czwartek, 15 marca 2018

Persona. Rozdział 2: Obserwując cię

Uwaga! 27 rozdział Signum został opublikowany 8 marca, uprzedzam byście nie przegapili pod ścianą tekstu ;) 

Minęło ponad pół roku od publikacji pierwszego rozdziału Persony, pamiętacie ją jeszcze? ;) Mam nadzieję, że tak a jak nie... to mogę co najwyżej odesłać do rozdziału pierwszego na małe przypomnienie co i jak :) Jednak nadal jest to twór o trybie nieregulowanym więc musicie się uzbroić w sporo cierpliwości. Dziękuję za ciepłe przyjęcie mojej nowej pracy i komentarze pod ostatnim rozdziałem:

Kurigara: Trochę minęło, ale ostatnim razem napisałaś, że początek był nieco zakręcony i tajemniczy o wielu znaczeniach. Czy nadal odnosisz taka wrażenie? Tutaj przedstawiłam nieco spojrzenie Toma na kilka spraw :)
Queen of the wars in the stars: A jednak udało mi się Ciebie przekonać do Persony pomimo początkowego dystansu, nawet nie wiesz jak bardzo mnie to cieszy! No tutaj w Personie nie każe czekać czytelnikom na interakcje pomiędzy naszymi bohaterami. W tym rozdziale brakło Ginny, ale jest sporo Toma czyli to co lubimy najbardziej i tak bardzo się zgadzam ze stwierdzeniem, że w kanonie Harry poślubił swojego stalkera :D Tak bardzo w punkt! No nic zapraszam na ciąg dalszy kochana ;*
Anonimowy: Uff niknąca rzeczywistość to poprzeczka zawieszona naprawdę wysoko! Cieszę się że dałam radę w pierwszym rozdziale! Oby ciąg dalszy również ci się podobał ;*
S: I kolejne porównanie do Niknącej... Mi akurat się podoba, ale wiadomo rzecz gustu :) Bardzo mnie cieszy, że Persona tak ci się spodobała i wczułaś się w jej klimat. Pozdrawiam ;*
Kiminari: Haha pamiętasz co tam jeszcze było w tym opowiadaniu? :) Potter musi się w końcu zachowywać jak przystało na dorosłą osobę a jednak trochę go już życie doświadczyło w Personie. Tutaj poznasz odpowiedź na wcześniejsze pytanie co się działo po tym jak Riddle oszczędził Harry' ego. Chyba większość fanów ff yaoi nie lubi Ginny ciekawe prawda? ;) Twoje komentarze są naprawdę niesamowite pod względem długości. Naprawdę dziękuję kochana za takie wsparcie :)

Betowała: Matonemis



Rozdział 2: Obserwując cię

Po interesującym, pełnym wrażeń dniu Tom wrócił do domu i z przyjemnością rozsiadł się w fotelu z kieliszkiem wina. Przez chwilę podziwiał wspaniały kolor alkoholu, a na koniec upił łyk delektując się jego smakiem i zatopił się w rozmyślaniach o wydarzeniach dzisiejszego dnia i nie tylko.

Doszedł do wniosku, że chyba z czasem stał się nazbyt niecierpliwy... Planował stopniowo zbliżać się do Pottera, a w rezultacie wykonał ten plan jednym susem.

Pamiętał jak to było dwadzieścia dwa lata temu, kiedy po zabójstwie Lily i Jamesa Potterów o mało nie przeoczył w sąsiednim pokoju dziecka. Zauważył je jednak i chciał zabić tak jak i rodziców. Dzieci mordował zawsze szybko i bez tortur Avadą. Wówczas też uniósł różdżkę i zaczął wypowiadać zaklęcie, ale dzieciak uniósł wzrok i spojrzał na niego z uśmiechem tymi swoimi ślicznie zielonymi oczami. Zaintrygowały go. Opuścił różdżkę i długo przyglądał się niecodziennej barwie. Na koniec ku własnemu zdumieniu podjął spontaniczną decyzję o uczynieniu chłopca swoim horkruksem. Zazwyczaj jego decyzje były głęboko przemyślane, dlatego ta wzbudzała w nim przez te wszystkie lata kontrowersje.

Właściwie to już po wyjściu z tamtego domu był sceptycznie nastawiony do swojego pomysłu. Kilkakrotnie chciał zawrócić, ale w końcu tego nie zrobił. Prawdę mówiąc mimo wahań i wątpliwości czuł, że zrobił dobrze. Nie mógł dłużej pozostawić tego wszystkiego tak jak dotąd. Potrzebował kogoś, kto by zrozumiał. Zabijanie pomagało mu zapomnieć, obnażanie psychiczne i fizyczne ofiar przynosiło ulgę, a bycie ściganym było wisienką na torcie. Swoje postępowanie uważał za sztukę... do czasu. To wszystko podnosiło mu adrenalinę i pozwalało zapełnić pustkę, którą czuł wewnątrz i która stopniowo w nim rosła. Niestety, kiedy zamęt tortur i mordowania cichł, a adrenalina opadała okazywało się, że znowu był sam. Nie było nikogo z kim mógłby planować kolejne akcje, wytyczać cele, nie było nikogo kto zrozumiałby dlaczego postępuje tak, a nie inaczej w tym zakłamanym świecie, gdzie każdy dbał tylko o siebie. Prowadzenie monologu, który czasem przypominał dyskusję z samym sobą w końcu przestało wystarczać. Wielokrotnie myślał o werbunku jakichś ludzi. Nawet kilka razy próbował to zrobić, ale kończyło się zawsze kiepsko. Początkowo bali się go i nie byli w stanie wyrazić własnego, suwerennego zdania. Kiedy nabierali w końcu pewności siebie zaczynali spiskować przeciw niemu i musiał ich zabijać... właściwie w obronie własnej. Kilka prób, które skończyły się podobnie, wyleczyło go z tego pomysłu. W pewnym momencie doszedł w końcu do wniosku, że jest z nim źle, bo sztuka przestała nią być. Zaczęła być zwykłym zabijaniem. Riddle nie był głupcem. Wiedział, że przestał się kontrolować i jeżeli tak dalej pójdzie w końcu popełni błąd, a jego egzystencję zakończy pocałunek Dementora.

Dlatego właśnie ostatecznie przekazał dziecku część duszy, część swojego szaleństwa, mocy, ale czy słusznie? Do tej pory tego nie wiedział, a musiał to zbadać dla własnego bezpieczeństwa. Jeżeli Harry okaże się nie być godnym, po prostu odbierze ją z powrotem. Chociaż byłoby to dość niefortunne. W końcu przecież pozbycie się tamtej cząstki siebie pozwoliło mu zachować jasność umysłu. Żeby zbadać celowość tego działania musiał jednak poczekać.

Po kilku latach walki ze sobą i wegetacji postanowił zająć sobie czymś czas. Tylko tak był w stanie przetrwać. Po długich przemyśleniach postanowił ukończyć Czarodziejską Akademię Teatralną. Tam doceniono jego talent aktorski. On sam zajął sobie okres oczekiwania i rozproszył na parę ładnych lat nudę.

Po latach wróciła do niego kwestia młodego Pottera, wraz z informacjami w gazetach, że aktor ten grał będzie w takiej, a takiej sztuce. Tom był naprawdę zaskoczony, że chłopak obrał sobie taki kierunek nauki. Dokładnie taki sam jak on. Początkowo obiecał sobie solennie nie zbliżać się do niego dopóki nie zakończy edukacji, ale zupełnie świadomie złamał swoje postanowienie. Musiał po prostu musiał iść na sztukę, w której Harry grał główną rolę. Pierwszy raz widział go na żywo. Sztuka sama sobie była słaba, a chłopak nie potrafił wczuć się w swoją rolę i wykrzesać uczuć do głównej bohaterki. To był główny mankament, ale jak ocenił , pozostały występ młodzieńca był wyborny. Po sztuce musiał się powstrzymać, by do niego nie podejść, chociaż w świetle późniejszych wydarzeń trochę tego żałował. Na Pottera wylano dosłownie wiadra pomyj. Tom natomiast po tym i po każdym następnym przedstawieniu wysyłał mu forsycję. Obserwował zielonookiego chłopaka i widział, że jego blask i pewność siebie przygasła znacznie. To było... rozczarowujące. Zastanawiał się nawet co mógłby w tej sprawie zrobić i wówczas Beery zaproponował mu udział w eksperymentalnym przedstawieniu z udziałem uczniów. Tom nie mógł się nie zgodzić. Była to doskonała okazja na obserwację Harry'ego z bliska i zweryfikowanie decyzji sprzed lat. Nie przewidywał zbyt wielkich kłopotów z nawiązaniem kontaktu z młodzieńcem. Herbert zdradził mu, że Potter jest jego wielkim fanem.

Pierwsze spotkanie przebiegło nie do końca tak jak zaplanował. Trochę się zapędził. Jednak Harry naprawdę pozytywnie go zaskoczył. Podobało mu się jak na niego patrzył, jak reagował... Pierwszy raz Tom stracił panowanie nad sobą w kontakcie z innym człowiekiem. Było to niesamowite, wspaniałe uczucie. Riddle porównując je z tym co znał, doszedł do wniosku, że takie wrażenia dawało mu dotąd jedynie torturowanie ludzi. Skóra chłopaka smakowała wybornie... kiedy go ugryzł, spodziewał się odtrącenia, szoku, odrazy, a tu nic. Tylko ten okrzyk, po którym sam poczuł dreszcz ekscytacji.

Kolejnym zaskoczeniem było stwierdzenie, że chłopak wciąż przechowuje forsycje, które mu podarował. Co prawda nie odczytał wiadomości, którą mu w ten sposób przekazał, ale to nie szkodzi. Teraz już wiedział. Tom ku własnemu zdumieniu stwierdził, że nie może się doczekać kolejnego spotkania z Potterem. Co prawda oceniał, że było to trochę ryzykowne. Pierwsze zetknięcie wyzwoliło w nim przecież prawdziwą osobowość. Nie wzbudził jednak w młodzieńcu przerażenia, co rokowało pozytywnie w ich dalszych kontaktach. Czy Harry będzie osobą dzięki której ta pustka w nim się wypełni? Tego nie wiedział, ale teraz, po pierwszym teście mógł rozpocząć polowanie i grę. Grę, której zasady znał tylko on. Potter póki co pozostawał tylko zwykłym pionkiem. Być może w przyszłości awansuje, ale zależało to już wyłącznie od niego.

***

Harry obudził się wcześniej niż zwykle i z zaskoczeniem zauważył, że zamiast w swojej sypialni śpi na kanapie w salonie. Był półprzytomny i jakoś nie mógł sobie przypomnieć powodów, dla których się tam znalazł. Zdecydował, że skoro już się obudził, warto byłoby się odświeżyć w łazience. Liczył na to, że to dobudzi się do reszty. Przeciągnął się, zwlókł z kanapy i nie patrząc pod stopy ruszył do łazienki. Już po dwóch krokach syknął nagle z bólu i zatrzymał się raptownie z zaskoczeniem spoglądając na podłogę. Usłana była odłamkami lustra i to błyskawicznie przywróciło mu pamięć na temat wydarzeń ostatniego wieczoru. Spowodowało też, że poczuł moralnego kaca. Z parszywym humorem, omijając zręcznie kawałki szkła, dotarł w końcu do łazienki. Wszedł pod zimny prysznic, co zawsze pomagało mu poukładać sobie myśli.

Zupełnie nie wiedział co mu strzeliło do głowy. Ginny potraktował po prostu karygodnie i był tym załamany. Obiecał sobie przecież już dawno, że nie przekroczy pewnej granicy w kontaktach z nią, a wystarczyło jedno spotkanie z Tomem... Oczywiście nie mógł obwiniać o to wszystko Riddle'a, to byłoby zbyt proste wytłumaczenie. W końcu to w jego głowie zalągł się taki, a nie inny nienormalny pomysł. Zawsze przecież wiedział, że jest inny od swoich rówieśników. Przez lata udawał, że jest inaczej, że nie odbiega od powszechnie przyjętych norm, ale podświadomie przeczuwał, że tak nie jest. Rejestrował swoją odmienność, czuł ją... powodowała, że każdy jego związek ledwo się zaczynał, a już się kończył. Po kilku takich zdarzeniach ocenił, że to pewnie wynika z jego inności i jeśli chce doszlusować do innych, musi udawać. Nie da się inaczej. Grał więc ukrywając przed wszystkimi swoje prawdziwe ja i gubiąc gdzieś po drodze prawdziwego Harry'ego Pottera. Zagubił się w tej grze do tego stopnia, że teraz właściwie z trudem przychodziło mu zdefiniowanie jaki był rzeczywiście.

Takie rozmyślania zajęły mu cały czas pod prysznicem. Wreszcie zmarzł tam na kość i zakręcił wodę. Osuszył się jednym ruchem różdżki i stanął przed lustrem, by ułożyć włosy. Rana na szyi rzuciła mu się w oczy. Przyjrzał się jej bliżej obrysowując opuszkiem palca jej zarys i wzdychając lekko. Pamiątka ze spotkania z Tomem wciąż wzbudzała u niego skrajne emocje. Niektóre nienazwane. Czuł dreszcze ekscytacji, ale równocześnie zdawał sobie sprawę, że przez to co zrobił Tom on, Harry stracił całą swoją samokontrolę. Westchnął i sięgnął po różdżkę, by pozbyć się tego znaku, ale zupełnie nagle zawahał się, a chwilę później w zamian za zaklęcie leczące rzucił na swoją szyję czar maskujący. To głupie, ale postanowił zostawić ślad, który przypominał mu, że to jak wczoraj grali z Riddle'm nie było tylko snem. Owinął się ręcznikiem wokół pasa i wyszedł na próg łazienki. Łypnął groźnie w stronę rozsypanego po podłodze szkła i ruchem różdżki naprawił nieszczęsne lustro. Przeszedł do kuchni i zjadał śniadanie popijając mocną, czarną kawą. Podczas posiłku podjął decyzję, że kiedy wróci z Akademii koniecznie musi skontaktować się z Ginny... teraz było na to za wcześnie. Sam nie czuł się na siłach przeprowadzić z nią rozmowę, a i dziewczyna z pewnością jeszcze nie ochłonęła.

***

Akademia po wczorajszym gwarze i tłumach zdawała się być strasznie cicha. Skinął lekko głową sekretarce na przywitanie i ruszył do jednaj z auli, gdzie odbywały się zajęcia praktyczne. Był pierwszy, co go specjalnie nie zdziwiło. W końcu było jeszcze dość wcześnie. Postanowił wobec tego nie marnować czasu, wyjął z torby pergamin, na którym był krótki opis aktu i sceny, którą mieli przerabiać. Przeczytał to po raz kolejny i skrzywił z niechęcią. Niestety to co czytał było egzaltowane i melodramatycznie, a jak wiadomo marnie radził sobie z takimi scenami. Zapowiadała się klapa. W dodatku wykładowcą na tych zajęciach był Beery, więc wiadomo było, że jak zawsze nie będzie mu szczędził kąśliwych uwag podczas jego kolejki. Harry zdawał sobie sprawę, że nauczyciel chce dla niego jak najlepiej i to co mówi jest prawdą, ale i tak nie ułatwiało mu to gry. Jego skupienie rozproszyło skrzypnięcie otwieranych drzwi sali. Odwrócił się, by sprawdzić kto przybył i niestety nie ucieszył się na widok Malfoya i Zabiniego. Wrócił do swojego zajęcia, a oni zajęli miejsca niedaleko niego. Malfoy oczywiście nie wytrzymał i stwierdził głośno:

– Potter, nieważne ile razy to przeczytasz. Skutek i tak będzie niezmienny. Na brak talentu raczej nie ma lekarstwa.

– Hmm... postaram się nie przyćmiewać twojej gry aktorskiej i niewątpliwej świetlistej kariery.

– Jakby to było w ogóle możliwe. Wciąż się zastanawiam co ty tutaj robisz. W końcu każdy wie, że nie nadajesz się do tego Potter. Jedna druzgocąca porażka ci nie wystarcza? Chyba, że wystarczy ci granie jakichś mało znaczących ról w trzeciorzędnych sztukach, na które i tak nikt nie zwraca uwagi. To by wszystko wyjaśniało.

– No widzisz. Nie musisz się aż tak o mnie martwić Draco. Naprawdę doceniam twoją troskę, choć uważam że jest zbyteczna – Harry uśmiechnął się słodko sprawiając, że były Ślizgon aż poczerwieniał ze złości. Widząc to Potter zacmokał z sadystyczną radością, jeszcze bardziej denerwując Malfoya. Kolejne osoby, które wchodziły do auli, obserwowały to małe starcie i kręciły z niedowierzaniem głowami. Oni jednak nie bardzo zwracali na to uwagę do czasu, aż niespodziewanie usłyszeli gdzieś od strony drzwi głos dyrektora Beery'ego:

– Skoro aż tak pragniecie ze sobą kontaktu, to zapraszam obu panów na scenę jako pierwszych Potter grasz Adama, Draco Sylvię. Proszę bardzo – zaskoczeni obejrzeli się niemal równocześnie. Beery wszedł na aulę wraz Tomem Riddle'em i aktualnie zmierzał w stronę swojego stałego miejsca. Tom został z tyłu szepcząc coś do reżysera, po czym usiadł na jednej z ławek, patrząc w ich stronę z oczekiwaniem.

Nie było wyjścia. Obaj z Malfoyem wstali i ruszyli na scenę. Nawet jeśli Draco nie było w smak grać kobietę, zwłaszcza przed tak znanym aktorem, nie zgłaszał protestów. Harry ocenił, że ten miał rację, bo z Beery'm nie warto było wdawać w jakiekolwiek dyskusje. Był bardzo uparty i przywiązany do swoich decyzji. Harry spojrzał przelotnie na Toma, który przyglądał się teraz Draco z widocznym zainteresowaniem. Nie polepszyło mu to humoru. Riddle zapewne wiedział kto jest obecnie najlepszy na roku. Oczywiście blondyn to zauważył i wyraźnie był zachwycony faktem, że ktoś tak sławny go obserwuje. Spowodowało to, że nabrał „wiatru w żagle” i pewności siebie. Potter zazdrościł mu skrycie tej swobody. Pewność siebie była czymś, co bardzo powoli odbudowywał w sobie. Póki co jednak miał w tej kwestii spore braki i niestety odbijało się to na jego grze.

Z Malfoyem grali już wcześniej, ale nigdy w takiej konfiguracji. Najlepiej wychodziło im odgrywanie wrogów... głównie dzięki wieloletniej praktyce rodem jeszcze z Hogwartu. Świetnie sprawiali się również wtedy, kiedy jeden z nich był tak zwanym czarnym charakterem. Nigdy dotąd nie mieli okazji odgrywać wobec siebie żadnych pozytywnych uczuć, a tym bardziej miłości... to było zbyt absurdalne. Harry wiedział, że dyrektor zdaje sobie z tego doskonale sprawę i aktualnie z pełną premedytacją go testuje. Wziął głęboki oddech i spojrzał na Draco. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem, a na sali ucichło. Wszyscy wydawali się być niezwykle zainteresowani sceną na której stali, co Harry'emu jakoś nie pomagało.

Według scenariusza Sylvia–Draco miała jemu–Adamowi wyznać miłość tuż po tym, jak tego samego dnia nieco wcześniej, zaręczył się z jej najlepszą przyjaciółką. Mówi mu to pod wpływem lekkiego upojenia alkoholowego w momencie, gdy Adam odprowadza ją z przyjęcia. Po tym wyznaniu stara się zmusić go do pocałunku, ale Adam opiera się jej i próbuje przemówić do rozsądku, chociaż skrycie też ją kocha. Sylvia odchodzi, a Adam patrzy za nią wyglądając na załamanego traconą właśnie jedyną, prawdziwą miłością.

Harry w duchu westchnął ciężko i przygotował wewnętrznie do gry. Doprawdy uważał, że ta sztuka to jakaś beznadziejna opera mydlana i zastanawiał się poważnie kto kupuje na taką szmirę bilety. Sam by się nie połakomił. W pewnym momencie zorientował się o czym myśli i postarał się odegnać te rozważania. W końcu nie takie powinny być myśli aktora, mającego za chwilę grać jednego z głównych bohaterów. Chwila wzajemnej obserwacji przedłużała się już ponad miarę i może dlatego Beery, zapewne po to, by ułatwić im wczucie się w sytuację, jednym ruchem różdżki zmienił wystrój na odpowiadający temu momentowi w sztuce. Na scenie pojawiły się schody prowadzące do przedsionka domu wraz z drzwiami, z których powinni obaj–oboje wyjść. Obaj z Malfoyem pojęli aluzję i przemieścili się poza te drzwi, by zacząć odpowiednio. Niewidoczni z widowni szybko przygotowali się do wyjścia. Harry objął Draco ręką w pasie, a blondyn uwiesił się na jego ramieniu. Harry–Adam postarał się przybrać odpowiednią do granej sceny minę i otworzył drzwi, przeprowadzając przez nie ostrożnie Sylvię–Draco. Rozpoczęli. Już na schodach Sylvia–Draco odsunęła się od niego delikatnie wpatrując się w milczeniu w schody. Adam–Harry zgodnie ze scenariuszem patrzył na nią w milczeniu.

– Adamie... – Sylvia–Draco zagryzła wargę, patrząc niepewnie na niego, a po chwili kontynuowała: – naprawdę chciałabym ci pogratulować zaręczyn... jednak właśnie w tej chwili czuję, jakby moje serce rozpadało się na milion małych kawałeczków...

Draco grał swoją rolę wspaniale i Harry mimo woli podziwiał go za to. Zdawał sobie równocześnie sprawę, że to on powinien tutaj lśnić, bo to właśnie on w tej scenie grał rolę przewodnią. Niestety nie bardzo mu szło, ale nie było czasu tego roztrząsać:

– Dlaczego teraz?

– Myślałam, że będę mogła zapomnieć. Często jednak łapałam się na tym, że wracałam myślami do czasów, gdy byliśmy razem. Dziś coś we mnie pękło. Wtedy, kiedy zobaczyłam cię wraz z nią... Adamie proszę! – Draco–Sylvia złapał go za ramiona patrząc z desperacją, po czym zgodnie ze scenariuszem próbował go pocałować. Adam–Harry zdecydowanym ruchem ujął jego ręce odsuwając go na bezpieczną odległość mówiąc:

– Wystarczy! To już przeszłość. Ułożyłem sobie życie z kimś innym! Nie będę ciągle patrzył wstecz. Jesteście przyjaciółkami i szanuję to. Proszę jednak... nie mieszaj się już nigdy więcej między nas! – Krzyknął Harry–Adam z przekonaniem, patrząc jak po takiej deklaracji z ciała Sylvii–Malfoya ulatują emocje i zrezygnowany blondyn odwraca się. Właśnie teraz Adam–Harry musiał pokazać jak bardzo mu na Silvii–Draco zależy. Zaznaczyć, że wciąż ją kocha, a jedynie rozsądek nakazuje mu zachować się tak, a nie inaczej. I w tym właśnie momencie poczuł pustkę. Stracił całą werwę, kompletnie nie czuł tej chwili, tej sceny i nie wiedział nawet jaką powinien przybrać minę. Już miał się poddać, kiedy usłyszał ponownie głos Malfoya, który gwałtownie odwrócił się znowu w jego stronę:

– Nie zostawię tak tego! Nie możesz mnie tak traktować! Myślisz, że nie wiem co tak naprawdę jest twoim celem? Dlaczego wchodzisz w jej rodzinę?! Jesteś bardzo wyrachowany Adamie!

Harry był w pierwszej chwili zaskoczony. Tego nie było w scenariuszu. Draco właśnie improwizował. Nie ważne, czy robił to ze względu na siebie, czy też po to, żeby mu pomóc, ale i tak Potter był zaskoczony, że blondyn ośmielił się zrobić coś takiego przy dyrektorze i Riddle'u. Spojrzał lekko w stronę Beery'ego i na widok uśmiechu na jego twarzy zorientował się, że improwizacja Draco spotkała się z akceptacją. Szybkie spojrzenie na Toma nie poprawiło mu humoru, gdyż ten wciąż obserwował Malfoya. Harry poczuł gniew i determinację. Postanowił sobie, że przyciągnie jego spojrzenie za wszelką cenę. Kiedy tak sobie powiedział poczuł, jakby wstąpiła w niego nowa siła. Był się gotowy na konfrontację. Nagle przed sobą ujrzał nie Draco, ale kobietę, która próbowała mu odebrać wszystko na co tyle czasu pracował. Musiał jej skutecznie wyperswadować ten głupi pomysł z głowy. Jego postawa, twarz i wzrok zupełnie się zmieniły kiedy zaczął:

– Jesteś pewna, że chcesz ze mną walczyć? Po tym wszystkim? Przypominam ci, że to ty byłaś tą, która nalegała na rozstanie. Uszanowałem twoją wolę. A ty nagle się odmieniasz. Próbujesz zacząć na nowo teraz, kiedy jestem kimś w Ministerstwie. Nazywasz mnie wyrachowanym, więc jaka ty jesteś? Przecież chcesz zburzyć szczęście nie tylko moje, ale i swojej najbliższej przyjaciółki.

Draco był zaskoczony. Potter nagle jakby się odmienił. Podchwycił jego grę i wspaniale ją kontynuował. Nie tak miało być. Plan był taki, że to on, Malfoy będzie błyszczał... coś musiał zrobić. Postanowił wrócić do techniki brania na litość i uwodzenia. Wiedział, że Potter był kiepski w odczytywaniu emocji, które były w jakikolwiek sposób związane z uczuciami. Czuł jednak, że coś jest inaczej niż zazwyczaj, gdy razem grali. Nie mógł uchwycić co to było. Nie rozumiał tego tak samo jak wzroku Pottera, który nagle nabrał niesamowitej pewności siebie. Nie było na co czekać, trzeba było brnąć dalej jak postanowił:

– Nie schlebiaj sobie! Takich jak ty mogę mieć na pęczki. Przyznam jednak, że tylko z tobą czułam, że naprawdę żyję. Wszystko wydawało się takie proste... chciałam zapomnieć w ramionach innych, ale ty wciąż powracałeś do mnie w myślach. Za każdym razem! Nie mogę znowu cię stracić!

– I zajęło ci tyle lat by do tego dojść! W dniu moich zaręczyn?! To jakiś twój kolejny kiepski żart? Odejdź stąd dopóki możemy oboje zakończyć to polubownie...

Harry–Adam wciąż widział przed sobą nie Draco, ale irytującą kobietę. Denerwował go jej głupi opór. Nie wiedział do czego dążyła tą żałosną paplaniną. Widział jak usta, które niegdyś tak kochał zaciskają się w wąską kreskę. Jej spojrzenie mówiło mu, że się nie podda. Tego się właśnie obawiał. Najwyższa pora była z tym skończyć. Stała teraz idealnie, na samym skraju schodów... wystarczyło podejść i ją czymś zająć... Już nawet wiedział co zrobić by pożałowała, że śmiała tak bezpardonowo wkroczyć w jego plany. Kobieta otworzyła usta i zaczęła mówić:

– Zostaniesz ze mną albo... mmm...

Draco–Sylvia konsekwentnie zamierzał próbować deprymować Pottera–Adama grą na uczuciach. Nie dokończył jednak swojej myśli, którą miał na końcu języka. Miał tym sposobem zwyciężyć, miał złamać Pottera. Nagle okazało się, że Harry stoi tuż przy nim i… pocałował go... Harry cholerny Potter go całował!? Draco mimo szoku usłyszał jak obecni na sali sapnęli jak jeden mąż widząc rozgrywającą się scenę. Próbował się wyszarpnąć, ale Potter objął go żelaznym uściskiem. Cofnąć się też nie miał gdzie, bo spadłby ze schodówi dotarło do niego, że to było zaplanowane. W końcu, po dość długim pocałunku jego usta zostały uwolnione, ale nadal był obejmowany w mocnym uścisku i tylko to chroniło go od upadku. Już miał zamiar coś powiedzieć, ale usłyszał szept Pottera–Adama wypowiedziany słodkim głosem wprost do ucha, chociaż akustyka sali poniosła do uszu obecnych każde wypowiedziane słowo:
– Zdajesz sobie doskonale sprawę w jakim położeniu się znajdujesz, prawda skarbie?

– Potter nie odważysz się...! – sapnął panicznie Draco na moment wypadając z roli.

Malfoy czuł jak napierający na niego Harry–Adam powoli spycha go coraz bliżej krawędzi. Sytuacja wymykała się spod kontroli. Rozejrzał się gwałtownie na boki szukając ratunku, ale druga dłoń Pottera chwyciła go za podbródek zmuszając, by patrzył tylko na niego. Draco wiedział, że dla postronnych obserwatorów cała scena wygląda romantycznie. Nie wiedzieli, że byli w błędzie. Co miał robić? Tymczasem Potter ze stoickim spokojem, wpatrując się w jego oczy swoimi zielonymi i w tej chwili zdecydowanymi na wszystko oczyma stwierdził:

– Czyżby? Jesteś gotowa się przekonać? A może nadal jesteś skłonna mnie szantażować?

Draco miał ochotę krzyknąć, by Potter go puścił, ale zdawał sobie sprawę, że w tym momencie było to nad wyraz ryzykowne. Dłoń zielonookiego podtrzymująca blondyna lekko się przesunęła i ten zachwiał się niebezpiecznie. Oczy Draco rozszerzyły się z przerażenia. To było naprawdę niebezpieczne. Harry tak bardzo wczuł się w rolę Adama, że trudno powiedzieć, czy przebiła by się do jego świadomości prośba. Wtopił się w swoją postać i mimo że Draco zwracał się do niego po nazwisku wciąż uważał go za Sylvię. Malfoy czuł, że Harry by się nie zawahał i wolał nie ryzykować. Nagle dotarło do niego, że Potter jakiego znał w Hogwarcie, Gryfon z krwi i kości nie potrafiłby zaplanować i przeprowadzić takiej intrygi. Potter, który przy nim stał, zrobił to wszystko z iście ślizgońską podziwu godną przebiegłością. Teraz czekał na odpowiedź, a Draco zupełnie nagle zdał sobie sprawę, że w tym pojedynku przegrał. Odparł więc cichym, choć wszędzie dzięki akustyce słyszalnym, drżącym z napięcia i strachu głosem:

– Nie... już więcej tego nie zrobię.

– Grzeczna dziewczynka... a teraz, skoro roztajemy się w zgodzie obejmij mnie czule, inaczej mogłoby ci się coś stać... stoisz tak blisko krawędzi. Chyba tego nie chcemy, nieprawdaż?

Blondyn zacisnął z frustracji zęby, ale świadom, że nie ma wyjścia przywarł do ciała bruneta obejmując go. Na plecach poczuł ręce Pottera odwzajemniające uścisk i odciągające go od krawędzi. Po tym Harry–Adam odsunął się od niego i głaszcząc delikatnie po policzku z czułością jakiej by się po nim teraz nie spodziewał, powiedział już normalnym głosem:

– Nie mogę z tobą zostać. Nasze drogi już dawno się rozdzieliły. W momencie kiedy odeszłaś. Nie chcę jednak byś w ten sposób... nie tak... rozumiesz? Bądź szczęśliwa. Wierzę, że w końcu odnajdziesz swoją drogę...

Harry–Adam gładko powrócił do oryginalnego scenariusza, patrząc jak Draco–dziewczyna odchodzi, schodząc po schodach. Patrząc na plecy Sylvii–Draco uśmiechnął się, przypominając sobie ten strach w oczach. Był naprawdę wyborny. W wyobraźni zobaczył te oczy... wyraźnie widział jak szary strach, zamieniałby się w nich w przerażenie i ból... Tak byłoby, gdyby zrzucił Sylvię–Malfoya z tej krawędzi. Krew cudownie kontrastowała by z...

– Potter!

Harry zamrugał szybko i ocknął się nagle z transu, słysząc wściekły głos Beery'ego. Spojrzał na niego z niezrozumieniem, po chwili zdając sobie sprawę z własnych myśli. Poczuł jakby ktoś uderzył go wprost w żołądek. Czy on właśnie szantażował Draco? Spojrzał na blondyna, który również na niego patrzył. Brunet niespodziewanie dla samego siebie odnalazł w jego spojrzeniu nie drwinę, ale potrzebę ocenienia. To było coś nowego. Zanim zdołał się nad tym zastanowić, dotarła do niego zupełnie inna myśl. Pocałował Draco na oczach wszystkich! Szok spowodował, że znieruchomiał i przestał na moment oddychać, ale nie dane mu było przeżywać tego w spokoju, bo oderwał go od tych myśli głos Beery'ego:

– Harry. Kiedy już myślałem, że naprawdę zaczynasz łapać o co w tym chodzi, ty znowu zrobiłeś krok w tył. Co to był za uśmiech na koniec? Wyglądało jakbyś cieszył się, że ona odchodzi! Czy przeczytałeś dokładnie scenariusz? Miałeś się pożegnać z tą miłością. Miałeś mieć złamane serce, a twoja twarz wyglądała jakbyś triumfował, Merlin jeden wie o czym w tym momencie myślałeś, ale z pewnością nie był to żal i rozpacz.. Wytłumacz mi co to miało znaczyć?!

– Ja... przepraszam. Trochę mnie poniosło. Dyrektorze nie potrafię patrzeć na tą postać jako obiekt swoich uczuć. Ta postać w żaden sposób nie zaskarbiła sobie mojej sympatii i...

– Ty nie jesteś od analizowania postaci! Masz tylko odgrywać daną ci rolę. Skoro potrafiłeś pocałować Draco, by naprawdę wczuć się w to, co miałeś pokazać myślałem, że w końcu nastąpił jakiś przełom. Doprawdy, wracamy znowu do punktu wyjścia – westchnął ciężko Beery czując zawód. Przez chwilę naprawdę miał wrażenie, że Harry wrócił do dawnego sposobu gry. Przez chwilę widział jego determinację, by pokazać swojemu idolowi, że potrafi. Właściwie, gra była perfekcyjna do tego ostatniego momentu i Beery czuł, że dziś nastąpił pewien przełom. Nie do końca wiedział na czym on mógłby polegać, ale był. Oszczędził dalszych kazań chłopakowi i kazał kolejnym dwóm osobom wcielić się w te same postacie.

Potter usiadł w środkowym rzędzie, całkowicie wolnym i obserwował odgrywaną przez innych wciąż tą samą scenę. Starał się ignorować głupie zaczepki, że właśnie zmienił orientację seksualną i przerzucił się na swoją własną płeć. Miał ochotę zapaść się pod ziemię. O czym do cholery myślał całując Draco... i tutaj doszedł do puenty swojego problemu... nie myślał. To była główna przyczyna jego dzisiejszej porażki. Nie myślał o Draco. W jego oczach to była ta zdradziecka żmija Sylvia, która chciała go oszukać i szantażować, a nie Malfoy. Nie powinien jednak aż tak się wczuwać w postać. Właściwie to trudno powiedzieć w jaką postać się wczuł, bo jego interpretacja Adama bardzo odbiegała od oryginału. No chyba, żeby założyć, że to jakiś kryminał, a nie romans. Wtedy mógłby na pewno odegrać niedoszłego zabójcę przyjaciółki przyszłej panny młodej. Był przerażony bo czuł, że myśli, które przecież pogrzebał dawno temu znowu do niego wracały. Dawniej jego umysł podsyłał mu mrożące krew w żyłach wyobrażenia. Nie wiedział skąd to się brało, ale nie chciał ich znowu. Dźwięk oklasków wyrwał go z ponurych myśli. Przeklął pod nosem ze złości, że znowu nie skupił się na tym na czym powinien, czyli na analizie tego jak powinien odgrywać uczucia. Pocieszające było, że nadeszła przerwa na lunch, więc mógł się choć na chwilę wyrwać.

Wyszedł ze szkoły i natychmiast aportował się do przytulnej kawiarenki znajdującej się kilka ulic dalej, gdzie spotykał się z Ronem i Hermioną. Utarł się już zwyczaj, że wspólnie jedli. Stolik, który zwyczajowo zajmowali był pusty. Najwyraźniej dziś był pierwszy. Ron zawsze celebrował posiłki i nigdy na żaden się nie spóźniał. Spojrzał na zegar obliczając, że jeszcze ma kwadrans do ich przybycia. Przywołał kelnera skinieniem głowy, po czym zamówił kawę z szarlotką i lodami. Może to nie było idealne jedzenie, ale cukier to było właśnie coś czego w tym momencie potrzebował, by poprawić sobie humor. Ginny często się z niego wyśmiewała z tego powodu, ponieważ pierwszą rzeczą po jaką sięgał po złym dniu była czekolada. Z czasem doszedł do wniosku, że dziewczyna chyba po prostu mu zazdrościła. Sama musiała przestrzegać diety dla sportowców. Raz podzielił się z nią swoim spostrzeżeniem, ale zrobiła mu z tego powodu wielką awanturę, a na koniec nasłała na niego Hermionę. Na szczęście Ron zjawił się wieczorem ze współczującym i lekko rozbawionym wyrazem twarzy i podsunął mu torbę z Miodowego Królestwa. To go uratowało. Taki przyjaciel to był naprawdę skarb.

Na tych wspomnieniach minęła mu chwila i nim się spostrzegł, kelner przyniósł mu zamówione łakocie. Westchnął z uwielbieniem nabierając na łyżkę gorąco zimną mieszankę i rozkoszując się smakiem. Słodkości popił łykiem czarnej kawy i prawie zamruczał z przyjemności. Kończył już kiedy dostrzegł swoich przyjaciół, którzy właśnie przybyli. Pomachał im ręką na przywitanie, ale wzmógł czujność na widok co najmniej dziwnych min na ich twarzach. Czuł, że dziś będzie potrzebował więcej cukru. Hermiona z Ronem dosiedli się do niego, składając zamówienie, a jemu tymczasem zaczęło robić się gorąco z nerwów. Domyślał się, że mogło chodzić o Ginny. Przedłużająca się cisza zaczęła mu działać na nerwy. Chciał mieć to z głowy jak najszybciej.

– Dobra o co chodzi?

– Słuchaj, nie wiem jak zacząć, ale w Ministerstwie pojawiła się dziwna plotka – powiedział Ron, wykręcając sobie palce. Miał ten zwyczaj od zawsze. Hermiona nie przerywała mu, równocześnie przyglądając się Harry'emu wnikliwie.
– Jaka plotka? – Harry uspokoił się trochę. Z pewnością nie chodziło o Ginny. Ona nie wywlekałaby ich prywatnych spraw publicznie. Tym bardziej jednak zastanawiał się co to mogła być za sprawa.

– Wiesz, nie chciało mi się wierzyć, ale ponoć pocałowałeś Malfoya! – wypalił głośno Ron. Chwilę później dłoń Hermiony zatkała mu usta, ale było już za późno.

– Czy ty w ogóle myślisz Ron? – syknęła dziewczyna, rzucając zaklęcie wyciszające. – Mało miałam problemów, by tego nie opublikowali w tym szmatławcu jakim jest Prorok pod władzą Rity Skeeter? Na szczęście Minister tym razem był mi przychylny. Teraz może wysłuchajmy Harry'ego, dobrze? Ron się zaperzył i wybuchnął:

– A co tu jest do mówienia. Przecież to są oszczerstwa, nigdy nie uwierzę by Harry...

– Zrobiłem to Ron – zdementował krótko zielonooki młody mężczyzna, by już dłużej nie wysłuchiwać jakichś dziwnych teorii spiskowych. Najwyraźniej plotki bardzo szybko się rozchodziły. Nie minęła nawet godzina od tego czasu, a już dotarły nawet do Ministerstwa. Harry przeniósł wzrok na Hermionę, która wyglądała na zaintrygowaną i postanowił kontynuować, póki rudzielec był zbyt zszokowany by coś powiedzieć: – To była tylko próba sztuki. Beery pozwolił fretce improwizować i ja też musiałem, a nie chciałem wyjść na głupca na oczach Riddle'a. No i... jakoś tak wyszło. Na końcu jednak spieprzyłem – podsumował gorzko milknąc.
– Ale całować Malfoya... fuj! Czy to było warte... – wyjąkał Ron, który najwidoczniej zaczął przetwarzać wcześniejsze informacje.
– Zrobiłbym więcej byle tylko zwrócić na siebie jego uwagę... i oczywiście nie mówię o Malfoyu – powiedział z pełną stanowczością w głosie Harry. Nie kłamał i tym bardziej czuł gorycz porażki. Riddle ani na moment nie zwrócił ku niemu swojego spojrzenia, mimo że starał się za wszelką cenę. Chciał by te niesamowite, czerwone oczy spojrzały na niego i tylko na niego, a nie na tą cholerną fretkę! Zacisnął pięści w złości przypominając sobie jak Tom patrzył na blondyna z uznaniem. Drgnął lekko, kiedy Hermiona położyła mu rękę na dłoni w uspokajającym geście, by dodać mu nieco otuchy mówiąc:
– Harry, jeszcze będziesz miał okazję się przed nim wykazać. Uważam jednak, podobnie jak Ron, że podchodzisz zbyt emocjonalnie do tej sztuki. Rozumiem, że „Persona” jest bardzo ważnym przedsięwzięciem, ale nie możesz uciekać się do tak desperackich kroków. Zwłaszcza, że przez to twoja reputacja może jeszcze bardziej ucierpieć.

– Nie rozumiesz Hermiono. Jeżeli będę grał tak jak wcześniej, na pewno nie zostanę wybrany. To dla mnie w zasadzie ostatnia deska ratunku. Inaczej całkiem wypadnę z obiegu. Musisz mnie zrozumieć i ty i Ron. Zdaję sobie sprawę, że to nie było najlepsze posunięcie, ale wtedy straciłem głowę i zatopiłem się w postaci, a to nie zdarzyło mi się już od dawna.

– Wiesz, że zawsze będziemy cię wspierać i...

– Ale nigdy więcej nie całuj cholernego Malfoya! – wtrącił Ron dostając kuksańca w bok od żony. Nie bardzo się tym przejął i spokojnie dokończył: – No co! Tylko się upewniam.

– Spokojnie, nie mam zamiaru – zapewnił Harry widząc ulgę na twarzy przyjaciela. Uśmiechnął się lekko. W tym momencie wyobraźnia spłatała mu figla podsuwając wspomnienie przerażenia w szarych oczach. To było takie piękne. Pewność siebie Malfoya stopniała, a to sprawiło, że chciał widzieć jak ta jego bezczelna twarz... zmienia się jeszcze bardziej. Jak odwaga znika roztrzaskana na kawałeczki przez strach...

– Harry! Słuchasz mnie w ogóle?

– Co? A tak... – zagryzł wargę zaczynając się bardziej udzielać w pogawędce z przyjaciółmi. Czuł się coraz gorzej i jego własne myśli przerażały go. Miał coraz większy zamęt w głowie. Musiał się czymś zająć. Wiedział, po prostu wiedział, że jeśli tego nie zrobi, to te myśli znowu przejmą nad nim kontrolę. Nie potrafił się ich pozbyć, dlatego starał się je ignorować, ale czuł w głębi, że to nie będzie takie proste.

***

Pozostałe zajęcia tego dnia poszły gładko, pomijając zaczepki ze strony innych studentów na temat pierwszych zajęć. Szybko się jednak skończyły, bo do akcji wkroczył Malfoy i zdusił wszystkie plotki i plotkarzy w zarodku. Harry nie wiedział co ten zrobił, ale cokolwiek to było działało i był z tego zadowolony.

Od tamtych pierwszych zajęć nie widział już Riddle'a. Mógł mieć pretensje tylko do siebie. Wybierano przecież uczniów z całej szkoły i być może właśnie uciekła mu szansa. Westchnął i udał się do sali baletowej, gdzie odbywały się zajęcia taneczne. Przebrał się w odpowiednie, przylegające do ciała spodnie i bluzkę po czym zaczął rozciąganie. To były jedne z niewielu zajęć, podczas których czuł się pewnie. Jego prowadzący był bardzo wymagający, ale tego właśnie potrzebował by wyrzucić z głowy te wszystkie niepotrzebne myśli. Choreografia wymagała sporej koncentracji i Harry nie mógł się już doczekać tych ćwiczeń.

Rozciągał się już od kilku minut, kiedy robiąc skłon poczuł na sobie czyiś wzrok. Odwrócił głowę, by spojrzeć kto go obserwuje. Widząc znajome, szare spojrzenie poczuł zaskoczenie. Malfoy rzadko otwarcie się na kogoś gapił. Dodatkowo tym razem wyglądał na głęboko zamyślonego. Po chwili Harry zarejestrował, że Draco bez słowa umieścił się przy nim i również zaczął ćwiczenia rozciągające. Tego się nie spodziewał. Czułby się bardziej pewnie, gdyby Draco poczęstował go tym swoim firmowym, ironicznym uśmieszkiem i rzucił zwyczajowy komentarz. Takie oblicze blondyna przynajmniej znał. Teraz jednak nie wiedział czego mógł się spodziewać, ale czujnie czekał i wreszcie usłyszał ściszony głos:

– Jedna rzecz nie daje mi spokoju Potter. Kogo widziałeś podczas odgrywania roli mnie, czy Sylvię? Analizując scenariusz łatwo można zauważyć, że oryginalny Adam nigdy by się tak nie zachował. W twojej interpretacji była to bardzo wyrachowana postać, która nie cofnęła by się przed niczym dla osiągnięcia celu. Twój Adam nie dałby się zastraszyć nawet mężczyźnie, a co dopiero kobiecie.

– Nie myślałem wtedy nad tym. Po prostu zagrałem i tyle... – odpowiedział wymijająco zielonooki chłopak. Malfoyowi nie spodobała się jego odpowiedź, ale dalej ciągnął rozmowę:

– Jesteś beznadziejny w romansach. Sprawiasz wrażenie, jakbyś kompletnie niczego nie pojmował. Nawet małych, subtelnych podpowiedzi, które są dobrze, jasno, napisane w scenariuszu. Zawsze grasz takie sceny drętwo, jakbyś nie był zdolny do tych uczuć. Zaczynam współczuć twojej dziewczynie. Jeżeli okazujesz jej uczucia tak jak grasz, to musi być naprawdę ślepa z miłości albo bardzo nieszczęśliwa.

– Słuchaj Malfoy. Moją grę możesz obrażać, ale odczep się od Ginny. Nic ci do niej – warknął cicho Harry, by nie zwracać na siebie uwagi. Profesor jak na złość się spóźniał. Zastanawiał się do czego zmierzał właściwie Draco, próbując go właśnie w tym momencie wyprowadzić z równowagi.

– Masz rację, kompletnie mnie nie obchodzi twoje życie uczuciowe. Chciałbym jednak się dowiedzieć... czegoś... Wtedy, tam na scenie, czułem jakbyś był zupełnie inną osobą. Jakby to nie była tylko gra. Twoje zachowanie było przeciwieństwem tego co widziałem od lat. Chcę wiedzieć co to było i czy możesz to powtórzyć.

– Powtórzyć? – sapnął zaskoczony Potter. Raczej nie tego się spodziewał od... właściwie ofiary napaści. – Dlaczego chciałbyś to znowu odegrać?

– Chcę się upewnić... w pewnej sprawie. Więc jak będzie?

– Nie. Szczerze wątpię bym mógł to ponownie odegrać... – skłamał gładko Harry. Nie mógł przecież przyznać przed blondynem, że musiałby dopuścić ponownie do głosu tą część duszy, o której chciałby zapomnieć. Nie zamierzał na to pozwolić. Przez ułamek sekundy zobaczył rozczarowanie na twarzy Malfoya. Żeby nie przedłużać tej rozmowy wstał i po prostu odszedł. Dziwnie się czuł po tej dość tajemniczej wymianie zdań i nadal nie rozumiał motywów, które kierowały Draco. Westchnął cicho wpatrując się w swoje odbicie w licznych tutaj lustrach i widząc zmęczone spojrzenie. To był ciężki dzień, ale miał nadzieję, że taniec jak zawsze go zrelaksuje i pomoże. Na szczęście w końcu pojawił się ich instruktor, więc mógł wyrzucić niechciane myśli z głowy na rzecz układu tanecznego.

***

Tom siedział naprzeciw Beery'ego w jego gabinecie, przeglądając portfolia studentów różnych roczników. Jako, że ilość profili do przejrzenia była naprawdę oszałamiająca, musiał już teraz, pierwszego dnia dokonać selekcji. Żeby ułatwić sobie pracę, robił to wraz z dyrektorem, który na bieżąco mógł coś uszczegółowić, dodać, rozwiać wątpliwości, czy też uzupełnić. Miał jeden cel: zmniejszyć liczbę osób, nad którymi musiałby się skupiać. Tym sposobem doszli do rocznika Harry'ego i Tom zatrzymał się patrząc na jego zdjęcie oraz profil. Był stosunkowo pilnym uczniem, jednak w pewnym momencie jego oceny zaczęły spadać. Kiedy spojrzał na datę, natychmiast zrozumiał. Było to po feralnym pierwszym występie. Najwidoczniej stres i zawód zebrały wtedy swoje żniwo. Niewiele brakowało, by zielonooki młodzieniec został wydalony z Akademii. To musiał być kryzysowy moment. Stopniowo oceny były coraz wyższe. Jedynym przedmiotem, który wciąż kulał była praktyka. Wcześniej zdobywał same Wybitne, teraz były to zaledwie Zadowalające. Na tym tle w oczy rzucał się przedmiot, który przez te wszystkie lata pozostawał niezmienny i Harry był na nim tak samo wysoko oceniany. Była to choreografia. Ten fakt zaintrygował Riddle'a. Zauważył, że Beery bacznie mu się przygląda. Wiedział, że dyrektor miał do zielonookiego chłopaka słabość i życzył mu jak najlepiej. Przyznać jednak trzeba było, że nigdy nie był stronniczy i zachowywał profesjonalizm.

– Co o nim sądzisz? – zapytał w końcu dyrektor, będąc ciekawym opinii Toma o Potterze. Zauważył bowiem, że to był jak dotąd jedyny profil, na którym Tom na dłużej zatrzymał wzrok. Zaczął nawet wertować przebieg dotychczasowej kariery chłopaka.

– Myślę, że ma potencjał. Chcę go jeszcze trochę poobserwować, wtedy zdecyduję.

– To zaskakujące – skomentował z uśmiechem Beery. – Z reguły natychmiast podejmujesz decyzję. Myślałem, że już na wstępie odrzucisz Harry'ego po jego dzisiejszym występie. Chociaż prawdę mówiąc do pewnego momentu szło mu dziś naprawdę nieźle. Sam byłem zaskoczony, gdy nagle pocałował Draco. Żałuję, że wtedy nie widziałem jego twarzy. Musiał być naprawdę zdesperowany, by posunąć się do takiego kroku. Zwłaszcza, że już od szkolnych lat w Hogwarcie chłopcy byli raczej przeciwnikami.

– Zgadzam się, że był moment kiedy nie można było od niego oderwać wzroku. To bardzo pożądana cecha na scenie i chcę zobaczyć czy faktycznie będzie umiał tą umiejętność wykorzystać – oznajmił swobodnie Tom, odkładając kartę Harry'ego na małą stertkę profili uczniów, którzy zostawali w ringu. Wziął kolejne trzy karty i bez ceregieli odłożył je po kolei na stertę odpadających.

Beery wewnętrznie odetchnął z ulgą. Nie chciałby widzieć wyrazu twarzy Pottera, gdyby zobaczył siebie na liście odrzuconych z dalszego etapu wyborów. Na szczęście chłopak wciąż miał szansę. Przede wszystkim udało mu się zwrócić uwagę Toma na tyle, by nie zostać wykluczonym z gry. Podczas występu zielonookiego i Malfoya Beery tylko raz spojrzał na Riddle'a, by sprawdzić jego reakcję na to, co działo się na scenie. Wydawało mu się, że Tom patrzył wtedy tylko w Draco. Już wówczas dyrektor pogodził się z faktem, że Potter zostanie odrzucony. Chyba zbyt ostro go wtedy potraktował. Wątpił, by chłopak miał mu to za złe, ale nadal czuł wyrzuty sumienia...

Dyrektor Akademii chciał jeszcze o coś zapytać swojego gościa, ale wszelkie plany przerwał mu liścik wypadający z kominka pod jego stopy. Sięgnął po kartkę rozwijając ją i czytając szybko zawartość, po czym oznajmił:

– Przepraszam Tom, ale muszę natychmiast wyjść. Wrócę za jakieś dwadzieścia minut. Poradzisz sobie?

– Oczywiście – odpowiedział znad kolejnych kart pytany, nawet na niego nie patrząc. Beery nie zastanawiając się wobec tego dłużej ruszył do drzwi.

***
Gdy został już sam pozwolił sobie na chwilowe rozluźnienie. Cały plik, który trzymał w rękach, odłożył na stertę odrzuconych. Zrobił tak dla niepoznaki, bo zamierzał pomyśleć o zupełnie czym innym niż kandydaci do sztuki. Był zmęczony. Przez cały dzień nie licząc porannych zajęć, musiał udawać zainteresowanego tym co oglądał na lekcjach poszczególnych klas. Owszem, znalazło się kilku interesujących uczniów pośród tego tłumu, ale żaden nie potrafił sprawić, by jego wzrok zatrzymał się na nim dłużej. Nawet Harry początkowo swoją grą pobudził w nim wyłącznie irytację, a nawet trochę złości.

Zaczął doprawdy nieporadnie, dlatego w ramach nauczki Tom postanowił obserwować tylko Draco. Oczywiście był to udawany manewr. Każdy ruch Pottera wnikliwie analizował. Atencja Malfoya była jak się okazało bodźcem do działania dla Harry'ego, któremu udało się zaskoczyć chyba wszystkich obecnych w auli pocałunkiem Drako. Tom pogratulował mu w myślach tego ruchu, choć nie podobała mu się taka forma zwracania uwagi. Prawdopodobnie, gdyby chodziło o kogoś innego byłoby mu wszystko jedno, ale nie w tym przypadku. Potem było już tylko lepiej. Wszyscy z zapartym tchem obserwowali romantyczne uniesienia między Adamem, a Sylvią, Tom jednak wiedział lepiej. Żałował jak nigdy, że nie widział twarzy obu grających tym bardziej, że zaczął wyczuwać strach, niemoc i dezorientację blondyna. Nie był ślepy. Doskonale widział co Harry zrobił. To był majstersztyk. Miał ochotę podejść bliżej, ale podejrzewał, że zdeprymował by w ten sposób Pottera. Nie chciał też pokazać, że odkąd pojawił się w Akademii całą uwagę skupia na Harrym. Chciał tego co właśnie się działo. Chciał, żeby Potter zabiegał o jego uwagę. Dopiero przy końcowej scenie Tom zobaczył triumfalny uśmiech Harry'ego po zwycięstwie nad słabszym i ocenił go niezwykle wysoko, niezależnie od tego co powinien grać. Wyczuwał, że ten wyraz twarzy zielonookiego jest adekwatny do jego myśli i był tym zachwycony. Czuł dreszcz podniecenia. Riddle po raz pierwszy poczuł, że nie mogą się od siebie różnić tak bardzo jak początkowo zakładał. Ocenił, że warto było czekać tyle lat.

Kiedy dyrektor przerwał Potterowi wyrywając go ze stanu upojenia zwycięstwem, Tom miał ochotę przekląć go porządnie. Jednocześnie podjął decyzję, że musi się dowiedzieć co widział Draco z bliska. Dlaczego zdecydował się wycofać.

Po pewnym czasie wrócił Beery. Razem pracowali jeszcze trochę, po czym Riddle ogłosił, że na dzisiaj kończy. W zamyśle miał pomysł, by jeszcze raz spojrzeć na Harry'ego, ale krótki rzut oka przekonał go, że już za późno. Pamiętał przecież o której Potter kończy dziś zajęcia. Było to godzinę temu. Nie zamierzał jednak dłużej siedzieć nad tymi papierami, więc pożegnał dyrektora i wyszedł na niemal pusty w tej chwili korytarz.

Wytrenowanym, spokojnym krokiem zmierzał do wyjścia z terenu uczelni. Czuł się spięty i poddenerwowany. Najchętniej zastosowałby dawny sposób na rozluźnienie i odprężenie. Miał ochotę kogoś doprowadzić na skraj wytrzymałości, zadać ból, torturować, a nawet zabić. To by pomogło, ale nie mógł jeszcze wrócić do podobnych praktyk. O tak, czasem pozwalał sobie na jakieś małe morderstwo w przypadkowych miejscach i czasie. Nie mógł dopuścić, by zaczęto podejrzewać jego. Niekiedy zrzucał na kogoś swoje zbrodnie, dobrze się przy tym bawiąc. Dziś właśnie przyszedł taki dzień w którym czuł, że musi coś zrobić. Cokolwiek!

– Panie Riddle!
Usłyszał za sobą głos, który wydawał mu się dosyć znajomy i odwrócił się dostrzegając z zadowoleniem Malfoya. Chłopak pojawił się jak na zawołanie i Riddle upatrywał w tym swoją okazję do dowiedzenia się jak wyglądała z bliska twarz Harry'ego wtedy, na scenie. Przywołał na twarz lekki uśmiech i odpowiedział:

– Draco Malfoy. Co tutaj robisz o tej porze? O ile wiem twoje zajęcia już się skończyły.

– Doceniam, że tak uznany aktor zapamiętał moje imię. Jeżeli to nie problem chciałbym zapytać co pan sądzi o mojej grze aktorskiej. Co mógłbym ewentualnie poprawić – poprosił Draco lekko się kłaniając. Tom słyszał już w trakcie swojej kariery mnóstwo podobnych pytań. Mógłby chłopaka zignorować i odesłać, ale zamierzał coś uzyskać, więc zastanowił się chwilę i rozpoczął:

– Twoja gra jest bardzo przekonująca. Masz naturalny talent. Bardzo dobrze odegrałeś narzuconą ci rolę, ale do pewnego momentu... gra tamtego drugiego chłopaka przytłoczyła cię wyraźnie. Większość widzów tego nie zauważyła, ale ja byłem w stanie to zobaczyć. Musisz bardziej popracować nad kontrolą swoich emocji – podsumował Tom rejestrując, że ostatnie słowa trochę ostudziły początkowy entuzjazm byłego Ślizgona.

– Wtedy... z reguły gram lepiej. Po prostu za bardzo się rozproszyłem – próbował tłumaczyć Draco niezadowolony z faktu, że Tom widział go w momencie, który uważał za swoją osobistą porażkę.

– Będziesz miał jeszcze okazję się wykazać. Dostrzegam w tobie duży potencjał. Każdemu zdarzają się gorsze dni – uspokajająco dodał Riddle czekając, aż chłopak na niego spojrzy. Zamierzał użyć legilimencji do uzyskania tego o co mu chodziło. Wreszcie Draco uniósł wzrok i Tom natychmiast skorzystał z okazji sięgając do jego umysłu po odpowiednie wspomnienie. Nie musiał szukać głęboko. Obejrzał je sobie dokładnie i z zadowoleniem opuścił umysł Malfoya. Zobaczył to co chciał i upewnił się co do swoich podejrzeń. Blondyn przez chwilę był zamroczony i rozkojarzony, dlatego Tom, by nie dopuścić do podejrzeń postanowił jak najszybciej zakończyć tą rozmowę. Na odchodne jednak dodał: – Nie musisz się martwić. Przeszedłeś przez wstępną segregację, więc masz jeszcze szansę. Do zobaczenia.
Ruszył ponownie w kierunku wyjścia z Akademii zastanawiając się nad tym, co zobaczył we wspomnieniach blondyna. Kiedy przypomniał sobie to, co Malfoy, a za jego pośrednictwem on sam zobaczyli w oczach Pottera poczuł, jak jego magia ożywa. Nie potrafiłby się już kontrolować. Musiał dziś kogoś zabić i to jak najszybciej. Potrzebował tego. I tak już długo się powstrzymywał, a musiał na coś nakierować swoje emocje. Czuł, że inaczej oszaleje.

Był już niedaleko wyjścia, kiedy usłyszał w oddali muzykę. Było już późno, korytarze puste, dlatego Riddle poczuł się zaintrygowany i ruszył zbadać tą sprawę. Poszedł za dźwiękiem i w rezultacie trafił do skrzydła, gdzie odbywały się zajęcia z tańca. Teraz już wiedział. Prawdopodobnie jakiś uczeń ćwiczył po godzinach. Riddle zastanowił się przez moment i zdecydował, że chce popatrzeć. Miał nadzieję, że powstrzyma to jego mordercze instynkty. Jeśli taniec będzie dostatecznie dobry skieruje jego umysł na inne tory i zaspokoi pragnienie bólu i krwi. Wiedział o tym, bo już mu się to kiedyś zdarzało.

Podszedł do szklanej ściany, pozwalającej obserwować co dzieje się na sali. Wiedział doskonale, że swobodnie może to zrobić i sam nie być widzianym, bo były to weneckie lustra.

Światło było zgaszone. W sali panował półmrok rozjaśniony jedynie światłami ulicznymi. Pianino było zaczarowane tak, by grało spokojną, łagodną melodię. Na środku sali ćwiczeń siedziała skulona osoba. Sprawiała wrażenie, jakby na coś czekała. Tom patrzył z rosnącym zainteresowaniem. Nagle melodia zmieniła się nieznacznie. Wciąż była melancholijna, ale pobudzała do działania. Czujne oko Toma uchwyciło nagły ruch postaci, która wykonała przewrót wstając z gracją i zaczynając swój taniec.

Widać było, że kroki i ruchy powstawały spontanicznie. Na pewno nie były częścią żadnej choreografii, jednak doskonale oddawały „ducha” rozbrzmiewającej w tle muzyki. Doskonale wyrażały emocje, które targały tancerzem. Riddle obserwował zafascynowany, pochłonięty tym, co działo się na sali. Był to najbardziej emocjonujący spektakl taneczny jednego tancerza jaki widział. Po pewnym czasie skonstatował jednak, że poruszający się z gracją mężczyzna jak rozpoznał po sylwetce, ewidentnie próbuje coś ukryć. Przekazywał to wieloma gestami: ukrywając twarz za dłonią, obracając się błyskawicznie, czy też wykonując krok w innym kierunku, niż by się potencjalny obserwator spodziewał. Zaintrygowany Tom obserwował taniec zachłannie, próbując odczytywać mowę ciała wykonującej go osoby. Tymczasem muzyka przyspieszyła, ewidentnie zbliżając się do finału. Ruchy tancerza stały się bardziej gwałtowne. Na koniec wykonał kilka energicznych obrotów i wraz z ostatnim, wybrzmiewającym właśnie dźwiękiem zatrzymał się tuż przed miejscem, gdzie po drugiej stronie stał Tom. Mężczyzna ciężko dysząc oparł się obiema dłońmi o lustro i wpatrzył we własne odbicie, a Riddle mógł się tymczasem do woli przyglądać znajomym zielonym oczom.

Ku własnemu zdumieniu odkrył tym sposobem, że tańczącym był Harry. Jego śliczne oczy, które teraz mógł do woli podziwiać wyrażały całą gamę emocji. Riddle wstrzymał oddech i z pewnym zdumieniem doszedł do wniosku, że ten młody mężczyzna jest zachwycający również fizycznie. Obcisłe ubrania podkreślały szczupłą sylwetkę i sprężyste, wyrobione mięśnie. Pot lśnił na twarzy chłopaka w świetle latarni i Tom pozwolił sobie ponieść się chwili. Oparł dłonie na szybie w miejscach, gdzie po drugiej stronie wsparł się Potter i wpatrzył się w jego oczy analizując to, co w nich widział.

Skupiony na tym zauważył, że Harry lekko poruszył ustami rzucając parę słów, ale nie zdążył odczytać ich z jego warg. Po chwili stwierdził, że już nie musi, bo stojący w sali instrument znowu zaczął grać. Młody mężczyzna płynnym ruchem odbił się od lustra, kolejnym zdjął górną część ubrania ocierając nim pot z twarzy i rzucił niedbałym ruchem w kąt. Tom obserwował go z podziwem. Musiał sam sobie przypomnieć, że to w co się wpatruje to weneckie lustro, a nie przejrzysta szyba. Potter niewątpliwie miał genialny wręcz talent wyrażania emocji tańcem. I to różnych. Riddle uśmiechnął się do siebie lekko. Gdyby nie świadomość, że młodzieniec nie wie o jego obecności mógłby przysiąc, że tancerz go uwodzi. Kołysał się łagodnie w takt muzyki, giętki i jakby rozmarzony. W pewnym momencie odwrócił się tak, że światło latarni oświetliło jego szyję i Riddle dostrzegł tam coś, co go do głębi poruszyło. Młody mężczyzna wciąż miał na niej ślad po ugryzieniu, który mu wczoraj zrobił. Tom był tym tak bardzo zaskoczony, że przez moment poczuł pustkę. Ten człowiek był inny niż sobie wyobrażał. Ukazał mu już co najmniej trzy oblicza: codzienne, to które widział we wspomnieniach Malfoya i to które prezentował teraz wypowiadając się w tańcu..



czwartek, 8 marca 2018

Rozdział 27: Cena zaufania

Nowy miesiąc nowy rozdział, akurat się wstrzeliłam w dzień kobiet :D Okej szybko do rzeczy bo, wiem, że chcecie już rozdział ;) Dziękuję ślicznie za komentarze pod poprzednim rozdziałem:

Shiroxx X.: Cóż doceniam każdy znak od czytelnika, że śledzi i czyta Signum to mnie strasznie motywuje, być może po tym rozdziale uda ci się mi przekazać swoje przemyślenia na temat co się w nim działo ;)
Oueen of the wars in the stars: O rany rany! kolejny długi pasjonujący komentarz!! Jak widzę od Ciebie notki to już zacieram rączki i bardzo mnie cieszy, że kontynuujesz komentowanie partiami, jak już pisałam, czytanie na bieżąco reakcji jest absolutnie wspaniałe! Co do długości, zaś wyszedł dłuższy i ciągle bijemy rekordy długość z betą... To niebezpieczne... xd Co do informacji, że Aren jest bez magii to była raczej konieczność i nie było sensu tego ukrywać, zwłaszcza że i tak musieliby się dowiedzieć w końcu będą uczestniczyć w zajęciach w Durmstrangu. Tego faktu nie da się przeoczyć i nikt nie wie, że Aren ma na głowie czarnoksiężnika, co też jest zwykłym kłamstwem, ale o tym wie tylko on i Kasandra. Dzięki za wskazanie błędu, odnośnie szlamy ;* Zaborczość Toma jest w pewien sposób ujmująca :) Nie no za bardzo bym sobie skomplikowała życie pisząc Harry Potter a przecież musimy iść do przodu. ^^ Eliksiry pojawiają się dosyć często w tym opowiadaniu, więc są istotne, tyle powiem. Cieszę się, że reportaż się podobał, bo szczerze nie byłam co do niego pewna. Daleko mi do Skeeter :P No Aren jest nieco powolny jeżeli chodzi o subtelną grę jaką prowadził z nim Tom komplementując go, sporo miał wrażeń w ostatnim rozdziale. Abraxas całujący arena, nie powiem pobudza to moją wyobraźnie... :D Widzę, że dalsza część związana z wpadnięciem przez Arena została bardzo ciepło przyjęta mimo braku pocałunku, ale końcówka nieco rozczuliła ;* Dziękuję kochana raz jeszcze za komentarz Ściskam mocno i obyś w tym rozdziale bawiła się dobrze jak przy poprzednim ^^
EweWi: Pisanie wolnego tempa akcji to powoli staje się mój znak rozpoznawczy :) Jednak nie wydaje się to jednak nudne więc wszystko w porządku ^^. Między Arenem i Tomem, chemia jest odkąd po raz pierwszy się spotkali, ale w poprzednim to się trochę napięcia już nagromadziło między nimi i nieco wybuchło... Daj znać jak wrażenia z tego rozdziału ;)
Julia: Oh czytelnik który znalazł się tu przypadkiem, super, że zostałaś! Zwłaszcza, że pierwsze rozdział nieco odbiegają od tych co jest teraz (nie licząc prologu i 1 rozdziału które jakiś czas temu napisałam jeszcze raz) Co do Rudolfa Lestrange, dostał takie same imię po swoim ojcu jak dobrze zauważyłaś a ja poszłam nieco na łatwiznę, przyznaję ^^ Mam nadzieję, że jednak przestanie to Cię tak drażnić. Bardzo dziękuje za słowa pochwały jest mi naprawdę bardzo miło je słyszeć, zwłaszcza odnośnie kreacji danych postaci . Chciałabym by moje opowiadanie zostało kiedyś klasą S :) Czas jednak pokaże. Co do przemyśleń odnośnie "Niego" Twoje spostrzeżenia są ciekawe, jednak nie mogę nic potwierdzić ani zaprzeczyć, sama pewnie rozumiesz ^^  Miłej lektury, będzie mi miło jak się podzielisz wrażeniami ;*

Betowała: Matonemis. Brawa dla niej za gonienie mnie do pisania inaczej rozdział byłby w najlepszym wypadku w kwietniu... :) 



Rozdział 27: Cena zaufania

Abraxas nie miał spokojnej nocy. Próbował na wszelkie sposoby usnąć, ale nie był w stanie. Czuł niepokój. Leżał wpatrując się w plecy spoczywającego na drugim łóżku Greya, a po głowie tłukły mu się rozmaite myśli nie poprawiające nastroju. Wzdychał co jakiś czas po cichu przeklinając okropnego pecha, który wyraźnie ostatnio go prześladował, a miał związek z Arenem i z Malfoyem seniorem.

Co do tego co zrobił ojciec, Abraxas podchodził z pewnym fatalizmem i wielkim strachem. Miał pełną świadomość, że najgorsze jeszcze przed nim. Widział ludzi, których napojono eliksirem zaaplikowanym mu przez ojca i miał wątpliwą przyjemność obserwować na nich skutki. Nawet patrzenie nie było miłe. Cały czas czujnie wsłuchiwał się w swój organizm. Nie miał jeszcze objawów, ale jak wiedział pierwsze pojawią się z pewnością niedługo. Ujawniały się po rozmaitym czasie od podania. Zależało to jak się zdaje od predyspozycji organizmu. Wszystko jeszcze było przed nim.

Westchnął ponownie i w duchu podsumował swoje obawy. Bał się skutków tego eliksiru i bał się, że Aren źle o nim myśli po tym co zobaczył na Wieży Astronomicznej. Nie chciał go stracić. I tak bolało go, że Grey odsunął się po przedświątecznej awanturze. Dość już się chyba nadenerwował z tego powodu. Gdyby teraz zielonooki chłopak definitywnie się od niego odwrócił to Abraxas czuł, że załamałby się zupełnie. Prześladowało go wspomnienie zszokowanego zielonego spojrzenia i ucieczki jego posiadacza. Co będzie dalej? Jak się zachowa? Czy go potępi? A może będzie chciał się zemścić i opowie co zobaczył? Abraxasowi wydawało się, że o ile znał Ślizgona, to ten tak nie postąpi, ale czy go znał na tyle dobrze? Przecież nie podejrzewał go o tak wielką odwagę, by rzucić otwarcie, na forum publicznym, wyzwanie Tomowi. Zaobserwował, że ostatnio o czym by nie myślał, to jego umysł wciąż nawracał do jednego, a mianowicie do Greya. Zdawało się, że jakoś tak krążył wokół zielonookiego chłopaka i wciąż, i wciąż, i wciąż.

W tym momencie poczuł zawroty głowy. Na razie niezbyt silne, ale wiedział, że zaczęło się to czego bardzo się obawiał. Pojawiły się pierwsze objawy eliksiru, które stopniowo będą się nasilać. Postanowił, że rano zje śniadanie, a później znajdzie jakąś kryjówkę, by przetrwać tam najgorsze. Jedno było pewne. Wiedział, że już nie zaśnie.

Rano wstał wcześnie i na poranny posiłek ruszył jako pierwszy ze Ślizgonów. Podejrzewał, że trudno mu będzie cokolwiek przełknąć, ale postanowił się do tego zmusić. Musiał mieć siłę do walki z objawami eliksiru. W Wielkiej Sali było jeszcze prawie pusto. Przy stołach siedziało jedynie kilkoro Gryfonów i Puchonów. Nalał sobie soku pomarańczowego, który natychmiast wypił i wziął się za śniadanie. Kątem oka zarejestrował kogoś idącego w jego stronę i zerknął, by przekonać się kto to taki. Okazało się, że to Albert, ale jakoś tak słabo i niepewnie wyglądający. Młody Mafloy niemal natychmiast skojarzył, że musiało mieć to związek z czymś, co wydarzyło się kiedy tamten szukał wczoraj Greya. Krukon usiadł przy swoim stole plecami do Abraxasa co pozwalało spokojnie porozmawiać, ale nie dawało podstaw podejrzeniom o bliższą znajomość. Cichej rozmowy nikt z obecnych w sali nie mógł usłyszeć, dlatego Abraxas zagaił rozmowę:

– Wyglądasz fatalnie, czyżby poszukiwania Greya nie poszły tak dobrze jak oczekiwałeś?

– Obaj i ty i Riddle jesteście nienormalni. Macie jakąś pieprzoną obsesję na punkcie tego chłopaka. Nie mam zamiaru ponownie stać się celem waszego prefekta. Ty jednak upewnij się, że charłak nie rozpowie wszystkim o tym kim jesteśmy naprawdę. Nie wątpię, że masz świadomość, że ma nas obu w garści. Może zechcieć się na tobie zemścić. Ma świetny argument. Niestety przy okazji ja dostanę rykoszetem, a to mi się nie uśmiecha. – Brwi Malfoya uniosły się w zdumieniu. Nie przypuszczał, że Albert natknie się na Toma. Co do Arena miał nadzieję, że mimo wszystko zielonooki chłopak nie wykorzysta zdobytej wiedzy, chociaż… nie mógł być tego zupełnie pewien dlatego z wahaniem zaczął:

– Nie zrobi tego… ale pomijając tą kwestię, powiedz jakim cudem natknąłeś się na Toma? Co zaszło?

– Widzę, że co do Greya sam nie masz pewności. Dlatego radzę, jak najszybciej to załatw. A na Riddle'a natknąłem się za jednym z zakrętów. Był z Greyem, który oczywiście znowu mi uciekł. Miał do tego doskonałą okazję, bo wasz prefekt zajął się mną. To nie było przyjemne. Zdecydowałem, że więcej nie będę się wtrącać. Jeszcze mi życie miłe.

Z przemowy Alberta Malfoy wyłowił tylko jedno. Aren był z Tomem. Gorzej już chyba być nie mogło. To go tak zaabsorbowało, że wypalił z pytaniami:

– Dlaczego oni byli razem? Co robili? Jak się Aren zachowywał?

– Czy ty mnie w ogóle słuchałeś? Skąd do cholery mam wiedzieć. Wyszedłem zza zakrętu, a oni byli tuż za nim. Nie miałem okazji im się przyglądać. Pozwól jednak dać sobie małą radę Malfoy. Z Riddle'm nie wygrasz choćbyś nie wiem jak się starał. Jesteś na straconej pozycji. Myślę, że sam wiesz to najlepiej.

– O czym ty do diabła mówisz? – Abraxas z niepokojem obserwował kolejnych pojawiających się w Wielkiej Sali uczniów. Czas było kończyć tą pogawędkę, tymczasem prefekt Krukonów ściszając głos, bo przy stole zaczęli się pojawiać jego domownicy stwierdził:.

– A więc jednak się nie zmieniłeś. A już myślałem, że ktoś potrafił poruszyć twoje kamienne serce. Chyba nic z tego. Ty wciąż traktujesz związki jak rozrywkę. Niemożliwe, żebyś naprawdę zakochał się w Arenie – po tym stwierdzeniu Albert wstał i spokojnie przeniósł się do swoich kolegów, którzy właśnie zajmowali miejsca przy stole.
Słysząc ostatnie słowa Krukona Abraxas stwierdził w duchu, że Albert jak zwykle widzi rzeczy, których nie ma. Grey przecież jest, a raczej był jego najlepszym przyjacielem. Co prawda nie wyjaśnili sobie jeszcze niczego, a dodatkowo Aren przez przypadek poznał jego seksualne preferencje, ale Malfoy wbrew wszystkiemu wierzył, że zielonooki Ślizgon zrozumie. Tok myśli przerwały mu kolejne zawroty głowy, które powróciły ze zdwojoną siłą. Starał się utrzymać spokojny wyraz twarzy, podczas gdy Wielka Sala zdawała się falować dość mocno, a momentami nawet wirować. Cieszył się, że siedział. Wątpliwe było, by się utrzymał na nogach. To zdecydowanie zwróciłoby uwagę wszystkich obecnych z nauczycielami włącznie. Po dłuższej chwili atak minął i Abraxas zabrał się za spożywanie swojego śniadania.

Już chwilę później ocenił, że zajął się tym w porę, bo dołączyła do niego reszta grupki wraz z Tomem. Malfoy zerknął na niego krótko i powróciła do niego ciekawość, co też zaszło między Riddle'm, a Arenem. Ostatnio przecież głównie skakali sobie do gardeł. Nawet krótki rzut oka wystarczył, by blond włosy Ślizgon skonstatował, że Tom wyglądał na głęboko zamyślonego. Jego zachowanie przy stole tylko to potwierdziło. Nie uczestniczył w rozmowach i wyraźnie o czymś intensywnie myślał jedząc. Tylko raz oderwał się od posiłku i spojrzał w kierunku wrót Wielkiej Sali. Abraxas obserwujący go kątem oka zauważył to natychmiast i sam też tam zerknął dostrzegając wchodzącego Arena. Grey sięgnął wzrokiem ich grupy i najpierw spojrzał na Toma, a potem na niego. Po tym szybko odwrócił wzrok i usiadł na początku stołu od strony wejścia. Reakcja zielonookiego chłopaka wydała się Malfoyowi trochę dziwna i niepokojąca. Do jego serca zakradła się obawa. Nie chciał doprowadzić do tego, żeby Aren całkiem go znienawidził. Najpierw ta przedświąteczna awantura, a teraz wydarzenie na Wieży Astronomicznej. Po chwili zbeształ się w myśli, bo właściwie martwienie się o to ostatnie było zupełnie irracjonalne. Nie miał pojęcia jakie poglądy w tej kwestii ma zielonooki Ślizgon. Zadręczanie się zanim pozna jego zdanie na ten temat nie miało sensu. Powoli dokończył swój posiłek, podziękował towarzystwu i ruszył do wyjścia z zamiarem zaszycia się w jakimś odosobnieniu na czas przewidywanych wątpliwych atrakcji, jakich dostarczył mu rodzic pojąc eliksirem.

Już w korytarzu dopadł go jednak Orion i zapytał wprost:

– Co się z tobą dzieje? Zamyślony Tom to właściwie normalny widok, ale ty nieobecny duchem do tego stopnia, że nie słyszysz nawet co się do ciebie mówi to już inna sprawa. Coś poszło nie tak podczas spotkania z ojcem?

– Właściwie… nie był zadowolony, że jestem tylko sekundantem. Żadna niespodzianka. Spodziewałem się tego. Oczywiście postawił żądania. Muszę się wykazać i okryć chlubą swoje nazwisko, inaczej postara się bym pożałował niesubordynacji. Tak wyglądało to spotkanie w ogólnym skrócie. – Black wyglądał na zaskoczonego otwartością wypowiedzi, przyglądając się Abraxasowi podejrzliwie. Ten ostatni jednak miał twarz jak wykutą z kamienia, z której nic nie można było wywnioskować. Tak było zawsze po spotkaniach z seniorem Malfoyem. Abraxas przywoływał na twarz nieprzeniknioną maskę i przez jakiś czas ją utrzymywał. Tym razem jednak Orion odnosił wrażenie, że coś jest nie tak. Nie do końca jednak mógł uchwycić dlaczego ma takie przeświadczenie, dlatego spróbował się upewnić:

– W sumie to do niego podobne. Na pewno wszystko gra?

– Tak, muszę iść do biblioteki i przejrzeć parę publikacji. Czas zacząć przygotowywać się na Turniej. W końcu muszę bronić nie tylko siebie. Pewnie przydałoby się również podejść do Slughorna i zapytać czy nie ma jakichś przydatnych książek w swoich prywatnych zbiorach.

Plany i szczery uśmiech trochę uspokoiły Oriona, który w duchu stwierdził jednak, że od czego by nie zaczynali rozmowy to i tak na pierwszy plan prędzej, czy później wypływała osoba Greya. Wniosek był jeden. Chyba powinien się do tego zacząć przyzwyczajać. Stwierdził zresztą, że stojący przed nim blondyn i tak szybko otrząsnął się po zetknięciu z ojcem. Przypuszczał, że stało się tak właśnie dzięki Arenowi. Zazwyczaj przez kilka dni, a nawet tydzień młody Malfoy bywał milczący i ponury. Najwyraźniej chęć poprawy stosunków z Arenem pomagała Abraxasowi przezwyciężyć to wszystko. Inną sprawą było, czy ta nadzieja i dobre chęci nie zostaną zgaszone przez zielonookiego Ślizgona. Orion rozumiał dlaczego i jego kolegę, i Toma tak bardzo interesował Grey. Był tajemniczą osobą. Ukrywał niejeden sekret. Black do tej pory zastanawiał się, dlaczego kiedy natknął się na Arena wędrującego korytarzem po spotkaniu z Dumbledore'em czuł, jakby przez chwilę zanim zielonooki zemdlał rozmawiał z zupełnie obcą osobą. Musiał przyznać się sam przed sobą, że osobiście również poczuł do Greya nić sympatii.

Do puli tajemniczych wydarzeń dołączyć można było również fakt oswojenia przez zielonookiego chłopaka tej potwornej księgi. Orion zdawał sobie sprawę, że trzeba będzie zapytać o to Greya, ale jak na razie nie było ku temu sprzyjającej okazji. Oczywiście nie mógł też mieć pewności, że otrzyma od niego szczerą odpowiedź. Na razie jednak szedł wraz z Abraxasem w stronę biblioteki. Sam zdążał do pokoju wspólnego Slytherinu na umówione spotkanie z Riddlem, który miał do niego dołączyć. Black nie wiedział do końca czego chce od niego jego Pan, ale czuł przez skórę, że będzie to związane z pewnym, czasowo upośledzonym magicznie Ślizgonem.

***

Aren szybko zjadł coś tam na śniadanie nie bardzo skupiając się nad doborem dań, po czym zaszył się w bibliotece. Postanowił bezzwłocznie dowiedzieć się jak najwięcej o rdzeniach magicznych, które w sobie posiadał.

Po przemyśleniu sprawy dość szybko doszedł do prawidłowej konkluzji, na temat tego co chciała mu przekazać w zawoalowany sposób Kasandra. Z jej wskazówek wywnioskował, że rdzenie w jakichś sposób mogą mu być pomocne podczas Turnieju i nie zamierzał przegapić tych możliwości. Doszedł do wniosku, że wszystko co może mu pomóc będzie cenne. W ten sposób nie będzie musiał liczyć jedynie na Abraxasa i Toma. W tym momencie błysnęła mu myśl, że sam siebie oszukuje, ale podziałała ona mobilizująco. Właściwie nie musiał nad tym siedzieć już dziś, ale chciał zająć czymś głowę, bo wciąż tłukło się w niej wspomnienie wczorajszych wydarzeń. Czuł się nimi przytłoczony, rozkojarzony. Nie był w stanie spojrzeć w oczy ani Abraxasowi, ani też Tomowi. Postanowił wobec tego zanurzyć się w poszukiwaniach w nadziei, że pomogą mu one odzyskać nad sobą kontrolę, opanować emocje i w rezultacie dadzą siły do poradzenia sobie z tym co przeżył i czego się dowiedział.

Biblioteka była prawie pusta. Wybrał sobie miejsce do pracy, położył na jednym z krzeseł torbę i ruszył w stronę półek. Zaczął od wyszukania i przytargania na stolik wszystkich książek jakie znalazł, traktujących o rdzeniach magicznych. Nie było ich bardzo wiele, ale osiem znalazł. Usiadł, westchnął ciężko i sięgnął po pierwszą publikację. Ogólnie wyjaśniała istotę rdzeni magicznych co samo w sobie było przydatne. Niewiele jednak wniosła do jego poszukiwań oprócz uwagi, że czarodzieje z większą ilością niż dwa rdzenie należą do rzadkości. Na szczęście autor widocznie pomyślał o takich czytelnikach, którzy zechcą sięgnąć po wiedzę na ten temat, bo w przypisach odsyłał zainteresowanych do kolejnej książki. Aren szybko zerknął na zebrane publikacje i skonstatował, że tom o tym tytule leży na jego stoliku i będzie mógł przejrzeć go od razu. Nie zastanawiając się otworzył tą publikację i zagłębił w treść. Okazało się, że było zaledwie kilka możliwości wytworzenia się, albo wytworzenia w sobie, bo i taka szansa była, trzeciego rdzenia magicznego. Każdy rodzaj został na kartach książki zilustrowany i dokładnie opisany. Nie było ich wiele.

Pierwszym zaprezentowanym rdzeniem był taki, który powstaje w chwili, gdy intensywnie praktykuje się czarną magię. W pewnym momencie część tego właśnie aspektu magii w danym czarodzieju odrywa się od głównego rdzenia i zaczyna tworzyć swój własny. Aren skonstatował, że to właściwie wyjaśniałoby siłę czarnoksiężników. Przy opisie umieszczono ilustrację przedstawiającą rdzeń w formie grubej stalowo–szaro–srebrnej nici, którą oplatały czarne cienie, poruszające się wzdłuż niej. Opis i obrazek wyglądały intrygująco, ale zielonooki chłopak wątpił, by ten typ rdzenia wytworzył się właśnie w nim.

Skupił się na kolejnym opisie, który zdecydowanie nie dotyczył jego samego, ale za to kogoś, kogo znał. Rozdział traktował o rdzeniu powiązanym z jasnowidzeniem i zdolnościami wieszczymi. Kasandrę przytoczono jako przykład jedynej w Europie osoby posiadającej tego typu dodatkowy rdzeń magiczny. Obok zaprezentowano wizerunek błękitnego rdzenia otoczonego iskrzącymi się iskierkami. Widok był śliczny i wywołał na twarzy Arena uśmiech.

Kolejny rdzeń był powiązany z magią krwi i na obrazku wyglądał wręcz przerażająco. Krwistoczerwona nić, po której niejako spływały co jakiś czas krople krwi nie wyglądała zachęcająco, ani nawet ładnie. W publikacji zaznaczono, że potrzeba naprawdę dużego opanowania i umiejętności, by zmusić swój główny rdzeń magiczny do wyodrębnienia tej nici. W tym wypadku połączenie rdzenia i sygnatury tworzyło aurę, co miało być niebywale niebezpieczne. Ostrzegano, że większość prób kończy się tragicznie dla czarodziejów. Zaznaczano, że nie każdy czarodziej, który praktykuje magię krwi jest w stanie wygenerować podobne połączenie, a co za tym idzie specyficzną aurę. Czytając ten fragment Aren zupełnie niespodziewanie przypomniał sobie, że o tym słyszał już kiedyś od Wiliama. Na krótko zamyślił się nad przyszłymi czasami, z których uciekł. Z zadowoleniem stwierdził, że nie żałuje tego co zrobił. Po chwili westchnął i odepchnął myśli o dawnym życiu wracając do czytanej księgi.

Kolejny rozdział zatytułowany był „ Animagia” i Grey na ten widok doznał olśnienia. To z pewnością był jeden z posiadanych przez niego rdzeni. Na wypadek gdyby mu się przywidziało zacisnął powieki i po chwili otworzył je znowu, ale napis nie chciał zniknąć z oglądanej strony. Zielonooki chłopiec uśmiechnął się do książki i do swoich myśli. Po chwili zaczął czytać dalej. Dodatkowy rdzeń wykształcał się sam. W nici rdzenia ujawniała się postać zwierzęcia, w które przemieniał się dany człowiek. Ikonografia ukazywała sowę wyzierającą spośród lśnienia rdzenia. Widok był doprawdy piękny. Przy odrobinie wysiłku i skupieniu można było swój rdzeń animagiczny zobaczyć i podano w publikacji wskazówki jak to zrobić. Aren zamierzał to uczynić w wolnej chwili. Był podekscytowany faktem, że może tego dokonać. Właściwie to odkąd przeniósł się w te czasy nie próbował przybrać swojej animagicznej formy. Oczywiście musiałby znaleźć jakieś zamknięte, bezpieczne pomieszczenie, bo wciąż miał kłopoty z utrzymaniem kontroli nad tą postacią i nie zatraceniu się w myślach i instynktach zwierzęcych.

To było wszystko co wyszukał na ten temat. Pozostałe książki okazały się być mniej przydatne. Powtarzały to co już wyczytał, albo też nawiązywały do przedtem przeglądanych publikacji, dlatego chłopak postanowił zakończyć swoje badania i zabrał się za odkładanie książek na miejsce. Kiedy już kończył, usłyszał nagle głos Abraxasa mówiący krótkie „ dzień dobry” na powitanie. Na chwilę zamarł z przekonaniem, że to do niego, ale okazało się, że jednak nie. Dyskretnie spojrzał w kierunku skąd usłyszał Malfoya i zobaczył go tuż przy drzwiach. Blondyn nie rozglądał się i nie wchodził w głąb biblioteki tylko stał w okolicy drzwi spięty i skupiony. Wyglądało jakby chciał coś przeczekać. Na koniec ku zaskoczeniu obserwującego go Arena odwrócił się w stronę drzwi wejściowych z zamiarem odejścia, ale nagle zachwiał się i oparł obiema rękami o ścianę. Najwyraźniej pozornie bez przyczyny stracił równowagę. Po chwili chyba poczuł się lepiej, bo szybko rozejrzał się wokół sprawdzając, czy nikt nie zwrócił na jego dziwne zachowanie uwagi, oderwał się od ściany i wyszedł na korytarz.

Aren błyskawicznie połączył fakty. Malfoy mógł się tak czuć tylko z jednego powodu. Przyczyną musiała być mikstura wmuszona w niego wczoraj przez ojca. Zielonooki Ślizgon doszedł do wniosku, że Abraxas zdecydowanie nie powinien teraz zostać sam. Mógł potrzebować pomocy. Grey stwierdził poza tym, że gdyby znał skład tego specyfiku to może udałoby mu się zniwelować jego działanie. W optymistycznej wersji zupełnie, a w ostrożnej przynajmniej w części. Nie zastanawiając się dłużej wyszedł szybkim krokiem z biblioteki z zamiarem dogonienia Abraxasa. W głowie kołatała mu się jednak dość kłopotliwa myśl. Będzie musiał wyjawić, że przez przypadek podsłuchał jego rozmowę z ojcem. Nie zamierzał jednak zrezygnować z pomocy licząc na to, że aktualnie Malfoy będzie miał większe zmartwienia niż opędzanie się od niego. Niestety odszedł niezbyt daleko, gdy za sobą usłyszał głos Beery'ego:

– Aren! Szukałem Cię. Potrzebuję zamienić z tobą słówko w moim gabinecie. Dotyczy to sprawy, o której ostatnio rozmawialiśmy.

– Czy mogłoby to chwilę poczekać profesorze? Obiecuję, że za jakiś czas do pana dotrę.

– Przykro mi, ale to nagła sprawa. Im szybciej to załatwimy, tym szybciej puszczę cię wolno.

Aren nie miał wyboru wobec takich nacisków. Zerknął jedynie z żalem w stronę, gdzie jeszcze niedawno zniknął Abraxas i w milczeniu ruszył wraz z profesorem.

Jakiś czas później doszli do biura Herberta i nauczyciel zaprosił gestem Greya do środka. Aren zajął zwyczajowe miejsce i w ciszy czekał na słowa profesora. Beery jednak kazał mu jedynie chwilkę poczekać i ruszył w głąb swoich kwater.

Zielonooki Ślizgon westchnął ciężko na takie postępowanie i rozejrzał z ciekawością po gabinecie. Za każdym razem kiedy tu był widział inne rośliny. Tym razem jego uwagę przykuła znana mu skądinąd jadowita tentakula. Przyjrzał się jej czerwonym liściom i kolcom podchodząc. Spowodowało to oczywiście reakcję. Roślina zaczęła się lekko poruszać. Każdy inny cofnąłby się i nie próbował analizować zachowania rośliny, ale Aren oczywiście postąpił inaczej. Zaczął się zastanawiać, czy liście także zawierają tak silną truciznę jak kolce. Na rozmyślaniach nie poprzestał. Wysunął rękę i lekko dotknął liścia. Niemal natychmiast aktywność kolców zmalała, co było niezwykle interesującą obserwacją i popchnęło chłopca do kolejnego eksperymentu. Zdecydował, że warto sprawdzić jak roślina zareaguje na lekkie muśnięcie dłonią łodygi. Obserwując wciąż kolce przesunął rękę i dotknął łodyżki na co roślina zareagowała błyskawicznie. Nie zdążył właściwie nic zrobić. Kilkanaście pobliskich kolców wbiło mu się w dłoń przytrzymując rękę, a następnie cała ta część tentakuli owinęła się wokół niej i w żaden sposób nie dało się jej odsunąć. Uwięziony w ten sposób Aren próbował się uwolnić, ale paskudne zielsko trzymało go uparcie. Nawet nie zauważył, że wrócił Beery. Profesor widząc co się dzieje chwycił sekator i szybkim, precyzyjnym ruchem odciął agresywną część łodygi, która w tej samej chwili przestała się ruszać, wyprostowała, odczepiła od dłoni i upadła na podłogę. Aren spojrzał na swoją dłoń przyozdobioną teraz całą gamą mniejszych i większych dziurek podkreślonych wokół zaczerwienioną skórą i potrząsnął nią odruchowo. Nauczyciel przyjrzał się chłopcu uważnie, mierząc go wzrokiem od stóp do głów, po czym skomentował krótko:

– Doprawdy, nie można cię nawet na chwilę zostawić samego.

– Przepraszam profesorze, ale byłem ciekawy i posunąłem się trochę za daleko. To było głupie.

– Radzenie sobie z roślinami zostaw mnie, zwłaszcza jeżeli chodzi o jadowite tentakule. Dlaczego nie wziąłeś rękawic ze smoczej skóry. Przecież leżą na wierzchu. Jak się czujesz?

– W porządku, tylko te ukłucia bolą – Beery znowu przyjrzał mu się wnikliwie, ale nic nie powiedział. Wyjął różdżkę i rzucił zaklęcie leczące. Ranki natychmiast się zasklepiły, ręka przestała boleć, a Grey odetchnął z ulgą.
– A teraz jak się czujesz?
– O niebo lepiej, ale było to pouczające doświadczenie.

– Kompletnie nic? Naprawdę? Osłabienie, zawroty głowy … nic? – Chłopiec zamrugał szybko zaskoczony tymi dociekliwymi pytaniami, ale odpowiedział ponownie z całkowitym przekonaniem w głosie:

– Naprawdę nie odczuwam żadnych skutków tego wydarzenia. Powiedziałbym, gdyby było inaczej profesorze.

Beery w skupieniu obserwował ucznia i w duchu stwierdził, że gdyby nie widział tego na własne oczy, to chyba by nie uwierzył. Każdy inny czarodziej, również dorosły, tuż po złapaniu przez macki z kolcami powinien paść na ziemię rzucany drgawkami i męczony halucynacjami. Ten chłopak natomiast stał sobie niczym okaz zdrowia i nie widać było po nim nawet śladu efektu zatrucia. Choćby drobnych dreszczy, potu … po prostu nic. To było niepojęte. Przez głowę przemknęła mu myśl, że być może odkrył przyczynę zainteresowania Gellerta tym młodzieńcem. To była niesamowita zdolność. Wcześniej był przecież świadkiem próby otrucia Arena. Eliksir zastosowany przez Malfoya wykazał śmiertelną dawkę trucizny i nic. Zero traumatycznych przeżyć ze strony organizmu Arena. Grey wspominał też kolegom o dwukrotnym zatruciu jadem akromantuli. Herbert znał kilka osób, którym udało się przeżyć jad tego pająka, ale każda z nich odczuwała nawet po latach jakieś skutki tego wydarzenia. Uszczerbek na zdrowiu wydawał się być nieodłącznym efektem w takim wypadku. U Arena nie stwierdził jednak absolutnie nic. W myśli profesora pojawił się pomysł, że może warto byłoby to jeszcze sprawdzić. Rozmyślania przerwał mu głos zielonookiego chłopaka:

– Profesorze przepraszam, ale naprawdę się śpieszę.

– Wybacz, zamyśliłem się nieco. Wracając do twojej prośby związanej z Turniejem. Jest konieczne, byś najdalej dzisiaj wieczorem przyniósł mi wszystko, co mogłoby okazać się trudne do zabrania ze sobą oficjalnie. Uruchomiłem swoje kontakty i udało mi się tyle załatwić. Druga sprawa, którą chciałem poruszyć również dotyczy Turnieju. Powiedz mi, czy przyjrzałeś się innym uczestnikom zawodów? Oczywiście nie mam na myśli twoich kolegów. – Po minie Arena widać było, że tego nie zrobił, dlatego Herbert kontynuował: – radzę dokładnie przeanalizować ich profile zawarte w gazetach. Już z tych doniesień wiele można wywnioskować. Postaram się, na ile to będzie możliwe, dowiedzieć się o nich więcej.

Aren uśmiechnął się lekko, bardziej do siebie niż do profesora w duchu przyznając mu rację. Analiza wydarzeń, precyzja i planowanie były wyraźnie mocną stroną nauczyciela, dlatego chłopak stwierdził na głos równocześnie schylając się po leżący na podłodze fragment tentakuli:

– Czasami sądzę, że powinien pan być aurorem, albo no nie wiem... szpiegiem. Wydaje mi się, że z pańską rozwagą i chłodnym, analitycznym umysłem trochę się pan tutaj marnuje. Czy mogę to wziąć?

Kiedy Aren wspomniał o szpiegu w oczach Beery'ego pojawił się jakiś błysk, który nauczyciel szybko opanował. Było mu tym łatwiej, że Grey nie patrzył na niego schylając się po odciętą łodygę. Teraz, gdy chłopiec był już wyprostowany i spoglądał na niego, Herbert już spokojny i z uśmiechem mógł odpowiedzieć:

– Oczywiście, że możesz ją zabrać. I tak wylądowałaby na kompostowniku po usunięciu do końca jadu. Pozwól jednak, że to zabezpieczę. Wrzucimy ją do tej paczki, o tak i utwardzimy torebkę, by nikt nie nadział się na kolce. Nikt włącznie z tobą. Myślę, że jedna przygoda z tentakulą na dzień wystarczy – mówiąc to profesor równocześnie wykonywał wszystkie konieczne czynności i na koniec wręczył Arenowi już zapakowaną roślinę. Później spojrzał na chłopaka i dodał: – Co do tego o czym mówiłeś wcześniej przyznam, że był moment kiedy chciałem zrezygnować z tej pracy, ale teraz zmieniłem zdanie.

– Co pana do tego skłoniło profesorze? Oczywiście jeśli zechce pan o tym powiedzieć.

– Dzięki pewnemu uczniowi poszerzam znacznie swoją wiedzę o roślinach. Okazuje się, że moje eksperymenty nie są działaniami szaleńca i marzyciela jak określali to ludzie z zielarskiej branży, których próbowałem przekonać do swoich roślin. Dzięki tobie Arenie i twoim odkryciom niedługo będę mógł przedstawić komisji dowody, że to jednak ja miałem rację, a oni się mylili odrzucając moje twierdzenia. Tak sobie myślę, że gdybyś był starszy i próbował swoje prace zaprezentować podobnej komisji pewnie spotkałbyś się z identycznym osądem.

– Nie ma geniuszu bez ziarna szaleństwa proszę pana – skomentował wypowiedź nauczyciela Grey.

– I właśnie za to cię uwielbiam! W końcu trafiłem na swojego. Trzymajmy się razem, a czeka nas świetlana przyszłość. Tak swoją drogą jest jeszcze jedna sprawa, którą chciałbym poruszyć – zakończył poważniejąc, co w widoczny sposób spowodowało, że chłopak wzmógł czujność. Beery w duchu docenił taką reakcję.

– O co chodzi profesorze?
– Wydaje mi się, że jesteś niezwykle odporny na działanie trucizn. Wypadek sprzed paru minut dowiódł tego niezbicie. Nie wiem czy zdajesz sobie sprawę z faktu, że każdy młody, bądź dorosły czarodziej w tym zamku po zaaplikowaniu mu takiej dawki jadu tentakuli wylądowałby z halucynacjami i w drgawkach w skrzydle szpitalnym u Holly. Ty jednak stoisz tu jak gdyby nigdy nic i zachowujesz się jakby incydent z kolcami nie miał miejsca.

– Oh... – wymsknęło się Arenowi po tym co usłyszał. Właściwie dopiero teraz zaczął zastanawiać się głębiej nad swoimi przygodami z truciznami i dość szybko doszedł do wniosku, że nie ma tu mowy o szczęśliwych przypadkach. Z zastosowanych na nim toksyn jedynie jad akromantuli zadziałał nieprzyjemnie powodując potworny ból, ale nawet z tego wydarzenia wyszedł w rezultacie zupełnie zdrowy. To musiało coś znaczyć. Tylko co? W tym momencie błysnęło mu przypomnienie głosu Aragoga, który z niezmąconą pewnością twierdził, że on, Aren przeżyje odpowiednią dawkę jadu. Skąd wiedział trudno było zgadnąć. Myśli przerwał mu profesor:

– Widzę, że dobrze wiesz o co może mi chodzić. To może być naprawdę przełomowe odkrycie. Przypuszczam, że sam również chciałbyś dojść do sedna... ale przyznam, że nauczony doświadczeniem wolałbym upewnić się co do tych podejrzeń. Wiem, że to trochę dziwne z mojej strony, ale mam propozycję. Oczywiście niczego nie zrobię bez twojej zgody. Czy moglibyśmy przetestować kilka rodzajów trujących substancji? Zaczniemy od tych słabszych powoli zwiększając ich dawkę. Później przeszlibyśmy do silniejszych… – zamilkł zaskoczony szczerym, głośnym śmiechem chłopaka, który po chwili uspokoił się na tyle, że mógł odpowiedzieć:
– Przepraszam profesorze, ale to jest tak bardzo absurdalne, że aż śmieszne. Nigdy bym się nie spodziewał, że ktokolwiek zaproponuje mi spożywanie trucizn za moją zgodą. W dodatku nauczyciel!

– Cóż, myślę że dyscyplinarne zwolnienie to byłby szczyt szczęścia w tym wypadku. Podejrzewam jednak, że Azkaban byłby odpowiedniejszy – skomentował Beery z szerokim uśmiechem i błyskiem w oku, podzielając ironiczny humor Greya. – Chciałem podkreślić z całą stanowczością, że to luźna propozycja. Nie musisz się na to zgadzać. Mam jednak obawy, że prędzej, czy później sam odkryłbyś swoją specyficzną reakcję na toksyny, a raczej jej brak. Znając ciebie zacząłbyś testować swój organizm. Dlatego zaproponowałem takie rozwiązanie. Takie rzeczy lepiej robić przy kimś. Przynajmniej będę mógł pomóc, gdyby coś poszło nie tak jak się spodziewamy.

– Cóż, czasem zdarzało się, że myślałem o… toksynach. Jeszcze nie doszedłem do tego, żeby je testować, ale pewnie bym na to wpadł. Słusznie pan podejrzewa. Tak sobie myślę… chętnie się przekonam jak na nie reaguję. Być może kiedyś okaże się to przydatne.

– Oby nigdy nie przydała ci się ta wiedza. Prawdą jest jednak, że nawet sam proces wytwarzania eliksirów wystawia cię na niebezpieczeństwo rozmaitych toksyn, więc z pewnością taki test się przyda. A tak przy okazji dziś rano odkryłem, że roślina którą ci niedawno przekazałem, a która wydawała mi się zupełnie bezpieczna, okazała się trująca. Wczoraj wspomniałeś, że jesteś w trakcie robienia z niej jakiegoś eliksiru, więc wolałem nie czekać z tą rozmową.

– Dziękuję za tą informację. To zaskakujące, bo przecież żadna z połączonych przez pana roślin nie jest w naturze toksyczna. Swoją drogą nie mam pojęcia jak udało się panu zespolić tak różne rośliny jak brzoza karłowata i palusznik krwawy. Efekt jest przeuroczy wizualnie. Ma też interesujące właściwości magiczne, ale o tym opowiem, jak będę wiedział już więcej.

Zielonooki Ślizgon nie chciał na razie zdradzać czegoś, co odkrył zupełnie przypadkowo niosąc roślinę do pracowni eliksirów. Po drodze mijał grupkę Krukonów dyskutujących o czymś zawzięcie i otoczonych czarami wyciszenia i dyskrecji. Akurat przy nich mijał się z dwójką uczniów i musnął przypadkowo brzeg zasięgu zaklęć. Obydwa zostały momentalnie zniesione. Na szczęście Krukoni byli na tyle zajęci, że nie zwrócili uwagi na niego, ani na to, że ich czary nie działają. To było fascynujące odkrycie i choć nie miał okazji bardziej przetestować tej rośliny, to jednak postanowił na jej podstawie uwarzyć miksturę, którą roboczo nazywał sobie eliksirem ujawnienia. Zresztą miał zamiar zabrać na Turniej jeśli nie już uwarzoną substancję, to przynajmniej gałązki tej brzozy utrwalone czarem świeżości. Miał nadzieję, że sama roślina, a także eliksir okażą się przydatne do jeszcze czegoś o czym na razie nie wie, ale zamierza zbadać. Profesor widząc, że chłopiec nie ma ochoty zdradzić nic więcej skinął jedynie głową i zaproponował:

– Dobrze, wobec tego pomyślę do jutrzejszego wieczora nad tym testem. Nad proporcjami, dawkami i toksynami, które chciałbym sprawdzić. Przyjdź do mnie jutro wieczorem, a przedstawię ci plan i przeprowadzimy eksperyment. W zależności jak będziesz reagował na te trucizny, będziemy modyfikować i zmieniać to co trzeba będzie. Pamiętaj jednak o jednym, to co będziemy robili jest niebezpieczne. Konieczna jest absolutna szczerość z twojej strony. Musisz na bieżąco referować jak się czujesz, co się dzieje. Nie możesz niczego ukrywać na temat twojego zdrowia i samopoczucia. Mam nadzieję, że to dla ciebie jasne. Ostrzegam jednak, że zamierzam zastosować czar monitorujący funkcje organizmu. Tak na wypadek, gdyby coś umknęło twojej uwadze.

– Oczywiście profesorze. Obiecuję, że jeżeli zacznie się dziać coś podejrzanego, niezwłocznie o tym pana poinformuję.

– Doskonale. Zapraszam wobec tego dzisiaj z rzeczami na Turniej, a jutro do gabinetu tym bardziej, że o ile pamięć mnie nie myli spieszyłeś się dokądś – rzucił niby obojętnym tonem, ale zachichotał, kiedy Aren nagle skojarzył co zamierzał zrobić zanim nauczyciel go zawołał i nie żegnając się nawet wybiegł w dzikim pośpiechu.

Beery usiadł w fotelu wzdychając ciężko. Rozbawienie już minęło, ale pozostała troska. Naprawdę bardzo polubił Arena. Jednocześnie zdawał sobie sprawę z tego, że w najbliższej przyszłości będzie musiał podjąć kilka ciężkich dla niego decyzji i dokonać trudnych wyborów. Właściwie już w tej chwili wiedział, że nie chce, aby Gellert skrzywdził Arena. To byłaby wielka strata dla czarodziejskiego świata. Chłopak miał fascynujący umył i pomysły. Herbert był pewien, że dzięki Greyowi czarodziejski świat zmieni się, chociaż jeszcze nie było do końca wiadomo w jaki sposób. Nauczyciel był świadomy, że pierwszy wybór, którego dokonał jakiś czas temu już wydawał owoce. Zainspirował bowiem chłopca proponując współpracę i podsuwając kolejne rośliny. Efekty przeszły jego najśmielsze oczekiwania. Chłopak był geniuszem. Teraz priorytetem musi być zdobycie podstawowej informacji. Dlaczego ten Ślizgon zwrócił uwagę Gellerta. Czym mu podpadł. Dopiero po osiągnięciu tej kluczowej wiedzy będzie mógł podjąć kolejne decyzje.

***

Aren wypadł z gabinetu profesora jak z procy. Na korytarzu zwolnił, ale pospiesznym krokiem udał się najpierw do dormitorium. Niestety nie zastał tu Abraxasa, co go właściwie nie zdziwiło. Podejrzewał, że Malfoy wybrał odosobnienie. Kiedy przechodził ponownie przez pokój wspólny, kątem oka zarejestrował Toma siedzącego na zwykłym miejscu. Na korytarzu zawahał się, a później szybko ruszył na Wieżę Astronomiczną, ale tu również nie było poszukiwanego. Pudłem okazała się biblioteka i boisko do quiddlicha, a nawet pokój życzeń. Zajrzał do kilku nieużywanych klas i do paru łazienek na piętrach. Posunął się nawet do tego, że zapytał mijanego akurat woźnego czy nie widział Abraxasa wychodzącego z zamku. Otrzymał stanowczą, przeczącą odpowiedź i zwątpił. Po niemal godzinie poszukiwań nie znalazł Malfoya.

Westchnął ciężko i wolnym dla odmiany krokiem ruszył w stronę lochów intensywnie zastanawiając się co pominął. W konsekwencji doszedł do smutnej konkluzji. Źle o nim świadczy to, że nie wie gdzie szukać kolegi. Abraxas zawsze wiedział, gdzie może go znaleźć, zawsze był obok, nie zmieniło się to nawet po ich kłótni. Natomiast on sam nie wiedział gdzie Malfoy lubił przebywać, gdzie mógł się schować w razie problemów, gdzie mógł mieć swój azyl…

Rozwiązanie nasunęło mu się nagle i niespodziewanie. Umysł podsunął mu wizję łazienki, w której znalazł nieprzytomnego blondyna i już wiedział, gdzie ma szukać. Teraz wydało mu się to tak oczywiste, że aż się sobie dziwił. Nie przyspieszył kroku, by nie przykuwać jeszcze większej uwagi choć skonstatował, że i tak wcześniej wiele osób musiało zwrócić uwagę na jego pospieszne przemieszczanie się z miejsca na miejsce. Szedł spokojnym, choć energicznym krokiem zwracając baczną uwagę na to, czy nikt go nie śledzi i za nim nie idzie. Czasami udawał, że skręca, albo zatrzymywał się pod jakimś pretekstem kiedy miał podejrzenia. Na koniec skręcił w korytarz, gdzie znajdowała się rzeczona łazienka i po dotarciu do odpowiednich drzwi nacisnął klamkę. Niestety nie ustąpiła co mógł przewidzieć. Pewnie Abraxas rzucił zaklęcie zamykające. Aren przyłożył ucho do drzwi, ale tak jak się spodziewał wyciszające również zostało zastosowane. Przeklął w myślach zastanawiając się nad możliwymi opcjami. Oczywiście nie zamierzał się poddawać i już po chwili wiedział co zrobi.

Wycofał się ponownie do pokoju wspólnego Slytherinu i nie zwracając uwagi na obecnych przemierzył go zdążając do dormitorium. Tam podszedł do swojego kufra, gdzie drzemała Agresja pilnująca jego rzeczy. Kiedy lekko uchylił wieko usłyszał warczenie czujnej księgi, która ucichła natychmiast, gdy usłyszała jego głos. Przez cały czas kiedy manewrował w kufrze, by wyjąć kilka fiolek z eliksirami i parę składników, tomiszcze lizało jego rękę. Zanim zamknął na powrót kufer przez krótką chwilę głaskał wielką księgę po grzbiecie w podziękowaniu zastanawiając się nad tym, czy nie zabrać jej ze sobą. Już nie raz pomagała mu w najmniej spodziewanych momentach. Na koniec podjął decyzję i włożył Agresję do torby wraz z innymi zabranymi przedmiotami i opuścił wieko kufra. Zdecydował, że musi jeszcze zahaczyć o pracownię eliksirów, żeby uzupełnić asortyment rzeczy, które mogą być mu potrzebne i ruszył znowu w stronę pokoju wspólnego i wyjścia na korytarz. Kolejny raz zignorował kompletnie obecnych tam Ślizgonów z wnikliwie obserwującą go za każdym razem czerwoną parą oczu włącznie. Ledwo osiągnął korytarz został schwytany za rękę i pociągnięty do tyłu. Uderzył plecami o czyjeś ciało, ale zanim przedsięwziął jakieś środki zaradcze usłyszał głos Riddle'a:
– W co się tym razem wpakowałeś?

– Czy zawsze muszę się w coś pakować?

– O ile się nie mylę, dość dużo incydentów było ostatnio twoim udziałem. Nie wspominając już o tym, że od rana biegasz po całym zamku, Merlin jeden wie po co. Myślałeś, że tego nie widać?

– Spokojnie prefekcie, to nie ma nic wspólnego z tobą. Jeżeli pozwolisz to już pójdę. – Aren chciał jak najszybciej zakończyć rozmowę, bo opóźniała ratunek, który zamierzał nieść Malfoyowi. Odsunął się więc od Toma, odwrócił i chciał go wyminąć, ale znowu został chwycony za rękę, na co sapnął już trochę zniecierpliwiony.

– W takim razie powiedz mi kto tak bardzo zajmuje twoją uwagę? – zapytał Tom z pozoru neutralnym tonem. Pytanie spowodowało, że Grey miał ochotę zdzielić czerwonookiego chłopaka swoją ciężką torbą po głowie. Odpowiedział krótko i sucho:

– To z kim się spotykam nie powinno cię obchodzić Riddle.
– Z twojego tonu wnioskuję, że jest to ktoś ważny.

– Oczywiście, że ważny! Nie przeszkadzaj mi! – warknął w odpowiedzi Aren wyrywając równocześnie dłoń z uchwytu Toma i puszczając się biegiem w stronę pracowni.

Po usłyszanych słowach Tom zamarł. Czyżby coś przeoczył? Starał się obserwować Arena od czasu do czasu, ale nie zauważył, by się do kogoś zbliżył. A jednak... mógł czegoś nie wiedzieć. Dobrym przykładem był prefekt Krukonów. W dodatku te perfumy, które wówczas wyczuł na szyi Arena...

Grey wydawał się być przed chwilą bardzo poruszony i to najbardziej go denerwowało. Z niepokojem skonstatował, że na myśl, że Aren może być z kimś blisko czuje coś dziwnego. To nie mogła być prawda. Grey był jego i tylko jego. Tak postanowił. Tylko czy… Wątpliwości powodowały, że miał ochotę zamordować każdego kto śmiałby przekroczyć granicę przez niego postawioną. Spojrzał w stronę, gdzie niedawno zniknął Ślizgon. Wiedział, że prędzej czy później dojdzie do prawdy, ale na razie miał ważniejsze sprawy. Zawrócił do pokoju wspólnego i wszedł w zasięg zaklęcia wyciszającego, powracając do przerwanej rozmowy z Blackiem.

Orion notował coś zawzięcie, ale kiedy Tom wrócił, zaryzykował zerknięcie na niego. Domyślił się, że ich Pan rozmawiał z Arenem, bo przecież to za nim wyszedł. Przed tym spotkaniem Riddle miał wyśmienity humor, ale teraz wyraźnie go stracił. To był minus dla Blacka, bo wiedział, że będzie musiał uważać i ważyć słowa Nie zamierzał rozjuszyć tego szczególnego węża. Zaryzykował jednak pytanie:

– Jakiś problem?

– To nic takiego. Wracając do naszej przerwanej rozmowy. W Durmstrangu jest nałożonych wiele zabezpieczeń. Udało mi się uzyskać kilka informacji od byłych absolwentów i dowiedziałem się o paru faktach, których nie było w publikacjach.

– Mały spacer po Śmiertelnym Nokturnie jak widzę – stwierdził z oszczędnym uśmiechem Orion, potwierdzając to co było oczywiste. Nie od dziś wiedział przecież, że Riddle jest wyśmienitym legilimentą. – Co udało ci się Panie dowiedzieć?

– Tak jak wcześniej podejrzewałem, posiadają dwie biblioteki z czego jedna jest naprawdę solidnie zabezpieczona. Jeżeli komuś uda się zdobyć do niej dostęp, ma prawo do woli korzystać ze zbiorów. To taka forma nagrody. Jeżeli jakiekolwiek zaklęcie wykryje go, czy obezwładni dostaje karę, a w zabezpieczeniach umieszczane jest kolejne, dodatkowe zaklęcie.

– To ma sens. Jednak skoro po każdej porażce dodawane jest kolejne zaklęcie, to ilość pieczęci musi być naprawdę imponująca – Orion nie mógł ukryć swojego entuzjazmu na myśl o tym, że zobaczy wszystkie zaklęcia w tamtym miejscu. To musiał być niesamowity widok. Jego podejrzenia potwierdził Riddle mówiąc:

– Dlatego tym się zajmiesz. Jesteś najlepszy jeżeli chodzi o magiczne pieczęcie i wrażliwość na magię. Zresztą w związku z tym mam dla ciebie jeszcze jedno zadanie. Gdybyś dostrzegł jakieś anomalia w pomieszczeniach, których będziemy używać, albo w takich, w których będziemy bywać, natychmiast mnie o tym powiadom.

– Tak zrobię... mogę o coś zapytać? – Orion zdecydował, że trochę zaryzykuje i poruszy sprawę, która go bardzo nurtowała. Tom bez słowa skupił na nim uwagę, więc nie czekając dłużej zaczął: – Dlaczego Aren? Nie sądzisz Panie, że to zbyt duże ryzyko? W końcu to Durmstrang, a jak obaj wiemy Grey ma na głowie czarnoksiężnika. Nie możemy przecież wykluczyć, że ktoś z podwładnych, a może i sam Gellert będzie na Turnieju. Właściwie nagła inicjatywa wznowienia tej imprezy powinna chyba wydać się podejrzana tym bardziej, że jak zauważyłem Grindelwald zaprzestał ataków. Sądzę, że jedno z drugim może mieć jakiś związek. Trzeba będzie na wszelki wypadek dokładnie przyjrzeć się wszystkim podejrzanym osobom podczas pobytu w Durmstrangu. Jak sądzę trzeba będzie też zachować czujność i mieć oczy jak to się mówi dookoła głowy. Będziemy na obcym, nieznanym terenie. Należałoby chyba zważać na słowa. W dodatku z informacji jakie dostarczył mi na twój rozkaz Mulciber wynika, że topografia terenu w okolicy tamtej szkoły może być sporym problemem. Z wiadomości, które udało się wydostać z Ministerstwa Magii wyciągnąłem wniosek, że Durmstrang otoczony jest niezwykle silnymi barierami, ale to akurat było do przewidzenia. Jest również chroniony potężnymi zaklęciami uniemożliwiającymi zdobycie zbyt wielu informacji od zewnątrz. Ta ilość zabezpieczeń, barier i tym podobnej ochrony zakrawa na jakąś dziwaczną obsesję. Kłopotliwe jest poza tym to, że szkoła otoczona jest górzystymi terenami, a także dość dużym lasem. Las przypomina trochę nasz Zakazany i nie cieszy się dobrą sławą. Nie zapuszcza się tam nikt, kto nie musi. Gdzieś w okolicach szkoły znajduje się wielkie urwisko, ale niestety Albertowi nie udało się ustalić gdzie dokładnie jest ono położone. Wydaje się, że w pobliżu Durmstrangu, ale w jakiej odległości i po której stronie szkoły nie wiemy. To właściwie wszystkie informacje, jakie udało nam się zdobyć do tej pory. Warto jak sądzę przyjrzeć się Czarnej Magii, która jest tam nauczana. Przypuszczam jednak, że na czas Turnieju zachowają pozory i zaprzestaną tych lekcji, albo w jakiś sposób ukryją fakt nauczania tego przedmiotu. Głównie dlatego, że tak Hogwart jak i Ilvermorny są przeciwko kształceniu czarodziejów w tym kierunku.

Cisza, która zapadła po tej analizie była bardzo brzemienna w przemyślenia i zupełnie pozbawiona napięcia. Obaj rozmówcy zamyślili się głęboko.

Tom jak zawsze był pod wrażeniem wnikliwego, chłodnego umysłu Oriona. Jeżeli chodziło o zdobywanie i analizowanie informacji nie miał sobie równych. Doskonale wyczuł i wskazał słaby punkt w ich drużynie. Oczywiście chodziło o Arena. Riddle podobnie jak Black zdawał sobie sprawę z tego problemu i może właśnie dlatego nie rozdrażniło go pośrednie wytknięcie mu błędu. Już jakiś czas temu, a od wczorajszego wydarzenia na korytarzu w szczególności, wyrzucał sobie wybór Arena. To go zdumiewało i trochę rozstrajało. Zazwyczaj nie miewał takich skrupułów. Do momentu pojawienia się w Hogwarcie zielonookiego chłopaka nikt nie był w stanie wyprowadzić go z równowagi. Riddle skonstatował ostatnio, że odkąd przybył Grey, odczuł w różnym czasie i stopniu tyle emocji często zupełnie nieznanych i do końca nie nazwanych, że trudno to było zliczyć. Na dzień dzisiejszy, kiedy uspokoił się i był w stanie logicznie myśleć jasne dla niego było, że furia i wściekłość spowodowane myślą, że ten bezczelny, zielonooki Ślizgon śmiał mu się sprzeciwić, a przede wszystkim, że starał się go pozbyć doprowadziła go do pochopnego działania. Jego upór sprawił, że Aren musiał poddać się wyborowi Czary. Jedynym plusem było to, że Czara go wybrała. Nie dlatego, że miał udać się na Turniej, bo to akurat był minus niestety. Za to dlatego, że artefakt wskazał wyraźnie, że Aren nie jest słabym charłakiem, ale z pewnością silnym magicznie czarodziejem. Co prawda póki co nie może korzystać z zasobów swojego rdzenia, ale jednak. Tom czuł się tym dodatkowo podekscytowany.

Sam przed sobą przyznał, że pociągnął zielonookiego chłopaka do Turnieju, bo nie chciał się z nim rozstać. To było jak na niego bardzo dziwne zachowanie i sam siebie obserwował z niemałym zdumieniem. Jak dotąd nie miewał tak zaborczych myśli wobec nikogo i było mu z tym jakoś tak … odmiennie... dziwnie… dobrze. Nazwanie odczuć po imieniu i przyznanie się do nich sporo go kosztowało i na kilka sekund poczuł się tak, jakby jego mózg się wyłączył. Później pojawiła się gdzieś w środku spokojna radość.

Tom zszokowany swoimi reakcjami drgnął z zaskoczenia, a jego racjonalny umysł warknął, że to niebezpieczne. Nie powinien ulegać tej fascynacji, bo to go osłabia. Tu w Hogwarcie nikt nie ośmieliłby się wykorzystać tej słabości, ale w Durmstrangu ten kto ją zauważy nie zawaha się przed niczym. Tom czuł jakby w jego życie wkroczył tajfun, który przemieszał wszystko. Nie podobało mu się to, a równocześnie wbrew sobie był zadowolony. Zawsze cenił sobie niezależność. Teraz jednak z zaskoczeniem zauważył, że nie zamierza pozwolić, by ktokolwiek zranił, bądź w jakiś inny sposób skrzywdził Greya. To go ograniczało, denerwowało, ale zdawał sobie sprawę z tego, że zrobi wszystko by do tego nie doszło.

Ta myśl przywróciła go do rzeczywistości. Spojrzał na Blacka, który najwidoczniej cierpliwie czekał na jego reakcję i oświadczył:

– Mamy jeszcze trochę czasu, by zdobyć więcej informacji. Zleciłem już Lestrange wywiad w sprawie miasteczka, które znajduje się niedaleko tamtej szkoły. Avery ma zająć się szukaniem wiadomości na temat członków jury Turnieju. Mulciber natomiast w dalszym ciągu ma za zadanie wyciągnąć ile da radę z Ministerstwa – mówiąc to wszystko Riddle zwracał baczną uwagę na twarz Oriona i w pewnym momencie zauważył na niej ledwo widoczny grymas. Domyślał się, że dotyczył braku jego reakcji na podstawowy problem. Nie miał jednak zamiaru dzielić się z Blackiem swoimi przemyśleniami na temat Greya. Nie uważał również za konieczne przyznać otwarcie, że cała sprawa z Turniejem po prostu wymknęła się spod kontroli. To by niczego nie zmieniło. Teraz już nie było odwrotu i musiał po prostu dołożyć wszelkich starań, by jak najlepiej przygotować się do tego co miało nadejść. Dodatkowy wysiłek musiał włożyć w znalezienie sposobu na to, aby Grey wyszedł z Turnieju bez uszczerbku na zdrowiu. Po chwili ciszy Orion lekko przygryzł wargę wyraźnie się wahając, ale po chwili jednak zdecydował się zapytać:

– Co zrobimy jeżeli faktycznie Grindelwald się pojawi?

– Gellert byłby głupcem gdyby nie przyjechał na Turniej. Przybędzie na pewno.

– A jeżeli zaatakuje w jakiś sposób Greya?

– Nie zrobi tego podczas zawodów.
– Skąd ta pewność? – naciskał Black z pełną świadomością, że zaczyna się już trochę za daleko posuwać w swojej dociekliwości. Nie potrafił jednak zrozumieć spokoju Riddle'a i chciał pojąć podstawy, na których ten opierał swoją niewzruszoną postawę. Tom dłuższy czas patrzył mu w oczy wzmagając tym tylko niepokój, a na końcu z zupełnym spokojem zaczął:
– To proste. Na jego miejscu poczekałbym z jakimkolwiek działaniem do finału. Dopiero wtedy kiedy już wiedziałbym w którą stronę toczy się gra, znałbym siłę i umiejętności zawodników, rozejrzałbym się wśród obecnych kibiców, zacząłbym planować. Zresztą nie jest powiedziane, że Gellert zamierza zrobić cokolwiek zawodnikom. Przecież na Turniej bez wątpienia wybiera się cała śmietanka towarzyska. Będzie miał wszystkich w jednym miejscu. To daje szerokie pole do popisu. Z drugiej strony jestem niemal pewien, że Grindelwald nie zrobi nic co by zwróciło uwagę na jego osobę. Możliwe więc, że nawet jeśli coś się wydarzy nie zobaczymy go. Ale to tylko taka możliwość. Ostatecznie jednak zgadzam się z poglądem, że coś szykuje. Zaprzestał ataków w momencie, kiedy ogłoszono zawody. To musi się jakoś wiązać…
– Turniej Trójmagiczny...
– Otóż to. W rezultacie jedyne co możemy zrobić, to mieć na oku Greya. Po zakończeniu Turnieju musimy natychmiast wrócić do Hogwartu. Konieczne jest, by nastąpiło to zanim Gellert wprowadzi swój plan w życie, abstrahując już od tego jaki to plan. To wszystko – zakończył gwałtownie wypowiedź Riddle i wstał z miejsca. Nie żegnając się odszedł w stronę swojego pokoju, zostawiając Blacka z kolejnymi pytaniami.

Orion przez chwilę patrzył na puste miejsce Riddle'a. Wciąż męczyło go pytanie podstawowe, na które właściwie nie uzyskał odpowiedzi. Zastanawiało go dlaczego ich Pan ryzykował życiem Arena? Przez myśl przemknęło mu przypuszczenie, że być może pomylił się w ocenie ich relacji? Już chwilę po tym jak o tym pomyślał pokręcił głową w zaprzeczeniu. Nie to nie miało sensu. Tom był jedną z nielicznych osób, których motywów nie mógł zrozumieć. Nie zdziwiłby się gdyby od początku traktował podchody do Arena jako wyrafinowaną grę, mającą na celu jedynie wyduszenie, wyłowienie, czy też wyłudzenie informacji. Jakiekolwiek by te informacje nie były. Z drugiej strony Black znał Toma od kilku lat i wiedział doskonale, że ten nigdy dotąd w nic się nie angażował aż tak bardzo jak w tą sprawę.

Trudno było czegokolwiek dociec w tej zagmatwanej sprawie, dlatego Orion postanowił, że póki co zajmie się czym innym. Miał zamiar odebrać dług jaki Aren u niego zaciągnął. Informacja o tym czym jest to opasłe, agresywne tomiszcze pozwoliłaby mu oderwać myśli od tych nieodpowiednich rozważań o Tomie. Energicznie wstał z miejsca i wyszedł z pokoju wspólnego z zamiarem odnalezienia Greya.

***

W tym samym czasie w ukrytej pracowni eliksirów Aren męczył się nad odtworzeniem preparatu, który jeszcze z Ronem uzyskali na skutek błędu. Pomysł pojawił się, kiedy próbował otworzyć drzwi do łazienki gdzie zamknął się Abraxas. Grey postanowił otworzyć je przy użyciu jakiejś żrącej substancji, a najbardziej żrącą jaką znał, był właśnie ten wadliwie uwarzony eliksir.

Pierwszy, który wykonał starając się odtworzyć tamto specyficzne dzieło nie miał ani właściwego koloru, ani zapachu. Aren sapnął ze zniecierpliwienia, bo czas leciał, a on nie miał jak dostać się do Malfoya. Działanie pod presją nie pomagało skupieniu. Nie wiedział co się dzieje z Abraxasem. W jakim jest obecnie stanie. Właściwie nie miał czasu, by tutaj siedzieć, a równocześnie wiedział, że musi. Nie było innego wyjścia.

Skupił się ponownie i od początku starał się sobie przypomnieć jak najwięcej szczegółów z tamtej lekcji. Równocześnie, żeby nie tracić czasu przygotował kolejne trzy kociołki, zamierzając próbować do skutku. Pamiętał, że to miał być eliksir na złagodzenie skutków oparzeń. W zamian stworzyli substancję, która po dodaniu pazurów gryfa stała się tak bardzo żrąca, że wypaliła dno kociołka, który przecież był dostosowany do przyrządzania w nim silnych mikstur. Ten, w którym z Ronem pracowali nadawał się po ich działaniach najwyżej na doniczkę. Eliksir uwarzony przez nich z pewnością spowodowałby wręcz odwrotny do zamierzonego skutek i przysporzyłby biednemu poparzonemu dotkliwych, dodatkowych ran, ale do pokonania solidnego metalowego zamka przydałby się doskonale.

Zielonooki chłopak westchnął, zagryzł wargę i ponownie zaczął kolekcjonować składniki, które pozwoliłyby mu wykonać trzy eliksiry na złagodzenie skutków oparzeń. Oczywiście zamierzał w każdym wypadku trochę zmieniać recepturę zgodnie z tym co pamiętał, a raczej co mu się wydawało, że robili. Zebrane surowce podzielił na trzy odpowiednio odmierzone części i poukładał przy trzech kociołkach. Po tej pracy zamyślił się krótko. Na tamtej lekcji to Ron poszedł po składniki, więc Aren nie był pewien czy wziął prawidłowe. Istniała możliwość, że wziął jakieś, które wyglądały dla niego na odpowiednie, a były zaledwie podobne wizualnie. Postanowił jednak, że na razie nie będzie się nad tym zastanawiał i będzie pracował z tym, co zmagazynował. W razie czego wyłożył tylko kilka składników, które wydały mu się ewentualnie przydatne i wrócił do pierwszego kociołka.

Najgorsze było to, że nie bardzo kojarzył jakie dokładnie błędy wówczas popełnili. Doskonale jednak zdawał sobie sprawę z tego co obaj standardowo robili źle. Wysilając pamięć w pewnym momencie zachichotał rozbawiony myślą, że Snape dostałby palpitacji serca, gdyby dowiedział się, że świadomie chce odtworzyć warzelniczą porażkę. Dobry humor przeszedł mu szybko, kiedy tylko wrócił myślą do biednego Abraxasa.

Na początek wziął na warsztat otwornice, które zaczął podobnie jak na ówczesnych lekcjach siekać niechlujnie na różnej wielkości kawałki. Kiedy skończył pokręcił głową z niedowierzaniem nad swoimi osiągami i zabrał się za muchy siatkoskrzydłe. Włożył je na dno kociołka i podpalił palnik, by je nieco podprażyć. Następnym krokiem było zalanie much odstaną wodą w temperaturze pokojowej, ale wątpił żeby Ron zwrócił uwagę na ten drobny, a jakże istotny szczegół. Dlatego też teraz świadomie zalał muchy zwykłą zimną wodą prosto z kranu. I w tym momencie zaczynały się problemy. Następny w kolejce do dodania był lekko zmiażdżony kwiat, a raczej płatki kwiatu cykorii podróżnik, ale ten kwiat już testował, na wszelki wypadek wypróbował dwa inne, które od biedy można było uznać za podobne, czyli płatki chabru bławatka i kurzyśladu polnego. Każdy gatunek płatków lekko przygniatał w moździerzu, ale to i tak nic nie dało. Kłopot w tym, że żaden z tych kwiatów nie spowodował odpowiedniej reakcji i wyglądu eliksiru na tym etapie warzenia. Po dodaniu płatków powinien uzyskać pewien odcień niebieskiego koloru, a tymczasem miał w kociołkach trzy substancje o trzech rozmaitych barwach, ale żadna nawet nie zbliżyła się do niebieskiego. Coś było nie tak. Coś ewidentnie przeoczył. Najwyraźniej o czymś zapomniał. O jakimś drobnym, a istotnym do jego celów szczególe. Aren nastawił kolejny kociołek i doprowadził miksturę do momentu, w którym powinien dodać płatki kwiatu cykorii i wysilił umysł.

Pamiętał, że to było wtedy, gdy przez donos Draco, Hardodziób został skazany na śmierć. Malfoy przechwalał się tym na lekcji Snape'a na tyle głośno, żeby usłyszał Aren, czy raczej jeszcze wtedy Harry, czyli on. Oczywiście Snape w żaden sposób nie zareagował co było normalne i... zielonooki chłopak nagle poczuł ból dłoni i z zaskoczeniem zerknął w dół. Myśląc o niesprawiedliwości jaka go wtedy spotkała odruchowo zaciskał pięści. Kiedy teraz sobie o tym myślał doszedł do wniosku, że miał taki obyczaj i wówczas. Jego wzrok powędrował do płatków cykorii. Czyżby to właśnie był ten brakujący element? Ściskanie było raczej innym sposobem miażdżenia delikatnej części rośliny. Nie było tu nacisku mechanicznego jak w moździerzu. Co prawda po kilku próbach okazało się, że w zależności od tego jak mocno zaciskał pięści płatki były mniej, albo bardziej zgniecione, ale miał już teorię. Był pewien, że wtedy, na tamtej lekcji zaciskał pięści z całej siły nie zwracając uwagi na trzymane w prawej dłoni płatki, a później bez ceregieli wrzucił je do mikstury. Teraz zrobił dokładnie to samo i z niemałą satysfakcją patrzył jak substancja pod wpływem mieszania osiąga barwę niebieską. Uśmiechnął się triumfująco notując w myślach, żeby wprowadzić ten sposób miażdżenia do swoich eksperymentów i odetchnął z ulgą. Wreszcie osiągnął cel i mógł posunąć się z warzeniem dalej.

Dodał kolejne składniki, starannie trzymając się receptury, choć umysł podpowiadał różne dziwne wariacje. Na przykład kiedy dodał wyciąg z rechotka, mikstura w kociołku zaczęła się momentalnie pienić. Tak miało być, ale Aren miał przemożną ochotę próbować uśmierzyć te „nerwy” eliksiru odrobiną waleriany, czyli wyciągiem z kozłka lekarskiego tylko po to, by sprawdzić rezultat. Teoretycznie powinno się wszystko uciszyć tak na logikę, ale Grey wiedział doskonale, że w tym momencie nie może sobie pozwolić na eksperymenty. Przecież nawet kropla waleriany może diametralnie zmienić działanie substancji, a już dość czasu zmitrężył na nieudane próby.

Na koniec nadeszła chwila prawdy, czyli czas na dodanie ostatniego składnika. Chłopak wyłączył płomień pod kociołkiem i spojrzał na pazur gryfa. Poprzednio, w tamtym życiu, dopiero po dodaniu tego składnika mikstura stała się bardzo silnie żrąca. Pazur wymagał spreparowania, dlatego Grey wrzucił go do moździerza i uderzył w niego kilka razy trzonkiem powodując, że na powierzchni powstały mikropęknięcia. Oczywiście należało postąpić zupełnie inaczej, a mianowicie zanurzyć pazur na krótko w żółci glisty olbrzymiej, a następnie lekko opukać o blat stołu, ale obaj z Ronem przeoczyli tą uwagę zawartą w książce. Pamiętał jak głowili się jak to zrobić. W rezultacie rudzielec użył moździerza i obaj byli święcie przekonani, że postępują słusznie. Teraz w zasadzie nic nie stało na przeszkodzie, by Aren wykonał poprawne zmiękczanie, ale nie śmiał tego uczynić. A nóż miałoby to wpływ na efekt końcowy i całą pracę musiałby zaczynać na nowo. Przez chwilę zapatrzył się na kłopotliwy surowiec i w myślach przywoływał powody, dla których należało pazur rozszczelnić. Tym sposobem umożliwiało się wydostanie na zewnątrz nagromadzonych w nim enzymów, powodujących trudno gojące się rany. Wystarczyło się lekko drasnąć takim pazurem, a drapnięcie po kilku minutach rozszerzało się w sporą, ślimaczącą się i sączącą ranę. Zaleczyć ją można było wyłącznie za pomocą zaawansowanych eliksirów, ale czas leczenia był dość długi i trwał około trzech tygodni. Zanim osiągnęło się pełne wyleczenie trzeba było obchodzić się ze skaleczeniem ostrożnie i uważać na całe mnóstwo czynników, które mogły zaszkodzić gojeniu się rany. Aren skrzywił się lekko i zdecydowanym ruchem wrzucił składnik do kociołka obserwując z satysfakcją jak eliksir stopniowo przybiera rdzawą barwę. Kiedy kolor się utrwalił, chłopak skonstatował, że wreszcie osiągnął to co zamierzał.

Natychmiast zajął się przelewaniem mikstury do fiolek, które otrzymał od profesora na szczególnie zjadliwe mikstury. Naczynka same w sobie były solidne, ale dodatkowo zabezpieczono je wieloma zaklęciami w tym również przed zbiciem. Spieszył się z tym zajęciem, bo sugestywne syczenie i bulgotanie mikstury wskazywało wyraźnie, że już zaczęła pracować nad kociołkiem. Na szczęście wszystko szło sprawnie i dość szybko ukończył przelewanie. Spakował i odłożył resztę fiolek, chowając jedną do torby. Chwilę potem sięgnął do szafki, gdzie miał odłożone to, co chciałby zabrać do Durmstrangu, przełożył rzeczy do torby. Zastanowił się chwilę i dobrał parę fiolek, po czym nie czekając już na nic i nie sprzątając całego bałaganu który zrobił, szybkim krokiem wyszedł z pracowni kierując się ponownie do łazienki, w której cierpiał Abraxas.

Całą drogę pokonał bardzo szybko, a ostatnią prostą właściwie biegiem. Dopiero pod samymi drzwiami rozejrzał się uważnie i zaczął nasłuchiwać. Wydawało się, że w zasięgu wzroku, ani słuchu nie ma nikogo. Mógł zacząć rozprawiać się z wejściem. Wyciągnął z torby swoją tajną broń przeciw zamkom, sztabom i innym tego typu zaporom modląc się do Merlina, by skuteczność mikstury nie okazała się jedynie wytworem jego wyobraźni. Odkorkował sprawnie fiolkę i wylał całą zawartość wprost na zamek, odsuwając się przezornie. Już po chwili wiadomo było, że substancja doskonale spełnia swoją rolę. Aren obserwował z dziką satysfakcją jak solidny, metalowy mechanizm ustępuje pod siłą jego warzelniczej porażki. Kiedy tak patrzył doszedł do wniosku, że Snape był jednak krótkowzroczny oceniając tą miksturę jako kompletnie beznadziejną i bezużyteczną. Była niezwykle przydatna jak widać. Właśnie kończyła swoją pracę, a metal syczał, topił się i żarzył. Aren odczekał chwilkę, a kiedy zamek przestał pryskać kroplami metalu pchnął drzwi. Te uchyliły się bezszelestnie i wsunął się do środka przedostając w zasięg zaklęcia wyciszającego, które ku jego radości wciąż było aktywne. Zamknął za sobą drzwi, by nie zwracać niczyjej uwagi i zaniepokojony rozejrzał się wokół. Wydawało się, że pomieszczenie jest puste. Po chwili jednak dotarł do niego odgłos ciężkiego, przerywanego, nierównego oddechu. Dobiegał gdzieś zza kabin, dlatego chłopak nie zastanawiając się ruszył w tamtą stronę i już po chwili wiedział dlaczego wcześniej nie widział Abraxasa. Za rzędem widocznych od drzwi wejściowych kabin należało skręcić w prawo, gdzie były jeszcze trzy. I tam właśnie pod ścianą, plecami do niego leżał Malfoy. Nie ruszał się, ale wciąż słychać było jego wysilony, urywany i świszczący oddech jakby ta podstawowa czynność sprawiała mu wielką trudność. Zielonooki chłopak podszedł do leżącego i delikatnie chwycił go za ramię z zamiarem odwrócenia go ku sobie. Bezwładny i jak się wydawało nieprzytomny blondyn zareagował na dotyk dość gwałtownie, uciekając przed nim. Trochę się przesunął i na ile mógł odwrócił się w stronę Arena, a jego oczy otworzyły się szeroko z zaskoczenia.

Grey patrzył na niego z grozą. Zazwyczaj estetyczny i elegancki chłopak teraz wyglądał tragicznie. Spocony, rozpalony, roztrzepany z krwią zastygłą w kącikach warg, w brudnych, pomiętych ubraniach przedstawiał sobą okropny widok. Spojrzenie miał przestraszone i nieufne. Kiedy się ruszył odsłonił straszny skutek działania eliksiru od ojca w postaci wymiocin z krwią To wyjaśniło co prawda Arenowi skąd krew na jego ustach brodzie i odzieży, ale nie poprawiło humoru. Blondyn był niby przytomny, ale jakoś jednak oderwany od rzeczywistości, bo nie bardzo reagował na ciche standardowe pytania. Zielonooki Ślizgon postanowił wobec tego znowu podejść do niego, ale nie zdążył i zamarł zaskoczony. Abraxas bowiem cicho się roześmiał i z wysiłkiem, pomiędzy kolejnymi bolesnymi, krótkimi oddechami z rozpaczą w głosie i bolesnym wyrazem twarzy powiedział:
– Najpierw ojciec, później macocha, a teraz ty? Ktoś tam, gdzieś ma chyba popieprzone poczucie humoru. Najwidoczniej kolejną osobą, która faktycznie może mnie skrzywdzić jesteś ty. Dobry dowcip. To straszne.

Na te gorzkie słowa Aren poczuł bolesny ucisk w sercu, biorąc je oczywiście do siebie. Abraxas był taki bezradny i odsłonięty, że Grey nie mógł pomylić się co do jego intencji, a przynajmniej tak mu się w tamtym momencie wydawało. Chciał coś odpowiedzieć, ale Malfoy uprzedził go i słabym głosem kontynuował z wysiłkiem:

– Tym razem jednak dla odmiany czuję, że naprawdę na to zasłużyłem – leżący na podłodze cierpiący w widoczny sposób chłopak zmusił się do wysiłku i przesunął tak, by wesprzeć głowę o kafelki na ścianie i móc patrzeć wprost na Arena. Wykorzystał swoją nową pozycję i wpatrzył się stojącemu nad nim zielonookiemu chłopakowi prosto w oczy kontynuując: – Jak na halucynację całkiem mało mówisz. A może po prostu boję się tego co możesz mi powiedzieć. Tak, to pewnie to...

Dopiero teraz Grey zrozumiał, że umęczony umysł blondwłosego Ślizgona nie rozróżnia rzeczywistości od ułudy. To przywróciło mu równowagę. Przykucnął przed kolegą i postanowił przekonać go, że nie jest wyobrażeniem jego umysłu. Oczywiście o ile to było możliwe, bo eliksir mógł okazać się silniejszy:

– Nie jestem halucynacją Abraxasie. To naprawdę ja. Postaraj się skupić, dobrze? Powiedz mi co podał ci ojciec. Muszę to wiedzieć, żeby pomóc! Proszę podaj mi jakąkolwiek wskazówkę. Cokolwiek będzie pomocne, żebym mógł wymyślić antidotum. Nawet źdźbło informacji.

– Ojciec? Skąd możesz o nim wiedzieć? Czyżby ulepszył ten eliksir i teraz przenosi on ofiary do jakiejś formy życia? Moja wyobraźnia płata mi naprawdę ciekawe figle... Aren nie mógłby o tym wiedzieć... – mruczał na pół przytomny Abraxas bardziej do siebie niż do kogokolwiek innego. Jego monolog przerwał nagle atak rozdzierającego kaszlu. Chłopak przesłonił usta dłonią, ale już po chwili pomiędzy palcami zaczęła przeciekać mu krew. Kiedy atak trochę ustał, między świszczącymi oddechami Malfoy wydusił z siebie kontynuując: – Skoro tutaj jesteś, nawet jeśli w mojej wyobraźni to nic. Jest naprawdę wiele rzeczy, które chciałbym powiedzieć prawdziwemu Greyowi. Powiem tobie... – po policzkach leżącego zaczęły spływać nie kontrolowane łzy.

– Ja jestem prawdziwy! Proszę Abraxasie… proszę… jaki to eliksir?

– Przepraszam... tak bardzo cię przepraszam. Już wcześniej żałowałem, że nie powiedziałem ci prawdy. Bałem się... bałem się, że się ode mnie odwrócisz. To było głupie, bo od początku skazane na porażkę. Chciałem jednak dalej kontynuować tą przyjaźń... znaczysz dla mnie naprawdę bardzo wiele. Jesteś ostatnią osobą, którą chciałbym skrzywdzić. Ja... – zmaltretowany skutkami eliksiru chłopak nie dokończył myśli osuwając się z powrotem na podłogę w konwulsjach, które raz za razem wstrząsały jego osłabionym ciałem. Tego Aren nie wiedział, ale Abraxas ostatkiem świadomości zarejestrował nikły cień magii, którą wyczuł w domu w czasie ferii używając eliksiru do zniwelowania napisu po krwawym piórze. Taką otulającą, uspokajającą. To było tyle. Chwilę później zwyczajnie zemdlał.

Aren starał się jak najbardziej delikatnie ułożyć blondyna wygodnie na podłodze. Przy tej pracy zauważył, że każdy dotyk powoduje u nieprzytomnego skurcz mięśni. Najwyraźniej ciało Abraxasa odruchowo reagowało na ból. Grey westchnął ciężko i postarał się ograniczyć swoje zabiegi do niezbędnego minimum. Na koniec zmoczył chusteczkę i otarł pot oraz krew z twarzy chłopaka mając nadzieję, że chociaż w drobnym stopniu mu ulżył.

Odłożył brudną chusteczkę na najbliższy zlew i usiadł przy blondynie. Otworzył torbę wyciągając Agresję i kładąc ją na podłodze. Księga wyczuwając płaską powierzchnię wyraźnie się ożywiła krążąc wokół Malfoya i jakby zapoznając się z sytuacją. Aren na razie zignorował jej działania. Zajął się wyciąganiem kilkunastu różnych fiolek z kolorową zawartością. Chwilę zastanawiał się co może podać nie znając ani nazwy, ani tym bardziej składu mikstury zaaplikowanej poszkodowanemu przez ojca. Zdecydował się na początek wypróbować bardzo zaawansowany eliksir przeciwbólowy. Postanowił jednak zastosować zasadę podawaną przy niemal każdej miksturze w spisach i podręcznikach, i najpierw zaaplikować kilka kropel na język chorego, by sprawdzić czy nie wystąpi reakcja alergiczna. Po piętnastu minutach, jeżeli przeciwwskazań nie będzie, można zaaplikować całą dawkę eliksiru. Z podawaniem mikstur nieprzytomnemu nie miał problemu. Już widział jak się to robi.

Czekając przepisowe piętnaście minut Aren zastanawiał się co jeszcze na początek byłoby niezbędne i doszedł do wniosku, że coś wzmacniającego i uzupełniającego krew. Kłopotliwe nadal wydawało się podawanie Malfoyowi czegokolwiek w formie eliksirów. Każdy z nich był związany ze sporym ryzykiem skoro nie wiedział co podał mu ten bydlak, który określał się mianem jego ojca. Przy okazji tej myśli Aren postanowił sobie, że jeżeli będzie mu dane spotkać starszego Malfoya, a był pewien, że podczas Turnieju na pewno go zobaczy, wówczas postara się, żeby zapłacił za to co musiał teraz przechodzić jego syn.

Minęło prawie dziesięć minut, kiedy nagle Grey doszedł do wniosku, że w takim wypadku bezpieczniejsze byłby maści. Miał ich kilka. Niewiele ich wykonał, ale działały równie dobrze jak eliksiry. Niestety nie miał ich przy sobie. Spoczywały w kufrze w dormitorium. Musiałby po nie pójść i na jakiś czas zostawić Abraxasa. Nie miał na to ochoty, ale lekarstwa same tu nie przyjdą, więc po wahaniach i wewnętrznym monologu zdecydował, że jednak pójdzie.

Tymczasem minęło oczekiwane piętnaście minut i nie było widać żadnych objawów alergii, dlatego zielonooki zdecydował, że czas zaaplikować choremu przeciwbólową miksturę. Przemieścił się, uchylił usta Malfoya i wlał w nie eliksir masując mu gardło i zmuszając tym sposobem do przełknięcia. Abraxas przełknął i nawet się nie zakrztusił ku zadowoleniu Greya. Nie odzyskał jednak przytomności, choć jego ciało w widoczny sposób się rozluźniło. Aren z radością doszedł do wniosku, że wyraźnie mu pomógł. Teraz musiał ruszać po inne leki. Zerknął uważnie na wielkie tomiszcze spoczywające aktualnie w pobliżu, jakby obserwujące całą scenę i postanowił je wykorzystać. Zresztą nie bardzo mógł liczyć na kogoś innego:

– Agresjo! – Księga tylko czekała na to wezwanie. Zareagowała zadowolonym pomrukiem i przybliżyła się do niego. – Muszę na moment wyjść po lekarstwa dla niego. Zostań tutaj i przypilnuj go, dobrze? Nikt poza mną i nim nie ma prawa tutaj przebywać. Jeżeli ktokolwiek będzie próbować się tutaj dostać, możesz użyć wszelkich swoich sposobów, by się go pozbyć. Opiekuj się nim.

Przemawiał do Agresji nie raz, ale wciąż jeszcze czuł się dziwnie prowadząc jednostronny dialog z przedmiotem. Określał swoje monologi dialogiem bo czuł, że wielka książka rozumie wszystko co chce jej przekazać. Zresztą za każdym razem to okazywała i zachowywała się zgodnie z jego prośbami i poleceniami. Teraz też na koniec polizała porozumiewawczo jego dłoń, jakby chciała powiedzieć, że wszystko będzie dobrze. Aren uśmiechnął się do niej, pogłaskał po grzbiecie i zajął się opróżnianiem torby, by mieć miejsce na kolejne rzeczy. Zostawił w niej tylko to, co zabrał z pracowni i zamierzał przekazać dziś Beery'emu. Kiedy skończył sortowanie torbowych zasobów ruszył do drzwi. Zanim je otworzył przywołał na twarz swoją zwykłą minę i dopiero wtedy wyszedł na korytarz.

Szybko dotarł do pokoju wspólnego, który minął nie rozglądając się nawet i wszedł do dormitorium. Otworzył swój kufer wyciągając i pakując do torby dodatkową szatę i kilka maści. Wziął również parę składników, które mogłyby być pomocne i eliksir spokoju. Wyciągnął też pokaźnych rozmiarów worek zawierający już co nieco i umieścił w nim przyniesione rzeczy, które miał zamiar oddać profesorowi Zielarstwa. Pogrzebał w kufrze jeszcze chwilę i dodał do worka sporo składników, paczuszek, pojemniczków i całość wsunął ostrożnie do swojej pojemnej torby, która nagle stała się całkiem pękata i ciężka. Myśląc gorączkowo co jeszcze mogłoby się przydać nie zarejestrował, że nie jest sam w dormitorium, dlatego zaskoczyły go słowa:

– Wybierasz się gdzieś Aren?

Drgnął wyraźnie i odwrócił zauważając Edgara, który obserwował go z pewnym zainteresowaniem, ale również wahaniem w oczach. Grey wyprostował się przeklinając w myślach swoją nieostrożność i mając nadzieję, że być może Avery nie sprawi mu licznych kłopotów. Zawsze był przyjaźnie nastawiony, nawet po tej całej awanturze. Zielonooki szybko opanował mimikę twarzy i już ze zwykłym wyrazem odparł pozornie obojętnie:

– To nic takiego – na te słowa Avery westchnął ciężko, zagryzł lekko wargę i z wahaniem zaczął:

– Skoro jesteśmy tutaj sami… słuchaj Aren. Wiem, że to co zrobiliśmy było okropne i w zasadzie czuję się trochę winny. Wiedziałem przecież o całej sytuacji. Jednak mimo wszystko jesteśmy Ślizgonami i nie ufamy byle komu. No właśnie. Nie byle komu, dlatego chciałbym zacząć wszystko od początku. Tym bardziej, że teraz masz jasność. Wiesz jak gramy i jakich sztuczek używamy. W dodatku aktualnie tworzysz drużynę z Tomem i Abraxasem. Doskonale zdajesz sobie sprawę, że nie będzie łatwo. Możesz nawet stracić życie. Nie musisz nam ufać, ale możesz na nas liczyć. Chciałem żebyś to wiedział. My z Orionem staramy się zapewnić ci bezpieczeństwo podczas Turnieju. Zdobywamy informacje skąd tylko się da. Również z tych mniej legalnych źródeł. Wiadomości o przeciwnikach, o szkole, o terenach wokół niej. To samo robi Rudolf, chociaż nie wiem jak tam z nim jest. Pewnie po prostu wypełnia wolę Toma… ale wciąż współpracuje.

Aren spojrzał zaskoczony na stojącego przed nim Ślizgona. Avery zawsze był otwartą osobą i nie potrafił zbyt dobrze ukrywać swoich uczuć. Teraz też widział, że Edgar po prostu się o niego martwi. Tego prawdę mówiąc się nie spodziewał. Stojący przed nim Ślizgon wydawał się mówić szczerze. Grey po chwili zastanowienia postanowił trochę odpuścić i nieco złagodził wyraz swojej twarzy mówiąc:

– Masz rację jak sądzę i obiecuję do Turnieju załatwić wszystkie sprawy z wami, ale jeszcze nie dziś. Nie tak od razu. Nie jestem na to gotowy. Teraz nie mogę dłużej zostać. Śpieszę się i byłbym wdzięczny gdybyś nie mówił, co tutaj robiłem. To dla mnie bardzo ważne.

– Oh... jasne. Będę milczał jak zaklęty obiecuję. Jednak chciałbym zwrócić twoją uwagę na fakt, że szukało cię już dziś kilka osób i pewnie szuka nadal.

– Kto?

– Tom, a później też Orion. Chwilę temu natomiast przyszedł jeszcze nasz opiekun prosząc, byś udał się do jego gabinetu jak tylko wrócisz. Chce przekazać ci pewne wiadomości. To wszystko chyba trochę krzyżuje ci plany jak sądzę. Potrzebujesz może w czymś pomocy?
Grey przeklinał w duchu raz za razem zagryzając mocno wargę. Liczba spraw do załatwienia w dniu dzisiejszym rosła lawinowo. Na ten moment najważniejszy był Beery, któremu musiał dziś dostarczyć rzeczy na Turniej, a tuż potem plasował się Abraxas. Cała reszta mogła na razie poczekać, ale trzeba było jakoś wybrnąć z galimatiasu, dlatego Aren myślał gorączkowo jak to wszystko załatwić. Wpadł wreszcie na bardzo ryzykowny pomysł, który wymagał zaufania do stojącego przed nim Ślizgona. Dużego zaufania. Niebezpieczne wydało mu się też wciąganie w plany Oriona, ale był to kolejny Ślizgon, wobec którego Grey byłby skłonny podjąć ten krok. Wahał się jeszcze przez chwilę, ale kiedy pomyślał o Abraxasie, o tym jak tam leży sam i cierpi zdecydował, że raz kozie śmierć i powiedział:

– Potrzebuję twojej pomocy. Jeśli teraz mnie wesprzesz zapomnę o tamtym incydencie i rzeczywiście zaczniemy na nowo. To co za chwilę powiem musi pozostać w tajemnicy, inaczej nie tylko ja, ale również i ty będziesz miał bardzo duże kłopoty.

– Powiedz co mam robić – oświadczył pewnym głosem Avery z zaciętym wyrazem twarzy, który wyraźnie wskazywał, że zależało mu na odnowieniu znajomości z Greyem.

– Najpierw... – tłumaczenia były zawiłe i wymagały przewidzenia różnych wersji wydarzeń. Były jednak zrozumiałe dla Edgara, który potakiwał, a niekiedy nawet podsuwał całkiem przydatne propozycje. Na koniec Aren poprosił by po wszystkim, kiedy uda mu się załatwić to co uzgodnili, przyszedł do nieużywanej klasy na parterze. Tam się spotkają.
Po zakończeniu narady Aren złapał swoją torbę i wyszedł z dormitorium pierwszy, zgodnie z planem. Od razu skierował się w stronę wyjścia z pokoju wspólnego. Nikt go na szczęście nie zaczepił, więc szybkim krokiem ruszył w stronę cieplarni. Miał zamiar zrealizować pierwszy punkt z rzeczy pilnych i oddać Beery'emu zgromadzone przedmioty potrzebne w Durmstrangu. Profesora zauważył kiedy tylko wszedł do szklarni. Jak zwykle pracował przy jakiejś roślinie przypominającej winorośl z owocami o żółto–zielonym kolorze i niemal seledynowymi liśćmi z czerwonymi plamkami. Miał ochotę zapytać co to za roślina, ale zdusił w sobie tą chęć i głośno powitał nauczyciela:

– Profesorze przyniosłem panu wszystko co chciałbym zabrać – mówiąc to sięgnął do torby i ostrożnie wysunął z niej przygotowany, ciężki worek. Nauczyciel przejął go, zważył w ręce i szybkim ruchem różdżki rzucił na niego zaklęcie lekkości, po czym dla pewności zapytał:

– To na pewno wszystko Arenie?

– Myślę, że tak profesorze. Jutro wieczorem pojawię się w celu przeprowadzenia naszego eksperymentu, a za dwa dni wprowadzę pańskie mandragory w stan uśpienia na czas Turnieju. Nie będę mógł się nimi zajmować, więc lepiej niech przez ten czas hibernują. Przepraszam, ale jutro porozmawiamy dłużej. Dzisiaj naprawdę muszę już iść. Właściwie, to jeszcze jedna rzecz... czy mógłby profesor przekazać profesorowi Slughornowi, że wpadnę do niego nieco później? Być może nawet dopiero jutro. Pracuję nad czymś bardzo ważnym i zabiera to mnóstwo czasu. Jeszcze raz przepraszam. – Aren stopniowo cofał się do wyjścia. Wysłuchał jeszcze odpowiedzi profesora, który zapewnił, że nie będzie to dla niego żaden kłopot, bo i tak zamierzał odwiedzić Horacego i zniknął za drzwiami cieplarni, pozostawiając wewnątrz trochę zaskoczonego jego postępowaniem Beery'ego.

Kiedy tylko Grey odwrócił się w stronę korytarza, ujrzał na horyzoncie Riddle'a wraz z Orionem zmierzających w jego kierunku. Co prawda spodziewał się Toma, ale jednak nie aż tak szybko i nie w towarzystwie. Miał nadzieję, że Avery go nie zawiedzie i będzie postępował zgodnie z planem. Wtedy wszystko się uda. Obecność Oriona ułatwi Edgarowi sprawę. Teraz póki co musiał grać na czas, by dać Avery'emu szansę na pojawienie się. Wszystko musiało wyglądać naturalnie. Przybrał swój zwyczajny wyraz twarzy i wolnym krokiem poszedł w ich kierunku.

– Czas, który spędzasz w cieplarni przekracza wszystkie normy. Niezależnie od tego cieszę się, że dzięki temu łatwiej można cię znaleźć. Jest kilka spraw, które musimy przedyskutować odnośnie Turnieju. Właściwie to w trójkę, wraz z Malfoyem. O ile Abraxas większość rzeczy wie, to jeśli chodzi o ciebie, myślę że masz braki. Obawiam się, że twoja wiedza w tym zakresie jest niewielka. Skoro jesteś teraz wolny, to chodź do biblioteki. Przedstawię ci wszystkie szczegóły jakich potrzebujesz – oznajmił spokojnym tonem Riddle, obserwując Arena czujnie. Zauważył, że zielonooki chłopak ma dziś na twarzy perfekcyjną maskę, która nie pozwalała na ujawnienie się żadnej emocji. To było zaskakujące. Wyglądało na to, że Grey coś chciał ukryć.
– Wolałbym jednak żeby to... – odpowiedź Arena przerwał znajomy, oczekiwany głos:

– Aren! Tutaj jesteś! – Avery minął pospiesznym krokiem odległy narożnik wpadając do korytarza, w którym się znajdowali i zbliżając się szybko – Slughorn prosił, żebyś udał się do jego gabinetu. Ponoć to niezwykle pilne i wymaga natychmiastowego załatwienia – wyrzucił ustaloną wiadomość na jednym wydechu grając doskonale i przerzucając niby zaskoczony wzrok to na niego, to na Riddle'a z Orionem.

– Już idę... – westchnął teatralnie Grey i stwierdził lekko przepraszającym tonem w stronę Toma, który wciąż przyglądał mu się wnikliwie: – Wybacz, ale musimy przełożyć nasze spotkanie.

– Na to wygląda. Przyjdź później do mojego pokoju. Orionie to wszystko – oznajmił na odchodne Tom opuszczając ich spacerowym krokiem. Aren odszedł w odwrotną stronę, kierując się póki co dla pozoru w stronę gabinetu nauczyciela Eliksirów.

Orion natomiast nie był do końca zadowolony. Co prawda zdobył kilka nowych, ciekawych informacji o Ilvermorny, które przekazał już Tomowi, ale za to kolejny raz nie miał okazji odebrać swojego długu od Greya. Aren dziś jakoś strasznie się miotał. Za każdym razem, kiedy Blackowi wydawało się, że już już uda mu się go złapać, ten niemal dosłownie „rozpływał się w powietrzu”. Było to bardzo frustrujące.

Spojrzał krótko na Avery'ego i zaczął się odwracać by odejść, ale Edgar zastąpił mu drogę. Oriona zaskoczył jego zacięty wyraz twarzy, więc nie odezwał się i mimo irytacji czekał cierpliwie. Avery najpierw rozejrzał się dyskretnie i kiedy stwierdził, że są na korytarzu sami rzucił zaklęcie wyciszające. To wyostrzyło tylko uwagę Blacka, ale tego co usłyszał nie spodziewał się zupełnie:

– Aren potrzebuje naszej pomocy. Jest to bardzo ryzykowane, ale konieczne. Jeżeli zgodzisz się współpracować, wtajemniczy nas w resztę planu. W tym celu będziemy musieli udać się do nieużywanej klasy na parterze. Tam przekaże nam szczegóły.

– Dlaczego miałby nam zaufać? Proszenie o cokolwiek również nie jest w jego stylu. – stwierdził podejrzliwie Orion, myśląc równocześnie o tym jak bardzo takie zachowanie nie pasuje do Greya.

– Nie wiem, ale wygląda na to, że sprawa jest dosyć ważna skoro postanowił zwrócić się o to do nas. Nie znam jeszcze szczegółów jak wspominałem, ale wyraz jego twarzy… kiedy zdecydował się do mnie odezwać był naprawdę poważny. Poza tym osobiście chciałbym, by było jak dawniej. Jak w czasach sprzed tamtego feralnego wydarzenia.

Orion patrzył początkowo bardzo podejrzliwie na Edgara. Po dłuższej chwili doszedł jednak do wniosku, że kolega jest przekonany do tego o czym mówi. Poświęcił myśl temu, dlaczego właśnie im obu Aren postanowił odrobinę zaufać? W końcu jakby nie patrzeć Malfoy byłby lepszym wyborem. Znali się lepiej, chociaż po tym jak się wszystko pokomplikowało to kto wie. Na koniec skonstatował, że Grey pewnie po prostu nie miał wyboru, bo przecież on sam też nie widział blondyna od śniadania. Przeczucie mówiło mu, że to co powie Aren będzie oznaczało spore kłopoty.

***

Aren chodził nerwowo po klasie czekając na Edgara i rozmyślając nad tym, czy uda mu się ściągnąć tutaj Oriona. Oby, chociaż miał też świadomość, że Avery może mieć trudności. Pokładał nadzieję w tym, że Black zechce przyjść chociażby po to, by poznać motywy które kierują nim, czyli Arenem. Takie postępowanie było do niego podobne.

Grey czekał, ale równocześnie wciąż jeszcze wahał się odnośnie tego co planował zrobić, bo wiązało się to ze sporym ryzykiem i niebezpieczeństwem dla nich wszystkich, a zwłaszcza dla tamtej dwójki. Sam też ryzykował. Paradoksalnie, dla niego bardziej niepewna była sytuacja, gdyby obaj mający przybyć Ślizgoni zgodzili się mu pomóc. Przecież nie mógł być pewien czy nie wykorzystają zdobytych informacji przeciwko niemu. Musiał jednak im zaufać, choć nader niechętnie.

Abraxas na dzień dzisiejszy był najważniejszy. Trzeba więc było zabezpieczyć sobie alibi na czas opieki nad nim. Trochę się martwił i niecierpliwił, bo nie wiedział czy stan blondyna nie pogarsza się i czy Agresja daje sobie radę. O tak, miał wielki żal do Malfoya za zdradę jakiej się dopuścił. To bolało tym bardziej, że obdarzył go sporym zaufaniem i zwyczajnie polubił. Pod wpływem halucynacji Abraxas wyznał, że czuł podobnie. Słowa, które wówczas Aren usłyszał wciąż krążyły w jego pamięci. Myśląc tyle o młodym Mafoyu zaczął łączyć i przypominać sobie drobne fakty. Skojarzył na przykład, że Abraxas niekiedy zadawał mu jakieś pytania, czy kilka pytań na konkretny temat. Niekiedy, zwłaszcza gdy interesował się nim samym i jego przeszłością miał bardzo specyficzny wyraz twarzy. Ta mina rzucała się w oczy, ale Aren wcześniej nie potrafił jej zidentyfikować. Teraz już wiedział. Było to poczucie winy. Zielonooki chłopak postanowił sobie, że kiedy tylko blondyn będzie na tyle w formie, by przeprowadzić szczerą rozmowę, nie zignoruje go. Wysłucha wszystkiego co ma mu do powiedzenia.

Jego wzrok padł na leżącą na jednej z ławek torbę i myśli zaczęły krążyć wokół zabranych do niej rzeczy. Miał chyba wszystko co mogło być przydatne, a nawet więcej i mógł jedynie wierzyć, że to wystarczy.

Natomiast kiedy przypadkiem musnął dłonią lewą kieszeń szaty, wyczuł w kieszeni fiolki. Wiedział, że to cztery buteleczki, które mają mu pomóc. Więcej nie zdążył pomyśleć, bo w tym momencie drzwi klasy zaczęły się otwierać i wkrótce przeszli przez nie obaj oczekiwani Ślizgoni. Black spojrzał na Arena, wyjął różdżkę i rzucił zaklęcie wyciszające, co Grey docenił i za co podziękował oszczędnym skinięciem głową. Nie czekał na ich pytania, tylko sam rozpoczął rozmowę. Nawet dla niewprawnego ucha jasne było, że robi to niechętnie. A obaj przybyli byli wytrawnymi słuchaczami:

– Dziękuję wam obu, że postanowiliście przyjść. Moja prośba może wydać się wam dziwna, niebezpieczna, szalona czy tez absurdalna, ale jest to coś z czym nie dam rady uporać się sam – już po tych słowach stało się jasne skąd u Greya taka niechęć do przedstawiania swojej sprawy. Zaraz na wstępie musiał przyznać się do swojej bezradności. Obaj słuchający docenili również to, co Aren zrobił po chwili jasno wykładając swoje intencje na Ślizgoński sposób. Bez dalszych dywagacji wyjął z kieszeni jedną z czterech fiolek i wyciągnął rękę przed siebie, by przybyli mogli się bardzo dokładnie przyjrzeć i ocenić co to za eliksir. Black zrobił krok naprzód, przejął fiolkę, przyjrzał się jej uważnie pod światło, po czym spojrzał spokojnie na Arena i podsumował:

– To... eliksir wielosokowy… doskonale wykonany – mówiący wciąż był spokojny, ale Grey wydawał się być na skraju wytrzymałości. Ledwo udawało mu się utrzymać swój zwyczajny wyraz twarzy. Był zaniepokojony. Orion dla odmiany poczuł się zaintrygowany. Jeszcze nie do końca pojmował co planuje zielonooki, ale miał swoje podejrzenia. Na ten moment postanowił pozostawić je w spokoju spodziewając się, że wkrótce upewni się co do swoich myśli. Na razie zdecydował się zapytać: – Wytłumacz dlaczego chcesz, żebyśmy podszywali się pod ciebie, bo o to chyba chodzi jak rozumiem.

– Nie do końca. Prośba dotyczy tego, żebyście pod wpływem eliksiru udawali przez pewien czas mnie i Abraxasa – wyrzucił z siebie na jednym wdechu Aren, obserwując zaskoczenie malujące się na twarzy Blacka i Avery'ego

– Malfoya? A co on ma z tym wspólnego? – nie wytrzymał Edgar i zadał pytanie, które nurtowało chyba i jego i Oriona.

– Wybaczcie, ale nie mogę powiedzieć. Jednak jest to sprawa bardzo ważna. Wiem, że proszę o wiele nie zdradzając zbyt licznych informacji, ale proszę pomóżcie mi.

– Zgoda, przez jaki czas?

Aren z zaskoczenia zamarł i przez dłuższą chwilę stać go było tylko na mruganie powiekami. Tak szybkiej decyzji ze strony Oriona nie spodziewał się absolutnie. Po chwili ochłonął i przeniósł wzrok na Edgara, który tylko w milczeniu skinął potwierdzająco głową wyrażając zgodę. Miał przy tym osobliwy wyraz twarzy, ale Grey postanowił nie rozdrabniać się i nie zastanawiać się nad tym. Musiał skupić się na tym co najważniejsze w tej chwili. Odebrał od Blacka fiolkę, wyjął z kieszeni pozostałe trzy i podszedł do najbliższego stolika. Położył tam mikstury, wydobył kolejną fiolkę zawierającą kilka blond włosów. Wyjął jeden, odkorkował fiolkę z eliksirem, wsunął tam jasny włos, zakorkował i energicznie potrząsnął pojemniczkiem, by pobudzić reakcję. Podobnie zrobił z drugą fiolką, po czym odłożył obie na bok. Do kolejnych dwóch wsunął własny włos wyrwany na bieżąco. Obydwie fiolki ze swoim włosem Aren podał Orionowi, który według niego lepiej potrafił panować nad emocjami i łatwiej według Greya był w stanie wybrnąć z kryzysowych sytuacji. Fiolki z włosami Abraxasa podał Edgarowi wychodząc z założenia, że prawdopodobnie nie będzie musiał przechodzić tylu stresujących wydarzeń, a jakby nawet, to zna Malfoya na tyle dobrze, że będzie doskonale go udawał.

– Orion świetnie zidentyfikował eliksir wielosokowy, ale jest to wersja trochę ulepszona. Przemiana trwa po jego zażyciu o dwie godziny dłużej. Daję wam po dwie fiolki, bo nie wiem jak długo będzie trwała potrzeba ich zażywania. Nie wiem czy uda mi się wrócić na noc dzisiejszego wieczora. Jeżeli do północy nie wrócę, proszę byście jakoś to zatuszowali. Jest jednak większy problem, który dotknie głównie ciebie Orionie. Jak słyszałeś wcześniej na korytarzu, muszę spotkać się z Riddle'm. Wiem, że wymagam od ciebie wiele, ale nie mam wyjścia.

– Mówiąc w skrócie, chcesz żebym go oszukał? – powiedział na pozór spokojnie Black, choć w środku czuł jak żołądek podjeżdża mu do gardła. Nawet nie chciał sobie wyobrażać co zrobi z nim Riddle jeśli odkryje, że to mistyfikacja. Była jednak i druga strona medalu. Jeżeli udałoby mu się zagrać doskonale rolę Greya, uzyskałby z pewnością kilka cennych informacji. To kusiło, ale świadomość olbrzymiego ryzyka trochę chłodziła ten zapał.

– Wiem, że proszę o wiele. Nie mam wyjścia. To konieczne, ale jak wcześniej wspominałem nie mogę póki co powiedzieć więcej.

– Wystarczy. Nic już nie mów. Lepiej już niczego nie tłumacz, bo zacznę myśleć i mogę się nie zgodzić na ten absurdalny pomysł – przerwał mu Orion masując skronie. Czuł zbliżający się ból głowy. Bez dalszej dyskusji schował wręczone mu fiolki do torby i zerknął na Edgara, który jeszcze zapytał, również chowając eliksir do własnej torby:

– Jeżeli dziś nie wrócisz to co z jutrem?

– Po kolacji bądźcie już pod własną postacią. Myślę, że do tego czasu wszystko wróci do normy. Czy macie jeszcze jakieś pytania?

– Nie, możesz już iść, bo jak widzimy raczej ci się spieszy. Wyjdziemy parę minut po tobie dla niepoznaki. Zanim jednak odejdziesz… – Black obserwowany ciekawie przez Avery'ego pochylił się do ucha zielonookiego chłopaka szepcząc kilka słów, na co Aren skinął twierdząco głową i wyszedł w pośpiechu.

Ciszę jaka nastała po wyjściu Greya można było kroić. Edgar patrzył podejrzliwie na Oriona. W najśmielszych oczekiwaniach nie spodziewał się, że ten właściwie bez jakiejś szczególnej namowy zgodzi się na pomoc Arenowi. Nie zadawał zbyt wielu pytań, nie drążył jak zazwyczaj każdego elementu składającego się na ten bardzo chwiejny plan. Na pierwszy rzut oka widać było, że Aren i Abraxas wpakowali się w coś dużego, co nie powinno zostać wykryte, ale było bardzo ważne. Na tyle ważne, że Aren, zawsze starający się sam własne sprawy załatwiać i nie prosić nikogo o pomoc, czy też przysługi, tym razem złamał tą żelazną zasadę i prawie błagał. Edgar to zauważył i niewątpliwie Orion też. Zachowywał się bowiem w tej sprawie w sposób zupełnie odbiegający od jego zwykłego zachowania. Avery dłuższą chwilę przyglądał się Blackowi, ale wreszcie nie wytrzymał i stwierdził:

– To do Ciebie niepodobne zgadzać się na coś tak niebezpiecznego.

– Nie musisz mi o tym przypominać. Doskonale zdaję sobie z tego sprawę – westchnął cierpiętniczo Orion dodając po chwili: – Zdziwiło mnie jednak twoje zachowanie. Zgodziłeś się bez mrugnięcia okiem. Najwidoczniej nie tylko Aren ma dzień zachowywania się kompletnie inaczej niż zazwyczaj.

– Lubię Arena. Poza tym kiedy był przez chwilę w naszej grupie było jakiś czas inaczej. Tom wydawał się... powiedzmy bardziej ludzki i przystępny niż kiedykolwiek odkąd go poznałem. Było lepiej i można było swobodniej oddychać. Nie wiem czy wiesz o co mi chodzi, ale tak właśnie wtedy się czułem. Może w zamian wyjaśnisz mi skąd ta nagła chęć współpracy u ciebie, bo wciąż nie pojmuję.

– Być może masz rację jeżeli chodzi o naszego Pana. Co do Arena... zadziałałem pod wpływem chwili. Miło było patrzeć jak na ten jeden jedyny moment jego maska opadła. W jego twarzy było tyle desperacji, niepewności, goryczy, smutku i nie wiem nawet czego jeszcze. W jakiś sposób wstrząsnęło to mną.

– Miałem właściwie podobnie kiedy na niego patrzyłem – mruknął Avery w odpowiedzi wspominając swoje odczucie w chwili, gdy Aren prosił go o pomoc. Pamiętał, że sam był w tak wielkim szoku, że zgodziłby się chyba na wszystko w tamtym momencie. Dopiero później, a właściwie dopiero teraz zaczął myśleć o skutkach swojej decyzji. – Co planujesz zrobić z Riddle'm? Jak spotka cię w postaci Arena z pewnością nie odpuści. Będzie chciał porozmawiać.

– Póki co zamierzam go unikać tak długo jak tylko się da. Jeżeli jednak natknę się na niego i dojdzie do tego, że będę musiał z nim rozmawiać to… cóż, przyjdzie mi odegrać rolę życia – roześmiał się gorzko Black potrząsając głową z niedowierzaniem nad własną głupotą. Westchnął ciężko przymykając na moment oczy. Zmartwień miał więcej. Na przykład Abraxas... od rana zachowywał się bardzo dziwnie i Orion czuł o niego niepokój łącząc to z jego spotkaniem z ojcem. Później młody Malfoy zniknął, a Orion zagarnięty do pracy z Tomem nie miał szans próbować go odszukać. Teraz wiedział już, że zrobił to Aren, że planował zająć się Abraxasem i był mu za to wdzięczny. Trochę go podziwiał, bo przecież Grey po przedświątecznej awanturze mógł Malfoya zignorować. Mógł udawać, że niczego nie zauważa, a jednak stać go było na wzniesienie się ponad to. Cokolwiek Aren planował robić w sprawie Abraxasa Orion wierzył, że będzie to działanie na dobro Malfoya. Grey był zbyt szczery w swoich prośbach, by mogło być inaczej i Black zamierzał mu pomóc na tyle na ile był w stanie ufając, że w ten sposób wspomoże ich obu.

***

Droga powrotna do zapomnianej łazienki minęła zielonookiemu chłopakowi szybko i na szczęście bez przeszkód. Przyjął to z wielką ulgą. Dość miał już na dziś stresów, rewelacji i wyczynów, a to przecież nie koniec. Był już jednak spokojniejszy ufając, że Avery i Black zadbają o to, by nikt nie zorientował się, że obaj z Abraxasem zniknęli.

Przed wejściem do łazienki stał chwilę uważnie nasłuchując odgłosów z korytarza, ale wokół panowała cisza miał więc nadzieję, że nikt go nie obserwował. Otworzył drzwi i wszedł do środka. Zamknął je za sobą rejestrując jakiś ponury pomruk. Oczywiście była to Agresja, która na dźwięk jego głosu ucichła i wysunęła się zza rogu. Aren krótko pogłaskał ją mijając w drodze do Abraxasa. Blondyn leżał nieruchomo i jak się zdawało, odkąd Grey go opuścił nie odzyskał przytomności. Za to miał niepokojące objawy. Był rozpalony i znowu reagował na dotyk tak, jakby odczuwał ból. Nie powinno tak być po miksturze jaką mu zaserwował, ale było. Aren wyjął z torby niewielki ręcznik, zmoczył go zimną wodą i położył na czole chorego. Malfoy wciąż miał trudności z oddychaniem, a ślady na twarzy, odzieży i podłodze wskazywały, że po raz kolejny miał krwotok. Grey otarł mu na ile się dało ręcznikiem twarz i ubrania z krwi, po czym sięgnął ponownie do torby. Wyjął z niej na początek maść chłodzącą i obniżającą gorączkę, którą naniósł na czoło i kark leżącego chłopaka. Następnie przełożył to co wcześniej zostawił na zlewie do torby, by mieć wszystko w jednym miejscu. Po krótkich poszukiwaniach wydobył ze swojej przepastnej torby ten sam eliksir przeciwbólowy, który już wcześniej zaaplikował blondynowi i ponownie otworzył usta nieprzytomnemu. Wlał w nie miksturę obserwując jak ciało Abraxasa rozluźnia się stopniowo.

Po chwili Arenowi przyszło do głowy, że blondynowi łatwiej byłoby, gdyby miał coś pod głową. Nie bardzo miał mu co podłożyć, dlatego ponownie użył swoich nóg jako poduszki. Przez chwilę siedział oparty o ścianę zastanawiając się co jeszcze mógłby zaaplikować Abraxasowi, by mu ulżyć. Wsłuchiwał się w jego wytężony, chrapliwy oddech i odpowiedź przyszła sama. Znów sięgnął do torby, wyjął maść ułatwiającą oddech i rozsmarował ją na gardle, oraz na górnej wardze i skrzydełkach nosa blondyna. Efekty może nie były spektakularne, ale za to oddechy stały się w widoczny sposób głębsze, co też z pewnością można było zapisać na plus.

Osiągnąwszy tyle, Aren postanowił trochę posortować przyniesione preparaty bo zauważył, że ma w nich spory bałagan. Stopniowo wyjmował i układał eliksiry, maści i składniki eliksirów według ewentualnej, możliwej przydatności. Zajęcie przerwało mu znajome mlaskanie rozlegające się niezbyt daleko od niego. Nie czuł Agresji blisko siebie, dlatego przezornie poszukał jej wzrokiem. Była cała skupiona na ręce Abraxasa, którą gryzła i lizała na zmianę. Zaskoczony Aren wychylił się w jej stronę zdecydowanym ruchem odpychając od blondyna i nie zważając na groźne warczenie krzyknął z wyrzutem:

– Co ty wyprawiasz! – spanikowany wrócił spojrzeniem do ręki Malfoya, na której właśnie zaczęły goić się rany zadane przez wielkie tomiszcze. Aren patrzył na to z niedowierzaniem, ale później doznał olśnienia. Przecież kiedy tylko poznał Agresję, przy pierwszym spotkaniu pogryzła go dotkliwie. Jednak rany tak jak i tutaj zagoiły się błyskawicznie i bez śladu. Zerknął ponownie na księgę. Nie wiedział dlaczego to zrobiła. Teraz też nie zachowywała się jak zazwyczaj. Zastygła i wyglądała bardziej jak pomnik księgi. Zaniepokojony Grey zawołał ją kilka razy, ale nie zareagowała. Nie rozumiał tego.

Nie miał jednak czasu zastanowić się nad tym, bo nagle ciało Abraxasa wygięło się w łuk, oczy blondyna otworzyły się szeroko, poszukując i omiatając otoczenie, zatrzymały spojrzenie na nim. Blondyn z trudem, bardzo niezgrabnie poderwał się i odsunął jak najdalej mógł od Greya kaszląc krwią. Najwyraźniej dość szybki ruch nie wpłynął na niego zbyt dobrze. Aren przytomnie chwycił eliksir uzupełniający krew, by jak najszybciej mu go podać. Kalkulował słusznie, że lepiej aplikować go w miarę przytomnej osobie niż wlewać w ciało bez świadomości. Niestety, kiedy skupił się na twarzy Abraxasa okazało się, że ciało może i reagowało, ale przytomność była jedynie pozorna. Najwyraźniej blondyna znów dręczyły halucynacje. Mimo to Grey postanowił wmusić w niego eliksir i w tym celu wstał, zbliżając się do siedzącego chorego. Nie spodziewał się, że zostanie zaatakowany przez Abraxasa.

Malfoy rzucił się na niego, popychając na podłogę i chwytając za szyję zaczął go dusić. Zszokowany Aren próbował się bronić, a przez jego głowę przebiegła myśl, skąd ten wymęczony chłopak znalazł w sobie tyle siły. Próbował go odepchnąć, ale blondyn okazał się silniejszy od niego. Grey szarpał się i desperacko próbował zdjąć zaciskające się dłonie ze swojej szyi czując, że zaczyna brakować mu powietrza. Nie miał zamiaru się poddać podejrzewając, że to wszystko powodował cholerny eliksir Malfoya seniora. Tym bardziej, że Abraxas zupełnie nie wyglądał na świadomego tego co robił. Aren wykorzystał to, że miał wolne ręce i z całej siły uderzył blondyna w żebra. Było to może brutalne, ale wykalkulował, że martwy na nic się nie przyda. Abraxas na chwilę stracił oddech i odruchowo puścił ściskaną szyję, co Grey błyskawicznie wykorzystał wyrywając się spod niego kaszląc, krztusząc się i starając odsunąć. Malfoy jednak szybciej się pozbierał i z podziwu godnym refleksem chwycił go za kostkę, ciągnąc w swoją stronę. Aren ponownie starał się wyrwać i w trakcie tej walki usłyszał: nagle głos:

– Nie uciekniesz mi. Zapłacisz za wszystko co mi uczyniłeś ojcze... Zabiję cię! Słyszysz?! Zabiję!

– Nie jestem twoim popieprzonym ojcem! Ocknij się do cholery Abraxasie, to ja Aren! Jesteś silniejszy od tego eliksiru! Na pewno silniejszy! Opanuj się, to ja Aren, słyszysz?!

Grey również krzyczał próbując przebić się do otumanionej świadomości blondwłosego Ślizgona, równocześnie odpychając jego ręce i starając się odpełznąć z ich zasięgu. Nie było to proste, bo Abraxas zachowywał się tak, jakby był w jakimś amoku i miał siłę, zupełnie zdrowego człowieka. Greyowi przyszedł na koniec do głowy jedyny chyba sposób, by jakoś rozwiązać tą sytuację i przeżyć. Rzucił się do przodu i przywarł w mocnym uścisku do torsu Abraxasa. Teraz miał jedynie za zadanie walczyć o to, by nie dać się oderwać od niego. Plan wydawał się dobry, ale zaciętość blondyna była przerażająca. W pewnym momencie Aren poczuł, że tamten mocno ugryzł go w ramię. Syknął z bólu, ale się nie odsunął. Niestety ciągła walka zaczęła wyczerpywać jego siły, czego nie dało się powiedzieć o Abraxasie. Trzeba było coś zrobić. Agresja wywoływała agresję, dlatego Grey postanowił zadziałać inaczej w nadziei, że coś wreszcie do biednego Malfoya dotrze. Rozluźnił uścisk, wciąż jednak tuląc się do niego, ale z delikatnością i zaczął przeczesywać palcami jego włosy mówiąc uspokajająco:

– Spokojnie Abraxasie, spokojnie... to tylko eliksir. Obudź się proszę. Wiem, że to boli, ale im więcej sił teraz zużyjesz tym gorzej może być później. Twój ojciec jest bydlakiem, ale ty jesteś inny... wiem o tym, tylko proszę wróć tutaj. Nie jesteś sam... jestem z tobą i zostanę. Już cię nie opuszczę... dlatego proszę, daj sobie pomóc...

Po tych słowach blondwłosy Ślizgon zamarł, przestał się szamotać, wstrzymał na moment oddech, a później osunął się bezwładnie zawisając na ramieniu Arena. Później czuć było jak się rozluźnia, a jego oddech wraca do dostępnej mu póki co normy, czyli nierównego, chrapliwego dyszenia. Na szczęście oddechy były nadal dość głębokie dzięki zastosowanej maści. Grey dźwigał cały ciężar Malfoya na sobie, ale póki co nie kończył jeszcze uspokajających działań, by nie stracić tego, co już uzyskał. Bolało go wszystko od tej walki o życie, ale świadomość, że to nie była wina Abraxasa tylko jego ojca powodowała, że nie miał za złe młodemu Malfoyowi tego ataku.

Powolne głaskanie działało uspokajająco i na blondyna i na zielonookiego chłopaka, który tymczasem starał się prześledzić wszystkie znane mu eliksiry, które powodowały napady agresji. Po chwili porzucił taki kierunek poszukiwań, bo okazało się, że takich mikstur sam zna sporo. Należałoby je ograniczyć o kolejne kryteria, czyli krwotoki, wymioty, halucynacje itp. Takich było mniej. Oczywiście przy założeniu, że nie był to jakiś specjalny, autorski produkt stworzony na potrzeby wyrafinowanych tortur. Był tak zamyślony, że nie zauważył tego, że blondyn ponownie zastygł w bezruchu. Do rzeczywistości przywrócił go dopiero wysilony szept:

–A... ren? Co ty tu...

– Postaraj się za wiele nie mówić... później wszystko wyjaśnię. Rozpoznałeś mnie, czy tylko tak mówisz?

– Poznaję cię, nie majaczę.

– Nareszcie. A teraz powiedz mi co to była za mikstura. Ta, którą ci podano. Może mógłbym pomóc, ale nie mam żadnych wskazówek. Mój najsilniejszy eliksir przeciwbólowy działa tylko doraźnie i bardzo krótko jak na twoje potrzeby.

– Skąd ty... – Malfoy przerwał czując się nagle coraz słabszym i jednocześnie bardzo szczęśliwym. Na krótko. Zupełnie nagle wróciła do niego świadomość, że Arena nie powinno tu być, bo grozi mu niebezpieczeństwo z jego strony. Nie miał zbyt wiele sił, ale starał się wyrazić o co mu chodziło: – Aren, proszę... musisz stąd odejść... ten eliksir... jest powiązany z magią krwi. Po zażyciu ludzie nie są w stanie się kontrolować… napady szału...

– Zauważyłem, ale to nic... – to powiedziawszy Grey westchnął z ulgą. Malfoy wyraźnie póki co wrócił do pełni zmysłów. Trzeba było to czym prędzej wykorzystać. Pomógł blondynowi oprzeć się o ścianę, a sam wstał i poszedł po leżący pod ścianą upuszczony przez niego w czasie szamotaniny eliksir uzupełniający krew. Później podszedł do gamy preparatów zmagazynowanych pod umywalkami i wyszukał eliksir wzmacniający oraz spokoju. Trochę ryzykował, zwłaszcza jeśli chodziło o skład eliksiru spokoju, ale zdecydował, że warto. Może uda mu się wreszcie wypytać Malfoya o skład tej piekielnej mikstury, którą wmusił w niego jego ojciec. Po podaniu specyfików chwilę siedzieli w ciszy. Abraxas przymknął oczy, widocznie wyczerpany. Aren zaś myślał na głos analizując to co już wiedział:

– Magia krwi... Z tego co czytałem to jest tak, że krwi używa się, by spowodować wzmocnienie jakiejś mikstury. Pod działaniem krwi staje się ona potężniejsza, bo wszystkie użyte składniki nawet te niemagiczne nabierają magicznych walorów. Tak się zastanawiam... pierwsze objawy przypominają mi eliksir zamętu. Oczywiście działanie nie powinno być tak długotrwałe... no i zdecydowanie nie powoduje on ataków agresji... – wysilony, cichy szept ze strony blondyna wyraźnie wskazywał, że chłopak jest przytomny, słucha i sam również myśli:

– Nie wiem dokładnie... ten eliksir zdobył w jakiś sposób ojciec kilka lat temu. Używał go na swoich wrogach i przeciwnikach. To była taka nauczka, że z Malfoyami się nie zadziera... mikstura powoduje ból całego ciała, krwotoki i inne takie. Najgorsze jest to, że czerpie siłę z magii potraktowanego nim nieszczęśnika... kiedy źródło się wyczerpie, eliksir ulega neutralizacji. To trwa zazwyczaj ponad dobę... napady agresji są skutkiem ubocznym. Powinieneś jak najszybciej stąd odejść... nie dam rady ich kontrolować. Wiem to.

– Oh... to brzmi znajomo. Różnicą jest czerpanie mocy z rdzenia magicznego. To naprawdę niebezpieczne... – Aren umilkł, bo zupełnie nagle przypomniał sobie jak sam się czuł, gdy jego i tak już słaba magia została ponownie nadwyrężona. Chciał kontynuować rozmowę, więc rzucił: – czy możesz mi powiedzieć... – ale szybko dał sobie spokój, bo zerknąwszy na Abraxasa zauważył, że ten znowu zemdlał.

To było niepokojące. Na szczęście póki co nie zaszła żadna reakcja alergiczna, ale i tak jego eliksiry działały na Malfoya zastanawiająco krótko. Zużywane w tym tempie skończą się zbyt szybko. Abraxas twierdził, że symptomy będą się utrzymywać co najmniej do następnego dnia... Grey uwzględniając tą wiadomość starał się przeliczyć ilość przyniesionych mikstur by rozłożyć je odpowiednio w czasie. Wydawało się, że jest ich zbyt mało. Co prawda były jeszcze składniki i kilkadziesiąt innych mikstur. Jedne bardziej inne mniej pomocne, ale musiał sobie radzić z tym co miał. Nie było czasu na warzenie tych najbardziej potrzebnych.

Przysiadł obok Malfoya pozwalając by jego głowa spoczęła mu na ramieniu. Musieli obaj odpocząć, by dać radę przetrwać kolejne godziny. Aren obserwował Agresję, która tymczasem wróciła do swojego zwykłego stanu i w duchu zżymał się na ojca Abraxasa. Ten bydlak z pewnością nie zamierzał uśmiercić syna przed Turniejem. Jednakże Grey nie był w stanie zaakceptować metod zastosowanych przez Malfoya seniora. Dyscyplinowanie przez ból i strach nie było przecież odpowiednią metodą wychowawczą. Aren czuł się tym bardziej źle, że sam był przyczyną nałożenia tej kary. Przecież to jego Abraxas bronił.

***

Orion z Edgarem systematycznie, zgodnie z ustaleniami przeprowadzali plan Arena. Orion dziwnie się czuł w nie swoim ciele. Okazało się jednak dość szybko, że odgrywanie Arena wobec innych uczniów było dość prostą sprawą. Grey na jego szczęście nie spoufalał z nikim i zawsze miał obojętny wyraz twarzy. To było bardzo pomocne. Nadszedł czas kolacji i Black w Wielkiej Sali zajął zwyczajowe miejsce Arena, czyli odosobniony koniec stołu od strony wejścia. Jedząc doszedł do wniosku, że obserwując człowieka niewiele można się o nim dowiedzieć. Dużo lepiej poznaje się motywy jego działań wkładając jego skórę. Niestety nie zawsze jest to zabawne i przyjemne.

Grey mnóstwo czasu spędzał w samotności. Dla Blacka nie był to zwyczajny stan. W krótkim czasie przekonał się, że uczniowie nie ułatwiali Arenowi życia. Orion nabrał szacunku dla opanowania zielonookiego Ślizgona, bo sam w myślach zdążył już wielokrotnie przekląć sporą ilość uczniów, którzy szydzili z niego otwarcie czy też za jego placami. Raz nawet złapał już w rękę różdżkę, by skutecznie uciszyć pewnego Gryfona. Na szczęście nie wyjął jej i dzięki temu to potknięcie w odgrywaniu roli nie zostało jak ocenił przez nikogo zauważone, włącznie z prowokatorem, który na szczęście krótko potem się oddalił.

Po posiłku Black wybrał najbezpieczniejszą według niego opcję i udał się do biblioteki w celu odrobienia pracy domowej. Pokonując trasę do przybytku wiedzy Orion wciąż analizował życie Greya. Musiało być mu bardzo trudno, widział po sobie. Kiedy człowiek przyzwyczai się do używania magii i później nagle nie może jej stosować, czuje się jakby ktoś odciął go od dostępu do niezwykle ważnego życiowego organu. Orion skonstatował, że i tak był w dużo lepszej sytuacji bo wiedział, że kiedy skończy się działanie eliksiru i powróci do własnej postaci, może używać magii do woli. Czuł ją w sobie, ale musiał kontrolować na tyle, żeby nie wyczuł jej nikt inny. Pomagała mu w tym zdolność wyczuwania i umiejętność łamania pieczęci i rozwiązywania magicznych węzłów... zwłaszcza pieczęci. Uważał, że największym niebezpieczeństwem było to, co mógł zrobić nieświadomie. Jakieś drobne tiki, gesty, czy też przyzwyczajenia. Z tego też powodu starał się skupić na takich właśnie szczegółach.

Czas spędzony w bibliotece uważał za owocny, udany i zdumiewająco spokojny. Wybrał stolik ukryty między regałami i odosobniony, co pozwoliło mu na zminimalizowanie wykrycia i na skupienie. Kiedy nadszedł czas na opuszczenie biblioteki i powrót do pokoju wspólnego, do Oriona wróciły problemy i rozterki związane z jego obecną postacią. Zanim wstał od stolika dopił resztę pierwszej fiolki eliksiru, zebrał swoje rzeczy i ruszył do wyjścia. Przeczuwał, że wraz ze zbliżaniem się do pokoju wspólnego nadciąga jego główny kłopot. Podczas wieczornego posiłku czuł na sobie cały czas, no może z drobnymi przerwami, wzrok Riddle'a. Dziwna wydała mu się ta stała, czujna obserwacja. Miał nadzieję, że jakoś przemknie się do dormitorium, ale oczywiście była to nadzieja złudna. Minął przejście do pokoju wspólnego i od razu poczuł na sobie wzrok Toma, który widocznie na niego czekał. Wróć... nie czekał na niego, ale na Arena, ale w istniejących warunkach było to jedno i to samo. Przy nim na swoich miejscach siedzieli Avery i Mulciber. Riddle wstał i podszedł do niego mówiąc:

– Żeby nie przedłużać niepotrzebnie, zapraszam. Załatwmy to o czym wcześniej rozmawialiśmy – po tych słowach Tom skierował się w stronę swojego pokoju, a Blackowi nie pozostało nic innego jak ruszyć za nim. Zanim się odwrócił w odpowiednim kierunku zarejestrował zmartwiony wzrok Avery'ego. Nie było jednak odwrotu. Musiał zmierzyć się z tym problemem i jak wcześniej to określił, odegrać rolę swojego życia najlepiej jak potrafił.

Wszedł do pokoju prefekta niedługo za nim. Tom zostawił dla niego uchylone drzwi. Zamknął je za sobą i zgodnie z gestem dłoni gospodarza zajął jeden z dwóch foteli stojących przy stoliku. Bardzo rzadko miał okazję tutaj bywać. Skorzystał więc z tego, że Tom zajęty był napełnianiem wrzątkiem filiżanek z herbatą i rozejrzał się dyskretnie choć szybko. Stwierdził, że jest to miejsce zaskakująco przytulnie urządzone. Nie raził nawet widoczny, rzucający się w oczy minimalizm w wyposażeniu. Na tym zakończył oględziny dziękując skinieniem głowy za postawioną przed nim herbatę. Był zdumiony, bo nie pamiętał, żeby ktokolwiek z ich grupy był przyjmowany tutaj choćby wodą.

Tymczasem Tom zajął drugi fotel i otworzył cukiernicę, a biedny Orion z rosnącym w duchu przerażeniem, choć utrzymujący zwyczajny dla Arena wyraz twarzy, obserwował jak Riddle wrzuca do jego filiżanki kolejne kostki cukru. Black skonstatował, że to on będzie musiał wypić to coś, co już w żadnym wypadu nie przypominało herbaty. Był to już tylko obrzydliwie słodki ulepek. Zdał sobie też sprawę z tego, że nie dość, że będzie musiał to pić, to jeszcze zmuszony był spożyć tą obrzydliwość z udawaną przyjemnością. Nie mógł sobie pozwolić na popełnienie w tej kwestii błędu. Nie mógł pojąć jak Riddle i Aren mogą pić tak przesłodzoną herbatę z uwielbieniem. Zachował jednak stoicki spokój kiwając głową w podziękowaniu, gdy Tom dopełnił obowiązku gościnnego poczęstunku.

– Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że od samego rana coś kombinujesz – słowa Toma nie pozostawiały wątpliwości co do tego, że nie będzie to łatwa rozmowa.

– Kto wie… zapewniam jednak, że ciebie to nie dotyczy – odpowiedział Orion starając się ze spokojem jaki obserwował u Arena, wytrzymać palący wzrok Riddle'a. Było to niezwykle trudne, bo równocześnie musiał zachować zimną krew, by nie zdradzić się jakimś głupstwem. Niestety odpowiedź wyraźnie zirytowała adwersarza:

– Skoro już tutaj jesteś to pragnę cię poinformować, że twoje sprawy ostatnio dosyć często mnie dotyczą. Możesz się zapierać i zaprzeczać, ale musisz mnie w swoich planach uwzględniać. Teraz tylko pojawia się pytanie o co chodzi. Co zamierzasz. Zastanawiam się czy przypadkiem nie planujesz znowu jakiejś sztuczki przeciwko mnie. Na pewno starasz się robić wszystko, bym się nie dowiedział czym się zajmujesz. To akurat nie ulega wątpliwości.

Black struchlał w duchu i przez moment myślał, że ich plan został odkryty. Wiedział, że nie zdołał ukryć zaskoczenia i z pewnością jego oczy zdradziły ten stan ducha, ale równocześnie stwierdził, że to akurat było zachowanie dopuszczalne w tym momencie rozmowy.

Spodziewał się właściwie, że Tom odkryje dziwne zachowanie Arena, jego znikanie i jakieś poszukiwania. Nie sądził jednak, że rozmówca wyrazi to w tak bezpośredni sposób. Nie przypuszczał też, choć nie wątpił w doskonały zmysł obserwacji Riddle'a, że trafi w samo sedno. Trzeba było mieć jednak nadzieję, że nie podejrzewał Arena o zaufanie komuś, kto go oszukał. Współpraca z Edgarem i nim samym była mistrzowskim posunięciem i dzięki temu jak na razie byli o krok przed Riddle'm. Orion miał nadzieję, że Tom podobnie jak on sam początkowo, znając Arena, po prostu odrzuci ten wariant wydarzeń.

Black spuścił wzrok siłą opanowując strach. Zdusił drżenie rąk i pewnie uniósł filiżankę do ust. Musiał grać dalej i zachować pozory. Z udawaną przyjemnością przełknął łyk obrzydliwie słodkiego, przeklętego napoju, który dawał mu chwilę wytchnienia przed wnikliwym spojrzeniem czerwonookiego Ślizgona. Odstawił filiżankę na spodeczek mając świadomość, że musi odpowiedzieć. Postanowił zagrać sposobem zielonookiego, który przecież często rzucał prefektowi Slytherinu wyzwanie z całą bezczelnością. Jakoś mu to uchodziło płazem, dlatego Orion miał nadzieję, że jemu też będzie wybaczone. Musiał to zrobić i to szybko. Podniósł wzrok znad filiżanki i patrząc Tomowi w oczy rzucił:

– Być może masz rację. I co zamierzasz z tym zrobić?

– Zależy od tego co kombinujesz. Zależy też od tego jakie będą skutki twojego postępowania. Póki co jednak będę się przyglądał – stwierdził Riddle uśmiechając się złośliwie. Black wiedział, że Aren nie dał by się zastraszyć, więc powiedział lekceważącym tonem:

– Jakbyś tego ciągle nie robił.

– Mógłbym to samo powiedzieć o tobie mój drogi – odciął się Tom, a Oriona zaskoczyła końcówka tego zdania, ale nie dał tego po sobie poznać. Właściwie, to czuł się zdeprymowany kierunkiem w którym biegła ta rozmowa. Atmosfera była zupełnie inna niż kiedy Tom rozmawiał z Greyem na forum publicznym. Black troszkę się zgubił i nie bardzo wiedział jak powinien zareagować, dlatego spróbował jak najszybciej zakończyć tą rozmowę.

– Przejdźmy więc do rzeczy.

– Wrócimy do tej rozmowy – zapowiedział Riddle spokojnym tonem, po czym przeszedł do meritum sprawy. – Głównym powodem naszego spotkania są profile pozostałych uczestników Turnieju. Czy znasz je?

– Wiem to, co napisali w gazecie. Planowałem się w końcu tym zająć, ale... – próbował bronić Arena Orion podejrzewając, że zielonooki Ślizgon rzeczywiście nie miał kiedy i zapewne nie miał też jak pogłębić swoich wiadomości w tej kwestii. Powątpiewający wzrok czerwonookiego Ślizgona wyraźnie wskazywał, że prefekt Slytherinu nie wierzy, by Grey kiedykolwiek zabrał się za zbieranie wiadomości o przeciwnikach. Bez słowa wstał podchodząc do biurka i biorąc z niego kilka arkuszy pergaminu, po czym wrócił podając mu je. Orion dla pozoru przebiegł wzrokiem po znajomych mu już informacjach dotyczących sześciu uczestników Turnieju. Na koniec westchnął ciężko i zaczął zgłębiać pierwszy tekst mówiący o głównym reprezentancie Durmstrangu. Westchnięcie wyraźnie zwróciło na niego uwagę Riddle'a, który zapytał:

– Jakiś problem?

– Czy analiza zawartych tu treści może poczekać do jutra? Chciałbym się nad tym zastanowić, przemyśleć – poprosił Black licząc na wyrozumiałość swojego Pana. Stwierdził bowiem, że do tego co już od siebie powiedział na temat tych uczestników nie byłby w stanie niczego dodać. Powtórzyć tych uwag nie mógł, bo zdradziłby swoją tożsamość, a nie chciał tworzyć jakiś niewyważonych uwag na koszt Greya. Aren mu zaufał i nie mógł mu tego zrobić. Dlatego zaryzykował czekając w napięciu na wynik. Nie był pewien efektu,bo wyczuł, że Tom zrobił się nagle zły:

– Dobrze, ale nie czekaj zbyt długo, bo zastanie cię początek Turnieju.

– Tylko do jutra.

– Wygląda na to, że ponownie się gdzieś spieszysz. Zastanawia mnie kto jest aż tak ważny...

Humor Toma jeszcze bardziej się pogorszył, a Orion zastanawiał się co poszło nie tak. Wydawało mu się, że prowadził w miarę bezpieczną rozmowę. Musiał czegoś nie wiedzieć. Grey miałby się gdzieś, kiedyś z kimś spotykać? Sam był ciekawy kto to mógł być, ale nie było czasu na takie rozważania. I co teraz? Co miałby odpowiedzieć? W tym momencie, kiedy ścisnęło mu się ze strachu serce i już widział klęskę całej intrygi, jakby na zamówienie rozległo się głośne pukanie do drzwi. Tom zmarszczył lekko brwi wstając i podchodząc do wejścia, by je otworzyć. Orion pozwolił sobie na cichutkie westchnienie ulgi, kiedy usłyszał głos Avery'ego:

– Przepraszam, że przeszkadzam. Profesor Beery czeka na Arena. Kazał go natychmiast do siebie przyprowadzić, dlatego przyszedłem.

– Jak nie Slughorn to Beery... ale jutro spodziewam się dłuższej rozmowy.

– Dobrze – krotko rzucił Black osłabły wręcz z ulgi.

Wstał ze swojego miejsca chowając do torby otrzymane materiały i pozornie spokojnym krokiem kierując się do drzwi. W duchu dziękował Edgarowi, że pomyślał o czymś takim, choć ryzykowne było stosowanie tej samej sztuczki dwa razy. Samopoczucie mu się trochę pogorszyło kiedy skonstatował, że Tom ruszył tuż za nim. Jego obawa, że zostaną odkryci wzrosła, ale nie mógł póki się da wypaść z roli. Skierował się spokojnym krokiem w kierunku wyjścia z pokoju wspólnego z czającym się tuż tuż specyficznym wężem. W głowie robił przegląd możliwych scenariuszy i tłumaczeń, ale wszystko to rozpierzchło się momentalnie, a napięcie opadło, gdy tylko minęli wyjście na korytarz. Powodem nagłej ulgi był Beery wsparty o ścianę tuż przy nim:

– Aren! Wybacz, że tak późno cię wywołuję, ale mam ważną sprawę, która nie może czekać. Obiecuję, że nie zajmie mi to zbyt wiele czasu.

– Nie szkodzi profesorze. O co chodzi?

– Chodźmy do cieplarni, nie da się tego wytłumaczyć bez ilustracji.

– Rozumiem – oszczędnie skwitował Black wciąż nie mógł uwierzyć we własne szczęście. Zerknął krótko na Toma, ale ten tylko przyjrzał się im obu, skłonił lekko głowę przed Beery'm na pożegnanie i ruszył w głąb korytarza, zapewne na obchód przed ciszą nocną. Orion przeniósł wzrok na Avery'ego, który wyszczerzył się wesoło, zapewne domyślając się jak wielką ulgę odczuwał teraz kolega. Nie było póki co możliwości komentowania tego co się stało, dlatego kiedy tylko profesor Zielarstwa ruszył w stronę cieplarni, Black poszedł za nim w milczeniu. Wiedział, że Grey wiele czasu spędza z Beery'm. Nie orientował się co prawda czym się zajmowali, nie bardzo interesowały go rośliny, ale miał nadzieję na uzyskanie od nauczyciela jakichś informacji co do Arena. Nie mógł liczyć na uzyskanie jakichkolwiek wiadomości od Toma, bo ten był piekielnie spostrzegawczy i szybko odkryłby mistyfikację. Nauczyciel był według oceny Oriona łatwiejszym celem, dlatego też szedł z nim bez protestów.

Do cieplarni doszli dość szybko. Kiedy byli już wewnątrz, Beery poprowadził domniemanego Arena w głąb tego rozległego pomieszczenia. Zatrzymał się przy jednej z roślin, popatrzył na nią w zamyśleniu, a w końcu odwrócił się do chłopaka i zaczął:

– Pamiętasz naszą ostatnią rozmowę?

– Profesorze poruszaliśmy ostatnio bardzo wiele kwestii i nie wiem o którą może panu chodzić. – Orion powiedział to swobodnym tonem licząc, że nauczyciel podobnie jak robił to na lekcjach, zacznie opowiadać o jakichś roślinach. Opowieści te były wysłuchiwane uważnie głównie przez Arena, dlatego Orion szykował się teraz wewnętrznie na wykład o czymś, co nie bardzo go pasjonowało.

– Mówię o listownicy czerwonej. Wtedy niestety nam przerwano, ale teraz mamy więcej czasu. Powiedz mi co odkryłeś w związku z tą rośliną, a z pewnością pomoże mi to przy jej pielęgnacji. Zresztą... pamiętasz naszą rozmowę o milinie różyczkowatym, albo o zastosowaniu płonnika pospolitego? Wziąłem sobie do serca twoje poprzednie słowa, a równocześnie chętnie skonsultuję kolejne spostrzeżenia. – Beery rzucał coraz to nowe nazwy, a Black poczuł nagle, że porusza się po bardzo niepewnym i grząskim gruncie, o którego miąższości i strukturze nie ma bladego pojęcia. Nie znał żadnej z tych nazw. Nie wiedział nawet, że takie rośliny istnieją. Poczuł się tak oderwany od rzeczywistości, że przestał się na moment kontrolować i na jego twarzy pojawiła się dezorientacja. Szybko się opanował, ale było już za późno. Nauczyciel zaczął nagle chichotać, co do reszty zdeprymowało stojącego przed nim ucznia.

– Co Pana tak rozbawiło? – zapytał zbity z tropu, a w odpowiedzi usłyszał coś, czego absolutnie się nie spodziewał.

– Doprawdy, skończmy tą farsę. Przede mną nie ukryjesz faktu, że podszywasz się pod Arena. Myślę, że dzieje się tak od dzisiejszej kolacji. Wiem nawet kim jesteś... panie Black, nie jest ładnie tak węszyć. Zakładam jednak, że robisz to na wyraźną prośbę Arena. Muszę dodać, że w ramach interesujących obserwacji zauważyłem, że w przedstawieniu uczestniczysz ty i Edgar.

– Skąd Pan... – Orion z zaskoczeniem stwierdził, że nauczyciel Zielarstwa okazał się być sprytnym i podstępnym graczem, czego nie widać było na lekcjach. Najwyraźniej go nie docenił. Zupełnie nagle wyczuł narastające zagrożenie i wysuwające się macki magii. Próbował odsunąć się choć trochę sięgając po różdżkę. Mierzył nią w profesora ze smutną świadomością, że był na straconej pozycji. Beery nie wydobył nawet swojej różdżki. Patrzył na chłopaka z nonszalancją, chociaż też ze skupieniem, a Blackowi coś podpowiadało, że gdyby przyszło do walki nie miałby żadnych szans. Cisza się przedłużała. Nacisk magii zelżał, a profesor spokojnie powiedział:

– Nie ma potrzeby tak się unosić. Nic ci z mojej strony nie grozi.

– Czyżby?

– To było tylko małe ostrzeżenie. Podoba mi się, że pomagasz Arenowi, ale nie lubię kiedy ktoś węszy i próbuje zdobywać informacje. Tak przy okazji... wydaje mi się, że trochę ci pomogłem. Myślę, że niewiele już brakowało, byś został odkryty przez waszego prefekta... a może powinienem powiedzieć Pana?

Słowa nauczyciela zawisły w powietrzu, a przeszywające, oceniające spojrzenie do złudzenia przypominało to, którym mierzył go Riddle. Orion wzburzony i spięty, czując mętlik w głowie wysyczał:

– Kim do diabła jesteś?

– Jestem po prostu zwykłym nauczycielem Zielarstwa. W zasadzie nikim wartym uwagi. Radzę jednak nie informować waszego prefekta, że być może jest inaczej. W takim wypadku przypuszczam, że Riddle dowie się o waszym małym spisku. Co prawda nie chciałbym do tego dopuścić przez wzgląd na Arena, który ufa mi i słusznie, ale jeśli będę musiał... możesz już odejść.

Orion wstrząśnięty do głębi podążał do pokoju wspólnego Slytherinu. Nie miał pojęcia co teraz ma zrobić, chociaż właściwie nie bardzo miał jakieś pole manewru. Zastanawiał się usilnie jak Beery dowiedział się tego wszystkiego. Był pewien, że mieli naprawdę solidne zabezpieczenia, o które w zasadzie dbał sam Tom. Najwyraźniej nie były wystarczające.

_____________
Małe info: Następny rozdział Persony ukaże się w tym miesiącu ;)