka nas sporo pracy. Być może jeśli się postaramy, będziemy w stanie zrealizować nasz plan w przyszłym tygodniu! — Ogłosił podekscytowany Fred, zagarniając ramieniem George'a i krótko żegnając się z zaskoczonymi Ronem i Harry'm, wyszli z Wielkiej Sali.

Kiedy bliźniacy zniknęli, cieszę przerwał Ron:

— O co chodzi z tą biblioteką? — Zainteresował się.

— To już nie jest ważne wiesz, Hermiona pewnie miała rację i dam sobie spokój. — Odpowiedział pojednawczo Harry i by szybko zmienić temat dodał podstępnie: — Swoją drogą, wczoraj jak wróciłem, zastałem Was w dość jednoznacznej sytuacji ... — Kiedy tylko to powiedział, Ron zrobił się cały czerwony i drążenie tematu biblioteki wyleciało mu z głowy. Harry zdecydował się nie odpuszczać: — Jesteście teraz ze sobą?

— W zasadzie to sam nie wiem. – Stwierdził zafrasowanym tonem Ron. — Czasami wydaje mi się, że to coś więcej, a innym razem nie jestem pewien. Może to tylko mój wymysł. Powiedz Harry, myślisz że ona czuje coś do mnie? Tylko szczerze. — Jego przyjaciel był w widoczny sposób zagubiony i trochę poddenerwowany. Harry zamyślił się krótko. Był przekonany, że Ron nie jest Hermionie obojętny. Właściwie był tego na tyle pewny, że mógł z czystym sumieniem odpowiedzieć na wątpliwości rudzielca:

— Jestem tego pewien Ron, a Ty musisz w końcu wyznać jej co czujesz.

— A co jeśli mi odmówi?

— A pamiętasz co było na balu w czwartej klasie? Co jeżeli tym razem również ktoś Cię ubiegnie? Musisz się upewnić, że nie będzie powtórki z rozrywki. — Przestraszone spojrzenie Rona mówiło samo za siebie. Najwyraźniej o tym akurat nie pomyślał. Potwierdziły to jego słowa:

— Nie pomyślałem o tym ... masz rację! Powiem jej!

— Zastanów się nad tym później, a teraz musimy iść na lekcje.

Po lekcjach Harry wyszedł na błonia. Nie chciał przeszkadzać przyjaciołom. Miał nadzieję, że Ron wreszcie się zdecyduje i otwarcie porozmawia z Hermioną. Już od dawna widział, że Ron podkochuje się w ich wspólnej przyjaciółce, a ona też skłaniała się ku niemu. Harry nie miał tego za złe im obojgu, ale musiał przyznać, że czasami dziwnie się przy nich czuł. Kiedy flirtowali ze sobą, odnosił słuszne chyba wrażenie, że jest nie na miejscu. Teraz też wiedząc, że Ron ma zamiar wreszcie wyznać Hermionie co do niej czuje, wolał zostawić ich samych.

Poszedł na pomost, z którego rozciągał się widok na jezioro. To było jego drugie miejsce, w którym mógł spokojnie uporządkować myśli. Spojrzał na swoje odbicie w wodnej tafli. Brązowe oczy zmieniły się w zielone. Wydawały się wręcz hipnotyzować, by znowu, pod wpływem woli właściciela, zmienić się w brązowe. Harry nie lubił koloru swoich naturalnych, zielonych oczu. Kiedy był dużo młodszy, ciotka zawsze krzyczała na niego, żeby nie patrzył na nią jej oczami ... oczami Lily. Robiła to na tyle często, że maskowanie koloru oczu stało się pierwszą, świadomą, magiczną umiejętnością, jaką posiadł mały Harry. Nadal nie wiedział, że jest czarodziejem, ale potrafił zmieniać kolor oczu. Taki paradoks. Po prostu zauważył, że kiedy jego oczy były zwyczajne, brązowe, ciocia nie krzyczała aż tak bardzo. Z czasem doszedł do tego, że odruchowo utrzymywał odpowiednią barwę oczu przez cały czas, nawet się nad tym nie zastanawiając. Wręcz zapominał, że używa tej umiejętności również wtedy, gdy wiedział już, że jest czarodziejem. To było jak na razie jedyne zaklęcie, do którego nie potrzebował różdżki.

Od powrotu Voldemorta, znowu zaczął nienawidzić swojego naturalnego koloru oczu. Zbyt przypominał odcień morderczego zaklęcia. Brązowe oczy powodowały natomiast, że wszyscy, którzy znali ojca Harry'ego twierdzili, że bardzo go przypomina, właśnie dzięki takim brązowym oczom. Nie miał zamiaru wyprowadzać ich z błędu. Oczywiście były i minusy, Snape miał kolejny powód, by opowiadać, że jest wierną kopią swojego ojca i tym samym go dręczyć. Harry był jednak teraz już starszy, poza tym mistrz eliksirów był obcym człowiekiem i takie gadanie nie dotykało, nie raniło chłopaka tak bardzo, jak słowa ciotki w dzieciństwie.
Takie rozmyślania zajęły Gryfonowi czas i nawet się nie spostrzegł, że zaczęło się już ściemniać. Kiedy to sobie uświadomił przeciągnął się, wstał i ruszył w stronę zamku z zamiarem wdrożenia w życie planu bibliotecznego.

W jednym z pustych, bocznych korytarzy zarzucił na siebie pelerynę niewidkę i udał się w stronę biblioteki. Korzystając z tego, że szczęśliwie drzwi były uchylone, wszedł do pomieszczenia niezauważalnie. Pani Pince zbierała się już do opuszczenia swojej „świątyni”, a na to właśnie czekał chłopak. Po chwili wszystkie światła zgasły, a kobieta wyszła zamykając za sobą drzwi. Harry czekający w kącie biblioteki odetchnął z ulgą i powoli zdjął z siebie pelerynę niewidkę, zwijając ją i chowając do torby. Ruszył w stronę Działu Ksiąg Zakazanych, wszedł do środka i rzucił zaklęcie wyciszające, by uniknąć sytuacji z wczorajszej nocy. Upewniwszy się, że wszystko działa bez zarzutu, ponownie stanął przed regałem, w pobliżu którego czuł przyjemną magię. Coś tu musiało być … Harry zaczął od przeszukania wszystkich książek umieszczonych na półkach tego regału, ale w żadnej nie znalazł źródła mocy, o którą mu chodziło. Postanowił więc rozszerzyć poszukiwania na obszar w okolicy regału, zaczynając od ściany za nim. Wypowiedział odpowiednie zaklęcie i regał odsunął się od ściany. Ta niestety na pierwszy rzut oka wydawała się być nieskazitelna. Chłopak westchnął, ale nie zrezygnował. Zaczął przesuwać dłoń po zimnej, kamiennej ścianie w nadziei, że może coś jednak znajdzie. I wtedy, w jednym miejscu poczuł wyraźnie silniejsze wibracje magii. Czyżby to czego szukał znajdowało się za kamiennym murem? A może tak jak na Pokątnej, trzeba wcisnąć odpowiednie cegły, czy w tym wypadku kamienie? Harry systematycznie i w różnych kombinacjach zaczął przyciskać poszczególne kamienie wokół interesującego go miejsca, ale nie osiągnął spodziewanego efektu. Trochę zdesperowany zastanowił się przez chwilę, po czym zastosował pierwsze zaklęcie, które przyszło mu do głowy:

Alohomora — Rzucając czar otwierający nie spodziewał się, że zostanie wchłonięte przez ścianę. Wniosek był jeden. Coś tam było, bez wątpienia. Nie ulegało też wątpliwości, że zaklęcie, którego użył nie było odpowiednie. Nie bardzo mając pomysł co z tym fantem zrobić, chłopak zaczął rzucać losowe klątwy dostrzegając, że ściana zdaje się bardziej reagować na słabe czary. Mimo tej obserwacji, nic nie zyskał, bo wciąż nie wiedział co tam było. Tymczasem powoli zaczął odczuwać zmęczenie. Przyjrzał się ścianie krytycznie, uśmiechnął krzywo i rzucił bombardę, która ostatecznie otworzyła sekretne pomieszczenie. Harry, który oczywiście miał nadzieję, że ten czar pomoże, ale właściwie, równocześnie nie spodziewał się efektu, zaskoczony zaczął niepewnie zbliżać się w kierunku nowo otwartego schowka. Przyjemna magia wibrowała teraz bardziej intensywnie, zachęcająco, ale w otworze było ciemno i należało go rozjaśnić:

Lumos — Schowek był niewielki i chłopak mógł śmiało go przyrównać do komórki pod schodami, w której spędził większość dzieciństwa. Wzdrygnął się na samo wspomnienie, ale szybko odrzucił myśli o tamtym czasie zauważając, że w jednej ze ścian brakuje kilku cegieł. Gryfon podszedł do tego niewielkiego schowka i zauważył, że coś w nim leży. Niewiele myśląc sięgnął po to ręką, wyciągając niewielki przedmiot. Poczuł znajomy przepływ magii po całym swoim ciele, poczuł przyjemne dreszcze i wszystko się uspokoiło. A Harry uświadomił sobie, że cała emanująca od przedmiotu magia zaniknęła. Obejrzał uważnie to co trzymał w rękach i stwierdził, że jest to po prostu jakaś książka. Postanowił ograniczyć do tego swoje oględziny i jak najszybciej wynieść się z tego klaustrofobicznego pomieszczenia, a nawet z biblioteki. Nie było sensu, ani powodu, by niepotrzebnie przedłużać pobyt. Zresztą, jak przypuszczał, czekało go jeszcze sprzątanie po bombardzie. Rzeczywistość okazała się przyjemniejsza od jego wyobrażeń. Kiedy tylko opuścił skrytkę, ściana powróciła do poprzedniego wyglądu. Zadowolony z takiego obrotu spraw, schował znalezioną książkę do torby i przesunął regał na swoje miejsce. Zdjął z Działu Ksiąg Zakazanych wyciszające zaklęcie, założył na siebie pelerynę niewidkę i już po chwili wyszedł z biblioteki, kierując się w stronę Wieży Gryffidoru.

Gdy już znalazł się w pokoju wspólnym swojego domu, odetchnął z ulgą. Na szczęście nie było tu Rona, ani Hermiony. Siadając na kanapie przed kominkiem Harry otworzył torbę i wyciągnął z niej swoje dzisiejsze odkrycie. Charakterystyczna, przyciągająca go magia nie była już wyczuwalna. Książka była czarna, dość gruba i miała przyjemną w dotyku skórzaną oprawę oraz złote zdobienia. Po chwili chłopak uśmiechnął się do siebie myśląc: „... Jak nic zmieniam się w Hermionę! Gdybym czuł taki pociąg do zwykłych książek, zapewne byłbym teraz kujonem ...” Jeszcze przez chwilę zachwycał się wyglądem książki, po czym postanowił ją otworzyć. Natrafił jednak na kolejną przeszkodę. Cokolwiek robił, książka pozostawała zamknięta. Siłowanie się nie miało sensu i po krótkim zastanowieniu Harry postanowił pomyśleć nad tym jutro. Dzięki Merlinowi zaczynał się weekend, co zapowiadało dostateczną ilość czasu na podobne analizy. Chłopak ziewnął szeroko i zebrawszy swoje rzeczy ruszył do dormitorium spać.

Po trudach wczorajszego dnia wstał jako ostatni. Cieszył się, że nikt go nie obudził i mógł się wyspać. Po orzeźwiającym prysznicu ubrał się i zszedł na dół, do pokoju wspólnego. Pierwsze, co rzuciło mu się w oczy, to Ron, który grał z Seamus'em w szachy czarodziejów. Mina tego drugiego wskazywała jasno, że przegrywa. Ron wciąż pozostawał niekwestionowanym mistrzem w tej grze odkąd tylko przybył do Hogwartu, a z roku na rok jego umiejętności rosły. Zanim Harry do nich podszedł było już po meczu.

— Ha! Znowu wygrałem! — Triumfował nad swoim małym triumfem jego przyjaciel.

— No, tylko bez takich! Jeżeli będziesz się tak zachowywać odstraszysz ewentualnych przeciwników i z kim wtedy będziesz grać? — Obruszył się Seamus.

— Ma rację Ron — wtrącił Harry.

— Oh, cześć Harry, wyspałeś się? — Ron kompletnie zignorował ich wcześniejsze słowa i zaczął chować figurki szachowe do szachownicy.

— Pewnie. Dzięki, że mnie nie obudziliście.

— Cóż, próbowaliśmy. — Poinformował Seamus. — Ale stary, na co Ci tyle zaklęć wyciszających?!

— Wiesz przecież jak Ron chrapie ... — Wyszczerzył się w uśmiechu Harry, wysuwając oczywisty argument, a pomijając fakt, że chciał się zabezpieczyć przed tym, by nie słyszeli jak krzyczy, gdy ponownie przyśni mu się śmierć Cedrika. Ostatnim czego potrzebował była ich litość. I tak wystarczająco się już o niego martwili.

— Też racja. – Natychmiast przyznał Finnigan.

— Ej! Ja wcale nie chrapię! — Wykrzyknął zbulwersowany rudzielec, czerwieniejąc na twarzy z oburzenia.

— Tak, tak ... — Pokiwał z politowaniem głową Seamus. — Nawet Neville nauczył się rzucać zaklęcie wyciszające perfekcyjnie.

— To nic nie znaczy!

— Sam sobie przeczysz Ron. Zresztą nieważne, jutro chcę dogrywkę! — Skończył temat Seamus, żegnając się chwilę potem i wychodząc z wieży.

Gdy się oddalił, Harry usiadł koło przyjaciela.

— Naprawdę tak głośno chrapię? — Zapytał Ron z widoczną nadzieją, że Harry zaprzeczy.

— Nie obraź się, ale tak. Nie przejmuj się, każdy z nas zna już dobre zaklęcia wyciszające, więc to nie jest problemem! — Widząc jak bardzo zrzedła mina Rona, Harry stwierdził, że to nie było chyba jednak najlepsze pocieszenie, więc postanowił szybko zmienić temat: — Nie ważne zresztą, lepiej powiedz, jak poszło wczoraj? — Gdy tylko o tym wspomniał, twarz Rona przybrała ognistą barwę, taką samą jak jego włosy.

— Zawaliłem sprawę Harry.

— Jak to? Nie powiedziałeś jej? — Harry zmarszczył brwi zastanawiając się co mógł zrobić jego przyjaciel, a raczej czego nie zrobił. Jakim cudem coś poszło nie tak? Ron co prawda miał talent do komplikowania dosyć prostych spraw, ale w tym wypadku …?

W sumie to nie wiem ... — Widząc spojrzenie Harry'ego, rudowłosy uciekł wzrokiem na podłogę. — Bo widzisz, wczoraj po lekcjach byłem z nią w bibliotece, a ona jak zwykle wytykała mi błędy w wypracowaniu z Obrony, które jest zadane na przyszły tydzień. Rozumiesz! Na przyszły tydzień! — Powtórzył bardziej dobitnie, by pokazać Harry'emu, jak bardzo absurdalne mu się to wydawało — Ale to nie ważne ... gdy czytała książkę zapytałem, czy między nami coś się zmieniło. Spojrzała na mnie unosząc brwi, więc powiedziałem ... no wiesz o co mi chodzi ...

Gdy Ron opowiadał, jak wyglądały jego próby zdobycia Hermiony, Harry miał ochotę uderzyć głową w stający naprzeciwko niego stół. W życiu nie słyszał gorszego wyznania miłości! O ile można to w ogóle nazwać wyznaniem ...

— A co Hermiona odpowiedziała? — Nie wątpił w inteligencję dziewczyny, ale po takim starcie Rona miała prawo nie wiedzieć o co chodzi. Nikt normalny by się w tym nie połapał!

— Powiedziała, że znajdzie kolejny sposób, by zamknąć usta Skeeter. To, że jest już zarejestrowanym animagiem nie znaczy, że nie ma na nią innego sposobu i na pewno go znajdzie ... — Powiedział Ron załamanym głosem.

"... No tak ... cała Hermiona. ..." pomyślał Harry i choć cieszył się, że dziewczyna tak go wspiera uważał, że nie jest to czas na łechtanie własnego ego. Ron był wyraźnie załamany. Po namyśle Harry zaproponował:

— Emm ... może z nią porozmawiać? I tak w sumie muszę iść do biblioteki coś sprawdzić, może dowiem się co ona o Tobie myśli? — Krok był trochę desperacki, ale Harry postanowił pomóc Ronowi na ile potrafił. Istniała bowiem obawa, że jeśli tak dalej pójdzie, to rudzielec do końca szkoły nie będzie w stanie powiedzieć Hermionie co czuje. W takim wypadku oczywiście on, Harry, padnie tego ofiarą. Będzie musiał znosić lamenty przyjaciela oraz słuchać o kolejnych „ wyznaniach”. Aż się wzdrygnął na samą myśl. Naprawdę kochał swoich przyjaciół, ale patrzenie jak cięgle robią wobec siebie podchody, choć oczywistym jest, że mają się ku sobie, było ponad jego siły.

— Serio to zrobisz?! Kurdę dzięki stary! Zawsze można na Ciebie liczyć! — W głosie Rona pobrzmiewała nadzieja, kiedy wstał i poklepał Harry'ego przyjaźnie po plecach.

— To nic takiego, daj spokój. No, to się zbieram, a Ty w tym czasie postaraj się nie popadać w depresję. — Zażartował Harry, by nieco rozluźnić atmosferę i dodać otuchy rudzielcowi. Chyba podziałało, bo Ron się rozpogodził.

Harry opuścił pokój wspólny i skierował się w stronę biblioteki. Pierwszy raz odkąd był w Hogwarcie, wracał do biblioteki tyle razy w tak krótkich odstępach czasu, a przecież kalendarz wskazywał zaledwie koniec września. Sam się sobie dziwił w duchu. Po chwili wrócił jednak myślą do przyjaciółki. Miał nadzieję, że Hermiona nie będzie wypytywać o jego wczorajszą nieobecność. Ją w przeciwieństwie do Rona ciężko było zbyć byle czym. Zastanawiał się też jak zacząć rozmowę, którą właściwie powinien przeprowadzić Ron. Ostatecznie zdecydował się pozostawić ten problem z nadzieją, że jakoś to będzie. Zauważył Hermionę od razu po przekroczeniu progu „świątyni ksiąg”. Bujne włosy przyjaciółki rzucały się w oczy. Harry podszedł do zajmowanego przez nią stolika i bez słowa usiadł naprzeciwko, nie chcąc jej przerywać. Czekał, aż sama zwróci na niego uwagę. Po chwili uniosła wzrok znad książki i zmarszczyła brwi, a chłopak od razu wiedział, że jednak trudna rozmowa o jego nieobecności go nie minie:

— Harry, gdzie Ty wczoraj byłeś? Nie widziałam Cię odkąd skończyliśmy lekcje. Ron powiedział mi dziś rano, że jak obudził się w środku nocy, to również Cię nie było. — Hermiona skończyła i patrzyła na Harry'ego wyczekująco.

— Byłem ... widzisz, byłem wczoraj u Dumbledore'a, a raczej spędziłem czas na koczowaniu przed jego gabinetem ... Miałem nadzieję, że go spotkam, jednak się przeliczyłem. — Odparł chłopak z cichym marzeniem, że takie kłamstwo wystarczy, by przekonać Gryfonkę.

— Oh Harry ... — Powiedziała współczującym głosem Hermiona, chwytając jego rękę w przyjacielskim uścisku. — Tak mi przykro, wiem że od początku roku nie ma z nim kontaktu, ale jestem pewna, że jak wróci, wszystko nam wyjaśni. – Mówiła kojącym głosem dziewczyna, a Harry poczuł się źle przez to kłamstwo. Miał wyrzuty sumienia. Była dla niego taka miła, a on ją oszukiwał! Uśmiechnął się smutno w jej stronę, a dziewczyna uśmiechnęła się również i ścisnęła mu dłoń pocieszająco. Widział, że uwierzyła w jego słowa. Harry westchnął i postanowił zmienić temat na równie trudny, ale zdecydowanie przyjemniejszy:

— Hermiono ... powiedz, a jak mają się sprawy z Ronem?

— Z Ronem? Wszystko w porządku. A … czy coś się stało?

— W zasadzie to nie ... ale myślę, że powinnaś przemyśleć Waszą wczorajszą rozmowę. — Harry brnął niepewnie, besztając się w myślach. Zauważył, że zdecydowanie brak mu wprawy, jeśli chodzi o tego typu kontakty i rozmowy z dziewczynami. Liczył już tylko na domyślność Hermiony. Póki co usłyszał obietnicę:

— Wczorajszą rozmowę? Hmm ... No dobrze, zastanowię się, ale dopiero jak skończę zadania. — Dziewczyna wskazała stertę pergaminów piętrzącą się koło piramidki książek. Harry skinął w odpowiedzi głową i w duchu odetchnął z ulgą. Wiedział, że Hermiona zrealizuje to, co powiedziała. W końcu rzadko się zdarzało, by o czymkolwiek zapomniała. Chłopak stwierdził, że nic więcej na razie w tej sprawie nie zrobi i postanowił wrócić do innej kwestii. Jak dotąd nie był w stanie otworzyć tomiku, który znalazł zeszłej nocy. Wiedział, że powinien na ten temat poczytać, zdobyć wiedzę. Miał okazję ułatwić sobie poszukiwania:

— Em ... jeszcze jedno Hermiono, mogłabyś mi w czymś pomóc? Widzisz ... poszukuję książki o magicznych przedmiotach, które są zaklęte …

— Jest dużo takich książek Harry, opisujących rozmaite aspekty tak zabezpieczonych, czy też potraktowanych przedmiotów. Musisz dokładniej sprecyzować czego szukasz.. – Odpowiedziała przyjaciółka, skupiając na nim swoją uwagę, a Harry przeklął w myślach. Niepotrzebnie zaczynał tą rozmowę. Gryfonka była przecież bystra i mogła skojarzyć jego pytanie z wczorajszą nieobecnością, a w rezultacie zacząć coś podejrzewać. Trzeba było jakoś zneutralizować to niebezpieczeństwo i to szybko:

— Wiem! Zapytam panią Pince, nie chcę ci przeszkadzać Hermiono, bo widzę, że masz naprawdę dużo pracy i ...

— Nie wygłupiaj się Harry. Wiesz, że zawsze chętnie Ci pomogę.

To nie wyglądało dobrze. Nie chciał znowu oszukiwać, ale w tym momencie nie widział innego wyjścia, więc by nie przeciągać milczenia przełknął ślinę i powiedział pierwsze co mu przyszło na myśl:

— Napisał do mnie Syriusz ... — Widząc zaciekawione spojrzenie dziewczyny Harry kontynuował konfabulację w tym kierunku: — W liście opowiedział mi, że znalazł pewną książkę, ale jest ona obłożona jakimś zaklęciem, tak że nawet nie można jej otworzyć. Poprosił mnie o pomoc. W sumie to tyle. — Wzruszył ramionami z ulgą stwierdzając, że udało mu się powiedzieć właściwie pół prawdę. Sumienie uwierało go trochę nadal, ale trudno. Tymczasem Hermiona zamyśliła się, po chwili wstała i podeszła do pobliskich regałów. Wyciągnęła kilka książek, wracając położyła je przed Harry'm mówiąc:

— Myślę, że te książki mogą Ci pomóc. Jak tylko skończę robić swoje, chętnie pomogę Harry.

— Nie trzeba Hermiono, naprawdę dużo już mi pomogłaś. Poza tym, chciałbym się sam tym zająć … dla Syriusza. – Harry miał nadzieję, że tyle wystarczy, by odwieść dziewczynę od chęci pomocy. Wiedział, że jeśli wyrazi zgodę i dopuści Hermionę do poszukiwań rozwiązania, to dziewczyna nie odpuści i później. Będzie chciała uczestniczyć w realizacji, czyli w próbach otworzenia książki, a tego już chłopak nie chciał. Nie wiedział czego ten tomik dotyczy, więc wolał otwierać go sam. Determinacja i zawziętość w oczach spowodowały, że dziewczyna westchnęła i zrezygnowała, mówiąc:

— Skoro tak mówisz, ale pamiętaj, jeżeli natkniesz się na coś, czego nie rozumiesz, służę pomocą.

— Dziękuję. — Harry uśmiechnął się z wdzięcznością do przyjaciółki, po czym nic już nie mówiąc sięgnął po pierwszą z przyniesionych przez dziewczynę książek. Hermiona przez chwilkę go obserwowała, po czym zajęła się swoją pracą.

***

Tom kroił składniki do swojego eliksiru tamującego krew. W tym roku Slughorn kazał im warzyć wyjątkowo trudne eliksiry, które potem, jeśli były poprawnie wytworzone, wykorzystywane były przez aurorów. Grindelwald coraz śmielej poczynał sobie w magicznym społeczeństwie siejąc zamęt i chaos. Riddle miał świadomość, że jedynie kwestią czasu było rozprzestrzenienie się tej wojny poza magiczny świat. Tak rozmyślając posuwał się do przodu w kolejnych etapach warzenia. Wrzucił pokrojony imbir i zamieszał trzy razy w kierunku przeciwnym do ruchu wskazówek zegara. Mikstura przybrała blado niebieski kolor. Była idealna. — Ślizgon uśmiechnął się do siebie z zadowoleniem. Do końca lekcji zostało jeszcze piętnaście minut. Przelał eliksir do fiolek i położył na biurku profesora, który spojrzał na wynik jego pracy z zachwytem w oczach i skomentował głośno:

— Tom! To wręcz niesamowite jaki posiadasz talent w warzeniu eliksirów. Nie myślałeś o karierze Mistrza Eliksirów? Jestem pewien, że z Twoimi umiejętnościami zaszedłbyś tak daleko.

— Eliksiry to naprawdę fascynujące zajęcie profesorze i doceniam pana słowa, jednakże myślę, że chciałbym w życiu czegoś innego. – Stwierdził Riddle, przybierając maskę wzorowego ucznia.

— Jestem pewien chłopcze, że dokonasz wielkich czynów. Pamiętaj, jeżeli czegoś będziesz potrzebował nie wahaj się pytać, czy też poprosić. – Zapewnił profesor odkładając eliksir Toma do prywatnych zbiorów, które z reguł szły na sprzedaż. Nie uszło to uwadze Riddle'a, który spokojnie odpowiedział:

— Dziękuję profesorze. — Po czym powrócił na swoje miejsce i odczekał na zakończenie lekcji, podczas gdy nauczyciel Eliksirów sprawdzał postępy innych uczniów. Tymczasem Tom, znudzony, obserwował poczynania Abraxasa, którego mikstura również miała dobry kolor, choć nieco zbyt jasny, więc nie była idealna. W końcu czas minął i lekcja się skończyła.

Po zakończeniu ostatniej lekcji Tom, wraz z innymi Ślizgonami, skierowali się w stronę pokoju wspólnego, przechodząc jak zazwyczaj koło biblioteki. Kiedy byli tuż przy niej, Tom poczuł nagle dziwną magię, Niby nie znaną mu, ale swojską. To uczucie po chwili zniknęło, ale wystarczyło nawet takie muśnięcie, by zelektryzować i zmusić Riddle'a do zastanowienia. Zatrzymał się gwałtownie, patrząc w kierunku „świątyni wiedzy”, widząc jednak pytające spojrzenia swojej świty, postanowił odłożyć tę sprawę do wieczora. Zdecydowanie wolałby przyjrzeć się tej sprawie bez świadków.

Po jakimś czasie Riddle w swoim pokoju prefekta, pisał w skupieniu wypracowanie. Pracę przerwało mu pukanie do drzwi. Nie znosił kiedy ktoś mu przeszkadzał, dlatego postanowił, że ten ktoś, kto stoi właśnie za drzwiami, pożałuje. Zirytowany otworzył wejście machnięciem różdżki. Do pokoju wszedł Orion Black i schylił głowę w powitaniu, równocześnie mówiąc:

Panie, przyszedłem Cię poinformować, że...arghhh!! — Wypowiedź została przerwana machnięciem różdżki ze strony Toma i zdławionym jękiem bólu ze strony Blacka, który mimo cierpienia i szarpiących nim skurczów, próbował dzielnie nie krzyczeć. Wiedział, że ich Pan nie cierpi oznak słabości, więc na ile mógł, starał się je ograniczać. Zagryzł tylko boleśnie wargę i usilnie zmuszał się do myślenia o czymś innym niż ból. Tom po dłuższym czasie zdjął klątwę i z zainteresowaniem przyglądał się jak klęczący u jego stóp Orion powoli przychodzi do siebie i zbiera myśli. Zanim tamten zdążył cokolwiek powiedzieć, Tom różdżką uniósł mu głowę tak, by musiał patrzeć mu w oczy, po czym spokojnie oznajmił:

— Wiesz, że nie lubię jak ktoś mi przeszkadza gdy pracuję w pokoju! Powiedz, co Cię podkusiło żeby mi przeszkadzać. Nie wzywałem Cię przecież.

— W ... wybacz Panie, ale Dumbledore Cię wzywa. Ponoć to nie może czekać, dlatego musiałem przyjść. – Wyjaśnił Black, a Riddle w duchu przeklął profesora, a głośno stwierdził:

— Ten staruch poczeka ile będzie konieczne! A teraz wyjdź! — Nakazał. Orion z trudem wstał i tak szybko jak tylko był w stanie, wyszedł z pokoju prefekta.

Tymczasem Tom zżymał się w duchu: „.. Przeklęty Dumbledore! Czego on może znowu chcieć? Będę musiał do niego pójść jeśli nie chcę stracić reputacji grzecznego, wzorowego ucznia ...”. Z tym postanowieniem zebrał rozłożone na biurku książki i pergaminy i udał się do gabinetu wzywającego go nauczyciela. Na pukanie Toma drzwi gabinetu otworzyły się po chwili i stanął w nich nauczyciel transmutacji, witając ucznia słowami:

— Czekałem na Ciebie Tom. Mam nadzieję, że nie przeszkodziłem Ci w niczym ważnym? — Formalne pytanie kłóciło się z przenikliwym spojrzeniem, którego Tom nie znosił. Wydawało mu się, że tym sposobem profesor wypatrzy w nim wszystkie tajemnice, które wolałby zachować dla siebie. „... Ty zawsze przeszkadzasz ...” miał ochotę odpowiedzieć Riddle, ale oczywiście poprzestał na grzecznym:

— Nie profesorze.

Nauczyciel odsunął się od drzwi i przepuścił ucznia do środka, wskazując krzesło stojące przed biurkiem. Tom usiadł na nim, maskując obrzydzenie na widok stopnia zagracenia tego pomieszczenia masą przedmiotów, także mugolskiego pochodzenia. Albus zajął swoje miejsce i spojrzał na ucznia w skupieniu, po czym niewątpliwie dla rozluźnienia atmosfery zaproponował:

— Może herbaty, albo cytrynowego dropsa?

— Nie, dziękuję profesorze. – Odpowiedział automatycznie Riddle, równocześnie wyobrażając sobie jak zatruwa te przeklęte dropsy i jak krew nauczyciela transumutacji, wypluwana przez niego na skutek zatrucia, powoli zabarwia to znienawidzone, białe biurko na piękny, krwistoczerwony kolor. Tymczasem Dumbledore nie zrażony odmową odpowiedział:

— W takim razie pozwolisz, że sam się napiję. — Następnie stuknął różdżką w krawędź filiżanki, która napełniła się gorącym, aromatycznym naparem. Tom obserwował profesora, ale jego cierpliwość powoli się wyczerpywała. Dlatego, żeby przyspieszyć bieg wydarzeń, zasugerował:

— Chciał mnie Pan widzieć. — Miły uśmiech na twarzy nauczyciela nie złagodził ostrości przenikliwego spojrzenia, kiedy Dumbledore spokojnym głosem odpowiedział:

— Tak Tom. Ostatnio rozmawiałem z profesorem Slughorn'em. Bardzo Cię chwalił. Powiedział też, że podpisuje Ci pozwolenia na korzystanie z Działu Ksiąg Zakazanych. — Po tych słowach Tom już wiedział do czego Dumbledore zmierza, jednak przezornie milczał czekając na dalszy ciąg. — Powiedz Tom, czego szukasz w tym dziale? Może mógłbym Ci pomóc? Jestem pewien, że oszczędziłoby Ci to sporo czasu.

— Niczego konkretnego nie szukam profesorze. Po prostu chcę uzupełniać swoją wiedzę, a niestety powszechnie dostępna część biblioteki Hogwartu została już przeze mnie wyeksplorowana. – Wyjaśnił krótko Tom, zastanawiając się jak daleko posunie się nauczyciel.

— Rozumiem chłopcze, rozumiem. W końcu jesteś naszym najlepszym uczniem. Jednakże w Zakazanym Dziale przechowywanych jest wiele czarnomagicznych ksiąg. Czy interesuje Cię czarna magia chłopcze? — Tak bezpośrednio, bez ogródek zadane pytanie zaskoczyło Toma, ale nie dał po sobie poznać wrażenia i spokojnie odpowiedział:

— Nie profesorze. W Dziale Ksiąg Zakazanych jest wiele innych ciekawych pozycji, których nie można znaleźć w dostępnej części biblioteki. Na przykład, na temat Grindelwald'a, albo o mugolskich polowaniach na czarodziejów w średniowieczu. Ich sposobach na uśmiercanie nas. Poza tym są tam publikacje obejmujące dawno zapomniane eliksiry.

— Rozumiem, jednak ten dział nie bez powodu jest zakazany. Wolałbym chłopcze, byś tam więcej nie chodził. Magia potrafi być nieraz bardzo kusząca. Zwłaszcza ta czarna.

— Nie dla mnie profesorze, potrafię się temu oprzeć – Przeszywający na wskroś wzrok nauczyciela ponownie przewiercał Toma, który usilnie starał się przekonać do swoich racji profesora, niestety z marnym skutkiem:

— Nie Tom, nie chcę ryzykować. Powiem Twojemu opiekunowi, by więcej nie podpisywał Ci pozwoleń. – Odpowiedział stanowczo Dumbledore, a Riddle już wiedział, że nie było sensu się upierać. Rozmowa była właściwie skończona, ale Tom zaryzykował prośbę:

— Rozumiem, jednak pozwoli pan, że udam się tam ostatni raz? Chciałbym dokończyć pewną książkę.

Nauczyciel transmutacji patrzył chwilę na chłopaka z zastanowieniem. Zdziwił się, że młodzieniec nie protestował w sprawie Zakazanego Działu. W myślach ważył wszystkie za i przeciw. Widział doskonale, że mimo zapierania się i przekonywania, Toma pociąga czarna magia. W przekonaniu nauczyciela, trzymanie chłopca z dala od źródła tej niebezpiecznej części magii, pozwoliłoby młodzieńcowi uniknąć najgorszego. Miał tylko nadzieję, że nie jest jeszcze za późno. Na koniec podjął decyzję, którą oznajmił chłopcu:

— Dobrze Tom, ostatni raz masz moje pozwolenie. Jutro przekażę bibliotekarce moje postanowienie. Myślę, że na tym skończymy spotkanie.

— Dziękuję. Do widzenia profesorze. – Ślizgon wstał i wyszedł z gabinetu odprowadzany wzrokiem profesora.
Tom był wściekły. W głowie kotłowały mu się myśli: "... jak ten stary manipulator śmiał się wtrącać! Niech sobie nie myśli, że jak dostałem zakaz ,to nie będę tam chodził. Dobrze, że jednak jest na tyle naiwny i myśli, że zastosuję się do jego poleceń …". Ta myśl trochę Riddle'a pocieszyła. Na tyle, że uśmiechnął się przebiegle. W końcu nie potrzebował zgody na korzystanie z tamtego działu. Nie może tam chodzić legalnie, to będzie chodził nielegalnie.

Rozmowa z Dumbledore'em zabrała Tomowi trochę czasu. Postanowił więc zrealizować swój plan i zajść do biblioteki. Na dziś miał jeszcze pozwolenie od Slughorn'a, więc mógł to zrobić oficjalnie. Na jutro będzie miał pozwolenie od Dumbledore'a, ale nie chciał tej sprawy odkładać ani chwili dłużej. Jutrzejszą wizytę zamierzał spożytkować inaczej. Biblioteka była pusta, bo trwała akurat kolacja, a bibliotekarka tradycyjnie była w swoim świecie. Tom okazał jej pozwolenie na korzystanie z Działu Zakazanego. Po usłyszeniu potwierdzenia z jej strony, ruszył w stronę rzeczonego działu. Po zamknięciu za sobą wejścia, rzucił na drzwi przezornie zaklęcie alarmujące, na wypadek gdyby ktoś zamierzał tu wejść. Następnie poszedł w głąb pomieszczenia. Kiedy zbliżył się do regału, za którym znajdowała się skrytka, poczuł tą magię! Tym razem nie zniknęła tak szybko. Czuł ją wyraźnie. Była tak podobna i jednocześnie różna od jego własnej. Odsunął regał zaklęciem i wymówił kolejnych kilka, by otworzyć tajemne przejście. Wejście reagować miało jedynie na magię jego, Toma i na magię Przeznaczonego. Riddle oświetlił pomieszczenie i potwierdziło się to o czym myślał. Miejsce gdzie wcześniej leżał dziennik było puste.

Zaskoczony Tom patrzył przez chwilę na niszę, myśląc intensywnie: „... Ale jak to możliwe? Kasandra mówiła, że jeszcze się nie narodził, więc jak po roku mógł wziąć ten dziennik? Chociaż ... to przepowiednia, nie powinienem brać jej dosłownie. No dobrze, ale skoro to metafora, to jak powinienem ją rozumieć? Czy może coś przeoczyłem? W takim razie co? W zasadzie póki co jedno było pewne – Przeznaczony faktycznie istniał. Inna sprawa, że trudno przypuszczać, by urósł przez rok na tyle, by skutecznie działać i to w Hogwarcie. ...”. Podczas gorączkowych rozmyślań Tom czuł magię Przeznaczonego, która przypominała miłą, kojącą falę, i która niestety stopniowo stawała się coraz słabsza. Zanikała. Nie było już tu co robić, więc Riddle skierował się do wyjścia z ciasnego pomieszczenia. Wychodząc potrącił coś nogą. Schylił się i sięgnął po tą rzecz. Przyjrzał się uważnie i uniósł brwi z zaskoczenia: w ręce trzymał szal w barwach Gryffindoru.