piątek, 28 lipca 2017

Rozdział 20: Trudna przyjaźń

Rozdział wstawiany nieco na szybko, gdyż muszę się pakować, ale wciąż mam zobowiązania wobec czytelników :) Dziękuję ślicznie za komentarze:

Kurigara: Tym razem nie musiałaś chyba tak długo czekać. Naprawdę staram się teraz ogarnąć tempo rozdziału na miesiąc :) Zwłaszcza korzystając z wolnego czasu. Jakby Tom nie przekonał do siebie Arena ciężko by było o Tomarry :)
Natalia: Oh przybij piątkę, bo ja tez uwielbiam Abraxasa :)
Kiminari: Bezceremonialna gwiazda komentowania. Widok mojej twarzy widząc ścianę tekstu był dosyć osobliwy. Skoro musiałaś odsypiać wesele to znaczy, że zabawa była udana prawda? Też bardzo lubię Gellerta z "Fantastycznych" bo w kanonie raczej wiele o nim nie można było powiedzieć a w nowym filmie został naprawdę świetnie wykreowany. Widzę, że Lastrenge coraz częściej zaczyna być klasyfikowany jako badass, no taki jego urok w tym rozdziale nieco przybliżyłam jego postać. Ja kawę dopiero zaczęłam tolerować po dwudziestce, wcześniej jakoś ten smak mi nie pasował. Za to teraz tylko z mlekiem sojowym. Płynne ruchy różdżką tak? Może warto dodać notkę o tym jak poleruje trzonek miotły? Haha udzielił mi się twój pokręcony humor ^^ Co do przelotnego romansu, to nie potwierdzam ani tez nie zaprzeczam :). Wiedza o runach wyszła z mojego combo z betą :) Naprawdę cudownie się z Mato uzupełniamy.  Tak, Wair to nasz znajomy od Kasandy, który ma niezdrowy pociąg do alkoholu ^^  i powinno być przez "a" przepraszam, poprawię jak będę kiedyś robić krystaliczną betę, ale to pewnie jak skończę pisać :) hmm trochę to zajmie... Co do braku uczestnictwa w turnieju akademii Bauxbatons wyjaśniłam w poprzednim rozdziale. Może przeoczyłaś? Nie czytałam GoT i w sumie nawet się nie przymierzam nigdy do tej książki, zwłaszcza, że kolejka książek do czytania jest dosyć długa. ZA to pierwszy sezon mam dopiero za sobą ^^.  No Tom jest dosyć nerwowy, ale wybaczmy mu to. Za to dzięki temu wypadkowi relacja Arena i Abraxasa nieco posunęła się do przodu. Dziękuję kochana za ten wspaniały i długi (!!!) komentarz ;*
Malinkaa246: Tym razem czas oczekiwania krótszy i mam nadzieję, że jeszcze zaskoczę Cię nie raz :).

Betowała: Mato




Rozdział 20: Trudna przyjaźń

Wreszcie nadszedł niecierpliwie wyczekiwany przez Arena weekend, podczas którego miał uwarzyć swój pierwszy w tej rzeczywistości eliksir. Miał nadzieję, że pójdzie mu to dobrze, mimo braku magii. W końcu mnóstwo wysiłku włożył w zapoznanie się z podstawami sztuki warzenia, których jakoś nie dał rady posiąść w swoich czasach. Okazało się, że Horacy Slughorn był świetnym nauczycielem, a im więcej czasu poświęcał Arenowi, tym bardziej chłopak był przekonany o swojej kompletnej ignorancji w tej dziedzinie nauki i doszedł do smętnego wniosku, że wszystkie „pomyje” jakie wylał na niego Snape na lekcjach, były o zgrozo uzasadnione. No, może oprócz oczywistej nienawiści Snape'a względem jego osoby, sabotowania eliksirów przez Ślizgonów czy też stopniowej utraty wiary w siebie podczas kolejnych słownych potyczek z Mistrzem Eliksirów. Na takich rozmyślaniach zeszła Arenowi droga do prywatnej pracowni profesora Slughorna.

Ku radości chłopaka, nauczyciel swoim wezwaniem uratował go od Malfoy'a, który najwidoczniej nie chciał tym razem wyjątkowo odpuścić i na wszelkie sposoby starał się namówić Greya na wyjście do miasteczka. Aren cicho westchnął i usiadł wygodnie na kanapie w oczekiwaniu na Slughorna, zabijając czas rozglądaniem się po pomieszczeniu. Wyglądało odmiennie niż dotychczas. W zasięgu wzroku nie widać było ani jednego kłaczka kurzu. Co prawda nie zdziwiło to Arena, bo profesor informował go, że przed tym spotkaniem poprosi skrzaty o uprzątniecie pracowni, ale i tak pomieszczenie wyglądało teraz zupełnie inaczej. Oczywiście dużo lepiej i jakoś tak bardziej przytulnie. Oględziny pracowni nie zajęły chłopcu zbyt wiele czasu, więc zaczął się zastanawiać jaki eliksir poleci mu uwarzyć, po trwających ponad trzy tygodnie zajęciach z teorii, nauczyciel. Opiekun Slytherinu wziął sobie naprawdę do serca jego sytuację, ewidentny niedobór wiedzy i dopilnował by zasady, których należało przestrzegać podczas warzenia, miał w małym paluszku.

Aren miał świadomość, że gdyby ktoś go obudził w środku nocy i zapytał o właściwości beozaru, wyrecytował by je nawet nie bardzo się nad tym zastanawiając. Podobnie było z innymi często używanymi składnikami mikstur. Nie miałby także kłopotu z podaniem w jakie reakcje wchodzi na przykład wcześniej wspomniany beozar z innymi dodawanymi do niego substancjami magicznymi czy ziołami. Przy okazji Aren zaczął rozumieć, jakie błędy popełniał wcześniej, dlaczego je popełniał i dlaczego Snape był jego niewiedzą tak rozstrojony. Zielonooki chłopak potrząsnął głową w zniecierpliwieniu. Nie było sensu rozmyślać o tamtych czasach. Nie wróci już do nich i tamte problemy może zostawić za sobą. Lepiej skupić się na teraźniejszości. Rozmyślania przerwał mu dźwięk uchylanych drzwi. Do pracowni wszedł profesor. W ręku niósł mugolski palnik, który postawił na stole roboczym i zachęcił ruchem ręki Arena by podszedł, równocześnie pytając:

– Wiesz jak tego używać chłopcze? – Aren skinął twierdząco głową i profesor kontynuował: – To doskonale. Zanim zaczniemy warzyć, zrobimy najpierw krótką powtórkę materiału.

Takie oznajmienie nie było niczym nowym. Od powtórki zaczynała się praktycznie każda lekcja. Nauczyciel odpytywał chłopaka za każdym razem z całego przerobionego dotychczas materiału, co oznaczało oczywiście, że powtórki zabierały coraz więcej czasu. Aren jednak nie narzekał mając świadomość, że dzięki nim utrwalał i systematyzował sobie w głowie zdobytą wiedzę. Jeżeli na czymś się potknął, zapomniał, czy po prostu pomieszał fakty, Slughorn cierpliwie naprowadzał go na odpowiedź, albo wykładał jeszcze raz ten fragment materiału, który sprawiał trudności. Niekiedy takie odpytywania zamieniały się w prawdziwe debaty, jeżeli chłopak miał co do któregoś tematu wątpliwości, zwłaszcza jeśli chodziło o łączenie składników, czy sposób ich obróbki. Może i powodowało to, że powtórki się przedłużały, ale nauczyciel nie żałował na nie czasu, a uczeń widział realne efekty tych dyskusji.

Dzięki temu Aren coraz rzadziej mylił wszystko z kretesem, co wyraźnie wskazywało, że działania profesora przynoszą efekty. Nie było więc powodów do narzekań i marudzenia, również dzisiaj. Powtórka była jakby bardziej drobiazgowa od dotychczasowych, ale po jej zakończeniu chłopak zauważył w oczach Slughorna coś na kształt dumy i sam poczuł się podobnie. W końcu miał powody do zadowolenia. Udało mu się odpowiedzieć na każde, nawet podchwytliwe pytanie nauczyciela. Pomyłki sam identyfikował niemal natychmiast i korygował samodzielnie. Kiedy wreszcie pytania się skończyły zapadła chwilka ciszy, po czym profesor zaanonsował przejście do części praktycznej:

– Doskonale Aren, przejdziemy teraz do warzenia eliksiru. Zastanawiałem się już wcześniej nad tym, co mógłbyś wykonać. Myślałem nad Szkiele–Wzro, ponieważ nasza pielęgniarka zgłaszała, że wkrótce może go potrzebować. Będzie to jednak Twój pierwszy eliksir tutaj, postanowiłem więc pozwolić Ci zdecydować czy przyjmujesz moją propozycję, czy też masz może jakąś własną? – Zaskoczony Aren przez chwilę w milczeniu przyglądał się, jak profesor z uśmiechem wygodnie rozsiada się na kanapie, kładąc obok siebie plik wypracowań, widocznie przyniesiony tu już wcześniej. Najwyraźniej nauczyciel zamierzał je sprawdzać w tak zwanym międzyczasie. Chłopak wreszcie się zreflektował i zdecydował odpowiedzieć:

– Skoro mogę wybrać … to może jednak … eliksir na skutki po Cruciatusie? – Dopiero w momencie kiedy rzucił taką propozycję zorientował się, że może jednak troszkę przesadził. Pokręcił głową nad własną głupotą i zagryzł wargę. Slughorn w zdumieniu zapatrzył się w swojego pełnego tajemnic ucznia. Przez głowę błyskawicznie zaczęły przebiegać mu rozmaite myśli: „... Na Merlina … z pewnością chłopiec nie wybrał takiego, a nie innego eliksiru przez przypadek. Musiał mieć do czynienia z tym niewybaczalnym zaklęciem … Pewnie miało to związek z kontaktami jego rodziny, czy też jego samego z Grindelwaldem … Tak, to pewnie to. Chłopak unikał wspominania o tych przynajmniej niemiłych, a może nawet przerażających spotkaniach. Musiały być przerażające. Na pewno też pełne bólu … Nikt, kto nie miał styczności z Cruciatusem nie wiedział, że zaklęcie to ma jakiekolwiek długotrwałe skutki. To dziecko zdecydowanie wie ...” Na koniec Slughorn zdecydował się cichym głosem zapytać:

– Dlaczego Arenie właśnie ten eliksir? – Odpowiedziała mu cisza, więc tylko westchnął i nie dopytując się już więcej ciągnął dalej. – Jest to skomplikowana mikstura, ale jeżeli tego właśnie chcesz ... nie widzę przeszkód, byś spróbował swoich sił i ją uwarzył. – Na twarzy Arena pojawił się uśmiech i to było wystarczającą odpowiedzią. Profesor rozsiadł się ponownie wygodnie i zabrał za wypracowania, od czasu do czasu zerkając na poczynania ucznia.

Sprawdzenie prac zajęło około dwie godziny. Później Slughorn odłożył cały stosik na bok i z braku zajęcia zaczął przyglądać się Arenowi i temu co i w jaki sposób robił. Aktualnie chłopak w skupieniu kroił korzeń lukrecji. Po chwili spojrzał na zegar i zamieszał trzy razy zgodnie z ruchem wskazówek zegara w kotle. Widać było, że skupienie nie przeszkadza mu w swobodnej pracy, a warzenie sprawia mu po prostu przyjemność, co Slughorn skonstatował z niejakim zdziwieniem. Ze skąpych informacji jakie uzyskał od Arena mógłby raczej przypuszczać, że chłopak będzie tragiczny w praktycznym tworzeniu mikstur, a tu taka niespodzianka. Uczeń wykonał kolejny ruch i brwi nauczyciela uniosły się lekko w zdumieniu, ale zachował spokój i ciszę pozwalając chłopcu spokojnie kontynuować. Aren nieco inaczej warzył wybrany przez siebie eliksir, modyfikując formułę książkową. Były to niuanse, ale jednak takie drobnostki nie raz przesądzały o całym eliksirze. Po chwili Aren zmarszczył brwi, co prawdopodobnie świadczyło o tym, że coś poszło nie po jego myśli. Profesor podjął decyzję, wstał i podszedł do młodego warzyciela pytając:

– Wszystko w porządku Arenie? – Równocześnie pochylił się lekko, by ujrzeć wynik pracy chłopca. Widok jasno niebieskiej mikstury sprawił, że lekko pokręcił głową i zerknął na twórcę, który skomentował:

– Chyba przedobrzyłem. Myślałem, że zmiana gęstości jadu żmijoptaka pozwoli uzyskać lepszy efekt, ale najwidoczniej się pomyliłem. Wyszło odwrotnie niż planowałem, ale zaraz to poprawię. – Zadeklarował, zaskakując tym Slughorna:

– Jak to poprawisz? Na tym etapie trudno będzie zneutralizować działanie jadu. – Stwierdził profesor z zaciekawieniem obserwując ucznia. Ten stał chwilę zamyślony, po czym powiedział:

– Pamiętam jak eliksir pachniał przed dodaniem jadu, więc może jednak uda mi się osiągnąć poprzedni stan. Tak sobie myślę, że kiedy dodam sproszkowaną korę dębu oraz niektóre części jeżówki, to cały eksperyment może się udać.

– Skąd ta pewność?

– Oczywiście żeby być pewnym, muszę spróbować. To raczej przypuszczenie, ale … pamiętam większość zapachów jakie czuję podczas warzenia eliksirów. Nawet subtelne zmiany po dodawaniu kolejnych składników, czy też zachodzące podczas mieszania. Każdą zmianę woni w chwili, kiedy mikstura zmienia swoje właściwości. Tak jakoś jest. – Ta dość szeroka odpowiedź często była przerywana. Powodował to wysiłek jaki Aren wkładał w rozdrobnienie kory dębu w moździerzu. Skupiony na tej pracy zielonooki chłopiec nie zauważył nawet niedowierzającego spojrzenia nauczyciela.

Slughorn był pod wielkim wrażeniem tego, co uczeń stwierdził. Jeśli to rzeczywiście była prawda, to miał przed sobą niekwestionowanego geniusza w dziedzinie Eliksirów. Oczywiście jeszcze początkującego, ale jednak. Trudno było podobną informację zweryfikować, dlatego profesor postanowił poczekać z werdyktem i pochwałami do czasu, aż będzie pewien. W tym czasie Aren kontynuował szykowanie ratunkowych składników. Ukończył ucieranie kory, sięgnął po jeżówkę, odciął korzeń, oberwał i wyrzucił płatki zostawiając sam środek kwiatu, uważnie pokroił łodyżkę w równe plasterki i odsunął na bok po czym wziął inną deskę, położył na niej środek kwiatu i zmiażdżył go nożem. Tak spreparowaną część rośliny połączył ze startą korą. Chwilę odczekał, a następnie pochylił się, powąchał i uśmiechnął pod nosem jak zauważył profesor, który uważnie obserwował poczynania młodzieńca.

Obydwaj w skupieniu obserwowali eliksir przez jakiś czas. W końcu mikstura zaczęła z wolna się zmieniać, przybierając kolor ciemnego błękitu. Jednak to wciąż nie było to, czego należało oczekiwać. Grey zmarszczył brwi i ujął deskę z pokrojoną łodygą, delikatnie zsuwając kawałki rośliny wprost do tworzonej mikstury. Tym razem zwiększył ogień i zanurzył w eliksirze chochlę, energicznie mieszając zgodnie z ruchem wskazówek zegara przez dwie minuty, pod koniec procedury ujął w lewą dłoń fiolkę z jadem żmijoptaka. Pociągnął szybko chochlą tworząc wir i lewą ręką dodał tam pięć kropli jadu. Następnie zgasił ogień i zakrył kociołek pokrywą. Slughorn przypatrywał się temu z nieukrywaną ekscytacją. Sam często eksperymentował, ale to co wyprawiał ten chłopak przechodziło wszelkie pojęcie. Po dziesięciu minutach Aren sięgnął po pokrywę, a nauczyciel lekko się pochylił, by widzieć efekt zabiegów Greya. Pokrywa uniosła się w górę, a w kociołku dało się zauważyć dokonały, przywrócony do stanu poprzedzającego zniszczenie, eliksir.

– Niesamowite, doskonale. – Wymsknęło się profesorowi, chociaż przecież zamierzał wstrzymać się do czasu z pochwałami. Aren w odpowiedzi obdarzył go delikatnym uśmiechem. Nie wypadało tak tego zostawić, więc Horacy postanowił zapytać: – Powiedz mi skąd wiedziałeś jak postępować? – W odpowiedzi na to pytanie chłopak wyraźnie się rozgadał, a Slughorn słuchał uważnie, zamierzając stopniowo weryfikować swoje spostrzeżenia:

– W zasadzie nie bardzo wiedziałem. To była raczej metoda prób i błędów z tym, że pamiętałem, że korzeń i płatki jeżówki zmieniają zapach po podgrzaniu, czyli absolutnie nie należało ich używać. Właściwie to byłem pewien, że osiągnę rezultat po dodaniu kory ze środkiem kwiatu jeżówki. Zapach tego połączenia był idealny, ale okazało się, że po użyciu tych składników po prostu częściowo zanikł. Tak sobie myślę ... widocznie składniki rozproszyły się po miksturze i dlatego wynik był nie do końca taki jakiego oczekiwałem. Łodygę jeżówki przygotowałem w taki sposób właściwie na wyrost, nie spodziewałem się jej użyć. Pamiętałem jednak, że łodyga tej rośliny pokrojona w cienkie, równe plasterki wydaje podwójnie intensywną woń i utrwala efekty zmian w eliksirach po dodaniu składników odkwiatowych. Dlatego na koniec zaryzykowałem z tym dodatkiem i sam Pan widzi, że jest dobrze. Przyznam, że mam na swoim koncie wiele nieudanych eliksirów i prób ich ratunku. Wiele sposobów w ten sposób opanowałem niemal do perfekcji. Niestety, nie zawsze skutkowały z różnych przyczyn, ale … A tak z innej strony. Kiedy się uczę o składnikach, staram się sobie wyobrażać opisywane zapachy i efekty, jakie powinny przynosić. Czasem wyobraźnia podsuwa mi interesujące połączenia i możliwe do osiągnięcia wyniki, które jednak w praktyce nie zawsze dają takie rezultaty jak mi się wydawało. Wtedy próbuję pojąć, dlaczego tak się stało. Kiedyś, kiedy myślałem już o tym eliksirze, który pozwolił mi Pan wykonać, czytałem sporo o składnikach używanych do jego uwarzenia. Wtedy też zastanawiałem się czym mógłbym zastąpić poszczególne składniki, jeżeli nie miałbym dostępu do tych, których użyć należało. Przecież właściwie da się to zrobić w stosunku do każdego z nich. Przynajmniej tak mi się wydaje. Oczywiście zmieniłoby to proporcje, ale … no nie ważne. Myślałem też o tym w jaki sposób mógłbym uratować ten eliksir na różnych, newralgicznych etapach jego tworzenia. Nie wszystko jeszcze jak się okazuje przewidziałem a jednak to, że zastanawiałem się nad tym pomaga. – Po tej przemowie Aren na powrót zajął się eliksirem, włączając pod nim ogień.

Chyba po raz pierwszy w życiu Horacy nie wiedział co powiedzieć. To co mówił chłopak o metodach swojej pracy i o węchu było niemal absurdalne, ale przecież nie mógł równocześnie nie zauważyć, że wyniki pracy Arena były doskonałe. Widział na własne oczy. Już na tym etapie mógł stwierdzić, że mikstura była wyśmienitej jakości. Profesor przez chwilę zastanawiał się nawet jakim człowiekiem był poprzedni nauczyciel Greya, skoro nie zauważał jego wybitnych zdolności w kierunku tworzenia eliksirów. Po chwili Slughorn stwierdził, że tamten człowiek musiał być ślepcem. Przecież jemu samemu udało się odkryć ten nieoszlifowany diament już od początku. Oczywiście musiał troszkę popracować, by doprowadzić chłopca do tego etapu, ale opłaciło się. Nie zamierzał też dać sobie spokoju z dalszym uczeniem młodzieńca. Slughorn był zachwycony. Uważał, że ma niebywałe szczęście ucząc w tej szkole, ponieważ udało mu się odkryć już dwa niezaprzeczalne talenty. Pierwszym fantastycznym odkryciem był Riddle, a teraz znalazł kolejnego zachwycającego ucznia! Rozmyślania doprowadziły nauczyciela do pytania, które dręczyło go już od dobrej chwili:

– Arenie powiedz mi, zawsze byłeś tak wyczulony na zapachy składników i mikstur? – Chłopak wyprostował się znad kociołka i odwrócił w stronę profesora:

– Właściwie nie wiem, chyba nie zwracałem na to zbyt wielkiej uwagi. Dopiero kiedy … – Aren przerwał nagle, bo sam sobie dopiero teraz uświadomił, że zwrócił uwagę na swój bardzo wyczulony węch po uzyskaniu formy animagicznej. Tej informacji póki co nie chciał jednak rozpowszechniać, dlatego po chwili dokończył wypowiedź posługując się półprawdą: – … gdy profesor zaczął mnie nauczać, zacząłem przykładać do tej umiejętności większą wagę. – Młody Ślizgon postarał się, by w jego głosie zabrzmiało wielkie przekonanie do tej racji. Po tym jak nauczyciel się rozpromienił dało się poznać, że taka wersja wydarzeń jest jak najbardziej prawdopodobna i wystarczająca. W zasadzie przecież była to jakaś część prawdy. Slughorn pomógł mu uświadomić sobie wrażliwość węchu, a skąd ten węch się wziął było według byłego Gryfona mniej ważne. Nagle Aren pociągnął mocniej nosem, bo poczuł dziwny zapach za sobą. Odwrócił się błyskawicznie, ponieważ zdał sobie nagle sprawę, że kompletnie zapomniał o eliksirze, który zbyt długo podgrzewany po prostu wykipiał. Chłopak nie zastanawiając się szybko wyłączył palnik i spojrzał do środka. Żółta breja znajdująca się w naczyniu nie napawała optymizmem, nie nadawała się też do niczego, za to jakoś bardzo, ale to bardzo przypominała mierne osiągi Arena na lekcjach ze Snape'm.

– No to pora na kolejną cenną lekcję w dziedzinie Eliksirów! – Skomentował wesoło Slughorn: – Podczas warzenia największe skupienie zawsze poświęcaj eliksirowi. Nie rozpraszaj się i nie daj pochłonąć otoczeniu. Wielka szkoda, gdyby nie ta drobna wpadka eliksir byłby wspaniały. Jednak nie wszystko stracone. Dziś już zakończmy, ale postanowiłem, że możesz używać mojej pracowni do ćwiczeń kiedy tylko zechcesz. Czy planujesz gdzieś wyjechać podczas przerwy świątecznej? – Zapytał profesor.

– Nie, zostaję tutaj. Czy naprawdę to będzie w porządku korzystać z Pańskich zasobów? – Aren postanowił z góry omówić największy chyba problem, który widział w tej propozycji.

– O ile nikt z uczniów się o tym nie dowie to myślę, że możemy nagiąć dla Ciebie te zasady. Co do składników natomiast, widzę rozwiązanie. Jeżeli uda Ci się poprawnie uwarzyć jakiś trudny eliksir, po prostu go sprzedam. Uzyskane pieniądze uznam za rekompensatę za użyte składniki i swego rodzaju opłatę za korzystanie z tego pomieszczenia. Mam nadzieję, że takie rozwiązanie Ci odpowiada.

– W takim razie dziękuję profesorze, postaram się nie nadużywać Pańskich składników.

– Bzdura! Eksperymentuj, puść wodze fantazji, przekrocz wszystkie granice! Tylko nie wysadź mi pracowni, a tym bardziej zamku. Jednakże tym właśnie masz się zajmować. Poszerzaj swoje horyzonty, pogłębiaj wiedzę, ćwicz umiejętności, a jestem pewien, że zajdziesz naprawdę daleko. Nawet jeśli nie możesz używać magii, to eliksiry przez Ciebie wykonane wciąż zachowują swoje magiczne właściwości. – Nauczyciel był wyraźnie w doskonałym humorze. Puścił mu oczko wracając do pobliskiego stolika i zabierając prace uczniów, które wcześniej tam odłożył, po czym dokończył wypowiedź: – Jeżeli masz ochotę, możesz tu jeszcze zostać. Powiadomię Warrena by nie informował mnie o twoich nocnych wędrówkach tutaj. Polecę mu też, by wpuszczał Cię zawsze, kiedy zechcesz wejść.

Po tym oznajmieniu Slughorn pożegnał się i wyszedł z pracowni. Arenowi tymczasem wciąż płonęły policzki, bo z wypowiedzi nauczyciela jasno wynikało, że Horacy dowiedział się o jego nocnym myszkowaniu. Młody Ślizgon był tym faktem tak zdeprymowany, że nie zareagował odpowiednio i teraz było mu tym bardziej głupio. Postanowił, że na najbliższych prywatnych lekcjach przeprosi profesora, a teraz po prostu posprząta i chwilę odpocznie. Sprzątanie nie było oczywiście prostym zajęciem. Zwłaszcza doczyszczenie stołu i palnika z eliksiru, który tak niecnie wykipiał. Aren po raz kolejny pod nosem przeklinał brak magii, ale po doświadczeniach ze Snape'm miał już wprawę w sprzątaniu takich rzeczy mugolskim sposobem, dlatego generalnie szło mu dość szybko. Miał sporo do przemyślenia o tym co powiedział mu profesor. Naprawdę nie zauważył, że jego zmysł węchu jest aż tak wrażliwy. Traktował to jako coś naturalnego. Ostatnio tak wiele się działo, że po prostu mu to umknęło tym bardziej, że był właściwie przekonany, że cechy zwierzęce nabywa się tylko podczas przemiany. Najwyraźniej jednak się mylił. Tak bardzo chciałby porozmawiać teraz z Syriuszem, który miał przecież dużo większe doświadczenie z animagią i z pewnością potrafiłby wyjaśnić wszelkie wątpliwości.

Aren poczuł tęsknotę wspominając swojego chrzestnego, ale dość szybko nostalgia z niego spłynęła, pozostawiając miejsce rozbawieniu. Uświadomił sobie bowiem inną rzecz. Teraz chodził do jednaj klasy z dziadkiem Syriusza. Aren nie musiał się nawet bardzo zastanawiać by dojść do wniosku, że Orion niezwykle różnił się od swojego przyszłego wnuka. Był dosyć skryty, podczas gdy Syriusz był wulkanem emocji. Z drugiej strony zielonooki Ślizgon przyznał w duchu sam przed sobą, że czuje jakąś nić porozumienia z tutejszym Blackiem mimo, że tak naprawdę zbyt wiele ze sobą jak dotąd nie rozmawiali. Rozmyślania spowodowały, że sprzątanie nie zdążyło Arena znużyć. Ani się obejrzał, kiedy okazało się, że zrobił już wszystko co należało. Odstawił sprzęty, którymi się posługiwał, otarł pot z czoła i przysiadł na moment na kanapie zastanawiając się co teraz zrobić. Mógł zostać jeszcze jakiś czas tutaj, ale z drugiej strony miał jeszcze do odrobienia pracę domową. Czuł się zmęczony i spocony od tego całego sprzątania. W dormitorium natomiast kwestia łazienki wciąż była oczywiście nie rozwiązana. Zatrzymał wzrok na tkwiącej w sporym słoju łodydze belladonny i w jego głowie zaświtał plan. Może nieco desperacki, ale za to z pewnością skuteczny. Wstał energicznie z kanapy i sięgnął po kociołek i już po chwili uśmiechając się pod nosem zaczął wlewać do niego wodę.

Po pewnym czasie Aren, zadowolony z własnej pomysłowości, szedł korytarzem wyglądając tak jak zamierzał, czyli jak ofiara wypadku na Eliksirach. Młodsi uczniowie, których mijał, odsuwali się od niego wyczuwając zapach jaki się wokół niego unosił. Ich spojrzenia wyraźnie mówiły, że szczerze mu współczują. Z pewnością skłaniał ich do tego widok prowizorycznie opatrzonej dość obszernej oparzeliny. W zamyśle Arena opatrunek miał podkreślać zranienie i zdaje się, że doskonale spełniał swoją funkcję. Niebieska, sporych rozmiarów, nieregularna plama na koszulce z daleka mogła być zidentyfikowana jako pozostałość po nieudanym eliksirze, a dla chłopaka stanowiła niejako dodatkowe zabezpieczenie, by nikt nie miał wątpliwości co mu się przydarzyło. Zielonooki Ślizgon tymczasem, obnosząc te wszystkie widoczne ślady i odpowiednio zbolałą minę z pewnym rozbawieniem obserwował manewry uczniów, równocześnie wspominając swój niedawny pomysł eliksirowy. Po prostu powtórzył błąd, który zrobili wraz z Ronem w trzeciej klasie, próbując wykonać eliksir odżywczy. Zamiast tego stworzyli śmierdzącą i delikatnie żrącą substancję, która nadawała się tylko do wylania. Zapłacili za to oczywiście dwudziestoma odebranymi punktami i tygodniem szlabanu z Filch'em. Wtedy Aren nie przypuszczał, że kiedykolwiek zapragnie powtórzyć ten wytwór, a tu niespodzianka. Dziś wzmocnił nieco właściwości żrące mikstury, by poparzenie wyglądało na przekonywujące. Niewielką oparzelinę pielęgniarka uleczyłaby machnięciem różdżki. Oczywiście były i minusy całej tej intrygi – trochę bolało. Nie było to jednak nic, czego Aren nie potrafiłby znieść. Na koniec osiągnął cel wędrówki, czyli szpital i wszedł do środka, wypatrując szkolnego magomedyka. Pielęgniarka już po chwili wyłoniła się z gabinetu i od razu gestem wskazała miejsce na kozetce, równocześnie uśmiechając się pokrzepiająco. Aren idąc we wskazaną stronę przyglądał się jej uważnie. Była drobną, pulchną blondynką z krótkimi, lekko kręconymi włosami i okrągłą twarzą. Tyle zdążył zauważyć zanim zajął miejsce. Kiedy tylko to zrobił kobieta odezwała się do niego, do złudzenia przypominając w sposobie wypowiedzi Molly Weasley:

– Witaj kochanieńki, musisz być tym nowym uczniem prawda?

– Tak proszę Pani. – Odpowiedział uśmiechając się lekko.

– Powiedz co Cię do mnie sprowadza, a postaram się temu jakoś zaradzić. Oczywiście widzę Twoją rękę, ale powiedz mi dokładnie co się stało. – Równocześnie ze słowami, kobieta zakasała rękawy podchodząc do chłopaka i zabierając się za zdejmowanie prowizorycznego opatrunku. Podwijanie rękawów rozbawiło Arena, który jednak niczego po sobie nie pokazał, utrzymując zbolałą minę. Gdyby nie wiedział, że jest pielęgniarką byłby pewien, że ta kobieta idzie na bitwę. Uśmiechnął się do siebie w myśli, a głośno odpowiedział:

– Miałem mały wypadek podczas korepetycji z Eliksirów. Moja mikstura wymknęła się spod kontroli i taki właśnie jest skutek. – Szkolna magomedyk uważnie właśnie przyglądała się ranie na dłoni i przedramieniu, która zaczęła dodatkowo puchnąć i krwawić z pęcherzy. Po chwili kobieta czujnie przeniosła wzrok na plamę na koszulce i szybkim ruchem uniosła ubranie odsłaniając tors chłopaka, który wyglądał co prawda o wiele lepiej, ale był na nim sporej wielkości czerwony obrzęk. Pielęgniarka tylko cmoknęła z dezaprobatą na to wszystko i zaordynowała:

– Na Merlina! Natychmiast ściągnij tą koszulkę, musimy się tym natychmiast zająć! Gdzie był wtedy Horacy kiedy to się stało? – Na to pytanie Aren nie był przygotowany z prostego względu … jakoś, ta istotna w końcu kwestia, umknęła jego uwadze. Coś odpowiedzieć musiał, więc postawił na prawdę:

– To moja wina proszę Pani. – Chłopak westchnął teatralnie, równocześnie zdejmując koszulkę i kontynuował nieco zbolałym dla utrzymania pozoru bólu tonem: – Kończyliśmy już zajęcia dodatkowe i profesor kazał mi posprzątać. Wyszedł przekonany, że będę się tym właśnie zajmował. Tymczasem ja … no więc ja … zamiast sprzątać ... eksperymentowałem na własną rękę … i tak jakoś nie wszystko mi wyszło ... Proszę nie wspominać jednak o tym opiekunowi mojego domu, już więcej tego nie zrobię. Obiecuję. – Poprosił grzecznie na koniec, licząc na to, że zostanie wysłuchany. Pielęgniarka odbierając od niego zdjętą odzież zawahała się wyraźnie, ale na koniec stwierdziła surowym tonem:

– Dobrze, ale to pierwszy i ostatni raz, rozumiemy się? – Po zgodnym skinięciu głowy ze strony Arena, kobieta ujęła w dłoń różdżkę i zaczęła rzucać zaklęcia na jego rany. Przyjemny chłód uśmierzył dokuczliwe pieczenie i chłopak odetchnął mimo woli z ulgi. Następnie szkolna magomedyk podała mu trzy fiolki mikstur, w których chłopak rozpoznał eliksir wzmacniający, odkażający i uzupełniający krew. Każdą z mikstur w skupieniu wąchał, co spowodowało rozbawienie pielęgniarki, która jednak nie skomentowała jego postępowania. W zamian za to natomiast oznajmiła: – Zostaniesz dziś na noc. Chciałabym być pewna, że nie pojawią się żadne skutki uboczne tego nieszczęśliwego wydarzenia. Wolę też być pewna, że leczenie skutkuje jeśli chodzi o tą ranę na ręce. Wygląda naprawdę źle. Weź teraz chłodny prysznic uważając na poparzenia i połóż się na którymkolwiek z łóżek. W tym czasie przygotuję odpowiednią maść.

Aren miał ochotę uściskać tę kobietę, gdy usłyszał słowo „ prysznic”. Jednak tylko kiwnął głową na potwierdzenie. Po chwili otrzymał ręcznik i piżamę i mógł ruszyć w stronę upragnionej łazienki z prysznicem. Odkręcając wodę, czując jej potoki na ciele, poczuł się niemal jak w niebie. Całe napięcie, które czuł od paru dni w związku z potrzebą kombinowania w sprawie łazienki odpłynęło. Odkręcił trochę ciepłej wody i oczywiście okazało się, że pielęgniarka miała rację. Momentalnie poczuł szczypanie na oparzonej skórze. Przez chwilę jednak zdecydował się wytrzymać. Później zaśmiał się lekko ze swoich masochistycznych skłonności, które doprowadziły go do skrzydła szpitalnego, wzruszył jednak ramionami w duchu decydując, że dla tego prysznica było warto. Wreszcie zakręcił ciepłą wodę i pod zimnym strumieniem zakończył kąpiel. Wytarł się i ubrał się w dół piżamy, który sam dopasował się do jego rozmiaru. Nie założył jednak przewidująco góry pamiętając, że czeka go jeszcze smarowanie zapowiedzianą wcześniej maścią. Wyszedł z łazienki, zabrał swoją torbę i ułożył się na jednym z łóżek czekając na pielęgniarkę. Ta pojawiła się przy nim niedługo potem, mówiąc:

– Dobrze, teraz posłuchaj mnie bardzo uważnie. Najbardziej ucierpiała Twoja ręka, ale oczywiście musimy posmarować również tors, mimo że nie jest z nim źle. Będziesz czuć chłód i lekkie mrowienie. I teraz najważniejsze. Pod żadnym pozorem nie możesz pozwolić, by maść zetknęła się ze zdrową skórą. Spowoduje paskudne czyraki. Zrozumieliśmy się? – Aren bez słowa skinął głową, niezbyt zadowolony z takiego obrotu sprawy. Łazienka łazienką, ale ta maść grożąca czyrakami to jednak mniejsza przyjemność. Miał nadzieję, że faktycznie tylko noc przyjdzie mu tu spędzić, ale wolał się upewnić:

– Przez jaki czas będę musiał tak leżeć?

– Jutro rano powinno już być w porządku. Maść się sama wchłonie, a Ty się nie przykrywaj. Kołdra może przenieść maść na zdrowe części ciała. Rzucę na Ciebie zaklęcie ogrzewające, żebyś nie zmarzł. Połóż się posmaruję gdzie trzeba. – Poinstruowała kobieta zakładając rękawiczki, a on posłusznie się położył odsuwając kołdrę na bok. Pielęgniarka otworzyła słoiczek z medykamentem, a nos Arena przeszył nieprzyjemny zapach, który spowodował, że chłopak aż się wzdrygnął z obrzydzenia, co nie uszło uwadze kobiety. Nie omieszkała tego faktu skomentować: – No niestety, tak to już jest z magicznymi środkami, najczęściej ślicznie nie pachną. Za jakiś czas, kiedy maść wejdzie już w reakcję z Twoją skórą i oparzelinami, zapach się ulotni, a Ty zdążysz się przyzwyczaić. – Chwilę trwało nakładanie specyfiku, a na koniec szkolna magomedyk machnęła różdżką rzucając zaklęcie ogrzewające i oznajmiła z uśmiechem: – Gotowe! Poinformuję Toma, że jesteś w Skrzydle Szpitalnym, by się nie martwił. – Ostatnie zdanie wzburzyło Arena. Tego też nie przewidział w swoich planach. Pomijając fakt, że słowa „Tom” i „martwienie się” ewidentnie do siebie nie pasowały, była i inna przyczyna jego niezadowolenia. Nie chciał, by ten dupek dowiedział się o jego obecnym stanie. Dlatego zareagował impulsywnie:

– Tylko nie to! – Na ten okrzyk pielęgniarka skrzywiła się z dezaprobatą i skomentowała jego reakcję cierpko:

– Arenie, ktoś musi wiedzieć, że jesteś tutaj. Skoro nie chcesz, by Twój opiekun się dowiedział o tym incydencie, musi wiedzieć prefekt Waszego domu. To oczywiste i nie podlega dyskusji. – Aren pokornie przyjął krytykę, mając świadomość, że kobieta ma rację. Nie bardzo miał jakieś wyjście. Skinął więc głową na zgodę w milczeniu. Ciężko było mu z myślą, że może mieć u Riddle'a jakikolwiek dług wdzięczności, ale w sumie sam się wplątał w tą całą sytuację z wizją łazienki w tle. Okazywało się, że chyba nie do końca przeanalizował swój plan, zanim przeszedł do realizacji. Teraz już trudno. Musiał wypić piwo, którego nawarzył.

Grupa Toma wróciła z Hogsmeade dwie godziny przed kolacją. Tom po powrocie kontrolnie penetrował wzrokiem mijany rejon zamku, a później pokoju wspólnego Slytherinu, rejestrując obecność rozmaitych Ślizgonów, ale nie zauważył nigdzie Greya. Jego uwagę zwrócił Abraxas, który wyraźnie chyba miał jakąś sprawę do Arena. Szukał chłopaka przez jakiś czas, ale jego poszukiwania spełzły na niczym. Toma doszły strzępki jego rozmowy z Blackiem i spekulacje, gdzie nowy Ślizgon się podziewa. Orion skwitował to krótko i po swojemu, mówiąc: „... wróci pewnie na kolację ...”. Tom wszystkie oznaki braku Arena przyjął spokojnie wychodząc z założenia, że dopóki ten nie będzie się znowu wymykał po godzinach z pokoju wspólnego, a tym bardziej z zamku, nie bardzo go obchodziło czym się zajmuje. Swego rodzaju rozproszenie przekonało go jednak po pewnym czasie, że nie może się skupić na niczym i gdzieś głęboko w podświadomości zastanawia się, gdzie też Aren się znajduje i co robi. Uświadomił sobie też, że miałby ochotę na jakąkolwiek konfrontację z tym intrygującym chłopakiem. Ostatnia ich potyczka była interesująca.
Uwagę Toma zwrócił szczególnie umysł chłopaka. Do dziś niezbyt pamiętał co się wówczas wydarzyło. Jednego był pewien. Udało mu się wtargnąć do głowy Arena. Pamiętał też jak jakaś siła odepchnęła go niezwykle mocno. Nie bardzo był w stanie uświadomić sobie co działo się między tymi dwoma wydarzeniami. Luka w pamięci była irytująca, ale świadczyła, że obrona umysłu zielonookiego Ślizgona była doskonała. Chłopak musiał mieć sporo do ukrycia skoro on lub ktokolwiek inny zadbał, by nic nie dało się z jego umysłu wyciągnąć. Tom nie lubił niewiadomych, zawsze starał się dociec wszystkich niuansów i składowych każdego zjawiska, dlatego czuł się wręcz zafascynowany nowym uczniem. Poczuł się tak, jakby wyszedł z pewnej stagnacji, w którą popadł już od dawna. Sprawa z Przeznaczonym w dalszym ciągu nie dawała mu spokoju. Pisał w pamiętniku dwukrotnie po tamtym, pamiętnym zdarzeniu. Niestety, mimo że minął miesiąc, nie uzyskał żadnej odpowiedzi. Był zawiedziony, jednak w tym wypadku nie mógł zrobić nic więcej. Zresztą istniała też możliwość, że ten drugi już nie żył. Tom pamiętał własne odczucia z tamtego czasu, a ten drugi musiał je przeżywać dużo bardziej intensywnie. To nie wróżyło dobrze. Ból był przecież straszliwy, rozdzierający … Dlatego też Riddle postanowił przynajmniej część swojej frustracji i zainteresowania przenieść na nowy obiekt, a Aren był do tego doskonały. Prefekt Ślizgonów chciał, po prostu chciał mieć jeszcze raz możliwość porozmawiania z Arenem. Tymczasem po tamtym nocnym zdarzeniu chłopak go unikał. Oczywiście Tom nie wątpił, że prędzej czy później i tak dojdzie do jakiegoś ich spotkania. To była kwestia czasu, ale oczywiście cierpliwość nie była mocną stroną Riddle'a.

Nie przypuszczał, że szansa na ponowną konfrontację z Grey'em przyjdzie dosłownie z góry. Podczas kolacji na jego talerz spadł niespodziewanie list. Tom zaskoczony faktem, że ktokolwiek do niego napisał, obejrzał uważnie kopertę, na której widniało: Tom Riddle Prefekt Slytherinu. To właściwie nie pozostawiało żadnej wątpliwości, że wiadomość jest do niego, dlatego też bez dalszej zwłoki rozerwał kopertę i zaczął analizować treść:

Informuję, że wskutek wypadku na Eliksirach
uczeń Aren Grey zostanie na dzisiejszą noc w Skrzydle Szpitalnym.
Na prośbę ucznia zgodziłam się nie powiadamiać Profesora Slughorna.

Holly Pomfrey

Tom po prostu nie mógł powstrzymać uśmiechu, który pojawił się na jego ustach po przeczytaniu tej wiadomości. Skoro Aren nie chciał, by został o tym poinformowany Slughorn to znaczy, że ewidentnie zrobił coś wbrew zasadom. To dawało całkiem sporo możliwości i okazji do wykorzystania … musiał się na tym zastanowić, ale … Riddle przerwał wątek tak przyjemnych rozmyślań. Zauważył bowiem, że jego grupa przygląda mu się z niemym pytaniem w oczach, więc oznajmił krótko:

– Aren dzisiejszej nocy nie będzie spał w dormitorium. Znajduje się w Skrzydle Szpitalnym. – Po tym oznajmieniu rzucił ostre spojrzenie na Malfoya, który chciał zadać pytanie. Abraxas błyskawicznie zamknął usta. Po chwili widocznie podjął jakąś decyzję, bo szybko skończył posiłek i wyszedł z sali. Tom nawet nie musiał się domyślać dokąd poszedł.

Abraxas do połowy drogi wiodącej w stronę Skrzydła Szpitalnego szedł w miarę spokojnie. Później jednak nie wytrzymał i zaczął biec. Domyślał się, że cokolwiek stało się Arenowi, nie było zbyt straszne, ale jednak niepokój kazał mu się pośpieszyć. Nic nie mógł poradzić na to, że martwił się o zielonookiego chłopaka. W końcu przecież miał u Greya naprawdę duży dług wdzięczności. Przed wejściem do Skrzydła Szpitalnego zatrzymał się na chwilę, uspokoił oddech i dopiero wtedy zapukał lekko i wszedł do środka. Pielęgniarka wyjrzała natychmiast ze swojego gabinetu, po czym bez słowa wskazała jedyne zajęte w tej chwili łóżko, co Abraxas odebrał jako zgodę na odwiedziny i z czego nie omieszkał skorzystać. Szybkim krokiem ruszył w stronę Greya. Odgłos kroków zwrócił uwagę chorego, który jednak zareagował jedynie skinieniem głowy na powitanie. Im bliżej był Malfoy, tym bardziej czuł intensywny i raczej niemiły zapach, ewidentnie jakiegoś medykamentu. Jakikolwiek komentarz odwiedzającego uprzedził Aren informacją:

– Nie mogę się ruszyć dopóki mam to paskudztwo na sobie.

– Co się stało? – Zapytał Abraxas, przyglądając się miejscom, które były pokryte fioletową maścią, źródłem niezbyt przyjemnego zapachu.

– Mały wypadek podczas warzenia eliksirów. Skąd wiedziałeś, że tutaj jestem?

– Tom dostał wiadomość od Holly, że dzisiaj noc spędzisz tutaj. – Abraxas bez wielkiej wnikliwości mógł zauważyć, że Grey nie był zadowolony z tej informacji. Ciężkie westchnienie tylko to potwierdziło. Trwało to jednak krótko i maska chłopaka wróciła na swoje miejsce.

– Kim jest Holly?

– Pielęgniarką, która Cię leczy oczywiście. Jest naprawdę miła w obejściu i można na nią liczyć. Wielu uczniów mówi jej po imieniu, czego ona nie lubi, ale „Pani Pomfrey” jest zbyt poważne jak na nią i jakoś większości z nas nie może przejść przez gardło.
Na tą informację w głowie Arena natychmiast pojawiło się stwierdzenie, że skoro pomiędzy pielęgniarką z jego czasów, a tutejszą jest taka zbieżność nazwisk, to ponownie trafił na przodka kogoś z jego przeszłości. Między obydwiema kobietami z pewnością jest jakieś pokrewieństwo. Może Poppy jest przyszłą wnuczką Holly? Tymczasem Abraxas usiadł na krześle przy jego łóżku i przyglądał się wyczekująco. Należało coś powiedzieć, więc Aren wrócił do interesującej go sprawy:

– Jak zareagował Riddle na tą wiadomość?

– On ... – Abraxas zawahał się, co nie uszło uwadze Arena, po czym dokończył: – Uśmiechał się ...

– Rozumiem ... – Mruknął w odpowiedzi chory, a w duchu stwierdził, że uśmiech raczej nie zwiastuje niczego dobrego dla niego. Postanowił jednak podpytać Malfoya: – Dlaczego powiedziałeś to z wahaniem?

– Widzisz Tom ... On się nie uśmiecha. Dlatego … sam nie wierzę, że musiałem taką rzecz o nim powiedzieć. – Widząc podniesione brwi Grey'a sprecyzował: – Nie, no uśmiecha się oczywiście, ale nie w ten sposób. To znaczy teraz uśmiechał się rzeczywiście, prawdziwie, a nie w sposób ... wystudiowany, fałszywy. Zauważyłem zresztą, że gdy chodzi o Ciebie jego uśmiech jest inny niż te, które znam od sześciu lat – Malfoy miał nadzieję, że tym wyznaniem nieco zapunktuje, poza tym był również ciekawy reakcji Arena na takie wiadomości. Spotkał go jednak zawód. Żadna emocja nie wypłynęła na twarz chorego. Jego maska wciąż była na swoim miejscu. Po chwili milczenia Aren poprosił zmieniając temat:

– Czy mógłbyś otworzyć okno? Ten zapach doprowadza mnie do szału. – Wzdychając lekko Abraxas skinął głową na jego prośbę. Wstał, uchylił okno i ponownie zajął swoje miejsce. Znowu zapanowała niezręczna cisza, a Aren zaczął się czuć trochę winny, że tak go zbył. Usilnie zastanawiał się nad jakimś luźnym, niezobowiązującym tematem. Musiało to być coś, co by nie miało nic wspólnego z polityką, ani w tych, ani w jego czasach … Wzrok Greya powędrował nieświadomie w stronę okna i tu Aren odnalazł natchnienie. Obręcze do quidditch'a. Ten temat wydawał się być idealny. Zadał więc pierwsze pytanie:

– Grasz w quidditch'a? – Widząc zadowoloną minę Malfoya wiedział, że to był dobry krok.

– Gram na pozycji obrońcy. – Odpowiedział dumnie Abraxas. – Lastrange i Avery są pałkarzami i przysięgam, że gdybyśmy nie byli w tej samej drużynie, to non stop moje życie byłoby zagrożone. Rudolf fantastycznie to robi. Tłuczki trafiają tam gdzie chce z wielką siłą. Co nie zmienia faktu, że nie ćwiczy podczas treningu swoich umiejętności na mnie. To z kolei powoduje, że ja muszę wykazać się moimi, by uniknąć tłuczków. Generalnie więc treningi mamy nad wyraz widowiskowe, efektywne i wyczerpujące. Bardziej niż mecze. – Malfoy roześmiał się lekko ciesząc się w duchu, że Aren odwzajemnił jego uśmiech. Naprawdę wyglądał ładnie, gdy się uśmiechał i chyba do tej pory to właśnie Abraxas był jedynym, który mógł zobaczyć ten wyraz twarzy u ich nowego kolegi. Grey był stosunkowo drobny. Jednak teraz, gdy leżał bez górnej części ubioru widać było, że wcale nie był chuderlawy. Na jego brzuchu i ramionach kształtował się lekki zarys mięśni. Blondwłosy Ślizgon musiał przyznać, że uroda Arena była naprawdę zachwycająca i gdyby nie fakt, że chłopak nosił piętno bycia „charłakiem”, pewnie już dawno miałby wianuszek uganiających się za nim dziewcząt. Zresztą, nawet męska część Slytherinu była nim zainteresowana. Nie uszło uwadze Abraxasa, jak czasem niektórzy błądzą za zielonookim nieświadomie wzrokiem, chociaż leżący tutaj sprawca ogólnego poruszenia, zdawał się tego nie dostrzegać.

– Dlaczego Lastrange aż tak bardzo Cię nienawidzi? – Malfoya wyrwało z zamyślenia pytanie Arena.

– Cóż, to nie jest zupełnie moja wina. Osobiście nic mu nie zrobiłem, poza odpieraniem jego ataków. – Usprawiedliwił się, widząc jednak powątpiewające spojrzenie drugiego Ślizgona.

– Trochę ciężko mi w to uwierzyć, W końcu odkąd tu jestem, a to zaledwie miesiąc, byłem świadkiem naprawdę wielu waszych potyczek. To zdumiewające. Pozwól, że zapytam … jeśli nie chcesz, to po prostu nie odpowiadaj, ale … od kiedy to się zaczęło? – Abraxas na tak bezpośrednio zadane pytanie przez chwilę milczał i Aren myślał już, że jednak nie odpowie. Po pewnym czasie jednak blondwłosy Ślizgon westchnął i zaczął z wahaniem:

– Odkąd tylko pamiętam. Choć zanim nie poszedłem do Hogwartu, nie obnosił się ze swoją nienawiścią aż tak otwarcie. W pierwszej klasie, już pierwszego dnia dane mi było poczuć jego całą agresję. Wtedy wylądowałem w Skrzydle Szpitalnym. Wziął mnie z zaskoczenia.

– Jak to? Co się wtedy stało?

– To było na korytarzu. Wracałem z gabinetu dyrektora i dostałem w plecy zaklęciem, a później zostałem pobity i skopany. – Mówiąc to, Abraxas wzruszył ramionami. – Od tamtej pory miałem się na baczności. Stąd te ciągłe potyczki. On próbuje, a ja się bronię.

– Może jakbyś go zignorował ... – Zaczął niepewnie Aren, ale przerwał mu śmiech Abraxasa, który po chwili spoważniał i odpowiedział:

– Na początku próbowałem, ale wytrzymałość ma jednak swoje granice. Im bardziej odpuszczałem, tym więcej było ataków na moją osobę, a nie mogłem pozwolić, by członek rodziny Malfoy pozwalał sobą pomiatać.

– Skoro trwa to już od Twojego dzieciństwa ... to nie mógł być jakiś wybryk dzieciaków, czy też sprzeczka. To coś więcej, prawda? – Trafna analiza trochę poruszyła Abraxasa. Nie wątpił przecież w inteligencję leżącego na szpitalnym łóżku Ślizgona, ale takiej dociekliwości … a właściwie spodziewał się, ale czy chciał odpowiedzieć?

Abraxas kalkulował wszystkie za i przeciw. Nigdy dotąd nie opowiadał tej historii nikomu. Właściwie nie musiał. W końcu każdy znał ją z plotek, opowieści, a przynajmniej z gazet i tylko na ich podstawie oceniano jego samego i jego rodzinę. Czyżby Aren nie znał całej sprawy? Skąd więc się wziął? Abraxas spojrzał w oczy Arenowi, spodziewając się w nich znaleźć kpinę, jakąś nieszczerość, chęć podpuszczenia do zwierzeń. Nie znalazł nic z tych rzeczy, za to widział w nich szczere zainteresowanie oraz ... troskę. To go zaskoczyło, ale i wbrew wszystkiemu zrobiło mu się ciepło gdzieś w okolicy serca. Sam nie wiedział jak to określić. W końcu przecież nikt nigdy nie okazywał mu troski. Wahał się jeszcze chwilę, ale w końcu poczuł, że chce, by Aren zrozumiał. Westchnął ciężko i zaczął opowiadać:

– Skoro pytasz, to najwyraźniej tego nie wiesz … W zasadzie cała afera dotyczy naszych rodzin, a dokładniej mówiąc to naszych ojców. Rodzina Lastrange została zhańbiona w najgorszy sposób. tracąc powoli pozycję, majątek i ziemie. Oczywiście za przyczyną mojej rodziny. Mój ojciec, powinien … a właściwie powiem inaczej … po moich narodzinach ojciec został wdowcem. Miał poślubić ciotkę Rudolfa, która zastępowała temu ostatniemu matkę. Biologiczna matka Rudolfa kompletnie się nim nie interesowała, właściwie od zawsze. Jednak ta ciotka już po magicznych zaręczanych, które są praktycznie wiążące, zdradziła mojego ojca z ... kobietą. W naszym świecie jak wiesz, homoseksualne, są najgorszym przewinieniem. Takie postępowanie nie daje życia nowym magom. Zważając na to, że nasza populacja sukcesywnie się zmniejsza, waga takiego przewinienia jest olbrzymia … ale ... wracając do rzeczy... zrobiono im zdjęcia. Mój ojciec dostał te zdjęcia i poczuł się znieważony jawną zdradą. Wysłał dowody do prasy, powodując ogromny skandal na wielką skalę. Rodzina Rudolfa zaczęła się coraz bardziej pogrążać. Wszyscy bez wyjątku zostali wykluczeni z grona czystokrwistych w sprawach politycznych i zawodowych. Zaręczyny oczywiście zostały zerwane. Ciotka Rudolfa próbowała się bronić. Twierdziła, że była pod wpływem imperiusa i zarzekała się, że kocha tylko mojego ojca, jednak jej słowo przeciwko słowu ojca nic nie znaczyło. Niedługo potem, nie mogąc sobie poradzić z tym wszystkim, popełniła samobójstwo wieszając się w głównej rezydencji rodziny Lastrange.

Aren słuchał w milczeniu, a kiedy Abraxas już umilkł milczał nadal, bo właściwie zabrakło mu chwilowo słów na jakikolwiek komentarz. Zresztą widział, że Malfoy nie czuł się komfortowo opowiadając o tym wszystkim. Grey w jakiś sposób poczuł, że kłopoty opowiadającego w pewien sposób ich do siebie zbliżają. Do złudzenia przypominały mu jego doświadczenia ze Snape'm, który nienawidził go i gnębił za to, że tak bardzo przypominał mu jego szkolnego dręczyciela James'a Potter'a. Aren żałował, że nie mógł jakoś pocieszyć Abraxasa, ale w tym wypadku żadne słowa nie oddałyby tego, co chciał powiedzieć. W końcu jednak zebrał myśli i zdecydował się zadać nurtujące go pytanie:

– A jednak to nielogiczne. Rudolf nie powinien obwiniać Ciebie o to, co stało się z jego krewną. To jest sprawa między waszymi ojcami i … W zasadzie jaki związek ma z tym wszystkim jego ojciec?

– Ma. Po jej śmierci znaleziono list, w którym napisała, że nawet nie pamięta tamtego dnia, ani nie zna tamtej drugiej kobiety ze zdjęcia. Podejrzewała, że musiała być pod wpływem Imperiusa, albo przynajmniej amortencji. Pisała raz za razem, że to nie jej wina. Zarzucała też mojemu ojcu, że nigdy nie chciał tego aranżowanego małżeństwa. Media jednak zinterpretowały jej samobójstwo po swojemu, tak żeby wszystko pasowało do narracji, czyli samobójstwa na tle wstydu i poczucia winy. Ojciec Rudolfa chciał zemsty. Nie mógł się powstrzymać i zaatakował mojego ojca podczas ślubu z moją obecną macochą. Oskarżał go przy tym, że wszystko co się stało z jego krewną zaplanował, by tylko nie dopuścić do połączenia poprzez małżeństwo naszych rodzin. Przez ten atak tata Rudolfa przesiedział w Azkabanie kilka lat. Musisz wiedzieć, że ślub mojego ojca i ciotki Rudolfa był już zaplanowany i ustalony od dawna, gdy oboje byli dziećmi. Było to ustalenie na wypadek śmierci pierwszej małżonki mojego ojca, gdyby nastąpiła do takiego, a takiego wieku. Takie zabezpieczenia często się stosuje, a niestety tym razem okazało się potrzebne. Wracając jednak do sprawy … podczas gdy Malfoy'owie zaczęli zdobywać coraz większe wpływy i bogactwa, rodzina Lastrange stała w miejscu. Nie podobało się to mojemu dziadkowi i ojcu, jednak słowo dane wcześniej było wiążące i nie można było zbyt wiele zrobić. Potem wyszła ta cała sprawa ze zdradą … – Abraxas znowu umilkł, a Aren z wahaniem na niego spoglądając zdecydował się zadać kolejne pytanie:

– Co sądzisz o tej sprawie z jego ciocią? Czy uważasz, że Twój ojciec naprawdę mógł doprowadzić do tej intrygi po to, by nie musieć żenić się z nieodpowiednią w tym momencie dla niego kobietą? – Malfoy w widoczny sposób nie mógł zdecydować się na odpowiedź. Co chwila zamykał i otwierał usta. W końcu jednak zebrał się w sobie:

– Nie wiem co odpowiedzieć. Naprawdę wiele myślałem o tej sprawie i wnioski jakie wysnułem były różne. Właściwie to wręcz sprzeczne. Pomijając jednak to i wracając do mnie i Rudolfa. On nie przestanie mnie obwiniać o to co się stało mimo, że nie miałem z tym nic wspólnego. Jego rodzina zaszczepia w kolejnych pokoleniach nienawiść do mojej rodziny i szczerze wątpię, by to miało ulec zmianie przez długi czas. Nie wiem, czy kiedykolwiek się zmieni. – Kroki zbliżającej się pielęgniarki przerwały ich rozmowę. Holly podeszła i zwróciła się do Abraxasa:

– Kochanieńki, zaraz będzie cisza nocna, musisz już wyjść. – Malfoy skinął głową na zgodę i wstał, a czarownica usatysfakcjonowana tym odeszła do siebie.

– Życzę szybkiego powrotu do zdrowia Aren.

– Myślę, że jutro już będzie w porządku, powinienem być na śniadaniu. – Abraxas przytaknął i wyszedł ze szpitala pogrążony we własnych myślach. Tak naprawdę podejrzewał ojca, że miał coś wspólnego ze zdjęciami i istnym piekłem rozpętanym przez prasę. W końcu potem, po całym skandalu, ożenił się z najlepszą dla rodziny partią. Dzięki temu małżeństwu Malfoyowie stali się jedną z najbardziej potężnych i wpływowych rodzin w czarodziejskiej Anglii. Co z tego, skoro prawdopodobnie było to dojście na szczyt po trupach. Abraxas tak właśnie myślał, ale nie śmiał zapytać o to swojego ojca, bojąc się skutków takiego pytania. Bał się też prawdy, która mogła być dla niego nie do zniesienia. Zastanawiał się dlaczego powiedział o tym wszystkim Arenowi. Mógł powiedzieć równie dobrze skróconą wersję, wygodną dla niego, ale jakoś nie potrafił. Chciał wierzyć, że Aren nie będzie go oceniał przez pryzmat tego co zrobił, albo i nie zrobił jego ojciec. Miał nadal nadzieję, że Grey to potrafi. Z pewnością z czasem okaże się, czy jego nadzieja nie jest płonna.

Po wyjściu Abraxasa ze szpitala, Aren miał sporo do przemyślenia. To wszystko co powiedział mu Malfoy było co najmniej okropne. Wiedział również, że cała sprawa absolutnie nie dotyczyła młodego Malfoya. Był wtedy przecież maleńkim dzieckiem, właściwie niemowlęciem. Jego słowa brzmiały tak, jakby wbrew sobie podejrzewał jednak o knowania własną rodzinę, choć starał się być wobec niej lojalny. Nawet w tej rozmowie starał się, na ile się dało, to zamaskować. Aren wiedział co Abraxas czuje. To oczywiście nie było sprawiedliwe, że postrzegano młodego Malfoya przez pryzmat noszonego przez niego nazwiska nie zauważając, że nie jest swoim ojcem, ani dziadkiem. Aren wiedział jak to smakuje, jak człowiek czuje się w podobnej sytuacji. Przecież w końcu sam też to przeżył. Zachowanie dziadka i ojca młodego Malfoya przypominało mu zachowanie Lucjusza kiedy ... Przeszywający ból głowy przerwał rozmyślania. Aren odruchowo chciał złapać się za głowę, jednak w porę powstrzymał ręce od tego gestu. Kiedy ból minął, Grey uspokoił oddech i zastanowił się o co mogło chodzić. Najwyraźniej próbował coś sobie przypomnieć, coś mu się skojarzyło, ale przerwał mu ból. Sprawa dotyczyła chyba jego przeszłości, dlatego też po krótkiej chwili Aren parsknął cicho ze zniecierpliwieniem i stwierdził, że przypominanie sobie czegokolwiek z tamtego czasu nie ma sensu. Skupił się na teraźniejszości i starał powrócić do przerwanej myśli, ale ta mu wciąż umykała. Był pewien, że to było coś ważnego, nie znalazł jednak tego przerwanego wątku. Jakiś czas później przyszła do niego pielęgniarka, by zbadać postępy gojenia się oparzeń, a kiedy zobaczyła, że nie śpi, przyniosła mu niewielką dawkę eliksiru nasennego. Grey chętnie ją przyjął i chwilkę potem zasnął.

Tom wyczekiwał nocy i początku patrolowania korytarzy wyjątkowo niecierpliwie. Do chwili rozpoczęcia ciszy nocnej zdążył zupełnie zszokować prefekta Puchonów, proponując mu zastępstwo na tę noc. Propozycja została przedstawiona nie znoszącym sprzeciwu tonem, a właściwie mniej przypominała propozycję, a bardziej oznajmienie, czy nawet rozkaz. Puchon zaskoczony i wstrząśnięty nie śmiał odmówić i przystał na zamianę. Riddle wiedział, że pielęgniarka zostawała w Skrzydle Szpitalnym na noc jedynie wówczas, kiedy miała ciężkie i trudne przypadki. W innym razie wracała do swoich komnat, które znajdowały się obok szkolnego szpitala i pojawiała się jedynie w razie alarmu, no i rano, kiedy należało skontrolować delikwenta i odesłać go na śniadanie, czy też zajęcia, albo też zdecydować, czy ma zostać dłużej. Skoro w informacji od niej widniało wyraźnie, że Grey ma zostać w szpitalu na noc, to widocznie nie jest z nim tragicznie i Tom miał nadzieję, a właściwie był pewien, że Holly pójdzie do siebie. Przekonywało go o tym również zachowanie Abraxasa, który po powrocie od Arena zachowywał się spokojnie. Był co prawda nieco zamyślony i jakby nieobecny, ale to już Riddle'a nie obchodziło. Zrobił standardowy przyśpieszony patrol omijając kilka miejsc, po czym skierował kroki w stronę szpitala, na długo oczekiwaną rozmowę. Zaklęcie chroniące wejście było dosyć trudne, ale nie na tyle by go powstrzymać. Już po chwili wymruczawszy przeciwzaklęcie wszedł do środka, rozglądając się po pomieszczeniu. Grey spoczywał na jednym z łóżek pod oknami. Tom ruszył cicho w tamtą stronę i zatrzymał się dopiero tuż przy celu swojej wędrówki. Chłopak zdawał się spać. Riddle rzucił małe Lumos, by przyjrzeć się obrażeniom. Po oględzinach stwierdził, że rzeczywiście, wyglądało to na wypadek na lekcjach Eliksirów. Dosyć bolesny zresztą. Oczywiście znał również maść, której zanikający zapach wyczuwał. Zrozumiał teraz dlaczego chłopak nie jest przykryty. Korzystając z okazji, że Aren spał nadal, Tom przyjrzał się z bliska jego twarzy, tak spokojnej i rozluźnionej podczas snu. Zielonooki chłopak wyglądał teraz naprawdę niewinnie i w związku z tym Riddle poczuł nagle coś dziwnego obserwując Greya. Nie umiał znowu określić tego uczucia. Podobne prześladowało go zawsze, kiedy miał do czynienia z Przeznaczonym. Leżący chłopak zadrżał, a Tom wyczuł na nim zanikające zaklęcie ocieplające. Zareagował natychmiast i odruchowo: odnowił zaklęcie i zamknął okno, siadając na brzegu łóżka Arena Spojrzał znowu na twarz chorego akurat na czas, by zauważyć jak powieki Grey'a powoli się otwierają. Sekundę później oczy chłopaka rozszerzyły się w szoku kiedy zorientował się kto przy nim siedzi. Tom postanowił uprzedzić wszelkie pytania i powiedział:

– Przyszedłem sprawdzić jak się czujesz. – Uważnie obserwował mimikę fascynującej go twarzy Greya.

– Jak widzisz czuję się dobrze. Jutro powinienem z samego rana wyjść. – Aren usilnie starał się pozbyć się Riddle'a na tyle ostrożnie, by go nie rozdrażnić. Tom wydawał się być jednak zupełnie spokojny. Nie owijał też niczego w bawełnę:

– Dlaczego, chcesz to zataić przed Slughornem?

No tak, Aren w duchu westchnął ze zniecierpliwieniem i przeklął własny pomysł, który miał przynieść tylko korzyść w postaci łazienki, a napytał mu najwyraźniej biedy. Mógł się spodziewać, że Riddle nie przyszedł tutaj z powodu rzekomego zmartwienia. Zdecydowanie coś knuł. Trzeba było coś odpowiedzieć i to szybko. Aren postanowił trzymać się wersji, którą usłyszała pielęgniarka. Tak było łatwiej i nie groziło mu, że zagmatwa się we własnych zeznaniach:

– Bo w sumie to ja zawiniłem. Po dodatkowych zajęciach ze Slughornem, zamiast posprzątać pracownię, próbowałem uwarzyć coś na własną rękę i skończyło się tym co widzisz. Nie chciałem, by profesor miał kłopoty. To wszystko. Nie stało się nic takiego co wymagałoby Twojego węszenia. – Nie mógł sobie darować tej kąśliwej uwagi, którą Tom przyjął uśmiechem, zaskakując go tym zupełnie. Abraxas wyraźnie miał rację. Uśmiech był szczery i pogodny. Bardzo różnił się od tych, które widział na twarzy Toma na co dzień. Tymczasem Riddle zaczął rozmowę z innej strony.

– Pewnie masz rację, że jesteś na mnie zły za wtargnięcie do Twojego umysłu. Chciałem się tylko dowiedzieć czegoś o Twoich relacjach, kontaktach z Grindelwaldem. Nikt nic nie wie. – Widząc zaskoczone spojrzenie leżącego dodał wyjaśniając: – Mam informatorów wśród nauczycieli, a byłeś tak „gorącym” tematem powakacyjnym, że nie dało się czegoś nie usłyszeć nawet nie pytając. Nie obawiaj się, nie rozpowszechniałem tej wiadomości i nadal nie zamierzam.

– Niech zgadnę, chcesz coś w zamian? A co jeśli się nie zgodzę? Rozpowiesz wszystkim, że jestem ścigany przez groźnego czarnoksiężnika? – Skomentował wypowiedź Riddle'a na pozór spokojnie Aren, ale pewne napięcie dało się wyczuć w jego głosie.

– Nie miałem tego nawet w planach. – Odpowiedział oschle Tom, ucinając dyskusję w zarodku. Był wyraźnie urażony podejrzeniami chorego. Ta złość zaskoczyła Arena. Kompletnie nie potrafił nadążyć za zmianami nastroju Riddle'a i nie potrafił go rozpracować. Nie podejrzewał nawet, że podobne odczucia miał wobec niego Tom. Leżący chłopak jakiś czas milczał, a później odpowiedział:

– Więc? Co teraz? Ani myślę wyjawiać Ci tego, co mnie łączy z Gellertem i radzę Ci ponownie nie próbować Legilimencji. Po ostatniej próbie wydawałeś się mocno osłabiony. Ledwo stałeś na nogach prawdę mówiąc. – Tom w myślach przyznał Arenowi punkt za spostrzegawczość, proponując:

– Myślę, że możemy się wymienić informacjami. Jestem pewien, że prędzej czy później będziesz potrzebował mojej pomocy w jakiejś sprawie. Decyzję pozostawiam Tobie. – Po tych słowach powoli wstał, widocznie zbierając się do wyjścia.

– Jesteś bardzo pewny siebie. Sadzę jednak, że Twoja pomoc nie będzie mi potrzebna.

– Czas pokaże Arenie. Nie będę dłużej zabierał Ci chwil, które powinieneś przeznaczyć na sen. Następnym razem postaraj się nie nadużywać belladonny w swoich eliksirach ... – Poradził Tom, planując już wyjść, ale coś podszepnęło mu, że ma jedyną w swoim rodzaju okazję dotknąć tego fascynującego chłopaka bez zbędnych świadków i właściwie zupełnie potrzebnie. Pochylił się szybko nagle i odgarnął niesforny kosmyk włosów, który niemalże wpadał choremu do oka. Na ten gest Aren oblizał nerwowo wargi i widać było, że nie czuł się komfortowo. Tom, chcąc wykorzystać okazję jak tylko się dało, wciąż pochylony patrzył z bliska Arenowi w oczy. Chwila ta przedłużała się ponad miarę, aż wreszcie Riddle stwierdził przyciszonym głosem: – Wiesz ... Twoje oczy są zachwycające ... mają wspaniałą barwę. Można w nich zatonąć ... – Po tym Tom zamrugał szybko, jakby zaskoczony tym co chwilkę wcześniej powiedział. Wyprostował się powoli, znowu czując w środku to nienazwane uczucie. Po czym już normalnym tonem dodał na odchodne: – Widzimy się jutro: – i szybkim krokiem wyszedł z pomieszczenia.

Po jego wyjściu Aren zamrugał kilka razy jakby do końca nie wierzył w to, co się przed chwilą działo. Kiedy w końcu dotarły do niego wydarzenia sprzed kilku minut, poczuł rozlewające się ciepło na policzkach. Po chwili zbeształ się mentalnie. Przecież Tom odgarnął mu tylko włosy z czoła, nie było powodu do takich reakcji. Niestety jego podświadomość nie zareagowała na ten argument, a rumieniec nie znikał. Aren wysunął więc w myślach kolejne powody, które miały mu ułatwić uspokojenie się. Przecież, prawdę mówiąc często to samo robiła Hermiona. Przytulała, głaskała po włosach, odsuwała z czoła niesforne kosmyki, a on nie reagował na jej dotyk tak dziwnie. Fakt, znał ją od lat, a Riddle był mu właściwie obcy, jest to jakiś tam powód do wzburzenia, ale … policzki ku zgrozie zielonookiego chłopaka zaczęły pałać gorącem jakby jeszcze bardziej, kiedy przyszło mu do głowy, że ku własnemu zawstydzeniu jakoś nie pamiętał, by bronił się przed dotykiem Toma. Pamiętał za to jego fascynujące oczy, od których sam nie był w stanie oderwać spojrzenia. Chłopak westchnął z rezygnacją, ta wewnętrzna dyskusja rozbudziła go zupełnie. Po pewnym czasie skonstatował, że jest mu wciąż ciepło, mimo że od zaklęcia pielęgniarki minęło już wiele godzin i miało prawo osłabnąć. Domyślił się więc, że Riddle musiał rzucić na niego kolejne zaklęcie ogrzewające i wyrwało mu się ciche mruknięcie:.

– Cholerny dupek Riddle. – Po chwili milczenia Aren zachichotał cicho, bo dotarł do niego fakt, że takie określenie Toma chyba mu się już utrwali. W końcu zupełnie niedawno też tak go nazwał.

Wyjście ze szpitala zainaugurowało rozpoczęcie nowego tygodnia i tym samym kolejnego miesiąca, grudnia. Aren szedł w kierunku Wielkiej Sali na śniadanie i zastanawiał się, jak ma się zachować w stosunku do Toma. Nie ulegało wątpliwości, że spotka go na posiłku i co … Ma zagadać, a może zignorować, a może jeszcze lepiej, po prostu zachowywać się jak zazwyczaj i tyle …? Dylematy Greya przerwał widok czekającego w okolicy wejścia do Wielkiej Sali Abraxasa. Pomachał mu ręką na przywitanie, uśmiechając się lekko, więc widocznie czekał właśnie na niego. Inni uczniowie, będący akurat w zasięgu wzroku, byli w widoczny sposób poruszeni zachowaniem blondyna, jednak ten skutecznie zgasił ich zainteresowanie chłodnym, wyniosłym spojrzeniem. Kiedy Aren zrównał się z nim, skinąwszy na powitanie głową, Abraxas oderwał się od ściany i ruszył wraz z nim do jadalni. To właściwie Malfoy zasugerował, by zajęli miejsca z dala od grupy Riddle'a, a Grey nie protestował, ciesząc się w duchu na takie rozwiązanie. Z wiadomych powodów. Kiedy już usiedli, Abraxas zapytał, równocześnie sięgając po dzbanek napełniony sokiem dyniowym:

– Jak się czujesz?

– Pani Pomfrey, szybko mnie poskładała. Jak widzisz po poparzeniach nie ma ani śladu. – Odpowiedział Aren zupełnie bez zastanowienia, dopiero po niewczasie, a właściwie po komentarzu Abraxasa orientując się co powiedział. Tymczasem blondwłosy Ślizgon z uśmiechem stwierdził:

– Holly byłaby zachwycona słysząc, jak ktoś nazywa ją Panią Pomfrey. – Aren w duchu podziękował wszystkim czuwającym nad nim mocom za to, że przynajmniej nazwisko obu szkolnych pielęgniarek, tej z jego czasów i obecnej się zgadzało. Inaczej musiałby znowu kłamać i grubo się tłumaczyć, a tak wystarczyło powiedzieć:

– Muszę się przyzwyczaić, wiesz … nowa osoba, nowa sytuacja ... Jakie dziś mamy zajęcia?

– Niestety mamy zastępstwo na Zaklęciach, będzie Transmutacja, a później kolejne dwie lekcje tego samego, czyli ogółem mamy dziś trzy Transmutacje a na koniec Zielarstwo. Nie będzie więc łatwo, ale trzeba jakoś wytrwać. – Stwierdził posępnie Abraxas z ciężkim westchnieniem jasno wskazującym, że nie są to jego ulubione przedmioty. Aren natychmiast to wyczuł i skomentował:

– Zdaje się, ze nie lubisz tych przedmiotów?

– Zielarstwo jak Cię mogę, ale Transmutacja, no cóż … do przedmiotu naprawdę nic nie mam. Za to bardzo wiele uwag miałbym w stosunku do człowieka, który jej naucza. Wiem, że wydaje się on przemiłym nauczycielem, gotowym na poświęcenie dla ucznia, ale niech Cię nie zwiedzie ta jego dobrotliwa maska. Tak naprawdę jest podstępnym manipulatorem. Stara się uśpić czujność wybranej ofiary po to, by dowiedzieć się o niej jak najwięcej. Zbiera, magazynuje tą wiedzę o każdym, po czym, kiedy mu potrzeba, atakuje. Oczywiście trafnie, bo wie to i owo. – Kiedy Malfoy opowiadał, Aren odruchowo przeniósł wzrok na siedzącego przy stole nauczycieli Dumbledore'a, a kiedy Abraxas skończył, Grey skrzywił się i cierpko z dużą dozą niechęci, a może nawet obrzydzenia w głosie skwitował krótko:

– Jest dokładnie taki jak powiedziałeś ... – Takie podsumowanie wyraźnie zaskoczyło Abraxasa, ale Aren nie bardzo się nad tym zastanawiał, opuszczając wzrok na talerz. Czuł na sobie wzrok Abraxasa z jednej strony, a Albusa, który najwidoczniej zauważył, że był obserwowany z drugiej. Po chwili Malfoy zajął się jedzeniem, ale kiedy Aren zerknął na niego po chwili zauważył, że blondyn rozmyśla nad czymś intensywnie. Zielonooki chłopak był bardzo zadowolony, że Malfoy poznał się na podchodach i sposobach Dumbledore'a. Ron z Hermioną tego nie potrafili. Do końca śniadania czuł się obserwowany, ale zgrabnie ignorował to odczucie. Miał przecież w przeszłości w tej sprawie niemałe doświadczenie.

Po wyjściu z Wielkiej Sali rozdzielili się z Malfoyem. Abraxas od razu poszedł w stronę sali, gdzie mieli mieć zajęcia, a Aren musiał wrócić do dormitorium po podręcznik do Transmutacji. Na miejscu szybko znalazł potrzebną książkę i wrzucił ją do torby. Kiedy miał już wychodzić, odruchowo spojrzał na łazienkę. Nic nie stało w zasadzie na przeszkodzie, by sprawdzić czy zaklęcie nie pozwalające mu do niej wejść ustało. Nacisnął klamkę łazienkowych drzwi i od razu poczuł bariery. Najwyraźniej w tej sprawie nic się nie zmieniło i czekał go dalszy ciąg kombinacji w tym temacie. Zamknął oczy, by się uspokoić, niestety, niewiele to pomogło, więc by odreagować kopnął przeklęte drzwi. Przez to nie usłyszał, że ktoś otworzył drzwi wejściowe do dormitorium i wszedł do środka. Uświadomiły mu to dopiero słowa:

– A ja się ostatnio zastanawiałem, czy te drzwi nie zaczęły wyglądać gorzej. I proszę, miałem rację. – Aren drgnął zaskoczony i obejrzał się szybko. Na widok Oriona rozluźnił się nieco i obserwował, jak ten podchodzi do swojego łóżka i zabiera coś z szuflady szafki nocnej. Black schował niewielki przedmiot do torby i podszedł do Greya pytając: – Co one Ci zrobiły?

– To ... nic takiego ... – Aren zażenowany faktem, że został nakryty na tak nieopanowanym zachowaniu, nie bardzo wiedział jak ma się zachować. Orion jednak nie dał się tak łatwo zbyć:

– Hmmm ... Czyżby? – Podszedł do drzwi łazienki, otworzył je i spokojnym krokiem wszedł do środka przytrzymując drzwi, by się nie zamknęły. Po chwili opuścił pomieszczenie, zamykając za sobą wejście i stanął przed Arenem uśmiechając się chytrze. Ten uśmiech zdecydowanie nie spodobał się Greyowi. Zanim jednak zorientował się w zamiarach tego drugiego, Black chwycił go za rękę i pchnął w stronę łazienki. Efektem było bolesne zderzenie zielonookiego Ślizgona z barierami nałożonymi na drzwi łazienki i stłuczony policzek. Rozdrażniony Aren warknął:

– Co ty wyprawiasz?!

– A więc o to w tym chodzi ... – Powiedział do siebie Black, ignorując pytanie. – Myślałem, że skoro się już zakumplowaliście z Malfoyem, to ściągnął tą barierę.

– O czym Ty mówisz? – Aren postarał się, by nie pokazać po sobie zaskoczenia spowodowanego informacją o udziale Malfoya w zablokowaniu łazienki.

– Oh ... a więc nie wiesz ... W takim razie udaj, że nic nie słyszałeś. – Orion, jak na Ślizgona przystało, najwyraźniej próbował w jakiś sposób obrócić tą sytuację na swoją korzyść, ale Grey nie miał zamiaru zabawiać się w jego gierki:

– Jako, że dzięki Tobie mam obity policzek myślę, że należą mi się jakieś wyjaśnienia odnośnie jak te przeklęte drzwi zostały zaczarowane i dlaczego.

– W sumie racja. Trochę ucierpiałeś przeze mnie. Dobrze, powiem. Obiecaj mi jednak, że nie zdradzisz od kogo to wyszło, a najlepiej nic z tym nie rób. W zamian postaram się ściągnąć tą barierę. – Aren w milczeniu kiwnął potwierdzająco głową. Orion przez chwilę czekał, ale widząc, że nic więcej nie uzyska zaczął: – Jakiś czas temu postawił ją Abraxas chcąc udowodnić mi, że zacząłeś na nim polegać. Był przekonany, że poprosisz go o pomoc w ściągnięciu tego zaklęcia. Najwidoczniej tak się nie stało. Trochę niezręczna sytuacja.

– Trochę ... – Potwierdził oszczędnie Grey, przypominając sobie własne kombinacje, które już ponad tydzień stosował, by skorzystać z łazienki. To nie było przyjemne, ale z drugiej strony był wśród Ślizgonów. Pamiętał również jak ignorował Malfoya i jak tamten starał się nawiązać jakikolwiek kontakt. Pomysł z łazienką był doprawdy typowo ślizgoński i Aren, mimo wszystkich kłopotów jakie mu przysporzył, rozumiał o co chodziło Abraxasowi. Niemniej postanowił sobie, że w sprzyjającym momencie postara się to z Malfoyem wyjaśnić. Rozmyślania przerwał mu głos Blacka:

– Gotowe! Możesz już bez problemu tutaj wejść. – Grey zerknął na Oriona trochę niedowierzająco, ale widząc zachęcający gest, wszedł ostrożnie do dawno nie odwiedzanej dormitoriowej łazienki. Tym razem nie poczuł żadnej magii, żadnej bariery, za to sporą ulgę, że nie będzie musiał już szukać po nocy ratunku w publicznej łazience, albo stosować drastycznych środków jak ten obmyślony ostatnio. Podziękował Blackowi za pomoc i nie czekając na niego wyszedł z pokoju kierując się na lekcję Transmutacji. Przedzieranie się przez masy uczniów nie było łatwym zajęciem, Aren posuwał się jednak dość szybko przed siebie do chwili, kiedy silne szturchnięcie spowodowało, że spadła mu z ramienia torba. Wstrząs spowodował, że wysunęły się z niej dwie książki. Grey nie sprawdzając kto był sprawcą tego incydentu, schylił się po jeden podręcznik, wsunął go z powrotem do torby, po czym rozejrzał się za drugą publikacją. Zauważył ją tuż przed sobą w wyciągniętej dłoni jakiegoś Krukona i uniósł w zdumieniu brwi, ale nie skomentował tego, tylko uchwycił podawaną książkę, chcąc ją odebrać. Krukon jednak nie puścił i przez chwilę patrzyli sobie w oczy, po czym Aren usłyszał:

– Przyglądając się Tobie z bliska stwierdziłem, że jesteś jeszcze ładniejszy niż przypuszczałem. Nie dziwię się, że Malfoy obrał sobie Ciebie jako swój kolejny cel. Dziwne że charłaka, ale widać uroda robi swoje. Oprócz wyglądu nie masz nic, czym warto się zainteresować.

– Czego chcesz? – Grey energicznie wyrwał z jego rąk podręcznik, nie starając się nawet być delikatnym.

– Po prostu ostrzegam Cię przed Abraxasem. Za tą przystojną buźką kryje się nikczemność godna samego Riddle'a.

– A mówisz mi to bo? Szukasz jakiejś zemsty? – Aren zaczynał tracić cierpliwość, bo przez te wszystkie informacje, pokazujące Abraxasa w raczej ciemnych barwach, kończył mu się czas, jaki miał do rozpoczęcia zajęć. Nie uzyskał jednak jasnej odpowiedzi:

– Naprawdę nie mam nic do Ciebie. Co z tym zrobisz to Twoja sprawa. I wiesz co? Powinieneś coś zrobić z tym spojrzeniem ... aż człowieka ciarki przechodzą, gdy patrzysz na niego jak na jakąś ofiarę. Miło było poznać. – Krukon odwrócił się i odszedł, a Aren szybkim już teraz krokiem, bo po pustym korytarzu, ruszył na Transmutację.

Spóźnił się dziesięć minut. Na szczęście, dzięki temu, że było to jego pierwsze spóźnienie, nie odjęto mu punktów. Usiadł jak zwykle w ławce na końcu, by innym nie przeszkadzać w praktycznej części zajęć. Dziś ćwiczono przemianę kielicha w kruka. Było to dla niego nader irytujące, ponieważ przywodziło na myśl niedawną rozmowę z nieznanym Krukonem. Mimo to Aren starał się skupić na lekcji, a szczególnie na uwagach i radach kierowanych przez nauczyciela do innych. Riddle oczywiście wykonał zadanie bezbłędnie za pierwszym razem. Parę minut po min zrobili to Abraxas i Orion. Aren zamyślił się na chwilkę. Doskonale wiedział, że Abraxas jest klasycznym Ślizgonem, zdawał sobie sprawę, że jest też Malfoyem, więc z zasady jest dumny, nosi typową Malfoyowską maskę. Widział go już w kilku różnych wydaniach i nie dziwił się temu. Zdawał sobie też sprawę, że Abraxas zaufał mu na tyle, że odkrył swoją prawdziwą twarz. To było widać. Jakie były istotne zamiary Malfoya tego Aren nie wiedział, ale oczywiście zamierzał do tego dojść. Sam czuł z Abraxasem pewną więź, ale wiedząc w jakich kręgach się obraca, póki co miał do niego mocno ograniczone zaufanie ...

– Panie Grey, zadałem Panu pytanie. – Wyrwał go z zamyślenia głos Dumbledore'a. Aren drgnął niespokojnie i przeniósł spojrzenie na nauczyciela i poprosił na pozór grzecznie:

– Przepraszam, ale mógłby profesor powtórzyć?

– Chciałbym, byś wskazał swojemu koledze Rudolfowi błąd, który robi podczas próby transmutacji. Przyjrzyj się proszę jak rzuca zaklęcie. Panie Lastrange jeszcze raz. – Polecił nauczyciel pozornie spokojnie. Aren przeniósł z konieczności wzrok na Lastrange. Rudolf niemalże gotował się ze złości, ale nie miał wyjścia i rzucił ponownie wymagane zaklęcie. Nadal nieskutecznie. Jego kielich zyskał dodatkowe atrybuty w formie dziobu i upierzenia.

– Wydaje mi się, że Rudolf pod koniec za szybko wykonuje obrót różdżką i za krótko wymawia ostatnią głoskę zaklęcia. – Skomentował wysiłki Lastrange'a Grey. Rudolf był bliski furii, ale milczał, mierząc jedynie Arena morderczym wzrokiem:

– Zgodzę się z Panem częściowo Arenie. Co do ruchu różdżki ma Pan rację, jednak dwie ostatnie głoski powinny być dłużej wymawiane. Jesteś naprawdę spostrzegawczy, Slytherin otrzymuje pięć punktów. Tym razem przymknę oko na Twoje rozkojarzenie podczas moich zajęć. Każdy musi zawsze dostać szansę.

Na to oświadczenie Dumbledore'a Grey miał ochotę roześmiać się drwiąco, ale oczywiście powstrzymał się siłą woli od podobnego posunięcia. Jeżeli chciał Albusa utrzymać z dala od swojej osoby w tych czasach, najbezpieczniej było się nie wychylać. Rudolfowi do końca lekcji nie udało się poprawnie wykonać transmutacji głównie dlatego, że jakby na przekór starał się absolutnie nie stosować do tego, co powiedział Aren. Tymczasem Grey starał się do końca lekcji skupiać na zajęciach, by ponownie nie podpaść Dumbledore'owi.

Po męczących trzech zajęciach z Transmutacji i raczej przyjemnych dla niego z Zielarstwa, Aren udał się do biblioteki rezygnując z obiadu. Biblioteka była otwarta, ale ku swojemu zaskoczeniu, Grey stwierdził, że nie ma w niej nikogo, nawet bibliotekarki. Musiała gdzieś wyjść na jakiś czas. Taki stan rzeczy miał swoje dobre strony. Aren mógł w spokoju przeanalizować dzisiejsze zdarzenia i odrobić zadaną przez profesora pracę domową na Transmutację. Wybrał sobie stolik, wyciągnął z torby pergamin i pióra, poszedł do odpowiedniego regału po książki i nagle usłyszał znajomy dźwięk dochodzący z Zakazanego Działu. Przez chwilę wsłuchiwał się niedowierzająco, ale w końcu zdecydował się sprawdzić, czy ma rację. Wszedł ostrożnie do Zakazanego Działu i niemal od razu usłyszał warknięcie, a po chwili charakterystyczne szurnięcia zbliżające się w jego kierunku. Teraz nie miał wątpliwości. Jego podejrzenia okazały się słuszne. Moment później zresztą potwierdził je naocznie, ponieważ ujrzał kłapiącą szczękami księgę, która systematycznie zbliżała się do niego. W pierwszej chwili chciał ją przywitać jak dobrą znajomą, ale szybko przypomniał sobie, że to przecież nie jego czasy. Nie mogła go znać. Pamiętał jednak co lubi i w jaki sposób ją obłaskawić. Nie miał jednak wątpliwości, że czeka go również niemała porcja bólu. Skrzywił się wewnętrznie, ale pokonując opór usiadł na podłodze i wyciągając ręce powiedział:

– Chodź Agresjo, miejmy to za sobą. – Uśmiechnął się życzliwie, choć zdawał sobie sprawę, że przecież księga nie podsiada oczu. Pamiętał jednak, że w swoich czasach, kiedy miał z tą publikacją do czynienia, jakimś cudem zawsze doskonale odczytywała jego nastroje. Tomiszcze zbliżyło się i przystanęło przed nim warcząc i jeszcze bardziej obnażając zęby. Aren przyjrzał się uważnie księdze z bliska i stwierdził, że wyglądała o niebo lepiej niż w jego czasach. Tomiszcze wąchało go długo i dokładnie, by po chwili zaczepnie ugryźć go w rękę i szybko się oddalić. Zadowolone pomruki wydawały się być dobrym sygnałem. Aren czuł jednak, że księdze o coś chodzi, nie do końca jednak wiedział o co, dlatego nie zareagował. Książka zawróciła, znowu go szczypnęła, okrążyła, szczypnęła i oddaliła się, jakby na coś czekając. Grey uśmiechnął się wesoło i zapytał: – Jesteś książką czy psem? Ale skoro tak chcesz się bawić to proszę bardzo. – Niewiele się zastanawiając nad logicznością swojego postępowania, Aren rzucił się w pościg za książką, która zręcznie omijała go, gdy tylko próbował ją pochwycić. Czasem pozwalała się musnąć, niekiedy podgryzała go w nogi albo w ręce. Grey, który spodziewał się takiego traktowania, przyjmował te wątpliwe dowody zadowolenia ze stoickim spokojem, kontynuując zabawę. Na koniec zastawił pułapkę na księgę. Ściągnął swoją pelerynę i zaczaił się za rogiem jednego z regałów. Kiedy usłyszał znajome szuranie wyskoczył zza niego i zarzucił na tomiszcze szatę. Korzystając z chwilowej dezorientacji księgi, zawinął ją tak, by nie mogła się wydostać po czym podniósł ją w górę i stwierdził triumfalnie:

– Mam cię! – Nie przewidział jednak tego, że Agresja po prostu przegryzie się przez materiał i wyląduje grzbietem na jego czole, nokautując go. Aren padł lekko zamroczony i leżał zasapany odpoczywając. Na koniec powiedział: – Nie wierzę, znowu wygrałaś. – Usłyszał zadowolony pomruk i zarejestrował fakt, że tomiszcze wdrapuje się na jego klatkę piersiową, po czym tam nieruchomieje. Aren roześmiał się i odwrócił na bok pozwalając, by księga zsunęła się z niego na podłogę. Ta w odpowiedzi polizała go po policzku. To spowodowało, że ból poprzednich ugryzień minął jak ręką odjął, a księga wślizgnęła się pod rękę chłopaka, domagając się głaskania. Oczywiście nie żałował jej tego mówiąc: – Przynajmniej Ty pozostajesz wciąż taka sama. – Chwilę później Aren usłyszał, że drzwi biblioteki otwierają się. Znieruchomiał, nie chcąc nikogo powiadomić o swojej obecności. Nie trwało to długo, bo chwilę później usłyszał głos Abraxasa:

–Aren? Jesteś gdzieś tu? – Nie było szansy, by widząc jego rzeczy przy jednym ze stolików odpuścił, dlatego Grey postanowił, że wyjdzie do niego:

– Wrócę po Ciebie, ale teraz wracaj do siebie. – Pożegnał się szeptem z Agresją, która ruszyła w głąb Zakazanego Działu. Aren bezszelestnie wyszedł z niego, delikatnie zamykając za sobą drzwi i czmychnął między regały, po czym od tamtej strony ruszył w stronę zajmowanego przez siebie stolika. Po kilku krokach, wychodząc spoza jednej z półek wpadł dosłownie na Abraxasa:

– Tutaj jesteś szukałem Ci ... – Oniemiały ze zdumienia Malfoy przerwał, mierząc Arena wzrokiem. Grey spojrzał po sobie i w duchu stwierdził, że nie dziwi się Abraxasowi. Miał ubrania w strzępach, podziurawioną szatę trzymał w ręce i dyszał jakby przebiegł kilka mil. Po chwili Malfoy odzyskał głos i zapytał: – Na Merlina, co Ci się stało? Wyglądasz jakbyś stoczył jakąś walkę, albo uprawiał naprawdę ostry seks! – Na takie dictum, Aren postanowił trochę zabawić się kosztem Abraxasa i odpowiedział konspiracyjnym szeptem:

– Druga opcja jest jak najbardziej prawidłowa, ale zatrzymaj to proszę w sekrecie. – Po raz drugi Malfoy wyglądał, jakby zapomniał jak używa się strun głosowych. Widząc tą reakcję Aren nie wytrzymał i parsknął niekontrolowanym śmiechem. Abraxas oczywiście od razu zorientował się, że był to żart, ale równocześnie z zadowoleniem podziwiał śmiejącego się Arena. Widok był przyjemny dla oka. Po pewnym czasie postanowił, że czas przerwać tą radość zielonookiemu, bo nigdy nie dowie się o co w tym wszystkim chodzi i z uśmiechem zapytał:

– Dobra, koniec tego dobrego, powiedz co się stało?

– Dobrała się do mnie pewna książka z Zakazanego Działu i tyle. – Grey tradycyjnie postawił na prawdę, równocześnie próbując wysondować, czy grupa Riddle'a wie o księdze. Było przecież możliwe, że to właśnie oni, próbując uzyskać jakieś informacje, doprowadzili tomiszcze do stanu, w jakim było w jego czasach:

– Pomiot diabła. – Warknięcie Abraxas'a i skrzywienie twarzy wyrażające niechęć, było wskazówką, że istotnie ten magiczny przedmiot nie jest Malfoyowi obcy: – A więc tutaj wróciła? Próbowaliśmy z Tomem ją otworzyć. Nie tutaj, w innym miejscu, ale to wyjątkowo zacięta bestia. Radzę Ci na nią uważać, Nie pogryzła Cię zbyt mocno? – Zapytał zmartwionym głosem. Pytanie zabrzmiało szczerze i Aren postanowił tak je potraktować:

– Nie, wszystko w porządku. Jakby jednak udało Ci się naprawić moje ubrania byłbym wdzięczny. Raczej nie chciałbym wychodzić na korytarz w takim stroju. Wzbudziłbym niemałą sensację. Gdzie próbowaliście ją otworzyć? – Grey nawiązał do wcześniejszego wątku rozmowy, autentycznie zaciekawiony. Miał nadzieję, że coś więcej uda mu się dowiedzieć o tajemniczym przedmiocie, a może również o działaniach grupy Riddle'a:

– Robiliśmy to w klasie, ale jak już mówiłem nic z tego nie wyszło. – Stwierdził krótko Malfoy, równocześnie kilkoma zaklęciami doprowadzając ubiór Arena do poprzedniego stanu:

– Dziękuję. Jak udało Wam się ją wynieść poza bibliotekę? Da się to zrobić bez zgody bibliotekarki? Książkę z Zakazanego Działu?

– Potrzebujesz jakąś wynieść? Może być z tym problem. Co prawda Tom wymyślił zaklęcie, które pozwala mu bez żadnych przeszkód wynosić księgi, ale żaden z nas go nie zna. To skomplikowana inkantacja i zaawansowana magia. Chciałbym Ci pomóc, ale nie jestem w stanie niestety.

– Rozumiem. Chyba wrócę do dormitorium wziąć prysznic. Jestem spocony jak mysz przez tą przygodę z książką. – Oznajmił Aren chytrze, uważnie obserwując reakcję Abraxas'a:

– Nie dziwię Ci się, to dobry pomysł. Chociaż miałem nadzieję wspólnie odrobić dzisiejsze zadanie z Transmutacji. – Odpowiedź przyszła natychmiast, była wypowiedziana szczerym tonem i zupełnie nie sugerowała, żeby Malfoy miał cokolwiek na sumieniu. Co prawda bez wątpienia Abraxas był zaprawiony w intrygach, ale jednak chyba aż tak wytrawnym aktorem nie był. Aren znał go już na tyle. Coś było nie tak. Aren zaczął podejrzewać, że za kwestią łazienki kryła się zupełnie inna osoba, a może rozkaz. Postanowił na razie nie poruszać tematu blokady łazienkowej i tego, co sugerował Krukon. Zdecydował, że zanim cokolwiek przedsięweźmie, najpierw poobserwuje i zastanowi się, a dopiero później zadziała. Udał, że się zastanawia, po czym niby uległ propozycji Abraxasa:

– No dobrze, skoro przypuszczasz, że nie padniesz przy mnie z nadmiaru atrakcji węchowych to myślę, że odrobienie zadania już dziś jest dobrym pomysłem. Właściwie również po to pojawiłem się w bibliotece. A swoją drogą, skoro jesteśmy razem, to zapytam jeszcze o coś dotyczącego run, bo mam wątpliwości. – Usiedli tymczasem przy stoliku i Abraxas wyjął pióro, pergaminy i podręcznik mówiąc równocześnie:

– Nie ma sprawy, może od tego pytania zaczniemy? – W efekcie omówienie kwestii run rzeczywiście nie zajęło im wiele czasu. Później zabrali się za Transmutację. Aren skończył zadanie pierwszy i obserwował piszącego ostatnie zdania na swoim pergaminie Malfoya. Ponownie dostrzegł na jego dłoni blizny zadane bez wątpienia krwawym piórem. Przez chwilę się na nie zapatrzył, równocześnie wspominając różową wariatkę ze swoich czasów. Jego zamyślenie przerwał głos Abraxasa, który najwyraźniej również już skończył odrabiać lekcje:

– Wybierasz się gdzieś na święta? W przyszłym tygodniu większość uczniów wyjeżdża.

– Nie, zostaję w zamku. Spędzę miło czas na nauce i nadrabianiu zaległości. – Zażartował Aren, ale wzbudził raczej współczucie takim stwierdzeniem:

– Ugh ... straszne. – Skrzywił się teatralnie Abraxas, a Grey tylko się roześmiał.

Reszta dnia minęła im w przyjemnej atmosferze. Poszli oglądać trening Puchonów na boisko quiddlitch'a, komentując niektóre ich zagrywki. Aren musiał kilka razy powstrzymywać napad śmiechu, który go ogarniał w momentach, gdy Abraxas na każdą ich zagrywkę znajdował sposób. Pomysły były przebiegłe i obmyślane tak, aby sędzia i kibice nie mogli tego dostrzec. Sam nawet podrzucił kilka, co Malfoy z uznaniem kwitował słowem „genialne”. Na takich rozrywkach minęło im całe popołudnie i błyskawicznie nadeszła pora kolacji. Aren od dawna tak dobrze się nie bawił. Tym razem Abraxas nie musiał nalegać, by dosiadł się do ich grupy. Zgodził się po pierwszym pytaniu. Kiedy pojawili się obaj na miejscu, Grey skinął głową w niemym powitaniu i zatrzymał dłużej wzrok na Riddle'u. Usiadł ignorując oburzenie Lastrange, szybko uciszone sugestywnym spojrzeniem Toma. Zdążył nalać sobie soku dyniowego do szklanki, kiedy usłyszał wzmocniony zaklęciem Sonorus głos Dyrektora:

– Drodzy uczniowie. Jak wiecie, zbliżają się święta i czas wolny. Jednak nim rozpoczną się Wasze przygotowania do wyjazdu, chciałbym coś ogłosić. Na początku przyszłego roku odbędzie się Turniej Trójmagiczny ... – Efekt tych słów był natychmiastowy i piorunujący. Zewsząd dobiegały podniecone szepty oraz głosy, harmider zdawał się wzrastać. Dyrektor spokojnie kontynuował swoją wypowiedź, dokładnie słyszalną mimo szumu podekscytowanych głosów: – W obecnych czasach musimy się zjednoczyć z innymi szkołami i Turniej ma w tym pomóc. Wybór kandydatów do Turnieju będzie odbywał się w każdej szkole oddzielnie, za pomocą Czary Ognia. Pamiętajcie, że gdy zawodnik raz zostanie wybrany przez Czarę nie ma odwrotu. Decyzję tego magicznego artefaktu traktuje się jak podpisany kontrakt magiczny. W każdej szkole wybrany zostanie jeden zawodnik, który będzie reprezentował ją podczas Turnieju w Instytucie Magii Durmstrang. Ponieważ to brzemienna w skutki decyzja, a Turniej nie jest zupełnie bezpieczny chcę, byście skonsultowali ewentualną kandydaturę do niego, ze swoimi rodzicami podczas przerwy świątecznej. W pierwszym tygodniu stycznia, każdy kto będzie miał pozwolenie, szansę, możliwość, ochotę na uczestnictwo, będzie mógł wrzucić kartkę ze swoim imieniem i nazwiskiem do Czary Ognia. To wszystkie informacje, które chciałem Wam przekazać, a teraz jedzcie i pijcie. – Dyrektor Dippet zakończył swoją przemowę niwelując zaklęcie wzmacniające głos i powrócił do przerwanej rozmowy z profesorem Beery'm.

– To niesamowite prawda Aren? – Malfoy z ożywieniem odwrócił się w stronę Greya, by przedyskutować najnowsze wiadomości, ale niemal natychmiast umilkł na widok, jaki w tej chwili przedstawiał sobą Grey: – Aren? Słyszysz mnie Aren?

Pobladła twarz i nieprzytomne oczy patrzące przed siebie, a na czole kropelki potu, przyspieszony oddech. Taki widok widzieli inni. Natomiast umysł Arena odtwarzał wydarzenia z Turnieju Trójmagicznego, w którym już kiedyś uczestniczył. Przeskakiwał z jednego obrazu na drugi, a w końcu zobaczył odrodzenie Voldemorta, śmierć Cedrika, słowa Czarnego Pana „... Zabij niepotrzebnego ...”, błysk zielonego światła, gasnące oczy Diggory'ego. Niemal białe, zdrętwiałe usta Grey'a jak mantrę, bez udziału jego świadomości zaczęły powtarzać:

– Zabij niepotrzebnego ... zabij ... zabij ...

Tom obserwował Arena od chwili, gdy Dippet zaczął swoją przemowę. Kiedy padły słowa „Turniej Trójmagiczny” Grey pobladł jak ściana i stracił kontakt z rzeczywistością. Abraxas starał się go wybudzić z transu, ale żadne próby nie przynosiły póki co rezultatów. W pewnym momencie z ust zielonookiego chłopaka padły słowa, które były co najmniej niepokojące. Nie było na razie czasu, by je analizować, bo chłopak zaczął hiperwentylować. Generalnie oprócz jego grupy tylko kilku najbliżej siedzących Ślizgonów zauważyło co się dzieje. Inni uczniowie byli zbyt zajęci nowinami i dyskusją nad nimi, by zauważyć. Riddle zastanowił się chwilę, przeanalizował możliwości i szybkim ruchem sięgnął za pazuchę. Zawsze nosił ze sobą fiolkę tej eliksiru uspokajającego na wypadek, gdyby była mu potrzebna. Dziś przyda się Arenowi. Po chwili trzymał w dłoni fiolkę z eliksirem, pochylił się błyskawicznie przez stół w stronę Arena i wlał mu miksturę wprost do otwartych, chwytających spazmatycznie powietrze ust. Aren odruchowo przełknął. Tom opadł na swoje miejsce, przytrzymywanie Greya pozostawiając Malfoyowi i obserwował, jak niemal natychmiast mające nieprzytomny wyraz zielone oczy chłopaka odzyskują blask i ostrość widzenia. Po chwili wzrok Arena spoczął na nim z pytającym wyrazem. Jedno mrugnięcie, drugie i nagle oczy Greya rozszerzyły się w szoku. Chłopak najwyraźniej zorientował się mniej więcej co się stało. Szybko rozejrzał się wkoło. Widząc, że niemal wszyscy uczniowie zajęci są żywymi dyskusjami na temat Turnieju odetchnął głęboko, spojrzał po twarzach uczniów należących do grupy Riddle'a, na końcu spojrzał znowu w oczy Toma i nic nie mówiąc zerwał się z miejsca, szybkim krokiem wychodząc z Wielkiej Sali.