poniedziałek, 10 kwietnia 2017

Rozdział 18: Być Ślizgonem

Trochę przedłużyła się publikacja tego rozdziału, ale... ważne że już go mamy. Jak zwykle ślicznie dziękuję za komentarze:

Raisa: Mimo, że krótki komentarz naprawdę sprawił mi radość
Monika Garbicz: Ja uwielbiam mojego Pana w kapeluszu. Jest jedną z ważniejszych postaci w tym opowiadaniu. Zmiana imienia i nazwiska była konieczna przez to  w jakiej sytuacji się znalazł ( I osobiście nigdy nie lubiłam imienia "Harry" )
Kiminari: Moja droga, czytanie twoich przemyśleń i emocji to czysta przyjemność! Niedawno znalazłam informacje na twoim profilu odnośnie twojego wieku i pierwsza myśl "kurczę, jaka ona młodziutka" Po tej myśli poczułam się nieco staro... ;) Co do Grey'a ... Nie, absolutnie nie miałam na myśli Grey'a z pięćdziesięciu. Historia tworzyła się już w mojej głowie zanim był wielki booom na tą książkę. Grey, wzięło się stąd, że gdy Malfoy zapytał go o nazwisko i nie wiedział co odpowiedzieć to spojrzał w jego oczy które są szare no i... mamy Grey;a... Chyba jednak tylko ja to tak zinterpretowałam... ? :)
Queen of the wars in the stars: Panikujący Harry? Nie... Chcę go jednak wykreować na w miarę dojrzałą osobę. Co do wrzeszczącej chaty to bardzo dziękuje! Miałaś rację 





Betowała: Mato <3   Uwielbiam moją betę!






Rozdział 18: Być Ślizgonem

Abraxas odprowadził nowego do swojego dormitorium. Było tam wolne łóżko i tam też miał mieszkać Aren. Wejście ich obu do pokoju nie zrobiło na współmieszkańcach wielkiego wrażenia. Wszyscy czterej obecni, skupieni byli na szachach czarodziejów. Na jednym z łóżek siedziały dwie osoby grające w grę, a pozostałe dwie przypatrywały się rozgrywce w skupieniu. Obok planszy leżało kilka monet świadczących o tym, że gra toczyła się o pieniądze. Dopiero znaczące chrząknięcie Malfoy'a zwróciło powszechną uwagę. Cztery pary oczu skupiły się momentalnie najpierw na Abraxasie, a później odruchowo przeskoczyły na obcego. Aren, świadomy, że aktualnie znajduje się między wężami, siłą woli powstrzymał drgnięcie i utrzymał swobodną postawę czekając, aż blondyn go przedstawi:

— To Aren Grey, nowy uczeń. Od jutra zacznie z nami lekcje. — Zaanonsował krótko Abraxas. Przez chwilę panowała cisza. Aren skinął głową na powitanie. A obecni w pokoju powstali uprzejmie. Pierwszy podszedł chłopak z czarnymi włosami do ramion i szarymi oczami. Wyciągnął rękę w stronę Grey'a i w oszczędnych słowach się przedstawił, równocześnie mierząc nowego oceniającym wzrokiem:

— Orion Black — Aren'owi na chwilę zaschło w ustach z wrażenia. Podobieństwo tego chłopaka do Syriusza było uderzające. Szybko jednak przywołał się do porządku skupiając na następnej osobie:

— Albert Mulciber — Ten chłopak również podał mu dłoń. Był wysoki, dobrze zbudowany, o krótkich, jasno brązowych włosach i piwnych oczach. Aren tyle zdążył zauważyć i już musiał przerzucić wzrok na kolejną osobę, bo usłyszał pogodne:

— Edgar Avery — Ten jako jedyny uśmiechnął się lekko na powitanie. Ponieważ okazał jakiekolwiek emocje, wzbudził tym w Aren'ie cień sympatii. Edgar miał swoistą urodę. Zielone oczy tworzyły specyficzny kontrast z ciemniejszą karnacją i popielatymi włosami. Aren'owi oględziny przerwał oschły głos ostatniego z tej czwórki:

— Rudolf Lastrange — Ten z kolei zupełnie nie wyglądał przyjaźnie. Nie podał ręki na powitanie, za to rzucił bardzo bezpośrednie pytanie: — Powiedz jakiej krwi jesteś? Nie znam rodziny Grey. — Aren miał ochotę prychnąć z irytacji, ale zachował kamienny spokój mając świadomość, że to nie Gryffindor. Ograniczył się do spojrzenia w oczy Rudolfowi i oznajmienia:

— Jestem pół krwi, czy to jakiś problem?

— W zasadzie jest to pewien problem, choć byłby większy, gdybyś okazał się szlamą. Jako, że my wszyscy jesteśmy czystej krwi, musisz znać swoje miejsce w szeregach. — Oznajmił z jawną wyższością w głosie Rudolf i odwrócił się wracając na łóżko, by dokończyć grę. Aren spokojnym spojrzeniem odprowadził go aż do tego miejsca. Zdążył zauważyć, że ten chłopak górował wzrostem nad nimi wszystkimi. Wyczuwał, że może być z nim pewien problem. Z niejakim zdumieniem usłyszał zgryźliwy komentarz ze strony Abraxas'a:

— Szkoda, że często Ty nie znasz swojego prawdziwego miejsca. — Oczy Rudolfa pociemniały z gniewu, ale wszelkie niesnaski uciął krótko Mulciber, siadając na powrót z drugiej strony planszy:

— Dobra, darujcie sobie na dziś! Chcę dokończyć grę, a Wasze słowne przepychanki działają mi na nerwy. Rudlof skup się na szachach. — Pozostała trójka rozeszła się w stronę swoich miejsc i Aren na moment został sam. Rozejrzał się spokojnie i zauważył puste łóżko, a przy nim swój kufer. Łóżko obok zajmował Abraxas.

Grey podszedł do swojego miejsca i usiadł. Był zadowolony, że sąsiadował z Malfoy'em. Jak na razie najbardziej polubił jego właśnie. Teraz doszedł do tego jeszcze jeden plus. Abraxas i Lastrange zdecydowanie się nie lubili, czyli pod tym względem mógł mieć w Malfoy'u sprzymierzeńca. Postanowił jednak wstrzymać się na razie z bliższymi kontaktami i póki co tylko obserwować. W sumie ważne też było, jak domownicy zareagują na jego brak magii. Nie chciał po raz kolejny się zawieść, pokładając nadzieję w kimś, kto go rozczaruje. Rudolf oznajmił przecież, że wszyscy w pokoju prócz niego są czystej krwi. Grey doskonale wiedział na co stać takie osoby. Przez krótką chwilę zastanowił się nad tym co pomyśli o nim Tom, kiedy zauważy brak magii, ale niemal natychmiast wymierzył sobie mentalnego kopniaka. Bez dwóch zdań, nie była to odpowiednia pora, by przejmować się tym co Riddle myśli, pomyśli i dlaczego. Nie był to również czas, żeby zastanawiać się dlaczego oczy Toma zrobiły na nim tak piorunujące wrażenie. Teraz był dobry czas na odpoczynek, żeby jutro z nowymi siłami stanąć naprzeciw czekającym go wyzwaniom.
Aren już prawie zasypiał, kiedy usłyszał obok cichy szmer, a później wyczuł ruch. Uchylił delikatnie powieki i zauważył Abraxas'a wychodzącego za próg pokoju i delikatnie zamykającego za sobą drzwi. Grey'owi nie chciało się jednak nawet zastanawiać nad tym faktem, był zmęczony i chwilę potem zwyczajnie zasnął.

Abraxas czuł, że Tom na pewno nie śpi i nie pomylił się. Kiedy dotarł do pokoju wspólnego, Riddle siedział na kanapie, a w kominku już ledwo tlił się ogień. Widać było, że prefekt jest wyjątkowo czymś zaabsorbowany. Książka, którą trzymał w dłoniach nie była nawet otwarta, a on sam patrzył zamyślonym wzrokiem w dogasający żar. Abraxas wiedział jednak, że nawet w takim stanie rozkojarzenia Tom był czujny i z pewnością zarejestrował jego obecność. Dlatego też nie przerywając ciszy, Malfoy zajął fotel stojący naprzeciw kanapy i pogrążył się we własnych myślach. Zastanawiał się nad postępowaniem Toma wobec nowego. Riddle nigdy jak dotąd tak się nie zachowywał Nie zdarzyło się dotychczas, by kogokolwiek wręcz pożerał wzrokiem. Abraxas nie miał też wątpliwości, że w chwili, gdy Riddle patrzył na Grey'a, w jego oczach dało się zauważyć … Przez jakiś czas próbował dopasować słowa, ale w końcu zrezygnował na rzecz stwierdzenia, że było to dziwne spojrzenie, którego u Toma nigdy jak dotąd nie widział. Co bardziej zdumiewające, Aren zdawał się podzielać fascynację Riddle'a. Na tym na razie Malfoy musiał zakończyć roztrząsanie swoich wrażeń i spostrzeżeń z pierwszego spotkania Riddle'a i Grey'a, ponieważ Tom zadał pytanie:

— Co wiesz o tym nowym? — Abraxas uniósł wzrok na twarz rozmówcy i zamyślił się krótko:

— W zasadzie niezbyt wiele. Wydaje się być dość skryty i większość pytań, które zadawałem, po prostu ignorował. Sam zadawał pytania dotyczące szkoły i tylko szkoły. Odpowiadał również jedynie na takie. Dlatego wiem o nim tylko tyle, że jest półkrwi.
— Rozumiem. A co Ty o nim sądzisz? — Abraxas wyczuł kolejny test, choć nie wiedział z jakiego powodu jest testowany:

— Wydaje się interesujący, jednak póki co ciężko cokolwiek o nim powiedzieć. Jestem ciekawy poziomu jego mocy oraz tego jakim będzie uczniem. Na razie niewiele więcej jestem w stanie powiedzieć. Trudno go rozgryźć.

— Interesujący mówisz? Tak, zdecydowanie nie można się oprzeć temu wrażeniu. — Tom po tych słowach umilkł i ponownie zamyślił, a Malfoy cierpliwie milczał, domyślając się czyj obraz prefekt przywołał w myślach. Po dłuższej chwili Riddle jakby się ocknął, spojrzał na Abraxas'a i zarządził: — Jako, że jesteście w jednym dormitorium chciałbym, byś się o nim dowiedział więcej. Spróbuj się z nim zaprzyjaźnić. — Malfoy'a ten rozkaz zdziwił do tego stopnia, że przez chwilę wpatrywał się w Riddle'a z niedowierzaniem. To było dziwne … znowu … Ich przywódca pierwszy raz wykazał zainteresowanie czymkolwiek innym niż stare księgi i magia. Zastanawiające było to, że obiektem tych zdumiewających reakcji był człowiek. Abraxas poczuł się tak, jakby zawisł między młotem, a kowadłem i dlatego zaryzykował ostrożne pytanie:

— Panie ... nie chciałbyś sam go sprawdzić? — Tom nie spuścił z niego wzroku, ale odpowiedział spokojnie i stanowczo:

— Póki co zostanę obserwatorem. Myślę, że potem podejmę stosowne kroki jeśli mnie nie zawiedzie. Jeżeli jednak okaże się nie być wart mojej uwagi, wszystko zostanie tak jak jest. — Malfoy przyjął w milczeniu ten komentarz, chociaż w duchu pozwolił sobie na wątpliwość, czy Tom długo wytrzyma w roli obserwatora. W końcu był wyjątkowo poruszony osobą Grey'a, a jego ciekawość i zaangażowanie w całą sprawę aż nadto widoczne.
Na śniadaniu Aren wywołał swoim niespodziewanym pojawieniem się przy stole Slytherinu prawdziwą sensację. Oczywiście nie u Ślizgonów, którzy już mieli świadomość, że istnieje, ale u uczniów z innych Domów. Grey chciał usiąść gdzieś na brzegu, jednak Abraxas mu na to nie pozwolił i pociągał go w stronę środkowej części stołu. Jak na złość usiedli akurat naprzeciw Lastrange, który posłał Aren'owi nieprzyjemny, krzywy uśmiech i wrócił do rozmowy z Tom'em. Riddle zdawał się być totalnie znudzony rozmową z Rudolfem i bardziej skupiał się na jedzeniu. Aren ze wszystkich sił starł się nie gapić na prefekta Slytherinu i skupić się na własnym posiłku. Co prawda apetyt średnio mu dopisywał, ale wypadało jednak coś zjeść przed pierwszymi zajęciami tutaj, które z pewnością będą dla niego stresujące. Nie umiał sobie wyobrazić jak mogą wyglądać zajęcia w szkole magii w momencie, gdy nie można używać czarów. Westchnął lekko i odsunął talerz, jakby chciał tym sposobem zaznaczyć koniec posiłku. Nie był w stanie zjeść nawet tego co sobie nałożył. Żołądek z nerwów zmienił się w kamień i nie chciał przyjąć ani krztyny jedzenia więcej.

Na pierwszą dziś lekcję, Zaklęcia, dotarł równo z nauczycielem i zajął miejsce w osobnej ławce, z pełną świadomością ignorując dyskretny gest Malfoy'a stanowiący zaproszenie, by dosiadł się do niego. Skupił się na obserwacji nauczyciela. Był starszym mężczyzną, któremu siwizna częściowo pokryła już brązowe włosy. Chodził lekko przygarbiony. Na początek lekcji uśmiechnął się do swoich uczniów, odnalazł wzrokiem Aren'a i skinął mu lekko głową na powitanie. Grey odpowiedział tym samym i profesor przeszedł do tematu lekcji. Dziś przerabiać mieli w praktyce zaklęcie niewidzialności. Uczniowie mieli ćwiczyć, rzucając czar na przedmioty leżące przed nimi na ławkach. Zajęcia trwały, uczniowie ćwiczyli z różnym skutkiem, a jedynym, który rzucił zaklęcie poprawnie za pierwszy razem był Tom Riddle. Aren czuł się na tej lekcji cokolwiek dziwnie. Nie mógł w niej za bardzo uczestniczyć. Dopiero teraz poczuł jak bardzo brakuje mu magii oraz jak bardzo źle się z tym czuje. Oczywiście nie mógł nic poradzić, musiał czekać cierpliwie, aż jego rdzeń magiczny się zregeneruje. Na razie musiał poprzestać na kilkukrotnym powtórzeniu cicho formuły zaklęcia oraz przećwiczeniu odpowiedniego ruchu dłoni. Przez całe zajęcia musiał znosić i dzielnie ignorować zaciekawione spojrzenia posyłane przez uczniów z własnego domu oraz Krukonów, z którymi mieli zaklęcia.

Kolejnymi zajęciami w dniu dzisiejszym było podwójne Zielarstwo, prowadzone przez Herberta Berry'ego. Nauczyciel zdawał się być niezbyt zainteresowany nauczeniem własnego przedmiotu. Zaordynował co mają zrobić i ograniczył się do obserwacji i rzadkich interwencji. Przez całe zajęcia zajmowali się przesadzaniem poszczególnych ziół do większych doniczek. Aren ze spokojem przystąpił do pracy, jak nie raz i nie dwa robił to już w Hogwarcie. Pani Sprout nie tolerowała magii podczas pracy z roślinami tłumacząc, że czary działają niekorzystnie na ich magiczne zdolności. Mówiła, że pod wpływem takiego traktowania, rośliny z czasem stają się coraz słabsze. Dlatego Grey nawet nie zastanawiał się, czy brakuje mu na tych zajęciach magii, czy też nie do czasu, gdy musiał przenosić wielki worek torfu bez użycia magii. Wtedy ponownie zaczął przeklinać w myślach swoją niedyspozycję. Zauważył też, że chyba jedynie on spośród klasy pracował z roślinami bez użycia czarów. Pozostali robili to za pomocą magii, by nie pobrudzić rąk. Przesadzanie malutkich sadzonek było nawet dość odprężające i sprawiało Grey'owi sporą przyjemność, dopóki jeden z nieznanych mu Ślizgonów, specjalnie nie spuścił na jego przed chwilą przesadzone zioła, sporej wielkości donicy. Ta oczywiście zgniotła delikatne rośliny. Aren zdusił w sobie chęć do gwałtownej reakcji i spojrzał tylko beznamiętnie, by zapamiętać wygląd „niszczyciela” na przyszłość. Zanotował sobie w pamięci również fakt, że wątpliwy dowcipniś zdawał się kumplować z Lastrange'm. Grey bez słowa zajął się sprzątaniem powstałego bałaganu i ratowaniem co się da spośród zgniecionych roślinek. Nie zamierzał większości z nich wyrzucać. Były młodziutkie, na początku etapu rozwoju i istniało wielkie prawdopodobieństwo, że wrócą do siebie dość szybko. W końcu miał doświadczenie z ratowaniem zgniecionych roślin. Często zdarzało się w domu wujostwa, że Dudley umyślnie deptał grządki swojej matki, by potem zwalić winę na niego. Pomimo masy kuzyna, większość młodych roślin udawało się uratować. Ich chęć przetrwania była silniejsza od mocy zniszczeń. Oczywiście tylko w wypadku, gdy kuzyn perfidnie nie niszczył którejś grządki wielokrotnie i systematycznie. Wtedy roślinki ginęły i nie było już mowy o ich ratowaniu. Tak rozmyślając, Aren kontynuował swoją pracę do czasu, aż na kilka minut przed końcem lekcji usłyszał tuż za sobą głos profesora:

— Aren Grey dostaje dwadzieścia punktów dla Slytherinu. — Chłopak, zupełnie zaskoczony odwrócił się w stronę nauczyciela, nie bardzo pojmując o co chodzi. Zdezorientowany rozejrzał się po innych, ale na ich twarzach również zauważył brak zrozumienia:

— Za co on dostał tyle punktów? — Padło wreszcie pytanie od strony uczniów Gryffindoru, a nauczyciel w odpowiedzi oznajmił:

— Jako jedyny z całej waszej bandy półgłówków nie używał magii, a to podstawowa wiedza w zielarstwie. Miło mieć choć raz kompetentną osobę w klasie. Osobę, która kiedy wymaga tego sytuacja, nie boi się ubrudzić. — Profesor uśmiechnął się kpiąco, znacząco zatrzymując wzrok na uczniach Slytherinu. Aren również spojrzał po swoich domownikach i z rozbawieniem zauważył na wielu twarzach mieszaninę nieprzychylności i zadowolenia. Jakby Ślizgoni nie bardzo mogli się zdecydować, czy być zadowolonym z uzyskanej puli punktów, czy też raczej nie znosić nowego za to, że odstawał od ich grupy.

Jeszcze przed obiadem Aren udał się do biblioteki z zamiarem wypożyczenia podręczników z piątego i szóstego roku, by mieć ogólne rozeznanie czego może się spodziewać. Kasandra przestrzegła go, że póki nie może uczestniczyć praktycznie w niektórych przedmiotach i zaliczać poszczególnych etapów zajęć, musi się chociaż wykazać wiedzą książkową. Zwłaszcza, że „przeskoczył” jeden rok. Grey przyznał jej rację i teraz właśnie realizował swój zamiar uzupełnienia i pogłębienia wiedzy. Zgromadził kilka pomocnych książek i usiadł w najdalszym kącie czytelni, gdzie panował spokój i można było się skupić. Zaczął od analizowania podręcznika do Zaklęć. Po paru minutach pracy, jego azyl został naruszony. Najpierw usłyszał kroki, a po chwili przesunięcie krzesła. Wyraźnie ktoś zajął miejsce naprzeciw. Aren spokojnie odczekał chwilę, po czym uniósł głowę, by zobaczyć kto mu przeszkodził. Nie był jakoś bardzo zdziwiony, gdy zobaczył znajome blond włosy.

— Jestem pod wrażeniem, Berry zazwyczaj jest nad wyraz oszczędny w rozdawaniu punktów. Najwięcej, dziesięć, zdobył tylko Tom, ale Ty właśnie pobiłeś nawet jego rekord. — Zagaił przyjaźnie Abraxas, równocześnie omiatając wzrokiem leżące na stoliku książki. Jak zauważył Grey zgromadził same podręczniki, no i oczywiście był jak zawsze nader wymowny. W odpowiedzi Abraxas usłyszał tylko:

— Mhm ...

— Wielu z nas się zastanawiało, czemu na Zaklęciach nie używałeś magii. Jest jakiś powód tego? — Malfoy postanowił kontynuować indagowanie nowego, ale najwyraźniej nie zrobił tego wystarczająco subtelnie, ponieważ Grey bez zastanowienia odparował spokojnym głosem:

— Przeszkadzasz mi. Chciałbym w spokoju poczytać. — To powiedziawszy, Aren wrócił wzrokiem do czytanego tekstu. Abraxas cicho westchnął, po chwili wstał i odszedł, ale nie na długo. Po kilku minutach wrócił z dwiema książkami i ponownie zajął swoje miejsce zagłębiając się w lekturze.

Ostatnimi zajęciami na ten dzień były Runy, z którymi Aren nigdy wcześniej nie miał do czynienia. W tych czasach były to obowiązkowe zajęcia, więc nie miał wyjścia, musiał na nie chodzić. Póki co niewiele z tego rozumiał, a na koniec zajęć zwyczajnie rozbolała go głowa od nadmiaru wszelakich informacji. Reszta dnia minęła mu wyjątkowo spokojnie choć zauważył, że inni uczniowie się na niego gapią. Do wzmożonej obserwacji i cichych komentarzy był przyzwyczajony, przecież trening miał choćby w swoich czasach, ale tam przynajmniej wiedział o co chodziło. Tutaj na razie nie miał pojęcia, ale miał nadzieję, że się dowie prędzej, czy później.

Następnego dnia podwójne Zaklęcia i Obrona przed Czarną Magią znacząco pogłębiły jego uczucie beznadziejności i bezużyteczności. Przyczyną był oczywiście brak magii i możliwości pełnego uczestnictwa w zajęciach. Miał nadzieję, że z Eliksirami nie będzie aż tak wielkiego problemu jak z Zaklęciami, czy Obroną. Okazało się jednak, że bardzo się pomylił. Slughorn na początku przepytał go, chcąc rozeznać się w jego wiedzy. Nie była powalająca i na większość pytań Grey odpowiadał po prostu „nie wiem” mimo, że profesor pytał o stosunkowo łatwe rzeczy. Aren był przekonany, że o części z nich z pewnością słyszał, ale przez zatargi z Sanpe'm nigdy się nie przykładał do tego przedmiotu i nie starał się ich zapamiętać, stosując osobę Mistrza Eliksirów za wygodną wymówkę. Z perspektywy czasu widział, ze to była mierna wymówka. Chyba raczej pretekst do lenistwa. Ostra krytyka własnej osoby zaowocowała postanowieniem, że z Eliksirami zdecydowanie musi zacząć od początku. Musiał odnowić i usystematyzować informacje, bo słuchając objaśnień Slughorna odnosił nieodparte wrażenie, że prawie go rozumie i gdyby nie ewidentne luki w wiedzy pojąłby wykład w lot.

Dziś pracowali nad eliksirem wzmacniającym, w którego skład wchodziły pędy sosny, krew salamandry, sproszkowany pazur gryfa oraz sok z granatów. Aren westchnął i ruszył po składniki. W drodze poczuł silne pchnięcie w ramię, ale szczęśliwie zdołał utrzymać równowagę. Nie wiedział kto to zrobił, zresztą nie zamierzał tego dociekać, więc po prostu poczekał chwilę. Kiedy już wszyscy zabrali odpowiednie składniki i się rozeszli do swoich miejsc pracy, Aren pobrał co należało dla siebie i wrócił do ławki. Ponownie odmówił siedzenia z Malfoy'em, zajmując pustą ławkę z przodu. Nie zależało mu na ukrywaniu przed profesorem swoich poczynań. Pierwszy problem miał już na starcie. Trzeba było rozpalić ogień pod kociołkiem, a on nie miał do tego środków, czyli magii. Nie pomyślał o tym wcześniej, a teraz skonsternowany, zastanawiał się jak rozwiązać ten kłopot. Pomoc nadeszła dość szybko i to ze strony profesora, który bez komentarza rzucił zaklęcie pod jego kociołek. Aren podziękował mu cicho, ale i tak czuł na swoich plecach palące spojrzenia innych osób, obserwujących całe zajście. Nie przejmował się tym, nie odwrócił i kontynuował pracę przy eliksirze. Pierwszą czynnością było powolne wlewanie soku z granatów i mieszanie w tempie dwa obroty w prawo i jeden w lewo co minutę. Po dziesięciu minutach należało kociołek zostawić na małym ogniu i pokroić na plasterki młode pędy sosny. Zmniejszenie ognia stanowiło kolejny problem, ale Aren po krótkim zastanowieniu postanowił poradzić sobie inaczej i delikatnie polał palnik wodą w nadziei, że zmniejszy w ten sposób płomień. Oczywiście zyskał jedynie tyle, że ogień zgasł. Chłopak sapnął zniecierpliwiony mierząc palnik wzrokiem.

— Aren, proszę byś został tutaj po lekcji. — Usłyszał głos nauczyciela i westchnął ponownie, równocześnie odruchowo skinął głową w odpowiedzi. Kiedy zdał sobie sprawę z tego co zrobił, automatycznie wewnętrznie przygotował się na ostrą reprymendę ze strony profesora. Snape wymagał zawsze odpowiedzi werbalnej i każdy inny sposób komunikacji był kwitowany ostrą i głośną krytyką. Slughorn jednak najwyraźniej przyjął ten sposób potaknięcia, więc Aren westchnął cicho po raz kolejny, tym razem z ulgą i usiadł nie próbując już nic więcej robić ze swoim niedoszłym eliksirem. Wiedział, że wszyscy zerkają na niego zaciekawieni. Mógłby przysiąc, że niektórzy nawet z politowaniem i drwiną. Czas mijał, a Grey spokojnie siedząc i czekając na koniec lekcji cieszył się, że tak świetnie udaje mu się utrzymać obojętną, godną Ślizgona maskę.

Po lekcji, która dłużyła się Aren'owi niemiłosiernie, zgodnie z życzeniem nauczyciela został na swoim miejscu do czasu, kiedy ostatni uczeń zamknął za sobą drzwi klasy. Dopiero wówczas podszedł do biurka profesora. Slughorn jednym machnięciem różdżki wyciszył klasę i zwrócił się do Aren'a ze współczuciem:

— To musi być dla Ciebie ciężki czas, nieprawdaż?

— Myślę, że muszę się po prostu przyzwyczaić do tej tymczasowej niedyspozycji. — Odpowiedział spokojnie chłopak, choć nie podobał mu się ton z jakim zwracał się do niego nauczyciel. Nie oczekiwał od nikogo litości.

— Masz rację chłopcze, choć zastanawiam się co powinniśmy zrobić w kwestii Eliksirów. Właściwie, mam dla Ciebie pewną propozycję. Myślę, że na chwilę obecną doskonałym rozwiązaniem będzie mogolski palnik, którym mógłbyś się posługiwać do czasu, aż będziesz mógł sam rzucić zaklęcia. Wiem jednak, że to może być nieco krępujące zwłaszcza, że jesteś wężem. Dlatego proponuję także, żebyś po lekcjach spotykał się ze mną na dodatkowych zajęciach i wykonywał te eliksiry, które będą robione przez innych na lekcjach. To pozwoli Ci nie zostać z tyłu z materiałem.

Aren przez chwilę nie mógł uwierzyć w to co słyszy. Po niezbyt przyjemnych doświadczeniach ze Snape'm, raczej nie spodziewał się takiej propozycji rzuconej wprost. Miał teraz ochotę podejść i uściskać nauczyciela z radości, ale oczywiście ograniczył się do uśmiechu wdzięczności. Rozwiązanie, które zaproponował profesor, było najlepszym co można było w obecnej sytuacji zrobić. Nie pozostawało nic innego jak podziękować Slughorn'owi.

— Dziękuję za pańską propozycję, wiele dla mnie znaczy. Zdaję sobie przecież sprawę, że będzie Pan poświęcał swój prywatny czas po lekcjach. Postaram się nie zawieść i obiecuję, że na ile potrafię, będę przykładał się do nauki.

— To doskonale. Ponieważ ta lekcja była ostatnią na dziś dla Ciebie i dla mnie, proponuję zacząć zacząć od zaraz. Odpowiada ci to? — Aren zdecydowanym ruchem głowy przytaknął w odpowiedzi. Wciąż był pod wrażeniem działań profesora. — Dobrze, czyli postanowione. Chodź za mną, zaprowadzę Cię do mojego osobistego pokoju, gdzie sam niekiedy pracuję. Tam zawsze będziemy mieć te lekcje. — Wyszli z klasy, udając się jeszcze bardziej w głąb lochów. Nauczyciel zatrzymał się nagle przy obrazie centaura, który wpatrywał się w nich nieufnie:

— Warenie, to jest Aren Grey. Chciałbym, byś od teraz oprócz mnie, przepuszczał także jego. — Stworzenie tylko skinęło głową i otworzyło przejście do pomieszczenia. Aren wszedł za profesorem i z trudem opanował jęk zawodu, widząc znaczne zaniedbanie wokół. Wszędobylski kurz zdawał się pokrywać każdą rzecz znajdującą się w tym pokoju. Nauczyciel chyba wyczuł jego konsternację, bo wyjaśnił:

— Z reguły korzystałem z tego pomieszczenia, gdy chciałem uwarzyć coś prywatnie, albo ukryć rzadkie składniki przed wami. Dlatego taki tu nieład. Dziś jednak nie będziemy niczego warzyć, dlatego nie będziemy tracić czasu na sprzątanie. Zajmiemy się teorią. — Po tych słowach profesor rzucił zaklęcie czyszczące na stojący na środku okrągły stół i krzesła, po czym gestem zaprosił Grey'a, żeby usiadł. Chłopak zajął jedno z krzeseł, obserwując jak nauczyciel podchodzi do stojącej pod ścianą biblioteczki i wyciąga kilka, sporych rozmiarów książek. Profesor wrócił po chwili z tym naręczem do stołu i położył książki przed Grey'em mówiąc: — Zauważyłem, że masz zdumiewające problemy z podstawami, a bez nich trudno jest wybrnąć z poprawnym warzeniem eliksirów. Dlatego zdecydowałem, że zaczniemy od samego początku. To książki z mojej prywatnej kolekcji. Ich autorzy doskonale tłumaczą rozmaite aspekty potrzebne, by pojąć podstawy. Gdy już się z nimi uporasz chciałbym, byś wynotował na pergaminie wszystkie zagadnienia, których nadal nie będziesz rozumiał. Wtedy stopniowo będziemy je omawiać do czasu, aż wszystko będzie jasne. — Aren ze zdumienia zamrugał szybko i wbił niedowierzające spojrzenie w Slughorn'a. Wyrwało mu się pytanie:

— Dlaczego profesor to robi? — W odpowiedzi ujrzał życzliwy uśmiech i usłyszał:

— Może dlatego, że sam miałem kiedyś podobny problem. Nigdy nie byłem zbyt silny magicznie, za to z Eliksirów byłem geniuszem. Patrząc dziś na Ciebie, poczułem pewną nostalgię … I od razu zapewniam, że to nie jest litość mój chłopcze. Raczej swego rodzaju zrozumienie. Chcę Ci również pomóc, byś mógł nadrobić zaległości, które są naprawdę dość … nazwijmy to nieprawdopodobne. Zastanawiam się dlaczego? — Aren przez moment milczał, myśląc nad tym jak odpowiedzieć na tak zadane pytanie. Początkowo chciał je pominąć, ale z drugiej strony jego braki rzeczywiście były widoczne i bez wątpienia mogły dziwić. Poza tym, doszedł do wniosku, że profesorowi należała się jakaś, choćby ogólna odpowiedź, za życzliwość jaką okazywał. Dlatego po chwili milczenia stwierdził:

— Mój poprzedni nauczyciel Eliksirów nie bardzo potrafił uczyć. Nie miał do tego dość cierpliwości jak sądzę. Uczniowie go drażnili swoją, jak to określał, niekompetencją. Ciężko jest polubić przedmiot, którego nauczyciel ciągle człowieka upokarza i wystawia na pośmiewisko. Ogólnie mówiąc nienawidziłem tych zajęć. Choć ostatnio, przed moim wypadkiem, miałem nawet w tej dziedzinie pewne osiągnięcia. Zdołałem nieco bardziej polubić Eliksiry, ale jedynie zajęcia, nie nauczyciela. — Na tym poprzestał, mając nadzieję, że Slughorn nie będzie drążył tematu. Na szczęście tak się stało.

— Rozumiem. Więc nie ma na co czekać! Zaczynajmy. — Profesor rozpromienił się. Widać było, że przekazywanie wiedzy przychodzi mu z łatwością i sprawia przyjemność. Zaczął Aren'owi tłumaczyć rzeczy, które chłopak zdawał się mgliście pamiętać z początkowych klas. Tym razem jednak niuanse tworzenia eliksirów zapadały mu w pamięć, a nie ulatywały z głowy. Pomocne było też to, że kiedy czegoś nie rozumiał, mógł bez przykrych konsekwencji zapytać, a profesor cierpliwie tłumaczył. Slughorn był świetnym nauczycielem i Aren doszedł do wniosku, że były to pierwsze, spędzone z przyjemnością, zajęcia z Eliksirów w jego życiu.

Kiedy skończyły się zajęcia dodatkowe, była już prawie pora kolacji. Aren poszedł więc prosto na nią i zajął miejsce z brzegu stołu Slytherinu, gdzie z reguły nie siadali szóstoklasiści. Po pewnym czasie zarejestrował, że do Wielkiej Sali wkraczają jego domownicy z Tom'em Riddle na czele. Zielonooki chłopak udał jednak, że tego nie zauważył i kontynuował posiłek. Do jego uszu dotarły niezbyt głośne rozmowy, prowadzone przy sąsiednim stole, Krukonów. Usłyszał nawet kilka razy słowo charłak, które sugerowało od razu czego dotyczy dyskusja. To co usłyszał, zdawało się tłumaczyć wszystkie wcześniejsze zachowania uczniów, czyli gapienie się i szepty, których nie rozumiał. Doszedł do wniosku, że pewnie rzeczywiście dotyczyły jego braku magii i dywagacji w jaki sposób wobec tego został przyjęty do tej szkoły. Myśli przerwał Aren'owi głos Abraxas'a, który właściwie jako jedyny spośród Ślizgonów odzywał się do niego:

— Hej dołączysz do nas? — Aren spojrzał w stronę Malfoy'a i wstając od stołu oznajmił:

— Nie, w zasadzie już skończyłem. — Abraxas skinął ze zrozumieniem głową i zajął się kolacją, a Aren ruszył w stronę lochów, chcąc zacząć czytać książki od Slughorn'a.

Tymczasem w Wielkiej Sali Malfoy westchnął ciężko podczas posiłku. Zaprzyjaźnienie się z Aren'em było trudniejsze niż początkowo zakładał. Naprawdę starał się być miły, jak jeszcze nigdy dotąd. Większość ludzi na tej sali już dawno jadła by mu z ręki po tak otwartych próbach nawiązania kontaktu, ale oczywiście Grey kompletnie nic sobie z tego nie robił, a w dodatku jeszcze go ignorował.

— Widzę, że zadanie, które powierzył Ci Tom, kiepsko idzie. — Uśmiechnął się z udawanym współczuciem Black. Abraxas spojrzał na niego trochę zaskoczony:

— Więc wiesz?

— Yhym ... kazał nam nie przeszkadzać w waszej zabawie w kotka i myszkę. Choć wyraźnie gryzoń nie poddaje się fałszywemu urokowi drapieżnika. — Żartobliwie skomentował Orion, ale zauważył, że Malfoy nieco się naburmuszył, więc porzucił ten temat i poruszył inną ważną kwestię, która zaprzątała mu głowę: — Zastanawiam się dlaczego nie używa magii. Gdyby nie był czarodziejem, nie przyjęto by go do szkoły. Gdyby był charłakiem też nie, więc dlaczego? — Tym razem powiedział to do wszystkich słyszących go przy stole.

— Nauczyciele widocznie znają powód, jednak z jakiegoś powodu milczą. — Wtrącił Avery — Tobie coś mówił Malfoy?

— Zapytałem o powód, ale mnie zbył. — Odpowiedział Abraxas, a złośliwy głosik w jego głowie dopowiedział: „... po raz kolejny tego dnia ...”.

— Irytuje mnie ten nowy. W widoczny sposób jest inaczej traktowany przez nauczycieli i przez to czuje się lepszy od nas! — Warknął Lastrange, czym zwrócił uwagę Toma, który zaproponował, a raczej rozkazał:

— Więc może pokażesz mu gdzie jest jego miejsce?

— Z pewnością tak zrobię. — Odparł zadowolony Rudolf, wstając niemal natychmiast od stołu.

Grey dotarł dość szybko do lochów, ale już na miejscu napotkał kolejną tego dnia przeszkodę, która podkreślała jego dolegliwość. Któryś z jego współmieszkańców w dormitorium, rzucił na wejście do pokoju zaklęcie zamykające. Nie miał wyjścia, musiał czekać, aż którykolwiek z jego współlokatorów cofnie czar. Nie tracił jednak czasu, usiadł na jednym z foteli i zaczął czytać. Stopniowo, w miarę jak uczniowie docierali z kolacji, zaczęło się robić coraz bardziej gwarno w pokoju wspólnym. Kątem oka Aren dostrzegł, że przybyli wszyscy z jego pokoju prócz Abraxasa i Blacka. Riddle'a również nigdzie nie zauważył. Grey udał, że jest całkowicie pochłonięty lekturą. Niezbyt długo udało mu się pozostać incognito. Usłyszał liczne kroki zbliżające się w jego stronę, więc w przewidywaniu jakiegoś rodzaju konfrontacji zamknął książkę i uniósł głowę. Okazało się, że byli to Lastrenge, Mulciber i Avery. Ten ostatni rzucił prosto z mostu pytanie, które spowodowało, że praktycznie wszyscy, którzy znajdowali się w pokoju wspólnym ucichli, przysłuchując się ich rozmowie:

— Dlaczego nie używasz magii?

— Bo nie mogę. — Odpowiedział Aren zgodnie z prawdą.

— Jesteś cholernym charłakiem?! — Rzucił Lastrange wymawiając ostatnie słowo jak coś odrażającego.

— Nie, chociaż chwilowo tak to wygląda. Nie uważam jednak, bym musiał Wam się z czegokolwiek tłumaczyć. — Krótko wyjaśnił Aren, patrząc na wrogie postawy Lastrange i Mulciber'a, Edgar, kiedy ujrzał na co się zanosi, dyskretnie wycofał się i jedynie jak inni obserwował całe zajście z dala. Pozostali dwaj kontynuowali swój zamysł. Aren w pewnej chwili zauważył, że Rudolf wyciąga swoją różdżkę, więc instynktownie wyszarpnął własną, rzucając Ekspeliarmus. Oczywiście nic się nie stało i to czar Rudolfa Ascendio mimo, że rzucony nieco później, zadziałał. Grey został przyszpilony do ściany, unieruchomiony. Był naprawdę wściekły, choć w żaden sposób nie pokazał tego po sobie wiedząc, że tym dostarczył by tylko dodatkowej rozrywki tymczasowym oprawcom. Opanował emocje i patrzył na stojącego przed nim Rudolfa, nie spuszczając z niego wzroku, podczas gdy ten szyderczo się uśmiechał komentując głośno:

— Widzieliście jak rzucał zaklęcie? To było naprawdę żałosne. Nie potrafi użyć jednego z najprostszych. — Zaśmiał się Lastrange, a po chwili zawtórowała mu część Ślizgonów. Po chwili przerwy, Rudolf kontynuował, dźgając Aren'a różdżką w klatkę piersiową: — I co, nadal potrafisz szczekać? — Zielonooki, wciąż uwięziony, nie mógł się powstrzymać od kpiących słów:

— Tak masz rację, to zapewne było żałosne, choć nie tak bardzo jak Ty, próbujący pokazać innym swoją wyższość, przez używanie siły na kimś, kto nie może się bronić. Doprawdy, godne podziwu.

— Ty ... jak śmiesz! — Wykrzyknął Rudolf z wściekłością, wymierzając Aren'owi cios w brzuch. Grey stracił na moment oddech, a przez głowę przemknęła mu myśl: „... Zdecydowanie powinienem trzymać język za zębami ...”. Przymknął oczy na moment, starając się opanować ból i nie zwrócić kolacji, bo to dostarczyłoby niewątpliwie dodatkowej satysfakcji tymczasowemu oprawcy.

Tom, napuszczając na Aren'a Rudolfa, planował przeprowadzić swoiste doświadczenie. Był zainteresowany jak poradzi sobie Aren. Wiedział, że Lastrange najbardziej nie cierpi, kiedy kogoś traktuje się inaczej niż resztę. Oliwy do ognia dolał fakt, że nowy był półkrwi. Gdy Rudolf z dwoma kolegami udali się do lochów w wiadomym celu, poszedł dyskretnie za nimi pod zaklęciem kameleona. Wcześniej posłał Abraxas'a do biblioteki po pewną książkę, by czymś go zająć. Black'a natomiast wezwał podczas uczty Slughorn, więc z nim również nie było kłopotu. Do pokoju wspólnego udało się Tomowi wślizgnąć tuż za rzeczoną trójką, nie mógł przecież przegapić przedstawienia jakie się szykowało. Riddle zaryzykował podjudzenie Rudolfa na nowego, ponieważ już po pierwszym spotkaniu Arena mógł stwierdzić, że zdecydowanie był silną osobą. Dlatego też szczerze wątpił, by cokolwiek co był w stanie zastosować Lastrange, zrobiło na nim większe wrażenie. Tak sądził, choć oczywiście mógł się mylić. Teraz obserwował wydarzenia z bliska, co było nieco ryzykowne, ale nie chciał przegapić żadnej drobnej nawet emocji na twarzy Aren'a. Twarzy, którą Grey ukrywał za doskonałą maską. Pierwszą, choć tylko na moment uwidocznioną emocję, Tom zauważył, gdy Aren rzucił nieudane zaklęcie. Była to frustracja, która jednak równie szybko jak się pojawiła, zniknęła. Riddle był pod niemałym wrażeniem szybkości z jaką Aren wyciągnął różdżkę i rzucił zaklęcie. Gdyby czar zadziałał, Rudolf z pewnością zostałby obezwładniony, nie miałby szans. Tom przysłuchując się rozmowie tamtych dwóch zauważył, że Grey, mimo że był ofiarą, górował nad swoim oprawcą. Podobał mu się jego cięty język i łatwość z jaką doprowadzał jego pachołka do stanu, jaki w Lastrange tylko Abraxas potrafił wywołać. Mimo ciosu, który był bolesny i pozbawił Aren'a tchu, zielonooki nie spuszczał swojego dręczyciela z oczu, przez co ten, jak zauważył Tom, zaczął czuć się nieswojo. Zdenerwowanie pokrył oczywiście atakiem i wymierzył Grey'owi cios w twarz. Riddle poczuł mimowolnie złość. Postanowił sobie, że Rudolf zapłaci za to przy najbliższym spotkaniu. Na razie jednak dalej prowadził swoje obserwacje. Grey uniósł głowę i tym razem jego wzrok mógłby zamrozić ogień. Z kącika ust płynęła mu stróżka krwi. Tom skierował wzrok na Lastrange i z satysfakcją zanotował, że w oczach Rudolfa zobaczył strach. Lastrange, widocznie świadomy swojego stanu odwrócił od Aren'a wzrok i zdjął zaklęcie. Aren nie był w stanie w tej chwili utrzymać się na nogach i upadł na kolana. Sądząc po łoskocie, który można było usłyszeć, upadek był bolesny. Rudolf splunął na jego szatę i syknął odchodząc:

— O właśnie tutaj jest Twoje miejsce, jesteś poniżej nas.

Takim zachowaniem zaskarbił sobie dodatkową dozę „sympatii” u Toma, który w myślach obiecał: „... Zdecydowanie pokażę Lastrange, gdzie dokładnie jest jego miejsce ...”, po czym uśmiechnął się zjadliwie do własnych myśli, wciąż obserwując Aren'a, który właśnie zebrał siły i wstał otrzepując kolana. Starł ręką krew z rozciętej wargi, spojrzał na okrwawioną dłoń i zlizał tą krew. Tom nie mógł oderwać wzroku od języka, który na moment wysunął się z ust Grey'a. Było to w pewien sposób bardzo perwersyjne ... równie podniecające jak oczy Aren'a, gdy patrzył na Lastrange niczym na zwierzynę. To był zdecydowanie grzeszny widok ...
Riddle wnikliwie obserwujący Aren'a, dokładnie zobaczył moment, kiedy ten, po odejściu Rudolfa nieco się rozluźnił, zrobił dwa kroki do przodu i zatrzymał się dosłownie metr od Tom'a w zamyśleniu. Jego oczy przybrały już inny wyraz, nieco łagodniejszy. Ręka Tom'a jakby sama, bez woli właściciela uniosła się w kierunku twarzy Grey'a i w tym momencie jego trans został przerwany głosem Malfoy'a:

— Aren wszystko w porządku? — Tom oprzytomniał i wycofał się dyskretnie, wciąż ukryty pod zaklęciem kameleona. Zdecydowanie, Abraxas miał niekiedy doskonałe wyczucie czasu. Ostatni raz spojrzał na zielonookiego chłopaka i udał się do swojej sypialni. Ponownie musiał przemyśleć kilka spraw na temat nowego ucznia.

Malfoy spojrzał na powoli kształtującą się na policzku Aren'a opuchliznę oraz rozcięty kącik ust. Wyciągnął różdżkę i rzucił na niego zaklęcie lecznicze. Po chwili po urazach nie było śladu. W duchu zastanawiał się co Tom chciał uzyskać, nasyłając na Aren'a kogoś takiego jak Lastrange. Zwłaszcza, że ten bywał nieobliczalny, a Grey nie mógł się nawet obronić. Abraxas zastanawiał się też, jak doszło do tego, że Rudolf posunął się do rękoczynów. Po Aren'ie nie widać było, żeby atak wywarł na nim jakieś szczególne wrażenie. Wydawał się być tylko lekko rozkojarzony.

— Wszystko w porządku? — Upewnił się ponownie Malfoy zauważając, że na twarz Aren'a powraca jego zwyczajowa maska:

— Tak. Dziękuję za uleczenie rany. — Zielonooki Ślizgon lekko uśmiechnął się w podziękowaniu, po czym ruszył wraz z Abraxas'em w stronę dormitorium. Nie miał ochoty teraz tam wracać, ale tym pokazałby Rudolfowi, że się go obawia. To nie było prawdą, ale tamten niewątpliwie tak właśnie by to odczytał. Po przekroczeniu progu dormitorium Aren zignorował wszystkich przebywających w nim i zajął się pracą domową.
Kilkanaście minut później zjawił się Orion i wyczuwając pewne napięcie w powietrzu rozejrzał się zaskoczony. Zaobserwował, że Rudolf jest wyraźnie zły i czymś niezwykle jak na niego poruszony. Szybko przypomniał sobie, że Tom zezwolił Rudolf'owi na konfrontację z Aren'em. Coś musiało się między nimi stać. Chociaż akurat po Grey'u nie było widać zupełnie żadnego poruszenia. Zdawał się nie przejmować panującą atmosferą. Orion poczuł do niego jakiś rodzaj szacunku, ze względu na to, że tak po prostu tutaj z nimi wszystkimi siedzi. Żałował, że nie widział tego, co się zdarzyło i obiecał sobie, że będzie musiał wyciągnąć z Avery'ego co się takiego stało.
— Mam zaproszenia na kolejne spotkanie Klubu Ślimaka od profesora. — Oznajmił głośno Black, pokazując plik ozdobnych kopert, które trzymał w ręku. — Najbliższe spotkanie będzie w tą sobotę. Wszystkie szczegóły macie w liście. — Podał kolejno koperty Mulciber'owi, Lastrange, Avery'emu i Malfoy'owi. Zatrzymał się przy łóżku Grey,a, który spojrzał na niego ze zdziwieniem, dlatego wyjaśnił:

— Mam również wiadomość dla Ciebie. — Powiedział, przekazując zwykłą, nieozdobną kopertę. Orion wykorzystał okazję, że był tak blisko Aren'a i przyjrzał mu się kolejny raz. Wyglądał niepozornie, niewinnie wręcz. Zielone oczy spojrzały na niego z niewypowiedzianym pytaniem. Black jednak tylko pokręcił głową i odszedł do swojego biurka.

***

Przyszła sobota, a wraz z nią przymus, przynajmniej tak określał to w myślach Tom, kolejnego spotkania w Klubie Ślimaka. Tym razem jednak Riddle wiedział po co konkretnie się tam wybiera. Slughorn wiedział, tak jak i inni nauczyciele, dlaczego Grey nie używa magii. Jednak wszyscy milczeli na ten temat, choć kilku uczniów dopytywało się o tą sprawę. Tom czuł, że musi w tym być jakieś drugie dno, dlatego dziś postanowił użyć całego swojego uroku osobistego i alkoholu, by wydobyć tą informację od opiekuna domu. Od starcia z Rudolf'em nie zmieniło się nic w zachowaniu Aren'a. Nadal był zamknięty w sobie, nie dopuszczał innych do siebie, choć Malfoy robił wszystko, by zmienić ten stan rzeczy. Tom zastanawiał się nawet, czy samemu nie zacząć działać. W zasadzie, jeśli chodzi o Grey'a, rozmawiali ze sobą tylko pierwszego dnia. Z drugiej strony Aren nie wykazał się niczym, co mogłoby jego, Tom'a w jakimś stopniu zainteresować. Nie lubił słabych ludzi. Aren był silny psychicznie, ale brak magii czynił go słabym w czarodziejskim świecie. Riddle dostrzegł, że uczniowie jego domu zaczęli robić z zielonookiego kozła ofiarnego, rzucając na niego różne drobne zaklęcia. Były to zwykłe psikusy, które Grey z podziwu godnym spokojem znosił, nie dając się wyprowadzić z równowagi, a Tom żałował, bo dałby wiele, by ujrzeć go takim jak wtedy, gdy przeraził Rudolf'a.. Oczywiście już w głowie rodził mu się plan, który miał sprawić, że maska Aren'a Grey'a roztrzaska się w drobny mak. Chciał zobaczyć jaki ten chłopak jest naprawdę i co ukrywa. Spojrzał na zegar, na którym dobiegała dziewiętnasta. Czas było ruszać na zebranie. Wyszedł ze swojego pokoju. Pozostali z jego grupy czekali już na niego, więc nie przedłużając, w milczeniu, skierowali się do miejsca, w którym odbywały się spotkania.

Sala spotkań Klubu Ślimaka trzeszczała od przepychu. Zebrało się już kilkoro uczniów, którzy zajęli swoje stałe miejsca przy stole. Tom usiadł jak zwykle po prawej stronie Slughorn'a, witając się z nim uprzejmie. Spotkania Klubu Ślimaka odbywały się według schematu: po prostu profesor Eliksirów robił klasyczny wywiad. Dopytywał, zwłaszcza uczniów starych rodów o samopoczucie rodziców i innych znanych mu członków tych rodzin, prosił o przekazanie pozdrowień temu, czy też tamtemu. Powszechne były przechwałki tak nauczyciela jak i opowiadających uczniów i istne licytacje. Riddle nie znosił tego, choć opanował do perfekcji udawane zainteresowanie. Wiedział, że opiekun ich domu miał do niego wyjątkową słabość i teraz był jeden z tych momentów, w którym zamierzał wykorzystać tą sympatię. Śmiał się z kiepskich żartów profesora, chwalił ostatnio prowadzone zajęcia, a wszystko po to, by uśpić czujność nauczyciela i w odpowiednim momencie zdobyć potrzebne mu wiadomości. Oczywiście Slughorn był zachwycony jakże wielką atencją ze strony Tom'a. Nie potrafił odmówić kolejnego kieliszka wina, który Riddle raz za razem mu napełniał, zagadując mężczyznę. Reszta grupy Tom'a miała za zadanie dbać, żeby od momentu, gdy ich Pan zajął się Slughorn'em, nikt im nie przeszkadzał:

— Myślę, że chyba dziś za dużo wypiłem. — Wymamrotał wreszcie słabym głosem Horacy, odsuwając nieznacznie kieliszek, który Tom ponownie mu napełnił. Riddle z ujmującym uśmiechem nalał również sobie wino i lekko uniósł własne naczynie w geście toastu, na co nauczyciel odpowiedział tym samym.

— Jest Pan jednym z najlepszych twórców eliksirów jakich znam. Nie wątpię, że eliksir na kaca nie stanowi dla Profesora żadnego wyzwania. — Oświadczył i wskazał lekko głową obserwującym go sługom, by oddalili się i zostawili ich samych. Tymczasem Slughorn upił łyk trunku ze swojego kieliszka i zaczął inny temat:

— Wiesz Tom, muszę Cię ostrzec drogi chłopcze, że być może będziesz miał konkurencję na lekcjach. — Nauczyciel zachichotał, opróżnił swój kieliszek do połowy i uzupełnił go sobie. Riddle uniósł lekko brew na jego słowa i czekał na dalszy ciąg tych rewelacji. Po chwili profesor zaczął kontynuować: — Widzisz, udzielam małych korepetycji Aren'owi ... mimo, że widzieliśmy się tylko kilka razy. Widzę jak wielki ma potencjał ... Ma to coś, czego zawsze zazdrościłem nielicznym z naszej branży. Widzę w nim determinację oraz ciekawość, oraz niesamowitą wyobraźnię. Jestem pewien, że dokona wielkich rzeczy, a przecież przerabiamy tak naprawdę dopiero pierwszy rok. — Profesor roześmiał się, nie wiadomo, czy do Tom'a, czy też do własnych myśli. Riddle uśmiechnął się w odpowiedzi i spokojnie stwierdził, rozpoczynając swoją małą dywersję:

— Wobec tego jeszcze trochę będę musiał zaczekać, by godnie z nim konkurować. Z tego co Profesor mówi wynika, że dzieli nas pięć lat w materiale. Domyślam się jednak, że musi być mu ciężko, skoro nie może używać magii. Nie wyobrażam sobie nawet uwarzenia eliksiru bez zaklęcia ...

— Oh tak ... Pierwsze trzy dni były dość ciężkie, ale zaskakująco szybko potrafi się dostosowywać do sytuacji. Nie wiem czym sobie ten chłopiec zasłużył na tak okrutną klątwę. — Westchnął ciężko Slughorn, upijając na pociechę kolejny łyk wina i wpatrując się smętnie w trzymany w dłoni kieliszek. Tom na dźwięk słowa „klątwa” poczuł, że jego zainteresowanie sprawą znacznie wzrasta. Zdawał sobie sprawę, że jeśli chce się czegoś jeszcze dowiedzieć, musi być bardzo ostrożny. Zaczął więc rozsnuwać sieć prawdopodobnych kłamstw:

— Tak, wspomniał mi krótko o przyczynie swojego stanu. To naprawdę okropne. — Profesor jednak chyba zupełnie nie zwrócił uwagi na słowa Riddle'a, bo kontynuował swoją myśl:
— To przerażające co Grindelwald potrafi zrobić. Odebranie magii czarodziejowi. I co z tego, że czasowe? Nie potrafię sobie wyobrazić, co musiał czuć ten biedny chłopak w tamtym momencie. Zastanawiam się co on takiego zrobił, że zawrócił na siebie uwagę tego czarnoksiężnika. Próbowałem go trochę podpytać, ale widocznie nie chce o tym rozmawiać. Z niczym się nie zdradził. — Tom'owi zdobyte informacje zaczęły układać się w głowie w jakąś tam całość. Jeszcze były w niej luki, ale istniała możliwość, że tych już nie da się uzupełnić. I tak dowiedział się już dużo i nawet, gdyby nie uzyskał nic więcej, czuł się usatysfakcjonowany. Właściwie mógł już zakończyć tą rozmowę tym bardziej, że Slughorn wyglądał już na sennego i pewnie niedługo zakończy spotkanie. Riddle zastanowił się krótko i rzucił neutralnie:

— Teraz, kiedy przebywa w Hogwarcie nie musi się go obawiać.

— To jest właściwie główny powód, dla którego się tutaj znalazł. Musimy go chronić, by nie został jeszcze bardziej skrzywdzony. Na szczęście Grindelwald skupia się obecnie na Ameryce. Może do czasu, kiedy ukończycie szkołę, tamtejsze Ministerstwo zdoła go powstrzymać. Myślę, że udam się już na spoczynek, dziękuję za przybycie. — Zgodnie z przewidywaniami Riddle'a nauczyciel lekko się chwiejąc pożegnał wszystkich i wyszedł z sali. Zadowolony Tom ruszył ku wyjściu z sali wraz ze świtą niedługo po nim, po czym odesłał swoich popleczników do pokoju wspólnego. Sam zamierzał udać się do biblioteki, by sprawdzić kilka rzeczy i w spokoju pomyśleć.

Wejście do biblioteki po godzinach oczywiście nie było dla Tom'a wyzwaniem. Sprawdził kilka rzeczy w innych działach, po czym zajął się tym, co najbardziej go dzisiaj zajmowało. Nie mógł się oprzeć pokusie sprawdzenia w Zakazanym Dziale ewentualnych informacji o klątwie, jaką mógł rzucić na Aren'a Grindelwald. Poszukiwania spełzły na niczym. Żadna z przechowywanych w Dziale książek nie potrafiła odpowiedzieć na to pytanie. Tylko w jednej znalazł informację o klątwie, która mogła pozbawić czarodzieja magii, ale tylko na kilka godzin. Klątwa wymagała od rzucającego ją naprawdę wielkiego wysiłku. Wymagała biegłej znajomości run, skomplikowanego eliksiru i zaklęcia. Generalnie rzecz ujmując wyczerpywała tego, kto ją rzucał, ponieważ powiązana była z magią krwi. Tom był zaintrygowany tą klątwą, chociaż nie do końca o nią mu chodziło. Zastanawiało go również to, co męczyło także wyraźnie Slughorn'a: powód, dla którego tak potężny czarnoksiężnik jak Gellert rzucił zaklęcie odbierające czasowo magię, zamiast zabić. Co takiego ukrywał ten nowy uczeń?

Było już po trzeciej w nocy, gdy Riddle wrócił do pokoju wspólnego Slytherinu. Zaskoczył go widok osoby zajmującej miejsce, które on zazwyczaj anektował dla siebie. Ku jego zdumieniu był to obiekt jego wielu dzisiejszych myśli. Właściwie to nie tylko dzisiejszych, jak skonstatował Tom. Poświęcał temu chłopakowi wiele ze swojego czasu przeznaczonego na rozmyślania, odkąd tylko zielonooki pojawił się w szkole. Aren zdawał się wyczuć spojrzenie Riddle'a. Podniósł głowę znad czytanej książki i spokojnie obserwował stojącego w pobliżu wejścia Tom'a. Riddle miał teraz dwa wyjścia: mógł udać się do swojego dormitorium, albo spróbować nawiązać pierwszą dłuższą rozmowę między nimi. Ta opcja wydawała mu się najbardziej kusząca. Jakoś nie potrafił tak bez słowa odejść. Nogi same, prawie bez udziału woli zaprowadziły go na kanapę stojącą naprzeciw Aren'a. Obaj młodzieńcy patrzyli na siebie, zastanawiając się jak zacząć rozmowę. Milczenie przeciągało się i cisza zaczynała być wręcz niezręczna. W końcu Tom zdecydował się zacząć od najbardziej neutralnego i oczywistego tematu, jaki udało mu się wymyślić:

— Dlaczego o tak późnej porze wciąż tutaj jesteś?

— Nie chciało mi się spać, więc wykorzystuję ten czas na naukę. — Pokazał wymownie książkę, w której Tom rozpoznał podręcznik do Eliksirów dla klas drugich. — A co Ty robisz tutaj o tej porze?

— Wracając ze spotkania, postanowiłem skorzystać z biblioteki. Spędziłem tam więcej czasu niż zakładałem. — Tom uśmiechnął się lekko, widząc w oczach rozmówcy zrozumienie i coś jeszcze, czego nie potrafił określić. Oczywistym zdawało się być, że łamanie regulaminu nie jest jakąś niesamowitą nowością dla zielonookiego. Po chwili Aren zapytał:

— Rozumiem. Udało Ci się znaleźć to, czego szukałeś?

— Nie do końca, choć znalazłem pewną poszlakę, która może mi w jakimś stopniu pomóc. Swoją drogą, skoro już rozmawiamy, może potrzebujesz jakiejś pomocy w związku z wybrykami naszych niektórych kolegów? — Pytanie Tom'a nie było bezinteresowne. Zamierzał po raz kolejny przeprowadzić swoisty test Grey'a. Zobaczyć jak się zachowa:

— Nie wiem o czym mówisz. Jeżeli napotykam jakąś przeszkodę z reguły sam sobie z nią radzę, ale dziękuję za troskę.

To była zdecydowanie dobra odpowiedź. Usatysfakcjonowała Tom'a. Aren wiele by stracił w jego oczach, gdyby poprosił o pomoc. Oczywiście Riddle nie miał zamiaru póki co zmieniać niczego w zachowaniu Ślizgonów. Chciał się przekonać ile Grey będzie w stanie wytrzymać, gdzie będzie granica jego cierpliwości. Jak dotąd, siedzący naprzeciw niego czarodziej wykazywał się nieprzeciętnym opanowaniem i imponującym spokojem. Tom odwrócił wzrok spoglądając na płomienie, będące w tej chwili jedynym źródłem światła oraz ciepła. Wiedział, że zielonooki przygląda mu się dyskretnie, ale nie zamierzał ingerować. Nie przeszkadzało mu to zainteresowanie. W końcu sam, kiedy inni nie widzieli, skrycie przyglądał się Aren'owi nie raz i nie dwa. To była dość dziwna gra w podchody, której sam nie rozumiał. Nigdy dotąd nie zdarzyło mu się w ten sposób zachowywać. To było nawet dość interesujące. Czuł wciąż wzrok rozmówcy na sobie i postanowił przeprowadzić kolejny drobny teścik. Ciekawy był jak Aren zareaguje, gdy niespodziewanie ich wzrok się zetknie. Odczekał jeszcze chwilę i odwrócił głowę, krzyżując spojrzenie z Grey'em. Zielonooki speszył się i lekko zaczerwienił, a Tom uśmiechnął się lekko z zadowoleniem. Udało mu się zobaczyć prawdziwą emocję na twarzy tego tajemniczego chłopaka, a to zakrawało na cud. Maska Grey'a na co dzień wydawała się nieprzenikniona. Tom'owi spodobało się to co zobaczył i postanowił sobie, że sprowokuje więcej takich sytuacji, by przysporzyć sobie znaczną ilość tak miłych widoków.

***

Biurko Leonarda Spencer'a Moon'a, Ministra Magii, było przepełnione różnymi dekretami, sprawozdaniami, umowami czy różnorakimi propozycjami z departamentów. Ostatnio panował istny chaos, z którym od tygodni nie potrafił sobie poradzić. Główną przyczyną był brak płynności w rozmowach z Amerykańskim Ministerstwem, w którym obecnie panował rozłam we władzy, co bez dwu zdań utrudniało kontakty. Był to bardzo poważny konflikt, który martwił Moon'a. Wietrzył w tym robotę Grindelwald'a. Równocześnie starał się uspokajać, a raczej, nie czarujmy się, mydlić oczy brytyjskiej społeczności czarodziejów zapewniając, że rzeczony czarnoksiężnik zajęty jest aktualnie w Ameryce i nie zagrozi tutejszym czarodziejom. Sam nie wierzył w to o czym przekonywał innych, dlatego jego wysiłki nie bardzo dawały efekty. W tej natomiast chwili, po raz kolejny przeglądał prośbę Amerykańskiego Ministerstwa do brytyjskiego odpowiednika, Prośbę o wsparcie w walce z Gellert'em, Wciąż nie wiedział co zrobić z tą prośbą. Wiązało się z nią wiele trudnych decyzji, które musiał podjąć już teraz, a jakoś trudno mu to przychodziło. Zdawał sobie sprawę z tego, że zgoda na pomoc w walce oznacza kolejne straty, głównie w ludziach, ze strony Brytyjczyków. Westchnął przeciągle upijając łyk kawy i po chwili skrzywił się z niesmakiem. Zbyt długo rozmyślał i napój zwyczajnie ostygł, a on nie znosił zimnej kawy. Wyciągnął różdżkę z zamiarem podgrzania napoju, gdy nagle usłyszał charakterystyczny odgłos płomieni w kominku, w którym po chwili ukazała się głowa jego sekretarki:

— Przepraszam, że przeszkadzam Ministrze, ale jest tutaj Pan John Wair i prosi o pilny kontakt z Panem. Mówiłam, że jest Pan bardzo zajęty, ale nie chce odejść i czeka tutaj już trzecią godzinę.

— Skoro lubi sobie czekać, to nich to robi dalej. Nie mam teraz na niego czasu. — Powiedział krótko Minister i przerwał połączenie. Odsunął na bok nieszczęsną, sprawiającą mu kłopoty prośbę i przyciągnął do siebie stosik innych dokumentów. Podgrzał sobie różdżką kawę i zabrał się do pracy.

Uporządkowanie i czytanie dokumentów zajęło mu dużo więcej czasu niż przewidywał. Zmęczony przetarł oczy. Jedynym zyskiem na dziś było to, że na jego biurku nareszcie zapanował względny porządek. Funkcja Ministra Magii nie była łatwa, nienormowany czas pracy powodował, że często nie kończył pracy jak inni urzędnicy pracujący „od — do”. On pracował tyle ile danego dnia musiał. Na szczęście jego małżonka zdawała sobie z tego sprawę i nie zatruwała mu życia wymówkami. Dziś też już było grubo po północy, nareszcie mógł już iść. Wstał przeciągając się, zdjął z wieszaka płaszcz, ujął za rączkę pokaźnych rozmiarów aktówkę i wyszedł z biura, czując jak zaklęcia ochraniające jego gabinet przepuszczają go, wracając natychmiast na miejsce. Ruszył w stronę windy nie dostrzegając mężczyzny, który zajmował miejsce na krześle, naprzeciwko biurka sekretarki. Dopiero słowa zatrzymały go w drodze:

— Dobry wieczór Ministrze, musi być Pan rzeczywiście bardzo zajętym człowiekiem, skoro dopiero teraz opuścił Pan swoje biuro.

— Kim Pan jest? — To było pierwsze pytanie jakie padło z ust zaskoczonego Moon'a.

— Pańska sekretarka już o mnie wspominała. — Odpowiedział spokojnie stojący tuż obok mężczyzna.

Trybiki w głowie Ministra zaczęły coraz szybciej pracować i w końcu przypomniał sobie, że rano faktycznie ktoś bez zapowiedzi pragnął się z nim widzieć. Nie pamiętał póki co kto to był, ale za to wróciły do niego słowa własnej odpowiedzi. Był przekonany, że po tym co powiedział Jenny, czyli sekretarce, tamta osoba zwyczajnie sobie pójdzie. Kto normalny czekałby kilkanaście godzin na spotkanie? Nie spodziewał się, że kogokolwiek spotka, więc teraz odchrząknął zdenerwowany. W końcu opanował emocje i uważnie przyjrzał się mężczyźnie przed sobą. Był ubrany w elegancki garnitur, na głowie miał cylinder, w prawej dłoni laskę, a z kieszeni marynarki wystawał mu zegarek.

— Czekał Pan tutaj przez cały czas?

— Miałem sporo czasu. Widzi Pan, Ministrze, ostatnio wpadłem na wspaniały pomysł, który mógłby rozwiązać większość Pańskich problemów związanych z wojną, która trwa aktualnie w Ameryce, ale niestety bardzo łatwo może się rozprzestrzenić. Oczywiście wierzę, że osoba taka jak Pan nie potrzebuje rad. Jednakowoż przypuszczam, że warto niekiedy coś zasugerować mimo to. Dlatego jestem. — Mężczyzna miał miły dla ucha, melodyjny głos i zasłuchany w niego Moon nawet nie zauważył, kiedy kiwnął głową na potwierdzenie, wskazując równocześnie zapraszająco na drzwi swojego gabinetu:

— Proszę za mną Panie ... — Zająknął się, starając sobie przypomnieć jak się nazywał stojący przed nim czarodziej.

— John Wair Ministrze. — Podpowiedział z uśmiechem mężczyzna, a Minister ponowił zaproszenie.

— Panie Wair — wskazał na drzwi swojego gabinetu, ruszając przodem. Wrócił na swoje miejsce przy biurku, wskazując gościowi jedno z krzeseł naprzeciw, po czym zagaił rozmowę: — Wiec czym się Pan zajmuje?

— Jestem wiceministrem Amerykańskiego Oddziału Ministerstwa Magii. — Oznajmił mężczyzna w cylindrze ku zaskoczeniu Moon'a. Minister nie okazał jednak po sobie zdziwienia i kontynuował indagowanie:

— Czemu zawdzięczam pańską obecność tutaj i dlaczego nie zostałem o tym wcześniej poinformowany?

— To dosyć delikatna sprawa. Wierzę, że naszą rozmowę zachowa Pan dla siebie, gdyż jest to sprawa wielkiej wagi. — Ostatnie słowa mężczyzna powiedział niemalże szeptem. Minister skłonił lekko głowę wskazując, że słucha, więc gość kontynuował: — Ostatnio dostaliśmy list i nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby nie fakt, że dostarczył nam go sam Gellert Grindelwald we własnej osobie! — Moon wyprostował się gwałtownie na krześle i zamrugał zaskoczony rzucając pytania:

— Słucham?! Jak to się stało, że taka wiadomość nie przedostała się do prasy?! Jak ominął zabezpieczenia? Jak ... ten człowiek ...

— To niebezpieczny czarnoksiężnik Ministrze. Obecnie pracujemy nad nowym systemem obrony, jednak nie o tym chcę porozmawiać. Czarny Pan obiecał nam zawieszenie broni pod jednym warunkiem. Zaznaczam, a właściwie myślę, że nie trzeba tego Panu mówić, ale jednak, każdego dnia giną u nas dziesiątki czarodziejów oraz osób nie magicznych. Wy chyba nazywacie ich tutaj mugolami, prawda? — Minister potwierdził skinieniem głowy i wrócił do ważniejszego momentu w wypowiedzi mężczyzny:

— Co to był za warunek?

— I tu właśnie potrzebujemy Pańskiego wsparcia Ministrze Moon. Ten czarnoksiężnik proponuje zawieszenie broni jeśli wznowimy Turniej Trójmagiczny!

— Słucham?! To niedorzeczne! Turniej został zawieszony z powodu wielu ofiar śmiertelnych w 1792 roku. Jaki interes ma ten czarnoksiężnik, by wymagać wznowienia go? Cóż to za warunek doprawdy?

— Tego nie wiemy. Jak na razie nikt spośród nas nie odkrył podłoża przyczyny tego żądania. Widzimy póki co jeden, niezwykle ważny plus. Skończą się morderstwa i rzezie naszej społeczności. Tylko z tego powodu jesteśmy skłonni przystać na ten warunek. Da nam to czas. Czas na przygotowanie się do walki z Grindelwald'em, przygotowanie nowych strategii, rozważenie błędów. Na razie sytuacja jest dramatyczna, straty w ludziach ogromne. Właściwie jesteśmy przyparci do muru, nie ma się co czarować, nasze dotychczasowe działania nic nie dają. Ten rozejm, to desperacki krok, ale proszę zrozumieć, musimy posunąć się do ostatecznego kroku, by załatwić go raz na dobre! Niestety ten krok trzeba przygotować, a to wymaga jak już mówiłem czasu.
— Co na to inne Ministerstwa oraz szkoły? — Zapytał zmęczonym głosem Moon, zdając sobie sprawę z tego, że jeżeli sytuacja tak wygląda, to właściwie nie ma o czym dyskutować.

— Ministerstwo Europejskie, tym samym Instytut Magii Durmstrang zgodziły się nam pomóc. Jednakże ze strony Francuskiego rządu, czyli też Akademii Magii Beauxbatons, spotkaliśmy się z odmową. — Stwierdził gorzko mężczyzna. Minister zastanowił się przez chwilę, po czym zauważył:

— Nawet jeśli zgodzimy się na tę propozycję, wciąż brakuje jednej szkoły.

— To nie problem Ministrze! Nasza najlepsza szkoła Ilvermorny zobowiązała się wystąpić w Turnieju. Hogwart pozostał naszą jedyną nadzieją. Proszę to przemyśleć, potrzebujemy teraz waszej pomocy jak nigdy dotąd. Taka współpraca pomoże nam się w pewien sposób zjednoczyć ponownie. Zmieni się też pewnie nastawienie ludzi, jeśli przekonają się, że potrafimy działać razem. — Moon słuchał tych zachęt i sam nie wiedział co byłoby lepsze, dlatego niepewnie odpowiedział:
— Ja ... Muszę to przemyśleć. Nie mogę ot tak podjąć tej ważnej decyzji. Powinienem najpierw skonsultować się z Armando Dippet'em oraz innymi, koniecznymi do podjęcia tej decyzji ludźmi.

— Nie możemy tego konsultować w większym gronie Ministrze. Trudno będzie wówczas utrzymać tajemnicę, co do przyczyny wznowienia Turnieju, a nawet co do przyczyny samego zamiaru wznowienia. Niech Pan pomyśli. Uważamy, że Ministrowie, wiceministrowie i dyrektorzy szkół wystarczą do podjęcia takiej decyzji. Europejskie Ministerstwo i Francuzi się z nami zgodzili i jak na razie dyskrecja została zachowana. Wiem, że jest to niewygodne, ale proszę o rozpatrzenie mojej prośby jak najszybciej. To jest naprawdę kwestia życia i śmierci, zwłaszcza w naszym kraju.

— Proszę przyjść tutaj jutro wieczorem, porozmawiam ze swoim zastępcą oraz dyrektorem i z pewnością będę znał już odpowiedź.

— Dziękuję. Dziękuję, że chcecie to chociaż przemyśleć. — Powiedział niemalże ze łzami w oczach mężczyzna, po czym ukłonił się i wyszedł.

Leonard Moon po wyjściu swojego gościa ukrył twarz w dłoniach, starając się nieco uspokoić. To, czego się właśnie dowiedział wstrząsnęło nim. Okazało się, że groźba wojny w całym świecie magicznym i nie tylko, wcale nie jest niemożliwa. Była jednak szansa, by ją powstrzymać. Tylko, czy warto było? Dlaczego to od strony Grindelwalda padła taka propozycja? Musiał to przedyskutować z kimś o dużym doświadczeniu, a dyrektor Hogwartu wydawał się być odpowiednim ku temu człowiekiem. Nie zastanawiając się ani chwili dłużej, wysłał wiadomość do Armando Dippet'a oraz drugą do swojego zastępcy, by w trybie natychmiastowym pojawili się jutro rano w jego gabinecie. Sam nie zamierzał już wracać do domu. Nie dzisiaj. Musiał przemyśleć co wypada zrobić w takiej sytuacji. Owszem, jutro porozmawia ze swoimi dwoma doradcami, ale najlepiej samemu przemyśleć wszystko wcześniej, znać pozytywy i negatywy ewentualnej decyzji za, ale również i tej przeciw.

Opuszczając gabinet Ministra Moon'a, mężczyzna uśmiechnął się do siebie. Doprawdy, był doskonałym aktorem. Wiedział, że minister i tak przystanie na jego propozycję. Był tego tak pewien jak tego, że jutro dzień nadejdzie. Zwłaszcza, że Pan Moon widocznie zaczynał tracić grunt pod nogami, a przecież był politykiem, pozytywna decyzja natomiast, znacząco pomogła by utrzymać się na stanowisku. Mężczyzna był wobec tego niemal pewien pozytywnej reakcji na propozycję. Poprawił na głowie cylinder i uśmiechnął do własnych myśli po raz kolejny. Owszem znowu nieco namieszał, ale przecież Kasandra zabroniła mu jedynie wtrącać się w sprawy Hogwartu, a nie rządu, prawda? Mężczyzna tym razem roześmiał się w głos i zniknął w czerwonym kręgu. 


Następny rozdział będzie dopiero w lipcu... Mam ostateczne życiowe egzaminy i wypadałoby je zdać z zadowalającym wynikiem... Wierzę, że zrozumiecie.