piątek, 30 października 2015

Rozdział 11: Nowe odkrycie

No to Mato dziś pozytywnie mnie zaskoczyła gdy zobaczyłam zbetowany rozdział jedenasty :). Mam nadzieję, że wy również jesteście pozytywnie zaskoczeni. Tym razem czas oczekiwania na następny rozdział był znacznie krótszy.
Anonimowy: Mam najlepszych czytelników pod słońcem i bardzo mi przykro, że często każe wam długo czekać na rozdziały na pocieszenie mogę się tylko bronić, że rozdziały są długie i czas pisania jak i betowania również jest taki. Dziękuję za zrozumienia odnośnie bety oraz dziękuję za komentarz i proszę byś następnym razem podpisała się bym wiedziała do kogo odpisuje :).
Irmelin & Aya Pl: Cieszę się, że opowiadanie przypadło do gustu i jest mi bardzo miło, że czekasz na wiecej.
Maja Samsung: Mam nadzieję, że zdrówko dopisuje i doczekałaś się :) Jak widzisz Mato pozytywnie zaskakuje :)A to jaki Harry się stanie pozostanie moją słodką tajemnicą. Również całuje i ściskam cieplutko w te chłodne jesienne dni.
Monika Garbicz: Dziękuję za komentarz. Bardzo się cieszę, że na bieżąco śledzisz Signum! :)
Elizabeth Bluerlike: |Mogę od razu cię uspokoić, że dopóki wy - czytelnicy będziecie czytać Signym ja nie mam zamiaru go zawieszać, bo bardzo dobrze znam ten ból gdy autor nagle i bez słowa wyjaśnienia opuszcza czytelników. Cieszę się, że postacie przypadły ci do gustu i bardzo dziękuje za komentarz bo naprawdę aż ciepło na serduchu się robi jak się to czyta. Uwielbiam moich czytelników!
Catharine Alex Maxwell:  Miłe przypadki są zawsze najlepsze prawda? Ja również pozdrawiam!
Natalia Traliszewska: Dziękuję za komentarz i zapraszam na następny rozdział!
Anonimowy: Z komentarza pod piątym rozdziałem. Mam nadzieje, że zostaniesz na dłużej cieszy mnie, że fabuła przypadła ci do gustu :)

Informacje odnośnie 12 rozdziału: Rozdział pisze się bardzo opornie, ale nie jest to spowodowane brakiem weny, bo od was dostaje jej naprawdę mnóstwo! Po prostu niedawno się przeprowadziłam do innego miasta na własne cztery kąty, oraz zaczęłam nowy kierunek nauki. To wszystko spowodowało brak czasu na pisanie. Zaczęłam już się przyzwyczajać do nowego miejsca i obowiązków także mogę wrócić do pisania. :)

Betowała: Kochana Mato

Rozdział 11: Nowe odkrycie

Harry siedział przez chwilę jak sparaliżowany, wpatrując się w zmiażdżone ciało węża, z którym jeszcze wczoraj rozmawiał. Zaczął się gorączkowo zastanawiać: „... Komu mogło zależeć na zabiciu węża … dlaczego go zabito … przecież to tylko mały i zdawałoby się nic nie znaczący wąż ...”. Pamiętał jednak swoją wizję, która wyraźnie wskazywała, że ktoś z premedytacją czyhał na życie Syl. Harry nie wiedział jak to się stało, że widział ostatnie chwile jej istnienia, ale obiecywał sobie, że jeśli znajdzie osobę, która to zrobiła sprawi, że będzie ona cierpieć po stokroć mocniej niż Syl. Gdy w końcu otrząsnął się z szoku, postanowił pochować małego węża gdzieś niedaleko. Wyszukał w pobliżu drzew ładne miejsce, wykopał dość głęboką jamkę i złożył w niej zmiażdżone ciałko. Zakopał prowizoryczny grób dokładnie i zamyślił się. Pracując przy pochówku węża, jakoś nie mógł oprzeć się wrażeniu, że to była w jakiś dziwny sposób jego wina. Powtórzył więc szeptem obietnicę, która już wcześniej w nim zakiełkowała:

- Obiecuje Syl, że jak znajdę osobę, która ci to zrobiła … zapłaci za to. Żałuję, że nie dane nam było jeszcze raz porozmawiać. Jestem pewien, że byłabyś wspaniałym towarzyszem rozmów. – Gryfon uśmiechnął się smutno. Westchnął i postanowił wracać do zamku. Odszedł nie dostrzegając istot między drzewami, ani nie czując spojrzeń obserwujących go oczu:
- Jesteś pewien, że to on? - Zapytał jeden cień drugiego.

- Mam pewne wątpliwości, jednak jak dotąd to nasza jedyna poszlaka ... - Odparł drugi cień.

- Być może jeszcze nie nadszedł czas ... Wracajmy. – Zasugerował pierwszy i obydwa rozmyły się w mrokach Zakazanego Lasu.

Harry nie miał właściwie ochoty wracać z powrotem do zamku, ale z drugiej strony nie uśmiechało mu się spędzenie reszty dnia na szlabanie. Był przygnębiony i zły, a to nie była najlepsza mieszanka. Głębokie zamyślenie spowodowało, że prawie nie zarejestrował drogi do drzwi wejściowych zamku. Już przed samym wejściem zatrzymał się na chwilę, zrobił głęboki wdech i przybrał obojętny wyraz twarzy. Sprawdził jeszcze plan zajęć i zdecydowanym krokiem ruszył w kierunku wieży północnej, gdzie za chwilę powinien zacząć podwójne wróżbiarstwo. Cieszył się jak nigdy, że właśnie teraz ma te zajęcia. Liczył na chwilę wytchnienia. Ron powinien szybko zasnąć, a Hermiony nie będzie, bo na szczęście na wróżbiarstwo nie chodzi. Ku własnemu rozbawianiu, dzisiejszego dnia Harry był wdzięczny nauczycielce tych zajęć, że od początku sugerowała Gryfonce brak talentu do wróżenia. Ucierpiała na tym poważnie duma dziewczyny, która jednak dość szybko się pozbierała i zrezygnowała z tych zajęć, uważając je za bezużyteczne. Harry w sumie zgadzał się z oceną przyjaciółki. Wróżbiarstwo było zupełnie nieprzydatne, ale z drugiej strony to jedyne lekcje, na których mógł odpocząć. Na szczęście zdążył dojść przed rozpoczęciem zajęć. W sali szybko odnalazł Rona, który siedział przy ścianie szeroko ziewając, co ucieszyło Harry'ego. Prawdopodobieństwo, że rudzielec szybko zaśnie znacznie wzrosło. Harry podszedł do Ron'a i zajął miejsce obok niego. Ledwo zdążyli się przywitać, do sali weszła od strony zaplecza nauczycielka z wielkim czajnikiem w ręku:

- Moi drodzy, dziś powróżymy z herbacianych fusów! - Zaświergotała z nieco nieprzytomnym uśmiechem na twarzy ... – Proszę byście ustawili się w kolejce ze swoimi filiżankami i wsypali do niej dwie łyżeczki herbaty. Następnie proszę byście opisali to co zobaczyliście i zaczęli medytacje koncentrując się na widzianych symbolach.

- Miło będzie wypić herbatę przed drzemką. – Skomentował słowa nauczycielki Ron. Harry skinął jedynie głową i obaj ustawili się na końcu kolejki czekając, aż wróżbitka napełni ich filiżanki.

Po chwili ponownie siedzieli na swoich miejscach mając przed sobą gorący napar. Patrząc na unoszącą się z filiżanki parę, Harry zamyślił się nad tym w jaki sposób i czy w ogóle zaczynać rozmowę z rudzielcem na temat ostatnich wydarzeń. Jak do tej pory Ron zachowywał się jak zwykle i może nawet mogłoby tak zostać, gdyby nie fakt, że sława rudowłosego Gryfona została zdobyta kosztem Harry'ego. Rozmyślania przerwały mu słowa przyjaciela:

- Harry na co czekasz, herbata ci stygnie, a ja już jestem w połowie pisania bzdur, które zobaczyłem podobno na dnie filiżanki. – Rudzielec z zadowoleniem pokazał tekst na swoim pergaminie, po czym wrócił do bazgrania swoim niechlujnym pismem dalszej części opisu.

Harry wzruszył tylko ramionami i nie spiesząc się dodał do swojej herbaty dwie kostki cukru. To był powód, dla którego zawsze ustawiał się jako ostatni w kolejce po herbatę na wróżbiarstwie. Mógł nie przepychając się i bez proszenia wziąć cukier. Taki mały i zdawałoby się nie znaczący wiele luksus, ale dla niego wielka sprawa. Nie lubił gorzkiej herbaty, za bardzo mu się kojarzyła z Dursley'ami, którzy zawsze dawali mu tylko taką, a gdy raz poprosił o cukier, musiał całe popołudnie spędzić w ogrodzie pieląc grządki ciotki. Harry odegnał szybko niechciane myśli. Nie było sensu rozpamiętywać tych spraw, lepiej delektować się tym co lubi. Spojrzał na przyjaciela i zauważył, że rudzielec już skończył pisać i zaczął układać się wygodnie na jednej z poduszek, zamierzając najwidoczniej się zdrzemnąć. To oczywiście ucieszyło Harry'ego, chociaż tego nie okazał. Powoli skończył pić swój słodki napój i spojrzał na fusy spoczywające na dnie filiżanki. Cóż, jak zwykle nie widział w nich kompletnie nic, ale oczywiście musiał coś napisać, więc wyciągnął pergamin oraz pióro, spoglądając po raz ostatni na dno naczynia. Zamrugał szybko i zerknął kolejny raz z niedowierzaniem, bo nagle wydało mu się, że jednak coś zobaczył. Konkretne kształty … widział dwoje zwierząt. Jedno z nich przypominało psa, albo wilka. Właściwie to bardziej skłonny był przyznać pierwszeństwo wilkowi. Drugie zwierzę było wyraźnie ptakiem, sądząc po zakrzywionym dziobie, drapieżnikiem. Harry'emu skojarzył się jakoś z orłem. Obydwa zwierzęta były zwrócone w innym kierunku, ale każde z nich patrzyło w górę ... wyglądało to trochę jak oczekiwanie ... na coś. Harry był szczerze zaskoczony, że udało mu się aż tyle wyczytać z fusów, przede wszystkim zdumiewał go fakt, że cokolwiek zobaczył w pozostałościach po swojej herbacie. Jak dotąd to się nie zdarzało, dlatego nawet nie był pewien znaczenia zaobserwowanych symboli. Postanowił sięgnąć po podręcznik, inaugurując w ten sposób jego użytkowanie. Otwierał go pierwszy raz od chwili zakupu. Z ciekawością najpierw zerknął na autora książki, bo dotąd nie zwrócił nawet na to uwagi:

- Kasandra Tralawney – przeczytał cicho i na moment zadumał się nad zbieżnością nazwisk z jego obecną nauczycielką wróżbiarstwa. Istniało prawdopodobieństwo, że były to jakieś krewne, dlatego Harry zaczął trochę wątpić w przydatność księgi. Po chwili postanowił jednak z niej skorzystać z nadzieją, że owa Kasandra posiadała, czy też posiada jakiś rzeczywisty dar wróżenia. Na pierwszy ogień poszedł wilk:

Wilk we śnie symbolizuje przetrwanie, samotność, tajemniczość, pewność siebie
oraz dumę. Może również oznaczać poczucie zagrożenia oraz bezbronności. Jest
ostrzeżeniem przed przyjacielem, który może stać się twoim wrogiem,
co oznacza w przyszłości bardzo ciężkiego przeciwnika. Jeżeli głowa wilka jest
zwrócona w górę, oznacza to wołanie o pomoc kogoś z twojego bliskiego
otoczenia.

Tyle było na ten temat i Harry nie zahaczając nawet wzrokiem innych haseł zaczął szukać znaczenia kolejnego swojego zwierzęcia, czyli orła:

Orzeł symbolizuje determinację oraz poczucie dumy, pewien obszar Twojego
życia sprawia, że czujesz się wolny, spełniony oraz ogarnia Cię poczucie
niezależności. Symbol ten wskazuje na ukryte aspiracje oraz cele życiowe.
Ty lub ktoś z twojego otoczenia jest bardzo skupiony na czymś do czego dąży.
Często cel jest sprzeczny z ogólnymi normami społecznymi.
Jeżeli orzeł występuje wraz z innym zwierzęciem, jest to ostrzeżenie,
że ktoś wkrótce będzie zagrożeniem dla twojej niezależności oraz
dumy. Może również oznaczać, że nie uznajesz kompromisów.

Harry zastanowił się nad tym, co przeczytał. Niektóre rzeczy wydawały się pasować do ostatnich wydarzeń, inne sugerowały to co może przyjść. Gryfon jak dotąd nie bardzo wierzył w przepowiednie czy we wróżby, ale teraz poczuł pewien niepokój. W rezultacie już po raz trzeci w ciągu tych zajęć wzruszył ramionami dochodząc do wniosku, że i tak co ma być to będzie. Pracowicie opisał znaczenie widzianego w filiżance układu, a na końcu swojego pergaminu dopisał przepowiednię na temat swojej przyszłej śmierci. Wiedział, że Tralawney uwielbia takie kawałki tym bardziej, że od początku wróżyła mu śmierć. Jakoś nie dziwiło to nikogo, nawet samego Harry'ego, w świetle tego, że niemal odkąd się urodził, Voldemort na niego poluje. Chłopak skończył pisać i położył się na puchatej poduszce, biorąc przykład z innych Gryfonów. Po chwili już drzemał.

Harry'emu znowu śniły się koszmary o torturach, Voldemort i jego śmierciożercy, jednak tym razem były one połączone w jakiś zdumiewający sposób ze śmiercią Syl. Widział jak śmierciożerca zaczyna się do niego zbliżać z martwym wężem w reku, a po chwili dusi go zwłokami Syl. Gdzieś w oddali słyszał śmiech Voldemorta. Chciał się uwolnić, jednak po chwili zauważył ciernie, które oplatały jego ciało i im bardziej się ruszał tym bardziej raniły skórę, przerywając ją niczym kartkę papieru. Zaczęło mu brakować tchu i z desperacją próbował zaczerpnąć choć pojedynczy haust powietrza. Następne co skojarzył to wstrząsy i głos:

- Harry wstawaj zaraz zaczną się następne lekcje! - Ron potrząsnął mocno Harry'm jeszcze raz i osiągnął zamierzony efekt. Chłopak obudził się i otworzył szeroko oczy, rozglądając się trochę nieprzytomnie:
- Ron? Co się stało? - Zapytał Harry ocierając z czoła kropelki potu.

- Niedługo zaczną się następne lekcje, a tylko my tu zostaliśmy. – Poinformował go Ron, a po chwili dodał: – Wyglądasz kiepsko Harry i strasznie się we śnie wierciłeś, śniło ci się coś?

- Nie ... Chyba nie ... A nawet jeśli to nie pamiętam ... - Harry skłamał gładko, bo nie miał najmniejszej ochoty rozmawiać o swoich snach i koszmarach z Ron'em. Akurat Ron nie był najlepszym powiernikiem po ostatnim wyskoku. Harry przetarł jeszcze raz oczy, wstał i wraz z rudzielcem ruszyli w stronę sali, w której miały odbywać się zajęcia z transmutacji. W połowie drogi zielonooki Gryfon zatrzymał się nagle i zaczął niecierpliwie grzebać w torbie w poszukiwaniu odpowiedniego podręcznika:

- Co jest? - Zapytał Ron.

- Zapomniałem książki ... idź przodem za moment wrócę. – Odparł Harry postanawiając biec po podręcznik do wieży Gryffindoru.

- Daj spokój możemy razem korzystać z mojej. - Zaproponował Ron.

- Myślę, że nie zaryzykuję kolejnych problemów tylko dlatego, że nie zabrałem odpowiedniego podręcznika. To już przerobiłem, pamiętasz Ron? Wolę mieć własne książki. – Odparł Harry kwaśno, niemiło wspominając ostatnie zajęcia z Umbridge.

- No tak, rozumiem, pewnie masz rację, tylko się nie spóźnij! - Skwitował jego wypowiedź rudzielec, na koniec udając grożenie palcem.

- Zaczynasz brzmieć jak Hermiona. – Harry przyjął upomnienia z uśmiechem i biegiem ruszył w stronę portretu Grubej Damy zadowolony, że sala wróżbiarstwa jest tak blisko ich kwater.

Zabranie książki nie zajęło mu dużo czasu i już po chwili Harry szedł dość spokojnie w stronę sali do transmutacji. Na szczęście szybko znalazł tę książkę i tym sposobem miał chwilę do rozpoczęcia zajęć. Nie musiał biegać. Właśnie miał pokonać kolejny zakręt, kiedy usłyszał znajomy, zirytowany głos Malfoy'a.

- Pansy, mówiłem ci, że w następną sobotę jestem zajęty!

- To nie może być ważniejsze niż spotkanie z nami. Już wcześniej się umawialiśmy na wspólną imprezę. Nie może tam zabraknąć ciebie! - Naciskała Ślizgonka spokojnie.

- Mogłaś wcześniej mi o tym powiedzieć ... – Westchnął Draco, wyraźnie zdenerwowany naciskami dziewczyny.

- Odwołaj to spotkanie, przełóż je na kiedy indziej. Jesteś Draco Malfoy'em i jestem pewna, że nikt ci nie odmówi, a tym bardziej nie będzie zły na Ciebie za to, że masz inne plany. – Zasugerowała pewnym siebie tonem Ślizgonka, na co Malfoy warknął wyraźnie już zły:
- To mi zależy na tym spotkaniu Pansy. To wasza wina, że wcześniej nie poinformowaliście mnie o imprezie i spontanicznie ją zorganizowaliście. Poza tym, jak wrócę, to będę potem na niej, więc nie rozumiem o co tyle krzyku. Zaczynasz być bardziej wkurzająca od Granger.

- Wypraszam sobie! - Żachnęła się dziewczyna, a po krótkim milczeniu dodała już bardziej pojednawczym tonem: - Okej ... więc o której masz to spotkanie?

- O osiemnastej i ani mi się waż wtedy przeszkadzać. – Niemal wysyczał lodowatym tonem Mafloy.

Harry po ostatnim zdaniu Draco zorientował się, że Ślizgon mówi o spotkaniu z nim. Nie spodziewał się, że Mafloy'owi tak bardzo zależy na tym spotkaniu, a z tego co właśnie usłyszał tak było. To wydało się Gryfonowi całkiem przyjemne, chociaż Harry zorientował się, że właśnie pojawił się zupełnie inny problem. Jak niby miał wyjść zza zakrętu i ominąć Ślizgonów, a równocześnie nie wyjść na podsłuchiwacza? Miał tylko nadzieję, że i Pansy i Draco nie będą chcieli się spóźnić na zajęcia z McGonagall i w końcu się ruszą, umożliwiając mu wyjście z twarzą z tej kłopotliwej sytuacji. Za załomem korytarza trwała cisza, ale w końcu Harry usłyszał ponownie głos Pansy:

- Dobra Draco, ale powiedz mi jeszcze, kim jest ta dziewczyna? Bo widzę, że strasznie cię wzięło.
Pytanie zostało postawione niezwykle bezpośrednio, a Harry dałby naprawdę wiele, by teraz zobaczyć minę Malfoy'a.

- Nie twoja sprawa ... – Warknął Mafloy, bynajmniej nie spokojnym głosem, po czym oznajmił:. - Musimy iść na lekcje. - I nie dając dziewczynie czasu na odpowiedź szybko pomaszerował w kierunku sali do transmutacji. Pansy chwilę stała w miejscu, po czym ruszyła za nim, a Harry odetchnął z ulgą. Jego problem rozwiązał się sam. Nie zwlekając wyszedł zza zakrętu i szybkim krokiem udał się na transmutację. Na szczęście zdążył wejść do sali praktycznie wraz z nauczycielką, która nie omieszkała zwrócić mu uwagi, by nie przychodził na lekcje na ostatnią chwilę. Najważniejsze jednak było to, że zdążył.

Już w trakcie lekcji Harry postanowił zrezygnować z obiadu. Z góry wiedział, że nie dałby rady nic przełknąć po wydarzeniach dzisiejszego ranka. Wrócił do dormitorium z zamiarem wypoczynku. Dopiero teraz miał czas, by spokojnie zastanowić się nad wszystkim, a głównie nad sobą. Dzięki temu zauważył coś dziwnego, czego wcześniej nie odczuł, pewnie ze względu na emocjonujące wydarzenia. Czuł się naprawdę dobrze. Na tyle, że nawet zapomniał o użyciu Glamour. Spojrzał w lustro i zaskoczony skonstatował, że wygląda o niebo lepiej! Zastanowił się przez chwilę, analizując jakim sposobem mogło do tego dojść, bo przecież ani więcej nie wypoczywał, ani nie miał mniej zmartwień i problemów. Po chwili doszedł do wniosku, że wczoraj, po kąpieli wyglądał i czuł się jak zwykle … zanim spotkał skrzaty. To było dziwne ... Przecież to niemożliwe, by widoczne wyczerpanie organizmu zniknęło samo z siebie i to właściwie błyskawicznie. Owszem, był przejęty wizjami, koszmarami i innymi rzeczami, ale bez przesady, nie aż tak, żeby nie zauważył, że czuje się lepiej. Wyraźnie z polepszeniem jego stanu zdrowia miały coś wspólnego skrzaty, a pewnie zwłaszcza Zgredek. Harry już dawno zauważył, że ten skrzat wyjątkowo go polubił. Tylko czy skrzaty posługiwały się magią, która pozwalała im leczyć innych, inne rasy? O ile Harry się orientował, nikt tego nie wiedział, a skrzacia magia do tej pory pozostawała wielką niewiadomą w świecie czarodziejów. Gryfon postanowił, że wkrótce odwiedzi ponownie Zgredka, ale najpierw jego priorytetem musi być odnalezienie pogrebina.

Tym razem odpuścił sobie szukanie pogrebinów w okolicach Zakazanego Lasu. Zaczął od miejsca nad jeziorem, gdzie zostawił ostatnio stworzenie, choć oczywiście nie liczył na to, że wciąż było w tamtym miejscu. Sprawdzał systematycznie miejsce za miejscem, ale jak na razie nigdzie nie dostrzegł żadnego kamienia. Westchnął głęboko przez chwilę obserwując taflę wody i zastanawiając się, gdzie jeszcze może znaleźć to stworzenie. Naturalne miejsca występowania pogrebinów, nie licząc Zakazanego Lasu już przeszukał. Gdzie jeszcze mógł sprawdzić? Harry oparł się o drzewo powoli osuwając się na ziemię. Zanim jednak usiadł całkowicie, poczuł coś pod sobą i natychmiast stanął odwracając się.

- Nie wierzę ... - Wyrwało się Gryfonowi, kiedy z szerokim uśmiechem na twarzy patrzył na kamień, którego wcześniej, jeszcze chwilę temu tutaj nie było. Chłopak podniósł dla pewności zauważony kamień, a kiedy przekonał się, że w ręce trzyma nie kawałek skały, ale małe zwisające ciałko, nie mógł opanować euforii i zatoczył z radości krąg wciąż delikatnie trzymając niewielkie stworzenie. - Nawet nie masz pojęcia jak się cieszę, że cię widzę! - Zwrócił się do pogrebina, odstawiając go równocześnie na ziemię. Kiedy tylko stopy stworzenia dotknęły podłoża, na jego twarzy pojawił się mały grymas, a po chwili pogrebin uniósł ręce w górę jak dziecko, które dopomina się w ten sposób o wzięcie go na ręce.. Zaskoczony Harry odruchowo ponownie podniósł więc stworzenie pytając: - Tak lepiej? - W odpowiedzi pogrebin skinął głową, a z jego ust się wyrwało:

- Po ...

- Po? - Powtórzył Harry, szybko zastanawiając się o co chodzi ... a równocześnie z zaskoczeniem konstatując, że chyba nie czytał, ani nie słyszał informacji, że pogrebiny potrafią mówić. W książkach opisywano je jako zwierzęta o niskiej inteligencji, nie mówiące ... Czyżby autorzy ksiąg się mylili? Tak rozmyślając, Gryfon czekał na kolejny ruch, czy też słowo ze strony stworzenia.

- Po ... Po ... - Pogrebin ewidentnie starał się coś powiedzieć, a Harry postanowił być cierpliwy i dać stworzeniu tyle czasu ile potrzebowało. Czekając, chłopak usiadł, kładąc sobie pogrebina na kolana. - Pog ... Pog ... - Do prób artykulacji doszła kolejna zgłoska i Harry postanowił zaryzykować pytanie:
- Pogrebin? - W odpowiedzi otrzymał zaciekawione spojrzenie i entuzjastyczny okrzyk:
- Pogin! - Stworzenie wyglądało na bardzo zadowolone z siebie, z czego Gryfon wywnioskował, że chyba rzeczywiście chciało mu to słowo przekazać.

- Pogin? - Harry postanowił się upewnić, czy się ze stworzeniem zrozumieli. – To twoje imię? - Pogrebin przechylił głowę w niezrozumieniu, wpatrując się w chłopaka, a Harry drążył: - Jesteś tym samym pogrebinem sprzed kilku dni prawda?

- Pogin! - Potwierdziło z wielkim entuzjazmem stworzenie, a Gryfon miał tylko nadzieję, że dobrze interpretuje okrzyki pogrebina. Podniósł wyżej stworzenie, które najwidoczniej nie miało nic przeciwko. Wyglądało wręcz na zadowolone z uwagi jaką skupiał na nim Harry, więc chłopak powoli i delikatnie kontynuował oględziny ciałka stworzenia, oczywiście w poszukiwaniu włosa zwierzęcia. Powtórzył proces kilka razy, ale nie dostrzegł kompletnie nic. Powoli zaczął się niepokoić, owszem, aptekarz dość kategorycznie twierdził, że pogrebiny nie posiadają włosów, z drugiej strony jednak na recepturze wyraźnie widniało „włos”, a nie inna część ciała pogrebina. Harry zamyślił się głęboko. Nie wiedział co ma o tym sądzić. Nie mógł ryzykować innym składnikiem, tym bardziej, że składniki, których potrzebował były w większości niezwykle rzadkie i nie mógł sobie pozwolić na eksperymentowanie. Fakt, na razie nie miał jeszcze w ręku żadnego z nich, prócz sproszkowanego rogu buchorożca, ale kiedy je wreszcie zbierze, to nie po to by przez głupotę, czy też nieuwagę stracić. Harry westchnął, po czym usiadł wygodniej pod drzewem, posadził ponownie pogrebina na swoich nogach i podjął kolejną próbę porozumienia:

- Posłuchaj ... - Zaczął, choć nie był do końca był pewien co powinien powiedzieć: – Potrzebuję bardzo pilnie twojego włosa ... Jeżeli mógłbyś mi go dać, byłbym ci naprawdę bardzo, ale to bardzo wdzięczny. – Chłopak zaryzykował wyłuszczenie prośby wprost, bez zbędnych podchodów. Wyszedł z założenia, że nawet jeśli pogrebin go nie zrozumie, to on sam tego włosa tak, czy inaczej na własną rękę nie znajdzie. Pogrebin z zaciekawieniem przechylił lekko głowę i ze skupieniem wpatrywał się w twarz chłopaka. Wyraźnie nie pojął o co chodzi. Harry po krótkim zastanowieniu zaczął z innej beczki. Wyrwał własny włos i pokazał go stworzeniu, zastanawiając się ile to da. Pogrebin wyglądał jakby na chwilę głęboko się zamyślił, a Harry zamarł w oczekiwaniu. Po chwili stworzenie nagle wyprostowało się, zeskoczyło z kolan Gryfona i wzięło malutki kamyk, który szybko włożyło sobie do buzi. Przez chwilę przeżuwało, po czym wypluło go i wyciągnąło w kierunku Harry'ego. Gryfon popatrzył na kamień i na pogrebina z niezrozumieniem, zastanawiając się co miał niby teraz zrobić. Stworzenie stojące przed nim zaczęło się jednak wyraźnie niecierpliwić, więc Harry wziął niepewnie kamyczek. Trzymał go przez chwilę w dłoni, wypatrując jakichś zmian i rzeczywiście, w pewnym momencie kamyk zaczął zmieniać kolor. Nie był już szary, tylko zielony, a gdy chłopak delikatnie go ścisnął zauważył również, że jest miękki. Gryfon poszukał wzrokiem swojego małego przyjaciela w nadziei na wskazówkę, co dalej zrobić z kamieniem i zobaczył, że pogrebin pracowicie wykopuje obok jego nóg dziurę w podłożu, które najwyraźniej nie było łatwe do pokonania, dla jego małych dłoni. Gryfon postanowił włączyć się do tej pracy, podejrzewając, że ma ona związek z trzymanym przez niego kamieniem. Po pewnym czasie praca była skończona, a stworzonko wyciągnęło rękę w stronę chłopaka, który domyślił się, że chodzi o zwrot kamienia. Pogrebin przyjął od niego przedmiot i wsunął sobie w połowie do ust. Kiedy kamień z ust wyjął, ten miał już dwa odcienie zieleni: jasny i ciemny. Tak spreparowany kamień został przez stworzenie pieczołowicie umieszczony w wykopanej jamie i starannie przykryty ziemią. Pogrebin skończył i potarł dłonią swoją wielką głowę. Uśmiechnął się do Harry'ego i przyjął pozę bardzo dumnego z siebie stworzenia, po czym wdrapał się znowu Harry'emu na kolana, chwycił go za palec prawej dłoni, ziewnął szeroko, zsunął się na ziemię wciąż trzymając dłoń chłopaka, ułożył ją nad miejscem, gdzie zakopał kamień i skulił się obok udając głaz. Harry w tym momencie nie miał najmniejszego pojęcia co powinien zrobić. Uścisk pogrebina nie był mocny i z łatwością mógłby w każdym momencie zabrać palec, ale nie zrobił tego. Postanowił zaczekać cierpliwie, choć nie wiedział w zasadzie na co. Odnosił bowiem wrażenie, że stworzenie doskonale wiedziało co robi i ciekawy był efektu tych działań. Po cichu miał także nadzieję, że pogrebin zrozumiał o co chodziło z tym włosem i jego działania podążają właśnie w tym kierunku.

Przez pewien czas Harry był rzeczywiście cierpliwy, dopóki nie zobaczył, że słońce zaczyna już zachodzić, a pogrebin wciąż sobie spokojnie śpi lekko ściskając go za palec. Kiedy słońce praktycznie zaszło Harry poczuł nagłe ukłucie na wewnętrznej stronie dłoni, którą trzymał nad zakopanym wcześniej kamieniem. Delikatnie uniósł ją i zobaczył mały kiełek, który na jego oczach zaczął powoli rosnąć. Chwilę potem zauważył, że pogrebin obudził się i wciąż trzymając jego palec w dłoni obserwował roślinę. Harry chciał zabrać rękę, ale mocniejszy uścisk wyraźnie oznaczał, że nie jest to wskazane, dlatego postanowił niczego nie zmieniać i nadal trzymał otwartą dłoń nad rośliną, która rosła w szybkim tempie. Kiedy już miała z sześć cali, na jej czubku utworzył się pączek, a Harry obserwował z fascynacją stopniowy rozwój rośliny, czyli moment, gdy pączek powoli się otwierał i pojawiły się na jego miejscu malutkie, srebrne niteczki, które świeciły jasnym światłem. Roślina przypominała mu trochę z wyglądu dmuchawca, tylko jej niteczki były o wiele dłuższe. Harry'emu skojarzyły się również z włosami Fleur Delacour. Gryfon obserwował roślinę uważnie, przez pewien czas jakoś tak bez refleksji, jako piękne zjawisko. Po dłuższym czasie jego oczy się rozszerzyły w zdumieniu, a w głowie pojawiła się myśl „... Włos pogrebina … to przecież jest włos pogrebina. Zrozumiał ... on zrozumiał i dał mi to, co chciałem … o co prosiłem. To roślina ... Nic dziwnego, że nikt o niej nie słyszał skoro w taki sposób powstaje ...”. Jego rozmyślania przerwało magiczne stworzenie:
- Pogin! Pogin! - Pogrebin puścił palec Gryfona i powoli podszedł do rośliny, zwilżył palce śliną i zaczął złączać poszczególne nici kwiatu. Harry uważnie obserwujący poczynania stworzenia, już po krótkim czasie zauważył, że ta dość skomplikowana czynność ma pewną konkretną kolejność i rytm. Kiedy pogrebin skończył swoją pracę, panowała już ciemność. Stworzenie uważnie przyjrzało się swemu dziełu i zdecydowanym szybkim ruchem zerwało kwiat, podając go chłopakowi, który przyjrzał się ponownie trzymanej roślinie. Teraz nie przypominała już dmuchawca. Stworzenie tak połączyło poszczególne nitki kwiatu, że powstało z nich sześć płatków o finezyjnych kształtach.

- To jest naprawdę piękne. – Wyszeptał Harry z uznaniem. – Jesteś pewien, że mogę go wziąć? - Zapytał po chwili pogrebina niepewnie. Wiedział ile czasu potrzebowało stworzenie, by wyhodować i ukształtować ten śliczny efekt końcowy, który trzymał w dłoni. Magiczne stworzenie zdawało się jednak nie mieć z tym najmniejszego problemu, spoglądało na niego wyraźnie zadowolone. Harry nie zastanawiając się, chwycił stworzenie i lekko przytulił mówiąc:

Naprawdę bardzo ci dziękuję za wszystko co dziś zrobiłeś. Nie wiem jak ci się odwdzięczę, a może to Ty mi się odwdzięczyłeś, trudno mi się w tym rozeznać, ale dziękuję. Zawsze będę uważał cię za przyjaciela. – Wyszeptał do ucha pogrebina i odstawił małe stworzenie na ziemię. Przez chwilę wydało mu się, że jego nowy przyjaciel był trochę zmieszany nagłą sympatią ze strony człowieka, ale po chwili znowu był już tylko zadowolony. Harry rozejrzał się uważnie i westchnął, czas było wracać do zamku. Trochę zaniepokoił się, czy przypadkiem nie jest już bardzo późno, ale po rzuceniu krótkiego Tempus okazało się, że jeszcze ma trochę czasu przed godziną policyjną. Gryfon chciał jeszcze raz podziękować pogrebinowi i się z nim pożegnać, ale stworzenia nigdzie już nie było widać. Tak samo jak wcześniej nagle się pojawił tak samo nagle zniknął. Nie było już więc powodu na odsuwanie w czasie powrotu do dormitorium i Harry rzucił zaklęcie świeżości oraz zmniejszające na otrzymany od pogrebina kwiat, po czym schował go do pustej fiolki do eliksirów, po czym ruszył biegiem do zamku.

Udało mu się na czas dobiec do wieży Gryffindoru. Przechodząc przez obraz zauważył, że w
Pokoju Wspólnym jest tylko kilka osób. Podszedł do swoich przyjaciół, którzy tradycyjnie rezydowali przy kominku.

- Dlaczego tak mało osób jest tutaj? - Zapytał, by zagaić rozmowę.

- Większość poszła wcześniej spać po wczorajszej imprezie. – Odpowiedział Ron, jednocześnie ziewając szeroko jakby na potwierdzenie własnych słów. – Myślę zresztą, że zaraz zrobię to samo. – Dodał sennie, przecierając oczy.

- A ty co robiłeś Harry? Zniknąłeś od razu po lekcjach. – Zagadnęła Hermiona znad książki, którą czytała.

- Oh ... kontynuowałem poszukiwania pogrebina i trochę to zajęło, ale w końcu znalazłem jednego – Uśmiechnął się chłopak na wspomnienie stworzenia. – Wiedzieliście, że potrafią one mówić? - Zapytał po chwili przyjaciół, wzbudzając zainteresowanie Hermiony, ale oczywiście nie Rona. Ten praktycznie już spał na kanapie. Wobec tego Harry go zignorował i skupił całą uwagę na przyjaciółce.

- Czytałam o pogrebinach, jednak w żadnej książce nie wspominano, żeby potrafiły mówić ... Co w zasadzie powiedział? - Dziewczyna była wyraźnie zaciekawiona.

- Tylko jedno słowo „ Pogin”. Jednak nie wiem do końca co to może znaczyć. Wydaje mi się, że to mogło być jego imię. – Wytłumaczył chłopak, przypominając sobie początek rozmowy z magicznym stworzeniem.
- Wiesz Harry, one nie są zbyt inteligentne. Być może potrafią wydawać jakieś nieokreślone dźwięki, ale wątpię, by rozumiały to co się do nich mówi. - Wygłosiła swój pogląd Hermiona, a Harry postanowił zaoponować:

- Jestem pewien, że rozumiał! Tak samo jak uważam, że są to inteligentne stworzenia, tylko jeszcze nikt nie zadał sobie trudu, by próbować je zrozumieć. – Mina przyjaciółki świadczyła, że nie jest przekonana tłumaczeniami Harry'ego i będzie obstawać przy swoim.

- Myślę, że twoja opinia może być nieco stronnicza ... Nie patrz tak na mnie Harry. Chodzi mi o to, że kiedy coś, czy kogoś bardzo polubisz, twój osąd zazwyczaj jest niemożliwie pozytywny. To tak, jak z zakochaniem, na początku praktycznie nie dostrzega się wad partnera, dopiero po pewnym czasie je zauważamy. – Skwitowała tym swoim autorytatywnym tonem i Harry stwierdził, że nie ma sensu dyskutować z nią więcej o tym co potrafią, a czego nie pogrebiny. Wiedział, że cokolwiek powie, Gryfonka znajdzie jakiś kontrargument na jego tezę, oczywiście oparty na wiedzy zaczerpniętej z książek i dlatego według niej, ważniejszy od jakichkolwiek jego obserwacji. Harry był trochę zły i zawiedziony, bo naprawdę chciał z kimś porozmawiać o tym, co dziś zobaczył, ale w sumie zdecydował, że nie ma to sensu. Ostatecznie zdecydował, że dobrze wyszło, że nie powiedział o niczym dziewczynie. Zdecydował się jednak na podpytanie jej na inny temat:
- Słyszałaś coś o włosie pogrebina? - Hermiona zdawała się być na początku zaskoczona tym pytaniem, a po chwili Harry zauważył, że przeszła na „tryb naukowy”, jak to kiedyś z Ronem nazywali, gdy się głęboko nad czymś zastanawiała. Hermiona analizowała problem dobrych pięć minut, a na koniec sceptycznie zapytała:

- Jesteś pewien, że się nie pomyliłeś? Nigdy nie słyszałam o włosie pogrebina, może chodziło ci o ślinę? - Harry lekko się zaśmiał, wspominając aptekarza, który powiedział to samo:
- Rzeczywiście! Chodziło o ślinę! Wybacz za wprowadzenie w błąd. – Udał skruszonego i zakłopotanego. Gryfonka ze zwykłą pewnością siebie przyjęła jego, jak sądziła, porażkę i zaczęła dociekać:
- Dlaczego pytałeś o ten składnik?

Myśli chłopaka zaczęły pędzić jak szalone. Przeklinał swoją nieprzezorność, mógł wcześniej pomyśleć i przygotować się na takie pytanie. W końcu to była Hermiona! Nie mógł też zbyt długo zwlekać z odpowiedzią, bo zacznie się to robić podejrzane:

- Kiedyś robiliśmy wypracowanie na temat jakiegoś eliksiru i tam jednym ze składników była ślina pogrebina. Jakoś tak o tym pomyślałam w trakcie moich poszukiwań i stąd to wszystko. - Odparł modląc się, by rzeczywiście w ciągu pięciu lat nauki pisał o tym składniku w którymś wypracowaniu na eliksiry. Miał też nadzieję, że pamięć Hermiony nie jest aż tak dobra, by dziewczyna kojarzyła wszystkie wypracowania jakie pisali dotąd. Gryfonka po chwili zastanowienia rzekła:

- Oh, mówisz o eliksirze arganowym? Faktycznie musieliśmy wtedy napisać o zastosowaniu śliny pogrebina do wiązania eliksiru. - Harry skonstatował, że co jak co, ale pamięć dziewczyny jest jednak fenomenalna. Podejrzewał, że wbrew temu co on myśli, Gryfonka rzeczywiście kojarzy każde wypracowanie, eliksir, cokolwiek o czym się uczyli. Cóż było robić, musiał brnąć dalej:

- Tak, to pewnie ten ... - Potwierdził choć tak naprawdę nie miał o tym eliksirze żadnego pojęcia. Dla niego ważne było tylko, że jednak jakiś specyfik związany ze składnikiem od pogrebina wykonywali, czy też opisywali.

Dziewczyna widocznie uznała, że skończyli na razie rozmowę, bo wróciła do swojej książki. Harry domyślał się nawet, że Hermiona planuje zaraz udać się do swojego pokoju. Tymczasem on zamierzał przecież jeszcze zapytać ją, niby z czystej ciekawości o sygnaturę i rdzeń. Nie chciał po raz kolejny kazać czekać swojemu tajemniczemu korespondentowi.

- Hermiono, czy jest możliwe połączyć z kimś magię? - Zaczął, by oderwać ją ponownie od książki, a gdy w końcu na niego spojrzała kontynuował. – Widzisz ... tak teraz przyszło mi do głowy. Jakby udało mi się połączyć zaklęcie na przykład z Ronem, to musiałoby być ono niesamowicie silne, a wtedy pokonanie Voldemorta ... - Harry zdawał sobie sprawę z tego, że to co mówi nie ma sensu, ale jego przyjaciółka nie musiała o tym wiedzieć. Ważne, żeby złapała przynętę i swoim zwyczajem, zaczęła robić wykład na ten temat.
- Niestety Harry, ale muszę cię rozczarować. Czarodzieje nie mogą połączyć swojej magii, ponieważ każdy posiada swoją własną sygnaturę i rdzeń magiczny.

- Oh ... Mogłem się domyślić, pewnie nie jestem pierwszym, który na to wpadł. – Przyznał niby zasmucony i skonsternowany Gryfon, czekając na dalszą część wykładu Hermiony:

- Cóż ... wielu czarodziejów przypłaciło życiem próby połączenia dwóch różnych magii. Jest to po prostu niemożliwe.

- Naprawdę wszystkie próby kończyły się śmiercią? - Drążył temat Harry:

- Tak, jednak może to i lepiej? - Harry spojrzał na Hermionę pytająco, a dziewczyna widząc to kontynuowała. – Wyobraź sobie dwóch czarodziejów posiadających tą samą magię. Jeżeli to będą bardzo potężni i silni magowie ... na przykład ty i Voldemort?

- Oh błagam, nawet tak nie żartuj! - Skrzywił się znacząco chłopak, wyobrażając sobie siebie i Voldemort'a rzucających razem czar. – Nawet nie chcę sobie tego ... Po prostu ... Nieee ... Poza tym nie jestem potężny ... – Trochę zdetonowany taką wizją Harry próbował wyrazić swoją konsternację.

- To był tylko przykład. – Uspokajająco uśmiechnęła się na reakcję Harry'ego Hermiona. – I tak jesteś potężny, tylko po prostu leniwy, gdybyś spędził tyle czasu na nauce ile poświęcasz quidditch'owi możliwe, że byłbyś w czołówce najlepszych uczniów, oczywiście zaraz po mnie. – Podsumowała dziewczyna chichocząc.

- Pewnie coś w tym jest ... - Pojednawczo potwierdził Gryfon, nie chcąc przerywać rozmowy w nadziei, że jeszcze czegoś interesującego się dowie – Wciąż jednak nie powiedziałaś, dlaczego negatywnie podchodzisz do tego by dwaj, czy też dwoje czarodziejów posiadało tą samą magię. Nie jest przecież powiedziane, że musieliby być źli czy coś ...

- Pewnie nie, ale wielu czarodziejom nadmiar mocy nie służy i odwracają się w kierunku mrocznej magii. A w przypadku twoim i Voldemort'a na przykład, nie byłoby jednego, a dwóch potężnych czarnoksiężników. Dlatego cieszę się, że takie potwory nie istnieją, nie licząc oczywiście bajek na ten temat.

- Bajek? - Podchwycił czujnie Harry.

- Czytałam kiedyś w jakiejś starej książce o Przeznaczonych. - Hermiona zmarszczyła brwi próbując sobie przypomnieć tą historię. Tymczasem Harry w tym właśnie momencie skojarzył, że to właśnie o nich, o Przeznaczonych mówił William:

- Przeznaczonych? Kim oni są?

- Są to dwie osoby, które mają ten sam rdzeń i sygnaturę magiczną. Potrafią łączyć swoją magię i dlatego określani są mianem Przeznaczonych. Jednak nie jest to jedyny powód, czytałam również, że w pewien sposób są ze sobą połączeni poprzez więź duchową. Niestety nie znalazłam więcej informacji na ten temat, a jak już na coś się natknęłam, to książka była tak stara, a litery tak starte, że nie dało się nic więcej wyczytać. – Westchnęła smutno Hermiona na samą myśl, że tyle wiedzy jej umknęło z tak prozaicznego powodu jak stara, nieczytelna księga.

- Rozumiem. I tak jesteś niesamowita Hermiono, że pamiętasz wszystko co przeczytałaś! – Pochwalił ją Harry i tym razem było to naprawdę szczere, bo bardzo mu pomogła swoim wykładem.

- Dziękuję Harry. Cieszę się, że doceniasz moją wiedzę. – Powiedziała dziewczyna podnosząc się i próbując obudzić Rona, który mruknął coś sennie powoli otwierając nieprzytomne oczy. – Ron idziemy już spać, jeżeli nie chcesz zostać tu, na kanapie, radzę ci udać się z Harrym do waszego dormitorium.
- Mhm ... Jasne, już idę ... – Zaspany Ron wstał ziewając szeroko i dołączył do Harry'ego, który czekał na niego przed schodami.

Harry leżał w łóżku i nie mógł zasnąć. Wciąż rozmyślał o tym, co usłyszał od Hermiony. Czuł się dziwnie poruszony wiedzą, że prawdopodobnie posiada Przeznaczonego. To by wyjaśniło dlaczego udało mu się złamać pieczęć, która była stworzona dzięki magii krwi. Jasne stało się też, dlaczego Hermiona została odepchnięta, gdy próbowała otworzyć książkę. Może gdy pozna tą osobę, to zyska kogoś, kto pomoże mu pokonać Voldemort'a? Za chwilę jednak zwątpił, stwierdzając, że nie powinien wymagać tego od nikogo. Rozmyślał nad tym kim może być jego Przeznaczony oraz nad tym co usłyszał od Hermiony. Dziewczyna uważała przecież, że posiadanie Przeznaczonego jest czymś niemalże potwornym. Harry natomiast uważał, że to wspaniałe mieć kogoś, kto w pewnym stopniu jest taki sam jak ty. Po pewnym czasie zaczął odczuwać niepewność. W końcu do tej pory Przeznaczeni byli według Hermiony bajką, opowieścią, wymysłem. Czy było w tym ziarno prawdy? Nie wiedział oczywiście, choć miał nadzieję. Wiedział jedno, dopóki nie spotka się z osobą, która zostawiła dziennik, może gdybać bez końca. Teraz nienawidzi go prawie cała szkoła, a ilość osób, które się do niego odzywają można policzyć na palcach jednej reki. Poczuł jak cała radość oczekiwania na nieznane, po tej myśli przerodziła się w smutek. Na pocieszenie postanowił napisać odpowiedź w dzienniku.

Lekcje eliksirów ponownie wystawiły jego cierpliwość na ciężką próbę. Były prawdziwym egzaminem dla jego samokontroli. Już samo pojawienie się Gryfona na zajęciach wywołało drwiący uśmiech Snape'a, co utwierdziło Harry'ego w przekonaniu, że łatwo nie będzie. Chłopak był tak zdenerwowany, że siedział na krześle sztywno i prosto jakby połknął kij. Usilnie sobie obiecywał, że cokolwiek Mistrz Eliksirów powie to i tak nie wyprowadzi go z równowagi. Mimo całego spięcia i nerwowości, Harry zauważył, że jest bacznie obserwowany tak przez Ślizgonów jak i przez swój własny dom. Wszyscy wyglądali jak sępy, które tylko czekały na jego najmniejszy błąd, na moment słabości. Oczywiście nie miał zamiaru dać im pretekstu do pożarcia go ze szczętem. Ostatnio jego zachowanie było przecież wywołane negatywnym skutkiem eliksiru, a nie brakiem kontroli nad sobą. Po pewnym czasie Gryfon uspokoił się trochę i spojrzał na listę składników, które pisał Snape oraz na nazwę samego eliksiru. „Amortencja” przeczytał, uniósł brwi w zdumieniu i skomentował półgłosem:

- Myślałem, że eliksiry miłosne są zakazane. – Kiedy słowa już przebrzmiały Harry zorientował się, że wypowiedział je na głos i ze strachem zasłonił ręką usta. Oczywiście za późno i zupełnie bez sensu. Mistrz Eliksirów natychmiast przerwał pisanie i powoli odwrócił się w jego kierunku uśmiechając się drwiąco:

- Masz rację Potter, amortencja to zakazany eliksir, jednak warzymy go z innego powodu. Oczywiście wiadomym jest, że ktoś taki jak ty nie ma bladego pojęcia dlaczego to robimy, a może jednak posiadasz jakieś szczątki inteligencji Potter? Powiedz, dlaczego warzymy ten napój miłosny? - Zapytał nauczyciel jadowitym głosem podchodząc do Harry'ego powoli. Gryfon zorientował się szybko, że w tym wypadku najlepszym wyjściem dla niego było ulec. Nie chciał przecież wywoływać kolejnej afery. Punkty straci i tak, ale przynajmniej nie będzie ich tyle, ile tracił wtedy, gdy wdawał się w niepotrzebną dyskusję:

- Niestety, tak jak profesor powiedział, nie wiem dlaczego to robimy.

- I tak już zdumiewającym jest fakt , że wiesz czym w ogóle jest amortencja. – Zadrwił nauczyciel, wywołując śmiech Ślizgonów. Po czym nastąpiło to, co przewidywał Harry. – Minus dziesięć punktów od Gryffindoru. Malfoy, powiedz panu Potterowi dlaczego warzymy ten eliksir.

- Amortencję warzymy, by w przyszłości móc ją wykryć, gdyby ktoś chciał nam ją podać. Zawsze pachnie ona jak osoba, którą darzymy uczuciem, albo jak coś co nam się z tą osobą kojarzy.

- Bardzo dobrze Draco, piętnaście punktów dla Slytherinu. Miejmy nadzieję, że pan Potter również i to zapamięta. – Powiedział Snape, po czym wrócił do pisania składników.

Harry odetchnął nieznacznie z ulgą. Zdaje się, że to na razie tyle, jeśli chodzi o gnębienie jego. Chyba zaczynał się już przyzwyczajać do wrogości Nietoperza. Jego obraźliwe i często ociekające jadem uwagi już nie robiły na nim wrażenia. Owszem, odczuwał wstyd na lekcjach, ale to tyle. Po zajęciach szybko o tym zapominał. Dzisiaj chciał jednak pokazać temu mężczyźnie, że potrafi coś zrobić dobrze, wbrew temu co nauczyciel myśli. Postanowił więc przyrządzić w miarę przyzwoity eliksir. Oczywiście on sam chciał, ale ... jego postanowienie szybko szlag trafił, a przyczyną był nie kto inny jak Ron. Pracował jak zwykle, czyli byle jak. Harry nie zdążył nawet zareagować, mógł tylko bezradnie patrzeć jak Ron wrzuca niedbale pocięte korzonki i wlewa olejek różany mieszając eliksir w losowym kierunku. Zielonooki chłopak zacisnął tylko na ten widok pięści mając pewność, że nic z jego zamiarów nie wyszło, a ich eliksir ponownie zostanie wystawiony na pośmiewisko. Postanowił jednak jeszcze walczyć i szybko ruszył do pomieszczenia ze składnikami z zamiarem odszukania tego, co było potrzebne, by uratować eliksir.

Severus obserwował bacznie swoich uczniów i ich poczynania. Często kontrolnie zaglądał do kociołka Potter'a i Weasley'a. Już po pewnym czasie widział po samym kolorze, że i tym razem ich eliksir będzie kolejną warzelniczą porażką. Gdyby nie Dumbledore siedzieliby obaj przez eliksiry piąty rok w pierwszej klasie. Być może wtedy nauczyliby się czegokolwiek. Zauważył że Wybraniec obserwuje poczynania rudzielca z nieukrywanym przerażeniem. Przez myśl Mistrza Eliksirów przemknęło podejrzenie, że Potter zdał sobie sprawę z tego co Weasley wyczynia. W następnej chwili jednak myśl, że Potter przejął się swoim eliksirem, wydała się Snape'owi nader absurdalna. Nauczyciel wstał by zrobić standardowy obchód sprawdzając na jakim etapie są eliksiry. W międzyczasie z pewnym zainteresowaniem zauważył kątem oka, że Potter udał się szybkim krokiem do spiżarni, zapewne w celu ratowania eliksiru. Ciekawość Mistrza Eliksirów wzrosła, ale tymczasem zajmował się tym czym zazwyczaj:

- Panno Brown, czy naprawdę uważasz, że olejek różany to to samo co woda różana? - Zwrócił się do kolejnego Gryfona, wytykając mu bezlitośnie błędy, których żaden pierwszoroczny Ślizgon nigdy by nie popełnił. Jego uczniowie owszem, z pewnym żalem musiał to w duchu przyznać, popełniali błędy, ale nie były one tak poważne jak Gryfonów. Rzadko zdarzał się wśród Ślizgonów ktoś, kto zdawał się rozumieć jaką sztuką jest warzenie eliksirów, ale przynajmniej traktowali to czego się uczyli z szacunkiem. Spojrzał niechętnie do kociołka Granger, której eliksir miał przyzwoity kolor. Dziewczyna jednak wykonywała wszystkie następujące po sobie czynności mechanicznie i nie posiadała żadnej finezji, która była niezbędna podczas procesu wytwarzania mikstur. Na tym traciła, a jej eliksiry były do granic przeciętne. Rozmyślania Snape'a przerwał przyciszony, ale wyraźny głos Pottera, który widocznie wrócił już ze składziku:

- Ron, zrobiłeś już dużo, teraz ja się tym zajmę. – Mistrz Eliksirów uśmiechnął się zjadliwie na tą deklarację, ale postanowił pozwolić Potterowi działać. Przewidywał, że skutki mogą być już tylko gorsze. Po dodaniu dla swojego domu kolejnych pięciu punktów, nauczyciel wrócił do biurka i oceniania wypracowań siódmego rocznika. Czas mijał, zajęcia z wolna zbliżały się do końca. Snape ocenił ostatnią pracę na „ powyżej oczekiwań” i podniósł wzrok od razu zahaczając nim o eliksir Potter'a i Weasley'a. I zamarł ze zdumienia nie mogąc uwierzyć w to co widzi. Eliksir na który patrzył miał barwę, tak musiał to przyznać, idealną. Tego określenia nigdy nie użył na swojej lekcji, nawet nie miał szansy tak pomyśleć aż to tej pory ... Potter pracował w skupieniu, czasami odpowiadając półsłówkami na pytania rudzielca, który zdawał się nudzić. Mistrz Eliksirów z pewnym zafascynowaniem obserwował poczynania Pottera, zastanawiając się jakim cudem temu okropnemu dzieciakowi udało się doprowadzić eliksir do takiego stanu. Nauczyciel powoli wstał i zaczął zbliżać się nie zauważony do ławki dwu Gryfonów. Miał zamiar uważniej przyjrzeć się poczynaniom Złotego Chłopca. Był już bardzo blisko, gdy jakby w zwolnionym tempie zobaczył, jak idiota Weasley dodaje do ich doskonałego eliksiru coś od siebie, mieszając następnie niedbale w kociołku i sprawiając, że mikstura znowu stała się mętna i żółtawa. W mgnieniu oka zniknął wspaniały przejrzysty różowy kolor z fioletowym odcieniem. Tym razem Mistrz Eliksirów doskonale rozumiał szok wypisany na twarzy Pottera. Gdyby to nie był właśnie Potter, nawet by mu współczuł, ale niestety był to Wybraniec, więc nauczyciel poczuł jedynie ogromną złość na rudego głupca. Takiej profanacji idealnej, doskonale uwarzonej mikstury Snape nie był w stanie zdzierżyć, musiał ukarać kretyna, który to uczynił:

- Weasley! - Zagrzmiał, naprawdę wściekły głos Mistrza Eliksirów. Chyba wszyscy uczniowie zauważyli i ocenili, że takim go jeszcze na zajęciach nie widzieli, bo nagle jakby zmaleli i skulili się. Winowajca natomiast struchlał, zesztywniał i zbladł jak ściana.

-T ... tak … p … p ... profesorze – Wydukał wreszcie w odpowiedzi starając się patrzeć wszędzie tylko nie na nauczyciela.

- Szlaban po kolacji! Wyczyścisz wszystkie kociołki oraz składzik, a jeśli nie będą lśnić, będziesz powtarzał karę każdej nocy, aż do skutku. Zrozumiałeś? - Syknął Mistrz Eliksirów jadowicie stając tak by winowajca nie mógł ominąć go spojrzeniem.

- Dla ... dlaczego? C … co ja takiego z … zrobiłem? - Zapytał Ron z autentycznym zdziwieniem na twarzy, widocznie nie mając pojęcia co zrobił, by wzbudzić tak wielką wściekłość nauczyciela.

Severus domyślał się, że ruda latorośl Weasley'ów nie będzie miała bladego pojęcia o swojej winie. Zresztą zapewne żaden uczeń nie domyślał się powodu jego wybuchu. Jednak musiał ukarać rudzielca, więc postarał się, po krótkim rzuceniu okiem na resztki ziela, które dodał chłopak przed momentem do eliksiru, znaleźć odpowiedni argument dla jego ukarania:

- Jeszcze kilka liści omanu, a wszyscy wylądowaliby w Skrzydle Szpitalnym, przez twoją jawną głupotę oraz nieznajomość składników. A może nadal uważasz, ze nie zasługujesz na karę? - Warknął Severus nie odrywając od Gryfona wzroku i prowokując go jawnie. Miał świadomość, że to nie był oman, ale nikt inny nie przyglądał się pracy dwójki Gryfonów, a skoro dowody zbrodni zniknęły w wywarze, Snape ocenił, że może nieco nagiąć prawdę. Spojrzał na Pottera, który zdawał się już pogodzić ze stratą. Nauczyciel miał ochotę wypytać go jakim cudem udało mu się osiągnąć z kiepskiej jakości eliksiru miksturę klasy S. Niestety był to cholerny Wybraniec i Snape wiedział, że nigdy nie przyzna, że chłopak praktycznie stworzył warzelnicze arcydzieło. Przez moment, ale jednak.

Harry był naprawdę zły na Ron'a za jego niepotrzebną inicjatywę na Eliksirach. Wiedział, że udało mu się uratować miksturę, którą robili i już był na ukończeniu pracy. Może nawet udowodniłby Snape'owi, że potrafi coś uwarzyć, jeżeli odpowiednio się zaprze, ale nic z tego. Najwidoczniej los po raz kolejny miał wobec niego inne plany. Harry w duchu ucieszył się, kiedy jego przyjaciel dostał szlaban. Co prawda było to marne pocieszenie po całym wysiłku, który włożył w poprawienie eliksiru, niemniej odczuł to jako rekompensatę za swoją stratę. Westchnął lekko, próbując pocieszyć Rona, który wciąż był blady jak ściana. Harry również był zaskoczony nagłym atakiem ze strony Mistrza Eliksirów, ale jeżeli w wyniku ingerencji rudzielca w eliksir wszyscy mogliby trafić do Skrzydła Szpitalnego, to nawet za bardzo się nie dziwił nagłej furii nauczyciela. Jedyne co go zaskoczyło to fakt, że karę dostał tylko Ron. Przecież dotąd zawsze obydwaj byli karani równo, tym bardziej, że to był wspólny eliksir. Być może stary Nietoperz posiadał jednak jakieś szczątkowe poczucie sprawiedliwości. Harry spojrzał na Snape'a w momencie, gdy ten zasiadał za swoim biurkiem, już opanowany. Kiedy ich spojrzenia na moment się zetknęły, nauczyciel nie wracając do sprawy spokojnie zarządził:

- Każdy kto nie uwarzył poprawnie eliksiru, ma podejść do kociołka panny Granger i wziąć kilka kropel do fiolki. Spodziewam się opisu doznań zapachowych i podkreślam tylko takich, które jak myślę staną się waszym udziałem po zastosowaniu posiadanego eliksiru. Dodatkowo napiszecie dwie rolki pergaminu o samej amortencji oraz ewolucji tego eliksiru na przestrzeni wieków. Macie czas do piątku.

Podczas obiadu Harry po raz kolejny siedział sam, słuchając jednym uchem, jak nieco dalej Ron żali się kilku innym Gryfonom na niesprawiedliwość Snape'a. Gryfon nigdy się nad tym nie zastanawiał, ale dziś stało się dla niego jasne, że doskonale radzi sobie na zajęciach Snape'a bez Rona. Może i eliksir nie był idealny, miał bowiem taki dziwny, fioletowy odblask, ale był różowy, a przecież amortencja powinna być różowa. Jeszcze tylko kilka kropel waleriany i mikstura byłaby gotowa. Był bardzo ciekawy końcowego efektu, niestety wyszło jak wyszło … a raczej wyszło jak zwykle. Harry westchnął i spojrzał na swój pusty talerz, na którym wcześniej znajdowały się frytki i kawałek ryby. Dziś jakoś nikt nie wysilił się, by obrzydzić mu posiłek niewydarzonym dowcipem. Mógł więc nacieszyć się jedzeniem i postanowił to wykorzystać. Nałożył sobie kolejną porcję.


***

Był już późny wieczór. Tom jak zwykle ten czas spędzał ze swoimi podwładnymi w Pokoju Wspólnym, próbując przekazać im choć ćwierć wiedzy na temat czarnej magii, którą sam posiadał. Największy talent do tego rodzaju magii zdawali się mieć Black oraz Malfoy. Nie dziwiło to Toma, bo przecież od wieków rodziny tych dwu parały się tą gałęzią magii. Lastrange natomiast, nadrabiał wszystkie braki swoim entuzjazmem i chęcią przypodobania się jemu, Tomowi. Avery i Mulciber byli powyżej przeciętnej choć może, gdyby bardziej się przyłożyli, byłoby jeszcze lepiej. Obserwując ich, Tom pomyślał o innej sprawie. Odkąd napisał swoją ostatnią odpowiedź w dzienniku, większość czasu spędził w bibliotece mając nadzieję, że to naprowadzi go na trop Przeznaczonego. Niestety, nie zauważył nikogo, kto by szukał informacji na ten temat. Oczywiście istniała jeszcze możliwość, że osoba, która odnalazła dziennik, szukała wiadomości w godzinach nocnych. Tak, to też było możliwe, a nawet prawdopodobne. W tym momencie Tom poczuł przyjemne mrowienie magii docierającej od dziennika. Najwyraźniej Przeznaczony coś mu odpisał. Tom otworzył książkę i odczytał wiadomość:

Jesteś moim Przeznaczonym. Jak odkryłeś fakt, że go posiadasz?

Tom uśmiechnął się z zadowoleniem na tą odpowiedź. Co prawda oczekiwał większej ilości pytań związanych z tym odkryciem i z całym tematem, ale ogólnie był zadowolony. Osoba po drugiej stronie wydawała się być ostrożna. Tom postanowił więc trochę ją zaskoczyć i przez moment zastanawiał się z uśmiechem jak skomponować odpowiedź.

Abraxas obserwował uważnie swojego Pana, po chwili rozejrzał się po obecnych i zauważył, że inni robili to samo. Tom bardzo rzadko się uśmiechał. Zazwyczaj robił to podczas wymierzania im kary, albo by „mydlić oczy” profesorom. Teraz doszła nowa okoliczność prowokująca Toma do uśmiechu – dziennik. Było to dość niepokojące, tym bardziej, że Abraxas nie mógł wydedukować o czym w tym wszystkim może chodzić. Malfoy naprawdę wiele by dał, by poznać zawartość tajemniczego dziennika, jednak ochrona książki była jak przypuszczał doskonała. Nie zamierzał próbować, bo wiedział, że Riddle zauważyłby gdyby ktokolwiek próbował go otworzyć. Jakoś dziwnym zbiegiem okoliczności ich pan takie rzeczy wiedział. Malfoy wątpił by delikwent, który posunął by się do takiego przewinienia przeżył. Nie zmieniało to oczywiście faktu, że wciąż był ogromnie ciekawy, czy to oznacza, że Tom posiada Przeznaczonego. Gdyby rzeczywiście tak było, zdobycie władzy nad magicznym światem nie wydawałoby się takie trudne. Ich Pan i tak już posiadał ogromną moc, a gdy dodać do tego magię tego drugiego ... byłaby to czysta destrukcja. Abraxas'a zastanawiało kim był ten drugi. Z dotychczasowych działań Tom'a można byłoby wywnioskować, że był Gryfonem. Trochę to się kłóciło z ogólnymi zasadami Slytherin'u, które mówiły, że żaden Ślizgon nigdy otwarcie nie będzie zadawał się z Gryfonem, ale jak widać Tom nie bardzo przejmował się zasadami. Pomijając jednak to wszystko, Mafloy'a interesowała i inna sprawa, a mianowicie to, czy Tom jest w stanie z kimś w ogóle współpracować. Abraxas nie umiał sobie tego wyobrazić. Z jego obserwacji wynikało, że Riddle był zbyt wielkim indywidualistą. Ponownie zerknął na ich Pana, który tymczasem zamknął tajemniczy dziennik i bez słowa udał się w kierunku swoich kwater dla prefektów. Dla nich oznaczało to jedno, mieli czas tylko dla siebie.

- To trochę przerażające widzieć jego uśmiech. – Stwierdził po chwili ciszy Mulciber. – Wiecie może co spowodowało taką reakcję? - Zapytał pozostałych, którzy zgodnie pokręcili przecząco głową.
- Cóż ... wydaje mi się, że to na pewno coś dobrego ... Znacie Toma, dopóki nie będzie czegoś do końca pewien z nikim nie podzieli się swoja wiedzą. – Dopowiedział Orion.

- Jestem pewien, że Abraxas wie coś więcej. – Warknął Lastragne patrząc na Mafloy'a i kierując w jego stronę dalsze słowa. – Wyraźnie widzę, że nasz Pan spędza z tobą więcej czasu niż z pozostałymi i jestem pewien, że wiesz co jest przyczyną jego dobrego humoru.

- Skoro nie podzielił się z tobą swoimi licznymi spostrzeżeniami na różne tematy, to może uważa, że nie jesteś wart jego czasu i zaufania? Chociaż nie ... Myślę, że po prostu uważa, że jesteś na to zbyt głupi. – Odpowiedział Abraxas uśmiechając się z wyższością. – Wiem, że jesteś chorobliwie zazdrosny o moją pozycję, ale czy to moja wina, że swoją osobą nie reprezentujesz kompletnie nic? - Ciągnął dalej spokojnie, zauważając pojawiające się rumieńce złości u Rudolfa. Inni zdawali się ignorować kłótnię, byli przyzwyczajeni do ich wiecznych konfrontacji.

- Radzę być ostrożnym ze słowami Malfoy ... dobrze wiem jaki jesteś i jak tylko znajdę dowody … to … Będziesz na zawsze skończony! - Zagroził Lastrange, po czym wstał gwałtownie i ruszył do dormitorium.

Kiedy przebrzmiały ostatnie słowa, Abraxas'owi zaschło w ustach. Teraz był pewien, że Rudolf wie o jego małej tajemnicy. Niedobrze, musi natychmiast wszystko ukrócić, inaczej naprawdę może być nieciekawie. Spokojnie wstał z zajmowanego miejsca i ruszył ku wyjściu z Pokoju Wspólnego. Kiedy był już na korytarzu zatrzymał się nasłuchując, ale było cicho, żadnych szelestów, a tym bardziej kroków. Abraxas nie przedłużając ruszył szybkim krokiem w stronę zachodniej wieży, na wcześniej umówione spotkanie. Na miejscu czekał już Krukon, z którym był tu umówiony i obaj, po krótkim powitaniu weszli do pustej sali:
- Już myślałem, że się nie pojawisz. – Szepnął drugi chłopak zamykając za sobą drzwi.
- Albercie, wiesz, że nie zawsze jestem w stanie być na czas. – Wytłumaczył Abraxas siadając na ławce.

- Naprawdę ... nie rozumiem, dlaczego wasza grupa jest tak posłuszna Riddle'owi ... Może i jest najmądrzejszym uczniem i niewątpliwie jest potężny, ale jesteście przy niem uwiązani niczym pieski. – Zacmokał z dezaprobatą Krukon.

- Jeszcze jedno słowo, a pożałujesz ... – Warknął Abraxas, celując w Krukona różdżką i z niejakim zadowoleniem obserwując w oczach Alberta niepewność. W końcu obaj wiedzieli, że Malfoy był o wiele silniejszy magicznie. To zapewne wpłynęło na decyzję Krukona, który wolał się wycofać, mówiąc:

- Wybacz, nie chciałem cię obrazić ... Obiecuję, że już więcej tego nie zrobię, więc przestań patrzeć na mnie groźnym wzrokiem. - Albert powoli przysunął się do Abraxas'a i delikatnie pocałował go w usta.

- Jestem pewny, że takie osoby jak ty nie są w stanie pojąć prawdziwej potęgi Toma. - Podsumował Mafloy głośno, a w duchu dodał „... Wkrótce wszyscy przekonają się na własnej skórze czym jest prawdziwa moc ...”. Abraxas nie czekając dłużej przyciągnął drugiego chłopaka do głębszego pocałunku. Albert był uroczym piątoklasistą czystej krwi. Mafloy wiązał się tylko z takimi ludźmi bo wiedział, że zerwanie z nimi nigdy nie będzie sprawiać mu problemu. W końcu obaj mieli zbyt wiele do stracenia, gdyby ich preferencje seksualne wyszły na jaw. Dziś właśnie jak wiedział Abraxas nadszedł ten dzień, czyli dzień zerwania z Krukonem. Dopóki sytuacja z Lastrange nie ustabilizuje się, nie miał zamiaru ryzykować swojego statusu dla chwili przyjemności. To był w końcu tylko seks.

- Dziś to ostatni raz. - Szok na twarzy Alberta po tych słowach był zrozumiały, a jednak Abraxas poczuł się nieco zniesmaczony reakcją kochanka:

- Nie! Błagam! - Krzyknął Krukon, przytulając Ślizgona mocno, jakby bał się, że za chwilę ktoś mu go zabierze. - Abraxasie, czy nie było nam razem dobrze? Wiem, że od początku mówiłeś, że to tylko zabawa, ale naprawdę cię ko ... - Malfoy zasłonił mu usta, by zapobiec niepotrzebnym słowom i odpowiedział pogardliwie, patrząc na Alberta zimnym wzrokiem:

- Jest dokładnie tak jak mówisz, to była tylko gra, nic nie znacząca zabawa. Wiedziałeś o tym od początku i zgodziłeś się, więc teraz nawet nie waż mi się wychodzić z czymś tak uciążliwym jak twoje uczucia, które naprawdę mam gdzieś.
Malfoy był zdegustowany reakcją Krukona. Zawsze to samo, niepotrzebny lament i płacz, a przecież od początku każdy z jego kochanków znał warunki. Niczego nie ukrywał, otwarcie mówił, że o uczuciach nie ma nawet mowy i że traktuje spotkania jako miły sposób na odprężenie i chwilę przyjemności. To było naprawdę żałosne. Od początku każdy z jego kochanków leciał tylko na jego wygląd. Realnie patrząc nie rozumiał dlaczego mieliby się w nim zakochiwać? Niedorzeczność! Spojrzał na Alberta, który przedstawiał teraz obraz nędzy i rozpaczy. Absurd, przecież i tak każdy z nich jest zobligowany się ożenić z kobietą i spłodzić potomka. W tym także nie będzie żadnej miłości, tylko smutny obowiązek. Dlaczego więc, mimo tej oczywistej przyszłości, każdy z nich chce się wiązać?

- John miał rację gdy ostrzegał mnie przed umawianiem się z tobą. – Powiedział po chwili łamiącym się głosem Krukon, a Abraxas szybko przewertował w pamięci imiona swoich byłych kochanków. Po chwili przypomniał sobie Puchona, który powinien być teraz w ostatniej klasie. Nie był zły, strasznie uległy i dosłownie jadł mu z ręki. Był jednak zbyt naiwny wierząc i nawet starając mu się udowodnić, że jest w stanie się zakochać. Na początku było to urocze z czasem stało się uciążliwe, więc Malfoy pozbył się go jak innych.

- Możliwe, że źle wybrałeś partnera Albercie. Myślę, że lepszą partią byłby dla ciebie właśnie John. Pasujecie do siebie, choć może być na początku ciężko, skoro obaj jesteście pasywną stroną – Skomentował Abraxas trochę kpiąco, czym sprowokował Alberta do dalszych narzekań:

- Teraz zastanawiam się co ja w tobie takiego widziałem? Mamisz swoje ofiary słodkimi słówkami, a potem bezlitośnie je porzucasz. Wiem, że określiłeś od początku zasady, jednak to wciąż jest zbyt bolesne ... Jesteś miły, zdajesz się troszczyć o swojego partnera i zawsze byłeś gdy tylko tego potrzebowałem, a teraz zdaje mi się, że poznałem twoją prawdziwą twarz ... - Stwierdził gorzko Krukon.

- Skoro to wiesz, lepiej będzie jeżeli w tej chwili stąd odejdziesz i nawet nie odzywaj się do mnie więcej, bo wiesz jakie mogą być konsekwencje – Zakończył krótko sprawę już zniecierpliwiony Malfoy.

- Tak, oboje je dobrze znamy ... Wiesz ... życzę ci ,byś poczuł miłość do osoby, która nigdy nie odwzajemni twojego uczucia. Żebyś na własnej skórze odczuł ból, który ja teraz czuję. Może nawet większy. Jednak, czy ktoś bez serca potrafi w ogóle poczuć miłość? Nie jestem pewien. – Wyszeptał w odpowiedzi Albert, patrząc w oczy Ślizgona, po czym odwrócił się i wyszedł z sali.
- Tak się nigdy nie stanie – Odparł Abraxas już bardziej do siebie niż do kogoś innego, a odpowiedziała mu tylko cisza.