poniedziałek, 26 listopada 2018

Rozdział 34: Odrzucając słabość

No to mamy kolejny rozdział :) Łatwo nie było, bo wena postanowiła sobie wziąć nieplanowane wolne, ku mojej głębokiej frustracji, ale jak wróciła to konkretnie :D Dziękuję ślicznie za komentarze:

Queen of the wars in the stars: Hah oh moja droga wierzę ci na słowo, ze komentujesz na raty :) Rany tak mi słodisz a moja wena tak się posypała wcześniej... >.< Ale, ale wciąż mamy listopad prawda? :D Cieszę, się że nie zajęło ci zbyt długo przestawienie się na nowy wygląd Beery'ego i mam też pewną teorię, że być może patrzyłaś na niego przez pryzmat Persony? Cóż co do scenek... Będziesz zadowolona... ;* Cóż mając takich fanów jak ty ciężko mi wątpić ^^ Zwłaszcza jak widzę ile radości ci sprawia rozdział. Kłopoty? Proszę bardzo u mnie ich pod dostatkiem ;) Oby ten rozdział również ci przyniósł tyle radości co poprzedni a wydaje mi się, że chyba ci sie spodoba ;* Dziękuję za mega motywujący komentarz jak zawsze wszystki i ta długość.... Bosko po prostu... ^^  ;*

Agnieszka: Miło mi, że Signum umilił ci czas w podróży i dziekuję że nawet po czasie postanowiłąś skomentować. Dziękuję rownież za docenienie pracy bety, bo naprawdę odwala kawał dobrej roboty :) Ahh tyle pytań i nie mogę na żadne odpowiedzieć >.< Z czasem jednak dostaniesz na nie odpowiedzi. Do nastepnego ;*

Betowała: Matonemis


Rozdział 34: Odrzucając słabość

Za każdym razem kiedy był w bibliotece podziwiał barierę oddzielającą niedostępną, tajemniczą część od reszty pomieszczenia. Wyglądała naprawdę imponująco. Tym razem Aren również przez dobrą chwilę zapatrzył się na nią, ale w końcu otrząsnął się z zamyślenia i poszukał spojrzeniem osoby, którą spodziewał się tutaj znaleźć.

Orion siedział przy stoliku usytuowanym najbliżej bariery, notując coś zawzięcie na pergaminach zaścielających stół. Od czasu do czasu posiłkował się publikacjami otwartymi na potrzebnych informacjach rozłożonymi na pergaminach i pod nimi. Już na pierwszy rzut oka widać było, że praca łatwa nie jest i pochłonęła chłopaka bez reszty. Nie chcąc przeszkadzać, Grey bez słowa zajął miejsce naprzeciw i czekał cierpliwie, aż zostanie zauważony. Przez ten czas obserwował wynotowywane i konstruowane przez Blacka, dosyć zaawansowane zaklęcia. Większość z nich widział pierwszy raz na oczy. Przeczucie jednak mówiło mu, że dla siedzącego naprzeciw Oriona nie stanowiły jakiegoś szczególnego problemu.

Nie mając póki co innego zajęcia, zwrócił uwagę na pismo Ślizgona. Było czytelne, wyraźne, chociaż mniej ozdobne i finezyjne niż litery Abraxasa. Doszedł przy okazji do niezbyt przyjemnego wniosku, że i Malfoy i Black mieli ładniejsze pismo od niego. Jego litery bardziej przypominały bazgroły. Abraxas czasem nie potrafił ich rozczytać podczas korepetycji z run. Po chwili zastanowienia Aren skonstatował, że nie potrafi sobie przypomnieć jak wygląda pismo Riddle'a. Z pewnym zdumieniem jednak stwierdził, że bez problemu potrafi wyobrazić sobie smukłe dłonie Toma i ich dotyk… tak bardzo delikatny i... Zamrugał szybko przerywając tok swoich myśli i wracając do rzeczywistości. Z ulgą zorientował się, że Orion wciąż jeszcze pochłonięty jest pracą i zwyczajnie nie zauważył jego zamyślenia. Dopiero po chwili Black odłożył pióro i podniósł na niego wzrok. Przez dłuższą chwilę obserwował go z zainteresowaniem. Na koniec zagaił od razu swoim zwyczajem przechodząc do sedna sprawy:

– Zajęło ci to więcej czasu niż sądziłem. Myślałem, że księga zostanie już u mnie na stałe.

– Nie zostawiłbym Agresji. Po prostu ostatnie dni, jak może zauważyłeś, były dosyć aktywne. Trochę czasu zajęło mi dostosowanie się do tutejszego trybu prowadzenia zajęć.

– W porządku. Mam nadzieję, że pamiętasz co mi obiecałeś kiedy prosiłeś o przemycenie książki. Na wszelki wypadek wspomnę też o tym, że jak pewnie sobie przypominasz, ukryłem przed innymi twój stan po rozmowie z Dumbledore. Jeżeli informacje, które mi podasz będą niewystarczające, nie mogę obiecać, że zwrócę twoją własność. Chyba, że dostanę coś innego co dopełni zapłatę. Póki co myślę, że to miejsce niezbyt nadaje się do poufnych rozmów. Zbyt wiele oczu cię obserwuje, a to zdecydowanie nie ułatwia zachowania dyskrecji. Chodźmy do mojego pokoju.

Aren lekko skrzywił się na te słowa, ale w duchu przyznał Orionowi rację, co potwierdził krótkim skinieniem głowy. Obaj podnieśli się z miejsc, Black zebrał swoje rozliczne rzeczy i ruszyli w stronę kwater Hogwartu. W drodze Aren zamyślił się głęboko, instynktownie podążając za kolegą w odpowiednią stronę.

James w dalszym ciągu nie był pomocny ani na lekcji Starożytnych Run, ani podczas Opieki nad Magicznymi Stworzeniami. Na tych drugich zajęciach nawet nie zbliżał się do omawianych żabertów i cała podła praca spoczęła na nim, Arenie. Ponieważ nie otrzymał oczekiwanej pomocy od Hilla, nie zdążył dokończyć projektu. Na kolejnych zajęciach z tego właśnie powodu musieli obaj zostać po lekcjach i dokończyć pracę. Greya pocieszał jedynie fakt, że Hill musiał tam być wraz z nim. Nawet jeżeli znowu nie będzie pomagał to i tak straci również i swój czas. Aren odnosił wciąż jednak wrażenie, że James z jakiegoś powodu go obserwuje. Trudno póki co było pojąć o co może mu chodzić, ale wyraźnie realizował jakiś tam swój plan.

Z Liamem sytuacja przedstawiała się inaczej. Ten chłopak kierował się równie zagadkowymi względami, ale przynajmniej współpracował na zajęciach. Grey wciąż czuł ból w dłoni po miażdżącym uścisku na lekcji wróżbiarstwa. Właściwie to nie mógł nią niczego silnie ścisnąć bez uczucia bólu. Postanowił, że kiedy załatwi sprawę Agresji, będzie musiał zająć się tą sprawą. Pręgi na dłoni, które pozostawiły palce Liama, stawały się coraz bardziej widoczne. Należało je zlikwidować choćby po to, żeby nie dodawać kolejnych powodów do zmartwień Abraxasowi. Nie bardzo widział szansę na gładkie uzasadnienie ich istnienia. Nie sądził jakoś, że Malfoy uwierzy w to, że jego partner na zajęciach pogrążył się w jakimś transie. Zresztą już po raz drugi. Te szkliste i nie widzące niczego wokół oczy Collins miał również w czasie ich pierwszego spotkania na tarasie. Oczywiście nie przez cały czas, ale był taki moment. To było zastanawiające i musiało coś znaczyć.

Chwila, w której Liam na zajęciach zatracił się w transie była doskonale widoczna i niepokoiła, ale Aren nie potrafił odmówić mu choć odrobiny wsparcia i nie wyrwał ręki z jego uścisku. Nie zrobił tego nawet, kiedy już chłopak wrócił do rzeczywistości, ale wyglądał na wstrząśniętego i zszokowanego. Collins chciał zabrać rękę, ale teraz z kolei Aren go przytrzymał, a Liam przyjął ten gest przymykając na moment oczy i próbując opanować emocje. Miał przyspieszony puls, co Grey wyczuł trzymając jego dłoń i dopiero po dobrej chwili opanował krótki, szybki oddech.

Trwali tak do końca lekcji. Dopiero wtedy Liam gwałtownie odsunął się od zielonookiego hogwardczyka z takim wyrazem twarzy, jakby był zaskoczony, że on wiąż przy nim jest. Kiedy zorientował się, że tak było w istocie, wykonał ruch jakby chciał znowu ująć Arena za rękę, ale nagle pojawił się obok Riddle, więc natychmiast się wycofał. Grey nie wiedział co ten gest mógł znaczyć, ale nie uważał, żeby miało to być coś złego. Niemniej podjął decyzję, że musi uważniej przyjrzeć się Collinsowi. Wyglądało na to, że jest coś co go gryzie. Miał jakiś problem. Aren ocenił również, że nie był to zły chłopak. Świadczyło o tym chociażby to, że kiedy Sam go zaatakował, pomyślał najpierw o nim, o Arenie i go odepchnął. Później było już za późno na jakąkolwiek reakcję, więc przyjął zaklęcie na siebie. To nie mógł być żaden zbieg okoliczności. To było świadome działanie. Liam był kolejną osobą, której wzrok Aren czuł na sobie na przykład w czasie posiłków.

Jakby mu brakowało kłopotów, był jeszcze Relin. Ten był chyba najbardziej uciążliwy. Bardzo trudno było się go pozbyć. Początkowo jego entuzjastyczne dążenie do zaprzyjaźnienia się było miłą odmianą. Grey przyjmował takie postępowanie z pewnym rozbawieniem, ale z czasem zaczęło być ono mocno denerwujące. Nie przywykł do takiej atencji. Nie podobało mu się, że Samuel próbuje na siłę się z nim zaprzyjaźnić. Chłopak był zbyt zaborczy. Wymagał ciągłej uwagi, a Aren zwyczajnie nie mógł mu jej dać. Miał sporo własnych kłopotów, którymi musiał się zająć. Okazało się, że należało nadrobić naprawdę dużo materiału. Musiał też w dwójnasób pracować na zajęciach, na których miał bardzo kłopotliwych partnerów. Poza tym musiał pracować nad eliksirami. Nie mógł już stracić ani chwili, bo przecież nie chciał być jedynie kulą u nogi i przeszkodą podczas Turnieju. Zamierzał pomóc Abraxasowi i Tomowi na ile mógł, a do tego potrzebował przydatnych mikstur. Dla Relina miejsca wśród tych rozlicznych zajęć już nie było. Doszło do tego, że zaczął się celowo przed nim ukrywać. Niestety brak znajomości terenu bardzo mu to utrudniał, chociaż szło mu coraz lepiej. Niewątpliwie dlatego, że Sam wymuszał na nim intensywny trening w poznawaniu rozmaitych przejść i korytarzy.

– Już jesteśmy.

Głos Oriona przerwał rozmyślania Arena, który rozejrzał się dyskretnie i szybko. Okazało się, że już jedynie kilka kroków dzieli ich od schodów prowadzących do kwater Hogwartu. Weszli na nie i skierowali się do pokoju wspólnego uczniów Hogwartu. Przy jednym ze stołów siedzieli Rudolf i Mulciber, którzy unieśli głowy i spojrzeli w stronę wchodzących. Oczywiście Lestrange musiał obrzucić Greya niezadowolonym wzrokiem i skwitować jego pojawienie się odpowiednim grymasem twarzy. To akurat nie zdziwiło zupełnie Arena. W pomieszczeniu byli również inni uczniowie. Salon był dość duży, ale Grey obrzucił go jedynie pobieżnie wzrokiem, nie skupiając się na szczegółach i bez słowa udał się za Orionem do jego pokoju.

Pomieszczenie było znacznie mniejsze od tego, które otrzymali do swojej dyspozycji uczestnicy Turnieju. To przekonało Arena, że uczestnicy rzeczywiście mieszkają w niemal luksusowych warunkach. Pokój Blacka miał minimalistyczne wyposażenie, chociaż zawierał wszystko, czego uczeń mógł potrzebować. W zasadzie ważne było to, że każdy z uczniów, odmiennie niż w Hogwarcie, miał zapewnioną prywatność i własny kąt. Na bezgłośne zaproszenie gestem Grey usiadł na krześle, obserwując jak Black wyciąga z kufra Agresję. Położył ją na małym stoliku nocnym, a sam usiadł na skraju łóżka. Po uważnym przyjrzeniu się, Aren zauważył na księdze podobne pieczęcie jak wówczas, kiedy miał je zdjąć osobiście według instrukcji Oriona, a oprócz nich wyczuwał też jakieś zaklęcia. Milczenie przerwał Orion mówiąc:

– Szczerze mówiąc wolałbym napoić cię veritaserum by mieć pewność, że to co mi powiesz jest prawdą. To są jednak drastyczne kroki. Znamy się od jakiegoś czasu, wiemy już trochę o sobie i mam nadzieję, że nie zawiodę się na decyzji, którą podjąłem. Postanowiłem liczyć na twoją szczerość. Zacznijmy więc od tego jak udało ci się… – przerwał zastanawiając się nad doborem słów – oswoić ten przedmiot?

– Nie było to proste. Początkowo wdałem się z nią w bójkę, która z czasem przerodziła się w zabawę. Oczywiście księga wygrała, ale co ciekawe, kiedy już do tego doszło, najwidoczniej uznała mnie w jakiś pokręcony sposób za godnego przyjaźni… czy jak to tam nazwać. Na samym początku… nazwijmy to znajomości… miała wobec mnie, podobnie jak i w stosunku do was, jedynie mordercze zamiary. Doprowadzenie do jakiegoś tam kompromisu i stanu… jak to nazwałeś oswojenia zajęło mi dobrych kilka godzin. Być może pomógł też fakt, że schowałem różdżkę i wziąłem sprawy w swoje ręce. Dosłownie w swoje ręce. Żeby skończyć tą zabawę–walkę, pozwoliłem jej się znokautować. Wyglądałem po tym okropnie, a Agresja wydając zadowolone pomruki zaczęła domagać się głaskania. Później chciała pójść razem ze mną, ale ją powstrzymałem. Nie mogłem przecież wynieść jej z biblioteki. To w zasadzie tyle. Od tamtej pory nie próbowała mnie już nigdy zabić. Trzeba też przyznać, że jest całkiem pomocna...

– W jaki sposób jest pomocna? – zapytał Orion, uśmiechając się lekko co spowodowało, że Grey zdwoił czujność. Wyczuł, że gdzieś popełnił gafę.
– Na przykład podczas odrabiania zadań domowych. Zauważyłem, że rozumie wszystko co do niej mówię i na to reaguje. Prosiłem ją kiedyś na próbę o takie, a takie książki, a ona i wtedy i później, zawsze wiedziała które publikacje zawierają potrzebne mi informacje. Za każdym razem także, bez wahania wskazywała mi gdzie w bibliotece mam ich szukać. Dzięki niej praca szła mi dużo szybciej.

– Dlaczego Agresja? Pomijając rzecz oczywistą, czyli dosyć złośliwy charakter.

– Otworzyła się przede mną i taki tytuł mi pokazała.

– Agresja? – wnikał Orion

– Nie do końca. W zasadzie brzmiało to „Agresja: Księga tajemnic”. Zapytałem, czy to jej imię i potwierdziła.

„ Księga tajemnic?” Co było w takim razie w środku?

– Niestety nie wiem. Pokazała mi tylko stronę tytułową. Nie pozwoliła przejrzeć treści. W zasadzie znam tylko jej nazwę i autora, nic poza tym.

– Kim jest autor?
– Nicolas Grey

Aren przekazywał szczere chociaż ograniczone informacje, ale czuł podskórnie, że Orion w tym wszystkim wyszukał jakiś haczyk na niego. Podejrzewał pułapkę. Orion bacznie go obserwował, niewątpliwie starając się zauważyć i wysortować ewentualne kłamstwo. Aren natomiast odpowiadał uczciwie, bo zdawał sobie sprawę z tego, że inaczej nie odzyska Agresji.

Kiedy ujawnił nazwisko autora tomiszcza, brwi Oriona lekko uniosły się w zaskoczeniu. Chwilę zastanawiał się głęboko zamyślony, po czym przywrócił na twarz zwyczajny dla siebie wyraz i podjął indagację:

– Jakiś twój krewny? Nigdy nie słyszałem o takiej osobie, ale to by wiele wyjaśniło. Być może dlatego ten przeklęty przedmiot w stosunku do ciebie zachowuje się inaczej. Księga dała ci się przecież ugłaskać. Przyznam, że my także próbowaliśmy rozmaitych sposobów. Zwłaszcza Avery stosował niekonwencjonalne, przeróżne. Jemu się nie poddała, a ciebie jednak zaakceptowała.
– Nie wydaje mi się bym był z tym Greyem w jakikolwiek sposób spokrewniony. Nie znam go, ani nigdy o nim nie słyszałem. Starałem się dotrzeć do jakichkolwiek informacji o nim w bibliotekach. Najpierw w Hogwarcie, a teraz tutaj. Póki co nic to nie dało. To na razie wszystko, co wiem o tej księdze i jej autorze.
Zielonooki chłopak wolał jasno powiedzieć, że Orion nic więcej od niego nie uzyska. Nie zamierzał ujawniać powiązania tomiszcza z magią krwi i tego w jaki sposób był powiązany z nią on sam. Black przyjął oświadczenie, ale po wyrazie jego twarzy widać było, że nie jest zadowolony z uzyskanych informacji. Aren doszedł do wniosku, że będzie musiał podrzucić mu jeszcze jakąś frapującą wiadomość, żeby uzyskać Agresję. Pomstował w duchu i sortował informacje zastanawiając się, którą mógłby zdradzić. W międzyczasie doszedł do wniosku, że chyba jednak wybrał nie tego węża, którego należało, do przechowania Agresji. Po chwili jednak zweryfikował ten pogląd. Orion był najlepszy jeżeli chodziło o pieczęcie i możliwości przemycenia takiego przedmiotu do Durmstrangu. Zanim ostatecznie podjął decyzję co do informacji, padło pytanie, które od razu sprawiło, że zrozumiał co takiego odkrył w jego wypowiedziach Orion:

– Dlaczego trzymałeś różdżkę, gdy po raz pierwszy zetknąłeś się z tym przedmiotem? Zauważyłem, że nie masz już odruchu jej używania. Wcześniej stwierdziłeś, że księga ustąpiła, gdy odrzuciłeś swoją broń. Czy podczas waszego pierwszego starcia używałeś magii? – zaskoczenie, które mignęło na twarzy Arena, chociaż szybko ukryte spowodowało, że uśmiech Oriona troszkę się poszerzył. Zielonooki natomiast musiał siłą powstrzymać cisnące mu się na usta siarczyste przekleństwo i szybko zebrać myśli:
– Owszem, próbowałem używać na niej magii. Było to tak bezskutecznie, jak i niepotrzebnie. Tylko nadwyrężyłem mój rdzeń magiczny – zdecydował się w odpowiedzi na najlepszy środek, czyli półprawdę. Nie mógł przecież ujawnić, że cała rzecz zdarzyła się w przyszłości.
– Gdzie po raz pierwszy spotkałeś ten przedmiot?
Tym pytaniem Orion powtórnie zaskoczył Greya, który w myślach przyznał, że musi nauczyć się cenić kunszt Blacka. Czuł, że w tym pytaniu kryje się jakieś drugie dno. Nie miał czasu jednak rozważać jakie, za to mógł odpowiedzieć na nie bez kłamstwa:

– Wspominałem już wcześniej. W bibliotece Hogwartu – odpowiedział i z pewną satysfakcją zauważył, że Orion lekko się żachnął. Szybko opanował ten odruch. Wyraźnie coś poszło nie po jego myśli. Black skinął głową i wprost oznajmił:
– To za mało informacji. Nie mogę za nie oddać ci księgi. Potrzebuję czegoś więcej.

Aren przewidywał już taki obrót sprawy i szybko wrócił do sortowania wiadomości. Po chwili podjął decyzję, ale zanim cokolwiek przedsięwziął postanowił upewnić się co do jednej sprawy:
– Czy nadal będzie to informacja tylko dla ciebie i wykorzystasz ją tylko wtedy kiedy uznasz to za słuszne?

– Owszem, ta zasada jest nadal aktualna.

– Chcę byś dał mi słowo, że po tym co usłyszysz oddasz mi Agresję. Od razu powiem, że ta informacja początkowo może wydawać się niezbyt istotna, ale jest cenna. Zapewniam. Trzeba ją tylko odpowiednio zastosować. Wierzę, że kto jak kto, ale ty dostrzeżesz w niej wartość. Generalnie chodzi o powód, dla którego zostałem zaatakowany przez Dumbledore'a...

Wzrok Blacka jakby wyostrzył się na te słowa. Grey mógłby przysiąc, że widzi trybiki umysłu Oriona obracające się błyskawicznie, podczas kiedy myśli chłopaka analizowały różne możliwe do przyjęcia scenariusze. Aren tymczasem układał sobie w głowie formę przedstawienia tej sprawy. Informacje w żaden sposób nie łączyły się z jego czasami, więc mógł je przekazać. Wydawały się dostatecznie cenne, by zapłacić nimi za wydanie Agresji. Odpowiednio wykorzystane mogły przynieść spore owoce. Greya nie bardzo interesowało w jaki sposób Orion ich użyje. Na koniec Black spojrzał na niego zdecydowanie i oznajmił:

– Masz moje słowo.

Tym razem to na ustach Arena pojawił się uśmiech. Orion na ten widok przewrócił oczami, ale również leciutko uśmiechnął się w rozbawieniu. Zielonooki głośno by tego nie przyznał, ale naprawdę brakowało mu tych gierek. Niestety, osoba z którą zwyczajowo w nie grał, zaczęła się z jakiegoś powodu od niego dystansować. Nie bardzo wiedział dlaczego. Tom ewidentnie zachowywał się zupełnie inaczej niż wcześniej, jeszcze w Hogwarcie. Aren czuł się z tym dziwnie, bo nie wiedział jak ma określić to irytujące uczucie w środku, które pojawiło się tam, kiedy uświadomił już sobie tą zmianę. Usiłował przekonać się do tego, że odczucie to nie oznaczało, że pragnie atencji Toma. Nawet mu się to udało… na chwilę. Niedługo potem ułuda padła i…

Z myśli wyrwał go dźwięk stukania opuszkami palców o blat stołu. Najwyraźniej Orion się niecierpliwił. Aren westchnął, zebrał myśli i zaczął opowiadać. Wyjawił prawdziwą przyczynę wezwania do Albusa, czyli jego rzekome zmartwienie o to z kim zaczął się zadawać i próbę odciągnięcia go od grupy Toma. Przedstawił w jaki sposób i czym sprowokował Dumbledora do ataku. Nawiązał do swoich podejrzeń co do powiązań nauczyciela z Gellertem. Później skupił się nad tym, że w momencie kiedy profesor przeszedł do wypytywania go o rodzaj kontaktów z Grindelwaldem, sam zarzucił mu powiązania z nim. To był właściwie ślepy strzał, ale okazało się, że powiązanie jest i to chyba dość mocne sądząc po reakcji nauczyciela i sile ataku. Do tego opowiadania Aren dorzucił kilka spekulacji na temat relacji Dumbledora z Gellertem. Orion słuchał uważnie i widać było, że swoim bystrym umysłem analizuje otrzymane fakty.

Na koniec wstał i bez słowa zbliżył się do leżącej na stoliku księgi. Wyciągnął różdżkę i wypowiedział sekwencję zaklęć. Kiedy skończył, położył na chwilę na przedmiocie dłoń co spowodowało rozerwanie się reszty pieczęci i po chwili się odsunął wracając na swoje miejsce. Aren obserwował całą procedurę z pewnym zafascynowaniem, a później w skupieniu wpatrywał się dobrą chwilę w resztki pieczęci rozsypane po dywanie. Na koniec uniósł wzrok na Oriona, ale nie zdążył o nic zapytać. Black go ubiegł mówiąc:

– Uprzedzając twoje pytania. Dołożyłem wszelkich starań, by księga nie wpadła w niepowołane ręce podczas kontroli. Zadbałem o każdy możliwy szczegół, żeby nie została wykryta. Jak pewnie wiesz, przeciętna pieczęć może zostać złamana, gdy ktoś dysponuje znacznie silniejszą mocą magiczną od jej twórcy. Nawet i to można jednak spowolnić, wplatając w pieczęcie kilka odpowiednich klątw. To bardzo długi i pracochłonny proces, jednak daje doskonałe rezultaty. Daje też sporo czasu na odzyskanie przedmiotu w wypadku, kiedy ten dostanie się w niepowołane ręce. Co prawda jeśli chodzi o ten konkretny przedmiot, to jakoś nie zazdroszczę nikomu, kto by go odpieczętował. Przypuszczam, że po krótkiej przeklinałby moment, w którym mu się to udało. Takiemu delikwentowi ściąganie pieczęci zajęłoby kilka godzin. Były też przecież inne zabezpieczenia, które musiałby zneutralizować. Dzięki temu, że byłem twórcą pieczęci i wiedziałem co jeszcze rzuciłem na tą księgę, łatwiej było mi je zdjąć.

Po tym wyjaśnieniu Aren z uznaniem spojrzał na Oriona. Przeszło mu przez głowę, że nie chciałby mieć tej konkretnej osoby za swojego wroga. Dobrze, że utrzymywali neutralne relacje, właściwie głównie ze względu na Abraxasa. To jego osoba przeważyła, że Orion zdecydował się wziąć udział w szalonym planie obmyślanym przez Arena. Jedno było pewne: Black był słownym człowiekiem i dotrzymywał swojej części umowy.

– Doceniam twoją pomoc. Nawet nie wiesz jak bardzo. – nie zdążył dodać nic więcej, bo ten właśnie moment wybrała sobie na przebudzenie się do działania Agresja.

Od razu zaczęła groźnie warczeć w stronę znajdującego się bliżej niej Oriona. Wyszczerzyła na niego zęby i zaczęła groźnie kłapać szczękami. Wyraźnie sugerując co zamierza zrobić. Aren nie czekał dłużej, obawiając się ataku. Zawołał tomiszcze po imieniu. Księga momentalnie ucichła, wylądowała z łoskotem na podłodze i zaczęła sunąć w jego kierunku. Kiedy już dotarła Grey schylił się, podniósł ją i odruchowo zaczął głaskać po grzbiecie tak jak lubiła. Agresja przyjmowała te gesty pocieszenia i sympatii w ciszy, ale po jakimś czasie zaczęła wydawać miłe dla ucha, niemal kocie pomruki zadowolenia.

– Niepojęte jest dla mnie zachowanie tej rzeczy – Orion pokręcił z niedowierzaniem głową, obserwując całą scenę.

– Trzeba przyznać, że jest unikalna – przyznał Aren. – Dziękuję jeszcze raz za pomoc. Będę się zbierał do siebie. Muszę uwarzyć kilka eliksirów. Czas mi ucieka coraz bardziej, a mikstury lecznicze mogą przydać się tak nam, jak i wam, czyli innym uczniom z Hogwartu. Nie mogę jakoś przełknąć informacji, że w tej szkole nie ma pielęgniarki. Wiesz gdzie mnie znaleźć w razie czego. Do zobaczenia.

Po tych słowach Grey opuścił pokój Oriona, a on sam pozwolił sobie na odpoczynek opadając na łóżko. Pozwolił sobie również na ciężkie westchnienie. Co z tego, że dostał swoje wyjaśniania. Na miejsce otrzymanych odpowiedzi pojawił się szereg nowych pytań. Choćby tych, dotyczących osoby samego Arena. Jak Aren odbił atak Dumbledore'a? Ten staruch może i wyglądał dosyć niewinnie, ale bez wątpienia był naprawdę silnym magicznie czarodziejem. Tom kiedyś wspominał, że umysł Ślizgona jest zabezpieczony. Orion po chwili rozmyślań doszedł do wniosku, że zabezpieczenie to musi być nad wyraz potężne, skoro powstrzymało tak nauczyciela Transmutacji, jak i Toma. Jakie informacje posiada Grey, że są tak pilnie strzeżone? Z pewnością bardzo istotne i z całą pewnością niebezpieczne. Nad tym co to mogło być nie było sensu się zastanawiać, dlatego Black poświęcił dobrą chwilę na analizę pozyskanej wieści o ewidentnej znajomości między Gellertem i Albusem. Te informacje były niezwykle cenne i mogły okazać się przydatne.

Po przemyśleniu wszystkich uzyskanych danych Orion doszedł do wniosku, że nie ulegało wątpliwości… Aren ukrył przed nim jakąś informację. Choćby na temat tej piekielnej księgi. Przeczuwał to już w czasie rozmowy, ale nie naciskał. W całej tej historii brakowało mu jeszcze czegoś. Intuicja podpowiadała Blackowi, że to podstawowa, bardzo istotna informacja stanowiąca brakujące ogniwo dotyczące Greya. Te rozmnażające się przez pączkowanie niewiadome, jakoś dziwnie skłaniały Oriona ku wątpliwościom. Postanowił, że uważniej będzie obserwował zielonookiego chłopaka, żeby nie dać się zaskoczyć.

***

Na zajęciach Obrony Abraxas usilnie zastanawiał się, za jakie grzechy musiał wylądować w jednej ławce z Relinem. Może nie było tragicznie, bo jakoś się wzajemnie tolerowali, ale… jeśli chodziło o Malfoya to tylko do chwili, kiedy Samuel nie zaczynał gadać. Za każdym razem, kiedy otwierał usta, blondwłosy Ślizgon walczył z pokusą rzucenia na niego Silencio. Po pewnym czasie doszedł do budującego wniosku, że woli część praktyczną tych zajęć. Wówczas należało działać, a nie komunikować się ze sobą. Był silniejszy magicznie od Relina, za to tamten miał naprawdę godną podziwu intuicję i refleks, dzięki czemu ich siły były wyrównane niestety. Abraxas w duchu ubolewał nad tym faktem. Na obecnych zajęciach przerabiali zaklęcie wiążące. Malfoy notował pilnie uwagi i spostrzeżenia dotyczące tego tematu, kiedy usłyszał od strony Samuela:

– W Hogwarcie Aren również tak rzadko jak tutaj opuszczał swój pokój? Widuję go głównie na posiłkach i w momencie, kiedy przemieszcza się na zajęcia.

– Nie znudziło ci się zadawanie tych pytań? Nie rozumiem co próbujesz osiągnąć pytając o to właśnie mnie. Skoro przyjaźnisz się z Arenem tyle czasu, to powinieneś znać go lepiej. Właściwie im dłużej słucham twojego narzekania i uwag, tym bardziej wątpię w tą przyjaźń – zakpił jawnie Abraxas i po reakcji Relina przekonał się, że trafił w czuły punkt. Po chwili jednak Samuel odpowiedział:

– Trochę czasu minęło od naszego ostatniego spotkania z Arenem. Widzę kilka zmian, które w nim zaszły. Po prostu się martwię. Nie chcesz, to nie pomagaj. Sam znajdę odpowiedzi na swoje pytania.

– Cieszę się, że chociaż w tej kwestii doszliśmy do porozumienia – mruknął w odpowiedzi Malfoy i w zasadzie na tym planował zakończyć tą krótką wymianę zdań, jednak coś go tknęło i po chwili wahania zapytał:

– Powinniśmy się martwić Collinsem?

W odpowiedzi usłyszał natychmiastową i dość obszerną odpowiedź:

– Bezpośrednio niekoniecznie. Za to powinniście zwrócić baczną uwagę na tego co trzyma go na smyczy. Dla jasności dodam, że to Wright. Liam bez jego wyraźnego polecania raczej nie wykonuje żadnych drastycznych kroków. Odkąd pamiętam zawsze tak się zachowywał. Evan natomiast jest nieobliczalny, a przede wszystkim pozbawiony skrupułów. Może być niebezpieczny i popchnąć Collinsa do różnych czynów, nie ważne jak bardzo to będzie złe, okrutne czy też niesprawiedliwe. Istnieje zagrożenie, że Liam wykona polecenie bez mrugnięcia okiem. Może nie, ale lepiej na to nie liczyć. Przy okazji dodam jedną rzecz, która powinna w tej sytuacji wybrzmieć. Moja głowa w tym, by możliwie jak najdłużej utrzymać ich obu w ryzach, ale to wy powinniście zapewnić Arenowi bezpieczeństwo. Ja nie zawsze prawdopodobnie będę w stanie. A teraz twoja kolej na odpowiedź. Wcześniej jak niewątpliwie pamiętasz, zadałem ci pytanie – zapanowała cisza, w trakcie której Abraxas analizował wypowiedź Samuela. Doszedł do wniosku, że informacje o Collinsie były niepokojące i warto było o nich wspomnieć również Riddle'owi. Nie zamierzał jednak dzielić się z siedzącym obok wszystkimi informacjami dotyczącymi Greya, dlatego odpowiedział bardzo oszczędnie:

– W Hogwarcie Aren również tak się zachowywał.

Tak okrojona wiadomość nie spotkała się z entuzjazmem Samuela, który być może nawet skwitował by ją jakąś ostrą ripostą, ale w tym właśnie momencie do klasy wtargnął profesor Beery, wraz z opiekunką Ilvermorny, jej podopiecznymi oraz Evanem. Wszyscy obecni na zajęciach, wraz z prowadzącym, utkwili oczy w przybyłych zastanawiając się o co chodzi. Abraxas dość szybko doszedł do wniosku, że skład tej grupy sugeruje, że przybyła po pozostałych uczestników Turnieju.

Cadan zmrużył wściekle oczy widząc irytującą twarz swojego byłego przyjaciela. Czuł się wytrącony z równowagi tym wtargnięciem. Beery nie raczył nawet zapukać i wszedł sobie jak do siebie. Zmusił się jednak do spokoju powstrzymując swój temperament, choć chętnie rzuciłby w tego osobnika klątwę odpychającą i kazał powtórzyć wejście, tym razem już z całą procedurą, czyli przede wszystkim pukaniem. Nauczka powinna być dokuczliwa, czyli zmusiłby go do tego kilkukrotnie. Może wówczas wbiłby mu do opornej głowy maniery. Tymczasem Herbert zbliżył się do niego z uśmiechem, który Cadan miał ochotę zmazać jakimś adekwatnym zaklęciem i kiedy był już tuż obok oznajmił wyjaśniająco:

– Przepraszamy za najście profesorze Reid. Pojawiła się niestety nie cierpiąca zwłoki sprawa dotycząca Turnieju Trójmagicznego, która wymaga natychmiastowej reakcji. Czy mógłby pan wobec tego zakończyć dzisiejsze zajęcia dla wszystkich oprócz uczestników? – zostało to przedstawione spokojnym głosem, ale mimo tego Reid musiał ponownie stłumić w sobie chęć mordu. Opanował się i krótko ogłosił klasie:

– Wszyscy prócz uczestników mają opuścić klasę. Jesteście na dziś wolni, ale wymagam wobec tego dodatkowych trzech stron pergaminu na temat omawianego przed chwilą przeciwzaklęcia. Nie zapomnijcie również o pracy domowej. To wszystko.
Uczniowie dość szybko zebrali swoje rzeczy i wyszli. Zostali jedynie uczestnicy i to głównie do nich Beery zwrócił się z dalszymi wyjaśnieniami:

– Za chwilę odbędzie się sprawdzanie waszych różdżek. Jak zapewne pamiętacie miało do niego dojść przed Turniejem. Pojawiło się jednak pewne novum, o którym również powinniście się dowiedzieć. Wiecie, że Turniej ma się odbywać w systemie drużynowym, a to wymaga zmian w sposobie jego przeprowadzania. Postanowiliśmy wraz z pozostałymi sędziami, że potrzebne jest dodatkowe zadanie przedturniejowe, które pozwoli nam wyłonić kolejność wystąpień już w trakcie zawodów. Wydaje się, że takie rozwiązanie jest najbardziej uczciwe. Nic więcej nie mogę powiedzieć prócz tego, że wynik zadania przedturniejowego da wam niewielką przewagę w pierwszym zadaniu. Podkreślam słowo niewielką, bo ogólnie nic to nie zmienia i ostatecznie to wasze umiejętności i zaradność będą najważniejsze i zaważą na końcowym wyniku. W zasadzie to wszystko co miałem do powiedzenia... Jakieś pytania?

– Na czym będzie polegać to dodatkowe zadanie i jak będzie oceniane? – o dziwo pytania nie zadał żaden z uczestników, ale Reid. Herbert uśmiechnął się, co spowodowało lekkie żachnięcie u pytającego i stwierdził:

– Nie wspomniałem o tym? Mój błąd! Samo zadanie nie będzie punktowanie. Jedynym jego celem jest wyłonienie kolejności występujących w Turnieju grup. Tylko tyle mi przekazano. Co do samego zadania, to będzie dosyć proste. Pojedynek.

– Co profesor ma na myśli mówiąc pojedynek? Wszyscy jednocześnie mamy ze sobą walczyć w jednym czasie? – zapytał spokojnie Tom, czując na sobie niedowierzające spojrzenia innych uczestników.

– Tak to ma wyglądać. Za każdego pokonanego uczestnika z innej drużyny, dostajecie dziesięć dodatkowych minut walki. Osoba, która pokona największą ilość uczestników, dostanie dodatkowy czas i coś extra. Oczywiście działacie jako drużyna. Ilość pokonanych przeciwników będzie się sumować do wspólnego konta. Znaczenie będzie mieć również to w jakiej kolejności przegracie. To wszystko zostanie uwzględnione przy pierwszym zadaniu. Zakładam, że to już wszystko. Teraz zapraszam na badanie różdżek. Nie każmy dłużej czekać Panu Gregorowiczowi, który łaskawie do nas przybył. Pójdziemy do sali Transmutacji. Tam zostanie przeprowadzona ta procedura – zarządził Beery, wskazując na drzwi. Uczniowie i opiekunka Ilvermorny skierowali się w tamtym kierunku, ale Herbert zanim podążył za nimi, poczuł przyciśniętą do swoich pleców różdżkę i usłyszał szept Cadana:

– Jak to możliwe, że dowiaduję się o tym wszystkim dopiero teraz?

– Czysty przypadek. Tak wyszło, że jako jedyny w tym czasie prowadziłeś zajęcia. Pan Mykiew pojawił się dość nagle prosząc o zorganizowanie wszystkiego jak najszybciej, ponieważ pojawiły się jakieś niespodziewane dla niego okoliczności i przez kilka następnych dni nie byłoby to możliwe.
– Od kiedy musimy się podporządkowywać wytwórcy różdżek?

– Od momentu, kiedy za tym wszystkim stoi Gellert. To raczej on wymagał tego nagłego pospiechu... W końcu znają się z Gregorowiczem już całkiem długo. Wątpię, by dla samego wytwórcy była to przyjemna znajomość, ale... Ruszajmy, inaczej pozostaniemy w tyle Cadanie.

Reid opuścił różdżkę i Beery natychmiast ruszył ku drzwiom rzucając za siebie okiem. Złowił spojrzeniem nieprzyjemny wzrok Cadana, ale nie przejął się nim zbytnio i zachichotał w odpowiedzi dodatkowo drażniąc adwersarza. Reid powstrzymał się jednak po raz któryś z rzędu i tylko w milczeniu poszedł za nim rozmyślając w drodze. Jak to możliwe, że wciąż miał mniej wiadomości o Grindelwaldzie niż Herbert? Nawet po tylu latach. Nie wiedział, o powiązaniach Gregorowicza i Gellerta. Teraz go to zaskoczyło, ale szybko pozbierał się w sobie, by nie dać satysfakcji Herbertowi i zrównał się z nim tuż przed tym, jak dogonili resztę grupy.

***

Rzeczywistość znowu zaskoczyła Arena. Słysząc jak będzie wyglądać zadanie przedturniejowe spojrzał na swoich kolegów z grupy, chcąc ocenić jak oni przyjęli te rewelacje. O ile z twarzy Riddle'a trudno było cokolwiek wyczytać, to zauważył lekką zmianę w jego postawie. Malfoy na moment zacisnął pięści, co także wskazywało na przynajmniej zaniepokojenie. Poczuł przygnębienie. Wiedział doskonale, że w pojedynku był jedynie przysłowiowym piątym kołem u wozu. Będzie tylko przeszkadzał. W zasadzie trudno mu było sobie nawet wyobrazić, jak mogłoby wyglądać jego uczestnictwo w takim pojedynku. Nie wątpił, że jego niewiedza nie potrwa zbyt długo. Wkrótce się przekona. Przez jego niedyspozycję ich drużyna właściwie już była na straconej pozycji.

Otrząsnął się z niewesołych rozważań i rozejrzał po innych. Evan i James nie wyglądali na zbyt przejętych. Z pewnym zaskoczeniem odkrył nawet, że Hill był lekko zadowolony z jakiegoś niepojętego powodu. Rowena cicho dyskutowała z Nessą i to uświadomiło Arenowi, że oni, czyli ich drużyna, również będą musieli porozmawiać o jakiejś strategii. W zasadzie tego obawiał się teraz najbardziej. To nie mogło oznaczać niczego dobrego dla niego.

W sali Transmutacji czekało na nich dwóch mężczyzn. Jeden z nich, niewątpliwie ten, który miał przeprowadzić test ich różdżek, obrzucił całą wchodzącą grupę pojedynczym spojrzeniem i wyciągnął pergamin oraz kilka akcesoriów rozkładając je przed sobą. Grey nigdy dotąd nie widział takich przedmiotów na oczy i nie miał bladego pojęcia do czego mogły służyć. Nie zdążył się nawet przyjrzeć, kiedy tamten czarodziej ponownie uniósł na nich wzrok. W tym momencie zostali znienacka oślepieni błyskiem flesza aparatu. Drugi z mężczyzn, stojący w okolicy wejścia, uśmiechnął się do nich wszystkich ukazując rząd śnieżnobiałych zębów. Aren od razu poczuł do niego rezerwę, odruchowo kojarząc go z Lockhartem. Tymczasem mężczyzna z werwą i nie wiadomo skąd branym entuzjazmem zaczął trajkotać:

– Witajcie uczestnicy! Nazywam się Lars Ouren! Będę odpowiedzialny za zapewnianie widowni rozrywki, komentując wasze wyczyny podczas Turnieju. Odpowiadam również za informacje prasowe. Dzisiaj jestem tutaj, by po sprawdzeniu różdżek przeprowadzić z każdym z was mały wywiad. Byłbym wdzięczny za poświęcenie mi później chwili czasu. Będę czekał na każdego z was w klasie obok. Obiecuję, że nie zajmę dużo waszego cennego czasu. Będziemy rozmawiać głównie o...

– Panie Ouren… jestem pewien, że uczestnicy doskonale już wiedzą co mają zrobić. Proszę wobec tego udć się do wspomnianego wcześniej pomieszczenia i tam czekać na kolejnych uczestników. Za moment dołączy do pana któryś z nich – dość obcesowo przerwał wypowiedź ekspansywnego mężczyzny Cadan. Spowodowało to, że tamten zamilkł. Łypnął nieprzyjaźnie okiem, ale już bez dalszych komentarzy wyszedł z pomieszczenia. Spojrzenia obecnych skupiły się na twórcy różdżek, który dopiero teraz przejął inicjatywę i zaczął:

– Witajcie uczestnicy Turnieju. Nazywam się Mykiew Gregorowicz. Będę odpowiedzialny za sprawdzenie waszej broni, czyli różdżek po to, by w kluczowym momencie was nie zawiodły. Nie zajmie to zbyt wiele czasu. Aby zachować jakąś kolejność proponuję, by panie podeszły jako pierwsze – zaordynował krótko, równocześnie wprowadzając porządek w całą procedurę. Spojrzał następnie w stronę Nessy i ta bez słowa podeszła jako pierwsza podając mu różdżkę. Gregorowicz ujął ją w dłonie, odwrócił, obejrzał i skomentował pod nosem, równocześnie notując coś na pergaminie: – Oh, mogłem się spodziewać, że twoja różdżka będzie tworem któregoś z nich... Włos wampusa! To musi być robota Jonkera... dobrze... dobrze i co dalej... sztywna, osiem cali, brzoza – skończył zapiski, oddał dziewczynie różdżkę i poprosił, by wystrzeliła z niej iskry.

Grey słuchał mrukliwych komentarzy Gregorowicza z pewnym zainteresowaniem. Pierwszy raz słyszał o stworzeniach, z których pochodziły rdzenie różdżek uczestników z Ilvermorny. Zanotował sobie w pamięci, żeby dowiedzieć się o nich nieco więcej, bo temat wydawał się ciekawy i wart analizy. Jak się okazało różdżka Roweny miała jako rdzeń kolec potwora z White River. To zaostrzyło jeszcze jego ciekawość. Postanowił nawet, że postara się na ten temat porozmawiać z samą Owen i spróbować dowiedzieć się więcej o stworzeniu, od którego pochodził kolec użyty w jej różdżce. Jako kolejny podszedł do Gregorowicza James. Podał mu swoją broń. Twórca różdżek przez chwilę ją trzymał i na koniec zmarszczył lekko brwi. Swoim zwyczajem pomrukując pod nosem zapisał wszystkie parametry, których potrzebował, określił rdzeń różdżki jako pióro gromoptaka i poprzestając na tym, wciąż ze zmarszczonymi brwiami oddał różdżkę właścicielowi.

Jako kolejni do badania broni zostali zaproszeni uczniowie Durmstrangu. Pierwszy wystartował Evan, właściwie odpychając z drogi Relina. Przypuszczalnie spieszył się, żeby udzielić wywiadu i niecierpliwość go poniosła. Aren stwierdził, że ten chłopak miał wybitnie denerwującą osobowość. Kiedy już otwierał usta, żeby coś powiedzieć, wychodziły z nich słowa przepełnione pychą, drwiną i arogancją. Okropne połączenie. Rdzeń różdżki niesympatycznego osobnika odpowiadał według Arena jego charakterowi: coś, nie dosłyszał co, ale… trolla. Zielonooki hogwartczyk skrzywił się lekko, przypominając sobie jak jego własna różdżka wylądowała kiedyś w nosie górskiego trolla. Ten grymas zwrócił uwagę Abraxasa:

– Wszystko w porządku? Martwisz się?

– Trochę tak. Przyznam jednak, że w tym momencie zareagowałem na co innego. Po prostu przypomniałem sobie pewne wydarzenie z przeszłości związane z trollem. To wszystko.

– Doprawdy, zadziwiasz mnie. Wyjaśnij jak można mieć jakiekolwiek wspomnienie z trollem. Jak wiadomo są niebezpieczne i występują w wysokich górach.

– To był wypadek i przypadek zarazem. Do tej pory nie wiem jak ten troll znalazł się wtedy w... – przerwał nagle wyjaśnienia zdając sobie sprawę, że przecież nie mógł wyjawić, że cała rzecz działa się w Hogwarcie. – …w tamtym miejscu... – spróbował wybrnąć, ale miał pełną świadomość, że Malfoy zauważył ten unik. Na szczęście o nic nie pytał, a tylko skinieniem głowy zachęcił go do dalszej opowieści: – Zagroził pewnej znajomej. Pobiegliśmy z przyjacielem na ratunek i nie wiem o czym wtedy myślałem, ale w pewnym momencie wylądowałem trollowi na karku. Szarpał się i próbował mnie zrzucić. Jakimś cudem moja różdżka utknęła w jego nosie... kiedy już udało nam się go pokonać, nadeszło najgorsze i najbardziej obrzydliwe… musiałem ją odzyskać.

– Za każdym razem kiedy słyszę z twoich ust określenie: wypadek, przypadek, czy cokolwiek w tym guście, ogarnia mnie przerażenie. Jakoś zawsze mam przeczucie, że pewnie jest to zaledwie wierzchołek góry lodowej dotyczący danego wydarzenia... Opowiesz mi o tym więcej podczas naszych korepetycji… Teraz nie bardzo jest czas. Zaraz nasza kolej. Chcesz iść jako pierwszy?

– Wolałbym nie... im dłużej mogę zwlekać z tym wywiadem tym lepiej. Nie lubię prasy… – przerwał widząc Sama wychodzącego, by udzielić wywiadu.

W kolejce przed nimi został już tylko Liam. Przez moment spotkali się z Arenem spojrzeniami i hogwardczyk doszedł do wniosku, że chyba nie polubi tego chłopaka. Był dziwny, a jego oczy miały jakiś taki… martwy wyraz. Były bez blasku, beznamiętne. Rozumiałby, gdyby to była przybrana przez Liama maska. Sam stosował podobną na co dzień. Zauważył jednakże, że ten chłopak po prostu tak ma i już. Wyraz oczu zmienił mu się tylko w dwóch przypadkach: podczas incydentu na wróżbiarstwie i wcześniej na tarasie. Nawet wtedy, gdy złapał go w bibliotece, Liam pozostał taki sam, a jego oczy bez wyrazu. Grey po chwili zastanowienia doszedł do wniosku, że nie wierzy, żeby chłopak zachowywał się tak zawsze. Zamierzał to sprawdzić, a jedynym źródłem, które mogło mu dostarczyć informacji o Collinsie, był Sam. Wiedział, że Relin nie przepadał za Liamem, ale nie wiedział dlaczego. Istniała możliwość, że jedno wynikało z drugiego. Warto było spróbować.

– Aren twoja kolej! – usłyszał nagle głos Beery'ego i tylko westchnął cierpiętniczo w odpowiedzi. Abraxas rzucił mu pokrzepiające spojrzenie i Grey podszedł do wytwórcy różdżek, czując na plecach spojrzenia tych, którzy pozostali w pomieszczeniu.

Pocieszające było jedynie to, że nie było już tutaj żadnego z rywali. Istniała nadzieja, że jeżeli nawet zrobi coś głupiego, pozostanie to między nimi. Skinął głową mężczyźnie na przywitanie, rejestrując jego zainteresowane spojrzenie. Aren w duchu skonstatował, że nie powinno go to dziwić, bo przecież był swoistym ewenementem. Wyjął swoją różdżkę czując się z tym nieco dziwnie. Zawsze miał ją ze sobą, ale z oczywistych powodów z niej nie korzystał, dlatego teraz czuł się nieswojo. Podał różdżkę wytwórcy i skonstatował, że za nim nastała idealna cisza. Najwyraźniej wszyscy zebrani byli zainteresowani tym, co powie Gregorowicz:

– Robota Ollivandera. Mogłem się spodziewać, bardzo precyzyjna robota… giętka, jedenaście cali, a drewno to... oh nie spodziewałem się że udało mu się tego dokonać... ostrokrzew. Rdzeń to nic innego jak pióro feniksa... Posiada pan naprawdę potężną broń. Wielka szkoda, że nie może jej pan używać. W celu dopełnienia formalności muszę poprosić pana o rzucenie prostego zaklęcia. Nic specjalnego, wystarczy wzbudzenie samych iskier.

– Postaram się proszę pana – odpowiedział grzecznie Aren odbierając swoją różdżkę. Nie używał jej na co dzień, ale jednak poczuł radość, że ma ją już z powrotem. Dziwnie czuł się bez niej.

Zrobił mały zamach unosząc odpowiednio różdżkę, by osiągnąć to o czym mówił twórca różdżek. Jeszcze jakiś czas temu było to dla niego zupełnie naturalne, ale dziś czuł się jakoś nieswojo trzymając broń w dłoni. Efekt był… właściwie lepiej byłoby powiedzieć, że wyniku nie osiągnął. Z różdżki nie wydostała się nawet najmniejsza iskierka. Gregorowicz zmarszczył brwi w zamyśleniu, a Aren poczuł się tą całą sytuacją zażenowany. Przecież właściwie to nie było nawet jakieś konkretne zaklęcie. Wstrząsnął głową w konsternacji, skupił się jeszcze bardziej na swoim głównym rdzeniu i dopiero wtedy osiągnął mizerne, bo mizerne, ale wymierne rezultaty. Z końca różdżki wydobyło się kilka iskier w kolorze bladej zieleni. Twórca różdżek na ten widok skinął głową i coś zanotował na swoim pergaminie, po czym oznajmił spokojnym tonem:

– W porządku, dziękuję. Różdżka jest sprawna, choć nie sądzę żeby udało ci się zrobić z niej pożytek podczas zadań. Nawet to co wykonałeś, kosztowało cię wiele wysiłku. Następna osoba.

Jako następny podszedł Tom. Grey miałby wielką ochotę usłyszeć jaka jest jego różdżka, ale musiał niestety wyjść tak jak wszyscy przed nim. Czekał na niego niezbyt miły moment, a mianowicie jakiś beznadziejny, niewygodny dla niego wywiad, który zajął jego myśli. Miał tylko nadzieję, że nie będzie to wyglądać tak jak swego czasu wywiad z Ritą Skeeter. Nauczony doświadczeniem postanowił sobie uważnie przyjrzeć się tak samemu mężczyźnie, jak i pióru, którym będzie się posługiwał. Oby tylko nie było samopiszące... miał z nimi złe doświadczenia.

***

Toma nie obchodziły rdzenie innych różdżek. Co prawda dostarczały sporo informacji, ale w ostateczności to właściciel i jego umiejętności odgrywały podstawową rolę w czarowaniu. Różdżka była tylko narzędziem, którego używało się w tym celu. Kiedy jednak do wytwórcy różdżek podszedł Aren, zaczął słuchać uważnie. Był ciekawy co kryje się w jego broni. Chłopak na razie nie jest w stanie się nią posługiwać, ale przecież prędzej, czy też później nadejdzie ten dzień, kiedy wróci do sprawności. Dobrze było to wiedzieć. Riddle przesunął się trochę i zajął miejsce obok Abraxasa, gdzie miał lepszy widok. Malfoy rzucił w jego stronę krótkie spojrzenie i skupił się także na obserwacji Greya.

Tom w duchu pomyślał, że trochę irytowała go zażyłość tej dwójki. Chętnie by ją ukrócił, ale z drugiej strony Abraxas wciąż był cennym źródłem informacji na temat Arena. Oczywiście Riddle zdawał sobie sprawę z faktu, że Malfoy przekazuje mu wybrane wiadomości. Mimo wszystko jednak, przy nim Aren był bardziej skłonny do jakichkolwiek zwierzeń odnośnie swojej przeszłości. Jak dotąd nie były to jakieś istotne fakty, ale ziarnko do ziarnka zbierał je i z tego zaczęła pojawiać się już jakaś mętna i nie do końca jasna wizja. Wierzył, że z czasem dowie się jeszcze czegoś i obraz powoli zacznie się wyostrzać.

Tymczasem Aren wyciągnął swoją różdżkę w stronę Gregorowicza, a Riddle zupełnie nagle ujrzał w podświadomości inny obraz. Wspomnienie wiązało się z jego dzieciństwem. Był w sklepie Olivandera, trzymał w rękach dwa pudełka, a w jednym z nich była... Już prawie wiedział, ale w tym momencie wspomnienie się rozwiało, a Tom skrzywił się czując, że ponownie ucieka mu coś niezwykle ważnego. Czuł, że to coś pomogłoby mu złożyć elementy układanki... Poczuł irytujący ból głowy i ponownie przyjrzał się różdżce Greya. Wyglądała bardzo znajomo. Kiedy tylko o tym pomyślał tknęła go inna myśl. Dlaczego tak pomyślał?

Otrząsnął się z tych niewiele wnoszących rozterek i ponownie skupił się na rzeczywistości. Akurat w tym momencie wytwórca różdżek mówił, że broń Arena została wykonana przez Olivanderów, co głowa Toma przyjęła ukłuciem bólu. Ten starał się opanować niemiły objaw, kiedy Gregorowicz doszedł do tego z jakiego drewna jest ta różdżka i Riddle, wraz z nim synchronicznie, chociaż szeptem powiedział niemal bez udziału świadomości:

– Ostrokrzew...

Zorientował się, że powiedział to na głos dopiero w momencie, kiedy stojący obok Abraxas spojrzał na niego zdziwiony. Sam był zaskoczony swoją wiedzą, bo przecież nie znał się właściwie na różdżkach, a jednak w tym wypadku nie miał właściwie żadnych wątpliwości. Skąd to wiedział? Aren nigdy nie mówił o swojej różdżce, sam nigdy o to nie pytał, więc skąd ta pewność?

Głowa zapulsowała mu znowu bólem. Pojawiło się w niej wiele pytań, które przestały wirować w momencie kolejnego zaskoczenia jakie przeżył. W chwili , gdy Gregorowicz oznajmił co takiego było rdzeniem różdżki Greya. Pióro feniksa… Tom skupił się na słowach wytwórcy mówiącego o potędze tej różdżki. To była znacząca informacja, którą warto było zapisać sobie w pamięci. Inną sprawą była przydatność tej informacji podczas Turnieju. Zdecydowanie różdżka ta, a raczej jej potencjał i potencjał magiczny jej właściciela nie zdadzą się na wiele, jeśli sądzić po wynikach próby użycia magicznego przedmiotu. Zupełnie nagle u umyśle Toma pojawiła się idea, że musi ponownie zobaczyć tą różdżkę. Musi dotknąć jej własnymi rękoma. Nie wiedział dlaczego, ale ta myśl wypełniła go po brzegi i trwała w nim nawet wtedy, kiedy Aren wyszedł już z pomieszczenia.

Nie czekając nawet na wskazania Herberta sam podszedł do Mykiewa, podając swoją różdżkę. W jego myślach wciąż jeszcze trwało postanowienie co do Greya i jego broni, dlatego z lekkim opóźnieniem wsłuchał się w to, co na temat jego różdżki ma do powiedzenia Gregorowicz:

– Trzynaście cali, niezbyt giętka... no proszę, cis! Bardzo rzadki materiał ze względu na jego dosyć niepochlebną historię... jednak kiedy tak patrzę na twoją osobę, wydaje się wręcz idealna... rdzeń to... – wytwórca zamilkł nagle i trwała przez moment grobowa cisza, po czym padło: – pióro feniksa. Interesujące... proszę rzucić zaklęcie, by dopełnić resztę formalności.

Tak jak poprzednicy Tom lekko poruszył dłonią inicjując feerię iskier. Gregorowicz kiwnął w uznaniu głową, a Riddle nie czekając już nawet na pozwolenie, ani nie żegnając się wyszedł szybko z klasy odprowadzany zdziwionymi spojrzeniami pozostałych tam, nielicznych osób. Mijając Abraxasa szepnął mu w przelocie, żeby przekazał jak najszybciej Arenowi, że czeka na niego w ich pokoju wspólnym. W głowie miał tylko jedną myśl: musiał sprawdzić, dlaczego różdżka Arena wydawała mu się znajoma i tak bardzo ważna. Starał się skupić na tej myśli i nie pozwolić jej umknąć. Obawiał się, że jeśli się rozproszy, myśl natychmiast zaniknie jak wiele razy wcześniej.

***

Klasa, w której przeprowadzano wywiad była niewielka. Grey zdziwił się nawet jej rozmiarami, bo mieściły się tam zaledwie cztery ławki i biurko. Usiadł na krześle naprzeciwko redaktora z jednym marzeniem wypełniającym mu myśli. Chciał, żeby ten przykry dla niego moment minął jak najszybciej. Mężczyzna obserwował go z tym charakterystycznym chyba dla wszystkich dziennikarzy uśmiechem, a Aren w duchu wzdrygnął się na ten widok. Odpowiedział uprzejmym uśmiechem mając świadomość, że z prasą i tak nie wygra, więc nie ma się co buntować. Najlepszą taktyką było nie zrażać do siebie dziennikarzy i odpowiadać na pytania oględnie. Używać zgrabnych określeń, wielu słów, ale nie ujawniać zbyt wiele. Redaktor przez chwilę przerzucał strony, chyba szukając natchnienia, a Aren tymczasem wypatrzył jego narzędzie do pisania. Było to zwykłe mugolskie pióro, co go zaskoczyło, ale też trochę uspokoiło. Najwyraźniej mężczyzna zauważył jego wzrok spoczywający na tym przedmiocie, bo zagaił:
– Nie uważasz, że takie pióra są zdecydowanie bardziej użyteczne niż te, których czarodzieje używają na co dzień? Zajmują mniej miejsca i nie trzeba targać ze sobą dodatkowo kałamarza. Łatwiej je schować na przykład w kieszeni, jakiejkolwiek kieszeni, nawet w spodniach… Chociaż nie... tego nie polecam. Raz niechcący usiadłem na nim i zapewne domyślasz się, dlaczego potem zwracałem na siebie uwagę idąc ulicami. To nie było przyjemne doświadczenie. Nie wspominając już o moim wspaniałym białym płaszczu, którego niestety nie udało się doprowadzić do pierwotnego stanu. Wracając jednak do naszej rozmowy… Mogę ci mówić na ty? – zapytał ku zdumieniu Arena, który jednak bez komentarza dał pozwolenie kiwnięciem głowy. Dziennikarz uśmiechnął się w odpowiedzi i zadał swoje pierwsze pytanie: – Arenie, powiedz mi co sądzisz o mugolskich przedmiotach?
To było trudne pytanie i do tego podchwytliwe. Był w Durmstrangu. Tutaj mugolskie rzeczy nie były akceptowane, o czym zdążył się przekonać. Musiał jednak coś odpowiedzieć i to szybko. Gdyby przy każdym pytaniu namyślał się zbyt długo, reporter nabrałby podejrzeń, że jego odpowiedzi nie są szczere. Zresztą tym razem postanowił być szczery, bo właściwie mogło to mu się nawet przysłużyć:

– Mugolskie wynalazki są czasami bardzo przydatne i praktyczne jak sam pan zauważył. Zresztą z racji mojej tymczasowej przypadłości, niekiedy jestem zmuszony z nich korzystać.

– Otóż to! Dobrze. Pozwól, że teraz zadam ci pytanie, które z pewnością chciałoby rzucić ci wielu czytelników. Na pewno chcieliby przeczytać na nie odpowiedź… Jak wszyscy pamiętamy, na początku odmówiłeś udziału w Turnieju. Przy ponownym podejściu Czara jednak znowu cię wybrała. Nie sądzisz, że to zbyt duży zbieg okoliczności?

– Zakładam, że to po prostu mój znajomy, Los. Tym razem postanowił sobie ze mnie zadrwić. Nie chciałem brać udziału w Turnieju ze względu na mój aktualny stan, czyli czasowy brak dostępu do magii. Jak widać jednak, jestem tutaj.

– Zawdzięczasz to głównemu uczestnikowi Hogwartu Tomowi Riddle. Czy z tego powodu są pomiędzy wami jakieś nieporozumienia? W końcu wciągnął cię świadomie w Turniej Trójmagiczny. Wiedział przecież, że dla ciebie jest on tym bardziej niebezpieczny, ale się nie zawahał.

Aren błyskawicznie doszedł do wniosku, że musi jakoś zgrabnie wybrnąć z matni z nadzieją, że dziennikarz da sobie spokój i przerzuci ciężar odpowiedzi na to pytanie na kolejnego rozmówcę, czyli Riddle’a. Ten z pewnością poradzi sobie z nim doskonale. Tymczasem musiał jakoś odwrócić je na swoją korzyść, dlatego odpowiedział innym pytaniem:

– Czyżby pan również, jak pewnie większość czytelników sugeruje, że jestem na straconej pozycji?

– Nie miałem tego na myśli. Zapewne już wiesz, że zadaniem eliminacyjnym potrzebnym do wyznaczenia kolejności wystąpień w Turnieju, będzie pojedynek. Musisz przyznać, że to stawia cię w niekorzystnej sytuacji. Wydajesz się jednak być nad podziw spokojny. Masz jakiś tajny plan?

– Jeśli miałbym taki plan, to oczywiście bym o nim nie powiedział. W końcu sam pan stwierdził, że miałby być tajny. A tak szczerze mówiąc dopiero dowiedzieliśmy się o tym zadaniu. Nawet jeszcze nie zdążyliśmy o nim porozmawiać między sobą. Jestem jednak pewien, że razem na pewno obmyślimy skuteczny plan działania i...

Aren przerwał z ulgą bo czuł, że słów na długo mu już nie wystarczy. Otwierające się drzwi do klasy dały mu wymówkę do zakończenia wypowiedzi. Zerknął w stronę wejścia i z ulgą zauważył w nim Beery’ego. Miał nadzieję, że nauczyciel uratuje go z opresji. Nie zawiódł się. Po krótkiej wymianie zdań okazało się, że tak jest w istocie, ale ze względu na upór dziennikarza, profesor wyraził zgodę na jeszcze jedno, ostatnie pytanie a Herbert by mieć święty spokój machnął na to przyzwalająco ręką, zauważając jego przewracanie oczami, gdy Lars był odwrócony tyłem przez co zaśmiał się cicho.

– Na chwilę obecną to będzie ostatnie pytanie, ale bądź pewien Aren, że postaram się w przyszłości ponownie z tobą porozmawiać. Pozwól, że zapytam o zupełnie inną rzecz. Czy jest w chwili obecnej ktoś, kto przyprawia cię o szybsze bicie serca?

– S... słucham? Co to ma wspólnego z Turniejem?

– Pewnie niezbyt wiele, ale w redakcji i poza murami szkoły jesteś naprawdę popularny. Choćby ze względu na wygląd. Wierz mi lub nie, ale było całkiem sporo listów z prośbą o takie właśnie pytanie.

– Nie wydaje mi się, by był ktoś taki... Mogę już iść?

– Jesteś pewien? Usłyszałem w twoim głosie zawahanie i...

– Panie Ouren. Jedno pytanie zostało już zadane. Teraz zabieram Arena, a pan ma jeszcze przed sobą dwóch kolejnych uczniów z naszej szkoły. Miłej pracy.

– No dobrze. Już w porządku. Teraz pan Ridd... – do klasy w tym samym momencie wszedł Abraxas i zaskoczył właściwie wszystkich. Beery nie ociągając się zaczął lekko kierować Greya do drzwi, kiedy Abraxas z godną podziwu swobodą oznajmił głośno:

– Tom przybędzie po mnie. Został pilnie wezwany przez jednego z nauczycieli.

Było to oczywiście kłamstwo, ale podane w ten sposób mogło uchodzić za prawdę, przynajmniej w oczach dziennikarza. Malfoy nie bardzo się nad tym zastanawiał. Jego myśli zaprzątnięte były zgoła czym innym. Riddle kazał mu pójść jako pierwszemu i oczywiście Abraxas nie zamierzał odmawiać. Teraz mijając Arena wyszeptał to co miał mu przekazać od Toma i utrzymując na twarzy swoją najbardziej formalną maskę, usiadł przed reporterem. Obserwował go uważnie, starając się dobrać styl wypowiedzi i ocenić w jaki sposób najlepiej zająć jego uwagę, podczas gdy ten odprowadzał wzrokiem dwójkę opuszczającą klasę.

W głowie Malfoya kotłowały się wciąż jeszcze myśli, póki mógł sobie na to pozwolić, rozmaite przypuszczenia na temat o czym Tom chce rozmawiać z Arenem. Z pewnością o różdżkach. W końcu z niewiadomej przyczyny znał materiał, z którego utworzono różdżkę Arena, jeszcze zanim Gregorowicz o tym powiedział. To było zaskakujące. Nie bardzo mógł dłużej rozmyślać, ponieważ dziennikarz zwrócił już wzrok na niego. Skupił się więc wewnętrznie, bo miał też inne zadanie. Miał absorbować mężczyznę jak najdłużej, by dać czas Tomowi na rozmowę z Greyem. Był Malfoyem więc potrafił utrzymać na sobie uwagę innych, z drugiej strony też nie chciał by Aren przebywał z Tomem zbyt dużo czasu sam na sam. Czuł w środku, że nie powinien tego robić. Przybrał jednak swoją najbardziej formalna maskę podchodząc do reportera. Obiecał że kupi więcej czasu, ale nie miał też zamiaru dawać im go aż nazbyt wiele, zwłaszcza widząc że musiało to być na tyle ważne że Tom nie chciał zwlekać dłużej.

Słowa przekazane przez Abraxasa zaintrygowały Greya. Jednego był pewien. Z pewnością sprawa musiała być istotna, skoro Riddle nie mógł czekać dłużej i zamierzał ją omówić natychmiast. Z Beerym pożegnali się u podnóża schodów do kwater uczniów Hogwartu i Aren zaczął się na nie wspinać. Już po kilku stopniach skonstatował, że uśmiecha się jak idiota. To go zdumiało, ale nie bardzo miał czas roztrząsać to zdarzenie, bo już stał przed wejściem do pokoju wspólnego uczestników. Zanim je otworzył, opanował mimikę twarzy, ale wciąż czuł jakąś irracjonalną radość.

***

Ostatnią prywatną rozmowę z Tomem przeprowadzili pokoju jego, Arena. Wtedy, kiedy Riddle tak go zaskoczył. Po tym nie rozmawiali już w cztery oczy. Oczywiście Aren był z tego faktu zadowolony. Miał swoją prywatność, święty spokój… Tom się odczepił, ale... Jakoś tak mu brakowało… czegoś… Nawet w jego głowie argumenty o odczepianiu się brzmiały bardzo nieprzekonująco. Okłamywać mógł wszystkich wokół. Siebie było trudno. Brakowało mu ich rozmów… żeby nie zabrnąć za daleko w tych rozważaniach i nie nazwać czego mu jeszcze brakowało, Grey nacisnął klamkę i wszedł do środka.

Tom stał przy kominku i patrzył w płomienie w zamyśleniu. Dźwięk zamykanych drzwi zwrócił jego uwagę. Kiedy na Arenie spoczęły jego czerwone oczy, chłopak zupełnie niespodziewanie stwierdził, że wróciło całe jego zdenerwowanie, ale nie tylko. Było coś jeszcze, czego Grey nie potrafił ubrać w słowa, a co pojawiało się ostatnio coraz częściej, kiedy tylko był w pobliżu Riddle’a. Zielonooki chłopak zmobilizował się wewnętrznie i przejął inicjatywę, zaczynając rozmowę:

– Abraxas przekazał mi, że chciałbyś porozmawiać. Zdziwiło mnie, że w takiej chwili. Mamy ograniczony czas. Co prawda przypuszczam, że Malfoy skupi uwagę dziennikarza wystarczająco długo, ale jednak nie ma co testować nadmiernie jego umiejętności.

– Istotnie, przejdźmy więc do rzeczy. Powodem, dla którego cię tutaj wezwałem jest twoja różdżka. Z pewnością będziesz zdziwiony, ale chciałbym ją zobaczyć.

– Zobaczyć? Moją różdżkę? – zielonooki chłopak powtórzył zaskoczony nie bardzo rozumiejąc w czym rzecz i dlaczego ta dziwna sprawa nie mogła zaczekać.

– Tak. Jest w niej coś, co nie daje mi spokoju. Na razie to tylko podejrzenia i nie nazwane… trudno to określić, ale chciałbym przekonać się na własne oczy czy to o czym myślę jest prawdą.

– Chyba nie sądzisz, że ot tak oddam ci swoją różdżkę. Po drugie w zasadzie nie wyjaśniłeś mi powodu, dla którego miałbym to zrobić. Po trzecie, zrobię to pod warunkiem, że ty w tym samym czasie dasz mi swoją.

Tom nie był z tego ultimatum zadowolony. W zasadzie to co proponował Aren było uczciwe, ale było też źródłem potencjalnego zagrożenia, a to kłóciło się z jego naturą. Ciężko mu było przekonać się do pomysłu, żeby dać swoją różdżkę komuś innemu. Nawet jeśli była to osoba, która z tej broni nie będzie miała właściwie pożytku, bo nie może korzystać ze swojej magii. Rzecz cała wymagała zaufania. Tom zauważył, że podobne wahania miał i Aren. Co prawda w głowie Riddle’a pojawiło się jakieś mgliste wspomnienie, którego nie potrafił uchwycić, ale towarzyszyła mu też myśl, że w przeszłości Grey zaufał mu dwa razy. Świadczyło to, że te wspomnienia znajdowały się w myślodsiewni. Trudno mu jednak było zrobić podobnie i zaufać zielonookiemu chłopakowi tak bardzo. Poza tym, o czym zapewne Aren nie wiedział, wymiana różdżek była dość intymnym i bardzo osobistym gestem, nawet jeśli już nie praktykowanym i przestarzałym. Kiedy tylko Riddle o tym pomyślał, pojawił się w jego głowie pomysł i nadzieja na zniechęcenie Arena do podobnych gestów. Musiał mu tylko o tym powiedzieć:

– Wiesz co oznacza wymiana różdżek między czarodziejami?

– Nie. Jeżeli jednak jest to związane z jakimiś czystokrwistymi obyczajami, to szczerze mówiąc mam to gdzieś.

– Czystokrwiści nigdy nie stosowali tego obyczaju. Dając komuś swoją broń, która jest pewnego rodzaju buforem pomiędzy nią samą, a rdzeniem magicznym czarodzieja, wykazujesz wielkie zaufanie, a nawet więcej. Było to praktykowane wyłącznie przez kochanków w czasach polowań na czarownice. Pomiędzy różdżką, a właścicielem jest pewna szczególna więź. O tym zapewne wiesz. Decydując się na wymianę ryzykujesz, że ta więź zostanie zachwiana. Podobno działo się tak niekiedy. W momencie, kiedy uczucie kochanków nie było prawdziwe i szczere, szkodziło to różdżkom. Wtedy broń stawała się niestabilna. Ile w tym prawdy nie wiadomo, ale jedno jest pewne. Zachwiana więź z twoją różdżką może spowodować, że broń zawiedzie. Najgorzej jeśli stanie się to w kluczowym momencie. To było bardzo niebezpieczne w tamtych czasach, ale byłoby zagrożeniem także i teraz.

– Dlaczego wtedy ludzie to robili znając ryzyko? Co w zasadzie daje taka wymiana?

– Pozwala poznać emocje drugiej osoby. Tworzy połączenie, dzięki któremu dotrzesz do tej osoby w razie kłopotów. To było bardzo cenne. Odnalezienie czarodzieja przed egzekucją… niewiele więcej wiadomo, bo w księgach istnieją o tym jedynie lakoniczne wzmianki. Pewnie domyślasz się dlaczego czystokrwiste rody nigdy nie stosowały takiego rodzaju magii. Oczywiście istnieje możliwość, że były jakieś wyjątki, ale się o nich nie pisze.

– Tak sobie myślę, że to wspaniały rytuał. Bardzo romantyczny. Pozwala być z ukochaną osobą na zawsze, wykazuje prawdziwą miłość między tymi osobami. Jest bardzo bezkompromisowy. Jeżeli się wahasz, twoje uczucie nie jest głębokie. Jeżeli naprawdę kochasz, magia to wykaże, a połączenie nastąpi. Po zastanowieniu dochodzę jednak do wniosku, że pewnie nie wystarczy tylko wymienić się różdżkami. Musi być coś więcej, przyznaj.

– Owszem jest coś więcej. Nie mamy jednak czasu na szerszą analizę tego tematu. Powiedz mi wobec tego Aren, nadal chciałbyś wymienić się ze mną różdżką? – zapytał podchwytliwie Tom z cichą nadzieją, że zielonooki chłopak zrezygnuje. Płynnym ruchem wyciągnął swoją różdżkę, ujął ją za część pracującą, rękojeść kierując w stronę Greya. Obserwował uważnie adwersarza i zauważył, że na policzkach Arena pojawiły się lekkie rumieńce, ale zielonooki chłopak jak zwykle nie odwrócił wzroku. Zagryzł tylko lekko dolną wargę, czego wcześniej nie robił i to była jedyna odmienność.

Wiedział, po prostu wiedział, że ten dupek Riddle specjalnie to robi i się z nim po prostu drażni. Był zły na siebie, że tak na to reaguje, bo zdał sobie sprawę, że chce przeciągać tą chwilę jak najdłużej. Poza tym, co gorsza, brakowało mu bliskości Toma i chciał nawet więcej… ale do tego bał się już przyznać. Z drugiej strony za nic nie chciałby dać Riddle’owi satysfakcji i uzewnętrznić jakoś swoje pragnienia. Chciał też sprawdzić jego reakcję. Przekonać się co czuje, a może i czego chce. Wiedział już co oznaczała wymiana różdżek i na tej kanwie mógł spróbować zaskoczyć Toma i sprowokować u niego jakąś reakcję, której normalnie by nie okazał. Miał świadomość, że z pewnością nie osiągnie jakichś spektakularnych efektów znając Riddle’a, ale nie oznaczało to, że nie będzie próbował.

Uśmiechnął się do Toma. Ten w odpowiedzi odruchowo wzmógł czujność. Aren zignorował to i spokojnym gestem wyciągnął własną różdżkę w stronę czerwonookiego chłopaka. Nie spuszczał z niego oka nie chcąc przegapić nawet najmniejszej emocji na jego twarzy. Tylko dzięki temu był w stanie zauważyć krótki moment, kiedy źrenice Toma lekko się poszerzyły z zaskoczenia. Wyraźnie nie spodziewał się po nim, że zaryzykuje. Aren chciał jednak więcej, dlatego posunął się w swoich prowokacyjnych ruchach jeszcze dalej.

Zrobił krok naprzód i wyciągnął drugą dłoń w stronę różdżki Toma. Nie dotknął jej jednak, zatrzymując palce dosłownie kilka centymetrów przed nią. Wciąż nie spuszczał wzroku z czerwonookiego, który przez moment się zawahał, ale jego wzrok zmienił się wyraźnie i widoczna w nim była cała gama emocji, wzbudzających w Arenie przyjemne dreszcze wzdłuż kręgosłupa. Przez myśl przebiegło mu, że właściwie osiągnął to co chciał. Właśnie takiego Toma chciał widzieć: lekko rozkojarzonego, zdeprymowanego.

Czerwone oczy śledziły poczynania zielonookiego utrapienia, a w głowie Riddle’a krążyły dręczące i dziwne myśli. Dlaczego tylko ta osoba potrafiła wyprowadzić go z równowagi? Działo się tak od początku, odkąd tylko Grey pojawił się w Hogwarcie. Przecież chłopak nawet nie mógł posługiwać się magią. Już to był godny podziwu wyczyn z jego strony. I ta niesamowita odwaga. Już nie pierwszy raz starał się zielonookiego zmusić do wycofania się, ustąpienia mu pola i co? I nic. Teraz też. Zaryzykował, a Tom wbrew sobie podjął wyzwanie.

Normalnie natychmiast i błyskawicznie wycofałby swoją broń z zasięgu czyichś palców, ale tym razem niespodziewanie poczuł, że to co się dzieje jest właściwe. To było dziwne i Riddle był tym odczuciem skonsternowany. Z jednej strony pobudziło to jego naturę i gdzieś na krańcu świadomości pojawiła się ochota do starcia uśmiechu Arena z tej pięknej twarzy. Równolegle Toma zapatrzył się w śliczne zielone ślepka i podziwiał uroczy uśmiech zdając sobie sprawę, że chyba jeszcze nigdy ten chłopak w taki sposób się do niego nie uśmiechał. Niespodziewanie dla samego siebie poczuł nagłą potrzebę dotknięcia go, co nie było dla niego zwyczajne, bo niby dlaczego miałby to robić?

Zamrugał szybko kilka razy przerywając przynajmniej na moment jakieś niezwyczajne zauroczenie zielenią, skupił się i odpędził z głowy dziwaczne pragnienie dotykania chłopaka stojącego naprzeciw. Przełamał marazm i zrobił krok, wyciągając dłoń w stronę różdżki Arena, ale nie dotykając jej. Stali tak przez moment patrząc sobie w oczy, aż wreszcie Tom przypomniał sobie po co to wszystko i spuścił wzrok na broń Greya, przyglądając się jej z bliska. Im dłużej na nią patrzył, tym bardziej wydawała mu się znajoma, ale wciąż nie bardzo wiedział jak to możliwe. W głowie miał kompletną pustkę.

Tak bardzo skupił się na próbie przypomnienia sobie czegokolwiek, że dopiero po chwili skonstatował, że jego różdżka zaczęła w specyficzny sposób reagować na bliskość różdżki Arena. Czuł za jej przyczyną lekkie, przyjemne mrowienie pod palcami. Pomyślał nawet, że kto wie, czy nie jest to związane z tym samym rdzeniem, który obydwie posiadały. Dopiero teraz ponownie uniósł wzrok na swoje utrapienie z zamiarem skontrolowania, czy Grey też wyczuwał podobne efekty. Aren speszył się pod jego wzrokiem i zarumienił, co w umyśle Toma wzbudziło myśl o tym, czy istniała w wypadku tego chłopaka jakaś określona liczba uroczych zachowań. Miał nadzieję, że nie, bo każde z nich było… bardziej… miłe… Tak, musiał przyznać, że to było dla niego miłe i… przyjemne… trzeba było jednak jakoś wybrnąć z patowej sytuacji. Wyglądało na to, że dalej w kwestii różdżek, żaden z nich nie zamierzał się posuwać. Tom przerwał ciszę i szeptem zapytał:

– I co teraz? – zapytał cicho
Trochę jednak sam tego nie przemyślał, bo sam nagle poczuł lekką nerwowość patrząc z bliska jak Aren w odpowiedzi oblizał wargi, a Tomowi zupełnie nagle usłużna wyobraźnia podsunęła obraz co mógłby z tą wargą, a w zasadzie z tymi ustami zrobić. Tak go to pochłonęło, że zupełnie nie usłyszał odpowiedzi chłopaka, a zarejestrował dopiero nic nie mówiącą końcówkę i widok Arena skracającego dystans jeszcze o krok:
– … nie sądzisz Tom?

Usta Greya z tej odległości wydawały się jeszcze bardziej kuszące, a zaabsorbowany nimi Tom jakoś nie był w stanie zebrać myśli, żeby odpowiedzieć. Nie wiedział zresztą na co miałby odpowiadać. Nie słyszał pytania. Jego umysł krążył wokół barwy, kroju i miękkości ust zielonookiego chłopaka. Podpowiadał, że są blisko. Wystarczy tylko niewielki krok, pochylenie się i będzie mógł… Riddle jak w transie przesunął dłoń znad różdżki Arena na jego policzek i pogładził go w delikatnej pieszczocie. Zielonooki wstrzymał oddech, ale się nie odsunął, co jeszcze bardziej go zachęciło, zwłaszcza gdy wyglądał teraz tak pięknie. Tom czuł ogromne pragnienie i w momencie gdy już chciał zburzyć dzielący ich dystans zbliżając się do niego coraz bardziej, ale w tym momencie gdzieś z głębi umysłu wypłynęła fala ostrzeżenia, która spowodowała, że zamarł.

Chwilę później cofnął się dwa kroki do tyłu, co zapewniło mu bezpieczną odległość. W tej samej chwili zobaczył w oczach zielonookiego jakąś bolesną emocję, która bardzo szybko zniknęła, ale wzbudziła w nim samym także jakiś bolesny skurcz i smutek, co wzbudziło jego czujność. Nie mógł dopuścić do siebie tych odczuć. To była słabość, przeszkoda do realizacji celu. Nie ochroni Greya w tym stanie. Przeciwnicy na pewno to wykorzystają jeżeli tylko zauważą. Wziął się w garść i normalnym już głosem powiedział:

– To wszystko, co chciałem wiedzieć i potwierdzić. Po kolacji chciałbym, żebyś przyszedł na nasze spotkanie. Trzeba poruszyć temat dodatkowego zadania. Jeszcze jedno. Streść mi przebieg twojego wywiadu. Będę mógł to wykorzystać podczas swojego własnego za chwilę.

Zielonooki widocznie również zdążył się otrząsnąć, bo potwierdził głową, że się zgadza i spokojnym tonem zrelacjonował przebieg wywiadu ze szczegółami. Kiedy skończył, Tom skinął mu głową na potwierdzenie, ale i jak się okazało pożegnanie i nie przedłużając spotkania wyszedł.

***

Kiedy Riddle zniknął za drzwiami, Grey poczuł, że uginają się pod nim nogi i klapnął na podłogę. Emocje wyssały z niego siły. Wciąż czuł pożerające go od środka odczucie bolesnego ucisku, które pojawiło się, kiedy Tom się odsunął. To było coś nowego, czego nie znał. Przepełniała go jakaś pustka i siedział tak sobie bezmyślnie, nie zauważając upływu czasu. Z odrętwienia wyrwał go dopiero głos Abraxasa:.

– Aren do diabła co się dzieje?! Odpowiedz!

– To nic... wszystko w porządku – rzekł uspokajająco zielonooki, podnosząc się z podłogi, ale wciąż nie patrząc na Malfoya.

– To nie wygląda na wszystko w porządku. Co się stało? Co zrobił Riddle?

– Riddle? Nic nie zrobił...

– Nie kryj go Aren. Przecież nie jesteś w takim stanie bez powodu! Mogę pomóc, ale musisz mi powiedzieć co takiego się stało między tobą, a Tomem.

– Przecież mówię, że nic nie zrobił!– wrzasnął Grey zaskakując blondyna swoim zachowaniem i siebie chyba też, bo na moment zamknął oczy by zmobilizować resztkę cierpliwości i już normalnym tonem oznajmił: – Idę do siebie. Chcę być teraz sam.

Abraxas obserwował jak Aren niemal biegiem pokonuje drogę do swojego pokoju, zamykając drzwi z głośnym trzaskiem. Wydawało się, że wciąż był roztrzęsiony. Malfoy pierwszy raz widział go w takim stanie, co bardzo go poruszyło. Dotąd jakoś zawsze to on okazywał przed Greyem swoje słabe strony. Do dziś. Czuł ucisk w sercu i wściekłość jakiej jeszcze nigdy nie czuł, na Riddle'a. Nie miał wątpliwości, że to właśnie on był przyczyną stanu zielonookiego.

Trudno mu było dociec przyczyn dzisiejszego stanu Greya, bo właściwie nie znał podstaw tej dziwnej relacji między Tomem, a Arenem. Próbował na ten temat już wcześniej rozmawiać z zielonookim, ale ten zawsze milczał jak zaklęty. Miał nadzieję, że pewnego dnia otworzy się przed nim zupełnie i wtedy będzie mógł jakoś pomóc. Póki co jednak, musiał uzbroić się w cierpliwość i poczekać aż Aren ochłonie. Nie zamierzał nigdzie wychodzić. Chciał być niedaleko i choć tak okazać swoje wsparcie. Postanowił, że będzie w swoim pokoju. Tam będzie mógł odpocząć, a Aren jeśli zechce, znajdzie go bez trudu.

***

Długą chwilę zajęło Arenowi uporządkowanie swoich emocji. W efekcie doszedł do wniosku, że Riddle zwyczajnie sobie z niego zakpił. To z pewnością była jego kolejna gierka, a on dał się znowu na to nabrać. Był rozczarowany i zły. Najgorsze było to, że doszedł do tego, że jest zły dlatego, że Riddle nie posunął się dalej. Przez moment, dosłownie przez chwilę miał wrażenie, że Tom... chciał go pocałować. Kiedy się wycofał, zabolało i to było zaskakujące, bo niby dlaczego by miało? Przygnębiający rezultat rozmyślań. Zdziwiło go, że tym razem zareagował na podobne postępowanie czerwonookiego dupka bardzo emocjonalnie. To nie było do niego podobne. Stwierdził, że coś się zmieniło w jego podejściu do Toma. Pytanie kiedy i co tak właściwie. Czy to było podczas rysowania run, leczenia po ataku przemytnika, a może jeszcze w innym momencie?

Jedno było pewne. Jaki by nie był powód postępowania Toma, on sam nie może się już więcej odsłonić, bo nie miał wątpliwości, że zostanie to wykorzystane przeciw niemu. Pytanie tylko, czy naprawdę potrafił to zrobić. Tom jak nikt inny sprawiał, że jego emocje wypływały na wierzch wbrew woli. To było frustrujące.

Wewnętrzny monolog w zaciszu własnego pokoju pomógł. Aren powoli wyszedł z przygnębienia i już bystrzejszym okiem rozejrzał się wokół, spodziewając się ujrzeć gdzieś świergotnika. Nie musiał szukać daleko. Stworzenie siedziało na biurku bacznie go obserwując. Zaledwie wczoraj wieczór, podczas opatrunku i badania stwierdził, że skrzydła wyglądały już na tyle dobrze, że warto było spróbować lotu. Początki były niestabilne i musiał często łapać ptaka, gdy ten nagle opadał próbując się wzbić wyżej. Trening czyni jednak mistrza i dzisiaj już bez asekuracji ptak podlatywał to tu, to tam. W tej chwili też, kiedy Aren skupił na nim wzrok, świergotnik wzbił się w powietrze i opadł na jego ramię.

Zielonooki chłopak uśmiechnął się do niego i delikatnie palcem odchylił lekko główkę ptaka do góry, by przyjrzeć się gardłu. Wyglądało już teraz dobrze i bardzo ładnie się goiło. Działo się tak pomimo tego, że użył właściwie środków do leczenia ludzi, a nie magicznych stworzeń. Mikstury działały, ale trochę wolniej niż na czarodziejów. To było bardzo cenne doświadczenie.

Lime po chwili dziobnął go w palec, informując w ten sposób, że ma dość tego oglądania. Aren przyzwyczaił się już do takich zachowań ptaka, który okazał się być dość kapryśnym stworzeniem. Raz dawał się opatrywać bez problemu, a innego dnia chłopak musiał niemal walczyć, co kończyło się podziobanymi dłońmi i obrażoną miną ptaka. Lime był pamiętliwy i jego oburzenie trwało nawet kilka godzin. Kończyło się na tym, że kolejny opatrunek Aren nakładał na urażonego Lime, który owszem, pozwalał mu na zabiegi, ale odwracał główkę w stronę ściany, manifestując co sądzi o Greyu.

Przełom nastąpił wczoraj. Aren rozzłoszczony zachowaniem Lime, postanowił się na ptaszysko obrazić, ciekawy efektu. Oczywiście udawał. Kiedy przyszła pora na lecznicze zabiegi, zignorował ptaka i czytał książkę. Kątem oka jednak obserwował poczynania stworzenia. Świergotnik wyszedł z klatki kiedy przyszedł odpowiedni czas i zatrzymał się przed nią zerkając co chwilę na niego. Trzeba było jakoś pokazać ptaszysku o co chodzi, więc Aren skopiował jego wcześniejsze zachowanie i odwrócił głowę w przeciwną stronę niż była klatka. Świergotnik przez chwilę w ciszy obserwował, ale nie potrwało to zbyt długo. Z niejakim wysiłkiem podleciał na jego ramię i porozumiewawczo szturchnął dziobem o dłoń człowieka. Tym razem zrobił to delikatnie i z wyczuciem, by nie zranić swojego dobroczyńcy. Chwilę trwało, nim Aren pozwolił się przeprosić. Od tego czasu humorki Lime jakby zmalały do minimalnego poziomu, co Aren przyjął z satysfakcją, ale i pewną ulgą.

Z niemałą radością Aren przyjął także fakt, że Lime i Agresja tolerowały się. Zanim przyniósł tu księgę miał o to wielkie obawy, na szczęście niepotrzebnie. Agresja większość czasu spędzała w uśpieniu i co gorsza póki co nie zamierzała pozwolić się otworzyć.

Po opatrzeniu świergotnika Aren zerknął na zegar i ocenił, że ma jeszcze sporo czasu do kolacji. Musiał zająć się sprawą, która wymagała załatwienia jeszcze dziś. Zgarnął pergaminy z ostatniej lekcji Starożytnych Run, wyszedł ze swojego pokoju i ruszył w kierunku pokoju Abraxasa.

***

Malfoy uśmiechnął się, gdy usłyszał pukanie do drzwi. Spojrzał na zegar chcąc ocenić ile czasu zajęło Greyowi uspokojenie nerwów. Okazało się, że trwało to zaledwie niecałą godzinę, czyli było lepiej niż sądził. Zanim otworzył drzwi przybrał obojętny wyraz twarzy. Grey wszedł ze skruszoną miną, a Malfoy wciąż utrzymując swój wyraz twarzy i skrzyżował ręce na piersi, oczekując na to co Aren zamierza. Grey chwilę milczał, ale widać było, że ma wyrzuty sumienia. Abraxas widział to wyraźnie i nie zamierzał utrzymywać tej urażonej miny dłużej niż to konieczne, ale z drugiej strony nie chciał też tracić związanej z tym przewagi, dlatego czekał cierpliwie. Wreszcie Aren chyba doszedł do tego co zamierza powiedzieć, bo się odezwał:

– Przepraszam, że zachowałem się jak totalny kretyn. Uniosłem się niepotrzebnie. Właściwie wykrzyczałem swoje frustracje na ciebie, a jesteś ostatnią osobą, która by na to zasłużyła. Jest mi bardzo przykro Abraxasie. Wybaczysz mi?

Nawet jeśli w sercu Abraxasa byłaby jakaś zawziętość z pewnością zniknęłaby jak zdmuchnięta na widok patrzącego na niego spod grzywki, tymi swoimi niesamowicie zielonymi oczami z wymalowaną na twarzy niepewnością, Arena. Urok osobisty tego chłopaka był tak wielki, że mógł stanowić potężną broń. Malfoy po chwili skonstatował, że chyba już zbyt długo wstrzymuje się z odpowiedzią, bo Grey zacisnął lekko dłonie, co często robił z nerwów. Pozwolił więc opaść swojej masce, ukazując miękki wyraz twarzy i uśmiech. Ulga na twarzy Arena była dla niego radością, ale trzeba było doprowadzić sprawę do końca, żeby nie było niedomówień, dlatego odpowiedział:

– W porządku. Przyznam jednak, że zaskoczyłeś mnie swoim wyglądem i wybuchem. Znamy się już tyle czasu. Wiem, że jesteś skryty i masz swoje tajemnice, ale naprawdę się zmartwiłem. Jesteś dla mnie kimś wyjątkowym. Zawsze będę po twojej stronie, musisz mi jednak czasami kilka rzeczy wyjaśnić.

– Po prostu... wpadłem w jedną z kolejnych gierek Riddle'a i przytłoczyło mnie to wszystko w pewnym momencie. Tym razem za bardzo się odkryłem i jestem na siebie zły, że dałem się podejść. Przynajmniej mam nauczkę.

– To dosyć ogólne stwierdzenie. Powiesz mi co takiego chciał zrobić Tom, że wyprowadziło cię to z równowagi?

– To jest... to znaczy... to było głupie, będziesz się śmiał... – odpowiedział Aren, a jego policzki delikatnie się zaróżowiły.

– Przekonaj się w takim razie, czy tak będzie. – odpowiedział Malfoy, czując zaintrygowanie. Róż na policzkach Greya pobudzał jego ciekawość.

– Dobra, powiem. Myślałem przez moment, że Tom chce mnie pocałować. Od razu dodam, że równie dobrze mogłem to sobie wymyślić. Teraz możesz zacząć się śmiać – wyrzucił z siebie jednym tchem zielonooki oczekując, że Malfoy się uśmiechnie z niedowierzaniem. Zamiast tego zauważył coś, co zaobserwował u blondyna już wcześniej. Właściwie od czasu, kiedy dotarli do Durmstrangu widział tą minę już przynajmniej kilka razy. Nie zdążył jeszcze rozszyfrować tego wyrazu twarzy Abraxasa. Obserwował i czekał na odpowiedź.

Najpierw Abraxas myślał, że się przesłyszał. Chwilę później stwierdził, że to niemożliwe. I poczuł palącą wściekłość na Toma, która stopniowo zmieniła się w intensywne wzburzenie. Wiedział już, że Riddle ma pewnego rodzaju obsesję na punkcie Arena, ale do tej pory sądził, że to z powodu sekretów posiadanych przez Greya. Tom był bezlitosny i nie był skłonny do uczuć. Dla Abraxasa było jasne, że po prostu bawił się kosztem zielonookiego chłopaka. Co chciał przez to osiągnąć? Gorsza jednak była świadomość, że cokolwiek robił ich Pan, działało to na Arena i to najbardziej teraz denerwowało Malfoya. Rozmyślania przerwał mu głos Greya:

– Abraxasie nie milcz tak, bo czuję się jeszcze dziwniej.

– Przepraszam. Zaskoczyłeś mnie. Po prostu... jesteś pewien, że o to chodziło? Może źle to zinterpretowałeś?

– Nie wiem, może... To była po prostu moja pierwsza myśl, ale być może masz rację i wyobrażałem sobie zbyt wiele – odpowiedział z przekąsem Aren. Abraxas, który nawet nie był w stanie wyobrazić sobie Toma w takiej sytuacji, bo uważał go za bryłę lodu bez serca, zażądał nagle:

– Pokaż mi.

– Ale chyba nie chcesz…

– Nie, nie o tym myślałem, przedstaw mi to, przecież potrafisz naśladować Toma… znasz go.

Aren stropił się początkowo, bo nie zamierzał wspominać o tej części z różdżkami. To było dla niego mimo wszystko zbyt osobiste wspomnienie. Czuł magię Toma na skórze, gdy niemal dotykał jego różdżki i było to bardzo przyjemne, nostalgiczne uczucie… takie tęskne. Chciał być jeszcze bliżej. Wrócił do rzeczywistości i zauważył, że Abraxas czeka w napięciu. Zmobilizował się wewnętrznie, skupił i przywołał w pamięci obraz Riddle’a z tamtego momentu, który chciał zaprezentować. Bardzo łatwo mu było skopiować ruchy Toma. Znał je na pamięć. Każdą, najmniejszą emocję widzianą w czerwonych oczach potrafił odwzorować we własnych. Zawsze dokładnie obserwował twarz Toma podczas ich spotkań. Riddle robił zresztą to samo.

Przeniósł wzrok na twarz Abraxasa, patrząc tak jak Tom to wtedy robił. Następnie zbliżył się o krok. Nie spuszczał wzroku z twarzy blondyna, przy okazji dostrzegając podobną emocję w oczach Abraxasa. To spowodowało pytanie, które pojawiło się w jego głowie: czy on też tak samo wtedy wyglądał? Zbliżył się jeszcze trochę, naśladując to, co działo się wcześniej w pokoju wspólnym i w tym momencie zauważył, że źrenice Malfoya lekko się rozszerzają w szoku. Odtwarzał jednak dalej wydarzenia i wpatrując się w abraxasowe oczy z odpowiednią emocją, obserwował nie ruszając się z miejsca. W końcu wyciągnął dłoń, podobnie jak uczynił to Tom i dotknął pieszczotliwie policzka Malfoya wnikliwie obserwując jego reakcje, po czym wolniutko zaczął się ku niemu zbliżać. Było z tym trudno, bo Abraxas był wyższy. Na koniec znieruchomiał, tak jak w pewnym momencie czerwonooki i się odsunął o dwa kroki wstecz, mówiąc:

– To wszystko. Co sądzisz Abraxasie?

– To była jedna z jego gierek, choć niezwykle realistyczna. Nie dziwię się, że byłeś wstrząśnięty. Trudno mi więcej powiedzieć bez treści rozmowy, bo pewnie jakaś była. Po minie widzę jednak, że nie chcesz o tym mówić, a ja nie będę naciskać. Jedno mogę zrobić. Zaprezentować jak by to wyglądało, gdyby traktował to poważnie. Oczywiście jeśli zechcesz.
Dotyk Arena Malfoy czuł na swoim policzku do teraz. Palił go jak trwały ślad na skórze. Był zszokowany tym, co Grey mu pokazał. Tom zachowujący się właśnie w ten sposób. Taki ludzki. To co widział było zbyt intensywne, za bardzo podobne do zachowania kochanka, to nie mogło być zwykłe drażnienie. I wciąż jeszcze pamiętał słowa Arena tam w pokoju wspólnym, które chłopak wykrzyczał. Brzmiały tak, jakby zielonooki był zawiedziony, że Tom nic nie zrobił, jakby Aren chciał, by Riddle go pocałował. Abraxas poczuł ból w piersi bo wiedział, że Riddle nie był osobą, która mogła dać Arenowi szczęście. Znał go zbyt długo i nie miał co do tego wątpliwości. Zacisnął pięści w złości. Był zły na siebie. Jak mógł przegapić coś takiego? W tym momencie usłyszał dość niepewną odpowiedź zielonookiego chłopaka:

– Co masz tak w zasadzie na myśli i...

Cokolwiek chciał Grey powiedzieć nie dokończył zaskoczony nagłym ruchem Abraxasa, który pociągnął go do siebie i objął ramionami przytulając i nie pozwalając się odsunąć. Zielonooki chłopak uniósł twarz, by zapytać co wyprawia i napotkał wzrokiem rozpalone spojrzenie blondyna. Tak go to zaskoczyło, że musiał kilka razy zamrugać, by przekonać się, że to prawda. Nie bardzo wiedział jak powinien zareagować i pewnie dlatego znieruchomiał. Tymczasem Malfoy jedną dłonią dotknął pieszczotliwie jego policzka, zsunął ją obrysowując linię żuchwy i powoli zsuwając ku nasadowi szyi, a później na kark. W tym momencie Aren zachichotał, bo miał w tamtym miejscu łaskotki i to rozluźniło trochę napiętą atmosferę. Abraxas mu zawtórował i to było jaskrawo inne od tego co robił Tom. Aren to jasno zauważył. Tu nie było podchodów, uników, działanie było zupełnie szczere, bez żadnych gier. Niespodziewanie blondyn pochylił się ku niemu, owiewając swoim oddechem szyję i ucho, wyszeptał:

– Gdybym to był ja, nigdy bym się nie odsunął. Zwłaszcza jeśli chodziłoby o ciebie. Zawsze będę obok, jeżeli tylko będziesz tego potrzebować. Proszę tylko, nie odtrącaj mnie znowu Aren.
Powiedział to wszystko lekko udręczonym tonem, jeszcze bardziej przyciskając do siebie zielonookiego chłopaka. Z pewnym zaskoczeniem przyjął, że Aren nie jest spięty. Wydawał się być rozluźniony, a kiedy spojrzał na jego twarz, zobaczył spokojny uśmiech. To spowodowało, że jego serce przyśpieszyło z radości. Aren naprawdę mu ufał. Malfoy nie był pewien, choć zielonooki otwarcie ogłosił to Relinowi. Teraz mógł spokojnie uwierzyć. Miał dowód przed sobą.

Pozwolił sobie ostatni raz dotknąć policzka zielonookiego, obramowując dotykiem jego usta i wywołując na pięknej twarzy zielonookiego chłopaka intensywny rumieniec, po czym uśmiechnął się i rozluźnił uścisk. Nadal jednak się nie odsunął, dając tą szansę Arenowi, nigdy by nie zrobił tak karygodnego błędu jak Riddle i w przeciwieństwie do niego zielonooki zawsze miał wybór i mógł sam zdecydować jak daleko będzie mógł się posunąć. Chłopak po chwili zrozumiał i zrobił krok do tyłu, powodując w sercu Malfoya mimowolne ukłucie rozczarowania. Blondyn z niejakim zaskoczeniem skonstatował, że miał na własnych policzkach lekkie rumieńce, które jak na niego były całkiem intensywne. Żeby jakoś zamaskować niechciane odczucia potarł policzki i zamamrotał coś o przeklinaniu tej części ciała i zdradzaniu przez nią zbyt wiele. Ta samokrytyka wywołała uśmiech na twarzy Arena.

Zajęli miejsca w fotelach i Abraxas jeszcze przez chwilę obserwował wolno zanikające rumieńce na policzkach zielonookiego. W duchu cieszył się jak dziecko, że to on był ich przyczyną. Grey przyjrzał mu się uważnie z uśmiechem i skomentował:

– Cóż... myślę, że rozumiem twoją popularność. Przez moment zaniemówiłem. Zawsze tak się zachowujesz będąc w związku?
– Aren. Wiem, że nie lubisz tego określenia. Zresztą już kiedyś mówiłem, że to nie były związki, tylko zwykły, prosty układ. Każda ze stron znała warunki. Jak wiesz to już przeszłość. Natomiast jeśli chodzi o to, czy zawsze tak się zachowuję… nie, nie sądzę. Kiedy się dotąd z kimś spotykałem nie starałem się okazać mu uczucia. To nie miałoby najmniejszego sensu i nie byłoby uczciwe. Jeżeli faktycznie byłbym zakochany wtedy... pewnie… – zatrzymał się gwałtownie w wypowiedzi, patrząc na Arena. Dalsza część zdania utknęła mu w gardle. W tej bowiem chwili, zupełnie nagle coś sobie uświadomił i zrozumiał, że był ślepy w pewnej sprawie... Aren odpowiedział:

– Chciałbym, żebyś był szczęśliwy Abraxasie... Jeżeli w przyszłości będziesz traktować w taki sposób jak zaprezentowałeś przed chwilą osobę, którą kochasz, nie pozwoli ci odejść. Wiem, jaki naprawdę jesteś, bo pozwoliłeś mi to zobaczyć. Zdaje się zresztą, że chyba tylko wobec mnie jesteś tak otwarty. A z innej beczki… chyba dodaliśmy kilka żenujących momentów do mojej listy i pewnie dodamy ich jeszcze kilka. Prawdą jest, że wolałbym nie być osamotniony na tej liście, więc teraz twoja kolej.

– Czy jeżeli ja... obydwaj wiemy jak to się skończy... – odpowiedział posępnie Malfoy i na chwilę zamyślili się obaj.

Aren pomyślał, że Abraxas ma rację. Wiedział doskonale jak to się skończy. Blondyn był synem swojego ojca, więc nie miał wyboru. Na pewno będzie zmuszony ożenić się z jakąś czystokrwistą czarownicą, której nie będzie kochał. Za to będzie zobowiązany spłodzić z nią potomka. Kiedykolwiek Grey o tym myślał, ogarniał go ogromny smutek. Nikt nie zasługiwał bardziej na szczęście niż Abraxas i oddałby naprawdę wiele, by go uszczęśliwić. Niestety nie mógł sobie na to pozwolić. Jeżeli by się wtrącił, mógłby namieszać w przyszłości. W konsekwencji Draco mógłby się nigdy nie narodzić. Westchnął próbując odegnać ponure myśli i bez dalszych dywagacji wyjął z torby pergaminy z notatkami z Run. Na ich widok twarz Abraxasa rozjaśniła się w uśmiechu i blondyn skomentował:

– Przyznam, że twoje notatki zawsze mnie pasjonują. Są nad wyraz interesujące. Zauważyłem zresztą, że idzie ci coraz lepiej. Nawet po pierwszym i raczej pobieżnym rzucie oka widzę, że za to co tu masz, dostałbyś już nędzny.

– Pamiętasz, że to wciąż negatywna ocena prawda?

– Tak, ale wyszliśmy z poziomu trolla. Mamy więc stopniowy progres... O! A co to? To nie twoje pismo. Pokazał Arenowi jeden z arkuszy.

– Oh... musiałem przez przypadek zabrać do Hillowi. Daj odłożę to i później mu oddam.

– Pokaż, sprawdzę. Dzięki temu dowiemy się na jakim poziomie jest jego wiedza. Nie zaliczysz przedmiotu bez jego pomocy.

Blondyn zajął się czytaniem, a Aren obserwował go i czekał na werdykt. Z ciekawością zauważył, że twarz Abraxasa przybiera wyraz niedowierzania. Malfoy jednak doczytał do końca, w milczeniu odłożył na stolik zwitek i pokręcił głową w zdumieniu mówiąc:

– Przykro mi Aren, ale nie masz co liczyć na pomoc Hilla. Takich bzdur, jakie widzę na tym świstku, chyba nawet u ciebie nie widziałem. Jest bez wątpienia gorszy od ciebie. To co tutaj napisał wygląda tak, jakby nigdy nie miał do czynienia z runami. Jakby w zakresie Starożytnych Run poruszał się po omacku.

– Totalna klapa, świetnie... po prostu bosko. Czy nigdy nie może mi się trafić prosta, łatwa droga? Zawsze musi być pełna zakrętów, wyboista i ogólnie trudna do przebycia? Ten drań wydawał się być taki pewny siebie. Wspaniale! A mnie mówił, że jestem bezużyteczny. Jakby tego było mało, na Opiece nad Magicznymi Stworzeniami również sam odwalam całą robotę. Cudownie... to już drugi, bo zasadniczo z Liamem nie jest lepiej...
– Liamem? Od kiedy jesteście na ty, bo nie zauważyłem żebyście rozmawiali?
– Nie jesteśmy. Po prostu tak mi się powiedziało. W końcu takie ma imię prawda? Choć jeżeli o niego chodzi, to problem leży raczej w czymś innym…

– Musisz na niego uważać. Relin opowiedział mi co nieco o nim. Wynikało z tego co mówił, że jest to osoba o dwóch twarzach. Blisko trzyma się z Evanem, który lubi nim kierować, a znasz już Evana. Z nim nie da się pójść na kompromis.

– Taaaa, masz rację. Ciągle widzę jego uśmiech wyższości. Ma go na twarzy zawsze, kiedy jest w pobliżu mnie. Zakładam, że zapewne jestem jego przyszłym celem.

– Nie sądzę, że to właśnie jego celem będziesz... – powiedział bardziej do siebie niż do Arena blondyn, jednak jego rozmówca był w tej chwili zbyt zajęty sekwencją run, by to usłyszeć.

***

Na kolację Aren zszedł wraz z Abraxasem. W głowie gotowało mu się po prostu od nadmiaru informacji dotyczących Run. Starał się skupić jeszcze bardziej niż zazwyczaj, odkąd okazało się, że na Hilla nie ma co liczyć w tej kwestii. Nie zamierzał przecież nie zdać tego przedmiotu. Wolał te rozmyślania niż zastanawianie się nad postępowaniem Toma. Tak było aż do drzwi jadalni. Tam górę wzięły nawyki i tuż po przekroczeniu progu, Grey skierował wzrok na miejsce, które powinien zajmować Riddle. Nie było go, a po krótkim rzucie oka wokół okazało się, że nie było także Oriona. Po zastanowieniu Aren doszedł do wniosku, że obaj pewnie pracują nad strategią do najbliższego turniejowego zadania. W sumie był z tego faktu zadowolony. Przynajmniej jeszcze przez jakiś czas nie będzie musiał widzieć Toma.

Usiedli naprzeciwko Avery'ego, który skinął im na przywitanie głową, przeżuwając akurat kęs jedzenia. Istniało podejrzenie, że cisza nie potrwa zbyt długo i jak tylko upora się z jedzeniem, zacznie rozmawiać. Tak stało się w istocie. Edgar przełknął, sięgnął do swojej torby i po chwili wyciągnął z niej list, który podał Arenowi mówiąc z uśmiechem:

– Proszono mnie, żebym ci to przekazał. Proszę bardzo, obowiązek spełniony. Nawet nie wiesz jak wielka jest moja ciekawość. Sięga zenitu kiedy zastanawiam się, co ona tam napisała. Dasz zobaczyć?

– Ona? – powtórzył niezbyt inteligentnie zaskoczony Aren, odbierając list.

– No Rowena! To list od niej! – ogłosił Avery, starając się usilnie zajrzeć w treść w momencie, kiedy Aren już otworzył wiadomość.

– Zaraz głowa ci odpadnie – skwitował jego wysiłki Grey, a po chwili dodał: – jak przeczytam, zdecyduję czy zechcę podzielić się treścią z kimś oprócz Abraxasa. – Edgar zrobił zawiedzioną minę, ale za chwilę zajął się dalszym posiłkiem w oczekiwaniu na werdykt.
Zielonooki chłopak nie krył listu przed Malfoyem, który czytał go wraz z nim, patrząc z boku. Treść była oszczędna w słowa i dotyczyła ewentualnego spotkania w ten weekend w Atarium. Autorka listu proponowała zwiedzanie miasteczka. Nie były to jakieś tajemnice, więc Aren po chwili podał list Avery'emu, który momentalnie się ożywił i szybko przeczytał treść. Po tym, kiedy już się z nią zapoznał uśmiechnął się szeroko i oddał zwitek właścicielowi mówiąc:

– No, no… ktoś widzę zrobił pierwszy krok. Pójdziesz?

– Pewnie tak. Nie chciałbym być niegrzeczny. Poza tym to tylko zwiedzanie – wzruszył lekko ramionami Aren zupełnie nie poruszony. Ze zdziwieniem zauważył na twarzach obu towarzyszy konsternację. W końcu Edgar nie wytrzymał i wypalił:

– Nie mówisz chyba poważnie. Nie widzisz drugiego dna tej wiadomości? Dziewczyna na ciebie leci, nie widzisz tego?

– Przesadzasz. Miałam przez wiele lat przyjaciółkę i zauważyłbym gdyby tak było. Chce być po prostu miła. Dlaczego nie. Przy okazji chętnie się dowiem kilku rzeczy o Ilvermorny. Ciekawiej będzie zebrać te informacje od kogoś, kto się tam uczy niż z książek – oznajmił spokojnie Grey, wzruszył ramionami na pełne powątpiewania spojrzenia kolegów i zajął się jedzeniem.
***

Tom świadomie ominął posiłek, nie chcąc na razie widzieć Arena. Jego emocje wciąż były niestabilne i po raz kolejny nie wiedział jak sobie z nimi poradzić. Miał głowę pełną Arena. Te wszystkie uczucia, które go w trakcie ich krótkiego spotkania zaatakowały, były trudne do zniesienia. Miał mętlik w głowie, kiedy przypominał sobie co czuł kiedy wyciągnął swoją różdżkę i później, kiedy Aren odpowiedział tym samym. Jak na niego patrzył. Przypomniał sobie też jak to było, kiedy dotknął policzka zielonookiego utrapienia i wspomnienie wyrazu zielonych oczu, kiedy się odsunął. Tego akurat nie chciał pamiętać. To było bardzo nieprzyjemne uczucie. Nigdy więcej nie chciał widzieć tej emocji w oczach Arena. Czuł się tym gorzej, że sam był przyczyną jej powstania… nie, to błędne myślenie... To było konieczne. Musiał przerwać to co się działo. Musiał, bo gdyby poszedł krok dalej, nie był pewien czy potrafiłby utrzymać do końca pozory... Próbował sam siebie przekonać, zmusić do takiego myślenia, ale jakoś tak było mu z tym niewygodnie i… bolało… nie radził sobie i sam nie wiedział co z tym fantem zrobić.

Więc skąd te wątpliwości? Kręcił się w kółko nie mogąc znaleźć odpowiedniego wyjścia. Tłumaczenie sobie wszystkiego nie pomagało. W akcie frustracji zrzucił więc zawartość swojego biurka na podłogę, obserwując jak atrament płynie powolnym strumieniem brudząc pergaminy i księgi. Pozwolił mu na to przez chwilę, ale niezbyt długą. Machnięciem różdżki usunął strumyczek, obserwując chaos jaki zrobił. Z jednej z ksiąg wystawał kawałek… czegoś. To przyciągnęło jego uwagę. Schylił się po to. Okazało się, że to znajome mu zdjęcie, od którego w zasadzie się wszystko zaczęło. Spojrzał na Arena, który patrzył na niego tymi swoimi zielonymi ślepkami, uroczo się rumieniąc. W odpowiedzi sam lekko się uśmiechnął i postać ze zdjęcia odwzajemniła uśmiech jeszcze bardziej się rumieniąc. Tego już Tom nie zniósł i natychmiast odwrócił zdjęcie. Zżymnął się na siebie w środku rugając się za to, że zamiast posuwać się do przodu, cały czas się cofał. Ujął nieszczęsne zdjęcie tak, by łatwiej było je rozerwać i zatrzymał się lekko je nadrywając. Nie mógł tego zrobić... Nie potrafił. To było niepokojące. We własnych oczach stał się słaby. Pokręcił głową i odłożył zdjęcie do księgi, rzucając na nią potężny czar.

W momencie, kiedy skończył rozległo się pukanie do drzwi pokoju. Otworzył je za pomocą magii niewerbalnej. Przed wejściem stał Orion, który wszedł do środka. Zamknął za sobą drzwi i dopiero wtedy, lekko się kłaniając i w międzyczasie krótkim rzutem oka obrzucając chaos na podłodze, przywitał się krótko:

– Wzywałeś mnie Panie...

– Dowiedziałeś się czegoś więcej o tej księdze? Czy istnieje jakaś kopia? – głos Toma brzmiał normalnie, ale Orion widział wyraźnie, że wygląda jakoś inaczej. To co tutaj zastał, było ogólnie bardzo zastanawiające. Nie zamierzał sprawdzać jak bardzo ich Pan był rozdrażniony, dlatego szybko odpowiedział:
– Tak doszedłem do tego. Księga została skopiowana, ale niestety nie mam dobrych wieści. W jej posiadaniu jest Albus Dumbledore... Przy okazji odkryłem, że Grindelwald i on znają się od dawna. Prawdopodobnie coś ich łączyło. Niestety nie wiem co dokładnie, ale jestem w trakcie zdobywania tych informacji. Być może brat Dumbledore'a będzie bardziej skłonny do mówienia, jeżeli odpowiednio się go podejdzie. Najpierw jednak musiałbym rozejrzeć się w jego najbliższym otoczeniu, by zrobić to subtelnie i z wyczuciem. Jestem pewien, że wkrótce zdobędę te wiadomości.

– To bardzo ważne. Jeżeli uda ci się to przyśpieszyć zrób to – Tom zamyślił się na chwilę, a jego wzrok powędrował na księgę, w której znajdowało się nieszczęsne zdjęcie Arena. Wziął ją, podał Orionowi ze słowami: – Oddaj mi to po Turnieju Trójmagicznym. Wcześniej nawet nie wspominaj o niej – Black nie dopytywał się o nic, tylko w milczeniu pokiwał głową na znak przyjęcia do wiadomości. Schował księgę do torbie i uniósł wyczekująco wzrok na Riddle’a, który dodał: – Idź na dół zaraz zaczniemy. Poznacie nieco więcej faktów o nadchodzącym zadaniu.

Orion odwrócił się w stronę drzwi by wyjść. Cały czas rozmyślał nad zachowaniem Toma, otrzymaną na przechowanie księgą i całym zastanym w pokoju ich Pana bałaganem. Jedno było pewne: coś bardzo wyprowadziło go z równowagi. Coś, albo ktoś i już chwilę później Orion skłaniał się bardziej ku temu, że był to jednak ktoś. Kiedy już wychodził, na krótko zanim zamknął drzwi zobaczył Toma… ten wyciągał akurat z szafy myślodsiewnię, a na twarzy miał wymalowany autentyczny smutek. To było tak niesłychane, że Black natychmiast wyrzucił z głowy tą absurdalną myśl. Zszedł do salonu i zajął swoje stałe miejsce.

Tymczasem Tom oglądał w myślodsiewni kolejne spotkania z Arenem. Mógł, bo za moment i tak miał się pozbyć tego, co na razie zbędne w jego głowie. Przywołał wspomnienie, w którym wpadł na Arena na korytarzu… i kolejne ciepłe wspomnienie, które skrzętnie pielęgnował. Dzień jego urodzin. Kolacja, wspólne jedzenie jedną łyżeczką świątecznego puddingu i przekomarzanki. Na koniec usunął odpowiednie wspomnienia z umysłu i dobrą chwilę patrzył jak wijąc się, wirując, srebrzyste smugi opadają wolno na dno misy i mieszają się z innymi wspomnieniami. Schował artefakt, zabezpieczając do niego dostęp kilkoma dobranymi zaklęciami. Następnie wyszedł z pokoju, zabezpieczył go i zszedł do salonu, gdzie wszyscy już na niego czekali.

***

Orion z zainteresowaniem zauważył, że aura Toma, kiedy zajął swoje miejsce wśród nich, w niczym nie przypominała tej, którą miał w swoim pokoju. Wyraźnie pozbył się dręczącego go problemu za pomocą myślodsiewni. Obecni ucichli, kiedy tylko Riddle zajął swoje miejsce.

Aren siedział ze szczelną maską na twarzy. Wcześniej jednak, kiedy tylko Riddle się pojawił zacisnął pięści, ale po szybkiej wymianie spojrzeń z Abraxasem rozluźnił je natychmiast i wrócił do pozornie spokojnej pozy. To było interesujące. Orion doszedł do wniosku, że najwyraźniej sporo rzeczy go ostatnio ominęło przez to grzebanie się w bibliotecznej blokadzie. Widać to było choćby po dziwnym zachowaniu Toma, rozkazie znalezienia tajemniczej księgi, przedmiocie danym na przechowanie. W dodatku, teraz to widział, Malfoy także wydawał się być nieco inny... Ten moment nie był jednak najlepszym czasem na roztrząsanie takich kwestii. Musiał się skupić.

Zajął się analizowaniem słów ich Pana, który w skrócie zrelacjonował informacje przekazane uczestnikom na temat zadania eliminacyjnego, a później kontynuując temat dodał:

– Jak zapewne zauważyliście, jest drugie dno tego zadania. To było w zasadzie do przewidzenia, ale trochę zaskakuje. Trzeba będzie nawiązać współpracę z którąś z drużyn. Oczywiście trzeba wziąć pod uwagę różne scenariusze… w tym zdradę. Z wiadomych przyczyn nie możemy wziąć pod uwagę Durmstrangu. Mamy pewien drużynowy problem jeśli chodzi o tą grupę, a poza tym zdążyliśmy już wejść sobie w drogę – tutaj Tom spojrzał ostro na Abraxasa i po chwili przeniósł wzrok na Arena. W odpowiedzi głos zabrał Black, mówiąc jak zwykle rzeczowo:

– Zostaje więc Ilvermorny. Mają całkiem dobrą sytuację, bo na pewno Durmstrang również będzie chciał z nimi zawrzeć sojusz. Problemem może być to, że Evan i Nessa są w jednej klasie i łatwiej im to uzgodnić między sobą.

– Myślę, że to błąd skreślać już na samym początku Durmstrang – wtrącił Aren – Samuel zgodzi się współpracować, a Liam...

– Nie. Nawet o tym nie myśl. Relin jest nic nie znaczącym samotnikiem, a Collins jest wierny Wrightowi. Współpraca z nimi nie przyniesie żadnej korzyści, a może przysporzyć nam kłopotów, których główną przyczynę upatruję w Evanie. Mam nadzieję, że nie muszę ci przypominać, w której drużynie jesteś. Już wspominałem, ale powtórzę dla jasności… jeżeli zauważę cokolwiek co sugerowałoby twoją zdradę, nie ujdzie ci to na sucho.

– Nie dość, że zaczynasz mnie oskarżać o jakieś konspiracje, to w dodatku mi grozisz?

– Na chwilę obecną jeszcze nie grożę. Uznaj to za ostrzeżenie. Temat Durmstrangu jako sojuszników uważam za zamknięty. Pozostaje nam Ilvermorny. Tutaj możemy mieć niewielką przewagę, bo mam kontakt z Roweną. Jak wiemy przyjaźni się z Nessą, a Hilla spróbujemy przekonać odpowiednią argumentacją. Kluczowa jest tutaj Owen. Choć nie widzę większego kłopotu z przekonaniem jej. Polega w znacznej mierze na mnie w trakcie zajęć, a na tym można budować przyszłe korzyści. Będę musiał po prostu poświecić jej nieco więcej czasu.

– Ja ją przekonam – powiedział pewnie Aren zanim zdążył pomyśleć nad tym co mówi, bo jakoś dziwnie nie spodobała mu się wizja Toma spędzającego więcej czasu z Roweną: – Będę miał okazję. W ten weekend wybieram się z nią do Atarium i wtedy będę mógł poruszyć tą kwestię. Czasem do siebie zagadujemy, więc...
– Pozostawię to zadanie sobie. Sporo rzeczy często ci umyka, a na to nie mogę pozwolić. To może przełożyć się na naszą porażkę.

– Mam przewagę, którą mogę wykorzystać. Rowena jest mną zainteresowana i być może będę w stanie to spożytkować – oznajmił otwarcie Aren i zauważał zaskoczone spojrzenia Abraxasa i Avery'ego. Domyślił się, że chodzi o to co powiedział, bo przecież jeszcze niedawno zaprzeczał w tej sprawie. Postanowił jednak udawać zainteresowanie Roweną, poświęcić się trochę, byleby nie dopuścić do bliższych kontaktów Toma z tą dziewczyną. Tymczasem Tom poczuł na te słowa, że jego magia za chwilę wydostanie się na zewnątrz. Powstrzymał się przed wybuchem, spojrzał w zielone piękne oczy, co dodatkowo pozwoliło mu na uciszenie nerwów i podjął względnie spokojnie:
– Słyszę w twoim głosie sporo wątpliwości. Biorę to na siebie i kończymy rozmowę. Twój upór jest bezcelowy. Ostrzegam, lepiej nie wchodź mi w drogę w sprawie tej dziewczyny.

– Nalegam. Jeżeli chcę, potrafię być bardzo przekonujący – idea Riddle'a „zbliżającego się” do Owen budziła w Arenie głęboki sprzeciw. Nie potrafił się powstrzymać i brnął dalej w ten pozbawiony sensu spór.

– Lepiej będzie, jeżeli przystaniesz na to co zamierzam zrobić – Tom wciąż jeszcze starał się dyskutować z podziwu godnym spokojem, choć widać już było pierwsze oznaki braku cierpliwości. Jego magia zaczynała się już burzyć. Siedzący wokół i obserwujący rozmowę członkowie jego grupy byli zdumieni, że Aren jeszcze nie poczuł na sobie jakiejś klątwy. Obawiali się, że jaki by nie był wynik tego słownego starcia, na nich skupi się gniew ich Pana. Woleli jednak się nie wtrącać i nie wychylać. Tymczasem Tom kontynuował już bardziej ostro – Podkreślam też i przypominam: nie wtrącaj się w nasze działania. Przygotowujemy się do nich, ustalamy kolejność i sukcesywnie działamy. Niespodziewane i spontaniczne ruchy niemal na pewno spowodują, że wiele rzeczy pójdzie nie po naszej myśli. Zmieni się sytuacja i wszystkie starania wezmą w łeb. Dostosuj się. Skup się na tym, by nie oberwać pierwszą klątwą. Wytrwaj jak najdłużej. Choć z drugiej strony kto wie, może lepiej dla nas wszystkich byłoby, gdybym po prostu na samym początku pojedynku rzucił na ciebie zaklęcie oszałamiające. Mielibyśmy z głowy troskę o ciebie. Wykluczyłoby cię to z gry. Wtedy moglibyśmy skupić się na tym, by wynik wypadł dla nas jak najbardziej korzystnie. Czy odpowiada ci takie rozwiązanie? Myślę, że to całkiem niezły pomysł.

– Jak śmiesz! Zapominasz chyba dlaczego się tutaj znalazłem! Przez twoje cholerne...

– Silencio!

Tom był wściekły i nie chciał więcej słuchać argumentów Greya. Nie chciał też, żeby ten spotykał się z tą durną dziewczyną z Ilvermorny. Wcześniej przekazał mu przez Avery’ego jej list zakładając, że Aren zignoruje jego treść i nie zgodzi się na zawartą tam propozycję. Tymczasem zielonookie utrapienie nie dość, że się zgodziło, to jeszcze z uporem dąży do rozmowy z nią o sojuszu. To było nie do pomyślenia. Najwyraźniej oddanie tego listu było błędem. Kolejnym. Za dużo błędów popełnia kiedy chodzi o jego… Poza tym Aren mógł przez to wpaść w sidła tej dziewczyny. W pułapkę.

I ta bezprecedensowa dyskusja… jak ten chłopak mógł się tak upierać i podważać jego decyzje. Nie mógł już dłużej tego tolerować. Swoją drogą poniósł go już trochę temperament. Teraz nie było jak się już cofnąć i to go dodatkowo rozdrażniło. Nie zastanawiając się wysyczał posługując się wężomową, patrząc w oczy uciszonego wreszcie utrapienia. Nie interesowało go, że nikt nie rozumiał tego co mówi. Odreagował chociaż trochę, a to było najważniejsze:

Jesteś żałośnie słaby. Sam widzisz. Naprawdę jesteś tak naiwny żeby wierzyć, że wystarczy szczęście przy uczniach których wybrała Czara? Zamiast przystać na rozsądne rozwiązanie upierasz się i próbujesz trwać w Turnieju, w którym jesteś na straconej pozycji. To był błąd, bardzo duży błąd kiedy wybrałem cię do Turnieju. Dobrowolnie przywiązałem sobie i nie tylko sobie kulę u nogi. Teraz już za późno i musimy z tym żyć i radzić sobie, chociaż jesteś dla nas sporą przeszkodą. Jednak moja głowa w tym by pokazać, że mając tylko dwóch w pełni sprawnych uczestników, można wygrać Turniej.

W głowie Toma tłukła się myśl, że najlepiej gdyby Aren się obraził, gdzieś zniknął i nie uczestniczył w tym całym beznadziejnym Turnieju. Poradzili by sobie z Abraxasem, a Grey byłby bezpieczny. Oczywiście było to pobożne życzenie, co potwierdziło tylko wściekłe spojrzenie zielonych, zmrużonych oczu i gwałtowna gestykulacja, a także „wiązanka” ostrych choć bezgłośnych przekleństw, które odczytał z ruchu arenowych warg.

Magia buzowała w Tomie ledwo powstrzymywana. Zauważył w pewnym momencie drgnięcie Abraxasa, który sprawiał wrażenie, jakby chciał powstrzymać Greya od mówienia. Riddle żałował, że na drgnięciu się skończyło, bo miałby na kim skupić swój gniew. Jak ten chłopak śmiał wypomnieć mu przy wszystkich innych błąd? To było niedopuszczalne. Wybuch słowny, nawet niezrozumiany przez resztę, dał mu ulgę i pomógł się opanować. Dziwne wydało mu się, że Aren znieruchomiał, kiedy mówił w wężomowie, ale złożył to na karb zaskoczenia chłopaka. Po chwili zielonooki energicznie się odwrócił i po prostu wyszedł z pomieszczenia z cichym trzaskiem drzwi.

Tom w duchu odetchnął. Przynajmniej jedną sprawę miał już za sobą. Jednym spojrzeniem zmusił Abraxasa do powrotu na swoje miejsce, bo blondyn poderwał się z niego i wyraźnie zamierzał ruszyć za Greyem. Błysk złości w oczach Malfoya zwrócił jego uwagę, ale na razie zignorował go. W planie miał pokazanie im wszystkim, kto ma tutaj tak naprawdę władzę. Abraxas również otrzyma swoją porcję napomnienia. Na twarzach członków swojej grupy zobaczył, że zdają sobie sprawę z tego co ich czeka.

***

Aren szedł przed siebie szybkim krokiem, niesiony złością. Mijał uczniów wracających zapewne do swoich kwater, ale nie zwracał na nich większej uwagi. Nie zastanawiał się także nad tym dokąd idzie do czasu, kiedy do jego umysłu dotarło, że chodzi tak już dość długo i zapewne niedługo nastanie cisza nocna. Musiał wrócić, by nie przysporzyć więcej problemów.

Kiedy ta myśl zaświtała mu w głowie stanął i zacisnął mocno szczęki. Tak właśnie wszyscy go widzieli. Jako problem. Tymczasem on się nie pchał do tego Turnieju. Nie chciał tu być. Zgłosił Riddle'a z jakichś durnych pobudek. To była prawda. Kto jednak mógł przewidzieć, że kiedy tylko nadarzy się okazja, Riddle nie popisze się tym swoim rzekomym intelektem i wybierze jego, czarodzieja, który nie może czasowo używać magii, do swojej drużyny... Dobrze pamiętał też, że głupi Tom posunął się do szantażu, by go zmusić do udziału.

Błysnęło mu wspomnienie ostatnich słów Toma i Aren poczuł ku własnemu zdumieniu rezygnację i bliżej nie określony ból gdzieś w środku. Nie potrzebował tej przemowy. Wiedział w zasadzie od samego początku, że nie jest w pełni sprawną częścią turniejowej drużyny. Sądził jednak, że w czasie zawodów uda mu się współpracować. Chciał o tym powiedzieć, wyjaśnić w jaki sposób może to zrobić, ale Tom po prostu nie dał mu dojść do głosu. Łatwiej było go uciszyć niż dyskutować, albo wysłuchać do końca. Chciał głośno przekląć, korzystając z tego, że korytarz był pusty i nagle zdał sobie sprawę z tego, że nie może. Zaklęcie nie zostało odwrócone...

Czas było wracać. Na miejscu znajdzie się ktoś, kto naprawi błąd Riddle’a. Ruszył korytarzem i po dłuższej chwili zdał sobie sprawę, że chyba szedł już tutaj. Stanął skonsternowany. Rozejrzał się uważnie i ocenił, że faktycznie. Poznaje to miejsce. To było deprymujące, bo właściwie nie wiedział gdzie jest. W złości i zamyśleniu nie zwracał uwagi dokąd idzie. Chciał być tylko jak najdalej od Riddle’a i spółki. Westchnął ciężko i ruszył w drogę powrotną, tym razem uważnie się rozglądając po nieznanym terenie. W pewnym momencie zauważył, że w szparze pod jednymi drzwiami widać światło. Postanowił zapytać o drogę w nadziei, że zostanie poinstruowany. Zapukał, ale nie uzyskał odpowiedzi. Był już jednak zdesperowany i postanowił wejść bez zaproszenia.

Delikatnie pchnął drzwi, szykując się już do przeprosin za najście, jednak z jego gardła nie wydobył się żaden głos. Aren w myślach przeklął tego beznadziejnego, złośliwego dupka i szybko, kontrolnie rozejrzał się po pomieszczeniu. Musiał to być jakiś składzik, a nawet magazyn, chociaż w tej chwili pusty. W kominku jednak palił się ogień i Grey ruszył w tamtą stronę, chcąc się ogrzać. Zanurzony w ponurych myślach zatrzymał się i wykazał czujność dopiero wtedy, kiedy z płomieni błysnęła w jego stronę para oczu.

Najpierw przyglądał się temu zjawisku z oddali, ale nie mógł zidentyfikować co to jest. Dopiero po dwóch kolejnych krokach zauważył w płomieniach wyraźny zarys salamandry, której najwyraźniej przerwał posiłek. Hagrid kiedyś pokazywał im te stworzenia, ale tamte w porównaniu z tutejszym okazem były malutkie. Ta była naprawdę imponujących rozmiarów. Zauważył, że jej łuski były intensywnie czerwone przy głowie, ale barwa zmieniała się wzdłuż grzbietu, a ogon był po prostu czarny. Obserwowanie płomieni powoli znikających w pysku jaszczurki pozwoliło Greyowi na uspokojenie nerwów. Był to jednak tylko pozorny spokój. Złość buzowała w nim gdzieś tam głęboko i nie bardzo miał jak dać jej ujść. Niespodziewanie dla samego siebie usłyszał z tyłu znany sobie głos i przeklął się za popełnienie po raz kolejny tego samego błędu:

– Hmm... Nie lubię się dzielić swoimi kryjówkami. Możesz już sobie iść? Zwłaszcza, że jesteś naprawdę głośny. Ciężko mi się skupić przez ciebie.

Aren rozejrzał się szybko wokół. James siedział pod jedną ze ścian, obserwując go stamtąd. Wyglądało to łudząco podobnie do wydarzenia na tarasie. Grey posłał mu tylko zirytowane spojrzenie myśląc sobie, że niby jakim cudem miałby być głośno, kiedy nie może używać głosu. Chyba, że był to standardowy zestaw irytujących wypowiedzi tej osoby. W tym momencie
wokół zapanował półmrok. Zielonooki chłopak obejrzał się kontrolnie, ale okazało się, że to po prostu salamandra właśnie zjadła ostatnie płomienie. Po posiłku po prostu opadła na brzuch i być może nie zdziwiłoby to Greya, gdyby nie zauważył na jej grzbiecie niepokojących ubytków skóry. Zbliżył się jeszcze bardziej do stworzenia nachylając się nad nim i wytężając słuch. Wyraźnie usłyszał charakterystyczne świsty przy wypuszczaniu powietrza.

– To już jej pora – usłyszał za sobą – daję jej maksymalnie kilka godzin. Patrząc na jej rozmiary dochodzę do wniosku, że przeżyła więcej niż inne zamkowe salamandry i choćby to czyni z niej całkiem interesujący okaz .

Aren spojrzał na niego zaskoczony. Nie widział nigdy wcześniej żadnej salamandry. Ani w Hogwarcie, ani też tutaj. Niespodziewanie James odpowiedział niejako na jego myśli:

– Nie ma co się dziwić. Z reguły całkiem nieźle się maskują. Stosunkowo krótko żyją. Tutaj w Durmstrangu żyje jak zauważyłem dość liczna kolonia, ale nie ma się co temu dziwić. Pochodzą z tego kraju, a tutaj w zamku jest rzucanych najwięcej zaklęć, które przywołują ogień więc instynktownie przychodzą tutaj.

Aren oczywiście milczał, ale jego umysł pracował sprawnie i analizował zasłyszane informacje, rozszerzając je o posiadaną wiedzę. Salamandry żywią się ogniem, jednak z tego co czytał, można zastąpić go przez jakiś czas pieprzem. Pieprz, czyli coś intensywnego w smaku… musiało być więcej takich substancji... Na moment jego myśli popłynęły w innym kierunku… dziwne, bo o ile wiedział, ten gatunek raczej nie osiąga dużych rozmiarów, ale ten egzemplarz zdecydowanie przeczył temu poglądowi. Wrócił jednak myślą do podstawowego nurtu. Istniało wiele innych rzeczy, które mogły imitować ciepło i płomienie. Na przykład całkiem spora grupa roślin. Układ pokarmowy salamandry był inny, znacznie mocniejszy i bardziej odporny. W końcu musiał trawić ogień. Ważna była także temperatura ciała...

A gdyby tak użyć parzących sideł? W końcu z jego krótkich badań wynikało, że wykazywały się naprawdę ciekawymi możliwości. Na początek być może dałoby się zmodyfikować eliksir pieprzowy. Tak to mogło się udać...

Zamyślenie Arena przerwał kolejny komentarz Jamesa:

– Szkoda, że twoja wiedza nie obejmuje Starożytnych Run w takim zakresie jak Eliksirów i Zielarstwa. Wydaje się, że muszę przyznać się do błędu. Mój osąd w stosunku do ciebie, a zwłaszcza co do twojej niekompetencji nie był słuszny. Nie zmienia to faktu, że nic ci to nie da podczas pojedynku.

Grey w odpowiedzi na te słowa przewrócił oczami wracając spojrzeniem do stworzenia i do swoich myśli. Gdyby mógł rzucić zaklęcie ogrzewające, może miałby więcej czasu. Mógłby przenieść ją do pracowni. Jeżeli poprosiłby Abraxasa...

Nagle usłyszał za sobą inkantację zaklęcia ogrzewającego, które minęło go i trafiło stworzenie w kominku. Spojrzał zaskoczony na Jamesa, który chował właśnie różdżkę do kieszeni, wzruszając lekko ramionami. Usłyszał jego głos:

– Nie musisz mi dziękować. Po prostu chciałem przestać słyszeć twoje biadolenie. Było naprawdę irytujące. Do jutra – Hill wstał z podłogi i skierował się do wyjścia, a Aren jedynie skinął mu na pożegnanie głową. Chwilę później pomyślał, że przecież nie ma pojęcia jak ma wrócić. Hill był jego jedyną nadzieją, ale jak na Merlina ma go zapytać o drogę. Niespodziewanie usłyszał jakby w odpowiedzi:

– Pójdziesz w prawo wzdłuż korytarza, aż do posągu chimery. Skręć w stronę, którą wskazywać będzie jej głowa. Ma nałożone zaklęcie, które powoduje, że ukrywa właściwe wyjście iluzją. W tym zamku są takie dwie. Żeby dotrzeć do tego miejsca, trzeba minąć obie. Pamiętaj, że głowa zdradza właściwe położenie drogi powrotnej. Inaczej znajdziesz się w jakimś dziwnym miejscu.

„ Takim jak to?” pomyślał mimochodem Aren, a James mu odpowiedział:

– Otóż to.

Aren mógłby przysiąc, że Hill chciał się uśmiechnąć, jednak zamiast tego wyszedł mu jakiś dziwny wyraz twarzy. Nic więcej nie powiedział, tylko po prostu wyszedł z pomieszczenia. Zielonooki chłopak tymczasem pomyślał, że James nie zachowuje się jak dupek kiedy tego nie chce. Nie miał już jednak czasu roztrząsać tej kwestii, bo musiał przenieść salamandrę, zanim przestanie na nią działać zaklęcie ogrzewające. Ujął stworzenie w objęcia i ruszył z nim w drogę powrotną. Zastosował się do rad Hilla i rzeczywiście po kilku minutach dotarł do znajomego sobie regionu zamku. Bez wątpienia trwała już cisza nocna i nie powinno go być na korytarzu. Przyspieszył kroku i w niedługim czasie dotarł do kwater Hogwartu.

Przekraczając próg pokoju wspólnego uczestników Turnieju odetchnął z ulgą. Nikt go nie złapał w drodze, a to było najważniejsze. Zdecydowanie mniej ważne, choć dokuczliwe było, że niemal natychmiast od progu napotkał spojrzeniem wzrok Abraxasa i Toma, którzy ewidentnie czekali na jego powrót. Tylko Malfoy uśmiechnął się na jego widok, natychmiast do niego podchodząc. Riddle po prostu wstał i odszedł do swojego pokoju. Na ten widok Aren poczuł znajome ukłucie zawodu, ale zignorował je i zajął się tym co aktualnie najważniejsze:

– Abraxasie, potrzebuję twojej pomocy – powiedział bezgłośnie, a Abraxas na chwilę zmarszczył brwi w zaskoczeniu, po czym wyjął różdżkę i wymierzył ją w niego:

Finite Incantate. Sądzę, że teraz zrozumiem o wiele lepiej co chcesz mi powiedzieć. Mam trudności z czytaniem z ruchu warg. Coś się stało? Skąd masz tą ogromną jaszczurkę?

Aren przez moment znieruchomiał. Poświęcił chwilę na zastanowienie się nad tym jakim cudem James odpowiadał na jego słowa, skoro ich nie słyszał, a warg pewnie nie widział w półmroku pomieszczenia, w którym byli. Zresztą i tak przez większość czasu był odwrócony tyłem do Jamesa, a przodem do salamandry. Nie mogło być mowy o czytaniu z ruchu warg.

– Aren?

– Wyjaśnię ci wszystko później. Teraz nie mam czasu. Chciałbym uratować to stworzenie. Pomożesz mi Abraxasie? Nie poradzę sobie bez ciebie.

– Nie musisz mnie o to prosić. Już mówiłem, że zawsze możesz na mnie liczyć. Chodźmy. Wytłumaczysz mi co mam robić. Zakładam, że czas jest naszym najgorszym wrogiem, więc lepiej rzeczywiście się pośpieszmy.
Weszli do pokoju Arena i Abraxas według wskazań chłopaka ułożył salamandrę w kominku. Grey w tym czasie poszedł do pracowni, by wziąć odpowiednie narzędzia i składniki oraz co najważniejsze pieprz i chili. Wrócił dość szybko, wręczył Malfoyowi pieprz ze wskazaniem, żeby podał go salamandrze do jedzenia, a jeżeli nie będzie skora do takiego posiłku, rzucił zaklęcie ognia w kominek. Nie czekając na rezultaty działań blondyna zielonooki zawrócił do pracowni. Wybrał kolejne składniki, kociołek i inne potrzebne akcesoria, którymi zamierzał posługiwać się przy wytwarzaniu odpowiedniego do sytuacji eliksiru pieprzowego.

Wrócił do pokoju dość szybko i zaczął szykować miejsce do pracy i przygotowywać z pomocą Abraxasa składniki. Nigdy wcześniej nie pracował tak ściśle z Malfoyem. Jeśli już, to ograniczał się do pomocy blondyna w przygotowaniu niektórych składników. Abraxas pracował solidnie, jeśli znał dany eliksir to zdarzało się, że przygotowywał składniki z wyprzedzeniem, odpowiednio i bez wskazań Arena. Oczywiście nie mógł tego robić w momencie, kiedy Grey zaczynał modyfikować i zmieniać recepturę. W takim wypadku poprzestawał na kontroli ognia pod kociołkiem i czekał na instrukcje.

Teraz także blondyn zajmował się pilnowaniem ognia i obserwowaniem stworzenia w kominku, natomiast zielonooki chłopak skupił się na pracy. Eliksir, który zamierzał wykonać był od pewnego momentu niezwykle kapryśny i bardzo niestabilny. Doprowadziło to do tego, że dwa razy go zepsuł. Za każdym razem, kiedy Grey szukał mamrocząc do siebie rozwiązania, Abraxas tworzył od nowa bazę, doprowadzając miksturę do krytycznego momentu.

Za trzecim razem Aren doszedł do wniosku, że aby osiągnąć eliksir odpowiedniej siły, czyli mocniejszy od przeciętnego, musi sięgnąć do swoich zasobów i wprowadzić specyficzne, posiadane w prywatnych zapasach składniki. Parzące sidła, które tym razem dodał, spowodowały nieprzewidziane reakcje w postaci burzenia się i pienienia mikstury. Kolejne próby ustabilizowania tworu w kociołku nie przynosiły oczekiwanych rezultatów. Odczynnik wydawał się być zbyt ekspansywny, ale Aren się nie poddawał. Próbował i próbował, osiągając prędzej czy później ten sam wynik, czyli dziko bulgoczący i grożący wybuchem kociołek.

Po następnej nieudanej próbie zielonooki znieruchomiał na moment, zastanawiając się gorączkowo nad tym, czy zna substancję jeszcze bardziej zjadliwą niż te sidła. Czasu było coraz mniej, a on nie ruszył właściwie z miejsca. Był już solidnie zmęczony, ale nie oznaczało to, że zamierzał dać sobie spokój z ratowaniem salamandry. Skupił się, przypominając sobie kolejne smaki i zapachy rozmaitych substancji, przeglądając w myślach istny katalog tychże. Analizował zarówno te, których używał już w eliksirze, jak i inne w tym eksperymentalne uzyskane z roślin Beery’ego. Szukał tej odpowiedniej.

– Wszystko w porządku Aren? Mogę ci jakoś pomóc?

Dobiegł go głos Abraxasa. Nie chciał się rozproszyć odpowiedziami, dlatego w milczeniu zaprzeczył szybkim ruchem głowy. Był pewien, że o czymś nie pomyślał, że podczas tworzenia coś pomijał i była jakaś luka w jego rozumowaniu. Nie był jednak w stanie jej zauważyć, dlatego musiał znaleźć ten składnik. Olśnienie przyszło po dobrej chwili. Miał przecież w swoich zasobach niezwykle toksyczną substancję, która powinna spełnić oczekiwania i wzmocnić siłę eliksiru do odpowiedniego poziomu.

Aren ożywił się i energicznie podszedł do swojego kufra wyciągając z niego skrzynkę. Naciął palec, by ją otworzyć i usłyszał zaskoczone sapnięcie blondyna, które zupełnie zignorował. Wyciągnął z wnętrza jedną fiolkę z żółto pomarańczowym płynem, którą odłożył na moment i ponownie zabezpieczył skrzynkę odkładając ją do kufra. Fiolka zawierała jad akromantuli.

Substancja była mocna, dlatego dodał początkowo zaledwie dwie krople do opornej mikstury, a później jeszcze dwie i z satysfakcją obserwował, jak eliksir zaczyna się rozwarstwiać. O to właśnie chodziło, chociaż w tym momencie niespodziewanie dopadły go wątpliwości. Eliksir był eksperymentalny, a jego działanie praktycznie nieznane. Miał dobre intencje, ale czy nie zaszkodzi biednemu stworzeniu? Co prawda salamandra bez jego prób ratunki zginie, ale czy mikstura tego nie przyspieszy?

Nie bardzo był czas na roztrząsanie wątpliwości, dlatego Aren westchnął, odsunął niechciane myśli i zabrał się za końcowe czynności. Dodał trzy krople soku cisu, łyżkę kwiatu wrzośca i szczyptę imbiru, dał znak Abraxasowi, żeby wyłączył ogień pod kociołkiem i odsunął się od stołu. Eliksir był gotowy. Rozejrzał się zaskoczony, bo wydało mu się, że zrobiło się jakoś jasno. Okazało się, że jak zwykle stracił przy pracy poczucie czasu i nadszedł ranek. Należało doprowadzić rzecz do końca, dlatego zajął się systematycznym przelewaniem eliksiru do fiolek. Kiedy już skończył, ostatniej fiolki nie korkował, tylko zwyczajnie ją wypił.

Smak był obrzydliwy i na pewno najbardziej było w nim czuć kwiat wrzośca, jednak nic nie paliło go w przełyku, nie odczuwał żadnych negatywnych efektów dlatego założył, że twór jest dobry. Co prawda spodziewał się przynajmniej… gorąco w żołądku uspokoiło go, bo właśnie takiego objawu oczekiwał, pamiętając swoje doświadczenia z jadem akromantuli.

Nadszedł czas na kolejne doświadczenie. Należało zdestabilizować toksyczne działanie jadu, a to można było osiągnąć przez zwiększenie dawki. Przy działaniu innych substancji, powinien odczuć zanik objawu zatrucia. Sięgnął po napoczętą fiolkę, odmierzył siedem kropli jadu i połknął. Najpierw było pieczenie w przełyku, ale takie do zniesienia. Po kilku minutach wszystko się skończyło i to właśnie chciał osiągnąć. Oznaczało to, że wykonany eliksir można było zastosować nawet dla człowieka, ale po wprowadzeniu ostatniej modyfikacji. Po imbirze należało dodać siedem kropli jadu akromantuli, i mieszając w kierunku odwrotnym do ruchu wskazówek zegara przez minutę i doprowadzając miksturę do wrzenia na trzy minuty przed zagaszeniem ognia, zlikwidować jej toksyczne działanie na rzecz korzystnego. Był to kilkukrotnie wzmocniony eliksir pieprzowy. W tej chwili usłyszał głos Malfoya:

– Dobrze się czujesz? Ten eliksir jest na pewno bezpieczny? Myślę, że wiesz co robisz, ale trochę mnie to martwi. Przed chwilą, kiedy go wypiłeś, kompletnie mnie nie słyszałeś. Wyglądałeś tak, jakby coś sprawiło ci ból. Na pewno wszystko w porządku? Może i ja powinienem spróbować tak dla… – Abraxas mówiąc to sięgnął po jedną z fiolek, ale Aren był szybki. Złapał dłoń blondyna i krzyknął:
– Merlinie nie! Nie możesz tego wziąć – Malfoy ujął dłoń zielonookiego w swoją i przesuwając po niej uspokajająco kciukiem zapytał:

– Bo? Czego mi nie mówisz?

Grey zawahał się nad odpowiedzią. Myślał przez chwilę nad tym jak i ile może wyjawić blondwłosemu Ślizgonowi. Delikatnie wysunął dłoń z ręki Malfoya, podszedł do biednej salamandry z jedną z fiolek. Abraxas usunął z kominka płomienie i Aren mógł bez obawy poparzenia zaaplikować stworzeniu eliksir. Zaraz potem Malfoy przywrócił ogień w kominku, czyli wokół jaszczurki. Teraz pozostawało im tylko czekać na rezultat pracy. Obaj zajęli fotele nadal w milczeniu.

Zielonooki chłopak skonstatował, że nie może w nieskończoność zwlekać z odpowiedzią. Co prawda Abraxas cierpliwie czekał nie ponaglając, ale wypadało w końcu ją z siebie wydusić. Obaj byli już wyczerpani, ale nie sądził, żeby wystarczyło to za wymówkę, by nie ustosunkować się do pytań Malfoya, dlatego wreszcie zaczął:
– Chodzi o to, że ten eliksir mówiąc wprost, mógłby cię zabić Abraxasie. Jako objaw zatrucia pojawia się gorąco w żołądku, które osiąga poziom niemal nie do zniesienia. Wynika z tego, że mikstura jest silnie toksyczna. Planuję to zneutralizować, wiem jak tego dokonać, ale na razie nie mogę udostępniać go ludziom. Żeby przerwać trujące działanie, musiałem zaaplikować sobie niewielką ilość jadu akromantuli. Obaj wiemy jak to by się skończyło w twoim wypadku. Wiesz też z pewnością jak wysoka jest śmiertelność u ludzi, jeżeli chodzi o ten składnik. Poczekaj! Nie przerywaj! Daj mi dokończyć – Abraxasa nie dało się jednak uciszyć i wybuchnął:

– Aren do diabła, czy ty się słyszysz!? Na moich oczach zażyłeś śmiertelną truciznę i jeszcze próbujesz mnie uspokajać! Oszalałeś?! Musimy natychmiast dostarczyć cię do szpitala!

– Uspokój się Abraxasie. To zbyt mała dawka, by mogła na mnie zadziałać rzeczywiście mocno. Ta ilość to praktycznie nic w stosunku do tego, co kiedyś zażyłem. W żaden sposób mi to nie zaszkodzi, zaufaj mi – rozszerzone strachem oczy Malfoya mówiły, że blondyn nie do końca wierzy w słowa Arena. Szybkie mruganie i wyraźne wahanie wskazywało, że blondyn sam nie wie jak powinien zareagować. Uważne, oceniające spojrzenie, którym kontrolnie obejrzał Greya od stóp do głów i napięcie widoczne w ciele Abraxasa wyraźnie wskazywały, że jest gotowy zareagować na najmniejszy objaw, że dzieje się coś złego. Dopiero po dłuższej chwili milczenia i obserwacji, już trochę rozluźniony, ale wiąż jeszcze lekko schrypniętym z emocji głosem Malfoy, który tymczasem musiał chyba przeanalizować w myśli to, co powiedział mu Aren, zapytał:

– Dlaczego miałbyś sam zażywać jad akromantuli? – i zanim Aren zdołał cokolwiek powiedzieć dodał: – Nie chciałem poruszać wcześniej tematu, ale coś podobnego powiedziałeś przecież już wtedy, kiedy próbował otruć cię Rudolf. Aren, chyba mi ufasz? Mam taką nadzieję. Możesz mi powiedzieć i zostanie to między nami.

Głos Malfoya lekko się załamał, a Aren pomyślał, że od momentu kiedy się pogodzili zachowywał się okropnie. Niby się wciąż przyjaźnili, co w końcu osobiście deklarował, ale wciąż trzymał Abraxasa na dystans, czasem nawet tego nie dostrzegając. To było podświadome działanie. Nie planował tego i nie kontrolował, a przecież blondwłosy Ślizgom trzymał się zawsze podjętych zobowiązań. Nigdy nie wymuszał odpowiedzi. Zawsze czekał, czy dostanie wyjaśnienie. Nie naciskał jeśli Aren decydował się ich nie udzielać. Grey poczuł się nagle winny. Westchnął ciężko, a na ten widok Malfoy spiął się niepewny odpowiedzi. Zielonooki chłopak uśmiechnął się do niego uspokajająco i postanowił wyjaśnić wszystko szerzej.

Na samym początku od razu zaznaczył, że nie będzie mógł niektórych rzeczy wyjaśnić, albo dokładnie przekazać, ale postara się w miarę spójnie opowiedzieć co się działo i dlaczego. Ledwo wrócił pamięcią do tamtych czasów, wszystkie odczucia i przeżycia wróciły niezwykle wyraźnie. Na początek nawiązał do wydarzeń z początku piątego roku. Zrelacjonował co odkrył, przybliżył sposób w jak był traktowany przez Rona i Herminę, których określał w skrócie jako R i H. Dodał, że traktowali go tak również inni. Było to trudne bez szczegółów, dlatego często zatrzymywał się, zastanawiał jak ująć rzecz, żeby ominąć to, czy też tamto. Opowiedział o tym czego się dowiedział, jak nim manipulowano odkąd tylko dowiedział się, że jest czarodziejem, aż do czasu kiedy zorientował się, że tak się dzieje. Wspomniał, że o manipulacjach, fakcie kierowania jego życiem i nim samym przekonał się dopiero w momencie, kiedy już wiedział co i kto o nim sądzi. Relacja się rwała, w pewnych miejscach miała luki, ale Abraxas słuchał jej w skupieniu i Aren czuł jakoś, że tyle blondynowi wystarcza, że zaczyna bardziej go rozumieć i że coś się pomiędzy nimi zmienia. Jego milczący słuchacz reagował na to co słyszał jedynie zmianami w mimice twarzy.

Aren opowiadał więc dalej czując, że właśnie tego było mu od długiego czasu potrzeba. Kogoś, komu będzie mógł powiedzieć o tym co się działo i jak sam to odczuwał. Kogoś kto cierpliwie wysłucha, zrozumie, nie wyszydzi nagromadzonych i wypływających przy każdym słowie emocji. Był na tyle szczery, na ile mógł. W pewnym momencie doszedł w swojej relacji do momentu, gdy spotkał akromantulę. Abraxas w tej chwili wstrzymał oddech, ale na tym skończyła się jego aktywność. Milczał i nie przerywał. Zielonooki chłopak wyjaśnił skąd ma fiolki ze śmiercionośnym jadem i dlaczego zaaplikował sobie jedną w całości.

Na koniec Grey zdradził Malfoyowi, że współpracuje ściśle z profesorem Beery'm. Dodał też, że testują działanie trucizn na jego, Arena, organizm. Wyjaśnił skąd ten pomysł i jakimi obwarowaniami profesor otoczył to działanie. Na koniec umilkł i nastała między nimi cisza.

Abraxas przymknął oczy, próbując przetrawić to co powiedział Aren. Zrozumienie i poukładanie sobie wszystkich uzyskanych wiadomości nie było proste. Rozumiał teraz dlaczego zielonooki chłopak chciał popełnić samobójstwo, ale odkrycie prawdy wstrząsnęło nim do głębi. Fakty i wydarzenia wcale nie uspokajały. Wręcz przeciwnie. Musiał jednak przyznać, że w efekcie znacznie lepiej rozumiał teraz postępowanie Arena w wielu sytuacjach. W jego uszach przewinęło się mnóstwo emocji, które przekazywał swoim głosem opowiadający. Na koniec, kiedy Aren umilkł, Abraxas z goryczą przypomniał sobie co sam, osobiście zrobił temu chłopakowi. Szpiegował go z polecenia Riddle’a.

Co prawda Aren mu wybaczył, ale on sam sobie jeszcze nie. Nie dał rady przekonać sam siebie, że zwykłe przepraszam w tej sprawie wszystko załatwi. Wciąż to w nim było, uwierało, przeszkadzało. Teraz mógł się przekonać jak bardzo podobnie zachował się do tak zwanych przyjaciół Arena. Nie mógł cofnąć czasu i swoich wyborów, ale mógł próbować zadośćuczynić siedzącemu obok chłopakowi za swój karygodny błąd. Po długiej ciszy zdecydował się odezwać i stwierdził:

– Więc jesteś odporny na większość trucizn, które normalnie zabiłyby człowieka?

– Nie wiem czy na większość. Jesteśmy w trakcie sprawdzania. Póki co tak to właśnie wygląda. Jesteś bliżej… jakaś poprawa z salamandrą?

– Nie, ale zakładam, że więcej nie możemy dla niej zdziałać. Czekajmy. W końcu to magiczne stworzenie. Czas reakcji może być zupełnie inny niż u czarodzieja…

Umilkł gwałtownie widząc, jak głowa Arena opada na oparcie fotela. Spokojny oddech świadczył o tym, że chłopak po prostu zapadł w głęboki sen. Abraxas również czuł zmęczenie. Oczy mu się zamykały, ale postanowił, że zapewni im wygodniejsze warunki do odpoczynku.

Wstał, pochylił się nad śpiącym Arenem i próbował go w delikatny sposób i mniej delikatnymi potrząśnięciami za ramię dobudzić. Nic z tego, chłopak nie reagował. Malfoy nie zastanawiając się nawet przez chwilę uniósł go z fotela i przeniósł na łóżko. Nie spotkało się to z żadną żywszą reakcją niż wygodniejsze ułożenie się na nowo zajmowanym miejscu. Blondyn ułożył się obok zielonookiego i przez chwilę obserwował jego rozluźnioną we śnie twarz. Wyglądał teraz tak spokojnie...

Dziś dowiedział się o Arenie naprawdę dużo. To rzuciło na chłopaka zupełnie nowe światło. Myślał, że Grey nie jest już w stanie bardziej go oczarować. Oczywiście się mylił i stało się to za przyczyną tej długiej i po części niezrozumiałej opowieści.

Właściwie… jak ktoś kto wyglądał tak krucho mógł mieć tak wiele siły? Ile jeszcze ten chłopak będzie musiał znieść? Gdyby tylko mógł poniósłby za Arena ten ciężar. Nie było to niestety możliwe, więc będzie się starał pomagać zielonookiemu chłopakowi na tyle, na ile potrafił.
Postanowił sobie w duchu, że nie zostawi i nie porzuci chłopaka. Zawsze będzie go wspierał, nawet wbrew… wszystkiemu. Dotknął lekko dłoni Greya, wywołując tym lekki uśmiech na twarzy śpiącego i szeptem zapytał:

– Hej, Aren... Czy to w porządku, że darzę cię uczuciem znacznie większym niż zwykła przyjaźń? Byłem długo ślepy. To pierwszy raz, kiedy kogoś naprawdę pokochałem, więc pewnie stąd ta ślepota. Trochę mi zajęło zorientowanie się, ale teraz gdy wiem... Czy mogę cię kochać? Pozwolisz mi? – delikatnie musnął wierzch dłoni Arena kciukiem. Zielonooki chłopak znowu się uśmiechnął przez sen i niewyraźnie, ale dość zrozumiale zamruczał:

– Tom... – Abraxas w odpowiedzi uśmiechnął się smutno i wyszeptał:

– To trochę okrutne Aren... on nie jest ciebie wart. Widzę jak cierpisz, jak próbujesz to ukryć. Właściwie kiedy na to patrzę czuję się tak, jakbym widział siebie samego. Ty i on, ja i ty… choć ty jeszcze nie wiesz co czujesz. Jeszcze nie zrozumiałeś. Nie chcę byś wiedział. Nie oddam cię... nie jemu... nikomu...

Złożył na trzymanej w dłoni ręce Arena pocałunek i wciąż ją trzymając ułożył się wygodnie obok. Niedługo potem zasnął.