środa, 28 września 2016

Rozdział 14: Utracone wspomnienia

W tym roku strasznie was zaniedbałam moi kochani czytelnicy. Tylko trzy rozdziały wydane w tym roku... Masakra... Serducho się jednak raduje, że wciąż jesteście i wspieracie mnie za co was absolutnie uwielbiam. Postaram się sprężyc tyłek i opublikować jeszcze kolejne dwa-trzy rozdziały w tym roku! Dam z siebie wszystko by tak się stało! W paru komentarzach mówiliście, że brakuje wam Toma, voila! W tym rozdziale myślę, że dość sporo go będzie, ale co się będziemy oszukiwać, nie ważne ile razy się pojawi, Riddle'a zawsze jest mało :).

Mroczny Aniele: Jak zwykle nie mogę ani potwierdzić ani zaprzeczyć, ale przyznam, że uwielbiam czytać spekulacje czytelników. Pozdrawiam Cię bardzo serdecznie!
Kiminari: Jak przeczytałam dwa pierwsze zdania, to aż mnie serce zabolało zwłaszcza z tym szybkim dodaniem rozdziału... Postaram się poprawić... ^^ Po tym rozdziale powinnaś być tym razem zadowolona z dawki Toma. Nigdy nie oglądałam Efektu motyla, myślę, że w wolnym czasie nadrobię ten brak :)
Maja Samsung: Kolejny raz strasznie mi przykro, że tyle kazałam wam czekać na kolejny. Mam nadzieje, że teraz „nadrobiłam” trochę momentów z Tomem ^^
Aya Nami: I... kolejna fanka Toma :) ( Tak wszystkie go kochamy <3 )
Monika Garbicz: Wszystkiego się dowiesz w tym rozdziale i dzięki wielkie za komentarz!
Queen of the wars in the stars: Tego długiego nicku nie sposób zapomnieć :) Cieszę się, że podoba Ci się historia i zapraszam na ciąg dalszy :)
Kasumi: Moja droga nie mam ci absolutnie czego wybaczać, jestem naprawdę bardzo wdzięczna, że znajdujesz chwilkę by coś naskrobać a usterka komputerowa to jednak nieprzewidziana siła wyższa. Kolejna fanka Toma... Wierzę, iż ten rozdział nieco cię usatysfakcjonuje :)
Aneri: To super, że Ci się podoba i mam nadzieję, że zostaniesz dłużej :)
Zuza: Trochę minęło od ostatniego rozdziału, wierzę jednak iż przypadnie ci do gustu
Anonimowy: Cieszę się, że Ci się podoba i bardzo proszę byś następnym razem się podpisał/a :). Pozdrawiam serdecznie!
Ana: No wszystko przyjdzie odpowiednia pora. Póki co serwuje wam głównie pytania, jednak nadejdzie czas i na odpowiedzi ^^
Akuma B: Nie masz za co przepraszać, życie bywa nie przewidywalne, ale ciesze się, że już jesteś :) Nie myślałam o twojej rezygnacji w końcu jesteś jedną z moich kochanych pierwszych czytelniczek :)
Kirano K.: Tak wiem, wiem popłynęłam i to równo z tym rozdziałem ^^ Mam nadzieję, że teraz będzie lepiej. Cieszę się, że Signum przypadło Ci do gustu :)
Paula N: Bardzo mi miło, że ponownie przeczytałaś Signum i naprawdę bardzo, ale to bardzo Ci dziękuję za Twoje komentarze które są dla mnie naprawdę wielkim wsparciem
M.: Dziękuję za ujawnienie się i mam nadzieję, że będę cię częściej widywać wśród komentarzy :) Zapraszam na rozdział ^^

Betowała: Jak zwykle niezasątpiona Mato :)




 
Rozdział 14: Utracone wspomnienia

Przez chwilę Harry pozwolił sobie trwać w tym błogim stanie. Świadomość czyjejś obecności spadła na niego nagle. Zareagował odruchowo chwytając różdżkę i gwałtownie odwracając w stronę domniemanego zagrożenia. Zobaczył kobietę, dorodnie obdarzoną przez naturę o zielonej skórze, długich ciemnozielonych włosach z jaśniejszymi pasmami w tym samym kolorze, złotych oczach oraz jak po chwili zauważył chłopak, szpiczastych uszach. Wokół jej piersi i bioder wiła się girlanda bluszczu, skutecznie zastępując odzienie. Nieznana istota była piękna i jej widok sparaliżował zupełnie Harry'ego na dłuższy czas. Cisza się przedłużała, a chłopak i nieznajoma jedynie się sobie przyglądali. W końcu Gryfonowi wydało się, że jego mózg zaskoczył, bo nagle zorientował się, że jest nagi ... gwałtownie chwycił najbliżej leżącą część garderoby i z krwistym rumieńcem na twarzy zasłonił dolną część ciała. Śmiech ślicznej istoty tylko bardziej go zdeprymował, do tego stopnia, że absolutnie nie wiedział co ma powiedzieć. Doszedł jednak do wniosku, że gdyby nieznajoma chciała go skrzywdzić już dawno by to zrobiła. Dlatego powoli opuścił różdżkę, chowając ją do kieszeni trzymanych przed sobą spodni, a po chwili założył te spodnie wciąż płonąc ze wstydu. Już ubrany Harry poczuł się o niebo lepiej. Ponownie spojrzał na stojącą przed nim osobę i zaryzykował rozmowę:

- Emm ... Przepraszam, ale czym ty jesteś? - Może nie było to najlepsze pytanie jakie sklecił w życiu, ale nie wiedział jak wybrnąć, by nie obrazić pięknej istoty, która przecież mogła okazać się groźna.

- Jestem driadą, mieszkam tutaj. – Prosta, jasna odpowiedź i ruch ręki w stronę starego dębu wiele wyjaśniał, ale nie rozwiał obaw Harry'ego. Chłopak słyszał o driadach tylko tyle, że ponoć są na skraju wyginięcia i mieszkają w drzewach. O ich obyczajach, sposobach zachowania i innych tego typu sprawach nie wiedział nic. Póki co jednak stojąca przed nim driada nie wykazywała nerwowości, zaniepokojenia, czy chociażby znudzenia, więc zaryzykował dalszą rozmowę i skruszonym tonem powiedział:

- Nazywam się Harry i przepraszam, że zakłóciłem twój spokój.

- Jak mnie znalazłeś? - Padło w zamian pytanie, a Harry postanowił powiedzieć prawdę w nadziei, że Relin będzie driadzie znany i jego imię jakoś wyjaśni całe zajście:

- William, powiedział mi o tym miejscu.

- Oh ... William ... Musi ci zatem ufać. Nikt teraz poza nim i starym dyrektorem nie wie o mnie ... - Odpowiedziała driada znikając na moment jedynie po to, by pojawić się tuż za Gryfonem i delikatnie objąć go ramionami. Harry zesztywniał ze strachu. Driada to widocznie wyczuła, ponieważ dodała: – Nie musisz się bać ... Nigdy bym Cię nie skrzywdziła. – Puściła go i w mgnieniu oka znalazła się przed chłopakiem. Harry nerwowo przełknął ślinę i zamrugał lekko zdezorientowany, a driada dodała: – Nie obawiaj się, zwłaszcza ty nie masz się czego obawiać. – Po tych słowach dotknęła delikatnie jego piersi, gdzie na moment zalśnił znany chłopakowi znak. Po chwili zniknął, a driada kontynuowała szeptem, kreśląc małe kółeczka na piersi Gryfona: – Wierzę, że William wyczuł, że jesteś „nasz”, choć póki co jest to słabo widoczne. Silniejsze istoty wyczuwają tą maleńką iskrę, która w tobie drzemie i która kiedyś stanie się płonącym płomieniem.

- Co masz na myśli mówiąc „nasz?” - To wydało się Harry'emu najbardziej zagadkowe w całej przemowie driady.

- Wkrótce się przekonasz – oznajmiła, co oczywiście nie wystarczyło chłopakowi, ale w duchu zdecydował, że lepiej nie drażnić jej dalszym drążeniem tej sprawy. Tymczasem driada zmieniła trochę temat: – Jestem pewna, że William nie przysłał Cię tylko po to, byś mnie poznał, zgadza się?

- To prawda, skierował mnie tutaj bo wiedział, że mam trudności z opanowaniem animagii. Chwyciłem się praktycznie ostatniej deski ratunku, bo sama przyznasz, że obejmowanie nago drzewa jest nieco dziwaczne. – Samokrytycznie i z humorem wytłumaczył Gryfon, lekko się przy tym uśmiechając.

- Jest to dziwaczne owszem, jednak tym sposobem mogłam poznać twoją duszę. My driady mamy bardzo wielu wrogów, dlatego musimy być ostrożne w kontaktach z innymi rasami, a zwłaszcza ludźmi i magami. Są dla nas największym zagrożeniem. - Smutno skwitowała istota. – A wracając do sprawy, pomogę ci zostać animagiem. Zmienimy jednak trochę scenerię. To bajoro nie będzie sprzyjało Twoim wysiłkom.

Po tych słowach driada zniknęła i ponownie pojawiła się na drugim brzegu stawu, po czym wolnym krokiem ruszyła w stronę swojego drzewa i Harry'ego, który z zachwytem obserwował, jak z każdym jej krokiem woda zmieniała się w trawę pokrytą lśniącymi kwiatami, które dawały światło. Kiedy dotarła już do kępy, na której rósł dąb, uśmiechnęła się do chłopaka i uniosła wzrok do góry. Harry zaciekawiony obejrzał się na olbrzymie drzewo za sobą i uśmiechnął się zdumiony i zachwycony. W koronie dębu, wśród gałązek i liści pojawiły się świetliki, które leciutko migotały tworząc świetlisty łańcuch, kojarzący mu się nieodparcie ze świątecznymi światełkami. Po dłuższej chwili obserwacji, do uszu Harry'ego dotarł delikatny chlupot wody, więc opuścił wzrok i rozejrzał się wokół. Niemal od razu zauważył mały strumyk ze srebrzystą, czystą wodą, ani trochę nie przypominającą mętnego, błotnistego bajora, które tak niedawno pokonywał w drodze do dębu.

- Tak lepiej prawda? - Skomentowała z uśmiechem driada. Na co Harry szczerze i z entuzjazmem impulsywnie odpowiedział:

- Jesteś niesamowita! Nigdy bym, nie przypuszczał, że driady potrafią tworzyć takie wspaniałe rzeczy!

- Jesteśmy powiązane z naturą, to dla nas normalne. Jestem rada, że podoba ci się otoczenie, mam nadzieję, że pomoże w przemianie. Wszystko co jest ci w tej chwili potrzebne, to spokój i zjednoczenie z naturą.
- Zjednoczenie z naturą? - Harry powtórzył bezwiednie w zamyśleniu i w skupieniu wysłuchał pouczenia, które natychmiast otrzymał:

- Zwierzęta zawsze są powiązane z otaczającą nas przyrodą. Stanowią jedną z jej składowych. Każdy gatunek jest zaledwie pojedynczym ogniwem całego łańcucha istnień, koniecznych by natura trwała. - Harry zmarszczył brwi analizując tą wypowiedź, po czym stwierdził:

- Nigdy nie patrzyłem na to w ten sposób ... Ale kiedy tak sobie myślę, to rzeczywiście i małe roślinki, i te większe, i glony, i owady i całkiem duże zwierzęta tworzą razem jakiś połączony ze sobą system, w którym jedni potrzebni są drugim na różne sposoby. - Driada słuchała tej wypowiedzi uważnie i na koniec potwierdzająco skinęła. Hary lekko zagryzł usta, po czym wyartykułował niepewnie swoją największą obawę: - A co jeśli nie mam naprawdę do tego talentu? Jeśli mimo tych wszystkich wysiłków mi nie wyjdzie? Może bez sensu trawię Twój czas i talent?

- W twoim wypadku ta opcja nawet nie wchodzi w grę. – Driada uśmiechnęła się wesoło i trochę podniosło to na duchu Gryfona. Miał nadzieję, że istota lepiej wie o czym mówi niż jemu się wydaje. W końcu jest starsza niż on. To akurat nie ulegało wątpliwości. Jego rozmyślania przerwał nakaz: – Rozbierz się, połóż na trawie i spróbuj poczuć całym sobą otaczającą cię naturę. Wsłuchaj się w szmer strumyka, w szum trawy, szelest wiatru w gałązkach drzewa ... spróbuj się zespolić z otaczającą Cię naturą. Nie myśl, nie zastanawiaj się, a jedynie czuj ...

Harry zaczerwienił się na myśl o ponownym rozebraniu się przed tą śliczną istotą, ale powaga w twarzy driady skłoniła go do wniosku, że nagość jest elementem niezbędnym na tym etapie nauki. Dlatego też chłopak westchnął jedynie i posłusznie rozebrał się, wstydliwie i dość niezdarnie zasłaniając ręką strategiczne miejsce. Nie trwało to długo, ponieważ już po chwili dotarło do niego, że skoro ma się nago położyć i rozluźnić, to nie może jednocześnie kulić się i zasłaniać. Jedno przeczyło drugiemu. Stało się też jasne, że wybór należy do niego, albo wstyd i nici z rezultatów, albo spokój i stosowanie się do wskazówek i jak miał nadzieję dobre wyniki w nauce. Westchnął ponownie, wyprostował się, a po chwili położył na miękkiej trawie i zamykając oczy starał się wyciszyć, uspokoić i usłyszeć coś więcej niż tylko bicie swojego serca. Nie było łatwo, im bardziej starał się osiągnąć spokój, tym bardziej się denerwował i wiele myśli krążyło mu po głowie. Między innymi niespokojna świadomość, że on tu sobie leży całkiem nagi, a piękna driada go obserwuje. Czuł się cały czas głupio i jakoś tak niezręcznie, a co gorsza nie potrafił tej myśli wygonić z głowy. Wracała jak bumerang uporczywie i podstępnie. Po dłuższym czasie, kiedy stało się jasne, że nie jest w stanie się skupić, otworzył oczy i usiadł gwałtownie:

- Wszystko w porządku? - Usłyszał za sobą znajomy kobiecy głos i odwracając lekko głowę rzucił tonem wyjaśnienia:

- Przepraszam, ale jakoś nie umiem się skupić i ... i czuję się trochę przy Tobie skrępowany.

- Wybacz, czasem zdarza mi się zapominać o takich drobnostkach. Rozumiem Twoje zaniepokojenie, jesteś przecież dorastającym młodzieńcem. Ja sama żyjąc już tyle wieków nie przywiązuję zbyt wielkiej uwagi do nagości. - Wzmianka o wiekach zwróciła uwagę chłopaka na zupełnie inną kwestię. Odwrócił się z zainteresowaniem w oczach i palnął bez zastanowienia:

- Jak długo już tutaj jesteś?

- Odkąd powstał Hogwart. Helga Hufflepuff zasadziła to drzewo, a niewiele później ja w nim zamieszkałam. Do tej pory pamiętam jak była szczęśliwa, gdy się pojawiłam. Helga nie powiedziała nikomu o mojej obecności, choć podejrzewam, że Rowena wiedziała o mnie.

- To niesamowite! To naprawdę niesamowite! - Entuzjazmował się Harry zupełnie zapominając o skrępowaniu. – Jacy byli założyciele? - Miał ochotę ciągnąć tą rozmowę, ale driada szybko sprowadziła go na ziemię stwierdzeniem:
- Myślę mój drogi Harry, że zaczekamy z opowieściami do czasu, aż opanujesz animagię. Wrócę teraz do drzewa. Być może to pomoże Ci w skupieniu.

- Jak masz na imię? - Kolejne pytanie wyrwało się Harry'emu dość niespodziewanie nawet dla niego samego, więc się zaczerwienił i dodał wyjaśniająco. - Przepraszam, nie wiem, czy powinienem pytać.

- Ilisa – Usłyszał odpowiedź nim zniknęła i odetchnął z ulgą, że chyba wobec tego nie przekroczył jakichś nie znanych mu norm grzecznościowych.

Westchnął i powrócił do ćwiczeń. Położył się i próbował znowu wyciszyć, ale jakoś nie mógł. Zaryzykował więc próbę w ubraniach, podejrzewając, że może cały czas problemem jest nagość. Kiedy jednak nawet ten zabieg nie pomógł usiadł z ciężkim westchnieniem. W tym momencie w powietrzu usłyszał cichy chichot, co tylko utwierdziło go w domysłach, że ubrania nie są jednak dobrą drogą do osiągnięcia animagicznej formy.

- Nie zaszkodziło przecież, że spróbowałem. Jak widać nic to nie dało. - Rzucił półgłosem w przestrzeń i chichot ucichł. Harry chwilę posiedział przemyślając opcje, ale doszedł do wniosku, że musi wrócić do sposobu zapropowanego przez driadę. Wobec tego wstał ze zrezygnowaniem z ziemi i ponownie się rozebrał. Z komentarzem "... No dobrze, to jeszcze raz ..." ułożył się wygodnie na trawie i zamknął oczy. Leżał długo, chociaż gdyby ktoś zapytał go o dokładny czas, to nie potrafiłby go określić. Próbował wsłuchać się w wiatr, ciszę, szum strumyka, ale wciąż coś mu przeszkadzało, coś uwierało, swędziało, a w końcu zaczął się niecierpliwić. Nie lubił się poddawać, jednak tym razem czuł, że utknął w martwym punkcie z którego nie może ruszyć nawet o krok.

Harry był tak skupiony i zamyślony, że jakiś ciężar na brzuchu poczuł dopiero po chwili. Spłoszony uchylił jedno oko i uspokoił się natychmiast na znajomy widok pogrebina. Zamknął więc ponownie powiekę próbując wrócić do ćwiczeń:

- Pogin! Pogin! Pogin! Pogin! - Coraz bardziej natarczywe nawoływanie pogrebina oczywiście nie sprzyjało ani skupieniu, ani słyszeniu czegokolwiek, więc Harry chcąc niechcąc otworzył oczy i usiadł spoglądając na swojego małego przyjaciela z wyrzutem:

- Słuchaj, obiecuję, że potem się tobą zajmę, ale teraz nie mam wiele czasu na zabawę więc, jakbyś mógł ... - Harry zamilkł gdy zauważył, że pogrebin przybiera pozę do złudzenia przypominającą matkę Rona. Tak samo ręce oparte na biodrach i ta sama zacięta mina, Jak nic zniecierpliwiona Molly w całej okazałości. Najwyraźniej pogrebinowi nie chodziło o zabawę, wobec tego, żeby nie przedłużać, Harry zapytał wprost: - Dobra, więc o co chodzi?

Pogin, widząc, że Harry w końcu go zrozumiał, zeskoczył z jego kolan i popędził do leżącej w pobliżu drzewa torby chłopaka. Nie czekając zanurkował w niej najwidoczniej czegoś szukając. Po chwili, już nieco zirytowany Harry zobaczył wyrzucane ze swojej własności rozmaite przedmioty w tym pelerynę niewidkę i mapę Huncwotów. Irytacja chłopaka wzrosła na widok tak bezceremonialnego traktowania jego cennych rzeczy. Podszedł szybko do torby z buszującym w niej stworzeniem i szybko wyciągnął pogrebina surowym głosem pouczając:

- Nie można tak wyrzucać czyjejś własności! Tak samo jak nie można bez pytania grzebać w czyichś rzeczach. Zrozum, to są dla mnie naprawdę cenne pamiątki i ich strata byłaby bolesna. – Pogrebin przybrał skruszoną postawę okazując całym sobą, że jest mu przykro, więc Harry wzdychając pogłaskał jego wielką głowę pocieszająco. – Jestem pewien, że już więcej tego nie zrobisz ... - Pogrebin w odpowiedzi żarliwie pokiwał na te słowa głową. Chłopak miał jednak świadomość, że stworzenie nie na darmo czegoś szukało, dlatego postanowił dowiedzieć się o co tu mogło chodzić: – Tak więc czego szukałeś? - Zapytał rozchylając torbę, z której stworzenie wyciągnęło po chwili poszukiwań czekoladową żabę. – Oh ... nie sądziłem, że możesz lubić słodycze ... – Zdziwił się głośno Harry odwijając ją równocześnie z papierka i podając Poginowi, który wziął ją z wdzięcznością. Podniósł smakołyk do ust, ale zanim zdążył go zjeść, żaba nagle odskoczyła, a pogrebin ruszył za nią w pogoń.

Harry chciał przez chwilę mu pomóc, jednak stwierdził, że póki Pogin ma zajęcie to nie będzie przeszkadzać. Chłopak zajął się przede wszystkim uporządkowaniem bałaganu w swojej torbie, wsuwając po kolei na swoje miejsce rzeczy wyrzucone przez pogrebina. W czasie tej operacji zupełnie nagle ujrzał w torbie małą fiolkę z białym, błyszczącym eliksirem spokoju, który dziś uwarzył. Zaskoczony potrząsnął głową nad własną głupotą, zastanawiając się dlaczego wcześniej nie pomyślał o zastosowaniu tego środka. Przynajmniej nie straciłby tyle czasu na walkę z myślami o nagości i różnymi innymi, które bez ustanku krążyły mu po głowie. Gryfon ujął fiolkę, odkorkował i jednym haustem wypił zawartość. Czekając aż mikstura zacznie działać obserwował goniącego czekoladową żabę Pogina, który jak się okazało w rezultacie przysłużył się mu wybebeszając torbę.

Po chwili myśli o pogrebinie wywietrzały Harry'emu z głowy, bo chłopak poczuł jak jego sztywne ramiona rozluźniają się, a całe napięcie, które czuł, zaczęło zanikać. Jego myśli powoli się uspokajały i przestały przypominać chaotyczne kłębowisko. Harry odetchnął i położył się ponownie w trawie zamykając oczy. Zaczął nasłuchiwać wypełniając instrukcje driady. Pierwszym dźwiękiem jaki do niego dotarł był szelest trawy, po której biegał pogrebin, po chwili kumkanie czekoladowej żaby, której najwidoczniej Pogin wciąż nie złapał. Gryfon skupił się bardziej i poczuł na policzku wiatr, a po chwili usłyszał szelest gałązek poruszanych wiatrem i odczuł na policzki źdźbła trawy lekko falującej pod wpływem podmuchów. Z czasem stawał się coraz bardziej świadomy rozmaitych odgłosów nocy. Usłyszał jakiś niezidentyfikowany trzask, szmer strumyka, pohukiwanie sowy dość daleko od tego miejsca. Im więcej słyszał tym bardziej się rozluźniał, próbując wyłapać z nocnego życia przyrody jak najwięcej szczegółów, coraz więcej woni, odgłosów do niego docierało, a w końcu wydawało mu się nawet, że czuje obecność Ilis. Zdecydował, że to właśnie dobry moment, by spróbować zmienić postać. Usiadł otwierając powoli oczy i tak jak było napisane w książkach starał się wyobrazić sobie siebie jako zwierzę. Nie mógł myśleć o jakimś konkretnym, bo nie wiedział przecież jaką formę przyjmie, ale starał się wyobrazić sobie, że jego ręce zamieniają się w łapy, najpierw ptasie, później kosmate, a może racice, czy też kopyta, ale nie są to już ludzkie ręce ... Zupełnie nagle poczuł, że coś się w nim zmienia. Instynktownie próbował się przed tym bronić, jednak po chwili opanował lęk i pozwolił na te zmiany. Poczuł narastające ciepło w swoim ciele i już po chwili zaczęł się zmieniać. Wiedział z książek, że może poczuć ból podczas przemiany, dlatego nie był nim zaskoczony, choć natężenie tego bólu przerosło jego oczekiwania. Bolało bardzo.

Z gardła wydobył się nieco zduszony okrzyk cierpienia, czuł jakby wnętrzności ktoś rozrywał raz za razem w różnych miejscach. Oddychał szybko, coraz szybciej, próbując opanować skurcze i inne sensacje. W pewnym momencie zauważył, że znak na jego piersi znów się pojawił, świecąc jasnym blaskiem i paląc niemiłosiernie, tym bardziej potęgując ból. Harry chciał, aby to już się skończyło, marzył o tym, błagał w duchu, a w końcu w desperacji chwycił nagle ręką za serce, bo miał wrażenie, że zaraz mu wyskoczy z piersi. Resztką świadomości zanotował widok przerażonego Pogina, który schowany za drzewem, wysuwał zza niego ostrożnie głowę i spoglądał jednym rozszerzonym ze strachu okiem.

Ilisa z cierpliwością zahartowaną setkami lat doświadczenia obserwowała poczynania młodego maga i jego postępy w animagii. Musiała przyznać w duchu, że był to wyjątkowy młodzieniec. Bardzo rzadko się myliła w osądzie ludzi, a to było dobre dziecko, choć bardzo spięte, zastresowane i niezwykle nieufne. Zresztą Relin nigdy by nie przysłał nikogo, kto naraziłby ją na niebezpieczeństwo. Patrzyła z uśmiechem jak Harry poucza pogrebina, a po chwili gładzi jego wielką głowę. Widać było, że między magicznym stworzeniem, a chłopcem jest więź i ta więź niezwykle ją intrygowała. Te rozmyślania przerwał jej widok bólu widocznego na twarzy chłopca, miała świadomość, że przemiana to bolesne doświadczenie, ale gdy proces zaczął przedłużać się ponad miarę postanowiła interweniować. Na drodze stanął jej Pogin nie pozwalając jej ingerować.

- Chcę mu pomóc! - Warknęła próbując odepchnąć stworzenie, które uparcie zagradzało jej drogę. Mogła je bez problemu wyminąć, ale zaprzestała prób pomocy chłopcu, gdy dostrzegła drżące małe piąstki, które zaciskały się kurczowo oraz przerażony wyraz twarzy pogrebina. Zanim obmyśliła inną strategię postępowania ze stworzeniem, okazało się, że interwencja nie jest już potrzebna. Usłyszała ryk, który zmroził jej krew w żyłach. Pogin schował się za jej drzewo wyglądając trwożliwie, a ona obserwowała jak czarodziej stopniowo przekształca się w zwierzę. Skowyt, który temu towarzyszył był nie do opisania. Przez chwilę obawiała się, że coś mogło pójść nie tak i chłopcu stała się krzywda. Chwila obserwacji wystarczyła, by ocenić, że wszystko było w porządku, przynajmniej z zewnątrz. Na polanie stał nieco chwiejnie wielki kot. Należało sprawdzić jeszcze, czy psychika młodzieńca nie ucierpiała, dlatego driada spokojnie podeszła do animaga pytając:

– Harry, wszystko w porządku? - Kiedy zwierzę odwróciło w jej stronę łeb i spojrzała w jego oczy, zorientowała się, że jednak nie do końca transformacja przebiegła tak jak należy. Gdzieś po drodze chłopiec zatracił się w swojej zwierzęcej formie, ignorując ludzką naturę. Na widok obnażonych kłów, driada stwierdziła, że na razie nie może Harry'emu pomóc i natychmiast powróciła do drzewa, obserwując jak młody mag w swojej animagicznej formie znika w ciemnościach Zakazanego Lasu.
***

Od dwóch dni Tom był w parszywym humorze i nikt o zdrowych zmysłach, nawet by nie pomyślał o tym, żeby się do niego zbliżyć. Kiedy raz Lastrange próbował poprawić mu nastrój, skończyło się to dla wszystkich dodatkową sesją tortur. To była wystarczająca nauczka. Trzymali się z daleka, chyba, że zostali wezwani, lub musieli zdać sprawę z jakiegoś zlecenia.

Orion widział, że Malfoy co jakiś czas na niego zerka tak, jakby chciał go o coś zapytać, jednak wycofuje się za każdym razem. Obaj byli w kręgu najbardziej zaufanych ludzi Toma, jednak każdy z nich pełnił w tym kręgu inną funkcję. Zasadą Toma było, że jego ludzie otrzymywali od niego zlecenia indywidualnie i nie wiedzieli czym zajmują się inni. Było to zabezpieczenie ze strony ich Pana, jednak Black chciałby wiedzieć więcej. Temu mogłaby posłużyć rozmowa z Abraxas'em. Jednak Orion wciąż się wahał, czy podjąć tą rozmowę. Zdawał sobie sprawę, że Malfoy'om nie można ufać. Już nie raz udowodnili, że dbają tylko o siebie i nie powstrzymają się przed niczym, by osiągnąć swój cel. Jaskrawym przykładem mogła być rodzina Lastrange'ów ...

- Możemy porozmawiać? - Znajomy głos Abraxasa przerwał rozmyślania Oriona. Najwyraźniej Malfoy postanowił podjąć rozmowę. Black zebrał się w sobie i zdwoił czujność. Nie był naiwny. Znał aż za dobrze Abraxasa i wiedział, że jest jednym z niewielu węży, który posiada w sobie większość cech Salazara. Bardzo dobrze ukrywał się za fasadą stuprocentowego arystokraty. Kulturalnego, układnego, często druga osoba nie zdawała sobie sprawy, że Malfoy od początku rozmowy manipuluje i prowadzi rozmowę tak, że adwersarz nim się zorientuje, przekazuje mu w taki czy inny sposób wszystkie potrzebne informacje. Orion wiedział o tym doskonale i nie zamierzał dać się na takie sztuczki nabrać. Należał do rodu Black'ów, a Black'owie nie są naiwni. Po te nawale myśli Orion spokojnie uniósł wzrok na kolegę i odparł:

- O czym? - Powoli zamyknął czytaną książkę i spoglądając na Malfoy'a, który zajmował naprzeciwko niego miejsce przy stole.

- Zastanawiałem się ... czy może wiesz coś więcej na temat ostatnich wahań nastrojów Toma ... Widzisz w zasadzie mam swoje podejrzenia, jednak nie jestem ich w zupełności pewien i mam wątpliwości, które chciałbym rozwiać ... - Malfoy po swojemu cedził słowa dobierając je umiejętnie i nie przerywając kontaktu wzrokowego z rozmówcą.

- Nie sądzę bym cokolwiek o tym wiedział. – Stwierdził Orion, ponownie wracając do swojej książki. Sugerował w ten sposób, że uważa temat za zakończony. Już wiedział w którą stronę Abraxas próbuje skierować rozmowę i nie miał zamiaru uczestniczyć w jakichś pokrętnych gierkach. No chyba, żeby okazało się, że sam przy tym też coś ugra, czegoś się dowie albo ....

- Wiesz o tej osobie prawda? To przez nią Tom bywa częściej nerwowy niż zwykle. – Abraksas najwidoczniej nie zamierzał przestać drążyć intrygującego go tematu, a Black'a zaskoczyło, że Malfoy tak jasno wyraził o co mu chodzi. Orion'a zaskoczył kierunek rozmowy, bo właściwie sam nie wiedział kim może być ta tajemnicza osoba to raz, a po drugie uświadomił sobie, że kimkolwiek ten człowiek był, to miał wyjątkową zdolność wpływania na nastrój Riddl'a. Orion się zawahał, ale zdecydował, że skoro Abraxas jest tak chętny do rozmowy, to czemu tego nie ma wykorzystać i trochę pociągnąć za język blondwłosego Ślizgona, by dowiedzieć się co tamten wie.

- Nie mam pojęcia o jakiej osobie mówisz. - Black postarał się, by jego odpowiedź zabrzmiała zupełnie niewinnie i nawet nie podniósł wzroku znad czytanego tekstu. Ze strony Abraksas'a po chwili przerwy popłynęły kolejne słowa:

- Obaj dobrze wiemy, że Riddle powierza nam różne zadania ... I wiem, że ty również jesteś ciekawy ... Co ja gadam cała nasza grupa wie, że jest z nim coś nie w porządku ... Od jakiegoś czasu tak jest i myślę, że może to mieć coś wspólnego z Przeznaczonym. – Tak jasne postawienie sprawy zaskoczyło Oriona zupełnie do tego stopnia, że lekko drgnął zanim opanował odruch. Nie wątpił, że tak wytrawny intrygant jak Malfoy wypatrzył tą reakcję, dlatego postanowił jednak porzucić pozory i otwarcie włączyć się w rozmowę, tym bardziej, że nie miał pojęcia o co chodzi. Jak na razie był zdziwiony, bo temat zdawał się dotyczyć abstrakcyjnej sprawy. Dotąd słyszał o Przeznaczonych tylko w bajkach, ale Malfoy wydawał się całkiem poważny, dlatego należało przyjąć, że mówi o sprawie, czy też osobie realnej, a nie postaci z bajki. Orion wyprostował się, zamknął książkę wcześniej zaznaczając stronę i skupił uwagę na koledze. Ten, widząc zainteresowanie dokończył wypowiedź słowami: – Jestem niemalże pewien, że to on doprowadza Toma do tych jego wahań nastrojów.

- Jeżeli by tak było, to ta osoba już dawno by nie żyła lub spędzała tygodnie w skrzydle szpitalnym. – Skwitował Orion, czekając na reakcję.

- Sprawdziłem to i nikogo w ciężkim stanie w Skrzydle Szpitalnym w interesujących nas terminach nie było. Tylko standardowe oparzenia, złamania i ofiary wypadków podczas meczów i treningów quiddich'a, no i inne drobne schorzenia. Obaj wiemy, że Tom nie należy do subtelnych osób jeśli chodzi o kary i taki delikwent z pewnością wyróżniał by się swoim stanem w szpitalu. – Abraxas skrzywił się wewnętrznie, na wspomnienie tortur, po tym jak Tom skądś powrócił na śniadanie. Drgnął lekko, na dźwięk słów Black'a:

- Więc, to musi być Gryfon. – Zamyśony Orion patrzył na twarz Malfoy'a nie widząc go. Zastanawiał się właśnie jak wypytać Abraxas'a o Przeznaczonego nie zdradzając równocześnie, że tak naprawdę nie ma o niczym pojęcia.
- Też o tym pomyślałem i dochodzę do wniosku, że tamtej nocy mieli się ze sobą spotkać i z jakiegoś powodu jednak nie doszło do tego spotkania. Skoro Tom'a nie było aż do rana, to musiał naprawdę długo czekać ... pewnie stąd wynikła agresja gdy Avery zapytał o przełom, który miał nadejść gdy Tom pozna swojego Przeznaczonego. - Abraxas mówił tak, jakby sam starał się wszystkie wydarzenia ułożyć sobie w głowie i do tego potrzebował wolnego słuchacza, dlatego Orion mu nie przerywał słuchając równocześnie uważnie. Wiele wydarzeń nabrało w jego oczach sensu w świetle tego co mówił Malfoy. Miał nawet wrażenie, że uzyskał więcej informacji niż chciał. Nie zamierzał więc rezygnować, dlatego włączył się do analizy zdarzeń ryzykując, że zdradzi się z niewiedzą:

- To wydaje się logiczne ... Zastanawia mnie jednak jedno. Można założyć, że żaden z nich nie wie kim tak naprawdę jest ten drugi, więc jakim cudem udało im się umówić na spotkanie? - Malfoy znieruchomiał i szybko opuścił wzrok. To świadczyło o jednym, Orion wykazał niewiedzę i przawdopodobnie ich krótka rozmowa dobiegła końca. Słowa Abraxas'a tylko potwierdziły spostrzeżenia Black'a:

- Skoro nie wiesz o „tym” póki co nie było tej rozmowy, jednak być może będziemy mogli do tego wrócić jeśli sam coś wyśpiewasz ... – Mafloy zagrał klasycznie z lekkim uśmiechem odwracając "kota ogonem" łagodnym, melodyjnym głosem, po czym wstał i odszedł zostawiając lekko rozbawionego Orion'a. Black uśmiechnął się do siebie pod nosem, był pod wrażeniem zdolności manipulacyjnych Malfoy'a. Nie pierwszy raz zresztą. Sam właśnie dał się złapać w jego sidła! Tym razem jednak przyjął to spokojnie, ponieważ miał nadzieję, że z ich przyszłej ewentualnej współpracy wynikną jakieś korzyści dla niego samego.

Dziennik od ostatniej wiadomości wciąż pozostawał pusty. Tom jednak starał się być spokojny. Wyładował się na swoich poplecznikach i na razie to wystarczyło. Udawało mu się panować nad porywczym charakterem, ale zdawał sobie sprawę, że to spokój pozorny, łatwo można go zburzyć. Jego poplecznicy również zdawali się to wiedzieć. Riddle spojrzał na zegar, który wskazywał parę minut po północy. Dziś na szczęście nie była jego kolej patrolowania korytarzy, więc mógł ku własnej radości po prostu położyć się spać. Sen przez dłuższy czas nie nadchodził. Później go zagarnął - głęboki i niespokojny. Znowu śnił o swoim dzieciństwie.

***

Mały Tom był w swoim w pokoju wraz ze współlokatorem Hubert'em. Nie znosił go, a nawet więcej nienawidził z całego serca właśnie takiego rodzaju ludzi. Tchórzy, którzy zrobią wszystko, by nie stać się ofiarą, a jednocześnie potrafiących odrzucić wszystko włącznie z własną dumą po to tylko, żeby komuś zaszkodzić. Hubert szpiegował dla Louis'a, ale często sam stawał się jego ofiarą kiedy Louis'owi się nudziło. „... Obrzydliwa mała gnida! ...” skwitował Tom w myślach przeszywając wzrokiem drugiego chłopca, który przerażony odwrócił się na swoim łóżku w stronę ściany i zakrył się aż po uszy starą kołdrą. Riddle prychnął pod nosem i wrócił do wcześniejszego zajęcia. Otworzył stary zeszyt, w którym znajdowały się jego rysunki. To był jedyny przedmiot, o który dbał. Obrazki zawsze przedstawiały tą samą postać, czyli czarny cień, zarys osoby. Tom zawsze czuł bliskość tego cienia, czuł jego opiekę i uwieczniał jego wizerunki na rysunkach. Ostatnio jednak coś się zmieniło w relacjach małego Riddle'a i osoby z cienia. Ostatnio, czyli od czasu, gdy malec dowiedział się, że jest czarodziejem. Zdarzało mu się teraz o cieniu zapominać. Mały Tom, kiedy sobie to uświadomił, był wręcz przerażony. Przecież cień był przy nim od zawsze i wydało się Tom'owi, że za pomoc i wsparcie odpowiada niemałą niewdzięcznością.
Spojrzał na zieloną kredkę, która przypomniała mu o tym jak nasłał węża na Amandę. W końcu jedyne kolory jakich potrzebował to zieleń i czerń. Lubił rysować oczy cienia, tak pięknie zielone i dające ukojenie, im więcej o nich myślał, tym większą czuł tęsknotę.

Sen rozmył się,a po chwili pojawił się inny, ale też z dzieciństwa Tom'a. Tym razem przypominał czas, gdy mały Tom był wraz z innymi dziećmi z sierocińca na wycieczce nad morzem, którą co roku organizowano w wakacje. Tom nie wierzył w szczerość organizatorów tych wypraw i jakoś nie potrafił się cieszyć tymi wyprawami. Wiedział, że wycieczki były tylko po to, by zamydlić oczy odwiedzającym sierociniec sponsorom oraz dorosłym szukającym dla siebie dziecka. W końcu lepiej powiedzieć, że od czasu do czasu urządza się wycieczki, niż że dzieci są pozostawione same sobie, a rozwój społeczny zapewnia im jedynie szkoła. To już w tej chwili nie miało dla Tom'a zbyt wielkiego znaczenia. Miał pełną świadomość, że gdy tylko ta cała farsa z tak zwaną wspaniałą wycieczką się zakończy, on uda się do Hogwartu zapominając o wszystkim co tutaj przeżył. Westchnął przeciągając się lekko, gdy usłyszał nagle szydercze śmiechy większej ilości osób. Miał przeczucie, że znowu się zacznie ... i nie mylił się zresztą. Wyszedł na ganek. Pod domkiem koczowało parę jego koleżanek i kolegów zaśmiawając się i omawiając coś, czego jeszcze Tom nie pojął. Co ciekawsze, kiedy tylko pojawił się w polu widzenia tej grupki, uwaga rozweselonych dzieciaków skupiła się na nim, a wskazywanie palcami i wzmożone śmiechy wyraźnie sugerowały, że to o niego chodzi. Tom zmarszczył brwi w zastanowieniu, nie bardzo wiedząc co tym razem wymyślili. Rozejrzał się uważnie obejmując spojrzeniem całą grupę ... Dennis Bishop wraz z Amy Benson mieli w rękach jego zeszyt z rysunkami cienia. Teraz dotarło do Toma o czym mówili. Po prostu wyśmiewali się z jego rysunków. Złość chłopca stopniowo zaczęła rosnąć, ale zawrzała w nim naprawdę mocno, kiedy dotarło do jego świadomości, że te nic nie warte gówniarze wyśmiewają się z jedynej "osoby", na której on mógł polegać. Podbiegł do trzymających zeszyt i popychając z całych sił dziewczynę wyrwał z jej rąk swoją najcenniejszą rzecz, po czym przycisnął kurczowo do siebie Wściekłość i furia Tom'a przepełniały jego niewielkie ciało.

- Ktoś tu chyba zapomniał gdzie jego miejsce. – Zaszydził Dennis, podchodząc do Tom'a i uderzając go pięścią w twarz. Mały Riddle przewrócił się na ziemię, odruchowo upuszczając zeszyt na piasek i próbując amortyzować upadek. Jego złość zaczęła powoli wypełniać powietrze wokół i co bardziej wrażliwi w grupie atakujących, zaczęli wyczuwać tę emanację:

- Dennis, to zły pomysł, zostaw go w spokoju ... On jest jakiś dziwny mówię ci ... – Tom poprzez szum krwi w uszach usłyszał przytłumiony głos Adama. Riddle nie bardzo go kojarzył, bo pewnie nie był wart jego uwagi, wtapiając się w tłum wszystkich mieszkańców sierocińca, ale w tym momencie ocenił go jednak wysoko. Najwyraźniej ów Adam miał instynkt samozachowawczy. Dennis jednak wyraźnie nie posiadał tej cennej cechy, bo syknął w odpowiedzi do Adama:

- To, że jakieś plotki krążą na jego temat nie oznacza, że się będę go bał. To paranoja, by bać się jakiegoś gówniarza.

Dennis już od jakiegoś czasu, odkąd pojawił się w sierocińcu, upatrzył sobie Toma jako ofiarę. Riddle, który miał nadzieję, że odkąd pozbył się problemu z Louis'em i jego paczką, będzie miał wszystkich prześladowców z głowy do czasu, aż wyjedzie do Hogwartu, czuł się zawiedziony. Okazało się bowiem, że życie zakpiło sobie z niego i na horyzoncie pojawił się kolejny kandydat na tyrana, który próbował sobie zrobić z małego Toma worek treningowy. Riddle jako chłopiec niewielkiego wzrostu i drobnej budowy nie bardzo miał szanse w fizycznym starciu z Dennis'em, który do tego był najstarszy ze wszystkich chłopców. Za rok miał osiągnąć pełnoletność. Amy, jako że była najstarszą z dziewczyn, szybko odnalazła z nim wspólny język, przyjmując niestety wszystkie złe nawyki Dennis'a. To zdecydowanie jej nie posłużyło. Wcześniej nie wyróżniała się z tłumu. Tom gardził takimi osobami jak ona, dlatego Amy utraciła wszelką sympatię w jego oczach. Przykre doświadczenia nauczyły malca, że jeżeli w grupie pojawi się silna osobowość, to natychmiast większość otaczających ją osób zaczyna płaszczyć się przed taką jednostką jak robaki i poddaje się jej woli. Teraz też to było widać. Tom nie zamierzał ulegać, ale postanowił panować nad sobą i podjąć próbę wycofania się. Powoli wyciągnął rękę i sięgnął po swój zeszyt. Nagły ból w dłoni przekonał jednak Riddl'a, że zdecydowanie nie będzie łatwo. Dennis nadepnął mu na rękę. Już chwilę potem oprawca kopnął mniejszego chłopca z całej siły w brzuch, czym znokautował zupełnie mniejszego od siebie Tom'a. Dennis w poczuciu zwycięstwa chwycił sporny zeszyt, odwrócił się na pięcie i z resztą grupy ruszył ku morzu. Tam ze złośliwym uśmiechem wrzucił nie swój przedmiot do wody i odszedł pociągając za sobą wierne stadko. Tom został sam i usilnie próbował się pozbierać.

Po dłuższej chwili udało mu się pokonać niemoc ciała i wstał powoli się prostując. Pomasował zmaltretowaną dłoń, a później bolący brzuch. Czuł, że wściekłość nadal w nim niebezpiecznie buzuje. Powoli podszedł bliżej wody rozglądając się smętnie w przekonaniu, że najcenniejsza rzecz jaką posiadał przepadła. Zaskoczył go zupełnie barwny punkcik okładki zeszytu niesionego przez jedną z fal już dość daleko od brzegu. Nie zastanawiał się długo i jak stał, w ubraniach wbiegł do wody i popłynął. Kiepsko pływał, jednak to nie miało teraz najmniejszego znaczenia, ważny był cel, jeśli teraz straci ten zeszyt, to groziło mu, że zapomni ... zapomni o swoim przyjacielu "cieniu", był tego pewien. Przy umiejętnościach pływackich Tom'a dopadnięcie zeszytu było nie lada wyczynem ... walczył o to długo i zawzięcie. Prąd wodny mu nie sprzyjał, ale w końcu dopiął swego. Widok zesztu tuż przed twarzą zaskoczył Riddl'a, ale nawet wielkie zmęczenie i strach nie stępiły jego refleksu. Błyskawicznie chwycił dopędzony zeszyt i uśmiechnął się do siebie. Nie było na co czekać. Walcząc z falami mozolnie starał się zawrócić, intensywnie myśląc o tym, że zmęczenie jest coraz większe, a on sam wolałby już poczuć piasek pod stopami, bo za chwilę pewnie zupełnie opadnie już z sił. Nagłe szarpnięcie w okolicy brzucha zaskoczyło Riddl'a, ale nie zdążył się przestraszyć, bo niespodziewanie okazało się, że jest już na piasku, poza zasięgiem wody. Tom zdumiony zamrugał kilka razy oczami, niepewnie się rozglądając. Wyraźnie wszystko było w porządku i mógł się już czuć bezpieczny. Chwila zastanowienia wystarczyła, by doszedł do wniosku, że musiała tu zadziałać magia. Odetchnął głąboko i usiadł, żeby odpocząć. Dopiero teraz spojrzał na przyczynę całej tej afery. Zeszyt był mokry i wyglądał okropnie. Tom postanowił zaryzykować i zupełnie świadomie skorzystać z magii w celu osuszenia swojego skarbu. Skupił na nim całą wolę i zaczął delikatnie dmuchać na okładkę. Podziałało. Co prawda osuszanie chwilę trwało, ale ważne było przede wszystkim to, że zeszyt wyglądał teraz o niebo lepiej. Oczywiście wilgoć zrobiła swoje. Strony były pofałdowane, ale za to rysunki w większości nie ucierpiały. Tom odetchnął z ulgą i zmarszczył brwi w zastanowieniu. Nie zamierzał pozostawić tej sprawy bez odpłaty. Postanowił zapłanować zemstę, szczególnie chodziło mu o Dennis'a i Amy. Zarys planu pojawił się niemal natychmiast. Chłopak wiedział, że ta dwójka i jeszcze dwu pachołków tamtych, zamierzają przeprowadzić dzisiejszej nocy w pobliskiej jaskini test odwagi. Wystarczyło się dołączyć i urządzić oprawcom prawdziwie piekło.

Zgodnie ze swoim planem Riddle pojawił się w okolicy wejścia do jaskini jako pierwszy, wszedł do groty, zbadał jej budowę, rozmieszczenie przeszkód, korytarzy i poczynił pewne przygotowania, by przedstawienie szykowane dla prześladowców ubarwić i uczynić bardziej emocjonującym. Po tym, Tom schował się za skałą w pobliżu wejścia do jaskini i czekał na przybycie czwórki swoich ofiar. Dennis, Amy, Louis i Hubert pojawili się około północy, a na ich widok na twarzy Tom'a pojawił się uśmiech podekscytowania. Gardził nimi i nawet przez chwilę nie poczuł dla nich litości. W końcu ruszyli z miejsca w głąb groty, a Riddle udał się za nimi. Śledzona grupa przy pierwszym rozwidleniu podzieliła się na dwie części i każda dwójka ruszyła innym korytarzem. Tom przewidział taką możliwość i teraz dokonał szybkiego wyboru. Podążył za Louis'em i Hubert'em. Najpierw poruszał się bezszelestnie, ale z czasem celowo zaczął stawiać coraz głośniej kroki. Oczywiście dwójka z przodu zaczęła dość szybko wykazywać oznaki zdenerwowania:

- L ... Louis czy ty również t ... to słyszałeś? - Wyjąkał młodszy z chłopców - Hubert, oglądając się niespokojnie za siebie i oczywiście niczego nie dostrzegając w ciemności.

- Oh zamknij się, po drugiej stronie jest wyjście więc wkrótce się stąd wydostaniemy, a to co słychać to tylko kapiąca woda. Jeżeli się nie ogarniesz do końca świata zostaniesz popychadłem. – Warknął starszy chłopiec nie chcąc nawet sam przed sobą przyznać, że odczuwa lęk, a tym bardziej pokazywać to Hubert'owi. Młodszy nie mając wyjścia podążył za nim przełamując strach. Faktem jest, że nie bardzo miał jakieś wyjście, bo to Louis trzymał ich jedyne źródło światła, czyli latarkę. Hubert oczywięcie miał świadomość zysków jakie może osiągnąć jeśli przejdzie próbę. Wiedział, że przesunie się wyżej w hierarchii grupy, że przestanie być pachołkiem i popychadłem, ale jakoś nie bardzo pomagała mu ta świadomość w walce ze strachem:

- Ta droga się nie kończy, chcę już wracać! - Wyjęczał błagalnie, nie bardzo wierząc, że zostanie wysłuchany. Strach Hubert'a zaczął rosnąć i chłopak miał coraz większe przeczucie, że grozi im niebezpieczeństwo. Każdy krok w głób czarnej czeluści był gorszy, a szelest jakichś kroków za plecami przerażał. Czy to były rzeczywiście kroki, czy to tylko wyobraźnia podsuwała te szelesty, młodszy z chłopców nie wiedział, ale też i nie zamierzał zawracać po to, by to sprawdzić. Wolał iść ku przodowi i obiecanemu wyjściu. Nawet jeśli narzekał to i tak nie starał się nawet zwolnić.

- Widzisz tam jest wyjście. – Głos Louis'a przerwał smętne i pełne strachu myśli Hubert'a, który odetchnął z ulgą. Oczywiście nie widział wyciągniętej ręki kolegi, ale i jej nie potrzebował. Przed nimi widniał zarys wyjścia. W momencie, gdy odruchowo obaj przyspieszyli, kroki za nimi stały się i głośniejsze, i szybsze. Na tyle wyraźne, że nie ulegało już wątpliwości, że są realne. Obaj chłopcy odwrócili się gwałtownie, a Louis oświetlił teren za nimi światłem latarki. W słabym blasku zobaczyli znajomą postać Tom'a Riddle'a. Obaj chłopcy spięli się mimowolnie, a Hubert poczuł dreszcze, które wróciły wraz z poczuciem niebezpieczeństwa.

Tom widząc jak zastygają w miejscu zaśmiał się cicho, a echo wzmocniło i rozniosło po korytarzu jego śmiech sprawiając, że obaj chłopcy cofnęli się przerażeni.Uśmiech Toma się poszerzył, a ich reakcja usatysfakcjonowała. Postanowił być w tym wypadku łaskawy:

- Wiecie, zastanawiałem się jak mogę się z wami zabawić dzisiejszej nocy. Jednak wasze przerażenie sprawiło, że potraktuję was łagodnie. Postanowiłem zrobić wam mój własny, indywidualny test odwagi. Powinniście być wdzięczni, bo jestem pewien, że bardzo wiele wyniesiecie z tego testu. - Po tym wstępie Tom uśmiechnął się drwiąco, ale obaj chłopcy nie czekali już na dalszy ciąg, odwrócili się gwałtownie i biegiem ruszyli w stronę zbawczego wyjścia. Tom nie wykonał żadnego ruchu, tylko syknął cicho. Niemal natychmiast uciekinierzy usłyszeli całkiem znajomy syk węży i już po kilku krokach okazało się, że zbawczej przystani, czyli wyjścia, nie osiągną łatwo. Drogę zagrodziło im kilkanaście węży różnej wielkości. Zostali otoczeni. Stanęli jak wryci rozglądając się dziko:

- No, no ... - zacmokał z dezaprobatą Tom. – Nawet nie zdążyłem wam wytłumaczyć zasad naszej małej zabawy, a wy chcieliście już uciec. Jestem naprawdę rozczarowany waszą postawą, ale to tylko potwierdza jakim ścierwem jesteście. – Powiedział to wszystko melodyjnym tonem, jednak w ostatnie słowo włożył tyle jadu, że jego współlokator Hubert mimowolnie pisnął ze strachu, powodując jeszcze większe obrzydzenie na twarzy małego Riddle'a.

- Nie mam zbyt wiele czasu dla was, toteż wyjaśnię wam krótko zasady. Jak wiecie są dwa wyjścia. Jedno jak widzicie jest zaraz za wami, jednak musicie przejść wśród moich miłych syczących kolegów. Uwierzcie, nie objedzie się bez paru ukąszeń. Mogę was jednak nieco uspokoić, żaden z nich nie jest jadowity. Druga opcja, to po prostu cofnięcie się z powrotem do pierwszego wejścia. Oznacza to, że musicie ominąć mnie, a możecie mi wierzyć, że nie będę stał bezczynnie. W końcu to nie byłoby takie zabawne nieprawdaż? Macie minutę na wybór. Jeżeli do tego czasu nie wykonacie żadnego ruchu do akcji wkroczymy ja i moi przyjaciele razem. Tyle zasad, a teraz zaczynam odliczanie.

Louis dobrze pamiętał jak się ostatnio skończyło dla niego dręcznie Toma, więc dla niego jedyna opcja była oczywista. Wybór pomiędzy wężami, a Riddle'm był jak wybór pomiędzy owcą, a smokiem. Nie chcąc dłużej czekać, obrał drogę w stronę pobliskiego wyjścia. Kątem oka zarejestrował, że Hubert idzie za nim. Na razie nic się nie działo, dlatego postanowił przyspieszyć, mając nadzieję, że uchroni się przed większą ilością ukąszeń. Poczuł kilka ugryzień na nogach, jednak po kilku dzikich susach osiągnął wyjście. Dał radę. Odwrócił się, by zobaczyć jak poradził sobie Hubert. Niewiele widział w mroku, ale krzyk kolegi nie wróżył nic dobrego. W rezultacie po dłuższej chwili Hubert dotarł do wyjścia i opadł na skałę koło niego, ale był o wiele bardziej pokąsany, a do tego zupełnie roztrzęsiony. Płakał, a po chwili zemdlał. Louis zastanawiał się właśnie co teraz ma zrobić, kiedy usłyszał zbliżające się z wnętrza jaskini kroki. Oddech przytomnego chłopaka przyspieszył, gdy ten ujrzał ustępujące posłusznie z drogi węże. Taki posłuch mogła mieć tylko jedna osoba. Louis chciał, bardzo chciał się zerwać i uciec, ale nie był w stanie się ruszyć. Usilnie próbował, ale nic się nie działo, ciało nie chciało go słuchać:
- Widzę, że jednak paraliż zadziałał. – Zaśmiał się Tom obserwując z rozbawieniem nieudolne próby chłopca.

- Mówiłeś, że nie są jadowite! - Krzyknął histerycznie Louis, walcząc nadal ze swoim nieposłusznym ciałem. Spokój w postawie Tom'a, czerwony błysk w jego oczach nie wiadomo skąd się biorący i ten jego okrutny uśmiech przerażały Louis'a.

- To tylko paraliż, a to cię nie zabije, choć świat byłby niewątpliwie lepszy bez takich jak wy. W ramach nauczki spędzicie jednak miłą noc z moimi przyjaciółmi, póki odrętwienie nie ustąpi. – Po tym oświadczeniu Riddle odwrócił się i bezszelestnie zniknął znowu w ciemnościach jaskini. Louis zbladł, zrobiło mu się zimno i po cichu zaczynał zazdrościć Hubert'owi, że tak szybko zemdlał.

Tymczasem Tom szybko wracał do rozwidlenia. Kiedy był już niedaleko usłyszał szmer głosów. Zwolnił więc i bezszelestnie zakradł się na miejsce. Amy i Dennis, żywo o czymś rozmawiali. Wyglądało na to, że cofnęli się do tego miejsca tuż po tym, jak tamta dwójka zniknęła. To było oczywiste, bo droga, którą niby chłopak z dziewczyną obrali prowadziła w głąb skały, a nie ku wyjściu. Brwi Toma powędrowały ku górze, gdy para od rozmowy przeszła do raczej namiętnego pocałunku. Ręka Dennisa zaczęła powoli wędrować pod bluzkę Amy, z której ust wydobył się jęk, spotęgowany echem jaskini. Mały Riddle skrzywił się kiedy bluzka zaczęła podjeżdżać w górę, a dłonie Amy dość niecierpliwie manipulowały przy spodniach Dennis'a. Tom nie czekał dłużej na to co mogłoby się dziać, tylko zasyczał cicho i na jego rozkaz pojawiły się sporych rozmiarów węże, które natychmiast posłał w stronę dwójki niedoszłych kochanków. Amy pierwsza dostrzegła gady i w panice wyrwała się z ramion Denis'a. Nie zastanawiając się wiele pobiegła korytarzem w głąb jaskini. Za nią, niezdarnie poprawiając spodnie pognał Dennis, oświetlając drogę latarką. Tom spokojnie ruszył za nimi.

Szedł już dobre dziesięć minut, zastanawiając się jak daleko tamci zaszli, skoro wciąż ich nie spotkał. Mrożący krew w żyłach krzyk z przodu, który niewątpliwie należał do dziewczyny, a zaraz potem równie przeraźliwy wrzask Dennis'a przekonał Toma, że jego ofiary nie są daleko. Trochę zaniepokoiły go te krzyki, ale stwierdził, że to chyba widocznie jakieś węże zaszły jego ofiary od drugiej strony. Szybko pobiegł w tamtym kierunku, czując że robi się coraz zimniej. Nie przejął się tym przekonany, że im głębiej i niżej, tym temperatura musi być mniejsza. W końcu osiągnął miejsce, z którego widział już w świetle wciąż zapalonej, porzuconej latarki tamtą dwójkę, a nad nimi szarą chmurę dymu. Tom podszedł jeszcze kilka kroków i zrozumiał, że to co wziął za szary dym, okazało się latającymi postaciami w długich podartych płaszczach i z kapturami na głowie. Instynkt samozachowawczy zawył jak syrena w umyśle małego Tom,a, toteż chłopiec odwrócił się i chciał uciekać. Nagle sparaliżowały go napływające najboleśniejsze wspomnienia. Pierwszym był moment, gdy po raz pierwszy został pobity i wrzucony do starej piwnicy, a gdy tylko wyszedł stamtąd i zauważyli to jego prześladowcy, został zawleczony, wrzucony i zatrzaśnięty w składziku na miotły. Wspomnienie rozmazało się, ustępując miejsca następnemu, w którym był podtapiany w starej wannie, a nad nim rechotało kilku starszych chłopców, którzy wyraźnie świetnie się bawili, gdy kasłał zdzierając sobie boleśnie gardło. Po chwili następne wspomnienie zdominowało myśli małego Tom'a. Tym razem siedział sam w piwnicy, próbując opatrzyć zdarte kolana i cieknącą krew z nosa, która plamiła szarą bluzę.

Bolało go całe ciało i nie był w stanie się podnieść bez jęku bólu. Był sam więc mógł sobie pozwolić na chwilę słabości. Znowu nastąpiła zmiana wspomnienia, ale to, które napłynęło było inne. Nie było już tego charakterystycznego, przeraźliwego zimna, czuł za to jakby ktoś osłonił go opiekuńczymi ramionami. Powoli się w nich ogrzewał, odczuwał coraz więcej bodźców zewnętrznych, odzyskał słuch i wzrok. Otworzył oczy i rozejrzał się nieprzytomnie, a po chwili już dużo uważniej. Zauważył wokół siebie lśniący, biały krąg, a za sobą postać, którą od dawna rysował w zeszycie. To był jego cień. Nie zmienił się, był taki jak zawsze i ku radości Toma znowu był widoczny. Cień przemówił cichym, ale doskonale słyszalnym dla Toma głosem:

- Planowałem pokazać się dopiero, kiedy nadejdzie odpowiednia pora … Jednakże ta pora nie nadejdzie nigdy, jeżeli dementorzy wyssają twoją duszę. Odeślę waszą trójkę przed jaskinię. Tam już powinniście znaleźć odpowiednią pomoc, choć dla tamtej dwójki jest już za późno … - Cień odwrócił się w kierunku leżących nastolatków, nad którymi wciąż unosiło się co najmniej kilkunastu dementorów.

- Poczekaj a co z tobą?!

- Ja tu zostanę, by powstrzymać te stwory, które zapewne podążą za tobą. Naprawdę, by trafić na samo ich leże trzeba mieć niesamowitego pecha. – Cień zaśmiał się cicho, a mały Tom zarejestrował w myślach, że bardzo podoba mu się ten śmiech. Kątem oka Tom dostrzegł, że ciała Denissa i Amy uniosły się w powietrzu i zaczęły płynąć w jego stronę. Tymczasem cień kontynuował przemowę. – A teraz mój drogi biegnij póki sił ci starczy. Zaklęcie lewitacji utrzyma się dopóki będziesz biegł. - Instrukcja była jasna, ale Riddl'e mimo wszystko postanowił wyrazić oburzenie:

- Nie odejdę jeśli nie będę mieć pewności, że wszystko z tobą będzie w porządku!

- Twój zeszyt, daj mi go. – Odpowiedział cień wskazując na jego torbę, a Tom zaczął grzebać w torbie na oślep wpatrując się w intensywnie zielone oczy cienia. W końcu trafił ręką na zeszyt i podał go posłusznie. Cień wyciągnął rękę, a Tom był niemalże pewien, że widział jego dłoń. Żałował, że nie zdążył się przyjrzeć się twarzycienia, choć ta zamajaczyła mu jedynie w poświacie. Tradycyjnie Tom widział tylko duże zielone oczy i wyraźnie musiało mu to wystarczyć na razie. Dźwięki przewracanych stron uświadomiły Riddle'owi, że cień ogląda jego rysunki. Nie wiedział skąd, ale był pewien, że oglądający uśmiecha się. Przypuszczenia Toma potwierdziły się, kiedy przez mgnienie oka zauważył profil swojego tajemniczego opiekuna. Mimo całej grozy sytuacji i na razie zapomnianych dementorów krążących bez wątpienia gdzieś w pobliżu, Tom poczuł w sercu coś dziwnego, takie dziwne ściśnięcie i ciepło. Mały Riddle nie wytrzymał i chwycił jedną z rąk cienia. Druga ręka opiekuna wyciągnęła się w kierunku malca i pogładziła go z taką delikatnością i czułością jakiej nigdy od nikogo nie zaznał, a jednocześnie Tom miał wrażenie, że to wszystko było dziwnie znajome.

- Zostań ze mną. – Poprosił chłopiec błagalnym głosem, chociaż wiedział, że to mało realne i niezbyt logiczne. Cień jednak tylko pochylił się nad nim, a przed oczami malca zamajaczyły dłuższe włosy opiekuna. Cień pocałował chłopca w czoło, mówiąc krótkie „ Uciekaj”. To przywróciło Toma do bez wątpienia trochę strasznej rzeczywistości. Ton głosu opiekuna nie pozostawiał miejsca do dyskusji i Tom spełnił rozkaz. Odwrócił się i ruszył biegiem korytarzem w górę holując za sobą dwa bezwładne ciała. Nie oglądał się za siebie, ponieważ ciemność i nierówności terenu nie bardzo na to pozwalały, ale niknący, dobiegający od tyłu poblask i zdecydowany brak dementorów wokół sugerowały, że jego przyjaciel został i powstrzymuje stwory przed atakiem.

Tymczasem cień walczył powstrzymując dementorów i zastanawiał się, czy wystarczy mu energii, póki Tom nie znajdzie się dostatecznie daleko. W końcu był jeszcze wciąż niekompletny i nie była to nadal jego pora. Zdobył się na wysiłek i materializację, bo przez chwilę bał się o małego Tom'a. Na szczęście chłopiec przetrwał, a już w przyszłym tygodniu zaczynie naukę w Hogwarcie, a tam już na pewno będzie bezpieczny. Cień wiedział, że gdy znów w przyszłości będzie kompletny ponownie się spotkają. Kiedyś. Niestety, miejsce w którym przyjdzie mu przeczekać, może być pewnym problemem, a jednocześnie jednym z najlepszych zabezpieczeń przed niepowołanymi rękoma. Cóż, czas już dawno przestał mieć dla niego znaczenie, „... Gdy tylko znów się połączymy wszystko będzie w porządku ...” pomyślał czując, jak jego ciało zaczyna przekształcać się ponownie w cień. Wiedział, że nie ma teraz siły na więcej. Resztką świadomości odnotował, że Tom znajduje się w bezpiecznym miejscu i nikt go już nie skrzywdzi. „... Pora udać się na spoczynek i czekać aż odnajdzie mnie druga połowa ...” myśli cienia powoli zanikały, a on sam przemieścił się z szybkością dostępną tylko bytom niematerialnym i zniknął w zeszycie ukrywając się wśród dwóch skał.

Sen trwał ...
Mały Tom otworzył oczy i rozejrzał się nieprzytomnie. Wyraźnie nie był już w jaskini. Przekonał go o tym widok strasznie jasnego pokoju. Rozejrzał się jeszcze raz uważniej i widok znajomych znaków oraz lekarstw na półce obok uświadomił mu, że leży w pokoju wycieczkowej pielęgniarki. Wytężył słuch próbując podsłuchać rozmowę dobiegającą zza drzwi pokoju. Udało mu się usłyszeć:

- Nie wiemy co mogło być przyczyną ich stanu, a co najdziwniejsze ten chłopiec w pokoju w ogóle nie ucierpiał. Tamta dwójka … biedne dzieci, wygląda na to, ze mogą z tego nie wyjść. Póki co przewieziono ich do szpitala. Lekarz załamywał ręce nad ich stanem i nie dawał wielkich, a nawet żadnych nadziei. – Tom przestał wysilać słuch. Strasznie bolała go głowa, czuł okropną, rozdzierającą pustkę w sobie, Czuł, że czegoś brakuje i to tak cholernie bolało. Nie zdawał sobie nawet sprawy z tego, że zaczął krzyczeć histerycznie, a z jego oczu płynęły łzy. Ostatnim co zdążył resztką świadomości zarejestrować, były otwierane z hukiem drzwi oraz zastrzyk, który spowodował, że wszystko znowu stało się ciemne. Mały Tom czuł, że utracił coś naprawdę cennego.

Tom obudził się gwałtownie w swoim dormitorium, szybko zerwał się z łóżka i rzucił w stronię myślodosiewni, którą ukrył w schowku w ścianie. Spieszył się, bo czuł, że znowu zaczyna zapominać postać ze snu, a przecież pamiętał jeszcze przed chwilą tak wiele szczegółów. Teraz wizja znów się rozmywała, a świadomie pamiętał jedynie zielone oczy oraz dotyk na policzku. Miał nadzieję, że nieświadomie pamiętał więcej i że wspomnienie, które właśnie wrzucał do myślodsiewni zawiera to, na czym mu zależało. Czego w duchu pragnął. Postanowił to sprawdzić i zanurzył się we wspomnieniu, a później jeszcze raz i jeszcze raz ... gdyby ktoś z boku obserwował go teraz, byłby z pewnością zszokowany widząc jego determinację i pojedynczą łzę, która torowała sobie drogę przez jego policzek.

***

Rano gdy Ron się obudził, pierwsze co zrobił, to jak zawsze zerknął na łóżko Harry’ego, by sprawdzić, czy jeszcze śpi. Tym razem łóżko przyjaciela było puste. Przez chwilę wprawiło to Ron'a w konsternację, ale jeszcze nie zaniepokoiło. Ostatnio Harry'emu zdarzało się wstawać przed nimi wszystkimi i wychodzić. Później zawsze czekał na nich w Wielkiej Sali. Po tej konstatacji Ron nie myślał już więcej o przyjacielu w przekonaniu, że spotka go na śniadaniu. Po porannej toalecie spokojnie zszedł do pokoju wspólnego. Tam czekała już na nich Hermiona, której uwadze nie uszedł oczywiście brak Harry’ego:

- Gdzie Harry? - Zapytała.

- Nie wiem, ale podejrzewam, że znowu poszedł pierwszy do Wielkiej Sali. - Ron z niewzruszonym spokojem odpowiedział przeciągając się leniwie.

- Myślisz, że znowu może miewać koszmary? Dawniej przecież nie było można go dobudzić. Zresztą tak jak i ciebie ... – rozmyślała na głos dziewczyna marszcząc brwi w zamyśleniu.

- Naprawdę nie wiem, może zaczekajmy ze spekulacjami, aż dotrzemy do Wielkiej Sali? Jak go tam nie będzie to zastanowimy się co dalej. – Zaproponował Ron na co Hermiona kiwnęła potwierdzająco głową i wyszli z wieży Gryfonów.

W Wielkiej Sali jednak Harry'ego nie było i nikt kogo pytali go nie widział. Ron z Hermioną po śniadaniu udali się z powrotem do pokoju chłopców po to, by otworzyć kufer Harry’ego. Wymyślili bowiem, że mapa Huncwotów pomoże im zlokalizować przyjaciela. Niestety, okazało się, że Harry nałożył na swój kufer taką ilość zaklęć chroniących jego własność, że nie udało im się dostać do mapy. Jedno z zaklęć wygrawerowało nawet na ich czołach słowo „ złodziej”, a inne delikatnie, choć stanowczo odepchnęło dłoń Rona. Przez chwilę oboje stali zaskoczeni takim obrotem spraw. Pierwsza odezwała się Gryfonka:

- Mam co do tego bardzo, ale to bardzo złe przeczucia. – Stwierdziła, po czym przeszła do łazienki i przeglądając się w lustrze usilnie starała się zasłonić grzywką zawstydzający napis. W ślad za nią poszedł Ron, robiąc to samo. Nagle jednak drzwi otworzyły się z hukiem, i okazało się, że stanęli w nich bliźniacy z wymierzonymi w nich oboje różdżkami.

- Widzisz to samo co ja Fred? Myślałem, że mogę się spodziewać każdego próbującego myszkować w bagażu Harry’ego, ale nie spodziewałem się, że to wy tak naruszacie jego prywatność – zacmokał z dezaprobatą George.

- Harry wiedział do kogo się może zwrócić w tej sprawie ... nie ładnie, nie ładnie – Wtórował mu Fred kręcąc głową.

- Więc to wasza sprawka. – Stwierdziła z oburzeniem Hermiona, musimy znaleźć Harry’ego więc pomóżcie nam dostać się do mapy, nie było go w łóżku od rana na śniadaniu też się nie pojawił. Martwimy się o niego. – Podjęła próbę przekonania bliźniaków do współpracy.

- Przykro nam Hermiono, ale nie możemy wam pomóc. Poza tym sama pomyśl, nie bez powodu Harry powierzył nam zabezpieczenie jego kufra. Nie możesz choć przez chwilę nie wciskać swojego nosa tam gdzie nie trzeba? Harry też posiada swoje tajemnice i oboje powinniście to uszanować. – Powiedział nieco oschle George na co dziewczyna nieznacznie się obruszyła, nie wykazując jednak jakichś większych oznak skruchy. – Także przykro nam, ale nie pomożemy. – Zdecydowanie oświadczyli bliźniacy i wyszli nie czekając na komentarze nakrytej na gorącym uczynku dwójki.
- Czekajcie! Chociaż dajcie antidotum na ten napis! – Krzyknęła za nimi Gryfonka.

- Niestety, ale jeszcze takiego nie wymyśliliśmy! – Odkrzyknął Fred i zamknął drzwi.

Schodząc do pokoju wspólnego bliźniacy śmiali się szczerze z min tamtej dwójki oraz oburzenia dziewczyny na słowa Georga.
- Ktoś jej w końcu musiał powiedzieć prawdę, choć wątpię, by wzięła te słowa do siebie, może gdyby ładnie poprosiła dałbym jej to antidotum. – Stwierdził z przekornym uśmiechem Fred.

- No co ty! Harry musi zobaczyć te urocze napisy, no i należy mu się wiedza co próbowali zrobić. Może gdy powie im to samo Harry to przemówi im to do rozsądku. - Zastanowił się George.

- Mam taką nadzieję. Myślisz, że będą dziś go kryć?

- Wiesz … Może i ostatnio dawali dupy jako przyjaciele, ale jednak potrafią w takich sprawach pozostawać lojalni. – Powiedział bez wahania z przekonaniem George.

Harry otworzył powoli oczy. Pierwsze co poczuł to ogromny ból głowy oraz odrętwienie mięśni, które przy próbie wstania również nie chciały współpracować. Próby podniesienia ciała przeciągały się w nieskończoność, aż w końcu udało mu się oprzeć o pień drzewa. Oddychał ciężko, czuł się bardzo zmęczony niedawnym wysiłkiem. Miał straszny mętlik w głowie oraz lekkie zawroty. Przymknął oczy i zaczął głęboko oddychać, by choć trochę oczyścić, uspokoić swój umysł i dowiedzieć się, przypomnieć sobie jak znalazł się w obecnej sytuacji. Zmęczenie zdawało się jednak brać górę nad jasnością umysłu i Harry nie wiedział nawet kiedy ponownie zasnął.

Ponownie obudziły go oślepiające promienie słońca, muskające twarz przez korony drzew. Głowa nie bolała go już wcale. Pierwsze próby wstania wciąż były trudne, jednak po kilku próbach udało mu się. Nie było to jeszcze pewne i stabilne stanie na nogach, ale z wydatną pomocą pnia drzewa jakoś mu się udawało. Wciąż bolały go mięśnie i wszelaki ruch sprawiał ból. Harry postanowił to jednak zignorować na tyle, na ile potrafił na rzecz próby odnalezienia się w okolicy. To wydawało się być teraz ważniejsze. Powoli przeczesał palcami włosy i rozejrzał się. Bez dwu zdań był w lesie i najprawdopodobniej był to Zakazany Las. Był na tyle duży, że nawet nie przyszło Harry'emu do głowy, że to nie to terytorium. „... Jak się tu znalazłem? ...” zastanawiał się równocześnie Gryfon przez chwilę, po czym roześmiał się cicho. Pamiętał tyle, że z pomocą driady starał się odnaleźć swoją animagiczną postać. Nie pamiętał wiele, ale ból przemiany owszem. To pewnie dlatego teraz wszystko go bolało. Tak przynajmniej przypuszczał. Nie pamiętał czy się przemienił, nie pamiętał jak się tu znalazł, ale jakoś musiało do tego dojść. Harry postanowił więc założyć, że dotarł tu w postaci zwierzęcia, tylko … czy nie powinien jednak być bardziej świadomy czynów i otoczenia, gdy był zwierzęciem? Czuł się wyczerpany magicznie i to był dodatkowy argument za tym, że mu się udało. Rozejrzał się dookoła siebie ponownie. Sytuacja zdecydowanie nie wyglądała dobrze. Hagrid kiedyś wspominał mu, że w najdalszych zakamarkach Zakazanego Lasu panował półmrok. Powiał skądś chłodny wiaterek i Harry'm wstrząsnęły dreszcze. Dopiero wtedy zorientował się, że jest nagi. „... No pięknie, tego tylko mi brakowało. Ubranie, różdżka i torba pewnie nadal leżą sobie pod domem Ilisy … nie dość, że nie wiem gdzie jestem, to jeszcze czuję się jak połamany staruszek, a na końcu dojdzie do tego, że się rozchoruję. ...”. Gryfon ciężko westchnął i znowu się uważnie rozejrzał. Był jeden duży, chociaż niezbyt pewny plus jego sytuacji. Póki co nic nie zamierzało go zabić i pożreć. Co do ubrań, to chłopak postanowił spróbować magii bezróżdżkowej i przetransmutować liść w szatę na przykład. Oczywiście skutek był mizerny, a raczej wręcz żaden i Harry po pewnym czasie zrezygnował z kolejnych prób. W duchu jednak postanowił bardziej przyłożyć się do animagii, by być świadomym tego co robi i gdzie idzie w zwierzęcej postaci. Poza tym obiecał sobie przyłożyć się do nauki magii bezróżdżkowej, bo jak się okazuje może być całkiem przydatna. Oczywiście natychmiast pojawiła się refleksja, że plany są chwalebne, ale najpierw musi przeżyć powrót do zamku, czyli wędrówkę po Zakazanym Lesie. Znowu powiał zimny wiatr i Gryfon teraz już zdesperowany i drżący z zimna podjął na nowo próbę przemienienia liścia w szatę. Determinacja w końcu doprowadziła do sukcesu i w miejscu wybranego przez chłopaka liścia pojawiła się szata. Ciemnozielona, troszkę za krótka, za to ze zbyt długimi rękawami, ale nie miało to teraz znaczenia. Po pierwsze miał okrycie, a po drugie było mu teraz cieplej i tego postanowił się trzymać, a nie norm estetycznych. Oczywiście dodatkowe zużycie magii spowodowało ponowne osłabienie i zawroty głowy. To natomiast zmusiło go ponownie do zajęcia miejsca siedzącego pod pniem i odpoczynku. „... W tym tempie to ja nigdzie nie zajdę, za to jak się nie ruszę, to istnieje obawa, że coś znajdzie mnie ...” brak różdżki też nie pomagał w jego położeniu. Dziękował za to Merlinowi, że jego oryginalne oczy, bez okularów, pozwalają widzieć doskonale, ostro i daleko. Najwyraźniej wyczerpanie magiczne zniosło czar z jego oczu. Po pewnym czasie Harry zmusił się do wstania, mimo bólu mięśni, był najwyższy czas, żeby się stąd ruszyć. Odgłosy lasu go niepokoiły, śpiew ptaków i jakieś szelesty czy pomruki nie wydawały się groźne, ale już skowyt jakiegoś zwierzęcia w oddali wzmógł czujność Gryfona. Niby było spokojnie, ale jakoś wciąż odnosił wrażenie, że jest obserwowany. Harry podniósł grubą gałąź leżącą w pobliżu, licząc na to, że posłuży mu ona pomocą w chodzeniu, a w razie niebezpieczeństwa będzie bronią, po czym ruszył w stronę, która według niego prowadziła do zamku.