środa, 10 października 2018

Rozdział 33: Konflikt relacji


No to nadrabiamy komentarze z dwóch postów rozdziału 32 :)

S: Z reguły akcje związane ze zbliżeniami są tymi najbardziej oczekiwanymi przez czytelników, dobra kogo ja oszukuje... Przeze mnie także ^^ Niestety, chyba każdy kto czyta widzi co się dzieje z Tomem gdy próbuje usunąć część wspomnień o Arenie. Co do Beery'ego, no pewnie ciężko nadążyć za jego motywami ^^ Nie msuisz się martwić o konkurencje dla Toma, gdyż nie planuje żadnych romantycznych relacji z ta postaciom. Również pozdrawiam ;*

Queen of the wars in the stars: Skarbie, ale opis jego postaci jest w rozdziale, tak wiem, wiem kiedy to było, no ale było! :D Także doceń moje wykopki rozdziałowe specjalnie dla ciebie! „ Oznajmił niby poważnie Aren, uważnie przyglądając się widocznej w świetle latarni twarzy nauczyciela, całkiem jeszcze młodego człowieka o falowanych, sięgających ramion włosach, które od czasu do czasu odsuwał, gdy wpadały mu do oczu. Był szczupły, ale miał zwinne ruchy i wyglądał na wysportowanego.” Także chyba mu trochę daleko do twoich wyobrażeń pierwotnych, choć na Merlina nie wiem skąd się one wzięły xD. Sekrety i sekrety... No sporo ich jest, ale pamiętajmy, ze Tom nie jest jeszcze Czarnym Panem, więc ma prawo do pomyłek, które są większości winą Arena, ale to drobny szczegół ^^ Okej tu był moment na twoje zachwyty nad sceną łóżkową itd., także tego... Cieszę, że się podobało i polecam na przyszłość ;). Noo i sporo osób podziela twoją nienawiść do myślodsiewni ^^ Serce się raduje jak widzę ile radości przynosi moja praca, to bardzo pkrzepijące w chwilach zwątpienia, zwłaszcza tak bardzo entuzjastyczne reakcje jak twoje. No zdecydowane Sam, wprowadza pewnego rodzaju świeżość do wszystkich intryg swoją dosyć bezpośrednią i otwartą osobowością. Oczywiście dowiemy się o nim więcej, ale później bo jednak uwagę trzeba dzielić po równo a jeszcze nie poznaliście innych :) Z reguły wszystko co jest związane z poczynaniem Arena = kłopoty :D. No w końcu ktoś się zgodził z Rudolfem! Bo jednak wyciągnął dosyć słuszne wnioski na temat Greya i braku jakichkolwiek o nim informacji. Ja wiem, ze powinni porozmawiąc i ty to wiesz... Jednak nie ma tak prosto dopóki ja to pisze z uśmiechem niczym Kot z Cheshire dodając więcej zagadek :) Oj tak Tom zdecydowanie chce zamordować Sama i w sumie nie tylko, lista ta jakoś rośnie... :) No to miłej lektury kolejnego rozdziału, sporo rozjaśniam i sporo mieszam... Jak zwykle zresztą... Buziaki!

Agnieszka: , Riddle z reguł kręci się najczęściej w pobliżu Arena, by zajść go w najmniej odpowiednim momencie ^^. Świergotnik jak widać okazał się również nieco zaborczy jeżeli chodzi o Greya. Cieszę się, że podoba ci się okreslenie „zielonookie utrapienie” Idealnie pasuje do Arena nieprawdaż? :) No i mamy lekcje eliksirów przed tobą! Miłej lektury! Buziaki!

Betowała: Matonemis



Rozdział 33: Konflikt relacji

Spodziewał się czego będzie dotyczyć rozmowa z Bennetem. Idąc za swoim opiekunem żółtooki chłopak doszedł do wniosku, że zwyczajnie zbyt długo unikał profesora, więc pewnie nie skończy się na ostrej pogadance jak zazwyczaj. Sporo się wydarzyło od ostatniego spotkania, a nie mógł już dłużej odwlekać tej konfrontacji. Nie było wyjścia, trzeba było chwycić byka za rogi tym bardziej, że jutro miały być zajęcia z Eliksirów. Gdyby czekał do jutra, katastrofa byłaby z pewnością jeszcze większa. Co prawda zaskoczył go fakt, że został zabrany wprost z kolacji, ale z pewną ulgą skonstatował, że przynajmniej będzie mieć to już za sobą. Miał przeczucie, że będzie to zapewne przełomowe i burzliwe spotkanie, ale nie zamierzał uciekać, ani się z niego wymigiwać.

Szli w kierunku sali do Eliksirów znajdującej się w głównej wieży północnej. W momencie kiedy tylko obaj przekroczyli próg, Samuel wyczuł sporą ilość zaklęć, którą nauczyciel nałożył na pomieszczenie. Od ich pierwszej „rozmowy”, którą właściwie należałoby określić starciem, było tak zawsze. Zapewne na wypadek kolejnej ostrej konfrontacji. To wtedy, właśnie za pierwszym razem, ustalili jakoś tam pewne zasady wzajemnego tolerowania się. Teraz, podobnie jak wtedy, profesor oparł się o stół nauczycielski, skrzyżował ręce na piersi i patrzył na ucznia z uwagą. Samuel spokojnie usiadł na jednej z pierwszych ławek czekając. Po chwili usłyszał:

– Doszły mnie ostatnio ciekawe słuchy...

– Ostatnio ogólnie dzieje się sporo nowych rzeczy profesorze. Ciekawy jestem o jakiej sprawie wobec tego pan mówi? – uśmiechnął się kpiąco Relin z pełną świadomością, że to w żaden sposób nie zadziała na stojącego przed nim nauczyciela.

– Zacznijmy może od najgłupszej rzeczy w twoim wykonaniu. Uwierz mi, zrobiłem naprawdę sporo by unieważnić twój akces do Turnieju Trójmagicznego... Nie udało mi się, ponieważ w regulaminie nie było niestety adnotacji do przypadków takich jak twój. To sprawiło, że ostatecznie musieliśmy przystać na twój udział...

– Skłamałbym mówiąc, że jest mi z tego powodu przykro. Czy oprócz tej, wyjaśnionej już sprawy jest coś jeszcze?

– Owszem. Pragnę ci przypomnieć, że jesteś uczniem Instytutu. Mam nadzieję, że o tym nie zapomnisz. Jeżeli jednak tak by się stało, nie ominą cię konsekwencje i chciałbym, byś miał tego świadomość.

– Raczej niewiele może mi pan zrobić. Zresztą wydaje mi się, że to co zmierzam podczas zadań turniejowych to nie jest pana sprawą. Zakładam, że Wright zdążył się już na mnie poskarżyć. Niewiele mnie to obchodzi. Oświadczam głośno, że podczas zadań nie będę sabotować uczestników z własnej drużyny o ile nie zrobią czegoś... nieprawidłowego, co może mi się nie spodobać.

– Jesteś głupcem Relin. Znam cię już na tyle, żeby zorientować się w jaki sposób myślisz… Sądzę jednak, że zapomniałeś o pewnym, dosyć istotnym szczególe. Ciekaw jestem jak długo zdołasz utrzymać swoją buntowniczą stronę na wodzy. Jest to jednak twój wybór i teraz już nie mogę w niego ingerować, dlatego pozwolę na to. Oby nie doszło do sytuacji, w której przekonasz się jaką cenę przyjdzie ci zapłacić... A wiesz, że ja nigdy nie rzucam słów na wiatr... To właściwie wszystko co chciałem powiedzieć. Możesz odejść.

Samuel przez chwilę patrzył na nauczyciela podejrzliwie. Jakoś nie mógł uwierzyć, że cała rozprawa skończyła się tak szybko. Miał podejrzenia, że Bennet coś kombinował, tylko jeszcze nie wiedział co. Świadczył o tym chociażby iście lisi uśmiech, który wypłynął na twarz mężczyzny. Mężczyzny, który nota bene niezwykle rzadko się uśmiechał, dlatego ten widok na każdego mógłby podziałać paraliżująco. Właściwie nie było sensu tego roztrząsać. Jeżeli wierzyć groźbom profesora, powinien się wkrótce przekonać o co chodziło.

By podkreślić swoją niezależność wzruszył lekko ramionami w odpowiedzi na słowa nauczyciela i pomyślał, że doświadczenie kontaktów z tym człowiekiem uczy, by zaostrzyć czujność i wypatrywać ataku z zaskoczenia. Tymczasem spokojnie się pożegnał i wyszedł na korytarz, kierując się od razu do swojego pokoju i odtwarzając sobie w myśli instrukcje Arena, co do leczenia rany. Jak powinien ją smarować i czym, a przede wszystkim w jaki sposób zakładać opatrunek i kiedy.

Mimo nieprzyjemnej rozmowy sprzed chwili, zaliczał ten dzień do bardzo miłych. Dawno już takiego nie miał. Pewnie dlatego czuł się właściwie nawet… szczęśliwy. Przyjemnie było mieć świadomość, że jest ktoś, komu można bez obaw powierzyć swoje tajemnice. Sporo ryzykował przyprowadzając Arena do pomieszczenia z ołtarzem, ale nie żałował.

***

Samuel obudził się wciąż jeszcze trochę zmęczony, mimo dobroczynnego działania eliksiru słodkiego snu. Najwyraźniej jego organizm potrzebował więcej wypoczynku po walce z zakażeniem. Ramię bolało mniej, rana wyglądała lepiej, za to opatrywanie jej, a zwłaszcza manewry z bandażem zajęły mu więcej czasu niż myślał. Starał się jednak z uporem postępować według wskazówek Arena i ogólnie ostateczny wynik nie był najgorszy. Niestety nie zdążył w efekcie na śniadanie, dlatego po tym jak spakował torbę, ruszył od razu w stronę klasy Eliksirów, które były pierwszymi zajęciami dzisiejszego dnia.

Arenowi rzuciła się w oczy nieobecność Relina na śniadaniu, ale postanowił się tym na razie nie zamartwiać. Być może po zażyciu eliksiru Samuel zaspał. To było możliwe. Grey postanowił sobie, że zacznie się martwić dopiero wtedy, kiedy żółtooki nie pojawi się na żadnych zajęciach, ani kolacji. Kiedy pomyślał o kolacji dotarło do niego, że najpewniej zacznie denerwować się dużo wcześniej, ale póki co zamierzał dać Relinowi czas.

Jedno było pozytywne. Samuel nie siedział przy ich stole i nie drażnił Toma. To akurat Ślizgon przyjął z pewną ulgą. Nie chciał się denerwować teraz, kiedy był podekscytowany zbliżającymi się zajęciami z Eliksirów ze znanym profesorem. Co chwilę wspominał Abraxasowi o tym fakcie. Blondyn z godnym podziwu spokojem, pobłażliwym uśmiechem kwitował te ataki entuzjazmu, ale Aren się tym nie zamierzał przejmować. Na myśl o tym ile nowych rzeczy może się na tych zajęciach nauczyć czuł ekscytację.

W drodze na zajęcia zielonooki chłopak skonstatował z pewnym zdziwieniem, że Pracownia Eliksirów w Durmstrangu znajduje się w wieży, czyli ma pełne, jasne oświetlenie, czego nie można było powiedzieć o zajęciach odbywających się w lochach. Była to interesująca odmiana. Po wejściu do sali okazało się, że stanowiska pracy są jednoosobowe, co też było odmiennością dla hogwardzkich uczniów.

W klasie Grey zwyczajowo już zajął miejsce z tyłu. Przed nim usiedli Abraxas, Tom, jego świta, a z przodu inni uczniowie Hogwartu. Nikt nie wyłamał się i nie zajął miejsca między uczniami Instytutu. Podział był jaskrawo widoczny. Chwilę później Aren poczuł na sobie czyjeś spojrzenie i rozejrzał się uważnie. Już po chwili napotkał zielony wzrok Liama Collinsa, który przypomniał mu o zgubie tego ostatniego, która wciąż jeszcze była w jego posiadaniu. Na tą chwilę nie było nawet szans na podejście do chłopaka i zamienienie z nim choćby kilku słów, chociaż sytuacja pozornie była sprzyjająca. Liam siedział sam, bez asysty w osobie Wrighta, którego nie było na tej lekcji, ponieważ był w ostatniej klasie. Grey zastanowił się krótko i zdecydował, że spróbuje dyskretnie porozmawiać z Collinsem po tych zajęciach.

Krótko przed rozpoczęciem lekcji do pomieszczenia dosłownie wpadł Samuel, lustrując najpierw biurko nauczycielskie i wzdychając lekko z ulgą. Nie trudno było dojść do wniosku, że najwyraźniej Bennet wymagał punktualności. Następnie żółtooki rozejrzał się po klasie, dostrzegł Arena i uśmiechnął się do niego. Po chwili znów rzucił okiem wokół i skrzywił widząc ewidentny podział między uczniami. Wzruszył ramionami i bez słowa zajął wolne miejsce z tyłu po stronie, gdzie siedzieli uczniowie Instytutu. Aren spojrzał na niego pytająco, Relin chwilę później zauważył jego spojrzenie i uniósł kciuk w górę pokazując, że wszystko jest w porządku. Zielonooki przyjął informację skinieniem głowy i na tym ich niema rozmowa się zakończyła.

Szepty i rozmowy w klasie zostały przerwane przez ciche skrzypnięcie drzwi, zza których wyłonił się profesor Eliksirów. Podszedł do swojego biurka odwracając się w stronę uczniów i Aren miał okazję obserwować go w całej okazałości. Teraz tym bardziej było widoczne w jak młodym wieku ten mężczyzna osiągnął tak wiele w dziedzinie eliksirów. Miał spokojną i skupioną twarz o ostrych rysach, które w połączeniu z szarymi oczami, nadawały mu dość surowy wygląd. Wizerunku dopełniały kręcone, czarne włosy. Jego bystre oczy uważnie obserwowały każdą nową twarz w klasie. Cisza się przeciągała, ale wreszcie dało się słyszeć:

– Nazywam się Lucas Bennet. Będę nauczać was Eliksirów. Jak już z pewnością zauważyliście, tutaj każdy sam pracuje nad swoim eliksirem. Duża część mikstur, które będziemy przerabiać, będzie wieloetapowych. Musicie nauczyć się zarządzać czasem, zasobami składników i uważnie obserwować każdą, najmniejszą nawet zmianę w wykonywanej miksturze i odpowiednio potrafić ją interpretować. Wymagam od was nie tylko umiejętności warzelniczych, ale również zastosowania odpowiednich zaklęć, po każdym zakończonym etapie pracy. Są one potrzebne po to, żeby nie dochodziło do nieuprawnionych, a nawet nieprzewidywalnych reakcji. Tylko nie zmieniony eliksir nadaje się do kontynuowania pracy w trakcie następnych zajęć. Będę oceniać każdy etap pracy, jednak oczywiście kluczowa będzie ocena końcowa. Głównym eliksirem, który będziecie starali się wykonać będzie Felix Felicis, zwane również płynnym szczęściem...

Profesor zawiesił głos, by ocenić reakcje uczniów na swoje oświadczenie. Większość z nich miała zaskoczone, zszokowane, a nawet przerażone spojrzenia. Tylko jedno było... podekscytowane. Bennet nie był zadowolony, bo akurat w tym konkretnym uczniu zamierzał wywołać zgoła coś innego. To było interesujące. Póki co postanowił zignorować ten dosyć intrygujący szczegół, zamierzając kontynuować plan, mający pomóc mu utrzymać Relina w ryzach. Był pewien, że żółtooki chłopak nie spodziewa się po nim takiego ruchu, ale cały czas kątem oka czujnie go obserwował na wszelki wypadek. Podjął mowę na nowo:

– Jak zapewne wiecie, płynne szczęście warzy się przez pół roku i to końcowa ocena będzie wiążąca, choć ważne będą również te pośrednie. Oczywiście to tylko jedna z mikstur, którymi będziemy się zajmować. Radzę się przyłożyć. Nie toleruję połowicznego działania. Mikstura musi mieć przynajmniej poziom C. Poniżej tego poziomu nie zaliczam efektów waszej pracy. Można ponawiać próby, aż do momentu poprawnego wykonania. Dziś zajmiemy się eliksirem wiggenowym, a na koniec zajęć poprowadzę wykład dotyczący Felix Felicis. Być może dzięki temu uda wam się uniknąć chociażby podstawowych błędów kiedy już zaczniecie go robić. Wracamy do dzisiejszego eliksiru. Składniki są na regałach. Wykaz składników i instrukcje do pracy widnieją na tablicy. Możecie się posiłkować podręcznikiem. Macie na warzenie trzy godziny. Zaczynajcie – zarządził zajmując swoje miejsce.

Aren postanowił poczekać, aż kolejka po składniki trochę się zmniejszy. Tymczasem czytał listę składników eliksiru wiggenowego, dostrzegając subtelne niuanse i lekkie zmiany choćby w ilości tojadu, wody miodowej czy też soku z chrobotka. Jego ciekawość jeszcze bardziej wzrosła kiedy zabrał się za czytanie i analizowanie sposobu wykonania eliksiru, zapisanego na tablicy. Wyłapał jeszcze więcej zmian. W pewnym momencie zmarszczył lekko brwi, widząc proporcje kręgosłupów skorpeny ze śluzem gumochłona, które wchodziły przecież w dosyć mocną reakcję z krwią salamandry. Zwłaszcza dodane zbyt szybko. Już to przerabiał. Jakby nie podchodził do sprawy, każda próba kończyła się niepowodzeniem. Każda możliwa konfiguracja, zmiany w sposobie mieszania, odstępy dodawania, dobór kociołka, a nawet łyżki… wydawało się, że wypróbował każdy wariant i nic. Wtedy, kiedy z tym walczył, ledwo udało mu się uratować eliksir. Faktem było, że nie na długo, bo pod koniec i tak go zepsuł, ale wciąż pamiętał kolejne, następujące po sobie zapachy i reakcje. Później przeskoczył ten próg stosując kilka trików i zamienników.

Właściwie ten eliksir nie powinien sprawiać mu jakiegoś szczególnego problemu, często robił go dla Slughorna, ale zmodyfikowany przez siebie. Grey przez chwilę wahał się zastanawiając, czy trzymać się przepisu. Przeczucie i przeszłe doświadczenia mówiły mu, że stosując się do niego nie osiągnie celu. Z drugiej strony chyba nie wypadało ignorować wskazań uznanego Mistrza Eliksirów. Miał dylemat i to poważny.

Przepisał wszystko z tablicy, żeby dokładniej przestudiować, dodając kilka swoich notek w miejscach, w których miał wątpliwości, albo też uwagi. W tym czasie zwolniło się miejsce przy regałach i wraz z grupą Toma i innymi hogwardczykami podeszli, by pobrać potrzebne do warzenia rzeczy.

– Widzę, że się strasznie nakręciłeś – wyszeptał Malfoy, który sięgał akurat po gałązki mięty.

– Oczywiście, jeszcze nigdy nie warzyłem Felix Felicis. Miałem zamiar, ale zawsze wyskakiwało mi coś nowego i nie było okazji...

Wrócili na miejsce i Malfoy postawił po chwili na stoliku Arena zmniejszony mugolski palnik, przywracając mu oryginalny rozmiar, na co Grey skinął mu z wdzięcznością głową.
Aren wciąż rozmyślał nad kwestią wersji jaką powinien wykonać. Slughorn tak często wymagał od niego eliksiru wiggenowego, że mógłby go sporządzić ze zamkniętymi oczami. Przyszło mu nawet do głowy, że ilość leczniczych mikstur, których wymagał od niego Horacy była dosyć przytłaczająca, ale domyślał się, że profesor robił to z czystej troski o niego. Przecież co chwila wpadał w jakieś nowe tarapaty. Naprawdę doceniał teraz te starania.

Przeczytał jeszcze raz wszystko od góry do dołu porównując dla odmiany z podręcznikiem. Miał czas by to jeszcze raz przemyśleć. Analizował w głowie możliwe reakcje związane ze zmianami, które zostały nakreślone na tablicy. W końcu doszedł do wniosku, że jeżeli będzie trzymał się przepisu, większość scenariuszy skończy się w marny sposób. Nie było innej opcji. Coś było zdecydowanie nie tak. Zauważył, że większość osób zajęła się już obróbką surowców, albo też pracowała nad bulgoczącym już kociołkiem. Wyczuł zapach krwi salamandry i od razu pomyślał, że sam zacząłby raczej od naparu z mięty, który połączyłby z korą drzewa wiggenowego, wtedy dodana krew powinna się szybciej ustabilizować... problem jednak nastąpiłby w momencie konieczności dodania kręgosłupów skorpeny. Chociaż właściwie jest jeszcze coś, czego nie próbował. Gdyby tak zmniejszyć ich działanie uprzednio je nieco hartując? Wtedy ilość tego składnika podana na tablicy nawet by się zgadzała. Z drugiej strony co prawda śluz gumochłona zostałby zupełnie zneutralizowany co nie wyszłoby eliksirowi na dobre, ale dałoby się coś z tym zrobić. Zawsze można dodać go dopiero wówczas, gdy mikstura zacznie wchodzić w reakcję z dodanymi żądłami żądlibąka. To jednak wciąż wyglądało mu dość niepewnie. Nadal niestabilnie.

Rozmyślania Arena przerwał nagle cień, który przesłonił światło, dlatego uniósł głowę i zobaczył stojącego tuż obok profesora Benneta z raczej niemiłym wyrazem twarzy. Nauczyciel stał przez chwilę w milczeniu, po czym wskazał na mugolski palnik i ostro zapytał:

– Co to ma znaczyć?

– To mugolski wynalazek. Używam go do warzenia eliksirów, ponieważ niestety nie jestem w stanie pilnować ognia za pomocą magii profesorze. Proszę się jednak nie martwić, to w żaden sposób nie koliduje z szybkością, ani jakością wytwarzanej mikstury. Nie wpływa na jej właściwości. Zaraz rozpocznę pracę, tylko muszę jeszcze przemyśleć kilka rzeczy i...

– Wyjdź.

– S... słucham? – odparł zaskoczony Aren, nie będąc pewnym czy aby się nie przesłyszał. Surowe spojrzenie profesora powiedziało mu, że nie. Nie był w stanie odnaleźć przyczyny takiej decyzji, dlatego zdecydował się zapytać: – Dlaczego?

– W Durmstrangu uważamy za zniewagę przynoszenie przedmiotów mugolskiej produkcji. Znacie już przecież nasze zasady, otrzymaliście je do wglądu. W dodatku minęło już pół godziny, a ty nawet nie przygotowałeś składników. Choćby jednego. Przy tym tempie nie jest możliwe uwarzenie tego eliksiru o czasie.

– Potrafię to zrobić, chciałem po prostu sprawdzić kilka rzeczy zanim...

– A jak chcesz to zrobić bez użycia tego mugolskiego wynalazku? Czy masz może zamiar wciąż być na tyle bezczelnym, żeby go używać?

– Ja... bez niego nie będę mógł pracować. – powiedział Aren starając się opanować narastającą złość. Za bardzo mu to zaczęło przypominać rozmowy ze Snape'em, w których nieważne jaki by zastosował argument i tak był na przegranej pozycji.

– Wróć gdy będziesz mógł używać magii. W innym wypadku nie chcę cię widzieć w mojej klasie.

Po tych słowach profesor odwrócił się odchodząc i nie zaszczycając go już ani jednym spojrzeniem. Grey już dawno nie czuł się tak okropnie upokorzony. To co się działo było jednak dużo gorsze niż starcia z Naczelnym Nietoperzem Hogwartu. Tam przynajmniej mógł coś udowodnić czy pokazać. Tutaj nie dostał nawet takiej szansy. Siłą powstrzymał się, żeby nie powiedzieć czegoś, czego będzie później żałować. Powstrzymał też szybko Abraxasa, który już podnosił się ze swojego miejsca z zamiarem stanięcia w jego obronie, opierając dłoń na jego ramieniu.

Nie było sensu przedłużać tej całej farsy. Spakował swoje rzeczy pokazując Malfoyowi, by pomógł mu zmniejszyć palnik, po czym spakował go do torby. Przez cały czas czuł na sobie spojrzenia innych. Było to łudząco podobne do tego, co znał ze swojego poprzedniego życia, ale postanowił, że tutaj jednak nie będzie tak samo... udawał stoicki spokój sprzątając swoje stanowisko. Na koniec płynnym ruchem odłożył swoją książkę na ławkę Malfoya. Abraxas spojrzał na niego pytającym spojrzeniem, ale po chwili w jego oczach pojawiło się zrozumienie. Aren przyjął to z ulgą, spojrzał na Lucasa Benneta nieprzychylnym spojrzeniem, nie zauważając chwilowego poruszenia w klasie, po czym po prostu wyszedł, głośno trzaskając drzwiami. Po tym mało grzecznym i raczej dziecinnym ruchu poczuł się jednak lepiej, więc nie żałował braku opanowania.
Tom powstrzymał chwilową chęć pomocy Arenowi. Czuł złość na Benneta, ale przede wszystkim był zadowolony, że żaden z jego świty nie pospieszył z pomocą. Grey powstrzymał Abraxasa i Tom był z tego również zadowolony notując w pamięci, że musi blondynowi przypomnieć o powstrzymywaniu się od takich pochopnych działań.

Był zły, bo pamiętał przecież radosne ożywienie Arena przed tymi zajęciami. Nauczyciel jednym słowem przeciął wszystko. Tom nie wątpił, że Grey na pewno próbował rozgryźć ten eliksir. Kiedy sam po raz pierwszy spojrzał na przepis wiedział, że jest on celowo, podstępnie napisany tak, by się na nim potknąć. Pytanie jednak dlaczego? Był niemal pewien, że Aren próbował jakoś przeskoczyć trudności, trzymając się równocześnie danych na tablicy. Horacy bardzo często podczas spotkań Klubu Ślimaka, oczywiście po odpowiedniej ilości alkoholu i małej perswazji, opowiadał o Greyu. Z jego słów biła duma, jakiej jeszcze nigdy u niego nie wiedział. To było symptomatyczne. Bardzo często w opowiadaniach padało słowo geniusz, ale mimo starań Riddle’a, Slughorn nigdy nie zdradzał nad czym dokładnie pracują.

Pogrążony w myślach Tom przesunął wzrok na książkę, którą zostawił Aren. Zanim Abraxas ją otworzył, wyciągnął rękę z milczącym nakazem podania mu jej. Oczywiście Malfoy to zrobił, choć po maleńkiej chwili zawahania. Tom zignorował to jednak. Spory skrawek pergaminu zaznaczał stronę, na której w podręczniku opisany był wykonywany przez nich eliksir. Na pergaminie widniał spisany z tablicy przepis z licznymi uwagami, poprawkami i notatkami Arena. Riddle wczytał się w nie ze sporym zainteresowaniem i musiał przyznać, że sam nie wpadłby na połowę z tego, co tutaj zostało napisane. Niektóre notatki były wręcz innowacyjne. Po raz pierwszy poczuł podziw dla analitycznego umysłu Greya. Musiał w duchu przyznać, że niezaprzeczalnie posiadał wszystkie cechy, jakie powinien mieć Mistrz Eliksirów: kreatywność, wyobraźnię, a przede wszystkim odwagę przekraczania ustanowionych barier. Nie wątpił, że pomagał również upór Arena, a tego chłopak miał ponad wszelką miarę.

Riddle zerknął ostatni raz na pergamin i włożył go z powrotem do książki oddając całość Abraxasowi, który po chwili również zajął się czytaniem z błąkającym się na twarzy uśmiechem. Tom zorientował się, że na pewno blondyn ma jakieś wspomnienia związane z Arenem i jego eliksirami, ale postanowił także to zignorować. Czas uciekał, a on musiał trochę zmienić w swojej miksturze.

Pod koniec zajęć Bennet zaczął kontrolować pracę uczniów. Nie było z tym najlepiej. Oprócz Toma i Abraxasa żaden z uczniów nie osiągnął odpowiedniego do zaliczenia poziomu mikstury. Malfoy posiłkując się notatkami Arena wykonał dobry eliksir klasy C. Tom natomiast osiągnął nawet lepszy rezultat. Jego miksturze niewiele brakowało do klasy A. To wywołało widoczne zaskoczenie na twarzy nauczyciela, które jednak szybko zamaskował. Ku zaskoczeniu Riddle’a profesor po zakończeniu lekcji kazał mu po obiedzie przyjść do swojego gabinetu. Tom oczywiście potwierdził, że przyjął to do wiadomości podejrzewając, że ma to coś wspólnego z efektami jego pracy na zajęciach.

Miał pełną świadomość faktu, że mikstura stworzona na Eliksirach była w pełni zasługą Arena. Sam nie byłby w stanie wygenerować nic ponad to, co wyprodukowali inni. Grey, gdyby miał taką szansę, gdyby mu ją dano, z pewnością uwarzyłby dużo lepszy eliksir. Pewnie klasy A, a może i więcej. Chłopak miał talent.

Riddle miał swoje podejrzenia, poparte zresztą przeczytanymi uwagami zielonookiego chłopaka. Coś w recepturze podanej przez profesora na tablicy było nie tak. Miał wrażenie, że to był podstęp, choć jeszcze nie do końca wiedział po co i w kogo wymierzony. Przeczuwał, że dowie się tego na spotkaniu z nauczycielem. Na razie nie zamierzał się zdradzać przed Bennetem. Musiał najpierw wyczuć jego intencje.

***

Aren czuł, że zaraz wybuchnie. Szedł szybkim krokiem w stronę wcześniej pokazanego mu przez Abraxasa tarasu. Miał nadzieję, że chłód pomoże mu ostudzić emocje, które wrzały w nim jak wulkaniczna lawa. Wypadł na zewnątrz i oddychał zimnym powietrzem w oczekiwaniu na poprawę. Nic z tego. Wciąż słyszał w głowie słowa profesora i gniew wrzał w nim nieodmiennie. Okazało się, że wszystkie jego wyobrażenia na temat tego człowieka były mylne, a plany rozpadły się w przeciągu zaledwie kilku chwil. Szacunek został zastąpiony złością i gorzkim rozczarowaniem. Wiązał z tym osobnikiem duże nadzieje, a wyszło jak zwykle. Czuł adrenalinę, która rozsadzała go od środka. Musiał ją jakoś rozładować, bo groziło to wszystko wybuchem. Schylił się po śnieg formując z niego kulkę, która po chwili zaczęła rosnąć do coraz większych rozmiarów. W ostateczności powstał po jakimś czasie bałwan o wielkości nieco ponad czterech stóp. Na górnej kuli napisał imię i nazwisko profesora Eliksirów, czując przy tym irracjonalną satysfakcję. Oddalił się kilka metrów i zaczął rzucać w głowę bałwana śnieżkami, wyładowując całą swoją frustrację.

– To za to, że okazałeś się totalnym kretynem! – pierwsza śnieżka trafiła w głowę. – A to, że jesteś tak cholernie uprzedzony! – kolejna w to samo miejsce. – Co to niby miało znaczyć, że obrażam Durmstrang, przynosząc mugolskie wynalazki?! Nie mam szacunku?! Chyba kpisz sobie bałwanie! – następna kulka trafiła w wyznaczone miejsce. – Przysięgam, jeszcze zobaczysz i gorzko pożałujesz wyrzucenia mnie z klasy! Udowodnię ci, że stać mnie na dużo, dużo więcej! – kolejne kule trafiały w cel. – Uwarzę przeklęty Felix Felicis w krótszym czasie niż przypuszczasz. Mało tego, ulepszę go! Zobaczymy kto się będzie śmiał ostatni!

Jednostronny monolog pomagał. Wykrzyczenie całej złości również. W końcu Aren poczuł się zmęczony, ale nie udało mu się przeprowadzić tego co planował, czyli oderwać bałwanowi Bennetowi głowy. To byłoby idealnym dopełnieniem całości. Już miał to zrobić ręcznie, kiedy usłyszał za sobą zaklęcie, które przemknęło obok niego uderzając w głowę bałwana i roztrzaskując ją w pył. Aren odwrócił się zaskoczony, dostrzegając stojącego pod ścianą trzeciego uczestnika Turnieju z Ilvermorny Jamesa Hilla. Przymknął na chwilę oczy, zastanawiając się jak długo był tutaj i obserwował. Mentalnie przydzielił sobie kopniaka i ostre upomnienie, że powinien najpierw się rozglądać po nowym otoczeniu. Przecież już raz został podobnie zaskoczony w pokoju, przez Toma. To nie może się powtarzać, bo napyta sobie biedy. Hill oderwał się od swojego miejsca, podszedł do zdewastowanego bałwana, przyjrzał mu się, a po chwili odwrócił i powiedział:

– Jesteś strasznie hałaśliwy. Twój głos działa mi na nerwy.
– Nie przypominam sobie bym zmuszał cię do przebywania w tym miejscu wraz ze mną. A tak swoją drogą, to jak długo tu jesteś?

– Hmm... pomyślmy... od początku w zasadzie. Byłem tutaj przed tobą. Kompletnie zignorowałeś moją obecność. Lepiej zmień swoje zachowanie, bo nie wróżę ci długiego życia podczas Turnieju, skoro tak łatwo można cię rozproszyć.

– Świetnie. Dziękuję, wezmę to sobie do serca... Czy to już wszystko? Czy może mam dodać na moim bałwanie kolejne imię? – zapytał Aren wyzywająco, mając serdecznie dość tego dnia, który przecież ledwie się zaczął.

James przez chwilę wydawał się być zaskoczony tak bezpośrednim wyzwaniem, ale po chwili zaczął się śmiać lekko chrapliwym głosem, jakby dawno tego nie robił. Takie zachowanie kompletnie zbiło z tropu Greya. Hill opanował wesołość dość szybko, zbliżył się do Arena zatrzymując się metr od niego i przyjrzał mu się tym razem oceniająco. Po chwili odwrócił się i opuścił taras bez słowa.

Aren przez chwilę patrzył na wrota, za którymi zniknął chłopak, nie bardzo rozumiejąc o co mogło chodzić. Po chwili wzruszył ramionami i zajął się niszczeniem do końca swojego śniegowego dzieła. Przez ten czas zdążył już ochłonąć, a pojawienie się uczestnika Ilvermorny skierowało jego myśli na inne tory. Przypomniało mu, że dziewczyna, która ostatnio mu się przedstawiła sprawiała całkowicie odmienne wrażenie niż Hill. Była naprawdę miła. Przez chwilę musiał poszukać w pamięci jej imienia, ale szybko skojarzył je z imieniem patronki Ravenclawu. Rowena Owen póki co jako jedyna zbliżyła się do niego nie wymagając niczego w zamian. Co prawda wszystko wyjdzie na jaw podczas zadań turniejowych i będzie musiał mieć się na baczności, ale na razie tak właśnie to wyglądało.

***

Cadan Reid, zmarszczył lekko brwi, gdy usłyszał pukanie do drzwi. Powinny trwać zajęcia, a jego własne wypadały za jakiś czas. Postanowił zignorować osobę za drzwiami, kontynuując przygotowania do własnej lekcji. Był zły, bo łatwiej by było po prostu poprowadzić zajęcia z Czarnej Magii, tymczasem musiał robić coś zgoła odwrotnego, co doprowadzało go do szału. Pukanie nie ustępowało przez dłuższy czas. Intruz był uparty. W momencie, gdy chciał już wstać i rozprawić się z tą osobą, nagle ustało. Przyjął to z lekkim westchnieniem ulgi i zajął pracą. Nie na długo. Nagle usłyszał, że drzwi ustępują pod zaklęciem i wyprostował się gwałtownie. W progu stanął nie kto inny, a obiekt jego ciągłych myśli we własnej osobie, czyli Beery. Spokojnie zamknął za sobą drzwi, usiadł naprzeciw niego i zagaił rozmowę:

– Nie wierzę, że wciąż używasz tej samej sekwencji zaklęć zabezpieczających, którą razem stworzyliśmy. Zawsze byłeś dosyć sentymentalny kiedy chodziło o rzeczy, które robiliśmy razem... w sumie to właśnie między innymi w tobie lubiłem.

– Jaki jest cel twojej wizyty? – przeszedł do sedna Cadan, ignorując wcześniejsze uwagi. Czuł, że nie jest jeszcze gotowy na ten rodzaj rozmowy.

– Naprawdę... kiedyś byłeś znacznie zabawniejszy. W porządku, przejdę więc od razu do sedna. Chcę żebyś coś dla mnie zrobił... Będzie to wymagać przedyskutowania z innymi nauczycielami z Durmstrangu. Z tego co zdążyłem się już dowiedzieć, jesteś tutaj naprawdę poważanym profesorem, więc nie będzie to jakimś wielkim wysiłkiem z twojej strony. Jesteś też opiekunem waszej drużyny turniejowej, co powinno tym bardziej ułatwić sprawę.

– Do rzeczy. Nie mam czasu. Muszę się przygotować do zajęć.

– Mogę pomóc – sięgnął po pergaminy leżące przed Reidem, ale ten szybko ochłonął z zaskoczenia i bez pardonu odebrał mu je. Beery uśmiechnął się lekko pod nosem na taką reakcję i powiedział: – Daj spokój. Jestem całkiem niezły z Obrony. Poza tym w Hogwarcie ten przedmiot jest rzeczywiście wykładany, więc mam o nim nieco większe pojęcie niż ty.

– Jeżeli w ciągu minuty nie wyjawisz powodu dla którego tu jesteś, będę zmuszony użyć siły żeby się ciebie pozbyć. Wiesz przecież, że jestem do tego zdolny.

– Oh, to przypomina mi stare dobre czasy! Jesteś do tego zdolny. W to akurat nie wątpię. Zdarzyło mi się tego doświadczyć kilkanaście razy. Z pewnością pamiętasz. Powiedz mi, czy twój temperament nadal jest tak wybuchowy? Jeżeli tak to nie chciałbym być w skórze twoich uczniów.

– Mówisz tak, jakbyś był inny. Przypominam ci, że to ty byłeś prawą ręką Grindelwalda w swoim czasie. Kiedy byłeś w szale, jakimś amoku, to ciężko było cię oderwać od ofiary. To powodowało, że nasze działania nie zawsze kończyły się tak jak zakładaliśmy.

– Hmm… cóż, wtedy wystarczyła twoja obecność tuż obok, by mnie powstrzymać, prawda? To zawsze działało. Do czasu...

– Tak... do czasu... minuta minęła, streszczaj się.

– Chcę, by na wszystkich zajęciach uczniowie zostali podzieleni w pary międzyszkolne. Aż do zakończenia Turnieju. W zasadzie tylko o to chcę prosić.

– Co chcesz osiągnąć wprowadzając ten niepotrzebny zamęt? Na pewno masz jakiś cel. Zawsze go masz.

– To irytujące, że tak szybko mnie przejrzałeś – westchnął teatralnie Beery, uśmiechając się jednak pod nosem. – Masz oczywiście rację. Mam na myśli konkretne osoby. Więc jak? Pomożesz? Oczywiście dotyczy to tylko zajęć z uczniami Durmstrangu, ale dla niepoznaki lepiej zastosować to również wobec innych. Jako argumentu zawsze można użyć słynnej i oklepanej bajeczki o nawiązywaniu i zacieśnieniu więzi międzyszkolnych. Prasa będzie zachwycona kiedy pokaże się jej, że to rzeczywiście tak działa i krwawy spektakl turniejowy nie jest jedynym celem tej całej szopki.

– Nie pomogę ci w realizacji planu, jakikolwiek on jest. Nie wiem nawet dlaczego choćby przez chwilę sądziłeś, że zechcę ci pomóc w tym całym absurdzie. Jeżeli to wszystko to wyjdź i nie waż się więcej tutaj przychodzić.

– Nie. Jesteś mi coś winny Cadanie i w tej kwestii nie odpuszczę. Proszę cię tylko o to. O nic więcej. Wiem, że jesteś w stanie to zrobić i to bez większego wysiłku.

– Nic nie jestem ci winien! Jak w ogóle śmiesz nawiązywać do tamtej sprawy!

– Naprawdę sądzisz, że nie jesteś mi niczego winien? – twarz Beery’ego przez moment stała się napięta. Po chwili obaj wstali mierząc się wzrokiem. Herbert wreszcie zdecydował się przerwać ten cichy pojedynek i powiedział: – Spójrz mi w oczy i powtórz to co już wcześniej powiedziałeś Cadanie. Obaj doskonale wiemy, że to ty mnie zdradziłeś. Jeżeli jest inaczej, powiedz to głośno.

Beery obserwował twarz przeciwnika w milczeniu i już po chwili zarejestrował w oczach tamtego poczucie winy. Mimo, że przewidywał również taki rozwój sytuacji, to jednak poczuł się mocno niepewnie. Spodziewał się raczej, że Reid natychmiast zaprzeczy. Zamiast tego cisza pomiędzy nimi zaczęła robić się coraz bardziej napięta. Widział, że Cadanem targają silne emocje. Dawniej Reid nie wytrzymałby naporu i rzucił się na niego. Teraz przymknął na chwilę oczy, jakby chciał zebrać myśli. To była pierwsza dostrzegalna różnica między osobą, którą Herbert znał kiedyś, a tą którą widział teraz. Pewnie różnic było więcej, ale równocześnie Cadan był też w dużej mierze człowiekiem, którego znał dawniej, dlatego miał nadzieję, że przychyli się mimo wszystko do tej nieszkodliwej prośby. Co prawda spodziewał się, że ta pierwsza długa rozmowa po latach będzie łatwiejsza, ale nie było już odwrotu. Musiał brnąć w nią dalej i wprowadzić w życie to co zamierzał.

W duchu przeklinał się za te wszystkie myśli, które przelatywały mu przez głowę, kiedy patrzył na tego zagubionego drania, który zrobił mu tyle złego. Nie mógł powstrzymać uczuć, które zaczęły napływać lawinowo budząc coś, co było zamknięte szczelnie przez lata. Lata, podczas których był zajęty hodowaniem nienawiści do całego świata z Gellertem i Cadanem na czele. Po raz pierwszy od bardzo długiego czasu nie zastanawiał się nad tym co robi. Pochylił się i złożył na ustach Reida lekki pocałunek. Natychmiast się odsunął, nie mogąc uwierzyć w to, co właśnie uczynił. Mina stojącego naprzeciw odzwierciadlała dokładnie te same emocje. Beery wykonał głęboki wdech, by się opanować i starając się brzmieć spokojnie, podał nazwiska uczniów, którzy chciałby, żeby siedzieli ze sobą. Krótko się pożegnał i natychmiast opuścił pomieszczenie.

Po wyjściu intruza Cadan opadł na krzesło, nie mogąc zebrać myśli. Jego ręka bezwiednie dotknęła ust, które przed chwilą musnął swoimi Herbert. Zdał sobie sprawę z tego co się zdarzyło i ogarnęła go wściekłość. Nie miał się na kim wyładować, więc ucierpiały dokumenty i księgi leżące na biurku. Jednym ruchem zgarnął je na podłogę, gdzie wylądowały z szelestem i łoskotem opraw. To nie miało tak wyglądać. Miał mu powiedzieć wprost w oczy, że nie jest mu nic winien. Nic z tego. Nie był w stanie. Słowa ugrzęzły mu w gardle. Demony przeszłości powróciły wraz z przybyciem osoby, za której śmierć obwiniał się latami. Ukrył twarz w dłoniach starając się opanować, a po chwili wyszeptał cicho udręczonym głosem:

– Ty kretynie... po co wróciłeś...

Herbert czując mętlik w duszy podjął decyzję, że jedynym lekarstwem w takim momencie może być praca. Wiedział doskonale, że nic innego nie potrafi mu skuteczniej zająć myśli niż jego ukochane rośliny. Tego właśnie w tej chwili potrzebował by odzyskać równowagę i stabilność. Wszystko poszło nie tak. Dał się ponieść jakiejś durnej chwili i wspomnieniom ich związku z Cadanem. Na szczęście gdzieś w podświadomości tkwiła wciąż zadra, czyli przypomnienie sobie tego jak się rozstali. Bardzo żywy i niezbyt przyjemny obraz, o którym zamierzał jak najszybciej zapomnieć. Nie chciał wspomnień z przeszłości. Tamten rozdział uważał dotąd za definitywnie zamknięty, a tu taka mało przyjemna niespodzianka. Niemiłe rozmyślania przerwał mu widok siedzącego pod drzwiami jego biura Arena. W duchu ucieszył się, bo widok chłopaka, mimo że sugerujący jakieś kłopoty zwiastował także pojawienie się innych spraw niż demony przeszłości, które go zaczęły gnębić. Kiedy zatrzymał się przy zielonookim chłopaku ten wstał i od razu rozpoczął:

– Profesorze, muszę z panem o czymś porozmawiać.

– Jak dobrze, że to ty. Mam nadzieję, że zajmiesz czymś moje myśli, bo mam zdecydowanie zły humor. Nic nie poprawia nastroju lepiej niż rzeczy, które obaj lubimy. Zapraszam – po tych słowach Beery odblokował drzwi i przepuścił Arena przodem. Poprowadził chłopaka do kwater prywatnych, które znajdowały się z tyłu, za oficjalnym biurem.

– Oh... nie sądziłem profesorze, że tak szybko uda się panu zrobić z tego miejsca dżunglę. Jeszcze trochę i zacznie przypominać pana kwatery w Hogwarcie. To jedyna rzecz stała i bardzo znajoma. Zły dzień? Wygląda pan... jakoś inaczej? Coś się stało?

– Demony przeszłości Arenie, z którymi jak się okazało nie do końca się rozprawiłem – westchnął siadając na jednym z foteli i wskazując chłopakowi drugi ręką. Sprawdził godzinę, przyjrzał się uważniej uczniowi i zasugerował: – Nie powinieneś mieć teraz Eliksirów?

– Cóż... to jeden z powodów, dla których tutaj jestem – odpowiedział chłopak momentalnie pochmurniejąc, co nie uszło uwadze Beery'ego. – Lucas Bennet okazał się totalnym bałwanem i wyrzucił mnie z klasy mówiąc, że mam wrócić dopiero gdy odzyskam magię. Stwierdził, że używanie mugolskiego sprzętu narusza zasady obowiązujące w tej szkole. Wyobraża pan to sobie?

– To jest… zaskakujące... nauczyciele zostali powiadomieni o twojej przypadłości. To przykre. Myślałem, że odnajdziecie raczej łatwo platformę porozumienia, choćby z racji wspólnych zainteresowań i pasji. Jak to się w ogóle stało? Opowiedz mi wszystko. Muszę zrozumieć, żeby móc coś w tej sprawie zdziałać.

Aren zgodnie z życzeniem Herberta opowiedział wydarzenia z lekcji Eliksirów z drobnymi szczegółami. Najwidoczniej gotowało się w nim jeszcze sporo negatywnych emocji, bo mówił z przejęciem i wielkim zaangażowaniem. Chłopaka pocieszył fakt, że Beery w całej rozciągłości podzielał jego wszystkie uczucia i był równie oburzony postępowaniem tutejszego profesora Eliksirów jak on sam. Właściwie reagował tak, jakby cała sprawa dotknęła go osobiście. Wyżalenie się i odnalezienie pełnego zrozumienia, wpłynęło na Arena uspokajająco i oczyszczająco. Buzujące w nim emocje ucichły i mógł zacząć myśleć logicznie.

– Porozmawiam osobiście z nauczycielem Eliksirów. Postaram się o to, żeby przywrócił cię do klasy.

– Nie przekroczę progu tego pomieszczenia, dopóki ten bałwan mnie nie przeprosi. Skoro rzeczywiście wiedział, że nie mogę korzystać z magii, to dlaczego mnie tak potraktował? Niemniej głupio byłoby nie zaliczyć przez niego Eliksirów. Zamierzałem z tym przedmiotem związać swoją przyszłość. Nie mogę go oblać, a ten…

– Hmm... To faktycznie byłoby co najmniej niedorzeczne zwłaszcza, że obaj z Horacym wiemy, że jesteś prawdziwym geniuszem w tej dziedzinie. Ani mi się waż teraz zaprzeczać – dodał widząc, że Aren otwiera usta, żeby coś powiedzieć. Kiedy chłopak zrezygnował, Beery kontynuował: – Porozmawiam z Bennetem o innym sposobie zaliczenia przez ciebie tego przedmiotu. Muszę też ustalić skąd jego gwałtowna reakcja i jak wyobrażał sobie twoją pracę w klasie bez mugolskich pomocy już wtedy, kiedy pierwszy raz usłyszał o problemach z magią. Powinien już wówczas załatwić tą sprawę i przedyskutować własne obiekcje, a nie wyżywać się na tobie. To co zrobił było perfidne. Nie musisz się o to martwić Arenie, użyję wszystkich dostępnych mi sposobów, by tą sprawę rozwiązać ze skutkiem pozytywnym dla ciebie – po tych słowach Beery uśmiechnął się w dosyć mroczny sposób, a Grey przez moment poczuł się tak, jakby widział zupełnie innego człowieka. Odpowiedział jednak spokojnie, a nawet z nadzieją w głosie:

– Będę wdzięczny profesorze. Sam nic w tej sprawie nie jestem w stanie zdziałać. Obiecuję jednak, że postaram się udowodnić temu… Bennetowi, że mylił się co do mnie, Może nawet pożałuje swojej decyzji.

– Dobrze. Wobec tego tą sprawę uważam za omówioną. Czy miałeś do mnie jeszcze coś, bo odniosłem wrażenie, że to nie było wszystko? – zapytał nauczyciel stawiając na stoliku filiżanki pełne parującego naparu z melisy najwyraźniej uważając, że uspokajające działanie tego zioła przyda się im obu. Aren wziął głęboki oddech zaciągając się aromatem i uśmiechnął się wesoło, po czym wrócił do rozmowy:

– Tak, mam prośbę. Przyszedłem po owoce ligustra pospolitego. Chciałbym kontynuować nasze testy z substancjami trującymi. Prawdę mówiąc chciałbym spróbować czegoś innego niż tylko rośliny.

– Właściwie moglibyśmy kontynuować w międzyczasie. Skłamałbym gdybym nie przyznał, że myślałem o jadzie zwierząt. Myślę jednak, że na to za wcześnie. I nie, nie każ mi powtarzać tego co mówiłem przed przybyciem tutaj.

– Doskonale to pamiętam profesorze. Z drugiej strony… w zaistniałych okolicznościach, muszę wykorzystać wszystko co mam podczas Turnieju. Prawda jest taka, że do dyspozycji pozostają mi tylko eliksiry i zielarstwo. Proszę chociaż o tym pomyśleć. Ja... – w tym momencie Aren zawahał się w widoczny sposób i lekko zagryzł wargę. Chwilę później podjął jednak decyzję i z pewną determinacją wypisaną na twarzy kontynuował: – udało mi się przeżyć dwa razy zatrucie jadem akromantuli. Po raz pierwszy została mi wstrzyknięta bezpośrednio przez pająka. Za drugim razem sam ją zażyłem przyjmując całą fiolkę... – szok na twarzy Herberta mówił dużo. Nauczyciel po chwili ciszy widocznie nie zebrał jeszcze do końca myśli, bo wyjąkał patrząc wciąż na ucznia:

– Całą... fiolkę?

– Co prawda powaliło mnie to na ponad tydzień, ale jak widać przeżyłem. Nie mówię, że musimy od razu zaczynać od naprawdę groźnych trucizn, ale mimo wszystko zacznijmy. Przecież jadów, wbrew temu co się sądzi, nie wykorzystuje się tylko do tworzenia trucizn, ale przy odpowiednich dawkach, manewrach i proporcjach można z nich uzyskać mikstury działające pozytywnie. To jest właśnie to, czego potrzebuję.

Beery wciąż jeszcze nie wyszedł z zaskoczenia, ale jego umysł działał już sprawnie. Gdzieś w środku trwało w nim zdumienie, że ten chłopak wciąż jeszcze przed nim stoi. Nawet przez chwilę nie starał się sobie wyobrażać jak doszło do tego, że akromantula zaserwowała Arenowi dawkę jadu. Jak on to przetrwał? Nie mieściło się to w głowie. Poczuł jednak również jakieś ciepłe uczucie, które po zastanowieniu połączył z faktem, że uczeń mu zaufał i podzielił się z nim bardzo osobistymi przeżyciami. Po takich rewelacjach nie było właściwie argumentów by się sprzeciwiać, ale nadal nie zamierzał rezygnować ze swoich obwarowań i zabezpieczeń podczas przeprowadzania testów:

– Muszę to przemyśleć. Jeżeli zdecyduję się na inne substancje niż roślinne, muszę zrobić rozpoznanie, gdzie i jak mogę się w nie zaopatrzyć. Jak wiesz nie jest to proste i chwilę może potrwać. W końcu większość jadów jest nielegalna... Zanim jednak wyrażę zgodę, chcę wiedzieć dlaczego zażyłeś jad akromantuli z własnej woli. Czy był to przypadek przy produkcji jakiegoś eliksiru?

– Nie... zrobiłem to pod wpływem chwili. W ciągu kilku minut cały mój świat runął. Wszystko w co wierzyłem okazało się jedną wielką farsą. Chciałem o tym zapomnieć. Nie czuć bólu, który pożerał mnie od środka coraz bardziej i bardziej...

Beery musiał na chwile przymknąć oczy. To co przeżywał Aren brzmiało bardzo znajomo. Kolejny demon przeszłości. W końcu przecież on sam w momencie kiedy został zdradzony, czuł podobnie. Co prawda był wtedy starszy niż Aren i może z tego powodu nie zamierzał popełniać samobójstwa, ale miewał takie myśli i nie dziwił się chłopcu. Otworzył oczy i ujrzał zmieszanie na twarzy zielonookiego chłopaka, więc zapytał:

– Rozumiem, że w obecnej chwili nie myślisz o tym, by zrobić to ponownie?

– Oczywiście, że nie. Doszedłem do wniosku, że jakkolwiek rzeczywiście bolesne i dołujące, to jednak te przeżycia nie były warte mojego istnienia. Wiem, że to co powiedziałem trochę źle zabrzmiało, ale pogodziłem się już z... tamtym – chłopak ujął w dłoń filiżankę z naparem, upił mały łyczek i zmarszczył brwi zadając zupełnie nie związane ze sprawą pytanie: – Profesorze, czy ma pan może cukier?
To pytanie sprawiło, że Herbert uśmiechnął się półgębkiem. Wstał i po chwili podał Arenowi cukiernicę. Zapomniał przez to wszystko o cukrze, ale musiał przyznać, że już jakiś czas temu przestała go szokować ilość słodyczy, której Grey używał do poprawiania smaku swoich napojów. Przez długi czas ten fakt wydawał się Herbertowi niepojęty. Właściwie przed chwilą doszedł do wniosku, że z pewnością jest to jeden ze środków, które pozwalają temu uczniowi trwać mimo różnorakich przeciwności losu.

Za każdym razem, kiedy Beery dowiadywał się czegoś o przeszłym życiu Arena jego zaskoczenie, a nawet przerażenie rosło. Zastanawiał się jakim cudem ten chłopak mimo wszystko pozostał sobą. Nawet te marne strzępki informacji przekonywały, że Grey nie miał słodkiego dzieciństwa. Łatwo mógł przeobrazić się pod wpływem tak drastycznych bodźców w zgoła inną osobę. Herbert skonstatował, że jego plany wobec chłopaka diametralnie się zmieniały, wraz z bliższym poznawaniem Arena. Wciąż jednak pozostawało pytanie zasadnicze… Co łączy Arena i Gellerta? I kolejne, które z tego wynikało. Jak zareagowałby Grey, gdyby dowiedział się co łączyło Grindelwalda i jego, Beery’ego. Nad tym należało zacząć pracować.

To właśnie był jeden z powodów, dla których on sam się tutaj znalazł. Innym, była zwyczajna chęć pomocy. Zdawał sobie sprawę z jednego. Po takich przejściach z pewnością trudno jest zdobyć i utrzymać zaufanie chłopaka. Teraz, kiedy już je uzyskał, przynajmniej na tyle na ile Grey zechciał mu go udzielić, musiał postępować ostrożnie i subtelnie. Inaczej bardzo łatwo może je stracić. Tego zdecydowanie nie chciał. Polubił chłopaka, świetnie się dogadywali. Młody był błyskotliwy i dzięki niemu Herbert widział, że sam naprawę się rozwijał.

Zamyślenie przerwał mu Aren:

– Następne zajęcia mam z Cadanem Reidem. Na co muszę się przygotować profesorze? Znał go pan, więc może udzieli mi pan jakiejś podpowiedzi? Wolałbym nie wylatywać z każdej lekcji przez to, że nie mogę korzystać z magii.

– Nie sądzę, by inni profesorowie również nie dosłyszeli tej istotnej przecież informacji tak jak Bennet, ale oczywiście każda pomoc się przyda. Co do Reida… ostatnio widziałem go kilka lat temu. Był wtedy strasznie narwany i łatwo się denerwował. Mimo to był bardzo sumienny i jeżeli dążył do jakiegoś celu, nie było niczego ani nikogo kto mógł go powstrzymać. Sądzę, że możesz się od niego dużo nauczyć. Doradzam jednak panowanie nad językiem. Czasem warto niektóre rzeczy i sytuacje przemilczeć.

– Rozumiem i dziękuję. To powinno być pomocne. Postaram się zastosować. A teraz, ponieważ jest jeszcze sporo czasu… mam ciekawe spostrzeżenia na temat parzących sideł które mi pan dostarczył...

Temat, w którym obaj czuli się najlepiej i mogli na jakiś czas zapomnieć o dzisiejszych problemach, pochłonął ich do momentu, kiedy Aren musiał już iść na zajęcia.

***

Ta lekcja również była z Hogwartem jak zauważył Collins sprawdzając plan na pergaminie i udając się do sali, w której wcześniej odbywały się zajęcia z czarnoksięstwa. Wciąż była pusta, ale spodziewał się tego, bo do rozpoczęcia pozostało jeszcze trochę czasu. Nie chciał wracać do swoich kwater, bo był tam na pewno Evan, a ostatnio bardzo źle działał na jego nerwy.

Od spotkania z trzecim uczestnikiem Hogwartu na tarasie, Liam źle sypiał. Za każdym razem gdy zapadał w sen śnił o czymś ważnym… istotnym. Męczyło go to, ale przez jakiś czas nie potrafił nawet określić czego rzecz dotyczyła. Z dzisiejszej nocy zapamiętał jednak jedną osobę, która pojawiała się w jego widzeniach za każdym razem. Tym człowiekiem był Aren Grey. Te przeklęte oczy w kolorze Avady zaczęły go prześladować od momentu, gdy ich dłonie się dotknęły i miał wizję. Jak widać na tamtej wizji się nie skończyło, co było ewenementem w jego doświadczeniach.

To było coś nowego. Odkąd pamiętał, wizje dotyczyły osób postronnych. Po raz pierwszy widział siebie. W dodatku aż dwa razy w ciągu zaledwie chwili. Za każdym razem z tą samą osobą. To musiało coś znaczyć. Chciał ponownie poprosić Greya o kontakt fizyczny, choćby dotknięcie dłoni, ale napotkał niespodziewaną przeszkodę w postaci Samuela Relina. Prawdę mówiąc był zaskoczony, że byli z Arenem przyjaciółmi. Przez chwilę nawet w to wątpił. Przekonało go jednak o tym zachowanie Relina. Diametralnie różniło się od tego, co pokazywał od lat w Instytucie. Widział to praktycznie każdy.

Kiedy Samuel został wybrany do Turnieju Wright był wściekły, ale bardzo szybko przemyślał sprawę, zresztą z pomocą jego samego i doszedł do wniosku, że atuty Relina da się wykorzystać. Collins zastanawiał się tylko co sprawiało, że za każdym razem kiedy tylko myślał o swojej pomocy Evanowi w tej sprawie, czuł się źle. Miał poczucie, że wykorzystuje osobę Greya. To nie było logiczne. Doszedł wreszcie do wniosku, że ta wizja wstrząsnęła nim bardziej niż przypuszczał. Pewnie dlatego, że nawet we własnych wyobrażeniach nigdy nie widział siebie tak bardzo szczerego i prawdziwego jak wtedy z Arenem...

Westchnął kładąc głowę na przedramionach. Był tak bardzo zmęczony, a jeszcze czekała go Transmutacja. Co prawda tym razem tylko w gronie uczniów Ilvermorny, ale jednak. Dziś na Eliksirach był tak bardzo świadomy obecności zielonookiego, że w pewnym momencie naprawdę miał tego dość. Przeczuwał również, że Grey nie został wyrzucony z zajęć z powodu, który wymienił Bennet. To było właściwie oczywiste. Profesor w ten sposób wymierzył cios Samuelowi, który zdał sobie z tego sprawę ze sporym opóźnieniem. Grey już wtedy opuścił klasę.

Relin został po lekcji zapewne po to, żeby porozmawiać z profesorem i Liam wiedział doskonale, że nie stało się to przypadkowo. Miało ewidentnie związek z Greyem, bo innej przyczyny nie było. Na chwilę obecną to nie było jego zmartwienie. Miał wystarczająco dużo własnych. Zamknął na chwilę oczy, starając się wyciszyć. Czuł jak powoli jego umysł ogarnia senność. Nie mógł jednak przecież tu zasnąć, otworzył więc oczy i wyczuł bardziej niż zobaczył ruch z lewej strony

– Expelliarmus! – rzucił odruchowo. Osoba, która tam stała błyskawicznie się uchyliła i zaklęcie ominęło ją dosłownie o cal.

– Merlinie... Zwariowałeś! O mało nie oberwałem – wykrzyknął ten w kogo celował i Liam ze zdumieniem zidentyfikował w tej osobie Arena.

– Sam jesteś sobie winny. Kto o zdrowych zmysłach zakrada się w taki sposób? – odciął się odruchowo, równocześnie wymierzając sobie mentalnego kopniaka. Znów zaczyna rozmowę nie tak jak trzeba. W ten sposób nie ma mowy, by mógł porozmawiać z Greyem na neutralnym gruncie.
– Myślałem że śpisz. Nie chciałem cię obudzić. To wszystko. Czy wszyscy w Durmstrangu mają jakąś paranoję? Wydaje się wam, że każdy tylko czyha na wasze życie?
– To nie Hogwart, gdzie jak widać obowiązują inne zasady. Tutaj wszystkie spory załatwiamy za pomocą różdżki, dlatego czujność jest w cenie. Cóż, ciebie to nie dotyczy jak sądzę – odparł bez śladu złośliwości, zupełnie normalnym tonem, ale ze zdumieniem zauważył, że to co powiedział zostało odebrane wyraźnie jako obelga. Błyszczące z gniewu zielone oczy tylko go w tym upewniły.

– Nie lekceważ mnie tylko dlatego, że nie mogę w tej chwili używać magii.

– To trudne zważywszy na fakt, że za każdym razem kiedy próbuję sobie wyobrazić, że możesz mi zaszkodzić, nie potrafię. Być może masz jakieś ukryte atuty, ale ja ich na chwilę obecną nie widzę – tym razem Liam postawił na szczerość, utrzymując jednak wcześniejszy ton. To też jednak nie podziałało pojednawczo, o czym przekonało go ciemniejące, zielone spojrzenie i znowu musiał się zastanowić, gdzie popełnił błąd. To było trudne.

– Zawsze tak się odzywasz do nowo poznanych osób? Od początku tylko mnie obrażasz. Myślałem, że być może to się zmieni, gdy podałeś mi rękę, a nawet wyleczyłeś. Teraz widzę, że wracamy do punktu wyjścia. Nie wróżę ci w przyszłości zbyt wielu znajomych.

– Czy ja cię teraz obrażałem? – zapytał Collins autentycznie zaskoczony, czym zdumiał w widoczny sposób adwersarza. Po chwili niepewnie, by znowu nie urazić zielonookiego spróbował dodać: – Nie miałem tego na myśli, myślałem że... – przerwał jednak zagryzając nerwowo wargę i gorączkowo zastanawiając się co powinien powiedzieć. W głowie miał pustkę. Nie przywykł do innych wypowiedzi, niż obrona własnej osoby, obojętność czy też odpowiadanie na ataki.

Aren nie wiedział co ma począć ze stojącym naprzeciw chłopakiem. On naprawdę był zaskoczony faktem, że odebrał jego wypowiedzi jako szyderstwo. Widać było, że zdziwienie jest autentyczne. Jak można kogoś obrażać nie zdając sobie z tego sprawy? Najwyraźniej można. Teraz Liam dla odmiany wyglądał na nieco zagubionego, jakby zastanawiał się co powinien powiedzieć. Aren po chwili doszedł do wniosku, że Collins ma poważny problem z komunikacją z innymi. Zachowywał się w rozmowie z nim tak, jakby miał ze sobą jakiś konflikt wewnętrzny. To było niepojęte. W końcu Liam widocznie doszedł do tego w jaki sposób chce przekazać to co myśli, bo ostrożnie rzucił:

– Myślałem, że jeżeli będę szczery to będzie w porządku. Być może nie przemyślałem tego zbyt dobrze...

– Oh... być może zareagowałem zbyt emocjonalnie... – cisza po tych stwierdzeniach przedłużała się, aż wreszcie Liam zaproponował:

– Czy będzie dla ciebie problemem, jeżeli cię dotknę? Chciałbym coś sprawdzić, a wymaga to dotyku. Pozwolisz?

– Czy to jakieś zaklęcie? – zapytał nieufnie Aren, patrząc na wyciągniętą dłoń i cofając się nieznacznie do tyłu.

– Nie, to nie ma nic wspólnego z magią. Nie mogę jednak tego wyjaśnić. Poczekaj, schowam różdżkę. – W momencie kiedy zamierzał już to zrobić, Aren usłyszał za sobą znajomy głos:

– Expulso!

Pierwsze co poczuł to pchnięcie dłoni, która jeszcze chwilę temu była do niego wyciągnięta. Chwilę później zobaczył jak Liama trafia zaklęcie i chłopak uderza w ścianę z łoskotem. Dosyć szybko się pozbierał, mierząc różdżką w osobę, którą Grey już wcześniej, po głosie, zidentyfikował jako Samuela. Odwrócił się więc w stronę Relina. Żółtooki chłopak miał wyraz twarzy, którego jeszcze u niego nie widział. Widniało w niej pełne potępienie dla Collins'a. Pytanie było tylko dlaczego? Zanim jednak zdążył cokolwiek zrobić jego osoba została przysłonięta ciałem Samuela i padło pytanie:

– Co próbowałeś zrobić Arenowi? Myślisz, że skoro jesteśmy w jednej drużynie puszczę to płazem? – w głosie Relina pobrzmiewało prawdziwe warknięcie i Grey pomyślał, że Samuel musi być naprawdę wściekły.

– Chyba nie sądzisz, że będę mierzył różdżką w osobę, która jest niemal charłakiem. A to co chciałem zrobić nie jest twoją pieprzoną sprawą. Nic mnie on nie obchodzi.

„… Widzę, że znowu wracamy do punktu wyjścia… ” pomyślał mimochodem Aren słysząc słowa Liama, ale równocześnie zdołał zauważyć istotną różnicę w tonie głosu chłopaka. Do niego mówił znacznie łagodniejszym tonem. Na tarasie niby brzmiał ostrzej, ale podobnie. To było interesujące. Aren stwierdził, że prawdopodobnie znalazł sposób, by odróżnić emocje i zamiary wyrażone głosem Collinsa. To było już dużo i pozwalało…

Nie dokończył własnej myśli, ponieważ usłyszał dźwięk otwieranych drzwi i w sali pojawił się profesor Reid. Nauczyciel przemierzał salę w ciszy, unosząc lekko brwi na widok dwójki uczniów Durmstrangu mierzących w siebie różdżkami. Jego wzrok przesunął się po całej scenie i spoczął na Greyu, niefortunnie stojącym pośrodku tego bałaganu. Nauczyciel skrzywił się znacząco, co raczej nie zwiastowało niczego dobrego. Już chwilę później zielonooki chłopak wiedział, że to nie koniec:

– Aren? Na Merlina, co się dzieje?! – usłyszał od strony wejścia głos Avery’ego i kiedy tam zerknął ujrzał całą grupę, wraz z Tomem wchodzącą do klasy.

Kiedy spojrzenie Arena spotkało wzrok Riddle'a wiedział, że on tego tak nie zostawi. Niemal czuł zbliżającą się awanturę. Podobne odczucia miał, kiedy zerknął na Abraxasa. Mogło być tylko gorzej. Los uwielbiał sobie z niego kpić.

Tom przez dłuższy czas jaki dzielił Eliksiry od zajęć Obrony nie widział Arena. Podejrzewał, że chłopakiem mocno wstrząsnęły wydarzenia na Eliksirach. Wcześniej był przecież mocno podekscytowany i radosny. Czekał na lekcje z Bennetem i właściwie o niczym innym nie mówił, choćby na śniadaniu w rozmowie z Abraxasem. Kiedy tak rozmyślał, zaczęło mu być nawet żal zielonookiego. A tu nagle niespodzianka.

Weszli z grupą do sali, gdzie miały się odbyć zajęcia z Obrony i co zastali? Arena stojącego pośród starcia dwóch uczniów Instytutu. Tom nie martwiłby się zupełnie samą walką między uczestnikami Turnieju z Durmstrangu. Wewnętrzna niezgoda raczej działała na korzyść przeciwników, ale nie w momencie, kiedy wśród tego wszystkiego znajdował się Aren. Ponieważ jednym z walczących był Relin, można było przypuszczać, że wstawił się za zielonookim, czyli jak zawsze Grey wplątał się w kłopoty.

Profesor ostro wypytywał Collinsa o powody walki. Liam starał się oględnie wyjaśnić jakoś sytuację, a Aren stojąc z boku przymknął na moment oczy i wyszeptał:

– Cholerne piekło... – z braku zajęcia wsłuchiwał się w głos Collinsa i automatycznie zauważył, że tym razem jego ton przypominał ten, jakim zwracał się do Wrighta. Neutralny, nie wyrażający kompletnie niczego.

W tym czasie do klasy zaczęli przybywać pozostali uczniowie, rozglądając się z zainteresowaniem. Reid nie pozwolił ich trójce zająć swoich miejsc, więc stali pośrodku, wzbudzając powszechne zainteresowanie. Aren przyjmował to z absolutnym spokojem. Miał już przecież praktykę w ignorowaniu spojrzeń. Wreszcie wszyscy uczniowie zajęli już swoje miejsca. Zielonooki chłopak zauważył, że usiedli w takiej samej konfiguracji jak na Eliksirach, choć tym razem ławki były podwójne. Kiedy ucichło, profesor zaczął powoli, obserwując jednak dokładnie każdego z uczniów:

– Od dziś będziecie siadać i pracować w parach uczeń Hogwartu – uczeń Durmstrangu. Podobnie będzie na lekcjach z Ilvermorny. Ustaliliśmy to wraz z innymi opiekunami uczniów goszczących u nas i nauczycielami tej szkoły, widząc jak się od siebie dystansujecie. To nie robi dobrego wrażenia w oczach społeczności magicznej, która w obecnych czasach chce się zjednoczyć. W celu uniknięcia niepotrzebnego zamieszania pozostaniecie w parach jakie za chwilę ustalimy, na wszystkich wspólnie odbywanych zajęciach. W związku z tym… osoby z Hogwartu, które siedzą przy oknie z lewej przesiądą się do osób z Instytutu z prawej przy oknie. Środkowe rzędy będą siadały z osobami po sąsiedzku. Proszę bardzo, przesiadacie się.

Wszyscy uczniowie, zaskoczeni tym obrotem spraw przez chwilę siedzieli nieruchomo jakby nie byli pewni, czy to nie jest jakiś żart. Po chwili coś zmieniło się w spojrzeniu profesora Reida. Na ten specyficzny błysk, czy też wyraz oczu, natychmiast zareagowali uczniowie z Durmstrangu. Widać było, że nikt nie był zadowolony z sytuacji, ale też nikt nie odważył się oponować.
W odpowiedzi usłyszał:

– Doskonale. Jak już wspomniałem tak samo siedzicie na wszystkich innych zajęciach. A teraz wy. Relin, zajmiesz wolne miejsce z przodu z panem Malfoyem. Po lekcjach porozmawiamy o twojej karze. Collins, Grey wolna ławka z tyłu.

– Dlaczego nie mogę siedzieć i pracować z Arenem? Zrobię to całkowicie dobrowolnie – próbował negocjować Relin, ale odniosło to mizerny skutek.

– Potraktuj to jako część swojej kary za atakowanie osoby z własnej drużyny. Nie myśl sobie, że będę przymykać oko na twoje zachowanie. Hogwart to nie tylko Aren Grey. Są też inni uczniowie tej szkoły, których warto poznać. Na tym zakończymy jednak tą dyskusję. Zajmijcie swoje miejsca. Jeżeli usłyszę jeszcze słowo na ten temat zapewniam, że zaliczenie tego przedmiotu będzie dla was bardzo utrudnione. Więc? Jakieś kolejne obiekcje? Jak widzę nie ma żadnych i możemy zaczynać wobec tego zajęcia.
Nauczyciel płynnie przeszedł do prowadzenia lekcji. Najpierw przedstawił siebie i krótko zarysował metodę prowadzenia zajęć. Mówił nie tylko do uczniów Hogwartu, ale i do swoich, którzy najlepiej orientowali się w tym jak bardzo zmienił sposób prowadzenia zajęć. W ten sposób dawał im również znać, że oni tak samo muszą się do tego dostosować. Następnie przeszedł do aktualnej lekcji.

Na początek postanowił poprowadzić zajęcia z użyciem zaklęcia tarczy. Był to doskonały sprawdzian potencjału bojowego i siły magicznej uczniów Hogwartu. Zastrzegł, że obowiązuje zakaz używania klątw. Oczywiście było to upomnienie zwrócone głównie do uczniów Instytutu. Niby powinni już o tym wiedzieć, bo omawiał z nimi te zasady dużo wcześniej, jeszcze przed przyjazdem gości z innych szkół, ale wolał im przypomnieć. Poza tym nie wiedział co kryją w sobie uczniowie Hogwartu. W większości byli to członkowie domu Slytherina, a jak się dowiedział, uczniowie tego domu byli łudząco podobni charakterowo i w sposobie zachowania do uczniów Durmstrangu. Ukryte atuty i umiejętności były więc jak najbardziej możliwe. Co prawda widział wśród nich pewien wyjątek, ale jak powszechnie wiadomo wyjątki potwierdzają regułę.

Po krótkim wstępie nauczyciel nakazał przygotować klasę do ćwiczeń. Kiedy uczniowie to robili, jego wzrok mimochodem powędrował na tył klasy i spoczął na Arenie Greyu i Liamie Collinsie. Wciąż zastanawiało go dlaczego Herbert poprosił o sparowanie tej dwójki. Jak do tej pory nie mógł wpaść na żadną odpowiedź. Gorzej, bo nie znalazł nawet poszlaki co planuje Beery. Irytowało go to nawet bardziej niż fakt, że zgodził się brać udział w tym tajemniczym planie. Zdecydował się na to tylko i wyłącznie dlatego, że miał nadzieję na definitywny koniec powrotów myślami i w rozmowach do tamtego czasu. Do przeszłości. Miał nadzieję, że tak będzie rzeczywiście. Z drugiej jednak strony... Nie! Nie było drugiej strony! Te myśli nie były odpowiednie na obecną chwilę.

Uczniowie rozpoczęli już nakazane ćwiczenia, więc było na czym skupić myśli. Już na pierwszy rzut oka dostrzegł kilka interesujących osób. Wszystkie trzymały się blisko z głównym uczestnikiem Turnieju z Hogwartu Tomem Riddle'm. Sam Riddle wydawał się być dość znudzony, utrzymując przed sobą idealną tarczę, podczas gdy osoba z jego pary dwoiła się i troiła, by ją przebić. Czujnemu oku Reida nie umknęło, że w salwie uroków poleciało również kilka klątw, które zresztą w żaden sposób nie zachwiały obroną Riddle'a. Interesujące... Był pewien, że Gellert z pewnością zwróci uwagę na tego chłopaka, ale warto będzie obserwować go w trakcie zajęć, by móc zdać dokładny raport w razie zapytania.

Tom zastanawiał się intensywnie nad faktem przetasowania uczniów i właściwie zmuszenia ich do współpracy międzyszkolnej. Oficjalnie podany powód był oczywiście możliwy do przyjęcia, ale jakoś podskórnie czuł, że jest w tym coś jeszcze. Utrzymywanie tarczy nie było dla niego jakimś większym wysiłkiem. Uczeń, który ją testował posuwał się do dość desperackich kroków i klątw, niewątpliwie zauważonych, ale pominiętych milczeniem przez nauczyciela.

Myśli Riddle’a powędrowały ku jego zielonookiemu utrapieniu. Grey wylądował z drugim uczestnikiem Turnieju z Instytutu. To było kłopotliwe tym bardziej, że wcześniej przecież obaj uczestniczyli w jakimś starciu. Teraz jednak wydawali się współpracować całkiem znośnie, a raczej nie zamienili ze sobą żadnego słowa, czyli jakoś się chyba tolerowali. Było to pocieszające. Skupił się znowu na uczniu, który wciąż próbował pokonać jego tarczę, kiedy zauważył ruch Reida.

Profesor ruszył przez salę obserwując i wymijając ćwiczące pary, a ostatecznie zmierzając do Greya i Collinsa, którzy siedzieli z niemrawymi minami obserwując innych. Kiedy dotarł do nich Liam podniósł się ze swojego miejsca, zgodnie z ustalonymi standardami, a po chwili dołączył do niego uczeń Hogwartu. Już wcześniej dyskutowali z nauczycielami w jaki sposób oceniać ucznia, który nie może posługiwać się magią. W końcu większość zajęć w szkole magii to zajęcia w całości, albo w części praktyczne. Beery zrelacjonował jak się to dzieje w Hogwarcie i zasugerował, żeby postępować podobnie. Tam Grey był przepytywany z materiału zawartego w podręczniku i lekturach dodatkowych. Materiał dotyczył samego na przykład zaklęcia, wymowy, ruchu ręki. Oczywiście chłopak nie był w stanie zaprezentować go w praktyce, dlatego ocena zawsze była obniżana o jeden stopień i tak miało być, aż do momentu odzyskania przez niego dostępu do magii. Tak miało być również w Durmstrangu.

Zaczął przepytywanie od standardowych pytań, na które chłopak odpowiadał dobrze i rzeczowo. Wytłumaczył istotę zaklęcia tarczy, omówił jego odmiany i zastosowania, również te poboczne. To w zasadzie powinno wystarczyć, ale było coś w tym chłopaku co nad wyraz irytowało nauczyciela. Właściwie to nie, nie w samym uczniu. Nurtowała go prawdę mówiąc uwaga jaką skupiał na chłopaku Herbert. Właśnie to popchnęło Cadana do drążenia tematu i pogłębiania, aż zaczęli zahaczać o informacje spoza podstawowego kanonu ksiąg. Kiedy Reid wkroczył z pytaniem w obszar wiedzy, której chłopak nie byłby w stanie uzyskać w dostępnej części instytutowej biblioteki, oczy przepytywanego powiększyły się w zaskoczeniu, które można było odczytać również na twarzy stojącego w milczeniu obok Collinsa. Reid nie bardzo się tym przejął. Chciał pokazać uczniowi Hogwartu jak mało wie, ile jeszcze musi się nauczyć i to nie zawsze z dostępnych książek i do tego doprowadził. Poprzestał na tym. Kazał zielonookiemu chłopakowi znaleźć odpowiedzi na pytania, na które nie dał rady odpowiedzieć i poinstruował, że podobny system odpytywania będzie stosowany wobec niego na każdej kolejnej lekcji.

Dopiero kiedy Cadan skończył już z Greyem zdał sobie sprawę, że zachowywał się jak nie on. Właściwie we własnych oczach postąpił jak szczeniak wyżywając się na niczemu nie winnym chłopaku. Sam ocenił, że już dawno powinien wyrosnąć z takiego zachowania... Skoro jednak postawił tak wysoko poprzeczkę, to przynajmniej dla pozoru musiał teraz utrzymać ten standard, a jeżeli odpuszczać to w zawoalowany sposób.

Z drugiej strony mógł to w pewien sposób wykorzystać. Beery'emu zależało, by ta dwójka się do siebie zbliżyła. Wciąż nie wiedział dlaczego, ale ten człowiek rzadko robił coś bez wyraźniej przyczyny. Jeżeli ułatwi mu to jeszcze bardziej, być może uda mu się dowiedzieć więcej na ten temat. Może nawet uzyska odpowiedź na podstawowe pytanie, dlaczego Herbert wrócił. Jego pojawienie się wprowadziło niemałe zamieszanie w szeregach Grindelwalda. Najbardziej było to wyczuwalne wśród osób, które były najbliżej Gellerta w czasach, gdy Beery był jego prawą ręką. Reid powstrzymał wędrujące myśli, wracając do rzeczywistości i dwóch uczniów wciąż karnie stojących przed nim. Należało uregulować jeszcze jedną sprawę:

– Collins, oczekuję od ciebie tych samych informacji. Pamiętaj, że pracujecie razem. Poinformuję Evana, że w wolnej chwili ma za zadanie przećwiczyć z tobą zaklęcia z lekcji. Radzę zanotować pytania, które wcześniej zadałem. Nie zamierzam się powtarzać.

Po tych słowach nauczyciel odszedł i do końca lekcji nie wrócił do tej dwójki kłopotliwych uczniów. Nie wrócił, ale za to rozmyślał o nich sporo. O nich i o Herbercie. Musiał dowiedzieć się jak to się stało, że Beery żył i wrócił tutaj. To go męczyło i dręczyło najbardziej. Nie mógł uwierzyć, że Gellert mógł popełnić błąd. Coś tutaj nie pasowało, a on postanowił zrobić wszystko, by się dowiedzieć co to było. Czuł w głębi duszy, że to czego się dowie może znacząco wpłynąć na jego działania. To jednak później. Póki co musiał wysondować, dlaczego Herbert traktuje Arena Greya inaczej niż pozostałych uczniów. Dlaczego tak bardzo dba o tego chłopaka. Cadan zdawał sobie sprawę, że od czasów, kiedy znali się z Beery’m doskonale, stał się bardziej przebiegły i miał nadzieję, że uda mu się dzięki temu, pośród tych wszystkich herbertowych planów zrealizować własny, który doprowadziłby go do szukanych odpowiedzi.

Praca z Liamem była dosyć... milcząca. Atutem chłopaka była doskonała pamięć. Aren zdążył zapomnieć trzech pytań profesora. Collins obserwując jego wysiłki skierowane na zanotowanie tych danych, bez słowa wysunął mu pergamin z ręki i dopisał brakujące informacje, oddając po chwili uzupełnioną listę. Sobie również wynotował wszystkie pytania. Wspólnie starali się odpowiedzieć na tyle na ile potrafili od ręki, ale w zadowalający sposób udało im się wygenerować odpowiedzi na zaledwie dwa z dziesięciu.

Dziwna to była współpraca. Collins bez słowa zapisał to co wiedział i podsunął Arenowi pergamin do uzupełnienia. Kiedy ten to zrobił skopiował całość dla siebie i tyle. Zapytany przez Greya, czy zna choćby fragmentaryczne odpowiedzi na pozostałe pytania zaprzeczył jedynie ruchem głowy. To było irytujące, ale Aren zauważył, że to chyba taka milkliwa maska tego chłopaka. Przy innych zachowywał się jeszcze bardziej cicho. Tak, jakby chciał się wtopić w otoczenie. Jak gdyby życie i wydarzenia toczyły się obok, a on w nich nie uczestniczył. Gdyby Grey nie spotkał go wcześniej na tarasie i nie przeżył tego co się tam wydarzyło, byłby z pewnością przekonany, że to co prezentuje Liam, to jego prawdziwa twarz i normalne zachowanie. Dzięki temu spotkaniu wiedział jednak, że tak nie było. Kiedy już stało się jasne, że obaj niczego więcej nie dopiszą do tego co mają, zajęli się obserwacją ćwiczeń.

Cadan Reid okazał się naprawdę wymagającym nauczycielem. Aren ocenił, że Beery miał co do niego rację. Zauważył również, że uczniowie Durmstrangu o wiele lepiej radzą sobie z tarczami. Od tej reguły odbiegał Tom i reszta jego grupy, którzy dorównywali tym z Instytutu.

Myśli Arena zaczęły krążyć wokół osoby prefekta Slytherinu i innych. Wiedział, że odkąd Relin dosiadł się do ich stołu na wczorajszej kolacji, Tom był zły. Avery przekazał mu na osobności, że Rowena stała się przyczyną dodatkowego pogorszenia humoru Riddle’a. Kiedy Aren zapytał o powód, Edgar tylko uśmiechnął się tajemniczo. Podobne pytanie Grey zadał Abraxasowi, ale ten wydawał się być nim rozdrażniony, co zdziwiło zielonookiego niepomiernie. Skłoniło go to do przemyśleń, co takiego druga uczestniczka Turnieju z Ilvermorny mogła mieć wspólnego z Riddle'm. Zachowanie Toma wobec Samuela wydawało mu się jasne i oczywiste, ale co do Roweny jakoś nie mógł doszukać się powiązań. Martwiło go to trochę, bo przeczuwał, że zły humor Toma jakimś cudem i tak odbije się w ostateczności na nim.

***

Na szczęście po zajęciach Obrony nie było dłuższej przerwy. Niemal od razu trzeba było udać się na parter na kolejne lekcje. Pewnym pocieszeniem był dla Arena fakt, że drogę tą pokonał w towarzystwie Samuela, który opuścił go dopiero przed wejściem do sali lekcyjnej. Stanowił on rodzaj buforu między Greyem, a Tomem, a nawet Abraxasem. Nie cieszył się z tego powodu ich sympatią, ale zdawał się tym kompletnie nie przejmować. Aren w duchu stwierdził, że nie może nikogo zmusić do lubienia się, a ze względu na niego cała trójka plus reszta grupy muszą się tolerować i tyle. Nie zamierzał rezygnować ze znajomości z Samuelem w nadziei, że chłopak pomoże mu opanować animagię. Już sporo mu wytłumaczył w tej kwestii. Grey był gotów zaryzykować, nawet jeśli groziło to pogorszeniem stosunków z Tomem. Mimo tego postanowienia czuł się rozdarty. Zdecydował jednak, że w tym wypadku musiał pomyśleć o sobie, bo tak naprawdę nie był pewien kto będzie po jego stronie, gdy nadejdzie pora.

Kolejne zajęcia, Starożytne Runy, zapowiadały się dla odmiany spokojniej. O ile w Hogwarcie myśl o Starożytnych Runach przyprawiała Greya o dreszcze niczym Eliksiry z Snape'em, to tutaj był wdzięczny, że kilka zajęć będzie mieć tylko z Ilvermorny. Nie nastawiał się negatywnie do osoby, z którą przyjdzie mu współpracować na lekcjach. Uczniowie tej szkoły byli stosunkowo otwarci... Może za wyjątkiem trzeciego uczestnika Turnieju z Ilvermorny, z którym niestety zdążył się już zapoznać. Raczej nie odniósł co do niego dobrego wrażenia. Właściwie to mógł z czystym sumieniem powiedzieć, że nie lubił Jamesa

Jak wszystkie sale lekcyjne, ta również wyposażona była z widocznym przepychem, co podkreślało rangę uczniów pobierających tutaj nauki. Nie przywykł do takich warunków, więc czuł się nieswojo i właściwie tak, jakby zupełnie nie pasował do otoczenia. Przezwyciężył jednak to głupie odczucie i zajął myśli czym innym.

Zastanawiał się jak tym razem zostaną podzieleni. Z rozmów uczniów z Ilvermorny między sobą wynikało, że oni także już poznali te nowe, niecodzienne zasady. Zerknął na stojącego przy nim Abraxasa zamierzając zaproponować podejście do ławek, kiedy poczuł lekkie dotknięcie na ramieniu i usłyszał za sobą znajomy głos:

– Cześć Aren. Zakładam, że również zostaliście podzieleni. Przynajmniej tak można wywnioskować z dość ponurych min uczniów Hogwartu – stwierdziła Rowena z lekkim uśmiechem, krótko zerkając na Abraxasa i szybko wracając spojrzeniem do zielonookiego chłopaka.

– Jak widać. Na szczęście są też zajęcia, które mamy tylko we własnym gronie – odpowiedział niezobowiązująco Aren, czując na swoich plecach palące spojrzenie. Przypuszczał, że należy ono do Toma, ale nie starał się tego sprawdzać.
– Mam pewną teorię, jeżeli chodzi o ten nagły podział – zniżyła lekko głos. – Według mnie jest jeszcze inna przyczyna...

– Jakieś inne powody od czysto politycznych zagrywek? Pewnie i tak jest, ale nie sądzę by w mojej sytuacji wskazane było zastanawiać się nad tym – odparł Aren nawiązując do swojego braku magii. Zamierzał właściwie na tym skończyć rozmowę, ale ciekawość zwyciężyła i zapytał: – Co to za przyczyna?

Twarz Roweny rozjaśnił uśmiech, dziewczyna rozejrzała się czy ich nikt nie podsłuchuje, nachyliła się do ucha Greya i wyszeptała:

– Tu chodzi o czarną magię. Uczniowie z Durmstrangu muszą mieć osobno lekcje z tej dziedziny, by nie przerywać nauki o mrocznych sztukach. Integracja jest świetną wymówką, by odwrócić od tego uwagę. Jak sądzę pretekst jest wręcz doskonały. Słyszałam, że profesor Reid wyszedł z tym pomysłem.

– Nie wydaje mi się, żeby to Reid był pomysłodawcą... Nie wiem, nie mam innych typów, ale nie pasuje mi to do niego... A tak swoją drogą, dlaczego mi o tym mówisz?

– Już wcześniej o tym wspominałam. Chciałabym cię bliżej poznać. To, że jesteśmy z innych szkół nie oznacza, że poza Turniejem musimy ze sobą walczyć. Jak rywalizacja to tylko zdrowa i tylko podczas zadań.

– Wciąż nie rozumiem. Dlaczego ja, a nie na przykład Tom, czy Abraxas.

– To jest... przepraszam Aren, ale to nie jest rozmowa, którą możemy przeprowadzić w tym miejscu – odpowiedziała niemal szeptem dziewczyna. Słowa padły tak cicho, że Grey musiał się zastanawiać, czy na pewno dobrze usłyszał. Nie zdążył nic powiedzieć, ponieważ do klasy wszedł nauczyciel. Rowena odeszła w stronę Nessy, która stała niedaleko. Obie dziewczyny zamieniły kilka słów, Nessa się zarumieniła i opuściła klasę.

Grey przez chwilę zastanawiał się o co mogło chodzić i dlaczego Nessa opuściła salę lekcyjną, ale potem zdał sobie sprawę, że przecież była na ostatnim roku tak jak Evan, więc nie były to jej zajęcia. Nie zastanawiając się nad tym dłużej, zielonooki chłopak odwrócił się do Abraxasa i zarejestrował na jego twarzy jakiś dziwny wyraz, którego nie potrafił odczytać. Jednego był pewien, że widział go coraz częściej. Spojrzał na Riddle'a, ale ten akurat był zajęty cichą rozmową z Orionem. Wcześniej, rozmawiając z Roweną mógłby przysiąc, że do momentu pożegnania czuł na sobie spojrzenie Toma. Czyżby miał paranoję?

Nie miał już więcej czasu na przemyślenia, bo nauczyciel zaczął zajęcia. Postawił na swoim biurku jakąś przejrzystą skrzynkę z pozwijanymi kartkami pergaminu i powiedział:

– Najpierw poproszę uczniów Ilvermorny o wylosowanie jednego z pergaminów i zajęcie miejsca w odpowiednich ławkach. W drugiej kolejności zrobią to samo uczniowie Hogwartu. Pergaminy zawierają numery. Ławki jak widzicie są także ponumerowane. Osoby o tym samym numerze, będą od dziś współpracowały ze sobą na zajęciach, które uczniowie waszych szkół będą mieli ze sobą. Nie ma możliwości zamiany. Zdacie się na los. Do dzieła!

Obserwując uczniów Ilvermorny Aren zauważył, że Rowena po wyciągnięciu pergaminu rozwija go, a następnie szuka go wzrokiem pokazując numer osiem. Uśmiechnął się lekko nie bardzo wiedząc, co miał oznaczać ten gest do momentu, gdy usłyszał za sobą głos Avery'ego:

– Co ja bym dał, by wylosować ósemkę. Szkoda, że to nie moja osoba jest przez nią pożądana, wielka szkoda. Wciąż mam jednak szansę, nie sądzisz Aren?

– Kto wie, być może ci się poszczęści. Mnie jest w sumie obojętne na kogo trafię. No, może prawie obojętne – spojrzał sugestywnie w stronę Hilla.

– Taaa... ja tam sądzę, że najlepiej byłoby być w parze z jakąś śliczną uczennicą. Na Obronie trafił mi się jakiś dziwny typ, który cały czas się na mnie gapił, jakbym zabił co najmniej jego matkę. Miło było widzieć jego frustrację, gdy nie udało mu się przebić mojej tarczy.

– Zdążyłem zauważyć. Zdecydowanie wyprowadzałeś go z równowagi.

– A jak współpraca z Collinsem? Naprawdę niefortunnie, że musisz pracować z rywalem, ale jak zauważyłem dosyć milczący z niego typ i...

Edgar przerwał, ponieważ profesor wezwał teraz ich do losowania. Uczniowie Ilvermorny siedzieli już pojedynczo w ławkach, czekając na swoją parę. Aren ustawił się w kolejce zauważając, że Edgar stanął pierwszy w szeregu. Avery z uśmiechem mieszał zawzięcie w skrzynce. W końcu zdecydował się na jeden pergamin po chwili go rozwijając. Następnie odszukał wzrokiem odpowiednią ławkę i ruszył ku niej. Mijając Greya puścił mu oczko i po chwili przysiadł się do uczennicy w okularach o kręconych, brązowych włosach.

Aren czekał na swoją kolej. Odruchowo zerknął na Rowenę. Miejsce obok niej wciąż było wolne.

– Chciałbyś z nią pracować?

Drgnął lekko słysząc nagle za sobą słowa, powiedziane wprost do ucha. Zerknął za siebie ze zdumieniem przekonując się, że powiedział je Abraxas. Był pewien, że zostały wyartykułowane przez zupełnie kogo innego, tak bardzo obcy wydał mu się ton głosu blondyna. Odruchowo stał się czujny, bo ten głos nie zwiastował niczego dobrego, a chwilę później rozluźnił się zdając sobie sprawę, że to przecież Malfoy. Odpowiedział spokojnie, obojętnym tonem:
– Nie miałbym nic przeciwko, jest miła.
– A może jest jakieś drugie dno...?

– Drugie dno? Co masz na myśli Abraxasie? – zapytał zaskoczony, ale nie było już szans na odpowiedź, bo nadeszła jego kolej. W ostatnim momencie zauważył, że Malfoy wyszeptał coś bardzo cicho raczej do siebie niż do kogokolwiek innego i podszedł do skrzynki:

Wybrał pierwszy lepszy zwitek pergaminu rozwijając go. Widniała na nim cyfra jedenaście. Aren rozejrzał się po klasie i już po chwili skrzyżował spojrzenie z osobą, która zajmowała stolik z tym właśnie numerem. Wylosował jedyną osobę, z którą nie chciałby współpracować – Jamesa Hilla. W duchu zaczął przeklinać swojego cholernego pecha. Los naprawdę uwielbiał sobie z nim pogrywać. Czy mogło być jeszcze gorzej? Pytanie było retoryczne, ale Grey w duchu odpowiedział sobie na nie. Oczywiście, że z jego szczęściem mogło być znacznie gorzej. Już po chwili oczywistym było, że jego przeklęty pech ma jakiś wątpliwej jakości okres dobrobytu. Przekonał go o tym widok Toma siadającego koło Roweny. Sam usiadł w ławce zajmowanej przez Jamesa i westchnął ciężko.

Kiedy Aren usiadł przy Jamesie Hillu Tom, który kątem oka obserwował zielonookiego stwierdził w duchu, że chłopak nie urodził się pod szczęśliwą gwiazdą. Znów trafił na uczestnika Turnieju. Co prawda tym razem z Ilvermorny, ale jednak. Co prawda i tak lepiej, że to James, a nie Owen.

Riddle nie czuł kompletnie nic do konkretnej osoby, czyli Roweny Owen jako człowieka. Wiedział, że jest utalentowaną wiedźmą i co gorsza dla niej jest niezwykle podobna do dawnej sympatii Greya. Sama myśl o tym, że ktoś taki jak ona mógł przyprawiać Arena o szybsze bicie serca sprawiało, że magia Toma wyraźnie się burzyła. Jeszcze gorzej było, kiedy sobie na moment wyobraził, że Aren odwzajemnia jej uczucie. Poczuł falę wściekłości i musiał powstrzymywać falę magii, która na gwałt próbowała się wyrwać w stronę dziewczyny.

Nie był ślepy i widział wyraźnie zabiegi Roweny, dążącej do wzbudzenia zainteresowania w Greyu. Widział, że w czasie nielicznych co prawda rozmów, dogadują się oboje doskonale. Teraz też. Na szczęście dla niej jednak Aren był w tych kwestiach dosyć niedomyślny.

Jakim zaskoczeniem dla Riddle’a było, gdy losując trafił właśnie na Owen. Na początku nie był zadowolony, ale jeszcze zanim podszedł do zajmowanej przez nią ławki zmienił zdanie. W jego głowie pojawił się pewien plan, który jednak wymagał użycia całego jego czaru i uroku. Nie było to trudne. W końcu była to tylko gra, którą stosował od lat wobec tylu innych osób. Siadając przy niej musiał stłumić w sobie odruch, który kazał mu ją atakować, wyciągnął rękę z uśmiechem i przywitał się uprzejmie:

– Nie przedstawiliśmy się jeszcze sobie. Tom Riddle. Zdaje się, że będziemy razem współpracować.
– Rowena Owen – dziewczyna odwzajemniła uścisk ręki. – Tak, na to wygląda, jak sobie radzisz z runami?
– Jestem z nich całkiem niezły. Jak sądzę ty również.
– Co prawda nie jestem najlepsza, ale idzie mi nieźle. Skoro obydwoje mamy pojęcie o tym co robimy, powinniśmy wspólnie sprawnie pracować. Postaram się na ile potrafię, współpracować i mam nadzieję, że mogę liczyć na ciebie w tej samej kwestii. Jeżeli nie będziesz czegoś wiedział, pomogę.

– Oczywiście

Odpowiedział Tom wiedząc, że dziewczyna właśnie takiej deklaracji oczekuje, ale prawdę mówiąc już go irytowała. Zwłaszcza założeniem, że potrzebowałby pomocy. Patrząc na to co zlecił im do wykonania nauczyciel, sprawa była jasna i dla niego samego dziecinnie prosta. Podejrzewał więc, że w rezultacie to on będzie musiał pomagać.

Gdy Owen zajęła się diagramami zerknął na Arena i Jamesa. Tam współpraca nie szła gładko. Obaj starali się najwyraźniej ignorować. Nie było to dobre, tym bardziej, że jak wiedział zielonooki nie był rewelacyjny ze Starożytnych Run, ale z drugiej strony przynajmniej nie próbował się zaprzyjaźniać z kolejnym turniejowym przeciwnikiem. To było pocieszające. Tomowi wystarczył jeden najlepszy przyjaciel i dziewczyna, która wyraźnie chciała zwrócić na siebie uwagę Greya. Myśli przerwały mu słowa Roweny:

– Zastanawia mnie jedno... Dlaczego wybrałeś Aren... to znaczy Greya jako trzeciego uczestnika. Gazety pisały, że to z powodu jakiegoś konfliktu między wami, ale szczerze mówiąc nie sadzę by to był główny powód. Jesteś na to zbyt inteligentny.

Tom siłą woli powstrzymał nieprzychylne parsknięcie na tak oczywistą próbę zdobywania informacji. Może na większość męskich osobników jej wdzięki działały i stąd ta bezpośredniość, ale nie na niego. Tutaj się przeliczyła. Dla niego była tylko uwierającym w bucie kamykiem. Kimś, kogo najchętniej by zlikwidował. Starł z powierzchni ziemi. Nie czas było jednak na to. Teraz musiał grać dalej, dlatego z uśmiechem na ustach, czując na plecach spojrzenie Arena, odpowiedział:

– Jest kilka powodów, dla których tak postąpiłem. Ze względu na to jednak, że rywalizujemy ze sobą, nie mogę ich wyjawić. Zapewne rozumiesz – Riddle wciąż czuł spojrzenie Arena. Co gorsza nie wiedział czy chłopak patrzył na niego, czy też na tą irytującą dziewczynę. A nie mógł w tej chwili odwrócić wzroku.

– Wybacz, to było bardzo nieuprzejme pytanie. Masz zupełną rację – Owen zarumieniła się lekko, zerkając w stronę Arena, ale gdy spostrzegła, że Tom wciąż ją obserwuje, spuściła wzrok na pergaminy i zajęła się pracą.

Wzrok tej dziewczyny w momencie, kiedy spojrzała w stronę zielonookiego nie spodobał się Riddle’owi. Było w nim tak wiele emocji, których nikt nie miał prawa odczuwać patrząc na jego… na Greya. Lista powodów, dla których powinien ją zabić zaczynała się wydłużać coraz bardziej. Sama myśl o tym stawała się kusząca. Znacznie prostsza byłaby realizacja tego niecnego planu, gdyby dziewczyna nie była uczestnikiem Turnieju. Nie, nie… to jednak póki co było nierealne. Nawet nie chciał myśleć jak zareagowałby Aren.

Chłopak był bardzo emocjonalny, choć starał się zupełnie tego nie okazywać. To właśnie była cecha, która go… no dobrze, przyzna to sam przed sobą… oczarowała, gdy już ją odkrył. W tym momencie Tom poczuł niepokój i przez głowę przemknęła mu niepokojąca myśl. A co się stanie, jeżeli ten rys charakteru Greya pozna jeszcze więcej osób? Jego zielonookie utrapienie było zupełnie nieświadome swojej atrakcyjności. Tyle Tom zdołał już zauważyć. Nie wiedziało też jaki wpływ ma na innych. To również czerwonooki zdążył ocenić i docenić. Ta tutaj, siedząca obok niego już zarzuca swoje sidła. To było denerwujące. Chciałby usłyszeć jej krzyki w reakcji na serię klątw torturujących. Sama myśl spowodowała, że Tom się uśmiechnął. Widocznie dziewczyna musiała go obserwować, bo usłyszał:

– O czym myślisz? To musi być bardzo miłe, skoro wywołuje uśmiech.

– Istotnie. Wybacz mi moje chwilowe rozproszenie. Skupmy się teraz na tej sekwencji run – pochylił się nad księgą, wskazując poszczególne znaki i w ten sposób kierując jej uwagę na coś, co odciągało jej myśli od Arena.

Kiedy skończył się etap losowań i potoczyła się lekcja, Aren stwierdził nagle ku własnemu zdumieniu, że nauczycielka w Hogwarcie prowadziła zajęcia dużo lepiej. Była wymagająca, ale na jej lekcjach czasem coś tam rozumiał. Tutaj nie pojmował absolutnie niczego. Ten nauczyciel był znacznie gorszy. Kiedy doszło do momentu, że mieli zacząć pracę w dwójkach miał tylko nadzieję, że jego irytujący partner pomoże. Hill jednak zdawał się kompletnie ignorować i Arena i pracę, co jeszcze bardziej rozjuszyło i tak zdenerwowanego Greya. Dzień miał tragiczny i co gorsza zbliżał się on póki co ku końcowi zbyt wolno. Wiele jeszcze mogło się wydarzyć, a zielonooki chłopak czuł, że kres jego cierpliwości jest już bliski. James wydawał się tego nie zauważać, ale kiedy Aren bobrując w książce i starając się cokolwiek zrobić na tych zajęciach po raz kolejny nie dostał odpowiedzi na któreś z rzędu pytanie, nie wytrzymał i wygarnął mu prosto w oczy:

– Jeżeli masz zamiar tak się zachowywać przez całe zajęcia, to nie licz na zaliczenie tego przedmiotu.

– Poskarżysz się na mnie?

– Nie. Po prostu nie jestem najlepszy w runach. Żeby cokolwiek wyszło z tej pracy potrzebuję twojej pomocy. Zresztą słyszałeś, że jesteśmy na siebie skazani. Nawet jeśli bym chciał skarżyć zamiast próbować się dogadać, nic by sobie z tego nie robili.

– Merlinie... jesteś kompletnie bezużyteczny.

Aren po cichu zastanowił się, przez jaki czas liczenie w myślach pomaga uspokoić nerwy. Doszedł do mało budującego wniosku, że przez krótki. Zresztą z niepokojem skonstatował, że nawet samo liczenie zaczyna go wkurzać i jeżeli tak będą wyglądać zajęcia z Jamesem Hillem, przyda mu się spory zapas eliksiru spokoju. Jego cierpliwość była na wyczerpaniu i po raz kolejny musiał w sobie tłumić emocje. Na koniec głośno stwierdził:

– Póki co z naszej dwójki to ty w żaden sposób nie pomagasz, więc jesteś bezużyteczny. Nie musisz ze mną rozmawiać, ale zajmij się pracą. Powinno ci zależeć bo to czego nie przerobimy teraz, będziemy musieli zrobić potem. Zapewne żadnemu z nas nie uśmiecha się przebywać w towarzystwie drugiego więcej niż potrzeba – w odpowiedzi zamiast jakiejś ciętej riposty, albo oburzenia otrzymał uśmiech i to go zupełnie zaskoczyło. Po chwili usłyszał:
– Masz dosyć cięty język. Czy to dlatego, że w Hogwarcie musiałeś słuchać szyderstw uczniów własnego domu?
– Jeżeli tak bardzo interesuje cię moja osoba, polecam zapytać innych uczniów z Hogwartu. Jestem pewien, że pozostałe domy również chętnie podzielą się z tobą informacjami. W końcu to nie jest żadna tajemnica. Nie odpowiem już na nic, co nie ma związku z runami, więc albo siedź sobie dalej i czekaj na cud, albo zajmij się czymś konstruktywnym. Jeśli nic nie zrobisz, to pewnie szczytem szczęścia będzie otrzymanie okropnego. To wciąż negatywna ocena, więc zabierz się w końcu do roboty. Chyba, że to cię satysfakcjonuje.

Po takiej ripoście Hill milczał aż do końca lekcji, chociaż przynajmniej coś zaczął robić. Aren miał nadzieję, że coś sensownego, bo sam pomimo starań, by nadążyć za tempem lekcji, pogubił się zupełnie. Miał chaos w głowie. Zapiski na pergaminie leżącym przed nim jasno to odzwierciedlały. Pod koniec zajęć dał sobie spokój z jakąkolwiek pracą, wychodząc z założenia, że cokolwiek zrobi, nie poprawi już tego co namotał w notatkach. Zwyczajnie nic nie pojmował. Wyprostował się i zaczął obserwować innych uczniów.

Z zazdrością zauważył, że bez problemu współpracują ze sobą. Sam nie miał tyle szczęścia, ale miło było zobaczyć, że inni potrafili wznieść się ponad podziały. Jego spokój ducha został zachwiany, kiedy spojrzał na Toma. Musiał zamrugać by upewnić się, że dobrze widzi.

Owen i Riddle rozmawiali cicho. Rowena pokiwała potwierdzająco głową z uśmiechem na twarzy, który Tom lekko odwzajemniał. Dyskutowali pokazując coś sobie wzajemnie na wykresach. Na ten widok w Arenie nagle się zagotowało. Poczuł palące uczucie wściekłości w środku, które tliło się tam już od samego rana. Teraz po prostu znalazło pretekst, by się uaktywnić. Grey siłą oderwał wzrok od tamtej dwójki. Powodowało to dziwne sensacje w jego wnętrzu. Czuł w sobie coś naprawdę nieprzyjemnego, co go nawet trochę przerażało. Nie mógł zapomnieć o swoim kłopotliwym partnerze na lekcji. Nie mógł się odsłonić. Musiał utrzymać swoją maskę. W tym celu zacisnął boleśnie pieści pod stołem usilnie próbując poradzić sobie z tym zastanawiającym odczuciem. Starał się wrócić myślą do zajęć i run i wyprzeć z pamięci uwierający obraz, ale jak się okazało nie było to łatwe. Zadra wciąż gdzieś tam tkwiła.

Lekcja wreszcie się skończyła, co Aren przyjął z radością. Tortury związane z Runami były naprawdę dokuczliwe. Żeby jeszcze coś rozumiał, a tak… po co się rozglądał. Widok Toma i Owen przyjaźnie rozmawiających znów pojawił mu się przed oczami. Miał dość dzisiejszego dnia. Natychmiast wstał z miejsca zbierając pergaminy i książki ze stołu, po czym nie żegnając się nawet z Jamesem ruszył do wyjścia. Nie miał zamiaru zachowywać się przyjaźnie w stosunku do osoby z negatywnym nastawieniem. Właściwie, to nie bardzo wiedział dlaczego James zachowywał się wobec niego tak, a nie inaczej. Za nic nie potrafił rozgryźć jego podejścia. Rozmyślania o Hillu przerwał mu złowiony kątem oka widok Toma, pomagającego Owen pakować leżące na ich stole materiały.

To wystarczyło, żeby nogi zielonookiego chłopaka przyspieszyły bez udziału jego woli. Miałby ochotę zaszyć się gdzieś w ciszy, najlepiej w swojej pracowni eliksirów, ale był głodny, a zbliżała się pora obiadu. Nie zastanawiając się więcej skierował kroki do jadalni. Dotarł tam szybko i zajął swoje miejsce, chcąc jak najszybciej zjeść i zniknąć w azylu. Potrzebował uwolnić swoje myśli od prześladujących go obrazów Toma zachowującego się miło w stosunku do drugiej uczestniczki Turnieju z Ilvermorny. Po chwili skonstatował, że myśli te przebiły nawet poranny wyczyn bałwana Benneta. Najwyraźniej cholerny dupek Riddle musiał jak zawsze wieść prym w wyprowadzaniu go z równowagi.

Tak rozmyślając i siedząc sztywno jakby kij połknął, nawet nie zauważył kiedy zjawił się przy stole Malfoy. Pewnie obserwował go przez jakiś czas w milczeniu, bo nagle Aren usłyszał ku własnemu zaskoczeniu tuż obok jego głos. Pobrzmiewała w nim troska:

– Wszystko w porządku Aren? Wyglądasz... na dosyć zdenerwowanego... Aż tak źle było z tym Hillem?

– Cały ten cholerny dzień to pasmo nieporozumień. Co do Jamesa, to szkoda gadać. Jest kompletnie bezużyteczny i w żaden sposób nie pomaga. Zgubiłem się właściwie już na początku Run. I prawdę mówiąc nie odnalazłem się do teraz. Co za dzień… Reid zadaje mi pytania, na które w dużej części nie znam odpowiedzi. Collins milczy jak zaklęty, chociaż przynajmniej w jakiś tam sposób pomaga. Profesor Eliksirów, którego uważałem za autorytet i z niecierpliwością wyczekiwałem na spotkanie z nim, okazał się zwykłym bałwanem. Wyrzucił mnie z lekcji z powodu jakichś wyimaginowanych...
Przerwał tą litanię czując, że Tom wchodzi do Sali. Nie widział czemu, ale zawsze miał świadomość jego obecności i co ciekawsze momentu, w którym ten pojawiał się gdziekolwiek. Działało to chyba w obie strony, bo Riddle momentalnie wyczuł jego spojrzenie i skrzyżował z nim wzrok. Wszystko byłoby w porządku, gdyby obok niego nie stała ta dziewczyna, która zaczęła coraz bardziej irytować Greya. Po chwilo pomyślał co prawda, że to przecież całkowicie irracjonalne odczucie, ale nie zmieniało to faktu, że jej obecność przy Riddle’u drażniła go ponad miarę. Z opresji uratowały go potrawy, które w tym właśnie momencie zaczęły pojawiać się na stole i dały mu pretekst do odwrócenia wzroku. Chwycił za dzbanek z herbatą nalewając sobie obficie napoju do filiżanki. Przyjął od Abraxasa z lekkim skinieniem głowy w podziękowaniu cukiernicę, którą ten mu podsunął. Tyle czasu wystarczyło, by Tom i reszta grupy dołączyła do obiadu:

– Nie musisz się martwić Runami. Pomogę ci – zaoferował Abraxas, nie nawiązując do wcześniejszej wypowiedzi Arena. Doszedł do wniosku, że obecność innych, a przede wszystkim Toma, była raczej niewskazana, by kontynuować rozmowę o kłopotach Greya.

– Będę wdzięczny. Kompletnie tego nie pojmuję. Właściwie to zastanawiam się, czy nie jest to zupełnie inny poziom nauki tego przedmiotu.

– Cóż… w zasadzie są to zaawansowane Runy. Nie dziwię ci się, że ich nie rozumiesz. Zauważyłem, że ogólnie poziom jest tutaj znacznie wyższy niż w Hogwarcie, a nauczyciele bardziej wymagający wobec uczniów.

– Niech zgadnę… ma to pewnie związek z czystokrwistością i wszystkim co z tym związane.

– Między innymi. W czystokrwistych rodzinach dzieci z reguły od najmłodszych lat przechodzą szkolenie magiczne. W Durmstrangu omijają więc podstawy, wychodząc zapewne z założenia, że dziecko zna je z domu. Dzięki temu mogą zacząć znacznie dalej jeśli chodzi o materiał. U nas bierze się pod uwagę, że uczniowie mugolskiego pochodzenia przed otrzymaniem listu z Hogwartu nie wiedzieli nawet, że są czarodziejami. Z tego właśnie powodu edukację zaczynamy od podstaw. Dlatego też na piątym roku można dobierać sobie przedmioty dodatkowe o różnym stopniu zaawansowania. Do siódmego roku szanse się wyrównują – wytłumaczył rzeczowo Abraxas i zapadła cisza.

Aren już nic więcej nie mówił, jedząc swój posiłek. Abraxas nie musiał się nawet bardzo przyglądać i zastanawiać żeby zauważyć, że zielonooki jest nie w humorze. Nie nagabywał go więc, pozwalając w spokoju zjeść. Nawet się nie domyślał jak bardzo Aren jest mu za to wdzięczny. Niewiele później Grey opuścił salę kierując się tam, gdzie już od długiego czasu chciał się znaleźć, czyli do swoich eliksirów. Nie uszedł zbyt daleko, gdy usłyszał głos Relina:

– Strasznie szybko chodzisz Aren! Chodźmy na obiad!

– Właśnie z niego wracam – oznajmił zgodnie z prawdą zielonooki chłopak mając nadzieję, że Samuel tym razem da sobie spokój z próbami towarzyszenia mu. Naprawdę nie miał ochoty z kimkolwiek rozmawiać i obawiał się, że w razie nacisków po prostu wybuchnie.

– Już? A nie chciałbyś mi potowarzyszyć? Jest też inna opcja. Mogę ominąć posiłek i porobić coś razem z tobą. Co teraz zamierzasz robić? Może ci pomóc?

– Idę do siebie. Zmęczony jestem i chcę zająć się eliksirami. Nie mogę ci teraz poświęcić czasu... Potem... – uciął krótko i szybko rozmowę zielonooki chłopak, chwilę później opuszczając zaskoczonego Relina. Oczywiście nie mogło pójść wszystko tak łatwo jakby chciał. Samuel nie dał za wygraną:

– Nie przejmuj się Bennetem. To buc i kretyn, ale jeśli chcesz mogę spróbować z nim porozmawiać. Być może uda mi się coś wynegocjować...

– Nie ma takiej potrzeby. Poradzę sobie. Nie idź za mną, potem porozmawiamy.

– Jesteś pewny? Może...
– Nie. Zobaczymy się później – powtórzył dobitnie Aren i szybkim krokiem oddalił się, nie słuchając już nawet odpowiedzi. Samuel chciał dobrze, ale w stanie w jakim się znajdował, Grey nie mógł tego docenić. Potrzebował teraz tylko i wyłącznie ciszy i spokoju. Potrzebował też pracy i skupienia, żeby poukładać sobie myśli i oderwać się od tego, co go dziś spotkało.

W swoim pokoju zielonooki chłopak rzucił niedbale torbę w kąt podchodząc do Lime. Zamierzał zająć się obrażeniami ptaka. Cała procedura przebiegła dużo bardziej gładko. Wydawało się, że świergotnik nabrał już trochę zaufania do jego zabiegów. W rezultacie Aren został w ich trakcie dziobnięty zaledwie cztery razy. Był to spory sukces. Stworzenie wyglądało dużo lepiej niż na początku, rana wyraźnie przestała się sączyć i zaczęła goić. Wciąż jeszcze ptak wyglądał na mocno sponiewieranego, ale silniejszego. Grey odstawił stworzenie do klatki i podszedł do swojego kufra.

Wyjął z niego kilka fiolek ze swoimi autorskimi eliksirami. Sięgnął też po jeden, szczególny produkt, nad którym chciał później także popracować. Nie czekając już na nic udał się do pomieszczenia obok, czyli pracowni. Najpierw zamierzał dokończyć eliksiry lecznicze, których nigdy za dużo w miejscu, gdzie nie było opieki medycznej, a dopiero później chciał popracować nad poprawianiem tego szczególnego eliksiru, który przyniósł.

***

Koniec lekcji Starożytnych Run był dla Toma niczym zbawienie. Mógł się nareszcie pozbyć męczącej obecności Owen. Chociaż musiał przyznać, że jej osoba działała na niego stymulująco, pobudzała kreatywność. Zdążył wymyślić podstawę do stworzenia nowej klątwy. W ostatniej chwili zauważył wychodzącego już Arena, który z niewiadomych powodów dosłownie wypadł z klasy. Tom nie zamierzał biegać. Wyszedł spokojnie wraz z innymi i udał się do sali jadalnej. Tuż przed drzwiami ponownie podeszła do niego Rowena z kopertą w ręku. Zaintrygowany zatrzymał się i spojrzał na nią pytająco. W odpowiedzi usłyszał:

– Czy mógłbyś przekazać to Arenowi?

– Dlaczego sama mu tego nie dasz? – zapytał zaintrygowany tak niecodzienną prośbą.

– Za chwilę będzie tu Nessa... ona z reguły chce dobrze, ale w rezultacie strasznie miesza. Nie potrafi utrzymać języka za zębami i... właśnie tu idzie...

Tom odebrał zręcznie list nim zauważyła to pierwsza uczestniczka Turnieju z Ilvermorny, wychodząc naprzeciw prośbie Owen. W jej oczach zobaczył wdzięczność i w myślach warknął na nią nieprzyjaźnie nie okazując nic po sobie. Rowena oddaliła się w stronę koleżanki, a Riddle skupił się na kopercie, na której wyczuł kilka zaklęć chroniących. Całkiem dobrych jak zdążył zauważyć. Nie było to jednak nic z czym by sobie nie poradził. Chowając list do torby podążył do swojego miejsca przy stole. Siadał przy nim akurat w momencie, kiedy Aren wrzucał kolejną już kostkę cukru do swojej filiżanki herbaty. Chwile później mógł wysłuchać krótkiej rozmowy między nim, a Abraxasem. Niedługo później Grey skończył posiłek i poszedł do siebie. Tom odetchnął na to z ulgą. Jego czekała jeszcze wizyta u Benneta. Na tym musiał się aktualnie skupić.

W przeciwieństwie do Hogwartu w Durmstrangu pokoje profesorów nie znajdowały się blisko ich klas, tylko w zupełnie innych miejscach. Dla przykładu biuro Benneta znajdowało się w lochach. Tom nie widział go na obiedzie, ale skoro był zapraszany po posiłku, to udał się w umówione miejsce zgodnie z poleceniem z nadzieją, że nauczyciel tam będzie. Zapukał trzykrotnie. W odpowiedzi usłyszał dźwięk zdejmowanych zaklęć ochronnych i głos profesora nakazujący mu wejść.

Biuro było niewielkie. Brak krzesła dla gości sugerował, że nie było raczej często odwiedzane przez innych niż właściciel ludzi. Riddle zajął wyczarowane przez nauczyciela krzesło i czekał na dalszy rozwój wydarzeń. Bennet przez chwilę myślał masując skronie, jakby nie wiedział od czego ma zacząć. Riddle siedział cierpliwie wychodząc z założenia, że rozpoczynanie rozmowy nie leży to w jego interesie. Zresztą już dawno doszedł do wniosku, że pośpiech był z reguły złym doradcą w takich sytuacjach. Pierwsze co zauważył to fakt, że nauczyciel w tej chwili nie bardzo przypominał człowieka, którego widział w sali Eliksirów. Już to odkrycie było dużo warte. Po długiej chwili profesor spojrzał na niego i rozpoczął:

– Jak ci się udało odkryć tą sztuczkę? Przyznam, że robię ją co roku i jeszcze nikt, powtarzam nikt, nawet jeśli zauważył błąd, nie potrafił prawidłowo wykonać tej mikstury. Właściwie to ona z zasady została pomyślana tak, żeby nie dało się jej zrobić poprawnie. Chcę wiedzieć jak ci się to udało.

– Czysty zbieg okoliczności – odpowiedział Tom ze świadomością, że jeżeli tak sprawy wyglądały, to Bennet mu nie uwierzy. Co prawda mówił w tej chwili prawdę, bo przecież korzystał z notatek Arena, ale tego nauczyciel przecież nie wiedział.

– Bzdura. To niemożliwe żeby przypadkiem przewidzieć do przodu szereg zachodzących w tym eliksirze reakcji. Nie będę jednak wnikał wobec tego. Zajmę się inną sprawą. Słyszałem od Horacego Slughorna o wyjątkowo wybitnym i błyskotliwym uczniu, którego personaliów nie chciał mi zdradzić twierdząc, że sam się przekonam kto to. Rozumiem, że musiało mu chodzić o ciebie. Przyznam, że między innymi dlatego zastosowałem ten test. By być pewnym, że faktycznie znalazłem kogoś, kto będzie potrafił dotrzymać mi tempa w myśleniu.

– Nadal nie rozumiem powodu mojej wizyty. Co dokładniej ma profesor na myśli, mówiąc o dotrzymywaniu panu tempa.
– Jeżeli jesteś tak utalentowany jak mówił mi podczas świąt Horacy, a wierz mi, ten człowiek nigdy jeszcze nikogo tak nie zachwalał i nie opowiadał o nim z taką dumą, to chciałbym się o tym przekonać. Slughorn potrafi ocenić talent warzycielski. Sam jest bardzo utalentowanym twórcą eliksirów, a jednak bez wahania mówił, że został przewyższony, co było dla mnie sporym zaskoczeniem. Przejdę do rzeczy. Jeżeli twoje dalsze wyniki będą tak błyskotliwe jak ten dzisiejszy, to chciałbym żebyś został moim asystentem.

– Asystentem? Co dokładniej ma pan na myśli? – zapytał Tom, próbując uszczegółowić i zrozumieć powody, dla których ten człowiek złożył mu taką prośbę. Oczywiście zupełnie nie zasłużoną. W duchu Riddle zdecydował jednak, że musi dociekać prawdy w imieniu Arena, żeby go chronić. W imieniu ucznia, którego o ironio ten tutaj wyrzucił ze swojej klasy. Jakoś nie wierzył temu człowiekowi i czuł w tym wszystkim drugie dno. Jeszcze go nie dostrzegał, ale przeczucie zwykle go nie myliło.

– Żeby coś odkryć, wielkie umysły powinny trzymać się razem – na takie dictum Riddle omal nie parsknął nauczycielowi śmiechem w nos. Powstrzymał się w ostatnim momencie i z kamienną twarzą słuchał jego wywodów: – Wspólna praca prowadzi do sukcesu, nowych receptur i wypuszczania nowych eliksirów na rynek. To z kolei wypracowuje prestiż i daje korzyści finansowe. Moje nazwisko jest już doskonale znane i przy nim szybko zostaniesz zapamiętany.

– Brzmi kusząco, ale wydaje mi się, że jest w tym wszystkim jeszcze coś o czym pan dotąd nie powiedział. Chciałbym wiedzieć, przynajmniej w ogólnych zarysach co to jest. Jeżeli uchyli pan rąbka tajemnicy, podzielę się wiedzą w jaki sposób wykonać eliksir, którego ponoć nie da się poprawnie uwarzyć. Myślę, że to dobra cena, nie sądzi pan?

Widział wahanie nauczyciela, a w pewnym momencie ujrzał nawet coś więcej. W oczach Benneta zobaczył cień strachu, co go poważnie zastanowiło. Strach zniknął bardzo szybko, zręcznie zamaskowany, ale Riddle był wprawny w odczytywaniu tej emocji, dlatego był pewien swojej oceny. Właściwie tylko to chciał wiedzieć. Asystentura była zaledwie lepem, na który miała się złapać ofiara. Za propozycją Benneta czaiło się niebezpieczeństwo. Czerwonooki chłopak postanowił jednak, że skoro już się tu pofatygował, to spróbuje dowiedzieć się jeszcze więcej. Na zachętę postanowił zdradzić znowu kilka wątków z arenowego sposobu myślenia:

– Największym problemem w tym eliksirze jest krew salamandry. Bardzo niestabilna, wchodząca w interakcje z innymi składnikami. Można ją zneutralizować obrabiając jako pierwszą, dopiero później, stopniowo, dodając kolejne składowe eliksiru. Tutaj zapewne najczęściej wszyscy popełniają błąd. Logika i podstawowa wiedza podpowiadają, by zacząć właśnie od tego składnika, ale w tym wypadku trzeba postąpić inaczej. Należy zająć się wodą miodową, miętą i śluzem gumochłona, a gdy śluz przerzedzi się wchodząc w reakcję z wodą miodową i miętą, dodać korę drzewa wiggenowego. Uchwycenie odpowiedniego momentu nie jest proste...
Kiedy Tom zaczął mówić nauczyciel skupił się i słuchał z uwagą, wyraźnie analizując cały proces w myśli. Kiedy jednak doszedł do momentu, kiedy zaczął mówić o wodzie miodowej i wszystkim innym, spojrzenie Benneta zaczęło wyrażać zaskoczenie i Riddle urwał wywód dochodząc do wniosku, że rzeczywiście profesor i Aren dzielą wspólną pasję. Obu pochłania wiedza o eliksirach. Obaj pewnie mogliby o tym godzinami rozprawiać nie zwracając uwagi na upływający czas. Widział to doskonale, ale równocześnie nie miał zamiaru narażać swojego utrapienia na niebezpieczeństwo. Musiał dowiedzieć się więcej o tym po co Bennetowi asystent. Nauczyciel zmarszczył lekko brwi i zapytał:

– Co dalej? Przecież po dodaniu kory eliksir się rozwarstwi. Tak się dzieje, gdy się doda w tym momencie inny, nie schłodzony składnik, a ty nie miałeś na chłodzenie czasu... Musi być coś jeszcze prawda? Co dodałeś po korze i w jaki sposób?

– Teraz pana kolej profesorze. Podzielę się z kolejnymi informacjami, ale teraz proszę o pana odpowiedź. Inaczej trudno mi sobie wyobrazić naszą współpracę.

Ponownie dostrzegł w oczach Benneta wahanie. Nauczyciel obserwował go wnikliwie, a po chwili zaczął chodzić niespokojnie po swoim biurze. Tom rozpoznał symptomy. Tak zachowuje się osoba, która ma coś do stracenia. Pytaniem było co to takiego. Wiedział już, że budziło to trwogę u tutejszego profesora Eliksirów. Wyraźnie było widać, że ma obawy przed kimś, albo czymś. Po chwili Riddle doszedł do wniosku, że raczej przed kimś. Nad przydatnością tego człowieka nie musiał się nawet zastanawiać. Widział ją doskonale. Mistrzowie Eliksirów tej skali i takiej sławy zawsze byli pożądani i to przez obydwie strony podczas wojny. Mikstury miały również swoją mroczną stronę, a w rękach uzdolnionego warzyciela stawały się potężną bronią... Bennet z pewnością musi zrobić coś, czego nie potrafi sam przeskoczyć, dlatego potrzebuje pomocy. To było już w tej chwili jasne. Trzeba było jedynie odkryć co to mogło być.

– Z tego co pamiętam nie jesteś zbyt dobry ze Starożytnych Run – zaczął nagle profesor wyrywając Toma z myśli. Musiał błyskawicznie powrócić do swojej roli:
– Co mają wspólnego runy z miksturami? – zapytał, szukając w głowie powiązania. Nie musiał zbyt długo się zastanawiać. Skojarzenia jednak podsuwały mu bardzo złe przeczucia. Musiał jednak grać dalej i udawać niewiedzę, by potwierdzić podejrzenia.

– W tym przypadku całkiem sporo. Skoro jednak masz niewielką wiedzę z zakresu run podejrzewam, że niewiele zrozumiałbyś z tego, co bym mógł ci pokazać.

– Pewnie ma pan rację, ale chciałbym chociaż zobaczyć co ma pan na myśli. Przecież proponuje mi pan współpracę i muszę wiedzieć o co chodzi, przynajmniej w ogólnym zarysie, zanim podejmę jakąkolwiek decyzję. Nawet jeśli pan wciąż jeszcze nie jest pewien swojej wobec mnie. Obawiam się, że jeżeli nasza współpraca miałaby wyglądać tak jak teraz, to znaczy, że pan nie będzie przekazywał mi pełnej informacji, a tylko marne strzępki i na tej podstawie miałbym cokolwiek dla pana robić, to z góry za nią podziękuję. Po prostu już teraz nie widzę w niej sensu. Jeżeli to wszystko, to pozwoli pan, że już odejdę.

Tom ukłonił się uprzejmie i odwrócił w stronę wyjścia. Sporo ryzykował tym ruchem, ale obawiał się, że tylko w ten sposób może skłonić Benneta do mówienia. Oczywiście mógł się mylić i nauczyciel nic nie powie. Mijały sekundy i nic. Dopiero, kiedy dotknął klamki usłyszał za sobą głos z nutą desperacji, każący mu zaczekać. Riddle błyskawicznie skalkulował w myśli, że panika sprzyja wymuszaniu z kogoś wiadomości, więc jest na dobrej drodze. Uśmiechnął się diabelsko do siebie, po czym przybrał na twarz minę wyrażającą lekkie zainteresowanie i dopiero wówczas odwrócił się w stronę profesora, który rzucił w jego stronę:

– Poczekaj tu. Za chwilę wrócę – i zniknął na dobrą chwilę w swoich prywatnych kwaterach.

Wrócił po kilku minutach trzymając w rękach opasłą księgę. Tom momentalnie wyczuł emanującą z niej mroczną magię, chociaż przytłumioną troszeczkę przez kilka potężnych zaklęć, których zadaniem było zamaskowanie jej tożsamości. Czerwonooki chłopak mimo tych środków doskonale czuł co to za księga.

Tomiszcze zostało umieszczone na biurku, więc podszedł otwierając je na dowolnej stronie. Tekst był napisany starożytnym językiem. Spróbował odczytać choć kawałek i stwierdził, że było to problematyczne. Zauważył w międzyczasie zakładkę, zaznaczającą w jakimś miejscu tekst i szybko przerzucił strony, aż do tego miejsca. Widniał tam rysunek, przedstawiający jakiś rytuał. Sugerował on, że do przeprowadzenia obrzędu potrzebny był jakiś eliksir, który na całość ceremonii miał istotny wpływ. Pośród tekstu widniała między innymi receptura potrzebnej mikstury i Tom wysilił umysł, by zapamiętać z niej jak najwięcej. Musiał zapamiętywać coś, czego nie do końca rozumiał, bo znał i zidentyfikował tylko niektóre wyrazy, czy sekwencje tekstu. Doczytał jednak tekst do końca, zanim księga została niezbyt delikatnie zamknięta mu przed nosem przez Benneta. Riddle podniósł wzrok na profesora i zauważył na jego twarzy mieszane uczucia, jakby ten nie do końca wiedział jak ma zareagować na uważne i wnikliwe analizowanie tekstu.

Czerwonooki chłopak postanowił na razie utrzymywać nauczyciela w mylnym przekonaniu, że potrafi wiele w kwestii eliksirów, a mało w zakresie run i powiedział:

– Niestety, faktycznie za wiele nie zrozumiałem. Z rysunku jednak wywnioskowałem, że do tego, co trzeba tam zrobić, potrzebny jest jakiś eliksir. Co to za instrukcja i czego w zasadzie dotyczy?

Było to pytanie, którego z pewnością spodziewał się Bennet. W głowie Toma kłębiło się milion innych, ale doszedł do wniosku, że nie powinien atakować nimi profesora. Właściwie na tym etapie absolutnie, niestety, nie mógł zrobić tego na co miał wielką ochotę, czyli zagłębić się za pomocą Legilimencji w umyśle nauczyciela i wziąć sobie wszelkie informacje bezpośrednio z niego. Miał świadomość tego, że w ten sposób z pewnością zniszczyłby co najmniej część umysłu Benneta, ponieważ osoba, która powierzyła mu księgę i zadanie, z pewnością zastosowała jakieś zabezpieczenia przed wyciekiem informacji. Te wszystkie myśli przemknęły przez głowę Toma, zanim usłyszał odpowiedź:

– Więcej nie zdradzę. Wiedz jednak, że to dosyć przełomowe odkrycie. Jeżeli udałoby się wykonać ten rytuał, świat czarodziejów czekają ogromne zmiany. To na razie tyle. Póki co muszę zweryfikować twoją przydatność. Myślę, że to uczciwa zapłata za resztę informacji na temat eliksiru, który wykonałeś na lekcji.

Tom podzielił się pozostałą wiedzą arenową bardzo chętnie. Uważał, że informacje, które uzyskał są znacznie cenniejsze. Dość szybko obaj ustalili, że rozmowa ma być poufna i pozostać między nimi. Tom pożegnał się i opuścił gabinet ze świadomością, że jest niemal pewne, że w niedługim czasie jego tożsamość i umiejętności w eliksirach zostaną odkryte. Był przekonany, że to tylko kwestia czasu. W świetle tego czego się dowiedział doszedł do wniosku, że lepiej jednak, by stało się to jak najpóźniej. Nie o siebie się martwił, ale o Arena.

Najwyraźniej kłopoty ciągną za tym chłopakiem stadami. Tym sposobem doszedł kolejny, spory problem. Strzępki informacji i słów, które zdążył rozczytać nie wróżyły niczego dobrego dla Greya i póki co Riddle uważał, że powinien trzymać go od tego jak najdalej za wszelką cenę.

***

Dochodził koniec pierwszego tygodnia zajęć. Ostatnimi zajęciami, była lekcja Wróżbiarstwa. Liam oczekiwał jej niemal obsesyjnie. Miał nadzieję i sposobność, by przekonać się podczas tych zajęć, co oznaczały przeklęte wizje. Dlaczego śnił o Arenie Greyu i z jakiego powodu niczego z tych wizji nie pamiętał oprócz faktu, że to był sen o zielonookim.

Znając kobietę, która uczyła tego przedmiotu, powinni zacząć z wróżenia z dłoni. Była to idealna sposobność, by dotknąć Arena bez pytania o zgodę i bez konieczności znoszenia czujnych i uważnych spojrzeń Relina i kilku hogwardczyków na sobie. Z czasem obserwacje były co prawda coraz mniej natarczywe, ale to nie powód, by wykonywać jakieś niepotrzebne ruchy i wzbudzać ponownie czujność.

Podejrzewał zresztą, że ostrożność i milczenie przeszkadza Greyowi, ale ze współpracy na lekcjach i obowiązków robienia tego, co do niego należy po lekcjach starał się wywiązywać rzetelnie. Oczywiście okazało się, że nie jest to system doskonały. Brak komunikacji nie pomagał. Widocznie nie dość jasno przekazywał informację, że wywiąże się ze swojej części pracy bo okazało się, że niepewny jego aktywności Aren wykonywał również część zadań, za którą on powinien być odpowiedzialny.

Liam próbował ten problem rozwiązać i porozmawiać z Greyem po trzecich ich wspólnych zajęciach. Nic z tego nie wyszło. Zanim przeszedł do sedna sprawy wtrącił się głupi Relin. W rezultacie nie dość, że broniąc się przed zaczepkami i atakami Samuela obraził jego, to w międzyczasie zdążył obrazić również Arena. Trzeba było rozwiązać to w jakiś inny sposób, ale zanim coś obmyślił nadeszło Wróżbiarstwo i mógł przeprowadzić przynajmniej jedno.

Zajął miejsce przy ostatnim, małym, niskim, okrągłym stoliku. Usiadł ze skrzyżowanymi nogami na poduszce. Nie przepadał za tymi zajęciami. Za dużo w nich było niewiadomych, a nauczyciele byli po prostu dziwni. Zasłony zazwyczaj były zaciągnięte, wnętrze wypełnione było dużą ilością świec i kadzideł, które nieraz utrudniały oddychanie. Niekiedy podejrzewał, że to właśnie o to chodziło w tym przedmiocie. Żeby zamroczyć umysły, które zaczynały mieć jakieś omamy. To by wtedy wiele wyjaśniało.

Liam zauważył, że niemal wszyscy uczniowie dotarli już do sali lekcyjnej zajmując swoje miejsca, ale Arena wciąż nie było. Zaczął się denerwować i wymyślać coraz bardziej absurdalne scenariusze przyczyn nieobecności zielonookiego. Kiedy doszedł do tego, że zaczął obmyślać plan wyjścia z zajęć, nagle w drzwiach pojawił się Grey, a za nim opiekun uczniów z Hogwartu, który wytłumaczył jego spóźnienie. Na koniec ten właśnie nauczyciel o nazwisku Beery, zanim wyszedł, spojrzał na niego z uśmiechem, który wydawał mu się dziwnie znajomy. Zdumiało go to i zastanowiło, ponieważ nie poznawał tego człowieka. Już po chwili machnął na tą sprawę ręką, skupiając się na Arenie, który właśnie mościł się na poduszce naprzeciw niego, narzekając:

– Merlinie, jakie to niewygodne…

Liam uśmiechnął się lekko w odpowiedzi. Grey szybko rozejrzał się po innych stolikach widząc uczniów czytających sobie wzajemnie z dłoni i pilnie notujących własne spostrzeżenia na pergaminach, po czym wrócił spojrzeniem do Collinsa i lekko zmarszczył brwi w zamyśleniu. Po chwili bez wahania podsunął mu swoją dłoń. Liam skinął porozumiewawczo głową w duchu ciesząc się, że tym razem nie musi prosić o ten kontakt i użerać się ani z Relinem, ani z grupą z Hogwartu. Właściwie nie musiał dotykać wyciągniętej w swoją stronę ręki, ale żeby wywołać wizję nie miał wyjścia. Było to dopuszczalne, bo przecież mógł potrzebować dokładniejszego przyjrzenia się temu co tam widział. Nie powinno to wzbudzić żadnych podejrzeń. Jeszcze raz zerknął na Greya i ujął jego dłoń w swoją. Aren drgnął lekko, kiedy ich dłonie się zetknęły, ale szybko ukrył swoją reakcję i obserwował w milczeniu.

Dłoń Arena była ciepła, co stanowiło kontrast do zimnej ręki Liama, który wyraźnie na coś czekał. Po chwili, kiedy nic się nie stało, zagryzł lekko wargę i skupił się na trzymanej dłoni, zajmując się tym, co powinien robić na lekcji. By zachować pozory zaczął notować, od czasu do czasu przesuwając po trzymanej dłoni palcem. Wciąż był skupiony i jakby czujny, co Aren widział wyraźnie. Notatek przybywało, a Grey czytał je sobie, czasem unosząc brwi jakby w zdumieniu. Kiedy do przeanalizowania pozostała tylko linia życia Collins dotknął jej i zesztywniał. Jego umysł zalały wizje…

Tym razem ponownie widział siebie. Miejsce w którym przebywał nie należało do przyjemnych. Było ciemne, mroczne i jak zauważył wilgotne i mokre. Jakaś jaskinia? To najbardziej pasowało. Obserwował siebie idącego w głąb tej przestrzeni. Po drodze był świadkiem pojedynku Malfoya chyba z Evanem. Jego postać śledziła go przez moment, ale kiedy Wrightowi przybyły posiłki, przestała się przyglądać i pobiegła przed siebie. Nie było daleko. Dotarła do słabo oświetlonego miejsca, gdzie zobaczył Greya siedzącego obok Roweny Owen. Zachowywali się dosyć dziwnie, jakby nie zauważyli, że dotarł. Obserwował siebie wahającego się. Dopiero teraz zauważył niebieską wstęgę w dłoni swojej osoby z wizji. Podobna była na nadgarstku Roweny. Aren miał zieloną. Nie rozumiał tego teraz i nie miał czasu analizować tego zjawiska, bo jego postać z wizji podjęła decyzję. Ujęła Arena za rękę i wyprowadziła go z pomieszczenia.

Obraz zamazał się i zmienił. Tym razem Liam znowu widział siebie. Był wewnątrz jakiegoś mieszkania. Siedział przy stole wraz z czwórką innych osób, których nie był w stanie rozpoznać. Były dla niego czarnymi postaciami. W środku zgromadzenia siedział Aren, konsultując coś z osobą po swojej prawej stronie. Postać jego samego, Collinsa, zajmowała miejsce z lewej. Po dłuższej chwili Grey zwrócił się do niego. Najdziwniejsze było to, że Aren i on też, wydawali się starsi niż we wcześniejszej wizji:

– Zdajesz sobie sprawę, że to nie wypali, prawda?

– Tak.

– Mimo tego i tak pójdziesz?

– Tak.

– W porządku, więc chodźmy. Jamie, liczę na ciebie jeżeli sytuacja przyjmie nieoczekiwany obrót – zwrócił się Aren do ciemniej postaci obok siebie. Tamta osoba prawdopodobnie coś odpowiedziała, jednak obraz ponownie się rozmył…

Wrócił do jaskini. Zdarzenia pozornie toczyły się analogicznie do pierwszej wizji. Taka sama wędrówka, pojedynek i dotarcie do Arena. Tym razem jego postać nie zawahała się i po prostu ujęła za rękę Rowenę, wychodząc z nią z pomieszczenia. Grey został. Dalej wizja stała się znacznie gorsza. Liam przeżył szok widząc siebie rannego na polu bitwy. Mocno krwawił z prawej nogi, wlokąc ją za sobą i kurczowo przeciskając do siebie różdżkę. Jego postać z wizji łapała ciężkie oddechy obserwując pojawiających się jeden po drugim aurorów, którzy ku zaskoczeniu obserwującego swoją postać realnego Liama, mierzyli w niego różdżką. Wśród aurorów była jedna osoba, która patrzyła na niego z bardzo znajomym uśmiechem pełnym wyższości. Po chwili wskazała na niego palcem, a w jego kierunku poleciała salwa zaklęć.

Wyjście z wizji jak zwykle było dosyć nagłe. Liam zamroczony i stopniowo wracający do rzeczywistości nie wiedział jak długo trwała sama wizja. Bał się, że ktoś zauważył co się z nim działo. Już po chwili stwierdził, że jego obawy były płonne. Grey lekko się pochylał w jego stronę i tym sposobem zasłaniał go przed wzrokiem innych. Z zaskoczeniem Collins zarejestrował na twarzy chłopaka wyraz bólu, ale już po chwili wyczuł, że sam go sprawia. Tak mocno ściskał dłoń Arena w swojej, że prawie ją miażdżył. Kiedy już się w tym zorientował puścił ją i zauważył pojawiające się na niej sine ślady palców. Chciał coś powiedzieć, przeprosić, ale jeszcze nie potrafił. Obrazy wizji były jeszcze zbyt świeże, by móc je szybko usunąć z głowy. Nie był w stanie tak szybko się pozbierać. Ręce mu się trzęsły, więc schował dłonie pod stół oddychając głęboko i zamykając powieki, by się wyciszyć. Widok własnej śmierci wstrząsnął nim bardziej, niż mógłby przypuszczać. Po chwili otworzył szeroko oczy, czując na jednej ze swoich dłoni znajome ciepło drugiej ręki. Aren nie robił nic, tylko w ciszy trzymał jego dłoń do czasu, aż drgania ustały, pocieszając go i kojąc nerwy. W oczach chłopaka widniała szczera troska i Collins ponownie poczuł gdzieś w środku ciepło, które towarzyszyło mu już wówczas, kiedy spotkał tego zielonookiego chłopaka po raz pierwszy. Nowe wciąż było przerażające, ale teraz zaczynał się go coraz mniej obawiać.