wtorek, 11 września 2018

Rozdział 32: Igrając z wężem - część druga

WYJĄTKOWO pod rozdziałem nie zamieszczę odpowiedzi na komentarze, gdyż po 13 godzinach pracy mój mózg zwyczajnie się do tego nie nadaje a będę tak ciągnąć do końca tygodnia. Dlatego by nie kazać wam czekać, obiecuje że nadrobię z obu części rozdziału 32 pod rozdziałem 33. Musicie mi tym razem wybaczyć.

Betowała: Matonemis



Rozdział 32: Igrając z wężem – część druga

Obudziło go pukanie do drzwi. Otworzył oczy, przeciągnął się i podniósł ziewając, jeszcze nie do końca rozbudzony. Nie chciał by Abraxas długo czekał pod drzwiami. Był pewien, że puka Malfoy, bo przecież zdążył się przekonać o tym, że Riddle nic sobie nie robi z tego, że to był jego pokój i wchodzi tutaj jak do swojego. Otworzył drzwi. Uśmiechnięty Abraxas trzymał zgrabny pakunek, który musiał być jedzeniem. Aren odpowiedział uśmiechem i bez słowa przesunął się w drzwiach, równocześnie kolejny raz ziewając i przeciągając się.

– Widzę, że odpoczynek dobrze ci zrobił. Wyglądasz o niebo lepiej niż wczoraj – zauważył blondyn siadając na fotelu, który wczoraj zajmował Riddle i kładąc na stole przyniesioną paczkę.

– To było właśnie to czego potrzebowałem – stwierdził Aren wyciągając komplet ubrań i rozkładając je na łóżku oraz ręcznik: – Wracam za pięć minut. Jakbyś mógł otworzyć klatkę Lime, to bardzo cię proszę. Niech wie, że może w każdej chwili wyjść.

– Lime? – powtórzył zaskoczony Malfoy patrząc na stworzenie.

– Tak nazwałem tego ptaka.

– W sumie całkiem urocze. Pasuje idealnie do upierzenia. Czemu się śmiejesz? Powiedziałem coś zabawnego?

– Głównym pomysłodawcą był Riddle. Chciałbym zobaczyć jego reakcję na twój komentarz. Zwłaszcza na słówko „urocze”. Generalnie ptak skojarzył mu się całkiem słusznie z limonką. Na podstawie tego skleciłem imię. To właściwie cała historia wyboru imienia, więc póki co idę wziąć prysznic – zakończył przemowę Grey i zniknął za drzwiami łazienki.

Abraxas nie zdążył nic powiedzieć. Po chwili stwierdził, że może to i dobrze, bo właściwie nie wiedział jak zareagować. Riddle musiał tu przyjść po ich powrocie. Pytanie tylko dlaczego… Byli przecież z Greyem pokłóceni. Raczej można było spodziewać się po nich kilku dni ciszy, ewentualnego zabijania wzrokiem. Coś jednak musiało się zdarzyć, że przełamali ten etap. Aren był w lepszym humorze, więc można było założyć, że doszli do jakiegoś kompromisu. Ze względu na Turniej tak byłoby lepiej.

Doszedłszy do tego wniosku, Abraxas westchnął i pomyślał, że jedzenie to jedno, ale zamierzał również wyleczyć Arena. Avery przekazał mu na osobności, że zauważył sporej wielkości siniaki na szyi zielonookiego chłopaka. To było niepokojące, ale przecież tak prawdę mówiąc nie bardzo wiedzieli co wydarzyło się w Atarium.

Wciąż myśląc o tych rozmaitych kłopotach, Abraxas podszedł do klatki Lime i otworzył drzwiczki. Stworzenie oczywiście łypnęło na niego niezbyt przyjaznym spojrzeniem, więc po spełnieniu prośby Arena po prostu wrócił na swoje miejsce. Jego myśli uciekły znowu do dręczącej go sprawy.

Po co ich Pan tutaj przyszedł… Mógł też również powiedzieć sobie, że odpoczynek dobrze zrobił Arenowi, ale wiedział dobrze, że zawsze gdy jakoś dojdzie do porozumienia z Riddle'm, co z jednej strony było dla niego niepojęte to jednak wstępuje w niego dosłownie jakaś nowa siła. Nie podobało mu się to. Za każdym razem, kiedy tylko o tym myślał, czuł złość. Jakoś nie wierzył, że Tomowi nie zależy na Arenie w sposób odmienny niż na innych ludziach. Nie był ślepy, jak czasami wydawało się Orionowi. Widział zmiany zachodzące w Tomie... Te zmiany pojawiły się wraz z jego zainteresowaniem Greyem. Jeśli ktoś znał Riddle'a, to bardzo rzucały się w oczy. Już choćby to, że był zbyt zaabsorbowany Arenem, by stosować swoje typowe metody kształcenia członków ich grupy. Nie żeby było na co narzekać, ale równocześnie te wszystkie zmiany były niepokojące. To nie było dobre.

Idąc tym tropem Malfoy doszedł do wniosku, że kontakt z Greyem spowodował zmiany nie tylko w Tomie, ale również w większości z nich. Avery nigdy by się nie zbliżył do niego, Abraxasa, ani do Oriona, gdyby nie było Arena. Przyjaźń jego samego z Blackiem też jakby odżyła na nowo dzięki zielonookiemu Ślizgonowi. To sprawiło, że mógł być wobec Oriona nieco bardziej szczery. Wcześniej konkurował z nim o uwagę Riddle'a i ich stosunki uległy przez to pogorszeniu. Orion nigdy nie stawiał dobra innych nad swoje własne. Nigdy dotąd nie ryzykował. Zawsze oceniał na zimno szanse jakiegoś planu, zanim do niego przystąpił. Przystał jednak na szalony projekt Greya. To było co najmniej dziwne i zupełnie niepodobne do niego.

Jedno też było pewne. Na czas Turnieju miał spokój od Rudolfa i jego śmiesznych zasadzek. Teraz był potrzebny zdrowy i w jednym kawałku, więc Lestrange póki co zaniechał swoich podchodów.

Malfoy był tak zamyślony, że drgnął silnie, kiedy nagle usłyszał koło siebie trochę podniesiony głos Arena:

– Halo! Abraxasie! Wołam cię już chyba czwarty raz.

– Wybacz, masz rację i... – Malfoy przeniósł wzrok na stojącego przy nim Greya i umilkł na moment, widząc go w samej bieliźnie, czując nagłą nerwowość. Szybko się jednak pozbierał, skupił wzrok na stojącej na stole paczce, byleby tylko nie patrzeć na Arena i zaproponował: – Może najpierw się ubierz, a ja w tym czasie wypakuję jedzenie.

Aren kiwnął głową zgadzając się z nim i odszedł w stronę łóżka. Na chwilę zatrzymał się przy klatce świergotnika, który tymczasem wyszedł sobie z niej i pogłaskał kilkukrotnie ptaka. Kiedy stworzenie miało już dość pieszczot, lekko uszczypnęło go dziobem, więc Aren porzucił tą czynność i zaczął się ubierać. Ta chwila wystarczyła Abraxasowi, by mógł przyjrzeć się ciału Greya. Było miłe dla oka i co ważniejsze w żaden sposób nie było pokiereszowane. Ktoś musiał już Arena uzdrowić. Tutaj nasuwała się blondynowi na myśl tylko jedna osoba, Tom. Najwyraźniej to właśnie było celem jego niespodziewanej wizyty. Abraxas zamierzał się w tej sprawie upewnić, ale postanowił z tym cierpliwie poczekać do czasu, aż Aren się ubierze i nie będzie go rozpraszać swoim negliżem. Kiedy zielonooki zasiadł wreszcie do stołu, Malfoy przeszedł od razu do sedna sprawy:

– Szczerze mówiąc przyszedłem cię również uleczyć, ale Tom najwidoczniej mnie ubiegł.

– Więc wiedziałeś o moich urazach? Kto jeszcze zauważył?

– Powiedział mi to Avery. Nikomu więcej o tym nie wspomniał. Przyznam, że to on zasugerował, że powinienem cię uleczyć. Osobiście nic nie zauważyłem. Powiesz mi jak do tego doszło? – zapytał obserwując Greya. Ten przez chwilę się wahał, ale wreszcie odpowiedział:

– Tak, ale nie mogę powiedzieć wszystkiego – Abraxas skinął w zrozumieniu głową.

W przeciwieństwie do tego, co opowiedział Riddle'owi, Aren zrelacjonował Abraxasowi znacznie więcej szczegółów tułaczki po miasteczku. Blondyn wytłumaczył mu, dlaczego napotykani na ulicach ludzie zachowywali się w stosunku do niego tak a nie inaczej. Miało to związek z obyczajami czystokrwistych. Malfoy przypomniał mu, że w Durmstrangu uczą się uczniowie półkrwi i czystej krwi. Dlatego było ich tu tak niewielu w przeciwieństwie do Hogwartu.

Opowiadanie trwało i Aren doszedł w nim do żenującej sceny w karczmie. Musiał opowiedzieć o tym ze wszystkimi zawstydzającymi szczegółami, które Abraxas z niego wydusił. Śmiali się obaj z niedorzecznej sytuacji, w której się wtedy znalazł.

Kiedy przeszedł jednak do dalszych wydarzeń, przemytnika i późniejszego pościgu, przestało być zabawnie. Blondyn zdążył go zrugać kilka razy za decyzje, jednak ogólnie rzadko przerywał. Aren relacjonował wszystko dość dokładnie, opisywał walkę, ale oczywiście zgrabnie ominął fakt, że dokonał przemiany animagicznej. Nie wspomniał również o przemianie Samuela. Zauważył, że kiedy opisywał tą część wydarzeń, Abraxas siedział wyprostowany jak struna, zaciskając palce na swoich kolanach. Na koniec zapytał lekko drżącym głosem, nie ukrywając napięcia:

– Zdajesz sobie sprawę, że gdyby Relin się nie wtrącił, prawdopodobnie byłbyś już martwy?

– Tak... przyznaję, że to było głupie, ale wtedy ten pomysł wydawał się być dobry i...

– Aren! To był głupi pomysł! – wykrzyczał zdenerwowany Abraxas, gwałtownie wstając: – Nie powinieneś zapominać o tym, że nie masz możliwości korzystania z magii! Ludzie tacy jak ten przemytnik są wyszkoleni do walki. Zwłaszcza ci dostarczający magiczne stworzenia! Zabiłby cię bez zastanowienia... Tak mało brakowało i... – Malfoyowi głos się załamał, więc zamknął usta przymykając powieki. Czuł, że musi się uspokoić zanim powie coś głupiego.

Chciał… po prostu chciał znaleźć tamtego człowieka… i go zabić. Jeszcze nigdy nie odczuwał tak palącej potrzeby zemsty. Malfoyowie byli kreatywni torturując swoje ofiary przed śmiercią. Miał w tym zakresie doskonały przykład. Był nim jego ojciec. Uczył go przecież tego, jak najbardziej skutecznie łamać wolę ofiary. W myśli widział rozmaite sceny z tego zakresu, wybierając sposoby, których chciałby użyć.

Podświadomie usłyszał, że Aren wstał i zbliżył się do niego. Nie chciał jednak jeszcze otwierać oczu. Wiedział, że miałby w tej chwili mordercze spojrzenie. Po chwili z zaskoczeniem poczuł, że obejmują go arenowe ramiona. Drgnął silnie, cicho, ale głęboko wciągając powietrze przesycone zapachem Greya, który w tym samym momencie powiedział:

– Przepraszam Abraxasie...

Dwa krótkie słowa spowodowały, że napięcie trochę zelżało i po części opuściło ciało blondyna. Nie zastanawiając się nad tym co robi odwzajemnił uścisk tak mocno, jakby od tego zależało całe jego istnienie mówiąc:

– Pamiętaj… jeżeli odejdziesz wcześniej nim ci pozwolę, nigdy ci tego nie wybaczę.

– O ile szybciej mnie osobiście nie udusisz. Zapamiętam Abraxasie. Zresztą podobnie myślę o tobie.

– Sądzę, że to więcej niż bym mógł sobie życzyć... – odpowiedział Malfoy odzyskując równowagę psychiczną i mogąc już spojrzeć w oczy rozmówcy z uśmiechem i radością w spojrzeniu. W głowie kołatała mu się myśl, że chciałby zachować ten wyraz twarzy Arena już na zawsze. Błyszczące wesołością oczy i ten uśmiech… W tym momencie Grey przechylił lekko głowę w konsternacji, co mogło oznaczać tylko jedno, patrzył już zbyt długo. Nie pozostało mu nic innego, niż z bólem serca odsunąć się od promieniującego ciepłem ciała i zmienić temat rozmowy. Doskonałym obiektem okazał się świergotnik, który akurat zdecydował się spróbować wznieść w powietrze. Aren widząc jego zabiegi szybko zareagował, powstrzymując go przed tym i tłumacząc jak dziecku, że jeszcze za wcześnie na takie ekscesy. Po przemowie umieścił stworzenie w klatce, za co został dziobnięty do krwi. Grey nawet się tym nie przejął. Już po chwili zresztą skorzystał z pomocy Abraxasa i ranka zniknęła bezpowrotnie. Zielonooki zasiadł znowu do jedzenia, a Malfoy z niechęcią stwierdził:

– Muszę się spotkać z Lestrange i Avery'm.

– Gromadzenia informacji ciąg dalszy jak rozumiem?

– Owszem, nasi przeciwnicy zapewne robią to samo. Miej się na baczności.

– Wydaje mi się, że jestem ostatnią osobą, której by się obawiali i... Oh! To jest to Abraxasie! – wykrzyknął podekscytowany

– Dlaczego czuję, że to co usłyszę nie spodoba mi się?

– Nic nie usłyszysz, póki nie przemyślę dokładniej tego pomysłu – odparł z uśmiechem Grey. Wyraz jego twarzy nie do końca podobał się jednak Abraxasowi. Za bardzo przypominał Riddle'a w momencie, kiedy wymyślił coś naprawdę złego. Nie podzielił się jednak swoimi spostrzeżeniami, za to skomentował:

– Dzięki ci Merlinie! Pozostaje mi się tylko cieszyć, że jednak to przemyślisz.
– Drań! – Abraxas musiał się błyskawicznie uchylić przed lecącą w jego stronę poduszką.

Niedługo potem zdecydował, że czas na niego i pożegnał się wychodząc. Kiedy Malfoy wyszedł, Aren zjadł do końca i usiadł na łóżku patrząc na zegar. Miał jeszcze trochę czasu do spotkania z Samuelem. Postanowił go spożytkować na uwarzenie przynajmniej bazy pod niektóre eliksiry lecznicze. Był najwyższy czas na rozpoczęcie tworzenia takich mikstur. Tym sposobem zamierzał też zająć swoje myśli, które jednak wracały do Abraxasa jak bumerang. Malfoy troszczył się o niego. To nie ulegało wątpliwości i było bardzo wzruszające. Był mu za to wdzięczny.

W tamtej chwili przypomniał sobie, że zawsze kiedy Hermiona go przytulała, nawet jeśli było to fałszywe jak się później okazało, to pomagało mu to w złych chwilach. Teraz, w stosunku do Abraxasa też postanowił wykorzystać taki środek i jak widać pomogło. Zwyczajnie czuł, że blondyn właśnie tego potrzebuje. Kiedy go objął przekonał się jednak, że sam też za tym tęskni: za wsparciem i poczuciem, że ma na kogo liczyć.

***

Rozmyślając, doprowadził robione przez siebie mikstury do etapu, kiedy musiały albo stygnąć, albo gotować się przez dłuższy czas na małym ogniu. Spojrzał na zegar obliczając ile ma względnie wolnego czasu, by przejść do następnego etapu. Już wcześniej zdecydował, że wykona mocniejsze wersje eliksirów, ale już sprawdzone, żeby nie błądzić i nie tracić czasu. Stwierdził, że potrzebują tych mikstur leczniczych jak najszybciej i nie czas teraz na eksperymenty.

W efekcie rozmyślań doszedł do wniosku, że ma ponad dwie godziny wolnego czasu. To powinno wystarczyć na spotkanie z Samuelem. Świadomie umówił się z Relinem w trakcie obiadu, by nikt nie mógł im przeszkodzić. Mieli spotkać się w bibliotece, którą Aren naprawdę chciał zobaczyć, a to była doskonała okazja.

Posługując się mapą, którą dostał od Beery'ego, dość szybko dotarł na miejsce. Biblioteka okazała się pomieszczeniem bogato wyposażonym i to nie tylko w książki. Meble również tchnęły przepychem. W powietrzu czuć było magię pochodzącą z przechowywanych tutaj ksiąg. Po chwili Aren wyczuł coś jeszcze. Emanującą skądś, silnie oddziałującą moc. Źródło magii znajdowało się gdzieś w głębi pomieszczenia, więc chłopak skierował tam swoje kroki. Szedł między regałami dostrzegając w oddali jeden, bardzo charakterystyczny i odmienny, pochodzący chyba z zupełnie z innej epoki. Im bliżej podchodził tym wyraźniej czuł barierę, a obraz tajemniczego regału zaczynał się rozmazywać pochłonięty przez migotanie i zmienne kolory ściany zaklęć. Zbliżając się powoli, chłopak zastanawiał się jak blisko będzie mógł podejść i już po chwili było wiadomo, że trafił na końcówkę drogi. Silny opór jasno przekazywał, że dalej iść nie należy, a Aren nie zamierzał próbować co by się stało, gdyby zignorował ten zakaz. Stał więc sobie i podziwiał feerię barw do czasu, aż tuż za sobą usłyszał znajomy głos:

– Robi wrażenie prawda?

Aren nie dał po sobie poznać, że nie zauważył nadejścia Relina, pochłonięty podziwianiem bariery. Zresztą zauważył już, że Samuel porusza się niemal bezszelestnie, choć z gracją, więc trudno było go usłyszeć. Skinął tylko głową w potwierdzeniu i ruszył w stronę umówionego stolika przy kominku. Kiedy usiedli, Relin rzucił cztery zaklęcia z czego Grey rozpoznał tylko dwa. Kiedy zapadła cisza, Aren zdecydował się rozpocząć rozmowę:

– Zakładam, że próbowałeś dostać się na drugą stronę bariery.

– Myślę, że nie ma w Instytucie ucznia, który by nie próbował. Trzeba jednak otwarcie przyznać, że co roku liczba śmiałków znacznie maleje. Próbować jednak wolno każdemu, więc może ktoś z Hogwartu, albo Ilvermorny będzie miał jakiś sposób na tą barierę.

– Kto wie. Przyznam, że nasi już zaczęli coś w tej kwestii działać, choć nie znam żadnych szczegółów. Zmieniając jednak temat… to co się stało w lesie, a dokładniej nasza przemiana, chciałbym żeby pozostała tajemnicą.

– Domyśliłem się. Rozumiem, że nikt nie zna cię pod tamtą postacią. W takim razie jestem farciarzem! To na pewno pomoże nam się lepiej poznać i zaprzyjaźnić!

– Póki co czuję, że raczej trzymasz mnie w szachu. Masz wiedzę, którą zawsze możesz zechcieć się z kimś podzielić. To nie ma nic wspólnego z przyjaźnią...

– Oh... to okropne, ile ich było? – padało ciche pytanie, a Aren zbity z tropu nie wiedział co ma o nim myśleć, dlatego zapytał:

– Słucham?

– Pytam ile było osób, z którymi byłeś blisko i które cię zawiodły, zraniły.

– To... skąd ty… ? To nie twoja sprawa! – rzucił zaskoczony Aren obronnie, starając się opanować.

– Cóż... dojdziemy i do tego. Mamy czas. Dodam jednak, że nie jestem cierpliwą osobą.

– Nie znam cię nawet!

– Taaa... rozumiem, że spotykając pierwszy raz Abraxasa, znałeś go na wylot – stwierdził z lekką kpiną Samuel, a po chwili dodał wyjaśniająco: – Daję ci możliwość poznać mnie i ja również tego chcę, więc w czym problem?

– To jest dziwne... kto normalny widząc kogoś po raz pierwszy stwierdza: on będzie moim przyjacielem…

– Cóż... Jeżeli mam być szczery, mnie samego również to zaskakuje. Osobiście uważam, że jest to dziwne, tym bardziej, że zazwyczaj tak się nie zachowuję, ale lojalnie ostrzegam, że nie zamierzam rezygnować. Wierz mi lub nie, z reguły trzymam ludzi na dystans... no dobra, sami się trzymają, ale to drobny szczegół. Mam w związku z tym pytanie. Nie masz takiego dziwnego odczucia, że jesteś w mojej obecności spokojniejszy? – rozszerzające się w zaskoczeniu oczy zielonookiego chłopaka wystarczyły Relinowi za odpowiedź, więc dokończył: – Zgaduję, że to działa w obie strony.

– Czy ma to coś wspólnego z tym, że obydwaj jesteśmy animagami? – zastanawiał się na głos Aren z lekko zmarszczonymi brwiami, nie zauważając osobliwego wyrazu twarzy Samuela, gdy to powiedział. Po chwili żółtooki odpowiedział zdecydowanym tonem:

– To coś więcej. Jestem tego pewien. Nie musisz mi od razu ufać. Wiem, że to wymaga czasu, ale chcę, byś dał mi szansę.

– Zastanowię się. Pamiętaj jednak, że i tak musimy utrzymać ten cały teatrzyk, który zapoczątkowałeś. Nieformalnie jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi jak to określiłeś.
– Mam nadzieję, że nieformalnymi do czasu, ale mamy już pierwszy krok za sobą.
– Wróćmy jednak do głównego powodu tego spotkania. Wspomniałeś wczoraj o pewnym problemie. Możesz uszczegółowić co miałeś na myśli?

– Sądzę, że łatwiej będzie jeżeli po prostu zademonstruję.

Mówiąc to Samuel rozpiął rząd złotych guzików wierzchniej szaty w kolorze krwi, wyciągnął prawe ramię z rękawa i Skrzywił się wymownie widząc, że kolejne bandaże przesiąkły krwią i ropą. Był to trochę niechlujny opatrunek, dlatego nie miał większego problemu, by go zdjąć. Kiedy już to zrobił odwrócił się tyłem, tak by tylko Aren mógł zobaczyć ranę w razie, gdyby ktoś jednak postanowił tu wejść. Grey w ciszy kontemplował brzydki uraz w postaci pięciu równoległych, paprzących się, głębokich rys. Musiał przyznać, że wyglądały naprawdę obrzydliwie. Samuel chyba ocenił, że wystarczy tego patrzenia, bo sięgnął do torby po czysty bandaż, ale powstrzymała go ręka Arena:

– To moja wina, prawda?

– Daj spokój. To nie jest coś, za co byś musiał brać odpowiedzialność Aren. Znałem ryzyko i ewentualne konsekwencje. Wziąłem je na siebie. I tak dobrze, że skończyło się tylko na tym. Wierz mi, mogło być dużo gorzej. Chcę tylko zapytać, czy masz jakieś eliksiry, które mogłyby pomóc?

– Przykro mi, ale w tej chwili nie. Jestem dopiero w trakcie ich warzenia, ale mam kilka maści, które powinny póki co pomóc. Dlaczego jednak nie udasz się do szkolnej pielęgniarki po jakieś medykamenty?

– Tutaj w Durmstrangu nie mamy kogoś takiego. Magomedycy będą sprowadzani podczas zadań turniejowych dla uczestników innych szkół.

– Jak to? Kto w takim razie zajmuje się obrażeniami odniesionymi podczas zajęć? Powiedzmy w czasie Eliksirów?

– Sami musimy sobie z tym poradzić. Ponoć to ma nas zdeterminować do przykładania większej uwagi do tego co robimy, zmusić do myślenia, a jeśli już jakiś wypadek nastąpi, oczekuje się od nas, że sami sobie poradzimy ze skutkami. Ma to szlifować nasze umiejętności leczenia, naprawiania błędów, ale również ma to być swoista nauczka na przyszłość. Rzeczywiście, najczęściej człowiek stara się nie powtarzać tego samego błędu.

– To okropne... Nie podobają mi się takie metody nauczania, ale nie ważne. Wróćmy do twojej rany. Powiedz, co do tej pory stosowałeś, bo prawdę mówiąc wygląda tak, jakbyś nie używał zupełnie niczego.

– Próbowałem eliksirów uwarzonych przez siebie... oraz kilku zaklęć. Wspominałem już jednak wcześniej, że nie jestem w nich dobry, dlatego efekt jest ogólnie rzecz ujmując mizerny. A tak przy okazji mówiłeś, że jesteś w trakcie tworzenia jakichś eliksirów leczniczych. Jesteś dobry w tworzeniu mikstur?

– Myślę, że dobry na tyle żeby ci pomóc. – Aren postanowił, że nie wszystko od razu będzie przekazywał temu wciąż tajemniczemu, żółtookiemu chłopakowi. Po chwili zastanowienia podjął rozmowę: – Musisz mi zrelacjonować wszystkie objawy, jakie pojawiły się od czasu zranienia. Na oko sądząc, już wdało się tu zakażenie. Trzeba będzie dobrać odpowiednią maść. Mam na szczęście również eliksir odkażający. Bardzo się przyda.

– Nie mam zamiaru narzekać, zwłaszcza jeżeli ktoś chce mi pomóc. Co do objawów, to najbardziej nasilają się w nocy. Mam podwyższoną temperaturę, pocę się, a rana boli, swędzi i szczypie. Z każdym dniem objawy się nasilają. Dziś pojawiło się coś nowego. Uczucie palenia w środku... Hmm, to chyba wszystko... Daj spokój, masz poczucie winy wypisane na twarzy! – po tych słowach Samuel wstał, obandażował ranę szybko i trochę nieporządnie i spojrzał na Arena w momencie, gdy ten z krytycznym wyrazem twarzy stwierdził:

– Przyniosę potrzebne rzeczy. Najlepiej będzie, jeżeli spotkamy się w jakimś nieuczęszczanym, albo mało uczęszczanym pomieszczeniu. Tam opatrzę ci ranę i na nowo zabandażuję, bo nie obraź się, ale wychodzi ci to naprawdę kiepsko. W zasadzie… tak sobie myślę… nie wiem gdzie później będziesz chciał mnie zaprowadzić, a czas leci i szukanie się wzajemne działa na twoją niekorzyść. Dlatego dobrym pomysłem będzie, jeżeli pójdziesz ze mną do naszego skrzydła i poczekasz aż wezmę wszystkie medykamenty, a później zaprowadzisz mnie tam, gdzie zajmiemy się tą raną.

Szli dobrą chwilę. Relin tryskał dobrym humorem. Nie dopuścił do chwili ciszy, znajdując coraz to inne tematy do rozmowy. Arenowi ciężko było pozbierać myśli. Wciąż był indagowany i o coś pytany. Dość szybko przekonał się, że odpowiadanie mruknięciami, czy też półsłówkami nie zniechęci Samuela. Chłopak nie zrażał się tym, kontynuując podjęty przez siebie temat z nie kończącą się energią. Zielonookiemu nie pozostało nic innego jak zrezygnować z biernej postawy w rozmowie. Właściwie było to dość łatwe, bo od jakiegoś czasu Relin maglował bardzo interesujące tematy dotyczące tutejszej szkoły i jej obyczajów. Grey zaangażował się nawet w rozmowę, dlatego zaskoczyło go właściwie, że nagle stanęli już przed wejściem do pokoju wspólnego uczestników Hogwartu. Poprosił Samuela o poczekanie na zewnątrz i ruszył do swojego pokoju. Zebrał w torbę maści, eliksir odkażający i akcesoria potrzebne do opatrzenia rany po zabiegach i udał się do pracowni, żeby skontrolować postępy w tworzeniu mikstur. Wszystko okazało się być w porządku, więc wyszedł z pomieszczenia i stanął przez chwilę jak wryty na widok Samuela na środku salonu.

– Jak ty tu... myślałem, że drzwi są odpowiednio zabezpieczone... – wyrzucił z siebie zaskoczony Grey schodząc po schodach. Na taką reakcję Relin odpowiedział szerokim uśmiechem i słowami:

– To prawda. Nie ma szans, żeby się tutaj dostać nie zaproszonym, ale jak widzisz da się ominąć tą przeszkodę. Wszystkie zaklęcia i zabezpieczenia są skierowane na ludzi. Nie obejmują zwierząt i stworzeń magicznych.

– Oh... czy mam rozumieć, że dokonałeś przemiany i... Do diabła, wychodzimy! Nie powinno cię tu być! – rzucił nagle spłoszony Aren, ciągnąc Samuela w stronę wyjścia. Zupełnie nagle dotarło do niego, że tutaj gdzie są, w każdej chwili może wejść Riddle. Relin łagodnie, ale zdecydowanie wyślizgnął się Arenowi i spokojnie, z uśmiechem na ustach, rozsiadł się na kanapie i zaczął się drażnić z nerwowym, zniecierpliwionym zielonookim chłopakiem:

– Już? Tak szybko? Nuuuuda! Mógłbyś mnie oprowadzić…

– Jeżeli w tej chwili stąd nie wyjdziesz przysięgam, że to będzie nasza ostatnia rozmowa. Zresztą jest jasne, że moje kłopoty nie skończą się na tym, jeśli ktoś cię tu zobaczy. Idziemy!

– Tak, tak… oczywiście, ale ja tu jeszcze wrócę!

– Może i tak, ale na własną odpowiedzialność – zakończył rozmowę Grey, ale już z uśmiechem, bo Samuel ruszył rzeczywiście w stronę wyjścia, nie przedłużając swojego pobytu.

Relin znowu go zaskoczył, powstrzymując od otworzenia drzwi. Minął go i pierwszy energicznie podszedł do wejścia. Uważnie obserwujący go Grey zauważył nagłą zmianę w aurze żółtookiego chłopaka. Ten spojrzał na Arena, a wówczas zielonooki zorientował się, że oczy Samuela zmieniają barwę na znajomy mu już, złoty kolor. Relin uśmiechnął się i Grey skonstatował, że widzi w jego ustach całkiem pokaźne, ostre, zwierzęce kły. Aren szedł za nim w skupieniu obserwując i czekając na to co się stanie. Okazało się, że nie wydarzyło się nic specjalnego. Samuel po prostu przeszedł przez drzwi jak gdyby nigdy nic i tyle.

Kiedy Aren zamknął za sobą wejście do salonu i dołączył do Relina, ten nie nosił już żadnych śladów przemiany. Zielonooki chłopak z pewną zazdrością w sercu westchnął ciężko. Jego tutejszy znajomy najwyraźniej doskonale kontrolował swoją zwierzęcą postać i przemianę. Po krótkim wahaniu zdecydował się zapytać o parę szczegółów:

– Jak ci się to udaje? To przed chwilą...

– Może gdybyś był bardziej gościnny, byłbym skłonny podzielić się jakimiś tam informacjami... – drażnienie Arena stało się wyraźnie jakimś hobby Relina. Grey westchnął cierpiętniczo i nie zauważył bardzo krótkiego napięcia, które przemknęło przez twarz żółtookiego chłopaka. Tymczasem Samuel usłyszał w oddali coś, o czym Grey zdawał się nie wiedzieć. Uchwycił swoim czujnym słuchem zbliżające się znajome głosy. Jego uśmiech znacznie się poszerzył. Postanowił zająć Arena rozmową i poczekać na rozwój sytuacji. To mogło być naprawdę interesujące:

– Jeżeli nie chcesz tego robić wystarczy powiedzieć. Naprawdę nie mam ochoty bawić się w twoje gierki.

– Jaki niecierpliwy... zbliż się, to zdradzę ci kilka wskazówek…

Aren patrzył na niego podejrzliwie, ale po chwili ciekawość widocznie zwyciężyła, bo zrobił to o co Relin poprosił. Kiedy był już dość blisko, Samuel przejął inicjatywę i jeszcze bardziej skrócił dystans. Aren zesztywniał na moment, dlatego Relin, żeby go uspokoić zaczął mówić. To faktycznie podziałało, a tymczasem dla patrzących z zewnątrz musiało wyglądać na bardzo zażyłe i przyjacielskie stosunki. Teraz wystarczyło utrzymać uwagę Arena dostatecznie długo, żeby ci, o których chodziło, zobaczyli ich obu. Zaczął więc mówić szeptem:

– To była częściowa przemiana... Nie zobaczyłeś jednak wszystkiego, bo nie mogłeś. Zewnętrzne cechy to było zbyt mało, by sforsować drzwi, dlatego musiałem rozbudzić kilka zwierzęcych cech, żeby wejście poczytało mnie za zwierzę i przepuściło. Takie zmiany wystarczyły, żeby mój główny rdzeń magiczny… jakby to wyrazić… przełączył się na ten odpowiadający za przemianę. To trudne, ale jak widziałeś możliwe do zrobienia. Musisz jednak mieć całkowitą kontrolę nad swoją postacią. Na razie więc nie jesteś w stanie tego dokonać, bo jak obaj wiemy, masz z tym duży problem. Mógłbym ci pomóc, a wtedy... Zdaje się, że mamy widownię – Ostatnie zdanie Samuel powiedział głośno, sprawiając że Aren drgnął zaskoczony i rozejrzał szybko, nie odsuwając się jednak od Relina. U podnóża schodów stali Tom i jego grupa:

– Co tutaj robi jeden z uczestników Durmstrangu? – padło pytanie z ust Riddle’a, ale zanim Aren zrobił cokolwiek, odpowiedział Samuel:

– Aren musiał wrócić po coś do siebie, dlatego poszliśmy razem. Mamy kilka spraw, które musimy załatwić. Pozwólcie, że już się oddalimy. Miło było poznać! Chodź Aren! – żółtooki pociągnął zielonookiego chłopaka w dół schodów, napotykając chwilowy opór. Zauważył, że Aren mierzy się wzrokiem z Tomem. Po chwili Grey zdecydował się widocznie na odejście z tego miejsca, bo ruszy za nim. W tym momencie Riddle spokojnym głosem zapytał:

– Czy zastanawiałeś się nad tym, co w tej chwili robisz?
– Nie sądziłeś chyba, że zastosuję się do twoich wcześniejszych słów? Sam jest moim przyjacielem. Nie mam zamiaru go ignorować i trzymać na dystans, bo ty tak chcesz. – kiedy Grey kończył ten komentarz, zauważył na twarzy Abraxasa lekkie skrzywienie i spore zainteresowanie pozostałych. Tom ponownie podjął:
– Przypominam ci, że on jest uczestnikiem z innej szkoły. Będziemy rywalizować. Nie możesz mu tak do końca ufać. Chyba nie wierzysz, że nie wykorzysta twojej słabości do własnych celów.

– Nie każdy postępuje tak jak ty byś postąpił – zjeżył się na te słowa Aren, ale nie dał rady nic już powiedzieć, ani zrobić, bo ponownie inicjatywę przejął Relin:

– Jak sądzę, nadszedł doskonały moment, by głośno wyjaśnić moją kandydaturę do Turnieju. Nie chciałbym żadnych niepotrzebnych nieporozumień. Zgłosiłem swój udział tylko i wyłącznie ze względu na Arena. Chcę pomóc mu przetrwać w jednym kawałku do końca tej imprezy. Muszę, bo ktoś postanowił narazić jego życie na szwank, zmuszając do udziału w Turnieju. Wiem na co stać pozostałych uczestników rywalizacji i dzięki temu mogę postarać się, żeby Arena nie spotkała żadna przykra niespodzianka. Co do waszej dwójki zrobię wszystko, by wesprzeć grupę reprezentującą Instytut i wygrać, jednak Greyowi nie spadnie włos z głowy. Bądźcie pewni, że dopilnuję tego. Chodźmy już Aren, bo zrobiło się tutaj dosyć tłoczono – nie czekając na reakcję uczniów Hogwartu, Samuel złapał zielonookiego za rękę i pociągnął za sobą, szybko oddalając się poza zasięg słuchu całej grupy.

***

Grey pozwolił prowadzić się do momentu, gdy odeszli odpowiednio daleko. Zauważył przy okazji, że wielu uczniów Instytutu obrzuca ich dwójkę, a szczególnie jego samego zaskoczonymi, niedowierzającymi spojrzeniami. Było to rzucające się w oczy zachowanie. Aren stwierdził wręcz, że jak dotąd była to chyba najbardziej żywa emocja, jaką wiedział na twarzach tutejszych uczniów.

Szli dość długo, praktycznie na drugi koniec zamku. Był to odludny teren, bardziej zaniedbany. Zielonooki uczeń Hogwartu nie był nawet pewien, czy ten obszar budowli znajduje się na mapie, którą przekazał im Beery.

Relin zatrzymał się dość nagle naprzeciw dużego, wiszącego na ścianie poroża jakiegoś stworzenia. Wyciągnął rękę i przekręcił je w prawo. Na zdawałoby się pustej ścianie zarysowały się sporej wielkości wrota. Samuel zgiął się przed nimi w ukłonie mówiąc:

– Czy będziecie tak łaskawe, miłe i otworzycie się przed nami? – trwał w ukłonie do czasu, aż drzwi nie stały się realne i nie otworzyły się na oścież. Aren obserwował to wszystko z uwagą, a kiedy już Relin się wyprostował, a wejście stało otworem stwierdził:

– Nigdy bym nie wpadł na taki sposób otwierania drzwi. Jak to się stało, że znalazłeś to pomieszczenie?

– Czysty przypadek. Najpierw odkryłem jak się domyślasz poroże. Dwa lata zajęło mi dojście do tego jak otworzyć wejście. To był szczęśliwy traf. Po jakiejś imprezie, pod wpływem alkoholu, szukałem cichego, spokojnego miejsca. Na trzeźwo nigdy nie próbowałbym błagać drzwi o to, żeby się otworzyły. Chodź, musimy wejść, bo za chwilkę znikną i trzeba będzie cały proces zaczynać od nowa.

Po tych słowach żółtooki chłopak wszedł do środka, a za nim podążył Aren. Pomieszczenie do którego weszli było dość duże. Niemal na środku znajdował się sporej wielkości stół, który Grey w myślach określił jako ołtarz, bo jakoś tak właśnie mu się ten obiekt skojarzył. Za ołtarzem znajdował się posąg zakapturzonej postaci, trzymającej złoty kielich w kształcie czaszki w jednej dłoni, a w drugiej srebrny sztylet bogato zdobiony rubinami.

Przed ołtarzem stały dwa rzędy ławek. Między pierwszymi, a stołem ołtarzowym była około dwumetrowa przestrzeń. Tam właśnie, tuż przed ołtarzem, wyżłobiony był w posadzce kanał, biegnący od jednej ściany do drugiej. Tym rowkiem płynęła sobie spokojnym nurtem woda. Prawdopodobnie pochodziła z pobliskiego morza.

Aren chłonął to wszystko wzrokiem, analizując. Czuł delikatną magię unoszącą się w powietrzu. Było w niej coś plugawego i złego, a jednocześnie znajomego, niemal przyjaznego. To było dziwne doświadczenie i Grey nie wiedział co o tym sądzić. Podszedł wolno do jednej z ławek naprzeciw ołtarza, postanawiając najpierw zająć się podstawowym problemem, czyli opatrywaniem Samuela. Później zamierzał dać sobie czas na oglądanie i zastanawianie się nad tym co się tutaj znajdowało.

Wyciągnął potrzebne medykamenty, ułożył je na wybranej ławce i spojrzał na Relina. Okazało się, że tamten tymczasem zdążył ściągnąć szatę i koszulę, a teraz próbował zdjąć opatrunek. Aren pomógł mu w tym mówiąc równocześnie:

– Najpierw musimy ranę porządnie przemyć. Zakładam, że ta woda się nie nadaje, więc lepiej rzuć po prostu aquamenti. Mam tu niewielką miskę. Samuel bez zastanowienia wypełnił prośbę i Aren zajął się przemywaniem rany, a tymczasem Relin mówił:

– Niezbyt przyjemne miejsce co? Próbowałem się czegoś więcej o nim dowiedzieć, ale w dostępnej części biblioteki nie było żadnych wzmianek. Można się domyślić, że to pomieszczenie służyło do odprawiania jakichś rytuałów z zakresu magii krwi…

– Magia krwi... – powtórzył szeptem Aren, a Samuel kontynuował spokojnie:

– Owszem. W najgorszym wydaniu. To zresztą czuć i widać po zaschniętych śladach krwi na ołtarzu.

Aren skończył obmywanie rany i w zamyśleniu spojrzał na niepokojący ołtarz. Chwilę go obserwował, ale w końcu oderwał od niego wzrok i skupił uwagę na tym co robił. Osuszył ranę gazą, otworzył fiolkę z eliksirem odkażającym i przetarł nim ranę. Samuel ani pisnął, chociaż nie był to jak wiadomo przyjemny zabieg.

Grey odkręcił słoiczek z wyciągiem z babki lancetowatej, lawendy i macierzanki i ponownie przemył ranę tym właśnie medykamentem. W połączeniu z maścią, którą chwilę później miał nałożyć, substancje czynne ziół zawartych w wyciągu, bardzo intensywnie powinny zniwelować zakażenie i pobudzić ranę do zabliźniania. Były to głębokie rany, dlatego Grey nie był pewien, czy jednorazowy zabieg będzie wystarczający i czy obędzie się bez leczniczych eliksirów, ale na dzień dzisiejszy musiało to wystarczyć.

Pomyślał sobie, że gdyby miał świeże liście topoli czarnej i babki lancetowatej, mógłby zastosować je bezpośrednio na ranę jako okład. Efekt byłby z pewnością lepszy. Zwłaszcza liście topoli doskonale reagowały w połączeniu z maścią dziegciową. Niestety, nie dało się ich wkomponować w tą maść. Cała mikstura traciła właściwości i zupełnie niespodziewanie stawała się zwykłą brązową breją. Nie do końca wiedział dlaczego tak się dzieje. Podejrzewał jakieś interakcje między bobrzym sadłem, a liśćmi czarnej topoli. Obydwa składniki miały interesujące magiczne właściwości i o ile go pamięć nie myliła, nigdy dotąd nie czytał, żeby były łączone. Nie do końca było dla niego jasne co stanowiło główną przyczynę, ale być może był to dobry czas, żeby tą sprawę zgłębić. Aren rozmyślał, a Samuel węszył intensywnie, aż w końcu nie wytrzymał i powiedział:

– Nigdy nie widziałem takiej metody leczenia. Bennet też nie wspominał o takich maściach. Sam też czytałem całkiem sporo książek o leczeniu i o eliksirach.

– Można powiedzieć, że to autorska metoda. Jest bezpieczna, testowałem na sobie.

– To nie tak, że ci nie wierzę Aren. Po prostu jest to interesujące. Nie bandażujesz tego?

– Jeszcze nie. Musimy odczekać parę minut, by zaszła reakcja. Następnie położę jeszcze jedną warstwę maści, tym razem z szałwii lekarskiej, piołunu i szyszek osiki na podłożu miodu wrzosowego i dopiero wtedy zabandażujemy całość. Dam ci jeszcze dwie maści. Jedną z wyciągów z kory kaliny koralowej, wierzby i brzozy, a drugą z lawendy, macierzanki i szałwii lekarskiej. Obydwie zastosuj na noc. Bliżej rany i na ranę nałóż maść z kory, a skórę wokół urazu posmaruj drugą maścią. Nie będzie to zbyt wygodne, bo ważne jest, żeby nie bandażować skaleczonego miejsca. Chodzi o dostęp powietrza. Będziesz musiał spać na brzuchu, przynajmniej tak długo jak dasz radę. Dam ci również eliksir słodkiego snu. Zakładam, że marnie spałeś od dwóch dni, czyli od czasu, kiedy cię zraniłem.

Samuel przyjrzał się podawanej fiolce i stwierdził:

– Ten eliksir nie przypomina kolorem eliksiru słodkiego snu.

– To prawda. Zmodyfikowałem go trochę. Ma o wiele lepszy smak. No chyba, że nie lubisz wanilii. Wtedy smak i zapach będzie dla ciebie równie obrzydliwy. Kiedy go warzyłem zauważyłem, że przyprawy korzenne znacznie łatwiej jest wkomponować w eliksir niż na przykład owoce, które często wchodzą w interakcje ze składnikami mikstury i niszczą cały wytwór. Zazwyczaj powodują zresztą mniejszy, bądź większy wybuch. Wciąż jednak próbuję. Mam też pewne efekty swoich eksperymentów. Zauważyłem na przykład, że jeżeli połączy się pestki jabłoni i jej liście, eliksir jest bardziej stabilny. Nie każdy, ale wiele z tych, które próbowałem w ten sposób pozbawić ohydnego smaku i zapachu. Uwierzysz, że przy działaniach z jabłonią nawet łyżka ma znaczenie?! Oczywiście materiał, z którego wykonany jest kociołek również. Te z cyny często bywają kapryśne, ale też... wybacz... czasami się zapominam – rozchylone w szoku usta Relina dużo mówiły o jego zdumieniu i przypomniały Arenowi, że nie wszyscy nadążają za jego eliksirowymi zabawami. Po chwili Samuel opanował emocje i z uśmiechem podsumował:

– Jestem teraz absolutnie spokojny oddając moje zdrowie w twoje ręce. Merlinie, nawet Bennet nigdy nie opowiadał o swoich miksturach z taką pasją i zaangażowaniem jak ty w tym momencie. Musisz być geniuszem. Innej opcji nie widzę.
– Jaki on jest? Lucas Bennet. Czytałem, że jest niesamowity w…

– Patrząc na jego osiągnięcia, zapewne można odebrać takie wrażenie. Nikt nie może powiedzieć, że nie zna się na tym co robi, ale jako człowieka go nie lubię. Jest z niego kawał drania. Zakładam jednak, że odnajdziecie wspólny język. Może ktoś w końcu go zaskoczy kiedy okaże się, że nie jest jedynym wybitnym warzycielem. Jest dosyć specyficznym osobnikiem, choć mój osąd może być zachwiany przez fakt, że jest moim opiekunem. Jak sądzę obaj nad tym ubolewamy.

Grey już wcześniej zauważył, że coś dziwnego jest w osobie Samuela. Co prawda zdradzał mu stopniowo coraz więcej sekretów dotyczących jego osoby, ale wciąż tajemnicą było, dlaczego ma osobny pokój, po co przeprowadzane są kontrole w jego pokoju, a teraz okazało się jeszcze, że ma osobę, która sprawuje nad nim pieczę.

Arenowi przemknęło przez myśl, że zastanawiające było również zachowanie innych osób wobec Relina. To wszystko było dziwne i niejasne. Zielonooki chłopak był ciekawy odpowiedzi. Coś mu mówiło, że gdyby zapytał, dostałby wyczerpujące wyjaśnienie. Z drugiej strony miał ochotę sam dojść do sedna sprawy. Miał na to czas i jak przypuszczał z pewnością nie zabraknie mu okazji do obserwacji. Często będzie przecież przestawał z Samuelem. Aren zdążył zauważyć jedno – obecność żółtookiego chłopaka wzbudzała w nim pewną nostalgię, a żywiołowość i gadatliwość Relina była w pewien sposób miłą odmianą.

Zakończył wreszcie nakładanie cienkiej warstwy ostatniej maści i zajął się bandażowaniem całości. Robił to powoli, by drugi chłopak mógł przyjrzeć się jak zrobić to prawidłowo. Na koniec poinstruował:

– Gotowe. Nie zapomnij zrobić przed snem tego, co ci powiedziałem. Rano powtórz nakładanie obu maści i zabandażuj, żeby nie pobrudzić ubrań. Wieczorem powinienem mieć już jeden z eliksirów wspomagających leczenie zakażonych ran, ale do tego czasu musi wystarczyć to co mamy. Jutro zaaplikujemy ci ten eliksir, ale na noc znowu zastosujesz maści. Tak dla pewności. Za dwa, trzy dni przyjdźmy tutaj i obejrzymy jak rana wygląda. Chyba, że wcześniej będzie się działo coś niepokojącego. W takim wypadku musisz mi o tym powiedzieć jak najszybciej. Coś zaradzimy.

– Tak, dobrze. Wiesz, to zabawne. Więcej zrobiłeś dla mojego zdrowia w ciągu pół godziny, niż inni przez całe moje życie. Doprawdy, trafiłem na geniusza w dziedzinie eliksirów. Chyba zaznałem już zbyt dużo szczęścia. Oby limit mi się nie wyczerpał. Powinniśmy wracać?

– Chciałbym się trochę bliżej przyjrzeć temu ołtarzowi. Czy będzie to problem?

– Nie, skądże. Kiedy odkryłem to miejsce, sam również zbadałem je dosyć dokładnie. Proszę bardzo, rozejrzyj się. Może znajdziesz coś, czego ja nie odkryłem, a raczej coś o czym nie miałem z kim porozmawiać i przeanalizować. Jesteś pierwszą osobą, którą tutaj przyprowadziłem. I od razu prośba. Wolałbym zachować to miejsce w sekrecie.

– Doceniam, że podzieliłeś się ze mną tą tajemnicą. Możesz być spokojny, nikomu nie zdradzę położenia tego miejsca, ani instrukcji jak się tutaj dostać.

Po tych słowach Aren podszedł do ołtarza, przeszedł przez rynienkę z bieżącą wodą i zaczął obchodzić wokół ołtarz i posąg. Było tu jeszcze więcej starej, zakrzepłej i zaschniętej krwi. Stół ofiarny był kamienny. Na obrzeżach i blacie miał wyryte runy, na widok których Aren skrzywił się wewnętrznie przeklinając cholerne znaki, z którymi musiał obcować więcej niż by chciał. Równocześnie pojawił mu się w myśli wniosek, że runy okazywały się być zdumiewająco ważne, przydatne i potrzebne w nieoczekiwanych momentach. Przesunął po nich dłonią, śledząc wyryte żłobienia. Niechcący musnął ręką jedną z run, która była splamiona krwią. Poczuł nagły przypływ mocy w swoim ciele i uczucie ciepła w żyłach. Zaskoczony odsunął dłoń i wrażenie zniknęło. To było dziwne. Nie zamierzał jednak powtarzać tego doświadczenia, żeby nie wdepnąć w kolejne kłopoty. Tutaj nie było miejsca na nieprzemyślane próby. Odwrócił się w stronę spokojnie obserwującego go żółtookiego chłopaka i zapytał:

– Potrafisz odczytać te runy?
– Nie bardzo. Niestety są bardzo stare. Wątpię, by ktokolwiek potrafił je już teraz odczytać. Może nawet miałby z tym nie lada problem profesor Starożytnych Run.
Grey w milczeniu skinął głową, mając dziwne przeczucie, że być może zna jedną osobę, która mogłaby poradzić sobie z rozszyfrowaniem znaków. Oczywiście ta opcja nie wchodziła w grę. Postanowił teraz skupić się na posągu, który miał około siedmiu stóp wysokości. Obszedł go wokół, skupiając się na moment na wyrytym na szacie znaku. Wydawało mu się, że gdzieś już go widział. Starał się sobie przypomnieć, ale miał z tym pewne trudności.

– Wiesz może co to oznacza? Wydaje mi się, że już wcześniej go widziałem...

– Zakładam, że w Baśniach Barda Beedle'a, bądź na głównej ścianie Instytutu, którą ozdobił tym jakże osobliwym symbolem sam Grindelwald. Odpowiadając jednak na twoje pytanie… jest to znak Insygniów Śmierci. Trójkąt symbolizuje pelerynę niewidkę, okrąg kamień wskrzeszenia, a linia przecinająca je to czarna różdżka.

– Pelerynę niewidkę? – Aren wyłapał od razu jedyną rzecz, która była mu znana: – Czy możesz mi opowiedzieć o tym coś więcej?

– Zakładam, że nie znasz tej bajki…

Grey słuchał jak urzeczony opowieści o trzech braciach, zadając sporo pytań. Skończyło się na tym, że Samuel opowiedział mu jeszcze kilka innych bajek i podań z dawnych czasów, zahaczając nawet o pogańskie wierzenia dotyczące czarodziejskiego świata. Po każdym opowiadaniu komentowali zachowania bohaterów, które czasem wydawały się zupełnie nielogiczne. Po którejś z kolei dyskusji Aren skonstatował, że bawi się znacznie lepiej niż przypuszczał. Nie pamiętał kiedy czuł się tak bardzo odprężony. Mimo, że ufał Malfoyowi, zawsze podświadomie pamiętał, że jest on w grupie Riddle'a tak samo jak Orion czy Avery. Jeśli chodziło o Samuela, to jeszcze jedna rzecz wymagała sprostowania:

– Jaki był naprawdę powód twojego akcesu do Turnieju?

– Co? Dlaczego o to pytasz? Myślałem, że wyraziłem się dostatecznie jasno przy twoich znajomych.

– I naprawdę myślisz, że uwierzę w to wszystko? Niby dlaczego miałbyś pomagać i narażać się tak bardzo dla nowo poznanej osoby?

– A dlaczego nie? Zyskałeś dużo szacunku w moich oczach, który nota bene wciąż rośnie. Wcześniej nie byłem pewien czy robię dobrze, ale teraz już nie mam takich wahań. Nie zamierzam rezygnować. Przestań tak gorączkowo szukać drugiego dna i po prostu to zaakceptuj.

– Słuchaj Samuel... – zaczął Aren, ale szybko został uciszony ruchem ręki rozmówcy.

– Mów mi Sam. Wcześniej, rozmawiając ze swoimi znajomymi skróciłeś moje imię. Chcę żeby tak zostało. Jeszcze nikt nigdy tego nie zrobił, więc można uznać to za następny krok ku naszej przyszłej przyjaźni.

– Jesteś niereformowalny – pokręcił w niedowierzaniu głową Grey z lekkim uśmiechem. Samuel na to uśmiechnął się szeroko i stwierdził z pewnością siebie:

– Uważasz, że się za bardzo narzucam? Przywykniesz!

***
Odkąd Aren znalazł się w Hogwarcie, często przerabialiśmy podobne sceny jak teraz, stwierdził w duchu Orion, dyskretnie rozglądając się po siedzących wokół. Napięcie czuć było w powietrzu, choć każdy pozornie zajmował się swoimi sprawami w milczeniu. Nikt nie śmiał się odezwać. Atmosfera była gęsta i dosyć przerażająca. Mroczny nastrój udzielił się tym razem nawet Abraxasowi. Black w myśli przyznał, że to było dosyć nieoczekiwane zobaczyć osobę, która była zaprzyjaźniona z Arenem i z nim samym równocześnie. Nie było też szans wydobyć z blondyna informacji o Greyu. Jak Orion wiedział Malfoy nie był osobą, którą można było zmanipulować na tyle, by ujawnił sekrety Arena, a było kilka rzeczy, które chciał potwierdzić i jedyną osobą zdatną do tego był Abraxas. Trudno będzie go skłonić do ujawnienia tego czego Orion potrzebował, ale miał jedną rzecz, która powinna zmusić zielonookiego do powiedzenia czegokolwiek. Zastanawiał się jednak kiedy Grey upomni się o swoją gryzącą książkę. Przeczuwał jednak, że wkrótce to nastąpi.

– Czego się dowiedzieliście o Relinie? – przerwał ciszę Tom, odkładając jeden z raportów.

– Więcej informacji można było znaleźć o jego rodzinie niż o nim samym. Ojciec jest przyjacielem obecnego dyrektora Instytutu oraz bardzo wpływowym politykiem. Relin ma dwóch starszych braci, którzy są wysokimi urzędnikami w Ministerstwie w Departamencie Przestrzegania Prawa Czarodziejów. W Durmstrangu byli bardzo dobrymi uczniami, czego nie można powiedzieć o ich młodszym bracie, który zalicza się do osób z przeciętnymi wynikami. Niestety nie udało mi się dostać do żadnych akt dotyczących jego samego, ze względu na to, gdzie pracują jego bracia.

– Abraxasie, napisz do swojego ojca, by pomógł ci zinfiltrować Departament Przestrzegania Prawa oraz znalazł człowieka, którego można przekupić odpowiednia ilością galeonów. Najlepiej, by był to ktoś, kto będzie na tyle blisko jednego z tych dwóch braci, żeby dało się uzyskać informacje. Zależy mi szczególnie na wiadomościach dotyczących jego i Arena w przeszłości.

– Może warto też go obserwować? W końcu jest również na szóstym roku. Sporo można się dowiedzieć o człowieku, kiedy widzi się jak on sam zachowuje się wobec innych i otaczający go ludzie wobec niego. Przede wszystkim jednak trzeba charłakowi uświadomić, że nie może panoszyć się i prowadzać z trzecim uczestnikiem Durmstrangu – dodał Lestrange, uśmiechając się pod nosem, gdy nie została mu zwrócona uwaga na temat tego jak określił Greya.

– Przesadzasz Rudolfie. Chyba nie sądzisz, że Aren wyjawi nasze plany, czy też strategie – zareagował obronnie Avery.

– Co my w zasadzie o nim wiemy? Nic o jego przeszłości… to jest dziwne, że nikomu z nas nie udało się uzyskać żadnej informacji w Ministerstwie na temat Arena Greya. Nagle okazuje się, że ma tutaj przyjaciela, który jest równie podejrzany jak on sam i który twierdzi, że wziął udział w Turnieju tylko dla niego. Nikt o zdrowych zmysłach by na to nie poszedł. Panie, nie można ufać charłakowi – powiedział z pewnością w głosie Lestrange.

– Doskonale wszyscy wiemy, że nienawidzisz Greya. Nie masz jednak żadnych podstaw, by wydawać takie oskarżenia, które nie mają żadnego pokrycia w faktach – stwierdził sucho Abraxas, który od razu zorientował się do czego dążył Rudolf .
– Masz rację. Nie mam żadnych podstaw do uargumentowania swojej teorii, ale również nie możesz mi udowodnić, że się mylę. W końcu sam do tej pory nie wiedziałeś niczego o Relinie, a przecież przyjaźnisz się z Greyem. Przede wszystkim zależy mi na tym, by Hogwart wygrał Turniej. Przy naszym Panu nawet brak jednego z uczestników nie stanowi problemu. Jest po prostu silniejszy od pozostałych… o ile ktoś nie będzie sabotować naszych działań i ...

– Czy ty się w ogóle słyszysz? To tylko i wyłącznie twoje chore wyobrażenia. Nie ma mowy, by Aren odwrócił się od nas, a tym bardziej sabotował nasze poczynania, czy też spiskował ze swoim przyjacielem przeciw nam.

– Tak sądzisz? Nie myślisz, że to dziwne, że wybrany początkowo trzeci uczestnik zostaje wykluczony z Turnieju z powodu nieznanego ataku, a jego miejsce zajmuje osoba, która zgłosiła się niemal w ostatniej chwili i utrzymuje bliskie stosunki z Greyem? W dodatku minęło całkiem sporo czasu odkąd go widzieliśmy. Nie pojawił się podczas obiadu. Spotkaliśmy ich razem przed naszymi kwaterami i od tamtej pory słuch po nich zaginął. Nie można ufać Greyowi. Takie jest moje zdanie.

– Wybieramy się na kolację? – wtrącił Avery, zgodnie z obyczajem kompletnie ignorując atmosferę: – Jestem głodny jak diabli. Zakładam, że Aren już tam jest.

Riddle przez chwilę analizował tą małą debatę. Był w jeszcze gorszym nastroju niż wcześniej. Myślał, że po usunięciu kilku ostatnich wspomnień związanych z Arenem odzyska względny spokój, ale gdy zauważył Relina tak blisko niego, momentalnie miał różdżkę w dłoni. W porę się jednak opanował.

Rozmowa z Arenem jeszcze bardziej go rozjuszyła. Grey wyraźnie się sprzeciwiał. Znowu. Tutaj musiał przyznać rację Rudolfowi. W takim wypadku nie można było ufać Greyowi. Tom zawsze cenił sobie taktykę ataku z zaskoczenia, gdy przeciwnik niczego się nie domyślał. Bliskie stosunki Arena z żółtookim chłopakiem mogły zaszkodzić tej strategii. Zielonooki miał dziwaczny charakter. Narażał swoje życie dla pomniejszego, magicznego stworzenia. Można jedynie przypuszczać, że jego działania w przypadku najlepszego przyjaciela, będą odpowiednio silniejsze. Wnioski z rozmyślań okazały się dla Toma irytujące, więc wstał postanawiając ponownie rozmówić się z tym uciążliwym zielonookim utrapieniem. Miał nadzieję, że dotarło ono rzeczywiście na kolację.

***

Swoją zgubę zdążył znaleźć przed salą jadalną w towarzystwie obiektu wielu przekleństw, które chodziły mu po głowie. Ponownie uderzyło Toma jak bardzo swobodnie Aren zachowuje się wobec tego chłopaka. Wesoły śmiech tylko go w tym utwierdził. Relin opowiadał coś z pewnym przejęciem, a Grey żywo kiwał głową, dodając coś od siebie. Kiedy byli już dostatecznie blisko, Riddle usłyszał strzępek rozmowy, nim ich zauważyli:

– ...Sądzę, że to szalony pomysł... z drugiej strony w tym szaleństwie jest coś, co przekonuje mnie do niego i sprawia, że chciałbym tego spróbować. Zakładam jednak, że dopiero po tym, gdy zajmiemy się twoim problemem, a wtedy... – Aren przerwał dostrzegając zbliżającą się znajomą grupę, po czym dodał: – Widzimy się na zajęciach – i podszedł spokojnym krokiem do Abraxasa.

– Co porabiałeś przez ten czas? – zapytał niezobowiązująco Malfoy.

– Głównie rozmawialiśmy. Przy okazji udzieliłem małych korepetycji z mikstur leczących. Sam jest wybitnym antytalentem jeżeli chodzi o tą dziedzinę. Nie nadaje się do tego. Rozprasza się, zapomina, myli, a w rozmowie zbacza z tematu. To jest dosyć frustrujące – pożalił się Aren, ale bez żadnej pretensji w głosie. Tymczasem doszli do swojego stołu i roztasowali się na stałych miejscach. Jeszcze nie wszyscy uczniowie dotarli na posiłek.

– Może nie byłbym taki rozpraszający, gdybyś pisał do mnie z Hogwartu – usłyszał głos Samuela nad sobą. Obejrzał się i zauważył Relina, który wtrącił się bezpardonowo do rozmowy, uśmiechając się w ten sam sposób, jak przed wejściem do ich kwater.

Aren zaczynał przeczuwać kłopoty. Był ich pewien, kiedy Relin spokojnie zajął miejsce obok niego. Musiał go w porę powstrzymać zanim zrobi coś głupiego. Nie chciał się ponownie spierać z Riddle'm. Co prawda nadał nie podobało mu się podejście Toma w kwestii maksymalnego ograniczania rozmów i kontaktów z uczniami spoza Hogwartu, ale doceniał fakt, że Riddle poprzednim razem nie zafundował mu przesłuchania, tylko pozwolił opowiedzieć wszystko własnymi słowami. Aren doceniał to i wolał utrzymać w miarę spokojne stosunki. Niestety, przeczuwał, że w obecnej sytuacji graniczyło to tylko z cudem.

– Nie uważasz, że powinieneś być przy stole Instytutu? Wright wyraźnie zabija cię wzrokiem – skomentował ruch Samuela Aren, otrzymując w odpowiedzi lekki uśmiech i komentarz w trakcie nakładania jedzenia na talerz:

– Zignoruj go. Z Evanem poradzę sobie innym razem. Poza tym zacieśniam więzi międzyszkolne. Teoretycznie to jeden z celów Turnieju. Jak widzisz daję innym przykład i zrobiłem pierwszy krok. Nie macie nic przeciwko prawda? Zresztą, możecie mnie zignorować. Wystarczy mi tylko uwaga Arena.

– Myślisz, że kim ty jesteś żeby... – zaczął Rudolf, jednak powstrzymała go od dalszych słów ręka Riddle'a. Pozostali przyjęli to jako pewnego rodzaju zgodę na obecność nieoczekiwanego gościa.

Aren zdecydował w duchu, że musi sobie porządnie porozmawiać z Samuelem i upewnić się, że wybije mu z głowy podobne zachowania w przyszłości. Teraz jednak nie pozostało mu nic innego, jak tylko zacisnąć zęby i upewnić się, że zje na tyle szybko, by nie doszło do żadnej konfrontacji.

Zazdrościł Relinowi takiej swobody ducha, jednocześnie mając ochotę zaaplikować mu eliksir świądu, by dwa razy przemyślał to, co chce zrobić. Gorączkowo zastanawiał się nad tymi sprawami, oddzielając groszek od sałatki i odsuwając go na bok talerza. Po chwili od strony Relina usłyszał parsknięcie i stwierdzenie:

– Nie wierzę, że mając tyle lat wciąż to robisz. Daj to! – zanim ktokolwiek zdążył zareagować, włącznie z właścicielem talerza i zabranego z dłoni widelca, Samuel zebrał oddzielony groszek i włożył go sobie do ust. Przy stole Hogwartu nagle zapanowała absolutna cisza. Relin nie zwracając uwagi na ten drobny szczegół, jakby nigdy nic oddał Arenowi sztuciec, wracając do swojego posiłku.

– Dzięki wielkie za uratowanie mojej porcji od diabolicznego groszku – lekko zadrwił zielonooki chłopak, przewracając oczami. Relin dostał nagłego ataku śmiechu, ale po chwili uspokoił się i odpowiedział konspiracyjnym szeptem, ale na tyle głośno, by inni usłyszeli:

– Polecam swoje usługi na przyszłość. Nie zapominaj, że za moje poświęcenie biorę zapłatę tylko w naturze – Samuel mrugnął przy tym do Arena okiem sprawiając, że zielonooki zakrztusił się jedzeniem, natychmiast chwytając za szklankę soku i biorąc spory łyk napoju. To pomogło i Grey mógł odpowiedzieć cierpkim głosem:
– Widzę, że świetnie się bawisz.
– Przepraszam Aren. Jesteś jednak zdecydowanie zbyt uroczy, a zawstydzony nawet bardziej niż na co dzień. Nikt nie jest w stanie ci dorównać, nawet gdy zabijasz mnie wzrokiem. Sprawiasz, że aż mi serce zaczyna szybciej bić i...
Nie zdążył nawet dokończyć, gdy przez ułamek sekundy przeszedł go niesamowity dreszcz. W tym momencie wyczuł na skórze dotyk mrocznej i niebezpiecznej magii. Z wielkim trudem powstrzymał swoją drugą naturę, by się nie uaktywniła pod tak dużym naciskiem i presją. Taka reakcja zdarzyła mu się dopiero raz w życiu. Teraz był drugi raz, ale poprzednie doświadczenie bardzo się przydało. Ataku jak się wydawało nie poczuł nikt inny, bo nikt w żaden sposób nie zareagował, a było pewne, że tak by się stało. Koło takiego zagrożenia i nacisku magii nie można było przejść obojętnie.

Spojrzał na Toma Riddle'a z wyzwaniem w oczach. To co zobaczył w czerwonych oczach w odpowiedzi nie spodobało mu się zupełnie. Zresztą czuł też dyskomfort z innego powodu. Musiał sam przed sobą przyznać, że był słabszy od tego chłopaka. Zanim jednak zdecydował się na kolejną konfrontację, ręka na jego ramieniu i znajomy głos powstrzymały go przed tym:

– Relin, idziesz w tej chwili ze mną.

Oczywiście pojawił się jego opiekun. Wzdychając, Samuel wstał ze swojego miejsca i udał się za Bennetem, machając Arenowi na pożegnanie i rzucając ostatnie spojrzenie Riddle'owi. Nie zamierzał oczywiście zrezygnować z dalszych prób drażnienia Riddle’a. Jak się przekonał nie było to ani bezpieczne, ani przyjemne, ale nie powiedział jeszcze w tej sprawie ostatniego słowa.

Gęsta atmosfera przy stole po odejściu Relina, była wręcz namacalna. Aren zastanawiał się jak mogło w ogóle do tego dojść. W myślach, w ramach kary dodał do eliksiru świądu kolejne dwa, równie mało przyjemne w efektach. Właściwie był tak zły, że sam nie wiedział, czy przypadkiem nie zrealizuje swoich myślowych gróźb. Gdyby miał te mikstury pod ręką z pewnością by to zrobił. Niestety, musiałby je dopiero wykonać.

Po tym co zrobił Samuel, Grey stracił apetyt i po kilku minutach po prostu wstał, informując Abraxasa, że wraca do swoich eliksirów. Dotarł już do wyjścia z jadalni, kiedy napotkał kolejną przeszkodę. Czekała na niego jedna z uczestniczek Ilvermorny. Chciał ją początkowo ominąć, ale powstrzymała go chwytając za ramię.

***

Tom marzył wręcz o tym, żeby udać się do swojego pokoju. Miał serdecznie dosyć dzisiejszego dnia. Z pewną ulgą przyjął informację, że Grey zamierza być na miejscu, w kwaterze. Tam nie będzie żadnych irytujących, wkurzających i rzucających wyzwania uczniów Durmstrangu. Jego myśli przerwał widok co najmniej drażniący. Druga uczestniczka Ilvermorny, ta która była podobna do dziewczyny, która dawno temu była obiektem westchnień Arena, zaczepiła jego zielonookie utrapienie przy wyjściu.

Tom miał już w tej chwili dość wszystkiego. Z pewnością zabicie dwójki uczestników Turnieju przed oficjalnym rozpoczęciem imprezy było złym pomysłem, ale zaczynało go to coraz mniej obchodzić.