piątek, 27 lipca 2018

Rozdział 31: Uczestnicy turnieju


Okej to się zaskoczyłam, iż tutaj pod tym rozdziałem było więcej komentarzy niż jeden standardowo od mojej Queen ;*. Oczywiście to bardzo miłe, jak ktoś napisze coś więcej i zaznaczy ślad swojej obecności tutaj, bo jednak czytelników widmo pewnie jest sporo, ale wiem o was tylko jak coś napiszecie ;* Dziękuję zatem za komentarze:

EweWi: Nooo trochę zajęło mi rozwinięcie tak bardzo tej akcji, ale warto było :) Zawsze jest kilka momentów na które czekałam aż nastanie ich kolej, Turniej Trójmagiczny był jednym z nich. Choć gdy przyszło co do czego, to opisywanie wszystkiego od podstaw okazało się być sporym wyzwaniem, ale mam nadzieję, że wyszłam z tego obronną ręką. Myślę, że po tym rozdziale twoja wyobraźnia chyba oszaleje od możliwych scenariuszy „ co by było...” Dzięki skarbie za komentarz, sprawił mi wielką przyjemność ;*

S: Mówisz, ze dodałam dużo nowych wątków? Myślę że to jest nieuniknione w Durmstrangu gdzie sama tworzę postacie jak i cała resztę która nie jest znana z uniwersum Rowling. Haha dziękuję za komplement na temat mojej wyobraźni, faktycznie jest bardzo wybujała, jednak to nie jest coś na co bym narzekała ^^. Zaborczy Tom? Tak uwielbiacie takiego Riddle'a. Jedno jest pewne nie będzie miał łatwo w Durmstrangu, między będziesz wiedziała dlaczego po tym rozdziale. Buziaki ;*

Queen of the wars in the stars: Skarbie mój ty drogi, zaczynam się przekonywać, że jednak zostaniesz ze mną do końca :D Nasz związek mimo wszystko jest całkiem długi nieprawdaż? Według twojego pierwszego komentarza zaczęło się 15.08.16 ^^. Cieszę się, że poprzedni rozdział poprawił ci humor po zakończonej grze, doskonale wiem jakiego później człowiek ma kaca po zakończeniu a ty chcesz więcej. Ciekawe czy podobny kac czytelniczy będzie po zakończeniu Signum po tylu latach? ;) Nie wiem, w twoich komentarzach zawsze, jest coś takiego, że podczas czytania mam banana na twarzy. Kocham twoja osobowość.

Hermiona będzie mnie ścigać, że skrzaty zaczęły się karać przez brak jednak szklanki do kompletu oh jak mogłam o tym nie pomyśleć! Tak ja się domyślam, że wy tylko czekacie aż dotknie coś więcej niż tylko dłoni Arena... Oj tam ostatnio całkiem sporo sobie pomacał... Tutaj dostaniesz sporą dawkę nowych postaci. Daj koniecznie znać kto wkupił się w twoje łaski, bo jestem bardzo ciekawa jak inni odbiorą nowe postacie. Przy okazji zadałaś mi trudne pytanie mianowicie „ Skąd taki pomysł” Nie wiem... Samo przychodzi...

Cieszę się, że żółtooki jednak zyskał twoją sympatię, kto wie może poznasz tu jego imię? Tutaj muszę się odesłać zatem do rozdziału niżej :) Baw się dobrze kochana oby ten rozdział przyniósł ci tyle radości ile mi pisanie go ;* Choć czuje, że będzie spory niedosyt po lekturze... I tak mnie kochasz więc wrócisz ;* Ściskam mocno!

Agnieszka: Szczerze podziwiam, ze czytałaś fanfiction bez znajomości książek czy też filmów. Cieszę się, że jednak wsiąkłaś w ten wspaniały świat. Możesz być spokojna nie zwracam uwagi w komentarzach jak ktoś źle napisze, chyba że nie będę wiedzieć o co chodzi, ale z reguły się domyślam ^^ . Cieszę się, że ci się podoba Signum, jednak Greyback nie jest naszym żółtookim , bo jednak nie może istnieć w tych czasach. Haha, Beery ma kolejną fankę? Wybacz, czasem zapominam napisać postępy w aktualizacjach. Postaram się to zmienić ;* Pozdrawiam serdecznie i bardzo dziękuje za komentarz :)

Betowała: Matonemis




Rozdział 31: Uczestnicy Turnieju

Głośny trzask zamykających się za Arenem drzwi upewnił Toma, że prawdopodobnie trochę przesadził. Mógł upomnieć zielonookiego chłopaka delikatniej. Z drugiej jednak strony wyprowadzała go z równowagi kompletna niefrasobliwość Greya i ta jego łatwość popadania w tarapaty.

Czerwonooki był pewien, że gdyby Aren ponownie wpakował się w kłopoty, postąpiłby tak samo. Nie miał zamiaru ignorować jego lekkomyślności i dawać mu przyzwolenie na to co robił. Szczególnie denerwujące było to, że Grey nie wyszedł tak do końca cało z całej tej afery związanej ze świstoklikiem. Ślady widoczne na policzku bez wątpienia na to wskazywały.

Tom przez moment żałował, że w stosunku do Arena nie może użyć legilimencji. Mógłby wówczas niemal od razu dojść do tego, co zdarzyło się poza murami Instytutu. Bardzo szybko jednak wypędził z głowy podobne myśli dochodząc do wniosku, że zdecydowanie nie są odpowiednie. Niestety dedukcja pogłębiła jedynie jego złość. Stało się bowiem jasne, że po takim potraktowaniu, Aren na pewno nie zechce mu opowiedzieć skąd ślady poturbowania. Złość w nim buzowała. Zabiłby bez mrugnięcia okiem tego, kto śmiał to zrobić zielonookiemu utrapieniu. Choć z drugiej strony nie powinien karać nikogo przy Greyu. Tego był dziwnie pewnien. Z drugiej strony jeżeli tylko się dowie... cóż, będzie miał przynajmniej okazję, by odreagować.

Zwalczył dość szybko starającą się wymknąć spod kontroli magię. Te ćwiczenia były w gruncie rzeczy bardzo przydatne. Wiedział już, że będzie potrzebował mnóstwa samokontroli, by utrzymać stoicki spokój i nerwy na wodzy. Nie mógł pokazać innym jak bardzo Aren na niego działa. Jak mu na nim... zależy.

Spojrzał na Abraxasa, który obserwował go dyskretnie ze swojego miejsca. Była jeszcze jedna rzecz, którą należało załatwić od ręki, póki byli sami:

– Tak na przyszłość Abraxasie... teraz puszczę ci płazem podobne zachowanie, jednak nigdy więcej nie ingeruj w sprawy między mną i Arenem. Czy to jasne? – Malfoy skinął potwierdzająco głową, ale jego słowa nie były szczególnie pokorne, a raczej ewidentnie prowokacyjne.

– Pozwól, że jednak się z tobą nie zgodzę... Panie. Również jestem uczestnikiem Turnieju i tak samo uważam, że Aren zachował się lekkomyślnie. Twoje sposoby sprawiają jednak, że sytuacja tylko się pogarsza. Obaj doskonale wiemy, że Grey ostro potraktowany będzie robił osobie, która to zrobiła na przekór. Zwłaszcza jeśli mu się takie postępowanie tego kogoś nie spodoba. Nie ugnie się. Raczej padnie niż się podda. – Abraxas wiedział doskonale, że ryzykuje i wewnętrznie przygotował się na ból widząc ciemniejące z wściekłości oczy Riddle'a, ale nie miał zamiaru pozwalać Tomowi robić co chciał w stosunku do Arena. Po chwili ciszy w odpowiedzi padły słowa:

– Być może masz trochę racji. On z reguły najpierw kieruje się emocjami, a dopiero później myśli. To sprawia, że przyciąga wszystkie kłopoty do siebie. Prawdopodobnie będę musiał znaleźć jakieś inne wyjście z tej mało wygodnej sytuacji. Niezależnie od tego pamiętaj o zadaniu jakie ci powierzyłem podczas naszej ostatniej lekcji. Właściwie tylko dlatego twoja ingerencja nie została ukarana. Zapewniam jednak, że taryfa ulgowa skończy się wraz z zakończeniem Turnieju. Po nim wszystko wróci do pierwotnego stanu. Mówię o tym na wypadek, gdybyś myślał inaczej, albo miał jakieś niepotrzebne złudzenia.

Zaskoczony blondyn, który spodziewał się raczej bolesnej klątwy niż przemowy ponownie w milczeniu potwierdził skinięciem głowy, że przyjął słowa przywódcy do wiadomości. To zakończyło ich małą debatę.

Krótki moment milczenia jaki wkrótce nastąpił, młody Malfoy poświęcił na rozmyślania nad tym, że skoro dziś wieczorem jak obiecywano zostanie wybrany ostatni uczestnik, to prawdopodobnie termin wyznaczony na pierwsze zadanie nie ulegnie zmianie. Problemem było to, że o chorym uczestniku zebrali sporo wiadomości, natomiast trudno będzie dokonać tego samego w stosunku do osoby wylosowanej teraz. Nie zmienia to faktu, że podejmą wspólnie ten wysiłek. Trzeba było mieć nadzieję, że do pierwszego zadania sprawy między Tomem, a Arenem przynajmniej trochę się wygładzą... ciszę przerwało pukanie.

Tom uwolnił troszkę swojej magii i drzwi wejściowe nieznacznie się uchyliły ukazując resztę grupy. Krótki gest przywódcy spowodował, że cała trójka weszła do środka, momentalnie roztasowując się i zajmując miejsca w stałej konfiguracji. Orion siadając po lewej stronie Riddle'a zaczął:

– Słyszałem od Beery'ego, że Aren się znalazł.

Abraxas po niemal niezauważalnej chwili zawahania zajął swoje miejsce po prawej stronie Toma, wymierzając sobie w duchu kopniaka. Doprawdy sam nie wiedział dlaczego nagle poczuł się tutaj dziwnie nieswojo. Skąd to się wzięło? Przecież zawsze był dumny z faktu, że znajdował się w blisko Toma. Człowieka dysponującego potężną magią i będącego nad wyraz charyzmatyczną osobą. Dlaczego teraz się wahał? Kiedy uległo to zmianie? Jedno uświadomił sobie z przeraźliwą jasnością: gdyby w tej chwili miał wybierać między lojalnością w stosunku do Toma, a Arenem, wybrałby to drugie. To była dla niego nowa myśl, która naprawdę nim wstrząsnęła. Przecież do niedawna nic takiego nie przyszłoby mu nawet do głowy...

– A ty co o tym sądzisz Abraxasie? – usłyszał nagle głos Oriona zdając sobie sprawę, że nie wie kompletnie o czym była mowa. Na szczęście Black szybko zauważył jego rozkojarzenie i niby nic dodał: – Wypadek trzeciego uczestnika według mnie nie był jedynie przypadkiem. Myślę, że to było celowe działanie... – teraz, kiedy wiedział już o czym mowa, mógł włączyć się do dyskusji:

– Otwarcie nam tego nie powiedzą, ale zdecydowanie czuć w tym jakiś spisek... Ktoś doprowadził tego chłopaka do stanu, przez który żadną miarą nie będzie w stanie kontynuować uczestnictwa w Turnieju. Został skutecznie wyeliminowany. Pytanie brzmi dlaczego i po co? Tak sobie myślę, że warto wrócić do naszych informacji o nim i przeanalizować je ponownie pod kątem znanych nam wydarzeń.

– Masz rację... dobrze, to od początku... – podjął sugestię Avery rozwijając pergamin z biogramami uczestników. – Logan Solberg, czystej krwi czarodziej. Obecnie jedyny dziedzic rodu. Wybitny uczeń z zakresu czarnej magii i transmutacji. Miał starszego brata, który zaginął w niewyjaśnionych okolicznościach podczas pierwszych ataków Grindelwalda. Jego rodzina otwarcie sprzeciwiała się Gellertowi i jako jedna z nielicznych była na tyle odważna, by o tym głośno mówić... – w słowo wszedł mu Lestrange dokańczając:

– Do czasu. Po tym jak zaginął główny dziedzic rodu nagle ucichli. Nie jest to niczym niezwykłym. Zdziwiłbym się gdyby nadal jawnie próbowali agitować przeciw Gellertowi. Zresztą nawet jeśli próbowali, to teraz skutecznie im zagrożono. Jedyny dziedzic w Merlin wie jakim stanie... według mnie dopóki nie wydobrzeje, nie podejmą żadnej próby.

– Pewnie masz rację. Wczoraj udało mi się zdobyć dodatkową informację. Logan zaczął uczęszczać do Durmstrangu dopiero od piątego roku. Wcześniej jego nauczaniem zajmowali się prywatni nauczyciele. Mimo, że zaczął później niż inni to bardzo szybko został zauważony i oceniony jako jeden z najlepszych uczniów. Co do jego charakteru plotki głoszą, że był dosyć wycofany i za bardzo nie wychylał się w towarzystwie. Prawdę mówiąc jest to w zasadzie zastanawiające, że został wybrany jako trzeci uczestnik Turnieju przez Evana Wrighta. Stanowią przeciwieństwa. Ten ostatni zresztą uważał podobno Solberga za rywala.

– Gdyby faktycznie chciał mu coś zrobić, to chyba nie wybierałaby go do swojej drużyny. Poza tym nie wydawał się być zadowolony z zaistniałej sytuacji kiedy go widzieliśmy – dodał Mulciber marszcząc lekko brwi. Umilkł na chwilę, po czym wolno dorzucił: – A może... myślicie, że to mogło być zaplanowane? W końcu fakt, że sam go wybrał odsuwa od niego podejrzenia...

– Tylko czy jest na tyle przebiegły, by na to wpaść? W końcu... – Orionowi tok myślenia przerwał dźwięk zamykanych drzwi. Oczy większości obecnych spoczęły na schodzącym po schodach Arenie, który obrzucił ich obojętnym wzrokiem, skinął głową na powitanie nowo przybyłym i bez słowa skierował się do wyjścia.

Orion zdziwiony obserwował jak Abraxas wstaje z kanapy i spokojnym krokiem udaje się za Greyem. Spojrzał natychmiast na ich Pana czując, że ten zaraz zacznie rzucać klątwy. I tu przeżył wewnętrzny szok. Tom nie dość, że nie mierzył blondyna morderczym spojrzeniem, to jeszcze nie zwracając uwagi na otoczenie po prostu czytał pergamin, który zabrał od Avery'ego. Co się tutaj do cholery wyprawiało!?

***

Szybko udało mu się dogonić Arena na krętych schodach tym bardziej, że ten zatrzymał się słysząc za sobą dźwięk kroków, po czym gwałtownie się odwrócił. Malfoy na moment stanął jak wryty napotykając ostre spojrzenie Greya, które jednak niemal natychmiast złagodniało, kiedy jego właściciel zidentyfikował kto za nim podąża.

Aren nie pokazał po sobie, że jest trochę zawiedziony, że to nie Tom go dopędził. Miał ochotę się na nim wyżyć. Na Abraxasa nie zamierzał naskakiwać, dlatego też siłą woli opanował nerwy równocześnie po cichu marząc, by Beery jak najszybciej dostarczył mu komponenty i składniki do robienia eliksirów. Eliksirów, bądź czegokolwiek co zaabsorbowało by jego myśli i nie pozwalało rozważać tego jak został potraktowany...

Doskonale pamiętał ten jeden jedyny raz w życiu, kiedy czuł się dokładnie tak samo. Był to moment odrodzenia Voldemorta. Ta bezsilność i bezradność, kiedy mógł jedynie patrzeć, obserwować, a nie był w stanie przeciwdziałać. Potrząsnął lekko głową, by odepchnąć niechciane myśli.

Zeszli już obaj na poziom głównego korytarza. Niemal natychmiast znaleźli się pod obstrzałem spojrzeń każdego z przechodzących w pobliżu uczniów. Aren nie spodziewał się tak otwartej obserwacji, dlatego czuł się nimi zdeprymowany. Był wdzięczny Abraxasowi za jego milczącą obecność. Skupił się na twarzach przechodzących starając się rozpoznać w którejś z nich osobę, która mu pomogła w Atarium. Po paru minutach podjął decyzję i ruszył kierując się na zachód. Abraxas w ciszy jak cień podążył za nim.

Dość szybko Grey zauważył, że w tej szkole było znacznie mniej uczniów niż w Hogwarcie. Kolejnym faktem, który po jakimś czasie do niego dotarł było, że wszyscy wydawali się bardzo poważni, rozmawiali między sobą formalnie i Arena nagle zdjęła ciekawość jak zachowują się wobec siebie w swoich dormitoriach. W końcu doszedł do wniosku, że uczniowie Instytutu przypominają w swoim działaniu Ślizgonów.

Wskazówką na to, że między sobą w zaciszu pokojów są prawdopodobnie sobą, było dla niego postępowanie poznanego w Atarium chłopaka. Już dawno nie spotkał tak bardzo otwartej osoby. To powodowało, że czuł się przy nim trochę niepewnie. Ten chłopak kompletnie nie pasował do tego co widział tutaj na korytarzach. Powinien go odszukać. Martwił się o świergotnika, który został w tamtym domu. Miał nadzieję, że jego znajomy zadbał o ptaka w jakiś sposób, bo sam nie miał szansy wydostać się stąd w najbliższym czasie.

– Wydajesz się kogoś szukać... – drgnął słysząc nagle koło ucha przyciszony głos Abraxasa.

– W zasadzie tak właśnie jest. Niestety nie znamy tego miejsca i prawdę mówiąc jest to takie szukanie po omacku.

– Przyznam się, że jestem zaskoczony. Kiedy zdążyłeś kogokolwiek tu poznać? Z drugiej strony nie wiem nic o tym co robiłeś zanim przeniosłeś się do Hogwartu.

– Czasem sam się zastanawiam, na co ja właściwie zmarnowałem tyle czasu... Patrząc wstecz wydaje się to być teraz zupełnie pozbawione sensu i logiki. Czasu jednak nie cofnę... – zatrzymał się nagle zdając sobie sprawę, że w jego ustach te słowa brzmią absurdalnie. Abraxas jednak nie dostrzegł jego wyrazu twarzy patrząc gdzieś w przestrzeń i wyraźnie intensywnie nad czymś rozmyślając. Po chwili jakby rozbudził się, skierował spojrzenie na stojącego obok i wypalił bardzo wprost:

– Skoro tak mówisz... to pewnie tak było, ale... co masz zamiar zrobić z Riddle'm?

– Nie wiem. Nie mogę jednak pozwolić, by zaczął mną dyrygować. Nie ma żadnego prawa mówić mi co mogę, a czego nie mogę robić. Nie jestem częścią jego... waszej grupy. Przeczucie mówi mi, że jeżeli pozwolę na to choć raz i zrobię to co on będzie chciał, będzie to równoznaczne z poddaniem się jego woli. Nie zamierzam do tego dopuścić. A co do tego nieszczęsnego incydentu ze świstoklikiem... to nie tak, że specjalnie puściłem ten głupi przedmiot. To był wypadek! Oh Abraxasie nie patrz tak na mnie! Wypadki się zdarzają i to był właśnie jeden z nich!

– Przepraszam, ale czasami sądzę, że kumulacja wszystkich „ wypadków” odkąd cię znam, znacznie przekroczyła wszelkie granice. Wygląda na to, że albo prześladuje cię jakiś pech, albo też powinieneś być bardziej uważny...
– Nie szukam kłopotów. To one mnie znajdują...!

– Więc co tym razem cię znalazło? Sądząc po tym, nie było to przyjazne spotkanie. – Abraxas delikatnie dotknął policzka Arena omijając jednak obrzęk, który wyglądał na dosyć bolesny. Przez chwilę bał się, że jego ręka zostanie odtrącona jak wcześniej Riddle'a, ale Aren tylko lekko się uśmiechnął odpowiadając krótko i oględnie:

– Cóż... trafiłem na małą bójkę i... wiesz, nie lubię jak ludzie nas tak obserwują odkąd się tutaj znaleźliśmy...

Młody Malfoy natychmiast cofnął rękę w myślach strofując się za to, że zapomniał na moment, gdzie się znajdowali. Rozejrzał się szybko po północnym skrzydle, w którym teraz byli i po chwili wpadł na pomysł. Stali dosyć blisko miejsca, które postanowił pokazać Arenowi. Skinął lekko wskazując kierunek zielonookiemu i ruszył ku sporej wielkości wrotom, które wyglądały jakby były z kryształu. Podeszli do nich wspinając się po schodach. Ciekawość Arena rosła wraz ze zbliżaniem się do nich. Na koniec blondyn popchnął jedno skrzydło drzwi i oczom zielonookiego ukazał się obszerny taras, na który bez większego ociągania weszli obaj.

Pierwsze co poczuł Aren to mroźny wiatr. Zadrżał z zimna, jednak po chwili poczuł na sobie zaklęcie rozgrzewające i skinieniem głowy podziękował za nie Malfoyowi. Teraz mógł skupić się na obserwacji otoczenia. Widok jaki się stąd rozpościerał był co najmniej zaskakujący. Kiedy patrzyło się wprost, widać było jedynie połyskujące w świetle dnia morze. Arena ten widok zaskoczył, bo jakoś nie spodziewał się widoku morza tak blisko szkoły. Podszedł bliżej barierki i zerknął w dół. Zamek znajdował się nad przepaścią. Skały tutaj opadały niemal pionowo w dół i sięgały pluszczących i rozpryskujących się fal.

– Radzę uważać. Podobno nie ma tutaj żadnych zaklęć zabezpieczających – uprzedził Abraxas podchodząc bliżej Arena.

– Żartujesz? Przecież to szkoła. Chyba nie chcą ryzykować jakimś nieszczęśliwym wypadkiem albo...

– I tym właśnie Durmstrang różni się od Hogwartu... – usłyszeli za sobą głos i niemal równocześnie odwrócili się przodem do adwersarza. W ich stronę szło dwóch miejscowych uczniów, w których Aren rozpoznał po chwili uczestników Turnieju. Nie wątpił w to, że Malfoy również ich zidentyfikował. Tymczasem tamci zbliżyli się na kilka kroków i przystanęli, a chłopak wyższy od Arena o głowę, dobrze zbudowany o krótkich, kręconych, czarnych włosach i szarych oczach z wymalowanym na twarzy przekonaniem o wyższości nad innymi i arogancją, kontynuował z szyderczym uśmieszkiem: – W Durmstrnagu istnieje coś takiego jak naturalna selekcja. Jeżeli ktoś nie daje sobie rady ma zazwyczaj dwa wyjścia. Przynosi wieczny wstyd swojej rodzinie, albo przychodzi tutaj i... dokonuje lepszego wyboru... mniej haniebnego.

– Zawsze myślałem, że samobójstwo jest najbardziej tchórzliwym wyjściem z sytuacji. Wybiera je ten, kto nie jest się w stanie sprostać problemom i decyduje się na łatwiejsze wyjście – stwierdził w odpowiedzi zielonooki przyglądając się dwójce przed nimi. Po chwili zdecydował się przedstawić i wyciągnął rękę przed siebie mówiąc:

– Aren Grey, trzeci uczestnik Hogwartu, miło mi poznać – na ten wyraźny gest żaden ze stojących przed nim nie zareagował, dlatego po chwili opuścił rękę wspominając przy okazji, że sam kiedyś zachował się podobnie w stosunku do Draco. Dopiero teraz mógł stwierdzić, że takie totalne zignorowanie nie było zbyt przyjemnym uczuciem. Oczywiście pomijając fakt, że Draco w tamtej chwili zachował się jak komplety dupek. Tymczasem z drugiej strony padło:

– Evan Wright. Musisz mi wybaczyć, ale naprawdę nie chcę mieć do czynienia więcej niż muszę z osobą, która jest niemalże charłakiem... Cieszę się, że jednak się odnalazłeś. Będzie świetna okazja, by potrenować nowe zaklęcia. Choć z drugiej strony mam nadzieję, że szybko uciekasz. Nudno byłoby tak po prostu rzucić jedno zaklęcie, po którym padniesz. Postaram się być nieco bardziej kreatywny...

Grey zmrużył wściekle oczy patrząc na chłopaka przed nim. Według informacji był w ostatniej klasie. Jeden z najbardziej wybitnych uczniów, silny magicznie. Pochodził ze znanej, zasobnej rodziny. Wszystkie te atuty powodowały, że nie było w tej szkole nikogo, kto mógłby mu w jakikolwiek sposób zagrozić. Jednego był pewien, już go zdecydowanie nie znosił. Zanim jednak zebrał się do odpowiedzi usłyszał słowa wypowiadane głosem w najlepszym Malfoyowskim wydaniu:

– Oh... jesteś od Wrightów. Tak mi się wydawało, że gdzieś tam, kiedyś słyszałem to nazwisko... Tak, coś mi się tam kołacze, ale wybacz najwidoczniej nie było na tyle ważne, by pamiętać cokolwiek ponadto... Ojciec musi być z ciebie naprawdę dumny. Spośród przeciwników wybierasz sobie za cel osobę, która nie może używać magii... zaiste tylko podziwiać. Cóż za godny pożałowania czyn. A myślałem, że macie więcej honoru, o którym jeszcze niedawno mówiłeś. Musiałem się pomylić. Jednak skoro tak bardzo boisz się stawić czoło Tomowi, albo też mnie samemu, to jestem zupełnie spokojny o Arena. Nawet nie ma o czym mówić jeżeli chodzi o zagrożenie z twojej strony. Najwidoczniej takowe po prostu nie istnieje.

– Jak śmiesz! – wrzasnął Wright tracąc cały spokój i wyciągnął różdżkę mierząc nią w Malfoya. Aren zerknął na Abraxasa przekonując się, że ten miał już własną w dłoni. Milczący jak dotąd towarzysz Evana dyskretnie wysunął swoją broń i mierzył w Arena, który wskazał go blondynowi wzrokiem nie tracąc równocześnie spokoju na twarzy i w postawie.

Żaden z nich nie zdążył jednak zaatakować, ani zareagować, gdy nagle różdżki Evana i Abraxasa wyrwały się im z rąk ku zaskoczeniu adwersarzy i poszybowały prosto do ręki stojącego niedaleko od nich profesora Beery'ego. Cała czwórka uczniów była tak zaabsorbowana starciem, że nawet nie zauważyła momentu nadejścia nauczyciela. Herbert podszedł jeszcze bliżej i zlustrował wzrokiem zebranych. Dostrzegł kątem oka, że drugi uczestnik Durmstrangu dyskretnie chowa swoją broń. Zignorował jego działania, bo wyraźnie widział już wcześniej, że tylko Evan i Malfoy próbowali podjudzić się wzajemnie do walki.

– Jesteście tu zaledwie dzień i już mierzycie w siebie różdżkami? Takie zachowanie nie godzi się uczestnikom. Jeżeli zamierzacie coś załatwić między sobą, możecie to zrobić później. Podczas zadań turniejowych. Trochę finezji panowie. Jak wiecie walki w szkole są zakazane. Zostałem jednak poinstruowany, by w razie takich wypadków zgłosić się do opiekuna danego ucznia, dlatego obydwaj pójdziecie ze mną do profesora Reida i wytłumaczycie nam jak doszło do tej sytuacji. Różdżki oddam wam już po wszystkim, a teraz za mną proszę – zarządził kierując się ku wyjściu. Blondyn odwrócił się trochę niepewnie do Arena, na co ten uśmiechnął się uspokajająco. Abraxas na ten widok westchnął cicho i ruszył za Beery'm i Evanem. Na tarasie został Grey i drugi uczestnik Durmstrangu.

Zielonooki przez chwilę zastanawiał się co powinien zrobić. Z jednej strony ten drugi jakoś nie szykował się do wyjścia, ale z drugiej strony niegrzeczne byłoby tak po prostu odejść... Wypadało chyba coś przynajmniej powiedzieć. Spojrzał w kierunku chłopaka, który również otwarcie mu się przyglądał, ale bez arogancji, wyższości, czy też złośliwości.

Informacje dostarczone przez Avery'ego dowodziły, że chłopak chodził do szóstej klasy. Był smuklejszy od Evana, miał jasnozielone oczy, ale nie przypominały one Avady jak z odrobiną humoru skonstatował Aren. Lekko falowane, kasztanowe włosy do ramion, które połyskiwały złotymi refleksami były gęste i rozpuszczone. Grey zdążył zarejestrować na twarzy chłopaka jakąś nieokreśloną emocję. Nie zdążył jej zidentyfikować, kiedy tamten spokojnie podszedł do barierki, wszedł na nią i zaczął wędrować nad urwiskiem w tą i tamtą stronę, asekurując się lekko rozłożonymi ramionami.

Aren obserwował to z rosnącym przerażeniem, nieświadomie podchodząc bliżej chłopaka. Nie bardzo rozumiał o co tamtemu chodziło, czym się kierował. Wiedział jedno: to co robił było niebezpieczne. Jeden niebaczny krok... i tyle.

– Słuchaj... to trochę niebezpieczne, więc może jednak zszedłbyś tutaj? – zapytał pozornie spokojnym tonem, ale został zignorowany.

Po kolejnych dwóch nawrotach chłopak zatrzymał się odwracając lekko głowę w jego stronę i widocznie nad czymś się zastanawiając zmierzył go uważnym spojrzeniem. Aren widział już podobny wzrok u Riddle'a, dlatego łatwo go zidentyfikował jako oceniający. Usta stojącego na barierce chłopaka lekko się poruszyły, ale wiatr zagłuszył ewentualne słowa jakie z nich padły. Chłopak zerknął w dół, później na Arena i znowu w dół, po czym rozłożył szeroko ręce i zaczął opadać w tył, w przepaść patrząc na Greya spod półprzymkniętych powiek.

W głowie Aren przez chwilę miał kompletną pustkę. Zanim zdążył pomyśleć jego ciało po prostu samo wyrwało się do przodu, a ręka gwałtownie wysunęła się, chwytając w ostatniej chwili jedną z dłoni chłopaka i trzymając ją w kurczowym uścisku. Sekundę później uchwycił trzymaną rękę także drugą dłonią i nagle stwierdził, że to wszystko co był w stanie zrobić. O ile mógł się pochwalić zwinnością i szybkością, to z siłą fizyczną było już zdecydowanie gorzej. Nie miał szans, żeby wyciągnąć chłopaka z powrotem, ale mógł go na razie trzymać w nadziei, że ktoś się pojawi tutaj i mu pomoże.

Postanowił przetestować tego avadookiego, odmiennego od wszystkich choćby przez to, że nie posługującego się magią, ucznia Hogwartu. Jak dotąd jego spokój mógł zawstydzić, dlatego dla samego siebie, dla zaspokojenia swojej ciekawości zadecydował się go sprowokować. Kiedy balansował na barierce niewiele osiągnął. Tamten wciąż był spokojny, choć czujny. Starał się też być głosem rozsądku. Bardzo sensownie, ale dla niego samego oznaczało to, że musi posunąć się dalej, by maska z twarzy zielonookiego opadła i by okazał jakieś emocje.

Świadomie przechylił się i pozwolił swojemu ciału opadać. Reakcja była błyskawiczna i już po chwili potężny uchwyt na ręce zatrzymał go w locie. Szarpnięcie było ostre i trochę bolesne, ale przecież był na nie przygotowany. Natomiast nie był przygotowany na wizje, które nagle pojawiły się w jego głowie w momencie, kiedy ich ręce się zetknęły. Obraz tego samego chłopaka, który teraz go utrzymywał nad przepaścią, klęczącego wśród kilkunastu trupów w nieznanym mu miejscu... Za nim stał on sam trzymając na ramieniu ucznia Hogwartu dłoń w geście wsparcia. Z niejakim zdumieniem odczytał na twarzy siebie z wizji wyraz pocieszenia i oddania. Po chwili ten obraz zamazał się i ukazał się na kilka sekund inny. On sam i ponownie Grey tym razem śmiejący się radośnie i pochylający się nad stołem zawalonym stertą pergaminów. Chwilkę później wszystkie obrazy zniknęły i uczeń Durmstrangu nagle wrócił do rzeczywistości. Na policzku poczuł coś mokrego, a po chwili kolejna kropla spadająca ze skroni trzymającego go chłopaka sprawiła, że zrozumiał co to za kropelka rozbudziła go z transu.
Zamrugał szybko i nagle do jego świadomości przebił się pełen desperacji głos avadookiego. Nie starał się nawet zrozumieć co do niego krzyczy, ale w oczach tamtego ujrzał wielką siłę i całą gamę odczuć, których nigdy nie widział skierowanych przez kogoś do siebie. Dominowało pocieszenie, wsparcie i desperacka nadzieja. Ten widok zwyczajnie odebrał mu na jakiś czas mowę. Nie był przyzwyczajony do takich emocji i po chwili poczuł w sobie jakiś opór. Zaczęły go irytować, bo nie wiedział jak ma na nie zareagować. Zresztą podejrzewał, że na końcu całej sprawy i tak będzie jak zawsze. Zostanie sam z problemami, których zresztą póki co nie miał przecież, bo był to jedynie test. Przez sekundę mignęły mu w pamięci tamte dwa obrazy z wizji i to trochę zamieszało w jego przekonaniach.

Nie umiał jednak uwierzyć w szczerość intencji tamtego. Nie po doświadczeniach jakie zafundowało mu życie, dlatego postanowił jeszcze trochę bardziej wystawić Greya na próbę. Zaparł się stopami w skałę sugerując, że chce pomóc w wyciąganiu siebie, po czym celowo pozwolił ześlizgnąć się stopom i ponownie zawisł na rękach avadookiego z silnym szarpnięciem. W przewidywaniu, że chłopak może nie utrzymać go tym razem otworzył dłoń puszczając trzymającą go rękę i uchwycił zaskoczone, zszokowane spojrzenie tamtego. Przez moment ujrzał w oczach ucznia Hogwartu rezygnację i prawie ucieszył się z satysfakcją, że jednak miał rację w ocenie, ale już sekundę później musiał zweryfikować swój pogląd. Grey mocniej zacisnął na jego ręce dłonie i zaparł się bardziej, próbując mimo wszystko go utrzymać. Nie dał rady. Większy ciężar przeważył i chłopak zwyczajnie wypadł za barierkę, wciąż uczepiony jego dłoni. Lot był krótki. Uczeń Durmstrangu zapamiętał jeszcze zdziwione i zaskoczone spojrzenie avadookiego, kiedy obaj odbili się parę metrów niżej od bariery i zaczęli lecieć z powrotem na taras.

Przy tej szybkości upadek musiałby być bolesny, a nawet niebezpieczny dla nich obu, dlatego szybko rzucił niewerbalnie zaklęcie amortyzujące, dzięki czemu opadli dosyć łagodnie na posadzkę. Cały czas obserwował Greya nie chcąc utracić żadnej jego reakcji. Kiedy wylądowali na tarasie, chłopak wydawał się być zdezorientowany. Pewnie szykował się na raczej twarde i bolesne lądowanie. Ciężko oddychał, leżał próbując wrócić do siebie po przejściach, a uczeń Durmstrangu dopiero po chwili poczuł, że tamten wciąż trzyma jego rękę, chociaż już teraz nie tak kurczowo. Wydawało się oczywiste, że Grey zwyczajnie nie zdaje sobie na razie z tego sprawy.

Tymczasem testujący doszedł do niewygodniej i uwierającej go konkluzji, że pierwszy raz w życiu pomylił się w ocenie człowieka. Była to dla niego nowość. Nowym było dla niego również to, że w wizjach ujrzał siebie. Zawsze widział innych i wydarzenia wokół nich, ale nigdy siebie. Leżał analizując to wszystko, kiedy w pewnym momencie poczuł, że jego ręka została puszczona. Szelest obok sugerował, że avadooki wstaje, więc spojrzał na niego sprawdzając swoje przypuszczenia. Stał, a jakże i patrzył na niego wzburzonym wzrokiem. Uczeń Durmstrangu powoli usiadł nie spuszczając oczu z Greya. Jego umysł pracował gorączkowo próbując wrócić na znane tory po otrzymaniu tylu nowych impulsów. Pewnie dlatego to co powiedział, zupełnie odbiegało od tego co czuł i pociągnęło rozmowę nie w tym kierunku:

– Czy ty jesteś idiotą?
– I mówi to osoba, która postanowiła przechadzać się po barierce nad przepaścią? Skoro ja jestem idiotą, ty najwyraźniej musisz być jeszcze większym.

– To nie ja rzucałem się na pomoc spadającemu i cięższemu od siebie. Zresztą widać przecież gołym okiem, że są tutaj ustawione zaklęcia ochronne na czas trwania Turnieju. Nomen omen właśnie po to, by przeciwdziałać takim wypadkom. Chociaż skoro nie znasz zasad przemieszczania się świetlikiem... – zamilkł nagle powstrzymując się od dokończenia. Widział drżenie rąk tamtego chłopaka. Niewątpliwie ze zmęczenia. W końcu przecież rzucił mu się na ratunek, choć nie musiał. Próbował utrzymać go, choć był słabszy. Oczywiście jednak powiedział co powiedział...

– Tak, bo pierwsze o czym myślę widząc jak ktoś na moich oczach rzuca się w przepaść to sprawdzić, czy są wokół postawione bariery. Pomijając już wcześniejszą gadkę Wrighta, która zresztą jak widać okazała się kłamstwem i odsłoniła jego brak honoru – wycedził Aren wciąż będąc pod wpływem adrenaliny. Po chwili ciszy dorzucił: – Dlaczego do cholery w ogóle to zrobiłeś?

I znowu, mimo że chciał poprowadzić rozmowę inaczej mechanizm obronny spowodował, że odparł lekko i nie tak jak chciał:

– Z ciekawości. Chciałem zobaczyć jak działa bariera. Jak widać spisała się całkiem nieźle.

– Ty...! – zaczął Aren, ale wziął kilka uspokajających oddechów i dokończył: – Nigdy więcej tego nie rób! A gdyby bariera nie była jednak dobrze wykonana i obaj byśmy spadli?

– Jestem czarodziejem, poradziłbym sobie czego nie mogę powiedzieć o tobie. Czy ty w ogóle pomyślałeś o konsekwencjach? Tylko skończony kretyn rzuciłby się na pomoc nieznajomej osobie narażając się na upadek z urwiska. Miałeś okazję pozbyć się ciężaru, ale postanowiłeś dalej ryzykować. Jak wielkim idiotą jesteś, by coś takiego robić?! – oczywiście znowu źle prowadził tą rozmowę zaskakując tym samego siebie. Zasługiwał na ostrą, dosadną odpowiedź, dlatego zdumiało go, że tamten nic nie powiedział.

Spojrzał na Greya w oczekiwaniu reprymendy, ale ten przygryzł jedynie wargę, schował drżące dłonie do kieszeni szaty i odpowiedział tym swoim zielonym spojrzeniem. Po chwili odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę kryształowych wrót. Uczeń Durmstrangu poczuł coś dziwnego w środku. Znowu wróciły do niego wizje o nich obu. Pamiętał co wówczas czuł. To nie były narzucone emocje. Były jego własne. Nigdy dotąd nie miał okazji do takich. Chciał, żeby to się zdarzyło. Miał świadomość, że to go osłabi. To był zły pomysł, ale równocześnie... nawet nie myśląc o tym co robi podbiegł do Greya chwytając go kurczowo za ramię i odnotowując lekki grymas bólu, który prawie natychmiast zniknął, kiedy avadooki spojrzał na niego spokojnie w pełni prezentując swoją szczelną maskę. Uczeń Durmstrangu nie zastanawiał się dłużej, nie próbował dobierać słów mając świadomość, że znowu na pewno zepsuje wszystko. Ujął w swoje ręce dłoń Greya i wydusił cicho:

– Liam...

– Słucham? Możesz powtórzyć, bo nie dosłyszałem – zapytał Aren nieco pochylając się w jego stronę, zaskoczony tym nagłym obrotem spraw, ale nie odtrącając jego dłoni.

– Liam Collins, drugi uczestnik Durmstrangu – powiedział tym razem nieco głośniej uczeń tutejszej szkoły, po czym dokończył speszony własnym zachowaniem już niemal szeptem: – Miło było cię... poznać. Już miał się odwrócić i odejść, kiedy zauważył na policzku tamtego niemały obrzęk, z pewnością bolesny. Nie zastanawiał się nad tym co robi. Wyciągnął rękę w stronę zielonookiego chłopaka. Lekkie, niespokojne drgnięcie zaznaczyło pewne zaniepokojenie, ale uczeń Hogwartu się nie odsunął. Liam powoli, delikatnie dotknął jego policzka i cicho wyszeptał inkantacje zaklęcia. Magia zalśniła pod jego palcami. Kiedy je zabrał, nie było już żadnego śladu urazu.

Po tym heroicznym wysiłku zgrabnie wyminął Arena, ale kątem oka zauważył na twarzy zielonookiego lekki, delikatny uśmiech. To spowodowało, że poczuł w sobie jakieś ciepło. Idąc korytarzem czuł onieśmielenie swoim zachowaniem, jednak po raz pierwszy miał poczucie, że postąpił właściwie. I to nowe najbardziej go przerażało.

Aren przez chwilę patrzył w zamyśleniu na zamknięte już kryształowe wrota do czasu, aż wstrząsnęło nim zimno. Najwyraźniej zaklęcie ogrzewające Abraxasa straciło swoją moc. Westchnął ciężko. To był zaledwie początek wizyty w tym zamku, a wydarzyło się tyle, że czuł się już zmęczony. Pokłócił się z Riddle'm. Abraxas przez to, że chciał go bronić dostał szlaban. Jakiś dziwny chłopak postanowił sobie z niego zadrwić udając samobójstwo. A pierwszy uczestnik Durmstrangu głośno oznajmił, że uważa go za jakieś mięso armatnie, ewentualnie tarczę ćwiczebną. Lepiej być nie mogło. Bolały go ręce. Właściwie to czuł ból w całym ciele. Dzisiejszy wysiłek nałożył się na wczorajsze ślady poturbowania, co nie podziałało zbyt dobrze na jego samopoczucie. Nawet nie zdążył wziąć żadnego eliksiru. Już zaczął tęsknić za swoją... a raczej Slughorna pracownią eliksirów. Miał tylko nadzieję, że Beery jak najprędzej odda mu jego składniki i akcesoria. Warzenie mikstur pomogłoby mu przetrwać zwłaszcza bliskość Toma.

Chłód stawał się coraz bardziej dojmujący, dlatego Aren ruszył w stronę wyjścia. Po dwóch krokach nagle kopnął jakiś przedmiot i zatrzymał się gwałtownie, rozglądając się po posadzce w poszukiwaniu tej przeszkody. Nie odturlał się daleko. Grey podniósł go i przyjrzał mu się uważnie i... wstrzymał oddech w zaskoczeniu. Nie miał wątpliwości co do właściciela tej rzeczy. To musiał być Collins. Tylko on miał okazję w tym miejscu zgubić to coś. Aren poświęcił chwilę na zastanowienie się w jaki sposób Liam mógł wejść w posiadanie przedmiotu, który w nieodpowiednich rękach mógł narobić wiele złego. Po chwili doszedł do wniosku, że to jałowe rozważania, wsunął tą rzecz głęboko do kieszeni i podjął swoją wędrówkę w cieplejsze rejony.

Idąc już korytarzem wciąż rozmyślał o Liamie i całym wydarzeniu na tarasie. Collins zachowywał się dziwnie, prezentował całą gamę sprzeczności i Aren póki co nie miał pojęcia z czego mogłoby to wynikać.

Pierwsze specyficzne zachowanie zaobserwował już w momencie, kiedy chwycił spadającego Liama za rękę. W tej samej chwili oczy chłopaka szeroko się otworzyły, znieruchomiały, stały się jakby szkliste i niewidzące. Wszystko to minęło po dłuższym czasie bez śladu, ale ogólnie przypominało jakiś trans. Później, kiedy już rozmawiali, Collins sprawiał wrażenie jakby nie do końca wiedział jak ma się zachować. Był zmieszany nawet w momencie kiedy mu ubliżał, a na końcu rozmowy Aren ewidentnie zauważył poczucie winy w jego oczach. To było zastanawiające i sam nie wiedział jak miałby odebrać całe to wydarzenie. Zważywszy na końcówkę, kiedy zupełnie nieoczekiwanie go uleczył. Wydawał się równie zaskoczony jak on sam. Jedno wydawało się pewne. To nie było ich ostatnie starcie, a już z pewnością nie ostatnie spotkanie. Oczywiście pomijając zadania turniejowe. Było pewne, że muszą się zetknąć choćby po to, żeby Aren mógł oddać Liamowi odnaleziony przedmiot. Nie była to rzecz, którą należałoby przekazać przez trzecie ręce.

***

Ze względu na to, że było to pierwsze przewinienie Abraxasa odstąpiono od jego ukarania. Stało się to jednak po długich negocjacjach, ponieważ profesor Reid był raczej zasadniczy, nie uznawał kompromisów i uważał, że przynajmniej niewielka kara jednak byłaby na miejscu. Młody Malfoy wyraźnie widział, że między Beerym, a Reidem musiały być jakieś zaszłości. Widać było, że znają się od dawna i chyba nie przepadają za sobą, chociaż to akurat nie było zbyt wyraźne.

Kiedy wreszcie wszystko się skończyło i Beery wraz z Abraxasem znaleźli się w korytarzu zdążając do kwater Hogwartu, młody Malfoy wciąż analizował w myślach to spotkanie. Doszedł wreszcie do wniosku, że coś specyficznego musiało być w zachowaniu obu profesorów, ponieważ nawet Wright w pewnym momencie wydawał się być zaskoczony czymś w działaniu Reida. Postanowił wobec tego zaryzykować i zadać jakieś niezobowiązujące pytanie w nadziei na choćby strzępek informacji:

– Przepraszam profesorze, ale czy znaliście się wcześniej z profesorem Reidem?

– Znamy się jeszcze ze szkoły. Dawno temu byliśmy przyjaciółmi – usłyszał Malfoy w odpowiedzi, wypowiedziane głosem zupełnie wypranym z emocji i zdumiał się w duchu, bo raczej nie tego się spodziewał. Znajomość znajomością, tego akurat się domyślił, ale przyjaźń? Nie drążył jednak tematu. Raz dlatego, że nie byłoby to zbyt taktowne, a dwa dlatego, że dotarli właśnie do miejsca, gdzie mieli się rozstać, czyli do podnóża schodów prowadzących do kwater uczniów Hogwartu. Niemniej w duchu zdecydował, że trzeba będzie przyjrzeć się tej sprawie bliżej, bo coś mu w niej nie pasowało. Na początek głos, którym nauczyciel przekazał mu tą krótką informację, zupełnie nie przystawał do trochę znudzonego, żartobliwego człowieka jakim był w Hogwarcie. Na ten moment Abraxas jednak odsunął od siebie te wszystkie myśli, bo musiał się skupić. Beery zwrócił się bowiem do niego ze słowami:

– Przekaż Arenowi, że wpadnę do niego, żeby dostarczyć mu parę rzeczy potrzebnych do warzenia. Jestem pewien, że będzie chciał je dostać jak najszybciej – Abraxas potwierdził krótko, że zrozumiał i skierował się na schody bez dalszej zwłoki.

Wszedł do pokoju wspólnego uczestników zauważając natychmiast, że Tom najwidoczniej nieco zmienił zabezpieczenia przy wejściu, bo drzwi otworzyły się przed nim błyskawicznie, kiedy tylko do nich podszedł i równie szybko zamknęły się za nim, kiedy je minął. W salonie nie było Riddle'a, za to Avery siedział wraz z Orionem przy stole. Ten pierwszy bawił się po prostu papierowym ptakiem wprawiając go w ruch za pomocą magii, a Orion pisał list. Krótki rzut oka na treść powiedział Malfoyowi, że Balck próbuje się dowiedzieć trochę więcej o uczestniku Durmstrangu przebywającym w szpitalu. Przede wszystkim o jego stanie. Usiadł obok niego wzdychając lekko.

– Coś się stało? – zapytał czujnie Orion nie przerywając pisania.

– Miałem małe starcie z Evanem Wrightem. Jest jeszcze większym draniem niż przypuszczałem. Choć z niechęcią muszę przyznać, że jest też silny magicznie.

– Co powiedział o Arenie? – rzucił obojętnym tonem Black, a Malfoy pomyślał, że dedukcja kolegi jest perfekcyjna, ale zdecydował, że powinien wydać się zaskoczony, dlatego zaczął:

– Skąd wiesz, że powiedział coś o Arenie? – pobłażliwy uśmiech był jedyną odpowiedzią. Tymczasem Edgar skończył swoją zabawę i również zaczął się uważnie przysłuchiwać. Abraxas jednak nie zamierzał ukrywać tego co się działo, dlatego kontynuował: – Po prostu mówił o nim jakby był jakąś zabawką, na której będzie mógł potrenować zaklęcia. Uważa się za lepszego od innych, więc musiałem trochę sprowadzić go do parteru.

– Aren musiał być wściekły – stwierdził Avery, po czym dodał: – I co, pokazałeś mu gdzie jego miejsce?

– Jeśli był zły, to całkiem nieźle to ukrył... A co do pokazywania czegokolwiek to nie zdążyłem. Przerwał nam Beery, ale może to i lepiej – ostatni fragment zdania dodał niemalże szeptem, by usłyszał je tylko Orion, wspominając równocześnie moment kiedy zauważył, że drugi uczestnik Durmstrangu mierzy różdżką w Greya.

– Aren jest po prostu bardziej wprawiony jeżeli chodzi o znoszenie obelg – stwierdził krótko Orion przypominając sobie własne doświadczenia, których doznał będąc w skórze Greya. – Zależy ci na nim więc to normalne, że reagujesz dosyć... emocjonalnie. Pozwól jednak dać sobie dobrą radę. Postaraj się... nie ingerować. Po prostu zignoruj to. Aren da sobie radę. Zrób tak, bo inaczej zostanie to wykorzystane przeciwko tobie.

– Masz rację. Z drugiej strony jednak nie możemy tego tak do końca ignorować, bo zostanie to natychmiast zauważone. Kiedy ktokolwiek zorientuje się, że Aren nie ma żadnego wsparcia może być gorzej. Więc to też nie jest wyjście. – stwierdził Avery, a po chwili milczenia uzupełnił wypowiedź deklaracją: – Ja tam nie mam zamiaru się powstrzymywać jeżeli ktoś przy mnie postanowi powiedzieć cokolwiek złego na temat Greya. Myślę jednak, że ty Abraxasie jako uczestnik musisz bardziej trzymać nerwy na wodzy...

– Merlinie... w życiu bym się nie spodziewał takich słów wychodzących z twoich ust. Kim jesteś i co zrobiłeś z Edgarem? – zażartował Malfoy, w duchu przyznając rację koledze i uśmiechając się lekko na udawane oburzenie Avery'ego.
– Swoją drogą to gdzie jest Aren? – zapytał nagle Edgar, a Abraxas wyprostował się zaskoczony:

– Nie wrócił?

– Raczej byśmy zauważyli. Spodziewaliśmy się, że wróci razem z tobą, ale skoro musiałeś się udać z Beerym... co robił Grey kiedy wychodziliście?

– Nic, po prostu został z Collinsem. Myślałem, że wyjdzie chwilę później i uda się wprost tutaj...

Momentalnie się nachmurzył i stracił humor. Oczywiście było to niedorzeczne. Nie mógł ciągle przebywać z Greyem i go pilnować choćby dlatego, że Aren nie znosił bycia kontrolowanym. To wszystko było dla niego jasne, a równocześnie trudno mu było powstrzymać się przed tym, by ruszyć na poszukiwania. Niepokoił się, bo wiedział doskonale, że Aren naprawdę ma jakąś nadprzyrodzoną moc, która pcha go we wszystkie niebezpieczne sytuacje. Zerknął kontrolnie na zegar. Za godzinę miał rozpocząć się obiad. Zawahał się, ale po zastanowieniu podjął decyzję, że jeżeli do tego czasu Grey się nie znajdzie, ruszy na poszukiwania. Zauważył ruch od strony Oriona, który wstał ze swojego miejsca i zaproponował:

– Chodź. Pójdziemy do biblioteki. Chcę zobaczyć tą zapieczętowaną strefę. Avery, ty lepiej też się stąd rusz. Spotkamy się potem na obiedzie. Postaraj się załatwić do tego czasu to o co wcześniej prosiłem – zgarnął pergaminy do swojej torby, zarzucił ją sobie na ramię i ruszył do wyjścia, a Abraxas za nim. Edgar westchnął i nie czekając wyszedł tuż za nimi z tym, że skierował się w swoją stronę.

Według planu, który dostali biblioteka znajdowała się w zachodnim skrzydle. Orion dyskretnie obserwował Abraxasa i zauważył, że ten rozgląda się uważnie po korytarzach którymi szli do celu. Nie ingerował, bo w zasadzie taki był jego zamiar. Mieli się rozejrzeć. Poza tym zamierzał przenieść rozmowę z Abraxasem na inny teren. Nie to, że nie ufał Avery'emu, ale... Zresztą rzeczywiście chciał obejrzeć niesławną część blilioteki, a jak wiadomo blondyn był dobry w runach. Black przypuszczał, że bardzo mu się przyda pod warunkiem, że nie będzie za bardzo rozproszony myślami o pewnym zielonookim Ślizgonie.

Nie sposób było nie zauważyć, że Durmstrang bardzo różnił się od Hogwartu, gdzie zazwyczaj korytarze były przepełnione radosnym gwarem. Tutaj tego nie było. Było zdecydowanie mniej uczniów, spokojnie się przemieszczających i rozmawiających najwyżej półgłosem. Najwyraźniej musieli do tego przywyknąć. Taki widocznie był tutaj obyczaj. Irytująca była powszechna obserwacja, której oni, jako ludzie z zewnątrz, byli poddani. Do tego również jak się wydawało musieli się przyzwyczaić i przyjąć jako coś normalnego.

Z rozmyśleń wyrwała Oriona rzecz tutaj niespotykana powszechnie i dlatego bardzo wybijająca się i zwracająca uwagę. Głośna rozmowa i śmiech kilka metrów dalej. Zupełne przeciwieństwo tego co widział jak dotąd. Abraxas również to usłyszał i uniósł głowę, by przyjrzeć się temu zjawisku. Jaskrawe szaty w kolorze błękitu i żurawiny wyjaśniły im wszystko. Przed wejściem do biblioteki stały cztery dziewczyny z Ilvermorny. Dwie z nich były uczestniczkami Turnieju.

Black i Malfoy mieli nadzieję, że zostaną zignorowani i w spokoju wejdą do pomieszczenia biblioteki, ale stało się to cokolwiek wątpliwe w momencie, kiedy jedna z dziewcząt dostrzegła ich pokazując dyskretnie pierwszej uczestniczce. Ta uśmiechnęła się promiennie na ich widok.

W opinii Oriona było to okropne. Poczuł się tak, jakby zbliżał się do gromady Gryfonów tylko z innej szkoły. Zerknął na Abraxasa i zauważył, że ten nieco zesztywniał. To go przekonało, że przyjaciel czuje dokładnie to samo. Taktyczny odwrót byłby teraz źle widziany i właściwie niemożliwy. Byli już zbyt blisko. Nie zatrzymując się skinęli lekko głowami na powitanie próbując przejść przez próg skarbnicy wiedzy. Mieli nadzieję, że im się uda, ale głos jednej z tej grupki rozwiał ich niewczesne rojenia:

– Jesteś Abraxas Malfoy. Widziałam cię w gazecie – powiedziała średniego wzrostu blondynka z falowanymi włosami do łopatek, szarymi oczami i okrągłą twarzą. Uśmiechała się przy tym przyjaźnie nisko kłaniając się unosząc przy tym lekko szatę. Na koniec dorzuciła: – Nessa Watson. Główna uczestniczka Turnieju z Ilvermorny, ale to pewnie już wiesz – roześmiała się ponownie ukazując rząd białych zębów.

– Rowena Owen, druga uczestniczka – oznajmiła krótko dziewczyna stojąca obok. Niższa o pół głowy od tej pierwszej o prostych, ciemnobrązowych włosach, które opadały jej na plecy, brązowych oczach i jasnej, porcelanowej cerze.

W swojej szkole musiała uchodzić za piękność z tym swoim azjatyckim typem urody. Orion obserwował, jak Malfoy z kamienną, maską na twarzy kłania się lekko w odpowiedzi mówiąc:

– Masz rację, jestem Malfoyem, a to mój przyjaciel Orion Black – lekki, powitalny ukłon wynikał z grzeczności, ale Orion miał szczerą nadzieję, że na tym się ta konwersacja skończy. Niestety...
– Oh, zapewne z tych Blacków. Wasze rodziny są bardzo sławne nawet w naszym kraju. Wydaje mi się, że nawet widziałam was na jednym z przyjęć organizowanych w Ministerstwie. Oczywiście wtedy nie znaliśmy się, ale mam nadzieję, że teraz...
– Merlinie zamknij się w końcu! Ich to zupełnie nie obchodzi. Ciebie zresztą także. Daruj sobie ten godny pożałowania teatrzyk – przerwał nagle dziewczynie donośny głos dochodzący z prawej strony, gdzie była czytelnia.

Wszystkie zebrane osoby odwróciły się w tamtym kierunku jak jeden mąż. Na końcu, przy stole siedział chłopak z książką w dłoni patrząc na nich obojętnie. Po chwili obserwacji spokojnie wrócił do lektury tak jakby wcześniej ich nie obraził. Blondynka wyraźnie się obruszyła ruszając czym prędzej w jego stronę i zdecydowanym ruchem wyrwała mu z ręki publikację, odrzucając ją na bok i patrząc na niego wyzywająco. Chłopak jednak zignorował ją, wstał i schylił się po książkę otrzepując jej grzbiet. Wyraźnie nic nie robił sobie z dziewczyny i świadomie jeszcze bardziej ją denerwował.

– Będziesz się tak zachowywał przez cały okres trwania Turnieju James!? Odkąd się tutaj znaleźliśmy robisz wszystko kompletnie inaczej niż zwykle! – krzyknęła dziewczyna.

– Nie wiem czego oczekiwałaś wybierając mnie. Kierowałaś się tylko i wyłącznie moją mocą nie zwracając uwagi na to czy chcę tego, czy też nie. Nie powinnaś się tak unosić i pokazywać innym swojej gorszej strony, skoro nadal chcesz wyglądać w ich oczach doskonale – stwierdził krótko i dosadnie chłopak, patrząc na dziewczynę z godną podziwu obojętnością.

– To nie ja kompromituję się teraz tylko ty. Zachowujesz się bezczelnie. Mieliśmy być drużyną, a ty nas po prostu obrażasz. Nas i osoby z innej szkoły. Powinieneś mi dziękować. Dzięki temu, że cię wybrałam, twoja rodzina ponownie stanie na nogi. Zachowujesz się po prostu okropnie.

– Wypełnię swoje obowiązki jako trzeci uczestnik z Ilvermorny, jednak nie oczekuj, że będę się bawić w jakieś durne interakcje z innymi. A zwłaszcza z przeciwną drużyną. Od początku jest jasne, że każdy myśli tylko o tym jak skutecznie skoczyć sobie do gardeł nieprawdaż? A teraz pozwól, że opuszczę to miejsce, skoro nagle zrobiło się tutaj całkiem tłoczno.

Wychodząc rzucił przelotne spojrzenie na dwójkę uczniów z Hogwartu, przyglądając się im przez kilka sekund. Byli silni magicznie. Mógł to ocenić na pierwszy rzut oka, jednak bardzo dobrze się kryli.

Oczywiście jeśli chodzi o grupę z Hogwartu to pierwszy uczestnik wybijał się ponad wszystkich i czuł, że może mieć z nim kłopot. Przykuł jego uwagę już na początku, tuż po wylądowaniu po podróży świstoklikiem. Był wtedy wzburzony, choć dość szybko umiejętnie to zamaskował. Normalnie nikt tego nie byłby w stanie zauważyć oprócz niego. Miał do tego predyspozycje i korzystał skwapliwie z tej umiejętności.

W tamtym momencie maska pierwszego uczestnika z Hogwartu już po chwili była idealna, bez żadnej skazy. Doskonale utrzymywał swoją moc w ryzach. Nie była to osoba, którą można było zignorować. Później, znając już wydarzenia, James doszedł do wniosku, że złość tego chłopaka powodował fakt, że trzeci uczestnik nie dotarł z nimi na miejsce. Co do tego trzeciego, jego ocena była jednoznaczna, choć go przecież nie znał, ani nawet nie widział jak dotąd. Chłopak był po prostu żałosny.

Jeszcze z informacji dostarczonych przez gazety wiedział, że trzeci uczestnik Hogwartu został wybrany przez pierwszego. Do dziś nie był w stanie zrozumieć skąd ten wybór. Przecież tamten chłopak nie mógł posługiwać się magią. Nie potrafił jak się okazało dotrzeć na miejsce świstoklikiem. Wiadomym było od początku, że będzie dodatkową przeszkodą, utrudnieniem dla uczestników Hogwartu. Osobiście, kiedy tylko o tym przeczytał, postanowił po prostu zignorować tego chłopaka, bo jednak atakowanie osoby nie mogącej się bronić nie było w jego stylu. Oczywiście miał świadomość, że jeżeli będzie wymagać tego sytuacja nie zawaha się przed niczym. Miał do odegrania swoją rolę i musiał się jej trzymać. Oczywiście wciąż zastanawiał się jak Hogwart będzie chciał zapełnić tę lukę w drużynie. Uczestnicy Durmstrangu na przykład, nie będą mieć żadnych oporów by wykorzystać słabość, jaką był trzeci uczestnik Hogwartu.

***

Nessa wciąż czuła, że jej policzki płoną ze wstydu, którego musiała się najeść przez Jamesa. Nie rozumiała dlaczego ten się tak diametralnie zmienił odkąd wyszła sprawa z Turniejem. Zagryzła lekko wargę patrząc na innych, którzy szeptali między sobą i nie miała jakoś sił by zareagować. Sprawę załatwiła Rowena. Jedno spojrzenie skutecznie uciszyło wszystkich wokół. Nessa skinęła jej lekko głową w podziękowaniu wracając spojrzeniem do Abraxasa i Oriona.

– Bardzo przepraszam za zachowanie Jamesa... Nie wiem co mu odbiło. Normalnie tak nie reaguje...

– Nie musisz przepraszać. Nie jesteś za niego odpowiedzialna w żaden sposób. On sam odpowiada za swoje słowa i czyny – skomentował grzecznie całe wydarzenie Orion. Z zamieszania wyłowił jedną ważną informację, którą teraz zapisał sobie w pamięci, jako element do sprawdzenia. To była wiadomość dotycząca rodziny chłopaka.

– Dziękuję za zrozumienie... – przerwała na chwilę pierwsza uczestniczka z Ilvermorny, ponieważ Rowena szepnęła jej coś do ucha, po czym nieznacznie się zarumieniła natychmiast odwracając głowę. Nessa chwilę się zastanowiła i zapytała neutralnym tonem głosu: – Czy coś wiadomo na temat waszego trzeciego uczestnika? – Orion momentalnie wyczuł coś szczególnego w jej wypowiedzi. Był ciekawy co wyniknie z dalszej rozmowy, dlatego spokojnie odpowiedział:

– Aren odnalazł się i wszystko z nim w porządku.

– Będzie na obiedzie?

– Nie jestem pewien... wyszedł gdzieś i do tej pory nie wrócił. Czy macie do niego jakąś sprawę?

– Chciałyśmy go poznać po prostu... zwłaszcza Rowena i... – przerwała jej dłoń drugiej dziewczyny, która zasłoniła jej usta, uniemożliwiając dalsze słowa:

– Ness! – właścicielka dłoni krzyknęła nieco zbyt wysokim głosem, który wyraźnie wskazywał na jej przerażenie. Po chwili opanowała się i miłym tonem, wciąż trzymając przyjaciółkę i zasłaniając jej usta dopowiedziała: – Przepraszamy, musimy jeszcze coś załatwić przed posiłkiem. Dziękujemy za wyrozumiałość w sprawie Jamesa. – skłoniła głowę w pożegnalnym geście i pociągnęła za sobą blondynkę, która uwolniona już od kneblującej dłoni chichotała cicho, ale posłusznie szła za nią. Pozostałe dwie dziewczyny, milczący świadkowie całego zajścia, ruszyły za nimi szepcząc między sobą.

Nastała błoga cisza z czego Orion był bardzo zadowolony. W duchu doszedł do wniosku, że zachowanie męskiego uczestnika z Ilvermorny zaskoczyło go. Według tego czego się dowiedzieli był osobą lubianą w szkole, nigdy nie sprawiał problemów. Oczywiście niezgoda w obozie przeciwnika była pozytywną okolicznością dla drużyny Hogwartu. Bez wątpienia również będzie musiał przekazać zdobytą informację o rodzinie Jamesa Hilla Rudolfowi, żeby ją sprawdził. Problemem mogła okazać się niestety Rowena, wyraźnie zainteresowana Arenem. Wzburzy Toma, ale także i Abraxasa. Chwilę temu Orion wyraźnie widział przez chwilę w oczach przyjaciela błysk czegoś, co wcześniej widywał tylko u Toma, a to nie wróżyło nic dobrego. To był jedynie krótki błysk, ale wiedział, że Malfoy ukrył to co myślał w sobie i emocja ta z pewnością wypłynie w swoim czasie.

Po chwili milczenia, którą każdy z nich spożytkował na własne przemyślenia Black postanowił przejść do rzeczy, czyli do tego po co tu przyszli i tym sposobem skierować myśli Abraxasa na inne tory, dlatego zasugerował:

– Przyjrzyjmy się tej słynnej blokadzie. Przyda mi się twoja pomoc. Zakładam, że i run tam nie zabranie. Nie mamy za wiele czasu. Sądzę jednak, że pierwszy rzut oka i tak nam już wiele powie.

Blondyn skinął lekko głową na potwierdzenie i wszedł pomiędzy regały z książkami. Regały sięgały aż po sufit. Mijali kolejne szeregi, ale im dalej wchodzili, tym wyraźniej Orion czuł zbliżającą się blokadę. W końcu obydwaj poczuli opór, kiedy dotarli do słabo oświetlonej części biblioteki i wreszcie zobaczyli swój cel.

Bariera mieniła się feerią barw. Falowała i migotała tak bardzo, że przez chwilę zabrakło Blackowi oddechu w piersi. Kolejne zaklęcia nawarstwiały się na siebie... zaklęcia, klątwy, runy, skomplikowane pieczęcie. Zauważył, że Abraxas rozejrzał się równie uważnie jak on sam, po czym aż zagwizdał cicho na ten widok, co zdarzało mu się wyjątkowo rzadko. Już na pierwszy rzut oka widać było, że sforsowanie przeszkody będzie wymagało bardzo wiele czasu, wiedzy, energii i prawdę mówiąc na ten moment Orion sam nie wiedział, czy będzie w stanie to zrobić. Równocześnie zdawał sobie sprawę z tego, że nie odpuści i czuł się podekscytowany zadaniem. Już wiedział gdzie będzie spędzać najwięcej czasu. Oczywiście jasno zdawał sobie sprawę z faktu, że sam sobie nie da ze wszystkim rady. Postanowił, że poprosi o pomoc w odszyfrowaniu łatwiejszych, podstawowych zaklęć. To znacznie przyspieszy pracę i pozwoli mu się skupić na trudniejszych. Malfoy przez chwilę studiował barierę dotykając ją dłonią. Kiedy użył troszkę więcej mocy zareagowała obronnie, więc skrzywił się lekko i odstąpił o krok podsumowując:

– Sporo pracy przed tobą. Postaram się pomóc na ile będę mógł.
– Byłoby to jak najbardziej wskazane. Zastanawiam się właściwie nad tym jak długo ta bariera już tutaj jest i jakie tajemnice skrywają tomiszcza za nią. Po części to starożytna magia. Jest wykonana perfekcyjnie. Nigdy nie czytałem o tego rodzaju barierze. Swoją drogą... jeśli uczniom wolno próbować się za nią dostać, to jak jest z nauczycielami? Przegroda jest ustawiona na każdego bez wyjątku...

– Znamy tylko jedną osobę, która będzie w stanie odpowiedzieć na to pytanie. Uczył się w tej szkole. Będzie wiedział więcej.

– Mówiłeś, że Beery później wpadnie do Arena? Myślę, że zaczekam na niego i spróbuję od razu czegoś się dowiedzieć. To jedna z ważniejszych kwestii i może się okazać naprawdę pomocna. To jak, idziemy do kwater? Być może Grey zdążył już wrócić.

Malfoy skinął tylko głową potwierdzająco i zawrócili do wyjścia. Orion w drodze dyskretnie obserwował Abraxasa i zauważył, że ten zdecydowanie więcej wysiłku wkładał w to, by jego wyraz twarzy pozostał nieczytelny. Z pewnością nad czymś intensywnie rozmyślał i bez wątpienia tematem był Aren. Tylko takie rozmyślania mogły go rozstrajać do tego stopnia. Orion nie lubił tego widoku. Przyjaciel wyglądał wtedy tak, jak po rozmowach z ojcem. Maska Malfoya była praktycznie idealna i tylko dzięki temu, że Orion znał go doskonale mógł zauważyć zmiany. Postanowił troszkę zburzyć ten jego pozorny spokój i pozwolić skumulowanej energii wydostać się na zewnątrz. To pomoże Abraxasowi w opanowaniu się później. Zaczął niezwłocznie realizować swój plan:

– Jak myślisz, Rowena jest w typie Arena? Jakby nie patrzeć to prawdziwa piękność – siłą woli powstrzymał uśmiech satysfakcji, gdy nagle Abraxas stanął na środku korytarza jak wryty i spojrzał na niego zaskoczony tym nagłym pytaniem. Wszystko byłoby dobrze, gdyby na sekundę nie zacisnął nieświadomie pięści. Tylko po tym Orion zrozumiał, że trafił.

– Wątpię by była w jego typie...

– Naprawdę? A jaki jest jego typ? – blondyn zacisnął tylko zęby nie odpowiadając na jego pytanie.
Orion wiedział jednak, że zasiał ziarno niepewności. Teraz będzie go to męczyć, choć znając blondyna i jego uczucia nie będzie wiedzieć jak zadać to pytanie Arenowi. Sam mógłby to zrobić chociażby dla świętego spokoju przyjaciela, ale to nie było w jego stylu. Postanowił jednak popchnąć tą sprawę do przodu z pomocą osoby, która nie zwraca uwagi na takie niuanse jak uczucia, czy zażenowanie. O tak, Avery był do tego idealny.

***

Po powrocie do kwater Hogwartu rozeszli się do swoich pokojów. Black doskonale wiedział, że Abraxas chciał jak najszybciej sprawdzić czy Grey wrócił, choć nie przyznałby mu się do tego za nic. Orion natomiast udał się po jedną z przywiezionych ksiąg, kilka pergaminów i pióro. Mieli jeszcze trochę czasu do posiłku, więc chciał przedstawić Tomowi to, co już zdążył zaobserwować w kwestii bariery. Równocześnie zamierzał na gorąco, póki pamiętał wszystko szczegółowo, spisać zaklęcia i klątwy, które rozpoznał już na pierwszy rzut oka. Zdjęcie ich nie powinno być większym problemem. Kłopotliwe natomiast będzie bez wątpienia odkrywanie i ściąganie kolejnych warstw blokady. Musiał być bardzo ostrożny podczas rozszyfrowywania całej tej wielkiej i skomplikowanej układanki.

Wrócił do salonu uczestników i już po krótkim rzucie okiem na Abraxasa wiedział, że Aren z pewnością wrócił. Malfoy był spokojny i siedział sobie jakby nigdy nic na swoim miejscu. Edgar również był obecny, co było wielkim ułatwieniem. Mógł zacząć realizować swój plan:

– Aren? – zapytał dla niepoznaki. Odpowiedział mu Avery, wsuwający akurat w usta kawałek czekoladowej żaby:

– W swoim pokoju. Wrócił kilka minut po tym jak wyszliście. Akurat miałem wychodzić kiedy się pojawił. Zaraz powinien wrócić. Poszedł się przebrać.

Orion skwitował tą wypowiedź kiwnięciem głowy, siadając naprzeciwko Abraxasa, który wydawał się zamyślony. Właściwie nie musiał nawet zgadywać o czym blondyn myślał. Jedno było pewne Malfoy zupełnie przepadł jeżeli chodziło o uczucia jakie żywił do Arena. Nie było to dobre jak oceniał Orion, ale skoro już tak się stało, to może jednak na początek warto było mu udzielić odpowiedzi, nad którą tak bardzo się głowił. Spojrzał na Edgara oglądającego z pewnym znudzeniem kartę czarodzieja z opakowania po żabie i zaczął niewinnie i zdawałoby się na zupełnie inny temat:
– Opowiadałeś mu o bibliotece? – Abraxas zaprzeczył ruchem głowy, za to Avery momentalnie zainteresował się nowym, prawdopodobnie ciekawym tematem.
Opowiedział więc w skrócie co odkryli. Edgar głośno zastanowił się ile czasu pomieszczenie jest niedostępne dla innych i chwilę poświęcili na rozważanie tego tematu, ale póki co nie doszli do żadnej konkluzji. Orion zgrabnie nawiązał do spotkania uczennic z Ilvermorny i Edgar natychmiast podchwycił tą kwestię zadając rozmaite pytania. O to właśnie chodziło.

W swojej opowieści dotarł w pewnym momencie do wątku dotyczącego Roweny Owen i jej prawdopodobnego zainteresowania Arenem. Kontynuował relację, gdy nagle bez słowa i szelestu dosiadł się do nich Tom. Black przeklął w duchu ostro. Nie zauważył, że Tom wyszedł od siebie. Z pewnością słyszał przynajmniej większą część tego o czym mówił, a już z pewnością wszystko o Rowenie. Przypuszczał, że tym gorzej dla tej dziewczyny, ale postanowił kontynuować i upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Przecież wciąż nie wiedział jaki stosunek ma Tom do Arena. To drobne wydarzenie powinno pomóc w rozszyfrowaniu tych intencji. Kiedy będzie to wiedział, będzie mógł w jakiś sposób interweniować. Kontynuował więc rozmowę z Averym jak gdyby nigdy nic. W pewnym momencie wtrącił się Edgar, z wielkim entuzjazmem i swobodą mówiąc:

– Tak sobie myślę, że skoro dziewczyna interesuje się Arenem, mimo że w gazetach informowano o fakcie, że obecnie nie może używać magii, to widocznie jej to nie przeszkadza. Właściwie, to chyba dobrze o niej świadczy prawda? Z tego co mówisz Orion jest naprawdę śliczna! Zazdroszczę Arenowi, że się nim zainteresowała!
Ten moment wybrał sobie Aren, by wyjść ze swojego pokoju. Siedzące w saloniku małe zgromadzenie spowodowało, że westchnął w duchu. Widok Toma pobudził go do łypnięcia złym okiem. Niestety miał pełną świadomość, że skoro mieszkają tu razem, musi pogodzić się z faktem, że będzie się na Riddle'a natykał często. Ponownie westchnął w duchu ze zniecierpliwieniem i ignorując osobnika, którego póki co nie chciał widzieć, zapytał Abraxasa:

– Idziemy na obiad? – blondyn w milczeniu skinął głową i wstał. Pozostali postąpili podobnie i ruszyli za nimi. Aren nie miał zamiaru przejmować się Riddle'm. Nie chciał pozwolić, żeby jego osoba powodowała konieczność separowania się od grupy. W końcu lubił spędzać czas z Edgarem i Orionem.
Podążając za Abraxasem, bo przecież nie wiedział gdzie jest jadalnia, zwrócił uwagę na specyficzne zachowanie Edgara. Chłopak non stop rzucał mu zaciekawione spojrzenia. Zanim jednak zdążył wyartykułować o co mu chodzi dołączyli do nich Mulciber z Rudolfem. To wyraźnie rozproszyło na razie Avery'ego. Rozmowa potoczyła się w kierunku omawiania osoby jednego z nauczycieli. Po chwili okazało się, że był to profesor nauczający tutaj Starożytnych Run. Ku zdziwieniu Arena Malfoy nie dołączył do rozmowy. To było dość dziwne, bo przecież starożytne runy to był jego konik. Był milczący, mocno zamyślony, pewnie nawet nie wiedział czego dotyczy rozmowa. Aren orientował się przecież, że blondwłosy Ślizgon uniknął kary, dlatego dziwiło go jego zachowanie.

Musiał porozmawiać z Malfoyem na osobności. Chciał jeszcze raz usłyszeć informacje jakie zebrali o Collinsie. Wcześniej nie przeglądał i nie słuchał ich zbyt uważnie i teraz niewiele był w stanie sobie przypomnieć. Ocena zachowania chłopaka i sam fakt posiadania przedmiotu, który znalazł na tarasie wymagały pogłębionej wiedzy i dokładniejszej analizy.

Jadalnia wyglądała podobnie jak w Hogwarcie. Zasadnicza różnica tkwiła w wielkości pomieszczenia. Tutejsze było mniejsze, bo miało za zadanie pomieścić dużo mniej osób.

Aren pamiętał z czasów hogwardzkiego Turnieju, że goście mogli wybrać miejsce przy stole dowolnego domu. To była ich decyzja. Tutaj każda ze szkół miała wyznaczony stół. Przez głowę Greya przemknęła myśl, że nie bardzo będzie to sprzyjało jakimkolwiek bliższym znajomościom i integracji. Usiadł koło Abraxasa, który zajął miejsce tyłem do innych stołów i trochę w bok od Toma. Grey był mu za to niepomiernie wdzięczny. Nie miałby aktualnie ochoty siedzieć bezpośrednio naprzeciw Riddle'a. Czuł, że Malfoy zrobił to specjalnie po to, by ułatwić mu nieco życie.

Był głodny. Właściwie przecież nie jadł już prawie dobę i jego żołądek stanowczo dopominał się posiłku. Kiedy tylko pojawiły się potrawy zabrał się za jedzenie ignorując zaskoczone spojrzenie Avery'ego, kiedy porcja klopsików z surówką zniknęły błyskawicznie z talerza, a Aren sięgnął po rybę.

– Merlinie, głodzili cię czy co? – nie wytrzymał po chwili Avery.

Nie zauważył, że widelec pytanego zatrzymał się na krótką chwilę w połowie drogi do ust. Aren pomyślał, że Edgar nawet nie zdaje sobie sprawy z tego jak blisko był prawdy. Tym razem oczywiście nikt go nie utrzymywał w głodzie, a po prostu splot przypadków spowodował, że ominął parę posiłków. Potrzebę zasilenia organizmu wzmagała wzmożona aktywność fizyczna i przemiana animagiczna. Zużyły znaczące rezerwy energii w jego ciele.

Grey uśmiechnął się lekko, spróbował ciemnofioletowego napoju, który okazał się sokiem z owoców leśnych, według niego dużo smaczniejszym niż hogwardzki sok dyniowy i odpowiedział na zadane pytanie sięgając po kolejną porcję jedzenia:

– Cóż od wczorajszego obiadu nie miałem okazji wziąć nic do ust. – po chwili ciszy jaka zapadła po tym zdaniu Edgar wypalił z właściwym sobie taktem z pytaniem, które wytrąciło Arena trochę z równowagi:

– Jakie dziewczyny są w twoim typie? – chwilę trwało nim Grey zebrał się w sobie, ale wreszcie zmobilizował się do odpowiedzi. Zdecydował się na przekazania prawdy, wciąż rozmyślając nad tym skąd Edgarowi przyplątał się taki pomysł.

– Nie wiem... nie myślałem nigdy o tym. W zasadzie jak się zakochasz to po prostu tak już jest i nie zwracasz uwagi na typy...

– W sumie masz rację. Wnioskuję z twojej wypowiedzi, że był ktoś kto ci się kiedyś podobał prawda?

Orion uśmiechnął się pod nosem słysząc bardzo bezpośrednie pytania, bezceremonialnie zadawane przez Edgara. Osobiście przywykł już do tego, ale najwidoczniej Aren potrzebował jeszcze trochę ćwiczeń pod tym względem. Rozejrzał się wokół spokojnie. Mulciber i Lestrange rozmawiali z innymi uczniami Hogwartu nie zwracając uwagi na toczącą się rozmowę, za to Abraxas udając zainteresowanie swoją zupą niemrawo poruszał łyżką, wyraźnie wsłuchując się w wymianę zdań między Edgarem, a Arenem. Tom zachowywał się i wyglądał jak zwykle. Wydawał się niewzruszony... ale do czasu. Ku cichej radości Blacka, odpowiedź Arena spowodowała, że dłoń w której Riddle trzymał łyżkę zacisnęła się nagle mocno aż pobielały kłykcie, co wyraźnie wskazywało, że słucha uważnie i mu zależy. Malfoy natomiast dla odmiany patrzył uparcie w swoją zupę zagryzając wargę:

– Tak był ktoś taki, jakiś czas temu...

– Jakoś nie wiem czemu, ale ciężko mi było sobie wyobrazić ciebie zakochanego. Jaka była? Opiszesz ją? A może jest z naszej szkoły? Znamy ją?

– Czy to ważne? – Aren wyraźnie próbował się wykręcić od tych kłopotliwych pytań, ale niewiele osiągnął:

– Oczywiście, że ważne. W nagrodę opowiem ci o moich miłosnych podbojach, a nawet więcej... wspomnę nawet o tych Abraxasa... – ostatnie słowa powiedział cichutko. Na tyle cicho, że Aren nie wiedział nawet czy dobrze usłyszał. Z tego co pamiętał, Abraxas nikomu nie zdradził się ze swoją orientacją, dlatego ciekaw był co też planuje powiedzieć mu Edgar na ten temat. Ceną była mało istotna wiedza z przyszłości. Grey doszedł do wniosku, że może zdradzić tych kilka szczegółów:

– Była urocza. Pierwsze na co zwróciłem uwagę to był jej śmiech. Taki naprawdę miły dla ucha. Potem zobaczyłem jak się uśmiecha i chyba wtedy się zakochałem. Była troszkę wyższa ode mnie, ale nieznacznie. Miała długie, czarne włosy i brązowe oczy. Widać było, że miała azjatyckie korzenie. Była naprawdę świetną szukającą w quidditchu. Pamiętam jak podczas meczu goniła mnie i... – urwał nagle stwierdzając, że to już zbyt wiele informacji. Postanowił zakończyć na tym i rzucił: – Nie jest z naszej szkoły, więc nie mieliście okazji jej poznać. Znałem ją wcześniej. – zaaferowanie i lekkie zdumienie na twarzy Avery'ego troszkę zaniepokoiły Arena. Po chwili usłyszał:

– A ja myślałem, że przeznaczenie to tylko bujda. Nie wiem czy zdajesz sobie sprawę, ale ten opis to w ogólnym zarysie osoba, która... – nagły ból w placach stopy nie pozwolił dokończyć Edgarowi. Oczywiście winowajcą był Orion, który z kamiennym wyrazem twarzy przydepnął mu nogę. Zawsze tak robił, gdy on, Edgar mówił coś czego nie powinien. Tym razem nie było jasne o co Blackowi chodzi, dlatego Avery łypnął na niego złym okiem.

Black zdążył pożałować swojego pomysłu na uspokojenie wątpliwości Abraxasa. Najwyraźniej osiągnął odwrotny efekt. Blondyn jeszcze bardziej zamknął się w sobie, starając się ukryć swoje uczucia. Wychodziło mu to bardzo dobrze. Miał przecież dobry trening w kontaktach z własnym ojcem. Nie to jednak było celem. Nie znał przeszłości Arena i nie mógł przewidzieć takiego feralnego rozwoju wypadków. Druga uczestniczka Turnieju z Ilvermorny była według opisu łudząco podobna do dawnej miłości Greya. Oczywiście wątpił, by to właśnie o niej Aren mówił. Widział ją przecież wcześniej na zdjęciach i nie rozpoznawał. Na pewno zauważył jednak podobieństwo do swojej dawnej sympatii, chociaż nie było tego po nim widać. Teraz w czasie opowiadania też jakoś do tego nie nawiązał. Można było to przypisać chyba jedynie jego roztargnieniu i pewnie też nie skupieniu się na przekazywanych informacjach o uczestnikach Turnieju. To było do Arena podobne. Było też jeszcze inne wyjaśnienie. Jak dało się zauważyć Grey był doskonały w odczytywaniu emocji u innych. W stosunku do siebie miał z tym wielkie problemy. Zakochanie mógł wobec tego pomylić z mniej wzniosłym uczuciem.

Orion przyjrzał się Arenowi, ale ten wciąż jakoś nie wyglądał na zorientowanego w czym rzecz. Za to Tom, mimo że panował nad wyrazem twarzy doskonale, mierzył nieszczęsną Rowenę takim wzrokiem, że gdyby tylko mógł, dziewczyna z pewnością padłaby bez życia. Black szczerze współczuł drugiej uczestniczce z Ilvermorny. Całkiem nieświadomie weszła w drogę osobom, które nie lubią dzielić się Arenem.

– Która...? Co miałeś na myśli? – zapytał Aren nieświadom zamieszania jakie spowodował swoim oszczędnym w słowa opowiadaniem, kontynuując posiłek z wielkim apetytem.

– Która co? Właściwie... co ja chciałem powiedzieć? Nie pamiętam jakoś... – Edgar starał się wybrnąć z niezręcznej sytuacji, wciąż nie do końca pojmując o co chodziło Orionowi.

– Mnie nie pytaj – rzucił w odpowiedzi Aren podnosząc się z miejsca, by sięgnąć po dzbanek z tym pysznym sokiem. Żeby go dosięgnąć, musiał lekko pochylić się nad Averym. Szyja Greya znalazła się jakoś na wysokości spojrzenia i Edgar zauważył mimochodem na niej szary cień:
– Aren chyba jesteś tutaj troszkę ubrudzony.
Stwierdził głośno, odsuwając lekko kołnierzyk jego koszuli, by dotknięciem wskazać konkretne miejsce. Już chwilę później zdał sobie sprawę z tego, że to nie było zabrudzenie tylko ewidentny siniak. Dalej pod kołnierzykiem zauważył odciśnięte ślady dłoni na szyi zielonookiego chłopaka. Spojrzał szybko na boki zasłaniając feralne miejsce, ale uspokoił się niemal natychmiast. Nikt z siedzących nie zauważył tego co on. Co ciekawsze wyglądało na to, że Aren nie zdawał sobie sprawy z tego, że nosi ślady po duszeniu.

Najwyraźniej była to pozostałość po wydarzeniach do jakich doszło między puszczeniem świstoklika, a pojawieniem się Greya w Instytucie. Edgar nie dał nic po sobie poznać i postanowił dla odmiany milczeć póki co na ten temat. Zamierzał szepnąć słówko Abraxasowi na osobności, ale nie planował informować Toma, który z dużym prawdopodobieństwem użyłby raczej zbyt drastycznych metod, żeby dowiedzieć się co się stało.

– Później się wykąpię – odpowiedział zielonooki nalewając sobie soku.

***

Jakoś udało mu się niepostrzeżenie przemknąć wraz ze świergotnikiem do pokoju. Na szczęście miał osobny pokój dla siebie, dzięki czemu obyło się bez żadnych tłumaczeń innym. Docenił tym razem ten fakt. Wędrowanie w obie strony do miasteczka i z powrotem sprawiło, że opuścił jeszcze dwie lekcje, ale obmyślił już sposób na wytłumaczenie nieobecności. Plan powinien się powieść. Profesor raczej przyjmie takie wyjaśnienia. Pozostało teraz tylko znaleźć zielonookiego. Musiał mu jak najszybciej przekazać świergotnika, a po drugie pojawił się jeszcze inny powód, nawet bardziej istotny. Z tą sprawą nie powinien zwlekać. Rana na ramieniu zaczynała go niepokoić. Zażył już potrzebne eliksiry i zastosował odpowiednie maści, ale rana wyglądała coraz gorzej i zaczęła boleć. To nie zwiastowało niczego dobrego. Nie mógł iść po fachową pomoc medyczną, bo spowodowałoby to pytania, a tych zdecydowanie wolał uniknąć.

Poświęcił jakąś godzinę na poszukiwania nieznajomego. Widział kilku uczniów z Hogwartu, ale niestety nie natknął się na tą konkretną osobę. Po drodze słyszał również plotki o jakiejś akcji w bibliotece, ale kiedy dotarł na miejsce ku jego rozczarowaniu już nikogo tam nie było. Za to miał okazję przyjrzeć się dokładnie wszystkim chyba gościom z Ilvermorny w tym trzem uczestnikom Turnieju z tej szkoły. Kłębili się i dość żywo dyskutowali między sobą na korytarzu w okolicy wejścia do biblioteki. Jego uwagę przykuł pewien chłopak. Z rozmów i szeptów dowiedział się, że to trzeci uczestnik z tej szkoły. Było w nim coś dziwnego, jeszcze nie wiedział co, ale warto było mieć się przy nim na baczności. Jego intuicja tak podpowiadała, a jeszcze nigdy go nie zmyliła. Nie miał póki co w tej części Instytutu nic więcej do roboty, dlatego ruszył dalej na poszukiwania zielonookiego chłopaka.

Po drodze doszedł do wniosku, że zamiast chodzić po korytarzach w nadziei na spotkanie, lepiej udać się w miejsce, gdzie każdy przychodzi. Ruszył więc do jadalni na obiad z nadzieją, że tym sposobem uczyni przełom w swoich poszukiwaniach. W drodze do swojego stołu przeliczył spojrzeniem uczniów Hogwartu i wyszło mu, że siedzi tam jedna osoba więcej niż wczoraj. Znaczyło to bez wątpienia, że szukana przez niego osoba jest na obiedzie. Zajął swoje zwyczajowe miejsce mając doskonały widok na wszystkich. Po krótkiej obserwacji rozpoznał szukanego po posturze. Teraz, kiedy już wiedział gdzie siedzi skupił się na jego zapachu i po dobrej chwili pochwycił go. Był zaburzony i rozmyty wonią innych przebywających w pomieszczeniu ludzi, ale był, potwierdzając domysły żółtookiego. Teraz musiał tylko poczekać aż skończy się uczta, cel jego poszukiwań wstanie i wówczas podążyć za nim. To powinno być proste, a potem...

– W czasie pierwszego zadania zajmiesz się najpierw eliminacją tamtego charłaka. Kiedy już to zrobimy, przejdziemy do pozostałej dwójki. Jeśli zostanie wybrana kolejna osoba, to załatwimy to tak jak zwykle.
Głos Wrighta przerwał mu rozmyślania. Siedział dwa miejsca dalej, ale mimo że mówił półgłosem, słyszał go doskonale. Jak dotąd Turniej go nie interesował, ale słowo charłak sprawiło, że poczuł zaciekawienie i rozmową, i Turniejem, a przede wszystkim Hogwartem i nowo poznanym chłopakiem. Chciałby dowiedzieć się czegoś więcej o tym wszystkim w przewidywaniu, że to mu się przyda.

Pochylił się w stronę Wrighta, na co ten zareagował typowo, jak wszyscy inni, czyli odsunął się nagle jak oparzony. Chłopak spojrzał na niego pogardliwie, ale zignorował zachowanie i zadał pytanie na interesujący go temat:

– Usłyszałem waszą rozmowę. Chciałbym dowiedzieć się więcej na temat ludzi z Hogwartu. Którzy z nich są uczestnikami i co o nich wiecie?

– To nie twoja sprawa i lepiej się w to nie mieszaj – warknął w odpowiedzi Evan mierząc go wzrokiem.

– Wystarczą mi podstawowe informacje. Póki jestem miły radziłbym byś stał się bardziej rozmowny. Rozpuść język, bo możesz bardzo łatwo go stracić...

– Jak to możliwe, że nic nie wiesz o Turnieju? – zapytał zdziwiony Collins, ale chłopak zignorował go jak zwykle. Nie znosił go przez skórę.

– Więc?

– Wszystkie podstawowe informacje ostatnio powtórzyła gazeta. Jeżeli ją przeczytasz, powinieneś zdobyć to czego szukasz, plus jakieś tam wzmianki o zamku Hogwart i ogólnie tamtejszej szkole.

– To powinno mi rzeczywiście wystarczyć. Daj mi ją – odparł wyciągając rękę. Evan kiwnął lekko głową do Collinsa i ten wyciągnął z torby czasopismo podając mu je w milczeniu.

– Doceniam pomoc, ale nie odchodźcie jeszcze, bo może będę miał kilka pytań – zarządził otwierając gazetę, ale Evan z Collinsem wstali i oddalili się bez słowa. Właściwie przewidywał, że tak się stanie, ale nie szkodziło spróbować.

Na rozkładówce poświęconej Hogwartowi zobaczył zdjęcie uczestników. Bardzo znajome, zielone oczy wpatrywały się w niego, przy okazji rzucając osobie obok wrogie spojrzenia. Przez chwilę patrzył z niedowierzaniem na to zdjęcie. Nie było mowy o pomyłce! To był ten chłopak, którego wczoraj śledził... Aren Grey... Powtórzył kilka razy w głowie imię, żeby je dobrze zapamiętać, po czym zagłębił się w artykuł relacjonujący przebieg wyboru uczestników w Hogwarcie.

Po przeczytaniu wszystkich dotyczących sprawy wzmianek i artykułów uznał, że znalazł kilka odpowiedzi na nurtujące go pytania. Jednym z głównych było: dlaczego Aren nie używał magii. Teraz wiedział, że po prostu nie mógł tego zrobić. Wartość zielonookiego w jego oczach wzrosła znacznie. Musiał być niezwykle odważny skoro ze świadomością, że nie jest w pełni sprawnym czarodziejem, pospieszył na ratunek świergotnika. Ten chłopak był naprawdę niesamowity. Do tej pory przechodziły go dreszcze, gdy przypominał sobie jego przemianę. To było wyjątkowe widowisko! Miał talent. I choćby dlatego chciał go poznać bardziej. Czuł bowiem, że to co widział i wiedział, stanowiło zaledwie czubek góry lodowej.

Nie mógł się też powstrzymać przed ostrym spojrzeniem w stronę ucznia, który był pierwszym uczestnikiem Hogwartu. Tamten akurat również spojrzał w tą stronę i ich oczy się spotkały. Żółtooki nie lubił go. Tyle mógł stwierdzić już na wstępie. Powody były chyba zrozumiałe: naraził zielonookiego na coś tak niebezpiecznego jak Turniej Trójmagiczny. Było to okrutne i nie mógł się nie zastanawiać co między nimi zaszło, że wątpliwej jakości efektem stał się wybór Greya na trzeciego uczestnika.

Żółtooki poświęcił chwilę na zastanowienie się na tym, czy ktoś z otoczenia Arena wie o jego małej tajemnicy. Pamiętał jak bardzo chłopak był spięty, gdy opowiadał mu o swoich możliwościach. Prawdę mówiąc napięcie mogło wynikać także z tego, że póki co zielonooki zupełnie nie kontrolował zwierzęcia po przemianie.

Obserwował grupę Hogwartu od wczoraj i zauważył, że ten cały Riddle im przewodził. Robił to dyskretnie, to trzeba było mu przyznać. Nie było tego widać na pierwszy rzut oka, jednak jego aparycja i moc przyciągały innych niczym ćmy do ognia. Żółtooki zastanowił się przez moment gdzie w tym wszystkim umieścić jego wczoraj poznanego znajomego. Czy był sam, czy też miał kogoś po swojej stronie. Znów przeniósł spojrzenie na stół Hogwartu akurat na czas, żeby zauważyć ich opiekuna, który podszedł do jednego z uczniów. Był to zresztą ten sam chłopak, co do którego miał podejrzenia, że to właśnie jest jego wczorajszy znajomy. Uczeń wstał również i już razem zmierzali w stronę drzwi. Kiedy wreszcie zobaczył chłopaka z przodu, był już pewien, że znalazł swoją zgubę.

Zdecydował, że póki ma go na celowniku nie ma co zwlekać. Wstał ze swojego miejsca udając się czym prędzej za nimi. Usłyszał, że ktoś go woła, ale zignorował tego kogoś i ruszył do wyjścia. Już na korytarzu zorientował się, że gonieni znikają właśnie za zakrętem, więc czym prędzej ruszył w tamtym kierunku i nawet za bardzo się nie zastanawiając zawołał chłopaka:

–Aren! Zaczekaj!

Zielonooki zatrzymał się słysząc swoje imię i odwrócił powoli. Dopiero kiedy napotkał żółte spojrzenie w jego oczach błysnęło rozpoznanie i radość. Wydawał się być bardzo zaaferowany jasnobrązowymi włosami wołającego chłopaka tak innymi od tych, które miał po przemianie. Obcy podbiegł i ze znajomym uśmiechem, który Aren odwzajemnił rzucił:

– Szukałem cię.

Kiedy tylko stwierdzenie przebrzmiało obaj w zdumieniu zamrugali, po czym roześmiali się radośnie, bo okazało się, że obaj powiedzieli dokładnie to samo w tym samym momencie. Aren z zaskoczeniem skonstatował, że czuje się przy tym obcym dziwnie swobodnie. To nie było jak dla niego normalne zachowanie, ale postanowił martwić się tym dopiero wtedy, gdyby pojawiły się jakieś problemy z tym związane, albo wynikające z tego faktu. Zupełnie nagle skonstatował, że świadkiem ich spotkania jest przecież Beery, który swoim sposobem stał z boku i starał się być niewidzialny. Trzeba było jakoś zgrabnie wybrnąć z sytuacji i wytłumaczyć... cokolwiek. Grey spojrzał na profesora, który przyglądał się im z pewnym zaintrygowaniem. Zanim zielonooki Ślizgon cokolwiek powiedział, nauczyciel rzucił krótko i jakby zachęcając do wyjaśnień:

– Aren?

Przez chwilę Grey poczuł pustkę w głowie. Jakoś nie był w stanie nic wydumać. Widząc to obcy przejął inicjatywę i oznajmił krótko:

– Przepraszam proszę pana, ale czy mogę przez chwilę porozmawiać z Arenem? Mam nie cierpiącą zwłoki sprawę. Tylko na moment. Nie wiedzieliśmy się dosłownie wieki i musi mi kilka rzeczy wyjaśnić – po tej przemowie chłopak rzucił Arenowi doskonale udawane karcące spojrzenie. Pytanie profesora było właściwie oczywiste, a zadane zostało zaskoczonym tonem:

– Znacie się z panem Greyem?
Beery nie spodziewał się, że Aren może tutaj trafić na kogoś znajomego. Musiał to być jakiś bliski i dobrze znajomy Arenowi człowiek, bo chłopak zachowywał się przy nim bardzo swobodnie, a Herbert znał go już na tyle, że wiedział o jego zdystansowanym i ostrożnym podejściu do obcych. Cała sytuacja była niezwykle intrygująca, a stała się jeszcze bardziej zaskakująca po słowach żółtookiego chłopaka:

– Oczywiście, że się znamy. W końcu jesteśmy od lat najlepszymi przyjaciółmi! Nie mogę uwierzyć, że przez tak długi czas nie pisałeś. Wiesz jak się poczułem, gdy zobaczyłem twoje zdjęcie w gazecie?! Merlinie, dlaczego ty zawsze wpadasz we wszystkie najgorsze kłopoty!
Aren tylko uśmiechnął się przepraszająco w odpowiedzi, w duchu podziwiając kunszt aktorski obcego chłopaka. Wszystko co mówił brzmiało wiarygodnie. Czas było jakoś zareagować, bo cały wysiłek pójdzie na marne. Zwrócił się więc do Beery'ego:

– Moglibyśmy zamienić kilka słów? Obiecuję, że za chwilkę do pana dołączę.
Beery wyraził zgodę. Podkreślił jednak, że za parę minut chce go widzieć i poszedł dalej wzdłuż korytarza spokojnym krokiem. Nie przyspieszał, bo miał nadzieję, że uda mu się usłyszeć jakiś strzęp rozmowy chłopców. Niedługo się łudził. Kiedy zrobił ledwo cztery kroki, wyczuł zaklęcie wyciszające. Był pod wrażeniem, bo kiedy obejrzał się za siebie okazało się, że obcy chłopak nie wyciągnął nawet różdżki. Uśmiechnął się pod nosem i w duchu doszedł do wniosku, że istnieje szansa na to, że niepotrzebnie martwił się o Arena. Nie bez przyczyny zostawił go również sam na sam z Liamem... Co prawda nie miał szansy niczego podsłuchać, ale miał nadzieję, że później w rozmowie uda mu się osiągnąć jakieś wieści o tej znajomości.

Obcy chłopak śledził przez chwilę profil Arena, kiedy ten obserwował swojego profesora aż do momentu, gdy zniknął za zakrętem. Wówczas zielonooki zwrócił się w jego stronę z jawnym zainteresowaniem, ale już chwilę później jego twarz zmieniła się nagle na przestraszoną i wypalił:

– Świergotnik...!

– Cały i zdrowy w moim pokoju – Aren przyjął to z ulgą, a chłopak uśmiechnął się na tą ekspresję i dodał: – Mam tylko problem z podaniem mu czegokolwiek. Nie pozwala się do siebie zbliżyć.

–Taaak to dosyć uparty osobnik... Ostatnio jednak udało mi się wreszcie go przekonać. Może i tym razem się uda.

– Czy przewidujesz jakiś problem z jego przetrzymywaniem? Wolałbym w miarę szybko przekazać go tobie. Niestety nie mogę go mieć zbyt długo, bo od czasu do czasu mój pokój musi być udostępniony do kontroli – widział na twarzy zielonookiego, że miał ochotę o coś zapytać. Pewnie o powody kontroli. W ostateczności jednak powstrzymał się przed indagacjami i odpowiedział tylko:

– Żeby nie powodować zbędnych spięć zapytam najpierw Beery'ego. Myślę jednak, że nie powinno być z tym problemu... – w duchu Aren dodał, że przecież są w posiadaniu znacznie gorszych rzeczy niż małe magiczne stworzenie.

– To by było pomocne. Zresztą jakimś cudem lepiej poszło ci dogadanie się z tym stworzeniem. Dlatego sądzę, że twoja kuratela nad jego procesem leczenia da dobre efekty. Swoją drogą, jeżeli chodzi o leczenie, to mam pewien problem od naszego ostatniego spotkania. Widzisz... o cholera Bennet! Spotkajmy się po kolacji Aren, teraz muszę jak najszybciej się ukryć! – Tak nagłe zakończenie rozmowy i dziwny kontrapunkt na koniec zaskoczyły zupełnie Greya.

Wciąż nie znał nawet imienia swojego „najlepszego przyjaciela”. To był pewien problem, bo był pewien, że Beery o niego zapyta. Widział przecież, że sprawa zaintrygowała nauczyciela. Nie było na co czekać. Ruszył w stronę kwater, mijając po drodze mocno wzburzonego mężczyznę. Wyglądał jakby miał zamiar za chwilę kogoś zabić i prawdopodobnie tym kimś był jego nowy znajomy. Grey już teraz nie dziwił się tamtemu chłopakowi, że uciekł.

Dopiero na krętych schodach wiodących do kwater Aren przypomniał sobie skąd znał nazwisko mężczyzny widzianego w korytarzu. Był to ów sławny nauczyciel Eliksirów, Lucas Bennet. Grey sapnął na swoją nieuwagę ze zniecierpliwieniem. Mógł dokładniej przyjrzeć się profesorowi. Miał na to szansę.

***

Wszedł do salonu uczestników i od razu skierował się do pracowni. Przez chwilę stanął zaskoczony w progu na widok bałaganu jaki tu aktualnie panował. Fiolki, kociołki, łyżki rośliny i inne potrzebne akcesoria zapełniały blaty i półki regałów bez ładu i składu. Pośród tego wszystkiego Beery ze stoickim spokojem wydobywał kolejne pomniejszone rzeczy, przywracając ich normalną wielkość. Po chwili obserwacji tego pandemonium, Aren zrobił krok i zamknął za sobą drzwi. Dopiero teraz zwrócił na siebie uwagę zapracowanego nauczyciela, który skomentował panujący w pomieszczeniu rozgardiasz nie przerywając pracy:

– Zrobiłem trochę bałaganu, ale stwierdziłem, że lepiej będzie jeżeli sam ułożysz wszystko tak, żeby tobie było wygodnie i żebyś wiedział gdzie co jest. W końcu podejrzewam, że to tutaj będziesz spędzał większość czasu.

– Dziękuję, ale czy są tu również rzeczy, które miał pan w swojej pieczy?

– Te akurat radziłbym ci trzymać w swoim pokoju. Z tego pomieszczenia mogą swobodnie korzystać również Abraxas i Tom. Pomyślałem w związku z tym, że warto zainstalować u ciebie odpowiednią szafę, gdzie mógłbyś trzymać te składniki i komponenty. Przy okazji... mam roślinkę, którą udało mi się ostatnio zdobyć. Lubuje się w ciemności, dlatego szafa powinna być dla niej doskonałym miejscem.

– Mógł pan od razu powiedzieć, że po prostu nie ma pan już u siebie miejsca – ze śmiechem stwierdził w odpowiedzi Aren, a Beery udając oburzenie faktem odkrycia jego niecnego planu, łypnął na niego złym spojrzeniem. Chwilę później nie mogąc powstrzymać kpiącego uśmieszku, próbował coś powiedzieć, ale udało mu się dopiero za drugim razem i wyrzucił z siebie pseudo obrażonym tonem:

– Na początku było z tobą więcej zabawy. To chyba już wszystko do wyładowania tutaj – zakończył po chwili rozglądając się wokół z uwagą. Aren także obrzucił cały chaos spojrzeniem i stwierdził, że nie ma ochoty tego wszystkiego teraz porządkować. Postanowił również, że do tej pracy zaprosi Abraxasa, który na koniec będzie mógł posprzątać swoimi niezwykle pomocnymi zaklęciami sprzątającymi. W międzyczasie odpowiedział:
– Po prostu zdążyłem już nieco Pana poznać.
– Niestety, jak widać są również złe strony dłuższych znajomości. To co, teraz obieramy kierunek do twojego pokoju. Zobaczysz tam kilka nowych rzeczy, które już podrzuciłem. Zwłaszcza cudeńko, które udało mi się zdobyć w miasteczku, gdy cię szukaliśmy. Kiedyś już takie miałem, ale niestety nie pożyło zbyt długo. To było wieki temu, a przede wszystkim trochę inna odmiana.

– Nie próżnował Pan jak widzę – po tych słowach wraz z nauczycielem wyszli z pracowni i już po chwili zamknęli za sobą drzwi pokoju Arena. Już chwilkę później Beery wyjął z kieszeni niewielki słoik z otworami na wieczku i podając Arenowi do obejrzenia rzekł:

– Sam zobacz.
Podczas, gdy chłopak oglądał roślinę, Herbert zajął się rozwiniętą formą transmutacji, dzięki której po pewnym czasie w okolicy łóżka Arena stanęła sporej wielkości szafa.

Tymczasem Grey najpierw przez szkło przyglądał się roślince, a później odkręcił wieczko i zajrzał do środka, obserwując uważnie i komentując głośno to co widzi:

– Wygląda bardzo ładnie. Jest jeszcze młoda. Przypomina mi jakoś tak diabelskie sidła, ale jeszcze mocno wiotkie... i te liście, a także ta... jak to nazwać... jakby rozgwiazda w środku do sideł nie pasują.

– Bardzo dobrze, to faktycznie jest odmiana diabelskich sideł. Co jeszcze widzisz?

– Kiedyś już chyba w jakiejś książce widziałem tą roślinę. Nie pamiętam. Nie ważne. Kiedy zajrzałem do środka i ramiona rozgwiazdy i pnącza drgnęły, jakby miały zamiar do mnie sięgnąć. Jakoś tak dziwnie liście, które porastają pnącza przypominają mi potrójne listki trującego bluszczu. Mają ładny, ciemnozielony kolor. Pnącza wydają cię póki co delikatne, ale jak roślina podrośnie podejrzewam, że urosną i one i będą giętkie i chwytliwe skoro to jakieś tam diabelskie sidła. Zastanawiam się tylko po co tej roślinie ta rozgwiazda w środku. Jakoś dziwnie kojarzy mi się z no nie wiem, na przykład rosiczką. Zaraz sobie przypomnę chyba Droseria broomensis. Tak samo ma króciutkie, dłuższe, jeszcze dłuższe i bardzo długie ramiona, jasnozielone i pokryte rzęskami, parzydełkami, czy jak to nazwać. Czyżby była toksyczna?

– Większość z tego co powiedziałeś jest poprawna. Roślina nosi nazwę parzące sidła. Nie wyrasta do rozmiarów diabelskich sideł, ale to też wystarcza, żeby dorosły egzemplarz był w stanie pochwycić człowieka, czy całkiem pokaźnej wielkości zwierzę. Na razie będzie żywiła się nawozem, później owadami, a następnie większymi stworzeniami, ale to za jakiś czas. Póki co wystarczy im woda z odpowiednim organicznym nawozem, który stoi już w szafie. Starczy na parę miesięcy. Gorsze jest to, że faktycznie jest to roślina toksyczna, a im dłuższy ma się z nią kontakt cielesny, tym gorzej dla ofiary. Może nawet doprowadzić do śmierci, ale to dopiero po dobie działania. Lubi ciemność, wtedy barwy ma bardzo nasycone, ale może rosnąć również w półcieniu. Wtedy liście stają się zielonopurpurowe i wydzielają oleistą ciecz, a to co nazwałeś rozgwiazdą, czyli kwiat, pokrywa błyszczący, złocisty olejek. Pędy, podobnie jak diabelskie sidła chwytają ofiarę. Liście zawierają olejek eteryczny, który wnika w ciało, powodując podobnie jak przy kontakcie z trującym bluszczem swędzące oparzenia. Ofiara kręci się, stara się drapać, a to pobudza pnącza do kurczenia się i stopniowego przybliżania łupu do kwiatu, który zaczyna produkować swój oleisty, lepki płyn zawierający środek usypiający i paraliżujący układ nerwowy. Parzydełka przysysają się w końcu do ofiary i powodują ranki i powolne wyciekanie krwi. Na tym etapie roślina przez parzydełka dostarcza do organizmu łupu, a raczej do jego krwi środek rozrzedzający ją i zapobiegający krzepnięciu. Oczywiście, jeśli ofierze nie uda się wyrwać, albo ktoś jej nie uratuje, to w końcu umiera z upływu krwi. Do eliksirów, ale nie pamiętam do jakich używa się oleju z kwiatu oraz parzącej substancji ukrytej w blaszkach liściowych,
Aren słuchał z uwagą, równocześnie podziwiając pojemną, przestronną szafę. Profesor skończył wykład, wyjął z kieszeni pomniejszoną, drewnianą skrzynię i machnięciem ręki przywołał do siebie Arena. Odebrał z jego rąk słoik z rośliną, zgrabnym ruchem umieszczając ją w mroku szafy, a wręczając mu w zamian skrzynkę z pytaniem:

– Wiesz co to jest?

– Jakiś magiczny przedmiot? Czuję wyraźnie magię.

– Istotnie. Widzisz, jakiś czas temu dostałem w całkiem pokaźnej ilości pewien składnik, za którego posiadanie można spędzić kilka lat w Azkabanie. Wiesz o czym mówię? – zapytał Beery, a Aren zamyślił się głęboko na moment.

– Sporo było takich rzeczy... mniej lub bardziej niebezpieczne – po chwili jego oczy rozszerzyły się nieznacznie, kiedy doszedł co to mogło być. Na wszelki wypadek, żeby się upewnić, zapytał: – Czy chodzi Panu o jad akromantuli?

– No właśnie. Ciekawi mnie jakim cudem wszedłeś w posiadanie tak dużej ilości jadu. Ta ilość może zabić wszystkich czarodziejów w pobliskim miasteczku. Ten składnik osiąga zawrotną cenę na czarnym rynku, dlatego pozwoliłem sobie trzy fiolki tegoż zamienić na na ten oto niezwykle przydatny przedmiot, by móc bezpiecznie przetransportować resztę jadu i inne twoje mikstury do tej szkoły. Wierzę, że to nie będzie problem. A teraz wyjaśnię na czym polega specyfika tego czarnomagicznego przedmiotu.
– Nie, to żaden problem. Dziękuję, że pan o tym pomyślał. Przepraszam. Nie miałem pojęcia, że jad akromantuli jest aż tak bardzo cenny i wiąże się z takim ryzykiem podczas transportu – przyznał z poczuciem winy Grey.

– To nic takiego. Wierz mi, gorsze rzeczy przechodziły przez moje ręce.
Przyznał zagadkowo jak zawsze nauczyciel, machając lekceważąco dłonią. Oczywiście Aren nie zamierzał się dopytywać. Wiedział już z doświadczenia, że nie dostanie odpowiedzi. Należało czekać i zbierać strzępki informacji rzucanych to tu, to tam jakby mimochodem. W końcu przyjdzie taki dzień, że z tych strzępków będzie mógł poskładać całość, a przynajmniej jakiś w miarę jasny obraz.

– Co to jest?

– Przedmiot stworzony dawno temu. Praktycznie niezniszczalny. Chroni go magia krwi użytkownika. Jak pewnie się domyślasz wszystko co jest związane z magią krwi jest w pewien sposób pomocne, ale też i niebezpieczne. Akurat w tym przypadku tak nie jest. Skrzynka ma za zadanie chronić cenniejsze rzeczy. Jedyny minus jest taki, że jednak trzeba przelać trochę własnej krwi, by móc z niej korzystać. Sądzę jednak, że to mała cena zważywszy na fakt, że dzięki temu twoje tajemnice pozostaną nimi.

– A co się stanie z osobą, która będzie próbowała siłą się dostać do skrzynki?

– Dostanie zaklęciem obronnym. Jak już wspominałem tylko ty możesz używać tego przedmiotu bezkarnie. W końcu każdy czarodziej ma swoją własną, indywidualną sygnaturę magiczną i aurę. Twoja krew zawiera w sobie te części magii i po nich przedmiot cię rozpozna. Widzisz ten bezbarwny klejnot? Musisz na niego wylać swoją krew, którą kamień będzie pochłaniać i w momencie kiedy stanie się czerwony, będziesz mógł korzystać ze skrzynki w pełni. Przyznam, że nie jestem pewien, czy nie trzeba będzie tego odnawiać od czasu do czasu, ale rzecz jest przydatna.
– A jeżeli ktoś posiada Przeznaczonego? Ta osoba również byłaby w stanie to otworzyć jak sądzę... – powiedział w zamyśleniu Aren, chcąc zobaczyć reakcję Beery'ego.
– Słuszna uwaga. Najpierw jednak ktoś taki musiał by istnieć i to nie tylko w bajkach. Pamiętaj, żeby użyć tej skrzynki dopiero jak będziesz w lepszej formie. Widzę, że wycieczka do Atarium była dosyć intensywna i obfitowała chyba w różne wydarzenia.

– O czym Pan mówi? – zapytał Grey zwiększając swoją czujność i starając się nie pokazać po sobie napięcia.

– Jak to o czym? Na przykład twój apetyt podczas obiadu wiele mi powiedział. A tak z innej beczki, co sądzisz o Collinsie? – Aren poczuł się zaskoczony tą zmianą tematu. Wydawało się, że nie ma ona sensu, ale Beery zawsze miał w działaniu jakiś sens.

– Zna go Pan?

– W sumie nie do końca. Opiekuje się nim jednak mój dawny znajomy. Ostatnio go widziałem jak był jeszcze dzieckiem, ale wyglądał niemal tak samo jak teraz. Oczywiście teraz jest starszy. Nawet wyraz twarzy ma ten sam. Dlatego jestem ciekaw jak się zachował, co i jak powiedział, kiedy cię z nim zostawiłem.

– Cóż... w zasadzie nasza rozmowa zakończyła się na wymianie zwrotów grzecznościowych. Nic poza tym – wyjaśnił powoli Aren, starając się dociec jakie drugie dno, które w tej sprawie wyczuwał, ukrywają pytania profesora. Przez chwilę zobaczył w oczach Beery'ego coś na kształt zawodu i w duchu zadał sobie pytanie dlaczego?

– W sumie myślę, że to już wszystko co od ciebie chciałem. Pamiętaj, by w ciągu najbliższych dni, powiedzmy w ciągu tygodnia, przesadzić parzące sidła do ziemi. Lubią torfiastą, mokrą glebę. Dlatego, kiedy je podlewasz, rób to obficie. Najlepiej w doniczce umieść długą, pionową rurkę i przez nią wlewaj wodę, ewentualnie lej ją zwyczajnie z góry. Roślinie to nie zaszkodzi. Kiedy już będą w ziemi, przez dwa kolejne tygodnie rozpuszczaj raz na tydzień w wodzie miarkę nawozu. Nie rozpuści się, ale utworzy się taka zawiesina i nią podlej roślinę. W trzecim tygodniu już zasyp sidła nawozem. Dosłownie syp go na wierzch. Roślina sobie z nim poradzi. Już po godzinie będzie błyszczała jak nowa, a nawóz będzie leżał wokół niej w donicy, zgrabnie odsunięty. Myślę, że to już wszystko co chciałem. Oczywiście nadal będziemy w kontakcie. Abraxas pokaże ci gdzie są moje komnaty, tymczasem chyba Orion chce coś pilnie ode mnie. Aż tutaj czuję jaki jest zniecierpliwiony.

– Profesorze! Jest jedna rzecz! – Aren przypomniał sobie naglę prośbę swojego „ przyjaciela” i postanowił załatwić tą sprawę od ręki, póki jest tu profesor. – Czy będzie problemem, jeżeli będę trzymać w swoim pokoju magiczne stworzenie? – zapytał, zauważając zaskoczone spojrzenie nauczyciela.
– O jakim magicznym stworzeniu mowa?
– Świergotnik na przykład? – zielonooki chłopak uśmiechnął się niewinnie. Beery, przymknął na chwilę powieki, by zebrać myśli, po czym wolno zaczął mówić:.

– Aren. Zdajesz sobie sprawę, że to stworzenie jest niebezpieczne? Co prawda jest piękne, ale możesz przez nie oszaleć. To przez jego śpiew. Skąd w ogóle masz tego ptaka? Czekaj, niech zgadnę. Twój przyjaciel?

– Tylko na jakiś czas. On nie może teraz śpiewać, bo ma uszkodzone gardło. Ogólnie jest w złym stanie. Wczoraj uratowaliśmy go razem. Jak stworzenie wyzdrowieje obiecuję, że je odstawimy tam, gdzie jest jego miejsce. Bardzo, bardzo proszę... – w tym momencie Aren zniżył lekko głos, patrząc na Beery'ego prosząco tymi swoimi wielkimi oczyma i przybliżając się nieznacznie.

– Merlinie, nigdy tego nie rób przy kobietach. Aż serce zaczęło mi bić szybciej – powiedział nauczyciel żartobliwie. Nie zamierzał zdradzać, że tak było rzeczywiście. Aren nie musiał tego wiedzieć. – Zgoda. Jednak ma to zostać tajemnicą. Inaczej będę musiał się gęsto tłumaczyć. Czy to jasne?

– Oczywiście! Dziękuję!

Aren cały się rozpromienił, a Herbert wyjął różdżkę i zdjął zaklęcie wyciszające, z którego istnienia chłopak nie zdawał sobie nawet sprawy. Po krótkim pożegnaniu Beery wyszedł myśląc, że chyba za bardzo dał się chłopakowi owinąć wokół palca. Nie mógł jednak po tak uroczym proszeniu nie ulec. Ta mało znana strona Greya. Była potężną bronią, jak stwierdził po sobie. Chłopak prawdopodobnie nie zdawał sobie z tego sprawy.

Ogólnie Beery był po części zadowolony z tej rozmowy. Dostał jakieś informacje o tym, jak Grey spędził noc w Atarium. To tam musiał spotkać swojego przyjaciela. Inna sprawa, co tamten chłopak robił w miasteczku o takiej porze. Kolejne pytanie, to skąd wzięły się na szyi Arena sine ślady? Zobaczył je przez czysty przypadek. Akurat zbliżał się do stołu Hogwartu w jadalni i zauważył, że Avery odsuwa kołnierzyk z szyi Arena. Był już blisko i to od dobrej strony, spojrzał na nią i wtedy to zobaczył. Noc w Atarium musiała być faktycznie niezwykle burzliwa i należało być zadowolonym, że Aren spotkał tam tego drugiego chłopaka i że dotrwał do rana cały i zdrowy. Niemniej było to wysoce niepokojące.

Orion czekał na niego w jednym z foteli, a Beery ze zwyczajowym już wyrazem twarzy podszedł do niego, domyślając się czego może dotyczyć ta rozmowa.

***

Większość popołudnia Aren spędził z Abraxasem i Averym, który zaoferował swoją pomoc przy porządkowaniu pracowni. Praca szła sprawnie, ale Grey zauważył, że z niewiadomych powodów Edgar rzuca mu co jakiś czas tajemnicze, choć nieokreślone spojrzenia. Za którymś razem zielonookiemu chłopakowi wydało się, że być może jest to zmartwienie. Zdziwiło go to, bo nie widział powodu do zmartwień jeśli chodziło o Avery'ego. Z reguły był lekkoduchem i raczej nie miał tendencji do zamartwiania się czymkolwiek. Miał zapytać o tą sprawę Edgara, ale praca na tyle go pochłonęła, że potem o tym po prostu zapomniał.

Skupił się zwłaszcza na osobistym ustawianiu fiolek, prosząc co jakiś czas o rzucenie na tą czy inną zaklęcia zapobiegającego stłuczeniu. Kiedy wreszcie zniecierpliwiony trochę Abraxas zapytał czemu nie pozwoli nałożyć tego zaklęcia na wszystkie fiolki, obaj z Edgarem usłyszeli wykład, jak to nie wolno tak robić, bo w niektórych miksturach znajdują się składniki, które mogłyby wejść z zaklęciami zabezpieczającymi w interakcje. Obaj Ślizgoni przyglądali się mówiącemu jakby wyrosła mu druga głowa z czego wywnioskował, że najwidoczniej o tym nie wiedzieli. On sam po tylu rozmaitych eksperymentach zwracał uwagę na naprawdę maleńkie detale. A ten, to była właściwie podstawa.

Uporali się z porządkowaniem pracowni w niespełna dwie godziny. Aren z czystym sumieniem musiał przyznać, że bez magii z pewnością robiłby to przez cały dzień. Mimo wszystko było to męczące zajęcie i poczuł straszną senność, która przyszła zupełnie nagle. Odrzucił zaproszenie, by obejrzeć bibliotekę, o której mu opowiedzieli przy sprzątaniu. Głośno oznajmił, że przyda mu się drzemka przed kolacją, a biblioteka nieważne jak ciekawa musi poczekać na swoją kolej. Wolał ją obejrzeć, gdy nie będzie zasypiał na stojąco. Obiecał, że spotkają się na wieczornej uczcie i rozeszli się do swoich zajęć.

Kiedy Grey został już sam, wrócił do swojego pokoju i dosłownie opadł na łóżko ciesząc się, że jest duże i może się na nim wyciągnąć na całą długość. Spojrzał na skrzynkę stojącą na stoliku nocnym i w myśli porównał ją sobie do zgubionego dziennika. Westchnął ciężko zastanawiając się co by było, gdyby faktycznie poznał tożsamość swojego Przeznaczonego. Wciąż czuł się źle na myśl, że zapodział dziennik. To była chyba jedyna droga, która mogła go do tej osoby doprowadzić, choć nawet nie wiedział czy istnieje w tych czasach. Niekiedy lubił sobie wyobrażać tą osobę i siebie razem, dzielących tą samą moc. To wciąż była bardzo miła wizja. Uśmiechając się pod nosem zapadł po chwili w głęboki sen.

***

Kolacja trwała w najlepsze i wszędzie można był usłyszeć podekscytowane szepty, nawet wśród uczniów Durmstrangu. Żółtooki jednak jakoś nie potrafił się tym wszystkim ekscytować. Zwyczajnie się martwił. Równocześnie po raz kolejny wyrzucał sobie, że to irracjonalne tak bardzo troszczyć się o osobę, którą ledwie się znało. Jego przypadek jednak właśnie udowadniał, że może się tak dziać.

Różne dziwne pomysły przychodziły mu do głowy, a najgorsze było to, że za nic nie potrafił ich odpędzić. Spojrzał w kierunku stołu Hogwartu na puste miejsce, które wcześniej zajmował Aren i poważnie zastanawiał się, gdzie zielonooki się podziewał. Spojrzał po chwili na pierwszego uczestnika Hogwartu, którego widok sprawiał, że normalnie gotowało się w nim wszystko w środku. Nie znosił tego osobnika. Był niebezpieczny. Narażał Greya. Intuicja podpowiadała mu, że jest szczególnym zagrożeniem i musi się wobec niego mieć na baczności. I pomyśleć, że koło kogoś takiego był Aren...

Po chwili tamten najwyraźniej wyczuł, że jest intensywnie obserwowany i odszukał żółtookiego wzrokiem. Mierzyli się przez chwilę spojrzeniami. Był pod wrażeniem siły tych czerwonych tęczówek, jednak on też nie był słaby i nie zamierzał ugiąć się pod tym wzrokiem. Najwyraźniej był to jakiegoś rodzaju test, bo został w jakiś sposób doceniony przez tamtego nieokreślonym uśmiechem. Zacisnął z frustracji ręce pod stołem, ale zachował kamienny wyraz twarzy.

Tymczasem na podium wszedł dyrektor Durmstrangu Harfang Munter, który zwrócił się do czyhających na informacje reporterów i innych gości spoza szkoły, opowiadając w ogólny sposób dlaczego musi dojść do dodatkowego naboru na uczestnika Turnieju z tej szkoły. Żółtooki spojrzał uważnie na Czarę Ognia, która przyciągała spojrzenia wszystkich wokół. Dyrektor powoli kończył swoje przemówienie. Kiedy wyczuł ruch przy stole Hogwartu zerknął tam i zauważył, że Tom Riddle wstaje i opuszcza salę. Ponownie spojrzał na Czarę i dyrektora, który zaczął iść w jej kierunku. To była ostatnia chwila na decyzję i niech go piekło pochłonie on naprawdę zamierzał to zrobić!

– Proszę jeszcze chwilkę zaczekać! – powiedział donośnym głosem wstając ze swojego miejsca i skupiając na sobie uwagę innych. Widząc zaskoczone spojrzenia uczniów i nauczycieli sięgnął szybko po pióro i na serwetce, nakreślił swoje imię i nazwisko. Następnie wstał z miejsca i zaczął iść w stronę podium. Widział po drodze coraz więcej niedowierzających spojrzeń. Nie dziwił się w zasadzie tym ludziom, bo sam nie do końca wierzył w to co robi. Zdecydowanie miał wielkie wejście, ale warto było dla tych wszystkich durnych wyrazów twarzy uczniów z jego szkoły i jednego zabijającego wzroku po stronie nauczycieli. Tamtego spojrzenia tylko się domyślał i póki co nie śmiał nawet spoglądać w tamtym kierunku.

Podszedł do Czary, wrzucił swoje nazwisko, które po chwili strawił błękitny płomień. Miał tylko nadzieję, że jego zawsze podpowiadające prawdę przeczucie i tym razem się nie myliło. W większe bagno już chyba nie mógł wdepnąć. To było największe jak do tej pory w całej jego karierze uczniowskiej.

***
Aren podskoczył na łóżku rozbudzony nagłym, donośnym dźwiękiem otwieranych drzwi, które uderzyły dodatkowo w ścianę z łoskotem. Do pokoju z impetem wmaszerował nie kto inny jak cholerny dupek Riddle, który oczywiście znowu miał jakiś problem jak stwierdził po samym wyrazie jego twarzy Grey. Wstał z łóżka, tłumiąc ziewnięcie i w duchu przygotował się na kolejną potyczkę słowną z czerwonookim Ślizgonem. Zanim jednak tamten cokolwiek powiedział, spojrzał na zegar i z przerażeniem wymalowanym na twarzy krzyknął:

– O cholera! Wybory!

– Przynajmniej unikniemy tracenia cennego czasu, na tłumaczenie ci dlaczego tutaj jestem. Czy w twoim słowniku istnieje słowo odpowiedzialność? Dlaczego ciągle pogrążasz naszą szkołę swoim zachowaniem. Wystawiasz samego siebie na coraz większe pośmiewisko – Tom mówił niby spokojnie, ale można było wyczuć, że jest zły.

Aren tylko zagryzł wargę, starając się doprowadzić swoje pomięte ubranie do porządku. Oczywiście efekt był mizerny. Po chwili przyglądania się Riddle machnął różdżką, uzyskując dużo więcej. Grey szykując się do wyjścia zastanowił się nad tym, że chyba jednak warto było pomyśleć o jakimś zabezpieczeniu tych cholernych drzwi, by nikt samowolnie nie mógł tutaj wejść. Musiał zapytać o tą kwestię Abraxasa. Bez słowa wyszedł tuż za Tomem. Normalnie pewnie by przeprosił, bo tym razem to była faktycznie jego wina, ale zaciął się w sobie i postanowił, że dopóki ten drań nie zrobi tego pierwszy nie ma zamiaru go przepraszać za nic. Wybrał zatem po prostu milczące podążanie przed siebie.

Na miejscu okazało się, że już było po wszystkim, a przy stołach nie było uczestników Turnieju w tym Abraxasa. W oczy rzucało się zastanawiające zachowanie uczniów z Durmstrangu. Byli wyraźnie wzburzeni. Wyglądało to tak jak przy jego, Arena wyborze. To było ciekawe. Kogo wybrała Czara Ognia? Nagle zauważył, że profesor Beery wskazuje, by poszli w jego kierunku, co też uczynili. Poprowadził ich do bocznej sali. Zanim tam doszli, Aren zapytał:

– Kogo wybrała Czara?

– Cóż... myślę, że nawet ty będziesz zaskoczony. Ten uczestnik wrzucił swoje nazwisko dosłownie sekundy przed końcem czasu – powiedział tajemniczo Herbert, przepuszczając ich przodem przez drzwi.

– Faktycznie interesujące... – podsumował Grey napiętą atmosferę i idealną ciszę, jaka powitała ich w tym pomieszczeniu.

– Wygląda na to, że mamy już komplet, włączając w to naszą wieczną zgubę – powiedział złośliwie profesor Reid patrząc w stronę Arena.

– Oh daj spokój Cadanie. Mówisz tak, jakby to było faktycznie ważne – skwitował lekceważąco Beery. Najwyraźniej było to zbyt lekkie podejście jak na gusta profesora z Durmstrangu. Już miał coś powiedzieć, gdy nagłą ciszę przerwał donośny głos:

– Aren! Tak się cieszę, że cię widzę!

Grey nawet nie zdążył odpowiednio zareagować, gdy jego osoba została zamknięta w kurczowym uścisku. Przez sekundę widział totalne zdumienie na twarzy Toma, nim przysłoniły mu cały obraz ramiona ściskającego go chłopaka.

– Udusisz mnie... – wysapał, trochę zażenowany.

– Oh wybacz, byłem strasznie podekscytowany. Nie mogłem się już doczekać aż tutaj dotrzesz – uśmiechnął się rozbrajająco żółtooki „przyjaciel”, na co Aren stwierdził:

– Co ty tutaj robisz? Myślałam, że mieliśmy się spotkać później i... – przerwał nagle, czując na ramieniu czyjąś dłoń. Zerknął kontrolnie i okazało się, że to ręka Riddle'a, odciągająca go od żółtookiego w stronę jego i Abraxasa. Kiedy Tom uznał, że odległość jest już satysfakcjonująca, zadał pytanie, które go nurtowało:

– Skąd znasz Arena?

– Nie wiem dlaczego właśnie mnie zadajesz to pytanie. Wyobraź sobie, że Aren też tutaj jest. – odciął się żółtooki, nieoczekiwanie zyskując dodatkowe punkty w oczach Greya i nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Tymczasem „przyjaciel” kontynuował: – Jeżeli będzie chciał się podzielić z tobą tym, jakie relacje nas łączą, to dobrze. Powtarzam, według mnie to pytanie powinieneś zadać jemu.
– A więc kim ty jesteś i dlaczego obściskujesz naszego trzeciego uczestnika? – Zmienił styl pytania Riddle, starając się zapanować nad emocjami, które zaczęły go rozsadzać od środka szukając ujścia. Użył całej swojej siły woli, by tak się nie stało.

– Dlaczego go przytuliłem? To proste, bo mogłem – powiedział bezczelnie żółtooki, ponownie przyciągając Arena do siebie jednym ramieniem, nie spuszczając jednak wzroku z Riddle'a. Oparł brodę na drugim z ramion zaskoczonego Greya i spokojnie kontynuował: – A kim jestem? Pozwól, że się przedstawię, bo będę częstym gościem w waszych szeregach. Samuel Relin, trzeci uczestnik Durmstrangu oraz najlepszy przyjaciel Arena.