piątek, 31 sierpnia 2018

Rozdział 32: Igrając z wężem - część pierwsza

UWAGA: Ten rozdział został wyjątkowo podzielony na dwie części z przyczyn osobistych mojej bety. Druga połowa powinna być w połowie września. Przy tej długości aż poczułam nostalgię i powrót do korzeni podczas pisania początkowych rozdziałów, choć wciąż jest nieco dłuższe :) Miłego czytania!
Jeżeli chcecie być na bieżąco z postępem pisania rozdziałów, jak i możliwych przesunięciach jak i czasem małych spoilerów zapraszam na fb "Joanne Gabrielle" ze znajomym avatarem.
Dziękuję za komentarze:
Kurigara: Haha ciesze się, że rozdział trzymał w napięciu i tak bardzo ci się podobało :) Zapraszam na ciąg dalszy ;*
Queen of the wars in te stars: Szczerze trochę współczuje czytania na raty, ja nie znoszę tego, dlatego wole przerwać i wrócić jak mam czas dla siebie ^^ Taaa patrząc na fabułę 100 rozdziałów wydaje się możliwe, choć wolałabym się raczej zamknąć w tej liczbie niż przekraczać ją xd. Cieszę się, że postać Samuela tak bardzo ci się spodobała i niewątpliwie jest pewnego rodzaju powiewem świeżości w Ślizgońskich ciągłych knowaniach i intrygach. Nareszcie ktoś otwarty i szczery! :D Wypluj te słowa! Nie wyobrażaj tak sobie Beery'ego> Nie zgadzam się! xD Niszczysz moje autorskie wyobrażenia dla tej postaci! Postacie z Ilvermorny czekają na swój czas podczas pisania xd Spokojnie. Lubisz dramy taaa... Polubisz ten rozdział. Wiem to ;) Skarbie nie ważne w jakim momencie bym zakończyła i tak zawsze będzie źle ;* No co ja mogę? Rozdział 33 się pisze i idzie naprawdę super. Niestety, ale Mato nie może się tym teraz zająć. Ściskam mocno ;*
Agnieszka: No Tom przejawia wszystkie symptomy aspiracji bycia przyszłym Czarnym Panem :) Ja wiem, że bardzo chcecie kolejny rozdział na teraz/zaraz, ale nie jestem fizycznie w stanie tego dokonać. Przykro mi xd Działania Herbarta nie są przypadkowe, w kolejnych rozdziałach dowiesz się czym się kieruje nasz profesor zielarstwa. Buziaki!
Ciekawska Czytelniczko: Zadałaś ciekawe pytanie, odnośnie używek o ile papierosy nie występują w tym opowiadaniu ( Nie lubię i tyle ) to jednak moge odpowiedzieć jak to wygląda z alkoholem. Aren co prawda ma swoją odporność i byc może nie zatruje się alkoholem, co innego jednak jest kwestia tego jak działa na głowę. Jeżeli o to chodzi jest na to bardzo podatny :) Mam nadzieję, ze rozwiałam wątpliwości, jakby było coś więcej nie krępuj się pisać ;)
Betowała: Matonemis


Rozdział 32: Igrając z wężem

W Tomie zagotowało się od emocji, jednak starał się niczego po sobie nie pokazać. Do głowy przebojem wdarła mu się uciążliwa, niezwykle dokuczliwa myśl, której jakoś nie mógł się przez dłuższy czas pozbyć. Było to właściwie pytanie: czy zabicie jednego z uczestników kilka minut po jego wybraniu byłoby naprawdę złym pomysłem? Chłodna, logiczna część umysłu podpowiadała mu, że to zdecydowanie nieodpowiednie. Jego zdumiewająco emocjonalna cząstka, której obecność niespodzianie w sobie odkrył, chciała śmierci tego impertynenta tak bezprecedensowo postępującego z jego... z Arenem.

Sprzeczne odczucia i natłok niezwyczajnych myśli powodowały, że Tom nie do końca był w stanie zdecydować jak powinien zareagować i taki stan przedłużał się według niego ponad miarę. Apogeum osiągnął, kiedy ten obcy chłopak objął Arena. Brak reakcji ze strony zielonookiego tylko podsycał ogień i Riddle z pewnym zdumieniem stwierdził, że czuje w żołądku coś nieprzyjemnego. Był pewien, że gdyby sam zrobił coś podobnego w stosunku do Greya, chłopak zapewne by odskoczył, albo starał się wyrwać. Ta myśl nie pomogła i Tom poczuł nagle, że jest bardzo blisko uwolnienia swoich mocy i rzucenia jakiejś adekwatnej do sytuacji, potężnej klątwy. Na przykład Avady... Nie, to było za mało... zbyt szybkie i praktycznie bezbolesne. Zbyt łaskawe...

Zabijanie w myślach żółtookiego trochę pomagało, choć niezbyt wiele. Powtarzał więc ten proces wielokrotnie i na różne sposoby w nadziei, że...

Nagle poruszenie wśród uczestników Ilvermorny odwróciło na moment uwagę Riddle'a od jego podstawowego problemu. Reprezentujący tą szkołę chłopak klęczał na podłodze oddychając ciężko. Zanim Tom skupił się na powodach, które mogły do tego doprowadzić, zauważył kątem oka ruch od strony Arena. Błyskawicznie zareagował, łapiąc go za ramię i powstrzymując od interwencji.

Oczywiście został nagrodzony złym spojrzeniem i natychmiast skonstatował, że odkąd się tu znaleźli Aren obrzuca go prawie cały czas takim wzrokiem. Nie zamierzał się jednak teraz wycofywać ze swojego dążenia do powstrzymania zielonookiego. Musiał ukrócić jego dziwne zapędy do ratowania biednych, poszkodowanych i uciśnionych. Nie rozumiał takich działań to raz, a poza tym dość już było zamieszania. Wystarczająco irytujący był fakt, że Grey miał tutaj kogoś kogo znał w przeszłości. Kogoś, kto sporo o nim wiedział. Więcej niż ktokolwiek z Hogwartu. Ta myśl ponownie obudziła nieprzyjemne uczucie w środku. Tom nie pozwolił mu się zdominować. Bezlitośnie je zdusił i skupił się na zielonych tęczówkach wpatrujących się właśnie w jego twarz mówiąc:

– Nie mieszaj się w to – zielone oczy zwęziły się, a ramię szarpnięciem uwolniło się z chwytu Riddle'a. Tom z zaskoczeniem ujrzał na twarzy Arena wyraz bólu. To go zastanowiło. Nie użył przecież właściwie żadnej siły, skąd więc taka reakcja?

Nie miał jednak czasu nad tym się skupiać, bo jego wzrok powędrował nieco wyżej i napotkał bardzo czujne, uważne spojrzenie żółtych oczu obserwujące każdy jego ruch. Nie zdążył nawet zinterpretować tego spojrzenia, kiedy jego uwagę rozproszył Abraxas. Podszedł do Arena i pochylił się nad nim lekko, coś szepcząc do ucha. Zielonooki niemal natychmiast się rozluźnił, co było ogólnie rzecz ujmując pozytywne. Mniej zadowalające było, że Grey obdarzył blondyna lekkim uśmiechem. Na szczęście w efekcie cel został osiągnięty i Aren tylko obserwował z daleka co działo się wśród uczestników z Ilvermorny. Riddle również tam przeniósł swoją uwagę.

Do chłopaka z Ilvermorny podeszli obecni w pomieszczeniu nauczyciele, ale odmówił przyjęcia jakiejkolwiek pomocy. Nie podzielił się też tym co mu się stało. Po dłuższej chwili podniósł się z podłogi sprawnie, jakby wcześniejszy incydent nie miał miejsca z zupełnie nieczytelną maską na twarzy i na tym się wszystko skończyło.

Tom obserwując wszystkich wokół doszedł do wniosku, że w strukturze każdej z grupek uczestników widać było podobny schemat. Wszędzie trzeci uczestnik dystansował się od dwóch pierwszych. To rzucało się w oczy. Kiedy Riddle wrócił spojrzeniem do Relina i Arena okazało się, że ze sobą po cichu rozmawiają. Żółtooki pochylił się lekko i uważnie słuchał co zielonooki ma mu do powiedzenia, a Riddle widząc to poczuł wzbierającą na nowo falę irytacji.

Chłopcy zamienili kilka zdań i żółtooki odszedł w pobliże swojej grupy wyraźnie jednak się od pozostałych separując. Tom zamyślił się głęboko. Mógł już nad czymkolwiek myśleć i analizować, bo jego emocje uspokoiły się, a buzująca magia ustabilizowała, odkąd żółtooki odsunął się od Arena. Zastanawiało go czym kierował się Relin wrzucając w ostatniej chwili swoje nazwisko do Czary.

Przesunął wzrok na grupę z Ilvermorny. Watson i Owen, mówiły coś do chłopaka, który wcześniej zasłabł, ale ten kompletnie je ignorował. W pewnym momencie rzucił im ostrzegawcze spojrzenie, które spowodowało, że przestały zwracać na niego uwagę, skupiając się na innych. Oczywiście wzrok Roweny powędrował do Arena, czego Tom nie omieszkał nie zauważyć. Na szczęście Grey był zajęty rozmową z blondynem i nie zwrócił uwagi na dziewczynę. Riddle ocenił w duchu, że na jej szczęście. Z satysfakcją również stwierdził, a to poprawiło mu humor, że Rowena nie potrafiła przyciągnąć spojrzenia Grey'a. On, Tom mógł to zrobić.

Sam sobie i ewentualnym wszystkim wokół, jeśli ktokolwiek chciałby to widzieć pokaże, że tak jest. Mógł to zrobić w każdej chwili. Nawet jeżeli Aren był na niego wściekły. Proszę bardzo. Przeniósł spojrzenie na zielonookiego chłopaka jednocześnie odliczając sekundy... jedna, druga, trzecia i już. Ostre i podejrzliwe spojrzenie spotkało się z jego wzrokiem i uspokoiło wzburzone myśli Toma.

W tym momencie podszedł do nich Beery z lekko zmarszczonymi brwiami, co wskazywało na zamyślenie, czy też może zaniepokojenie. Po chwili jednak opanował ten grymas i przywołał swój zwyczajowy uśmiech. Nie nawiązując do wcześniejszych wydarzeń ogłosił:

– Za kilka dni dowiecie się więcej o nadchodzącym zadaniu. Udało mi się zdobyć dla was plany zajęć, na które będziecie uczęszczać od poniedziałku. Mam również listę zakazów jakie obowiązują w tej szkole... – w tym momencie jego wzrok mimochodem powędrował ku Arenowi. Abraxas i Tom w tym samym momencie zerknęli na zielonookiego chłopaka, który zareagował zniecierpliwionym warknięciem:

– Tak, tak... upewnię się, że przeczytam dokładnie tą listę.

– Byłoby to wysoce wskazane – stwierdził Beery próbując powstrzymać uśmiech. Nadąsana mina Arena powodowała, że sam cisnął mu się na usta. Nie wypadało jednak w tym momencie się śmiać, ani tym bardziej chichotać. Sytuacja wymagała powagi, dlatego poskromił drgające wargi i już miał się odwrócić, kiedy zatrzymało go pytanie Arena:

– Profesorze, czy mogę teraz załatwić sprawę, o której rozmawialiśmy wcześniej? Wolałbym zrobić to jak najszybciej.

– Możesz, ale wróć przed ciszą nocną – oznajmił Herbert spokojnym głosem, równocześnie obserwując kątem oka na Toma. Niezmiennie starał się testować jego reakcje i odczytywać je z twarzy i postawy tego intrygującego Ślizgona. Teraz też wyglądał przez kilka sekund na zainteresowanego kwestią, ale szybko udało mu się to ukryć. Na bardzo krótko. Kiedy Aren skinął w stronę swojego znajomego z Durmstrangu, który widocznie tylko na to czekał, bo natychmiast pojawił się obok, Beery dostrzegł na twarzy Toma lekkie drgnięcie mięśni. Już wcześniej zauważył, że ani Tom, ani Abraxas nie mieli pojęcia, że Grey ma tutaj kogoś znajomego. Dla nich przeszłość Arena również była tajemnicą.

Tajemnice wokół zielonookiego chłopaka narastały w tempie lawinowym. Symptomatyczne było jednak to, że póki co pojawiła się mizerna ilość wyjaśnień i odpowiedzi w jego sprawie. Kiedy tak Herbert obserwował teraz hogwardzką trójkę uczniów zauważył, że Malfoy jest spięty. Zastanowiło go to, bo widział przecież wcześniej, że odkąd pogodzili się z Greyem blondyn był wyraźnie radośniejszy i żywszy. Aktualny stan Malfoya związany był wobec tego w jakiś sposób z przynależnością do grupy Riddle'a. Żeby to sprawdzić rzucił w stronę Arena:

– Uważam, że w drodze powrotnej przyda ci się pomoc pana Malfoya.

– Oh... faktycznie tak będzie łatwiej. Chodźmy Abraxasie – przyznał Aren po krótkim wahaniu. Widocznie również doszedł do wniosku, że bez magii trudno mu będzie niepostrzeżenie przenieść świergotnika.

Podczas tej krótkiej wymiany zdań Beery uważnie śledził reakcje Abraxasa i zorientował się, że trafił ze swoimi domysłami w dziesiątkę. Po jego sugestii i przyjęciu propozycji przez zielonookiego ucznia Hogwartu, blondyn rozluźnił się trochę, jakby mu ulżyło. Wciąż był czujny, ale już nie tak spięty. Kiedy podszedł do tamtej dwójki, Aren uśmiechnął się do niego, a Herbert pomyślał, że chłopak jest zupełnie zdumiewający. Doskonale potrafi odczytywać uczucia i emocje innych, ale o swoim oddziaływaniu na ludzi wokół ma niewielkie pojęcie. Właściwie wygląda na to, że nie zdaje sobie sprawy jak otaczające go osoby na niego reagują. Doprawdy niepojęte.

Swoim bystrym okiem nauczyciel zauważył jeszcze jedno. Kiedy zaproponował pomoc blondyna Tom jakby nieznacznie drgnął, a później chyba się nieco rozluźnił. Nie było to do końca wyraźne, ale takie można by odnieść wrażenie przy uważnej obserwacji. Jedno było pewne. Riddle nie był spokojny. Doprawdy interesujące. W momencie gdy trójka kłopotliwych uczniów już zniknęła za drzwiami Beery postanowił zająć czymś prefekta Ślizgonów, a równocześnie kontynuować swoje drobne testy wobec niego:

– Panie Riddle chciałbym z panem porozmawiać w moim gabinecie. Mogę zająć trochę twojego czasu? – zapytał swobodnym tonem, ale jasnym było, że to jedynie przez grzeczność. Tom pojął to od razu i bez dyskusji kiwnął w potwierdzeniu głową.

Ruszyli w stronę gabinetu profesora. Beery w drodze próbował zagaić rozmowę, ale Riddle nie bardzo starał się ją podtrzymywać. Pytany odpowiadał, ale nie zgłębiał się w żaden temat. Trzymał się roli dobrego ucznia. Był taki jak zawsze, choć Herbert wiedział już swoje. Widział w nim różne oblicza i cechy, które w efekcie przyciągały do tego człowieka innych ludzi: idealny uczeń, niesamowicie uzdolniony czarodziej, aparycja, charyzma i pewność siebie. Podejrzewał jednak, że to nie jest wszystko i chciał odkryć kim tak naprawdę jest Tom Riddle. Jak dotąd szło mu to o dziwo dość opornie. Teraz też nawiązanie rozmowy z Riddle nie było łatwe i wreszcie Beery zahaczył o temat, który w jego mniemaniu powinien zadziałać:

– Zaskoczyło mnie, że Aren ma przyjaciela tutaj w Durmstrangu. Nigdy o nim nie wspominał. Muszą być ze sobą bardzo zaprzyjaźnieni, bo z reguły Grey jest niezwykle ostrożny i nieufny w stosunku do innych ludzi, a jak zauważyłem przy tym chłopaku od razu był rozluźniony i pozytywnie nastawiony. Widziałem ich pierwsze spotkanie tutaj. Najbardziej zabawny był moment, kiedy obaj powiedzieli dokładnie to samo w tym samym czasie? – chwila ciszy trwała dość długo i nauczyciel zaczął tracić już nadzieję, że chwyt zadziała. Kiedy wreszcie od strony Toma padło pytanie zadane niby neutralnym tonem, Herbert poczuł satysfakcję.

– Co takiego powiedzieli profesorze?

– Szukałem cię! Popisali się idealną synchronizacją. Mam jednak pewne podejrzenia co do tych dwóch. Myślę, że spotkali się już wcześniej. Poza Instytutem. Przypuszczam, że to właśnie ten chłopak uratował Arena... – ostatnia fraza została obliczona na poddenerwowanie Riddle'a i wymuszenie na nim jakiejś reakcji. W tym czasie dotarli przed drzwi gabinetu, które Beery odblokował dyskretnie i przepuścił do środka Toma. Uczeń zajął miejsce przed biurkiem, a po chwili Herbert usiadł na swoim w milczeniu.

Czekał na reakcję czerwonookiego Ślizgona. Zamierzał wydusić z niego jakąkolwiek ludzką, zwyczajną reakcję. Ta kamienna fasada nie była naturalna i to było właściwie oczywiste. Nawet Gellert przejawiał ludzkie słabości i między innymi z tego powodu przyciągał innych do siebie. Tom działał zupełnie odwrotnie. Przyciągał do siebie swoją potęgą i podkreślaniem, że jest kimś więcej niż zwykłym czarodziejem. I to o dziwo również działało. Nie pokazywał niczego poza własną siłą, a inni nie wahali się iść za nim. Widzieli jego stronę jako jedynie słuszną i wygraną. To było niebezpieczne...

Kiedy cisza trwała, Beery postanowił troszkę podkręcić atmosferę. Był pewien, że Tom usłyszał to co powiedział na końcu. Najwyraźniej jednak czekał na dalszy ciąg relacji i profesor postanowił podrzucić mu jeszcze kilka informacji:

– Aren nie powiedział mi za wiele o tym jak spędził noc w Atarium. Jak wspominałem jednak, mam co do tego podejrzenia. Myślę, że pomógł mu Samuel Relin. Jednocześnie jestem zaniepokojony. Wcześniej tego nie zauważyłem, ale dziś na obiedzie dostrzegłem na szyi Greya sporej wielkości siniaki... – urwał na moment, przeżywając mały wybuch triumfu na widok Toma zaciskającego mocniej dłoń na kolanie. To była jedyna, ale bardzo wyrazista przy kamiennej twarzy reakcja. Po chwili padła odpowiedź:
– Nie jestem odpowiedzialny za jego rany profesorze. To była jego wina, że nie potrafił zastosować się do zasad podróży świstoklikiem – głos był na pozór spokojny, ale na moment przymrużone oczy i wciąż zaciśnięta na kolanie dłoń przeczyły temu spokojowi.
– Oczywiście nie obwiniam cię Tom! Chciałem jednak prosić, byś po prostu zajął się jego siniakami i ewentualnymi ranami. Na pewno wiesz doskonale, że Grey jest zbyt uparty, by poprosić kogoś o pomoc. Swoją drogą nie ulega przecież wątpliwości, że Aren znalazł się tutaj dzięki tobie, dlatego w pewnym sensie jesteś osobą odpowiedzialną za niego. Sądzę, że w momencie kiedy go wybierałeś nie było dla ciebie tajemnicą, że nie może korzystać z magii – na to stwierdzenie oczy Riddle'a pociemniały i Beery zdecydował, że nie powinien bardziej naciskać, więc dodał pojednawczo: – Nie chcę oceniać twoich wyborów, ale jednak...
– Rozumiem, zajmę się obrażeniami Arena kiedy tylko wróci od swojego... znajomego.

– Będę wdzięczny. Postarajcie się współpracować, a ja dołożę wszelkich starań, by jak najbardziej ułatwić wam życie. Być może uda mi się szybciej dowiedzieć paru rzeczy. Nie zapomnij przekazać reszcie planów zajęć i całej reszty – zakończył spotkanie Herbert, zadowolony ze swoich małych osiągnięć.
Tom skinął głową potwierdzająco, pożegnał się grzecznie i wyszedł, myśląc intensywnie. Po słowach Beery'ego błyskawicznie powiązał ze sobą fakty. Skrzywienie na twarzy Arena w momencie kiedy złapał go za ramię, ślad na policzku, teraz profesor wspomniał coś o siniakach na szyi... Jak dużo tego było? Jedno wydawało się być pewne. To nie mogła być zwyczajna, mała bójka...

Po wyjściu ucznia, korzystając z chwili prywatności, Herbert odchylił się na krześle kładąc nogi na biurku i analizując w myśli to co zaobserwował. Co prawda było tego na razie naprawdę mało i trudno na tej podstawie wiele wywnioskować, a tym bardziej uzyskać spójny obraz, ale miał podejrzenia, że Riddle'owi Aren nie jest obojętny. Zaciśnięta dłoń o tym świadczyła wymownie. Swoją drogą miał wielką nadzieję, że Aren nie będzie zły, że nasłał na niego tego Ślizgona. To dla jego dobra. Zresztą podejrzewał, że Tom rozegra to po swojemu i nie powie skąd zdobył informacje o zauważonych urazach, a Aren nie będzie pytał zbyt zajęty ukrywaniem skąd znalazły się te siniaki na jego ciele. Przynajmniej miał taką nadzieję.

Po jakimś czasie Herbert doszedł do wniosku, że będzie musiał w swoich badaniach osobowości Toma wykazać trochę więcej finezji. Póki co okazało się bowiem, że bodźce przez niego zastosowane były zbyt efemeryczne, by popchnąć Riddle'a do zrobienia czegoś, co nie było w jego stylu.

***

Pokój Samuela był nieduży i dość spartańsko wyposażony. Łóżko, małe biurko z krzesłem i kufer. Nic więcej. Nie było tutaj niczego co mogłoby powiedzieć coś o osobowości zajmującej to pomieszczenie osoby. Aren rozejrzał się szybko i zauważył koło biurka znajomą klatkę ze świergotnikiem patrzącym groźnie na nowo przybyłych.

Miał do swojego nowego znajomego wiele pytań, ale nie mógł ich zadać ze względu na obecność Abraxasa. Musieli przecież utrzymywać iluzję, że są z Samuelem przyjaciółmi. Widać było, że blondyn nie czuje się dobrze w tej sytuacji w jakiej się znalazł, ale nie zamierza wyjść. Największą obawą zielonookiego było, żeby Relin nie zdradził faktu, że jest animagiem. Zamierzał utrzymać tą swoją tajemnicę tak długo jak tylko się da. Póki co podszedł do klatki z ptakiem przyglądając się stworzeniu uważnie. Po chwili usiadł obok niej na podłodze. Samuel usiadł obok, mówiąc swobodnie:

– Wygląda na to, że postanowił napić się wody. Trochę jej ubyło. Zastanawiałem się nad podaniem mu jakiegoś eliksiru, ale wolałem nie ryzykować i najpierw skonsultować się z tobą. Mimo wszystko sądzę, że masz rękę do magicznych stworzeń.

– Myślę, że najpierw spróbuję nałożyć maści na jego rany. Będą łagodniejsze w działaniu niż eliksiry, a efekt będzie ten sam. Łatwiej też będzie kontrolować postępy w leczeniu. Poza tym ze względu na uszkodzoną szyję na pewno byłyby problemy z podawaniem eliksirów, które przecież ani zachęcająco nie pachną, ani nie smakują. Tym bardziej, że wydaje się problematyczne przekonanie go, że te wszystkie zabiegi i mikstury byłyby podawane dla jego dobra. Rano sporo się natrudziłem z przekonaniem go do napicia się wody.

– Nie mogę się nie zgodzić z tym co mówisz. – Po tych słowach Samuel zwrócił się żartobliwie wprost do świergotnika: – Powinieneś być kolego bardziej wdzięczny osobom, które cię uratowały – ptak na te słowa spojrzał na niego ostro i rozprostował skrzydła. Na taką reakcję Relin oznajmił: – I o tym właśnie mówię. Widziałeś jak mnie podziobał? – żeby potwierdzić swoje słowa podsunął przed oczy Arena swoje dłonie, noszące ślady licznych ranek, niewątpliwie spowodowanych ptasim dziobem.

– Maść na skaleczenia w kilka minut ci pomoże. I dla pewności coś odkażającego.

– Cóż... powinno samo się zagoić...

– Abraxasie, jak sądzisz, jak będzie najlepiej go przetransportować niezauważenie do naszej kwatery?

– Dobrze byłoby wyjść kilka minut przed ciszą nocną by mieć pewność, że większość uczniów z Durmstrangu będzie w swoich miejscach zamieszkania. Przydatne będzie zaklęcie kameleona. Oczywiście musisz uważać, by na nikogo nie wpaść. Będziesz szedł za mną z klatką.

– Powinno zadziałać. – zgodził się Relin, po czym obrzucił wzrokiem wciąż stojącego Abraxasa i zapytał z charakterystyczną dla siebie bezpośredniością, zapewne bazując na fakcie, że mają uchodzić w oczach innych za przyjaciół: – Aren, powiesz mi w końcu kto to jest i kim ta osoba jest dla ciebie?

Aren powstrzymał siłą woli niedowierzające sapnięcie. Zdecydowanie to już była przesada, ale w zaistniałej sytuacji musiał brnąć dalej w kłamstwo o tej przyjaźni. Z drugiej strony nie chciał okłamywać Abraxasa i postanowił, że kiedy tylko będzie to już możliwe, powie mu prawdę. Spojrzał na wyczekującą twarz żółtookiego, czując w sobie wewnętrzny sprzeciw na jego metody i zachowanie:

– To jest Abraxas Malfoy, drugi uczestnik Turnieju i mój przyjaciel.

– Ufasz mu...?

– Byłbym skłonny powierzyć mu własne życie, gdyby zaszła taka potrzeba – stwierdził zgodnie z prawdą Aren, widząc jak blondyn odwraca się w jego stronę z oniemiałym wyrazem twarzy.

– Rozumiem. W takim razie postaram się to zaakceptować. Jednak chciałbym poinformować, że podczas Turnieju będziemy przeciwnikami i nie będzie żadnej taryfy ulgowej. Zgłosiłem się do tej nikomu niepotrzebnej imprezy tylko dlatego by mieć pewność, że osoby z mojej szkoły nie skrzywdzą w żaden sposób Arena. To w zasadzie tyle – słowa Samuela spowodowały, że Grey drgnął zaskoczony, nie spodziewając się takiej deklaracji. Nie powiedział jednak nic, ponieważ uprzedził go Abraxas:

– Nie liczę na żadną taryfę ulgową z twojej strony i byłbym zawiedziony gdybyś sądził inaczej.

– Irytujące jest to, że z góry zakładacie, że nie dam sobie rady – warknął Aren nie wytrzymując już napięcia. Na takie dictum odpowiedział Relin, nawiązując do zdolności animagicznych zielonookiego i powodując, że ten na moment spiął się z obawy, że zostanie wydany:

– Cóż, gdybyś miał możliwość korzystać z magii i mógł użyć swoich dodatkowych atutów... w twojej sytuacji jednak nie powinieneś odtrącać mojej pomocy. Właściwie to żadnej pomocy. O ile mogę mieć oko na osoby z własnej drużyny, to jednak najbardziej mnie niepokoi twoja. Ufasz temu tutaj, ale ja nie. Głównie ze względu na to, że wydaje się być blisko z tym... jak mu tam jest... Riddle'm! Jest podejrzany!

Aren jak nigdy wcześniej miał ochotę krzyknąć, że ze wszystkich ludzi w tym zamku to właśnie on, Samuel wydaje się być najbardziej podejrzany. Powstrzymał się jednak siłą woli. Należało utrzymać pozory, a taki wybuch by temu nie posłużył. Postanowił jednak, że musi porozmawiać z Relinem na osobności, ale później. Teraz priorytetem był świergotnik.

Skupił się, ignorując pozostałych obecnych w pokoju i uchylił lekko drzwiczki klatki, delikatnie wsuwając do niej dłoń. Czekał aż stworzenie samo zdecyduje się do niego zbliżyć. Minęło kilka dobrych minut zanim zauważył lekkie przechylenie głowy ptaka. Po chwili stworzenie powoli zaczęło zbliżać się do jego dłoni. Było już bardzo blisko, kiedy nagle z tyłu rozległa się ostra wymiana zdań i spłoszony ptak dziobnął go odskakując. Aren syknął z bólu wyjmując rękę, po której płynęła mała stróżka krwi. Głośna utarczka momentalnie ustała, więc korzystając z ciszy ogłosił:

– Będzie lepiej jak już stąd pójdziemy. Denerwujecie go tą swoją... dyskusją. Co prawda można by jeszcze trochę poczekać, ale kilka minut nie powinno zrobić jakiejś różnicy – obydwaj adwersarze wydawali się być troszkę zmieszani rozwojem sytuacji. Chwilę później Abraxas zaproponował:

– W porządku. Weź klatkę, a ja rzucę na ciebie zaklęcie kameleona i może dodatkowo lekkich stóp, żeby nie było słychać twoich kroków.
Po chwili wszystko było gotowe i Malfoy poczuł na ramieniu lekkie dotknięcie dłoni Arena i usłyszał obok siebie jego głos:

– Jestem gotowy Abraxasie, możesz iść przodem.

W odpowiedzi skinął lekko głową po czym skierował się ku drzwiom. Usłyszał jeszcze jakieś ciche pytanie Relina, którego nie dosłyszał i twierdzącą, spokojną odpowiedź Greya. Nie zaniepokoiło go to jednak. Wierzył, że kimkolwiek ten żółtooki chłopak był nie skrzywdzi Arena, a to już było dużo. Przypuszczał, że Grey opowie mu trochę więcej o tej znajomości, ale w sprzyjających okolicznościach. Nie zamierzał jednak naciskać, bo efekt byłby prawdopodobnie przeciwny. Oczywiście mogło to spowodować jakieś reperkusje i niezadowolenie ze strony Toma, ale to był stały i spodziewany problem.

***

Na korytarzu nie było już zbyt wielu uczniów dzięki czemu przeprawa do kwatery Hogwartu obyła się bez większych zgrzytów. Co jakiś czas Abraxas zwalniał tempo jakby do końca nie był pewny czy Aren nadąża, dlatego też ten od czasu do czasu lekkim dotknięciem dłoni dawał znać blondynowi, że wciąż przy nim idzie.

Niedługo później z ulgą dotarli do drzwi wejściowych i przekroczyli próg salonu. Aren z ulgą stwierdził, że pokój wspólny uczestników jest pusty, bo prawdę mówiąc mentalnie przygotował się na potyczkę z Tomem. Nie żeby oczekiwał tego dupka, ale po tym co się stało wcześniej było wręcz dziwne, że nie czekał tutaj w celu wyduszenia z niego jakichkolwiek wyjaśnień odnośnie Samuela. Sądząc po wyrazie twarzy, Abraxas myślał prawdopodobnie.

Blondyn nie ociągając się dłużej zdjął zaklęcia, a Aren z pewnym niepokojem zerknął na stworzenie rezydujące w klatce, które świdrowało go wzrokiem, ale wydawało się całe i zdrowe. Przeniósł wzrok na blondyna i stwierdził:

– Dziękuję za pomoc Abraxasie. Pójdę do siebie, by zaaplikować pierwsze maści – uśmiechnął się w stronę Malfoya, który odpowiedział uśmiechem po czym ruszył w stronę wejścia do swojego pokoju. Zatrzymały go jednak słowa Arena: – Miałbym właściwie jeszcze jedną prośbę. Czy mógłbyś przynieść mi trochę jedzenia ze śniadania?

– Owszem, pod warunkiem, że wytłumaczysz dlaczego.
– Nic wielkiego w zasadzie. Mam zamiar po prostu spać do południa i w końcu odpocząć. Obudź mnie jeżeli to będzie absolutnie konieczne, ale na jutro nie planuję nic poza wypoczynkiem i ewentualnym warzeniem dla relaksu. – na te słowa uśmiech Malfoya stał się szerszy i po chwili blondyn żartobliwie skomentował:

– Masz jakieś dziwne pojęcie relaksu. Chyba te opary zaczęły poważnie działać ci na głowę... – w odpowiedzi otrzymał uśmiech i obaj ruszyli w stronę swoich pokojów.

Grey zauważył oczywiście w którym wejściu zniknął Abraxas i doszedł do wniosku, że drzwi znajdujące się obok jego pokoju muszą prowadzić do pomieszczenia zajmowanego przez Toma. Przez chwilę zastanawiał się co też może porabiać teraz Riddle, ale po chwili wstrząsnął głową opędzając się od tych dziwacznych myśli. Właściwie to co go to mogło obchodzić. Zdecydowanie chwycił za klamkę drzwi własnego pokoju, wszedł do środka i postawił na podłodze klatkę ze świergotnikiem. Następnie podszedł do kufra i zaczął poszukiwania maści. Trochę to trwało, bo jeszcze nie zdążył uporządkować swoich zasobów, ale w końcu znalazł odpowiedni słoiczek. Odwrócił się w stronę stworzenia i zamarł zaskoczony, napotkawszy wzrokiem parę czerwonych tęczówek. Tom siedział sobie w jednym z foteli stojących koło małej komody jakby nigdy nic i obserwował uważnie jego poczynania.

– Co ty... kiedy ty tu...

– To proste. Byłem tutaj przed tobą. To ty mnie nie zauważyłeś. Byłeś bardzo zaabsorbowany tym stworzeniem. Przy okazji... skąd je masz?

– Profesor wyraził zgodę na trzymanie go tutaj do czasu, aż go wyleczę – odpowiedział obronnie Aren, zgrabnie omijając kwestię w jaki sposób znalazł się w posiadaniu świergotnika. Od razu też zadbał o skierowanie rozmowy na troszkę inne tory: – A jesteś tutaj bo...? Przypominam, że to jest mój pokój i nie wyrażam zgody na to, żebyś wchodził tu kiedy chcesz.

– Przyszedłem tutaj na polecenie Beery'ego – odparł spokojnie Tom, notując niedowierzające spojrzenie Arena.

– Czy może to poczekać do jutra? Chciałbym najpierw zaaplikować maść temu biednemu stworzeniu. Prawdę mówiąc nie mam teraz dla ciebie czasu.

– Nie krępuj się. Poczekam – rzucił lekko Riddle, machnąwszy dłonią na podkreślenie swoich słów. Aren zmrużył wściekle oczy na ten gest z jego strony, ale powstrzymał się od reakcji pamiętając, że ostre starcia denerwują świergotnika, a przecież zamierzał go opatrzyć.

Bez słowa odwrócił się w stronę ptaka siadając przed klatką. Czuł na sobie skupione, palące spojrzenie Riddle'a, ale zignorował je i spokojnym ruchem otworzył klatkę, tym razem czekając aż świergotnik sam postanowi wyjść. W oczekiwaniu na reakcję stworzenia Aren otworzył słoiczek z maścią regenerującą tkankę i gojącą, a także przygotował gazę, by najpierw oczyścić ranę eliksirem odkażającym, którego fiolkę postawił obok. Po pewnym czasie ptak dotarł już do drzwiczek klatki, więc Grey powoli wyciągnął rękę zachęcając go do wejścia na nią. Po kilku minutach osiągnął sukces. Teraz zaczynało się najtrudniejsze. Trzeba było zacząć przemywać ranę. Ptak nieufnie odnosił się do tych zabiegów, które zresztą z samej swojej natury do przyjemnych nie należały. Odkażanie rany szczypało i tak musiało być. Nie dało się tego efektu ominąć, ani uniknąć, a ranę oczyścić należało. I tak ptak chodził z nią już długo. Po kilku próbach i ugodzeniach dziobem Aren osiągnął wreszcie swoje i dotarł z gazą do rany, przyciskając do niej lekarstwo. Przytrzymał lekko ptaka, żeby móc utrzymać opatrunek przez trzy minuty. Nie spotkało się to ze zbytnim zadowoleniem świergotnika, który trochę się kręcił, ale Grey nie ustępował.

Czekając na wchłonięcie się substancji doszedł do konkluzji, że niedługo sam na sobie będzie musiał dokonać podobnych zabiegów. Czuł się zmęczony, obolały i zły. Do tej pory nie miał czasu by zająć się sobą, bo zawsze wyskakiwało coś innego. Marzyło mu się teraz łóżko i eliksir słodkiego snu. Wyrzucał sobie brak przewidywania, a nawet bezmyślność z tego powodu, że postanowił zostawić w Hogwarcie lecznicze eliksiry. Wydawało mu się to wtedy sensowne. Zamierzał uwarzyć te mikstury tutaj na miejscu. Wszystko dobrze, ale okazało się, że przydałyby się już teraz, a nie za jakiś czas. Z zamyślenia wyrwał go głos Riddle'a. Aren słysząc go aż drgnął niespokojnie, bo zdążył zupełnie zapomnieć, że prefekt Slytherinu tutaj jest:

– Sądzę, że czas aplikacji eliksiru już upłynął.

– Oh, słuszna uwaga – odsunął gazę od rany ptaka, który wyprostował się, łypnął na niego nieżyczliwym okiem i otrząsnął się lekko, ale o dziwo nie zaatakował. Najwyraźniej docenił jednak starania chłopaka.

Zielonooki sięgnął po słoiczek z intensywnie pachnącą maścią z babki lancetowatej, krwawnika i ruty wykonanej na bazie bobrzego sadła i dziegciu. Zmarszczył nos podrażniony zapachem i pomyślał, że to niewątpliwy minus posiadania wrażliwego węchu. Świergotnik zdawał się chyba podzielać jego zdanie, ponieważ troszkę odsunął się w stronę klatki, ale pozostał na jego ręce, więc można było przyjąć, że była to jedynie drobna manifestacja niezadowolenia z wydobywającego się ze słoiczka aromatu. Grey stwierdził na to:

– Daj spokój. Wiem, że nie pachnie najlepiej, ale pomaga. Jeżeli to cię pocieszy, będę czuć ten zapach przez całą noc, więc siedzimy w tym razem – nabrał na palec warstwę brązowego specyfiku, nałożył delikatnie na szyję ptaka. Następną porcję rozprowadził w kilku innych miejscach, gdzie widoczne były drobne obtarcia.

Tym razem świergotnik zdawał się być przekonany o konieczności przeprowadzenia tych zabiegów, choć nie spuszczał z niego nieufnego spojrzenia. Było to dla Arena zrozumiałe i nie zamierzał niczego zmieniać, ani przyspieszać. Był pewien, że zdobędzie zaufanie tego stworzenia, ale powoli. Kiedy tak przyglądał się poczynaniom ptaka, ten w pewnym momencie rozłożył skrzydła i zatrzepotał nimi. Po chwili się uspokoił, a zielonooki chłopak poświęcił chwilę na zastanowienie się, co to mogło znaczyć. Nie doszedł do żadnego wniosku, więc zaczął podziwiać ubarwienie świergotnika, który pokryty był piórami prezentującymi całą gamę zieleni. W tej chwili nie wyglądał zbyt imponująco, bo piórka miał miejscami nastroszone, przykurzone, a miejscami zlepione krwią i maścią, ale widać było, że kiedy wyzdrowieje będzie wyglądał ślicznie. Chłopak w zamyśleniu zaczął głaskać stworzenie mówiąc:

– Co sądzisz o tym, by cię jakoś nazwać? Ja jestem Aren i pewnie spędzimy trochę czasu razem. Zrobię wszystko co w mojej mocy, żeby postawić cię na nogi i być może w ramach podziękowania pozwolisz mi usłyszeć swój zapewne piękny śpiew? – przez myśl przemknęło mu wspomnienie Beery'ego, który mówił coś o negatywnych skutkach śpiewu świergotnika, ale Aren był pewien, że odrobina świergotu nie zaszkodzi.

Tom przyglądał się scenom, które rozgrywały się przed nim z lekkim uśmiechem na ustach. Był pewien, że zaabsorbowany Aren znowu zapomniał o jego obecności. Nie narzekał jednak. Dzięki temu mógł zobaczyć zachwycające oblicze zielonookiego. Jego zupełnie inną stronę.

Zastanawiał się czy Grey zawsze tak się zachowuje opiekując się kimś w czasie choroby. Istniała przecież możliwość, że podobne zachowania są zarezerwowane dla magicznych stworzeń. Tom był zaskoczony, że świergotnik tak dobrze znosił wszystkie zabiegi Arena i skończyło się tylko na kilku uszczypnięciach dziobem. Z tego co wiedział o tych ptakach wynikało, że nie da się im zaaplikować niczego, bez zastosowania kilku zaklęć. Oczywiście zielonooki chłopak łamał wszelkie zasady i udało mu się ominąć nawet tą.

Riddle pomyślał, że teraz przydałyby mu się jakieś obserwacje z lekcji Opieki nad Magicznymi Stworzeniami, ale prawdę mówiąc nie przypuszczał, że kiedykolwiek by ich potrzebował i nie starał się ich uzyskać. Z drugiej strony nie miał też i zbyt wielu okazji do takowych, bo Grey generalnie trzymał się na tych lekcjach z boku.

W pewnym momencie Aren zaczął mówić do stworzenia i Tom miał niepowtarzalną okazję zobaczyć twarz chłopaka bez żadnej maski, zrelaksowaną i spokojną. Zielonooki śledził zachowanie ptaka z wielkim skupieniem i wykazując ogromne zainteresowanie. Riddle'a zaintrygowała jednak inna sprawa. Niekonwencjonalne zachowanie stworzenia skierowane wyłącznie w jego kierunku.

W momencie kiedy Grey aplikował świergotnikowi maść, wzrok ptaka spoczął na Tomie. Stworzenie obserwowało go przez chwilę, następnie zbliżyło się jeszcze bardziej do Arena w dosyć zaborczym geście. Riddle odruchowo uwolnił nieco swojej magii, by skłonić ptaka do wycofania się i nastąpiła kolejna zaskakująca reakcja. Świergotnik rozłożył skrzydła takim gestem jakby chciał osłonić Greya, patrząc na niego ostrzegawczo. Było to naprawdę zdumiewające. Pytanie tylko dlaczego tak się zachowywał? Skąd ta ewidentna troska i opiekuńczość w tak młodym i niewielkim stworzeniu? Oczywiście Tom zdawał sobie sprawę, że niemal pochłaniał, a może lepiej byłoby stwierdzić, że pożerał Arena wzrokiem, ale bez przesady.

Grey zastanawiał się nad imieniem dla ptaka i jakoś nie mógł się na żadne zdecydować, więc Tom zdecydował się pomóc. Spojrzał na stworzenie krytycznym okiem. Nie był może zbyt wprawny w nadawaniu imion, ale wyobraźnię miał żywą. Ptak był nieduży, pierze miał w różnych odcieniach zieleni i...

– Kolorem przypomina limonkę.
– Masz rację! – wykrzyknął Aren z uśmiechem odwracając się trochę stronę Riddle'a, rejestrując lekko zaskoczone spojrzenie Toma. Po chwili wrócił wzrokiem do ptaka i zaproponował:

– Lime! Co sądzisz? Podoba ci się? – zapytał, właściwie nie spodziewając się odpowiedzi. Otrzymał ją jednak ku własnemu zdumieniu, bo został zupełnie przyjaźnie trącony dziobem w klatkę piersiową. Uśmiechnął się i skomentował: – Uznam to za znak zgody.

Przysunął lekko rękę do klatki sugerując, żeby ptak wrócił do niej, co też nastąpiło po chwili. Zamknął klatkę i westchnął w duchu z ulgą. To miał już za sobą. Teraz pozostało spławić w jakiś sposób Riddle'a i wreszcie będzie mógł odpocząć. Czuł zmęczenie i podejrzewał, że kiedy tylko przyłoży głowę do poduszki natychmiast zaśnie.

Wstał zmuszając swoje obolałe ciało do wysiłku, ale zrobił to najwidoczniej zbyt gwałtownie. Zachwiał się, zrobiło mu się ciemno przed oczami i mentalnie przygotował się do upadku, ale już po chwili poczuł, że jego ramiona są delikatnie podtrzymywane, a głowa opiera się na ramieniu Toma. Przerażony tą nagłą bliskością chciał odskoczyć, jednak silniejszy uścisk dłoni powstrzymał go przed tym odruchem. W tym samym momencie tuż przy uchu usłyszał głos, który spowodował lekki dreszcz wzdłuż kręgosłupa:

– Zwariowałeś? Nie szamocz się tak. Jesteś bliski omdlenia. Takie gwałtowne ruchy raczej ci nie pomogą. Dam ci wybór: albo zaniosę cię do łóżka, albo też dojdziesz tam z moją pomocą. Wybieraj.
Ultimatum zostało postawione głosem, który nie pozostawiał miejsca na dyskusję i stał w rażącej opozycji do sytuacji w jakiej Aren się znajdował. Chłopak stwierdził, że gdyby czuł się lepiej i miał siły, to chętnie by się pospierał dla zasady, ale w jego aktualnej sytuacji to nie miało sensu. Westchnął więc cierpiętniczo i wybrał drugą opcję. Już po chwili jego policzki płonęły czerwienią, bo do listy żenujących zachowań w obecności Toma musiał dodać kolejne. Kiedy czerwonooki Ślizgon objął go ręką w talii z ust Arena wydostał się jakiś dziwny dźwięk, który próbował po chwili usprawiedliwić idąc z pomocą Toma w stronę łóżka:

– Z... zaskoczyłeś mnie... – po chwili próbując jakoś zatuszować potknięcie i zmienić temat dodał: – Po co Beery cię przysłał?

– Profesor powiedział, że nie jesteś w najlepszym stanie i jak widać nie mylił się w tej kwestii. Jestem tutaj po to, żeby cię uleczyć.

– To będzie faktycznie pomocne... Nie zdążyłem jeszcze uwarzyć żadnego eliksiru leczniczego, więc tym razem przyjmę twoją pomoc – ogłosił łaskawie Aren, chcąc jednocześnie przekazać Riddle'owi, że w przyszłości jego pomoc będzie zbędna.

– Pokaż mi gdzie i jakie masz obrażenia. Muszę wiedzieć na czym mam się skupić. Kiedy będę wiedział co mam leczyć, dobiorę odpowiednie zaklęcia i sposób działania. Sugeruję żebyś pozbył się koszuli – powiedział swobodnie Tom, obserwując rumieńce ponownie rozkwitające na policzkach Greya.

– Merlinie. Jak to możliwe, że ostatnio zawsze kończę rozbierając się przed tobą.

– Zawsze? – czerwonooki zmarszczył brwi, kiedy w jego głowie pojawił się niewyraźny obraz rysowania run na jakimś nieokreślonym podłożu. Pogratulował sobie w tej chwili pomysłu złożenia dokładnych wspomnień w myślodsiewni. To rzeczywiście pomagało mu zachować spokój, czego nie mógł jak powiedzieć o Greyu. – Chyba nie tak zawsze, ale jeżeli to cię pocieszy, nie będzie to długa procedura. Zajmie nam to tylko kilka minut, a z pewnością ci pomoże. To jak będzie, sam zdejmiesz koszulę, czy mam pomóc?

– Nie, poradzę sobie!
Wykrzyknął gwałtownie Aren. Nie przedłużając sięgnął po krawat rozluźniając go i po chwili rzucając na oparcie łóżka. Ze wszystkich sił starał się nie zwracać uwagi na Toma choć czuł, że ten go obserwuje. Przeklinał go za ten stoicki spokój, ale i trochę podziwiał. On sam po tej całej sesji z runami nie potrafił być tak obojętny. Odpiął już cały rząd guzików, zdjął i odłożył na bok koszulę. Dopiero teraz zdał sobie sprawę jak kiepsko wygląda jego tors usiany siniakami różnej wielkości i o rozmaitych odcieniach, zadrapaniami, krwiakami i strupkami. Najgorzej wyglądało ramię potraktowane klątwą tnącą. Wcześniej, podczas kąpieli widział, że marnie to wygląda, ale teraz było jeszcze gorzej. Oczywiście był to proces naturalny, ale mimo to czuł się i wyglądał na solidnie zmaltretowanego. Spojrzał na Riddle'a i aż wstrzymał oddech widząc specyficzny wyraz twarzy wyrażający... nie zdążył sprawdzić czy mu się nie przywidziało, bo Tom zasłonił mu nagle oczy dłonią, na co sapnął zaskoczony i chwycił za nadgarstek przesłaniającej mu widok ręki:

– Hej! Co ty wyprawiasz...

– Nie ruszaj się kiedy rzucam zaklęcia. Najlepiej przez jakiś czas w ogóle się nie ruszaj – powiedział cicho Riddle, wciąż dłonią przesłaniając oczy zielonookiego chłopaka. Już chwilkę później przytłumił światło w pomieszczeniu do tego stopnia, że panował tam półmrok, po czym opuścił dłoń.
– Świetnie Tom i całkiem miło. Mogłeś to jednak zrobić wcześniej, gdy się rozbierałem – rzucił oskarżycielsko w jego stronę Aren. W odpowiedzi usłyszał jedynie cichy śmiech.

Półmrok był przyjemny i bezpieczny. Riddle nie potrzebował już światła, bo doskonale zapamiętał rozmieszczenie obrażeń na ciele Greya. To akurat chciał dokładnie zapamiętać, by wiedzieć za co chce zabić osobnika, który je zadał kiedy wreszcie go odszuka. Jego lub ich. Póki co nadal nie do końca wiedział co działo się w Atarium.

Musiał przyćmić światło, ponieważ widok ran i siniaków na ciele zielonookiego Ślizgona powodował, że chwiała się jego samokontrola, a magia się burzyła. Tak było dużo bezpieczniej. Kiedy skończył inkantację pierwszego zaklęcia większość drobnych urazów zniknęła, a z ust Arena wydobyło się lekkie westchnienie ulgi. Następnie zajął się ramieniem. Błyskawicznie zidentyfikował ten uraz jako ślad po klątwie tnącej. Zbliżył twarz do rany, by ocenić jej głębokość. Widać było, że kilkukrotnie otwierała się i zasklepiała. Musiał ustalić, czy to jedyna klątwa jaką oberwał Aren, czy też były inne. Musiał też dowiedzieć się, czy klątwa tnąca dosięgła chłopaka tylko w tym miejscu:

– Czy gdzieś jeszcze zostałeś zraniony tą klątwą, ewentualnie inną? – zapytał na pozór spokojnie.

– Nie, tylko tutaj. To jedyne zaklęcie jakim zostałem trafiony – odpowiedział poszkodowany obserwując dłoń Riddle'a na swoim ramieniu. Po chwili poczuł ciepło zaklęcia i usłyszał słowa inkantacji.

Słuchał ich jak urzeczony. Wcześniej tego nie zauważył, ale głos Toma był miły dla ucha i bardzo melodyjny. Łatwość z jaką wymawiał słowa zaklęć była naprawdę niesamowita i godna podziwu. Magia była kojąca, przyjemna, pocieszająca i tak jakoś... bardzo nostalgiczna. Nie wiedział dlaczego akurat takie określenie przyszło mu do głowy. Ból wcześniej pulsujący w ramieniu i w całym ciele powoli zaczął zanikać i po paru minutach pozostało po nim jedynie wspomnienie.

Rozluźnił się i zauważył, że Riddle czujnie zerknął na niego jakby sprawdzał, czy aby na pewno wszystko w porządku. Ta opiekuńczość, bo jak inaczej można było nazwać to co Tom teraz zrobił, była zaskakująca. Takiego Ślizgona chyba jeszcze nie znał. Szczerze wątpił, żeby afiszował się z tego typu zachowaniami. Podejrzewał, że był jedynym, który go takim widział. Zresztą Aren był niemal pewien, że to zazwyczaj Riddle był powodem czyjegoś bólu, a nie na odwrót.

Niedługo potem Tom puścił ramię Arena, więc ten zerknął na nie chcąc się przekonać w jakim teraz jest stanie, bo jakoś nie czuł w nim ani bólu, ani żadnych ograniczeń. Spojrzał i okazało się, że po ranie nie ma nawet śladu. Wszędzie gładka, idealna skóra. Dotknął, żeby się upewnić i podniósł oczy na Toma. Miał przyspieszony oddech i wydawał się być trochę zmęczony, dlatego Aren zapytał:

– Wszystko w porządku?
– To nic. Zanim jednak rzucę ostatnie zaklęcie... czy mógłbyś mi wyjaśnić skąd te rany? Zakładam, że ma to coś wspólnego ze świergotnikiem. Zmuszasz mnie do rzucania dosyć zaawansowanych zaklęć. Choćby z tego względu uważam, że należy mi się jakieś wytłumaczenie – powiedział niby spokojnie Riddle, ale z wyraźną premedytacją pobudzając u Arena wyrzuty sumienia.
Grey przełknął ślinę przyznając Riddle'owi rację. Oczywiście doskonale wiedział, że nadal go nie przeprosił i podejrzewał pułapkę. Po chwili doszedł do wniosku, że bez żadnych wątpliwości może stwierdzić, że to rzeczywiście pułapka i to skuteczna, bo dał się na nią złapać. Nie lubił mieć żadnych długów wobec innych, ale z drugiej strony... Szybko kalkulował zyski i straty. W ostateczności doszedł do wniosku, że ustąpi i powie część prawdy. Był już prawie zdecydowany, kiedy Tom zadziałał po swojemu delikatnie dotykając dłonią wciąż jeszcze poocieranej i posiniaczonej szyi. Aren wstrzymał oddech czując ten lekki, muskający dotyk. Spojrzał w twarz Toma i zauważył w niej tą samą emocję, którą widział na początku. W tym samym momencie Riddle pchnął go dłonią w pierś, kierując w stronę łóżka i znowu jego twarz zniknęła w półmroku. Zanim Grey zdążył o cokolwiek zapytać, czy też zaprotestować usłyszał w ramach wyjaśnienia:

– Będzie mi wygodniej jeżeli będziesz leżał.

Zielonooki chłopak przyjął to do wiadomości i skinął lekko głową w odpowiedzi, dopiero po chwili orientując się, że nie może być pewny, czy jego rozmówca to zauważył. Chciał coś powiedzieć, ale w tej samej chwili zobaczył różdżkę zbliżającą się do gardła i spiął się odruchowo. W myśli pojawiła mu się scena z wydarzeń w lesie, kiedy musiał walczyć z tamtym człowiekiem. Wspomnienia były tak bardzo żywe, że zamknął oczy zanurzając się w nich. Zacisnął mocno pięści i w przepływie irracjonalnego strachu i paniki próbował się odsunąć szybko dysząc z podświadomie odczuwanego stresu. Na czoło wystąpił mu pot, chociaż czuł zimno gdzieś wewnątrz siebie.

Tom natychmiast cofnął różdżkę, ale tego Grey oczywiście nie widział. Za to coraz bardziej zanurzał się w tym co działo się w jego myślach i zaczął się rzucać, próbując odepchnąć domniemanego napastnika. Trzeba było coś zrobić. Riddle po chwili zastanowienia odłożył różdżkę, ujął w dłonie twarz Greya delikatnie, ale zdecydowanie przytrzymując i stanowczym głosem powiedział, by zwrócić na siebie uwagę przerażonego chłopaka:

– Patrz na mnie Aren!

Pierwsze żądanie nie odniosło wielkiego skutku i chyba nie dotarło do świadomości zielonookiego. Tom z podziwu godną cierpliwością powtórzył je i widocznie przebił się przez strach Arena, ponieważ chłopak przestał się rzucać. Widząc pozytywne efekty swoich działań jeszcze raz powtórzył wezwanie i oczy Greya otworzyły się powoli szukając jego twarzy. Chłopak miał powiększone ze strachu źrenice, błędny wzrok i dyszał ciężko, ale kiedy już go rozpoznał, wyraźnie się rozluźnił odpoczywając i próbując ustabilizować oddech. Wciąż jednak spojrzenie miał trochę rozkojarzone, jakby widział jeszcze coś innego, co go rozstrajało:

– Już lepiej?

Pytanie było właściwie retoryczne, bo widać było, że chłopakowi przynajmniej po części wróciła świadomość gdzie jest i kto jest przy nim, ale Tom wolał się upewnić, żeby uniknąć niedomówień. Aren próbował odpowiedzieć, ale po dwóch próbach skinął tylko głową. Już nie oddychał tak ciężko i nie spinał się cały, więc Tom zabrał dłonie z jego twarzy, co zostało skwitowane lekkim rumieńcem. Riddle nie byłby sobą, żeby nie skomentować tego po swojemu:

– Najwyraźniej wróciła ci równowaga umysłu. Dobrze, wobec tego zrezygnuję z użycia różdżki i poprzestanę na magii bezróżdżkowej. Niemniej będę musiał dotknąć twojej szyi. Wiesz o tym.

Krótkie tak było jedyną odpowiedzią, ale Tom zdawał sobie sprawę, że nie może nic zrobić, dopóki zielonookie utrapienie się nie uspokoi. Jakoś musiał do tego doprowadzić. Zastanowił się przez moment, a później pochylił się nad leżącym opierając się rękoma po obu stronach jego głowy i wpatrzył się w zielone ślepka czekając na reakcję. Chwilę trwało, ale w końcu oczy Arena odzyskały dawny blask i ostrość spojrzenia. Wówczas Tom powiedział uprzedzając wszelkie pytania:

– Nie odwracaj ode mnie wzroku. Poznajesz mnie prawda? Spokojnie, nic ci nie zrobię. I nie patrz tak, bo sam słyszę jak bardzo irracjonalnie brzmi to w moich ustach – na te słowa w oczach Greya błysnął humor i jego ciało rozluźniło się stopniowo. Chłopak westchnął ciężko raz i drugi i ku cichemu zaskoczeniu Toma zaczął opowiadać:

– Wylądowałem w Atarium w jakiejś ciemniej uliczce. Upadłem z niezłym łomotem na skrzynie, które pewnie po części przyczyniły się do powstania wielu siniaków. Początkowo nie wiedziałem gdzie jestem. Błąkałem się przez jakiś czas starając się uzyskać jakiekolwiek informacje, ale czarodzieje w tej okolicy są strasznie gburowaci. Żaden nie udzielił mi potrzebnych wiadomości. Chciałem kogoś poprosić o nocleg. Poszedłem do jakiejś speluny zapytać o to i niemal skończyłem w jednym łóżku z napaloną kelnerką. Widocznie wpadłem jej w oko. Owszem byłoby za darmo, ale uznałem to za niezbyt odpowiadające moim potrzebom i wykonałem taktyczny odwrót. Jedynym plusem tej przygody było to, że wreszcie wiedziałem gdzie jestem. – Tom pogłaskał Arena po policzku kciukiem w uspokajającym geście i skomentował:

– Jak to możliwe, że nie dostrzegasz swoich atutów i nie znasz siły własnego wdzięku? Co było dalej?

– Postanowiłem popytać o nocleg gdzie indziej. Może w domach prywatnych... i wtedy na jednej z uliczek zauważyłem, że ktoś chce zabić Lime. – krótko streścił rozmowę mężczyzn i kontynuował: – Kiedy ten na ulicy został sam, dostrzegłem okazję. Oczywiście nie mogło być tak łatwo jak zakładałem. Nie wszystko poszło zgodnie z planem i potem musiałem uciekać. Wtedy powstały rany i kolejne siniaki.

– Więc to wszystko sprawka tego przemytnika? – zapytał Riddle, ostrożnie muskając dłonią szyję zielonookiego chłopaka. Aren wzdrygnął się pod dotykiem zaciskając dłonie na kołdrze, ale stopniowo rozluźnił się ponownie wzdychając:

– W zasadzie tak. Potem na pomoc przyszedł mi Samuel i voila... jestem tutaj.
Riddle zmarszczył brwi na tak skrótowy opis. Nie naciskał jednak na uszczegółowienie, a zamiast tego postanowił skupić się na kwestii uzdrawiania. Zamyślił się nad tym problemem. Lepiej byłoby użyć różdżki. W procesie używania magii bezróżdżkowej musiałby ułożyć ręce na szyi Greya, a to bez wątpienia przypomni chłopakowi moment duszenia. Trzeba było jednak jakoś wybrnąć z sytuacji. Tom podjął decyzję, a dodatkowo jeszcze zanim przeszedł do leczenia, obiecał sobie w duchu, że podczas wizyt w Atarium użyje Legilimencji na każdym przemytniku jakiego spotka. Będzie tak do czasu, aż dotrze do tego, który śmiał dotknąć kogoś, kto należał tylko do niego. Tymczasem Aren oddychał miarowo i przypatrywał się jego twarzy, co bynajmniej nie było niemiłe. Jasnym było jednak, że chłopak może wpaść w panikę jeśli nie powie mu co zamierza. Dlatego Tom wykazując się wyjątkową jak na niego empatią, zapytał:

– Muszę dotknąć dłońmi twoich obrażeń na szyi. Pozwolisz mi? – głęboki wdech i potwierdzające skinięcie były jedyną odpowiedzią, ale przyjął je za dobrą monetę i przeszedł do realizacji zamierzeń.

Ułożył obie dłonie na szyi chłopaka, mrucząc cicho uspokajające słowa. Nerwowe drgnięcie i krótkie wahane w oczach były jedynymi sygnałami, że Aren odczuwa jakiś dyskomfort. Już po chwili miał spokojne spojrzenie i rozluźnione ciało. Można było kontynuować. Tom zaczął szeptać inkantację zaklęcia podziwiając w duchu mnogość emocji w oczach Arena. Równocześnie miał świadomość, że jemu samemu z pewnością nie uda się zatuszować większości własnych emocji, które z tej odległości będą doskonale czytelne.

Czas płynął i w pewnym momencie Aren oblizał swoje, widocznie wyschnięte usta, a Riddle bezwiednie obserwował wykonujący tą czynność język chłopaka. Przez jego głowę przemknęła myśl, że usta Greya są na pewno niesamowicie miękkie i miłe w dotyku. Już po chwili skarcił się w duchu i poważnie zastanowił skąd taki pomysł. Mglisty, urwany cień obrazu podpowiedział mu, że wyjaśnienie z pewnością znalazłby w myślodsiewni.

Pod koniec leczenia Riddle stwierdził, że magia niewerbalna wymagała zdecydowanie większych pokładów mocy niż dokonywana za pomocą różdżki. Zaczynał odczuwać lekkie objawy wyczerpania magicznego. Drżące dłonie zwróciły uwagę Arena, który zaczął przyglądać mu się z zaniepokojeniem. Pokręcił więc głową na znak, że wszystko w porządku. Wreszcie skończył i nagle poczuł się zmęczony.

Właściwie niewielki wysiłek włożyłby w przeniesienie się na fotel, ale coś go podkusiło i po prostu opadł na Arena, lądując z głową na jego piersi. Oddech zielonookiego chłopaka zamarł na moment, a chwilę później Tom usłyszał przy swoim uchu zmartwiony głos:

– Tom, wszystko w porządku?

– Tak, wszystko dobrze. Muszę po prostu chwilę odpocząć, a nie mam siły przenieść się na fotel, więc bądź tak miły i zastąp mi na chwilę poduszkę.

– Oh... skoro tak, to nie ma sprawy. Dziękuję za pomoc. Czuję się doskonale. Właściwie jak nowo narodzony, choć nadal czuję senność.

– Jest późno, a odkąd tu jesteśmy nie zaznałeś odpowiedniej ilości odpoczynku. To normalna reakcja organizmu.
– Pewnie masz rację. Zastanawia mnie jedno. Byłem dosyć często leczony i zazwyczaj trwało to kilkanaście godzin, a leczący, choćby Pomfrey, nie wyglądali na zmęczonych. Tobie jednak udało się to załatwić w zaledwie pół godziny. Jak to możliwe?
– To proste. Nie mamy eliksirów, a należało szybko postawić cię na nogi. Podjąłem więc jedyną możliwą w tej sytuacji decyzję i wykorzystałem znacznie więcej swojej magii i odpowiednio dobrane zaklęcia. Holly leczy tak, by mieć rezerwy magii. Przecież w każdej chwili może być potrzebna kolejnemu pacjentowi. Wspomaga się również eliksirami. W dodatku w Hogwarcie można bez problemu odpocząć w Skrzydle Szpitalnym, stopniowo odzyskując siły. Tutaj jednak nie mamy na to czasu. Musisz mieć energię, by być czujnym i móc w każdej chwili odeprzeć ewentualny atak. Rekonwalescencja musi zostać ograniczona do minimum. Nikt nie może zauważyć, że jesteś słaby.

– Dzięki, już to mówiłeś – teraz głos Arena był raczej ponury. Zapadła między nimi cisza. Być może zielonooki szukał jakiejś odpowiednio ciętej riposty, ale Tom poczuł nagle, że ma ochotę tu zostać. Właśnie w takiej pozycji jak teraz, przytulony do Arena, czuł się doskonale i całkiem przyjemnie mu się wypoczywało. Coś go znowu podkusiło, a poza tym był zwyczajnie ciekawy jak zareaguje na jego działania Grey.
Aren zastanawiał się nad tym o czym mógłby bezpiecznie porozmawiać z Tomem, kiedy nagle okazało się, że oddech leżącego na nim chłopaka stał się miarowy i spokojny, a jego ciało się rozluźniło. Wydawało się, że Riddle zwyczajnie zasnął. Aren zamarł na moment zaskoczony. Nie mógł w to uwierzyć. Jakim cudem ktoś taki jak Tom popełni taki kardynalny błąd. Przecież w ten sposób zupełnie się odsłonił. Ryzykował niespodziewany atak. To było do niego niepodobne, ale jednak...

Aren pomyślał, że patrząc na to z drugiej strony, sam przecież przy Tomie nie raz postępował odmiennie niż wobec wszystkich innych ludzi i kompletnie nieprzewidywalnie, więc chyba nie powinien wypominać podobnego zachowania innym. Czuł na sobie przyjemny ciężar drugiego ciała, który jakoś tak mu nie przeszkadzał. Wsłuchiwał się w spokojny oddech Toma, przyjrzał się jego rozluźnionej twarzy, teraz lekko bladej ze zmęczenia i nagle zapragnął jej dotknąć. Początkowo sam przestraszył się tej dziwnej zachcianki, ale później postanowił, że zaufa instynktowi i zrobi to.

Wyciągnął rękę w stronę Riddle'a i dotknął leciutko jego policzka gładząc delikatnie, nie zdając sobie sprawy z tego, że się uśmiecha. Taka okazja raczej nie powtórzy się zbyt szybko, a może i wcale, dlatego Aren ośmielił się pójść jeszcze krok dalej. Zaczął studiować opuszkami palców rysy twarzy Toma. Starał się to robić na tyle ostrożnie, żeby nie zbudzić śpiącego. Z pewną fascynacją śledził linię jego żuchwy, kości policzkowe, kształt brwi. Lekko dotknął miejsca pomiędzy brwiami, gdzie najczęściej pojawiały się zmarszczki, gdy coś zezłościło prefekta. Prawdę mówiąc bardzo często, przynajmniej ostatnio, przyczyną powstawania tych zmarszczek był on sam, więc delikatnie wygładził to miejsce. Później po linii nosa jego dłoń ześlizgnęła się na podbródek Toma. Aren nieświadomie wstrzymał na chwilkę oddech zawieszając wzrok na ustach Riddle'a. Miał ogromną ochotę ich dotknąć. Czuł się jednak onieśmielony swoim zachowaniem. Postanowił jednak, że nie zrezygnuje i zrobi to.

Nakreślił najpierw zarys ust czerwonookiego Ślizgona, następnie przesunął palcami po lekko rozchylonych wargach, wyczuwając ich miękkość i delikatność. W jego głowie pojawiło się pewne zdumienie, że to właśnie z tych ust wychodzi ostra krytyka, żądania i niewątpliwie klątwy. Patrzył na nie jak urzeczony przez dłuższy czas. Dopiero po długiej chwili zorientował się, że nadal to robi ku własnemu zdumieniu i odsunął dłoń wzdychając ciężko i czując jak serce łomocze mu w piersi. To było zaskakujące odczucie. Grey miał nadzieję, że Riddle nie ocknie się nagle obudzony tym biciem serca, bo czułby się bardzo niezręcznie. Jak miałby niby to wyjaśnić? Musiał się opanować i to natychmiast. Przymknął oczy starając się wyciszyć swoje emocje.

Myśli Arena powędrowały w inną nieco stronę. Dlaczego zawsze gdy postanawia być zły na Riddle'a, ten musi robić coś, co zakłóca realizację planu. Dodatkowo jak widać na załączonym obrazku przyprawia jego serce o jakieś nieokreślone, nienazwane palpitacje. Tom był tym razem jakiś inny, inaczej się zachowywał, o nic nie wypytywał. To było podejrzane. Owszem, z jednej strony to bardzo dobrze, ale z drugiej coś było nie tak i tyle. Tak przynajmniej czuł. Westchnął głęboko nieświadomie przeczesując włosy Toma. Głaskał je i przesypywał między palcami przez pewien czas i nagle zamarł, kiedy zorientował się co robi. Jęknął w duchu na swoje zachowanie, ukrywając własną twarz w dłoniach i zastanawiając się usilnie co z nim było nie tak. W tym samym momencie usłyszał słowa Toma i drgnął w zaskoczeniu:

– Wszystko w porządku? Chyba zasnąłem na chwilę – Riddle podniósł się do siadu i rzucił zaklęcie czasu, żeby sprawdzić godzinę. Aren spanikowany, że został przyłapany i nie bardzo wiedząc jak się zachować, rzucił niepewnie:

– Tak, wszystko w porządku – Tom skinął głową, zabrał i schował swoją różdżkę. Zachowywał się swobodnie i spokojnie, więc Grey po chwili odetchnął w duchu dochodząc do wniosku, że widocznie jego postępowanie nie zostało zauważone. Na jego szczęście. Prefekt Slytherinu podniósł się, przeciągnął i oznajmił:

– Będę już szedł. Postaraj się jutro jak najwięcej wypoczywać, bo od przyszłego tygodnia zaczynamy zajęcia. Radzę również odwiedzić bibliotekę. Jestem pewien, że tutejszy sposób nauczania będzie się różnił od hogwardzkiego. Może warto coś powtórzyć. To by było na tyle. Dobranoc – Po tych słowach Tom wyszedł, a Grey przez chwilę wpatrywał się w drzwi, za którymi zniknął. Jego serce znów przyspieszyło, ale tym razem z radości. Wydawało się bowiem, że Tom nie zauważył jego małych zabiegów. Gdyby był ich świadom, to z pewnością wykorzystałby jego zażenowanie, a nawet postarałby się je pogłębić jakimś odpowiednio dobranym komentarzem. Na razie wyglądało na to, że pożar został zażegnany. Aren spojrzał na świergotnika, który drzemał na żerdzi i nagle sam również poczuł senność. Przebrał się szybko w piżamę i wskoczył pod kołdrę. Ostatnie o czym pomyślał zanim zasnął spowodowało, że uśmiechnął się do siebie. Zastanawiał się bowiem przez moment, kiedy jego umysł był na pograniczu snu, jak by to było poczuć wargi Toma na swoich własnych.

***

Ciekawość to pierwszy stopień do piekła. Właśnie teraz Tom przekonał się ile w tym powiedzeniu było prawdy. Po raz pierwszy jego zainteresowanie obróciło się przeciwko niemu.

Co gorsza zdarzyło się coś, czego dotąd nie doświadczał, a mianowicie nie wiedział nawet co go pchnęło do tego, by udawać, że śpi. Co w zasadzie chciał sobie udowodnić? To było naprawdę głupie. Sam spowodował, że aktualnie czuł w swoim sercu i umyśle niepotrzebne zamieszanie. Odpoczynek rzeczywiście był mu w tamtym momencie potrzebny, ale co go pchnęło do całej reszty? Do tego małego eksperymentu.

Właściwie był zaskoczony dotykiem zielonookiego chłopaka, ale także zaintrygowany. Nie chciał, by Aren przestał, dlatego udawał sen. Dotyk dłoni był delikatny i... nawet... wygrzebał w głowie niemal zapomniane słowo... czuły. Tak, o dziwo to było właśnie słowo, którego poszukiwał. Zszokowany przez chwilę zastanawiał się nad tym, ale rzeczywiście żadne inne określenie tu nie pasowało. Nigdy dotąd nie zaznał takiego odczucia, dlatego teraz z pewnym niepokojem starał się je w sobie gdzieś tam umieścić.

Pamiętał też szybko bijące serce Arena, wskazujące na silne emocje. Pamiętał, że działo się to w czasie, kiedy chłopak gładził go po włosach. Silne emocje, czułość to znowu było coś nowego, co musiał w spokoju przetrawić, ale na razie nie mógł sobie na to pozwolić. Postanowił, że póki co powierzy te wszystkie wspomnienia i doznania myślodsiewni.

Westchnął ciężko po tej decyzji, czując w środku ciepło uczuć wprowadzające zamęt w myśli. Spojrzał na swoje odbicie w lustrze, oblizał lekko wargi przypominając sobie dotyk palców Arena na ustach. Przypomniał sobie własne, bardzo silne odczucie wypływające gdzieś z głębi duszy, żeby to było coś więcej, a nie tylko chwilowa fanaberia. To była tak szokująca myśl, że prawie wypadł z roli, więc niemal z radością, chociaż też z jakimś zawodem przyjął fakt, że Aren przestał. Najbardziej jednak poruszyła go świadomość, że zielonooki nie był jednak tak obojętny wobec niego jakby się po jego zachowaniu mogło wydawać. To była przecież jego własna inicjatywa. Ta myśl sprawiła, że Tom poczuł się lepiej. Do tego stopnia, że nagle zobaczył w lustrze siebie uśmiechniętego, a to już nie było ani zwyczajne, ani też bezpieczne. Nie mógł pozwolić sobie na te uczucia. Czyniły go słabym. I to właśnie Aren był jego słabością. To była jego własna i osobista słabość, o której nikt nie wiedział i nikt nie mógł się dowiedzieć.

Podszedł do myślodsiewni, czując jak radość i euforia zaczynają przeobrażać się w pewnego rodzaju gorycz. To nie był czas na sentymenty. Przywołał wspominania niedawnych wydarzeń, ponownie odczuwając dziwną emocję, która pożerała go od środka, gdy zobaczył wielkie ślady rąk na szyi Arena. Wiedział, że ten kto je zostawił miał zamiar zabić, a gdy tylko pomyślał jak niewiele brakowało, by stracił swoje zielonookie utrapienie poczuł, że serce mu zamiera i staje się puste. Był tym tak zaskoczony, że nie potrafił tego ukryć. Ta emocja była zbyt silna. Nawet teraz. Wtedy też była i dlatego zasłonił Grey'owi oczy. Oczywiście było już za późno i Aren to dostrzegł. Nie chciał mu jednak dać możliwości dokładnego przestudiowania wyrazu oczu i ogólnie twarzy.

Pozwolił sobie jeszcze przez chwile trwać we wspomnieniu, dotyku dłoni na twarzy i włosach, przyspieszonym rytmie serca Arena. Nie mógł zaprzeczyć sam przed sobą, że czuł wtedy nieopisaną radość, a nawet coś więcej... Coś czego jeszcze do końca nie potrafił sklasyfikować ale był pewien, że dotyczyło tylko zielonookiego utrapienia. Uśmiechnął się lekko na wspomnienie wyrazu paniki jaki pojawił się na twarzy chłopaka, kiedy niby się obudził. Udawanie niewiedzy i obojętności było trudne, ale stwierdził, że tak będzie dużo lepiej. Musiał się wycofać, ale wspaniały widok uroczo zarumienionej twarzy Arena był dla niego niemałą nagrodą. Nie, musiał przyznać, że wybrał ucieczkę z jeszcze jednego powodu. Jego policzki zaczęły zachowywać się niepokojąco. Jakoś dziwacznie się rozgrzewały i groził im wygląd łudząco podobny do arenowego. Zdecydował się więc na taktyczny odwrót.

Nadszedł czas na usunięcie z pamięci tych wspomnień. Zawsze przecież mógł do nich wrócić. Jedyne co sobie zostawił, to informacje o osobie, która skrzywdziła Greya. Planował dla tego przemytnika długą i bolesną śmierć. Zanim umrze pożałuje tego, co zrobił jego... utrapieniu.

Sięgnął różdżką do swojej skroni wyciągając srebrzystą nić wspomnień i jakby nawlekając ją na różdżkę, po czym nakierował ją do wnętrza magicznego artefaktu. Nić opadła tam i już po chwili zaczęła wirować wraz z innymi.

Uczucie szczęścia zniknęło wraz ze wspomnieniem, pozostawiając po sobie pewną pustkę. Zniknęło wcześniejsze ciepło, błyszczące oczy i uśmiech. Wróciła za to szczelna maska i czysty umysł. Tak było lepiej. To było mu w tej chwili najbardziej potrzebne.