czwartek, 20 grudnia 2018

Rozdział 35: Budując więzi


Rozdział grudniowy był trochę taką jazdą bez trzymanki i dla mnie jak i bety przez to, że gonił mnie fakt, że Matonemis jest od 20 grudnia niedostępna aż do stycznia, więc musiałam się uwijać na tyle by był czas jeszcze na betę. Dałyśmy radę jak widać, ale powiem wam jedno... Nigdy więcej! Serio ja wiem, że długość rozdziałów stał się takim moim wyznacznikiem, ale z drugiej strony ta ilość pracy... uhh. Okej już pomarudziłam. Mam nadzieję, że się podobało by wynagrodzić nam naszą pracę zachęcam do komentowania jak zawsze. Im więcej zdań tym lepiej ;) Na koniec życzymy wam wraz z Matonemis wesołych świąt i szczęśliwego nowego roku!


Do zobaczenia w styczniu!

Agnieszka: Przyznam, że mam problem, bo zwyczajnie nie wiem jak odpowiadać na twoje komentarze. To znaczy bardzo się cieszę, ale ogólnie są takim podsumowaniem w wielkim skrócie rozdziału i nie wiem po prostu co odpowiedzieć zwłaszcza gdy brak mi nawet twoich domysłów czy spelukacji.

Queen of the wars in the stars: Cóż, w zasadzie jedyną nagrodą za pisanie i dla mnie jak i bety są właśnie komentarze. Bo ilość pracy ogromna, szkoda tylko, że najwięcej jest tych anonimowych czytelników, którzy czytają sobie w cieniu a szkoda ;). Niestety nie zdradzę uniwersalnych sztuczek na brak weny mi za każdym razem pomaga coś innego. Tym razem było wyobrażanie sobie przyszłej wielkiej sceny do której dążę. Tak nawiasem mamy już ich kilka za sobą :) Takie które dla mnie są dosyć ważne i bardzo na nie czekałam by napisać. Myślę, że przestawisz się już wkrótce na Beery'ego przystojniaka, nie ma innej opcji zwłaszcza gdy wchodzi do akcji.

Noo jeszcze tak prędko się nie dowiedzą o swoich różdżkach, tak muszę rozwlekać wszystko ^^ Wszyscy wiemy, że ich ku siebie ciągnie, co z tego gdy robią krok do przodu a potem autorka cofa ich dwa w tył? Okrutna kobieta... :D Widzę, że mała scena romantyczna wzbudziła sporo frustracji, jeżeli cię to pocieszy nie jesteś w tym sama, dużo czytelników a raczej lwia cześć czuła to samo. Nie ma co się dziwić Malfoyowi, że ma taki stosunek do Toma i nie może sobie go wyobrazić inaczej gdyż tylko taką twarz Riddle'a zna. Tom jest tylko inny przy swoim utrapieniu :) Przykro mi, że masz takie zdanie o Hillu, gdyż uważam go za całkiem ciekawą postać, jednak i na niego przyjdzie pora. Oh więc udało mi się, że poczułaś małą litość dla Abraxasa? Mogę to uznać za sukces, zwłaszcza jak wiesz, mam do niego słabość. Co do długości, tak to był najdłuższy rozdział w historii, więc cieszę się że zostało to zauważone. Dramy ostatnio w Signum nie brakuje. Pozdrawiam ;*


Betowała: Matonamis


Rozdział 35: Budując więzi

Mykiew Gregorowicz odetchnął z ulgą. Zbliżał się już do miejsca, gdzie osłony nałożone na Durmstrang przestawały działać. Stąd, właśnie od tamtej latarni, którą widział już całkiem niedaleko, będzie mógł się aportować. Miał zostać w Durmstrangu do jutra, ale okazało się, że były w Instytucie osoby, których nie chciałby spotkać. Zwłaszcza jedna, która podobno od paru lat nie żyła, a którą widział zupełnie niedawno na własne oczy. Co prawda pierwsze spotkanie jakie zamierzał odbyć po aportacji nie napawało go ani radością, ani specjalnym optymizmem, ale miał nadzieję, że kiedy już wreszcie dobiegnie końca, będzie mógł zaszyć się gdzieś, gdzie nie szybko zostanie odnaleziony i odpocząć po stresach. Wyjął z kieszeni zegarek, który miał go przenieść do Gellerta, szykując się w ten sposób do aportacji. Rozmyślał przy tym o sprawach, które miał do przekazania Grindelwaldowi.

W myślach ocenił, że Czarny Pan powinien być zadowolony. Wieści, które zostaną mu przekazane z pewnością wystarczą by on, Mykiew został wypuszczony do domu. Gellert z reguły dotrzymywał danego słowa. Tym razem też okazało się, że Grindelwald miał rację zwracając uwagę na zdawałoby się niezauważalne, drobne szczegóły. Było kilka zaskakujących wyników, nad którymi warto było się zastanowić. A przecież wcześniej, zanim dotarł do tej szkoły, żeby sprawdzić różdżki uczestników Turnieju był przekonany, że tym razem Gellert oszalał. Co mogłoby wnieść badanie różdżek jakichś dzieciaków, nawet potężnych magicznie.

Przyspieszył kroku, ale kiedy już zaledwie parę dzieliło go od zbawczej lampy, stanął nagle jak wryty. Tuż przed nim, jakby znikąd pojawiła się osoba, której tak bardzo nie chciał spotkać. Niestety. Najwyraźniej jego pospieszne odejście zostało jakoś odkryte i osobnik ten przewidział, że tak właśnie może być. Szkoda, że go dogonił, bo ze względu na dawne czasy przerażał go i to bardzo. Gregorowicz nie mógł dłużej rozmyślać, bo usłyszał:

– Szmat czasu się nie widzieliśmy Mykiew! Wyglądasz jeszcze gorzej niż ostatnim razem, gdy cię widziałem... Skąd ten nagły pośpiech? Nawet nie wiesz ile musiałem się natrudzić, by cię dogonić. Dzięki Merlinowi udało mi się.

– Jak na trupa wydajesz się dosyć żywy Beery... – odpowiedział zaciskając w pieści zegarek i cofając się o dwa kroki, by zwiększyć odległość od niespodziewanej przeszkody. Ten ruch nie uszedł oczywiście uwadze przeciwnika, ale tym akurat Gregorowicz martwił się w tej chwili najmniej.

– Jestem niczym widliczka łuskowata. Potrafię o siebie zadbać. Tego samego niestety nie mogę powiedzieć o tobie. Doprawdy, nie zauważyć zaklęcia śledzącego? A myślałem, że jesteś ostrożny. W każdym razie, nie jestem tutaj by rozmawiać o przeszłości. Przejdźmy do konkretów. Podczas sprawdzania różdżek zauważyłem, że aż trzy razy byłeś zaskoczony. Może nawet cztery? Popraw mnie jeżeli się mylę – Mykiew na te słowa zbladł nagle i wyjąkał szeptem z nieukrywanym przerażeniem:

– Zabije mnie, jeżeli ktoś więcej się o tym dowie... tym bardziej jeżeli dowie się, że to byłeś właśnie ty.

– Hmm... to może być faktycznie problem. Nie przypominam sobie jednak, bym dał ci jakikolwiek wybór. Jeżeli mi nie powiesz tego co chcę, zginiesz. Jeżeli będziesz się opierać użyję legilimencji i również umrzesz. Odmianą będzie roztrzaskany umysł. Jeżeli będziesz walczyć, będziesz po prostu dłużej umierać. W takim wypadku ukarzę cię za to, że marnowałeś mój czas zamiast od razu mi wyśpiewać wszystko czego się dowiedziałeś. Jeśli jednak będziesz współpracował... dam ci szansę na ucieczkę. Być może przeżyjesz. To daje jednak sporą nadzieję, prawda? – różdżka obracana w palcach Herberta nie napawała optymizmem. Widać było, że w każdej chwili gotowy jest do ataku. Obserwował Gregorowicza z miną świadczącą o autentycznym zaciekawieniu odpowiedzią. Mykiew czuł się zapędzony w kozi róg. Właściwie nie miał wyjścia, a strach zalewał go coraz bardziej intensywnymi falami.

Nie było w zasadzie szansy na ucieczkę. Wiedział o tym doskonale. Pamiętał go z dawnych czasów. Kiedy ujrzał go z uczniami Hogwartu w Durmstrangu, wydał mu się inny. Teraz jednak było tak jak parę lat temu. Czuł od Beery’ego tą samą aurę. Przerażającą, łaknącą śmierci i przelanej krwi. W akcji widział go w przeszłości właściwie tylko raz, ale tyle wystarczyło. Miesiącami nawiedzały go obrazy z tamtych wydarzeń w formie koszmarów. Czuł jak jego dłonie zaczęły niekontrolowanie drżeć. W wyobraźni niespodziewanie dla samego siebie ujrzał znowu twarz Herberta z tamtej chwili, skąpaną dosłownie we krwi wrogów. W głowie zadźwięczał mu także szaleńczy śmiech z momentu, kiedy udało się wówczas Beery’emu dopaść jakiejś ofiary.

Na czole Gregorowicza pojawił się pot, bo był przekonany, że tamte koszmary odeszły już w niepamięć, wraz z domniemaną śmiercią tego przerażającego człowieka. Bał się go prawie tak samo jak samego Gellerta. W zasadzie wybór, który mu teraz postawił nie był wyborem. Jak wybrać między strachem, a strachem. Odetchnął głęboko i postarał się trochę opanować. Istniała przecież maleńka szansa, że uda mu się wyjść cało ze spotkań z jego największymi strachami. Zamierzał tego spróbować, dlatego kiedy miał już pewność, że głos mu się nie załamie, zaczął mówić:

– James Hill... Jego różdżka nie jest z nim kompatybilna. Może nią władać, ale próba wykazała wyraźnie, że nie jest to broń dla niego. Kompletnie nie ten rdzeń. Uważam, że została skradziona innemu czarodziejowi. Hill opanował ją i się nią posługuje tylko dlatego, że jest silny magicznie. Po prostu różdżka poddała mu się. Uważam, że gdyby miał swoją, byłby znacznie silniejszy.

– Oh... to naprawdę interesujące i godne uwagi. Myślę, że muszę się bliżej przyjrzeć temu chłopakowi. Dalej, następna osoba…

– Collins… na jego różdżkę jest nałożone...

– Ah to... wiem o tym… przejdźmy zatem do osoby, która najbardziej mnie interesuje... Tom Riddle. Zauważyłem, że kiedy podał ci swoją różdżkę, byłeś bardzo poruszony. Dlaczego?

– Ten niemagiczny, Grey...

– Aren? Dlaczego o nim wspominasz, skoro rozmawialiśmy o Tomie? – momentalnie podchwycił Beery podchodząc krok bliżej i zwiększając delikatnie nacisk swojej krwiożerczej magii ze świadomością, że to działało zawsze tak samo. Najczęściej ludzie zaczynali mówić. Teraz też tak było. Gregorowicz zachłysnął się oddechem, ale już po chwili szybko wyrzucił z siebie:

– Aren Grey i Tom Riddle mają w swoich różdżkach taki sam rdzeń magiczny. Taki sam, bo pochodzący od tego samego feniksa czyli...

– Posiadają bliźniacze różdżki... – wyrzucił z siebie podekscytowanym szeptem Herbert – Interesujące… byłem zaskoczony słysząc, że obydwaj mają jako rdzeń pióro feniksa. Już samo to jest rzadkością, ale w życiu bym nie pomyślał, że oni... Tak, to symptomatyczne, ale powiedz mi jeszcze jedno. Nie wspomniałeś o tym Riddle'owi, dlaczego?

– Nie chciałem, by ktokolwiek się o tym dowiedział. Jest to ewenement. Zjawisko niezwykle rzadkie i unikalne. Było wyraźnie widać, że żaden z nich nie zdaje sobie sprawy z tego faktu. Sądziłem, że Grindelwald będzie chciał sam przetestować... tym bardziej, że póki co Grey nie może się posługiwać się swoją bronią…

– Ciężko zaprzeczyć... Czy wiesz coś więcej? – Beery uśmiechnął się uprzejmie, chociaż doskonale widział jak bardzo przerażał tego człowieka. Efekt był odwrotny od zamierzonego. Gregorowicz drżącą ręką wyciągnął swoją różdżkę i skierował ją w stronę pytającego ze słowami:

– Powiedziałem wszystko! Daj mi odejść!

– Zgodnie z umową idź i lepiej nie daj się złapać – oświadczył spokojnie Herbert, równocześnie opuszczając różdżkę i ograniczając działanie swojej magii. Mykiew jakby ze zdumieniem przez chwilę obserwował opuszczoną broń w ręce tego przerażającego człowieka, po czym nagle się odwrócił i rzucił biegiem w stronę niedalekiej latarni. Nie zrobił nawet trzech kroków, kiedy Herbert zaczął unosić broń z cichym szeptem – Przykro mi. Tym razem nie złamałem słowa...

Avada Kedavra!

Zaklęcie minęło go i dosięgło uciekającego. Gregorowicz padł jak długi, a Beery spokojnie czekał na kolejny ruch tego, którego rozpoznał już po głosie. Chwilę później usłyszał za sobą znajome kroki i uśmiechnął się lekko do siebie. Cadana wyczuł już jakiś czas temu, ale chciał się z nim rozmówić po tym, jak załatwi sprawę z Gregorowiczem, którego nota bene nie zamierzał wypuścić żywego. Prawdę mówiąc nie spodziewał się ingerencji ze strony Reida. Zastanawiał się o co mogło temu ostatniemu chodzić.

Reid ominął go bez słowa kierując się w stronę ciała, a troszkę zaskoczony takim obrotem spraw Herbert poszedł za nim zaintrygowany. Cadan szybko przeszukał kieszenie Gregorowicza, a kiedy nie znalazł tam tego czego szukał, obejrzał jego dłonie. Tam właśnie odkrył zegarek kieszonkowy, przy którym chwilę majstrował. Na koniec rzucił na niego kilka zaklęć i aktywował, szybko rzucając tym pociskiem w stronę ciała. Zmarły zniknął.

Kiedy już to nastąpiło Reid odwrócił się w stronę Herberta sprężyście ze wzburzonym i wściekłym spojrzeniem, które spowodowało u Beery’ego przyspieszone bicie serca. Ukrył swoją reakcję za firmowym uśmiechem, co spowodowało u Cadana jeszcze większą złość, a wreszcie słowa:

– Naprawdę chciałeś go puścić wolno?! Zwariowałeś! Gellert znalazłby go bez problemu. Obecnie ma swoich ludzi niemal wszędzie! Nie możesz sobie pozwolić na tak bezmyślne działania!

– Cadanie… jeszcze pomyślę, że się martwisz. Znałem ryzyko. Nie musiałeś ingerować. Zamierzałem go zabić. Co by pomyślał Gellert gdyby się dowiedział, że jego podopieczny zabił jednego z jego ludzi?

– To była tylko jedna z moich dzisiejszych ofiar. Postanowił stchórzyć i zdradzić naszego władcę, został więc ukarany... Nie pozbawi to jednak Grindelwalda potrzebnych informacji, bo je poznałem. Słyszałem, kiedy o tym mówił. Sam najlepiej rozumiesz, jak cenne potrafią być rozmaite informacje. W końcu ich wydobywanie było twoją specjalnością i nie było aurora, który by się nie złamał, kiedy nad nim pracowałeś. Twoje środki były bardzo finezyjne muszę przyznać. Gorzej, kiedy informacje trafią w niepowołane ręce…

– Hmmm, naprawdę nie mam ochoty z tobą walczyć. Nie można tego rozegrać w jakiś inny sposób? Najlepiej bez zbędnego rozlewu krwi. Czerwony to nie mój kolor, a zaklęcia usuwające krew są zbyt skomplikowane, więc wolałbym sobie tego oszczędzić – Reid milczał przez chwilę, przyglądając się jedynie Herbertowi, po czym zaczął temat pozornie nie związany ze sprawą:

– Aren Grey... Nie jesteś osobą, której uwagę łatwo jest przykuć, a jednak wydajesz się dosyć... zaangażowany jeżeli chodzi o tego chłopaka. Intryguje mnie dlaczego tak się dzieje? Nie wiedziałeś, że różdżki jego i Riddle’a są bliźniacze, więc musi być jakaś inna przyczyna.

– Na przykład wspólne zainteresowania. W końcu ktoś docenia moje ukochane roślinki! – na ten entuzjastyczny okrzyk Cadan przewrócił oczami, choć różdżkę wciąż miał skierowaną na Herberta i nie stracił nic z czujności. W odpowiedzi rzucił:

– To nie wszystko… na pewno… nie starałbyś się tak bardzo. Zdecydowanie ten chłopak jest więcej wart niż wszyscy widzimy i myślimy... Zastanawia mnie dlaczego jest taki unikalny? Co jest w nim takiego, że nawet ty zwróciłeś ku niemu swój wzrok?

Herbert spojrzał na Cadana w niemym zdziwieniu, ale błyskawicznie zamaskował to z wprawą. Wyglądało na to, że jeden z najbliższych ludzi Gellerta nic nie wiedział o Greyu. To było dziwne. Czyżby Grindelwald nie podzielił się wiadomościami o Arenie z żadnym ze swoich sług? To było naprawdę zaskakujące. Przez chwilę ponownie zamyślił się nad tym co też łączy zielonookiego Ślizgona z Gellertem, bo póki co wychodziło na to, że nikt nie był w stanie mu o tym opowiedzieć, a nawet choćby zasugerować. Miał jeszcze zamiar zasięgnąć, tak dla pewności, wieści u dwóch innych osób, ale miał obawy, że odpowiedzi mógłby uzyskać tylko u samego źródła.

Rozkojarzenie sporo go kosztowało, bo nagle poczuł czubek cadanowej różdżki wbijający się w żebra. Nie drgnął jednak, opanowując odruch obrony. Intuicja podpowiadała mu, że gdyby Reid zechciał go rzeczywiście zaatakować, nie musiałby się w tym celu tak bardzo zbliżać. Przecież wystarczyło rzucić zaklęcie. Ponownie skupił się na stojącym przed nim mężczyźnie i powiedział:

– To moja mała słodka tajemnica. Mogę się z tobą podzielić paroma niuansami z całej gamy informacji, ale pod jednym warunkiem. Wstrzymasz się z raportem dla Gellerta do zadania przedturniejowego. Co o tym sądzisz?

– Wiem dobrze, że coś knujesz. Warto chyba zwrócić jednak uwagę na fakt, że nie jesteś osamotniony w knowaniach Herbercie. Nie myśl, że zawsze wszystko będzie szło po twojej myśli. Będzie tak, że to ja zdecyduję, czy nie nadużyłeś mojej cierpliwości. Dam ci czas… chyba, że zrobisz coś, co mi się nie spodoba. Masz pięć dni na to, żeby podzielić się ze mną tymi niuansami.

– Więc mamy umowę? – zapytał Herbert z tajemniczym uśmiechem i specyficznym błyskiem w oku. Cadan na ten widok poczuł coś dziwnego, ale z pełną świadomością zignorował to odczucie i odpowiedział dość oschle:

– Nazywaj to jak chcesz. Wracam już. Inaczej zaczną coś podejrzewać.

Po tych słowach Reid zaczął się odwracać twarzą w stronę zamku, ale Herbert z godnym podziwu refleksem schwycił go za dłoń z różdżką, blokując ją sprawnie i za drugą, dzięki której przyciągnął byłego kochanka do siebie. Cadan zaskoczony miał już krzyknąć co też najlepszego wyprawia, kiedy jego wargi zostały przykryte przez usta drugiego mężczyzny w mocnym pocałunku. Zamarł w pierwszej chwili w zdumieniu. Poczuł jak w jego ciele krew zawrzała, rozprowadzając gorąco. Reakcja była taka jak za dawnych lat. Nic się w tej sprawie nie zmieniło. Dobry moment trwało, zanim zebrał się do jakiejś kontrinterwencji. Dopiero natrętny język Herberta go zmobilizował. Rozchylił lekko wargi, ale wbrew pozorom nie po to, by zachęcić Beery’ego do pogłębienia pocałunku. Zacisnął do pewnego stopnia zęby i usłyszał cichy syk bólu drugiego mężczyzny.

Herbert odsunął się z lekkim, sugestywnym uśmiechem, ocierając jednocześnie niewielką stróżkę krwi z kącika ust. Patrząc w oczy Cadana oblizał wargi i skomentował:

– To było okrutne. Pamiętasz co mówiłem o krwi?

– Ty draniu... – warknął w odpowiedzi wytrącony trochę z równowagi Reid. Nie chciał uczestniczyć w gierkach Herberta. Czuł jednak, że w jedną właśnie stopniowo jest wciągany, a co gorsza kusi go, by przynajmniej trochę… Nie, tak nie miało być. Wszystko zdawało się wracać, a przecież miało być na zawsze pogrzebane. Uczucia, odczucia… znowu były... Nie mógł na to pozwolić. Nie w czasie, kiedy musiał wprowadzić w życie plan Gellerta.

– Kiedyś zawsze tak pieczętowaliśmy umowę. Z pewnością pamiętasz. Myślałem, że to wciąż obowiązuje. Nawet teraz nie żałuję – podsumował to co się stało Beery, mrugnął do Reida okiem i zgrabnie uchylił się przed nadlatującym zaklęciem. Cadan zagotował się wewnątrz od zbyt wielu emocji i nie potrafiąc ich już w sobie utrzymać wrzasnął zaciskając dłonie w pięści:

– Ty... sczeźnij skończony kretynie!

Wesoły śmiech, który usłyszał w odpowiedzi doprowadził go niemal do furii, ale zużył ją tylko do energicznego zwrócenia się w stronę zamku, szybkiego marszu i zżymania na samego siebie, że dał się tak łatwo sprowokować. Dopiero po dłuższym czasie dotarło do niego, że wciąż czuje nieproporcjonalne do panujących warunków pogodowych ciepło w całym ciele. Przyczyną był oczywiście ten niemożliwy idiota i jego pomysły. Przez drogę emocje z Reida trochę opadły. Musiał je opanować, bo czekały go zajęcia.

Herbert był zadowolony. Zdenerwował Cadana, wyprowadził go z równowagi. Musiał na nowo wyczuć ile powinien w to włożyć pracy. Dawniej było to dla niego oczywiste, ale teraz nastąpiły pewne zmiany i trzeba było zbadać tą rzecz na nowo. Tym bardziej, że o ile oszukiwanie, intrygi i knowania przychodziły mu w stosunku do innych naturalnie niczym oddychanie, to jeśli chodziło o Reida było to bardzo trudne. Miał do niego słabość i czuł to w środku.

Nie planował go całować. Kiedy jednak usłyszał o umowie, nie mógł się powstrzymać. Musiał w duchu stwierdzić, że chciał tego. Marzył o tym od tak dawna, ale nie przyznawał się przed samym sobą. Wcześniej wyśmiałby siebie za te słowa, ale teraz, kiedy ponownie się spotkali, znacznie trudniej było to sobie wmawiać. Co gorsza Herbert czuł, że zaczyna wpadać w swoją pułapkę. Nie było to najlepsze posunięcie i dla własnego dobra musiał się najpierw upewnić czym obecnie kieruje się Cadan.

Nie zmienił się na tyle, by on, Beery nie dostrzegł w nim osoby, za którą niegdyś oddałby życie, ale należało zachować czujność. Wtedy, w przeszłości, teoretycznie biorąc rzeczywiście oddał życie za Reida. Myślał, że wtedy było ciężko. Czuł jednak, że teraz będzie znacznie gorzej. Ponownie będzie musiał stanąć przed trudnymi decyzjami, które zaważą już nie tylko na nim, ale również na osobach z jego bliskiego otoczenia. Postanowił jednak, że nie będzie się już dłużej ukrywał. Nadeszła pora, by rozprawić się z demonami przeszłości.

***

Obudziły go oślepiające promienie słoneczne. Padały wprost na twarz. Nie chciał jeszcze wstawać. Było mu wygodnie i ciepło, tylko to słońce… Przesunął się troszkę dalej, odsuwając twarz od irytującego światła i poczuł, że dla odmiany coś łaskocze go w nos. Lime? Nie, to nie były ptasie pióra. Zmarszczył lekko brwi i uchylił powiekę jednego oka. Widok był niecodzienny, dlatego do pierwszego oka dołączyło drugie i już po chwili wiadomo było doskonale, dlaczego było mu ciepło w nocy. Jasne włosy Abraxasa rozrzucone na poduszce nie pozostawiały żadnych wątpliwości. Nie zauważył na nich obu żadnego przykrycia, za to stwierdził, że spał sobie wtulony w Malfoya i z pewnością dlatego tylko nie zmarzł. Czas było spróbować się jakoś delikatnie wyplątać z sytuacji póki…

Już po chwili otwierające się gdzieś pod plątaniną blond kosmyków błękitne oczy potwierdziły, że jego manewry nie pozostały nie zauważone. Któryś z pukli znowu połaskotał Arena w nos i tym razem zielonooki chłopak nie zdołał powstrzymać cichego chichotu. Delikatnie odgarnął niesforne włosy z własnej, ale także abraxasowej twarzy. Teraz widział już wyraźnie spoglądające na siebie niebieskie oczy, ale nie cofnął dłoni, wciąż poprawiając fryzurę Malfoya, co niestety dawało mizerne rezultaty. Podsumował więc swoje wysiłki z uśmiechem:

– Przepraszam, że cię obudziłem. Rany… twoje włosy są w kompletnym nieładzie. Jak ty sobie radzisz z nimi co rano? – w odpowiedzi usłyszał konspiracyjny szept:
– Po prostu lata praktyki, nauczyły mnie doprowadzać wygląd do perfekcji w jak najkrótszym czasie. To było potrzebne i jest bardzo przydatne w sytuacji, kiedy lubi się dłużej pospać. Nie rozgłaszaj jednak tego światu. To wielka tajemnica. Gdyby ta wieść wydostała się na zewnątrz, byłaby to wielka hańba dla mojej rodziny. Istny skandal. Według nich wszystko od początku do końca powinno być tam idealne i perfekcyjne.

– Nawet nie śmiałbym burzyć waszej rodzinnej harmonii, ale tak a’propos idealności, punktualności i innych podobnych… ciekawe, która jest godzina…
Okazało się, że dochodziło południe. Oznaczało to, że przespali Starożytne Runy. Było też pewne, że jeżeli się nie pospieszą, nie zdążą na Obronę przed Czarną Magią. To ich zmobilizowało. Znali już na tyle Reida, że wiedzieli jedno… tych lekcji lepiej było nie omijać. Był to człowiek niezwykle zasadniczy. U niego nie istniało słowo kompromis.

Pierwszą myślą Arena po opuszczeniu łóżka, była salamandra. Podszedł do kominka. Niestety, już na pierwszy rzut oka widać było, że eliksir nie pomógł stworzeniu. Chłopak przykucnął przy kominku i dotknął skóry zwierzęcia. Była zimna… zupełne przeciwieństwo tego co czuł wczoraj. Grey zamarł z oczami wciąż utkwionymi w biednej salamandrze, dopóki nie poczuł dłoni Abraxasa na swoim ramieniu i nie usłyszał:

– Zrobiłeś wszystko co mogłeś, a nawet więcej... jesteś dla siebie zbyt surowy Aren.

– A co jeżeli tylko przyspieszyłem jej śmierć? Poruszałem się po omacku, kierując się intuicją. A co jeżeli to moja wina? Mogłem coś źle wyliczyć...

– Wiesz, że życie salamander jest wyjątkowo krótkie. Starałeś się, walczyłeś, dałeś z siebie absolutnie wszystko, ale widocznie nadszedł jej czas i nie wygrałeś z naturą. Przynajmniej próbowałeś, na pewno to doceniała. Uwierz mi, gdyby nie ty nikt by się nią nie przejął. Absolutnie nikt. Ty nie potrafiłeś przejść obok. Znam cię już na tyle, żeby się nie dziwić. Nigdy nie możesz zignorować kogoś, komu dzieje się krzywda. To może być magiczne stworzenie, albo człowiek. Wiem przecież o tym najlepiej. Każda inna osoba odwróciła by się i odeszła do swoich spraw, ale nie ty… Tym razem się nie udało. Nie zmarnowałeś jednak czasu i umiejętności. Wiedza, którą wyniosłeś z wczorajszego wieczoru, może uratować kogoś w przyszłości, albo też pomóc ci w czymś jeszcze… nawet nie podejrzewam w czym. Absolutnie nie możesz się obwiniać za śmierć tej salamandry. Czy to jasne? Rozumiesz to co starałem się przekazać, prawda?

– Tak rozumiem... Po prostu ciężko mi przełknąć tą porażkę... naprawdę chciałem pomóc.

– Doskonale to wiem, ale przecież twoja pomoc nie zawsze musi kończyć się porażką. Spójrz na mnie, albo na Lime. O właśnie… pamiętasz jak to ptaszysko wyglądało jeszcze niedawno? Wtedy mógłbym się prawie założyć, że go nie odratujesz. Parę dni leczenia i popatrz jaka różnica. Musisz jednak brać pod uwagę, że czasem i tak może się zdarzyć, że leczenie nie przyniesie pozytywnego skutku i stracisz pacjenta. Pewnie każdy medyk boryka się z tym problemem.

– To trudne... zwłaszcza, gdy pojawiają się wątpliwości czy naprawdę zrobiłem wszystko, by pomóc. Nie wiem nawet czy uwarzyłem ten eliksir poprawnie. Co robisz? – zapytał, ponieważ blondyn podszedł w tym czasie do kominka z różdżką w ręku.

– Pozwalam jej wrócić do korzeni. Salamandry rodzą się w płomieniach i tak powinny umierać, nie sądzisz? Jeżeli nie chcesz i jest to dla ciebie zbyt trudne, nie musisz patrzeć.

– Masz rację. Nie zdążyłem jeszcze o tym pomyśleć, a przecież zabierając ją, wziąłem na siebie również taką odpowiedzialność. Poczekaj jeszcze chwilę – Aren ostatni raz uważnie obejrzał ciało stworzenia, próbując odszukać na nim jakiekolwiek oznaki wyjaśniające, dlaczego eliksir nie zadziałał. Nie znalazł nic. Westchnął więc ciężko i wyszeptał cicho w stronę martwego zwierzęcia: – Przepraszam, że nie zdołałem cię uratować... – po tym odsunął się i kiwnął głową Abraxasowi. Zaklęcie wzbudziło w kominku płomienie.
***

Do końca dnia Aren chodził trochę przygaszony. Nawet zaczepki Avery'ego nie potrafiły go oderwać od notatnika, gdzie spisywał swoje teorie dotyczące ewentualnego błędu w produkcji zmodyfikowanego eliksiru pieprzowego. W końcu rozdrażniony Edgar skonfiskował mu notatki oświadczając, że odda mu je chętnie, ale dopiero po kolacji. Do tego czasu zamierza bowiem sobie z nim porozmawiać.

Abraxas był zmartwiony stanem Greya. Co prawda po jakimś czasie doszedł do wniosku, że zielonooki chłopak w ten sposób odreagowuje i przechodzi swoistą terapię, która ma mu pomóc w pozbieraniu się, ale nie spowodowało to bynajmniej, że nie smucił się stanem kolegi. Domyślał się, że to pomaga Arenowi wrócić do równowagi, ale wciąż miał pewne obawy.

W dążeniu do ratowania innych, Grey mógł przekroczyć pewną subtelną linię dzielącą jasną i ciemną stronę magii. Malfoy doszedł po pewnym czasie do wniosku, że w zasadzie zielonooki przekroczył już przynajmniej raz tą granicę. Przecież zastosował magię krwi, gdy ratował jego. Abraxas był właściwie pewien, że gdyby musiał, Aren nie zawahał by się kolejny raz przed podobnym krokiem.

Blondwłosy Ślizgon po zastanowieniu stwierdził, że nie zauważył żeby tamta sesja cokolwiek zmieniła w zielonookim chłopaku. Na szczęście. Wiedział jednak, że może się to w pewnym momencie zmienić. Miał przecież świadomość jak bardzo pociągające potrafią być mroczne sztuki. Co prawda zauważał pewną różnicę. Aren użył magii krwi, by ocalić czyjeś życie i może w tym tkwiła tajemnica, że zło czające się gdzieś w kącie nie wyciągnęło po niego ręki. To było prawdopodobne, ale Malfoy i tak postanowił baczniej, na ile to było możliwe, przyglądać się działaniom Greya.

Niespodziewanie, jeszcze przed kolacją Abraxas został poproszony przez Arena o towarzyszenie mu podczas spotkania z profesorem Beery’m. Był zaskoczony, ale po chwili domyślił się, że pewnie chodziło o testowanie kolejnej trucizny, o czym przecież nie tak dawno Aren mu wspominał. Oczywiście przystał na tą propozycję, chcąc dowiedzieć się więcej. Był ciekawy jak wyglądają te ich trucicielskie sesje, a przede wszystkim zamierzał ustalić u źródła, czy nauczyciel faktycznie zachowuje jakieś środki bezpieczeństwa. Niby Grey wspominał o nich, ale… tutaj w jego myślach zadźwięczał kolejny dzwonek alarmowy. Czy Grey postawiłby sobie jakąś granicę używając przy produkcji eliksirów trucizn? Wątpił w to, a skoro on wątpił, to pewnie do podobnego wniosku doszedł i Beery i stąd ten pomysł z truciznami. Tak podejrzewał, ale zamierzał się o tym przekonać już na miejscu.

Herbert otworzył drzwi z uśmiechem witając Arena. W momencie, kiedy zorientował się, że Grey nie jest sam jego uśmiech zniknął, a na twarzy pojawiło się zdziwienie. Spojrzał ponownie na Arena, ale ten na razie skinął tylko potwierdzająco głową i wszedł w głąb pomieszczenia. Profesor uniósł niemo brwi i zapraszającym gestem wskazał Malfoyowi ten sam kierunek.

Blondwłosy chłopak wszedł rozglądając się dyskretnie, ale ciekawie. Komnaty profesora przypominały niemal busz. Ścian prawie nie było widać. Wszędzie rośliny. Części z nich nigdy dotąd nie widział na oczy. Był tego pewien. Nie było jednak czasu na zastanawianie się nad tym. Przez cały czas czuł na sobie spojrzenie Beery’ego. Kiedy skrzyżował z nim wzrok stwierdził, że nauczyciel mierzy go wnikliwym, oceniającym spojrzeniem, utrzymując nieprzenikniony wyraz twarzy. Abraxas pamiętał ostrzeżenia Oriona przed tym człowiekiem. Co prawda nie wiedział dlaczego kolega tak ocenił profesora, ale w tej chwili wręcz pożałował, że tu przyszedł. Instynkt podpowiedział mu, że jest zagrożony. Teraz było już i tak za późno na odwrót, dlatego stanął przy Greyu pozornie spokojnie i słuchał toczącej się przy nim rozmowy:

– Czemu zawdzięczam waszą wspólną wizytę?

– Przyszedłem zgodnie z umową po porcję jadu jeżanki. Abraxas wie o wszystkim – wyjaśnił oszczędnie zielonooki.

– Skoro tak jest… jestem pewien, że przyda się kolejna osoba do kontrolowania szaleńczych zapędów Arena. Zapewne zgodzisz się ze mną Abraxasie. Mam nadzieję, że mogę liczyć na ciebie w tej kwestii. Tobie będzie łatwiej go obserwować, gdy zażyje kolejną dawkę toksycznych substancji czy też roślin. Możesz być w pobliżu, natomiast ja nie zawsze. Dodatkowa para oczu pozwoli mi dokładniej analizować i dokumentować każdy z ewentualnych objawów, albo anomalii. Przypuszczam, że o części Aren mi nie mówi. Może być tak, że ich zwyczajnie nie zauważa.

– Bardzo chętnie pomogę profesorze. Skoro jednak już na ten temat rozmawiamy… czy nie sądzi pan, że stosowanie trucizn na uczniu jest trochę… nieetyczne? Jeżeli ktokolwiek się dowie nie skończy się tylko na wyrzuceniu ze szkoły, a raczej na Azkabanie.

– Zgadzam się z tobą. Miałem podobne myśli, ale powiedz mi… znasz Arena na tyle... Nie uważasz, że w końcu sam wpadłby na pomysł testowania trucizn na sobie? Robiłby to na własną rękę. Nikt by o tym nie wiedział i nie prowadził żadnej kontroli. Mogłoby się to skończyć dla niego nieprzewidywalnie, a nawet tragicznie. Wolałabym tego uniknąć i ty pewnie też. Zresztą jak pewnie zauważyłeś, Aren jest swoistym ewenementem jeżeli chodzi właśnie o toksyny…

– Aren nie jest żadnym obiektem doświadczalnym.

– Faktycznie mogło to zabrzmieć w ten sposób, ale uwierz mi nie myślę o nim jak o podstawowym elemencie eksperymentu – odpowiedział spokojnie Herbert, który był coraz bardziej zaintrygowany blondynem. Jego troska o Greya zwracała uwagę. Beery zerknął na Arena, ale ten wydawał się zainteresowany raczej jedną z roślin i słuchał ich dyskusji jedynie półuchem. Nauczyciel ciekawy był co też zielonooki odpowiedziałby Malfoyowi na jego wątpliwości, dlatego postanowił wciągnąć go do rozmowy: – Nic nie powiesz Aren?

– Nie mam do powiedzenia nic ponad to o czym każdy z was już wie. Myślę, że ta wymiana zdań między wami ma jedynie ustalić, czy obydwaj rozumiecie wzajemnie swoje intencje. Po prostu sprawdzacie jeden drugiego. Nic mi do tego. Moje zdanie obaj znacie, nie ukrywałem go przed żadnym z was, dlatego nie ma powodu bym się włączał – Herbert po tym oświadczeniu wybuchnął gromkim śmiechem, a kiedy już opanował wesołość oświadczył mrugnąwszy porozumiewawczo w stronę Abraxasa:

– Chyba tylko Aren potrafi, nie zwracając uwagi na napiętą atmosferę, z takim spokojem przedstawić czyjeś intencje. W porządku Abraxasie. Zakończmy wobec tego tą dyskusję, bo jak widać zostaliśmy odkryci. Jest jeden plus z naszego spotkania. Jeżeli trafię do Azkabanu, to przynajmniej będę wiedzieć kogo za to obwiniać – nauczyciel odwrócił się i z lekkim uśmiechem podszedł do biurka wyciągając z jednej z szuflad małą fiolkę z ciemnofioletowym płynem. Podał ją Arenowi ze słowami: – Po wielu starciach słownych i debatach jak zapewne pamiętasz Arenie uzgodniliśmy, że czas rozpocząć testy z jadami zwierzęcymi. Wybrałem jeżankę jako pierwszą. Wyciąg z jej kolców powoduje nieprzyjemne, choć nie śmiertelne następstwa u przeciętnego człowieka. Podobne w zasadzie do skutków występujących po spożyciu kilku jagód czerńca gronowego, ale oprócz stanu odurzenia, czy też duszności. Tego tutaj nie należy się spodziewać. Za to nudności, wymioty, podrażnienie żołądka i jelit powinny wystąpić. Zakładam, że znasz to stworzenie. Niektóre z jego części wykorzystywane są przy warzeniu eliksirów.

– Tak, znam. Żyje w Atlantyku. Pamiętam, że przy przechowywaniu trzeba zadbać o to by składniki z niej pozyskane były trzymane w słojach z wodą z odpowiednią ilością zasolenia, odpowiadającą ilości soli w wodach oceanu, w którym bytuje. Jeśli zwróci się na to uwagę, części dłużej zachowują jędrność, świeżość, są doskonałej jakości składnikiem eliksirów. Dzięki temu uzyskuje się dużo lepszej jakości miksturę. Właściwie jestem zaskoczony, że tak niewielu warzycieli zwraca uwagę na drobne niuanse poprawiające jakość przechowywanych składników. Nie tylko z jeżanki, ale i innych. Sama jeżanka jak mówiłem lepiej zachowuje się przetrzymywana w solonej wodzie, ale tak sobie pomyślałem… chyba dużo lepsze efekty otrzymalibyśmy, gdyby była trzymana w oryginalnej wodzie zaczerpniętej z jej macierzystego oceanu. Pewnie byłoby…

– O nie... zaczyna się – jęknął Herbert, zauważając kątem oka, że Abraxas uśmiecha się obserwując bardzo przejętego tym o czym mówił Arena. To było interesujące. Właściwie nigdy dotąd nie widział dziedzica Malfoyów z takim uśmiechem na twarzy. Ta współpraca mogła okazać się bardziej korzystna niż śmiałby przypuszczać... Jego dywagacje przerwała entuzjastyczna wypowiedź Greya:

– Profesorze, mam pomysł. Stosując w eliksirach sawinę baldaszkowatą, zawsze trzeba dodawać oczy traszki. Odnoszę wrażenie, że można zastosować jako lepszy zamiennik łuski jeżanki. Muszę to jeszcze sprawdzić, ale wydaje mi się, że sawina dzięki temu szybciej puści konieczny do stabilizacji sok. Dotąd sprawiało to sporo kłopotu, a przecież sól zawarta w jeżance powinna to przyspieszyć – Beery uśmiechnął się na tą wiadomość szeroko i dyskusja potoczyła się wartko.

Podczas tej rozmowy Abraxas poczuł się tak, jakby trafił na obcą planetę pełną dziwnych roślin, nazw, mikstur, właściwości i teorii spiskowych. Niby nawykł do hipotez i pomysłów Arena, ale kiedy dołączył do niego Beery, galimatias w głowie blondyna tylko się powiększył. Nauczyciel posługiwał się równie specjalistycznym językiem jak Aren, a blondyn nie nadążał już za tokiem dyskusji. Poczuł się zagubiony pośród tego gąszczu fachowych nazw, określeń, teorii i propozycji. W pewnym momencie przestał się starać rozumieć i ograniczył się do obserwacji.

Zauważył, że Grey jest w swoim żywiole. Ożywił się, oczy mu błyszczały, a rozmowa sprawiała mu zwyczajnie przyjemność. Dyskutował z nauczycielem na bardzo wysokim, równym poziomie wiedzy. Beery znał się doskonale na roślinach i ich magicznych, a także nie magicznych właściwościach i na bieżąco korygował, albo podsuwał Arenowi kolejne pomysły.

Malfoy po chwili doszedł do wniosku, że zaczyna rozumieć ich wzajemne relacje. Grey był geniuszem w eliksirach i nie można było temu zaprzeczyć. Profesor był mistrzem Zielarstwa i nie można było odebrać mu palmy pierwszeństwa w tej dziedzinie. Obydwaj byli zapaleńcami w swoich dziedzinach i obydwaj mieli do nich wysoce innowacyjne podejście. Co również mogło być niebezpieczne, gdy jeden drugiego coraz bardziej nakręcał. Rozumieli się doskonale. I zupełnie nie zwracali uwagi na takie drobne sprawy jak ewentualna publiczność, czy też upływ czasu. Przynajmniej pozornie. Okazało się bowiem, że ten ostatni czujnie kontrolują.

Kiedy było już pół godziny przed kolacją, Aren zażył porcję jadu jeżanki. Poskarżył się, że jest mdły i pozostawia na końcu języka gorzki posmak. Abraxas wraz z nauczycielem uważnie obserwowali zielonookiego chłopaka, którego to wyraźnie bawiło i trochę chyba też niecierpliwiło, bo kilka razy przewrócił oczami kiedy zauważył ich skupiony wzrok. Wciąż rozmawiali sobie na jakiś temat z profesorem, który w pewnym momencie podsunął Abraxasowi do przejrzenia swój notatnik, w którym zapisywał podane części roślin, albo uzyskane z nich substancje, które dotąd zaserwował już Arenowi. Zawarte były tam również obserwacje dotyczące reakcji organizmu Greya na zawarte w podanych porcjach toksyny. Uwagi były bardzo precyzyjne, szczegółowe, chociaż przy bardzo wielu pozycjach widniało stwierdzenie, że nie było żadnych objawów. Kiedy tak przeglądał notatnik zauważył, że reakcje organizmu Arena można zgeneralizować i ograniczyć do paru określeń: drapanie w gardle, lekkie mdłości, albo wysypka. Znał rośliny, przy których Grey wykazał jakiekolwiek objawy i wiedział jak wyglądałyby efekty zatrucia u przeciętnego czarodzieja. Aren najwyraźniej do przeciętnych nie należał.

Na końcu natrafił na jeszcze jedną zapisaną stronę. W całości dotyczyła reakcji organizmu zielonookiego chłopaka na zatrucie jadem akromantuli. Oddzielnie widniały zapiski dotyczące bezpośredniego wstrzyknięcia, a oddzielnie dobrowolnego zażycia. Abraxas przeczytał uważnie, westchnął cicho i zamknął notatnik oddając go właścicielowi. Na ten widok Aren zaczął się zbierać. Odebrał od profesora kilka rozmaitych, spakowanych i oznaczonych części roślin do torby. I pierwszy ruszył w stronę wyjścia.

Malfoy zamierzał pójść za nim, ale został zatrzymany przez nauczyciela lekkim dotknięciem dłoni w ramię. W tym samym momencie wyczuł wokół nich zaklęcie wyciszające. Odwrócił się więc w stronę adwersarza, pytająco unosząc brwi:

– Mam pytanie Abraxasie – zmiana w aurze mężczyzny wzmogła czujność Malfoya, ale odpowiedział uprzejmie:

– Słucham profesorze – spodziewał się w tej chwili niemal wszystkiego, ale nie pytania, które padło:

– Chcę wiedzieć. Jeżeli będziesz musiał wybrać między lojalnością Riddle'owi, a Arenem… którego z nich wybierzesz? – zapytał Beery zupełnie wprost, a Abraxas pomyślał, że teraz już doskonale wie przed czym ostrzegał Orion. Profesor nie spuszczał z niego wzroku. Abraxas zresztą nie zamierzał niczego ukrywać, choć odpowiedział w iście ślizgońskim stylu:

– To chyba oczywiste. Do widzenia profesorze – nie czekając na kolejne trudne pytania Malfoy odwrócił się szybko i pobiegł za Greyem, który czekał na niego nieco dalej w korytarzu.

Herbert zamykając za uczniami drzwi, nie potrafił przestać chichotać. Doskonale zrozumiał co chciał mu powiedzieć blondyn. Co prawda była to klasyczna ślizgońska odpowiedź, ale zrozumiała w świetle rozlicznych zachowań i wydarzeń, które obserwował. W duchu stwierdził, że Aren zrobił bardzo duży krok naprzód, jeśli chodzi o relacje z członkami grupy Toma. Cieszyło go to, bo nie mógł ciągle polegać tylko na sobie.

Czuł, że Ślizgon, który dopiero co opuścił jego kwatery, był dobrym wyborem. Był pewien, że kiedy przyjdzie odpowiednia pora, Grey znajdzie u niego pomoc i potrzebne wsparcie. Wyglądało, że Abraxas Malfoy był pierwszy... nie mógł się nie zastanawiać kto będzie następny.

***

Od czasu pamiętnego silencio Aren prawie nie rozmawiał z Tomem. Rzadkie wymiany zdań, krążyły wokół jednego tematu, a mianowicie zacieśniania kontaktów z Roweną i zbliżającego się terminu spotkania Arena z Owen. Wszystkie kończyły się sprzeczką i groźbami ponownej klątwy, dlatego Grey zmienił trochę front i przestał ukrywać się przed Samuelem. Zaczął z nim nawet spożywać posiłki, ku wielkiej uciesze Relina. Niekiedy towarzyszył im również Abraxas. Tak mijał czas.

Jutro Aren miał udać się z Roweną do Atarium. Chłopak był coraz bardziej rozdrażniony. Na każdej lekcji jaką mieli z Ilvermorny, obserwował jak Riddle systematycznie pogłębia relacje z dziewczyną. Widział ich pogawędki, uprzejmości i czuł się coraz bardziej zły.

Dzisiaj szli z Abraxasem i Samuelem w stronę jadalni rozmawiając. Wystarczyło, że minęli jej próg i Aren stanął jak wryty. Tak podziałał na niego widok Roweny siedzącej przy stole Hogwartu. Co gorsza zajmowała miejsce tuż przy Tomie.

– Hej Aren! Dziś też jemy razem? Wszystko w porządku? Wydajesz się być zły… – grad pytań ze strony Relina był czymś zwyczajnym. Za to odpowiedź zaskoczyła przede wszystkim Abraxasa:

– Przykro mi Sam, ale dziś zjem na swoim miejscu. Chyba, że masz chęć do mnie dołączyć. Nie mam nic przeciwko.
– Hmm... Widzę, że Riddle musiał porządnie nadepnąć ci na odcisk. Bardzo chętnie go podrażnię – wyszczerzył się radośnie durmstrangczyk.

– Aren jesteś pewien, że chcesz to zrobić? – zapytał z niepokojem Abraxas, czując zbliżającą się katastrofę.

– Cóż… skoro Rowena jest przy naszym stole, nie widzę żadnych przeszkód, żeby usiadł tam także Relin. Zanim jednak to zrobimy... Abraxasie możesz pójść przodem? – blondyn bez słowa skinął lekko głową i oddalił się w kierunku stołu. Samuel zerknął wesoło na Arena i zapytał:

– To co, uzgadniamy jak skutecznie zajść za skórę waszemu głównemu uczestnikowi?

– Nie. Sądzę, że sam doskonale wiesz jaki temat chcę poruszyć. Ciągle mnie jednak zbywasz zmieniając temat. Chcę sprawdzić jak goi się rana.

– Mówiłem już, że wszystko się ładnie goi. Po płytszych rankach i zadrapaniach nie ma już żadnego śladu, głębsze to już zaledwie mniej, czy bardziej widoczne blizny. Na tej najgłębszej trzyma się jeszcze strup. Przestrzegam wszystkich zaleceń, biorę wciąż eliksir i stosuję maści. Za bardzo się przejmujesz.

– Wobec tego dla świętego spokoju daj mi to zobaczyć i samemu ocenić postępy.

– Niestety, przez najbliższe dwa dni będę zajęty... Jeżeli nie będę stawiał się na spotkania z Evanem, dostanę dożywotni szlaban od Benneta. Obiecuję jednak, że w niedzielę jestem do twojej dyspozycji. W porządku? A teraz chodźmy utrzeć nos Riddle'owi!

– Wiesz, że nie o to mi chodziło kiedy proponowałem ci posiłek przy naszym stole?

– Wiem, ale mam świetną wymówkę. Zresztą nie zauważyłem, żebyś mnie powstrzymywał. Zazwyczaj robisz to dość gwałtownie. Muszę wykorzystać tą okazję, bo może się szybko nie powtórzyć!

– Sam. Mówię poważnie, nie przesadzaj... – mruknął Aren, ale na Samuelu nie zrobiło to wielkiego wrażenia. Ruszył w stronę stołu, a Grey tuż za nim, zastanawiając się, czy nie popełnił błędu zapraszając Relina. Wątpliwości opuściły go, kiedy tylko zerknął na Toma i Rowenę.
Zanim doszli miejsce obok Owen się zwolniło. Aren nie zamierzał nie skorzystać z tej okazji. Natychmiast zajął je, a Samuel usiadł obok niego. Kiedy tylko to zrobili atmosfera panująca wśród obecnych zmieniła się nagle. Grey zignorował to, przywołując na twarz swój najmilszy uśmiech, po którym Rowena lekko się zarumieniła i który odwzajemniła. Właśnie o to mu chodziło. Chciał jej uwagi, by dokuczyć Tomowi, a tymczasem zdobył nie tylko to, ale także uwagę wszystkich z grupy Riddle’a z nim samym włącznie.

Tom był wyraźnie wściekły, choć maskował to jak tylko się dało. Aren widział to jednak doskonale. Gdyby nie otaczało ich tylu ludzi, może rzuciłby jakąś klątwę, albo wszczął kłótnię. Tutaj musiał się hamować. Grey z satysfakcją postanowił to wykorzystać:

– Cześć Roweno, co tutaj robisz?

– Dostałam zaproszenie od Toma. Pracujemy nad kolejnym projektem ze Starożytnych Run – wyjaśniła Owen, pokazując kilka sekwencji zapisanych na pergaminie.

Aren miał już na końcu języka uwagę na temat tak bezpośredniego nazwania Riddle’a po imieniu, ale w ostatniej chwili powstrzymał się przed tym. Byłoby to głupie. Nie uszedł jednak jego uwadze ten drobny fakt, który wskazywał wyraźnie na bliskie relacje obydwojga zainteresowanych. Nie pozostało mu nic innego niż zrobienie dobrej miny do złej gry i lekkie skinięcie głową na potwierdzenie. Temat był dla Arena niewygodny, dlatego zamierzał go zmienić. Zanim zdążył cokolwiek z siebie wygenerować odezwał się Relin:

– Hmm… to nieco dołujące. Jak widzę Ilvermorny w twojej osobie doskonale dogaduje się z Hogwartem. Kiedy my mamy z wami zajęcia, wyraźnie trzymacie się na dystans. Skąd ta niechęć?

– Sądzę, że odpowiedź jest dosyć oczywista i nie bardzo rozumiem skąd to pytanie.

– Doprawdy to dziwaczne… dlaczego mamy odpowiadać i pokutować za to, że niegdyś Grindelwald uczył się w naszej szkole? To idiotyczne.

– Nie jest tajemnicą, czego się tutaj w Instytucie uczycie. Hogwart jest nam znacznie bliższy niż wy.

– Cieszę się, że Aren tak nie myśli. Na szczęście nie jest tak ograniczony jak zdajesz się być ty – odciął się złośliwie Samuel, po chwili krzywiąc się z bólu ze względu na twardy łokieć Arena wbity w żebra. Po chwili westchnął, opanował mimikę twarzy i niefrasobliwym tonem dodał niby pojednawczo: – w zasadzie może faktycznie ująłem to co chciałem wyrazić zbyt dosadnie, proszę o wybaczenie.

Owen nie zamierzała jednak odpuścić i zwróciła się bezpośrednio do Greya:

– Nie mogę uwierzyć, że przyjaźnisz się z kimś takim Arenie. Sądzę, że powinieneś obracać się w znacznie lepszym towarzystwie niż ta osoba – zielonooki chłopak nie dał rady ustosunkować się do tej wypowiedzi. Relin bowiem błyskawicznie i z lekkim uśmiechem podtrzymał wymianę zdań, a raczej właściwie kłótnię, choć prowadzoną uprzejmym tonem, na właściwym poziomie:

– Na przykład twoim? Cóż polemizowałbym z tym poglądem. Nie uważam, że taki dobór towarzystwa byłby odpowiedni. Grey nie jest taki jak wy – zakończył wywód Samuel, obejmując wzrokiem trochę więcej osób niż tylko Rowenę, bo zahaczając o całą grupę Riddle’a z nim włącznie. Owen poczuła się wyraźnie urażona, bo wstała z zamiarem odejścia i oznajmiła oburzonym tonem:

– Jesteś bezczelny! Nie będę dłużej słuchać tych bredni. Przepraszam Arenie, ale muszę stąd odejść. Jutro będziemy mieć szansę rozmowy na osobności, tak jak wcześniej uzgodniliśmy. Do zobaczenia.

Zielonooki Ślizgon tylko skinął głową w potwierdzeniu. Nie mógł uwierzyć, że Samuel tak szybko wygryzł Owen z tego miejsca. Wkurzająca strona Relina tym razem okazała się bardzo pomocna. W zasadzie Aren zgadzał się z tym co Samuel powiedział, ale bez wątpienia sam nie mógłby tak bezpośrednio wygłosić swoich poglądów. Musiał utrzymywać dobre stosunki z Roweną...

Tutaj zupełnie niespodziewanie myśli Arena się zatrzymały, a on sam ze zdumieniem skonstatował, że złość najwyraźniej przesłoniła mu rzeczywistość, skoro umysł zaczyna wędrować takimi drogami. Rowena przecież nic takiego nie zrobiła. Kiedy tylko to pomyślał usłużna podświadomość podsunęła mu zjadliwy komentarzyk: „ Oprócz zbliżenia się do Toma”. Grey zamrugał w zaskoczeniu, wymierzył sobie mentalnego kopniaka i westchnął. Znowu myśli zboczyły nie tam gdzie należy, a wszystko przez tego cholernego dupka… W tym momencie usłyszał obok siebie głos Relina:

– Aren, nie wspominałeś o tym, że się spotykacie. Czuję się zdradzony. Poważnie? Z nią? Jestem o niebo lepszym wyborem… – niespodziewanie do tych pretensji dołączył głos Toma:

– Jestem zaskoczony. Wyjątkowo się w czymś zgadzamy. Być może tobie uda się wyperswadować Arenowi ten niedorzeczny pomysł – Grey nie potrafił powstrzymać się przed odpowiedzią:

– Już ci to mówiłem, ale powtórzę po raz kolejny… nic ci do tego.

Wzrok prefekta Slytherinu momentalnie pociemniał. Miał ochotę po raz nie wiadomo który powtórzyć temu upartemu Ślizgonowi swoje argumenty. Niestety nie mógł w momencie, kiedy przy stole znajdował się obcy. Tom czuł, że nerwy zaczynają go ponosić. W towarzystwie Roweny zachowywał się wzorowo i rozmawiał uprzejmie. Ona zresztą także… do czasu. Wystarczyło, że na horyzoncie pojawił się Aren i zaczęła zachowywać się dosyć niepewnie. To musiało coś znaczyć. Była zdenerwowana jego obecnością. Pewnie wynikało to z jej głupiego zauroczenia. Oczom Toma nie umknęło, że Grey śmiał się uśmiechnąć w ten specyficzny sposób do tej beznadziejnej dziewuchy. Fakt, może nie był to jego prawdziwy i szczery uśmiech, ale i tak wywarł spore wrażenie na dziewczynie. Pewnie podsycił tylko jej apetyty i zamiar położenia swoich brudnych łapsk na jego... na Arenie.

Relin w prywatnym rankingu Riddle’a poszedł troszkę w górę w momencie, kiedy zgrabnie i szybko pozbył się Owen z okolicy. Zamyślenie przerwał czerwonookiemu Ślizgonowi głos osobnika, o którym właśnie myślał:

– Jakoś nerwowo tu u was – stwierdził Samuel, bezczelnie i niespodziewanie sięgając po filiżankę Arena i upijając z niej łyk herbaty. Odstawiając ją i nie zwracając zupełnie uwagi na reakcję zebranych skomentował, marszcząc nos: – Ugh... powinieneś ograniczyć słodzenie. Sam jesteś dostatecznie słodki.

– Więc zajmij się swoim własnym napojem. Ciągle ode mnie coś podbierasz… – odpowiedział Aren, czując w sercu niepokój na widok rosnącego uśmiechu na twarzy Relina.

– Wiesz, że uwielbiam się z tobą dzielić. Nie tylko posiłkami zresztą: ubrania, wiedza, mieszkanie i moje własne, prywatne łóżko również wchodzi w grę... zwłaszcza, że wszystko w zasadzie już przerobiliśmy. Całkiem niedawno w dodatku. To w sumie miłe wspomnienie… – Samuel chciał kontynuować, ale zielonooki chłopak zasłonił mu dłonią usta z ostrzegawczym spojrzeniem.

Kiedy już padły te słowa Aren zaczął żałować, że zaprosił Samuela do stołu Hogwartu. Zysk w postaci wypłoszonej Owen jakoś zbladł, a wizja rozdrażnionego Riedla stała się namacalna. Grey poczuł, że jego policzki robią się czerwone. Półprawda, którą wygłosił Relin brzmiała jakoś tak… jednoznacznie. Nie miał ochoty pozwolić mu dalej judzić i tak zrobił już dość. Zielonooki chłopak zacisnął w złości zęby, poderwał się z miejsca i warknął:

– Idziemy! – nie oglądał się za siebie, ale słyszał kroki Samuela, miał więc pewność, że ten idzie za nim.

W momencie, kiedy Relin zaczął insynuować bliższe stosunki z Arenem niż wskazywałaby na to ich podobno długoletnia przyjaźń, Tom zupełnie podświadomie chwycił za różdżkę. Miał ochotę zamordować tu i teraz tego bezczelnego impertynenta. Jego magia aż rwała się do tego. Kiedy zobaczył rumieńce na twarzy zielonookiego w jego głowie pojawił się bardzo nieprzyjemny obraz tamtych dwóch razem i prawie nie dał rady jej utrzymać. To nie mogła być prawda… Grey był jego i tylko jego…

– To obrzydliwe. Nie dość że charłak, to jeszcze pedał. Można było się tego w zasadzie po nim spodziewać. Żeby jeszcze tak otwarcie afiszować się tym… związkiem. Mało tego... – przemowa Rudolfa została nagle przerwana przez różdżkę Abraxasa, wbitą w jego bok. Nawet, gdyby zamierzał to zignorować, nie zdążył. Przez sekundę poczuł rozprzestrzeniającą się po jadalni niesamowicie mroczną, niebezpieczną, dławiącą magię Toma. Niemal natychmiast zniknęła, ale to wystarczyło, by wszystkie szklanki, w całym pomieszczeniu nagle popękały.

– Panie... powinniśmy już wyjść – wyszeptał Orion, rozglądając się po sali. Wokół panowało poruszenie nagłym wybuchem magicznym, ale z zachowania ludzi wynikało, że nikt nie zdążył zidentyfikować, skąd przyszedł impuls. Przynajmniej na razie.

Riddle bez słowa wstał i z pozornym spokojem udał się do wyjścia. Czuł w sobie wciąż buzującą magię, którą ledwo powstrzymywał. Groziła ponownym wybuchem i przypuszczalnie dużo większymi stratami, może nawet czyjąś śmiercią, a na to nie mógł już pozwolić. Musiał czym prędzej opuścić to pomieszczenie. Orion miał rację. Słyszał jak jego słudzy podążają za nim. Kiedy doszli do pokoju wspólnego uczestników Hogwartu i wszyscy bez słowa zajęli miejsca. Zlustrował zebranych. Nikogo nie brakowało. Zapadło milczenie. Nikt nie miał odwagi powiedzieć słowa. Cisza przedłużała się. Tom czuł, że opanował się już na tyle, by w miarę spokojnie się wypowiedzieć, więc zaczął:

– Jeżeli którekolwiek z was wspomni o tym zdarzeniu komukolwiek, będzie mieć ze mną do czynienia. Nim jednak zaczniemy nasze przygotowania... Abraxasie, nastąpiła pewna zmiana... Samuel Relin jest mój podczas nadchodzącego zadania. Nie waż mi się nawet wchodzić w drogę. Pokażę mu gdzie jest jego miejsce... – kiedy Tom wypowiadał ostatnie zdanie, jego wyobraźnia podpowiedziała mu usłużnie, gdzie chciałby widzieć Relina. W grobie, ale tego już nie powiedział na głos.
***

Aren dotarł szybkim krokiem do drzwi pokoju Samuela, poczekał aż ten je odblokuje i wpuści go do środka, zamknął je z cichym trzaskiem i odwrócił energicznie do chichoczącego mieszkańca tego pomieszczenia. Relin wydawał się nie zauważać, że Aren jest wytrącony z równowagi i raczej nie jest w nastroju do żartów, bo powiedział:

– Merlinie, widziałeś ich miny!? Gdybym wiedział, że tak zareagują, zrobiłbym to już dawno temu i...

– Naprawdę tak doskonale bawisz się moim kosztem Sam? – głos Arena spowodował, że śmiech momentalnie ucichł.

– Daj spokój. Nie powiedziałem nic takiego… to były tylko żarty. Jesteście zbyt poważni… a może to cecha waszego domu?

– Tylko żarty? Upokorzyłeś mnie insynuując nieistniejący związek. Mało tego… zasugerowałeś, że ze sobą sypiamy! Oni są teraz o tym przekonani! To ma być żart?! Posunąłeś się za daleko! I co, jesteś z siebie zadowolony? No proszę… śmiej się dalej. W końcu to takie zabawne… Uważasz, że dogryzłeś Riddle’owi? Tylko powiedz czemu to wszystko odbije się w ostateczności na mnie?!

– Słuchaj... nie pomyślałem i...

– Nie pomyślałeś… a zastanowiłeś się może kiedykolwiek nad tym jak trudno być w Szkole Magii i Czarodziejstwa nie mogąc, choćby i czasowo, używać magii? Każdy jest od ciebie silniejszy i choćby z tego powodu może traktować cię z góry. Myślałeś o tym? Oczywiście, że nie! A pomyślałeś, że i tak uważany jestem za swoiste dziwadło? Ciągle słyszę szydzenie za plecami, muszę znosić głupie dowcipy, jestem ofiarą głupich żarcików, a ty do tego wszystkiego dorzuciłeś jeszcze i to…

– Aren ja...

– Nie chcę cię teraz słuchać! I lepiej bądź w niedzielę w tamtym miejscu!

Po tych przepełnionych goryczą i żalem słowach Aren wyszedł, pozostawiając Samuela samego.

Relin stał jak wryty. Zamrugał kilka razy próbując wyjść z odrętwienia, jednak słowa Greya odbijały się w jego umyśle niczym echo. Właściwie chciał za nim pobiec, próbować coś wytłumaczyć… zanim zebrał myśli było już za późno. Musiałby wchodzić do kwater Hogwartu. Wątpił, by było to dla niego w tej chwili bezpieczne.

Musiał sam przed sobą przyznać, że tym razem przesadził. Teraz będzie musiał zmierzyć się z konsekwencjami swojego postępowania. Krew w nim zawrzała. Jeszcze nigdy nikt nie sprawił samymi słowami takiego efektu. Wybiegł z pokoju kierując się do korytarzy gdzie mógł skrócić sobie drogę, czuł że dłużej nie da rady powstrzymywać swoją zwierzęcą stronę, zwłaszcza gdy ta ludzka pragnęła teraz schować się jak najgłębiej, żałował jednak że to nie było takie proste.
***

Liam zastanawiał się, czy Aren dotrze na wróżbiarstwo. Ostatnio widać było, że nie jest w najlepszym humorze. Zielonooki chłopak był notorycznie spięty i zupełnie nie rozmawiał z Riddle, co Collinsa dziwiło. Zastanawiał się czym Grey się tak trapi. Początkowo planował nawet o to zapytać, ale ocenił że nie byli na tyle blisko. Właściwie powinien się takimi obserwacjami podzielić z Evanem. Wright byłby zadowolony, że w hogwardzkiej drużynie jest rozłam i na pewno starałby się jakoś to wykorzystać, ale… Liam mu o tym zwyczajnie nie powiedział. Coś go powstrzymało.

Widmo ostatniej wizji dosyć często dawało o sobie znać. Szczególnie wtedy, kiedy we trójkę z Evanem i Samuelem spotykali się w celu przedyskutowania strategii. Ostatnio Evan był często zaangażowany w rozmowy z Nessą. To go pochłonęło, jednak dzięki temu, nie zauważył sytuacji Hogwartu, choć nie był pewien czy widać ją było w ogóle dla innych.

Właściwie Collins stracił już nadzieję, że Aren pojawi się na zajęciach, ale okazało się, że był w błędzie. Grey wszedł niemal wraz z nauczycielką, lekko chyląc głowę w geście przeprosin. Ta przyjęła przeprosiny bez słowa, idąc w stronę swojego biurka. Aren szedł w jego stronę, a Liam przyglądał się jego twarzy. Nie wyrażała zupełnie nic. Kiedy napotkał jednak spojrzeniem oczy Arena, niemal przestał oddychać. Były wzburzone. Kłębiła się w nich cała gama emocji. Grey doszedł, usiadł naprzeciw i spuścił wzrok na filiżanki stojące na stoliku. Liam w milczeniu wstał, udając się po imbryk z wrzątkiem. Kiedy wrócił, nalał go do filiżanek i odstawił czajnik na środek. Czekali, aż liście w naczynkach się zaparzą, napęcznieją, rozprostują. Później należało wypić powstały w ten sposób napar i odczytać to, co przedstawiały fusy. Grey przy pierwszym łyku się skrzywił i Liam zaniepokoił się nawet, czy nie wsypał zbyt wiele liści. Może napar był jednak zbyt intensywny w smaku. Na widok jego niepewnej miny Aren powiedział cicho:

– Nie lubię gorzkiej herbaty. Sporo słodzę. Jak się czujesz? Nie wyglądałeś ostatnio najlepiej.

– To... nic takiego. Czy zajmowałeś się kiedyś wróżeniem z fusów?

– Tak. To była bardzo specyficzna nauka. Wróżenie polegało na tym, by spisać jak najgorszy scenariusz mojej własnej śmierci. Im bardziej był dramatyczny, przepełniony okropnymi wydarzeniami, tym ocena była wyższa. To była nader dziwna nauczycielka. Jak sądzisz, czy wasza... ma dar?

– Ma na pewno wiedzę teoretyczną... – odpowiedział oględnie, ale bardzo wymownie Collins. Aren tymczasem dopił resztę naparu i odstawił filiżankę mówiąc:

– Możesz się nie martwić. Tobie nie napiszę takich makabrycznych rzeczy jak dawniej sobie. Pominę już fakt, że jakkolwiek bym nie oglądał tych fusów i tak nic nie widzę. To nie mój przedmiot i nie moje umiejętności. Możesz być jednak pewien, że opiszę twoją przyszłość w jasnych barwach – uśmiechnął się na koniec lekko i zaczął pisać na pergaminie, od czasu do czasu dla niepoznaki spoglądając w filiżankę Liama, która miała być dla niego podstawą pracy.

Durmstrangczyk lekko się uśmiechnął w duchu na taką deklarację, sięgając po naczynie Arena. Wziął kilka głębokich wdechów nim spojrzał na fusy. Miał nadzieję, że niczego nie zobaczy. Wróżenie z fusów to nie była jego działka i chciałby, żeby tak zostało. Zbliżył filiżankę do oczu i nagle zobaczył obraz. Przymknął oczy chcąc, by zniknął, ale zamiast tego pojawiły się następne, łącząc się w całość. Był nimi tak pochłonięty, że nie zarejestrował, że coraz mocniej ściska trzymaną filiżankę. Zmartwiony głos Arena przebił się przez trans i obrazy. Brzmiał tak jak ostatnio, kiedy mu pomógł. Liam poczuł się z tym jeszcze gorzej, odstawiając na stolik naczynie z przeklętymi fusami.

– Hej wszystko w porządku?

Skinął tylko głową w odpowiedzi biorąc dwa pergaminy. Zamierzał na jednym napisać wersję oficjalną, którą mógłby oddać jako pracę z lekcji, a na drugim zebrać i ubrać w słowa to, co zobaczył rzeczywiście.

Wersję dla nauczycielki zaczął słowami: pierwszym symbolem, który był najbardziej wyeksponowany było powoli rosnące drzewo, co jasno sugeruje zbliżające się sukcesy… Kontynuował w tym stylu opis z pełną świadomością, że był to taki sam stek bzdur jak ten, który aktualnie tworzył Grey. Przecież o własnej przyszłości wiedział już, że nie maluje się w jasnych barwach, chociaż… kiedy szedł inną ścieżką bywało, że okazywała się być odmienna. Tak działo się właściwie za każdym razem, kiedy w wizjach wybierał Arena. Uniósł oczy na chłopaka i przez moment obserwował go w skupieniu. Zielonooki chyba to wyczuł, bo podniósł wzrok znad pracowicie zapisywanego pergaminu i lekko się do niego uśmiechnął, a jego spojrzenie jakby złagodniało. Liam speszył się, spuścił wzrok, ale ocenił całe wydarzenie jako dobry znak. Dodał jeszcze kilka zdań do swoich wypocin, odłożył je na bok i zabrał się za drugi opis.
Zastanowił się głęboko. Zawsze najważniejsze było to, co dostrzegało się jako pierwsze. Był to podstawowy, wiodący, najmocniejszy znak. W tym konkretnym wypadku dostrzegł sztylet. O niego wobec tego należało oprzeć całą interpretację. Sztylet był w coś wbity. Wokół niego wiły się kolczaste ciernie róż, a całość dopełniał trójkąt skierowany wierzchołkiem ku górze. Sztylet jako symbol stanowił ostrzeżenie przed zbliżającym się niebezpieczeństwem. Róże oznaczały trudności emocjonalne. Były trzy, co sugerowało ilość tych kłopotów. Jedna z róż była w pełnym rozkwicie, druga ledwo rozchylała swoje płatki, za to ta trzecia... była martwa… Ususzona? Nie był pewien, ale coś z nią było nie tak. Róże zazwyczaj były odwzorowaniem miłosnych perypetii, ale te miały spore kolce… dużo kolców. Poza tym oplatały ściśle sztylet, co sugerowało jakiś związek z nim właśnie. Trójkąt symbolizował jakieś trzy aspekty sprawy. Trójka wydawała się być bardzo istotna w całej wizji. Wszystkie elementy z pewnością łączyły się w jakąś całość, ale nie mógł jakoś uchwycić… coś mu umykało...

Próbował rozwikłać tą zagadkę, ale przerwał mu dźwięk zwiastujący koniec zajęć. Liam zawahał się. W pierwszym odruchu chciał oddać drugi pergamin Arenowi, ale ostatecznie zrezygnował z tego pomysłu. I tak zdradził już właściwie przed nim swoje umiejętności. Chłopak musiał już coś podejrzewać. Jeśli się nad tą sprawą skupi, dojdzie bez wątpienia do właściwych wniosków. Z drugiej strony nie dokończył przecież tej pracy. Jeśli już coś powinien przekazywać, to pełną analizę…

***

Na spotkanie z Roweną ubrał się jak zwykle. Do stroju nie przykładał jakiejś wielkiej uwagi, ale trochę tego pożałował na widok odzieży dziewczyny. Była ubrana w elegancki płaszcz nałożony na sukienkę i buty z wysokim obcasem. Całości dopełniał stonowany makijaż.

W tym momencie Aren niespodziewanie przypomniał sobie kłótnię Rona i Hermiony w momencie, gdy rudzielec nie zauważył odmiennego od noszonego codziennie, stroju dziewczyny. Dokładnie pamiętał na czym wówczas polegał błąd i Rona i jego. Owszem zauważyli zmianę, ale żaden z nich tego nie skomentował. Założyli, że to jakiś eksperyment Gryfonki. Kosztowało ich to wysłuchiwanie przez całą drogę do Hogsmeade jacy to oni są gruboskórni i nader szerokiego wykładu o zasadach dobrego wychowania, a także o tym jak powinno się traktować kobiety. Nauczka przydała mu się jak widać, bo wiedział teraz przynajmniej jak powinien się zachować:

– Mam nadzieję, że nie musiałaś długo czekać Roweno... Pięknie wyglądasz – słowa spotkały się z wdzięcznym uśmiechem, a Aren w myślach dodał, że właściwie nie kłamał, bo przecież musiałby być ślepy, żeby nie zauważyć, że dziewczyna jest ładna.

– Dziękuję Arenie. Dopiero przyszłam. Ty również jesteś niczego sobie

Grey przez chwilę gorączkowo zastanawiał się co powinien teraz zrobić. Ponownie sięgnął pamięcią do „mądrości Hermiony” i szybko znalazł odpowiedź. Zaoferował Owen ramię, które entuzjastycznie przyjęła i ruszyli za innymi w stronę Atarium.

Droga do miasteczka upłynęła im naprawdę miło. Rozmawiali głównie na temat swoich szkół. Tak jak sądził Aren, informacje z pierwszego źródła były zdecydowanie lepsze niż książki. Rowena okraszała suche wiadomości rozmaitymi ciekawostkami i anegdotkami, co urozmaicało opowiadanie. Zielonooki chłopak był zafascynowany ceremonią przydziału w Ilvermorny. Do poszczególnych domów wyznaczały uczniów ożywione rzeźby, przedstawiające magiczne stworzenia, które były patronami tych właśnie domów. Przy takim sposobie tiara przydziału wypadała trochę blado.

Owen natomiast pytała dość szczegółowo o założycieli Hogwartu, zwłaszcza o imienniczkę. Wreszcie stwierdziła, że na pewno trafiłaby do domu kruka, po czym dodała:

– Zastanawiam się do jakiego domu trafiłbyś u nas. Szczerze mówiąc nie jestem pewna. Sądzę jednak, że zweryfikuję to podczas Turnieju i za jakiś czas ci powiem.

– Daj znać jak już będziesz o tym przekonana. Sam jestem ciekawy, co wywnioskujesz. Co do mnie jestem już pewien, że byłabyś w Ravenclawie.

– Tym bardziej, że błękit to mój kolor, nie uważasz?

– Przypuszczam, że cokolwiek założyłabyś na siebie, będziesz wyglądała ładnie. Poza tym... – zerknął na nią i po raz któryś z rzędu rzucił mu się w oczy Avery idący za nimi niedaleko. Kiedy spotkali się z Arenem wzrokiem, Edgar pomachał mu, na co Grey odpowiedział podobnie.

– Twój opiekun? Przyznam, że niezbyt się kryje ze swoją obecnością...

– Edgar jest dosyć... specyficzną osobą. Nie jest zły, ale na pewno unikalny. Czy mogę zamienić z nim słówko?

Otrzymał potwierdzenie, przeprosił i podszedł do Avery’ego. Rozejrzał się uważnie sprawdzając, czy w pobliżu nie ma nikogo innego ze świty Toma. Nic nie zauważył, ale też nie miał czasu na długie rozglądanie. Nie miał też zbytnio czasu na rozwlekłe dyskusje, dlatego postanowił pytać wprost, licząc na szczerość Ślizgona:

– Gdzie jest ten dupek?

– Ciebie też dobrze widzieć Aren… kogo dokładnie masz na myśli?

– Riddle'a! Przyznaj, że to on cię wysłał.

– Nie szpieguję, tylko mam na ciebie oko. Tak w razie czego. Co do Toma, to nie ma go tutaj. Jest na spotkaniu z Bennetem. Spokojnie… nie mam zamiaru ingerować w twoją randkę.

– To nie randka, przecież mówiłem. Dlaczego Riddle spotyka się z tym bał... Bennetem?

– Nie wiem, ale od czasu do czasu chodzi do jego kwater w ramach dodatkowych zajęć. Zazwyczaj po jakiejś godzinie, dwóch wraca z naręczem notatek. Potem studiuje je z Orionem i... chyba nie powinienem o tym mówić. Możemy o tym zapomnieć?

– Czy ktoś jeszcze mnie obserwuje? – rzucił kolejne pytanie Aren, czując się dziwnie nieswojo z faktem, że Lucas Bennet zaprasza do siebie Toma. Z drugiej strony wiedział przecież, że Riddle zawsze był ulubieńcem nauczycieli, no i Slughorn wspominał mu przecież, że Riddle jest doskonały w Eliksirach. Mimo wszystko poczuł pewnego rodzaju zawód na takie rewelacje.

– Nie sadzę. Podejrzewałem, że Relin może chcieć się wtrącić, choćby ze względu na to, co ostatnio powiedział. I od razu dodam, że mi to nie przeszkadza. Tom zabronił nam o tym komukolwiek wspominać, więc nikt nie będzie cię oceniać. Oczywiście Lestrange może być na tym punkcie nieco przewrażliwiony i traktować cię jakbyś był trędowaty, ale póki będziesz mu schodzić z drogi powinno być w porządku.

– Tom tak powiedział? – zapytał, pomijając zupełnie kwestię Rudolfa. Na wiadomość, że Riddle uwierzył w te wszystkie brednie poczuł się źle. Ten czerwonooki dupek nie powinien sądzić, że on i Sam... Trzeba będzie coś z tym zrobić, ale to później. W odpowiedzi usłyszał:

– Powinieneś wracać. Panna Owen już się niecierpliwi.

– Nie odpuścisz tego obserwowania prawda?

– Przykro mi Aren. Nie zwracajcie na mnie uwagi.

Po tych słowach Avery oddalił się pozornie w innym kierunku, ale Grey wiedział, że będzie niedaleko. Wzdychając lekko wrócił do dziewczyny przepraszając za zwłokę i zapraszając do kawiarni, którą akurat mieli naprzeciw. Propozycja została przyjęta i ruszyli w tamtą stronę. Tym sposobem mogli w cieple i na spokojnie porozmawiać. Wybrali stolik, a Aren w myśl złotych rad Hermiony pomógł dziewczynie zdjąć okrycie, odsunął krzesło, by mogła usiąść i dopiero na koniec sam zajął miejsce. Po złożeniu zamówienia rozmawiali na raczej niezobowiązujące tematy dotyczące szkół. Na przykład o tym, że Historii Magii w Hogwarcie naucza duch i innych podobnych wątkach. Po pewnym czasie doszli do teraźniejszości i Aren zdecydował się zapytać:

– Jak ci się współpracuje z Tomem podczas zajęć?

– Lepiej niż początkowo sądziłam. Nie byłam zadowolona z tego przedziału, jednak okazało się, że Riddle jest naprawdę błyskotliwy. Świetny jeżeli chodzi o Runy. I umie współpracować. Słucha tego co mówię, pomaga kiedy mam z czymś problem. W Opiece nad Magicznymi Stworzeniami jesteśmy chyba na tym samym poziomie. Często zbaczamy z tematu i nie wiem jak on to robi, ale zawsze wszystko ma pod kontrolą, podczas gdy ja w pewnym momencie się gubię... Mało tego...

Zielonooki słuchał bo musiał, ale jeszcze nigdy tak bardzo nie pragnął, by ktoś się po prostu zamknął. Ciężko było mu się uśmiechać i udawać, że wszystko jest doskonale. Do diabła… nawet nie wiedział kim jest ta osoba, o której mówi Rowena. Powinien to być Riddle, ale opisywane zachowanie temu przeczyło. Tom nigdy, przy nikim tak się nie zachowywał. Czy to była rzeczywiście gra, czy też Owen była w jakiś sposób wyjątkowa?

Tak, no jasne… sojusz i te sprawy, ale jednak sposób traktowania przez czerwonookiego dziewczyny wykraczał poza to, co musiał robić. Aren poczuł złość i skonstatował z zaskoczeniem, że właściwie nie do końca wie dlaczego się złości. Przecież chyba nie dlatego, że Tom dobrze dogaduje się z… ale w zasadzie, czy ten głupi sojusz wymaga aż takiego wysiłku, przecież Tom nie był tak bardzo pomocny i miły nawet… dla niego…

Chcąc dać jakość ujście buzującemu w środku gniewowi, Grey zaczął pod stołem miażdżyć sobie dłonią kolano i to troszkę pomogło. Nie zamierzał dłużej wysłuchiwać miłych słów o Riddle’u, dlatego spróbował skierować rozmowę na troszkę inne tory:

– Dobrze, że współpraca między naszymi domami przebiega tak gładko.

– A jak twoja z Jamesem? Chyba niewiele ze sobą rozmawiacie. Przynajmniej tak to wygląda z pewnej odległości. W zasadzie masz szczęście, że jesteś jego partnerem podczas Run, chociaż najwidoczniej trudno się wam dogadać…

– Szczęście? Co masz na myśli? – zapytał zbity z tropu chłopak, nie bardzo dostrzegając źródło tego przypuszczalnego szczęścia. W końcu wykonywał pracę za dwie osoby. Co gorsza sam nie rozumiał tego nad czym usilnie próbował pracować. Gdzie tu szczęście?

– Hill jest geniuszem jeżeli chodzi o Starożytne Runy! W naszej szkole jest uważany za najwybitniejszego ucznia w tej dziedzinie. Chyba tylko Tom mógłby dotrzymać mu kroku jak zdążyłam zauważyć. Słyszałam, że ten przedmiot nie do końca ci wychodzi, więc masz łatwiej dzięki Jamesowi.

– Tak... prawdziwe szczęście... Czy Hill zawsze zachowywał się tak... – urwał zastanawiając się nad odpowiednim doborem słów i po chwili dokończył słowem: – nieprzyjaźnie?

– Nie. James zawsze był dosyć spokojny, cichy i rzadko komuś wchodził w drogę. Sądzę, że to wina Nessy i moja. Nie chciał brać udziału w Turnieju, a my to zignorowałyśmy i wybrałyśmy go jako trzeciego uczestnika. Myślę, że to dlatego się buntuje. Nie mógł otwarcie się sprzeciwić ze względu na dług jaki jego rodzina ma u rodziny Ness. Ty mogłeś to zrobić i skorzystałeś z tej możliwości.
– Jak widzisz niewiele mi to dało – wzruszył ramionami Aren w duchu ze zdumieniem konstatując, że Rowena opisuje kompletnie innego człowieka niż on znał. Ten Hill, o którym mówi, nie może być tym samym chłopakiem, z którym pracował na zajęciach. Przecież nawet Abraxas po analizie pergaminu z Run należącego do Jamesa stwierdził, że ten kompletnie niczego nie pojmuje z tego przedmiotu. To wszystko było dziwne... Jakoś zbyt wiele tajemnic zaczynało gromadzić się wokół tej osoby. Owen tylko dodała swoją cegiełkę, zupełnie nieświadomie. Nie mógł dalej rozmyślać nad tym frapującym tematem, ponieważ usłyszał od strony Roweny słowa:

– Owszem, zdaje się, że faktycznie niewiele zyskałeś, bo tu jesteś. Muszę ci jednak powiedzieć, że odkąd zobaczyłam twoje zdjęcie w gazecie, chciałam cię poznać Arenie. Muszę przyznać, że twoja osoba znacznie przerosła moje oczekiwania...

– Wspominałaś coś o długu... – pytanie Arena wbiło się w zupełnie nieodpowiednim momencie i Owen zmarszczyła lekko brwi w niezadowoleniu, po czym odpowiedziała:

– Przykro mi, ale to jest prywatna sprawa tych rodzin i nie chcę się wtrącać.

– Masz rację. Przepraszam, nie powinienem.

Rozmowa potoczyła się dalej na lżejsze tematy, a Aren usilnie starał się zrehabilitować za popełniony nietakt. Zdawało się, że Rowena rzeczywiście mu wybaczyła, ale i tak Grey pluł sobie w brodę, że zamiast wykorzystać szansę i odpłacić się jakimś komplementem za komplement dziewczyny, wypalił z nieadekwatną do sytuacji uwagą. Czas mijał i wreszcie nadeszła pora, by zebrać się do wyjścia. W czasie ubierania się, Owen pochyliła się i wyszeptała mu do ucha:

– Ten lokal ma jak wiem tylne wyjście... Jeżeli tamtędy wyjdziemy, zgubimy twojego opiekuna. Co o tym sądzisz?
Aren skinął głową na potwierdzenie, nie bardzo zastanawiając się nad konsekwencjami swojej decyzji. Gdyby przemyślał całą rzecz, prawdopodobnie nie wyraziłby zgody. Choćby ze względu na Edgara. Tymczasem pomyślał tylko o tym, że zrobi na złość Tomowi, który z pewnością nie będzie z tego zadowolony. Było mu to jednak obojętne, bo przecież ostatnio i tak głównie się sprzeczali i Riddle był nie do zniesienia:

Wyszli tylnym wyjściem i rzeczywiście udało im się zgubić Avery'ego, choć był moment, że o mało na niego nie wpadli. Zdążyli się jednak w porę ukryć w tłumie, wchodząc do jednego ze sklepów i tym sposobem ominęli przeszkodę. Zabawa w chowanego była nawet dosyć zabawna. Z obserwowanych zmienili się w obserwatorów. Po pewnym czasie Aren poczuł się jednak zmęczony i to jak z pewnym zdziwieniem w duchu stwierdził mniej wycieczką, a bardziej ciągłą atencją skierowaną w stronę Roweny.

W zasadzie miał już dość tego spotkania, nawet jeśli uważał je ogólnie za dosyć sympatyczne. Po cichu, gdzieś w podświadomości kołatała mu myśl, że Rowena to tylko narzędzie do podjęcia sojuszu z Ilvermorny, a przede wszystkim swoista przeszkoda. W końcu jak na jego oko zbyt dobrze dogadywała się z Tomem. Mniej więcej na godzinę przed wyznaczonym czasem powrotu Rowena zdecydowała, że muszą się już rozstać, ponieważ umówiła się jeszcze z Watson. Grey głośno wyraził co do tego pełne zrozumienie, a po cichu westchnął z ulgą. Owen z radosnym uśmiechem skomentowała na koniec:

– Dziękuję raz jeszcze za fantastyczny dzień! Mam nadzieję, że jeszcze to kiedyś powtórzymy! – niespodziewanie dziewczyna pochyliła się do jego ucha szepcząc: – Nessa z pewnością przystanie na naszą współpracę... Musicie przekonać Jamesa. Tymczasem... do zobaczenia.

Po tych słowach Rowena zaskoczyła zupełnie Arena składając na jego policzku krótki pocałunek, po czym cała zarumieniona odsunęła się szybko, pomachała mu na pożegnanie i pobiegła na spotkanie z Nessą.

Zielonooki chłopaka zamrugał kilka razy, by otrząsnąć się ze zdumienia. Może trwałoby to dłużej, gdyby nie usłyszał za sobą głosu, który spowodował, że spiął się wewnętrznie i w ostatniej chwili powstrzymał się przed ostrym przekleństwem. Entuzjastyczny głos Larsa Ourena ogłosił bowiem:

– Mam idealny materiał na kolejny numer! Może jakiś komentarz dla prasy panie Grey?

– Bez komentarza...

– Oh nie masz się czego wstydzić. Rowena Owen jest naprawdę uroczą młodą damą i... hej nie uciekaj!

Aren oczywiście nie zamierzał nawet zwolnić. Nienawidził prasy. W jego czasach skutecznie robiła z jego życia piekło. Nie chciałby, żeby to samo działo się i tutaj. Dopiero teraz pomyślał, że w zasadzie może i lepiej byłoby zostać i porozmawiać z tym dziennikarzem. W końcu to nie była Skeeter, ale odruch ucieczki był jednak silniejszy. Przeklinając swoją głupotę, wraz z innymi powracającymi już do zamku ruszył w drogę powrotną w duchu modląc się, by to co napisze ten człowiek nie było w jakiś sposób szkodliwe.

Po chwili skrytykował sam siebie w myśli. Jak mógł liczyć na nieszkodliwość prasy. Miał z nią chyba wystarczająco dużo do czynienia. Powinien zdawać sobie sprawę z tego, że dziennikarzy nie interesowała prawda, tylko sensacja. Tej właśnie się obawiał.
***

Edgar był zmartwiony, chociaż rozumiał przesłanki kierujące Arenem. Przez całą drogę powrotną do zamku, zastanawiał się co powie ich Panu. Liczył się z karą. Przecież właściwie w połowie spotkania zgubił Arena i dziewczynę, a raczej został przez nich wykiwany. Zbyt późno się zorientował jaki zastosowali manewr i na próżno ich szukał.

Teraz przyjdzie mu za ten błąd zapłacić. Szedł jak na skazanie. Mimo świadomości tego co go za moment czekało, nie mógł jakoś winić Greya. Był śledzony i postarał się z tego wybrnąć. To naturalny odruch. Sam by postąpił tak samo. Niemniej perspektywa karzącej klątwy nigdy nie napawała entuzjazmem. Tym bardziej, że Tom ostatnio był nie w humorze.

Myśli Edgara zawędrowały teraz do miłej wizji jaką miał jeszcze nie tak dawno temu, a dotyczącej tego, że ich Pan chyba zmienia się na lepsze. Póki co musiał się z tego wycofać. Ostatnie zajęcia udowodniły mu, że na razie nie ma co na to liczyć. Wciąż odczuwał skutki tych ćwiczeń. Przed wejściem do pokoju wspólnego uczestników Hogwartu wziął kilka głębokich oddechów na uspokojenie i zapukał. Drzwi się uchyliły więc wszedł, zamknął je za sobą i obrzucił spojrzeniem pomieszczenie. Zauważył Oriona wraz z Tomem. Obecność Blacka jakoś go pocieszyła, liczył na to, że dzięki niemu nie będzie musiał cierpieć zbyt długo.

– Panie... – powiedział na przywitanie pochylając głowę. Tom przyjął ten hołd bez słowa i spuścił wzrok na leżące przed nim dokumenty. Avery wykorzystał ten moment, dyskretnie skierował wzrok na drzwi pokoju Arena, a następnie wrócił nim do Oriona w nadziei, że ten odczyta nieme pytanie. Tak się stało i Orion w odpowiedzi skinął lekko głową potwierdzając, że Grey już wrócił. Edgar poczuł nagłą ulgę. Gdyby zielonookiego jeszcze tutaj nie było jego sytuacja byłaby o wiele bardziej tragiczna. Usiadł na kanapie czekając na swoją kolej. Wolałby, żeby ta chwila nadeszła jak najpóźniej, ale nie łudził się co do tego, że zostanie zapomniany.

Tymczasem rozmowa Oriona i Toma trwała. Riddle wypowiedział się znad pergaminu:

– Istnieje duże prawdopodobieństwo, że jest to któraś z tych mikstur... Wciąż mam zbyt mało informacji. Muszę mieć absolutną pewność co do tego, która z nich jest tą odpowiednią. Bennet jest ostrożny i bardzo niechętnie dzieli się informacjami... Trzeba będzie jakoś to rozwiązać. Czy Abraxas mówił coś o jakichś nowych teoriach Greya?

– Przykro mi Panie... Postaram się w najbliższym czasie zdobyć więcej wiadomości. Może uda mi się je uzyskać u samego Greya.

– Pamiętaj, że moje spotkania z Bennetem nie mogą wyjść na światło dzienne. Pod żadnym pozorem. Jeśli Aren dowie się o tej współpracy, może zacząć coś podejrzewać. Nie możemy dopuścić, by zaczął węszyć w tym kierunku i... – w tym momencie Tom zerknął w stronę Edgara, a ten drgnął odruchowo, chociaż przecież zamierzał uchodzić za niewidzialnego przez trochę dłużej nić pięć minut. Pod tym uważnym spojrzeniem zbladł i z przerażeniem skonstatował, że jego długi język nie pierwszy już raz sprowadzi na niego kłopoty.

Ta druga reakcja była błędem. Może i nieświadomym, ale jednak błędem. Takie drobne sygnały nigdy nie uchodziły czujnemu wzrokowi Toma. Tak było i tym razem. Okazało się zresztą, że było znacznie gorzej. Tom zamiast pytać, od razu rzucił:

Legilimens!

Riddle nie starał się nawet być delikatny podczas sprawdzania umysłu Edgara. Nie dał mu też żadnej szansy na przygotowanie. Szczęśliwie dla Avery’ego skupił się tylko na wątku śledzenia Arena i Owen. Oczywiście kiedy doszedł do rozmowy Edgara z Arenem wyszło na jaw potknięcie Edgara w kwestii Benneta. Ból był niewyobrażalny, ale Tom nawet nie zamierzał kończyć, brutalnie sortując wspomnienia. Kiedy sprzed oczu Avery’ego zniknął wreszcie kolejny oglądany obraz i uświadomił sobie, że Tom wreszcie skończył, przez głowę przemknęła mu myśl, że jego umysł zaraz zostanie zdruzgotany, że to koniec. Chwile później poczuł jednak, że ich Pan wycofuje się z jego myśli. Obok przemożnego bólu odczuł też wielką ulgę, ale siły go opuściły i dość bezwładnie opadł na podłogę:

– Obydwaj w tej chwili wyjdźcie... – rzucił cichy rozkaz Tom głosem, który sugerował wszystko, tylko nie spokój i łagodność. Edgar nie był w stanie zareagować. Był ledwo przytomny i wszystko docierało do niego z dużym opóźnieniem. Black natomiast wyczuł zagrożenie i nie zamierzał nawet oponować. Na tyle szybko na ile się dało pozbierał słaniającego się i nie bardzo kontaktującego Edgara i nie oglądając się opuścił wraz z nim pomieszczenie, w którym czuć było coraz bardziej intensywną, agresywną, bardzo wymowną magię Riddle’a.

Tutaj Tom nie musiał się powstrzymywać, a Orion nie zamierzał dłużej niż było potrzeba narażać się na jej negatywne skutki jego magii. W duchu zastawiał się, co do diabła zobaczył Avery w Atarium, że wywołało to aż taką reakcję ich Pana. Co takiego zrobił Aren? Z uzyskaniem odpowiedzi na te pytania postanowił jednak poczekać do czasu, aż Avery odzyska pełną świadomość, po takim ataku jednak wątpił, by nastało to szybko.

***

Kiedy tylko Orion i Edgar opuścili pomieszczenie, Tom rzucił przelotne spojrzenie na pokój Greya i zacisnął pięści. Jak śmiał… zawsze doprowadzał go na skraj tym swoim zachowaniem… miał już dość… to paskudne zielonookie utrapienie gotowe sprowadzić na niego katastrofę. Ten jego upór, sprzeczki, prowokacje… Oddech Toma przyspieszył, kiedy usilnie starał się nad sobą zapanować.

Najpierw Relin, a teraz ona… taki uprzejmy, uprzedzająco grzeczny, jak nigdy wobec niego… W napadzie agresji miał przez moment ochotę pójść do kwater Ilvermorny, wywlec tą całą Owen za kudły i zwyczajnie zabić po długich torturach. Byłaby to adekwatna kara za każdą minutę spędzoną z Arenem, za każdy jego uśmiech, który spowodowała, za każdy przelotny dotyk, za każdy rumieniec, za każdą rzecz której Aren nigdy nie zrobił przy nim, a ona widziała to jako pierwsza… jak śmiała dotykać jego… Tu jakaś rozsądna część umysłu podpowiedziała Tomowi z iście czarnym humorem, że chyba nie oczekiwał od Arena podsuwania ramienia, otwierania drzwi, odsuwania krzesła, czy też innych tego typu zachowań. To byłaby przesada i zawsze musiałby się zastanawiać, czy chłopak robi to szczerze. Kobiety są jednak głupie…

W tym miejscu rozsądek przyćmiła mu znowu fala gniewu, a dokumenty na stoliku podskoczyły jakby przerażone. Kanapa stojąca naprzeciw odsunęła się o parę centymetrów, popiół w kominku zawirował i zaklekotały jakieś drobne przedmioty znajdujące się w pokoju wspólnym, zanim opanował kolejną porcję magii, która zaczęła w nim coraz bardziej buzować. Oczy Toma zaczęły błyszczeć krwistą czerwienią, a po skroni spłynęła kropla potu, która wzbudziła w nim jakąś niespodziewaną nutkę nostalgii. To wzmogło tylko wściekłość.

Resztką opanowania postanowił, że w tym stanie nie będzie rozmawiał z Greyem, ale nie zamierzał też niszczyć tych dokumentów i całego salonu. Poderwał się sprężyście ze swojego miejsca i szybko zniknął za drzwiami swojego pokoju. Tutaj nie powstrzymywał się już przed niczym, dając upust napadowi szału. Meble, rzeczy osobiste i inne przedmioty zaczęły wirować, pękać, rozpadać się, albo też były miażdżone magią Riddle’a, tworząc wokół niego zmierzwiony, skołtuniony kłąb. Fragmenty, resztki rozbijały się o ściany, jakby odrzucone siłą odśrodkową i z mniejszym, czy też większym łomotem lądowały na podłodze. Tom wyglądał wśród tego wiru jak uosobienie furii… blady, z zaciśniętymi ustami, opalizującymi oczami, spływający potem, dyszący, roztrzepany… Pośród tego chaosu dziwnie wyglądała jedyna cała rzecz, spoczywająca spokojnie w kącie i z pewnością chroniona magią, bo nie opadł na nią nawet najmniejszy pyłek. Była to myślodsiewnia.

Ten niszczycielski atak jakoś jednak nie przyniósł ukojenia. Tom bezwładnie osunął się na podłogę. Jego wzrok napotkał wciąż jeszcze cały kałamarz, leżący przypadkiem w zasięgu jego ręki. Czerwonooki chłopak chwycił go, miotnął nim o przeciwległą ścianę i patrząc na spływający po niej atrament wrzasnął:

– Dlaczego się tak czuję! Dlaczego tak o nim myślę! – odpowiedziała mu cisza, a wir myśli zatrzymał się.

Riddle dyszał ciężko i myślał… Kiedy pojawiło się u niego takie myślenie o Arenie? W którym momencie Grey zaczął być „jego”? Dlaczego to denerwujące uczucie w środku, którego jakoś nie potrafił zidentyfikować, nie dawało mu spokoju odkąd dowiedział się o domniemanym związku Arena z Relinem? Pamiętał reakcję Greya wtedy, przy stole. Coś z tego o czym mówił durmstrangczyk musiało być prawdą. Nie wierzył jednak w tą wersję o wspólnej nocy. To musiałoby jakoś zmienić jego… znowu to przeklęte słowo… znaczy Arena. Tego nie wyczuł. Grey był taki jak zawsze. Uparty, dokuczliwy, czarujący, uroczy… stop.

Przed oczami zamigotał mu znowu obraz Roweny uśmiechającej się do Arena i lekko dotykającej jego dłoni i magia Toma znowu zawirowała wściekle. Powstrzymał ją, otarł pot z czoła, który pojawił mu się niespodziewanie chyba z wysiłku i podniósł się z ziemi.

Musiał porozmawiać z Arenem. Musiał ustalić co z insynuacji Relina jest prawdą. To na pewno pomoże mu ustabilizować emocje. Musi to zrobić, żeby osiągnąć spokój i równowagę. Tak, konfrontacja z samym źródłem tego irytującego uczucia z pewnością pomoże, ale jeszcze nie teraz. Najpierw musiał się uspokoić, bo czuł w sobie istny wulkan, a to mogłoby doprowadzić do uszkodzenia Greya. Tego nie chciał. Nie zamierzał też doprowadzić jego pokoju do takiego stanu jaki widział wokół. Dlatego też po chwili podjął decyzję… dziś się uspokoi, naprawi co zniszczył, doprowadzi do porządku siebie i wszystko w pokoju, a z Greyem porozmawia jutro… Tak to dobry pomysł… jutro…

***

Najlepszą porą na to, żeby wymknąć się nie zauważonym, była pora posiłku. Tym razem było to śniadanie i Aren ubolewał nad tym mocno, bo właściwie chętnie by coś zjadł. Głośny protest żołądka przekonał go o tym dodatkowo, ale nie zamierzał rezygnować ze swoich planów. Zdążał do biblioteki. Już jakiś czas temu zdołał ustalić, że z samego rana zazwyczaj nie było tam nikogo. Wydawało się więc, że jest to idealny moment na przeprowadzenie małego testu z księgą tajemnic.

Szczęśliwie nie napotkał Toma, Abraxasa, ani nikogo z grupy Riddle’a. Tak jak przewidział, korytarze były również puste. Niestety w samej bibliotece spotkała go niemiła niespodzianka. Był w niej jeden z nauczycieli i co gorsza taki, którego zdecydowanie nie chciałby spotkać. Był to Bennet.

Aren zawahał się. Nie chciał rezygnować z zamierzeń, ale żeby plan przeprowadzić, musiał jakoś pozbyć się tego bałwana. Skoro pojawił się tutaj tak wcześnie i to w niedzielę, to prawdopodobnie także nie zależy mu na publiczności. To mogło pomóc, ale musiał się w tym celu ujawnić i narazić na nieprzyjemną rozmowę. Przyjrzał się działowi, przed którym stał profesor. Były to zapomniane sztuki magiczne, a publikacja którą trzymał… podejrzenie tytułu z większej odległości wymagało od Greya trochę wysiłku, ale w końcu zorientował się, że dotyczyła ogólnie rzecz ujmując eliksirów. Nie było zbyt wiele czasu, trzeba było działać.

– Dzień dobry profesorze – ogłosił swoja obecność Aren. Bennet, widocznie zaskoczony drgnął lekko, sprawdził do kogo należał głos, a widząc Greya skrzywił się, choć szybko przywrócił twarzy normalny wyraz. Aren udał, że tego nie widzi i kontynuował swój blef: – Cieszę się, że spotkałem jednego z nauczycieli. Mam nadzieję, że pan mi pomoże...

– Nie licz na nic takiego z mojej strony Grey. Nasi uczniowie muszą sami sobie radzić. Nikt cię tutaj nie będzie prowadził za rączkę.

– Tyle już mi powiedziano… Czy rozumie pan ten język? Pierwszy raz go widzę na oczy. Pewnie to jakaś zapomniana wersja – zielonooki chłopak starał się znaleźć jakiś punkt zaczepienia do realizacji zamierzenia, a książki leżące na stoliku w pobliżu nauczyciela mogły takowy stanowić. Bennet natychmiast zabrał je sprzed oczu chłopaka, dodając:

– Zajmij się własnymi sprawami. Nie ma tutaj absolutnie nic, co mógłbyś zrozumieć.

– A Tom? Zauważyłem, że spotyka się z panem w ramach dodatkowych lekcji. Nic nie mówi o przebiegu tych spotkań, ale z pewnością rozwijają jego umiejętności, bo po co by z nich korzystał. Może również mnie zechciałby pan dodatkowo podszkolić? – pytanie było podstępne i Aren zadał je z pełną świadomością, że ani on sam nie ma zamiaru przebywać z Bennetem nawet chwili dłużej niż to konieczne, ani jak się wydawało odwrotnie. Z nadzieją zauważył, że poziom irytacji mężczyzny wzrósł.

– Owszem, pracuję dodatkowo z panem Riddle. Żeby jednak mieć cień szansy na naukę u mnie, musiałbyś posiadać chociażby ułamek talentu. Szczerze wątpię czy potrafiłbyś cokolwiek zrozumieć z naszych lekcji. Ich poziom znacznie wykracza poza ten, który prezentują inni uczniowie i który zapewne przedstawiasz... Mnie nie interesują przeciętne osoby. Szukam talentów.

– W takim razie proszę mnie sprawdzić profesorze... – rzucił w formie wyzwania Grey, patrząc w oczy nauczyciela. Co prawda jego plan był inny, ale nie pozwoli przecież temu bałwanowi kpić z siebie. Trudno, jeśli będzie trzeba, to przesunie realizację zamierzeń na inny dzień. Miał jednak nadzieję, że Bennet… kpiący śmiech skonfundował chłopaka, a drwiące słowa podrażniły, chociaż były spodziewane i do tego, ku radości Arena, powiedziane na odchodne:

– Dobrze wiem do czego dążysz. Nie mam zamiaru przyjąć cię z powrotem do mojej klasy. Nie chciałbym, żeby inni zostali z tyłu z nauką przez twoją pracę. Uzgodniłem już z waszym opiekunem warunki zaliczeń. Ciesz się, że chociaż na to przystałem. Teraz żegnam i więcej nie wracajmy do tego tematu. W mojej klasie nie ma miejsca dla takich jak ty – oddalające się plecy nauczyciela, były mimo wszystko dla Arena nagrodą, chociaż przez moment poczuł gniew, który wyładował pomrukując słowa:

– Dla takich jak ja? Chyba sobie kpisz draniu... Zobaczymy kto się będzie śmiał ostatni... – równocześnie wyjmował z torby Agresję, głaszcząc ją lekko po grzbiecie, by ją obudzić.

Agresja jak zwykle mruczała sobie z ukontentowania, a Grey zabrał się za to po co tutaj przyszedł. Zamierzał wypróbować jak księga działa na barierę przegradzającą bibliotekę i odwrotnie. Zdążył zauważyć, że tomiszcze miewało bardzo nieprzewidziane zdolności. Może także w tym wypadku okaże się przydatne.

Podszedł wraz z księgą do blokady. Chciał się przekonać czy bariera nie zareaguje negatywnie na tomiszcze. To wykluczyłoby jakiekolwiek inne próby. Nic takiego nie nastąpiło, co napawało optymizmem. Agresja natomiast ożywiła się w widoczny sposób i na wszystkie sposoby starała się wyrazić swoje zadowolenie z bliskości bariery. Im bliżej blokady się znajdowała, tym bardziej mruczała na sposób wyrażający przyjemność. To było cokolwiek dziwne. Aren wypróbował jeszcze jedno. Trzymając tomiszcze w objęciach dotknął bariery, ale nic się nie zmieniło. Czuł opór i nie przedłużając kontaktu wycofał się szybko.

Teraz zamierzał spróbować czegoś innego. Położył Agresję na ziemię, zamierzając pozwolić jej samej zbadać barierę. Księga najpierw jakby się zastanowiła, a później ruszyła wzdłuż blokady, czasem przystając. Dotarła do ściany, zawróciła i ruszyła w drogę powrotną, ale z tą różnicą, że wolniej i czasem dotykała językiem wybranych fragmentów przegrody. Aren zauważył, że części tak potraktowane zmieniały na moment kolor albo na fiolet, albo też na czerwień.

To była jakaś odmienność i Grey postanowił to przetestować, co może nie było mądrym posunięciem, ale nie zamierzał zrezygnować z pomysłu mimo potencjalnego ryzyka. Przystanął przy Agresji i kiedy któryś z kolei fragment rozbłysnął na fiolet dotknął go, ale nic się nie zmieniło, wciąż odczuwał silny opór. Zmiana jednak była. Odczuł coś, co mógłby określić jako coś bardziej znajomego, co jednak stopniowo zanikało wraz z blaknącym kolorem, a kiedy ta część bariery wróciła do ferii barw, uczucie zniknęło. Postanowił to sprawdzić i kiedy Agresja w kolejnym fragmencie blokady wzbudziła ten sam efekt w postaci czerwieni, Aren oparł się o ten fragment i zamrugał ze zdziwienia.

Usłyszał dwa głosy. Zdezorientowany rozejrzał się wokół zdając sobie nagle sprawę, że nie wie gdzie jest. Wyglądało na to, że wciąż jest to biblioteka, ale wyglądała inaczej. Chłopak otworzył szeroko oczy i zamierzał głośno stwierdzić, że nie ma bariery, ale okazało się, że z jego ust nie wydobył się żaden dźwięk. Jakby w ramach wyjaśnienia usłyszał znowu te same dwa głosy. Rozejrzał się teraz uważniej i zauważył mężczyznę pochylonego nad dużymi arkuszami pergaminu rozłożonymi na podłodze, rysującego wzory i usłyszał z jego ust:

– Nie wierzę, że naprawdę to robimy... Dlaczego właśnie to miejsce? Mogliśmy to zrobić w klasie obok.

– To proste. To właśnie tutaj o mało się wzajemnie nie pozabijaliśmy – usłyszał Aren w odpowiedzi i nagle zdał sobie sprawę z tego, że odpowiedź padła z jego ust, a raczej z ust osoby, w której głowie przypadkiem się znalazł. W pierwszej chwili przestraszył się i chciał wycofać, ale oczywiście jego ciekawość zwyciężyła i postanowił jeszcze troszkę zostać. Zresztą prawdę mówiąc nie bardzo wiedział w jaki sposób miałby stąd wyjść. Ten, w którego umyśle był Grey, podszedł do drugiego, musnął jego ramię, a później wsparł na nim brodę pytając: – Ale przyznasz, że to genialny pomysł, prawda?

– Szalony… to przede wszystkim, ale owszem, genialny również. Jeżeli się uda, wtedy ta część zamku...

– Będzie nasza... – uśmiechnął się ten w którego umyśle tkwił Aren podnosząc się, biorąc szkatułkę leżącą niedaleko i otwierając wieczko. W środku leżał sztylet oraz kielich w kształcie czaszki.
– Nie lubię jak to robisz – przyznał drugi mężczyzna i spojrzał na niego. Aren przez chwilę zamarł z zaskoczenia, bo mężczyzna miał bardzo znajome czerwone źrenice i wyglądał prawie tak samo jak Tom. Taki bardziej dorosły Tom z zatroskanym wyrazem twarzy.

– Wiesz, że potrzebujemy atramentu – rzucił ten drugi biorąc sztylet i nacinając głęboko wewnętrzną część dłoni. Ustawił ją tak, żeby płynąca krew trafiała wprost do kielicha i obaj obserwowali proces dobrą chwilę. Kiedy naczynie zapełniło się do połowy, czerwonooki ujął go delikatnie za nadgarstek szepcząc zaklęcie leczące. Rana momentalnie się zasklepiła i już chwilę później nie było po niej żadnego śladu. Mężczyzna uśmiechnął się na ten widok i złożył w miejscu rany delikatny pocałunek, nie spuszczając wzroku z człowieka, w którego umyśle rezydował Aren.

Grey wyczuł uczucie szczęścia wypełniające mężczyznę, w którego umyśle przebywał. Wyraźnie łączyło się ono z czerwonookim. Aren był pewien, że obydwaj mężczyźni są ze sobą powiązani i czują niezwykle głęboką więź. Czerwonooki zrobił krok naprzód, ujął twarz stojącego przed nim w dłonie i zbliżył swoją zamierzając go pocałować. Zanim to zrobił wstrzymał się na chwilkę i szepnął:

– Nicolas...

Aren drgnął z zaskoczenia i otworzył szeroko oczy. Niemal od razu zorientował się, że ma wokół siebie znaną część biblioteki. Leżał na podłodze przed barierą. Ból z tyłu głowy sugerował, że uderzył nią o podłoże przy upadku. Powoli usiadł, rozcierając bolące miejsce i rozmyślając równocześnie nad tym co widział i słyszał.

Jak to się stało, że znalazł się w umyśle tamtego mężczyzny? Czy były to wspomnienia? Przecież nie było tu tego człowieka, więc jakim sposobem… z rozmowy tamtej dwójki wywnioskował, że to właśnie oni byli odpowiedzialni za stworzenie bariery. Pytaniem podstawowym było, dlaczego to zrobili. Co znajdowało się w tamtej części zamku, że postanowili oddzielić ją od reszty? Jeden z tych mężczyzn do złudzenia przypominał Toma. Relacje między nimi dwoma były w zasadzie jednoznaczne. I to imię… Nicolas. Kojarzyło mu się z twórcą Agresji, Nicolasem Greyem. Kiedy pomyślał o Agresji usłyszał obok siebie ciche warknięcie. Księga była tuż obok. Kiedy na nią spojrzał zamruczała. Zapytał nie oczekując właściwie odpowiedzi:

– To twoja sprawka? – odzewu zgodnie z oczekiwaniami nie doczekał. Wstał wreszcie z podłogi, podszedł do bariery, ale ta wciąż była tak samo stabilna. Nie zmieniła się, ani na jotę.

Aren skupił się w sobie i ponownie przyjrzał uważnie barierze. Sądząc po tym, co robili tamci dwaj, których zobaczył, przy tworzeniu blokady użyto w jakiejś mierze magii krwi. Znaki na pergaminach, które kreślił czerwonooki mężczyzna i sekwencje liczb podsuwały na myśl runy i numerologię, a prawdopodobnie to nie było wszystko czego użyto. Może zobaczyłby więcej, gdyby Agresja jeszcze raz zrobiła to, co przedtem.

Rozejrzał się w poszukiwaniu książki. Była pod przeciwległą ścianą, tuż pod barierą, nieruchoma i cicha. Grey nagle przypomniał sobie o upływie czasu, ale kiedy zerknął na niedaleki zegar okazało się, że minęło zaledwie kilka minut, co go uspokoiło. Widocznie to co widział i omdlenie po upadku nie trwały tak długo jak mu się zdawało. Rozejrzał się wokół uważnie sprawdzając przy okazji, czy nadal jest tu sam. Wydawało się, że tak. Wrócił spojrzeniem do tomiszcza i powiedział, próbując przywołać księgę do siebie:

– Chodź Agresjo – tomiszcze nie drgnęło. Spoczywało nadal w tym samym miejscu i Aren stwierdził w duchu, że jak chce ją zabrać, to musi do niej podejść, bo ten uparciuch… Zrobił kilka kroków w jej stronę, kiedy niespodziewanie Agresja ruszyła przed siebie przechodząc jak gdyby nigdy nic przez barierę – No chyba sobie żartujesz... – Greya stać było tylko na taką reakcję.

Podbiegł do miejsca, w którym księga sforsowała barierę dotykając blokady w nadziei na kolejne obrazy z przeszłości, ale nic takiego nie nastąpiło. Magiczna przeszkoda była lita i trudno było zgadnąć jak to się stało, że Agresja zdołała tutaj przejść. Zatrzymała się tuż za barierą, której on nie potrafił pokonać. Wciąż jeszcze ją widział, ale chwilę później ruszyła w głąb tamtego pomieszczenia i jej obraz zaczął się rozmywać i zanikać. Aren próbował jakoś przejść, albo ją zatrzymać, uderzając z frustracji w magiczną ścianę dłońmi i nawołując:

– Hej! Wracaj! Nie możesz tam iść!

Oczywiście nic to nie dało i po jakimś czasie zaprzestał daremnych prób, usiadł pod ścianą i jedynie mamrotał pod nosem wciąż jeszcze prosząc, a nawet grożąc Agresji w nadziei, że księga wróci. Odzewu nie było. Aren wreszcie przyjął do wiadomości, że księga nie zamierza powrócić i umilkł, smutno spuszczając głowę i opierając ją na kolanach. W umyśle tłukły mu się żale i pretensje. Jak mogła mu to zrobić. Przecież niedawno ja odzyskał, miał co do niej plany, miał nadzieję na jej pomoc, a teraz stracił ją w taki głupi sposób…
– Czy z tobą na pewno wszystko jest w porządku? Już drugi raz widzę jak krzyczysz i gadasz do siebie, robiąc przy tym naprawdę mnóstwo hałasu. Zaczynam podejrzewać, że twoim celem jest namnażanie i potęgowanie plotek na temat swojej osoby. Pewnie ma to odciągnąć uwagę od pozostałych członków drużyny Hogwartu. Jeśli w tym rzecz, to idzie ci świetnie. Oby tak dalej. – znajomy głos Jamesa spowodował, że zaskoczony Aren poderwał głowę. W miarę szybko opanował jednak mimikę twarzy, choć wciąż czuł złość, że ponownie dał mu się podejść i odwarknął:

– Jak to możliwe, że ciągle na ciebie wpadam. Co gorsza w najmniej odpowiednich chwilach.

– Wierz mi, nie jest mi to na rękę. Kiedy się na ciebie natykam znacząco wzrasta mój ból głowy. Jesteś nieznośnie głośny. Poza tym… – James chciał chyba kontynuować wypowiedź, ale w tym momencie do biblioteki weszła grupa durmstrandczyków dlatego umilkł, zerknął na nich nieprzyjaźnie i zwyczajnie wyszedł w milczeniu.

Grey również łypnął na nich złym okiem zdając sobie sprawę z tego, że będzie musiał opuścić swój posterunek pod barierą. Dzień zapowiadał się rewelacyjnie. Nie zjadł śniadania, a Agresja postanowiła udać się na wędrówkę tam, gdzie nie był w stanie jej znaleźć. Znowu musiał trafić na Hilla w niefortunnej sytuacji. Po prostu wspaniale! Póki co miał dość i zamierzał zaszyć się w pracowni.

***

Do południa pracował nad eliksirami, uśmierzając głód eliksirem odżywczym. Nie był to najlepszy sposób na przetrwanie, ale na krótka metę skuteczny. Przez ten czas wymyślił, że będzie starał się odzyskać księgę tajemnic, ale w tym celu będzie musiał odwiedzać bibliotekę z samego rana, by uniknąć wścibskich oczu. Postanowił także rozmówić się z Hillem, ale to było łatwiejsze. Zamierzał się tym zająć podczas najbliższego szlabanu z Opieki nad Magicznymi Stworzeniami w przyszłym tygodniu.

Około południa uporządkował pracownię i ruszył załatwić sprawę, która wymagała tego już od dawna. Miał nadzieję, że Samuel także nie zapomniał o ich umowie i mimo dość nieprzyjaznego rozstania ostatnio, stawi się na miejscu. Wchodząc do tajemniczego pomieszczenia z ołtarzem zielonooki czuł mroczną magię tego miejsca i jakąś nostalgię. Z pewnym zdumieniem skonstatował jednak, że aura tego miejsca działa na niego słabiej niż ostatnio. Otrząsnął się z tych odczuć, skupiając na celu wizyty. Samuela wypatrzył już od wejścia. Siedział na jednej z ławek patrząc smętnie w wodę. Był tak zamyślony, że nawet nie zauważył pojawienia się kogoś w pomieszczeniu. Dopiero szelest kroków zwrócił jego uwagę bo drgnął, ale nie podniósł głowy, jakby uważał, że nie powinien patrzyć na przybyłego. Słowa także potwierdzały jego niepewność:

– Jesteś... Szczerze mówiąc nie miałem pewności, czy się zjawisz po tym co zrobiłem...

– Przecież sam kazałem ci tutaj przyjść. Nawet po naszej kłótni nie pozwolę ci odejść do czasu, póki nie zobaczę jak ma się twoja rana.

– Przepraszam Aren... Zachowałem się jak kompletny idiota. Masz rację, zdarza mi się nie myśleć logicznie. Bywa, że kieruję się swoimi osobistymi pobudkami. Musisz jednak wiedzieć, że nigdy nie chciałem cię skrzywdzić. Nie ciebie... Słuchaj… nikt nigdy nie chciał się ze mną przyjaźnić. Wizja, że być może będziesz pierwszym, który zechce to zrobić spowodowała, że przesadziłem. Puściły mi hamulce i no… zwyczajnie przesadziłem i tyle… Teraz to widzę. Praktycznie cały czas cię osaczałem i ignorowałem widoczne znaki, że tobie się to nie podoba. Przepraszam – po tym wyznaniu Samuel podniósł wzrok na Arena. Był skruszony.

Grey nie spodziewał się tak szczerych przeprosin. Najwyraźniej durmstrandczyk faktycznie przemyślał sobie wszystko. Nie było sensu przedłużać:

– Przeprosiny przyjęte. Zresztą przypuszczam, że w tym wszystkim było też trochę mojej winy. Mogłem od razu powiedzieć, że to czy też tamto mi przeszkadza, a nie próbować cię unikać, czy czekać na to, że sam się domyślisz. To było głupie, więc ja również przepraszam. Od razu jednak dodam dla jasności, że nie chcę żebyś się zmieniał. Po prostu bardziej uważaj na to co mówisz i robisz, kiedy jesteśmy w towarzystwie innych – Relin potwierdził skinieniem głowy, że przyjął słowa do wiadomości, a później nagle jakby się rozpromienił, przytulił mocno Arena i z uśmiechem skomentował:
– Jak tu cię nie kochać! Dosłownie cios prosto w serce…

Aren w pierwszej chwili zesztywniał, ale za moment westchnął i się rozluźnił. Takie zachowania musiał chyba zaliczyć do typowych dla Samuela. Widocznie bardzo lubił kontakt fizyczny. Zdążył to zauważyć już wcześniej. Relin kiedy tylko miał taką możliwość chciał być tak blisko niego jak tylko się dało. Zielonooki chłopak doszedł do wniosku, że Samuel musiał czuć się bardzo samotny, skoro tak reagował na pozytywne i przyjazne traktowanie. Nie zamierzał z tym walczyć. Postanowił mu na to pozwolić.

Po chwili Relin puścił go i zaczął opowiadać o dodatkowych zajęciach z Evanem i o tym jak bardzo nie znosił Benneta. Kiedy rozmowa zeszła na ten wdzięczny temat, Aren chętnie dołączył, bo zgadzał się z Samuelem w całej rozciągłości. Przy okazji pośmiali się wspólnie z tego nauczyciela, ale później Grey spoważniał i siadając na jednej z ławek zarządził:

– No dobrze… skoro przeprosiny mamy za sobą, to ściągaj koszulę. Chcę się upewnić, czy wszystko jest na pewno w porządku – słowa zostały skwitowane przez Relina szelmowskim uśmiechem. Chłopak wstał powoli i kręcąc sugestywnie biodrami zaczął powoli odpinać guziki ze słowami:

– Aren, nie spodziewałem się, że możesz być tak dominującą osobą, ale nie ma sprawy, miło to odkryć. Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem.

Arena na moment po prostu zatkało. Myślał, że przywykł już do dziwacznych pomysłów Relina, ale najwyraźniej się pomylił. Samuel musiał zawsze wymyślić coś co zaskakiwało. Jego pląsy wskazywały, że nie był dobrym tancerzem, ale miny i gesty spowodowały, że Aren zaczął się po prostu śmiać. Co gorsza, kiedy tylko wydawało mu się, że opanował wesołość, ale spojrzał na Relina, napad śmiechu zaczynał się na nowo. W końcu musiał opuścić wzrok na dłużej i nareszcie przestał. Kiedy spojrzał na Samuela ten uśmiechał się lekko i powiedział:

– Otrzymałem nagrodę lepszą niż puchar w Turnieju Trójmagicznym. Udało mi się sprawić, że Aren Grey szczerze się roześmiał. Mogę teraz umrzeć szczęśliwy!

– Przesadzasz Sam – skomentował wystąpienie kolegi zielonooki chłopak i na potwierdzenie słów przewrócił lekko oczami. Samuel zripostował:

– Tak? Więc powiedz mi tak zupełnie szczerze, kiedy ostatni raz śmiałeś się tak jak teraz? Radośnie, otwarcie i nie myśląc o tym całym bałaganie wokół, gierkach i intrygach? – cisza, która nastała po tym pytaniu była nad wyraz wymowna. Samuel odczekał chwilkę, westchnął i podjął: – Sam widzisz. Moje żarty z reguły śmieszą cię, albo degustują, ale teraz udało mi się osiągnąć więcej. Pewnie nawet tego nie wiesz, ale twój uśmiech było widać również w oczach.

– Wiesz przecież, że mam sporo na głowie. Ten cały Turniej. Staram się wymyślić najlepszą drogę, która pozwoli mi go przetrwać. To raczej nie generuje dobrego humoru.

– Zdaję sobie sprawę, że to nie napawa szczególną wesołością, ale cieszę się, że mi się udało. Zdaje mi się, że dziś byłeś w wyjątkowo ponurym nastroju. Widziałem cię przez moment, gdy wracałeś do kwater Hogwartu. Czy mogę ci jakoś pomóc?

– Doceniam propozycję. Naprawdę. Niestety nie pomożesz. Jest to coś z czym muszę się uporać osobiście. Nie chcę rozmawiać o Turnieju. Doceniam fakt, że się martwisz, chociaż Merlin wie dlaczego. Przecież jesteśmy po przeciwnych stronach.

– No wiesz! Jesteśmy przecież najlepszymi przyjaciółmi, a ty mnie tak traktujesz…! Jak możesz! – wykrzyczał z udawaną obrazą Samuel, ale oczy mu się uśmiechały.

– Tak, tak… nie narzekaj, tylko daj mi w końcu to ramię i zajmijmy się tym po co tutaj przyszliśmy. Znowu odbiegamy od tematu, a ty marzniesz bez koszuli.

– Mówiłem już, że wszystko jest w porządku, ale dobrze… – narzekał Relin, jednak posłusznie podsunął ramię, by Aren mógł je zbadać.

– Ostatnim razem dałem się zbyć, ale nie teraz.

– Robiłem wszystko zgodnie z twoimi zaleceniami. Nic nie boli... Hej wszystko w porządku?! – końcowy okrzyk padł, kiedy Samuel zauważył, że Aren nagle zbladł i zacisnął pięści. Grey nie odpowiedział, ale dobrą chwilę wpatrywał się w ostatnią widoczną szramę po zadanej przez siebie ranie. Skóra wokół niej była inna, niemal czarna. W głowie prawie od razu pojawiła mu się pewna niepokojąca myśl. Postanowił jednak, że zanim wygłosi tą teorię, musi ją sprawdzić. Do tego potrzebny mu był test. Sięgnął do torby, wyciągnął igłę i krótko poinformował Relina:

– Będę cię kłuć w różnych miejscach. Powiedz mi kiedy będziesz to czuł, dobrze? – Samuel zmarszczył brwi, ale potwierdził skinieniem głowy, że zrozumiał prośbę i się do niej zastosuje.

Aren zaczął od dłoni, ale dopiero w okolicy rany pojawiły się ze strony Samuela odpowiedzi ujawniające pewna niepewność. Im bliżej, tym częściej musiał powtarzać nakłucia, żeby Relin był pewien swoich odczuć. Kiedy dotarł do najbliższej okolicy zasklepionej rany okazało się, że pacjent nic nie czuł. Aren powtarzał nacisk igłą raz za razem, ale bez rezultatu, a chwilę później padły słowa, które tylko potwierdziły jego obawy:

– Przestałeś już kłuć? Czy to jakaś nowa gra wstępna o której nie wiem? – uśmiech zniknął z twarzy Samuela, kiedy odwrócił się w stronę Greya i spojrzał na jego minę: – Hej, co jest? Przecież to już prawie zagojona rana…

– Sam, musimy poprosić o pomoc. Myślałem, że dam sobie radę, ale okazało się, że to mnie przerasta. Potrzebujesz wykwalifikowanej opieki medycznej.

–Nie! Absolutnie nie ma mowy! Nikt nie może się dowiedzieć Aren, rozumiesz? Nikt! – wybuchnął nagle Relin zaskakując tym zielonookiego.

– Daj spokój, jeżeli chodzi ci o to, że trudno byłoby wyjaśnić jak to się stało, nie martw się. Jestem skłonny powiedzieć prawdę. Najważniejsze jest teraz twoje bezpieczeństwo. Spowodowałem, że jest zagrożone i muszę ponieść konsekwencje.

– Aren tu nie chodzi tylko o ciebie. Zrozum! Jeżeli dowiedzą się czym dokładnie jestem… Równie dobrze mogę umrzeć już teraz. To będzie właściwie to samo. W zasadzie nie… gorsze spotka mnie, kiedy się dowiedzą! Nawet ty... Nie! Nie zrobisz tego. Przysięgnij mi Aren, że nie zrobisz tego! – mówiąc to Samuel chwycił mocno ramiona Greya, patrząc na niego błagalnym spojrzeniem. Aren nie do końca jeszcze pojmował o co poszkodowanemu chodzi. Czuł się winny i łamiącym się głosem zaczął tłumaczyć:

– Zrozum jednak… w tkanki, które zostały przeorane moimi pazurami wdała się martwica, która postępuje… rozszerza się. Gdybym nie dał ci ulepszonego eliksiru pewnie byś to czuł i zaalarmował mnie wcześniej. Przeze mnie nie czułeś bólu, gdy kolejne zdrowe komórki były infekowane i... jesteś w gorszym stanie niż mógłbyś być. Tak mi przykro Sam. Byłem zbyt pewny siebie i moich eliksirów. Przegapiłem cos istotnego i… nie wiem co mam powiedzieć… ja... ja... przepraszam...

Relin wziął kilka uspokajających, głębokich oddechów myśląc szybko. Już wcześniej zastanawiał się przecież dlaczego regeneracja nie działa. Teraz wszystko stało się jasne. To miało sens. Z drugiej strony nie mógł obwiniać Arena. Osobiście przecież zbywał zielonookiego chłopaka i uchylał się przed ponawianymi prośbami o skontrolowanie urazu. Napytał sobie biedy, ale jedno było pewne… nie mógł zgłosić się do żadnej medycznej instytucji. Byłby skończony i on i cała jego rodzina, jaka by nie była...

Chłopak przed nim wyglądał na szczerze przejętego jego obecnym stanem. W widoczny sposób martwił się o niego i miał ogromne poczucie winy. To mu się jak dotąd chyba nie zdarzyło. Wierzył w tego chłopaka. Zresztą nie bardzo miał inne wyjście i nie zamierzał odpuścić. Musiał tylko podnieść na duchu i jego i siebie, żeby mieć siłę do walki, która ich czekała. I bynajmniej nie chodziło tu o Turniej. Samuel westchnął i krzyknął znienacka stawiając na terapię wstrząsową:

– Dobra! Bierzemy się w garść! – Aren zaskoczony lekko podskoczył i zamrugał kilkukrotnie jakby budząc się ze snu, a Relin tymczasem kontynuował: – Jesteś geniuszem z eliksirów, prawda? Jestem pewien, że jest jeszcze coś co moglibyśmy i powinniśmy zastosować. Nie zamartwiaj się, uspokój i zacznij myśleć.

– To nie jest zabawne... Mogę cię zabić, tak samo jak tamtą salamandrę... opowiadałem przecież.

– Mówiłem ci już, zresztą jestem pewien, że Abraxas również. Niepotrzebnie tak bardzo starasz się wszystko analizować. Nie jesteś Bogiem i nie władasz śmiercią i życiem. Doskonale wiem, że to co się stało z raną, to moja wina. Owszem to ty mnie zraniłeś, ale to ja zdecydowałem się zdać na twoje leczenie, ignorować potrzebne kontrolne badania, a teraz zamierzam, w pełni świadomie i dobrowolnie, ponownie zawierzyć ci moje zdrowie i życie. Ufam ci Aren.

– Jak możesz mi ufać?! Nie znasz mnie właściwie do diabła! Jak możesz składać w moje ręce swoje zdrowie i życie. Zwłaszcza życie. Niby na jakiej podstawie opiera się twoje zaufanie!? – wykrzyczał zielonooki chłopak mocno gestykulując rękoma. Samuel spokojnie odpowiedział:

– To proste. Im więcej spędzam z tobą czasu, tym bardziej cię lubię i ufam. Poza tym od jakiegoś czasu nie wątpię, że jesteś nasz. Jednak to nie tylko to... im lepiej cię poznaję, tym bardziej jestem przekonany, że to jesteś ty.

– O co ci chodzi z określeniem „ nasz” i tymi innymi… Co to w ogóle oznacza? I niby dlaczego ma to znaczenie?

– Wybacz, ale nie potrafię tego dokładniej określić. To jest coś co po prostu w pewnym momencie czujemy. Nie wiem skąd to się bierze. Przepraszam, że nie mogę ci dać bardziej sensownej odpowiedzi... Starałam się sam to rozgryźć, ale to jest trudniejsze niż sądziłem

– Zostawmy wobec tego na razie ten temat… Naprawdę nie uda mi się przekonać cię, żebyś zasięgnął porady medycznej w szpitalu? – zapytał Aren, równocześnie wyjmując z torby notes i pióro, by zacząć analizować możliwości leczenia.

– Przykro mi. Nie mogę tego zrobić. Nie zapytasz dlaczego?

– Gdybyś chciał mi powiedzieć już dawno byś to zrobił. Coś cię powstrzymuje. Cokolwiek to jest, na pewno jest ważne. Czuję, że z jednej strony chcesz żebym zapytał i zrzucił z ciebie ten wybór, a z drugiej chcesz mi sam to wyjaśnić bez żadnego przymusu – odpowiedział Aren znad notatnika. Śmiech Samuela spowodował, że zerknął na niego znad zapisywanej strony. Relin spoważniał i powiedział:

– Naprawdę jesteś niesamowity! Merlinie, dlaczego nie poznałem cię wcześniej... Niby wiem, że jesteś tutaj przez tego Riddle'a ale z drugiej strony jestem wdzięczny losowi, że postawił cię na mojej drodze. Może będzie dla mnie jakaś nadzieja...? Jak sądzisz Aren?
– Nie bardzo wiem jak rozumieć znaczenie tych słów. Powiem tyle. Uważam, że każdy powinien mieć wybór własnej drogi. Jaki by ten wybór nie był.

– A co jeżeli ktoś go nie ma i nigdy nie miał? Co jeżeli wszystko jest z góry przesądzone co do całej jego przyszłości? Co jeśli... tkwisz w tej patowej sytuacji i nie wiesz jak z niej wyjść?

Coś w głosie Relina sprawiło, że Aren oderwał wzrok od pergaminu spoglądając na zgarbioną sylwetkę chłopaka. Siedział skurczony, ramionami otaczał zgięte w nogi, a głowę położył na kolanach, ale tak żeby widzieć rozmówcę. Wyglądał smutno i tak też brzmiał. Grey na ten widok pomyślał, że co prawda wciąż nie wiedział o Relinie zbyt wiele, krążyło wokół tego chłopaka bardzo wiele tajemnic, ale ufał mu. Najnowszą podstawą do tego zaufania było określenie „ nasz”. Intuicja podpowiadała mu, że to nie było nic złego. Coś sprawiało, że chciał otoczyć Sama opieką. W duchu warknął na siebie, że to pewnie znowu ten jego sławetny kompleks bohatera, ale głośno nic nie powiedział i wrócił do notatek. Po chwili przerwał pisanie i stwierdził:

– Jeżeli jesteś w sytuacji bez wyboru, to rozwiązanie jest stosunkowo proste... Po prostu stworzę dla ciebie… specjalnie dla ciebie opcję, która będzie ci odpowiadać, a wtedy... Wszystko w porządku Sam? – Relin siedział teraz prosto i tarł zawzięcie lewe oko. Z prawego spłynęła łza, ale obtarł ją niecierpliwie i dalej przecierał lewe. Wyraźnie tkwił w jakichś własnych myślach, bo na pytanie zielonookiego chłopaka szybko zamrugał i zapytał:

– Co? Ah... tak, wszystko dobrze. Po prostu coś wpadło mi do oka. Nie przejmuj się mną.

Aren chciał jeszcze o coś zapytać, ale Samuel gestem dał znać, by sobie nie przeszkadzał, więc hogwartczyk wrócił do notowania. Tymczasem Relin uspokoił się, opanował wzruszenie, lekko się uśmiechnął i zajął się obserwacją Arena.

Chłopak był bardzo skupiony. Tak było zawsze, gdy zajmował się eliksirami, albo o nich opowiadał. Postanowił przeprowadzić pewien eksperyment. Zamknął na chwilę oczy i po chwili spojrzał na Greya złotymi tęczówkami. Skupił się na jednym, konkretnym miejscu, mianowicie na piersi na wysokości serca i już po chwili miał niezbity dowód. Zauważył słaby na razie blask. Zaledwie zalążek przyszłej siły, ale był tam i potwierdzał domysły. Aren Grey rzeczywiście był ich i to była najlepsza rzecz jaka mogła mu się kiedykolwiek przytrafić. Zresztą nie tylko jemu, Samuleowi, ale także innym…

Nie wiedział jak długo tu siedzieli, ale jednego był pewien, w takim momencie nie mógł przerwać zajęcia i pójść sobie na kolację. Relin już jakiś czas temu ułożył się na ławeczce i zwyczajnie zasnął. Aren natomiast analizował, rozpatrywał różne rozwiązania i czuł pewien niepokój.

Poprzednie leczenie ukierunkowane było na oczyszczenie ran i nie dopuszczenie do zakażenia. Mimo to zastosowane maści nie zadziałały. To było zastanawiające. Teraz powinien skupić się na zahamowaniu i stopniowym zwalczeniu rozprzestrzeniającej się martwicy. Na razie wciąż jeszcze „młodej” więc raczej, przynajmniej w założeniu, podatnej na działania lecznicze. Problem w tym, że jakoś nie był w stanie odkryć jak mógłby ją cofnąć. Jak odwrócić ten proces, którego był przyczyną. Przecież to jego pazury były źródłem zakażenia.

Wytężone myślenie i głód spowodowały, że poczuł lekkie zawroty głowy. Przymknął na chwilę oczy dla odpoczynku. Pomimo tego, że był zmęczony nie czuł senności. Przyczyną mogło być zdenerwowanie. Miał pełną świadomość, że w jego rękach spoczywa zdrowie Relina. Był przerażony, ale nie mógł sobie pozwolić na panikę. Emocje mogły mu jedynie przeszkodzić w odkryciu rozwiązania, które gdzieś tam było. Czuł to, ale coś mu ciągle umykało. Zakreślił koliście kilka składników, łącząc je strzałkami z roślinami. To była podstawa, a teraz musiał dojść do tego, czego brakowało. Co powinno spełniać rolę katalizatora, bo to on był tutaj potrzebny, a nie znalazł go nawet wśród trucizn. Przetarł oczy i w tym momencie rozwiązanie dosłownie kapnęło mu z nosa. Pewnie z osłabienia pojawiła mu się w nosie krew i to ona zabrudziła niewielką kropelką dół pergaminu. To było to!

– Sam wstawaj! – okrzyk i szturchnięcie w nogę spowodowało, że Relin ziewnął szeroko, przeciągnął się i powoli usiadł mówiąc:

– Hmm...? Nadal tu jesteśmy?
– Jesteśmy, ale nie o tym chciałem mówić… myślę, że chyba znalazłem sposób, by ci pomóc. Wymaga to niestety dosyć... niekonwencjonalnych metod. Poza tym to nowatorska i nie sprawdzona metoda i w związku z tym niczego nie mogę zagwarantować, jednak to jedyna opcja, która rokuje nadzieje. Inne prędzej, czy też później odpadały kiedy je analizowałem.
– Oh... skoro tak, to słucham, ale litości mów prostym językiem, żebym zrozumiał.

– Potrzebuję twojej krwi. Co najmniej kilka fiolek.

Cisza, która nastała po tym oznajmieniu była bardzo wymowna. Relin patrzył na niego oniemiały z szeroko otwartymi oczyma. Widać było, że przemyśla sobie to, co dotąd usłyszał. Aren zdawał sobie sprawę co może się w tej chwili dziać w głowie Samuela, ale nie przeszkadzał mu, czekając na reakcję. W końcu się doczekał:

– Praktykujesz magię krwi? – padło ciche pytanie.

– Praktykuję, to zbyt wiele powiedziane. Używam jej bardzo rzadko i wyłącznie do eliksirów. Nie przeprowadzam żadnych obrzędów, ani krwawych rytuałów. Słyszałem o tym jak to ci, którzy parają się magią krwi łakną krwi dziewic, posługują się nią w rytuałach, czy też nawet używają do kąpieli, ale ja tego nie robię.

– Nigdy nie słyszałem o stosowaniu magii krwi przy tworzeniu eliksirów. Niech zgadnę, autorska metoda? – powtórzył Samuel słowa Arena z ich pierwszego spotkania w tym pomieszczeniu.

– Tak sądzę. Nie proponowałbym ci tego rozwiązania, gdybym znalazł choć jedno inne, które rokowałoby nadzieję na polepszenie twojego stanu.

– Ten rodzaj magii jest bardzo niebezpieczny. Nie widzę jednak, żebyś się obawiał. Wydajesz się być dosyć pewny swego. Robiłeś to już kiedyś prawda? Czy jest jakieś ryzyko?

– Ryzyko jest zawsze. Jeżeli wszystko pójdzie po mojej myśli, powinno się udać. Muszę rozpocząć już teraz odpowiednie przygotowania, dlatego potrzebuję tej krwi. Zabroniłeś mi kontaktować się z magomedykami i innymi, którzy mogliby pomóc, dlatego muszę posunąć się do takiego rozwiązania.

– Przepraszam, nie mam wyboru. A co z tobą? Ten rodzaj magii jest bardzo specyficzny i jest niestety bronią obosieczną. Wielu od niej poległo. Skąd pewność, że wyjdziesz z tego obronną ręką?

– Nie mam tej pewności.

– W takim razie nie ma mowy bym się na to....

– Musisz się zgodzić. To cena jaką muszą płacić moi przyjaciele. Powinieneś wiedzieć, że dbam o swoich przyjaciół. Jeżeli coś im zagraża, jestem gotów na każde ryzyko. Jesteś jednym z nich. Musisz być na to gotowy.

– Cholera... niech cię Aren… to nie fair! – wykrzyknął z frustracją Samuel – Chyba rozumiem już dlaczego jesteś w Slytherinie. Cieszę się, że tak o mnie myślisz i doceniam, ale dlaczego stawiasz mi takie warunki… No dobrze… zanim jednak oddam ci moją krew powinienem powiadomić, że ona…

– Jest inna? Domyśliłem się już, jednak jej rodzaj nie ma większego znaczenia. Ważne jest to, że należy do ciebie. Moim wkładem w chorobę jest czynnik, który doprowadził do martwicy. Mamy wiec dwa przeciwstawne elementy, które muszą się zrównoważyć. Uda nam się Sam.

– Wszystko albo nic? W takim razie mogę już przyjmować zakłady?

– Owszem o ile stawiają na nas.

– Innej opcji nie ma... przyjacielu.