wtorek, 24 kwietnia 2018

Rozdział 28: Rosnące uczucia


I kolejny rozdział :) by nie przeciągać, dziękuję ślicznie za poprzednie komentarze: 

Anonimowy: Haha, raczej długości rozdziałów już nie chcę zwiększać bardziej niż to co mam obecnie :) W tym rozdziale znajdziesz odpowiedzi na większość pytań z poprzedniego rozdziału, wierzę, że będziesz usatysfakcjonowana ^^. Oh tak, Beery jest stosunkowo tajemniczą postacią, spodziewałaś się takiego obrotu spraw gdy wprowadzałam tą postać? ;) Również pozdrawiam ;* 
Kiminari: O matko co za imponująca ściana tekstu! Mam nadzieję, że konkurs był satysfakcjonujący. Cóż cieszę się, że jednak w końcu przebrnęłaś przez część która była dla ciebie ciężka ^^ Cieszy mnie, że spodobała ci się postać Abraxasa, naprawdę ma zaskakującą popularność, ale sama go kocham <3 Teoria rdzeni... w ciężko mi coś więcej o tym napisac a ile ma Tom? Nie myślałam o tym, przyznaję sie bez bicia. Co do odporności Arena na trucizny, to cóż... milczę uparcie, ale ciekawa hipoteza z bazyliszkiem :) Beery w końcu założy swój fanklub, bo jego popularność ciągle wzrasta, no kto by się tego początkowo spodziewał :D. Tom jest bardzo zazdrosny, ale taki uro Przeznaczonych, wciąż nie uświadomionych w dodatku. Rudolf czeka na swoją kolej, ale po ostatniej akcji tak szybko nie będzie się wychylał ponad szereg. Cóż nie wymagam komentowania procesów warzelniczych, ale wiedz, że są one intergralną częścią Signum i są ważne. No biedny Malfoy... co tam u niego w tym rozdziale. Cieszę się, że udało ci się wczuć w postacie podczas czytania. Również bardzo lubię moment z herbatą, Orion pewnie już nie do końca ^^ Dzięki za tak mega obszerny komentarz ;* 
Queen of the wars in the stars: Haha dwa rozdział naraz? To miałaś sporo do czytania <3 Jednak w końcu znalazłaś czas na rozdziały i to w podwójnej odsłonie :) Kurczę gdy widzę, że nie dopuszczasz do siebie , że rozdział mógłby być zły napawa mnie nieco przerażeniem czy sprostam oczekiwaniom ^^ jednak mam nadzieję, że daję radę. To nie była ostatnia wzmianka o Brutusie Malfoyu, ale zajął już niechlubne pierwsze miejsce strącając Rudolfa o najbardziej nie lubianą postać.  Homoseksualny...Boże płaczę ze śmiechu...xD Ciag dalszy twojego komentarza dalej powodował u mnie uśmiech zwłaszcza fragment z kwiatkami i siadaniu na kolanach Czarnego Pana. Piękne. Aren najwidoczniej ma wpisane w genach, że potencjalni przyszli Czarni Panowie jak i obecni muszą się nim zainteresować, nie wróżę mu chyba dzięki temu łatwej przyszłości ^^. Gdyby Aren nie został wybrany pewnie aż tak bardzo by się nie zaangażował w szukanie informacji, ale jednak Grey jest, więc... wiadomo :) Co Aren może zrobić Brutusowi? Wbrew pozorom nie jest taki bezsilny ^^ Może po tym rozdziale wysuniesz jakieś wnioski <3 Cieszę się, że udało ci się wczuć w "scenę łazienkową" oraz odczucia Malfoya. Orion juz zdecydowanie będzie miał awersję do cukru po spotkaniu z Tomem i "Arenowej herbaty" Eh Beery, no kto by się sp[odziewał po nim jak go wprowadzałam, dziękuję za słowa uznania ;*. Jeszcze nawet mi nie w głowie by przestać pisać, bo za dużo pomysłów w głowie siedzi. Dziękuję moja droga za komentarz i miłej lektury! 

Betowała: Matonemis




Rozdział 28: Rosnące uczucia

Abraxas nie był w stanie kontrolować swoich napadów szału. Już po drugim Aren odkrył pewną prawidłowość. Kiedy po usilnych staraniach udało mu się wreszcie objąć i przytulić Malfoya, atak po niedługiej chwili ustąpił. Niestety o tą bliskość Grey musiał zawsze walczyć, co było za każdym razem niebezpieczne i wymagało włożenia wielkiego wysiłku. Musiał poskromić agresywnego chłopaka siłą po to, by próbować uciszyć atak w jedyny sposób, który jak się okazało był skuteczny, czyli przytulić go i nie dać się odrzucić.

Aren przeżył takich ataków jeszcze kilka i po każdym wyglądał gorzej. Kiedy po kolejnym zerknął w jedno z luster stwierdził, że powoli zaczyna wyglądać jak ofiara przemocy domowej. W jego głowie pojawiło się po pewnym czasie kolejne porównanie. Jego pożałowania godny wygląd zewnętrzny równie dobrze mógł spowodować Dudley z kolegami, gdyby postanowili zrobić sobie z niego worek treningowy. W porównywalny sposób czuł się też obolały. W końcu pamiętał te chwile, kiedy nie zdołał im na czas uciec. Grey westchnął ciężko i postarał się choć trochę doprowadzić strój do porządku. Po chwili z kolejnym westchnieniem dał sobie spokój. Niewiele to dało.

Obejrzał się na nieprzytomnego Abraxasa. Pomimo posiadania całkiem pokaźnego zaplecza medycznego, jak na razie niewiele środków zastosował, głównie ze względu na możliwe, trudne do przewidzenia niekorzystne interakcje z nadal mu nieznanymi składnikami zastosowanego na Malfoyu eliksiru. Dlatego bardzo go cieszyło, że przytulanie blondwłosego chłopaka dawało tak zbawienne skutki.

Zielonooki Ślizgon potrząsnął głową i na powrót zajął swoje miejsce przy chorym, wzdychając ciężko ze zmęczenia. Przetarł oczy i twarz żeby się trochę rozbudzić i pomyślał, że jak tylko Malfoy dojdzie do siebie nie podaruje mu. Będzie musiał się odwdzięczyć. Po krótkim zastanowieniu wiedział już co wymusi na Abraxasie. Zaciągnie go do pomocy w eliksirach. Będzie musiał robić te wszystkie okropne rzeczy, których on, Aren nie lubi. O tak, będzie przygotowywał i odmierzał śluzy płazów i kroił oślizgłe płazy i robaki. Tego zielonooki nie znosił najbardziej i uważał za najlepszy sposób na odebranie długu. Już wyobrażał sobie reakcje Malfoya, na które oczywiście nie zamierzał zwracać najmniejszej uwagi. Te wszystkie narzekania, marudzenia, krzywienia się i słowa obrzydzenia... zamierzał je ignorować. Nie wątpił też, że po niezbędnej i w mniemaniu Abraxasa koniecznej porcji ostentacyjnych narzekań, blondyn wykona co będzie musiał.

Aren kontrolnie zerknął na nieprzytomnego i stwierdził, że w jego stanie nic się nie zmieniło. Zanurzył się więc w rozmyślania. Martwił go fakt, że rdzeń magiczny blondwłosego Ślizgona stopniowo się wyczerpywał. Jak wiedział z własnego doświadczenia było to niebezpieczne. Poza tym zbliżał się Turniej i młody Malfoy musiał mieć czas, by zregenerować swój rdzeń. Już drugi, albo i trzeci raz Grey dochodził do tego punktu w swoich przemyśleniach zastanawiając się jak zatrzymać proces ubywania magii Abraxasa, ale jakoś póki co nie był w stanie niczego sensownego wymyślić. Frustrowało go też, że jedynie w nikłym stopniu może pomóc Malfoyowi w niwelowaniu bólu fizycznego. O bólu psychicznym i halucynacjach nie wspominając. Odkąd dowiedział się, że w trakcie tworzenia tego piekielnego eliksiru posłużono się magią krwi, poczuł się bezsilny, ale nie powstrzymywało go to przed intensywnym rozmyślaniem.

Poczuł jak oczy powoli mu się zamykają ze zmęczenia, a nie mógł sobie pozwolić na odpoczynek. Wstał i podniósł ręcznik, którym obmywał chorego, zmoczył go i zaczął przecierać twarz i szyję blondyna. Przy tej czynności ze smutkiem stwierdził, że Malfoy wygląda coraz gorzej. Jego jasna karnacja jeszcze bardziej pojaśniała. Był przeraźliwie blady, prawie przezroczysty z zapadłymi policzkami i zmęczeniem wypisanym na twarzy. I ten jego rzężący, nierówny oddech... brzmiał okropnie. Bez wątpienia wszystko to było skutkiem wyczerpania magicznego. Szczególnie niepokojące były wahania temperatury, jakie dotykały Abraxasa. Raz był rozpalony do tego stopnia, że gorąco z niego buchało, a innym razem trząsł się z zimna. Aren musiał być czujny i obserwować te zmiany, by na czas zdążyć z odpowiednimi maściami. Niestety brak odpoczynku zaczął odbijać się na ratowniku, stąd zamykające się oczy, ciężkie i szczypiące powieki. Aren skończył pomagać Malfoyowi i znowu przy nim usiadł. Nie miał w tej chwili już nic do roboty, więc zamyślił się głęboko... Musiał się zdrzemnąć, bo obudził go kaszel Abraxasa. Jak zwykle kaszlał krwią. Grey szybko zaczął stosować opracowane już na taki moment środki zaradcze. Kiedy kaszel ucichł podał eliksir wspomagający i pobudzający organizm do produkcji krwi, później zastosował maść ułatwiającą oddychanie i to było wszystko co mógł zrobić. Uważał swoją pomoc za kroplę w morzu potrzeb, ale przynosiła ona choremu jakąś tam ulgę, dlatego z niej nie rezygnował. Na koniec westchnął ciężko, przysiadł przy blondynie i nawet nie wiedział kiedy oczy mu się znowu zamknęły.

Ze snu wybił go ostry ból dłoni i głęboki, choć cichy pomruk. W pierwszej chwili nie wiedział o co chodzi, ale już w następnej zorientował się co to było. Agresja zakradła się do niego i mocno ugryzła do krwi, pewnie z myślą o obudzeniu go. Tak przynajmniej sądził. Niedługo jednak trwało zanim księga wyprowadziła go z błędu. Zatrzymała się na wyciągnięcie ręki od chłopaka i nagle rozbłysła oślepiającym światłem. Zaskoczony i oślepiony Aren przymknął oczy, a kiedy je otworzył, aż wstrzymał oddech. Agresja była otwarta. Grey zastanowił się krótko, po czym wyciągnął ręce i wziął tomiszcze na kolana. Na otwartej stronie powoli pojawiła się znana mu już wcześniej strona tytułowa:

Agresja: Księga Tajemnic

Myślał, że to było wszystko co księga miała mu do zaoferowania, ale już po chwili zorientował się, że nie. Poniżej tytułu zaczęły pojawiać się kolejne słowa:

Tylko wybrana krew pozwala odkryć moje tajemnice”

Nicolas Grey.

Aren zamrugał szybko z niedowierzaniem. Poczuł coś dziwnego w środku na widok nazwiska. Poza tym zwrot magia krwi i wspomnienie ugryzienia przez tomiszcze jakoś tak połączyły mu się teraz w jedno. Zerknął szybko na dłoń, ale okazało się, że rana zdążyła się już zagoić. Czyżby ten Nicolas... jęk bólu ze strony Abraxasa spowodował, że zielonooki chłopak rozproszył się i myśl uciekła mu z głowy, za to on sam z niepokojem przeniósł wzrok na chorego. Blondyn wciąż był nieprzytomny.


Kiedy powrócił wzrokiem do Agresji okazało się, że ta wciąż otwarta była na stronie tytułowej. Aren wyciągnął rękę i chciał odwrócić stronę, ale nie dał rady. Kartki sprawiały wrażenie litej skały. Chłopak zmarszczył czoło w skupieniu rozmyślając jak to zrobić i po chwili jego wzrok padł na wers poniżej tytułu. Niedługo później wstał, podszedł do swojej torby, wyciągnął z niej niewielki nożyk do cięcia ziół i wrócił na miejsce. Przeczytał jeszcze raz sformułowanie „rodowa krew” i westchnął ciężko. Zamierzał sprawdzić, czy jego krew zostanie uznana za odpowiednią, by przeczytać cokolwiek więcej z tej dziwnej książki. Przesunął lewą dłoń nad Agresję i naciął ją trzymanym nożykiem. Dobrą chwilę patrzył jak jego krew plami lekko żółtawe strony. Po pewnym czasie okazało się, że tomiszcze wchłonęło czerwone krople jak gąbka i pobrudzone strony znowu były czyste, a wielka księga mruknęła cicho i kartki zaczęły się szybko przekręcać. Znieruchomiały odsłaniając znany już Arenowi skądinąd obrazek prezentujący niezbyt ładny rdzeń magiczny charakterystyczny dla magii krwi. Poniżej był tekst, który chłopak zaczął czytać:
Magia Krwi

Długo się zastanawiałem, czy umieścić tutaj tą informację.
Było nie było jest to moja specjalizacja, która spowodowała,
że zostałem odrzucony przez społeczeństwo magiczne.
Badania nad tą dziedziną magi bardzo często kończyły się źle.
Moja rodzina jednakże, zdawała się mieć do magii krwi szczególne zdolności.
Umiejętności pozwalały nam zgłębiać możliwości jakie dawała ta dziedzina magii.
Nigdy jednak, żaden z przodków nie śmiał badać tego co ja.
Kiedy zorientowali się czym się zajmuję... ich reakcja była do przewidzenia.
Brałem ją pod uwagę i dlatego nie poczułem się zszokowany.
Zostałem wydziedziczony i przybrałem nowe nazwisko – Grey.

Uważam, że magia krwi nie musi być kojarzona tylko z czarną magią.
Lata badań pozwoliły mi dojść do zgoła innych wniosków. Efekty doświadczeń
dały mi nie raz szansę na uratowanie życia mojej drugiej połowie, którą pociągały
różne dziwne, czarnomagiczne, niezbadane przedmioty i zaklęcia.
Jej badania dawały czasem marne efekty, najczęściej mało przyjemne
i trzeba było idąc na ratunek działać błyskawicznie.
Rdzeń, który widzisz powyżej czytelniku, należy do mnie.
Przyznaję, nie jest najpiękniejszy, jednak jest to część mojej osoby.
Czytając uznasz go pewnie za przekleństwo, jednak uwierz mi, tak nie jest.
Powinieneś uznać to za dar, który uczynił mnie i Ciebie też uczyni, silniejszym.

Agresja została zaklęta tak, by móc pomagać moim następcom,
którzy tutaj zajrzą. Ma wspierać ich w trudnościach.
Trudnościach, przez które sam przechodziłem.
Borykałem się z nimi przez większość mojego życia, ale pokonywałem je.
Z drugiej strony modlę się do Merlina, by nie musieli oni przechodzić przez to co ja.
Od razu muszę oznajmić, że nie mogę opisać każdego aspektu tego rodzaju magii
i tego kierunku, w którym w jej ramach poszedłem, ponieważ ta odnoga rdzenia, która
tworzy się wewnątrz maga jest u każdego inna i bywa nieco nieobliczalna.
Jedno jest pewne. Żeby ułatwić sobie życie postaraj się, ty który to czytasz,
zaakceptować zmiany i możliwości, które dzięki nim osiągasz.
Przyjmij je jako swoisty dar i ścieżkę rozwoju.
Tak będzie dużo łatwiej i nie będziesz musiał tracić sił i czasu
na walkę z własnym rdzeniem magii krwi. Chcesz się o tym przekonać?
Wystarczy zajrzeć w głąb siebie. Od razu to dostrzeżesz...

Tekst nagle się urwał i Aren poczuł, że autor zachęca go do tego o czym pisał. Rozmyślał jednak aktualnie nad czym innym. Owszem, Kasandra mówiąc o tym co widziała wewnątrz niego dała wyraźnie do zrozumienia, że ma kilka rdzeni magicznych. Domyślił się już tego, który był związany z animagią, ale zaskoczyła go możliwość, że ma w sobie rdzeń związany z magią krwi. Pokręcił głową z niedowierzaniem i jeszcze raz przeczytał sobie tekst z Agresji. Upewnił się dzięki temu, że faktycznie tak może być. Przekonać się o tym mógł tylko w jeden sposób, a mianowicie stosując się do instrukcji wynotowanych z książek o rdzeniach magicznych.

Wstał, znowu podszedł do swojej torby i wydobył z niej zwój z tymi informacjami i swoją różdżkę, po czym wrócił na miejsce. Uważnie przeczytał tekst na zwoju, ujął w dłoń różdżkę z dziwnym uczuciem, bo nie robił tego przecież bardzo dawna. Wskazania jednak były bardzo wyraźne. Różdżka powinna stanowić pewien bufor pomiędzy jego magią pierwotną, a magią tworzenia. Musiał się skupić, więc zamknął oczy starając się poczuć swoją magię. Po chwili już było wiadomo, że najpierw musi oczyścić umysł, bo rozmaite myśli przelatywały mu chaotycznie przez głowę notorycznie go rozpraszając. Wciąż z zamkniętymi oczami postarał się uspokoić i wyciszyć. Zajęło mu to dłuższą chwilę, ale zupełnie nagle okazało się, że widzi coś więcej niż ciemność. Na początek trochę niepewnie rozejrzał się po najbliższej okolicy i upewnił, że faktycznie ma przed sobą magiczne rdzenie. Widział je przecież już wcześniej na obrazkach książek. Nie mógł się mylić. Ustaliwszy to, zwrócił wzrok na największy rdzeń. To był jego rdzeń główny i niestety nadal nie wyglądał najlepiej. Miał bardzo przytłumiony blask. Właściwie to ledwo się tlił złocistym kolorem. Zielonooki dopiero teraz, kiedy naocznie przekonał się w jakiej kondycji znajduje się jego rdzeń główny uwierzył w pełni, że przyjdzie mu jeszcze długi czas poczekać, aż jego magia się zregeneruje.

Od głównego rdzenia odchodziła gruba nić, która lśniła niesamowitym, pełnym migotliwych iskierek blaskiem. Bez wątpienia ten rdzeń odpowiadał za animagię. Niewiele się zastanawiając, Aren udał się w jego kierunku, by lepiej się przyjrzeć. Wewnątrz widać było piękne zwierzę, w które przemieniał się podczas praktykowania tej dziedziny magii i którego instynktów odczuwanych w trakcie przemiany wciąż jeszcze nie potrafił opanować. Chłopak wyciągnął rękę, by dotknąć zamkniętego w rdzeniu zwierzęcia, ale ono nagle skurczyło się i zwyczajnie uciekło przed dotykiem. Grey patrzył na to z niedowierzaniem, a na końcu stwierdził z pewnym fatalizmem, że w jego przypadku oczywiście nic nie mogło przebiegać podręcznikowo. Zawsze musiały wystąpić jakieś anomalia. Pocieszał się jedynie tym, że kiedy próbował przemian wszystko odbywało się tak jak należy, więc chyba nie było tak źle. Obiecał też sobie przy okazji, że wznowi ćwiczenia ze szczególnym naciskiem na konieczność ujarzmienia zwierzęcia w sobie i zachowania jasności umysłu w kosmatym ciele.

Skończył kontemplować bijący jasnością rdzeń i powrócił przed przytłumione, złote światło głównego pnia. Nie musiał się bardzo wysilać, by po drugiej stronie zauważyć kolejną nić. Nie była tak gruba jak animagiczna, ale była. Zielonooki chłopak uważnie się jej przyjrzał i odetchnął z pewną ulgą, kiedy nie zauważył na niej spływających kropli krwi. Nić wyglądała na niedawno powstałą i jeszcze nie do końca wykształconą, ale nawet ona była jaśniejsza od jego głównego rdzenia. Na pierwszy rzut oka widać było, że ona również bez dwóch zdań odbiegała od książkowego wizerunku. Aren był skonfundowany jej widokiem, a raczej tego, co tą nić oplatało. Były to kolczaste gałązki pnących róż z pączkami kwiatami. Kiedy chłopak powodowany ciekawością zbliżył się, próbując dotknąć jednego z kwiatów, najbliższa łodyżka błyskawicznie oplotła jego rękę wbijając się w nią kolcami. Chłopak oczekiwał bólu, ale ten nie nadszedł, choć widział spływające stróżki krwi. Kiedy krew dotarła do jednego z pąków, ten lekko rozchylił swoje płatki. Jeśli Grey miałby jakiekolwiek wątpliwości, czy ten oryginalny rdzeń jest aby na pewno związany z magią krwi, to właśnie teraz otrzymał odpowiedź. Miał już pewność.

Z niedowierzaniem pokręcił głową bo zrozumiał, że skoro wykształcił się u niego tego rodzaju rdzeń, to musiał użyć kiedyś przynajmniej raz magii krwi... Nie przypominał sobie takiego faktu, choć poświęcił dobrą chwilę na rozmyślania.

Próby dojścia do sedna sprawy zostały gwałtownie przerwane i Aren nagle wrócił do realnego świata, przywołany silnym uderzeniem, które zafundował mu w kolejnym ataku szału Malfoy. Zanim Grey na dobre rozejrzał się w sytuacji, Agresja dopadła Abraxasa i mocno ugryzła go w rękę odciągając jego uwagę. Blondyn próbował ją schwytać, ale zgrabnie wyślizgiwała mu się z rąk prowokacyjnie powarkując i kłapiąc na postrach zębami. Wyglądała tak, jakby się świetnie bawiła, ale Aren nie mógł jej nie doceniać. Dała mu dość czasu by doszedł do siebie i przedsięwziął środki zaradcze. Oczywiście zdecydował się na to, co przynajmniej doraźnie pomagało, czyli na przytulenie. Nauczony doświadczeniem zaszedł Malfoya od tyłu i zamknął w uścisku przywierając do jego pleców i czekając, aż sposób zacznie działać. Zanim to nastąpiło musiał kurczowo się trzymać, bo blondyn miotał się strasznie. Nie obyło się też bez tego, by Aren dostał w chwili nieuwagi cios w żebra. W końcu jednak Abraxas ucichł i opadł całym ciężarem na podtrzymującego go Greya.

Zielonooki chłopak przyjął to z wielką ulgą. Dotaszczył blondwłosego Ślizgona do ściany i ułożył go pod nią. Nie było łatwo. Nie istniało już chyba miejsce na jego ciele, w którym nie czułby bólu. Siniaki, otarcia i stłuczenia powodowały, że coraz trudniej było mu się swobodnie poruszać, ale nadal walczył. Zresztą Abraxas wyglądał dużo gorzej od niego. Właściwie to wyglądał coraz gorzej i aktualnie sprawiał wrażenie, jakby doraźna pomoc już mu nie wystarczała. Aren obserwował to wszystko z pewnym niepokojem mając tylko nadzieję, że Malfoy senior się nie przeliczył i nie doprowadzi do przedwczesnej śmierci syna.

Na bladej twarzy Abraxasa pojawiły się krople potu i Aren już wiedział, że z pewnością znowu gorączkuje. Dotknął lekko policzka chorego i stwierdził, że rzeczywiście był rozgrzany. Wziął więc ręcznik służący do przemywania twarzy, podniósł się ciężko i zmoczył go zimną wodą, później otarł twarz blondyna i położył zimny okład na jego czole. Po tym ciężko westchnął i usiadł obok opierając się o ścianę. Jego wzrok padł na Agresję, która jakby tylko czekała na taki sygnał, bo mruknęła i zawierciła się w miejscu. Grey wyciągnął do niej rękę przyzywającym gestem i księga ruszyła w jego stronę, przewracając kartki. Kiedy stanęła na jej otwartych stronach widniała dalsza część tekstu:

Skoro doczytałeś aż dotąd, nie ulega wątpliwości, że masz to w sobie.
Warto więc bym przekazał niezwykle, jak sądzę, istotną informację.
Agresja została tak zaczarowana, by móc pomagać ci w momentach, w których
uzna to za konieczne. W takich chwilach ujawni ci moją wiedzę na dany temat.

Magia Krwi jest dziedziną, którą tak naprawdę można wykorzystać
w dowolny sposób jak już sugerowałem. Dowolny, czyli i dobry i zły.
Istota tej magii powoduje jednak, że najczęściej interesują się nią
osoby parające się Czarną Magią. Takie wykorzystanie magii krwi
nie jest oczywiście dla tych ludzi bezpieczne i bezobjawowe. Niesie ze sobą
rozmaite skutki, które dla nich są najczęściej niekorzystne. Stąd właśnie powstało
przeświadczenie, że ta magia jest zła. Nie jest tak, ale czuję się w obowiązku
ostrzec cię przed konsekwencjami, które niewątpliwie wystąpią, kiedy już raz
zdecydujesz się na jej użycie. Jak wiadomo wielka moc zawsze kusi i może być
zgubna dla używającego. Zawsze trzeba o tej prawdzie pamiętać.
Sam miałem okazję się o tym fakcie przekonać i chciałbym cię przed tym uchronić.

Będę tu dla ciebie, gdy będziesz tego naprawdę potrzebować.

Skończył czytać tekst i księga ponownie się zamknęła. Nie odsunęła się jednak, ale zaczęła lizać jego dłoń. Zamyślony Aren odruchowo zaczął głaskać ją po grzbiecie tak jak lubiła, słysząc już po chwili znajome mruczenie. Wywołało ono na jego twarzy lekki uśmiech. Poczuł w dłoni, którą niedawno naciął mrowienie i spojrzał na nią z niepokojem, ale nie musiał się martwić. Agresja znowu spowodowała, że rana zanikała, choć krew na ubraniu została. Musiał się nią pochlapać, kiedy walczył z blondynem.

Kiedy tak zapatrzył się na tomiszcze i swoją dłoń, różne myśli zaczęły przechodzić mu przez głowę. Wahał się i zastanawiał, ale kiedy przeniósł wzrok na kruchą i bezwładną postać Abraxasa wszelakie opory zniknęły. Zdecydował, że zrobi wszystko, by postawić Malfoya na nogi, a przynajmniej ulżyć mu w cierpieniu. Niestety, wymagało to znowu działań eksperymentalnych, ale prawdę mówiąc cała ta akcja ratownicza była jednym wielkim eksperymentem, więc pomysł, który mu się nasunął nie bardzo odbiegałby od dotychczasowego trendu.

Podciągnął rękawy, szykując się do pracy. Wyszukał pośród przyniesionych roślin i ingrediencji kilka związanych z poprawą pracy układu krwionośnego i wpływających na polepszenie składu i jakości krwi. Postanowił uwarzyć z nich eliksir, do którego dodałby na koniec swojej krwi. Tak, zamierzał użyć magii krwi, by zwalczyć efekty innego tworu magii krwi. Na logikę biorąc jego czyste intencje, polegające na pomocy wyniszczanemu przez truciznę organizmowi powinny spowodować, że blondyn odzyska siły i równowagę. Może też szybciej zregeneruje się jego magia, jeśli mikstura wyeliminuje to, co pochłaniało ją z jego rdzenia magicznego. Kto wie?

Zamierzał się o tym przekonać, ale póki co miał przed sobą do pokonania rozliczne trudności. Po prostu brakowało mu podstawowych przedmiotów. Co prawda miał deskę do krojenia roślin i nożyk, ale nie miał palnika, ani kociołka za pomocą których mógłby uwarzyć miksturę. Musiał improwizować.

Miał zapałki, a to już było dużo. Był w stanie uzyskać ogień. Miał puste fiolki, czyli odporne laboratoryjne pojemniczki, które mógł podgrzewać. Miał też materiał łatwopalny w postaci podręczników. Co prawda podejrzewał, że to będzie za mało, ale już po chwili znalazł rozwiązanie. Postanowił, że ogień będzie podtrzymywał spalając kolejne kawałki swojego swetra. Inną sprawą było, że nie bardzo na razie widział miejsce, w którym mógłby rozpalić ognisko. Na koniec jego wzrok powędrował w stronę ceramicznych, niepalnych zlewów. To był niezły, a właściwie jedyny pomysł, który przyszedł mu do głowy.

Zebrał w sąsiednim zlewie wszystkie potrzebne mu materiały, zdjął i nożykiem pociął na większe i mniejsze kawałki swój sweter, a na koniec obejrzał się na leżącego Malfoya, który teraz dla odmiany zaczął drżeć z zimna. Trzeba było temu zaradzić, zanim zajmie się tworzeniem eliksiru. Wziął maść rozgrzewającą i rozsmarował ją na widocznych częściach ciała Abraxasa, po czym wziął swoją szatę i otulił nią chłopaka. To musiało wystarczyć.

Najpierw przygotował sobie wszystkie składniki. Musiały być ich niewielkie ilości, bo miał warzyć dosłownie 2 fiolki eliksiru. Jeszcze nigdy nie miał okazji tworzyć mikstury w takich ilościach, więc bardzo uważnie dobierał proporcje. Z roślin wybrał ziele miłka wiosennego głównie dlatego, że wzmacnia pracę mięśnia sercowego, a serce Abraxasa tego zdecydowanie potrzebowało. Zamierzał też dodać nasiona kozieradki będące naturalnym aktywizatorem procesu wytwarzania krwinek, ponieważ krwi biedny Malfoy tracił mnóstwo i mimo regulacji za pomocą eliksiru, który swoją drogą już się Arenowi skończył, potrzebował tego wsparcia. Do tego postanowił dorzucić odrobinę janowca, który również wzmacnia serce, ale też reguluje ciśnienie tętnicze oraz konwalię majową, która z kolei pomaga przy trudnościach z oddychaniem wynikających z niewydolności serca, a takie jak przypuszczał Grey również dręczyły blondyna. Do tych ziół dodał także pokrzywę o działaniu przeciwzapalnym i przeciwkrwotocznym. Miłek i pokrzywa wymagały pokrojenia w paski i Aren nieźle się namęczył, żeby tak małą ilość surowca odpowiednio pokroić. Gorzej było z konwalią. Nie miał moździerza, a preparat wymagał zgniecenia. Ponieważ jednak ta roślina miała być dodana na końcu, chłopak zdecydował się w trakcie warzenia przemyśleć ten kłopot.

Kiedy skończył już wydzielać dawki składników i je przygotowywać, postanowił nie przedłużać i bez ociągania podpalił zgniecione kartki jednej z książek podrzucając po chwili jeszcze kilka kart i na to kładąc fragment swetra. Kiedy było już wiadomo, że ogień nie zgaśnie sięgnął po jedną rękawicę ze smoczej skóry, nałożył na lewą rękę i ujął w nią fiolki z odpowiednią ilością wcześniej wlanej tam wody. Przeniósł fiolki nad ogień i zaczął je podgrzewać do odpowiedniej temperatury. Nadszedł czas na wsypanie nasion kozieradki i mieszanie wąskim końcem łyżeczki wewnątrz najpierw jednej, a chwilę później drugiej fiolki. Jako kolejny wrzucony został miłek. Teraz konieczne było przemieszanie dwa razy w kierunku odwrotnym do ruchu wskazówek zegara, a następnie lekkie przestudzenie fiolek.

Półsurowiec eliksiru stygł, a Aren głowił się nad problemem konwalii, bo powoli, ale jednak, nadchodził czas jej dodania. Na szczęście żar jego małego ogniska nie wygasł do końca, dlatego w nadziei, że go rozpali wrzucił tam parę zgniecionych kartek i zaczął dmuchać. Kilka iskier ze swetra przeskoczyło na pergamin i ogień znów zapłonął. Po chwili mógł się już żywić kolejnym fragmentem swetra Greya. Do letniego eliksiru musiał wrzucić janowiec, a kiedy mikstura będzie niemal wrząca pokrzywę. Janowiec sam miał się rozchodzić w preparacie pod wpływem stopniowego rozgrzewania, ale pokrzywę trzeba było pomieszać osiem razy. Kiedy wyrywał kolejne kartki z jednego z podręczników mimochodem rzucił mu się w oczy jakiś ruch. To Agresja na ten widok wolno wycofała się poza zasięg jego rąk. W duchu uśmiechnął się na to. Widocznie wolała nie ryzykować, że ją spotka to samo. Nie szczerzyła zębów, nie chcąc go pewnie drażnić, ale widok jej paszczy nasunął Arenowi niekonwencjonalne rozwiązanie kwestii konwalii. Liście konwalii postanowił zmiażdżyć w zębach.

Tymczasem fiolki się rozgrzały i nadszedł czas na dodanie pokrzywy i mieszanie. Kiedy skończył, włożył sobie potrzebną ilość konwalii do ust i zaczął żuć myśląc równocześnie o tym, że ślina, która w lwiej części składa się z wody nie powinna zaszkodzić eliksirowi. Kiedy ocenił, że należycie zgryzł liście wypluł je delikatnie na końcówkę uchwytu łyżeczki i zanurzył w jednej z fiolek, po czym zakorkował ją i odłożył do powolnego podstygnięcia. To samo powtórzył z drugim pojemniczkiem. Obserwował zmiany zachodzące pod wpływem asymilowania się konwalii i starał się zignorować goryczkę, jaka pozostała mu w ustach po rozgryzaniu liści tej rośliny. Potrząsnął teraz obydwoma fiolkami, by konwalia wymieszała się zresztą zawartości. Teraz musiał odczekać aż w obydwu pojemniczkach mikstury się rozwarstwią, nie dopuszczając równocześnie by temperatura za bardzo się obniżyła. To była prawdziwa ekwilibrystyka pochłaniająca niestety jego z trudem zdobyty opał.

***

Przed wyjściem na śniadanie Orion z Averym wymienili wymowne spojrzenia. Bezgłośne porozumienie zostało zawarte i Edgar wszedł do łazienki, a Black sam udał się w drogę do Wielkiej Sali. Zajął swoje zwyczajowe miejsce. Niedługo później naprzeciw niego opadł na siedzisko Avery w postaci Malfoya. Byli przy stole pierwsi z ich grupy, ale mieli niewiele czasu, bo reszta z pewnością niedługo się pojawi, dlatego też Edgar zaczął bez zwłoki przyciszoną rozmowę:

- Jak przebiegło wczorajsze spotkanie z nim? - Avery zamierzał poruszyć kwestię spotkania z Tomem już wczoraj, ale Orion sprawiał wrażenie tak złego na cały świat, że dał sobie spokój.

- W porządku, choć nie było łatwo. Przez chwilę nawet sądziłem, że zostałem nakryty. Na szczęście wizyta Beery'ego pozwoliła utrzymać pozory. Na dłuższą metę nie wie wiem czy udałoby mi się wcielać w skórę Arena w jego obecności – przyznał Orion całkiem szczerze widząc jak Edgar kiwa ze zrozumieniem głową.

- Podziwiam. Ja już dawno zostałbym zdemaskowany. Ciężko przy Tomie zachować zimną krew. Na szczęście wizyta profesora wybawiła nas z opresji. Nie chcę wiedzieć jakby zareagował Riddle gdyby wszystko się nagle wydało. Swoją drogą czego chciał o tej porze Beery?

- Porozmawiać o jakiś roślinach. Nie bardzo rozumiałem o co mu chodzi, gdy zaczął wymieniać dziwne nazwy, o których nigdy nie słyszałem. Nie wiem co Arena pociąga w Zielarstwie. Jakoś udało mi się wybrnąć, a właściwie odsunąć w czasie decyzje co do tych roślin.

Bez udziału woli wzrok Oriona powędrował w kierunku stołu nauczycielskiego i rzeczonego nauczyciela. W duchu wciąż czuł złość, kiedy tylko pomyślał o wczorajszym spotkaniu. Jego oczy napotkały spojrzenie Beery'ego, który widocznie również akurat w tym momencie spojrzał w ich kierunku. Profesor uśmiechnął się miło wracając do rozmowy ze Slughornem, ale Black wiedział już teraz więcej i nie dał się zwieść tym uśmiechem. Zawsze myślał, że to Dumbledore jest mistrzem manipulacji, jednak teraz doszedł do wniosku, że przy profesorze Zielarstwa tamten był wręcz nieszkodliwy. Beery był mistrzem. Zdecydowanie przodował. Zwodził ich przez tyle lat i nikt go nigdy nie podejrzewał o to, że pod maską znudzenia ukrywa jakąś inną twarz. Było to wyraźnie widoczne. Wcześniej był znudzony, a jego zapał do nauczania zgasł. Stało się to już po trzech latach ignorowania jego wysiłków przez uczniów. Zielarstwo nigdy nie było uważane za jakiś przydatny, ciekawy przedmiot. Tak było do przybycia Greya. Kiedy w szkole pojawił się Aren, Beery odzyskał dawny wigor i humor. Orion to wszystko zauważał, ale po wczorajszym spotkaniu nasuwało mu się pytanie, które było w zasadzie sednem całej sprawy. Nie wiedział czy profesor chce zaszkodzić, czy też pomóc Greyowi. Na pewno dbał o to, by tajemnice Arena nimi pozostały.

Black przeklął w myślach. Nie lubił tego uczucia gdy miał świadomość, że ktoś ma go w garści. To poczucie bezradności go rozstrajało, ale oczywiście nic nie mógł na to poradzić. Aren zdawał się ufać nauczycielowi Zielarstwa, więc chyba nie było tragicznie. Z kolei to czego Orion się dowiedział sprawiło, że on sam wzmógł czujność wobec profesora i wszystkiego co się z nim wiązało. Widać w tym było pewną równowagę i tylko to było lekko optymistyczne.

W tym momencie do sali wszedł Tom w towarzystwie Mulcibera i Lestrange i rozmyślania na temat powiązań Arena z Beerym zostały przerwane.

Orion nie mógł nie zauważyć, jak wzrok Riddle'a automatycznie przesuwa się po pustym miejscu, które zwykł zajmować Aren. Sam na moment przeniósł ponownie spojrzenie na Beery'ego, który jednak wciąż był zajęty rozmową i chyba nie zwrócił uwagi na przybyłych. Już miał odwrócić wzrok kiedy zauważył, że nauczyciel Zielarstwa spojrzał przelotnie na Toma uśmiechając się lekko pod nosem, po czym natychmiast wrócił do dialogu z Horacym. Orion postanowił, że zdecydowanie musi mieć się bardziej na baczności jeśli chodzi o tego profesora, a przede wszystkim stwierdził, że powinien uświadomić Arena z kim ma do czynienia.

- Widzieliście może Greya? - niespodziewane pytanie Riddle'a spowodowało, że wyrwany ze swoich myśli Black lekko drgnął. Zanim zebrał się na jakąkolwiek odpowiedź, usłyszał spokojny głos Avery'ego-Malfoya:

- Ostatnio widziałem go wieczorem jak kładł się spać, zapewne jest teraz znowu w pracowni eliksirów.

- Tak? To dziwne, bo jak obudziłem się w nocy to twoje łóżko i charł... Greya były puste – powiedział nagle Rudolf mierząc wzrokiem blondyna. Serce Oriona na moment zamarło i pewnie podobnie było z Edgarem, ale obaj nie dali po sobie poznać wrażenia, a Avery-Malfoy odpowiedział trochę zagubionym głosem, jakby sam nie dowierzał w to co słyszy:

- Było puste?

- Nie wiem dlaczego wyglądasz na takiego zaskoczonego – ciągnął dalej Lestrange. – Czyżby nadal panował rozłam w waszej pożal się Merlinie „przyjaźni”?

- Radzę ci zważać na słowa... - zagroził Edgar-Abraxas, a Orion obserwował z niemałym podziwem jego grę. Gdyby nie wiedział, że siedzi przed nim Edgar, mógłby dać sobie rękę odciąć, że to młody Malfoy.

Za to Riddle przyglądał się całej scenie z rosnącą irytacją. Widocznie nie miał nastroju na znoszenie kolejnej sprzeczki między tą dwójką. Kiedy Rudolf nabrał tchu, by coś odpowiedzieć Riddle uniósł dłoń przerywając tą bezsensowną kłótnię, która nigdy do niczego nie prowadziła. Lestrange momentalnie stracił rozpęd i zrezygnował z tego co chciał powiedzieć, a Tom zapytał blondyna dociekliwie i na pozór spokojnie:

- Dlaczego nie było was obu w tym samym czasie?

- Aren obudził mnie próbując się wymknąć z dormitorium... kiedy zapytałem dokąd idzie stwierdził, że to nie moja sprawa i że zaraz wróci... - Edgar-Abraxas na tym skończył, a Tom zamyślił się głęboko i na dobrą chwilę. Jakiekolwiek były jego myśli nie spowodowały poprawy humoru. Wręcz odwrotnie. Po jakimś czasie Tom z pozoru spokojnie zabrał się za swój posiłek, ale jego magia delikatnie i podstępnie zaczęła wymykać się spod kontroli sięgając najbliżej siedzących osób i powodując u nich dyskomfort. Oczywiście osoby te momentalnie zorientowały się w czym rzecz wyczuwając kłopoty. Ich prefekt wyraźnie był w podłym, wybuchowym nastroju i lepiej było nie wchodzić mu w drogę.

***

Przed zajęciami Orion miał pewną zagwozdkę. Rozmyślał poważnie nad tym jak wybrnąć z sytuacji. Tom stawał się wobec sprawy Arena nad wyraz podejrzliwy i pewnie obserwował wnikliwie jego obecność, czy też nieobecność. W tym właśnie tkwił problem Black'a. Zastanawiał się jak ukryć fakt, że on we własnej osobie i Aren pojawiają się na zajęciach i na terenie szkoły naprzemiennie. Wczoraj to jakoś przeszło, ale sytuacja się zmieniła od porannego śniadania. Słowa Toma wyraźnie wskazywały, że jego czujność wzrosła, wzrosło więc też zagrożenie prowadzenia tej szarady. Avery wyraźnie czuł podobnie, bo zdążył już sobie załatwić pobyt u pielęgniarki. Wdał się po prostu w mały pojedynek z jednym z Gryfonów i pozwolił się trafić zaklęciem żądlibąka. Było oczywiście niegroźne, ale Edgar zawsze umiał owinąć sobie pielęgniarkę wokół palca. Teraz było podobnie i ta wystawiła mu bez problemu zwolnienie z dzisiejszych zajęć. Z pełną swobodą mógł więc występować w roli Abraxasa, bo przecież wątpliwym było, żeby Tom zainteresował się, czy rzeczywiście przebywa w Skrzydle Szpitalnym.

Westchnął ciężko i po raz kolejny tego dnia rzucił zaklęcie czasu, które wskazywało, że za niecałe pół godziny musi się udać na zajęcia. Zazdrościł Edgarowi, że z taką łatwością udało mu się odgrywać zadaną rolę. Jego sytuacja nie była taka łatwa. Musiał uważać przy Tomie bardziej niż Edgar. I do tego doszedł jeszcze Beery, który przejrzał ich wszystkich i całą ich grę. On jeden miał świadomość ich wysiłków, a Orion właściwie nie wiedział czego może się po nim spodziewać.

Zagryzł lekko wargi i zdecydował, że nie da się inaczej i musi zażyć eliksir wielosokowy, bo jednak nieobecność Arena byłby teraz bardzo niepożądana. Będzie musiał dokładnie przemyśleć co powiedzieć Tomowi w razie zapytania o swoją osobę. Wymówka będzie musiała być dobra na tyle, by Riddle przyjął ją bez zastrzeżeń. Orion kolejny raz westchnął i sięgnął do torby po ostatnią już buteleczkę z eliksirem, wchodząc do jednej z kabin by w spokoju zmienić się w Arena. Zanim uniósł fiolkę do ust, zupełnie nagle poczuł poczuł na gardle koniec różdżki i drgnął zaskoczony. Nikogo nie widział i nie wyczuwał, a to już nie było normalne. Jego nieświadomość skończyła się wraz ze zrzuceniem zaklęcia kameleona przez nauczyciela Zielarstwa, który nagle się przed nim zmaterializował jako ten, który trzymał rzeczoną różdżkę. Profesor uśmiechnął się do niego, opuścił różdżkę i zaczął dość pokrętnie, choć z pogodnym uśmiechem tłumaczyć:

- To nie wypali Orionie. Jeżeli teraz zmienisz się w Arena, on z pewnością się domyśli waszego małego spisku i sądzę, że zdajesz sobie z tego sprawę. Pewnie to dlatego tyle czasu się wahałeś. Przepraszam, że tak cię zaskoczyłem, ale obawiałem się, że możesz nie być zadowolony, a może nawet zareagujesz gwałtownie kiedy się przekonasz, że nie owijając w bawełnę śledzę cię od śniadania.

Black zamarł gdy dotarło do jego świadomości to co właśnie usłyszał. Kompletnie niczego nie zauważył, a przecież w grupie Toma nie miał sobie równych jeżeli chodziło o wyczuwanie magii i zdobywanie informacji... Musiał sam przed sobą przyznać, że potężnie zranił jego dumę fakt, że tym razem zawiódł na całej linii. Co prawda wie o tym jedynie nauczyciel i on sam, ale i tak bolało. Profesor tak dobrze zamaskował swoją magię i obecność, że kompletnie niczego nie poczuł. Dobrą chwilę wpatrywał się w uśmiechnięte oblicze Beery'ego czując coraz większą złość. Nauczyciel zdecydowanie pogrywał sobie z nim bawiąc się przy tym przednio. Odkrył jednak jednocześnie olbrzymi problem i Orion przez chwilę zastanawiał się, czy może widzi jakieś wyjście, którego on nie dostrzega, czy też jedynie chciał się z niego naigrawać.

- Zadał sobie pan sporo trudu profesorze ze śledzeniem mnie przez tak długi czas. Czyżby tak bardzo się pan nudził?

- Czemu wy Ślizgoni zawsze musicie dostrzegać w drugiej osobie potencjalnego wroga? - westchnął teatralnie Beery wzruszając ramionami. – Mam propozycję, która z pewnością pomoże tobie osobiście, ale pozwoli też zachować wasz mały sekret w tajemnicy przed prefektem - zaskoczenie w oczach Blacka i chwilowe spięcie mięśni powiedziało nauczycielowi, że chłopak nie spodziewał się z jego strony pomocy. Ewentualnie wskazywało, że nie dowierza w dobre intencje. Potwierdziły to słowa:

- Dlaczego pan sądzi, że ze wszystkich osób w tym zamku zaufam właśnie panu w tak ważnej sprawie? Pominę fakt, że jeszcze przed chwilą mierzył Profesor we mnie różdżką, a wczoraj zwyczajnie groził. Nie mam żadnej podstawy, by obdarzyć pana nawet najmniejszym zaufaniem.

- Tak, tak... wszystko to prawda, ale nie zmienia to faktu, że masz kłopot. Ujmę to inaczej skoro wciąż jeszcze masz jakieś wątpliwości. Chcę żebyś oddał mi eliksir wielosokowy, który trzymasz w dłoni. Wypiję go i wcielę się w Arena. W ten sposób Grey będzie obecny na zajęciach, ty będziesz miał czyste konto, bo też na nich będziesz i Riddle nie będzie cię podejrzewać. W tym tkwił twój problem prawda? Właśnie zamierzam go rozwiązać i to z własnej woli. Swoją drogą muszę przyznać, że byłem naprawdę zaskoczony kiedy odkryłem kto kryje się pod postacią Arena. To do ciebie nie pasuje Orionie, dlatego podziwiam twoją determinację. A teraz bardzo grzecznie proszę byś oddał mi ten eliksir. Jeśli nie wyrazisz zgody, będę zmuszony odebrać go już nie całkiem po dobroci, więc jak? Będziemy współpracować?

Profesor powiedział to wszystko swoim zwyczajowym tonem, którego używał na lekcjach. Przeczucie mówiło jednak Blackowi, że nie ma z Beery'm szans. To z kolei spotęgowało w nim odczucie beznadziejności w stosunku do tego konkretnego nauczyciela. Czuł się jak zaszczuty pies. Było to tym dziwniejsze, że z drugiej strony nie wyczuwał od niego złych intencji. Co do cholery było nie tak? Orion ściskał w dłoni kurczowo fiolkę i wciąż się wahał, aż w końcu zdecydował zapytać wprost:

- Dlaczego tak desperacko próbuje pan pomóc Arenowi? Ciężko mi uwierzyć w pana bezinteresowne zainteresowanie jego osobą.

- Oh... Aren jest drogim mi przyjacielem oraz wspólnikiem... Więcej jednak nie musisz wiedzieć, bo wiesz jak to mówią: nadmiar wiedzy może być twoim przekleństwem. Jeżeli to cię uspokoi to dodam, że Aren dowie się o moim włączeniu się do waszego spisku. Myślę, że to dobra decyzja, bo na dłuższą metę nie dałoby się ukryć tej szarady przed Riddle'm.

Młody Ślizgon w duchu właściwie się już zdecydował. Zdawał sobie przecież sprawę, że to doskonały pomysł. Tom był świetny w łączeniu faktów i było niemal pewne, że dzisiejszego dnia odkryje cały podstęp. Oczywiście wszystko skrupiłoby się na nim, a znał przecież sposoby Toma i wolałby uniknąć niepotrzebnego bólu. Dlatego bez dalszego zastanawiania się, zdecydowanym ruchem wręczył nauczycielowi fiolkę z eliksirem mówiąc równocześnie:

- Jeżeli spróbuje pan cokolwiek przedsiębrać przeciwko nam niech będzie pan pewien, że zapłaci mi za to. Postaram się o to i nic mnie nie obchodzi, że jest pan profesorem w tej szkole. Mam zresztą atut. Zawsze mam w zanadrzu wspomnienia o tym jak mi pan grozi, czy też mierzy we mnie różdżką. Zwolnienie dyscyplinarne nie będzie jedynym pana zmartwieniem kiedy je ujawnię. Jestem Blackiem. Z nami się nie zadziera. Kimkolwiek pan jest profesorze radzę od teraz mieć się na baczności, gdyż zamierzam mieć pana na oku.

Po tym oświadczeniu Orion wyszedł szybkim krokiem z łazienki zmierzając na zajęcia z Transmutacji. Pozostawiony w ten sposób samemu sobie Herbert na chwilę oniemiał ze zdumienia po czym wybuchnął gromkim śmiechem ścierając z kącika oka łzę. Doprawdy, najwidoczniej źle ocenił najbliższe towarzystwo Greya. Nawet jeżeli nikt by ich o to nie posądzał, dbali o siebie wzajemnie. Chociażby taki Black... zdawał się w jakiś sposób martwić o Arena, choć pewnie gdyby został o to wprost zapytany z pewnością by zaprzeczył. Ślizgoni są tacy nieszczerzy jeżeli chodzi o uczucia...

Nie było jednak zbyt wiele czasu na zastanawianie się jeśli chciał zdążyć na najbliższe zajęcia Arena, czyli na Transmutację, dlatego odkorkował fiolkę i wypił całą jej zawartość, która według jego obliczeń powinna wystarczyć do wieczora. Pamiętał te dane z niedawno przeprowadzonej z Arenem rozmowy na temat eliksiru wielosokowego. Grey opowiadał czym i w jaki sposób go udoskonalił. Rozpoczął się proces przemiany i Beery w lustrze obserwował jak jego ciało stopniowo się kurczy i zmienia. Po chwili patrzył już w znajome oczy zielonej barwy i uśmiechnął się do tego aktualnie własnego odbicia. Ujął w dłoń różdżkę i zmienił swoje ubrania w uczniowską szatę i dokładnie obejrzał się z każdej strony sprawdzając, czy przemiana była kompletna. Na koniec podniósł z podłogi torbę przypominającą do złudzenia tą noszoną przez Arena, zawierającą odpowiednie na dziś podręczniki i inne potrzebne uczniom akcesoria i opuścił szybkim krokiem łazienkę zmierzając na lekcję.

***

Orion kręcił się na swoim miejscu w klasie Transumtacji niecierpliwie, właściwie sam nie wiedząc dlaczego, bo wszystko doskonale się układało póki co. Kiedy wszedł do sali we własnej osobie Edgar-Abraxas posłał mu zdziwione spojrzenie. Oczywiście nie mogli zamienić ze sobą słowa, bo Tom już tutaj był. Czas płynął, a Beery'ego-Arena nie było widać i mimo że zajęcia się przecież jeszcze nie zaczęły, Orionowi czas dłużył się jakby wieki mijały. Doszedł nawet do tego, że zaczął obmyślać jakiś pozór, by wyruszyć na poszukiwania Herberta. Okazało się to jednak niepotrzebne, bo w tej samej chwili drzwi się otworzyły i wszedł przez nie Grey. Dosłownie w ostatniej chwili przed rozpoczęciem się zajęć. Orion wiedział, że to nie on we własnej osobie, ale mimo to odczuł ulgę. Przeniósł wzrok na Avey'ego-Malfoya i omal się nie roześmiał widząc jego osobliwą minę. Po chwili Edgar przeniósł pytające spojrzenie na niego, więc delikatnie przecząco pokręcił głową, zaprzeczając oryginalności Arena. Zauważył, że źrenice Edgara-Malfoya poszerzają się w zdumieniu i chłopak odwraca szybko wzrok, by nie wzbudzić zainteresowania Riddle'a. Black jednak doskonale wiedział, że Avery zastanawia się w tym momencie bardzo intensywnie kto też jeszcze dołączył do ich spisku.

Tom odprowadził wzrokiem Greya aż do jego stałego miejsca z tyłu. Aren nie zaszczycił go nawet jednym spojrzeniem, otworzył podręcznik i wyciągnął kilka pergaminów oraz pióro. Chwilę później rozpoczęła się lekcja i musiał skupić się na tym co Dumbledore mówił, a po chwili również demonstrował. Riddle zacisnął pięści czując nieco irracjonalną złość, którą musiał czym prędzej opanować. Nie mógł sobie tutaj pozwolić na rozluźnienie kontroli nad magią. Miłośnik dropsów świadomie, czy też nieświadomie akurat w tej chwili skierował do niego prośbę o próbę przemiany książki w gałązkę jesionu ze świeżymi liśćmi i Tom wykonał potężny wysiłek by się opanować. Przybrał swoją zwyczajową skopioną minę pilnego ucznia i wykonując odpowiedni gest różdżką dokonał prawidłowej transmutacji zyskując punkty dla swojego domu. Podczas gdy profesor sprawdzał postępy innych i doradzał jak można poprawić zaklęcie, Tom ponownie obejrzał się w stronę Arena obserwując jak ten zawzięcie coś notuje. I tak do końca lekcji. Za każdym razem, kiedy Tom zerkał na niego, ten pisał i pisał. Zajęcia wreszcie dobiegły końca, ale zanim Riddle zdążył cokolwiek zrobić, Grey zebrał swoje rzeczy i opuścił klasę. Kiedy Tom znalazł się w korytarzu zielonookiego nie było już widać i nie był w stanie odkryć gdzie ten poszedł.

Sytuacja powtarzała się po każdej skończonej lekcji, powodując u czerwonookiego jeszcze większe rozdrażnienie, które coraz trudniej było mu ukrywać. Po zachowaniu swoich popleczników widział, że to odczuwali w mniejszym bądź większym stopniu. Tak trwało do obiadu. Podczas tego posiłku postanowił jednak nad swoją magią zapanować. Zebrał się w sobie i już po chwili zauważył, że najbliższe otoczenie westchnęło z ulgi. Uśmiechnął się kpiąco na tą reakcję. Bawiło go to, że prawie wszyscy zachowywali się tak samo. Prawie wszyscy, bo był jeden i tylko jeden wyjątek, który najwidoczniej postanowił zrezygnować dziś z obiadu. Przeklął w myślach siebie za to, że wciąż wraca myślami do Greya, który pewnie siedział w tej chwili w pracowni eliksirów i coś sobie warzył. Przynajmniej miał taką nadzieję, choć przeczucie mu mówiło, że może być inaczej. Ta wątpliwość spowodowała, że ponownie musiał opanowywać swoją magię, która znów wyrwała się spod kontroli. Tom uspokoił się wreszcie i postanowił, że daje sobie czas do wieczora, powiedzmy do ciszy nocnej. Aren tym razem się nie wywinie i choćby paliło się i waliło nie wypuści go ze swojego pokoju nim nie uzyska odpowiedzi na pytania. Zwłaszcza, że do Turnieju zostało tak naprawdę niewiele czasu, a Grey jest do tyłu z przygotowaniami.

***

Warzenie eliksiru w dwóch fiolkach trwało dłużej niżby mógł przypuszczać. Oczywiście wszystkiemu winna była totalna prowizorka, którą musiał stosować. Rosnące zmęczenie też nie pomagało. Na szczęście i nieszczęście jednocześnie, Abraxas już się powtórnie nie obudził. Aren co prawda nie tęsknił za jego napadami szału, ale jednak zaczynało go to poważnie martwić. Miał ochotę sprawdzić jego stan z bliska, ale nie mógł teraz przerwać warzenia w obawie, że to co do tej pory osiągnął zniszczeje i nie da rady uratować mikstur. Z daleka widać było, że klatka piersiowa Abraxasa porusza się w oddechu, więc póki co było nie najgorzej. Inna sprawa, że nie był to głęboki oddech i raczej niewielki ruch, więc należało się spieszyć z pomocą.

Po dłuższym czasie wreszcie doczekał się rozwarstwienia mikstur i mógł posuwać się dalej w swoich wysiłkach. Teraz trzeba było całość w obu fiolkach ponownie doprowadzić do wrzenia. Problem był w tym, że powoli kończyły mu się rzeczy do spalenia. Szybko zdjął swoje skarpetki i podłożył do ognia przygasającego na resztce swetra, który wykorzystał wcześniej. Miał nadzieję, że skarpetki wystarczą, bo nie zamierzał pozbawiać się koszuli. W łazience panował bowiem chłód, a szatę już oddał Abraxasowi. Niby miał dodatkowy komplet ubrań w torbie, ale planował zatrzymać je dla Malfoya gdy już się stąd wydostaną .

Na szczęście obyło się bez poświęcania dodatkowej garderoby. Obie mikstury już zaczynały wrzeć i pozostało dodać ostatni składnik, czyli jego krew. Aren był wyjątkowo skupiony nad tym co robił, bo prawdę mówiąc nie czuł się pewny w pracy nad tym eliksirem. Głównie dlatego, że działał na mało znanym terenie magii krwi. Wyselekcjonował i użył roślin, które wspomagały produkcję czerwonych krwinek, wspomagały przepływ krwi, wzmacniały naczynia krwionośne, wszystko kręciło się wokół układu krwionośnego. Podstawowy kłopot polegał na tym, że musiał swoim eliksirem zwalczyć działanie innego, również powiązanego z czyjąś krwią. Miał tylko nadzieję, że mu się uda, bo inaczej obawiał się, że z Abraxasem będzie źle. Nie było czasu na wahania. Wziął ponownie nożyk do ziół i zrobił nacięcie na ręce upuszczając po kilka kropli krwi do każdej z fiolek. Czuł jakby jego magia ożyła. Było to inne odczucie niż przy używaniu różdżki, dlatego był pewien, że to rdzeń magii krwi się uaktywnił. Było to dziwne uczucie, ale nie było nieprzyjemne. Równocześnie obserwował z uwagą zachowanie swojego eliksiru, widząc jak zachodzą w nim zmiany. Teraz należało szybko ostudzić preparat, wobec tego Aren odkręcił zimną wodę i wsunął pod nią gorące fiolki, które po chwili mógł już zakorkować obserwując miksturę. W obydwu naczynkach w środku mikstur powstały maleńkie wiry, które się coraz bardziej zwiększały. Wcześniejsza niebiesko – zielona barwa stopniowo zmieniała się na czerwono-czarną. Po pewnym czasie mikstura się uspokoiła i wówczas dostrzegł coś co już widział wcześniej. Delikatne, srebrzyste pasma, które przy tak ciemnej barwie wyraźnie się odznaczały. Były inne od niteczek przy eliksirach klasy S i do tej pory widział takie tylko raz, w uwarzonym w przyszłości eliksirze spokoju.

Nie miał czasu na zastanawianie się nad tym. Dogasił do końca swoje małe palenisko. Ściągnął rękawicę ze smoczej skóry, wziął obie fiolki i szybkim krokiem ruszył w stronę Abraxasa. Nie przemyślał jednak tego do końca. Ogólne osłabienie mu nie pomogło. W głowie mu się zakręciło zrobiło się ciemno przed oczami i upadł. Dopiero dźwięk tłuczonego szkła przywrócił mu trochę zmysłów, ale chwilę zajęło mu zebranie się w sobie. Usiadł i spojrzał na swoje dłonie. Trzymał w nich tylko jedną fiolkę. Rozejrzał się i tuż obok siebie z przerażeniem zobaczył rozbitą drugą. Planował jedną miksturę wypić sam, by przekonać się, czy nie otruje Abraxasa i jak to ogólnie działa, ale w takim wypadku nie było na to szans. Trudno, musiał zaryzykować i bez testowania podać eliksir choremu. Tym razem powoli, nie ufając swoim siłom, podszedł na czworakach do nieprzytomnego wciąż Malfoya. Dotknął jego przeraźliwie zimnego policzka. Wciąż czuć było w nim życie, klatka piersiowa poruszała się lekko. Gdyby nie ten szczegół optowałby raczej za tym, że młody Malfoy jest martwy

Aren się wahał. Ściskał eliksir w dłoni i bał się go podać. Z drugiej strony bał się tego co jeszcze może nadejść. Odkąd znalazł się w tej łazience musiał dokonać naprawdę wiele ciężkich wyborów, ale ten przy poprzednich wydawał się być najtrudniejszy. Co jeżeli eliksir nie zadziała? A jeżeli zadziała, ale w zupełnie inny sposób niż oczekiwał? Najbardziej obawiał się tego drugiego... Przeklinał teraz swoje słabe ciało i to, że stłukł tą przeklętą fiolkę... Zacisnął pięści z bezsilności i pochylił się ku blondynowi patrząc na jego twarz. Tak bardzo się bał tego co chciał zrobić. Ciążyło mu brzemię odpowiedzialności.

Nagle usłyszał cichy kaszel ze strony blondyna i natychmiast całą uwagę skupił na nim. Okazało się, że może być gorzej. Abraxas dusił się i krztusił. Próbował złapać powietrze, charczał, dławił się i znów desperacko próbował. Rzucał się przy tym po podłodze. Aren dopadł go i pomógł podnieść się do pozycji siedzącej opierając o ścianę w nadziei, że to pomoże. Niestety niewiele to dało. Malfoy miał szeroko otwarte, przerażone oczy, szarpał ubranie pod szyją i zwyczajnie się dusił. Jeżeli Aren wcześniej się wahał, to teraz został postawiony pod ścianą. Zdecydowanym ruchem odkorkował fiolkę i przez chwilę próbował namówić Abraxasa do wypicia jej, ale widać było, że do blondyna nic nie dociera, a jego gwałtowne, nieopanowane ruchy nie pozwalały na wlanie mu mikstury do ust. Było tylko jedno wyjście.

Wlał zawartość fiolki sobie do ust, usiadł Malfoyowi na nogach, by ograniczyć mu ruchy chwycił jego głowę, przywarł wargami do jego ust i przelał do nich eliksir. Przez chwilę trwał tak bojąc się, że mikstura zostanie wypluta, ale kiedy tylko był pewien, że blondyn przełknął, odsunął od niego głowę i wypatrywał efektu. Ten pojawił się niemal natychmiast. Abraxas zrobił duży swobodny wdech.

W pierwszej chwili Aren poczuł radość, ale już w następnej zapomniał o świecie wokół skupiając się na własnym bólu, który nagle w nim wybuchł. Czuł się tak, jakby krew wrzała mu w żyłach. Zacisnął zęby, ale ból się wzmagał z niesamowitą szybkością paraliżując go. Stracił czucie w ciele i zdolność widzenia. Próbował krzyczeć, ale nie wiedział czy mu to wyszło, bo słuch również utracił i po chwili bezwładnie opadł na Abraxasa.

***

Herbert Beery czuł się całkiem dobrze w ciele Arena. Traktował to co robił jako swoiste, ciekawe doświadczenie. Równocześnie Ślizgoni zamieszani w spisek bawili go swoim zachowaniem. Wydawało się, że ciągle mieli go na oku. Zwłaszcza młody Orion Black, który widocznie nie rzucał słów na wiatr. Herbert zauważył również, że Aren jest pod stałą obserwacją innych Ślizgonów. Nie była to obserwacja nachalna, ale krótkie spojrzenia monitorujące co i jak robi. Wisienką na torcie był jednak zdecydowanie prefekt Slytherinu. Tom odkąd Beery go pamiętał był bardzo opanowaną osobą nie wyrażającą zbyt wielu emocji. Z obserwacji wynikało, że ten charyzmatyczny, potężny magicznie nastolatek ma zadatki na kolejnego Czarnego Pana i Herberta trochę bawiło, że w niedługiej przyszłości Gellert pozna swojego konkurenta, ale na razie... zaskoczyło go zachowanie Riddle'a wobec Arena. Poświęcał osobie Greya mnóstwo uwagi. Była to niemal obsesja. Beery niemal nieustannie czuł na sobie jego wzrok. Wiedział, że gdyby podniósł oczy na pewno napotkałby czerwone spojrzenie tamtego i miał świadomość, że nie może odwzajemnić tego spojrzenia, bo mógłby się odkryć. Oczywiście bardzo kusiło go, by nawiązać z Tomem kontakt wzrokowy. Jego ciekawość i wyobraźnia podsuwały najróżniejsze wersje wydarzeń, ale powstrzymał się przed tym. Nie wiedział czym to się może skończyć, a nie chciał wpędzać Arena, którego ciało przecież nosił w jakieś kłopoty. Miał pomagać, a nie szkodzić chłopakowi. Nie mógł sobie jednak odmówić swoistej zabawy w kotka i myszkę z Tomem.

Unikanie Riddle'a po każdej lekcji Herbert traktował jak wyzwanie. Jasnym jednak stało się dla niego, że wraz z kolejnymi zajęciami było coraz trudniej się wymykać. Teoretycznie mógł się nawet skusić na rozmowę z Tomem choćby po to, żeby zobaczyć inną twarz tego Ślizgona. Właściwie dopiero teraz zdał sobie sprawę, jak Riddle reaguje na Arena. Trudno to było zauważyć obserwując go z boku. Widocznie czerwonooki Ślizgon pilnował się dość dobrze, ale w skórze Arena łatwo to było zaobserwować. Było to naprawdę intrygujące... Beery chętnie poszedłby tym tropem, ale niestety nie mógł sobie na to pozwolić. W tej chwili bardziej zależało mu na pozyskaniu zaufania Arena, niż na zdobywaniu informacji o Riddle'u, dlatego nie mógł pozwolić sobie na błąd. Zaufanie zielonookiego chłopaka wiązało się ze zbyt wieloma korzyściami w przyszłości i Herberta nie stać było na zaprzepaszczenie tego.

Ostatnią lekcję postanowił sobie darować wierząc, że Aren nie będzie miał mu tego za złe. Miał jakieś dziwne przeczucie, że na koniec zajęć Riddle przygotuje się lepiej do przechwycenia i wreszcie go dorwie, a tego nie chciał. Wypadało się teraz jakoś ukryć i po krótkim namyśle zdecydował się na pracownię eliksirów, którą najczęściej okupował Aren. Tam przynajmniej nikt go nie będzie próbował szukać i spokojnie będzie mógł doczekać do wieczora i do końca działania eliksiru. Slughorn dawno temu udostępnił mu to pomieszczenie, ale później chyba o tym zapomniał, więc wątpliwym było, by w razie gdyby potrzebował czegoś od niego pomyślał o tym miejscu.

Kiedy przekroczył próg pracowni jego uwagę zwrócił nieopisany bałagan jaki panował wokół. Rozejrzał się po pomieszczeniu marszcząc brwi w zastanowieniu. Widać było, że Aren, który jak wiedział bardzo często tu bywał, gdzieś się spieszył kiedy ostatnio korzystał z pracowni i nie zawracał sobie głowy sprzątaniem. Kilka fiolek było stłuczonych, te ostrożnie ominął. Na stole walało się parę porzuconych przez właściciela eliksirów. Beery'ego zainteresowała jedna fiolka, zawierająca miksturę o niezwykłej ciemnozielonej, głębokiej barwie z jaskrawopomarańczowymi i srebrnymi nitkami. Odkorkował nawet tą fiolkę, ale nie rozpoznał po zapachu co też to mogłoby być. Podejrzewał, że była to jakaś autorska, eksperymentalna mikstura, więc czym prędzej uszczelnił pojemniczek, odkładając na blat. Zastanowił się na chwilę, po czym ujął różdżkę i rzucił na wszystkie widoczne fiolki zaklęcie nietłukące. Była to standardowa procedura wśród tych, którzy warzyli eliksiry, ale oczywiście niedostępna póki co Arenowi. Pewnie Horacy, kiedy czasem odwiedza tu Greya pomaga mu w podobnych kwestiach, ale... nie zaszkodziło pomóc. Na wiszącym regaliku Aren trzymał rośliny, które otrzymywał od niego. Te żywe i takie, których miał jedynie części, ale potraktowane zaklęciem świeżości. Obok była szafka, w której jak Herbert stwierdził po zajrzeniu do środka, przechowywane były preparaty, koncentraty, wyciągi, napary, maści, półsurowce, albo ingrediencje pozyskane z eksperymentalnych roślin. Wszystko co tu się znajdowało było opisane jakimś dziwnym szyfrem i zaintrygowany Herbert postanowił z nudów zagłębić się w te opisy. Miał przecież czas, a czuł przemożną ciekawość, którą zamierzał zaspokoić.

Po dłuższym czasie musiał się jednak poddać i zrezygnować z pomysłu. Zwyczajnie nie potrafił tego odcyfrować. Jak dotąd nie miał z deszyfracją rozmaitych tekstów kłopotów i jeżeli już się za to brał, to zawsze udawało mu się złamać dany szyfr, a tu proszę. Taka niespodzianka. Niespodziewanie dla samego siebie stwierdził, że Aren ma się bardziej na baczności niż ktokolwiek mógł przypuszczać. To podniosło znacznie wyżej jego ocenę w stosunku do zielonookiego chłopaka. Zamknął tą szafkę i rozejrzał się wokół. Było tu jeszcze kilka szafek, dwa kredensy i wiele szuflad, które mógł obejrzeć, ale równocześnie w oddalonym od miejsca intensywnej pracy narożniku pomieszczenia, na niewielkim stoliku stały donice z trzema mandragorami, które podarował Greyowi na święta. Wyglądały doskonale, były zadbane i jędrne. Herbert westchnął i ponownie się rozejrzał szukając sobie jakiegokolwiek zajęcia.

Przez chwilę jego myśli powędrowały do tematu co właściwie teraz robi Aren i jaki ma to związek z młodym potomkiem Malfoy'ów. Ostatnio obaj nie byli w dobrych stosunkach, czego nie dało się nie zauważyć. Był to też niezwykle drażliwy temat i dlatego w rozmowach z Greyem go nie poruszał po tym, jak został o to wprost poproszony przez zielonookiego ucznia.

Na koniec westchnął i znów rozejrzał, po czym już bez wahania zabrał się za porządkowanie pracowni. Skończył niedługo przed kolacją. Pod koniec pracował już pod własną postacią, bo skończyło się działanie eliksiru wielosokowego, dlatego też na posiłek udał się już we własnej osobie.

***

Abraxas powoli otwierał oczy. Wokół panował półmrok. Kiedy jego wzrok przyzwyczaił się już w miarę do otoczenia rozejrzał się powoli. Tak jak pamiętał był w zapomnianej łazience, tylko w odległym zaułku i dlatego było tu tak mrocznie. W części z oknami było jasno, co widział nawet stąd. Po chwili dotarło do niego, że czuje na sobie jakiś ciężar, więc skupił wzrok na tym co na nim leżało i ku własnemu zdumieniu rozpoznał znajomą twarz Arena. Przez moment zapomniał jak się oddycha. Wydawało mu się jakoś, że obecność Greya tutaj było wytworem jego otumanionej eliksirem wyobraźni, że chłopaka tu nie ma. Przecież był na niego obrażony... A jednak Aren był tutaj. Widział go przecież i czuł na sobie. Inną kwestią było jak to się stało, że leżał akurat w takim miejscu, ale to Abraxas postanowił przemyśleć później. Jedno było pewne. Żył, bo oddychał miarowo, ale nie reagował na głos, ani dotknięcie, czyli chyba był nieprzytomny. Ze swojej pozycji i w półmroku młody Malfoy niewiele więcej mógł zobaczyć. Postanowił rozjaśnić sobie teren, ale do tego potrzebował różdżki. Pamiętał, że miał ją, kiedy wchodził do tej łazienki. Według niego powinna być gdzieś w pobliżu, dlatego po omacku zaczął szukać jej dłońmi wkoło siebie, starając się jednak niewiele ruszać, by nie zrzucić Arena. Niestety nie przyniosło to efektów. Różdżki nie znalazł.

Zaprzestał więc na razie wszelkich prób i wsłuchał się z pewną obawą w swój organizm. Po dobrej chwili ze zdumieniem stwierdził, że czuje się świetnie, co go trochę zdezorientowało. Jakimś cudem nie był osłabiony fizycznie, nic go nie bolało, umysł miał jasny i przede wszystkim nie był wyczerpany magicznie. Ze zdumieniem skonstatował, że właściwie czuje się tak, jakby nigdy nie został otruty przez ojca. To nie powinno mieć miejsca, bo przecież słabo, ale jednak pamiętał migawki z tego co się z nim działo odkąd tutaj przybył. Krwawe wymioty, brak powietrza i potworny ból chociażby. Jego wzrok ponownie spoczął na Arenie i Abraxas poważnie się zastanowił jak udało się temu chłopakowi bez magii sforsować wejście do łazienki, które przecież solidnie zablokował. Odsunął na razie od siebie te myśli i skupił się na jeszcze czym innym. Nie wiedział ile czasu minęło odkąd stracił kontakt z rzeczywistością. Nie wiedział gdzie jest jego różdżka. Podłoga i ściana chłodziły coraz bardziej, dlatego mimo całej przyjemności trzymania Arena tak blisko siebie trzeba było wstać i zacząć coś robić.

Zmobilizował się, delikatnie zsunął z siebie Arena i ułożył go pod ścianą wstając powoli. Wyprostował się i przeciągnął nie odczuwając żadnego bólu co go znowu zdumiało. Zrobił krok i ze zdumieniem usłyszał dziwnie znajome warczenie oraz sunięcie po podłodze. Dobrze pamiętał te odgłosy. Tylko jeden przedmiot jaki znał wydawał tak charakterystyczne dźwięki. Blondwłosy Ślizgon zupełnie odruchowo wzdrygnął się na samą myśl o wielkiej, napastliwej księdze. Zanim się zastanowił, był już mentalnie przygotowany na gryzienie, ale tomiszcze zatrzymało się tuż przy nim, wydając z siebie inny dźwięk niż zazwyczaj. Mógłby przysiąc, że było to coś na kształt zniecierpliwionego cmoknięcia. Czyżby księga chciała zwrócić na siebie jego uwagę? Abraxas chwilę stał nieruchomo, ale później zdecydował się jednak na działanie. Nie wierząc w to co robi i nie ufając do końca księdze schylił się, by przyjrzeć się jej z bliska i jego oczy rozszerzyły się w szoku. W zębiskach książki tkwiła jego różdżka. Powoli, niepewnie wyciągnął po nią rękę spodziewając się ataku, ale tomiszcze nie drgnęło, a kiedy Abraxas ujął w dłoń swoją różdżkę, rozchyliło zęby, by bez przeszkód mógł ją odebrać. Zdumiony młody Malfoy zupełnie bezwiednie wyraził swoją wdzięczność:

- Dziękuję – co zostało przez tomiszcze przyjęte zadowolonym pomrukiem.

Po tej wymianie grzeczności wielka księga znieruchomiała i ucichła, a Abraxas stwierdził, że na początek musi ten zaułek rozjaśnić, dlatego wyciągnął różdżkę i szepnął:

- Lumos.
Blask wydobył z cienia mieszaninę bałaganu, chaosu, rozgardiaszu i krwawych śladów, czyli w skrócie istne pandemonium. Cały kąt w okolicy umywalek był po prostu zawalony rozmaitymi słoiczkami, puzderkami, fiolkami i spakowanymi, albo też rozpakowanymi najróżniejszymi składnikami do eliksirów. Obok leżała deska do krojenia, ale nigdzie nie było widać noża. W tym chaosie czuć było pośpiech. Abraxas przeniósł wzrok na umywalki i zobaczył, że jedna z nich musiała być używana. Podszedł do niej i ze zdumieniem ujrzał zwęglone pozostałości odzieży i porzucony nóż do krojenia roślin z okrwawionym ostrzem, odłożoną na bok rękawicę ze smoczej skóry, ale przede wszystkim krew, która barwiła biały przedmiot swoją czerwienią. Kropelki krwi zauważył też na posadzce, kiedy opuścił na nią oczy. Doprowadziły jego wzrok do rozbitej fiolki i rozlanego wokół niej jakiegoś eliksiru i dalej aż do Arena. Dopiero teraz zauważył rozcięcie na dłoni zielonookiego chłopaka. Przez moment zaskoczony i przerażony tylko patrzył na niego mrugając, ale później wzrok młodego Malfoya zaczął przeskakiwać na zlew, na składniki, na krew i na Arena, aż jego umysł połączył to wszystko w jedno. Oczy rozszerzyły mu się w szoku kiedy nagle zrozumiał, że Aren pomógł mu używając magii krwi.

Przy okazji rozglądania się zauważył na ścianie powyżej kilka przygotowanych pochodni, które rozpalił ruchem różdżki. Zrobiło się zdecydowanie jaśniej. Lepiej też mógł ogarnąć cały obraz tego zaułka. Wyglądało to jak krajobraz po jakiejś rzezi. Tam gdzie jeszcze do niedawna leżał on sam było mnóstwo krwi rozmazanej i w kałużach, na ścianie i na podłodze. Leżący na podłodze Aren wyglądał tragicznie. Umazany był krwią przypuszczalnie trochę swoją, ale w większości Abraxasa, niekompletnie ubrany, blady i zmęczony, a nawet wycieńczony na twarzy. Blondyn doskonale wiedział jak kończą się nieudane eksperymenty z magią krwi i miał tylko nadzieję, że Grey nie zapłaci najwyższej ceny. Istniało prawdopodobieństwo, że większość oznak zmęczenia na jego twarzy, to tylko i wyłącznie brak snu i stresy. Miał nadzieję, ale czy tak było? Zdesperowany pochylił się nad zielonookim chłopakiem położył mu delikatnie rękę na ramieniu i zdesperowanym głosem wyszeptał:

- Aren... coś ty do diabła zrobił... - drgnął zaskoczony, kiedy ciało pod jego dłonią się poruszyło i z ust Arena padło cokolwiek niewyraźnie:

- ...xasie...

Zielone oczy powoli się otworzyły i spojrzały przytomnie, a na twarz ich właściciela wypłynął pogodny, a nawet wręcz radosny uśmiech. Młody Malfoy patrzył na niego urzeczony, a serce mu przyspieszyło. Nigdy dotąd nie widział u Arena takiego uśmiechu. Był nim bardzo poruszony. Z zaskoczeniem zauważył, że z oczu zielonookiego chłopaka mimo wciąż trwającego uśmiechu zaczynają płynąć łzy. Abraxas był tym tak zaskoczony, że nie zarejestrował nawet tego, że Aren podniósł się z podłogi i kurczowo objął go ramionami. Drgnął nerwowo, ale zrozumiał intencje kiedy usłyszał:

- Jak dobrze, że nic ci nie jest... Żyjesz Abraxasie...

Początkowo trochę niepewnie, ale po chwili już mocno, blondyn odwzajemnił ten nagły uścisk. Czuł się zakłopotany takim nagłym wybuchem emocji ze strony Greya. Nie był przyzwyczajony do takich reakcji, ani ze strony otoczenia, ani z własnej. Życie nauczyło go, że trzeba ukrywać to co się czuje i myśli, dlatego zawsze unikał uzewnętrzniania uczuć i emocji, a tym bardziej pokazywania słabości. Tym razem sytuacja jednak była zupełnie inna. Koszmary i eliksir ojca odarły go z samokontroli i powściągliwości. Aren widział i słyszał każdą chyba wstydliwą rzecz, którą zazwyczaj młody Malfoy starał się zamaskować, nie pokazać, przecierpieć w samotności, by nie podsuwać innym argumentów, nie odkryć się, nie ułatwiać ataków. Aren był inny. Nie wytykał mu słabości, nie wykorzystywał swojej wiedzy... Zanim Malfoy pomyślał o czymkolwiek więcej zorientował się, że uścisk Arena znacząco zelżał. Natychmiast odwrócił się ku niemu kontrolnie, ale zielone spojrzenie wciąż było na szczęście przytomne.

- Wybacz, jeszcze chyba jestem osłabiony. Ostatnie godziny były dosyć stresujące... – usiedli obaj pod ścianą, a blondyn przyglądając się wciąż źle wyglądającemu, noszącemu ślady zadrapań i licznych siniaków Arenowi. Zdawał sobie sprawę, że ślady, które widział i pewnie wiele innych na ciele chłopaka to jego sprawka. Ta świadomość powodowała, że serce mu się ściskało. Chciał dowiedzieć się czegoś więcej o wydarzeniach z okresu swojej nieświadomości, ale sam nie wiedział jak wyrazić pytanie. Dlatego pewnie wyszło to tak niezbornie:

- Ty... jak... co się tutaj stało?

- Domyślam się, że masz sporo pytań. Co pamiętasz jako ostatnie?

- Em... odkąd się tutaj znalazłem to raczej niewiele... Pamiętam chyba, że słyszałem twój głos... Przepraszam to raczej nie jest zbyt pomocne...

- To faktycznie niewiele. Zanim jednak wyjaśnię jak się tutaj znalazłem, chciałbym zapytać o podstawową rzecz. Jak się czujesz? Może masz jakieś niepokojące dolegliwości? Może mdłości, ból, jakąś anomalię, cokolwiek?

- Myślę, że wszystko w porządku... w zasadzie dawno nie czułem się tak wyśmienicie. To mnie zdumiewa, bo zazwyczaj po tej truciźnie dłużej dochodzi się do siebie... Właściwie skąd ty... - starał się zadać jakieś pytanie, ale przerwał gdy Aren uniósł dłoń. Po chwili zielonooki chłopak zaczął mówić:

- Już wyjaśniam. Pewnego dnia wracałem z niezbyt legalnej wizyty z Hogsmeade i niechcący podsłuchałem twoją rozmowę z ojcem – rozszerzone w szoku źrenice blondyna wskazywały wyraźnie, że nie czuł się dobrze ze świadomością, że ktokolwiek był świadkiem tego spotkania. Nie przerwał jednak opowieści, dlatego Aren spokojnie kontynuował: – Byłem za narożnikiem korytarza. Chciałem przeczekać, bo jak oceniłem wyjście do was nie byłoby najlepszym pomysłem. Wybacz, ale nie mogłem nic zrobić oprócz bezczynnego stania, choć byłem po prostu wściekły słysząc i trochę przyznam widząc jak... on cię traktuje. Wtedy też widziałem, że podał ci eliksir. Kiedy poszedł chciałem do ciebie podejść. Stwierdziłem jednak, że w tamtym momencie nie chciałbyś tego. Mimo to martwiłem się i postanowiłem cię śledzić w razie gdyby coś się stało i potrzebowałbyś pomocy. A resztę już w zasadzie znasz. Przepraszam, że podsłuchałem tą rozmowę, ale naprawdę to był tylko przypadek. - Abraxas opuścił głowę i schował twarz w dłonie z zażenowania, a Aren poczuł jak na policzki wypływa mu rumieniec wstydu, mimo że naprawdę zrobił to co zrobił niechcący. Po chwili blondyn zebrał się w sobie i opuścił dłonie mówiąc:

- Jesteś ostatnią osobą, która powinna mnie teraz przepraszać. Widziałeś mnie już chyba w każdej wstydliwej sytuacji, jaka mogła się wydarzyć. - Obaj wyczuli wzrastające wokół nich napięcie i obaj zdawali sobie sprawę, że jest jeszcze parę rzeczy do omówienia.

- Jestem pewien, że w przyszłości coś jeszcze dopiszemy do tej listy. - mruknął w odpowiedzi Aren, a młody Malfoy drgnął zaskoczony wpatrując się w drugiego chłopaka, na którego twarzy pojawił się lekki uśmiech. W odpowiedzi Abraxas też się uśmiechnął i usiadł wygodniej odpowiadając pozornie lekko:

- To pocieszające. Umieśćmy na tej liście jednak również ciebie, by moje nazwisko nie wisiało tam samotnie.

- Jestem pewny, że da się to zrobić. W końcu czeka mnie Turniej Trójmagiczny. Coś musi pójść nie tak, gdy bierze w nim udział uczeń bez magii. No i można do tego jeszcze dodać mój główny atut pakowania się w kłopoty. Ta umiejętność również tam jak sądzę mnie nie zawiedzie - po tym oświadczeniu obydwaj zamilkli wpatrując się przed siebie. Minęła dłuższa chwila ciszy. W końcu Abraxas westchnął i poprosił:

- Proszę, opowiedz mi co się działo odkąd tutaj jesteś. Nie omijaj niczego. Chcę wiedzieć wszystko.

Grey pokiwał powoli głową i zaczął opowieść o tym jak go szukał, jak w końcu wpadł na pomysł, że może być w tej łazience. Przy okazji skruszonym tonem przeprosił, że zajęło mu to tak dużo czasu. Wspomniał o pakcie, który musiał zawrzeć z Orionem i Avery'm, by nieobecność ich obu nie została zauważona. Później opowiedział o swoim pomyśle na otworzenie drzwi i o wysiłkach prowadzących do odtworzenia dawnej warzelniczej porażki, która okazała się być wysoce przydatna. Pozwoliła mu się tutaj dostać bez użycia magii. Abraxas w tym momencie spojrzał na Greya z wielkim uznaniem co spowodowało, że Aren poczuł dumę ze swojego postępku. Nie przerwał jednak relacji mówiąc o tym co zastał, gdy już się tutaj znalazł. Nie ukrywał zgodnie z prośbą niczego, nawet treści majaków Malfoya, na które blondyn reagował szokiem zastygając w bezruchu, albo drżąc z napięcia. Nie przerywał jednak Arenowi, który spokojnie kontynuował opowiadając o kolejnych napadach szału, krwawych wymiotach, atakach duszności i gorączki. O własnych wysiłkach by jakoś temu zaradzić bez informacji o składzie podanego blondynowi przez ojca eliksiru. Doszedł wreszcie do momentu, kiedy zdecydował się na uwarzenie eliksiru z dodatkiem swojej krwi. Wyjaśnił, że wcześniejsze próby pomocy zwyczajnie były mało efektywne i pomagały na bardzo krótko, a stan jego, Abraxasa systematycznie się pogarszał. Opowiedział o tym eksperymentalnym eliksirze i spalaniu kolejnych podręczników i części garderoby o omdleniu i zbiciu jednej z fiolek. Wyjaśnił dlaczego ta strata była taka ważna i na koniec przeszedł do potwornego ataku duszności, który pchnął go do podania nie sprawdzonego, eksperymentalnego eliksiru. Przepraszał za to Abraxasa przynajmniej trzy razy.

Malfoy wysłuchał wszystkiego prezentując na zewnątrz spokój, ale w środku czuł zamęt i drżał jak osika z nerwów. To co zrobił dla niego Aren przekraczało niemal jego zdolności pojmowania. Miałby wszelkie prawo zignorować go, nie szukać, nie ratować kogoś, kto w taki sposób zdradził. Tymczasem nie dość, że postarał się go znaleźć, to jeszcze naraził własne życie. To było prawie nie do pojęcia. Abraxas przetrawiał to wszystko w sobie i po dłuższej chwili dotarło do niego, że przecież Grey uratował mu życie. Wszystkie stadia efektów podanego przez ojca eliksiru jakie Aren opisywał wskazywały na to, że jego organizm sobie nie radził z toksyną. Słabł wyraźnie i przegrywał walkę. W końcu by umarł i to już niedługo jak wynikało z opowieści. Wiedział to doskonale, bo przecież widział już to wszystko na innych. Był zmuszony obserwować już kilku nieszczęśników, których jego ojciec tak potraktował. Nie wszyscy przeżyli. Organizmy dwóch nie wytrzymały. Wszystko wskazywało na to, że ojciec po raz kolejny się przeliczył. Tym razem naprawdę o mało co nie wpędził do grobu własnego syna. Abraxas jasno widział, że żyje tylko i wyłącznie dzięki pomocy i poświęceniu zielonookiego. Uświadomił sobie jeszcze coś. Nikt nigdy dla niego nie zrobił tyle co Aren. To była absolutna nowość i blondynem targały teraz skrajne i sprzeczne emocje, które starał się ze wszystkich sił okiełznać. Przemyślenia doprowadziły go do wniosku, że odkąd Grey pojawił się w szkole potrafił wykrzesać z niego, Abraxasa prawdziwą przychylność i sympatię. Zresztą nie tylko z niego. Aren był po prostu inny i to nie dlatego, że nie mógł obecnie posługiwać się magią. Jego magią była umiejętność zmieniania najbliższego otoczenia, ludzi będących wokół. Przy czym wyglądało na to, że zielonooki chłopak robił to spontanicznie i zupełnie nieświadomie.

Młody Malfoy opanował w końcu emocje, na moment przymknął oczy, po czym spojrzał na Arena i z pełnym przekonaniem starał się ubrać w słowa to o czym myślał:

- Dziękuję z całego serca za twoje poświęcenie. Zadałeś sobie wiele trudu próbując mi pomóc. Nigdy ci tego nie zapomnę i przysięgam, że zawsze...

- Daj spokój Abraxasie – przerwał mu stanowczo Aren. – Nie zrobiłem tego by mieć jakiekolwiek korzyści. Pomagałem, bo chciałem to zrobić. Naprawdę tęskniłem za twoim towarzystwem i brakowało mi ciebie przez ten cały czas. Przyzwyczaiłem się do tego, że jesteś obok. Muszę przyznać, że to co zrobiłeś naprawdę mnie zraniło. Po przemyśleniu sprawy trochę rozumiem motywy jakie tobą kierowały. Jesteście wierni Tomowi i mogę to zrozumieć. Widzę przecież, że pomijając to jaki ma charakter i sposób zachowania jest osobą, za którą można chcieć podążać. Nie spodobał mi się sposób w jaki mnie potraktowaliście. Wszyscy w zasadzie. Czasu już nie cofniemy...

- Przepraszam. Naprawdę. W pewnym momencie chciałem się z tego wycofać, ale to trwało już zbyt długo. Już wtedy było za późno, a im bardziej w to wchodziłem tym było trudniej. Poz tym napędzał mnie strach... że mógłbym cię stracić. To głupie, bo przecież wiadomo było praktycznie od samego początku, że tak się właśnie stanie kiedy tylko się dowiesz. Naprawdę przepraszam...
- Daj spokój. Wybaczam ci. Jednak jeżeli jeszcze raz coś podobnego odstawisz to przysięgam, że stworzę eliksir który sprawi, że bezpowrotnie wyłysiejesz. Zapewniam, że żaden specyfik ci wówczas nie pomoże. I nie jest to czcza groźba. Jestem w stanie to zrobić. - ogłosił pół żartem pół serio Aren, ale jakimś sposobem blondyn czuł, że wszystko co mówi zamierza zrealizować gdyby co do czego przyszło.

- Brzmi groźnie i chyba nie chciałbym doprowadzać cię do takiej ostateczności. Obiecuję, że już nigdy więcej nie zrobię nic przeciwko tobie. Jednak od razu powiem dla jasności. Nie mogę zapewnić, że będę mógł mówić o wszystkim i...

- Zawrzyjmy układ Abraxasie. Obaj mamy tajemnice i to jest oczywiste, a nawet powiedziałbym, że normalne. Ustalmy więc, że jeżeli nie będziemy chcieli o czymś opowiedzieć to informujemy o tym otwarcie. Wtedy nie będą potrzebne żadne podchody, a tajemnice pozostaną tajemnicami bez urazy u żadnego z nas. Czy to ci odpowiada?

- W naszym wypadku to najlepsza opcja. Wobec tego pozwól mi zacząć raz jeszcze – uśmiech Abraxasa był zupełnie szczery, kiedy wyciągnął do Arena rękę i powiedział: – Cześć jestem Abraxas Malfoy. Moja rodzina jest totalnie i zdecydowanie nienormalna, pociąga mnie czarna magia i faceci, uwielbiam numerologię i dobre jedzenie, nie znoszę obrzydliwych rzeczy i Rudolfa. W sumie na jedno wychodzi...

Aren zaśmiał się szczerze na tą deklarację, po czym ujął jego dłoń w swoją odpowiadając:

- Cześć, miło mi cię poznać. Jestem Aren Grey i uważają mnie za charłaka. Mam na ogonie Czarnego Pana. Pasjonują mnie eliksiry oraz rośliny. Uwielbiam słodycze i słodką herbatę. Nie lubię Dumbledore'a, Rudolfa i numerologii. Liczę na owocną współpracę w najbliższej przyszłości. Zwłaszcza w trakcie zbliżającego się nieuchronnie Turnieju.

- Możesz na mnie liczyć. Mogę zadać ci jeszcze jedno pytanie?

- Hm?

- Naprawdę ci nie przeszkadza, że jestem gejem? - zapytał krótko zagryzając nieświadomie wargę z nerwów.

- To nie ma dla mnie najmniejszego znaczenia. To wciąż ty Abraxasie i mam nadzieję, że to rozumiesz. Owszem wolisz swoją własną płeć, ale to twój wybór choć przyznam, że zaskoczyłeś mnie wtedy na Wieży. Dosłownie wrosłem w ziemię w szoku. Był to w pewien sposób hipnotyzujący widok - stwierdził zamyślony Grey nie dostrzegając zaskoczonego spojrzenia Malfoya, który zatrzymał na nim wzrok na dłuższą chwilę.

- Mówisz o tym jakby to rzeczywiście nie miało żadnego znaczenia – powtórzył blondyn kręcąc z niedowierzaniem głową.

- A ma? - zapytał autentycznie zaskoczony Aren, nie bardzo rozumiejąc w czym problem. Abraxas uniósł brwi w zdumieniu, ale kontynuował wyjaśniając:

- Zakładam, że zdajesz sobie sprawę jak w naszej społeczności traktuje się związki homoseksualne. Nie mają prawa bytu i każdy preferujący własną płeć kończy w aranżowanym małżeństwie. Przede wszystkim dzieje się tak w rodzinach czystokrwistych. Wielką hańbą dla rodu jest posiadanie wśród swoich członków kogokolwiek z odmienną orientacją seksualną. Jeśli już taki ktoś się trafi, a nie jest wystarczająco ostrożny, to po prostu jest wydziedziczany i szykanowany przez rodzinę, ale nie tylko przez nią. Jeśli sprawa ujrzy światło dzienne szykanuje takiego kogoś całe społeczeństwo. Nie może znaleźć żadnej pracy ani uzyskać pomocy. Nikt nie chce mieć z takim kimś kontaktu z obawy, że jego samego też może to spotkać.

- Oh... to okropne... - tym sposobem Aren zdradził się w pewien sposób ze swoją nieświadomością, ale zamyślony Abraxas chyba tego nie zauważył. W tym momencie przypomniał sobie jednocześnie, że Ron faktycznie coś o tym wspominał. Mówił, że kiedyś związki homoseksualne były nie do pomyślenia i były ostro piętnowane. To by się zgadzało z tym o czym mówił teraz Abraxas. Postanowił dopytać się więc o jedną kwestię, która nagle stała się dla niego jasna i dziwiło go, że nie pojął tego kiedy odbywał te dziwne rozmowy z prefektem Krukonów: - Em... więc ten Krukon to twój chłopak?
- Co?! Nie! Nigdy nie byliśmy razem. To raczej było coś w stylu chwilowej odskoczni... przynajmniej z mojej strony, ale on to wiedział. Nic poza tym nie było i nie będzie.
- Dlaczego?
- Bo na dłuższą metę to i tak nie miałoby sensu. Nawet jeżeli by tego chciały obie strony to po co się wiązać, skoro na końcu i tak zawsze pozostanie cierpnie. Trzeba będzie się rozstać ze względu na obowiązek poślubienia kobiety i spłodzenia potomków. Niestety tak wygląda rzeczywistość. Nie warto angażować się uczuciowo, dlatego większość osób szuka zwyczajowo chwilowej rozrywki i nic poza tym.

- Hmm... zawsze myślałem, że miłość to uczucie, którego nie da się kontrolować. Wychodzi na to, że chyba nie jestem dobrą osobą, by dawać jakiekolwiek porady w tym zakresie - zaśmiał się lekko Aren i ziewnął rozglądając się wokół i wracając do szarej rzeczywistości: – Wiesz która może być godzina?

Abraxas pokiwał w milczeniu głową rzucając krótkie tempus, które wykazało południe. W jego głowie tłukło się to co Aren powiedział o miłości. Słowa te w jakiś sposób go uderzyły. Spojrzał ponownie kątem oka na Greya widząc jego liczne siniaki i zadrapania. Był za nie bez wątpienia odpowiedzialny i sumienie mu nie pozwalało tego tak zostawić:

- Pozwól mi chociaż rzucić na ciebie jakieś zaklęcie leczące. Wyglądasz naprawdę okropnie.

- Cóż jeszcze do niedawna wyglądałeś gorzej – odciął się Grey, równocześnie skinąwszy przyzwalająco głową.

Malfoy uniósł różdżkę rzucając podstawowe zaklęcie niwelujące siniaki. Kiedy trafiło w Arena jego ciało wygięło się niczym struna w proteście, a z nosa zaczęła cieknąć krew. Blondyn błyskawicznie cofnął zaklęcie w ostatniej chwili chroniąc chłopaka przed uderzeniem w podłogę. Z przerażeniem wymalowanym na twarzy krzyknął pytająco:

- Aren! Co się dzieje! - Z bliska widać było, że zielone oczy jeszcze chwilę temu pełne blasku stały się matowe, a źrenice nienaturalnie powiększone. Trwało to dosłownie chwilę. Później wszystko wróciło do normy, a pozostał jedynie szybki oddech, który uspokoił się po paru minutach.

- To było... dosyć nieoczekiwane – skwitował całe wydarzenie Grey ponownie siadając i w myślach analizując dziwne odczucie, które pojawiło się gdy tylko zaklęcie zetknęło się z jego ciałem.

- Co się stało? - zapytał ponownie, teraz już dużo spokojniej Abraxas zmartwionym głosem.

- Sam do końca nie jestem pewien... Kiedy zaklęcie mnie trafiło poczułem jakby krew zaczęła się gotować. Podobne odczucie miałem, gdy podałem ci miksturę. Czyżby to był jakiś efekt tego, że użyłem magii krwi?

- Ja... nie wiem Aren. Jednego możemy być pewni, nie mogę użyć na tobie żadnej magii. Nie wolno ryzykować, że powtórzy się to co przed chwilą. Rzeczywiście to może być jakiś efekt uboczny.

- Nie jestem teraz w stanie myśleć logicznie. Jestem zbyt wyczerpany i śpiący.

Ziewnął po raz kolejny rozdzierająco i przetarł oczy, które piekły go niemiłosiernie. Powieki już tak bardzo mu ciążyły, że z trudem je utrzymywał. Ciepło płynące od Abraxasa uspokajało i kusiło. Wreszcie uległ. Zamknął oczy, opadł beztrosko na ramię Malfoya robiąc sobie z niego tymczasową poduszkę. Nawet nie wiedział kiedy zapadł w głęboki, spokojny sen.

Abraxas spoglądał z bliska na twarz śpiącego Greya w milczeniu. Widać było gołym okiem jego wyczerpanie. Martwiło go, że nie jest w stanie mu pomóc, a przecież zielonooki jemu pomagał. Ponownie wrócił do swojej niedawnej gehenny. Im dłużej o tym myślał tym bardziej był pewien, że umarłby bez pomocy Arena. Dlatego teraz w duchu przysiągł sobie, że gdy nadejdzie odpowiednia pora odwdzięczy mu się za wszystko. Był co prawda pewien, że nawet nie mając u niego długu życia i tak by to zrobił, ale teraz czuł się po prostu jeszcze bardziej zdeterminowany. Okazja z pewnością się nadarzy i to nie jedna, ponieważ Aren przejawiał skłonności do niebezpiecznych sytuacji.

Miał też jeszcze jedno zmartwienie związane z Arenem. To, że zielonooki dla niego praktykował magię krwi. Niepokoiły go skutki posługiwania się tą dziedziną magii. Bał się możliwych efektów ubocznych i modlił się do Marlina by nie były długotrwałe. Sam nie odczuwał tak naprawdę żadnych skutków wcześniejszej trucizny. Było tak, jakby w ogóle nie została podana. Oparł się policzkiem o głowę Arena głęboko zamyślany i również po jakimś czasie zapadł w sen.

Malfoy obudził się jako pierwszy spoglądając na Arena, który wciąż spał na jego ramieniu. Rzucił ponownie zaklęcie czasu i okazało się, że dochodziła już pora kolacji. Przed ciszą nocną powinni znaleźć się w swoim dormitorium. Musieli to zrobić choćby po to, żeby uwolnić Oriona i Avery'ego. Aren wciąż nie wyglądał dobrze, jednak dużo lepiej niż zanim zasnęli. Widać było, że trochę wypoczął, ale wciąż nosił ślady siniaków i zadrapań. Nie miał serca go budzić, ale odsunął go od swojego ramienia i wstał żeby zająć się sprzątaniem. Zaklęcia sprzątające nie sprawiały mu kłopotu, choć gdyby Avery to zobaczył pewnie nie umiałby wyjść z szoku, że ktokolwiek z rodziny Malfoy zna takie. Musiał się z nimi zapoznać z bardzo niemiłego powodu. I tu znowu wracał myślą do swojego rodziciela. Jeżeli nie chciał siedzieć we własnych wymiocinach czy krwi podczas odbywania rozmaitych kar we dworze, musiał się nauczyć jak je usunąć, bo ojciec zakazywał udzielać mu jakiejkolwiek pomocy. Oczywiście nigdy nie uważał tego rodzaju czynności za coś hańbiącego. Wręcz przeciwnie, uważał zaklęcia czyszczące za bardzo użyteczne. Sprzątanie tego niewielkiego obszaru zajęło mu dobrą chwilę i kiedy skończył, poczuł spływającą po skroni strużkę potu, którą natychmiast starł ruchem ręki. Nadszedł czas na obudzenie śpiocha:

- Aren, obudź się jest już wieczór.

- Mhm...
Blondwłosy Ślizgon zachichotał słysząc niemrawą odpowiedź i widząc szczere ziewnięcie. Aren przeciągnął się lekko krzywiąc z bólu, który nie umknął czujnemu oku Abraxasa.

- Coś cię boli?

- Zastanawiam się czy istnieje część ciała, która mnie nie boli – odpowiedział szczerze Grey. – Proszę Abraxasie, nie patrz na mnie z takim poczuciem winy. Jedyną osobą, którą można o to wszystko oskarżać jest tylko i wyłącznie twój ojciec – zielonooki chłopak podjął wysiłek stanięcia na nogi i po chwili tego dokonał, choć z widocznym trudem. Zrobił kilka kroków i zrezygnował z chodzenia siadając ponownie na podłodze. Po chwili zaryzykował znowu, wstał i skrzywił się niemiłosiernie z bólu. Postawił parę kroków w jedną stronę, później w drugą i bez słowa opadł na podłogę. Odsapnął, rozejrzał się uważnie i skomentował: - Widzę, że miałeś zajęcie kiedy spałem. Przynajmniej to pomieszczenie nie przypomina już sceny z horroru.

- Czym jest „horror”? - zmarszczył brwi Abraxas na to nieznane sobie określenie.

- Oh no tak... to mugolskie określenie scen grozy, gdzie reakcja czytelnika czy też widza opiera się głównie na strachu – wytłumaczył prędko Aren, widząc jak kolega powoli kiwa głową w zrozumieniu.

- Jak myślisz, co z tych rzeczy mogłoby ci pomóc? - zastanowił się Abraxas patrząc na mnogość słoiczków i fiolek oraz rożnych roślin i ingrediencji, które tworzyły całkiem sporej ilości zaplecze medyczne. Już wcześniej je oglądał, ale wiele ze zmagazynowanych tu preparatów nie było mu znanych, dlatego wolał jednak zapytać niż próbować samemu działać.

- W zasadzie eliksiry wzmacnia magia samych składników po odpowiedniej obróbce... różni się od naszej własnej. Wydaje mi się, że powinno być wszystko w porządku, ale jest inny kłopot. Nie mam już żadnej leczniczej mikstury przy sobie.

- To kiepsko, bo w takim stanie chyba nie dasz rady dotrzeć niezauważonym do dormitorium. Oczywiście mógłbym cię ponieść, jednak to by wywołało zbyt dużą sensację. Zwłaszcza, że zależy nam na dyskrecji.

Tutaj musiał się zgodzić z Malfoyem. Drobnym szczegółem było to, że cała dyskrecja była związana tylko i wyłączenie z pewnym prefektem. Gdyby nie on, cała ta szopka nie byłaby potrzebna. Choć żaden z nich nie wypowiedział tego na głos, obaj myśleli tak samo. Siedzieli zamyśleni na podłodze starając się wyjść jakoś z tej opresji, kiedy Aren doznał nagle olśnienia:

- Maści! Mam przecież maści lecznicze! Na siniaki, obrzęki i małe rany powinna zadziałać – krzyknął nagle sprawiając, że Abraxas lekko podskoczył.

- Które to są? - Zapytał Malfoy bez ociągania podchodząc do zbiorowiska skarbów Greya.

- Niebieski słoik.

Blondyn szybko odnalazł potrzebne opakowanie podchodząc z nim do Arena, który wziął je od niego odkręcając i sprawdzając konsystencję i zapach. Pokiwał głową informując, że wszystko w porządku. Odstawił pojemniczek na podłogę, po czym zaczął rozpinać swoją koszulę guzik po guziku.

Abraxas czuł, że się gapi przełykając ślinę, ale nie potrafił odwrócić wzorku. Dopiero gdy zauważył liczne siniaki na ciele zielonookiego Ślizgona, ponownie poczuł to duszące poczucie winy i wrócił do rzeczywistości. Wziął jeden ze słoików usiadł za plecami Arena i gdy ten już ściągnął koszulę zabrał się za wcieranie maści w liczne obrażenia, które zdobiły bladą skórę. Na szczęście w tym wypadku nie doszło do podobnych zdarzeń jak w przypadku użycia magii, więc odetchnął wewnętrznie z ulgą. W każde obrażenie które widział z wielką dokładnością i starannością wmasowywał maść tak, by dobrze się wchłonęła. Siniaki stopniowo, kolejno bladły i dawały nadzieję na zaniknięcie, dlatego nie ustawał w pracy. Gdy doszedł do ramienia i szyi chłopaka sapnął zaskoczony widząc siny i przekrwiony, sprej wielkości ślad.

- Coś się stało? - zapytał zdziwiony Aren. Blondyn obwiódł palcem cały siny ślad i zapytał:
- To tutaj. Jak powstało?
- Hmm... to było podczas twojego pierwszego ataku. Ugryzłeś mnie – odpowiedział jak gdyby nigdy nic Aren Brzmiało to tak, jakby mówił o pogodzie, ale na Malfoya podziałało jak zimny prysznic. Nieświadomie zaczął ściskać z całej siły słoik z maścią przymykając oczy. a po chwili zajął się ponownie swoją pracą. Nabrał porcję preparatu, nałożył na sine, opuchnięte miejsce z nabiegłymi zaschłą krwią śladami zębów i delikatnie małymi okrężnymi ruchami zaczął ją wcierać. Zielonooki chłopak w trakcie wszystkich zabiegów siedział cierpliwie i w ogóle się nie skarżył. Ślad na ramieniu nie zachował się jak inne i nie zniknął. Owszem, zbladł i przypominał teraz bardziej malinkę niż bolesne ugryzienie, ale jednak został. Abraxas westchnął i przeniósł się na ręce Arena, robiąc z nimi to samo. Po jakimś czasie skończył i przeniósł się na tors Greya, powtarzając zabiegi. W pewnym momencie przyszło mu coś do głowy i zaczął:

- Tak teraz się zastanawiam... mówiłeś, że jedną porcję eliksiru z twoją krwią stłukłeś. Jak to się stało, że mikstura również na ciebie oddziałuje, skoro go nie piłeś? - ze zdziwieniem zauważył, że policzki Arena się zaróżowiły zanim odpowiedział:
- Widocznie troszkę go połknąłem zanim ci go wlałem.
- Wlałeś? Były z tym jakieś problemy? - Malfoy zaintrygowany reakcją Arena postanowił drążyć temat.

- Dusiłeś się i rzucałeś. Niemożliwym było wlanie mikstury do twoich ust bezpośrednio z fiolki, więc musiałem znaleźć inny sposób. - stwierdził zielonooki spuszczając wzrok ku rękom blondyna, które właśnie błądziły w okolicach jego żeber, również nadwyrężonych w trakcie siłowania się w czasie choroby.

- To interesujące. A jaki to był sposób?

- Dałbyś sobie spokój z tym dociekaniem... wziąłem eliksir do ust, a potem trzymając twoją twarz przelałem w twoje usta... - wymamrotał Grey z mocno bijącym z zażenowania sercem. Usilnie obserwował z udawanym zainteresowaniem podłogę i ręce Malfoya spoczywające wciąż na jego torsie. Nagle z bolesną pewnością pomyślał, że wobec tego Abraxas wie jak mocno bije mu serce. Dotyka go przecież. Jego ręce zatrzymały się dokładnie tam. Po chwili Aren ostro skarcił się w myślach za podobne pomysły i westchnął ciężko.

Blondwłosy Ślizgon znieruchomiał tymczasem i patrzył na Greya z szokiem wymalowanym na twarzy. Oczywiście Aren tego nie widział, bo pilnie śledził wszystkie nierówności podłogi, ale płonące policzki i uszy mówiły same za siebie. Łomotanie jego serca też było wymowne i serce Abraxasa przyspieszyło. Zabrał szybko dłonie z torsu leczonego chłopaka i zagryzł wargę. Musiał się opanować. Musiał spowodować, żeby wszystko wróciło do normy, żeby Aren nie czuł się tak przy nim. Dlatego westchnął również, przywrócił neutralny wyraz twarzy i skierował rozmowę na trochę inny tor:

- Oh... nie było wyjścia. Byłem nieprzytomny, a sytuacja tego wymagała. Dobrze, że tak szybko działałeś. Naprawdę podziwiam twoją jasność umysłu. - kiedy słowa wybrzmiały młody Malfoy pogratulował sobie w myśli, bo Aren w widoczny sposób się rozluźnił, a rumieńce troszkę mu przybladły. Widocznie wracał do równowagi. Po chwili powiedział:

- Masz rację, to była jedyna rzecz, którą mogłem zrobić w takiej sytuacji.
- Okej to kończmy tutaj, bo zaczyna nam się powoli czas wyczerpywać. Jak się teraz czujesz po tym jak zużyłem na ciebie większą ilość maści? - z tymi słowami wrócił do przerwanej czynności ciesząc się, że widocznie Aren nie zauważył lekkiego drżenia jego dłoni, kiedy te przeniosły się na jego lekko umięśniony brzuch.

- Zdecydowanie lepiej. Muszę przyznać, że twoje dłonie są cudowne. Zdecydowanie wiesz jak się opiekować innymi, robiłeś to już kiedyś?

- Nie. Jesteś pierwszą osobą. Jak w ogóle poradziłeś sobie warząc w zlewie eliksir?! – zapytał Abraxas, żeby cokolwiek powiedzieć i nie pozwolić się Greyowi skupiać na jego dłoniach. Pytanie o eliksir oczywiście zadziałało i Aren zagłębił się w szeroką opowieść o kolejnych etapach warzenia zaskakując blondyna swoją pomysłowością. To wszystko pozwoliło jednak bezkolizyjnie zakończyć zabiegi.

Nareszcie Aren mógł bez bólu stanąć na nogi, bo o dziwo jego nogi najmniej ucierpiały. Nadal był trochę blady i miał cienie pod oczami, ale nie słaniał się już tak jak wcześniej. Tutaj jednak mógł pomóc jedyne spokojny, długi sen. Zielonooki chłopak wyjął ze swojej torby komplet ubrań, które właściwie zabrał z myślą o blondynie, ale w tej chwili okazało się, że sam potrzebuje ich bardziej. Na koniec ustalili, że przyniesione części odzieży ubierze Aren, bo swoją garderobę po prostu spalił warząc eliksir, a Abraxas naprawi swoje ubrania za pomocą magii. Kiedy skończyli obaj z doprowadzaniem się do porządku, Aren zaczął pakować torbę w czym czynnie pomagał mu Malfoy, który musiał też dbać o to, by Grey nie przysnął ze zmęczenia.

Pakowanie chwilę trwało i kiedy zostało ostatecznie ukończone ostatnim akcentem, czyli wsunięciem do torby Agresji, blondyn znów sprawdził godzinę. Okazało się, że mieli jeszcze godzinę do ciszy nocnej. Nie było co przewlekać pobytu w tej łazience, dlatego obaj ruszyli w stronę wyjścia. Otworzyli drzwi i ostrożnie rozejrzeli się na boki. Nikogo nie było widać ani słychać, więc wyszli zamykając za sobą przejście i ramię w ramię podążyli w stronę wejścia do pokoju wspólnego Slytherinu. Mieli już wchodzić do domu kiedy usłyszeli za sobą szybkie kroki i już po chwili zobaczyli ku swojemu zaskoczeniu Oriona i Avery'ego. Black pierwszy wyskoczył z bardzo konkretnym pytaniem:

- Kiedy wróciliście?

- W zasadzie w tej chwili – z uśmiechem odparł Grey.

- Wpadliście na kogoś? - padło kolejne pytanie, a pytający zmierzył ich obu wzrokiem od stóp do głów.

- Nie, wy jesteście pierwsi. Co to za przesłuchanie? - wtrącił Malfoy unosząc lekko brwi. Nie musiał długo czekać na odpowiedź:

- Mamy małe problemy. Riddle cię szuka Aren. Strasznie jest przy tym uparty i powoli robi się podejrzliwy. Uwierz mi, lepiej żeby teraz cię nie dorwał, zwłaszcza w stanie w jakim jesteś aktualnie. Nie wiem jak to zrobiłeś, ale jakimś cudem wyglądasz gorzej od Abraxasa.

- Oh... wydało się? - wyszeptał ze zgrozą Grey.

- Nie. Jednak mam już awaryjny plan, by odwlec w czasie wasze spotkanie. Po drodze ci wszystko wyjaśnię a teraz chodź za mną póki Tom jest w gabinecie dyrektora. Avery tak jak mówiliśmy wcześniej wracaj z Malfoyem do dormitorium. Nic nie mów Abraxasie, Edgar wyjaśni ci wszystko. Chodźmy, bo czas nas goni!

Grey z Malfoyem w mig zrozumieli powagę sytuacji i bez dyskusji pozwolili sobą dyrygować. Zerknęli tylko na siebie porozumiewawczo, co nie uszło uwadze Blacka. Zauważył widoczną poprawę w relacjach między nimi obydwoma i zrozumiał błyskawicznie, że musieli ze sobą poważnie porozmawiać i dojść do porozumienia. Nie miał jednak czasu, by dłużej o tym myśleć. Zagarnął ramieniem Arena, kierując go w głąb korytarza i tłumacząc mu równocześnie po drodze istotę swojego pomysłu:

- Dobrze, że wyglądasz tak źle. Przynajmniej będzie bardziej wiarygodnie. Idziemy do pielęgniarki. To najlepsze alibi i usprawiedliwienie twojej nieobecności i nieuchwytności. Gadanie zostaw mi. Tutaj masz list, w którym opisałem wszystko co się działo pod waszą nieobecność. Tym sposobem, kiedy już Tom cię schwyta nie popełnisz błędu. Jak przeczytasz, natychmiast go zniszcz. Najlepiej wrzuć go do kominka. Wtedy będzie pewne, że nikt choćby nawet przez czysty przypadek nie natknie się na niego.
Z tymi słowami podał zielonookiemu chłopakowi pergamin, który ten natychmiast schował do kieszeni, kiwając głową z wdzięcznością. Przez jakiś czas szli w milczeniu. Kiedy minęli wejście do Skrzydła Szpitalnego Aren nabrał już tchu, by zapytać o powód, ale powstrzymał się kiedy Orion zapukał do drzwi znajdujących się tuż obok. Nie czekając nawet na zaproszenie ze środka Black nacisnął klamkę wchodząc i od razu głośno anonsując:

- Holly mam tutaj ciężki przypadek. Możesz mi pomóc?

Wywołana tymi słowami z drugiego pomieszczenia pielęgniarka pojawiła się niemal natychmiast z oburzonym wyrazem twarzy i głośnym protestem na ustach:

- Czy kiedykolwiek zapamiętacie, że nie możecie się do mnie zwracać jak do koleżanki! - w tym momencie wzrok kobiety spoczął na Arenie i jej twarz momentalnie się zmieniła na zatroskaną, kiedy wykrzyknęła: - Nie wierzę! Aren, w coś ty się znowu wpakował! Natychmiast na łóżko!

Głos, którym zarządziła był ostry i wskazywał wyraźnie, że nie chce słyszeć nawet słowa sprzeciwu. Oczywiście Grey nie zamierzał nawet protestować, dlatego też posłusznie klapnął na stojącą pod ścianą leżankę. Pomfrey zajęła miejsce na krześle stojącym obok zakładając nogę na nogę i wyczekująco, wymownie przyjrzała się obu chłopcom. Zgodnie z wcześniejszą umową Orion zaczął opowiadać, a Aren słuchał uważnie, by niczego nie przegapić i odpowiednio się zachowywać:

- Przyprowadziłem go tutaj trochę siłą. Aren jest zbyt uparty, by sam poprosić o pomoc. Odkąd wynikła ta dziwaczna sytuacja z Turniejem Trójmagicznym, non stop siedzi w książkach zaniedbując posiłki i często zarywając noce. Studiuje coraz to nowe księgi. Nie mogliśmy już dłużej na to patrzeć. Przyznam uczciwie, że zagroziłem mu drętwotą jeżeli tutaj ze mną nie przyjdzie.

Aren słysząc to natychmiast przybrał minę absolutnego oburzenia, by podkreślić co myśli o podobnym postępowaniu kolegi, a w duchu podziwiał zdolności Oriona do zmyślania całkiem prawdopodobnych bajek. Swoją drogą bezsprzecznym i coraz bardziej palącym problemem było teraz faktycznie jak najlepsze przygotowanie się do Turnieju. Pierwszy krok zrobił przekazując Beery'emu zestaw potrzebny mu w Durmstrangu, ale to było wciąż zbyt mało. Miał jeszcze mnóstwo do zrobienia, a czas dosłownie przeciekał mu między palcami. Aktualnie ważna była jednak rozmowa Oriona z Holly, dlatego wyrzucił z myśli inne sprawy i skupił się na niej:

- Dobrze zrobiłeś przyprowadzając go tutaj. Już ja sobie z nim porozmawiam. Mogłeś go jednak zaholować do Skrzydła Szpitalnego, a nie od razu do moich prywatnych kwater Orionie.

- Holly... to znaczy pani Pomfrey – poprawił się szybko Black widząc wzrok kobiety - jesteśmy Ślizgonami i nie chcemy, żeby ktokolwiek widział w jakim stanie jest jeden z uczestników Hogwartu. Zdajesz sobie sprawę jak szybko powstają plotki. Chwila moment i już to będzie nagłośnione w gazetach, a lepiej by było tego uniknąć. Po co nam kolejne skandale. Proszę byś... by pani wytłumaczyła temu tutaj osobnikowi, że jak nie będzie dbał o siebie, wylądujemy już na starcie na straconej pozycji.
Pielęgniarka spojrzała na obu chłopców, szukając oznak nieuczciwości, ale niczego podobnego nie wypatrzyła. Kiedy tak się zastanawiała, doszła do wniosku, że faktycznie ostatnio rzadko widywała Arena na posiłkach. Kiedy już to sobie uświadomiła poczuła wyrzuty sumienia. Mogła sama się domyślić, że dla osoby nie mogącej swobodnie korzystać ze swojej magii wizja udziału w Turnieju musi być bardzo stresująca. Zielonooki Ślizgon wyglądał bardzo mizernie. Trudno jej było pojąć sposób rozumowania uczniów domu węża, ale tym razem bez wątpienia zgadzała się z nimi. W duchu przyznała im rację. Wstała, podeszła do szafy i wyjęła z niej piżamę, podała ją Greyowi i powiedziała;

- Dzisiejszą noc spędzisz tutaj. Wypuszczę cię dopiero wówczas, gdy będę pewna, że wyciągniesz jakieś wnioski z mojego wykładu. Z pewnością dopiero wtedy, gdy postawię cię na nogi. Orionie możesz już iść. Przekaż komu tam trzeba, gdzie znajduje się Aren. Jutro prawdopodobnie go wypuszczę. Dziękuję, że interweniowałeś. A nas drogi Arenie czeka długa rozmowa.

Orion szybko wyszedł z pokoju pielęgniarki. Na koniec jednak ujrzał lekko przerażoną minę Greya, który w ten sposób objawił wątpliwy entuzjazm co do przyszłej pogadanki. Black zdążając w stronę pokoju wspólnego Ślizgonów westchnął z ulgą. Przynajmniej tym razem nic nie pokrzyżowało mu planów. Aren będzie mieć czas, by przygotować się na spotkanie z Tomem i przyswoić sobie wszystkie informacje, co pozwoli im na bezbolesne przetrwanie.

Żałował trochę, że nie będzie mógł obserwować Greya w momencie, gdy ten dotrze do akapitu, w którym opisał jak do spisku dołączył Beery. Ciekawy był jak zareaguje. Oczywiście nie zawarł w liście własnych przemyśleń na temat nauczyciela i uwag o braku zaufania, ale za to nawiązał do nader skutecznych uników stosowanych wobec Riddle'a, do złudzenia przypominających zabawę w kotka i myszkę. Uzupełnił tą relację stwierdzeniem, że takie postępowanie rozdrażniło Toma, który do końca dnia miał parszywy humor. Dlatego właśnie on, czyli Orion zadbał o to, żeby Grey nie musiał przeciwstawić się tej furii. Kto wie czego mógłby się Tom dopuścić w swojej wściekłości. Co prawda Riddle z stosunku do Arena zachowywał się inaczej, ale po co kusić licho. W myśli dodał sobie, że dobrze zrobił, bo jak zauważył, Grey był w marnym stanie. Ledwo trzymał się na nogach, a oczy to miał otwarte chyba z przyzwyczajenia. Lepiej, by do konfrontacji z prefektem podszedł w pełni sprawny i wypoczęty. Jeden błąd i będzie po nich.

Do dormitorium Black dotarł szybko, nie napotykając po drodze nikogo z grupy, włącznie z Tomem. Zamykając za sobą drzwi sypialni westchnął w duchu z ogromną ulgą i szybko rozejrzał się po pomieszczeniu. Avery, Lestrange i Mulciber wspólnie przeglądali jakąś książkę, szepcząc między sobą. Zauważył okładkę, ale ta niewiele mu powiedziała. Malfoy leżał na swoim łóżku również czytając książkę, ale na jego widok usiadł, czekając zapewne na wyjaśnienia jak się mają sprawy z Arenem. Zajął miejsce naprzeciw niego i rzucił czar wyciszający.

- Uprzedzając pytania... z Arenem wszystko w porządku. Zajmuje się nim Holly. Zadbałem o to, by odpoczął w jej prywatnych komnatach. Będzie musiał pewnie wysłuchać długiego pouczenia, ale jestem pewien, że to niska cena w zamian za starcie ze wściekłym i zniecierpliwionym Tomem. Avery wszystko ci wyjaśnił mam nadzieję? - blondyn skinął potwierdzająco głową. Orion przyjął tą odpowiedź, ale równocześnie poczuł się trochę zirytowany. Nadstawiał w końcu karku, ryzykował, a tu cisza: – Nic więcej nie powiesz? Nie wytłumaczysz? Z Arenem póki co nie miałem czasu rozmawiać, zresztą na korytarzu nie byłoby to odpowiednie, a na zaciąganie go w jakieś mniej publiczne miejsce nie miałem czasu. I tak sporo szczęścia mieliśmy, że nie wpadliśmy na Riddle'a gdzieś po drodze. Pewnie jeszcze był u dyrektora.

Abraxas spuścił na moment wzrok przygryzając wargę, a potem spojrzał na Oriona w skupieniu i odpowiedział przepraszającym tonem:
- Wybacz. Niewiele mogę ci powiedzieć... to zbyt osobiste by o tym rozmawiać. Nawet z tobą, a tym bardziej z Edgarem. Sprawa dotyczy... w jakiś sposób mojej rodziny. I to nie jest tak, że nie zdaję sobie sprawy co zrobiliście i na co się narażaliście. Naprawdę doceniam waszą pomoc, ale nie mogę zaspokoić ciekawości. Przykro mi.

Wcześniej Abraxas w podobnym stylu, tylko bez wzmianki o rodzinie odprawił Edgara. Odprawiony z kwitkiem Avery miał bardzo podobną minę jak w tej chwili Black. Obaj zrobili dla ochrony Arena i jego samego bardzo wiele i Malfoy wiedział o tym doskonale. Zdawał sobie też sprawę z tego, że Orion miał trudniejsze przejścia, bo narażony był na konfrontacje z Tomem jako Grey. Nie zamierzał się jednak dzielić swoimi przeżyciami z nikim więcej. Wiedział o nich Aren i on sam. To było i tak dużo. Wystarczyło.

Po krótkiej chwili ciszy Black zmienił trochę temat, widocznie dochodząc do wniosku, że nie ma sensu, ani potrzeby naciskać na wyjawienie czegoś o czym Malfoy nie zamierza powiedzieć:
- Zgaduję, że między wami już wszystko w porządku?

- Tak wybaczył mi... ku mojemu wielkiemu zdziwieniu nota bene. Nigdy chyba nie zrozumiem jego sposobu myślenia. Bardzo mnie cieszy, że mogliśmy sobie wzajemnie sprawy wytłumaczyć. Zależy mi na tym, by do podobnych zdrad więcej nie doszło. Postanowiłem sobie, że zrobię wszystko, by go ponownie nie stracić.

- Hmm... będziesz miał z pewnością niejedną okazję podczas Turnieju. Pewnie będzie potrzebował obrony nie raz i nie dwa. Doceniam jego pomysłowość, ale czy chce tego, czy też nie inni uczestnicy z pewnością będą starali się go wyeliminować, jako najsłabsze ogniwo w drużynie Hogwartu. Na pewno Tom również będzie mu pomagał, więc będziesz miał ułatwione zadanie. Z pewnością zauważyłeś, że Riddle traktuje Greya jakoś inaczej niż nas.

- Postaram się, żeby Aren nie ucierpiał. Zależy mi na tym. Muszę mu jakoś podziękować. Pokazać... no generalnie nie może doznać poważnego uszczerbku. Zrobię wszystko co w mojej mocy, by mu pomóc.

- Hmm... Wcześniej nie byłeś aż tak zdeterminowany. Wiem, wiem i nie naciskam na żadne opowieści, chociaż nie powiem, przynajmniej jakiegoś ogólnego rysu chętnie bym wysłuchał. Prawdę mówiąc co wyście tam, gdziekolwiek to było robili tak długo na Merlina. Dlaczego ty wyglądasz kwitnąco, a Aren marnie? Rozumiem jednak, że nie możesz tego powiedzieć i jak wspomniałem nie zamierzam cię zmuszać. Cokolwiek się jednak zdarzyło cieszę się, że wróciłeś do siebie i jesteś zdrów...

Kiedy Orion mówił, Abraxas uśmiechnął się lekko, łagodnie i jakoś tak tajemniczo. Black, kiedy tylko zobaczył ten uśmiech zamilkł dość nagle i natychmiast zapomniał co miał jeszcze dodać. To mu się zazwyczaj nie zdarzało, ale okoliczności były też szczególne. Takiego wyrazu twarzy u młodego Malfoya jeszcze dotąd nie widział. Obserwował go jednak u innych ludzi i był w stanie bez problemu go zidentyfikować. Taki uśmiech miewał człowiek, który nie mówił i myślał o przyjacielu, ale zdecydowanie jak o kochanku...