czwartek, 19 maja 2016

Rozdział 13: Eliksir spokoju

Tym razem nie udało się zgodnie z planem opublikować rozdziału, ale mam nadzieję, że wybaczycie to opóźnienie. Dziękuję baaardzo  Kiminari, Aidzie, Anonimowi ( Proszę podpisujecie się :) ), Monice Garbicz, Fajtłapci, Kasumi, Mai Samsung,Azuli Galubie i Patce aaa za wspierające komentarze które dają solidnego kopa motywacji by pisać następny rozdział, który w sumie już jest w dobrej połowie a oddany do bety zostanie w przyszłym tygodniu. Nie przeciągając miłego czytania!

Betowała: Mato

Rozdział 13: Eliksir spokoju

Wchodząc do Wielkiej Sali Harry zauważył znajomą czuprynę Hermiony, więc niewiele myśląc skierował się w jej stronę. Szybkim rzutem oka zarejestrował brak Rona. Było to dość dziwne, przecież rudzielec nigdy nie opuszczał posiłków. Harry usiadł koło przyjaciółki i zapytał bez ogródek:

- Gdzie Ron?

- Dziś ominie śniadanie. Zapomniał o wypracowaniu dla Snape'a, coś tam wspominał o jakichś pająkach chodzących po nim i że nigdy więcej kar z nietoperzem, ale niewiele rozumiałam z tego bełkotu. - Stwierdziła dziewczyna krótko, po czym rzuciła pytanie: – A może ty coś wiesz Harry?

- Wypracowanie! Kompletnie o nim zapomniałem! - Krzyknął w odpowiedzi Harry, zrywając się na równe nogi. Szybko machnął przyjaciółce na pożegnanie i pobiegł do wieży lwów. Wpadł z impetem do pokoju wspólnego, ale nie zwrócił większej uwagi na siedzącego tam nad pergaminem Rona. Od razu skierował się do ich dormitorium. Tam w szufladzie swojej szafki zaczął szukać fiolki z amrotencją. Znalazł ją dość szybko i uważnie spojrzał na zegar wyliczając, że jeszcze ma ponad godzinę do pierwszych zajęć. Nie mógł sobie pozwolić dzisiaj na karę od nietoperza zwłaszcza, że planował wcielić w życie rady Relina. Chciał się też wcześniej położyć, by być choć trochę wypoczętym i skupionym w nocy. Spojrzał krótko na bladoróżowy kolor eliksiru, zjadliwie komentując w myślach, że kolor jego mikstury był o wiele bardziej intensywny niż Hermiony. Otworzył fiolkę i powąchał jej zawartość.

- Oh ... - Wymknęło mu się z ust, gdy tylko wyczuł zapach. Skupił się uważnie, by go zidentyfikować. Poczuł woń starych ksiąg i po zastanowieniu stwierdził, że tak pachniały książki w Dziele Zakazanym, gdzie mało kto zaglądał. Ich zapach był inny niż ksiąg dostępnych powszechnie i często używanych. Harry nie umiał ocenić z czym mogło być to związane. Czy z wyczuwalną od tych publikacji mocą, czy też z warstwą kurzu, który zalegał od lat. Gryfon poczuł się nieco skonfundowany, że poruszył go taki, a nie inny zapach. Przecież o Dziale Ksiąg Zakazanych nie bardzo mógł pisać. Zastanowił się przez chwilę i zdecydował, że napisze wszystko, oprócz części związanej z tą konkretną częścią Biblioteki. Kiedy skończył opis, ponownie zbliżył fiolkę do nosa i wciągnął unoszący się z niej aromat. Skupił się na zidentyfikowaniu czegoś jeszcze i po chwili stwierdził, że wyraźnie poczuł woń drzewa iglastego. Z zakłopotaniem, jednak doszedł do wniosku, że nie bardzo jest w stanie określić jakiego drzewa czuje zapach. Powód był prosty, nie znał się na nich, a tym bardziej na ich zapachach. Po opisaniu drugiego aromatu, Harry westchnął ciężko i skupił się na kolejnej, ostatniej już woni, która jakoś ciągle mu umykała, chociaż czuł ją od samego początku. Tak, czuł ją, ale co to mogło być? Chłopak nawet zamknął oczy w nadziei, że w ten sposób będzie mu łatwiej wyizolować ten subtelny aromat. Niestety, nic z tego. Jedno do czego doszedł, to pewność, że nieuchwytny zapach wzbudza w nim pewną nostalgię i spokój, choć sam do końca nie rozumiał dlaczego. Gryfon postanowił wobec tego opisać to co odczuwał, nie próbując już dłużej kojarzyć woni z czymkolwiek materialnym.
Harry właśnie kończył pisać stawiając ostatnią kropkę, kiedy usłyszał skrzypnięcie drzwi i po chwili ujrzał wyłaniającego się zza nich ostrożnie Rona:

- Skończyłeś? - Zapytał rudzielec siadając na jego łóżku.

- W zasadzie to tak, a ty?

- Tak, samo ... Powiedz co poczułeś? - Ron jak zawsze był ciekawski:

- Zapach książki i drzewa, nic ciekawego w sumie. - Odpowiedział na to Harry, jednocześnie chowając swoje wypracowanie do torby. Dość niechętnym ruchem wsunął tam również amortencję, żałując w duchu, że musi ją oddać. Nie bardzo interesowało go co poczuł Ron, ale miał świadomość, że przyjaciel tylko czeka na to pytanie, więc oczywiście dla porządku zadał je: - A ty co poczułeś?

- Stary mówię Ci to było boskie! - Wybuchł Ron z entuzjazmem, a Harry już wiedział, że nie pomylił się w ocenie i faktycznie rudzielec tylko na to czekał, by móc się podzielić swoimi odczuciami. – Poczułem zapach lawendy, pergaminu i ... pasty do zębów. – Harry zmarszczył trochę brwi na ostatnie określenie, ale po chwili dotarło do niego, że przecież rodzice Gryfonki są dentystami, więc być może o to chodziło. Głośno natomiast podsumował:

- Wypisz wymaluj Hermiona – Jego rudy przyjaciel jeszcze szerzej się uśmiechnął i z zapałem kontynuował:

- Mówię ci, jesteśmy sobie przeznaczeni! Ciekawe co ona poczuła ...

Słowa Rona jednak już do Harry'ego nie docierały, wyłączył się, gdy tylko usłyszał o przeznaczeniu. Miał swojego własnego Przeznaczonego, który wczoraj go zignorował. Wciąż czekał na jakieś wyjaśnienia z jego strony. Teraz, kiedy już sobie o tym przypomniał zapach ksiąg w Zakazanym Dziale pasował mu jakoś do tamtej osoby. Było przecież jasne, że nie tylko on, Harry, bywał w tamtym dziale biblioteki. Gdy przypomniał sobie zapach eliksiru poczuł dziwne uczucie w środku, jednak kolejny raz nie umiał określić co to mogło być. To ulotne odczucie wywoływało irytację i pewien niepokój, że sam nie potrafi siebie zrozumieć. Westchnął lekko zwracając na siebie uwagę Rona, który nie omieszkał swoim zwyczajem zapytać:

- Coś się stało? Wydajesz się zamyślony

- Nie, po prostu jestem głodny. – Skłamał gładko czarnowłosy Gryfon wiedząc, że Ron z łatwością przyjmie tą odpowiedź. W końcu z jego apetytem sam z pewnością boleśnie odczuwał brak śniadania.

- Masz rację, umieram z głodu, nie ma mowy bym na głodniaka umiał się skupić. – Zaczął lamentować rudzielec, chwytając z własnej szafki nocnej podręcznik do eliksirów.
- Wiesz ... może przejdziemy się szybko do kuchni? - Zaproponował Harry przyjacielowi, a Ron przyjął to z wyjątkowo szerokim uśmiechem.

- Masz rację! Dlaczego sam o tym nie pomyślałem! - Wykrzyknął radośnie, ruszając energicznie w stronę drzwi dormitorium. Złapał za klamkę i nagle przystanął mówiąc kpiąco: - Tylko wiesz ... ani słowa Hermionie, inaczej znowu wyskoczy z WESZ i pouczeniem, że wykorzystujemy te biedne stworzenia ... - Harry uśmiechnął się lekko i tylko skinął głową, poklepując lekko Rona w łopatkę, dyskretnie w ten sposób poganiając rudowłosego do wyjścia.

W hogwardzkiej kuchni Harry'ego zawsze zaskakiwała ilość krzątających się skrzatów. Obaj chłopcy przystanęli na moment przy wejściu, podziwiając atmosferę wytężonej pracy, jaka panowała w tym zdecydowanie nie małym pomieszczeniu. Prawie natychmiast zostali zauważeni i kilka stworzeń podeszło do nich.

- W czym możemy służyć? - Zapytał cicho, niemalże szeptem jeden ze skrzatów, ten z najbardziej oklapłymi uszami jakie Harry kiedykolwiek widział. Gryfon wziął oddech, by poprosić o jedzenie, ale nie zdążył. Uprzedził go Ron i wyniosłym tonem zamówił górę dań. Harry popatrzył na przyjaciela trochę zdumiony, bo był pewien, że takiej ilości pożywienia nie dadzą rady z pewnością. Po chwili jednak wzruszył lekko ramionami. Znał przecież niepohamowany apetyt rudowłosego. Dlatego ostatecznie nie mógł być pewien, czy ta sterta jedzenia, która zostanie im podana, rzeczywiście nie zniknie w czeluści żołądka rudego Gryfona.

- Tylko pośpieszcie się! - Zażądał Ron i skrzaty momentalnie ruszyły do pracy, a obaj głodni chłopcy usiedli przy stole.

Już po chwili pierwsze potrawy pojawiły się przed nimi, skrzaty dostarczyły im także talerze i sztućce, więc mogli zacząć jeść. Ron oczywiście nie ograniczył się do jedzenia, ale równocześnie wciąż opowiadał, co robił, co zamierzał zrobić i zamartwiał się eliksirami. W międzyczasie Harry zaobserwował, że rudzielec bardzo dobrze czuł się w roli obsługiwanego przez skrzaty. Uwielbiał wprost wydawać im polecenia. Żądał, a nie prosił. Harry'emu nie podobało się postępowanie przyjaciela, ale postanowił na razie milczeć jednym uchem słuchając tego co mówił Ron, a wzrokiem szukając wśród pracujących skrzatów Zgredka. Bezskutecznie, najwyraźniej jego skrzaci przyjaciel zajmował się jakąś inną pracą. Tak się rozglądając, Harry zauważył, że jedno ze stworzeń idzie w kierunku Rona z gorącą herbatą. Po oklapłych uszach rozpoznał skrzata, który odezwał się do nich jako pierwszy odbierając zamówienie. Obserwacja zbliżającego się stworzenia doprowadziła Harry'ego do wniosku, że skrzat zachowuje się trochę dziwnie. Przede wszystkim unika kontaktu wzrokowego. Kiedy stworzenie było już blisko, Harry mógł mu się dokładniej przyjrzeć i zauważył, że dłonie skrzata nieznacznie drżą, ponieważ wyraźnie są oparzone. Prawie w oczach tworzyły się na nich boleśnie wyglądające pęcherze. Kontuzja musiała być całkiem świeża i Harry zerwał się ze swojego miejsca z zamiarem pomocy, głośno przy tym odsuwając krzesło. Skrzat, który właśnie stawiał przed Ronem niesioną gorącą herbatę, podskoczył przestraszony niespodziewanym hałasem i strącił kubek z napojem wprost na rudzielca.

- Parzy! - Ron z dzikim okrzykiem zerwał się szybko od stołu. A Harry z refleksem godnym doskonałego szukającego szybko odszukał wzrokiem najbliższy pojemnik z zimną wodą, dopadł go, chwycił i chlusnął na miejsce oparzenia. Ron nawet się nie wściekł, co tylko potwierdzało, że faktycznie cierpiał, za to jego twarz po interwencji Harry'ego rozluźniła się w uldze. Odetchnął, wziął oddech i ryknął w stronę skrzata:

- Patrz kurwa jak leziesz! - Stworzenie znieruchomiało porażone takim pokazem agresji, a Harry widząc furię na twarzy przyjaciela, postanowił załagodzić jakoś jego gniew:

- Spokojnie, nic się nie stało ... To była w zasadzie moja wina i … - Niestety, próby uspokojenia wściekłego lwa spełzły na niczym, prawdopodobnie słowa Harry'ego nawet do niego nie docierały, złość z rudego Gryfona wręcz pałała i wydawało się, że zaraz złapie skrzata i rzuci nim przez pomieszczenie. Harry duchowo przygotował się nawet do interwencji, ale … na szczęście okazało się to niepotrzebne. Nastrój Ron'a gwałtownie się zmienił. Syknął, twarz mu się jakby skurczyła, zacisnął zęby i syknął:

- Boli jak jasna cholera! - A po chwili z niejakim niepokojem dodał: - Co jeśli nie będę mógł go używać? Nie chcę być impotentem!

Na początku Harry poczuł się zagubiony słysząc tą wypowiedź, zupełnie nie wiedział co Ron miał na myśli. Po chwili jednak coś mu zaświtało i czujnie zerknął na miejsce, w którym jak pamiętał pierwotnie wylądowała gorąca ciecz. No tak, natychmiast wszystko stało się jasne … Harry wyjął różdżkę, szybkim ruchem wysuszył mokre ubranie przyjaciela i poradził:

- Lepiej będzie jeśli szybko udasz się do pani Pomfrey I nie martw się eliksirami. Powiem Snape'owi, że miałeś mały wypadek. Daj mi jednak lepiej swoje wypracowanie i amortencję, bo wątpię, by wypadek był dla niego dostatecznym usprawiedliwieniem na nie dostarczenie zadania domowego. Wiesz przecież jaki on jest. – Ron, wyraźnie cierpiący skinął w milczeniu potwierdzająco głową i po chwili grzebania w swojej torbie posłusznie podał mu wypracowanie. Następnie wciąż bez słowa, co tylko podkreślało powagę sytuacji skierował się do wyjścia, ale tuż przed nim stanął i odwrócił się do Harry'ego mówiąc: - Słuchaj kumplu i nie mów Hermionie gdzie dokładnie się oparzyłem, dobra?

Harry oczywiście potwierdził i Ron opuścił wreszcie hogwardzką kuchnię. Czarnowłosy Gryfon natomiast, niespokojnie rozejrzał się za skrzatem, sprawcą całego zamieszania. Miał świadomość, że stworzenie zgodnie ze swoją naturą pewnie zaraz zacznie się karać. Już po chwili wiedział, że na szczęście jeszcze do tego nie doszło. Skrzat stał niedaleko, właściwie wciąż w tym samym miejscu, ciągle wyraźnie zszokowany i roztrzęsiony. Harry westchnął z ulgą i postanowił spróbować odwieść stworzenie od pomysłu ukarania siebie. Żeby nie patrzeć na skrzata z góry, usiadł na podłodze i zaczął spokojnie mówić:

- Nic mu nie będzie, on lubi wszystko wyolbrzymiać. I wiesz, w zasadzie to moja wina bo rozproszyłem twoją uwagę gwałtownym ruchem i hałasem, więc nie masz o co się obwiniać. – Starał się uspokoić wciąż drżące stworzenie.

Po chwili zastanowienia Gryfon postanowił też wypróbować metody leczenia stworzeń magicznych, o których ostatnio przecież czytał. Fakt, nigdy ich nie stosował, ale też jak dotąd nie było ku temu okazji. Harry podjął decyzję i powoli wyciągnął różdżkę. Skrzat zauważył ten ruch i natychmiast skulił się cały, zakrywając głowę rękoma i oddychając spazmatycznie. Tak gwałtowna reakcja stworzenia zszokowała Harry'ego do tego stopnia, że początkowo nie wiedział co dalej robić. Chwilę później zdecydował, że jednak powinien wcześniej wytłumaczyć co zamierza zrobić, przynajmniej nie przestraszyłby skrzata. Zaczął więc szeptem mówić:

- Spokojnie, nie mam najmniejszego zamiaru cię skrzywdzić ... chciałem ci tylko pomóc i uleczyć twoje dłonie więc jeśli mi pozwolisz postaram się ulżyć ci w bólu.

Skrzat niepewnie spojrzał na Harry'ego, w jego oczach widać było wahanie. Gryfon uśmiechnął się lekko, mając nadzieję, że skrzat wreszcie przełamie swoją nieufność. I tak uważał już za pewien sukces, że stworzenie patrzyło mu w oczy, a nie jak wcześniej wpatrywało się w podłogę. Harry postanowił się przedstawić, licząc na to, że taki krok przełamie kolejną barierę nieufności u skrzata:

– Jestem Harry, mogę poznać twoje imię?

- Klapek ... - Usłyszał cichy zachrypnięty głos.

- Więc ... Klapku pozwolisz sobie pomóc? - Przez dłuższy moment trwała cisza i bezruch, ale po tym czasie skrzat powoli wyciągnął przed siebie dłonie, wyraźnie pozwalając chłopakowi na działanie. Harry ponownie się uśmiechnął, uniósł różdżkę i zaczął recytować krótkie łacińskie zaklęcie. Z jego różdżki popłynęła leniwie struga niebieskiego światła, która objęła obie dłonie stworzenia zaskakując je tym. Skrzat drgnął i zaczął się wycofywać, więc Harry nie czekając na dalszą reakcję przemówił: - Zaufaj mi proszę, nie skrzywdzę cię – Wielkie oczy spojrzały na niego oceniająco, jakby próbowały przejrzeć jego zamiary, po czym skrzat zatrzymał się i rozluźnił nieco, co pozwoliło magii opatulić jego oparzenia i powoli je uleczyć. Harry patrzył na ranki i pęcherze, które robiły się coraz mniejsze i w końcu zniknęły zupełnie nie zostawiając po sobie śladu. Gryfon opuścił różdżkę. Był trochę zmęczony, ale zadowolony z efektów pierwszej przecież próby leczenia magicznego stworzenia. Jedno było pewne, autor księgi miał rację pisząc, że rzucanie leczniczych zaklęć tego typu wymaga wiele energii, dużo więcej niż zaklęcia leczące rzucane na człowieka. Rozmyślając nad tymi różnicami, Harry uniósł wzrok z dłoni skrzata na jego twarz i zauważył, że wpatrują się w niego ponownie wielkie oczy, tym razem bez wyrazu bólu i nieufności, a raczej pełne wdzięczności.

- Klapek dziękuje Panu ...

- Żaden Pan, tylko Harry. – Poprawił go Gryfon wciąż się uśmiechając.

Po tym oświadczeniu na twarz skrzata powoli wypłynął uśmiech i Harry poczuł się szczęśliwy. Na krótko, bowiem niedługo potem usłyszał zegar, który zaczął wybijać godzinę jedenastą. Oznaczało to, że musi się zbierać i to szybko, bo inaczej Snape ukarze go za spóźnienie. Wstał otrzepując spodnie i zarzucając na ramię torbę. Sprawdził, czy na pewno ma wypracowanie swoje i Rona, czy obydwie fiolki amortencji znajdują się w torbie po czym na pożegnanie powiedział głośno:

- Bardzo wam dziękuję za śniadanie, było przepyszne i przepraszam was za zachowanie Rona. Klapku jeśli nie masz nic przeciwko, chętnie znów cię odwiedzę. – Skrzat na potwierdzenie kiwnął lekko głową, a Harry z uśmiechem pożegnał się, wesoło machając ręką wszystkim obecnym skrzatom i wyszedł z kuchni. Nie zauważył ukradkowych, dyskretnych spojrzeń, które rzucały mu przez cały czas pożegnania wszystkie skrzaty.

Gdy obraz zamknął się za chłopakiem, Klapek pogładził swoje dłonie nie czując bólu, a uszy jak nigdy, odkąd zaczął tu pracować, uniosły się lekko w górę. Początkowo bał się tego czarodzieja, bał się ich wszystkich, jednak ten mag był inny. Skrzat nigdy dotąd nie spotkał takiej osoby i nikt z ludzi nie potraktował go tak jak ten młody czarodziej. Właściwie Klapek stwierdził, że został potraktowany jak równorzędna osoba, po prostu jak przyjaciel. To spowodowało, że stworzenie czuło się pierwszy raz od bardzo dawna szczęśliwe.
Tymczasem Harry zmierzał w kierunku lochów w stronę klasy eliksirów, rozmyślając o fiolce z miłosnym eliksirem, którą niósł w torbie. W końcu pokusa stała się tak wielka, że nie mógł się powstrzymać. Wszedł w jeden z rzadziej używanych korytarzy i wyciągnął miłosną miksturę po to, by ponownie zaciągnąć się tym cudownym aromatem. Żal mu było oddawać eliksir, jednak ze Snape'em nie było nawet mowy o jakiejkolwiek dyskusji. W sąsiednim korytarzu słychać już było kroki zbliżających się uczniów, więc Harry niechętnie schował amortencję z powrotem do torby i z westchnieniem ruszył znowu w stronę klasy. Szczęśliwie dotarł na czas i zajął zwyczajowe miejsce, które najczęściej zajmowali wraz z Ronem. Hermiona rzuciła mu pytające spojrzenie, zapewne na temat nieobecności rudzielca, ale nie zdążył jej nic powiedzieć, bo ze znajomym rozmachem w sali pojawił się Snape i wszelkie rozmowy stały się niemożliwe.

- Wypracowania mają znaleźć się na moim biurku, a zawartość fiolek ma zostać wylana do ścieków i niech żadnemu z was nie przyjdzie do głowy, by próbować przemycić amortencję. W takim wypadku delikwent pożałuje dnia, w którym przyszło mu to do głowy. – Warknął nauczyciel od razu na dzień dobry, zasiadając przy biurku i obserwując uważnie poczynania uczniów, którzy zgodnie z instrukcją po kolei oddawali mu wypracowania, a zawartość fiolek wylewali do zlewu. Gdy Harry zbliżył się do biurka nietoperza z wypracowaniami i dwoma eliksirami nie uszło to oczywiście uwadze Mistrza Eliksirów:

- Możesz mi wyjaśnić Potter, dlaczego Weasley'a nie ma dzisiaj na moich zajęciach?

- Miał mały wypadek profesorze i znajduje się w Skrzydle Szpitalnym, ale mam jego wypracowanie i eliksir. – Wytłumaczył Harry i na potwierdzenie swoich słów pokazał profesorowi pergamin, który następnie położył na biurku wraz ze swoim. Poczekał chwilę na ewentualny komentarz, a gdy był już pewien, że Snape nic więcej nie powie, poszedł wylać obydwa eliksiry z pewnym smutkiem obserwując jak różowa substancja znika w odpływie. Usiadł ponownie na swoim miejscu czekając, aż reszta uczniów wróci do stolików. Po chwili Mistrz Eliksirów wstał łypiąc pogardliwie swymi czarnymi oczami na Gryfonów. Ku zdziwieniu Harry'ego jednak, na niego nie spojrzał, tylko po prostu go zignorował. Chłopakowi to zdecydowanie odpowiadało, była to całkiem miła odmiana i Złoty Chłopiec miał nadzieję, że tak zostanie do końca lekcji. W końcu ostatnio Mistrz Eliksirów nie spuszczał z niego oczu i krążył wciąż w pobliżu, co Gryfona deprymowało i denerwowało, a już z pewnością nie pomagało podczas tworzenia mikstur, kiedy wypadałoby się skupić. Według Harry'ego był to podstawowy powód jego warzelniczych porażek.

Severus Snape jednym machnięciem różdżki w stronę tablicy sprawił, że zaczęły się na niej pojawić składniki eliksiru, który ci niekompetentni głupcy, jak nazywał uczniów, mieli dzisiaj uwarzyć. Eliksir spokoju, cóż miał oczywiście świadomość, że żaden z imbecyli nie wykona go poprawnie, choćby z tego powodu, że jest jednym z trudniejszych. Jednak podniesiona ręka Granger, świadczyła o tym, że przynajmniej ona zorientowała się, że eliksir ten był już przerabiany. Profesor zdecydował się tym razem nie ignorować uczennicy i w końcu zwrócił na nią uwagę:

- Tak, panno Granger?

- Profesorze, eliksir spokoju już przerabialiśmy. – Powiedziała, a Snape z satysfakcją stwierdził, że poprawnie rozpoznała skład mikstury. Odpowiedź jednak dał tradycyjnie zjadliwą:

- Tak się składa, iż wiem o tym panno Granger, tak samo jak wiem, że jest to jeden z eliksirów często występujących na SUM-ach. Z tego co pamiętam jednakże, żaden z was tu obecnych i nieobecnych nie uwarzył go poprawnie, dlatego macie dziś swoją ostatnią szansę. - Widział, że Gryfonka coś chciała jeszcze dodać, jednak jego ostre spojrzenie szybko ją uciszyło. Zajęła się przygotowaniem składników i o to mu zresztą chodziło.

Nie cierpiał większości uczniów, przede wszystkim tych, którzy jak wiedział po macoszemu traktują jego przedmiot. Wiele razy próbował nakłonić durniów z Ministerstwa do tego, by na SUM-ach z eliksirów, zamiast tylko teorii, wdrożyć praktykę. Nic z tego jak dotąd nie wyszło, dla nich liczy się tylko głupie machanie różdżką, żaden z nich zdaje się nie docenia prawdziwej sztuki jaką są eliksiry. Zirytowany Snape usiadł i zaczął sprawdzać wypracowania uczniów stawiając pierwszego Trolla.

Harry odetchnął z ulgą widząc, że nauczyciel naprawdę postanowił go ignorować. Z większym zapałem zaczął przygotowywać się do pracy, kompletując przybory i składniki, a następnie rozpoczynając warzenie eliksiru. Na początek dodał sproszkowany kamień księżycowy, mieszając cierpliwie dopóki eliksir nie zmienił koloru na zielony. Wiedział, że teraz powinien zacząć już następny etap, ale wolne mieszanie pochłonęło go. Obserwował cały czas ciecz i robił małe eksperymenty. Zauważył, że mieszanie w tempie dwa okrężne ruchy wolne i jeden szybki, powoduje, że eliksir szybciej staje się zielony, a jego barwa jest głębsza. Uwagi pozostawił dla siebie i zdecydował, że najwyższy czas przejść do drugiego etapu, bo w końcu zepsuje miksturę już na wstępie. Zmniejszył ogień i czekał cierpliwie na bulgotanie wywaru, gdy zauważył pierwsze pęcherzyki dodał więcej proszku z kamienia księżycowego, obserwując z zainteresowaniem jak barwa z zielonego zmienia się w piękny fiolet, po czym przechodzi w róż. To było naprawdę fascynujące i ku własnemu zdumieniu czerpał teraz z warzenia prawdziwą przyjemność!

Czas mijał i trzeba było zacząć następny etap, polegający na dodaniu syropu z ciemiernika czarnego. Ważne było tutaj, by stopniowo zmniejszać temperaturę wrzenia, równocześnie wlewając po trochu syrop. To właśnie był najtrudniejszy moment w tworzeniu eliksiru spokoju, który wymagał precyzji i cierpliwości, no i wyczucia. Nie każdy posiadał te przymioty i Harry, mając świadomość, że jego precyzja i wyczucie pozostawiają wiele do życzenia, postanowił potraktować ten etap pracy jak wyzwanie i kolejny własny, prywatny, mały eksperyment. Zdecydował, że nie będzie się przejmował nawet Snape'em i po prostu zgasił ogień pod kociołkiem, po czym dodał cały syrop z ciemiernika. Ryzykował, ale doszedł do wniosku, że skoro nie ma już ognia, temperatura sama będzie spadać stopniowo i eliksir nie powinien zareagować gwałtownie po dodaniu składnika. Jego podejrzenia sprawdziły się na szczęście, co wywołało triumfalny uśmiech na twarzy chłopaka. Gryfon postarał się, by ten uśmiech szybko zniknął, mając nadzieję na to, że Mistrz Eliksirów, zajęty sprawdzaniem prac go nie zauważył. Kolejny, tym razem mały uśmiech wywołała reakcja eliksiru, prawidłowa reakcja, ponieważ ciecz zmieniła kolor na turkusowy. Harry odczekał dłuższą chwilę, by temperatura mikstury spadła do letniej i ponownie zaklęciem wzniecił ogień. Teraz trzeba było znowu doprowadzić eliksir do stanu wrzenia, kiedy to ciecz ponownie powinna przybrać fioletową barwę, nieco jaśniejszą od poprzedniej. Czekając, by mikstura zmieniła kolor, Harry zajął się przygotowaniem kolców jeżowca. Na tablicy było napisane, by je sproszkować, ale Harry zachęcony dotychczasowymi pozytywnymi efektami własnych ryzykownych eksperymentów, postanowił nie odpuszczać i dalej przeprowadzać doświadczenia. Zdawał sobie oczywiście sprawę z ryzyka, ale miał nadzieję, że intuicja go nie zawiedzie. Oczywiście mogło się okazać, że nadzieja ta jest złudna, jednak … dotąd mu służyła. Igły zostały więc nie sproszkowane, ale pokrojone bardzo drobno i wrzucone do fioletowej już mikstury. Po dodaniu igieł, ciecz przybrała kolor szary, co trochę zmartwiło Harry'ego bo według wskazań przepisu teraz powinna przybrać kolor pomarańczowy. Gryfon zmarszczył brwi i próbując ratować eliksir, zaczął zwiększać ogień pod kociołkiem, równocześnie powoli mieszając go w kierunku przeciwnym do ruchu wskazówek zegara. Po kilku minutach mikstura zaczęła wolniutko zmieniać odcień na żółty. Najpierw pojawiły się pojedyncze nitki tego koloru, później było ich coraz więcej, aż w końcu cała ciecz przybrała jednolitą ciemnożółtą barwę. Z pewnością nie był to kolor pomarańczowy, ale zawsze to było bliżej pomarańczowego niż szary. Harry westchnął, krótko zastanawiając się, jaki też będzie efekt końcowy tych jego doświadczeń, po czym zabrał się za dalszą część swojej pracy. Bo to jeszcze nie był koniec, pozostały do dodania dwa składniki: oczy traszki i żółć pancernika. Harry cierpliwie odczekał, aż mikstura ostygnie do temperatury pokojowej, po czym zaczął wrzucać w odstępie pięciu sekund po jednym oku traszki, uważnie obserwując zmiany jakie zachodziły w eliksirze. Po szóstym oku, wywar zmienił barwę na czarną i Gryfon zatrzymał się z kolejnym okiem traszki w dłoni. Powinien dodać osiem oczu, jednak już po sześciu osiągnął to co powinien, zdecydował więc, że nie ma co kontynuować, bo jeszcze zniszczy efekt i odłożył siódme oko obok pozostałego, ósmego. Przez myśl przemknęło mu, że być może osiągnięta różnica na poprzednim etapie warzenia spowodowała, że na tym efekt finalny osiągnięty został szybciej. Powąchał powstałą miksturę i stwierdził, że nie pachniała najgorzej, chociaż właściwie nie wiedział jakiego zapachu miałby się spodziewać. Pozostał ostatni składnik, żółć pancernika, którą powinien przed dodaniem lekko wstrząsnąć. Ujął więc w dłoń pojemniczek z żółcią, by wypełnić instrukcję i w tym momencie niespodziewanie usłyszał za sobą wybuch. Drgnął zaskoczony i upuścił fiolkę ze składnikiem na podłogę, szybko odwracając się w stronę źródła dźwięku. Bez większego zaskoczenia stwierdził, że kociołek, który właśnie wyleciał w powietrze należał do Saemusa Finnigana.

- Finnigan! - Krzyknął Mistrz Eliksirów, na co winowajca w widoczny sposób wzdrygnął się i przybrał skruszoną minę.

- Przepraszam profesorze, zaraz wszystko posprzątam – powiedział cicho.

- W to nie wątpię, jednakże zrobisz to bez użycia magii oraz otrzymujesz Trolla za dzisiejszy eliksir. Dodatkowo napiszesz na następną lekcję wypracowanie na temat, dlaczego nie można dodawać zbyt wielu oczu traszek do mikstur, bo założę się, że nawet ich nie policzyłeś tylko bezmyślnie wrzuciłeś jak popadnie. – Seamus poczerwieniał, co dla profesora było odpowiednią wskazówką, że się nie pomylił w ocenie bezmyślności tego konkretnego Gryfona. Przyjrzał się więc uważnie uczniowi ze standardowym złośliwym uśmieszkiem na twarzy i spokojnie wrócił na swoje miejsce za biurkiem, przelotnie spoglądając na eliksir Pottera, który miał teraz czarny kolor. Snape prychnął cicho pod nosem, prognozując w duchu, że eliksir Pottera i tak będzie kolejną warzelniczą porażką Złotego Chłopca, nawet, jeśli udało mu się dojść do tego etapu tworzenia mikstury z zadowalającym wynikiem.

Tymczasem Harry podniósł buteleczkę z żółcią. Miał oczywiście świadomość, że składnik został wstrząśnięty zdecydowanie mało delikatnie. Przyjrzał się przez moment zawartości fiolki i zauważył z pewnym niepokojem, że wciąż widać było pełno małych pęcherzyków. Chłopak przez moment wahał się, czy powinien dodawać taką żółć do swojego eliksiru, czy poczekać aż się ustoi, czy też pójść i spróbować wyszukać inną. Spojrzał przelotnie na zegar, nie pozostało mu zbyt wiele czasu do chwili, gdy bezwzględnie będzie musiał dodać ostatni składnik. W tym momencie przyszło mu do głowy jeszcze jedno rozwiązanie. Mógł spróbować przelać eliksir do drugiej fiolki przez filtr. Błyskawicznie zdecydował się na tą opcję. Rezultat wydawał się być pozytywny. Przefiltrowana żółć pancernika wyglądała tak jak przed upadkiem. Harry przez moment jeszcze się zastanawiał, czy wstrząsać preparatem, ale pomyślał, że właściwie już sam fakt przelewania i filtrowania składnika można chyba uznać za jakąś formę potrząsania i zrezygnował z tej części wskazówek do wykonania mikstury. Był już najwyższy czas przejść do końcowego etapu warzenia i chłopak spojrzał uważnie do kociołka, gdzie lekko bulgotała czarna ciecz. Zamieszał substancję energicznie mimo, że nie było tego we wskazówkach, ale skoro i tak zepsuł jak przypuszczał ten eliksir to uznał, że nic nie stoi na przeszkodzie, by poeksperymentować z nim na koniec jeszcze trochę. Miał jedynie nadzieję, że nie popełni takiego błędu jak Seamus i doświadczenia nie zakończą się jakimś wielkim, czy też małym wybuchem. Jeśli miałby być szczery, to wolałby jednak małą eksplozję. Wziął głęboki oddech i do wirującego eliksiru dodał ostatni składnik, obserwując jak stopniowo biel przełamuje czerń. Harry nie wierząc własnym oczom zamrugał szybko. Nie było wybuchu! Za to wyraźnie, warzona ciecz zaczęła przybierać barwę jaką powinna mieć po ukończeniu. Przeczytał jeszcze raz w podręczniku jak powinien wyglądać poprawnie wykonany eliksir spokoju i ponownie przyjrzał się temu, co spoczywało w jego kociołku. Eliksir miał perliście białą barwę i pięknie połyskiwał. Cóż, o ile był w stanie ocenić, to naprawdę mu się udało po raz pierwszy poprawnie coś uwarzyć, mimo tych wszystkich eksperymentów i wypadków. Harry dyskretnie się uśmiechnął i krótko zastanowił, po czym nie spuszczając wzroku z Mistrza Eliksirów szybko przelał do małej buteleczki odrobinę swojego pierwszego udanego zadania i schował zdobycz prędko do torby. Kiedy przeprowadził już swoją małą dywersję, skupił się na sprzątaniu stanowiska pracy.

Pięć minut przed końcem lekcji Harry przelał zgodnie z życzeniem Snapa eliksir do fiolki i podpisał swoim nazwiskiem, a resztę z bólem serca usunął jak zwykle za pomocą magii. Skończył pakować swoje rzeczy, z fiolką wykonanego eliksiru w dłoni podszedł do biurka profesora i położył ją w przeznaczonej do tego skrzynce. Tuż obok swojej mikstury zauważył eliksir Hermiony, który miał bladoszarą barwę. Wyraźnie tym razem przyjaciółce coś podczas warzenia nie wyszło i Harry poczuł mimowolny przypływ dumy. Odwrócił się w stronę wyjścia i zauważył w progu Hermionę, która czekała na niego. Podszedł do niej i razem wyszli z sali.

Mistrz Eliksirów odetchnął w duchu. Nareszcie skończył sprawdzanie wypracowań na dziś. Powinien mieć dodatkowo opłacane czytanie tych bzdur, które wypisywały durne dzieciaki. Pozostało jeszcze postawić ocenę za eliksiry, które dziś warzyli piątoroczni. Systematycznie wyciągał jedną fiolkę za drugą i póki co najlepiej uwarzona mikstura należała do Granger. Daleko jej było do idealnej, ale ze wszystkich, które do tej pory sprawdził była chociaż namiastką tego eliksiru, o który chodziło. Nakreślił na papierze Zadowalający i sięgnął po następną fiolkę, która należała do Draco. Mikstura, która się w niej znajdowała, była gorsza niż Gryfonki jednak nauczyciel postawił tą samą ocenę. Nie było to uczciwe, ale kwestie moralne był zmuszony odsunąć na bok z oczywistych względów. Miał tylko nadzieję, że Granger jest na tyle rozgarnięta, że pojmie, czy też domyśli się jego powodów. Jeśli nie, to oczywiście trudno. Następne dwie mikstury załapały się na ocenę Nędzny. Mistrz Eliksirów prychnął zdegustowany karygodnymi porażkami warzelniczymi pożałowania godnych piątorocznych, kiedy nagle jego wzrok zahaczył o fiolkę z idealną wprost zawartością. Oczy Snapa rozszerzyły się w szoku, sięgnął po pojemniczek i przyjrzał się cieczy dokładniej:

- Jest idealna... - Szepnął do siebie, zachwycając się wspaniałym blaskiem oraz migotaniem eliksiru. Podniósł fiolkę do światła, by dokładniej ocenić jej odcień, jednak pierwsze co rzuciło mu się w oczy to nazwisko, które było na przylepionej kartce – Potter … doprawdy Potter? - Zdumienie Mistrza Eliksirów było wielkie. Poświęcił dłuższą chwilę na zastanawianie się, jak to możliwe, że tym razem Złotemu Chłopcu Gryffindoru udało się uwarzyć eliksir klasy S?! To było prawie niewyobrażalne, to było wręcz niemożliwe. A jednak! Wcześniej miał co prawda przesłanki, choćby po amortencji, że być może chłopak nie jest do końca skończonym kretynem, ale teraz miał dowód czarno na białym. Po chwili Snape zorientował się, że po raz kolejny przegapił okazję do obserwacji sposobu pracy Gryfona. Jakoś wypadło mu z głowy, że obiecywał sobie to zrobić. Wściekły na siebie i na Pottera, wystawił mu także, jak Grenger i Draco, ocenę Zadowalający, Potter nie będzie pierwszym dzieciakiem w historii Hogwartu, któremu postawi ocenę Wybitny, nawet jeżeli w pełni na to zasłużył.

W drodze do wieży Gryffindoru Harry, nie wiedział co powinien dokładnie powiedzieć Hermionie o wypadku Rona zwłaszcza, że przyjaciel stanowczo zabronił mówić jak to poparzył swoje klejnoty. Możliwe, że było w tym jeszcze drugie dno, obaj wiedzieli jak bardzo Gryfonka jest zakręcona na punkcie WESZ i prawdopodobnie czekałby ich spory wykład na ten temat, gdyby dowiedziała się po co poszli do kuchni. Harry wolał mimo wszystko tego uniknąć. Po lekcjach z Snape'em udali się do Skrzydła Szpitalnego, ale Pani Pomfrey poinformowała ich, że Ron niedawno opuścił je i wrócił do wieży. Wrócili więc do pokoju wspólnego, uważnie się po nim rozglądając, ale nigdzie nie zobaczyli przyjaciela. Harry zasugerował, żeby sprawdzić w ich dormitorium zanim zdecydują się szukać Rona gdzie indziej. Pomysł okazał się dobry. Obecność przyjaciela już po otwarciu drzwi dormitorium, została Harry'emu zamanifestowana poprzez dziwny, intensywny zapach, który unosił się w całym pomieszczeniu. Ron siedział na łóżku i okładał swoje krocze niewielkim okładem o specyficznym zielonkawym kolorze. Okład niewątpliwie był źródłem już wcześniej wyczuwalnego zapachu. Czarnowłosy Gryfon jednym rzutem oka ocenił, że przyjaciel znajduje się w mocno kłopotliwym stanie i zanim Hermiona wynurzyła się spoza drzwi i dostrzegła, że jej chłopak jest bez spodni, odezwał się oznajmiając, że oboje tutaj są:

- Ron! Przyprowadziłem Hermionę. – Rozszerzone ze strachu oczy przyjaciela były tak zabawne, że miał ochotę parsknąć śmiechem, ale się powstrzymał. Zauważył, że rudowłosy popisując się niezłym refleksem, szarpnięciem zarzucił na siebie kołdrę, zanim Hermiona pojawiła się w polu widzenia.

- Oh, cześć jak minęły eliksiry? - Zapytał chory Gryfon cały zaczerwieniony.

- Warzyliśmy eliksir spokoju, ogólnie to co zwykle, choć Snape był dziś wyjątkowo spokojny. Na tyle spokojny, że zacząłem się zastanawiać czy sam przed lekcją nie popijał tego eliksiru. – Wyszczerzył się w uśmiechu Harry, starając się nieco rozbawić i odprężyć Rona.

- Nie mogę uwierzyć, że masz takie podejście to tego Harry - Weszła mu w słowo Hermiona. – Jest tak jak mówił profesor, jest to jeden z częściej powtarzanych eliksirów na SUM-ach!

- Co z tego? I tak wystarczy znać składniki oraz wiedzieć jak działa. Nie warzymy go przecież na egzaminie. – Stwierdził lekko rudzielec wzruszając ramionami.

- Może i masz rację ... - Potwierdziła dziewczyna, zaskakując tą odpowiedzią swoich przyjaciół, którzy spojrzeli na nią jakby spadła z księżyca. Spodziewali się raczej gorącego protestu z jej strony.

- Kim jesteś i co zrobiłaś z Hermioną! - Wykrzyknął żartobliwie Ron.

- Dajcie już spokój, jednak może ty mi powiesz dlaczego ominąłeś eliksiry i znalazłeś się w Skrzydle Szpitalnym Ron? Harry milczał jak grób tłumacząc, że ty mi wyjaśnisz więc słucham. I co to za zapach? - Dopytywała się dziewczyna, równocześnie podejrzliwie pociągając nosem.

- Głupia sprawa wiesz ... Po prostu się poparzyłem, a jeśli chodzi o ten zapach to okład, który dała mi Pomfrey. – Szybko streścił Ron, jednak widać po nim było, że nie ma wielkiej nadziei na to, że Gryfonka szybko porzuci temat jego choroby.

- A w jakich okolicznościach się poparzyłeś? Poza tym takie oparzenia są dosyć proste do wyleczenia, pokaż mi. - Nagle ogłosiła dziewczyna rozkazującym tonem, no co Ron spojrzał na nią przerażony i mocniej naciągnął na siebie kołdrę:

- Mówię ci, że to nic takiego nie musisz tego oglądać. – Odpowiedział szybko, a Harry przez moment zastanawiał się, czy aby nie interweniować. Było już jednak za późno. Hermiona ze zwykłą dla siebie gorliwością, czy też uporem dążąca do odkrycia prawdy, nie dyskutując więcej przeszła do czynu i mocnym szarpnięciem odsłoniła Rona, który teraz rozpaczliwie przytrzymywał okład na swoim kroczu.

Na reakcję nie trzeba było długo czekać. Policzki dziewczyny przybrały kolor dojrzałego pomidora, a Harry doszedł do wniosku, że takiej barwy na jej twarzy jeszcze nigdy nie widział. Ron nie wyglądał lepiej, a czerwień na jego twarzy nie koniecznie harmonizowała z kolorem włosów. Usilnie próbował odzyskać z rąk zakłopotanej Gryfonki swoją kołdrę. Wreszcie przykrył się na nowo, ale nie był w stanie podnieść oczu z zawstydzenia. Hermiona siedziała zszokowana w milczeniu, co było dość dziwne. Cisza się przedłużała, dlatego Harry postanowił wkroczyć wreszcie i przełamać impas w jakim znaleźli się jego przyjaciele:

- Eee ... Hermiono myślę, że lepiej będzie jeśli teraz wyjdziesz. – Zaproponował może mało elokwentnie, ale na twarzy dziewczyny odbiła się ulga, skinęła szybko głową i opuściła w pośpiechu pomieszczenie. Kiedy Gryfonka wyszła z dormitorium, nastała krępująca cisza, którą przerwał dość nerwowym tonem Ron:

- To nic, przynajmniej nie dowiedziała się, że byliśmy u skrzatów.
- Stary, nie przejmuj się, przecież w sumie nic nie widziała. – Pocieszał go Harry bez przekonania.

- Co nie zmienia faktu, że już dawno tak się nie wstydziłem.

- Poważnie? Myślę że bliźniaki doprowadzali cię do tego stanu bardzo często. – Zażartował Harry starając się rozweselić przyjaciela i ledwo uchylił się przed lecącą w jego kierunku poduszką.

- Oh dzięki. W sumie, jak teraz o tym wspomniałeś to pomyślałem, że masz rację, jestem chyba już trochę przez nich zahartowywany. Trochę, bo bracia to bracia … bo sam powiedz jak się teraz zachowywać przed Hermioną? - Westchnął ciężko Ron, a Harry po chwili zastanowienia stwierdził:

- Po prostu udawaj, że nic się nie stało. Według mnie to będzie najlepsze rozwiązanie – Gdy przyjaciel skinął głową, Harry zapytał autentycznie zaciekawiony: – A powiedz mi dlaczego leżałeś nagi jak tu weszliśmy?

- Dopiero niedawno przyłożyłem to paskudztwo tak jak kazała Pomfrey. Miało lekko przyschnąć, więc sobie leżałem i czekałem, a po trzydziestu minutach miałem to zmyć letnią wodą. Tymczasem wy przyszliście. – Oznajmił gorzko biedny Ron, patrząc na zegar. – Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło jak mówi mama. Przynajmniej szybciej minął mi czas, jeszcze piętnaście minut i mogę zmyć to paskudztwo.

- Przynajmniej ominęły cię eliksiry. – Harry starał się pocieszać rudzielca jak mógł.

- To chyba jedyna pozytywna rzecz tego wypadku.

W tym samym czasie Severus Snape siedział w swoich komnatach obserwując eliksir Pottera. Zdjął z fiolki kartkę z podpisem Gryfona, by nie raziła go w oczy i kontemplował specyficzne perłowe refleksy zastanawiając się. Próbował usilnie rozszyfrować jak udało się temu uciążliwemu dzieciakowi tego dokonać. Może kupił ten eliksir, to była jedna z rozpatrywanych przez Mistrza Eliksirów opcji, ale w rezultacie doszedł do wniosku, że to nie wchodziło w grę. Eliksiry tej klasy kosztują bajońskie sumy. Po drugie skąd chłopak miałby wiedzieć co dziś będzie warzył, skoro on sam wpadł na pomysł dopiero dziś rano. Myśli Mistrza Eliksirów, rozproszył dźwięk aktywującego się kominka, który zwiastował przybycie jedynej osoby, która miała do niego dostęp:

- Dawno się nie widzieliśmy Albusie. Przyznam, że spodziewałem się Ciebie dopiero za dwa tygodnie. – Oznajmił Snape wskazując Dyrektorowi miejsce naprzeciw siebie.

- Oficjalnie tak właśnie ma być chłopcze. – Uśmiechnął się Dyrektor znad swoich okularów zajmując miejsce. – Wkrótce znów opuszczam Hogwart, wpadłem tylko zapytać jak mają się sprawy.

- Rozumiem, że te „sprawy” mają związek jak zwykle z twoim Złotym Chłopcem. – Warknął z pewnym zniecierpliwieniem Snape.

- Nie inaczej Severusie. Poniekąd jednak przyczyna jest inna, nikt nie robi tak wyśmienitej herbaty jaśminowej jak Ty, więc jeżeli mógłbyś ...

Mistrz Eliksirów sapnął z irytacją wstał energicznie i kilkoma sprawnymi ruchami różdżki zaczął przygotowywać Dumbledore'owi herbatę pomrukując przy tym coś, czego Albus wolał nie słyszeć, rozkoszując się rozchodzącym powoli po pomieszczeniu zapachem jaśminu. Po pewnym czasie herbata została gościowi podana, a Snape z drugą filiżanką zasiadł na swoim miejscu i po chwili zastanowienia zaczął mówić:

- Jak pewnie wiesz, Pottera czeka rozprawa w sprawie grożenia Umbridge. Nie wydaje się tym zbytnio przejmować, pewnie jak zwykle liczy na łut szczęścia. Jego hogwardzki dom zdaje się traktować go nieco z rezerwą, jednak wciąż ma swoich lwich przyjaciół Granger i Weasley'a. Nic więcej raczej nie zauważyłem.

- Więc to tak ... Cieszę się, że mimo wszystko wciąż ma oparcie w swoich przyjaciołach. - Stwierdził trochę smutno Dumbledore. Po chwili jego uwagę przykuła fiolka z połyskującym białym eliksirem, którą wziął do rąk, obserwując migoczące perłowo świetlne refleksy. Przez pewien czas w skupieniu obserwował miksturę i wreszcie z uznaniem stwierdził: - Przepięknie wykonany eliksir, idealny, praktycznie bez żadnej skazy, gratulacje Severusie, jeśli się nie mylę to eliksir spokoju prawda?

Snape tylko kiwnął sztywno głową, przyjmując nie jemu należne tym razem pochwały z właściwą sobie gracją. Nie miał zamiaru wychwalać nagle odkrytego w Złotym Chłopcu talentu do eliksirów, póki sam go nie potwierdzi. Póki osobiście nie przekona się, że takowy istnieje. Na razie nie zamierzał wyprowadzać Albusa z błędu.

- Myślę, że jednak przybyłeś po coś więcej niż po wieści jak ma się twój bohater. – Mistrz Elikirów postanowił zmienić temat, a raczej powrócić do tematu wizyty Albusa.

- Jak się domyślam, masz nowe informacje dotyczące Voldemorta – Stwierdził starzec gładząc swoją długą białą brodę w oczekiwaniu. - Wierzę iż tym razem uda nam się być o krok od niego. - Westchnął ciężko czekając na raport dotyczący poczynań mrocznego lorda.

Harry był niemalże zadowolony z zakłopotania swoich przyjaciół głównie dlatego, że miał spokój i w związku z tym nadzieję, że bez problemu uda mu się wymknąć niepostrzeżenie w nocy. Widząc ich oboje tak skrępowanych, nieraz miał ochotę wybuchnąć śmiechem. Powstrzymywał się jednak. W końcu nigdy nie wiadomo, czy sam kiedyś nie będzie w podobnej sytuacji. Śmiech nie wydawał mu się najprzyjemniejszą reakcją w takim wypadku. Pozostałe lekcje tego dnia szybko minęły, więc zdecydowali wraz z Ronem odwiedzić Hagrida. Gryfonka postanowiła dziś zrezygnować ze spotkania z gajowym, na co rudzielec odetchnął z ulgą. Wiedział, że obydwoje potrzebują dojść do siebie po wcześniejszych wydarzeniach, zresztą jak wyznał Harry'emu musiał jakby od nowa przyzwyczaić się do Hermiony i ona pewnie tak samo. Złoty Chłopiec obserwując obydwoje stwierdził, że coś w tym było. Kiedy byli przy nim oboje, byli spięci i milczący, a gdy jedno z nich odchodziło, to to, które zostało rozluźniało się i stawało całkiem rozmowne.

Po krótkiej wędrówce Harry i Ron dotarli do chaty półolbrzyma i czarnowłosy Gryfon najpierw poszedł do ogrodu zobaczyć co u Szpilki, a Ron siłą rzeczy poszedł za nim. Widok jaki zastali zaskoczył Harry'ego. Szpiczak spał, a niedaleko niego spał sobie spokojnie Pogin.

- No kto by się spodziewał. – Powiedział do siebie zadowolony Złoty Chłopiec.

- Co to za stworzenie? – Zapytał nagle Ron, o którym Harry na moment zapomniał.

- To szpiczak. Hagrid go uratował i można powiedzieć, że to jego nowe zwierzątko. – Uśmiechnął się Harry przyklękając przy kolczastym stworzeniu i głaszcząc lekko jego główkę. Szpilka nie poruszyła się, tylko uchyliła oczy. Chłopak zauważył kątem oka, że rudzielec również chciał ją dotknąć, więc zabrał swoją rękę pozwalając drugiemu Gryfonowi zbliżyć dłoń do szpiczaka. Co z tego, że Harry pozwolił Ronowi pogłaskać Szpilkę, kiedy ona sama miała na tą sprawę inne zdanie. Zanim jej rudowłosy dotknął, stworzenie wykonało błyskawiczny ruch i ugryzło go w palec.

- Auuu! - Jęknął Ron, natychmiast wkładając palec do buzi. – Na Merlina! Wszystkie magiczne stworzenia się dziś na mnie uwzięły! - Komentował wydarzenia ze złością, w ostatniej chwili uchylając się przed otwieranym z rozmachem przez gajowego oknem:

- Ron, Harry? Co wy tu cholibka robicie? - Padło z okna pytanie i chłopcy spojrzeli w tamtą stronę, a Harry zaczął tłumaczyć:
- Pokazywałem Szpilkę Ronowi i chciałem sprawdzić co u Pogina, ale z tego co widziałem ma się dobrze, właściwie to oboje mają się świetnie. – Ponownie zerknął w kierunku magicznych stworzeń.

- Zaskakujące prawda? Też się zdziwiłem gdy ich tak zastałem. – Rozpromienił się półolbrzym, po czym zaprosił obu swoich młodych przyjaciół do środka: - Wchodźcie, zrobiłem nową mieszankę ziołową na herbatę. Głowa gajowego Hogwartu zniknęła z otworu okiennego, a wewnątrz pomieszczenia słychać było pobrzękiwanie jakichś naczyń, pewnie kubków.

- Trochę się boję tej mieszanki. – Szepnął nieco nerwowo Ron.

- Przecież od pierwszej klasy od czasu do czasu próbujemy nowości od Hagrida i jak widać wciąż żyjemy, więc nie może być tak źle. – Stwierdził uspokajająco Harry zdążając w stronę wejścia do domku gajowego i holując w tym samym kierunku Rona.

W środku nie dało się nie poczuć mocnego zapachu ziół, a gdy gajowy postawił przed nimi sporej wielkości kubki, obaj chłopcy już wiedzieli, że tak szybko dziś nie wyjdą. Harry najpierw powąchał napar o intensywnym zapachu, dopiero później spróbował i stwierdził, że nie jest taki znowu zły. Wręcz odwrotnie, całkiem mu smakuje. Zorientował się po kilku chwilach, że wyczuwa tam znajome smaki i zapachy. Upił ponownie mały łyczek identyfikując pokrzywę, miętę, melisę i dziurawiec, i był prawie pewien, że był tam również czystek. Zaskoczyło go, że wyczuł te wszystkie rośliny, wcześniej nie zwracał uwagi na takie rzeczy jak skład mieszanek ziołowych Hagrida. Żeby sprawdzić jednak swoje umiejętności, postanowił zapytać gajowego:

- Hagridzie, możesz powiedzieć jakich ziół użyłeś w tej herbacie?

- Hmm ... zmieszałem pokrzywę, melisę, dziurawiec i miętę … tak, to chyba wszystko. – Wyliczał gajowy.

- Nie było tam czystka? - Dociekał Harry, a Hagrid zerknął na niego z uśmiechem:

- Faktycznie tam był! Cholibka prawie żem o nim zapomniał! W sumie miałem go nie dodawać i tylko na początku wsypałem ociupinkę, aż tak go czuć? - Zmartwił się troszkę półolbrzym.

- Nie, nie, herbata jest naprawdę smaczna, choć jak dla mnie jest w niej za dużo pokrzywy. – Uspokoił Hagrida Harry upijając kolejny łyk. Po czym zasugerował: – Myślę, że mogłeś śmiało dodać więcej czystka.

- Zapamiętam Harry. – Uśmiechnął się do chłopaka gajowy i chciał dodać coś więcej, jednak przerwała mu sowa wlatująca przez okno. Ptak upuścił na stół list, który Hagrid otworzył szybko, czytając krótką wiadomość. Widocznie była ważna, bo po chwili półolbrzym dość niechętnie stwierdził:

- Wybaczcie mi, ale muszę was teraz opuścić.

- Coś ważnego Hagridzie? - Dopytywał się Harry, ale otrzymał łatwą do przewidzenia odpowiedź:

- Sprawy Hogwartu Harry. Mam do Was prośbę chłopcy, dosypcie karmy Kłowi jak będziecie wychodzić, byłbym wdzięczny: – Powiedział gajowy na odchodnym i żegnając się krótko wyszedł kierując się w stronę Hogsmeade. Kiedy tylko Hagrid zniknął, Ron uśmiechnął się szeroko i z ulgą ogłosił:
- Oh, jak dobrze, że nie muszę dopijać tej herbaty. – I nie zastanawiając się wiele podszedł do zlewu i bezceremonialnie wylał zawartość kubka:

- Nie przesadzaj jest całkiem niezła. - Harry'emu rzeczywiście akurat taki smak całkiem smakował.

- Daj spokój, myślałem ze usnę jak zaczęliście rozmawiać o tej cholernej herbacie, kogo obchodzi czy lepiej by smakowała z większą ilością melisy czy też nie. – Marudził Ron.

- Chodziło o czystka. – Automatycznie poprawił go Harry.

- Nie ważne, wracamy? - Zlekceważył całą sprawę rudzielec.

Złoty Chłopiec kiwnął tylko potwierdzająco głową, dopił resztę naparu i ruszyli w stronę zamku. Już wewnątrz zamku przyjaciele się rozdzielili. Ron poszedł do wieży, a Harry poczuł pilną potrzebę pójścia do toalety. Wybrał tą na pierwszym piętrze, jednak zanim zdążył chociażby otworzyć drzwi łazienki usłyszał wołanie z prawej strony korytarza. Odwrócił się i zobaczył bliźniaków, którzy podbiegli do niego z uśmiechami na twarzach. Chłopak przeczuwał, że coś się święci i gdy tylko zobaczył jak Fred wyciąga fiolkę ze znajomym niebieskim eliksirem, od którego wyrosły mu uszy, zdwoił czujność. Bliźniacy byli wspaniali, ale jednak trzeba było na nich uważać. Ich dowcipy potrafiły niekiedy sprowadzać kłopoty jak wiadomo:

- Harry, sądząc po Twojej minie pamiętasz naszą uszatą miksturę, bo widzisz mamy z nią pewien problem ... – zaczął jeden z bliźniaków. – Próbowaliśmy już działania na sobie i kilku innych Gryfonach jednak ani nam, ani innym nie wyrosły uszy, więc zastanawialiśmy się czy aby wcześniej czegoś nie brałeś, co mogłoby jakoś wpłynąć na działanie eliksiru?

- Eee ... to był eliksir na kaca z tego co pamiętam. – Po krótkim zastanowieniu odpowiedział im Harry, prawie od razu żałując tego co powiedział. Po jego oznajmieniu bowiem, twarze braci Rona wręcz rozbłysły w uśmiechu.
- Widzisz George mówiłem ci, że Harry nie jest taki grzeczny za jakiego chce uchodzić, trzeba kiedyś się wybrać razem na ognistą, najlepiej do Świńskiego Łba, tam nie pytają o wiek! - Zaproponował Fred, a drugi bliźniak pokiwał z entuzjazmem głową.

- Bardzo chętnie, jednak dopiero będę mógł w przyszłym tygodniu ... - Odpowiedział Harry, krzywiąc się wewnętrznie na nazwę trunku. Po ostatnim zdarzeniu i cierpieniach nie chciał mieć z nim więcej do czynienia.

- Damy ci znać kiedy dokładnie, poza tym nie po to podarowaliśmy Ci mapę Huncwotów, byś grzecznie czekał na weekend w Hogsmeade. A tak przy okazji, możesz jeszcze raz wypróbować ten eliksir? - Zapytał George, podając mu fiolkę z miksturą. Harry wziął ją, ale nie otwierając zadał pytanie:

- Jakie mieliście skutki uboczne skoro próbowaliście go na sobie?

- Na wszystkich w tym na nas wystąpił ten sam objaw. Małe czerwone placki na rękach, które jednak znikły po godzinie. Wydaje mi się, że to nic strasznego.

- Dobrze, wezmę ten eliksir, ale kiedy indziej. Dziś nie mogę go przetestować. Jak tylko to zrobię powiem wam o efektach. – Obiecał Złoty Chłopiec, chowając eliksir do torby. Nie zauważył, że bliźniacy podmienili zręcznie znaczki na toaletach. Kiedy chciał wejść do najbliższego pomieszczenia, według niego będącego męską łazienką, jeden z bliźniaków wykrzyknął z udawanym przerażeniem:
- Harry! Wstydziłbyś się! To łazienka dla dziewcząt!

- Oh ... - Harry zerknął na oznaczenia i przytaknął zakłopotany: - Masz rację ... Byłem pewien, że to dla chłopców, najwyraźniej musiałem się pomylić. - Wszedł do sąsiedniego pomieszczenia zamykając za sobą drzwi i nie słyszał już śmiechu znikających za rogiem bliźniaków.

Już w środku rozejrzał się trochę zdziwiony. Miał uczucie deja vu,. Niby był pewien, że nigdy do tej pory nie używał tej łazienki, a równocześnie czuł, że bywał tutaj. Podszedł do jednej z umywalek obserwując swoje odbicie w lustrze, na chwilę opuszczając zaklęcie ze swoich tęczówek, właściwie nie do końca wiedział po co. Przez myśl przemknęło mu wspomnienie śmierci Cedrika. Ciężko westchnął i przywrócił fałszywy kolor oczu. Zdecydowanie się odwrócił i ruszył w stronę kabin. Po wyjściu z kabiny Harry ponownie spojrzał na jedną z umywalek. Przeczuwał, że coś jest nie tak, że coś powinien o tym pomieszczeniu wiedzieć, ale mu to umykało, a ból głowy skutecznie tłumił jego wysiłki przypomnienia sobie. Przemył szybko twarz i gdy zakręcał wodę zauważył dwa węże przy kranie. Nie mógł się oprzeć i dotknął jednego z nich słysząc zadowolony syk, to było dość niespodziewane. Ból głowy jeszcze bardziej dał o sobie znać, tak że aż jęknął:

- Wszystko w porządku Harry? - Padło niespodziewane pytanie i chłopak podskoczył zaskoczony słysząc za sobą głos dziewczyny. Odwrócił się błyskawicznie i zobaczył jęczącą Martę.

- Witaj Marto, zaskoczyłaś mnie. – Przyznał uśmiechając się lekko. – Co robisz w męskiej łazience?

- Ależ Harry, to jest damska łazienka, jestem tego pewna! W końcu tutaj umar ... Cholerny staruch! – Wybuchła nagle, ponownie zaskakując Harry'ego, który nie był pewien jak powinien na to zareagować, więc stał cicho. – No czym to ja ... Ah! No tak możliwe, że Irytek znowu pozamieniał oznaczenia. Często to robi, a jako, że te ubikacje są rzadko używane, wątpię by woźny to w ogóle zauważył. Mimo wszystko cieszę się, że właśnie tutaj trafiłeś Harry, nawet jeśli był to tylko przypadek.

- Również się cieszę, że cię wiedzę Marto ... Wyglądasz eee ... świetnie odkąd cię ostatnio widziałem. – Wydukał Gryfon przeklinając w myślach Fred'a i George'a. Już wiedział czemu było im tak wesoło gdy odchodzili.

- Ty pochlebco. – Zamruczała Marta owijając jeden z kucyków na palec, puszczając mu zalotnie oczko.
- Wybacz, że tak krótką wizytę, ale obiecałem przyjaciołom, że będę zaraz. Miło było cię widzieć! - Pożegnał się szybko Harry ignorując całusa posłanego w jego kierunku,. Musiał jak najszybciej się stamtąd wydostać. Nie dość, że głowa i tak niemiłosiernie mu pulsowała, to jeszcze duch sprawiał, że ból stawał się coraz bardziej uciążliwy.

Niedługo potem Harry był już bezpiecznie ukryty w pokoju wspólnym Gryfonów, gdzie pierwszym co rzuciło mu się w oczy był fakt, że jego przyjaciele najwidoczniej już sobie poradzili z wcześniejszą wpadką. Siedzieli razem cicho rozmawiając. Harry nie miał jednak zamiaru do nich dołączać i zasłaniając się zmęczeniem poszedł prosto do łóżka. Zdecydował, że mała drzemka przyda mu się tym bardziej, że przewidywał bezsenną noc. Spakował kilka niezbędnych rzeczy, w tym pelerynę niewidkę i mapę Huncwotów, a po namyślę spakował również swój dzisiejszy eliksir. Tak na wszelki wypadek. W duchu podziękował nawet Snape'owi za wybór mikstury na dzisiejsze zajęcia. Lepszej doprawdy nie mógł wymyślić. Harry zdecydował, że przebieranie się w piżamę jest zbędną czynnością i dał sobie z nią spokój. Położył się w ubraniach, szczelnie się przykrywając się kołdrą, by inni tego nie dostrzegli. Ułożył się wygodnie i po chwili zapadł w sen.

Obudził się po drugiej w nocy, upewniając się, czy wszyscy współlokatorzy śpią. Sprawdził mapę Huncwotów, która wykazała, że Filch akurat patrolował lochy, a Pani Norris była na czwartym piętrze. Nie chcąc tracić czasu na zastanawianie, Harry pośpiesznie wymknął się z dormitorium ukryty pod peleryną niewidką, od czasu do czasu zerkając kontrolnie na mapę. Dzięki temu bez żadnych problemów udało mu się wyjść na zewnątrz. Zadrżał lekko, gdy poczuł na skórze październikowy wiatr. Gryfon przypomniał sobie, że zbliżała się noc duchów i teraz gdy o tym pomyślał skojarzył, że w tym dniu zawsze coś się działo. Na czwartym roku Turniej Trójmagiczny, na trzecim Gruba Dama zaatakowana przez Syriusza, na pierwszym górski troll a na drugim ... Był pewien, że i na drugim roku stało się coś niespodziewanego, tylko za nic nie umiał sobie przypomnieć co to mogło być. Przeczucie jednak mówiło mu, że coś się wówczas wydarzyło, postanowił jednak roztropnie rozmyślania na ten temat zostawić na inny dzień. W pewnym momencie Harry usłyszał szmer za sobą i gwałtownie odwrócił się celując w tamtym kierunku różdżką. Jednak niczego nie dostrzegł. Czekał cierpliwie, wierząc swojemu słuchowi i po chwili okazało się, że miał rację. Z pobliskich krzaków wyłonił się znajomy mu pogrebin.

- Oh, to tylko ty, wystraszyłeś mnie. – Powiedział z westchnieniem ulgi Gryfon, podchodząc do magicznego stworzenia. – Co tutaj robisz?

- Pogin! - Usłyszał tylko i roześmiał się cicho sam z siebie, bo czegoż innego mógł się po pogrebinie spodziewać. Domyślał się, że stworzenie chciałoby z nim pójść, więc zaryzykował odpowiedź:

- Wybacz mały, ale dziś nie mogę się tobą zająć, muszę pilnie coś sprawdzić. – Wyjaśnienie na niewiele się zdało, bo idąc dalej znowu usłyszał za sobą kroki Pogina. Ponownie więc zawrócił i tym razem zapytał wprost: - Chcesz iść ze mną? - Gdy stworzenie kiwnęło potwierdzająco głową i wyciągnęło ręce w górę w znajomy sposób, Harry zrezygnował z dalszych perswazji i wziął go na ręce.

Zgodnie ze wskazówką Relin'a udał się za Hogwart. Nigdy wcześniej tutaj nie był i widział teren jedynie podczas latania. Nie zwracał wtedy większej uwagi na ukształtowanie tego obszaru, czy na rozmieszczenie roślinności, dlatego teraz nie bardzo wiedział co jest przed nim i ostrożnie posuwał się do przodu. Oświetlał sobie różdżką drogę, ale czuł się niepewnie w ciemności. W końcu przecież zawsze czuł lęk przed ciemnością, który pozostał mu po spędzeniu dzieciństwa w komórce pod schodami lub piwnicy wujostwa, o której nigdy nikomu nie wspominał. Czas spędzony tam był jednym z jego najgorszych przeżyć. Wiedział, że to już przeszłość, że czasy gdy był tam zamykany już się skończyły, ale obawa pozostała i niekiedy odzywała się z większą, czy mniejszą siłą. Próbując przepędzić ponure myśli Złoty Chłopiec Gryffindoru skupił się na dotarciu do celu. Wiedział ze wskazówek Relin'a, że jeszcze chwila i powinien zobaczyć przed sobą stary wielki dąb, otoczony niewielką sadzawką. Oczywiście zanim zobaczył dąb, natknął się na sadzawkę, a raczej niemal do niej wpadł. Przeklął w myślach siebie i swoją głupotę, że nie wziął miotły. Przecież powinien pamiętać, że będzie musiał przedostać się przez wodę do dębu. Nie zamierzał się cofać, więc nie pozostało mu nic innego jak podwinąć nogawki w spodniach w nadziei, że to wystarczy i iść. Oczywiście okazało się, że nie wystarczyło. Woda była nieprzyjemnie zimna, a dno błotniste. Harry nie zrezygnował i wolno posuwał się przed siebie. Woda stopniowo sięgała mu coraz wyżej i w końcu zanurzył się aż do pasa. Na szczęście był to najgłębszy punkt i później było już tylko lepiej. Na koniec chłopak z westchnieniem ulgi wydostał się na małą wysepkę i dotarł do wspaniałego okazu drzewa. Potężny, rozłożysty dąb imponujących rozmiarów nie dał się przegapić. Harry położył śpiącego już pogrebina u stóp drzewa, przypominając sobie jednocześnie słowa Relin'a, który mówił: „ … Za Hogwartem powinieneś znaleźć stary dąb otoczony sadzawką. Idź do niego i nagi obejmij to drzewo ...”

Za każdym razem kiedy Gryfon przypominał sobie słowa William'a brzmiało to dla niego absurdalnie. Jednak był już na tyle zdesperowany niepowodzeniami w zakresie animagii, że chwycił się tej ostatniej już chyba szansy jak tonący brzytwy. Jeśli dziś by mu się jednak nie udało, to prawdopodobnie znaczyłoby, że faktycznie nie miał w tym kierunku zwyczajnie talentu.

Harry czuł wielkie zażenowanie rozbierając się w ciemności mimo iż wiedział, że jest tutaj tylko z pochrapującym pogrebinem. Na wszelki wypadek zresztą upewnił się sprawdzając mapę. Wciąż jednak nie mógł pozbyć się wrażenia, że ktoś go obserwuje. Postanowił to uczucie zignorować i przeklinanie pod nosem pomysły byłego Krukona, rzucił na siebie zaklęcie ocieplające. Wzdychając ciężko, wciąż nie mogąc uwierzyć, że to robi, Harry objął drzewo i czekał. Nie wiedział czego się spodziewać, słyszał bicie serca, a czas zdawał się zwolnić bieg. Przez chwilę myślał, że to bicie jego własnego serca, ale już po chwili zorientował się, że jednak nie. Rytmiczny odgłos dobywał się z głębi dębu. Zaskoczony Gryfon zamknął oczy, by bardziej wsłuchać się w ten dźwięk ... tak bardzo kojący. Nagle poczuł ciepło i obejmujące go ramiona i usłyszał cicho wyszeptane słowa: „… Jesteś nasz ...”.