środa, 24 kwietnia 2019

Persona. Rozdział 3: Twoje oblicza

I kolejny rozdział Persony... Trochę przyszło na niego poczekać, rozumiecie jednak... Signum ma pierwszeństwo.

Kurigara: Oby i tym razem warto było poczekać na ciąg dalszy ^^

Queen of the wars in the stars: Pewnie i tak już nie wiele pamiętasz, nie mniej odpiszę. Streszczenia poprzednich rozdziałów? Cóż szczerze mówiąc nie jestem w nich dobra, spójrz tylko na długość Signum!. Oh cena sławy co poradzisz media bywają bezlitosne, czego się też dowiedzieliśmy w kanonie ^^  Dominujący Harry nad Draco był hot? Cieszę się, tak samo jak zmiana jego charakteru. Wiesz lustro weneckie nie jest błędem używa się obu określeń fenickie i weneckie ^^  Ja się spotkałam akurat z tym drugim częściej. Tym razem pewnie znowu zapomniałaś o emocjach jakie towarzyszyły ci podczas lektury Persony, nie dziwię ci się, minęło dużo czasu, choć cieszy mnie że doceniasz mój styl pisania mimo tego i przypomniałaś sobie to i owo.

Betowała: Matonemis




Rozdział 3: Twoje oblicza

Zaklęcie, które zostało rzucone na pianino, już od dłuższego czasu przestało działać. Dźwięk umilkł i zapadła cisza, przerywana jedynie przytłumionymi dźwiękami dobiegającymi z ulicy. Harry'emu ani cisza, ani smugi świateł zza okna, które niekiedy rozświetlały półmrok sali nie przeszkadzały. Leżał odpoczywając po wysiłku oddychając głęboko i głośno, wsłuchując się w swój organizm.

Tylko te wyczerpujące sesje taneczne pozwalały mu wrócić do równowagi. Tylko one sprawiały, że był w stanie utrzymać w sobie spokój, a przynajmniej względny spokój. Gdyby nie taniec, mógłby dać się ponieść emocjom, których nie chciał okazywać. Dbał, by nie ujrzały światła dziennego. Starał się o to usilnie.

Teraz odpoczywał i rozmyślał o tym co się stało... i dlaczego. Co prawda był zaskoczony reakcją Malfoya, ale nie był zadowolony z własnej. Ta strona jego natury nie powinna tak łatwo wydostać się na zewnątrz. Zdawał sobie z tego sprawę aż za dobrze. Musiał trzymać ją w ryzach. Nie powinien jej ujawniać. Nie znalazłby z pewnością zrozumienia u innych. Nawet u swoich najlepszych przyjaciół. Jak mógł im powiedzieć o tych wszystkich skrytych pragnieniach, które kłębią się w nim i niekiedy niemal ujawniają. Przecież u innych ludzi budzą trwogę i przerażenie.

Wiedział o tym. Zdawał sobie sprawę, że jeśli pozwoliłby się przez te myśli zdominować, czekałoby go całkowite odrzucenie. Do tego nie mógł dopuścić. Nie potrafiłby przetrwać bez swoich przyjaciół. Nie byłby w stanie znieść odejścia Rona i Hermiony. Znali go i byli dla niego tak bardzo wyrozumiali. Dzielili z nim radości, ale też i smutki. Wspierali w trudnościach i wielkich niepowodzeniach. Bez nich chyba nie podniósłby się z upadku po fiasku związanym z pierwszą sztuką, w której zagrał główną rolę.

Po dłuższej chwili oddech się ustabilizował i Harry poczuł, że ma dość odpoczynku. Co prawda wciąż czuł w ciele pewną ociężałość po wysiłku, ale nie była dokuczliwa. Raczej przyjemna. Wstał, przeciągnął się, rozejrzał i spokojnym krokiem podszedł do porzuconej pod przeciwległą ścianą koszulki. W zasadzie bez zastanowienia rzucił na nią zaklęcie świeżości i ubrał. Jedyne o czym teraz marzył to prysznic, własne łóżko i głowa przyłożona do poduszki. Na te przyjemności musiał jednak jeszcze poczekać. Najpierw trzeba było opuścić Akademię i spoza jej terenu aportować się do swojego mieszkania.

Westchnął, ponownie się przeciągnął, zabrał swoje rzeczy i ruszył w stronę wyjścia z sali choreografii. Spokojnym krokiem pokonywał kolejne korytarze kierując się do wyjścia. Po drodze, tam gdzie należało dotykał swoją przepustką zabezpieczeń, które zostały nałożone na szkołę. Na zewnątrz powitał go zimny, październikowy wiatr. Po przyjemnym cieple wnętrza Akademii, odczuł go jak uderzenie i lekko zadrżał. Zupełnie nagle, chyba pod wpływem tego zimna, poczuł głód. Uświadomiło mu to, że powinien zadbać o swoje zasoby żywieniowe, bo lodówka z pewnością świeciła pustkami. Przecież pokłócił się z Ginny, a to ona na co dzień dbała, żeby było co zjeść.

Z tą myślą skręcił trochę i skierował się w stronę najbliższego sklepu całodobowego, by kupić sobie chleb, coś do kanapek i może jakieś szybkie danie instant. Może nie będzie to najlepsze jedzenie pod słońcem, ale przynajmniej nie pozwoli mu paść z głodu. Nie miałby już dzisiaj siły na przygotowywanie sobie czegoś lepszego.

Nie zrobił nawet kilkunastu kroków, kiedy instynktownie zwiększył czujność. Dopiero ta reakcja organizmu skłoniła go do zastanowienia się nad przyczyną uaktywnienia się odruchu. Kolejnych kilka kroków i już wiedział. Bez wątpienia ktoś za nim szedł. Czuł na sobie jego spojrzenie. Nie obejrzał się, nie dał po sobie poznać, że zorientował się w sytuacji.

Wbrew temu co się działo poczuł ekscytację i zaintrygowanie... i dreszczyk emocji. Racjonalna część jego umysłu była zdumiona. Nie miał pojęcia o co mogłoby chodzić śledzącemu. Nieracjonalna strona umysłu, podekscytowana, podsuwała inne sugestie... należałoby sprawdzić najpierw jak długo śledzący będzie to robił... oby nie znudził się zbyt szybko... to byłoby zdecydowanie nudne. Teraz należało skupić się na zakupach. Już dotarł do sklepu. Później zastanowi się co z tym fantem zrobić. Dwoistość jaźni jakoś nie bardzo zdumiała Harry’ego. To nie był pierwszy raz kiedy myślał w ten sposób.

Wszedł do sklepu. Bez względu na rozwój wydarzeń, musiał zadbać o jedzenie. Przy wejściu chwycił pewnym ruchem koszyk i ruszył między półki. Na początek bezbłędnie powędrował do działu ze słodyczami. Po przejściach tego dnia potrzebował czekolady. Co prawda smakowały mu też czarodziejskie słodycze, ale bardziej polubił jednak mugolskie, dlatego jeśli miał okazję, zaopatrywał się w nie w tutejszych sklepach. Włożył do koszyka czekoladę z orzechami, ale po chwili zahaczył wzrokiem o podobną, ale w dużo większym opakowaniu i dołożył do koszyka wychodząc z założenia, że czekolady nigdy nie za dużo. Idąc dalej zgarnął w ramach zakupów kwaśne żelki i landrynki przewidując, że pewnie będzie miał ochotę po porcji słodyczy na coś orzeźwiającego. Obojętnie minął dział z alkoholem. Nie ciągnęło już go do niego. Dalej było pieczywo, więc wziął chleb, a później masło, ser i kilka dań instant. Zastanowił się i cofnął do działu warzywnego po parę ogórków, paprykę i sałatę. Teraz zdecydowanym krokiem udał się w stronę kasy i wyjął zakupy na taśmę.

Dopiero teraz, kiedy był już niedaleko wyjścia, jego myśli wróciły do osoby, która go śledziła. Zastanowił się przez moment nad tym, czy wciąż jest tam, w ciemności. Chciał, by tam była. Znowu poczuł tą ekscytację i niecierpliwość. Nieświadomie zaczął lekko stukać paznokciami w brzeg taśmy, co przyciągnęło do niego zirytowane spojrzenie kasjerki. Opanował się, zabrał dłoń i posłał kobiecie przepraszające spojrzenie. Nie mógł się jednak powstrzymać i by rozładować jakoś narastające napięcie, przeniósł na moment spojrzenie na drzwi wyjściowe. Chciałby być już za nimi, ale musiał uzbroić się w trochę cierpliwości. Człowiek przed nim zakończył transakcję i nadeszła wreszcie jego kolej. Zrobił krok i niespodziewanie usłyszał tuż przy swoim uchu znajomy głos obiektu swoich rozlicznych myśli. O tym człowieku często rozmyślał w ciągu ostatnich trzech dni. Czyżby miał jakieś przywidzenia? Nie... głos i lekki powiew powietrza na uchu i szyi wywołujący przyjemne dreszcze na kręgosłupie przekonywały, że osobnik za nim jest jak najbardziej realny:

– Harry, nie spodziewałam się, że ty również zostajesz w Akademii do tak późnej godziny... Cieszę się, że cię widzę.

Błyskawicznie opanował reakcję swojego ciała, powoli odwrócił się i spojrzał wprost w czerwone oczy Toma Riddle, znajdujące się szokująco blisko jego twarzy. Okazało się, że nawet kiedy się odwrócił, Riddle nadal pozostał na swoim miejscu, nie przesuwając się nawet o cal. Sam zresztą też się nie odsunął, zanim dokonał zwrotu. Skutek był taki, że ich twarze były teraz... naprawdę blisko. Przez myśl Harry’ego przemknęło: czy on ma w ogóle jakiekolwiek pojęcie o czymś tak prozaicznym jak przestrzeń osobista? Sam jednak nie zrobił nic żeby zwiększyć odległość między nimi. Patrzył jak zauroczony, dopóki zniecierpliwiona kasjerka nie chrząknęła znacząco. Wtedy zamrugał, jakby wyrwany ze snu, niechętnie odsunął się i odwrócił. Zapłacił za zakupy, spakował je, odszedł od kasy i w asyście Toma ruszył do drzwi sklepu. Dopiero teraz zebrał się na odpowiedź:

– A pan...

– Tom.

– Słucham? – Harry przeklinał w duchu swoje zaskoczenie i rozkojarzenie. Tom jednak cierpliwie wyjaśnił:

– Mów mi po imieniu. Zwroty grzecznościowe możemy sobie darować. Zwłaszcza wówczas, kiedy jesteśmy sami. Zdążyliśmy się już przecież poznać nieco bliżej, nie sądzisz? – uśmiech na twarzy czerwonookiego był wymowny, choć mina zwodniczo niewinna. Zachowanie nie pozostawiało pola dla żadnych wątpliwości i Harry błyskawicznie pojął o co tamtemu chodzi. Do których wydarzeń nawiązuje.

Zielonookiego chłopaka jakoś tak zatkało i ponownie nastała ta przeklęta cisza. Taka jak za pierwszym razem, gdy Riddle wpadł do jego pokoju. Tymczasem wyszli ze sklepu i ku cichemu zdziwieniu Pottera kontynuowali wspólną wędrówkę. Nawet gdy wyszli ze sklepu, Tom milczał, najwidoczniej czekając na jego ruch. On tymczasem znowu nie wiedział jak ma się zachować. Uważał, że na pokazie zawalił sprawę, choć ze słów Beery’ego wynikało, że nie wyszło najgorzej. Najgorsze było to, że przy wszystkich pocałował Malfoya. Najbardziej bolała myśl, że akurat on, ten który tu był, widział to. Z drugiej strony jednak... przecież chciał, żeby Riddle na niego spojrzał, chciał przyciągnąć jego wzrok za wszelką cenę i to najwyraźniej przyćmiło jego zdrowy rozsądek...

– Dam galeona za twoje myśli. Za pierwszym razem było tak samo – powiedział nagle czerwonooki, wytrącając go z myślowego odrętwienia.

– Po prostu... czuję się... onieśmielony twoją obecnością. To sprawia, że zaczynam zwracać dużo większą uwagę na swoje zachowanie. Z drugiej strony sprawisz, że ja... – Harry urwał nagle nie mogąc uwierzyć w to, co właśnie chciał powiedzieć.
– Sprawiam, że? – Tom zastąpił mu znienacka drogę, okolił jego podbródek dłońmi nie pozwalając spojrzeć nigdzie indziej tylko na niego i wyczekująco wpatrzył się w oczy chłopaka. Zielonooki zadrżał w odpowiedzi na dotyk, zagryzł lekko usta, a później zaczął mówić z wahaniem:

– Po prostu... odkąd zagrałeś po raz pierwszy na scenie obserwowałem cię. Znam niemal każdą twoją kwestię na pamięć... każdy gest. Pamiętam chyba wszystkie emocje, które wyrażałeś podczas sztuk swoją twarzą. Do tego stopnia, że bezbłędnie potrafię zidentyfikować moment, w którym zaczynasz improwizować... zazwyczaj po to, żeby osoba z którą jesteś na scenie ponownie była w stanie wejść w swoją rolę. Czasem niektórzy aktorzy tracą głowę, kiedy za bardzo przyćmisz ich swoją grą. To fascynujące, że kiedy grasz jakiś... nazwijmy to czarny charakter, strach osób towarzyszących ci na scenie wcale nie jest grą. Powodujesz, że rzeczywiście go odczuwają. To ich prawdziwe emocje. Jesteś fenomenalnym aktorem. Widzisz każde potknięcie, pomyłkę, błąd osób na scenie, a co ważniejsze potrafisz go skorygować. Nawet więcej... w pewien sposób karzesz aktora, który nie daje rady utrzymać poziomu, przyćmiewając go zupełnie swoim talentem... – zielonooki znowu przerwał gwałtownie swoją myśl, zupełnie nagle zdając sobie sprawę jak fatalnie musi brzmieć to co mówi. Jakby był jakimś obłąkanym fanatykiem, albo psychofanem co najmniej.

Oderwał wzrok od czerwonego spojrzenia i wycofując się o krok, wbił oczy w ciemność po to jedynie, żeby nie patrzeć na Toma. Tym sposobem kątem oka uchwycił czający się za rogiem jednego z pobliskich budynków cień. To trochę odwróciło jego uwagę, o dziwo przywróciło mu nieco spokoju zachwianego przemową i przekonało, że śledzący go człowiek wyraźnie nie odpuścił. Wciąż tam był. Ekscytacja wróciła, ale musiał wstrzymać się na razie z wszelkimi działaniami. Co prawda przed Riddle zdążył się już zbłaźnić, ale nie wypadało teraz odejść. Wyglądałoby to na ucieczkę. W zasadzie miał na nią ochotę. Milczenie wielkiego aktora wydało mu się nad wyraz wymowne. Nie chciał jednak wycofywać się z rozmowy w tak głupi, żałosny sposób. Zamierzał odejść, ale z godnością, dlatego powiedział:

– Pójdę już. Dziękuję za krótką rozmowę – skłonił się lekko. Tom wiąż milczał. Harry nie przedłużając spotkania odwrócił się, równocześnie dyskretnie sprawdzając, czy jego cień wciąż jest tam, gdzie go widział. Był tam. Zielonooki oblizał wargi na myśl, że po tylu stresach i potknięciach dnia dzisiejszego, mimo wszystko ma ochotę pobawić się trochę w kotka i myszkę i w ten sposób rozładować napięcie, które jak czuł skumulowało się w nim na nowo.

***

Tymczasem Riddle stał nieruchomo, jedynie obserwując póki co oddalającego się chłopaka. Rozmyślał. Harry był wyjątkowo interesującą osobą... jego horkruksem. Po tym co zobaczył na sali baletowej, nie mógł się powstrzymać. Chciał widzieć więcej. Podążał za nim w ukryciu, pod zaklęciem, aż do sklepu. Bardzo szybko zauważył, że nie tylko on śledzi chłopaka. Postanowił jednak nie interweniować i sprawdzić jak zareaguje Harry. Intuicyjnie wyczuł, że chłopak wie o śledzącym go człowieku, któremu obserwacja szła całkiem nieźle. Nieźle, ale nie bardzo dobrze. W porównaniu z nim samym na przykład... powiedzmy szczerze... nie dorastał mu nawet do pięt.

Potter nie okazał po sobie, że wie o podążającym za nim człowieku, ale nagle jakby się rozluźnił i Tom wyczuł znowu intuicyjnie, że zielonooki jest zwyczajnie zadowolony z takiego obrotu spraw. To było interesujące. Po raz kolejny nie zachowywał się szablonowo. Taki rozwój wydarzeń wywołał lekki uśmiech na twarzy Riddle’a.

Plan był taki, że będzie obserwował chłopaka do czasu aportacji. Zakładał, że takowa wkrótce nadejdzie. Nie planował podchodzić do niego. To się jednak zmieniło, kiedy Potter wszedł do sklepu. Czerwonooki nagle stwierdził, że chciałby go usłyszeć. Chciałby skupić na sobie całą uwagę chłopaka. To nie wydawało mu się zbyt trudne. Z reguły gdziekolwiek się nie pojawiał, skupiał na sobie uwagę ludzi. Czy to teraz, czy w przeszłości. Podświadomie był przekonany, że Harry jest nim zafascynowany... zresztą nie on pierwszy, więc ze zwróceniem uwagi nie powinno być problemu.

Z drugiej strony właściwie nie mógł być tego pewien. Chłopak wciąż zachowywał się inaczej, nieszablonowo. W sklepie okazało się, że było tak samo. Witając się oczekiwał, że Harry się odsunie, ale chłopak nie zrobił tego. Widział jego zaskoczenie, ale żadnego odruchu, by się cofnąć. To było dziwne, bo chyba każdy człowiek tak właśnie by zareagował, czyli oddaleniem się od zbyt blisko stojącego innego człowieka. Potter jednak cofnął się dopiero wtedy, kiedy musiał. Takie zachowanie spowodowało, że w umyśle Toma pojawił się pewien pomysł... na razie jednak wydarzenia toczyły się dalej.

Wyszli przed sklep w idealnej ciszy i Riddle w duchu stwierdził, że Harry rzeczywiście ma w sobie jakąś blokadę i problem w wyrażaniu odczuć. To doprowadziło go do wniosku, że jeżeli chce posunąć ich znajomość i wzajemne relacje do przodu, musi ten kłopot rozwiązać. Po chwili zastanowienia stwierdził, że to wszystko było prawdopodobnie spowodowane felerną pierwszą produkcją Pottera i reakcją ludzi po niej. Początkujący aktor stracił całą swoją otwartość i spontaniczność. Ważył słowa i czyny, zastanawiał się nad każdym z nich.

W tej chwili też tak było i spowodowało, że trwali obaj w milczeniu do czasu, aż on sam się zniecierpliwił i postanowił nacisnąć chłopaka. Sprowokować do jakiegokolwiek czynu. Potter reagował wybornie i ciężko było czekać nieruchomo, nie pogłębiać kontaktu fizycznego. W zamian otrzymał nagrodę. Szczerą i długą odpowiedź, która go na moment tak zaskoczyła, że pozwolił chłopakowi umknąć.

Zawsze sądził, że tylko on był wytrawnym obserwatorem. Przecież potrafił wyłapać najmniejszą emocję u innych, zmianę w zachowaniu. Teraz okazało się, że nie tylko on miał takie umiejętności. Był ktoś, kto go przejrzał z każdej możliwej strony. To była nowość. Pierwszą reakcją było poczucie zagrożenia i chęć pozbycia się źródła tego dyskomfortu. Chłopak widział zbyt wiele, wyciągał zbyt dobre wnioski. Dopiero po dobrej chwili Tom pozbierał się i doszedł do wniosku, że dobrze, że się nie pospieszył. Przecież to co dawał mu ten chłopak było tym czego w zasadzie szukał. Owszem, nie zmieniało to faktu, że stanowiło niebezpieczeństwo, ale miał tego świadomość od dawna. Kiedy tak patrzył na tego chłopaka, kiedy go obserwował, nie mógł się oprzeć myśli, że jest cudowny, wspaniały... Każda nowa twarz, nowa maska, którą mu pokazywał była doskonała, piękna i... chciałby je poznać wszystkie po to, żeby na koniec je zniszczyć. Intensywne odczucia nim wstrząsnęły. Dawno takich realnie, bez gry, nie przeżywał.

Harry korzystając z jego zaskoczenia odszedł. Pozwolił mu odejść, ale niezbyt daleko. Ukrył się pod potężnym zaklęciem kameleona i ruszył za nim, a chwilę później raczej przy nim, bo chciał obserwować twarz Pottera. Z zaskoczeniem i zadowoleniem zarazem zauważył, że z każdym kolejnym krokiem mina Harry'ego zmienia się. Na ustach pojawił się specyficzny uśmiech, a wyraz twarzy coraz bardziej zaczynał przypominać ten, który miał w końcowej scenie z Malfoyem. Chłopak wsunął dłoń do kieszeni i zacisnął ją, prawdopodobnie na różdżce.

Ten wyraz twarzy był bardzo sugestywny. Tom znał go. Widywał go często na swojej własnej twarzy, kiedy planował jakieś szczególnie wyborne morderstwo i miał w głowie wspaniałą wizję, którą chciał zrealizować. To było interesujące. Nie sądził co prawda, by Harry posuwał się do takich radykalnych działań, ale z drugiej strony nie dałby sobie za to uciąć ręki. Chłopak ciągle go zaskakiwał swoimi zachowaniami. Przypuszczał jednak, że gdyby miał jakąś konkurencję w działalności, wiedziałby o niej. Dlatego teraz czekał w skupieniu na wynik poczynań młodzieńca.

Szli tak obok siebie od około czterdziestu minut. Harry oczywiście nie zdawał sobie sprawy z faktu, że ma asystę. Zielonooki w końcu zatrzymał się, ale jego postawa wyrażała gotowość. Najwidoczniej miał już dosyć czekania, aż śledzący go człowiek postanowi coś zrobić i postanowił ułatwić mu decyzję. Usiadł na ławce zerkając na zegarek. Wyciągnął z torby butelkę wody upijając łyk, a później znieruchomiał. Cała jego postawa mówiła, że ewidentnie na kogoś czeka. Od czasu do czasu kręcił się w miejscu zakładając nogę na nogę i okazując zniecierpliwienie zerkał na zegar.

Tom patrzył na to wszystko, wysoko oceniając grę. Chłopak chciał pokazać śledzącemu, że czeka i robił to doskonale. Wyraźnie nie zamierzał póki co ścigać obserwującego go osobnika. Starał się za to zmusić go do ujawnienia się i podejścia. Sprowokować śledzącego do kontrolowanego schwytania samego siebie. Oczywiście ewidentnie to on od początku był w tej zabawie łowcą.

Tom widział to wszystko doskonale. Sam przecież stosował takie właśnie triki. Najbardziej zabawna zawsze była mina domniemanego łowcy, który nagle odkrywał prawdę o tym, że sam od początku był ofiarą. Torturowanie takich osób było w pewien sposób ciekawsze niż przypadkowych ludzi. Łamanie ich woli było prawdziwą ucztą dla oczu i zmysłów zwłaszcza, gdy okazywali się aurorami. Doceniał ich zapał podczas śledzenia. Tropienia jego osoby na podstawie dowodów, które najczęściej sam zostawiał...

Wyrwał się ze swoich myśli, wracając do rzeczywistości i obserwowania swojego własnego, prywatnego i wciąż żyjącego celu. Postanowił, że wesprze zielonookiego i zachęci tego drugiego do jakiegoś kroku. W końcu to niegrzeczne kazać Harry’emu tak długo czekać. Jak postanowił, tak zrobił. Zaczął iść w stronę śledzącego, przebijając się dyskretnie przez jego zabezpieczenia. Osobnik był bardzo zapobiegliwy i zamaskował się nie tylko magią, ale też ubiorem. Miał zakryty każdy skrawek ciała i maskę na twarzy. To było bardzo interesujące. Tom zatrzymał się, chcąc zastanowić się nad kolejnym krokiem. Delikwent stał jedynie i patrzył na Pottera, więc nie było pośpiechu w działaniu.

Jego ewentualny ruch został jednak przerwany przez Harry’ego. Chłopak nagle wstał, przeciągnął się mocno wyciągając ręce ku górze i tym gestem odsłaniając brzuch. Liźnięcie zimnego powietrza nie było widocznie zbyt przyjemne, bo zielonooki chwile później wzdrygnął się pewnie z zimna, spojrzał w kierunku osoby, która go śledziła, uśmiechnął się kpiąco i ruszył w kierunku jej kryjówki leniwym, choć miękkim krokiem.

Tak, jego działanie przypominało Tomowi to, co działo się podczas końcowej sceny z Malfoyem. Mózg Riddle’a zaczął działać na wyższych obrotach, by pojąć o co tutaj chodziło. Okazało się bowiem, że zielonooki potrafił być nieprzewidywalny. To powodowało, że czerwonooki nie wiedział jaki będzie kolejny krok chłopaka. Następny ruch uczestnika tej sceny i to było nad podziw ciekawe, nowe, interesujące... ale i drażniące, denerwujące. Harry zatrzymał się kilka metrów od osoby śledzącej i odezwał lekko poirytowanym tonem:

– Doprawdy... dałem ci ponad godzinę na wykonanie kolejnego kroku. Tymczasem ty co? Nic. Tylko patrzysz. To strasznie frustrujące. Owszem, było nawet zabawnie... na początku. Teraz czuję już tylko zawód. Jeżeli nie chcesz wykonać żadnego kroku, nic więcej nie zamierzasz, to po co mnie w ogóle śledzisz? W zasadzie, skoro już zdobyłem się na wysiłek i doszedłem tutaj byłbym wdzięczny, gdybyś łaskawie w końcu się pokazał. Obaj wiemy gdzie jesteś, gdzie się kryjesz.

Tom patrzył jak urzeczony na twarz Harry'ego. To była zupełnie inna maska. Nie było w chłopaku nic, co widział wcześniej. Młodzieniec był pewny siebie i wyraźnie gotowy na każdy możliwy ruch ze strony oponenta. Ten z kolei zachował ciszę, zawahał się wyraźnie i zaczął się bardzo cicho wycofywać wyciągając różdżkę. Krótko cieszył się swoją bronią. Niemal od razu znalazła się w rękach Pottera. Kolejna rzecz, która zachwyciła Toma. Jego wybranek był silny magicznie, skoro potrafił rzucić niewerbalne Expelliarmus. Już chwilę później zielonooki pokazał co jeszcze potrafi zrobić niewerbalnie. Zdjął otaczające śledzącego zaklęcia maskujące. To zaskoczyło w widoczny sposób oponenta, który chwilę później zaczął zwyczajnie uciekać. Tom nie patrzył za nim. Skupił się na Potterze.

Harry przez moment obserwował uciekającego i kiedy Tom zaczął już odczuwać rozczarowanie, znowu go zaskoczył. Wybuchł radosnym śmiechem i rzucił się w pościg. To popchnęło Riddle’a do równie szybkiego przemieszczenia się aż do miejsca, gdzie chłopak dorwał przeciwnika. Czerwonooki biegnąc śmiał się w duchu równie wesoło jak Harry. Oczywiście bawiło go zupełnie co innego. Śmiał się z własnego zachowania i całej sytuacji. Nie pamiętał kiedy ostatnio czuł się tak bardzo żywy jak teraz. Ruchy chłopaka były zwinne, szybkie, lekkie i była w nich pewna elegancja co pewnie zawdzięczał swojej pracy nad tańcem. Nie minęło wiele czasu i dogonił śledzącego, który nie był w tak doskonałej kondycji, a bez różdżki nie mógł się aportować.

Zielonooki ku zaskoczeniu Toma rzucił się na gonionego człowieka całym sobą, zwalając go w ten sposób z nóg. Po krótkiej szarpaninie wykręcił mu ręce na plecach i unieruchomił w ten sposób, bolesnym chwytem powodując, że napadnięty wydał z siebie skowyt, a później jęk. Riddle patrzył na to z podziwem, choć sam w podobnym wypadku zdecydowanie użyłby magii. Podszedł do walczących bliżej i trochę z boku, wciąż ukryty pod zaklęciem. Chciał mieć na Pottera lepszy widok.

***

Śledzący go mężczyzna uciekał. Harry był pewien, że to mężczyzna, choćby po jego posturze i ruchach. Czuł napływającą adrenalinę i czekał, aż odległość będzie satysfakcjonująca. W końcu nadszedł ten moment i Potter ruszył biegiem, radosnym śmiechem oznajmiając, że podjął pościg. Niedługo potem dopadł śledzącego go wcześniej człowieka, przewrócił i mimo bólu wbijającego mu się w żebra łokcia, walczył o unieruchomienie oponenta. Cieszyło go, że ten człowiek dzielnie walczy, a nie poddał się od razu na początku. Opierał się i w ten sposób, z pewnością wbrew sobie, dostarczał mu sporo przyjemności. Próba odebrania różdżki rozczarowała Harry’ego dlatego zdecydował, że czas kończyć przepychankę i wykręcił mężczyźnie ręce. Kiedy już osiągnął co zamierzał, zacmokał wyrażając niezadowolenie i jeszcze bardziej zacieśnił uchwyt. Wywołało to okrzyk bólu ze strony byłego śledzącego i uśmiech na twarzy Pottera. Mężczyzna nawet nie wiedział, że w ten sposób zachęca go tylko do przekraczania kolejnych granic.

Zielonooki wyciągnął swoją różdżkę i zadbał o to, żeby unieruchomiony osobnik dobrze widział jego własną różdżkę. Po chwili zamachnął się i rzucił obcą broń przed siebie, daleko poza zasięg rąk ofiary. Po tym podniósł się zwinnie uwalniając leżącego, który powoli i dość nieporadnie zaczął podnosić się z ziemi jęcząc i posykując z bólu. Dla Harry’ego był to zabawny widok. Obserwował poczynania oponenta uważnie, z lekko przekrzywioną głową, ale wreszcie powolność ruchów go zniecierpliwiła. Osobiście podszedł do leżącej różdżki, podniósł ją, wrócił do mężczyzny i krzywiąc się lekko rzucił na niego zaklęcie wiążące. W jego wyniku były śledzący znowu upadł.

Potter przyklęknął obok niego i wpatrzył się w jedyną część twarzy widoczną spod maski, czyli oczy. Wyrażały strach i niepewność. Był to miły widok. W zasadzie ciekawiło go kogo zobaczyłby pod maską, ale nie chciał jej jeszcze teraz ściągać. Nie chciał jeszcze kończyć tego co zaczął. Tymczasem, gdyby był to ktoś znajomy, trzeba byłoby zakończyć zabawę natychmiast. Wciąż patrząc w przestraszone oczy zaczął mówić:

– Mam do ciebie sporo pytań, ale od razu mówię, że nie jestem ciekaw twojej odpowiedzi... Są to pytania czysto retoryczne. Jeżeli przyjdzie ci do głowy, żeby powiedzieć cokolwiek możesz być pewien, że twoja różdżka już do ciebie nie wróci... zniszczę ją na twoich oczach. Wiesz pewnie doskonale, że więź z różdżką jest unikatowa. To będzie na pewno przykre... choć nie wątpię, że byłby to ciekawy widok... Teraz, gdy o tym myślę żałuję, że nie zrobiłem tego wcześniej. Oszczędziłbym sobie wędrówki po nią. Chciałbym zobaczyć rozpacz w twoich oczach, ale dotrzymam słowa. Możesz być spokojny, albo...

– Zawsze wiedziałem, że jesteś dziwny Potter. Teraz przekonałem się jednak, że jesteś jakimś popieprzonym szaleńcem! Bądź pewien, że nie ujdzie ci to na sucho! Wszyscy dowiedzą się kim naprawdę jesteś i...

Silencio. Mówiłem przecież żebyś się nie odzywał... Mam dziś naprawdę zły humor i potrzebuję rozrywki. Masz okazję dostarczyć mi odrobinę zabawy. Nie podoba mi się to, że mnie znasz, ale z drugiej strony... jeszcze bardziej chcę cię podręczyć... poznać gdzie leżą twoje granice... Wiesz, zawsze zastanawiałem się nad zaklęciami niewybaczalnymi... o nie, spokojnie... nie użyję Avady. Zbyt drastyczne i mało finezyjne... chodziło mi o Imperiusa... – wyciągnął dłoń i pogłaskał leżącego ze złudną łagodnością po masce w miejscu, gdzie pod nią znajdował się policzek. Po chwili kontynuował monolog: – Jak sądzisz? Czy istnieją jakieś granice tego zaklęcia? Czy można sprawić, że potraktowana nim osoba zacznie walczyć?

Mężczyzna szarpnął się, ale magiczne liny nie puściły. Harry domyślał się, że ofiara pewnie krzyczy pod maską. Oczywiście nic nie było słychać, ale w oczach delikwenta widoczna była rozpacz i łzy. Nie robiło to na zielonookim żadnego wrażenia. Obserwował wszystko z jakąś taką fascynacją i satysfakcją, jakby leżący przy nim człowiek był wyłącznie ciekawym obiektem eksperymentalnym. Zdawał sobie sprawę z własnego podejścia, ale to także go nie poruszyło. Miał nadzieję na opór ze strony leżącego, ale ten nagle oklapł, przestał walczyć i nawet już nie patrzył na niego. U zielonookiego pojawiło się na ten widok zniechęcenie. Żadnego wyzwania, kompletnie nic.

Kiedy tak zastanawiał się jak pobudzić do działania swoją ofiarę, zupełnie nagle, póki co z oddali, usłyszał kilka stopniowo zbliżających się głosów. Wyraźnie nadchodziła grupka ludzi. Trzeba było działać. Chwycił leżącego za tył głowy, szarpnięciem poderwał mu ją do góry i pochylił się nieco. W oczach ofiary ujrzał szok i przerażenie. Poświęcił chwilkę na zastanowienie się co też ten człowiek zobaczył w jego twarzy, że spowodowało to tak żywiołową reakcję. Nie miał jednak czasu na dywagacje. Pora była kończyć.

– Jest mi przykro, że nie będziemy mogli się dłużej zabawić. Naprawdę. – żal w głosie Harry’ego był wyraźnie słyszalny, ale byłego śledzącego wywołał tylko przyspieszony oddech i rozszerzenie oczu. Potter kontynuował ze zwodniczym spokojem: – Musimy przestać... może to nie jest do końca to czego chciałem, ale... Pozwoli mi choć na krótką chwilę opanować to, co czuję odkąd go spotkałem... Obliviate.

Zaklęcie trafiło w cel. Harry zręcznie podtrzymał ofiarę, cofając zaklęcie wiążące. Ułożył delikwenta pod drzewem, przez moment podziwiając ślady na jego nadgarstnikach i szyi pozostawione przez więzy. Przesuwając po nich palcem, napawał się widokiem, ale po chwili otrząsnął się i usunął je jednym zaklęciem. Ujął w dłoń różdżkę ofiary i wsunął do kieszeni kurtki jej właściciela. Spojrzał na jego maskę i po sekundzie wahania sięgnął po nią, odkrywając znajomą twarz. To sprawiło, że jakby otrzeźwiał, nagle się obudził i powrócił do dawnego siebie. Upuścił maskę na ziemię i przymknął oczy, zdając sobie sprawę z tego co zrobił. Po chwili cicho wyszeptał w przerażeniu i sprzeciwie:
– O nie... nie... nie... to nie może się znowu dziać!
Dłonie trzęsły mu się, a zbliżające się głosy nie pomagały w opanowaniu. Odetchnął głęboko kilka razy i obejrzał się w stronę nadchodzącej grupy. Byli już niedaleko. Byli to młodzi ludzie, prawdopodobnie studenci. Nie było mowy, żeby przenieść się w inne miejsce. Na powrót włożył więc na twarz leżącego maskę, żeby uniemożliwić ewentualne rozpoznanie i szybko się zastanowił nad innym problemem. Jego ofiara na razie była jeszcze nieprzytomna, ale to się mogło w każdej chwili zmienić. Szybko rzucił zaklęcie usypiające, biorąc znowu kilka głębszych wdechów i starając się uspokoić... tak jak zawsze w podobnych wypadkach... dawniej...

Grupa doszła już tymczasem. Harry wyczuł, że zerkają na nich. Rozmowy i śmiechy przycichły. Miał nadzieję, że nie obudzi się w którymkolwiek z idących jakiś cholerny altruizm. Oczywiście przeliczył się. Przekonały go o tym zbliżające się po trawie kroki dwóch osób. Zerknął. Zbliżali się kobieta i mężczyzna. Panika nie była teraz wskazana. Potrzebna była chłodna ocena sytuacji... Skupił się, przygotował do odegrania kolejnej roli w swoim życiu, przybrał kwaśną, zdegustowaną minę i w tej chwili usłyszał pytanie:

– Hej, wszystko w porządku? Potrzebujecie pomocy?

– Taaa... Mój przyjaciel schlał się dosłownie w trupa. Staram się go doholować do domu. Jak widać niezbyt dobrze mi idzie. Wyrzucili nas z taksówki, którą całą obrzygał – po tych słowach Harry rzucił krzywe spojrzenie postaci pod drzewem. Podskórnie wyczuł, że za moment padnie propozycja pomocy. Oczywiście nie mógł do tej pomocy dopuścić. W zasadzie przecież jej nie potrzebował. Musiał coś wymyślić. Olśnienie nastąpiło dosłownie w tej samej chwili i dodał z niesmakiem czytelnym w głosie: – jakby było mało jeszcze się zeszczał... – po tym oznajmieniu odsunął się wymownie krok wstecz, wzdychając cierpiętniczo. Tamtych dwoje również dziwnie zgodnie wykonali krok do tyłu, patrząc na niego ze współczuciem. Jedno było pewne. Żadne z nich nie zaproponuje już teraz podwiezienia, a o to przecież chodziło.

– To naprawdę niefortunne... Poradzisz sobie?

– Zaraz przyjdzie jego brat... Już dzwoniłem. Powinien być wdzięczny, że nie zadzwoniłem po jego ojca... byłoby weselej... Dzięki mnie skończy co najwyżej w wannie z zimną wodą i z jakimiś głupimi zdjęciami. Brat z pewnością mu je zrobi, żeby wykorzystywać później w ramach małego, rodzinnego szantażu – po tych słowach Potter uśmiechnął się z satysfakcją, widząc na twarzach obojga niedoszłych pomocników rozbawienie.

– Byliście na balu przebierańców? – zapytała dziewczyna patrząc na białą maskę na twarzy nieprzytomnego chłopaka. Spostrzegawcza była. Trzeba było jakoś wybrnąć.

– Nie do końca. Wieczór kawalerski. To był jeden z elementów stroju. Rozumiesz... on miał być jedną z atrakcji... dla mojej kuzynki, która będzie świadkiem na ślubie. Chciał wykonać striptiz. Wyszło kolokwialnie mówiąc żenująco... i dlatego skończył w tym stanie. Sam jestem na niego wściekły, bo zamiast spędzić miło czas z innymi, utknąłem tutaj. Dzięki raz jeszcze za chęć pomocy. Naprawdę doceniam. Teraz mało kto by się przejął.

– Jesteś dobrym przyjacielem, powodzenia – usłyszał na pożegnanie i para poszła sobie wreszcie.

Kiedy już przestał ich słyszeć w oddali, wypuścił z głębokim westchnieniem powietrze. To było naprawdę ryzykowne... Udało się jednak, a to najważniejsze. Wrócił spojrzeniem do leżącego pod drzewem. Dłuższą chwilę patrzył zaciskając pięści. Nie miało tak być... Jak w ogóle mógł tak bardzo stracić kontrolę nad tą swoją ukrytą osobowością. Musiał się jednak skupić. Nie... to nie był czas na wewnętrzne rozterki i załamywanie rąk. Teraz musiał zatuszować to co zrobił. Zwyczajnie musiał po sobie posprzątać. Tak, to teraz było najważniejsze.

Obliviate miało ten minus, że po usuniętych wspomnieniach nie było nic, czarna dziura, co od razu zwracało uwagę. Również poszkodowanego i było podejrzane... Trzeba było wypełnić tą lukę. Musiał umieścić w tym miejscu fałszywe wspomnienia. Jeżeli stworzy wiarygodne, chłopak nie zauważy różnicy. To było jedyne rozwiązanie i tak naprawdę jedyne wyjście. Minusem były skutki, czarnomagicznego zaklęcia, którego musiał użyć. Skutki jakie niosło dla niego samego. Będzie odczuwać wyczerpanie magiczne, słabość i pewnie w rezultacie straci przytomność. Mimo to, musiał zmusić się do działania i ruchu. Będzie musiał oddalić się stąd jak najdalej. Tego wymagała sytuacja. Priorytetem było zachowanie swojego życia, statusu i tego co osiągnął. Zmobilizował się wewnętrznie, nastawił się na to co musiał zrobić, wyciągnął różdżkę i powiedział:

Legilimens mendacium... – sprawnie umieścił w odpowiednim miejscu w umyśle leżącego chłopaka fałszywe wspomnienia o tym jak on sam, jako obserwowany obiekt aportował się po wyjściu z Akademii do domu. O tym, że śledzący czuł się ogólnie słabo, szedł jeszcze chwilę, a później zasłabł. Po kilku minutach pracy Harry skończył, obejrzał jeszcze raz całość dla pewności i wycofał się z atakowanego umysłu. Zachwiał się i otarł pot z twarzy.

Teraz sam czuł się tak, jakby miał lada moment zemdleć. Najwyższy czas był się stąd oddalić. Zmusił się do marszu w stronę Akademii choć wątpił, by dał radę tam dojść. Na aportację nie miał jednak siły. Zakładał, że padnie gdzieś po drodze. Lepiej, żeby było to jak najdalej od miejsca zbrodni. Jego zbrodni.

***

Riddle, niemy i niewidoczny obserwator wydarzeń, podążał spokojnie za chłopakiem i podziwiał jego wytrzymałość. Jakkolwiek było, doskonale widział, że zielonooki już wkrótce osiągnie swój limit wyczerpania. Cieszyło go, że o tej porze nie było już żadnych przechodniów. Harry coraz częściej zatrzymywał się na odpoczynek, czasami słaniał się na nogach, ale wciąż posuwał się do przodu. Był już dość daleko od miejsca, w którym została jego ofiara.

Według obserwującego te zmagania Toma najważniejszym aktualnie pytaniem było, jaką decyzję w sprawie chłopaka podejmie on sam. Co zrobi, kiedy Potter w końcu padnie. Początkowo myślał o pokoju Pottera w akademiku, ale szybko zrezygnował. Naprawdę nie miał ochoty wymyślać wiarygodnych kłamstw–odpowiedzi na szereg dociekliwych i niewygodnych pytań. Zresztą ten plan miał pewną rysę, a w zasadzie duży minus. Na pierwszy rzut oka widać było, że z Harrym jest coś nie tak i nie jest to zwykłe zasłabnięcie. Musiałby wysilić się na zacieranie śladów, a na to nie miał ani czasu, ani ochoty.

Nie było wątpliwości, że chłopak już długo nie wytrzyma, ale Tom nadal nie zdecydował co dalej, za to jego myśli powędrowały w inna stronę. Ciekawe jakby chłopak zareagował gdyby wiedział, że on cały czas jest w pobliżu i widzi jego poczynania, sposób zachowania, reakcje. Wcześniej potrafił sobie wyobrazić co by zrobił. Teraz zaczynał mieć wątpliwości... Zobaczył zupełnie inne oblicze zielonookiego. I to go zafascynowało.

Posuwali się do przodu w żółwim tempie. Chłopak oddychał z coraz większym wysiłkiem, aż w końcu bez zapowiedzi po prostu stracił przytomność i poleciał na ziemię. Tom, spodziewający się od pewnego czasu takiego finału wędrówki, w jednej chwili zrzucił z siebie wszystkie zaklęcia i złapał zielonookiego w locie. Przycisnął bezwładne ciało do siebie i wpatrzył się w bladą twarz, podejmując decyzję, której nie udało mu się ustalić przez całą drogę do tego miejsca.

Chłopak dostarczył mu dziś wiele rozrywki. Zasługiwał wobec tego na nagrodę. Kiedy już się obudzi, trzeba będzie mu to wytłumaczyć, a to łatwiej będzie zrobić na osobności. Inna sprawa, że tym sposobem miał niepowtarzalną okazję, żeby mieć Harry’ego tylko dla siebie. Fakt, że chłopak był teraz nieświadomy swojej sytuacji nie przeszkadzał mu. Było dodatkowym plusem.

Aportował się do swojego domu, dostosowując osłony tak, by móc przejść przez nie wraz z dodatkowym gościem. W jego mniemaniu Potter powinien być dumny. Był pierwszą osobą, którą tutaj wpuścił. Właściwie, żeby być ścisłym, były również inne, ale te z reguły jedynie wchodziły. Żadna z nich, nigdy nie opuściła terenu jego posesji, dlatego w jego mniemaniu nie było warto zaprzątać sobie nimi myśli.

Położył chłopaka na kanapie i kazał skrzatom domowym zablokować dostęp do określonych miejsc w budynku oraz ukryć przedmioty czarnomagiczne. Poza tym nakazał przygotować pokój dla gościa. Sam usiadł w fotelu obok, obserwując twarz nieprzytomnego do momentu, gdy jeden ze skrzatów powiadomił go, że pokój został już przygotowany. Tym razem zlecił przetransportowanie chłopaka skrzatom, podczas gdy sam udał się na moment do własnego pokoju.

Musiał się uspokoić... to było pewne. W obecnym stanie mógł zrobić z Harrym dosłownie wszystko. Chłopak był taki zapraszająco bezbronny, zdany tylko na niego, tak bardzo nieświadomy pod czyim dachem się znajduje... Tom zaczął trochę żałować, że nie sprawdził jak wyglądało życie jego horkruksa wcześniej. Z jego własnych ust usłyszał, że to co działo się dzisiaj nie było pierwszym incydentem. Naprawdę chciałby wiedzieć jak skończyły się poprzednie. Był pod wrażeniem. Musiał przyznać sam przed sobą, że tego uczucia nie czuł już bardzo dawno. Zielonooki mimo zmiennych wydarzeń i nieprzewidzianych zwrotów akcji, potrafił zachować zimną krew. To był wielki plus. Sporo by stracił w jego oczach, gdyby tak nie było. Zamiast tego sprawił, że... obaj byli w takim stanie w jakim byli.

Powoli opadało z niego napięcie. Tak bardzo chciał przyłączyć się do zabawy Harry'ego. Pokazać mu jak wiele miał możliwości. Nauczyć go. Przecież znał odpowiedź na jego pytanie związane z imperiusem. Z magią jaką chłopak posiadał, mógł z łatwością zmanipulować to niewybaczalne zaklęcie. Tyle możliwości... Pokaz jaki mu Potter podarował sprawił, że obudziły się w nim uczucia, które jak sądził zniknęły wraz z postępującym szaleństwem. Wychodziło jednak na to, że jak dotąd, po prostu nikt nie potrafił mu dostarczyć odpowiedniego impulsu... Harry mógł to zrobić. Wystarczyło tylko trochę nad nim popracować... Sprawić, by twarz, którą ukrywał tak dobrze, ujrzała światło dzienne. Doprowadzić do tego, żeby nie bał się tego co czuł, tego czego pragnął.

Musiał jeszcze trochę pobyć w zaciszu swojego pokoju. Nie mógł w tym stanie zbliżać się do chłopaka. Był za bardzo pobudzony, a w takim stanie stawał się nieobliczalny. Tymczasem przecież wolał, żeby ofiara wiedziała co się stanie i w jakim znajduje się położeniu. Podobnie jak Harry. On też tak lubił. Pod tym względem byli tacy sami.

***

Zanim otworzył oczy doszedł do wniosku, że nie musi się nigdzie spieszyć, bo ma weekend. Może pospać dłużej. Czuł się słabo i nie wyobrażał sobie jak mógłby się ruszyć, choćby o cal. Łóżko było niesamowicie wygodne, a pościel przyjemna i przeklęte słońce nie świeciło mu wprost w twarz... Ta myśl go trochę otrzeźwiła. Otworzył gwałtownie oczy, próbując wstać. Kosztowało go to więcej wysiłku niż przypuszczał i po chwili ponownie opadł na poduszki. Odetchnął kilka razy dla uspokojenia i tym razem z leżącej pozycji, zaczął się rozglądać.

Już pierwszy rzut oka powiedział mu, że nie ma bladego pojęcia gdzie jest. Jedno było pewne. Pomieszczenie było urządzone ze smakiem. Nie było widać tego na pierwszy rzut oka, ale były drobne akcenty, które wskazywały wręcz na pewien luksus tego miejsca. Po chwili stało się jasne, że jest to dom czarodzieja. To go zaniepokoiło, ale widok własnej różdżki leżącej na stoliku nocnym sprawił, że odetchnął z ulgą. Przymknął oczy, jak mu się wydawało tylko na moment. Kiedy ponownie je otworzył podjął kolejną, niezgrabną próbę wstania. Mięśnie i ścięgna zaprotestowały ostro. Wydawało się, że postanowiły wziąć sobie wolne i kompletnie nie współpracowały z całą resztą ciała. Tak skupił się na tych wysiłkach, że poczuł się kompletnie zaskoczony, gdy na swojej klatce piersiowej wyczuł dotyk dłoni. Pchnęła go z powrotem do pozycji leżącej. Po chwili usłyszał komentarz:

– To niezbyt mądre, by zmuszać się do wysiłku fizycznego przy magicznym wyczerpaniu... Jestem pewien, że uczyli tego w Hogwarcie.

Oczy Harry’ego rozszerzyły się w szoku, kiedy odszukały twarz mówiącego, należącą do Toma Riddle. Na chwilę oniemiał i nie wiedział jak zareagować. Gapił się po prostu na stojącego przy łóżku czerwonookiego. Po chwili otrząsnął się, zebrał myśli i zadał pierwsze pytanie, które przyszło mu do głowy:

– Panie Riddle... Co ja tutaj robię?

– Harry... rozmawialiśmy przecież o tym wczoraj. Wystarczy Tom – uśmiechnął się Riddle, podając mu fiolkę z eliksirem. Chłopak przyjął ją, ale myślami był wyraźnie gdzie indziej. Stopniowo jego twarz się zmieniała, co bez wątpienia odzwierciedlało kolejne wspomnienia z wczorajszego dnia i nocy, które napływały mu do głowy. Na koniec wciągnął do płuc powietrze, zasłonił twarz dłońmi i jęknął:

– Wczoraj...? Wczoraj! Merlinie...

– Cokolwiek robiłeś wczoraj sądzę, że na przyszłość powinieneś zadbać o to, by ktoś zabezpieczał twoje tyły... Nawet nie wiesz jak bardzo byłem zaskoczony widząc cię na ziemi. Jakiś mugol chciał udzielać ci pierwszej pomocy i wzywać pogotowie. Na szczęście wybiłem mu ten pomysł z głowy i przeniosłem cię do mojego domu. Masz szczęście, że przyjęcie biznesowe, na którym byłem, jakoś się przeciągnęło. Swoją drogą... to eliksir, który pomoże twojemu rdzeniowi w sprawniejszej regeneracji. Radzę go wypić jak najszybciej chyba, że planujesz zostać tu dłużej... – rzucił sugestywnie czerwonooki. Szkarłat na policzkach Harry'ego świadczył, że do chłopaka dotarł podtekst tego zdania. Zielonooki odkorkował fiolkę i bez komentarza wypił jej zawartość.

– Dziękuję i przepraszam za kłopot...oh to dziwne... Zaczynam czuć nagłą senność...

– Regeneracja najszybciej postępuje podczas snu Harry. Kiedy się obudzisz, uda ci się już na pewno wstać. Tymczasem śpij... Będę tutaj, gdy będziesz czegoś potrzebował.

Ostatnie słowa Toma były dziwnie pocieszające. Usłyszał w nich jakąś obietnicę. Zasnął, czując przelotny dotyk na głowie.

Miarowy oddech chłopaka przekonał Toma, że tamten już śpi. Usiadł na skraju łóżka i po prostu patrzył na niego. To mu musiało wystarczyć. Wyczerpanie magiczne spowodowało, że zaklęcia maskujące osłaniające wcześniej szyję chłopaka zniknęły i odsłoniły sugestywny ślad. Pamiątkę po ich pierwszym spotkaniu. Tom cicho roześmiał się na ten widok. Planował popchnąć zielonookiego jeszcze dalej, aż na granice... zastanawiało go, gdzie też w tym konkretnym wypadku są granice. Wiedział, że wobec tego chłopaka pośpiech nie jest wskazany. Musiał dawkować bodźce. Mógł czekać. Czekał już przecież tyle lat. Kolejne tygodnie były niczym tym bardziej, że widział już swój cel i miał go w zasięgu.

Odwołał wszystkie dzisiejsze spotkania. Wolałby nie zostawiać Pottera samego w tym miejscu. Czuł się zmęczony. Musiał odpocząć. W końcu był na nogach już ponad dobę. Nie żałował. Pewnie mógłby poświecić znacznie więcej swojego czasu na zielonookiego. Chłopak po eliksirze będzie spał przez najbliższych kilka godzin. Postanowił wobec tego, że sam również uda się na spoczynek. Nakazał tylko jednemu ze skrzatów, żeby obudził go kiedy Potter się obudzi i zajął się chłopakiem do czasu, aż sam będzie mógł to zrobić. W końcu czas najwyższy było zacząć ich własne, prywatne przedstawienie, gdzie każdy grał swoją rolę. Trzeba było wskazać Harry’emu jaka dokładnie jest jego rola. Nie miał zamiaru wypuszczać chłopaka z rąk po tym, co dotąd widział.

***

Tym razem obudził się wypoczęty i dość sprawny, choć jeszcze nie w pełni. Od razu wiedział gdzie jest i co tu robi. Mógł już wstać o własnych siłach. Był w pokoju sam. Toma nigdzie nie było widać, co przyjął z pewnego rodzaju ulgą. Wolał być bardziej świadomy, kiedy kręcił się w pobliżu Riddle. W głowie miał bałagan, ale starał się go jakoś opanować pamiętając w czyim domu się znajduje. Zaskoczyło go pojawienie się skrzata, który oznajmił mu:

– Panie Potter, Pacynka zaprowadzi cię do łazienki. Kiedy Pan będzie brać kąpiel, zajmie się pańskimi ubraniami. Proszę za mną.

Słysząc takie zaproszenie, Harry skupił się na sobie i poczuł, że faktycznie powinien się wykąpać. Pod bluzą wciąż miał ubrania, w których wczoraj ćwiczył. Zaklęcia odświeżające nie zastępowały prysznica. Czuł się skrępowany, ale założył, że to Riddle kazał go w taki sposób obsłużyć. W zasadzie cieszyło go to. Stwierdził, że dużo łatwiej będzie mu kiedy się odświeży, ponownie spotkać gospodarza tego domu. Musiał się pilnować. Tom doskonale radził sobie z odczytywaniem jego emocji. Już się o tym przecież przekonał. Musiał postarać się, żeby nie dowiedział się o nim jeszcze więcej... Pokazał mu już chyba zresztą swoje najgorsze strony i zapewne pogrążył się już ostatecznie w jego oczach. Wolał nie dorzucać kolejnego powodu, który pogłębiłby tylko ten negatywny, jak przypuszczał, pogląd. W zasadzie cudem było, że wielki aktor mimo to pomógł mu, a nawet rozmawiał z nim normalnie.

Łazienka była przestronna w odcieniach zieleni i ciemnych brązów, ale bez prysznica. Stała tutaj duża wanna z czarnymi wykończeniami, które z daleka odbijały się delikatnym blaskiem migoczących w nich świateł. Rozebrał się, pozostawiając swoje ubrania na komodzie i zaczął iść w stronę wanny. Miał do pokonania kilka płaskich stopni. Kiedy zbliżył się do niej na wyciągniecie ręki światła przygasły, a na ich miejsce zapłonęły świece. Woda zaczęła płynąć z kranu i wypełniać naczynie służące kąpieli. Myślał, że to koniec niespodzianek. Wszedł do wanny i zanurzył się w wodzie z przyjemnością. W tym momencie zauważył na ścianach małe, rozświetlające się w losowych miejscach refleksy. To było w pewien sposób odprężające. Mógłby długo tak sobie leżeć, ale nie chciał nadużywać gościnności gospodarza. Spośród wielu specyfików do mycia, które miał do wyboru wybrał jakiś, który odpowiadał mu zapachem...

Wyszedł w końcu z wanny odświeżony, wytarł się i skierował w stronę komody, gdzie pozostawił ubrania. Zauważył, że są wyczyszczone, pachnące i schludnie złożone. Niewątpliwie widział w tym robotę skrzatów domowych. Ubrał się jedynie w strój, w którym ćwiczył w Akademii, rezygnując z wierzchniego ubrania. Mógłby się w nim zwyczajnie pocić w ciepłych pomieszczeniach tego domu. Wysuszył włosy zaklęciem i otworzył drzwi łazienki. Pod nimi natknął się na tą samą skrzatkę, która go tutaj przyprowadziła. Teraz zaprosiła go i zaprowadziła na kolację i herbatę zapowiadając, że Pan domu wkrótce do niego dołączy.
Harry nie wątpił, że Riddle był dosyć zajętym człowiekiem. Biorąc pod uwagę jego sławę, było to nawet pewne. Postanowił wobec tego nie krępować się, skoro go zaproszono i po prostu cieszyć się posiłkiem. Kiedy zaspokoił już pierwszy głód, stać go było na refleksję, że jedzenie było pyszne. W takich momentach żałował, że nie ma skrzata domowego. Był jednak pewien, że Hermiona nie dałaby mu żyć, gdyby sobie takowego sprawił. Na koniec doszedł do wniosku, że całe gderanie, tłumaczenie i narzekanie, argumenty sugerujące, że zmusza do pracy niewinne stworzenia, nie były warte pysznych posiłków. Wolał spokój.

Po kolacji, siedział przez chwilę nieruchomo. Riddle’a nadal nie było i trzeba było przez jakiś czas zająć się sobą. Od razu nadpłynęły wspomnienia z zeszłego wieczoru. To nie były pożądane myśli. Musiał się czymś zająć. Rozglądał się po miejscu, w którym przebywał. Podszedł do biblioteczki, przeglądając tytuły stojących tutaj książek. Chwilę mu to zajęło, ale prawdę mówiąc nie czuł aż takiej pasji do publikacji jak jego przyjaciółka. Przeniósł swoją uwagę na wiszące w pomieszczeniu magiczne obrazy. Krótki rzut oka i jego uwagę przyciągnął jeden z nich.

Malowidło przedstawiało parę tańczącą w świetle księżyca w ogrodzie, przy fontannie. Kobieta ubrana była w prostą, białą sukienkę do kolan, a mężczyzna jedynie w białe spodnie. Wokół pasa miał przywiązaną czerwoną szarfę, która stanowiła ciekawy kontrast. Po dłuższej obserwacji zauważył, że kobieta także miała czerwony akcent w postaci cienkiej wstążki przewiązanej wokół szyi. Oboje mieli bose stopy, które dodawały ich tańcowi większej ekspresji.

Stał długo przed tym obrazem oczarowany. Nie potrafił oderwać wzroku od ich tańca. Był niesamowity, pełen pasji i namiętności. W wyrazistej mowie ciała można było wyczytać tak wiele... To był najbardziej zachwycający magiczny obraz jaki widział od dawna, a właściwie chyba w całym swoim życiu. Przepiękny i pochłaniający... Przedstawiał nie do końca szczęśliwą historię miłosną. Po dłuższej obserwacji Harry doszedł do wniosku, że oboje tańczący starają się wyrazić, że widoczni na obrazie, kochający się ludzie ranią się wzajemnie, ale nie są w stanie od siebie odejść. Ranią się, ale wciąż lgną do siebie. Skupił się na ruchach kobiety analizując jej kroki. Bezwiednie zaczął się lekko kołysać, a chwilę później starał się już kopiować jej ruchy.

Najpierw było powolne zbliżanie się do partnera, wyciągnięcie w jego stronę dłoni i utrzymywanie dystansu. Zgięcie ręki, przyłożenie dłoni do własnego policzka, odwrócenie głowy i wycofanie się z powolnym półobrotem. Teraz czas na partnera. Chwyta ją, przyciąga do siebie krusząc dystans, który wcześniej obydwoje stworzyli. Obejmuje dłońmi jej talię, a ona podnosi ręce i wplata je w jego miękkie włosy. On pochyla głowę ku jej obojczykowi, by...

– Harry... – usłyszał w tej chwili przy uchu cichy szept, powodujący falę przyjemnych dreszczy. Odwrócił głowę w stronę dźwięku i zamarł, gdy jego oczy spotkały się z krwistoczerwonymi tęczówkami. Był w nich żar i były tak blisko jak sobie wyobrażał...
Po chwili ochłonął i skonstatował, że to nie jego wyobraźnia. Tom był tutaj faktycznie i to bardzo blisko... zbyt blisko. Uniesione w tańcu ramiona Harry’ego opadły. Poczuł zdenerwowanie i chciał się natychmiast wycofać, jednak mocny uścisk czerwonookiego nie pozwolił mu na to. Riddle zmusił go do utrzymania pozycji. Stali przylegając do siebie, a Harry czuł na szyi oddech tego drugiego. Odniósł wrażenie, że był lekko przyspieszony, ale równie dobrze mogła mu to podpowiedzieć nazbyt wybujała wyobraźnia. Na tą myśl jego serce zwiększyło częstotliwość uderzeń. Musiał się pozbierać i to już. Nie mógł pojąć jak to się stało, że tak się zatracił. Każda chwila, w której tak stali powodowała, że zaczynał odczuwać znacznie więcej niż powinien, a tym razem nie miał na sobie szaty, by móc zamaskować wszystkie, aż nazbyt widoczne objawy:

– Przepraszam. Za bardzo się rozproszyłem i nie zauważyłem, że wszedłeś... Jak długo...?
– Chwilę... Widzę, że ten obraz zrobił na tobie duże wrażenie. Podoba ci się? – zapytał Tom nie puszczając go, nie odsuwając się, ale opierając podbródek na jego ramieniu.
– Mhm... Jest niesamowity... Pierwszy raz widzę taki – Harry postanowił skupić się ponownie na obrazie, bo ciężko było mu utrzymać się w ryzach. Blisko stojący mężczyzna powodował w jego ciele nie lada sensacje.
– Kupiłem go we Francji u jakiegoś szemranego handlarza. Praktycznie dziękował mi na kolanach za te kilka galeonów, które mu dałem w zamian. Sam obraz jest wart znacznie więcej. Twórca nie jest znany... To jedna z moich bardziej ulubionych rzeczy w tym domu choć przyznam, że teraz dodatkowo będzie mi się kojarzyła również z tobą. Dosyć często na niego patrzę. Daje mi wytchnienie pośród pracy nad scenariuszami.
– Przykro mi...

– Naprawdę Harry? W mojej opinii twój głos nie brzmi szczerze. Zdradza cię również ciało...

– Nie... to znaczy tak... Merlinie, to nie tak! Ja po prostu... – czuł, że zaczyna się coraz bardziej plątać w odpowiedziach. Tom działał na niego deprymująco. Po raz kolejny się przed nim zbłaźnił.

W tym samym momencie, kiedy myślał już o wszystkim co najgorsze, Tom odsunął się od niego, co pozwoliło mu zebrać myśli. Chwilę później wziął go za rękę jak dziecko i poprowadził wzdłuż korytarza. Na koniec otworzył jedne z drzwi, zachęcając ruchem ręki, by wszedł do środka. Była to sala baletowa, łudząco podobna do tej w Akademii. Na jednej ze ścian znajdowały się lustra. Ich widok sprowadził na Harry’ego złe przeczucia. W zasadzie nie wiedział dlaczego. Widział w nich swoje odbicie i niepewność na twarzy. Błyskawicznie zebrał się w sobie i skorygował minę, co wywołało aprobujący uśmiech Toma, który oznajmił:

– Pozwól, że udzielę ci prywatnej lekcji... Pewnie wiesz, że nie prowadzę takowych. Dziś zrobię dla ciebie wyjątek... Jesteś zainteresowany? Ostrzegam, że nie będę cię oszczędzał i do nauki użyję wszelkich dostępnych środków. To może mieć różne skutki... Pamiętasz nasze pierwsze spotkanie. Daję ci wybór Harry...

W chłopaku aż się zagotowało. Miał kolejną, niepowtarzalną okazję. Tom Riddle proponował mu ku jego wielkiemu zaskoczeniu lekcję. Jego wymarzoną lekcję, na którą w zasadzie nie liczył, bo rzeczywiście powszechnie było wiadomo, że wielki aktor nauk nie udziela. Mógł skorzystać. Zrehabilitować się. Nie był w stanie zliczyć ile razy wyobrażał sobie siebie, jako partnera Toma w sztuce.

Przeczucie mówiło mu jednak, żeby się nie zgadzać. Czuł, że może to spowodować, że pogrąży się w swoich złych skłonnościach jeszcze bardziej. W końcu tak naprawdę wszystko zaczęło się od tego człowieka... Zawsze chodziło o niego. Pobudzał w nim wszystkie ukryte mroczne myśli, które próbował schować głęboko w sobie. Nie był pewien czy chce dawać klucz do tego schowka człowiekowi, który i bez niego potrafił wydobyć z niego co najgorsze. Czy cena nie była zbyt duża...? Czy było warto? To było... niebezpieczne... ryzykowne... i nie wiedzieć czemu właśnie tego w tym momencie pragnął.

wtorek, 9 kwietnia 2019

Rozdział 38: Trucizna uczuć

Okej zaliczyłam obsuwę, jednak wena nawaliła i to naprawdę porządnie. Więc musicie mi wybaczyć, tak samo że nie napisałam o tym w "aktualnościach" Nie mniej wróciłam na dobre tory, więc mam już kolejny rozdział przed wami ^^

Raisa: Zakładam, że zdążyłaś już nieco ochłonąć po poprzedniej bombie emocjonalnej którą zaserwowałam w poprzednim rozdziale. Cieszę, się że mimo to udało ci się cokolwiek napisać ;)

S: Czytanie w samolocie powiadasz? Cóż faktycznie nie najlepszy moment na poprzedni rozdział. Dałaś jednak radę ;* Co prawda Tom faktycznie o mało nie zabił Arena, ale jednak wszyscy zdajemy sobie sprawę, że normalnie nigdy by na niego nie podniósł reki... Był to smutny i pełen emocji rozdział... Pozostaje mi tylko zaprosić cię na kolejny :)

EweWi: Ahh smutno mi, gdy inni odczytują działanie Toma jako tchórzostwo, zwłaszcza że sądziłam ze naprawdę dobrze opisałam motywy którymi się kierował, co jednak kierowała nim miłość oraz fakt, że wiedział że nie odpuści sobie nigdy Greya, co było dowodem uczuć. Bynajmniej ja tak to widzę. Co będzie dalej wkrótce się przekonasz ^^ Kto wie może mile się zaskoczysz?

Queen of the wars in the stars: Pewnie pocieszy cię fakt, że etap turniejowy będzie w kolejnym już rozdziale :) Także doczekałaś się ^^  Mhm Liam to takie moje ukochane dziecko, cieszę się że z każdą nową informacją o nim jak i kontaktami z Arenem wy również go polubiliście. Dobrze się bawiłam pisząc perypetię Jamesa i Arena na szlabanie, ba! doprowadzenie do niego już sprawiało mi mega radochę :D. Cieszę się, że lubisz magię krwi, muszę przyznać że dosyć łatwo przychodzi pisanie o niej, pewnie dlatego ze również lubię te klimaty. Haha no trafiłaś z tym gościem! Aren musi sobie jakoś radzić skoro magią nie może zamknąć drzwi pozostają mugolskie sposoby ^^  Spokojnie przyjdzie czas i na poznanie Evana, chociaż co prawda nie jakoś dogłębnie jak inne postacie... ;)

Cóż Aren zawsze musi trafić na dosyć niespodziewane momenty, po raz kolejny widząc jak para tej samej płci całuje się :P Przyznam, że czytając każdą twoją reakcje wiedząc w którym fragmencie jesteś jest w sumie bardzo pasjonujące :) Dzięki temu jestem naprawdę we wszystkim na bieżąco :3 Aż gdy ze stopniowej radości zaczynasz popadać w depresje. I tutaj po raz kolejny muszę się nie zgodzić z przekonaniem, że Tom jest idiotą, zwłaszcza że sądziłam ze naprawdę dobrze opisałam motywy którymi się kierował, co jednak kierowała nim miłość oraz fakt, że wiedział że nie odpuści sobie nigdy Greya, co było dowodem uczuć. Bynajmniej ja tak to widzę. Nie widzisz jeszcze kilku ważnych aspektów, ale wierzę że wraz z tym rozdziałem je dostrzeżesz. :) Do następnego ;*

Agnieszka: Autorka nie lubi walentynek, co chyba widać po rozdziale jaki zamieściłam ^^ Cieszę się, że jednak scena bardzo wkurzonego Ślizgona przypadła ci do gustu. Oj tak Beery zdecydowanie dostał to co chciał, pytaniem jednak jest co zrobi z ta wiedzą? :)

Akuma B: Trochę wena mi nawaliła i jak napisałam na wstępie wypadło mi z głowy by napisać o tym w aktualnościach. Spokojnie jednak wróciłam i wszystko jest okej ^^ Miło, że ktoś się martwi <3 Dziękuję ;*

Betowała: Matonemis
_________________________________

Rozdział 38: Trucizna uczuć

Noc powoli dobiegała końca, ale Herbert wytrwale siedział przy śpiącym Arenie Co jakiś czas kontrolował jego stan zdrowia i rozmyślał.

Zielonooki chłopak miał ogromne szczęście, że żył. Parametry stanu zdrowia wykazywały, że jak na osobę potraktowaną takim zaklęciem, jego stan był zaskakująco dobry, bardzo stabilny i w zasadzie niedługo będzie można go wybudzić. To było zdumiewające. Beery głęboko zamyślił się nad tym. To że żyje i ma się coraz lepiej, Grey zawdzięczał tylko i wyłącznie własnemu geniuszowi. Właściwie podstawowe pytanie powinno brzmieć: po co chłopcy użyli eliksiru?

Ciekawy był jaki eliksir zażyli Aren i Samuel. Nie kojarzył takiej mikstury, ale jak widać istniała. W zasadzie interesujące byłoby dowiedzieć się jak ten twór dokładnie działa. Poradził sobie z tą klątwą. To w zasadzie nie powinno być możliwe, więc… może Reid wyciągnie cokolwiek na ten temat od Relina. Efekty, jak widać po Greyu, były rewelacyjne.

Jego myśli wróciły znowu do Arena. Był pod wielkim wrażeniem umiejętności chłopaka. Co prawda wiedział, że ma fenomenalną intuicję i umiejętności jeśli chodzi o tworzenie eliksirów, co stwierdził Slughorn, ale i on sam był o tym przekonany, natomiast wykonanie eliksiru o tak rewelacyjnym działaniu bez dostępu do magii, to jednak było coś...

Wiele pytań, mało odpowiedzi. Tak zazwyczaj było z wydarzeniami wokół Greya. Herbert długi czas poświęcił na zastanawianie się jakim cudem Relin znalazł się w kwaterach uczestników Hogwartu. To właściwie nie powinno się zdarzyć, powinien zostać o takim fakcie automatyczne powiadomiony przez zabezpieczenia... a jednak. To nie jedyna sprawa, która go frapowała. Byli jeszcze Liam i James, z którymi rano zamierzał przeprowadzić ważną rozmowę. Zdumiewające było, że akurat ta dwójka znalazła się tam... gdzie nie trzeba. Co prawda widok Collinsa był pozytywnym zaskoczeniem, ale Hilla już nie koniecznie.

Czas mijał. Herbert popatrzył na spokojną twarz Arena pogrążonego we śnie i uśmiechając się lekko, wyszeptał w zasadzie do siebie:

– Już drugi raz znaleźliśmy się w podobnej sytuacji Aren. Wtedy również kombinowałeś coś na boku... Znam cię już na tyle, żeby wiedzieć, że to co robiłeś było z pewnością powodowane chęcią pomocy. Czasami jednak przesadzasz. Tak bardzo poświęcasz się sprawie, że zapominasz o sobie… nie zwracasz uwagi na otoczenie, na konsekwencje swojego postępowania... Napędziłeś nam wszystkim ogromnego strachu. O dziwo najbardziej poruszoną i przerażoną osobą był Tom. Tak, tak... właśnie ten, który nie zwykł epatować otoczenia takimi emocjami.

Przerwał monolog, rozpamiętując tamte wydarzenia. Wszystko działo się tak szybko... Jeszcze raz, po kolei przypominał sobie i analizował, jak zachowywał się Riddle. Ponownie wyszło na to, że czerwonooki chłopak nie był przerażony faktem jakiego zaklęcia użył tylko tym, że trafiło ono właśnie w Arena. Herbert był pewien, że gdyby zaklęcie dosięgło Samuela, Tom nie przejąłby się tym zupełnie. Jeszcze pewnie z satysfakcją obserwowałby efekty. Jego dramatyczna i niezwykle jak na niego żywiołowa reakcja zastanawiała.

To skłoniło Beery’ego do ponownego przemyślenia relacji między tymi dwoma chłopcami. Miał na to teraz czas. Wcześniej przypuszczał, że podstawą były tajemnice wokół Arena. Podejrzewał, że Tom próbuje zdobyć informacje, rozwikłać je i stąd wzajemna obserwacja, trzymanie się na baczności. W końcu sam wiedział najlepiej, że wrogów trzyma się najbliżej. Teraz był już w zasadzie pewien, że to nie było tylko to... Trudno mu było uwierzyć w pomysł, który pojawił mu się w głowie. Wydawał się być nierealny, ale odbiegające od codziennego zachowanie Toma, jak się wydawało zazdrosnego i z tego powodu wściekłego wskazywałoby, że być może niemożliwe było jednak możliwe. Musiał to sprawdzić. Ponownie wyszeptał:

– Czuję, że zacznę się przez ciebie Aren szybciej starzeć... Kiedy przypomnę sobie twoją minę, kiedy byłeś już pod działaniem klątwy i reakcję Toma... Czy to możliwe, że ty i on... że coś do siebie czujecie? Myślę, że jest właśnie tak. Jeżeli Riddle nic by do ciebie nie czuł, nie stałoby się to, co się zdarzyło. Jego reakcja na waszą dwójkę odbiegała od wszelkich norm zachowań Riddle’a. Swoją drogą co takiego robiliście z Relinem, że on był bez koszuli, a ty na wpół rozebrany? Samuel napomknął coś o leczeniu. Mówił to w złości, czyli był szczery. Jeżeli wyjdzie na jaw czego dokonał Riddle... jak nic zostanie wyrzucony ze szkoły...

Dźwięk otwieranych drzwi przerwał Herbertowi przemyślenia i cichutkie wywody. Nie obejrzał się. Wiedział, że to był Cadan.

– Jak on się czuje?

– Jest stabilny. Jest z nim lepiej niż powinno być. Nie sądzę żeby coś mu zagrażało. A jak Relin?

– Wyczerpany magicznie i nic poza tym. Jego osłabienie jest na ten moment bardzo dobre. Podejrzewam, że gdyby nie to, już dawno byłby tutaj. Trudno byłoby go przed tym powstrzymać. Jest o tyle lepiej, że już nie szaleje. Tak swoją drogą powiedz mi jak to jest, że ostatnio wszystko co się dzieje, w mniejszym lub większym stopniu wiąże się z tym leżącym tutaj dzieciakiem? Rzuca się to w oczy... Wygląda też na to, że sytuacja została póki co opanowana. Wytłumaczysz mi na ile jesteś w stanie co zaszło? Twój Orion nie był zbyt wymowny, a Samuel milczy jak zaklęty. Odpowiada wyłącznie na pytania o własny stan zdrowia, ale na temat tego, co działo się tam i jak dostał się do kwater Hogwartu nie mówi nic. Przypomina mi to do złudzenia niedawną sytuację z Hillem. Milczenie staje się jakąś miejscową tradycją, a jedyny wniosek jaki się nasuwa to…

– Myślę tak samo... obydwaj zrobili coś, co mogłoby się na nich zemścić, albo sprowadziłoby na nich wielką odpowiedzialność. Cokolwiek by to nie było... sam fakt, że Relin był w pokoju Arena jest dużym naruszeniem zasad. Z tego choćby powodu lepiej będzie zostawić to tak jak jest i zachować tajemnicę...

– Sądzisz, że Grey nie będzie szukał sprawiedliwości? W końcu jest tym, który najbardziej ucierpiał.

– Będziemy się o to martwić jak już go wybudzimy. Parametry wskazują, że jest bardzo zmęczony. Dajmy mu jeszcze odpocząć... Jest jeszcze jedna sprawa. Muszę cię prosić, żebyś wymyślił dla niego solidną wymówkę, którą przedstawimy innym nauczycielom i nie zorientowanym w wydarzeniach uczniom...

– Słusznie... – zapadła chwila ciszy, podczas której Herbert niemal słyszał pracujący mózg Cadana. Później padło: – Proponuję toksyczne opary, które wywołał twój uczeń, podczas warzenia eliksiru. Zatrucie spowodowało, że jest teraz hospitalizowany, ale nie grozi mu nic złego. To bardzo prawdopodobna wersja wydarzeń. Powinni uwierzyć. W końcu przecież został wyrzucony przez Benneta z zajęć z powodu niekompetencji.

– Rzeczywiście. Doskonała przykrywka, dziękuję. I kolejny problem... wersja dla Gallerta. Jak ona brzmi według ciebie?

– Dobre pytanie. Zastanówmy się... w zasadzie ciężko tak naprawdę cokolwiek powiedzieć o tej sprawie. Ze względu na milczenie uczestników wydarzeń nie mam wiedzy co tam zaszło... Ty co prawda wiesz więcej, ale najwyraźniej nie jesteś póki co chętny do dzielenia się tymi wieściami. To póki co tyle. Obydwaj wiemy jak bardzo on nie lubi pełnych informacji...

Herbert tylko uśmiechnął się lekko na te słowa. Doskonale wiedział co Cadan chciał przez to przekazać. Było to pocieszające uczucie. Co prawda nie mógł mu ufać w pełni i bezwarunkowo, ale w tej sprawie właściwie była to prawda. To ciągłe trzymanie się na baczności i wahania ufać czy nie ufać w danej kwestii spowodowały, że podjął pewną refleksję. Czy właśnie to cały czas czuł Tom Riddle będąc przy Arenie? Ciężko było zbudować cokolwiek na niepewnych fundamentach podobnej znajomości... On sam popełnił w przeszłości taki właśnie błąd. Teraz, wraz z Cadanem znowu to robili. Obaj mieli świadomość, że taki związek pewnie nie będzie miał szczęśliwego zakończenia, ale kontynuowali go, bo nie byli w stanie przestać.

***

Kiedy rano Herbert dotarł do swojego gabinetu, pod drzwiami natknął się na karnie czekającą dwójkę uczniów z różnych szkół. Nie był to codzienny widok, ale przecież się ich spodziewał. Skinieniem głowy odpowiedział im na powitanie i bez słowa otworzył drzwi do swojego gabinetu. Spokojnym krokiem wszedł do wnętrza, pozostawiając otwarte wejście i zajął miejsce za biurkiem.

Miał ochotę parsknąć śmiechem na widok ich zaskoczonych spojrzeń. Wyraźnie nie spodziewali się takiego wystroju wnętrza. Żaden z nich jednak nic nie powiedział. Milczenie zaczęło się przedłużać i Beery doszedł do wniosku, że sam musi zacząć temat, bo spędzą tu w ten sposób cały dzień. Miał świadomość, że pewnie obaj, a przynajmniej Liam, niepokoją się o Arena. W końcu przecież z jakiegoś dziwnego powodu znaleźli się wczoraj mimo zakazu na miejscu wydarzeń. Nie przedłużając przeszedł do sedna sprawy:

– Grey jest cały i zdrowy. Na razie jeszcze wypoczywa, ale wkrótce dojdzie do siebie. Cóż, warto też napomknąć, że to co wtedy widzieliście...

– Nie miało miejsca. Powinniśmy zatrzymać to dla siebie – dokończył Hill, a Herbertowi nie pozostało nic innego jak skinąć głową i kontynuować:

– Otóż to... Grey ma już wystarczająco dużo problemów. Myślę, że żaden z nas nie chce dokładać mu ich więcej. Oczywiście domyślacie się, że to co usłyszeli wszyscy jako oficjalną wersję, nie jest prawdą. Gdyby inni dowiedzieli się o tym co się stało wybuchł by skandal i co gorsza cała inicjatywa Turnieju stanęłaby pod znakiem zapytania. Choćby dlatego, że kolejni uczestnicy tego wydarzenia ulegli wypadkowi. Ludzie mogliby zacząć drążyć i kojarzyć to co się stało z wypadkiem Solberga.

– Dlaczego Relin również tam był? – zadał niespodziewanie pytanie Liam.
– To dosyć skomplikowane. Na razie Aren jest nieprzytomny i nie mogę niczego z nim ustalić. Nie chcę za niego podejmować decyzji co chce wam powiedzieć, a czego nie. Powstrzymam się wobec tego od odpowiedzi. Chciałbym jednak zaznaczyć, że jeżeli to co się stało ujrzy światło dzienne, będę wiedział kto jest za to odpowiedzialny. Kieruję to ostrzeżenie zwłaszcza do pana panie Hill. Skutki, wierz mi, nie będą przyjemne.
– Domyślam się tego. Jak tylko wpadł pan na nas tam, przy kwaterach Hogwartu, było jasne co będzie głównym tematem tej wizyty. Nie mam ochoty na więcej rozgłosu. Turniej oferuje mi go aż nadto. W zasadzie nawet z olbrzymim nadmiarem. Pozwoli pan jednak, że zapytam... Gdzie obecnie przebywa Grey?
– W bezpiecznym miejscu. Możesz być pewien – odpowiedział Beery, trochę zaskoczony takim, a nie innym pytaniem z ust Jamesa.

– Nie wątpię. Jeżeli to wszystko, pójdę już.
Uczeń zwolniony skinieniem głowy nauczyciela odwrócił się i wkrótce cicho zamknął za sobą drzwi gabinetu. Herbert odprowadził go wzrokiem, a później wrócił spojrzeniem do Collinsa, który nawet nie drgnął. Ciężko było powiedzieć o czym myślał. Na twarzy miał swoją nieprzeniknioną maskę i wyglądał bardziej na rzeźbę, niż na żywego człowieka. Milczał, ale jego wzrok jakby się ożywił od chwili, kiedy Hill odszedł. Beery zauważył to dość szybko i wysnuł wniosek, że chłopak zamierza go o coś zapytać. Kiedy milczenie przedłużało się ponad miarę, profesor skonstatował, że chyba będzie musiał go do wypowiedzi zachęcić, bo inaczej chłopak nic z siebie nie wydusi. W momencie kiedy wyczerpała mu się już cierpliwość, usłyszał:

– Czy istnieje szansa, żeby zobaczyć się z Arenem? Jak długo planujecie trzymać go tam, gdzie przebywa? – pytanie zaskoczyło, ale i ucieszyło Herberta. Najwidoczniej Grey zjednał sobie tego osobliwego ucznia szybciej niż przypuszczał. Co prawda pomógł sprawie sadzając ich razem, ale teraz już wierzył, że postąpił słusznie. Aren w widoczny sposób zaczął zmieniać Liama i jego nastawienie do świata. Liam zasługiwał na szerszą odpowiedź, dlatego Beery powiedział:

– W tej chwili Aren jest w magicznej śpiączce. Nie będę go już długo utrzymywać w tym stanie. Planuję go wkrótce przebudzić. W bezpiecznym miejscu chcę go jednak zatrzymać do końca tygodnia. Musi się w pełni zregenerować, dojść do siebie. Jeżeli zaś chodzi o odwiedziny...

– Tylko noc wchodzi w rachubę... Ja... pan rozumie... nikt nie może wiedzieć. Muszę sam zobaczyć... na własne oczy, czy z nim wszystko w porządku.

Beery z podziwem pomyślał o Arenie. Chłopak był istnym cudotwórcą. W ciągu zaledwie miesiąca udało mu się zrobić coś, czego on sam nie potrafił. A przecież było to lata temu, kiedy teoretycznie powinno być to dużo prostsze, bo Liam był wówczas dzieckiem. Teraz Collins był jeszcze bardziej zamknięty w sobie, dlatego z góry założył, że jeśli Grey cokolwiek osiągnie, to w dłuższej perspektywie czasu. Tymczasem…

Widać było wielkie postępy. Co prawda twarz Liama nie zmieniła się ani na jotę, nadal była kamienną maską, ale oczy żyły, kiedy mówił o Greyu. To były bardzo pozytywne zmiany. O to przecież mu chodziło i nie zamierzał odbierać Collinsowi lekarstwa w formie zielonookiego chłopaka, który najwyraźniej nie zdawał sobie zupełnie sprawy jak wielki ma wpływ na swoje najbliższe otoczenie. Beery doszedł do takiego stwierdzenia już któryś raz z rzędu, ale tym razem skonstatował dodatkowo, że strata zielonookiego chłopaka, która była przecież już tak blisko, byłaby wielkim ciosem dla wielu osób. Z pewnym zdumieniem doszedł po chwili do wniosku, że wśród tych ludzi był również on sam.

Uśmiechnął się do stojącego przed sobą z nieodmiennym wyrazem twarzy chłopaka i podał mu czas i miejsce spotkania. Oczy Liama na sekundę pojaśniały i błysnęły radością, po czym wróciły do standardowego wyrazu. Chłopak ukłonił się lekko na pożegnanie i bez słowa wyszedł.

***

Orion już dawno stracił cierpliwość, ale przez pewien czas starał się jeszcze powstrzymać od interwencji. Uważał, że po tym co się stało nie może pozostawić blondyna sam na sam z Riddle'm, dlatego zabrał go ze sobą do własnego pokoju. Zamierzał zresztą z nim porozmawiać, tymczasem teraz już niemal żałował swojej decyzji.

Abraxas prawie od godziny krążył wzdłuż jego pokoju nerwowym krokiem. Kiedy siadał w fotelu na krótki moment, nie był w stanie usiedzieć spokojnie i wciąż zmieniał nogę, zakładając jedną na drugą, po czym podrywał się i znów zaczynał chodzić. To było nad wyraz denerwujące i nie sprzyjało ani skupieniu, ani tym bardziej rozmowie. Zresztą Malfoy nawet nie próbował rozmawiać, więc Orion przypuszczał, że jeżeli miałoby dojść do jakiejkolwiek wymiany zdań między nimi, sam musi zacząć. Najpierw jednak musiał zatrzymać swojego krążącego kolegę.

Kiedy tylko to pomyślał, nadarzyła się okazja. Abraxas znowu przysiadł i Black, korzystając z tego, rzucił na fotel zaklęcie przylepca, załatwiając kwestię zastopowania blondyna. Działanie nie spotkało się ani ze zrozumieniem, ani z entuzjazmem. Został obdarzony wściekłym spojrzeniem. Nie przejął się tym, tylko zaczął działać zgodnie z planem i powiedział:

– Jak sądzę domyślasz się co takiego zrobił Aren, że udało mu się przetrwać klątwę Riddle’a – pytanie momentalnie przyciągnęło uwagę blondyna, który zacisnął dłonie w pięści, ale pozornie spokojnie odpowiedział:

– Kto wie.

– Znam cię od wielu lat i widzę, że jesteś na siebie wściekły. Myślę, że coś podejrzewałeś, ale nie zareagowałeś i stąd twój aktualny stan. Zgadza się? – za długo znał Abraxasa, żeby nie zorientować się co go gnębi. W odpowiedzi uzyskał wybuch, ale przyjął go spokojnie, jako spodziewaną reakcję, choć kierunek rozmowy zaskoczył go trochę, a nawet zmartwił:

– Niczego ode mnie nie wyciągniesz. Wiem co próbujesz ugrać. Jesteś po jego stornie. Nawet po tym co ten łajdak...

– Jego stronie? Więc teraz jest jego strona. A ta druga to...? Zawsze sądziłem, że jesteśmy po tej samej. Pomijając jakieś tam drobne zatargi, walki o pozycję i tym podobne. Czy to co się wydarzyło zmieniło aż tak wiele?

– Raczysz żartować?! Gdyby nie geniusz Arena, chłopak byłby martwy! Żyje tylko dlatego, że jak zawsze musiał upewnić się, czy przygotowana mikstura działa tak, jak powinna.

– Jednak żyje. Pozwól dać sobie małą radę Abraxasie. Jeżeli teraz odwrócisz się od Toma... – przerwał zastanawiając się jak ubrać w słowa to, co zamierzał przekazać: – Przyznam szczerze, że nie jestem pewien jakie to może mieć dla ciebie skutki. Widziałeś co się działo z naszym Panem tam, w pokoju Arena. To co się stało bardzo wpłynęło na niego...

– Może jeszcze mi powiesz, że ma poczucie winy, albo się załamał? Nie rozśmieszaj mnie!

– W zasadzie tak można by powiedzieć. Rezultat jednak... jest specyficzny. Można się zresztą było tego spodziewać. Pamiętasz jaki był przed poznaniem Greya? Wiesz co mam na myśli, co staram się powiedzieć. Jak każdy z nas zauważyłeś przecież, że się zmienił po tym jak go poznał. Wcześniej nie było mowy o swobodnym wyrażaniu opinii. Zawsze można było oberwać klątwą. Nie można było stosować niedomówień. Wszystko, każde słowo musiało być jasne i precyzyjne. Byliśmy przy nim, tuż obok, ale mimo to był w pewien sposób odległy i żaden z nas nie potrafił skrócić tego dystansu. Dopiero Aren tego dokonał.

– Dlaczego mi to wszystko mówisz...

– Bo jesteś zaślepiony złością i nienawiścią. Obawiam się, że zignorujesz fakt, że zaszły zmiany i nie połączysz tego co było dawniej, później i co stało się teraz. Przedstawię wobec tego tą analizę i pozostawię ci ją do przemyślenia. Przy Greyu Tom był bardzo ludzki jak na siebie. Przecież znamy go od lat i każdy z nas z osobna to zauważył. Ty jednak starasz się to od pewnego czasu wyprzeć. Nie chcesz widzieć, że Riddle’a i Arena łączy coś, co trudno pojąć każdemu z nas. Twoje uczucia względem Greya zaburzają rzeczywistość. Rozumiem to, ale nie możesz sobie na to pozwolić. Musisz brać to pod uwagę w swoim postępowaniu i dalszych decyzjach. Powiem ci jeszcze coś. Całe to wydarzenie sprawiło, że Tom powrócił do swojej pierwotnej osobowości. Czasem zdarzało się to na krótko również przedtem, ale Grey powodował, że nasz Pan łagodniał. Tym razem obawiam się, że jest inaczej.

– Co chcesz mi powiedzieć?

– Wkrótce sam się przekonasz co miałem na myśli. Zanim zrobisz coś czego będziesz żałować, pozwól emocjom opaść. Zacznij na chłodno analizować sytuację. Zanim zaczniesz działać, obserwuj. Teraz, kiedy istnieje podejrzenie, że nasze drogi mogą się rozejść, bo ja pozostanę przy Tomie, nie powiem nic więcej. Myślę jednak, że kiedy się zastanowisz, rozejrzysz w sytuacji, dotrze do ciebie, że jest to bardzo dobra, przyjacielska rada – zakończył wypowiedź Orion i odwrócił zaklęcie przylepca. Spotkało się to z podejrzliwością jego rozmówcy, która objawiła się w pytaniu:

– Nie powstrzymasz mnie?

– Gdybym wiedział, że to ma sens, pewnie bym próbował. Jak pamiętasz jednak, nie lubię nieefektywnych działań. Chcesz się narażać... twoja sprawa, zdrowie i życie. Proponuję jednak, żebyś z opuszczaniem naszych szeregów powstrzymał się do końca Turnieju.

Abraxas wstał, przez chwilę mierzył się wzrokiem z Blackiem, po czym skinął głową i wyszedł. Orion tymczasem zatopił się w myślach. Nie dowiedział się co prawda tego czego chciał, ale przekonał się przynajmniej, że jego założenia były prawidłowe. Przewidywał już od jakiegoś czasu, że Malfoy w końcu się od nich odwróci na rzecz Greya. Teraz, kiedy nie zawahał się skierować różdżki przeciw Tomowi, stało się to bardzo prawdopodobne. On sam czuł przed atakowaniem Riddle’a ogromne opory.

Aktualnie wszystko stało się bardzo niepewne, rozchwiane. Czuł wielką ciekawość. Chciałby wiedzieć jak Arenowi udało się przeżyć taką klątwę. Nie chciałby nawet myśleć co by się działo, gdyby zielonooki chłopak zginął. Lubił Greya. Miał w sobie coś co sprawiało, że po bliższym poznaniu zaczynało się go lubić. Można wręcz powiedzieć, że przyciągał do siebie ludzi. Podobnie jak Riddle, chociaż powody tego przyciągania były u nich skrajnie odmienne.
Odkąd zobaczył to co działo się w pokoju Arena przekonał się, że rozumie przyczynę nagłych wahań nastroju ich Pana. Żałował, że wcześniej nie powiązał tego z myślodsiewnią. Teraz w zasadzie nie było już czego żałować. Wiadomo, wspomnienia w niej przechowywane zniknęły.

Orion przypomniał sobie jak to było, kiedy wszedł do pokoju Toma. Riddle rzucił na niego cruciatusa i po prostu wyszedł. Jak się później okazało do pracowni eliksirów. Kiedy już mógł wstać o własnych siłach, podjął decyzję o popełnieniu kolejnego przewinienia. Miał nadzieję, że Tom kiedy ochłonie zignoruje je, ale oczywiście pewności nie miał. Czuł jednak taką potrzebę. W zasadzie miał przeczucie, że to co zrobił może się bardzo przydać w momencie, kiedy znowu sytuacja wymknie się spod kontroli, albo coś pójdzie nie tak.

Z tą myślą schylił się i wyciągnął spod łóżka dość duże pudełko. Oderwał za pomocą magii swoją pieczęć i otworzył je. Spojrzał smętnym spojrzeniem na kawałki myślodsiewni, którą pozbierał w pokoju Toma.

Magiczne artefakty, były bardzo trudne do złożenia. Często przywrócenie ich ponownie było niemożliwe. Zwłaszcza potężne przedmioty były odporne na naprawę. Orion jednak wierzył, że jest w stanie to zrobić. Obiecał sobie, że zacznie nad nią pracować dopiero wtedy, kiedy zauważy, że Riddle jej potrzebuje.

Ogólnie sytuacja była skomplikowana. Nie wiadomo było póki co, co zrobi Aren kiedy dojdzie do siebie. Jak będzie się zachowywał wobec Toma i jak Riddle będzie go traktować? Tak wiele było pytań i jak zwykle mało odpowiedzi. Jeżeli chodziło o tą dwójkę, nie było warto robić jakichkolwiek założeń. Byli nieprzewidywalni.
***

Otworzył powoli oczy i rozejrzał się wokół. Było jasno i co bardziej interesujące kompletnie nie wiedział gdzie jest. Przez chwilę był zdezorientowany, a później wspomnienia zaczęły zalewać go falami. Wróciły do niego emocje i ból. Zaczął zaciskać dłonie na pościeli. Zamknął oczy, wziął parę uspokajających oddechów. Ponownie otworzył oczy i tym razem uważniej rozejrzał się po pokoju. Kilka metrów od niego zajmował fotel Beery, który obserwował go w milczeniu.

Herbert zorientował się, że chłopak jest już w pełni przytomny i rzucił pytanie, które zlało się z tym zadanym przez rozbudzonego:

– Jak się czujesz...?

– Czy z Tomem wszystko w porządku?!

Pytanie Arena sprawiło, że Herbert spojrzał na niego absolutnie zaskoczonym wzrokiem. Spodziewał się wszystkiego, ale na pewno nie tego, że Grey będzie się martwił o swojego oprawcę. Ciężko to było pojąć. Zmartwione spojrzenie i niepokój w twarzy nie pozostawiały jednak pola do wątpliwości. Tak rzeczywiście było i musiał odpowiedzieć:

– Nic mu nie jest... Obecnie ma areszt i przebywa po prostu w waszych kwaterach uczestników. Pamiętasz, że o mało cię nie zabił? – nauczyciel postanowił na wszelki wypadek przypomnieć Greyowi jak się tutaj znalazł i co się wydarzyło. Odpowiedź, wyprowadziła go jednak z równowagi:

– Tak pamiętam... Żyję przecież jednak, więc wszystko jest dobrze. Czy Tom...

– Tylko cholernym cudem Aren żyjesz! Do diabła, może dla odmiany zaczniesz martwić się o siebie, a nie o niego? Pomińmy już może milczeniem fakt, że to zaklęcie było przecież przeznaczone dla Relina. Wszyscy o tym wiemy z Samuelem włącznie. Nic nie mów, od razu odpowiem na twoje nie zadane pytanie: tak, Relin czuje się dobrze i wszystko z nim w porządku, podobnie zresztą jak z Tomem – w zarodku zdusił to co miało nastąpić, czyli serię pytań. W rezultacie Aren zamknął usta i był zmuszony słuchać dalej: – To była klątwa, która zabija i to w męczarniach. Avada przy tym wydaje się być błogosławieństwem. Za takie coś Riddle powinien zostać wydalony i znaleźć się w Azkabanie!

– Byliśmy tam tylko my... Czy ktoś jeszcze o tym wie? O tym co tam zaszło? – zapytał Aren, czując zimne dreszcze po tym co powiedział Beery. Miał nadzieję, że profesor zatrzymał dla siebie wydarzenia z pokoju.

– Nie. Nikt nie wie oprócz tych, którzy tam byli. Co nie zmienia faktu, że wciąż chcę poznać twoją wersję wydarzeń nim postanowię co zrobić dalej. Warto jednak, żebyś miał świadomość co do jednego... kiedy transportowałem cię tutaj, wpadłem nieoczekiwanie na Hilla i Collinsa. Twój widok wyraźnie ich zszokował i poruszył. To również udało mi się załatwić póki co, choć pewnie możesz się spodziewać pytań. Tyle z mojej strony. Teraz nadchodzi czas na twoje opowiadanie. Spodziewam się dowiedzieć jak Relin znalazł się w waszych kwaterach i jak doszło do tej sytuacji, której byłem świadkiem. Byłbym wdzięczny, gdybyś już zaczął.

– Nie mogę powiedzieć całej prawdy profesorze. Tyle ile mogę, przekażę... Pamięta pan naszą umowę prawda? Jednak zanim zacznę cokolwiek mówić proszę, a właściwie chcę, żeby pan mi coś obiecał... – na te słowa Beery zastanowił się krótko, a później zachęcił go ruchem ręki, by mówił dalej – To co powiem pozostanie tajemnicą. Tom nie poniesie żadnych konsekwencji. Chcę z nim na ten temat porozmawiać osobiście.

– To dosyć wysoka cena nie uważasz? Co zrobisz jeżeli na to nie przystanę? – zapytał zaintrygowany nauczyciel, zastanawiając się nad tym jak zareaguje zielonooki.

– Nie chciałbym się nad tym zbytnio zastanawiać profesorze, ale... To byłby na pewno koniec naszej umowy i znajomości. Nie mógłbym pracować z kimś, kto mi go odebrał i skazał. Zanim jednak by do tego doszło... wiemy o sobie całkiem sporo. To bardzo ryzykowne. Lepiej nie łamać naszego przymierza.

I dostał swoją niespodziankę. Nie spodziewał się, że Aren może w ten sposób przedstawić mu warunki i że chłopak będzie przy tym tak, a nie inaczej wyglądał. Był bardzo poważny, bez cienia uśmiechu. Nawet w oczach. Groźbę słyszał nie tylko w słowach, ale także widział w skierowanym na siebie wzroku. Był pewien, że nie były to puste obietnice. Beery uśmiechnął się lekko i mimowolnie odczuł pewien podziw. Stwierdził w duchu, że nie chciałby być w skórze kogoś nie przygotowanego przez życie jak on sam, kto chciałby odebrać Arenowi Riddle’a. Ciekaw był, czy chłopak zdał sobie w ogóle sprawę z deklaracji, którą zawarł pośrednio w swoich słowach i z tego co ona tak naprawdę oznaczała. Oczywiście miał świadomość, że osobiście nie ma zbyt dużego wyboru i musi przystać na warunki zielonookiego.

Tymczasem Aren zaczął opowieść o tym jak Samuel został zraniony w Atarium, ewidentnie co prawda pomijając wiele faktów, ale jednak przedstawiając w miarę jasno komplikacje, które nastąpiły w ranie. To wyjaśniało potrzebę leczenia. Co do eliksiru bez wątpienia chłopak prześlizgnął się nad tematem, niezbyt wiele wyjaśniając. Całość relacji była dziurawa jak sito i raczej nie pozwalała w pełni zrozumieć w czym rzecz, bo Grey zbyt wiele starał się ukryć i pominąć. Zresztą sam sobie z tego zdawał sprawę, bo kiedy skończył, pokręcił tylko głową z pewnym niezadowoleniem i stwierdził:

– Skończyłem.
– To dosyć...

– Tak, zdaję sobie sprawę jak to brzmi, a raczej nie brzmi...

– Zbyt wiele sekretów... twoich własnych i cudzych, które wiążą się ze sobą, nakładają na siebie, zazębiają. W efekcie całość jest trudna do ujęcia i przekazania komukolwiek w jakikolwiek sposób... – podsumował Beery, doskonale znając podobne sytuacje i łapiąc zaskoczone spojrzenie Arena. Wyjaśnił wobec tego oględnie: – Przerabiałem to nie raz i nie dwa. Sam widziałeś jak wyglądają moje relacje z Cadanem. Zapewniam, że w przeszłości działo się dużo więcej na różnych płaszczyznach. Przy okazji... jest jeszcze jedna sprawa, o której chciałbym żebyś wiedział... Podczas badań, udało mi się wczoraj znaleźć na twoim ciele ślad jeszcze innej klątwy. Nieinwazyjnej i dlatego dosyć trudnej do znalezienia i wykrycia, ale bardzo skutecznej. To klątwa zdrady – powiedział i zauważył, że źrenice Arena stają się większe, a zdumienie odbija się na twarzy. Po chwili chłopak opanował się i zapytał:

– Co to za klątwa? Jak ona działa?
– W zasadzie nie oddziałuje na osobę, na którą została nałożona. Powoduje tylko, że gdybyś pocałował, albo został pocałowany przez kogokolwiek, albo też fizycznie zbliżyłbyś się do kogoś, osoba która rzuciła tą klątwę odczułaby to bardzo intensywnie. W zasadzie dodatkowym skutkiem, jakby ubocznym jest to, że zawsze kiedy potraktowana tą klątwą osoba dotyka czyjejś twarzy, albo jest dotykana na twarzy przez kogoś innego, ten kto rzucił czar odczuwa to wyraźnie. Co prawda to akurat chyba nie zawsze działa, ale…

– No jasne... to tylko pogorszyło sprawę. Dlatego nie chciał mnie słuchać... – jęknął Aren, przypominając sobie dotknięcie Liama, ocieranie potu z twarzy Samuela i zdając sobie sprawę, że w połączeniu z tym, co Tom zobaczył po wtargnięciu do pokoju, mógł pomyśleć... Chwilę później przyszła refleksja, że dupek powinien mu jednak bardziej ufać... Nie zmieniało to faktu, że sam prowokował to całe napięcie. Zbyt dużo czasu spędzał z Samem, który dodatkowo denerwował Toma dwuznacznymi wypowiedziami. Trzeba to będzie wyjaśnić. Koniec z niedomówieniami w tej kwestii. Nie zamierzał utrzymywać pozorów, że jest związany z Relinem. To było niedorzeczne.

– Nie widzę, żebyś był jakoś szczególnie zaskoczony, że została na ciebie nałożona klątwa... nie pytasz też kto ją na ciebie niepostrzeżenie rzucił… – zauważył Beery i usłyszał:
– Doskonale wiem kto to zrobił. Pan zresztą też. Doprawdy... jeszcze coś innego obok śledzącego... – mamrotanie Arena w końcówce wypowiedzi, wywołało uniesienie w zdziwieniu brwi Herberta. Chłopak tego nie zauważył. Beery postanowił wobec tego jeszcze trochę podrążyć, żeby uzyskać nieco więcej jasności w kwestii relacji między chłopcami:
– To nie wszystko co powinieneś wiedzieć... Podczas kolacji pojawiła się gazeta z pewnym artykułem. Co ważniejsze jednak, na jej pierwszej stronie widniało piękne, duże zdjęcie, na którym byłeś z Roweną. Dodam, że zostaliście uchwyceni w bardzo jednoznacznej sytuacji. Wyraźnie widać, że dziewczyna pocałowała cię w policzek – na tą wieść Grey jęknął po raz drugi, chowając twarz w dłoniach. Po chwili zamamrotał:
– Teraz wszystko jasne. To nie pomogło. A miałem nadzieję, że ten cholerny reporter odpuścił... – w głowie Arena kłębiły się myśli. Wszystkie fragmenty układanki trafiły na miejsce. Wydarzenia nałożyły się na siebie. Już sobie wyobrażał co teraz myślał o nim Tom. Nie dość, że Sam, to jeszcze Rowena... Czy pech nie mógł poczekać do następnego dnia? Rozmyślania przerwał mu głos Beery’ego, który powiedział niby do siebie w pozornym zamyśleniu:
– Trochę też w tym mojej winy. Mimo, że widziałem na korytarzu w jakim jest stanie, nie powstrzymałem go. Zaskoczył mnie. Pierwszy raz nie potrafił nad sobą zapanować i wystąpił w pełnej krasie. Niestety, wtedy jeszcze nie widziałem gazety. Nie domyśliłem się więc na kim skrupi się jego zły humor... – Herbert uważnie, choć spod oka obserwował Arena, który zamarł na moment, a później westchnął i wyszeptał:
– Czułem jego uczucia... wszystkie emocje... to pewnie też wina tej klątwy... – teraz na Herberta przyszła kolej na znieruchomienie w zdziwieniu i głębokie zamyślenie.

Nie bardzo wiedział co miał Aren na myśli. Podejrzewał, sądząc po stanie Riddle’a, że odczucia czerwonookiego chłopaka w tamtym momencie nie były ani miłe, ani przyjemne. Gołym okiem widać było udrękę Toma, a skoro Aren czuł to co on... W tym momencie myśli Herberta wyhamowały i pojawiły się w nich same pytania. Jak to czuł? Jakim cudem? Nie mógł czuć tego co Riddle... nie było takiej możliwości. A jednak... mówi, że czuł... dotąd zawsze mówił prawdę, czyli... Jeśli tak, to na pewno nie ze względu na klątwę. Tego akurat był pewien. Pierwszą myślą, która nasunęła się Beery’emu jako wyjaśnienie, były bliźniacze różdżki chłopców. W końcu było to coś, co ich łączyło. Równocześnie było na tyle mało zbadanym ewenementem, że mogło powodować rozmaite zdumiewające sytuacje. Należało to jakoś sprawdzić. Nie zamierzał podsuwać tego pomysłu Arenowi, ani nikomu innemu zresztą. Najpierw sam miał zamiar zbadać tą sprawę. Tymczasem jednak zdecydował się poruszyć jeszcze jedną kwestię:

– Aren, słuchaj… wasz związek jest dziwny. Nie mówię, że go rozumiem, jednak... tą klątwę z reguły rzucają podejrzliwi kochankowie... Czy ty i Tom jesteście nimi... jesteście razem? – pytanie wywołało u Greya niedowierzanie, które wyraźnie odbiło się na jego twarzy. Po chwili odpowiedział:
– Merlinie, nie! To nie tak... po prostu zaskakująco często mieliśmy ze sobą do czynienia odkąd pojawiłem się w Hogwarcie. Riddle czerpie jakąś chorą satysfakcję z drażnienia mnie. W zasadzie sam też nie jestem bez winy. Odpowiadam pięknym za nadobne. Niekiedy sam stwarzam jakieś sytuacje, które go prowokują. Przez to nawzajem się obserwujemy i staramy uprzedzać fakty. Sprawia to, że podobnie myślimy. Nie wiem czemu tak jest. Nie potrafimy być wobec siebie obojętni, co czasem daje dziwne rezultaty...
– A co z tobą i Owen? Zauważyłem, że dziewczyna świetnie dogaduje się z Tomem. Bardzo często ze sobą rozmawiają, także na spotkaniach waszych dwóch drużyn – nauczyciel zaryzykował małe kłamstwo, w celu bardziej dogłębnego wybadania sytuacji. Reakcją na drugą część wypowiedzi były dłonie Greya, zaciskające się na pościeli i groźny błysk w oczach.
– Ja i Rowena? To zupełnie nie tak. Chciałem tylko uzyskać więcej informacji. Zwyczajnie starałem się na coś przydać naszej drużynie. Umożliwić nam sojusz. Mówi pan o świetnie rozwijającej się relacji jej i Toma. Nic nie wiem, bo nikt mnie o tych spotkaniach nie poinformował, a co za tym idzie nie zaprosił na nie – odparł oschle chłopak, wyraźnie zirytowany.

Po tym stwierdzeniu zielonookiego Herbert nie potrzebował w zasadzie niczego więcej. Teraz już wiedział na czym stoi i co powinien myśleć o wzajemnych zapatrywaniach Arena i Toma. Obaj byli w sobie zwyczajnie zakochani, ale co bardziej interesujące, póki co żaden z nich tego nie widział. Nie zdawali sobie sprawy z tego, co do siebie czują. Cała reszta emocji: zaborczość, zazdrość, pragnienie ciągłej uwagi tego drugiego... i pewnie inne, były jedynie skutkiem uczucia. Zewnętrznym wyrazem tego, co się w nich działo.

To było dziwne myśleć w ten sposób o tej dwójce. Byli tak różni. Jednak to było jedyne wyjaśnienie. Jeżeli wziąłby pod uwagę takie rozwiązanie, wszystko co u obu chłopców zaobserwował, każde ich zachowanie stawało się oczywiste i jasne. Efekt końcowy był wynikiem tego o czym pomyślał już chwilę temu. Aren i Tom mieli wyraźny problem z osobistymi emocjami, identyfikowaniem ich u siebie, a co za tym idzie adekwatnym do sytuacji zachowaniem. To było bardzo trudne i sugerowało dalsze kłopoty w przyszłości, jeżeli jakoś nie zostanie rozwiązana podstawowa kwestia.

Na razie jednak Grey wyglądał na zmęczonego i Herbert postanowił nie dręczyć go już dłużej pytaniami. Wszystko po kolei. Podejrzewał, że naciskając zbyt gwałtownie sprawi, że chłopak zamknie się w sobie. Z pewnością jeśli chodzi o zaufanie, jeszcze daleko mu było do poziomu, jaki miał u Greya Abraxas, czy Samuel.

Zdecydował, że na koniec, dla rozluźnienia atmosfery, poinformuje Arena jaka została podana oficjalna wersja jego wypadku. Rozbawienie na twarzy i wesołe spojrzenie chłopca jasno wskazywały, że humor mu się poprawił. Po chwili z niepewnością, ale i determinacją stwierdził:

– Profesor Reid naprawdę musi pana lubić, skoro to wszystko tak szybko zaaranżował... Co on wie o tym wypadku? Można mu ufać?

– Raczej niewiele wie. W kwestii zaufania byłbym dosyć ostrożny... z pewnych względów. Na dzień dzisiejszy dotrzyma jednak naszego sekretu. Widzę, że jesteś już trochę zmęczony. W zasadzie dowiedziałem się już tego co było konieczne. Poznałem twoją wersję wydarzeń, a teraz czeka mnie jeszcze rozmowa z Riddle'm. Pójdę już. Podeślę do ciebie Abraxasa, żebyś się za bardzo nie nudził.

– Jak długo muszę tu zostać?

– W poniedziałek rano cię wypuszczę. Masz wypocząć, wyspać się i być gotowym na przyszłotygodniowe eliminacje.

– Może pan przekazać Tomowi, że czekam na niego? Chciałbym z nim porozmawiać.

– Osobiście wolałbym nie doprowadzać do tej rozmowy. Nie patrz tak na mnie. Przekażę oczywiście twoje słowa, ale spotkanie będzie mogło odbyć się tylko w mojej obecności – zakomunikował Beery. Aren zasępił się na chwilę, ale tuż potem słodki uśmiech wypłynął mu na twarz i padły słowa:

– W porządku… o ile będzie Pan za drzwiami.

– Mały, przebiegły wąż – odwzajemnił uśmiech nauczyciel i zostawił Greya samego.

***

Tom musiał przyznać w duchu, że nie pamiętał, żeby kiedykolwiek czuł się tak niepewnie jak teraz. Wbrew odczuciom doszedł jednak do wniosku, że choćby z tego powodu należało przyjąć słuszność jego postępowania w kwestii myślodsiewni. Zrobił się po prostu słaby z powodu tego nowego ucznia. Czuł do siebie politowanie. Teraz widać konsekwencje. Może zostać nawet wyrzucony z Hogwartu. To nie była przyjemna możliwość.

Przewidywał, że na pewno wkrótce dojdzie do rozmowy na temat wcześniejszych wydarzeń. Zastanawiał się nad tym, co mógłby powiedzieć na ten temat, jak się bronić, jakich użyć argumentów. To będzie brzemienna w skutki rozmowa. W jej wyniku zostanie podjęty ostateczny werdykt w tej sprawie. Zanim nie zostanie ogłoszony, nie było sensu myśleć nad dalszymi krokami i decyzjami co do własnego życia.

Drzwi do pokoju wspólnego uczestników otworzyły się nagle i Tom uniósł głowę. Do pomieszczenia wszedł swobodnym krokiem profesor Beery. Zajął miejsce naprzeciw i wpatrzył się w niego wyczekująco. Cisza się przedłużała… Herbert zmarszczył brwi i w skupieniu przyglądał się Tomowi. Chłopak wyglądał jakoś inaczej. Wyczuwał w nim zmianę, ale ciężko mu było orzec na czym mogła polegać. Spodziewał się niepokoju o Arena, pytań, a tymczasem Riddle siedział i czekał na rozpoczęcie rozmowy bez widocznych śladów emocji. Coś tu było nie tak i Beery postanowił, na ile było to możliwe, wybadać o co chodzi. Przerwał milczenie i zadał pytanie:

– Nie zapytasz nawet co u niego? – w oczach siedzącego przed nim chłopaka zauważył jakby zdziwienie i jego przekonanie o tym, że zaszła jakaś istotna choć na razie nieznana zmiana, tylko się umocniło.

Tymczasem Tom nie bardzo wiedział dlaczego nauczyciel zakłada, że powinien martwić się o Greya. Owszem, zamierzał zapytać o sprawę podstawową, od której zależał jego los i tak właśnie zrobił:

– Żyje?

– Tak, żyje.

– Jakie konsekwencje mnie czekają?

– Żadne. Aren gotów był mnie szantażować, by zagwarantować ci bezpieczeństwo. Dążył też do tego, żeby nikt nie dowiedział się o tym co zaszło. Zakładam, że jest ci to jak najbardziej na rękę.

W oczach Toma na moment odbiło się zdumienie, jednak niemal nieuchwytne, bo błyskawicznie zamaskowane. W duchu jednak był bardzo, ale to bardzo zdziwiony postępowaniem Greya. W zasadzie była to opcja, której nie brał pod uwagę w swoich założeniach i przewidywaniach. Chłopak chyba nie do końca przemyślał swoje postępowanie, ale oczywiście nie zamierzał oponować. Jedno było pewne. Beery miał rację. Takie rozwiązanie było mu na rękę.

Milczał jednak i w skupieniu patrzył na nauczyciela. Profesor obserwował go wnikliwie i zupełnie nie krył niezadowolenia z jakiegoś powodu. Może wolałby, żeby go wydalono? Riddle przypomniał sobie jego słowa i poświęcił chwilę na zastanowienie, czym też Grey mógł tego człowieka szantażować na tyle skutecznie, żeby przeprowadzić swój plan. Cisza znowu się przedłużała, aż wreszcie Tom doszedł do wniosku, że jakoś trzeba to spotkanie zakończyć i rzucił krótkie pytanie, które wydawało mu się odpowiednie w tej sytuacji:

– Czy to wszystko?

Nauczyciel przyjrzał mu się wzrokiem, jakim ogląda się wyjątkowo obrzydliwe stworzenie, lekko pokręcił głową i skomentował jakby do siebie, ale na tyle głośno, żeby on także to usłyszał:

– Co on w tobie widzi... Mam ci przekazać, że czeka na ciebie i chce z tobą porozmawiać. Jeżeli będziesz chciał to zrobić, daj mi znać. Zaprowadzę cię do niego.

Czerwonooki skinął głową nie mówiąc nic więcej. Beery przyjrzał mu się jeszcze raz uważnie. Zakładał, sądząc po wcześniejszej rozpaczy, że chłopak będzie bardziej zainteresowany stanem Arena, że zechce od razu pójść do niego. Ta oziębłość i kamienny spokój kojarzył mu się z takim Tomem, jakiego znał dawniej. Chłopak wyglądał, jakby go zupełnie nie obchodziło to co się stało. Jak do tego doszło? Czy był tak doskonałym aktorem? Po tym co było wcześniej? Nie, raczej nie... to było coś innego... Tam, w pokoju Arena wyraźnie było widać czytelne i nie ukrywane emocje na twarzy Toma. Przy tak wielkim wzburzeniu jego zachowanie musiało być szczere, bo w żaden sposób go nie kontrolował. To było jasne. Herbert doszedł do wniosku, że to wówczas Riddle był taki jaki być powinien. Jakimś cudem chłopak wyzbył się kompletnie emocji, co wyglądało tak sztucznie, że aż raziło.

Beery wstał, wciąż w myślach zastanawiając się nad tą, póki co niepojętą sytuacją i wyszedł z pomieszczenia, przy okazji cofając rzucone wcześniej zaklęcia uniemożliwiające Riddle’owi wyjście i swobodne poruszanie się po zamku.

Zamyślony przemierzał korytarze, kierując się do swojego gabinetu. Kiedy już widać było wejście, zauważył przed nim niecierpliwie przestępującego z nogi na nogę Samuela. Chłopak, kiedy tylko go spostrzegł, podbiegł do niego. Krótko się przywitał i prawie od razu przeszedł do sedna sprawy. Z wielkim przejęciem i troską poprosił o zaprowadzenie go do Arena. Chciał koniecznie wiedzieć jak Grey się czuje.

Beery’emu to wydarzenie poprawiło humor, bo po spotkaniu z Tomem poczuł się zawiedziony i przygnębiony. Nadal nie dawała mu spokoju ta diametralna zmiana, jaka zaszła w zachowaniu Riddle’a, ale na razie odsunął ją na dalszy plan, ruszając w kierunku pokoju zajmowanego aktualnie przez Arena, z Relinem idącym obok. Uznał, że Greyowi przyda się towarzystwo. W duchu miał nadzieję, że w ciągu tych kilku dni Tom zbierze się wreszcie i także trafi do zielonookiego chłopaka. W zasadzie uważał, że nie będzie to pewnie przyjemna wizyta, ale był przekonany, że Aren jej bardzo potrzebował.
***

Na widok Abraxasa Aren uśmiechnął się radośnie, choć po chwili poczuł pewne zaniepokojenie. Blondyn widząc go zdrowego i przytomnego odetchnął wprawdzie z ulgą, ale widać było na jego twarzy napięcie i Aren nie mógł opędzić się od przekonania, że w pewnym momencie ich rozmowa zacznie zahaczać o niezbyt miłe aspekty przeszłych wydarzeń. Na razie jednak musiał wytrzymać całą serię zaklęć sprawdzających stan organizmu, by Malfoy uwierzył, że czuje się już doskonale. Nie przeszkadzał.

W końcu blondyn poczuł się usatysfakcjonowany uzyskanymi wynikami, usiadł i zaczęli rozmawiać. Początkowo na niezobowiązujące tematy, ale Aren doskonale czuł, że w powietrzu wisi poważna rozmowa. Abraxas jednak nie zaczynał jej jakoś. Być może nie bardzo wiedział jak nawiązać do tej kwestii. Grey postanowił się nad nim zlitować i samemu zagaić temat:

– Wydaje mi się, że masz parę pytań... Z góry mówię, że nie na wszystkie będę mógł odpowiedzieć ze względu na Samuela. Nie mogę zdradzać jego tajemnic.

– Kiedy straciłeś przytomność Relin wykrzyczał, że go leczyłeś... Jak wiesz domyślam się, że użyłeś tego samego, co w moim przypadku. Innego wytłumaczenia nie mogę znaleźć. A może się mylę?

– Nie mylisz się. Masz rację. Tym razem jednak, wszystko poszło tak jak powinno. Bez komplikacji.

– Chyba tylko ty potrafisz zachować spokój ducha, ocierając się niemal o śmierć... Tym razem to coś co zażyłeś, uratowało ci życie. Wciąż tego nie pochwalam, jednak... – przerwał nagle, słysząc otwierające się drzwi. Obaj spojrzeli na wchodzącego przez nie Relina, a za nim Beery’ego. Samuel szybko podszedł do Arena i bez zastanowienia go przytulił mówiąc:

– Merlinie, nie mogłem spać. Cały czas myślałem o tym co się z tobą dzieje. Jak się czujesz?

– Świetnie... tak, na pewno czuję się doskonale. To tak uprzedzając jakiekolwiek zaklęcie monitorujące. Abraxas niedawno mnie już takimi potraktował. Wątpię, żeby się coś zmieniło w przeciągu godziny – poinformował go ze śmiechem Aren, wyplątując się z jego objęć – Ważniejsze wydaje mi się pytanie, jak wygląda sytuacja z tobą? – w tym momencie Grey poczuł na sobie spojrzenia Malfoya i Berry’ego, ale zignorował je, bo przecież wiedzieli już, że leczył Relina.
– Nie ma ani śladu. Czuję się tak, jakbym miał nową rękę – uprzedzając prośbę Samuel obnażył odpowiednie ramię, pozwalając zielonookiemu zbadać je dokładnie. Rzeczywiście wyglądało, jakby nigdy nie nosiło na sobie rany i znamion martwicy. Relin kontynuował: – Jak widzisz efekty są doskonałe. Wolałabym co prawda tego nie powtarzać... jednak skoro Riddle'a wkrótce będziemy mieć z głowy to...

– O czym ty mówisz? – zapytał Aren ostrzej niż zamierzał, widząc zaskoczenie w oczach Sama, który po skończonych oględzinach zaczął poprawiać na sobie odzież. Relin po chwili zaczął powoli:

– Aren... przecież próbował cię zabić. W zasadzie mnie. To normalne, że zostanie za to wydalony.

– Nie. Tom tutaj zostaje. Nikt nie dowie się o wypadku. Ty również nic nie powiesz. Jeżeli cokolwiek wyjdzie z twoich ust... nie wybaczę ci Sam. Daj sobie z tym spokój.

Ty... Aren! Nie mówisz chyba poważnie! Pan się na to zgadza?! – zszokowany chłopak odwrócił się jak sprężyna w stronę stojącego w ciszy nauczyciela. Ten odpowiedział spokojnie:

– Nie Samuelu. Mam takie samo podejście do tej sprawy co ty. Obawiam się jednak, że w tej kwestii nie jesteś jedyną osobą, której Aren groził. Radzę potraktować groźbę poważnie... Poza tym...

– Aren do cholery! Pomyśl... a gdyby zaklęcie trafiło mnie, a nie ciebie? Czy wtedy również byś odpuścił? Dlaczego bronisz go przed konsekwencjami?! To jakiś wariat! W pełni zasłużył sobie na to co powinno go spotkać. Zamiast tego, ty go chronisz?! Po tym wszystkim?! Skrzywdził cię!

– Nie chciał tego. Nie był wtedy sobą. Nie pozwoliłbym, by zaklęcie trafiło w ciebie.
– I to ma niby go usprawiedliwić? Nie chcę więcej mieć w tobie żywej tarczy! Zdajesz sobie sprawę co czułem leżąc bezradnie na tej przeklętej podłodze! Nie mogłem nic zrobić... tylko patrzeć jak cierpisz?! Twój krzyk jeszcze długo, a może już zawsze, będzie moim najgorszym koszmarem. Nie chcę go nigdy więcej słyszeć! Rozumiesz! I po tym wszystkim mam po prostu dać sobie spokój!? Nie mogę Aren!
– Sam proszę... zrozum... ja po prostu nie chcę by on...
– Nie do cholery! Przyjdę później, jak odzyskasz rozum! – ogłosił Relin i energicznie opuścił pomieszczenie nie czekając na odpowiedź. Po jakimś czasie dopadł swojego pokoju i zatrzasnął za sobą drzwi.
Tymczasem Aren popatrzył za odchodzącym Samuelem przerażony. Po krótkim zastanowieniu poderwał się z łóżka, ale powstrzymały go stanowcze dłonie na ramionach. Spojrzał w górę spodziewając się Beery'ego. Zamiast tego ujrzał blondyna, który łagodnie, ale stanowczo zmusił go do położenia się, ignorując próby wyszarpywania. Dopiero, kiedy osiągnął cel, ujął twarz Arena w swoje dłonie, zmuszając go do spojrzenia sobie w oczy i spokojnym tonem powiedział:

– Załatwię to Aren. Spokojnie, nie musisz się obawiać. Również nie popieram twojego podejścia, ale zrobię to dla ciebie. Ty i Relin podchodzicie do tego wszystkiego zbyt emocjonalnie. Przemówię mu do rozumu. Zaufaj mi dobrze? – Aren niepewnie kiwnął głową w odpowiedzi. Malfoy uśmiechnął się do niego uspokajająco i wyszedł za durmstrangczykiem. Ciszę, przerwał głos Beery’ego, który dotąd uważnie obserwował rozgrywające się przed jego oczyma wydarzenia:

– Masz szczęście Aren. Zyskałeś dwóch, naprawdę dobrych przyjaciół. Widać gołym okiem, że są gotowi skoczyć za tobą w ogień... Szkoda tylko, że za sobą nie przepadają. Myślę jednak, że to się niedługo zmieni.

– Co dokładnie ma Pan na myśli? – zapytał czujnie i podejrzliwie leżący chłopak, wietrząc jakieś drugie dno w tej wypowiedzi.

– Po prostu na obu działa ten sam bodziec, który prędzej czy później spowoduje, że dojdą do porozumienia. Nie będą chcieli utracić tego czynnika. W tej kwestii myślą i czują bardzo podobnie.

– A czy można prosić o prostszy język. Bez tych wszystkich tajemniczych określeń które sprawiają, że kompletnie nie mam pojęcia o co chodzi?

– Oh Aren, a gdzie wtedy byłaby zabawa? Jestem jednak pewien, że wkrótce sam się o tym przekonasz i wtedy zrozumiesz.

***

Widok Abraxasa pod drzwiami nie zaskoczył go. W zasadzie spodziewał się tego prędzej czy później. Początkowo chciał go zignorować, jednak doszedł do wniosku, że posłucha co ten ma mu do powiedzenia. Tłuczenie się po pokoju w towarzystwie niewesołych myśli powodowało tylko, że wściekał się coraz bardziej. Złościł się, bo właściwie nawet nie porozmawiał sobie z Greyem. Niemal od razu się z nim pokłócił.

Westchnął głęboko i odsunął się robiąc przejście blondynowi i zamykając za nim drzwi. Malfoy miał na twarzy ten irytujący go wyraz, którego nie znosił, ale opanował nerwy. Nie zapraszał gościa do siadania, bo jakoś wątpił, żeby Abraxas chciał tutaj długo przebywać. Zresztą zasady dobrego wychowania nie bardzo go teraz obchodziły.

Blondyn stał przez chwilę, widocznie zbierając myśli i w końcu zaczął:

– Czy pomyślałeś o dodatkowych konsekwencjach z jakimi miałby do czynienia Aren, gdyby na jaw wyszła cała sprawa? Tak naprawdę jedynym i najlepszym wyjściem jest zatajenie całej sytuacji, która zaszła...

– Powiedziała osoba, która jest jedną z jego najbliższych znajomych. Nie mogę sobie wyobrazić jak to się stało, że ty i Aren jesteście przyjaciółmi. Zwłaszcza, że równocześnie pozostajesz blisko człowieka który sprawił, że Grey naraził siebie na niebezpieczeństwo. Jak w ogóle możesz patrzeć w lustro wiedząc co Riddle mu zrobił? – rzucił wyzywająco Samuel, widząc jak Abraxas na moment zacisnął dłonie w pięści. Odpowiedź jaka padła, wypowiedziana pełnym spokoju tonem spowodowała, że jego punkt widzenia zmienił się diametralnie:

– Sądzę, że to nie jest twoja sprawa. Jestem tutaj jednak z innego powodu. Muszę przemówić ci do rozsądku. Jak myślisz, co się stanie kiedy wyjdzie na jaw, że Aren praktykował magię krwi? Wiem, chodziło o to, żeby cię uratować, ale jednak... Myślisz, że jak zacznie się dochodzenie, nie zapytają dlaczego Aren żyje? I co wtedy? Jak wyjaśnisz przyczynę bez dokładniejszego zagłębiania się w ten temat? – rozszerzone w zaskoczeniu oczy Relina mówiły same za siebie i Abraxas dokończył: – Nie pomyślałeś o tym...
– Skąd ty... Powiedział ci?!
– Skoro tak dobrze znasz Arena powinieneś wiedzieć, że on zawsze dochowuje tajemnic. Potem bardzo często niestety odwraca się to przeciwko niemu, ale on i tak tego nie zmienia. Miałem pewne podejrzenia. Ostatnio spędzał wiele czasu w pracowni ignorując nawet posiłki i sen. Co więcej przyłapałem go na upuszczaniu własnej krwi. Było to w nocy przed wypadkiem. Uwierzyłem w jego zapewniania, że ma wszystko pod kontrolą...

– Potrafi być bardzo przekonujący... Co nie zmienia faktu, że faktycznie wiedział co robi. Nie chciałem się na to godzić. Znam możliwe skutki tej magii, jednak... byliśmy pod ścianą... – poczuł potrzebę wytłumaczenia się, dlaczego naraził Greya na posługiwanie się magią krwi.

– Z nim zawsze jest problem. Nie myśli o sobie. Na pierwszym miejscu stawia innych. W tej chwili obaj widzimy skutki. Nie będę cię oceniać, bo tak naprawdę nie mam prawa. Grey również na mnie użył magii krwi, by ocalić mi życie. Najwidoczniej naprawdę mu na tobie zależy. Inaczej nie starałby się tak bardzo.

– Kto by pomyślał, że pierwszą wspólną rzeczą, która nas łączy będzie krew Arena... Faktycznie, nie przemyślałem tego. Jest tak jak mówisz. Pomijając wobec tego tamtego kretyna... jeżeli ktoś więcej się dowie o tym co się stało, Aren będzie mieć kłopoty. Tego jak sądzę chcemy wszyscy uniknąć.

– Cieszę się, że się rozumiemy w tej kwestii... Jeżeli to wszystko pójdę już.

– Czekaj! Chciałem zapytać tylko o jedno. Widziałeś relacje między Arenem i Riddle od początku. Możesz mi wytłumaczyć, dlaczego Arenowi tak bardzo zależy na jego bezpieczeństwie? Chcę zrozumieć, ale nie potrafię.

– To jest nas dwóch – odpowiedział krótko Abraxas, nie chcąc wgłębiać się w wyjaśnienia, chociaż mógłby. Wiedział o co tu chodzi, ale myśl o tym sprawiała, że czuł się gorzej.

Skinął głową na pożegnanie i wyszedł na korytarz. Rozmyślał jednak dalej. Tom według niego nie zasługiwał na uczucia Arena. Niestety wciąż je miał. Nawet po tym co się działo, Greyowi wciąż na nim zależało. Uczucia zielonookiego chłopaka musiały być silne. W tym momencie przypomniał sobie słowa Oriona. Ocenił, że warto byłoby się przekonać co dokładnie miał na myśli. Toma i tak nie uniknie, przecież mieszkali obok siebie i byli uczestnikami Turnieju. Byli w jednej drużynie.

***

Wciąż czekał. Zbliżała się północ i zaczął wątpić w to, że Tom zjawi się tej nocy. Co prawda pamiętał swoją ostatnią hospitalizację, kiedy czerwonooki przyszedł w środku nocy, dlatego czekał przeklinając zegar i jego denerwujące tykanie.

Wcześniej nie mógł narzekać na nudę. Wrócił do niego Samuel, już spokojny i uśmiechnięty. Najwyraźniej Abraxasowi udało się go przekonać. Na wszelki wypadek nie wracali do drażliwej kwestii i Aren stwierdził, że było jak dawniej. Skupili się na bezpieczniejszych tematach.

Kiedy Relin już poszedł, Grey wziął ze stolika nocnego notatnik, który na szczęście pozostawił mu Beery i zajął się pracą nad jednym ze swoich projektów warzelniczych. Myślał nad nim już wcześniej, ale konieczność spreparowania eliksiru dla Sama przerwała mu tą pracę.

Nakreślał kolejne wzory i składniki, analizował, zmieniał, co jakiś czas zerkał jednak na zegar. W końcu wskazówka osiągnęła pierwszą w nocy, a Aren zaczął coraz wyraźniej odczuwać zmęczenie. Postanowił, że poczeka do drugiej. Zignorował przy okazji fakt, że to samo powtarzał sobie godzinę temu. Zmęczenie nie pomagało i jego notatki zaczęły się robić coraz bardziej chaotyczne, więc w końcu odłożył je na stolik.

Dla odmiany spróbował już po raz kolejny przeprowadzić w głowie symulację rozmowy z Tomem. Zdawał sobie sprawę z tego, że to w sumie daremny trud. Riddle zawsze zachowywał się nieszablonowo, więc to nie miało sensu, ale przynajmniej pomagało zabić czas.

W momencie, gdy usłyszał dźwięk otwieranych drzwi poczuł, że serce mu zamarło. Niestety jego nadzieja okazała się płonna. W drzwiach pojawił się Beery:

– Błagam, nie wyglądaj na tak rozczarowanego... Myślałem, że już śpisz...

– Przekazał Pan moją wiadomość? – zapytał zielonooki chłopak, starając się ukryć zawód w głosie i przywrócić twarzy spokojny wygląd.

– Tak. Praktycznie od razu po rozmowie z tobą, rozmawiałem z nim. Wtedy mu przekazałem.

– Oh... W takim razie... co pan tutaj robi profesorze?

– Hmmm… powiedzmy, że ktoś bardzo chciał cię zobaczyć. Tylko ta godzina wchodziła w grę, więc oto jesteśmy. Zanim go wprowadziłem zostałem posłany, żeby się upewnić czy nie śpisz. Jeżeli byś słodko drzemał, nie chciał cię budzić. Skoro jednak jesteś przytomny, nic nie stoi na przeszkodzie, by mógł tutaj wpaść.

Po tych tajemniczych słowach Beery po prostu wyszedł na korytarz, Aren natomiast zastanawiał się kogo miał na myśli. Przecież nie Toma. Ten nie zwracałby uwagi na takie ceregiele. Wszystko stało się jasne, kiedy chwilę później w wejściu stanął Collins. Zamknął za sobą cicho drzwi i odwrócił się w stronę Arena, który uśmiechnął się do niego szeroko, mile zaskoczony:

– Liam! Nie spodziewałam się, że przyjdziesz. W sumie to wyjaśnia odwiedziny o takiej porze... Cieszę się, że cię widzę. Siadaj – przesunął się na łóżku, by durmstrangczyk mógł usiąść. Liam zajął oferowane miejsce, ale z niewiadomego powodu wyraźnie unikał jego spojrzenia. To wreszcie zwróciło uwagę Greya: – Wszystko w porządku? Coś się stało? Mogę ci jakoś pomóc?

– Nie, to nie tak... Ze mną wszystko w porządku... za to ty...

– Jak widzisz mam się świetnie. Szczerze mówiąc nie mam pojęcia ile razy dziś rzucono na mnie zaklęcia sprawdzające zdrowie. Jak ci się udało przekonać Beery'ego? O nic nie pytał? Zazwyczaj jest dosyć podejrzliwy i dociekliwy...

– Pytał o kilka rzeczy, ale z całą pewnością zbyt wiele się nie dowiedział. Poprosiłem również, by zachował moją wizytę w tajemnicy. Dla odmiany akurat w tym wypadku nie dociekał... Zamiast pytać o moje samopoczucie, powinieneś się skupić na sobie.

– Taaa... To też jedna z tych rzeczy, które dziś również usłyszałem parokrotnie.
– Zawsze troszczysz się o innych zaniedbując siebie. To wspaniała cecha, jednak z drugiej strony bywa destrukcyjna. Zgaduję, że u ciebie jest tak, że najpierw robisz, a dopiero potem myślisz. Kiedy jest już trochę za późno.
– To zaskakujące jak wiele o mnie wiesz, a przecież znamy się tak krótko. Jak ty to robisz? – roześmiał się wesoło Aren, ale dość szybko spoważniał na widok specyficznej miny kolegi: – Hej, co się stało? Dlaczego czujesz się winny?

– Przepraszam Aren... gdybym wcześniej prawidłowo odczytał o co chodzi, mógłbym jakoś powstrzymać... Zamiast tego uciekłem niczym tchórz bojąc się, że to ja będę po drugiej stronie różdżki. Dopiero w dniu wypadku... zobaczyłem ponownie i dostrzegłem w twoich oczach nie siebie, ale Toma Riddle'a... Twój krzyk, ból, zranione serce... to wszystko... Jednak kiedy tam dotarłem, było za późno. Kiedy zobaczyłem cię na rękach Beery'ego wiedziałem... Mimo tego ja... Przepraszam! Jest mi naprawdę bardzo przykro!

– Czekaj, skąd ty to wszystko wiesz? To niemożliwe żebyś mógł to przewidzieć... – przerwał nagle, zdając sobie sprawę z pojedynczych dziwnych epizodów. Dwukrotnie zdarzyły się w tej samej sytuacji na tarasie i w sali Wróżbiarstwa. Wtedy Collins zachowywał się dosyć dziwnie, ale czy to mogło być na pewno to o czym myślał?: – Potrafisz widzieć przyszłość? Merlinie, w mojej głowie brzmiało to bardziej sensownie, ale kiedy powiedziałem na głos te słowa, wyszło dużo gorzej.

– Nie mam aż takiej mocy jak Kasandra Tralawney. To co widziałem wcześniej, to były błahostki... na przykład odwołane zajęcia, kto się potknie na korytarzu... nic wielkiego w zasadzie. Wcześniej nie widziałem również w wizjach siebie... To się zmieniło w momencie, gdy po raz pierwszy się spotkaliśmy.

– Wtedy na tarasie... – zaryzykował Aren, a durmstrangczyk kiwnięciem głowy potwierdził. – Kiedy widziałeś tą konkretną wizję?

– Po raz pierwszy w bibliotece. Po twoim odejściu zrobiłem eksperyment i sam ją wywołałem... pierwszy raz w taki... nie widziałem szczegółów... nie wiedziałem, że to nie byłem ja. To mnie przeraziło na tyle, że próbowałem cię wtedy ze wszystkich sił odtrącić. Jesteś zbyt uparty... – Aren był wzruszony troską Liama. Nie żałował swojej decyzji, żeby zacząć tą znajomość, ale był też zdumiony ukrytymi zdolnościami chłopaka:

– To dlatego powtarzałeś wtedy, że mnie zabijesz... Teraz ma to sens... zwłaszcza po tym co zobaczyłeś. Przykro mi Liam, że musiałeś to widzieć. To pewnie tobą nieźle wstrząsnęło... Czy możesz mi wytłumaczyć, jak wyglądają te wizje? Czy zawsze się sprawdzają?

– Tobie jest przykro, że musiałem to oglądać? – niedowierzanie w głosie Collinsa spowodowało, że Grey się uśmiechnął. Liam spojrzał na Arena po raz pierwszy odkąd się znalazł w tym pokoju. Oczy miał pełne zdumienia, kiedy powiedział: – Jesteś naprawdę... Ja... Po prostu się pojawiają... nie zawsze mam nad tym kontrolę. Nie można ich brać za pewnik. Czasem inne zdarzenia, nawet te nieistotne, mogą wpłynąć na przyszłość. Dlatego miałem nadzieję, że to się nie wydarzy jeżeli będę dostatecznie ostrożny... Wtedy, po zajściu z Evanem, ponownie widziałem to samo, jednak z większą ilością szczegółów... znów to zignorowałem... i teraz jesteś tutaj... Gdybym tylko ci powiedział albo...

– Daj spokój Liam. To nie twoja wina! To nie jest informacja, którą można się ot tak podzielić i... – przerwał na moment po chwili chwytając siedzącego chłopaka za ramiona: – Czekaj... czy to dlatego pozwalasz się tak traktować temu kretynowi Wrightowi?! Szantażuje cię?! Zmusza cię byś robił te wszystkie rzeczy, ponieważ możesz je zobaczyć?!

– Nie, to nie tak… nikt nie wie o tym, że jestem widzącym. On też nie wie. Jeżeli ktokolwiek by się dowiedział... Pewnie sporo osób chciałoby wykorzystać... Moje relacje z Evanem opierają się na czymś innym... nie mogę o tym mówić.

Przez moment Aren był naprawdę zaskoczony taką szczerością ze strony Collinsa. Przecież właściwie zdradził mu swoją tajemnicę. Powierzył mu coś, o czym nikt nie wiedział.

Co prawda przy odrobinie zastanowienia pewnie sam by doszedł, że coś działo się w trakcie tych dziwnych stanów zawieszenia Liama. Zauważał przecież, że Collins jest wtedy nieobecny duchem. Może i by doszedł, gdyby choć przez moment o tym pomyślał. Zresztą, Liam był dosyć szczególną osobą i chyba głównie z tego powodu umknęło mu, że takie zachowanie może świadczyć o czymś więcej niż tylko o odmienności chłopaka.

Dzięki swojej inności i osobliwej postawie wobec świata i ludzi, Liam miał doskonałe wytłumaczenie dla wizji, a raczej związanych z nimi momentów rozkojarzenia. Nikt nie dociekał prawdy dzięki jego specyficznemu zachowaniu. Aren chciał się upewnić, dlatego zapytał zaintrygowany:

– Twoje zachowanie uległo zauważalnej zmianie, gdy podczas naszego pierwszego spotkania schwytałeś mnie za rękę. Oczywiście nie musisz odpowiadać... Jednak ciekawi mnie co takiego widziałeś, że zacząłeś na mnie inaczej patrzeć...

– To były dwa przebłyski... W każdym z nich byłem z tobą. Już sam fakt, że widziałem siebie w wizji był zaskakujący... Tam jednak byłem inny niż teraz... to mną wstrząsnęło... Chciałem… żeby to się ziściło... W pierwszej wizji robiliśmy coś wspólnie… śmialiśmy się razem pochylając nad stertą pergaminów. Za to w drugiej widziałem... – przerwał nagle łapiąc się za gardło i patrząc na Arena w szoku. Po chwili wykrztusił: – Nie mogę ci tego przekazać... czuję, że nie jestem w stanie ubrać tego w słowa… dlaczego?

– Może to jakiś ogranicznik? Wiesz, widzenie jest naprawdę potężną umiejętnością... Niestety nie znam specyfiki tej dziadziny magii... Znam za to kogoś, kto mógłby coś więcej o tym powiedzieć! Postaram się zdobyć te informacje. Póki co nie zmuszaj się Liam. Jest naprawdę w porządku

– To było... cholera... byłem tam z tobą i wspierałem... To chyba wszystko co mogę powiedzieć. Przepraszam… przez te ograniczenia czuję się tylko bardziej bezużyteczny. Przecież mam jakieś wiadomości, a nie mogę cię nawet ostrzec... Było jeszcze... – skrzywił się czując ból głowy. Po chwili dłoń Arena spoczęła uspokajająco na jego ręce i padły słowa:

– Liam, nie zmuszaj się. Mówisz, że jesteś tam ze mną tak? W takim razie nie ma nic, czego możemy się obawiać, dopóki siedzimy w tym obydwaj. Razem na pewno damy sobie radę! Dziękuję, że mi o tym powiedziałeś. To na pewno nie była prosta decyzja...

– Prawdę mówiąc… w wizji o tym co już było… widziałem cię całego we krwi i słyszałem twój przerażający krzyk. Bałem się, że cię stracę. Jesteś jedyną osobą, która mnie rozumie, która stara się mnie zobaczyć takiego jakim jestem... Czuję, że mogę ci ufać... Potwierdziły to nie tylko moje wizje, ale i twoje zachowanie. Jesteś jedyny w swoim rodzaju Aren. Dziwnie się czuję, kiedy o tym mówię. Nie boję się, bo wiem że nie wykorzystasz tego co powiedziałem przeciwko mnie...
– To... dziękuję Liam… naprawdę... Ahh! Chrzanić to! Chcę to jednak zrobić!
Collins na moment zamarł, gdy Aren po prostu go objął. Dosyć szybko się jednak rozluźnił i niepewnie odwzajemnił uścisk. Grey nie przedłużał tego gestu mając świadomość, że co za dużo to nie zdrowo. Kiedy już puścił Collinsa, spojrzał mu w oczy z uśmiechem i z prawdziwą satysfakcją ujrzał, że twarz Liama jakby odtajała. Nareszcie nie była maską, a wyrażała bardzo wiele. Łagodny, radosny uśmiech rozświetlał ją i nadał zupełnie inny wygląd.

Liam czuł się zdumiewająco spokojny. Tutaj, przy tym chłopaku nie musiał maskować niczego, czując się skrępowanym, czy też bacznie wypatrywać kolejnych ruchów przeciwnika, czyli każdego niemal człowieka. Przy Arenie mógł być sobą. Na ten moment odsunął od siebie Wrighta i jego polecenie. Ten problem bez wątpienia powróci do niego, kiedy tylko opuści ten pokój. Miał jednak nadzieję, że w rozwiązaniu kłopotu będzie mógł liczyć na pomoc Samuela Relina.

***

Niedziela ciągnęła się Arenowi niemiłosiernie. Czekał na Toma. Za każdym razem kiedy otwierały się drzwi, serce podskakiwało mu w nadziei, że tym razem to on. Niestety zawsze okazywało się, że to ktoś inny i zawód ściskał mu serce. Oczywiście starał się niczego po sobie nie pokazywać, a że był świetny w robieniu dobrej miny do złej gry, szło mu chyba nie najgorzej, bo ani Abraxas, ani Samuel, ani Beery niczego jak się wydawało nie zauważyli. Przynajmniej żaden z nich się z tym nie zdradził.

Zielonooki chłopak pod wieczór doszedł do wniosku, że Beery musiał mieć jakieś podejrzenia zwłaszcza po tym, jak po raz kolejny zwrócił się do nauczyciela z pytaniem, czy na pewno Tom dostał informację. W odpowiedzi dowiedział się, że otrzymał. Herbert powiedział to jednak z tak smutnym wyrazem oczu, że Aren nie dał rady powstrzymać własnej twarzy przed wyrażeniem zawodu. Od tamtej pory do tematu nie wracali, ale Grey miał świadomość, że nauczyciel doskonale wie co czuje i myśli i na co czeka.

Nadszedł wieczór, a później noc. Aren wciąż miał nadzieję i tęsknił wbrew sobie za widokiem czerwonych oczu i tembrem głosu ich właściciela. Chciał porozmawiać z Riddle'm, sprawdzić osobiście czy wszystko z nim w porządku. Przekazać, że nie żywi urazy, ma się dobrze. Wtedy, tam w pokoju, wszystko toczyło się bardzo szybko i zupełnie nie tak jak powinno. Chciał to jak najszybciej wytłumaczyć. Niestety, póki co nie miał za bardzo komu.

Owszem, Beery zapewniał, że Tomowi nic nie jest, ale wolałby przekonać się o tym osobiście. Doskonale wiedział, że Riddle jest mistrzem w ukrywaniu odczuć i emocji. Nie mógł nic zrobić, tylko czekać. Nauczyciel o to zadbał. Nie dałby rady wymknąć się z tego pomieszczenia. Nie pozostało mu nic innego jak tylko uzbroić się w cierpliwość. Żeby rozładować frustrację, dla sportu przeklinał na czym świat stoi wolno wlokący się czas, zegar, który aktualnie wskazywał północ, swoje przygnębienie, zawód i Toma. W końcu dopadła go senność. Ostatnim co pamiętał była trzecia w nocy i zasypianie z uczuciem smutku.

Obudziło go przybycie Beery'ego. Tuż po uchyleniu oczu spojrzał na znienawidzony w ostatnim czasie zegar. Wskazywał, że wkrótce będzie pora śniadania. Zaraz po posiłku rozpoczynały się poniedziałkowe zajęcia. Krotko mówiąc czas było opuścić azyl i wystawić się na ludzkie spojrzenia.

Aren był właściwie pewien, że po historyjce, którą wymyślił Reid wszyscy będą się na niego gapić, jakby co najemnej urosła mu druga głowa. Nie zamierzał się jednak dłużej chować. Był pewien, że ze spojrzeniami i plotkowaniem sobie poradzi. W końcu miał wieloletnią wprawę w tym zakresie. Zresztą... był to jedyny sposób, żeby zobaczyć Toma, skoro sam nie chciał przyjść tutaj. Z takim postanowieniem zielonooki chłopak zaczął się ubierać. Tymczasem Herbert w ciszy obserwował go i w pewnym momencie z lekkim uśmiechem, niewątpliwie w celu rozwiania smutku stwierdził:

– Jeżeli chcesz, możesz zjeść śniadanie tutaj... Zauważyłem, że skrzat dostarczający tutaj posiłki, robił to z wielkim entuzjazmem. A jakie potrawy przynosił. Przyznam, że nawet ucząc się tutaj nie widziałem większości z nich. Nie mogłem się powstrzymać i skubnąłem troszkę tego, czy tamtego. Oczywiście wyłącznie po to, żeby upewnić się, że na pewno trafią w twoje gusta – w odpowiedzi otrzymał smutne, choć zdeterminowane spojrzenie chłopaka i usłyszał:

– Wolałbym jak najszybciej opuścić to miejsce... Bez obrazy profesorze, ale coraz bardziej przypominało mi jakąś klatkę. Z drugiej strony, potrawy rzeczywiście były wyśmienite. Sam byłem zdziwiony w tej sprawie. Wiem o jakim skrzacie pan mówi. Muszę mu podziękować. Proszę powiedzieć... czy to co widzę na pana ramieniu to moja torba?

– Tak. Poprosiłem Abraxasa, żeby spakował twoje rzeczy na zajęcia. Nie będziesz musiał wędrować po nie do dormitorium... Jest jeszcze jedna sprawa, o której chciałbym z tobą porozmawiać. Chodzi mi o zabezpieczenia, które uniemożliwią Riddle'owi ponowne wtargniecie do twojego pokoju i...

– To zbędne profesorze. Nie potrzebuję tego – stwierdził spokojnie Aren, równocześnie odbierając swoją torbę. Widząc uniesione w niedowierzaniu brwi Herberta, dodał: – Naprawdę profesorze. Jestem absolutnie pewien, że Tom świadomie i z premedytacją mnie nie skrzywdzi. Proszę nawet nie nalegać, bo nie zmienię zdania.

– W porządku. Jeżeli jednak dojdziesz kiedyś do innego wniosku, to wiesz gdzie mnie szukać... – nauczyciel westchnął teatralnie wiedząc, że Aren nie da się aktualnie w tej kwestii przekonać. Zamierzał wrócić jeszcze do tej sprawy, ale nie teraz. Na razie wrócił płynnie do poprzedniego tematu: – Nie wiedziałem, że masz tak dobre stosunki z tutejszymi skrzatami domowymi. Gdybym wiedział jakie to przynosi rezultaty, sam bym o tym pomyślał – uśmiechnął się do chłopaka i wspólnie wyszli z pokoju. Na korytarzu pożegnali się i każdy z nich podążył w inną stronę.

***

Grey odetchnął z ulgą, kiedy został sam. Szedł w stronę jadalni ignorując liczne spojrzenia. Nie miał z tym żadnego kłopotu. Po pierwsze spodziewał się ich, a po drugie trening z jego czasów na coś się przecież przydawał. Był jednak spięty i zdenerwowany. Wraz z każdym krokiem zbliżała się rozmowa z Tomem. W zasadzie nieunikniona. To zajmowało jego myśli przez całą drogę. Wreszcie niemal dotarł pod drzwi jadalni.

Zanim zdążył przekroczyć jej próg, został odciągnięty za ramię na bok. Szybko się rozejrzał, bo w zamyśleniu zupełnie nie zarejestrował kto to mógłby być. Zaskoczył go trochę, chociaż trzeba przyznać pozytywnie, dość egzotyczny duet. Abraxas i Samuel razem. W zasadzie przeczuwał o czym mogą chcieć z nim rozmawiać. Mimo to zamierzał ich ominąć i pójść dalej. Tak z przekory. Uśmiechnął się jedynie na powitanie i zaczął odwracać w stronę w którą zmierzał, kiedy zatrzymał go zgodny chór głosów obu kolegów:

– Aren!

Po tym zgranym, ale jednak falstarcie, obaj chłopcy spojrzeli na siebie i przez jakiś czas obserwowali się wnikliwie. Aren w milczeniu czekał domyślając się, że w ten sposób próbują dojść do jakiegoś porozumienia. Generalnie cała ta sytuacja wydawała mu się bardzo dziwna. Przecież w przeszłości, nawet będąc przy nim, warczeli na siebie, albo skrzętnie się ignorowali. A tu taka zgodność. To było dziwne i Aren uniósł brew w zastanowieniu. Po porozumiewawczych gestach jasne się stało, że rozmowę zacznie Relin, dlatego skierował wzrok na niego czekając:

– Tak sobie pomyślałem… może lepiej będzie jeżeli przez jakiś czas będziesz jadał ze mną? Przy moim stole. Sytuacja jest wciąż delikatna. Nie chcę szczerze mówiąc, byś na chwilę obecną był zbyt blisko Riddle'a – wyrzucił z siebie na jednym wdechu Sam. Aren przyjął tą propozycję spokojnie. Domyślał się, że ta myśl nurtowała Samuela od dawna. W odpowiedzi powiedział:

– Dziękuję, że się o mnie martwisz. Chciałem tylko powiedzieć, że to naprawdę jest niepotrzebne. Wolałbym teraz uniknąć niedomówień. Chyba rozumiecie. W zasadzie to właśnie przez nie doszło do tamtej sytuacji. Swoją drogą prosiłbym Sam, żebyś nie siadał przy naszym stole póki co. Wiesz dlaczego. Widzimy się później. Chodźmy Abraxasie – blondyn skinął głową, a Relin na odchodne dodał jeszcze w kierunku Malfoya:

– Pilnuj go. Nie ufam Riddle'owi – Aren na takie dictum przewrócił tylko oczami i wraz z Abraxasem ruszył w stronę swojego miejsca przy stole mówiąc po drodze do blondyna:

– Zdecydowanie przesadzacie. Najwidoczniej jednak połączyliście siły, byleby tylko trzymać mnie jak najdalej od Toma. W zasadzie jestem zadowolony, że się dogadujecie i z tego powodu jestem w stanie jakoś przełknąć rozmaite docinki. Powinieneś wiedzieć lepiej Abraxasie. Jesteśmy w jednej drużynie, domu i pomieszczenia też dzielmy wspólnie.

– Aren. Do niedawna jeszcze nie wiedziałem tego co teraz. Muszę ci coś powiedzieć o Tomie. Nie powinieneś teraz...

– Błagam… nie zaczynajmy tego tematu. Dam sobie radę – opędził się trochę zniecierpliwiony Grey, mając już dość tej nadmiernej troski. Rozumiał ją i doceniał, ale powoli stawała się męcząca. Nie czekając na dalsze słowa blondyna wszedł do jadalni, momentalnie zauważając sylwetkę Toma.
Ten widok spowodował w jego sercu jakieś nieokreślone sensacje. Riddle nie spojrzał na niego jak zazwyczaj, kontynuując rozmowę z Rudolfem. To nie było normalne i Aren poczuł zawód. Miejsce bezpośrednio przed Tomem było puste i czekało na niego. Zajął je już po chwili, a Abraxas usiadł przy nim. Kiedy tylko się to stało, w grupie zapadła idealna cisza. To zwróciło uwagę Greya. Nikt nie próbował nawet się z nim przywitać, albo o coś zapytać. Choćby o zdrowie. Nawet Avery się do niego nie odezwał, tylko spojrzał z niepokojem. To nie było normalne. Przeniósł wzrok na Riddle,a, który nawet nie odwrócił w jego stronę głowy. Coś było nie tak.

Sytuacja zastanowiła Arena, ale nie chciał wszczynać dyskusji tutaj, przy wszystkich. Tym bardziej, że Tom nie spieszył się z zakończeniem wymiany zdań z Lestrange. Aren postanowił w związku z tym nie przerywać mu i zająć się posiłkiem. Był tak przejęty nadchodzącą rozmową, że tak naprawdę nawet nie czuł smaku tego co jadł.

Podczas spożywania posiłku obserwował i analizował zastaną sytuację. Atmosfera była gęsta. Ze słów Beery’ego wynikało, że całą prawdę znają z tej grupy tylko Orion i Abraxas, więc skąd to przedłużające się napięcie. Zdumiewające było na przykład, że Edgar aż do teraz siedział cicho jak jeszcze nigdy. Był głęboko zamyślony, ale nawet wówczas, kiedy spotkali się na moment wzrokiem, nic nie powiedział. To zastanawiało.

Aren przeniósł ponownie wzrok na Toma, który nadal ignorował jego obecność. Coś za długo to trwało. Być może również on nie chciał podejmować dyskusji na forum publicznym. Dlaczego jednak nawet nie spojrzał. Aren przez chwilę miał ochotę go sprowokować, ale zrezygnował ze względu na to, że przez cały czas czuł na sobie wzrok wielu osób. Lepiej było nie wzbudzać jeszcze większej sensacji. Musiało wystarczyć to, co uzyskał.

Mógł zobaczyć Toma. Na pierwszy rzut oka wydawało się, że wszystko z nim w porządku. Przynajmniej zewnętrznie. Czuł jednak przez skórę, że zaszła jakaś zmiana. Przedtem zawsze czuł się obserwowany przez czerwone oczy. Czuł na sobie wzrok Riddle’a niemal zawsze. Spotykali się spojrzeniami po wejściu do jakiegoś pomieszczenia... a teraz... nic. Brakowało mu tego niemego wsparcia, czy nawet kontroli. Przywykł do tego. Teraz nagle okazało się, że nie jest w stanie zmusić oczu Toma, by na nim spoczęły. Jak to było możliwe? Przecież właściwie wbijał w niego spojrzenie. To niepokoiło, bolało, uwierało.

Po posiłku, podczas którego nie doszło do rozmowy, Aren wraz z innymi ruszył w stronę jednej z sal zajęć. Podczas tej drogi doszedł do wniosku, że będzie musiał zainicjować rozmowę z Tomem kiedyś indziej, ale koniecznie dziś. Okazja mogła się nadarzyć dopiero po porannych zajęciach, kiedy wrócą do swoich komnat. Cały czas dręczyło go jednak niepokojące odczucie... w Riddle’u coś się zmieniło. Jest jakiś inny.

Aren zastanowił się przez moment i podjął decyzję. Postanowił zasięgnąć języka u jedynej w miarę neutralnej osoby, która równocześnie nie wiedziała o wypadku. Nie czekał z realizacją planu. Szturchnął lekko Edgara i gestem zasugerował, żeby odeszli nieco na bok. Jednocześnie dał znak Abraxasowi, że ma iść dalej.

W międzyczasie zerknął na Toma, ale ten jak się zdawało nie zwrócił uwagi na te manewry, albo też totalnie je zignorował. Nie obejrzał się nawet na ich, coraz bardziej pozostającą w tyle dwójkę. Arena to zmartwiło, ale nie rezygnował ze swojego planu. Kiedy pozostała grupa zniknęła im już z oczu i nie było szansy, żeby cokolwiek zobaczyli, a tym bardziej usłyszeli, zwrócił wzrok na Avery'ego i zaczął nie próbując nawet kluczyć wokół tematu:

– Co się dzieje z Tomem? Zachowuje się dziwnie... wy wszyscy zresztą też.
– Sam chciałbym wiedzieć... Od kilku dni Riddle zachowuje się tak jak kiedyś... zanim poznaliśmy ciebie. To nadeszło zupełnie nagle. Miałem nadzieję, że to przejściowe, ale wygląda na to, że tak nie jest. Jego stan się utrzymuje i zupełnie nie jest to zabawne. Miałem nadzieję, że może ty będziesz wiedział coś więcej, albo miał sugestie co mogło się stać. Tak swoją drogą, skoro mam okazję to zapytam... jak się czujesz? Słyszałem o wypadku.
Odpowiedź dała zielonookiemu sporo informacji. Wynikało z niej, że tajemnica co do okoliczności wydarzeń w jego pokoju została ściśle dochowana. Nikt z postronnych, nawet pozostali członkowie grupy Toma, o nich nie wiedział. Wynikało z niej również, że Riddle zmienił się tak bardzo właśnie po tym wypadku. Aren postanowił dopytać się jeszcze o szczegóły zachowania Toma. Chciał uściślić, co mogło znaczyć stwierdzenie o zachowywaniu się jak wcześniej. Nie znał przecież czerwonookiego z tamtego okresu, a warto byłoby wiedzieć o tym więcej. Postanowił naciągnąć troszkę rzeczywistość, by zdobyć więcej wiadomości od Edgara i ze sporym poczuciem winy zaczął:

– Niestety, nie jestem pewien co tak bardzo mogło wpłynąć na jego zachowanie. Zresztą jak wiesz, weekend spędziłem na kurowaniu się ze skutków wypadku z eliksirem i na odpoczynku. Jak widzisz leczenie było skuteczne. Wypoczynek też dobrze mi zrobił. Czuję się już doskonale. Powiedz mi jednak, co miałeś na myśli mówiąc, że Riddle zaczął zachowywać się jak wcześniej?

– Nie wiem w zasadzie jak ci to wytłumaczyć. Nie wiem też prawdę mówiąc, czy powinienem... – zaczął z wahaniem Edgar. Aren oczywiście nie miał pojęcia, że stojący przed nim chłopak wciąż odczuwał jeszcze skutki klątwy, którą potraktował go Tom w momencie, kiedy zadał zupełnie zdawałoby się niewinne pytanie o zdrowie Arena. Ostatnio Riddle obdzielał ich zresztą hojnie klątwami. On sam ostatnio zaliczył trzy i to tego samego dnia. Nauczki bolały i to bardzo, mimo że miał świadomość, że Tom nie użył przy przesyłaniu ich zbyt wielkiej siły. To wystarczyło, żeby zdwoił czujność i zaczął bardzo uważać na słowa. Teraz też postanowił się nie wychylać, chociaż Toma w pobliżu nie było. Przecież gdyby Arenowi wysmyknęło się, że on coś powiedział... niby wiedział, że nie powinno, ale... – Przepraszam Aren. Sądzę, że wkrótce sam się przekonasz o co chodzi. Po prostu radzę, żebyś bardziej uważał na swoje słowa i zachowanie. Staraj się go nie denerwować, bo to odb... lepiej chodźmy już na zajęcia. – przerwał dość raptownie wypowiedź i ruszył w stronę sal lekcyjnych, a Aren już bez słowa poszedł za nim wzdychając w duchu ciężko.

Nie chciał bardziej naciskać Edgara. Widział doskonale, że tamten na ile mógł, starał się przekazać co myśli. Nawet to co zasugerował, zrobił z trudem i wahaniem, więc zmuszanie go do większego jeszcze wysiłku nie miało sensu. Warto jednak było zastanowić się choćby nad tym strzępkiem wiadomości.

Oczywiście on sam wiedział trochę więcej. Mógł przypuszczać co było przyczyną tej nagłej zmiany w zachowaniu czerwonookiego. Zamierzał z nim na ten temat porozmawiać i miał nadzieję, że to uspokoi wzburzone nerwy Toma. Był pewien, że tym razem nie mógł pozwolić na to, żeby go zbył, czy też odesłał. Przy nim raczej nigdy nie dbał o to co mówi i jak Riddle zareaguje na jego słowa. Pod tym względem nie miał zamiaru niczego zmieniać. Jego myśli wróciły do kwestii konieczności rozmowy. Nie mógł z niej zrezygnować. Przecież wtedy czuł dokładnie to samo co i Riddle. Odczucie w nim nadal trwało. Co gorsza miał też wyrzuty sumienia, że był przyczyną tych uczuć. Tak bardzo intensywnych i bolesnych.

Na koniec dotarli obaj z Edgarem do klasy, w której miały odbyć się zajęcia ze Starożytnych Run i Aren z przyzwyczajenia zerknął kontrolnie na Toma. Nie uzyskał żadnej reakcji. Doprawdy, to zaczynało być irytujące. Oczywiście mógł to być skutek indywidualnej reakcji Toma na poczucie winy, które jak Aren pamiętał przepełniało wówczas tamtego chłopaka. Zawsze przecież był bardziej zamknięty w sobie, kiedy coś go trapiło. Bez wątpienia robił tak dlatego, żeby nikt inny nie zobaczył jego słabości.

Wpatrywanie się w tamtym kierunku miało dodatkowy skutek. Rowena najwidoczniej musiała poczuć na sobie jego spojrzenie, bo przerwała rozmowę z Tomem i pomachała mu na powitanie z uśmiechem. Lekcja się jeszcze nie zaczęła więc wstała, podeszła i dotknęła jego ramienia. Aren, który cały czas w zasięgu wzroku miał Riddle’a zauważył, że Tom spojrzał na niego przelotnie i bardzo krótko, ale jednak. Za to poczuł się absolutnie zdeprymowany tym, co ujrzał w jego oczach. Poczuł się zaskoczony, ale nie bardzo miał czas się nad tym zastanawiać, bo usłyszał słowa dziewczyny:

– Hej Aren... Jak się czujesz? Co prawda już pytałam o to Toma, ale sadzę, że lepiej zasięgnąć informacji u samego poszkodowanego, prawda? – uśmiechała się lekko i płynnym ruchem odsunęła kosmyk włosów za ucho.

– Wszystko w porządku. Przykro mi, że musiałaś się martwić. Naprawdę już jest wszystko dobrze... Po prostu był to fatalny błąd z mojej strony.

– Wierzę. Eliksiry bywają bardzo nieobliczalne. Zwłaszcza, że nawet nie masz jak zasięgnąć porady, choćby u profesora Benneta... Mam wobec tego propozycję. Pomyślałam, że aby uniknąć w przyszłości tego typu przykrych wypadków, mogłabym trochę cię poduczyć. Jestem całkiem niezła z Eliksirów, a dzięki wspólnej nauce obydwoje wyciągniemy korzyści. Co ty na to Arenie?

– Nie chciałbym sprawiać problemów. Poza tym... – zaczął, ale przerwał im rozmowę głos nauczyciela, który kazał im zająć miejsca. Aren przyjął to z ulgą i skierował się w stronę Jamesa.
Nigdy nie witał się z Hillem. Tym razem też po prostu usiadł obok niego, czując na sobie spojrzenie chłopaka. Nie miał zamiaru zmieniać ich obyczajów i zaczynać rozmowę. I tak wkrótce ponownie mieli mieć ze sobą szlaban. Do tego czasu musiał przemyśleć co powinien mówić Hillowi w sprawie swojego wypadku. Dobrze pamiętał, że Beery wspominał o napotkaniu w pobliżu schodów do kwater Hogwartu Collinsa i Hilla. Z Liamem już rozmawiał i rozumiał dlaczego się tam znalazł. Rozmowa z Jamesem też pewnie nastąpi i to zapewne podczas tego szlabanu.

Uniósł wzrok na siedzącego obok chłopaka i zupełnie niespodziewanie dla samego siebie napotkał jego oczy. To było zaskakujące. Podczas zajęć James w zasadzie nigdy nie patrzył na niego tak bezpośrednio jak w tej chwili. Aren poczuł się dziwnie odkryty pod tym spojrzeniem. Po chwili na twarzy tamtego chłopaka pojawił się szyderczy uśmiech, a Aren siłą woli powstrzymał się przed jakąkolwiek reakcją i zupełnie go zignorował.

Po takim powitaniu poczuł irytację. Z drugiej strony miło było widzieć, że chociaż coś nie uległo zmianie. Rozpoczęła się lekcja, a Hill podczas niej jak zwykle bezlitośnie wytykał mu każde, nawet drobne potknięcie. Ponownie pod koniec zajęć zabrał jego pergamin i zaczął spisywać sekwencje do wspólnej oceny. Akurat tego jego postępowania Grey nie rozumiał kompletnie. Przecież ocena była wspólna i James zdecydowanie na tym tracił. Zielonooki zdecydował, że to doskonały moment na wyjaśnienie sobie tej frapującej i dziwacznej kwestii.

– Wyjaśnisz mi dlaczego ciągle to robisz? – zapytał cicho i w odpowiedzi usłyszał:

– To proste. Sam nigdy nie wpadłbym na tak głupie rozwiązania jak twoje. Dzięki tobie nie muszę łamać sobie głowy z tą sprawą. Z drugiej strony z niechęcią muszę przyznać, że ostatnio widać poprawę w twojej pracy z runami. Choćby w tej sekwencji, tutaj – wskazał palcem na dolną część pergaminu, zataczając okrąg wokół interesującej go części arenowej pracy. Nie czekając na reakcję Greya dodał: – Co prawda nie rozumiem dlaczego uparcie używasz właśnie tej konkretnej runy, ale... chociaż... chyba mam pewną teorię... – wypowiedziane to wszystko zostało trochę zamyślonym tonem, jakby James mówił do siebie, a nie do niego. Skupiony też był na tym, widniało na pergaminach, dlatego zupełnie nie zauważył uniesionych brwi Arena, który zaryzykował dalszą rozmowę:

– Zanim znowu mnie oświecisz na temat mojej niekompetencji, może wyjaśnisz co się kryje pod słowami „ gotowe rozwiązanie”. Rozumiałbym, gdyby to określenie dotyczyło pracy polepszającej, a nie pogarszającej ocenę. Twojego toku myślenia za nic nie pojmuję. W końcu przecież w ten sposób obaj zakończymy ten rok z oceną okropny, ewentualnie nędzny. Wolałbym mieć przynajmniej ogólną świadomość, co takiego jest warte tego typu poświęcenia z twojej strony. Przecież uchodzisz za osobę genialną w zakresie run... – po raz pierwszy zobaczył wyraz zaskoczenia na twarzy Hilla, który szybko postarał się opanować grymas i spuścił wzrok na leżące przed sobą zapisy pomrukując:

– Kto ci o tym powiedział? Oh... no tak… pewnie Rowena. Oczywiście nie potrafiła utrzymać języka za zębami. Oszczędzę ci szczegółowych wyjaśnień. I tak ich nie zrozumiesz – po tym wstępie James skupił się na bazgrołach Arena i wskazał konkretną runę palcem mówiąc: – Wiesz, że nadużywasz dwudziestej pierwszej runy? Szczerze mówiąc sądzę, że nie jest to czysty przypadek. Tym bardziej, że jak zauważyłem masz bardzo wyczuloną, doskonałą intuicję. Pasuje do ciebie, jeżeli miałbym zdobyć się na ocenę. I wiesz... jestem pewien, że gdybyś znał w większym stopniu podstawy zasad rządzących runami, mógłbyś być całkiem niezły z tego przedmiotu. Dokładniej mówiąc znasz znaki, ich symbolikę i znaczenia, ale masz wielkie braki w sposobie ich dobierania w grupy, tworzeniu sekwencji i zasadach łączenia sekwencji. Z drugiej strony, to co w tym kierunku starasz się zrobić, jest naprawdę innowacyjne przy tym stopniu wiedzy. Trochę szalone, ale coś w tym szaleństwie jest co mnie intryguje i irytuje zarazem. Pojawia się pytanie, czy to co udaje ci się uzyskać to czysty fart, czy może coś więcej? Sam zobacz, przyjrzyj się... zawsze, kiedy pojawia się runa laukaz stawiasz ją w dobrym miejscu i to nie ważne jakie wcześniej, czy później tworzysz ciągi i sekwencje. Ta runa zawsze jest tam, gdzie powinna. To naprawdę frapujące, dlaczego tak się dzieje.

– Nie wiem. Nie umiem odpowiedzieć na twoje pytanie. W zasadzie... nie zastanawiałem się nigdy nad tym... – odpowiedział Aren, kompletnie zaskoczony. Wyglądało na to, że James nie jest do niego tak wrogo nastawiony jak przypuszczał. Okazało się, że jest kolejną osobą, która obserwuje go z ukrycia i wyciąga własne wnioski na jego temat. Najwyraźniej świat oszalał, bo jakoś dotąd nie podejrzewałby nawet Hilla o pozytywne nastawienie do siebie. Chłopak siedzący naprzeciw musiał zauważyć jego dziwną minę, bo zmieszał się lekko i spróbował zatuszować wrażenie na swój pokręcony sposób:

– Mój błąd, że próbuję dopatrzyć się logiki w twoich zapiskach. Nieważne, zapomnij... – ogłosił i zagłębił się w to co robił, zupełnie już nie zwracając uwagi na Arena.

Zielonooki chłopak obserwował go przez chwilę zastanawiając się nad tym, co Hill wcześniej powiedział. Zupełnie nagle zrozumiał dlaczego pergamin, który zabrał kiedyś przez przypadek Jamesowi, wyglądał tak jak wyglądał. Abraxas potraktował go jako stek bzdur, a tymczasem ten siedzący właśnie naprzeciw drań, od początku analizował uważnie jego zapisy. Pojawiało się pytanie dlaczego to robił. Po co... bo trudno było dopatrzyć się w jego działaniu sensu. James był jednak według Greya osobą, która nie poświęcała swojego czasu na bezsensowne i jałowe działania. Jeśli tak wnikliwie zajął się tą sprawą i analizą jego osoby, to miał w tym jakiś ukryty interes. Aren postanowił, że jeszcze do tego wróci, ale najpierw porozmawia na ten temat z Abraxasem, jako osobą bardziej zorientowaną w kwestii run i tego, co się z nimi wiązało.

Nie widział póki co sposobu na rozwiązanie tej kwestii. Z pewnością prędzej, czy później okaże się w czym rzecz. Jedno było pewne. Nie był tak mało zauważany przez otaczających go ludzi jak mu się wydawało. Ocenił to jako duży błąd w rozeznaniu. W myśli ostro zrugał się za to przeoczenie, niedopatrzenie, czy też jak to ocenić. Równocześnie obserwował jak James niszczy z pomocą jego sekwencji własną pracę, a dobra ocena jaką mogliby otrzymać, niknie w ten sposób sprzed jego oczu.

Obrona przed Czarną Magią była ostatnim przedmiotem przed dłuższą przerwą, którą miał nadzieję spożytkować na rozmowę z Tomem. Siedział obok Liama i miał wrażenie, że jest niewidzialny. Collins ignorował jego obecność, ale to nie bolało, bo Aren doskonale zdawał sobie w tym wypadku sprawę o co chodzi. Czuł na sobie liczne spojrzenia i wiedział doskonałe do kogo należą. Uczniowie z Durmstrangu obserwowali ich cały czas. Doskonale pamiętał przecież konsekwencje jakie spotkały Collinsa, kiedy zasłonił go przed pseudo przypadkowym zaklęciem. Nie chciał ponownie ryzykować takich efektów dla Liama.

Pracowali w ciszy, a Aren w myślach rozważał sposób w jaki inni z Durmstrangu traktują Collinsa. Przygnębiająca była myśl, że ten chłopak musiał znosić takie postępowanie w zasadzie od zawsze. Nie dziwił się już teraz, że jego maska była tak piekielnie dobra. Miał czas na dopracowanie jej szczegółów i intensywny trening. Z drugiej strony Aren zastanawiał się, czy to jest jedynie doskonała maska, czy też coś więcej. Jakiś rys charakteru tego chłopaka. Może uważał, że ludzie, którzy go obserwują, nie zasługują na żadną emocję z jego strony.

Pod koniec zajęć Liam podał mu w milczeniu pergamin ze swoją pracą, a kiedy ogłoszony został koniec zajęć, po prostu wstał i opuścił klasę. Tak samo jak zawsze. Aren ujął przekazany mu pergamin i zadbał o to, żeby na zewnątrz nie ujawnił się uśmiech, który rozjaśnił jego wnętrze. Na końcu strony ujrzał krótką notatkę o terminie i miejscu spotkania, którego nie zamierzał odpuścić. Miało dojść do niego za trzy dni. Na dzień przed eliminacjami. Zaskakujące jednak było miejsce, w którym miało się odbyć.

W przerwie między zajęciami do spotkania Riddle–Grey nie doszło. Tom cały czas miał coś do zrobienia, albo też z kimś rozmawiał. Aren zwyczajnie, mimo starań, nie potrafił znaleźć odpowiedniego momentu. Później były kolejne zajęcia i tak działo się aż do kolacji. Zielonookiemu powoli wyczerpywała się już cierpliwość. Przez pewien czas, zupełnie ignorując fakt, że nie jest dyskretny, próbował spojrzeniem przyciągnąć uwagę czerwonookiego. W końcu doszedł do wniosku, że skoro inni to widzieli, to spokojnie mógł założyć… w zasadzie w stu procentach, że i Riddle również to zauważył, poczuł i… kompletnie zignorował.

To bolało. Wmawiał sobie, że to nic takiego. Stopniowo jednak, wraz z upływającym dniem, zaczynał odczuwać w środku coś w rodzaju supła, który coraz bardziej się zacieśniał. Po kolacji, kiedy nic się nie zmieniło, Aren zaczął odczuwać dziwną mieszankę rozdrażnienia i rezygnacji. Tom ruszył ze swoją grupą do kwater na spotkanie, natomiast Aren w poczuciu, że w zasadzie nie ma tam czego szukać, udał się do biblioteki. Zamierzał popracować nad pracą domową. Przychodziło mu to z trudem, bo co chwila jego myśli uciekały do osoby Toma, jego zachowania, wyglądu. Na koniec udało mu się skończyć to co zaczął i udał się wolnym krokiem w stronę pokoju wspólnego uczestników z Hogwartu z zamiarem dorwania czerwonookiego po spotkaniu z grupą.

***

W tym samym czasie, kiedy Aren zdążał do biblioteki, grupa Toma z nim samym na czele zajmowała stałe miejsca w pokoju wspólnym uczestników Turnieju z Hogwartu. Panowało powszechne milczenie. Czekano, aż przywódca rozpocznie spotkanie. Każdy z nich pamiętał doskonale napiętą atmosferę, którą można było niemal kroić nożem, ze spotkania sprzed kilku dni, kiedy Aren wciąż jeszcze przechodził rekonwalescencję. Zachowali się wówczas jak zwykle ostatnio i srodze za to odpokutowali. Do dziś chyba każdy z nich odczuwał skutki pojedynków z Riedlem. Cisza się przedłużała, ponieważ ich Pan wydawał się być czymś mocno zirytowany. Lepiej było nie ryzykować.

Orion zachowywał się podobnie jak inni. Siedział milcząc i rozmyślał. Obserwował dziś dyskretnie Greya i Rieddle'a z jakąś dziwną, nie nazwaną właściwie nadzieją. Nadzieją na co? Sam sobie nie potrafił odpowiedzieć na to pytanie. Teraz też się nad tym zastanawiał już po raz kolejny tego dnia.

W Arenie nie zauważył żadnej zmiany. Takie spostrzeżenie odczuł jako ulgę. Wbrew sobie obawiał się o chłopaka po tym co się stało i jaką klątwą został potraktowany. Jego reakcje wobec Toma były takie jak zwykle. Orion nie dostrzegał w zielonookim nawet cienia strachu. Za to zorientował się, że wraz z upływem dnia, Grey wydaje się być coraz bardziej przygaszony. Powodem było wyraźnie to, że nie potrafił przyciągnąć uwagi Toma. Jasne stało się to w chwili, kiedy przez pewien czas, świadomie, czy też nie, chłopak przestał kryć się ze swoimi zamiarami i stały się one jaskrawo widoczne.

Orionowi, kiedy to zauważył, pojawiło się w myśli pytanie: jakie wspomnienia zostały zniszczone wraz z myślodsiewnią? Miał też własne wspomnienia z czasu, kiedy udawał Arena i na tej podstawie mógł snuć pewne przypuszczenia. Pamiętał też przecież, że to właśnie tuż po przybyciu do Hogwartu Greya, Tom zaczął się zmieniać, choć wciąż pozostawał człowiekiem nie uznającym kompromisów, bezwzględnym i pozbawionym skrupułów.

Wszystkie te cechy jaskrawo uwidoczniły się w pokoju Arena, kiedy Riddle bez wahania podjął decyzję o pozbyciu się Relina w okrutny przecież sposób. Black pamiętał jednak z tamtych wydarzeń jeszcze jedno, co zdecydowanie kłóciło się z jego dotychczasowymi doświadczeniami z Tomem. Było jasne, że to emocje przyćmiły zdrowy rozsądek Riddle’a. Trudno było w to uwierzyć. Gdyby tego nie widział, wyśmiałby każdego opowiadającego. Po zastanowieniu doszedł do wniosku, że jeżeli chodzi o emocje, to zna chyba tylko jedną osobę, która była w stanie doprowadzić ich Pana do takiego stanu...Tego chłopaka Riddle traktował odmiennie niż wszystkich innych ludzi. Musiał być dla niego ważny...

Jego myśli nagle zatrzymały się pośród rozważań i przez chwilę w głowie zapanowała pustka. To była właśnie odpowiedź, której szukał! Aren był dla Toma ważny i dlatego ten zdecydował się na tak drastyczne kroki. Inna sprawa jakimi drogami wędrowały myśli ich Pana, że doszedł do takiej decyzji.

Wobec tego jeszcze raz… może się uda…
Riddle od zawsze traktował Arena łagodnie, zupełnie inaczej niż ich, a tym bardziej inaczej niż wszystkich innych ludzi. Nigdy świadomie nie zrobił mu żadnej fizycznej krzywdy. Grey był jedyną osobą, która śmiała mu się przeciwstawiać nawet w sytuacjach, kiedy napięcie sięgało zenitu. Każdy inny już dawno zostałby potraktowany klątwą i zwijał się z bólu. Aren potrafił uśmierzyć gniew i wściekłość ich Pana. To wszystko wskazywałoby, że Tom... to była bardzo dziwna myśl, ale wydawała się być jedynym logicznym wytłumaczeniem. To była jego słabość... Właśnie! Słabość!

Riddle nie był przecież osobą, którą dałoby się posądzić o udawanie przez tak długi czas atencji dla tego chłopaka. Z drugiej strony... Była tylko jedna możliwość, by móc się o tym przekonać. Trzeba było jednak uwzględnić zakres czasu jaki obejmowały wspominania z artefaktu. Mógł zaryzykować, ale musiał też pamiętać, że póki co tych wspomnień nie było i wynik mógł być zafałszowany przez ten fakt:

– Panie... jeżeli pozwolisz... Uważam, że warto będzie uwzględnić Arena w naszym jutrzejszym spotkaniu z drużyną z Ilvermorny. Chyba powinien wiedzieć o naszych planach. W ten sposób będziemy mieć pewność, że unikniemy niespodziewanych wydarzeń. Lepiej zminimalizować jak najbardziej takie niespodzianki.
– Istotnie, ten chłopak może sprawić sporo problemów. Pozostaje żywić nadzieję, że zostanie usunięty jako pierwszy i nie będzie za bardzo przeszkadzał. Myślałem już o tym i doszedłem do tego samego wniosku. Wkrótce przekażę Greyowi informację o jutrzejszym spotkaniu. Być może kiedy na własne oczy zobaczy jak bardzo jest bezużyteczny, nie będzie sprawiać problemów – odparł spokojnie Tom.
Słowa nie zawierały w sobie ani śladu emocji, zupełnie jakby mówił o pogodzie lub o czymś niezbyt istotnym. To sprawiło, że w głowie Oriona zapaliła się ostrzegawcza lampka. Rzucił ostre spojrzenie na Abraxasa, który zacisnął ze złości dłoń na różdżce, widocznie gotowy lada moment wybuchnąć. Na widok jego spojrzenia blondyn zaczął głęboko oddychać, by się uspokoić. Jego spojrzenie, które po chwili rzucił krótko na Toma, było bardzo wymowne. Nie krył się z nim, więc Black był pewien, że Riddle także je zauważył. Trzeba było jakoś zamaskować to głupie posunięcie Malfoya.

Orion natychmiast przybrał równie wzburzony wyraz twarzy. Miał nadzieję, że wyglądało to wystarczająco realistycznie, żeby ich Pan doszedł do wniosku, że to on miał zatarg z Malfoyem. W myślach przeklinał Abraxasa siarczyście za to, że przez niego sam naraża się na ewentualne konsekwencje. Na szczęście Toma rzadko interesowały ich wewnętrzne zatargi, więc istniała nadzieja, że nie zainteresuje się domniemanym konfliktem między nimi. Tak się też stało ku uldze Blacka. Widocznie Tom miał o czym myśleć, bo po chwili po prostu odprawił ich ruchem dłoni.

Orion wstał i skinął głową Abraxasowi wskazując, by szedł za nim. Musiał się z nim ponownie rozmówić, nawet jeżeli konieczne będzie w tym celu użycie siły. Zamierzał działać bez żadnych skrupułów. W zasadzie Malfoy powinien być mu wdzięczny. To co zamierzał zastosować było niczym w porównaniu z tym, co mógłby dostać od Riddle'a.

***

Tom w końcu został sam i przyjął ten fakt z ulgą. Rozparł się wygodnie na kanapie, przymknął oczy, wziął głęboki wdech i po chwili wypuścił powoli powietrze. Powtórzył ten zabieg kilka razy, chcąc opanować rozdrażnienie. Nic to nie dało. Ono wciąż gdzieś tam było. Pojawiło się jak zauważył w momencie, kiedy Grey zasiadł rano przy stole.

Pamiętał swoje myśli, sposób myślenia i odczucia z czasów, które zwykł określać w umyśle jako „sprzed Greya”. Starał się je kontynuować i ignorować istnienie tamtego chłopaka. Początkowo myślał, że to nie będzie trudne. W końcu ignorowanie innych przychodziło mu niemal naturalnie. Okazało się, że był w błędzie. Nie było łatwo. Przez cały dzień czuł na sobie spojrzenie zielonookiego chłopaka. Musiał włożyć sporo wysiłku, żeby zająć myśli czymkolwiek innym.

Tylko raz się zapomniał. Jego tymczasowa partnerka, Rowena, podeszła do Greya i dotknęła go. Zupełnie irracjonalnie poczuł się tak, jakby naruszyła jego sferę osobistą. Jakby to jego dotknęła. Poczuł to na własnym ramieniu, co było już zupełną abstrakcją. Co gorsza w tej samej chwili nadpłynęła wściekłość, która po chwili zmieniła się w plan do zrealizowania. Zważywszy na okoliczności, był doprawdy doskonały. Jedno było dziwne, odczucia mu towarzyszące. Nie miały sensu. Był zdumiony swoimi myślami, zdezorientowany, ale postanowił zdusić to przeklęte uczucie w środku i wdrożyć swój plan.

Teraz czekał na tego irytującego chłopaka, przy okazji wypoczywając w ciszy. Nastawiał się na długie oczekiwanie, więc kiedy usłyszał otwierające się drzwi wejściowe i zobaczył w nich Greya, poczuł zadowolenie. Zielone oczy wyrażały przez chwilę zaskoczenie. Chłopak wyraźnie był zdziwiony, że go spotkał. Dziwne. Po tym, jak przez cały dzień starał się dziś zwrócić na siebie jego uwagę, nie powinien być zaskoczony. Grey szybko się opanował i w następnym momencie na jego twarzy pojawił się niepewny uśmiech.

Tom chyba pierwszy raz widział kogoś, kto tak bardzo ucieszył się na jego widok. Chłopak wyraźnie się zawahał, ale po chwili na jego twarzy pojawił się wyraz determinacji i ruszył w jego stronę. To było interesujące...

Chłopak zbliżał się, a Riddle poczuł, że nie może oderwać od niego wzroku, jakby musiał sobie wynagrodzić ostatnie dni, w czasie których go nie wiedział. Niemal pochłaniał spojrzeniem każdy cal jego ciała śledząc ruchy, mimikę twarzy i na koniec docierając do najbardziej niesamowitych oczu jakie kiedykolwiek widział. Spojrzał w nie i niespodziewanie, usłyszał w głowie agonalny krzyk cierpienia. Oczami wyobraźni zobaczył te same oczy wypełnione łzami.

To wystarczyło. Otrząsnął się z zauroczenia, a jego umysł wrócił do równowagi i rozsądku, chociaż nie do końca. Gdzieś w głębi wciąż czuł jakieś dziwne ciepło, które starał się pominąć, zignorować, zapomnieć...

Grey usiadł na fotelu obok, niezgrabie łącząc i rozprostowując palce. Najwyraźniej był lekko spięty. To samo wyrażała jego ogólna postawa. Tom skupił się i odepchnął to dziwne, wewnętrzne odczucie. Nie osiągnął zamierzonego efektu. Spowodował jedynie, że na plan pierwszy wybiło się dokuczliwe wrażenie irytacji, które prześladowało go przez cały dzień. Warknął na siebie w myśli, opanował emocje i krótko oznajmił:

– Jutro dołączysz do naszego grona podczas spotkania z uczestnikami Ilvermorny. Tym sposobem zapoznasz się z naszym planem, który chcemy wdrożyć podczas eliminacji. Ważne jest, żebyś wiedział jak zachować się w danej sytuacji – na twarzy chłopaka odbiło się zaskoczenie, a później radość. Szybko je opanował i odpowiedział:
– Oh w porządku... Cieszę się, że postanowiłeś mnie jednak uwzględnić.

– Jest jeszcze jedna sprawa. Coś, co tylko ty możesz zrobić. Liczę na to, że wykonasz swoje zadanie. Wiele zależy od pozytywnego wyniku w tej sprawie. Od razu dodam, że nie obchodzi mnie jak to zrobisz – oznajmił Tom z niezadowoleniem stwierdzając, że ponownie czuje dziwne, niezrozumiałe sensacje gdzieś w środku. Zdusił je po chwili.

– Jeżeli zdradzisz mi co to jest, postaram się najlepiej jak potrafię – powiedział z powagą Aren, nie mogąc uwierzyć, że Riddle naprawdę wprowadził go do swoich planów. Od razu pomyślał o tym, że powinien powiedzieć mu o swoim ostatnim odkryciu, póki atmosfera i temat sprzyjały. Zamiary ucięła odpowiedź, która padła z ust Toma:

– Twoim zadaniem będzie uwieść, albo przynajmniej jakoś zgrabnie skusić do siebie Rowenę Owen. Chodzi o to, żeby nawet jeżeli coś nie pójdzie po naszej myśli, sojusz z Ilvermorny przetrwał. Owen ma bardzo duży wpływ na Nessę. Zarządza nią... subtelnie, ale jednak. Watson świadomie, czy też nie, tak naprawdę realizuje jedynie jej instrukcje. Wynika z tego, że to drugi uczestnik jest kluczowy w tej drużynie. Sądząc po pewnej relacji z prasy, nie będziesz miał wielkiego kłopotu z wykonaniem tego zadania. Myślę, że mógłbyś przyjąć jej ofertę w sprawie eliksirów. To by pomogło...

– To żart? Chcesz żeby ja i ona... – słowa niemal ugrzęzły Arenowi w gardle. Twarz Toma pozostała poważna co wskazywało, że mówi serio. Grey nie mógł wyjść z szoku, a Riddle kontynuował:

– Możesz udawać, ale jeżeli faktycznie zaczniesz się z nią spotykać, to nawet lepiej. Sporo można dzięki temu ugrać. Lubisz ją, więc to nie powinno być jakoś bardzo kłopotliwe. To by było na tyle. – zakończył Tom i wstał z kanapy kierując się w stronę swojego pokoju. Zatrzymał się jednak, kiedy usłyszał za sobą pospieszne kroki i słowa:

– Nie mogę tego zrobić. Słuchaj Tom... jeżeli chodzi o ten artykuł... to kompletny stek bzdur. A jeżeli chodzi o to, że pocałowała mnie... w policzek... wzięła mnie z zaskoczenia. Nie chciałem tego... Przecież wiesz, że to spotkanie było tylko... chodziło jedynie o uzyskanie informacji... Chcę być przydany, ale nie w taki sposób... Posłuchaj, wpadłem na rozwiązanie, które...

– Zamilcz. Nie przypominam sobie żebym dawał ci jakiekolwiek prawo wyboru. Zrobisz to co mówię, albo sam osobiście znokautuję cię podczas eliminacji. Nie potrzebuję osoby, która i tak jest częściowo bezużyteczna! – Tom mówił to wszystko z wyrazem twarzy i tonem głosu, którym dotąd zwracał się tylko do innych, nigdy do niego.

Słowa z ust czerwonookiego były jak trucizna, która stopniowo przenikała do żył Arena wraz z każdym kolejnym słowem. W zasadzie był odporny na słowa. Przywykł do takiego traktowania ze strony innych. Normalnie nie odczuwał z tego tytułu niczego, poza przykrością. Słowa wypowiedziane przez czerwonookiego sprawiały jednak, że czuł się zmięty, zmaltretowany, skatowany. Jakiś przejmujący ból narastał w nim stopniowo.

Adwersarz, wbijający twardy wzrok w twarz zielonookiego chłopaka, musiał coś zobaczyć w jego oczach, bo nagle jego własna twarz przybrała inny wyraz, jakby poczucia winy. Tom odwrócił się energicznie i wykonał krok w stronę swojego pokoju. Grey poczuł nagle impuls i zrobił coś, czego jak w duchu stwierdził, być może będzie później żałował.

Nie zastanawiając się dopadł Riddle'a, objął go i kurczowo przylgnął do jego pleców. Czerwonooki zamarł raptownie, a Aren nie czekając już na nic powiedział pierwszą rzecz, jaka mu teraz przyszła do głowy:

– Przepraszam, że cię zraniłem Tom... – mówiąc to nieświadomie jeszcze bardziej przylgnął do niego: – Nie dostałem szansy nawet na to, żeby wszystko dokładnie ci wyjaśnić. Chcę to zrobić teraz. Wtedy... wiem jak to wyglądało, ale uwierz mi… nigdy bym cię nie zdradził w taki sposób jak myślisz. Samuel i ja jesteśmy tylko przyjaciółmi. Przyznaję, że on jest nieobliczalny i wygaduje różne rzeczy ale...

– Naprawdę… muszę przyznać, że masz dosyć wysokie mniemanie o sobie Grey... – wycedził Riddle, wyszarpując się z objęć zielonookiego i odwracając się do niego: – Naprawdę sądzisz, że jesteś dla mnie na tyle ważny, że cokolwiek związanego z tobą mogłoby mnie zranić? Najwidoczniej. Pozwól jednak, że sprostuję. Jesteś w błędzie. Twoje działania i interakcje z innymi mnie nie obchodzą. Na ten moment w twoim interesie jest owinięcie sobie wokół palca Owen. Radzę się do tego zadania przyłożyć. Jeśli nie wyjdzie, spotkają cię niemiłe konsekwencje. Skończyłem z tobą – po tych słowach Riddle znowu się odwrócił i zdecydowanym krokiem ruszył przed siebie. Nie odwrócił się ani razu i już po chwili zniknął za drzwiami swojego pokoju.

Przez jakiś czas ostatnie słowa Toma krążyły w głowie Arena sprawiając, że czuł rozprzestrzeniające się uczucie, które stopniowo docierało do jego serca. Słowa czerwonookiego chłopaka zawsze były dla niego istotne. Te również, nawet jeżeli były dla niego trucizną. Nie zarejestrował nawet faktu, że nogi same zaprowadziły go do pokoju, gdzie po prostu opadł na łóżko. Czuł się zraniony. Owszem, wiedział że z Tomem jest coś nie tak, że się zmienił, starał się sobie to wyjaśnić, ale jak na złość żadne logiczne wytłumaczenie nie przychodziło mu do głowy.

Przeczucie podpowiadało mu, że ta nagła zmiana w zachowaniu Toma była jego winą, że nastąpiła tamtego felernego dnia. Trudno jednak było znaleźć bezpośrednią przyczynę, bo przecież sam ból, strach i poczucie winy chyba by tego nie mogły dokonać. Tom zaczął traktować go jakby był... nikim ważnym. Kolejną osobą, która ma wykonywać swoje zadanie i nic nie mówić, nie dyskutować, nie wyrażać własnego zdania. To się Arenowi nie podobało. Nie chciał żeby tak to wyglądało. Nie chciał żeby Tom patrzył na niego tym zimnym wzrokiem, bez cienia pozytywnej emocji...

– Cholera... to naprawdę boli... – wyszeptał do siebie zagryzając drżącą wargę i trzymając się prawą ręką kurczowo za serce.

W tym samym czasie w pokoju Toma, właściciela pomieszczenia nękały podobne rozterki, chociaż chyba trochę mniej uświadomione. Riddle usiadł na fotelu czując jak jego maska roztrzaskuje się na drobne kawałki. Co prawda tutaj, w swoim azylu, mógł na to pozwolić, ale nie powinno się to zdarzyć. Ukrył twarz w dłoniach nie rozumiejąc, dlaczego czuł się tak źle.

We własnym mniemaniu wszystko zrobił dobrze. Przekazał dobitnie Greyowi swoje stanowisko… więc dlaczego... Wtedy, kiedy został przytulony przez zielonookiego chłopaka, poczuł rozlewające się po ciele przyjemne ciepło. Na szczęście szybko wyszedł z tego chwilowego odrętwienia, odpychając Greya. W tym momencie czuł już tylko zwyczajny, znajomy mu chłód. To powinno go uspokoić, ale... pamiętał wyraz twarzy chłopaka, kiedy go odtrącił. Sprawiła, że niemal od razu pożałował swojego czynu. To nie powinno się zdarzyć.

Co łączyło jego i Arena Greya? Wydawało się, że nawet pozbycie się wspomnień wraz z emocjami, które im towarzyszyły, niewiele dało. Wracały uczucia, których wcześniej nigdy nie odczuwał. To nie tak miało być. Nie chciał tych emocji. Ten zielonooki Ślizgon zdecydowanie był jego zgubą. Rozumiał dlaczego się od niego odciął. Zwłaszcza teraz, po zaledwie jednej bezpośredniej rozmowie z tą osobą. Pozostało żywić nadzieję, że ostatecznie poradził sobie z problemem i skutecznie zniechęcił Arena. Ponownie ujrzał przed oczami wyraz twarzy swojego nemezis, gdy powiedział tamte słowa. W tym samym momencie poczuł to, co w tamtej chwili. Silny ucisk wokół serca.

Westchnął cicho sięgając po filiżankę. Za pomocą magii nalał sobie gorącej herbaty, wciąż pogrążony w swoich myślach. Upił łyk krzywiąc się i czując na języku gorycz. Był to smak doskonale oddający to co aktualnie czuł. Sięgnął po cukiernicę, chcąc wrzucić do filiżanki cztery kostki cukru. Tyle ile Aren...

Zastygł nagle, zdając sobie sprawę o czym właśnie pomyślał. To było szalone. Dlaczego tak nieistotna rzecz jak słodzenie herbaty, miałaby się mu kojarzyć z tym chłopakiem?! Jakby na przekór samemu sobie, postanowił tym razem zrezygnować z cukru. Ucisk w sercu nie zelżał ani na moment. Tom bezwiednie sięgnął do tego miejsca ręką i zacisnął ją chcąc się pozbyć tego odczucia. Nic to nie dało...

***

Abraxas zdawał sobie sprawę z faktu, że coś wybitnie jest nie tak. Co prawda każdy patrzący z boku stwierdziłby, że jest wprost przeciwnie, ale on wiedział… po prostu wiedział.. Utwierdził się w tym przekonaniu po kolejnej tyradzie Oriona, po której co prawda musiał mu przyznać rację, ale całą drogę do swoich kwater rozmyślał nad problemem.

Aren z pewnością już wrócił, a zamierzał z nim porozmawiać. Skierował kroki najpierw do pracowni, jednak chłopaka tutaj nie było. Zapukał więc cicho do jego pokoju, ale odpowiedziała mu tylko cisza. Był tym zmartwiony. Grey musiał przecież wpaść na Riddle'a. Rozmowa nie mogła być przyjemna, zważywszy na zmianę w sposobie zachowania ich Pana. Taki wniosek popchnął Abraxasa do czegoś, na co by sobie normalnie nie pozwolił. Zignorował fakt, że nie został zaproszony do środka i wszedł czując jak jego własne zaklęcia przepuszczają go.

W środku panował półmrok rozjaśniony tylko jedną lampką stojącą na nocnym stoliku koło łóżka. Pierwsze co zauważył to niska postać, która poprawiała pościel na śpiącym. Po bliższym przyjrzeniu się ocenił, że był to skrzat domowy, który chwilę później postawił na stoliku szklankę wody. Malfoy chciał podejść bliżej, ale na razie tylko obserwował.

Skrzat kontynuował swoje drobne zabiegi bardzo zaabsorbowany zajęciem. Abraxasa dostrzegł po dobrej chwili. Młody Malfoy zdumiał się w duchu. Po raz pierwszy w swoim życiu był tak wnikliwie obserwowany przez skrzata domowego uważnym, oceniającym spojrzeniem. Cokolwiek stworzenie znalazło w jego oczach, musiało mu chyba wystarczyć. Skrzat odwrócił wzrok, ponownie patrząc na Arena, po czym ukłonił się w stronę śpiącej postaci i zniknął.

Abraxasa obserwowały także inne oczy. Odkąd wszedł, czuł na sobie baczne spojrzenie Lime. Ptak siedział na szczycie łóżka. Najwyraźniej tolerował już jego obecność. Nie było o to łatwo. Początkowo Aren musiał go zamykać w klatce za każdym razem, gdy blondyn wchodził do pokoju, bo kiedy zbliżał się do Lime bardziej niż na wyciągnięcie ręki, ptak atakował dziobiąc. Na szczęście ten etap mieli już jak widać za sobą.

Blondyn podszedł do łóżka siadając na jego skraju. Najpierw dotknął czoła Greya. Na szczęście nie wyglądało na to, żeby źle się czuł. Przyjrzał się jego twarzy i zauważył nieznacznie opuchnięte okolice oczu. Zamarł na ten widok. Po chwili delikatnie odsunął z jego twarzy zbłąkany kosmyk, wsłuchując się w cichy i miarowy oddech. Westchnął cicho i uniósł wzrok na stolik. Dopiero teraz zauważył stojącą tam fiolkę. Sięgnął po nią i powąchał. Rozpoznał ulepszony eliksir nasenny Arena. Przyjrzał się jej i ocenił, że sądząc po wypitej ilości, chłopak powinien spać do rana. Ponownie wrócił wzrokiem do drobnej postaci w łóżku. Lekki grymas na twarzy śpiącego chłopaka i wiercenie się, bez wątpienia oznaczały, że miał zły sen.

Abraxas zastanowił się nad swoimi możliwościami na zaradzenie temu. Mógł rzucić zaklęcie, ale był to bardzo doraźny sposób. Kiedy zaklęcie osłabnie, koszmary powrócą. Wolałby mieć pewność, że Aren tą noc prześpi w spokoju. Podpuchnięte oczy wskazywały na to, że płakał. Można było z góry założyć, że rozmowę z Tomem miał już faktycznie za sobą. Malfoy poczuł jak jego magia się burzy na myśl o Riddle'u. Szybko ją opanował, pamiętając wcześniejsze słowa Blacka. Przesunął delikatnie dłonią po policzku Greya pochylając się nad nim. Ten drobny zabieg troszkę pomógł, ale dla odmiany zauważył w kąciku oka śpiącego chłopaka zbierającą się łzę. Nawet nie zastanowił się nad tym co robi, tylko pochylił się i scałował ją z jego twarzy. Dopiero później dotarło do niego co zrobił. Gwałtownie się wyprostował i odsunął od Arena. Poczuł jak rozgrzewają mu się policzki. Na szczęście jedynym świadkiem wydarzenia był Lime.

Chwilę trwało zanim Malfoy zebrał się w sobie i wrócił ponownie wzrokiem do Greya. Zły sen najwidoczniej trwał. Kiedy tak siedział i patrzył dotarło do niego, że w zasadzie nie miał zamiaru iść do siebie i zostawiać zielonookiego chłopaka. Śpiący potrzebował go teraz. Pamiętał, że kiedyś udało mu się sprowadzić na Arena spokojny sen samą tylko obecnością. Westchnął ciężko, zastanowił się i nie analizując już dłużej swoich zachowań wsunął się na łóżko za Arenem, objął drobniejszego chłopaka ramionami i znieruchomiał. Po chwili przypomniał sobie o pewnym zaklęciu, które sam stworzył na własny użytek, ale nie stosował go już od bardzo dawna. Może warto byłoby tym razem do niego powrócić.

Uśmiechnął się patrząc na Greya, po czym wypowiedział cicho inkantację, rysując na plecach Arena palcem znak, który po ukończeniu zalśnił niebiesko znikając. Abraxas zaczął śpiewać cicho i błękitny blask powrócił. Była to spokojna, kojąca, dodająca otuchy kołysanka, którą sam ułożył. Z każdą kolejną zwrotką generowała niebieskie smugi światła, które płynęły spokojnie wokół ich postaci zataczając mniejsze lub większe koła.

Abraxas doskonale pamiętał moment, kiedy natrafił w rodowej bibliotece na wzmiankę o runach lirycznych. Runy te nie były od bardzo dawna stosowane przez magów. Właśnie dlatego, że były związane z muzyką i powiązane z pieśniami. Sprawiały też pewną trudność przy łączeniu poszczególnych sekwencji w taki sposób, żeby całość zadziałała. Wymagało to sporego wysiłku, a przede wszystkim wyższego stopnia zaawansowania.

Zafascynowały go. Chciał za wszelką cenę nauczyć się nimi posługiwać. Wierzył w ich przydatność. Zajęło mu to trzy lata. Opanował runy liryczne do perfekcji. To wówczas odkrył jedno z możliwych zastosowań i stworzył to zaklęcie. Pomagało mu znieść kary nakładane przez ojca, zwłaszcza przetrzymywanie w lochach. Dodawało otuchy w trudnym czasie. Pamiętał również dlaczego przestał je stosować. Ojciec przyłapał go na używaniu zaklęcia i wyszydził drwiąc otwarcie. Potem ponownie ukarał za marnowanie czasu na bezużyteczne rzeczy.

Na to nieprzyjemne wspomnienie Abraxas lekko się wzdrygnął. Całe życie był tłamszony przez tego człowieka. Zdawał sobie już teraz z tego sprawę. Melodia na moment zachwiała się wraz z jego głosem. Opanował to szybko i już po chwili ponownie płynęła spokojnie, łagodnie… Zauważył, że pod jej wpływem Aren się rozluźnił. To pozwoliło Malfoyowi odepchnąć mroczne myśli związane z ojcem. Dopóki Aren był z nim, był dobrej myśli. Czuł, że byłby w stanie nawet przeciwstawić się swojemu ojcu oraz przyszłości jaką dla niego obrał.

Powtórzył jeszcze kilka razy pieśń, przerywając tylko na moment, kiedy Aren niespodziewanie odwrócił się twarzą w jego stronę, obejmując go w pasie. To dało Abraxasowi możliwość na obserwowanie jego twarzy. Podjął śpiew, a na ustach Greya pojawił się lekki uśmiech. Chłopak spał spokojnie. Blondyn na moment przymknął oczy i przesunął dłonią po włosach Arena. Współczuł mu. Wiedział, że ten czas będzie dla Greya ciężki. Zamierzał pomóc mu w miarę możliwości. Co prawda uważał, że Riddle nie zasługuje w żadnym wypadku na uczucia chłopaka, ale trudno. Stało się.

Był przekonany, że Aren jeśli już kogoś pokochał, poświęcał mu całe serce. Abraxas wiedział, że tak właśnie jest. Sam przez to w tej chwili przechodził. Postanowił trwać przy zielonookim chłopaku, pomagać mu, wspierać i nie naciskać na zmianę jego nastawienia z nadzieją, że może, gdy uczucia do Riddle’a wygasną… może wtedy Aren spojrzy na niego inaczej niż na przyjaciela. Teraz pozostało mu tylko cierpieć i czekać.

Jednego tylko się obawiał. Jego decyzja mogła spowodować spore komplikacje jeżeli Aren dowie się o jego uczuciach. Podejrzewał, że zielonooki chłopak przestałby się wówczas czuć przy nim tak swobodnie jak teraz. Nie zamierzał do tego dopuścić. Miał jeszcze trochę czasu... Jego serce również jeszcze nie było gotowe. Póki co musiał zadowolić się drobnymi gestami i chwilami takimi jak ta. Kiedy Aren spał, mógł bezkarnie patrzeć na niego, a nawet przytulić.

Pamiętał wciąż niedawne słowa Arena o tym, że jeżeli w przyszłości będzie traktować w taki, a nie inny sposób osobę którą kocha, ona nie pozwoli mu odejść. Jeżeli to była prawda, jego miejsce powinno być przy Greyu. Oczywiście doskonale wiedział, że to nie było proste, bo nie on rezydował aktualnie w sercu zielonookiego. W czasie tych rozmyślań i rozterek Abraxas nie przerwał cichej pieśni, która uspokajała i koiła nie tylko sny Arena, ale także jego skołatane nerwy.

***

Powoli otworzył oczy zdziwiony, że spało mu się tak dobrze po wczorajszym potraktowaniu przez Toma. Ukłucie w sercu na tą myśl było wskazówką, że nie jest to dobry tok myśli, jeśli chce pokazać na zewnątrz spokojną twarz. Przeciągnął się i rozejrzał za Lime. Ptak rezydował przy swojej klatce, obserwując go uważnie.

Po porannych czynnościach, przed wyjściem z pokoju zadbał, żeby na jego twarzy, ani w postawie nie widać było, że ma jakieś troski i złapał za klamkę. W pokoju wspólnym czekał na niego Abraxas, którego powitał uśmiechem i obaj udali się na śniadanie. Od Malfoya dowiedział się , że Riddle wyszedł już wcześniej, co dało mu jeszcze dobrą chwilę na mentalne przygotowanie się na kolejne spotkanie z nim. Tym razem nie miał zamiaru okazać żadnej słabości.

Weszli do jadalni. Abraxas ku zaskoczeniu Greya usiadł od razu z brzegu stołu, a nie tam gdzie siedział Tom z całą resztą świty. Aren nie zamierzał narzekać na takie rozwiązanie. Spojrzał w oczy Malfoya, chcąc zapytać o powód, ale zobaczył w nich coś co spowodowało, że zadał zupełnie inne pytanie dość ponurym głosem:

– Czy naprawdę aż tak widać, że miałem z nim rozmowę?
– Wprost przeciwnie. Nie widać po tobie nic, ale podejrzewam, że rozmowa się odbyła. Domyślam się, że nie była przyjemna i żałuję że nie było mnie wtedy przy tobie. Zgaduję, że Riddle zakomunikował ci, żebyś dołączył dziś do nas?

– Widzę, że nie robił z tego tajemnicy. Powiedział wam też może dlaczego stwierdził nagle, że moja obecność byłby tam wskazana?

– Mogłem się spodziewać, drugiego dna... nie, nie powiedział. Dlaczego więc? Podzielisz się tą informacją? Przyznam, że jestem zaintrygowany.

– Będziesz zdumiony. Insynuował, żebym zaangażował się w związek z Roweną. Mam albo udawać, jeżeli tak mi wygodnie, albo też rzeczywiście próbować ją uwieść. To ma pomóc utrzymać sojusz. Ponoć to ona jest głównym trzonem drużyny Ilvermorny

Gdyby nie wrodzone opanowanie i maniery, które wpajano mu od dziecka, Abraxas upuściłby trzymaną w ręku łyżeczkę. To nie miało sensu! Przecież sama relacja Greya ze spotkania w Atarium, wskazywała do czego dąży ta kobieta. Wcześniej Tom nie znosił, gdy ta dziewczyna kręciła się koło zielonookiego. Czyżby zmiany jakie w nim zaszły były tak głębokie? Rozumiał teraz dlaczego Aren miał w nocy podkrążone oczy i koszmary. Grey najwidoczniej dostrzegł jego zaskoczenie i uśmiechnął się z satysfakcją mówiąc:

– Cieszę się, że ty również uważasz to za pochrzaniony pomysł. Przyznam, że jestem w rozterce. Chciałbym pójść na to spotkanie, ale z drugiej strony nie mam ochoty realizować jego planu.

– Wiesz, to i tak nasze ostatnie spotkanie przed eliminacjami. Myślę, że będziemy się na tym skupiać. Tak sobie myślę, że żeby jakoś wybrnąć, mógłbyś na nie pójść i dla niepoznaki zadawać dużo pytań Rowenie, gdy będziemy omawiać ostatnie szczegóły. Taka rozmowa nie będzie dla ciebie zobowiązująca, a Riddle nie będzie mógł ci nic zarzucić. Poza tym ja również będę tam obecny. Mogę interweniować, gdyby dziewczyna za bardzo się do ciebie przystawiała... – zrobił pauzę, wyraźnie na coś czekając, a później uśmiechnął się chytrze i dodał: – To jest ten moment, w którym powinieneś wyrazić swoją wdzięczność dla mojej skromnej osoby. – Aren uśmiechnął się lekko w odpowiedzi, podniósł się ze swojego miejsca widząc zdziwienie w oczach rozmówcy, ujął jego dłonie i wykrzyknął z emfazą, dramatycznym tonem:

– Mój bohaterze!

Abraxas widząc autentyczne rozbawienie na twarzy Arena, poczuł również radość. Wyraźnie udało mu się poprawić humor zielonookiemu. Było mu zupełnie obojętne co pomyślą inni obecni w jadalni. A byli obserwowani przez całkiem sporą grupę osób. Uśmiech Arena sprawiał, że w środku czuł przyjemne ciepło. Wstał również ze swojego miejsca, przyjął ten sam wyraz twarzy co Grey, który wciąż trzymał jego ręce w swoich dłoniach i wyszeptał konspiracyjnie:

– Cena nie będzie niska...

– Jeżeli twoje działania będą skuteczne, nie dbam o nią. nawet jeśli... – przerwał Grey pochylając się nad stołem, by wyszeptać Abraxasowi do ucha końcówkę myśli: – …będziesz chciał użyć mojego ciała...

Na takie dictum blondyn lekko drgnął. Nie zdążył przyjrzeć się twarzy chłopaka w chwili, kiedy to powiedział. Podejrzewał, że nie znaczyło to tego, co chciałby żeby znaczyło. Odpowiedział więc inaczej niż mógłby:

– A jak zawiodę?

– Obaj dobrze wiemy, że nie. Swoją drogą od ciebie będę chciał tego samego o czym sam mówiłem. Wiesz, że doceniam twoją fizyczną pomoc przy eliksirach. Zwłaszcza przy tych niewdzięcznych składnikach...

– Złośliwiec… przyznaj się, że sprawia ci radość obserwowanie moich zmagań z tymi przeklętymi składnikami!
– Oczywiście! Przecież masz dokładnie to samo, kiedy widzisz moje zmagania z runami!
Po tym obaj wybuchli wesołym śmiechem i spokojnie zajęli miejsca. Abraxas skupił się na nakładaniu sobie jedzenia, a Aren zatrzymał na nim na dłuższą chwilę wzrok, rozmyślając. Blondyn zawsze potrafił podtrzymać go na duchu, nawet w najgorszych momentach. Ta przyjaźń była jedną z najlepszych rzeczy jakie go spotkały, chociaż początki nie były łatwe. Ufał mu i wiedział, że mając go w pobliżu, poradzi sobie.

Uwolnił Abraxasa spod swojego spojrzenia i sam zajął się nakładaniem posiłku, a w trakcie postanowił przekazać blondynowi to, czego dowiedział się od Jamesa. Kiedy tylko poruszył temat run, zauważył na twarzy blondyna zainteresowanie, a nawet fascynację. Był pewien, że on sam podobnie reaguje na wzmiankę o eliksirach.

Black zauważył, że Abraxas najwidoczniej postanowił dziś towarzyszyć przy posiłkach tylko Arenowi. Nie był to zły pomysł zważywszy na nastrój Toma. Dowiedział się w międzyczasie, że Grey będzie im towarzyszyć podczas dzisiejszej rozmowy z Ilvermorny. Mieli omawiać między innymi jeden z wielu scenariuszy pojedynku z Tomem… Rozmyślania przerwał mu lekko rozbawiony głos Avery'ego:

–Wydają się dobrze bawić... – nutka zazdrości w jego głosie zwróciła uwagę Oriona, a Edgar widząc, że się zainteresował dodał: – Znam tyle lat Abraxasa, ale chyba pierwszy raz widzę go w takim wydaniu.

Orion podążył wzrokiem tam, gdzie wpatrywał się Avery i z zaskoczenia uniósł brwi. Abraxas i Aren stali w interesującej i niecodziennej pozie. Grey trzymał dłonie Abraxasa. Obaj byli rozbawieni. Zielonooki wyszeptał coś do ucha blondyna i obaj wybuchli radosnym śmiechem. Brzmiał bardzo wesoło i Orion wbrew sobie także się uśmiechnął. Cieszyło go, że widzi Malfoya takim jak teraz. Były też ciemniejsze strony całej sytuacji. Zyskał pewność, że uczucia Abraxasa nie są tylko przelotnym zauroczeniem jak początkowo przypuszczał. Było to rzeczywiście głębokie uczucie.

Mimochodem spojrzał na Toma, który jak się okazało również obserwował tamtą dwójkę. Jego twarz była bez wyrazu do momentu, gdy usłyszał śmiech tamtej dwójki. Wtedy niemal przylgnął spojrzeniem do Arena, patrząc jak urzeczony. Trwało to dobrą chwilę. Do czasu, aż zorientował się co robi i natychmiast odwrócił wzrok.

Orion znał na tyle Toma, żeby zauważyć, że ich Pan był zły na siebie. Westchnął w duchu ciężko czując, że wkrótce będzie go czekać najtrudniejsza decyzja w życiu. Na sercu zaciążył mu ciężar tej decyzji i wizja konsekwencji wyboru.

***

Od rana słuchał wciąż na nowo powtarzanych argumentów Owen i Watson i czuł, że jego irytacja, podsycana wciąż na nowo przez te dwie, rośnie. Usilnie starały się skłonić go do pójścia na przeklęte spotkanie z Hogwartem. Szkoda mu było tracić na to zebranie czasu. Przecież zdawały mu relację z każdego spotkania i znał na bieżąco strategię. Po co wobec tego miałby stawiać się tam osobiście. Hogwartczyków z pewnością nie martwiła jego nieobecność. Był sceptykiem. Przypuszczał, że i tak w pewnym momencie któraś z drużyn wbije tej drugiej sztylet w plecy, ale lepsze to niż bezsensowna jatka, na którą liczą i jury i pewnie widownia.

Nie znosił Durmstrangu, a przynajmniej części z jego uczniów. Być może nastrój wynikał z faktu, że dziś miał większość lekcji z uczniami tej szkoły. Jego partner na zajęciach to jakiś przygłupawy osiłek, który notorycznie traktuje go z góry. Inna sprawa, że w zasadzie nie ma do tego podstaw, ale z uporem godnym lepszej sprawy próbuje stwarzać pozory, że niby tak być powinno. To wszystko sprawiło, że niemal od początku pobytu tutaj oceniał go jako żałosnego osiłka, nie wartego uwagi.

W takim dniu, zupełnie niespodziewanie zaczynało brakować mu towarzystwa zielonookiego hogwartczyka. Z dwojga złego Grey był o wiele lepszym i ciekawszym osobnikiem. Dlatego właśnie miał plan. Zamierzał, wychodząc z ostatnich zajęć, jak najszybciej zniknąć z pola widzenia swoich obu koleżanek z drużyny. Rowena musiała to przewidzieć. Pojawiła się przy jego boku niemal wraz z końcem lekcji i nie odstępowała go na krok:

– Może jednak tym razem przestaniesz z nami tak uparcie walczyć i poświęcisz godzinę na spotkanie. Przecież to niezbyt dużo czasu. Pokaż chociaż, że również zależy ci na tym sojuszu. Musisz tak wszystko utrudniać...?
– Nie zależy mi na tym sojuszu, co nie znaczy, że nie widzę jego dobrej strony. Przekaż mi wszystko co ustalicie, tak jak zwykle po spotkaniu – rzucił krótko James czując, że Owen jest wściekła. Ukrywała to doskonale. Na zewnątrz zupełnie tego nie okazywała, ale znał ją na tyle, by się zorientować po kilku drobnych szczegółach.

– Nie zapominaj co jesteś winny Nessie... Co winna jest twoja rodzina... Zachowujesz się niewdzięcznie. Naprawdę tak bardzo odczułeś, że wybrałyśmy cię do Turnieju? Masz doskonałe predyspozycje, atuty, ale z nich nie korzystasz. Nie sądzisz, że najwyższa pora odwdzięczyć się? Nie wiem dlaczego zaszła w tobie tak diametralna zmiana... jak sądzę zdajesz sobie sprawę z faktu, że tak drobny szczegół, że nie jesteśmy w Ilvermorny niewiele zmienia...

– I tutaj się mylisz. To zmienia bardzo wiele. Pilnuj własnego nosa, a być może nawet i swoich tyłów. W końcu człowiekowi mogą przytrafić się różne rzeczy… zwłaszcza w najmniej spodziewanym momencie... Boisz się? Prawidłowo. Strach jest dobrym uczuciem. Pozwala słabszym przetrwać... – uderzenie na policzku przekonało go, że jego słowa dotarły do świadomości Roweny. Nie zrobiło to na nim żadnego wrażenia. Patrzył na nią z politowaniem, co jeszcze bardziej ją wzburzyło:

– Ty... Starałam się… naprawdę… nie mogę dłużej tolerować takiego zachowania z twojej strony! Bądź pewien, że gdy przybędą...

– To wiele ułatwi. Liczę na te konsekwencje. W końcu gdy on poczuje to na własnej skórze... – James przerwał słysząc znajome głosy w oddali. Niedługo potem zidentyfikował Nessę, Riddle'a i Malfoya. Rzucił ostatnie nieprzyjemne spojrzenie na Owen i mijając całą grupę poszedł dalej.

To było naprawdę denerwujące. Rowena wyzwalała w nim najgorsze emocje. Wszyscy byli tak bardzo fałszywi... patrzenie na wzajemne podchody pod zasłoną wspólnych działań budziło w nim sprzeciw, wściekłość i poczucie beznadziejności. Kiedy to pomyślał usłyszał nagle:

– James! Cieszę się, że cię wiedzę!

Poderwał głowę do góry, widząc biegnącego w jego kierunku Arena Greya. Widocznie gdzieś się spieszył. Zdumiała go druga wypowiedziana przez zielonookiego chłopaka kwestia, ale o dziwo nie wyczuwał w niej kłamstwa. Odpowiedział jednak w swoim stylu:

– Czego chcesz?

– Skoro idziesz w tym kierunku, to chyba jednak obrałem złą drogę... – powiedział w zamyśleniu zielonooki, zupełnie nie reagując na jego uszczypliwy ton. Widocznie przywykł do niego w trakcie wspólnych zajęć. Grey zawsze ignorował wszystkie zgryźliwości z jego strony co pozwalało uzyskać kompromis i jakoś współpracować. Po zastanowieniu Aren zaproponował: – Możesz mnie zaprowadzić na miejsce spotkania? Podejrzewam, że również tam idziesz.

– Dołączasz dzisiaj do nich? – zapytał zaintrygowany James pamiętając z opowiadań dziewczyn, że chłopak był wcześniej wykluczany z tych zgromadzeń.

– Tak jakoś wyszło... Chciałbym poznać ustalony plan działania. Więc jak, idziemy?
Przez chwilę Hill analizował w głowie słowa chłopaka i doszedł do wniosku, że skoro on się tam znajdzie, spotkanie na pewno nie będzie aż tak nudne i przewidywalne. Mógł założyć, że zapewni mu to dodatkową rozrywkę. W końcu sam z pierwszej ręki wiedział, jak bardzo nieobliczalny potrafił być Aren Grey. Poza tym chciał zobaczyć minę Roweny. Będzie z pewnością bezcenna. Widział przecież jej wysiłki w celu zwrócenia na siebie uwagi zielonookiego... W zasadzie bardzo chętnie, osobiście postara się pokrzyżować jej plany. To będzie jego zemsta za to, że śmiała mu dziś grozić.
– Chodź za mną – zarządził krótko, zawracając i prowadząc hogwartczyka do jednego z pustych pomieszczeń na trzecim piętrze, gdzie odbywały się spotkania obu grup.

Droga nie zajęła im zbyt wiele czasu. Aren w duchu był zadowolony, że spotkał Jamesa. Rozmowa z Beerym w sprawie zaliczenia z eliksirów trochę się przedłużyła i musiał sam dotrzeć do miejsca spotkania. Abraxas tłumaczył mu parokrotnie jak tu dojść, ale Aren nie był pewien, czy udałoby mu się to bez Hilla.

Weszli do klasy i okazało się, że pozostała czwórka już była na miejscu. Grey ruszył w stronę Abraxasa chcąc przy nim usiąść, ale drogę zastąpiła mu Rowena. Tylko cudem powstrzymał się od ostrego warknięcia na nią. Ona natomiast entuzjastycznie go przywitała mówiąc:

– Aren! Tak cieszę się, że cię widzę! Tom wspominał, że do nas dołączysz i... James? – dziewczyna przerwała, wyraźnie zaskoczona. Aren zauważył w jej oczach chwilowy błysk złości i to go zastanowiło. Co prawda wiedział, że James odstaje od własnej drużyny, jednak z obserwacji wynikało, że robił to dobrowolnie. Oczywiście inną kwestią było dlaczego to robi, bo chyba jednak tego typu postępowanie nie leżało w jego naturze.

– Przyprowadziłem zgubę. Skoro tu jestem, równie dobrze mogę zostać. Proponuję, żeby nie tracić czasu, abyśmy od razu przeszli do konkretów. Mnie i tego obok, wkrótce czeka szlaban, więc wystarczająco dużo czasu dzisiaj zmarnuję...

– James! Przestań! Siadaj natychmiast i zacznijmy... – przerwała mu Nessa wskazując puste krzesła.

Aren podążył w stronę Abraxasa, zajmując miejsce obok. James zajął krzesło najbliżej brzegu, oparł podbródek o dłoń i machnął ponaglająco ręką. Grey był w duchu rozbawiony. Był pewien, że Rowena przyczepi się do niego, ale wyglądało na to, że Hill działał na nią odstraszająco. To było miłe. Musiał jednak utrzymywać pozory przed Tomem, dlatego zdecydował, że zada kilka pytań. Owen wiodła prym w dyskusji z Riddle, wciąż uśmiechając się do niego, Arena. Wyglądało to trochę karkołomnie. Zielonookiemu chłopakowi w pewnym momencie przyszło nawet na myśl, czy przypadkiem nie bolą ją już od tego mięśnie twarzy.

Czas mijał, rozmowy trwały, ale zupełnie nagle zapadła idealna cisza, spowodowana przez wybuch śmiechu w wykonaniu Jamesa. Na mordercze spojrzenie Watson, wzruszył tylko ramionami, na moment krzyżując spojrzenie z Arenem. Ponownie zachichotał, co Greya zastanowiło. Wyraźnie przyczyną rozbawienia Hilla było coś, co się wiązało z jego osobą. Zastanowił się głęboko, dyskretnie skontrolował ubranie, a nawet sięgnął do swojej głowy sprawdzając, czy aby mu coś nie wyrosło. Wszystko wydawało się być w porządku.

Spojrzał ponownie na Hilla, który teraz wspierał ramiona na stole chowając w nich twarz, ale zdradzały go trzęsące się ramiona. Nie wiadomo co go tak rozbawiło, ale humor zdecydowanie mu dopisywał. To było dosyć nieoczekiwane. Aren zastanowił się głęboko. W sumie sam też by się chętnie pośmiał, bo spotkanie już mu się dłużyło. Było strasznie drętwe i w najwyższym stopniu niekorzystne dla niego.

Wraz z przebiegiem rozmowy czuł coraz większą beznadziejność własnego udziału w przedsięwzięciu, poznając kulisy działania podczas eliminacji. Jego humor pogorszył się, bo poczuł się jak piąte koło u wozu i uczestnik gorszego sortu, kiedy rozmowy skupiły się właśnie na nim. Złościł go Riddle, który czasami to podkreślał. Może nie bezpośrednio, ale na tyle czytelnie, że Aren dobrze wiedział o co mu chodziło. Był problemem dla obu drużyn. Robienie dobrej miny do złej gry było męczące. Chciał już stąd iść. Nawet na szlaban. Kto by pomyślał, że wizja szlabanu będzie tak kusząca. Tymczasem z ust Nessy usłyszał:

– Myślę, że Rowena spisze się najlepiej przy ochronie Arena. Jest dokonała w zaklęciach ochronnych. Jestem pewna, że poradzi sobie. Musimy tylko, jak wcześniej uzgodniliśmy, wyeliminować drużynę Durmstrangu. Malfoy jest partnerem Relina na zajęciach obrony, więc wie gdzie są jego słabe punkty. Masz jakieś obiekcje Tom?

– Żadnych – odpowiedział krótko Riddle, rzucając ostrzegawcze spojrzenie Malfoyowi, który zamierzał coś dodać. Aren natychmiast złapał blondyna za rękę powstrzymując i kiwając przecząco głową.

Na widok tych złączonych dłoni w Tomie nagle się zagotowało. Niepojęte, ale to samo poczuł podczas śniadania, kiedy zobaczył Arena trzymającego dłonie Abraxasa. Coś z nim było wyraźnie nie tak... Przecież nie powinny go w zasadzie obchodzić relacje między tymi dwoma... jego myśli przerwał głos Jamesa:

– Zgłaszam sprzeciw. To oczywiste, że nie będę umiał współpracować z żadnym z was. Proponuję wobec tego rzucanie przeciwzaklęć we własnym wykonaniu. W obronie Greya. Idealna robota do momentu, gdy pozbędziemy się Durmstrangu i staniemy naprzeciw siebie.

– Jesteś bezczelny James. Myślisz, że jak raz przyjdziesz na spotkanie, upoważnia cię to do mieszania i zmieniania naszych planów?

– A czy nie o to chodziło w tych spotkaniach? Chyba, że stworzyliście w czwórkę koalicję, w której tak naprawdę tylko wy macie prawo głosu i zmiany. W takim razie co ja tutaj robię? A może się mylę Roweno? – dodał James uszczypliwie widząc, że trafił w czuły punkt. Owen przez moment się zmieszała, ale szybko odzyskała rezon mówiąc:
– W porządku. Arenie wybierz z kim chciałbyś współpracować do czasu wyeliminowania uczestników Durmstrangu? – zwróciła się do Greya mając oczywiście nadzieję, że wybierze ją.

James nie musiał właściwie czekać na odpowiedź. Wiedział lepiej. Jego podejrzenia się sprawdziły. Aren skwapliwie wybrał jego osobę, a on sam poczuł się głęboko usatysfakcjonowany, kiedy na twarzy Roweny zobaczył zaskoczenie i rozczarowanie. Chwilę później z ust Greya padły słowa, które jeszcze bardziej z pewnością ją dotknęły, ku uciesze Jamesa:
– Sądzę, że Hill ma rację. Jestem pewien, że lepiej ci się będzie współpracować z Nessą... Znacie przecież swoje mocne i słabe strony. Możecie się dzięki temu nawzajem uzupełniać w walce... – Aren skończył i obrzucił otoczenie wzrokiem. Chciał już stąd wyjść. Przy okazji zauważył, że jego decyzja nie spodobała się Tomowi. To dodatkowo pogorszyło mu humor. Z drugiej strony w duchu odetchnął z ulgą. Hill świadomie, czy też nie dał mu szansę ucieczki z zasięgu Roweny. Był mu za to głęboko wdzięczny, niezależnie od jego powodów, dla których podjął taką, a nie inną decyzję.
***

Po spotkaniu Aren miał jeszcze zajęcia, a zaraz po nich szlaban. Myślał, że wzięcie udziału w naradzie jakoś poprawi jego nastrój. Stało się niestety odwrotnie. Tylko jeszcze bardziej upewnił się, że Tom naprawdę chciałby, żeby nawiązał bliższą znajomość z Roweną. Sam nie miał ochoty na takie działania. I nie z jakichś tam moralnych pobudek. W końcu poszedł na randkę w Atarium, by wyłudzić informacje. Problemem był Riddle i jego zachowanie, słowa, postawa, obojętność i wyraz twarzy. Nadal traktował go jak powietrze, albo mało znaczącą jednostkę w tej grupie. To bolało.

Szlaban mieli odbyć w sali Eliksirów. Czekało ich sprzątanie bałaganu po ostatniej lekcji. Już na pierwszy rzut oka Aren wiedział co tu się wydarzyło. Widać było, a nawet jeszcze trochę czuć zapach. Z tych śladów wynikało, że ktoś zbyt szybko dodał sok z pijawek do wywaru z korzenia pokrzywy i kłącza tataraku. Nastąpiła gwałtowna reakcja i wszystko wybuchło oblepiając kleistą mazią pobliskie ławki i meble. Szkoda tylko, że znowu musieli sprzątać coś, co było maziste i szlamowate... Mina Jamesa wyrażała dokładnie to o czym Aren myślał. Wynikało z tego, że w tej sprawie byli wyjątkowo zgodni.
– Wasz opiekun ma pochrzanione poczucie humoru... – stwierdził Hill. Jego wniosek wynikał z faktu, że tym razem to właśnie Beery doprowadził ich na miejsce szlabanu i to jemu James musiał oddać swoją różdżkę.

– Bywa czasem dosyć ekscentryczny... – stwierdził krótko Aren z westchnieniem.

Po tych słowach już w milczeniu zakasał rękawy i wziął się za sprzątanie. Chciał mieć już ten obowiązek z głowy, dlatego nie rozglądał się nawet za tym co robi, czy też nie robi James. Szorował i tarł zawzięcie w nadziei na zajęcie czymś umysłu i tym sposobem pozbycie się dręczących myśli. Niestety po pewnym czasie ze zniecierpliwieniem stwierdził, że te uparcie wracały mimo jego starań. A starał się bardzo. Rozmyślał nawet o eliksirach, ale to też nie pomagało. Jego ukochane mikstury nie dały rady zająć umysłu na tyle, żeby nie dręczyły go okrutne słowa Toma. To był jakiś okropny, przeklęty dzień. Po raz kolejny już Aren ciężko westchnął, na co usłyszał jakby w odpowiedzi:

– Wiesz... przebywanie koło ciebie dzisiaj jest naprawdę męczące. Zrób mi przysługę i pospiesz się. Im szybciej skończymy, tym szybciej się od ciebie uwolnię.

– Co ty możesz wiedzieć?! – warknął w odpowiedzi rozdrażniony prześladującymi go myślami zielonooki chłopak. Miał nadzieję, że Hill zamilknie, ale on spokojnie kontynuował:

– Więcej niż chciałbyś pokazać. To na pewno. Pozwól, że jednak powiem co mam do powiedzenia. Jesteś zły, bo miałeś nadzieję na zmianę w podejściu do twojej osoby, członków własnej drużyny... w zasadzie to nie wszystkich, ale jednego. Zamiast tego brutalnie zderzyłeś się z rzeczywistością. Okazało się, że jesteś uważany za totalnie bezużytecznego. Planowane jest ochranianie ciebie, bo tak wypada zrobić. Mamy przecież sojusz. Zauważyłem też, że relacje między tobą, a głównym uczestnikiem drużyny Hogwartu, są... delikatnie mówiąc złe... wręcz tragiczne. Traktuje cię przedmiotowo i nie ma żadnych skrupułów, by pokazać ci twoje miejsce w szeregu. Poprawka... w zasadzie poza szeregiem. I to właśnie cię boli. Nie próbuj zaprzeczać. Wiesz, że mam rację. To co mówię jeszcze bardziej cię denerwuje i wyprowadza z równowagi, ale...

– Zamknij się! Zamknij się do cholery! – wykrzyczał wzburzony Grey, chcąc przerwać już te raniące go słowa, które w zasadzie urealniły tylko to o czym wciąż myślał. Zacisnął dłonie w pięści ze złości, kiedy James podjął:

– Dlaczego? To przecież twoje odczucia. Tylko je wyartykułowałem. Wytłumacz mi… skoro jesteś zły na takie traktowanie, dlaczego tego nie zmienisz? Odnoszę wrażenie, że aktualnie twoim największym problemem nie jest bynajmniej brak dostępu do magii. Sądzę, że jest nim brak pewności siebie. Nie wiem co zaszło wtedy, gdy zostałeś ranny, ale w ramach dobrej rady powiem jak to widzę. Jeżeli będziesz się wahał, będziesz zwracał uwagę na to co ktoś pomyśli, miał wzgląd na wszystkich, a na Riddle’a w szczególności, to nic nie uzyskasz. Jesteś zbyt ostrożny wobec tego chłopaka, biorąc pod uwagę jego charakter – na te słowa złość wypełniająca Arena nieco zmalała. W jego oczach dało się zauważyć zdumienie, kiedy powiedział:

– Jak ty... ahh! To irytujące słyszeć takie słowa właśnie od ciebie!

– Prawdopodobnie. Jednak podejrzewam, że oprócz mnie nikt by ci tego nie powiedział na głos. Ty sam natomiast, mimo że doskonale zdajesz sobie sprawę z tego faktu i jesteś z tego powodu zły na samego siebie, jakoś nie chcesz, albo nie masz odwagi zmierzyć się z kłopotem. Zdecydowałem, że uświadomię ci to wszystko, ale oczywiście od ciebie zależy co z tym o czym mówię zrobisz. Nikt nie może cię wyręczyć. Sam to musisz zrobić, ale po co to mówię, masz głowę na karku i wiesz o tym doskonale.

– Czemu mi to wszystko mówisz? Dlaczego pomagasz?
– Pomyślmy... może dlatego, że wkurzanie i denerwowanie cię przez wytykanie każdego błędu jest moim hobby. Jeszcze nie zauważyłeś? Dostarczasz mi rozrywki. Z drugiej strony zastanów się... czy kiedykolwiek powiedziałem coś, co nie było zgodne z prawdą?

Te słowa uderzyły Arena. Zastanowił się nad nimi i doszedł w duchu do wniosku, że James mówi prawdę. Mógł mu zarzucić formę przekazywania uwag, złośliwość, ale nie prawdomówność. Cokolwiek mu wytykał, zawsze miał rację. Grey doszedł do tego, ale nie zamierzał wygłosić tej sprawy na głos. Hill i tak wydawał mu się jakoś nazbyt pewny siebie. Poza tym jakoś dziwnie był pewien, że James i bez słów wie, co pomyślał na ten temat. Arenowi trudno było to przyznać przed samym sobą, ale Hill jakimś sposobem rozszyfrował go dokumentnie. Na koniec przemyśleń odezwał się:

– Znowu czytałeś mi w myślach? Jak ty to robisz? To jakaś forma legilimencji?

– Merlinie uchroń mnie przed poznaniem twoich myśli. Nawet bez tego sprawiasz, że boli mnie głowa.

– Więc jak wyjaśnisz odpowiedzi na moje pytania w pokoju z salamandrą? Przecież ich nie zadawałem na głos, bo nie mogłem. Dałeś odpowiedzi na wszystkie.

– Nie wiem, dobra? Nie umiem wytłumaczyć. Nie myśl sobie, że znam odpowiedź na wszystko. Skoro jednak masz siłę, by się ze mną spierać, wykorzystaj ją do czyszczenia. Chcę jak najszybciej stąd wyjść. Zakładam, że ty również.

Po tej konkluzji, do której byli obaj nastawieni pozytywnie, Aren wrócił do pracy. Niestety nie docenili czyszczonej substancji, która z czasem i pewnie pod wpływem reakcji z powietrzem stwardniała i przypominała już teraz trudną do usunięcia skorupę. Zdzieranie jej wymagało sporej siły. Zielonooki chłopak nie mógł się powstrzymać przed narzekaniem. To całe czyszczenie zaczęło się przedłużać, a on był już skonany. James wtórował mu od początku w narzekaniach, co jakiś czas popędzając go, albo marudząc na temat jaki to on jest wątły i słaby.

Arena bawiły te docinki. Przewracał w odpowiedzi na nie jedynie oczami, a frustrację wyładowywał na skorupie, którą starał się sczyścić. Po chwili zaczął nawet podejrzewać, że James stosuje w ten sposób podstęp, który ma go skłonić do takiej właśnie reakcji. To miało sens, patrząc na jego osobowość.

Nadszedł czas kolacji, a oni wciąż byli w Sali Eliksirów. Po posiłku nieoczekiwanie wpadł do nich Beery. Okazało się, że zdziwiła go ich nieobecność na kolacji, dlatego się tutaj pofatygował. Ku cichej radości obu chłopców, nauczyciel dokończył za nich pracę za pomocą magii, oddał Jamesowi jego różdżkę i głośno zaordynował koniec szlabanu. Hill przyjął swoją broń bez słowa, skinął profesorowi głową na pożegnanie i ruszył w stronę wyjścia. Kiedy już chwytał za klamkę, Aren zawołał:

– Hej, James… dziękuję!

Wychodzący obejrzał się na chwilkę i prychnął tylko na te słowa, ale Aren zauważył, że lekko się uśmiechnął zanim zamknął za sobą drzwi. Zajęty myślami zielonooki chłopak, prawie nie zauważał Beery’ego, a tym bardziej tego, że nauczyciel z niejaką ulgą obserwował jego stan i zachowanie. Wciąż zamyślony i rozkojarzony krótko pożegnał się z profesorem i ruszył w stronę kwater Hogwartu.

Czuł ulgę, bo wreszcie przejrzał na oczy i wiedział co ma zrobić. Czuł też jednak i pewne niedowierzanie, że tym, który podsunął mu rozwiązanie, był właśnie ten zgryźliwy, złośliwy i opryskliwy Hill. Szedł szybkim krokiem, a w głowie układał plan działania. James miał rację, musiał to przyznać. Od początku jego relacje z Tomem były popieprzone i zawsze zaczynali je nie z tej strony z której trzeba. W efekcie zapewniali sobie emocjonalną huśtawkę. Inaugurowali jakiś temat, oczywiście ze złej strony, dochodzili do jakiegoś tam kompromisu, po czym rzucali się sobie do gardeł.

Dziwaczne i bezsensowne, ale tacy właśnie byli. Obawiał się, że to już być może będzie standard ich zachowań, również w przyszłości. Harmonia, czy choćby pełen kompromis chyba były poza ich zasięgiem. Byli co prawda podobni, ale jednak ich podejście do pewnych spraw różniło się diametralnie. I to było właśnie podstawą, która sprawiała, że zauważali siebie nawzajem.

Po pewnym czasie Aren dotarł do drzwi pokoju wspólnego uczestników Turnieju z Hogwartu i wszedł do środka. Cała grupa Toma była tu w komplecie. Szybko zauważył, że miejsce na kanapie obok Toma pozostało wolne. Wciąż pamiętał wykład o hierarchii, który swego czasu przedstawił mu Orion. Co prawda zwykle niezbyt zawracał sobie nią głowę, ale tym razem świadomie w podtekście miał ją na uwadze.

Oczywiście natychmiast, kiedy minął wejście, został zauważony. Tom jednak zignorował go kompletnie. To go tylko bardziej zmotywowało do działania. Spokojnym, pewnym krokiem podszedł, przeprowadzany zdumionymi spojrzeniami członków grupy, wprost do kanapy zajmowanej przez Riddle’a i zajął miejsce obok czerwonookiego, pozostawiając między sobą, a nim pewną odległość. Teraz już wszyscy utkwili w nim wzrok, włącznie z Tomem. Aren w duchu uśmiechnął się na to, ale na zewnątrz utrzymał maskę spokoju.

W zasadzie nie miał pomysłu od czego zacząć rozmowę, więc poruszył pierwszą kwestię, która przyszła mu do głowy już dużo wcześniej. Uważał, że nie powinien już z nią dłużej zwlekać. Przypuszczał co prawda, że w świetle tego, że niemal wszystko co do eliminacji zostało już ustalone, jego pomysł mógł nie przejść, ale nie zamierzał odpuszczać. Musiał przecież jakoś zapoczątkować dyskusję:

– Mam pomysł jak możemy przejść przez eliminacje. Nie chciałem o tym wspominać przy uczestnikach z Ilvermorny. Ten plan na pewno złamałby sojusz, choć istnieje szansa, że dałoby się to również załatwić w jakiś okrężny sposób. Byłoby to jednak trudniejsze i nie byłby mowy o...

– Wszystko mamy już uzgodnione. Niczego nie będziemy zmieniać tym bardziej, że nie masz pewności co do własnego planu. To nie rokuje dobrze. Jeżeli chcesz tracić czas na zastanawianie się nad takimi trywialnymi rzeczami, możesz od razu poprosić o dyskwalifikację – uciął krótko Tom, wracając do rozmowy z pozostałymi.

To było do przewidzenia i w zasadzie Aren spodziewał się takiego efektu swoich starań. Teraz jednak miał przekonanie, że coś robi i nikt, włącznie z nim samym, nie byłby w stanie stwierdzić, że nie próbował. Drażniło go, że Tom mówiąc do niego obrzucił go jedynie przelotnym spojrzeniem. To tak, jakby go niemal nie zauważał. Mówił także bez śladu emocji, co tylko bardziej zezłościło Greya. Właśnie to chciał zmienić…

Przez kilka minut siedział w ciszy, czując na sobie od czasu do czasu spojrzenia innych. Nie ruszył się z miejsca ani o milimetr, patrząc uparcie na Riddle'a. Dosłownie zabijał go teraz wzrokiem. To jednak najwyraźniej nie wystarczało. Cierpliwość zielonookiego wyczerpywała się już. Doszedł wreszcie do konkluzji, że skoro Tom potrzebował czegoś więcej, żeby zwrócić na niego uwagę, to proszę bardzo. Opracował w myśli plan i zaczął bezzwłocznie jego realizację. Na początek, żeby zwrócić na siebie uwagę i zaskoczyć oponenta, Grey podniósł głos:

– Spójrz na mnie cholerny dupku! – zaskoczone spojrzenie Toma spoczęło na nim natychmiast i zatrzymało się na jego twarzy. Miał jego pełną uwagę i należało to wykorzystać.

Zielonooki nie przedłużając przybliżył się do tego czerwonookiego dupka i nagłym ruchem chwycił za zielonosrebrny krawat. Przyciągnął Riddle’a do siebie tak, że praktycznie stykali się nosami, zmuszając go do skupienia się wyłącznie na nim, na Arenie. Dezorientacja w czerwonych oczach i jakaś dziwna pewność we własnym sercu, skłoniła Greya do przekonania, że Riddle nie odepchnie go i nic mu nie zrobi. Dezorientacja powoli zmieniała się w zainteresowanie i Grey pogratulował sobie w duchu. Po chwili w czerwonych oczach pojawiło się jeszcze coś innego... emocja bardzo ulotna, ale znajoma. Nie była zła. Czas był najwyższy na kontynuację, więc Aren przemówił:

– Posłuchaj mnie bardzo uważnie Tom... Przysięgam, że postaram się o to, żebyś podczas Turnieju i nie tylko... żebyś nigdy więcej nie spojrzał na mnie tak jak jeszcze niedawno. Będziesz patrzył tylko i wyłącznie na mnie. Sprawię, że nie odwrócisz ode mnie wzroku. Przygotuj się!

Po tym oświadczeniu puścił krawat i wstał ze swojego miejsca rzucając w stronę Toma kpiący uśmiech. Odwrócił się i skierował do swojego pokoju. Po raz pierwszy od wypadku czuł wewnętrzny spokój i przekonanie, że w końcu zrobił coś dobrze.

Cisza po odejściu Arena przyciągała się ponad miarę. Nikt nie śmiał powiedzieć słowa. Tom widział to, ale nie przerywał tego milczenia. Sam po raz pierwszy czuł się zdezorientowany. Nikt jeszcze nie śmiał zwracać się do niego takim tonem, jak przed chwilą Grey. Nie wspominając już o jego działaniach. Nie znosił kontaktu fizycznego i przekląłby każdego za to, że śmiał go dotknąć. Zrobiłby to w ciągu sekundy i bez wahania. Aren stanowił najwyraźniej wyjątek. Był tak blisko, że Tom czuł na sobie jego oddech, widział siebie w tych przeklętych ale i cudownych oczach. Poczuł w sercu iskrę, którą próbował zdusić. Próbował… w tym wypadku było słowem kluczowym.

Czy właśnie to czuł wcześniej? Tą ekscytację, zainteresowanie, napięcie. Te oczy... nie widać już w nich była ani krztyny wahania, żadnego strachu przed nim... To było... niepojęte... Ranił go i odpychał, a zielonooki jednak walczył i wciąż tu był... najwidoczniej chciał zostać... chciał być przy nim. Chciał, by na niego patrzył... Aren Grey... z tym chłopakiem zdecydowanie coś było nie tak... Czy to właśnie dlatego wcześniej również zwrócił na niego uwagę? W zasadzie to co stało się przed chwilą było dość zabawnym doświadczeniem. Ten chłopak swoim zachowaniem przekroczył tyle granic, ile nikt inny by nie śmiał. Nikt inny nie zdecydowałby się na przekroczenia nawet jednej z nich. Baliby się o swoje życie.

Ta myśl spowodowała, że Tom zaczął się śmiać, czując w środku ekscytację, której nie potrafił już zdusić. Jakimś cudem poczuł się tak, jakby ktoś zdjął mu ciężar z ramion. Nawet nie zdawał sobie sprawy, że go dźwiga. Wciąż miał jakiś cień świadomości, że nie powinien dopuszczać tak blisko tego chłopaka. Nie był już jednak w stanie ignorować go po takiej deklaracji. Kto by nie czuł ciekawości zwłaszcza po takim, a nie innym przedstawieniu sprawy.

Odesłał ruchem dłoni grupę, której członkowie powoli zaczęli się zbierać. Sam nie czekając na ich rozejście się wstał i ruszył do własnego pokoju. Zanim w nim zniknął, usłyszał jeszcze cichy śmiech Edgara, który podekscytowany powiedział do pozostałych:
– Aren wrócił!