środa, 17 stycznia 2018

Rozdział 25: Wybór Czary Ognia

Tym razem minęło trochę więcej czasu od ostatniego rozdziału, jednak jako rekompensatę serwuje wam rozdział dwa w jednym. Tym razem nie powinno się aż tak szybko skończyć :).  Nie przedłużając, jak zwykle dziękuję za komentarze:

Kurigara: Oh, fakt to było bardzo złośliwe zachowanie ze strony Arena. Jednak przebywa ze Ślizgonami, więc uczy się od najlepszych. Co do wyjaśniania sobie z Abraxasem...Hmm na to również potrzeba czasu, ale wiemy jak uparty potrafi być Abraxas.

Unknown: Tym razem musiałaś nieco dłużej poczekać na rozdział, przykro mi ^^. Cieszę się jednak, że skomentowałaś, zawsze mnie bardzo cieszy gdy czytelnicy się ujawniają. Aren raczej szybko nie odzyska magii, do tego momentu trzeba będzie zaczekać jeszcze trochę. Co wynikło z wrzucenia nazwiska Toma? Hmm ciekawa jestem Twojej reakcji na to jak potoczyły się sprawy z Turniejem. Pozdrawiam ;*

Oueen of the wars in the stars: Tobie jak zwykle kochana dziękuję za emocjonalne komentarze, nawiasem mówiąc uwielbiam je! Noooo... podczas świąt parę rzeczy się zdarzy... A nawet dowiesz się co u Malfoya... W sumie ten rozdział naprawdę ma sporo wątków. Obyś była zadowolona. No i dowiesz się jakie skutki będzie wrzucenie nazwiska Toma do Czary ^^ Na wcześniejsze pytania odpowiedziałam ci w poprzednim poście :)

Nirana: Wielka szkoda, że nie lubisz pisać komentarzy, ale doceniam  że dla mnie się przełamałaś <3.  Akcja faktycznie nieco wolna, ale wszystko jest potrzebne i niestety musisz uzbroić się w cierpliwość, bo jeszcze mi trochę zajmie pisanie Signum. Wszyscy są chyba ciekawi co wyniknie z tego co zrobił Aren. Teraz się dowiesz ;). Pozdrawiam ciepło

Osaki Nana: Oh moment gdy się już dowie kim jest dla niego Aren faktycznie będzie epicki... Ale to daleka przyszłość skupmy się na teraźniejszości i skutkach zemsty Arena ^^ Ciekawa jestem co o tym sądzisz ;). Buziaki

Ness: Wybacz nieco się przedłużyło, mam nadzieję że będziesz zadowolona z rozdziału ;*

Betowała: Matonemis

Rozdział 25: Wybór Czary Ognia

Tom rozsiadł się wygodnie na swoim stałym miejscu w pokoju wspólnym i otworzył w odpowiednim miejscu książkę. Właściwie mógłby czytać ją w swoim pokoju, ale … wolał być tutaj. Przynajmniej mógł tym sposobem obserwować, kiedy Aren wróci. Starał się skupić na treści publikacji, ale nie do końca mu to wychodziło. Myśli wciąż uciekały w kierunku zaskakująco pasjonującej postaci Arena Greya.

To było niepojęte i trzeba przyznać uciążliwe. Zakrawało na jakąś manię polegającą na tym, że Tom musiał… po prostu musiał wiedzieć gdzie jest i co robi Grey. Gdyby sprawy się nie posypały, gdyby rozmawiali świąteczny pobyt w szkole wyglądałby pewnie inaczej. Byłby przyjemniejszy. Wydarzenia sprzed świąt zepsuły wszystko. To było … niewygodne. Nie wymieniali spojrzeń, ani słów, ani… za to Aren obrzucał jego, Riddle'a morderczymi spojrzeniami, a ostatnio traktował jak powietrze. Tom wahał się między dwoma odczuciami. Z jednej strony żałował zapaści w kontaktach z zielonookim, ale z drugiej strony każde wydarzenie odsłaniało kolejne, nowe informacje o Arenie. Choćby taka legilimencja. Reakcja zielonookiego Ślizgona powiedziała mu bardzo wiele. Wniosek z tego, że niby podobne wydarzenia przynosiły zyski, ale jednak uważał, że to jak aktualnie wyglądały relacje z Greyem było niezwykle dokuczliwe.

Ostatnio jednak Riddle zauważył, że Aren chyba ochłonął z pierwszego wzburzenia, bo był w lepszym nastroju. Cokolwiek ten dobry nastrój spowodowało sam fakt był pozytywny. Tom miał świadomość, że nie będzie łatwo skłonić zielonookiego chłopaka do powrotu do wcześniejszego układu. Zdecydował jednak w duchu, że będzie do tego dążył. Właściwie trudno mu było określić jednoznacznie dlaczego. Było mu to potrzebne i tyle.

Nadal starał się czytać trzymaną książkę, ale myśli o Greyu wciąż na nowo go rozpraszały. Przypomniał sobie na przykład jak o mało nie zabił Rudolfa kiedy dowiedział się, że ten prawie otruł jego własność. Na widok tego wspomnienia w myślach Abraxasa poczuł jak jego serce na moment zamiera, a później lodowacieje. Wiedział oczywiście, że Aren jest cały i zdrowy. Sama myśl jednak, że mógłby przez tego kretyna Lestrange'a umrzeć powodowała bolesny skurcz serca. Tom nie do końca rozumiał taką właśnie reakcję swojego organizmu i czuł się nią lekko zaskoczony, ale nie powstrzymało go to od wymierzenia odpowiedniej kary winowajcy. Wspomnienie odpłynęło i myśli Riddle'a powróciły do aktualnych spraw dotyczących zielonookiego, który ostatnio zajmował sporo miejsca w jego myślach, żeby nie powiedzieć, że je zdominował.

Tom praktycznie zawsze wiedział co Aren robi w danej chwili. Zielonooki Ślizgon trzymał się pewnego planu zajęć co znacznie ułatwiało obserwację. Rano po śniadaniu Grey udawał się do cieplarni. Tom dowiedział się, że działo się to na prośbę Berry'ego, który zlecił chłopakowi opiekę nad roślinami podczas swojej nieobecności. Później Aren wracał do dormitorium, następnie szedł do Wielkiej Sali na obiad i udawał się do pracowni eliksirów. Wieczorem jadł kolację i wracał do dormitorium. Od czasu do czasu wybierał się na spacer po błoniach. Niekiedy zaglądał do stajni testrali. Tom roześmiał się w duchu na myśl o swoim postępowaniu. Zachowywał się trochę jak jakiś nawiedzony prześladowca. Nie był jednak w stanie dać sobie z tym spokój. Aren był niezwykle interesującym obiektem obserwacji. Poza tym Tomowi ewidentnie brakowało jego obecności, do czego przyznawał się przed samym sobą, więc musiał sobie czymś zrekompensować tą niedogodność.

Usłyszał odgłos otwierającego się przejścia do pokoju wspólnego Slytherinu i uniósł głowę znad książki. Do środka wszedł oczywiście Aren. Żadna niespodzianka, ale widok chłopaka spowodował, że Riddle poczuł coś ciepłego w okolicy serca. Dziś znowu zielonooki chłopak nie zaszczycił go nawet spojrzeniem i udał się spokojnym krokiem prosto do dormitorium. Tom westchnął niecierpliwie. Miał ochotę kogoś przekląć, a wokoło nie było żadnej żywej duszy zdatnej do tego. Westchnął po raz drugi, wyciągnął różdżkę i rzucił zaklęcie na płomień w kominku, który przybrał postać węża. Kilka następnych płomyków zmieniło się w króliki, które rozproszyły się w różnych kierunkach. Tom lawirował powoli różdżką poruszając ognistym wężem, który stopniowo dopadał i pożerał króliki jednego po drugim. W końcu nie było żadnego futrzastego zwierzątka, ale Tom nie czuł się jeszcze usatysfakcjonowany, dlatego wyczarował ptaki, które podzieliły los wcześniejszych zwierząt. Wciąż było mu mało, dlatego tym razem utworzył z płomieni kota, który nastroszył futro widząc czyhającego na niego węża. Wąż zasyczał w odpowiedzi ostrzegawczo, ale kot się nie uląkł. Skoczył na węża wgryzając się w jego ciało. Gad szarpał się i wił, starając się strząsnąć napastnika, jednak ten był wyjątkowo uparty. Jedyną możliwością było ukąszenie kota, do czego po jakimś czasie doszło, ale ten nadal nie odpuszczał. Aż w końcu obydwaj przeciwnicy w tym samym momencie padli spleceni ze sobą zmieniając się z powrotem w zwykłe płomienie. Tom zmarszczył brwi na ten dziwny rezultat, trochę złowieszczy, ale w końcu wzruszył lekko ramionami i wrócił do czytanej książki. Przed nim leżał stosik innych, które dostał jako prezenty dzisiejszego wieczora. Co roku otrzymywał w formie podarunków świątecznych książki, choć sam nigdy się nie fatygował, by odpłacać darczyńcom tym samym. Czytał przez chwilę, ale nagle poczuł, że powieki zaczynają mu ciążyć. Zawahał się, ale po chwili zdecydował, że prześpi się tutaj. W końcu nic mu teraz nie groziło. Był co prawda Aren, ale Tom zdecydował, że zaryzykuje. Zresztą, gdyby Grey zechciał coś mu zrobić byłaby to miła odmiana po obojętności, którą prezentował. Ridlle położył się wygodnie na kanapie opierając głowę na podłokietniku i zamykając oczy. Sen nadszedł niemal natychmiast.

***

Tom śnił o swoim dzieciństwie...

Po wypadku na wycieczce, zarządzono natychmiastowy powrót do sierocińca. Amy i Dennis pozostali w szpitalu bez żadnej nadziei na powrót do równowagi. Mały Tom czuł dziwną pustkę odkąd tylko odzyskał świadomość. Nie potrafił sobie jednak w żaden sposób wyjaśnić skąd wzięło się to odczucie.. Pamiętał wydarzenia z Luisem i Hubertem aż do momentu, gdy wrócił do pozostałej dwójki biorącej udział w teście na odwagę. A potem? Co było potem? Denerwowała go ta luka w pamięci. Wiedział przecież, że w jaskini był razem z Amy i Dennisem. Dlatego też zastanawiał się dlaczego tylko oni skończyli jako warzywa? Tyle niewiadomych wytrącało go z równowagi. Cieszył się, że niedługo wyjeżdża do szkoły. Jeszcze tylko cztery dni dzieliło go od wyjazdu do Hagwartu. Nie był zadowolony, że przyjedzie po niego mężczyzna, którego poznał wcześniej i który powiedział mu, że jest czarodziejem. Był bardzo podejrzany w ocenie Toma z tym swoim dobrotliwym uśmiechem. Była to jednak zaledwie mała niedogodność. Ważne, że w końcu uwolni się od tego miejsca i jego wszystkich mieszkańców. Odkąd wrócili z nieszczęsnej wycieczki wszyscy zachowywali wobec niego rezerwę, jakby byli przekonani, że wypadek dwojga wychowanków był w jakimś stopniu jego winą. Tom czuł się pokrzywdzony, bo właściwie przecież nie wiedział co się działo w jaskini. Przyjmował więc te podejrzliwe spojrzenia w milczeniu i czekał niecierpliwie na wyjazd.
Teraz leżał na swoim łóżku w pokoju i przeglądał podręcznik z Transmutacji, który dostał wraz z innymi książkami i narzędziami potrzebnymi mu w szkole. Książki które dostał, przeczytał już wszystkie. Wchłaniał wiedzę, która była w nich zawarta jak sucha gąbka wilgoć. Obiecano mu, że za dwa dni pojawi się nauczyciel, który zabierze go w celu zakupienia odpowiedniej różdżki. Jak mu powiedziano będzie to jedyna rzecz, która będzie naprawdę należeć do niego. Nie mógł się wręcz doczekać tego zakupu. Usłyszał głośne skrzypnięcie drzwi do pokoju. Uniósł wzrok znad książki i zobaczył stojącego w nich Huberta, który patrzył na niego z paniką w oczach. Po chwili milczenia przerażony chłopak wślizgnął się do pokoju zamykając drzwi i z drżeniem w głosie powiedział wyciągając w stronę małego Toma rękę, w której trzymał kredkę w zielonym kolorze:

– Emm... Tom... Jjjja to znalazłem jak p... prosiłeś... wwwięc przyjmij t..to... – Tom ukrył zdumienie, odłożył czytaną książkę. Wstał i wziął od drżącego Huberta kredkę, uważnie się jej przyglądając. Po chwili z lekką dezorientacją zapytał:

– Po co mi to?

– W... wcześniej mówiłeś, ż...że zielony to bardzo ważny k... kolor i... i rozkazałeś mi z... zdobyć następną kredkę, bbbo tamta już się s... skończyła. – Chłopak mówiąc to powoli wycofywał się na swoją stronę pokoju, a Tom starając się trzymać nerwy na wodzy zapytał dociekliwie, bo trzeba przyznać, że tego też nie pamiętał:

– Co ja robiłem z tą kredką?

– Rysowałeś zawsze w swoim z… zeszycie... potrzebowałeś tylko czarnego i zielonego koloru... Tak m… mówiłeś.

– Po co?

– Jjja n… nie wiem! Ppprzysięgam! Nie wiem!

– Wiesz chociaż co rysowałem? Radzę, zastanów się dobrze. Znasz konsekwencje złej odpowiedzi. – Tom wciąż marszcząc brwi w zastanowieniu zdecydował się trochę zmobilizować Huberta do myślenia i z zadowoleniem usłyszał:

– J... jakąś ciemną postać... z… zawsze miała zielone o… oczy! Błagam nie krzywdź mnie więcej!

Tym razem Hubert się nie powstrzymywał i jawnie się rozpłakał doprowadzając Toma nieomal do furii. Riddle zdecydował jednak, że zostawi go w spokoju. Był użyteczny i dlatego zasługiwał na nagrodę. Nic więcej nie mówiąc wyszedł, kierując się na plac zabaw. Tam usiadł na starej huśtawce i się zamyślił. Gdy usłyszał o ciemnej postaci z zielonymi oczami poczuł bolesny ucisk w sercu. Zastanawiał się o jaki zeszyt mogło chodzić. Nie miał zbyt wielu rzeczy i wśród nich na pewno nie było żadnego zeszytu z rysunkami. Czyżby go zgubił? Może podczas tej wycieczki? Jak ma sobie cokolwiek przypomnieć … może mógłby się skupić na zielonych oczach, o których mówił Hubert? Zamknął powieki, starając się sobie wyobrazić zielone oczy. Skupiał się na tym z wielkim wysiłkiem, aż w pewnym momencie błysnęło mu w myślach zielone spojrzenie czyichś oczu. To był naprawdę niesamowity kolor. Najpiękniejszy jaki kiedykolwiek widział. Wywoływał w nim tak wiele emocji: bezpieczeństwo, wsparcie, dobro, miłość. To ostatnie nawet nie wiedział dlaczego przyszło mu do głowy, ale zdecydowanie czuł, że to należyte słowo.
W piaskownicy obok od jakiegoś czasu bawiło się kilkoro młodszych dzieci. Tom się na nie zapatrzył, ale już po chwili ocknął się ze strachem. Znowu nie mógł sobie tego czegoś przypomnieć. Miał wrażenie, że znowu mu coś umknęło. Poczuł nagłą panikę. Ścisnął dłonie w pięści i poczuł, że ściska coś w prawej ręce. Spojrzał zdumiony i ujrzał zieloną kredkę. Przygryzł boleśnie wargę czując nagłą pustkę w głowie.
Rozproszył go płacz jednej z dziewczynek. Spojrzał zdezorientowany w jej kierunku. Najwidoczniej mała spadła ze ślizgawki, a inne dzieci pocieszały ją jak umiały. Spojrzała na niego przez chwilę swoimi zielonymi, załzawionymi oczami wciąż chlipiąc. Tom nie zdając sobie sprawy z tego co robi ruszył w jej kierunku sprawiając, że pozostałe dzieci uciekły z krzykiem prócz poszkodowanej, która momentalnie przestała płakać patrząc na niego ze strachem. Nie zwracał na to uwagi. Chwycił ją mocno za ramiona ignorując cichy okrzyk strachu i wpatrzył się uważnie w jej oczy. Po chwili z jego ust padły pełne rezygnacji i żalu słowa, które zaskoczyły nawet jego samego:

– To nie ten kolor... nie jego. – Puścił dziecko, które natychmiast uciekło z krzykiem.

Pani Cole oczywiście musiała go ukarać po tym, jak młodsze dzieci poskarżyły się na jego zachowanie, chociaż w zasadzie niczego nie zrobił. Nie buntował się jednak. Kara w postaci zamknięcia w pokoju nie była dla niego karą i wychowawczyni dobrze to wiedziała. Nie śmiała jednak stosować takich napomnień jak dawniej. Zdała sobie bowiem sprawę, że mogłoby to mieć to dla niej opłakane skutki. A przecież nie było sensu, ani powodu się narażać. Tom miał niedługo wyjechać i wszyscy mieli pozbyć się kłopotu. Riddle odbywając „karę” w pokoju ponownie zanurzył się w lekturze podręczników szkolnych, starając się zrozumieć informacje w nich zawarte. Został wypuszczony na kolację. W stołówce siedział samotnie przy małym stoliku, a nie przy wspólnym stole, przy którym spożywał posiłki personel i wszystkie inne dzieci. Tak było od czasu powrotu z wycieczki. Tom podejrzewał, że to znowu efekt strachu, ale nie narzekał. Miał przynajmniej spokój. Uwagę Riddle'a przykuły dwie osoby siedzące przy głównym stole, prawie naprzeciw niego. Chłopak starszy od niego o dwa lata i dziewczyna, której imienia nie pamiętał. Właściwie nie oni interesowali małego Toma, ale kolor ich oczu. Oboje mieli zielone oczy. Niestety o kolorze znacznie odbiegającym od poszukiwanego. Kiedy opuszczał jadalnię, usłyszał za sobą nerwowe szepty i właściwie nawet nie musiał się wysilać, żeby dojść do tego kogo dotyczą. Zignorował je i wrócił spokojnie do pokoju. Usiadł przy biurku wyciągając kartkę oraz kredkę, z którą się nie rozstawał odkąd ją dostał. Było to głupie i doskonale o tym wiedział, ale czuł że pomaga mu ona w jakiś niewyjaśniony sposób zachować równowagę. Narysował zielone oczy, ale wciąż mu czegoś brakowało. Poczuł samotność patrząc na swój rysunek.

Na wyprawę po różdżkę przysłano nauczycielkę Starożytnych Run, która zabrała Toma na ulicę Pokątną. Miejsce, w którym się znaleźli oczarowało małego Riddle'a. Robił wszystko, żeby nie zagapiać się i nie podbiegać do kolejnych witryn sklepowych, aby przypatrzyć się asortymentowi. Wiele dzieci w jego wieku, które widział na ulicy tak właśnie robiło. Nie zamierzał ich naśladować. Nauczycielka nie była rozmowna, co Tomowi nie przeszkadzało. Po jakimś czasie stanęli oboje przed jednym ze sklepów, na którym wisiał sporej wielkości napis ” Różdżki Ollivandera”. Tom poczuł ekscytację wchodząc do środka. Ujrzał przy ladzie starszego czarodzieja z brązowymi, sięgającymi ramion włosami, który właśnie podawał różdżkę chłopcu tak na oko w wieku Toma. Riddle spojrzał na blondwłosego chłopca chowającego cenny przedmiot do torby i na jego ojca. Obaj znacznie wyróżniali się na tle innych czarodziejów, których widział. Na ich twarzach można było zauważyć chłodną obojętność i skryte emocje. Ukłonili się lekko i wyszli ledwie zahaczając o niego spojrzeniem. Chód tego starszego wręcz emanował pewnością siebie i wytwornością. Młodszy wciąż jeszcze nie potrafił tak dobrze panować nad twarzą.

– Dziękuję za zakup Panie Malfoy! – Powiedział na odchodne sprzedawca, a Tom mimochodem zapamiętał nazwisko bo ocenił, że warto. Kiedy za ojcem i synem zamknęły się drzwi, sprzedawca przeniósł swoje zainteresowanie na nauczycielkę i Toma mówiąc:

– Ah, no i mamy kolejnego pierwszorocznego! Witaj młodzieńcze. Coś czuję, że z Tobą nie pójdzie mi tak łatwo jak z Panem Abraxasem zwłaszcza, że różdżki tamtej rodziny znam od pokoleń. Pomyślmy ... – sprzedawca zamyślił się na moment, po czym sięgnął po jedno z licznych pudełek na najniższej półce najbliższego regału i ogłosił: – dziesięć cali, grusza, włos z ogona jednorożca, dosyć giętka. – Podał Tomowi przedmiot, krótko go instruując – musisz machnąć, byśmy się mogli dowiedzieć czy ta pasuje.

Riddle jakoś czuł wewnętrznie, że to na pewno nie była ta, ale zrobił lekki zamach powodując pęknięcie lady, którą właściciel naprawił jednym machnięciem własnej różdżki, po czym zastanowił się krótko, sięgnął na inną półkę i podał kolejną referując:

– Dwanaście cali, dąb, włókno ze smoczego serca średnio twarda. – Tym razem, gdy Tom się zamachnął wybuchł najbliższy wazon, zalewając półkę i fragment podłogi wodą. Szkoda ponownie została naprawiona, a sprzedawca podał Tomowi następną różdżkę.

Jakieś piętnaście różdżek później, właściciel sklepu zamyślił się poważnie. Znużona nauczycielka poinformowała tymczasem Toma, że będzie w sklepie naprzeciwko i poinstruowała, że ma tam podejść gdy zostanie mu dobrana różdżka, po czym wyszła. Riddle odprowadził ją wzrokiem, po czym wrócił spojrzeniem do sprzedawcy, który zdawał się traktować jego przypadek jako swoiste wyzwanie. Zastanawiał się na głos nad kolejnym egzemplarzem, komentował też nieudane testy. Kolejnych pięć różdżek zostało przebadanych i następne zniszczenia naprawione. Wreszcie właściciel sklepu przyjrzał mu się uważnie i zaordynował:

– Wejdź chłopcze za ladę, a teraz wyciągnij przed siebie prawą rękę, myśl o swojej różdżce i idź między regałami. Kiedy coś poczujesz, jakieś wezwanie, potrzebę, sięgnij po zapakowaną różdżkę. Rozumiesz? – Widząc skinięcie ze strony chłopca dodał – to doskonale, wejdź i ruszaj powoli naprzód.

Tom zgodnie z pouczeniem szedł wolno przed siebie, mijając kolejne sterty zapakowanych, poukładanych na półkach różdżek. Powędrował do końca długiej półki, wrócił wzdłuż kolejnej i nie poczuł nic. Dopiero, gdy miał przejść na drugą stronę regału nagle wyczuł wezwanie, ale nie od strony regałów, a od biurka sprzedawcy. Chłopiec zatrzymał się nagle, odwrócił do biurka i niepewnie spojrzał na właściciela sklepu, który zachęcająco skinął mu głową. Jedenastolatek zmarszczył w zamyśleniu brwi, po czym wysunął najniższą szufladę biurka. Leżały w niej dwa pudełka. Ujął jedno z nich, wyłożył na biurko, ale po chwili sięgnął po drugie i także je wyjął. Właściciel obserwował te poczynania ze zdumieniem na twarzy i po chwili ciszy zapytał:

– Wybrałeś obie ... Dlaczego chłopcze?

– Po prostu poczułem coś gdy wziąłem jedno pudełko, ale później poczułem, że różdżka w drugim także mnie wzywa, więc wyjąłem i ją. Tyle, że z pierwszego pudełka to wezwanie jest silniejsze – wyjaśnił z pewnym przejęciem, chociaż spokojnym głosem Tom. Olivander skinął na taką odpowiedź głową, sięgnął po pierwsze pudełko, rozpakował różdżkę i podał ją chłopcu. Riddle już przy pierwszym dotknięciu wiedział, że to jest właśnie to.

– Trzynaście i pół cala, cis i pióro feniksa ... fascynujące. Nie sądziłem, że uda mi się znaleźć czarodzieja, który będzie pasował do tej różdżki. A jednak ... – skomentował to wydarzenie właściciel sklepu bardziej mówiąc do siebie niż do przyszłego ucznia Hogwartu, ale z pełną świadomością, że jest słyszany przez klienta. Resztę komentarza pozostawił dla siebie. Nie powiedział już głośno tego, że różdżki z tego drewna należą do rzadszych i mają szczególnie mroczną i przerażającą reputację zwłaszcza jeśli chodzi o pojedynki i wszystkie rodzaje przekleństw.

Olivander był doświadczonym producentem różdżek, wyczulonym na aurę czarodziejów. Musiał być, jeśli chciał pracować w tym zawodzie i być dobrym w tym co robi. Wyczuwał doskonale od tego małego chłopca lekko mroczną magię, której nie powinno mieć właściwie żadne dziecko w wieku tego malca. Był to zaledwie zalążek, ale był i mógł się rozwinąć. To było niepokojące, ale do niego, jako sprzedawcy różdżek obowiązków należało dobrać chłopcu narzędzie, którym będzie się posługiwał w czasie swojego życia. To się dokonało i na tym rola Olivandera się kończyła. Spostrzeżenia i niepokoje dotyczące chłopca zachował dla siebie. Tymczasem Tom bawił się swoją różdżką obracając ją między palcami i napawając się otuchą jaką wyczuwał od strony tego niewielkiego drewienka. Po chwili jednak zerknął na drugie pudełko leżące na biurku i zapytał:

– A co z tą różdżką? – Właściciel sklepu ciekawy rezultatu spokojnie otworzył opakowanie, wyjął leżącą w nim różdżkę z ostrokrzewu i podał małemu klientowi. Tom odłożył na moment swoją różdżkę i ujął drugą:

– I co czujesz?

Tom poczuł nagle zawroty głowy. Musiał się przytrzymać blatu, by nie upaść. Poczuł, a właściwie przestał nagle czuć pustkę w sobie. Czuł teraz ulgę i radość... Do jego głowy napłynął niewyraźny obraz jakiejś postaci ... mężczyzny. Zbliżał się do niego patrząc oszałamiająco zielonymi oczyma i zbliżając rękę do jego policzka w pieszczotliwym geście. Tom mógłby przysiąc, że ten człowiek się uśmiecha, choć nie widział dokładnie jego twarzy. Sam również uśmiechnął się w odpowiedzi ...

Sen trwał, a tymczasem ...

***

Aren wrócił do swojego dormitorium pozwalając sobie na głośne westchnienie. Było mu bardzo ciężko unikać Toma. Zawziął się i starał się dotrzymać słowa danego sobie, ale wiele razy o mało się nie przełamał i nie spojrzał w jego kierunku. Wstyd było przyznać, ale nawet teraz po tym wszystkim, brakowało mu Riddle'a. To było dość dziwne, niemniej nie zamierzał kolejny raz dać się ponieść tej głupiej naiwności. W końcu ile razy można się nabierać na to samo. Jako pomoc w opanowaniu nerwów już któryś raz z rzędu stosował eliksir spokoju, ale postanowił, że czas najwyższy skończyć go zażywać. Doskonale znał przecież negatywne skutki zbyt częstego używania tej mikstury. Slughorn postarał się, by wbić mu je skutecznie do głowy. Dlatego dziś już go nie wypił. Pewnie między innymi dlatego wiele sił kosztowało go przejście przez głupi salon tak, by nawet nie zerknąć na Toma. Kiedy dotarł wreszcie tutaj, do swojego azylu, bystrym okiem zauważył mały stosik z prezentami. To go zaskoczyło i niespodziewanie odegnało na moment złe myśli. Nie spodziewał się podarunków, bo niby od kogo, ale jednak je dostał. Ujął pierwszy z prezentów zapakowany w czerwony papier. Rozpakował go powoli i wydobył eleganckie, czerwone pióro oraz zestaw do listów. Otworzył mały liścik zastanawiając się od kogo to:

Kochany Arenie.
Wesołych świąt! Nie wiedziałam co mogłabym Ci podarować, dlatego
zdecydowałam się na coś praktycznego. Nie mogłam się oprzeć
wrażeniu, że lubisz ten kolor, stąd wybór takiej, a nie innej barwy.
Niech Ci w spokoju upłynie czas wolny.
Oczekuję kolejnej sowy od Ciebie.

Kasandra

Zielonooki chłopiec uśmiechnął się ciepło do listu, chociaż równocześnie odczuł wstyd, bo nie spodziewał się od wieszczki prezentu .Z tej przyczyny nie pomyślał o niczym dla niej. Teraz zastanawiał się nawet skąd takie myśli, bo przecież Kasandra, mimo że obca dla niego, pomogła mu w tym świecie w momencie, kiedy tej pomocy potrzebował najbardziej. Będzie musiał ją przeprosić i z opóźnieniem, ale jakoś się zrewanżować. Spojrzał na piękne pióro, którego lotka była zabarwiona na krwistą czerwień. Oczywiście zamiast pomyśleć o Gryffindorze, pomyślał o oczach Toma. Pokręcił głową z uśmiechem na własną niepoprawność i sięgnął po kolejny prezent zapakowany w niebieski papier. Nie był wielki, a gdy Aren go otworzył nagle coś z niego wyleciało. Szybko odszukał wzrokiem to coś i okazało się, że po dormitorium lata złoty znicz robiąc różne dziwne slalomy wkoło pomieszczenia. Miał pewne podejrzenia odnośnie nadawcy tego prezentu. Otworzył z pewnym wahaniem list i przeczytał:

Podoba ci się znicz? To deklaracja, że dołączysz do naszej
drużyny, gdy tylko odzyskasz magię. Głupia sytuacja wyszła.
Nie tak miało być ... Szukałem Cię, ale aż do wyjazdu
nie odkryłem żadnego śladu, ani wskazówki, gdzie mógłbyś być.
Przepraszam i ...

Aren złożył szybko list nie czytając dalszego ciągu. Domyślał się co Edgar tam napisał, bo oczywiście był to prezent od niego. Grey domyślił się tego po wstępie listu. Zerknął niepewnie na pozostałe trzy paczki, lekko przygryzł wargi i sięgnął po następną. Tym razem niepotrzebnie się martwił. Był to prezent od Slughorna, w którym profesor przekazał mu rzadkie składniki mikstur. Aż sapnął z wrażenia widząc niektóre. Oczywiście momentalnie pojawiły mu się w głowie pomysły na kolejne eliksiry. Jeśli chodziło o nauczyciela Eliksirów, to Aren pomyślał o prezencie dla niego. Wykonał zestaw dosyć zaawansowanych mikstur leczniczych. Do paczki od profesora był dołączony krótki list, jednak gdy zielonooki chłopak rozwinął go w całości okazało się, że z pakietu wyleciała druga koperta, która była zaadresowana Tom Riddle. Odłożył ją póki co na bok zagłębiając się w wiadomość. Pod koniec listu Slughorn napisał:

… Arenie, jeżeli to nie problem, chciałbym poprosić o dostarczenie tego listu
Tomowi. Niestety moja sowa z powodów mi nieznanych za każdym razem wraca
z listem. Będę zobowiązany. Zauważyłem, że nieco zbliżyliście się z Tomem do siebie więc przypominam dyskretnie, że trzydziestego pierwszego grudnia Riddle ma
urodziny, a skoro jesteście razem w zamku można coś zorganizować.
Horacy Slughorn

Aren po przeczytaniu końcowej wiadomości jakoś nie umiał się oprzeć wrażeniu, że to była kolejna
sztuczka Toma. Pewnie tym sposobem chciał doprowadzić do konfrontacji ich obu. Zielonooki nie miał jednak zamiaru grać tak jak mu zagrają. Postanowił, że list owszem odda, ale bez słowa. Po chwili wymyślił jeszcze inny sposób. Stwierdził, że przecież nikogo w Slytherinie nie ma, dlatego może położyć przesyłkę zwyczajnie na stole w pokoju wspólnym przy miejscu, gdzie Riddle zwyczajowo przebywa. Tak to był najlepszy pomysł. Zostawił dwa nieodpakowane prezenty na potem i ruszył na dół w celu spełnienia swojego zamiaru. Schodząc po schodach nie zauważył nikogo dlatego pomyślał, że Tom już wrócił do swojego pokoju. Podszedł do stołu koło kominka kładąc na jego blacie kopertę i dopiero wtedy dostrzegł Riddle'a leżącego na kanapie. Odruchowo chciał się odwrócić i pójść sobie jednak zauważył, że prefekt Slytherinu najwyraźniej śpi. Długo walczył z pokusą, ale w końcu uległ i usiadł na „fotelu Abraxasa” obserwując spokojną, rozluźnioną we śnie twarz czerwonookiego chłopaka. Mógł się bezkarnie gapić nie łamiąc swojego postanowienia o ignorowaniu jego osoby, bo przecież Tom nie był świadomy jego obecności, więc to nie powinno się liczyć. Przynajmniej tak starał się siebie usprawiedliwiać. Trudno było to przyznać, ale naprawdę tęsknił. Wyglądał jakiegokolwiek kontaktu, nawet takiej bliskości. Westchnął przybliżając się i siadając na podłodze koło kanapy, na której leżał Tom. Było to co prawda głupie, ale w momencie gdy zobaczył tak odsłoniętego Riddle'a stracił zdrowy rozsądek. Obserwował z bliska spokojną twarz śpiącego chłopaka, na której jednak od czasu do czasu zaczął pojawiać się niewielki grymas. Widać było, że o czymś śnił i to niezbyt miłym, bo nagle spiął się cały, a na czole pojawiły mu się krople potu. Grey zawahał się w tym momencie. Coś w nim nie chciało widzieć Riddle'a w takim stanie. Aren wolno wyciągnął rękę i lekko potrząsnął Toma za ramię. Nie poskutkowało, więc powtórzył gest i cicho zawołał:

– Tom ... – Poczuł się w tym momencie trochę nieswojo, bo zdał sobie sprawę, że chyba jeszcze nigdy nie zwrócił się do czerwonookiego chłopaka bezpośrednio po imieniu. Po chwili jednak ponowił próbę obudzenia i zawołał trochę głośniej – Tom!

***

Sen Riddle'a w tym czasie trwał...

Trzymając różdżkę z ostrokrzewu młodszy Tom dotknął niepewnie swojego policzka, gdzie przed chwilą wręcz czuł delikatny dotyk tamtego zielonookiego mężczyzny... Kim była ta osoba? Dlaczego znowu odczuwał tą pustkę? Ponownie zaczął odczuwać panikę. Odwrócił się w stronę Olivandera, który patrzył na niego z widocznym zmartwieniem w oczach. Chłopiec to zignorował rozglądając się gorączkowo po pomieszczeniu. Nie zarejestrował nawet kiedy różdżka z jego dłoni została delikatnie odebrana. Dopiero pytanie sprzedawcy nieco go otrzeźwiało, chociaż nie do końca:

– Wszystko w porządku?

– Gdzie on jest? – Tom wciąż rozkojarzony nie mógł skupić się na niczym innym. Kiedy nie otrzymał odpowiedzi, skierował intensywne spojrzenie na sprzedawcę, który lekko drgnął pod jego wzrokiem mówiąc:

– Chłopcze, nie wiem o kim mówisz, cały czas jesteśmy tutaj tylko my dwaj.

– Słucham?

– Pytałeś o jakąś osobę. Odpowiedziałem, ze nikogo tutaj nie było...

– Pytałem? – mały Tom zamrugał w roztargnieniu, jakby budził się z transu. Patrząc na zdumionego sprzedawcę domyślił się, że znowu to się stało. Nic nie pamiętał. Było to bardzo niepokojące, jednak już nic więcej nie powiedział nie chcąc wzbudzać sensacji. Odebrał swoją różdżkę i bez słowa wyszedł ze sklepu. Ponownie w podświadomości mignął mu obraz zielonych oczu oraz odczucie ciepłego dotyku. Drgnął, ale obraz szybko zniknął i Tom widział już tylko witrynę sklepu naprzeciwko, gdzie miał spotkać się z nauczycielką. Zapomniał o zielonookim i ruszył w kierunku przeciwległego sklepu.

***

Aren porzucił łagodne metody budzenia, jednak jakby na przekór temu co robił Tom nadal śnił niespokojny sen. Chłopak westchnął ciężko czując, że nie potrafiłby zostawić Riddle'a tak po prostu. Walczył ze sobą przez chwilę, ale jak na złość zauważył strużkę potu płynącą po skroni śpiącego i starł ją dłonią zatrzymując ją na policzku Toma, delikatnie przesuwając po miękkiej skórze palcami. Po chwili zauważył, ruch powiek. Oczy czerwonookiego Ślizgona powoli się uchyliły, chociaż widać było, że Tom wciąż jeszcze jest półprzytomny i nie do końca rozbudzony. Zaniepokojony Aren pochylił się ku niemu, żeby sprawdzić czy aby na pewno wszystko z nim w porządku. Nie zachowywał się normalnie. Ponieważ nic się nie zmieniło, Grey zawołał go ponownie po imieniu. To odniosło skutek. Riddle drgnął, spojrzał na zielonookiego chłopaka i uśmiechnął się rozbrajająco szczerze. Arenowi na ten widok przyspieszyło serce, bo był to chyba najbardziej łagodny uśmiech, jaki dotąd widział u Toma. Widać było, że Riddle wciąż jeszcze jest półprzytomny, ale mimo to Aren poczuł się wręcz zszokowany, gdy prefekt Slytherinu nagle usiadł i po prostu przytulił go trzymając w kurczowym uścisku, jakby miał za chwilę zniknąć, Po pewnym czasie z jego ust padły słowa:

– To ciebie szukałem...

Serce Greya, pracujące na najwyższych obrotach prawie nie wytrzymało po tych słowach. Miał świadomość, że ta idylla pewnie niedługo się skończy, że powinien być szybszy i odepchnąć Toma. Nie było czasu do stracenia. Powinien kazać mu się odczepić, ale jakoś nie potrafił tego zrobić. Czuł, że Riddle właśnie tego teraz potrzebuje, choć nadal nie do końca się rozbudził. Aren niepewnie odwzajemnił uścisk, czując się z tym dziwnie, ale skłamałby gdyby powiedział, że nie czerpał z tego przyjemności. Ignorował umyślnie wszystkie alarmujące sygnały, które pojawiały mu się w głowie, dając się ponieść chwili. Po paru minutach postanowił jednak przerwać miłe chwile w przekonaniu, że jeśli tego nie zrobi sam, to Tom zrobi to po swojemu.

– Wystarczy – powiedział spokojnie i spróbował się odsunąć, ale Riddle jeszcze bardziej do niego przylgnął. Po chwili zaskoczyło go pytanie zadane głosem jakby zupełnie nie należącym do Toma:

– Znowu chcesz mnie zostawić? Dlaczego?

Aren wciąż zdumiony odsunął się tym razem bardziej stanowczo patrząc uważnie w oczy Toma, które nagle przybrały zupełnie przytomny wyraz. Ridle zamrugał szybko i rozejrzał wokół. Wyglądał na zdezorientowanego, ale po chwili opanował się zupełnie i przybrał zwyczajny dla niego wyraz twarzy. Od razu też przeszedł do konkretów:

– Więc? Co Cię tutaj sprowadza? Myślałem, że postanowiłeś mnie ignorować. – Takie postawienie sprawy wytrąciło Arena z równowagi. Spodziewał się jakichś wyjaśnień dziwnych słów i gestów, a tu od razu taka zmiana. Zdecydował się więc na pytanie.

– Może najpierw wyjaśnisz o co chodziło z tym co wcześniej mówiłeś? – Grey podniósł się z podłogi i na powrót zajął miejsce we wcześniej zagarniętym fotelu patrząc na Toma wyczekująco.

– Wcześniej? Nasza ostatnia rozmowa miała miejsce w zeszły piątek. Nie rozumiem co chcesz wyjaśniać skoro sam stwierdziłeś, że wiesz już wszystko – odparł Riddle spokojnie. Chwila obserwacji Arena wystarczyła mu jednak, by doszedł do wniosku, że coś jest nie tak. Zmarszczył brwi i poważnie się zastanowił. Ostatnie co pamiętał to to, że zasnął. Nie pamiętał kiedy się obudził ani żadnej rozmowy z Arenem. Kojarzył przecież jednak, że zielonooki był tutaj tuż przy nim, a wcześniej nawet bardzo blisko niego. Coś było na rzeczy. Ból głowy dał o sobie znać, gdy próbował sobie przypomnieć wydarzenia krok po kroku. Grey wydawał się być dosyć poruszony. Ocenił więc, że to co mu umykało, musiało być zatem czymś ważnym. Tylko dlaczego za nic nie potrafił sobie przypomnieć co to było?

Aren obserwował na pozór spokojną twarz Riddle'a, na której co jakiś czas pojawiał się niewielki grymas. Widać było na niej wysiłek. W pewnym momencie Tom sięgnął ręką do skroni i ją sobie rozmasował gestem jednoznacznie sugerującym ból głowy. Śledzący to wszystko czujnym wzrokiem chłopak doznał nagle olśnienia. Zachowanie Riddle'a przypominało mu siebie samego tak dokładnie, jakby widział się w lustrze próbującego sobie przypomnieć wspomnienia, których nie pamiętał. Był ciekawy do czego dojdzie Tom, bo i łagodny wyraz twarzy, i słowa, i gesty były dla zielonookiego Ślizgona bardzo interesujące. Ciekaw był do kogo były one skierowane. Szczerze wątpił by do niego. W końcu z tego co zrozumiał Tom we śnie szukał kogoś, kto odszedł zostawiając go. Kiedy Aren o tym pomyślał poczuł bolesny ucisk w sercu na myśl, że Tom ma kogoś takiego kto potrafi u niego wywołać tak odmienne emocje. Natłok nieprzyjemnych myśli przerwał mu Tom mówiąc:

– Będę z Tobą szczery. Nie pamiętam nic do momentu kiedy zobaczyłem ciebie siedzącego obok mnie i trzymającego mnie za ramiona. Czasem zdarza mi się, że nie pamiętam pewnych wspomnień. Próby przypomnienia sobie ich powodują tylko ból głowy nasilający się z każdą kolejną myślą. To powoduje, że nie jestem w stanie odpowiedzieć na twoje pytanie. Możesz mi powtórzyć co takiego powiedziałem? – Zapytał Riddle spokojnym głosem, mając nadzieję na jakieś informacje. Przecież tym razem miał świadka tego co mówił. Istniała szansa, że dzięki temu przypomni sobie cokolwiek.

– Mówiłeś... – Aren przerwał nagle zdając sobie sprawę, że nie chce mu o tym mówić. To było bardzo miłe wspomnienie. Ból w środku ponownie dał o sobie znać gdy tylko pomyślał o tej ważnej dla Toma osobie, która budziła w tym zasadniczym, szorstkim chłopaku tkliwe odczucia. Grey wstał gwałtownie chcąc jak najszybciej stąd uciec i trochę niezgrabnie dokończył: – To nic takiego, to nie miało żadnego znaczenia... – To powiedziawszy szybko próbował przemknąć koło Toma, który wykazując się refleksem złapał go za rękę mówiąc:

– Dla mnie ma to znaczenie ... – Na takie dictum Aren przez chwilę zwątpił w swoje wcześniejsze postanowienie zignorowania sprawy. Nieomal zdecydował się powiedzieć, ale w ostatniej chwili się wycofał. Wyrwał rękę z dłoni Toma mówiąc chłodnym tonem:

– Nie widzę powodu bym musiał Ci o tym mówić. A może zechcesz mnie zmusić do mówienia? – Oczekiwał ostrej odpowiedzi, ale ku jego zdziwieniu Riddle nie zareagował na insynuację. Grey nie czekając dłużej odwrócił się na pięcie w kierunku swojego dormitorium, ale w ostatniej chwili zatrzymał się, przypominając sobie podstawowy powód pojawienia się tutaj. – Na stole masz list od Slughorna. Prosił abym Ci go przekazał. – Po tych słowach Odszedł do siebie.

Riddle odprowadził wzrokiem Arena, a gdy chłopak zniknął mu z zasięgu wzroku spojrzał na leżący list. Otworzył go, przeczytał szybko i zdecydowanym ruchem wrzucił do kominka. Nie było w nim nic ważnego. Nie zasługiwał więc na przechowywanie. Jedno w tym wszystkim było dobre. Miał okazję porozmawiać dzięki temu z Arenem. Może nie była to taka rozmowa jaką chciałby przeprowadzić, ale przynajmniej zaistniała. Po głowie wciąż mu chodziło to o czym wspomniał Grey. Musiało to być coś szczególnego, ważnego. Ten szczególny Ślizgon mógł upierać się, że go to nie obchodzi i próbować mu robić na złość, ale jego oczy nie umiały kłamać. Był przejęty. Tom za długo obserwował Greya i za dobrze znał, by nie odróżniał na jego twarzy wielu emocji. Dlatego teraz też zauważył, że zielonooki chłopak był mocno przejęty. Zarazem jednak był jakby rozdarty między jakimiś odczuciami, czego Tom do końca nie był w stanie pojąć. Postanowił jednak nie naciskać. Głównie dlatego, że chciałby w końcu móc się pogodzić. Wiedział, że nie będzie to proste i nie pójdzie szybko tym bardziej, że Grey był uparty i zawzięty jak się okazywało, ale Tom zdecydował, że okaże równie duży upór i cierpliwość.
***

Abraxas opierając się dyskretnie o ścianę obserwował ze zwykłym wyrazem twarzy, ale znużeniem w duszy, pary tańczące na parkiecie sali balowej. Sala ociekała nadmiernym przepychem dekoracji. Tańczący zresztą podobnie. Czarodziejki ubrane w najdroższe suknie i obwieszone biżuterią nie zawsze wyglądały estetycznie, ale z pewnością zaznaczały i podkreślały możliwości finansowe danej rodziny. Czarodzieje odziani w szaty z najlepszych materiałów przyozdobionych rozmaitymi wzorami wykonanymi złotą, bądź srebrną nicią i obowiązkowo wyszytym herbem rodu wyglądali szykownie. Na dłoni każdego z nich pysznił się rodowy pierścień, symbol przynależności do czystokrwistej rodziny. Za każdym razem wyglądało to wszystko podobnie i młody Malfoy nie widział już w tym niczego pasjonującego. Czuł się zmęczony i gdyby mógł, najchętniej już by stąd wyszedł. Oczywiście nie wchodziło to w grę, dlatego zajmował sobie czas obserwacją. Poszukał wzrokiem swojego ojca. Znalazł go po przeciwnej stronie sali, jak zwykle otoczonego wianuszkiem najbardziej majętnych i wpływowych osobistości. Takich, które pozwoliłyby jeszcze bardziej podnieść prestiż rodziny Malfoy. Abraxas rozumiał dlaczego ojciec tak postępuje. Zdawał sobie sprawę z faktu, że sam też będzie kiedyś zmuszony tak działać dla dobra rodu, ale w tej chwili czuł zmęczenie od samego patrzenia.

– Widzę, że nie przepadasz za tymi przyjęciami Abraxasie. – Zamyślenie przerwał mu Orion, który niespodziewanie znalazł się tuż przy nim trzymając w dłoni kieliszek z szampanem.

– Lubię je tak samo jak Ty. Zdążyłem zresztą usłyszeć, że trwają rozmowy na temat Twojej potencjalnej narzeczonej. Hmm… jak jej było? Chyba Walburga. – Twarz Blacka powoli spochmurniała, a po chwili Orion pochylił się, by wyszeptać:

– To nie tak, że ty również nie masz przesądzonej przyszłości. O ile ja mogę się z tym jeszcze jakoś pogodzić, to ty będziesz miał problem ze względu na swoje szczególne upodobania. Nawet żadna kochanka nie wchodzi w grę, choć to norma w naszych rodach. Norma tak, ale pod warunkiem, że jest kobietą.

– Zawsze mnie bawiła świadomość do jakiego stopnia moje życie jest zaplanowane. – Odpowiedział również szeptem Abraxas i roześmiał się już swobodnie i bardziej na pokaz. Nie próbował zaprzeczać słowom Blacka. Nie było takiej potrzeby. Orion znał go od dawna. Zresztą przyszła żona Malfoya prawdopodobnie będzie właśnie z rodu Blacków. Niesnaski spowodowałyby, że obaj by na tym stracili. Abraxas miał ochotę porozmawiać z Orionem, ale sala balowa nie była raczej dobrym miejscem. Zaklęcia wyciszające, prywatności i im podobne uważane były za obraźliwe postępowanie, a nawet za zniewagę. Dlatego też młody Malfoy lekko odbił się od ściany i zerknąwszy na Oriona ruszył w stronę wyjścia na ogrody mając nadzieję, że Black pójdzie wraz z nim. Już po chwili jasnym było, że Orion zrozumiał jego zamiar i dołączył. Idąc w stronę jednej z altan, Abraxas rzucił na siebie zaklęcie ocieplające, zresztą Orion zrobił chwilę wcześniej to samo. Chwilę później Malfoy bez pytania otoczył ich obu zaklęciem prywatności mając nadzieję na rozmowę, ale sam milczał ponuro.

– Widzę, że Twój czarny humor przybrał na sile odkąd wyszła sprawa z Arenem. – Zaczął Black obserwując uważnie Abraxasa. Tymczasem doszli do altany, szybko zaklęciami przystosowali ją do swoich potrzeb i usiedli. Dopiero wówczas Malfoy odpowiedział spokojnie, ale z goryczą pobrzmiewającą w słowach:

– Ta przyjaźń od początku była skazana na porażkę. Nie można niczego zbudować opierając fundamenty więzi na kłamstwie. Dostałem to na co zasłużyłem. Należało mi się. Miałem całkiem sporo czasu na myślenie o tej sytuacji. Ojciec oczywiście ubarwił mi pobyt w rezydencji, ale leżąc po stoczonym z nim pojedynku zamiast myśleć o bólu, miałem… mogłem myśleć o Arenie. To głupie nie sądzisz? – Orion milczał. Zresztą wydawało się, że Abraxas nie oczekuje od niego reakcji, bo kontynuował. – Nie mogę zapomnieć tego zranionego wyrazu twarzy Arena. Prześladuje mnie codziennie odkąd dotarłem do domu. Nic nie pomaga. Doszedłem do tego, że starałem się wymyślić jakieś plusy tej sytuacji. Jedynym, który przyszedł mi do głowy jest fakt, że Aren poznał prawdziwą twarz Riddle'a. Oddałbym teraz wszystko żeby cofnąć czas i zmienić swoje postępowanie. – Malfoy umilkł i siedział nie kryjąc przygnębienia. Orion obserwował go analizując. Abraxas był szczery i już samo to było wstrząsające. Wniosek nasuwał się jeden, ale Black starał się nie dopuszczać nawet takiej myśli. Nie było dobrze.

– Rozmawiałem niedawno z Averym. Ponoć napisał do Greya list dołączony do świątecznego prezentu. Nie dostał odpowiedzi. Czego w zasadzie się spodziewał. Nie sądziłem, że Edgarowi może zależeć.

– To naprawdę niesamowite jak Aren potrafi zjednać sobie ludzi nie sądzisz? Ma do tego naturalny talent. Pomimo tego, że na początku starał się izolować to nie potrafił zignorować osoby w potrzebie. – Myśli Malfoya pobiegły ku zdarzeniom w łazience, kiedy leżał nieprzytomny, a Aren opiekował się nim, trzymał jego głowę na kolanach i delikatne przeczesywał palcami długie pasma włosów. Uśmiechnął się delikatnie na samo wspomnienie. Było to jedno z tych, które udało mu się uchronić przed Tomem. Było dla niego zbyt cenne i osobiste, by chciał się nim z kimkolwiek podzielić. Zwłaszcza z Riddle'm.

– Nie doceniliśmy go najwyraźniej. Żaden z nas. Ten eliksir, który pozwolił mu na wyhodowanie zwierzęcych uszu ... To było naprawdę niesamowite. Zastanawiałem się w domu nad jego składem, a nawet eksperymentowałem. Nic z tego. Nigdy nie podejrzewałem Greya o taki talent do eliksirów.

– Wiedziałem o tym, że lubi eliksiry, lubi nad nimi pracować. Jednak mnie również zaskoczył. Aren ma naprawdę niesamowity talent oraz wiedzę o eliksirach. Nawet nie zdajesz sobie sprawy ile razy podczas pomagania mi w wypracowaniach wybiegał myślą naprzód, dywagował, ulepszał w myśli i modyfikował mikstury. Niektóre jego pomysły były szalone, wręcz absurdalne jak dla mnie, ale on brnął w ten pomysł, obracał go na różne strony, ekscytował się nim. – Nagle, na jakieś wspomnienie Abraxas roześmiał się, zaskakując trochę Blacka.
Orion obserwował w milczeniu ekspresję Abraxasa wzdychając w duchu. Myślał, że ostatnie zdarzenie z Tomem i odkrycie ich kłamstw było najgorsze. Najwyraźniej się mylił. Nawet nie wyobrażał sobie do czego dojdzie, gdy ten kretyn, który przy nim siedział zda sobie sprawę co czuje. To będzie katastrofa. Widział gołym okiem jak bardzo Malfoy się zmienia mówiąc o Greyu. Orion czuł się tym poruszony, bo był to pierwszy raz kiedy jego kolega otwarcie mówił o uczuciach do kogokolwiek. Black doskonale wiedział, że Malfoy był gejem chociaż Abraxas nie szczędził wysiłków by to ukryć. Udawało mu się jak dotąd. Jak dotąd … Dziś nawet nie zaprzeczył, gdy Orion celowo o tym wspomniał. To był poważny błąd, ale zdawało się, że Abraxas tego nie zauważył. Jakby jego życie nie było już wystarczająco skomplikowane. Ojciec tyran i manipulant, a z drugiej strony Tom. Tom, któremu również z jakiegoś dziwnego i niejasnego powodu zależy na Arenie. Czyste szaleństwo! Przecież moment, w którym Malfoy uświadomi sobie, że Aren jest dla niego kimś więcej niż tylko przyjacielem, będzie równocześnie oznaczał zdradę Riddle'a. To nie będzie mogło się dobrze skończyć. Tom jest zaskakująco zaborczy jeżeli chodzi o Arena. Orion westchnął głośno zwracając na siebie uwagę blondyna. Nie chciał póki co zdradzać tematu swoich przemyśleń, dlatego zapytał.

– Kontaktowałeś się w jakiś sposób z Arenem?

– Przez jakiś czas o tym myślałem, ale znając Arena mój list pewnie wylądowałby w koszu. Postanowiłem wobec tego przeczekać przerwę świąteczną. Wtedy rozmówię się z nim w cztery oczy. Oczywiście już na starcie będzie to trudne. Aren jest naprawdę niesamowicie uparty. Czasami sądzę, że jest jakąś hybrydą Ślizgońsko–Gryfońską. Oczywiście z przewagą tego pierwszego.

– Mhm ... Nie można zaprzeczyć. Zdradzę Ci, że przygotowałem się na tyle, by mieć pewność, że Grey przeczyta mój list z załączoną przesyłką. Nie będzie miał wyjścia. – Orion uśmiechnął się triumfująco wyobrażając sobie minę Arena, gdy ten odkryje jego pułapkę. Na pewno reakcja nie będzie jednoznaczna. Ten chłopak ma skomplikowany charakter. Pewnie złość, ale i ciekawość.

– Hmm ... przyznam, że mnie zaciekawiłeś. Znam Cię jednak na tyle i widzę zresztą po Twojej minie, że za nic nie zdradzisz jak to zrobiłeś.

– Widzisz mam z Arenem pewne niedokończone sprawy. – Widząc uniesioną brew Abraxasa uśmiechnął się lekko i kontynuował – nie tylko Ty z nim miałeś kontakt. To nic takiego, ale w pewnym momencie sprawy Arena i moje zbiegły się i wymagały swego rodzaju współpracy. Dzięki temu mam teraz szansę zmusić go, by przeczytał to co napisałem. Przy okazji postanowiłem pewną sprawę sprostować. Dało mi to okazję do pomocy Tobie. Może niewielka to pomoc, ale trochę oczyściłem Twoje imię. Niestety cała reszta będzie zależeć tylko od Ciebie i nie myśl sobie, że robię to z dobroci serca. Po prostu mam w tym interes nic poza tym. – Podkreślił z naciskiem Orion głównie po to, by nie wypaść z roli. Prawdę mówiąc żal mu było Abraxasa i tyle.

– Nie śmiałbym myśleć inaczej. – Potwierdził tylko blondyn, ale nie umiał ukryć lekkiego uśmiechu, który cisnął mu się na usta. Nie wiedział co prawda co Orion napisał, ale jeżeli miałoby to pomóc, miał zamiar z tego skorzystać. Cokolwiek to nie było.

– Myślę, że czas kończyć. Chyba to co najważniejsze omówiliśmy. Czas wracać. W końcu zaczną się za nami rozglądać a ja nie mam zamiaru być przesłuchiwany z tego co robię przez waszych wścibskich gości.

– Nie zapominaj, że jesteś jednym z nich. – Zripostował Abraxas, jednak bez żadnej złośliwości w głosie.

***

Kolejne trzy dni minęły Arenowi dosyć szybko. W tym czasie rozpakował bowiem dość pokaźną paczkę od Berry'ego i zajął się analizą dość długiego listu – instrukcji.

Nauczyciel przysłał mu trzy około dziesięcioletnie mandragory specyficznej odmiany, wraz z szerokim opisem wykazującym różnice między mandragorą lekarską, a tą zmodyfikowaną. Obydwie były roślinami dorastającymi do około 30 centymetrów wysokości o podługowato jajowatych, karbowanych liściach i grubym, mięsistym, brązowym, człekokształtnym korzeniu. Kwiaty obydwu roślin wyrastały pojedynczo na długich szypułkach, a owocami były duże kuliste jagody. Na tym podobieństwa się kończyły.
Podczas, gdy korzeń mandragory leczniczej w małych, kontrolowanych ilościach mógł być wykorzystywany jak nazwa rośliny wskazywała jako lekarstwo, zmodyfikowana mandragora była niebezpieczna. Dużo bardziej toksyczna i to w całości. Liście mandragory lekarskiej miały ciemnozielony kolor, a zmodyfikowanej ciemnopurpurowo zielonkawy. Kwiaty tej pierwszej rośliny miały jasnofioletową barwę natomiast tej, którą Aren otrzymał od profesora bordowoczarną. Już same kolory sugerowały raczej mało przyjazne właściwości.
Jedna z trzech otrzymanych roślin owocowała i jej owoce były o połowę mniejsze niż mandragory lekarskiej, za to liczniejsze o jasnobrązowej barwie i kilku solidnych kolcach na skórce. Barry podkreślał w liście, żeby bez rękawic ochronnych, chroniącej twarz maski i okularów osłaniających oczy nie próbować ich zrywać, bo mają nieprzyjemny obyczaj strzelać sokiem w twarz. Sok był niezwykle zjadliwy i nie pomagało zmywanie go wodą. Wręcz odwrotnie. Woda powodowała wzrost toksyczności. Żeby było śmieszniej, należało zmywać go sokiem jabłkowym, bo tylko ten wpływał alkalizująco na tą toksynę. Nauczyciel ostrzegał, że kiedy obrywa się owoce, roślina wydaje nieprzyjemnie brzmiące jęki i piski. To nie było jednak wszystko.
Kolce miały niemiły zwyczaj ukruszania się przy odrywaniu owoców i wbijania się w dłoń. Nie koniec na tym. Należało być niezwykle ostrożnym, bo wbite w kontakcie z krwią ludzką, zaczynały żyć własnym życiem i z uporem godnym lepszej sprawy przewiercały się przez zainfekowany organizm w kierunku serca. Właściwie jak dotąd nie odkryto skutecznej metody powstrzymania kolców. Kiedy docierały na koniec do serca uwalniały w nim toksynę, która powodowała martwicę mięśnia sercowego. Śmierć w takim wypadku następowała błyskawicznie, bo już po około dobie.
Równie niebezpieczne było korzystanie z liści tej rośliny, a raczej pozyskiwanie warstewki bezbarwnego śluzu pokrywającego wierzch liści. Sam śluz niebezpieczny nie był, ale żeby go odkleić od liścia, trzeba było potraktować go roztworem z ciemiężycy, jadu skorpiona tęczowego i wody. To natomiast była silnie toksyczna mikstura. Śluz potraktowany nią nie zmieniał właściwości, a po umieszczeniu w naczyniu i odstaniu się, po około dwu dniach następowało rozdzielenie się śluzu, który twardniał, stawał się gumowaty i opadał na dno roztworu. Trującą mieszankę, która miała płynną postać należało odlać. Po odlaniu pozostały w naczyniu śluz trzeba było co najmniej czterokrotnie spłukać wodą.
Silnie trujący był również korzeń tej rośliny, ale Aren póki co pominął ten akapit. Nie chciał przecież niszczyć otrzymanych roślin, więc nie zamierzał pozyskiwać żadnych substancji z korzenia, ani wykorzystywać jego części.

Po tym szczegółowym opisie i wskazówkach następował kolejny, w którym profesor zawarł informacje co do wykazywanych właściwości poszczególnych substancji i części zmodyfikowanej mandragory. Śluz wykazywał o dziwo działanie pozytywne, emanował energią leczniczą, wzmacniającą działanie eliksirów leczących depresję, bezpłodność i znieczulających.
Każdy owoc tej mandragory zawierał dwa nasiona. Należało je pozyskać, pokroić na plasterki, wysuszyć, rozkruszyć i przechowywać w szczelnym pojemniku. To była niebezpieczna substancja. Sama w sobie nie szkodziła, ale odrobina dodana do eliksirów zawierających tak przecież pozytywne ingrediencje jak włos, czy krew jednorożca, owoc jarzębiny, sok brzozy i wiele innych, zmieniała ich bieguny.
Nie do końca wiadomo było, czy jeszcze coś można było uzyskać z tej rośliny i jak te substancje wykorzystać. Nauczyciel zachęcał Arena do eksperymentowania, ale niezwykle ostrożnego. Zalecał rozsądek i wzmożoną uwagę.

Aren na analizę listu poświęcił prawie półtora dnia. Zawarte tam wskazówki zasugerowały mu kilka pomysłów, które należało sprawdzić w pracowni. Tam też umieścił te specyficzne rośliny głównie dlatego, żeby samemu przez zwykłą nieuwagę nie narazić się na nieprzyjemności, a nawet śmierć jeśli zetknąłby się z „miłymi” kolcami.
Rośliny wymagały pewnej opieki. Co najmniej co dwa dni musiał spryskiwać liście odżywką i sprawdzać, czy nie trzeba dosypać mandragorom ziemi. Jeśli jej ubywało, dosypywać. Nauczyciel nie pisał gdzie podziewała się znikająca ziemia, toteż Aren nie miał jak zaspokoić swojej ciekawości. Napisał nawet zapytanie na ten temat do profesora, ale sowa wróciła wraz z nie dostarczonym listem. Widocznie Berry był w miejscu niedostępnym dla sów i nie była w stanie dostarczyć przesyłki. Postanowił więc po prostu codziennie sprawdzać i w miarę potrzeby uzupełniać braki, a z pytaniami wstrzymać się do czasu spotkania się z nauczycielem Zielarstwa.

***

Od konfrontacji z Tomem minęły już trzy dni. W tym czasie Aren przestał widywać Riddle'a. Było tak, jakby Tom zapadł się pod ziemię. Grey czuł się z tym nieswojo tym bardziej, że wcześniej wyczuwał na sobie jego przeszywające spojrzenie niemal na każdym kroku. Teraz nie czuł kompletnie nic. W tej chwili Aren zmierzał z pracowni eliksirów na kolację i jak zwykle jego myśli wędrowały wokół Toma, bądź wokół Abraxasa. Została mu jeszcze jedna paczka, którą dostał na święta. Nie była podpisana i dlatego wahał się, czy ją otworzyć. Obawiał się, że przysłał ją Abraxas. Mandragory pochłonęły go tak, że o tamtym pakunku właściwie zapomniał. Tak rozmyślając dotarł na kolację, zajął swoje miejsce i jedząc dyskretnie się rozglądał. Riddle dzisiaj również najwyraźniej zrezygnował z posiłku. Nie to, żeby na niego czekał, ale jednak odnotował w pamięci ten fakt. Dokończył swoje jedzenie dopijając sok dyniowy i udał się do kwater Slytherinu.

W swoim pokoju skierował się do kufra, do którego włożył paczkę. Po drodze zdecydował, że jednak ją otworzy, dlatego też teraz bez wahania rozerwał ozdobny papier. Jego oczom ukazała się gruba księga obłożona przynajmniej czterema zwojami pieczętującymi. Gdy przyjrzał jej się bliżej oniemiał ze zdumienia. Ciężko było rozpoznać Agresję, gdy ta nie warczała, nie kłapała i nie wydawała innych dźwięków, które u niejednego wzbudzały trwogę. Była cicha i wydawało się jakby spała. Oczywiście od razu stało się jasne od kogo była przesyłka. Pierwsze próby ściągnięcia z tomiszcza pieczęci okazały się oczywiście daremne. Nie pozostało nic innego jak sięgnąć po list i przeczytać go uważnie w nadziei na wskazówki.

Zgodnie z umową oddaję w Twoje ręce książkę, o którą prosiłeś.
Sporo czasu zajęło mi przygotowanie wszystkiego, by móc ją przechwycić
i zabezpieczyć. Miałem Ci ją oddać przed wyjazdem, jednak wyszła
tamta sytuacja i nie było już takiej możliwości. Nie myśl sobie jednak, by
pominąć jakiś fragment tego listu, bo właściwie cała treść jest wskazówką
jak złamać pieczęcie. Skoro wszystko stało się jasne zagrajmy w otwarte karty. Pieczęcie są powiązane z żywiołami. Wystarczy w odpowiedniej kolejności postępować i te w końcu ustąpią. Kiedy wszystkie zostaną zdjęte, księga
sama się obudzi, więc przy okazji radzę uważać, ale zapewne
znasz możliwości tego tomiszcza. Pierwsza żółta pieczęć jest powiązana z wiatrem.
Założę się, że nigdy nie słyszałeś o tej dziecinie magii. Pamiętaj, by
postępować zgodnie z moimi instrukcjami i w tej kolejności jaką opiszę.
Wróćmy jednak do zwierzeń. Pamiętasz barierę w łazience? Osobą
odpowiedzialną za jej stworzenie byłem ja. Zrobiłem to tak zręcznie,
by nikt inny nie mógł jej zauważyć. Pewnie się zastanawiasz co było
powodem mojego działania. Przy okazji drugą pieczęcią jest ziemia, kolor
niebieski. Wracając do tamtej sprawy, zrobiłem to tylko dlatego, by nieco
popchnąć do przodu wasze relacje z Abraxasem. Miałem nadzieję, że zwrócisz się do niego o pomoc. Oczywiście byłeś zbyt uparty by to zrobić, więc gdy przyłapałem Cię na wyładowaniu frustracji na drzwiach, postanowiłem zrzucić winę na
Malfoya. Przyznam, że zrobiłem to z czystej złośliwości. Niestety nawet wówczas
ku mojemu rozczarowaniu postąpiłeś inaczej i nic mu o tym nie
wspomniałeś. Zawsze mnie zastanawiało dlaczego reagujesz tak, a nie inaczej.
Faktem jest, że dzięki temu ciężko przewidzieć twoje zachowanie.
Trzecia pieczęć, fioletowa to ogień. W zasadzie to wszystko co powinieneś wiedzieć. Zwłaszcza że wciąż jestem powiernikiem jednego z Twoich sekretów
i bądź pewien, że nawet On o tym nie wie. Chciałbym jeszcze dodać, że
Abraxas zmienił się przez ciebie. Nigdy nie znałem go od tej strony,
którą tobie pokazał, a znam go w zasadzie od dziecka.
Wbrew pozorom przy tobie nie potrafi udawać. To wszystko w tym temacie. Ostatnia pieczęć, zielona należy do wody.

Ps: Zapewne nie wiesz zbyt wiele o magii żywiołów. W końcu ogólnie się
ich nie uczy. Będziesz musiał poszukać w bibliotece. Ostatnia osoba,
która była w posiadaniu książki temu poświęconej to Tom.
Wesołych Świąt

Orion Black.

Ten list, a raczej jego nadawca zrobił na Arenie spore wrażenie. Udało mu się zmusić czytelnika do analizy całej wiadomości. Do tego słusznie zauważył, że Aren z pewnością ma niewielkie pojęcie o magii żywiołów. To było niedomówienie. Nie miał żadnego pojęcia, ale doceniał kunszt Oriona. Nie zwlekając postanowił udać się do biblioteki, by sprawdzi, czy nie uda mu się uzyskać jednak książki o magii żywiołów bez konieczności kontaktowania się z prefektem Slytherinu.

Po drodze zastanawiał się nad treścią przeczytanej wiadomości. Teraz już wiedział dlaczego Abraxas nie reagował, gdy próbował go podpuszczać. Po prostu nie wiedział o blokadzie i tyle. Zachowanie Malfoya i to o czym pisał Orion pokrywały się ze sobą w sensowny sposób. Wciąż jednak było kilka niewiadomych. Ciężko było mu przed sobą przyznać, że był zawiedziony brakiem listu od Abraxasa. To wzbudziło w nim złość. Najwyraźniej po wykonaniu części zadania nie miał mu już nic do powiedzenia i nie zamierzał podtrzymywać ich przyjaźni. Westchnął wchodząc do biblioteki i uśmiechnął się lekko w odpowiedzi na powitalny uśmiech bibliotekarki:

– W czym mogę pomóc? – zapytała zamykając czytaną książkę.

– Szukam informacji o magii żywiołów. – Bibliotekarka przez chwilę się zastanowiła, po czym potwierdziła obawy Arena.

– Niestety, wszystkie trzy książki jakie posiadamy w swoich zbiorach zostały wypożyczone. Jednak nic straconego. Obecnie są w rekach waszego prefekta. Jeżeli go poprosisz, myślę że nie powinien robić problemu. W końcu to miły chłopak i dobry uczeń.

Zielonooki uśmiechnął się w odpowiedzi, pożegnał uprzejmie i wyszedł z biblioteki myśląc o tym, że kobieta byłaby przerażona, gdyby wiedziała jak bardzo myliła się w ocenie charakteru Riddle'a. Już w korytarzu zaczął się jednak martwić swoją sytuacją. Najgorszy scenariusz się ziścił i musi udać się po książki do Toma. Nie miał na to najmniejszej ochoty, ale równocześnie nie chciał już dłużej czekać ze sprawą Agresji. Kwestię tomiszcza trzeba było załatwić przed rozpoczęciem semestru, a to oznaczało, że wizyty u Riddle'a nie da się odkładać w nieskończoność. Najlepiej załatwić to od ręki. Z tym postanowieniem przekroczył próg pokoju wspólnego Slytherinu i skierował się prosto w stronę drzwi do pokoju Toma. Przez chwilę po prostu koczował przed wejściem nie mogąc się zebrać na odwagę. W końcu po paru minutach wziął głęboki oddech i zapukał głośno. Gdy usłyszał kroki porzucił myśl, że Riddle'a nie ma w środku. Po chwili wejście stanęło otworem i oczom Arena ukazał się Tom we własnej osobie z lekko uniesionymi w zdumieniu brwiami.

– Chyba jesteś ostatnią osobą, której bym się tutaj spodziewał.

– Potrzebuję książek o magii żywiołów. Podobno je wypożyczyłeś. – Powiedział na jednym wydechu Aren, równocześnie zauważając cienie pod oczami Toma.

– Faktycznie je mam. Wejdź zaraz znajdę i Ci je przekażę – oznajmił Tom, otworzył szerzej drzwi, odwrócił się i wszedł w głąb pomieszczenia.

Aren wahał się przez moment tkwiąc na progu. Wejście do pokoju Riddle'a można było porównać do wkroczenia do jaskini lwa. Ostrożność nakazywała poczekać pod drzwiami, a ciekawość pchała go do środka. Zastanawiał się jak też może wyglądać jego pokój. W końcu oczywiście ciekawość zwyciężyła i Aren, przeklinając w myślach tą przeklętą Gryfońską cechę i głupią odwagę, której jakoś nie mógł się pozbyć wszedł do pokoju Toma. Gospodarz czekał spokojnie na niego wnikliwie obserwując. Grey rozejrzał się po przestronnym pomieszczeniu, które zajmowała wszak jedna osoba. Pomyślał, że to duży plus bycia prefektem, chociaż nie pamiętał ze swoich czasów, by prefekci mieli aż takie luksusy. Może to zależało od domu? W końcu większość uczniów Slytherinu należała do czystokrwistych rodów, więc i standardy mieli wyższe. Jakby to nie wyglądało zauważył jedno: pokój Toma nie krzyczał przepychem, był urządzony ze smakiem i całkiem przytulnie. Biblioteczka robiła spore wrażenie. Niewielki stolik z dwoma fotelami wprost zapraszał do zajęcia miejsc przy kominku. Co prawda Aren wątpił, by Tom kiedykolwiek zapraszał kogoś do rozmowy przy kominku, ale tak właśnie ocenił ten kąt pokoju. Przesunął wzrokiem po dużym łóżku dostrzegając na nim kilka książek oraz stertę porozrzucanych pergaminów. Podszedł bliżej zastanawiając się nad czym tak usilnie pracował Tom przez ostatnie dni, a skoro Ślizgon nie oponował postanowił to wykorzystać. Większości książek nie rozpoznał. Po tytułach doszedł jednak do wniosku, że wszystkie w mniejszym bądź większym stopniu dotyczą magii umysłu. Niektóre z nich wręcz krzyczały tytułem, że należą do nurtu ksiąg czarnomagicznych. Grey właściwie nie musiał się domyślać czego Tom szuka w tych publikacjach. Co gorsza miał świadomość, że jego samego gnębiły podobne problemy i poczuł w jakiś sposób jedność z czerwonookim chłopakiem. To było dziwne, a zarazem przyjemne odczucie. Przeniósł wzrok na Toma i skonstatował krótko przerywając przedłużającą się i niezręczną ciszę:

– Więc to tym zajmowałeś się przez ostatnie dni.

– Byłem pewny, że nie zauważysz mojej nieobecności. To miło, że się martwiłeś i zwróciłeś uwagę na brak mojej osoby. – Zakpił Tom uśmiechając się lekko i równocześnie podając Arenowi poszukiwane książki. Grey przyjął je, ale żachnął się na słowa wypowiedziane przez Toma:

– Nic nie wspominałem o martwieniu się. Gdybym nie potrzebował tych książek, raczej bym się tutaj nie znalazł. Nie obchodzi mnie co tu robisz i ile czasu tu spędzasz.

– Odniosłem inne wrażenie. Wyraźnie zainteresowały Cię leżące na łóżku książki i zwoje. Jak myślisz, przez kogo muszę teraz przedzierać się przez te treści? A może postanowiłeś zmienić zdanie i podzielić się ze mną tym co ukrywasz? A właściwie, dlaczego kiedy tylko o tym wspomnę masz ten specyficzny wyraz twarzy – to powiedziawszy Tom ujął Arena za podbródek, uniósł jego twarz lekko w górę i wpatrzył się prosto w oczy. Nie umiał określić uczuć, które widział w oczach zielonookiego chłopaka. Kiedy tak próbował je nazwać czuł się zagubiony, bo właściwie nigdy nie przejmował się uczuciami innych. Intensywnie zastanawiał się o co też może Arenowi chodzić i na moment skierował wzrok na rozrzucone po łóżku pergaminy i książki. Aren odruchowo zrobił to samo, więc Riddle wrócił wzrokiem do jego twarzy skupiając się na niej. Znowu to zauważył. To chyba był po prostu smutek. Ale dlaczego? Zielonooki Ślizgon w tej chwili odsunął się od niego, przyciskając kurczowo do siebie zdobyte książki. Nie odpowiedział na wcześniej zadane przez Riddle'a pytania, tylko wycofując się w stronę wyjścia krótko oznajmił:

– Przeczytam i oddam Ci je wkrótce.

– Znowu uciekasz? Ostatnim razem zrobiłeś dokładnie to samo.

– Myśl sobie co chcesz. Wolno Ci.

Zimny ton jaki usłyszał w głosie Arena przez sekundę zaskoczył Toma, który jednak skutecznie to ukrył. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że Grey jest tak samo biegły w czytaniu emocji z twarzy jak on sam w sytuacji odwrotnej. Doprawdy zmiany nastrojów tego chłopaka były zdumiewające. W mniemaniu Toma Aren był też okropnie uparty, ale Riddle postanowił sobie w duchu, że na razie póki sprawa z odkryciem sekretu ich grupy jest świeża, pozwoli się trochę poboczyć chłopakowi. Oczywiście w granicach rozsądku i bez wprowadzania własnych zasad. Patrzył jakiś czas w ciszy na Arena, później lekko się uśmiechnął, podszedł do bałaganu na łóżku, zebrał kilka pergaminów i księgę, którą czytał zanim zielonooki go odwiedził i przemieścił się na fotel przy kominku. Dokumenty rozłożył na stoliku, księgę otworzył w zaznaczonym miejscu i wrócił do pracy, celowo ignorując Greya. Aren ze zdumieniem obserwował jego zachowanie. Na koniec, kiedy widać już było, że Riddle nie będzie prowadził z nim żadnej dyskusji nie wytrzymał, odwrócił się energicznie i wyszedł trochę zbyt głośno zamykając za sobą drzwi. Tom roześmiał się po jego wyjściu dochodząc do przyjemnego wniosku, że drażnienie Arena nigdy mu się nie znudzi.

„Cholerny dupek Riddle!” powtarzał jak mantrę Aren przez całą drogę do swojego dormitorium. Kiedy już wreszcie tam dotarł rzucił księgi na biurko i usiadł przy nim na krześle fukając z frustracją. Riddle czasem doprowadzał go do szału tym swoim spokojem. Miał nadzieję, że tym razem zaskoczony Tom okaże jakieś emocje, a tu nic. Znowu. Jeszcze ten jego cholerny uśmieszek. To oburzające. Najgorsze jednak było to co czuł, gdy Riddle był w pobliżu. A właściwie nie, bo najgorsze było to co odczuwał, kiedy tego czerwonookiego chłopaka nie było w okolicy. Wkurzające. Właściwie, to jak to się stało, że z rezultacie Tom jego ignorował, bo przecież założenie było takie, że to on, Aren miał ignorować Riddle'a. Jak ten dupek mógł tak sprytnie wszystko odwrócić.

Grey jeszcze przez jakiś czas się zżymał, ale w końcu stwierdził, że to nie ma sensu i musi czymś zająć myśli. Czymś innym niż osoba prefekta Slytherinu. Spojrzał na zapieczętowaną Agresję i stwierdził, że to doskonałe zajęcie. Sięgnął po pierwszą księgę z tych przyniesionych od Toma i zabrał się z westchnieniem za jej studiowanie.

***

Do nowego roku pozostały trzy dni, a Abraxas marzył już o tym, by uciec z własnego domu. Odkąd tutaj przyjechał nie miał szansy wypocząć. Jego ojciec był pewien, że to on, Abraxas zostanie wybrany przez Czarę Ognia do Turnieju. Dlatego też nie szczędził wysiłków, by podszkolić syna w zakresie pojedynków czy czarno magicznych klątw. Malfoy senior był wybitnym czarodziejem, bardzo potężnym magicznie, jednak jego metody wychowawcze pozostawiały wiele do życzenia. W tej dziedzinie wybitny, ani nawet dobry zdecydowanie nie był. Nie traktował syna jak swoje dziecko, ale raczej jak niewolnika, którego można karać za każdy najdrobniejszy błąd. Doszło do tego, że Abraxas już od dawna bał się zwyczajnie własnego ojca. Drżeniem przejmowała go myśl, że nie uda mu się spełnić wysokich oczekiwań rodziciela. Doskonale przecież znał konsekwencje swoich błędów. Przede wszystkim z tych powodów dusił się we własnym domu, gdzie musiał mieć szczelnie nałożoną maskę obojętności, cokolwiek by się nie działo. Męczyło go to, a w środku wręcz krzyczał z rozpaczy i bezsilności, ale oczywiście nie śmiał tego okazać. Zresztą nic by to nie dało. Jego ojciec nigdy go nie oszczędzał, nawet gdy był dzieckiem.

Po całym kolejnym już dniu walki o przetrwanie, Abraxas skulił się we własnym łóżku czując pulsujący ból mięśni. Wrażenie było takie, jakby były rozrywane i łączone z powrotem na przemian. Bolało. Nie mógł tego pokazać w czasie dnia, ale bardzo źle znosił ból. Już dawno temu jego ojciec okazał jasno co myśli na temat niemożności wytrzymania odrobiny, jak to określił, bólu. Po tej wyrazistej lekcji młody Malfoy przestał się skarżyć cierpiąc w milczeniu. Dzisiaj był już na granicy snu, gdy usłyszał ciche nawoływanie.

– Paniczu Abraxasie? Paniczu Abraxasie … Zmiotka przeprasza, że Panicza budzi jednak znalazła coś w kieszeni w jednej z pańskich szat.

Nie wiedział o co chodzi tej skrzatce, ale postanowił wstać i sprawdzić. Otworzył oczy i stwierdził, że świeca na stoliku nocnym jest zapalona. Z trudem podniósł się z łóżka siadając na jego brzegu po czym spojrzał wyczekująco na kulącą się, przerażoną istotę. Wiedział doskonale skąd ten strach w oczach stworzenia. Jego ojciec w takim wypadku zmierzyłby to maleństwo tym swoim specyficznym, lodowatym spojrzeniem i jeśli coś nie byłoby po jego myśli zaczęłyby się kary. Gdy był młodszy próbował kiedyś porozmawiać z jednym ze skrzatów. Ten błąd popełnił tylko raz. Kiedy ojciec się o tym dowiedział, Abraxas spędził w lochu cztery dni za karę. Od tamtego momentu po prostu ignorował skrzaty i pozwalał robić to co do nich należy. Zmiotka podeszła do niego z paczuszką i drżącą ręką podała mu kłaniając się głęboko i usuwając się w kąt. Abraxas spojrzał na pakunek w zamyśleniu. Jego niepewność nie trwała długo. Na paczuszce widniało jego imię i nazwisko napisane znajomym pismem Arena. Nie zastanawiał się dłużej i otworzył niewielki pakunek odkrywając w środku małą ozdobną buteleczkę z eliksirem oraz złożoną kartkę papieru. Po chwili zastanowienia domyślił się, że do jego rzeczy Grey podrzucił ten prezent jeszcze przed kłótnią. Lekko drżącymi z nerwów rękoma rozłożył list i zagłębił się w jego treść.

Wesołych świąt Abraxasie!
Piszę ten list i zastanawiam się jak Ci go podrzucić.
Chciałbym to zrobić tak, żebyś się nie zorientował.
Co to za niespodzianka bez ekscytującego elementu zaskoczenia.
Mam nadzieję, że mi się udało.

Czytając wstęp, Abraxas roześmiał się lekko. Oczywiście był zaskoczony. Tym bardziej, że nie spodziewał się prezentu po tej kłótni, która wszystko popsuła. Dlatego tym bardziej utwierdził się w przekonaniu, że Grey podrzucił mu paczuszkę przed awanturą. Pewnie w momencie pakowania kufra. Abraxas przypomniał sobie teraz, że jedna z szat mu upadła i Aren mu ją podał. To pewnie wtedy ...

Nawet nie masz pojęcia jak bardzo miałem ochotę Cię udusić, gdy Slughorn
opowiedział mi o tym eliksirze, który mi podałeś, żeby sprawdzić jakie
stężenie osiągnęła trucizna w moim ciele. Gdybym wiedział, że jest tak cenny
celebrowałbym każdy łyk, by dowiedzieć się maksymalnie dużo o jego składzie.

Oh, Abraxas w to nie wątpił, jednak wtedy raczej o tym nie myślał. W końcu sytuacja była dosyć niebezpieczna i nie obchodziło go wtedy, że podaje tak cenny eliksir Arenowi. Liczyło się przede wszystkim jego zdrowie i życie nic więcej.

Rozumiem jednak Twoje motywy i naprawdę chciałbym podziękować
raz jeszcze za to co zrobiłeś. Długo myślałem nad tym jak mógłbym
się odwdzięczyć. Nie tylko ze względu na eliksir, ale również za to, że
byłeś tak bardzo nieustępliwy, gdy próbowałeś przełamać pierwsze lody.
Trochę to trwało i pewnie nie było łatwe, ale przynajmniej będziemy
mogli się z tego w przyszłości śmiać. Jeszcze nikomu o tym nie mówiłem,
ale całkiem niedawno, nim się przeniosłem do Hogwartu, zostałem zdradzony
przez dwójkę najbliższych mi osób. Oni byli moimi pierwszymi prawdziwymi
przyjaciółmi. Niestety po pięciu latach dowiedziałem się, że to wszystko
było zwykłą farsą. Niczym więcej niż mydleniem mi oczu. To tak
bardzo bolało. Obiecałem sobie, że już nigdy więcej nie pozwolę
zbliżyć się na tyle żadnej osobie. Nie chcę tego przeżywać ponownie.
Z czasem jednak, im bardziej zaczynałem ciebie poznawać, moje postanowienie
zaczynało się kruszyć i zacząłem uważać cię za prawdziwego przyjaciela,
na którym mogę polegać. Mamy przed sobą kilka tajemnic,
dlatego postanowiłem wykonać pierwszy krok i powiedzieć coś więcej o sobie.
Na początek wypada przecież wyjaśnić, dlaczego początkowo nie byłym Ci zbyt
przychylny. Im dłużej miałem okazję Cię obserwować, tym bardziej jasne stawało się, że mi ufasz. W końcu postanowiłem również Tobie zaufać.
Tym razem naprawdę uważam, że się nie pomyliłem w ocenie Twojej osoby...

Kilka mokrych kropel spadło na pergamin natychmiast wsiąkając w list. Abraxas szybko odsunął go od siebie, by go nie uszkodzić. Chciał czytać dalej, ale oczy zaszły mu łzami i nie był na razie w stanie. Zaszlochał cicho ukrywając twarz w dłoniach. Tak bardzo bolało. Teraz zrozumiał wiele ze słów Arena. Stało się jasne co musiał czuć zielonooki chłopak, gdy się dowiedział ... Jak on, Abraxas mógł mu to zrobić! Jak mógł być takim tchórzem. Ciężko mu było się pozbierać po tym co przeczytał. Nie pamiętał kiedy ostatnio zdarzyło mu się płakać. Właściwie to pamiętał. Spojrzał odruchowo na rękę i na wyżłobiony na niej napis „ Łzy są oznaką słabości”. Jako dziecko pisał to wiele razy, gdy zdarzyło mu się płakać po lekcjach z ojcem. Rana nie nadążała się goić i znów była otwierana. Pozostała po niej szkaradna blizna. Wziął kilka głębszych, uspokajających oddechów nieobyczajnie ocierając wierzchem dłoni łzy. Skupił się w sobie, jeszcze raz odetchnął i wrócił do czytania.

Pamiętasz naszą wspólną przygodę w łazience? Leżałeś tam
nieprzytomny. Naprawdę mnie to przeraziło. To wtedy zauważyłem
ten okropny napis na Twojej dłoni. Nie chciałem o tym rozmawiać,
bo wiem po sobie, że to nie są dobre wspomnienia ... poza tym
wtedy jeszcze nie uważałem cię za przyjaciela. Teraz też zresztą
nie zapytam skąd i jak powstała ta blizna po krwawym piórze.
Gdy będziesz gotowy sam mi o tym opowiesz.
Jak widzisz wiem jak powstają takie blizny.
I tutaj przechodzimy do części prezentowej! Mam dla Ciebie eliksir!
Taaa... już sobie wyobrażam Twoją minę. Jak sądzę zero
zaskoczenia skoro jesteś świadomy, że jestem z nich dobry.

Młody Malfoy nie był w stanie powstrzymać delikatnego uśmiechu, który mimo wciąż wilgotnych oczu jakimś sposobem pojawił się na jego twarzy. Widział oczami wyobraźni jak Aren się w tym momencie uśmiechał pisząc list. Miał rację ... we wszystkim co napisał miał rację.

Instrukcja obsługi jest stosunkowo prosta. Odkręć buteleczkę i polej
miksturą bliznę na ręce. To tyle! Wyczekuję Twojego powrotu. Nie wiem czemu,
ale bycie przez tak długi czas tylko z Riddle'm w
Slytherinie jest dosyć przytłaczające.
Aren.

Abraxas ujął w dłoń ozdobną fiolkę ze złotym eliksirem, przypatrując mu się z pewną fascynacją. Po chwili dostrzegł wiele lśniących niteczek w kolorze bardziej intensywnego złota oraz kilka pasm srebra. Był to ewidentny dowód, że eliksir był klasy S. Blondwłosy chłopak był pod wielkim wrażeniem , że Aren potrafił stworzyć eliksir tej jakości. Zdawał sobie co prawda sprawę, że zielonooki chłopak kochał eliksiry i pasjonował się ich tworzeniem, ale nie sądził, że osiągnął taki poziom. Grey nigdy mu nie opowiadał o swoich osiągnięciach. Żałował teraz, że się tym nie zainteresował wcześniej, że nie pytał. Czuł, że chciałby wiedzieć więcej. Westchnął i otworzył fiolkę. Obejrzał ją ponownie, powąchał miksturę, ale nie rozpoznawał zapachu. Postanowił jednak zaufać umiejętnościom i wiedzy Arena i nie zastanawiając się już dłużej po prostu wylał całą zawartość na dłoń oszpeconą blizną.

Na początku nic się nie działo. Nagle jednak poczuł magię, która na pewno nie należała do niego. Po chwili skonstatował, że zna ją bardzo dobrze i wzdrygnął się odruchowo. To była magia Toma. Chociaż nie … była trochę inna. To było dziwne. Magia Toma była ostra, dusząca i agresywna. Ta, którą czuł na skórze była spokojna, łagodna, kojąca, a przecież wyczuwał podobieństwa. To tak, jakby stanowiły przeciwieństwo, albo też jakby się wzajemnie uzupełniały. Niespodziewanie poczuł jak ta magia go otula i rozluźnił się pod jej wpływem. Ku własnemu zdumieniu przestał nawet odczuwać skutki wcześniejszego spotkania z ojcem. Zdumienie zaparło mu dech w piersiach. Co to był do diabła za eliksir? Spojrzał na swoją dłoń i przez chwilę zapomniał jak się oddycha. Nie było na niej nawet śladu po szpecącej bliźnie. Z niedowierzaniem dotknął w tym miejscu skóry, ale nie poczuł nic oprócz zdrowej, gładkiej dłoni. Poczuł wzruszenie. Przez tyle lat nosił tą skazę … łzy popłynęły znowu i nie powstrzymywał ich. Ta magia była tak bardzo pocieszająca. Skoro nie należała do Toma, to do kogo? Czyżby do twórcy eliksiru, czyli Arena? To byłby najbardziej logiczny wniosek. Zresztą pasowała do niego. Abraxas wyczuł, że działanie eliksiru i tej przyjemnej magii jest coraz słabsze i odruchowo westchnął czując coraz słabsze działanie mikstury.

***

Lektura ksiąg zdobytych od Riddle'a zajęła Arenowi więcej czasu niż myślał. Musiał się naprawdę skupić na tym co czytał, bo kompletnie nie orientował się w temacie, a nie chciał niczego przegapić. Niestety jego myśli często biegły w zupełnie innym kierunku.

Pierwsza publikacja wyjaśniała ogólne podstawy magii żywiołów. Nakreślała zarys historii jej twórców oraz najczęściej używane zaklęcia. Nic jednak nie wnosiła w sprawę pieczęci zastosowanych na Agresji. Druga była już ciekawsza. Po jakimś czasie ocenił zresztą, że mimo iż poprzednia książka była stosunkowo trudną lekturą, to po jej przeczytaniu rozumiał większość pojęć zawartych w obecnie czytanej. Po raz kolejny zdał sobie sprawę, jakim był ignorantem. Miał spore braki i musiał przyznać Hermionie rację w jednym: słusznie próbowała przekonać tak jego samego jak i Rona, by przeczytali więcej niż tylko rozdział zadany w ramach pracy domowej. Ta rzeczywistość zmusiła go do tego. Brak magii był przeszkodą do ocenienia jego postępów w nauce z większości przedmiotów, dlatego musiał się wykazywać rozległą książkową wiedzą. Tym bardziej, że większość profesorów wymagała od niego znacznie większej ilości informacji niż podstawowa, wyniesiona z lekcji. Rozumiał to, a z czasem docenił. Zresztą nie dziwił im się. Przecież na jakiejś podstawie musieli go oceniać, a dużą częścią wiedzy wyniesionej z lekcji były umiejętności praktyczne.

Tak bardzo za tęsknił za magią. Niby można było się przyzwyczaić do życia bez niej. W końcu egzystował bez używania czarów wcześniej przez tyle lat. Oczywiście nie licząc paru magicznych incydentów z czasów dzieciństwa. Niestety wciąż jeszcze musiał uzbroić się w cierpliwość, bo najwyraźniej regeneracja rdzenia magicznego wymagała jeszcze więcej czasu. Aren otrząsnął się z tych bezproduktywnych rozmyślań i wrócił do rzeczywistości i zabrał się do przeglądania ostatniej publikacji dotyczącej magii żywiołów.

Ten tom był właśnie tym czego szukał. Początkowo poczuł z tego powodu złość na stratę czasu poświęconego wcześniej czytanym książkom. W trakcie analizy treści przestał jednak żałować wcześniejszej lektury, gdyż ta okazała się naprawdę pomocna. Stanowiła po prostu doskonały wstęp, pomagający zrozumieć zawiłe meandry magii żywiołów.

Po przeczytaniu ostatniej strony i odłożeniu trzeciej książki na biurko, Aren zastanowił się nad całością wiedzy, którą posiadł przy ich pomocy i był zaskoczony zrozumiałością, logiką i oczywistością zasad magii żywiołów. Z drugiej strony pewnie chwilę by mu zajęło ustalenie kolejności zdejmowania pieczęci z Agresji, gdyby Orion mu jej nie podpowiedział. Wbrew sobie poczuł z tego powodu wdzięczność, bo jak się dowiedział z publikacji nakładaniem i zdejmowaniem pieczęci żywiołów rządziło kilka praw. Podstawowe mówiło o tym, że kilkukrotna pomyłka w procedurze rozwiązywania pieczęci powodowała, że cały węzeł blokował się i wówczas zdjąć mógł go jedynie twórca. Okazało się również, że dzięki podpowiedziom Oriona, który zastosował do oznaczania pieczęci przypadkowo dobrane kolory, nie musiał bawić się w identyfikowanie kolejnych pieczęci. Zresztą, bez magii nie mógłby tego dokonać, więc Orion wyświadczył mu właściwie przysługę. Teraz pozostało zebrać potrzebne materiały i zabrać się do pracy.

Żółta pieczęć powiązana z powietrzem, wiatrem była w zasadzie najprostsza do zdjęcia. Nabrał powietrza w płuca i podmuchał w kawałek pergaminu, który zalśnił i po prostu odpadł. Niebieska pieczęć powiązana z ziemią wymagała zastosowanie gleby, bądź części rośliny. Aren pracujący ostatnio przy roślinach nie miał tu zbyt wielkich trudności i zdecydował się na liść mandragory. Odwrócił Agresję grzbietem do góry, bo tam pieczęć ziemi była najlepiej widoczna i położył na nim wspomniany liść. Efekt był taki sam jak poprzednio. Fioletowa pieczęć związana z magią ognia była według Arena najtrudniejszą do zdjęcia. W końcu to nieprzewidywalny żywioł, a pracował nad książką, która jakby nie było stanowiła materiał łatwopalny. Wspomniana pieczęć najbardziej dostępna i widoczna była na okładce z tyłu książki. Grey westchnął, zapalił zapałkę i zbliżył ją do tylnej okładki tomiszcza. Na szczęście obyło się bez tragicznych wydarzeń. Pieczęć rozbłysła pod wpływem ognia, zapłonęła fioletowym płomieniem i zgasła zanikając. Ostatnia zielona pieczęć, związana z wodą nie przerażała już Arena, ale okazało się, że to właśnie ona zrobiła mu niezbyt miłego psikusa. Wymagała zastosowania wody, więc Grey zmoczył w niej rękę i przesunął po zielonej pieczęci i tu spotkała go niespodzianka. Ręka zapulsowała bólem, jakby przeszył ją prąd i chłopak zaskoczony upuścił Agresją na podłogę. Po chwili ból zanikł i zielonooki Ślizgon podniósł tomiszcze odkładając je na biurko, a równocześnie zastanawiając się, dlaczego tak się stało. W końcu doszedł do wniosku, że powinien spróbować skropić pieczęć odrobiną wody. To powinno wypełnić wymóg zastosowania wody. Poszedł do łazienki, nalał do kubka troszkę wody i wrócił do biurka. Przewidująco położył wielki tom na ziemi i nie zastanawiając się już dłużej wylał tę niewielką ilość cieczy na ostatnią pieczęć, która go wręcz oślepiła blaskiem zanikając. Zanim przejrzał, usłyszał szerokie ziewanie, a kiedy już przejrzał na oczy, warczenie. Najwyraźniej Agresja doszła do siebie po śnie.

– Daj spokój! Nawet nie wiesz przez co musiałem przejść, żeby Cię zdobyć moja droga księgo tajemnic. – Powiedział na dzień dobry Aren uśmiechając się, gdy księga zareagowała na jego głos i przybliżyła się do jego stóp. Schylił się po nią i wziął ją w ręce czując jak ta zaczyna lizać jego rękę. – Miło widzieć kogoś kto naprawdę się cieszy, że mnie widzi. – Powiedział na to chłopak, przytulając książkę do siebie.

Resztę dnia spędził w bibliotece na odrabianiu świątecznej pracy domowej ze Starożytnych Run. Usiadł w najbardziej oddalonym kącie biblioteki, chowając się przed wzrokiem bibliotekarki i zaczął pracę. Agresja jak zwykle okazała się wspaniałym kompanem, bardzo pomocnym przy wyszukiwaniu informacji, bezbłędnie wskazując mu publikacje, które zawierały potrzebne mu wiadomości. W rezultacie dość szybko posuwał się do przodu. Oczywiście względnie szybko, bo samo wyszukiwanie informacji to była połowa sukcesu. Wolniej szło zrozumienie rozmaitych zagadnień. Czytając Aren naprawdę zaczynał tęsknić za Abraxasem. Jak to możliwe, ze potrafił przedstawić te problemy w tak przejrzysty i zrozumiały sposób? Czas mijał, a Grey zanurzony w te wszystkie znaki, obliczenia i zależności poczuł, że zaczynała go już boleć głowa. Zmusił się jednak do skończenia tego, co zaczął, ale na koniec czuł się już wyczerpany do cna.

Wrócił do dormitorium, odłożył Agresję na swoje łóżko przemawiając do niej i w nadziei, że księga zastosuje się do jego prośby, by tam poleżała i poczekała na niego, poszedł do Wielkiej Sali na kolację. Zajął swoje zwyczajowe miejsce konstatując, że Toma znowu nie ma. Co prawda wiedział, że ten próbuje pewnie zgłębiać nadal kwestie magii umysłu, ale równocześnie trochę się zmartwił. W końcu podczas wizyty w pokoju prefekta widział, że ten nie wyglądał zbyt dobrze, chociaż szybko to zamaskował. Od tamtego czasu minął przecież już tydzień. Zielonooki chłopak przez ten czas zdążył pogodzić się z faktem, że martwi się o tego dupka. Co prawda wydało się mu to normalne, skoro mieszkają w jednym domu, ale z kolei trochę go oburzało własne postępowanie. W końcu przecież Riddle nieustająco go denerwował, ale z drugiej strony … nie chciałby, żeby Riddle padł w swoim pokoju z głodu i zmęczenia. Dylematy spowodowały, że Aren zjadł niewiele i dość szybko opuścił Wielką Salę planując jak by tu rozwiązać kwestię, która go zamęczała. W końcu wpadł na odpowiedni pomysł.

Stał dobre dziesięć minut przed kuchnią rozmyślając gorączkowo. Szalę przeważyła myśl, że Tom miał jutro urodziny. Jakoś tak pojawiła się w umyśle Arena i nie chciała z niego wylecieć. W końcu chłopak zdecydował się na wejście do kuchni.

W pomieszczeniu jak zawsze wrzała praca. Skrzaty niezwykle zaaferowane zajmowały się swoją pracą. Aren podszedł do jednego z nich prosząc:

– Czy mógłbym prosić o zapakowanie kolacji?

Skrzat spojrzał na niego zaskoczony, choć Aren nie rozumiał dlaczego. Jednak pokiwał bardzo żarliwie głową. I po chwili zawołał kilka innych stworzeń wydając wszystkim, polecenia. Do Greya miał tylko jedno pytanie:

– Dla ilu osób?

Aren przez chwilę się zawahał. Riddle był cholernym dupkiem, ale zielonooki chłopak jakoś źle się czuł z tym, że tamten miałby spędzić samotnie urodziny. Co prawda podejrzewał, że nie było dobrym pomysłem mierzyć Toma własną miarą, ale jakoś sumienie mu nie pozwalało, a umysł podstępnie podsuwał myśli o smutnych urodzinach w domu wujostwa. Westchnął ciężko i w końcu odpowiedział na zadane pytanie:

– Dla dwóch.

Skrzat kiwnął głową i z pomocą pobratymców zabrał się za pakowanie wiktuałów do kosza, rzucając na te, które tego wymagały zaklęcia stałego ciepła, świeżości , a na koniec, na całość zaklęcie lekkości. Aren grzecznie podziękował i wyszedł.

Najpierw udał się jeszcze do pracowni eliksirów, gdzie sprawdził i dodał odpowiednie składniki do dwu bulgoczących raźno eliksirów, poświęcając każdemu z nich konieczny czas. Trzy inne były w różnych stadiach warzenia, polegających na odstaniu się, odpowiednim zamieszaniu, bądź stygnięciu. Jeden z nich będzie jutro wymagał dokończenia. Był to lekko udoskonalony eliksir leczniczy. Po wykonaniu tych wszystkich prac, Aren sprawdził ilość ziemi u mandragor, dosypał im jej spryskał im liście wodą. Wziął z jednej z szuflad kilka fiolek eliksirów i kiedy na zegarze wybiła dwudziesta trzecia zdecydował się zakończyć te wszystkie prace i ruszać do domu. Przez moment znowu wahał się, czy warto zaczepiać Toma, później zastanawiał się, czy nie jest za późno już dziś na odwiedziny, ale na koniec zdecydowanie przeciął wszystkie swoje wątpliwości, ujął w rękę kosz z jedzeniem i szybkim krokiem ruszył w stronę pokoju wspólnego Slytherinu.

Kiedy wreszcie znalazł się pod drzwiami pokoju Toma nie czuł już żadnego wahania i zapukał głośno. Usłyszał znajome kroki i dźwięk otwieranych drzwi. Tom wyglądał tak jak zwykle. Twarz wypoczęta, bez cieni pod oczami, ale Aren doskonale czuł, że to naprawdę świetnie rzucone zaklęcia maskujące. Nie wiedział nawet dlaczego jest tego taki pewien. Po prostu to wiedział.

– Oh jednak jeszcze żyjesz? Wolałem się upewnić czy aby w Twojej sypialni nie zastanę trupa – rzucił zuchwale, nie pytając nawet o zgodę na wejście. Trochę bezczelnie wkroczył do pokoju jak do swojego i bez pytania zasiadł w jednym z foteli, ustawiając miło pachnący koszyk na stole. Gospodarz wydawał się jego zachowaniem dość zdezorientowany i chwilę trwało nim zebrał się na odpowiedź i doszedł do siebie.

– Doceniam troskę, jak widzisz wciąż żyję i mam się świetnie. Nie sądziłem jednak, że będziesz się tak martwić i postanowisz mnie nakarmić.

– Tak? Myślę, że uwierzę dopiero wówczas, kiedy zdejmiesz z twarzy wszystkie zaklęcia maskujące i powiesz mi to ponownie. – Odparł ironicznie Aren wyjmując stopniowo z kosza najpierw talerze, filiżanki, sztućce, dzbanek z herbatą, a później inne dania.

Tom nie komentując już niczego usiadł na drugim fotelu obserwując zielonookiego chłopaka z osobliwym wyrazem twarzy. Grey postanowił nie dociekać, czy to szczera twarz, czy tylko jedna z masek. Zdecydował, że skoro już postanowił się tutaj pofatygować to przynajmniej ma zamiar zaspokoić głód. W końcu te wszystkie konflikty wewnętrzne nie pozwoliły mu na zjedzenie kolacji. Nalał sobie i Riddle'owi herbaty i zabrał się za jedzenie. Zauważył, że Tom również zabrał się bez słowa za jedzenie. To zdecydowania poprawiło mu humor. Przynajmniej nie będzie mieć drania na sumieniu. Chwycił za kubek upijając łyk, ale po chwili się skrzywił. Nie była gorzka, ale mimo to miała zbyt mało słodyczy w sobie. Spojrzał niepewnie na Riddle'a, który jadł swój posiłek w zamyśleniu. Po chwili on również złapał za kubek, upił, po czym zmarszczył lekko brwi odstawiając go, wstał i wyciągnął z jednej z szafek cukiernicę wrzucając sobie do kubka od razu cztery dodatkowe kostki. Spojrzał na Arena i nie pytając jemu również zaserwował taką samą ilość. Cisza pomiędzy nimi trwała aż do końca posiłku. Kiedy na stole pozostała tylko herbata, zegar zaczął bić północ.

– W … wszystkiego najlepszego – lekko się zacinając powiedział Aren, a Tom uniósł na niego zdumione spojrzenie.

Ta noc stała się wyjątkowo zaskakująca dla Toma. Najpierw nagłe pojawienie się Arena, który w zasadzie wprosił się do jego pokoju, kolacja, a teraz to. Tom zapomniał, że dzisiaj ma urodziny. Nigdy nikt nie składał mu osobiście życzeń urodzinowych. W końcu w sierocińcu nikogo to nie obchodziło, a w Hogwarcie nawet nikt nie wiedział kiedy je ma. Teraz sam już nie wiedział jak ma zareagować. Siedzący naprzeciw niego Ślizgon wydawał się być bardziej skrepowany niż zwykle. A Tom poczuł, że w środku rozlewa się jakieś ciepłe uczucie i uśmiechnął się lekko, zaskakując tym Arena.

– Skąd wiedziałeś? – Zapytał zaciekawiony.

– Slughorn – powiedział krótko Grey, wyciągając z koszyka świąteczny pudding. Po chwili sięgnął do kieszeni, postawił przed Tomem dwie fiolki z eliksirami i dodał – uznaj to za prezent.

Riddle podniósł brwi rozbawiony widząc eliksir wzmacniający i słodkiego snu. Po chwili jednak zwrócił uwagę na coś więcej. Były to mikstury najwyższej klasy, a takich nie oddaje się ot tak. Aren jednak nie wyglądał na zbyt przejętego tym faktem, szukając czegoś w koszu. Tom ujął w dłoń fiolkę z eliksirem wzmacniającym i odkorkował wąchając. Mikstura pachniała zaskakująco przyjemnie, a tak bez dwóch zdań nie powinno być. Kiedy zastanawiał się jeszcze nad tym usłyszał od strony swojego gościa:

– Spokojnie gdybym chciał Cię otruć zrobiłbym to w bardziej spektakularny sposób. Udoskonaliłem nieco ten eliksir i pozwoliłem sobie poeksperymentować nad jego smakiem i zapachem. Wyszło naprawdę nieźle. Sam byłem zaskoczony. Po testowaniu na sobie wiem, że jest całkowicie bezpieczny, a równocześnie spełnia swoją rolę.

Po tych słowach Riddle nie zadał już pytania, które cisnęło mu się na usta, to znaczy skąd Grey wziął te specyfiki. Co prawda Abraxas wspominał, że Aren jest dobry w eliksirach, ale Tom chyba tych zdolności nie docenił. Co prawda powinien już choćby po eliksirze zwierzęcych uszu, który zastosował zielonooki chłopak. Grey nieświadomie sprawiał, że zainteresowanie jego osobą ze strony Toma rosło coraz bardziej. Wrócił do studiowania eliksiru. Lekko przechylił fiolkę zauważając, że specyfik jest nieco bardziej gęsty od oryginału. Strącił jedną małą kroplę na czubek palca i po chwili zlizał. Zauważył, że Aren obserwuje go uważnie, ale kiedy podniósł na niego wzrok, chłopak speszył się odwracając spojrzenie. Eliksir był słodki i miał nieco miodowy posmak. Riddle nie zastanawiając się już dłużej wypił całą fiolkę i momentalnie poczuł się o wiele lepiej. Jakby ktoś zdjął z jego ramion ogromny ciężar. Efekty podkreślały tylko jakość eliksiru. Bez dwóch zdań, to była mikstura klasy S. Riddle w duchu ocenił z podziwem, że Aren jest bez wątpienia geniuszem w tej dziedzinie, natomiast głośno skomentował:

– Po raz pierwszy w życiu jakiś eliksir mi smakował. Gdyby udało Ci się zmienić większość smaków tych podstawowych mikstur, to już na tym mógłbyś zbić niezłą fortunę.

– To nie takie proste. W tym wypadku udało mi się w zasadzie fuksem, przez błąd jaki popełniłem jeszcze w trzeciej klasie. – Przyznał Aren po chwili, a następnie dodał, równocześnie zdradzając czego tak ofiarnie szukał w koszu przed chwilą. – Hmm ... chyba zapomnieli o jeszcze jednej łyżeczce do ciasta. Nie masz może jakiejś dodatkowej?

– Obawiam się, że nie. Nie szkodzi jednak. Wystarczy jedna. – Tom uśmiechnął się w taki sposób, że Aren odruchowo zdwoił ostrożność. Jakoś nigdy do końca nie był w stanie ocenić na jaki pomysł Riddle może wpaść.

– Nie sądziłem, że ktokolwiek z czystokrwistej rodziny chciałby jeść jedną łyżeczką. W końcu istnieje etykieta, maniery i w ogóle te wszystkie mało istotne sprawy, które normalnych osób by raczej nie obchodziły. W końcu moja krew w waszym mniemaniu w jakiejś części jest brudna. – Zakpił Grey, na co niespodziewanie usłyszał:

– W takim razie to nie problem. Tym bardziej, że nasza krew jest taka sama. – Tom oznajmił to biorąc łyżeczkę i nabierając sobie ciasta bezpośrednio z formy, po czym włożył ją do ust. Po chwili odłożył ją z powrotem, równocześnie spokojnie obserwując reakcję Arena..

Aren tymczasem aż otworzył lekko usta z zaskoczenia, kiedy usłyszał z ust Toma rewelacje o jego pochodzeniu. Riddle był półkrwi? Grey przypuszczał dotąd, że czerwonooki był czystokrwistym czarodziejem jak pozostali z jego grupy. To było niebywałe. Porzucił jednak tę myśl patrząc na ciasto, które wyglądało naprawdę nieźle i chciał go spróbować. Jeżeli chodziło o słodycze był naprawdę łasuchem. Nie wahając się ani chwili chwycił za wspólny sztuciec, nabierając sporą porcję, która po chwili wylądowała w jego buzi. Po chwili odłożył łyżeczkę, którą przejął znowu Tom, rozkoszując się słodyczą wypieku. W dosyć krótkim czasie udało im się opróżnić sporej wielkości formę. Ostatnia porcja należała do Arena, kiedy chciał ją już zjeść, jego ręka została zatrzymana przez Toma, który bezczelnie skierował ją do swoich ust i pożarł ten kawałek z jego ręki.

– Hej! To było moje! – Powiedział na pozór obrażony Grey, zaskoczony tym niecodziennym zachowaniem Riddle'a.

– Potraktuj to jako przywilej solenizanta. – Ogłosił Tom oblizując lekko usta, na których mimochodem Aren zawiesił na chwilę wzrok.

– Dziś Ci odpuszczam tylko dlatego, że masz urodziny. – Mruknął trochę speszony.

– Hmm ... zatem gdy tylko stąd wyjdziesz wracamy do punktu wyjścia? Szkoda.

– Nie wiem dlaczego myślałeś inaczej. Uważam, że nie powinno się spędzać urodzin w samotności i tyle – skłamał gładko Aren w nadziei, że brzmiało to szczerze.

– Więc to była tylko litość? – Zapytał Tom i Aren wyczuł coś dziwnego w jego głosie.

– O … oczywiście, że ... – głos Arena zawisł w ciszy. Mógł go teraz zranić. Powiedzieć, że go to nie obchodzi i była to tylko litość nic więcej. Jednak kiedy pomyślał, że to może faktycznie zaboleć Riddle'a sam poczuł ból i zrezygnował. – Nie ... – dokończył słabo i wstał z fotela patrząc na zegar, który wskazywał już drugą w nocy. – Już późno będę się zbierać.

Aren zaczął iść w stronę drzwi, a Tom siedząc nadal w fotelu walczył ze sobą. Kiedy jego gość już otwierał drzwi, zdołał wreszcie powiedzieć zupełnie szczerze:

– Dziękuję.

Aren się nie odwrócił, ale delikatnie zamknął za sobą drzwi i uśmiechając się wrócił do swojego dormitorium.

Tom po raz pierwszy w życiu czuł, że powinien przeprosić Arena. Jednak było to trudniejsze niż przypuszczał. Nie potrafił wydusić z siebie tego krótkiego słowa. Nie znosił tego słówka, bo przypominało mu czasy, gdy był dzieckiem i inne starsze dzieci próbowały wymuszać na nim przeprosiny za wszystko. Nawet za to że żył, że istniał. Westchnął ciężko. To było trudne. Jednak ciepło, które czuł odkąd przyszedł Aren wciąż w nim się tliło i było naprawdę przyjemne. Pierwszy raz coś takiego czuł i po raz pierwszy cieszył się ze swoich urodzin.

Za dwa dni wracali inni uczniowie i zostanie wybrany uczestnik Turnieju. Do tego czasu Tom podejrzewał, że uda mu się skończyć to, nad czym pracował od wielu dni. Spojrzał na pierścień leżący na nocnym stole koło łóżka. Dziś jednak pozwoli sobie na sen, skoro ktoś postanowił o niego chociaż raz zadbać. Przygotował sobie łóżko, dokonał niezbędnych ablucji i upił pół buteleczki eliksiru słodkiego snu. Już po chwili zapadł w głęboki sen.

***

W końcu nadszedł dzień wyczekiwany przez Abraxasa. Stanął przed bramą Hogwartu. Hol zamku był przepełniony wracającymi po świętach do szkoły uczniami. To oczywiście utrudniało mu przemieszczanie się ku pokojowi wspólnemu Slytherinu i niepomiernie irytowało, ale w końcu się przedarł przez te nieznośne tłumy i teraz ruszył już szybciej. W pokoju wspólnym było dosyć głośno. Trwały wszechobecne rozmowy, relacje z pobytu w domu. Nie zamierzał brać w nich udziału i skierował się prosto do dormitorium. W pokoju byli oczywiście wszyscy, oprócz jednej osoby i to tej, na której mu najbardziej zależało. Przeklął w myśli Arena. Był pewien, że chłopak zaszył się w tej cholernej pracowni eliksirów. Tam nie mógł wejść, ale miał nadzieję, że Grey z niej wyjdzie na obiad i tam się zobaczą. Spotkał go zawód. Za to Tom wydawał się w podejrzanie dobrym nastroju. Było to dziwne. Jednak Abraxas zaprzątnięty swoim problemem nie bardzo miał ochotę zgłębiać powody dobrego humoru ich Pana. W pewnym momencie Malfoy doszedł nawet do wniosku, że Riddle jest właściwie jedyną osobą, która na dzień dzisiejszy mogłaby cokolwiek wiedzieć o aktualnym miejscu pobyto Greya, ale równocześnie była to ostatnia osoba, którą Abraxas zamierzał pytać o cokolwiek, a o Arena w szczególności. Wolał nie ryzykować, że zepsuje Tomowi nastrój i przysporzy sobie bólu. Był zmęczony. Ojciec na koniec pobytu w domu dał mu porządnie popalić. Właściwie to nie zamierzał teraz o tym myśleć. Aktualnie jego priorytetem był Aren. Postarał się jak najszybciej ukończyć posiłek i udał się na poszukiwania.

Zawędrował nawet pod obraz przedstawiający centaura i zapytał go o to, czy poszukiwanego Ślizgona nie ma przypadkiem w środku. W odpowiedzi otrzymał stanowcze zaprzeczenie, które wbrew pozorom go ucieszyło. Miał z głowy jedno miejsce. Arena nie było również w bibliotece, którą Malfoy dokładnie przeszukał pod tym kątem. Na tym skończyły mu się pomysły i postanowił wrócić do dormitorium, rozpakować się i trochę odpocząć. Wyszedł z założenia, że Aren prędzej, czy później wróci do pokoju. Opróżnił swój kufer i rozmieścił rzeczy. W tym czasie wrócili inni, ale oczywiście oprócz Arena. Spać mu się na razie nie chciało, więc położył się na łóżku, wybrał książkę i zaczął ją czytać. To zajęcie okazało się nad wyraz nużące i oczy prawie mu się zamknęły, kiedy usłyszał ciche skrzypnięcie drzwi wejściowych. Abraxas przeniósł wzrok na wchodzącego Arena, który wyraźnie wracał z zewnątrz. Miał na sobie długi, zimowy płaszcz, zarumienione od mrozu policzki. Malfoy westchnął w duchu zrezygnowany. Szukania na zewnątrz właściwie nie brał pod uwagę.
Na pojawienie się Greya pierwszy zareagował Edgar. Ruszył w jego stronę z promiennym uśmiechem na twarzy mówiąc:

– Aren! Gdzie się podziewałeś? Jak spędziłeś czas wolny? – Spojrzenie Arena spowodowało, że się zatrzymał i dodał już mniej entuzjastycznie z niepewnym uśmiechem – nadal się gniewasz? Myślałem, że zrozumiesz po tym co napisałem.

– Nie przeczytałem, więc nie wiem – oznajmił zielonooki Ślizgon rozbierając się z okrycia wierzchniego. Edgar sposępniał niemal natychmiast i wrócił do siebie.

Abraxas natomiast, obserwując to co się działo zwątpił nieco w swoje zamierzenia. Myślał że Aren przez przerwę świąteczną trochę ochłonie, jednak wcale na to nie wyglądało. Grey wyraźnie go ignorował. Nawet nie spojrzał w jego kierunku co nie wróżyło dobrze. Malfoy zdecydował, że wobec takiego dictum poczeka z rozmową aż będą sami. Nie zamierzał narażać się na odepchnięcie. Westchnął i przez przypadek uchwycił spojrzenie uważnie obserwującego go Oriona. Pewnie domyślał się, że podejmie próbę odzyskania zaufania u Arena i z pewnością podobnie jak on sam wiedział, że nie będzie to łatwe. Nie będzie też przyjemne, przynajmniej na początku. Przekonała Abraxasa o tym już kolacja. Aren zajął w Wielkiej Sali swoje dawne miejsce odsunięte od wszystkich. Kiedy Malfoy spróbował się do niego przysiąść, został powitany wzrokiem tak pełnym złości, że od razu zrezygnował z tego pomysłu i usiadł na swoim stałym miejscu w grupie Toma. Inni mieszkańcy domu węża natychmiast zauważyli tą nagłą zmianę. Malfoy dostrzegł na ich twarzach szydercze uśmiechy. Podejrzewał kłopoty i zaczynało go to martwić. Od pewnego czasu, czyli odkąd grupa Toma uznała go za „swojego”, nikt nie odważył się otwarcie gnębić Greya. Teraz mogło się to zmienić, a tego nie chciał. Musiał załatwić to z Arenem jak najszybciej.

***

Kolejny dzień był w pewnym sensie dniem historycznym, bo to właśnie dziś miał zostać wybrany uczestnik Turnieju Trójmagicznego. Mimo podekscytowania Abraxas przez cały dzień starał się rozmówić z Arenem, który zgrabnie i sprytnie tego unikał. Zdążył jednak przez ten czas zauważyć, że z dłoni Malfoya zniknęła niesławna blizna. Ucieszyło go to i zupełnie nagle poczuł, że żałuje tego co napisał w liście. Wtedy naprawdę tak, a nie inaczej uważał. Teraz, po przemyśleniu wszystkiego niektóre sprawy oceniłby jednak inaczej, ale póki co słowo się rzekło i listu nie da się zniwelować.
Grey zdążył zauważyć, że cała reszta domu Slytherina widocznie uznała, że został wyrzucony z grupy Toma, do której de facto nigdy nie należał. Ślizgoni dali mu to do zrozumienia w specyficzny sposób, wracając do etapu poszturchiwania, popychania i komentarzy, z których dowiedział się przynajmniej o co chodzi. Tak minął mu dzień. Po południu do Hogwartu zaczęli napływać goście, którzy mieli uczestniczyć w uroczystości wyboru, którego miała dokonać Czara Ognia. Pojawili się wytypowani pracownicy ze wszystkich szkół uczestniczących w Turnieju, by nadzorować wybór. Nie mogło się oczywiście obyć bez wszędobylskiej prasy, której przedstawiciele byli tu po to, aby zrelacjonować społeczeństwu przebieg tego wydarzenia. Już przed dwudziestą w Wielkiej Sali, bogato ozdobionej na tę uroczystość sztandarami, girlandami i rzęsiście oświetlonej setkami świec, było tłoczno i gwarno. Uczniowie szeptali wciąż do siebie czekając na aktywację Czary. Napięcie wzrastało. Parę minut przed wielką chwilą głos zabrał dyrektor Dippet witając i przedstawiając gości i dając krótki rys historyczny tradycji Turniejów Trójmagicznych.

Aren czuł zrozumiałą dla siebie awersję do Czary Ognia, dlatego nie próbował nawet siadać jak najbliżej, by wszystko widzieć. Wolał siedzieć sobie spokojnie z tyłu ciesząc się z przestrzeni i swobody. Kiedy dyrektor zaczął swoją przemowę, Aren skwapliwie się wyłączył i zanurzył we własne myśli. Cieszyło go, że prawdopodobnie większość uczniów starszych roczników wyjedzie wraz z wybranym przedstawicielem na Turniej do Dumstrangu. Dawało mu to szansę na spokojne przetrwanie drugiego semestru. Miał wielką nadzieję, że Czara go nie zawiedzie i wybierze Toma. To by go uwolniło od Riddle'a na dłuższy czas. Tok jego myśli został przerwany przez równomierne, rytmiczne wybijanie godziny dwudziestej przez specjalnie przygotowany do tego zegar. Dyrektor skończył już wyraźnie przemowę, bo w tej chwili obserwował spokojnie Czarę Ognia, Reporterzy skierowali wszystkie swoje pomoce i sprzęty również na nią, a wśród licznej publiczności zaległa idealna cisza, zdumiewająca w tak licznym zgromadzeniu. Kiedy zegar skończył Dyrektor spokojnym krokiem zbliżył się do Czary i aktywował ją na chwilę przykładając do niej różdżkę. Błękitne płomienie magicznego artefaktu zaczęły wirować i kotłować się w środku, a po chwili wystrzeliły w górę i wyrzuciły z wnętrza kawałek pergaminu, który chwilę później opadł na podłogę. Dippet obserwowany przez dziesiątki oczu podniósł go, rozłożył i zmarszczył brwi jakby w zdumieniu. Chwilę milczał jakby się zastanawiając, a audytorium czekające w napięciu milczało i przypominało bardziej wystrój sali niż żywych ludzi. W końcu Dyrektor oderwał wzrok od trzymanego skrawka pergaminu i zaczął:

– Mam przyjemność oznajmić, że głównym reprezentantem Hogwartu na Turniej Trójmagiczny został ... Tom Riddle! – Po tym oświadczeniu w zamarłej publiczności nic się nie zmieniło, jedynie goście Hogwartu rozglądali się trochę zdeprymowani zachowaniem gospodarzy. Cisza i bezruch sugerowały, że coś jest nie tak. Kiedy pierwszy szok minął, uczniowie systematycznie zaczęli odwracać się w stronę, gdzie siedział Tom czekając na jego reakcję, ale wciąż zachowując ciszę. Podobnie zareagowali nauczyciele. Zdezorientowani goście i reporterzy rozglądali się nadal niespokojnie nie bardzo rozumiejąc w czym rzecz, ale wyczuwając, że coś jest nie tak.

Tom początkowo był pewny, że się przesłyszał dlatego jego reakcja przyszła z opóźnieniem. Nabrał pewności, że jednak słuch go nie mylił dopiero wówczas, gdy spoczęły na nim rozliczne spojrzenia uczniów i nauczycieli. Cała szkoła nie mogła się przesłyszeć. Pierwszym odruchem naturalnie był gniew, który go wypełnił. Prefekt Slytherinu poczuł jak próbuje się gwałtem wydostać na zewnątrz, więc szybko spuścił oczy, skupił się na wewnętrznej walce i na utrzymaniu wyrazu twarzy przykładnego ucznia. Siłą postarał się zapanować nad sobą, ale oczywiście najbliżej siedzące osoby odczuły jego aurę. Nie mógł uwolnić swojej magii tutaj, publicznie, przy tych wszystkich ludziach, a zwłaszcza przy mediach. Uznał, że chwila, którą na to poświęcił może być uznana za moment zaskoczenia i kiedy tylko był pewien, że nie „wybuchnie” wstał z przyklejonym do twarzy uprzejmym uśmiechem i ruszył w stronę Dippeta. Dopiero teraz rozległy się oklaski. Początkowo trochę nieśmiałe i głównie ze strony gości, ale później już bardziej zdecydowane, choć nikt nie śmiał wiwatować. Riddle wciąż walczący z przepełniającą go wściekłością, ale uśmiechnięty podszedł spokojnie do obserwującego go, dość sztucznie uśmiechniętego dyrektora i wymienił z nim uścisk ręki. Dopiero wtedy oklaski stały się bardziej szumne.

Tymczasem w Riddle'u kłębiły się oprócz wściekłości myśli. Zastanawiał się kto śmiał oszukać Czarę Ognia, kto śmiał oszukać i wrobić w uczestnictwo w tym zakichanym Turnieju jego?! Kto mógł być tak bezczelny?! Stał teraz przed całym audytorium, więc postanowił skupić się na twarzach. Zdecydował się wykorzystać tą okazję i rozejrzeć się po tych wszystkich ludziach. Zabije, zabije po długich męczarniach głupca, idiotę, który to zrobił. Rzucił mu wyzwanie, jak śmiał. Oczy Toma przeszukiwały szybko tłum, ale póki co widział na twarzach jedynie różne stopnie radości, a czasem odrobinę trwogi. Dopiero, kiedy jego wzrok sięgnął odległych tyłów przy stole Slytherinu na jednej twarzy odnalazł emocje, które jak latarnia odbijały się od powszechnego tła. Riddle wiedział już, że znalazł winowajcę. Wściekłość zakotłowała się w nim z nową siłą, a oczy zwężyły od złości, ale panował nad sobą … prawie. Strumyczki mrocznej magii wymykały się czasem spod jego kontroli, choć walczył o ich powstrzymanie. Dippet w pewnym momencie spojrzał na niego czujnie, dlatego Tom zdwoił wysiłki i skupił się na twarzy Arena, na której widniał radosny uśmiech satysfakcji, a zielone ślepka iskrzyły się i błyszczały. Miał ochotę zgasić ten uśmiech, mimo że tak piękny i zobaczyć ból w tych oczach, chociaż teraz właściwie były śliczne i przypominały błyszczące klejnoty. Walkę w duszy Toma przerwał spokojny głos dyrektora, który oznajmił.

– Proszę o ciszę … dziękuję … Pragnę zakomunikować, że w zasadach reaktywowanego Turnieju Trójmagicznego za zgodą wszystkich zaangażowanych stron wprowadzona została pewna zmiana. Jak prawdopodobnie większość z Was wie, jedna z naszych społeczności jest w stanie wojny z pewnym czarnoksiężnikiem. Dlatego też, by zagwarantować maksymalne bezpieczeństwo i zminimalizować możliwość kłopotów związanych z tą właśnie sprawą, wprowadziliśmy pewną zmianę. Każdy z głównych reprezentantów może wybrać spośród wszystkich uczniów danej szkoły dwóch sekundantów. Osoby te będą miały także szansę wypróbować swoje siły w Turnieju. Przygotowane bowiem będą zadania grupowe. Informowani jesteście o tym fakcie dopiero teraz, ponieważ uznaliśmy, że należy utrzymać go w tajemnicy do czasu, aż zostanie wybrany główny reprezentant. To gwarantowało indywidualną decyzję i możliwość swobodnego wyboru ze strony wybranego przez Czarę Ognia ucznia. Zniwelowało również wszelkie ewentualne zakulisowe działania, które mogły zaważyć na decyzji głównego reprezentanta. Skoro już wszystko zostało wyjaśnione … Tom, czy możesz wybrać dodatkowe dwie osoby do swojej drużyny?

Aren słuchając przemowy dyrektora przeżył swoisty szok. Uśmiech na jego twarzy stał się niepewny, a oczy rozszerzyły się z zaskoczenia i straciły sporo z bijącego od nich blasku. Do serca zakradł mu się też niepokój zwłaszcza na widok zmian następujących na twarzy Toma.
Podczas przemowy Dippeta twarz Riddle'a maska grzecznego ucznia z przyklejonym dość sztucznym uśmiechem, ewoluowała w twarz grzecznego ucznia okraszoną lekkim, perfidnym uśmieszkiem triumfu. To nie zwiastowało niczego dobrego, ale Aren nie zdążył się nawet przestraszyć, kiedy z ust Riddle'a padły nazwiska:

– Abraxas Malfoy i Aren Grey – Na audytorium ponownie wybuchły oklaski, ale też głośne dyskusje nawet wśród nauczycieli. Z tego co wyłapało czujne ucho Toma, rozmowy dotyczyły wątpliwości wokół wybrania przez niego czarodzieja nie mogącego używać swojej magii. Jego samego to nie obchodziło. Aren chciał się go pozbyć, tak? No to miał dużego pecha. Mógł słuchać co się do niego mówi. Obiecywał przecież, że Grey ma się przygotować na to, że nie ma przed nim ucieczki. Jego perfidny uśmiech się poszerzył, gdy napotkał wzrokiem wściekłe spojrzenie w kolorze Avady.