środa, 5 czerwca 2019

Rozdział 39: Eliminacje


Rozdział 39: Eliminacje

Już szósty raz sprawdziła, czy ma wszystko co mogło okazać się niezbędne. Z niecierpliwością czekała na tego konkretnego osobnika, który miał jej towarzyszyć do Durmstrangu, a który oczywiście się spóźniał. Wciąż nie była do końca pewna, czy postąpiła słusznie zgadzając się na sędziowanie podczas Turnieju, ale z drugiej strony zdawała sobie sprawę z tego, jak rzadko oczekiwany osobnik oferował takie udogodnienia jakie zaproponował jej. Głównym atutem było, że mogła zobaczyć i poobserwować swoich Przeznaczonych. Chciała na własne oczy przekonać się jak sobie radzi ta dwójka. Oczywiście nadal obowiązywały ją ograniczenia. Nie mogła ingerować.

Od ostatniego spotkania z Arenem minęło sporo czasu i nie wątpiła, że chłopiec miał teraz dużo na głowie. Nie miała mu za złe braku kontaktu. Przypuszczała, że bycie uczniem w szkole magii, nie będąc w stanie z tej magii korzystać, może być absorbujące. Natomiast w takiej sytuacji bycie uczestnikiem Turnieju Trójmagicznego, zdecydowanie pochłania myśli i czas... Do tego dochodziły relacje z innymi... Martwiła się, ale miała nadzieję, że Tom, bezsprzecznie bezpośrednia przyczyna uczestnictwa Arena w Turnieju, poczuje się odpowiedzialny za bezpieczeństwo chłopaka i o nie zadba w ten, czy też inny sposób.

Kasandra sapnęła zniecierpliwiona. Była już spóźniona co najmniej kwadrans. Drań się nie spieszył. Kolejny już raz spojrzała na zegar, a po chwili w lustro, zamierzając poprawić włosy. Dopiero wtedy zobaczyła odbicie oczekiwanego osobnika. Nie zaskoczyło jej to. Przywykła do jego nagłych pojawień się i zniknięć. Za to nie zamierzała puścić mu płazem jego zachowania i zmrużyła w złości oczy, wciąż patrząc na jego odbicie w lustrze. Ten tylko uśmiechnął się tym swoim firmowym uśmieszkiem w odpowiedzi, ukłonił się lekko na powitanie i dodał wyjaśniająco:

– Musisz mi wybaczyć moja droga. Jestem ostatnio bardzo zajęty... Doprawdy, nie pamiętam kiedy mój czas był tak bardzo wypełniony jak w ostatnich dniach...

– To nieco ironiczne nie uważasz? Chociaż, kiedy się tak zastanowić... przecież twoim głównym zajęciem jeszcze jakiś czas temu były specyficzne zakłady i ciągłe, nachalne wręcz, dotrzymywanie mi towarzystwa.

– Oh... doprawdy. Wystarczyło po prostu powiedzieć, że się stęskniłaś. Nie musisz tego ukrywać. Zwłaszcza przede mną. Nie dziwię ci się. W końcu mam czarującą osobowość.

– O tak. Zwłaszcza, że przez to znam większą część swojego przyszłego życia... zmieńmy jednak temat. Mam nadzieję, że masz ze sobą świstoklik do Durmstrangu. Tamtejszy dyrektor pewnie już się niecierpliwi naszą zwłoką. W zasadzie to twoją, bo ja byłam gotowa w odpowiednim momencie – dodała uszczypliwie kobieta, ujmując równocześnie przybyłego pod zaoferowane jej ramię.

– Kiedyś byłaś bardziej rozrywkowa moja droga. Dobrze wobec tego, nie przedłużajmy... gotowa czy też nie, ruszamy! – wykrzyknął wesoło mężczyzna, płynnym ruchem sięgając do kieszeni po zegarek, który w mgnieniu oka przeniósł ich z jej mieszkania, wprost do kwater dyrektora Durmstrangu.

Wylądowali na środku dużego przestrzennego salonu. Kasandra kątem oka dostrzegła znajomą twarz Armando Dippeta. Oprócz niego w pomieszczeniu znajdowali się dwaj pozostali dyrektorzy, których wizerunki znała z gazet i trzy nieznane jej osoby. Czuła na sobie spojrzenia obecnych, ale przyjmowała je ze stoickim spokojem. To było dla niej normalne. Zawsze wzbudzała swojego rodzaju sensację. Milczenie przedłużało się, choć spodziewała się, że jej uciążliwy towarzysz postara się usprawiedliwić ich spóźnienie. Czuła pod dłonią napięte mięśnie jego ramienia, więc trochę zaskoczona zerknęła na niego dyskretnie, utrzymując na twarzy powitalny uśmiech. Wydawał się spięty, nieobecny duchem, jakby zamrożony. To było dziwne, ale nie było już czasu na zastanawianie się nad jego reakcją. Musiała działać i wyrwać go z transu. Z niewielu dostępnych możliwości wybrała uszczypnięcie w trzymane ramię. Niewidoczne, ale jak się okazało skuteczne. Oprzytomniał momentalnie i od razu zorientował się w sytuacji rozpoczynając z miejsca powitalną mowę:

– Witajcie szanowni państwo. Nazywam się John Wair, niektórzy a was już mnie znają. Jestem wiceministrem amerykańskiego Ministerstwa Magii, znanego również jako MACUSA. Obok mnie, jak pewnie zdążyliście się domyślić, stoi Kasandra Tralawney, która zgodziła się zostać jednym z jurorów w nadchodzącym Turnieju... Przy okazji chciałbym przeprosić za nasze spóźnienie. Moja towarzyszka została niestety źle poinformowana na temat godziny naszego spotkania i stąd wynikło to małe nieporozumienie... – kiedy tylko padły ostatnie słowa, mężczyzna chichocząc w myślach, poczuł na swoim ramieniu boleśnie wbijające się palce kobiety. Spodziewał się takiego upomnienia, a właściwie ciekawy był jak mu je przekaże. Był usatysfakcjonowany, choć na zewnątrz utrzymał uprzejmy uśmiech.

– To zaskakujące Kasandro, że przyjęłaś oferowaną funkcję. Zawsze unikałaś rozgłosu. Nie mówię, że mnie twoja decyzja nie cieszy, ale pozwól, że zapytam... Co sprawiło, że zmieniłaś zdanie? – minister brytyjskiego Ministerstwa Magii Leonadro Spencer Moon podniósł się z miejsca i wraz z Armando Dippetem podszedł do nowo przybyłych, podając na powitanie dłoń:

– Oh... uwierz mi... gdyby nie pewne, dosyć skomplikowane okoliczności, o których niestety jak wiecie nie mogę mówić, zapewne moja noga nigdy by tutaj nie stanęła... Mam nadzieję, że panowie rozumieją... nie mogę więcej wyjawić... – uśmiechnęła się przepraszająco Kasandra, równocześnie w myśli dodając sobie, jakie to błogosławieństwo być wieszczką. Nikt nie dopytuje się o szczegóły.

– Pani Tralawney! To zaszczyt panią poznać! Alice Gryffin dyrektor Ilvermorny – pospieszyła z przywitaniem, troszkę przepychając się między obydwoma rozmawiającymi mężczyznami i podając dłoń, kobieta w średnim wieku z rudymi, zaczesanymi elegancko do tyłu włosami. W jej fryzurze, miejscami można było ujrzeć siwe włosy. Chwilę później uścisnęła również dłoń Waira, ale kontynuowała rozmowę z Kasandrą: – Sądziłam, że to były tylko czcze plotki. Chodziły bowiem słuchy, że zgodziła się pani być sędzią. Okazuje się, że nie miałam racji wątpiąc. Korzystając wobec tego z okazji chciałabym zapytać...

Przerwało jej ciche chrząkniecie ze strony dyrektora Durmstrangu, który nic nie powiedział, a jedynie skłonił przed przybyłymi głowę na dzień dobry i wskazał im przygotowane wcześniej miejsca, zapraszając w ten sposób do zajęcia ich. Oboje usiedli, a Kasandra przyjęła taki rozwój sytuacji z zadowoleniem. Co prawda przygotowała się na to, że tutaj nie będzie miała takiego spokoju do jakiego przywykła. Jednak użeranie się z niewygodnymi pytaniami i ludźmi mogło poczekać. Jakoś nie miała na nie ochoty od pierwszych chwil.

Miejsce obok zajął nieznany jej mężczyzna. Kiedy na niego spojrzała skłonił głowę, a dyrektor tej szkoły pospieszył z prezentacją:

– Pani Tralawney, przestawiam kolejnego z sędziów, pana Able Fleminga. Jest w naszym Ministerstwie odpowiedzialny za Wydział Magicznych Gier i Sportów. Dalej natomiast siedzi panna Irmina Larsen, która jest magomedyczką i będzie troszczyć się o zdrowie i ewentualne obrażenia uczestników Turnieju.

Kasandra z uprzejmym uśmiechem wymieniła z wymienionymi ukłony, a przy okazji poświęciła chwilkę na przyjrzenie się im. Nazwisko mężczyzny było jej znane. Czasem wymieniano je w gazetach, ale twarzy nie kojarzyła. O ile sobie przypominała, nigdy nie pojawiła się na żadnej fotografii. Larsen natomiast nie prezentowała się przyjemnie i wieszczka zaczęła już z góry współczuć uczestnikom, którzy będą musieli korzystać z usług tej kobiety. Nie wyglądała miło. Miała surowy wyraz twarzy i ostre spojrzenie, którym mierzyła każdego bez wyjątku. Jakoś nie budziła zaufania. Zdecydowanie nie był to medyk, któremu osobiście chciałaby oddać w ręce swoje zdrowie i życie. Oczywiście gdyby była zmuszona, gdyby nie miała wyjścia, to co innego, ale dobrowolnie nigdy by się na to nie zdecydowała.

Kiedy tak zamyślona przeniosła wzrok na ostatnią nieznaną jej osobę, oślepił ją nagle blask flesza magicznego aparatu i zanim odzyskała pełną ostrość wzroku usłyszała entuzjastyczne powitanie:

– Lars Ouren do usług! Będę zajmować się komentowaniem potyczek i wydarzeń podczas Turnieju. Będę też odpowiedzialny za kontakty z mediami.
– Panie Ouren, to ostatnie upomnienie. Mówiłem już o tym, by nie robić znienacka zdjęć, zwłaszcza szanowanym gościom... Jak został już pan wcześniej poinformowany, jeżeli nie będzie się pan stosował do moich wytycznych, osobiście wystosuję pismo z żądaniem, by zastąpić pana kimś bardziej kompetentnym – ostry głos dyrektora placówki, w której przebywali spowodował, że entuzjazm młodego reportera znacznie opadł. Ukłonił się przed wieszczką i powiedział dość pokornym tonem:

– Bardzo przepraszam. Obiecuję, że to się więcej nie powtórzy. Byłem bardzo podekscytowany pani obecnością, stąd mój nietakt. Jeszcze raz proszę o wybaczenie – po tych słowach cicho wycofał się pod ścianę. Wyglądał jakby dla odmiany zamierzał zniknąć, wtopić w otoczenie. Dyrektor Durmstrangu odprowadził go wzrokiem, po czym omiótł spojrzeniem swoich gości i oznajmił:

– Jutro zostaniecie państwo oficjalnie przedstawieni uczniom. Informacje o was zostaną przekazane już dzisiejszej nocy i pojawią się w porannej prasie. Tak będzie lepiej. Ominiemy w ten sposób nikomu niepotrzebny etap szerzenia się plotek i pogłosek co do składu sędziowskiego. Przygotowania do etapu eliminacji do Turnieju rozpoczną się już jutro. To wystarczająco dużo czasu, by skończyć do weekendu, kiedy to pojawią się goście na trybunach. Wyznaczeni do tego zadania pracownicy wszystkich trzech Ministerstw, zjawią się wraz z nadejściem poranka i rozpoczną prace. Proponuję, byśmy po raz ostatni przejrzeli zasady Turnieju i zadania eliminacyjnego, które różni się od innych zadań i służy jedynie do ustanowienia odpowiedniej kolejności występowania grup szkolnych przy pierwszym etapie. Będzie miało też pewien, niewielki wpływ na kolejność podczas następnych części Turnieju.

Zebranie potoczyło się dalej, a Kasandra już po kilku punktach poczuła senność. Oczywiście nie pokazała tego po sobie, ale miała ochotę stąd wyjść do przeznaczonej sobie komnaty i zasnąć tam smacznie. Pierwszą trudnością było, że nie bardzo wypadało stąd wyjść, a kolejną, że nie wiedziała gdzie znajdują się jej kwatery w tym zamku. Kątem oka zerknęła na Waira, ale ten zdawał się doskonale bawić pośród następujących po sobie punktów regulaminu, zasad punktacji i innych przepisów.

Pozostało robić dobrą minę do złej gry, w czym miała niewątpliwie wprawę. Przecież często natykała się, dyskutowała, a prawdę mówiąc wręcz męczyła z tym osobnikiem, który radośnie zanurzał się we wszystkie polityczne gierki i wyglądał przy tym wesolutko jak ryba w wodzie.

Po pewnym czasie spotkanie dobiegło końca. Wieszczka przyjęła to z ulgą, bo ledwo udawało jej się utrzymać odpowiedni wyraz twarzy i nie okazać wszechogarniającego znużenia. Zamieniła jeszcze to z tym, to z tamtym kilka słów i nareszcie nastąpił ten moment, na który czekała z utęsknieniem. Skrzat domowy odprowadził ją do przeznaczonych dla niej pomieszczeń, które miała zajmować podczas pełnienia funkcji sędziego Turnieju Trójmagicznego. Zamierzała jak najszybciej wylądować w łóżku. Uważała, że sen dobrze jej zrobi, a poza tym przyspieszy dzień jutrzejszy.

Nie mogła już doczekać się poranka. Bardzo chciała zobaczyć Arena i Toma. Była ciekawa jakie zmiany zaszły w obydwu chłopcach. Chciała zamienić parę słów z Arenem na osobności. Na pewno sporo wydarzyło się od ich ostatniego kontaktu.

Kiedy już po wieczornych ablucjach spoczywała w pościeli, poświęciła myśl jeszcze jednej sprawie, która była dość istotna. Pamiętała ten moment zawieszenia, w który wpadł osobnik ukrywający się pod twarzą Waira. Pierwszy raz widziała tego typu reakcję mężczyzny. Z pewnością związana była z wyczuwalną obecnością Jego. Ona również wyczuwała tą obecność. Nie była intensywna, ale za to rozciągała się na cały chyba, ogromny przecież gmach. Postanowiła, że wstrzyma się z działaniami do czasu spotkania ze swoimi Przeznaczonymi, a przynajmniej z Arenem. Z tą myślą zasnęła spokojnie.

***

Nie mógł spać. Kręcił się. Co jakiś czas odsuwał z twarzy swoje długie blond włosy i rozmyślał. Wczorajsza deklaracja Arena wygłoszona do Toma bardzo go poruszyła. Dlaczego tak się stało... przecież to w zasadzie on, a nie Tom jako pierwszy zaprzyjaźnił się z zielonookim, nawet jeśli początkowo bodźcem był rozkaz i jakieś głupie pobudki. Pamiętał doskonale jak osobowość Greya na niego podziałała. Jak szybko skruszały, a później runęły jego wewnętrzne mury, budowane pracowicie przez lata. Nigdy dotąd nie spotkał osoby, która w tak krótkim czasie zaskarbiła sobie jego pełne zaufanie. To było dziwne i takie inne. Zresztą Aren miał wpływ nie tylko na niego. Widział jak inni z grupy reagują na zielonookiego chłopaka. Dało się zaobserwować powszechną sympatię jaką go obdarzają. Oczywiście Rudolf był wyjątkiem, ale nawet on trochę jakby ... nie ważne. Aren zachowywał się w taki, a nie inny sposób zupełnie naturalnie, bez celowego zamysłu. Po prostu taki był. I w końcu stało się. On, Abraxas Malfoy wpadł w te nieumyślnie zastawione sidła. Mógł o tym rozmyślać, mógł się nawet przeklinać za głupotę, ale czasu nie mógł cofnąć i niczego w sobie zmienić...

Deklaracja Arena zabolała, choć przecież zdawał sobie już sprawę z tego jak sprawy wyglądają... Mimo wszystko pierwszy raz widział tych dwóch w tak bliskim kontakcie. Ta siła i zdecydowanie w oczach Arena... Spojrzenie zarezerwowane tylko i wyłącznie dla Toma... to zabolało chyba najbardziej. I świadomość, że dla Riddle’a właśnie, Grey przekroczył wszelkie granice i zdecydował się na kroki, o których żaden z nich nawet by nie pomyślał.

Najgorsze było jednak to, że w takim momencie on sam nawet nie sięgnął po różdżkę w obronie Arena. Zwyczajnie wiedział... był przekonany, że Tom nie zrobi mu krzywdy. Znał Riddle od lat. Widział to jakoś w jego postawie. To był kolejny gwóźdź do trumny dla niego, Abraxasa. Żałował, że tak dobrze znał ich Pana. Wtedy nie widziałby tych wszystkich zmian i odmienności w jego zachowaniu, które wywoływał Aren...

Po trzeciej w nocy młody Malfoy poddał się i zapalił światła. Takie leżenie i rozmyślanie nie miało już sensu. Ruszył w stronę stołu, gdzie już wcześniej rozłożył notatki oraz pergaminy z runami. Musiał przemyśleć to, co opowiedział mu Aren o spostrzeżeniach Jamesa Hilla. Najwyraźniej nie docenił tego chłopaka. Co prawda na usprawiedliwienie mógł powiedzieć, że informacje o Hillu mieli bardzo wybiórcze i z pewnością nie były one pełne, a niektóre jak się okazało wręcz sprzeczne.

Trzeba było wziąć na tą osobę solidną poprawkę. Na pewno wiedział jedno... nie było przesady w stwierdzeniu Roweny, że Hill ma wielki talent do run. To był fakt niezaprzeczalny. Potwierdzeniem było odkrycie przez niego runy laukaz. Na razie co prawda nie powiązał jej z innymi sekwencjami, ale zawsze mogło się to zmienić. Musiał upewnić się osobiście, czy James posuwał się w analizie dalej, czy też ugrzązł. To była dla niego pewnego rodzaju nowość. Dotąd nikt nie zdołał zorientować się w tym co robił z runami. Nikt nawet nie zbliżył się do etapu, który osiągnął Hill.

Abraxas poczuł przemożną potrzebę rozmowy z Jamesem, ale widział pewną, podstawową trudność. Nigdy w zasadzie nie zamienił z nim słowa, dlatego musiał jakoś znaleźć pretekst i odpowiedni moment do rozmowy. Mogło być trudno, ale nie tracił nadziei ze względu na dobro Arena i ze względu na chęć zaspokojenia własnej ciekawości.

Rozmyślał, pracował nad runami, ale po pewnym czasie cicho roześmiał się konstatując, że nawet one kojarzą mu się z zielonookim chłopakiem. Spędzali przecież nad nimi sporo czasu. Korepetycje z run były doskonałym pretekstem do tego, żeby spędzać z Arenem więcej czasu. Co prawda zawsze jakoś miał wrażenie, że ten płynie zbyt szybko, ale nie zamierzał narzekać. W końcu łączył w tych spotkaniach wszystko, co sprawiało mu przyjemność: runy i Greya.

Sięgnął po pusty pergamin i znieruchomiał na moment z zaskoczenia. Ktoś cicho pukał do drzwi. Abraxas zmarszczył lekko brwi niezbyt pewny, czy dobrze słyszał. Ponowne pukanie przekonało go jednak, że miał rację. Uprzejmie pukać mogła tylko jedna osoba. Tylko co robiła tutaj o tej porze... Jego serce przyspieszyło, kiedy ruszył do drzwi, żeby potwierdzić swoje przypuszczenia. Otworzył je i ujrzał spodziewany widok – zielone oczy.

Niespodziewana natomiast była reakcja tych oczu na jego widok. Zupełnie nagle rozszerzyły się w szoku, a później zauważył w nich zmieszanie i Aren odwrócił wzrok lekko się rumieniąc. Abraxas zmarszczył brwi w zastanowieniu, ale dopiero po chwili zdał sobie sprawę z tego jaka była tego przyczyna. Podszedł do drzwi bez zastanowienia, raczej nie do końca ubrany. Miał na sobie tylko spodnie od piżamy. Zmieszanie Arena, zawsze było urocze, więc nie zamierzał ingerować, ale zapraszająco cofnął się w progu, gestem skłaniając gościa do wejścia i zamknął za nim drzwi. Dopiero kiedy się to stało, Aren się odezwał:

– Przepraszam Abraxasie, że przyszedłem o tej porze. Sam dopiero skończyłem... i zobaczyłem u ciebie światło...

– Aren... mówił ci ktoś, że zaczynasz rozmowę nie tej strony co trzeba?

– Oh... parokrotnie. Wybacz – uśmiechnął się w odpowiedzi zielonooki, mając przed oczami wspomnienie Toma, który zrobił to jako pierwszy. Westchnął i zaczął ponownie: – Od początku wobec tego. Jak wiesz miałem problem z pewnym eliksirem, który powinien działać, ale za każdym razem kiedy próbowałam go na sobie nie działał. Chyba w końcu odkryłem przyczynę – zakomunikował Aren przysiadając na łóżku i okrywając sobie stopy pościelą.
Malfoy uśmiechnął się siadając naprzeciwko niego. Znał już arenowe zwyczaje. Wiedział na co czeka Grey. Na pytanie co to takiego. Abraxas poczuł ciepło w sercu. To on był zawsze pierwszą osobą, do której szedł Aren, jeżeli chodziło o takie rzeczy jak dzielenie wspólnej radości, czy też goryczy niepowodzeń podczas tworzenia eliksirów. Miał to, czego Riddle nie dostąpił. Pełne zaufanie ze strony Greya, choć Aren często mu mówił, że jest kilka rzeczy, o których nie może mu powiedzieć. Nie martwiło go to. Mieli przecież umowę. Wiedział doskonale, że powiernikiem części sekretów zielonookiego jest też Relin. Poznał go już na tyle, że jakoś mu to nie przeszkadzało. Zresztą, nie miał prawa o tą część dopytywać.

Aren zaczął się kręcić niecierpliwie i Abraxas zorientował się, że dość długo zwlekał z odpowiedzią. Należało to naprawić:

– Co udało ci się odkryć?
– Pamiętasz jak opowiadałem ci o parzących sidłach i o tym jak starałem się znaleźć odpowiednie zastosowanie cieczy, która zaczęła się od jakiegoś czasu zbierać w liściach? Próbowałem dodać ją do eliksiru w rozmaitych wariantach i połączeniach, ale nie uzyskałem niczego. Zawsze pojawiało się to przeklęte rozwarstwienie. To był jakiś próg, którego nie dawało się przekroczyć.
– Parzące sidła? Czy to była ta urocza roślinka, przez którą ostatnio nie czułem przez jakiś czas dłoni? Niezwykle czepliwa jest. Doprawdy... Nie możesz trzymać w szafie milszych rzeczy? Ta roślinka za jakiś czas może zechcieć cię pożreć.

– Nie musisz się martwić. Nie zaatakuje nikogo, Beery nałożył na szafę odpowiednie zaklęcia, a na mnie jak wiesz jej pnącza nie działają. Ostatnio zgubiła cię ciekawość. Mogłeś tam nie zaglądać... ale do rzeczy. Pamiętasz naszą ostatnią wizytę w gabinecie profesora i... ciamarnicę? – dodał zielonooki z wyraźnie mniejszym entuzjazmem.

– Mhm... mówimy o tym zabójczym jadzie, który ostatnio piłeś? Nie mów, że potrzebujesz więcej. Na przykład zamierzasz spożyć tą konkretną część woreczka żółciowego, gdzie stężenie trucizny jest najwyższe. A może czekałeś aż nie będę patrzył i wypiłeś tą drugą porcję mimo, że prosiłem żebyś zaczekał...
– Daj spokój Abraxasie! Przeprosiłem już przecież! – westchnął cierpiętniczo Aren, lekko szturchając blondyna nogą osłoniętą kołdrą. Abraxas chwycił go nagle za tą stopę unosząc ją i popychając. Zmusił w ten sposób Greya do wylądowania na plecach. Po tym pochylił się nad nim, wciąż przytrzymując jego nogę i uniemożliwiając mu wymknięcie się z matni. Powiedział spokojnie:
– Aren, mimo twoich niesamowitych zdolności, nie powinieneś aż tak bardzo testować swojego szczęścia... Nie możesz też zakładać, że twoje życie należy tylko do ciebie. Jesteś częścią również mojego życia na przykład. Bez ciebie nie potrafię sobie już nawet wyobrazić jak wyglądałaby moja egzystencja. Po spotkaniu ciebie nabrała tylu barw... Dlatego proszę Aren. Pozwól mi dbać o ciebie równie mocno, jak ty dbasz o mnie. Pomogę ci zawsze, gdy będziesz tego potrzebować.
– I tutaj dochodzimy do momentu, w którym proszę cię o najgłupszą rzecz jaką mogłem wymyślić w ostatnim czasie. Muszę. Jestem trochę pod ścianą. Jeżeli moja teoria się sprawdzi, to szykuje się spory przełom. To pomoże mi... w przyszłości. Oczywiście zadbałem o wszystkie środki bezpieczeństwa. W zasadzie... tak naprawdę tylko ciebie mogę o to prosić... – stwierdził Aren, niepewnie zerkając na niego. Abraxas nadal zachowując spokój puścił wreszcie trzymaną kończynę, opadł obok Greya na łóżku i powiedział lekko:
– Cokolwiek to jest, zrobię to. Chciałbym jednak poznać dalsze szczegóły. Przypominam, że skończyliśmy na cimarnicy... – Aren z uśmiechem odwrócił twarz w jego kierunku mówiąc:

– Mówiłem już, że cię uwielbiam Abraxasie?

– Owszem. Choć założę się, że po tym co usłyszę będziesz musiał robić to znacznie częściej. Teraz pewnie przejdziemy do momentu, w którym tłumaczysz mi o co chodzi. Co prawda podejrzewam, że zgubię się jakoś w połowie, ale z drugiej strony mam nadzieję, że może jednak dotrwam do jakiegoś dalszego etapu. Potem jeszcze wymienisz i objaśnisz mi wszystkie środki bezpieczeństwa. Jakoś tak czuję, że na końcu i tak dojdę do wniosku, że być może zbyt pochopnie się zgodziłem. W zasadzie ten wniosek nic nie zmieni. Obydwaj wiemy, że i tak to zrobię dla ciebie. To co zaczynamy?

– Merlinie, to przerażające jak dobrze mnie znasz. Wobec tego nie przedłużając przejdę teraz do omawiania ...

– To będzie dłuuuga noc – lekki kuksaniec przywołał blondyna do porządku, a po chwili padły słowa:

– Nie przeszkadzaj Abraxasie. Na czym to ja...

***

Śniadanie przebiegało w nieco innej atmosferze niż zwykle. Jak zauważył Orion, przy nieco powiększonym stole nauczycielskim, panowało dużo większe ożywienie. Obok tego stołu stał drugi, przy którym było dziewięć miejsc dla dziewięciu osób po trzy z danej szkoły. Każda z trójek miała nad sobą odpowiedni herb. Byli obecni wszyscy, oprócz pewnej dwójki reprezentantów z ich szkoły.

Zerknął na Toma. Nie pokazywał nic po sobie, ale Black dałby sobie rękę odciąć, że jest zirytowany. Aura wokół niego była i tak o wiele lżejsza niż w poprzednich dniach. Zmieniło się to po interwencji Arena. Deklaracja Greya i jego zachowanie, sprawiły tą zmianę w ciągu kilku minut. To było w sumie szokujące.

Dla Oriona jednak jaskrawo jasne stało się, że Greyowi zależy na Tomie. Inaczej nie starałby się tak bardzo. Na przykład od Abraxasa dowiedział się, że Aren przyczynił się do tego, że Riddle nie poniósł konsekwencji po ataku na Relina. Sam się sobie dziwił, że dostrzegł to tak późno. Traktował tego zielonookiego Ślizgona bardziej jak ciekawy, wręcz egzotyczny, nowy obiekt zainteresowań ich Pana. Egzemplarz, który odbiegał swoim zachowaniem od wszelkich norm. Było to widoczne zwłaszcza przy Tomie. Inni również tak go traktowali, albo przynajmniej podobnie. Przez głowę chyba nikomu z nich nie przeszło nawet podejrzenie o romantycznych relacjach między tymi dwoma. Do czasu... okazało się bowiem, że od początku w relacjach między ich Panem, a Arenem było coś więcej. Dużo więcej...

Czas mijał i jak dotąd zguby się nie pokazały. Orion zaczynał się niepokoić. Co do Arena, nieobecność była w zasadzie dopuszczalna, choć oczywiście nieodpowiednia. Chłopak często wpadał w różne kłopoty. Abraxas jednak miał głowę na karku i nie miał skłonności do nieobliczalnych zachowań. Co prawda będąc z Greyem często się zapominał, ale raczej panował nad tym co robi. Niemniej, ponieważ nie było ich obu podejrzewał, że tym razem w coś się wspólnie wplątali. To połączenie nie zwiastowało niczego dobrego.

Tok jego myśli przerwało powstanie z miejsca dyrektora Muntera, który przywołał uczestników na ich nowe miejsca przy przygotowanym stole. Orion uważnie przyglądał się ich Panu, który zmarszczył lekko brwi, ale niemal natychmiast przybrał zwyczajny dla siebie wyraz twarzy, wstał z miejsca i spokojnie udał się w stronę miejsc dla Hogwartu. Nie zawahał się nawet, tylko zajął środkowe. Niby można było założyć, że zrobił to ze względu na fakt, że był głównym uczestnikiem, ale przeczucie i długoletnia znajomość Riddle’a mówiły Orionowi, że bardziej chodziło o odseparowanie od siebie Arena i Abraxasa.

Tymczasem do Toma podszedł Beery i zamienił z nim kilka słów. Kiedy wracał do stołu nauczycielskiego widać było, że ma zmarszczone brwi. Powiedział coś krótko do dyrektora, a ten tylko pokręcił z widocznym niezadowoleniem głową i łypnął na niego złym okiem. Beery przybrał pozę skruszonego, a nawet zawstydzonego, ale Black znał go przecież. Wiedział, że to tylko perfekcyjna maska i najwyraźniej nie tylko on tak sądził. Przypadkiem zahaczył wzrokiem o Reida... wiedział, że znali się wcześniej, jeszcze w czasach szkolnych. Teraz na tej nieskorej do uśmiechów twarzy zauważył nikły ślad rozbawienia, który po chwili zniknął. Orion, od czasu wypadku w pokoju Arena obserwował obu profesorów. Zauważył, że czasami, kiedy Beery nie patrzył, Reid rzucał mu pewnego rodzaju spojrzenie, którego dokładnie nie potrafił określić. Gdyby jednak ktoś próbował zmusić go do opisania co to za wyraz oczu, ujął by to jako: coś w rodzaju szczęścia, smutku i udręki...

Rozmyślania przerwało mu otworzenie się bocznych drzwi. Człowiek, który przez nie wszedł szepnął coś do dyrektora Muntera, który znowu wstał i ogłosił:

– Szanowni goście i uczniowie... mam zaszczyt przedstawić szanowne jury, które będzie oceniać zmagania uczestników, podczas nadchodzących zadań Turnieju – w drzwiach pojawił się jakiś mężczyzna, później kolejny, a dyrektor kontynuował: – ... Pan Able Fleming, szef Departamentu Magicznych Gier i Sportów naszego skandynawskiego Ministerstwa Magii.

Orion skupił spojrzenie na tym mężczyźnie. Nie znał go. Jego nazwisko z rzadka pojawiało się w prasie mimo znacznej pozycji noszącego je człowieka. Mężczyzna był w średnim wieku. Nie lubił udzielać się publicznie. Miał krótko przystrzyżone włosy i kilkudniowy zarost. Skinął lekko głową na przywitanie i na tym skończył uprzejmości, zajmując przydzielone mu miejsce. Dyrektor nie wydawał się być tym zaskoczony, mimo iż takie zachowanie nie powinno być dopuszczalne podczas uroczystości tej rangi. Zignorował je jednak, przenosząc uwagę wszystkich na kolejną osobę:

– Witamy również wiceministra amerykańskiego Ministerstwa Magii pana Johna Waira...
Tego mężczyznę Orion również znał wyłącznie z gazet. Ostatnio był nad wyraz aktywny, udzielając się także na tutejszej scenie politycznej. Na zdjęciach z różnych okresów czasu Black zauważył, że zawsze był podobnie ubrany. Odniósł wrażenie, że to była jakby wizytówka tego człowieka: garnitur, cylinder na głowie, w dłoni zawsze laska, a w kieszeni złoty zegarek, częściowo widoczny. Mężczyzna zachował się jak na obytą osobę przystało, wygłosił krótką mowę powitalną i usiadł koło Fleminga.

Logika wskazywała, że ostatnią osobą powinien być ktoś związany z Hogwartem. Orion wcześniej obstawiał kilka osób na to stanowisko, ale oczywiście niczego nie był pewien. To mógł być każdy, także ktoś z ich Ministerstwa. Osoba, która pojawiła się w drzwiach zaskoczyła go. Miał już okazję widzieć ją w zeszłym roku. Powitała ją ogólna cisza. Nawet reporterzy jakby zamarli, a to już było wielkim osiągnięciem. Tą osobę znał chyba każdy z obecnych, ale oczywiście dyrektor jako gospodarz miejsca, musiał ją odpowiednio zaprezentować:

– Mam przyjemność przedstawić ostatniego sędziego Turnieju. Przypuszczam, że osoba ta jest państwu znana, ale by tradycji stało się zadość... przed wami Kasandra Tralawney, która zgodziła się pełnić zaszczytną funkcję członka zespołu sędziowskiego Turnieju Trójmagicznego!
Po tym oświadczeniu rozbrzmiały niemal huraganowe oklaski. Kiedy ucichły, Kasandra przedstawiła się krótko i powiedziała kilka słów na powitanie, obdarzając wszystkich zebranych uśmiechem. Orion odruchowo skupił spojrzenie na Tomie, który patrzył zaintrygowany na wieszczkę. Black pamiętał doskonale przepowiednię, którą kobieta obdarzyła Toma. Później były poszukiwania osoby, przypuszczalnie z Gryffindoru. Nieraz zastanawiał się kogo i dlaczego Riddle tak uparcie wówczas szukał. Podejmował nawet próby skłonienia ich Pana do wyjawienia większej ilości informacji. Nic z tego nie wyszło. Abraxas bez wątpienia wiedział o tej sprawie więcej od niego samego, ale milczał. Sprawa ucichła wraz z pojawieniem się Arena i masy zamieszania, które spowodował swoją osobą.

To wtedy właśnie nastąpiły zmiany, które dotknęły niemal każdego z ich grupy, włącznie z Tomem. Aren nieświadomie, choć z wdziękiem, wpływał na osobowość każdego z nich. Na jednych mniej, na innych bardziej, ale bez wątpienia. Weźmy na przykład Malfoya. Już wcześniej chciał mu jakoś pomóc, ale nie potrafił. Blondyn był tak bardzo zamknięty w sobie, że nie dało się go z tej skorupy wyłuskać. Chyba zresztą nawet sam miał już z tym problemy. Pojawił się Aren i bardzo szybko, w zasadzie bez jakiegoś szczególnego wysiłku, zburzył ten mur. Jak się wydawało, nawet nie bardzo zwrócił na to uwagę.

Inny przykład stanowił on sam... Orion... zmienił się i widział to doskonale. Wcześniej byłoby nie do pomyślenia, by krył Malfoya, pomagał w okłamywaniu ich Pana. Nie był też skłonny do wysłuchiwania zwierzeń i dawania dobrych rad. A tu proszę. I kto tego dokonał? Pewien zielonooki Ślizgon. I kolejny przykład... ich Pan... zmiany w jego zachowaniu były widoczne i wręcz raziły w oczy tych, którzy znali go od lat. A dokonał tego Aren Grey. Jedyny znany Orionowi czarodziej, który nie może używać magii. Czarować za pomocą różdżki póki co nie może, ale bez wątpienia potrafi oczarować swoją osobą wszystkich wokoło, nawet nie zdając sobie z tego sprawy i nie czyniąc wysiłku w tym kierunku.

Spojrzał ponownie na wieszczkę. Kobietę, której wspomnienie wywołało w nim lawinę przemyśleń. Akurat rozmawiała wesoło, uśmiechała się. Po chwili jej wzrok spoczął na Tomie, który akurat odpowiadał w swoim stylu, czyli krótko i rzeczowo na pytania reporterów. Dziennikarze zarzucali w tej chwili uczestników lawiną dociekań i zadręczali ich jak tylko mogli. O ile Blackowi udało się wychwycić z tej kakofonii, Riddle zręcznie omijał pytania o nieobecność Malfoya i Greya. Jego wzrok znowu wrócił do wieszczki. Rozejrzała się po sali lekko marszcząc brwi, a po chwili zwróciła się z czymś do Armando Dippeta oraz siedzącego obok profesora Beery'ego. Na odpowiedź zareagowała skinięciem głowy i wróciła wzrokiem do uczestników, zatrzymując go dłużej na tych z Durmstrangu i Ilvermorny.

Uczta trwała. Zostali zwolnieni z pierwszych zajęć, więc mogli uczestniczyć w niej dłużej. Po wymianie spojrzeń i kilku gestach postanowili w zgodnej ciszy, że poczekają na Toma. W końcu w pewnej chwili zostanie przecież zwolniony. Redaktorzy okazali się nad wyraz dokuczliwi. Byli tak zaaferowani nieobecnością dwóch uczestników z Hogwartu i małomównością tego głównego, że zaczęli wypytywać o nich innych uczniów tej szkoły. Można było przypuszczać, że na podstawie odpowiedzi wytworzą jakieś niestworzone historie.

Orion słuchał i rozglądał się dyskretnie do czasu, aż jego uwagę przykuła znajoma sowa, należąca do Abraxasa. Podleciała do profesora Beery'ego dostarczając mu wiadomość. Black miał złe przeczucia. Profesor zagłębił się w treść listu uśmiechając się specyficznie. Niepokój Oriona wzrósł. Tymczasem Beery odpisał coś szybko i sowa ruszyła w drogę powrotną.

***

Godzinę przed wysłaniem listu...

Pochylając się nad kociołkiem dodał trzy szczypty sproszkowanych pancerzyków chrabąszczy wodnych, mieszając wolno miedzianą łyżką. Kolor zmieniał się powoli. Aktualnie osiągnął odcień bladoróżowy. Zerknął wobec tego w bok, na pracującego przy nim Abraxasa, który starał się pokroić trzcinę na równe kawałki. Dokonywał przy tym różnych sztuk, ponieważ został zmuszony do używania tylko jednej ręki. Miał zresztą szczęście, bo prawej. On sam miał trudniejsze zadanie, bo musiał posługiwać się lewą.

Westchnął ciężko i spojrzał na ich sklejone ręce. Przylegały do siebie od łokcia do dłoni. Żeby je rozłączyć, próbowali już niemal wszystkiego, chociaż z pewnością jeśli wpadną na jakiś kolejny pomysł, spróbują. Westchnął ponownie i rozjarzał się po stole, szukając pojemnika z suszonym kwiatem krwawnika. Niewielki słoik stał niedaleko. Aren sięgnął po niego, uchwycił odpowiednio i podsunął blondynowi, żeby go otworzył. Abraxas akurat skończył cięcie liści trzciny, zerknął na podsunięty pojemnik, podsunął Greyowi gotowy składnik i sięgnął do pokrywki słoiczka trzymanego przez towarzysza ze słowami:

– Zaskakująco dobrze nam idzie mimo wiadomym przeciwnościom, nie sądzisz?

– To prawda – skwitował uwagę Aren, stawiając przed nim otwarte już naczynko. Abraxas wysypał na blat trochę kwiatów krwawnika, odliczył pięć i wrzucił pierwszą partię do mikstury. Kiedy odliczał następnych pięć, Aren dodał do niej trzy krople soku z aloesu i zamieszał dwa razy w lewo i pięć razy w prawo. Kiedy skończył, Abraxas wrzucił kolejną porcję i cała procedura się powtórzyła. Tak miało być cztery razy. W pewnym momencie Aren uśmiechnął się i powiedział:
– Cóż, osobiście nie narzekałbym mając ciebie jako moją prawą rękę. To w końcu moja wina, że znaleźliśmy się w obecnym stanie. Nie poinstruowałem cię odpowiednio. Ta kaczota werryjska do złudzenia przypomina pryszczeniec i nie dziwię się, że się pomyliłeś.
Abraxas skrzywił się lekko, przypominając sobie jak Aren poprosił go o pomoc przy kilku miksturach. Wspólnie spędzili bezsenną noc w pracowni eliksirów. Kiedy warzyli już ostatnią miksturę, w kotle zaczął rosnąć wielki brązowy pęcherz. Wyglądał dosyć niepokojąco. Aren go nie zauważył. Akurat schylał się po coś do szafki. Malfoy wyciągnął w jego stronę dłoń, chcąc go odsunąć. Schwycił go za rękę i w tym samym momencie pęcherz pękł, pokrywając ich ręce śliską substancją.

Obydwaj syknęli z bólu, bo ciecz była gorąca. Abraxas natychmiast rzucił Aquamenti. Niestety to tylko pogorszyło sprawę. Substancja zaczęła przypominać gumę. Poza tym, pod wpływem wody zaczęła się kurczyć, przyciągając ich ręce do siebie. W efekcie zostali ze sobą tymczasowo sklejeni. Na razie, póki nie skończą, musiało tak pozostać. Abraxas lekko się uśmiechnął i wyzywająco rzucił:

– Cieszę się, że to słyszę. Czy to oznacza, że jestem wyżej w hierarchii niż Relin?

– Hierarchia... nie lubię tego określenia... Ujmę to więc inaczej. Masz moje pełne zaufanie w każdej kwestii. Swoją drogą macie z Samem sporo wspólnego, wiesz? On też często robi licytacje w czym też może być lepszy od ciebie. Każdy z was jest jednak niepowtarzalny. Cieszę się, że mam was obu.

– Zgaduję, że powiedziałeś mu dokładnie to samo.

– Nie przeczę. Jednak... załóżmy, że miałbym przewodzić innym. Byłbyś moją prawą ręką. Lepiej jednak nie wspominaj mu o tym. Będziemy musieli wysłuchiwać narzekań i marudzenia do końca Turnieju. Uwierz mi, Samuel potrafi być naprawdę męczący... Wracając zaś do eliksiru... musimy przejść do mojego pokoju po ostatnie dwa składniki – zadowolony uśmiech Abraxasa mówił dużo o jego reakcji na wcześniejsze słowa Arena, ale po chwili padły słowa na zupełnie inny temat:

– Czyżby jakieś kolejne trujące składniki? Prawdę mówiąc niepokoi mnie, jak szybko przystosowałem się do tego, że pracujesz z takimi preparatami, z którymi normalnie nikt nie pracuje. Zastanawiam się dlaczego... wróć, nie zastanawiam się już. Ja to wiem. Przecież to nielegalne... na pewno nie masz jakichś antenatów wśród przodków Malfoyów?

– Kto wie, ale prędzej wpłynęła na mnie twoja ciągła obecność i nadzór, odkąd powiedziałem ci prawdę. W tym czasie mogłeś się przekonać, że nie odprawiam żadnych mrocznych rytuałów. Może i używam nietuzinkowych składników, ale wiesz... pomagasz mi, więc jesteś współwinny.

– Jeżeli chodzi o Azkaban, to raczej nie dzielą wyroku na dwoje – z uśmiechem, lekko rzucił Abraxas wchodząc wraz z Arenem do jego pokoju.

– W obecnej sytuacji widzę jeden wielki plus. Będziemy w tej samej celi. Tylko Beery może podać nam pomocną dłoń dostarczając koper kolendrowy. Nie patrz tak na mnie. Naprawdę istnieje i byłby najszybszy w usunięciu tego cholerstwa. Daj spokój Abraxasie i nie patrz tak niedowierzająco. Nazwa oddaje dosłownie połączenie dwu roślin. Profesorowi nie chciało się chyba wymyślać innej. Dzięki temu uzyskał roślinę o wzmocnionych własnościach magicznych, bo przecież kolendra sama w sobie ma zdolność wyrównywania braku równowagi, a koper włoski w magicznym rozumieniu stabilizuje struktury, zachowuje pamięć o ich stanie pierwotnym, pozwala ten stan przywrócić. Idealnie nadaje się do naszych potrzeb, chociaż może to środek trochę na wyrost, bo nic nam się na szczęście nie odkształciło. Zadziała jednak szybko i skutecznie, a o to nam chodzi. Ma jednak jeden minus, nie działa sam, a w eliksirach. Można dodać ją w zasadzie do każdego. To bardzo... ale dość o tym.

Podeszli do szafy, gdzie Aren trzymał parzące sidła. Zielonooki chłopak otworzył ją i z najwyższej półki zdjął jeden ze słojów. Sprawdził opisy fiolek wewnątrz niego i po chwili podał blondynowi mały pojemniczek z fioletową substancją pokrytą wieloma pęcherzykami powietrza. Abraxas przyjrzał się zawartości uważnie i dopiero po chwili zauważył, że wewnątrz fiolki tkwi zanurzony włos z jakiegoś stworzenia. Przyglądał mu się przez szkło z każdej strony, ale jakoś nie potrafił zidentyfikować z jakiego. Opis nie mówił mu niczego, bo został skutecznie zaszyfrowany. Nie pozostało mu nic innego jak zapytać u źródła.

– Co jest tutaj napisane? Zauważyłem, że w pracowni jest również kilka składników, które są tak opisane. Tutaj masz ich dużo więcej. Przyznam, że próbowałem odcyfrować co widnieje w tych opisach, ale nie udało mi się. Chciałem już wcześniej o to zapytać, ale jakoś nie było okazji. Albo pomagałem przy obróbce składników, albo nie chciałem przeszkadzać przy tworzeniu jakiejś mikstury, albo absorbowałeś moje myśli jakimiś szalonymi teoriami tak skutecznie, że zapominałem, że o cokolwiek zamierzałem pytać.

– Nie dziwię się, że ci się nie udało. Zastosowałem szyfr. Jak doskonale wiesz, używam dosyć ryzykownych metod i składników... Nie chcę żeby ktokolwiek się o tym dowiedział. Oficjalnie zamierzam twierdzić, że wszystkie składniki tutaj umieszczone, czy też półprodukty to efekty nieudanych eksperymentów. Jako takie mniej, albo bardziej nadają się do powtórnego użytku, albo zostały pozostawione jako przestroga, czy też ciekawostki. Tyle zamierzam w tej sprawie powiedzieć, gdyby przyszło co do czego. Nie muszą wiedzieć jakie mają, albo też mogą mieć zastosowanie poszczególne zebrane tutaj składniki. Opisy chronią mnie i Beery'ego. Jeżeli chcesz, mogę ci wytłumaczyć jak to odczytać, choć zajmie nam to trochę czasu jak sądzę. Chodzi o to, że zastosowałem... – Malfoy nie czekając na dalsze wywody z powagą w oczach i na twarzy, głośno i dobitnie mu przerwał:

– Nie rób tego Aren. Nigdy i dla nikogo. Doceniam twoje zaufanie, jednak dobrze radzę, żebyś nigdy nie mówił nikomu co oznaczają te napisy, ani jak można je rozczytać. Tutaj... – lekko dotknął czoła Arena palcem wskazującym – drzemie twoja największa potęga. Potrafisz stworzyć rzeczy, o których nikomu się nie śniło. Masz składniki, jakich nikt nie używa. Masz też swoją tajną broń... odporność na trucizny. To wszystko sprawia, że nawet jeżeli tak o sobie nie myślisz, masz w ręku potęgę i nie próbuj zaprzeczać. Niestety jest to broń obosieczna. Pewnie zdajesz sobie z tego sprawę. Dlatego właśnie nigdy nikomu nie ujawniaj tego, co mógłby zrobić z tymi składnikami, co z nich mógłby stworzyć i czego dokonać. Nie odczytuj całości, ani części opisów. To informacje dla ciebie i niech tak pozostanie. Mając gotowe rozwiązanie, inny zdolny wierzyciel mógłby wykorzystać twoje zasoby nie koniecznie w odpowiedni sposób. Tego byś pewnie nie chciał.

– Ty mnie nie zdradzisz Abraxasie, więc nie ma obaw by...
– Nie Aren! Nawet nie próbuj. Posłuchaj... jak mówisz, nigdy świadomie nie wydałbym twoich sekretów nikomu. Żadnych twoich tajemnic. Nawet kosztem życia – oczy Arena rozszerzyły się w szoku, ale Abraxas kontynuował: – Wiesz jednak doskonale, że istnieją różne metody wyciągania informacji. Choćby veritaserum. Potrafię oprzeć się legilimencji, ale potężny legilimenta, zdecydowany uzyskać informacje nie będzie się bawił i wedrze się do umysłu przebojem, nie zastanawiając się nad tym jakie szkody w nim poczyni. W takim wypadku byłbym bezradny i nie potrafiłbym ochronić wiedzy o twoich sprawach. W końcu są jeszcze tortury. Również takie, które mają na celu kompletnie zdeptać wolę traktowanego nimi człowieka. Poza tym...
– Z tego wniosek, że te informacje byłyby niebezpieczne również dla ciebie... Nie chciałbym narazić cię na jakiekolwiek niebezpieczeństwo. Teraz dotarło do mnie, że zapewne czasem trochę zbyt nierozsądnie opowiadam o niektórych procesach warzelniczych. Niekiedy się zapominam...
– Tym akurat nie powinieneś się przejmować. Najczęściej jest tak, że opowiadasz o jednym z kilkunastu etapów warzenia danej mikstury. Większość wywodów to i tak spekulacje. Sam wiesz jak kończy się wprowadzanie w czyn wielu z nich... – w tym miejscu blondyn roześmiał się, przypominając sobie kilka z zabawniejszych porażek warzelniczych zielonookiego Ślizgona, po czym podjął: – Zauważyłem, że całkiem roztropnie przy innych mówisz o znanych powszechnie eliksirach. Tylko przy mnie i Beery'm opowiadasz o tych... nazwijmy je... nowatorskich. Pilnujesz się całkiem dobrze. Obiecaj mi jednak, że nikomu nie zdradzisz tych tajemnic, o których przed chwilą mówiliśmy.
– Obiecuję Abraxasie. Ze względu na siebie, Beery’ego, ale także ze względu na ciebie. Dziękuję za wykazanie mi czegoś, co najwyraźniej mi umknęło.

– Od tego masz swoją prawą rękę, prawda? – uśmiechnął się Malfoy, unosząc w górę ich złączone dłonie.

– W takim razie mogę czuć się spokojny o swoją przyszłość. O nie! – końcowy okrzyk zaskoczył Abraxasa, który z pewnym niezrozumieniem przyjrzał się małemu słoiczkowi pokrytemu od wewnątrz białym osadem, trzymanemu przez Arena.

– Aren... Powiedz proszę, że to czego szukasz jest niewidzialne...

– Bardzo bym chciał... To dziwne. Jestem pewien, że było tego jeszcze sporo... No tak... znam już przyczynę zaniku... źle zamknąłem słoik. Dostęp powietrza najwyraźniej zaszkodził. To zastanawiające. Robiłem go jeszcze w Hogwarcie, nie powinien aż tak szybko zareagować. Z drugiej strony, może to przez to, że łącząc go z łuską trytona... Jasne jak słońce. Powinien być trzymany w szczelnym, wilgotnym środowisku. Na ściankach widać jednak, że zaczął absorbować również wodę z topianu wodnego, by zapobiec szybszemu rozkładowi. Te białe ślady ewidentnie...

– Nie chcę przerywać analizy naukowej, ale właśnie trwa nasza pierwsza lekcja. Dobrze wiesz z kim mamy następną... Reid jak nic wymierzy nam karę. Możemy to coś co tam powinno być, czymś zastąpić?

– Nie. Chociaż... może udałoby się coś wymyślić, ale nie mamy całego dnia... Z drugiej strony jestem pewien, że profesor ma topian i koper kolendrowy w swoim gabinecie. Może by i wystarczył topian plus ten osad, ale... Niby nie widziałem, ale kiedyś mówił... ma go bo by nie próbował... no dobrze. Trzeba go zapytać.

– Może wyślesz sowę i poprosisz, żeby nam nią przesłał co trzeba? Wolałbym nie ryzykować, że ktoś nas zobaczy w tym stanie. Wygląda to tak, jakbyśmy trzymali się za ręce. Plotki nam raczej niepotrzebne. Rozgłos mamy zapewniony i bez tego, a tego typu wiadomości... zwłaszcza jeżeli dotarłyby do mojego ojca i...

– Nie musisz mówić więcej – przerwał mu szybko Aren: – pożyczysz mi w takim razie sowę?

– Oczywiście – Malfoy przywołał swojego ptaka, a Aren przygotował pergamin i pióro.

Po trzech próbach okazało się, że bazgroły zielonookiego pisane lewą ręką są jeszcze bardziej nieczytelne niż pisane prawą. Zdecydowali wreszcie, że Aren będzie dyktował, a Abraxas napisze list. Miał w końcu do dyspozycji prawą rękę. Na koniec zwinięty zwitek pergaminu został przekazany sowie, która natychmiast ruszyła dostarczyć wiadomość.

Teraz musieli już tylko czekać, dlatego Aren pociągnął Malfoya w stronę łóżka, na którym obaj mogli swobodnie sobie usiąść. Chwilę później Grey westchnął i opadł na plecy pociągając za sobą blondyna. Odwrócił twarz w jego stronę, i powiedział zmartwionym głosem:

– Jeszcze raz przepraszam Abraxasie za kłopot – blondyn uśmiechnął się do niego uspokajająco.

W duchu trochę cieszył się z tego wypadku. Wątpił żeby mógł leżeć sobie bezkarnie tak blisko Arena, trzymając go za rękę. Zielonooki uśmiechnął się do niego, a Abraxasowi serce przyspieszyło. Ten chłopak był bardzo urodziwy. W zasadzie chyba najpiękniejszy jakiego dotąd widział. Zwłaszcza z tym konkretnym wyrazem twarzy. Zakochiwał się w nim coraz bardziej i miał tego pełną świadomość. Doskonale też wiedział, że to nie było dobre.

– Nie sądzisz że... – zaczął, ale ugryzł się szybko w język i opuścił wzrok zmieszany. Śmiech Greya sprawił, że ponownie spojrzał mu w oczy i usłyszał:

– Mhm... masz rację. Mnie również przeszło to przez myśl. Teraz wyglądamy jak para... to chciałeś powiedzieć, prawda?

Abraxas w odpowiedzi skinął tylko głową, zaskoczony tak otwartym i bezpośrednim stwierdzeniem. Postanowił nieco pociągnąć temat sądząc, że może nie mieć następnej okazji żeby o to zapytać:

– Znając moją przeszłość i podejście... sądzisz, że nadawałbym się do tej roli?

– Oczywiście! Nigdy w to nie wątp Abraxasie. Zasługujesz na wszystko co najlepsze i... – na tym Aren skończył, nagle zdając sobie sprawę, że przecież wiedział jak będzie wyglądać przyszłość przyjaciela. To było niczym cios prosto w serce. Wyraz twarzy musiał zdradzić, że coś popsuło mu humor, bo po chwili ujrzał zmartwienie na twarzy blondyna.

– Hej, wszystko w porządku...? Zbladłeś...

– Nie... to znaczy tak! Szlag by to... To po prostu... po prostu... – Aren czuł jak struny głosowe zaczynają go zawodzić. Malfoy chwilę tylko patrzył, a później objął go wolną ręką mówiąc uspokajającym głosem tuż przy uchu:

– Nie wiem o czym pomyślałeś. Jak będziesz gotowy, może mi o tym opowiesz... Być może uda nam się coś zaradzić. Zawsze możesz na mnie liczyć. Wiesz o tym... – poczuł jak Grey skinął głową, nie wypowiadając jednak żadnego słowa. Zielonooki odwzajemnił też jego uścisk, ale tak jakoś kurczowo, że zaskoczyło to blondyna. To było dziwne. Aren nigdy nie pokazywał po sobie słabości.

Trwali w milczeniu do czasu, aż wróciła sowa. Na jej widok zgodnie drgnęli i podnieśli się z pościeli. Abraxas sięgnął po list i podał go Arenowi do przeczytania.

– Beery pisze, że musimy stawić się w jadalni kilka minut po drugiej lekcji... Mam nadzieję, że pamięta o lekcji z Reidem i nas usprawiedliwi. Napisał również, że później da nam to, czego potrzebujemy do zlikwidowania tej niedogodności.
– Czyli kierunek jadalnia... Koniec końców i tak nie udało nam się najwyraźniej uniknąć wyjścia. Teraz jednak wiemy przynajmniej, że wszyscy zbędni ludzie będą już nieobecni i jest mała szansa, że ktoś to zauważy... Wciąż jednak nie rozumiem dlaczego musimy tam iść. Nie sądzisz, że to podejrzane? W końcu mówmy o Beery'm.
– Cieszy mnie, że nie tylko ja uważam, że to podejrzane. Trochę mi ulżyło. Czasem zaczynam się obawiać, że mam jakąś paranoję... Mamy jeszcze chwilę... Może masz ochotę posłuchać o tym co udało mi się znaleźć tutaj? – pokazał dosyć mocno zużytą księgę. Kiedy oczy Abraxasa spoczęły na tytule, rozszerzyły się w szoku.
– Pamiętam jak wyglądała na początku. Była jak nowa. Jak udało ci się ją doprowadzić do takiego stanu w tak krótkim czasie? Merlinie... Jak wiele razy?
– Zbyt wiele Abraxasie... zbyt wiele... Przypuszczam jednak, że kilka rzeczy powinno cię zainteresować... – uśmiechnął się tajemniczo i tak jakoś złowieszczo zielonooki chłopak, a ciekawość młodego Malfoya wzrosła. Widząc to Aren uśmiechnął się jeszcze szerzej, a później zaczął opowiadać...
***

Czas mijał i w jadalni zostali już tylko sędziowie, opiekunowie uczestników Turnieju i sami uczestnicy. Czekali na pojawienie się zaginionej dwójki z Hogwartu. Oczywiście Beery musiał się natrudzić, by ich wszystkich zatrzymać. Ku jego zaskoczeniu, ale i radości wsparła go Tralawney, a jej głosu jakoś nikt nie próbował nawet negować. Wiedział zresztą dlaczego. Dzięki jej osobie Turniej zyskał na znaczeniu i rozgłosie. Stał się wydarzeniem, które będą śledzić nie tylko ludzie z państw z których pochodzą uczestnicy, ale w zasadzie pewnie cały czarodziejski świat. Gellert musiał być zachwycony.

Herbert miał nadzieję, że jego wysiłek się opłaci. Znowu odezwała się jego natura i chęć podrażnienia Riddle’a. Musiał, po prostu musiał zobaczyć na tej jego obojętnej twarzy jakąś emocję. Wierzył, że Tom opanuje nerwy i nie wybuchnie tak jak niedawno, ale nie mógł się powstrzymać przed tą małą prowokacją. Taka okazja może się nie powtórzyć. Z tego co wyczytał w liście od chłopców, który zapewne pisał Abraxas, bo pismo było zbyt eleganckie, zostali do siebie przyklejeni... dosłownie. Ciekaw był także reakcji innych obecnych i zastanawiał się też, czy On tu jest...

Przesunął wzrokiem po Able Flemingu. Nieprzenikniony człowiek, który starał się chronić swoje prywatne życie i trzeba przyznać szło mu całkiem nieźle. John Wair również wydawał się podejrzany. Jakoś zbyt nagle stał się bardzo aktywnym politykiem. Być może jednak wcale Go tutaj jeszcze nie było. Nie musiał przecież. Miał w końcu na miejscu swojego zaufanego poplecznika. Wzrok Herberta bez udziału woli powędrował do Cadana.

Po chwili Beery doszedł do wniosku, że jego rozmyślania o Gellercie są zupełnie bez sensu. Nadejdzie czas, to się z nim skontaktuje. Minęło już tyle czasu odkąd nie rozmawiali. Kiedy był w Hogwarcie, co jakiś czas, rzadko, nawiązywali kontakt. Obserwowanie ruchów Dumbledore'a nie było zbyt pasjonującym zajęciem. Albus wolał wykorzystywać w swojej grze pionki i ludzkie marionetki, samemu nic nie robiąc. Grindelwald wolał jednak wiedzieć co robi. Wolał trzymać rękę na pulsie i dopilnować również tej strony własnej rozgrywki. Nie zostawiał nic przypadkowi.

Dźwięk otwieranych drzwi poruszył wszystkich. Głowy zebranych odwróciły się w stronę wejścia, a uwaga skupiła się na Abraxasie i Arenie, którzy w nim stanęli. Przez moment obaj wyglądali, jakby zapuścili korzenie w progu. Spojrzeli na siebie wymieniając spojrzenia, po czym zaczęli iść w kierunku zgromadzenia. Beery uśmiechnął się szeroko w myśli. Ciężko było nie dostrzec złączonych dłoni i przedramion chłopców o czym „zapomniał” wspomnieć, kiedy prosił o pozostanie w jadalni. Zamierzał to zrobić za chwilę, ale na razie skupił swoją uwagę na Riddle’u.

Wzrok Toma jak i innych spoczywał na wchodzących. Niemal natychmiast jednak wylądował nie na twarzach, ale na sklejonych dłoniach chłopców. Początkowo Riddle wyglądał tak jak zwykle, jednak stopniowo coś zaczynało się dziać. Spokojna twarz zaczęła się zmieniać. Zmrużyły się oczy, drgnął mięsień na policzku. Kamienna maska zaczęła się kruszyć. Usta na moment się zacisnęły w wąską kreskę i Tom odwrócił szybko wzrok. Herbert natychmiast uwolnił go od swojego spojrzenia. Zyskał to, co zamierzał i na tym musiał poprzestać. Nadszedł czas na wyjaśnienia. Wstał ze swojego miejsca i poinformował zebranych:

– Nie chciałem, by Arena i Abraxasa ominęło tak ważne zebranie, jakim jest zapoznanie z sędziami Turnieju Trójmagicznego. Nie chciałem ich jednak deprymować obecnością zbyt wielu osób, a szczególnie reporterów. Jak państwo widzicie podczas warzenia eliksiru nastąpił mały wypadek i chłopcy zostali ze sobą tymczasowo złączeni. Oczywiście obaj poniosą konsekwencje, ale to później. Później również postaramy się zaradzić ich niedogodności. Na razie jednak proponuję, żeby uroczystość zapoznania się doprowadzić do końca.

Kiedy Beery umilkł, głos zabrał dyrektor Durmstrangu i w kilku ostrych słowach wyraził swoje niezadowolenie, kładąc nacisk na udział Greya. Podkreślił dobitnie, że to już kolejny incydent związany z jego osobą. Zażądał, by obaj delikwenci zajęli się po lekcjach pomocą obecnym w szkole pracownikom Ministerstwa w organizacji Turnieju. Winowajcy mieli bardzo skruszone miny. Na koniec zostali odesłani na swoje miejsca.

Kasandra uśmiechnęła się w momencie, kiedy Aren stanął w progu. Jego zaskoczony wzrok kiedy ją ujrzał mógłby dziwić, gdyby nie był powszechną reakcją ludzi na jej widok. Toteż nikt nie zwrócił na to szczególnej uwagi. Zerknęła w bok i stwierdziła, że Wair, a raczej ten, który ukrywał się w jego ciele również obserwuje Greya uważnie i w zamyśleniu, a po chwili przenosi wzrok na Riddle’a.

Sama także spojrzała na Toma. Tak naprawdę pierwszy raz miała okazję zobaczyć tą dwójkę razem w jednym pomieszczeniu. Szczerze mówiąc nie wiedziała co o tym myśleć. Jedno było pewne. Riddle nie był zbyt zadowolony widząc Arena idącego za rękę z kimś innym. Po chwili opiekun uczestników z Hogwartu wyjaśnił w czym rzecz, ale oczywiście Kasandra zauważyła, że wcześniej, kiedy prosił o pozostanie, jakoś ten istotny szczegół zgrabnie pominął milczeniem. To wskazywało wyraźnie na jedno: Beery wiedział więcej niż inni i dla sobie wiadomych celów starał się testować tą dwójkę. Kasandra postanowiła, że warto będzie przyjrzeć się bliżej również temu mężczyźnie.

Wciąż nie spuszczała oczu z twarzy Riddle’a i niemal roześmiała się widząc zmiany jej wyrazu. Później, kiedy sklejeni chłopcy zostali odesłani na miejsce, wieszczka znów omal nie wybuchła śmiechem kiedy Tom, patrząc na Malfoya wzrokiem, który mógłby zabijać, ustąpił ze swojego miejsca. Przecież złączeni chłopcy musieli usiąść obok siebie. Kiedy już się przesiadł, łypnął złym okiem na ich złączone dłonie i zrobił jakąś taką kwaśną minę. Po tym opanował mimikę twarzy i przybrał na niej swój zwyczajowy, kamienny wyraz. Wrócił do pozornego słuchania przemówienia. Widać jednak było, że jego myśli krążą zupełnie gdzie indziej. Kasandra przesunęła wzrok na Beery’ego i stwierdziła, że pozornie spokojny nauczyciel wciąż dyskretnie, ale czujnie obserwuje swoich uczniów. Zdecydowanie miała bardzo dużo do nadrobienia. Tego była pewna.

Wreszcie wszystkie formalne kwestie zostały wyjaśnione i zebrani mogli się udać do swoich kwater by odpocząć, czy też do wykonywanych zajęć. Wieszczka wstała ze swojego miejsca z zamiarem odejścia, ale kątem oka zauważyła szybki ruch wśród uczestników i skierowała tam swoje spojrzenie. Jeden z durmstrangczyków podbiegł do Arena śmiejąc się serdecznie i zarzucając mu rękę na ramiona. Wskazał na Abraxasa mówiąc coś, na co obaj sklejeni chłopcy przewrócili tylko oczami nie komentując. To było zaskakujące. Nie spodziewała się, by zielonooki znalazł przyjaciół w tym miejscu i w takiej grupie osób. Przesunęła wzrokiem po innych uczestnikach i stwierdziła, że ten spontaniczny nie był jedynym pozytywnie nastawionym do Greya człowiekiem w tej grupie. Uśmiechnęła się pod nosem i ruszyła do wyjścia. Mijając profesora Beery’ego nie mogła sobie odmówić cichego komentarza:

– Jest pan bardzo przebiegłym i złośliwym człowiekiem panie Beery... – zaskoczone spojrzenie było jedyną odpowiedzią. Zresztą nie oczekiwała żadnej i kontynuowała swój marsz. Ziarno zostało zasiane. Teraz pozostało czekać na dalsze wydarzenia.
Herbert ochłonął z zaskoczenia i uśmiechnął na słowa kobiety. Chyba nie powinno go dziwić, że odkryła jego małą manipulację. Wiedział przecież kim była. Rozumiał również obsesję Gellerta na jej punkcie. Widział ją po raz pierwszy i musiał przyznać, że była to bardzo charyzmatyczną kobieta, skrywająca wiele tajemnic. Na razie jednak musiał otrząsnąć się z wrażenia jakie na nim wywarła i zająć się swoimi podopiecznymi. Tym bardziej, że jeden z nich byłby gotów z pewnością odciąć komuś rękę tylko po to, by uwolnić Arena. Nie było bezpiecznie przedłużać tej małej gry:

– Arenie. Abraxasie. Chodźcie za mną. Dam wam to, czego potrzebujecie. Mam nadzieję, że zabraliście ze sobą bazę eliksiru?

– Tak, chociaż nie dokończoną. Brakuje nam jednego składnika. Pan ma go prawdopodobnie a także to, czego potrzebujemy w tej chwili najbardziej. Jeśli nie ma profesor nic przeciw temu, chciałbym dokończyć eliksir w pańskich kwaterach. Nie zajmie to wiele czasu. Poza tym jak najszybciej tak ja, jak i Abraxas, chcielibyśmy zostać rozłączeni. To jednak dość uciążliwy stan. I niech pan już nic nie mówi i tak dosyć nasłuchałem się od dyrektora, a profesor Reid od dłuższego czasu zabija mnie wzrokiem. Nie zamierzam tracić ani chwili dłużej.

– Oh, nie musisz się o to martwić. Cadana postaram się jakoś udobruchać. Chodźmy zatem! Tom możesz wrócić na zajęcia. Przekaż profesorowi, że oddam ich na drugiej waszej lekcji – zaproponował Herbert z pełną świadomością, że mówi do ściany. Tom patrzył na niego przez chwilę, po czym spokojnym głosem powiedział:
– Lepiej będzie, jeżeli wrócimy na zajęcia wspólnie. Mamy je z uczniami Durmstrangu. Jeżeli udam się tam sam, powstaną kolejne plotki, a to nam raczej nie jest potrzebne.

– Hmm... możesz mieć rację. W takim razie nie przedłużajmy. Cała trójka za mną! – zarządził energicznie nauczyciel, śmiejąc się w duchu. Tom nie podejrzewał na co się swoją decyzją pisał. Nie miał zamiaru odpuścić chłopakowi, zwłaszcza po tym co zrobił jakiś czas temu Arenowi. Zamierzał pobawić się trochę kosztem czerwonookiego.

***

Szedł obok Arena, wsłuchując się w jego rozmowę z Malfoyem. Irytowała go ta przyjazna pogawędka. Zachowywali się tak samo jak tamtego dnia podczas uczty, gdy siedzieli z dala od grupy. Uśmiechali się do siebie zrelaksowani. Wyraźnie dobrze się czuli w swoim towarzystwie. Tom doszedł do wniosku, że jego własna obserwacja i relacje Oriona pozwalają na stwierdzenie, że Grey jest osobą dosyć zamkniętą w sobie, nie dopuszczającą tak łatwo do siebie innych. Tak Abraxas i Relin byli wyjątkami. Zauważył jednak, że Malfoy cieszył się większą otwartością Arena i dlatego miał wielką ochotę usunąć go raz na zawsze z zasięgu zielonookiego chłopaka. To były dziwne myśli i Tom skonstatował po chwili, że pojawiły się w bardzo konkretnym momencie. Wtedy, kiedy obaj poszkodowani pojawili się w progu jadalni, trzymając się za ręce, a przynajmniej tak to wyglądało.
Dopóki nie wiedział, że to był skutek potraktowania eliksirem, pierwszą reakcją jaka się pojawiła był szok, zaskoczenie, ale także coś nieprzyjemnego i kłującego w środku. Bolało i to cały czas. Nawet wtedy, kiedy wiedział już o eliksirze. Zacisnął pięści, czując coraz większe rozdrażnienie. Oby jak najszybciej stworzyli to przeklęte antidotum i nie byli już tak blisko siebie. Był pewien, że to pomoże. Doprawdy, Grey mógłby pokazać choć na moment, że ta sytuacja mu przeszkadza. A ten nic, nawet się nie skrzywi odrobinę. Idzie sobie spokojny i zadowolony, jakby nigdy nic. Humor Toma pogarszał się z minuty na minutę. Starał się jednak trzymać w ryzach, bo w końcu gabinet Beery’ego był coraz bliżej. Wreszcie go osiągnęli. Profesor otworzył drzwi i zaordynował:

– Wejdźcie. Aren wiesz gdzie wszystko leży i stoi... obsłuż się. Ja tymczasem pójdę po to, czego potrzebujecie. Tom usiądź przed moim biurkiem. Za moment wrócę. Chciałbym z tobą po raz ostatni omówić szczegóły jutrzejszych eliminacji – to powiedziawszy Herbert wyszedł, a Tom z braku zajęcia rozejrzał się po gabinecie, a później przyglądał się zaabsorbowanym Malfoyowi i Arenowi. Pracowali zgodnie, posługując się dostępnymi każdemu z nich rękoma. Po chwili zapytał autentycznie zaciekawiony:

– Czy nie dało się tego usunąć za pomocą magii? – pytał w zasadzie Abraxasa, ale tamci byli tak zajęci, że z pewnością nie widzieli do kogo mówił. Po chwili odpowiedział Aren:

– Abraxas próbował najróżniejszych konfiguracji zaklęć. Niestety nic to nie dało.

– Być może nie starałeś się wystarczająco Abraxasie...? A może nie chciałeś...? – rzucił Tom ostrzej niż chciał, tym razem kierując słowa imiennie, żeby nie było wątpliwości do kogo mówi. Abraxas poderwał lekko głowę w górę, ale z odpowiedzią pospieszył znowu Grey. Tym razem obdarzył jego, Toma groźnym spojrzeniem i zripostował równie ostro:

– Nie opowiadaj głupot. Myślisz, że to wygodne? Wyobraź sobie, że to była moja wina nie jego. Nie przewidziałem, że tak może się zdarzyć, a on nawet nie wiedział, że takie mogą być skutki. Nie wkładaj mu do ust słów, których nie powiedział. Nie posądzaj o coś czego nie zrobił.

Słowa wypowiedziane takim głosem i z takim wyrazem twarzy uderzyły w Toma. Zazwyczaj potrafił zripostować każdą wypowiedź, ale tym razem jakoś nie był w stanie. Siedział w ciszy i obserwował jak tamta dwójka znowu zajmuje się pracą nad miksturą. Po chwili wrócił Beery, podając Arenowi jakiś składnik. Nauczyciel przez moment obserwował pracę uczniów, a później usiadł przy biurku i zaczął rozmowę z nim. Zadawał pytania, prosił o przedstawienie zarysu strategii. Rozmowa już chwilę trwała, kiedy nagle z ust Beery’ego padło:

– Jestem zaskoczony. Doskonale idzie im współpraca. Aren niewiele mówi, ale w zasadzie nie musi. Abraxas doskonale odczytuje jego zamysły. A przecież każdy z nich ma do dyspozycji tylko jedną rękę. To nie są komfortowe warunki. Osobiście wątpię, żebym w podobnych okolicznościach umiał zgrać się z kimkolwiek tak doskonale. Popatrz, wyglądają jakby dzielili jeden umysł, nie sądzisz? – pytanie brzmiało niewinnie, ale dłonie Toma samoczynnie zacisnęły się na szacie. Jego wzrok bezwiednie skierował się na sprawnie działającą, zajętą dwójkę. Po chwili zmusił się do odpowiedzi:

– To tylko eliksiry. Nie są trudne zwłaszcza, gdy obydwie osoby mają pojęcie o tym co robią... – chichot Beery'ego nie pozwolił mu skończyć myśli. Tymczasem Herbert z pełną premedytacją, ale w zasadzie opierając się wyłącznie na prawdzie, wbijał mu kolejne szpile:

– Tom... coś mi mówi, że chyba nigdy nie pracowałeś z Arenem... Polecam spróbować. Wtedy na własnej skórze przekonasz się, co oznaczają moje słowa. Ja spróbowałem kilka razy, ale postanowiłem nie robić tego więcej. Po prostu nie nadążam. Grey jest przy eliksirach absolutnie nieprzewidywalny... Jednak Malfoy jakoś potrafi się dostosować do tego całego chaosu. Przypuszczam, że nie zastanawia się, tylko robi wszystko według wskazówek.

– Wciąż uważam, że podołałbym temu zadaniu. Obserwowałem jak wygląda praca Greya. Początkowo faktycznie przypomina bardziej chaos niż pracę warzyciela, jednak gdy się człowiek bliżej przyjrzy, zaczyna dostrzegać jakiś sens tego wszystkiego – mówił powoli, zastanawiając się skąd do diabła miał tą pewność w głosie. W odpowiedzi usłyszał:

– Naprawdę? Może masz rację, w końcu ja aż tak bardzo nie obserwuję Arena... – Tom zacisnął mocno zęby z frustracji, a Beery zdusił w sobie śmiech, który po prostu wyrywał mu się na zewnątrz i kiedy już miał pewność, że nim nie wybuchnie, kontynuował dalej podżegając: Doskonale współpracują... jak myślisz, co im tak wesoło?

Abraxas trzymał w dłoni jakąś dziwnie wyglądającą i intensywnie pachnącą roślinę, a Aren odrywał z niej liście . Obaj cicho rozmawiali, śmiejąc się niekiedy. Tom zmierzył ich nienawistnym spojrzeniem i warknął nie panując nad rozdrażnieniem:

– Nie obchodzi mnie to...
– Naprawdę? – zdumienie w głosie Herberta wydawało się być absolutnie szczere, chociaż on sam po prostu kontynuował swoją małą gierkę, konsekwentnie dążąc do celu: – Mnie natomiast bardzo to ciekawi. Aren tak rzadko się śmieje... W zasadzie najczęściej wtedy, kiedy są z Malfoyem, albo z Relinem. Zwłaszcza z Relinem. Ten potrafi sprawić, że humor Greya poprawia się momentalnie. Chociaż po co ci to mówię. Z tego co pamiętam niewiele cię to obchodziło kiedyś i teraz jak mówiłeś również. Wtedy, po tym nieszczęsnym wypadku, kiedy nie było żadnego z wymienionej dwójki, nie potrafiłem go rozweselić. Był zmartwiony i smutny. Nie umiałem sprawić, żeby zapomniał choćby na chwilę. Oni to potrafią...

– Do czego zmierzasz profesorze? – zapytał cicho Tom, nagle orientując się w jakiegoś typu zasadzce.

– Wiesz, to było naprawdę przykre doświadczenie... Aren jest silną osobą. Sam wiesz to najlepiej. Po tym ataku jednak, kiedy na ciebie czekał... nie potrafił tego ukryć. Nie wychodziło mu zupełnie maskowanie reakcji. Kiedy przychodziłem, żeby sprawdzić stan jego zdrowia... za każdym razem widziałem nadzieję na jego twarzy i zawód, że to nie ten na którego czekał. Dociera do ciebie o co mi chodzi? On przez cały czas czekał aż się pojawisz. Nie spał w nocy i czekał. Po rozmowie z tobą nie wierzyłem, że tam pójdziesz i jak wiadomo miałem rację, ale on nie tracił nadziei aż do końca. Ty go jednak zawiodłeś. Tak jak przewidziałem. Pytasz do czego zmierzam Tom? Mówię to, bo osobiście uważam, że nie zasługujesz na niego. Nie potrafisz zrobić nawet tego co on – Beery wskazał na blondyna, a Tom zupełnie nagle poczuł coś, co czuł już wcześniej. Wiedział o tym, że już to czuł... to były wyrzuty sumienia...

Oprócz tego czuł również nie wiedzieć czemu, pożerającą go od środka wściekłość na tak bliskie relacje zielonookiego z jego sługą. To było nieodpowiednie. Nigdy nie powinien czuć się gorszy od żadnego z nich... tymczasem... Wiedział już w co pogrywał Beery. Pozwolił mu na to. Teraz jednak czas było to ukrócić, by nauczyciel nie czuł się ze swoim podstępem zbyt dobrze. Żeby nie myślał, że może z nim igrać bezkarnie:

– Naprawdę pan tak sądzi? Jestem pewien, że potrafię znacznie więcej... coś, czego Abraxas, a nawet Relin nie będą mogli nigdy zrobić... – mówiąc to ponownie poczuł pewność we własnym głosie. Drażniło go, że mimo tej pewności w zasadzie nie potrafiłby wytłumaczyć dlaczego tak mówi. W tej samej chwili do głowy wpadły mu określenia, o których pochodzeniu niewiele mógł powiedzieć. I w tej samej chwili Beery zapytał:

– O czym myślisz? – Tom usilnie starał się przypomnieć sobie gdzie już słyszał te słowa, bo że słyszał był pewien. Mało tego... kiedy o tym myślał, czuł przyśpieszone bicie serca. Był tym wszystkim tak zaaferowany, że odpowiedział bez udziału woli:

– O sklątkach tylnowybuchowych, eliksirach na czyraki i śluzie ślimaka... – w tej chwili jakby otrząsnął się, zamrugał zdając sobie sprawę co właściwie powiedział i uniósł brwi w zdziwieniu. W myślach zapytał sam siebie, czym do diabła były te sklątki tylnowybuchowe? Chaos w głowie zrekompensowała mu mina Beery’ego. Na szczęście profesor nie dodał już nic więcej, a po chwili usłyszeli głos Arena:

– Skończyliśmy profesorze! – zawołał triumfalnie pokazując kilka fiolek, do których został przelany eliksir o bursztynowej barwie. Abraxas w dłoni trzymał trzy o trochę innym, dużo ciemniejszym odcieniu. Tom domyślił się, że znajduje się tam mikstura z tym zagadkowym, roślinnym składnikiem.

– Świetnie! Sądzę, że najwyższa pora uwolnić Abraxasa od ciebie. Obawiam się, że zbyt długie przebywanie w twoim towarzystwie podczas warzenia eliksirów, nie działa dobrze na zdrowie. Pamiętam własne doświadczenia – oburzona mina Greya wywołała jego śmiech. Szybko jednak spoważniał i zapytał: – Który to eliksir?

Abraxas bez słowa wyciągnął w jego stronę fiolki. Herbert wziął jedną z nich i polał miksturą złączone dłonie. Chwilkę później widać już było efekty. Substancja klejąca zaczęła się sukcesywnie rozpuszczać.

– To było na pewno ciekawe doświadczenie. Przyznam jednak, że lepiej nie mogłem trafić, jeżeli chodzi o połączenie – zaśmiał się Aren. Równocześnie zakończył się proces roztapiania lepiszcza i mógł z uwagą sprawdzić skórę na swojej ręce. Była nietknięta, podobnie jak i u Abraxasa.

– Polecam się na przyszłość – ukłonił się lekko Malfoy z ręką na sercu, powodując jeszcze szerszy uśmiech zielonookiego. Bardzo mroczna magia z boku wskazywała, że Tom źle znosił podobne deklaracje. Kiedy Aren rozmawiał z nauczycielem, blondyn uniósł wzrok i napotkał chmurne spojrzenie swojego Pana. Wcześniej nie potrafiłby wytrzymać takiego spojrzenia. Teraz, po tym jak Aren stanął po jego stronie, czego się nie spodziewał, mógł to zrobić. Poczuł w sobie pokłady nowej siły.

Zauważył, że Riddle mierzy go oceniającym spojrzeniem. Podejrzewał, że przyjdzie mu ponieść konsekwencje brawurowej postawy, jednak nie żałował. Tym bardziej, że widział w oczach Riddle'a emocję, której jeszcze nigdy u niego nie spostrzegł i nie sądził, że kiedykolwiek ją zobaczy. To była paląca zazdrość. Skłamałby, gdyby stwierdził, że nie było to satysfakcjonujące uczucie. Musiał jednak zachować pozory, dlatego nie okazał tego po sobie. Po chwili usłyszał:

– Zmieniłeś się Abraxasie...

– Owszem. Jak my wszyscy... – odpowiedział spokojnie, choć jego oczy mimochodem spoczęły na zielonookim. Podejrzewał, że wzrok Riddle’a też spoczął na Greyu, więc nie powiedział więcej ani słowa. W tym momencie usłyszeli głos profesora:

– Chłopcy, możecie iść przodem. Mam jeszcze jedną kwestię do przedyskutowania z Arenem. Za moment do was dołączy – ponaglający ruch ręką popchnął ich do działania. Wyszli, a Herbert przyjrzał się spokojnemu i zrelaksowanemu Arenowi. Chciał coś sprawdzić, ale bez świadków. To mogło być ważne, a przeczucie rzadko go myliło. Trzeba było jakoś zacząć, więc dla niepoznaki powiedział pierwszą rzecz, jaka przyszła mu do głowy:

– Gdyby podczas Turnieju można było używać na przeciwnikach eliksirów jestem pewien, że wasze szanse znacznie by wzrosły.

– Tak. To na pewno ułatwiło by wiele. Zasady jednak tego zabraniają podczas pojedynków. Profesorze, sądzę że nie zostałem tutaj po to, żeby rozmawiać o takich rzeczach. O czym pan chciał ze mną mówić?

– Widzę, że przebywanie z Samuelem ma swoje plusy. Dzięki jego otwartej osobowości nie owijasz w bawełnę i od razu przechodzisz do rzeczy. Pozwól zatem, że o coś cię zapytam... Zaprząta mi to głowę od niedawnej rozmowy z Riddle'm...

– Co takiego?
– Czym są sklątki tylnowybuchowe? – rzucił krótko i zobaczył jak brwi Greya podjeżdżają do góry z zaskoczenia.

– Słucham? Dlaczego mielibyście właśnie o tym rozmawiać? – zapytał Aren, nie bardzo rozumiejąc do czego Beery zmierza.

– Jakoś tak wyszło... pamiętam, że was obserwowaliśmy. Waszą pracę z Abraxasem... i zapytałem o czym myśli. Pozwól, że zacytuję jego słowa „O sklątkach tylnowybuchowych, eliksirach na czyraki i śluzie ślimaka...”

Po tych słowach Herbert z pewnym zdumieniem zauważył, że oczy Arena rozszerzają się komicznie w szoku. Po chwili na policzkach chłopaka wykwitły intensywne rumieńce. Grey zmieszał się i odwrócił szybko wzrok. Beery co prawda nie takiej reakcji się spodziewał, bo wymienione nazwy kojarzyły mu się raczej z niczym przyjemnym, z jakimś atakiem, a nie... doprawdy. Był zaskoczony reakcją chłopaka, a po chwili jakoś mu się one powiązały z innymi słowami Riddle’a, że potrafi wydobyć znacznie więcej z zielonookiego niż inni. Herbert w duchu stwierdził, że właściwie nie musi pytać o co chodzi. Miał to teraz czarno na białym, mimo że nie podobało mu się to co zobaczył. Musiał przyznać rację Tomowi. W takim wydaniu nie widział jak dotąd Arena nigdy. Płonące policzki i ewidentne zawstydzenie, z którymi chłopak starał się walczyć, ale jak dotąd marnie mu to wychodziło, wskazywały na wiele. Wiedział już swoje. Postanowił zlitować się nad zielonookim chłopakiem i zmienić temat.

– Przekaż proszę Jamesowi, że ma po lekcjach oddać mi swoją różdżkę. Tak jak zwykle.

– Przecież musimy pomagać z Abraxasem pracownikom Ministerstwa...

– Owszem, jednak wciąż obowiązuje jego i ciebie kara, która została na was nałożona wcześniej. W zasadzie jedno nie wyklucza drugiego. Nie narzekaj. Skończycie szybciej. A teraz lepiej się pośpiesz, inaczej nie dogonisz Toma i Abraxasa.

***

Odkąd bywał tutaj Tom, w gabinecie mistrza eliksirów zaszła jedna zasadnicza zmiana. Pojawił się fotel przed biurkiem profesora. Dzisiaj mieli również wyznaczone spotkanie i Riddle pojawił się punktualnie jak zwykle. Bennet już na niego czekał, zajmując się leżącą przed nim stertą wypracowań. Podnosząc na moment głowę znad przeglądanej pracy jakiegoś ucznia, wskazał dłonią fotel. Tom bez słowa zajął swoje stałe miejsce czekając, aż nauczyciel upora się z tym co robi. Zdążył już zauważyć, że profesor eliksirów bardzo surowo ocenia prace pisemne. Podobnie zresztą traktuje uczniów w czasie lekcji. Zdecydowanie można było stwierdzić, że największym postrachem Instytutu był Reid, ale Lucas Bennet plasował się w rankingu tuż za nim.

Za każdym razem, kiedy przychodził tutaj, powtarzał sobie jak mantrę, że robi to dla Arena, żeby chronić Greya. Tego wspomnienia nie usunął sobie z pamięci i tkwiło w jego głowie wyraźne, wraz ze wspomnieniami z każdego odbytego tutaj spotkania. To pomagało Tomowi przetrwać. Inaczej już dawno dałby sobie spokój z tą farsą. Nigdy nie czuł żadnego pociągu do eliksirów. Nie fascynowały go. Był z nich dobry tak samo jak z każdego innego przedmiotu i tyle.

Tutaj musiał się wysilić. Wgłębić się w temat. Sam się na to skazał. Musiał analizować składniki i procesy po to, żeby starać się wysnuć z nich jakieś wnioski i teorie, które pomogłyby Bennetowi. Z drugiej strony postawił sobie inny cel. Żeby za bardzo nie pomagać, żeby zawodzić go w jego oczekiwaniach, ale nie na tyle, by narazić się na wyrzucenie z tych dodatkowych zajęć. Chciał przecież dowiedzieć się o co w tym wszystkim chodziło.

Tom obserwując twórcę eliksirów doszedł do wniosku, że ten zasługiwał na swoją sławę. Był błyskotliwy i tak samo jak Aren miał to specyficzne, charakterystyczne zacięcie... ale był bardziej rzeczowy, systematyczny w tym co robił, nie zdarzyło mu się tak zagłębić w jakiś problem, żeby zapomnieć o czasie i zmęczeniu, jak zdarzało się to Arenowi.

Wiedział już, że nauczyciel stara się usilnie odtworzyć pewien eliksir. Był pewien, że gdyby na jego miejscu byłby Grey, praca posunęłaby się bardziej. Zapewne teraz byliby już wraz z profesorem w fazie testów. Największym kłopotem była archaiczność tekstu i przede wszystkim nazw składników, miar i wag, oraz niektórych innych określeń. Mniej lub więcej czasu, a niekiedy bardzo dużo czasu zajmowała im analiza co mogło znaczyć takie czy inne określenie, albo nazwa rośliny, czy też zwierzęcia. Mikstura nad którą pracowali była podzielona na kilka etapów. Najpierw należało stworzyć kilka składowych, również eliksirów, i dopiero one były faktycznymi składnikami podstawowego tworu. W rezultacie mieli do odkrycia kilka eliksirów.

Bennet nie pokazał mu już więcej księgi, z której pochodziła receptura. Dostał jedynie skopiowaną treść dotyczącą eliksiru i na niej musiał pracować. Trochę żałował, ale w zasadzie nawet z tak ograniczonych źródel zdołał wywnioskować, że chodziło o wieloetapowy, skomplikowany rytuał czarnomagiczny, którego częścią był odtwarzanych przez nich eliksir. I dużo i mało. Starał się odszukać podobną księgę, ale musiała być naprawdę stara. Tak stara, że nawet najstarsze rody z wielkiej dwudziestki ósemki mogły nie posiadać jej w swoich zbiorach. Istniało też prawdopodobieństwo, że był to jedyny egzemplarz... Rozmyślania Riddle’a przerwało pytanie nauczyciela, który widocznie skończył już z wypracowaniem:

– Tom, udało ci się coś wymyślić w sprawie połączenia sproszkowanego rogu jednorożca z owocami kaliny koralowej i bzu koralowego? Ta reakcja podczas ich podgrzewania jest cokolwiek zastanawiająca...

– W zasadzie nie bardzo widzę tu jakieś wyjście. Patrząc na naturę tych składników można dojść do wniosku, że zawsze będą wchodzić ze sobą w interakcje, kiedy tylko owoce puszczą soki... Pozwoli pan, że zadam pytanie... Jest pan pewien, że chodzi tu o jednorożca? W recepturze napisano, żeby sproszkować róg rogatej bestii... Równie dobrze może to być inne magiczne stworzenie. Powiedzmy buchorożec, reem, ky–lin czy jakiekolwiek inne posiadające rogi. Pomyślałem, że być może problem leży właśnie w tym. W złym założeniu co do gatunku zwierzęcia – przedstawił swoje domysły, obserwując jak Bennet popada w zamyślenie. Sam również się zamyślił...

Tak, to był problem... Wszystkie nazwy i określenia były nader archaiczne, niektóre zapomniane, a inne od dawna nie używane. Żeby dotrzeć do sedna i rzeczywistego znaczenia, trzeba było studiować stare księgi, żmudnie przedzierając się przez dawne słownictwo i nazewnictwo. Niekiedy zresztą okazywało się, że to co wydawało im się już jasne, wcale takie nie było i musieli zaczynać od nowa. Tak było z roślinami, zwierzętami, ze składnikami odzwierzęcymi, ale też z odmierzaniem ilości, terminologią co do zastosowania.

Żeby nie być gołosłownym... w tekście podano, że na pewnym etapie należy dodać jak to określono: proszek z listowia Gnaphaliona o białych i miękkich listeczkach, używanych czasem zamiast kłaków w piernatach i pościeli inakszej. Wydawałoby się, że wszystko jest zupełnie jasne i czytelne. Co prawda język troszkę starodawny, ale wypowiedź zrozumiała. Nic bardziej mylnego. Ustalenie tożsamości tej rośliny wciąż było w toku, bo autorzy późniejszych ksiąg, czerpiący informacje z tego źródła, jakoś nie bardzo mogli się zgodzić co też to może być ten Gnaphalion. Autor jednego z herbarzy skłania się ku poglądowi, że to wronie masło mniejsze. Do tego tajemniczego określenia przynależy jednak rysunek, na którym przedstawiona jest roślina do złudzenia przypominająca Serum maximum, czyli rozchodnik większy. Problem w tym jednak, że rozchodnik ma zielone liście i do tego niezbyt miękkie, więc nie może tu chodzić o tą roślinę. Autorzy innych zielników podają nazwy jeszcze innych roślin jako Gnaphalion. Okazało się, że przeglądając teksty, odnaleźli osiem takich sugestii, z czego odrzucili trzy, bo już sam wygląd opisywanej rośliny nie zgadzał się z opisem zawartym w spisie składników do eliksiru. W rezultacie wyszło na to, że będą musieli z Bennetem doświadczalnie sprawdzić możliwość zastosowania pięciu z nich.

Tak samo było w wielu innych wypadkach. Przerabiali jaglicę, wężownicę, wężymord, kolczaste drzewo kroplami krwi tętniące, które okazało się być po prostu głogiem, kocie ogony, pijanice. Niezłomna samotność okazała się być określeniem ponga, czyli paproci drzewiastej z Nowej Zelandii. Naparstki wróżek w ostateczności odkryły swoją tożsamość. Była to naparstnica purpurowa, do czego doszli po długich poszukiwaniach. Nieśmiertelna mądrość miała dać sok twórczy. Jakiś czas mieli problemy ze zidentyfikowaniem tej rośliny, a tu proszę... chodziło o akant. Senna krew stworzyła im nieco mniej kłopotów. Dość szybko doszli do tego, że to mak. Natomiast trudniej poszło im z życiodajnym odzieniem wiecznego schronienia duchów. Kto by pomyślał, że po długich dociekaniach i pomyłkach okaże się nim banian.

Podobnie rzecz miała się jeśli chodziło o zwierzęta. Trudności sprawiały rozmaite, ale zwłaszcza magiczne stworzenia. Na przykład simurg w stosunku do którego w opisie składnika, czyli piór napisano: strażnik nieba i ziemi o uzdrawiającej mocy. Okazało się, że chodzi o magiczne stworzenie bytujące na Bliskim Wschodzie.

Równie kłopotliwy okazał się pazur słonecznego ptaka. Po wielu termediach, badaniach i błędach okazało się, że chodzi o kolejne magiczne zwierzę. Stworzoną wieki temu w jakimś zagadkowym, wątpliwej jakości eksperymencie, hybrydę człowieka i orła, której potomkowie, choć nieliczni żyją nadal na Tajlandii. Słoneczny ptak, słoneczny wierzchowiec, czy nieuchronne przeznaczenie węży to odnalezione określenia, które Tom skrzętnie sobie zapisał. Tak na przyszłość i dla Arena.

Dużo pracy wymagało odgadnięcie tożsamości nosiciela śliny wodnego smoka. Magicznych stworzeń odpowiadających określeniu wodny smok, znali wraz z mistrzem elikisirów kilka, ale żadne z nich nie było tym, o które chodziło. Dopiero kwerenda w źródłach pozwoliła zidentyfikować w Indiach stworzenie o nazwie makara.

Już tylko te nieliczne przykłady z pewnością unaoczniały skalę problemu. Tak było także z kilkoma innymi magicznymi stworzeniami. Przy nich niemal drobnostką, która jednak okazała się całkiem zawiłą zagadką, okazał się matorec, którego włosa potrzebowali, a który okazał się być doprawdy zwykłym, pospolitym, poczciwym trzyletnim samcem owcy. Podobnie guściora, czyli krąp, którego jakiejś tam ilości żółci musieli dodać do eliksiru.

Nie lepiej sprawa wyglądała jeśli chodziło o recepturę. Określenia typu mecherzyna roiły się w tekście. W niektórych wypadkach istotna okazała się symbolika składników w jakikolwiek sposób potrzebnych przy tworzeniu skomplikowanej mikstury.

Tom zapisywał wszystkie spostrzeżenia i odkrycia dokładnie i skrzętnie. Tak dla siebie, jak i przede wszystkim z myślą o Arenie. Tak na przyszłość. Na wszelki wypadek.

Pracowali z Bennetem we względnej ciszy. Wymieniali jedynie krótkie uwagi. Nauczyciel ograniczał informacje dotyczące wszystkich części eliksiru do minimum. To odpowiadało Tomowi, bo pozwalało być mało wylewnym jeśli chodziło o zdobyte przez niego informacje. Nie ukrywał ich, ale też i nie przekazywał wszystkiego co na dany temat zdobył. Zdarzało się, że nauczyciel przeprowadzał swoiste małe teksty, podpytując go i sprawdzając wiedzę. Z tym nie miał kłopotów. Problemem było snucie teorii, dogłębna i rozgałęziona analiza składników. Słyszał już kiedyś jak robił to Aren, ale sam miał z tym właśnie nieliche kłopoty. Dlatego też na każde spotkanie musiał się naprawdę porządnie przygotowywać i zajmowało mu to dużo wolnego czasu.

Wiedział również, że mężczyzna zaczyna mieć jakieś podejrzenia w stosunku do niego. Widać to było zwłaszcza po jego zachowaniu. Ostatnio on także nie był zbyt wylewny. Odpowiadał półsłówkami. Tom doszedł więc do wniosku, że musi włożyć w przygotowania trochę więcej wysiłku i spróbować czymś zaskoczyć, zainteresować nauczyciela.

W efekcie dziś rano, kiedy znalazł w kufrze małą drewnianą skrzynkę z fiolką do połowy wypełnioną eliksirem słodkiego snu i drugą fiolką pustą, wpadł na pewien pomysł. Obydwie fiolki chronione były zaklęciami, w których rozpoznał własną magię i nurtowało go pytanie po co o nie tak bardzo dbał i je zatrzymał. Jak zdążył zauważyć eliksir był najwyższej jakości, jednak kiedy go powąchał, a później spróbował okazało się, że smak i zapach różniły się od standardowego. Pachniał i smakował jak cytrusy. Pusta fiolka musiała dawniej zawierać eliksir pachnący jak miód. Były to bardzo przyjemne smaki i zapachy, jakże inne od tworzonych zazwyczaj mikstur. Jego pomysł osadzał się na tym właśnie. Nie wiedział jak będzie się na niego zapatrywał Bennet, ale co szkodziło spróbować:

– Tak się zastanawiam... co pan sądzi o tym, żeby zmienić smak jakiejkolwiek mikstury na mniej wstrętny? – rzucił od niechcenia. Był w trakcie przygotowywania kolejnej bazy w ramach testowania jednego ze składników. Jakoś nie wierzył, żeby miała to być udana próba, ale oczywiście trzeba było sprawdzić.

W tym momencie z zawartości kociołka zaczął wytrącać się oleisty osad. Należało dodać białe płatki rośliny o frapującej nazwie czarna paszcza korwanga, choć opisowi odpowiadały w zasadzie płatki nawet tak pospolitych roślin jak stokrotki, czy rumianki. Trzeba było jednak sprawdzić każdą ewentualność, bo oczywistości często zawodziły jeśli chodziło o tą bardzo tajemniczą miksturę. Kiedy skończył mieszać, a zawartość kociołka powoli zaczynała zmieniać konsystencję usłyszał w odpowiedzi:

– Strata czasu. Wymaga to dokładnego przeanalizowaniu wszystkich składników. Należałoby także bardzo uważać na to, żeby dodatkowa substancja, której chciałbyś użyć, nie zmieniła właściwości całego tworu. Bardzo ryzykowne. Potencjalne zyski są nikłe. Nie polecam. Szkoda, żebyś zajmował umysł takimi bezużytecznymi sprawami – profesor w tym momencie zajrzał Tomowi przez ramię do kociołka i stwierdził z pewnym niesmakiem: – Widzę, że nie chodziło też o czarną paszczę korwanga. Trudno. Spróbuj tym razem z wartownikiem księżycowej nocy. Pamiętasz co to było?

– Pamiętam – pozornie spokojnie odparł Tom, ale w sercu poczuł jakąś niewytłumaczalną złość na tego człowieka. Jak on śmiał nazwać ten pomysł bezwartościowym?! To dowodziło jedynie, jak bardzo nauczyciel mylił się w swoich ocenach innych ludzi. Jaskrawym przykładem było wyrzucenie Arena z zajęć, bez sprawdzenia jego możliwości. Tak może robić tylko krótkowzroczny głupiec. Chociaż w sumie na dobre wyszło. Dzięki temu on mógł zająć miejsce Arena i ochronić chłopaka. Był pewien, że taka ochrona była potrzebna, choć jeszcze nie do końca wiedział przed czym.

***

James jak można się było spodziewać nie był zbyt zachwycony informacjami od Beery’ego, które Aren przekazał mu przed zajęciami. Pewnie dlatego na lekcjach był bardziej kąśliwy niż zwykle. W pewnym momencie Grey naprawdę szczerze zaczął żałować, że nie ma pod ręką żadnego śluzu, a choćby i Cadana urzędującego w terrarium u Beery'ego. Roześmiał się w myślach, kiedy przyszło mu do głowy, że bez wątpienia ludzki imiennik ślimaka spędza tam także wiele czasu. Następną myślą, która go nawiedziła było stwierdzenie, że ten temat wciąż jeszcze pozostaje do przedyskutowania z profesorem Zielarstwa. Dotąd do tej sprawy nie wracali. Chciał to zrobić po eliminacjach, kiedy na pewien czas ucichnie zgiełk spowodowany Turniejem. Przynajmniej do kolejnego zadania. Zamierzał właśnie wówczas znaleźć chwilę czasu, żeby poruszyć ten temat.

Jego myśli wróciły do niedawnego spotkania w jadalni. Największym zaskoczeniem była dla niego obecność Kasandry. Przez moment nie mógł uwierzyć, że to była naprawdę ona. Chciałby z nią porozmawiać, ale w obliczu tego co zdążył zaobserwować podczas obiadu i na korytarzach Instytutu, wątpił czy mu się uda. Gdziekolwiek pojawiała się Kasandra, natychmiast osaczali ją reporterzy, uczniowie, nauczyciele, ewentualnie jacyś ludzie z Ministerstwa. Zbliżenie się do niej choćby po to, żeby spróbować się umówić, graniczyło z cudem. Musiał zastanowić się nad jakąś dyskretną metodą. Koniecznie chciał przedyskutować z nią kilka istotnych spraw, które od jakiegoś czasu nie dawały mu spokoju.

Zajęcia skończyły się wreszcie. Czekali wspólnie z Abraxasem przy wyjściu z zamku, aż Hill do nich dołączy. Aren miał nadzieję, że Malfoyowi i Jamesowi uda się jakimś cudem współpracować bezkolizyjnie. On sam już przywykł do zaczepek Hilla. Nie był jednak pewien jak zniesie je blondyn. Z drugiej strony wiedział z obserwacji, że na przykład przy Riddle’u, Abraxas potrafił zachować iście kamienny spokój. Przynajmniej na zewnątrz. Poza tym miał też niezłą zaprawę w postaci zaczepek Rudolfa. To napawało optymizmem.

Jego optymizm troszkę ostudziła zirytowana mina Jamesa, który doszedł do nich, bez słowa minął i nie czekając ruszył w stronę boiska do quidditcha, gdzie miały odbywać się eliminacje i gdzie mieli wyznaczoną dzisiaj swoją karę. Malfoy powiódł za nim spojrzeniem, unosząc lekko brwi, po czym jego spojrzenie spoczęło na stojącym obok Arenie. Ten wzruszył jedynie ramionami w odpowiedzi i zaczął iść w tą samą stronę, a za nim blondyn.

Na boisku i wokół niego kręciło się wielu pracowników Ministerstwa, którzy mieli za zadanie przygotować miejsce do walki. Jak zauważył z oddali Grey, rzucali rozmaite zaklęcia. Z bliska wyglądało to wszystko jeszcze bardziej interesująco. Okazało się, że rysowali na ziemi runy. Pojedyncze, albo też całe sekwencje, systematycznie posuwając się wokół przyszłego pola walki na czas eliminacji do Turnieju. Aren był zaciekawiony. Praca wyraźnie była zespołowa, bo po całym podlegającym jej terenie kręciło się co najmniej kilkanaście osób.

Stanął na moment, przyglądając się z niewielkiej odległości. Kolejne osoby stawiały runy, które zaczynały lśnić jak i poprzednie. Wszystko wyglądało pięknie, ale do czasu. Kiedy praca została wykonana mniej więcej do połowy, całość nagle straciła blask i po chwili zgasła, ku widocznej konsternacji twórców.

– Nie wierzę... Niby profesjonaliści, a nie potrafią nawet dobrze złożyć sekwencji. Doprawdy... patrząc po ich szatach to od was – rzucił kąśliwie, stojący niedaleko nich James. Abraxas mruknął coś cicho i niezrozumiale, a później już głośno i rzeczowo stwierdził.

– Wydaje mi się, że błąd popełniono znacznie wcześniej... sądząc po efektach, prawdopodobnie około piątej, bądź szóstej osoby... To o ile widzę robili amerykańscy magowie.

– Po co oni to robią? Do czego ma to służyć? – rzucił pytanie Aren. Zadał je z czystej ciekawości, a poza tym po to, żeby upewnić się co do pewnej myśli, która pojawiła mu się w głowie. Szczególnie natomiast dlatego, żeby zażegnać majaczący na horyzoncie spór. Hill przewrócił na te pytania oczami, ale Abraxas podjął się odpowiedzi:

– To bariera, która będzie pochłaniać zbłąkane zaklęcia lecące w stronę widowni. Ważne jest, by wykonało ją kilkanaście osób. Wtedy jest znacznie silniejsza. Jest jednak warunek. Żeby bariera stała się stabilna, nie może być na żadnym etapie popełniony błąd. Jak widzisz w tej chwili jest tu gdzieś popełniona niedokładność. Albo w rysunku, albo też w inkantacjach, które co jakiś czas są konieczne. Widać to po tym, że nie udało się utrzymać stabilności. Nawet na tym etapie. Współpraca tylu ludzi nie jest prosta. Główny problem polega na tym, że każda z osób musi włożyć w zaklęcie taką samą ilość magii. Dysproporcja będzie skutkowała nierównością bariery. Jedne obszary będą chronione bardzo silnie, inne słabo, a przecież nie o to chodzi. Publiczność nie może być zaskakiwana koniecznością obrony. W końcu nikt stamtąd nie będzie spodziewał się ataku, a przecież będzie nas na terenie przeznaczonym do walki dziewięcioro. Jasne jest, że w tej sytuacji zaklęcia będą przelatywały w bardzo różnych kierunkach.

– Czyli w założeniu ma ona powstrzymywać wszystko, co zostanie zaserwowane na arenie?

– Już przecież o tym mówił – sapnął ze zniecierpliwieniem James włączając się do rozmowy: – Merlinie, nie potrafisz nawet zrozumieć czegoś tak prostego?

Grey przywykł do tego typu stwierdzeń ze strony Hilla, ale jak zauważył Abraxas drgnął nerwowo, a z narastającej złości pociemniały mu oczy. Błyskawicznie ocenił, że musi blondyna uspokoić, bo wybuchnie awantura. Położył rękę na ramieniu Abraxasa uśmiechając się uspokajająco i mówiąc:

– Nie powinieneś brać tych słów na poważnie Abraxasie. To sposób bycia Hilla. W pewnym momencie przywykniesz jak i ja. Właściwie nauczyłem się już kompletnie ignorować te jego odzywki. Wiesz, to zupełnie tak jak z Rudolfem... – interwencja spowodowała, że Malfoy rozluźnił się i po chwili skinął głową potwierdzająco. James obserwował to wszystko w milczeniu. Zielonooki chłopak spodziewał się nawet, że skomentuje jak zwykle złośliwie jego słowa, jednak nic takiego nie nastąpiło. W sumie było to zaskakujące. W tym momencie tuż obok nich pojawiła się starsza, niska kobieta i powiedziała:

– Tutaj jesteście! Jak mi powiedziano zostaliście skierowani w ramach kary i nie możecie korzystać z różdżek, które zostały wam odebrane. Znalazłam jednak dla was zadanie. Chodźcie za mną! – odwróciła się i ruszyła w stronę jednego z namiotów. Nie pozostało im nic innego jak podążyć za nią.

Aren doskonale pamiętał pod jak wielkim wrażeniem był na czwartym roku podczas Mistrzostw Świata w Quidlitchu, kiedy przekonał się, że na oko niewielki namiot może kryć w sobie olbrzymie wnętrze. W tym wypadku było dokładnie tak samo, chociaż osobiście już tak tego nie przeżywał. Weszli do namiotu o niezbyt pokaźnych wymiarach, ale w środku okazało się, że jest niezwykle przestronny. Przebywało w nim całkiem sporo sów. Grey zapatrzył się na nie na moment, a kobieta widząc jego minę roześmiała się cicho i wytłumaczyła:

– Będziecie wysyłać do zaproszonych gości listy z dołączonym do nich świetlikiem. Zwróćcie uwagę na to, żeby poszczególne świstokliki trafiały do odpowiednich listów. Jeśli tak się nie stanie, odbiorca nie będzie mógł otworzyć przesyłki. Tutaj macie listę gości i spis przypisanych im świstoklików. Trzeba przyznać, że większość została już rozesłana. Z tym co zostało powinniście poradzić sobie w miarę sprawnie. Powodzenia!

Po tych słowach kobieta uśmiechnęła się do nich pokrzepiająco i zwyczajnie wyszła. Abraxas przyjrzał się liście leżącej na pobliskim biurku. Większość widniejących na niej nazwisk kojarzył. Byli to ludzie znani z racji pochodzenia, albo też ze względu na ich aktywność polityczną. Odliczył dziesięć listów od góry, odhaczył je na liście ogólnej, zabrał jeden z trzech leżących obok spisów świstoklików i udał się tam, gdzie były zgromadzone, żeby połączyć odpowiednie z danym listem. Pozostali zrobili to samo i już wkrótce wszyscy znajdowali się przy świstoklikach.

Aren sprawdził nazwisko na trzymanym w dłoni pierwszym liście i sięgnął po gumowa piłkę, która była przypisana jako świstoklik właśnie do niego. Zanim jej dotknął, Malfoy wyciągnął dłoń i schwycił jego nadgarstek mówiąc:

– Aren nie dotykaj tego!

– C..co? O co chodzi Abraxasie? – zaskoczony zielonooki chłopak zamrugał w zdziwieniu, równocześnie widząc jak James uśmiecha się pobłażliwie.

– Lepiej będzie jeżeli będziesz się trzymać z daleka od świastoklików. Pamiętam i ty pewnie też, twoją ostatnią przygodę... Mam propozycję. Weź swoją i moją pulę listów i ustawiaj je koło odpowiednich świstoklików. Zajmę się nimi dalej – zaproponował. Aren lekko się zarumienił z zażenowania, ale skinął twierdząco głową i już bez słowa przejął listy kolegi, skupiając się na zadaniu.

Praca szła im dosyć gładko i sprawnie choć w milczeniu. W pewnym momencie jednak monotonię zajęcia zaczął rozpraszać Aren. Grey okazał się ekspertem od niektórych przedmiotów mugolskiego pochodzenia. Blondyn i James bardzo często nie mieli pojęcia do czego dana rzecz mogłaby być wykorzystywana, za to Aren najczęściej wiedział co to jest i opowiadał o tym w interesujący sposób. Fajka, agrafka i inne przedmioty odkrywały przed nimi swoje tajemnice. James udawał, że nie interesują go słowa Greya, ale widać było, że słucha Arena, a czasem nawet zerka na niego odruchowo z zaciekawieniem, albo niedowierzaniem. Abraxas także nie oponował, ani nie przeszkadzał tym opowieściom, wychodząc z założenia, że praca w ten sposób nie jest tak żmudna, jak mogłaby się okazać, gdyby panowała cisza. Co prawda niekiedy wyjaśnienia wydawały się być jakąś abstrakcją, ale nie miał powodu nie wierzyć, że Aren mówi prawdę i dana rzecz służy rzeczywiście do tego o czym akurat mówi.

Powoli zbliżali się do końca pracy. W pewnym momencie do namiotu weszła ta sama kobieta, która wcześniej przydzieliła im zajęcie i zwróciła się wprost do Arena:

– Dyrektor Dippet prosi cię na rozmowę do swoich kwater. Jak widzę zbliżacie się do końca pracy. Sądzę wobec tego, że twoi koledzy nie będą mieć nic przeciwko, jeżeli wcześniej wyjdziesz stąd i udasz się na rozmowę. Prawda? – spokojnym wzrokiem zmierzyła pozostałą dwójkę, a każdy z nich skinął potwierdzająco głową. Kobieta lekko się uśmiechnęła i oznajmiła kończąc temat: – Doskonale! Panie Grey, proszę w takim razie już iść. Lepiej, żeby dyrektor nie musiał na pana zbyt długo czekać.
Grey zerknął zmartwionym wzrokiem na Abraxasa, a chwilkę później na Hilla. Ten jakby domyślając się powodów tego zmartwienia przewrócił jedynie oczami i w milczeniu wrócił do swojego zajęcia. Aren westchnął tylko na to cicho i ruszył do wyjścia z nadzieją, że Malfoy i James jakoś w spokoju będą współpracowali.

Blondyn doskonale wiedział o co chodziło Arenowi na koniec. Bez wątpienia martwił się o to, żeby on nie stracił cierpliwości do Hilla. Nie zamierzał. Zresztą, skoro już tak się stało, że zostali przy pracy we dwóch, bo kobieta również wyszła, planował zrealizować swój pomysł i porozmawiać z obecnym tu uczestnikiem z Ilvermorny o jego obserwacjach na temat run.

Dobrą chwilę pracowali w zgodnej ciszy. Kiedy ta zaczęła się ponad miarę przedłużać, Abraxas doszedł do wniosku, że musi zainicjować rozmowę, bo James z pewnością tego nie zrobi i okazja mu przepadnie. Wysłał kolejną sowę z przesyłką, pochylił się nad listą sprawdzając kolejne nazwisko i rzucił spokojnym głosem:

– Jak udało ci się zauważyć dwudziestą pierwszą runę? – James znieruchomiał patrząc na niego. Po dłuższej chwili otrząsnął się z zaskoczenia i zapytał:

– Ty to stworzyłeś?

– Tak. Aren wspominał, że nie jesteś zbyt pomocny podczas zajęć. Postarałem się wobec tego pomóc. Nie mogłem pozwolić, żeby skończył z negatywną oceną na koniec roku. W Hogwarcie było mi dużo łatwiej. Znałem program, wszyscy go równo realizowaliśmy, mogłem zacząć od tłumaczenia podstaw i nawiązania do aktualnie realizowanych zagadnień. Kiedy trafiliśmy tutaj, cały plan upadł. Raz, że program jest inny, a dwa pracujemy w grupach sztucznie dobranych. Aren pogubił się ponownie, a ja nie daję rady w spójny sposób tłumaczyć mu tego, co robimy w czasie zajęć, bo dla niego jest to zupełnie oderwane od tego z czym już sobie radził. Chłopak jest wyjątkowo runoodporny i niestety nie chwyta w lot. Trzeba się natrudzić, żeby pojął o co chodzi. Oczywiście moim wysiłkom nie pomaga, że nie wspierasz go w czasie zajęć. Nie czarujmy się, nie jesteś najmilszą osobą pod słońcem. Chciałem interweniować, ale Grey nie chciał żebym się za bardzo mieszał. Według niego mogłyby z tego powstać jakieś problemy, choć uważam, że przesadzał. Myślę, że po prostu stałoby się dla ciebie jasne dlaczego jest tak, a nie inaczej i tyle. Wracając jednak do meritum sprawy. Pozostały mi tylko korepetycje i pewne pomysły. Dzięki twoim spostrzeżeniom przekazanym mi przez Arena wiem, że to co wymyśliłem przynosi skutek...

– Nie mogę tego pojąć. W zasadzie nie powinno być możliwe... żeby udało się stworzyć serię sekwencji do łączenia, rozdzielania, stabilizacji i kontynuacji i do tego pasowała jedna runa... tak samo jak...

– A kto mówi o jednej runie? Wciąż jednak jestem zaskoczony, że udało ci się odnaleźć Laukaz. Możesz to wyjaśnić? Starałem się opracować ten system w taki sposób, żeby nie został odkryty. Jak widać dostrzegłeś to ku mojej irytacji. Powiesz mi jak? Czy może nadal masz zamiar tracić czas na przeglądanie i analizowanie notatek Greya, by dowiedzieć się czegoś więcej o mojej metodzie?

– Skąd pewność, że na własną rękę nie odszyfruję jak to zrobiłeś? Jak słusznie zauważyłeś odkryłem tą runę. Wkrótce na pewno dotrę do kolejnych sekwencji... – przerwał w połowie wypowiedzi, kiedy blondyn lekko się roześmiał, ale bez cienia szyderstwa, czy złośliwości. Kiedy opanował wesołość kontynuował:

– Obaj dobrze wiemy, że nie dotrzesz dalej. Z prostej przyczyny... Aren ci na to nie pozwoli. Oczywiście nie świadomie i celowo. Już jednak wspominałem o jego wyjątkowej zdoloności. Jest naprawdę wybitnie runoodporny... Próbuje zrozumieć, stara się, szczerze walczy o tą wiedzę, jednak nic to nie daje. Zwyczajnie nie trzymają się go te informacje. Powoduje to, że na pergaminie wychodzą mu naprawdę cuda. Rzadko, ale w momencie jakichś iście szalonych przebłysków, niektóre jego pomysły były dość inspirujące... ale doprawdy... – tym razem Malfoy roześmiał się wesoło, przypominając sobie incydenty z lekcji z Arenem.

– Zgaduję, że jest coś, czego potrzebujesz w zamian. Inaczej nie zdradziłbyś mi tak wiele.

– Cieszę się, że przechodzimy do sedna sprawy. Będę skłonny zdradzić ci kilka poszlak, którymi mógłbyś się kierować w poszukiwaniach... zastanów się i daj mi odpowiedź nim skończymy to co tutaj robimy.

– A czego ty chcesz w zamian? Jesteś silnym magiem, masz szeroką wiedzę w wielu kwestiach, nasze drużyny obecnie współpracują. Nigdy wcześniej nie rozmawialiśmy. Nie mieliśmy też żadnego zatargu. Trudno mi wobec tego pojąć co mogę ci ofiarować – zainteresował się James, szczerze ciekawy jaką otrzyma odpowiedź. Naprawdę nie wiedział czego może się po tym chłopaku spodziewać. Nie potrafił również z niego tego wyczytać.

– Podczas Turnieju twoim zadaniem jest ochrona Arena. Chcę się upewnić, że naprawdę się do tego przyłożysz. Przynajmniej do momentu, gdy pozbędziemy się uczestników z Durmstrangu.

– Czy głupota Greya jest zaraźliwa? – brwi Hilla w zdumieniu uniosły się wysoko i nie był w stanie powstrzymać tego pytania. Nie mógł też uwierzyć w to co właśnie usłyszał.

– A co, obawiasz się o własne zdrowie? – skomentował Abraxas uśmiechając się lekko i spokojnie odszedł po kolejną pulę listów. Póki co ich rozmowa się skończyła. Obaj wrócili do swoich obowiązków.

James wiedział, że ten chłopak i Grey są przyjaciółmi. Nie spodziewał się jednak, że Abraxas zechce przehandlować tak cenną wiedzę po to, by zapewnić Greyowi bezpieczeństwo. Oczywiście spodziewał się, że gdyby wyraził zgodę, nie otrzyma wszystkich danych. Zresztą Malfoy otwarcie wspominał o poszlakach, ale nawet one wiele by wniosły w dociekania i poszukiwania. Było tak, jak blondyn mówił. W swoich analizach dotarł do momentu, kiedy udało mu się znaleźć tamtą runę. To był jego mały sukces, ale... na tym koniec. Nie potrafił niczego więcej z tym znaleziskiem zrobić. Trwało to już od dłuższego czasu. Był w martwym punkcie i nie wiedział jak z tego wybrnąć.

Co prawda mógł podejrzewać Malfoya o próbę oszukania go, podania nieprawdziwych danych. Miał jednak dziwne przeczucie, a nawet czuł pewność, że blondyn dotrzyma słowa. Obserwował ich obu dzisiaj. Miał na to trochę czasu. Widział i czuł sporo. Mimo wszystko prośba Abraxasa wciąż jeszcze wydawała mu się zaskakująca. W końcu przecież, zgodnie z umową międzygrupową, było to jego zadanie. Zamierzał je wypełnić.

Abraxas Malfoy nie musiał go o to dodatkowo prosić. Wystarczyły mu naciski i upomnienia ze strony dziewczyn, a zwłaszcza Roweny. Cała ta sytuacja nie dawała mu spokoju. Przecież jak dotąd blondyn nie przedsiębrał niczego bez porozumienia ze swoim liderem Riddle. Dało się zauważyć, że należał do bliskiego grona Riddle’a. Wszyscy oni trzymali się w pobliżu tego chłopaka, ale czuć było między nimi, a nim jakiś dystans i napięcie.

Nazwisko blondyna było mu znane już wcześniej. Często padało w relacjach dotyczących polityki, ale dane te dotyczyły ojca chłopaka. O nim samym nie było właściwie zbyt wiele wiadomo oprócz tego, że był przykładnym i dobrym uczniem. Teraz, kiedy miał okazję go poznać... jego wiedza o runach była... niesamowita. Stworzył coś, czego on, James nie potrafił złamać, ani nawet odkryć. To była sztuka. Nigdy dotąd nie spotkał się z takim problemem. W końcu była to jego ulubiona dziedzina magii. Fascynowała go. Był uważany za geniusza w tym kierunku, a tu taka niespodzianka. Abraxas Malfoy był co najmniej tak samo dobry. Zaimponował mu. Okazało się też, że zwyczajnie nie docenił tego Ślizgona.

***

Nie musiał chodzić po zamku sam. Beery czekał przy wejściu głównym, by odprowadzić go do dyrektora. Po drodze wymienili się spostrzeżeniami dotyczącymi kilku roślin, oczywiście w bardzo oględny sposób, ponieważ na korytarzu w zasadzie każdy kto chciałby, mógł ich rozmowę usłyszeć. Aren w duchu zastanawiał się, czego mógł chcieć od niego dyrektor Dippet. W końcu doszedł do wniosku, że pewnie chodziło o jego brak magii i nadchodzące eliminacje. Nie miał zamiaru o tym wspominać, ale miał plan, którego zamierzał się trzymać. Oczywiście zdawał sobie sprawę, że realizacja planów niekiedy może być utrudniona, zakłócona nieprzewidzianymi wydarzeniami, a nawet zniweczona. Brał to pod uwagę. Przecież walczyć będzie ośmioro czarodziejów. Zaklęcia będą latały we wszystkie strony. Miał jednak nadzieję, że jego legendarne szczęście uchroni go przed niespodziewanym nokautem. Przecież w końcu tą sytuację da się zaszeregować jako zagrażającą życiu, a przynajmniej zdrowiu, więc może się uruchomi. W zasadzie jednak wolałby nie testować tej swojej dobrej passy i zrealizować plan sprawnie i gładko.

Doszli do odpowiednich drzwi i Beery opuścił go wyjaśniając, że ma spotkanie z Cadanem w swoich kwaterach. Policzki Arena momentalnie przybrały barwę szkarłatu, a nauczyciel na ten widok roześmiał się wesoło. Aren zżymając się w duchu na swoją reakcję stwierdził równocześnie, że ten człowiek zdecydowanie zbyt dobrze bawił się kosztem innych. Musiało się to w jakiś sposób uwidocznić na jego twarzy, bo profesor szybko opanował rozbawienie i na pocieszenie wspomniał krótko o nowym jadzie, który udało mu się zdobyć.

Humor Greya poprawił się, ale w głowie pojawiła mu się myśl, że jego relacje z Beerym z pewnością nie są normalne, skoro takie wiadomości poprawiają mu samopoczucie. Nie miał jednak zamiaru niczego zmieniać, ani narzekać. Przecież obaj czerpali z tej znajomości wymierne korzyści. Dzięki Herbertowi jego umiejętności i wiedza poszerzyły się znacznie, choć może nie do końca w tym kierunku w jakim by pragnął. Za to jego doświadczenia i odkrycia, pozwalały nauczycielowi zbierać informacje na temat możliwości użycia, zastosowania tworzonych przez niego roślin.

Beery odszedł, a Aren bez zwłoki zapukał do drzwi, czekając na zaproszenie. Wejście uchyliło się lekko, więc wszedł do środka. Dyrektora nie było, za to przywitała go tam z uśmiechem znajoma mu osoba, w której ramionach został już chwilkę później zamknięty. Padły też słowa:

– Oh Aren... tak bardzo się cieszę, że cię widzę!

Właściwie nie były mu już potrzebne żadne wyjaśnienia. Zrozumiał dlaczego się tutaj znalazł. Spotkanie bardzo go ucieszyło. Odwzajemnił dość niepewnie uścisk kobiety. Nigdy nie miał inklinacji do podobnych reakcji. W odpowiedzi rzekł:

– Dobrze wyglądasz Kasandro. Zapomniałem, że dobrze się znacie z z dyrektorem Hogwartu. Myślałem, że będę musiał się naprawdę porządnie natrudzić, żeby z tobą porozmawiać choćby przez moment. Muszę przyznać, że jestem zaskoczony reakcjami ludzi na twój widok. Wiedziałem, że jesteś sławna, ale to co zaobserwowałem i przeczytałem na twój temat w prasie, przeszło moje najśmielsze oczekiwania.

– Z reguły unikam rozgłosu. Przynajmniej na tyle, na ile się da, bo w mojej profesji jest to niezwykle trudne. Tym bardziej, że inni, nieliczni wieszczowie przebywają w Afryce i Azji. Zapewniam cię, że jesteśmy grupą dość rozchwytywaną. Nie rozmawiajmy jednak o tym. Usiądźmy – zaproponowała siadając na stojącej w pomieszczeniu kanapie i wskazując Arenowi miejsce obok.

– Przyznam, że zastanawiam się nad tym, dlaczego postanowiłaś przyjąć ofertę sędziowania w Turnieju?

– Cóż... niestety nie mogę o tym mówić. Zapewniam jednak, że jest to uczciwa cena za to, co będę mogła zobaczyć. Chciałabym ci móc powiedzieć więcej, ale zasady są dosyć rygorystyczne.

– Czy mogłabyś mi powiedzieć coś więcej o tych zasadach? Zauważyłem już oczywiście, że obowiązują... – postanowił wykorzystać okazję i fakt, że rozmowa zahaczyła o ten temat. Obiecał przecież Liamowi zasięgnięcie informacji na ten temat. Warto było dostarczyć mu je na dzisiejsze, wieczorne spotkanie. O tym, że Liam również jest wieszczem nie mógł wspomnieć. Obiecał mu dyskrecję w tym temacie.

– To dosyć skomplikowane. Postaram się jednak w ogólnym zarysie zaprezentować ci jak to wygląda, skoro jesteś zaciekawiony. Istnieją trzy rodzaje wizji. Pierwszą z nich jest tak zwane widzenie przelotne, na które nie mamy za bardzo wpływu. Pojawia się i tyle. Ciężko jest je odczytać prawidłowo. Tym bardziej, że już chwilę później może się okazać, że kolejna dotycząca tej samej osoby wskazuje bardziej, czy też mniej, ale inne wydarzenia. Jest to zależne od decyzji i posiadanego zdania na dany temat, przez daną osobę, albo też ludzi wokół tej osoby. Decyzje, wydarzenia z chwili na chwilę mają wpływ na to co się dzieje. Dlatego widzenie może się nie spełnić. Tego typu wizje jak sam widzisz są ulotne, nietrwałe, zachowujemy je dla siebie i w zasadzie nie zwracamy na nie jakiejś szczególnej uwagi.

– Czy możesz ujawniać te przelotne wizje?

– Tak, ale jak mówiłam unikam tego. Ludzie sugerują się tym co do nich mówię. Ostrzegam ich, że to co mówię nie musi się spełnić, ale oczywiście w to nie wierzą. To powoduje, że zachowują się inaczej niż gdyby nic nie wiedzieli i czego łatwo się domyślić, wizja się nie sprawdza. Tego typu migawki zachowujemy dla siebie właśnie z tego powodu.
– Prawdopodobnie masz rację. W końcu wiesz najlepiej jak to działa i jak zachowują się ludzie kiedy informuje się ich o takich sprawach. A jaka jest druga? – zapytał.
– Tutaj zaczynają się już schody. Widzisz... żeby zobaczyć dalszą przyszłość, musimy najpierw mieć kontakt z którymś z naszych. Z innym wieszczem. Musi do tego dojść po to, żeby oczekiwany okres czasu powiedzmy... odblokować. Chciałabym powiedzieć o tym więcej, ale to tajemnica. Nie wolno mi. W każdym razie w tym wypadku mamy możliwość, by podzielić się naszą wiedzą. Ma to jednak swoją cenę. Musimy ją zapłacić, chociaż nie zawsze. Kiedy i jak nie mogę powiedzieć.
– Skąd w takim razie możesz wiedzieć, czy możesz podzielić się wiedzą bez żadnej ceny?
– Mogę próbować. Jeżeli będę mogła to znaczy, że tak ma być. Nawet jednak jeżeli będę mogła tą wiedzę przekazać, to w zawoalowany, okrężny sposób i tylko osobie, której dotyczy wizja. To jedna z tych dziwnych zasad, których musimy przestrzegać. Jeżeli ujawnienie wizji ma swoją cenę, nie będzie szansy, by przekazać informacje, póki nie nadejdzie odpowiedni moment. Jeżeli rzecz dotyczy dalszej przyszłości, musimy zachowywać swoją wiedzę czasami przez lata, zanim nadejdzie ten czas. Jak już mówiłam jest nas niewielu. Mimo wiedzy niekiedy nie możemy pomóc. Zresztą ludzie nie zawsze chcą naszej pomocy. Nawet jeżeli obdarzymy kogoś swoją przepowiednią, ten człowiek może nie chcieć nic z tym zrobić. To bywa frustrujące. Muszę ci powiedzieć, że znajomość przyszłości ma również bardzo wiele wad. Na przykład znamy sekrety, mające wpływ na życie wielu ludzi. To bywa z kolei niewygodne.
– A co zrobić... no, powiedzmy, że chciałabyś wywołać wizję? Na przykład po to, żeby zobaczyć dla siebie... jakby prywatnie... przyszłość danej osoby... Możesz to zrobić? Ma to jakieś konsekwencje?

– Z naszej małej grupki tylko jedna osoba to potrafi. Od razu powiem, że nią nie jestem. Nie żałuję. Nadmierna wiedza bywa zgubna dla nas samych. I tak wiemy już zbyt wiele Arenie... Powiem ci tylko, że nawet jemu udało się tego dokonać dopiero w podeszłym wieku. Taka umiejętność jest jednak niebezpieczna. Istnieje zagrożenie, że wieszcz nie będzie potrafił zawrócić. To znaczy jego umysł może nie znaleźć drogi powrotnej. Potrzebna jest tak zwana kotwica, która pomaga wrócić... Tyle mogę powiedzieć. To najwyraźniej kolejna zasada, o której nie mogę mówić.

– Tyle mi wystarczy. A ostatnia z nich...?
– O tym rodzaju wizji opowiem ci najmniej. Jest najbardziej niebezpieczna i jej cena jest najwyższa. Są to wizje ścieżek. Rozmaite warianty przyszłości danej osoby. Oglądamy je, żeby obdarować taką osobę najlepszą przepowiednią w nadziei, że pomoże jej wybrać najlepszą dla niej drogę. Tutaj jednak potrzeba czegoś więcej... Niestety to tyle ile mogę powiedzieć.

– To... naprawdę trudne. W zasadzie nigdy na to nie patrzyłem z takiej strony... Teraz, kiedy wiem więcej widzę, jak zawiła i trudna jest twoja umiejętność i to co z jej pomocą możesz zrobić. Pewnie nie zawsze jesteś doceniana.

– Owszem. Z drugiej strony kiedy widzę, że komuś dzięki temu co mu daję udaje się wybrać lepszą drogę, czuję się szczęśliwa. Dla takich właśnie momentów warto zajmować się tym co robię. Niestety bywa, że wraz z wiekiem przychodzi również rezygnacja... mnie póki co to nie dotyczy. Dość o tym Arenie, bo zaczyna się robić drętwo! Koniecznie musisz mi opowiedzieć jak sobie radzisz!

Zielonooki chłopak w duchu stwierdził, że uzyskał już sporą ilość informacji i czas było rzeczywiście zmienić kierunek ich rozmowy. Zaczął opowiadać. Kasandra pytała o wiele rzeczy. Między innymi o Sama. Zauważyła bowiem ich przyjazne relacje i ciekawa była jak do tego doszło, że ma tak dobre stosunki z osobą drużyny przeciwnej. Zaskoczyła ją wiadomość, że zaczęło się od kłamstwa na temat ich niby przyjaźni. Wieszczka wiele informacji uzyskała już podczas rozmów z innymi, albo i z plotek. Teraz je sobie systematyzowała i uszczegółowiała. Na przykład słyszała o szlabanie z Jamesem i jego przyczynach. Wiedziała też o tym dzisiejszym, być może od dyrektora, którego powiadomił pewnie Beery.

Chłopak opowiadał, a Kasandra słuchała uważnie. Mimo, że mówił ogólnie o wydarzeniach okazało się, że często narzeka na Riddle'a. Główną przyczyną było, że ten traktuje go źle, bo uważa jego uczestnictwo za piąte koło u wozu, a przecież sam zmusił go do przybycia tutaj. Poza tym mówił też o tym, że Tom zachowuje się jak ostatni dupek, odkąd się tutaj znaleźli. Aren był tak zatopiony w opowieści, że zupełnie nie zauważył zmartwionej miny kobiety, która szybko postarała się opanować mimikę twarzy. Zielonooki nie musiał widzieć jej zatroskania. Miał dość własnych kłopotów i dobrze, że miał je z kim podzielić.

Grey w miarę jak snuł swoją opowieść, czuł jakąś taką ulgę. Miał wewnętrzne przekonanie, że Kasandra zachowa to o czym jej mówi dla siebie. Przecież wiedziała o sprawie podstawowej, czyli o sekrecie jego pochodzenia. Opowiedział jej również o wypadku, czując potrzebę zwierzenia się. Oczywiście ominął kwestię magii krwi. W zasadzie nie wiedział czemu, bo już chwilę później doszedł do wniosku, że kto jak kto, ale Kasandra doskonale zdawała sobie sprawę z faktu, że miał możliwość używania tego rodzaju magii. Wiedziała też, że wcześniej już jej użył. Widziała przecież jego rdzenie magiczne.

Kiedy doszedł do momentu, że czuł w sobie to co Riddle przed uderzeniem zaklęcia i po uderzeniu, do tego jak zachowywał się Tom po całym tym galimatiasie związanym z wypadkiem i do tego jak bardzo zmienił się czerwonooki po tym wszystkim, jak go unikał i odrzucał raz zarazem, na twarzy wieszczki ponownie pojawił się głęboki smutek. Teraz już wiedziała, że chłopak go widział, więc nie próbowała ukrywać swoich odczuć. Kiedy skończył powiedziała:

– Wiesz co myślę? Nie jest możliwe, żeby zmiana w Tomie nastąpiła tak nagle. Coś musiało na to wpłynąć. Przyczyn może być kilka.

– Już o tym myślałem. Masz rację. Pytanie tylko po co to zrobił? Nieważnie jak, ale po co. Przecież to nie była jego wina. Przeprosiłem... pokłóciłem się nawet z Samem i groziłem nauczycielowi żeby mu pomóc. Jeżeli podczas Turnieju będzie tak jak teraz, to już nie wiem co zrobię Kasandro... Zaczyna mi brakować opcji... Nie chcę, by było tak jak teraz. Czuję się jakbym był dla niego kimś obcym i jakby nic nas nie łączyło...

Po tych słowach kobieta lekko go przytuliła, by okazać wsparcie. Naprawdę się martwiła. Miała nadzieję, że znajomość chłopców posunie się do przodu. Tym bardziej, że początki wyglądały naprawdę obiecująco. Wyraźnie widziała, że problem w Riddle'u. Zielonooki chłopak wyraźnie cierpiał, ponieważ zależało mu na Tomie. Był coraz bliżej uświadomienia sobie co to oznacza. Zasadniczym pytaniem było, co Aren zrobi, kiedy to już do niego dotrze, a Tom wciąż będzie go od siebie odpychał... Nie wróżyło to dobrze.

– Kasandro... Jest jedna sprawa, którą muszę z tobą poruszyć... Jest dla mnie bardzo ważna. Na ten moment w zasadzie chyba najważniejsza.

Głos chłopaka zdradzał, że sprawę uważał za bardzo poważną. Kasandra spojrzała mu więc wyczekująco w oczy przepełnione desperacją. Trochę bała się co też mogło chodzić jeszcze po głowie temu chłopcu:

– O co chodzi?

– Pamiętasz Abraxasa Malfoya? – gdy skinęła głową kontynuował: – To mój najlepszy przyjaciel. Jestem pewien, że nigdy z nikim nie będę tak bardzo związany jak właśnie z nim. Rozumiemy się praktycznie bez słów. Zawsze mnie wspiera, nawet jeśli podejmuję jakieś absurdalne i głupie decyzje. Wiem, że nie poradziłbym sobie bez niego. Sama myśl o nim podnosi mnie na duchu. Wiem, że zawsze będzie gdzieś obok... To jednak zbyt okrutne... Wiem, po prostu wiem jaka będzie jego przyszłość Kasandro. Bywa, że siedzimy i sobie rozmawiamy... mówię mu wtedy, że zasługuje na to co najlepsze i o tym jestem przekonany... i chwilę później z premedytacją, zwyczajnie kłamię mu w żywe oczy mówiąc, że zazna szczęścia... Tak było kilka razy, ale... ostatnio nie potrafiłem mu tego powiedzieć... Nie chcę żeby on cierpiał. Zasługuje... naprawdę zasługuje na prawdziwe szczęście.

– Wiesz przecież jaka będzie jego przyszłość, prawda? – zapytała współczująco, kładąc mu rękę na ramieniu w geście wsparcia. Skinął głową i ciężko westchnął. Widać było, że bardzo przeżywał to o czym mówił. Kasandra zaczęła domyślać się o co zielonooki chłopiec chce ją zapytać. Po chwili to pytanie padło, potwierdzając jej przypuszczenia:

– Czy naprawdę nic z tym nie można zrobić Kasandro...?

– Arenie. Nie bez powodu nie możesz mówić o przyszłości. Zwłaszcza tak odległej... To zbyt niebezpieczna wiedza. Na pocieszenie powiem ci jednak, że ta bliższa, ale przede wszystkim ta odległa przyszłość zmienia się wraz z każdą decyzją, którą tutaj w tym momencie, w tej rzeczywistości podejmiesz. Nie tylko zresztą ty. To samo dotyczy innych ludzi aktualnie żyjących. To bardzo skomplikowane. W zasadzie nie jestem w stanie powstrzymać cię od mówienia o tym co będzie, ale powiedz... jesteś gotowy podjąć ryzyko, by ocalić przyszłość Abraxasa, mając świadomość konsekwencji swoich czynów? Prawdę mówiąc, być może już jego przyszłość jest inna... Przecież podjął kilka niekonwencjonalnych decyzji. Zaprzyjaźnił się choćby z tobą... pozostaje nam żywić nadzieję, że jego los będzie inny niż wydawało się początkowo.
– To nie jest do końca to co chciałbym usłyszeć, jednak rozumiem Kasandro... Wiedza bywa przekleństwem... Widzę doskonale z czym musisz się na co dzień zmagać i doceniam to. Dziękuję, że zechciałaś ze mną porozmawiać. Mimo wszystko jest mi jakoś lżej. Pójdę już. Mam nadzieję, że pod moją nieobecność James i Abraxas nie pozabijali się wzajemnie – powiedział Aren i uśmiechnął się lekko, ale uśmiech nie dotarł do jego oczu. Kasandra w odpowiedzi także uśmiechnęła się pokrzepiająco i skinęła głową, przytulając go na pożegnanie. Życzyła mu jeszcze powodzenia i pozwoliła wyjść.
Po wyjściu chłopca ukryła twarz w dłoniach, biorąc głęboki oddech. Położyła się na kanapie i utkwiła wzrok w tykającym rytmicznie zegarze. Westchnęła ciężko, starając się opanować rozgorączkowane myśli. Chyba trafiła na najgorszy zestaw Przeznaczonych. Ciekawe czy jej babka również miała tak problematyczną dwójkę. Wątpiła w to szczerze.

Widziała w czym tkwił największy problem. Aren i Tom mieli bardzo różne podejście do życia. Wiele przeciwności, które nie pozwalały im spotkać się gdzieś w połowie. Uczucia żywili do siebie te same jak wynikało z opowiadań Arena, ale reagowali na nie zupełnie odmiennie. Obaj w życiu doświadczyli tak mało miłości, że teraz, kiedy ich spotkała, nie byli w stanie jej zidentyfikować. Nie musiała być wieszczem, by widzieć naturalne symptomy... czas również był przeciwko nim.

Przystała jednak na zasady gry, więc musiała ich przestrzegać. Niestety, było to coraz trudniejsze... Czuła, że musi poznać kolejną wizję. Musiała wiedzieć, czy ścieżki są wciąż te same, czy też otworzyły się jakieś nowe. Musiała jednak w tym celu odnaleźć Jego i tu był kolejny problem. Wyczuwała Jego obecność wszędzie... w całym zamku. Słabo zaznaczoną, ledwie wyczuwalną, ale jednak istniejącą. Tamten drań w cylindrze również to poczuł kiedy tylko oboje znaleźli się w tej szkole, bo aż zaniemówił z wrażenia. Musiała znaleźć sposób znalezienia Go mimo tej wielości śladów. Wierzyła, że wreszcie odkryje jakąś metodę. Była tego wręcz pewna.

Jej myśli zaprzątał również Abraxas Malfoy, drogi przyjaciel Arena. W zasadzie chciałaby zobaczyć jak teraz wyglądałaby jego przyszłość, jak bardzo się zmieniła, ale nie miała realnego wpływu na swoje wizje. Nie wiedziała czy będzie jej dane ujrzeć akurat to... a tamtego drania już nie chciała o nic więcej prosić.

***

Zbliżył się do boiska i poczuł pewien niepokój. Pracownicy Ministerstw wyglądali na mocno poruszonych. Gestykulowali i przekrzykiwali się wzajemnie. Aren zignorował ich jednak i szybkim krokiem ruszył w stronę namiotu, w którym wcześniej pracowali razem z Jamesem i Abraxasem. Zastał tam tylko kobietę, która wcześniej nadzorowała przebieg ich kary. Uniosła głowę znad sterty dokumentów mówiąc:

– Jeżeli szukasz swojego przyjaciela, radzę rozejrzeć się na zewnątrz. Najlepiej tam, gdzie jest największy hałas i zamieszanie. Zanim jednak... hej, chłopcze!

Greyowi wystarczyło to co już usłyszał. Był przerażony wizją tego, co mogło się stać między Malfoyem i Hillem. Wybiegł na zewnątrz kierując się w stronę boiska, gdzie wciąż panowała wiele sugerująca wrzawa. Przepychał się gwałtownie między stojącymi tu czarodziejami do momentu, gdy zauważył najbardziej surrealistyczny obrazek jaki mógł sobie wyobrazić. Przystanął na moment zaskoczony, obserwując swoich dwóch kolegów z uwagą pochylających się nad jakimiś runami. Aren zamrugał żeby sprawdzić czy dobrze widzi i rozejrzał się wokół. Stojący w pobliżu magowie z Ministerstw obserwowali chłopców, słuchali tego o czym mówią, komentowali między sobą, przytakiwali i nawet sprzeczali między sobą. Skupił uwagę znowu na Abraxasie i Jamesie. Malfoy akurat mówił:

– Skoro runy już są sprawdzone i te wadliwe zostały poprawione przez osoby, które były za nie odpowiedzialne, ta część nie wymaga korekty. Problem musi leżeć gdzie indziej... To bardzo potężne zaklęcie obszarowe... – Hill skinął na tą wypowiedź głową, powiódł wzrokiem po otaczających go magach i podjął wątek w swoim stylu:

– Cóż... jestem zaskoczony, że w ogóle dopuścili niektórych z tych ludzi do tego typu zaklęć. Naprawdę pracujecie w Departamencie Magicznych Gier i Sportów? Jest tak jak powiedziałeś. Ktoś po prostu źle wymawia inkantację. Wystarczy przekręcić jedno słowo, źle zaakcentować, a zaklęcie nie wyjdzie.

– Radzę sprawdzić się nawzajem i potem jeszcze raz spróbować... Warto również zwrócić uwagę na to, czy każdy uczestniczący jest na siłach podołać zadaniu po tylu próbach. Jeżeli ktoś jest chociażby minimalnie wyczerpany magicznie, powinien zostać wymieniony.

– Każdy wkład mocy musi być taki sam dla runy, która jest przypisana danej osobie. Jak przecież wiemy, bariera musi być taka sama na całej długości i wysokości. Nikt nie może schodzić poniżej wyznaczonego poziomu mocy. Masz rację, to również powinniście sprawdzić zanim znów zaczniecie. Proponuję się zmobilizować. Powinniście się wziąć porządnie do roboty, bo czas wam ucieka. Chyba pamiętacie kto będzie odpowiedzialny, jeżeli zbłąkane zaklęcie trafi w jakiegoś widza...? Zauważcie, że odwaliliśmy za was część pracy. Macie jej o wiele mniej, więc się przyłóżcie.

Pracownicy Ministerstw patrzyli w tej chwili na Hilla i Malfoya jak stado bazyliszków. Aż dziw, że obaj wciąż jeszcze żyli i najwyraźniej niewiele sobie robili z tych spojrzeń. Aren natomiast patrzył na nich z pewnym podziwem. Najwyraźniej wznieśli się ponad podziały i starali się pomóc w tym, co potrafili najlepiej. Kiedy tak ich słuchał, doszedł do wniosku, że mają ze sobą bardzo dużo wspólnego. Ruszył w ich kierunku, napotykając spojrzeniem zamyślony wzrok Jamesa. Po chwili Hill przeniósł oczy na Abraxasa, który akurat spostrzegł Greya i rozpromienił się na jego widok mówiąc:

– Myślałem, że dyrektor dłużej cię potrzyma. Co tutaj robisz?

– Jak widzisz nie trwało to tak długo jak obaj myśleliśmy. Wróciłem, bo mimo wszystko trochę się o ciebie martwiłem. Widzę jednak, że zupełnie niepotrzebnie... – spojrzał badawczo na Jamesa, który nic nie odpowiedział. To było zastanawiające.

– To zabawne, bo z reguły jest na odwrót. Doceniam jednak troskę.

– Jak to się stało, że pomagaliście przy tej barierze?

– Ah to... kiedy skończyliśmy pracę w namiocie założyłem się z Hillem, że błąd jest po stronie MACUSY. On jednak nie dał mi wiary. Na początku zlustrowaliśmy tylko piątą i szóstą runę i kilka obok. Później zostaliśmy jednak poproszeni o sprawdzenie wszystkich w ramach wsparcia dla Ministerstw. Okazało się, że było sześć źle rozrysowanych. Najgorzej wyglądały jak mówiłem wcześniej piąta i szósta. Były w nich pomyłki i niedociągnięcia natury merytorycznej. Inne zostały po prostu narysowane niedokładnie, a wręcz niechlujnie. W ostateczności mieliśmy remis. Pewnie gdyby ktoś stojący tu obok nie komentował głośno tego co robią Ministerstwa, bylibyśmy już dawno w swoich kwaterach – kpiący uśmiech był odpowiedzią ze strony Jamesa, który jednak po chwili nie wytrzymał i dorzucił:
– Owszem, jednak to ty masz najwyraźniej jakiś kompleks. Musisz udowodnić wszystkim, że masz rację.

– Naprawdę? To dziwne, bo właśnie to samo pomyślałem o tobie. Chodźmy Aren. Szkoda tracić czasu na niego – lekkie pchnięcie w łopatkę wskazało Arenowi, że Abraxas chciałby, by przyspieszył kroku w drodze do zamku. Malfoy zanim ruszył, obejrzał się na Hilla, który w milczeniu skinął tylko głową i uniósł rękę na pożegnanie. Mieli umowę. Teraz pozostało mieć nadzieję, że James wywiąże się z niej jak najlepiej.

Hill odprowadził wzrokiem dwójkę hogwartczyków, zatrzymując dłużej wzrok na blondynie. Pierwszy raz dane mu było zobaczyć tak bezwarunkowe oddanie w stosunku do innej osoby. Do tej pory myślał, że coś takiego może wypłynąć jedynie spod pióra twórców powieści. Okazało się, że jest realne. Widział to, słyszał i czuł to przedziwne porozumienie, kiedy obserwował tą dwójkę. Każdego z osobna i razem. Początkowo chciał odmówić tej dziwnej propozycji, która w zasadzie niczym się nie różniła od jego zadania, ustalonego przez obie grupy w ramach negocjacji. Im dłużej jednak o tym myślał, zaczął dostrzegać drugie dno tej prośby. Malfoy go zaintrygował. Najwyraźniej był bardzo przewidujący i planował kilka kroków naprzód. Najwyraźniej też Grey nie był świadomy jego poczynań. Nie wiedział co blondyn dla niego robił i chciał poświęcić.

Doprawdy... Abraxas Malfoy był jedną z niewielu osób, które zrobiły na nim wrażenie. Ta myśl pojawiła mu się w umyśle już któryś raz z rzędu. Powziął jednak jeszcze jeden wniosek. Głupota Arena była jednak zaraźliwa... albo to była jednak głupota Abraxasa... kto wie. James uśmiechnął się do swoich myśli i ruszył po różdżkę.

W połowię drogi do zamku zatrzymał się raptownie na widok kobiecej postaci. Czekała na niego przy głównym wejściu do zamku. Domyślał się dlaczego tutaj była, ale nie wyczuwał Jego obecności. W tym momencie naprawdę zaczął żałować że nie ma przy sobie żadnej broni.

***

Liam już od momentu pozostawienia Arenowi informacji o spotkaniu, szykował się do niego. Któryś raz z rzędu sprawdził, czy zabrał do kryjówki i przygotował odpowiednio wszystko co powinien. Najwyraźniej podczas tych manewrów i szykowania nie został zauważony, ani nie wzbudził niczyich podejrzeń, co go niezmiernie cieszyło. Przygotowania stały się jeszcze trudniejsze, kiedy do zamku trafiły dodatkowe osoby, głównie sędziowie. Najwięcej problemów sprawiło mu przeniesienie swojej miotły na umówione miejsce spotkania. Nie grał w quiddlitcha, więc jego widok z tym przedmiotem byłby zaskakujący. Udało mu się to zrobić w momencie, kiedy miał się stawić podczas treningu Wrighta. Spóźnił się kosztem przetransportowania własnej miotły na taras i ukrycia jej odpowiednio. Co prawda mało kto odwiedzał to miejsce zimą, ale trzeba było być gotowym na każdy scenariusz.

Na szczęście jego nieobecność nie została zauważona przez Evana. Był zajęty treningiem i popisywaniem się przed prasą swoimi zdolnościami. Ogólne zainteresowanie i atencja ze strony publiczności okazała się być niezłą tarczą. To kompletnie pochłonęło Wrighta. Dopóki nie potrzebował dodatkowych rąk i wykonawcy swoich pomysłów, wszystko było w porządku. Liam podejrzewał zresztą, że Evan w ten sposób rekompensuje sobie zły humor po wczorajszym spotkaniu z Relinem i Bennetem. Co prawda pierwszą frustrację odreagował na nim, ale... Jedno było dobre. Tym razem Wright pozwolił mu się uleczyć. Oczywiście nie z dobroci serca, ale ze względu na zbliżające się eliminacje. Przecież bardzo wiele zależało od niego. W tym bezpieczeństwo Evana.

Grey trochę się spóźniał. Collins jednak nie denerwował się. Przewidział, że tak może być. W końcu nie tak łatwo było poruszać się po zamku niepostrzeżenie. Zwłaszcza teraz, tuż przed Turniejem. Tym bardziej zresztą, że było już późno i nikt z uczniów nie powinien kręcić się po korytarzach. Czekał i czuł ekscytację na myśl o spotkaniu z Arenem. Od ich ostatniej rozmowy nie minęło niby zbyt wiele czasu, ale dni dłużyły mu się niemiłosiernie. Tym bardziej, że musiał utrzymywać swoją pozę, nie mógł powiedzieć, pokazać, ani zrobić niczego co mógłby zauważyć Wright, a właściwie żaden z uczniów Durmstrangu. Chłodna obojętność była jego maską, ale prawdę mówiąc nie lubił używać jej w stosunku do Arena. Oczywiście nie miał wyjścia. Musiał.

Ciche skrzypnięcie wrót na taras oznajmiło pojawienie się Greya. Na jego widok Liam rozluźnił się i uśmiechnął po raz pierwszy od czasu ich ostatniego spotkania sam na sam. Aren podszedł do niego z równie radosnym uśmiechem, usprawiedliwiając się w pierwszych słowach:

– Przepraszam za spóźnienie. Musiałem zadbać o pozory, że wciąż jestem w pokoju... Na szczęście Lime potrafi narobić tyle hałasu, że Tom i Abraxas rzucają zaklęcia wyciszające na noc. Dzięki temu byłem w stanie umknąć.

– Lime? Twoja sowa?

– Dokładniej świergotnik. Odebrałem go przemytnikowi... wtedy, kiedy zgubiłem się w Atrium. Na pewno pamiętasz to zamieszanie, kiedy nie dotarłem do Durmstrangu świstoklikiem. Resztę opowiem później, bo przyznam, że jestem podekscytowany i ciekawy... Czy to miotła?

– Tak. Drugą, zapasową schowałem w mojej kryjówce... Nie byłem pewien, czy możesz latać. Jak widzisz jestem gotowy na każdy wariant, więc nie musisz się martwić – wyjaśnił Collins sprawiając wrażenie lekko podenerwowanego. Aren to zauważył i postanowił uspokoić chłopaka:

– Prawdę mówiąc bardzo dawno nie próbowałem latać. Minęło już sporo czasu, ale chętnie spróbuję. Od czasu do czasu staram się sprawdzić kondycje mojej magii i próbuję jakiegoś zaklęcia. Wolę robić to w samotności. Swego czasu zostałem na tym przyłapany przez osobę, która wybitnie mnie nie znosi. Musiałem znieść spojrzenie pełne wyższości i politowania. To było bardzo niemiłe, a nawet poniżające. Niby powinienem przywyknąć... jednak nie zawsze mi się to udaje. Sporo rzeczy wyglądałoby inaczej, gdybym mógł użyć czarów... – na takie dictum Liam natychmiast pospieszył z zapewnieniami:

– Obiecuję, że nie będę cię oceniać na podstawie tego czy ci się uda, czy też nie. Jeżeli chcesz mogę zamknąć oczy... albo mogę się odwrócić. Jeżeli będziesz czuł się źle, mogę również... – przerwał słysząc śmiech Arena. Zielonooki chłopak niemal natychmiast opanował rozbawienie i dodał:

– Daj spokój. Wiem, że ty się tak nie zachowasz. Zresztą właśnie dlatego ci o tym mówię. Może tego nie pokazuję, ale osobiście także uważam swój brak dostępu do magii za słabość. Są tylko trzy osoby, którym mogę pokazać tą słabość. Jesteś jedną z nich. Dlatego nie przejmuj się... spróbujmy... Do mnie! – zawołał wyciągając odpowiednio dłoń, ale było tak jak się spodziewał. Miotła ani drgnęła. Aren westchnął tylko ciężko wzruszając ramionami i skomentował: – Poniekąd spodziewałem się tego...

– To nic. Za jakiś czas na pewno odzyskasz możliwość używania magii. Nie przejmuj się, polecimy razem. Pozwól, że rzucę na ciebie zaklęcie ogrzewające. Będzie ci zimno jak wyruszymy. Zresztą przypuszczam, że już zdążyłeś zmarznąć.

– Coraz bardziej mnie intrygujesz... Zróbmy to! Nie mogę się doczekać lotu i tego dokąd mnie zabierzesz! – zawołał wesoło Aren, niemal natychmiast czując rozlewające się po ciele miłe ciepło. Liam schował różdżkę, wezwał miotłę, usiadł na niej i odwrócił się do Greya z niepewnym uśmiechem, wyciągając w jego stronę rękę. Jego dłoń lekko się trzęsła z napięcia, jakby bał się, że zostanie odtrącony. Trzeba było jakoś go uspokoić. Aren schwycił więc pewnie jego wyciągniętą rękę i także dosiadł miotły obejmując Collinsa w pasie i ze śmiechem dodając:

– Hmm... Zakładam, że jednak kontynuujemy i kultywujemy jakąś tradycję związaną z wylatywaniem poza barierkę tutejszego tarasu.

– Można i tak to nazwać. Nie przestrasz się. Początkowo będziemy lecieć ku dołowi, co może być dezorientujące. Nie musisz się jednak obawiać. Znam drogę i...

– Na Merlina! Zróbmy to! Tak dawno nie latałem... Nie musisz się martwić, nie spadnę. Kiedyś grałem w quiddlitcha. Manewry na miotle nie są mi obce. W drogę Liam!

Nie musiał drugi raz powtarzać. Collins przeszedł do czynu. Początkowo trochę niepewnie oderwał się od podłoża. Po raz pierwszy miał ze sobą pasażera. Musiał się przyzwyczaić. Szybko złapał równowagę. Wystarczyło wziąć poprawkę na zmieniony środek ciężkości i nieco inny stopień przyspieszenia. Ruszyli. Oddalali się stopniowo od barierki, a później Liam ostrzegł Arena, żeby trzymał się mocno i zanurkował w dół. Musiał tak zrobić, żeby dostać się do swojej kryjówki, ale zarazem czuł, że taki lot spodoba się zielonookiemu siedzącemu za nim. Nie pomylił się. Radosny śmiech i okrzyki ujawniły najwyższe zadowolenie pasażera. Byli coraz niżej i szybko zbliżali się do niespokojnego i głośno szumiącego morza. Dosięgało ich nawet trochę kropli z rozbijających się o skalisty brzeg fal.

Byli już niedaleko. Liam stopniowo zwalniał, równocześnie systematycznie z wielkim wyczuciem wyrównując lot. Na koniec poleciał wzdłuż skalnych fundamentów u spodnich umocnień zamku, aż do momentu, kiedy osiągnęli posąg dwugłowego orła. Tam zakręcili i Collins ruszył prosto na ścianę, która w ostatniej chwili uczyniła niezbyt dużą szczelinę i przepuściła ich do środka. Pomieszczenie w którym się znaleźli było ciemne, ale tylko kilka sekund. Później zapłonęły magiczne pochodnie i ukazały sporej wielkości komnatę... zaskakująco pustą w większej części. Tylko w jednym kącie stało parę przedmiotów, prawdopodobnie przytaszczonych, a częściowo również transmutowanych na miejscu przez Liama. Uwagę zwracał regał wypełniony księgami, stolik i wyglądająca na zapraszająco wygodną kanapa. O ścianę była oparta kolejna miotła, o której wcześniej wspominał Liam. Uwagę Arena przyciągnęło jednak zupełnie co innego. Od drzwi w bocznej ścianie, wzdłuż podłogi biegł kanał wypełniony wodą, łudząco podobny do tego, który widział przy ołtarzu w miejscu, do którego zaprowadził go swego czasu Samuel. Czyżby była to dalsza część tego samego kanału? Porzucił na razie wszelkie dywagacje na rzecz skomentowania tego co tutaj widział. Liam zapewne oczekuje jego reakcji:

– Jak udało ci się znaleźć to miejsce? – zszedł z miotły i skonstatował, że każdy ruch i krok odbija się tu echem od ścian.

– Było opisane w jednej z rodowych ksiąg, będących w posiadaniu rodziny Evana. On sam raczej nie zaprząta sobie nimi głowy, a ma naprawdę cenne egzemplarze. Wie, że ja je przeczytałem i to mu najwyraźniej wystarcza... – odpowiedział Collins, ale przerwał nagle jakby w obawie, że powiedział za dużo. Zastanowił się przez chwilę, zerknął na Arena, który rozglądał się i wyglądało na to, że nie zauważył jego wahania. Liam odetchnął z ulgą, a później powiedział, zmieniając temat: – Znalazłem wzmiankę o tym miejscu w księdze, która opowiadała o historii Durmstrangu. Każdy chyba wie, że jest tutaj wiele tajemniczych zakamarków. Niektóre z nich mają naprawdę złą opinię. To pomieszczenie jest jednym z nich...

– Dlaczego? Nie dostrzegam tutaj niczego złego, strasznego, specyficznego... Skąd takie przekonanie?

– Widzisz tamto wejście, spod którego płynie kanałem woda? Te przeciwległe drzwi pewnie też... Okazało się, że tamte drzwi, do których płynie woda to nie wejście, a wyjście. Za to te, spod których wypływa to też wyjście i prowadzi z innego pomieszczenia. Chronione jest potężnymi zaklęciami. Ten, kto przejdzie przez drzwi, nie może się już cofnąć. Po drugiej stronie powinna być według opisanych sugestii komnata rytualna. Oczywiście to wszystko tylko moje domysły... Wracając jednak do tematu... to właśnie tutaj, do tego pomieszczenia trafiały stamtąd ofiary rytuałów, które na swoje nieszczęście przeżyły. Zostawiano je tutaj, by konały w męczarniach. Nie miały żadnych szans na powrót do komnaty. Mogły tu umierać, ale było też inne wyjście i prowadziły tam te drugie drzwi. Docierasz do dwugłowego orła i... dalej jest już tylko przepaść...

– To dosyć... makabryczne... Wright wie o tym?

– Nie. Nie mówiłem mu. Sam nie zapyta mnie o te informacje, bo nie zdaje sobie sprawy, że ja je znam. To dosyć skomplikowane... Zresztą... księga, w której znalazłem wiadomości i sugestie dotyczące tych rzeczy jest tutaj, na regale. Nie dowie się...

– Masz tutaj całkiem pokaźną biblioteczkę. Mówiłeś, że to księgi ze zbiorów rodziny Evana... a jednak są tutaj... Możesz wyjaśnić? Jeśli nie powinieneś, albo nie jesteś w stanie to powiedz mi o tym wprost, dobrze? – Aren rzucił to końcowe zastrzeżenie, bo zauważył, że Liam mówiąc o Evanie bardzo się pilnował i uważał na to co mówi. Nie wiedział z czego to wynika, ale jakoś tak to wszystko bardzo przypominało zachowanie Kasandry, która wielu rzeczy nie mogła zwyczajnie przekazać. Przypuszczał, że przyczyny były diametralnie inne, ale skutek ten sam.

– Chyba powinno być w porządku... Tak sądzę... To są księgi, które nie powinny być w ich rękach. Nie mogę powiedzieć więcej. Musisz mi to wybaczyć Aren... Czy to miejsce przeszkadza ci jako miejsce spotkań...? W zasadzie kiedy tak o tym myślę, zaczynam mieć wątpliwości, jednak to jest jedyne, o którym wiem.
– To nie problem Liam. To pomieszczenie może być. W zasadzie, prawdę mówiąc nie potrzebuję do spotkań z tobą niczego więcej oprócz ciebie samego i kanapy, którą tu widzę. Zmieńmy temat. Mam kilka ciekawych informacji, które powinny cię zainteresować. Dotyczą twoich mocy widzącego i ograniczeń obowiązujących wieszczów. Udało mi się spotkać z Kasandrą. Nie zdradziłem jej dla kogo zbierałem informacje. Przedstawiłem to tak, jakbym zwyczajnie wypytywał ją o to z czystej ciekawości.
– Znasz Kasandrę Tralawney? Słyszałem, że jest dosyć nieodstępną osobą...

– Cóż... istotnie. Dla innych. Nade mną sprawuje cichą pieczę. Trochę o tym opowiem... zajmijmy jednak wreszcie ten na oko wygodny mebel. Co będziemy stać...

Usiedli obaj na kanapie. Aren zajął miejsce na środku, ciekawy jak zareaguje Liam. Ten chwilę wahał się, ale na końcu wybrał miejsce z brzegu, oddalone od Greya, który przyjął to z uśmiechem.

Dość oględnie, nie wdając się w niewygodne szczegóły, zielonooki chłopak opowiedział skąd zna Kasandrę, licząc na to, że Liam nie będzie dopytywał się, podobnie jak on sam nie drążył kwestii Evana. Była to cicha, niepisana umowa, której obaj się trzymali. Collins przystał na to. Na ten moment musiał. Miał nadzieję, że wkrótce będzie mógł Arenowi wyjaśnić, co łączy go z pierwszym uczestnikiem Durmstrangu.

Aren płynnie przeszedł do opowieści o wszystkim, czego dowiedział się od słynnej wieszczki na temat wizji. Liam słuchał, pytał, Aren starał się tłumaczyć na ile sam rozumiał sprawę, wspólnie dochodzili do jakichś wniosków. Collins stwierdził, że w zasadzie wszystko co usłyszał było dla niego nowe, zaskakujące, ale i wiele wyjaśniało. Pierwszy wniosek jaki mu się nasuwał, dotyczył kwestii kontaktu z innym wieszczem, by odblokować wizje. Czyżby kiedykolwiek spotkał jakiegoś wieszcza? Nie pamiętał tego, ale jeśli nastąpiło to we wczesnym dzieciństwie, to nie mógł tego pamiętać. To była najbardziej prawdopodobna możliwość.

Uzgodnili również wspólnie, że jak dotąd doświadczył dwóch rodzajów wizji. Liam doszedł też do wniosku, że na podstawie tego, co zreferował mu Aren przypuszcza, że ze względu na konieczność dochowania tajemnicy na ten, czy też inny temat, więcej nie dowie się od żadnego wieszcza. Po tej konkluzji obaj się zamyślili, a po chwili Grey poprosił:

– Słuchaj... myślę, że lepiej byłoby, gdybyś nie próbował więcej wywoływać, no wiesz... inicjować wizji tak jak wtedy w bibliotece. Kasandra zaznaczała, że to bardzo niebezpieczne. Nie chcę cię stracić. Nie wiemy czym, albo kim może być kotwica, o której wspominała. Jeżeli coś ci się stanie, nie będę mógł pomóc... Dlatego proszę, żebyś tego nie robił. Za nic i w żadnych okolicznościach.

– Wcześniej nie miałem pojęcia z jakim ryzykiem to się wiąże. Teraz co prawda wiem, ale... przykro mi Aren... nie mogę ci tego obiecać. Mogę dać ci tylko swoje słowo, że użyję tego rodzaju wizji tylko w ostateczności. Mam nadzieję, że to ci wystarczy.

– Poniekąd cię rozumiem. Zrozum mnie również... nie chcę żeby żaden z moich przyjaciół się narażał na jakiekolwiek niebezpieczeństwo... Skoro jednak powiedziałeś, że użyjesz jej tylko wówczas, kiedy nie będzie innych możliwości, nie mam prawa ci tego zabronić... Wygląda na to, że jesteś potężnym widzącym Liam. Tamten mag, o którym wspominała Kasandra, doszedł do tego co ty dopiero w starszym wieku.

Zapadła cisza. Obaj chłopacy zatopili się w myślach. Collins zerknął na siedzącego obok zielonookiego chłopaka. Znali się zaledwie ponad miesiąc, a jednak tamten wykazuje o niego wielką troskę. Martwi się... nie chce wykorzystać jego umiejętności, ale przejmuje się tym, żeby go nie wykończyły. To było dla niego nowe. Ktokolwiek inny dowiedziałby się o jego mocach, dążyłby do tego, żeby wymusić na nim ich użycie. Gdyby tylko Wright wiedział... wzdrygnął się na samą myśl o niewątpliwie tragicznych skutkach...

Dręczyło go jeszcze coś. Takie realne, zupełnie oderwane od spraw, o których mówili jeszcze jakiś czas temu... widmo jutrzejszego pojedynku. Nie dawało mu to spokoju, ale postanowił, że na razie poruszy jeszcze inny, neutralny temat:

– Opowiesz mi o Lime? Przyznam, że jestem zaskoczony. Pozwolono ci mieć świergotnika? Przecież ich śpiew doprowadza do szaleństwa. A może jest coś o czym nie wiem o tym gatunku?

– Opowiem ci jak to się stało, że Lime jest u mnie, ale pod jednym warunkiem. Jak skończę, nie mów mi o tym jak bardzo było głupie i nieodpowiedzialne to co wyczyniłem... Słyszę to ostatnio zbyt wiele razy. Od razu dodam, że absolutnie nie jest tak, że nie zdaję sobie z tego sprawy. Staram się też uczyć na błędach, ale przypadki, wypadki i zbiegi okoliczności po prostu mnie prześladują i to stadnie. Tym razem było tak samo. W Atarium wylądowałem przez przypadek...– snuł opowieść, ale kilka kluczowych rzeczy przezornie przemilczał. Otwartość i przyjaźń owszem, ale niektóre sekrety nie były jego, a jeszcze inne wolał zachować póki co na czarną godzinę.

Słuchając kolejnej przygody z życia Arena, Liam zaczynał czuć coraz większy podziw dla jego odwagi i bezinteresownej osobowości. Oczywiście przyszło mu na myśl, że to co Grey zrobił było szalone, ale o tym nie powiedział. W pewnym momencie w relacji pojawił się Samuel Relin i od razu stało się jasne gdzie i kiedy doszło do spotkania ich obu. Liam nigdy dotąd nie pytał jak się poznali. Relin od zawsze był outsiderem, choć w zasadzie z własnego wyboru. Chciałby się dowiedzieć jak doszło do tego, że Grey z Relinem się zaprzyjaźnili, ale zrezygnował. Stwierdził, że jeszcze za wcześnie na takie dociekania. Milczał słuchając opowieści do momentu, kiedy pojawił się wątek, w którym Samuel wylądował w pokoju Arena w celu leczenia. Teraz zrozumiał to co widział... tak w wizji, jak i realnie, na schodach do kwater Hogwartu.

Później rozmawiali jeszcze o zupełnie luźnych sprawach. Oplotkowali nauczycieli z Durmstrangu i Hogwartu, w tym także Beery’ego. Oczywiście Aren przemilczał pewne kwestie. Wyjawił tylko, że profesor zielarstwa z Hogwartu chodził do szkoły i przyjaźnił się z Reidem. Nawet bez znanych jedynie jemu szczegółów doszli do zgodnego wniosku, że hogwarcki nauczyciel Zielarstwa za bardzo sobie pogrywa z naczelnym postrachem uczniów, którym był Cadan Reid. Aren zaskoczył także Liama informacją, że pomysłodawcą większości szlabanów Jamesa i jego jest właśnie Herbert Beery.

Na koniec Aren poruszył temat w zasadzie drażliwy, ale chyba najbardziej palący:

– Jak dotąd omijaliśmy kwestię Turnieju, ale chyba jednak nie ma sensu tak kluczyć wokół tego tematu. Obaj wiemy jak jest. Może dałbyś mi jakąś radę, czy wskazówki na co powinienem najbardziej uważać jutro?

– W zasadzie... podczas ostatniego spotkania udało mi się przekonać Evana, żeby zostawić sobie ciebie na sam koniec. Zgodził się, bo przecież w końcu mamy jeszcze przeciw sobie piątkę innych czarodziejów. Doradzam jednak, żebyś się nie wychylał...

– Z tego wniosek, że nie jestem już twoim głównym celem. W sumie cieszę się z tego. Wolałbym nie stawać naprzeciw ciebie... Trudno było nakłonić do tego Wrighta?

– Wystarczyło przedstawić kilka solidnych argumentów. Pomógł mi też wyjątkowy upór Relina. Zawziął się i omal nie doszło do niezłej awantury. W końcu jednak wymógł na Evanie, że to on będzie przeciwnikiem Riddle'a... Nie wiem co go opętało, jednak był w tej sprawie nieugięty. Wright zgodził się z oporami, ale w zasadzie doszedłem do wniosku, że było mu to na rękę... przynajmniej takie odniosłem wrażenie – Collins nie dodał jednak, że przekonanie Evana kosztowało go także kilka klątw. Nie żałował... wolał to niż wykonanie zleconego mu wcześniej zadania.

– Trochę obawiałem się tego, co miało nastąpić. Liam, ale ty też powinieneś na siebie uważać. Co prawda jesteśmy w przeciwnych drużynach, ale i ty i Sam wciąż jesteście moimi przyjaciółmi. To co się stanie podczas walki nie poróżni nas w żaden sposób. Pamiętaj o tym. W końcu to tylko Turniej... zadanie, nic więcej.

– Wiem, ale proszę... unikaj mnie najdłużej jak tylko możesz. Być może udało mi się póki co przekonać Evana... ale wciąż to ja mam cię obezwładnić. Wiem, po prostu czuję, że Wrightowi nie wystarczy zaklęcie rozbrajające... To taki człowiek. Dlatego postaraj się schodzić mi z drogi póki się da – poprosił żarliwie durmstrangczyk obiecując sobie w duchu trzymać się ostatnich słów Arena i wierzyć, że nie odwróci się od niego.
– Moim założeniem jest raczej uniknąć walki. Może i często robię bezmyślne rzeczy, ale nawet mi nie przyszło do głowy, żeby rzucać się w krzyżowy ogień zaklęć bez możliwości użycia różdżki... – w tym momencie przerwał wypowiedź, zdając sobie sprawę z faktu, że w zasadzie już raz tak zrobił. Rzucił się przed zaklęcie. Co prawda nie zamierzał powtarzać tego wyczynu, ale... Należało jakoś zakończyć, więc trochę niezgrabnie kontynuował: – także no... będę się starał trzymać na uboczu. Brzmisz trochę tak, jakbym musiał się ciebie najbardziej obawiać...
– Bo tak jest... Ze strony Relina nic ci nie grozi. Natomiast ja... nawet gdybym chciał, nie mogę ci tego obiecać... Evan posłuży się... obawia się tego co prasa powie jeżeli cię zaatakuje. Pewnie uznają to za niehonorowe. Uważa, że jesteś łatwym celem. Ja tak nie myślę i nie przejmuj się tym co on sądzi. To... nieistotne... – kiedy złość, która na moment zawitała na twarzy zielonookiego zupełnie nagle zmieniła się w złośliwy uśmieszek, brwi Liama uniosły się w zdumieniu do góry. Coś było na rzeczy, ale nie zamierzał się dopytywać. Przekazał co zamierzał i to było najważniejsze. Aren uśmiechnął się tym razem konkretnie do niego, a nie do swoich myśli i był to miły, przyjazny uśmiech i powiedział:

– Myślę, że pora na nas... Nie chcę ryzykować odkrycia, że jednak się wymknąłem. Wrócimy tutaj jeszcze, prawda? Przyznam... podoba mi się fakt, że żeby tutaj się dostać trzeba posiadać miotłę. Perspektywa ponownego wspólnego lotu wydaje się naprawdę kusząca. Nie wiem czy ktoś ci już mówił, ale byłbyś świetnym ścigającym. Masz naprawdę niesamowitą kontrolę nad miotłą podczas lotu. Nawet z dodatkowym balastem! Nie chcę nawet myśleć, czego potrafiłbyś dokonać na boisku.

– Dziękuję... Wkrótce będą roztopy i zostaną wznowione zajęcia latania... Może do tego czasu uda ci się przywołać miotłę. Na pewno możemy próbować tutaj... jeżeli zechcesz... Tymczasem masz rację... jest już późno, a jutro czekają na nas eliminacje.

Droga powrotna była mniej spektakularna niż ta w dół. Arenowi jednak sprawiał przyjemność sam fakt latania. Dał się nawet przekonać na okrężną drogę, mimo że pora była już naprawdę późna. Liam leciał, ale im bliżej byli tarasu, tym bardziej wracały do niego kłopoty, a zwłaszcza zbliżające się eliminacje i jego prywatne zmartwienia z nimi związane.

Wylądowali wreszcie i zgodnie z ustaleniami Aren ruszył pierwszy do siebie. Liam miał trochę odczekać i iść do siebie. Kiedy zielonooki po pożegnaniu odszedł, Collins poczuł w sercu głębokie osamotnienie i aż się zdziwił tym odczuciem. Zamknął oczy i odetchnął kilka razy głęboko, by je odgonić, ale pod powiekami wciąż widział oddalającą się postać Greya. Poczuł wszechogarniający niepokój i gwałtownie otworzył oczy. Hogwartczyka już oczywiście nie było. Przejął go chłód, mimo zaklęcia ogrzewającego i objął się kurczowo ramionami, biorąc głęboki wdech i starając się usilnie uspokoić. Nie rozumiał tego. Dlaczego bał się właśnie teraz?

***

Na śniadaniu czuć było powszechne napięcie i radosne oczekiwanie. Aren starał się nie przykładać wielkiej wagi do panującej wokół atmosfery. Już raz przez to przechodził. Wiedział, że musi się skupić i konsekwentnie realizować swój plan. Tylko opanowanie pomoże mu przetrwać jak najdłużej. W zasadzie to właśnie ten aspekt całego planu wydawał się najbardziej problematyczny i najtrudniejszy.

Jak wiadomo za każdą znokautowaną osobę mogli zdobyć punkty... nawet sześćdziesiąt dodatkowych minut. Gra była warta świeczki. To dawało ogromną przewagę i zamierzał osiągnąć w ramach realizowanego planu jak najwięcej punktów. Oczywiście jeśli będzie ich dwadzieścia, czy trzydzieści to też będzie zadowolony. Wiadomo, walka zawsze jest nieprzewidywalna, a dla osoby nie mogącej póki co korzystać z magii, każda minuta była na wagę złota.

Czuł, że jest gotowy. Odkąd się tutaj znalazł, opracowywał rozmaite warianty i możliwości rozwiązania. Starał się przygotować na każdą niespodziankę. Czuł, że o ile będzie to możliwe, utrzyma się... może nawet do wyeliminowania połowy uczestników. Taki miał zamiar i dlatego przygotował dwa warianty swoich działań. Drugi był czysto awaryjny i naprawdę wolałby z niego nie korzystać. Wiedział, że tym sposobem przysporzy sobie więcej kłopotów w przyszłości, ale jeśli będzie musiał... Z drugiej strony to właśnie ten plan miał spore plusy... Spojrzał na Toma, który rozmawiał z Malfoyem i Blackiem... oczywiście on jak zwykle był wykluczony z dyskusji o eliminacjach. Nie zamierzał się poddawać i robił dobrą minę do złej gry.

Ponownie spojrzał na tą małą grupkę i zmierzył rozmówców zaskoczonym spojrzeniem. Coś było wyraźnie nie tak pomiędzy czerwonookim, a Abraxasem. W zasadzie zauważył to już jakiś czas temu, a nawet pytał o to blondyna, ale ten wzruszył jedynie ramionami w odpowiedzi, tłumacząc wszystko odmiennymi poglądami. Aren przyjął tą odpowiedź nie chcąc drążyć tematu, ale teraz trochę tego żałował. Zaczął się obawiać, że problemem mogła być znowu jego osoba. Przecież ostatnio każdą wolną chwilę spędzali z Abraxasem razem, a już raz tak było i wiadomo jak się skończyło... Blondyn był istotnym elementem jego planów i musiał znać szczegóły.

Po posiłku mieli jeszcze dwie godziny na przygotowania. Beery powiadomił ich, że w pokojach czekają na nich stroje, w których będą reprezentować Hogwart. Dodał, że sam doglądał, żeby spełniały wymagania, a równocześnie były im przydatne. Po tych słowach profesor mrugnął do Arena z szelmowskim uśmiechem, a zielonooki chłopak sam nie wiedział, czy ma to przyjąć jako dobry, czy jako zły znak.

W pokoju, na widok leżącego na łóżku stroju i po pobieżnym obejrzeniu, Aren uśmiechnął się i westchnął z podziwem. Kiedy tu szedł czuł obawę i spodziewał się... w zasadzie to nie spodziewał się właśnie tego. Okazało się, że nauczyciel Zielarstwa miał po pierwsze świetny gust, a poza tym zadbał o to, by z kolei Aren miał wszystko, czego potrzebował podczas turniejowych zmagań. Materiał był przyjemny w dotyku. Grey nie przedłużając przebrał się w niego i stwierdził, że ubranie momentalnie, samo dopasowało się do jego sylwetki. Było bardzo wygodne i nie krępowało ruchów. Przyjrzał się sobie w lustrze, skrzywił się lekko stwierdzając, że odzież uwydatniła jeszcze jego drobne ciało, ale to w zasadzie był mało istotny szczegół.

Całość przypominała czarny mundur ze srebrnymi i zielonymi dodatkami w postaci finezyjnych aplikacji na rękawach i w pasie. Na plecach i piersi był wyszyty herb Hogwartu. Tunika sięgała mu nieco powyżej połowy ud, a całości dopełniały dopasowane spodnie. Strój był wygodny, ale jego podstawowym atutem z punktu widzenia Arena były kieszenie. Dwie z przodu, standardowa na różdżkę i wiele innych rozmieszczonych strategicznie, mniejszych i większych, a co ważne mało widocznych. Sprawdził kilka. Były nad podziw pojemne. Wypróbował. Wypełnił jedną z nich po brzegi, ale okazało się, że na zewnątrz kompletnie nie było tego widać. To jasno wskazywało, że kieszenie były zaczarowane. Zapisał sobie w pamięci, że musi podziękować za ten strój Beery’emu i zabrał się za przygotowania.

Opróżnił testowaną kieszeń i zabrał się za rozmieszczanie potrzebnych mu podczas eliminacji rzeczy. Kilkukrotnie upewnił się czy na pewno wszystko zabrał, czy nie popełnił błędu i czy pamięta gdzie co umieścił. Co jakiś czas czujnie zerkał na zegar, kontrolując czas. Nie chciał się spóźnić. Ostatnio sporo jego kłopotów wynikało z faktu, że się spóźniał. Na końcu wsunął do przeznaczonej do tego kieszeni różdżkę. Była wymagana. W zasadzie gdyby teraz nagle odzyskał moc, dałoby to niezły efekt zaskoczenia. Aż się uśmiechnął na samą myśl. Wyobraził sobie miny wszystkich obecnych, ale po chwili wzruszył tylko ramionami. Nie ma co rozpraszać się marzeniami. Rzeczywistość była taka jaka była i musiał sobie radzić innymi sposobami.

– Życz mi powodzenia Lime! Przyda się... – mruknął do świergotnika który siedział na szczycie łóżka. Ten rozprostował w odpowiedzi skrzydła, nie wydając jednak żadnego dźwięku.

Zielonooki chłopak wziął głęboki oddech i otworzył drzwi pokoju wychodząc na zewnątrz. W ich salonie stał już Riddle. Aren ruszył w jego stronę, przyglądając się jego sylwetce i przesuwając systematycznie wzrok do góry do czasu, aż natrafił spojrzeniem na czerwone oczy. Obserwowały go czujnie. To było coś nowego, ale nie nieprzyjemnego. Wręcz odwrotnie. Nie pamiętał, by Tom ostatnio patrzył na niego tak jak teraz... W zasadzie to chyba... no tak, wtedy kiedy myślał, że czerwonooki chce go pocałować. Może i posunął by się dalej w swoich rozmyślaniach, ale ta myśl podsunęła mu zupełnie inną. Już dwa razy został odtrącony. Nie zamierzał narażać się na kolejne odrzucenie teraz, kiedy musiał się skupić. Poprzednie dwa razy wciąż bolały. Wystarczyło sobie o nich przypomnieć.

Na szczęście ten moment wybrał sobie Abraxas, który wynurzył się akurat ze swojego pokoju i ruszył w ich stronę. Aren przeniósł wzrok na blondyna. Ten z kolei zawisł na nim spojrzeniem i szeroko otworzył oczy stając jak wryty. Żeby coś powiedzieć, Grey bez zbytniej refleksji rzucił:

– Abraxasie, świetnie wyglądasz! – nie widział, że Tom na ten komentarz zacisnął mocniej dłonie. Zauważył to jednak Malfoy i zapanował nad swoimi odruchami i wzrokiem. Wolał nie kusić losu, ale odpowiedział spokojnym głosem:

– Chyba sam siebie nie widzisz. Barwy Slytherinu zostały dla ciebie stworzone...

Szli wspólnie do wyznaczonej sali. Tam mieli zebrać się wszyscy uczestnicy i całą dziewiątką udać się w kierunku przygotowanego boiska. Aren wchodząc do sali zauważył, że oprócz uczestników znajdują się w pomieszczeniu także inni ludzie. Po chwili obserwacji i jednej specyficznej osobie, której wolałby nie oglądać domyślił się, że byli to rodzice niektórych, przebywających tutaj uczniów. Osobą, której wolałby nie oglądać, był ojciec Abraxasa. Sam młody Malfoy nie był tą obecnością zaskoczony. Natychmiast podszedł do swojego rodziciela, kłaniając się przed nim lekko. Obaj odeszli na bok, żeby porozmawiać na osobności. Aren dyskretnie obserwował obu czując niepokój. Niczego nie wypatrzył, ale nie dziwiło go to. Miał już przecież okazję przekonać się, że w czasie rozmowy z ojcem młody Malfoy potrafi doskonale kryć swoje emocje.

Koło Nessy i Roweny przebywali zapewne ich rodzice. Koło Jamesa stała wysoka kobieta z kruczoczarnymi włosami zaplecionymi w długi warkocz, który spływał po jej złocistej sukni. Wyglądała na bardzo elegancką i wyrafinowaną czarownicę. Obdarzała oszczędnym uśmiechem rodziców uczennic z Ilvermorny, z którymi właśnie wymieniała jakieś uprzejme uwagi. Zwracało uwagę, że Hill również udzielał się w tej rozmowie. Mało tego, rozmawiał z Roweną nie krzywiąc się jak to miał w zwyczaju. Czyżby ta nagła zmiana zachowania wynikła z tego, że w okolicy pojawiła się jego matka? Można się było jedynie tego domyślać.

Rodzice Evana Wrighta nie zaskoczyli jakoś Greya. Wiedział teraz już, dlaczego ich syn zachowuje się w taki, a nie inny sposób. Patrzyli na innych z góry, głośno podkreślając postępy syna. Wygłaszali peony na jego temat, ogłaszając wszem i wobec jacy są z niego dumni. W zasadzie wolno im było to robić, bo przecież był to ich syn, ale gdyby jeszcze ktokolwiek chciał, czy też zamierzał tego słuchać... Koło nich, na uboczu stał Liam z neutralną miną. Dostrzegł wzrok Arena, ale niemal natychmiast odwrócił swoje spojrzenie. Wyglądało na to, że durmstrangczyk był tutaj sam. Z jakiegoś powodu trzymał się jednak w pobliżu rodziny Wrighta. Było doskonale widać, że ci ludzie kompletnie nie zwracali na niego uwagi. Jakimś cudem jednak, Aren był przekonany, że Liam tak właśnie wolał. Nie chciał być w centrum ich uwagi. Cieszyło go, że chociaż na jakiś czas mógł się czuć zapomniany. Aren utwierdził się jedynie w przekonaniu, że nie znosi Evana za to jak traktował Liama. Jego szeroki plan dawania nauczek obejmował między innymi tego osobnika. Co prawda Wright nie był jedyny na liście. Wzrok Greya bez udziału woli powędrował w stronę sylwetki ojca Abraxasa. W tym momencie usłyszał wypowiedziane głosem Toma:

– Wydajesz się zmartwiony. Chodzi o Turniej, czy może o jego obecność? – Aren zerknął na mówiącego, ale Riddle miał wzrok skierowany na Malfoya seniora, czyli wcześniej musiał obserwować gdzie patrzy.

– Turniej w tym momencie mniej mnie martwi niż on.

– Przejawiasz niesamowitą troskę o Abraxasa. Nie sądzisz, że ta wasza przyjaźń znacznie przekracza pewne normy społeczne?

– Chyba nie sądzisz, że przejmuję się tym co inni o mnie sądzą. Poza tym przecież nie jest nas tu wielu. I tak spędzamy większość czasu we własnym towarzystwie. Choćby z tego powodu uważam, że to tak naprawdę nie ma znaczenia – odparł pewnym głosem zielonooki chłopak, czując w tym pytaniu jakieś drugie dno. Nie znosił tych zagrywek. Nie do końca sobie z nimi radził.

– Mówisz, że nie interesują cię inni ludzie... Zastanawia mnie wobec tego, dlaczego z taką desperacją zadeklarowałeś jakiś czas temu, że dziś będę patrzył tylko na ciebie? Skąd ta pewność?

– Kto wie... Jedno jest pewne. W twoim interesie jest nie odpaść zbyt szybko. Chyba, że wolisz usłyszeć o wszystkim od innych – rzucił kąśliwie Grey, okraszając wypowiedź kpiącym uśmieszkiem.

W tym samym momencie do pomieszczenia wszedł Samuel z profesorem Reidem i jeszcze jednym mężczyzną. Aren w pierwszej chwili pomyślał, że to jego ojciec, ale kiedy przyjrzał się uważniej skonstatował, że ten człowiek jest zbyt młody. Prawdopodobnie był to starszy brat Relina. Samuel nie wyglądał na zachwyconego obecnością żadnego z mężczyzn. Aren rzucił mu pokrzepiający uśmiech, który został odwzajemniony. Młodszy Relin po chwili wymownie spojrzał to na jednego, to na drugiego mężczyznę, przewrócił oczami, pokazał kciuki skierowane w dół i wykrzywił się specyficznie. W zasadzie pokaz nie wymagał komentarza. Wszystko było jasne.

***

Trybuny były pełne uczniów i nauczycieli ze wszystkich trzech szkół i zaproszonych gości. Bennet poszukał wzrokiem swojego znajomego z Hogwartu. Chciał zadać mu kilka pytań. Po chwili wypatrzył znajomą twarz Horacego Slughorna, wymieniającego akurat jakieś uwagi z jednym z nauczycieli z Ilvermorny. Poczekał cierpliwie aż skończą, po czym podszedł, przywitał się i zaproszony zajął wolne miejsce przy koledze. Bardzo dobre zresztą miejsce, bo na przedzie widowni. Widać stąd było wszystko, co miało dziać się na arenie. Maskując uśmiechem niechęć, skinął głową na powitanie opiekunowi uczestników Turnieju z Hogwartu. Nie lubił tego człowieka co często powtarzał Reidowi. Próbował z niego nawet wyciągnąć jakieś informacje o tym czarodzieju, ale nic z tego. Jedyne co o nim wiedział, to były plotki krążące wśród ludzi Gellerta. Zdecydowanie zbyt mało, żeby wyrobić sobie jakiekolwiek pewne zdanie. Wypadało zacząć rozmowę, skoro już się tutaj przysiadł:

– Horacy, nie widzieliśmy się niemal od dwóch lat.

– Dobrze cię widzieć chłopcze. Czytałem o twoim ostatnim odkryciu i muszę przyznać, że to naprawdę wspaniałe. Zwłaszcza ten fragment o destylacji stężonej. Bardzo trafne spostrzeżenia.

– Dziękuję. Doceniam twoje słowa.

– Powiedz mi, bo jestem niezwykle ciekaw... jak przebiega wam współpraca? Kiedy sobie myślę co wasza dwójka mogłaby razem osiągnąć... – rozmarzył się nieomal, ale szybko się z tego otrząsnął słysząc zduszony śmiech, a raczej odgłos przypominający kaszel, dobiegający od strony profesora Beery'ego: – Wszystko w porządku Herbercie? Powinieneś bardziej zadbać o zdrowie. Więc powiedz Lucas, jak ci się z nim współpracuje.

– Muszę przyznać... myślałem, że będzie bardziej skory do współpracy. Ma naprawdę obszerną wiedzę, ale wydaje mi się, że za dużo chce ukryć. Jego wnioski są ciekawe, ale... wybacz, że to powiem, ale spodziewałam się czegoś więcej... Tylko raz zdołał mnie zaskoczyć swoimi obserwacjami i to na początku naszej znajomości.

– Oh, musisz mu dać więcej czasu. Wiemy przecież, że to dla niego też trudny moment. Ma teraz tyle na głowie. Przebywanie w Durmstrangu nie ułatwia mu niczego. Tylko dodaje kolejne przeszkody. W stosunku do mnie też nie był zbyt ufny na początku. Poprawiało się z czasem. Im więcej czasu spędzaliśmy w swoim towarzystwie, tym było lepiej. Polecam sporo cierpliwości. Potem zobaczysz jak bardzo jest kreatywny. Kiedy wpadnie na jakiś pomysł obraca go na wszystkie strony i usta mu się nie zamykają. Niekiedy zapomina, że nie jest sam i...

– Skoro tak mówisz... – przerwał mu sceptycznym głosem Bennet. To co mówił Horacy zabrzmiało mu jakoś tak nieprawdopodobnie. Jakby mówili o dwóch zupełnie różnych osobach. Ciężko mu było wyobrazić sobie Riddle'a tak bardzo rozentuzjazmowanego jakimkolwiek aspektem tworzenia eliksiru.

– Już są! – wykrzyknął nagle podekscytowany Horacy, podnosząc się z krzesła i wiwatując wraz z innymi. Lucas odsunął na bok swoje myśli i dołączył do ogólnego aplauzu.

Herbert musiał przyznać, że bawił się wybornie słuchając obydwu siedzących obok mężczyzn. Oczywiście doskonale orientował się, że każdy z nich mówi o innej osobie. Zdawał sobie również sprawę, Riddle coś knuje chodząc na dodatkowe lekcje do Benneta. Teraz, przysłuchując się tej dziwnej wymienię zdań, w mig pojął o co chodziło. To było takie zabawne! Wciąż nie miał pojęcia dlaczego Tom to robi, ale miał nadzieję, że wkrótce uda mu się tego dowiedzieć. Tymczasem aktualnie mógł jedynie kibicować całej trójce swoich uczniów. Miał wśród nich swojego faworyta. Wiedział, że Aren coś wymyślił. Był tego pewien tak jak i tego, że jutro nadejdzie. O co dokładnie chodziło nie miał pojęcia i nawet nie próbował dociekać. Po co... przecież przekona się już dzisiaj. Ten chłopak był nieobliczalny w swoim geniuszu. Był pewien jednego. Szykowało się ciekawe widowisko.
***

Uczestnicy stanęli w wyznaczonych im miejscach i cała uroczystość zaczęła się standardowo, czyli od ich przedstawienia i zaprezentowania ogólnie obowiązujących zasad. Lars Ouren opowiadał o tym wszystkim z wielkim zaangażowaniem, starając się odpowiednimi słowami rozruszać publiczność i wprowadzić ją w świąteczny nastrój.

Aren westchnął. Chciałby mieć już to wszystko z głowy. Bardziej gotowy już nie mógł być. Spojrzał w bok na Hilla, z którym przyszło mu tymczasowo współpracować. Do pewnego czasu na pewno mógł na niego liczyć, ale nie wątpił, że sam też powinien mieć oczy otwarte. Stała czujność jak to mawiał Moody, była tym czego potrzebował teraz najbardziej. Nie mógł przecież, na etapie realizacji, zaprzepaścić całego wysiłku, który włożył w przygotowania. Nie mógł też zmarnować wysiłków Abraxasa.
Spojrzał na blondyna. Abraxas utrzymywał wyraz twarzy, który przybierał wtedy, kiedy na horyzoncie pojawiał się jego ojciec. Aren znał już teraz młodego Malfoya doskonale i tym bardziej nie znosił jego ojca. Tego apodyktycznego, tłamszącego niezwykłą osobowość syna człowieka. Zdawał sobie jednak sprawę, że w obecnym stanie nic nie mógł zrobić. Tego nienawidził jeszcze bardziej.

Podobna sytuacja była z Liamem. Może faktycznie w nim samym odzywał się co jakiś czas kompleks bohatera, który ciągle wypominała mu Hermiona? Kto wie, ale na dzień dzisiejszy wątpił, by zdobył się na poświęcenie dla dobra nieznanych mu ludzi. Żeby uwierzył, że powinien to zrobić dla większego dobra... Najwyraźniej stał się pragmatykiem i sceptykiem, a może realistą. Ważniejsze dla niego było dobro ludzi, którzy byli przy nim i byli dla nieco ważni. To ich chciał chronić. Był pewien, że działało to w obie strony. Na tym skończył swoje rozmyślania, ponieważ komentujący podniósł różdżkę w górę, by wystrzelić iskry, które sygnalizowały rozpoczęcie pojedynku.

Czuł się nieco dziwnie. Jako jedyny pozostał na swoim miejscu, podczas gdy cała reszta rozsypała się wokół, ruszając na wybranych przeciwników. Starał się objąć wzrokiem to, co się działo. Samuel, tak jak się spodziewał ruszył na Riddle'a. Braki w zaklęciach nadrabiał zwinnością i szybkością. Riddle jednak spodziewał się tego, miał w końcu okazję obserwować starcia Sama i Abraxasa na zajęciach. Ze spokojem odpierał jego zaklęcia, jednocześnie osłaniając się przed zbłąkanymi czarami, które od czasu do czasu pojawiały się koło nich. Samuel był nieco mniej uważny. Kilka go drasnęło, paru uniknął w ostatniej chwili.

Ouren wychwalał spokojny styl walki Toma i precyzję z jaką posługiwał się różdżką. W tej chwili Aren wyczuł niebezpieczeństwo i odruchowo, zgrabnie uchylił się przed zmierzającym w jego stronę z niespodziewanego kierunku zaklęciem. Zapewne odbiło się od bariery, bo akurat w tamtym miejscu nie było nikogo z ich dziewiątki. Przeklął pod nosem tego, kto wymyślił taki beznadziejny sposób eliminacji, chociaż nie wątpił, że dla publiczności był on interesujący i niezwykle widowiskowy. Pewnie właśnie o to chodziło. Ponownie skupił się na obserwacji słysząc z ust komentatora, że jeden z uczestników Ilvermorny został wyeliminowany przez Liama. Okazało się, że padła Nessa, a Rowena zdwoiła wysiłki atakując.

Przyjrzał się leżącej po drugiej stronie areny Nessie. Silnie krwawiła z boku. Po chwili zauważył zbliżających się do niej magomedyków. Chwila nieuwagi wystarczyła... nie zauważył zaklęcia, które szczęśliwie odbiło się od tarczy rzuconej przez Jamesa. Musiał się skupić. To nie była pora, by martwić się o innych. Zrugał się wewnętrznie. Tym razem już nie mógł sobie pozwolić na żadne rozproszenie, bo jego sytuacja się zmieniła. Hill nic nie mówiąc po prostu opuścił go, by wspomóc Rowenę. Rozumiał to posunięcie, ale utrudniało to znacznie realizację jego planu. Nie było czasu na wahania.

Wyjął z jednej z kieszeni fiolkę ze złocistym olejkiem, rozejrzał się szybko i błyskawicznie podjął decyzję. Bliżej miał Toma. Szybko podbiegł do niego, chyba cudem jedynie unikając kilku zaklęć, po czym przylgnął plecami do jego pleców, łapiąc w przelocie jego zaskoczone spojrzenie. Nie było czasu na wyjaśnienia, zresztą rzut oka na wydarzenia widocznie Riddle’owi wystarczył. Szybko przeszedł do porządku dziennego nad jego obecnością i skupił się na swoim przeciwniku. Aren nie dziwił mu się. Wiedział przecież jak bardzo zawzięty potrafił być Relin. Wybrał Toma z jeszcze innego powodu. Jego ochrona była najlepsza. Niemal instynktowna. Była nadzieja, że obejmie również i jego. Jak wiadomo zresztą, jego wcześniejsza tarcza w osobie Jamesa, bez uprzedzenia rzuciła się w wir walki. Nie było o czym mówić.

Wyglądało na to, że plan numer jeden nie do końca przebiegał tak jak powinien. Otworzył trzymaną w dłoni fiolkę i dodał do zawartości troszkę sproszkowanych liści pokrzyku oraz kilka owoców mahoni, które przed dodaniem na ile się dało zmiażdżył w dłoni. Zatkał fiolkę i zaczął nią energicznie potrząsać. Mikstura wymagała dokładnego wymieszania. Zakładał, że musi to robić dobrą chwilę, a tymczasem czujnie śledził ruchy Toma, żeby odpowiednio szybko reagować, gdy się przemieszczał. Ze skupienia wybił go na moment okrzyk Abraxasa. Szybko się rozejrzał. Blondyn został zraniony w twarz i aktualnie nie widział na jedno oko, a przynajmniej tak to wyglądało. Chwila obserwacji wykazała, że faktycznie tak było. Nie odpuszczał jednak i nadal walczył z Wrightem. Najważniejsze, że nie odpadł. Jeśli tak by się stało, zostali by tylko Riddle i on, a jak wiadomo z niego Tom nie miałby raczej zbyt wielkiego pożytku. Nie było zresztą pewne, czy w takiej sytuacji udałoby mu się wykonać co zamierzył.

Czas go gonił. Spojrzał na walczących Liama, Jamesa i Rowenę. Pomimo, że Collins miał przeciw sobie dwoje przeciwników, nie zwracał na to uwagi. Miał specyficzny sposób walki. Bardzo napastliwy, bezlitosny. Nie pozostawiał przeciwnikowi zbyt wielkiego pola manewru atakując wciąż i wciąż... zmuszając do obrony. Miał dwoje przeciwników, więc siłą rzeczy nie wyszedł z tego bez szwanku, ale obrażenia nie spowolniły go, nie zdeprymowały. Ignorował je zupełnie i atakował, ciągle atakował...

Tymczasem zawartość fiolki przybrała już kolor szkarłatu, czyli taki jaki powinien być. Niestety uczniowie Instytutu okazali się być bardzo sprawnymi i zdolnymi magami jeśli chodziło o pojedynki. Nawet Wright potrafił dobrze walczyć, choć Aren go o to nie podejrzewał. Rozwój wydarzeń zmuszał Greya do przyspieszenia realizacji planu, a to oznaczało, że będzie musiał przejść niestety do jego awaryjnej wersji. Schował przygotowaną bazę do kieszeni, rzutem oka ocenił aktualną sytuację i pobiegł w stronę Abraxasa. W drodze uchwycił na moment wzrok Liama. Zauważył go, ale niczego nie zrobił wracając do walki. Widział przecież, że w tej chwili zupełnie nic, ani nikt go nie chronił, a jednak pozwolił mu przebiec.

Uchwycił uchem jakieś złośliwe i sądząc po reakcji publiczności zabawne komentarze prowadzącego, ale zignorował je, podobnie jak zachowanie widzów i wreszcie dopadł Abraxasa, Podobnie jak wcześniej Tom, blondyn obrzucił go zaskoczonym spojrzeniem, ale niemal od razu skierował swoje skupienie znów na przeciwnika. Od strony Wrighta zbliżały się dwa zaklęcia. Aren był przekonany, że Abraxas widzi tnące, ale nie był pewien, czy dostrzegł drobne, lecące za nim zaklęcie rozproszenia, więc go przed nim ostrzegł. W końcu Malfoy miał teraz do dyspozycji jedno oko, co z pewnością przeszkadzało i utrudniało walkę. Zielonooki chłopak zdecydował się więc trochę pomóc blondynowi. Przez pewien czas uważnie obserwował Wrightai ostrzegł Abraxasa przed paroma klątwami. Z pewnym zadowoleniem zauważył, że jego ingerencja została przez przeciwnika dostrzeżona i spowodowała, że Evan był coraz bardziej wściekły. Było to pożądane. Powodowało, że stopniowo będzie stawał się coraz bardziej nieostrożny. kierując się bardziej emocjami, niż chłodną analizą. Grey poinformował Malfoya, że na razie musi walczyć sam, schował się za nim, wyjął fiolkę i sprawdził bazę do eliksiru. Była stabilna i już zaczęła blednąć, co było przewidziane i w zasadzie nie zmieniało niczego.

Schował fiolkę, wyjrzał zza Abraxasa, znowu podpowiadając mu przez chwilę, znowu schował się za niego i wyjął zawinięte w płótno, skorupki jaja chińskiego ogniomiota, wziął inną fiolkę ze złocistym pyłem i systematycznie posypał nim skorupki, po czym zasłonił je materiałem i schował. Schował też pustą już fiolkę. Ujął w rękę fiolkę z bazą i znów wyjrzał zza Malfoya oceniając aktualną sytuację. Liam był nieugięty i wciąż tak samo atakował. Za nic nie przypominał osoby, z którą wczoraj rozmawiał. Wiedział jednak, że to tylko jego bojowa postawa. W chłopaku nic się nie zmieniło, a świadczyła o tym jego reakcja w momencie, kiedy zauważył go nie chronionego. Zdecydowanie jednak widać było, że był groźnym przeciwnikiem.

Dla odmiany James kompletnie nie zwracał uwagi na otoczenie, jak gdyby Collins był jego światem i jedynym obiektem w okolicy. Rowena musiała być całkiem dobra, bo od jakiegoś czasu była w zasadzie skazana tylko na siebie. Hill kompletnie ignorował jej obecność. To było dość dziwne i zupełnie do niego nie pasowało. Aren nie mógł już pozwolić, by inne szkoły zyskały jeszcze jakiś dodatkowy czas. To wydatnie ograniczyło by mu szansę na przetrwanie w pierwszym zadaniu. Schował się ponownie za Abraxasa, westchnął ciężko i powiedział do niego w nadziei, że mimo ferworu walki zostanie usłyszany:

– Abraxasie... bardzo tego nie chciałem, ale okazuje się, że będę potrzebował twojej pomocy. Podstawowego planu nie uda mi się zrealizować. Nie mogę dłużej czekać. Wyraźnie widać, że kwestią czasu jest żeby Liam pokonał Jamesa bądź Rowenę. W najgorszym wypadku ich oboje... – Malfoy przez chwilę milczał, krótkim rzutem oka sprawdził to o czym mówił Grey, po czym krótko stwierdził między kolejnymi zaklęciami:

– Masz rację... Na jakim etapie jesteś... Ile potrzebujesz czasu? – w tym momencie szarpnął Arena za ramię, równocześnie rzucając tarczę, która pochłonęła zaklęcie Evana. Natychmiast odpowiedział zaklęciem i usłyszał opanowany głos zielonookiego:

– Mam bazę. Potrzebuję około dwóch do trzech minut, by przygotować kolejną. W tym czasie nie będę miał jak obserwować przebiegu waszej walki. Później będę potrzebował zaklęcia podpalenia w stronę skorupek. Będą na ziemi. Evan jak widzę jest uparty.

– Zmuszę go do ruchu. Powinien podążyć za mną. Na skorupki rzucę zaklęcie niewerbalne. Kiedy nadejdzie pora podnieś rękę w górę. Postaram się zachować jak najwięcej magii, a przy okazji nie oberwać klątwą... Uważaj Aren... zwłaszcza na Collinsa... jest naprawdę groźny. Powodzenia.

Tom obserwował kątem oka co też wyrabia Aren. Równocześnie zarejestrował, że siła ataków Relina słabnie, choć kondycja fizyczna wciąż wydawała się być na tym samym poziomie. To było zaskakujące. Sam przecież nie używał na nim całej swojej mocy. Nie chciał już na początku odkrywać wszystkich kart. Korzystał głównie z podstawowych zaklęć, klątw i tarcz. Gdyby użył czegoś więcej, może i szybciej by go pokonał, ale to były przecież tylko eliminacje. Jeszcze cały Turniej przed nimi.

Grey coś knuł. Co chwilę coś wyciągał, mieszał, czymś potrząsał. Cały czas był w ruchu i widać było, że kontroluje to co dzieje się na polu walki. Sam starał się trzymać z dala. W całym planie wyraźnie uczestniczył też Malfoy. To dobrze, choć wolałby, żeby blondyn trzymał się od Arena jak najdalej. To wszystko zdążył zauważyć w krótkich rzutach oka. Zupełnie nagle musiał bardziej skupić się na walce, bo Relin wykonał nieoczekiwany ruch. Zaczął zbliżać się do Collinsa i Wrighta, wyraźnie chcąc wciągnąć go w salwę wielokierunkowych zaklęć. Tom docenił ten plan. Miał teraz wybór. Mógł zostać na miejscu i nie narażać się tak bardzo. Z drugiej strony, jeżeli nie ruszy się z miejsca, uczestnicy Ilvermorny odpadną, kiedy Relin z Collinsem połączą siły.

Nie lubił być zmuszany do działań, których nie chciał wykonywać. Doszedł jednak do wniosku, że tym razem musi wznieść się ponad to i spojrzeć na sprawy z pewnym pragmatyzmem. Uczestnicy z Ilvermorny jeszcze mu się przydadzą. Nie byli słabi. Dotrwali aż do tego czasu, mimo agresywnych ataków Collinsa. Ten chłopak był wręcz stworzony do walki i bardzo niebezpieczny. Zachowywał się jak stwór nastawiony tylko na jedno... zwyciężyć przeciwnika. To było zdumiewające, bo w życiu codziennym nie wyglądał na takiego. Tom postanowił mu się później uważniej przyjrzeć.

Niemal w tym samym momencie kątem oka dostrzegł postać zielonookiego. Był teraz blisko Collinsa. Zbyt blisko. Oczywiście ten, czujny, zauważył to i rzucił zaklęcie. Ten moment wybrał Relin na ponowny atak na jego osobę rzucając klątwę tnącą i Tom stwierdził nagle, że zaczyna brakować mu czasu na dwie tarcze. Serce mu zamarło, miał uczucie deja vu i pewność, że to już się kiedyś działo. Poczuł jakiś strach i podjął szybką decyzję. Rzucił zaklęcie ochronne na zielonookiego, a na siebie przyjął klątwę tnącą, czując bolesne rozdzieranie na klatce piersiowej. Zaskoczenie w oczach Relina, prowadzącego jego zaklęcie aż do Arena było bardzo wymowne. Tom również przeniósł spojrzenie w tamtą stronę i ku własnemu zaskoczeniu zauważył, że Collins z niepojętego dla niego powodu rozproszył się na moment i to wystarczyło. James wraz z Owen obezwładnili go.

Miał zamiar to wykorzystać i pozbyć się Relina, a później Wrighta. Już miał wypowiedzieć zaklęcie, kiedy nagle poczuł, że nogi zaczynają mu odmawiać posłuszeństwa, a ciało drętwieje. Nie bardzo rozumiał w czym rzecz. Rozejrzał się i zauważył, że inni mają podobne problemy i wyglądają na tak samo zdezorientowanych. Opadł na kolana, podparł się dłońmi i jeszcze walczył, próbując wstać, ale nieskutecznie. Dopiero po chwili zauważył, że ograniczoną barierą przestrzeń boiska, wypełniają smugi snującego się, fioletowego dymu.

Chwilę wcześniej...
Druga baza była zrobiona. Teraz musiał połączyć obie, ale zanim to zrobi, musiał przenieść się w jakieś najbardziej optymalne dla zamierzonych efektów miejsce. Niestety było to miejsce jak najbliżej centrum walk. To był najbardziej ryzykowny moment planu... jakby inne były mniej trudne. Nie było czasu do stracenia.

Abraxas starał się, ale był już coraz bardziej zmęczony. Inni zresztą też. Aren dopadł wybranego stanowiska i na moment zatrzymał się, bo musiał zmieszać obydwa eliksiry. Już prawie skończył, kiedy uniósł wzrok w jakimś przeczuciu i zauważył, że leci na niego zaklęcie. Wiedział, że nie da rady go uniknąć. Było zbyt blisko. Niespodziewanie tuż przed nim pojawiła się tarcza i wchłonęła czar. Aren zerknął w stronę skąd jak ocenił rzucono zaklęcie ochronne i spostrzegł Toma, który akurat obrywał klątwą.

Poczuł wzruszenie, ale nie miał czasu na zastanawianie się nad niczym. Uniósł rękę, mając nadzieję, że blondyn dostrzeże sygnał. Kiedy skorupki zapłonęły wiedział już, że jego obawy były bezpodstawne. Upił łyk eliksiru, a resztą polał płonące skorupki smoka. Płyn i one weszły w reakcję i zaczęły pojawiać się fioletowe opary. Snuły się wokół, coraz bardziej się rozprzestrzeniając w obrębie bariery. Aren pociągnął nosem, sprawdzając zapach. Był taki jaki miał być. Bardzo dobrze jak na warunki, w których był zmuszony pracować i sposoby, którymi mógł się posłużyć. Uczestnicy jeden po drugim zaczęli padać na ziemię, a opary zgęstniały.

***

Widownia wydawała się być skonsternowana w momencie, kiedy nagle pole walki przestało być widoczne. Ludzie szeptali między sobą i obserwowali z niepokojem opary, które bariera na szczęście zatrzymała. Na koniec dym się przerzedził. Wszem i wobec widomym się stało, że na środku pola walki pozostała na nogach tylko jedna osoba. Aren Grey. Inni, nawet jeśli przytomni, nie mogli się ruszać.

Cisza jaka nastała była wręcz namacalna. Aren również nic nie powiedział, tylko uniósł w górę dłoń, w której trzymał pięć różdżek znokautowanych osób. W tym momencie widownię ogarnęła dzika euforia. Wynik był nieoczekiwany, ale najwyraźniej finezja wykonania została przez publiczność doceniona. Grey poszukał wzrokiem Benneta, spojrzał mu w oczy, uśmiechnął się kpiąco i lekko mu się ukłonił.

Beery widząc jego zachowanie i minę tutejszego nauczyciela Eliksirów nie wytrzymał i wybuchnął śmiechem. Aren wyraźnie dawał znać co sądzi o Bennecie. Do jego entuzjazmu dołączył Slughorn klaszcząc głośno i wiwatując wraz z innymi hogwartczykami. Tymczasem Lucas Bennet nie był chyba w stanie dojść do siebie. Na przemian otwierał i zamykał usta, wyglądając tak, jakby kompletnie nie miał pojęcia co się właśnie stało. Horacy również w końcu to dostrzegł. Objął go ramieniem i powiedział wesoło:

– Mówiłem ci Lucasie, że nasz Aren jest geniuszem. Ten chłopak ma przed sobą świetlaną przyszłość w dziedzinie eliksirów! Masz szczęście mogąc z nim pracować. Jestem pewien, że gdy w końcu się dogadacie, wasza współpraca, a przede wszystkim jej efekty sprawią, że wstrząśniecie magicznym światem!

– Cały czas mówiłeś o nim...? – wychrypiał przez ściśnięte gardło Lucas, czując jak serce zaczyna podchodzić mu do gardła, a nogi mięknąć. Popełnił taką pomyłkę. Stracił wiele czasu...

– Wybacz, nie usłyszałem. Widzę, że również jesteś pod wrażeniem. Jestem pewien, że wkrótce również tobie będzie opowiadał o swoich pomysłach. Ten jego entuzjazm, kiedy to robi... Chociaż jest jeden problem...

– Proszę wszystkich zebranych o ciszę! – rozbrzmiał głos komentatora, który skończył właśnie konsultować się z sędziami. To właśnie sędziowie otrzymali teraz prawo głosu. Jako pierwsza odezwała się dyrektor Ilvermorny:
– Panie Grey... o ile było to naprawdę zaskakujące widowisko, chciałam zaznaczyć, że w regulaminie wyraźnie widnieje: eliksiry są zakazane podczas eliminacji. Jestem pewna, że wiedział pan o tym. Mimo to z pełną świadomością wykorzystał pan takie właśnie środki na swoją korzyść. Niestety grozi to karą. Ostatnim miejscem i karnymi punktami dla całej waszej drużyny. Z przykrością, ale muszę...

– Proszę mi wybaczyć, ale nie zgadzam się z tym poglądem. Znam regulamin i na stronie trzydziestej ósmej w paragrafach od numeru trzy do szesnaście wyraźnie widnieją słowa poruszające kwestię, o której pani wspominała. Mowa jest tutaj wyłącznie o eliksirach gotowych. Nie wniosłem takiego na arenę. Stworzyłem go podczas walk. Nie było mowy, że zakazane jest wnoszenie ze sobą składników do eliksirów. Na stronie sześćdziesiątej pierwszej natomiast jest napisane, że głównym założeniem Turnieju jest rozwój osobisty uczestników. Zmuszenie ich do kreatywnego myślenia, a w tym, do tworzenia nowych technik na potrzeby zadań. Właśnie to zrobiłem. Mój eliksir jest autorski. Nie ma go nawet na liście zakazanych eliksirów, które są wymienione w regulaminie. Nie złamałem, więc żadnego z jego punktów. Zadbałem również o to, żeby stworzyć antidotum na negatywne efekty, które możecie państwo obserwować na pozostałych uczestnikach... Spełniłem więc ostatni z warunków stosowania własnych technik. Potrafię odwrócić negatywne działania... Uważam, że wobec tego wszystkiego nie możecie próbować zmusić mnie do odpowiedzialności za to co się stało. Sami w takim wypadku złamiecie ustanowiony na potrzeby tego Turnieju akt prawny. To również widnieje w wyżej wymienionym regulaminie na stronie piętnastej, gdzie jest mowa o łamaniu któregokolwiek z jego punków.

Po jego słowach nastała cisza. Jeden z sędziów, Able Fleming sprawdzał wymienione przez niego strony i paragrafy. Przy każdym kiwał głową, potwierdzając słowa Arena, uśmiechając się przy tym pod nosem, Aren miał wrażenie, że był podekscytowany, ale starał się to dokładnie ukryć. Na koniec chrząknął lekko i głośno oznajmił:

– Pan Grey ma rację w całej rozciągłości. Nie złamał żadnej zasady i wykorzystał praktycznie wszystko co mógł w swojej sytuacji, by odwrócić ją na swoją korzyść... Jestem pod wrażeniem... Powiedz nam w takim razie, czym były opary, które powaliły pozostałych uczestników?

– Robocza nazwa to paraliżująca mgła. To właśnie robi. Paraliżuje nerwy i mięśnie przeciwników. Nie mogą się ruszać...

– Ty możesz.

– Tak, bo wcześniej zażyłem odpowiedni środek. – skłamał gładko Aren. Spodziewał się takiego pytania. Był na nie przygotowany.

– W takim razie, jeżeli twoje serum zadziała, możemy przejść do oceniania. Myślę, że reszta uczestników ma dość bycia w takim... położeniu – uśmiechnął się Fleming, starając się poskromić drżące z rozbawienia wargi. Za to Kasandra faktycznie się roześmiała, nie przejmując się innymi.

Grey ukłonił się lekko wszystkim i podszedł do porzuconej przed areną torby. Wyjął z niej siedem buteleczek i wrócił na pole walki. Podszedł najpierw do Malfoya. Później ruszył do Riddle’a. Już od momentu, kiedy Tom zorientował się o co w tym wszystkim chodzi, Aren czuł na sobie jego wściekły wzrok. Domyślał się, że kiedy zostaną już we własnym gronie, czeka go awantura. Z drugiej strony miał nadzieję, że czerwonooki chłopak doceni korzyści. W końcu uzyskał aż pięćdziesiąt minut. Nie zamierzał żałować.

Na koniec zostawił sobie Evana. Już wcześniej, jeszcze pod osłoną mgły, kiedy odbierał mu różdżkę, nadepnął mu na prawą dłoń. Ze mściwą satysfakcją zadbał o to, żeby chrupnęły kości palców. To samo zrobił z lewą dłonią. Teraz, zanim napoił go antidotum, niby przez przypadek nastąpił mu ponownie na palce prawej dłoni. Przynajmniej miał pewność, że Wright już dziś nie będzie mógł rzucić żadnego zaklęcia, więc nie da rady odreagować własnych frustracji na Liamie. Szkle–wzro potrzebowało nocy, by kości odpowiednio się zrosły.

Kiedy wszyscy doszli już do siebie i znokautowani przez Arena uczestnicy stali na własnych nogach, zwycięzca rozdał zabrane im różdżki. Tylko Evanowi wcisnął jego broń za pas, bo ten nie mógł ująć jej skancerowanymi dłońmi. Żeby wzrok mógł zabijać, pewnie Aren leżałby już trupem. Właściwie mógł mieć pewność, czyim celem będzie w najbliższej przyszłości. Nawet to nie przyćmiło jego triumfu. Hogwart został ogłoszony zwycięzcą eliminacji, został im przyznany dodatkowy czas i dodatkowa nagroda. Tydzień przed pierwszym zadaniem Aren będzie mógł wybrać, kim chce być w pierwszym zadaniu. To dosyć zagadkowe stwierdzenie zdumiało Greya. Pomyślał jednak, że jakby nie było wybór był lepszy niż jego brak, czy też narzucenie.

Kiedy już wszystkie procedury dobiegły końca, Aren został zaczepiony przez Fleminga, który jeszcze raz mu pogratulował wybitnych zdolności. Zapewnił, że nie może doczekać się pierwszego zadania z jego udziałem. Inni, którzy dołączyli do rozmowy też podzielali jego poglądy. Zielonooki chłopak uśmiechał się, dziękował i niespodziewanie stwierdził, że skłamałby gdyby powiedział, że nie podobały mu się te pochwały. Miło było chociaż raz czuć się docenionym. Jedno było pewne. Nie będzie już postrzegany jako słaby punkt i zakała drużyny Hogwartu. Właśnie awansował na pełnoprawnego uczestnika Turnieju.

Potem zaczęła się jednak najgorsza godzina jego obecnego życia. Musiał opędzać się od reporterów, przepychających się do niego z prośbą o wywiad, zdjęcie, autograf i inne rzeczy, z którymi nie chciał mieć nic wspólnego. Nagle z pogardzanego uczestnika stał się jakimś cholernym celebrytą. Za tym nie tęsknił. Chętnie zniknąłby znowu pod peleryną niewidką. W tym momencie żałował szczerze, że nie działała.

Pewną pociechą był dla niego widok miny profesora Eliksirów w Durmstrangu, który chyba wciąż jeszcze nie mógł dojść do siebie. Była po prostu taka, jaką Aren sobie wyobrażał, a nawet lepsza.
Stojący przy nim Samuel bardzo radośnie skwitował jego zwycięstwo, podsumowując krótko. Stwierdził, że wytarł nimi dosłownie podłogę. Za to został poczęstowany mocno jadowitym spojrzeniem swojego opiekuna, ale Grey docenił jego humor i odpowiedział uśmiechem.

Uczestnicy z Ilvermorny dla odmiany, nie byli tak przyjaźnie nastawieni jak na początku. To był jeden z negatywnych, ale branych przez niego pod uwagę skutków planu awaryjnego. Podejrzewał, że sojusz może się nie utrzymać. Natomiast zagadką dla niego było zachowanie Jamesa, który po prostu go unikał. To było do niego niepodobne.

Aren potwierdził tylko swoją obserwację w momencie, kiedy niespodziewanie natknął się na Hilla w jednej z łazienek, gdzie wpadł uciekając przed jednym, bardziej od innych upartym redaktorem. James przemywał sobie właśnie twarz i spojrzał na jego odbicie w lustrze tak jakoś bez wyrazu. Aren widząc to, postanowił od razu wyjaśnić sytuację i powiedział:

– Jesteś zły? Zakładałem, że docenisz mój pomysł. Przecież sam jesteś zafascynowany runami, czyli jakąś tam dziedziną magii. Wiesz jak to jest, kiedy szuka się wyjścia w tym, co wychodzi ci najlepiej. Od razu dodam, że nie mam ci za złe, że zostawiłeś mnie i poszedłeś pomóc członkini własnej drużyny, ale...

– Skończyłeś już? Czy może jeszcze bardziej chcesz się dowartościować. Tak bardzo podnieca cię blask chwilowej chwały? – warknął w odpowiedzi Hill, wyciągając różdżkę i mierząc nią w zaskoczonego takim obrotem spraw Arena. Po chwili ciszy James dodał z kpiną: – Już nie jesteś taki cwany, co?

– A ty kim do cholery jesteś? – zapytał nagle Aren czując, że osoba przed nim nie jest Jamesem, którego znał. To podziałało na domniemanego Hilla jak zimny prysznic. Natychmiast ruszył do wyjścia, odpychając Arena z drogi.

To nie był Hill. Był tego pewien. Spędził z nim tyle czasu podczas lekcji i podczas szlabanów, że znał jego zachowanie. Nie mogło być mowy o pomyłce. Teraz rozumiał jego dziwne zachowanie na polu walki. Teraz zaczynało to nabierać sensu... Pojawiło się też wiele pytań. Coś tutaj wybitnie nie pasowało. Czuł zresztą, że byli w to zamieszani również pozostali uczestnicy z Ilvermorny.

***
Tom był wściekły. Pierwszy raz od bardzo dawna, czuł się tak bardzo upokorzony jak dziś. Odkąd dowiedział się, że jest czarodziejem nie zdarzyło się, żeby leżał na ziemi i niczego z tym nie mógł zrobić. Ta bezradność utrzymująca się do czasu podania antidotum była najgorszym, co musiał znieść. Jego słudzy wyczuwali w jakim był nastroju. Milczeli. Żaden nie starał się komentować tego co zrobił Aren.

Samopoczucie Toma pogorszyło się jeszcze, kiedy doszedł do wniosku, że w zasadzie sam jest sobie winny. Aren chciał mu przedstawić swój plan. Pamiętał... mógł go wysłuchać... Plan był mimo wszystko dobry. Z drugiej strony zdawał sobie sprawę z tego, że pewnie jednak starałby się Greya powstrzymać od realizacji. Teraz wydało się kim tak naprawdę był Aren. Jakie posiadał zdolności. Upadł projekt zwodzenia Benneta. Nie będzie mógł już zielonookiego przed nim ochronić. Jego wzrok przeniósł się na Abraxasa, który odwzajemnił jego spojrzenie. Mrocznym szeptem, który zawsze powodował wzdrygnięcie się jego sług, bo zwiastowało furię ich Pana, zapytał:

– Wiedziałeś o tym Abraxasie?

– Wiedziałem. To był dobry plan, a uczestnicy Ilvermorny zawiedli. Nie było innego wyjścia... – po tych słowach blondyn zgiął jedno kolano przyklękając. Czuł napierającą mroczną magię Toma. Starał się z nią walczyć, jednak po eliminacjach był wyczerpany. Nie miał dostatecznej siły. Ten moment wybrał sobie Aren i wszedł do pokoju wspólnego uczestników. Gorzej już naprawdę być nie mogło...

– Co ty wyrabiasz! Robisz mu krzywdę! Jeżeli jesteś wściekły o to co zrobiłem, to chyba ja powinienem być na jego miejscu, nie sądzisz? – warknął zielonooki chłopak dopadając w kilku krokach blondyna i stając przed nim.

– Jest tak samo winny jak ty. Współpracowaliście – warknął w odpowiedzi Tom, ale cofnął odruchowo swoją różdżkę. Nie potrafił mierzyć nią w zielonookiego.
– Owszem, ale pomysł był mój. Przypominam, że chciałem ci go przedstawić, więc jeżeli faktycznie musisz na kimś wyładować swoją złość, to proszę bardzo. Zrób to na mnie! Bądź jednak świadom, że to jest również twoja wina. Nie słuchasz mnie! Nigdy tego nie robisz! Myślisz, że jesteś nieomylny? W takim razie muszę cię wyprowadzić z błędu. Myliłeś się tym razem. Wasz plan zawiódł w każdym możliwym aspekcie!
– Myślisz, że dlaczego starałem się ciebie od tego odsunąć! Wykorzystanie eliksirów, zwłaszcza o takim działaniu, było bardzo głupim posunięciem. Jak możesz być tak krótkowzroczny, by nie dostrzec...

– A niby skąd mam do cholery to wiedzieć, skoro nic mi nie mówisz! Od początku tak postępujesz. Nie sądzisz, że inteligentni ludzie uczą się na błędach?! Ty zamiast tego wolisz mnie trzymać od wszystkiego z daleka. Nie jestem taki słaby!

– Nie? Nawet robiąc ten eliksir potrzebowałeś pomocy. Sam nie potrafiłeś sobie ze wszystkim poradzić. Powiedz mi, czy tak naprawdę jest to tylko i wyłącznie twoja zasługa?! Jesteś słaby! – Tom czuł, jak ogarnia go coraz większa wściekłość. Ten przeklęty upór i wszystko, co Aren śmiał mu wypomnieć przy jego sługach...

– Dlaczego nie możesz mieć do mnie choć odrobiny zaufania. Wiesz ile by to zaoszczędziło czasu? Marnujesz go starając się mnie odsunąć od wszystkiego. Muszę sobie jakoś radzić skoro głównego uczestnika nie obchodzi, czy zostanę wyeliminowany, czy też nie. W dodatku sam mi groziłeś. Jesteś najbardziej zarozumiałym, narcystycznym dupkiem, który sądzi, że...

Jeszcze tylko słowo Grey, a bądź pewien, że gorzko tego pożałujesz... – warknął Riddle patrząc na niego i coraz bardziej dając się ponieść swojej złości na wszystkie gorzkie słowa z ust Arena.

A co, może rzucisz na mnie silencio? To byłoby bardzo wygodne rozwiązanie. Zrobimy z tego tradycję. Kiedy tylko zacznę mówić na temat, który wybitnie ci nie odpowiada, potraktujesz mnie tym zaklęciem. To pozwoli ci nie słyszeć prawdy. Jestem pewien, że mało kto ma odwagę wygarnąć ci wszystko prosto w oczy. Po mnie nie spodziewaj się takiego zachowania – odwarknął Aren, mierząc się wzrokiem z czerwonookim i kompletnie ignorując zbiorowe sapnięcie.

Więc chcesz wyłożyć karty na stół. Proszę bardzo Grey – użył z premedytacją nazwiska Arena, bo zauważył, że kiedy nim się posługuje, sprawia chłopakowi przykrość: – Zawsze starasz się udowadniać, że jesteś lepszy niż cię postrzegają. Boisz się tego, że znikniesz w moich oczach, gdy przestaniesz się wyróżniać. I wiesz, właśnie tak się teraz stanie. Rujnujesz wszystkie moje plany z tych egoistycznych pobudek.

Więc nazywasz to egoizmem? W takim razie kim ty jesteś Riddle? Nazywasz mnie tak, a tak naprawdę zachowujesz się identycznie! Od początku chciałem się trzymać na dystans. Raz za razem go niszczyłeś. I co, jesteś zadowolony z tego co osiągnąłeś!? Masz moją całkowitą uwagę! Nie licz jednak na zaufanie. Niby czym miałbyś sobie na nie zasłużyć?! Ty naprawdę sądzisz że celowo wchodzę ci w drogę!?

Więc czym Malfoy zasłużył na twoje zaufanie? Wygląda na to że wystarczy być dla ciebie miłym i pomagać ci przy twoich przeklętych miksturach, a jesteś gotów skoczyć za tą osobą w ogień. Doprawdy całkiem niska cena. Godna pożałowania... – wiedział, że to co mówi jest bezpodstawne i nieprawdziwe. Nie mógł się jednak powstrzymać. Przemawiała przez niego zazdrość, która kumulowała się w nim przez ostatnie dni.

Nie masz prawa tak o nim mówić! Zwłaszcza ty... osoba, która nie ma żadnego przyjaciela. Nikogo, komu mógłbyś zaufać, czy powierzyć ważne sprawy. Masz tylko swoje sługi, w których tak naprawdę nie widzisz ludzi, tylko pionki w twojej popieprzonej grze! Twoje życie musi być naprawdę smutne Riddle – odpłacał pięknym za nadobne Aren, raniąc go z taką samą siłą.

Jest dokładnie tak jak mówisz. Inni ludzie nie mają dla mnie znaczenia, póki robią to co ja im mówię. Nie zaliczasz się do nich. Nie jesteś ważny. Toleruję twoją obecność tylko dlatego, że jesteś uczestnikiem Turnieju. Po nim mógłbyś zniknąć i w żaden sposób by mnie to nie obeszło... – przerwał w tym momencie tyradę czując, że powiedział za dużo. Aren kilka razy zamrugał oczami, odwracając od niego wzrok. Nie chciał, żeby czerwonooki dostrzegł, że niebezpiecznie zaszkliły mu się oczy. Tom jednak widział i od razu pożałował tego co powiedział. W odpowiedzi usłyszał jeszcze:

Sądzę, że to wszystko co w tej chwili mamy sobie do powiedzenia...

Po tych słowach Grey odwrócił się i wyszedł na zewnątrz, a Tom sam nie wiedział co ma zrobić. Czuł się okropnie. Wciąż przepełniała go złość za to wszystko co usłyszał. Jednocześnie chciałby przeprosić za wszystkie bezpodstawne oskarżenia i źle dobrane słowa. Rozmowa kiedy obaj byli w takim stanie nie miała sensu. Znali swoje słabe punkty i korzystali z tej wiedzy bez pardonu, wytykając je sobie bezlitośnie.

Odwrócił się w stronę swoich sług i zauważył na ich twarzach zaskoczone miny. Jakoś im się nie dziwił... po tym co usłyszeli... Swoją drogą jakoś dziwnie nie potrafili wyjść z tego zaskoczenia i to wszyscy. To już nie było normalne... O co mogło chodzić? To nie była pierwsza kłótnia z Greyem o ile przypominał sobie ze strzępów tego co mu zostało w pamięci. Skierował wzrok na Oriona, wychodząc z założenia, że ten przynajmniej jak zawsze rzeczowo przedstawi sprawę. Black szybko zorientował się o co chodzi, bo odpowiedział:

– Panie... nie wspominałeś, że Aren jest również wężoustym... – po tych słowach Orion pochylił lekko głowę w ukłonie, nie zauważając jak oczy Toma rozszerzyły się w zaskoczeniu. Był tak zaangażowany w kłótnię, że nie spostrzegł tego szczegółu. Musiał się upewnić. Skierował wzrok na Mulcibera i rzucił legilimens. Kolejny raz prześledził przebieg awantury. Znów słyszał te gorzkie słowa. Zadowolony był tylko z jednego. Aren był odwrócony do reszty bokiem i nie widzieli momentu jego słabości. Wyraźnie zauważył, kiedy obaj przeszli na wężomowę. Z jednej strony mu ulżyło. Reszta nie zrozumiała arenowych wyrzutów. Z drugiej strony poczuł ponownie ucisk w sercu...

***

Aren poszedł prosto do biblioteki, aktualnie jedynego pustego z pewnością miejsca. Jedni świętowali, inni przeżuwali gorycz porażki, a jeszcze inni planowali już zapewne odwet. Rzeczywiście. Było cicho i pusto. O to mu chodziło. Jego wcześniejsza radość wyparowała. W pamięci przetwarzał słowa Toma. W niektórych momentach czerwonooki nie mylił się. Choćby w tym, że naprawdę był gotowy zrobić wszystko, żeby przyciągnąć jego uwagę. Wyglądało jednak na to, że jego wysiłki były bezowocne. Mało tego... Abraxas został ukarany... odnosił wrażenie, że w zamian za niego. Tego nie przewidział.

Cały czas, który poświęcił na doprowadzenie do tego, żeby ten eliksir się udał i zadziałał jak trzeba, wydawał mu się w tym momencie zmarnowanym wysiłkiem. Wiedział, że to było złe myślenie, ale teraz nie potrafił się zmusić do innego. Zwycięstwo było niewątpliwym sukcesem, wypracowanym wspólnie z Abraxasem, który zgodził się być obiektem testowym, gdy Aren zdał sobie sprawę, że przez jego odporność na niektóre składniki mikstury, sam nie będzie odpowiednim testerem. Biedny Malfoy wiele razy lądował na podłodze, albo łóżku, zanim Grey doszedł do końca pracy.

To był sukces... Pokazał Bennetowi, uczniom Durmstrangu i Ilvermorny, sędziom i każdemu kto wątpił, że jest kimś więcej niż mięsem armatnim skazanym na szybką eliminację. Dla niego... był jednak nikim ważnym... tak przecież powiedział. Powinien się wcześniej tego domyślić.

Był zły na siebie za to, co powiedział do Toma. To było okropne. Nie potrafił utrzymać języka za zębami po tym, co sam usłyszał na temat swojej osoby, To nie powinno być usprawiedliwieniem. Był po prostu okrutny. Słowa wypowiadał tak, żeby ranić. Oddawał to co dostawał. To było złe. Czuł, że powinien przeprosić. Zamierzał to zrobić, kiedy trochę obaj ochłoną. Tak, to była dobra myśl i trochę go pokrzepiła.

Jego niezbyt przyjemne rozmyślania przerwało znajome szuranie po podłodze. Dawno nie słyszał poruszającej się Agresji, ale tego odgłosu nie dało się z niczym pomylić. Ruszył w kierunku, z którego docierał odgłos, czyli w stronę bariery oddzielającej starą część biblioteki. Zobaczył księgę, a koło niej człowieka, który schylił się, podniósł ją i oglądał właśnie uważnie z każdej strony. Agresja ku zaskoczeniu Arena była cicha i spokojna. Szedł w tamtym kierunku, dopóki nie natknął się na barierę. Aż sapnął z zaskoczenia. Wniosek był jeden... tamta dwójka była po drugiej stornie. Jak to było możliwe... jak to się stało, że ich widział? Pytania przelatywały mu przez głowę, kiedy tak wpatrywał się w plecy człowieka głaszczącego Agresję. Ten chyba wyczuł w jakiś sposób, że jest obserwowany, bo powoli odwrócił się w stronę zielonookiego chłopaka, który ponownie sapnął zdziwiony. Rozpoznał tą osobę... dopiero po chwili był w stanie wydobyć z siebie głos:

– Jak ty...? Jak ci się udało? Co ty w ogóle tutaj robisz?

Człowiek trzymający Agresję uśmiechnął się na jego słowa. Przeszedł przez barierę z księgą w ręku, podając ją Greyowi.

– Zdaje się, że należy do ciebie. Powinieneś o nią bardziej dbać Arenie – skomentował oględnie stan tomiszcza, które zdawało się spać.
– Co ty tutaj robisz? Nie powinno cię tutaj być... Powinieneś...
– To zabawne, bo to samo miałem ochotę powiedzieć tobie. Powinieneś być ze swoimi pobratymcami, którzy aktualnie hucznie świętują twoje zwycięstwo. Swoją drogą, skoro już rozmawiamy, to muszę powiedzieć, że jestem pod wrażeniem. To co zrobiłeś, było widowiskowe. W zasadzie właśnie tego po tobie oczekiwałem. Nigdy mnie nie zawodzisz. Jak sądzę pora na nas. Nie powinno nas tutaj być jak słusznie zauważyłeś...

Po tych słowach człowiek wyciągnął ku niemu rękę. Aren nie zdążył nawet zareagować. Poczuł jak nagle ogarnia go ciemność i stracił świadomość. Wcześniej jednak poczuł się tak, jakby tonął w jakim dziwnym odczuciu nostalgii płynącej z dotyku tej osoby.

***

– Mówię ci, on gdzieś tutaj jest! Czuję go! – z wielkim przekonaniem mówiła Kasandra, okrążając po raz kolejny arenę, z której wyczuwała silne wibracje. Mogły zwiastować obecność tylko jednej osoby. Tej, której szukała. Wieszczka skupiła się na sygnałach, starając się znaleźć jakąś poszlakę. Wair podążał za nią wolnym krokiem nie mówiąc zbyt wiele. Jak na niego było to dość dziwne. W końcu jednak zamruczał w głębokim zamyśleniu:

– Jak to możliwe, że byłem tak blisko i nic nie czułem. Siedzieliśmy niemal koło siebie.

– Sam wiesz, że jestem trochę bardziej wrażliwa na te sprawy. Wiedziałam, że jest blisko, ale nie do końca wyczuwałam gdzie. Nie rozumiem jednak, dlaczego czuję te impulsy tak blisko samej przestrzeni przeznaczonej do walk... Właśnie tutaj są ślady najbardziej wyraźne i... – przerwała nagle. Poczuła znajomy tak jej, jak i jej towarzyszowi rodzaj magii. Tym razem on też odczuł to wyraźnie, bo szybko rozejrzał się wokół. Magia, której dotyku nie odczuwał już od tak dawna, że niemal zapomniał jaka była. Po chwili niepewnie wyszeptał:

– Merlinie... On naprawdę wrócił... – wyszeptał niepewnie mężczyzna, czując magię którą myślał że już zapomniał jak wyglądała, jednak był w błędzie jej nie dało się zapomnieć.


***

Arena rozbudziło światło latarni świecące mu prosto w twarz. Otworzył powoli oczy, przyzwyczajając je stopniowo do tej jasności. Kiedy już to osiągnął, rozejrzał się powoli zdezorientowany. Poznawał to miejsce, ale w zasadzie to co tutaj robił? Jak się tutaj znalazł? Pytania mnożyły mu się, kiedy tak patrzył na wejście do wioski Hogsmeade.
– Myślę, że ta okolica wydaje ci się znajoma... – usłyszał za sobą głos człowieka z durmstrangowej biblioteki.

– Jak ty... Dlaczego mnie tutaj przeniosłeś? Kim ty w ogóle jesteś!?

– Wyczekuję tego dnia, w którym się dowiesz kim jestem. Nawet nie wiesz z jaką niecierpliwością na to czekam Arenie... Pewnie nie uwierzysz, ale zrobiłem to dla twojego dobra... Jeśli tam byś został... jedyna ścieżka twojego losu prowadziła prosto w stronę śmierci. Tak było najlepiej. Zapamiętaj to... zacznij na nowo żyć swoim własnym życiem. To co zostało ci zabrane, zostało ci zwrócone. Obyśmy nigdy nie musieli się ponownie spotkać.

Po tych słowach człowiek zniknął, a Aren stał zszokowany, czując szybko bijące serce. Czy to możliwe, żeby... rozejrzał się uważnie wokół, drżąc lekko ze zdenerwowania. Jego torba leżała niedaleko. Podszedł i zaczął przeglądać znajdujące się w niej rzeczy. Było tam wszystko co do niego należało. Zastanowił się chwilę i sięgnął drżącą dłonią po różdżkę, szepcząc cicho:

Lumos... – koniec różdżki zapłonął jasnym blaskiem. Czyli było tak jak myślał. Wszystko oznaczało również magię. Zresztą czuł ją w swoim rdzeniu i żyłach. Nie było więc wątpliwości. Normalnie to wszystko spowodowałoby, że czułby radość, ale nie teraz. Przepełniał go głęboki niepokój.

Ruszył w kierunku wioski. Mijało go coraz więcej osób. Niemal każda z nich rzucała mu dziwne spojrzenia i po jakimś czasie doszedł do tego, że to pewnie ze względu na jego specyficzny ubiór. Wszystko wyglądało dokładnie tak samo jak wtedy... Jeżeli to był sen, chciał się obudzić. Koniecznie. Musiał. To był koszmar. Potworny, męczący koszmar. Jego podejrzenia potwierdziły tylko i przybiły ostatni gwóźdź do trumny domysłów dwa znajome mu głosy, których nie słyszał od bardzo dawna:

– Ronaldzie, musimy się pośpieszyć. Harry pewnie się o nas martwi. Zresztą wkrótce będzie już cisza nocna. Mówiłam, żeby odpuścić sobie Miodowe Królestwo, ale ty jak zwykle musiałeś się uprzeć.

– Daj spokój Hermiono. Muszę przecież jakoś pocieszyć Harry'ego! Książki tego nie zrobią... Oh nie patrz tak na mnie!

Ukrył się natychmiast w ciemnym zaułku, żeby go nie zobaczyli. Obserwował mijających tą uliczkę swoich... przyjaciół. Wyglądali tak, jak ich zapamiętał. To był koszmar, faktycznie nic innego jak... Zaczął coraz szybciej oddychać. Serce coraz mocniej i szybciej łomotało mu w piersi. Musiał uklęknąć, bo nie mógł już sobie z tym poradzić. Był na granicy paniki. Nagle poczuł na ramieniu dłoń. Drgnął gwałtownie i zerknął w górę. Stała przy nim starsza kobieta z zatroskanym wyrazem twarzy. Zapytała:

– Wszystko w porządku chłopcze? Bardzo źle wyglądasz. Jesteś blady...

– Wszystko w porządku proszę pani... Mam jednak pytanie... może troszkę dziwne... Proszę mi powiedzieć jaką mamy dziś dokładną datę. – poprosił cicho, chcąc się jeszcze dodatkowo upewnić. Kobieta wyglądała na zdziwioną, ale spełniła jego niekonwencjonalną prośbę informując:
– Dziś jest piąty listopad 1995 roku. Jesteś pewien, że wszystko z tobą dobrze? Jeżeli chcesz, mogę cię zaprowadzić do najbliższego magomedyka i... hej chłopcze...
Zerwał się nagle, chcąc uciec z tych czasów jak najszybciej i najdalej. Oczywiście zamiar był irracjonalny. Nic nie mógł zrobić, ale nie był gotowy zmierzyć się z tym, co go spotkało. Biegiem wrócił do miejsca skąd kiedyś zniknął, a teraz powrócił i opadł na kolana, chowając twarz w dłoniach z rozpaczy. Szeptał przy tym raz za razem:

– To nie może się dziać naprawdę...


KONIEC
części pierwszej.

Tutaj chciałabym poprosić was drodzy czytelnicy odzew w postaci komentarzy, składający się jednak z czegoś więcej niż kilku zdań... Sądzę, że dostarczam wam tyle wątków, że naprawdę jest o czym pisać, zwłaszcza że udało mi się zakończyć pewien etap historii. I tutaj naprawdę proszę wszystkich by się ujawnili, zwłaszcza lwią część czytelników - widmo. Jest to zwieńczenie 5 letniej pracy na tym tekstem nad którym pracowałam ja jak i moja beta. Docierając aż tutaj zostaw po sobie ślad. 

Część druga opowiadania zostanie opublikowana jesienią.