poniedziałek, 21 maja 2018

Rozdział 29: Potrzeba bliskości

Rozdział, który dosłownie pisał się sam, ale tego dowiecie się dlaczego już po lekturze. Szkoda, że tak rzadko szybko mi idzie pisanie rozdziałów :D

Queen of the war in the stars: Czy i tym razem udało ci się przeczytać rozdział po publikacji? Ostatnio nie trafiłaś z tym, że tytuł odnosił się do uczuć Toma a nie Abraxasa, tutaj jednak mogę cię już na wstępie poinformować, że tytuł odnosi się do naszej głównej dwójki ^^  Powoli odkrywam moje sekretne karty, ale wiedz, że za Agresją kryję się większa historia niż by się początkowo zdawało. Ciekawa jestem twoich wniosków odnośnie tego tematu, zechcesz się podzielić? Cieszę się, że spodobał ci się pomysł odnośnie rdzeni magicznych :D Noo Beery  faktycznie stał się bardzo podejrzanym gościem a początkowo był taki nieszkodliwy prawda? :) Jak ten Aren działa na ludzi ^^ No Tom w końcu dorwie swojego kotka już w trym rozdziale, coś mi się wydaje, że powinnaś być zachwycona ^^ Wiedz, że się starałam! Wracając do Abraxasa, miło że udało mi się nieco poruszyć twoje serducho ^^  Zdecydowanie Edgar i Orion zasłużyli po tym wszystkim na wybaczernie, tego można być pewnym. Jestem przekonana, że w tym rozdziale nadrobiłam zaległości relacji Tom/Aren, zdecydowanie miał nieco nadszarpnięte nerwy.,.. ale by nie spolerować czekam na relacje z rozdziału! Buziaki kochana!


Betowała: Matonemis




Rozdział 29: Potrzeba bliskości

Ku rozpaczy Arena Holly Pomfrey miała dużo do powiedzenia na temat jego zaniedbywania zdrowia oraz ogólnej ignorancji w zakresie dbania o siebie. Szczególny nacisk kładła na notoryczne omijanie posiłków, przepracowywanie się oraz niedosypianie. Musiał ją powstrzymać przed rzucaniem na niego szeregu leczniczych zaklęć. Jakoś udało mu się ją przekonać, że eliksiry będą bardziej odpowiednie. Spora wiedza na temat mikstur i składników pomogła mu w argumentacji, chociaż musiał się nieźle napocić, żeby osiągnąć sukces.

Pomfrey wydzieliła mu w końcu pięć eliksirów, które uznała za konieczne zaaplikować. Aren nie oponował. Potrzebował ich, by wspomóc regenerację organizmu. Nie było sensu temu zaprzeczać. Żaden z eliksirów, które otrzymał nie był jego. Chłopak musiał więc rozstać się ze swoją teorią, że mikstury, które robił i oddawał Slughornowi trafiały tutaj. Wypijane przez niego lekarstwa były z pewnością wykonane właśnie przez Horacego.

Pielęgniarka wytrwale siedziała przy jego łóżku obserwując uważnie jak wypija kolejne mikstury. Wyraźnie chciała upewnić się, że przyjmie konieczne lekarstwa. Kiedy do zastosowania pozostał mu już tylko eliksir bezsennego snu Pomfrey zagarnęła puste fiolki, wstała i nie czekając już na wypicie tej mikstury życzyła mu spokojnego snu i wyszła, cicho zamykając za sobą drzwi.

Pozostawiony samemu sobie zielonooki chłopak odstawił fiolkę z eliksirem nasennym na stolik. Bynajmniej nie zamierzał go wylewać. Był mu potrzebny, ale najpierw musiał zapoznać się z listem i danymi dostarczonymi mu przez Oriona. Wymęczony i trochę zmięty pergamin oraz nieporządne pismo Black'a, który zazwyczaj pisał ładnie, wyraźnie i elegancko, wskazywały na pośpiech przy spisywaniu tego tekstu. Czas był na analizę treści:
Postanowiłem w zarysie opisać wydarzenia jakie miały miejsce
pod twoją nieobecność. Istotne będzie to z pewnością w momencie,
kiedy zetkniesz się z Tomem.
Po tym jak się rozstaliśmy, zgodnie z planem wcieliłam się w ciebie,
a Avery w Malfoya. Do kolacji wszystko przebiegało zgodnie z planem
i nie ma potrzeby wgłębiać się w szczegóły. Problemy zaczęły się, kiedy
pod twoją postacią złapał mnie Riddle. Chciał omówić kwestię
uczestników Turnieju, a przede wszystkim usłyszeć uwagi na ich temat.
Nie chciałem wypowiadać się w twoim imieniu. Udało mi się kupić trochę
czasu. Od razu dodam dla jasności, że przy waszym następnym spotkaniu
Tom tak łatwo nie odpuści. Dlatego radzę zapoznać się z sylwetkami
uczestników przed waszym nieuniknionym zetknięciem.
Zauważyłem, że Riddle wyraźnie przeczuwa, że coś przed nim ukrywasz.
Wywnioskowałem z rozmowy z nim, że ma świadomość tego, że robisz
wszystko byleby się tylko nie dowiedział. Jestem przekonany, że możesz
spodziewać się swojego rodzaju gry, a może nawet przesłuchania, gdy tylko się spotkacie. Uważam, że powinienem cię przed tym ostrzec.
Wracając do tematu. Moje spotkanie z Tomem trwało dość długo
i pod koniec mało brakowało do tego byśmy zostali odkryci. Udało się utrzymać sekret tylko dzięki temu, że Beery mnie, a raczej ciebie wezwał.
Tym sposobem umknąłem z pokoju Riddle'a.
Co do Beery'ego to nasze spotkanie w cieplarni przebiegało dziwnie.
Nie wiem skąd, ale wiedział o naszej całej maskaradzie. Jeszcze bardziej
zaskoczył mnie jednak kolejnego dnia, kiedy zaproponował pomoc i przybrał
twoją postać zamiast mnie. Jestem pewien, że to uratowało cały plan.
Gdybym ciągnął dłużej żonglerkę twoją postacią Tom domyśliłby się wszystkiego.
Wiesz przecież, że jest wytrawnym obserwatorem i potrafi kojarzyć fakty.
Myślę, że więcej nie muszę na ten temat pisać. Zrozumiesz. Jak się domyślasz
zgodziłem się na propozycję. Jedna rzecz nadal mnie jednak nurtuje. Jak Beery domyślił się wszystkiego? Mnie nie powiedział, ale istnieje szansa, że tobie powie.
Dobrze byłoby się tego dowiedzieć jak sądzę. Wracając jednak do sprawy... Profesor, będąc w twojej postaci bardzo umiejętnie unikał Toma.
Jak się domyślasz nie spotkało się to z wielkim entuzjazmem Riddle'a
wzmagając jedynie jego frustrację. Obawiam się, że aktualnie sięgnęła ona zenitu. Dlatego powtórnie radzę ci, żebyś koniecznie zapoznał się z profilami
uczestników Turnieju, bo rozmowa z Riddle'm cię nie minie. Najpewniej
nie będzie przyjemna sądząc z aktualnego nastawienia Toma, ale to już wyłącznie twój problem. Czuj się ostrzeżony.
Liczę na solidne wyjaśnienia dlaczego nadstawiałem karku. Mam też nadzieję, że pamiętasz o tym, że jesteś mi winien informacje na temat napastliwej, warczącej, kłapiącej zębiskami, gryzącej i wysoce agresywnej księgi, która w stosunku do ciebie tak się nie zachowuje.

List był napisany ogólnikowo, ale to wystarczyło. Mógł z całym przekonaniem stwierdzić w duchu, że Avery i Orion zasłużyli na wybaczenie.

W myślach zrobił przegląd tego, co ewentualnie mógłby wyjawić w ramach wyjaśnień i okazało się, że nie było tego zbyt wiele. Bez wątpienia niewiele więcej usłyszą od Abraxasa. Pewnie nie będą obaj zadowoleni, ale nie zamierzał zdradzać tak bardzo osobistych spraw Malfoya.

Z listu wynikało, że Riddle jest wściekły i Aren docenił przenikliwy umysł Blacka po raz kolejny. Gdyby nie pomysł ukrycia go u Holly, musiałby się spotkać ze zdenerwowanym i zniecierpliwionym Tomem. To w jego aktualnym stanie nie byłoby najlepsze rozwiązanie. Niespodziewanie dla samego siebie poczuł dreszcz ekscytacji na samą myśl, że Riddle mógłby w tej konfrontacji nie utrzymać swojej maski prefekta i doskonałego ucznia. Po chwili jednak trzeźwo skonstatował, że było to wątpliwe. Tom nie pozwolił by sobie odkryć się tak bardzo przy szerszym audytorium. Co nie oznaczało oczywiście, że on Aren nie chciałby tego zobaczyć. W takich momentach czerwone oczy błyszczały tak fantastycznie i były pełne rozmaitych emocji. Co z tego, że byłaby to teraz złość, ale te rubinowe iskierki...

Aren potrząsnął głową odganiając z niej myśli o Tomie. Z pewnym zaskoczeniem zorientował się, że stęsknił się za ich małymi utarczkami, w których uwielbiał prowokować Riddle'a. Każde starcie traktował jak wyzwanie. Próbę doprowadzenia Toma do ostateczności. Jak dotąd zwycięstwa w tych drobnych bitwach należały do prefekta Slytherinu, ale nie zamierzał się poddawać, a już na pewno nie chciał z nich rezygnować. Zielonooki chłopak cicho zachichotał kiedy dotarło do niego, że znowu myśli nie o tym co trzeba i skupił się ponownie na treści wiadomości od Oriona.

Najbardziej zaskoczony był postępowaniem Beery'ego. Jakim cudem odkrył spisek? Dlaczego zdecydował się do niego dołączyć? Black pewnie miał kilka teorii na ten temat, ale się nimi nie podzielił. Arenowi na razie nie chciało się na ten temat dywagować. Po chwili postanowił, że właściwie to nie będzie na to tracił czasu, tylko przy najbliższym spotkaniu zapyta nauczyciela o powody. Tak będzie i szybciej i łatwiej. Znał go już na tyle żeby odkryć, że był niezwykle skrytym człowiekiem mimo pozornej wylewności. Pod maską znudzonego profesora kryło się wiele tajemnic.

Aren miał świadomość, że nauczyciel już kilka razy celowo odkrywał się przed nim tylko po to, by sprawdzić jego reakcję. Bez wątpienia próbował w ten sposób zbierać informacje. Po co? Tego póki co Grey nie wiedział, ale podjął tą grę i sam zachowywał się podobnie. Tym sposobem bardziej się poznali i zaczęli rozmawiać o eksperymentach coraz bardziej otwarcie. Doświadczenia, które przeprowadzali i planowali już dawno przestały być nieszkodliwe i bezpieczne. Rozumieli się doskonale. Mieli podobne podejście do nauki i eksperymentów. W tych kwestiach ufali sobie, choć obaj zachowywali czujność.

Zielonooki chłopak westchnął, zwinął list od Oriona w kulkę i wrzucił go do palącego się kominka. Pergamin dość szybko zajął się ogniem i po chwili rozpadł na popiół. Grey obserwując proces spalania poczuł, że jego powieki robią się coraz cięższe. Zmobilizował się jednak do przeczytania informacji o uczestnikach Turnieju. Przejrzał je dwukrotnie, a później wypił eliksir słodkiego snu, położył się wygodnie i szybko zasnął.

***

Jeżeli ktoś sądził wczoraj, że złość Toma sięgnęła zenitu, to dzisiaj mógł się przekonać jak bardzo się pomylił. Cały Slytherin był zgodny co do tego, że lepiej omijać miejsca gdzie przebywa, bo aura jaka była w nich odczuwalna przerażała. Oczywiście grupa Toma nie miała tyle szczęścia.

Aren nie pojawił się tego dnia na żadnym posiłku, co zaskoczyło spiskowców. Zakładali, że jeśli nie rano to w południe powinien już dotrzeć. Zbliżała się jednak cisza nocna, a Arena wciąż nie było. Magia Toma jeszcze nigdy nie była tak mroczna i nieprzyjemna jak teraz. Orion próbował dowiedzieć się czegoś o stanie Greya od pielęgniarki, ale ta nie miała dla niego czasu. Spieszyła się do Świętego Munga, gdzie miała zostać do początku przyszłego tygodnia. Zapewniła jednak Blacka, że Aren wciąż odpoczywa i pod jej nieobecność ma zapewnioną tymczasową opiekę. Na koniec dodała, że jak tylko zielonooki chłopak się obudzi to do nich dołączy i mają się nie zamartwiać, tylko spokojnie czekać. To działo się jednak po śniadaniu. Po kolacji Orion podjął próbę dostania się do komnat Holly, by sprawdzić co się dzieje, ale nie udało mu się. Kwatery pielęgniarki były zamknięte i pilnowane przez obraz przedstawiający jednego z dawnych lekarzy Hogwartu. Nie było sensu próbować się tam dostać, a szkoda. Wolałby wiedzieć co z Greyem choćby po to, żeby uspokoić Malfoya, który denerwował się coraz bardziej. Widać to było zwłaszcza w momentach, kiedy nie było w pobliżu Toma. Nie było to dla niego normalne zachowanie, dlatego Black znowu powrócił do rozmyślań co też zaszło wówczas, kiedy ta dwójka przebywała razem. Nie bardzo miał jakieś punkty zaczepienia oprócz tego, że w jakiś sposób powiązane to było z rodziną Abraxasa. Już ten drobny fakt sugerował, że cokolwiek to było, na pewno było złe. Ponieważ nie doszedł do żadnych innych wniosków porzucił te rozważania.

Teraz wszyscy, całą grupą siedzieli w pokoju wspólnym. Orion próbował czytać, ale mroczna, dusząca aura Toma nie bardzo pozwalała mu się skupić na treści. Ogólnie panowała ciężka atmosfera i nawet zwykle wygadany Avery przycichł i wyglądał na zrezygnowanego.

Niespodziewanie przejście z korytarza do pokoju wspólnego Slytherinu otworzyło się i aura Toma nagle się rozwiała. Widocznie zebrał się w sobie i opanował ją. Można mu było pogratulować refleksu, bo do pokoju weszli Slughorn wraz z profesorem Beerym. Orion odruchowo wzmógł czujność na widok tego ostatniego. Opiekun ich domu zwrócił się do Riddle'a, który miał już na twarzy maskę dobrego ucznia:

– Dobrze, że tutaj jesteś Tom. Prosiłeś o publikacje i przy pomocy profesora Beery'ego udało nam się je szybciej zebrać – wskazał na książki i pergaminy, które trzymał znajdujący się za nim nauczyciel zielarstwa. Beery uśmiechnął się lekko w ich stronę, patrząc wyczekująco.
Riddle wstał i podszedł po materiały kiwając lekko głową w podziękowaniu. Pobieżnie przejrzał je i wymienił kilka krótkich uwag na ich temat. Orion obserwował tymczasem Beery'ego, który wycofał się lekko i zachowywał tak, jakby go nie było. Właściwie należało go podziwiać, bo bardzo skutecznie „zniknął w tle” korzystając z okazji i rozglądając się z zainteresowaniem po Ślizgońskim pokoju wspólnym. W pewnym momencie napotkał wzrokiem spojrzenie Blacka i lekko mrugnął do niego porozumiewawczo, uśmiechając się przebiegle. Orion nie zareagował, ale czekał na jego kolejny krok. Nie był spektakularny, ale zawierał w sobie sporo informacji:

– Horacy. Pozwolisz, że będę się już zbierał. Zajrzę jeszcze tylko do Arena, a potem zajmę się obchodem, zgarniając wszystkich zakochanych z Wieży Astronomicznej i schowków na miotły. – Tyle wystarczyło, żeby zelektryzować Toma, który błyskawicznie znalazł się przy nauczycielu zielarstwa:
– Profesorze, coś się dzieje z Arenem?

– Jak to? To ty nie wiesz Tom? – dołączył do rozmowy Horacy ze zmarszczonymi brwiami:

– O rany! Kompletnie wypadło mi z głowy! Wybacz Horacy! Zająłem się w południe moimi firletkami, a wiesz przecież ile pracy wymaga zapewnienie im odpowiednich warunków bytowania i kompletnie straciłem poczucie czasu. Zapomniałem, że prosiłeś mnie żebym przekazał wiadomość Tomowi – tłumaczył pozornie skruszonym tonem Beery: – Aren jest obecnie pod opieką Holly i odpoczywa. Ostatnio za bardzo się nadwyrężył przygotowując się do Turnieju, więc musi bezwzględnie wypocząć. Ledwo zipał. Oddałem go pod opiekę pielęgniarki, bo byłem pewien, że gdybym odesłał go do dormitorium zlekceważyłby moje polecenia i nadal pracował.

– Rozumiem profesorze. Dziękuję za informacje – potwierdził formalnie Tom, zachowując z wysiłkiem maskę ucznia i Beery wyszedł, a Slughorn jeszcze przez moment pozostał rozmawiając z Riddle'm.

Orion był pewien, że ich Pan nie utrzyma nerwów na wodzy po wiadomościach uzyskanych od nauczyciela zielarstwa. Lekceważące potraktowanie przez profesora dolało oliwy do ognia i Black czekał na wybuch, który na szczęście nie nastąpił. Był jednak pewien, że Beery właśnie przeprowadził sobie jakiś test na Riddle'u. Zrobił to z premedytacją, choć Orion nie wiedział po co. Nadal nie znał motywów, które nim kierowały. Kiedy nauczyciel zielarstwa opuścił już pokój wspólny, Orion zerknął z ukosa na Abraxasa, który pozornie wyglądał jak zwykle, ale ściskał oparcie fotela tak mocno, że aż pobielały mu kłykcie. Na pewno przejmował się tym, że Grey wciąż jeszcze wymaga opieki pielęgniarki. Black wyczuł na sobie czyjś wzrok i przesunął spojrzenie po innych. To Avery obserwował go w skupieniu, po czym przeniósł wzrok na Malfoya i zmarszczył brwi w konsternacji. Pewnie myślał sobie to samo co i on sam, że Abraxas musi się szybko pozbierać, dopóki ich Pan zajęty jest rozmową z opiekunem domu.

W całym tym wydarzeniu Orion widział tylko jeden pocieszający fakt. Teraz, gdy Riddle wie już gdzie jest Aren, powinien być spokojniejszy. Zapewne złoży mu wizytę, a oni w końcu będą mogli odetchnąć. Inna sprawa, że lepiej byłoby, żeby Aren był już na nią przygotowany.

***

Herbert Beery czuł, że jest w swoim żywiole. Zdawał sobie oczywiście sprawę, że przy jego profesji nie uchodzi bawić się w takie gierki, ale równocześnie miał wielką ochotę zobaczyć Riddle'a wyprowadzonego z równowagi. Widział delikatne oznaki, że prawie mu się udało, ale było to tylko prawie. Tom utrzymał swoją maskę, a Herbert poczuł lekki zawód. Nie zamierzał się jednak tym przejmować. Był pewien, że prefekt Slytherinu będzie starał się wkrótce dostać do Skrzydła Szpitalnianego. Chciałby zobaczyć jego minę, gdy okaże się, że jest puste. Zachichotał pod nosem. Właściwie jednak ciężko mu było sobie wyobrazić jak ta bryła lodu okazuje emocje, ale jest przecież człowiekiem, więc czasem musi je gdzieś uzewnętrzniać. Pewnie tylko w samotności.

Stanął przed wejściem do kwater Pomfrey i został wpuszczony przez obraz. Pielęgniarka umożliwiła mu wstęp w momencie, kiedy zgłosił akces do doglądania Arena. Ku lekkiemu zaskoczeniu Herberta chłopak wciąż jeszcze spał głęboko. Zwykłe próby budzenia nie przynosiły oczekiwanego efektu. To było niepokojące i Beery zaczął się zastanawiać co jest tego przyczyną.

Próbując dojść do prawdy rzucił kilka rozmaitych zaklęć sprawdzających stan chłopaka. Każde z nich potwierdzało, że jego organizm ma się dobrze. Od Holly wiedział jakie podała mu eliksiry i nie widział w nich przyczyny przedłużającego się, bardzo głębokiego snu Arena. Usiadł na fotelu i wpatrując się w spokojną twarz Arena zamyślił się głęboko.

Pomfrey wspominała o bajeczce, którą opowiedział jej Black, a która dotyczyła wytłumaczenia stanu w jakim znajdował się Aren. Istniała szansa, że wyczerpanie chłopaka było większe niż przypuszczał. Jedno było pewne. Cokolwiek robił Aren nie było to bezpieczne i miało spory wpływ na jego ciało. Chłopak był geniuszem, to nie ulegało wątpliwości, ale miał też niepokojące skłonności do poświęcania się. Podczas wizyty w pokoju wspólnym Slytherinu zdążył zauważyć, że Malfoy jest przerażony. Z pewnością wie o co może chodzić. Co prawda blondwłosy Ślizgon skutecznie ukrywał swój stan, ale Herbert wyczuł jego aurę. Była bardzo rozchwiana i niestabilna. Musiały kłębić się w nim sprzeczne i bardzo silne emocje.

Rozmyślania zajęły mu trochę czasu, ale w stanie Arena nic się nie zmieniło i w swoim zamyśleniu Herbert zwrócił się do chłopaka z prowadzonym półgłosem monologiem:

– Hej śpiąca królewno! Nie sądzisz, że najwyższa pora się obudzić? Wkrótce pewien przyszły władca ciemności wyjdzie z siebie i będziesz miał na sumieniu sporą grupkę ludzi. Ciekaw jestem czy ty również tak intensywnie myślisz o nim, jak on zdaje się myśleć o tobie. To całkiem ciekawe nie sądzisz? Znam go odkąd tutaj uczę i jeszcze nigdy nie widziałem go w takim stanie. Zastanawiający jest fakt, że zainteresował się właśnie tobą. Przecież nie możesz rzucić nawet najprostszego zaklęcia. Oczywiście nie można ci zarzucić braku uroku osobistego. Zdecydowanie masz w sobie coś, czemu trudno się oprzeć. Nawet ktoś taki jak ja wpadł nieoczekiwanie w twoje sidła.

Oczywiście odpowiedziało mu milczenie ze strony śpiącego. Herbert umilkł i tylko rozmyślał nad czymś głęboko. W pewnym momencie wyprostował się szybko i zwiększył czujność. Wyczuł w pobliżu, prawdopodobnie z korytarza mroczną magię, która mogła należeć do jednego ucznia. Na twarz nauczyciela wypłynął pełen zadowolenia uśmiech. Jego przewidywania okazały się słuszne. Tom krążył wokół Skrzydła Szpitalnego i kwater pielęgniarki w poszukiwaniu Arena. Oczywiście niczego nie znalazł. Jedno było pewne. Dziś w Slytherinie chyba nikt nie zaśnie spokojnie. Przy okazji podjął decyzję, że jeżeli Aren nie obudzi się w ciągu nocy, to lepiej dla niego, Herberta będzie, żeby jutro nie wychylał się z tego pomieszczenia. Pewien rozdrażniony Ślizgon, doprowadzony do ostateczności, może podjąć w końcu jakieś kroki.
***

Aren leżał w półśnie, delektując się ciszą i spokojem. Dziwił się, że Holly nie postanowiła go jeszcze obudzić. Zamierzał jednak korzystać z tego ile tylko się da, pozwalając sobie na leżenie w kusząco miękkiej pościeli. Po dłuższej chwili zdecydował jednak, że zaczyna być nudno i uchylił jedno oko. Zamierzał sprawdzić która jest godzina. Pierwsze co zauważył to księżyc za oknem. Później zarejestrował ciemność wokół, a na końcu fakt, że nie jest sam w pokoju. Przez myśl mu przemknęło, że to pewnie pielęgniarka, dlatego zapytał kontrolnie:

– Pani Pomfrey?

– W końcu! Oświadczam głośno i wyraźnie, że jesteś odpowiedzialny za to, że ominąłem dziś trzy posiłki! Rozumiesz?! Trzy! – Usłyszał w odpowiedzi znajomy głoś Beery'ego i zdezorientowany aż cofnął się na łóżku z zaskoczenia. W odpowiedzi Herbert zapalił świece i w ich blasku Aren rozejrzał się szybko upewniając, że wciąż jest w kwaterach Holly.

– Profesorze? Co pan tutaj robi?

– Pilnuję cię. Przyznam jednak, że gdybym wiedział ile czasu zajmie ci odpoczynek, pewnie bym to sobie dokładniej przemyślał. Holly jest w Mungu. Ponoć jakiś ciężki przypadek.

– Oh... nie spodziewałem się, że będę spał całą dobę – przyznał zielonooki chłopak lekko się przeciągając. W odpowiedzi usłyszał:

– Hmm... myślę, że warto sprostować twój błąd. Dziś jest już... – Beery spojrzał na zegar, który wskazywał drugą w nocy i spokojnie dokończył: – poniedziałek w zasadzie. Przespałeś pełne dwa dni. Nieźle mnie w pewnym momencie wystraszyłeś, gdy w ogóle nie reagowałeś na moje próby budzenia. Zaklęcia wskazywały jednak, że wszystko jest w porządku, dlatego cierpliwie czekałem.

Aren zbladł na tą informację, podniósł się i sięgnął po ubrania powtarzając z niedowierzaniem:

– Dwa dni?

– Daj spokój. Chyba nie ma sensu o tej porze wracać do lochów. Jutro pójdziesz jak gdyby nigdy nic na śniadanie. Dodam, że przy okazji musisz trochę poskromić waszego prefekta. Jest w okropnym humorze, choć doskonale to maskuje.

– Domyślam się... A co z pozostałymi?

– Wszystko z nimi w porządku. Tom nie powiązał ze sobą naszych wspólnych działań. Na szczęście w porę udało mi się przekonać Oriona, że chcę współpracować.

– Skąd pan...

– Wiedział? – dokończył frazę Beery z szerokim uśmiechem: – To było przypadkowe spostrzeżenie. Pewnego dnia zauważyłem, że jesteś szykanowany. Byłem oczywiście przekonany, że to ty, ale w pewnym momencie zauważyłem u tej osoby odruch wyciągania różdżki. Ty już nie masz tego odruchu, dlatego wydało mi się to nader podejrzane. Postanowiłem tą osobę śledzić. Wyobraź sobie moje zaskoczenie, kiedy osobnik ten jako ty wszedł do łazienki, a po chwili wyszedł z niej Black. Sprawdziłem później wnętrze tego pomieszczenia. Nikogo więcej tam nie było. Wniosek był oczywisty. To były właściwie jedyne wpadki Oriona. Potem, na szczęście, bardziej się pilnował.

– Ciężko mi uwierzyć żeby Orion nie zauważył, że jest śledzony – wyraził wątpliwość Aren, patrząc prosto w oczy profesora. W odpowiedzi usłyszał nonszalanckie:

– Jestem człowiekiem wielu talentów.

– W to akurat nie wątpię – skwitował Grey, opadając z powrotem na poduszki. – Doceniam pana pomoc. Pozostali jak sądzę również. Gdyby nie pan, na pewno byśmy wpadli.

Podziękowanie z pewnością należało się profesorowi i Grey nie zamierzał się z nim ociągać. Inna sprawa, że już po raz kolejny jego mózg zaczął wysyłać intensywne sygnały ostrzegawcze w stosunku do tego człowieka. Zignorował je na razie, ponieważ jak dotąd Beery w żaden sposób go nie zawiódł i dużo mu pomógł. Nawet ryzykował w jego sprawach. Poza tym nigdy nie dopytywał o doświadczenia z przeszłości przyjmując tyle informacji ile Aren chciał mu dać. To zasługiwało na szacunek i zielonooki chłopak zamierzał utrzymać taki układ. Miał nadzieję, że nauczyciel także na takim etapie poprzestanie. Jeśli nie ze względu na koleżeństwo, to ze względu na korzyści jakie już, a także w przyszłości miałby uzyskać z eksperymentalnych zastosowań swoich roślin, odkrytych przez niego, czyli Arena. Jeżeli zauważy jakąś zmianę w nastawieniu profesora, zareaguje odpowiednio. Miał tylko nadzieję, że jego decyzja jest słuszna.

Beery zaczął coś opowiadać, a Aren jakoś nie mógł się na tej wypowiedzi skupić i po chwili poczuł, że powieki znowu mu opadają. Gdzieś w tle usłyszał jeszcze:

– … i nie uwierzysz co wtedy zrobił Slughorn... – później nie słyszał już nic, bo zasnął.

Tymczasem Herbert, słysząc spokojny oddech przerwał w pół słowa opowieść, patrząc z niedowierzaniem na chłopaka. Znowu zasnął. Zerknął więc na zegar. Był środek nocy, więc pora sposobna do snu również dla niego. Rozsiadł się wygodnie w fotelu i również pogrążył w krainie Morfeusza.

***

Obudziło go lekkie szturchanie ramienia. Aren niechętnie otworzył zaspane oczy i zamrugał szybko widząc nad sobą twarz Herberta. Zerknął szybko w okno. Tym razem było jasno. Westchnął z ulgą, choć była to irracjonalna reakcja. Teraz z kolei spojrzał na zegar, który wskazywał, że za kwadrans będzie pora śniadania. Sama myśl o jedzeniu spowodowała burczenie w brzuchu. Nauczyciel zareagował na to śmiechem mówiąc:
– Zdecydowanie zgadzam się z twoim żołądkiem. Mój również urządza koncerty od siódmej. Nie jadłeś o wiele dłużej, dlatego twój głód musi być dużo większy.
– Marzę o czymkolwiek do jedzenia. Przyznam, że nawet perspektywa suchego chleba i wody wydaje się być niewyobrażalną ucztą. Czy jest tutaj jakiś prysznic? Muszę się odświeżyć.

– Myślę, że możemy skorzystać z prysznica w Skrzydle Szpitalnym. Nie chciałbym nadużywać gościnności Holly.

– Oczywiście – potwierdził Aren ostrożnie wstając z łóżka. Wolał robić to powoli. Podejrzewał, że jego koordynacja ruchowa po tylu dniach leżenia może być zachwiana. Z westchnieniem zgarnął swoje nie najświeższe szaty ze stojącego przy łóżku krzesła i ruszył do wyjścia. Powstrzymał go głos Herberta:

– Zaczekaj. Tędy będzie szybciej.

Nauczyciel podszedł do jednej ze ścian, wyjął różdżkę i odpowiednio w nią postukał. Już po chwili odsłoniło się przejście wprost do składziku z lekami i zaplecza Pomfrey w Skrzydle Szpitalnym

– Oh, ma to w sumie sens – stwierdził jedynie z uśmiechem Aren przechodząc przez przejście i nieomylnie kierując się w stronę pryszniców. Rzucił ubrania niedbale na krzesło i nagle na moment znieruchomiał czując tak bardzo mu znaną magię. Nie było mowy o pomyłce. Jakiś czas temu musiał tu być Tom.

– Coś się stało? – wyrwał go z zamyślenia głos Beery'ego, który obserwował go uważnie lekko się uśmiechając.

– Wszystko w porządku. Nie musi Pan na mnie czekać poradzę sobie, ale byłbym wdzięczny za jakieś zaklęcie świeżości na moje ubrania. Podejrzewam, że jeśli założę takie jakie tu leżą, prysznic nie będzie miał sensu.

– Zostaw to mnie. Idź już.

Chłopak zniknął za drzwiami łazienki, a Beery spełnił jego prośbę rzucając dwa zaklęcia na jego ubrania. Wciąż się uśmiechał, bo niespodziewanie zdobył kolejne drobne informacje. Kiedy tutaj weszli zaskoczyło go, że Grey nagle stanął jak wryty. Dopiero po paru chwilach zrozumiał dlaczego. Czuł magię Toma. Skoro aura utrzymywała się po tak długim czasie znaczyło, że jej właściciel miał w sobie solidne pokłady mocy. Mroczny koloryt tego śladu magii świadczył natomiast o buzującej złości. Aren wyczuł tą aurę niemal natychmiast i prawdopodobnie nawet nie zdawał sobie sprawy, że się uśmiechał. Te wnioski były bardzo interesujące.

Po odświeżeniu ubrań chłopaka Herbert udał się do Wielkiej Sali i zajął miejsce przy stole nauczycielskim. Od razu wyczuł na sobie czyjeś intensywne spojrzenie. Przebiegł wzrokiem obecnych już uczniów i natrafił na krwistoczerwone tęczówki. Musiał przyznać, że to spojrzenie robiło wrażenie. Gdyby mogło zabijać, leżałby już trupem.

***

Żołądek Arena wyprawiał dzikie harce, kiedy chłopak zdążał w kierunku Wielkiej Sali. Mimo niewątpliwego głodu, zielonooki czuł także zdenerwowanie i podekscytowanie na myśl o spotkaniu z Tomem. Miał świadomość, że to dziwaczne, ale chciał go zobaczyć. Już! Teraz! Zaraz! Z nie do końca jasnego powodu potrzebował tego...

Z taką myślą wszedł do jadalni przez ogromne wrota konstatując, że jego miejsce przy końcu stołu jest zajęte. Zmarszczył brwi i powędrował wzrokiem wzdłuż całego stołu Ślizgonów. Konfiguracja zasiadających przy nim do posiłku uczniów była zadziwiająca. Węże oblegały końce stołu, gdzie zazwyczaj było pusto, za to centrum wyglądało na dziwnie opustoszałe. Królowała tam grupa Toma z nim samym na czele. Kiedy tylko Aren to zobaczył, wiedział już w czym rzecz. Sprawa nie wymagała wyjaśnień.

Z daleka wypatrzył, że grupa siedzi tak, że miejsce naprzeciw Riddle'a jest puste i spokojnym krokiem ruszył w tamtą stronę nie przenosząc wzroku na czerwonookiego Ślizgona, którego wzrok czuł na sobie odkąd przekroczył próg Sali. Uczniowie Slytherinu obserwowali jego poczynania z napięciem, a Arenowi przemknęło przez myśl, że we własnych czasach w podobnej sytuacji z przerażeniem zastanawiałby się co takiego znowu napisała ta głupia Skeeter. Po chwili dotarł do wolnego miejsca i opadł na nie, podnosząc wzrok na Toma. Na Merlina! Poczuł dreszcze wzdłuż kręgosłupa widząc w końcu jego spojrzenie. Nie zdradził się z tym jednak i rzucił krótko:

– Cześć.

Cisza, która po tym powitaniu zapadła była tak gęsta i pełna rosnącego napięcia, że pewnie dałaby się kroić nożem. Abraxas wyglądał jakby mu ulżyło, chociaż był też spięty. Black obserwował w ciszy i ograniczył się jedynie do lekkiego skinięcia głową na powitanie. W Avery'ego jakby wstąpiła nowa siła. Uśmiechnął się szeroko. Mulciber również lekko skinął głową, a Lestrange zignorował jego obecność kontynuując posiłek. Riddle nic nie odpowiedział, ograniczając się do obserwacji. Aren zareagował na te wszystkie powitania uśmiechem i nie zwlekając nałożył sobie porcję jedzenia i nalał herbatę, odruchowo szukając cukiernicy. Kiedy ją w końcu dostrzegł sięgnął po nią w tym samym momencie co Tom. Ich dłonie zetknęły się i Aren natychmiast cofnął swoją z zamiarem poczekania. Riddle jednak ujął pojemniczek ze słodkimi kostkami i podsunął go Grey'owi, któremu pozostało jedynie powiedzieć:

– Dziękuję.

Zielonooki chłopak z przyjemnością wrzucał kolejne kostki do swojej filiżanki, zamieszał i upił łyk ulubionego napoju z ukontentowaniem. Następnie zaczął powoli spożywać posiłek. Cały czas czuł na sobie spojrzenia wielu współdomowników, ale ignorował je skrupulatnie. Po długiej ciszy usłyszał pytanie Toma:

– Co robiłeś przez ostatni weekend? – słowa były spodziewane, ale na dźwięk tego głosu Aren niespodziewanie dla samego siebie zadrżał i to wcale nie ze strachu. Odpowiedział jednak spokojnie i z rozbrajającą szczerością:

– Spałem. Musiałem być bardziej zmęczony niż przypuszczałem – w wypowiedzi zawarł informację dla pozostałych spiskowców. Wyjaśnienie, dlaczego tak długo nie był obecny. Z własnego doświadczenia wiedział, że prawda z reguły najlepiej się sprawdzała w podobnych wypadkach.

– A czym byłeś tak zaabsorbowany przez ostatnie dni? – najwyraźniej Tom nie zamierzał odpuścić i drążył temat.

Riddle właściwie miał ochotę zadać nieco inne pytanie zastępując słówko „czym” określeniem „z kim”, ale nie byli teraz sami i nie mógł tego zrobić. Potrzebował podstawowych informacji i nie zamierzał przy okazji aż tak się zdradzać. Na wszelki wypadek rzucił jednak wokół ostrzegawcze spojrzenie wszystkim, którzy się gapili osiągając bez wątpienia spektakularny sukces. Aren niemal od razu odczuł ulgę, bo przestał wyczuwać na sobie liczne spojrzenia i w duchu pogratulował Riddle'owi skuteczności. Gapie niemal natychmiast, jak jeden mąż wrócili do swoich spraw, a Grey tłumiąc niespodziewane ziewnięcie odpowiedział:
– Ćwiczyłem swoje umiejętności warzenia. Muszę przyznać, że jestem naprawdę zadowolony z efektów. Przerosły nawet moje oczekiwania i... muszę jeszcze co prawda parę rzeczy sprawdzić, albo doprowadzić do końca, ale to już bez pośpiechu – po tym stwierdzeniu uniósł filiżankę i upił z niej łyk herbaty. Tym razem również postawił na prawdę. Co prawda z licznymi niedopowiedzeniami, ale jednak. Na tym na razie indagacje Toma się skończyły.
Pozostały czas śniadania upłynął spokojnie. Riddle wyglądał na zamyślonego i spod oka obserwował Greya. Kiedy wreszcie Aren skończył jeść i uniósł się z miejsca, by udać się po potrzebne podręczniki, prefekt wstał również i ruszył wraz z nim. Nie rozmawiali, ale czerwonooki nie odstępował go na krok nie zważając na cierpiętnicze westchnienia. Aren miał nadzieję, że uwolni się od niego na lekcjach, ale już na pierwszej stało się jasne, że nic z tego. Zielonooki chłopak wszedł do klasy, gdzie miały się odbyć zajęcia ze Starożytnych Run i usiadł na swoim miejscu z tyłu. Chwilę później przy nim spoczął nie kto inny jak prefekt Slytherinu. Grey uniósł brwi w niemym pytaniu, na co Tom odpowiedział wyjaśniająco:

– Ostatnio straciłeś sporo punktów, gdy cię przepytywano. Przymknąłbym oko, gdyby nie zdarzało się to nagminnie. Mimo wszystko jesteśmy w tym samym domu.
– Nie będę już wspominał czyja to była wina, że Abraxas nie udziela mi już korepetycji – warknął cicho w odpowiedzi Aren, starając się skupić na wykładzie. Odkąd przestał uczyć się z Malfoyem starożytne runy znowu zaczęły być dla niego kompletnie niezrozumiałe.
– Dlatego powinieneś docenić moją hojną ofertę pomocy. Patrząc na twoje notatki widzę absolutne niezrozumienie. Istny chaos, a to nie powinno mieć miejsca – podsumował Riddle cicho, uśmiechając się szyderczo, gdy Aren odruchowo zasłonił swoje zapiski.

Na tym konwersacja się skończyła. Tom obserwował Arena kątem oka. Chłopak z uwagą słuchał wykładu i pozornie nie wyglądał na takiego, który nic z niego nie rozumie. Świadczyły o tym jednak bardzo subtelne sygnały mowy ciała, ale trzeba było obserwować chłopaka cały czas, by je wypatrzyć... lekkie przygarbienie, ściskanie pióra mocniej niż zwykle, delikatne puknięcia w blat drugą dłonią... Kolejne notatki zielonookiego chłopaka były wciąż nader chaotyczne i zupełnie pozbawione sensu.

W międzyczasie Tom zdążył zauważyć, że domownicy od czasu do czasu rzucają im wyczekujące spojrzenia. Wyraźnie na coś czekali. Riddle zdawał sobie sprawę o co im chodziło, ale nie zamierzał ich satysfakcjonować. Planował załatwiać sprawy z Arenem na osobności. Miał mnóstwo pytań, sporo domysłów i żadnej odpowiedzi. Przez ostatnie dni jego frustracja rosła jak jeszcze nigdy. Zdążył dojść do wniosku, że to niebezpieczne, że stał się zbyt rozchwiany emocjonalnie. To było dla niego nowe, ekscytujące, ale również złe. Przecież zawsze uważał uczucia i wszystko co się z nimi wiązało za słabość. Z zaskoczeniem jednak skonstatował, że Aren takie właśnie odczucia w nim budzi. I niestety na chwilę obecną nie potrafił się zdystansować od Greya i działało mu to na nerwy. Niezbyt wesołe myśli przerwał mu nagły ruch po prawej stronie. Spojrzał szybko w bok widząc, że Aren... zasnął.

To było niespodziewane. Tom lekko zmarszczył brwi i zamyślił się na chwilę. Zaledwie moment wcześniej nic nie wskazywało na to, by zielonooki chłopak był zmęczony. Teraz ewidentnie spał. Chyba pierwszy raz czerwonooki chłopak widział kogoś, kto rzeczywiście zasnął na zajęciach Starożytnych Run. Złożoność tez i konieczne pełne skupienie do tego nie skłaniały. Wręcz nie sprzyjały senności. Surowość nauczycielki również nie zachęcała do takich ekscesów. A jednak nic z tych rzeczy nie przeszkodziło Greyowi w zaśnięciu. Tom zerknął w stronę kobiety prowadzącej zajęcia i zauważył, że ta zerknęła akurat w ich stronę. Widocznie jednak nie zauważyła postępowania Greya, bo nie zareagowała. Na razie. Miał jednak świadomość, że za moment może się to zmienić i Slytherin straci mnóstwo punktów jeżeli Aren zaraz się nie obudzi. Trzeba było działać.

Lekko szturchnął śpiocha ręką w ramię, ale nie osiągnął żadnego rezultatu. Przezornie ustawił książkę pionowo przed złożoną na przedramionach twarzą Greya, by ją choć w ten sposób przesłonić. Wiedział jednak, że jeżeli chłopak będzie spał dalej, to ta prowizoryczna zasłona nie wystarczy. Pod koniec lekcji nauczycielka zawsze robiła obchód klasy sprawdzając pracę uczniów, a co za tym idzie kolejne etapy zrozumienia zasad. To nie mogło skończyć się dobrze. Tak czy inaczej ucierpi Slytherin. Tom westchnął lekko biorąc w dłoń pergamin z wcześniejszymi notatkami Arena i uzupełnił je rozrysowując kolejne sekwencje run, nanosząc sporo poprawek, ale zostawiając kilka błędów dla niepoznaki. Kiedy skończył uzupełnił swoje notatki i ponowił próbę budzenia. Tym razem szturchnął zielonookiego mocniej, ale to również nic nie dało. To było niepokojące. Czas lekcji zbliżał się do końca i pani profesor już zaczęła w pierwszych ławkach sprawdzać postępy pracy uczniów. Nadeszła chwila na bardziej radykalne kroki. Tom pochylił się w stronę ucha Greya i szepnął prosto do niego:

– Aren, jeżeli w tej chwili się nie obudzisz, będę zmuszony użyć zaklęcia... – groźba została poparta lekkim dmuchnięciem w ucho i chwilę później czerwonooki z zadowoleniem obserwował jak zielonooki chłopak gwałtownie drgnął i natychmiast podniósł się z ławki, rozglądając się nieprzytomnie po klasie. Widać było, że jest zdziwiony tym, że zasnął na lekcji. Chwilę później wzrok obudzonego spoczął na Tomie i padło ciche pytanie:

– Jak długo...?

– Większa połowa lekcji, zaraz kończymy... – dalej nie mógł mówić, bo właśnie podeszła do nich nauczycielka. Aren zesztywniał z nerwów ściskając pod ławką pięści, kiedy wzięła do ręki pergamin z jego pracą. Tom obserwujący go z boku domyślił się, że chłopak spodziewa się ostrej krytyki i odjęcia punktów. Nie ingerował, tylko spokojnie czekał na rozwój sytuacji.

– Widzę, że chyba jednak coś zaczynasz rozumieć. Nie jest idealnie, ale zdecydowanie to co tu ująłeś zdąża w dobrym kierunku. Musisz jeszcze popracować nad łączeniem dwóch różnych run. Pracy wymaga też łączenie sekwencji, ale dobieranie ich wychodzi ci już doskonale – z tymi słowami pani profesor odłożyła pracę Arena na ławkę i uśmiechnęła się lekko do wyraźnie zaskoczonego ucznia. Następnie podeszła do Toma, zerkając na jego pracę i bez komentarza odkładając ją przed niego.

Przeszła do kolejnego rzędu ławek, a Aren wciąż jeszcze z niedowierzaniem wpatrywał się w swój pergamin. Doskonale wiedział, że to nie jego dzieło. Pamiętał to co napisał od początku lekcji. Nawet ten fragment został przemodelowany i wyglądał dużo lepiej. Nie wątpił w to, kto przyszedł mu z pomocą. Powoli przeniósł wzrok na Toma i skinął głową w podziękowaniu. Nie mógł sobie pozwolić na razie na bardziej otwarty gest. Byli na lekcji.

Przeniósł wzrok znowu na ławkę, swoją pracę i dopiero teraz dotarło do niego, że jego podręcznik stoi, a nie leży. Przez chwilę zastanawiał się o co chodzi, ale nagle doznał olśnienia. Tom uratował go również w tym wypadku przed czujnym okiem kobiety wykładającej Starożytne Runy. To było zdumiewające. Prawdę mówiąc nie spodziewał się takiego gestu ze strony Riddle'a. Uśmiechnął się lekko na tą myśl. Właściwie to dopuszczał zupełnie odwrotną możliwość... przecież podobno Riddle był na niego niebotycznie wściekły.

***

Coś było nie w porządku. Taki wniosek wyciągnął niezależnie każdy z grupy Toma, a podsumowano go przy obiedzie.

Aren zasypiał na każdych zajęciach, a to już nie było normalne. Na szczęście i Obrona przed Czarną Magią i Zaklęcia były w zasadzie praktycznymi przedmiotami, gdzie Aren siedział z tyłu i niewielu zauważyło jego niedyspozycję. Teraz zostało już tylko zielarstwo z Beery'm.

Identyczne wrażenie odniósł również Rudolf. Z Greyem było coś nie tak. Co prawda z pewnym zdumieniem zauważył, że Aren znowu przebywa razem z nimi, więc ewidentnie coś mu umknęło. Stwierdził jednak bez wątpienia, że zielonooki zachowywał się jakoś inaczej. Był ospały, nieuważny i notorycznie zasypiał. Nawet na lekcjach. Nie był rozmowny. Właściwie odpowiadał tylko na pytania. Nie patrzył też na żadnego z nich tym swoim zimnym, zielonym wzrokiem. Nawet na niego. To było dziwne. Rudolf był dzisiaj trochę obolały po wczorajszych „zajęciach” z Czarnej Magii z Tomem. Połączenie złego Pana z nauczaniem nie było dobrym pomysłem. Prawdę mówiąc było w zasadzie samobójcze, ale nikt nie śmiał się sprzeciwiać. Dziś było zupełnie inaczej. Magia Toma uspokoiła się zupełnie. Wyraźnie wpłynęła na to obecność charłaka i Rudolf po raz nie wiadomo który zastanawiał się dlaczego.

Co takiego posiadał Aren czego inni nie mieli? To pytanie gnębiło Lestrange'a odkąd Aren powrócił. Jakoś nie wierzył w to, że chodzi o informacje, które chłopak posiadał. Zresztą doświadczenia ostatnich dni wskazywały, że nawet on wolał, żeby charłak przebywał w pobliżu ich Pana. Nie był wbrew pozorom ignorantem i zdecydowanie nie miał skłonności samobójczych. Co prawda nie lubił zielonookiego chłopaka, ale jego obecność mniej bolała niż nieobecność, dlatego był w stanie ją obecnie tolerować.

Rudolf uniósł niechętne spojrzenie na Arena i zauważył, że chłopak znowu zasypia. Z ręki zielonookiego wypadła łyżeczka i zadźwięczała o talerzyk, co go rozbudziło. Lestrange poczuł ruch gdzieś obok siebie i zerknął na Toma, który wyciągnął szybkim gestem różdżkę i wymierzył ją w Greya. Rudolf zdębiał. Co prawda spodziewał się jakiejś zemsty na charłaku, ale raczej nie przy świadkach... Dopiero kiedy usłyszał zaklęcie zrozumiał, że był w błędzie. Było to zaklęcie medyczne, monitorujące zdrowie. Dosyć skomplikowane jak zauważył. Grey nie wykonał żadnego ruchu, gdy został nim potraktowany, co było dość zastanawiające. Świadczyło też dobitnie o jego marnym stanie. Zazwyczaj był czujny. Za to Malfoy sprawiał wrażenie, jakby miał dostać zawału. To było dla odmiany dziwne. Abraxasa spacyfikował szybko Orion, co było jeszcze dziwniejsze. Lestrange doszedł do wniosku, że może warto byłoby się temu przyjrzeć bliżej. Nie zdążył zagłębić się w żadną analizę, ponieważ usłyszał przyciszony głos Edgara:
– Lepiej nie wnikaj Rudolfie, nie warto. Mało ostatnio mieliśmy problemów? Poza tym jestem pewien, że wkrótce Tom wymierzy stosowną karę Arenowi.
– Już o tym rozmawialiśmy Avery. Nie będę z tobą rozmawiał o tym cholernym charłaku – cicho mruknął w odpowiedzi Rudolf. W odpowiedzi Edgar uszczegółowił:

– Tak, ale teraz lepszym pomysłem będzie zbieranie informacji o Turnieju niż robienie zasadzek na Malfoya czy Greya. Tym bardziej, że jak wiesz są w jednej drużynie. Powinieneś zauważyć, że wszelkie działania w takim wypadku obróciłyby się w końcu przeciw tobie. Zresztą, sabotowanie własnej drużny jest wysoce nie w porządku. Sądzę, że nawet Tom nie byłby ci skłonny drugi raz wybaczyć.

– Wiem o tym, nie jestem głupcem. Po prostu coś się zmieniło. Tylko jeszcze do końca nie jestem pewien co.

***

Zielarstwo zapowiadało się interesująco po ciekawym wstępie Beery'ego, jednak skupienie Arena trwało krótko. Już po pięciu minutach poczuł, że jego umysł się wyłącza. To nie było normalne i zdawał sobie z tego sprawę. Starał się walczyć z tymi dziwnymi objawami wiedząc, że walka jest bardzo nie wyrównana. Spanie na stojąco prędzej czy później musiało się skończyć albo na podłodze, albo w sporych donicach z roślinami stojących w pobliżu. Żadna z tych opcji mu się nie podobała, dlatego szczypał się co chwilę na obudzenie. Niestety to też już chyba nie bardzo działało. Łapał się na tym, że trochę słów, lekcji, wydarzeń gdzieś mu uciekało.

W pewnym momencie kątem oka zauważył, że Tom podszedł do profesora i chwilę z nim rozmawiał. Beery przerwał mu, rozdysponował zadania i zebrani uczniowie zajęli się ich wykonywaniem, po czym wrócił do wymiany zdań z Riddle'm. Arenowi moment instruowania uczniów co do zadań kompletnie umknął. Wydawało mu się też, że Abraxas coś przed chwilą mówił, ale to też jakoś przeoczył. Ponownie się uszczypnął, ale nie był pewien co powinien teraz robić. Chciał się rozejrzeć co robią inni i po prostu ich naśladować, ale zachwiał się niebezpiecznie i gdyby nie ramię Abraxasa obejmujące go wpół i przytrzymujące w pionie na pewno by upadł. Uniósł na moment wzrok i spojrzał prosto w zaniepokojone oczy Oriona. Odetchnął głęboko, próbując odzyskać równowagę i przytomność i znowu się uszczypnął. Zerknął na Abraxasa, który już otwierał usta, by coś powiedzieć, ale powstrzymał się nagle, a Grey rzuciwszy wokół okiem domyślił się dlaczego. W ich kierunku szedł Tom, nieprzyjaznym wzrokiem mierząc na przemian blondyna i jego rękę wciąż asekurującą jego, Arena. Na spojrzeniu się nie skończyło. Grey wyczuł strumień bardzo nieprzyjemnej magii, który popłynął w stronę Malfoya. Ten zaskoczony, natychmiast opuścił rękę, ale pozostał blisko zielonookiego na wypadek, gdyby miał upaść. Ryzykował z pełną świadomością. Na szczęście Tom postanowił skupić swoją uwagę na Arenie:

– Rozmawiałem z profesorem. Jesteś zwolniony z tych zajęć – oznajmił, równocześnie chwytając i zarzucając sobie na ramię torbę Greya. Aren patrzył na niego z zaskoczeniem i trochę niezrozumieniem, ale został zignorowany, ujęty za ramię i popchnięty w stronę wyjścia z cieplarni. Nie opierał się. I tak prawdopodobnie nie dotrwałby do końca lekcji, a to było dużo lepsze niż spektakularny upadek.

Już po chwili było jasne, że Tom holuje go w stronę lochów. Przypuszczał, że do dormitorium. Jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności w tym momencie mózg zielonookiego chłopaka, pracując na bardzo zwolnionych obrotach wygenerował mu obraz podobnego zdarzenia z przeszłości i Aren zachichotał cicho.

Tom zatrzymał się nagle, spoglądając na niego z jakąś dziwną emocją, której jak dotąd u niego nie widział. Co dziwniejsze Riddle nawet nie starał się jej maskować, gdy tak patrzyli na siebie. To było dość niepokojące dla Greya, więc żeby polepszyć humor Tomowi powiedział wyjaśniająco:

– Przypomniało mi się jak prowadziłeś mnie do łazienki prefektów przed świętami. Wiesz, wtedy gdy wracałem ze szlabanu. Tak samo wlokłeś mnie za sobą – wzrok Riddle'a stał się łagodniejszy, kiedy odpowiedział:

– Jest w zasadzie różnica. – to powiedziawszy puścił ramię Greya, wziął go za rękę i poprowadził dalej bez słowa.

Aren zamknął oczy dając sobą kierować. Czuł miłe, uspokajające ciepło promieniujące z dłoni drugiego chłopaka. W głowie powstało mu pytanie, dlaczego zawsze dotyk Toma wydawał mu się taki przyjemny i odprężający. Doszli wreszcie do pokoju wspólnego i minęli jego wejście. Zielonooki chłopak spodziewał się, że pójdą do dormitorium, ale Tom skierował się do swojego pokoju. Aren westchnął ciężko przeczuwając kłopoty. Owszem, miło byłoby porozmawiać, gdyby był w pełni sił, ale senność nie pozwalała mu się skupić, ani logicznie myśleć. Był co prawda przygotowany przez Oriona do tego, że do konfrontacji z Tomem musi dojść, ale miał nadzieję, że jednak jeszcze nie teraz.

Kiedy Riddle puścił jego dłoń Aren poczuł chłód. Bez tej podpory poczuł się niepewnie i od razu poszedł do jednego z foteli siadając w nim z widoczną ulgą. Tom postawił przy zajętym przez Greya siedzisku jego torbę i opadł na fotel naprzeciw patrząc ostrym wzrokiem, którego Aren zdecydowanie nie lubił. Po chwili Riddle zadał pytanie:

– Aren coś ty do diabła wyprawiał przez ten czas?

– Chyba nie spodziewasz się, że ot tak zdradzę ci wszystko co robiłem przez te dni.

– Spałeś przez ostatnie dwa dni, co samo w sobie jest dosyć dziwne. Zauważ jednak, że ten długotrwały odpoczynek najwyraźniej niewiele dał. Z pewnością sam widzisz, że coś nadal nie jest w tobą w porządku. Nie jesteś w stanie się skupić, jesteś rozproszony, rozkojarzony i ciągle, nieustająco senny. Nad tą sennością zupełnie nie panujesz – Tom krótko przedstawił swoje obserwacje, a Aren w duchu przyznał mu punkt ze spostrzegawczość. Zielonooki chłopak postanowił jednak trochę się z nim podroczyć, dlatego lekko się uśmiechnął i stwierdził:
– Skąd pewność, że wtedy nie kłamałem? Równie dobrze mogłem robić coś innego w ten weekend.

– Potrafię rozpoznać kiedy kłamiesz. Owszem, nie było cię w Skrzydle Szpitalnym, ale podejrzewam, że byłeś w kwaterach Pomfrey nie wiadomo czemu. Zostawmy to jednak na później... Nie zasypiaj! – ostatnie zdanie zostało rzucone podniesionym głosem, bo nagle powieki Arena zaczęły opadać i stało się jasne, że za moment nie będzie z kim rozmawiać. Podziałało i zielone oczy znowu były przytomne. Przynajmniej przez pewien czas. Tom kontynuował: – Podczas obiadu, rzuciłem na ciebie zaklęcie monitorujące. Była to zaawansowana wersja tego czaru. Używają go magomedycy przy ciężkich przypadkach. Zwykłe zaklęcie wskazywało, że wszystko jest z tobą w porządku. Obaj jednak wiemy, że tak nie jest.

– Co masz na myśli?

– Twój rdzeń magiczny... zaklęcie wykazało dziwne wahania mocy w twoim ciele. Początkowo przyjąłem, że to jakaś anomalia związana z regeneracją twojego głównego rdzenia magicznego i klątwą jaka została na ciebie rzucona. Zauważyłem jednak, że poziom aktywności rdzenia wciąż spada. Subtelnie, ale ciągle, a to już nie jest normalne, ani bezpieczne. Powinien się regenerować, a nie osiągać wartości krytyczne – słowa Toma spowodowały, że oczy Arena rozszerzyły się w szoku.

Zielonooki chłopak tego się nie spodziewał. Jakoś nie przyszło mu do głowy, że senność może być związana ze zmianami w jego rdzeniach, a tym bardziej w rdzeniu głównym. Musiał to sprawdzić. Z tą myślą sięgnął do swojej torby wyciągając z niej różdżkę. Tym gestem zaskoczył Toma. Riddle w pierwszym momencie spiął się, ale w następnym rozluźnił się ponownie i tylko obserwował, jak Aren próbuje dostać się do swojego rdzenia. Niestety senność i spowodowana tym słabość powodowały, że dwa kolejne wysiłki spełzły na niczym i wreszcie Aren westchnął z rezygnacją i skomentował:
– Cholera, nie potrafię pozbierać myśli przez tą senność.
– Może pomóc?

– Nie bardzo mam ochotę pokazywać ci jak wygląda ten aspekt mojego wnętrza. Nie ufam ci na tyle – przyznał zupełnie wprost. Riddle westchnął tylko z irytacją przewracając oczami, ale odpowiedział cierpliwie:

– Powinieneś nieco więcej poczytać. Ujrzę tylko to, co zechcesz bym widział. Nic poza tym. Oczywiście mógłbym siłą wedrzeć się w strefę, którą chcesz ukryć. Myślę, że w twoim stanie nie byłoby to zbyt trudne...

– Dzięki, właśnie to chciałem w tym momencie usłyszeć – warknął Aren w odpowiedzi, ale Tom spokojnie kontynuował:

– Powinieneś docenić moją szczerość. Równie dobrze mogłem cię okłamać i wykorzystać okazję do zdobycia informacji.

– Co nie zmienia faktu, że wciąż to możesz zrobić – sapnął zniecierpliwionym tonem zielonooki chłopak i na moment przymknął oczy. Szybko je jednak otworzył, bo automatycznie pojawiła się senność, a spać teraz nie chciał. Musiał zobaczyć dlaczego czuje się tak, a nie inaczej. Zdawał sobie sprawę, że jedynym sposobem była pomoc Toma w tym procederze. Nie podobało mu się to. Miał związane z tym rozmaite obawy, ale równocześnie nie widział innego wyjścia. Westchnął ciężko i spojrzał w czerwone oczy znowu wyrażające tą tajemniczą emocję, której wciąż jeszcze nie potrafił nazwać. Westchnął ponownie, zagryzł wargę i powoli skinął głową na znak zgody.

Tom widząc to skinięcie odetchnął wewnętrznie z ulgą. Trzeba było działać. Najpierw zaczął tłumaczyć Arenowi jak po kolei musieli postępować. Potrzebny był choćby niewielki fizyczny kontakt, żeby za pomocą Legilimencji nakierować myśli Arena na jego własny rdzeń. Mina zielonookiego chłopaka wyraźnie wskazywała co myśli o Legilimencji w wykonaniu Toma, dlatego ten szybko wyjaśnił, że to nie będzie pełna Legilimencja. Użyje tylko tego aspektu, który pozwoli mu popchnąć świadomość zielonookiego chłopaka w odpowiednią stronę. Zapewnił, że nie ma zamiaru ponownie zaglądać we wspomnienia Greya. Aren był sceptyczny, to było widać, ale w końcu spojrzał mu w oczy i jakoś tak... zmiękł nie wiadomo czemu. Wyglądało to podejrzanie, ale nie bardzo był czas na zastanawianie się nad tym. Tom zaproponował, żeby usiedli na łóżku, naprzeciw siebie i już po chwili tak się stało. Przez cały czas widać było, że Aren walczy z sennością i waha się przed rozpoczęciem procedury. Tom wyciągnął w jego stronę dłoń, czekając, aż zielonooki ją ujmie, by można było zacząć. Kiedy wahanie się przedłużało, Riddle przypomniał spokojnym głosem:

– Pamiętaj, że jesteś panem własnego ciała i umysłu. Nie zobaczę niczego na co mi nie pozwolisz.

Aren czuł, że Tom mówi naprawdę szczerze. Miał jednak rozmaite wątpliwości i chyba słuszne. W końcu siedzący przed nim Ślizgon dał mu sporo powodów do nieufności. Miał świadomość, że tym razem nie różdżka, ale Tom miał być dla niego swoistym buforem. Żeby tak się stało musiał ująć jego dłoń. Właściwie miał niewielki wybór. Jedynie Tom mógł mu pomóc. Musiał zaryzykować. Wyciągnął rękę i ujął dłoń Toma. Nie tą wyciągniętą, tylko tą spoczywającą na kolanie. Po chwili zorientował się co zrobił i szybko uchwycił również drugą. Tom cicho się roześmiał, a Aren, który chciał ostro zareagować, kiedy uniósł wzrok z zaskoczeniem ujrzał łagodny wyraz twarzy i psotne iskierki w czerwonych oczach. To było coś co go kompletnie rozbroiło. Nie bardzo wiedział jak ma się zachować, więc spuścił wzrok myśląc równocześnie, że czasami wolałby, żeby Tom postępował zawsze jak totalny dupek. Przynajmniej wiadomo było wtedy co zrobić. Ponownie spojrzał na niego tym razem z większą pewnością dostrzegając, że Tom splótł ich palce w mocniejszym uścisku. To było naprawdę niesamowite, kierowany instynktem przechylił się ku niemu czując, że Riddle zrobił to samo przez co ich czoła teraz się zetknęły. Uchylił powieki w tym samym momencie co on, by móc podziwiać ich barwę z naprawdę bliska. Były naprawdę piękne.

– Gotowy?
Aren ograniczył się do lekkiego skinięcia głową. Dotykali się czołami, więc było to wyczuwalne. Przyjemność jaką sprawiała mu bliskość Toma zupełnie nie przeszkadzała. Wręcz odwrotnie, pomagała mu się skupić. Zamknął oczy i czekał na to co się stanie. Oczywiście szybsza była senność. Pojawiła się niemal natychmiast, ale moment później wyczuł też delikatną obecność Toma, która rozproszyła to otumanienie. To pomogło mu skupić się na rdzeniu. Odczucie było podobne jak to, które miał ćwicząc w łazience, jeszcze przy nieprzytomnym Abraxasie. Kiedy był już pewien, że zakotwiczył w odpowiednim miejscu, otworzył oczy.

Miał przed sobą swój główny rdzeń, ale... bardzo, ale to bardzo przytłumiony. Przyczyny nie musiał szukać daleko. Od dołu widać było znacznie grubszą niż ostatnio widział nić, odchodzącą od rdzenia związanego z magią krwi. Oplątywała główny rdzeń, czepiając się za pomocą cierni i jaśniała jasnoczerwonym blaskiem. Przybyło też pąków róż i czuć było od niej dużo większą moc. Grubość pnia rdzenia magii krwi zaczęła zbliżać się do rdzenia animagicznego. Jeszcze mu trochę do tamtego brakowało, ale rozrastał się szybko. Aren poczuł przypływ paniki. Zaczynał rozumieć co się dzieje, ale nie bardzo wiedział co z tym fantem zrobić. Skupił się na tym, by ukryć swój rdzeń animagii i kiedy był pewien, że nie jest już widoczny usunął bariery w umyśle, by pozwolić wejść drugiemu Ślizgonowi.

Tom poczuł jak bariery blokujące mu dostęp do głównego rdzenia Arena znikają. Skonstatował, że Grey musi mu jednak bardziej ufać niż śmie przyznać. Naprawdę to doceniał. Pomyślał sobie jednak, że powinien go przestrzec przed wpuszczaniem tutaj jeszcze kogoś. To zawsze wiązało się z pewnym niebezpieczeństwem, a nawet śmiercią. Otworzył oczy i rozejrzał się wokół. Postać Arena stała koło sporej wielkości pnia rdzenia głównego, oplecionego przez nić innego rdzenia pulsującą czerwienią. Posługiwała się w swojej ekspansji kolczastymi gałęziami róż i właściwie do złudzenia przypominała tą właśnie roślinę. Tom przesunął się trochę i podszedł bliżej drugiego rdzenia, od którego odchodziła ta odnoga. Zafascynował go widok jaki ujrzał. Rdzeń przypominał bardziej pień drzewa różanego oplątany pędami z pąkami kwiatów, tyle, że całość była czerwona. Wyglądało to zdumiewająco i Riddle długą chwilę poświęcił na zastanawianie się jaką magię ten odmienny od innych rdzeń reprezentuje, bo dotąd takiego nie widział. Nawet w książkach. Chciał dotknąć kwiatu róży, ale powstrzymała go ręka Arena, który przestrzegł:

– Nie rób tego. Nie jestem pewien czy nie chciałyby złapać cię w swoje sidła.

– Mówisz z doświadczenia? – zapytał zaciekawiony Riddle i w odpowiedzi otrzymał twierdzące skinięcie głową. Kontynuował więc otwarcie: – To ciekawe... nigdy o takim zachowaniu magicznego rdzenia nie słyszałem. Patrzę na niego, ale nie potrafię go zidentyfikować.
– To jest... – zaczął Grey, ale przerwał zagryzając wargę. Zanim zdecydował czy chce, by Riddle się dowiedział, dostrzegł ruch z prawej strony. Jedna z gałązek wysunęła się w stronę Toma. Zareagował natychmiast wystawiając własną dłoń i odpychając czerwonookiego z zasięgu chwytliwych macek.
Tom z trudem utrzymał równowagę. Dopiero po chwili zorientował się w czym rzecz. Aren uratował go przed podstępnymi zakusami czerwonego rdzenia. Jedna z gałęzi oplatała teraz coraz ciaśniej rękę Arena, wbijając kolce aż do krwi. Krew była wchłaniana przez pnącze. Pod jej wpływem pąki róż zaczęły się nagle rozwijać. Rozchylały coraz bardziej płatki. Grey zaczął walczyć z pnączem i po chwili uwolnił się z jego uścisku mówiąc:

– Lepiej stąd chodźmy. Musimy wrócić do głównego rdzenia.

Tom szedł za nim bez słowa, za to obserwując uważnie. Szli wzdłuż czerwonej nici, na której co chwila rozkwitały kolejne kwiaty. Riddle zauważył, że proces rozkwitu jest ściśle związany z mijającym je Arenem, jakby domagały się uwagi właściciela. Nie były tak intensywne jeśli chodziło o kolor jak te, które rozkwitły na pnączu trzymającym wcześniej dłoń Greya.

Doszli do głównego rdzenia i Riddle stwierdził, że zaczyna rozumieć w czym był problem. Bez wątpienia kłopot był monstrualnie wielki. Teraz, kiedy wiedział już skąd te gałęzie, zaczął rozumieć więcej. Widać było wyraźnie, że kolczaste pnącza oplotły główny rdzeń Arena, prawie całkowicie pochłaniając jego złoty blask. Wyglądało to tak, jakby żywiły się energią tego rdzenia. Tyle informacji mu wystarczyło. Natychmiast zerwał połączenie, powracając do własnej świadomości. Chwilę trwało nim Aren także oprzytomniał. Odsunęli się od siebie, ale ich dłonie wciąż były złączone. Riddle nie czekał na żadne wywody, tylko zapytał:

– Wyjaśnisz mi skąd u ciebie tak wysoko rozwinięty trzon, odpowiadający za magię krwi?

– Ciężko powiedzieć... nie jestem pewien.

– To może inaczej, kiedy ostatnio posłużyłeś się tą dziedziną magii? – odpowiedziała mu cisza, więc zdecydował, że musi bardziej nacisnąć: – Jeżeli nie powiesz mi tego, nie będę mógł ci w żaden sposób pomóc. Myślę, że wiesz czym się to może skończyć. Zapadniesz za jakiś czas w magiczną śpiączkę, z której cię nie wybudzimy jeżeli ciernie wciąż będą oplatać twój główny rdzeń.

– To było trzy dni temu... – wydusił z siebie wreszcie Grey mając świadomość, że Tom ma rację co do śpiączki. Stłumił jęk zawodu, gdy Ślizgon nagle odsunął się od niego i rozłączył ich dłonie. Z uwagą śledził go w drodze do biblioteczki. Riddle najwyraźniej czegoś szukał. Po chwili padły kolejne pytania:

– Dlaczego osoba, która nie może używać magii, posunęła się do praktykowania magii krwi? Nie rozumiem tego? Chciałeś w jakiś sposób odzyskać swoją magię? Przyspieszyć regenerację, czy może był ku temu jakiś inny powód?

Zadając te pytania Tom wciąż wertował kolejne publikacje. Równocześnie z pewnym zaskoczeniem skonstatował, że Aren ma najwidoczniej predyspozycje do praktykowania magii krwi. Nie była to powszechnie wykorzystywana dziedzina magii. Czyżby to była przyczyna zainteresowania Grindelwalda?

– Nie użyłem krwi do zaklęć, tylko do eliksirów... – odpowiedział po dłuższym czasie Aren niemal szeptem. Tom z niedowierzaniem na twarzy powoli odwrócił się do niego. Grey był chyba pionierem używania własnej krwi do eliksirów. Czyżby właśnie ten fakt wpłynął na oryginalność wyglądu jego rdzenia odpowiadającego tej dziedzinie magii? Zazwyczaj stosowano tą magię do rytuałów i zaklęć by zwiększyć moc, a tutaj...

Tom dość szybko się opanował, przywrócił swojej twarzy zwykły wyraz i znowu zaczął wertować publikacje. Po chwili rzucił w przestrzeń pytanie:

– Czy był jakiś konkretny powód? – równocześnie odłożył jedną z ksiąg na bok, po czym schylił się ku dolnym szufladom wyciągając pergaminy oraz pióra.

– Tak, ale nie chcę o tym mówić... – Riddle jakby nie słysząc tego zebrał rzeczy i usiadł znowu na łóżku obok zielonookiego chłopaka, zabierając się do notowania czegoś. Aren przez chwilę przyglądał się uważnie, po czym zapytał: – Co robisz?

– Staram się uratować ci tyłek. Tymczasem postaraj się nie zasnąć, bo nie mamy pewności, że tym razem cię obudzę – krótko przedstawił sprawę Riddle i kontynuował swoją pracę. Kreślił jakieś skomplikowane wzory na pergaminie oraz inne dziwne znaki. W niektórych z nich Aren rozpoznał runy, chociaż bardzo zmienione. Pozostałe symbole były mu zupełnie obce.

– To nadal są runy? Nigdy wcześniej ich nie widziałem. Po co te obliczenia? – pytał nie dlatego żeby zrozumieć, bo podejrzewał, że wymagałoby to dokładnych i długich objaśnień, ale dlatego, żeby nie zasnąć. Musiał zająć czymkolwiek umysł.

– Muszę zrobić obliczenia, by nie popełnić pomyłki. Nie chcę cię przecież zabić. To nie są tylko runy. Są tutaj wplecione wezwania, symbole ochronne i starożytne zaklęcia. Na zajęciach głównie je odczytujemy. Właściwie nie stosujemy, a przecież dawniej było inaczej. Już od dawna nie praktykuje się tego typu magii, dlatego większość jest zapisana w grece. Jeżeli wszystko pójdzie zgodnie z planem, powinienem przerwać ten niekontrolowany pobór magii. – Tom odpowiadał nie odrywając wzroku od pergaminu, który pokrył już zapiskami na kilka ładnych cali. Do zapisków doszły rysunki człowieka, na którym były umieszczone różne znaki oraz inkantacje. Niektóre Riddle przekreślał, zastępując je innymi, czasem zaglądał do książki, która była napisana w nieznanym Arenowi języku. Później znowu pisał coś w zawrotnym tempie. Cisza działała zgubnie i powieki zielonookiego chłopaka zaczęły powoli opadać. Chwilę później od strony Toma padło krótkie:

Aquamenti

Strumień zimnej wody na twarzy podziałał orzeźwiająco. Aren rzucił okiem na zegar i stwierdził, że jakimś cudem zdołał nie zasnąć od ponad dwóch godzin. To był swoisty rekord tego dnia.

Kiedy powrócił wzrokiem do Toma zauważył, że ten ponownie sprawdza całą pracę, co jakiś czas wertując publikację, którą miał przy sobie. Na koniec odłożył pióro i oświadczył wprost:

– Teoretycznie powinno zadziałać. Nie dowiemy się jednak póki nie spróbujemy. Chciałbym to bardziej udoskonalić, jednak nie mamy czasu. Sam wiesz jak się czujesz. Dlatego bądź łaskaw i rozbieraj się.

– C... co? Żartujesz? – początkowo Grey myślał, że się przesłyszał. Poważny wzrok Toma temu jednak przeczył. Przełknął ślinę, by pozbyć się guli, którą zupełnie nagle poczuł w gardle na myśl o rozbieraniu się przy Tomie. W końcu wydusił: – Dlaczego?

– Muszę narysować na twoim ciele te znaki, które tutaj widzisz. Muszą się tam znaleźć, żeby się powiodło. Bez nich nie będziemy mogli zablokować przepływu magii.

– Wszystkie...? – spłoszony Aren mierzył przestraszonym wzrokiem obrazki. Rysunki były według niego w zbyt wielu miejscach.

– Wszystkie. Gdybym miał więcej czasu, byłoby tego więcej. Czasu jednak nam brakuje, więc ograniczyłem się do tych strategicznych i absolutnie niezbędnych. Nie marudź i zacznij wyskakiwać z ubrań. Zawsze istnieje opcja, że gdzieś mogłem popełnić błąd i będę musiał nanieść poprawki i... Nie zasypiaj! Unieś na chwilę do góry ręce.
Aren był tak zamroczony, że odruchowo spełnił tą prośbę. Dopiero po chwili zauważył, że Tom zgrabnie pozbawił go kamizelki. Następnie bez skrupułów zaczął poluźniać mu krawat. Poczuł jak zdradliwe rumieńce zaczynają wykwitać na policzkach. Chciał nawet odsunąć ręce Toma, ale ten jednym ruchem powstrzymał go przed tym spokojnym głosem, ale z niewielkim uśmiechem na ustach informując:

– W obecnym stanie nie dasz rady tego zrobić. Pomogę ci.

– Dobrze się bawisz?

– Gdyby nie twoja sytuacja, pewnie bawiłbym się lepiej. Daj znać jeżeli będziesz chciał to ponownie powtórzyć w momencie, gdy będziesz w pełni sił.

Mówiąc to Tom odrzucił krawat na inną część łóżka i zabrał się za guziki jego koszuli. Rozchylające się części odzieży stopniowo odsłaniały nagi tors Greya. W końcu Riddle ujął jedną jego rękę rozpinając mankiet, a później drugą i pomógł Arenowi zdjąć koszulę odkładając ją tam, gdzie wcześniej krawat. Zielonooki chłopak był bardzo spięty, ale nie miał siły cokolwiek zrobić. Nie czuł się nawet na tyle sprawny, żeby odepchnąć Riddle'a. Zdawał sobie sprawę z tego, że przez to piekielne osłabienie nie może nawet skutecznie ukryć własnej słabości. Jego przyspieszony oddech zdradzał co najmniej zdenerwowanie.

Tom tymczasem chłonął po prostu kątem oka urocze zażenowanie Arena. Nie chciał go bardziej peszyć niż to konieczne, więc udawał całkowicie pochłoniętego wykonywanymi czynnościami. Było to trudne tym bardziej, że dotyk aksamitnej skóry drugiego chłopaka nie pomagał. Niedopowiedzeniem roku byłoby twierdzenie, że nic nie czuł. Jakoś jednak sobie radził i wkładał wiele wysiłku w to, by jego maska nie runęła. Kiedy tak powoli go rozbierał, niespodziewanie coś zwróciło jego uwagę. Na początku zignorował to, ale spojrzenie z uporem wracało do miejsca na obojczyku, tuż u nasady szyi chłopaka. W końcu skupił się na nim i prawie wybuchł od fali zalewającej go wściekłości. To był czerwony i bardzo wymowny ślad. Krótko mówiąc malinka i tyle. Jego magia prawie wydostała się na zewnątrz w niekontrolowanym wybuchu, ale stłumił ją całym wysiłkiem woli. Starał się powstrzymać złość, ale Aren widocznie wyczuł, że coś się zmieniło, bo zapytał:

– Coś się stało? Odkładamy to na później?

– Nie. Runy wciąż aktualne. Widzę jednak, że całkiem przyjemnie spędzałeś czas, gdy tak bardzo starałaś się mnie unikać. A teraz powiedz mi kto ci to zrobił? – zapytał ostro Riddle, obwodząc mocno palcem czerwony, wyraźny ślad.

Mówił na pozór spokojnie, ale jednak nie do końca potrafił utrzymać swoją magię w ryzach. Znowu burzyła się, szarpała i wyrywała na zewnątrz na myśl, że ktoś śmiał oznaczyć Arena w taki sposób... dotykać go w taki sposób... Miał ochotę wyjść i znaleźć tą osobę. Chciał ją torturować. Powoli doprowadzić do stanu, aż ofiara będzie sama błagała o śmierć. I już sobie wyobrażał tą dziką satysfakcję z faktu, że nie pozwoli temu człowiekowi tak łatwo umrzeć. Jak ten osobnik śmiał dotykać jedynej osoby którą on...

Myśli Toma nagle się zatrzymały. W duchu ze zdziwieniem przyjął taki nagły wybuch i swoje myśli. Kim był dla niego Aren? Skąd się brało to wzburzenie i wściekłość? W końcu jakoś nigdy nie obchodziły go związki innych więc dlaczego teraz? Spojrzał ponownie na chłopaka. Ten wciąż widocznie zastanawiał się nad odpowiedzią, bo milczał. Tom korzystając z okazji skupił się na cudownie zielonych oczach. Chciał znać prawdę... i nie chciał. Grey zebrał się wreszcie w sobie i zaczął:

– Tutaj wcześniej była rana, która nie chciała się do końca zasklepić. Nawet po użyciu maści leczniczej. Była bardzo głęboka i został jeszcze ślad. Powinno pewnie zejść za parę dni całkowicie. Mogłem wziąć jakiś eliksir leczniczy, ale zupełnie wypadło mi to z głowy.

– Więc to nie była robota żadnej kochanki, ani kochanka? Ten ślad wygląda bardzo sugestywnie i przywodzi na myśl miłosne uniesienia.

– C... co?! Nie! Okoliczności powstania tej rany nie należały do miłych, ani tym bardziej przyjemnych. Tak szczerze, to wolałbym nawet o tym zapomnieć, a już z pewnością nie chciałbym po raz kolejny tego przeżywać. Uprzedzając jednak twoje pytanie, absolutnie nie mam zamiaru o tym rozmawiać.

Tom widział w oczach Arena, że ten mówił prawdę. Ani razu nie odwrócił wzroku, nie zawahał się udzielając odpowiedzi. Czerwony ślad jednak wyraźnie go irytował. Denerwowało go również, że Aren nie chce do końca wszystkiego wyjaśnić, Musiał pozbyć się tego znaku, który do złudzenia przypominał malinkę, bo nie mógł się skupić. Skupienie natomiast było mu niezbędne przy realizacji leczniczego i niezmiernie skomplikowanego planu. Wziął więc swoją różdżkę i szepcząc inkantację zaklęcia leczącego przyłożył jej koniec w feralnym miejscu na skórze Greya. Po chwili nie było już widać żadnego śladu i sprawiło mu to pewną satysfakcję. Zanim zabrał się za dalszą pracę, pochylił się ku uchu zielonookiego Ślizgona i cicho wyszeptał:

– Pamiętaj... zabiję każdego, kto ośmieli się kiedykolwiek dotknąć cię w ten sposób – na koniec lekko dotknął ustami płatka ucha drugiego chłopaka czując, jak Aren na moment zamiera. Chwilę później Grey drgnął, a następnie się rozluźnił i uśmiechnął mówiąc:

– Masz dosyć makabryczne poczucie humoru. Powinieneś nad nim trochę popracować.
– Zatem pozostaje mieć nadzieję, że nigdy nie spełnię tej groźby – odparował z uśmiechem i błyskiem w oku Riddle wracając do swojej przyjemnej pracy.
Pchnął Arena lekkim ruchem na łóżko, dostrzegając przez chwilę jego zszokowane spojrzenie. Następnie zajął się jego sprzączką od paska ignorując protesty Ślizgona i zapewnienia, że sobie poradzi. Odpinając guzik spodni i rozpinając rozporek, musnął lekko skórę na jego brzuchu, co posłało mu do kręgosłupa całe stado maleńkich mróweczek. Postarał się, żeby Grey niczego nie zauważył, rozpraszając go procesem zdejmowania spodni. Wsunął w nie dłonie na wysokości pasa chłopaka i przesuwając je po talii, biodrach, udach, doszedł do wysokości kolan. Tu po kolei wysuwał z nogawek każdą z nóg, przy okazji pozbawiając je skarpetek. Ciężki oddech Arena wskazywał, że zabiegi te nie są mu obojętne, co nie działało uspokajająco na niego samego. Widok zielonookiego chłopaka w samych bokserkach na łóżku, stanowił istną ucztę dla oczu. Toteż Riddle'owi chwilę zajęło opanowanie swojego wzroku i oderwanie go od tych urokliwych widoków. Pewne zauroczenie przerwał zadyszany i lekko schrypnięty głos Arena:

– Na Merlina! Jak tylko odzyskam magię przysięgam, że pierwsze co zrobię to rzucę Oblivate na ciebie a potem na siebie! I ani mi się waż o tym jutro wspominać! A najlepiej nie wspominaj o... o tym... – Nakreślił ręką wzdłuż swojego ciała – Nigdy. Przenigdy! – Dodał dobitnie – Mam ochotę teraz zapaść się pod ziemię, lepiej zajmij się już tymi cholernymi runami inaczej umrę prędzej ze zawstydzenia niż wyczerpania magicznego

– Jeżeli to cię pocieszy, to absolutnie nie masz się czego wstydzić. – Odpowiedział spokojnym głosem Tom, co kosztowało go wiele wysiłku i opanowania. Grey leżał spokojnie i obserwował poczynania Toma spod półprzymkniętych powiek. Widok był tak... grzeszny, że Riddle nie wytrzymał i zamknął na moment oczy udając, że skupia się nad zadaniem. Kiedy był już pewien, że wrócił do względnej równowagi wypowiedział inauguracyjną inkantację, wzbudził magię w opuszkach palców i pochylił się nad ciałem Arena, by zabrać się za rysowanie.

Gorący ślad palców Toma na szyi powodował, że Arenowi ledwo udawało się opanować. Nie był pewien ile w tym dotyku było emocji, a ile magii, ale postanowił w to nie wnikać. Musiał to przetrwać. Zresztą nie było na co narzekać, może oprócz intensywności odczuć. Zrzucał to na swoją słabość. Żeby zrobić cokolwiek, co odwróciłoby jego uwagę od elektryzujących doznań zaczął mówić, nawiązując do poprzedniej wypowiedzi Toma:

– Żartujesz sobie? Jestem stosunkowo niski i drobny jak na swój wiek. Moje oczy przypominają mordercze zaklęcie. Raczej nie mogę narzekać na powodzenie w kontaktach damsko–męskich... – dłonie wędrujące po szyi i kreślące tajemnicze znaki rozpraszały i to bardzo. Nie był w stanie nawet dokończyć myśli. Tom zatrzymał swoje ręce tuż przy jego twarzy i patrząc mu w oczy powiedział coś, co całkowicie zburzyło delikatną równowagę w Greyu.

– Jesteś piękny... każdy cal twojego ciała. Twoje oczy są idealnym dopełnieniem tego wszystkiego. Avada Kedavra jest niewybaczalnym zaklęciem. Jednak nie sposób zapomnieć jej barwy i blasku, kiedy już się ją widzi. Jest wspaniała. Te wszystkie mieniące się w niej odcienie zieleni... Nie można jednak oczekiwać po głupcach, że docenią prawdziwe piękno – Powiedział patrząc mu prosto w oczy widząc w nich całą gamę emocji, którą uwielbiał widzieć, zatrzymując wzrok na języku Greya który oblizał nerwowo wargi. Odwrócił wzrok starając się ponownie skupić rysując kolejną runę na obojczyku i ramionach.

Dla Arena to było zbyt wiele. Odnosił nieodparte wrażenie, że jego serce już chyba nie zniesie więcej. Czuł jak szybko, bardzo szybko bije, a właściwie tłucze mu się w piersi. Rumieńce ani na moment nie schodziły mu z policzków, a dotyk Toma zdawał się jeszcze bardziej palić jego skórę. Miał ochotę wić się pod jego dłońmi, ale leżał w miarę nieruchomo, mając świadomość, że każdy błąd może mieć znaczenie katastroficzne. W tym momencie daleko mu było do uśnięcia. Zbyt wiele wrażeń i bodźców odczuwał. Na koniec stwierdził, że jego ciało ciało właśnie go zdradzało! Nie powinien tak intensywnie reagować na dotyk tego dupka, a jednak... te dreszcze i wszystko inne.

Jak dotąd nikt go tak nie dotykał i to wszystko było nowe. No tak, był Abraxas, ale to było inne. Zupełnie inne. Dlaczego jeżeli chodziło o tego cholernego dupka zawsze wszystko było inne? Ręce Toma były teraz na jego klatce piersiowej, kreśląc kolejną cholerną runę. „Ile ich tam jeszcze było an tym rysunku?!” Starał się myśleć dosłownie o wszystkim byle nie od dłoniach na jego ciele, jednak z realizacją było o wiele gorzej. Gdy myślał o wywarze żywej śmierci i co mógłby w niej zmienić nagle jego ciało przeszedł prąd a z jego ust wyszedł krótki jęk. „Merlinie czy ten dźwięk wyszedł właśnie od niego?!” Gorączkowo myślał automatycznie zakrywając sobie usta, nie śmiąc teraz nawet patrzeć na Riddle'a.

Tom czuł się nieco skrępowany, gdy musiał przejść z rysunkami na tors Arena. Emocje, które czuł teraz w sobie, pożerały go od środka, a jakiś złośliwy głosik w jego głowie podpowiadał, że chciałby dotykać więcej i więcej. Nie tylko w miejscach, gdzie musiały być nałożone runy. Starał się nie zerkać na twarz leżącego chłopaka i na lekko rozchylone usta, po których od czasu do czasu przesuwał się język. Zmuszał się do spokoju, kiedy czuł pod dłońmi dreszcze jakie przebiegały przez ciało Greya. Reakcje tego drobnego ciała były wspaniałe i coraz bardziej go pogrążały. Chciał szybciej skończyć, a z drugiej strony chciałby to jeszcze bardziej przeciągnąć.

Kiedy tak walczył ze sobą pokrywając kolejne części leżącego przed nim ciała symbolami czas mijał i nagle okazało się, że pozostała na torsie do narysowania jedynie runa na prawej piersi. Zajął się tym niezwłocznie i chyba trochę nieuważnie, bo niebacznie trącił sutek leżącego chłopaka i jego uszy zostały nagrodzone naprawdę przyjemnym dźwiękiem. Drgnął silnie odczuwając niebywałe sensacje, a po kręgosłupie rozeszły mu się przyjemne dreszcze. Ku własnemu zdumieniu Tom poczuł ciepło na policzkach i wziął głęboki oddech starając się opanować. Nie pamiętał, by kiedykolwiek się rumienił. Przymknął na moment oczy, ponownie zbierając siły i przywołując strzępy opanowania. Nie zamierzał mówić zielonookiemu chłopakowi o tym jak na niego działa, bo z pewnością dodatkowo by go zestresował, a musieli to wszystko doprowadzić do końca.

Postanowił przenieść swoje działania na stopy chłopaka. Kolejność nanoszenia symboli nie była istotna. Ważne było, by narysować je wszystkie. Rzeczywiście, to podziałało odprężająco na Arena, chociaż wciąż miał napięte mięśnie, ale też na niego samego. Emocje nieco opadły, a to właśnie było celem. Riddle przesunął się wyżej na łydki, a później na uda Greya.

Kiedy skończył, zostały już tylko trzy rysunki na przodzie drobnego ciała, ale w najtrudniejszych miejscach. Miejscach, które rozbiją znowu spokój zielonookiego chłopaka i jego. Postanowił, zanim zacznie, uprzedzić Arena na wypadek, gdyby nie zauważył, albo zapomniał o tych miejscach. Łatwiej byłoby, gdyby chłopak zechciał współpracować chociaż trochę. Tom przywołał resztki opanowania, trochę dziwiąc się, że stać go jeszcze na spokój w głosie i powiedział, patrząc w śliczne zielone oczy:
– Z przodu zostały jeszcze tylko trzy symbole. Mam nadzieję, że trochę mi przy nich pomożesz. Będzie łatwiej i szybciej. – oczekiwał, że to co powiedział zabrzmiało wystarczająco zachęcająco, by zmobilizować Greya do współpracy. Chwycił pergamin i wskazał te trzy miejsca zielonookiemu obserwując, jak oczy chłopaka rozszerzają się w szoku. Ewidentnie zapomniał o tych miejscach. Było to widać. Znieruchomiał na moment przetrawiając informację, ale na koniec skinął głową na potwierdzenie, co Riddle skomentował pozornie lekko, by rozluźnić napiętą atmosferę: – Gdybyś zawsze tak współpracował życie byłoby zdecydowanie prostsze.

– Działa to w obie strony. Jednak odnoszę nieodparte wrażenie, że byłoby wtedy strasznie nudno. Błagam miejmy to już z głowy – westchnął ciężko Aren zginając nogę w kolanie, i unosząc ją lekko, by ułatwić Tomowi dostęp do wymaganej wewnętrznej części uda.

Tom przysunął się bliżej, lądując właściwie między jego nogami i poczuł, że serce mu przyspiesza, a ubrania coraz bardziej zaczynają przeszkadzać. Odsunął na ile się dało te myśli i lekko przytrzymując łydkę, by ułatwić Arenowi utrzymywanie nogi w górze, drugą dłonią zaczął nakreślać znaki. Po chwili zorientował się, że Grey coś szepcze pod nosem, zaciskając mocno powieki. Niestety brzmiało to niezrozumiale, a mogło być interesujące. Tom nie czuł się jednak na razie na siłach mówić i wolał skupić się na rysowaniu. Po dłuższym czasie skończył z tej strony i dotykiem dał Arenowi znak, że czas na drugą nogę. Chwilę trwało, nim impuls dotarł do zielonookiego Ślizgona i niema prośba została wykonana. Tom zmienił nieco ułożenie własnego ciała, syknął, bo niewygoda trochę dokuczała, westchnął cierpiętniczo w duchu, chwilę zbierał strzępy opanowania znowu w zdumieniu stwierdzając, że wciąż jest co zbierać i dotknął ponownie miękkiej, ciepłej skóry skupiając się na zadaniu. Po chwili pracy pogratulował sobie, że w tej sytuacji jeszcze jest w stanie trzeźwo myśleć. Właściwie to miał przemożną ochotę pocałować ten skrawek skóry, ale zdawał sobie sprawę, że zniszczyłby tym cały plan. Zniszczyłby też Arena. Przerwanie przepływu mocy jest przecież konieczne do tego, by przetrwał... dla niego. Pod koniec rysowania symbolu dotarły do uszu Riddle'a ponowne szepty, ale zmusił się żeby skończyć i dopiero wtedy zapytał:

– O czym myślisz?

– O sklątkach tylnowybuchowych, eliksirach na czyraki i śluzie ślimaka.

Pierwsza nazwa kompletnie nic Tomowi nie mówiła. Ogólnie jednak trochę go ubodło, że Grey woli myśleć o tych wszystkich obrzydliwych z nazwy rzeczach, zamiast skupić się na jego dotyku. Miał ochotę dać mu małą nauczkę, która miała wskazać temu pięknookiemu impertynentowi, że nie warto tak go ignorować. Odsunął się na stosowną odległość, następnie złapał go szybko za obie kostki i pociągnął ku sobie słysząc zaskoczone sapnięcie. Nie czekając już na nic usiadł na kolanach Arena i chwycił lekko, ale zdecydowanym gestem za materiał bokserek chłopaka. Już zamierzał je pociągnąć, gdy Aren chwycił jego dłonie swoimi i drżącym głosem powiedział:

– S... sam to zrobię! I nie musiałeś posuwać się do tego, żeby na mnie siedzieć. I tak nie mam jak uciec choć przysięgam, że gdyby nie sytuacja z rdzeniem pewnie już dawno by mnie tu nie było.

Aren mówił to, a równocześnie miał świadomość, że zwyczajnie kłamał w żywe oczy. Cała ta procedura i dotyk Riddle'a działały na niego jak narkotyk. Nie planował nawet ucieczki. Jakoś w kąt schowała się nawet świadomość, że ten dotyk wynikał z konieczności, że musiał go przyjąć, bo inaczej groziła mu śmierć. Nie zamierzał jednak tego ujawniać, ale prawdę mówiąc nie wiedział ile czasu jeszcze da radę utrzymać jakąkolwiek, choćby minimalną kontrolę.

Mimo wszystko wciąż był nastolatkiem. Owszem, zajętym ratowaniem cholernego magicznego świata, ale to nie oznaczało, że nie miał swoich potrzeb cielesnych. Nigdy dotąd w zasadzie nie interesowały go takie rzeczy, a już zwłaszcza po czwartym roku. Teraz jednak chłonął dotyk jak gąbka. Jak dotąd. Teraz wstyd mu było obnażać się tak do końca, ale szybko przypomniał sobie, że to konieczność. Przez chwilę leżał ciężko oddychając, a później zsunął bokserki, dając Tomowi dostęp do swojego podbrzusza. Kiedy poczuł na sobie jego place wstrzymał oddech i wyprężył się nieświadomie, a w myślach zaczął powtarzać swoją rozpaczliwą mantrę: „ myśl o sklątkach tylnowybuchowych, myśl o sklątkach tylnowybuchowych, są ohydne,wredne złośliwe i paskudne... myśl... ”. Sapnął rozpaczliwie czując palący, delikatny, rozkoszny, przyjemny dotyk. To było jednak nad wyraz wrażliwe miejsce. Biodra Arena uniosły się, wychodząc naprzeciw pieszczotom.

Dłonie Riddle'a na moment zamarły i odsunęły się od chętnego ciała. Tom miał wrażenie, że za chwilę już nie da rady, nie powstrzyma się. Gdyby Aren teraz na niego patrzył, zauważyłby w oczach tylko pożądanie. Dobrze wobec tego, że nie patrzył, bo faktycznie by uciekł i cały wysiłek poszedłby na marne. Miał ochotę nie tylko muskać to ciało rysując symbole, ale zacząć pieścić je i... dość... stop... musi skończyć, żeby Aren przeżył... dla niego.

Jego oddech przyspieszył, kiedy ponownie zbliżył dłonie do ciała zielonookiego chłopaka, próbując skupić myśli na symbolu, który musiał skończyć. W myślach gwałtownie przeklinał znajdującego się pod nim Ślizgona za bycie tak bardzo pociągającym, tak kuszącym. Zwłaszcza w tym momencie. To było w zasadzie zaskakujące. Nigdy nie interesowały go inne osoby, a tym bardziej jakikolwiek kontakt z nimi. Oczywiście okazało się, że był na świecie jeden wyjątek, który uwielbiał łamać wszystkie zasady. Tom czuł się rozchwiany, bo nigdy dotąd w całym swoim życiu nie przeżywał podobnych emocji tak intensywnie.

Zmobilizował się na koniec ostatkiem rozsądku i ukończył rysowany symbol dysząc ciężko i nie panując już nad drżeniem rąk, ani nad kropelkami potu na czole. Później na chwilę znieruchomiał zbierając siły, zagryzł wargę i z wysiłkiem wstał odsuwając się od kuszącego ciała i przecierając dłońmi spoconą twarz. Oceniającym wzrokiem, kontrolnie sprawdził każdy ze znaków z zadowoleniem konstatując, że na szczęście nie trzeba będzie niczego poprawiać i uśmiechnął się lekko z zadowoleniem do wstającego również z łóżka zielonookiego mówiąc szeptem, bo nie do końca ufał swojemu głosowi:

– Teraz tylko jeszcze dwa znaki na łopatkach i jeden duży na środku pleców.

– To powinno być łatwiejsze – zasapany i ochrypły głos Arena wskazywał na równie silne emocje.

Rysowanie znaków na plecach dostarczało miłych doznań, ale nie tak intensywnych, dlatego szło w miarę sprawnie i uspokoiło na szczęście wzburzone wody rozszalałych emocji. Kiedy ostatnia kreska została postawiona, a Tom po sprawdzeniu stwierdził, że wszystko jest w porządku, nadszedł czas na wytłumaczenie Arenowi co dalej:

– Wszystko jest gotowe. Teraz przejdziemy do dalszej części rytuału, bo właściwie można nazwać to w pewnym sensie rytuałem. Będę stał za tobą wypowiadając kolejne inkantacje. Jedną dłoń będę trzymał na twoim ramieniu, by ułatwić przepływ magii, a druga różdżką będzie dotykała tej dużej runy – mówiąc to nakreślił okrąg różdżką na plecach Arena, obwodząc nim największą runę. – Cały proces potrwa dość długo jak sądzę. Wszystko co musisz zrobić, to zachować pełną świadomość. Nie możesz sobie pozwolić na najmniejszą dekoncentrację, a już na pewno nie na sen.

– Postaram się. Z pewnością pomoże świadomość, że paraduję po twojej sypialni nago. Zresztą po twoich wcześniejszych zabiegach... utrzymanie z dala senności wydaje się nie być niczym szczególnym – słysząc te słowa Tom lekko się uśmiechnął. Miał ochotę odpowiedzieć równie otwarcie, ale z pełną świadomością powstrzymał się od tego. Teraz raczej nie byłoby wskazane wyprowadzanie Arena z równowagi. Dlatego też ograniczył się do sugestii, licząc na zrozumienie, albo przynajmniej podrzucenie pożywki dla przemyśleń:

– Cieszą mnie te słowa i widoki. W takim razie zaczynajmy. – Odparł słysząc ciche sapniecie zaskoczenia z ust Arena na jego słowa.

Riddle jak zapowiedział, stanął za Greyem różdżką dotykając dużego symbolu, i łapiąc lekko za ramię chłopaka. Chwilę trwała cisza, którą poświęcił na skupienie, po czym zaczął pierwszą inkantację. Aren nie potrafił wyjść z podziwu słysząc powolne i dokładne słowa Toma w nieznanej sobie mowie. Kolejne zaklęcia i inkantacje były równie precyzyjne, mimo że czas mijał i z pewnością narastało zmęczenie. Zauważył w pewnym momencie, że namalowane runy i symbole, przynajmniej te, które widział nabierają barwy. Tuż po narysowaniu były blade, a teraz stawały się coraz ciemniejsze. Zaczynały przypominać tatuaże. Aren miał jednak nadzieję, że po ukończeniu rytuału wszystkie te znaki i artystyczne dzieło Toma zniknie. Nie ważne jak egzotycznie wyglądały, nie chciał ich nosić dłużej niż to konieczne. Czuł w sobie magię Toma. Nie wiedział czemu, ale jakoś tak miał wrażenie, jakby znał ją od zawsze. Była przyjemna, uspokajająca. Głębiej wbita w ciało różdżka drugiego chłopaka z pewnością miała być znakiem, że powinien otrzeźwieć. Dopiero, kiedy otworzył oczy zrozumiał, że zwyczajnie zaczął odpływać i ingerencja Toma uratowała go przed zaśnięciem. Powtarzało się to jeszcze kilkukrotnie podczas całej procedury. Kolejne inkantacje i obserwowanie, jak rysunki stopniowo ciemnieją, aż do przybrania czarnego koloru miały usypiające działanie.

Dochodziła północ. Aren czuł, że powoli zbliżają się do końca. Wyczekiwał tego, bo powoli zaczynało mu brakować interesujących tematów do rozmyślań i coraz częściej musiał szczypać się w policzek, albo udo, by wybić się ze snu. Rozmyślał już o eliksirach i zielarstwie, a nawet o tym co działo się podczas rysowanie znaków. Toma nie widział, bo ten stał za jego plecami, ale domyślał się, że po tylu godzinach nieprzerwanego czarowania musiał być już wyczerpany. Grey nigdy wcześniej nie miał do czynienia z taką magią i zastanawiał się skąd Tom ją zna. Dotarło też do niego, że będzie miał u Riddle'a naprawdę spory dług wdzięczności jeżeli to się powiedzie. Chciał żeby się powiodło.

Nagle zorientował się, że wszystkie znaki na jego ciele zaczynają coraz bardziej intensywnie lśnić fioletowym blaskiem, a on sam stopniowo zaczynał czuć się coraz lepiej. To było tak bardzo wyraźnie odczuwalnie, że westchnął z ulgi i zadowolenia. Symbole zaczęły się teraz powoli rozgrzewać, co było miłe, ale i kłopotliwe, zwłaszcza jeśli chodziło o symbol na podbrzuszu. Trwało to parę minut, po czym znaki jaskrawo błysnęły i zgasły. Tom w tym samym momencie puścił jego ramię i odsunął różdżkę od pleców.

Aren powoli odwrócił się w jego stronę, obserwując jak siada na łóżku dysząc ciężko i starając się wyrównać i opanować oddech. Kiedy już trochę wszystko wróciło do normy, Riddle zerknął na Greya i posłał mu kąśliwy uśmiech, ale powiedział zupełnie poważnie:

– Jesteś pierwszą osobą, która widzi u mnie oznaki wyczerpania magicznego. Tak sobie myślę, że jesteś wyjątkiem. Inni pewnie by tego nie przeżyli.

– Oh, w to nie wątpię. – uśmiechnął się w odpowiedzi Aren siadając obok niego. Zauważył na skroni Riddle'a stróżkę potu i bez zastanowienia wyciągnął dłoń by ją zetrzeć. Po fakcie zarumienił się lekko i onieśmielony spuścił na moment wzrok zbierając odwagę, a później szybko sięgnął po swoją koszulę, żeby czymś zająć ręce i zaczął się powoli ubierać ku cichemu żalowi Toma, który głośno stwierdził:

– Wygląda na to, że się udało. Jak się czujesz?

– Jakby to ująć... doskonale. Tak jak zawsze, zanim sięgnąłem po magię krwi. Co to w zasadzie było za zaklęcie?

– Czarnomagiczne zaklęcie, powodujące niszczenie rdzenia magicznego – spokojnie oznajmił Tom, ale widząc zszokowane spojrzenie Arena dodał: – spokojnie twój rdzeń jest oczywiście cały. Ten odpowiadający za magię krwi również zresztą. Dzięki runom udało mi się ukierunkować zaklęcie tylko na nici oplatające główny rdzeń magiczny, jednak musiałem być bardzo ostrożny i odpowiednio, w takich samych odstępach czasu używać kolejnych inkantacji. To właśnie czas odgrywał tu główną rolę. Moja magia była silniejsza, dzięki czemu udało się odeprzeć te żarłoczne macki. Chcę jednak, żebyś jutro był czujny i obserwował, czy nic się nie zmienia.
Aren pomyślał sobie, że chociaż zdawał sobie sprawę z faktu, że Tom jest potężny magicznie, to chyba i tak nie doceniał jego mocy. Szczerze wątpił by ktokolwiek z uczniów w szkole był w stanie przez tak długi czas nieprzerwanie czarować. W tej chwili zdał sobie również sprawę z tego, że Riddle musiał mieć bardzo rozwinięty rdzeń magiczny odpowiadający za czarną magię. Te wszystkie myśli przemknęły Arenowi błyskawicznie przez głowę, po czym zebrał się na odpowiedź:

– Dziękuję za wszystko. Byłoby kiepsko, gdybym faktycznie zapadł w śpiączkę.

– Cóż, jest pewna rzecz, którą możesz dla mnie wkrótce zrobić. – uśmiech na twarzy Toma wzbudził czujność Greya:

– Co takiego? Jeżeli chodzi o jakiekolwiek informacje to zapomnij, nie mogę tego zrobić.

– Odbiorę tę przysługę w Durmstrangu. Nie musisz teraz zawracać sobie tym głowy.

Brzmiało to co najmniej podejrzanie. Jednak Aren skinął głową, zastanawiając się dlaczego dopiero podczas Turnieju Trójmagicznego. Nawet nie próbował o to pytać, domyślając się, że jasnej odpowiedzi i tak nie dostanie. Spojrzał na swoje bose stopy, widząc ciemne linie rysunków, które nie zniknęły. Marszcząc brwi dotknął ich czując pod skórą niewielkie wybrzuszenia. Nie zdążył jednak zadać pytania, bo Tom stwierdził:

– Kiedy twoja magia całkowicie się ustabilizuje znikną. Choć muszę przyznać, że chyba będę żałował. Nawet ci pasują.

– Ile to się będzie utrzymywać?

– Zakładając szybką poprawę, jutro nie powinno być po nich śladu. Będą stopniowo blaknąć. Nalegam jednak, żebyś tą noc spędził tutaj. To była bardzo skomplikowana magia i wolę mieć pewność, że nie wystąpią żadne anomalia.

– Czy to naprawdę konieczne?

– Wolisz, by inni dowiedzieli się do czego tutaj doszło? Narazisz nie tylko siebie, ale również i mnie. W końcu ty praktykujesz magię krwi, a ja czarną.

– Nie ważne. Nie było pytania – oznajmił spokojnie Aren, kładąc się na jednej części łóżka.

Obserwował jak Tom gasi światła, pozostawiając tylko dwa po obu stronach łóżka i zastanawiał się co powie jutro Abraxasowi. Prawdziwa wersja zdarzeń nie wchodziła w grę. Choćby ze względu na... odczucia. Kiedy tylko o tym pomyślał, rumieńce wystąpiły mu na policzkach. Odwrócił się w stronę Toma, który akurat ściągał szatę i dalej w takiej samej kolejności jak jego rozbierał, systematycznie zdejmował kolejne ubrania. Na ten widok Arenowi zaschło w ustach. Nie potrafił jednak odwrócić wzroku. Ciało Toma było wspaniałe po prostu. Sprężyste, wyraźnie zarysowane mięśnie, smukła sylwetka. Wyglądał dosyć mistycznie w panującym półmroku. Kiedy zielone spojrzenie dowędrowało do twarzy Toma okazało się, że oczy Riddle'a patrzą wprost na niego, a na ustach błąka się uśmieszek. Cichy głos podkreślał jedynie aurę tajemniczości i rosnącego napięcia, które Aren zupełnie niedawno poznał:

– Podobają ci się widoki?

– Co? – Odpowiedział zaskoczony słysząc cichy głos Riddle'a, który brzmiał dla niego naprawdę erotyczne, po chwili jednak się ogarnął i odwrócił wzrok ponownie zawstydzony nie mając śmiałości by ponownie obserwować. Choć słyszał szelest kolejnych ściąganych ubrań i kusiło niemiłosiernie. Dopiero gdy poczuł jak łóżko się ugina delikatnie pod ciężarem drugiego ciała spojrzał, widząc jak Tom wsparty na łokciu wyraźnie na coś czeka

– Mam ci znowu pomóc w rozbieraniu? Chyba nie zamierzasz spać w ubraniach? – kpiący uśmiech był obliczony wyraźnie na podrażnienie drugiego chłopaka, który po chwili wahania podjął to wyzwanie, ale poprosił:

– Zasłoń oczy.

– Słucham?

– Prosiłem, żebyś zasłonił na moment oczy.

– Naprawdę po tym wszystkim wciąż się wstydzisz? Widziałem prawie każdy cal twojego ciała i to w dodatku w pełnym świetle, mało tego...

– Nie mów tego! Nie chcę więcej słyszeć! – Krzyknął spanikowany Aren, a Tom z irytującym uśmiechem na ustach, przesłonił sobie ramieniem oczy.

Grey szybko wyskoczył z łóżka, błyskawicznie rozbierając się do bielizny. Kiedy wieszał ubrania na krześle usłyszał od strony łóżka chichot, który po chwili przerodził się w czysty, wesoły śmiech. Aren wsłuchał się w ten śmiech, który go po prostu oczarował. Jak dotąd nie było mu dane usłyszeć szczerego, miłego i radosnego śmiechu Toma. Dopiero po dobrej chwili
dotarła do niego irracjonalność, zabawność sytuacji i sam zaczął się również śmiać. W końcu uspokoili się obaj i Aren położył się obok Riddle'a plecami do niego i na samym końcu łóżka. Milczeli obaj i właściwie nie wiadomo kiedy Grey wsłuchany w spokojny oddech Toma zasnął.

Czerwonooki chłopak obserwował dłuższy czas plecy Arena, początkowo spięte jednak po jakimś czasie już rozluźnione co sugerowało, że najwidoczniej zielonooki chłopak zasnął. Mógł czuć się zmęczony. To był ciężki dzień.

Pomimo zmęczenia Tom nie mógł zasnąć. Dlatego starał się uporządkować emocje, które się w nim gnieździły. Było to uciążliwe. Nie miał wprawy. Dotąd nie bardzo je zgłębiał i nie przejmował się nimi. Teraz jednak musiał rozprawić się z tym kłębiącym się siedliskiem myśli, bo inaczej wkrótce to wszystko obróci się przeciwko niemu. Nie miał co do tego żadnych wątpliwości. Zbliżał się Turniej. Osoby, które były uczestnikami, będą silnymi przeciwnikami. Zwłaszcza pewna dwójka. Nie mógł pokazać żadnej słabości. Nie mógł popełnić żadnego błędu. A tymczasem Aren był... no właśnie kim?

Pociąg do Greya od początku zdumiewał nawet samego Toma. Przekroczył już wszelkie normy, a na pewno ramy przewidziane dla zwykłego zainteresowania. Nie potrafił nie wodzić za nim wzrokiem, szukać informacji czy też zwyczajnie obserwować. A kiedy zaczął w końcu powoli nawiązywać z zielonookim chłopakiem bliższą relację, nawet z początku biegnącą w złą stronę, pociąg wzrósł. Kiedy Aren troszkę się przed nim odsłonił, to praktycznie... przepadł. A teraz... nie było już odwrotu jak zdał sobie sprawę. Aren stał się dla niego kimś więcej niż zwykłym współdomownikiem. Dużo więcej. Czuł to gdzieś tam w sobie.

Zielonooki nie tylko był bystry i czarujący. Właściwie jedynie ten chłopak ze wszystkich ludzi dotąd napotkanych reagował na niego... tak intensywnie. Nie przywykł do tego. W tych zielonych oczach nigdy nie widział strachu, kiedy na niego patrzyły. Zawsze obserwował w nich ciekawość, zainteresowanie, a czasem nawet zachwyt. Aren był niepowtarzalny. W kontaktach z nim, w momentach, kiedy inni już dawno by uciekali, on zawsze stawiał mu czoła. Było to godne podziwu, bo przecież ten chłopak nie mógł korzystać z magii. Nie miał w sobie magii, ale się przed nim nigdy nie ugiął. Nie uginał się przed żadnym problemem, ani człowiekiem.

Na takich rozważaniach minął Tomowi długi czas. Aren w tym czasie odwrócił się we śnie na plecy. Riddle usiadł, przyglądając się jego spokojnej twarzy i nagiej klatce piersiowej wciąż ozdobionej runami. Na samo wspomnienie jak te znaki powstały czuł przyspieszone bicie serca. Był przekonany, że oczy mu błyszczą. Na twarzy miał lekki uśmiech, ale teraz, kiedy Aren spał, nie musiał tych wszystkich objawów maskować. Ponownie poczuł palenie policzków, kiedy przypomniał sobie jak Aren reagował na jego dotyk. Tym sposobem dotarł myślą do momentu, kiedy Grey powiedział mu o czym myśli i nagle doznał oświecenia. Był w błędzie. Już wiedział dlaczego zielonooki Ślizgon rozmyślał w takim momencie o tych wszystkich obrzydliwościach...

Na twarzy Riddle'a pojawił się dużo szerszy, radosny uśmiech. Czyli jednak Aren intensywnie odczuwał jego dotyk. Doceniał jego działania. Szkoda tylko, że ponownie nie jęknął. To był bardzo pobudzający dźwięk w jego wykonaniu.

Wzrok Toma zatrzymał się na lekko rozchylonych ustach Greya. Myślał już o nich wcześniej. Wtedy, kiedy wpadli na siebie na korytarzu. Dosyć często wracał do tego momentu myślami. Następnej okazji pewnie nie będzie, skoro w tym tygodniu wyruszają do Durmstrangu. Dlatego może jednak spróbować... lekko dotknął policzka śpiącego chłopaka namyślając się jeszcze przez chwilę. Widocznie jednak się zdecydował, bo w następnym momencie pochylił się nad Arenem i złożył na ustach śpiącego pocałunek. Początkowo miało to być tylko muśnięcie warg, ale przedłużyło się trochę. Pocałunek ujawnił czerwonookiemu Ślizgonowi, że wargi chłopaka były bardziej miękkie niż to sobie wyobrażał. Najbardziej zdumiało go, że kiedy tylko oderwał się od tych ust, pojawił się na nich słodki, delikatny uśmiech. Tom również się uśmiechnął wstając z łóżka i podchodząc do biurka. Wyciągnął z ukrytej skrytki myślodsiewnię i dziennik, w którym pisał ze swoim Przeznaczonym. Myślodsiewnię postawił na biurku, a nad dziennikiem chwilę się zastanowił. W końcu odłożył go do skrytki decydując, że nie będzie mu potrzebny w czasie Turnieju i zostanie w Hogwarcie.

Wrócił do magicznego artefaktu, sięgnął do swojej głowy po wspomnienie tego całego procesu leczniczego włącznie z pocałunkiem i umieścił je w myślodsiewni. Łagodne spojrzenie jakim chwilę później obdarzył śpiącego na łóżku Greya zdumiałoby niejednego. Co prawda musiał to zrobić, ale równocześnie odczuł gdzieś w sercu żal z tego powodu.

***

Grey obudził się następnego dnia wypoczęty. Riddle'a nie było w pokoju, a na śniadaniu zachowywał się jak zwykle. Aren odczuł z tego powodu ulgę. Stwierdził, że widocznie tylko on przejmował się tak bardzo tym co działo się w trakcie przygotowań do leczenia. Może i byłby się przekonał do teorii, że to nic nie znaczyło, gdyby nie przeczucie, że jednak coś się zmieniło w jego postrzeganiu Toma i odwrotnie.

Abraxas przez pierwsze dwa dni obserwował go czujnie. Kiedy wreszcie przekonał się, że wszystko z nim w porządku, dał sobie spokój. Poproszony przez Arena, żeby nie zadawał pytań o spotkanie z Tomem, zgodził się na to. Oczywiście nie oznaczało to, że nie chciałby wiedzieć jak przebiegało wszystko w pokoju Toma.

Do spotkania z Tomem poświęconego uczestnikom Turnieju doszło pewnego dnia w bibliotece. Rozmowa trwała dość długo. Aren dowiedział się wielu nowych rzeczy. Mniej o uczestnikach, a więcej o samym Durmstrangu. Generalnie Riddle nie był jak się zdaje zbyt zadowolony z tego, że nie potrafił wiele powiedzieć o przeciwnikach. Grey stwierdził bowiem, że musi po prostu ich zobaczyć, ocenić jak się zachowują, posłuchać jak mówią, poznać osobiście. Wtedy ich oceni. Według niego ciężko jest ocenić człowieka po opisie, ocenach, korzeniach rodziny, czy uwagach o tym z kim się przyjaźni.

Z Abraxasem Aren spędzał w tamtych dniach niewiele czasu, bo blondyn bardzo często ćwiczył z Riddle'm zaklęcia i różne sposoby walki. Sam też miał sporo zajęć. Pracował nad eliksirami, spotykał się w celach naukowych i na sesjach trucicielskich z Beerym i ćwiczył animagię.

Wznowił swoje ćwiczenia animagiczne w Pokoju Życzeń. Właściwie musiał zaczynać wszystko na nowo. Za pierwszym razem nawet nie udało mu się przemienić. Kolejne dwa były porażką o tyle, że kiedy się obudził, niczego nie pamiętał, a wokół panował istny chaos. Doszedł do wniosku, że chyba musi popracować nad zachowaniem kontroli nad ciałem i umysłem jeszcze przed przemianą, by utrzymać je po niej. Był to dobry pomysł, chociaż realizacja była kulawa, bo Orion widocznie coś zaczął podejrzewać.

***

Nadszedł dzień, w którym mieli udać się wraz z dyrektorem do Durmstrangu. Od rana tak Aren, jak i Abraxas, a zapewne i Tom pakowali ostatnie rzeczy i sprawdzali, czy nic nie zostało zapomniane.

– Jak myślisz czego jeszcze nie zabrałem? – zapytał Abraxas obserwując to, co powinien jeszcze zmieścić w kufrze.
– Patrząc na tą stertę ubrań zastanawiam się, czy cokolwiek jeszcze zostało tutaj – zaśmiał się Aren, równocześnie wkładając do kufra Agresję, a później jeszcze kilka ubrań i parę innych przyborów oraz książek, które uznał za przydatne.
– Nie będzie problemów z przewiezieniem tej książki?

– Orion ją zapieczętował, więc nie powinna sprawiać problemów. Avery za to zbadał ją pod kątem przedmiotów czarnomagicznych. Nie wykazuje zupełnie nic. Dlatego postanowiłem, że jednak ją wezmę. Może się przydać.

Grey zamknął wreszcie kufer rzucając wokół kontrolnie okiem. Nie widać już było niczego, co powinien wziąć. Krótko się zastanowił, ale stwierdził, że nie powie Abraxasowi, że Orion zanim opieczętował wielkie tomiszcze wymusił na nim obietnicę, że w najbliższym czasie opowie mu o tej książce. Był przy tym bardzo zasadniczy i widać było, że cierpliwość mu się skończyła. Aren nie opierał się, ponieważ miał pełną świadomość jak wiele zawdzięcza Black'owi. Zresztą i tak długo już odwlekał tą chwilę. Miał już przygotowane co chciał opowiedzieć, a czego absolutnie nie.

Kiedy chciał ogłosić, że już skończył usłyszał od strony drzwi wejściowych głos Edgara:

– Aren, Beery cię szukał. Mówił, że jak cię spotkamy mamy przekazać, że czeka na ciebie w cieplarni.

Zielonooki chłopak przyjął tą wiadomość lekkim skinieniem głowy i głośnym podziękowaniem. Doskonale wiedział po co profesor go wzywał. Od kilku już dni przeprowadzali „trucicielskie testy”. Efekt jak dotąd był zawsze taki sam. Trucizny nie działały. Z pewnością to wezwanie oznaczało kolejną toksynę do sprawdzenia. Aren w duchu przygotował swoje kubki smakowe na jakąś zapewne mało smaczną roślinę, czy też miksturę.

Po wyjściu Arena, Avery rozłożył się na łóżku i z zainteresowaniem zaczął obserwować wyczyny Malfoya, który za pomocą magii układał stertę ubrań pomniejszając większość z nich. Kiedy skończył z nimi zajął się książkami. Te potraktował również zaklęciem zmniejszającym. Na końcu zaczął wkładać arenowe półwytwory i ukończone eliksiry. Nie było tego dużo, ale zielonooki Ślizgon nie zmieścił ich już u siebie. Po pewnym czasie Edgar nie wytrzymał i zapytał:

– Przygotowany na Turniej? Ostatnio dosyć intensywnie trenowałeś z naszym Panem. Zakładam, że to musiało być trudne.

– Nie koniecznie. Treningi były przeprowadzane na wypadek rozmaitych nieoczekiwanych zdarzeń, które zapewne nastąpią podczas Turnieju. Uznaliśmy, że musimy być na to gotowi. Obmyślaliśmy różne strategie na takie właśnie, zaskakujące sytuacje. Poza tym przemyśleliśmy i przeanalizowaliśmy kilka możliwych wariantów w jakich może odbywać się Turniej w systemie drużynowym. To było trudne, ale nie niemożliwe.

– Widzę, że wzięliście się za to bardzo poważnie. Tak sobie jednak myślę, że praca z Tomem w tych sprawach była pewnie łatwiejsza dla ciebie. Riddle musiał jak sądzę uwzględnić fakt, że nie może cię za bardzo skrzywdzić skoro tworzycie drużynę.

– Taaa... zapewniam jednak, nie było prosto. Przecież wiesz jaki jest wymagający. To frustrujące. Zawsze kiedy myślę, że świetnie mi idzie, sprowadza mnie do parteru i bezlitośnie wytyka błędy.

– To do niego takie podobne. Oh to już pora obiadu. Idziesz?

– Idź przodem. Zaraz do ciebie dołączę, tylko uporam się do końca z tym pakowaniem.

Malfoy został sam w dormitorium i na moment przymknął oczy z ulgą, delektując się ciszą i samotnością. Ostatnie dni były intensywne. Starał się dokonać jak najwięcej, by jak najlepiej móc chronić Arena. Zaryzykował nawet i skierował prośbę do Toma o szkolenie pod jego nadzorem. Na pytanie o powód, jako argument podał chęć pomocy Greyowi. Kiedy tylko o tym wspomniał, zobaczył coś dziwnego w oczach ich Pana. Nie zdążył tego odczytać, ale podświadomie poczuł przez ułamek sekundy zagrożenie. To bardzo szybko minęło, ale był pewien, że się nie pomylił. W rezultacie jego argument został zaakceptowany, ale w czasie treningów, a raczej w międzyczasie został szczegółowo wypytany o nagłe ocieplenie się jego stosunków z Arenem. Nie wdając się w detale i nie opowiadając o szczególnych warunkach w jakich doszło do rozmowy wyjaśnił Tomowi, że w końcu udało mu się zmusić zielonookiego by wysłuchał jego wersji wydarzeń. Poinformował, że na końcu przeprosił, a Aren mu wybaczył. Po tak oszczędnym przedstawieniu sytuacji spodziewał się zalewu pytań, ale Tom tylko kiwnął ze zrozumieniem głową i nie wracając więcej do tego tematu zajął się tym po co on, Abraxas tam przyszedł, czyli treningiem. Sprawa zielonookiego Ślizgona nie wróciła już nigdy na forum dyskusji między nimi.

Blondyn otworzył oczy, westchnął i rozejrzał się powoli. Wydawało się, że zabrał już wszystko czego potrzebował. Na wszelki wypadek przejrzał jeszcze raz wszystkie swoje skrytki zabezpieczone magicznie. Kiedy otwierał jedną z nich zdziwił go widok książki do mugoloznastwa. Zmarszczył brwi w zamyśleniu. Nie przypominał sobie, by ją tam chował. Nie bardzo też wiedział po co miałby to robić. To przecież tylko podręcznik i to nie najważniejszy. Pokręcił w niedowierzaniu głową i sięgnął po niego, próbując otworzyć. Na próbowaniu się skończyło. Książka ani drgnęła. Dopiero ten fakt otworzył jakąś przegródkę w jego umyśle i nagle nadeszło zrozumienie co takiego trzyma w rękach. Zupełnie zapomniał o tym przeklętym dzienniku. Schował go dokładnie, ale na wszelki wypadek, gdyby komukolwiek przyszło na myśl grzebać w jego rzeczach, rzucił na niego zaklęcie maskujące. Jak mógł o nim zapomnieć. Minęło już tyle czasu... zdawał sobie doskonale sprawę z faktu, że nie może go oddać teraz ot tak. Kiedy tylko o tym pomyślał poczuł ból, jaki z pewnością zadałby mu ich Pan. Kara byłaby dotkliwa. Nie, nie mógł tego zrobić, ale zostawiać go tutaj też nie było bezpiecznie. Po krótkim zastanowieniu Abraxas sprawdził, czy dziennik nie reaguje na zaklęcia wykrywające czarną magię, po czym owinął go w jeden z szalików i schował w jednej z ukrytych w kufrze kieszeni, postanawiając, że najlepszym miejscem do pozbycia się tego ciężaru będzie zdecydowanie Durmstrang.