piątek, 30 sierpnia 2019

Rozdział 1: Żyjąc przeszłością


I powracam z kontynuacją Signum Temporis! Dziękuję za wszystkie komentarze i muszę przeprosić, że na nie nie odpowiem, ale czas dosłownie kradnę na pisanie bo, nie dość że poprawiam Signum to dzięki waszemu wsparciu napisałam szybciej Nomen. I gdzieś tam po godzinach pisze się jeszcze Persona... Także obecnie piszę najwięcej w całej mojej karierze. Oczywiście odpowiem już na każdy komentarz pod tym rozdziałem. Dziękuję Ci że tutaj jesteś. 

Prace konkursowe proszę przesłać do końca września na mój e-mail ;) 

Betowała: Matonemis



Rozdział 1: Żyjąc przeszłością

Z każdą mijającą godziną Aren coraz bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że naprawdę wrócił do swoich czasów. Miał nadzieję... łudził się, że jego pierwsze wrażenie okaże się tylko koszmarem. Nie ruszył się ze swojego miejsca aż do świtu. Już pierwsze promienie słoneczne ujawniły tragiczną rzeczywistość. Sprawdził jeszcze, tak na wszelki wypadek, czy nie śpi. Wbił sobie mocno w ramię paznokcie, ale ból był prawdziwy. Poza tym, nader prawdziwe były zaklęcia, które rzucał. Miejsce w którym był wyglądało, jakby ktoś toczył tu bitwę. Próbował wezwać mężczyznę, który go tutaj odesłał. Nawoływał go, krzyczał, prosił, błagał... bez rezultatu. Zresztą w głębi serca wiedział, że to nie miało sensu, ale musiał spróbować wszystkiego...

Usiadł pod drzewem obejmując kolana i patrząc smętnie na Hogwart, który było widać w oddali. Racjonalna część umysłu podpowiadała, że powinien tam wrócić... tylko do czego w zasadzie? To była na pewno jedna z kwestii, którą musiał sprawdzić. Po chwili poraziła go inna myśl. Skoro rozpatruje takie opcje to oznacza, że podświadomie zaczyna godzić się z tą sytuacją... Tymczasem realnie rzecz biorąc było zupełnie na odwrót. Nie chciał tutaj być.

O tak. Wiedział doskonale i nie trzeba mu było tego przypominać, że to tutaj się urodził. Nie zmieniało to faktu, że gdzieś tam w środku czuł inaczej. Przepełniało go przekonanie, że tak naprawdę jego miejsce jest w przeszłości... W tamtych czasach też nie miał łatwo, wręcz odwrotnie, ale w kłopotach nie był sam... Miał osoby, którym ufał bezgranicznie, które były dla niego zawsze oparciem i pomocą. A teraz...? Teraz to nawet nie wiedział, czego może się tutaj spodziewać.

Czas było przejść do działania. Musiał sprawdzić czy jego wizyta w przeszłości zmieniła coś w przyszłości... Obawiał się tego, ale wychodził z założenia że wiedza o tym, że mogło do takich zmian dojść, to już połowa sukcesu. Chyba nie mogło być już nic gorszego od sytuacji, w której aktualnie się znalazł.

Wstał otrzepując odzież. Wciąż miał na sobie szaty, w których występował podczas Turnieju... Sięgnął po swoją torbę pamiętając słowa mężczyzny i wyciągnął z niej znajomy, satynowy, zwinięty w kłąb materiał. Strzepnął nim i nałożył na siebie. Efekt potwierdził tylko jego przypuszczenia. Peleryna niewidka działała tak samo jak wtedy, zanim przeniesiono go do tamtych czasów. W zasadzie był z tego zadowolony. Ten fakt ułatwi mu przedostanie się do wieży Gryffindoru. Miał nadzieję, że Ron z Hermioną nie będą na niego czekać w pokoju wspólnym. Dochodziła piąta nad ranem, więc teoretycznie powinni obydwoje spać... Musiał się przebrać.

Na szczęście udało mu się przemknąć do ukrytego przejścia na zapleczu Miodowego Królestwa, wraz z jednym z pierwszych pracowników sklepu, którzy pojawili się w nim skoro świt. Szedł tajemnym korytarzem czując z nerwów szybkie bicie serca. Dla niego Harry Potter już nie istniał. Był osobą stworzoną przez ludzi, którzy chcieli nim manipulować, sprawić żeby grał tak jak oni mu zagrają. Kreowali go na Złotego Chłopca i wybawiciela wtedy, kiedy tego potrzebowali. Kiedy nie był potrzebny, albo jego osoba nie była wygodna, sprowadzali ten wizerunek do parteru. Wyzywali od kłamców i szaleńców... Podejrzewał też, że istniało inne wyjście jeśli chodziło o wakacje u Dursleyów. Musiała być inna opcja, by nie musiał wracać do swoich okropnych krewnych...

Problemem, który nagle zaświtał mu w głowie, była jedna rzecz: Dumbledore znał zarówno Arena Greya, jak i Harry'ego Pottera. Przygryzł wargi... Po zastanowieniu doszedł do wniosku, że nie ma wyjścia. Nie może wypaść z roli. W tych czasach musi ponownie stać się Harrym na użytek wszystkich tutejszych obserwatorów. Nie powinien zostać zdemaskowany, zwłaszcza przez tego starca. Przecież z pierwszej ręki wiedział doskonale na co było stać starego manipulatora.

Zanim wyszedł zza posągu jednookiej wiedźmy wyciągnął mapę Huncwotów, by sprawdzić korytarze. Na szczęście było pusto. Filch był w oddalonej części zamku, a Snape koło Wielkiej Sali. Mógł przemknąć do wieży nie zauważony. Jakiś czas potem dotarł na miejsce. Tutaj chwilę stał przed portretem, starając się przypomnieć hasło, które było ostatnie. Zadziałało. Gruba Dama przepuściła go, nie zadając zbędnych pytań niewidocznej postaci. Taki stan rzeczy uważał za spory błąd w systemie, ale nie zamierzał nic z tym robić. Dla niego był wygodny.

Pokój wspólny wyglądał tak samo jak go zapamiętał. Niby nie było go tu tak długo... te dominujące barwy złota i czerwieni. Miał teraz porównanie. Uważał, że pokoje wspólne Slytherinu umieszczone w lochach zamku, miały zdecydowanie więcej klasy i wbrew pozorom były bardzo przytulne. Tutaj wystrój sprawiał wrażenie trochę przypadkowego, obliczonego na to, żeby tylko barwy domu Godryka się zgadzały. Abraxas zapewne nie omieszkałby po swojemu skomentować tego zagracenia i przesytu. Byłby niewątpliwie zdegustowany całością. Uśmiechnął się na samą myśl, ale po chwili zagryzł boleśnie wargę. Jego przyjaciela tutaj nie było...

W pokoju wspólnym nie było dwojga Gryfonów, których spotkania obawiał się najbardziej. Z ulgą udał się po schodach do dormitorium. Wszedł ostrożnie do środka. Tutaj również było tak samo jak zapamiętał. Nawet jego łóżko stało tak jak przedtem, oddalone od innych. Przechodząc obok łóżek pozostałych zajmujących sypialnię, wyczuł zaklęcia ochronne. Tylko jego i Rona łóżka były od nich wolne. Pochylił się nad swoim kufrem, skompletował potrzebne rzeczy w tym piżamę, schował do kufra pelerynę, śpiącą Agresję i torbę, zamknął go i skierował się do łazienki zamykając drzwi zaklęciem.

Nawet chłodny prysznic nie ukoił smutku, który odczuwał. Spojrzał w swoje odbicie w lustrze. Ból było widać w jego oczach. Zamknął je na moment skupiając się nad zaklęciem zmieniającym barwę. Kiedy rozchylił powieki stało się to co zawsze. Ostrość widzenia znacznie spadła. Sięgnął po okulary, założył je i ponownie zerknął w lustro. Skrzywił się na widok brązowych tęczówek. Wolałby swój oryginalny kolor oczu. Spojrzał na włosy. Były dłuższe i miał je zupełnie inaczej ułożone. Trzeba było to naprawić i powrócić do dawnego, nieujarzmionego ptasiego gniazda.

Zaśmiał się gorzko wspominając słowa Abraxasa, który drugiej nocy w tamtej rzeczywistości, zrobił mu długi wykład o właściwej pielęgnacji włosów. Blondyn zaserwował mu tą mowę po tym, jak zapomniał użyć grzebienia po prysznicu i rano ciężko było ujarzmić jego czuprynę. Rady były naprawdę pomocne i dużo mu dały. Teraz panowanie nad niesforną fryzurą nie stanowiło problemu, ale ze względu na potrzebę chwili musiał wrócić do starych nawyków. Skrócił trochę włosy za pomocą magii, nastroszył je zakładając wielką, pasiastą piżamę po swoim kuzynie.

Ponownie krytycznie spojrzał w lustro. W odbiciu widział już Harry'ego Pottera, choć z zupełnie innym wyrazem twarzy. Musiał trochę poćwiczyć. Po kilkunastu próbach mina wyglądała już całkiem znajomo, a jednocześnie zupełnie obco.

Wrócił z powrotem do kufra, schował ubrania turniejowe i wszystkie odkryte w nich rzeczy, zamknął kufer i zabezpieczył go kilkoma zaklęciami. Usiadł na łóżku i zastanowił się głęboko. Wyglądało na to, że eliksiry i te składniki, które trafiły tutaj wraz z nim, nie uległy zniszczeniu, degradacji, czy jak to nazwać. Było to w pewien sposób pocieszające... Przynajmniej miał pewność, że to co przeżył było prawdziwe... Abraxas, Sam, Liam, Turniej... Tom...

– Harry, wróciłeś? – usłyszał niepewny głos Rona.

Zaczęło się. Zebrał się w sobie i odpowiedział cichym, udręczonym głosem, którego jakoś nie potrafił jeszcze opanować:

– Tak... Wróciłem... Jutro porozmawiamy... – zaskoczone sapniecie Rona było jedynym komentarzem, ale na szczęście rudzielec podarował sobie dalsze dyskusje.

***

Obudził go głośny harmider rozmów, śmiechy, dosyć donośne zamykanie drzwi od łazienki... był pewien, że Lestrange robi to specjalnie. Oczywiście w końcu się znudzi kiedy zauważy, że nie przynosi to żadnego skutku. Uparcie wciąż nie otwierał oczu mając nadzieję, że współmieszkańcy pozwolą mu spać dalej. Był pewien, że gdy zaczną zbliżać się lekcje, Abraxas jak zwykle najpierw odgarnie mu delikatnie ręką kosmyki grzywki, po chwili lekko potrząśnie za ramię i cicho szepnie do ucha, żeby przestał udawać, bo najwyższa pora wstawać. Zdecydowanie zbyt dobrze go znał. Lubił tą codzienną rutynę. Zdawał sobie sprawę, że blondyn zawsze czekał aż do ostatniej chwili, by go obudzić bez zbędnych świadków.

Zupełnie nagle zaatakowała jego świadomość smutna rzeczywistość. Umysł rozjaśnił mu się, kiedy opadły z niego resztki snu na skutek dosyć gwałtownego szarpnięcia za ramię, do którego dołączyły głośne słowa Rona:

– Harry! Wiem, że wróciłeś wczoraj późno, ale musisz wstać. Ominie cię śniadanie! – żeby podkreślić wagę swoich słów, rudy Gryfon szarpnięciem odsunął jego kołdrę. Leżący chłopak wzdrygnął się z zimna, które nagle go owiało. Żeby jakoś rozwiązać problem i uprzedzić pytania odparł:

– Idź przodem. Dołączę do was za jakieś piętnaście minut. Postaraj się tylko zostawić mi jakieś bułeczki dyniowe. Powiedz Hermionie, że wszystko ze mną w porządku i nie musi się martwić.

Ron zatrzymał na nim dłużej spojrzenie. Od razu wzmógł czujność zastanawiając się, czy aby na pewno dobrze odgrywa swoją rolę, czy wszystko jest w porządku z jego wyglądem, czy nie popełnił w nim jakiegoś głupiego błędu. Rudzielec po chwili odwrócił się jednak, ale zamiast wyjść usiadł na swoim łóżku i znowu spojrzał na niego mówiąc:

– Myślałem, że jesteś na nas wściekły... Szczerze mówiąc nie jestem pewien jak zareagować na to... czuję się jeszcze bardziej gównianie... zachowujesz się jakby wczorajsze wydarzenie w skrzydle szpitalnym nie miało miejsca.

– Oh... – wymsknęło mu się na takie dictum. Miał tyle czasu, by przetrawić dawne urazy, że zwyczajnie zapomniał o tamtej sytuacji. Ron jednak wyglądał na naprawdę skruszonego i pełnego poczucia winy. Trzeba było jakoś wybrnąć, dlatego oględnie stwierdził: – Potem o tym porozmawiamy. Przez jakiś czas chcę być po prostu sam.

W zasadzie było to zgodne z prawdą. Cieszył się, że ma przynajmniej dobrą wymówkę, żeby choć przez moment dłużej mieć względny spokój. Ron skinął głową na potwierdzenie i dopowiedział:

– Chciałbym żebyś wiedział, że naprawdę jest mi przykro... Nie będę jednak naciskać. Razem z Hermioną poczekamy, aż sam do nas przyjdziesz. Czy to będzie w porządku?

Musiał przyznać, że nie przywykł do takiego zachowania u Rona. W dodatku wyglądało to tak, jakby rudzielca dręczyło coś znacznie więcej niż afera z Umbridge. Kiedy teraz się nad tym skupił i pogrzebał w pamięci doszedł do wniosku, że zdarzało się to już wcześniej, ale nie zwracał na to uwagi. Teraz, kiedy miał za sobą epizod bycia Ślizgonem, znacznie łatwiej potrafił odczytywać ludzi.

Przedłużająca się cisza sprawiała, że rudy Gryfon wyglądał na coraz bardziej nerwowego. Nie wiedział jak ma ująć w słowa odpowiedź dla rudzielca, dlatego po prostu tylko skinął głową. W oczach byłego przyjaciela zobaczył ból. Rudy Gryfon po chwili sięgnął do szuflady i wyjął z niej niewielką torebkę z Miodowego Królestwa, kładąc ją na nocnym stoliku Harry’ego mówiąc:

– To nic takiego, ale twoje ulubione... do zobaczenia Harry.

Kiedy wreszcie został sam opadł z powrotem na łóżko wzdychając ciężko. To było trudne. Bardziej niż by przypuszczał. A to była przecież zaledwie jedna rozmowa z Ronem. Czuł, że z dziewczyną będzie znacznie gorzej. Harry dosyć szybko dawał się obłaskawić przyznając jej rację, bo obawiał się, że zostanie sam. Jako Aren nie myślał w ten sposób. Nie miał kłopotów z samotnością i... Wniosek był jeden. Musiał się z nimi ponownie pojednać głównie dlatego, że tylko oni posiadali wiedzę o tym co mogło się zmienić. Na razie nie zauważył żadnych zmian, wszystko wyglądało jak wcześniej, ale oczywiście nie mógł tego przyjąć z góry za pewnik. Na szczęście był weekend, więc mógł się skupić na zbieraniu informacji. Poza tym musiał ponownie odwiedzić tamto miejsce, z którego został zabrany i do którego teraz powrócił.

Wstał spokojnie i nie spiesząc się wyciągnął z kufra ubrania codzienne. Dziwnie się czuł ubierając ponownie kamizelkę i krawat w barwach Gryffindoru. Było mu jakoś tak nieswojo. Pamiętał, że kiedy został przydzielony do Slytherinu, dosyć szybko się zaaklimatyzował. Lubił kolory tego domu. Tym bardziej w momentach, kiedy Abraxas mu mówił, że barwy Slytherinu zostały dla niego stworzone. Jedyna czerwień którą uwielbiał, to oczy Toma i to nie istotne jaką emocję wyrażające... Byleby patrzyły na niego. Żadna inna czerwona barwa nie była w stanie tej konkretnej dorównać...

Musiał, zwyczajnie musiał wiedzieć co się stało z pozostałymi ludźmi po tym jak zniknął z tamtych czasów. To był jego cel. Z tym postanowieniem opuścił wieżę Gryfonów, udając się na śniadanie. Wyszedł z założenia, że póki żołądek ściska mu głód, nie będzie w stanie skupić się na zadaniu. Potrzebuje sił, by zmierzyć się z informacjami i z innymi ludźmi.

Na korytarzu mijani uczniowie rzucali mu różne spojrzenia. W oczach młodszych roczników dominował strach, a u jego równolatków i u uczniów starszych głównie politowanie i wyższość. Te ostatnie znał bardzo dobrze z przeszłości, więc nie miało dla niego większego znaczenia. W tamtej rzeczywistości do tego wszystkiego dochodziły ukradkowe spojrzenia, dziwne chichoty, podążanie wzrokiem za jego postacią, co doskonale wyczuwał. Na to wówczas nie zwracał żadnej uwagi, chyba że śledził go wzrok Toma. To spojrzenie przyciągało go niczym ćmę do źródła światła... choć światło było akurat niezbyt adekwatnym określeniem dla tego dupka...

Zacisnął dłonie w pięści, starając się opanować wspomnienia i wrócić do rzeczywistości. W ten sposób tylko sobie uświadamiał jak wiele stracił. Z drugiej strony, paradoksalnie, myśli o tamtej rzeczywistości pomogły mu się opanować i odzyskać równowagę. Akurat dotarł do Wielkiej Sali i odruchowo skierował swoje kroki do stołu Ślizgonów. W połowie drogi zreflektował się, zawrócił i powędrował do Gryfonów. Usiadł z brzegu biorąc w dłoń kanapkę i nalewając sobie soku z dyni. W tym momencie złapał się na myśli, że wolał jednak sok z leśnych owoców serwowany w Durmstrangu. Tutejszy napitek wydawał się mdły w stosunku do bogatego smaku i aromatu napoju serwowanego w tamtej szkole.

Spojrzał na dosyć głośne towarzystwo, dostrzegając bliźniaków Weasley, którzy zrobili akurat kawał Deanowi. Po wypiciu soku włosy i brwi chłopaka zrobiły się tęczowe. Sam poszkodowany tego nie zauważył, póki ktoś nie pokazał mu jego odbicia w pustym półmisku. Widząc reakcję ofiary bliźniaków, stół Gryfonów gremialnie wybuchnął śmiechem.

Tymczasem Aren w duchu z nawyku zaczął analizować przypuszczalny skład mikstury zaserwowanej Gryfonowi przez bliźniaków. Musiała pozostać neutralna w smaku skoro Thomas nie połapał się, że wypił coś z dodatkiem eliksiru. Można przypuszczać, że twór jest słodki w smaku i dlatego nie zniszczył pitego przez chłopaka soku z dyni. Z wodą pewnie byłby większy problem. Słodki smak można było uzyskać dodając do eliksiru najpierw fasolki sopophorousa, a później sproszkowane kolce jeżozwierza. Wchodziły ze sobą w reakcję dając znośny efekt. Sam wywar po zakończeniu warzenia miał tęczowy połysk. Wystarczyło wzmocnić ten efekt...

Spojrzał jeszcze raz na czarnoskórego chłopaka, który nawet teraz nie bardzo przejmował się, że padł ofiarą dowcipu i był trochę pobudzony. To świadczyło o niewielkiej dawce eliksiru euforii, którego skutki widocznie jeszcze w ofierze pozostały. Co do niecodziennego koloru włosów natomiast... stawiał na figę abisyńską. Z tego co mówił Herbert, bardzo wiele zależy od użytej w miksturze odmiany, a jak wiadomo istnieje co najmniej kilka jeśli chodzi o te figi. Mówił też, że wiele wnosi sposób uprawy magicznych roślin. Odpowiednia pielęgnacja potęguje, albo zmniejsza, łagodzi ich działanie.

Pamiętał, że mówił też z rozgoryczeniem o tym, jak wielu zielarzy idzie po prostu na skróty, pracując jedynie nad uprawą roślin. Tacy już dawno przestali badać i odkrywać. Wielu z nich boi się zwyczajnie ewentualnych wypadków, które w zasadzie przy eksperymentach są nieuniknione. Aren się z tym zgadzał. Co do nauczyciela zielarstwa z tamtych czasów... nigdy Herbertowi nie powiedział o tym co uważa o jego sposobie pracy. Tymczasem był zdania, że profesor przesadza w drugą stronę. Jego twory bywały mocno ryzykowne. Kiedy tak sobie pomyślał, w głowie zabrzmiał mu głos Beery’ego, który z pewnością skwitowałby jego gderanie słowami: przyganiał kocioł garnkowi Aren.

Uśmiechnął się do swoich myśli, czując na sobie spojrzenia rzucane przez domowników. Lojalnie siedział na uboczu i cieszył się ze swojej samotności. Do czasu. Usłyszał otwierające się drzwi Wielkiej Sali, zerknął tam i ujrzał znajome blond włosy. Ich właściciel nosił tą czuprynę stawiając iście królewskie, dumne kroki dziedzica rodu Malfoyów. Oczywiście towarzyszyli mu Crabbe i Goyle. Blondyn wydawał się być takim, jakim go pamiętał. Odprowadził go wzrokiem, aż do miejsca przy stole, które tamten zajął. Kiedy tylko usiadł, jakby wyczuwając wzrok Arena uniósł oczy i skrzyżowali spojrzenia. Draco w widoczny sposób był zaskoczony tak jawną obserwacją, ale Aren nie zerwał połączenia, chcąc zobaczyć w nim cokolwiek z Abraxasa. Czuł dziwną, irracjonalną potrzebę, żeby znaleźć... cokolwiek. Blondyn uniósł znajomo brew w irytującym geście, jednak kiedy Aren nie odwrócił spojrzenia speszył się, odwracając wzrok w stronę Pansy.

Przez myśl Arena przeszło, że Draco byłby najpewniejszym i najlepszym źródłem informacji o Abraxasie. Był w końcu jego wnukiem. Prasie i plotkom zdecydowanie nie ufał... Niespodziewanie poczuł ból w sercu na myśl o swoim przyjacielu. Skoro urodził się Lucjusz, to Abraxas był jednak zmuszony ożenić się z jakąś kobietą czystej krwi i spłodzić z nią potomka. W ten sposób spełnił obowiązek wobec rodu. Na pewno nie było to dla niego łatwe. Przecież nawet nie lubił kobiet. Nadal uważał, że nikt tak bardzo nie zasługiwał na szczęście jak Abraxas, a jednak...

Znowu spojrzał na Draco. Wiedział, że to jak się ten chłopak zachowywał, to jedynie pozory. „Jego” Malfoy zachowywał się początkowo podobnie w towarzystwie innych. Na rozluźnienie pozwalał sobie tylko gdy byli we dwóch. Pamiętał jaki był Draco, kiedy spotkali się w innych okolicznościach... Zatrzymał się przy tej myśli, wstał gwałtownie ze swojego miejsca, zwracając na siebie chwilową uwagę siedzących w pobliżu. Nie przejął się tym wychodząc z Wielkiej Sali i udał się do sowiarni wciąż rozmyślając.

Draco znał go przecież jako Arena Greya. W końcu w ten sposób powstało jego nowe ja. Być może podczas kolejnej wizyty w Hogsmeade, jeśli do niej dojdzie, dowie się więcej o tym jak wyglądała przeszłość, z której został zabrany. Miał tak wiele pytań... Najpierw jednak musiał dowiedzieć się podstaw dotyczących jego samego. Nie chciał popełnić żadnej gafy. Nie był już przecież ignorantem jak wcześniej. Wiedział jak ważne było utrzymywanie niezbędnych póki co pozorów.

Dotarł do sowiarni i rozejrzał się najpierw za Hedwigą. Zauważył ją na najniższej żerdzi koło innych sów. Ruszył w jej kierunku, czując lekkie wzruszenie na widok ptaka po tak długim czasie. Sięgnął do niej ręką delikatnie gładząc pióra i uśmiechając się, gdy ta pieszczotliwie uszczypnęła go dziobem:
– Dla ciebie to było zaledwie kilka dni... a jednak nawet ty wciąż jesteś taka sama. Dobrze cię widzieć. Wyglądasz doskonale Hedwigo...
Ptak spojrzał na niego w oczekiwaniu na list. Chłopak poczuł wyrzuty sumienia wiedząc, że nie może użyć swojej własnej sowy. Musiał posłużyć się szkolną. Nie chciał jednak ponownie zawieść swojej sowy, dlatego napisał krótką notatkę do księgarni w Hogsmeade w sprawie zamówienia. Poprosił, żeby przyszykowano je na przyszły weekend. Hedwiga w widoczny sposób ożywiła się dostając tę drobną misję. Lekko trąciła go głową w policzek i uniosła się do lotu.

Kiedy już zniknęła, chłopak usiadł na parapecie, układając w głowie krótki list do Draco. Nie znali się przecież długo, to znaczy w konfiguracji Grey–Malfoy, ale wydawało się, że blondyn polubił go. Miał nadzieję, że będzie chciał się spotkać ponownie. Napisał:

Drogi Draco,
ostatnim razem nasze spotkanie było wyjątkowo udane, ale niestety
stosunkowo krótkie. Co powiesz na powtórkę w następny weekend?
Czekam na twoją sowę
Aren

To powinno wystarczyć. Jeżeli Ślizgon miałby się zgodzić, to nie ma potrzeby pisać więcej. Jeśli nie, to cokolwiek by nie napisał i tak będzie zbyt mało. Teraz pozostało wysłać przesyłkę i czekać na odpowiedź. Wziął głęboki oddech podając list średniej wielkości puchaczowi, który niemal natychmiast zerwał się do lotu i zniknął za zakrętem.

Aren przymknął na moment oczy. Abraxas był pierwszym, o którym szukał informacji. Teraz przyszła kolej na zastanowienie się jak to zrobić z innymi. Przyszła kolej na dwójkę pewnych durmstrangczyków. Wiedział, że poszukiwania Sama i Liama skierują go zapewne ku znalezieniu wiadomości o przebiegu Turnieju Trójmagicznego. Tak, to był dobry trop, chociaż bał się tych wieści i konsekwencji ich zdobycia.

Czas było udać się do biblioteki. Kiedy tam dotarł okazało się, że jest dosyć zatłoczona. Uczniowie starali się na ostatnią chwilę wykonać zadania domowe. Pośród innych głów dostrzegł także znajome czupryny swoich przyjaciół. Musiał przejść obok nich, by dostać się do regałów. Ruszył zdecydowanym krokiem, nie zatrzymując się i łapiąc w przelocie zbolałe spojrzenie Rona oraz smutne Hermiony. Dziewczyna chciała coś do niego powiedzieć, ale Ron powstrzymał ją chwytając za rękę i kręcąc przecząco głową. Aren musiał przyznać, że to było dosyć miłe zaskoczenie.

Oczywiście myślał tak do momentu, kiedy przypomniał sobie treść podsłuchanej rozmowy. Im dłużej przebywał w tej rzeczywistości, tym bardziej tego typu wspomnienia go uwierały. Tam nie musiał sobie tym zawracać głowy. Był pewien, że już tutaj nie wróci... Wrócił jednak... i niestety będzie musiał w końcu zmierzyć się z okrutną rzeczywistością, ale nie teraz... jeszcze nie...

Musiał... musiał wiedzieć... jak wyglądał dalszy przebieg Turnieju i co się stało ze wszystkimi jego przyjaciółmi. Wziął głęboki oddech idąc w stronę szkolnych kronik. Najpierw warto było zobaczyć czy wszyscy tutejsi uczniowie ukończyli Hogwart. To był dobry początek. Tknięty jakimś impulsem i czując cały czas spojrzenia przyjaciół, skręcił najpierw do sekcji zielarstwa i dla niepoznaki wziął stamtąd kilka książek. Absolutnie nie obchodziło go co na ten temat pomyślą i czy ma odrobione wszystkie prace domowe.

Później ruszył w głąb między regały, niby czegoś szukając. Wiedział gdzie ma iść. Archiwum było dosyć oddalone. W okolicy nie było innych uczniów, a przed oczami tych rezydujących w czytelni był zasłonięty regałami. Zaczął poszukiwać wzrokiem odpowiedniego rocznika... i dość szybko odkrył jego, a raczej ich rocznik... Wyciągnął księgę i skierował się do stolika, który był najbardziej oddalony od innych. Co prawda wątpił żeby ktoś chciał zakłócić jego spokój, ale na wszelki wypadek...

Otwierając kilka publikacji i rozkładając pergaminy i inne akcesoria zaszył się na swoim domniemanym stanowisku nauki, otwierając kronikę. Od razu sięgnął do części dotyczącej domu węża i zaczął od pierwszego roku, odszukując wzrokiem znajome twarze grupy Riddle'a. Lestrange nie stracił wiele ze swojej zaciętej miny. Avery wyglądał dosyć niepewnie. Abraxas do złudzenia przypominał Draco, choć wciąż miał dłuższe włosy, które spływały mu po ramionach. Na twarzy nosił maskę wyższości. Nawet w tym wieku. Orion i Mulciber zachowali obojętne twarze... Jego wzrok spoczął na tej podstawowej twarzy, której szukał. Uśmiechnął się do ruchomego zdjęcia 11 letniego Toma Riddle'a, który rzucił mu tylko krótkie spojrzenie, choć na jego twarzy można było zaobserwować lekki uśmiech. Odwzajemnił go stwierdzając, że był uroczy. Chciałby zobaczyć minę Toma, gdyby w ten sposób ocenił przy nim to zdjęcie. Skrzywił się wewnętrznie.

Zdał sobie sprawę jak mało wiedział o samym Tomie... Znał jego charakter, otrzymał od niego samego informację, że jest pół krwi i nic więcej... To było stanowczo za mało... Żałował teraz, że nie rozmawiali częściej. Zamiast tego walczyli ze sobą, a w momentach, kiedy tego nie robili... ich rozmowy zawsze balansowały na krawędzi. Sprawdzali granice wytrzymałości tego drugiego... Naprawdę to lubił ciągłe wyzwania i napięcie emocji, które temu towarzyszyły... Dlaczego po fakcie ludzie dostrzegają jak wiele rzeczy mogli zrobić inaczej...? Zacisnął boleśnie dłonie na kronice po chwili je rozluźniając i przewracając stronę.

Zauważył, że największe zmiany zaczęły się na trzecim roku. Prawdopodobnie wtedy Riddle stanął na czele swojej grupy. Jego wzrok na zdjęciach odzwierciedlał dużo większą pewność siebie. Postawa także. Stał wyprostowany, rozluźniony, zwodząc wszystkich swoim wyrazem twarzy. Ta twarz jak Aren wiedział była zarezerwowana dla obcych. Reszta grupy również zaczęła wyglądać podobnie. Przyjęli obojętny wyraz twarzy, co w tak młodym wieku rzucało się w oczy i wyglądało dość surowo. Na czwartym i piątym roku wyglądali tak samo. Można było prześledzić jak dorastali, ale był to dosyć przykry widok... Czy zawsze tak było nim przeniósł się w czasie? To zastanowiło Arena.

Chwilę nad tym rozmyślał i doszedł do wniosku, że tak musiało być. Przecież przynajmniej na początku tak właśnie było. Im bliżej ich poznawał, widział więcej. Zwłaszcza w Abraxasie, który był zupełnie inny niż na pierwszy rzut oka... Zresztą dokładnie tak samo jest z Draco. Avery ze swoją niezbyt dobrą oceną sytuacji, Orion ze swoją chłodną kalkulacją i wielką przyjaźnią dla Malfoya. Mulcibera do tej pory nie poznał za bardzo. Wiedział tylko tyle, że ten chłopak wydawał się być na początku bardziej spięty, a w miarę kiedy go poznawał coraz mniej. Lestrange o dziwo też, mimo nienawiści do jego osoby stopniowo jakby się rozluźniał.

Wziął głęboki oddech przewracając kartę na szósty rok. Pierwsze co zauważył to wycinek gazety zamiast rzędu zdjęć uczniów. Przez moment patrzył na gazetowe zdjęcie jak urzeczony. Było to ich pierwsze wspólne zdjęcie w Hogwarcie. Byli uczestnikami Turnieju. Zaśmiał się pod nosem ze swojej miny i spojrzenia jakie rzucał Tomowi. Czerwonooki wyglądał na całkiem zadowolonego z siebie, odpowiadając równie zaciekle na jego wzrok. Lekki uśmiech błąkał się na jego ustach. Arena uderzyło jak bardzo inaczej wyglądał Tom. Odmiennie niż na każdym dotąd prezentowanym zdjęciu. Nie wydawał się tak bardzo odległy, ani chłodny jak wcześniej... Abraxas zresztą również... Blondyn zawsze za bardzo się nim zamartwiał... Pogładził zdjęcie widząc zaniepokojone spojrzenie Malfoya, który przybliżył się do jego zdjęciowego wizerunku jakby w ochronnym geście.

Wobec tego ustalone. Wszystko co go spotkało nie było snem. To już dużo. Co prawda nie dopuszczał do siebie myśli, że mogło mu się to wszystko wydawać, ale zawsze istniało takie zagrożenie i należało je wyeliminować. Przełożył kolejne karty, aż na koniec szóstego roku... i przez moment zapomniał jak się oddycha.

– Jak to się mogło stać...? – wyszeptał cicho z niedowierzaniem.

Oglądając wcześniejsze zdjęcia widział stopniowe zmiany zachodzące w chłopcach wraz z wiekiem. To co jednak ujrzał na tych zdjęciach... To nie była powolna zmiana, ewolucja wraz z wiekiem i zdobywaniem doświadczenia, ale nagła wolta. Momentalnie poczuł ból widząc ich takimi. Każdy z nich wydawał się tak bardzo odległy... Niemal nie poznał nikogo z grupy... ich twarze, emocje... wszystko było zupełnie inne.

Co się u diabła stało podczas Turnieju?! Przecież to niemożliwe, żeby tylko jego zniknięcie spowodowało takie zmiany. Chcąc przewrócić stronę na kolejny rok zatrzymał się. Jego wzrok padł na gazetowe zdjęcie widniejące na dole strony. Było to jedno z tych, które zostało mu zrobione po jego wygranej w eliminacjach...

Uśmiechał się na nim wyraźnie szczęśliwy z uniesionymi w górę różdżkami. Zostało umieszczone tak, by współgrało z innymi, ale mimo wszystko wyraźnie odstawało od nich. Spojrzał na zamazany podpis wykonany ręcznie, piórem i przez to trudno mu było odgadnąć czyj to jest charakter pisma. Plamy, które były pod tym zdjęciem i częściowo rozmazany tekst, sugerowały łzy piszącego. Aren poczuł jak jego oczy wilgotnieją. Zamrugał kilkukrotnie, by powstrzymać niesforne krople, które chciały wypłynąć. Przewrócił ostatnią stronę. Spojrzał na kompletnie obce twarze swoich znajomych. Najbardziej obca należała do Toma...

***

Ronowi trudno było powstrzymać Hermionę. Postarał się jednak, wykazując w tym ogromną determinację, żeby nie podeszła do Harry'ego w bibliotece, a potem również na kolacji. Przecież dał mu w tej sprawie swoje słowo. Obiecał, że dadzą mu więcej przestrzeni. Chociaż w tym jednym chciał, żeby przyjaciel mu zaufał. Było to trudne. Czuł się rozdarty pomiędzy Harry'm a swoją dziewczyną.

Co do Hermiony próbował już wiele razy sprawić, żeby zaczęła patrzeć na czyny Dumbledore'a bardziej krytycznie. Oczywiście za każdym razem kończyło się tak samo. Ona zawsze miała jakiś argument przeciw i umiała go tak przedstawić, że nie był w stanie jej przegadać. Chciała dobrze, wiedział o tym, jednak uważał, że winien jest swojemu przyjacielowi pomoc. To co się działo nie mogło toczyć się nadal kosztem Harry’ego. Wycierpiał już dość. Dlaczego zawsze miał być ofiarą? Kochał dziewczynę, ale... im więcej czasu spędzała z dyrektorem, tym mniej przypominała dziewczynę, w której się zadurzył. Nie mogła zacząć go podejrzewać. Musiał utrzymać pozory. Starał się taktycznie i dyskretnie rozgrywać różne sytuacje, chociaż musiał uważać.

Wiele razy przeklinał się za swoją głupotę w tamtym momencie, kiedy złożył tą przeklętą przysięgę wieczystą nie znając jej dokładnej wagi. Już od dawna bardzo mu ciążyła... Nie mógł nic powiedzieć swojemu przyjacielowi, ale mógł znaleźć inny sposób, by się dowiedział co się wokół niego dzieje. Jedyną drogą był sam dyrektor... On był kluczem do wspomnień Harry’ego...

Teraz siedzieli z Hermioną w pokoju wspólnym i rozmawiali. W odpowiedzi na jego zdanie dziewczyna szepnęła:

– Ron... jeżeli zostanie z tym sam będzie tylko gorzej...

– Merlinie! Miona! Ma prawo być na nas wściekły. Praktycznie odwróciliśmy się od niego w kluczowym momencie. To nie jest coś nad czym można przejść nagle do porządku dziennego! To tak nie działa! – powiedział podniesionym głosem, nieco wytrącony z równowagi. Zauważył zaskoczone spojrzenie Gryfonki oraz jej chwilowe napięcie.

– Ja... Masz rację Ron... przepraszam... – przez jedną chwilę widział w dziewczynie obraz dawnej Hermiony. Na krótko. Nadeszły kolejne słowa, które zburzyły ten wizerunek: – Dyrektor wkrótce go naprawi... Zobaczysz, wróci nasz stary, dobry Harry... Musimy mu tylko zaufać, a wtedy...

Rudzielec miał przemożną ochotę wyć z frustracji. Nie podobało mu się, że w tej wypowiedzi Harry został określony jak jakaś zepsuta zabawka, którą trzeba naprawić. Był przecież człowiekiem! Przełknął gorycz zbierającą się gdzieś wewnątrz, opanował odruch, żeby wybuchnąć obawiając się, że zaraz powie, albo zrobi coś głupiego i odpowiedział:

– Lepiej będzie jeżeli pozwolimy Harry'emu samemu się do nas zbliżyć. Zaufaj mi dobrze? Dajmy mu więcej przestrzeni, inaczej zamknie się na nas...

– Mhm... w porządku... Naprawdę wydoroślałeś – lekko dotknęła palcem jego policzka uśmiechając się ciepło: – Damy mu jeszcze trochę przestrzeni, ale jeżeli będzie się to zbyt długo przeciągać i będzie gorzej, przypomnę ci twoje słowa.

W końcu udało się Ronowi uwolnić od dziewczyny i dotarł do dormitorium. Harry leżał na swoim oddalonym od innych łóżku. Wyglądał tak jak zwykle... może z jednym wyjątkiem. Kurczowo ściskał pióro i od czasu do czasu zagryzał wargi. To ewidentnie sugerowało, że był czymś mocno zdenerwowany, ale chciał to za wszelką cenę ukryć. To były drobne szczegóły. Znali się jednak tyle czasu, że rozpoznawał takie sygnały bezbłędnie. Inni takich subtelności nie zauważali. W zasadzie miał ochotę podejść do przyjaciela, ale wahał się. Obiecał przecież... Kalkulując wszystkie za i przeciw postanowił jednak zaryzykować. Najwyżej zostanie odprawiony:

– Hej... Wiem, że mieliśmy dać ci czas i naprawdę zrobiłem wszystko, by odwieść Hermionę od rozmowy z tobą, ale wyglądasz... to znaczy... chcesz porozmawiać? – zapytał plącząc się w tym co chciał powiedzieć.

Harry spojrzał na niego i po raz pierwszy Ron poczuł się dziwnie pod przeszywającym spojrzeniem drugiego Gryfona. Przyjaciel nigdy jeszcze tak na niego nie patrzył. Było to spojrzenie głęboko oceniające, analizujące. Było w pewien sposób obce... inne. Zupełnie nie w stylu Harry'ego. Po chwili jednak przyjaciel uśmiechnął się lekko i przesunął na łóżku, ruchem zachęcając, żeby się dosiadł. Ron z ulgą wypuścił powietrze i dopiero wtedy zdał sobie sprawę, że je zatrzymał. Spojrzał ponownie na siedzącego na łóżku chłopaka i zorientował się, że widzi przed sobą swojego najlepszego przyjaciela. Czyżby to co zauważył wcześniej było wytworem wyobraźni i wyrzutów sumienia? Tego nie mógł być pewien. Zresztą nie miał czasu na te rozważania, bo usłyszał:

– Dzięki, naprawdę doceniam Ron. Wiem jak bardzo uparta może być Hermiona... Możesz mi przypomnieć jaką mamy pracę domową na przyszły tydzień? Nie jestem pewien, czy wszystko dobrze pamiętam. Ostatni tydzień był... jednym wielkim nieporozumieniem... Mogę liczyć na twoją pomoc? – zapytał Harry, nie chcąc zarobić szlabanu w momencie, kiedy najmniej tego potrzebował. Wciąż musiał szukać informacji, a szlabany zabierają mnóstwo czasu.

– Tak jasne. Jak chcesz możesz nawet spisać ode mnie. Hermiona sprawdziła i powinno być dobrze, tylko pozamieniaj niektóre zdania, żeby się nie wydało – uśmiechnął się zadowolony Ron idąc w stronę swojego kufra i torby. Wyciągnął kilka pergaminów i mu je podał.

– To będzie naprawdę pomocne. Oddam jutro jeżeli nie masz nic przeciwko.

– Nie żartuj sobie... jednak bądź ostrożny z eliksirami... Snape raczej zauważy...

– Spokojnie. Sam wszystko napiszę. Twojej pracy potrzebuję tylko po to, żeby upewnić się, czy czegoś nie przeoczyłem. Nietoperzem się raczej nie martwię...
– Martwisz się rozprawą? Sądzę, że jak wróci dyrektor, poradzi coś w tej sprawie. Musimy tylko na niego zaczekać. Jestem pewien, że jak porozmawia z tobą wszystko się ułoży... – powiedział Ron, ale nawet dla niego słowa brzmiały nieprzekonująco.

– Taaa... z pewnością... – po tych słowach nastała krępująca cisza, której żaden z nich nie umiał przerwać.

Ronowi dziwnie rozmawiało się z Harry'm. Nie potrafił jednak nawet sam sobie wyjaśnić dlaczego. Jakim cudem czuli się ze sobą nieswojo... niemal obco...? Nie chciał tego. Tyle razem przeszli. Wiedział, że nie był może najlepszym przyjacielem, ale nie chciał, by tak się to wszystko skończyło. Zupełnie nagle Harry rzucił pytanie, które go zaskoczyło:

– Pamiętasz jak się poznaliśmy...?

– Oczywiście. Spotkaliśmy się na peronie. Nie wiedziałeś jak się dostać na ten właściwy. Przyznam, że dosyć zaskakujące było trafić na sławnego Harry'ego Pottera. Okazałeś się być inny niż myślałem. Na szczęście lepszy.

Słowa rudzielca w jakiś sposób uderzyły w niego. Szybko się jednak pozbierał w sobie, realizując plan. Zaczął wspominać poszczególne wydarzenia. Ron z łatwością podjął temat, a w pewnym momencie zaczęli się naprawdę dobrze bawić. Choć na moment mógł myśleć o czymś innym niż to, co zostawił. Szukał informacji. Coś się w końcu musiało zmienić także i tutaj. Na pewno jednak nie było to na ich pierwszym roku. Wszystko pamiętał.

Kiedy rozmowa zeszła na drugi rok, momentalnie poczuł zbliżający się ból głowy. Stopniowo rósł i nie pozwalał się skupić na niczym innym, niż codziennej rutynie typowego ucznia. Pojawiło się też coś nowego. Całkowita zmiana wyrazu twarzy Rona. Widniał na niej strach i poczucie winy. Czyli coś było na rzeczy. Im bardziej próbował sobie przypomnieć coś więcej, ból stawał się nie do wytrzymania. Musiało być... coś więcej, ale co? Czuł, że zaraz głowa mu pęknie. Cierpienie widocznie odbiło się jakoś w wyrazie jego twarzy, bo przyjaciel zupełnie nagle klepnął go mocno w plecy i nerwowo zmienił temat:

– Trzeci rok był naprawdę obfity jeżeli chodzi o wydarzenia nie sądzisz Harry? – skierowanie myśli w inną stronę spowodowało, że odczuł nagłą ulgę. Westchnął ciężko i zdecydował, że musi być bardzo cierpliwy... i działać powoli, stopniowo ustalając fakty.

– Być może, ale chyba właśnie ten najlepiej wspominam – uśmiechnął się, myśląc o swoim ojcu chrzestnym... Chciałby się z nim zobaczyć.

Spędzili czas na rozmowie. Siedzieli do naprawdę późnej pory. Kiedy wrócili do dormitorium inni mieszkańcy, zastosowali zaklęcie wyciszające. Zupełnie zignorowali dziwne spojrzenia tamtych. Aren stwierdził w duchu, że bycie Ślizgonem zahartowało go dostatecznie, by nie przejmować się takimi błahostkami. W trakcie dyskusji ustalił, że trzeci rok także był takim jakim go pamiętał. Nie był pewien co powinien o tym sądzić, ale tak naprawdę wszystko zaczęło się od jego czwartego roku, gdy powrócił Voldemort... To było ważne...

Rozmowa o czwartym roku wykazała jednak, że wszystko z niego pamiętał. Pojawiła mu się w głowie nadzieja, że być może jednak nie namieszał tak bardzo jak początkowo zakładał. Żałował jednego, że w ostateczności ten drań Voldemort powrócił, a Cedrik wciąż był martwy... To była jedyna rzecz, co do której chciał, żeby nigdy się nie wydarzyła... Wtedy wszystko wyglądałoby zupełnie inaczej.

Był zaskoczony, gdy Ron przeprosił go jeszcze raz za swoje głupie zachowanie w momencie, kiedy został wybrany na uczestnika Turnieju Trójmagicznego. W słowach, gestach, a może w głosie wyczuł, że rudzielec chciał przeprosić za coś jeszcze... za coś, czego nie wyraził werbalnie. Wątpił szczerze, by Ron wiedział więcej o samej historii tego wydarzenia. Z drugiej strony nie mógł też z góry tego zakładać. W końcu jego rodzina była czystokrwista i magiczna w każdym calu.

– Zastanawiam się... Dlaczego po tak długiej przerwie ponownie reaktywowano Turniej... – mruknął niby do siebie, czekając na odpowiedź rudowłosego przyjaciela.

– Cóż... szczerze wątpię, by po tym co stało się rok temu ponownie chcieli to zrobić. Poprzedni Turniej to była ponoć jedna wielka masakra. Ten z twoim uczestnictwem zresztą również. Nikt o zdrowych zmysłach nie będzie chciał już więcej tego zrobić. Mówię ci, nad tą imprezą ciąży jakieś fatum.

– Dlaczego poprzedni Turniej był masakrą? – momentalnie zainteresował się, czując na dnie żołądka supeł. To był właśnie ten Turniej, w którym był uczestnikiem wtedy...

– Tak się mówi, chociaż prawdę mówiąc wszystkie informacje na temat tamtego Turnieju są ścisłą tajemnicą. Tata mówił, że to jedna z tajemnic Ministerstw, które brały udział w tamtej grze. Każda wzmianka o tym, rozmowa, powtarzanie plotek grozi przesłuchaniem. Choćby z tego widać, że to naprawdę poważna sprawa. Poza tym sam pomyśl... nie bez powodu określono go mianem „Krwawego Turnieju”. Nazwa jest bardzo sugestywna i daje popis dla wyobraźni. Stary, wszystko gra? Zbladłeś...

Na takie rewelacje żołądek Arena ścisnął się jeszcze bardziej. Przez głowę przelatywały mu urywane myśli... Krwawy Turniej! Merlinie! Co stało się z nimi wszystkimi... Co tam się działo... ale dlaczego... Przed oczami zamajaczyły mu oglądane niedawno zdjęcia z ostatniego roku kronik... Teraz do niego dotarło, że nagła zmiana w wyglądzie była pewnie związana z tymi wydarzeniami... Musi się dowiedzieć... i nagle myśli stanęły i pojawiła się racjonalna myśl... Skoro wszystkie informacje o tym co się stało zostały utajnione, zapewne nie ma o nich wzmianki w bibliotece. Oczywiście zamierzał spróbować mimo to. Martwił się. Co prawda widział na zdjęciu w kronice, że Tom, Abraxas i pozostali z ich grupy przeżyli, ale co stało się z innymi uczestnikami? Zwłaszcza z Liamem, Samem i Jamesem...

– Harry! Hej w porządku!? Chodźmy może do Pomfrey... Jestem pewien, że coś zaradzi. Naprawdę źle wyglądasz...

– Nie, to zbędne... Potrzebuję po prostu... trochę odpoczynku. Nic więcej – odparł słabo i raczej niezbyt przekonująco. Ron przez moment się zastanowił, po czym wstał, podszedł do swojego kufra i po chwili wrócił z jakąś fiolką podając mu ją. Aren przyjrzał się uważnie, ocenił barwę, która zdecydowanie mogłaby być głębsza, ale i tak była niezła i charakterystyczny osad na dnie. Uniósł brwi w zdziwieniu i krótko zapytał:

– Eliksir słodkiego snu?

– Wydajesz się tego potrzebować... Cały dzień byłeś zamyślony... jakbyś był zupełnie w innym świecie... Możesz mieć trudności z zaśnięciem, jeśli będziesz tyle myślał...

Aren miał ochotę zaśmiać się gorzko. Ron nieświadomie trafił w samo sedno jego sytuacji. Z drugiej strony był zaskoczony tą troską. Wydawało mu się, że całkiem dobrze odgrywał swoją rolę.

– Wypij Harry. Lepiej będzie zmierzyć się z problemami, gdy odpoczniesz... Pamiętaj, że ja i Hermiona jesteśmy tutaj zawsze, gdy będziesz tego potrzebować...

Spojrzał na rudowłosego, potem na eliksir. Szczerze wątpił, by po takich rewelacjach zasnął bez pomocy. Do poszukiwań i odgrywania roli Harry’ego musiał mieć jasny umysł. Nie mógł popełnić żadnego błędu. Musiał zdecydowanie uważniej dbać o pozory... Reputacja Pottera nie pomagała jednak w zachowaniu pozorów. To była trudna gra. Każde jego potkniecie będzie sądzone... Westchnął, kiwnął głową twierdząco, wstrząsnął miksturą i wypił całą zawartość fiolki. Opadając na łóżko pomyślał jeszcze, że w podręcznikach powinni pisać o tym, że wstrząśnięty eliksir słodkiego snu szybciej działa, gdy wytrąci się jego osad...

***

Zanim się obejrzał minęła niedziela, którą spędził głównie w bibliotece. Na próżno zresztą. Nie znalazł tam absolutnie żadnej informacji o tamtym Turnieju. Oczywiście była krótka historia Turniejów Trójmagicznych jako takich. W zasadzie wzmianka, która była nawet ciekawą lekturą, ale to wszystko. Wspomniano w niej, że już dawniej zaprzestano organizacji tych imprez po wielu zgonach i po ostatnim wypadku w 1792 roku, gdzie skład sędziów zaatakował żmijotptak. Mając taką historię, słowa Rona zdecydowanie miały sens...

Nie zmieniało to faktu, że szukanych informacji wciąż nie miał i stał w miejscu. Martwiło go również, że Draco nie dał mu żadnej odpowiedzi... Wszystko szło zupełnie nie tak jak należy. A on był zbyt niecierpliwy... Wiedział o tym, ale nie potrafił zachować spokoju. Wolałby poznać prawdę. Nawet jeżeli ta wiedza nie byłaby dobra...

Wędrówka nocą do działu Ksiąg Zakazanych, była dla niego czymś oczywistym. Tym razem nie poszedł tam sam. Zabrał Agresję, która wydawała się niezbyt zachwycona powrotem do tego miejsca. Trochę czasu zabrało mu udobruchanie oburzonej księgi. Osiągnął to dopiero wtedy, kiedy kilkukrotnie zapewnił ją, że nie zostawi jej tutaj. Kiedy już ucichła położył tomiszcze na podłodze i poinstruował:

– Potrzebuję informacji na temat Turnieju Trójmagicznego... ogólnie, a zwłaszcza na temat jednego, określanego jako Krwawy Turniej. Każda najmniejsza wzmianka jest dla mnie na wagę złota, dlatego proszę Agresjo... powiadom mnie jak coś znajdziesz... – poprosił. Tomiszcze zamruczało uspokajająco i zniknęło między regałami.

Chciał ruszyć za swoją specyficzną, choć bardzo pomocną księgą, ale jego wzrok padł na jedną z półek i zatrzymał się marszcząc brwi. To tutaj znalazł niegdyś dziennik i swojego Przeznaczonego... Ruszył w tamtym kierunku i próbował odsunąć regał. Dopiero po dłuższej chwili skonstatował, że przecież może już używać magii... Dziwnie było czuć ponownie magię pod palcami, gdy trzymał różdżkę przesuwając biblioteczkę na bok.

Stanął pod ścianą, pamiętając jak za pierwszym razem próbował różnych zaklęć, starając się otworzyć skrytkę. Pochłaniała jego magię, by połączyć się z należącą do tamtej osoby... Ciekawe jak będzie teraz... Rzucił zaklęcie. Po zaledwie trzech skrytka ustąpiła. Pamiętał, że poprzednio rzucił ich o wiele więcej, nim udało mu się dostać do środka. Nie zamierzał narzekać na ten stan rzeczy. Wszedł, ale tak jak się spodziewał miejsce było puste. Nie czuł nic, ani odrobiny tamtej magii. Nie potrafił sobie nawet przypomnieć jaka ona była... Na pewno bardzo nostalgiczna... kojąca... znajoma... Nie wiedział czemu, ale w głowie pojawił mu się obraz Toma. Pomyślał o jego magii. Po chwili potrząsnął głową, by przywołać się do porządku. Nie może się załamać. Nie miał na to czasu.

Wyszedł z pomieszczenia. Ściana ponownie zasklepiła się magicznie. Ruchem dłoni przesunął regał z powrotem na swoje miejsce. Podszedł do sekcji historii magicznej i zaczął szukać odpowiednich książek. Po jakimś czasie usłyszał, że Agresja sunie w jego kierunku i uśmiechnął się z nadzieją. Zatrzymała się za nim wydając jakby zachęcający dźwięk. Aren zerknął na nią i uniósł brwi. Brzmiała tak, jakby to właśnie tutaj mógł znaleźć coś dla siebie. Pamiętał jak to robił wcześniej i zaczął systematycznie przesuwać dłoń wzdłuż regału, mijając kolejne książki. W pewnym momencie Agresja wydała zadowolony dźwięk i chłopak wyjął spośród innych wskazaną publikację.
Dotyczyła historii turniejów, a zwłaszcza zadań turniejowych jakie pojawiały się w kolejnych. Niestety, książka nie objęła tamtego, konkretnego Turnieju. Aren jednak przeczytał ją uważnie. Trochę się wzdragał nad niektórymi pomysłami nie dziwiąc się, że przerwano wreszcie tradycję organizacji tych imprez na tak wiele lat. Przeczytawszy wszystko, odłożył tom na miejsce patrząc na swoją księgę z uwagą i nadzieją. Niestety. Agresja cicha i niema nie próbowała poinformować go o czymkolwiek jeszcze. Westchnął ciężko, schylił się po swoją towarzyszkę biorąc ją w ramiona i pochwalił za dobrze wykonaną pracę. Zamruczała zadowolona. Nie było już co tutaj szukać. Założył pelerynę niewidkę i skierował się do wieży Gryffindoru.

***

Początek tygodnia oznaczał mniej czasu na poszukiwania. Trwały lekcje, na których musiał być. Poza tym czekało go ważne zadanie. Mało optymistyczne, ale konieczne. Musiał pogodzić się z Hermioną. Z Ronem już rozmawiali. W czasie tej rozmowy Aren skonstatował, że nie czuje już do rudzielca tak wielkiej przyjaźni i zaufania jak wcześniej. Do Gryfonki miał jeszcze bardziej negatywne odczucia. Być może dlatego, że nie wyglądała na skruszoną, ani jakoś zbyt przejętą z jego powodu. Czy zawsze tak było? A może tego po prostu wcześniej nie dostrzegał zbyt przytłoczony zdarzeniami, które się wokół niego nawarstwiały?

Dotarł na obiad i zauważył dwójkę swoich byłych przyjaciół, siedzących w stałym miejscu. Zawahał się w pierwszej chwili. Nie był pewien, czy już dziś ma ochotę załatwić tą sprawę. Szybko jednak zdecydował, że nie ma co odkładać w nieskończoność tej kwestii. Skupił się, żeby nie utracić maski Harry’ego, która była idealną przykrywką w tych czasach. Okrasił twarz lekkim uśmiechem i ruszył w ich kierunku.

Hermiona była mądra, co do tego nie miał wątpliwości, ale była to wiedza typowo książkowa. Powinien dać sobie radę. W końcu był Ślizgonem w szatach Gryfona. Był znacznie bardziej przebiegły i sprytny niż ona. Myślał jak Aren Grey, a nie jak Harry Potter. Znał doskonale swoją wartość. Nie pozwoli sobie już niczego więcej wmówić. Dochodząc już do nich zapytał, wkładając w swój głos trochę niepewności, choć było jasne, że tamci dwoje czekali na niego:

– Hej... mogę dołączyć?
– Harry, oczywiście! Tak się cieszę, że wróciłeś do nas! – rzuciła głośno dziewczyna wstając ze swojego miejsca i przytulając go mocno do siebie. Momentalnie napiął odruchowo mięśnie, jednak po chwili zdał sobie sprawę, że musi się rozluźnić. Zaskakujące było to, że Gryfonka brzmiała naprawdę szczerze...

– Cieszę się kumplu, że jesteś – uśmiechnął się Ron, robiąc mu miejsce obok siebie. Opadł na nie zabierając się za jedzenie. Miał nadzieję, że oni rozpoczną rozmowę. Osobiście nie bardzo wiedział o czym ma z nimi rozmawiać. W końcu to oni popełnili nietakt, więc wypada, żeby... to przygotowało by mu odpowiedni grunt. Kątem oka zobaczył jak spoglądają na siebie, ale czekał cierpliwie. W końcu zmobilizowała się Hermiona. Wcześniej rzuciła zaklęcie wyciszające i powiedziała:

– Harry... Chciałabym cię bardzo przeprosić za nasze ostatnie karygodne zachowanie. To co zrobiliśmy było naprawdę złe. Musiałeś się czuć okropnie. Mam nadzieję, że nam wybaczysz...

– Nie mówmy już o tym... Masz rację co do waszego zachowania. Z drugiej strony miałem czas w spokoju je przemyśleć i rozumiem wasze postępowanie... Lepiej, żeby jedno z nas miało problem, niż cała trójka. W razie czego pomożecie mi prawda? – siłą woli złagodził swój głos, który jakoś dziwnie próbował mu się wyrwać spod kontroli i ujawnić sarkazm. Oni uśmiechnęli się i pokiwali potakująco głowami. Utrzymując swoją rolę uśmiechnął się do nich, opanowując niecierpliwy grymas. Udało się.

Rozmowa przybrała neutralny ton. Aren starał się brać w niej udział, choć przychodziło mu to z niezwykłym trudem. Czuł się obco i jakoś tak... co najmniej nie na miejscu. Nie potrafił wciągnąć się w żaden temat rozmowy, choć oczywiście udawał, że to czy też tamto go zajmuje. Pod koniec był już zwyczajnie wyczerpany utrzymywaniem maski i naprawdę zaczął się cieszyć, że idą na zajęcia. Tam mógł się skupić na lekcjach i na swoich myślach.

Historia Magii raczej nie sprzyjała skupieniu. Na szczęście Ron jak zwykle postanowił skorzystać na tych zajęciach z możliwości odpoczynku i uskutecznić krótką drzemkę. Poprosił, żeby obudził go, kiedy lekcja się skończy. Hermiona łypnęła na swojego chłopaka nieprzychylnym okiem, ale rudzielec zignorował jej spojrzenie i zajął się realizacją planu. Dziewczyna zerknęła na niego w nadziei, że pomoże jej z Ronem, ale nie zamierzał się w to mieszać. W końcu nawet w przeszłości lekcje u Binnsa były dokładnie takie same i niewiele z nich wynosił. Musiał sam na własną rękę studiować księgi, by zaliczyć ten przedmiot na przyzwoitym poziomie...

Kolejnymi zajęciami była transmutacja z opiekunką Gryfonów. Cieszyło go, że nie ma tych zajęć z Dumbledore'em. Po dłuższej chwili dopiero dotarło do niego o czym pomyślał. W końcu McGonagall była teraz jego głową domu. Był przecież w Gryffindorze... Musiał sobie o tym ciągle przypominać.

Dzisiaj nauczycielka pokazywała im odpowiedni ruch dłoni i inkantację zaklęcia, które pozwalało przekształcić dowolną szklankę w glinianą doniczkę. Uśmiechnął się pod nosem. Beery byłby zachwycony. Zwłaszcza, że nagminnie brakowało mu miejsca na kolejne rośliny... Aren nagle doznał olśnienia i prawie nie potłukł swoim nagłym ruchem stojącej przed nim naczynia.

Zielarstwo! Sprout musiała wiedzieć cokolwiek o poprzednim nauczycielu... przynajmniej wydawało mu się, że Beery nauczał przed nią. Kobieta była zawsze miła i wyrozumiała... Jeżeli odpowiednio do niej podejdzie i zacznie temat... Może dowie się czegoś więcej o Herbercie! Na samą myśl zrobiło mu się jakoś lżej na duszy. Na razie musiał zająć się tym co działo się na lekcji. Zanotował kilka spostrzeżeń i podniósł głowę orientując się, że stanęła przy nim nauczycielka. Za chwilę usłyszał:

– Panie Potter... Dlaczego nie ćwiczy pan tak jak inni uczniowie? – kobieta popatrzyła na leżący przed nim pergamin i notatki z pewnym zainteresowaniem.

– Oh... przepraszam pani profesor, chciałem najpierw spróbować rozpracować to na papierze... – wymyślił szybko wymówkę. Oczywiście rzeczywistość była taka, że ponownie zapomniał, że może używać magii i ćwiczyć na zajęciach jak wszyscy.
Wyciągnął różdżkę i wymawiając inkantację uderzył nią lekko w szklankę. Ta natychmiast zmieniła się w dosyć finezyjną, średniej wielkości czarną donicę ze srebrnymi tłoczeniami. Była łudząco podobna do tej, w której trzymał parzące sidła. Żłobienia służyły do kontroli poziomu nawodnienia gleby. Kiedy wilgotność spadała, kolejno zanikały. Wpadli na taki pomysł z Herbertem, zastępując tym sposobem tradycyjne metody. Spędził potem nad doskonaleniem pomysłu przeszło dwa tygodnie, jednak rezultaty były zdumiewająco dobre.

– Gratulacje Harry. Udało ci się przetransmutować cały przedmiot. W dodatku za pierwszym razem i z takim efektem. Jest bardzo dobrej jakości... – powiedziała nauczycielka biorąc naczynie do ręki i oglądając je z każdej strony. Po chwili odstawiła doniczkę i ogłosiła: – Piętnaście punktów dla Gryffindoru. Spróbuj teraz poćwiczyć cofnięcie zaklęcia – zaordynowała z widoczną dumą i odeszła sprawdzać prace innych uczniów.

Aren początkowo był zaskoczony, że udało mu się za pierwszym razem. Transmutacja nigdy nie była jego mocnym przedmiotem. Z drugiej strony zajęcia polegały na wizualizacji, a robiąc notatki miał przed oczami wizerunek tamtej doniczki. Chciał, żeby ta, którą miał wykonać tak wyglądała. Widocznie tyle wystarczyło magii, żeby odwzorować przedmiot. Nowe doświadczenie.

Poczuł na sobie spojrzenia kilku osób w tym Hermiony. Wiedział, że nie lubiła kiedy ktoś był od niej lepszy w czymkolwiek. Czuł, że przemienienie naczynia z powrotem również nie sprawi mu problemu. Powstrzymał się jednak w ostatniej chwili. Nie powinien tego robić. Byłoby to aż nazbyt podejrzane. Celowo źle wymówił inkantację i oczywiście nie wyszło mu. Powtarzał, mylił się, a dopiero kiedy ponad połowa klasy poradziła już sobie z tym etapem, wykonał zaklęcie prawidłowo. Teraz już nikt nie patrzył na niego podejrzliwie. Było dobrze. Miło było czuć magię pod swoimi palcami... chociaż cena, którą musiał zapłacić, wydawała mu się zbyt wysoka...

***

Cadan nie pamiętał kiedy od zniknięcia chłopaka przespał całą noc. Sytuacja była zła, by nie powiedzieć tragiczna. Minął już ponad tydzień od spektakularnego zwycięstwa Arena, po którym tenże rozpłynął się w powietrzu.

Dwoił się i troił, by próbować go znaleźć. Trzeba było działać na tyle dyskretnie, by prasa się nie dowiedziała... Niczego nie da się jednak utrzymać w absolutnej tajemnicy zbyt długo. Już zaczęły się plotki. Niedługo nie będą mogli utrzymywać kłamstwa, że Grey załatwia pilne rodzinne sprawy... I tutaj natknął się na kolejny wielki problem... Absolutnie nie mógł znaleźć żadnej wzmianki o rodzinie chłopaka, pochodzeniu, statusie krwi. Nic. Przeszukał już praktycznie wszystko co tylko się dało. Była tylko jedna osoba, która mogła mu powiedzieć coś więcej... Niestety wątpił, by ta osoba i tym razem chciała współpracować. Zwłaszcza w aktualnym stanie niestabilności emocjonalnej. Stanowiła spore zagrożenie.

Reid westchnął i podszedł do wejścia do pokoi, gdzie przebywał uwięziony Samuel Relin. Skomplikowanym ruchem różdżki otworzył drzwi. Wszedł do środka. Chłopak siedział na swoim łóżku z ramionami owiniętymi wokół nóg i głową spoczywającą na kolanach. Był czujny. Poderwał głowę, zmierzył go spojrzeniem i przechylił ją na bok parskając głośno. Nie uszło uwadze mężczyzny, że tęczówki Samuela wciąż miały barwę złota.

Podszedł do krzesła, które stało naprzeciw łóżka w pewnym oddaleniu. Na tyle daleko, żeby nie przekroczyć magicznego kręgu, który ustanowił starszy brat Samuela. Było to konieczne, żeby zatrzymać chłopaka w tym pomieszczeniu. Relin był tu dopiero trzeci dzień, ale milczał. Jego opiekun, Lucas Bennet, nie potrafił z niego niczego wyciągnąć, a czas leciał. Dlatego właśnie on przyszedł tutaj osobiście mając nadzieję, że być może Samuel zechce współpracować, kiedy przedstawi mu propozycje zysków i strat. Postanowił zacząć otwarcie:

– Aren Grey zniknął w dniu swojego zwycięstwa podczas waszych eliminacji – drgnięcie ze strony durmstrangczyka poniekąd było lepsze niż obojętność, którą do tej pory pokazywał. Chłopak skupił spojrzenie na nim i odpowiedział:

– A już sądziłem, że nadal będziecie próbować mnie okłamywać. To oczywiste, że Arena nie ma w jego rodzinnym domu. Oczywistym jest też, że potrzebujecie informacji, bo znajdujecie się pod ścianą... Powtórzę raz jeszcze... Nie wiem gdzie jest Aren, jasne? Jeżeli mnie pan wypuści... mogę go szukać... Wiecie doskonale, że mogę to zrobić. Mimo to trzymacie mnie tutaj jak w klatce...

– Zaatakowałeś członków swojej drużyny i drużyny hogwarckiej. Chyba nie sądzisz, że po czymś takim pozwolimy ci swobodnie przebywać wśród innych. Zwłaszcza znając twoją naturę... Stwarzasz zagrożenie dla innych i dla swojej rodziny. To było jedyne rozsądne rozwiązanie, póki nie odzyskasz rozumu.

– Jestem pewien, że Evan chciał się zemścić na Arenie po tym, jak został ośmieszony podczas eliminacji! Nie rób ze mnie głupca. Doskonale wiesz jak to wygląda! – warknął Samuel nie bardzo zważając na konwenanse i żałując, że nie zdążył dostatecznie pokiereszować kogo należało. Niestety, musiał się wtrącić przeklęty Collins...
– Evan Wright z pewnością nie pałał sympatią do Arena, ale nie jest zamieszany w zniknięcie uczestnika Hogwartu. Zostało to przeze mnie osobiście sprawdzone. Gdybyś się zastanowił wcześniej... powinieneś zrobić to samo, zamiast wyrywać się do walki z nim – powiedział sugestywnie. Nie zamierzał mówić Relinowi, że użył na nim legilimencji, ale postarał się to zasugerować. Wystarczyło. Chłopak zrozumiał. Nie umiał się jednak uspokoić i warknął w odpowiedzi:
– Co z Collinsem? Jeżeli nie sam Wright, to być może on. Evan mógł się w końcu posłużyć swoim pieskiem. Jak wiadomo nie lubi sobie brudzić rąk... A jeżeli nie oni, to na pewno był to Riddle! To zawsze jest jego wina, że coś przydarza się Arenowi!

– Uczestnikami Hogwartu zajmuje się ich opiekun. W te sprawy nie mogę ingerować – prychnięcie Relina wyraźnie mówiło co o tym sądzi, ale pominął je milczeniem kontynuując: – Jesteś przyjacielem Arena... Nie wiem jak się poznaliście. Rozmawiałem z twoim bratem. Był zaskoczony, że masz przyjaciela. Musisz wiedzieć coś, co mogłoby pomóc nam znaleźć jakąś wskazówkę.

– Pyta pan złej osoby profesorze. To musi być wina Riddle'a!

– Zamiast oskarżać innych, może jednak zechciałbyś odpowiedzieć na moje pytanie? Wyraźnie go unikasz. A może Grey nigdy nie był twoim przyjacielem? Może aż tak bardzo nie zależy ci na jego odnalezieniu jak próbujesz nam wszystkim pokazać? Jeżeli faktycznie bylibyście blisko, powiedziałbyś to, co mogłoby pomóc go odnaleźć. Zamiast tego milczysz. Jak to wyjaśnisz?

Mężczyzna instynktownie cofnął się, gdy Relin z niesamowitą szybkością doskoczył do bariery, uderzając w nią pięścią. Ta zamigotała, a Cadan zanotował w pamięci, że silne emocje powodują znaczne zwiększenie siły Samuela. To było niepokojące... Nie bał się go. Był pewien, że poradziłby sobie z chłopakiem. W końcu wciąż był tylko uczniem. Warte jednak było uwagi, że skoro Relin w tak młodym wieku wykazuje dużą moc, to jak będzie to wyglądać, kiedy osiągnie pełną dojrzałość? Mierzył się teraz wzrokiem ze wściekłym, złotym spojrzeniem, które u większości sprawiłoby dreszcze trwogi. On widział już zbyt wiele, by zrobiło to na nim jakieś ogromne wrażenie, ale doceniał przeciwnika. Tak nakazywała rozwaga. Wreszcie chłopak zebrał myśli na tyle, że ryknął warczącym głosem, znowu nie zaważając do kogo mówi:

– Jak śmiesz! Przychodzisz tutaj i oceniasz mnie! Jakim prawem! Aren... Aren jest najlepszym co mnie spotkało w tym gównianym życiu! I ty jeszcze twierdzisz, że nie chcę go znaleźć!!?? Pieprz się Reid! Idź do cholernego diabła!

Wiedział, że kiedy chłopak jest w tym stanie, nic więcej z niego nie wykrzesze. Istniały dwa wyjścia: albo nie wiedział nic więcej, albo też bardzo dobrze ukrywał wiedzę. Tyle to Reid wiedział od samego początku. Sytuacja nadal była patowa. Wycofał się z pomieszczenia ignorując przekleństwa i groźby miotane w jego stronę. Nie chciał na to dłużej patrzeć. Relin za bardzo mu kogoś teraz przypominał. Nie chciał tego oglądać ponownie. Zablokował drzwi zaklęciem i wyszedł na korytarz, natykając się na Herberta.

Ten patrzył na niego twardym wzrokiem. Kolejna z rzeczy, która zaczęła się dzień po zniknięciu Greya. Stosunki jego i Beery'ego osiągnęły krytyczny poziom nieufności i wrogości. Myślał, że chciał tego... jednak kiedy stało się to rzeczywistością, przeklinał siebie. Przeklinał też zaginionego ucznia, który tylko namieszał swoim zniknięciem. Kiedy już chciał coś powiedzieć, uprzedził go Herbert oschłym stwierdzeniem:

– Nie uważasz, że zachowałeś się jak dupek? Jak mogłeś mu coś takiego powiedzieć?

– Sądziłem, że to przyniesie skutek. Jak sam zdążyłeś podsłuchać, Relin raczej nic nie wie o miejscu pobytu Greya. Wiele z niego nie wyciągniemy...

– Oczywiście... W końcu ważniejsze są informacje niż uczucia drugiego człowieka. Jak mogłem zapomnieć! Nawet ślepy by zauważył jak bardzo Samuel jest mu oddany, a ty mimo wszystko... – Beery przerwał kręcąc tylko głową. Odwrócił się na pięcie i ruszył szybkim krokiem w stronę skrzydła, gdzie czekała go gorsza przeprawa niż ta.

Kiedy Reid opuścił pokój, Samuel przez dłuższy czas uderzał dłońmi w przeklętą barierę. Na końcu opadł przy niej bezwładnie na kolana i schował twarz w dłoniach. Aren nie mógł nagle zniknąć z jego życia. Nie mógł. Wniósł w nie tyle radości i barw... Aren był ich... Nikt nie miał prawa nawet go tknąć! Nie mieli prawa!

Nie wiedział już jak wiele razy zabijał w myślach osobę, która była odpowiedzialna za zniknięcie jego jedynego przyjaciela. Nie dopuszczał do siebie myśli, że Aren mógłby sam chcieć opuścić to miejsce. Nie był taką osobą... Ktoś mu pomógł. Za jego zgodą, albo bez. Ale dlaczego? Grey nigdy nie mówił za wiele o swojej przeszłości. Sam nie naciskał widząc, ze to był drażliwy temat. Jedno było pewne. Ta sprawa wiązała się z brakiem magii Arena.

Kolejna rzecz, która nie dawała mu spokoju... Zielonooki może i był geniuszem, jednak nie mógł się bronić za pomocą magii... Pozostawała nadzieja, że poradzi sobie. W końcu nieźle szło mu w momencie, kiedy się poznali. Naprawdę chciał w to wierzyć. Co z tego, że w efekcie obrony pozostałaby z tej osoby, albo też osób, krwawa miazga... Przeciwnikiem byli czarodzieje, to oczywiste... możliwe, że było ich więcej...

Wartość Ślizgona wzrosła wraz z jego wygraną, a on tymczasem zamiast go szukać, tkwił tutaj. Zamknęli go. Nie pozwolili... kolejny raz uderzył w barierę nienawidząc swojego brata. Wziął głęboki oddech starając się uspokoić, a po nim kolejny i następny. Kiedy był już pewien, że opanował emocje, znowu ukrył twarz w dłoniach. Z jego gardła wydobył się tylko szloch.

***

Beery wszedł do pokoju wspólnego uczestników. Przywykł już do widoku Blacka i Avery'ego, którzy najwięcej czasu spędzali właśnie tutaj, przy stole zawalonym wręcz stosami książek i pergaminów. Odnosił wrażenie, że za każdym razem kiedy się tu pojawiał, te stosy rosły.

Na twarzy Oriona było widać wyczerpanie, ale jego wzrok był czujny i skoncentrowany na tym co czytał. Edgar był obecny ciałem, ale nieobecny duchem. Spał na stole. Musiał zasnąć niedawno. Jego wizyta tutaj zawsze odbywała się podobnie. Teraz też było tak samo. Po chwili ze swoich pokoi wyszedł Abraxas, a po nim od siebie Riddle. Ci z kolei prezentowali kamienne twarze. Nie potrafił odczytać co czują. Maski były tak szczelne, że było to aż przerażające...

Każdy z nich spoglądał na niego oczekująco. Przychodził relacjonować im postępy poszukiwań, a raczej ich brak. Prawdopodobnie już jego mina była dosyć wymowna. Nie ukrywał niczego. Nie było sensu zwłaszcza, że oni organizowali swoje własne poszukiwania. Wiedział o tym, chociaż nie poinformowali go o tym. To było zrozumiałe. Łączył ich wspólny cel, ale motywy którymi się kierowali były inne. W zasadzie wspólne było jedno. Dla każdego z nich Aren był kimś wyjątkowym.

– Relin niestety wie tyle samo co wy jeżeli chodzi o miejsca, gdzie można byłoby szukać Arena... Jedno jest pewne. Można go całkowicie wykluczyć z grona osób, które mogłyby przyłożyć rękę do zaginięcia.

– Mówiłem o tym, ale nie chcieliście mnie słuchać. Może i Samuel jest naszym przeciwnikiem w Turnieju, ale jego oddanie dla Arena jest szczere... Wykluczyło go też to, że zaatakował osoby z własnej szkoły myśląc, że mogą mieć z tym jakiś związek. To było wymowne... – odparł blondyn, nie wspominając jednak o ataku na Riddle'a, choć jego chłodne oczy spoczęły na Tomie.

Herbert obserwował to spokojnie. Wiedział, że kiedy durmstrangczyk zaatakował, ci dwaj byli razem. Zawzięcie się ze sobą kłócili. Kiedy wymierzyli w siebie różdżki, Relin wyczuł odpowiedni moment i przeprowadził ostry atak. Bronił się tylko Riddle. Malfoy nie zareagował w żaden sposób, by go wspomóc. Kiedy na miejscu pojawił się on, Beery, sytuacja wyglądała nawet tak, jakby Abraxas zamierzał wspomóc Relina. Pojawił się w porę, by zapobiec krwawej jatce, która mogła być wynikiem tego starcia. Od tej pory stosunki między tą dwójką jego uczniów były wrogie. Nie był też pewien, czy trzymanie ich razem w jednym pomieszczeniu było dobrym pomysłem. Należało odpowiedzieć, bo jakoś nikt się nie kwapił:

– Masz rację, ale musimy sprawdzić każdą poszlakę i każdego kto miał jakikolwiek kontakt z Arenem. Nawet tych ludzi, którzy byli z nim blisko...

– Czy mi się zdaje, czy jesteście już absolutnie pod ścianą... Zdajecie sobie sprawę, że wkrótce jego zniknięcie wyjdzie na jaw? To trwa już zdecydowanie za długo... – oznajmił Orion znad książki.

– Owszem, ale tajemnica była konieczna. Trzeba było ją utrzymać tak długo jak było można. Kiedy media się o tym dowiedzą, nasze poszukiwania staną się jeszcze bardziej utrudnione. Sensacja spowoduje chaos informacyjny. Wszystkie ślady mogą zostać zatarte. Nawet te pozornie mało istotne. Jak sam wiesz w takiej chwili wszystko, najdrobniejszy nawet szczegół ma znaczenie... Dlatego... muszę cię poprosić Orionie żebyś zrobił pewną rzecz... – podszedł do chłopaka, wręczając mu kilka fiolek eliksiru wielosokowego i parę włosów. Oczy chłopaka rozszerzyły się, kiedy rozpoznał ich charakterystyczną barwę:

– Chce pan żebym udawał Arena?

– Tylko przez kilka dni... Sądzę, że nadajesz się do tego idealnie – stwierdził oględnie Herbert, nawiązując oczywiście do wcześniejszych występów Blacka w tej roli. Nie zamierzał wypowiadać się bardziej precyzyjnie ze względu na Riddle’a. Po chwili ciągnął: – Znacznie przedłuży to czas, w ciągu którego będziemy mogli działać... Wy też będziecie mieli go więcej, więc powinno być wam to na rękę.

– Skąd ma pan ten eliksir? – odezwał się nagle Tom.

– Jak wiesz współpracujemy z Arenem. To on ulepszył tę miksturę. Mieliśmy zapas testowy, który doskonale funkcjonuje. Znalazłem go wczoraj i chcę go wykorzystać, bo sytuacja robi się coraz bardziej napięta. Zaczyna nam brakować czasu...

– Czy ma pan coś, co zawiera choćby śladowe ilości magicznej sygnatury Arena? Nawet niewielką ilość? – padło kolejne pytanie czerwonookiego.

– Nie. Przeszukałem wszystko. Nawet w Hogwarcie – odpowiedział Beery, a w duchu zżymnął się po raz kolejny na ten właśnie fakt. Pierwszy raz przeklinał brak magii u tego konkretnego Ślizgona... Gdyby mieli cokolwiek, czego mogliby użyć w rytuałach... co prawda głównie czrnomagicznych, ale... Byliby w stanie go znaleźć.

Zaskoczyło go prawdę mówiąc, że z takim pytaniem i to zupełnie otwarcie wyszedł Tom. Rytuały, o których z pewnością pomyślał były bardzo niebezpieczne. Było ryzyko uszkodzenia rdzenia... Niestety jedyne pozostałości po Greyu to jego zaszyfrowane mikstury, ubrania i wściekły świergotnik. Jeżeli zaś chodziło o tego ostatniego...

– Co z Lime? – zapytał Abraxasa. Jemu jedynemu ptak pozwalał się do siebie zbliżać. Wszystkich innych atakował zaciekle.

– Wydaje mi się, że zaczyna mieć depresję... Od wczoraj przestał jeść. Jeżeli przez dłuższy czas będzie odmawiać pożywienia, będę musiał go do tego zmusić... – powiedział blondyn, czując rosnącą gorycz. Aren nie wybaczyłby mu, gdyby zobaczył swoje drogocenne ptaszysko zagłodzone.

Herbert kiwnął głową. Chciał powiedzieć coś więcej, ale nie mógł się aż tak odkryć. Czuł na sobie znaczące spojrzenie Blacka. Spojrzał na niego. Zrozumiał, że chłopak przyjdzie do niego później. Miał to niemal wypisane na twarzy.

Nie dziwił się, że Orion miał jakieś podejrzenia co do jego osoby. W końcu to właśnie przed nim swego czasu odkrył się trochę zanadto. Doceniał jednak takt Blacka, który jak widać zamierzał przeprowadzić rozmowę w dyskretnym miejscu. Tutaj mogłoby to tylko pogorszyć sytuację. Napięcie było aż nazbyt wyczuwalne, a atmosfera dusząca i nieprzystępna... Nie czuł czegoś takiego w szeregach Gellerta. Owszem podobne, ale inne... Tam był wyczuwalny strach, a tutaj uczucie beznadziejności i co jakiś czas przebłyski nadziei. Nie był pewien co było gorsze...

***

Pierwszą rzeczą, o której pomyślał Orion kiedy po przebudzeniu jego wzrok padł na fiolki z eliksirem wieloskokowym była myśl, że to jakiś mało śmieszny żart. O tej maskaradzie, w której miał brać udział wiedziała tylko ich szkoła. Kadra nauczycielska poparła pomysł Beery'ego. Może i byłoby to zabawne, gdyby Aren tu był i należałoby go ponownie zastępować. Tak jak jest teraz, cała sprawa wyglądała raczej przygnębiająco. Ostatnie dni pokazały mu, że to nie jest osoba, którą można zastąpić. To co się działo to był istny Armagedon. Niemal każdy w ich grupie czuł, że Riddle w końcu wybuchnie...

Zdawał się być spokojny i opanowany. Czuli jednak w kościach, że taki stan rzeczy nie potrwa już długo. Odnalezienie zielonookiego graniczyło póki co z cudem. Każdy z nich o tym wiedział. Pewnie nawet sam Tom. Znalezienie nie magicznej osoby jest trudne, ale nie niemożliwe. Zawsze gdzieś tam są jakieś informacje, z których można skorzystać. W momencie kiedy nie masz żadnych informacji poza imieniem, nazwiskiem i statusem krwi, napotykasz mur nie do przebicia.

Wiadomości dotyczące Greya były z jakiegoś powodu utajnione. Nie potrafili odkryć kto to zrobił i dlaczego. Orion miał od jakiegoś czasu swoje podejrzenia i właśnie miał zamiar je sprawdzić. W tym celu musiał udać się na rozmowę do Berry’ego. Chwycił jedną z fiolek i schował do torby. Resztę ukrył i opuścił pomieszczenie kierując się do gabinetu profesora. Jeżeli ktoś wiedział więcej o związku Grindelwalda i Arena, to tylko on.

Zapukał trzykrotnie. Drzwi po prostu się otworzyły, więc uznał to za zaproszenie. Wszedł do środka, zamknął za sobą wejście, odwrócił się i zamarł. Przez myśl przemknęło mu stwierdzenie, że ostatnio zbyt często zdarza mu się zaniemówić. Jedno było pewne. Najwidoczniej nie tylko w ich szeregach panował chaos. Pomieszczenie wyglądało jakby przeszło przez nie tornado, a sam profesor siedział przy swoim biurku, kompletnie ignorując panujący bałagan. Na widok ucznia nie zastanawiał się wiele i machnięciem różdżki zrzucił stertę dokumentów z krzesła naprzeciw, wskazując by się rozgościł. Sam nie ruszył się z miejsca i zapytał:

– Co sprowadza cię w moje skromne progi?
– Pytania i odpowiedzi, które może mi pan dać. To oczywiste, że wie pan więcej niż chce pokazać. Sądzę też, że może pan wiedzieć, gdzie ukrywa się Grindelwald...
– Czysto teoretycznie zadam pytanie... Może i wiem gdzie on jest, ale co zrobicie z tą wiedzą? Przypominam, że jest to Czarny Pan. Garstka nastolatków to nic wobec jego pokaźnej armii, zabezpieczeń i kryjówek.

– Obaj dobrze wiemy, że po dłuższych poszukiwaniach okazało się, że poszlaki pozwalające mieć nadzieję na odnalezienie Arena wskazują właśnie na niego. Może dać odpowiedzi, których nie mamy. Sprawdziliśmy każdy możliwy wariant. Pozostał tylko on.

– I sądzisz, że będzie współpracować? Dlaczego miałby to zrobić?

– Nikt nic nie mówił o współpracy. Wystarczy informacja, gdzie możemy go znaleźć... więc... czysto teoretycznie... Wie pan gdzie on jest czy nie?

– Muszę cię rozczarować, ale nie... – odparł zrezygnowanym tonem. Sam już wcześniej o tym pomyślał. W zasadzie niemal od początku, ale Gellert jakby zapadł się pod ziemię. Cadan nic nie wiedział, a raczej nie chciał mu nic zdradzić. Wszystkie jego środki, które dotąd stosował w kwestii kontaktu zawiodły. Pozostał jeden...

Orion patrzył na niego przeszywającym spojrzeniem, a on sam nawet nie musiał udawać. Mówił prawdę. Nie musiał stosować żadnej maski. Najwidoczniej Black to zauważył, bo westchnął. Herbert pomyślał sobie w duchu, że chłopak musi być naprawdę zmęczony. Dawniej nie pozwoliłby sobie na tak jawne okazanie słabości. Na twarz Blacka wybił się zrezygnowany wyraz, uniósł jedną dłoń do skroni i spojrzał na zegar. Kończyła się pora posiłku.

Orion wyciągnął z torby fiolkę i wypił jej zawartość czując, jak stopniowo jego ciało zmienia się pod wpływem mikstury. Spojrzał na nauczyciela i powiedział już głosem Arena:

– Przedstawienie czas zacząć profesorze...

Na twarzy Beery'ego pojawił się smutek. Kiwnął głową na jego słowa, więc Orion wstał z miejsca i podszedł do drzwi. Kiedy sięgnął po klamkę usłyszał jeszcze:

– Znajdę go... możesz być tego pewien.

Po wyjściu Oriona Herbert zamarł na swoim krześle, a po chwili przeklął siarczyście pod nosem. W momencie, gdy potrzebował tego przeklętego drania Gellerta, ten postanowił się zaszyć w jakiejś norze. Najbardziej przeklinał jednak siebie. Gdzieś zapodział rzecz, którą niedawno dostał w prezencie od niego. Spojrzał na otaczający go bałagan wzdychając ciężko. Będzie musiał jeszcze raz zacząć od początku. Systematycznie. Nie jest możliwe, żeby zniknęła ot tak!

Uczucie deja vu towarzyszyło Orionowi, gdy po raz kolejny przebywał w skórze Arena. Była jednak pewna zmiana w otoczeniu. Ludzie zdecydowanie nie patrzyli na niego jak na jakiegoś bezwartościowego robaka. Patrzyli jak na kogoś, z kim musieli się liczyć. Grey z pewnością chciałby to zobaczyć. Uzgodnili wcześniej z Beery'm, żeby nie mówić uczestnikom spoza ich grona o jego kamuflażu. Na szczęście przystał na to. Wiedzieli, że Aren zaginął, ale równocześnie zostali poinformowani, że czekają ich niemiłe konsekwencje jeśli pisną na ten temat choćby słówko. Takie ultimatum zostało przekazane im przez dyrekcje wszystkich trzech szkół. W zasadzie żałował, że nie widział tego momentu. Mógłby ich poobserwować i trochę powęszyć.

Pierwszymi zajęciami była obrona przed czarną magią z Reidem. Partnerem Arena był tu Liam Collins... Ogólnie nie był to osobnik rozmowny i wyraźnie trzymał się na uboczu z dala od wszystkiego. Z jakiegoś nie wyjaśnionego powodu trzymał się blisko Wrighta. W zasadzie tyle wiedzieli. Eliminacje pokazały, że był osobą z którą musieli się liczyć... Orion do tej pory nie był pewien, czy aby mu się nie wydawało, ale raz... na jeden jedyny moment, podczas eliminacji Liam zawahał się. Było to w momencie, kiedy mógł zaatakować Greya... Doświadczenie nauczyło Blacka, że nie mógł niczego oceniać na pierwszy rzut oka. Zielonooki był tego doskonałym przykładem.

Był tak zaabsorbowany swoimi myślami, że nie patrzył gdzie idzie i na kogoś wpadł. W momencie gdy to zrobił pomyślał mimochodem, że to było bardzo w stylu Arena. W tej samej chwili poczuł, że ten ktoś chwyta go mocno, niemal boleśnie za ramiona i spojrzał w górę, by przekląć tego osobnika. Jego oczy napotkały czerwone tęczówki. Znowu zabrakło mu słów. Zdecydowanie zbyt często działo się to jak na początek dnia.

Takie spojrzenie widział u Riddle’a pierwszy raz, a znał go przecież od pierwszej klasy. Tom nie patrzył nigdy i na nikogo w ten sposób jak w tej chwili na niego... wróć, poprawka na Arena... Było w tym wzroku tyle emocji, że niemal go przytłoczyły. Musiał aż odwrócić spojrzenie czując się z tym wszystkim naprawdę nieswojo. W tym samym momencie poczuł jak kurczowy uścisk Toma zmniejsza się. Spojrzał. Riddle powracał do standardowej wersji siebie. Po chwili oznajmił:

– Po lekcjach masz mi powiedzieć co usłyszałeś od Beery'ego Orionie...
Po tych słowach Tom wszedł do klasy. On sam również, ciężko wzdychając w duchu. Poczuł na sobie spojrzenie Abraxasa, którego wzrok niemal przypominał ten Toma sprzed paru chwil. Orion spojrzał na niego ze smutkiem w oczach i Malfoy błyskawicznie się zreflektował. Powrócił do swojej maski.

Usiadł na swoje tymczasowe miejsce. Collinsa jeszcze nie było. Wyciągnął pergaminy i pióro dostrzegając kątem oka, że krzesło obok niego odsuwa się. Spojrzał przelotnie na siedzącego już w nim Liama. Nie zauważył, żeby Aren jakoś bardzo się z nim spoufalał. Przez moment zobaczył zaskoczenie na twarzy siedzącego obok. To było dziwne. Była to chyba jedyna emocja jaką ujrzał na twarzy tego ucznia odkąd go zobaczył. Zrzucił tę ulotną emocję na fakt, że uczestnicy wiedzieli przecież o tym, że Grey zaginął. Faktycznie mogło być sporym zaskoczeniem, że zjawia się jak gdyby nigdy nic w klasie.

Orion rozejrzał się dyskretnie po sali i z niemałym zaskoczeniem zauważył własną sylwetkę zajmującą jego miejsce na tych zajęciach. Szybko przeszukał myślami osoby, które mogły się pod niego wielosokować. Zrobił szybki przegląd obecnych na lekcji i nic. Wszyscy tu byli. Przez moment był zdezorientowany, ale szybko zrozumiał kto się pod niego podszył. Wystarczyła chwila obserwacji i zauważył bardzo specyficzne spojrzenie profesora Reida rzucone jego postaci. Tak patrzył tylko na Beery’ego. Wynikało z tego, że przeklęty drań planował tę maskaradę już od jakiegoś czasu i bardzo skrupulatnie.

Opanował wewnętrzne oburzenie. W zasadzie przecież Beery miał rację. Byłoby podejrzane, gdyby nagle przestał chodzić na zajęcia w momencie, kiedy zjawił się na nich Aren. Chwila namysłu i nawet niezbyt inteligentny czarodziej wpadłby na oczywistą odpowiedź. Nie zmieniało to faktu, że nauczyciel zielarstwa był ostatnią osobą, która powinna się pod niego podszywać. Czas było skupić się na zajęciach. Już dość był rozproszony. W tym momencie zorientował się, że sam także stał się obiektem wnikliwej obserwacji.

Collins poświęcał mu dyskretną, ale napiętą uwagę. Black oczekiwał, że padnie jakieś pytanie, ale nie doczekał się go aż do końca zajęć. W jakiś sposób było to... rozczarowujące. Kiedy podwójne zajęcia obrony zakończyły się, podczas pakowania rzeczy, chłopak wyciągnął w jego stronę pergamin do wspólnej pracy. Pamiętał, że Aren zawsze ją z nim wykonywał, więc nie zastanawiał się, tylko wyciągnął po niego rękę. Kiedy już miał chwycić podawany pergamin, durmstrangczyk nieoczekiwanie go upuścił. Obydwaj wykonali ruch, jakby chcieli go złapać i nagłym ruchem wyciągnęli dłonie. Orion schwycił spadającą kartę, a Liam złapał go za rękę. Można byłoby przypuszczać, że przez pośpiech chybił i stąd ten chwyt, ale przytrzymywał jego rękę dłużej niż wymagała tego sytuacja. Kiedy wreszcie puścił rękę Blacka, nie patrząc już wyminął go bez słowa i odszedł.

Orion lekko zmarszczył brwi na to dziwne zachowanie. Niby zdawał sobie sprawę z tego, że ma do czynienia ze specyficzną osobą, ale dziwactwo tego chłopaka... Generalnie ocenił, że z tą osobą chyba nie powinien mieć większych problemów jeśli chodziło o udawanie Arena. Z tego co zauważył wynikało, że ich współdziałanie ograniczało się do pracy domowej. Nic poza tym... Sądził, że znacznie trudniejszą przeprawę będzie mieć z Jamesem Hillem. Z nim Grey nie miał dobrych relacji. Nie był nawet do końca pewien jak się teraz układały. W końcu niby współpracowali, chociaż dosłownie przez chwilę.

Zdążał do wyjścia jako jeden z ostatnich. Beery pod jego postacią zbierał ostatnie rzeczy ze stolika i nagle zwrócił się do prowadzącego zajęcia:

– Profesorze Reid mam kilka pytań, które chciałbym z panem omówić... – na te słowa Orion w ciele Arena zwolnił i obejrzał się na swoją postać, ale Beery pomachał dłonią, jakby odganiał natrętną muchę. To go trochę zdenerwowało, ale ruszył dalej do wyjścia. W głowie pojawiło mu się stwierdzenie, że chciałby żeby słowa profesora, że go odnajdzie, okazały się prawdziwe. Miał nadzieję, że to właśnie o Greya Beery’emu chodziło w tamtej wypowiedzi.

***
W końcu, tak jak planował, został z Cadanem sam na sam. Przeklinał siebie, że nie pomyślał o tym od samego początku i stracił niepotrzebnie tyle czasu. Przecież były tylko dwie osoby, które mogły wejść do jego kwater. Jedną był Aren, którego z oczywistych względów można było wykluczyć, a drugą osobą był właśnie ten tutaj stojący przed nim osobnik. Herbert zaplótł ramiona na piersi i spojrzał znacząco. Podszedł do biurka, ruchem różdżki wyciszył pomieszczenie i zablokował drzwi, usiadł na biurku i rzekł twardo:

– Masz coś, co należy do mnie, prawda...? Nie zaprzeczaj. Jestem pewien, że doskonale wiesz o co mi chodzi. Niemniej, żeby nie było niedomówień i dla przypomnienia... Prezent od Gellerta. Znalazłem tylko jedną kartę. Potrzebuję drugiej. Oddaj ją.
– Nie wiem o czym mówisz. Dlaczego miałbym zabrać jedną z tych kart?

– Bo zdałeś sobie sprawę, że to rozłączony świstoklik. Nie wykazuje żadnych zdolności magicznych, póki odpowiednio połączone części nie zamienią się w niego. Bądź tak miły i oddaj mi drugą kartę...

– Nie.

– Zdaje się, że się nie zrozumieliśmy Cadanie. Ja cię o to nie proszę... jeżeli nie dasz mi tego sam, zmuszę cię siłą.

– Tkwiąc w postaci Oriona Blacka? Jesteś pewien, że to będzie mądre posunięcie?

– Wiecznie nie będę w tej postaci. W końcu przecież wiesz o tym, że wolę załatwiać wszystkie sprawy pod osłoną nocy. Nie chcesz mi powiedzieć gdzie jest Gellert... w porządku. Nie masz jednak prawa ingerować w sprawy twojego Pana. Kiedy On wręcza mi zaproszenie, nie będziesz decydował czy ma być zrealizowane czy też nie. Czy mi się wydaje, czy przejawiasz jawne nieposłuszeństwo...?

– Nie możesz do niego iść! – Mężczyzna nie był już w stanie panować nad swoimi emocjami i gwałtownie poderwał się ze swojego miejsca. Miał dość tego podejrzliwego wzroku. Beery traktował go jakby był jego wrogiem. Jakby to on spowodował zniknięcie tego ich ucznia i utrudniał jego odnalezienie.

– Daj spokój. Nie musisz bronić swojej pozycji wśród ludzi Gellerta. W zasadzie nie interesuje mnie ponowne wkroczenie w jego szeregi. Ten etap mam już dawno za sobą – odparł lekceważąco Herbert.

Jego słowa i działania były celowe i obliczone na doprowadzenie Cadana na skraj wytrzymałości. Wiedział, że inaczej niczego nie osiągnie i do niego nie dotrze. Teraz z pewną satysfakcją patrzył na drżące dłonie stojącego przed nim mężczyzny. Ten po chwili nie wytrzymał i zacisnął je mocno w pięści, starając się powstrzymać niekontrolowany odruch i rzucił:

– Nie obchodzi mnie moja pozycja, ani nieposłuszeństwo! Nie rozumiesz, że on cię zabije jeżeli się u niego zjawisz! Wolę przyjąć jego karę za nieposłuszeństwo. Wolę nawet degradację... cokolwiek... bylebyś był bezpieczny. Żebym tylko miał pewność, że cię nie skrzywdzi! Ten dzieciak nie jest tego wart! – po swoim wybuchu Reid uniósł dłoń do ust, nie mogąc uwierzyć, że powiedział to wszystko na głos. Na twarzy miał wypisane zdumienie.
Herbert na moment zastygł w zaskoczeniu. Pełne emocje słowa swojego kochanka dosięgły jego serca, które w odpowiedzi jakoś dziwnie zatrzepotało. Nawet w marzeniach nie sięgał tak daleko. Nie przypuszczał, że tamten kiedykolwiek powie coś takiego. Reakcje Reida świadczyły o tym, że on sam nie przypuszczał również, że wymknie mu się takie oświadczenie. Doprawdy... Im więcej przebywał z Cadanem tym bardziej przekonywał się, że tamten tak naprawdę niewiele się zmienił. Owszem, starał się ukrywać swoją naturę, nie przyznawał się chyba sam przed sobą co czuje i myśli o nim. Jak zawsze.

Jego samego to nie raziło, wręcz odwrotnie... skłamałby gdyby nie przyznał, że kocha w nim właśnie te wahania... Teraz jednak nie mógł się rozpraszać. Musiał doprowadzić sprawy do końca, a to wymagało konsekwentnej realizacji zamierzeń. Powiedział:

– I tutaj się mylisz. Aren jest wart wszystkiego co chcę zrobić. Nie rozumiesz tego, bo jeszcze go nie poznałeś. Gdybyś... gdyby nasza sytuacja była inna... jestem pewien, że również byś to zauważył.

– Czy ty siebie słyszysz? Jakie relacje łączą cię z tym chłopakiem, że chcesz tak ryzykować...?

– Początkowo... to był tylko biznes oparty na wzajemnych korzyściach. Z czasem się to zmieniło. Sam nie wiem kiedy zacząłem w nim widzieć pewnego rodzaju zbawienie. To nieco zabawne nie sądzisz? Ja i takie słowo... to jakieś wielkie nieporozumienie... Nie wiem jak to wytłumaczyć, ale w nim jest coś takiego, że chcesz go obserwować i wspierać jego decyzje. Swoją osobą zmienia najbliższe otoczenie na lepsze... Chciałbym być lepszy...

– Nie znam Arena Greya i prawdopodobnie nie poznam go lepiej, bo nasza sytuacja wygląda tak a nie inaczej. Przez decyzje, które podjęliśmy w przeszłości... Jednak jeśli miałbym wybrać między tobą, a nim... doskonale znasz moje zdanie w tej sprawie.

– Zrobisz to. Nie dlatego, że ci każę czy grożę ale dlatego, że cię o to proszę... Może początkowo, źle to ująłem... Obiecuję, że już więcej nie powiem do ciebie czegoś takiego...

– Obaj wiemy, że to zrobisz. Uwielbiasz mi grozić... – odparł z cieniem uśmiechu, a później jeszcze dopowiedział: – Tak samo jak obaj wiemy, że to tylko puste obietnice bez pokrycia...

Zamilkli na jakiś czas obserwując się tylko. W końcu Herbert podszedł do Reida biorąc jego dłonie w swoje i pocierając kciukami lekko ich wierzch. Trwali tak przez jakiś czas blisko siebie, póki ciało Reida nie rozluźniło się dostatecznie. Dopiero wtedy Beery się odezwał:

– Cadanie... to jest dla mnie naprawdę ważne. Jeżeli Gellert ma Arena, nie mamy czasu do stracenia...

– Nawet jeżeli jest z nim, nie sądzę by mu zrobił krzywdę. Jeżeli jest rzeczywiście tak cenny jak sądzisz, nic mu nie grozi. Poza tym... Ta mikstura, którą zaprezentował podczas eliminacji... Zdajesz sobie sprawę co tak naprawdę ten dzieciak stworzył i jak bardzo może to być niebezpieczne w nieodpowiednich rękach? Jeżeli ma taki talent do eliksirów, to wyobrażasz sobie jak silny jest to czarodziej? Gdyby mógł korzystać ze swojej magii...

– To kolejna kwestia, którą muszę poruszyć z Gellertem. Dlaczego, a przede wszystkim jak udało mu się sprawić, że Aren został odcięty na tak długi czas od magii. Jeżeli chodzi o eliksiry... – przerwał nie będąc pewien czy powinien się tym podzielić. Po chwili doszedł jednak do wniosku, że obecnie Gellert, jak wszyscy inni obserwujący eliminacje, już o tym wiedzieli, więc kontynuował: – Dawniej był z nich beznadziejny... po straceniu magii i odpowiednim przewodnictwie Slughorna okazało się, że posiada w tym kierunku niebywały talent i intuicję.

– To przynajmniej wyjaśnia, dlaczego się nim zainteresowałeś.

– Nie ma lepszego partnera dla zielarza niż warzyciel, który w swojej dziedzinie nie widzi żadnych ograniczeń. Wyobraźnia Arena nie ma żadnych granic... – na myśl przyszła mu w tej chwili odporność chłopaka na trucizny, ale tego nie wyartykułował. Zostawił to dla siebie. Wrócił do najważniejszego: – Oddasz mi drugą część świstoklika?

– Ja... nie chcę, by zrobił ci krzywdę...

– Wszystko będzie w porządku. Wiesz przecież, że muszę mieć jakiś punkt odniesienia i...

– Skąd możesz mieć pewność!?

Herbert milczał. Nie mógł mówić o ich umowie z Gellertem, czego szczerze żałował. Gridelwald jednak dotrzymał swojej części zobowiązania, więc i on musiał. Miał przez wiele lat spokój. Mógł odejść. W zamian od czasu do czasu przesyłał sprawozdania z poczynań Albusa po to, żeby czarnoksiężnik wiedział na bieżąco na czym stoi. Szpiegowanie Dumbledore'a nie było jakoś szczególnie trudne. Ten postanowił najwidoczniej pozostać bezczynnym. Doprawdy... Ponoć był wielkim czarodziejem, ale nie było tego zupełnie widać. Dla niego był po prostu żałosny. Cieszył się, że nie poruszył w żadnym z listów sprawy Arena. Jakoś czuł, że to dobrze. Teraz jednak czas był na rozmowę bezpośrednią. Odpowiedział:

– Potrafię z nim rozmawiać. Dobrze wie, że zabicie mnie nie przyniesie mu żadnych korzyści. Dlaczego się wahasz? Teoretycznie już raz byłem martwy...
– Daj mi czas do wieczora. Muszę to przemyśleć – szepnął cicho zrezygnowanym tonem Cadan, wyglądając jakby świat miał mu spaść na głowę.
Herbert przyglądał się jego twarzy. Tak bardzo odkrytej i innej niż ta, którą pokazywał codziennie... Był nią oczarowany. Nie mógł się powstrzymać i sięgnął rękoma do tej urzekającej twarzy. Ujął ją obiema dłońmi, spojrzał w oczy, widząc... dokładnie to co chciał zobaczyć. Uśmiechnął się i nachylił, by sięgnąć po usta. Powstrzymała go dłoń, przesłaniająca jego własne usta, druga wsparta mocno o pierś... i słowa:

– Nie będę cię całować, gdy jesteś pod tą postacią...

– Oh... racja... kompletnie zapomniałem... W sumie cieszę się, że to zrobiłeś. Nie chciałbym, by usta Oriona Blacka dotykały twoich. Należą tylko do mnie... – zaśmiał się unikając nieszkodliwego zaklęcia. Na koniec rzucił: – Przyjdę nocą po świstoklik...
Mężczyzna tylko skinął głową nie mówiąc nic więcej. Kiedy drzwi zamknęły się za Herbertem, pozwolił sobie na wypuszczenie oddechu. Miał wobec tego jeszcze trochę czasu. Do wieczora powinien, jeśli mu się uda, zniszczyć tę kartę. Był pewien, że Beery mu tego nie wybaczy. Nie miał jednak zamiaru przechodzić przez to co już przeżył po raz drugi. Nie byłby w stanie. Nie teraz, kiedy go odzyskał. Czuł, że się waha.

Tęsknił za zachowaniem Herberta... takim, które prezentował przed tym całym zamieszaniem z trzecim uczestnikiem. Widział jednak w oczach tamtego, że nie zrezygnuje, że nie odpuści... i że darzy Arena Greya jakąś szczególną sympatią. W zasadzie powinien mu pozwolić realizować plan. Po co ma znosić po raz kolejny zranione spojrzenia?... Obie opcje były złe... Którą powinien wybrać?

***

Kasandra była wściekła jak jeszcze nigdy dotąd. Owszem, denerwowała się na tego drania już nie raz i to była pewna stała w ich znajomości. Nigdy jednak nie ogarnęła jej furia, jaką obecnie czuła. Pijaczyna zniknął w tym samym czasie co Aren z krótkimi słowami „wrócę wkrótce”. Jaki cholerny zakres czasu miał na myśli? Jakie wkrótce?! Wychodziło na to, że ponad tydzień... i nie wiadomo jak długo jeszcze. Co gorsza nie wiedziała czego może się spodziewać po tym drugim... Nigdy Go nie poznała, a ten tam, który zniknął i do teraz się nie pojawił unikał Jego tematu. Wiedziała, że naciskanie nic nie da i zrobi po swojemu. Jak zawsze zresztą... Mieli jednak cholerną umowę, która wciąż widniała na jej plecach... Ten drań nie może tego zignorować...

Było jej przykro, że musiała przemilczeć pytania Armando i odmówić pomocy, gdy poprosił ją o nią. Po raz pierwszy nie mogła nic zrobić! Była tym bardzo sfrustrowana. Nie mogła nic wyjawić na temat Arena. W zasadzie co niby miała... sama wiele nie wiedziała. Miała podejrzenia gdzie tak naprawdę był Aren, ale jej moce obecnie nie pozwalały sięgnąć tak daleko... Zwłaszcza po nagłym zniknięciu towarzysza, który zniknął, kiedy tylko wyczuł tę specyficzną magię... Na moment przeszły ją dreszcze, gdy o tym pomyślała. Chwile później wyczuła znaną jej obecność. Bez słowa podeszła do kredensu po butelkę i kieliszki, stawiając je z głośnym łoskotem na stole:

– Wyglądasz fatalnie Kasandro – skwitował obserwując ją uważnie.

– Sądzę, że nie muszę wspominać komu to zawdzięczam. Nie przedłużając... Szkoda zachodu, żeby szukać Arena tutaj, prawda?

– Owszem. Jego miejsce nigdy nie było tutaj. Został przeniesiony z powrotem do swoich czasów... Nic mu nie jest, choć wydaje się nie być zadowolony z obecnego stanu rzeczy. Szuka odpowiedzi...

– Tylko tyle masz mi do powiedzenia?! Chcę go z powrotem! Mieliśmy umowę! – warknęła mocno ściskając kieliszek, a po chwili odstawiając go. Bała się, że pod wpływem emocji zrobi coś głupiego.

– Posłuchaj mnie uważnie moja droga. W momencie, kiedy On się wtrącił, nie mogę działać incognito. Zwłaszcza teraz, po Jego tak długiej nieobecności i nie udzielaniu się... żeby sprowadzić z powrotem Arena musi zrobić to co i ja. Musiałbym o to poprosić. Nie mogę tego zrobić, mimo całej mojej sympatii do ciebie...

– Coś ty Mu zrobił, że wkroczyliście na wojenną ścieżkę? Co sprawiło, że się wycofał? – jakaś nieokreślona emocja mignęła w oczach mężczyzny. Nie zdążyła jej odczytać, ale wydawał się jeszcze bardziej zamyślony, kiedy powiedział:

– Nie pozwalałem Mu zapomnieć... Bezlitośnie wytykałem pewną rzecz raz za razem, by przemówić Mu do rozsądku. Tak nasze drogi się rozeszły... Po ostatniej kłótni zniknął i nie widziałem Go od tamtego czasu. Szczerze mówiąc nie pamiętam jak dawno to było. Jest dosyć mściwą osobą i nie zapomina... Jeżeli będę mieć u Niego dług... to się nie skończy dobrze.

– A co z naszą umową? Proszę... porozmawiaj z Nim tylko. To co się między wami stało... może ochłonął po takim czasie? – opadła na fotel nie zauważając, że wcześniej wstała pod wpływem emocji.

– Jak myślisz, co robiłem przez ostatnie kilka dni... Szanuję cię Kasandro... naprawdę. Jeżeli jednak On nie chce być odnaleziony, to mam związane ręce. Nie dałem rady Go wyczuć.

– Chcesz mi powiedzieć... ta wizja... ziści się? Aren zginie z rąk swojego Przeznaczonego!? Czeka nas kolejna wojna czarodziejów, w której zginą tysiące niewinnych istot? Myślisz, że mogę to ot tak zaakceptować!

– Nie możesz być pewna.
– Pokaż mi! Co jak co, ale jesteś mi to winien! Nie zostało mi nic innego! – wyciągnęła w jego stronę dłoń. Mężczyzna westchnął ciężko i ujął jej rękę.

Otwierając oczy stwierdziła, że to już wizja przyszłości. Widok był do złudzenia podobny jak przy poprzedniej. Odwróciła się za siebie. Hogwart płonął. To były już ledwo szczątki niegdyś wspaniałego zamku. Stopniowo popadał w ruinę wraz z postępem walk. Szła do przodu. Ciemna strona miała znaczną przewagę. Tak jak wtedy... odgłosy walk, rzucanych zaklęć, padające ciała... Nie chciała tego... Miała nadzieję... Tom się przecież zmieniał. Był inny niż osoba, którą po raz pierwszy obdarzyła przepowiednią. Jego Przeznaczony, nawet nieświadomy tego kim byli dla siebie sprawiał, że Riddle stał się bardziej ludzki...

Doszła do pamiętnego miejsca. Aren wciąż walczył z Tomem. Dlaczego żaden z nich nie reagował na tego drugiego. Przecież czuli teraz swoją magię... Musieli zauważyć... Spojrzała na nieludzką twarz Czarnego Pana... Czy to była przyczyna? Mogła tylko domyślać się nie mając obrazu tego co działo się wcześniej... Było jej przykro. Widocznie się nie udało... Mroczna przyszłość została taka sama... Spojrzała na swojego podopiecznego. Poczuła ból na widok tego, że on również się zmienił. Zmarszczyła lekko brwi na widok jego brązowych oczu i okularów. Wyraz twarzy był także obcy... Walczyli ze sobą agresywnie. Dążąc do tego, żeby zabić tego drugiego...

Gdyby wiedzieli... gdyby tylko wiedzieli z kim walczą... Sapnęła, kiedy Riddle'owi udało się rozbroić Greya, który nie zareagował jakoś specjalnie na ten fakt. Nie okazał strachu, tylko spokojnie obserwował jak ten się do niego zbliża z wyciągniętą różdżką:

– Ostatnie słowo Potter? – powiedział Tom obojętnie. Był przekonany o swoim zwycięstwie i już się nie spieszył.

– Zabicie mnie nie będzie oznaczać twojej wygranej... Będziesz musiał się bardziej postarać... – oczy chłopaka wróciły do koloru, który Kasandra już znała. Czarny Pan nieznacznie drgnął na ten widok, ale szybko się opanował i rzucił zaklęcie odrzucając od siebie zielonookiego. Ponownie ruszył w jego stronę. Chłopak ostatkiem sił próbował unieść się na rękach. Spadły mu okulary, a Kasandra odczuła to jakby z chłopca opadła ostatnia maska... Słysząc drugi głos:

Avada Kedavra!

Po raz kolejny obserwowała jak zielony strumień światła, który mógł konkurować tylko z kolorem oczu ofiary, zbliża się do celu. Widziała jak Aren, zanim zaklęcie uderzyło w niego, coś wyszeptał. Oczy Toma rozszerzyły się w szoku. Grey padł na ziemię martwy, ale z uśmiechem na twarzy. Spojrzała na czerwonookiego. Opuścił różdżkę wzdłuż ciała, a drugą ręką chwycił się za serce. Oddychał ciężko, a po chwili wrócił wzrokiem do ciała leżącego przed nim.

Pochylił się patrząc na wciąż otwarte oczy. Nie miały już blasku świadczącego o życiu. Oddech Toma przyspieszył. Pogładził policzek zmarłego. Przywołał różdżkę pokonanego. Przez moment jego wzrok był zamglony i nieczytelny, gdy ściskał kurczowo różdżkę chłopca.

Kasandra obserwowała to wszystko z surowym wyrazem twarzy. Zupełnie nagle odbiło się na niej zdumienie, kiedy ujrzała łzy na twarzy potwora. Wolno spływały po twarzy, kapiąc na martwe ciało leżące obok. Usłyszała cichy szept:

– A...ren...

Po chwili Tom jakby otrząsnął się z chwilowego transu, uniósł dłoń do własnych policzków ocierając łzy. Spojrzał zaskoczony na mokrą rękę i wciąż trzymaną w dłoni obcą różdżkę. Jego postawa zmieniła się. Znowu był mrocznym władcą jakiego widziała na początku... Usłyszała okrzyki, rozejrzała się szybko i zauważyła, że zbliżają się jego poplecznicy wiwatując. To było zrozumiałe i obserwowała wszystko spokojnie do momentu, gdy w oddali nie zobaczyła ich... Jej oczy rozszerzyły się ze zdumienia. Odwróciła się z niedowierzaniem się w stronę martwego chłopca, a następnie znów spojrzała w dal:

– To niemożliwe... Aren czy ty...

Sapnęła z zaskoczenia, kiedy wizja nagle się zakończyła. Zorientowała się, że po jej własnej twarzy również płyną strumienie łez. Pochyliła głowę i zaszlochała chowając twarz w dłoniach. Nie chciała, żeby ten drań widział ją w chwili słabości. Jedno było pewne. Przyszłość była inna, ale wciąż... To nie tak miało się skończyć... Nie o to walczyła. Dążyła do tego, żeby ziściła się wizja tej szczególnej dwójki szczęśliwej ze sobą. Póki co nic z tego, ale widziała szansę. Musiała przycisnąć tego drania, pijaczynę... musiała...

Wstała zdeterminowana. Opanowała emocje, otarła łzy i ze zdeterminowaną twarzą i wyszeptała jedno słowo. Reakcja mężczyzny była natychmiastowa. Wstał gwałtownie ze wzburzonym spojrzeniem i niemal warknął:

– Nie rób tego... nigdy więcej! Znasz skutki! – Kasandra na te słowa przestała już panować nad sobą. Przyskoczyła do mężczyzny i zaczęła krzyczeć, uderzając rękoma w jego tors:

– Jeszcze uwierzę, że ci zależy... Proszę... proszę znajdź Go, przekonaj... Zrób cokolwiek, ale oddaj mi Arena! Słyszysz, oddaj mi tego chłopca! – na koniec głos jej się załamał, osłabła, opadła na kolana, schowała twarz w dłoniach i rozszlochała się na dobre.

Mężczyzna przez chwilę obserwował ją uważnie, po czym oznajmił:

–Wrócę... – po czym zniknął.

***

Wspomnienie ostatniej kłótni z Arenem prześladowało Toma. Ciążyło jak wyrzut sumienia za każdym razem kiedy myślał o zielonookim, czyli w zasadzie przez cały czas, bo od jego zniknięcia nie myślał o niczym innym. Był rozdarty jak jeszcze nigdy w całym swoim życiu. Pierwszy raz żałował czegoś tak mocno, że aż bolało. Żałował sposobu w jaki się z Arenem rozstali. Mogło to konkurować praktycznie tylko z tym, że o mało go nie zabił... Samo to sprawiało, że czuł ucisk w sercu i coś jakby... strach? Nie był pewien. Nie czuł tego jeszcze... Chociaż... może kiedyś, jak był dzieckiem, ale zapomniał o tym. Do teraz.

Minęło już tyle czasu od zniknięcia Greya. Żadnej, najmniejszej wzmianki, śladu, czegokolwiek. Wydawało się, że wziął pod uwagę wszystko. Ostatnią opcją był Grindelwald. Tą możliwość też należało sprawdzić, ale póki co była bardzo kłopotliwa. Nie można go było odszukać. Przynajmniej nie było to łatwe. W zasadzie należało taką możliwość brać pod uwagę, w końcu był to Czarny Pan. Nie należało spodziewać się, że będzie wywieszał ogłoszenia z informacją o aktualnej lokalizacji swojej siedziby. Tom zapewne by to docenił, gdyby miał na to czas. Aktualnie spieszyło mu się i robił wszystko, by go dorwać.

Wraz z Arenem zniknęły wszystkie bardziej osobiste rzeczy, które mogłyby pomóc w odszukaniu chłopaka. To tylko utrudniało poszukiwania. Tom marzył o tym, żeby znaleźć coś, cokolwiek, co zawierałoby w sobie chociaż namiastkę jego magii.

W czasie tego niezbyt wesołego okresu poszukiwań czerwonooki doszedł do dosyć ponurej konkluzji. Niewiele wiedział o Greyu... Nawet kiedy jeszcze byli w Hogwarcie próbował znaleźć informacje. A nawet zdobyć je od samego Arena, ale... Teraz widział jak niewiele tego było. Co robili w tym czasie...? Zacisnął dłonie w pięści, starając się opanować swoją magię... Była niestabilna, tak jak on sam. Potrzebował więcej informacji. Każdej, nawet najmniejszej wskazówki...

Rozległo się pukanie do drzwi, przerywając smutne rozmyślania. Ruchem ręki sprawił, że wejście stanęło otworem, nieco zbyt gwałtownie. Najwyraźniej kiedy rozmyślał o Arenie jego magia szalała i trudno było nad nią zapanować. Musiał, musiał odzyskać to, co utracił z własnej woli. Odwrócił się twarzą w stronę drzwi, widząc w nich zgodnie z oczekiwaniami... ledwo zdołał zachować kamienną twarz na widok Oriona wciąż jeszcze w wielosokowanej postaci Arena. Ten obraz powodował... nie chciał nazwać tego uczucia... w zasadzie jedyne co przychodziło mu teraz do głowy to ból. Usilnie starał się opanować, bo przecież to nie był ten, na którym mu zależało. Tak... zależało. Dobrze to nazwał. To była tylko skorupa, opakowanie dla innego ducha i umysłu. Inne zachowanie, inna postawa, chód, a nawet zapach... Wszystko było inne i ułatwiło na szczęście powściągnięcie emocji:

– Wierzę, że przyniosłeś wszystko Orionie. Dlaczego wciąż jesteś w tej postaci? – zapytał w miarę spokojnie.

– Ulepszony eliksir. Wydłuża czas działania podwójnie... Sam również jestem zaskoczony tym, jak długo utrzymują się efekty. Z tego co mówił Beery wynikało, że w ciągu godziny powinny zniknąć.

– Aren naprawdę jest geniuszem. Łamie wszelkie zasady... – powiedział Tom jakby do siebie miękkim głosem. Po chwili otrząsnął się i rozkazał: – Pokaż mi to.

Black wyciągnął ze swojej torby zmniejszone i zabezpieczone pudełko. Cofnął zaklęcia zabezpieczające, które miały zabezpieczyć artefakt przed jeszcze większymi szkodami i otworzył pojemnik. W środku spoczywały liczne fragmenty myślodsiewni.

Okazało się, zresztą tak jak się Orion spodziewał, że Tom doskonale wiedział kto sprzątnął szczątki artefaktu. Dziś rozkazał mu je przynieść. Krótko, bez żadnych komentarzy. Black biorąc pudełko ze swojego pokoju, po chwili wahania zabrał jeszcze jedną rzecz, która została mu przekazana na przechowanie. Niby miał ją oddać dopiero po zakończeniu Turnieju, jednak kalkulując wszystkie za i przeciw wątpił, by Tom w tej sytuacji zwrócił na to uwagę. Wszystkie działania i myśli ukierunkowywał tylko na Greya. Dokładnie tak samo jak Abraxas. Według Blacka ta rzecz być może mogła tu jakoś pomóc, dlatego miał ją ze sobą.

Ustawił pudełko na podłodze, uklęknął obok i zaczął wyjmować poszczególne fragmenty, starając się ułożyć całość. Zniszczenia były rozległe. Pracował dłuższy czas. Zajęcie było żmudne, wymagało skupienia, a cel wciąż był odległy. Póki co udało mu się połączyć jedną sekwencję run. Zaklął je razem od nowa, żeby ich ponownie nie szukać. Zawsze to już coś, ale należało pamiętać, że to tylko małe zwycięstwo. Takich run było tam dziesiątki. Odtworzenie ich połączeń było trudne. W końcu to potężny magiczny przedmiot. Należało się z nim obchodzić nad wyraz delikatnie. Każde nieumiejętnie rzucone zaklęcie, albo źle nałożone runy, mogło się skończyć tragicznie...

Tom obserwował początkowo z pewnego oddalenia poczynania Blacka. W pewnym momencie podszedł jednak do artefaktu i uniósł jego rdzeń. To była najważniejsza część i na szczęście w zasadzie nie naruszona. Odpowiadała za całość. Wewnętrznie skrzywił się na widok zniszczeń, których dokonał własnoręcznie. Przyszło mu do głowy, że był bardziej niestabilny bez wspomnień, niż byłby mając je... Być może popełnił błąd... Może gdyby posiadał wszystkie wspominania mógłby znaleźć coś, co pomogłoby odnaleźć zielonookiego. W końcu nie raz widział pewne reakcje Arena na swoje słowa. W tamtym momencie wydawały się niezrozumiałe, ale teraz... każda poszlaka byłaby bardzo cenna.

Orion posuwał się w swojej pracy do przodu. W pewnym momencie zaczął relacjonować co udało mu się ustalić i już zrobić w kwestii poszukiwań Arena. Nie było tego wiele, ale było lepsze niż nic... Tom nie powiedział tego, ale był wdzięczny Blackowi za wszystko czego ten dotąd dokonał:

W pewnym momencie skutki eliksiru minęły. Orion odzyskał swoja postać, a Tom poczuł jeszcze większy ciężar na sercu... Wiedział niby, że to nie był Aren... ale widok jego osoby był dziwnie pokrzepiający. Szybko się pozbierał, ukląkł obok Oriona i zajął się składaniem razem z nim artefaktu. Tutaj nie dało się nic przyspieszyć. Potrzebne były uwaga, ostrożność i czas, żeby nic nie zepsuć do końca. Mijały godziny. W pewnym momencie jego sługa przeoczył jeden aspekt podczas łączenia run o mało nie niszcząc rdzenia. Widział jak spiął się, gdy zdał sobie sprawę z tego co zrobił. W Tomie się zagotowało. Ledwo nad sobą zapanował. Musieli obaj odpocząć. Pracowali do trzeciej, a i wcześniej żaden z nich nie zaznał zbyt wiele spoczynku. W takich warunkach łatwo o błąd.

Orion spiął się i szybko cofnął sekwencję zanim się powiązała z resztą. Tylko to uchroniło rdzeń myślodsiewni. Na czoło wystąpił mu pot na myśl do czego mogło dojść i nagle poczuł w pokoju Toma wszechobecną, mroczną, niestabilną, bardzo nieprzyjemną magię. Wcześniej, kiedy pracowali nad artefaktem magia Riddle’a była w miarę spokojna. Najwyraźniej jego błąd spowodował, że przywódca stracił nad sobą panowanie. Bez wątpienia czekała go kara. Spodziewał się jej. Czuł, że już prawie... prawe miała nastąpić, ale najwyraźniej jego Pan zdołał się jakoś powstrzymać, bo ku zdumieniu Oriona w krótkich słowach kazał mu wyjść. Nie zamierzał się ociągać. Natychmiast się podniósł i ruszył do drzwi. W ostatniej chwili przypomniał sobie o drugiej rzeczy, którą tu przyniósł. Zawahał się, ale zdecydował, że powinien ją zostawić. Szybko oznajmił:

– P... panie... Mam jeszcze jedną rzecz, która należy do ciebie... – mówiąc to wykonał dwa kroki dzielące go od stolika nocnego, położył na nim księgę, wrócił do drzwi i najszybciej jak mógł zniknął za nimi.
Kiedy już znalazł się na zewnątrz, a jakiś czas później we własnym pokoju, odetchnął z ulgą. Miał nadzieję, że to co zostawił Tomowi w jakiś sposób mu pomoże. Inaczej życie w pobliżu przywódcy w najbliższym czasie będzie piekłem. Oby to coś co zostawił mu niegdyś Riddle pomogło, inaczej widział ich przyszłość w dosyć czarnych barwach...

Należało wziąć pod uwagę, że naprawa myślodsiewni może im się nie udać. W takiej sytuacji trzeba będzie jakoś wygrzebać wspomnienia z głowy Toma... Na horyzoncie majaczył kolejny problem. Wspomnienia na pewno dotyczyły Arena, bo inaczej ich Pan nie zawracałby sobie nimi głowy. Artefakt działał tak, żeby wspomnienia, które zaprzątały głowę można było usunąć i zdeponować w niej na nieokreślony czas. Gdzieś tam, bardzo głęboko w podświadomości one wciąż w jakiś sposób były, ale ukryte, uśpione i nieuświadomione. Nie można już było do nich powrócić chyba, że wyłowiło się je z artefaktu i na nowo przywróciło połączenie. Myślodsiewnia Toma została zniszczona. Wspomnienia w niej zawarte także. Teraz, żeby wydobyć te fragmenty pamięci z jego umysłu potrzebny był pewien impuls... najlepiej w postaci rzeczy lub osoby, której dotyczyły wspominania... I tu był problem. Tego właśnie brakowało...

Kiedy już w końcu Orion wyszedł z pokoju, Tom drgnął i odetchnął ciężko. Przymknął oczy i skupił się na opanowaniu szalejącej magii. Kiedy już to osiągnął wstał, zebrał ostrożnie fragmenty myślodsiewni, schował je zabezpieczając uważnie i dopiero wtedy spojrzał na przedmiot pozostawiony przez Blacka. Była to jedna z rzeczy, której nie pamiętał... Podszedł bliżej i wyczuł, że książka jest zaklęta przez jego własną magię. Nie było wątpliwości, że należała do niego. Spojrzał na tytuł. To był zwykły podręcznik... O niczym to nie świadczyło, bo zamknął i zabezpieczył ją przed otwieraniem osobiście i to bardzo zaawansowanym zaklęciem. Już samo to świadczyło, że sprawa jest ważna i istotna.

Ujął w dłoń różdżkę i ściągnął zabezpieczenia. Otworzył księgę na pierwszej stronie, ale nie było tam nic, więc przekartkował ją w całości. Nagle z jej wnętrza coś wypadło. Upadło na podłogę tak, że nie mógł ocenić co to jest. Schylił się, by podnieść to coś i odwrócił...

Oczy rozszerzyły mu się z zaskoczenia, a książka trzymana w drugiej dłoni wypadła z niej bezwiednie na podłogę. Nie zawracał sobie tym głowy. Zafascynowany patrzył na trzymaną fotografię. Nie pamiętał tego jak wszedł w jej posiadanie, ani dlaczego Aren wyglądał na niej... tak.... Ruchoma postać patrzyła na niego rumieniąc się wściekle, wyraźnie czymś zażenowana. Aren na fotografii zagryzł wargę i próbował odwrócić wzrok, ale ten, bez udziału woli właściciela zielonych oczu powracał do patrzenia na niego.

Tak, to musiał być Aren. Tylko on nie potrafił na długo odwrócić swoich niesamowitych zielonych oczu od jego osoby. Co się jednak stało? Dotąd nikt nie reagował na jego spojrzenie tak... Miniaturowa postać uśmiechnęła się lekko. Tom poczuł jeszcze większy ciężar winy.

Ból ponownie dał o sobie znać. Riddle złapał się za serce, czując ogarniającą go pustkę, gdy tylko pomyślał o tym, że Aren może już do niego nie wrócić. To co ich łączyło... Wiedział, czuł... że to było w jakiś sposób wyjątkowe. Chciał go chronić. Z drugiej strony ciężko mu było zaakceptować myśl, że istnieje ktoś, kto jest dla niego tak cenny, że byłby w stanie postawić jego dobro na pierwszym miejscu. Doszedł do wniosku, że podszedł do tej znajomości zupełnie nie tak... Nie wiedział jak postępować z osobami, na których mu zależy... To był pierwszy raz, kiedy czuł coś... to co czuł. Dotąd był on i cała reszta ludzi. Zielonooki nigdy nie należał do tej całej reszty.

Ponowne zerkniecie na zdjęcie sprawiło, że musiał na chwilę je odwrócić. Szalały w nim emocje. Wyczuł drżenie rąk. Wziął kilka oddechów. Musiał... musiał zachować sprawny umysł... inaczej coś przeoczy... Poszukiwania przecież trwają. Coś na pewno znajdzie. W zasadzie musi. Nawet jeżeli to będzie sam Gellert Grindelwald... Jeżeli ktokolwiek skrzywdzi w jakiś sposób Arena... jeżeli ktokolwiek dotknie go, zrani czy wyrządzi krzywdę... Takiego delikwenta zabije bez zastanowienia. Kim by nie był. Nie od razu... o nie... Zrobi to w taki sposób, by nikt nigdy nie pomyślał o tym, żeby dotknąć jego... Arena, choćby palcem...

Musiał znaleźć Greya. Bez niego nic nie będzie takie samo. Potrzebował Arena. Wiedział, że zrobi absolutnie wszystko co musi, żeby go odnaleźć. Nie wierzył w bogów, ani moc modlitwy, ale chciał wierzyć, że Aren żyje i że wszystko z nim w porządku. Chciał wierzyć, że Grey, gdziekolwiek był, stara się wydostać i powrócić. Chłopak był sprytny i zaradny. Nieraz to udowadniał. Niech i tym razem jego szczęście pozwoli mu przetrwać...

***

Obudził się nagle. Po chwili dotarło do niego, że leży na łóżku z książką w na twarzy. W pokoju było ciemno, za oknem też, więc nie spał zbyt długo. Spoglądając na tytuł książki skonstatował, że nie ma pojęcia o czym ona traktuje. Najwyraźniej nie był na niej zbyt skupiony. Stracił cenny czas. Wstał i odgarnął włosy z twarzy wzdychając ciężko. Po chwili jego ciało napięło się, po czym natychmiast sięgnął po różdżkę mierząc nią przed siebie. Zauważył zarys ciemnej postaci, która siedziała na skraju jego łóżka. Chwilę później postać ta odwróciła się w jego stronę i zauważył znajome tęczówki. Zamarł szepcząc...

– Aren...?
Postać obserwowała go przez chwilę, po czym pokręciła przecząco głową. To sprawiło, że jego serce znowu opadło na dół, sprawiając ból. Zrobił krok naprzód, wciąż mierząc różdżką w... nawet nie wiedział co to do końca było. Im bliżej był, tym bardziej czuł coś dziwnego. Rzucił zaklęcie, ale przeszło przez postać nie zwalniając nawet i nie robiąc jej krzywdy. Dokładnie tak samo jak u ducha. Przez moment zamarł. Pomyślał, że to może Aren, ale po chwili przypomniał sobie, że przecież postać zaprzeczyła, więc na pewno nie. Zapytał:

– Czym jesteś...? Dlaczego masz jego oczy... i...
Zamilkł, kiedy postać wyciągnęła rękę i dotknęła widmowym palcem jego czoła. Wspomnienia z dzieciństwa, o których nie do końca chciał pamiętać, zaczęły wracać. Były tam również te, w których ta właśnie postać była obok... była zawsze wtedy, kiedy jej potrzebował. Podtrzymywała na duchu, kiedy inne dzieci się nad nim znęcały. Sapnął zaskoczony zaczynając przypominać sobie coraz więcej szczegółów. Najpierw Orion w postaci Arena, a teraz ta postać z zielonymi oczami Arena... Tom czuł, że za moment wybuchnie. Postarał się jednak siłą woli opanować na tyle, że odzyskał głos i wykrzyknął bardzo jak na niego emocjonalnie:

– Dlaczego dopiero teraz?! Zdajesz sobie sprawę jak bardzo cię potrzebowałem i próbowałam walczyć z tym, by nie zapomnieć? A teraz wracasz?! Po tylu latach!

– Przykro mi...

Drgnął, kiedy usłyszał głos postaci. Spojrzał na nią ze zdziwieniem. Nastąpiła zmiana. Postać nie była już cieniem, ale jakby zjawą. Widać było znacznie więcej szczegółów wyglądu. Na skraju łóżka siedział młody mężczyzna z włosami luźno opadającymi na ramiona, o delikatnych rysach twarzy i zielonych oczach tak podobnych do Arena. Z tych oczu biła siła, tworząc kontrast dla delikatnych rysów i postaci. Za to ubranie... było inne. Zdecydowanie z innej epoki. Tom patrzył przez chwilę, później schował na moment twarz w dłoniach starając się opanować emocje. To było trudne. Zapytał jeszcze raz udręczonym głosem:

– Czym ty jesteś? Dlaczego zawsze zjawiasz się kiedy...

– Ponieważ mnie potrzebujesz. Wcześniej tak nie było, ale teraz... Tom, sam siebie niszczysz. Jeżeli będziesz ciągnąć to dłużej... Wszystko co robisz będzie destrukcyjne dla twojego ciała i umysłu.

– Nie wiesz przez co teraz przechodzę! – warknął chłopak, nie starając się nawet ukrywać emocji. Czuł się jak tamten dzieciak zamknięty w piwnicy i potrzebujący wsparcia.

– Doskonale wiem... Tak samo jak wiem, dlaczego jesteś w takim, a nie innym stanie.

– Nie potrzebuję cię już...

– Czyżby...? A co z Arenem? Jego również nie potrzebujesz? Gdyby zniknął na zawsze w żaden sposób by cię to nie obeszło...? Czy to właśnie nie były twoje ostatnie słowa skierowane do niego?

– Czego chcesz do cholery! Dlaczego jesteś tutaj! A przede wszystkim kim ty jesteś! – słaba równowaga Toma została zrujnowana przez ostatnie słowa. Zabrzmiały jeszcze gorzej, kiedy zostały wypowiedziane ustami kogoś innego.

– Część mnie została w tamtej jaskini. Pamiętasz której? Tutaj mogę odzyskać nieco sił... Musisz odpocząć Tom. Brak snu źle na ciebie działa i w końcu zrobisz coś głupiego. Jutro nie będziesz pamiętać naszego spotkania. Tak będzie do momentu, kiedy ponownie się przed tobą ujawnię. A teraz śpij...

Postać zakryła dłonią jego oczy. Tom zaczął czuć nagle ogromną senność i zmęczenie. Spadło na niego tak niespodziewanie, że prawie upadł. Siłą woli utrzymał się na nogach, ciężko opadł na łóżko. Zanim jednak poddał się senności wyszeptał cicho, patrząc po raz ostatni w oczy mężczyzny:

– Twoje imię... – chciałby patrzeć w te, a raczej nie te zielone tęczówki bez końca, a przynajmniej jeszcze dłużej, ale oczy same mu się zamknęły. Usłyszał jeszcze:

– Nicolas... Moje imię to Nicolas...

Poczuł na czole muśnięcie ust tamtego. Taki pożegnalny pocałunek jak wtedy, w jaskini. Czerwonooki chłopak jakoś całym sobą wyczuł, że został już sam w pokoju, że zjawa zniknęła. Nie miał siły na nic. Zasnął głębokim, spokojnym snem, którego nie zaznał od zniknięcia jego... Arena.