piątek, 25 listopada 2016

Rozdział 15: Jad akromantuli

Witajcie. Wszystko póki co idzie zgodnie z planem i myślę, że do końca roku wyjdzie jeszcze jeden rozdział + prolog w zupełnie nowej odsłonie, ale spokojnie nie ingeruje on dotychczasowe rozdziały a zmieniłam go ze względu na przyszłe. Dziękuję bardzo za wasze komentarze które jak zwykle strasznie wspierają w pisaniu :)

M: Dziękuję za twój komentarz, mimo tego iż rzadko je piszesz. Bardzo mi miło z tego powodu. Zastanawiam się czy jest osoba która by nie lubiła bliźniaków? :) Pozdrawiam
Mroczny Aniele: Krótko i zwięźle, ale i tak dziękuję za twoje podziękowania :)
Kruku: No szkoda naszego Toma, ale na wszystko przyjdzie czas :)
Queen of the wars in the stars: Kolejna fanka bliźniaków, ale jak tu ich nie lubić. No sporo tych tajemnic się nazbierało w tym opowiadaniu nie zaprzeczę :)
AniołekMu: Naprawdę bardzo mi miło, że Signum ci się podoba :)
Osaki Nana: Cieszę się, że pomimo trudnych początków zostałaś i fanfick ci się podoba :)
Kiminari:Rozdziały z reguły są podobnej wielkości... choć czasem myślę, że łatwiej byłoby pisać krótkie a publikować częściej, ale to jakoś mi nie pasuje więc zostaje tak jak jest. Mam nadzieję, że kartkówka wypadła pomyślnie a na rozdział poprawi nastrój :)
Kasumi: Wena ostatnio ma się świetnie! Oby tak zostało! ^^
Dragon Queen: Myślę, że przez nieco powolne aktualizację opowiadanie może wydawać się rozciągnięte, choć to moja opinia :). Wszystko musi mieć ręce i nogi czasem pośpiech nie jest najlepszym doradcą. Pozdrawiam

Betowała: Mato



 
Rozdział 15: Jad akromantuli

Od rana Tom wydawał się dziwnie zamyślony i rozkojarzony. Abraxas nigdy, odkąd go znał nie widział Riddle'a w takim stanie. Zawsze był opanowany, wręcz lodowato spokojny, skrupulatny i perfekcyjny w tym co robił. Ale nie dziś. Dla osób, które nie znajdowały się wśród najbliższych zwolenników Toma nie było widać żadnych zmian. Zewnętrzna maska Riddle'a była na miejscu. Jednak Abraxas, tak jak i pozostali, widzieli drastyczną różnicę i była to dla nich absolutna nowość. Nareszcie Riddle swoim zachowaniem zaczął przypominać chłopca w ich wieku. Szybko się jednak okazało, że wskazane jest, mimo pozornych zmian, zachowanie daleko posuniętej. Każda próba podjęcia rozmowy kończyła się ostrym, lodowatym spojrzeniem ze strony Toma i w rezultacie żaden z nich nie odważył się poruszyć kwestii zmian w zachowaniu przywódcy i powodów, które do tego doprowadziły. Potem zgodnie stwierdzili, że lepiej przeczekać obecny stan Toma, aż powróci do równowagi, wiadomo jak się kończyło dodatkowe rozjuszenie i tak już złego węża.

Riddle nie pojawił się tego dnia na zajęciach. Nie było to dla Abraxas'a zaskoczeniem. Wiedział, że transmutacja nie była ulubionym przedmiotem Toma. Podstawową przyczyną był prowadzący te lekcje. Prawdę mówiąc Abraxas również nie znosił Dumbledore'a, być może dlatego, że w jego ocenie nauczyciel był straszliwie dwulicowy. Malfoy'owi wspomniany profesor do złudzenia przypominał jego własnego ojca. Z tą różnicą, że u swojego ojca na co dzień widział surowy i okrutny wyraz twarzy, odwrotnie niż u Dumbledore'a. Abraxas wiedział, że ojciec potrafi być bezwzględny i bezlitosny. Za prawdziwe święto mógł uważać chwile, w których starszy Malfoy starał się być ludzki. Mimo wszystko jednak, Abraxas wiedział czego może się po ojcu spodziewać. Natomiast profesor transmutacji ze swoim dobrotliwym wyrazem twarzy i maską miłego czarodzieja, który zawsze stara się każdemu pomóc, budził w młodym Malfoy'u nieufność i obawy. Nigdy nie wiedział, na ile szczere są intencje profesora, mimo jego dobroci, Abraxas nie potrafił zaufać, podobnie zresztą jak i Tom. Obaj zdawali sobie sprawę, że mimo pozorów niejakiej naiwności profesor ma przenikliwy umysł i bystre oczy. Obydwaj również mieli pełną świadomość, jak bardzo potężny jest ich nauczyciel. Abraxas zupełnie nie dziwił się Tomowi, że ten stara się nie rzucać za bardzo w oczy dopóki jest w szkole i nie wchodzić Dumbledore'owi w drogę. Sam zresztą zachowywał się podobnie. Takie rozmyślania zajęły młodemu Malfoy'owi nieomalże całe zajęcia z Dumbledore'm i chłopak z ulgą przyjął zakończenie lekcji. Przez moment zastanawiał się czym się zająć i postanowił udać się do biblioteki. Po zerwaniu z Albertem Abraxas musiał przyznać, że odczuwał nudę i brakowało mu małego oderwania od wszystkich spraw i problemów. Poświęcenie się nauce było dobrym sposobem na zajęcie myśli, choć zdecydowanie mniej przyjemnym. Oceny miał bardzo dobre i chociaż irytowało go, że Riddle zawsze był najlepszy w każdej możliwej dziedzinie. Trochę mu zazdrościł, bo nie ulegało wątpliwości, że Tom był geniuszem, zwłaszcza z zakresu Czarnej Magii. Trudno mieć satysfakcję, że jest się lepszym od Riddle'a tylko w lataniu oraz Opiece nad Magicznymi Stworzeniami. Przecież, jak to mawiał jego ojciec, to były bezużyteczne przedmioty. Abraxas się z nim nie zgadzał, ale oczywiście pola do dyskusji nie miał żadnego. Młody Malfoy doszedł w końcu do biblioteki i po chwili zastanowienia wybrał kilka książek, po czym zdecydowanym krokiem ruszył w stronę najbardziej oddalonego stołu, stojącego w pobliżu wejścia do Zakazanego Działu. Już po chwili z niezadowoleniem stwierdził, że jego ulubione miejsce jest już zajęte, a stolik ugina się pod wielką stertą książek, które praktycznie przesłoniły widok ucznia, który go zajmował. Abraxas nawet nie zwolnił i zdecydowanym, choć cichym krokiem zbliżał się stopniowo do miejsca, które chciał opanować. Nie zamierzał zrezygnować, przeklął tego osobnika w myślach i postanowił go po prostu przegonić. W końcu doszedł do upatrzonego stolika i z impetem spuścił trzymane przez siebie książki na wąski pasek wolnego miejsca na blacie, podkreślając swoje intencje warkliwym komentarzem:

- Zjeżdżaj stąd! - Zza sterty książek powoli wysunęła się głowa i Abraxas wiedział już, że wszystkie jego podchody nie zdały się na nic. Na jego ulubionym miejscu siedział Tom i uśmiechał się ironicznie. Abraxasowi nie pozostało nic innego jak uznać swoją porażkę. Szybkim ruchem zgarnął własny plik książek i z krótkim – Przepraszam – odwrócił się w stronę, z której przyszedł. Na miejscu zatrzymał go Riddle, rzucając rozkaz:

- Siadaj!
Oczywiście nie było mowy o żadnym sprzeciwie i Abraxas potulnie zawrócił, teraz już delikatnie złożył swoje książki na wolnej części stolika i usiadł na dostępnym miejscu. Przez chwilę panowała cisza, którą przełamywał tylko dźwięk przewracanych przez Toma stron oraz głosy uczniów dobiegające z oddali. Abraxas z braku zajęcia, przyjrzał się księgom, które Tom zgromadził i zauważył jedną wspólną cechę: każda z nich miała coś wspólnego z magią pamięci oraz wspomnień. Ciekawość młodego Malfoy'a rosła systematycznie, ale oczywiście milczał czekając na ruch Toma. Jasnym bowiem było, że skoro go zatrzymał, to czegoś od niego chce, wystarczy być cierpliwym. Abraxas odnosił niekiedy wrażenie, że Riddle uwielbia trzymać ludzi na granicy cierpliwości, ciekawości, czy czego tam jeszcze, uwielbia również obserwować jak niepewność i obawa walczą w trzymanych w napięciu ludziach z chęcią zadania pytania. Malfoy milczał, choć przez czas jaki minął od kiedy tu się pojawił, przeszedł już wszystkie wyżej wspomniane etapy. Milczał, bo nie zamierzał dać się złamać. W końcu spokojnie otworzył własną książkę i zajął się wypracowaniem na eliksiry. Cisza się przedłużała, ale to już przestało mu przeszkadzać, bo jego umysł zajął się pracą, czasem tylko kontrolnie zerkał na Toma, który niewruszenie zajęty był wertowaniem publikacji piętrzących się nadal przed nim. Znowu minął długi czas, kiedy to każdy z nich pochłonięty był swoim, aż w końcu Abraxas postanowił jednak złamać się i zagaić rozmowę, poruszając niezobowiązujący temat. Wyszedł z założenia, że jeśli Riddle zechce nawiązać do czegoś poważniejszego, to w trakcie wymiany zdań nie omieszka tego uczynić:

- Dumbledore pytał dziś o twój stan zdrowia. Twierdził, że kiedy rano cię widział, nie wyglądałeś najlepiej. – Niewinne stwierdzenie, było trochę prowokacyjne, bo dotyczyło „ulubionego” przez Toma nauczyciela, ale Malfoy miał nadzieję wytrącić nieco rozmówcę z równowagi. Riddle oczywiście nie dał po sobie niczego poznać, ale uniósł lekko głowę i zdobył się na odpowiedź:

- Jak zwykle musi węszyć … – Nie była to może odpowiedź ani specjalnie wylewna, ani bogata w treść, jednak oznaczała, że Tom pomimo nieprzerwanego kartkowania książek, zwraca uwagę na otoczenie i na siedzącego naprzeciw Malfoy'a. Kolejna publikacja znowu chyba nie spełniła oczekiwań Riddle'a, bo lekko się skrzywił i odłożył ją na jedną z dwu stert przed sobą, zapewne leżały tam dzieła już przez niego przejrzane i niezbyt przydatne. Tom zdecydowanym gestem sięgnął po pierwszy z czterech tomów „Magii umysłów”, a Malfoy zdecydował się kontynuować zaczętą rozmowę:

- „Magia umysłów” to bardzo kiepska pozycja. Nasza bardzo daleka kuzynka Sofia miała męża mugola, który chorował na jakąś ich chorobę … Hmm ... to był chyba azhamer czy jakoś tak podobnie brzmiała ta nazwa. Tak czy inaczej pamiętam, że na jednym z rodzinnych spotkań, na które jak najrzadziej była zapraszana i oczywiście, nawet jeśli się pojawiła nie była mile widziana, poprosiła mojego ojca o pomoc. Ojciec się zezłościł i by uniknąć wstydu przy ludziach zaprosił … hmmm … no tak zaprosił ją na rozmowę w rodowej bibliotece. Po rozmowie zamknął ją tam, a mnie zlecił pilnowanie jej. Mówiła, że jej mąż ma bardzo duże problemy z pamięcią i chce znaleźć jakąś radę. Pomogłem jej pokazując książki z „bezpiecznej strefy”, a nawet przyłączyłem się do poszukiwań, by sobie zająć czymś czas i tak w moje ręce wpadła ta właśnie publikacja, którą teraz będziesz czytał. Według mnie jednak przeglądanie tych tomów było stratą czasu, bardziej przypominały esej stworzony na podstawie kilku pozycji medycznych, niż dobre źródło. – Dokończył Abraxas swoją wypowiedź i z ciekawością czekał na komentarz Toma.
- Co się potem z nią stało? Po przyjęciu? - Zapytał Tom, a Abraxas w duchu stwierdził, że właściwie takiej właśnie reakcji można się było po Riddle'u spodziewać. Tym bardziej, że Tom wiedział jakim człowiekiem jest starszy Malfoy, a nie ulegało wątpliwości, że Riddle uwielbiał historie o torturach.

- Została potraktowana zaklęciem łamiącym kości oraz klątwą tnącą. – Zrelacjonował krótko Abraxas, dopowiadając sobie w myślach, że za pomoc on również został tak samo potraktowany i zamknięty w lochach na tydzień. Oczywiście jedna z kości źle mu się wtedy zrosła i musiała ponownie zostać złamana. Do tej pory pamięta ból, który temu towarzyszył. A przecież to nie było jedyne zdarzenie tego typu w jego dzieciństwie, dlatego starał się narażać jak najmniej ojcu w nadziei uniknięcia kolejnych. Z różnym skutkiem. Riddle po jego wyjaśnieniu uśmiechnął się krótko, po czym wrócił do przeglądania publikacji, widocznie ufając tylko własnemu osądowi.

Po czasie potrzebnym na przejrzenie czterech tomów dzieła, Tom widocznie skończył wertowanie ksiąg, bo jednym machnięciem różdżki odesłał je wszystkie na miejsca w regałach bibliotecznych. Abraxas obserwując go stwierdził w myślach, że sądząc po jego minie, nie znalazł tego czego szukał. Po chwili zadumy Riddle skupił wzrok na młodym Malfoy'u, a chłopak skurczył się wewnętrznie, choć na zewnątrz utrzymał wystudiowany spokój. Nie znosił u Toma tego przeszywającego, oceniającego spojrzenia. Zawsze w takich momentach powracało do niego pytanie skąd u Riddle'a tak niecodzienny kolor tęczówek, Krwista czerwień zdecydowanie idealnie pasowała do osobowości siedzącego przed nim Ślizgona, ale bez wątpienia deprymowała. Malfoy wytrzymał ten wzrok, w końcu miał wprawę, ojciec dostarczał mu nie byle jakiego treningu pod tym względem i czekał cierpliwie na kolejny krok adwersarza. Riddle w końcu podjął widać decyzję, bo rzucił rozkaz:

- Potrzebuję na dzisiejszy wieczór tykwobulwę, lawendę oraz czyrakobulwę. – Kiedy tylko to zdanie przebrzmiało Malfoy niemal odruchowo zaczął szukać w pamięci eliksiru, do którego te składniki byłyby potrzebne. Równocześnie już nic nie mówiąc zebrał swoje rzeczy, krótko skinął głową Tom'owi na pożegnanie i wyszedł ze szkolnej biblioteki, by mieć czas na realizację zalecenia.

Tom odprowadził Malfoy'a wzrokiem z lekkim uśmiechem na ustach. Właściwie podziwiał opanowanie blondyna. Nic nie było po nim widać, a przecież Riddle nie wątpił, że gdy tylko wyraził swoje życzenie, mózg tamtego zaczął przeszukiwać receptury eliksirów w poszukiwaniu tej odpowiedniej, do której byłyby potrzebne składniki jakich zażądał. Tak naprawdę potrzebował tylko tykwobulwy, jednak chciał zmylić blondyna i z czystej ostrożności podał dwa inne składniki. Nie zamierzał przedwcześnie ujawniać swoich planów, a Abraxas był niewątpliwie bystry i inteligentny, no i miał wiedzę. Bez wątpienia Malfoy i Black wykazywali się pod względem myślenia największymi zdolnościami, no i jeśli chodzi o umiejętności i pojętność w kwestii czarnej magii, wyprzedzali innych. Jakkolwiek by jednak nie było nie mógł sobie pozwolić na to, by którykolwiek z nich dwu znał plany. Póki co wiedzieli ile wiedzieli i to wystarczało. Tom westchnął, lekko się przeciągnął i zamarł, kątem oka rejestrując ruch w Zakazanym Dziale. Po chwili uważnej obserwacji wiedział już co ten ruch wywołało. Widać go było na regale w miejscu, gdzie stała ta przeklęta księga, którą puścił nocą. Jeszcze jakiś czas temu zastanawiał się, gdzie to tomiszcze się podziało, ale teraz już znał odpowiedź. Po prostu wróciło na swoje miejsce i tyle. Riddle musiał przyznać sam przed sobą, że czuł się tym faktem trochę zawiedziony. Miał nadzieję, że ta głupia księga gdzieś się zagubiła. W końcu nie była mu do niczego przydatna, nie wykazywała żadnych ciekawych właściwości poza odpornością na zaklęcia i klątwy i poza wybitnie okropnym charakterem. Jedynym pocieszeniem było wspomnienie interesującego, zabawnego spektaklu jaki zaoferowało mu tomiszcze, walcząc z jego pachołkami. Tak, to akurat było rzeczywiście zabawne.

Tom wychodząc z biblioteki skierował się szybkim krokiem na błonia, a dokładniej w stronę jeziora. Jego celem był pomost, na którym lubił sobie leżeć. Plusk wody i szelest wiatru w trzcinach jakoś wpływały dobrze na niego. Myśli układały się łatwiej. Niestety dziś jak na złość umysł spłatał mu figla i zaczął po raz kolejny generować myśli o Przeznaczonym. Po pewnym czasie Tom był nawet na skraju podjęcia decyzji, by po prostu napisać do niego i zapytać o powód nieobecności, na zdawałoby się umówionym spotkaniu. Powstrzymał się jednak w porę przed tym krokiem. Nie chciał zdradzić słabości i wykazać, że był bardzo zawiedziony, że spotkanie nie doszło do skutku, że jego Przeznaczony się nie pojawił. Po prawdzie, to sam siebie trochę w tym wszystkim oszukiwał i był na siebie trochę o to wściekły. Właściwie to zły był głównie na swojego Przeznaczonego, że ten nie dość, że się nie pojawił, to jeszcze nie napisał i nie usprawiedliwił w żaden sposób swojej nieobecności. Z drugiej strony wiedział z czym się wiąże posiadanie Przeznaczonego. Tom miał świadomość, że w ten sposób zwiększy swoją moc i nie chciał stracić źródła tej mocy, która by mu bardzo pomogła w dążeniu do panowaniu nad czarodziejskim światem. Wiedział, że tylko dzięki Przeznaczonemu jego ambitne plany mają szansę się urzeczywistnić, dlatego nie mógł sobie pozwolić na pretensje i groźbę utraty tej osoby. Musiał schować dumę do kieszeni, co w jego wypadku było niezwykle trudne. Czuł to, czuł szarpiące nim potężne emocje. Nie był cierpliwy, ale nie miał wyjścia. W tym wypadku musiał się opanować. Zupełnie nagle Tom poczuł napływające rozdrażnienie, co wytrąciło go z równowagi. Tak praktycznie kończyło się każde rozmyślanie o Przeznaczonym. Pomagała trochę myśl - nadzieja, że gdy już pozna tą tajemniczą osobę, to odpłaci jej za chwile zmartwień, obaw i rozterek. Myśl o przyszłej karze dla Przeznaczonego poprawiła Tomowi nieco humor i pomogła odzyskać względny spokój.

Spokój nie potrwał zbyt długo. Zupełnie znienacka opanował Toma rozdzierający ból, jakby rozprzestrzeniający się w jego żyłach wraz z krwią i obejmujący stopniowo całe ciało. Riddle poderwał się do siadu dysząc ciężko. Tym razem ból osiągnął tak wysoki poziom, że spokojnie można by było mówić o katuszach i ciągle się zwiększał. Tom przymknął oczy, tłumiąc cisnący się na wargi jęk bólu, po czym otworzył je znowu i wolno, na ile był w stanie uważnie rozejrzał się wokół. Podejrzewał, że ktoś rzucił na niego jakąś klątwę, ale w okolicy nie było widać żadnej żywej duszy. Zresztą Riddle ufał w swój instynkt i wierzył, że wyczułby zbliżającego się intruza i jak zawsze zdążyłby zareagować. Wobec tego jednak, co to mogło być? Ból stępił jego zmysły, co było bardzo dziwnym doświadczeniem. Jednak wreszcie do świadomości Toma przebiła się myśl, że wobec braku realnego zagrożenia wokół niego, istnieje możliwość, a nawet pewność, że cierpienie pochodzi od jego Przeznaczonego. To samo podejrzewał poprzednim razem, ale teraz to właściwie stało się pewne. Po takiej konkluzji wziął głęboki oddech, by nieco opanować cierpienie i kiedy był już pewny, że rzuci poprawnie zaklęcie, zastosował wobec siebie czar monitorujący stan zdrowia i inne wykrywające obecność klątw i trucizn. Zaklęcia niczego nie wykryły, co tylko przekonało Toma do wysuniętej wcześniej teorii. Ból był okropny i osłabiony przez niego Riddle opadł znowu na pomost, tępo wpatrując się w przepływające chmury. Po głowie kołatały mu się trochę niezborne myśli: „... Czy on, też tak to odczuwa? A może bardziej? Co mu się stało? Dlaczego tak bardzo boli? Niech to już się skończy ...” Niestety trwało jeszcze jakiś czas, aż wreszcie objawy stopniowo zaczęły zanikać, a ciało Toma wróciło do poprzedniej formy i sprawności. Riddle nie dowierzając, czy to już koniec katuszy, jeszcze przez jakiś czas leżał na pomoście dochodząc do siebie po wstrząsie. Jego myśli krążyły już po znanych szlakach. Zastanawiał się skąd taki, a nie inny rodzaj bólu. Jednego był pewny, to nie był cruciatus, bo objawy były zupełnie inne, ale co to było? W końcu jednak myśli Toma zwróciły się na inny problem. Musiał, zdecydowanie musiał wrócić do tematu Przeznaczonych. Posiadanie takowego przestało być bowiem zabawne. Poprzednio, jak Riddle sobie przypomniał, czuł ból raczej emocjonalny, teraz zdecydowanie ból fizyczny, ale uchowaj Merlinie, żeby jego Przeznaczony miał zginąć. Jakie wtedy będą dla niego skutki? Jak to odczuje? A może sam też zginie? To wymagało przebadania i to szybko, bo ta druga osoba wydawała się mieć tendencje do jakichś niebezpiecznych i stresujących przygód. Kiedy poczuł się już na tyle normalnie, by się podnieść, Tom wstał i szybkim krokiem ruszył w stronę zamku.

***
Harry nie wiedział jak długo już szedł i jak daleko zaszedł. Droga zdawała się nie mieć końca. Las wciąż wyglądał tak samo i nadal były to odległe okolice Zakazanego Lasu sądząc po półmroku tu panującym, po wielkości drzew i paru innych symptomach. Zaczynał wątpić czy idzie w dobrym kierunku i ta myśl pociągnęła za sobą inną, chłopak zaczął się zastanawiać jaką w ogóle powierzchnię ma Zakazany Las. W końcu zmęczony usiadł na pniu jakiegoś starego, przewróconego drzewa wzdychając głęboko. Nikogo, wokół ani żywej duszy, a on tak się bał, że spotka tu niebezpieczne magiczne stworzenia. Oczywiście radość byłaby tu przedwczesna, ale jakoś na szczęście, jak dotąd, żadnego nie spotkał. Nie sądził, żeby ten stan długo się utrzymał, od długiego czasu miał przeczucie, że jest obserwowany i to było bardzo niepokojące. Ostatnio zauważył też inną zastanawiającą sprawę: nie słyszał żadnych dźwięków w lesie ani śpiewu ptaków, ani trzepotu skrzydeł, ani trzasku gałęzi, szmeru liści … nic. To nie było normalne i Harry przeczuwając zagrożenie nerwowo przełknął ślinę rozglądając się wokół. Nikogo, ani nic nie zauważył, ale nie łudził się, był śledzony i jego prześladowcy lub prześladowca jest, czy też są blisko. Przez moment mignęła mu myśl, że może nie mają złych zamiarów skoro dotąd nie zaatakowali, ale zaraz zdusił tą nadzieję w zarodku. Przecież wiedział, że drapieżniki lubiły bawić się w podchody, łudzić ofiarę nadzieją, czekać aż osłabnie z sił. Chłopak czuł się wyczerpany. Czuł, że naprawdę utknął w martwym punkcie i być może wyczerpał już w życiu swój limit szczęścia. Oczami wyobraźni widział nagłówki gazet „ Harry Potter! Chłopiec Który Przeżył znaleziony martwy w lesie ...”, a racjonalny umysł podpowiedział mu zakończenie tej frazy „... albo to co z niego zostało ...”. Gryfon otrząsnął się z tych przygnębiających myśli, wymierzył sobie mentalny policzek i zaczął zastanawiać się nad szansą wyjścia z Lasu. Musiało być stąd jakieś wyjście gorzej, że nie wiedział właściwie, czy w dobrą stronę zmierza. Dlatego też postanowił zaryzykować i głośno oświadczył:

- Wiem, że mnie śledzisz, nie lubię się bawić w kotka i myszkę. - Liczył na odpowiedź i odpowiedź nadeszła zza jego pleców:

- Widzę Harry Potterze, że nieco wyostrzyły ci się zmysły od naszego ostatniego spotkania... - Głos wydawał się Harry'emu dziwnie znajomy, ale jakoś na razie nie był w stanie, może ze zmęczenia, dopasować do żadnej istoty.

Chłopak odwrócił się, jednak nie dostrzegł stworzenia, które przemówiło. Widocznie wciąż ukrywało się za krzewami. Jednak dobrze wiedział, że jest niedaleko czając się w mroku. Teraz już nie mógł się wycofać, a na uciekanie zwyczajnie nie miał sił, już samo chodzenie było trudne, a co dopiero bieg.

- Jestem pewien, że znam twój głos, spotkaliśmy się już wcześniej. – Harry zaryzykował dalszą konwersację. Wyszedł z założenia, że skoro nie może uciekać, to może uda mu się coś wynegocjować, cokolwiek byle zachować życie.
- Owszem spotkaliśmy się trzy lata temu, gdy wraz z kolegą do mnie przyszliście, nie zostając nawet na kolację ... - Głos zaśmiał się, a Harry'emu momentalnie zaschło w ustach. Już wiedział. Ze wszystkich zwierząt w całym Zakazanym Lesie musiał akurat trafić na akromantulę. Gdyby to chociaż był inny pająk, ale jak na złość musiał trafić właśnie na Aragoga, który w dodatku zdawał się mieć mu za złe ostatnie spotkanie. Wyraźnie nie spodobało mu się, że Harry i Ron nie zechcieli być wówczas kolacją. Gryfona dziwił trochę fakt, że Aragog go do tej pory nie zaatakował, i że wciąż się przed nim ukrywa. Harry po chwili zastanowienia doszedł do wniosku, że i tak jest już źle, dlatego warto kontynuować dyskusję, Póki co jedynym, choć maleńkim plusikiem było, że wiedział z kim rozmawia:

- Dlaczego nie wyjdziesz z ukrycia? Domyślam się, że zauważyłeś, że nie jestem w najlepszym fizycznym stanie. – Na początek chłopak zaryzykował stwierdzenie oczywistego faktu, który nie mógł ujść uwadze pająka. W odpowiedzi usłyszał szelest krzewów i Aragog ukazał się w całej swojej okazałości na polanie. Harry powoli wypuścił powietrze z płuc i właściwie dopiero teraz zdał sobie sprawę, że wcześniej wstrzymał oddech. Akromantule były zdecydowanie przerażające. Gryfon z niewesołym humorem pomyślał, że Ron na pewno by zemdlał na ten widok, bo zdawał się mieć małą traumę po ostatnim spotkaniu z Aragogiem i dość histerycznie reagował na wszelkie pająki.

- Co tutaj robisz Harry Potterze? Nigdy bym się nie spodziewał czarodzieja twojego pokroju w odległych zakamarkach Zakazanego Lasu – stwierdził wielki pająk, a Harry postanowił do pewnego stopnia posłużyć się prawdą w odpowiedzi:

- Oh ... widzisz, to są skutki mojej przemiany animagicznej. Pamiętam sam proces przemiany, ale potem kompletnie nic. Kiedy doszedłem do siebie byłem już tutaj. A ty? Skoro śledzisz mnie odkąd się obudziłem, czułem to więc nie zaprzeczaj, a wciąż jeszcze żyję, musi być tego jakiś powód. Nie uwierzę, że szedłeś za mną tylko po to, by sobie pogawędzić. - Sarkazm sam jakoś wyszedł Harry'emu, który już po czasie trochę się nawet przestraszył, ale Aragog spokojnie odpowiedział:

- Być może i masz rację, jednak wciąż jesteś silnym czarodziejem i warto się mieć na baczności. Mimo, że nie masz różdżki, potrafiłeś użyć magii. Byłbym głupcem nie zachowując ostrożności.

- Bez wątpienia masz rację, ale wciąż Twoje postępowanie wydaje mi się podejrzane. – Otwarcie i krótko wyznał Gryfon uważnie przyglądając się pająkowi. Wnikliwa obserwacja się przydała. Harry wypatrzył głębokie ślady pazurów na jego głowotułowiu oraz sączącą się krew. Brwi chłopaka uniosły się w zdziwieniu, ale oczywiście nie udało mu się poskromić języka: – Oh ... teraz rozumiem. Byłem pewien, że jesteś najniebezpieczniejszym stworzeniem w tym lesie, a jednak się myliłem. Kto cię tak urządził?

- Nie bądź bezczelny chłopcze, bo to Ty obecnie jesteś moim potencjalnym posiłkiem. Słaby, bez różdżki, a wyczerpanie magiczne widać u Ciebie gołym okiem. Doprawdy, na Twoim miejscu uważałbym na to co mówię, ale nie jestem na Twoim miejscu i właściwie nie powinienem nawet doradzać. To nie moje życie jest zagrożone. - Szeptem odpowiedział wielki pająk, niebezpiecznie zbliżając się do chłopaka. Harry mógł się tylko cofać, licząc na to, że Aragog nie przejdzie do ataku. Zdawał sobie doskonale sprawę, że nie może się odwrócić i zacząć uciekać, bo skłoni tym pająka do pościgu, a wiadomo jak by się ten pościg skończył. Aragog, nawet jeśli ranny, wciąż był niebezpiecznym stworzeniem. Pająk po kilku krokach zatrzymał się i dodał: – Jestem pewien, że słyszałeś wcześniej skowyt zwierzęcia, widzisz to ono mnie tak urządziło ...

Harry zmarszczył brwi w skupieniu. Skowyt owszem, słyszał i nawet odniósł wrażenie, że zna ten odgłos, ale w tamtym momencie miał inny problem i jakoś nie próbował dochodzić jakie stworzenie mogło ten skowyt wydać. Teraz odtworzył sobie dźwięk w pamięci, równocześnie skupiając się na ranach Aragoga, Wyglądały jak ślad po pazurach … skowyt … pazury … rozwiązanie przyszło Harry'emu do głowy zupełnie niespodziewanie:

- To był wilkołak prawda? - Zapytał pająka właściwie formalnie, bo był teraz już pewien swojej oceny. Wypadało jednak jakoś podtrzymać konwersację:

- Tak, przeklęte wilczysko śmiało mnie wczoraj zaatakować. - Niemal warknął w odpowiedzi Aragog. Widocznie atak wilkołaka uraził jakoś jego pajęczą dumę. Po tym wybuchu stwór opanował się błyskawicznie i znowu spokojnym tonem kontynuował wypowiedź: - Jednakże … skoro już omówiliśmy powody mojego obecnego stanu, może skupmy się na Tobie ... - Pająk powoli podszedł bliżej, jednak tym razem Harry się nie cofnął, na co Aragog zareagował cichym pomrukiem przypominającym nieco śmiech. - Widzę, że zdałeś sobie sprawę z sytuacji. Planowałem co prawda zaatakować, gdy już całkiem opadniesz z sił, ale przyznam, że miło było sobie porozmawiać. Nie mogłem zignorować Twojego zaproszenia skoro już zadałeś sobie trud, by mnie zawołać. - Harry przygryzł lekko wargi, a myśli błyskawicznie zaczęły przelatywać mu przez głowę. Dramatycznie próbował znaleźć wyjście z tej, właściwie zdawałoby się, beznadziejnej dla niego sytuacji. Jeszcze wciąż wierzył, że może uda mu się znaleźć jakieś pole do negocjacji, cokolwiek, co pozwoliłoby mu uratować życie. Trzeba było coś odpowiedzieć, natychmiast, myśli mu się rwały, uciekały, ale zmusił się do względnego spokoju i zaczął nieco chaotycznie:
- Więc? Podsumowując, masz zamiar zrobić sobie ze mnie obiad, tak? Zastanawiam się ... może uda nam się jakoś … dogadać? Widzisz ... ta rana nie wygląda za ciekawie, pewnie mocno ci dolega … i przeszkadza … i tak myślę, że nie szybko się zagoi. W końcu to był wilkołak i … tak sobie myślę … że może mógłbym pomóc. - W tym momencie Harry poczuł, że wreszcie być może znalazł furtkę do wyjścia z opresji. Nie wiedział jak podejdzie do tej sprawy pająk, ale postanowił kontynuować ten kierunek , bo prawdę mówiąc innego nie widział. Pająk był niewzruszony, ale nie zbliżał się, nie przerywał, a co ważniejsze póki co nie wykazywał chęci ataku, więc chłopak mówił dalej. - Sporo ostatnio czytałem o chorobach i leczeniu magicznych stworzeń. Rana została zadana wczoraj, ale się nie zabliźnia, do tej pory sączy się z niej krew ... to może świadczyć, że wilkołak uszkodził jakiś Twój wewnętrzny narząd. Jeśli rzeczywiście tak się stało to Twoje zdrowie, Twoja forma może się pogorszyć. Jeśli tak się będzie działo, to w końcu opadniesz z sił i umrzesz … albo się wykrwawisz, albo przyczyną będzie niesprawny organ. Nie wiem jaki, bo nie znam anatomii pająków, ale myślę, że Ty wiesz i czujesz jak jest naprawdę.

- Zabawny jesteś człowieku. Nawet jeśli to co mówisz jest prawdą ... przynajmniej skonam z pełnym żołądkiem. – Oznajmił wielki pająk ponownie robiąc niewielki krok w stronę chłopaka. Harry zesztywniał ze strachu, ale Aragog się zatrzymał i Gryfonowi zaświtała nadzieja. Stworzenie nie zaatakowało, wciąż jeszcze dawało mu czas:

- Mogę pomóc! Jeśli wskażesz mi kierunek, w którym jest Hogwart obiecuję, że
jak tylko tam wrócę, znajdę odpowiednie zaklęcia i eliksiry. Wtedy Ci pomogę! Obiecuję! - Żarliwie zapewniał Harry z nadzieją, że stworzenie mu uwierzy. Naprawdę zamierzał pomóc pająkowi jeśli tylko jakimś cudem wyjdzie z tego z życiem. Pytanie tylko, czy Aragog zechce mu uwierzyć …

- Sprytne posunięcie, jednak wam ludziom nie można wierzyć. Za długo już żyję i za dużo widziałem zła, które nam czynicie, bym zaufał bezkrytycznie Twoim obietnicom ... Jednak po namyśle … mam dla Ciebie propozycję ... myślę, że nie masz już i tak zbyt wiele do stracenia. – Zaproponował Aragog dotykając policzka chłopaka jednym ze swoich włochatych odnóży. Harry'emu ze strachu zaschło w ustach, więc milczał przez chwilę, próbując rozpaczliwie wymyślić co takiego mógł mu zaproponować pająk. Na pewno nic przyjemnego, ale przynajmniej była jakaś nadzieja. Dawała jakiekolwiek szanse na przeżycie. Zamierzał się uchwycić tego cienia. Nie ufał Aragogowi, ale i stworzenie jemu nie ufało. Wątpił w „pokojowe” zamiary stojącej prze nim przerażającej akromantuli, ale musiał zaryzykować:.

- Co to za propozycja? - Zapytał Gryfon lekko ochrypłym głosem.

- Przystanę na Twoją prośbę, a nawet sam zaprowadzę do Hogwartu jeśli Ci się uda ...

- Przejdź do rzeczy. – Przerwał mu Harry wyczuwając w tym wszystkim jakiś potężny haczyk, ale oczywiście nie zamierzając się wycofać. Pająk znowu wydał z siebie odgłos podobny do śmiechu po czym krótko stwierdził:
- Zasady są proste. Wprowadzę do Twojego organizmu swój jad, a Twoim zadaniem będzie po prostu to przeżyć Jeśli się nie uda zostaniesz moim posiłkiem oszczędzając mi trudu polowania na Ciebie, ale jeśli się uda będzie to dla mnie zysk, bo mam nadzieję, że dotrzymasz swojej obietnicy.

- Żartujesz? - Harry ze zdumienia aż się zachłysnął i wytrzeszczył oczy na Aragoga. I kiedy już opanował oddech gorzko zaprotestował. – Tak naprawdę to przecież żaden wybór. Chcesz po prostu łatwo, bez walki się mnie pozbyć. Twój jad jest dla człowieka śmiertelny!
- Oh ... niekoniecznie, istnieje kilka osób, które zdołały to przeżyć ... Kto wie, może i Tobie się uda? Wstrzyknę odpowiednią do Twojej wielkości i wagi ilość jadu, która nie powinna od razu Cię zabić. Uwierz mi, mógłbym zalać Twój organizm jadem, ale ja nie łamię danego raz słowa. Nie oszukuj się Harry Poterze, nie masz ze mną żadnych szans, nawet w moim obecnym stanie. Powinieneś wykorzystać szansę jaką jestem skłonny ci dać. – Po tych słowach Aragog zaczął wolno krążyć wokół chłopaka nie spuszczając z niego swoich oczu. Cierpliwie czekał na decyzję Gryfona. Tymczasem Harry nie spuszczał ze stworzenia wzroku, obracając się zgodnie z jego ruchem. Poczuł się osaczony. Właściwie nie miał wyboru. Ucieczka nie miała sensu, nawet gdyby miał na nią siłę. Próbował wymyślić jakieś wyjście i w tym doszedł już do zupełnego absurdu. Kiedy złapał się na tym, że zastanawia się, który rodzaj śmierci jest lepszy, czy rozszarpanie przez pajęcze, jadowite zęby, czy też spokojne zdanie się na łaskę Aragoga i przyjęcie jego jadu, zaczął się cicho śmiać. Nie zrobiło to na pająku żadnego wrażenia, a Harry postarał się szybko opanować. Wciąż się nie poddawał, ale im dłużej myślał, tym bardziej dochodził do wniosku, że nic już nie da się zrobić. Nie miał wyboru. Jego głębokie zamyślenie przerwało głośne tupnięcie lekko zniecierpliwionego już Aragoga, który widząc, że zwrócił na siebie uwagę Gryfona, zaczął spokojnym, niemal konwersacyjnym tonem:

- Wiesz ... ostatnio widziałem stado granianów. Było tam również kilka młodych. Moje dzieci doniosły mi o tym, że uratowałeś młode jakiejś klaczy. Hmm ... Z tego co mi doniosły nawet nadałeś imię temu źrebięciu … Altair zgadza się? Graniany nie są dla nas wyzwaniem, zwłaszcza młode, które nie potrafią jeszcze latać ... - Już po pierwszych słowach wielkiego pająka Harry zesztywniał, ale pod koniec tej przemowy, chłopak był już zupełnie wytrącony z równowagi. To był już czystej wody szantaż. I to niepotrzebny, przecież i tak już się praktycznie pogodził z nieuniknionym. Gryfon wziął głęboki oddech, by choć trochę się uspokoić i rzucił zdenerwowany:

- Czego Ty właściwie chcesz?!

- Decyduj człowieku! - Głośny okrzyk pająka wywołał u Harry'ego dreszcze

- Ja ... - Zawahał się na moment. Najgorsze wydało mu się, że sam dobrowolnie wyraża zgodę na śmierć. Wziął ponownie głęboki oddech i dodał: – Zgadza ...

- Uciekaj Harry Potterze! - Okrzyk, który przerwał Harry'emu zaskoczył ich obu, ale Aragog szybciej się otrząsnął i zareagował. Lepką substancją, z której tworzył zwykle sieci, schwytał Gryfona za rękę, przyciągnął ją do siebie i wprowadził swój jad. Później puścił i odsunął się od chłopaka obserwując.

Harry zamarł i wsłuchał się w reakcje swojego ciała nie zwracając na razie uwagi na otoczenie. .Czuł jak jad stopniowo rozprzestrzenia się po organizmie, powodując nagłe uczucie ciepła i narastający ból. Prawie od razu zaczął mieć problemy z oddychaniem i ze wzrokiem. Obraz był rozmyty. Chłopak nie zauważył nawet tego, że w momencie kiedy został ugryziony wylądował na ziemi, a jego ciałem wstrząsały gwałtowne drgawki. Wydawało mu się, że poprzez szum w uszach dochodzą jakieś głosy, jednak nie miał szansy się na nich skupić, całą siłę zużywając na to, by opanować ból, który wciąż tylko narastał i narastał. Gryfon uświadomił sobie w przebłysku przytomności, że ma teraz nowe marzenie: chce umrzeć, byleby tylko już się to skończyło. W końcu nie miał już siły walczyć ze spazmami, nie miał już siły otworzyć oczu, nie miał już siły myśleć, nie miał już siły … na nic właściwie, więc wybrał jedyną drogę jaka mu pozostała – po prostu się poddał.

Ronan, bo to on z kilkoma innymi centaurami pojawił się na polanie, obserwował kątem oka stan młodego czarodzieja, wciąż jednak celując z łuku w Aragoga. Wiedział, że z młodym jest bardzo źle. Trucizna akromantuli zabijała w przeciągu piętnastu minut. Nie było więc żadnych szans, by w tym czasie przewieźć chłopca do Hogwartu. Oprócz odgłosów walki Harry'ego z nieuniknionym trwała cisza, którą niespodziewanie przerwało stwierdzenie wielkiego pająka:

- Chłopak to przeżyje.

- Na jakiej podstawie tak twierdzisz? Twój jad zabija magów i dobrze wiemy, że kilku z nich zdążyło z tego powodu umrzeć. Jakim prawem śmiałeś go otruć – Syknął w odpowiedzi centaur, rozdrażniony sytuacją i pewien, że akromantula sobie z niego kpi.

- Mam bardzo solidne podstawy, by tak sądzić. Zresztą wkrótce sam zobaczysz. Poza tym chłopak się zgodził. - Nonszalancja w głosie pająka tylko podburzyła centaura, który wypluł z siebie odpowiedź:

- Bo zapędziłeś go w kozi róg. Już dobrze znam Twoje sztuczki. Jeżeli chłopiec tego nie przeżyje, dokończę dzieło wilkołaka. W tym stanie, w którym jesteś, nie masz przeciwko nam szans. – Na tą groźbę pająk zareagował tylko śmiechem. Wydawał się pewny tego co mówił, dlatego Ronan postanowił sprawdzić stan chłopaka. Zarządził więc: – Odejdź od niego! – Pająk spokojnie się odsunął, a centaur podszedł do Gryfona próbując wyczuć jego puls. Był słaby, jednak wyczuwalny. Czoło chłopca niemalże parzyło, nawet przy najmniejszym dotyku, wyglądał bardzo źle, ale o dziwo wciąż żył, co było bardzo dobrym znakiem. Ronan'owi przemknęło przez myśl, że może Aragog wiedział co mówi. Miał taką nadzieję, bo jeśli nie, to za jakiś czas będzie musiał zanieść zwłoki Harry'ego do Hogwartu. Centaur zastanawiał się także jak Harry Potter znalazł się w tej części Lasu, do której nie powinien zawędrować żaden mag czy w ogóle człowiek. Podejrzewał, że Aragog być może wiedział jak do tego doszło, ale znając pająka, Ronan wątpił czy otrzymałby szczerą odpowiedź. Harry oddychał wolno i płytko i centaur mógł się domyśleć co teraz przeżywał, gdyż już wcześniej widział objawy zatrucia jadem akromantuli. Jedyne co im teraz zostało to czekanie.
***

Hermiona była bardzo niespokojna na lekcji. Zielarstwo było ich trzecimi zajęciami, a po Harry'm wciąż nie było śladu, tak jakby zapadł się pod ziemię. Brak mapy również nie ułatwiał sytuacji, nawet nie wiadomo było, czy Harry jest na terenie szkoły. Zastanawiała się, czy nie zgłosić nauczycielom, że Harry zniknął, jednak Ron powstrzymał ją od tego pomysłu. Naprawdę bardzo się niepokoiła o swojego przyjaciela. Zauważyła jak ostatnio się zmienił, choć nie mogła sobie wybaczyć, że zorientowała się tak późno mimo, że zmiany było widać gołym okiem. Wytłumaczenia szukała w tym, że tak zaangażowała się w związek z Ronaldem, że miała klapki na oczach. Nie chciała się do tego przyznać, ale w głębi serca bała się zostać odtrącona przez uczniów, tak jak to zrobiono z Harry'm po incydencie na uczcie i w dormitoriach. Jej myśli przerwały otwierające się drzwi do cieplarni … wszedł Harry.

- Oh Harry, dobrze się czujesz? Hermiona z Ron'em mówili, że nie czułeś się rano najlepiej. - Zapytała profesor Sprout.

- Pomfrey postawiła mnie na nogi pani profesor, dziękuję za troskę. – Oznajmił chłopak i zajął swoje miejsce koło Weasley'a, a nauczycielka kontynuowała wykład o paprotnikach.
- Gdzieś Ty się podziewał? - Szepnął Ron – Ledwo udało mi się powstrzymać Herm od zawiadomienia nauczycieli o twoim zniknięciu. – Przyciszył jeszcze bardziej głos, by Gryfonka nie usłyszała ostatniej kwestii, jednak po kuksańcu, który oberwał od swojej dziewczyny zorientował się, że to nie pomogło.

- Miałem sprawy, które musiałem pilnie załatwić ... Porozmawiamy o tym potem. – Odszepnął Harry i skupił się na poprawnym ułożeniu liści paprotnika podczas sadzenia, ignorując przy tym spojrzenia swoich przyjaciół. O ile z Ronem nie było problemu i przyjaciel umiał uszanować to, że w tym momencie nie chciał rozmawiać, to z Hermioną nie było tak łatwo. Wiedział o tym. Zwłaszcza, że czuł jej przenikliwy wzrok na sobie próbujący odszyfrować powód jego nieobecności.

Po Zielarstwie udał się czym prędzej do męskiej łazienki, głównie po to, by uciec przed Gryfonką i przesiedział tam jak najdłużej mógł upewniając się, czy dziewczyny aby na pewno nie ma pod drzwiami. Na szczęście nie było, więc pod koniec przerwy wyślizgnął się z pomieszczenia i udał się prędko na Obronę przed Czarną Magią z Ubmridge. Nie cierpiał tego przedmiotu jak większość Gryfonów, ale tym razem bardzo był mu na rękę fakt, że na tej lekcji musiała panować absolutna cisza, którą przełamywało skrobanie piór na pergaminie. Strasznie kusiło go, by podrzucić Dolores pod biurko łajnobombę, jednak zważywszy na to, że obserwowała go Granger nie miał na to żadnych szans. Jeżeli jednak nawet ten pomysł by go skusił, to na przeszkodzie stał jeszcze Malfoy, który również od czasu do czasu na niego czujnie spoglądał Czasem lekko się szyderczo uśmiechał, ale nie był to wzrok, który zwykle towarzyszył Ślizgonowi. Był oceniający, sprawdzający …

Koniec zajęć musiał w końcu nadejść i niestety nic już nie uchroniło Harry'ego przed dociekliwością Hermiony. Trójka przyjaciół zajęła miejsca w pokoju wspólnym. Dziewczyna natychmiast przeszła do rzeczy:

- Harry, nie podoba nam się, że odkąd wróciłeś na lekcje cały czas nas unikasz. To jest nie w porządku, martwimy się o Ciebie. – Powiedziała chwytając jego dłoń w delikatny uścisk, na co Ron spojrzał nieprzychylnie, jednak nic nie powiedział.

- To naprawdę nic ... Potrzebowałem trochę czasu tylko dla siebie.

- Harry ... proszę, nie duś wszystkiego w sobie. Dobrze wiesz, że zawsze ci pomożemy. – Szepnęła już nieco łagodniej. Ten do którego mówiła miał ochotę ostro ją skrytykować, ale ostatecznie powstrzymał się i zamiast tego kiwnął lekko głową. – Czy chodzi o niego? - Powiedziała ściszonym głosem tak, aby Ron, który akurat poprawiał sobie coś przy bucie i wyglądał na zupełnie rozkojarzonego, nie słyszał. Nie bardzo wiedział o kogo chodzi akurat w tej chwili Hermionie i zaczął szybko szukać w myślach wyjścia. Znalazł je gdy tylko spojrzał na wiszący kalendarz.

- Nie ... To nie o to chodzi. Ron nie podrywam Twojej dziewczyny, więc nie zaciskaj już tak pięści. – Uśmiechnął się do przyjaciela zabierając swoje dłonie z rąk Hermiony. – Chodzi o to, że wkrótce noc duchów ...

- Oh Harry! Nawet o tym nie pomyślałam, strasznie mi przykro. – Przeprosiła Gryfonka, lekko zarumieniona. – Nie powinnam tak naciskać.

- Wiem, że się o mnie martwisz Hermiono i jestem ci naprawdę za to wdzięczny. Pomożesz mi nadrobić te dwie lekcje? - Zapytał po to, by choć na chwilę zająć czymś dziewczynę.

- Oczywiście, ale będę musiała pójść po torbę do dormitorium, właściwie niepotrzebnie ją tam zanosiłam. I wiesz Harry, jestem mile zaskoczona, że zacząłeś się przykładać do nauki, zwłaszcza że w tym roku czekają nas SUM-y. Poczekaj momencik, pójdę tylko po torbę. – Gryfonka wstała i odeszła w stronę swojego pokoju, a gdy tylko zniknęła, obok domniemanego Harry'ego, nagle pojawił się George Weasly.

- Dobra, masz tu następną porcję eliksiru. – Wyszczerzył się podając eliksir wielosokowy Fredowi, który siedział pod postacią Harry'ego obok trochę zafrasowanego Ron'a. – Krzywiąc się lekko, bez słowa brat bliźniak wypił eliksir, starając się zwalczyć odruch wymiotny.

- Oby Harry wrócił w ciągu paru godzin, bo nie mamy już więcej eliksiru. – Stwierdził Fred – Dobra robota Ron, że powstrzymałeś Hermionę przed zawiadomieniem McGonagall, tylko zachowuj się bardziej jak ty, inaczej zacznie coś podejrzewać. - Poinsruował jeszcze Ron'a i przybrał zamyślony wyraz twarzy Harry'ego.

Drugi z bliźniaków szybko się ulotnił widząc schodzącą Hermionę z książkami i pergaminami w rękach, dosiadł się do Lee Jordana, grającego w szachy czarodziejów z Angeliną.

***

Otwierając oczy Harry czuł się, jakby po jego ciele przebiegło stado hipogyfów. Nie mógł poruszyć niczym, nawet palcem. Samo podniesienie powiek stanowiło dla niego nie lada wyzwanie. Odetchnął głęboko, próbując ustalić jak to się stało, ze wciąż żyje. Pamiętał, że zaatakowała go akromantula wstrzykując jad, potem był jeszcze jeden głos. Zresztą nadal słyszał ten głos i starał się teraz z całych sił, by to na nim właśnie się skupić. A głos nieustępliwie starał się coś do niego mówić, ale początkowo jakoś to do chłopaka nie docierało. Dopiero po chwili słuch mu się wyostrzył, dźwięki się przybliżyły i Gryfon usłyszał wyraźnie:
- Harry, jak się czujesz?

- Kim ...? - Chłopak próbował odpowiedzieć, ale z wyschniętego gardła wydobył się tylko cichy szept. Mimo tego ta osoba najwyraźniej usłyszała odpowiedź, bo wyjaśniła:

- Ronan, spotkaliśmy się już wcześniej, zaprowadzimy Cię do Hogwartu, muszą się Tobą zająć.

- Nie do Hogwartu ... Będę mieć kłopoty ... Zaprowadź mnie do drzewa, które znajduje się za zamkiem. Takiego dużego … domu ... – Poprosił coraz bardziej przytomny, choć wciąż słaby Harry. – Czy jest tutaj Aragog? - Zapytał starając się utrzymać otwarte oczy.

- Owszem wciąż tutaj jest. – Odparł oschle jeden z centaurów.

- Skoro jeszcze żyję to znaczy, że już nic mi nie grozi? - Zapytał już silniejszym głosem Gryfon.
- Najgorsze już za tobą Harry Potterze, jesteśmy w szoku, że twój organizm zdołał przeciwstawić się truciźnie. – Oznajmił jeszcze inny centaur, pochylając się nad wciąż leżącym chłopakiem. Harry zdołał tylko zarejestrować fakt, że został podniesiony i posadzony na grzbiecie Ronan'a niczym szmaciana lalka, ale na chwilę obecną było mu już wszystko jedno. Ważne dla niego było tylko to, że wracał do domu, do Hogwartu. Zanim ruszyli Harry odezwał się do Aragog'a próbując odzyskać choćby minimum kontroli nad swoim ciałem, co zresztą wraz z upływającymi minutami wychodziło mu coraz lepiej:
- Wygrałem, naszą umowę. – Na te słowa akromantula tylko się zaśmiała po swojemu, ale nic nie powiedziała. Harry kontynuował: - W zamian jednak chcę byś oddał mi trochę swojego jadu. Nie musisz mnie odprowadzać do Hogwartu, jednak chciałbym byś jutro w południe był w pobliżu chaty Hagrid'a. Ty dasz mi wówczas jad, a ja postaram się zadbać o Twoje rany zgodnie z umową.

- Nie jestem ci niczego winien i nasza umowa wyglądała inaczej, żegnaj. – Odpowiedział krótko wielki pająk, dumnie odchodząc w przeciwnym kierunku.
- Będę jutro czekać, jesteś honorowym stworzeniem co potwierdziłeś, ja też nie złamię danego słowa. - Powiedział słabym głosem Harry, nie do końca pewny, czy jego słowa dotarły do Aragog'a. Potem zaczęła się podróż i chłopak niezbyt wiele pamiętał z drogi oprócz tego, że zasnął z wyczerpania na grzbiecie Ronan'a.

Miał uczucie deja vu budząc się po raz kolejny. W trakcie drogi budził się i zasypiał, budził i zasypiał, a wokół niewiele się zmieniało. Świat kołysał się w rytm kroków Ronan'a, a wokół były drzewa, drzewa, krzewy, drzewa … Tym razem było jednak inaczej. Obudził się, ale świat się nie ruszał, za to miejsce w którym leżał wydało mu się znajome. Harry zamrugał szybko, by przywrócić ostrość widzenia i odpędzić resztki senności … no tak, leżał pod drzewem Ilisy, a nad nim pochylała się właśnie ona uśmiechając się lekko i głaszcząc po włosach.

- Nieźle nas wystraszyłeś Harry, jak tylko uciekłeś do lasu byłam autentycznie przerażona. Myślałam, że to mogłoby być nasze ostatnie spotkanie ... miałam poczucie winy. Obawiałam się bowiem, że to moja wina. Mogłam przewidzieć, że Twoja zwierzęca forma może przejąć nad Tobą kontrolę. Nie przestrzegłam Cię o tym. Proszę zjedz, to pomoże Ci szybciej zregenerować siły. – Mówiąc to, driada włożyła mu do ust jakieś nie znane mu ziele. Harry się nie opierał i wolno zaczął przeżuwać niezbyt smaczną, gorzką w smaku roślinę. Połknął i odpowiedział:

- To nie Twoja wina, sam o to poprosiłem … Chyba nie chcesz, żebym zjadł je wszystkie? - Dokończył pytaniem z lekką obawą, bo nagle zorientował się, że zielonowłosa ma całe naręcze gorzkich roślin, a co gorsza właśnie wyciąga rękę w jego stronę z kolejnym do zjedzenia. Krótkie skinienie głową i uśmiech ze strony driady nie podniosły go zbytnio na duchu, ale posłusznie wsunął do ust kolejne ziele.

Kilkanaście roślinek później czuł, że zaraz wszystkie zwróci. Już raz prawie tak się stało, ale jakoś udało mu się zwalczyć mdłości i obrzydzenie. Czuł się jednak coraz silniejszy, najwyraźniej zioła pomagały, więc mimo buntów żołądka kontynuował kurację. Po jakimś czasie okazało się, że jest już w stanie usiąść, a niedługo potem stać o własnych siłach. Nadal czuł się słaby, ale bez dwu zdań było dużo lepiej. Powoli ubrał się w czekającą na niego odzież, schował różdżkę i od razu poczuł się dobrze. Spokojnie sprawdził, czy w torbie jest wszystko. Uśmiechnął się na widok śpiącego w niej smacznie pogrebina i zwrócił się do Ilisy.

- Co się właściwie stało? Wcześniej mówiłaś, że to zwierzęca forma przejęła nade mną kontrolę, ale jestem pewien, że w żadnej książce nic takiego nie było napisane.

- Musiałeś być zaskoczony budząc się w środku Zakazanego Lasu co? - Odparła współczująco driada.

- Było to ... cóż … szokujące, ale proszę nie zmieniaj tematu, przemiana się udała prawda? Powiedz mi chociaż co jest moją animagiczną postacią, bo jakoś nie zdążyłem zauważyć. – Poprosił

- Twoja przemiana była no cóż ... dość spektakularna mój drogi Harry, co tylko potwierdziło, że nie myliłam się co do Twojej osoby. – Odpowiedziała zagadkowo, a Harry miał ochotę uderzyć głową w jej drzewo, ale w końcu ograniczył się do słownego protestu:

- Na Merlina! Zachowujesz się teraz jak centaur, one nigdy nie mówią wprost, tylko bardzo oględnymi słowami tak, by człowiek nie miał szans się nawet domyślić w czym rzecz. - W tym momencie Harry doznał jakby olśnienia „… Jak to się stało, że centaury mnie znalazły? Może przez przypadek, ale może nie … muszę się przekonać ...” - Czy to Ty poprosiłaś centaury o pomoc w odnalezieniu mnie? - Zakończył wypowiedź pytaniem, które go męczyło. Na twarzy driady zobaczył ciepły uśmiech i już znał odpowiedź. Nie mógł nie okazać wdzięczności: – Dziękuję uratowałaś mi życie.

- Było to konieczne w końcu nie możemy Cię stracić .– Kolejna zagadkowa odpowiedź spowodowała, że Harry prawie zazgrzytał zębami ze złości. Opanował się jednak i zapytał o coś zupełnie innego:

- Powiedz mi, jeśli spróbuję jeszcze raz się przemienić, znowu stracę kontrolę?

- To ... bardzo możliwe, dlatego tym razem polecam do ćwiczeń pokój życzeń. – Stwierdziła po krótkim zastanowieniu driada, patrząc z uśmiechem jak Harry delikatnie wyjmuje Pogina z torby i kładzie pod jej drzewem.

- Dziękuję, ci za wszystko, czy będziesz miała coś przeciwko, żebym znów Cię odwiedził?

- Będę zaszczycona Harry Potterze. A w kwestii powrotu do zamku, radziłabym założyć pelerynę niewidkę, widziałam Twoją postać dziś na błoniach, choć zapach zupełnie się nie zgadzał. – Podpowiedziała zielonowłosa i pomachała mu ręką na pożegnanie znikając w swoim drzewie.

Ostatnie słowa Ilisy dały Harry'emu nadzieję, że być może nie będzie tak źle, jak się obawiał. Najwyraźniej jak dotąd nikt nie wszczął alarmu. Poza tym ktoś starał mu się pomóc wielosokując się w niego. Może to Ron? Przed wyjściem na otwartą przestrzeń hogwardzkich błoni Harry założył , zgodnie z radą driady pelerynę niewidkę. Korytarze zamku o tej porze też były raczej pustawe, z czego Gryfon był niezmiernie zadowolony. Zmęczenie zaczęło podstępnie brać górę i teraz chłopak marzył tylko o gorącym prysznicu oraz miękkim łóżku. Przez piętnaście minut Harry osłonięty peleryną czekał na jakiegoś Gryfona, który otworzyłby przejście przez obraz. Na szczęście znalazł się jakiś wreszcie i gdy w końcu udało się zamaskowanemu chłopakowi dostać do Pokoju Wspólnego ujrzał siebie siedzącego na kanapie i obserwującego z dala Rona i Seamusa grających w czarodziejskie szachy. Podejrzewał, że osoba podszywająca się pod niego i co tu dużo mówić ratująca mu tyłek, miałaby już ochotę zacząć być sobą, dlatego nie zwlekając podszedł do niej i klepnął lekko w ramię. Udający Harry'ego człowiek odwrócił się, a nie widząc nikogo szybko zrozumiał sytuację i ruszył do dormitorium. Harry, wciąż pod peleryną niewidką jak cień posuwał się za nim. W pokoju na szczęście było pusto, a fałszywy Harry za pomocą zaklęć zamknął oraz wyciszył pomieszczenie. Po tych środkach bezpieczeństwa peleryna niewidka spłynęła na ziemię odsłaniając prawdziwego Harry'ego. Przez chwilę dwie identyczne postaci patrzyły na siebie bez słowa, po czym padło pytanie:

- U kogo mam ogromny dług wdzięczności? - W odpowiedzi Harry usłyszał słowa, które od razu naświetliły mu sytuację:
- No no Harry, nie zazdroszczę. Mamy następne eliksiry zwierzęce, ale już się cieszę, że mamy też i ochotnika do ich testowania i nie musimy Colinowi wlewać kolejnego ukradkiem do herbaty.

- Więc to Wasza sprawka? Nie wiem który to z Was dwu, ale bardzo dziękuję, macie swojego ochotnika. - Harry z lekkim uśmiechem obserwował swoje „lustrzane odbicie”. W odpowiedzi usłyszał:

- Ron też miał swój udział, musiał utrzymać swoją dziewczynę w ryzach, by nie poszła do nauczycieli zgłosić faktu, że Cię nie ma. – Ta informacja ucieszyła Harry'ego bardziej niż mógł przyznać. Czyli Ron pomagał … jakoś podniosło go to na duchu. – Harry nie obraź się, ale wyglądasz okropnie. Zapaszek w sumie też nie miły. Doradzam Ci kierunek prysznic, a później łóżko … dokładnie w tej kolejności. - Harry uśmiechnął się i odpowiedział pojednawczo:

- Co do mojego stanu, to nastąpił mały wypadek, ale wyliżę się. W tym celu zamierzam jak najszybciej skorzystać z Twojej rady. Ale powiedz mi, nie będziesz miał problemów przez to, że nie było Cię na lekcjach?
- To akurat nie będzie żaden kłopot, po spektakularnym bąku jaki uzyskałem dzięki pierdzącej poduszce, którą dostałem kiedyś od Lee oraz George'owi który lamentował o tym jak bardzo chciałem być na numerologi pomimo gazów i biegunki. - Ta wypowiedź przy okazji wyjaśniła Harry'emu, którego bliźniaka ma przed sobą: - Po drugim bąku Vector wręcz nalegała, bym sobie już poszedł. – Przez moment obaj zaśmiewali się szczerze z tej historii, po czym Harry już zupełnie poważny, błagalnym głosem zapytał:

- Słuchaj Fred macie może jakieś mikstury leczące? Są mi naprawdę bardzo, ale to bardzo potrzebne.

- Coś się na pewno znajdzie, a co konkretnego potrzebujesz?

- Eliksir uzupełniający krew, odkażający i wzmacniający. – Wymienił jednym tchem Harry, obserwując jednocześnie jak zaczynają zanikać efekty wielosokowania i u Freda pojawiają się rude kosmyki oraz piegi. Po kilku minutach naprzeciw Harry'ego stał już Fred we własnej rudowłosej postaci z wesołym uśmiechem na ustach:

- Jakkolwiek miło było pomagać, to jednak dobrze być sobą. Przynajmniej nie będę już musiał powtarzać materiału z piątej klasy. A wracając do Twoich spraw myślę, że bez problemu na jutro rano dostarczę te eliksiry. I przy okazji, powiedziałem Hermionie, że jesteś nieco zdołowany przez zbliżającą się noc duchów. To tak na wypadek, gdyby do tego wróciła … To widzimy się jutro i polecam kąpiel! - Zaordynował na koniec Fred i na odchodnym zdjął wszystkie zaklęcia, którymi wcześniej obłożył dormitorium. Po wyjściu rudzielca Harry bez zwłoki udał się pod prysznic.

Po cudownie odprężającej kąpieli od razu położył się spać. Był nieziemsko zmęczony i przy okazji chciał uniknąć pytań Rona. Postanowił, że rano wymyśli jakąś cudowną bajeczkę o tym jak przeżywa śmierć rodziców przed nocą duchów. Powinno zadziałać. Natomiast jutro, podczas dłuższej przerwy musi udać się do Hagrida … miał nadzieję, że gajowy będzie mieć coś jeszcze oprócz tego co już wymyślił, a co mogłoby pomóc Aragog'owi. - Ta myśl była ostatnią przytomną Harry'ego. Zasnął zanim jego głowa opadła na poduszkę.

Nazajutrz czuł się jak nowo narodzony. Podejrzewał, że gdyby nie ziółka Ilisy mogłoby być o wiele gorzej. Pozostali współmieszkańcy dormitorium jeszcze spali, spali zresztą jeszcze wszyscy Gryfoni. Było wcześnie, ale Harry po szybkim prysznicu zszedł do Pokoju Wspólnego. Tam ponownie ujrzał krzątające się i sprzątające skrzaty domowe. Rozejrzał się po nich, próbując dostrzec Zgredka, ale bezskutecznie. W pobliżu kominka pracował inny znany mu skrzat, który był tak zaaferowany czyszczeniem kominka, że nie zwracał uwagi na otoczenie i na to, że ktoś mu się przygląda i się do niego zbliża. Jakiś metr od celu Harry postanowił stworzenie uprzedzić o swojej obecności, by uniknąć sytuacji z hogwardzkiej kuchni.

- Dzień dobry Klapku. – Przywitał skrzata uprzejmie, nazywając po imieniu. Uszy stworzenia uniosły się lekko na dźwięk jego głosu, ale nie widać było jakichś gwałtownych reakcji, czy też oznak przestrachu i Harry uśmiechnął się do patrzącego teraz już na niego Klapka:

- Dobrze Pana Harry'ego widzieć. – Przywitał się skrzat. – W czym mogę służyć? - Zapytał kłaniając się, aż do podłogi:

- Wystarczy Harry, chciałem się tylko przywitać, nic więcej. - Odpowiedział chłopak siadając na miękkim dywanie w kolorze soczystej czerwieni. – Jak się miewasz?

- U Klapka wszystko w porządku, stara się swoje obowiązki wykonywać jak najlepiej i zaczął wychodzić poza kuchnię. – Odparło stworzenie bardzo dumne z siebie:

- Wcześniej nie wychodziłeś? - Zagadnął Gryfon nieco zaskoczony tą wiadomością.

- Umm ... Nie chciałem spotkać żadnego czarodzieja ... dlatego przez bardzo długi czas nie chciałem wychodzić. Dzięki Harry'emu Potter'owi po kilku latach znów wyszedłem!

Harry widział gołym okiem jak bardzo szczęśliwy jest teraz skrzat, dlatego postanowił odpuścić póki co rozmowę na temat przeszłości stworzenia. To musiała być smutna, a może i straszna historia i chłopak zdecydował odłożyć tę sprawę na późniejszy termin. Nie zamierzał jednak zupełnie zrezygnować z dowiedzenia się jak to było, jakie doświadczenia wywołały u tego niewielkiego stworzenia głęboką traumę.

- Jestem naprawdę z Ciebie dumny Klapku, to wielki krok w przód. – Pochwalił Gryfon, na co stworzenie uśmiechnęło się nieśmiało, kiwając głową.

- W Harry'm też zaszły pewne zmiany, Klapek wyraźnie to czuje. To tak jakbyś się zbliżył do nas. – Stwierdził skrzat, a Harry'ego odpowiedź skrzata wprawiła w osłupienie. Nie zdążył jednak zareagować, bo usłyszał za sobą:

- O! Harry już nie śpisz, mamy coś dla Ciebie! - Radosne głosy bliźniaków przerwały Gryfonowi zajmującą rozmowę. Skrzat zniknął w mgnieniu oka, a Harry klnąc pod nosem, że jak zwykle nie ma szczęścia i wszystko co zdaje się mieć jakiekolwiek znaczenie musi odkładać na późniejszy termin, z uśmiechem odwrócił się do nich. – Coś nie tak Harry? Czemu tak mamroczesz jakbyś nas niezbyt lubił? - Zapytał George z uśmiechem, potrząsając sporą skrzyneczką, Harry pomyślał, że tam muszą być eliksiry, ale by się upewnić zapytał:
- Czy to jest to o czym myślę?

- Otóż to Harry, chyba nie sądziłeś, że nie posiadamy żadnych mikstur leczniczych. Jeśli by tak było to mielibyśmy już na stałe prywatne łóżka u Pomfrey. – Zaśmiał się Fred, po czym przeszedł do rzeczy: – Okej mamy to co chciałeś, ile sztuk dokładnie potrzebujesz?

Harry zaczął się zastanawiać. Jeśli chodziło o eliksiry uzupełniające krew, odkażające i regenerujące, to zazwyczaj w fiolce jest dawka do zażycia naraz dla jednego czarodzieja. jednak Aragog z pewnością przekraczał kilkukrotnie taką wagę i Harry wątpił, czy to wystarczy. Szybko na oko przeszacował masę akromantuli i zdecydował, że weźmie po cztery fiolki z każdego rodzaju. W razie, gdyby to nie wystarczyło, miał nadzieję, że Hagrid go wesprze jakimiś swoimi środkami.

- Chciałbym po cztery sztuki z każdego jeśli to nie kłopot. Zapłacę oczywiście.

- Żaden kłopot, trzymaj. I nie proponuj nam pieniędzy, mamy nadzieję, że nadal trwasz przy obietnicy i będziesz głównym sponsorem naszego przyszłego sklepu.

- Nic się nie zmieniło. - odpowiedział Harry z uśmiechem chowając troskliwie uzyskane mikstury do torby. Kiedy już z tym skończył obydwaj bliźniacy poklepali go po ramionach i wręczyli jeszcze jedną fiolkę, tym razem uszatą do przetestowania, po czym szybko odeszli, a Harry z westchnieniem wsunął tą fiolkę do innej kieszeni w torbie. Usiadł na kanapie i zaczął rozmyślać nad opowiastką dla swoich przyjaciół. Kiedy już ułożył według niego całkiem wiarygodną wersję, nadszedł czas początku śniadania, do Pokoju Wspólnego zaczęli schodzić pojedynczy Gryfoni, ale Harry'emu nie chciało się czekać na przyjaciół. Był głodny i postanowił udać się w stronę Wielkiej Sali.

Na śniadaniu opowiedział Ronowi i Hermionie o swojej rzekomej chwilowej depresji, starając się nie przewracać oczami z irytacji, kiedy dziewczyna zasypywała go coraz to większą liczbą pytań. Apetyt mu dziś wyjątkowo dopisywał. I w końcu Ron zaczął nawet przecierać oczy ze zdumienia, a Harry skonstatował, że faktycznie półmiski przed nim zaczęły świecić pustkami. Musiał mieć iście wilczy apetyt. Starał się zachowywać jak zwykle, czekając na zajęcia, którymi na nieszczęście były dziś od rana eliksiry.

Ku swojej rozpaczy na lekcjach ze Snape'm Harry zupełnie nie mógł się skupić, a jak na złość tym razem każdy z uczniów warzył eliksir samodzielnie. Nauczyciel ponownie wrócił do swojej maniery prowadzenia uważnej obserwacji Harry'ego, co zdecydowanie dodatkowo go tylko rozpraszało. Po pewnym czasie Gryfon odpuścił i przestał się starać, mając świadomość, że efekt będzie marny. Niestety czujne oko profesora najwyraźniej zauważyło tą różnicę i Snape zdecydował się zareagować:

- Potter! Jeżeli w ciągu minuty mi wyjaśnisz powodów twojej żałosnej ignorancji, która dziś już osiągnęła szczyty wszystkiego obiecuję ci, że po lekcjach swój czas spędzisz na czyszczeniu kociołków. Wiesz w ogóle jaki eliksir dziś warzymy?

- Eee ... - Nie była to najbardziej elokwentna odpowiedź, więc po chwili Harry ucichł i pokręcił przecząco głową.

- Doprawdy Potter, żałosne, jak wszystko co z Tobą związane. – Wycedził Mistrz Eliksirów. - Piętnaście punktów od Gryffindoru oraz widzimy się po lekcjach. - Ogłosił Snape, ale Harry szybko wszedł mu w słowo:

- Proszę zaczekać! Naprawię go! - Gryfon miał świadomość, że nie może sobie pozwolić na szlaban zwłaszcza, że chciał zobaczyć się z Aragog'iem, a później też z Draconem w Hogsemade w ten weekend.

- Naprawisz? Nie bądź śmieszny w tej brei nie ma już niczego co można naprawić, a tym bardziej nie ma już tam podstawy, by stworzyć eliksir, który dziś warzymy!

Harry zaryzykował i zerknął w końcu na tablicę, by przypomnieć sobie nazwę eliksiru. Wyraźnie na niej widniało – eliksir wiggenowy. Zerknął na zawartość kociołka i skonstatował, że to co tam bulgotało nie przypominało wspomnianego eliksiru na żadnym etapie tworzenia. Snape mógł mieć rację. Z ratowania mogło nic nie wyjść, ale może uda się jakimś cudem coś z profesorem wynegocjować … skoro udało się z Aragog'iem, to czemu nie spróbować … Chłopak podjął decyzję i zapytał:

- Czy jeśli uda mi się stworzyć jakikolwiek eliksir z tego co mam w kociołku, odwoła pan mój szlaban? - Na twarzy Mistrza Eliksirów pojawiło się zaskoczenie, które prawie natychmiast zniknęło i zapadła chwila ciszy, w której nauczyciel świdrował Gryfona kalkulującym spojrzeniem, po czym odpowiedział:

- W porządku, masz czas do końca lekcji, ale pamiętaj, jeśli się nie uda, Twój szlaban zwiększy się dwukrotnie.

- Tak sir, tylko mogę mieć jeszcze jedną prośbę?

- Tracę cierpliwość Potter … - Padło w odpowiedzi, ale Harry zaryzykował i wyjąkał:

- Czy mógłby Pan mnie mniej intensywnie obserwować, byłbym wdzięczny. - Mistrz Eliksirów spojrzał na niego przenikliwie i nie odpowiedział, tylko ogłosił:

- Radzę już zacząć, czas się kończy.

Gryfon głęboko odetchnął i rozejrzał się po swoim miejscu pracy sprawdzając przy okazji, jakie składniki zgromadził: skrzydła muchy siatkoskrzydłej, śluz gumochłona, kora drzewa wiggenowego, krew salamandy, pokrzywa, mięta, woda miodowa, płatki ciermnika i parę innych. Jak zauważył, połowa zaledwie zgadzała się z oryginalnym przepisem, a drugą połowę nawet nie zdawał sobie sprawy, że wziął z zaplecza. Spojrzał w stronę Sape'a i z konsternacją stwierdził, że oczywiście go obserwuje z ironicznym uśmiechem na twarzy. Chłopak westchnął i skupił ponownie na swoim warsztacie pracy. Zupełnie nie pamiętał, których składników użył dotychczas. Wyrzucał sobie teraz, że był tak nieuważny, ale po chwili mentalnie kopnął się i zebrał w sobie. Czas uciekał nie było go już na niewczesne narzekania. Musiał coś wymyślić, by określić co wcześniej wrzucił do kociołka. Pochylił się nad swoim eliksirem, który bardziej przypominał obrzydliwą żółtą maź o konsystencji puddingu i spróbował wyczuć zapach składników. Przynajmniej tych których mu się uda. Wiedział, że większość zmienia zapach po zmieszaniu z innymi, ale alternatywnych pomysłów nie miał. Pierwsze co poczuł to wyraźny zapach ciermnika, to nieco go podbudowało. Kolejne zapachy, które do niego dotarły, były bardziej subtelne, a jednak jakimś cudem potrafił je odróżnić. Skupił się jeszcze bardziej, bo musiał je nie tylko wyróżnić, ale jeszcze nazwać. Na koniec ustalił tyle ile potrafił i zabrał się za działanie. Najpierw trzeba było masę w kociołku rozrzedzić … Podgrzał całość na małym ogniu dolewając soku z chrobotnika oraz dosypując odrobinę sproszkowanego rogu jednorożca pozostawił miksturę na małym ogniu i zaczął siekać drobno śledzionę nietoperza. Z zadowoleniem stwierdził, że zawartość kociołka powoli zmienia konsystencję i zaczyna przypominać eliksir. Zwiększył ogień mieszając zgodnie z ruchem wskazówek zegara trzy razy, a po dodaniu śledziony kolejne trzy. Chwilę obserwował miksturę, którą uzyskał, a która wyglądała coraz lepiej i zamyślił się głęboko. To co miał teraz na stole jakoś nie wydawało mu się przydatne, dlatego szybkim krokiem ruszył do składzika po kilka innych składników. Wziął kilka kropel smoczej krwi w tym wypadku walijskiego zielonego, skorupkę z jaja żmijoptaka, a w ostatniej chwili cofnął się po gałązkę lawendy. Czuł, że powinien ją wziąć i przy okazji bardzo ładnie pachniała, więc miał nadzieję, że poprawi aromat tego, co miał nadzieję uzyskać, jako efekt ostateczny. Wracając do stolika zauważył, że Snape zajrzał do jego kociołka i pokiwał głową z politowaniem, po czym spokojnym krokiem wrócił do sprawdzania postępów innych. Harry poczuł się zdeterminowany, by naprawdę sprawić uciążliwemu nauczycielowi niespodziankę. Zajął się więc przyrządzaniem swojej mikstury z jeszcze większym zapałem. Po dodaniu skorupek żmijoptaka, które pokruszył na większe kawałki, jego eliksir był już bardziej klarowny, a po dodaniu krwi smoka przybrał barwę dojrzałej truskawki. Harry zadowolony, że zawartość kociołka zaczyna przynajmniej przypominać jakiś eliksir, wahał się przed dodaniem lawendy. Kątem oka dostrzegł pośród składników proszek ze szponów gryfa i pomyślał, że może być pomocny. W sumie przecież sam nie wiedział co tworzy, więc każdy pomysł, który nie spowoduje spektakularnego wybuchu, a poprawi jakość mikstury był cenny. Dodał połowę posiadanego proszku i po chwilowym zastanowieniu zdecydował się na wrzucenie lawendy, która spowodowała, że nad kociołkiem pojawił się kłąb fioletowego dymu. Ten efekt uboczny zwrócił na stanowisko Harry'ego uwagę innych, ale Gryfon nie przejął się tym i zamieszał chaotycznie miksturę gasząc ogień i równocześnie obserwując jak zmienia barwę na ciemny róż.

- Potter! Co ty wyprawiasz! - Skupiony na obserwacji zawartości kociołka Harry aż podskoczył na dźwięk głosu profesora.

- Em ... nic panie profesorze, już skończyłem – Odpowiedział szybko Gryfon, a nauczyciel na to oświadczenie podszedł do jego stanowiska pochylając się nad efektem pracy. Mikstura wyglądała nieźle, co zważywszy na wcześniejsze rozkojarzenie chłopaka i tak było dużym osiągnięciem. Profesor powąchał eliksir, ale zapach, ani barwa kompletnie nic mu nie mówiły. Niezbyt pewna mina Potter'a wskazywała wyraźnie, że chyba sam nie wiedział co stworzył, ale trzeba było się co do tego upewnić i Snape zabrał się do tego na swój niepowtarzalny sposób:.

- Dobrze, więc powiedz nam wszystkim Potter co uwarzyłeś? – Zapytał kpiąco zdeprymowanego ucznia, doskonale zdając sobie sprawę, że ten nie zna odpowiedzi na to pytanie. Milczenie chłopaka było wymowne. – Wobec tego zażyj go i pokaż nam wszystkim jaki efekt otrzymasz. – Machnięciem ręki uciszył próbującą protestować Hermionę i wyczekująco obserwował niesfornego dzieciaka:

- W porządku – Odpowiedział spokojnie Harry. Nie chciał dać temu dupkowi satysfakcji, więc napełnił fiolkę swoim eliksirem i wypił do dna, powstrzymując w ostatniej chwili gest niemego toastu. To z pewnością zapewniłoby mu szlaban pewnie przez miesiąc. Eliksir nie był najgorszy w smaku, co dla Harry'ego było atutem, niestety już po chwili stało się jasne, że ma jeden poważny mankament. Nic się nie działo, więc wydawało się, że był bezużyteczny. Wszyscy, włącznie ze Snape'm, obserwowali go uważnie w oczekiwaniu, że coś się wydarzy, on sam czegoś oczekiwał, a nawet się obawiał, jednak do końca lekcji nie stało się kompletnie nic.

- Widzimy się przez następne dwa tygodnie na szlabanie Potter. – Wycedził po tym jak minął czas przeznaczony na zajęcia zadowolony Snape, a zdesperowany Harry zaryzykował prośbę:
- Proszę nie mogę tego przełożyć? - Zapytał cicho z zaskoczeniem konstatując, że z niewyjaśnionych powodów wszyscy, włącznie ze Snape'm, nagle chwycili się za głowy zasłaniając uszy, a na ich twarzach pojawił się wyraz bólu. Gryfon zdezorientowany rozejrzał się wokół:

- Potter zamknij się i nie odzywaj dopóki ci nie pozwolę, zrozumiano?! - Ryknął Sanpe i nie czekając na reakcję chłopaka komenderował dalej równie głośno. – Reszta jeśli czuje, że ma uszkodzony słuch proszę się wybrać do Pomfrey! - Harry zamrugał w zdumieniu, po czym zagapił się na nauczyciela w szoku. Tymczasem pozostali uczniowie szybko zebrali swoje rzeczy i szybko wyszli. Harry został w klasie z zamyślonym i wędrującym po pomieszczeniu profesorem. Nie wiedział o co chodzi, sam nie odczuł żadnych sensacji usznych, czy innych anomalii, jednak posłusznie milczał czekając na instrukcje Mistrza Eliksirów. Ten ostatni w końcu zakończył swoją wędrówkę i zapytał:

- Czy zdajesz sobie sprawę co właśnie uwarzyłeś Potter? I kiwaj tylko głową! - Rozkazał Snape, więc Harry pokręcił głową na znak, że nie.

- Gratuluję Potter, udało ci się uwarzyć nowy czarno magiczny eliksir. Jeszcze raz gratuluję, jasna strona będzie naprawdę z Ciebie dumna. – Oznajmił Mistrz Eliksirów z jawną kpiną, a Harry'emu opadła ze zdumienia szczęka.