środa, 15 listopada 2017

Rozdział 24: Odwet

Nawet nie wiecie jak bardzo jestem z siebie dumna, że od pół roku utrzymuje stałe tempo pisania raz w miesiącu. Następny rok będzie jeszcze lepszy! Dziękuję jak zwykle za motywujące ogromnie komentarze:

S: Ano wyszło szydło z worka, tyle co mogę powiedzieć odnoście Beery'ego. Cieszę się, że potrafię zaskoczyć czytelnika. Mam nadzieję, że wciąż będę zaskakiwać i czytanie będzie dla Ciebie jeszcze większą przyjemnością. Pozdrawiam ciepło
Queen of the wars in the stars: Oj tam kto by się przejmował byciem dorosłym. :D A wino dla mnie tak jak dla Pana w cylindrze. ZAWSZE, ale tylko słodkie... Ohhh czytanie na raty nie jest zbyt przyjemne. Współczuje oby ten rozdział był w przyjemniejszym otoczeniu ^^ Edgar byłby zachwycony wiedząc, że ma fanki zapewne :D Przy okazji ten rozdział to tak jakby zamiast jednego to wyszło półtora... Ciekawe czy odczujesz różnicę w czytaniu? ;) Czekam na relację z "Odwetu: Pozdrawiam
Kiminari: Tak... widzę, że scena Tomarry pobudziło twoją wewnętrzna yaoistkę, moją też jak to pisałam... ^^ Kurczę Edagr ma coraz więcej fanek. Widze jednak, że Lestrange wciąż obrywa wiadro pomyj na siebie... biedaczek. Twoje komentarze powodują naprawdę u nie salwy śmiechu, jesteś świetna naprawdę... i potrafisz znacznie poprawić nastrój i zachęcić do otworzenia kolejnego rozdziału i pisania. Co do Twoich spekulacji... hmmm przemilczę chyba jednak. Czas pokaże ^^ Wiesz, to, że Beery zna się z Gellertem nie znaczy że od razu będzie zły :)
Anonimowy: Pewnie ucieszy Cię, że dzień po Twoim komentarzu pojawiła się następna notka z przygodami naszej dwójki. Bardzo miło czytało mi się Twój komentarz i żałuje, że tak rzadko je piszesz, bo jednak komentarze dla autora to pewien sposób uznania przez czytelnika. Czuje się jednak doceniona przez fakt, że Signum w pewien sposób zmotywowało Cię do pozostawiania komentarz i pobudzenia mojej weny. Dziękuję i spokojnie nie mam zamiaru porzucać. Ciekawe czy odczujesz, że ten rozdział jest zdecydowanie najdłuższy ze wszystkich dotąd publikowanych, bo zamiast standardowego jednego wyszło mi półtora... ;) Dzięki raz jeszcze :)

Betowała: Matonemis, która ekspresem sprawdziła ten rozdział i zamiast  w obiecanym przyszłym tygodniu, dostarczyła mi go już dzisiaj <3





Rozdział 24: Odwet

Wędrówka do pokoju wspólnego minęła w ciszy. Każdy z chłopców był pogrążony we własnych myślach. Arenowi to nie przeszkadzało, a wręcz był wdzięczny, że pozostali nie drążą tematu. Rozmyślał nad tym co skłoniło Lestrange do próby morderstwa. Jakoś nie mogło mu się to pomieścić w głowie. Na razie nie widział, naprawdę nie widział żadnego powodu do aż takiej reakcji. Owszem wiedział, że Rudolf go nie znosi. To było oczywiste i bardzo widoczne. Jednak niechęć odczuwana do drugiego człowieka jest marną wymówką do dokonywania zamachu na jego życie. To zdecydowanie gruba przesada. Aren nie miał zamiaru tego tak zostawić. Musiał wziąć sprawy we własne ręce. Intuicja podpowiadała mu, że jeśli tego nie zrobi może się to dla niego źle skończyć. Podejrzewał Rudolfa o mylne przekonanie, że on Aren jest słaby. A jest słaby dlatego, że nie może póki co posługiwać się magią. Grey doszedł do wniosku, że powinien wykazać Lestrange'owi jak bardzo się myli. Właściwie miał umiejętności, z których zdał sobie sprawę zupełnie niedawno dzięki Slughornowi. Tworzenie eliksirów, modyfikacje, eksperymenty, to właśnie go fascynowało. Dostęp do rozmaitych ingrediencji i możliwość wykonania, czy uzyskania eliksirów to był atut, którego chyba na przykład Lestrange nie wziął pod uwagę. A przecież wystarczyła by jedna mała kropelka jadu akromantuli żeby się odegrać. Aren ocenił jednak, że na takiego Rudolfa szkoda marnować cenny składnik ofiarowany mu przez Aragoga. Tym bardziej, że w trakcie swoich doświadczeń odkrył kilka przydatnych i zaskakujących właściwości jadu. Żałował nawet, że nie będzie mógł się nimi podzielić z właścicielem wydzieliny. Był pewien, że Aragog byłby zainteresowany tym, do czego może posłużyć jego jad.

Kiedy wreszcie dotarli do dormitorium, Grey z westchnieniem ulgi opadł na swoje łóżko i rozejrzał się po pokoju. Jego uwagę zwróciły zaciągnięte kotary wokół łóżka, które należało do Rudolfa. Abraxas podążył wzrokiem za jego spojrzeniem i uśmiechnął się dość nikczemnie mówiąc:

– Szybko raczej nie wstanie. Sam o to zadbałem.

– Co mu zrobiłeś?

– Nie chciał powiedzieć co Ci podał. Zamierzał zataić ile zaaplikował Ci tej trucizny. Nie było wyjścia. Kilka cruciatusów pomogło mu odświeżyć pamięć i przywróciło dar mowy – Po tej przemowie Abraxas nagle umilkł, zdając sobie sprawę, że trochę się zagalopował. Aren tak wtopił się w ich grupę, że Malfoy zapomniał, że nie koniecznie musi być pozytywnie nastawiony do zaklęć niewybaczalnych. Teraz było za późno, więc w napięciu czekał na reakcję zielonookiego. Grey jednak wydawał się być zmęczony i pogrążony we własnych myślach. W odpowiedzi ograniczył się jedynie do:

– Ah tak ... – po czym próbował usilnie stłumić ziewnięcie, co nie do końca mu wyszło. Chwilę później wstał ociężale i zaczął się przebierać w piżamę. Kiedy już tego dokonał ziewnął ponownie i natychmiast położył się do łóżka otulając kołdrą. Wyglądało to tak, jakby było mu bardzo zimno.

Aren wtulił się w poduszkę, szczelnie owinął przykryciem i napotkał zdziwiony wzrok Abraxasa. W dormitorium faktycznie nie było przecież zimno, ale on wciąż we wnętrzu odczuwał chłód spowodowany działaniem mikstury wykazującej ilość toksyny zawartej w ciele otrutego, zaaplikowanej mu przez Malfoya. Aren żałował w duchu, że nie skupił się podczas jej picia na próbie identyfikacji smaku i zapachu, a co za tym idzie składu eliksiru. Jakoś wtedy o tym nie pomyślał zafascynowany tym, że w ogóle taki specyfik istnieje. W duchu postanowił, że zapyta o to Slughorna na dodatkowych lekcjach. Nawet nie zauważył momentu, kiedy zagarnął go sen.

***

Obudził się wypoczęty i rozejrzał ze zdziwieniem po pokoju. Było zbyt cicho i już po chwili wiedział dlaczego. Po prostu był w dormitorium sam. Przeciągnął się i spojrzał na zegar. Okazało się, że niedługo będzie pora obiadu. Czas było wstawać. Przeciągnął się ponownie, odrzucił kołdrę, usiadł i pociągnął nosem. No tak, ten jeden szczegół mógł okazać się dokuczliwy. Katar nie odpuszczał i wyraźnie czekała go wizyta w Skrzydle Szpitalnym. Nie spieszył się. Wziął gorący prysznic, ubrał się i ruszył w stronę pokoju wspólnego, spodziewając się spotkać tam kogoś z pozostałych współmieszkańców. Nie zawiódł się. Przy kominku na stałym miejscu w fotelu siedział Abraxas, czytając coś w skupieniu. Aren podszedł do niego i zerknął przez ramię na trzymaną pracę konstatując po krótkiej chwili, że był to esej na eliksiry. Następnie z niewinną miną spokojnie usiadł na zwyczajowym miejscu Toma. Abraxas na moment oderwał oczy od wypracowania zerkając na przybyłego i uśmiechnął się lekko na powitanie.

– Wyglądasz naprawdę nieźle. Nie to co wczoraj – Skomentował widok zielonookiego. Nie dodał nic więcej, a przecież miałby wiele do powiedzenia, bo sam spał niespokojnie. Podświadomie wciąż martwił się o Arena, więc kiedy się budził, a budził się wiele razy, rzucał na niego zaklęcie monitorujące stan zdrowia. Odczytywał pozytywne wyniki i zasypiał, a za jakiś czas wszystko powtarzało się od początku. Grey musiał być wykończony, bo ani razu nawet nie mruknął kiedy rzucano na niego zaklęcie, a było ich pewnie kilkanaście. Badanie chłopaka na szczęście nie wykazywało pogarszającej się kondycji, a obecny doskonały wygląd tylko potwierdzał wyśmienite samopoczucie. Odpowiedź Arena tylko potwierdziła tą obserwację:

– Tak się też czuję Jest jeden minus. Przeziębienie mnie nie opuściło. To natomiast oznacza, że mój dzienny program obejmuje punkt Pomfrey. Mam dość tego uciążliwego kataru.

– Daj mi chwilę, tylko skończę ten nieszczęsny esej. Prawdę mówiąc odnoszę nieodparte wrażenie, że Slughorn zaczął kłaść nacisk na nasze prace domowe. Jest doskonałym nauczycielem, ale dotąd dość lekko traktował wypracowania. Teraz zadaje je co chwila. Przyznam, że mam już kompletny zamęt w głowie pisząc to tutaj – Wskazał na pergamin, który znacznie przekroczył już zadaną minimalną ilość tekstu, Aren skinął w milczeniu głową potwierdzając wywody Abraxasa i bez słowa wziął od niego esej z zamiarem przeczytania i sprawdzenia pracy. Po chwili pochylił się w stronę autora tekstu i wskazał miejsce, którego dotyczyła jego uwaga:

– Tutaj masz błąd Abraxasie. Mirra zdecydowanie tak nie działa na ten eliksir. Jeżeli najpierw nie oczyścisz korzeni i delikatnie nie zmoczysz ich w czystej wodzie, eliksir się nie uda. Właściwie myślę, że lepiej byłoby nawet zostawić korzenie na dłuższy czas w czystej wodzie ... przypuszczam, że efekt byłby lepszy. Tak to być może nawet wzmocniło by jego moc. Na tym zresztą jak sądzę się nie kończy, bo korzeń to przecież życiodajna część rośliny. Pewnie więc zwiększenie jego mocy przynajmniej lekko oddziałuje na całą roślinę. Tak, to zastanawiające dlaczego nikt tego dotąd nie zbadał. Nigdzie na wzmianki o takich badaniach nie natrafiłem przynajmniej. Zresztą nadal odrzuca się pozostałe części mirry, wykorzystując jedynie jej korzenie. To przecież marnotrawstwo. Może młode listki, czy gałązki na coś by się nadały, tylko … Oj, wybacz chyba za bardzo się wczułem – Zaskoczona i zagubiona trochę mina Abraxasa wskazywała wyraźnie, że chyba nie do końca nadąża za tokiem myślenia Arena. Po chwili ciszy z uznaniem w głosie podsumował:

– Nie zdawałem sobie sprawy, że jesteś tak dobry w Eliksirach – Po tym stwierdzeniu Malfoy westchnął ciężko, ujął esej w dłonie, usunął z niego część, w której był błąd i z pomocą Arena dokończył pracę domową. Doceniał to wsparcie, bo pomoc Greya spowodowała, że wszystko poszło sprawniej i szybciej. Poza tym dzięki niemu zrozumiał popełniony błąd, a to oznaczało, że w przyszłości będzie w stanie go uniknąć.

***

Malfoy odniósł materiały dotyczące Eliksirów do dormitorium i wraz z Arenem udali się do Skrzydła Szpitalnego, by rozprawić się z przeziębieniem zielonookiego chłopaka. Grey musiał wysłuchać kilkuminutowej reprymendy Holly, która nie była zadowolona z faktu, że chłopak chodził z tym przeziębieniem kilka dni i trafił do niej dopiero teraz. Abraxasowi aż żal się zrobiło biedaka, ale nie interweniował. Doszedł bowiem do wniosku, że Aren był sam sobie winien. Pielęgniarka tym razem wyjątkowo nie szczędziła słów, ale kiedy zauważyła w postawie Greya skruchę i zawstydzenie umilkła. Na chwilę cofnęła się do gabinetu i po chwili wróciła z dwoma eliksirami. Nakazała Arenowi je zażyć, a kiedy to uczynił rzuciła na niego silne zaklęcie lecznicze. Wszystkie objawy przeziębienia natychmiast zniknęły, jakby ich nigdy nie było. Chłopak przez moment wyglądał na zupełnie zaskoczonego, a później zaczerwienił się ze wstydu. Głupio mu się zrobiło na myśl, że chodził z objawami choroby tak długo. Wyszło na to, że robił to chyba wyłącznie z uporu, skoro wystarczyło ledwie kilka sekund, by przywrócić zdrowie. Bez wątpienia Pomfrey z tych czasów była niezmiernie zdolną magomedyczką. Słyszał zresztą plotki, które przemknęły mu teraz przez głowę. Podobno szkolna pielęgniarka kilkukrotnie w roku musiała odmawiać propozycjom przeniesienia się do Munga czy też innych specjalistycznych placówek medycznych. Pomimo, że wiedźma nie wyrażała na to zgody, ponawiano zaproszenia rok w rok. Dlatego też teraz Aren czuł się trochę zdeprymowany własnym uporem, ale szybko zebrał się w sobie. Mimo to żegnając pielęgniarkę przeprosił ją po raz kolejny i wraz z Abraxasem opuścili Skrzydło Szpitalne. Kiedy już zamknęli za sobą drzwi Aren odetchnął z ulgą, co Malfoy skrytykował nieco kąśliwie, choć z lekkim uśmiechem:

– Mówiłem, że trzeba było się wybrać wcześniej, ale Ty musiałeś się uprzeć.

– Gdybym wiedział, że wystarczą dwa eliksiry i zaklęcie, już dawno bym tam poszedł. Następnym razem jak znowu wymyślę coś tak głupiego, rzuć na mnie drętwotę i dostarcz do Pomfrey.

– Masz to jak w banku – Natychmiast potwierdził blondyn, wyobrażając sobie równocześnie tą scenę. Do porządku przywołało go lekkie uderzenie w ramię w wykonaniu Arena, który zdawał się wiedzieć o czym Malfoy myśli. Obaj roześmiali się i poszli do Wielkiej Sali na obiad.

Sala była już w znacznej części wypełniona posilającymi się uczniami i nauczycielami. Aren natychmiast odszukał wzrokiem Toma spodziewając się, że jak to ostatnio bywało ten wyczuje jego obecność i spojrzy w tą stronę. Rzeczywiście parę sekund później tak właśnie się stało. Było to tylko krótkie spojrzenie, ale poprawiło Greyowi humor. Obaj z Abraxasem podeszli do swoich stałych miejsc przy grupie Riddle'a i usiedli. Aren muskając wzrokiem Toma, przeniósł spojrzenie na Rudolfa, który pomimo warstw glamour nie wyglądał najlepiej. Ich spojrzenia na moment się spotkały i Grey ujrzał w oczach Lestrange'a czystą pogardę. Na tym się jednak skończyło i bez złośliwych komentarzy Rudolf powrócił do swojego posiłku ku zaskoczeniu Arena. Grey powiódł wzrokiem dalej i napotkał spojrzenie Avery'ego, który spoglądał na niego dla odmiany z uśmiechem. Wyglądało na to, że niemal wszyscy obecni zdają sobie sprawę z wczorajszych wydarzeń. Wszyscy oprócz … no tak, jedyną nieświadomą niczego osobą był Tom. Aren dotarł wzrokiem do Riddle'a. W tym samym momencie zauważył dyskretny, ale nader wymowny gest Edgara, który niby przypadkiem przesunął palcem po szyi i lekko pokręcił głową. Arenowi więcej nie trzeba było, by wszystko zrozumieć. Grey wrócił więc do swojego posiłku. Cisza się przedłużała, co nie było normalne i dlatego zwracało uwagę. Przerwał ją Avery pytając:

– Co robiliście wczoraj z Beery'm?

– Czasem mu pomagam. Tym razem też mnie o to poprosił – wyjaśnił bardzo oszczędnie Aren. Nie chciał rozwijać tego tematu, bo profesor Zielarstwa wyraźnie prosił o dyskrecję. Nie dotrzymanie tej umowy mogło zablokować mu dostęp do gatunków roślin wyhodowanych przez nauczyciela, a do tego nie chciał dopuścić.

– Nuuuda – skwitował Edgar i zmienił natychmiast temat, szukając takiego, który pozwoliłby na szerszą wymianę zdań – A na święta? Planujesz coś?

– Zostaję w Hogwarcie. Wy o ile się nie mylę w piątek wieczorem wyjeżdżacie, prawda?

– Owszem. Nie mogę się doczekać słodkiego lenistwa w domu. Dlaczego zostajesz w Hogwarcie? Nie byłoby lepiej pojechać do domu? – Wypalił Avery jak zwykle bez wyczucia i prawie natychmiast krzyknął z bólu, trafiony celnym kopniakiem przez Abraxasa. Malfoy zadziałał błyskawicznie, ale jego twarz nie zdradzała niczego. Ze stoickim spokojem kontynuował posiłek, nie przerwał krojenia steku na swoim talerzu nie reagując ani na okrzyk, ani na sfrustrowane spojrzenie poszkodowanego.

– Z pewnością, ale obecnie raczej nie mogę się stąd ruszyć ... zresztą ogólnie bardzo lubię Hogwart jako taki. Choćby z tego względu spędzanie tutaj wolnego czasu nie jest takie złe. Mogę się nawet pokusić o stwierdzenie, że to przyjemność.

– Oh, jakbym słyszał naszego prefekta. On też przecież zawsze zostaje na święta, prawda Tom? – Riddle tylko kiwnął twierdząco głową, nie włączając się do rozmowy, ale śledząc ją pilnie. Edgar zaś kontynuował – widzisz, przynajmniej nie zostaniesz sam na święta. Zresztą spodziewaj się sowy ode mnie!

Arenowi zrobiło się bardzo ciepło na sercu na taką deklarację. Jednocześnie czuł dziwną ekscytację związaną z tym, że przez całe święta będą w Slytherinie tylko on i Tom. Naprawdę chciałby go lepiej poznać. W duchu zdążył się już pogodzić z dziwną fascynacją związaną z osobą Riddle'a, która z dnia na dzień się pogłębiała. Tom był tymczasem dla niego swoistą zagadką. Grey widział jak inni na niego spoglądają, jak bardzo jest szanowany, a może i wręcz uwielbiany. Równocześnie zaobserwował też inne zachowania, które mogły dziwić: strach, trwogę, przerażenie. Dlaczego? Wątpił żeby Abraxas zdecydował się cokolwiek wyjawić. Tym bardziej pozostali. Dlatego zamierzał dowiedzieć tego na własną rękę. Jego myśli przerwała południowa sowia poczta, a raczej mały liścik, który wylądował wraz z niosącym go ptakiem nieomal w zupie Oriona. Black zmarszczył brwi, przejął przesyłkę i rozwinął ją czytając, List był krótki. W miarę czytania twarz Oriona pochmurniała za to Avery'ego, który czytał przez ramię kolegi coraz bardziej pogodniała. Kiedy Orion bez słowa zwinął wiadomość, Edgar oczywiście nie wytrzymał i po swojemu skomentował:

– To miło ze strony Beery'ego, że przypomina Ci o szlabanie. Zamieścił nawet szczegółowe instrukcje! Bardzo współczuję, że musisz napełnić cały zbiornik stojący w stajni testrali. Do tego musisz złożyć różdżkę przed rozpoczęciem pracy. Nieciekawie.

– Jeżeli naprawdę tak Ci żal, to możesz dołączyć – zaproponował Orion, nie mając zamiaru grać w głupie gierki Edgara. Cisza, która zapadła po tym oświadczeniu była aż nazbyt wymowna.

Po skończonym posiłku Black wstał od stołu i bez słowa ruszył w stronę grona nauczycielskiego. Kiedy tam dotarł wyjął różdżkę i podał profesorowi Zielarstwa. Nauczyciel przyjął jego różdżkę w milczeniu, ale kiedy uczeń już się odwracał, krótko poinstruował, że po pracy ma przyjść do jego gabinetu. Orion skinął w odpowiedzi głową, ale w duchu warknął na profesora za takie oczywistości. Był coraz bardziej zły. Nie znosił być bez różdżki. Idąc bez niej przez Wielką Salę czuł się nagi i odsłonięty. Miał wrażenie, że jest teraz słaby i bezbronny, a to wszystko nie były miłe odczucia. Mijając Greya skłonił się ku refleksji o tym jak on musi się czuć nie mogąc używać magii przez tak długi okres czasu. To nie było komfortowe i przyjemne nawet przez kilka godzin, a co dopiero przez parę dni, czy też miesięcy. Po wyjściu z Wielkiej Sali skierował się w stronę lochów. Musiał się przebrać. Po drodze rozmyślał nadal o Arenie. Chciał się koniecznie dowiedzieć czegoś więcej o nim i Grindelwaldzie. Włożył w to już pewien wysiłek. Postarał się o to, by przygotować teren dla wydostania z biblioteki tej okropnej, przeklętej księgi, o którą prosił Grey. Całe przedsięwzięcie nie było łatwe Wręcz bardzo kłopotliwe jednak Orion wierzył, że to czego się dowie przyniesie mu zyski, czyli się opłaci. Miał nadzieję, że zdobyte wiadomości uda mu się w jakiś sposób wykorzystać.

Na takich rozmyślaniach minęła mu szybko droga i nim się obejrzał, stał przed wejściem do pokoju wspólnego Slytherinu, a w chwilę później był już w dormitorium. Sprawnie wyszukał jakieś mniej lubiane ubrania, których nie żal byłoby mu wyrzucić po szlabanie i szybko się w nie przebrał. Śnieg, który padał na dworze, a który widział za oknami na wyższych poziomach zamku, nie zachęcał do wychodzenia na zewnątrz i wędrówki po błoniach. Orion jak wszyscy wolałby w niedzielne popołudnie wypoczywać, odrabiać lekcje, czy też spędzać czas na zabawie. Niestety, na własne życzenie będzie musiał babrać się w odchodach testrali. Trudno, nie było sensu przedłużać wyjścia stąd. Black ciężko westchnął i ruszył do swojego miejsca pracy.

Kiedy wyszedł z zamku opatulił się szczelnie szalikiem i mugolskim płaszczem. Zimno szczypało go w policzki, więc odruchowo sięgnął po różdżkę, której oczywiście nie znalazł. Skonstatował więc tylko z ciężkim westchnieniem, że z zaklęcia rozgrzewającego nici, przeklął w myśli profesora Zielarstwa i ruszył w stronę stajni testrali zostawiając za sobą głębokie ślady w śniegu. Po kilkunastominutowej przeprawie, która wiosną zajęłaby może z dziesięć minut, dotarł na miejsce. Wejście było od szczytu budynku. Wślizgnął się do środka i zamknął za sobą szczelnie wierzeje, po czym odetchnął z ulgą. Tu było zdecydowanie cieplej. I to chyba były wszystkie plusy tego miejsca, bo unoszące się zapachy skłoniłyby go do szybkiej ucieczki, gdyby tylko było to możliwe. Wolał jednak nie sprawdzać co gorszego wymyśliłby dla niego Beery, gdyby nie wykonał tego zadania. Dlatego rozejrzał się uważnie po najbliższej okolicy, szukając wzrokiem narzędzi i pojemnika, który miał napełnić. Pojemnika nie musiał długo szukać, był niedaleko drzwi i miał sporą objętość, co nie napawało optymizmem. Już po chwili odkrył również cały zestaw sprzętów: łopaty, miotły, widły, wiadra, a nawet taczkę. Niechętnie ruszył w ich kierunku zabierając się za najbardziej nieprzyjemny szlaban jaki miał kiedykolwiek. Testrale trzymane były luzem w czterech sporych zagrodach. Na ścianach budynku przymocowane były żłoby, w których było siano. Poniżej koryta z zastanawiającymi pozostałościami pożywienia i poidła. Kiedy Orion ze sprzętami zbliżył się do wejścia do pierwszej zagrody, znajdujące się tam zwierzęta zbiły się w gromadę w jednym kącie, pozwalając mu pracować.

Po niespełna godzinie miał już serdecznie dosyć tej uciążliwej pracy. Nie przyzwyczajone do takiego zajęcia plecy i ręce już go bolały, a zbiornik nawet w połowie nie był pełen. Orion próbował nawet zdziałać coś za pomocą magii bezróżdżkowej, ale jego starania skończyły się na niepotrzebnej utracie sił. Otarł pot z czoła i postanowił chwilę odpocząć. Oparł się o ścianę i spojrzał na jedyne obiekty, które warte były w tym pomieszczeniu uwagi, czyli na mieszkające tu zwierzęta. Testrale łypały na niego nieprzyjaźnie oczami, a on sam nie czuł do nich za grosz sympatii. Po pierwsze przywodziły mu na myśl nieprzyjemne wspomnienia, a po drugie nie grzeszyły urodą. Obserwował je już dłuższą chwilę, kiedy nagle wszystkie zwierzęta jak na komendę odwróciły łby w stronę wejścia do stajni, od którego powiało chłodem. Orionowi przemknęło przez myśl, że ktoś wszedł do środka i pierwszym, o którym pomyślał był nauczyciel Zielarstwa. Jakież było jego zdziwienie, kiedy zorientował się, że do stajni wszedł Grey cały zarumieniony od chłodu. Przybyły rozejrzał się po pomieszczeniu i podszedł do niego, biorąc po drodze potrzebne sprzęty. Widząc zaskoczenie na twarzy Oriona swobodnie oznajmił:

– Cześć. Wybacz, że tak późno, ale nigdy jeszcze tutaj nie byłem, a Twoje ślady już były prawie zasypane. Musiałem zapytać woźnego o wskazówki jak tu dotrzeć. Z zewnątrz ten budynek wydaje się znacznie mniejszy niż jest w rzeczywistości – Black słuchał tego zdumiony i kiedy już Aren skończył niepewnie powiedział:

– Co Ty tu robisz? Chcesz mi pomóc?

– W zasadzie siedzimy w tym razem. Prawdę mówiąc czuję się po części odpowiedzialny za Twoją karę. Dlatego tu jestem. We dwójkę pójdzie nam szybciej.

– Nie myśl sobie, że pomagając mi coś ugrasz. Nie zapomnę też o tym co mówiłeś.

– Tak, tak. Wiem doskonale i pamiętam, a teraz weźmy się za robotę, bo sama się nie zrobi. – Ponaglił Aren, zabierając się za pracę z energią, a Orion z westchnieniem do niego dołączył w myślach przyznając mu rację. Równocześnie niespodziewanie dla siebie samego poczuł wdzięczność i nadzieję, że nie będzie tu siedział do późnych godzin nocnych jak się obawiał.

Po dłuższym czasie, kiedy odchody testrali zapełniły już ponad połowę pojemnika, obaj chłopcy postanowili na moment odpocząć. Zgodnie usiedli na stercie słomy i wzdychając wycierali pot z czoła. Orion nie przywykł do tak ciężkiej pracy fizycznej. Już w trakcie pracy czuł jak mięśnie rąk i pleców odmawiają mu posłuszeństwa, jednak nie chciał pokazać Greyowi, że już po prostu nie daje rady. Teraz, kiedy odpoczywali czuł w tych częściach ciała nieznośne pulsowanie. Black spojrzał na Arena kątem oka i poczuł swego rodzaju podziw. Widać było, że zielonooki chłopak był zmęczony, ale nie aż tak wyczerpany jak on sam. Orion wysnuł z tego wniosek, że albo Grey był od niego niestety sprawniejszy fizycznie, co raniło jego dumę, albo też chłopak w jakiś sposób był przyzwyczajony do pracy fizycznej. Druga opcja jakoś mniej dokuczała Orionowi, dlatego postanowił przy niej zostać. Jego myśli zboczyły w innym jeszcze kierunku. Odkąd w stajni pojawił się Grey, zwierzęta bardzo się ożywiły. Nie przeszkadzały właściwie w pracy, ale co jakiś czas któryś testral w danej zagrodzie podchodził do zielonookiego upominając się o głaskanie. Aren natomiast uśmiechał się do takiego zwierzaka i głaskał kilka razy, co najwyraźniej wystarczało, bo zwierzę odchodziło. Teraz, kiedy siedzieli na stercie słomy między dwoma zagrodami, zwierzęta w obu stały w pobliżu ogrodzenia. Jedno ze zwierząt po stronie Greya położyło się tuż przy zagrodzie, przesunęło łeb między belkami i położyło mu pysk na kolanach domagając się więcej głaskania. Aren oczywiście testralowi nie odmówił, a Orion patrzył na to z odrazą, ale nic nie mówił. Właściwie to Black nie bardzo wiedział o czym mógłby rozmawiać z Greyem. Nie mieli jakichś wspólnych spraw, czy też wspomnień, o których mogliby rozprawiać. Orion nie widział właściwie żadnego punktu zaczepienia jeśli chodziło o początek rozmowy z Arenem. Cisza między nimi zaczynała mu już ciążyć i dokuczać i nagle przerwał ją zielonooki:

– Jak myślisz lubią cukier?

– Nie mam pojęcia nie znam się na magicznych stworzeniach. – Właściwie na tym pewnie by się ich wymiana zdań skończyła, ale Black postanowił się wysilić i podtrzymać dyskusję w nadziei pozyskania jakichś informacji, czy chociaż poszlak. Dlatego zapytał ciekawie – Dlaczego właśnie cukier?

– Mugole czasem dają hodowanym przez siebie koniom cukier w kostkach. Pomyślałem więc, że skoro testrale są z tej samej rodziny zwierząt to być może i one go lubią. Spróbuję w najbliższym czasie. Może wybierzesz się ze mną? Może uda Ci się wkupić w ich łaski.

– Zbędna troska. Nie potrzebuję ich sympatii. Testrale nie przedstawiają sobą niczego miłego, sam ich wygląd skutecznie odstrasza. Nie mam pojęcia po co je tu trzymają. Powozy mogłyby jeździć same, bez ich pomocy. Wystarczy małe zaklęcie, by wprawić je w ruch. A Ty jak uważasz?

– Sądzę, że wtedy zniknął by cały urok … – Aren przerwał nagle zdając sobie sprawę, że stracił czujność i to pytanie było podstępem. Postanowił w duchu, że musi zdwoić uwagę w rozmowach z tym chłopakiem. Był pod wrażeniem jego zdolności do wyciągania informacji w niewinny sposób. Uśmiechnął się trochę do siebie, a trochę do rozmówcy i szybko ułożył w głowie plan kontrataku. Black tymczasem zauważył, że został odkryty, ale nie przejął się tym za bardzo. Zanim zmienił taktykę, usłyszał od strony Arena – zauważyłem, że od czasu do czasu całą grupą gdzieś znikacie wraz z Riddle'm ...

– Tak. Dziwię się, że dopiero teraz zacząłeś to dostrzegać. Jesteś niekiedy doprawdy mało spostrzegawczy. Zastanawiam się kiedy byś zaczął zauważać hierarchię, gdybym Ci o niej nie powiedział – Odpowiedział Orion uszczypliwie i z satysfakcją zauważył oburzenie na twarzy Greya. Delikatne rumieńce zażenowania powiedziały mu, że trafił w czuły punkt. Po chwili usłyszał:

– To nie tak, że nie zauważałem niczego. Prawda jest taka, że chciałem się trzymać od tego z daleka. Jednak Slytherin jest domem, w którym nie da się na dłuższą metę stać z boku i jedynie obserwować. Kto jak kto, ale Ty powinieneś o tym wiedzieć. Przyznam jednak, że w jakimś stopniu jestem Ci wdzięczny za wskazówki.

– Hmm ... Dobry ruch, ale jednak nie powiem Ci w jakim celu się spotykamy. Sam się tego dowiesz. Wiem, że dasz radę. Od razu mówię, że zapewne będzie to dla Ciebie sporym zaskoczeniem. – Orion celowo uchylił rąbka tajemnicy, by podsycić ciekawość Arena. Zastanawiał się jak chłopak zareagowałby na wieść, że praktykują czarną magię w szkole. Jak zachowałby się na wiadomość, że Tom absolutnie nie jest taką osobą, którą widzi na co dzień. Pomimo, że wyraził głośno wiarę w możliwości Greya Black wątpił, by zielonooki Ślizgon doszedł do tego gdzie się spotykają i co robią. Chłopak przecież nie był w stanie posłużyć się magią, a bez jej pomocy Orion nie wyobrażał sobie sposobu na ich odkrycie. Z zamyślenia wyrwał go szelest słomy i zniecierpliwione sapnięcie, a później słowa:

– Czy Ty zawsze musisz się doszukiwać drugiego dna? Jestem pewien, że gdybyś nie szukał na siłę w ludziach drugiej strony, twoje życie byłoby znacznie łatwiejsze. – Po tych słowach zielonooki chłopak chwycił swoje sprzęty i już bez słowa ruszył do pracy. Orionowi nie pozostało nic innego jak zaciąć zęby i mimo dolegliwości zrobić to samo.

Udało im się się zapełnić cały zbiornik jeszcze przed kolacją z czego obaj byli zadowoleni. W drodze powrotnej Orion był tak rozgrzany, że nawet nie przeszkadzało mu już szczypanie mrozu w policzki. Jego mięśnie boleśnie wołały o jakiś eliksir wzmacniający i odżywczy, żeby się zregenerować. Długi gorący prysznic również był na liście rzeczy, o których marzył. Weszli obaj do zamku słysząc na górze gwar, który sugerował, że uczniowie zbierali się w Wielkiej Sali na kolacji.

– Najpierw pójdę po moją różdżkę, a później poczekamy jeszcze jakieś piętnaście minut nim pójdziemy do lochów. – Ogłosił Black, wskazując Arenowi ławkę stojącą w pobliżu zbroi. Grey usiadł, ale zaoponował.

– Dlaczego mamy czekać?

– Pomyśl, jesteśmy Ślizgonami. Nie wypada nam pokazać się innym w takim żałosnym stanie, jaki obecnie sobą reprezentujemy. Nie możemy zhańbić w ten sposób domu Salazara i przy okazji dać innym możliwość do szydzenia. Być może Tobie jest wszystko jedno ... – Jedna z brwi Greya powędrowała w górę po tych słowach, ale Black kontynuował – … jednak Blackom nie wypada się tak pokazywać.

– No co Ty nie powiesz. Dobra, rozumiem. Poczekam – Orion wszedł do pustego korytarza prowadzącego w kierunku cieplarni i gabinetu Beery'ego. Po chwili wrócił z różdżką w dłoni, przysiadł koło Arena, schował różdżkę i znieruchomiał czekając.

Kiedy hałas na korytarzach ucichł, obaj natychmiast poderwali się z ławki i ruszyli ku lochom. W drodze Aren miał wiele okazji do podśmiewania się z Blacka, który często nerwowo rozglądał się, by być pewnym, że nikogo w pobliżu nie ma. Na szczęście nie było i dotarli bez żadnego problemu do pokoju wspólnego, co Orion zaznaczył cichym westchnieniem ulgi. Pokój wspólny wydawał się być pusty, więc obaj zgodnie skierowali się w stronę dormitorium i w tym właśnie momencie na ich ramionach zawisł Avery, zaskakując obu.

– No co tam! Czekałem na Ciebie Orionie, chodź nie spodziewałem się, że będziesz w towarzystwie Arena i … – Przerwał nagle pociągając nosem po czym gwałtownie się odsunął z komentarzem – Obrzydlistwo! Fuj, mam nadzieję, że moje ubrania nie zdążyły nasiąknąć waszym odorem!

– Skoro tak Ci to przeszkadza to zjeżdżaj na kolację – warknął w odpowiedzi Black wyraźnie niezbyt zadowolony, że trafili właśnie na Edgara. Znał Avery'ego. Wiedział, że ten będzie mu to często wypominał.

– Nie wierzę, że mu pomogłeś Aren! Kto by wytrzymał w jego towarzystwie więcej niż godzinę. On jest okropnym gburem – Edgar zupełnie zignorował wcześniejsze słowa Oriona zwracając się tym razem do Arena.

– Akurat miałem wolną chwilę ... – stwierdził oględnie Grey, w którego głowie zaczął już powstawać zarys małej nauczki skierowanej do Edgara. Avery uwielbiał drażnić towarzystwo i świetnie się przy tym bawił. Oczywiście nie zawsze było to zabawne dla osób, których sprawa dotyczyła – Avery! Nie zgadniesz co zrobił Black! Myślałem, że padnę ze śmiechu jak tylko to zobaczyłem. Chodź bliżej nie będę trąbił na cały salon bo ktoś może usłyszeć, ale zapewniam, że jak Ci powiem też będziesz umierał ze śmiechu – Aren uśmiechnął się tajemniczo i konspiracyjnie. Równocześnie zarejestrował lekką dezorientację Oriona. Nie zamierzał jednak przerywać realizacji swojego planu licząc na to, że w trakcie Black się połapie o co chodzi i dołączy. Tymczasem zyskał pełne skupienie Edgara, który wiedziony ciekawością zbliżył się do Arena wymownie wachlując się dłonią. Grey odczekał, aż jego nieświadoma niczego ofiara dotrze dostatecznie blisko i nagle przylgnął do Avery'ego przytrzymując go mocno. W międzyczasie błyskawicznie wyrwał swej ofierze różdżkę i rzucił ją w stronę Blacka, który pomimo zaskoczenia pochwycił ją zgrabnie.

– Hej! Oddaj! – Edgar w pierwszej chwili pomyślał wyłącznie o różdżce. W odpowiedzi usłyszał:

Drętwota – wypowiedziane przez Blacka. Zaklęcie unieruchomiło Avery'ego, ale ten nie upadł podtrzymany przez Arena, który zaproponował:

– Przenieśmy go do naszego dorimitorium.

Zaintrygowany Black, wciąż jeszcze nie do końca pojmując plan Greya, postanowił współpracować i rzucił zaklęcie lewitacji. Zielonooki holował za rękę Edgara, który rzucał im obu złowrogie spojrzenia. W dormitorium Aren powędrował od razu w stronę łóżka Avery'ego i położył na nim unieruchomionego właściciela, samemu też siadając na krawędzi i mówiąc:

– Orionie, myślę że możemy jeszcze poczekać z dziesięć minut z prysznicem skoro nasze nosy przyzwyczaiły się do tego osobliwego zapachu. Pozwólmy Edgarowi powdychać ten specyficzny aromat, żeby mógł się poczuć jakby był w naszej skórze. Z pewnością po pewnym czasie doceni nasze poświęcenie.

Błysk zrozumienia pojawił się w oczach Oriona, a wargi zadrżały mu, gdy próbował powstrzymać śmiech, który cisnął mu się na usta. W porę go jednak opanował i usiadł przy Arenie wzmagając tym sposobem wątpliwe walory zapachowe i spojrzał na Avery'ego. Chłopak wyglądał jakby miał zamiar zwymiotować. Black poczuł satysfakcję. Dla takiego efektu warto było odwlec nieco prysznic. Był pod wrażeniem pomysłowości Greya. Okazało się, że kiedy chciał myślał po Ślizgońsku. Przecież przy okazji była to idealna pułapka, która zamknie usta Edgarowi. Na pewno trzy razy się zastanowi nim w żartach wspomni o zapachowych efektach szlabanu i stanie obu w nim uczestniczących. Po dobrej chwili Orion zdecydował, że czas zwolnić zaklęcie i w duchu przygotował się na żale, oskarżenia i marudzenie. Wstał, a na ten widok Aren podniósł się także, lekko skinąwszy głową. Orion uwolnił Edgara spod zaklęcia i nie zdziwił się, gdy pierwsze słowa Avery skierował do Greya.

– To było okrutne Aren! Wykorzystałeś niecnie moje zaufanie.

– Daj spokój. Pomyśl jak zabawnie będzie o tym opowiadać – Wyszczerzył się niewinnie zielonooki chłopak.

– Zrozumiałem aluzję. – Mruknął Edgar z posępnym wyrazem twarzy, ale po chwili się rozpogodził i kontynuował – podziwiam jednak Twój kunszt. Nie spodziewałem się, że tak mnie załatwisz. W dodatku udało Ci się dokonać niemożliwego. Orion i poczucie humoru to zupełnie dwie różne bajki. To, że udało Ci się go nakłonić do żartu to niezły wyczyn. A teraz zarządzam natychmiastowy prysznic. Mam zdecydowanie dość tego smrodu.

Jako pierwszy skorzystał z łazienki Orion, później Aren, a na końcu Avery, który oczywiście nie omieszkał narzekać na niesprawiedliwość losu. W końcu jednak doprowadzili się do porządku, a brudne rzeczy zrzucone do kosza zniknęły z pewnością zabrane przez skrzaty domowe. Edgar z Orionem kilkoma ruchami różdżką usunęli specyficzne zapachy wciąż unoszące się w pokoju i łazience, po czym wszyscy trzej ruszyli na kolację.

***

Kolejne trzy dni minęły Arenowi bardzo szybko. Cały czas był zajęty nauką i pracami domowymi, ponieważ profesorowie zadawali takie ilości zadań domowych, jakby święta i czas przedświąteczny służyły wyłącznie do ich wykonywania. Większość Ślizgonów równie pilnie pracowała z myślą, że lepiej odrobić zadania i święta mieć wolne. Grey również wychodził z podobnego założenia zwłaszcza, że chciał zrealizować sporo eksperymentów dotyczących tworzenia eliksirów. Lestrange od pamiętnego zdarzenia ignorował go zupełnie i taki stan rzeczy Arenowi odpowiadał. Za to wciąż dręczyła go ciekawość po co spotyka się w tajemnicy grupa Toma wraz z nim samym. Wczoraj znowu zauważył zniknięcie całej gromadki, ale oczywiście zbyt późno, by przedsięwziąć cokolwiek w kierunku odkrycia gdzie i po co się spotykają. Dzisiaj natomiast ostatnimi zajęciami były Eliksiry, po których wraz z profesorem udawali się na dodatkowe zajęcia.

Obaj z nauczycielem weszli do pomieszczenia, gdzie Aren ćwiczył i eksperymentował. Grey od razu podszedł do dwóch czekających na niego kociołków, przyglądając się ich zawartości. Miały dojrzewać przez kilkanaście godzin i wydawało się, że jak najbardziej wszystko było z obydwoma eliksirami w porządku. Na tym etapie do jednego z nich musiał dodać suszone i sproszkowane ziele pokrzywy. Musiał je rozsypać równomiernie po całej powierzchni i nie mieszając pozostawić miksturę do dalszego dojrzewania. Drugi eliksir wymagał rozgrzania, a później pozostawienia na małym ogniu pod przykryciem.

– Jak tam Twoje eliksiry? – Zapytał profesor z uśmiechem obserwując ucznia.

– Myślę, że jutro eliksir niewidzialności powinien być gotowy. Za to wielosokowy dopiero po świętach, jeśli się uda.

– Oczywiście, że się uda Arenie. Jeżeli nie eksperymentujesz, trzymasz się listy składników i ogólnie przepisu, to nie popełniasz żadnych błędów. Wiem oczywiście, że niekiedy modyfikujesz przepisy, ale dopóki za bardzo Cię nie poniesie wyobraźnia wychodzi to na dobre tworzonemu eliksirowi. Co innego jeśli się zapomnisz i rozwiniesz skrzydła. Kończy się to często wybuchającym kociołkiem, małą eksplozją, nieprzyjemnymi oparami, niewielkim pożarem … – wyliczał nauczyciel wciąż się uśmiechając. Dobrze, że kazałem Warrenowi natychmiast mnie powiadamiać w razie takich wypadków. Musisz przyznać, że czasami moja pomoc bywała przydatna.

– Cóż. Nad niektórymi rzeczami muszę wciąż jeszcze popracować. Ma Pan rację. Zgadzam się również co do tego, że był Pan niekiedy wręcz niezbędny przy ratowaniu sytuacji – Aren tymczasem skończył regulować ogień pod kociołkiem. Nakrył go i sięgnął w bok otwierając jedną z szuflad. Miał w niej zabezpieczone fiolki z eliksirami zleconymi mu jakiś czas temu do wykonania przez Slughorna. Były wśród nich trudne, ale legalne eliksiry medyczne i kilka trochę mniej legalnych, nie koniecznie medycznych. Panowała niepisana umowa: nauczyciel składał zamówienie nie mówiąc do czego i dla kogo potrzebuje mikstur, a także za ile zamierza sprzedać eliksiry, a Aren nie pyta o to wszystko. Po prostu wykonuje swoją pracę, dobrze się przy tym bawiąc i zdobywając coraz większe doświadczenie i umiejętności. Chłopak wyjął z szuflady mikstury i postawił je w stojaku na stoliku, zajmując miejsce w fotelu i czekając na werdykt.

– Za każdym razem kiedy patrzę na te małe dzieła sztuki, rozpiera mnie duma chłopcze. Gratuluję. Na pierwszy rzut oka widać, że przynajmniej dwa eliksiry są klasy S. Pozostałe to A bez wątpienia, a jedynie ten sklasyfikowałbym nieco niżej. Według mnie podchodzi pod B, chociaż wciąż jest dobry. – Mówiąc to profesor wskazał na eliksir zamętu.

– Profesorze czy mógłby mi Pan wytłumaczyć jedną rzecz? Nie bardzo rozumiem co ma Pan na myśli klasyfikując tak, a nie inaczej eliksiry.

– To bardzo proste chłopcze. Klasy podpowiadają nam jakiej jakości są dane eliksiry. Z reguły powszechnie uzyskuje się klasę C. Właśnie takie mikstury zazwyczaj warzą uczniowie Hogwartu. Oczywiście mówimy o tych poprawnie uwarzonych. Zdolniejsi uczniowie tworzą już także mikstury klasy B, które są dużo lepsze. Należy zaznaczyć, że Mistrzowie Eliksirów warzą specyfiki klasy A i co najwyżej B. Klasa S to najwyższa w skali jakość. Mikstury tej klasy cechują się najlepszą jakością, największą wydajnością i szybkim działaniem. Eliksiry najwyższej kategorii potrafią wykonać nieliczni warzyciele. Ci najlepsi. To naprawdę wielkie osiągnięcie, stąd mój zachwyt nad Twoimi tworami.

– Dziękuję profesorze. Właściwie nie zdawałem sobie jak dotąd sprawy z reguł klasyfikacji. Czy mógłby Pan mi jeszcze wytłumaczyć po czym Pan rozpoznaje jakiej klasy są eliksiry?

– Wystarczy spojrzeć na połysk mikstury – profesor wziął do ręki dwie fiolki popatrzył na nie i przekazał Arenowi – Przyjrzyj się. Zwróć uwagę na takie małe, pojedyncze, lśniące niteczki. Im więcej tych niteczek, tym lepszy eliksir – Grey przyjrzał się uważnie trzymanym fiolkom, a tymczasem nauczyciel zaczął sortować pozostałe pojemniczki według sobie znanego schematu, a na końcu odebrał chłopakowi mikstury i dołożył do pozostałych mówiąc – poukładałem eliksiry według klas. Nie mamy tu klasy C, ale tutaj widzisz B, dalej A, a tam S. Przyjrzyj im się uważnie, a będziesz wiedział o co chodzi. Grey stopniowo, po kolei przeglądał fiolki i na koniec doszedł do wniosku, że chyba wie już na czym rzecz polega. Stwierdził więc:

– Myślę, że już rozumiem. Zrobię kolejną porcję eliksiru zamętu. Tym razem bardziej się postaram.

– Daj spokój chłopcze, masz bardzo wysokie ambicje. Klasa B jest bardzo dobra. Zdajesz sobie sprawę Arenie, że jesteś prawdziwym geniuszem w tej dziedzinie? Jak własną matkę kocham nigdy nie widziałem tylu rewelacyjnie uwarzonych przez ucznia eliksirów. Nie wspomnę już o tym, że nie widziałem ucznia, który umiałby stworzyć eliksiry najwyższej jakości. Nie pozwól jednak, żeby woda sodowa uderzyła Ci do głowy chłopcze. To może tylko zaszkodzić.

– Proszę się o to nie martwić profesorze. Póki co tylko Pan jest świadom mojego talentu i wolę żeby tak pozostało. Eliksiry są fascynujące. Nawet nie ma Pan pojęcia jak bardzo jestem wdzięczny za naukę i umożliwienie mi warzenia mimo braku magii. Mam wielki dług u profesora.

– Jaki tam dług Arenie. Zdajesz sobie sprawę po ile można sprzedać Twoje eliksiry klasy S? – Slughorn zachichotał i pokręcił głową. Aren postanowił wytłumaczyć o co mu chodzi, bo najwyraźniej myśli nauczyciela powędrowały zupełnie inną ścieżką.

– Tu nie chodzi o pieniądze. Jest Pan jedyną osobą, która naprawdę we mnie wierzy. Jedyną, która zauważyła we mnie jakikolwiek potencjał i zadała sobie trud, by mnie uczyć i pozwolić rozwijać umiejętności. Wcześniej nikt dla mnie tego nie zrobił. Dlatego postaram się być jeszcze lepszy w tym co robię. Nie tylko dla siebie, ale również dla Pana, który pokłada we mnie nadzieję.

Słysząc takie wyznanie ze strony ucznia, Horacy poczuł wzruszenie. Bardzo polubił Arena. Ambitnego i inteligentnego ucznia. Uważał go za istny nieoszlifowany diament. Jednak umiejętności to nie było wszystko. Zauważył też, choć nie umiał się do tego otwarcie przyznać, że traktuje tego chłopca jak syna. Nie miał już żadnej rodziny, wszyscy jego bliscy nie żyli, a Grey zapełnił tą pustą przestrzeń w jego sercu. Teraz, kiedy do tego doszło, Slughorn wstydził się swoich wcześniejszych zamiarów, by osiągnąć maksymalne zyski z talentu chłopaka. Dlatego nie informując o tym Greya, lwią część pieniędzy zarobionych ze sprzedaży wykonanych przez niego eliksirów odkładał w swojej skrytce dla chłopaka na czarną godzinę. Przecież życie toczyło się do przodu i istniała możliwość, że Aren będzie kiedyś tych pieniędzy potrzebował. Z całej puli Slughorn odbierał dla siebie jedynie kwoty za wykorzystane składniki co nie stanowiło zbyt wielkiej sumy pieniędzy. Z zamyślenia wyrwał go głos ucznia:

– Profesorze? Przypomniałem sobie, że miałem Pana o coś zapytać.

-Tak chłopcze?

– Ostatnio rozmawiałem z Abraxasem o pewnym eliksirze. Nigdy dotąd nie natknąłem się na niego w żadnej publikacji dlatego postanowiłem zapytać Pana. Z tego co Malfoy opowiadał mikstura ma specyficzne właściwości. Polegają one na tym, że za jej pomocą można określić ilość trucizny wchłoniętej przez organizm. Słyszał Pan o takim eliksirze? Mógłby Pan mi go przybliżyć?

– Nie dziwię się, że o tym specyfiku nie słyszałeś. To eliksir odkrycia. Jego receptura jest owiana tajemnicą i znana zaledwie jednej osobie. Tą osobą jest anonimowy twórca receptury. Cena mikstury sięga ponad sto galeonów za porcję. Zostało już jednak zauważone, że eliksir wystawiany jest na sprzedaż raz na cztery lata, co stanowi pewną ciekawostkę. Z pewnością przyczyna tkwi albo w procesie tworzenia, albo w składnikach.

– S ... stu galeonów?! – Aren zająknął się przy pytaniu, ponieważ zszokował go fakt, że Abraxas poświęcił dla niego tak cenny eliksir. Dopiero teraz zrozumiał wyraz zaskoczenia, jaki ujrzał w tamtej chwili na twarzy Blacka. Mając taką wiedzę jak w tej chwili żałował tylko jednego, że nie skupił się bardziej na smaku i zapachu mikstury. Może przynajmniej w części odkryłby skład specyfiku. Niestety, było już na to za późno.

– Nie dziwię się, Twojej reakcji. Cena jest rzeczywiście szokująca. Nie każdy może sobie na tą miksturę pozwolić, ale bez wątpienia eliksir może uratować człowiekowi życie. Każde Ministerstwo Magii posiada na składzie co najmniej jedną fiolkę specyfiku na wypadek, gdyby ktoś próbował otruć Ministra.


– Rozumiem. Dziękuję profesorze za informacje na temat tego eliksiru. Mam teraz zupełnie inne pytanie do Pana. Wybiera się Pan gdzieś na święta?

– Moi dawni uczniowie z Klubu Ślimaka zaprosili mnie do siebie. Oboje są bardzo zdolni, a co najważniejsze poznali się właśnie dzięki mojemu Klubowi – odparł z pewną dumą Slughorn. Zapadła na moment cisza, którą ponownie przerwał profesor – Byłbym zapomniał. Poprosiłem jednego ze skrzatów domowych, by podczas mojej nieobecności pojawiał się w pracowni, kiedy będziesz tu przebywał. Tak na wszelki wypadek.

– Dziękuję Panu, to będzie bardzo pomocne Profesorze – Uśmiechnął się w odpowiedzi Aren i umilkł. Zagryzł lekko wargę i pokręcił się chwilę na fotelu nie wiedząc jak zacząć temat, który chciałby jeszcze poruszyć. W końcu zebrał myśli i zadał dręczące go pytanie – Jak Pan myśli, kto będzie uczestnikiem Turnieju?

– Oczywiście Czara zadecyduje. Przyznam jednak, że bardzo bym chciał, żeby był to jeden z moich węży. Musiałaby to być osoba roztropna i silna. Wtedy mniej bym się martwił. W końcu mowa o Turnieju Trójmagicznym. Na początku myślałem o Tomie, jednak ten kategorycznie odmówił. Nie zamierza brać udziału w Turnieju. Wielka szkoda. Jestem pewien, że gdyby był to on Hogwart miałby realną szansę na wygraną. Są jednak i inni. Młody Malfoy i Black są także potężnymi czarodziejami. Mają wspaniałą prezencję. Avery, Mulciber i Lestrange również się wyróżniają. Oczywiście mówiłem tylko o Slytherinie, a przecież są tez inne domy …

– Zastanawia mnie, dlaczego wokół Czary Ognia nie ustawiono żadnych zabezpieczeń. Co jeśli ktoś będzie chciał zgłosić kogoś innego, kto niekoniecznie będzie zamierzał uczestniczyć w Turnieju? – Do tego pytania popchnęło Arena własne doświadczenie, ale profesor wydawał się być nim zdumiony.

– Chłopcze, co Ci też przyszło do głowy. Zapewniam, że jakieś zabezpieczenie tam jest, ale z drugiej strony dlaczego ktoś miałby tak postąpić. Przecież uczestnictwo to chwała dla szkoły i rodziny wybranego ucznia. Czara Ognia jest bardzo potężnym magicznym artefaktem i jej wybór jest zawsze najlepszy. Swoją drogą, skoro już o tym mówimy to … Arenie wolałbym, żebyś na czas Turnieju został w Hogwarcie – Aren, który miał cichy plan dołączenia do grupki publiczności jaka z pewnością z Hogwartu uda się na Turniej, poczuł się życzeniem profesora zaskoczony, dlatego zapytał:

– Słucham? Dlaczego?

-Wiem, ze to bardzo ważne wydarzenie, ale Twoje bezpieczeństwo jest najważniejsze. Istnieje możliwość, że Grindelwald będzie się kręcił w pobliżu. Dla Ciebie to niebezpieczne. Przecież wiesz.

-Oh ... – Arena było stać jedynie na taką odpowiedź. Aktualnie uknute przez Kasandrę kłamstwo spreparowane po to, by został przyjęty do Hogwartu zaczynało działać na jego niekorzyść. Nie zamierzał jednak go demaskować, ponieważ doceniał pracę wieszczki i nie chciał jej niszczyć. Chcąc przerwać dyskusję wstał mówiąc – Ma Pan rację. Wracam do warzenia jeśli profesor pozwoli – to powiedziawszy podszedł do swojego stanowiska pracy, czyli dwóch kociołków z zawartością. Zajrzał pod pokrywę powoli gotującego się eliksiru oceniając jego stan, kiedy usłyszał za sobą:

– Coś nowego Arenie?

-Nie jestem w zasadzie pewien. Eliksir stworzyli moi dawni znajomi. Jest niezwykle przydatny, ale ma kilka wad. Podobnie antidotum. Dostałem później kolejną wersję tego specyfiku, ale nie zdążyłem go już wypróbować. Teraz będę miał sporo czasu na to, żeby go ulepszyć. – Aren zerknął w stronę zajmowanego przez Slughorna miejsca i zauważył, że profesor ułożył koło siebie stertę wypracowań. Niewątpliwie w celu ich sprawdzenia. Nauczyciel westchnął ciężko i zaordynował:

– W takim razie do roboty! Mam zamiar przy okazji przebić się przez tą stertę wypracowań. Jeżeli uda Ci się skończyć wcześniej będę wdzięczny za pomoc.

Grey oczywiście zgodził się na to bez szemrania. Tylko raz na początku zaproponował swoją pomoc w sprawdzaniu prac domowych pierwszych i drugich roczników. Zamierzał w ten sposób upiec dwie pieczenie przy jednym ogniu i sprawdzić własną wiedzę, a może też podpatrzeć pomysły innych. Wiedzę sprawdził. Za to pomysły w większości były tak absurdalne, że porzucił myśl o zastosowaniu któregokolwiek. Z drugiej strony kiedy przypomniał sobie jakie pomysły sam miewał w pierwszej i drugiej klasie, łapał się za głowę. Tak Aren, jak i Horacy Slughorn bawili się setnie czytając te prace. Bardzo rzadko zdarzały się interesujące pomysły uczniów, które warte były przeanalizowania. Wtedy dyskutowali zawzięcie, co poszerzało wiedzę Arena. Grey zdążył dojść do wniosku, że nie wyobraża sobie podobnego podejścia do nauczania ze strony Snape'a. Jego ponury, warkliwy, porywczy były nauczyciel ziejący złośliwościami i jadowitymi komentarzami odstraszał i paraliżował samą obecnością. Grey doszedł do wniosku, że nigdy by się od niego tylu rzeczy nie nauczył. Po kilku tygodniach Horacy zaczął podsuwać chłopcu wypracowania starszych roczników. Jeżeli Aren miał wątpliwości, czy czegoś nie wiedział konsultował z profesorem. Slughorn zaś wyraźnie widział duże postępy w zdobywaniu w ten sposób wiedzy przez chłopaka. Dzisiaj było podobnie. Aren skończył swoje działania przy eliksirze, wziął jakąś paczuszkę z drugiej szuflady, gdzie przechowywał swoje eliksiry i usiadł na drugim fotelu, by wspomóc nauczyciela. Skończyli wieczorem rozchodząc się każdy w swoją stronę.

Do pokoju wspólnego Aren dotarł niedługo potem i od razu skierował się do dormitorium w poszukiwaniu Malfoya. Abraxas był akurat w trakcie pakowania i akurat był sam. Reszta widocznie poszła już na kolację, bo w salonie również ich nie było. Grey przysiadł na swoim łóżku i obserwował poczynania Malfoya. Rosnąca sterta ubrań do spakowania zastanowiła go i trochę rozbawiła, dlatego zapytał.

– Naprawdę potrzebujesz aż tylu ubrań w domu?

– Niekoniecznie, ale chciałbym trochę wymienić swoją dotychczasową garderobę skoro już tam będę. – Wyjaśnił Abraxas i jednym machnięciem różdżki złożył odzież w zgrabne kostki.

– Jak wyglądają święta w domach czystokrwistych czarodziejów? – Zainteresował się Aren, jednocześnie zastanawiając się jak na chwilę odwrócić uwagę kolegi po to, żeby podrzucić mu do walizki prezent w postaci eliksiru. Długo myślał nad tym co mógłby dać na święta blondwłosemu Ślizgonowi. Na pomysł wpadł podczas obiadu kiedy zauważył, że Abraxas zawsze próbuje przysłonić rękawem bliznę po krwawym piórze. Wiedział z doświadczenia, że była czymś w rodzaju skazy na ciele i dumie czarodzieja. Aren uważał, że wciąż jeszcze było zbyt wcześnie, aby pytać jak blizna powstała. Zamierzał jednak pomóc Abraxasowi pozbyć się jej pamiętając jaką radość sprawiło to jemu samemu. W mniemaniu Greya była to także forma podziękowania za poświęcony mu cenny eliksir odkrycia.

– Nic właściwie ciekawego. Powiedziałbym, że to kolejna okazja by zaprezentować swoją władzę i bogactwo. Nic co się widuje w zwykłych domach. W skrócie mówiąc. Przed Nowym Rokiem zawsze jest organizowany bal. Na nim zbierają się wszyscy z rodzin czystokrwistych. Widzisz, to taka forma prezentacji swojej pozycji. Do bólu napuszona uroczystość. Mało na niej zabawy, a dużo polityki. – Powiedziane to zostało ponurym głosem z nutką goryczy. Grey jakoś się temu nie dziwił. Nie tak wyobrażał sobie święta. Myślał raczej o miłej i radosnej atmosferze. Taką właśnie widział u Dursley'ów. Oczywiście nie wliczał swojego udziału. Praktycznie zawsze kończył w zamknięciu i po wszystkim dostawał jakieś tam resztki ze stołu do zjedzenia. Pomyślał, że pozostali mieszkańcy dormitorium musieli spędzać święta podobnie jak Malfoy. W końcu też pochodzili z czystokrwistych rodzin. Z zamyślenia wyrwał go głos Abraxasa, który diametralnie zmienił temat. – Hmmm … Pomożesz mi przed wyjazdem uporać się z esejem na eliksiry? Odwdzięczę się w zakresie Run. Obiecuję.

– Jestem za. Szata upadła Ci na podłogę. – Odpowiedział Aren wstając i podchodząc do leżącego na podłodze ubrania. Dla niego była to oczekiwana okazja do podłożenia prezentu wraz z doczepionym listem. Zgrabnie wsunął paczuszkę do kieszeni szaty, złożył ubranie i odłożył je do walizki Abraxasa.

-Dziękuję. – Uśmiechnął się z wdzięcznością właściciel szaty i zaproponował – to jak idziemy na kolację?

– Tak, tylko muszę jeszcze zajść do cieplarni, odebrać kilka pudełek roślin od Beery'ego i zanieść do pracowni Slughorna.

– Pomogę Ci.

Harry chętnie przystał na pomoc Malfoya. Miał do przeniesienia kilka skrzynek zawierających sporą ilość sadzonek. Wczoraj z niewielką pomocą Beery'ego przesadził je do skrzynek, aby służyły mu jako podstawa do eksperymentów.

Abraxas nie był szczęśliwy, kiedy Aren kategorycznie zabronił mu używania magii przy przenoszeniu roślin. Oczywiście rozumiał powody dlaczego tak musiało być, ale jak stwierdził musiał trochę pomarudzić, bo mu to po prostu pomagało. Aren już jakiś czas temu i teraz również zauważył, że tylko przy nim Malfoy bywał tak swobodny i rozluźniony. Bardzo to sobie cenił.

Obaj chłopcy obładowani pojemnikami zeszli z powrotem do lochów zmierzając do pracowni Slughorna. Na jednym z zakrętów musieli się jednak gwałtownie zatrzymać. O mały włos wpadli bowiem na Mulcibera i Lestrange'a. Aren poczekał chwilę z nadzieją, że przepuszczą ich z tym obciążeniem. W końcu byli bardziej mobilni. Tak się jednak nie stało.

– Zjeżdżaj Rudolf, mało Ci po ostatnim razie? – Odezwał się jako pierwszy Abraxas. Aren uznał to za zły krok zwłaszcza, że to oni byli w tym gorszym położeniu, bo objuczeni skrzynkami.

Lestrange zmrużył oczy łypiąc najpierw krótko na Arena, ale zatrzymując wzrok na Malfoyu. Jego nienawiść do Abraxasa była naprawdę potężna. Grey widywał czasem we wzorku Rudolfa przebłyski szaleństwa, które likwidował najczęściej Tom. Ostatnio na Riddle'a nie było co liczyć, bo był przed przerwą świąteczną dosłownie rozchwytywany przez nauczycieli. Aren zauważył, że ostatnio jedynie krótko się witają, co powodowało spory niedobór odczuwania obecności tego drugiego. Przynajmniej w jego wypadku. Chociaż podejrzewał, zważywszy na poszukujący wzrok i lekkie otarcia w przejściach, czy też na korytarzach, że Tom odczuwa podobnie. Nie był to jednak dobry czas na rozpamiętywanie tych zdarzeń, dlatego Grey skupił się ponownie na Albercie i Rudolfie, którzy po chwili wahania jednak ich wyminęli. Aren odetchnął w duchu z ulgą, ale już po chwili wiadomo było, że zrobił to przedwcześnie, bo za plecami usłyszeli:

Bombarda!

Zaklęcie nie trafiło w Greya, ani w Abraxasa, tylko w jedną ze skrzyń. Siła wybuchu spowodowała, że Aren został odepchnięty i wpadł na Abraxasa. Razem runęli na ziemię. Grey spojrzał najpierw z przerażaniem na rośliny, które nie miały szans z tym zaklęciem. Później przeniósł wzrok na Lestrange, kompletnie ignorując jego zdezorientowany wyraz twarzy. Był tak wściekły, że stracił panowanie nad sobą, wrzeszcząc:

– Jaki Ty masz kurwa problem!? I dlaczego znowu ja?! Nie obchodzą mnie Wasze prywatne porachunki! Załatwiajcie je między sobą!

– To nie było ... – Próbował coś wytłumaczyć Rudolf, ale wściekły Aren nie dał mu dojść do słowa.

– Trzymaj się ode mnie z daleka! Jeszcze raz wejdziesz mi w drogę i przysięgam, że zapłacisz mi za to! – Zagroził, po czym natychmiast, nie zważając na ewentualne tłumaczenia poszedł w głąb lochów. Nie oglądał się za siebie, a złość powodowała, że nie dostrzegał nawet podążającego za nim Abraxasa.

Tymczasem Rudolf stał przez chwilę zdeprymowany obserwując korytarz, w którym zniknął Malfoy z Greyem. Później westchnął lekko spojrzał na podłogę, na której leżały przemieszane pozostałości po katastrofie w postaci połamanych drewnianych skrzynek, fragmentów roślin i pokrywającej sporą część korytarza ziemi. Wyjął różdżkę i jednym ruchem usunął ten chaos zagryzając wargę.

– Pójdę do Greya wyjaśnić – Zaproponował niepewnie Albert.

– Raczej nic to nie zmieni. Na jego miejscu również bym nie chciał słuchać żadnych tłumaczeń. Przynajmniej na razie. Jego groźby to i tak czcze gadanie, bo co on może mi zrobić bez magii? Może kiedy indziej jak się uspokoi.
– A jak powie Tomowi co się wtedy stało? Wiesz, że jak Riddle o tym usłyszy możesz mieć naprawdę ogromne kłopoty.

– Coś mi mówi, że Grey tego nie zrobi.

Mulciber nie był tego pewien, jednak przemilczał tą kwestię. Rudolf od czasu pamiętnej przygody przycichł. co było trochę dziwne i niepokojące. Często chodził zamyślony, jednak wciąż darł koty z Abraxasem. Greya zostawił w spokoju. Albert kiedy to wszystko przemyślał zaczął żałować, że głupio się wtrącił i rzucił zaklęcie na skrzynię z roślinami niesioną przez Malfoya. Rudolf próbował go powstrzymać i tym sposobem, niefortunnie Bombarda trafiła w Arena. Niepotrzebnie zaostrzył konflikt, który i tak sięgał już chyba zenitu. Co prawda jeśli chodziło o otrucie Greya panowała w grupie powszechna zmowa milczenia i tylko dzięki temu winowajca uszedł ze zdrowiem, a może nawet i życiem. Jednak nigdy nie wiadomo czy komuś nie puszczą nerwy i sprawa nie ujrzy światła dziennego. Mulciber zadrżał na samą myśl o reakcji Toma w momencie, kiedy się dowie. Oczywiście miał nadzieję, że Riddle się nie dowie, ale przeczucie i doświadczenie mówiło mu, że to bardzo złudne marzenia.

Tymczasem wściekły Aren parł przed siebie nie bardzo zdając sobie nawet sprawę z kierunku w jakim podąża. Na koniec stanął nagle orientując się, że nie ma już powodu iść do pracowni Slughorna. Nie miał roślin, na których zamierzał prowadzić badania. Wziął parę uspokajających, głębokich oddechów i rozejrzał się powoli. Ze zdumieniem zauważył uważnie przyglądającego mu się Abraxasa.

– Rudolf jak wiesz jest dupkiem. Nie martw się, odpłacę mu za ten numer – Oznajmił blondwłosy Ślizgon z kamiennym wyrazem twarzy.

– Nie, jeżeli jeszcze raz użyje na mnie tych swoich brudnych sztuczek sam o to zadbam, by więcej tego nie robił. Wracajmy na kolację. Powinniśmy zdążyć.

Wieczorny posiłek trwał już w najlepsze. Parę osób zwróciło na nich uwagę, gdy z lekkim skrzypnięciem otworzyli jedno ze skrzydeł wrót do Wielkiej Sali. Aren od razu skierował się w stronę, gdzie siedzieli pozostali z ich dormitorium. Nie zdziwił go brak Toma. Abraxas zresztą już wcześniej mu wyjaśnił, że przed świętami to było normalne. Greyowi jednak zaczęło trochę brakować przelotnych spojrzeń, a nawet samej świadomości, że Tom jest obok. Zdawał sobie sprawę, że ta dziwna tęsknota jest irracjonalna, ale z nią nie walczył i czekał na zakończenie uciążliwego dla niego czasu. Usiadł obok Abraxasa, nalał sobie herbaty i wrzucił do niej cztery kostki cukru. Mimochodem zwrócił uwagę na fakt, że Orion zapatrzył się na cukiernicę zastanawiając się nad czymś głęboko. Aren po chwili doszedł do wniosku, że pewnie zastanawia się nad tym o czym mówili w stajni testrali. Black nagle uniósł wzrok i zorientował się, że jest obserwowany. Wyraźnie się speszył i szybko wrócił do jedzenia. Aren także zajął się posiłkiem. Ogólną ciszę przerwał Abraxas.

– Aren pójdziesz ze mną po kolacji do Czary Ognia?

– Więc jednak chcesz się zgłosić. – Stwierdził zielonooki chłopak z lekką goryczą w głosie co spowodowało, że Malfoy stracił trochę entuzjazmu, ale mimo to potwierdził.

– Tak zamierzam.

– I tak dosyć długo zwlekałeś Abraxasie. Właściwie do ostatniej chwili. – Powiedział Edgar wskazując blondwłosego Ślizgona widelcem.

– Znając Ciebie od razu po ogłoszeniu wrzuciłeś swoje nazwisko do Czary – odgryzł się Abraxas.

– Oczywiście! Nie ma co czekać. Skoro Tom nie bierze udziału w losowaniu jest większa szansa, że któryś z nas zostanie reprezentantem Hogwartu w Turnieju. Jeżeli będę nim ja, postaram się poprowadzić naszą szkołę ku pierwszemu miejscu! – Wykrzyknął Avery unosząc tym razem nóż ku górze w geście zwycięstwa.

– Chyba od końca. – Rzucił od niechcenia Mulciber, a reszta parsknęła śmiechem na ten komentarz.

– Tak, śmiejcie się! Jeszcze zobaczycie! A wtedy będziecie mnie błagać o autografy!

– Wystarczą mi Twoje bohomazy w podręczniku od historii magii. – Podsumował Orion, ku uciesze kolegów.

Po tym komentarzu Avery oznajmił wszystkim, że ma ich dość i po prostu wyszedł zabierając w serwetkę kilka ciastek. Chwilę po nim część towarzystwa także opuściła Wielką Salę. Zostali tylko Aren z Abraxasem. Stół domu Salazara opustoszał. Uczniowie z innych domów też kończyli już widocznie kolację, bo coraz więcej z nich wychodziło. Kiedy już bardzo się przerzedziło Abraxas spojrzał na Arena, wstał i poszedł w kierunku Czary. Grey niechętnie ruszył za nim, starając się zignorować napływające wspomnienia. Stanęli przed magicznym artefaktem. Aren odruchowo się skrzywił z niechęcią i pomyślał, że znowu ma wątpliwą przyjemność przyglądać się Czarze. Niebiesko-białe płomienie wyglądały jakby tańczyły i wyglądało to wbrew pozorom pięknie. Tymczasem Abraxas wyciągnął skrawek pergaminu z wcześniej napisanym swoim imieniem i nazwiskiem. Złożył karteczkę i podszedł bliżej artefaktu. Kiedy już wyciągał rękę poczuł na niej silny uchwyt i zerknął w bok. To był Aren, który z wielką powagą powiedział.

– Jesteś pewien w stu procentach Abraxasie? Pamiętaj,że gdy już wrzucisz swoje nazwisko nie będzie odwrotu. Od razu powiem, że nie dlatego mówię o tym, że myślę, że nie dasz sobie rady. Po prostu chcę Cię ostrzec.

– Naprawdę długo o tym myślałam i na pewno chcę to zrobić – uspokoił go Abraxas, równocześnie czując jakieś ciepło w sercu na myśl, że ktokolwiek się o niego martwi. Równocześnie w duchu dopowiedział sobie, że właściwie i tak nie ma innego wyjścia. Musiał zgłosić swoją kandydaturę. Wymagali tego od niego i rodzina i Tom. Rozmowę chłopców przerwał głos Herberta Beery'ego dobiegający zza ich pleców.

– Oh! A to ciekawe!

– Co profesor ma na myśli? – Zapytał od razu Aren.

– Teoretycznie nie powinno być możliwe byście stali razem koło Czary. Jest nałożone ograniczenie mówiące, że tylko jedna osoba może znajdować się przy Czarze w danej chwili. Jesteście jak widać wyjątkiem od tej reguły. To zastanawiające. Pozwólcie, że wykonam mały test. Arenie odejdź proszę trochę do tyłu. – Grey posłusznie się oddalił, a Beery zaczął się zbliżać do Czary Ognia i Abraxasa. Kiedy był już na wyciągnięcie ręki od Malfoya poczuł silny opór magiczny, który uniemożliwił mu dalsze zbliżanie się do Czary. Naparł na przeszkodę bardziej i magia odepchnęła go zdecydowanie, aż do miejsca gdzie stał Aren. Chłopcy obserwowali ten pokaz ze zdumieniem, dlatego Herbert skierował pytanie do Arena. – Już rozumiesz?

– Hmm ... – Zielonooki chłopak zamyślił się głęboko po czym spokojnie ruszył znowu w stronę Abraxasa. Nic go nie zatrzymało, nic nie odepchnęło i po chwili stał obok kolegi przy Czarze Ognia. Obejrzał się na profesora, który obserwował wszystko z pewną fascynacją – Może dlatego się tak dzieje, że nie wyczuwa ode mnie magii? W końcu to artefakt stworzony na potrzeby czarodziejów.

– To ma sens. Być może. – Stwierdził w zamyśleniu Beery, po czym przeniósł wzrok na obserwującego wszystko w milczeniu Malfoya – Powodzenia Abraxasie. A my się Arenie widzimy w weekend – Po tym oświadczeniu profesor odwrócił się energicznie i szybkim krokiem wyszedł nie czekając na ewentualne dalsze dywagacje. Chłopcy odczekali, aż zniknął z ich pola widzenia i dopiero wtedy Abraxas skonstatował.

– Jakoś wydaje się bardziej ożywiony odkąd się pojawiłeś w szkole. Wcześniej jedyną emocją jaką można było od niego wyczuć było totalne, absolutne znudzenie. – Aren westchnął, a Malfoy odwrócił się i wreszcie umieścił swój pergamin w magicznych płomieniach Czary. Obaj skierowali się do wyjścia, a Grey wrócił do wcześniejszej wypowiedzi Malfoya.

– To chyba dobrze. Dzięki temu wykazuje większe zaangażowanie w swój przedmiot.

– Pomaga mu pewnie fakt, że jesteś na zajęciach. Ma pewność, że ktokolwiek go słucha podczas lekcji – Abraxas okrasił uśmiechem swoją nieco złośliwą wypowiedź w zamian obrywając lekkiego kuksańca w ramię.

***

W piątek żaden z uczniów Hogwartu nie mógł się do końca skupić na zajęciach. Nauczyciele oczywiście zdawali sobie sprawę z powodu ich stanu, dlatego też wyjątkowo w tym dniu ignorowali roztargnienie uczniów. Gdyby nie ta celowa pobłażliwość każdy z domów straciłby sporą ilość punktów do końca dnia. Arenowi również udzieliła się ta atmosfera, choć jego powody były zupełnie inne. Cieszył się na myśl, że w końcu będzie mógł spędzić czas bez gromady ludzi w okolicy. Tylko z Tomem, o którym miał nadzieję trochę się w tym czasie dowiedzieć. Próby dyskretnego podpytania Abraxasa od początku były skazane na porażkę. Malfoy nie chciał na ten temat rozmawiać i Aren po kilku próbach zrezygnował. Pamiętał jednak na przykład słowa Blacka o jakichś spotkaniach i czuł jak głęboko w nim schowany Gryfon za wszelką cenę chce się dowiedzieć w jakim celu się spotykają. Okazja nadarzyła się szybciej niż przypuszczał.

– To co, ostatnia rundka do biblioteki nim wyjedziesz? – Zaproponował Grey Malfoyowi, kiedy skończyli już na dziś zajęcia.

– Hmm chyba nie zdążę. – Odpowiedział wymijająco Abraxas. Aren szybko zorientował się co to oznacza i poczuł iście gryfońską dziką ekscytację. Miał nadzieję w jakiś sposób dowiedzieć się więcej o tajemniczych spotkaniach. Udało mu się jednak zachować na twarzy maskę spokoju. Kiwnął w zrozumieniu głową i z westchnieniem dodał:

– No to wykorzystam czas Slughorna i zadam mu parę dodatkowych pytań nim wyjedzie.

– Trochę przeraża mnie czas jaki spędzasz w pracowni na warzeniu eliksirów. Nie jestem zły z tego tytułu, ale jakoś nie potrafię zrozumieć fascynacji miksturami zwłaszcza, że te wszystkie opary, krojenie, miażdżenie, ucieranie i w ogóle … ciężka praca … no nie ważne. W sumie dopóki mam świetną pomoc zwłaszcza jeśli chodzi o wypracowania, to w zasadzie nie powinienem narzekać.

– Właściwie to podobnie myślę o Tobie i Starożytnych Runach. Z tego względu rozumiem co czujesz. Czyli widzimy się na kolacji? Chyba, że jakoś wcześniej uda mi się wydostać ...

– W to akurat wątpię. Zupełnie tracisz poczucie czasu kiedy zajmujesz się eliksirami. W takim razie do zobaczenia.

Pożegnali się i Aren szybkim krokiem ruszył w stronę pracowni. Kiedy był już pewien, że Abraxas go nie zobaczy pobiegł. Spieszył się, by zdążyć wziąć uszaty eliksir bliźniaków i wrócić na czas. Przechowywał eliksir w pracowni, bo przynajmniej miał pewność, że tam nikt się do niego nie dorwie. Przy okazji udało mu się trochę ulepszyć miksturę. Myśląc o tych eliksirach nie mógł choć przez chwilkę nie poświęcić myśli ich twórcom. Bliźniacy tworzyli naprawdę innowacyjne mikstury, mimo że w większości służyły one do robienia dowcipów. Przy okazji poczuł niewielką gorycz przypominając sobie ich zdradę. Ciężko było zapomnieć o tym jak spiskowali przeciwko niemu i bratali się z Dumbledore'em. W międzyczasie dopadł wejścia do pracowni, otworzył je, wyszukał obydwa eliksiry i pomknął z powrotem zamierzając od razu udać się na drugie piętro, bo jak zaobserwował to tam najczęściej znikali całą grupą śledzeni Ślizgoni. Kiedy już tam dotarł wypił pierwszy eliksir i chwilę później poczuł jak wyrastają mu dodatkowe uszy. Lekkie muśnięcie dłonią przekonało go, że to kocie uszy. Niedługo potem uzyskał doskonały słuch niczym nie różniący się od tego, jaki miał w swojej animagicznej formie. Słyszał doskonale każdy głos, kroki, śmiech, szelest a nawet śmiejącego się gdzieś w oddali Irytka i przeklinającego woźnego. Mógł nawet określić mniej więcej odległość od źródła dźwięku. Teraz nastąpiła najbardziej trudna część całego przedsięwzięcia, czyli wyselekcjonowanie z całej kakofonii dźwięków tych, które go interesowały. Musiał się na nich skupić. Wtedy stawały się wyraźniejsze. Dobrą chwilę zajęła mu selekcja i skupienie, ale wreszcie całkiem niedaleko usłyszał głos Oriona:

– Spotkanie odwołane. Tom został zgarnięty przez nauczycielkę Numerologii, Mamy poczekać w pokoju wspólnym aż wróci. Ma dla nas jakieś zadania – przekazał reszcie Black.

– Wiesz coś więcej? – Dopytywał się Edgar.

– Nie. Nauczycielka była już tuż obok nas, gdy mi to przekazywał.

– Czasem nie znoszę tego, że jest prefektem. Ostatnio był w dobrym humorze i poprzednia lekcja na temat klątwy pętającej była naprawdę niesamowita. – Ponownie rozbrzmiał głos Avery'ego.

– Samo zmodyfikowanie zaklęcia tak, by dodatkowo cięło ofiarę podczas pętania było genialne. Bodziec w postaci bólu powoduje u ofiary panikę. Człowiek przestaje logicznie myśleć. – Dodał Lestrange z podziwem.

– To co zbieramy się do lochów. Nie ma tu na co czekać. – Wybił się głos Abraxasa, z którym zgodził się Orion mówiąc.

– Taaa nie ma co czekać. A lepiej być obecnym kiedy nasz Pan skończy to co ma zrobić dla nauczycielki.

Aren usłyszał kroki. Najwyraźniej cała grupka ruszyła ku wyjściu skądś, dlatego czym prędzej pobiegł piętro wyżej. Wiedział, że idą do pokoju wspólnego i nie musiał ich śledzić. Zastanawiał się tymczasem nad tym co dotąd usłyszał. Był to zaledwie niewielki strzępek informacji, ale za to dość niepokojący. Wynikało z niego, że grupa spotykała się w celu praktykowania czarnej magii. Aren co prawda mógł to podejrzewać już choćby z niektórych uwag i wzmianek Abraxasa, ale i tak poczuł się zaskoczony. Zastanawiał się jak zakwalifikować tą wiadomość. Nie łudził się, że było to coś do końca dobrego. Z własnego doświadczenia wiedział, że zaklęcia czarnomagiczne nie zawsze muszą być używane w złym celu. Sam przecież tego doświadczył. W swoich czasach, kiedy rzucał Avadę na graniana czuł, że robi dobrze. Martwiło go jednak jeszcze co innego. Dlaczego Black nazywał Toma Panem? Niepokój w jego sercu zaczął coraz bardziej narastać, ale postanowił kontynuować swoje małe dochodzenie. Powoli ruszył w stronę pokoju wspólnego, gdzie jak wiedział grupa Toma miała zamiar czekać na prefekta. Na koniec zatrzymał się w pobliżu wejścia do dormitorium doskonale wszystko słysząc. Usiadł na ziemnej, kamiennej podłodze, podciągając kaput na głowę w razie gdyby ktoś go jednak zauważył i skupił się na głosach.

W pokoju wspólnym Abraxas rozsiadł się wygodnie na swoim miejscu wyciągając podręczniki do Starożytnych Run. Skoro miał czas postanowił wywiązać się z obietnicy i pomóc Arenowi z pracą zadaną na święta. Właściwie to zamierzał wykonać ją za Greya, który nie powinien zbyt głośno oponować. W końcu nadal nie przepadał za tym przedmiotem, chociaż sporo już umiał. Abraxas za to lubił Runy i pisanie na ten temat nie sprawiało mu większych problemów. Dokładnie odwrotnie było z Eliksirami. W międzyczasie Malfoy zastanawiał się czego może chcieć od nich przed wyjazdem Tom. Może chodziło o jakieś magiczne artefakty? W końcu w ich domach można było znaleźć wiele magicznych przedmiotów. Miał taką nadzieję.

– Myślałem, że już skończyłeś Runy – powiedział Orion poznając podręczniki oraz zwitki pergaminu.

– Bo skończyłem. Teraz robię coś innego. – Nie miał zamiaru przyznawać, że odrabiał za Greya jego pracę domową.

– Może to dla Arena? Wszyscy widzimy jak beznadziejny jest w Runach. Z innymi przedmiotami radzi sobie świetnie, ale z Runami wyraźnie nie za bardzo. Zawsze gdzieś się potknie – bezpardonowo podsumował osiągnięcia Arena na Starożytnych Runach Avery.

Malfoy nie skomentował tego, choć Edgar trafił w dziesiątkę. Nie chciał mu dać powodów, by mu to w przyszłości wypominał. Obrał najbezpieczniejszą drogę, czyli milczenie. Niestety trwało ono krótko, bo po chwili usłyszał śmiech Lestrange'a.

– Coś Ci bardzo wesoło Rudolfie – wycedził Abraxas patrząc się na niego chłodno.

– Po prostu naprawdę bawi mnie Twoja troska o Arena. Nie sądziłem, że będzie ci tak bardzo zależeć – szyderstwo było słyszalne nawet w głosie Rudolfa.

– Nie wiem o czym mówisz. Wykonuję tylko swoje zadanie, nic poza tym. A jeżeli sądzisz, że naprawdę się z nim przyjaźnię, to mogę wysnuć tylko jeden wniosek. Musisz być wielkim głupcem. – Oznajmił Abraxas z całą pewnością siebie, jaką zdołał zmobilizować w głosie. W duchu ponownie przeklinał całe to cholerne zadanie, ale Lestrange nie mógł się dowiedzieć, że mu zależy na tej przyjaźni. Mógłby ponownie czyhać na życie Greya, a tego Malfoy by sobie nie wybaczył.

– Widzę, że bardzo rzetelnie wykonujesz swoje zadanie donosząc mu to o czym się dowiedziałeś od samego źródła. Powiedz, jakie to uczucie wiedzieć, że charłak zaczął Ci ufać, a Ty go okłamujesz. Kłamiesz tylko z powodu Jego rozkazu – Rudolf wiedział, że zapędził Malfoya w kozi róg. Miał nad nim sporą przewagę. Tym bardziej, że wiedział, że zapewnienia Abraxasa nie były prawdą. Musiałby być ślepy i głuchy, żeby tego nie widzieć.

– To tylko zadanie, nic więcej. Poza jego wykonaniem nic mnie nie obchodzi. Jeszcze słowo, a Riddle dowie się, że chciałeś otruć jego cenne źródło informacji. Wówczas jedyne co Ci pozostanie to modlenie się do samego Merlina, aby Cruciatus był jedynym zaklęciem, którego doświadczysz. Wszak wszyscy dobrze wiemy, że w zakresie klątw nasz Pan bywa bardzo kreatywny.

– Zrób to tylko, a dowie się o koszmarach Greya, które razem z Blackiem ukrywacie. – Odpalił Rudolf nie mając zamiaru dać się zastraszyć.

– Skąd Ty ... – Abraxas zaczął powoli czuć jak traci grunt pod nogami. W porę się jednak opanował i postanowił ratować co się da – To, że nie powiedziałem dotąd nie znaczy, że nie zrobiłbym tego w odpowiednim momencie. Potrzebowałem ...

– Wystarczy! – przerwał mu nagle Black. – Wasza rozmowa jak zwykle do niczego nie prowadzi i obydwaj zachowacie milczenie. Zwłaszcza, że każdy z nas jest w to zamieszany. Dla własnego dobra jak na Ślizgonów przystało po prostu zachowajcie to dla siebie.

Po tych słowach obaj oponenci zamilkli i wrócili do swoich spraw. Edgar patrzył raz na jednego raz na drugiego i głęboko się zastanawiał. Sytuacja była gorsza niż na początku zakładał. Okazało się, że dowiedział się o czymś o czym wcześniej nie wiedział. Grey miał koszmary? Ciekawiło go jakiego rodzaju i o czym one były. Kolejny sekret przed Riddle'm napawał go strachem. Nie było innego wyjścia. Po raz pierwszy musieli współpracować, by ich wspólne tajemnice nie wyszły na jaw.

Aren słuchał tej rozmowy z odczuciem, że to już się kiedyś działo. Siedział jak sparaliżowany. Nie chciał kolejny raz przechodzić tego bólu i okropnego zawodu. Z trudem docierało do niego, że znowu dał się nabrać i zaufał nieodpowiednim osobom. Jak mógł być taki głupi?! Był przecież w Slytherinie. Już samo to powinno sprawić, żeby stał się bardziej ostrożny. Początkowo gorzko żałował, że gryfońska ciekawość popchnęła go do podsłuchiwania. Ostatecznie jednak stwierdził, że chyba lepiej, że już teraz dowiedział się wszystkiego. Im dłużej trwałyby fałszywe przyjaźnie, tym bardziej by bolało. Miał wrażenie, że zdradę Abraxasa odczuł bardziej niż Rona, czy Hermiony. W swojej głupocie upatrywał w nim prawdziwego przyjaciela, na którego mógł liczyć i z czasem opowiedzieć o wszystkim co go dręczy. Okazało się, że każde jego słowo prędzej czy później trafiłoby do uszu Riddle'a.

– Aren? Dlaczego tutaj siedzisz, a nie w środku? Zapomniałeś hasła?

Usłyszał nad sobą głos osoby, której w tym momencie zdecydowanie nie chciał widzieć. Przyjazny ton głosu Toma spowodował w sercu Grey'a ogromny ból. Podniósł się z podłogi i lekko odsunął. Na ten widok Tom zmarszczył brwi w zastanowieniu i zaczął się wolno zbliżać. Bliskość spowodowała, że Grey zapomniał jak się oddycha i tylko bezsilnie obserwował rękę zbliżającą się do kaptura. Okrycie głowy zostało delikatnie zdjęte.

– A to ciekawe. Zdradzisz mi sekret skąd dodatkowa paru uszu? Muszę przyznać, że czuję się zaintrygowany. Całkiem gustowne są te uszka i pasują do Ciebie – Tom delikatnie dotknął jednego z kocich uszu, ale tego było już zbyt wiele dla Arena. Odepchnął głaszczącą rękę z okrzykiem:

– Nie dotykaj mnie! – Odsunął się nieco i wpatrzył w czerwone oczy Riddle'a, w których dostrzegł najpierw dezorientację, później szok, a na koniec powagę. Nie chciał się nawet domyślać co Tom zaobserwował w jego oczach. Czuł jak emocje w nim szaleją. Przez moment walczył, żeby je opanować i nie pokazać bólu, żalu i zranienia zwłaszcza temu czerwonookiemu Ślizgonowi.

– Wyjaśnisz skąd ta ... żywa reakcja?

– Pewnie każdy byłby zaskoczony dowiadując się paru ciekawych rzeczy odnośnie swoich szkolnych kolegów.

– Więc podziel się swoją wiedzą. Jestem ciekaw czego się dowiedziałeś.

– Jesteś pewien o Panie? – Aren specjalnie użył podsłuchanego tytułu. Rozszerzające się w zaskoczeniu źrenice oczu Toma potwierdziły, że trafił w czuły punkt. Dokończył więc spokojnie – A może fakt, że praktykujecie tutaj czarną magię doprowadził mnie do tego stanu? Kto wie?

Poczuł na skórze magię Toma, która najwidoczniej zaczęła się wymykać spod kontroli. Nie przejął się tym jednak wyciągając fiolkę z antidotum i przełykając jej zawartość. W tym czasie ukryte w ścianie wejście do pokoju wspólnego odsunęło się i pojawili się członkowie grupy Toma, wywołani pewnie przez falę magii Riddle'a. Wszyscy jak jeden mąż mieli zaskoczenie wypisane na twarzach. Abraxas patrzył na Arena z niemym pytaniem. Zimny wzrok, który ujrzał w odpowiedzi zdeprymował go zupełnie.

– Kto Ci o tym powiedział? – Zapytał na pozór spokojnie Tom.

– Sam usłyszałem, za pomocą tych oto miłych dla oka uszu. – W tym momencie Grey poczuł jak antidotum zaczyna działać i kocie uszy zaczynają go mrowić, a po chwili zanikają. Był pewien, że zniknęły, bo słyszał już tylko zwyczajne dla ludzkich uszu dźwięki. Bez tej mnogości, dokładności. Spokojnie kontynuował wypowiedź – Ich zasięg jest imponujący. Udało mi się podsłuchać całą rozmowę w tajemnym pomieszczeniu, w którym praktykujecie czarna magię. Słyszałem też rozmowę w pokoju wspólnym. – Mówiąc to spojrzał ponownie na Abraxasa, który po tych słowach zbladł strasznie – Nie chcę mieć z Wami nic wspólnego. Idźcie wszyscy do diabła! – Po tych słowach odwrócił się na pięcie i pobiegł w stronę pracowni. Tam mógł się zaszyć i nikt był w stanie go nagabywać. Wyhamował tuż przed portretem centaura i tu dopadł go Abraxas, krzycząc zdesperowanym głosem:

– Zaczekaj Aren! Pozwól mi wyjaśnić!

– W takim razie proszę bardzo, zaprzecz Abraxasie! Powiedz mi prosto w oczy, że nie szpiegowałeś mnie dla Riddle'a! Naprawdę zacząłem Ci ufać! Wykorzystałeś mnie! Nie zaprzeczysz, bo to prawda ... – po tych słowach jego głos odmówił posłuszeństwa, więc umilkł i ruszył w stronę otwierającego się przejścia.

– Owszem tak było, ale tylko na początku! Zaczekaj! – Wołał za nim rozdygotany Malfoy, ale nie zdążył dopaść przejścia zanim się zamknęło. Stał chwilę przed litą ścianą w bezruchu próbując zapanować nad sobą. Kiedy mu się to wreszcie udało rozkazał Warrenowi – Wpuść mnie! – Ten jednak pozostał nieugięty na prośby, groźby, a nawet późniejsze błagania.

Malfoy uderzył ze złości pięścią w kamienną ścianę, przegryzając mocno wargę. Rozluźnił zęby dopiero kiedy poczuł metaliczny posmak krwi na języku. Oczywiście wiedział, że centaur na obrazie nie ulegnie, dlatego zrezygnował z westchnieniem. Czuł się tak bardzo podle. Aren za nic mu nie uwierzy, że mówił tak bo musiał. Nie da wiary, że chciał go chronić. Jednocześnie miał świadomość, że wszystko zaczęło się od rozkazu. Nie mógł temu zaprzeczyć. Czuł się jak śmieć. Widział jak bardzo zranił Arena i to go bolało. Tym bardziej, że Grey był ostatnią osobą, którą chciałby zranić. Czuł, że Aren mu tego nie wybaczy. Takiej zdrady się nie wybacza. Tak rozdygotany nie mógł pojawić się w pokoju wspólnym. Musiał się opanować za wszelką cenę. Parę głębokich oddechów później Abraxas ruszył w stronę salonu Slytherinu rozmyślając o tym skąd Rudolf mógł wiedzieć o koszmarach Arena. Czyżby ktoś jeszcze wówczas udawał sen? A może sam Lestrange? Oczywiście powoli wszystko stanie się jasne. Póki co ich tajemnice wyszły na wierzch. Aren wie już jaki naprawdę jest Tom. Oni wszyscy natomiast wiedzą już, że nie docenili Greya. Abraxas czuł wielki ból w sercu z powodu zielonookiego chłopaka i wiedział, że tego nie przebije żaden inny ból. Nawet taki, który prawdopodobnie zada mu Tom. Był już niedaleko wejścia do pokoju wspólnego dlatego przystanął, by ponownie zapanować nad emocjami po czym podszedł do wejścia. W salonie od razu poczuł wszechogarniającą mroczną aurę Toma. Cała ich grupa siedziała oczywiście przy kominku wokół Riddle'a. Krótki ruch dłoni tego ostatniego, sprowadził Abraxasa na jego stałe miejsce w fotelu. Usiadł sztywno czekając na rozwój wypadków.

– Słucham zatem. Chcecie mi coś powiedzieć? – Zagaił na pozór spokojnie ich Pan, ale każdy ze świty wiedział, że jeden zły ruch i bestia zaatakuje. Po chwili ciszy odezwał się Black. Abraxas słuchał go z podziwem oceniając, że ma nerwy ze stali. Miał co prawda zaciśnięte w pięści dłonie, ale spokojnie patrzył w oczy Toma.

– Czekając na Ciebie Panie w sali na drugim piętrze rozmawialiśmy o ostatnich zajęciach i o klątwie tnącej. Podczas tej rozmowy nazwałem Cię Panem. Zakładam więc, że to moja wina, że Aren dowiedział się o naszej tajemnicy.

– Podczas kłótni tutaj, czyli w pokoju wspólnym, wyszło na jaw zadanie, które mi zleciłeś Panie i wtedy ...

Legilimens – Wypowiedź Abraxasa przerwało nagle zaklęcie, na które nie był przygotowany. W duchu przeklinał bezróżdżkową magię Toma równocześnie mobilizując siły, by odeprzeć potężny atak. Już po chwili wiedział, że nie da rady. Skupił więc wszystkie siły na tym, aby nie dopuścić Toma do wspomnień o pamiętnej rozmowie i o koszmarach Arena. Obiecywał mu, że to pozostanie między nimi i postanowił przyrzeczenia dotrzymać za wszelką cenę. Po minutach, które dla niego były wiecznością, Tom wycofał się z jego umysłu. Dowiedział się dużo, ale Abraxasowi udało się zachować dla siebie to co najcenniejsze: koszmary Arena, pomoc i rozmowę w łazience, kilka innych rozmów, które przeprowadzili i które ich zbliżyły. Nie udało mu się natomiast ukryć wspomnień dotyczących otrucia Greya przez Rudolfa. Były zbyt wyeksponowane, by Tom zaraz na początku się na nie nie natknął. Malfoy nie śmiał nawet westchnąć z ulgą. Po czole i skroniach płynęły mu stróżki potu, a w głowie pulsował ból. Miał tylko nadzieję, że Riddle na dziś z nim skończył. Drugiego ataku już by nie przetrzymał. Obserwował czujnie ich Pana, który siedział przez chwilę nieruchomo najwyraźniej analizując to czego się dowiedział. Po chwili Riddle wolno odwrócił się do Lestrange'a mówiąc:

– Zdawać by się mogło, że masz więcej szczęścia niż rozumu Rudolfie. Gdyby Twój plan się powiódł Grey byłby teraz trupem, a Twoje członki byłyby porozrzucane po całym jeziorze. Myślę też, że pewnie długie dni minęłyby nim pozwoliłbym Ci umrzeć – Uśmiechnął się podle widząc przerażenie na twarzy Lestrange'a i kontynuował – Jest jednak również plus Twojej głupiej akcji. Dowiedziałem się dzięki niej czegoś zdumiewającego o Greyu. Wierzę, że zrozumiecie Waszą karę. Od tamtego dnia widziałem, że coś przede mną ukrywacie. Miałem nadzieję, że któryś z Was przyjdzie do mnie i mi o tym opowie. Jestem głęboko zawiedziony, że tak się nie stało. Zacznę od Ciebie Rudolfie. Oczywiście masz świadomość, że zawiniłeś. Crucio …

***

Aren leżał skulony na kanapie. Miał zamiar przeczekać tutaj aż do momentu, gdy po kolacji wszyscy wyjadą do domów. Nie chciał nikogo widzieć. Oczywiście miał świadomość, że podczas przerwy świątecznej może natknąć się niestety na Toma, ale marzył o tym, by stało się to jak najpóźniej. W zaistniałej sytuacji perspektywa spędzenia okresu świątecznego w towarzystwie Toma wydawała mu się najgorszą z możliwych opcji. Jeszcze tak niedawno niecierpliwie wyczekiwał tego czasu, a teraz dziękował Merlinowi, że miał miejsce, w którym mógł się zaszyć wiedząc, że nikt tu nie wejdzie. Eliksir spokoju, który zażył kiedy tylko wszedł do tego pomieszczenia pozwolił mu utrzymać emocje na wodzy. Dzięki temu nie pogrążył się w depresji. Starał się zapanować nad sobą, co dość dobrze mu wychodziło. Nie mógł się pojawić w stanie całkowitego rozklekotania nerwów w pokoju wspólnym Ślizgonów. Co prawda miał nadzieję, że nie spotka tam dziś Riddle'a, ale z drugiej strony ... znając jego szczęście. Dlatego musiał nad sobą panować. Nie mógł pokazać jak bardzo zabolało go to wszystko co się stało. Również zdrada Toma. Przecież wybaczył mu ten atak na siebie za pomocą Legilimencji, a jednak Riddle kazał szpiegować go Malfoyowi. A on głupi zaufał Abraxasowi, a mógł się wycofać. Nie raz zresztą … Aren niespodziewanie poczuł jak po policzku spływa mu łza, później następna. Starł je natychmiast głęboko oddychając.

Dochodziła północ. Z pewnością wszyscy, którzy mieli wyjechać, wyjechali. Był już najwyższy czas udać się do dormitorium spać. Aren wciąż miał cichą nadzieję, że nie spotka Riddle'a. Oczywiście była to płonna nadzieja. Kiedy tylko przekroczył próg pokoju wspólnego, wyczuł znajomą obecność Toma. Gdyby miał jakiekolwiek wątpliwości wpatrzone w niego czerwone oczy rozwiałyby wszystkie. Zignorował Riddle'a i ruszył od razu w kierunku dormitorium z nadzieją, że ten się nie odezwie, ale naturalnie tutaj też zawiodło go szczęście..

– Porozmawiajmy. – Aren zawahał się, ale jednak zatrzymał i odwrócił w stronę rozmówcy. Żeby nie wyjść na tchórza podszedł bliżej Toma i wpatrzył w piękne oczy, które tak uwielbiał. Czuł równocześnie żal i ucisk w sercu, ale hardo stwierdził.

– Zdaje się, że już wyjaśniliśmy sobie wszystko. Jest coś co chciałbyś dodać?

– Nie będę się bronić. Tak jak powiedziałeś prawda wyszła na jaw i nie mam zamiaru zaprzeczać.

– Cel uświęca środki jak widzę. Doprawdy jesteś rewelacyjnym aktorem. Obiecywałem sobie, że drugi raz nie dam się zdradzić, a tu proszę. Okazuje się, że odkąd postawiłem tutaj stopę już byłem częścią Twojego planu. Chodziło bez wątpienia o to, by jak najwięcej dowiedzieć się o Czarnym Panu. Jestem niepoprawny. Naprawdę uwierzyłem w tą twarz, którą mi pokazywałeś, gdy byliśmy sami. Okazała się fałszywa. Kłamstwem była tak moja przyjaźń z Abraxasem jak i polepszające się relacje z pozostałymi.

– Kiedy byliśmy sami nigdy nie udawałem. Przypomnij sobie, że nawet w momencie kiedy byliśmy z innymi traktowałem Cię tak samo, czyli zupełnie inaczej niż pozostałych. Jesteś teraz zbyt zaślepiony złością, żeby to dostrzec. Pozostali naprawdę Cię polubili z małym wyjątkiem w osobie Rudolfa. Nie wydawało Ci się.

– Nie próbuj mi po raz kolejny mydlić oczy Riddle – syknął ostro Aren mrużąc wściekle oczy. – Skończyłem już z Tobą i Wami wszystkimi. Wyczekuję momentu, aż wyjedziecie z reprezentantem Hogwartu do Durmstrangu i będę mieć spokój od … tego wszystkiego. – Przerwał tą tyradę nagły ruch ze strony Riddle'a, który chwycił rękę Arena w mocny uścisk. Zielonooki chłopak próbował ją wyrwać, jednak nie dał rady. Jedyne co mógł teraz zrobić to rzucać wściekłe spojrzenia na rozmówcę, który po chwili powiedział:

– Jeżeli choć przez chwilę myślałeś, że uwolnisz się ode mnie … pozwól mój drogi, że od razu wyprowadzę Cię z błędu. Turniej nic dla mnie nie znaczy. Ty natomiast wzbudziłeś moje zainteresowanie, które pogłębia się za każdym razem kiedy coś nowego się o Tobie dowiaduję. Nigdy nie pozwolę Ci umknąć z moich rąk. Nawet jeżeli mnie teraz nienawidzisz nie pozwolę Ci ode mnie odejść.

– Jeszcze się przekonamy. Pewnego dnia możesz pożałować tych słów. Bądź pewien, że nie będę stał biernie. Kiedy tylko odzyskam magię ...

– Czekam na ten dzień z niecierpliwością. – Przerwał mu Tom i puścił trzymaną w żelaznym uścisku rękę. Nie odsunął się jednak pozostając blisko. Po chwili pochylił się ku Arenowi szepcząc – Wierzę, że pewnego dnia zrozumiesz motywy, którymi się kieruję. – Po tych słowach Tom odszedł do swojego pokoju zostawiając Greya samego.

***

Kolejne dwa dni były istną katorgą. Aren nie czuł na sobie wzroku Riddle'a tylko wówczas, kiedy przebywał w pracowni. To było tak deprymujące, że zaczął nawet omijać posiłki byle uniknąć kontaktu z prefektem Ślizgonów. Przeklinał tradycję siedzenia przy jednym stole uczniów, którzy zostawali w zamku w czasie przerwy świątecznej. Ten obyczaj powodował, że chcąc nie chcąc wciąż był blisko Toma. Na domiar złego następnego dnia wyjeżdżał również Beery. W zamku zostawał tylko dyrektor, woźny, kilkoro nauczycieli i paru uczniów, a w tym Tom. Nerwy Arena były napięte do ostateczności. Z zamyślenia wyrwało go delikatne potrząśnięcie za ramię przez Beery'ego.

– Arenie, słyszysz mnie?

– Przepraszam, zamyśliłem się profesorze.

– Zdążyłem zauważyć. Nie miałbyś ochoty pomóc mi z choinką po kolacji? Zauważyłem, że od momentu ścięcia jej kondycja znacznie się pogorszyła, dlatego przygotowałem specjalną odżywkę. Pomoże jej się zregenerować. Dobrze byłoby, gdyby zdołała wytrwać do Nowego Roku.

– Chętnie pomogę. – Zaoferował chętnie Aren kalkulując, że w ten sposób uda mu się uwolnić od wszędobylskiego wzroku Toma.

Po kolacji zostali w Wielkiej Sali we dwóch z profesorem. Po kolei i systematycznie opryskiwali ogromną choinkę. Aren zauważył, że faktycznie nauczyciel miał rację. Drzewko wyglądało gorzej niż na początku, kiedy zostało tutaj umieszczone. Zajęcie było żmudne i wymagało skupienia. Trzeba było uważa-ć, żeby nie ominąć żadnej gałązki i dobrze wykonać polecone zadanie. Aren był z tego powodu zadowolony. Nie miał kiedy rozmyślać o swoich kłopotach. Idyllę przerwało pytanie profesora.

– Widzę, że ostatnio jesteś nie w sosie. Coś się stało? Odnoszę wrażenie, że odkąd zaczęły się święta nie jesteś sobą.

– Aż tak widać? – Wyrwało się Greyowi niebacznie.

– Pewnie dla wielu uczniów zachowujesz się tak jak zwykle. Miałem jednak okazję poznać Cię lepiej i dostrzegam, że masz jakiś poważny zatarg z Tomem.

– To nic takiego. Po prostu dostałem kolejną lekcję życia nic więcej. – Odpowiedział na pozór spokojnie, ale chwilowe spięcie ciała sporo powiedziało Herbertowi. Czekał na to, że chłopak rozwinie temat, jednak Aren umilkł. Beery nie nalegał i na tym skończyła się ich rozmowa.

Po ponad godzinie byli już praktycznie przy końcu pracy. Oczywiście jak to w życiu bywa w tym newralgicznym momencie skończyła się im odżywka. Beery kazał mu chwilę poczekać i wyszedł do cieplarni po więcej. Aren zszedł z drabiny i usiadł przy stole dopijając swoją herbatę. Tym razem na przekór nie wiadomo komu pił gorzką. Nie lubił takiej, ale przynajmniej nie przypominała mu Toma podmieniającego ich napoje. Skrzywił się na wspomnienie Riddle'a. Nie mógł jakoś przestać myśleć o tym cholernym dupku, przeklętym manipulatorze. Tak rozmyślając zapatrzył się na Czarę Ognia, w której błękitno-białe płomienie żyły i poruszały się podkreślając magiczny klimat artefaktu. Arena zastanowiło, czy magiczny ogień parzy i pchnięty impulsem ciekawości zbliżył się do Czary. Zamierzał to sprawdzić. Przesunął dłoń między płomieniami i okazało się, że ten ogień nie parzy, ale jakby łaskocze. Grey w duchu stwierdził, że właściwie mógł się tego spodziewać. Tak jak może się spodziewać, że Tom zrealizuje swoją obietnicę i nie odpuści. Znał go już na tyle, że nie rzucał słów na wiatr. Gdyby tylko udało mu się jakoś go pozbyć ... nie permanentnie, ale do czasu odzyskania magii. Spojrzenie Greya powędrowało w kierunku Czary, a w głowie zakiełkował pomysł. Wrócił do swojego miejsca przy stole, wyciągnął kawałek pergaminu, pióro, kałamarz i napisał krótkie:

Tom Riddle

Wrócił do Czary, lekko się zawahał, ale sapnął ze zniecierpliwieniem i zdecydowanym ruchem wrzucił zwitek pergaminu w płomienie magicznego artefaktu oczekując podświadomie, że ten natychmiast go odrzuci. Tak się jednak nie stało. Zwitek zniknął w Czarze, a Aren uśmiechnął się z mściwą satysfakcją.