czwartek, 9 kwietnia 2015

Rozdział 7: Poświęcenie

No to przebywam z nowym rozdziałem i sporym poślizgiem... Ten rozdział pisało mi się dość opornie... mam nadzieje że mi wybaczycie :) Następny rozdział będzie szybciej, pisanie całkiem nieźle mi idzie a chcę zdążyć przed moim dwu tygodniowym zleceniem. Muszę wam również podziękować za wsparcie jakie dajecie mi swoimi komentarzami bez was już dawno bym rzuciła Signum gdzieś w kąt mojej głowy która wymyśliła całą fabułę. Kaja Kot, Dagmara Biernat, Azula Galuba, Paulina Szalona, Dagna Płecha, Maja Samsung, Nameless, Akuma B, Sadako Jeff Aizawa. Dziękuję za wszystkie komentarze! Komentarze również mogą teraz pisać osoby anonimowe ( nawet nie wiedziałam że mam wyłączoną taką opcję  ) Panno Riddle jestem w połowie czytania twojego bloga i wkrótce powinnam go skomentować ;)

Wiecie że Signum Temporis ma juz ponad sto stron? :) Aż mi się wierzyć nie chcę że tyle już napisałam...

Betowała: Niezastąpiona Mato


Rozdział 7: Poświęcenie

Kiedy Harry z Hagridem dotarli wreszcie do zamku nie było jeszcze godziny policyjnej. Sporo uczniów kręciło się jeszcze po korytarzach, prawie każdy mijany, rzucał im zaciekawione spojrzenia. Harry pewnie by się tym nie przejmował, gdyby niektórzy otwarcie nie pokazywali go palcami, szepcząc z innymi wyraźnie na jego temat. Pewnie nie minie dużo czasu i wiadomość o jego wędrówce z Hagridem rozejdzie się po szkole. Gryfon przeczuwał, że na dniach pojawi się kolejny artykuł Rity Skeeter o jego następnym, rzekomym problemie. Nie przejmował się tym już tak bardzo. Cokolwiek by nie napisała, nie powinno go już nic zaskoczyć.
Jak sądził, kiedy wieści rozejdą się po szkole, to niewątpliwie Ron z Hermioną przyjdą go odwiedzić. Przynajmniej miał tym razem dobre kłamstwo, a skoro Hagrid to potwierdzi, tym bardziej stanie się ono prawdziwe, więc nie powinni wnikać w szczegóły. To chłopaka cieszyło. Dotarli do skrzydła szpitalnego i półolbrzym rozejrzał się po pomieszczeniu szukając wzrokiem pielęgniarki. Nigdzie nie było jej widać, dlatego podszedł do pobliskich łóżek i delikatnie położył Harry’ego na jednym z nich.

- Harry, pójdę zawiadomić Panią Pomfrey. Myślę że jest u siebie w gabinecie. Nie ruszaj się lepiej i poczekaj aż wrócimy, dobrze? – Mruknął uspokajająco Hagrid, nie spuszczając wzroku z leżącego Gryfona.

- Myślę, że nawet jakbym chciał, miałbym ze zniknięciem ogromny problem Hagridzie – Harry uśmiechnął się do gajowego, który rozluźnił się trochę po tych słowach.

- Zaraz wracam. – Odpowiedział półolbrzym kierując się w stronę gabinetu pielęgniarki szkolnej.

- Zaczekaj Hagridzie! – Gryfon zawołał za nim.– Proszę … czy to co się zdarzyło w lesie pozostanie tylko między nami? Nie chcę martwić Rona i Hermiony. – Harry miał nadzieję, że błagalny ton ułatwi przekonanie gajowego. To nie była prawda, że nie chciał martwić przyjaciół, ale za wszelką cenę chciał uniknąć niewygodnych pytań, które zapewne by się pojawiły, gdyby jego wycieczki do Zakazanego Lasu wyszły na jaw. W napięciu zagryzł wargę, gdy Hagrid dłuższą chwilę przypatrywał mu się w milczeniu.

- Dobrze Harry. – Zgodził się w ostateczności półolbrzym i ponownie zaczął iść w stronę gabinetu Pomfrey, a Harry wypuścił ze świstem powietrze, nagle uświadamiając sobie, że wcześniej wstrzymywał oddech.

Nie czekał długo na pojawienie się pielęgniarki. Jak go tylko zobaczyła, szybko podbiegła do niego z eliksirem, który kazała od razu wypić. Harry rozpoznał po smaku eliksir wzmacniający i skrzywił się, gdy ostatnie krople tego specyfiku spłynęły mu do gardła. Zdecydowanie, nie powinien pamiętać jak smakują eliksiry takie jak ten, za dużo ostatnimi czasy ich łykał. Obrzydliwe. Po zaaplikowaniu pierwszego lekarstwa, pielęgniarka zabrała się za szczegółowe badania, ale nie omieszkała przy tym komentować:

- Hagrid mi już wyjaśnił przyczyny wypadku Panie Potter. – Skanowała swoją różdżką ciało Harry’ego od głowy do stóp. – Wygląda na to, że ma pan złamane cztery żebra oraz liczne potłuczenia. Ten testral musiał porządnie cię kopnąć. – Pomfrey uśmiechnęła się lekko, odchodząc na moment w kierunku szafek, gdzie trzymała eliksiry. Po chwili wróciła z charakterystyczną butelką szkiele-wzro, nalała mu pełną szklankę i podała z komentarzem. – No to do dna Panie Potter, nie muszę już panu tłumaczyć na czym polega leczenie, skoro pan przez nie kiedyś przechodził.

- Tak ... Pamiętam … – Powiedział Gryfon nieco posępnie, ale posłusznie wypił całość. Kiedy odstawiał szklankę na nocny stolik obok łóżka, drzwi do skrzydła szpitalnego gwałtownie się otworzyły i do środka bardziej wtargnęli niż weszli jego przyjaciele.

- Harry! - Pierwsza wypaliła Hermina, chcąc wraz z Ronem do niego podejść, jednak na drodze stanęła im pielęgniarka.

- Panno Granger, może mi Pani wytłumaczyć to zachowanie? Rozumiem, że się martwisz o przyjaciela, ale jak już zdążyłaś zauważyć jest cały, w jednym kawałku i mogę cię zapewnić, że już mu nic nie dolega. – Ostre wystąpienie gospodyni skrzydła szpitalnego, znacznie ostudziło zapędy Gryfonów. Kiedy Pomfrey zauważyła niewielkie rumieńce na twarzach obydwojga przyjaciół Harry’ego, złagodniała. – Pół godziny! I ani chwili więcej. Pacjent musi odpoczywać.

- Dziękujemy i przepraszamy pani Pomfrey. – Bąknął Ron, odprowadzając wzrokiem odchodzącą pielęgniarkę. Kiedy tylko ta zniknęła w swoim gabinecie, wraz z Hermioną podeszli do chorego.

- Dobrze się czujesz? Co się stało? - Uprzedził Hermionę Ron.

- Oh ... mały wypadek, gdy pomagałem Hagridowi zajmować się testralami. – Wytłumaczył Harry, a widząc oczekujące spojrzenia przyjaciół mówił dalej: – Cóż ... Trafił mi się taki dość narwany, no i przez przypadek mnie kopnął, no i voila, znalazłem się tutaj. – Harry wyszczerzył się pokazowo do przyjaciół. Zauważył, że Hermiona spojrzała na Hagirda w poszukiwaniu potwierdzenia jego słów, co go nieco zaskoczyło. Myślał, że uwierzy mu i wystarczy jej tylko obecność gajowego. Na szczęście Hagrid dotrzymał słowa i pokiwał twierdząco głową, na co dziewczyna wyraźnie się uspokoiła.

- Jakie obrażenia? – Zapytała krótko.

- Kilka siniaków i cztery złamane żebra. – Odpowiedział Harry. - Pani Pomfrey podała mi już szkiele-wzro, więc do jutra powinno już być wszystko dobrze.

- Uuu... - Stęknął Ron. – Pamiętam jak kiedyś złamałem rękę i mama mi to podała, bolało jak diabli!

- Myślę, że to i tak nie przebije Lockhart’a, który całkiem mi usunął kości z ręki. – Zaśmiał się na to wspomnienie Harry.

- Pamiętam! Twoja ręka wtedy tak dziwnie się kołysała. – Ron zachichotał. - Wybacz, że się śmieję, ale Twoja mina była wtedy bezcenna.

- Oh, myślę że twoja mina nie byłaby lepsza, gdybyś nagle został pozbawiony kości. – Wtrąciła Hermiona uśmiechając się do nich obu, a Harry przez chwilę poczuł, jakby odzyskał swoich przyjaciół … niestety, rzeczywistość była inna ...

- Harry, ja będę już się zbierał. Wpadnij do mnie znowu na herbatkę dobrze? - Powiedział Hagrid wstając z sąsiedniego łóżka. Prawdopodobnie ani Ron, ani Hermina, nie zauważyli tego, ale on owszem, że Hagrid chce wyraźnie porozmawiać z nim samym, gdy wyjdzie ze szpitala. W innym wypadku zaprosiłby ich wszystkich. Harry widział w oczach Hagrida, że to nie będzie łatwa rozmowa.
- Jasne Hagridzie, do zobaczenia. – Pożegnał się, a postać półolbrzyma zniknęła po chwili za drzwiami skrzydła szpitalnego.

- Ostatnio często odwiedzasz Hagrida – Zauważyła Hermiona, a Harry przeklął w myślach fakt, że dziewczyna jest spostrzegawcza. Na szczęście znając ją, był przygotowany na taką ewentualność, dlatego sprawnie odpowiedział na tę uwagę.

- Po prostu obiecałam mu pomoc po szlabanie i spodobała mi się opieka nad testralami, to naprawdę świetne zwierzęta. – Harry wzruszył lekko ramionami, co miało podkreślić, że pomoc Hagridowi nie jest niczym dziwnym.

- Co może być fajnego w zwierzętach, które widzi się tylko, jak zobaczy się czyjąś śmierć. – Powątpiewająco powiedział krzywiąc się Ron, a Hermiona mu przytaknęła.

- Fascynujące, nie uważacie? – Kontynuował Harry, autentycznie ciekawy dalszych reakcji przyjaciół.

- Nie bardzo stary, ja uważam to za przerażające. Dlaczego niby te zwierzęta ukazują się tylko tym, co widzieli nieboszczyka? To chore … – Ron najwyraźniej nie bardzo był w stanie przyjąć do wiadomości specyfikę testrali i nawet wzdrygnął się w trakcie wypowiedzi.

- Wcale nie! To tylko pokazuje wrażliwość testrali. – Żachnął się Harry, na taki brak zrozumienia ze strony Rona.

- Taa ... są tak wrażliwe, że jeden z nich cię kopnął, łamiąc ci tylko kilka żeber. – Stwierdził ironicznie Ron.

- To nie było...! – Zaczął Harry, jednak w porę się powstrzymał, zanim zdążył powiedzieć coś głupiego, co mogłoby mu przynieść tylko kłopoty. Po czym dokończył: – To był wypadek i to była tylko moja wina.

- Nie ma o co się spierać. – Ukróciła ich mały spór Hermina. – Poza tym mamy ci coś do przekazania Harry ... - Zaczęła niepewnie, przez co czujność Harry'ego wzrosła dwukrotnie …

- Coś się stało? - Zapytał nieco zaniepokojony.

- Bo widzisz ... Rozmawialiśmy ostatnio z Ronem i stwierdziliśmy, że przez to, że jesteśmy teraz razem, nie spędzamy już ze Tobą tyle czasu co kiedyś i ...

- Hermiono, to niepotrzebne. – Harry szybko uciął słowa przyjaciółki, wiedząc w jakim kierunku zmierza jej wypowiedź. Po czym kontynuował, mając nadzieję, że to co powie, zabrzmi szczerze. – Naprawdę, jestem szczęśliwy widząc was razem i to normalne, że potrzebujecie czasu dla siebie. Przecież zawsze jak was potrzebuję, mogę na was liczyć. Wspieracie mnie niezależnie od tego co się dzieje i naprawdę jestem wam bardzo wdzięczny. Nie mogłem sobie wymarzyć lepszych przyjaciół – Kiedy skończył, Ron z Hermioną spojrzeli na siebie, a w następnej chwili Hermiona przytuliła się do Harry’ego mówiąc:

- Oh Harry! Nawet nie wiesz ile te słowa dla nas znaczą, martwiliśmy się o Ciebie przez ostatnie wydarzenia.

- Zupełnie niepotrzebnie. – Odpowiedział z uśmiechem. – Znam was bardzo dobrze i wiem, że nigdy się ode mnie nie odwrócicie. – Zauważył widoczną ulgę na twarzach obojga przyjaciół.

- Panno Granger i Panie Weasley, minęło już pół godziny, a pacjent musi odpoczywać. – Stanowczy głos Pani Pomfrey, przywołał przyjaciół do porządku.

- Więc do jutra Harry. – Oboje pożegnali się i wyszli ze skrzydła szpitalnego. Pani Pomfrey wzięła pustą szklankę ze stolika chorego i postawiła na nim kolejny eliksir.

- To eliksir przeciwbólowy, mocniejsza dawka, ale lepiej dmuchać na zimne. Gdybyś obudził się z bólem, natychmiast go zażyj, zrozumiano Panie Potter? - Spojrzała na niego wyczekując odpowiedzi.

- Tak, dziękuję Pani.

Szkolna pielęgniarka, udała się z powrotem do swojego gabinetu, uprzednio gasząc światła i instruując go, by postarał się nie ruszać podczas regeneracji. Kiedy Harry został sam, wypuścił głośno powietrze w wyrazie ulgi. Wizyta Rona i Hermiony tak naprawdę tylko go zmęczyła. W trakcie rozmowy chciał, by już jak najszybciej poszli. Nigdy jeszcze nie wypowiedział tyle kłamstw na temat ich przyjaźni. Czuł się zmęczony ostatnimi wydarzeniami, ciągle pojawiały się tylko nowe pytania, a nie miał na żadne z nich odpowiedzi. Było to frustrujące i czuł się zagubiony. Nie ufał już praktycznie nikomu, wszędzie widział same kłamstwa i ułudę. Ludzie którym ufał, okazali się być kimś innym. On sam również się zmienił, jednak ta zmiana mu nie przeszkadzała, dzięki temu stał się silniejszy, nie doskwierała mu również samotność. Dobrze pamiętał, jak podczas turnieju Trójmagicznego brakowało mu Rona, a teraz nie czuł zupełnie nic. I pomyśleć, że praktycznie od początku prawdopodobnie był okłamywany. Był strasznie zaślepiony swoim zaufaniem i wiarą w innych, i co mu to przyniosło? Tylko gorzkie rozczarowanie.

Harry westchnął lekko i odwrócił się delikatnie na bok. Sięgnął po swoją torbę, która leżała na stoliku nocnym, otworzył ją i wyciągnął dziennik. Pogładził jego wierzch ręką, mając nadzieję, że cokolwiek poczuje. Jednak i tu spotkał go zawód. Musiał ponownie spotkać się z Williamem, nie tylko ze względu na dziennik, ale i dlatego, że poczuł sympatię do tego człowieka. Nie wiedział dlaczego, ale czuł, że mógł mu zaufać. Rozmyślał: „ …Jutro wyślę mu sowę z propozycją spotkania. Mam tylko nadzieję, że zgodzi się spotkać za trzy dni, w weekend … ostatni kamuflaż zadziałał, więc nie powinienem obawiać się, że któryś z uczniów Hogwartu mnie rozpozna. Chciałbym już wszystko zakończyć i znaleźć odpowiedź na tajemnice dziennika. Czuję, że ze wszystkich sekretów, ten najbardziej wszystko zmieni …” Ponownie lekko westchnął, po czym jego myśli popłynęły w inną stronę, do samicy graniana. Zastanawiał się, czy kiedy uda się nad jezioro po chorobie, to jeszcze zastanie ją żywą. Czy zdoła jej pomóc? Postanowił sobie też, że gdy tylko będzie pewien, że zakończył sprawę z granianem, zacznie się baczniej przyglądać swoim fałszywym przyjaciołom.

Nazajutrz, gdy po dokładnych oględzinach został w końcu wypuszczony ze skrzydła szpitalnego, udał się na śniadanie wypatrując Rona i Hermiony. Nigdzie ich nie było, więc usiadł sam, ignorując szelesty towarzyszące odsuwaniu się od niego siedzących przy stole współdomowników. Nałożył na talerz trochę jajecznicy i powoli przegryzał ją tostem. Dziś mu się nie poszczęściło i wolne miejsca były tylko po stronie stołu, po której mógł być obserwowany przez uczniów z innych domów. Niektórzy rzucali mu zaniepokojone spojrzenia, a przyłapani na tym, natychmiast odwracali speszeni wzrok. Natomiast zainteresowanie Harry’ego skupiło się na stole Slytherinu a tak dokładniej na księciu tego domu, który wydawał się być strasznie zamyślony. Zupełnie ignorował to co mówili inni, jakby był w zupełnie innym świecie. Obserwację Malfoy’a przerwał Harry’emu dźwięk znajomych mu głosów przyjaciół, którzy szli na śniadanie i najwyraźniej o coś się kłócili. Harry natężył słuch w nadziei, że uda mu się coś usłyszeć.

- To zły pomysł Hermiono! Nie zgadzam się! - Krzyknął zdenerwowany rudzielec.

- Jak inaczej zdobędziemy więcej informacji?! Potrzebujemy ich. – Nalegała dziewczyna.

- Nie! To już będzie przesada i …

Głos Rona nagle ucichł i Harry wywnioskował z tego, że pewnie go zauważyli. Nie patrzył w ich stronę i miał nadzieję, że dzięki temu zdoła ich przekonać, że nic nie słyszał o czym mówili. Kiedy stanęli tuż przy nim, odwrócił się w kierunku przyjaciół z uśmiechem na ustach:

- Czekałem na was, gdzieście się podziewali? - Powiedział spokojnie.

- Oh ... Wiesz że Ron ma kłopoty ze wstawaniem i ... – Hermina wyraźnie próbowała wybrnąć z kłopotliwej sytuacji.

- Rozumiem, mieliście pewnie ciężką noc co? - Uśmiechnął się przebiegle i puścił oczko do Rona. Miny obojga były bezcenne i Harry nawet pożałował, że nikt nie uwiecznił tego, jak w tym samym momencie policzki Rona i Hermiony pokrywa dorodny rumieniec. Pierwsza ocknęła się Hermina:

- Harry! To nie tak jak myślisz! Poza tym to jest wbrew zasadom i ...

- Spokojnie tylko żartowałem, nie musisz się przejmować … – Harry roześmiał się, by podkreślić, że to co mówił było żartem lecz Gryfonka była nadal nadąsana. Spojrzał na Rona i zobaczył jak się uśmiecha. „… no chociaż on ma poczucie humoru i łapie takie żarty …” pomyślał Harry.

- Zła wiadomość stary. – Zaczął Ron. – Mamy jutro zastępstwo na zaklęciach.

- Czyżby podwójne eliksiry? Snape musi być przeszczęśliwy. – Odpowiedział ironicznie Potter.

- Nigdy nie sądziłem, że to kiedykolwiek powiem, ale gorzej … – Powiedział trochę z wahaniem Ron.

- Nie ... tylko nie ten różowy babsztyl. – Jęknął Harry.

- Przesadzacie, wystarczy się tylko nie wychylać, a jakoś to przetrwamy, zwłaszcza ty Harry. – Uspokajająco powiedziała Hermina i pogroziła mu palcem, przypominając w tym momencie Panią Weasley. Ron musiał pomyśleć o tym samym, bo zakrył ręką usta, by nie wydostał się z nich tłumiony śmiech.

Na lekcjach było o dziwo spokojnie. Nawet eliksiry odbyły się bez ekscesów, przez co większość Gryfonów odetchnęła z ulgą. Harry jednak czuł w środku głęboki niepokój, owszem takie dni zdarzały się, choć bardzo rzadko, ale nie umiał pozbyć się tego uczucia. Ron zauważył, że coś jest nie tak, jednak gdy zapytał Harry’ego czy mu coś dolega, ten odpowiedział tylko, że jest tylko zmęczony po kuracji szkiele-wzro. To wydawało się wystarczyć Ronowi, bo nie zadawał więcej pytań. Po skończonych zajęciach Harry siedział wraz z przyjaciółmi w pokoju wspólnym, obserwując jak Ron gra z Seamusem w szachy czarodziejów. Śledził grę i czekał tylko na odpowiedni moment, by się wyślizgnąć niezauważonym. Miał jednak inny problem. Hermiona zdawała się mieć na niego oko i to go dodatkowo frustrowało. Musiał się zobaczyć z Hagridem i koniecznie sprawdzić jak się czuje samica graniana, zwłaszcza to ostatnie nie dawało mu spokoju. Zerkał wciąż nerwowo na zegarek, gdy tylko wiedział, że Gryfonka tego nie widzi. Zbliżała się już piąta i Harry wiedział, że powoli kończy mu się czas. Musiał działać.

- Pssst! Harry! - Usłyszał zupełnie nagle za kanapą znajomy głos jednego z bliźniaków Weasley.

- Fred? – Zaryzykował z imieniem i kontynuował równie cicho. - Coś się stało? Dlaczego mówisz szeptem?

- Widzimy, że musisz się koniecznie gdzieś urwać, a może się mylę?

- Nie, ale jak pewnie już zauważyłeś, Hermiona ma ciągle na mnie oko, a ja nie mam dobrej wymówki, by móc się urwać. Kończą mi się pomysły. – Westchnął zrezygnowany.

- W takich momentach możesz do nas uderzać! Przecież wiesz, że zawsze ci pomożemy, a Pannę Wiem-To-Wszystko zostaw nam. – Fred wyszczerzył się i dał jakiś dziwny sygnał rękoma Georgowi, który konspiracyjnie uniósł kciuk w górę. – Ok, zaraz zrzucimy naszą super bombę łzawiąco-dymną, a ty Harry na trzy biegnij do wyjścia … raz... dwa... trzy!

Harry'emu nie potrzeba było powtarzać dwa razy. Dostał okazję do ucieczki i nie zamierzał jej zmarnować. „… Muszę koniecznie się odwdzięczyć bliźniakom jak wrócę …” myślał podczas biegu do wyjścia z zamku. Dopiero na błoniach zatrzymał się, by zaczerpnąć tchu. Po chwili przerwy, wciąż szybkim krokiem, podążył w stronę chaty Hagrida. Zapukał głośno i gdy usłyszał krótkie „Otwarte” wszedł do środka. Zastał Hagrida przy piecu, wyciągającego coś, co wyglądało jak pieczeń, choć nie mógł być tego w stu procentach pewien, znając zdolności kulinarne gajowego.

- Wiedziałem, że się zjawisz Harry. – Stwierdził Hagrid, ściągając wielkie rękawice kuchenne i rzucając je w kąt. – Choć przyznam, nie sądziłem, że tak szybko. – Uśmiechnął się zajmując krzesło naprzeciw Harry’ego.

- Em ... no tak, ale czułem, że to nie może czekać. – Odparł szczerze Gryfon.

- Lepiej się już czujesz? - Zapytał miękko półolbrzym.

- Tak, proces odnowy kości nie był przyjemny, ale dało się wytrzymać. – Uśmiechnął się Harry i zrobił głęboki wdech, jak przed skokiem do wody. Nie miał czasu na pogawędki, więc musiał od razu przejść do rzeczy. – Hagridzie, o czym chciałeś ze mną porozmawiać?

- No tak … chciałem … Harry, jak doszło do tego, że klacz pozwoliła się do siebie zbliżyć? - Spytał niespodziewanie gajowy.

- Oh ... To nie było proste, miałem kilka podejść, zanim w końcu pozwoliła się do siebie zbliżyć. – Harry uśmiechnął się, przypominając sobie swoje podchody. – Gdy w końcu doszliśmy do porozumienia, okazała się wspaniała! Haridzie, naprawdę jeszcze nigdy nie czułem się tak jak byłem z nią, czułem taką jakby … nić zrozumienia. Czasami miałem wrażenie, że zamiast ja się o nią troszczyć, to ona troszczyła się o mnie, trochę jak matka. – Wyznał i spojrzał na Hagrida, którego mina wydała się teraz udręczona. To zaniepokoiło Gryfona:

- Hagridzie ... - Zaczął ostrożnie. – Wszystko w porządku?

- Bardzo mi przykro Harry, ale ona już ... – Wychlipał gajowy niepewnie …

- Hagridzie ... to bardzo kiepski żart ... Ona przecież nie mogła … - Ostatnie słowo ugrzęzło chłopakowi w gardle. W końcu dotarły do niego słowa półolbrzyma i poczuł się, jakby zapadła się pod nim ziemia, a może rzeczywiście upadł na podłogę? Nie wiedział … ale krzyki Hagrida w ogóle do niego nie docierały. Kiedy trochę oprzytomniał, zorientował się, że siedzi na podłodze. Kiedy Hagrid zorientował się, że Harry’emu już jest nieco lepiej, podniósł go i lekko nim potrząsnął, po czym posadził znowu na krześle. To pewnie miało pomóc, ale Gryfon wciąż czuł się jak otumaniony:

- Ja ... Myślę, że już pójdę – Powiedział szeptem wstał i wyszedł z domu, ignorując nawoływania Hagrida.

Powolnym krokiem zbliżał się do miejsca, gdzie znajdowało się boisko do Quidditcha. Nie mógł uwierzyć, że granian nie żyje. Owszem, przeczuwał to od dłuższego czasu, ale teraz, gdy do tego doszło, Harry nie mógł jakoś tego przyjąć. Co teraz pocznie, gdy jej już nie ma? Tak naprawdę tylko dzięki klaczy i opieki nad nią, mógł wytrzymać wszystko, co się teraz działo wokół niego. „… jak sobie poradzę? Zostałem sam z tym wszystkim. …” Szedł powoli w stronę boiska, ale w pewnej chwili zatrzymał się i odwrócił w stronę lasu. „… Czy jest w porządku tak po prostu odejść? …” Przemknęło mu przez myśl. Nie zastanawiał się długo i puścił się biegiem w stronę Zakazanego Lasu. Nawet jeśli już klacz nie żyła, musiał się z nią pożegnać.

Kiedy znalazł się już na znajomej mu ścieżce, zwolnił kroku. Bał się zobaczyć ją martwą, ale chciał się z nią pożegnać, był jej to winien i jednocześnie czuł, że musi to zrobić dla siebie samego. Nie wybaczyłby sobie, gdyby tego nie zrobił. Był już tylko parę metrów od znajomej polany, więc zatrzymał się, a jego serce zaczęło coraz szybciej bić, przez myśl przelatywały mu rozmaite myśli: „… co jeśli jej ciało zostało już pożarte przez inne zwierzę? …” Tak, to dręczyło Harry’ego najbardziej. Wiedział, że to było możliwe, bo w końcu takie są prawa natury. Zebrał całą odwagę, na jaką było go stać, wziął kilka głębokich wdechów i ruszył naprzód. Gryfon wyszedł spoza drzew na polanę i to co zobaczył sprawiło, że serce na moment mu się zatrzymało. Widział jakby w zwolnionym tempie, jak Hagrid, stojąc tylko kilka metrów dalej, celuje w samicę graniana z kuszy. „… czyli ona żyje! Jak on mógł! …” Harry widział nawet z tej odległości jak jej ciało unosi się i opada w rytm oddechu podczas snu. To były tylko sekundy, zanim ruszył w kierunku klaczy krzycząc, żeby Hagrid się zatrzymał.

- Nie! Hagridzie ona jest w ciąży! – Harry obudził swoim krzykiem samicę, która podniosła łeb zaniepokojona.

Była zbyt wolna. Strzał został oddany i Harry zrobił jedyne co mógł … poczuł potężny ból w udzie zanim upadł na ziemię. Jednak ten ból przyćmiła satysfakcja, że zdążył ją osłonić, uratować. Spojrzał na graniana, który leżał przed nim, wyglądała jeszcze gorzej niż wczoraj. Wyciągnął rękę, by dotknąć klaczy, a samica jakby wyczuła, że chce ją dotknąć, zbliżyła pysk. Nawet lekki dotyk powiedział mu wiele, klacz graniana miała wysoką temperaturę, miała też przekrwione oczy. Było z nią bardzo źle. Z jej nozdrzy wypływała śluzowo-ropna maź.

- Harry! - Usłyszał krzyk Hagrida, zobaczył kątem oka, że gajowy chciał się do niego zbliżyć. Zanim zdążył cokolwiek odpowiedzieć Hagridowi z obu stron lasu zaczęły nadbiegać inne graniany, które oddzieliły go od Hagrida. Zaczęły szarżować na półolbrzyma, starając się go odgonić od miejsca, gdzie Harry był z klaczą graniana. Gryfon przez moment obawiał się o Hagrida, ale gajowy wykazał się znajomością rzeczy i wycofał o kilkanaście metrów. To wystarczyło, by graniany przestały na niego napierać. Harry odetchnął z ulgą, choć zaniepokoił się teraz trochę o własne bezpieczeństwo. Był otoczony przez duże stado granianów. Zwierzęta zachowywały się jednak spokojnie, jakby na coś czekały, a po chwili na czoło wysunął się wyglądający dość majestatycznie samiec. Był o wiele większy od pozostałych, a jego sierść zdawała się lśnić. Harry zrozumiał, że musi to być przywódca. Chłopak czekał na jakąkolwiek reakcję ze strony tego osobnika, ale ten, poza wystąpieniem z szeregu, nie zrobił żadnego ruchu tylko się przyglądał. Harry był przez chwilę zafascynowany tym widokiem, jednak gdy usłyszał kwilenie za sobą szybko zapomniał o całym obserwującym go towarzystwie i odwrócił się w stronę samicy, która teraz miała przyśpieszony oddech. Podczołgał się do niej nieco bliżej i dotknął delikatnie jej brzucha. Wyczuł skurcze i wyciągnął z kieszeni fiolkę eliksiru przeciwbólowego, który dostał od Pomfrey na swoje dolegliwości. Bolało go w nocy, ale wiedział komu się bardziej przyda ten specyfik i zachował go dla graniana. Odchylił lekko głowę stworzenia i wlał do pyska całą dawkę.

Skurcze zaczęły być coraz bardziej intensywne i Harry domyślił się, że zaraz zacznie się poród. Syknął z bólu kiedy spróbował się ruszyć, ale jednak z niemałym trudem doczołgał się do tylnych nóg klaczy. Transmutował najbliższe kamienie w nóż i ręczniki. Pamiętając rozmaite doświadczenia swoje i przyjaciół z bolącymi brzuchami, z różnych przyczyn, na jeden ręcznik nałożył zaklęcie ocieplające i położył na brzuch graniana, mając nadzieję, że okład choć troszkę pomoże. Gryfon mówił do rodzącej klaczy ciepłym i spokojnym głosem, chociaż sam już nawet nie wiedział co mówi. Bał się, ale trwał na posterunku pocieszając i rodzącą i siebie. Nie bardzo wiedział, czy się na coś przyda. Czuł pot na czole i z nerwów zapomniał nawet o bolącej nodze. Poród trwał.

- Jeszcze trochę i będzie po wszystkim ... Jeszcze tylko troszeczkę – Przemawiał kojącym głosem, widać było że poród sprawiał klaczy wiele bólu. Po pewnym czasie, gdy źrebię już przyszło na świat, Harry zrobił jedyną rzecz, którą wiedział, że zawsze należy zrobić, to znaczy wziął nóż i przeciął pępowinę wiążąc ją. Po tym zacisnął mocno zęby, wstał dość niezgrabnie, uprzednio biorąc źrebię i przystawił je do pyska matki, która zaczęła je dokładnie myć. Harry uśmiechnął się na ten widok. Obserwował samicę, która troskliwie zajmowała się swoim młodym. Przesunął wzrokiem po jej ciele i … jego wzrok przykuła struga krwi płynąca spomiędzy nóg klaczy. Wstrzymał oddech i spojrzał z paniką na pysk samicy, zdawała się być spokojna. Gryfon pomyślał z niepokojem, że eliksir jeszcze działa, ale co zrobi kiedy efekty specyfiku przeciwbólowego znikną? Być może i był to silny medykament, ale dawka była przewidziana dla człowieka, a nie dla trzy razy większego stworzenia. Harry bał się momentu, gdy eliksir przestanie działać. Serce waliło mu jak oszalałe w oczekiwaniu. W pewnym momencie klacz podniosła głowę i spojrzała na niego swoimi przenikliwymi oczami. „… Ona wie ...” Pomyślał z rozpaczą unosząc drżącą dłoń i głaszcząc graniana po pysku. Wiedział co musi zrobić, nie chciał nawet dopuścić myśli, że zostawi ją w cierpieniu, ale czy uda mu się? Zaklęcie zabijające działało ponoć tylko wtedy, kiedy miało się wobec swojej ofiary mordercze zamiary. On ich nie miał, to raz, a po drugie, wcale nie był pewien, czy da radę je wypowiedzieć.

Ponure myśli przerwał mu nagły ruch ze strony klaczy graniana. Najwyraźniej eliksir przestał działać i odezwał się ból. Najszybciej jak dał radę, odsunął jej dziecko z dala, by przez przypadek nie uderzyła go. Harry nie myślał już nawet o swoim bólu chyba pod wpływem adrenaliny zupełnie o nim zapomniał. Wyciągnął różdżkę i uklęknął przy niej, kładąc sobie jej głowę na kolanach. Poczuł jak polizała go po ręce, jakby chciała dodać mu otuchy.

- Jesteś wspaniała ... Tyle wycierpiałaś, ale udało ci się i możesz być z siebie tylko dumna. – Powiedział Harry cicho do ucha klaczy i pocałował ją w głowę. Z bólem patrzył, jak jej ciałem wstrząsają spazmy. To nie był czas na myślenie, liczyła na niego teraz. Przyłożył jej różdżkę do głowy i wypowiedział ciche – Avada Kedavra

Promień zielonego światła wystrzelił z końca różdżki i dotarł do celu, a on mógł tylko obserwować jak blask oczu klaczy graniana gaśnie. Wtedy Harry po raz pierwszy nie pomyślał o Avadzie jak o morderczym zaklęciu, a jedynie jak o dającym ukojenie. Zamknął samicy powieki i wstając z trudem, odwrócił się w stronę cichego i nieruchomego stada. Kulejąc mocno, powoli podszedł do przywódcy. Gdy był już na wyciągnięcie ręki zatrzymał się.

- Przepraszam ... Tak bardzo was wszystkich przepraszam ... Nie potrafiłem jej ocalić, starałem się naprawdę i ... i ... mimo wszystko zawiodłem. – Powiedział drżącym głosem. Adrenalina musiała chyba już ustąpić, bo Harry poczuł nagły ból w udzie, gdzie został postrzelony. Zachwiał się i już miał upaść na ziemię, kiedy granian-przywódca nagle podszedł bardzo blisko. Gryfon odruchowo wylądował na nim, opierając się na szyi rękoma. Harry był zaskoczony zachowaniem zwierzęcia, ale skwapliwie skorzystał z pomocy i kiedy udało mu się w miarę opanować ból, nieznacznie się odsunął, starając się, na ile to możliwe stanąć na własnych nogach, chociaż wciąż z pomocą graniana. Działo się coś dziwnego. Najpierw przywódca, a jego śladem reszta stada pokłoniła się Gryfonowi. Zauważył również, że młode nieżyjącej już samicy, próbuje wstać. Harry zrezygnował więc ze swojej żywej podpory i pozwolił sobie opaść na ziemię. Z tej pozycji łatwiej mu było obserwować poczynania malucha. Kiedy tylko źrebię pewnie stanęło na nogach, chłopak wyciągnął ręce prze siebie i powiedział:

Chodź maleńki – Młode, gdy tylko usłyszało jego głos, podbiegło niezgrabnie, a Harry chwycił je w ramiona tuląc. Nie wiedział ile czasu upłynęło. Odwróciło jego uwagę od miłego zajęcia dopiero delikatne skubanie w ucho. Podniósł wzrok i zobaczył, że to jedna z samic, za nią stała gromadka innych źrebiąt. Harry zrozumiał natychmiast, że to ona będzie zastępczą matką dla nowo narodzonego malucha. Wypuścił źrebię z ramion i delikatnie popchnął w stronę czekającej samicy.

- Altair ... – Powiedział cicho Harry, gdy stado zaczęło odchodzić. – Twoje imię to Altair. – Powtórzył już donośniejszym głosem, a źrebię odwróciło się i pochyliło lekko głowę jakby na znak zgody. Po chwili na polanie został już tylko Gryfon i przywódca stada, który podszedł do niego i schylając się dotknął pyskiem klatki piersiowej chłopaka. Kiedy tylko zatknęli się, Harry zobaczył niebieskie światło i jakiś dziwny znak, który po chwili zniknął. granian odszedł od niego i pogalopował w kierunku, gdzie zniknęły ostatnie graniany. Potem, zanim zemdlał, Harry widział już tylko biegnącego w jego kierunku Hagrida.

Obudził go nagły ból w nodze, otworzył oczy i rozejrzał się po znajomym wnętrzu domu Hagrida. Próbował wstać, ale dłoń półolbrzyma powstrzymała go od tego ruchu.

- Harry proszę nie ruszaj się teraz. – Powiedział cicho Hagrid, a Gryfon zauważył, że ma rozciętą nogawkę spodni. Hagrid przemywał mu ranę, która wyglądała dość paskudnie. Chłopak zacisnął zęby i obserwował poczynania gajowego. Panowała cisza, jakby żaden z nich nie wiedział co powiedzieć i Harry postanowił przerwać tą ciszę mimo odczuwanego bólu i mroczków przed oczami:

- Hagridzie ... Wszystko w porządku? - Zapytał niepewnie.

- Harry! Cholibka, mogłem cię zabić! - Odpowiedział donośnym i trochę rozdygotanym głosem Hagrid.

- Przepraszam ... - Odparł cicho chłopak. – Nie mogłem pozwolić żebyś ją zabił, zrozum Hagridzie, ona była dla mnie naprawdę ważna i ...

- Skąd wiedziałeś, że jest w ciąży – Przerwał mu nagle półolbrzym.

- Ja ... – Harry zawahał się, po czym uśmiechnął się nieco nieprzytomnie i kontynuował: – Nie wiem ... Wiem, że to może dziwnie zabrzmieć, ale wtedy te słowa same wypłynęły mi z ust i naprawdę nie mam pojęcia dlaczego, kiedy tylko wypowiedziałem te słowa, wiedziałam że są prawdziwe i że ona rzeczywiście jest w ciąży. – Gajowy przez moment patrzył na niego w milczeniu, a potem skinął głową.

- Musimy iść do Pani Pomfrey Harry ... – Zaczął Hagrid, ale Harry zdecydowania pokręcił głową, co poskutkowało lekkimi zawrotami, ale postanowił je zignorować.

- Nie Hagridzie, odmawiam. Mogą cię zwolnić jeśli powiemy prawdę. A jeśli skłamiemy, to jak wyjaśnimy, że zostałem postrzelony? Wątpię żeby uwierzyli, że sam to sobie zrobiłem - „… Oh ... Umbridge byłaby cała w skowronkach, gdyby się dowiedziała, że sam się postrzeliłem. Od razu zarezerwowałaby mi łóżko w Mungu …” pomyślał gorzko.

- Nie mamy wyjścia Harry, zrozum … - Próbował go przekonać gajowy.

- Ty to zrób Hagridzie. – Harry zauważył, że półolbrzym nie zrozumiał, więc wytłumaczył mu swój pomysł – Wyciągnij bełt z mojej nogi, a wtedy nikt się nie dowie o postrzale. Jestem pewien, że już to robiłeś, to nasza jedyna szansa. – Zaproponował błagalnie Harry, czując coraz większą słabość, choć nie pokazując tego po sobie.

- Harry nie jesteś zwierzęciem, a co jeśli cię zranię? - Półolbrzym nadal nie był przekonany do pomysłu.

- Hagridzie, znam cię i wiem z jaką troską opiekujesz się zwierzętami i magicznymi stworzeniami, a czym tak naprawdę od nich się różnimy? Proszę cię, jesteś jedną z nielicznych osób, którym mogę teraz ufać. – Widać było, że Hagrid zaczął mięknąć.

- To będzie okropnie boleć, a nie mam nic na znieczulenie. – Gajowy znowu zaczął wątpić w pomysł Harry'ego w obliczu piętrzących się problemów.

- Bardziej zaboli mnie, jeśli będziesz musiał odejść z Hogwartu. – Wprost oznajmił Harry z melancholijnym wyrazem twarzy, czując powoli narastający ból w zranionej nodze.

Hagrid westchnął w odpowiedzi, ale Harry wiedział, że go przekonał. To nie było łatwe dla nich obu, jednak gra toczyła się o zbyt wysoką stawkę.

- Jak wyjaśnimy twoją nieobecność? - Półolbrzym poszedł dalej w swoich rozważaniach.

- Potrzebna mi będzie sowa, pergamin i coś do pisania. – Odpowiedział po chwili zastanowienia Harry.

Hagrid wyciągnął z szuflady rzeczy do pisania i wyszedł z domu, by po chwili wrócić z sową na ramieniu. Według zegarka, powinna trwać jeszcze kolacja, więc Harry napisał krótki liścik do bliźniaków:


Fred, George, potrzebuje pilnie waszej pomocy.
Dziś w nocy nie będzie mnie w zamku, proszę
kryjcie mnie.
Harry.


Dał liścik Hagridowi, który podał go sowie. Średniej wielkości puszczyk od razu poleciał w stronę zamku, a Harry miał nadzieję, że bliźniakom uda się go kryć i nikt nie zauważy jego zniknięcia. Spojrzał wyczekująco na gajowego, który podszedł do kredensu, wyciągając kilka rzeczy. Zauważył bandaż i szczypce oraz jakieś flakoniki z nieznaną mu zawartością. Gajowy położył wszystko na stolik obok Gryfona i ponownie zawrócił w stronę szafek, wyciągając sporych rozmiarów butelkę ognistej, którą mu podał.

- Chcesz szklankę Harry? - Zapytał uprzejmie półolbrzym, nie zwracając uwagi na zaskoczoną minę chłopaka. Harry zareagował dopiero po chwili:

- Myślę, że będzie zbędna Hagridzie. – Odpowiedział i wziął pierwszy, spory łyk whisky. Smakowało okropnie, ale lepsze to, niż być w pełni świadomym czekającego go zabiegu. Był wdzięczny Hagridowi, że wymyślił sposób na otumanienie go i jakieś tam znieczulenie.

Pół butelki później czuł, jak kręci mu się w głowie dużo bardziej niż wcześniej. Wnętrze chatki Hagrida, a nawet sam Hagrid jakoś dziwnie falowali. Pomimo ewidentnego upojenia, Harry wyczuwał napiętą atmosferę, choć jakoś nie był w stanie zatrzymać myśli i dojść z jakiego powodu martwi się gajowy. Zebrał się więc na odwagę i zadał mu pytanie wprost:

- Hagridzie, co się martwisz? – Wymamrotał dość bełkotliwie Harry. – Jakiś przygnębiony jesteś daj spokój, rób swoje … uh... obraz mi wiruje...

- To nie jest najlepszy moment na taką rozmowę Harry – Hagrid był wyraźnie spięty, co Harry odebrał jako nad wyraz śmieszne. Zachichotał i odparł:

- Jak nie teraz to kiedy? Chcę wiedzieć, no wiesz, żeby nie było poro … znaczy tych tam … nie … nieporozumień … jeśli mam ci ufać … muszę wiedzieć. – Teraz już Gryfon nie chichotał, ale naciskał.

Półolbrzym westchnął i podjął temat.

- Nie obwiniasz mnie o to, że zataiłem przed tobą to co zamierzałam zrobić? Gdyby nie ty, umarłaby nie tylko ona, ale i jej dziecko. – Wyszeptał Hagrid udręczony.

- Oh mam dość, jeszcze łyk i chyba … niedobrze mi ... co ja miałem … no tak …Hagridzie znam cię. O, pewnie, że na początku byłem zły na ciebie i to jak zły ... – Harry’emu zmienił się nagle humor i łzy popłynęły z oczu, chlipnął raz czy drugi, przetarł oczy i zerknął na Hagrida, któremu też jakoś dziwnie załzawiły się oczy. Harry kontynuował rzewnie: - No ładnie, to sobie popłaczemy, ale wiesz, kiedy rzuciłem zaklęcie uśmiercające zrozumiałem, że tak naprawdę chciałeś jej pomóc, a zrobiłeś to dla mnie … wiedziałeś jak mi na niej zależało, jak się do niej przywiązałem … chciałeś oszczędzić mi tego … - Z oczu Harry’ego płynęły łzy.

- Tak bardzo się bałem Harry, że mnie znienawidzisz. – Wychlipał półolbrzym. A Harry’emu jakoś zrobiło się lekko na duszy i zachichotał, choć wciąż jeszcze przez łzy:

- Ja ciebie? To niemożliwe Hagridzie, przecież to ty wyciągnąłeś mnie z piekła i jesteś moim przyjacielem, na którego zawsze mogę liczyć. – Harry spoważniał, wciąż kręciło mu się w głowie, ale nóg prawie nie czuł i jakoś tak przyjemnie mrowiło go ciało, więc wymamrotał znowu jakoś dziwnie bełkotliwie - … yyyy … Hagridzie, lepiej się już za to weź … to dobry moment … – Wskazał swoją nogę, a gajowy pokiwał głową.

Gdy półolbrzym zabrał się za wyciąganie bełtu, Harry poczuł irracjonalną wdzięczność dla tego, kto wymyślił alkohol. Nie ma mowy, żeby zniósł ten ból na trzeźwo. Hagrid starał się być delikatny, więc Harry nie narzekał, a gdy tylko czuł mocniejszy ból, zapijał go kolejnym łykiem ognistej, aż w końcu opróżnił całą butelkę. Na szczęście bełt leżał już na stole. Gajowy nałożył na ranę i okolicę jakąś zielonkawą maść i owinął nogę bandażem, a gdy skończył otarł pot z czoła i uśmiechnął się.

- Już po wszystkim Harry, bełt na szczęście nie wyrządził poważniejszych szkód, nawet kość ominął. Pójdę teraz do Pani Pomfrey po odpowiedni eliksir, pewnie będzie na mnie zła, że o takiej godzinie, ale mam pewien przypadek, który nie może czekać. – Gajowy puścił oczko do Harry’ego i wyszedł z domu.

Kolacja trwała w najlepsze, jednak Hermiona była zaniepokojona nieobecnością Harry'ego. Kiedy tylko wybuchła ta bomba w pokoju wspólnym, straciła go z oczu. Miała przeczucie, że to wszystko było ukartowane, ale przecież Harry nigdy nie trzymał się z bliźniakami, może to był tylko zbieg okoliczności? W końcu Weasley’owie zawsze ich zaskakiwali swoimi najnowszymi wynalazkami w najmniej spodziewanym momencie. Dokąd Harry ciągle się wymykał? Może do tego chłopaka, o którym mówił Ron? Rozumiała powody, dla których chciał to utrzymywać w sekrecie, jednak coś tu się nie zgadzało. Gdyby Harry miał jakiś romans, wymykał by się raczej nocą, a nie jak tylko kończą się lekcje.

- Hermiono, widzę że się martwisz. – Wyrwał ją z zamyślenia głos Rona.

- Chodzi o Harry'ego. Wydaje mi się, że coraz bardziej się od nas oddala. – Powiedziała.

- Myślę, że nie ma powodu do obaw. – Odparł beztrosko rudzielec. – Znalazł nową miłość, a wiadomo, że wtedy człowiekowi odbija.

- Z nami tak nie było. – Burknęła Hermiona.

- My to inna bajka Hermiono, w końcu przecież po długiej przyjaźni zostaliśmy parą.

- Może i masz rację. – Przyznała niechętnie. – Ale to nie wyjaśnia zagadki, gdzie teraz jest Harry.

- I w tym momencie wkraczamy my! - Wykrzyknęli chórem bliźniaki, którzy usiedli, a raczej wepchali się razem, rozdzielając Rona i Herminę.

- Wiecie gdzie jest Harry? Szybko podjęła temat dziewczyna, ignorując nagłe wtrącenie się bliźniaków do ich rozmowy.

- Pewnie, jest w naszym tajnym laboratorium jako króliczek doświadczalny. – Odparł wesoło Fred.

- I nie jesteśmy pewni, czy dziś go wypuścimy ... - Zasymulował smutną minę George.

- Jest z wami? - Zapytał Ron, nie przejmując się zbytnio całym tym szumem wokół Harry'ego, który wywołała jego dziewczyna. Znał sekret Harry’ego i tak jak obiecał, nie miał zamiaru się z nikim nim dzielić.

- Tak, no może nie w tej chwili, bo teraz my jesteśmy tutaj, ale tak. A na poważnie, to serio musimy go pożyczyć na jedną noc. – Zaczął Fred – Harry prosił nas, by was o tym powiadomić.

- Ale dlaczego? - Nie dawała za wygraną Hermina.

George westchnął coraz bardziej zniecierpliwiony, Panna Wiem-To-Wszystko-Ale-Dziś-Nie-Do-Końca zaczęła mu działać na nerwy, ale w żaden sposób nie pokazał tego po sobie.

- Mamy swoje sprawy do załatwienia i Harry obiecał, że nic nie powie, więc będziemy wam wdzięczni, jeśli nie będziecie go naciskać. – Fred swoje słowa skierował głównie do Gryfonki. – Mogę wam tylko zdradzić, że dotyczy to pewnego przełomowego wynalazku, który wraz z George'em opracowaliśmy i potrzebowaliśmy do tego pomocy Harry'ego. Więc kryjcie nas kiedy ktoś będzie zadawać pytania, możemy na was liczyć?

- Jak dla mnie nie ma problemu. – Wzruszył ramionami Ron, tylko oddajcie nam go jutro w jednym kawałku. – Zaśmiał się, a następnie trochę skulił, gdy zauważył ostre spojrzenie Gryfonki.

- Oczywiście Roniaczku. – Odpowiedział George, udając głos swojej matki i wraz z Fredem oddalili się od przyjaciół Harry’ego.

Hermiona patrzyła na ich oddalające się sylwetki, czując teraz jeszcze większe zaniepokojenie. Teraz była pewna, że Harry nawiązał z bliźniakami pewien rodzaj współpracy. Nie podobało jej się to, bo to oznaczało, że oddala się od nich. Spojrzała krytycznie na Rona, który jadł kanapkę nie zwracając na nią żadnej uwagi: „…Jak mógł … nie stanął po mojej stronie. Powinien bardziej naciskać na swoich braci, a nie tylko kiwać twierdząco głową na wszystko co oni powiedzą. Jak można być tak ślepym. To oczywiste, że była to manipulacja. Muszę za wszelką cenę uświadomić o tym Rona …” postanowiła twardo i wróciła do swojej napoczętej sałatki.

Harry’emu wciąż jeszcze było niedobrze, więc postanowił wyjść przed dom w razie, gdyby miał zwymiotować. Czuł się zamroczony i odczuwał ból w nodze, ale nie chciał sprawiać więcej problemów Hagridowi. Wyszedł z chaty w dobrym momencie. Mdłości się nasiliły i zwymiotował chyba całą zawartość żołądka na ziemię. Skrzywił się, czując smak wymiocin w ustach i w tym momencie dostrzegł leżące obok drzwi wiadro.

- Aquamenti - Rzucił zaklęcie, dzięki któremu wiadro napełniło się wodą. Nabrał jej trochę w dłonie i przepłukał usta, czując się znacznie lepiej. Podszedł do zagrody, gdzie były testrale, usiadł na wilgotnej trawie i patrzył na nie w milczeniu. Chłodne powietrze i wymioty trochę go otrzeźwiły. Powoli odtwarzał sobie w pamięci zdarzenia sprzed kilku godzin. Poczuł silny uścisk w sercu i poczuł jak łzy zbierają mu się w oczach. Przetarł szybko policzki, jednak to nic nie dało, bo spływały po nich coraz to nowe łzy, Zaszlochał głośno, czując ból w sercu. Czuł ogarniającą go pustkę i poczucie bezradności, a wiedział, że musiał być silny, musiał walczyć, ale w tym momencie nie miał siły na nic. Był zmęczony, tak cholernie zmęczony tym wszystkim. W tym granianie miał ukojenie, które pomagało mu zapomnieć o okrutnej rzeczywistości, a teraz to zniknęło. Zawył głośno dając upust swojemu smutkowi i rozgoryczeniu. Był sam i nikt nie widział jak teraz jest słaby. „… Ron, Hermiona, Zgredek, tajemnice ... Kłamstwa, kłamstwa, kłamstwa! …” Nie zauważył dwóch cieni, które obserwowały jego załamanie w milczeniu.

***

Podczas ostatniego weekendu, każdy z członków grupy Riddle'a przeczuwał, że niedługo coś będzie na rzeczy. Ich Pan od ostatniego pojedynku chodził ciągle zamyślony i ignorował wszystkich, prócz nauczycieli, dbając jak zwykle, by jego opinia wzorowego ucznia nie została nadszarpnięta. Z jednej strony oznaczało to chwilowy odpoczynek, a z drugiej cały dom Slytherina chodził spięty z powodu małomówności Toma. Po czterech dniach odpoczynku Abraxas czuł się dobrze, choć jeszcze nie do końca był w swojej formie. W końcu oberwał cruciatusem od Toma. W pokoju wspólnym nie było na szczęście Lastrange, więc mógł się wymknąć, nie będąc przez niego śledzonym. Poszedł tam gdzie zawsze, bo wiedział, że nigdy żaden Ślizgon nie będzie się kręcił w pobliżu wieży Gryffindoru. Dlatego klasa wróżbiarstwa w północnej wieży, była dla niego idealna na spotkania w sprawie interesów. Gdy wszedł do środka, zobaczył już na miejscu czwartorocznego z Gryffindoru, z którym miał się dzisiaj spotkać.

- Czy masz to o czym ostatnio rozmawialiśmy? – Zapytał chłopaka, który skinął głową i podał mu mały pakunek. Abraxas odpakował zawiniątko i uśmiechnął się triumfalnie widząc malutką fiolkę eliksiru. - Jesteś pewien, że to na pewno ten eliksir? Wiesz co się stanie jeżeli okaże się wadliwy. – Warknął.

- Tak jestem pewien. – Pisnął przestraszony Gryfon.

- Dobrze, masz jak się umawialiśmy dwadzieścia galeonów. – Podał mu małą sakiewkę, którą chłopiec przyjął z drżącymi dłońmi. – A teraz spadaj!

Gryfon szybko wycofał się z pustej klasy zostawiając Abraxasa samego. Ten podniósł fiolkę w kierunku światła księżyca, przez chwilę podziwiając kolory jakimi mienił się eliksir.

Nazajutrz, późnym wieczorem, wszyscy z kręgu siedzieli w pokoju wspólnym. Była to taka milcząca zasada, że dopóki Tom ich nie odeśle, albo nie pójdzie sam spać, będą mu towarzyszyć. Każdy zajmował się czymś innym, a on sam studiował starożytne księgi, które mogły mu przynieść więcej informacji na temat Przeznaczonych. Ostatnio zaczął powoli wątpić czy jego przeznaczony jest tak naprawdę wart uwagi. Już minął prawie miesiąc i dalej nic, jeżeli jakimś cudem zdoła wreszcie otworzyć ten dziennik i okaże się skończonym kretynem, to on, Tom, będzie miał przynajmniej rozrywkę w torturowaniu go, za zabieranie mu cennego czasu. Riddle miał nadzieję, że chociaż Lastrange z Abraxasem dostarczą mu wkrótce rozrywki, ale póki co żaden z nich nie wykonał ruchu, choć była to pewnie tylko kwestia czasu. Ich napięcie było widoczne, gdy przybywali w jednym pomieszczeniu.

- Panie. – Odezwał się Black. – Dostałem wiadomość w sprawie, o którą ostatnio mnie prosiłeś, niestety nie jest zbyt dobra ...

- Mów dalej Regulusie. – Zachęcił go machnięciem ręki.
- Jedna z naszych posiadłości została przejęta przez ludzi Grindelwalda i spłonęła wraz z całym miastem. Z biblioteki nic nie zostało. – Powiedział Regulus cicho.

- Rozumiem. – Tom odpowiedział krótko i wrócił do swoich ksiąg, ignorując resztę. Miał przeczucie, że w domu Blacków coś znajdzie, niestety Grindelwald wszedł mu w drogę. Niech cieszy się swoją ulotną władzą, już wkrótce zostanie zdetronizowany i na jego miejsce wejdzie prawdziwy Mroczny Pan. Uśmiechnął się do siebie.

Zaczęło robić się już późno. Większość jego popleczników spała, nie licząc Malfoy’a, który również czytał jakąś księgę. Po okładce Riddle poznał, że była to książka o klątwach i truciznach. Dotyczyła bardzo zaawansowanej magii i mimo, że Abraxas był silnym czarodziejem, to nie był jeszcze jego poziom, choć Tom doceniał jego starania. Riddle sięgnął po ostatnią z ksiąg, którą chciał przejrzeć, kiedy nagle dopadł go potężny ból w klatce piersiowej, aż sapnął z zaskoczenia zwracając na siebie uwagę Malfoy’a.

- Wszystko w porządku Panie? - Zapytał zaniepokojony Abraxas, który jeszcze nigdy nie widział takiej reakcji u Riddle’a.

- Wynoście się wszyscy! - Ryknął Tom, budząc całe towarzystwo, które w popłochu zaczęło zbierać swoje rzeczy, nie chcąc się narażać na gniew wściekłego Riddle'a. Woleli jak najszybciej zejść mu z drogi.

Kiedy został już wreszcie sam, dotknął delikatnie i niepewnie swojej klatki piersiowej, oddychając krótkimi, urwanymi haustami powietrza i czując jak serce mu szybko bije. To było jak tortury, a nawet gorzej. Jeszcze nigdy nie czuł takiego rodzaju, rozdzierającego bólu. Wykluczył truciznę i bezpośrednią magię, to było coś innego. Nie był to ból fizyczny, bo kiedy dotykał, czy oglądał swoją klatkę piersiową, nie było na niej żadnych śladów. To był ból psychiczny, ale skupiony na piersi. Czuł jakby miał się zaraz rozpaść na kawałki. Trudno mu było przeprowadzać analizę tego co się działo, ale powoli, bardzo powoli zaczęło do niego docierać, że to nie był jego ból. To nie były jego uczucia tego był już teraz pewien. Było tak, jakby odczuwał i podzielał ból kogoś innego, wciąż i wciąż i wciąż ...