czwartek, 14 czerwca 2018

Rozdział 30 : Zagubiony w Atarium

Okej mamy czerwiec jak i kolejny rozdział :)

Queen od the wars in the stars: Bardzo dobre spostrzeżenia odnośnie autora agresji, jestem dumna :) No Beery jak zwykle ma dosyć specyficzne poczucie humoru i tutaj go nie zabraknie, ale za to go chyba kochają fani ^^ Ma już jakiś nieoficjalny fanclub :P Tom nie wybuchnął, bo jednak za bardzo się martwił, co jest w sumie bardzo słodkie z jego strony, kto by się spodziewał, że jednak dla Arena potrafi się powstrzymać :P  Ohh też bym chciała mieć takiego Toma dla siebie ( Jednak poproszę wersję Arenową nie tą dla pozostałych ludzi) Cieszę się, że spodobała ci się scena z rdzeniami jak i później nooo... tego... cała reszta :D Bardzo mnie cieszy, że tak bardzo spodobała ci się cała scena Tomarry, ale wierzę że to jednak nie jest szczyt moich możliwości i jeszcze się rozkręcę, ale jestem z niej dumna mimo wszystko. Haha skarbie kocham twoje komentarze, zawsze sprawiają że się uśmiecham. Masz mnie nie opuszczać aż nie zakończę Signum czy to jasne? ;) Kocham ;*

Betowała: Matonemis



Rozdział 30: Zagubiony w Atarium

Gdy Aren przekroczył próg cieplarni, zamknął za sobą drzwi i odwrócił się z zamiarem przywitania. Na tym skończyła się jego aktywność. Zielonooki chłopak zamarł w zdumieniu. Nie był w stanie oderwać wzroku od rozgrywającej się przed nim sceny. Beery i Albus Dumbledore mierzyli do siebie różdżkami. Pojawienie się Arena przerwało konfrontację. Obaj opuścili broń, chociaż jeszcze przez chwilę mierzyli się dla odmiany wzrokiem.

Na koniec nauczyciel transmutacji bez słowa skierował się do wyjścia. Mijając Greya uśmiechnął się niby na powitanie, choć wciąż nie udało mu się zapanować nad wzburzeniem widocznym w spojrzeniu. Pewnie dlatego szybko odwrócił wzrok i wyszedł z cieplarni. Aren kontrolnie zerknął przez ramię i kiedy przekonał się, że Albus faktycznie opuścił to miejsce i zamknął za sobą drzwi, ruszył wolno w stronę Beery'ego z niemym pytaniem w oczach. Kiedy cisza się przedłużała, postanowił rozpocząć rozmowę, chociaż bez nadziei, że dowie się co tu się stało:

– Ominęła mnie chyba jakaś większa sprawa.

– Myślę, że można to ująć w taki sposób. Zostawmy to na razie. Jak się czujesz? Jakieś specyficzne odczucia po zjedzeniu owoców ostrokrzewu? Jak zachowywał się twój żołądek? A może inne objawy? – Beery bez wstępów przeszedł od razu do sedna tego po co przywołał Greya. Widać było, że stara się w ten sposób opanować poruszenie po starciu z Dumbledore. Ujął leżący w pobliżu dziennik, w którym zapisywał kolejne etapy testowanych na Arenie roślin i innych trujących substancji. Tak jak wcześniej obiecał zaczęli od tych mniej groźnych. Plan zakładał, że systematycznie będą sprawdzali coraz bardziej zjadliwe toksyny.

– Niczego nie odczułem. Tak się zastanawiam. Może sięgniemy po coś mocniejszego? Póki co ani ostrokrzew ani kruszyna na mnie nie wpłynęły. Czy jest wobec tego sens czekać tak długo na kolejny test?

Propozycja Arena wynikała z faktu, że Beery ustalił pewne zasady. Zawsze po podaniu trucizny mieli odczekać co najmniej dwie doby do zaaplikowania kolejnej. W tym czasie nauczyciel Zielarstwa rzucał na chłopaka wiele kontrolnych i monitorujących stan zdrowia zaklęć. Szczegółowo odpytywał go o ewentualne objawy zatrucia. Niecierpliwość i entuzjazm nie spotkały się jednak z pozytywnym przyjęciem profesora, który otwarcie je skrytykował:

– Jesteś zbyt niecierpliwy i lekkomyślny. Wiesz przecież, że musimy dać organizmowi czas na usunięcie i zneutralizowanie trucizny w całości zanim podamy ewentualną następną. Absolutnie nie zgadzam się na żadne przyspieszenia. Przystałeś na moje warunki, wobec tego bądź tak miły i ich przestrzegaj. Nakładanie się na siebie rozmaitych toksyn może dać nieprzewidziane efekty, a niespodzianek przecież nie chcemy. Przypominam również, że uzgodniliśmy wspólnie i wyraziłeś zgodę na moją propozycję, że na tydzień przed rozpoczęciem zadania turniejowego zawieszamy eksperyment, żeby nie wydarzyło się podczas trwania zadania nic nieoczekiwanego.

– Tak pamiętam. To co mamy dziś?

– Kolejny punkt to ligustr pospolity. Z liści zrezygnujemy, ale podam ci owoce. Do złudzenia przypominają czarne jagody. Od razu ostrzegam, że są gorzkie w smaku. Zażyjesz większą ilość. Podejrzewam, że niewielkiej porcji twój organizm nawet nie zauważy. Co do większej też nie jest nic pewne, ale przynajmniej będziemy wiedzieli, że powinien zareagować. Generalnie objawami zatrucia są nudności, gwałtowne wymioty i silne bóle brzucha, który staje się niezmiernie wrażliwy na dotyk. Występują silne wzdęcia, kolka i obfita, wodnista biegunka. Wszystkie objawy szybko doprowadzają do odwodnienia, drgawek i zapaści. Od razu jednak dodam, że dziś go nie dostaniesz. I nie rób takiej miny. Przecież czeka nas podróż. Uwierz mi, podróż świstoklikiem taki kawał drogi to nic dobrego dla żołądka. Tak przy okazji radzę, żebyś jadł dziś coś lekkiego.

Aren nie protestował na takie dictum. Wiedział doskonale, że nauczyciel ma rację, chociaż równocześnie czuł niecierpliwość. Poskromił ją jednak i podziękował za rady związane z jedzeniem przed aportacją. Znał już przecież ten sposób transportu. Chwilę zajęło im ustalenie, że organizm chłopaka nie reaguje zupełnie na kruszynę. Po zanotowaniu ostatnich uwag Beery odłożył dziennik, a Aren postanowił wrócić do tego co zobaczył, kiedy wszedł do cieplarni:

– Profesorze, dlaczego Dumbledore... dlaczego mierzyliście do siebie różdżkami?

– To nie było nic takiego. Taka mała różnica zdań. W skrócie i bardzo ogólnie rzecz ujmując. Przedstawiłem naszemu dyrektorowi swoje stanowisko w sprawie Albusa. Uważam, że profesor Dumbledore powinien być obecny podczas ostatniej tury zadań turniejowych. Dyrektor zgodził się z moimi poglądami, ale Albus jak się wydaje nie był z tego zbyt zadowolony. Nie udało mu się przekonać Armando żeby zmienił zdanie, więc przyszedł do mnie. Nic z jego wizyty nie wyszło i nie będzie mógł dłużej unikać... – nauczyciel nie dokończył myśli, a Aren zorientował się, że nic więcej się na ten temat nie dowie, chociaż kwestia brzmiała nader interesująco. Postanowił jednak jeszcze nie rezygnować i obserwując twarz Beery'ego kontynuował:

– Kto by się spodziewał, że Albus Dumbledore może się czegokolwiek, czy też kogokolwiek obawiać... Tak sobie myślę, że chyba wymiana zdań była ostra i dotyczyła spraw, które was obu bardzo dotknęły. Jego trudno wyprowadzić z równowagi. Pana zresztą także...

– Niezła próba Aren, jednak nic z tego. Trzymaj się od tej sprawy jak najdalej. Mówię poważnie. Znam już twoje zapędy do pakowania się w kłopoty. Choćby dlatego wolę cię uprzedzić. Zwłaszcza, że jeżeli chodzi o Albusa trzeba się mieć naprawdę na baczności i zachowywać stałą czujność.

– Zapewniam profesorze, że z tego założenia wychodzi każdy Ślizgon, który ma głowę na karku. Dumbledore nie jest w naszym domu lubianym nauczycielem. Podstawowym powodem jest ewidentna niesprawiedliwość. Bez wątpienia faworyzuje Gryffindor...

Zielonooki chłopak nagle zamilkł, bo dotarł do niego sens tego co właśnie powiedział. Stwierdzenie wydało mu się tak absurdalne, że zaczął się głośno śmiać. W przyszłości nawet nie przeszło by mu przez myśl coś podobnego. Przyjmował podejście Dumbledora jako normalne zachowanie. Teraz, kiedy był w Slytherinie odczuwał to zupełnie inaczej. Zresztą przecież w przyszłości dom Slytherina i tak miał być traktowany jeszcze gorzej, choćby ze względu na to, że Voldemort był Ślizgonem...

W tym momencie zrobił ostry wdech, bo w głowie zaświtała mu zupełnie inna myśl. Skąd pomysł, a nawet jakaś wewnętrzna pewność, że Czarny Pan jego czasów był Ślizgonem? Niemal natychmiast okazało się, że to nie była bezpieczna myśl. Poczuł straszliwy ból głowy, który spowodował, że zatoczył się do tyłu. Nawet nie zarejestrował, że Beery go podtrzymał. Nie dotarło również do jego świadomości, że nauczyciel coś do niego mówi. Próbował zatrzymać w umyśle to, co pojawiło mu się przed napadem bólu. Czuł, że była to naprawdę ważna myśl, choć nie wiedział dlaczego. Im bardziej walczył o jej zatrzymanie, tym bardziej ból się nasilał. W końcu nie był już w stanie kontynuować. Poddał się, pozwolił ulecieć tamtej myśli i ból od razu się zmniejszył. Wreszcie dotarły do niego impulsy z otoczenia, a zwłaszcza zdenerwowany, podniesiony głos Beery'ego:

– Aren do diabła, odpowiedz mi!

– Wszystko w porządku. Już przeszło...

– Czyżby to był jakiś skutek uboczny użycia kruszyny? Jak się czujesz?

– Nie, to nie ma nic wspólnego z toksynami profesorze. To tylko... w zasadzie sam do końca nie wiem. Na szczęście przeszło, więc nie ma co się martwić. To przychodzi tylko w określonych momentach...

– Tylko w określonych momentach powiadasz. Brzmi to jak pewna klątwa jeżeli miałbym zgadywać. – stwierdził mężczyzna patrząc przenikliwie na Arena. – Dodam, że raczej z tych dawno zapomnianych. Nie będących już w użyciu. Powiem więcej. Próżno by szukać o niej informacji w szkolnej bibliotece, czy nawet w Dziale Ksiąg Zakazanych... – Beery uśmiechnął się widząc osobliwą minę Greya na te rewelacje: – Może opowiesz mi o niej coś więcej?

– Może innym razem. W końcu czeka mnie jeszcze biblioteka Durmstrangu. Może tam znajdę odpowiedzi na kłopoty jakie mnie dotykają i pytania, na które nie znajduję odpowiedzi. Jestem pewien, że tamta szkoła ma więcej do zaoferowania niż się wydaje z zewnątrz. Niż sama chce pokazać. W końcu praktykuje się w niej czarną magię, prawda profesorze?

Grey zaczął się również uśmiechać. Dolegliwość przeszła i w tej chwili nie czuł nawet cienia bólu. Lubił gierki słowne z Beery'm. Czasami przypominały mu te, które prowadził z Riddle. Jego myśli na moment umknęły w kierunku prefekta Slytherinu.

Od „incydentu”, jak Aren zwykł nazywać w myślach proces leczenia, nie rozmawiali z Tomem zbyt wiele. Prawdę mówiąc nie mieli czasu. Każdy z ich trójki na swój sposób dopinał wszystko na ostatni guzik, przygotowując się na Turniej. Wiedział, że Riddle ćwiczy z Abraxasem. Malfoy wracał po tych lekcjach zupełnie wykończony i zasypiał momentalnie. To zaczęło odbijać się na jego zdrowiu, więc Aren podsuwał mu eliksiry, które pomagały szybciej zregenerować siły. Abraxas docenił jego wysiłki i okazywał wielką wdzięczność. Pytany co wyrabiają na tych lekcjach, że wraca tak zmaltretowany nie chciał jednak odpowiadać. Właściwie to Aren zapytał tylko raz, a kiedy Malfoy wprost odpowiedział, że nie może o tym mówić, nie wracał do tej kwestii zgodnie z ich umową. Nie oznaczało to jednak, że nie był ciekawy.

Rozmyślania pochłonęły go tak bardzo, że wrócił do rzeczywistości dopiero w momencie, kiedy profesor zamachał mu ręką przed oczami. Zielonooki chłopak szybko zamrugał i skupił się na Beery'm, który nawiązał do jego wypowiedzi:

– Odkrywanie tajemnic mojej dawnej szkoły wcale nie będzie takie proste jak myślisz. Nie będzie też bezpieczne. Sadzę, że podczas mojej edukacji nie odkryłem nawet połowy tego co może się tam znajdować. Swoją drogą coś sobie właśnie uświadomiłem. Mam dla ciebie dobrą wiadomość. Jestem pewien, że gdy tylko usłyszysz kto tam teraz uczy, będziesz zachwycony. Od zeszłego roku naucza tam Eliksirów Lucas Bennet! Było to utrzymywane w tajemnicy, ale ze względu na Turniej musieli to ujawnić – Herbert mówił to wszystko z entuzjazmem, ale ze zdumieniem stwierdził, że na twarzy chłopaka pojawił się zaledwie cień zainteresowania. Zupełnie zdetonowało go pytanie, które padło chwilę później:

– Kim jest ten cały Lucas Bennet? Oczywiście oprócz tego, że naucza Eliksirów w Durmstrangu.

– Żartujesz sobie?! Jesteś geniuszem w zakresie eliksirów, a nie wiesz kim jest ten człowiek?! – w głosie nauczyciela brzmiało niedowierzanie. Twarz Arena nie zmieniła się jednak i do Beery'ego dotarło, że jakby to dziwnie nie brzmiało, Aren nie miał pojęcia o kim mowa. Trzeba go było w tym uświadomić: – Doprawdy... dobrze, wobec tego w wielkim skrócie opowiem ci o tym człowieku. Jest najmłodszym Mistrzem Eliksirów w historii. Jeszcze kiedy się uczył, w czasie Mistrzostw Eliksirów Szkół Czarodziejskich, jego mikstury zgarnęły wszystkie trzy główne trofea. To ewenement podczas tego wydarzenia. Kiedy Bennet ukończył edukację, niemal wszystkie ministerstwa, szkoły i prywatne instytucje prześcigały się w wysiłkach by przekonać go, żeby pracował właśnie dla nich. Co prawda słyszałem kiedyś, że ostatecznie zdecydował się na Magiczny Kongres Stanów Zjednoczonych Ameryki, ale najwidoczniej musiało to ulec zmianie. Zapewne kojarzysz eliksir zapomnienia albo lakier przeciwko urokom?

– To on je wymyślił!? – krzyknął Aren czując, że zaczął mu się udzielać dobry humor nauczyciela. Ta opowieść wystarczyła.

– Oczywiście, są to jego najbardziej znane i najpopularniejsze twory, ale ma jeszcze co najmniej kilka innych. Niektóre z nich zapewne są ci znane. Widzę, że doceniłeś moje wysiłki uczynione w kierunku zaprezentowania sylwetki tego interesującego człowieka – uśmiech nauczyciela spowodował, że Aren odpowiedział mu tym samym i z dużo większym entuzjazmem powiedział:

– Na Merlina! Tak! Nie mogę się doczekać kiedy go poznam, a właściwie to lekcji z nim. Do tej pory miałam dwóch nauczycieli. Każdy z nich był inny. Ciekaw jestem metod nauczania tego Benneta. Muszę przyznać, że to chyba jedyna pozytywna rzecz w tym całym Turnieju. Zna go pan osobiście?

– Nie można tak tego nazwać. Co prawda widziałem go kilkukrotnie, ale nigdy nie rozmawialiśmy ze sobą. Nie ta branża. Wydawał się jednak dosyć przystępny podczas rozmów z dziennikarzami. To jednak mogła być tylko maska na pokaz. Z pewnością całkiem niedługo będziesz miał okazję osobiście to ocenić. A teraz idź już, bo zaraz przegapisz obiad. Ja muszę dokończyć pracę tutaj. Nie mogę pozwolić na to, żeby moje zastępstwo na czas Turnieju coś nieodpowiedniego tutaj odkryło.

Aren kiwnął głową ze zrozumieniem i wyszedł z pomieszczenia. Trzeba przyznać, że Beery niespodziewanie polepszył mu humor. Nie przypuszczał, że wkopanie siebie w kolejny Turniej okaże się mieć jakieś dobre strony. Jakkolwiek miałoby się to wszystko skończyć, nie zamierzał zrezygnować z możliwości rozwoju swoich umiejętności w tworzeniu mikstur. Ciekawy był jakim człowiekiem jest ten cały Lucas Bennet. Miał nadzieję, że nie przypomina za bardzo Snape'a. Przyszło mu w pewnym momencie do głowy, że istniała jakaś szansa, że być może nawet Snape spojrzałby na niego innym okiem, gdyby miał okazję ocenić jego obecne umiejętności. To była jakaś tam możliwość, o ile ówczesny nauczyciel dałby sobie spokój z ewidentną niechęcią wynikającą z zupełnie czego innego.

Tymczasem doszedł do Wielkiej Sali. Przy stole zasiadali tylko Abraxas i Tom, który coś czytał. Obaj jedli w milczeniu. Abraxas zdawał się nad czymś intensywnie myśleć. Wyglądał na mocno zmęczonego, jak zawsze po treningach z Riddle'm. Aren dotarł do swojego miejsca, usiadł i sięgnął do torby wyjmując dwa eliksiry. Położył je bez słowa przed Malfoyem, który drgnął zaskoczony, najwyraźniej dopiero zauważając czyjąkolwiek obecność. Jego słowa to tylko potwierdziły:

– Oh... wybacz, nie zauważyłem cię. Na Merlina, ratujesz mi tym życie tymi miksturami!

Od razu otworzył pierwszy eliksir i wypił bez wahania lekko się krzywiąc. Już chwilę później odkorkował drugi, wypił i zmarszczył brwi w zamyśleniu mówiąc:

– Zmieniłeś coś w tym drugim? Nadal działa dobrze i rozbudza, ale smakuje trochę inaczej.

– Próbowałem go poprawić, ale w ostateczności jedyne co udało mi się zmienić to właśnie smak. Przynajmniej nie jest już taki ostry. Pamiętaj jednak, że to tylko doraźna pomoc i nic nie działa lepiej niż sen.

– Tak, tak... przypominasz o tym za każdym razem. Trudno zapomnieć. Wydajesz się być w dobrym humorze. Stało się coś ciekawego? – kontynuował konwersację Abraxas, spoglądając kątem oka na Toma, który wciąż czytał i wydawał się być pochłonięty lekturą.

– Usłyszałem od Beery'ego, że Lucas Bennet naucza Eliksirów w Durmstrangu. Nie mogę się doczekać tych lekcji – Aren postanowił nie wspominać o tym, że do momentu przedstawienia mu sylwetki Benneta nie miał o tym człowieku i jego osiągnięciach najmniejszego pojęcia.

– Hmm... widziałem go kilka razy podczas większych przyjęć organizowanych przez Ministerstwo. Byłem naprawdę zaskoczony, gdy go zobaczyłem na żywo. Słuchając o tym co zrobił, można zapomnieć, że ma dopiero dwadzieścia trzy lata. Jestem jednak pewien, że znajdziecie wspólny język. W końcu ktoś zacznie cokolwiek rozumieć, kiedy będziesz opowiadać na temat eliksirów, składników, połączeń, niezgodności i tak dalej.

– Hej! Zawsze myślałem, że rozumiesz o czym ci opowiadam. Miałeś taką mądrą minę.

– Oczywiście rozumiem... dopóki są to eliksiry, które występują w książkach. Kiedy zaczynasz mówić o jakichś zmianach, interakcjach, zasadach i połączeniach, to nagle wszystko zaczyna się gmatwać i traci cały sens. Wiesz, ty dostrzegasz w tym wszystkim ład i porządek, a przede wszystkim możliwości, a ja gubię się bardzo szybko. Mówił ci już ktoś kiedyś, że zaczynasz rozmowę nie z tej strony z której powinieneś?

–Tak... słyszałem to już raz...

Nie potrafiąc się powstrzymać spojrzał na Toma. To przecież od niego słyszał podobne stwierdzenie. Wtedy, gdy brał kąpiel w łazience prefektów. Na samo wspomnienie zrobiło mu się gorąco. W tym samym momencie Riddle uniósł wzrok i ich spojrzenia się spotkały. Niedługo później Tom wrócił do lektury, a Aren musiał stłumić jęk zawodu. Uderzyło go jak bardzo brakowało mu tego spojrzenia. Zmusił się by odwrócić wzrok od czerwonookiego Ślizgona. Musiał się wreszcie zająć tym, po co przyszedł, czyli jedzeniem. Rozejrzał się po stole w poszukiwaniu dzbanka z sokiem dyniowym, ale było już późno i soku nie było. Abraxas widocznie domyślił się czego szuka, bo zaproponował:

– Możesz napić się z mojej.

Aren skinął z wdzięcznością głową, biorąc do ręki szklankę. Kiedy miał ją już przechylić do ust, ta niespodziewanie pękła mu w dłoni rozlewając na niego zawartość. Syknął lekko z bólu czując, że odłamek szkła przeciął skórę. Ktoś złapał go za nadgarstek przykładając do rany różdżkę i szepcząc zaklęcie medyczne, po którym rana natychmiast się zasklepiła. Kolejny ruch różdżki i sok dyniowy zniknął z jego odzieży. Dopiero kiedy było już po wszystkim Aren ze zdziwieniem stwierdził, że pomógł mu Abraxas. Był pewien, że kiedy szklanka pękała, zarejestrował ruch po stronie Toma. Zerknął w jego stronę i stwierdził, że Riddle zamknął książkę i chowa ją właśnie do torby. Po chwili Tom wyszedł bez słowa z Wielkiej Sali. Zielonooki chłopak zwrócił się w stronę Malfoya i powiedział:

– Dziękuję, nie wiem co się stało...

– Cóż... ja mam pewne podejrzenia – odpowiedział cicho Abraxas, również odprowadzając spojrzeniem prefekta ich domu.

Tom podążał szybkim krokiem w stronę pokoju wspólnego Slytherinu. Z zewnątrz wyglądał tak jak zawsze, ale w środku czuł, że zaraz wybuchnie.

Dopadł swojego pokoju z ulgą. Opadł na jeden z foteli i starał się usilnie opanować rozszalałe emocje. Żeby to zrobić, postanowił przeanalizować to co usłyszał i zobaczył. Tak, zobaczył. Udawał tylko, że czyta, ale prawdę mówiąc odkąd przyszedł do stołu Aren nie przeczytał nawet kilku zdań. Chłonął zielonookiego chłopaka wzrokiem, chociaż robił to dyskretnie.

Wiedział przecież, że Grey i Abraxas się pogodzili. Jasnym było, że rozmawiają ze sobą i jak zawsze pomagają sobie wzajemnie. Dopiero jednak dzisiaj uświadomił sobie, że ich relacja przeszła na jakiś nowy poziom. Aren wyglądał na zrelaksowanego przy Abraxasie i nawet nie starał się utrzymać przy nim swojej maski. Malfoy zresztą podobnie. Grey uśmiechał się do blondyna bez skrępowania, czy też kpiny. Tak zupełnie szczerze, a to już Toma denerwowało. Informacja o dyskusjach na temat eliksirów właściwie nie była odkrywcza. Aren z pewnością czasem o nich musiał mówić, ale wyglądało na to, że pomaga za ich sprawą Abraxasowi i to nie pierwszy raz, skoro mogli wymieniać uwagi o smaku mikstury.

To wszystko co zobaczył i usłyszał rozstroiło go. Jego magia stała się niestabilna i szkło w rękach Arena po prostu pękło. Nie chciał go zranić. Zanim zdążył pospieszyć z pomocą, zrobił to Abraxas i Tom jak jeszcze nigdy miał ochotę go przekląć. Najbardziej jednak przeszkadzał mu fakt, że nie miał okazji dotknąć dłoni Arena.

***

Po uroczystej kolacji miało nastąpić przeniesienie się uczestników Turnieju do Durmstrangu. Aren wraz z Tomem i Abraxasem podeszli do stołu nauczycielskiego, zza którego podniósł się Beery i również do nich podszedł. Dyrektor Dippet skinął im lekko głową, po czym wstał zwracając się do pozostałych uczniów:

– Drodzy uczniowie! Dziś nastał moment, w którym trzech uczestników Turnieju reprezentujących naszą szkołę uda się do Durmstrangu. Turniej Trójmagiczny oficjalnie rozpocznie się za tydzień. Wierzę, że cała trójka godnie będzie reprezentować Hogwart, przestrzegać określonych zasad i pomagać sobie nawzajem. Pozostałe osoby wybrane przez głównego uczestnika i nauczycieli dołączą do nich jutro. Przypominam, że udacie się tam po to, żeby zacieśniać więzi międzyszkolne. Liczę, że dzięki temu uda nam się zawiązać przyjaźnie i równocześnie lepiej wzajemnie zrozumieć.

Po tym oświadczeniu rozległy się brawa i podekscytowane rozmowy między uczniami. Aren co jakiś czas wyłapywał nazwiska Malfoy, Riddle. Jeśli już usłyszał własne, to zabarwione kpiną lub współczuciem. Rozumiał w gruncie rzeczy takie, a nie inne podejście uczniów, ale współczucia nie chciał, dlatego zmusił się na skupieniu całej uwagi na zbliżającym się do nich dyrektorze.

Dippet trzymał w dłoniach lunaskop. Można było przypuszczać, że był on świstoklikiem i stanowił dla całej ich piątki przepustkę do Durmstrangu. Domysły Arena potwierdził dyrektor, wyjaśniając na wszelki wypadek podstawowe zasady podróży świstoklikiem. Na koniec nakazał każdemu z nich chwycić trzymany przedmiot. Już chwilę później ruszyli.

Nieprzyjemne szarpnięcie w okolicach pępka szybko przypomniało zielonookiemu chłopakowi, dlaczego nie znosi tego konkretnego sposobu podróży. W duchu ucieszył się, że zrezygnował z kolacji. Silne, szybkie wirowanie nie sprzyjałoby jej utrzymaniu w żołądku. I tak czuł mdłości. W pewnym momencie zarejestrował, że znacznie zwolnili i domyślił się, że było to spowodowane zbliżaniem się do celu. Ta myśl spowodowała, że odruchowo puścił świstoklik. Zaskoczone spojrzenie Abraxasa i błyskawicznie wyciągnięta w jego stronę ręka Toma przekonały go jednak, że odłączył się sekundy za wcześnie. Próbował schwytać rękę Riddle'a, ale zabrakło milimetrów, a chwilę potem nie widział już nikogo.

Wylądował z głośnym hukiem na jakiejś skrzyni. Lądowanie nie było ani miękkie, ani przyjemne. Chwilę leżał bez ruchu zastanawiając się, czy jest w jednym kawałku, ale kontrolne ruchy kończynami i dotknięcia bolesnych części ciała przekonały go, że oprócz jakichś stłuczeń i pewnie siniaków nic mu nie dolega. Jęknął przeciągle wstając z niewygodnego przedmiotu i rozglądając się niespokojnie wokół. Na pewno był w jakiejś bocznej, opustoszałej uliczce. To go pocieszyło, bo przynajmniej miał pewność, że nikt nie widział jego spektakularnego przybycia.

Priorytetem było teraz dowiedzieć się co to za miejscowość i jak daleko jest stąd do Durmstrangu. Jeśli byłaby to miejscowość mugolska to tym gorzej. Trudniej będzie odkryć kierunek, w którym powinien się udać.

Takie myśli zaprzątały głowę Arena, gdy powoli i niepewnie ruszył w stronę po której, jak mu się wydało, zabudowa była nieco bardziej okazała. Zajęty próbą odkrycia jak trafić do bardziej ludnych okolic miejscowości nie zauważył, że z niezbyt dalekiego, głębokiego cienia śledzi go para żółtych, zaintrygowanych oczu. Kiedy Aren oddalił się od swojego miejsca lądowania z kryjówki wysunął się właściciel żółtych oczu i szybko, choć cicho ruszył za Greyem.

Okazało się, że na podstawie dość marnych przesłanek, zagubiony przybysz z Hogwartu obrał dobrą drogę, docierając do centrum miasteczka. Był już pewny, że to czarodziejska miejscowość w stylu Hogsmeade. To go trochę pocieszyło. Mimo wszystko ułatwiało to poszukiwanie drogi nawet, jeśli sytuacja ogólnie wciąż nie była wesoła. Był już wieczór, na ulicach prawie nie było ludzi, mróz i śnieg nie poprawiały jego sytuacji. Musiał znaleźć albo drogę do Durmstrangu, albo jakieś schronienie. Jak najszybciej.

„... Tendencja do pakowania się w kłopoty kiedyś mnie zabije ...” pomyślał Aren w przypływie pesymizmu. Zarzucił na głowę kaptur szaty, by choć trochę się osłonić od zimnych podmuchów wiatru i ruszył przed siebie. Po trzeciej próbie zaczepienia przechodniów zrezygnował z myślą, że panują tu jakieś dziwaczne obyczaje. Jego osoba i prośby o wyjaśnienie gdzie się znalazł i jak iść do Durmstrangu, spotkały się z kompletnym zignorowaniem ze strony pytanych. Jedyne co uzyskał to lekceważące machnięcie ręką, albo wzruszenie ramion. To go zupełnie zniechęciło do ponawiania prób. Tym sposobem doszedł do końca miejscowości od tej strony i zobaczył tabliczkę informacyjną z nazwą miasteczka:

– Atarium... – przeczytał na głos i zmarszczył lekko brwi. Nazwa brzmiała dziwnie znajomo, ale jakoś nie mógł skojarzyć w tej chwili skąd ją zna. Miał nadzieję, że kiedy ochłonie trochę po stresujących przejściach, przypomni sobie.
Westchnął ciężko i z ust uniosła mu się smuga pary. Musiał się ruszać, żeby nie zmarznąć. Postanowił zawrócić i wejść do jakiegoś czynnego sklepu. Miał nadzieję, że sprzedawcy nie poskąpią mu informacji, które musiał zdobyć. Miał nadzieję, że ci będą bardziej przyjaźnie nastawieni i dostanie jakąś odpowiedź.

Oczywiście przeliczył się. Szczęście mu nie dopisywało. Było już zbyt późno i sklepy były zamknięte. Żałował, że nie wpadł na ten pomysł wcześniej. Teraz mógł już tylko próbować znaleźć jakieś miejsce, w którym będzie mógł odpocząć. Tu znowu widział rozliczne problemy. Zauważył, że było już na tyle późno, że otwarte były tylko jakieś podejrzane lokale. To nie napawało optymizmem. Poza tym nie miał przy sobie pieniędzy, co nie mogło być pomocne. Zaczął wątpić, czy uda mu się cokolwiek załatwić, ale nie zamierzał nie spróbować.

Akurat mijał wejście do jednego z takich szemranych lokali. Głośne pijackie rozmowy, śmiechy oraz zapach mocnego alkoholu nie kusiły, ale zimno i brak informacji popędzały. Dlatego też Aren nasunął głębiej na twarz kaptur i z ociąganiem, wzdychając ciężko w duchu, udał się w tamtym kierunku.

Pierwsze co zarejestrował po wejściu do lokalu były odstręczające zapachy wymiocin, alkoholu i moczu. Skrzywił się, ale z determinacją wszedł głębiej. Było tu ciepło, a to podstawa. Zresztą im bardziej oddalał się od wejścia, a przybliżał do baru, tym mniej było czuć ten paskudny odór. Barman królujący na poczesnym miejscu nie wyglądał na osobę chętną do pomocy. Przysłonięte przepaską jedno oko, mocno przerzedzone siwe włosy okalające łysinę i niemiły grymas twarzy, którego nie zmieniał nawet wówczas, kiedy obsługiwał klientów sugerowały, że Aren nie powinien spodziewać się od niego wsparcia. Chłopak szybko rozejrzał się po lokalu w poszukiwaniu innych obsługujących. Dostrzegł kobietę w średnim wieku, z mocnym makijażem i ciasno opiętą gorsetem co pozwalało na wyeksponowanie piersi, która obsługiwała gości nieopodal. Wydała mu się o wiele lepszym wyborem. Poczekał aż odejdzie od głośnej klienteli, ruszył w jej kierunku i zanim zniknęła na zapleczu zawołał za nią, żeby zwrócić na siebie uwagę:

– Przepraszam! Czy mogłaby mi Pani poświęcić chwilę? – westchnął z ulgą, gdy kobieta odwróciła się w jego stronę. Spokojnie odstawiła na pobliski wolny stół tacę z pustymi butelkami i przyjrzała mu się uważnie, po czym stwierdziła krótko i konkretnie:
– Jeżeli chcesz dodatkowe usługi, musisz zapłacić podwójnie. – po tych słowach chwyciła tacę i odwróciła się od Greya.
W tej chwili Aren pożałował swojego wyboru stwierdzając, że chyba lepszy byłby jednak gburowaty barman. Już miał się również odwrócić, kiedy kobieta zawróciła. Znów odstawiła na bok tacę i podeszła krok bliżej schylając się, by spojrzeć na jego twarz pod kapturem. Uśmiechnęła się tak, jakby zaoferowano jej kawałek tortu urodzinowego, a na koniec oblizała znacząco wargi. Aren zamarł na ten widok, ale powstrzymał się przed natychmiastową ucieczką. Postanowił jeszcze zaczekać w nadziei uzyskania jakichś wiadomości w jego sprawach. W końcu przecież kobieta rozmawiała, co było jakąś tam odmianą po machaniu dłonią, czy wzruszaniu ramionami, czym jak dotąd kwitowano jego wysiłki nawiązywania rozmów. Zmobilizował się w duchu, przełknął nerwowo ślinę, po czym patrząc na kobietę i przybierając jak najbardziej obojętny wyraz twarzy zapytał o najważniejszą rzecz, którą musiał ustalić.

– Co ta za miejsce? Nie jestem stąd. Prawdę mówiąc zgubiłem się. Czy mogłabyś mi powiedzieć? – starał się brzmieć uprzejmie. Nie zmarszczył nawet swojego wrażliwego nosa, kiedy dotarł do niego mocny, nieprzyjemny zapach jej ciężkich perfum.
– Jesteśmy w stodole – poinformowała go z kpiącym uśmiechem, powoli wysuwając dłoń i delikatnie gładząc brzeg kaptura zaproponowała: – No chłopczyku, pokaż swoją śliczną buźkę, a opowiem ci więcej.
Aren miał ochotę odwrócić się na pięcie i wyjść natychmiast, ale rozsądek nakazywał mu zastanowić się nad tym, czy byłby to dobry ruch. Rozejrzał się szybko po pomieszczeniu i ocenił, że wszyscy zajmują się swoimi sprawami nie zwracając na ich dwójkę uwagi. Odwrócił się tyłem do sali, a przodem do rozmówczyni i zdjął kaptur.

Kobieta wydawała się być usatysfakcjonowana. Chłonęła widok jego twarzy z lekkim uśmiechem i wreszcie stwierdziła:

– No proszę, prawdziwa uczta dla oczu. Dawno nie mieliśmy tutaj ucznia.

– Wywiązałem się ze swojej części umowy. Teraz twoja kolej – Aren postanowił sprowadzić rozmowę na właściwe tory.

– Stodoła to nazwa tego lokalu. Lokal natomiast jest usytuowany w Atarium, wiosce sąsiadującej z Instytutem Magii Durmstrang. Hmm... kiedy tak patrzę na ciebie... wydajesz się być znajomy. Nie zapominam takich słodkich twarzyczek jak twoja, czyli gdzieś, kiedyś musiałam ją widzieć – rozmówczyni zupełnie jawnie kokietowała Greya, ale chłopak ignorował to, starając się uzyskać jeszcze więcej informacji. Pojawiło się światełko w tunelu. Teraz już wiedział, gdzie widział nazwę tej miejscowości. Na planach, które pokazywał mu Tom. Wystarczyłaby jeszcze niewielka wskazówka i jakoś tam pewnie by sobie już poradził:

– Jak można się stąd dostać do Instytutu? W którą stronę powinienem się udać?

– Teraz, nocą jest dosyć niebezpiecznie. Szkołę otaczają mgły, które mamią i utrudniają poruszanie się. Trzeba znać drogę. Jeden zły ruch i możesz trafić na Syczące Bagna. Rozciągają się w pobliżu szkoły. Z tamtego miejsca nie ma łatwego powrotu, zwłaszcza nocą. Jeżeli cenisz swoje życie radzę posłuchać i nie iść. Zaraz dochodzi północ, może wynajmiesz tutaj pokój? Koszt to tylko pięć sykli.

– Niestety, nie mam przy sobie pieniędzy. Nie mógłbym zapłacić.

– Oh... w takim razie może spędzisz noc w moim pokoju? – rzuciła kobieta wyciągając dłoń i gładząc lekko policzek zielonookiego chłopaka kontynuując: – z reguły za taki zaszczyt trzeba słono zapłacić. Tobie jednak pozwolę spędzić czas ze mną za darmo, więc jak piękny chłopcze?

Tym razem Arenowi nie udało się ukryć szoku po tak bezpośrednim zaproszeniu. Na ten widok na ustach kobiety pojawił się szerszy uśmiech. Chłopak momentalnie podjął decyzję. Póki co uzyskał bardzo dużo informacji. Zarzucił ponownie kaptur, skłonił głowę w podziękowaniu i pożegnaniu, odwrócił się szybko i wyszedł z lokalu.

Odwrót ślicznego ucznia bez wątpienia wyglądał na ucieczkę. Kobieta lekko się skrzywiła na tak jawne odrzucenie jej zalotów. Zduszony chichot od strony wydawałoby się pustego stolika, na którym postawiła wcześniej tacę z butelkami zaskoczył ją. Spojrzała ostro w tamtym kierunku dostrzegając chłopaka, który teraz jawnie roześmiał się na głos, nie potrafiąc opanować płynących z oczu łez rozbawienia. Starł je wierzchem dłoni, wciąż się uśmiechając. Kelnerka przez chwilę zamarła widząc z kim ma do czynienia i ciesząc się w duchu, że powstrzymała się od wulgarnego komentarza. Inni goście lokalu również zamilkli obserwując chłopaka z pewnym niepokojem:

– Oh ta jego mina... wspaniała po prostu! Dobra! Koniec przedstawienia! Wracać do swoich trunków! I żeby było jasne, mnie tu nie było – ogłosił żółtooki wychodząc za obiektem swoich obserwacji.

***

Zimny wiatr momentalnie ostudził emocje Greya. Chłopak już po chwili marzył o ciepłym, wełnianym swetrze od pani Weasley. Objął się ramionami ruszając w stronę, gdzie paliło się w oddali jedno z niewielu już świateł w osadzie. Stanie w miejscu nie było najlepszym wyborem w tej sytuacji. Zapukał niepewnie czekając, aż ktoś mu otworzy i kryjąc się przed wiatrem we wnęce drzwi. Po dobrej minucie postanowił się poddać. Właśnie wtedy usłyszał, że boczne drzwi budynku otwierane są z głośnym hukiem. Nie poruszył się i tylko obserwował z nadzieją, że będzie miał okazję zapytać o nocleg, choćby na podłodze.

Z bocznych drzwi wyszło dwóch mężczyzn kłócąc się zawzięcie:

– Mówiłem ci tyle razy żebyś sprawdzał kilkukrotnie nim weźmiesz towar! Jak myślisz, kto teraz za to wszystko zapłaci?! – krzyczał przysadzisty mężczyzna do drugiego szczupłego i ubranego w ciemny płaszcz.

– Sprawdzałem! Jeszcze dwa dni temu wszystko było z nim w porządku! Jestem pewien, że śpiewał! Skąd mam wiedzieć dlaczego przestał?!

– Zaklęcia nie kłamią. Zresztą nawet gołym okiem widać, że ma uszkodzoną krtań. Nawet nie można sprzedać jego piór. Wygląda jakby miał zaraz zdechnąć. Klienci nie są głupi. Momentalnie się połapią, że to pióra marnej jakości. Nie będę sprzedawał tak żałosnego towaru elicie. Pozbądź się go szybko, a potem spal. Nie chcę kłopotów i żadnych dowodów jego istnienia. Bądź pewien, że potracę ci to z pensji! – wrzasnąwszy ostatnie zdanie, przypuszczalny właściciel sklepu rzucił w swojego pracownika szarym workiem, który opadł na śnieg.
– Załatwię to szybko. Nie myśl sobie jednak, że pozwolę się tak traktować. Pamiętaj komu zawdzięczasz te wszystkie wspaniałe towary. Towary, które zadowalają twoją „elitarną” klientelę. Jeżeli będziesz chciał się mnie pozbyć bądź pewien, że również ciebie pociągnę za sobą na samo dno – szepnął groźnym tonem pracownik, ale szept ten poniósł się aż do uszu Arena w ciszy nocy. Właściciel nie odpowiedział nic, ale głośno zatrzasnął za sobą drzwi, znikając w budynku.

Aren obserwował całe zdarzenie ze swojej wnęki, tkwiąc tam w bezruchu. Odechciało mu się prosić właściciela budynku o nocleg. Nie znosił takich szumowin. W worku leżącym na śniegu coś się poruszyło. Zielonooki chłopak zaczął rozglądać się wokół siebie za czymś, co mogłoby mu pomóc uratować biedne stworzenie. Dostrzegł leżącą gałązkę i przyszedł mu do głowy pomysł, który uznał za bardzo, bardzo głupi, ale i tak zamierzał go przeprowadzić.

Tymczasem mężczyzna wyciągnął swoją różdżkę z zamiarem wykonania tego, co mu polecono. Grey nie czekał. Chwycił w dłoń patyk, podkradł się najciszej jak umiał do odwróconego tyłem mężczyzny, przytknął koniec swojej „broni” do jego pleców i celowo zmienionym głosem, by nikt nie mógł go później rozpoznać powiedział cicho i powoli, ważąc każde słowo:

– Jeżeli nie chcesz, by twoje godne pożałowania życie skończyło się od szybkiej Avady, masz w tym momencie odrzucić różdżkę jak najdalej od siebie – poczuł jak mężczyzna zamiera i tężeje.

– K.. kim jesteś? Kto cię przysłał?! – przerażony krzyk niósł się daleko, więc Aren dźgnął go bardziej, przywołując do porządku:

– Cicho... ani słowa więcej. Radzę współpracować, a być może skończy się tylko na upomnieniu. Dobrze wiesz kto mnie przysłał, prawda? – blefował, ale dało się zauważyć, że przynosiło to doskonałe efekty póki co:

– Jak się dowiedziała?! Śledziliście mnie? Błagam pozwól mi odejść. Już więcej nie będę nic robił za waszymi plecami... błagam!

– Odrzuć różdżkę tak jak ci wcześniej powiedziałem. Już! – na to hasło mężczyzna posłusznie odrzucił swoją broń, dysząc ciężko z przerażenia.

Grey schylił się, żeby podnieść zawiniątko z ziemi. Nie zauważył, że człowiek, którego chwilę temu sterroryzował odwraca się powoli. Głośny wdech i niezrozumiałe warknięcie spowodowało, że Aren spojrzał na przemytnika. Już po chwili wiedział, że to była reakcja mężczyzny na widok „różdżki”, którą trzymał w dłoni. Nie było na co czekać. Musiał uciekać. Przycisnął do siebie worek ze stworzeniem i ruszył przed siebie po śniegu. Kilka cennych chwil zyskał dzięki temu, że wcześniej kazał swojej ofierze odrzucić różdżkę, ale i tak śnieg nie ułatwiał mu zadania.

Biegł na oślep po nieznanym terenie, rozglądając się za jakimś dogodnym miejscem na kryjówkę. Skręcał w coraz to nowe ulice, ale na razie nic takiego nie widział. Mężczyzna nie dawał za wygraną, a dodatkowo użył różdżki, rzucając za Arenem zaklęciami. Feralnie trafił chłopaka w ramię zaklęciem tnącym, co nie ułatwiało ucieczki. Ramię piekło i z pewnością krwawiło, ale Grey nie miał czasu się nim na razie zajmować. W biegu wykonywał rozmaite uniki, zakręty i skoki, by nie być zbyt łatwym celem. Nie zauważył, że z worka wydostała się na zewnątrz upierzona jaskrawozielonymi piórami główka. Oczy ptaka obserwowały Arena z wielkim skupieniem.

Bieg sprawiał mu coraz większą trudność. Mężczyzna był zawzięty i wytrwały. Za pomocą zaklęć, zgrabnie odcinał chłopaka od miejsc, gdzie nie chciał żeby biegł. Tak właśnie uniemożliwił mu powrót do wcześniej odwiedzonego baru. Dlatego też Grey krążył po miasteczku, aż wreszcie zmęczony zapadł w kryjówkę za jakimiś śmietnikami w jednej z uliczek. Ryzykował, ale musiał odetchnąć choć przez chwilę. Dyszał ciężko, starając się usilnie, by nie robić tego zbyt głośno. Zastanawiał się też nad kierunkiem ucieczki. Powrót do centrum wydawał się być stratą czasu. Spojrzał w drugą stronę i skonstatował, że tam zaczyna się las. Ścigający zbliżał się powoli. Kiedy był już niezbyt daleko stanął i roześmiał się mówiąc:

– Musiałeś mieć naprawdę kiepskie szkolenie. Nie nauczyli cię, że ślady krwi należy ukrywać? Już mi nie uciekniesz. Wiem gdzie jesteś.

Aren spojrzał skonsternowany na śnieg. Rzeczywiście plamki krwi prowadziły wprost do jego kryjówki, która w ten sposób przestała być kryjówką. Nie było sensu dłużej tu przebywać. Zebrał się w sobie i błyskawicznie wyskoczył zza pojemników kierując się w stronę lasu. Od razu na wstępie zgrabnie uniknął kolejnego zaklęcia. Mężczyzna był już wyraźnie również zmęczony i nie tak szybki i sprawny jak na początku pościgu. To pomagało, ale jeszcze bardziej pomogłaby magia, a tej niestety wciąż nie mógł używać. Grey biegł, kluczył i zmuszał się do myślenia. Musiało być jakieś wyjście. Musiał coś wymyślić. Zamyślony nadepnął na suchą gałąź, która pękła z głośnym trzaskiem i w tej samej chwili coś zatrzepotało w gałęziach pobliskiego drzewa. Ku niewysłowionej uldze zmęczonego uciekiniera była to tylko sowa, która wystraszyła się i odleciała. Aren przez moment pozazdrościł jej takiej szansy.

Dopiero po chwili dotarło do niego, że jednak ma jakieś tam możliwości. Zdecydował po chwili wątpliwości, że warto zaryzykować, bo nie zamierzał wpaść w łapy tego typka. Nie wiadomo co mógłby mu zrobić. Nie po to ratował tego biednego ptaka, żeby teraz pozwolić go zabić.

Aren wyhamował, otarł spocone mimo mrozu czoło i zawiesił worek ze stworzeniem na drzewie, mówiąc do wpatrzonych w niego czarnych oczu:

– Obiecuję, że po ciebie wrócę. Teraz jednak postaraj się nie ruszać, żeby się nie zdradzić.

Kiedy już to załatwił, schował się za jednym z zaśnieżonych, niewielkich wzniesień. Problemem były znowu ślady na śniegu. W takim wypadku jedyną możliwą opcją była walka. Musiał ogłuszyć tego człowieka po to, żeby mieć czas na ucieczkę.

Grey przymknął oczy i skupił się na swoim animagicznym rdzeniu. Nie mógł doprowadzić do całkowitej przemiany, bo nadal nie kontrolował zwierzęcych instynktów, ale postanowił zaryzykować częściową przemianę, która ułatwi mu walkę i umożliwi wygraną, jeśli mądrze wykorzysta uzyskane w ten sposób atuty.
Najpierw skupił się na uszach. Już po chwili zaczął słyszeć wyraźniej. Docierały teraz do niego najlżejsze nawet szmery. Później przeniósł uwagę na oczy. Przymknął je na moment, a później otworzył powoli i skonstatował, że pomimo mroku widzi wyraźnie i dużo dalej niż normalnie. Dostrzegał każde drgnięcie gałęzi i poruszenia cieni. Poczuł przez chwilę, że zwierzę w nim walczy o wydostanie się na zewnątrz, ale na tym etapie przemiany nie miał trudności z poskromieniem tych pragnień.

Ścigający był aktualnie po jego lewej stronie i zbliżał się powoli uważnie rozglądając. Aren ocenił, że teraz kiedy dokładnie widzi gdzie jest przeciwnik i co robi, łatwiej będzie go podejść, kryjąc się za pniami drzew. Ruszył w tamtą stronę powoli, czując że jego ciało dzięki częściowej przemianie zyskało na zwinności i płynności ruchu. Miękki chód powodował, że śnieg nie skrzypiał pod jego stopami. Poruszając się wolno od drzewa do drzewa i uważnie obserwując przeciwnika stopniowo, ale nieubłaganie zbliżał się do swojego celu po to, by w odpowiednim momencie zaatakować.

***

Czwórka gości z Hogwartu zakończyła podróż w gustownie urządzonej sali Durmstrangu. Tom zamknął na chwilę oczy, by opanować nerwy. Musiał to zrobić szybko i w miarę dyskretnie tym bardziej, że po prawej stronie dostrzegł sylwetki uczestników Turnieju z Ilvermorny i samego Durmstrangu, którzy obserwowali ich w milczeniu oceniająco. Jedno rzuciło mu się od razu w oczy. Wśród uczestników Durmstrangu brakowało jednego.

To z pewnością coś oznaczało, ale Riddle nie miał aktualnie czasu, żeby roztrząsać ten problem. Miał dużo ważniejszy. Szybko analizował wydarzenia. Aren opuścił ich na sekundy przed celem. Wniosek był jeden. Nie mógł być daleko. Minusem było to, że był to obcy teren, a Grey nie mógł korzystać z magii i w razie czego się obronić.

Tom miał ochotę natychmiast wyjść stąd i ruszyć na poszukiwania zielonookiego chłopaka. Walczył w duchu z tym odczuciem przeklinając je bezgłośnie. Postanowił sobie w duchu, że jak tylko znajdą Greya, dosłownie wbije mu do głowy zasady podróży świstoklikiem tak, że będzie je recytował niczym wiersz. Nawet w nocy, wyrwany ze snu.

Jego rozmyślania przerwały słowa dyrektora Hogwartu, który zaczął:

– W związku z pewnymi... nieoczekiwanymi wydarzeniami, muszę się udać na rozmowę z władzami tej szkoły, by jak najszybciej... – jego wypowiedź przerwało nagłe otworzenie się drzwi, przez które wkroczyła postać w czarnej szacie, przewiązanej w pasie złotym sznurem. Przybysz przyjrzał się im wnikliwie, na dłuższą chwilę zatrzymując wzrok na Herbercie. Na jego twarzy mignęło zdumienie, ale zniknęło błyskawicznie, a z ust padły słowa:

– Zostałem poproszony, żeby od razu po waszym przybyciu do tej szkoły, zaprowadzić dyrektora Hogwartu i opiekuna uczestników Turnieju z Hogwartu do sali audiencyjnej, gdzie musimy przedyskutować pewną nie cierpiącą zwłoki sprawę.

– Wyjął mi pan to z ust panie...

–Cadan Reid. Uczę w tej szkole... Obrony przed Czarną Magią. – ostatnie słowa z trudem przeszły temu człowiekowi przez gardło co sugerowało, że coś jest nie tak. Dippet zerknął na Beery'ego i zauważył na jego ustach kpiący uśmiech. To było wystarczającą wskazówką, że prawdopodobnie nauczyciel uczy raczej Czarnej Magii, a nie Obrony, ale przecież przewidywali taki rozwój sytuacji, więc nie zdradził się nawet drgnieniem powieki, że nie uwierzył.

W tym czasie Reid jeszcze raz przyjrzał się przybyłej grupce i zauważył, że brakuje w niej trzeciego uczestnika Turnieju. Zachowując jednak spokój zaordynował:

– Zapraszam do gabinetu, postaramy się wyjść naprzeciw zaistniałym... problemom. Proszę za mną dyrektorze oraz... profesorze Beery. Pozostałych uczestników prosimy o poczekanie do momentu aż wrócimy. Postaramy się załatwić sprawy jak najszybciej.

Po tych słowach ruszył w stronę drzwi wyjściowych z sali, przepuszczając w wejściu nowo przybyłych gości. Poprowadził ich następnie wzdłuż korytarza w stronę gabinetu dyrektora Durmstrangu rozmyślając.

Był zaskoczony faktem, że profesorem towarzyszącym uczestnikom Hogwartu jest właśnie Beery. Nie widział go od pewnego zdarzenia sprzed lat. Właściwie to i on sam i wielu innych ludzi było pewnych, że Herbert wówczas zmarł. Tymczasem ten nagle pojawił się jak gdyby nigdy nic z tym swoim irytującym uśmiechem. Reid znał jednak tego człowieka na tyle by wiedzieć, że zachowaniem stara się pokryć to co myśli i równocześnie wybadać teren. Interesujące było to, że zaryzykował i pojawił się znowu w Durmstrangu. Wychylił się ze swoich komyszy i wyszedł naprzeciw Gellerta. Ciekawym zagadnieniem było, czy zdawał sobie sprawę z faktu, że nie było go tutaj od lat i wiele się przez ten czas zmieniło. Wiele zmieniło się również przez ten szmat czasu w szeregach Grindelwalda. Pojawiły się nowe cele i dążenia. Znając Beery'ego Cadan przypuszczał, że tamten miał to wszystko na uwadze, ale miło byłoby przekonać się o tym, że jednak zapomniał te elementy uwzględnić.

Po kilku minutach znaleźli się pod drzwiami gabinetu dyrektora zwanego tutaj salą audiencyjną. Przewodnik wykonał kilka skomplikowanych ruchów różdżką, po których drzwi otworzyły się bezszelestnie ukazując znajdujących się w środku ludzi. Przy owalnym stole zasiadali przedstawiciele dyrekcji Durmstrangu i Ilvermorny, a także dwoje innych znanych z gazet ludzi. Po przywitaniu się przybysze z Hogwartu wraz z mężczyzną, który ich tu przyprowadził zajęli miejsca. Dippet nie chciał jednak marnować czasu na wzajemne ocenianie się więc zaczął spokojnym tonem jako pierwszy:

– Zanim dotrzemy do prawdziwego sedna problemu, ze względu na który musieliśmy się tu wszyscy zebrać, chciałbym prosić władze Durmstrangu o pomoc przy odnalezieniu naszego trzeciego uczestnika. Omyłkowo kilka sekund przed lądowaniem, odłączył się od naszej grupy. Sądzę, że jest gdzieś niedaleko szkoły.

Dyrektor Munter niemal natychmiast napisał krótką notatkę i wrzucił ją do kominka z komentarzem:

– Za chwilę kilka osób ruszy na poszukiwania. Przyznam, że po jednym z uczestników Turnieju spodziewałbym się większej rozwagi w tak prozaicznej sprawie jak podróż świstoklikiem... Nie muszę pewnie nawet zgadywać. Chodzi o tego niemagicznego?

– Myślę, że powinienem trochę sprostować to co mówisz Harfangu... – odpowiedział spokojnie Dippet. – Już zostało wytłumaczone, dlaczego Aren nie może korzystać z magii i przypominam wszystkim tutaj zebranym, że okoliczności mają pozostać tajemnicą.

– Armando ma rację, nie powinieneś oceniać w ten sposób jednego z uczestników Hogwartu. – oznajmiła wysoka, lekko przysadzista kobieta z rudymi włosami upiętymi w kok. – Myślę zresztą, że tą sprawę na razie możemy uznać za załatwioną. Natomiast wciąż nie jest jasne dlaczego się tutaj zebraliśmy. Wytłumacz to proszę.

– Przepraszam Armando... co do powodu spotkania natomiast... Do tej pory ukrywany był pewien fakt, który teraz musi ujrzeć światło dzienne. Jakiś tydzień temu nasz trzeci uczestnik uległ poważnemu wypadkowi. Okoliczności wypadku do tej pory nie zostały wyjaśnione, mimo intensywnego śledztwa ze strony Ministerstwa i naszych profesorów. Mieliśmy nadzieję, że w końcu się obudzi. Wczoraj jednak dostaliśmy zawiadomienie ze szpitala, że jego przebudzenie nie nastąpi tak szybko. Okazało się, że wykazuje dziwne symptomy kiedy poddawany jest działaniu leczniczych mikstur i zaklęć. Na chwilę obecną jest przetrzymywany w magicznej śpiączce. Nie możemy go z niej wybudzić, ponieważ przejawia wtedy skłonności autodestrukcyjne.

– To jest... okropne! – sapnęła kobieta z rudym kokiem. – W takim razie jak Durmstrang ma zamiar wziąć udział w Turnieju, mając tylko dwóch uczestników?

– Dlatego zostaliście tutaj wszyscy zaproszeni. Pojawiła się propozycja wyboru trzeciego uczestnika za pomocą Czary Ognia. Tak jak wcześniej stało się to w Hogwarcie. Musimy się jednak wszyscy co do tego zgodzić. Taką przyjęliśmy zasadę w przypadku twojej szkoły Armando i tak powinno być tutaj. – po tych słowach zapadła cisza. W końcu głos zabrał mężczyzna, który jako jedyny stał w rogu pomieszczenia i obserwował całą rozmowę:

– Myślę, że w zaistniałej sytuacji wszyscy wyrażamy na to zgodę zwłaszcza, że oficjalne otwarcie Turnieju nie może się odbyć w niepełnych składach. Może jednak jest ktoś kto zgłasza sprzeciw? – po chwili ciszy mężczyzna kontynuował: – Przypuszczam, że tą decyzję należy ogłosić jak najszybciej, najlepiej jutro z samego rana. To pozwoli nam wieczorem dokonać oficjalnego wyboru za pomocą magicznego artefaktu. W tym czasie zajmę się prasą, sprzedając im jakąś bajeczkę o „nieszczęśliwym” wypadku waszego uczestnika i niefortunności całego zdarzenia. Wyjaśnię w ten sposób konieczność zastosowania Czary Ognia. Powołam się na przykład Hogwartu. Myślę, że to uśmierzy jakiekolwiek ewentualne swary i wątpliwości.

Kiedy mężczyzna umilkł, każdy z uczestników skinął głową na potwierdzenie i na tym się dyskusja skończyła. Po chwili zabrał więc głos dyrektor Durmstrangu jako gospodarz zebrania:

– Skoro wszystko zostało uzgodnione przypuszczam, że zakończymy to spotkanie. Skrzaty wskażą dyrektorom szkół drogę do komnat. Opiekunów proszę, by przekazali informacje uczestnikom, a potem profesor Reid wskaże im samym, oraz ich podopiecznym miejsca odpoczynku na czas trwania zawodów. Z tego co mi wiadomo wychowawca Ilvermorny przybędzie dopiero jutro, więc nasz profesor zadba o tych uczniów. Jeżeli będzie coś wiadomo w sprawie odnalezienia zguby z Hogwartu, niezwłocznie cię o tym zawiadomię Armando. Życzę wszystkim dobrej nocy.

***

Herbert podążał za swoim dawnym znajomym, nucąc cicho pod nosem. Sam również był zaskoczony, że ze wszystkich osób, które tu znał, jako pierwszego spotkał właśnie jego. Nie był zdziwiony tym, że Cadan uczył Czarnej Magii. Zawsze przejawiał nadzwyczajny talent w tej dziedzinie. Beery przez moment zastanawiał się, czy Reid nie wie czegoś na temat klątwy, którą potraktowano Arena, ale postanowił się wstrzymać z jakimikolwiek indagacjami na ten temat. To byłby błąd. Caden nie był głupi. Od razu domyśliłby się po co te pytania. Niestety znali się doskonale.

– Jesteś milczący. Kiedyś byłeś o wiele bardziej zabawny i rozmowny – Herbert zaryzykował rozpoczęcie rozmowy.

– Ty za to jak na osobę, która została uznana za martwą, wydajesz się dosyć rześki. Jesteś głupcem wracając tutaj. Myślisz, że On nie weźmie tego pod uwagę?

– Jestem o to absolutnie spokojny. Doceniam jednak troskę. To co, gdzie planujecie umieścić uczniów naszej szkoły? – Beery spróbował skierować rozmowę na inne tory.

– Naszą szkołę? Nie jesteś z Hogwartu. Nie wiem jak udało ci się tam znaleźć i ukryć swoją popieprzoną osobowość nie wzbudzając żadnych podejrzeń. Musiałeś włożyć sporo pracy w ukrycie pokładów czarnej magii, które w sobie nosisz.

– Wyobraź sobie, że nauczam Zielarstwa. Tutaj nie ma tego przedmiotu. Jest połączony z Eliksirami. Zakładam wobec tego, że raczej nie zrozumiesz do czego może przydać się ta dziedzina nauki.

– Zielarstwa? Ty? – Reid stanął jak wryty z jawnym niedowierzaniem przyglądając się Beery'emu. – To robiłeś przez ten cały czas?! Uczyłeś czegoś tak bezwartościowego jak Zielarstwo?! Doprawdy...

– Uwierz mi... aż do tego roku, sam tak myślałem. Wszystko jednak uległo radykalnej zmianie w tym roku szkolnym. Pojawiła się osoba, dzięki której zacząłem na nowo odkrywać swoją pasję... i nie tylko.

Cadan prychnął lekceważąco, a Beery w duchu zdziwił się, że niewielka może na razie informacja jaką przekazał, pozostała zupełnie nie zauważona. Podał mu wiadomość na tacy, a ten ją zignorował. Z drugiej strony czas pokaże. Może wcale nie zignorował, ale celowo udał, że nie zwraca na nią uwagi. To było do niego podobne.

Dalszą drogę pokonali w milczeniu, docierając w końcu do pomieszczenia gdzie przybywali uczniowie. Herbert rozejrzał się szybko, kiedy tylko tam wszedł i zauważył, że uczestnicy Turnieju wyraźnie trzymali się własnych kolegów. Powstały trzy oddalone od siebie grupki. Prawdę mówiąc nie bardzo się temu dziwił. Mieli być przeciwnikami. Trudno, żeby się bratali. Miał jednak nieodparte wrażenie, że gdyby był tutaj Aren, atmosfera w tym pomieszczeniu byłaby lżejsza. Pewnie zrobiłby coś głupiego i tym samym rozluźnił napięcie. Kiedy tylko o tym pomyślał, nie był w stanie powstrzymać lekkiego uśmiechu, który tylko mu się poszerzył, kiedy zauważył zaskoczone spojrzenie Cadana.

***

Żółtooki uczeń szukał tego interesującego przybysza, za którym szedł od jakiegoś czasu. Nie mógł uwierzyć, że go zgubił. Tym razem intuicja trochę go zawiodła, z czego nie był zadowolony.

Zagubiony chłopak poruszał się po obcym terenie. Po omacku i bez planu. To czyniło z niego pozornie łatwy cel. Tym bardziej, że był ścigany. Z drugiej strony nieznajomość miejsca powodowała, że nie przemieszczał się po utartych szlakach i to utrudniało sprawę. Zamierzał mu pomóc, ale nie tak od razu. Ciekawił go ten chłopak pozornie tak bezbronny. Czuł w nim jakąś siłę. Był trochę zaskoczony własnym postępowaniem, bo z reguły nie zwracał większej uwagi na innych. Część nocy spędzał na bezcelowym włóczeniu się to tu, to tam. Tym razem już od początku jego wzrok przykuł przybysz i to wprowadziło pewien element zaskoczenia i celowości.

W chłopaku, który pojawił się znikąd w zaułku Atarium, było sporo dziwnych elementów. Podsycały tylko coraz bardziej ciekawość szukającego. Był dziwnie ubrany. Zdecydowanie nie na tą porę roku. Był przystojny, a nawet wręcz ładny. Po takiej osobie można by spodziewać się zachowania godnego jakiegoś zakochanego w sobie kretyna, a okazał się dosyć nieśmiały. Żółtooki chłopak może by poprzestał jedynie na obserwacji, ale zmienił zdanie po tym, co zielonooki zrobił.

Obserwował z ukrycia jak przybysz przygląda się kłótni dwóch mężczyzn i pod koniec zaciska pięści ze złości. Lwia część ludzi z pewnością nie zaryzykowałaby zdrowia, a może i życia dla ptaka. Ten natomiast nie zastanawiał się nad tym ani chwili.

Tutaj pojawiła się kolejna rzecz warta zbadania. Chłopak nie używał magii. Może tylko zgubił swoją różdżkę, ale tak czy inaczej wzbudził szacunek tym, że pomagał mimo takiego problemu.

Żółtooki szukał. Pociągnął nosem chcąc wyczuć zapach tamtej dwójki. Nie znosił zimy. O tej porze roku jego idealne zmysły były przytłumione. To zawsze utrudniało mu życie. Teraz też czuł się zbyt wolny i bardzo ograniczony. Pozostawały mu zwykłe metody szukania. Na koniec jednak trafił na poszukiwany trop i podążył szybko tam, gdzie prowadził.

Zaniepokoiła go krew zielonookiego, którą wykrył na śniegu. Przystanął na chwilę rozproszony, bo poczuł gdzieś wewnątrz dziwną ekscytację i nostalgię czując ten zapach. Po chwili otrząsnął się z tych odczuć i ruszył dalej. Nie było czasu na analizowanie tych dziwnych doznań. Posuwając się po śladach stwierdził, że krwi nie było wiele, co dobrze wróżyło. Poza tym były i plusy. Dzięki ranie poszukiwany obcy stał się wolniejszy. Pojawiła się nadzieja, że szukający dotrze do niego wystarczająco szybko, by skutecznie pomóc.

Ślady prowadziły wyraźnie w stronę lasu, a to nie było dla zielonookiego najlepsze rozwiązanie według niego. Przybyły nie znał tego zdradliwego i nie koniecznie bezpiecznego obszaru. Trzeba było się sprężać. Idący po śladach chłopak rzucił na siebie kilka zaklęć maskujących i jeszcze bardziej przyspieszył.

Niedługo potem dotarł na tyle blisko, że widział już tajemniczego chłopaka w oddali. Ukrywał się aktualnie za jedną z zasp śnieżnych, co sugerowało, że po intensywnej ucieczce po prostu opadł z sił. Idący po tropach chłopak zrobił dwa kroki w kierunku ukrywającego się i zamarł w bezruchu ponownie zaskoczony osobą zielonookiego. Wyczuł, że atmosfera wokół tamtego chłopaka zmieniła się. To było zastanawiające i interesujące, bo wciąż nie miał w ręce różdżki. Postanowił wobec tego poczekać jeszcze chwilę z pomocą i zobaczyć jak sprawy będą się rozwijać. W razie konieczności był na tyle blisko zielonookiego, że był w stanie interweniować.

Obserwował więc dalej i już niedługo potem ocenił, że było co oglądać. Okazało się bowiem, że role się odwróciły i ścigany zaczął polować na ścigającego go dotąd człowieka. Tak, było to wyraźnie polowanie. Widać to było w czających się, miękkich, wykonywanych z gracją ruchach... obserwujący to wszystko chłopak czuł, że to doskonałe określenie dla tego, co się tutaj działo.

***

Przyśpieszony oddech mężczyzny i szybko pulsująca krew w jego żyłach, brzmiały bardzo wyraźnie w przekształconych uszach Arena. To było wyjątkowe doznanie i zwierzę wewnątrz niego z lubością określiło tego człowieka jako wspaniałą ofiarę. Grey zdusił niechcianą świadomość w sobie i skierował swój wyostrzony przez częściową przemianę wzrok na rękę z różdżką trzymaną w pogotowiu. Wszystko wskazywało na to, że miał do czynienia z wyszkolonym magiem, dla którego walka nie była pierwszyzną.

Wyraźnie zauważył moment, w którym czarodziej uniósł nagle głowę znad analizowanych śladów, odkrywając widocznie kierunek ucieczki swojej ofiary. Nie było już na co czekać. Trzeba go było obezwładnić, żeby nie dorwał biednego ptaka i jego samego przy okazji. Zanim jednak zielonooki Ślizgon skoczył, dotarło do jego świadomości, że jest zbyt lekki i co za tym idzie za słaby, żeby znokautować dobrze zbudowanego i masywniejszego przeciwnika. Nie było innego wyjścia. Musiał dokonać głębszej przemiany i zrównoważyć te braki siłą mięśni, ścięgien i większą energią ataku. To niosło za sobą niebezpieczeństwo utraty kontroli nad formą animagiczną, ale nie było innej opcji.

Kiedy zielonooki chłopak uwolnił jeszcze troszeczkę swojej animagicznej magii, człowiek który go ścigał popełnił błąd, osłabiając tym samym swoją pozycję. Uklęknął, żeby rzucić na widniejące na śniegu ślady zaklęcie tropiące. To była szansa Arena. Wystartował ze swojego miejsca sprintem, uderzając z całej siły w ciało klęczącego, nie spodziewającego się ataku mężczyznę. Ten zaskoczony poleciał do przodu. Zielonooki chłopak zwinnie utrzymał się na nogach i błyskawicznie ocenił wynik akcji.

Przeciwnik co prawda leżał, ale nie wypuścił z dłoni różdżki, co było kolejnym celem Greya. Musiał coś wobec tego zrobić i to szybko. Nie zastanawiając się doskoczył bliżej i z całej siły nadepnął na dłoń tego człowieka wbijając mu ją w śnieg. Niestety śnieg nie był udeptany, dlatego ręka zanurzyła się w nim, ale widocznie nacisk nie był na tyle skuteczny, żeby wypuściła trzymaną broń. Uchwyt przeciwnika jednak zelżał i Aren zobaczył w tym swoją nadzieję. Zdesperowany uderzył nogą trzy razy na zmaltretowanej dłoni i palce mężczyzny otworzyły się wreszcie uwalniając różdżkę. Grey schylił się po nią, ale nie docenił przeciwnika. Zaprawiony widocznie w bojach mag błyskawicznie schwytał go drugą ręką za nogę, próbując szarpnięciem przewrócić. W tym momencie Arenowi przydał się doskonały, zwierzęcy refleks. Wierzgnął, odkopując sięgającą do niego rękę, chwycił broń maga i odskoczył. Wszystko niemal w tym samym momencie. Mężczyzna nad podziw sprawnie poderwał się z ziemi.

Obaj stali przez chwilę naprzeciw siebie mierząc się spojrzeniami. Grey zdał sobie sprawę, że wobec masy i szybkości przeciwnika nie ma szans na ucieczkę. Mężczyzna zaś zdawał się na coś czekać w napięciu. Chwila minęła nim Aren skojarzył, że pewnie oczekuje, że użyje przeciw niemu jego własnej różdżki. Kiedy już to sobie uświadomił, poczuł jedynie cień żalu, że nie jest w stanie tego zrobić. Na więcej nie miał czasu. Musiał się skupić, bo aktualnie sytuacja wyglądała na patową. Wyraźnie czuł, że człowiek naprzeciw niego kalkuluje kolejne ruchy w celu odzyskania broni.

Adrenalina w ciele chłopaka sprawiała, że zwierzę wewnątrz niego coraz energiczniej domagało się uwolnienia swoich instynktów. W jego głowie tłukła się coraz bardziej wyrazista myśl, żeby zaatakować, zatopić kły w stojącym naprzeciw ciele. Ludzki rozsądek natomiast podpowiadał mu, że frontalny atak w tym momencie niczego nie rozwiąże. Potrzebny był już raczej jakiś fortel, który pozwoli usunąć z zasięgu rąk czarodzieja jego różdżkę i tym samym pozwoli na ucieczkę. Na ukrycie się przed serią klątw, którą Aren przeczuwał. Wewnętrzna walka dwóch świadomości spowodowała, że poczuł na czole kropelki potu i oblizał nerwowo wyschnięte wargi, słysząc jak serce mężczyzny nagle przyspiesza. Widocznie podjął jakąś decyzję co do ataku.

W tym momencie zielonooki chłopak wbrew podszeptom świadomości ukrytego wewnątrz niego zwierza popełnił kolejny błąd i cofnął się lekko, wykazując wyraźnie wahanie. Natychmiast zostało to dostrzeżone przez czujnego przeciwnika i wykorzystane. Mężczyzna skoczył w stronę prawej ręki chłopaka, ściskającej różdżkę. Równocześnie wykonał zamach lewą ręką, udarzejąc nią w policzek zaskoczonego chłopaka. Tylko zwierzęcy instynkt i poczucie równowagi pozwoliło Greyowi utrzymać się w pionie, choć zachwiał się solidnie po tym ciosie. Zdał sobie sprawę, że nie ma chwili do stracenia. Był czas na jego ruch i zdecydowanie musiał to być ruch, który choć na krótką chwilę odciągnie uwagę tego zawziętego człowieka od jego osoby. W następnej sekundzie Aren wykonał krótki, gwałtowny rzut i różdżka napastnika poszybowała w zaspy.

Mężczyzna odruchowo popatrzył za nią, a zielonooki mając świadomość tego, że wciąż są zbyt blisko siebie, by ucieczka była możliwa, poderwał nogę z zamiarem nokautującego kopniaka w krocze. Przeciwnik był jednak czujny i zablokował ten cios. W następnej chwili rzucił się całym ciałem na chłopaka zbijając go z nóg prosto w śnieg.

Upadek był gwałtowny tym bardziej, że Grey wylądował na plecach przygwożdżony przez cięższe i masywniejsze od niego samego ciało. Próbował je odepchnąć, ale oczywiście bez skutku. W następnej sekundzie niespodziewanie poczuł na swojej szyi dłonie napastnika, które zaczęły zaciskać się na jego gardle bezlitośnie. Chłopak uchwycił te dłonie i próbował je odepchnąć, ale bez skutku. Napotkał wzrokiem spojrzenie tego człowieka i zobaczył w nim wściekłość i żądzę mordu. Zaczęło brakować mu już powietrza. Szarpał się i walczył o każdy oddech czując, że to na nic. Fizycznie nie mógł się równać z oprawcą. W umyśle pojawiła mu się nagle rozpaczliwa myśl, że przecież tego właśnie chciał uniknąć, że mógł uciekać.

Powietrza miał coraz mniej. Słabł i w desperacji zrobił jedyną rzecz, którą w tej sytuacji jeszcze mógł. Skupił się na swoim rdzeniu animagicznym i walcząc o życie, nie zważając już na to, że górę mogą wziąć zwierzęce instynkty, dokończył przemianę.

Kiedy napastnik poczuł pod dłońmi zamiast szyi chłopca kark kosmatego, potężnego zwierzęcia wrzasnął krótko i natychmiast odtoczył się na bok. Nie wstawał, ale stopniowo, całkiem przytomnie jak na sytuację w jakiej się znalazł, cofał się w kierunku, gdzie wcześniej wylądowała jego różdżka. Zwierzę obserwowało to wszystko płonącymi oczami w kolorze Avady dysząc ciężko, ale szybko odzyskując siły. Mężczyzna wreszcie nie wytrzymał rosnącego napięcia i zerwał się, rzucając biegiem w stronę swojej broni. Był to z jego strony bardzo poważny błąd. Drapieżnik w ciele Arena zareagował natychmiast pościgiem. Mag zdążył jednak chwycić w ostatniej chwili swoją różdżkę, odwrócił się i zasypał atakujące go zwierzę gradem zaklęć. Trzeba było mu przyznać, że nie przebierał w ich sile i rzucał nawet niewybaczalne. Kosmate cielsko było jednak szybkie i zwinne. Wywijało się spod czarów sprawnie i co symptomatyczne stopniowo, ale konsekwentnie skracało dystans do swojej ofiary.

Wewnątrz formy animagicznej trwała zawzięta walka. Zwierzę węszyło zapach strachu, napawało się widokiem ofiary i chciało posmakować jej krwi, a Aren walczył zawzięcie o to, żeby nie zabijać człowieka. Najwyżej uszkodzić, ale nie zabijać. Wynik tej walki był taki, że szczęki zwierza zamknęły się błyskawicznie na nodze atakującego maga, a po okolicy poniósł się krzyk bólu i przerażenia.

Niegdysiejszy napastnik zebrał się jednak dość szybko w sobie i ponownie starał się rzucić jakąś klątwę, ale reakcja zwierzęcia była błyskawiczna. Schwyciło w pysk jego różdżkę i zwyczajnie przegryzło ją na pół. Następnie odsunęło się krok do tyłu i obserwowało swoimi zielonymi oczami czołgającego się w bolesnej, powolnej, dramatycznej ucieczce człowieka. Każdy zdobyty w tej drodze centymetr odległości od zagrożenia, mag znaczył krwią płynącą obficie ze zranionej nogi. Zwierz śledzący tą ucieczkę stał spokojnie, ale kiedy wydało mu się, że ofiara odeszła już zbyt daleko z oporami, prychając, zrobił krok do przodu. Po pewnym czasie drugi krok, również z widocznym wysiłkiem, ale też i zamiarem płonącym w oczach. Chciał już skończyć tą pogoń i zabić. Wykonał kolejny krok i otrząsnął się, bo Aren tkwiący gdzieś tam w środku, słabszy już, ale wciąż zdeterminowany walczył, żeby nie zabić.

***

Żółtooki obserwował z pewnym podziwem, jak zielonooki chłopak prowadzi swoje polowanie. Wszystko wyglądało nieźle do czasu, kiedy ewidentnie popełnił błąd. W efekcie doszło do tego, że został przygnieciony przez cięższego od siebie przeciwnika. W tym momencie obserwujący chłopak poderwał się na nogi, a w reakcji na kolejne wydarzenia zaczął biec w stronę walczących z nadzieją, że nie jest za daleko i zdąży ogłuszyć mężczyznę, zanim ten udusi przybysza. Szybko osiągnął odległość, z której mógł to zrobić, wycelował różdżkę i... nie zdążył. Ofiara zupełnie nagle stała się myśliwym, a do niego samego dopiero teraz dotarła świadomość, co takiego wyczuwał w aurze tego dziwnego chłopaka. Był zaskoczony tą przemianą i to spowodowało, że w milczeniu obserwował wydarzenia, które rozgrywały się przed jego oczami.

Wstrzymał się z interwencją, choć był gotowy w każdej chwili zareagować. Widział wyraźnie, że zwierzę dąży do śmierci maga, że drażni się z nim, ale tylko w jednym celu, żeby na koniec go zabić. Widział też jednak, że zwierz waha się, opornie posuwa się naprzód, prycha i otrząsa, a to znaczyło, że świadomość chłopaka wewnątrz zwierzęcia walczy o to, by przeciwdziałać. Widocznie chłopak nie chciał śmierci tego człowieka, mimo że według żółtookiego należało się to jak najbardziej tej szumowinie.

Obserwujący wydarzenia chłopak zawahał się. Mógł pomóc obcemu chłopakowi, chociaż wymagałoby to odkrycia przed nim swojej własnej natury. Właściwie nie powinien tego robić, ale z drugiej strony miał świadomość tego, że jeśli nic nie zrobi, mag za chwilę zginie, a zielonooki pogrąży się zapewne w wyrzutach sumienia. Zresztą... nie potrafił jeszcze tego ująć w słowa, ale odnosił wrażenie, że spotkał tego chłopaka nieprzypadkowo. Jeśli tak było, to istniała szansa, że to spotkanie coś zmieni w jego dotychczasowym życiu. Nie wiedział, czy to będzie zmiana na lepsze, czy też na gorsze, ale nie zamierzał rezygnować z tej szansy.

Skupił się w sobie i nie zastanawiając się dłużej ruszył w stronę walczących. Już chwilę później zostawiał za sobą tylko ślady łap. Jego plan polegał na odciągnięciu uwagi zielonookiego od ofiary i skierowanie ją na siebie. Mężczyzna, kiedy zobaczył biegnącego w ich stronę drugiego zwierza zwyczajnie zemdlał. Według niego było to zrozumiałe. Nie na co dzień można zobaczyć takie dwa gatunki zwierząt naraz.

Jego działania przyniosły doskonały efekt. Zwierz już go dostrzegł, ale póki co stał jedynie w miejscu, a dobrze byłoby, gdyby dało się go odciągnąć od zdobyczy. Westchnął w duchu i szybko obmyślił plan. Podbiegł bliżej, wyhamował w pewnej odległości od tamtego, ale na tyle blisko, żeby jego obecność była zachęcająca. Nie chciał bezpośredniego starcia, bo nie było takiej potrzeby, a poza tym wynik byłby niepewny. Oczywiście zielonooki mógł sądzić inaczej, a raczej jego zwierzęca forma. Jak się wydawało zdołała ona do tej pory w zupełności zdominować ludzką świadomość.

Wrócił myślą do swojego planu. Teraz musiał jakoś odciągnąć obcego chłopaka od maga. Zaczął pomrukiwać, przestępować z łapy na łapę, po prostu zaczepiać i w krótkim czasie osiągnął swój cel. Tamten oczywiście bardzo szybko rozjuszył się i ruszył w jego stronę. Nie było na co czekać i pobiegł przed siebie klucząc. Miał przewagę. Jego maść pozwalała mu się idealnie wtapiać w zaśnieżony krajobraz, a poza tym to był jego teren i znał go doskonale. Musiał zmęczyć przeciwnika po to, żeby chłopak mógł wreszcie wrócić do własnej postaci. I tak był bardzo wytrzymały. Trzeba było coś obmyślić, bo samo bieganie nie pomagało.

Postanowił wciągnąć obcego w pułapkę. Nie było daleko. Dobiegł tam po chwili i zwolnił, poruszając się dużo ostrożniej. Wolał nie stać się ofiarą własnej zasadzki. Zielonooki jednak zdawał się zupełnie nie zauważać symptomatycznej zmiany w jego poruszaniu się i wbiegł na niebezpieczny obszar z impetem. Żółtooki zwolnił jeszcze bardziej posuwając się do przodu. Kiedy usłyszał pod łapami dźwięk pękającego lodu zawrócił i zrobił ze dwa kroki w stronę goniącego, by go zachęcić do ruchu w przód, po czym skręcił tuż przed nim unikając jego pazurów i kierując się ku bezpiecznemu brzegowi.

Trzask pękającego pod zwierzęciem lodu i plusk wody, kiedy wpadało w nią z głuchym warknięciem zaskoczenia, obserwował już z bezpiecznego stałego lądu. Przybysz zanurzył się w całości, ale po chwili pojawił się znów na powierzchni, ale nadal w zwierzęcej postaci. Jego wytrzymałość była rzeczywiście niebywała. Chwycił ostrymi pazurami za lód i powoli, stopniowo, pokonując metr po metrze zrywające się i łamiące lodowe tafle dotarł wreszcie do brzegu. Tam zawisł na łapach i dyszał ciężko nie mając na razie sił na wyjście na stały grunt.

Zdecydował, że to już pewnie ostatnie chwile obcego pod tą postacią, dlatego przemienił się w swoją ludzką postać, ujął w dłoń różdżkę i zaklęciem wyciągnął go na brzeg. Kiedy już to zrobił zmarszczył brwi w zastanowieniu. Tamten chłopak wciąż jeszcze nie odzyskał ludzkiej postaci. Trochę długo to trwało. Ale nie chciał ryzykować przetrzymując go w lodowatej wodzie. Wyglądało na to, że już stracił przytomność, bo leżał nieruchomo rozciągnięty na całą długość zwierzęcego ciała i dyszał ciężko. Zbliżył się i pochylił niebacznie. To był błąd. Nagłe uderzenie łapą przeorało pazurami jego ramię sprawiając, że zaczęło krwawić. Natychmiast się wycofał z wyciągniętą różdżką, ale oczywiście było już za późno. Zwierzę próbowało wstać, ale nie dało rady. Upadło i wreszcie przemieniło się w człowieka. Pomagający chłopak odczuł na ten widok wielką ulgę. Nie miałby siły, żeby prowadzić podobne działania dalej. Ręka rwała go, przypominając o błędzie, który popełnił.

Ignorując ból podszedł do chłopaka rzucając na niego zaklęcie suszące i ocieplające. To powinno wystarczyć, żeby się nie rozchorował. Następnie zmierzył go wzrokiem oceniająco. Nie wyglądał na bardzo ciężkiego dlatego zdecydował, że weźmie go na barana. Musiał, czy też właściwie musieli jak najszybciej wrócić do przemytnika. Nie przypuszczał, by mężczyzna w stanie w jakim się znajdował dał radę oddalić się na jakąś znaczną odległość, ale należało go znaleźć i zniwelować niebezpieczeństwo jakie sobą przedstawiał. Widział zbyt dużo i dlatego był groźny tak dla zielonookiego, jak i dla niego.

Wziął nieprzytomnego obcego na barana i ruszył do miejsca, gdzie opuścili rannego człowieka. Po drodze zboczył nieco i zabrał ze sobą torbę z ptakiem, o którego wybuchła ta mała wojna. Na ptaka także rzucił ocieplające zaklęcie. W końcu przecież to stworzenie żyło w dużo cieplejszym klimacie.

Kiedy dotarł do celu przekonał się, że podejrzenia go nie myliły. Ślady krwi wyraźnie wskazywały, gdzie należy szukać maga. Nie zapełzł daleko. Wyraźnie było jednak widać, że zdąża w kierunku miasteczka. Wlókł za sobą poharataną nogę. Stwierdził, że nie czuje dla niego nawet odrobiny współczucia i choćby dlatego nie zamierza pomóc. Zresztą i tak niewiele by to dało. Był marny w zaklęciach leczniczych i bezpieczniej było z takowych w jego wykonaniu nie korzystać.

Nawet idąc z obciążeniem był szybszy od rannego. W pobliżu jakiegoś dość gęstego krzewu położył zielonookiego i ptaka, a sam ukrywając się za pniami drzew i zaspami zbliżył się do wlokącego się osobnika. Kiedy był już odpowiednio blisko, nie wychodząc z ukrycia wycelował w niego różdżkę i wyszeptał tylko jedno słowo:

Obliviate

Potem obserwował dobrą chwilę, jak zaskoczony mężczyzna patrzy na swój stan. Jak rozgląda się zdezorientowany wokół. Jak szuka nerwowo swojej różdżki, a na koniec podejmuje swoją powolną, bolesną wędrówkę w stronę miasteczka. Tyle mu wystarczyło. Wrócił do nieprzytomnego zielonookiego, ujął w jedną rękę torbę z ptakiem, a drugą chwycił ramię chłopaka i aportował się z lasu do swojego azylu.

***

Obudziło go ciche nucenie i dźwięk pióra skrobiącego po pergaminie. Zielone oczy otworzyły się powoli i szybko zlustrowały najbliższe otoczenie. W wyniku tej inspekcji Aren doszedł do wniosku, że znajduje się sam w pomieszczeniu, którego zupełnie nie rozpoznaje. Panował tu półmrok, a jedynym źródłem światła był płomień kominka. Przez chwilę leżał jeszcze, próbując przypomnieć sobie jak się tu znalazł i zupełnie nagle zalały go wspomnienia tego co się ostatnio wydarzyło, a przynajmniej tego co pamiętał. Nagłym ruchem zerwał się do siadu. Osoba, która nuciła ucichła. Z pewnością usłyszała szelest. Rozległy się kroki i w wejściu pojawił się jakiś człowiek, który spokojnie podszedł do łóżka zajmowanego przez Arena i usiadł na jego brzegu z ciekawością przypatrując się jemu samemu. Grey nie pozostawał mu dłużny, chociaż w jego wzroku dominowała raczej niepewność.

Pierwsze co natychmiast rzuciło się zielonookiemu chłopakowi w oczy były włosy przybyłego. Miały niemal biały kolor z wyraźnym srebrnym połyskiem. Oczy nieznajomego połyskiwały złotem. Połączenie było zaskakujące, ale ku własnemu zaskoczeniu Aren poczuł z tym obcym jakiegoś rodzaju więź. To była niespodziewana myśl, bo był właściwie pewien, że podobnej istoty nie widział jak dotąd.

Westchnął ciężko i nagle wyprostował się jak struna, bo wróciła do niego świadomość, że od czasu pełnej przemiany właściwie nic nie pamięta. Już miał zerwać się z łóżka, ale powstrzymała go dłoń obcego na ramieniu i słowa:

– Jeżeli jest jakiś powód, dla którego musisz stąd wyjść, to może mi go wyjaśnisz? Jesteś zmęczony, żeby nie powiedzieć wykończony, a ja nie jestem dobry w zaklęciach leczniczych, dlatego nie bardzo pomogłem w regeneracji. Eliksiry też nie są moją mocną stroną. Gdybym spodziewał się tak aktywnego wieczoru, to może bym jakieś wcześniej załatwił... no tak, widzę, że się martwisz. Pytaj o co chcesz. Jestem jedynym świadkiem wydarzeń tam w lesie. Postaram się zaspokoić twoją ciekawość.

– Czyli widziałeś jak ja...

– Dokonałeś przemiany gdy ten drań cię dusił? Tak, widziałem. Była dosyć spektakularna. Rzadko można mnie zaskoczyć, ale na ten widok wrosłem w ziemię.

– Czekaj... dlaczego mi nie pomogłeś! – wyrzucił z siebie oskarżycielskim tonem Aren.

– Chciałem to zrobić o wiele wcześniej, ale zwyczajnie zgubiłem was w pewnym momencie. Jeszcze w miasteczku. Kiedy wreszcie was odkryłem i dopędziłem, chciałem trafić na odpowiedni moment. Dosłownie sekundy przed twoją przemianą prawie rzuciłem zaklęcie ogłuszające na tego typka. Po prostu nie zdążyłem...

– Oh... przepraszam... trochę przesadziłem z tymi pretensjami jak sądzę. – stwierdził ze skruchą Grey, wymierzając sobie mentalnego kopniaka. Powinien dziękować tej osobie, która go mimo wszystko, jak się zdaje uratowała, a nie ją atakować i wysuwać pretensje. Umilkł na chwilę, a później z wysiłkiem zadał pytanie, które go nurtowało: – Na Merlina co się stało z tym facetem! Nie żyje!?

– Żyje... choć było blisko... Udało mi się w porę powstrzymać cię przed rozerwaniem go na strzępy. Nie było to łatwe, ale najważniejsze, że się udało.

– Dziękuję. Dobrze, że jednak go nie zabiłem... czułem... walczyłem... i chciałem i nie chciałem tego zrobić... coś we mnie pragnęło bawić się z nim, widzieć jak życie powoli z niego wycieka. To okropne. – w tym momencie Aren znowu zesztywniał, bo przypomniał sobie główny powód tego całego zamieszania, który w jego mniemaniu został porzucony w kryjówce: – Świergotnik! Muszę go...

– Spokojnie, jego też mam. Jest tam – złotooki spokojnym gestem wskazał w stronę biurka, na którym stała klatka, a w niej przebywał ptak. Aren przez chwilę patrzył w tamtą stronę, ale zaczynała w nim rosnąć podejrzliwość, dlatego rzucił:

– Skąd wiedziałeś...?

– Obserwowałem cię od momentu, gdy dosłownie spadłeś z nieba na te skrzynie w zaułku. – Usłyszał w odpowiedzi

– Nie zauważyłem cię wtedy... zakładałem, że nikt mnie nie widział. Dlaczego za mną szedłeś?

– Widzisz. W noc takie jak ta, a właściwie w wiele nocy, muszę jakoś sobie zorganizować czas. Nie jestem w stanie usiedzieć w Instytucie. Z reguły kręcę się po Atarium, albo lesie. Zimą wybieram miasto. Rzadko dzieje się wtedy coś ciekawego. Ludzie raczej szukają ciepła i dachu nad głową. Twoje przybycie było czymś nowym, niespotykanym i postanowiłem pójść za tobą.

– Czyli wychodzi na to, że przez cały czas byłem śledzony. W tym barze też...?

– Tak. Twoja ucieczka przed tą kobietą była zabawna.

Aren czuł się dziwnie z tym chłopakiem, bo zdążył stwierdzić, że to młody człowiek mniej więcej w jego wieku. Odwykł już od przebywania z ludźmi tak bardzo otwartymi. Złotooki przed chwilą twierdził, że często wymykał się z Instytutu. Wniosek wydawał się być oczywisty. Był uczniem Durmstrangu. Aren pogratulował sobie w duchu, bo miał nadzieję dzięki niemu trafić wreszcie do celu swojej podróży.

Zagapił się na srebrnowłosego i zmarszczył brwi w zamyśleniu. Zazwyczaj nie był tak spokojny i rozluźniony przy kimś zupełnie obcym. To było dziwne i trochę niepokojące. Z zapatrzenia wybiło go stwierdzenie chłopaka:

– Dziwnie się czuję jak tak się na mnie patrzysz. Twoje spojrzenie jest strasznie hipnotyzujące nawet teraz. A po przemianie... może mi nie uwierzysz, ale jeszcze bardziej przyciąga wzrok. To pewnie przez ten specyficzny kolor oczu.

– Emm... tak przy okazji pozwól, że zapytam. To twój naturalny kolor oczu i włosów?

– Nie do końca. Dzieje się tak po przemianie i przez kilka godzin utrzymuje. Później moje oczy i włosy wracają do swojej stałej barwy. Widzisz... jedna sprawa nie daje mi spokoju. W sumie może i nie jedna, ale... powiedz mi, czy ty jesteś nasz? W zasadzie nie jestem pewien, ale przeczucie mi mówi... Jeżeli to prawda...

Aren przechylił lekko głowę w niezrozumieniu. Nie miał pojęcia o czym właściwie mówił nieznajomy. Widząc jego reakcję chłopak nagle się zmieszał, a na pytające spojrzenie Greya odpowiedział lekkim, przeczącym kręceniem głowy i słowami:

– Wybacz, nie zawracaj sobie tym głowy. W końcu to przecież niemożliwe...

– Skoro nie chcesz, czy nie możesz o tym mówić, dajmy sobie spokój z tym tematem. Powiedz mi, jak udało ci się mnie powstrzymać? Wspominałeś coś o przemianie...

– Niczego nie pamiętasz? Nic? Zero? Zastanów się, sięgnij do pamięci. Zapewniam, że sobie przypomnisz, choć może to chwilę potrwać.

Grey po raz kolejny starał się przypomnieć sobie co się działo od momentu, kiedy pozwolił sobie na pełną przemianę. Rzeczywiście nie było to łatwe. Wszystko działo się jakby za mgłą. Nie bolała go jednak głowa przy myśleniu o tych wydarzeniach, więc miał nadzieję, że wreszcie widok się wyostrzy. Najwyraźniej były to wspomnienia jego zwierzęcej formy i musiał jakoś się do nich dostać. Za to bardzo wyraźnie przypominał sobie emocje i odczucia, które go przepełniały podczas tego co się działo:

– Byłem zły... później złość zmieniła się w irytację. Ktoś wszedł mi w drogę. Potem pamiętam... zimno i znowu złość, a na końcu chyba jednak czułem satysfakcję. To dziwne. Chyba to nie ma sensu – stwierdził Aren powtarzając sobie w myśli to co przed chwilą powiedział.

– Doskonale udało ci się odtworzyć emocje. Zobaczysz, po pewnym czasie nauczysz się również odtwarzać w myśli wydarzenia, które toczyły się, kiedy byłeś w zwierzęcej postaci. Musisz jeszcze bardziej zapanować nad zwierzęciem. Walczyłeś. Było to widać po zachowaniu zwierza, ale jednak to byłoby zbyt mało. Wracając do tego co mówiłeś zapewniam, że było w tym bardzo dużo sensu. Nawet słowo satysfakcja idealnie odzwierciedla wydarzenia. Zapewniam. – chłopak roześmiał się, odruchowo dotykając zranionej ręki. Opatrunek był schowany pod swetrem, ale wciąż czuł w tym miejscu ból. – Co do mojej postaci... myślę, że wstrzymam się z jej określeniem do czasu, aż sam sobie przypomnisz. Być może to cię zmobilizuje do ćwiczeń nad kontrolą świadomości zwierzęcej. Na razie marnie sobie z tym radzisz i od razu mówię, że nie jest to żadna złośliwość.

Zielonooki chłopak miał ochotę głośno oponować, ale przemilczał krytykę, bo w duchu stwierdził, że srebrnowłosy ma przecież rację. Nie zmieniało to jednak faktu, że tym sposobem ktoś z Durmstrangu dowiedział się o umiejętności, którą przecież zamierzał zachować na „czarną godzinę”. Jako uczeń tutejszej szkoły chłopak musiał przecież wiedzieć, że on, Aren jest uczestnikiem Turnieju. Co prawda nie wspomniał o tym wydarzeniu ani słowa, jakby nie miało się odbywać, albo też jakby zupełnie go nie obchodziło, ale Aren mimo wszystko zamierzał zachować pewien dystans. Musiał mieć się na baczności. Postanowił dopytać się z kim ma do czynienia, bo póki co otrzymał bardzo niejasne informacje.

– W zasadzie... możesz mi powiedzieć kim ty właściwie... – głośne ziewnięcie i energiczne przeciągnięcie się złotookiego przerwało Greyowi w pół słowa. Prośba, która padła po chwili zupełnie go skonsternowała i zdetonowała.

– Możesz się odrobinę przesunąć? – zapytał przez chwilę zbijając go z tropu, ale spełnił jego prośbę.
– O tak idealnie – podsumował po czym położył się koło niego na boku odwracając się twarzą w jego stronę – Obiecuję, że jutro wszystko wyjaśnię dokładniej, jednak jest późno, noce takie jak ta nawet dla mnie bywają męczące zwłaszcza tak rozrywkowe... więc jutro... – powiedział półsennie, zapadając po chwili w głęboki sen.

Ślizgon zamrugał kilka razy nie do końca mogą uwierzyć, że właśnie obca dla niego osoba jak gdyby nigdy nic zasypia sobie obok niego. A myślał że to on nie posiadał zmysłu samozachowawczego... Przyglądał mu się przez dłuższą chwilę chcąc się upewnić czy aby ten na pewno śpi, bo jednak jeszcze do końca nie mógł sam w to uwierzyć. Wszystko jednak na to wskazywało, jego oddech był wolniejszy i spokojny a klatka piersiowa unosiła się lekko przy każdym oddechu. Patrząc na niego sam poczuł się nagle wyczerpany, wiele czasu ostatnio minęło odkąd dokonał pełnej przemiany. Jednak nie mógł być tak lekkomyślny jak on i zasnąć obok nieznanej mu osoby. W końcu wciąż nie wiedział o nim nic, no i był z Durmstrangu. To był z zasadzie główny powód dla którego nie powinien stracić czujności. Oczywiście na dobrych chęciach się skończyło.

***
Obudziły go promienie słońca świecące prosto w oczy. Zerwał się gwałtownie i ze zdumieniem wpatrzył się w puste miejsce obok. Jęknął przeciągle z własnej głupoty. A miał przecież nie zasypiać! Mógł sobie z tamtym zdecydowanie podać dłoń jeżeli chodzi o lekkomyślność by nie powiedzieć głupotę. Nie było sensu rozpamiętywać tego błędu. Póki co nic się nie stało. Wstał z łóżka rozglądając się po pokoju. Był skromnie umeblowany. Stały tu tylko łóżko, biurko i jedna szafa. Na stoliku obok łóżka zauważył krótką notatkę, prawdopodobnie od tamtego chłopaka:

„ Wyszedłem załatwić nam coś do jedzenia.
Postaram się wrócić jak najszybciej.
Przy okazji... rzuciłem zaklęcie czyszczące
na twoją szatę. Była poplamiona krwią.

Ps: Wyglądasz absolutnie uroczo śpiąc w takiej pozycji!”

Westchnął ze zniecierpliwieniem na widok tego dopisku. Nie lubił tego określenia w ogóle, a w stosunku do siebie w szczególności. Na chwilę obecną jednak, był w stanie tolerować to wyjątkowo irytujące słówko, bo tamten chłopak był jedyną osobą, która zdecydowała się mu pomóc. Niestety, żeby uzyskać jakiekolwiek informacje musiał poczekać na gospodarza.

Kiedy tak wędrował wzrokiem po pomieszczeniu w poszukiwaniu zajęcia, dostrzegł zapomnianą klatkę ze świergotnikiem. Podszedł do niego bliżej. Właściwie nigdy nie widział żadnego przedstawiciela tego gatunku na żywo, dlatego zamierzał dokładniej mu się przyjrzeć. Bardzo szybko zauważył, że ptak ma na szyi sporą ranę, która nie wyglądała za dobrze... Stan piór również pozostawiał wiele do życzenia i wskazywał na marną kondycję stworzenia. Świergotnik obserwował każdy ruch Arena czujnym wzrokiem. Chłopak natomiast zastanawiał się na głos nad możliwymi sposobami pomocy. W tym miejscu niewiele mógł niestety zrobić.

– W takim stanie nie jesteś w stanie jeść, ani śpiewać, prawda? Tak pewnie będzie, dopóki ta rana jest otwarta... Zastanawiam się... gdybym miał dostęp do eliksiru odkażającego sprawa byłaby dożo prostsza. Niestety nie mam. Nie można dopuścić do zakażenia. To jest póki co najważniejsze. Ranę trzeba mimo wszystko przemyć. Myślę, że doraźnie wystarczy zwykła woda... Zresztą nie bardzo mamy jakiś wybór.
Aren wyszedł na moment z pomieszczenia próbując znaleźć łazienkę. Nie musiał szukać długo. Wrócił wobec tego po klatkę i przeniósł ją do łazienki. Otworzył drzwiczki i tu zaczęły się schody. Ptak nawet nie drgnął, trzymając się kurczowo żerdzi. Grey wsunął rękę do środka, by wyjąć stworzenie, ale jedyne co uzyskał to uderzenie dziobem i ból palca. Skrzywił się lekko siadając na kafelkach. Po chwili wstał znowu, ponawiając próbę, ale rezultat był taki sam. Zielonooki chłopak westchnął ciężko, po czym doszedł do wniosku, że przed kolejną próbą spróbuje przedstawić swoje intencje. Jeśli to nie pomoże, to trudno. Da sobie spokój. Dlatego też zwrócił się do ptaka ze słowami:

– Słuchaj... nie mam najmniejszego zamiaru cię skrzywdzić. Proszę jednak o minimum współpracy. Chcę ci pomóc. Jeżeli mi nie zaufasz twój stan się pogorszy. Nie bój się. Tylko przemyję tą ranę. Więc jak? – zakończył pytaniem patrząc w czarne ślepka i ponownie wyciągając rękę. Ptak obserwował ją wnikliwie i Aren przez chwilę myślał, że ponownie zostanie podziobany. Nagle zauważył jednak ruch zwierzęcia, które trochę niezdarnie przeniosło się na jego dłoń.

Wyjął ptaka z klatki, podtrzymując go drugą ręką, żeby nie spadł. Ponownie zatęsknił za swoimi eliksirami, po czym zdecydowanie przeszedł do pracy z tym co miał pod ręką. Odkręcił wodę ustawiając jej temperaturę tak, żeby była letnia i równocześnie rozglądając się za czymś, co mogłoby posłużyć do obmycia rany. Zauważył w rogu małą apteczkę koło kosza na śmieci. Powoli odstawił ptaka na ręcznik, który rzucił na szafce koło zlewu, po czym podszedł do niej wyciągając gazę. Sprawdził, czy nie ma w niej nic do dezynfekcji, ale niestety. Miał się już odwrócić, kiedy jego uwagę przykuł kosz na śmieci, a raczej jego zawartość. Był w nim sporej wielkości kłąb bandaży i opatrunki wyraźnie nasiąknięte krwią. Zmarszczył brwi na ten widok. Po chwili dotarło do niego, że w tym domu mogła być tylko jedna osoba, która mogła zużyć te bandaże. Ta myśl go zaniepokoiła. Jakoś tak był niemal pewny, że to za jego przyczyną nieznajomy dorobił się tej rany.

Zagryzł nerwowo wargę wracając do świergotnika. Skupił się, pochylił, namoczył gazę wodą i delikatnie zaczął przemywać ranę ptaka. Stworzenie było małe i Aren trochę obawiał się, żeby nie zrobić mu krzywdy. Przy okazji przyjrzał mu się jeszcze dokładniej. Świergotnik wyglądał na młodego osobnika. Ptak obserwował uważnie każdy jego ruch, ale pozwalał na wszystkie zabiegi, znosząc je cierpliwie. Rana była dziwna. Widać było, że została zadana jakimś sznurem, czy linką. Stworzenie miało wielkie szczęście, że w ogóle jeszcze żyło. Aren w duchu obiecał sobie, że musi znaleźć więcej informacji o świergotnikach, żeby lepiej się zająć tym ptakiem. Póki co skończył przemywanie i podstawił swoją dłoń. Ptak znowu przemieścił się na nią i pozwolił się tym sposobem przenieść do klatki. Na koniec Aren został znowu dziobnięty, ale delikatnie, jakby w podziękowaniu.


***

Odczekał około piętnastu minut, mając nadzieję, że jego gospodarz wróci. Po upływie tego czasu doszedł do wniosku, że trochę się o niego martwi. Chyba nawet bardziej niż śmiałby przypuszczać. W końcu jakby nie było chłopak uratował mu życie. Postanowił wobec tego wyjść z mieszkania, zapamiętać gdzie jest ono usytuowane i ruszyć na poszukiwania.

Kiedy znalazł się już przed domem stwierdził, że zbudowany został na obrzeżach miasteczka. Postarał się zapisać w pamięci gdzie to jest i ruszył ku centrum miejscowości rozglądając się za nieznajomym.

Dopiero na głównej ulicy doznał swoistego oświecenia. Szukał charakterystycznych srebrnych włosów, a przecież chłopak mówił, że będzie miał je jedynie kilka godzin po przemianie. Jak będzie wyglądał później nie zdradził. Czyli właściwie nie wiadomo czego powinno się szukać. Zielonooki zatrzymał się i przeklął pod nosem. Znowu zaczął działać zanim pomyślał. Chyba już nigdy nie nauczy się robić odwrotnie. Sapnął ze zniecierpliwieniem i postanowił wrócić. Właśnie miał zawrócić, kiedy poczuł na swoim ramieniu czyjąś dłoń i drgnął z zaskoczenia, prawie warknąwszy:

– Co do...! – przerwał jednak, kiedy został odwrócony w odpowiednią stronę i zobaczył znajomą twarz Beery'ego. – Profesorze...

– Aren do diabła gdzieś ty się podziewał! Przeczesałem niemal każdy możliwy zakamarek! Czy ty zawsze musisz pakować się w kłopoty? Nic ci nie jest? Gdzie spędziłeś noc? Musimy natychmiast wracać do Durmstrangu. Inaczej Armando zacznie domagać się, by każdy członek kadry nauczycielskiej został zaangażowany w poszukiwania. Póki co poprosiłem, żeby się wstrzymał do śniadania. Zresztą potem mi opowiesz. Musimy teraz znaleźć Cadana... O! Tam jest. Chodź, idziemy!

Sterowany ręką spoczywającą nadal na ramieniu, Grey wraz z nauczycielem podeszli do mężczyzny, który obserwował ich ze znużeniem. Na oko wyglądał na człowieka w podobnym wieku co Beery. Był nieco niższy niż Herbert, za to szerszy w barkach. Szare oczy przyglądały się z jawnym politowaniem i czymś jeszcze, czego Aren nie zidentyfikował, ale co mu się do końca nie spodobało. Ciemne, niezbyt długie włosy były zaczesane do tyłu. Ostre rysy twarzy i lekko haczykowaty nos dopełniały wizerunku. Jednym słowem człowiek ten nie sprawiał według zielonookiego chłopaka zbyt dobrego pierwszego wrażenia.

– Pozwól Aren, że przedstawię ci mojego starego znajomego. Chodziliśmy kiedyś razem do jednej klasy. To Profesor Cadan Reid, naucza tutaj Czarn... Obrony przed Czarną Magią – Beery poprawił się bardzo szybko, ale Aren i tak dostrzegł zwężone w złości oczy tamtego. Poświęcił chwilę na zastanowienie się, czy profesor Zielarstwa rzeczywiście się pomylił, czy też w taki zgrabny, zawoalowany sposób przekazał mu bardzo istotną informację. Miał ochotę uśmiechnąć się złośliwie, ale oczywiście nie zrobił tego. Wolał nie podpadać tak z samego początku znajomości profesorowi, który miał go przecież tutaj uczyć. Lepiej było go do siebie nie zrażać. Nie zmieniało to faktu, że nie polubił tego człowieka.

Swoją drogą ciekawy był jak będą wyglądać lekcje Obrony przed Czarną Magią w wykonaniu profesora, który zazwyczaj Czrnej Magii naucza. Mogą być interesujące. Ten człowiek wie przecież najlepiej, niejako z pierwszej ręki jak sobie radzić w określonych sytuacjach. Aren na koniec przemyśleń doszedł do wniosku, że nie musi tego mężczyzny lubić. Ważne było tylko to co on wie i w jaki sposób będzie swoją wiedzę przekazywał.

– Skoro go znaleźliśmy nie ma powodu, by dłużej tu przybywać. Wracajmy – oznajmił krótko Reid, po czym nie czekając ujął Greya i Beery'ego za ramię, aportując się wraz z nimi do Durmstrangu.

Znaleźli się po chwili w jakimś pomieszczeniu. Zza jednych drzwi było słychać gwar rozmów oraz stukania sztućcami. Aren domyślił się, że prowadzą pewnie do odpowiednika Wielkiej Sali Hogwartu. Tyle zdążył stwierdzić, kiedy rozmowy przycichły i dał się słyszeć czyjś pojedynczy głos. Wyraźnie wygłaszano jakieś krótkie przemówienie. Po nim nastąpiło znowu powszechne ożywienie. Zielonooki chłopak wsłuchując się w te odgłosy zastanawiał się o co mogło chodzić. Zerknął kontrolnie na Berry'ego z zamiarem dowiedzenia się czegokolwiek, ale ten pokręcił przecząco głową, wyraźnie wskazując, żeby na razie wstrzymał się z jakimikolwiek pytaniami. Reid i profesor Zielarstwa spojrzeli krótko na siebie, Herbert pochylił się i szepnął mu coś, po czym lekko pchnął Arena w stronę drugiego wyjścia, pozostawiając Cadana. Grey w duchu cieszył się jak nigdy, że będzie mógł uniknąć wielkiego wejścia. Nie znosił takich momentów i poczuł ulgę, kiedy okazało się, że tym razem mu tego oszczędzono.

Szedł w milczeniu po korytarzach Durmstrangu obok profesora, rozglądając się ciekawie i próbując zapamiętywać drogę. Wystrój był dosyć surowy. Obrazy ponure w barwach. Postacie śledzące z nich przechodzących mało zachęcające. Na koniec dotarli do spiralnych schodów, po których dostali się do okrągłego pomieszczenia, jakby przedsionka. Stąd kilkoro drzwi prowadziło... dokądś. Beery skierował Arena do pierwszych po lewej. Profesor przyłożył do nich otwartą dłoń, szepcząc inkantację zaklęcia. Następnie bez słowa ujął dłoń zielonookiego chłopaka i przyłożył ją w to samo miejsce. Pochylił się do ucha Greya i wyszeptał cicho hasło tak, że jedynie Aren mógł je usłyszeć. Grey wyczuł ciepło na swojej dłoni i po chwili drzwi otworzyły się przed nimi. Obaj weszli do środka, a wejście natychmiast się za nimi zamknęło. Zielonooki z ciekawością rozejrzał się po pomieszczeniu, do którego weszli. Przypominało pokój wspólny z kilkoma kanapami, fotelami, stolikami, dywanami. Było tu dość przytulnie. Po prawej kilka schodków prowadziło na podest wzdłuż którego widniało czworo drzwi. Tymczasem profesor westchnął ciężko, usiadł na jednej z kanap i zaczął masować sobie skronie. Najwyraźniej odczuwał ból głowy. Po chwili spojrzał na wciąż stojącego Arena i zaczął:

– Powtórzę to, co wcześniej mówiłem Abraxasowi i Tomowi. Tutaj możecie rozmawiać swobodnie i o wszystkim. Drzwi przepuszczą tylko was. Wiesz już jak masz tu wejść, więc tego nie będę powtarzać. Jeżeli będzie próbował tutaj wejść ktokolwiek bez waszej zgody i obecności, zostanę o tym natychmiast powiadomiony. Teraz kwestia, która dotyczy tylko ciebie Arenie. Zapamiętaj, że musisz być w tych murach bardzo ostrożny. Musisz ważyć słowa poza tym pomieszczeniem. Ważne sprawy omawiaj tylko tutaj. Wszelkie ważne sprawy i z każdym. To bardzo ważne. Teraz wrócę do sprawy, która cię zaciekawiła kiedy tutaj dotarliśmy. Ta wrzawa, którą wcześniej słyszałeś, dotyczyła ponownego uruchomienia Czary Ognia. Jeden z uczestników Durmstrangu uległ wypadkowi. Wciąż jeszcze nie może dojść do siebie. Jego stan jest wysoce niestabilny, a nawet trochę zagadkowy i dlatego zostanie wybrany w jego miejsce inny. Losowanie odbędzie się podczas kolacji. Poza tym tuż przed tym posiłkiem przybyli pozostali uczniowie Hogwartu, a podczas posiłku odbyło się oficjalne przedstawienie uczestników. Mam nadzieję, że nie będziesz miał mi za złe, że zadecydowałem za ciebie i postanowiłem, że nie będziesz w tym wszystkim uczestniczyć. Stwierdziłem, że lepiej będzie ograniczyć spektakularne wejścia. Cadan poinformował z pewnością naszego dyrektora o twoim powrocie, więc alarm w tej sprawie został odwołany po cichu. To wszystko, co zamierzałem ci powiedzieć. Opowiadaj wobec tego co się z tobą działo? – zapytał na koniec Herbert ze zmęczonym uśmiechem na twarzy.

Aren poczuł wyrzuty sumienia. Podejrzewał, że tak zmęczenie, jak i ból głowy profesora spowodowało jego zaginięcie. Nie zamierzał opowiadać wszystkiego, ale czuł się w obowiązku w ogólny sposób przedstawić wydarzenia w miasteczku. Przez głowę mu przemknęło, że skoro tamten chłopak uczył się w Durmstrangu, to bez wątpienia uda im się ze sobą skontaktować. Na dłuższe przemyślenia nie miał czasu, trzeba było podjąć opowieść:

– Wylądowałem w jakiejś uliczce Atarium. Potem błąkałem się po miejscowości, próbując uzyskać jakieś informacje. Głównie o tym gdzie jestem, jak daleko jest do Durmstrangu i jak się dostać do szkoły. Prawdę mówiąc zdążyłem to wszystko ustalić do późnego wieczora. Jasne było, że po ciemku nie ma co nawet próbować ruszać w drogę, dlatego pojawił się kolejny problem. Nie miałem pieniędzy na nocleg. Na szczęście dopisało mi szczęście i znalazłem osobę, która przenocowała mnie w swoim domu nie żądając zapłaty. To właściwie wszystko, bo kiedy rano wyszedłem z zamiarem podjęcia drogi tutaj, pan mnie znalazł.

– Dosyć niewinnie wszystko się odbyło jak na ciebie – zauważył z pewną dozą wątpliwości w głosie profesor. Najwyraźniej podejrzewał, że chłopak nie mówi mu wszystkiego, ale nie naciskał. Przez chwilę się zastanowił i dodał jeszcze informację: – Widziałeś na zewnątrz jeszcze inne drzwi prawda? Na tym piętrze ogólnie umieszczono Hogwart. Tam będą mieszkali inni uczniowie z naszej szkoły, którzy jak wspominałem wcześniej dziś przyjechali. Dla nich nie przygotowałem takich zabezpieczeń. Jestem jednak pewien, że sami doskonale dadzą sobie radę i się tym zajmą. Moje kwatery zostały umieszczone w innym miejscu, chociaż niezbyt odległym. To jak, masz ochotę na śniadanie?

– Nie bardzo. Poczekam aż wrócą pozostali. Gdzie są moje rzeczy?

– Drugie drzwi od prawej to twój pokój. Pierwsze od prawej to niewielkie pomieszczenie, w którym będziesz mógł ważyć swoje eliksiry. Ja niestety muszę już iść, choć nie masz pojęcia jak bardzo nie mam na to ochoty. Wciąż jeszcze uczą tu profesorowie, którzy uczyli mnie. Jak im się zbierze na wspominki to przysięgam, że zażyję kruszynę, byle tylko się od nich uwolnić. Choć przyznam, że byłaby to specyficzna ucieczka. – rzucił na koniec żartobliwie Beery i żegnając się opuścił pomieszczenie.

***

Żółtooki chłopak, siedząc przy stole przeznaczonym dla siódmego rocznika, niecierpliwił się i to bardzo. Zamierzał przecież wrócić jak najszybciej do tajemniczego przybysza, ale oczywiście gdy tylko wywlekli temat Turnieju, wszystko zaczęło się przedłużać. Nie interesował go fakt, że Czara Ognia wybierze kolejnego uczestnika z ich szkoły. Nie był też jakoś szczególnie zainteresowany oficjalnym przedstawieniem uczestników Turnieju, ale oczywiście musiał utrzymywać pozory. Nie brał udziału w dyskusjach, które prowadzili siedzący obok, ale postarał się zachomikować kilka babeczek, które zamierzał przekazać swojemu gościowi. Nudziły go już trochę ciągnące się dywagacje dotyczące Turnieju. Jak dla niego wszystko było jasne. Chodziło o to by wygrać i nie zostać po drodze zabitym. Sam nie był zainteresowany uczestnictwem ani przedtem, ani teraz, dlatego czekał z niecierpliwością na moment, kiedy będzie mógł już opuścić salę.

Z braku innych zajęć spojrzał w stronę grup uczniów z innych szkół. Szaty uczniów z Ilvermorny w kolorach żurawiny i błękitu jaskrawo odbijały na tle pozostałych. Za to szaty uczniów Hagwartu wydały mu się dziwnie znajome. Kiedy tylko to sobie uświadomił, odstawił szklankę z sokiem dyniowym na stół i zamyślił się głęboko. Był już pewien, że zielonooki chłopak był z Hogwartu. Wciąż jednak nie bardzo był w stanie dojść jakim cudem znalazł się w Atarium. Po chwili stwierdził, że nie ma sensu się nad tym zastanawiać, bo i tak nie dojdzie do sedna tej sprawy.

Nadal czekając na koniec tych wszystkich uroczystości, zaczął przyglądać się nowym twarzom. Najpierw zaczął od Hogwartu. Z całej grupy wyróżniał się jeden chłopak, który ze stoickim spokojem obserwował wszystko wokół, uśmiechając się od czasu do czasu. Żółtooki czuł jednak nawet z tej odległości, że jest potężny. Najwidoczniej obaj uczestnicy z jego szkoły, z Durmstrangu, również zdawali sobie z tego sprawę, bo nie spuszczali z niego wzroku. Prawdę mówiąc Evan i Liam mieli spory kłopot. Ich wymarzona drużyna rozpadła się przez ten cały wypadek i teraz byli skazani na kogoś, kogo być może nie do końca by chcieli. Po tej dygresji, chłopak wrócił spojrzeniem do uczniów Hogwartu i skonstatował, że było w tej grupie sporo silnych magicznie osób, ale widać było wśród nich jakieś, na razie lekko zaznaczające się podziały. Właściwie chyba pierwszy raz żałował, że nie zechciało mu się nigdy poczytać, choćby gazetowej wzmianki dotyczącej uczestników Turnieju, albo skupić się w momencie, kiedy ich dziś przedstawiano. Tym sposobem, póki co nie wiedział kto należy do drużyny tej szkoły. Miał jednak podejrzenie, że głównym uczestnikiem może być ten czerwonooki, który tak rzucał się w oczy.

Teraz skupił się na grupie z Ilvermorny. Tam także zebrało się sporo ciekawych, silnych magicznie osób. Zwracali uwagę swoim, jak na Durmstrang, intensywnym w barwach strojem, ale ogólnie rzecz ujmując zachowywali się spokojnie. W oczy rzucało się jednak to, że odmiennie niż Hogwardzka grupa, trzymali się razem.

Po pewnym czasie stracił już zainteresowanie obserwacją przyjezdnych i wrócił myślami do swojej kryjówki. Ciekawiło go na przykład, do której z grupek przynależałby jego świeżo poznany znajomy o zielonych oczach. Nie miał już ochoty czekać na koniec. Jak dla niego wszystko przeciągało się już ponad miarę. Panowało akurat małe zamieszanie. Ktoś wstawał, inni zamieniali się miejscami, więc wstał również i wymknął się z sali. Miał świadomość, że nawet jeśli nikt inny tego nie zauważył, to z pewnością zorientował się jeden z profesorów, jednak był gotowy ponieść późniejsze konsekwencje.

Poszedł na skróty przez las, żeby szybciej dotrzeć na miejsce. Wieloletnie przemierzanie tutejszych ścieżek pomagało mu w znalezieniu bezpiecznej trasy. Dotarł do swojego azylu dość szybko. Przekonał się jednak, że jego znajomego nie ma w domu. Właściwie nie dziwił mu się. Wystarczyło zerknięcie na zegar. Trochę to wszystko trwało i widocznie chłopak się zniecierpliwił.

Teraz, kiedy było jasne, że był to jeden z uczniów Hogwartu, można było podejrzewać, że się zgubił. Na pewno był poszukiwany i jeśli stąd wyszedł, to w miasteczku natknął się na szukających i zabrano go już do szkoły. Chłopak rozejrzał się wokół i natknął się wzrokiem na świergotnika. Ptak wydał mu się jakiś inny, więc podszedł do niego i przyjrzał się uważniej. Rana na szyi wyglądała lepiej, piórka były lekko przygładzone. Nie sterczały już na wszystkie strony. Domyślił się, że jego gość od rana musiał zająć się tym ptakiem. Swoją drogą ciekaw był jak zielonooki tego dokonał. Kiedy sam zamierzał zrobić to samo, ptaszysko broniło się dzielnie i nie dopuściło do tego, żeby go dotknął.

Chłopak zamyślił się głęboko. Zielonooki prawdopodobnie był już w szkole i nie było na co czekać, dlatego postanowił sam również wrócić. Musiał jednak jakoś przetransportować tam ptaka. Nie mógł go tu zostawić samego. Nie było to łatwe, ale się tym nie zniechęcał. Zmniejszył trochę klatkę i nakrył ją narzutą. Wolał, żeby nikt nie miał okazji dokładnie przyjrzeć się co tam trzyma. Westchnął ciężko na myśl, że znowu musi iść po lesie i ruszył w powrotną drogę do szkoły.

***

Riddle był już naprawdę u kresu wytrzymałości i wiele wysiłku kosztowało go utrzymanie pozorów spokoju na zewnątrz. Nadal nic nie wiedział o Arenie. Cierpliwość mu się już wyczerpywała. Nie zamierzał zwlekać dłużej. W jego najbliższych planach była wyprawa poszukiwawcza. Na początek chciał udać się do pobliskiego miasteczka w nadziei, że zielonookie utrapienie tam dotarło. Wyrzucał sobie to opóźnienie. Powinien od początku wziąć sprawy we własne ręce.

Teraz wraz z Abraxasem szli do ich miejsca zamieszkania w tej szkole, a niecierpliwość i niepokój poganiały Toma. Otworzył na koniec wejście do ich pokoju wspólnego, przekroczył je i zamarł. Aren spokojnie drzemał sobie na kanapie przykryty kocem. Riddle przez dobrą chwilę kontemplował ten widok, czując w środku ogromną ulgę. Usłyszał westchnięcie od strony Malfoya co znaczyło, że nie tylko on się... martwił. To było coś nowego, dlatego przyznanie się do tej emocji nawet w myśli zajęło mu chwilę. W tym czasie Abraxas podszedł do Greya i szturchając w ramię próbował obudzić śpiocha. Nic z tego nie wyszło i Tom przejął inicjatywę, trochę przy okazji odreagowując złość. Wysunął różdżkę i rzucił na zielonookiego Aquamenti. Strumień zimnej wody zdziałał cuda i efekt był natychmiastowy. Już po chwili miał okazję podziwiać zielone iskierki w błyszczących złością oczach, kiedy Aren warknął na niego:

– Wystarczyło lekko szturchnąć, nie musiałeś się do tego posuwać.

– Lekkie szturchanie nie pomagało. Zresztą nie narzekaj. Potrafię być bardziej kreatywny jeżeli chodzi o wymierzanie kar. Aren, to co zrobiłeś było czystą głupotą. Powinieneś raczej unikać jakiegokolwiek rozgłosu. Czy ty naprawdę nie znasz podstaw przemieszczania się za pomocą świstoklików? Przez ignorancję sprawiłeś tylko kłopot. I to nie tylko nam, ale również innym. Jak myślisz, jak teraz wyglądamy w ich oczach? Wyobraź sobie co teraz myślą wiedząc, że nasz trzeci uczestnik nie potrafi nawet zastosować się do zasad używania świstoklika.

– A co ty masz do mnie, żeby stosować wobec mnie kary? Co do reszty to przyznaję, moja wina. Właściwie to już posługiwałem się świstoklikiem, więc to był ewidentnie mój błąd. Więcej już tego nie zrobię, więc nie musisz być taki uszczypliwy – wycedził Aren, łypiąc na prefekta Slytherinu złym okiem.

– Tak twoja wina. Tym bardziej, że jesteś główną przyczyną tego, że w ogóle się tutaj znaleźliśmy. I jeszcze jedno. Nie wiem czy to jest dla ciebie jasne, dlatego zrobię najlepiej precyzując o co mi chodzi. Podejrzewam, że w innym razie mógłbyś znowu wpaść w kłopoty. Nawet nie myśl o tym, by nawiązywać z kimś tutaj jakiekolwiek relacje. Zwłaszcza dotyczy to uczniów tej szkoły. Jesteś zbyt naiwny i łatwowierny. Można tobą łatwo manipulować i...

– Skończyłeś już? Jeżeli nie, to kończ, bo nie mam zamiaru słuchać tego bezsensownego bełkotu. Nie słuchałem cię wcześniej i nie wiem dlaczego sądzisz, że będę to robić właśnie teraz. To nie twoja cholerna sprawa! – zielonooki poderwał się z kanapy z zamiarem odejścia do swojego pokoju. Nie zrobił jednak nawet kroku, kiedy usłyszał:
Drętwota
Zaklęcie trafiło bezbłędnie i Aren zamarł pod jego działaniem zaskoczony, ale i wściekły na Toma. Bezsilnie obserwował jak Riddle podchodzi do niego z zimnym wyrazem twarzy. Tom stanął tuż przed nim i zmierzył go wzrokiem jakim zazwyczaj obserwuje się jakiegoś żałosnego, niezdarnego robaka. Jeszcze nigdy nie widział u niego takiego spojrzenia w stosunku do swojej osoby i poczuł się zwyczajnie źle, ale równocześnie był na Toma wściekły, więc postanowił, że nie podda się temu odczuciu. Odsunął je w najdalszy zakątek jaźni, pozwalając zwyciężyć złości. Oczywiście w jego obecnym stanie niewiele to zmieniało. Mógł najwyżej mordować oponenta wzrokiem. Tom ty mczasem mówił:

– Więc? Co teraz możesz mi zrobić? Rzuciłem zaledwie podstawowe zaklęcie. To wystarczyło. Zwyczajnie pokonałem cię. Jak sądzisz, nasi przeciwnicy będą na tyle łaskawi żeby cię zaledwie unieruchomić? Jesteś słaby. Wszystko co teraz musisz, to nie stawać mi na drodze, a poza tym... – Riddle urwał swoją przemowę, dopiero teraz zauważając na policzku Arena siniaka i niewielki obrzęk.

Sięgnął ręką, by prześledzić uraz. Przepełniła go wściekłość kiedy zrozumiał, że jednak coś na zewnątrz musiało się stać. Zanim jednak zdążył dotknąć Greya, usłyszał głos Abraxasa, który wypowiedział przeciwzaklęcie uwalniając zielonookiego Ślizgona. Aren odepchnął dłoń Toma i odsunął się od niego. Prefekt Slytherinu widział go tak wzburzonego jedynie wtedy, kiedy użył na nim legilimencji w celu zdobycia informacji. Zamierzał coś powiedzieć, ale Aren uprzedził go warknąwszy:

– Idź do diabła cholerny dupku!