środa, 13 lutego 2019

Rozdział 37: Zranione serca

Łapcie walentynkę ode mnie i bety :)

Queen of the wars in the stars: Aż byłam zaskoczona, że tak krótko, ale okej jakoś to przeżyję ;) Haha tak, poprzedni rozdział był zdecydowanie na rozładowanie napięcia, choć też zależy z jakiej strony na to też spojrzeć :) Współczuje porannych zmian w pracy a czasem też zazdroszczę, ja niestety pracuje głownie popołudniami do nocy ^^ Patrząc na datę komentarza, chyba tak długo nie czekałaś na kolejny rozdział :)

Betowała : Matonemis 



Rozdział 37: Zranione serca

Kryjówka Grindelwalda znajdowała się aktualnie w jednej z wielu kamienic. Budynek opustoszał dość szybko, kiedy czarnoksiężnik postanowił się tam zainstalować, a Cadan nie zamierzał trwonić czasu na zastanawianie się co przytrafiło się mugolom, którzy ją wcześniej zasiedlali. W zasadzie wątpił, by nadal żyli.

Szedł na spotkanie z Grindelwaldem, przemierzając długi korytarz. Mijał w drodze kilku ludzi Gellerta. Wielu skinęło mu zwyczajnie głową na powitanie zajmując się swoimi sprawami, ale była także grupa innych, którzy zawieszali na nim czujny wzrok na dłużej i obserwowali podejrzliwie. W zasadzie przywykł do tego. Kiedy się tutaj pojawiał, jego ruchy były śledzone w celu sprawdzenia dokąd się udaje, ale też po to, by wypatrzeć jego słabe punkty. Była to istna strata energii z ich strony. Nawet gdyby był zmęczony, czy też obolały z jakiegoś powodu i tak by im tego nie okazał. Kiedyś pewnie tak, ale teraz już by sobie na taką nieostrożność nie pozwolił. Z tego też powodu żaden z nich nie stanowił dla niego zagrożenia.

Doszedł w końcu do czarnych, najbardziej oddalonych w głąb korytarza drzwi. Zapukał i zaczekał na pozwolenie wejścia. Po chwili drzwi otworzyły się z cichym skrzypnięciem zawiasów. Wszedł do środka bez wahania i zamknął za sobą drzwi. Grindelwald siedział za biurkiem i pisał coś na pergaminie. Nie spojrzał nawet na wchodzącego, tylko od razu zarządził:

– Usiądź Cadanie. Zajmie mi to jeszcze chwilę.

Reid wobec tego usiadł w jednym z dwóch foteli stojących przed biurkiem i uzbroił się w cierpliwość. Z braku zajęcia przyglądał się temu co leżało na biurku. Koperta, która tam spoczywała sugerowała, że Gellert pisze list do Ministerstwa. To było dość symptomatyczne. Z reguły nie przykładał aż takiej uwagi do formalności chyba, że ktoś go zainteresował. Wtedy był skłonny do poświęceń nakierowanych na jeden cel: by zebrać na temat danej osoby jak najwięcej różnorodnych informacji, które później studiował i z których wyciągał odpowiednie wnioski.

Jak Cadan mimochodem zauważył, aktualnie uwaga Gellerta skupiła się na Johnie Wair. Reid spotkał go już wcześniej. Urzędnik nie zrobił na nim jakiegoś szczególnego wrażenia i nie spodziewał się zainteresowania tym człowiekiem ze strony swojego Pana. Doszły go jednak słuchy, że Wair był już tutaj dwukrotnie. Co prawda dałoby się to wyjaśnić. Ministerstwo wyznaczyło tego właśnie człowieka, jako jedną z osób do komunikowania się między innymi z Gellertem, ale mimo to…

– Co takiego zajmuje twoje myśli? – padło pytanie rzucone jakby mimochodem przez jego Pana i przerwało zamyślenie Cadana. Grindelwald nie przerwał pisania, nic nie wskazywało na to, że zamierza sprawdzić to o co pytał za pomocą Legilimencji, wypadało pospieszyć się z odpowiedzią:

– John Wair zajmuje ostatnio sporo twojego czasu… zastanawiam się dlaczego.

– Okazał się być interesującym człowiekiem. Ma otwarty umysł, podsuwa pod rozwagę ciekawe pomysły... Przecież to dzięki niemu jednym z sędziów Turnieju będzie Kasandra Tralawney. Tą kandydaturę rzuciłem jako żart. Wydawało się, że nikt nie wykazał zainteresowania i przejdzie bez echa. Po dwóch dniach jednak, Wair przyszedł z wiadomością, że skłonił ją do współpracy. Potrafisz to sobie wyobrazić? Wieszczka jest bardzo ważną personą. Zastanawia mnie jakich argumentów użył, by ją przekonać. Ciekawe… musiały być rzeczywiście mocne tym bardziej, że nie ukrywałem przed nim, że jakiś czas temu próbowałem się z nią skontaktować. Zawsze mi umykała, ukrywała się.

– W takim razie teraz...

– Na czas Turnieju jest nietykalna, a jej udział zostanie ogłoszony dopiero w dniu eliminacji. Tak zostało ustalone. Przystałem na ten warunek. Zdecydowałem, że i tak mam z tego zysk. Będę miał sposobność poznać ją osobiście, podyskutować. Zorientować się w jej poglądach. Zapoznać się z jej punktem widzenia w wielu sprawach, przedstawić kilka własnych spostrzeżeń i argumentów. John Wair zupełnie niespodziewanie umożliwił mi to. To zastanawiający osobnik. Nawet ja mam problemy, by go przejrzeć. Dopóki jesteśmy po tej samej stronie, nie mam zamiaru negować jego niektórych działań zwłaszcza, gdy są mi na rękę. Nie wolno jednak spoczywać na laurach i trzeba mieć oczy otwarte.

Reid nie spodziewał się tak szczerej odpowiedzi. Co prawda Gellert dzielił się z nim dosyć często myślami, ale wciąż jeszcze zaskakiwał go ten fakt. Nadal też było kilka kwestii, które pozostawały dla niego niewiadomą... Poza tym Beery sprawił, że Cadan zaczął wątpić w ich Pana. Herbert zasiał niepotrzebny zamęt w jego głowie. To wzbudzało jego złość. Czuł, że mimo wysiłków skierowanych na próby zachowania dystansu, dał się złapać w jego pułapkę.
Cadan był prawą ręką Gellerta. Wiedział o większości wydarzeń, zamierzeń i planów ich Pana, o których reszta nie miała bladego pojęcia. Problem Greya był jednak dla niego zupełną zagadką. Zagadką, którą chciałby zrozumieć. Chciałby pojąć dlaczego i Beery i Gellert zainteresowali się Arenem Greyem, trzecim uczestnikiem Turnieju z Hogwartu. Miał już dosyć pytań bez odpowiedzi, dlatego zaryzykował rozpoczęcie tego tematu:

– Chciałbym zadać pytanie Panie. Dowiedziałem się, że w przeszłości miałeś jakieś kontakty, powiązania z Arenem Greyem. Jak udało ci się odebrać mu magię? Co takiego ma w sobie ten chłopak, że posunąłeś się do takich drastycznych środków? – mówiąc to wszystko Reid zauważył, że pióro, którym posługiwał się Grindelwald zatrzymało się i trwa nieruchomo. Piszący odłożył je wreszcie, podniósł wzrok na Cadana i zapytał:

– Kto ci o tym powiedział? Co wiedzą na ten temat inni?

– Większość ma jedynie takie informacje, które na temat chłopaka podawała prasa. Jedynie dyrektor Hogwartu i inni nauczyciele tej szkoły zdają sobie sprawę z tego, że chłopak miał do czynienia z tobą Panie.

– Doprawdy? Interesujące... A twoje wiadomości pochodzą od...?

– Wyciągnąłem te informacje od Beery'ego, gdy zawarłem z nim układ, o którym ci wcześniej mówiłem. On troszczy się o tego dzieciaka i z całą pewnością dba o niego z ukrycia. Wciąż jednak nie rozgryzłem tego do końca... Dlaczego tak się nim zajmuje. O mocy chłopaka ciężko cokolwiek powiedzieć obecnie, więc to z pewnością nie to. Chciałbym to zrozumieć, dlatego gdybyś Panie mógł powiedzieć mi więcej… – przerwał nagle zdumiony wybuchem śmiechu Gellerta, który po chwili opanował rozbawienie, zastanowił się krótko i powiedział:

– Cadanie, bardzo chciałbym ci powiedzieć co łączy mnie i pana Greya, ale musisz opanować ciekawość na jakiś czas. W tej chwili nie mogę tego zrobić. Wkrótce dowiesz się więcej. Tymczasem weź to i przekaż Herbertowi. Jeżeli zapyta co to takiego powiedz, że to prezent ode mnie na okoliczność jego powrotu – to mówiąc, Grindelwald postawił na biurku przed Reidem małą, zapakowaną paczuszkę. Po chwili zaordynował: – To wszystko. Możesz odejść. Wkrótce znowu się z tobą skontaktuję.

Reid bez słowa podniósł się z miejsca, schował pakuneczek, lekko pochylił na pożegnanie i opuścił gabinet. Grindelwald uśmiechnął się do siebie i wygodnie rozparł na swoim miejscu. Po chwili otworzył ostatnią szufladę biurka i wyjął z niej plik dokumentów zawierających informacje o poszczególnych uczestnikach Turnieju. Teczka zawierająca dane o Arenie Greyu była najcieńsza, ale to ją właśnie otworzył. Na pierwszej stronie widniało zdjęcie chłopaka, który wyraźnie starał się uniknąć tej fotografii. Gellert przez chwilę przyglądał się jej, rozmyślając.

Już wcześniej uważał, że informacja o braku magii u chłopca była co najmniej dziwna, ale zignorował ją. Być może niesłusznie. Wychodził wówczas z założenia, że osoba nie mogąca posługiwać się magią nie powinna zaprzątać jego myśli. W świetle tego, co powiedział Cadan, postanowił jednak zweryfikować swój poprzedni pogląd. Beery rzadko wykazywał zainteresowanie innymi ludźmi, poza Cadanem oczywiście. Ten jeden pochłaniał uwagę Herberta w czasach, gdy był jeszcze w jego szeregach. Z wzajemnością zresztą.

Wyglądało na to, że Beery w zgrabny sposób wykorzystał Reida do próby zdobycia informacji o chłopaku z samego źródła, czyli od niego, Gellerta. Podejrzewane przez wszystkich niby zorientowanych w sprawie powiązanie nie istniało, czyli historia Greya pod tym względem była oczywistym kłamstwem. Wiedział to najlepiej.

Pytanie obecnie brzmiało: w jaki sposób i dlaczego Aren Grey utracił magię? Jakim cudem dokonano tego na tak długi czas? A przede wszystkim z jakiego powodu chłopak musiał posłużyć się takim właśnie kłamstwem, wciągając w całą sprawę jego? Co prawda mógł czuć się doceniony. Realnie patrząc i nie oszukując siebie, nie potrafiłby odebrać magii na tak długi czas, więc w pewien sposób chłopak oddał mu przysługę. Warto jednak być czujnym i dowiedzieć się jak do tego doszło i kto za tym stał.

Myśli Gellerta zatoczyły koło i wróciły do Beery’ego. Chłopak musiał mieć jednak jakieś ukryte walory, inaczej Herbert nie zwróciłby na niego uwagi. Reid sugerował genialny umysł. Być może rzeczywiście, ale znając Beery’ego to byłoby chyba za mało. Musiało tkwić w młodzieńcu coś jeszcze.

Wynikało z tego, że do harmonogramu musi wprowadzić małą poprawkę i przeznaczyć czas na bliższe przyjrzenie się chłopakowi, z którym podobno miał powiązania. Wyszło na to, że Turniej Trójmagiczny okazał się doskonałym pomysłem. Początkowo nie był do niego przekonany. Po pierwsze szykowała się fantastyczna rozrywka. Po drugie dzięki temu wydarzeniu udało się dużo głębiej infiltrować struktury kilku Ministerstw. To były główne zyski.

Kolejnym, było poznanie człowieka, który przedstawiał się jako Wair. Gellert miał pełną świadomość, że ten ktoś ukrywa się jedynie pod postacią człowieka z Ministerstwa. Tolerował to jednak, ponieważ osobnik ten był bardzo użyteczny i błyskotliwy. Jeszcze innym zyskiem, była szansa na poznanie i porozmawianie z Kasandrą.

Jako dodatek i swoistą wisienkę na torcie traktował ostatni plus z Turnieju Trójmagicznego, czyli uczestników. Każdy z nich był silny magicznie, prezentowali całą gamę talentów, a on planował przyjrzeć się im i być może wybranych wcielić w szeregi swoich sług. Wkrótce przekona się ile są warci i co jeszcze w sobie ukrywają, co sugeruje przypadek Greya.

***

Aren miał doskonały humor. Liam w końcu postanowił się do niego przekonać. Co prawda musiało to być utrzymane w tajemnicy, ale jednak był to duży krok naprzód. W dobrym nastroju dotarł do pokoju Relina i zbadał go pobieżnie. Samuel tymczasem zdążył już zażyć ostatnią porcję eliksiru i podzielił się z Greyem stwierdzeniem, że przed aplikacją czuł się tak, jakby właśnie tego mu do życia brakowało.

Teraz cierpiał bardziej, ale nie skarżył się. Miał świadomość, że tak będzie. Aren odpytał go o wszystkie symptomy, które odczuwał. Okazało się, że nie odbiegały od tego, czego się spodziewał. Niestety, właściwie żaden z nich nie był przyjemny dla Sama, a najbardziej uciążliwym był ból.

Nie chcąc, żeby dolegliwości nie spowodowały chęci ich uśmierzenia, Aren spakował wszystkie pozostałości po maściach i eliksirach, jakie jeszcze były w pokoju Sama, co spotkało się z oburzeniem gospodarza:

– Daj spokój, nie zrobiłbym tego. Nie mógłbym zmarnować twojego wysiłku. Przecież widzę jak bardzo starasz się stworzyć dla mnie ten eliksir. Owszem boli, ale jest to do zniesienia.
– Cieszę się, że tak myślisz, ale istnieje też możliwość, że eliksir który utrzymywał cię z dala od bólu ma ukryte negatywne działanie. Po prostu uzależnienia. Zażywasz go już od wielu dni i mógł na ciebie w ten sposób podziałać. Wolę się wobec tego upewnić, że nie będziesz musiał tracić sił i energii na walkę z sobą samym.

– Nie czuję się uzależniony. Owszem, myślałem o nim zwłaszcza tuż przed zażyciem, kiedy ból był większy, ale to chyba normalna rekcja.

– Mam nadzieję. Jednak nie chcę ryzykować. Mam trochę bułeczek, chcesz? – burczenie w brzuchu Samuela właściwie dało mu odpowiedź, ale właściciel tego organu przekazał mu ją również werbalnie z uśmiechem mówiąc:

– Pewnie! Chyba zbyt dosłownie wziąłem do serca twoją radę o lekkim posiłku. Mmm... uwielbiam je. Tak patrzę i widzę, że jesteś w doskonałym humorze. Szlaban nie był taki zły? Nie zdążyliście się jak widzę pozabijać z Hillem, co samo w sobie można uznać za spory sukces.

– Szlaban był okropny. Zapewniam. Tak samo Hill. Jakoś udało nam się przetrwać w jednym kawałku choć przyznam, że czasami niewiele mi brakowało do utraty cierpliwości. Merlinie, ten człowiek jak mało kto potrafi wyprowadzić mnie z równowagi.

– Hmmm... a kto jest na pierwszym miejscu takich pretendentów? Czekaj, nie mów! Zgadnę… – Samuel zamarł z uniesioną ręką zastanawiając się przez chwilę, po czym wypowiedział pierwsze nazwisko, które przyszło mu do głowy: – To na pewno Riddle. Zawsze jak jesteście obok siebie atmosfera staje się napięta. Ciekawe, czy od początku tak się nienawidziliście, czy stało się to po tym jak wybrał cię do Turnieju? Nadal nie rozumiem dlaczego postanowił cię w to wciągnąć.

– To nie tak, że się nienawidzimy. Po prostu jesteśmy... – zielonooki chłopak przerwał, nie potrafiąc ubrać w słowa tego co miał na myśli. Określić kim w zasadzie on i Tom byli dla siebie. Słowo nienawiść zupełnie nie pasowało do ich relacji. Kim dla niego był Riddle? Przyjaciel to zbyt wielkie słowo. Wiele ich różniło i relacje na pewno nie były przyjacielskie. Zawsze jednak były niezwykle... intensywne. To było chyba dobre słowo. Podobnych odczuć nie miał wobec Rona, Hermiony, Abraxasa, czy też choćby Samuela. Rozmyślania przerwało mu znaczące chrząknięcie, które miało zapewne sugerować, że już zbyt długo milczy, więc dokończył: – Nie wiem jak to nazwać szczerze mówiąc.

– A zdradzisz mi powód, dla którego jesteś tutaj, czyli w Durmstrangu? Nie żebym narzekał, bo to największe szczęście jakie do tej pory mnie spotkało. Wiem, że wciąż wracam do chwili wyboru, ale nadal próbuję pojąć co… sam rozumiesz.

– To nie było tak... Po części to była moja własna wina, że Tom mnie wybrał. Z jego strony nie była to w zasadzie nienawiść, ale raczej zemsta – mruknął Aren dochodząc do wniosku, że przez niego Tom ciągle znajdował się pod ostrzałem pytań i podejrzeń jako ten, który z niezrozumiałych dla ogółu pobudek wybrał go do Turnieju. Co gorsza zdawał sobie sprawę z tego, że on sam rozumie Toma. Na jego miejscu postąpiłby tak samo, dlatego w zasadzie nie dziwiło go, że ich relacja została zinterpretowana przez Sama, a pewnie i innych, jako nienawiść. Postanowił przynajmniej przed Relinem trochę wybielić Riddle’a, a tymczasem Sam nie wytrzymał i zaczął się dopytywać:

– Możesz rozwinąć? Nadal nie rozumiem. Właściwie to jeszcze bardziej zamieszałeś. Czyli dlaczego twój przydział do Turnieju był również twoją winą? Co takiego się stało, że w ostateczności jesteście tutaj obaj? I nie mówię o niespodziance w postaci Turnieju drużynowego.

– Tom nigdy nie chciał brać udziału w Turnieju Trójmagicznym. To ja byłem tym, który zaczął. Wrzuciłem jego nazwisko co Czary Ognia. To ja chciałem się go pozbyć... Jak wyszło w ostateczności sam wiesz...

– Whoa! Tego się nie spodziewałem! Jak udało ci się oszukać Czarę Ognia? Poza tym z tego co pamiętam nie zgodziłeś się na udział w Turnieju, a jednak tu trafiłeś.

– W zasadzie nic nie zrobiłem, żeby ją oszukać. To było trochę dziwne i zaskakujące. Nawet dla mnie. Może przyjęła kartkę z nazwiskiem Toma dlatego, że mam niski poziom magii? Tak sobie myślę, że po prostu nie zakwalifikowała mnie jako czarodzieja. Przyjęła kartkę i wszystko potoczyło się dalej. Riddle zaszantażował mnie i zgodziłem się na wybór przy pomocy Czary. Moje nazwisko trafiło do niej, a koniec już sam znasz. W sumie tak naprawdę wszystko zaczęło się od tego... że byłem wściekły na Toma i chciałem się na nim zemścić. W efekcie wrzuciłem jego nazwisko do wnętrza magicznego artefaktu. To niestety odbiło się na mnie.

– Zapamiętam na przyszłość, by za bardzo cię nie drażnić. Nie znam co prawda całej sytuacji, ale nie wiem czy zauważyłeś… dlatego zwrócę twoją uwagę… bardzo starasz się usprawiedliwić Riddle'a. Rozumiem jego motywy, ale jest inteligentnym czarodziejem i znał ryzyko. Pominął to wszystko i z pełną świadomością naraził cię na szwank. To już przesada.

– To proste. Nie chciał być tutaj beze mnie. Na jego miejscu zrobiłbym dokładnie to samo. Zrozum, początkowo sam chciałem się go pozbyć. Podświadomie jednak wiedziałem, że Riddle na pewno znajdzie sposób żebym w ostateczności tutaj wylądował. W tamtym momencie nie wiedziałem jeszcze o Turnieju drużynowym i podejrzewałem, że zmusi mnie do przyjechania w jakiejś innej roli. Choćby kibica. Zaczynam się przekonywać do poglądu, że żaden z nas nie jest zwyczajnie w stanie pozbyć się tego drugiego – zamyślony Aren stwierdził to z uśmiechem, nie widząc zszokowanego spojrzenia Relina. Po chwili ciszy dodał: – Muszę się zbierać. Pamiętaj o tym co mówiłem. Jeżeli nie będziesz się czuł dobrze, lepiej opuść zajęcia. Nie ma sensu się forsować przed kuracją. Do zobaczenia jutro.

Samuel dopiero do dłuższej chwili zdał sobie sprawę, że Aren już wyszedł. Nadal nie potrafił wyjść z zaskoczenia po tych nowych rewelacjach. Początkowo sądził, że relacja między Riddle, a Arenem jest oparta tylko na negatywnych emocjach. Teraz w to wątpił. Patrząc na zielonookiego, kiedy mówił o tamtym musiał przyznać, że cała ta sytuacja była bardziej skomplikowana niż by się mogło wydawać na pierwszy rzut oka. Istniała między nimi jakaś zależność, która sprawiała, że jeden i drugi bacznie obserwowali każdy swój ruch. Jeden wychodził naprzeciw drugiemu, jednak nie na tyle, by przerwać cały proces. Wyglądało też na to, że Grey nie zdawał sobie z tego wszystkiego sprawy.

Na razie widział tyle. Być może, gdyby znał więcej szczegółów o tej dwójce, mógłby wydedukować coś jeszcze. Oprócz tego zauważył, że obaj hogwartczycy utknęli w martwym punkcie jeśli chodzi o ich wzajemne relacje. Każdy z nich podświadomie czekał, aż ten drugi wykona kolejny krok, by móc zareagować, odpowiedzieć. Samuel nie umiał oprzeć się wrażeniu, że taki stan trwał już długo… zbyt długo. Została zaburzona jakaś równowaga...

Po chwili Sam roześmiał się ze swoich myśli. Chyba za bardzo próbował te sprawy analizować i pojawiły się w jego głowie jakieś dziwne pomysły. Jedno wydawało się niemal pewne. Tom nie był przyjacielem Arena, a jednak z jakiegoś powodu zainteresował się Greyem. Ciekawe, czy był to ten sam powód, który miał on sam.

Co zainteresowało Riddle’a? Zielonooki z pewnością ukrywał w sobie wiele sekretów. Choćby magia krwi. Pomijając już kwestię jak bardzo biegły w tej dziedzinie był Aren… Czyżby chodziło o to? W końcu magowie krwi są ewenementem. Zwłaszcza tacy, którzy zostawali przy zdrowych zmysłach. Tak, to był jakiś pomysł. Inna sprawa, skąd Riddle wie, że Aren tym się zajmuje i czy oprócz niego wie ktoś więcej. Magowie krwi, byli zawsze piętnowani. To nic dziwnego, jeśli spojrzy się na historię. Grey miał dobrą przykrywkę. Nie mógł praktykować magii krwi w zaklęciach, więc zaczął używać jej przy eliksirach. O eliksirach jeszcze chyba nikt nie pomyślał, a przynajmniej nigdy dotąd o tym nie słyszał.

No cóż, jutro kwestia jak bardzo sprawny w obu dziedzinach jest zielonooki chłopak, powinna się wyjaśnić. Pocieszająca była myśl, że Aren wyglądał, jakby wiedział co robi.

***

Dochodziła trzecia w nocy. Oczy zamykały mu się już od dobrych dwóch godzin. Nie mógł się jednak wspomóc żadnym eliksirem. Podobnie jak Relin musiał oczyścić swój organizm z wszelkich pochodzących z mikstur substancji. Jedynymi metodami jakie mu pozostały było przemywanie twarzy zimną wodą, albo wąchanie najbardziej śmierdzących składników lub eliksirów.

Odkąd zaczął pracę nad eliksirem dla Relina, przeprowadził co najmniej kilkanaście różnych prób. Z tej puli jakiekolwiek nadzieje pokładał w zaledwie dwóch miksturach i to któraś z nich zostanie tą ostateczną. Nadszedł czas na kolejną porcję krwi Relina, którą musiał wypić. Za każdym razem krzywił się niemiłosiernie, powstrzymując odruch przepłukania czymkolwiek ust. Początkowo musiał się zmierzyć z odruchem wymiotnym, więc i tak było już lepiej. Nie było wyjścia. Musiał to wytrzymać dla dobra Sama.

Badając krew Relina, dowiedział się całkiem sporo i zaczął podejrzewać jego prawdziwą naturę. Po sobie zauważył, że krew dumstrangczyka miała niesamowite zdolności regeneracyjne. Niestety nie działały one z jakiegoś względu na martwicę, spowodowaną przez niego i to należało naprawić. Doszedł też do mało przyjemnych wniosków, że gdyby Sam nie był tym kim był, prawdopodobnie już dawno by nie żył. Początkowo próbował pracować ze swoją krwią i krwią Sama oddzielnie, jednak każda z prób kończyła się niepowodzeniem gdzieś w środkowym etapie pracy. Krew czarodziejów okazała się bardzo niestabilna. Łatwo wchodziła w reakcje i potrafiła zdominować inne składniki, które udało się wcześniej połączyć. Krew Sama różniła się dodatkowo od krwi czarodziejów, więc miał kolejną zagadkę do rozwiązania.

Eksperymenty miały swoją dobrą stronę. Nabierał doświadczenia. Dowiedział się na przykład jakie błędy popełnił ratując Abraxasa. Co prawda wtedy nie bardzo miał czas, ani możliwości, żeby zrobić cokolwiek inaczej, ale jednak. Zresztą zrobiłby to ponownie gdyby musiał. W efekcie jego rdzeń magii krwi się zbuntował i tym sposobem trafił do Toma i skończył na ich sesji z runami... Zawdzięczał temu draniowi życie. Tego był pewien jak niczego innego. Wciąż pamiętał o tym, że Tom obiecał mu, że przysługę odbierze od niego w Durmstrangu. Na razie ten temat nie wypływał, a on sam tego nie poruszał.

Spojrzał na zegar widząc, że minęło pół godziny od zażycia krwi Relina. Była najwyższa pora, żeby przejść do następnego etapu. Musiał utoczyć sobie tej zmieszanej krwi. Spojrzał na swoją rękę zastanawiając się, jakie miejsce będzie najbardziej bezpieczne. Nikt nie mógł zauważyć rany, której nie mógł już wyleczyć eliksirem. Postanowił ciąć sztyletem poniżej łokcia krzywiąc się, gdy wbił ostrze w swoją skórę. Przesunął rękę nad szklane naczynie. Krew spokojnie skapywała do środka, a Aren poświęcił ten czas na rozmyślania.

Przełom w jego badaniach nastąpił, kiedy wpadł na to, że musi zmieszać swoją krew i krew Relina. Niestety mieszanie ich w tworzonym eliksirze, zawsze dawało jeden skutek. Kompletnie destabilizowało warzoną miksturę, powodując nieprzewidziane reakcje, rozwarstwienia i inne podobne. Nic nie pomagało do czasu, aż wpadł na inny pomysł. Kiedyś zmieszał obydwa rodzaje krwi poza eliksirem, w fiolce i dopiero później dodał do tworzonej mikstury. To była pierwsza, która nie zepsuła się w tak szybkim tempie jak pozostałe. Zaczął więc eksperymentować w tym kierunku. Zażywać różne rośliny, a nawet substancje zwierzęce, by zmienić coś we własnej krwi. To powodowało rozmaite efekty po dodaniu do eliksirów, ale nie takie jakich oczekiwał. Zdesperowany posunął się do picia krwi salamandry, która znana jest ze swoich właściwości leczniczych. Za którymś razem pomylił ją z krwią Relina, nawet tego nie zauważając.

Jego uwagę zwróciły dopiero zupełnie inne efekty po dodaniu substancji do eliksiru. Nareszcie nastąpił progres. Ucieszył się w tamtym momencie i następną próbę przeprowadził oczywiście znów z krwią salamandry. Ku jego zaskoczeniu wszystko runęło. To go bardzo rozstroiło. Dopiero kiedy się uspokoił i zacząć myśleć logicznie, systematycznie sprawdził swoje działania i okazało się, że wcześniej zastosował składnik, którego smak i zapach różnił się znacznie od krwi salamandry. Żeby dojść do tego co to było, musiał wąchać i próbować wszystkie czerwone składniki w swoich zasobach. Co gorsza okazało się, że niczego nie znalazł i to go najbardziej zdeprymowało.

Prace stanęły w miejscu do czasu, kiedy zebrał się w sobie i wrócił do eksperymentów z krwią swoją i Sama. Po otworzeniu fiolki z krwią Relina wszystko stało się jasne. To właśnie był ten zapach, którego szukał. Początkowo oblał go zimny pot. Długo nad tym myślał i okazało się w rezultacie, że to ma sens. Picie tej krwi i łączenie jej ze swoją w ten sposób może być rozwiązaniem, skoro mechaniczne łączenie ich obu nie było efektywne.

To było bardzo trudne. Świadomość, że musi wypić ludzką krew, krew Sama, powodowała mdłości. Pierwsza świadoma próba zakończyła się wymiotami po jednym łyku. Zmusił się jednak do kontynuacji wiedząc, że bez tego osiągnięcie odpowiedniego eliksiru nie jest możliwe. Bywało, że pojawiały się u niego przebłyski czarnego humoru i myśli o sobie jako o bezzębnym wampirze, ale wreszcie przyzwyczaił się do tego specyficznego smaku i zapachu i zapanował nad nudnościami.

Kiedy przychodził do Relina po kolejne porcje jego krwi widział doskonale, że chłopak był tak samo przerażony jak i on sam mając świadomość do jakich sposobów musi się uciekać. Nigdy nie opowiadał co robi z krwią, a Sam nie pytał i nie oponował przed dostarczaniem następnych porcji. Obydwaj robili dobrą minę do złej gry. Co gorsza świetnie im to wychodziło. Usilnie starali się, żeby ten drugi niczego nie zauważył. W końcu Aren doszedł do wniosku, że to był chyba jeden z ważniejszych aspektów przyjaźni.

Zamrugał oczami, wracając do rzeczywistości. Miał już dosyć krwi w słoiku. Opatrzył ranę bandażem, zasłonił ją rękawem koszuli i… ten moment wybrał sobie Abraxas. Aren nie mógł używać magii, więc zaczął stosować inne sposoby na informowanie go o chcących wejść do pracowni osobach. Ustawił przy drzwiach kocioł tak, żeby uchylając się uderzyły w metalowe naczynie, co generowało charakterystyczny dźwięk. Uderzenie w kocioł dawało zielonookiemu czas, na ukrycie rzeczy, które nie koniecznie powinny być widziane. Teraz też znajomy sygnał obwieścił gościa.

Aren obawiał się tej wizyty od jakiegoś czasu. Miał nadzieję, że Malfoy straci cierpliwość i przyjdzie do pracowni dopiero wtedy, kiedy proces leczenia Relina dobiegnie końca, ale widocznie blondyn podjął decyzję, że ma już dość czekania. Zielonooki chłopak westchnął tylko, podszedł do drzwi i odsuwając kocioł wpuścił blondyna do środka. Zamknął za nim wejście. Kiedy się odwrócił Abraxas stwierdził:

– Zdajesz sobie sprawę która jest godzina? Rozumiem, a raczej staram się zrozumieć twoje warzelnicze zapędy, ale nie sądzisz, że od dobrych kilku dni przesadzasz? Spędzasz tutaj praktycznie każdą wolną chwilę.

– Hmm pewnie jest coś koło piątej...? Zaraz skończę. Wiem, że nieco przesadzam...

– Nieco? – rzucił kąśliwie blondyn i Aren stwierdził, że musi się troszkę bardziej wysilić.

– No dobrze, bardzo. Jestem jednak na etapie prawdziwego przełomu! Tak naprawdę na ostatniej prostej. Jeżeli mi się to uda. Będę miał większe możliwości.

– Nad czym tak usilnie pracujesz? Być może będę mógł ci pomóc…

– Przepraszam Abraxasie, ale póki nie uda mi się dokończyć, nie chciałbym zdradzać co tworzę. Wiesz, nie chcę zapeszać. Kosztowało mnie to mnóstwo nerwów i czasu.

– I opuszczonych posiłków – dodał Abraxas, patrząc na niego przez dłuższą chwilę. Później przeniósł wzrok na stół i rozejrzał się po tym, co się na nim znajdowało. Był całkiem niezły z eliksirów, ale oczywiście daleko mu było do Arena i patrząc na składniki nie mógł zbyt wiele wymyślić. Jedno było pewne. Było to coś autorskiego. Jego wzrok wędrował swobodnie do czasu, aż natrafił na naczynie z ciemnoczerwoną substancją. Chwila wystarczyła, by Malfoy zaczął pojmować o co w tym chodzi. Aren powędrował wzrokiem w tym samym kierunku i na moment spanikował, co nie uszło czujnym oczom Abraxasa – Co to jest? – zapytał, choć znał już w zasadzie odpowiedź. Obawiał się też, że Aren zechce go okłamać.

– Krew... – odpowiedział cicho zielonooki, zaciskając dłonie.

– Czyja?

Aren poczuł panikę. Miał ochotę skłamać, przedstawić swój zasób jako krew jakiegoś zwierzęcia i dodać opis eliksiru na tyle wiarygodny, żeby blondyn w niego uwierzył, ale zrezygnował z tego planu. Abraxas nie zasłużył na to. Z drugiej strony relacje jego i Relina były... kiepskie. Zazwyczaj skakali sobie do gardeł przestając tylko w momencie, gdy zwracał im uwagę. Choćby z tego względu starał się z nimi spotykać oddzielnie, by nie prowokować awantur. Wypadek z martwicą spowodował jednak, że zaniedbał blondyna i zdawał sobie z tego sprawę. Odpowiedział więc:

– Moja. Zanim jednak powiesz jakie to nieodpowiedzialne musisz wiedzieć, że mam wszystko pod kontrolą. Nic mi nie grozi. Możesz nawet rzucić na mnie zaklęcie sprawdzające stan mojego zdrowia. Po prostu... zaufaj mi, dobrze?

– Wiesz, że ufam ci jak nikomu innemu. Mimo wszystko jest to magia krwi. Jak mogę być spokojny wiedząc, że znowu to robisz. Po ostatnim razie byłeś bardzo wyczerpany i wiele musiało cię to kosztować. Nie chcę by tak się stało po raz kolejny.

– Właśnie dlatego tym razem upewniam się, że więcej się to nie powtórzy. Wtedy nie było czasu, ani nawet odpowiedniego miejsca do pracy. Pamiętasz, że robiłem eliksir w zlewie, paliłem podręczniki i pracowałem w fiolkach, odmierzając maleńkie ilości składników. To, że mi się wtedy udało, to prawdziwy cud. Teraz jestem w pracowni, gdzie wszystko jest takie jak powinno. To wiele rzeczy ułatwia. Tutaj mogę w spokoju wszystko analizować i czuję, że mam nad tym kontrolę.

– Mam złe przeczucia, mimo że rozumiem twoje argumenty. Chodzi o to, że ten rodzaj magii zmienia ludzi. Tak samo jak czarna magia. Jeżeli wsiąkniesz w to zbyt głęboko w pewnym momencie nie będziesz mógł zawrócić. Tego się obawiam najbardziej.
– Nie martwię się o to. Jestem pewien, że gdy zacznę podążać złą drogą, to mnie z niej wyprowadzisz – odparł spokojnie, z całą pewnością siebie Aren, sięgając po kolejny składnik i zaczynając miażdżyć go w moździerzu.

– Prawdziwy Ślizgon z ciebie, wiesz o tym?

– Oczywiście. Z jakiegoś powodu znalazłem się w tym domu.

– Wiem, ale czasem wychodzi z ciebie Gryfon. Nie zawsze jest to dobre połączenie. Ty od początku igrałeś z Riddle’m. Ślizgoni mają instynkt samozachowawczy, a ty chyba nie. Od początku ignorowałeś to, co może się stać.

– Wiesz, tak naprawdę na początku starałem się, na ile się dało, unikać całej waszej ferajny. Z tego co pamiętam ty pierwszy się przyczepiłeś i... – przerwał widząc napięta minę Abraxasa i dokończył szybko: – Przepraszam, to nie tak, że ci to wypominam...

– Chyba ja powinienem w tym momencie przeprosić ponownie. Skoro jednak jesteś w stanie z tego żartować sądzę, że faktycznie moje winy zostały wybaczone. Zmieniając temat widzę, że polubiłeś się z toksyczkami. Rzadko widuje się, by ktoś używał ich śluzo do eliksirów.

– Cóż... ostatnio miałem sposobność sporo z nimi pracować. Mają ciekawe właściwości... Nie żebym cię wyganiał Abraxasie, chciałbym to skończyć. Nie chciałbyś się położyć jeszcze na moment?

– Hmmm... położę się spać jak skończysz. Wspominałeś przecież, że zaraz kończysz... – stwierdził z powagą blondyn. Grey w odpowiedzi żarliwie pokiwał głową, wracając ponownie do kociołka.

Abraxas lubił obserwować Arena przy pracy, ale to co widział teraz, nie do końca mu się podobało. Widoczne było wyczerpanie i ewidentny brak snu. Widać było, że Grey walczy z sennością, ale nie przerywał pracy. Był bardzo zdeterminowany. To było destrukcyjne zachowanie, dlatego Malfoy postanowił, że jeżeli przeciągnie się do przyszłego tygodnia, zwróci mu z całą pewnością uwagę.

Chciał zapytać o Relina i o to, skąd ta nagła, wzajemna atencja. Nie chciał jednak zabrzmieć, jakby był zazdrosny. Sam przed sobą był w stanie przyznać, że owszem, trochę był… a nawet bardzo. Przede wszystkim to powodowało, że miał napięte stosunki a Samuelem. Zresztą nie tylko on tak czuł. Riddle z całą pewnością również był zły z tego powodu.

Martwił się również o ogólne stosunki ich grupy i Arena. Mimo że byli w jednej drużynie czuł, jakby byli po przeciwnych stronach. Pozostali też tak czuli z Tomem na czele. To nie rokowało dobrze. Już nie raz zwracał Arenowi uwagę, żeby spędzał z nimi więcej czasu, jednak Grey jak zawsze zrobił po swojemu. Powodowało to jeszcze więcej niedomówień.

Zawarli sojusz z Ilvermorny, ale nawet tamci mieli sporo wątpliwości co do postępowania Arena, choć Rowena zaciekle broniła Greya, powodując jeszcze większą złość Toma. Wszystko za bardzo zaczęło się kumulować i w końcu wybuchnie. Bał się, że skutki mogą być tragiczne.

***

Trzy godziny poświęcone na sen, wyraźnie nie były wystarczające. Należało się jednak cieszyć, że udało się wszystko zrobić niemal do końca. Została tylko jedna rzecz, którą musiał sprawdzić i upewnić się czy przypuszczenia były słuszne. Teraz starał się skupić na śledzeniu rozmowy przy stole. Nie na długo wystarczyło mu wytrwałości. W połowie dyskusji Avery’ego z Mulciberem stracił wątek.

Martwił się, czy wszystkiego na pewno dopilnował jeśli chodziło o eliksir dla Sama. Czy dobrze myślał. Czy to wszystko zadziała tak jak powinno. Został do dodania tylko jeden składnik. Postanowił dodać go do drugiej mikstury, która wydawała mu się być troszkę lepsza. Tą pierwszą zostawi tak na wszelki wypadek. W zasadzie co do niej to miał pewne przypuszczenia, można to nawet nazwać przeczuciem…

– … A ty Aren jak sądzisz? – na moment zapadła cisza, kiedy Grey wyrwany z toku swoich myśli starał się skojarzyć, czy cokolwiek słyszał z rozmowy. Kiedy dotarło do niego, że zupełnie nic i zobaczył zawiedzioną minę Edgara, przyznał otwarcie:

– Przepraszam nie słuchałem.
Edgar potrząsnął tylko na to głową i wrócił do rozmowy, a Aren do swoich rozważań i wątpliwości. Zdawał sobie sprawę, że takie sytuacje zdarzały mu się ostatnio zbyt często. Jutro jednak, po leczeniu Samuela, wszystko wróci do normy i postara się naprawić relacje z grupą. Nie mógł tego zrobić już teraz. Westchnął lekko sięgając po dzbanek z kawą i nalewając sobie pełną filiżankę. Nie przepadał za nią, ale jeśli wierzyć innym, działała pobudzająco. Tego właśnie potrzebował. Upił łyk czując gorycz na języku. Była o wiele bardziej intensywna niż przy gorzkiej herbacie. Kolejny łyk był równie niesmaczny. Tak się skupił na tym okropnym smaku, że nie zauważył uważnie obserwującego go Toma, który wreszcie nie wytrzymał i cicho zapytał:

– Dlaczego się zmuszasz?

– Chcę się przekonać czy kofeina faktycznie działa pobudzająco. Póki co jestem w fazie testów, ale już teraz mogę stwierdzić, że coś w tym jest... Jedno jest pewne. Eliksiry są bardziej skuteczne.

– Spędzasz ostatnio sporo czasu w pracowni... Nad czym tak pracujesz?
– Felix felicis dla bałwana Benneta. Chcę go zaskoczyć i dodać coś od siebie. Chciałbym również osiągnąć jeszcze inny efekt. Przynajmniej trochę skrócić proces tworzenia tego eliksiru. Póki co idzie mi marnie, ale nie poddaję się. W pewnym momencie niemal udało mi się dokonać pewnego przełomu, ale pospieszyłem się z kolejnym krokiem i wszystko zaprzepaściłem. Wczoraj ta mikstura spektakularnie wylądowała po raz kolejny w zlewie. To frustrujące – rzucił w odpowiedzi swobodnym tonem Aren. Spodziewał się tego pytania i miał z góry ułożoną odpowiedź, po czym ujął filiżankę z nieszczęsną kawą, wypijając ją duszkiem. Jak się okazało to był zły pomysł. Gorycz wypełniła jego usta, więc zrobił jedyne, co przyszło mu do głowy. Wykorzystał w formie koła ratunkowego filiżankę Toma, pełną słodkiej herbaty. Bez pytania ujął ją i upił łyk, czując tym razem cudowną słodycz.

– To zdecydowanie bardziej do ciebie pasuje – stwierdził spokojnie Tom, odbierając z jego dłoni naczynie i również upijając łyk. Przy tej czynności nie spuścił z oka swojego zielonookiego utrapienia, które przysparzało mu tylu problemów. Po chwili dodał jeszcze: – Sądzę, że jest kilka rzeczy, o których musimy porozmawiać.

– Wyjąłeś mi to z ust. Jest kilka rzeczy, które chciałbym z tobą omówić. Parę innych zwyczajnie ci powiedzieć. Obiecuję, że jutro o tym wszystkim porozmawiamy, dobrze? – wzrok Arena powędrował na puste miejsce Relina przy stole Durmstrangu. Spojrzenie obserwującego go Toma pociemniało, ale Grey tego nie zauważył i dokończył krótko – Teraz muszę już iść.

– Do Relina?

– Między innymi, chociaż nie tylko – odparł wymijająco, wstał i skierował się w stronę wyjścia. Dopóki nie zniknął za drzwiami jadalni, czuł na swoich plecach wzrok Riddle’a i chyba nie tylko. Niczym mantrę Aren powtarzał sobie w duchu, że jeszcze tylko dzisiaj, jeszcze tylko dzisiaj i wreszcie będzie mógł porozmawiać z Tomem. Wtedy będzie dużo lepiej. Równocześnie wędrował korytarzem wprost do kwatery Sama.

Okazało się, że Relin po prostu zaspał i dlatego nie było go na posiłku. Nie był w najlepszym humorze, chociaż starał się za wszelka cenę tego po sobie nie pokazywać. Bez proszenia od razu ściągnął koszulę, by umożliwić Arenowi zbadanie rany. Okazało się, że tym razem najmniejszy dotyk sprawiał mu ból. Był jednak dzielny i cierpliwie znosił zabiegi Greya. Kiedy zielonooki skończył, Relin usiadł ciężko nie zakładając koszuli na podrażnione ciało. Grey pogrzebał w swojej torbie, wyjął z niej fiolkę zawierającą jego własną krew i stwierdził:

– Nie idź dziś na zajęcia Sam. Po pierwsze ubranie sprawi ci ból, a po drugie to zbyt duże ryzyko. Mamy dziś przecież Obronę z Reidem, czyli sporo praktyki. Wasze starcia z Abraxasem są dosyć zawzięte, a nie jesteś tak sprawny jak zazwyczaj. Mam dla ciebie coś, co musisz już teraz zażyć.

– Co to jest? Czy jakoś pomoże na ból?

– Nie chcesz wiedzieć co to jest. Wierz mi. Rozczaruję cię, bo nie będzie miało to wpływu na ból, ani w zasadzie na ranę. Preparat jest potrzebny, żeby przygotować twoje ciało do przyjęcia eliksiru. Ostrzegam, smakuje i pachnie specyficznie, więc może lepiej zatkaj nos nim wypijesz.

– Hmmm… z tym zatykaniem może być problem. Moja lewa ręka nie nadaje się do ruszania. Mam wrażenie, jakby nie należała do mnie. Gdybym nie czuł w niej bólu, to pewnie nie powiedziałbym, że jest moja – zażartował słabo Samuel i westchnął.

– Przykro mi Sam. Nie pocieszy cię to, ale uwierz mi, że ból jest dobrym znakiem. Pomogę ci z tym piciem, tylko przechyl lekko głowę i otwórz usta – wziął od niego fiolkę odkorkowując ją, po czym zacisnął mu lekko skrzydełka nosa i wlał zawartość do ust. Relin połknął, krzywiąc się po chwili i komentując:

– O rany. Miałeś rację, nie jest to najsmaczniejsze co w życiu piłem. Cieszę się, że mi w tym pomogłeś. W zasadzie, to jestem pewien, że wypiłem coś wytworzonego na bazie krwi... Ciężko ukryć jej smak. Potem mi jednak powiesz, jakiego zwierzęcia krew zażyłem. Teraz wolę o tym nie myśleć.

– Po wszystkim odpowiem na każde twoje pytanie. Tymczasem odpocznij. Przyniosłem ci trochę jedzenia. Niestety w trakcie przerwy obiadowej nie będę mieć czasu, by ponownie wpaść. Muszę dodać ostatni składnik. Tak jak wcześniej uzgadnialiśmy, przyjdę tutaj po ciebie przed kolacją. Dasz sobie radę?

– Oczywiście, że tak. Po prostu pójdę spać. To teraz najlepsze co mogę zrobić. Żałuję, że nie możesz mnie ogłuszyć jakimś zaklęciem. Pomogłoby mi przetrwać, ale nie można mieć wszystkiego. Lepiej już idź. Przecież nie chcemy, żebyś dostał dziś szlaban za spóźnienie od Reida – niewinnie rzucił Samuel i lekko się uśmiechnął mimo bólu, kiedy Aren z paniką spojrzał na zegarek. Westchnienie ulgi oznaczało, że nie jest najgorzej. Widocznie ocenił, że zdąży jeszcze na zajęcia. Zanim wyszedł, postarał się dodać koledze otuchy stwierdzeniem:

– Jeszcze tylko trochę Sam... uda nam się.

Aren odszedł, a z ust Sama wydostał się jęk bólu. Przy zielonookim starał się za wszelką cenę to zatrzymać. Teraz nie musiał. Po jakimś czasie skonstatował z pewnym zmartwieniem, że ból zaczął rozprzestrzeniać się coraz bardziej po całym jego ciele. Nie było mowy, by mógł zmrużyć oczy. Walczył z tym bólem, wychodząc z założenia, że to jest właśnie jego zadanie na ten dzień. Aren starał się stworzyć lekarstwo, a on musiał przetrwać mimo bólu. Niestety, z biegiem czasu stawało się to coraz bardziej trudne.

Stłumił kolejny jęk, mocno zaciskając oczy. Z pewnym zdumieniem przyjął, że spod powiek spłynęły łzy. Czas pełzał niespiesznie, chociaż zazwyczaj gnał jak szalony. Zupełnie nagle ból zelżał trochę. Sam odczuł to tak, jakby ktoś rzucił na niego zaklęcie ochronne, które powstrzymywało cierpienie otaczając jego ciało ciepłem. Wrażenie było takie, jakby ktoś nad nim czuwał sprawiając, że zapomniał o bólu na jakiś czas. To była wielka ulga.

***

Po wczorajszej rozmowie z Arenem, czuł się tak, jakby ktoś zdjął z niego jakiś ciężar, który nieświadomie dźwigał na swoich barkach. Było to nowe uczucie. Bardzo przyjemne. Czekał z niecierpliwością na kolejne zajęcia z Greyem, sam nie wiedząc do końca po co. Radość burzył fakt, że musiał wobec innych ze swojej szkoły trzymać pozytywne emocje na wodzy. Zwłaszcza w pobliżu Evana, ale nie tylko. Doszedł wobec tego do wniosku, że okazywanie emocji musi ograniczyć tylko i wyłącznie do zielonookiego. Wiedział przecież, że skrzętnie go obserwowano głównie dlatego, że nie zaprzyjaźnił się z nikim z Instytutu i uważano go powszechnie za dziwaka. On sam z kolei uważał, że oni wszyscy byli tacy sami i ich istnienie nie jest ważne. Po prostu byli i tyle.

Wszedł do klasy wraz z innymi, dostrzegając Arena siedzącego na swoim miejscu. Dosiadł się do niego w milczeniu. Grey nie zareagował. Wydawało się, że chyba nawet nie zauważył jego obecności. Był pogrążony w swoich myślach. Liam się zawahał. Nie bardzo wiedział jak powinien się przywitać,. Czy wystarczy krótkie, ciche „ cześć”? A może wystarczy skinąć głową, chociaż wątpliwe, czy w tym stanie zamyślenia chłopak by to zauważył. Może lekkie klepnięcie w ramię? Może jednak najpierw należałoby zwrócić na siebie jego uwagę, a dopiero wówczas się przywitać?

Tak ten pomysł najbardziej przypadł mu do gustu. Kiedy już miał dyskretnie dotknąć ręki Arena, wkroczył do klasy Reid i wyrwał Greya z zamyślenia zamykając za sobą z łoskotem drzwi. Zepsuło to Liamowi plan, ale przyrzekł sobie, że następnym razem nie da sobie odebrać tej małej przyjemności. Aren szybko się rozejrzał i uśmiechnął się do niego na przywitanie. Collins stwierdził w duchu, że nie może odpowiedzieć mu w ten sam sposób, choć to trudne i dziwaczne. Ograniczył się do skinienia głową w odpowiedzi. Ponownie w duchu skonstatował, że zdecydowanie wolał wróżbiarstwo, gdzie było łatwiej o prywatność.

W połowie lekcji stwierdził, że z zielonookim coś było dzisiaj nie tak. Ciężko było mu się skupić na tym, co mówił profesor, a jego pergamin był praktycznie pusty. Notatki szczątkowe. Przez chwilę Liam obawiał się, że Grey zmienił zdanie na temat ich znajomości i nie wie jak mu to przekazać. Nie chciałby tego. Przez takie myśli jego nastrój się popsuł, ale postanowił cierpliwie poczekać na rozwiązanie całej sprawy, jakie by ono nie było. Robił skrupulatnie notatki na wypadek, gdyby Grey ich potrzebował.

Co jakiś czas zerkał kontrolnie na siedzącego obok chłopaka i to co robił. Dość szybko zorientował się, że ten rysuje jakiś schemat, raczej niewiele mający wspólnego z Obroną. Nie potrafił niczego z niego rozszyfrować mimo wysiłków, więc wzrosła jego ciekawość. Zauważył też, że w międzyczasie Aren spojrzał na puste miejsce obok Malfoya, lekko marszcząc brwi i znowu dodając kilka elementów do tworzonego schematu.

Takie zachowanie mogło sugerować, że gorsze samopoczucie Arena było spowodowane Relinem. W zasadzie nic dziwnego. Byli przyjaciółmi, choć początkowo ciężko mu było w to uwierzyć. Liam w świetle nowych dla niego wydarzeń cieszył się, że Samuel jest uczestnikiem Turnieju. Przynajmniej był ktoś, kto nie miał żadnych oporów przed przeciwstawianiem się Evanowi. On sam… nie mógł… Miał też podejrzenia, że staną z Relinem przeciw sobie, skoro on musiał wyeliminować Arena. Rozkaz był jasny i Collins nie był pewien, czy da radę mu się sprzeciwić. Póki co starał się jeszcze o tym nie myśleć. Miał jednak świadomość, że czas mu się kończy.

Usłyszał z boku odgłos uderzającego o stół pióra i spojrzał w tamtym kierunku. Aren właśnie tłumił ziewnięcie. Liam przyjrzał mu się dokładniej i wypatrzył ewidentne ślady niewyspania i zmęczenia. Grey dostrzegł jego spojrzenie i szybko pozbierał się w sobie. Uśmiechnął się ciepło, dokładnie tak samo jak wczoraj i to nieco uspokoiło Collinsa. Chciał zapytać o powód zmęczenia, o to czy jest ono związane z Relinem, ale zwątpił. Nie bardzo wiedział, czy to nie było zbyt bezpośrednie. W końcu ingerowało by w prywatne sprawy Greya. Może w ten sposób za bardzo by się narzucał… Z drugiej strony istniała możliwość, że coś było nie tak i Grey potrzebował pomocy. Wybór był trudny. Nigdy dotąd nie musiał takich podejmować. Nie był pewien co robić. Do tej pory robił to co mu kazano, nie zastanawiając się nawet głębiej nad swoimi poczynaniami, bo nie miało to najmniejszego sensu. Teraz czuł się zagubiony nie chcąc popełnić żadnego błędu. Już wiedział, że przyszłość może się zmienić. Chciał tylko tą, w której był właśnie z tą osobą... z zielonookim. Zaryzykował próbę:

– Aren, bo widzisz... wyglądasz... to znaczy chciałem zapytać... – jak zwykle zaczął plątać się w swoich słowach To powodowało, że coraz bardziej się denerwował i już nie potrafił sklecić zdania. To nie tak miało wyglądać. Zdecydowanie.

– Mhm... Wszystko w porządku Liam. Dziękuję, że się o mnie martwisz.

I to była kolejna rzecz, która Collinsa w tym chłopaku zaskakiwała. Zawsze odkąd pamiętał miał trudności w komunikowaniu się z innymi. Nie każdemu, a w zasadzie nikomu nie chciało się analizować jego wypowiedzi, żeby zrozumieć co starał się przekazać. Przestał próbować po pierwszym roku tutaj. Dotyczyło to niestety również nauczycieli, co bywało często problematyczne.

Grey nawet za bardzo się nie wysilał. Jakimś cudem zawsze wiedział co on, Liam chciał powiedzieć, przekazać. Nawet wtedy, kiedy zdanie bywało zlepkiem dziwnych wyrazów, niezbyt ze sobą związanych. Bez wątpienia zielonooki widział z jakim trudem próbuje wyartykułować swoje myśli. Zawsze czekał cierpliwie aż skończy, dając mu tym samym wsparcie, czasem się chwilę zastanawiał, ale zawsze trafiał. To było nowe uczucie. Chciałby coś dla niego zrobić, ale co tak naprawdę mógł zaoferować. Jedyne co potrafił to pojedynkować się, a najbliższy pojedynek jeśli chodzi o ich relacje nie zapowiadał się najlepiej. Jak mógłby...:

Protego!

Liam zareagował instynktownie, zanim zdążył zastanowić się co się dzieje i dlaczego. Jakimś cudem zarejestrował zbłąkane zaklęcie, zmierzające w stronę Arena i rzucił tarczę. Trochę zbyt mocną i zbyt rozległą. Ta pochłonęła czar, Niemal od razu poczuł na sobie spojrzenia uczniów z własnej szkoły. Obojętnie się rozejrzał i stwierdził, że w większości są one niedowierzające, niektóre też zadowolone. Wiedział dlaczego się cieszą. Oczywiście doniosą o tym Evanowi. Nie będzie zadowolony. Trudno, przyjmie konsekwencje. Co prawda nie przemyślał nawet swoich działań, to był odruch, ale jakoś tak… nie żałował. Przecież chciał zrobić coś dla Arena i los podarował mu tą okazję.

Za błyskawiczną reakcję otrzymał od Reida punkty, ale gdzieś w nim, głęboko, kryła się obawa przed tym, co czeka go z ręki Evana. Reakcja jak zawsze zależała od humoru Wrighta.

Ciche podziękowanie ze strony Arena odsunęło ponownie od niego wątpliwości. Był pewien, że zrobiłby to ponownie.

***

Ostatnimi zajęciami były Runy. Arenowi jak jeszcze nigdy zajęcia dłużyły się niemiłosiernie. Myślami ciągle wracał do Sama w duchu powtarzając sobie, że wszystko z nim w porządku. W głowie chyba po raz setny analizował każdy etap eliksiru, by mieć pewność, że na pewno się uda. Mikstura była głównym czynnikiem, który pochłaniał całą jego uwagę. Do tego stopnia, że kompletnie nie zwracał uwagi na Jamesa i swój udział w zajęciach. Hill pobił chyba jakiś rekord w zwracaniu mu uwagi na błędy, ale nawet te uszczypliwe komentarze nie poruszały go. Właściwie nie bardzo do niego docierały.

W głowie Arena tłukło się wciąż zdanie, że obaj z Samuelem ryzykowali zdrowie i życie. Doskonale zdawał sobie sprawę z konsekwencji porażki. Sam skończy z zakażoną w całym organizmie krwią i umrze, za to on sam zginie wykończony przez własny rdzeń magiczny odpowiedzialny za magię krwi.

Skupił myśli, otrząsnął się z zamyślenia i wrócił do tego, co dzieje się na lekcji. Poszukał wzrokiem pergaminu, który powinien być przed nim. Leżał teraz przed Hillem, który wykonywał tą pracę systematycznie. Kiedy tak stopniowo posuwał się do przodu, z wolna zaczynało to przypominać prace Abraxasa, czy Riddle'a. Do czasu… W pewnym momencie James zaczął nanosić jego bzdury na swoją pracę powodując, że ta znowu zaczęła w tych miejscach przypominać kompletny chaos. Przez moment Aren patrzył na to nie dowierzając własnym oczom. W końcu otrząsnął się z szoku i zasłonił kolejną część przed jego piórem dłońmi.

– Mogę wiedzieć co ty właściwie robisz? – warknął cicho James

– Dlaczego niszczysz swoją pracę? Jeżeli nałożysz na nią moje sekwencje, bez wątpienia dostaniemy trolla – odpowiedział cicho Grey, wciąż chroniąc dłońmi nie zniszczony fragment pergaminu.

– Świetnie. A teraz zabieraj łapska. Skoro zauważyłeś, że to moja własna praca, przyjmij też do wiadomości, że mogę z nią robić co mi się żywienie podoba.

– Tak, bo po co mieć lepszą ocenę, jak można zdać z nędznym...

– Przypominam, że tylko dzięki mnie mamy nawet ten nędzny. Inaczej jak nic byłby troll – rzucił Hill, wyszarpując pergamin i nanosząc schematy napisane przez Arena z uporem godnym lepszej sprawy. Grey już go nie powstrzymywał. Rzeczywiście formalnie rzecz ujmując była to praca Jamesa. Nie bardzo rozumiał intencje drugiego chłopaka, ale skoro tego chciał… :

– To może wytłumaczysz dlaczego to robisz? Jesteś dobry z Run. Wiesz, że to co piszę to kompletne bzdury, jak słusznie mi wypominasz za każdym razem.

– Staram się zrozumieć twój tok myślenia i główną istotę popełnianych przez ciebie błędów. Im dłużej to robię i analizuję, dochodzę do wniosku, że podstawy są ci niemal obce. Brakuje ci również wiedzy o samej istocie tego przedmiotu. Jest tak, jakbyś nigdy się go nie uczył. Błądzisz we mgle. Podsumowując, jeżeli chodzi o runy jesteś zupełnym kretynem.

Zielonooki chłopak siłą woli powstrzymał się od riposty nawiązującej do jego ślimaczej fobii, którą miał już na końcu języka. Doszedł do wniosku, że nie warto teraz igrać z Jamesem. Jeżeli wdadzą się w kłótnię, a co gorsza przepychankę, będzie kolejny szlaban. Na to nie mógł sobie pozwolić. Pozostało tylko zacisnąć zęby i wrócić do swoich bohomazów.

Z tej małej, słownej utarczki wyłonił się także wniosek, że Hill obserwuje go bardziej niżby się wydawało. Co prawda jakoś go to nie obrażało. Wszystko co James wywnioskował było przecież prawdą. W przyszłości nigdy nie uczył się Run, bo nie były już obowiązkowe.

Skoro Hill zajął się pracą, Aren doszedł do wniosku, że wyjątkowo może sobie odpuścić skupienie i ponownie pogrążył się w rozmyślaniach o eliksirze i Samuelu. Wynik był taki, że im bliżej było końca zajęć, tym większy strach go ogarniał. Nie zauważył też wnikliwego spojrzenia Jamesa skierowanego na jego osobę.

Na koniec lekcji zauważył, że Riddle chce do niego podejść. Zanim to zrobił, przy Arenie pojawiła się Rowena. Uśmiechnęła się do Greya, złapała go za rękę i zasłoniła chłopakowi czerwonookiego. Ledwo powstrzymał warknięcie z frustracji i zdobył się na odwzajemnienie uśmiechu. Nie podobało mu się, że dziewczyna wciąż go trzyma za dłoń, więc szybko i zgrabnie, pod pretekstem poprawienia torby, wydostał się z uścisku. Rowena pochyliła się lekko i wyszeptała mu do ucha:

– Nie wiem jak ci się to udało, ale James jest skłonny do współpracy. Dzięki temu wspólnie uda nam się pokonać Durmstrang. Mam nadzieję, że zobaczę cię na dzisiejszym spotkaniu z waszą grupą Aren...
Po tych słowach odsunęła się wreszcie od niego i pomachała mu ręką na pożegnanie. Nie podobało mu się to, że od jakiegoś czasu zaczęła coraz bardziej zbliżać się do niego, kompletnie ignorując jego przestrzeń osobistą. Spojrzał na Toma, który patrzył teraz zimnym wzrokiem. Znowu. W takim momencie Grey dochodził do wniosku, że chętnie skręcił by sobie ponownie nogę po to, żeby zobaczyć inny wyraz tej twarzy. Złagodzić ten surowy wizerunek i przestać czuć ten ból w klatce piersiowej, kiedy mijany był tak bez słowa.

***

Aren zrezygnował z obiadu. Zamierzał złapać profesora Beery'ego w jego gabinecie. Potrzebował śluzu toksyczka albinosa.

Dopadł wejścia do gabinetu i zapukał… raz, drugi, trzeci i nic. Profesora nie było. Postanowił wobec tego poszukać go w bardziej oczywistych miejscach i ruszył w tym celu biegiem. Na pierwszy ogień poszedł gabinet Reida, jednak i on był zamknięty. Być może byli razem? Nie mógł tego wykluczyć. Nie zmieniało to faktu, że potrzebował dostać się do gabinetu Herberta już teraz. Co prawda znał hasło i odpowiednie ustawienia znaków na obrazie, bo nie raz Beery, mając zajęte ręce prosił go o otworzenie, ale mimo to nie chciał tam wchodzić bez pozwolenia.

Aren był w impasie. Czuł, że grunt zaczyna mu się usuwać spod nóg, a czas goni. Sprawdził większość pomieszczeń, które przyszły mu do głowy. Na koniec podjął decyzję. Stwierdził, że nie może już więcej tracić czasu. Zajrzał tylko po raz ostatni do jadalni konstatując, że miejsce Beery’ego jest puste i wrócił pod drzwi jego gabinetu. Znowu kilkukrotnie zapukał, tak na wszelki wypadek, ale odpowiedziała mu cisza. Nie miał wyboru. Przesunął zielarza na obrazie w odpowiedni sposób i ustawił go tak jak powinien, później przestawił donice widniejące obok niego i wypowiedział hasło. Drzwi po chwili ustąpiły i Aren wzdychając lekko wszedł do środka.

Rozejrzał się po gabinecie idąc coraz bardziej w głąb w stronę regałów zastawionych roślinnością. Tam znajdowały się również rozmaite obiekty eksperymentalne, które do pewnego momentu były dla niego swoistą zagadką. Nie znał ich jeszcze. Do jego rąk trafiały już sprawdzone, opisane i nazwane. Aren nie zamierzał niczego dla siebie uszczknąć z tych nieznanych sobie roślin. Dzięki Herbertowi czuł, że się rozwija i ma dużo większe możliwości przy tworzeniu eliksirów. Nie zamierzał tego psuć nierozważnym ruchem.

Rozglądał się po półkach, szukając obiektu swoich zapotrzebowań i usilnie powstrzymując się przed analizowaniem niektórych roślin. W końcu dostrzegł na jednej z dolnych półek to czego szukał. Całkiem sporej wielkości terrarium, ze znajomym białym toksyczkiem.

Usiadł na podłodze przy nowym domu stworzenia, by móc zebrać śluz ze ścianek do jednej fiolki, a do drugiej śluz z samego ślimaka. Zabrał się za otwieranie terrarium i parsknął śmiechem, widząc na górze sporej wielkości napis „Cadan”. Chciałby zobaczyć minę profesora Reida, gdyby to zobaczył. Pewnie rzuciłby jakąś klątwę, tak jak ostatnim razem. To było w sumie bardzo interesujące zobaczyć Reida zupełnie innego niż na zajęciach.

Aren w duchu doszedł do wniosku, że relacje między nauczycielem Obrony i Beery'm były dalekie od koleżeńskich. Czuł, że łączyło ich coś więcej niż przyjaźń, ale nie bardzo miał na to dowody. Z drugiej strony widywał też u nich zachowania świadczące o napięciu, ostrożności, które zawsze, szybko starał się załagodzić Beery. Grey mógł przeprowadzić te obserwacje właśnie tutaj, bo często przebywał w gabinecie Herberta i zauważył dosyć regularne wizyty Reida. Obaj panowie osłaniali się zaklęciami wyciszającymi, ale z samych ich postaw ciała, mimiki dało się bardzo dużo wyczytać. Chciał czasem zapytać Beery’ego, ale zawsze czuł, że nie powinien się w to wtrącać.

Kończył już swoje zajęcie. W międzyczasie zdążył zauważyć, że śluz zebrany bezpośrednio z toksyczka był lepszej jakości, więc postanowił tego właśnie użyć w tej drugiej miksturze, którą zachował. Upewnił się również, czy ze ślimakiem wszystko było w porządku, oglądając jego skorupkę. Na szczęście po wcześniejszym pęknięciu nie było już ani śladu. Co ciekawe zauważył, że Cadan, jak zaczął go nazywać w myślach, był dosyć ciekawskim ślimakiem. Inne, gdy się je dotykało, chowały się w skorupie. Ten natomiast nie miał tego odruchu. Wydawał się być bardzo zainteresowany tym co Aren robił, wysuwając czułki w jego stronę za każdym razem, gdy pobierał delikatnie śluz z jego skóry. Tak przynajmniej to wyglądało.

Odłożył delikatnie toksyczka z powrotem do jego terrarium, wkładając dodatkowy liść sałaty, która była obok. Chciał właśnie schować fiolki do torby, kiedy podskoczył zaskoczony, słysząc gwałtownie otwierane i tak samo zamykane drzwi.

Dwa donośne głosy bez wątpienia należały do Herberta i Cadana. Była to jednak na tyle agresywna wymiana zdań, że znieruchomiał na swoim miejscu nie bardzo wiedząc jak oznajmić swoją obecność. Obydwaj rozmówcy nawet go nie zauważali, zbyt zaangażowani w swój konflikt i coraz bardziej intensywną kłótnię:

– Jak mogłeś! Nie wierzę, że powiedziałeś mu o wszystkim! – warknął rozeźlony Beery.

– Widzę, że mamy w szeregach kreta, skoro informacje tak szybko do ciebie docierają. Wychodzi na to, że w dodatku w wewnętrznym kręgu. Nie wiem, czego oczekiwałeś, zwłaszcza że czekałeś niemal do ostatniej chwili, by zdradzić mi te wiadomości – odpowiedział na pozór spokojnie Reid, jednak wyraźnie ledwo utrzymywał swój własny gniew w ryzach.

– No tak, zapomniałem przez moment gdzie tak naprawdę leży twoja przeklęta lojalność! Merlinie, jak mogłem choć przez chwilę sądzić, że mu nie powiesz. Jestem takim głupcem! Od początku było jasne, że wybierzesz jego, a nie mnie! Mało ci, że już raz mnie zabiłeś? A może chcesz to zrobić po raz drugi? Nie krępuj się. Obydwaj dobrze wiemy, że jeżeli ty to zrobisz, nie uchylę się przed zaklęciem – warknął ponownie Herbert, coraz bardziej wściekły.

– Manipulujesz mną! Myślisz, że tego nie widzę? Chcesz uzyskać jak najwięcej informacji o ich relacji. Sam jak obaj wiemy nie możesz tego zrobić. Posługujesz się mną! Naprawdę sądzisz, że to co było między nami zniknie po tym co się stało?! Owszem, zabiłem cię, ale nie dałeś mi wyboru!

– Do końca wierzyłem, że wybierzesz właśnie mnie! Wtedy... Nawet, kiedy wielu mówiło inaczej, wierzyłem tylko w ciebie. Do samego końca. Również wtedy, gdy wymierzyłeś we mnie różdżkę. Sądziłem, że w ostatnim momencie zwrócisz ją przeciw niemu. Zamiast tego... – umilkł nagle biorąc głęboki oddech i starając się zapanować nad swoimi emocjami.

Herbert spojrzał na Cadana, widząc zimną, surową postawę. Dokładnie taką samą, jak tamtego przeklętego dnia. Był naiwny sądząc, że tym razem wybierze jego. Teraz jednak nie patrzył na niego z nadzieją i błaganiem w oczach jak wówczas. Dziś było inaczej. Była najwyższa pora na odegnanie starych demonów. Uwolnił swoją mroczną magię zauważając, że Cadan dobywa różdżki. Roześmiał się okrutnie sprawiając, że ta momentalnie znalazła się w jego dłoni. Spojrzał w oczy przeciwnika i ku swojemu zdumieniu znalazł w nich coś na kształt… ulgi? Przez moment nie wiedział jak zareagować. Chwilę później usłyszał kolejne słowa Cadana:

– Widzę, że wciąż jesteś w formie... To dobrze. Wkrótce będziesz musiał sobie przypomnieć o dawnych czasach. Mam coś dla ciebie. Powiedział, że jest to prezent z okazji twojego powrotu – Cadan wyjął i podał Herbertowi małe pudełeczko zapakowane zgrabnie w ozdobny papier.

O dziwo nie było zabezpieczone żadnym zaklęciem. Nie wyczuwał również żadnej magii w środku, więc po prostu je otworzył, wyciągając z wnętrza dwie karty: asa pik oraz czarnego jockera. Zaśmiał się widząc właśnie takie zestawienie. Zauważył, że Cadan przyjrzał się także kartom, ale wątpił, by zrozumiał przesłanie. Nikt oprócz Gellerta i jego samego nie wiedział. Kto by pomyślał, że po tylu latach Grindelwald stanie się sentymentalny. Była to mimo wszystko propozycja, ale i ostrzeżenie. Brak innej wiadomości oznaczał, że miał czas na to, by podjąć decyzję. W zasadzie nie potrzebował tego czasu, znał już swoją odpowiedź. Podniósł wzrok na stojącego przed nim i zapytał:

– Irytuje cię, że nie wiesz co to oznacza. Widzę to w twoich oczach. Doprawdy... nie powinieneś być zazdrosny o coś tak prozaicznego profesorze Reid – zakończył wypowiedź dobitnie, nie zwracając się już do niego po imieniu i widząc jego zaskoczenie. Cadan trochę niepewnie odpowiedział:

– Musiałem to zrobić... Wiesz o tym przecież. Zwłaszcza po tym jak się dowiedział co spotkało Gregorowicza. Jeżeli tylko...

– Musiałeś... To takie dobre słowo maskujące winę. Potrafisz bardzo dobrze kłamać. W końcu oszukiwałeś mnie przez tyle czasu, a to ja byłem wtedy od wydobywania informacji i kłamstw. Zawsze byłeś ze mną. Nie ma co się dziwić, że moja czujność zawiodła przy człowieku, który dzielił ze mną mieszkanie i łóżko. Było to bardzo sprytne posunięcie muszę przyznać.

– Ty nic nie wiesz! Nie możesz mnie tylko oskarżać, nie znając całej prawdy! Owszem powiedziałem mu o tych przeklętych różdżkach. To były konieczne informacje. Wiesz jak to jest, gdy każdy ci zagraża. Ze wszystkich stron. Czeka tylko na twoje potknięcie. Odkąd ponownie się pojawiłeś, zaczęło się to na nowo... walka o pozycje…

– Jeżeli ktoś ci zagraża zabij go. Jeżeli ktoś ci słownie grozi, odetnij mu język. Jeżeli ktoś cię śledzi, wydłub mu oczy. Samo to powinno im dać do myślenia, a ile w tym finezji... W takich momentach cieszę się, że mam to już za sobą. Chociaż w zasadzie oni wszyscy nigdy nie stanowili dla mnie realnego zagrożenia. Moja zguba okazała się być znacznie bliżej, nieprawdaż?

– Masz rację... Byłem twoim końcem odkąd się związaliśmy. Mimo tego co zaszło cieszę się, że żyjesz... Cieszę się, chociaż czuję, że ponownie, nieuchronnie zbliżamy się do powtórki z rozrywki... – Cadan podszedł do niego dotykając dłonią policzka Herberta i delikatnie przesuwając palcami w pieszczocie szepnął: – Jesteś ciepły i tak bardzo żywy... Nie taki jakiego widywałem w moich najgorszych koszmarach.

– Dlaczego to robisz...? – zapytał Beery cicho, nie odtrącając jego dłoni i obserwując go z bliska. Wiedział przecież, że Cadan bardzo rzadko inaugurował takie ruchy. Czuł w jego dotyku potrzebę potwierdzenia, że naprawdę tutaj był, prawdziwy i żywy.

– Sam nie wiem. Próbuję się przekonać, że to nie ma znaczenia. Kiedy jestem sam, potrafię tak myśleć, ale kiedy cię widzę… twoją twarz i ten cholerny uśmiech, który rozkwita na mój widok… jakoś tak wydaje mi się wtedy, że to nasza kolejna gra… jak wtedy w szkole... Jednak Herbercie, w co teraz gramy? – zapytał słabo Cadan.

Herbert nie odpowiedział. Sam chciałby to wiedzieć zwłaszcza, że żaden z nich nie znał nawet stawki tego o co tak naprawdę grają. Wtedy stawką były ich uczucia i skończyło się to dla nich ranami w sercach. Czas ponoć leczył rany. Może… ale chyba nikt nie przewidział, że gdy ponownie się ze sobą spotkają, dawno zabliźnione rany otworzą się na nowo. Co gorsza oni ciągle zadawali sobie kolejne rany. Nie potrafili przestać. To była naprawdę destrukcyjna znajomość... Beery w duchu stwierdził, że i tak idzie mu nieźle, mimo różnych niespodzianek. Owszem, spodziewał się, że spotka tutaj Cadana. Nie podejrzewał natomiast, że ten jest nauczycielem i będą spotykali się tak często. Prawdę mówiąc sam go prowokował, choć może nie tym razem... Musiał chociaż na moment odwrócić od niego wzrok, żeby uporządkować myśli, znaleźć jakieś rozwiązanie…

Zamiast tego ujrzał szeroko otwarte, znajome, zielone oczy w kolorze Avady przy terrarium. Chłopak nieruchomo siedział na podłodze i prawie nie oddychał. Herbert zastygł w szoku i kątem oka zauważył, że Reid zaczyna odwracać się w tamtą stronę. Nie mógł dopuścić, żeby zobaczył chłopaka… Natychmiast złapał jego twarz w dłonie i pocałował natarczywie, zmieniając ich pozycję tak, żeby móc w każdej chwili zasłonić Arena. Ku jego rozpaczy i przy jednoczesnym zachwycie, tym razem Reid nie bronił się, tylko z pasją odwzajemnił pocałunek.

– Nie powiedziałem mu o jednym... – zaczął Cadan zdyszany, kiedy na moment oderwali się od siebie: – tego na czym tak bardzo ci zależało. Wiesz o bliźniaczych...

Beery nie czekał i zamknął mu usta kolejnym, tym razem krótkim pocałunkiem. Był w pełni świadomy obecności Greya. Musiał czym prędzej zakończyć to spotkanie. Cudem było, że nie powiedzieli niczego w jasny, otwarty sposób, podczas swojej kłótni. Imię Gellerta nie padło, ale Aren głupi nie był i pewnie będzie znacznie bardziej podejrzliwy. Osobiście nie mógł jakoś winić chłopaka za to, że znalazł się tutaj w takiej chwili. Mógł za to winić siebie. Stracił czujność. Był zbyt zaaferowany Cadanem. Jak zwykle zresztą.

– Dokończymy tą rozmowę później, jak ochłoniemy. Sądzę, że obaj musimy sobie wiele rzeczy przemyśleć. Teraz nie jest najlepsza pora. Wkrótce zaczynasz zajęcia. Myślę, że uczniowie byliby w szoku widząc swojego groźnego nauczyciela z opuchniętymi wargami, błyszczącymi oczami i tak cudownie wymalowanym wyrazem pożądania na twarzy. To jednak wolałbym zachować tylko dla siebie.

Tak jak się spodziewał, Reid momentalnie zebrał się w sobie. Trochę żałował tego, ale z drugiej strony byli przecież obserwowani. Lepiej, żeby Cadan się o tym nie dowiedział. Jak nic chciałby rzucić na Arena Oblivate i wywiązała by się między nimi walka, bo on sam nie zamierzał do tego dopuścić. To było z jego strony wielkie niedopatrzenie, że nie skontrolował pomieszczenia zanim… w zasadzie to nie było jeszcze tak. Gdyby Aren miał w sobie magię, problem by nie zaistniał. Wyczuliby go. Któryś z nich z pewnością by to zrobił.

Uśmiechnął się do Cadana, który niemal od razu skierował się do wyjścia. Odprowadził gościa milcząc już całą drogę i dopiero kiedy drzwi się zamknęły poczuł ulgę. Pozostała już tylko jedna kwestia. Wrócił do chłopaka, całego teraz już czerwonego na twarzy, czemu się prawdę mówiąc nie dziwił i zapytał niby nonszalancko:

– Więc co cię tutaj sprowadza Aren? – jeszcze nigdy nie widział Greya tak zażenowanego jak w tej chwili. Musiał przyznać, że był to czarujący widok.

– Nie chciałem podsłuchiwać, przysięgam! Przepraszam. Na początku myślałem, żeby znaleźć jakiś dobry moment na ujawnienie się, ale... ale... – zaciął się i z pomocą przyszedł mu Beery.

– Rozumiem. Nie było dobrego momentu by to zrobić. Zdaję sobie z tego doskonale sprawę... – powiedział spokojnie. Obrzucił chłopaka uważnym spojrzeniem i zauważył w jego dłoni dwie fiolki. Postanowił skierować myśli wyraźnie rozkojarzonego Greya na inne, znane mu tory: – Przyszedłeś po śluz?

– Tak. Przepraszam. Pukałem wcześniej i szukałem pana po całym zamku, ale nie znalazłem, a potrzebowałem tego już teraz. Dlatego postanowiłem wejść... nie powinienem… jeszcze raz przepraszam...
– Cóż... niech to zostanie między nami...

Aren jeszcze nigdy nie czuł się tak niezręcznie jak w tym momencie. Głowa mu pękała od nadmiaru informacji i wrażeń. Czuł jak policzki go pieką, a serce łomocze w piersi. To było zbyt wiele dla niego jak na jeden raz. Miał dużo pytań, ale w zasadzie nie mógł stracić już ani chwili czasu. I tak przez tą całą sytuację stracił go więcej niż zamierzał. Spojrzał niepewnie na Herberta, widząc jak ten przygląda mu się z zaciekawieniem. Spodziewał się z jego strony wybuchu złości, a tu nic. To chyba lepiej, chociaż bez wątpienia swoje myślał. Trzeba było się jakoś zgrabnie wycofać stąd na z góry upatrzoną pozycję, czyli do pracowni. Aren schował fiolki, podniósł się i powiedział:

– Przepraszam jeszcze raz profesorze. Muszę już wyjść. Mam pewną nie cierpiącą zwłoki sprawę... Obiecuję jednak, że jeżeli będzie chciał pan poruszyć dzisiejszą sprawę, nie ma sprawy. Możemy też udawać, że to co widziałem nie miało miejsca i...

– Wierz mi Arenie, chętnie usłyszę co sądzi o tym osoba nie zaangażowana. Tak dla odmiany. Wrócimy do tego jeszcze. Już cię nie zatrzymuję – oznajmił z uśmiechem Herbert i spokojnym krokiem podszedł do biurka, spokojnie rozkładając na nim notatki i spod oka obserwując zachowanie chłopca. Na pewno nikt nie musiał zachęcać Arena do wyjścia.

Kiedy Grey znalazł się już na korytarzu, wydał z siebie głębokie westchnienie ulgi. Wcześniej był tak spięty, że chyba momentami zupełnie nie oddychał, a kiedy już to robił, starał się o jak najbardziej ciche oddechy. Jedno mu się bez wątpienia rozjaśniło. Jakie łączyły tą dwójkę relacje. Potrząsnął głową, odganiając te myśli. Nie było czasu na rozważania o związku Beery'ego i Reida.

***

Szedł szybkim krokiem, aż do jednego z zakrętów. Tam usłyszał kolejną już tego dnia kłótnię. Najwyraźniej to zaczynało być jakąś niepisaną tradycją. Nie do końca był w stanie po głosach odróżnić kto prowadzi tą nazwijmy to rozmowę, więc wolniej już, wyszedł zza zakrętu.

W zasadzie miał zamiar ominąć te osoby, bo niby co mu było do ich zatargów, ale niespodziewanie zidentyfikował człowieka odwróconego tyłem do niego jako Evana, a pod ścianą, twarzą do siebie Liama i przestało mu być obojętne co się tam dzieje. Wywrzaskiwane wyzwiska, między którymi padło jego nazwisko, złorzeczenia i opryskliwy styl wypowiedzi Collins przyjmował z iście stoickim spokojem. Gdyby nie mrugał oczami, można by było wziąć go za posąg.

Aren zatrzymał się kilkanaście metrów od nich, z niepokojem zauważając różdżkę w rękach Wrighta. Po chwili uniósł wzrok i napotkał spojrzenie Liama. Właściwie był zdecydowany podejść do nich i przerwać Evanowi, ale nagle poczuł napływającą w jego kierunku, przygniatającą wręcz i natarczywą myśl, by tego nie robił, żeby się ukrył. W zasadzie sugestia była rozsądna, bo w sumie wobec rozsierdzonego Wrighta niewiele mógłby zdziałać, a poza tym postawiłby Liama w trudnym położeniu. Dlatego posłuchał. Ukrył się za najbliższą zbroją, czekając aż skończą i modląc się, żeby stało się to jak najszybciej.

Nie było to miłe. Słyszał od czasu do czasu dźwięki ciosów i zdawał sobie sprawę z tego, kto te ciosy otrzymuje. Zresztą podkreślały to również słowa Evana:

– A ty gdzie patrzysz kretynie! Mówię do ciebie! Odezwij się wreszcie i wytłumacz mi, dlaczego ochroniłeś charłaka. Widziałeś doskonale, że zaklęcie leci dokładnie w jego kierunku. Była to idealna sposobność, by pozbyć się go z Turnieju bez większego wysiłku. Na pewno zachwiałoby to także ich cholernym sojuszem z Ilvermorny.

– Przepraszam. Po prostu chciałem trzymać się twojego rozkazu. Mówiłeś, żebym się osobiście zajął Greyem. Jeżeli teraz trafiłoby w niego zaklęcie, ten warunek nie zostałby spełniony. Poza tym, dzięki temu nie będą mnie podejrzewać, gdy już dojdzie do eliminacji i pozbędę się go z Turnieju jak chciałeś...

– Jesteś cholernym, bezużytecznym śmieciem. Nawet nie potrafisz sam myśleć. Działasz tylko na rozkaz! Jak jeszcze raz usłyszę o takiej sytuacji bądź pewien, że czeka cię o wiele gorsza kara niż zwykłe wymierzenie ciosów. Ciesz się, że jesteśmy przed eliminacjami. Zejdź mi z oczu i nie pokazuj się aż do jutra.

Po tych słowach Aren słyszał oddalające się pojedyncze kroki. Odczekał spokojnie do czasu, aż już ich nie było słychać i wyszedł ze swojej prowizorycznej kryjówki. Collins szedł powoli w jego kierunku. Był porządnie poobijany, ale na jego twarzy nie widać było żadnej emocji. Zielonookiego na ten widok przeszył jakiś dreszcz. W jego głowie krążyła myśl, która nie dawała mu spokoju. Dlaczego Liam na to pozwalał? Dopiero po chwili odezwało się również poczucie winy, bo bez wątpienia to właśnie on był przyczyną pobicia Collinsa. Westchnął ciężko, ale zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, usłyszał głos pobitego chłopaka:

– To co powiedziałem... że podczas Turnieju... to było… – zaczął niepewnie, a Arenowi jakoś tak ulżyło na sercu. Najwyraźniej nic się w Collinsie nie zmieniło. Przykro mu tylko było, że był teraz w takim stanie. Sam usłyszał w swoim głosie złość i bezradność, kiedy odpowiedział:

– Wiem. Powiedziałeś to tylko dlatego, że on to na tobie wymusił. Poczekaj, mam eliksir, który ci pomoże... Zniweluje wszystko, co on ci zrobił... – Aren westchnął drugi raz starając się opanować rosnącą złość. Zdawał sobie sprawę z tego, że gdyby mógł korzystać z magii nie dopuściłby do takiej sytuacji... Przypominała mu do złudzenia wydarzenie z Abraxasem. Zajął się szukaniem potrzebnej fiolki, ale nagle poczuł na dłoni rękę, która go powstrzymała, a Liam wyjaśnił:

– Wszystko w porządku. Tak musi zostać. Jeżeli to zniknie... stanie się podejrzliwy i zrobi powtórkę. Myślę, że wolałbym tego uniknąć. Dziękuję za dobre chęci. Naprawdę doceniam.

– W takich momentach czuję się bezużyteczny... – westchnął po raz trzeci zielonooki, patrząc na krwawiący kącik ust chłopaka stojącego przed nim. Łuk brwiowy też miał przecięty. Wyglądało jakby został uderzony czymś więcej niż ręką. Grey stanął na palcach i wyciągnął rękę, uzbrojoną w chusteczkę, ścierając ostrożnie dłonią jeszcze nie zakrzepłą krew. Rękaw jego szaty opadł na ramię, ale ten od koszuli otarł się o zakrwawioną twarz chłopaka. Grey zignorował to. Przecięcie na brwi Liama nie było bardzo głębokie. Nie tak jak się obawiał. Krwawiło jednak obficie, chociaż już rozpoczynał się proces krzepnięcia po bokach. Liam stał nieruchomo, ale po chwili odpowiedział:

– Nie jesteś bezużyteczny. Po prostu... nie możesz z tym nic zrobić... gdybyś się wtrącił, mogłaby stać ci się krzywda. Nie chciałem tego.

– Kiedy odzyskam magię... zapłaci za to... Może nawet wcześniej, gdy tylko znajdę sposób, a wtedy... Już nigdy nie pozwolę cię skrzywdzić. Nikomu. – powiedział to takim tonem głosu, że poszkodowany chłopak zadrżał, czując groźbę i obietnicę. Spojrzenie Arena potwierdzało to, co odczytał w głosie i Collins pomyślał, że tęczówki w kolorze Avady również mogły być zabójcze.

– Dziękuję, już wystarczy... Twoja koszula za to... – zwrócił uwagę Arenowi, ponieważ zauważył, że biały rękaw koszuli chłopaka jest zabarwiony krwią, co stanowiło duży kontrast z bielą ubrania.

– Oh, to nic. Wracam do siebie, więc wkrótce się przebiorę. Na pewno wszystko w porządku? Chciałbym zostać dłużej, ale niestety muszę iść...

Liam kiwnął tylko potwierdzająco głową, widząc nikły uśmiech Arena, który żegnając się dotknął lekko ramienia chłopaka i ruszył ponownie w stronę kwater Hogwartu. Nie wiedział, że ten delikatny dotyk był dla Collinsa wystarczającym impulsem dla kolejnej wizji. Była podobna do tej w bibliotece, ale bogatsza o szczegóły. Grey był w jakimś pokoju, chyba swoim i chyba w tym zamku, sądząc po ścianach. Patrzenie po raz kolejny na ból zielonookiego było okropnym doświadczeniem. Co gorsza w tej wizji również go słyszał. Krzyk pełen bólu i agonii trwał do czasu, aż chłopak upadł w kałużę własnej krwi. Ten obraz sprawił, że Liam miał ochotę również krzyczeć. Nagle jednak zwrócił uwagę na jeden drobny, ale charakterystyczny szczegół, który w zasadzie chwilę temu widział… rękaw Arena... Przerażony tym co zobaczył zareagował odruchowo. Natychmiast uciekł do swojego pokoju z myślą tłukącą się w głowie: on nie mógł go skrzywdzić…

***

Dotarł w końcu do kwater Hogwartu i odetchnął z ulgą. Miał wiele rzeczy do przemyślenia, ale nie teraz, nie w tej chwili. Musiał skupić się na tym, co powinien zrobić, czyli na eliksirze. Przy schodach minął się z grupą Toma z nim samym na czele, powstrzymując chęć spojrzenia. Obawiał się tego, co Riddle może ujrzeć w jego oczach. W tym czerwonooki był bardzo dobry, więc lepiej nie ryzykować. Dzisiaj, kiedy stawiał wszystko na jedną kartę, było to szczególnie ważne. Równowaga była niezbędna. Cała grupa zapewne zdążała na spotkanie z Nessą i Roweną. Chwilę poświęcił zastanowieniu się, czy James również uczestniczy w tych zgromadzeniach. Niby powinien, ale Aren miał jakoś co do tego wątpliwości.

Wszedł do swojego pokoju i na moment cały widok przysłoniły mu znajome, zielone pióra. Po chwili na ramieniu wylądował świergotnik, który lekko uszczypnął go w ucho na przywitanie. Dobrze było widzieć, że przynajmniej Lime dopisuje humor. O sobie nie mógł powiedzieć tego samego. Pogłaskał ptaka po jedwabistych piórach, które odzyskały już swój zdrowy wygląd i blask, po czym podszedł do skrzynki i wyciągnął z niej dwie bazy do eliksiru, nad którymi musiał popracować. Zdjął Lime z ramienia co spotkało się z niezadowoleniem wyrażonym spojrzeniem. W odpowiedzi wzruszył tylko ramionami, kompletując to, czego jeszcze potrzebował do pracy. Na koniec spojrzał na zegar obliczając, że pomimo wszystkich opóźnień jakie go spotkały o dziwo wciąż miał pewien zapas czasu.

Przeszedł do pracowni, zdjął szatę i kamizelkę, zostając w samej koszuli. Krew Liama na rękawie zdążyła już zaschnąć, a Aren zdecydował się nie tracić czasu na przebieranie tym bardziej, że i tak mógł się pobrudzić. Przelał zawartość dwóch naczyń, czyli obydwie bazy eliksirów do dwóch kociołków. Jeden z nich postawił na palniku i od razu zmniejszył ogień, by ogrzewał się stopniowo. Od czasu do czasu mieszał zawartość. Było to konieczne, żeby cała masa ogrzewała się w jednakowym stopniu. To było bardzo istotne. Kiedy mikstura przy brzegach kociołka zaczęła się lekko ściągać, nadszedł czas na kolejny etap. Musiał wypić krew Samuela. Tym razem nie poświęcił tej czynności, ani temu składnikowi nawet myśli, analizując to, co powinien zrobić dalej.

Zajął się później mieszaniem. Po godzinie eliksir osiągnął stan o jaki mu chodziło i mógł poświęcić chwilę na coś innego. Był już pewien, że wypita krew została rozprowadzona po jego organizmie i zajął się czymś, co musiał zrobić, dla bezpieczeństwa Sama i własnego.

Zamknął oczy i skupił się na rdzeniu magicznym. Kiedy otworzył oczy, był przy swoim rdzeniu głównym. Przyjrzał mu się uważnie i z ulgą stwierdził, że nic go nie oplatało. Nie było widać na nim żadnej gałęzi z pnia odpowiedzialnego za magię krwi. Przeszedł kilka kroków, by zerknąć na ten właśnie rdzeń. Był znacznie grubszy i silniejszy niż wtedy, kiedy widział go ostatnio. Magia przepływała w nim spokojnie, nie wykazywał agresji. Bardzo dużo róż było w rozkwicie, a niewiele w pączkach. Kiedy podszedł do niego nie próbował go atakować, choć pnącza delikatnie wyginały się w jego kierunku, a kiedy był wystarczająco blisko, muskały go liśćmi, jakby pieszczotliwie. Teraz ten rdzeń rzeczywiście przypominał krzew pnącej róży, a nie jak dawniej chaszcze pełne cierni, liści i ewentualnie pączków kwiatów. Wyglądało na to, że wszystko było w porządku. Nie widać było żadnych anomalii. Mógł przejść do następnego kroku.

Wrócił do realnego świata. Teraz musiał upuścić sobie trochę krwi. Podwinął rękaw koszuli i ciął głębiej niż ostatnio, by przyspieszyć proces. W tym czasie podłączył palnik z drugą miksturą i zaczął ją ogrzewać. Po jakimś czasie miał już wystarczającą ilość zmieszanej krwi, więc opatrzył swoją rękę, szykując się do ostatecznego etapu. Ściągnął obydwa wywary z palników, ustawiając je przed sobą i dodał do nich krew. Nie mieszał mikstur nauczony doświadczeniem. Lepiej było poczekać, aż krew sama się rozejdzie po tych konkretnych eliksirach, niż robić to mechanicznie. Zazwyczaj trwało to kilkanaście minut.

To dawało mu dość czasu na skupienie się na śluzie ślimaków. Ustawił przed sobą dwie fiolki. W jednej miał śluz zwykłego toksyczka, a w drugiej albinosa. Ten drugi był znacznie bardziej klarowny i błyszczący. Istniała nadzieja, że jego działanie będzie bardziej intensywne. Poza tym przeczucie mówiło mu, że śluz ślimaka albinosa będzie znacznie bardziej stabilny w działaniu. Śluz był zagęstnikiem eliksiru i ostatnim dodawanym do niego składnikiem.

Kiedy eliksiry osiągnęły odpowiedni stan, Aren dodał do tego pierwszego śluz albinosa, a do drugiego, robionego na wszelki wypadek, śluz zwykłego toksyczka i obserwował wyniki. W obydwu tworach składnik zaczął się stopniowo łączyć z zawartą w nich krwią. W obu zmienił się również kolor.

Skupienie chłopaka zostało nagle przerwane przez dźwięk uderzenia w kocioł pod drzwiami. Aren nie spodziewał się nikogo, dlatego aż podskoczył z zaskoczenia. Spojrzał w tamtym kierunku, widząc lekko uchylone drzwi, ale w szparze nikogo nie zauważył. To było dziwne i należało sprawdzić o co chodzi. Odblokował drzwi i wyszedł przed pracownię. Po chwili westchnął ciężko.

Myślał, że najgorsze zacznie się, jak skończy eliksiry, a i to dopiero za jakiś czas, kiedy przejdzie do etapu zastosowania w odosobnionym miejscu. Okazało się, że się mylił. Patrzył właśnie na ciężko oddychającego, krzywiącego się z bólu Samuela, leżącego bezwładnie pod drzwiami. Już miał zapytać, ale Relin go ubiegł, szepcząc z wysiłkiem:
– Przepraszam Aren... Naprawdę starałem się robić wszystko, by zagłuszyć ten przeklęty ból. Nie mogłem już dłużej. Jeżeli jeszcze bym czekał, nie byłbym nawet w stanie dojść do tamtej komnaty... Widziałem, że twoi wyszli. Nikt mnie nie zauważył...

– Nic nie mów. Pomogę ci wstać, ale musisz się jeszcze na krótko wysilić. Nie dam rady cię dźwignąć.

Samuel uchwycił bez słowa za framugę, podciągając się z powoli do góry. Aren zarzucił sobie na ramiona jego drugą, bezwładną rękę, wspierając go i prostując się powoli. Stanęli chwiejnie na nogach, a Aren czuł jak Samuel drży na całym ciele. Pewnie z bólu. Powoli dotarli do pokoju Arena, gdzie Relin z wolna położył się na łóżku zielonookiego dysząc ciężko i powoli ocierając z twarzy pot sprawną ręką.

Gołym okiem widać było, że bardzo cierpiał. Grey westchnął ciężko i ruszył do umieszczonych w jego pokoju drzwi prowadzących do pracowni, dziękując w duchu Beery’emu, że je dla niego wykonał. Dzięki temu mógł kończyć eliksir, mając na oku durmstrangczyka.

Kolor w eliksirach się pogłębił, ale żeby doprowadzić do końca cały proces, trzeba było mikstury podgrzać. Aren włączył palniki i ustawił odpowiedni ogień. Mając chwilę czasu, pomógł Samowi ściągnąć koszulę. Wyczuł pod palcami, że skóra na ramieniu z martwicą jest rozgrzana i napięta w przeciwieństwie do reszty ciała. Po drodze do pracowni umieścił Lime w klatce, po czym zamoczył ręcznik w zimnej wodzie i wrócił do chorego, robiąc mu zimny okład. W międzyczasie kontrolował każdy etap zagęszczania się substancji w kociołkach.

– Jak eliksir? – zapytał cicho Sam, starając się opanować drżenie ciała.

– Już prawie gotowy. Jeszcze tylko trochę. Wytrzymaj... A teraz wypij to – odpowiedział równie cicho Aren, podchodząc do Samuela. Chłopak popatrzył na trzymaną przez niego fiolkę i bez słowa z pomocą Greya wypił co należało nie komentując, ani o nic nie pytając. Aren wrócił do pracowni.

Tak jak sądził śluz białego toksyczka był lepszy. Teraz było to widać. Przelał eliksir, którego nie chciał na razie używać do słoja, opisał i odstawił na najniższą półkę w jednej z szafek. Przelał do innego słoja drugi, również opisał i zabrał się za co innego. Miał około godziny. Tyle potrzebował organizm Relina, by rozprowadzić po sobie wypitą krew. Postanowił wobec tego przetestować działanie mikstury na sobie z nadzieją, że wszystkie wyliczenia i przewidywania się sprawdzą.

Precyzyjnie odmierzył dwie identyczne dawki mikstury do szklanek. Jedną zamierzał za moment spożyć, a druga była dla Samuela. Wyliczył, że powinna być to dawka co najmniej pięciokrotna, żeby jej działanie na zakażony organizm Relina było zgodne z oczekiwaniami.

– Aż tak dużo tego?

– Nie, jedna jest dla mnie. Muszę się najpierw upewnić, czy moje wyliczenia i kalkulacje są słuszne. Wszystko na to wskazuje, że są. Zawsze jednak sprawdzam na sobie – mówiąc to ujął jedną ze szklanek wypijając zawartość. Relin obserwował to spod przymrużonych z bólu powiek, ale spokojnie, mówiąc po chwili:

– Wierz mi, jestem w stanie wypić wszystko co może mi pomóc, byle tylko przestać odczuwać ten przeklęty ból. Nawet nie masz pojęcia ile razy już myślałam o tym, by po prostu odrąbać sobie tą rękę. Szkoda tylko, że zakażenie postępuje dalej... Wiesz co... pamiętasz jak rano dałeś mi to samo co teraz?
– Poczułeś się po tym gorzej? Jakieś objawy? Czy zaczęło cię bardziej boleć? – niepokój w głosie Arena brzmiał alarmująco, ale Samuel uśmiechnął się tylko na to z wysiłkiem i odpowiedział:

– Wręcz przeciwnie. Cokolwiek to było, pomogło na ból. Pomogło nawet zapomnieć i zasnąć. Niestety po jakimś czasie przestało działać. Teraz czuję dokładnie to samo. Ból nie zniknął. Gdzieś tam, podświadomie wiem, że jestem na granicy wytrzymałości, ale jest przytłumiony.

– Oh... to trochę niespodziewane... Z drugiej strony twoja krew... również ma ciekawe właściwości.

– Spodziewałem się tego. Mówiłem ci o tym, że będzie inna. Ja sam jestem inny. Muszę cię zmartwić. Tym razem porcja tego co mi dałeś jest chyba za mała. Ból wraca – Samuel na moment zacisnął oczy i wykrzywił się pytając ze słabym sapnięciem – Jak długo jeszcze?

– Pół godziny...

– To będzie bardzo długie pół godziny – starał się przywołać swój humor obolały chłopak, ale wypadło to mizernie. Chwilę później jęknął z bólu, zaciskając kurczowo zdrową dłoń na pościeli. Niedługo potem zwinął się w kłębek pojękując, wijąc się i dygocząc z bólu.

Dla Arena najgorsze było to, że na tym etapie nie był w stanie nic zrobić, niczego mu podać, by ulżyć w cierpieniu. Musiał tylko czekać, ewentualnie wspierać go swoją obecnością. Patrząc na zwijającego się w bólu zauważył, że uwolniła się jakaś część zwierzęcej natury Sama. Oczy stały się złote, spoza warg widać było spore, ostre kły, a końce włosów uzyskały biały kolor. Wątpił, żeby chłopak się co do tego zorientował, chociaż na szczęście zachował resztki świadomości, bo co chwila zerkał na zegar. Aren również na niego zerknął i przeklął cicho. Czas jakby stał w miejscu

Zielonooki skupił się na swoim organizmie i jego reakcjach na zażytą miksturę. Nie było żadnych spektakularnych, nieoczekiwanych wyników. Zwłaszcza niepożądanych. Za to dość szybko po spożyciu mikstura zaczęła działać na jego skaleczenia. Podejrzewał, że tak szybką adaptację uzyskała po zastosowaniu śluzu toksyczka albinosa. Rany goiły się dosłownie w oczach. Po najgłębszej z nich pozostała jedynie cieniutka, ledwo widoczna linia. To był dobry znak.

***

Tom nie znosił spotkań z uczniami z Ilvermorny. Szczególnie dokuczała mu obecność drugiej uczestniczki, która działała mu coraz bardziej na nerwy. Niemal każdy z jego grupy został przepytany przez nią na temat Arena. Gdyby to były pytania dotyczące strategii, które mogłyby ich osłabić, jeszcze by to zrozumiał, ale krążyły wokół ulubionego koloru Greya, jedzenia, przedmiotów, tego co chłopak lubi, a czego nie. Wyjątkowo rozstroiło go pytanie o to, czy Grey był z kimś w związku. Miał ochotę ją po prostu przekląć tak, żeby zamilkła. Najlepiej już na zawsze.

Tego oczywiście nie mógł zrobić, ale sama perspektywa była dosyć miła. Kolejną rzeczą, która spotęgowała jego rozdrażnienie był fakt, że osobiście nie znał na te pytania odpowiedzi. Inaczej niż Malfoy. Ten z kolei unikał odpowiedzi na indagacje dziewczyny, ale Tom widział w jego oczach, że potrafiłby satysfakcjonująco objaśnić Rowenę. To było irytujące. Dzisiaj, kiedy Nessa, z którą najczęściej omawiał sprawy i wymieniał się informacjami odeszła na moment, jej miejsce natychmiast zajęła Owen mówiąc:

– Avery wspominał, że była kiedyś dziewczyna, która podobała się Arenowi. Niestety po chwili Orion go porwał dlatego pomyślałam, że być może ty mi opowiesz o niej coś więcej. Abraxas chyba za mną nie przepada. Jest strasznie zdystansowany... liczę na twoją pomoc Tom.
– Niestety nic mi o tym nie wiadomo, nie mogę pomóc – stwierdził spokojnie, skupiając się na zupełnie czym innym.

Od jakiegoś czasu, właściwie od kilku dni miewał od czasu do czasu specyficzne odczucia ciepła. Najczęściej w opuszkach palców, na całej dłoni, na nadgarstku, albo też ramieniu. Aż do dzisiaj niepokoiło go to, bo nie bardzo wiedział co to może być. Przekonał się co do tego po Runach, kiedy Rowena podeszła do Arena i dotknęła jego ramienia, a później ujęła za rękę. Odczuł ciepło w tych dwóch miejscach na własnym ciele i ze zdumieniem skonstatował, że najwyraźniej czuje, kiedy ktoś dotyka zielonookiego chłopaka. Jakim cudem do tego doszło i dlaczego tak się działo? Nie wiedział i na razie nie miał czasu analizować tej nowej sytuacji, zamierzając przemyśleć ją dzisiejszej nocy.

Teraz natomiast poczuł ciepło na twarzy, a jakiś czas potem na dłoni. Dobrą chwilę później na plecach i jednej ręce. To nic takiego, powtarzał sobie w myślach, starając się skupić na rozmowie i usilnie uspokajając swoją magię. Usłużny umysł połączył to z informacjami, które wygłosił swego czasu przy stole Relin, co oczywiście nie pomagało w uciszeniu nerwów. Sytuacji nie polepszała dziewczyna, która wydawała się nie posiadać instynktu samozachowawczego i kontynuowała:

– Oh... wielka szkoda. Miałam nadzieję... Dlaczego Arena nie ma tutaj z wami?

– Pomaga profesorowi Beery'emu. Już wcześniej w Hogwarcie pracował jako jego asystent. Sporo czasu z nim spędza. Pomaga przy roślinach – poinformował Riddle, choć szczerze wątpił, żeby Aren był w tej chwili właśnie z Beery'm.

Tom niby rozmawiał uprzejmie, ale w środku gotował się ze złości. Znowu miał ochotę potraktować ją klątwą, którą zazwyczaj rezerwował dla niewiernych członków grupy. Sama Rowena właściwie nie robiła nic takiego w stosunku do Arena, ale dotykała wcześniej chłopaka, a to już było niemal nie do zniesienia.

W Tomie zakotłowało się, chociaż całym wysiłkiem woli zmusił się, by słuchać tego co mówiła dziewczyna. Robił dobrą minę do bardzo złej gry. Jego wybawieniem okazała się Watson, która wróciła i zapytała, czy nie czas udać się na kolację. To był idealny moment. Mógł się uwolnić od niechcianego towarzystwa i przy okazji sprawdzić czy Relin z Arenem będą w jadalni. Na obiedzie ich nie było.

Kiedy dotarli na kolację okazało się, że tych dwóch, których Riddle poszukiwał wzrokiem nie było. To dodatkowo pogorszyło jego humor. Usiadł na swoim miejscu, od czasu do czasu unosząc wzrok, gdy ktoś spóźniony wchodził do sali. Właściwie nie musiał tego robić. Zawsze wiedział kiedy Aren pojawiał się w pomieszczeniu. Nie wiedziałby jednak, gdyby do jadalni wszedł Samuel, więc sprawdzał. Jedno było dobre. Przestał odczuwać ciepło na ciele, co było pozytywnym zwiastunem. Wszystko to co czuł na ciele i duszy doprowadziło go do decyzji, że nie chce czekać do jutra z rozmową z Greyem. Przeprowadzi ją już dzisiaj.

Początkowo nie zauważył nagłego poruszenia wśród członków swojej grupy. Dopiero kiedy usłyszał irytujący dźwięk chichotu Nessy, która szeptała coś na ucho Rowenie, zwrócił uwagę na to co się dzieje. Owen w odpowiedzi skinęła głową zarumieniona. Nie wiedząc skąd ta nagła i napięta cisza wśród obecnych przy stole, rozejrzał się uważnie. Jego wzrok padł na gazetę leżącą przed Rudolfem.

Na pierwszej stronie widniała znajoma twarz. Bez zbędnych pytań wyciągnął rękę, przyciągając do siebie czasopismo i przeczytał podpis wydrukowany dużymi, drukowanymi literami i przypis anonsujący artykuł znajdujący się na drugiej stronie. Najwyraźniej był to temat dnia. Riddle zamarł patrząc na zdjęcie Arena całowanego przez Rowenę.W jego głowie na moment zapanowała pustka. Po chwili oprzytomniał, przełożył stronę i zaczął pozornie spokojnie czytać artykuł:

MIĘDZYSZKOLNY ROMANS POMIĘDZY UCZESTNIKAMI!”

„Aren Grey, trzeci uczestnik Turnieju z Hogwartu oraz druga uczestniczka z Ilvermorny zostali przyłapani na randce przez naszego reportera.
Tak czytelnicy! Widok tych dwojga tak go zainteresował, że postanowił ich śledzić z ukrycia. Okazało się, że między tą dwójką bardzo wyraźnie iskrzy. Niezwykle miło spędzali ze sobą czas. Początkowo przechadzali się po sklepach. Później zasiedli w lokalu znanym z tego,
że jest głównym miejscem wybieranym na spotkania przez pary. Panuje tam urokliwa, sprzyjająca randkom atmosfera.
W trakcie swojej obserwacji nasz redaktor stwierdził, że Pan Grey z całą pewnością potrafi zadbać o kobietę starając się, by czuła się doceniona. Poniżej znajdziecie kilka migawek, z których wyraźnie wynika jak doskonałym jest towarzyszem.
Pozostaje więc pytanie, jak wpłynie na ich relacje Turniej Trójmagiczny, w którym są
przecież w rywalizujących ze sobą drużynach...”
Tyle mu wystarczyło. Nienawistnym spojrzeniem zmierzył kolejne zdjęcia pokazujące moment, w którym Aren oferuje dziewczynie ramię, odbiera okrycie, przystawia krzesło. Zdjęcie pokazujące jak biegną razem śmiejąc się wesoło, jak Rowena szepcze coś do ucha Greya podobnie jak robiła to dziś rano. Ledwo udawało mu się zachować opanowany wyraz twarzy i powstrzymywać magię, która wyrywała się na zewnątrz. Spojrzał na Rowenę przy stole Ilvermorny, starając się zachować swój normalny wyraz twarzy. Złapał uchem fragment jej rozmowy z Nessą:

– Mówiłaś, że nic takiego się nie działo! A tu proszę! Jednak jesteście razem...? Dlaczego tak to ukrywałaś?

– Za bardzo wyolbrzymiasz Ness... Mówiłam ci, że to jeszcze nie ten etap... – uśmiechnęła się zakłopotana Rowena, patrząc na zdjęcie z pierwszej strony z nadzieją.

Tom z całej przemowy uchwycił się tylko fragmentu – jeszcze nie ten etap. Jego magia szarpała się w dzikiej furii. W tym momencie poczuł na czole, a chwilę później na klatce piersiowej to specyficzne ciepło, które na domiar złego nie było krótkotrwałe i stopniowo rozszerzało się na rękę aż do ramienia, policzek, usta... To pobudziło w nim najmroczniejsze instynkty. Zupełnie nagle James przy stole Ilvermorny zachwiał się i spadł ze swojego miejsca, co zwróciło na niego uwagę wszystkich obecnych. Ten moment wykorzystał Tom wstając. Szepnął jeszcze tylko do swojej grupy, żeby nikt za nim nie szedł widząc na ich twarzach strach i wyszedł z jadalni.

Był wściekły. Wciąż czuł to przeklęte ciepło, a jego umysł podsycał tylko zazdrość, podsuwając bardzo sugestywne wizje. Nie był już w stanie utrzymać na wodzy magii, która emanowała z niego pełną siłą. Nie starał się nad nią zapanować i pojawiały się jej najbardziej mroczne pokłady. Miał dość. Buzowała w nim myśl, że Aren nie mógł być z nikim. Tylko z nim. Nikt nie miał prawa go dotykać, zwłaszcza w taki sposób. Owen zginie. Tego był pewien. Po Turnieju pozbędzie się jej. Ukarze ją za to, że śmiała na Greya spojrzeć tymi swoimi maślanymi oczami. Ta dziewucha nie dość, że dotykała zielonookiego, to jeszcze go pocałowała. Zasługiwała na najwyższy wymiar kary, poprzedzony upomnieniem. Bardzo długim, bolesnym i dotkliwym. Jeżeli zaś chodzi o tego przeklętego Relina...

– Tom! Zatrzymaj się!

Głos Beery’ego dobiegł go z naprzeciwka. Najwyraźniej zaślepiony wściekłością nie zauważył nauczyciela. Stanął, ale nie starał się nawet przybrać swojej zwyczajowej maski. Czuł, że dotarł do kresu swojej wytrzymałości, a zazdrość i gniew pożerają go od środka, podsycane nie ustającym ciepłem na ciele. Nie zastanawiał się nawet nad tym, że profesor widział go w takim stanie. Jednego był pewien. Jeżeli spróbuje go powstrzymać, nie pohamuje się i przejdzie do ataku.
– Śpieszę się. Radzę mnie przepuścić profesorze... – powiedział Tom ściszonym głosem, zabarwionym ostrzeżeniem i groźbą.

– Cokolwiek się stało, musisz się opanować. Nie możesz chodzić sobie po korytarzach emanując chęcią mordu.

– Czyżby znał pan ten stan? Zejdź mi z drogi! – warknął Riddle nie panując już nad sobą.

– Zrobię to, jeżeli powiesz mi dokąd zmierzasz.

– Do swojego pokoju – odpowiedział mijając Beery’ego i przyśpieszając kroku. Pojawiło się coś nowego. Czuł ból w klatce piersiowej. Ból zwiększał się z każdą chwilą. Ciepło nie ustępowało.

***

Herbert, nie mógł uwierzyć w to co właśnie zobaczył. Zawsze wiedział, że Riddle nie jest przeciętnym uczniem. Zdawał sobie sprawę z faktu, że chłopak jest bardzo uzdolniony magicznie. Doskonale wyczuwał, w końcu miał w tym praktykę, że czarna magia nie jest Tomowi obca. Nie spodziewał się jednak takiego poziomu mocy w tak młodym wieku. Doskonale ją wyczuwał.

Była tak samo mroczna jak ta, którą emanował Gellert. Grindelwald był jednak dużo starszy. Beery wiedział z zebranych przy okazji różnych zadań informacji, że w porównywalnym do Toma wieku, nie miał takiej mocy. Rosła sukcesywnie wraz z upływem czasu i zdobywanym doświadczeniem, aż osiągnęła dzisiejszy poziom.

Małe marzenie Herberta właśnie się ziściło. Zawsze chciał zobaczyć Toma beż żadnej maski. Do tego miały prowadzić jego małe intrygi. Teraz zobaczył. Nawet więcej niż chciał. Twarz zarezerwowaną dla najgorszych wrogów. Był to przerażający widok nawet dla niego, choć z pewnością był na niego bardziej odporny niż wielu w tym budynku. Niespodziewanie dla samego siebie zobaczył w Tomie Riddle'u prawdziwą konkurencję dla Grindelwalda. Było to bardzo niepokojące spostrzeżenie.

Zastanowiło go co, albo też kto doprowadził tego doskonale kontrolującego się jak dotąd chłopaka do takiego stanu i przyspieszył kroku. Niedługo potem wkroczył do jadalni i od razu rzuciło mu się w oczy spore poruszenie. Jeden rzut oka wystarczył by zauważyć, że nie było tu ani Arena, ani Relina, których raczej podejrzewał o stan Riddle’a. Spojrzał w stronę popleczników Toma. Kilka kroków od swoich miejsc przy stole Hogwartu, Abraxas kłócił się ostro z Orionem, który trzymał go za ramię, chyba przed czymś powstrzymując. Black wyglądał na bardzo zdenerwowanego, co było ewenementem. To rzadki objaw u Oriona.

Coś tu zaszło, ale co? Herbert postanowił nie czekać z rozwiązaniem zagadki. Podszedł do sprzeczających się chłopców wskazując gestem, by poszli za nim na korytarz. Wyszli z jadalni i po kilku krokach Beery stanął, odwrócił się w stronę uczniów i zapytał wprost:

– Niedawno wpadłem na Toma. Powiedzcie mi, co takiego się stało. Chłopak wygląda i zachowuje się jakby chciał kogoś zamordować. Emanuje swoją magią wokół i chyba nawet nie myśli o maskowaniu tego. Czy ktoś go jeszcze widział w tym stanie?

Abraxas milczał zaciskając pięści. Chyba nie zamierzał się odzywać. Na szczęście Orion potrafił opanować wzburzenie i jak zawsze rzeczowo odpowiedział na pytania. Okazało się, ku niemałej uldze Herberta, że Tom powstrzymywał swój wybuch do czasu, aż opuścił jadalnię. Natomiast bezpośrednią przyczyną tego stanu rzeczy była dzisiejsza gazeta. Nauczyciel zażądał pokazania sobie czasopisma i kiedy Orion podał mu ją, zamarł z zaskoczenia na widok zdjęcia i tytułu. Szybko przejrzał treść artykułu, opuścił gazetę i znieruchomiał zastanawiając się nad sytuacją.

Wszystko było jasne. Miał złe przeczucia. Grey wpakował się tym razem w ogromne kłopoty. Riddle w obecnym stanie nie zachowywał się racjonalnie. Beery ze strachem stwierdził, że popełnił wielki błąd. Puścił chłopaka wolno. Teraz pozostało mu mieć tylko nadzieję, że Tom nie natknie się nigdzie na Arena. Jeszcze gorzej będzie, jeżeli natknie się i na Greya i na Relina. Dojdzie do walki jak nic. Od niedawna znał potencjał bojowy Riddle’a i miał pewność co do jednego. Relin nie miał szans. Trzeba było działać. Beery szybkim ruchem wcisnął gazetę w ręce Oriona i rzucił:

– Obydwaj idziecie za mną! – nie oglądając się już ruszył w stronę kwater Hogwartu w nadziei, że Tom rzeczywiście tam poszedł. Jego nadzieja rozciągała się też na myśl, że Arena nie było w pokoju, ani w pracowni.
***

Relin cierpiał okropnie, a Aren patrząc na to miał wrażenie, że sam też odczuwa ból. To było straszne. Pod koniec czasu Samuel nie był już w stanie opanować reakcji i z jego oczu popłynęły łzy. Zielonooki chłopak niewiele mógł z tym zrobić. Musiał czekać. Wziął Sama za rękę, ofiarowując mu takie wsparcie na jakie go było stać. Cierpiący chłopak uchwycił się jej, a po chwili poruszając się powoli zbliżył się i na ile mógł przytulił się do Arena, drżąc cały z bólu.

Pocieszające i uspokajające słowa, a także głaskanie po włosach na niewiele się zdały, ale Grey ich nie żałował, odliczając czas. Na koniec minęło wreszcie konieczne pół godziny i Aren sięgnął po szklankę z eliksirem, podając niemal nieprzytomnemu z bólu chłopakowi. Relin chwycił ją niepewną, drżącą dłonią, dlatego zielonooki postanowił asekurować go przy piciu, żeby nic się nie wylało. Samuel pił szybko i niedługo potem Grey mógł odstawić naczynie na stolik. Teraz pozostało już tylko czekać na efekty. Samuel opadł na niego bezwładnie dysząc ciężko. Włosy miał zlepione potem spływającym też po jego twarzy. Aren otarł mu ją, zgarnął z niej niesforne loki i powiedział uspokajającym tonem:

– Zaraz powinno zacząć działać...

– Wrednie wykorzystuję chorobę do tego, żeby znowu cię przytulić. To jest w porządku?

Zielonooki chłopak nie odpowiedział na tą oderwaną od kontekstu uwagę i ponownie zaczął gładzić chorego po plecach, równocześnie z uwagą obserwując ranę, która spowodowała martwicę i dosłownie spędzała mu sen z powiek. Po paru minutach doczekał się pierwszych symptomów zmian. Okolice feralnej rany przestały być napięte i twarde, a ona sama również z wolna zaczęła się zmieniać. Aren przyjął to z ulgą, ale też pewnym niepokojem. Według niego cały proces postępował zbyt wolno. To było zastanawiające.

– Sam, czy ból nadal jest tak samo intensywny? Czy czujesz cokolwiek kiedy dotykam cię w tym miejscu? – zapytał uciskając lekko bezpośrednich okolic rany.

– Ból chyba trochę zelżał. Nadal nic czuję miejsca, którego dotykasz. Za to bez wątpienia zaczynam odzyskiwać czucie w palcach.

Aren ucieszył się z tej informacji, ale i tak w duchu stwierdził, że wszystko postępuje zbyt wolno. Pamiętał, że u siebie efekty zauważył tuż po tym jak zażył eliksir. Swoją drogą była przecież różnica. Samuel miał w sobie zakażoną krew. Było wyjście. Musiałby skontrolować magiczny rdzeń Relina, ale czy mógł? Po chwili wahania wyzbył się wątpliwości. Nie miał innego wyjścia, chyba żeby Sam się sprzeciwił:

– Mam prośbę. Pozwolisz mi zobaczyć jak wygląda twój rdzeń magiczny? Wiem, że proszę o wiele, ale muszę sprawdzić jak się zachowuje po zażyciu eliksiru. Według moich obliczeń mikstura powinna działać szybciej, dzięki temu co dałem ci wcześniej wypić. Regeneracja jest zbyt wolna. Wystarczy tylko widok głównego rdzenia...

– Merlinie! Zrób to, a nie tyle gadasz. Pamiętasz, że ja tu cierpię? Jeżeli znajdziesz coś co przyspieszy działanie, to nie wahaj się nawet na chwilę. Już mówiłem, że masz moje pełne zaufanie. Cokolwiek zobaczysz tam w środku będzie w porządku, póki to jesteś ty. Nie zwlekaj dłużej. Pozwalam ci to zrobić.

Wobec takiego zaproszenia, Aren odsunął od siebie moralne rozterki, wziął dłoń Sama w rękę i zaczął procedurę. Delikatnie naparł swoją obecnością na świadomość Sama, pamiętając jak robił to Tom. Przez chwilkę czuł opór, ale tuż potem wszystkie bariery ustąpiły. Niemal od razu zobaczył główny, złoty rdzeń. Ku własnemu zaskoczeniu zauważył, że był on spleciony ciasno z innym, srebrnym. Srebrny rdzeń spokojnie spowijał złoty nie zakłócając jego pracy. Harmonia była pełna, ale po chwili jasne stało się, że srebrny rdzeń pracuje na wyższych obrotach, wspomagając główny rdzeń w jego pracy. Aren czuł, że czegoś nie zauważa, że coś mu umyka.

Skupił się bardziej, dotknął palcami srebrnego rdzenia wyczuwając w nim bardzo dziką, nieokiełznaną magię. W pewnym momencie stwierdził, że czuje ją także w swoich żyłach, a w tamtym rdzeniu była również jego magia. Już po chwili wiedział o co chodziło. Jego magii było tu zbyt mało, by mogła współgrać z mocą Samuela podczas regeneracji. To było dokładnie to czego brakowało. To był problem, który trzeba było pokonać.

Wycofał się delikatnie z umysłu leczonego chłopaka. Relin leżał opierając czoło na jego ramieniu, wciąż ciężko oddychając. Regeneracja zabierała spore pokłady magii, co męczyło. Aren ponownie spojrzał na ranę. Była mniejsza, ale w środku wciąż czarna. Trzeba było jakoś zadziałać. Miał tylko jeden pomysł:

– Sam… musisz wypić więcej mojej krwi. Ja piłem twoją od kilku dni, a ty moją… zbyt krótko. Powstała dysproporcja utrudnia regenerację. Trzeba to zmienić. – dyszenie nie ustawało przez moment, ale po chwili Relin odpowiedział z wysiłkiem.

– Nie wierzę, że mówisz to z takim spokojem. Jestem bardzo słaby. Jak mam to zrobić? Czuję, że gdybyś się odsunął opadnę na łóżko i nie wstanę. Co ty mówiłeś? Piłem twoją krew? Dobra, nie chcę o tym teraz myśleć... Co robimy?

Zielonooki chłopak westchnął cicho na tą przemowę. W pracowni leżał sztylet, ale nie było mowy o jego przyniesieniu. Bezwładne ciało Samuela mówiło samo za siebie. Rzeczywiście nie miał siły. Kiedy tak rozmyślał wpadł na pomysł jak wyjść z tego impasu. Troszkę się odsunął, żeby mieć więcej luzu, poluźnił krawat i zdjął go chwilę potem, odpiął kilka guzików koszuli. W tym momencie usłyszał cichy chichot Sama i komentarz między ciężkimi oddechami:

– Czy ty mnie właśnie uwodzisz? Jeżeli tak, to świetnie ci idzie. Szkoda tylko, że nie mam sił, by się na ciebie rzucić. Nie sądzisz, że torturowanie chorego jest wysoce nieetyczne?

– Zakładam, że tak jest w istocie. To chyba lepiej póki co ten temat zostawmy sobie na czas obiecanego picia w karczmie. Zaraz jednak zachowam się równie nieetycznie, ale nie ma innego wyjścia – zsunął z ramienia materiał koszuli odsłaniając bark oraz kawałek ramienia i stwierdził: – Ugryź mnie, tylko porządnie i pij.

– Oszalałeś?! Nie jestem cholernym wampirem! Poza tym nie ma mowy bym to zrobił. Skrzywdzę cię!

– Pamiętaj, że ja również wypiłem eliksir, który podałem tobie. Rana zregeneruje się sama. Tak właśnie działa ten preparat. Nic mi nie będzie. Za to tobie zaraz będzie, jeżeli nie użyjesz swoich zębów i nie zrobisz tego o co cię proszę.

– Skąd będę wiedzieć kiedy przestać? – zapytał drżącym, pełnym wątpliwości głosem Samuel.

– Powiem ci. Będę obserwował twoją ranę. Wiem, że wiele od ciebie wymagam. Proszę Sam... Potem pomartwimy się tym jak bardzo chora i popieprzona była ta sytuacja. Czas nam się kończy... Pamiętaj, że wciąż jesteśmy w moim pokoju, a ty jesteś w tutaj według niektórych wrogiem. Nie masz prawa tutaj być... Jeżeli ktoś odkryje...

Przerwał przemowę, bo Sam z wysiłkiem poderwał głowę i wbił swoje zwierzęce kły w jego bark. Aren siłą opanował odruch wzdrygnięcia się z bólu. Nie chciał przestraszyć Sama. Zamiast tego wrócił do spokojnego głaskania po włosach, obserwując ranę. Różnicę zauważył od razu. Zaczęła kurczyć się w oczach i obrastać zdrową tkanką. Grey uśmiechnął się do siebie i powiedział:

– To działa Sam. Jeszcze nie przestawaj. Czujesz teraz mój dotyk prawda? – lekkie skinięcie głowy Relina, odpowiedziało na jego pytanie.
Jakiś czas potem rana Sama zasklepiła się już zupełnie. Aren czuł coraz silniejsze pieczenie w ramieniu stwierdził więc, że czas skończyć już z piciem. Dał o tym znać Relinowi, który natychmiast przestał, niemal natychmiast wracając do swojego ludzkiego wizerunku, ale nie poruszył się ze swojego miejsca. To zmartwiło Greya, ale jakby w odpowiedzi na swoje myśli usłyszał:

– Nie martw się. Czuję się już dobrze. Po prostu... nie mam siły, by się ruszyć...

– To normalne. Żeby zregenerować organizm musiałeś użyć bardzo dużo własnej magii. Jesteś po prostu magicznie wyczerpany. To minie za jakiś czas. Muszę przyznać, że twoja krew ma naprawdę niezłego kopa regeneracyjnego.

– Powiedz mi… jak ładnie poproszę przenocujesz mnie w szafie? Kawałek podłogi też mógłby być, ale szafa wydaje się być bardziej dramatyczna. Czytałem, że w mugolskiej literaturze często występuje motyw kochanka chowającego się w szafie – po barku Arena, jeszcze nie do końca zagojonym, spłynęła stróżka krwi i Samuel bez zastanowienia lekko uniósł głowę i zlizał ją, czując jak Aren się nagle spiął. Niemal w tej samej chwili poczuł jak pomieszczenie wypełnia się mroczną magią. Grey chwycił się kurczowo dłonią za serce i wyszeptał tylko jedno słowo:

– Tom...

Riddle był wściekły. Magia buzowała w nim i nie miał ochoty jej tym razem powstrzymywać. Wpadł do pokoju wspólnego uczestników jak burza i pierwsze o czym pomyślał to pokój Greya. Chwilę zajęło mu przełamanie zabezpieczeń założonych przez Abraxasa. Widok jaki zobaczył w środku właściwie nie powinien go zaskoczyć. Mógł się tego spodziewać, jednak miał nadzieję...

Relin bez koszuli, opierający się w sugestywny sposób o rozebranego częściowo z koszuli Arena nie pozostawiał właściwie pola do domysłów. Język Samuela wędrujący po barku Greya tylko to potwierdzał. Obydwaj byli wyraźnie wyczerpani.


Najpierw był szok. Później coś w nim pękło powodując ból w całym ciele, który nie ustępował i rósł z każdą chwilą, a na końcu poczuł, że złość i czarna magia pochłaniają go bez reszty. Różdżka Toma momentalnie znalazła się w ręku, mając przed sobą tylko jeden cel.

– To nie jest to co myślisz! Posłuchaj mnie! – wykrzyknął Aren, zasłaniając swoim ciałem wciąż jeszcze bardzo słabego Relina. Riddle wyglądał tak, jakby chciał go zamordować. Nawet na moment nie odwracał swojego spojrzenia od osłabionego nadal chłopaka. Grey czuł w sobie wciąż rosnący ból i nie wiedział skąd to pochodzi. To nie mogła być reakcja na eliksir, tego był pewien.

– Skąd możesz wiedzieć o czym teraz myślę… wyraźnie go bronisz. Zejdź mi z drogi!

– Nie! Jeżeli to zrobię, skrzywdzisz go! Nie mogę na to pozwolić. Proszę Tom, pozmawiajmy… – zaproponował Aren, ale w oczach Riddle’a nie widział niczego, prócz chęci mordu. Skrzywił się ponownie czując ból. Po chwili dotarło do niego, że nie był to ból fizyczny, ale psychiczny objawiający się również wszechogarniającym smutkiem, rozpaczą, pustką i uczuciem zdrady. To było...

– To co możesz mi powiedzieć, nie jest tym co chcę od ciebie usłyszeć Aren... – wzrok Toma po raz pierwszy odkąd tu wszedł, spoczął na Greyu, który w tym samym momencie niemal fizycznie poczuł wszystkie emocje, które buzowały w Riddle’u. Jego własne uczucia zaczęły zlewać się z tamtymi. To bolało… i ten wzrok Toma…

Zanim zdążył powiedzieć cokolwiek jeszcze, poczuł jak niewerbalne zaklęcie spycha go z łóżka. Spadł na podłogę i został przesunięty dalej. Samuel również spadł, pozbawiony podpory, ale został przy łóżku. Aren zmobilizował wszystkie siły, poderwał się i czując nadal rozdzierający ból, ponownie stanął przed Relinem.

Aż tak bardzo ci na nim zależy? Jesteś gotów odwrócić się ode mnie, byle tylko go chronić? Dlaczego to nie mogę być ja? – wyszeptał cicho w wężomowie Riddle zaciskając dłoń na różdżce, po czym zwrócił się do Relina cichymi słowami, uśmiechając się okrutnie: – Pożegnaj się z życiem. Bądź pewien, że upewnię się co do tego, żebyś zdychał w najgorszych męczarniach – Samuel klnąc pod nosem próbował zebrać siły i podnieść się z podłogi. Niestety brak energii był dojmujący. Chłopak nie dawał sobie z tym rady. Raz po raz opadał znowu na podłogę. Tymczasem Tom kontynuował: – Lepiej będzie jak zamkniesz oczy Aren. Z drugiej strony może dobrze byłoby gdybyś widział co czeka każdego, kto dotknie cię w ten sposób...

– Tom! Wiem, jak to wyglądało, ale posłuchaj… ja nigdy...

Expelliarmus... – wyszeptał cicho Tom, ponownie odrzucając Arena na bok. Nie włożył w to zaklęcie zbyt wielkiej siły, ale wystarczyło żeby na moment ogłuszyć Greya. Teraz bez przeszkód spojrzał w oczy Relina, który zaprzestał tymczasem daremnych prób podniesienia się z podłogi i odpowiedział wyzywającym spojrzeniem, a chwilę potem słowami:

– On ci nigdy nie wybaczy. Wiesz o tym. Przyjdzie moment, kiedy przekona się kim tak naprawdę jesteś. Naprawdę sądzisz, że z tobą zostanie? Zaakceptuje ciebie? Nie jest twoją własnością. Nigdy nie będzie twój.

– Rozumiem, że to twoje ostatnie słowa. Jeżeli ja nie będę go mieć, nikt nie będzie.

Po tych słowach Tom uniósł różdżkę, mając na końcu języka klątwę. Nie zdążył jej wypowiedzieć, bo instynktownie wyczuł zagrożenie i błyskawicznie rzucił wokół siebie tarczę. Ta pochłonęła zaklęcie Beery’ego. Na ten widok Riddle zmrużył oczy, dając ponieść się swojej magii, uwalniając ją jeszcze bardziej. Nikt, absolutnie nikt nie mógł go powstrzymać przed zabiciem tego drania na podłodze. Tego, który śmiał dotknąć... jego...

Tom podjął decyzję. Uderzył Beery’ego przeciwzaklęciem, rzucił kilka innych osiągając tyle, że oddzielił go od Oriona i Abraxasa. Na dwóch ostatnich rzucił zaklęcie wiążące i znowu musiał ratować się niewerbalną tarczą przed atakiem profesora. To na krótko zaskoczyło nauczyciela, co Tom wykorzystał, rzucając w jego stronę dwa zaklęcia. Jedno z nich trafiło przeciwnika.

Czerwonooki chłopak czuł się jak zamknięty w jakiejś bańce wypełnionej bólem. Ktoś coś do niego krzyczał. Były to nawet dwa głosy, ale w tym momencie żadnego nie był w stanie rozpoznać. Kiedy patrzył na Relina widział w nim teraz tylko swój cel. Samuel spojrzał w stronę, gdzie leżał Aren i to wystarczyło Riddle’owi:

– Tom! Nie!
Krzyk Arena był dla niego zawsze słyszalny. Przebił się wyraźnie nawet tutaj, ale nie potrafił się powstrzymać. Nie dał rady opanować tych pożerających go od środka emocji, które podsycał widok tego człowieka… wciąż żywego. Ignorując desperacki krzyk Greya, Riddle wyciągnął różdżkę wymawiając zaklęcie. Jak w zwolnionym tempie widział je zdążające w kierunku Samuela. Nagle na jego drodze pojawiło się ciało Arena, przyjmując klątwę w siebie. Tom zarejestrował jeszcze dziwne oczy Greya, które przez moment miały zwężone źrenice, ale po chwili wróciły do normalności tuż po tym, jak zaklęcie trafiło w jego ciało.

Ten moment wystarczył, by Riddle gwałtownie odzyskał świadomość patrząc zaszokowanym spojrzeniem na swojego zielonookiego… Grey również miał spojrzenie skierowane na niego. Po chwili zgiął się wpół wypluwając z siebie krew, ale nie opuścił spojrzenia. W pewnym momencie jego oczy rozszerzyły się nieznacznie, a z ust wyrwał mu się krzyk, który sprawił, że Tom poczuł jakby również w nim coś umierało. To był krzyk bólu, agonii i strachu. Aren krztusił się wśród tego krzyku krwią. Upadł na kolana. Wciąż krzyczał, z oczu płynęły mu łzy. Patrzył na niego tymi swoimi zielonymi oczami z wielką troską. Ból musiał się wzmagać, tak to działało, ale Aren nie spuścił go z oka ani na moment. Nawet wtedy, kiedy upadł w kałużę własnej krwi. Do końca też wyciągał w jego stronę dłoń…

Tom patrzył jak zahipnotyzowany, czując jak serce rozpada mu się coraz bardziej. Chciał uchwycić tą dłoń, a każdy kolejny krzyk sprawiał, że narastał w nim strach. Po raz pierwszy w swoim życiu bał się. Bał się o to, że go straci.
Kiedy już chciał zrobić krok i złapać tą dramatycznie wyciągniętą rękę, znowu zadziałał jego instynkt. Musiał się natychmiast obronić przed zaklęciem Abraxasa, który podbiegł do Greya wraz z Beery'm i Blackiem. Obaj z nauczycielem wymierzyli różdżki w Riddle’a, a Orion tymczasem rzucał na Arena serię zaklęć. Tom odruchowo zaczął je identyfikować. Rozpoznał między innymi monitorujące stan zdrowia i usypiające. Szok nie chciał jakoś opuścić Toma, ale za każdym razem kiedy chciał podejść bliżej Greya, był atakowany. Sam nie mógł rzucać zaklęć, bo tam, za nimi był Aren, a świadomie nie potrafiłby go skrzywdzić. Wciąż jeszcze w głowie słyszał jego przerażający krzyk.
– Co z nim Orionie? – zapytał Beery, ani na moment nie spuszczając czujnego wzroku z Toma. Obserwując go doszedł do wniosku, że ten od jakiegoś czasu stracił zupełnie całą wolę walki. Jego wzrok był skupiony tylko na Arenie, ale było to martwe spojrzenie i jakby osłupiałe.
– Jego organizm broni się przed działaniem klątwy. Zwalcza ją właściwie, ale nie wiem jakim cudem. Klątwa powinna się rozwijać i zbierać swoje żniwa pogarszając stan, aż do jego... – przerwał nie mówiąc ostatniego słowa, choć wszyscy doskonale zdawali sobie sprawę, że chodziło o śmierć Arena.
– Idź po profesora Reida. Opowiedz mu w skrócie co tutaj zaszło. Poinformuj, że mamy tutaj jego ucznia. Niech oczyści główny korytarz, nim tutaj przyjdzie. I niech przygotuje komnatę dla Arena z dala od innych.

Beery przez ten cały czas wnikliwie analizował wszystkie ruchy i zachowania Toma. Przez dobry moment czerwonooki chłopak wyglądał, jakby utracił wszystko co miał. Widać było, że narasta w nim strach i ogromne poczucie winy, z którymi niezbyt dobrze sobie radził. Po słowach Oriona oczy Riddle’a odzyskały nieco blasku i życia. Drgnął nagle, a później nogi się pod nim ugięły i opadł na podłogę, wciąż jednak nie spuszczając z oka Arena.

To przekonało nauczyciela, że Tom nic już nie zrobi i opuścił swoją różdżkę. Abraxas wciąż był czujny, przyciskając do siebie nieprzytomnego Arena i patrząc na Riddle'a nienawistnym spojrzeniem. Wzrok Herberta powędrował dalej i natrafił na Samuela, który równie intensywnie i nienawistnie wpatrywał się w Riddle’a:

– Samuelu... co się tutaj stało? A przede wszystkim, co tutaj robisz? – nie otrzymał na swoje słowa odpowiedzi, za to Relin dosłownie wybuchł, jakby usłyszane słowa stały się jakimś sygnałem.

– Hej, Riddle! Ty pieprzony sukinsynu! Powiem ci coś! Aren mi pomagał ty debilu. Leczył mnie. To była kuracja medyczna, a nie seks, a nawet wstęp do seksu ty parszywy, podejrzliwy i chory z zazdrości kretynie!! M E D Y C Z N A, której litery nie znasz, żeby zrozumieć całość analfabeto?! I wiesz co? Gdyby Grey nie był geniuszem i nie stworzył odpowiedniego eliksiru, gdyby sam go nie zażył, zabiłbyś go idioto. Trzeba mieć sieczkę zamiast mózgu, żeby… ale po co ja strzępię język… po co tu przyszedłem… gdyby nie ja... on również by tak nie skończył... – głos chłopaka zadrżał i załamał na moment. Samuel wciąż jeszcze był zbyt słaby, by cokolwiek zrobić, ale nagle ogień znów w nim wybuchł i wrzasnął: – Zabiję cię! Słyszysz cholerny draniu, dupku, kretynie! Nie umiałeś się powstrzymać ty nędzna imitacjo czarodzieja?! Nie potrafiłeś powstrzymać durnego zaklęcia?! Rzucić przed niego tarczę?! Zabiję cię! Zabiję cię! Zabiję cię…

Tom właściwie nie reagował. Był jak odrętwiały. Słyszał co Samuel do niego wykrzykuje, ale na razie sens tej wypowiedzi jakoś do niego nie docierał. Czuł tylko wielki, przeogromny smutek, który wypełniał chyba każdą jego tkankę i przytłaczające poczucie winy. Zamknął oczy, bo nie mógł dłużej patrzyć na swoje dzieło. Po chwili jednak poczuł, że nie może już wytrzymać i otworzył oczy ponownie zawieszając spojrzenie na Arenie.

Grey miał zamknięte oczy, ale czuł się już lepiej, bo nie bolało już tak przeraźliwie. Był jednak zbyt słaby i odrętwiały od cierpienia, żeby pokazać choćby najmniejszym ruchem, że mu się poprawia. Wyczuwał w pobliżu Toma i jego bezbrzeżny smutek, rozpacz i ból. Chciał go przytulić… powiedzieć, że wyzdrowieje… zapewnić, że to była pomyłka, wypadek, że nie żywi urazy. Lekko uchylił powieki, co okazało się bardzo ciężką pracą w jego stanie. Tak Tom tu był, ale wciąż zbyt daleko, by go dotknąć. Serce Riddle’a płakało. On sam nie mógł nic zrobić w tej chwili, tylko czuć ten ból, odpowiadając swoim własnym.

***

Reid zadziałał szybko i skutecznie. Zablokował część zamku położoną w pobliżu kwater Hogwartu. Nakazał uczniom wracać natychmiast do swoich dormitoriów z absolutnym zakazem wychodzenia aż do odwołania, pod groźbą wydalenia z zamku. Jego osoba gwarantowała w zasadzie posłuch, ale Liam czuł pewną obawę i strach i dlatego zamierzał jednak wykazać nieposłuszeństwo.

Czuł niepokój, żeby nie powiedzieć, że narastający strach. Był przekonany, że coś stało się w kwaterach Hogwartu. Nie wiedział skąd pochodziła ta pewność i jakieś podświadome przeczucie co do słuszności tej tezy. W końcu podjął decyzję i złamał zakaz ruszając w stronę zakazanej strefy. Musiał przekonać się, czy z Arenem wszystko jest w porządku.

Każdy krok, który zbliżał go do kwater Hogwartu powodował, że w pamięci odtwarzały mu się sceny tragicznej wizji z Arenem plującym krwią. Był coraz bardziej pewien, że ma związek z tym, co się stało. Szedł nieuważnie, zaprzątnięty myślami i zupełnie nagle zderzył się z kimś. Nogi go nie utrzymały i klapnął na podłogę. Dopiero kiedy się pozbierał, spojrzał bardziej przytomnie na osobę z którą miał kolizję i ku własnemu zaskoczeniu ujrzał otrzepującego spodnie Jamesa, który stwierdził z odcieniem drwiny:

– Oho, kto by się spodziewał tutaj właśnie ciebie. Czyżby uczniów Durmstrangu nie dotyczyły zasady tej szkoły? – Hill przerwał, przyjrzał się uważnie lekko rozkojarzonemu Collinsowi i jego oczy rozszerzyły się w zdumieniu, którego wyrazem było stwierdzenie: – Ty się boisz?

– Zejdź mi z drogi – skwitował Liam mijając stojącego przed nim chłopaka. W jego pamięci wciąż przewijały się szczegóły wizji, aż w pewnym momencie we wzroku, w oczach Arena zobaczył zupełnie nagle przyczynę jego stanu. Oprawcę, który rzucił zaklęcie. To było jak impuls i Liam posłuszny temu bodźcowi zaczął biec, w duchu przeklinając siebie. Strach przesłonił mu osąd. Powinien dużo wcześniej zacząć badać tą wizję. Wtedy może mógłby chociaż przestrzec… Miał jeszcze cień nadziei, że się myli, ale chyba jednak jeszcze większe przekonanie, że wizja była prawdziwa.

Zatrzymał się obok krętych schodów prowadzących do kwater Hogwartu. Nie wszedł na nie, bo usłyszał na górze jakiś gwar i kroki. Zawahał się, zastanawiając. Przecież w zasadzie nie powinno go tu być, ale z drugiej strony musiał wiedzieć… po prostu musiał. Jeśli będzie tutaj Reid, przeprawa może być ciężka, ale miał nadzieję, że nie wyrzucą ze szkoły uczestnika Turnieju. Został na miejscu czekając. Wyczuł ruch z prawej strony, spojrzał tam i stwierdził, że nie będzie sam. Hill stał obok i również czekał na to, co miało się stać z godnym podziwu spokojem. Zetknęli się spojrzeniami i James zaczął:

– Zadam ci jedno krótkie pytanie. Spodziewam się odpowiedzi… – nie dokończył wypowiedzi, bo nagle zachwiał się i spojrzał na schody, na których pojawił się najpierw Beery, niosąc na rękach Arena Greya.

James poczuł, że głowa zaczyna mu dosłownie pękać od fali niespodziewanego bólu. Tylko siłą woli zdołał utrzymać się na nogach. Aren był bezwładny, blady, nieprzytomny, a przede wszystkim cały zakrwawiony. Za Beerym posuwał się holowany zaklęciem lewitującym, uśpiony Samuel Relin.
– A...Aren – wyrwało się z ust Collinsa i nauczyciel na moment przystanął u podnóża schodów. Zerknął w górę sprawdzając, czy nie widać na nich nikogo i powiedział:
– Nie powinno was tu być! Jeżeli Reid was zobaczy... Nie mówcie na ten temat nikomu ani słowa. Nikomu. A teraz natychmiast odejdźcie. Jutro chcę widzieć was obu z rana w moim gabinecie. No już!
Posłuchali. Wracali w zgodnej ciszy pustym korytarzem do czasu, aż musieli się rozdzielić. Hill widział i czuł jak bardzo przejęty był Collins. Po raz pierwszy mógł zobaczyć go w takim stanie. Chłopaka przepełniało poczucie winy i cała gama innych odczuć, których James w zasadzie nie rozumiał. Nigdy nie zauważył by Aren Grey i Collins mieli ze sobą jakieś interesy, czy cokolwiek do czynienia. Jego obecność pod kwaterami Hogwartu w tym akurat momencie dawała wiele do myślenia. Hill postanowił, że przeanalizuje to na spokojnie w swoim pokoju. Miał zresztą i inne rzeczy do przemyślenia. Wiele się wydarzyło. I te odczucia, które zakłębiły się w nim, kiedy ujrzał Arena na rękach profesora… Nie chciał ich rozpamiętywać. To było zbyt wiele... Nawet dla niego.

***

Wciąż siedział odrętwiały na podłodze nie zwracając większej uwagi na otoczenie, choć elementy tego co się działo docierały do niego. Beery i Reid zablokowali wejście do kwater uczestników z Hogwartu tak, żeby on nie mógł ich opuścić. Mogli się nie wysilać. Nigdzie się nie wybierał. Nie miałby siły. Został tu z Orionem.

Arena i Relina zabrali ze sobą. Tego ostatniego Reid musiał potraktować zaklęciem usypiającym, bo nie mógł przestać rzucać się po podłodze, powtarzając jak mantrę rozmaite przekleństwa i groźbę, że go zabije. W zasadzie żałował, że Samuel był zbyt słaby, żeby zrealizować swoją obietnicę. Miałby już to z głowy. Spojrzał na podłogę, gdzie wciąż była krew jego … Arena… Nie miał prawa nazywać go swoim. Nie po tym jak go o mało nie zabił. To przez to, że nie chciał go słuchać… Nigdy nie chciał... A teraz...

Uniósł różdżkę chcąc usunąć plamę krwi, ale kiedy już miał rzucić zaklęcie, jego umysł nad podziw realistycznie odtworzył przeraźliwy krzyk zielonookiego. Ręka zadrżała, a różdżka wypadła z dłoni na podłogę wydając głuchy odgłos. Schylił się po nią, wstał z pewnym wysiłkiem i szybko wyszedł z pokoju Greya. Z miejsca, gdzie o mało nie doprowadził do śmierci jedynej osoby, której nigdy nie chciał skrzywdzić.

Z impetem wpadł do swojego pokoju zatrzaskując drzwi i zadrżał, kiedy fala wspomnień zalała jego myśli. Pojawił się znowu ból i wyrzuty sumienia. Umysł podsuwał mu usłużnie obrazy agonii Arena, a ból rósł i rósł w jego piersi.

Musiał to przyznać sam przed sobą… był zazdrosny... zaślepiony swoimi uczuciami i negatywnymi emocjami, które przysłoniły wszystko inne... Nigdy nie przypuszczał, że kiedykolwiek przyzna rację Relinowi. Nie słuchał Arena, nie chciał zrozumieć co do niego mówi, a przecież od początku chłopak próbował mu powiedzieć, że to co widzi nie jest tym o czym myśli. Wyszło na to, że to nie Relin, ani inni uczestnicy byli dla zielonookiego zagrożeniem, tylko on sam. Ta świadomość poraziła Toma. Żałował, że wciągnął tego chłopaka w Turniej, że usilnie ciągnął go za sobą. Wiedział przecież doskonale, że to niebezpieczne, ale dla własnej wygody i zemsty nie zrezygnował.

Co gorsza przez własny egoizm zignorował fakt, że Aren był ścigany przez Gellerta. Narażał go nawet w ten sposób. Wystawiał go na niebezpieczeństwo, a Aren mimo to… potrafił mu wybaczyć. To niepojęte, ale wciąż się do niego uśmiechał, wciąż traktował inaczej niż pozostali, był zawsze sobą z całym swoim uporem i ciągłym negowaniem jego działań. Dotykał go bez cienia strachu rumieniąc się przy tym uroczo, mówił do niego bez obawy, żartował. To wszystko sprawiało, że … nie mógł go opuścić i ryzykował bezpieczeństwo chłopaka... Najgorsze w tym wszystkim było, że wiedział, miał absolutną pewność co do tego, że nie przestanie. Nie potrafił. Aren był po prostu stworzony dla niego... najważniejszy...

Musiał zdobyć pewność, że go nie zniszczy. Było tylko jedno wyjście. Trzeba było zlikwidować wszystko co ich łączyło. Nie mógł przechowywać żadnych śladów ich więzi. Musiał doprowadzić do tego, żeby wymazać każdy cień ich kontaktów. Biała karta… tłukło się w jego umyśle, kiedy wzrok spoczął na myślodsiewni.

Uruchomił ją odwracając wszystkie zabezpieczające ją zaklęcia i zrzucając do niej kolejne wspomnienia… coraz więcej wspomnień, które lądowały w naczyniu wirując i opadając na dno. Kiedy zrzucił je wszystkie, sprawdził jeszcze swój umysł. Pozostawił w nim tylko podstawowe informacje o Greyu, nic więcej. Wciąż czuł ten ból w sercu, ale postanowił nie usuwać tego symptomu i pamiętać go jako ostrzeżenie dla siebie samego. Miał go upominać, by nie zbliżać się do Arena Greya i nie dopuszczać go do siebie nigdy więcej. Teraz pozostało mu już tylko jedno. Uniósł naczynie pod sufit i zwolnił zaklęcie lewitujące. Ciężka misa opadła z hukiem i rozbiła na kilkanaście części. Nic już nie chroniło srebrzystych smug wspomnień, które po kilku sekundach zniknęły.

– Panie! Słyszałem hałas. Coś się stało? – Orion wpadł do pokoju Toma z tymi słowami, ale na widok rozbitego magicznego artefaktu znieruchomiał z niedowierzaniem wypisanym na twarzy. Po chwili skierował wzrok na Riddle’a i przesunął spojrzeniem po jego sylwetce. Tyle mu wystarczyło. Wiedział już, że nastaną ciężkie czasy. Widział przed sobą Czarnego Pana, jakiego znał przed poznaniem Arena Greya. To był bardzo zły zwiastun. Po chwili jego myśli potwierdził Cruciatus rzucony na niego jako kara za wejście do pokoju bez pozwolenia.