poniedziałek, 9 września 2019

Persona. Rozdział 4: Początek Gry


Powracam pod ługiem przerwie tym razem z Personą. Kto wie może uda mi się przejść z tą książką na tryb kwartalny... To by było coś, haha wiem, że wciąż to źle brzmi ale wciąż lepiej niż obecnie ^^ Mam nadzieję, że jednak ktoś znajdzie się kto się ucieszy ^^ 


Betowała: Matonemis


Rozdział 4: Początek gry

Na twarzy Harry'ego uwidoczniła się wewnętrzna walka, którą toczył gdzieś w sobie. Tom obserwował dyskretnie jego mimikę, nie chcąc przegapić żadnej emocji. Najpierw zauważył niepewność i obawę. Kusiło go, by spojrzeć w oczy młodego mężczyzny. Był ciekawy co by w nich zobaczył w takim momencie. Zapewne więcej niż pokazywało ciało. Nad nim Potter lepiej panował. Oczy jak zdążył się przekonać, często go zdradzały. Czekał. Chłopak też trwał w jakimś zawieszeniu pomiędzy tym co powinien zrobić, a tym co chciałby. Ciszę mąciło jedynie ciche tykanie zegara.

Bezruch przedłużał się i Riddle powoli zaczynał się zastanawiać, czy nie powinien w jakiś sposób postarać się zachęcić młodego człowieka do działania. Po chwili jednak doszedł do wniosku, że w obecnym stanie Pottera byłoby to dosyć ryzykowne. Z drugiej strony... przecież uwielbiał ryzyko. W końcu zdecydował i spokojnym głosem powiedział:

– Podejdź Harry – chłopak drgnął jakby rozbudzony i bez wahania zaczął iść w jego stronę. To mile połechtało ego Toma. Zatrzymał się niedaleko, więc zachęcił go na swój sposób:
– Bliżej... jeszcze trochę... Daj spokój Harry, nie ugryzę cię... A przynajmniej nie tym razem – na te słowa policzki zielonookiego pokryły się szkarłatem, a Tom roześmiał się lekko na ten widok.
To był dopiero początek ich małej gry... A w zasadzie jego, bo Potter jeszcze nie był jej świadomy. Chociaż bez wątpienia był jednym z głównych graczy... Oby tylko nie skończył jak pozostali. Tacy, którzy grali w tą grę wcześniej. Na tę myśl gdzieś z głębi napłynęło przeczucie, że tym razem rozgrywka zakończy się inaczej. Potwierdzeniem było choćby to, że znali się naprawdę krótko, a jednak chłopak zdążył w nim obudzić wiele emocji, które wcześniej były uśpione. Poza tym zielonooki sprawił coś, co wydawało się nieprawdopodobne. Spowodował, że stracił nad sobą kontrolę. Tego jak dotąd nikt nie dokonał.

Tymczasem chłopak zbliżył się i zatrzymał na wyciągnięcie ręki. Postanowił pozwolić mu na razie na zachowanie tego dystansu. Teraz mógł spojrzeć w jego oczy. Przez chwilę analizował to co pokazywały. Tak... właśnie to chciał w nich zobaczyć. Pragnienie i jeszcze jedną emocję, której nie potrafił do końca zinterpretować. Chłopak zrobił wdech, widocznie starając się zapanować nad emocjami i powiedział:

– Zgadzam się...

– Cudownie! Wobec tego zaczniemy już teraz, bym mógł ocenić twoje umiejętności. Powiedz mi, którą ze sztuk lubisz najbardziej? – zapytał. W zasadzie rzeczywiście był ciekawy. Przypuszczał, że to może być któraś, w której grał. Która była Harry'emu najbliższa? Po chwili usłyszał:

– Waham się pomiędzy dwoma... Przyznam, że obydwie oglądałem wiele razy. Pierwsza to „Demoniczne sidła”...

– A druga...?

– „Signum Temporis”... Obydwie bardzo lubię. Trudno byłoby mi wybrać między nimi. Nie wiem której z nich dać pierwszeństwo – odparł chłopak z rozmarzeniem, uśmiechając się ciepło do swoich wspomnień. Tom śledził zmiany na jego twarzy wciąż z lekkim uśmiechem, a na koniec stwierdził:

– Interesujący wybór... Wyjaśnisz dlaczego akurat te?

Był tego autentycznie ciekaw. Żadna z wybranych przez niego sztuk nie wybiła się. Nie były to akurat te, które zdobyły wielki powszechny aplauz. Grał w nich bardzo specyficzne, osobliwe role... Jeśli miałby być szczery, to właśnie tych dwóch sztuk nie znosił najbardziej... A jednak Harry te właśnie lubił najbardziej. Chciał wiedzieć dlaczego.

– „Demoniczne sidła” spodobały mi się od razu, już po pierwszym seansie. Przez pewien czas analizowałem tą sztukę uważnie. Jeszcze nigdy, żadna nie wywołała we mnie tylu emocji... Początkowo byłem naprawdę wściekły, że główny bohater jednak uległ pokusie. Zyskał co prawda moc, ale stracił swoje człowieczeństwo... Jednak im dłużej myślałem nad motywami... Coraz bardziej zaczynałem rozumieć pobudki, którymi się kierował. Stało się dla mnie jasne, że to inni ludzie nie dali mu wyboru! Próbował walczyć z niesprawiedliwym systemem, ale przez status nie mógł... Później, wspinając się po szczeblach kariery mógł już dokonać więcej, ale nadal była to ruletka. Przyczyną był stan korupcji w Ministerstwie. W sztuce można było prześledzić życie głównego bohatera. Kolejne zwroty, coraz wyższe stanowiska. Jasne było, że ten człowiek od zawsze miał pod górkę. Nieważne jak się starał, zawsze ktoś go wyprzedzał, był przed nim i to z jakiego powodu... tylko ze względu na to, że była bardziej zasobny, miał znajomości i przez to lepszą pozycję na starcie. Ludzie bliscy głównemu bohaterowi... To też jedno wielkie nieporozumienie. Byli przekonani, że znają go najlepiej, ponieważ przecież są jego przyjaciółmi, rodziną. Tymczasem nie wiedzieli wiele. Znali go na tyle, na ile im pozwolił. Zbliżyli się do niego na tyle, na ile chciał. Nie zorientowali się w tym, bo nie zamierzał im tego ujawniać.

– Dlaczego tak uważasz? W zasadzie wszyscy oglądający i komentujący tę sztukę uważali, że główny bohater był niewdzięcznikiem, który nie słuchał głosu rozsądku. Tym głosem według nich byli właśnie jego najbliżsi. Zamiast tego jak twierdzili, wybrał najłatwiejszą ścieżkę, czyli czarną magię – ostatnie słowa niemal wypluł jadowicie, ale powstrzymał się od zmiany tonu głosu. Przecież chciał znać punkt widzenia zielonookiego, a nie odstraszać go.

– To samo mówili mi Ron i Hermiona... a w zasadzie wszyscy z którymi rozmawiałam o tej sztuce... Dla mnie jednak to co oglądałem na scenie nie było takie jednoznaczne. Widać było przecież gołym okiem... ci, którzy byli obok niego... po prostu byli tam ze względu na korzyści, a nie z potrzeby serca. Samo przebywanie obok głównego bohatera dawało pewien prestiż... Nie rozumieli go. Nie chcieli zrozumieć. To nie tak, że nie próbował przekazać swojej wizji. Próbował. Może i nie robił tego wprost, słowami, ale czyny mówiły same za siebie. Znaczyły znacznie więcej niż słowa – chłopak mówił coraz bardziej emocjonalnie. Wyraźnie był zdumiony, że Tom, odtwórca postaci o której przecież cały czas mówił, nie przerywa mu i słucha uważnie. Starał się wyrazić swoje myśli jak najlepiej i podzielić się czymś, co miało dla niego wartość.

Riddle słuchał słów chłopaka z pewnym zajęciem. Osobiście nie lubił tej roli, bo przypominała mu pewien etap w jego życiu. Co prawda w jego wypadku obyło się bez całej dramatycznej otoczki, która była udziałem jego postaci w sztuce, ale wspomnienia były żywe. Harry dostrzegał więcej niż inni. To było pewne. Zielonooki chłopak mówił o głównym bohaterze tak, jakby niektóre z jego przeżyć były mu znane. Czuć było w jego słowach jakąś pewność, kiedy mówił o tej postaci na scenie. Tom stwierdził, że czuł podobnie czytając scenariusz... Kolejny raz zaczynał dostrzegać między nimi dwoma podobieństwa, ale i różnice... Nagle padło od strony Pottera pytanie, które również jemu krążyło po głowie:

– A jak wyglądało to w scenariuszu? Czy twoja postać... jaka ona miała być w zasadzie? Czy moja ocena była słuszna? A może jednak inni mieli rację, a ja się myliłem?

– Zanim odpowiem... Chciałbym usłyszeć jeszcze skąd w tobie przekonanie, że główny bohater był właśnie taki, jakim ty chciałbyś go widzieć? Co sprawiło, że ta postać zaczęła dla ciebie tak wyglądać? – zapytał, wciąż nie rozumiejąc jak chłopak doszedł to takich wniosków. Jego gra dobrze odzwierciedliła to co miał zagrać. Tego był pewien. Chyba że...

– To było gdy po raz pierwszy... – Potter zaczął i urwał nagle. Chciałby w zasadzie przekazać co myśli, ale z drugiej strony... zdał sobie sprawę, że znowu zaczyna brzmieć jak jakiś fanatyk. Przecież musiałby powiedzieć, że ten fragment, który naprowadził go na podobne myśli, oglądał wciąż i wciąż przez co najmniej pół dnia. Była to zaledwie kilkusekundowa scena. Za pierwszym razem, kiedy ją wychwycił, nie znał nawet końca sztuki. Po iluś tam powtórkach zyskał pewność. Teraz jednak, kiedy miałby o tym powiedzieć człowiekowi, który grał tego właśnie głównego bohatera... nie miał odwagi wyartykułować jak doszedł do swoich wniosków. Wbił wzrok w podłogę i dokończył słabo: – Po prostu to tylko taka moja analiza tej postaci...

– Harry... pamiętasz zasady. Udzielam ci tej lekcji tylko dlatego, że się zgodziłeś ich przestrzegać. Nie ma odwrotu – mówiąc to Riddle chwycił jego podbródek w dłoń zmuszając, by na niego spojrzał i dokończył: – Tak... dobrze, a teraz powiedz mi... powiedz mi prawdę.

– To... to naprawdę tylko moje gdybania. Nie mają być może żadnego pokrycia w rzeczywistości. To... nie jest ważne... – wykrztusił drżącym głosem, a Tom oświadczył:

– Oh... w takim razie... Pacynka zaprowadzi cię do wyjścia... – odsunął się nagle i gdy chciał zabrać dłoń z jego twarzy, zatrzymała go ręka chłopaka przytrzymując ją na miejscu. Zaintrygowany spojrzał w zielone, płonące oczy. Była w nich determinacja.

Umysł Harry'ego na chwilę stał się pusty po tych chłodnych słowach. Znowu na własne życzenie tracił szansę jaką dał mu los... Dlaczego? Bał się. Zwyczajnie obawiał się, że swoim zachowaniem sprawi, że będzie dla tego człowieka kimś niezbyt wartym uwagi. A przecież... chciał, żeby go zauważył. Starał się. Miał jedyną, niepowtarzalną okazję. Nie tak jak wtedy, grając z Draco. Teraz byli tylko oni sami. Miał go tylko dla siebie. Był jego... Tom był jego... zatrzyma go... Nie pozwoli mu odwrócić spojrzenia... nie tym razem... Zrobił głęboki wdech, jakby miał za moment zniknąć pod wodą i wypalił:

– Osiemdziesiąta siódma minuta, czterdziesta trzecia sekunda... Moment, w którym ostatecznie główny bohater odwraca się od ludzi po rozmowie z osobami, z którymi powiedzmy, że twoja postać była blisko... Po raz ostatni chce przemówić im do rozsądku. Tym razem słowami. I gdy... to robisz, wiesz... po prostu wiesz, że to nie ma sensu. To właśnie tego nikt nie zauważa. Wyraziłeś to. To dosłownie mgnienie oka, sekunda... łatwo umyka, ale zauważyłem. Później sprawdziłem. Nie raz... wiele razy i jestem pewien. Właśnie wtedy podejmujesz decyzję. Odwracasz się od wszystkich, którzy cię zawodzą i idziesz w stronę czarnej magii, by na końcu... – chłopak skończył niemal szeptem, ale był pewien, że Riddle słyszał każde jego słowo. Ucisk na twarzy zrobił się znacznie mocniejszy. Harry nie dał sobie po sobie poznać, że to czuje. Był pewien, że musi dać z siebie jeszcze więcej. Postarać się jeszcze bardziej. Czekał... Po chwili usłyszał:

– Na końcu umiera, ale nie żałuje żadnej z rzeczy, które zrobił. Dla innych ludzi pozostał tym złym. Dla takich bohaterów jak on nie ma dobrego zakończenia Harry... A przynajmniej w sztukach. W scenariuszach z reguły zwycięża dobro... Tak właśnie chcą widzieć to ludzie.

– To nie ty byłeś zły... Chciałeś czegoś więcej. Chciałeś zmian. Czarodzieje obawiają się jednak zmian. Wolą trwać w obecnym stanie, niż zaryzykować wyjście z bezpiecznego stadium. A tak naprawdę noszą niewidzialne kajdany. Klucz do nich leży obok... Wystarczy po niego sięgnąć!

Tom drgnął widząc nagłą zmianę w Potterze. Chłopak już drugi raz mówił o granej przez niego postaci jak o nim samym. Teraz jednak widział... Harry wyraźnie wszedł w rolę, ale trudno mu było ocenić jaką. Jego żywe spojrzenie pokazywało, że naprawdę wierzy w to co mówi. Musiał przyznać sam przed sobą, że to był fascynujący widok. Jakże inny od jego niepewnej postaci...

Skoro w tej sztuce miał grać siebie... Nie mógł dać się tak łatwo przekonać. Inaczej zielonooki zginie... Musiał wyciągnąć z chłopaka więcej... Chciał zobaczyć to samo, czego świadkiem był ostatniej nocy. Puścił twarz młodego człowieka i spojrzał na niego z góry. Ocenił go wzrokiem, mierząc od stóp do głów. Nie było w postawie Pottera niczego, co by wskazywało na wahanie. Podjął grę:

– A czym ty się różnisz? Dlaczego uważasz, że jesteś inny od tamtych, którzy uważali się za moich bliskich? Jesteś taki sam jak oni... tylko ty w przeciwieństwie do nich... obserwujesz mnie z daleka, nie mając odwagi do mnie podjeść. Czyż to nie czyni cię tchórzem? – mówił okrążając chłopaka niczym drapieżnik. Ten uważnie śledząc jego ruchy odpowiedział:

– Jestem od nich lepszy i ty to wiesz. Nie przyznasz jednak tego – nagle odchylił koszulkę, ukazując sino czerwony ślad z ich pierwszego spotkania i kontynuował: – Nie musisz. To pokazuje, że nie jesteś obojętny wobec mojej osoby. A może się mylę?

Riddle musiał przyznać, że chłopak odważnie sobie poczynał. Trudno było go rozeznać. Sprawiał niby wrażenie, że wie co robi, ale z drugiej strony dało się wyczuć, że to nie jest ta sama osoba z wczorajszej nocy... Intrygujące jak wiele twarzy miał ten chłopak. To był jeden z aspektów, które z pewnością warto było poznać. Zastanawiał się, czy w tym momencie młodzieniec czeka na jego krok, czy może sam postanowi wyjść z jakąś inicjatywą.

Zielonooki obserwował go, ale nie wydawał się w żaden sposób spięty. Tom przystanął za nim, obrysowując palcami pamiętne ślady po ugryzieniu. Uśmiechnął się pod nosem widząc, że chłopak zamarł. Nie był pewien czy z powodu niepewności, czy też z przyjemności... Ta niewiedza była niczym afrodyzjak... Po raz pierwszy nie wiedział czego może się spodziewać po drugiej osobie. Pociągnął rolę dalej:

– Dlaczego uważasz, że to miało znaczenie? To był zaledwie pokaz. Demonstracja tego, jak powinieneś podejść do tematu. Chyba nie sądzisz, że jesteś pierwszą osobą, której pokazałam jak powinna prawidłowo grać daną postać? Naprawdę uważasz, że tylko ty miałeś takie względy? – mówił spokojnym, opanowanym tonem, chcąc go sprowokować.

Lubił w Harrym tą pewność siebie, ale chciał go popchnąć dalej. Był bardzo ciekawy jego reakcji. Nie wiedział przecież o jego charakterze byt wiele. Chciał go poznać z każdej strony. Jasne było, że zielonooki uważał go za idola. To nie było nic dziwnego. Już dawno przekonał się, że fani mogą przejawiać zaborcze uczucia wobec osób, które podziwiają. To także była normalna rzecz. Każdy chciał być wyjątkowy i w ten właśnie sposób się czuć.

Wiele było osób, które chciałyby mieć go tylko dla siebie. W końcu był znaną i szanowaną postacią. Posuwali się do różnych sposobów, by spędzić z nim noc w nadziei na coś więcej. Dopuszczał do tego, ale po takiej nocy żadne z nich nie uszło z życiem, ewentualnie ze sprawnym umysłem.

On sam nigdy nie był zainteresowany związkami z innymi ludźmi. Niemniej od czasu do czasu w prasie pojawiały się plotki o jego domniemanych romansach. Bywały tam także zdjęcia niby to dokumentujące. Oczywiście dokumentowały, owszem, ale jego biznesowe spotkania z innymi aktorami.

Na jego ostatnie słowa Harry się spiął i zacisnął dłonie w pięści. Właśnie tego oczekiwał. Chciał też, żeby chłopak wykonał następny krok. Zdwoił czujność, kiedy spojrzał w jego stronę przechylając głowę na bok z dosyć surowym wyrazem twarzy. Nikt jeszcze nie patrzył na niego w taki sposób. Tego był pewien. Wciąż czekał. Na koniec usłyszał pytanie:

– Co to byli za ludzie?

– Czy to ważne?

– Owszem. Wiem, że pamiętasz osoby, które miały dla ciebie jakiekolwiek znaczenie. Pozostali nie są warci uwagi... A może... – młodzieniec szybkim krokiem zbliżył się, zatrzymując tuż przy nim tak, że niemal stykali się torsami i mówił dalej sugestywnie: – ...innym również pozwalasz na tak bliski kontakt? Może nie ma to dla ciebie żadnego znaczenia, gdy ktoś cię dotyka i jest blisko... Właśnie w taki sposób... – położył dłonie na jego piersi i przesunął je na ramiona, a później jedną z nich delikatnie w stronę szyi. Dokładnie do tego samego miejsca, gdzie na jego własnej szyi widniał ślad. Dopiero wtedy dokończył: – Nie są i nigdy nie będą ciebie godni. Ale po co ja to mówię. Ty to wiesz...

– A ty... jesteś? – zapytał Riddle kontynuując ich małą szaradę. Nie odsunął się. Czuł się dziwnie będąc tak blisko chłopaka. Nikt dotąd nie śmiał nawet zbliżać się tak bardzo do niego bez jego woli, a co dopiero bez pozwolenia dotykać. Nie oponował jednak. Chciał zobaczyć więcej. Dowiedzieć się więcej.

– Nie wiem. To o czym mówimy może działać również w drugim kierunku Tom. Ukrywasz wiele twarzy, wiele osobowości. Twój zawód ci w tym pomaga. Nie sposób cię przejrzeć... Ja jednak to widzę. Widzę to, czego nikt inny nigdy nie zauważy. Twoje pragnienia... potrzeby... skłonności... a nawet to, czego sam przed sobą nie przyznajesz – ostatnie słowa Harry wyszeptał tuż przy jego uchu, stojąc na palcach. Po czym odsunął się mówiąc: – Powiedz... może powinienem pozostać cichym obserwatorem. Jeżeli tak, wycofam się.

Tom przez moment nie mógł uwierzyć. Potter wykorzystał jego własną zagrywkę przeciw niemu. Wyraz twarzy chłopaka wskazywał, że doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Docenił taktykę, chociaż uważał, że była to ryzykowna gra. Ostatnim pytaniem zielonooki dał mu w ręce władzę. Mógł go chcieć, ale mógł też i odtrącić. Z drugiej strony młodzieniec wykazał przebiegłość. Tym sposobem testował także i jego. Z trudem opanował uśmiech cisnący się na usta. Obawiał się, że jego prawdziwa natura może przez to wyjść na wierzch. I tak już się powstrzymywał. Miał przemożną ochotę przyciągnąć to kuszące ciało do siebie. Wiedział jednak, że to wciąż jeszcze nie był ten czas. Zamierzał sprawdzić siłę determinacji chłopaka i jego zamierzenia. Czy naprawdę się wycofa? Gra toczyła się dalej:

– Wycofasz się? Spodziewałem się czegoś więcej. Skoro jednak tak przedstawiasz sprawę, nie będę cię zatrzymywać. W końcu to ty twierdziłeś, że nie jestem ci obojętny. Jak widzisz istnieje możliwość, że byłeś w błędzie. Tak samo jak być może błędnie odczytałeś „Demoniczne sidła” – po tych słowach spokojnym krokiem skierował się do wyjścia. Kiedy się odwracał w zielonych oczach dojrzał chwilową dezorientację. Poczuł satysfakcję. On był tym, który dyktował warunki. Nigdy na odwrót.

Był ciekawy, czy to rzeczywiście będzie koniec ich małej gry. Miał duże oczekiwania. Kiedy doszedł już niemal do wyjścia zorientował się, że z tyłu panuje niemal idealna cisza. Słyszał tylko lekko przyśpieszony oddech Pottera. Najwyraźniej chłopak wciąż starał się kontrolować. Według niego zupełnie niepotrzebnie. Był pewien, że byłby piękny bez czegoś tak zbędnego jak poczucie moralności i etyki. Za to musiał przyznać, że interesująco wyglądał balansując pomiędzy swoimi dwoma naturami... Która tym razem da o sobie znać?

Na odpowiedź nie musiał czekać długo. Usłyszał szybkie kroki i w momencie, gdy otwierał już drzwi, dłoń chłopaka zamknęła je na powrót, opierając się o nie. Jednocześnie Harry stanął tak, że nie dotykał jego ciała, co musiało być dość niewygodne. Wniosek był jeden: to jeszcze nie była osoba z poprzedniego wieczoru. Oddech tym razem był krótki i urywany, wyrażający zdenerwowanie. Nie odwrócił się. Czekał. Dłoń oderwała się od drzwi i ujęła jego własną rękę za nadgarstek. Nie za dłoń, tylko właśnie za nadgarstek. Ostrożne zachowanie. Tom obejrzał się i napotkał wzrokiem zielone spojrzenie. Padły ciche słowa:

– Zostań... ze mną... Nie wiem co przyniesie przyszłość. Jeżeli nie spróbujemy, możemy nie dostać drugiej szansy. Jeżeli zginiesz, całe moje jestestwo przestanie mieć znaczenie... Czuję, że jesteśmy podobni. Nie tacy sami, ale zdumiewająco podobni. Różnice pomogą nam zachować równowagę w tym całym szaleństwie. Jeżeli tym razem odpuszczę i jeżeli ty to zrobisz... Obydwaj stracimy szansę na coś niesamowitego. Pewnie twoja racjonalna część już ci podpowiada, że skąd mogę mieć pewność. I masz rację. Nie mogę mieć pewności, tak samo jak ty nie znasz na razie mojej wartości...

Mówiąc to Harry cały czas wpatrywał się w jego oczy. Chyba nerwy spowodowały, że nie zauważył jak wciąż kurczowo trzyma jego dłoń. Miał problem. Nie wiedział, czy słowa które zostały powiedziane odnosiły się tylko i wyłącznie do sztuki... Niby miał pewność, że Harry nie wie co ich łączy i kim był dla niego, ale w jakiś sposób te słowa obudziły w nim coś... dawno uśpionego. Dawniej uważał, że nie znosi tej strony osobowości. Była niezdecydowana, niepewna, słaba, ale może zbyt ostro ją ocenił? Przecież nie ugiął się przed nim jak większość, którym musiał pokazywać jak powinni odgrywać swoją rolę. Harry walczył, szukając sposobu, by nie przegrać. To były zaledwie początki. Z czasem na pewno będzie lepiej. Warto było pochwalić jego starania i przerwać tą grę. Przybierając swój normalny ton głosu i odparł:

– Doskonale Harry. Twoja gra jest naprawdę przekonująca. Sądzę, że postać którą odgrywałem w tamtym spektaklu, miałaby poważny dylemat. Musiałaby się głęboko zastanowić nad twoją propozycją. Powiedziałeś wszystko co ta postać chciałaby usłyszeć. To z pewnością wpłynęłoby na jej osąd. Zgubiła cię twoja pewność siebie, jednak w porę się zreflektowałeś – słowa podziałały trzeźwiąco na Pottera. Zamrugał i odpowiedział:

– Ta... tak! Dziękuję panie Riddle... – po znaczącym spojrzeniu mężczyzny poprawił się: – To znaczy... T... T... om

– Może zacznijmy od początku. Myślę, że wypowiedzenie mojego imienia nie może być takie trudne, prawda Harry? W końcu teraz improwizowaliśmy i to było naprawdę interesujące. Wciąż jednak mamy pewien kluczowy problem. Musisz na chwilę zapomnieć o moim statusie. Kiedy jesteśmy sami, mów mi po imieniu. Oczywiście chyba nie muszę wspominać, że chciałbym by to co tutaj robimy pozostało naszym sekretem. Inni będą sądzić, że cię faworyzuję. Widzę w tobie potencjał i byłaby wielka szkoda go zmarnować.

– Postaram się, choć... Merlinie... za bardzo mnie onieśmielasz. Przez to... czasami się zapominam. Może się zdarzyć, że się zatracę. Staram się nad tym panować, jednak nie zawsze mi się udaje i obawiam się, że...

– Zauważyłem. Czy jednak widzisz, by mi to przeszkadzało? Wciąż tutaj stoję i wierz mi, umiem sobie poradzić. Być może to jedna z przeszkód, która nie pozwala mi wydobyć z ciebie pełnego potencjału. Próbowałeś kiedyś całkowicie zatracić się podczas gry? Nie myśleć o tym jak odgrywać rolę, tylko dać się ponieść granej przez siebie postaci?

– Tak... kiedyś... i z całym szacunkiem, nie sądzę żeby to był dobry pomysł... – wymamrotał po chwili Potter dodając jeszcze: – Nie mam aż takiego talentu. Wciąż się uczę. Próby improwizacji zazwyczaj kończą się... fiaskiem. Zresztą sam wiesz doskonale, w końcu byłeś świadkiem.

Riddle wyczuł wyraźny unik, ale postanowił póki co tak to zastawić. Zwłaszcza, że nie chciał wystraszyć swojego tymczasowego ucznia. Początki były i tak obiecujące.

– Na dziś wystarczy. Chcę żebyś się w domu zastanowił nad tym, co sprawia ci największe trudności. Nie licząc rzecz jasna romansu... Powrócimy również do drugiego utworu, o którym na początku wspomniałeś. Muszę przyznać, że twoje wybory są interesujące. Na razie pozostańmy przy „Demonicznych sidłach”. Chciałbym, żebyś zastanowił się nad własną interpretacją głównego bohatera tej sztuki. Będę chciał zobaczyć cię w tej roli.

– Postaram się – odparł podekscytowany chłopak, za co został nagrodzony uśmiechem. W duchu pomyślał, że naukę kwestii ma w zasadzie z głowy. Znał tę sztukę na pamięć. Chciał spróbować zagrać Ryana... a raczej pokazać Tomowi jak widzi tą postać.

Kiedy takie myśli przebiegały przez jego głowę. Tom sprawdził czas i zaproponował:

– Mam jeszcze chwilę. Masz ochotę na kawę? A może jest ktoś, kto na ciebie czeka? – końcówkę wypowiedzi rzucił niby z grzeczności. Naprawdę jednak zbierał informacje. Mógł co prawda zapytać Herberta, ale wolał utrzymać pozory.

– Nie sądzę... Nie chciałbym jednak naużywać twojej gościnności. Naprawdę już bardzo dużo mi pan... to znaczy T... Tom pomogłeś – wciąż dziwnie się czuł wymawiając to imię na głos. Dotąd mógł sobie na takie ekscesy pozwolić jedynie w sferze marzeń. Tymczasem okazało się, że marzenia niekiedy się spełniają. Był tutaj. Niemal na wyciągniecie ręki... Zacisnął dłonie w pieści czując nieodpartą pokusę dotknięcia czerwonookiego. Takie dziwne odczucie, jakby musiał się przekonać, czy ta osoba na pewno tutaj jest.

– To nie problem, chodź za mną – odpowiedział mężczyzna, wychodząc z pomieszczenia.

Harry przez chwilę obserwował jego plecy, wciąż walcząc z chęcią dotknięcia go, musiał przyznać, że sam stworzył ten dystans, który teraz najwyraźniej mu przeszkadzał. A gdyby tak...? Nie! To zły pomysł! W tej chwili przypomniał sobie, że w czasie gry pokazał mu, że wciąż nosi na sobie ślad, który powstał podczas ich pierwszej wspólnej gry. Riddle w ich późniejszej rozmowie nie wspomniał jednak o tym. Czy to coś znaczyło? A może chciał, żeby tak zostało? Żeby miało znaczenie... Nie to nie było to... on chciał...

Wciąż był w sali. Spojrzał na jedno z luster, odsunął koszulkę i mruknął niewerbalne zaklęcie leczące. Ślad zniknął. Nie był zadowolony. Ślad sprawiał, że czuł się w jakiś sposób wyjątkowy. Nie chciał jednak tak wyglądać w oczach swojego idola. Nie naruszona szyja zaczęła go drażnić. Czuł się tak, jakby to było niewłaściwe. Co było z nim do cholery nie tak?

Był zły. Jakimś cudem w stosunku do Toma pokazywał się ciągle z tej gorszej strony... Jak mógł sprawić, by wielki aktor patrzył tylko na niego? Zastanawiał się pocierając dłonią szyję, coraz mocniej. Brak śladu doskwierał mu. Odwrócił się od lustra nagłym ruchem rozmyślając. Jego palce skurczyły się, zahaczając o delikatną skórę szyi i żłobiąc na niej rysy, które niemal od razu podeszły krwią. Chłopak jakby nie zarejestrował tego wszystkiego. Poczuł się jednak zupełnie nagle lepiej i to poprawiło mu nastrój.

– Harry?

Z zamyślenia wyrwał go głos z oddali. Zreflektował się i podbiegł do miejsca skąd dobiegał. Okazało się, że była to kuchnia. Mężczyzna sięgał akurat po puszkę z kawą. Po chwili wsypał po dwie łyżeczki do każdego z kubków. Postawił przed nim z uśmiechem cukiernicę, po czym wrócił do czajnika. Chłopak usiadł obserwując go... jego smukłe palce... dostojną sylwetkę. Chłonął każdy szczegół, zupełnie nieświadomie pocierając szyję w tym konkretnym miejscu i czasem zahaczając ponownie paznokciami o istniejące już zadrapania, lekko je pogłębiając. Tak było dobrze.

Dla niego Riddle był cudowny w każdym calu. Był inny niż w wyobrażeniach. Lepszy. Czuł, że zaczyna się coraz bardziej zatracać w swoich uczuciach do tego człowieka. Podziw to jedno, ale pojawiło się coś więcej... Dreszcze przeszły po jego ciele. Zwilżył wargi nie odrywając spojrzenia. Wiedział, że Tom zaraz się odwróci. Właśnie nalewał wodę do kubków. Jakby zareagował na natarczywy wzrok? W zasadzie... musiał być do tego przyzwyczajony...

Kiedy Tom złapał za uszka naczyń, Harry odwrócił oczy. Zrezygnował z eksperymentu. Znowu poczuł palącą zazdrość o każdego, kto był kiedykolwiek blisko z tym mężczyzną, co było irracjonalne. Niby miał tak od zawsze. Był zły, kiedy widział w jakiejkolwiek gazecie Toma z kimś innym. W takich wypadkach reagował nienawiścią do delikwenta. Tym sposobem doprowadził do tego, że nie znosił każdego aktora, który grał z Tomem. Zwłaszcza romantyczne sceny. Raz, gdy miał sposobność poznać aktorkę, która wcielała się w żonę postaci granej w sztuce przez Riddle’a... Na to wspomnienie ponownie sięgnął palcami do szyi, przeciągając palcami po ranie. Merlinie, gdyby nie został w porę powstrzymany, naprawdę mogło się skończyć tragicznie. Brakowało mu w takich momentach jego. Drań mógłby już wrócić. Czuł, że znowu zaczyna się zapadać...

Skinął głową w niemym podziękowaniu za postawioną przed sobą napój. Nie wiedział co powinien powiedzieć, ani o co zapytać. Znowu miał pustkę w głowie. Czuł się tak, jakby sztuka konwersacji była mu totalnie obca. Cisza zaczynała się robić niezręczna. Czuł na sobie wzrok Toma, ale nie śmiał spojrzeć, obawiając się tego co mógłby ujrzeć w jego oczach. Najpierw musiał się uspokoić. Z takim postanowieniem sięgnął po cukier. Pierwsza... trzecia... piąta łyżeczka... powinno wystarczyć. Zamieszał. Upił łyk. Było dobrze. Brakowało tylko...

– Czy potrzebujesz mleka? Czasami zapominam, że ktoś może mieć nieco inne gusta niż moje własne.

– Emm... tak. Przepraszam, poproszę... – odpowiedział, słysząc jak mężczyzna się cofa w głąb kuchni po chwili wracając. Stanął za nim, nachylając się i mówiąc tuż przy jego uchu:

– Powiedz dość, kiedy będzie wystarczająca ilość...
Harry zagryzł wargę niemal boleśnie. Potrzebował tego, by stłumić swój oddech, który miał ochotę przyspieszyć. Ból sprawiał, że jakoś trzymał się w ryzach. Kontrolował się przynajmniej na razie. Walka o spokój tak go pochłonęła, że nie skupił się na ilości wlewanego do kawy mleka. W ostatniej chwili się zorientował i mruknął:

– Wystarczy... dziękuję

– Niewiele brakowało... chyba, że lubisz balansować na krawędzi, co Harry?

Zielonooki miał wrażenie, że zaraz oszaleje czując jego oddech na swoim karku. Jego zapach tuż obok. Tak blisko, a jednocześnie tak daleko... Nie miał odwagi, a nawet śmiałości sięgnąć po to czego chciał. Obawiał się odtrącenia i widoku zdegustowanej twarzy. Nie był pewien czy po takiej reakcji byłby w stanie się pozbierać. Ten mężczyzna od dawna był ważnym czynnikiem jego życia. Nawet, jeżeli nie był tego świadomy. Rzeczy, które robił przez niego, a raczej będąc oczarowany tą postacią... Coraz trudniej mu było opanować oddech, który bez udziału jego woli przyśpieszał. Tego już nie uda mu się ukryć. Był pewien. Tom wciąż trwał w swoim miejscu. Chciałby zobaczyć jego twarz...

Już prawie podjął decyzję, kiedy Riddle wrócił na swoje miejsce naprzeciw niego. Skrzyżowali spojrzenia i pożałował w duchu, że Tom nie był wciąż za nim. Czuł się bardzo odkryty. Drżały mu ręce przez to napięcie sprzed chwili. Zacisnął dłonie na kolanach w nadziei, że łatwiej je opanuje. Starał się usilnie wymyślić jakikolwiek temat do rozmowy. Na tyle bezpieczny, żeby nie trzeba było kłamać. Potrafił świetnie kłamać, ale na tego człowieka to nie działało. Zresztą aktualnie to było nie na jego nerwy. Zanim cokolwiek powiedział, usłyszał:

– Powiedz mi Harry, jakie są twoje ulubione zajęcia w Akademii?

Niemal wymsknęło mu się głębokie westchnienie ulgi. To był bezpieczny temat, szkoda tylko że sam na niego nie wpadł. Odpowiedział:

– Zajęcia praktyczne pod warunkiem, że nie dotyczą romansów i moim partnerem nie jest Malfoy. Co do reszty nie mam zastrzeżeń.

– Ah, Draco... Jest naprawdę uzdolniony nie sądzisz? Jego gra jest naturalna. Doskonale wie jak wykorzystać wszystkie swoje atuty i zasłonić niedociągnięcia. Już dużo wcześniej słyszałem jego nazwisko, przez co doskonale go kojarzyłem. Tak jak oczekiwałem. Nie zawiódł mnie...

W duchu Harry musiał przyznać, że to jednak zdecydowanie nie był tak bezpieczny temat jak mu się wydawało. Z dezorientacji jego humor przeszedł we wściekłość i palącą zazdrość. Miał ochotę skrzywdzić blondyna za to, że zwrócił uwagę właśnie tej konkretnej osoby. To powinien być on... Tymczasem nawet to, że się tutaj znalazł, było czystym zbiegiem okoliczności. Być może wykorzystał już życiowy zapas szczęścia na dzisiaj? W sumie czas pobytu w tym miejscu już się kończył, a on co osiągnął? Nic. Znowu pozostał bierny. Gdyby to był ktokolwiek inny nie przejmowałby się tak bardzo. Tym razem jednak zwyczajnie mu zależało. Umysł miał pełen sprzeczności na temat: czego pragnął, co mógł, albo też nie mógł robić. Nie wiedział co wybrać. Czuł się jak w potrzasku, a należało coś powiedzieć:

– Tak... Zdecydowanie można się było tego spodziewać. W końcu jako student brał już udział w wielu sztukach. Grał również role pierwszoplanowe, co samo w sobie jest dużym wyróżnieniem. Nie ukrywa też faktu jak wiele propozycji nadal dostaje... – starał się, żeby jego głos brzmiał neutralnie.

– Czy jest coś jeszcze co lubisz robić w wolnym czasie? Może zajęcia z choreografii? Podziwiałeś mój obraz. Wydaje mi się, że potrafisz docenić piękno tańca – zapytał Tom obserwując dłoń Pottera, która po raz któryś z rzędu wylądowała w zagłębieniu szyi w tym konkretnym miejscu. Teraz już, jak zdążył sprawdzić, bez śladu po ugryzieniu, za to ze sporymi, krwawiącymi zadrapaniami. Ten ruch wyraźnie był nieświadomy.

– Oh... Tak. Lubię to. Czasem sądzę, że poprzez taniec więcej potrafię wyrazić niż słowami. Tutaj nie muszę panować nad głosem. Wystarczy mowa ciała, ruchy, gesty, kroki... To wszystko wyraża mnie, albo też rolę którą odgrywam. Nie jestem jakiś bardzo dobry w tej dziedzinie, ale ponoć jestem niezły...

– Chciałbym kiedyś zobaczyć. Jeżeli jest tak jak mówisz... to musi być ciekawy pokaz – odparł myśląc, że słowo „niezły” było dużym niedopowiedzeniem. Pamiętał przecież co widział. Ten młody człowiek był w tańcu rewelacyjny, bezkonkurencyjny, wspaniały. Widział zaledwie chwilę jego tańca, a jednak był pewien, że Harry miał niebywały talent w tej dziedzinie. Naprawdę chciałby zobaczyć więcej. Przeszły go dreszcze na wspomnienie cudownej sceny z tamtego wieczora. Był pewien, że nie zapomni jej nigdy.

– To wszystko zależy od kilku czynników. Jeśli nadarzy się okazja, chciałbym ci pokazać... jeżeli oczywiście będziesz chciał to zobaczyć.

– Dostosuję swój grafik odpowiednio. Możesz być pewien. A jeżeli nie... zawsze możesz mi zaoferować prywatny seans, nieprawdaż? – zapytał puszczając w jego stronę oczko. Chłopak na ten widok zakrztusił się pitym akurat napojem i znowu się spiął, chociaż oczy pozostały czujne.

Riddle w duchu westchnął. Potter najwyraźniej dzisiaj postanowił trzymać się uparcie samokontroli. Cały czas pracował nad tym, żeby ją złamać, ale póki co jak widać bez efektu. Niemniej czynił postępy w odczytywaniu nastrojów zielonookiego i w sterowaniu nim. Szło mu zaskakująco dobrze. Wiedział jakich słów powinien używać, żeby osiągnąć to, czy też owo. W tej chwili Harry ponownie sięgnął do szyi, zahaczając ją paznokciami. Tom wyciągnął swoją dłoń i zatrzymał jego rękę, nim zdążył się ponownie zranić.

– Krwawisz... – by udowodnić swoje stwierdzenie ujął rękę chłopaka inaczej i skierował ją przed jego oczy. Palce były ubrudzone czerwienią. Zaskoczone spojrzenie zielonookiego potwierdzało, że wcześniej działał poza świadomością. Tom zaproponował: – Pozwól, uleczę to...

– Nie! To znaczy, nie trzeba. Sam to zrobię...

– Potem? – dokończył Riddle, wspominając ich pierwszą rozmowę. Roześmiał się, nie mogąc się powstrzymać. Potter był naprawdę niemożliwy i zabawny. Jeszcze nigdy nie znał człowieka, którego osobowość była tak wielkim chaosem.

– To nie tak jak myślisz! Po prostu zapomniałem o tym! Ten ślad... z wtedy. To nie było... były inne rzeczy i po prostu. To nie było specjalnie! To... to... nie jestem dziwakiem... – czuł, że zaczęła ogarniać go panika. Ponownie sięgnął dłonią do rany. Teraz był jej świadomy i aż syknął z bólu. Nie mógł się uspokoić. Znienacka jego twarz została objęta w obie dłonie Toma. Unieruchomiony patrzył w czerwone oczy adwersarza i słuchał:

– Nie jesteś dziwakiem... Niech nigdy ci to nawet przez myśl nie przejdzie Harry! Sam powiedz kim wobec tego ja musiałbym być. Przecież w końcu to była moja sprawka? – chłopak na te słowa zamarł i chyba nawet przestał na moment oddychać. Wpatrywał się tylko w ciszy. Tom mówił więc dalej: – Nie będę cię oceniać po czymś takim. To co miałeś i masz na szyi nie identyfikuje w żaden sposób twojej osoby... To nie ma znaczenia.

– Nie ma znaczenia? – powtórzył słabo. Momentalnie poczuł się wbrew sobie jeszcze gorzej... Co prawda w głębi zdawał sobie sprawę, że dla Toma to mogło nie mieć znaczenia, jednak... Nie chciał tego usłyszeć. Niestety usłyszał i teraz... musiał się stąd jak najszybciej wydostać. Ujął dłonie mężczyzny w swoje, zdjął je powoli ze swojej twarzy i chwilę później puścił, cofnął się o krok i powiedział: – Bardzo dziękuję za gościnę panie Riddle. Sądzę, że już na mnie czas. Moi przyjaciele pewnie zaczynają się martwić... – po tych słowach cofnął się jeszcze, odwrócił i skierował do wyjścia.

– Pozwól mi to chociaż opatrzyć, albo zaaplikować maść – zaproponował Tom udając się za nim. Coś wyraźnie poszło nie tak jak zamierzał. Na razie nie wiedział jeszcze co. Nie nadążał za zmianami nastrojów zielonookiego chłopaka. Przeczuwał jakieś drugie dno w tym co sam powiedział. Tylko w której części? Miał zamiar pocieszyć młodego człowieka, a ten zachował się zupełnie odwrotnie. Nie rozumiał tego. Potter doszedł już niemal do drzwi, a on tuż za nim. Wyciągnął rękę, żeby chwycić chłopaka za ramię i zatrzymać. Został zaskoczony kolejną gwałtowną reakcją:

– Nie dotykaj mnie! – krzyknął młodzieniec wyszarpując się spod dotyku. Już chwilę potem wbite w Toma zielone oczy rozszerzyły się w szoku. Zapewne ich właściciel zorientował się co, a przede wszystkim do kogo to powiedział. Chwilę później Tom ujrzał jak Harry przygryza wargi i usłyszał dużo mniej pewne: – Ja... przepraszam panie Riddle... T... to nie najlepszy moment... Jeszcze raz bardzo przepraszam...

Po tym akcie mizernych przeprosin chłopak gwałtownie się odwrócił, dopadł drzwi wyjściowych i nawet nie patrząc na otoczenie ruszył szybko przed siebie.

***

Musiał stąd uciec jak najszybciej. To co... to było okropne. Kiedy tylko wyczuł, że nie ma już przed nim żadnych barier antyaportacyjnych, natychmiast przeniósł się do swojego domu. W zaciszu własnych kątów poczuł jakby coś w nim pękło. Opadł na kolana i ukrył twarz w dłoniach oddychając coraz szybciej. Nie mógł poddać się nastrojowi, starał się uspokoić, jednak wspomnienia go przytłaczały.

To co zrobił w ciągu ostatniej doby... Jeszcze nigdy aż tak bardzo nie stracił kontroli. To było przerażające... Mało tego... Stracił swoją życiową szansę. Był pewien, że po dzisiejszym dniu Tom już na niego nie spojrzy. Zapewne był nim rozczarowany i zdegustowany...

Ta myśl przedzierała się do jego świadomości powoli, ale kiedy już ją odkrył z piersi wydobył się szloch. Wszystko miało wyglądać inaczej. Od zawsze marzył o tym, że kiedyś dojdzie do tego, że pozna tego konkretnego wielkiego aktora... tak bardzo tego pragnął... a tymczasem... tymczasem...

Nie był w stanie przez chwilę myśleć. To było bolesne. Zawsze wiedział, że jego popieprzona osobowość będzie utrudniać mu życie. Starał się przeciąć węzły, którymi sam się otoczył, by być bezpiecznym i jakoś funkcjonować w społeczeństwie. Z Ginny potrafił się kontrolować z innymi również, ale w tym wypadku... Riddle powodował, że nie dawał sobie z tą sprawą rady. Chciał być blisko tego człowieka, jednak jego pragnienia... Sadził, że może się bez tego obejść... póki miał swoją przykrywkę. W tym wypadku nic tego nie wychodziło.

Dotknął rany na szyi, jeszcze mocniej przyciskając palce do żłobień, które sam zrobił. Bolało, ale również dawało ukojenie. Chwilowe. Krew... miała taką samą głęboką barwę jak oczy Toma... Było w niej coś, co go przyciągało... Pewien artyzm... Zupełnie nagle zdał sobie sprawę, że część jego odzieży i buty zostały w tamtym domu... Domu, do którego już pewnie nie wróci... Oparł się o ścianę patrząc smętnie przed siebie.

Nie usłyszał, że ktoś wszedł do jego mieszkania przez kominek. Niespodziewanie tuz obok niego rozbrzmiał krzyk, który go zupełnie zaskoczył. Chyba kobiecy... był jakby znajomy, ale Harry nie starał się go nawet zidentyfikować. Nie obchodziło go to póki co. Był zmęczony. To co zwiastował ten krzyk z pewnością mogło zaczekać.

Po chwili do kobiecego głosu doszedł kolejny, tym razem męski. Coś do niego mówili. Nie wiedział co. Nieustępliwość tamtej dwójki spowodowała, że zmobilizował siły. Zmusił się, żeby podnieść głowę i spojrzeć na swoich niezapowiedzianych gości. Przez chwilę patrzył zupełnie bez wyrazu i dopiero wtedy rozpoznał. Całe szczęście, że to byli jego przyjaciele.

Hermiona pisnęła ponownie, patrząc na jego szyję. Ron miał szok w oczach i wymalowane na twarzy współczucie. Tego wzroku nienawidził najbardziej... Czy Tom też tak na niego patrzył? Próbował zmusić umysł do działania. Po chwili doszedł do wniosku, że zdecydowanie nie. Moment później w pamięci zamajaczyła mu twarz Riddle’a chwilę po tym jak on, najgłupszy człowiek świata, go odtrącił... Była podobna do tej, którą widział już wtedy... gdy grali po raz pierwszy. Czy to możliwe... wątpił żeby potrafił tak na niego wpłynąć... to nie było możliwe... Tak. To niemożliwe. Nikt tak na niego nie spoglądał.

Jego własne myśli wydały mu się nagle żałosne. Zaczął chichotać, a po chwili wybuchnął śmiechem. Nie mógł się pohamować. Poczuł jak ktoś przechyla mu głowę w tył, a do ust wlewa jakąś miksturę. Sądząc po smaku był to eliksir nasenny...

***

Riddle jeszcze przez chwilę stał w progu drzwi swojego domu, obserwując miejsce z którego zniknął jego horkruks. Nie mógł uwierzyć. Został odtrącony. Logiczna część umysłu wyraźnie mu podpowiadała, że Harry był pod wpływem silnych emocji. Rzucił te słowa bez przemyślenia. On sam nie powinien ich roztrząsać. Inna część umysłu, tam mniej racjonalna zareagowała zaskoczeniem, że w taki sposób rozmyśla o tym co się wydarzyło i trwa cały czas w tym dziwnym stanie zawieszenia. Stwierdził po chwili, że zachowywał się podobnie jak w momencie, kiedy po raz pierwszy wszedł z Harrym w interakcję. Zatracił się wtedy w uczuciach...

Po pewnym czasie emocje zaczęły opadać i poczuł coraz bardziej rosnącą, palącą wściekłość. Chłopak mu umknął i nie był pewien czy wróci. Widział wyraźnie w jego ostatnim spojrzeniu, że z powrotem może być problem. W zasadzie sam to w jakiś sposób spowodował.

Emocje rozsadzały go od środka. Nie mógł wrócić do domu i tego przeczekać... Jego magia szalała. Pojawiła się żądza krwi. Musiał, po prostu musiał ją zaspokoić. Musiał znaleźć cel... ofiarę... Najchętniej płci męskiej i o zielonych oczach z burzą włosów na głowie... To powinno go uspokoić... Tylko na jak długo...?